Czechow Antoni Perpetuum mobile

PERPETUUM MOBILE

Urzędnik sądowy Griszutkin, stary wyga, który rozpoczął karierę służbową jeszcze w czasach przeduwłaszczeniowych, i doktor Swistycki, jegomość melancholijnego usposobienia, wybrali się razem na obdukcję zwłok. Było to jesienią, panowie jechali boczną drogą. Ciemności były egipskie, lało niemiłosiernie.

Pomyśleć, co za łajdactwo!—utyskiwał Griszutkin. — Co mi tu będą gadać o cywilizacji, o humanitaryzmie, kiedy nawet klimatu nie mamy jako tako przyzwoitego! To mi kraj, coś takiego! Też Europa, a jakże... Ależ leje, ależ leje! Jak najęty, cholera! A jedźże ty prędzej, hamanie jeden, bo ci wszystkie zęby powybijam!—huknął nagle na parobka, który powoził z kozła.

Dziwna rzecz, Agieju Aleksieiczu! — ozwał się doktor z westchnieniem, opatulając się szczelniej mokrą szubą. — Ja tej ulewy nawet nie dostrzegam. Co innego mnie dręczy: jakieś dziwne, przygnębiające przeczucie! Wciąż mi się zdaje, że ot, za chwilę zwali się na mnie jakieś nieszczęście! A ja wierzę w przeczucia, no i... czekam. Wszystko może się zdarzyć. Zakażenie trupim jadem... śmierć bliskiej osoby...

Wstydziłbyś się pan przy Miszce mówić o przeczuciach, baba z pana! Gorzej niż teraz to już być nie może. Taki potopi Cóż może być gorszego? A wiesz


nań, co panu powiem? Ja tej jazdy nie zniosę dłużej! Zabij mnie, nie mogę! Trzeba zatrzymać się gdzie bądź, przenocować... Kto tu mieszka najbliżej?

.— Iwan Iwanycz Jeżów — odrzekł Miszka. — Zora za tym lasem, ino przez ten mostek przejechać.

Jeżów? Jazda do Jeżowa. A swoją drogą dawno już nie byłem u starego.

Przejechali przez las, przez mostek, skręcili w prawo, w lewo i wjechali na przestronne podwórko sadyby Jeżowa, generał-majora w stanie spoczynku, a obecnie przewodniczącego powiatowych sesyj sędziów pokoju.

Jest gospodarz! — zawołał Griszutkin złażąc z tarantasu i patrząc na oświetlone okna dworku. — A to świetnie! Dadzą nam tu i popić, i zjeść, i wyspać się! Chociaż to marna kreatura, ale gościnny, bestia, tego mu odmówić nie można.

W przedsionku powitał ich sam gospodarz, maleńki kanciasty staruszek z pomarszczoną twarzyczką.

Lepiej nie mogliście trafić, panowie mili! Właśnie zasiedliśmy do stołu i spożywamy schab... trzydzieści trzy tarabumcyk. I gościa akurat mamy, naszego wiceprokuratora, Bóg mu zapłać, zajechał do mnie, anioł złoty. Jutro jedziemy na sesję. Jutro zaczyna się sesja... trzydzieści trzy tarabumcyk...

Griszutkin i Swistycki weszli do jadalni. Przy dużym stole, zastawionym salaterkami i baterią trunków, siedziała córka Jeżowa, Nadieżda Iwanowna, młoda brunetka w głębokiej żałobie po niedawno zmarłym mężu, a obok niej wiceprokurator Tulipański, młody człowiek z baczkami i siateczką fioletowych żyłek na twarzy.

Państwo się znacie? — spytał Jeżów wskazując obecnych. — To nasz prokurator, a to moja córka.

25


Brunetka uśmiechnęła się i mrużąc oczy podała przybyłym rękę.

Ano, dla rozgrzewki! — rzekł Jeżów nalewając trzy kieliszki. — Śmiało i odważnie, pątniczkowie moi! A ja kropnę se z wami dla kompanii... trzydzieści trzy tarabumcyk. No, abyśmy zdrowi byli!

Wypili. Griszutkin przekąsił korniszonem i zabrał się do schabu. Doktor wypił i westchnął. Tulipański zapalił cygaro, uzyskawszy uprzednio zezwolenie sąsiadki, a przy tym tak wyszczerzył zęby, że wyglądał, jakby miał ich co najmniej ze sto.

No, panowie mili, szkło czekać nie lubi! Ano, prokuratorze! Konsyliarzu! Za medycynę! Mam słabość do medycyny—a w ogóle ubóstwiam młodzież... trzydzieści trzy tarabumcyk. Mówcie, co chcecie, ale młodzież zawsze przoduje. No, abyśmy zdrowi byli!

Wywiązała się ogólna rozmowa. Mówili wszyscy, z wyjątkiem Tulipanskiego, który siedział, milczał i puszczał dym nosem. Było widoczne, że prokurator ma się za coś znacznie lepszego, że lekceważy doktora i śledczego. Po kolacji Jeżów, Griszutkin i prokurator zasiedli z dziadkiem do partyjki wista. Doktor i Nadieżda Iwanowna ulokowali się przy fortepianie i wiedli ożywioną rozmowę.

Zatem jedzie pan na obdukcję?—zaczęła przystojna wdówka. — Obdukować trupa? Brrr! Jaką silną trzeba mieć wolę, jakie nerwy żelazne, żeby bez zmrużenia oka zatopić nóż aż po rękojeść w ciało umarłego! Doprawdy, admiruję lekarzy. To wyjątkowe natury, to są prawdziwi święci! Doktorze, czemu pan smutny?

Mam złe przeczucia... Dręczy mnie jakieś dziwne, przygnębiające przeczucie... Jak gdybym miał stracić najdroższą osobę.

Doktor żonaty? Ma pan rodzinę?

26

Nikogo nie mam. Jestem zupełnie samotny, nie mam nawet bliskich znajomych. A pani? Czy pani wierzy w przeczucia?

O tak, ja wierzę w przeczucia.

Lekarz i młoda wdówka rozprawiali o przeczuciach, a Jeżów i Griszutkin raz po raz odrywali się od kart i podchodzili do stołu z przekąskami. O drugiej w nocy gospodarz, który ciągle przegrywał, przypomniał sobie raptem o jutrzejszej sesji i stuknął się w czoło.

Bójcież wy się Boga! Co my tu wyrabiamy! Ach, niecnoty, niecnoty! Jutro skoro świt jechać nam na sesję, a my tu rżniemy w karty! Spać, spać... trzydzieści trzy tarabumcyk! Nadiu, marsz do łóżka! Zamykam posiedzenie!

Szczęśliwy z pana człowiek, doktorze, że potrafi pan spać w taką noc!—rzekła Nadieżda Iwanowna żegnając się z doktorem.—Bo ja oka nie mogę zmrużyć, gdy deszcz bębni w szyby, gdy za oknami stękają moje biedne sosny. Pójdę teraz i będę się nudzić nad książką. Nie potrafię zasnąć. A w ogóle, gdy w korytarzyku naprzeciw moich drzwi na oknie świeci się lampka, to znaczy, że ja nie śpię i konam z nudów...

Doktor i Griszutkin znaleźli w gościnnym pokoju dwa ogromne legowiska z piernatów, usłane na podłodze. Doktor rozebrał się, położył i nakrył z głową. Griszutkin też się rozebrał i położył, ale długo przewracał się z boku na bok, w końcu wstał i zaczął chodzić z kąta w kąt. Był z niego co się zowie niespokojny duch.

A mnie ciągle nie wychodzi z głowy nasza ciepła wdówka — odezwał się wreszcie na głos. — Pieścidełko! Życie bym oddał!... Ach, te ślipka, te ramiona, ta nózia w liliowej pończoszce... ogień-baba! Temperamencik—oj-oj! To widać! I pomyśleć, że takie cacuszko dostało się temu jurowi! Prokuratorczyk! Żyłkowany cymbał! Anglik, psiakość! Nie cierpię tych jurów!

27

A jak doktor rozmawiał z nią o przeczuciach, to hultaj pękał z zazdrości! Co tu gadać, szyk-kobita! Niebywale szykowna! Ósmy cud świata!

Tak, niewiasta godna szacunku—przyświadczył doktor wysuwając głowę spod kołdry. — Wrażliwa, nerwowa, delikatna, nadzwyczaj subtelna. Ot, my obaj z panem zaraz zaśniemy, a ona, biedna, spać nie może. Jej nerwy nie wytrzymują takiej burzliwej nocy. Mówiła mi, że przez całą noc nie zmruży oka, z nudów będzie czytać książkę! Biedula! Pewno teraz na korytarzu pali się lampka...

Jaka lampka?

Mówiła, że jak naprzeciwko jej drzwi na oknie pali się lampka, to znaczy, że ona nie śpi.

Tobie to powiedziała? Tobie?

Tak, mnie.

No, to ja ciebie nie rozumiem! Jeżeli ci to naprawdę powiedziała, to jesteś najszczęśliwszym wybrańcem losu! Zuch doktor! Chwat! Gratulować, doktorze! Zazdroszczę, ale gratuluję! Kontent jestem, ale nie ze względu na ciebie. Kontent ze względu na jura, na tę rudą kanalię! Cieszę się, że przystawisz mu rogi! No, ubierać się! Marsz!

Griszutkin w nietrzeźwym stanie zwykł do wszystkich mówić per ty.

Cóż też pan sobie wyobraża, Agiej Aleksieicz,! Bóg wie co, doprawdy... — odparł zażenowany lekarz.

No, no... dość gadania! Ubieraj się i marsz... Pamiętasz arię z opery ,,Życie za cara"? ,,I na miłości ścieżkach zrywamy dzionek niby kwiat"... Ubieraj się, kotku... No, śpiesz się! Timosza! Doktorku złoty! Nuże, bydlaku!

Za pozwoleniem, ja pana nie rozumiem.

Cóż tu rozumieć! Toż to nie astronomia! Ubieraj się i marsz do lampki! Oto całe rozumienie.

28

Dziwi mnie, że pan tak niepochlebnie myśli o tej damie... no i o mnie.

Dość filozofowania! — rozgniewał się Griszutkin. — Cóż to, jeszcze się wahasz? Toż to cynizm!

Długo przekonywał, złościł się, błagał, nawet ukląkł przed doktorem. Skończyło się na tym, że zaklął głośno, splunął i rzucił się na posłanie. Ale już po kwadransie znów się zerwał i obudził doktora:

Panie! Czy pan kategorycznie odmawia pójścia do niej?—zapytał ostro.

Och... po cóż bym miał iść? Ale z pana niespokojny duch, Agiej Aleksieicz! Z panem jeździć na obdukcję to istne utrapienie!

No, to niech pana diabli wezmą, ja do niej pójdę... Ja... panie, gorszy nie jestem od jakiegoś tam jura czy fajtłapy doktora. Idę!

Ubrał się prędko i skierował ku drzwiom. Doktor popatrzał na niego ze zdziwieniem, jak gdyby nic nie rozumiejąc, ale zaraz zerwał się.

Spodziewam się, że pan żartuje? — spytał zagradzając Griszutkinowi drogę.

Nie czas teraz na rozmowy... Puść!

Nie, nie puszczę, Agieju Aleksieiczu! Niechże się pan położy. Pan się upił!

Jakim to prawem ty, eskulapie, nie puszczasz mnie?

Prawem człowieka, który winien bronić honoru uczciwej kobiety. Agieju Aleksieiczu, opamiętajże się pan, co pan zamierza robić! Taki stary człowiek! Sześćdziesiąt siedem lat!

Ja — stary? — obraził się Griszutkin. — Co za łobuz powiedział ci, że jestem stary?

Agiej Aleksieicz, pan jest teraz pijany i podniecony. Nieładnie! Nie zapominaj pan, żeś człowiek,

29

a nie zwierzę! Zwierzęciu godzi się ulegać instynktom, ale pan, król wszechstworzenia, Agieju Aleksieiczu!

Król wszechstworzenia zsiniał i wsunął ręce w kieszenie.

Po raz ostatni pytam, puścisz mnie czy nie?— wrzasnął znienacka przeraźliwym głosem, jak gdyby w polu krzyczał na woźnicę.—Kanalio!

Ale natychmiast przestraszył się własnego wrzasku. Odwrócił się i podszedł do okna. Chociaż był rzeczywiście pijany, ale wstyd mu się zrobiło—na pewno tym przeraźliwym wrzaskiem obudził cały dom! Po krótkim milczeniu doktor podszedł do niego i leciutko trącił go w ramię. Oczy miał wilgotne, policzki pałające.

Agiej Aleksieicz! — rzekł drżącym głosem. — Po takich wyrazach, skoro pan zapominając o względach przyzwoitości, przezwał mnie kanalią — sam pan chyba rozumie, nie możemy pozostać pod jednym dachem. Obraził mnie pan śmiertelnie... Przypuśćmy nawet, że ja zawiniłem, ale... doprawdy, cóżem takiego zrobił? Dama przyzwoita, dystyngowana, a tu pan sobie pozwala na takie wyrazy! Daruje pan, ale znajomość nasza jest skończona.

Ano i świetnie! Obejdę się bez takich znajomości!

Wyjeżdżam natychmiast, zostać tu z panem dłużej nie mogę i... mam nadzieję, że się więcej nie spotkamy. !

Czymże pan chcesz jechać?

Własnymi końmi.

A ja czym pojadę? Cóż pan sobie myśli! Nie dość panu tamtej podłości? Przywiozłeś mnie pan swoimi końmi, to i odwieź swoimi.

30

Dobrze, odwiozę, skoro pan sobie tego życzy. Ale zaraz, już, nie zwlekając... Jadę natychmiast. Jestem tak wzburzony, że nie mogę tu zostać dłużej.

Po czym Griszutkin i Swistycki milcząc ubrali się i wyszli na dwór... Obudzili Miszkę, wsiedli do tarantasu i pojechali.

Cynik...—fukał Griszutkin przez całą drogę.— Jak nie umiesz postępować z porządnymi kobietami, to siedź za piecem, nie bywaj w domach, gdzie są panie...

Czy sobie tak urągał, czy doktorowi, trudno było zmiarkować. Ledwo wehikuł stanął przed mieszkaniem, Griszutkin wyskoczył z niego, a wchodząc do bramy zawołał:

Nie życzę sobie podtrzymywać znajomości!

Minęły trzy dni. Doktor Swistycki po wizytach odpoczywał w domu na otomanie. Dla zabicia czasu czytał z „Kalendarza lekarskiego" nazwiska petersburskich i moskiewskich kolegów, wyławiając co ładniejsze i dźwięczniejsze. Miło, pogodnie i spokojnie było mu na duszy, tak spokojnie, jak bywa pod letnim niebem, gdy w lazurowych przestworzach waży się skowronek... — a było mu tak dobrze dlatego, że w nocy przyśnił się doktorowi pożar, co jest dobrą wróżbą. Naraz dało się słyszeć skrzypienie podjeżdżających sań (tymczasem wypadł śnieżek), a po chwili na progu stanął Griszutkin: gość nieoczekiwany! Doktor wstał patrząc na Griszutkina z zakłopotaniem i strachem, tamten zaś chrząknął, spuścił oczy i powoli podszedł do otomany.

Przyjechałem pana przeprosić — zaczął. — Byłem wobec pana troszkę niegrzeczny, zdaje się, że nawet powiedziałem coś niemiłego. Spodziewam się, że pan weźmie pod uwagę mój stan podniecenia,

31

skutek nalewki, którą piłem u tej starej kanalii, i zechce wybaczyć...

Doktor aż skoczył i ze łzami w oczach uścisnął wyciągniętą rękę Griszutkina.

Ach, dajmy spokój... Mario, samowar!

O nie, za herbatę dziękuję... Nie mam czasu. Zamiast herbaty, jeżeli można, niech pan każe podać kwasu. Napijemy się i pojedziemy na obdukcję zwłok.

Jakich zwłok?

Ano, wciąż tych samych, no... tego podoficera, cośmy wtedy jechali i nie dojechali.

Griszutkin i Swistycki napili się kwasu i pojechali na obdukcję.

Ja, naturalnie, przepraszam pana — mówił Griszutkin. — Niepotrzebniem się wtedy uniósł, ale co tu gadać, przykro, żeś doktor nie przystawił rogów temu prokuratorowi, tej kkkanalii.

Przejeżdżając przez wieś Alimonowo zobaczyli przed karczmą trójkę Jeżowa.

Patrzajcie, jest Jeżow! — zawołał Griszutkin. — To jego konie. Zajrzyjmy na chwilę, przywitamy się... Wypijemy wody selcerskiej i przy okazji popatrzymy sobie na karczmareczkę. Słynie na całą okolicę! Baba, oj-oj! Ósmy cud świata!

Podróżni wygramolili się z sań i weszli do karczmy. Zastali tam Jeżowa i Tulipańskiego — obaj pili herbatę z żurawinowym sokiem.

Panowie dokąd? Skąd? — zdziwił się Jeżow na ich widok.

Jedziemy i jedziemy na obdukcję zwłok i w żaden sposób nie możemy dojechać. Wpadliśmy w zaczarowane koło. A panowie dokąd?

Przecie, że na sesję, złoty mój.

Dlaczego tak często? Jechał pan dopiero trzy dni temu!

32

Ki diabeł jechał... Prokuratora zęby bolały, a i ja nie bardzo się jakoś czułem w ostatnich dniach. No, czego się panowie napiją? Siadajcie, panowie... trzydzieści trzy tarabumcyk. Wódki czy piwa? Dajże nam, bracie karczmareczko, jednego i drugiego! Ładna karczmareczka, co?!

A tak, cacy karczmareczka — przyświadczył sędzia. — Pieścidełko! Oj-oj!

W dwie godziny później z karczmy wyszedł służący doktora, Miszka, i powiedział generalskiemu stangretowi, żeby wyprzągł i odprowadził konie do stajni.

Pan kazał... Do kart panowie zasiedli — rzekł i machnął ręką. — Tera stąd do jutra nie wyleziem! Oho, patrzcie, sprawnik * jedzie. No, to i do pojutrza tu posiedzimy!

Podjechał sprawnik. Poznawszy zaprząg Jeżowa, uśmiechnął się błogo i wbiegł po schodkach do karczmy.

Sprawnik — naczelnik policji powiatowej albo naczelnik powiatu w Rosji carskiej.

33



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Perpetuum mobile
Czy ogólna teoria względności dopuszcza perpetuum mobile pierwszego rodzaju
Czechow Antoni Największe miasto
Czechow Antoni Odkrycie
Czechow Antoni Na gwoździu
Czechow Antoni Zabłąkani
Czechow Antoni Odpowiednie kroki
Czechow Antoni W salonie
Czechow Antoni Kapitański mundur
Czechow Antoni Łyki
Czechow Antoni Do Paryża
Czechow Antoni U pani marszałkowej
Czechow Antoni Mróz
Czechow Antoni Wdzięczność
Czechow Antoni Niedorajda
Czechow Antoni Impresario pod kanapą
Czechow Antoni Filantrop
Czechow Antoni Noc na cmentarzu
Czechow Antoni Debiut

więcej podobnych podstron