ROLF
SHOTT
BÔ
YIN RÂ - ZYCIE I DZIELO
(Leben
und Werk / wyd. orygin.: 1974?)
PRZEDMOWA
Jezeli przyjacielowi autora niniejszego "zyciorysu" pozwolono napisac przedmowe, to moze ona tylko - jednoczesnie z podziekowaniem za rzetelna prace ucznia Bô Yin Râ - zawierac slowa calkowitej aprobaty. Co nas juz przy pierwszym spotkaniu z Bô Yin Râ wstrzasnelo, to byla pewnosc, ze stoimy wobec czlowieka, który - w i e d z i a l. Oczywiscie: wiara moze byc przykladem dostatecznie mocnym, aby wedlug niej ukladac zycie i oddac za nia zycie. Czego zas kazdy szukajacy dostepu do rzeczy niezniszczalnych od dawna najgorecej zyczyl sobie, to spotkanie z czlowiekiem, który nie tylko wierzyl w ów swiat wiekuisty, o którym podawal wiesci, lecz znal go z wlasnego bezposredniego doswiadczenia. A wiec w czasach szukania zazdroscilismy zawsze tym uczniom, którzy swa wiare niegdys opierac mogli na osobistym doswiadczeniu ich mistrza. Cos podobnego stalo sie, wiec naszym w dwójnasób wdziecznym udzialem, gdyz wiemy, jak ciezko bylo temu Mistrzowi, z natury swej tak powsciagliwemu, byc poslusznym wezwaniu do gloszenia tego, co poznal. Nie tylko o jego dziele, którego wszystkich faset, jak z krysztalu, promieniuje to samo swiatlo, a ze wszystkich slów i obrazów ta sama wiedza, ale równiez o jego prostej ludzkiej istocie chce i powinna niniejsza ksiazka - jako wyraz wdziecznosci - podac wiadomosc.
ZADANIE
Sens zycia ludzkiego, o którym ma byc mowa w dalszym ciagu ksiazki, polegal na ofiarowaniu Prawdy, Dobra i Piekna. To, co maz znany imieniem Bô Yin Râ czul, myslal, malowal i pisal, opieralo sie na wewnetrznym doswiadczeniu, które jako drogowskaz powierzono mu obwiescic. Bede tu próbowal wykazac, jak zycie i dzielo Bô Yin Râ dokonaly takiego wskazania drogi, które czlowiekowi czasów dzisiejszych i przyszlych moze pomóc do uszczesliwiajacego rozszerzenia swiadomosci i prawdziwego poznania siebie, do osiagniecia celu zwanego królestwem niebieskim, tao, brahman itp., a który Bô Yin Râ nazwal "narodzeniem Boga Zywego w jazni". Oczywiscie dla szukajacego wystarcza by sam Bô Yin Râ wskazywal mu droge i to wylacznie przez swe wlasne pisma lub obrazy duchowe - pózniej wskaze, o co tam chodzi - zamiast by ktos inny piszacy o Bô Yin Râ wytyczal dopiero jakby droge do drogi, usilujac zaprzyjaznic Szukajacego ze swiatem tego czlowieka i jego dziela. Ale czesto dzieki posrednictwie innej osoby nabiera sie wiekszej pewnosci przy szukaniu omackiem w duszy jakiegos wybitnego czlowieka. A jesli ten czlowiek jest w pelni dziecieciem naszych czasów, oczekuje sie od osoby o nim piszacej, ze oslabi uprzedzenia i podejrzliwosci mimowolnie zjawiajace sie zwlaszcza wtedy, gdy ktos uzywa imienia majacego tak dziwny powab, mówi o "Jasniejacych", siebie nazywa wrecz jednym z Jasniejacych i w ogóle mówi o Bogu i o rzeczach boskich, "nie bedac urzedowo do tego upowaznionym". A ze ten czlowiek pragnie odslonic tajemnice zycia, pragnie dopomóc bliznim dotrzec od wiary do wiedzy - chce im udowodnic, ze mniej lub wiecej wyrazne twierdzenia wielkich religii swiata odpowiadaja rzeczywistosci, w która nie nalezy tylko wierzyc, lecz calkiem po prostu (w sensie duchowym) mozna ja poznac. Raczej trzeba ja poznac, aby czlowiek ziemski wybrnal wreszcie ze zwierzecego somnambulicznego stanu i doszedl do prawdziwego czlowieczenstwa, czyniacego z ludzi dzieci boze, i zbudzil sie. Czyz moze czlowiek o zdrowych zmyslach i bystrym rozumie, logicznie rzeczy biorac, posród wszelkich niedorzecznosci i oszustw wprowadzanych coraz bardziej na swiecie przez chaos, powierzyc sie kierownictwu tego rodzaju "literatury zawierajacej objawienia"?. Zadanie niniejszej ksiazki polega, wiec na tym, aby przede wszystkim rozwiazac wszelkie uzasadnione watpliwosci za pomoca faktów i ich wyjasnien oraz ulatwic dostep do swiata ksiag i obrazów podpisanych imieniem Bô Yin Râ. Zadanie to polega na tym, aby sens jego zycia wykazac jako zgodny ze wspomnianymi pismami i trescia jego obrazów. Przeto ksiazka ta nie moze i nie powinna zawierac zwyklego zyciorysu. Nikomu na nic by sie nie przydalo, jezeli bym sie rozwodzil tu z mozliwa dokladnoscia o powszednich drobiazgach zycia tego czlowieka - zadne zycie ludzkie nie moze byc nigdy od nich wolne - i wygrzebywal wszystko to, co ani w tym wypadku ani w wiekszosci innych wypadków znac nie ma potrzeby i tylko przejsciowo zaspakaja niezdrowa ciekawosc, chetnie maskujaca sie jako nauka. Przeto zywot tego nauczyciela zycia bedzie tylko o tyle omawiany, o ile stal sie przykladem: jak by przyjal postac dzbana, w którym mogla sie zbierac woda zycia, aby za posrednictwem slowa i barwnych ksztaltów ofiarowac ja spragnionym ludziom naszych i przyszlych czasów. Zatem o tym zywocie bedzie musiala byc mowa jedynie posrednio za pomoca aluzji, o jego sensie zas bezposrednio, aby w ten sposób przyczynic sie do ulatwienia ludziom zrozumienia wysokiej wartosci owoców tego zywota i budzic w nich pragnienie zerwania ich, a dzieki temu dopiero stania sie naprawde swiadomymi i szczesliwymi ludzmi. Pewien wybitny a rozwazny, trzezwy a jednak pelen fantazji, niezwykle wyksztalcony i madry Szwajcar powiedzial kiedys o Bô Yin Râ do piszacego te slowa: "To byl potezny czlowiek". Te slowa zwiezle ujely tresc uczuc, jakie autor niniejszej ksiegi, ze wzruszeniem rzucajac okiem wstecz na wieloletnia przyjazn z Bô Yin Râ, zachowal o tym niezwyklym czlowieku. Bede wiec usilowal wykazac jak dalece te slowa sa sluszne. Przekonujacymi sa przeciez tylko przyklady wskazujace nam, jak sie mozna dzieki pewnemu procesowi duchowemu wyrwac ze stanu omamienia i ponizania, z hipnozy materialnego bytowania. One tylko dowodza, jezeli tego nie moga juz dokonac kwiaty i dzieci, swiatynie i blekit morza, ze sie oplaca zyc. Rzym, lato 1954 roku
CHARAKTER
To, co zwyklismy nazywac charakterem, tworzy, - ze tak powiem - zarys losów i zewnetrznego zycia czlowieka. Nie dlatego, ze przeszlo gladko i bez starc, nie dlatego, ze temu czlowiekowi oszczedzono cierpien, trosk, znoszenia niedostatku, mak i choroby. Raczej mial do znoszenia tego wszystkiego pelna miare, ale znosil to prawie zawsze pogodnie, z ta wesoloscia, jaka jest nam znana z zycia osobistosci szczególnie wznioslych i uznawanych w pewnym stopniu za swiete. Wspomnijmy chocby Sokratesa, swietego Franciszka z Asyzu, San Filippo Neri, Goethego, a w szczególnosci zmarlego dwa pokolenia temu hinduskiego medrca Shri Rama Krishna, którego wesoly humor wrecz zakrawal na dziecinade. Bô Yin Râ nadzwyczajnie lubil smiech i dobry humor. Nie mial nic przeciwko temu, jezeli humor w jego domu dochodzil do wesolego szalenstwa. Oczywiscie, jesli Bô Yin Râ bylo juz zbyt ciezko z powodu glupoty bliznich lub wlasnych mak cielesnych, jesli mu wówczas - pozornie - wyczerpala sie cierpliwosc - wymyslal równiez, ale dzialo sie to w pelen humoru sposób. A ten nieco srogi humor, który go nie opuscil nawet na stole operacyjnym - jego, który znal sie na powadze lepiej niz ktokolwiek - byl cecha charakterystyczna jego pogodnej istoty, byl to wstep do jego smiechu, nie jakiegos grymasu, lecz, jesli tak mozna powiedziec, wesolego glosnego lajania. Jego prawdziwy smiech - jakze niewielu ludzi posiada dzis zdolnosc do smiechu, w którym nie ma falszywych tonów. - Ze wszystkiego, co nie mialo wewnetrznej trwalosci, robil tragiczne wrazenie, przeswietlal ujemne strony jego zycia tak tajemniczo, pieknie, jak bywaja przeswietlone najglebsze cienie swiatyn greckich. Cienie tego zycia nigdy nie byly obce naturze, nigdy sztuczne, nigdy zlosliwe. Nie bylo w nich nigdy tych mrocznych i zlych plam, których nie brak niestety w zyciu ludzi, w szczególnosci w czasach dzisiejszych. Dlatego tez nawet psychologowie na prózno by sie rozgladali tu za kompleksami w podswiadomosci. Istniala tam pod wzgledem duszy zawsze tylko schludnosc i porzadek. Na zewnatrz przejawialo sie to w najwyzszej skrupulatnosci, tak w wielkich jak i w drobnych rzeczach, w poszanowaniu cudzej godnosci ludzkiej, w dobroci i uprzejmosci wzgledem kazdego, w dokladnosci przy spelnianiu wszystkich obowiazków codziennych. Kto otrzymywal od Bô Yin Râ przesylki pocztowe, wie, o czym tu mowa. Nie nalezy na prózno wspominac o pieknym, starannym, doskonale czytelnym pismie, które, pomijajac jego harmonijna ludzka tresc, zawsze mialo na wzgledzie nie tylko adresata i personel poczty, lecz równiez uklad adresu, zamkniecie, zasznurowanie, umieszczenie znaczków pocztowych itp. Mozna czuc sie wzruszonym widzac, ze ten czlowiek, bezprzykladnie przeladowany praca, nigdy nie okazal obojetnosci ani nie poskapil czasu, jak to dzis jest w zwyczaju u wszystkich naprawde lub rzekomo bardzo zajetych osób. Ta wielka dygresja mówi o czyms, co tylko pozornie stanowi drobnostke, w rzeczywistosci jednak siega az do glebi ludzkiej jazni, a mianowicie tam, gdzie sie ona stapia z jaznia wszechludzka. Przy tym byl on wlasciwie wytworny i z polotem w wielko-mieszczanskim stylu, lecz sklanial sie w rozmowie raczej ku swojskiej rubasznosci, zawsze ze znaczna domieszka rodzimego dialektu frankfurckiego; nie bardzo jest oddalony od Frankfurtu okolica Aschafenburga, gdzie sie urodzil, ale opuscil juz ja we wczesnym dziecinstwie. Jego osobowosc rozwinela sie w indywidualnosc do tego stopnia poglebienia jazni, które juz nie poddaje sie zludzeniom woli, lecz daje sie kierowac wola boskosci. Bô Yin Râ sam przeciez kiedys wyrazil to jednemu ze swych przyjaciól i uczniów: "Wola w najglebszym znaczeniu jest znaczeniem" Jezeli rozwazyc te slowa o wielkim znaczeniu, tym jasniejsza rzecza sie staje, dlaczego Bô Yin Râ jako czlowiek byl byc moze oryginalny, ale bynajmniej nie byl dziwakiem. Jego istota czynila wrazenie typu w wyzszym znaczeniu o charakterze gleboko ludzkim. Aby to wyjasnic, jak to nalezy rozumiec, chcielibysmy tu przytoczyc piekna notatke z dziennika poety Hofmannsthala, który kiedys w formie samorzutnej dedykacji ksiazki dal wyraz glebokiemu zrozumieniu poslannictwa Bô Yin Râ : "Jezeli spotykam ludzi...., u których - jak sie wydaje - slowo znajduje sie blizej uczucia, mysl blizej czynu, których zdanie punkt po punkcie poucza o rzeczywistosci, u których brak dialektyki, zaskakuje ciebie, w których towarzystwie wydarzenia na swiecie wydawac sie beda mniej zagmatwane, a nawet cierpienia pelniejsze sensu....-, którzy... dzieki swej nieuczonej dystynkcji czesciej beda zawstydzeni - posród których czujesz sie jak w domu, a jednoczesnie jak obcy i odczuwasz swego rodzaju tesknote do takiego stanu ducha, który nie jest wprawdzie dla ciebie obcy, ale bardziej niedostepny niz raj utracony, tedy wiedz: jestes wsród ludu". (vide Carl J. Burckhardt, Wspomnienia o Hofmannsthalu, Bazylea 1944 r.) . Czegos w mniejszym sensie interesujacego nie bylo - jak to juz powiedzialem - w rozpatrywanym przez nas charakterze i zyciu. W wyzszym zas sensie rzeczy interesujace, jakie czasami mozna znalezc w zyciorysach, pozostaja zawsze nagla zmiana, rozmysleniem sie, nawrotem, czasami wystepuja blyskawicznie jak w wypadku Pawla lub Pascala, przewaznie jednak przedstawiaja rozwój powolny, oporny, ciagnacy sie przez cale zycie, w którym osnuty swiatowa hipnoza charakter trudny i prawie nigdy calkowicie sie nie odmienia. U Bô Yin Râ jednak znajdujemy cos nowego i niezwyklego: juz sie dokonal, zanim jego zycie historycznie i jako zyciorys zdawalo sie omówic. Nawrót mial miejsce kiedys w jego dziecinstwie, poniekad jako wczesne stwierdzenie od dawna powzietej decyzji, jako przypomnienie sobie i przyjecie do wiadomosci mienia pochodzacego ze swiata Ducha wiekuistego. Slowem, wydarzenie to, które dokonalo sie w poczatkach zycia, nie jest u niejednego wybitnego wybranca, których to zazwyczaj spotyka w polowie zycia, jak na przyklad w przypadku Dantego, a w szczególnosci Jakuba Boehmego. W kazdym razie zmiana nastapila, jesli w ogóle cos podobnego moglo sie zdarzyc u czlowieka jego pokroju, juz w wieku dzieciecym, kiedy, jak sam to opisuje w "Ksiedze rozmów", odwiedzal go kierownik duchowy, którego poczatkowo bral za zebraka, a nastepnie za "swietego". Te odwiedziny, nalezy sadzic - mialy miejsce we Frankfurcie. Pamiec o nich prawie calkowicie wygasla we wspomnieniach dorastajacego chlopca, az potem osobe nauczyciela odczuwal wewnetrznie i w tenze sposób nauczyciel oddzialywal na niego, zanim ponownie pózniej, na ten raz w Monachium odwiedziny powtórzyly sie. Tym razem "guru" przybyly ze srodkowego Wschodu Azji wystapil w europejskim codziennym ubraniu. O tych sprawach Bô Yin Râ wspomina w ksiedze "Tajemnica". Ostatecznie decydujace spotkanie z innymi jeszcze sposród tych mezów nastapily w Grecji. Oni to wydoskonalili go na tego, kim jest, na "Jasniejacego Praswiatlem" i podniesli go na ten stopien, który jest jednoczesnie stanem i zadaniem. Mozliwa jest rzecza, ze to spotkanie i zwiazane z nimi przezycia oraz wewnetrzne ksztaltowanie organizmu duszy wstrzasaly i podburzaly tego, o kim tu mowa, dopóki stan podwójnej swiadomosci w duchu i w ciele nie zostal ostatecznie utrwalony. Ale te wydarzenia byly kolejnymi stopniami wstepnymi, niby planowymi stopniami wtajemniczenia na drodze do ostatecznego, mozliwego do urzeczywistnienia na ziemi, porzadku i harmonii, do posiadania w pelni swiadomosci zycia wiekuistego, a wiec do stanu swiadomosci, który nie ma zgola nic wspólnego z powszechnie zywiona wiara ludu, natomiast z dorywczymi ekstazami mistyków, tak jak je znamy na przyklad z zycia Plotyna, tylko warunkowo. Jednak pewnosc zycia wiecznego moze istniec tylko w pelni swiadomosci duchowej, lecz nie mniej lub wiecej wyraznych wspomnieniach po wejsciu w stan ekstazy. Bô Yin Râ wiec bynajmniej nie byl ekstatykiem, ani mistykiem w romantycznym poniekad sensie tego slowa. Byl zupelnie po prostu zbudzony. Zgola nie potrzebowal odchodzic od zmyslów, aby dojsc do "swiadomosci", poniewaz zyl w tej swiadomosci przynajmniej od czasu swego pobytu w Grecji az do ostatniego tchnienia. Jedynie ta okolicznosc dawala mu tez moznosc przekonanie uchodzace za nadludzka wydajnosc pracy, pomimo ciagnacych sie latami ciezkich cierpien. Nie wolno tez nigdy zapomniec, ze zewnetrzna jego natezona praca, polegajaca na koniecznosci literackiego ujecia jego wiedzy duchowej, na olbrzymiej wymianie listów, na dzialalnosci artystycznej jako malarza oraz na przyjmowaniu niezliczonych gosci w jego domu - tworzyly tylko ramy jego glównej dzialalnosci jako duchowego szafarza pomocy i ratownika. Ta dzialalnosc rozgrywala sie nie w plaszczyznie materialnej, lecz w plaszczyznie duszy i ducha, wlasnie w jego swiadomosci duchowej nieustannie, bez przerwy, dla dobra wszystkich szukajacych, spragnionych, walczacych dusz ludzkich, które go wewnetrznie wzywaly. Bô Yin Râ przezywal to, czego nauczal, nie zachowujac sie bynajmniej w sposób rzucajacy sie w oczy, ani tez nie usilujac wymuszac uznania w nim swietosci przez asceze i umartwianie ciala. "Ekstaza" nie przejawiala sie u niego na zewnatrz. W ogóle unikal omal ze nie z lekiem wszystkiego, co sie rzuca w oczy i wydaje sie nadzwyczajne, poniewaz w przeciwnym razie niewatpliwie musialby bezpowrotnie wyzbyc sie harmonijnego uksztaltowania sil duszy, sumiennego uporzadkowania rozporzadzania wola. Swietosc tak samo jak geniusz, pelna swiadomosc jak równiez poznanie - do tego stopnia naleza do plaszczyzny duchowej, ze wszelkie genialne zachowanie sie i wszelkie tracace czarodziejstwem sztuczki bez mala sa oznaka sztucznosci. Bô Yin Râ zachowywal sie, wiec zawsze w sposób nie rzucajacy sie w oczy, chociaz wprawdzie jego zewnetrznosc i fizjonomia daleko odbiegaly od codziennosci. Lecz dla przenikliwego wzroku swego rodzaju zaswiatowa potega ducha tego czlowieka, zawsze opanowana i ukryta, nie mogla ujsc uwagi. Jego patriarchalny sposób bycia wypromieniowywal goraca, prawdziwa, przy tym zgola nie malomieszczanska dobrodusznosc. Jeden z jego uczniów, zmarly juz przed wielu laty, powiedzial mi kiedys, ze Bô Yin Râ dzialal na niego jak wielki goracy piec kaflowy zima. Ale rozumie sie, ze wlasnie on na kazdego oddzialywal w inny sposób, gdyz za kazdym razem oddawal sie tak, jak to odpowiadalo pogladom i mozliwosciom duchowym danego czlowieka. Wprawdzie nigdy nie wyplywalo to z pochlebstwa. Czyzby mógl ten czlowiek, o tak królewskim wygladzie, byc sluzalczy lub schlebiac komus? Nie wynikalo to z psychologii: gdyz nie byl wyrafinowanym i wyrachowanym psychologiem. Wiedzial wprawdzie nieomylnie, jaka jest wartosc wewnetrzna ludzi, lecz nie zawsze mógl przewidziec, czy ze swoimi zdolnosciami, ze swoim oddaniem sie, ze swa wytrwaloscia wytrwaja do konca, czy kiedykolwiek - czy to czesciowo, czy calkowicie nie zawioda. Byc moze, ze istniejaca w nim, innym zas ludziom wlasciwie zgola niezrozumiala - milosc - sprawiala, ze potrafil zle przemiany w charakterach ludzkich w dostatecznej mierze pojmowac. Zawsze zyczyl ludziom tego, co dla nich najlepsze, odpowiedniejsze, a wiec spodziewal sie najgorecej, ze sami nigdy nie straca z oczu tego, co dla nich najlepsze, a mianowicie wytrwalosci na drodze. Jezeli jednak sprawiali mu zawód i rozczarowanie, stawal sie bardzo surowy i szorstki, a nawet nieublagany, mógl sie odwrócic na lata cale lub na zawsze: gdyz byl predki i radykalny w swych decyzjach. Ale jezeli taki czlowiek znal droge powrotna, wówczas przygarnial go do swego wielkiego serca z wieksza miloscia niz kiedykolwiek przedtem, jak to uczynil w najwspanialszej przenosni Jezusa ojciec z marnotrawnym synem, który jednak powrócil. Jego charakteru nie da sie opisac, poniewaz nigdy nie byl kaprysny, smieszny, grymasny, lecz raczej czynil wrazenie wielkosci i wlasciwie sklanial sie raczej do rzeczy ogólnych i uniwersalnych. Mial wspólne cechy z ludzmi, którym wolno bylo przyznac prawdziwa genialnosc. Przedstawianie takich charakterów prawie zawsze wypada w sposób wypaczony, jak karykatura, poniewaz one wlasnie z punktem srodkowym i wszystkim, co on wypromieniowuje, z natury swojej harmonizuja. A ze sama istota jasnego Ducha jest prosta, uchodza tacy ludzie za banalnych, rozumie sie tylko pozornie. Nic ludzkiego, a równiez nic boskiego nie jest dla nich obce, gdyz najwyzsze czlowieczenstwo jest w zgodzie z boskoscia. W istocie swej odpowiada boskosci, jak kropla oceanowi. Dlatego wybitni ludzie sprawiaja wrazenie jak gdyby ludzi typowych. Bô Yin Râ robil wrazenie czlowieka typowego, poniewaz byl calkowicie ludzkim. Nic ludzkiego nie bylo mu obce o ile przez to, jak juz powiedzialem, nie rozumie sie nierozsadnie zwierzecosci, jak to sie zwykle dzieje. Nad zwierzecoscia panowal i nie byl juz jej podlegly. A przy tym nie lekal sie jej. Nie mial zadnej podstawy do odmawiania sobie z zasady dobrych rzeczy ziemskich w zle zrozumianej swiatobliwosci do ich unikania. I radowal sie z pieknem, muzyka, dzielem sztuki, krajobrazami, a w szczególnosci roslinami. Ale nic z tego wszystkiego nie moglo go ujarzmic i niewielkie mialoby dlan znaczenie obejsc sie bez tego wszystkiego. Wiedzial dokladnie, gdzie przebiega zakreslona dlan granica, gdzie rzeczy pozyteczne ulegaja zmianie na szkodliwe, wiedzial to tak samo, jak i jego lekarze. Wiedzial dokladnie to samo, jak to wiedzial Budda, ze asceza jako cel sam w sobie nie moze prowadzic do niczego dobrego. Jezeli Bô Yin Râ pedzil zycie, któremu od czasu do czasu pomimo róznych trosk - nie braklo mieszczanskich wygód, to jednak nie mógl nigdy, przenigdy czuc ich jako wlasciciel tej czy innej rzeczy, lecz wylacznie jako zarzadca, a nikt nie byl bardziej skrupulatnym i sumiennym zarzadca niz on. Nie chodzi o to, aby nic nie miec, lecz raczej oto, by niczego nie pozadac. Piekne slowa "posiadac, nie bedac jednak sluga tego co sie posiada", do nikogo bardziej nie pasuja, jak do niego.
WYKSZTALCENIE
Ten zadziwiajacy czlowiek, którego charakterem zajmujemy sie tutaj, posiadal nie wypaczone, ale niezwykle rozlegle wyksztalcenie, chociaz pod tym wzgledem podobnie jak wszyscy pobierajacy wiedze z serca swiata swiatlosci, nigdy nie ukrywal, ze wyksztalcenie ze stanowiska ducha jest prawie bez znaczenia, a w wypadku pretensjonalnego czynienia z niego uzytku moze sie stac niebezpiecznym hamulcem na drodze czlowieka do domu, do zródla swego pochodzenia. Bardzo czesto wyksztalcenie jest maska próznosci, pychy i ambitnych daznosci nie majacych nic wspólnego z czlowieczenstwem duchowym przez Bô Yin Râ raczej wyraznie byly okreslone jako sily duszy zwierzecej i na równi ze wszystkimi zdolnosciami pamieciowymi i utalentowaniem nie potrzebuja siegac do sfer ludzkiej duszy. Chocby wyksztalcenie mialo zawsze pewien mily urok, jak równie po ziemsku rzeczy biorac, bylo pozytecznym posiadaniem, to pozostaje ono bogactwem, którego pokusy moga stac sie bardziej zdradzieckie, niz pokusy pieniezne i majatkowe. Rzuca sie w oczy, ze Bô Yin Râ i ludzie jego pokroju, a wiec owi Jasniejacy Praswiatlem i kaplani Swiatyni Wiecznosci na ziemi nie dopuszczali w stosunku do siebie balastu uczonosci. Jesli wiec mówimy, ze Bô Yin Râ byl niezwykle wyksztalcony i posiadal wybitnie gleboka wiedze zewnetrzna, to laczy sie to wlasnie ze zleconym mu zadaniem, jakby nakazem nauczania. Aby móc oddzialywac na mieszkanców Zachodu, musial gruntownie zrozumiec ich zagmatwany jezyk, musial dobrze wiedziec, co bylo dla nich wazne, przenikac ich róznorodne zainteresowania i móc je ujmowac psychologicznie. Ale to przenikanie musialo byc w miare moznosci bezstronne i zdobyte w wolnej chwili od obcych wplywów rzeczywistosci i trzezwosci. Dlatego to wyksztalcenie czlowieka z góry przeznaczonego na Mistrza nie moglo byc inne niz wyksztalcenie prawdziwego samouka. Jako dziecko, (chociaz juz w bardzo mlodym wieku, przeniesiony do wielkiego miasta Frankfurtu z bardziej wiejskiego srodowiska swego) aszafenburskiego pochodzenia, w wolnym od zajec czasie wiele wlóczyl sie po lesie i polu. Wychowanie przez dobrze mu zyczacego, poczuwajacego sie do odpowiedzialnosci wobec Boga, ale bardzo surowego ojca, oraz bardzo bogobojna matke - byc moze wywolalo na nim wlasnie przez te zewnetrzne wplywy pewna krnabrnosc, zacietosc i pewnosc siebie, a przy tym sklonnosc do chodzenia swymi odrebnymi drogami i do patrzenia na rzeczy bystro i krytycznie. Aby mu zaimponowac (a jak chetnie szanowal kogos) , nie wystarczylo, zeby cos przedstawiac, lecz nalezalo czyms byc. Ale wówczas nie bylo nikogo, kto by chetniej i bez zazdrosci jak on odzywal sie z uznaniem i chwalil. Nie zbity z tropu przez szkoly, prady, wielkich ludzi swego czasu i mody, torowal sobie wlasne sciezki i byl w ogóle nielatwy do kierowania. Udzielanie mu wskazania musialy byc bezgranicznie pewne, zanim darzyl je niezachwianym zaufaniem. W gruncie rzeczy zwykle on kierowal, nie dajac sie kierowac nikomu: nie dlatego, ze stal sie despotyczny, ale zawsze odczuwalo sie w nim autorytet, poniewaz mial wrodzona pelna potege ducha zaslugujacego na zaufanie. Odczuwal to kazdy czlowiek, jezeli nie byl zbyt gruboskórny. Prawdziwosc i prostota jego mysli, czynów, czucia i mowy nie mogla byc pozbawiona ludzkiego zrozumienia rzeczy. Ale byl on nie tylko natura, lecz odrodzona natura, chcialoby sie powiedziec - natura nie w stanie wyzwolenia, gdyz cale jego wyksztalcenie bylo naturalne i duchowe, nigdy sztuczne, papierowe i obce zyciu. A gdy sie z nim spacerowalo, wówczas cala przyroda zewnetrzna otrzymywala inne oblicze dzieki promieniowaniu jego natury calkowicie wewnetrznej, byla przenoszona z powrotem w swoje duchowe dziecinstwo, nie zepsute jeszcze przez upadek czlowieka, jej krajobrazom wyrastaly wszedzie niby oczy przecudne, jak owym bogom w indyjskich bajkach. Jezeli wymienimy zmiane miejsc pobytu (w dwudziestych i trzydziestych latach jego zycia) , naturalistyczne zapatrywanie i praktyczne roboty reczne jako podstawy jego wyksztalcenia - a nie szkoly, co chcemy przez to wyrazic jak w ogóle w calej tej ksiazce, ze jego wyksztalcenie i wychowanie nie podlegaly w istocie na wychowaniu przez samego siebie. Kierownictwo jednego (lub wielu) Mistrzów duchowych ma na celu przeciez wychowanie siebie samego. Dla naswietlenia tych rozwazan przytoczymy urywek z listu Mistrza (z dnia 29.6.1931 r.) brzmiacy jak nizej "Jest to, mówiac najprosciej, pewien scisle okreslony sposób "wychowania siebie", który umozliwia Kierownictwu prowadzic kierowanego od przemiany bytu do wyzszej, czystszej przemiany coraz bardziej w Swiatlosc. Od dziecinstwa czlowieka "wychowuja" w sposób, który mozna nazwac wychowaniem kierowanym z wewnatrz na zewnatrz, gdyz tylko w ten sposób rosnacy malec a nastepnie dorosly czlowiek uczy sie dawac sobie rade ze swiatem zewnetrznym. Skoro jednak ktos wkracza na droge swiadomego rozwoju duchowego, chodzi o to, aby siebie samego wychowal od zewnatrz do wewnatrz, przy czym bynajmniej nie potrzeba zaniechac tego, co bylo rzeczywiscie dobre, sluszne i konieczne w poprzednim wychowaniu dazacym "od wewnatrz do zewnatrz". Lata dziecinstwa i mlodosci uplynely spokojnie w kraju rodzinnym nad Menem, gdzie uczeszczal do szkoly Marian, a nastepnie, gdy zostal dokonany wybór zawodu, pracowal w instytucie sztuki Standela. Bylo to kilka semestrów w latach 1892 do 1985 i w roku 1899 letni semestr w pracowni Mistrza. Od pazdziernika 1896 do 1898 roku pracowal jako malarz we frankfurckim teatrze miejskim. Dopiero w dwudziestym czwartym roku zycia, a mianowicie w poczatkach naszego tak niespokojnego stulecia, rozpoczal Bô Yin Râ swoje zycie wedrowne, a tym samym lata studiów podczas dojrzewania meskiego, które obejmowaly, az do wieloletniego pobytu w Zgorzelcu, siedemnascie lat. Wyzej wspomniane lata wedrówki daly mu moznosc poznania miast jak Monachium, Wieden, Paryz i Berlin oraz krajów jak Szwecja, a przede wszystkim Grecja, ten kulminacyjny punkt jego zycia, któremu poswiece bardziej szczególowo rozwazania. Stosunkowo wczesnie poznal juz uszczesliwiajace przezycia pierwszej podrózy do Wloch i oswoil sie z zawodem malarza, chociaz pierwotnie czul pociag do studiowania teologii. Kazde ze wspomnianych wyzej czterech miast przyczynilo sie zapewne na swój sposób nie tylko do rozszerzenia zakresu wiedzy, lecz równiez do przygotowania dla sposobu myslenia i dla pradu uczuc swego sposobu bezwarunkowosci, nieograniczonosci i niezawislosci. Znajdowalo sie tam przeciez wielu ludzi sklaniajacych sie zgodnie ze swa natura do kosmopolityzmu i pewnej swobody, jezeli nie calkowitej niezaleznosci pogladów, pomijajac charakter architektoniczny oraz zbiory wyrózniajace wszystkie te miasta. W Monachium, tym tak szorstkim, a jednak owianym tchnieniem Poludnia miescie, czasowo zblizyl sie do kola przyjaciól, w sklad, którego wchodzily niezalezne, uzdolnione duchy, które rozumie sie wówczas w swej sklonnosci do magicznych spekulacji poruszaly sie w kierunku nie odpowiadajacym jego przeswiadczeniom. Dlatego stosunki te nie mogly istniec stale, co jednak nie przeszkadzalo, ze Bô Yin Râ w swój przepojony miloscia sposób nie przestawal nigdy brac udzialu w losach rozwoju tych poniekad nieprzecietnych ludzi, którym sam zawdzieczal niejeden piekny impuls, chociaz on byl tym, który w istocie darzyl. Bez watpienia doznal on, który mial moznosc dotychczas studiowac sztuke glównie w ciagu póltorarocznego bezplatnego nauczania u Hansa Thomy i w Instytucie Sztuki Staedla we Frankfurcie, - pomijajac ksiazki traktujace o sztuce, - w pelni bardzo cennych przezyc, wywolanych przez monachijskie zbiory sztuki. Te przezycia mogly mu dac powód w czasie pózniejszym, mimo bardzo poteznych wrazen w innych miastach Europy, do dluzszych pobytów w Monachium (1909-1912 i 1913-1915) , którym zawdzieczal pierwsze objawienia jego nauki. Byly to zarazem lata, w których dazenia pewnej grupy artystów, zwacych sie "Blekitnymi Jezdzcami" z Francem Marcem, Kandinskym na czele i innymi wystapily na scene jako zjawiska rzucajace sie w oczy i wywolujace zaciete spory. Jezeli Bô Yin Râ w swej ksiedze o sztuce mógl pisac: "Patrzcie, oto swiat, który przeczuwaja nasi najlepsi". (Królestwo Sztuki, str.20) , tyczy sie to glównie dawnych mistrzów, a jednak jest to równiez wyraz nadziei na przyszla sztuke, gdyz karmi nas nadzieja odnawiania oblicza ziemi i wszedzie juz postrzega pierwsze promienie Ducha jako zwiastuny tego odnowienia. Ale wybiegamy naprzód. Juz ten okres okolo 1900-1901 roku spedzony w Wiedniu, gdzie usilowal w tamtejszej Akademii rozwijac swój talent, mial wielkie znaczenie dla jego artystycznych ksztalto-twórczych dazen i umyslu. Obok barokowych palaców zbudowanych przez Breughelsa i Tintoretto, kultury teatralnej, milego otoczenia, pozostal wówczas pod wrazeniem czasopisma "Fackel" (Pochodnia) , wystepujacego z surowa krytyka a redagowanego i pisanego jednoosobowo przez Karola Krausa, czasopisma, które nie tylko ze wzgledu na swój charakter satyryczny, lecz przede wszystkim pod wzgledem jezykowym bylo czyms jedynym w swoim rodzaju w nowszej literaturze niemieckiej. Naturalnie, zgodnie ze swym charakterem, nie zawsze on pochwalal przesadna krytyke w kierunku nadawczym pisma przez Karola Krausa i czesto zabarwione nienawiscia dowcipy jego. W tym czasie nawiazal równiez stosunki z bliskim przyjacielem "niosacego pochodnie", architektem Adolfem Loosem; jego idee i prace wyprzedzily wiele rzeczy, które nowsza architektura próbowala realizowac. Naturalnie w tych miastach, a w szczególnosci w Paryzu, gdzie pracowal w Akademii Julian, oddawal sie studiom swej sztuki, chociaz nie nawiazal bezposrednich stosunków z wybitnymi, przodujacymi europejskiemu malarstwu osobistosciami, nie liczac, Thona. Odpowiadalo to charakterowi Bô Yin Râ: raczej w ciszy i ukryciu oddawal sie studiom i obserwacjom, poniewaz nie moglo to odpowiadac równiez jego duchowemu stanowisku tylko dla znikomo malej garstki ludzi, by stac sie zwolennikiem jakiegos malarza lub jakiejs okreslonej szkoly, co w szczególnosci we Francji jest w zwyczaju. W gruncie rzeczy jako malarz i artysta byl równiez samoukiem i musial nim byc. A jezeli interesowali go pewni wybitni przedstawiciele artystycznego i umyslowego zycia jego czasów - do nich nalezeli na przyklad filozof Bergson i poeta Valery, malarze Utrollo i Kandinsky - wyplywalo to nie z osobistych stosunków, lecz - jezeli tak to mozna powiedziec - z bezinteresownego zainteresowania. Wydoskonalenie w rekodziele zawdzieczal prócz Hansowi Thomy takim mezom jak Boeghle i Klinger, ale byc moze bardziej jeszcze niejednemu dzielnemu nauczycielowi, o których nie wspomina historia sztuki, a wiec przewaznie znowu sobie samemu. (Porównaj Bô Yin Râ "Z mojej pracowni malarskiej" i ksiazke autora "Malarz Bô Yin Râ," której nowe przerobione i uzupelnione wydanie jest w przygotowaniu.\ Stosunki z Klingerem, który bardzo silnie zareagowal na obrazy duchowe, nie byly trwale, chyba, ze pewne mlodziencze czarno-biale cykle z ich makabrycznym marzycielskim nastrojem powstaly pod wplywem tego artysty. Szczególny stosunek wysokiego wzajemnego powazania wywiazal sie pomiedzy Bô Yin Râ, a sedziwym Hansem Thoma. Paryz dal mu widocznie to artystyczne zrozumienie rzeczy, którego inne, zwiedzane przez niego miasta nie mogly mu dac w tym zakresie i w tak wykwintnej formie, tak, ze pózniej mialy nastapic tylko hellenskie i w ogóle poludniowe przezycia, aby dac mu moznosc zestawienia w postaci ksiegi szeregu radosnych rozpraw naswietlajacych ostatecznie wszelkie podstawowe zagadnienia formalnej twórczosci artystycznej: "Królestwo Sztuki" (przejrzane i zmienione wydanie Bazylea - Lipsk 1953) . Co sie zas tyczy pobytu w Berlinie - 1904r. - - 1908 oraz w roku 1916, zachowal w tym miescie pomimo calego jego natarczywego i zgielkliwego charakteru szczególnie mile wspomnienia, poniewaz nadzwyczaj cenil skoncentrowana chec zycia i twórcza zdolnosc jego mieszkanców do realizacji. We wszystkim, czego w ciagu tych lat szukal i co zdzialal, gdy usilowal dawac koniecznie, praktyczne i pogladowe podstawy dla swego artystycznego dazenia zawodowego, - bylo zawsze nastawienie na te same rzeczy istotne, moglo wiec i dla niego wówczas miec znaczenie to, o czym znacznie pózniej pisal do jednego ze swych przyjaciól (27.3.1929) : " Zdaje mi sie... zes pan trafil w sedno rzeczy, poznajac w swej tesknocie do piekna ukryta tesknote do Boga. Na lata nauki i wedrówki przypada malzenstwo z kobieta obznajomiona z wielu dziedzinami wiedzy i bardzo dzielna, która bardzo mlodo zmarla na chorobe jakiej w tych czasach jeszcze leczyc nie umiano. Studiowala ona medycyne, na owe czasy wypadek bardzo rzadki i zajmowala sie równiez archeologia. Jej dazenia i dzialalnosc bez watpienia znaczenie w kulturalnym zyciu jej malzonka. Bô Yin Râ bez przerwy intensywnie wzbogacal skarby swego naturalnego krytycznego pogladu. Od natury stale sie uczyl, lecz nie dreczyl sie zbednym zamilowaniem naturalizmu do scislego kopiowania natury. Wyjatek z listu z 1928 roku mówi o sprawie dotyczacej jego malowania: "Dla mnie samego motywy natury bedace tlem moich obrazów sa przeciez jedynie okazja do ksztaltowania motywów duchowych, tak ze daleki jestem od checi przedstawienia jakiegos krajobrazu gwoli niego samego". Wolno, wiec odniesc równiez do artystycznego poznania natury to, co napisal w pewnej niewielkiej zwrotce: "Dopiero, gdy sie wszystko, Co czlowiek mysli o sobie, Doszczetnie zapomina, Wie sie naprawde Kim sie jest". Wazna dla jego naturalnego sposobu widzenia stala sie jego podróz do Szwecji, która przypadla podczas drugiego jego pobytu w Berlinie. Z tej podrózy przywiózl pomysly obrazów noszacych zdecydowanie pólnocny charakter. Reka w reke z naturalnym sposobem widzenia Mistrza idzie jego sklonnosc do wykonywania praktycznych robót recznych, do ich obserwowania, a w pewnych wypadkach nawet do podziwiania. Niezwykle interesowalo go sledzenie powstawania jakiejs budowy czy aparatury, jakiegos urzadzenia i to nie tylko sledzenia mózgiem, lecz tworzenie rekami, co mówie - calym swym organizmem. W swej mlodosci musial czesto przy najrozmaitszych zajeciach ciezko pracowac rekami. Równiez i pózniej nie wstydzil sie, gdziekolwiek bylo to konieczne lub mozliwe, przykladac reki, nie baczac na bardzo ciezkie cierpienie fizyczne. Szczególnie mial na sercu swój ogród, który pielegnowal w pelnej milosci pracy przy sadzeniu i uprawianiu. Jesli padal snieg, on pierwszy strzasal ciezar z palm i wrazliwych na zimno roslin poludniowych. W drugiej polowie pierwszej wojny swiatowej rozkaz wladz wojskowych zapedzil go poczatkowo na krótki przeciag czasu do Królewca, a stamtad do Zgorzelca w Górnych Luzycach, gdzie byly internowane wojska greckie. Otrzymal zadanie sluzenia w charakterze tlumacza, gdyz z czasu swego pobytu w Grecji rozumial nowogrecka mowe i mógl mówic po grecku. Pomijajac te funkcje sprawiajaca mu przyjemnosc, gdyz byl dla Greków bardzo zyczliwie usposobiony, otworzylo sie dlan w tym zakatku swiata szerokie pole dzialania. Podjal kierownictwo w sprawach sztuki tej prowincji oraz zajal sie zalozeniem zwiazku ku uczczeniu pamieci wielkiego Jakoba Boehme, który w roku 1575 urodzil sie w Alt-Seidenberg, miejscowosci w poblizu Zgorzelca. Bô Yin Râ w artykule o Boehme, umieszczonym w ksiedze "Drogowskaz" powiedzial bardzo wiele waznych i istotnych rzeczy o Philosophus Teutonicus, które czynia zrozumialym, w jaki sposób Boehme doszedl do swego poznania swiata duchowego. W tym czasie zawarl tez ponownie zwiazki malzenskie i ten okres rozpoczyna odcinek jego zycia, którego cecha stale wzrastajaca byla stabilizacja i patriarchalizm. Spelnienie tej postaci zycia nastapilo tedy w roku 1923 dzieki przesiedleniu sie do Szwajcarii, a mianowicie poczatkowo do Horgen nad jeziorem Zurychskim, w dwa lata pózniej do Massagno niedaleko Lugano, gdzie, pomijajac krótkie wyjazdy, w tym samym domu przemieszkiwal wraz z rodzina, az do konca swego zycia ziemskiego i uzyskal obywatelstwo tej gminy. Tymczasem poznal juz z dawna Wlochy, gdzie w szczególnosci pobyt na wyspie Capri (wczesna wiosna 1922 roku) mial nadac szczególna, przetkana zlotymi nicmi krajobrazu ceche ksiedze "Tajemnica". Wloskie i tesynskie wrazenia wzmacnialy jego dusze coraz bardziej i to, co nazwalem odczuwaniem Poludnia, decydujaco stanowilo o stylu jego zycia i twórczosci. We wszystkich tych latach dochodzily do skutku tylko podróze majace na celu leczenie lub wypoczynek. Kilkakrotnie odwiedzal Wildbad w Szwarowaldzie, który polubil, dalej Karsbad, Pegli w poblizu Genui, Montecatini i blisko polozone Brissago. Jezeli rozpatrujemy calosc wyksztalcenia tego meza poczuwamy sie jeszcze do obowiazku wyswietlic jego stosunek do ksiazek i do królestwa tomów, gdzie obie te dziedziny zywo interesowaly jego dusze, a muzyka w pózniejszych latach jego zycia coraz bardziej nabierala znaczenia. Ksiazki: jak powiedzielismy, nie byl molem ksiazkowym. Ale czytal chetnie i duzo. W pokojach jego domu wszedzie pelno bylo ksiazek. We wspomnianej wyzej ksiedze: "Drogowskaz" znajduje sie rozdzial zatytulowany "Uczcie sie czytac". Rozdzial ten przeciwstawia sie dzisiejszemu pospiesznemu sposobowi czytania sztuke czytania, wskazujaca, ze dopiero wówczas mozna czytac nalezycie, jezeli czlowiek gruntownie rozwinie w sobie zdolnosc wczuwania i potrafi brac udzial w toku mysli autora, a mianowicie zwracajac uwage nie tylko na zdania, lecz na kazde poszczególne slowo. Jezeli tak sie czyta, moze ktos sie stac w duszy bogatszy niz sam autor. Niewatpliwie Mistrz czytal ksiazki w ten wlasnie sposób. A nawet wiecej, wolno nam wnioskowac, ze czytal ksiazki zwracajac uwage na wartosc ich dzwieków i nie tylko wysluchiwal je myslowo i artystycznie, lecz równiez poniekad jako lekarz organizmu duszy, wedlug woli dzwieków. Chetnie czytal ksiazki niemieckich mistyków)chociaz nie cenil miana "mistyk") . Tu lubil prócz Eckharda, Traulera i autora "Ksiazeczki o zyciu doskonalym" szczególnie Jakoba Bohme, Aniola Slazaka. Szczera glebia Mateusza Claudiusa pociagala go, ale równiez polot Schillera, sila poznania Dantego, ucieszna fantazja takiego Spittelera. Pewnemu wlascicielowi sanatorium, który go pytal o rade, jakie ksiazki ma czytac, zalecil Goethego, Schillera, Jean Paula, Novalisa Holderliusa, Stiftera, Dantego, Eckharta, Traulera, Erazma, Lutra, (mowy biesiadne)oraz Bhagavadgita. Ten krótki wyraz od razu wskazuje na prosta wielkosc wyboru, dlatego wlasnie, ze nie zwracajac na siebie uwagi zadne dalekie wynalazki i smaczne kaski, lecz wymienia tylko dziela literackie, w których nadano postac - czesto dochodzaca do doskonalosci - wszystkiemu, co czyste, co prawdziwe. Nic nie ma w nich hulaszczego lub wymuszonego. Na wlasciwa beletrystyke nie zwracal uwagi nie tylko w powaznym wykazie, lecz i w tym co sam czytal. Jednego najwidoczniej Mistrz stawial ponad wszystkich innych poetów. Byl to Goethe, którego natchnienie uzasadnial bezposrednim "stosunkiem uczniowskim", jak na przyklad bylo to w wypadku Jana (ewangelisty, przyp. tlumacza) , Eckharta, Leonarda, Boehme i Ramakrishny. Wrecz niepojete odnowienie w mowie wszechswiatowej rzeczywistosci w niemalej liczbie poematów owego Poteznego pobudzaly Mistrza do ciaglego z nich czerpania. Pochodzenie z tej samej okolicy moglo przyczynic sie do wiecej niz nalezalo: gdyz Bô Yin Râ mógl czuc sie obywatelem Frankfurtu. Dlatego to wesole rymy miejscowego Frankfurckiego poety Fryderyka Stolze sprawialy mu, lubiacemu ponad wszystko wesolosc i smiech, wielka przyjemnosc, tak, ze chetnie czytywal je na glos w kólku rodzinnym. Szczególny pociag mial do niektórych gruntownych ksiag uczonych badaczy, którzy zwiedzili Tybet i okolice Himalajów a takze Chiny i Mongolie. W tej liczbie znajdowali sie francuscy ojcowie Huc i Gabet, jak równiez Flichner. Koeppen i Aleksandra Dawid Neel. Królestwo tonów: przeplatalo, jak to juz powiedzielismy, zlotymi nicmi ziemskie jego lata w coraz wiekszym stopniu. W ksiazce o malarzu Bô Yin Râ informowalismy, ze kiedys w latach swojej mlodosci przy pomocy stolarza wyrabiajacego trumny skonstruowal fisharmonie. Bardzo to odpowiadalo jego naturze oraz wrodzonej milosci do muzyki, nadawanie wyrazu temu przez praktyczne roboty reczne. Warunki w domu rodziców oraz ówczesne okolicznosci zyciowe nie pozwolily oddawac sie bardziej gruntownym stu-diom muzyki. Jedynie na tym polu, tak bardzo przezen lubianym, pozostal calkowicie otrzymujacym. Dwaj powazni mistrzowie tonów byli z nim w bliskiej przyjazni: Eugeniusz d'Albert i Feliks Weingartner. Chociaz nie uprawial muzyki, byla ona dlan jednak elementem zyciowym. We wspomnianej wyzej ksiazce o malarzu wskazano wiele cech laczacych swiat tonów i wzrokowe twory Mistrza, w szczególnosci duchowe obrazy wskazujace prawidlowe formy dzwiekowe, a mianowicie elementy Prabytu wyzna-czajace dzialanie tonów. Prócz tego wieksza czesc tych obrazów robi wrazenie, ze wypelnione sa jakby wewnetrznie dzwiekiem, piesnia sfer; Bô Yin Râ w pózniejszych latach zycia czasem napomykal, ze odpowiedniki jego wielu jego obrazów do pewnego stopnia mozna znalezc w kompozycjach muzycznych wielkich mistrzów tonów, na których splynela szczególna laska. Mial na mysli szczególnie Bacha i Szuberta. Wlasnie, Szuberta, którego zewnetrzna zupelnie niepozorna postac calkowicie wyzywala sie w duchowej prawdziwosci i prostocie jego muzyki, lubil niby zyjacego po drugiej stronie promiennego przyjaciela. Co sie zas tyczy Jana Sebastiana Bacha, to Bô Yin Râ byl przekonany, ze jego kompozycje mialy zródlo w bezposrednich doswiad-czeniach w swiecie duchowym. Wszak muzyka otacza tchnieniem pelen tajemnic zaswiat. Prawie w niczym innym, jak tylko we wspanialym a tak krótkotrwalym swiecie kwiatów zyskuje tu wiecznosc symbol w doczesnosci. Choc muzyka moze wyzwalac i uszlachetniac, uspokajac uczucia, nosi w sobie jednak stale bolesny skladnik, poniewaz juz przy powstaniu dzwieku w naszych zmyslach ustawicznie zamiera. Muzyka, ten piekny duch, nie daje sie zbadac ani uchwycic, a tylko o tyle zrozumiec, o ile odbierajacy ja sluch dowiaduje sie o przemijajacej przemianie w cos duchowego. Do tego nalezy wiele prawdziwego oddania i moznosc ukojenia niepokoju zwierzecej cielesnosci. Ale musi sie to odbywac czysto na trzezwo, w przeciwnym razie muzyka moze stac sie niebezpiecznym narkotykiem. Zapewne muzyka w ostatnich latach sprawiala mu czasami chwilowa ulge w jego cielesnych cierpieniach. Lubil równiez w swym domu spiew i sam spiewal dla swej rodziny stare piesni maryjne, które znal z dziecinstwa; w kulcie katolickiego kosciola dla Marii widzial wielkiej wagi przeblysk duchowej rzeczywistosci. Nie trudno odgadnac, ze Beethoven i Mozart gleboko przypadli mu do serca. Sadzac z charakteru pisma, pochodzacego ze stosunkowo wczesnego okresu, sa dwa poswiecone Beethovenowi i Mozartowi nizej podane czterowiersze, które w swej nieupiekszanej i bezpretensjonalnej prostocie przypominaja naszych przodków zyjacych wsród mebli z wisniowego i brzozowego drzewa: Lubisz burze, lubisz morze Oraz dzikie skalne góry; W glab pod toba chmara ludzi Jest dla ciebie panstwem karlów Ale ty, co mieszkasz w gaju. w swiatyni U pastuszków wsród fletów i bzu Którego bóstwo tronuje w zefirze eteru, Ty zstepujesz na dól do ludzi. *
MISTRZOSTWO
Co to jest mistrz? Tego slowa wielce naduzywano i trzeba mu znowu przywrócic powage. Prastary to wyraz i pochodzi bezposrednio z jezyka lacinskiego (magister) , a nastepnie równiez z greckiego (megistos) , a nawet z jezyka etruskiego, skad przekazany nam zostal bohater imieniem Mastarda, pózniej indentyfikowany z wielkim królem rzymskim Serwiuszem Tuliuszem. Pomijajac to, ze w danym jezyku niemieckim uczonego poete okreslano tym mianem, pochodzenie tego slowa wskazuje, ze odnosi sie ono do czlowieka, który jest czyms wiecej i jest wiekszy niz cos innego lub tez w ogóle najwiekszy. Dopóki to slowo nie wystepuje w polaczeniu z jakims wyrazem, ma ono znaczenie czysto ceremonialne, wprawdzie nie jako tytul oficjalny, lecz jako prywatny zwrot honorowy, badz do jakiegos majstra - rzemieslnika, badz do wybitnego artysty, ale zawsze do czlowieka odznaczajacego sie twórczoscia. Im wyzsze i powszechniejsze jest mistrzostwo siegajace ponad fach, tym wiecej uwagi nabiera slowo "Mistrz", tym bardziej nabiera istotnego znaczenia, podczas, gdy w mniej powaznych wypadkach moze uzyskac ironiczny posmak. Jesli jednak chodzi o czlowieka, który wszystko specjalnie, nadzwyczajnie i fachowo calkowicie ma poza soba, gdyz rzeczy powszechne w najwyzszym znaczeniu, a mianowicie nie tylko ponizej ludzkiego poziomu lezace, zwierzece i materialne, lecz równiez, i to szczególnie, dziedziny duszy potrafi z ducha opanowac i jest upowazniony wiazac i rozwiazywac, wówczas nie nasuwa sie trafniejsze okreslenie dla takiej postaci górujacej ponad sprawami czysto osobistymi, jak slowo "Mistrz". A ze my po dziesiecioletnich studiach i praktycznym wypróbowaniu ofiarowanej, przez Bô Yin Râ nauki zycia i po odczutych w sobie wplywach jego indywidualnosci dochodzimy do wniosku, ze ten czlowiek odpowiada temu, co wyzej powiedziano, zatem pozwolimy sobie czesciej stosowac do niego slowo "Mistrz". W tym wypadku Mistrzostwo zawiera w sobie jeszcze cos istotnego, co bedziemy musieli w dalszym ciagu zbadac i rozpatrzyc, aby sie usprawiedliwic, ze sledzimy tylko wewnetrzne motywy tego zycia ludzkiego. W tym nader rzadkim przypadku, gdy dzielo i zycie jakiegos czlowieka nie rózni sie od siebie, zewnetrzne losowe fakty tak dalece traca wage i znaczenie, ze moga pozostawac prawie niezauwazone. Sa czyms niewiele wiekszym niz jakas kreska na cyferblacie. Przy tym biograf nie ma moznosci poparcia naukowymi dowodami najglebszych swych danych. Tu moze tylko posilkowac sie uczuciem - które latwo wydaje sie bliznim podejrzane. Z uczuciem, które istnieje przy Mistrzostwie Bô Yin Râ w wyzej wyjasnionym sensie, z tego uczucia jedynie autor czerpie prawo do napisania tej ksiazki. Udzielone mu kiedys przez Mistrza upowaznienie nie wystarczyloby mu do tego. Opierajac sie na tym odczuciu musi wyznac, ze nie nasuwaja mu sie zadne watpliwosci co do tego istotnie najwazniejszego w Mistrzostwie Bô Yin Râ, co teraz powinno i musi zostac rozpatrzone. Jest to, ze tak powiem, podstawa i kamien wegielny, lecz równiez kamien obrazy dla krytycznych glów w swiatyni jego nauki; jest to istota jego duchowej egzystencji i wiaze sie bezposrednio z jego imieniem. Jezeli my mieszkancy Zachodu wprawdzie nie bylismy zgola nieprzygotowani do tego przez podanie o Graalu i Okraglym Stole króla Artura, dalej przez historie Rózokrzyzowców, równiez przez fragment "Tajemnicy" pochodzacy z okresu meskiej dojrzalosci Goethego oraz niezliczone mnóstwo aluzji romantyków - to do pewnego stopnia zaskoczylo i wywolalo nawet nastrój sceptyczny, gdy pewien maz zwacy siebie Bô Yin Râ bez przerwy rozpowszechnial wiesci wsród tego pokolenia w szybko po sobie nastepujacych, malo obszernych, ale za to tym bogatszych w tresc ksiegach o tych szafarzach pomocy, posrednikach i budowniczych mostów na Wschodzie. Malo tego, ze do tego grona zbawicieli znajdujacych sie gdzies w okolicach Himalajów, a skladajacego sie z zyjacych ale w dalszym ciagu w postaci duchowej, zaliczyl Jezusa i Lao-Tse, to jeszcze stwierdzil, ze jest wyslannikiem i czlowiekiem tych medrców Wschodu i jako ich Brat nosi imie duchowe Bô Yin Râ. To jednak zbyt wielkie zadanie skierowane do swiata, który wierzyl tylko w to, co ogladal wlasnymi oczami. Ale znalazlo sie równiez wielu ludzi, w których duszy ta godna uwagi wiesc znalazla oddzwiek niby wspomnienie, a moze wrecz jako wewnetrzny postulat w sercu marnotrawnego syna, którego cos naglilo, aby sie wyrwac ze swinskiego chlewa i szukac drogi powrotnej do domu swego Ojca. Albowiem jako swego rodzaju dom Ojca opisuje Bô Yin Râ w prostych i trzezwych, chociaz uroczych slowach, ów arcyswiety zwiazek, poniewaz kazdy, kto don nalezy, stanowi jednosc z Ojcem, o którym Jezus zawsze tak dobitnie mówi. Na srodkowym i dalekim Wschodzie wyobrazenie o takich posrednikach i Mistrzach, takich "Kardynalach", tych zasadniczych punktach ludzkosci, jest dobrze znane. Znane sa tam postacie zbudzone wewnetrznie, które doszly do pelnej swiadomosci w duchu, w buddyzmie zwane Bodhisattvas, które dobrowolnie zrzekaly sie stania sie Budda i przejscia w najwyzsza rzeczywistosc nirwany, by wytrwac na uslugach ludzkosci, która zbawic nalezy az do konca dni. Bô Yin Râ mówi nam z cala pozadana jasnoscia, ze bez tych postaci, do których naleza zarówno "upadli" w ciala ziemskie, jak równiez nigdy tu na ziemi nie inkarnowani ludzie, zbawienie duszy czlowieka ziemskiego byloby nieomal niemozliwoscia. Bez posredników jest nie do pomyslenia wznoszenie sie do jasniejacych sfer. Legenda o Chrystusie w przedpiekle szczególnie wskazuje na to (do tego rozumie sie dochodzi jeszcze szczególne zadanie tego najwiekszego "Milujacego" w gronie Jasniejacych) . Ale my mozemy tutaj tylko napomknac o tych wydarzeniach. Sa one stale i ciagle przedstawiane lub poruszane z mozliwa dla czlowieka jasnoscia w jezyku i sposobie myslenia naszego czasu prawie we wszystkich ksiegach Mistrza. Czy sa na to dowody, lub przynajmniej wypracowane filozoficzne teorie? Nie, takich nie ma. Juz Budda ongi wzbranial sie popierac i wyjasniac swoje poznanie przez teorie. Mówil po prostu, co poznal i odsylal swoich uczniów do medytacji. Przez to chcial powiedziec, ze to tylko wewnetrznie daje sie doswiadczyc. Bô Yin Râ zupelnie tak samo odsyla do wewnetrznego ogladania, do którego naturalnie dochodzi tylko ten, kto zaprowadzil harmonie i porzadek w gospodarce duszewnej i doznaje wewnetrznego kierownictwa jakiegos Guru, czyli nauczyciela. I bedzie sie niechybnie doznawalo go, jezeli czlowiek spelni pierwszy warunek. A wiec Bô Yin Râ w wyzej opisanym sensie byl Mistrzem i - po tamtej stronie - jest nim w dalszym ciagu; czy Mistrzostwo posiadal i posiada, to na razie moze decydowac tylko uczucie, zanim to uczucie zdecydowanie nie wstapi na droge poznania w medytacji, zanim to uczucie nie odwazy sie na cwiczenie sie w madrosci zyciowej. Wszelkie cechy jego zycia i istoty jego, które wolno nam bylo obserwowac, byly zgodne z jego nauka i pozwalaly mu, jesli nie wiecej, to, co najmniej wykazac siebie jako czlowieka pogodnego, zrównowazonego, o szerokiej naturze i nieustraszonego, którym wszelka obluda byla zupelnie obca. I to jest juz wiele naszym zdaniem. Mogloby sie, wiec oplacic powaznie wziac pod uwage tego rodzaju nauke. "Jego wydawca pisal kiedys: "Wyjasnienia Bô Yin Râ sa calkowicie praktycznie pomyslane, a nie jako material naukowy lub wyjasnienie ustroju swiata. Jedynie praktyczne wprowadzenie w czyn ich wskazówek moze potwierdzic ich prawidlowosc. Swiadome odpowiedzialnosci przejawy zycia i wzrastajaca pewnosc wewnetrzna - sa to pierwsze owoce stosowania sie do tego rodzaju wskazan. Rozwój wewnetrzny zgodnie z jego charakterem, jest calkowicie zalezny od wlasciwosci danej jednostki. A do zrozumienia tego, co dla kazdego czytelnika ma znaczenie i dla niego osobiscie sluzy za wytyczna, moze wskazac droge tylko wewnetrzna zgoda serca, przejawiajaca sie jako jasne i uszczesliwiajace odczucie arcypewnego potwierdzenia uczuciowego. - Ksiegi Bô Yin Râ nie maja na celu prowadzenia do jakiegos nowego krepowania mysli i sumienia, lecz do praktycznego przezycia wolnosci. Rzeczowa trudnosc istnieje tylko dla tych, którzy w ogóle nie sa w stanie uwierzyc w mozliwosc poznania wiekuistej prawdy, lub tez dla tych, którzy objawienia takiej prawdy, podane w tej lub innej odziedziczonej postaci wiary, przyjmuja jako podane raz na zawsze i zakonczone. - " Co sie zas tyczy imienia Bô Yin Râ: Dlaczego mialoby byc tak trudne przyjac je jako ceche jego istoty? Rzecz jasna, ze etymologia i szukaniem w hinduskich lub chinskich zródloslowach daleko sie nie zajdzie. Imiona moga byc niedajacymi sie wyjasnic symbolami slownymi dla atmosfery duchowej jakiejs istoty, moga one równiez wyrazac zyczenie ksztaltujace i wykazanie celu, jak to przewaznie sie zdarza, gdy nadajemy imiona naszym nowonarodzonym dzieciom. Ludzie, którzy sobie wyrobili wiecej niz powierzchowne pojecie o poslannictwie Mistrza, natomiast calkowite - tacy, co sie znajduja na wskazanej przezen drodze, przyzwyczaili sie do tego imienia, umilowali je i wyczuwaja calkowita wyplywajaca z dziela jego zycia sile blogoslawienstwa zgromadzona w tych pelnych wyrazu i dzwieku siedmiu literach. Kolejnosc dzwieków Bô Yin Râ - tak bylo kiedys powiedziane - jest polaczeniem siedmiu glosek w trzy sylaby, gdzie autor, a którym tu mowa, czuje sie z matematyczna scisloscia substancjalnie okreslony zgodnie z duchowymi wartosciami glosek, o tak zwanym "pseudonizmie" nie ma co tu myslec juz z tego powodu, ze cywilnego nazwiska Józef Schneiderfranken czlowiek noszacy duchowe imie Bô Yin Râ - nigdy nie ukrywal, sylaby Bô Yin Râ - tworzyly jego rzeczywiste, od praczasów zwiazane z nim "Imie". - To, o czym tu moglismy tylko napomknac, znajduje sie w pismach osobiscie przezen autentycznie udokumentowane. "Jest rzecza nieodzowna" - jak to pisalem w przedmowie do "Brewiarza Bô Yin Râ (1928) - "pisma Bô Yin Râ umiescic w tej wyjatkowej pozycji, jak przysluguje tak zwanym "Pismom swietym" wszystkich narodów i czasów". Jego Mistrzostwo pod pewnym wzgledem byloby równiez na zewnatrz udowodnione, gdyby wykazac, ze nauka jego jest niezbedna, ze moze stac sie dorazna pomoca. Innymi slowy, musialo sie zawierac w niej cos istotnego, czego w innych odziedziczonych wyznaniach i naukach, pogladach na swiat i systemach filozoficznych nie ma zupelnie lub tylko dostrzec mozna niewyrazne slady. Zobaczymy, jak sie to dzieje. Przeciwko Bô Yin Râ, poza wielu innymi, wysunieto szczególne dwa zastrzezenia: jakby nauka jego byla zlepkiem innych nauk i zestawiona zostala na drodze medialnej. Drugi zarzut jest zemsta ludzi jawnie lub w ukryciu majacych do czynienia ze spirytyzmem, który on okreslil, jako wysoce grozny, zemsta ludzi oczekujacych sensacji od swych zamaskowanych pod plaszczykiem religii cwiczen i bardzo chetnie pragnacych czarowac. Pierwszy zarzut jest pozornie powazniejszy, gdyz nauka ta rzeczywiscie przypomina prawie wszedzie obrazy swiata i nauki misteryjne, objawiajace gleboka religijna tresc. Ale Bô Yin Râ musialby nieslychanie wiele studiowac i przeczytac, aby byc w stanie wszedzie w tych sprawach oddzielac prawdziwe perly od falszywych. Na to nie mial ani czasu ani mozliwosci i nie odpowiadalo to jego przyzwyczajeniom zyciowym, które stale i gwaltownie pociagaly go do dzialalnosci twórczej. Zapozyczenie nie nalezalo w jego raczej radykalnej naturze, która musiala prawie wylacznie oddawac sie czystej kontemplacji. I to obserwowal on chetniej rzeczy zywe, bezposrednio w duszy, w naturze, w sztuce, a w szczególnosci w krajobrazach i zyciu roslin. Jego charakter, który go stale pociagal do jednosci i harmonii, do pelnego wyrazu polegania na sobie niby wielkie zdrowe drzewo, nie bylby zgola w stanie nalepic tysiecy róznorodnych rzeczy i zlozyc z tego pozornie harmonijna mozaike przypadków. Ale pomijajac to, mozemy wszedzie i zawsze zauwazyc, ze w caloksztalcie jego nauki istota rzeczy - pozornie tak podobna do najrózniejszych tradycyjnych podan - otrzymuje zupelnie nowe oblicze, majace dla nas ludzi czasów dzisiejszych bezposredni powab, a dalej - i to niezwykle jest wazne - te rzeczy same w sobie nie nowe, ale dla nas wszystkich tak nowe wystepuja na widownie. Co dzieki temu bardziej lub mniej skostnialo i przesloniete mgla pojecia innych nauk i religii nagle staja przed nami w pelni nowego zycia. Te dotychczas nieznane, badz niewypowiedziane a co najwyzej tylko wyczuwane zasadnicze punkty, pragnelibysmy pózniej rozpatrzyc w osobnych rozdzialach, aby wskazac, jak dalece ten ogród objawien i poslannictwo zbawienia daje nieoczekiwane a jednak tak upragnione pokrzepienie. Jezeli to, co tu mamy na mysli zbierzemy w czterech pojeciach, to bedzie to zaledwie namiastka do uporzadkowania. W kazdym razie nie bedzie zbyt trudno poznac, ze Bô Yin Râ w swoich wypowiedziach o "Swiatyni Wiecznosci", o "Poznaniu w nas Boga", o "duszy" i "biegunowosci" - jak to tymczasem osmielamy sie nazwac - rzucil wyzwalajace swiatlo w labirynty ziemskiego szukania Prawdy i Praswiatla Jego wyjasnienia, jesli je przyjmowac bezstronnie, dotycza duszy niby odwieczne, niegdys i przez nas spiewane, ale od dawna zapomniane piesni. Mimo woli czlowiek czuje: O mój Boze, przeciez ja o tym od dawna wiedzialem i dowiaduje sie wreszcie od nowa, ze to swieta ojczyzna, - jak moglem o tym zapomniec? Jezeli rozpatrujemy calosc wyksztalcenia tego meza, poczuwamy sie jeszcze do obowiazku wyswietlic jego stosunek do ksiazki i do królestwa tonów, gdzie obie te dziedziny zywo interesowaly jego dusze, a muzyka w póznych latach jego zycia coraz bardziej nabierala znaczenia. Ksiazki: jak juz powiedzielismy, nie byl molem ksiazkowym. Ale czytal duzo i chetnie. W pokojach jego domu wszedzie pelno ksiazek. We wspomnianej wyzej ksiedze "Drogowskaz: znajduje sie rozdzial zatytulowany "Uczcie sie czytac". Rozdzial ten przeciwstawia sie dzisiejszemu pospiesznemu sposobowi czytania, sztuke czytania wskazujaca, ze w ogóle dopiero wówczas mozna czytac nalezycie, jezeli czlowiek gruntownie rozwinie w sobie zdolnosc wczuwania sie i potrafi brac udzial w toku mysli autora, a mianowicie zwracajac uwage nie tylko na zdanie, lecz na kazde poszczególne slowo. Jezeli tak sie czyta, moze ktos nawet stac sie w duszy bogatszym niz sam autor. Niewatpliwie Mistrz czytal ksiazki w ten sposób. A nawet wiecej, wolno nam wnioskowac, ze czytal ksiazki zwracajac uwage na wartosc ich dzwieków i ze nie tylko wysluchiwal je myslowo i artystycznie, lecz równiez, poniekad jako lekarz organizmu duszy, wedlug magii dzwieków. Chetnie czytal ksiazki niemieckich mistyków, (chociaz nie cenil miana "mistyk") . Tu lubil prócz Eckharta, Taulera i autora "Ksiazeczki o zyciu doskonalym" szczególnie Jakoba Boehme, Aniola Slazaka. Szczera glebia Mateusza Claudiusza pociagala go, ale równiez polot Schillera, sila poznania Dantego, ucieszna fantazja takiego Spittelera. Pewnemu wlascicielowi sanatorium, który go pytal o rade, jakie ksiazki ma czytac, zalecil Goethego, Schillera, Jean Paula, Novalisa Holderlius, Stiftera, Dantego, Eckharta, Taulera, Erazma, Lutra (mowy biesiadne) oraz Bhagavadgita. Ten krótki wyraz od razu wskazuje na prosta wielkosc wyboru, dlatego wlasnie, ze nie zwracajac na siebie uwagi zadne dalekie wynalazki i smaczne kaski, lecz wymienia tylko dziela literackie, w których nadano postac - czesto dochodzaca do doskonalosci wszystkiemu, co czyste, co prawdziwe. Nic nie ma w nich hulaszczego lub wymuszonego. Na wlasciwa beletrystyke nie zwracal uwagi nie tylko w powyzszym wykazie, lecz i w tym, co sam czytal. Jednego najwidoczniej Mistrz stawial ponad wszystkim innych poetów. Byl to Goethe, którego natchnienie uzasadnial bezposrednim "stosunkiem uczniowskim", jak na przyklad bylo to w wypadku Jana (Ewangelisty, przyp. tlum.) . Eckharta, Leonarda, Boehme i Ramakrishny. Wrecz niepojete odnowienie w mowie wszechswiatowej rzeczywistosci w niemalej liczbie poematów owego Poteznego pobudzaly Mistrza do ciaglego z nich czerpania. Pochodzenie z tej samej okolicy moglo przyczynic sie do tego wiecej niz nalezalo: gdyz Bô Yin Râ mógl czuc sie obywatelem Frankfurtu. Dlatego te wesole rymy miejscowego Frankfurckiego poety Fryderyka Stolze sprawialy mu, lubiacemu ponad wszystko wesolosc i smiech, wielka przyjemnosc, tak, ze chetnie czytywal je na glos w kólku rodzinnym. Szczególny pociag mial do niektórych gruntownych ksiag uczonych badaczy, którzy zwiedzili Tybet i okolice Himalajów, a takze Chiny i Mongolie. W tej liczbie znajdowali sie francuscy ojcowie Huc i Gabet, jak równiez Flichner, Koeppen i Aleksandra Dawid Neel.
HELLADA
W Grecji w latach 1912 do 1913 osiagnal Bô Yin Râ wysoki, wlasciwie szczytowy punkt swego zycia. Krajobraz grecki z objawiajacymi sie w nim formami i duchowy aspekt niesmiertelnej Hellady tworzy tlo jego podniesienia do stanu Mistrzostwa. Poczatkowo byl jeszcze uczniem, chociaz trzeba usilowac zrozumiec, co oznaczal jego rodzaj uczniostwa. Wprawienie sie w duchu, chcialoby sie powiedziec. Jest to okres powolania, który poprzedza okres wybrania, tu jednak jeszcze w szczególnym sensie. Uczniostwo w Duchu jest to cos tak wznioslego, ze nie jestesmy w stanie naszymi miarami zmierzyc tej sprawy. To, co sie daje osiagnac w tym stanie uczniowskim, i zawsze bywa osiagane, nie ma nic wspólnego z uzyskaniem zewnetrznym wiadomosci, zrecznosci i godnosci, z kultura zas i genialnoscia - bardzo niewiele. Moralna dojrzalosc i nie dawanie zbic sie z tropu przez metne spory naleza do uczniostwa, nie stanowia jednak jego istoty, która mozna by raczej okreslic jako milosc poznania ze wszystkimi wynikajacymi z tego skutkami, jak na przyklad twórczy porzadek, porównanie wlasnej jazni z prawdziwa wola, a mianowicie boska wola oraz jednolite harmonijne przeksztalcanie wszystkich sil duszy. Ale istnieja dwa rózne rodzaje tego uczniostwa, lub inaczej mówiac: od pewnej chwili dopiero wystepuja te dwa rodzaje na widownie. Kazdy uczen sam przez sie w naszym rozumieniu znajduje sie pod kierownictwem swego Mistrza, a Mistrzem jego jest jeden z najswietszego grona Jasniejacych. Niektórzy uczniowie - a jest ich bardzo niewielu - zostaja, na podstawie powzietego przed urodzeniem postanowienia, wybrani na Mistrzów. Wszyscy pozostali nie sa w tym stopniu zwiazani i zobowiazani: od nich nie zada sie dzwigania prawie niedajacego sie uniesc brzemienia milosci, którym obarczony jest Jasniejacy w Praswietle, ale pozostajacy w sferze upadlej czesci ludzkosci. Byloby jednak zarozumialoscia te wspaniale postacie uczniów nizej cenic. Nie ma i nie bylo tu na ziemi, pomijajac posredników, nic szlachetniejszego i wazniejszego. Kto studiowal pisma Mistrza, przypomni sobie, ze niektórych z tych uczniów wspomnial po imieniu, w szczególnosci ucznia Jana i apostola Pawla, kilku sredniowiecznych mistyków i Jakuba Boehme, a takze hinduskiego medrca Ramakrishne. - W rozmowach dawal do zrozumienia, ze zalicza Leonarda de Vinci do tych ludzi niezwyklych. Wielu czytelników mogloby sie dziwic spotykajac najslawniejsze imiona w spisie uczniów, a w szczególnosci porównanie meza imieniem, Bô Yin Râ z Laotse lub wrecz z Jezusem. Zechca jednak czytelnicy nie gorszyc sie przedwczesnie, lecz wziac pod uwage, ze nie chodzi tu o porównanie czynu i wielkosci, lecz o okreslenie zadania i dzialalnosci. Nie zachodzi pytanie, czy Laotse byl wiekszy od Bô Yin Râ, lub o to, czy Jezus byl do tego stopnia jedynym w swoim rodzaju, ze nie wolno jego imienia stawiac na równi z innymi imionami. Chodzi o odzyskanie czegos zgubionego, czegos co byloby bezpowrotnie stracone, gdyby nie bylo na ziemi "Przybytku bozego u ludzi", gdzie dziala grono szafarzy pomocy duchowej i ustawicznie strzeze Swiatlosci niebianskiej, która czlowiek - pragnacy przeciwnego swiata i spadajacy w cialo zwierzece - musial porzucic, z bez jej wskazujacego droge swiatla mysli nie odnalazlby sciezyny powrotnej (vide, ksiega Boga zywego) . Co z zywego Swiatla w upadlych duszach ludzkich lub bylo strzezone w dawnych naukach i misteriach, zwlaszcza tez w hellenskich miejscowosciach, jak Eleuzys i Delfy, bylo i jest darem owych posredników. Zauwazyc nalezy, ze sa oni posrednikami, gdyz ludzie smiertelni sposród nich maja Swiatlo nie z siebie, lecz bylo ono im zwracane dzieki zywej "swiadomosci siebie" mysli przez ich nigdy nie podleglych smiertelnemu upadkowi Braci, owych Najstarszych". A wiec w Grecji, Bô Yin Râ stal sie z ucznia Mistrzem. W jaki sposób sie to odbylo, zostalo opisane lub napomkniete przede wszystkim u Mistrza w "Ksiedze Rozmów", tej moze najosobliwszej z ksiag. O wszystkim, co z Ducha pochodzi, mozna w najlepszym razie mówic w przenosniach. Tu udzielil Mu jego wlasny Mistrz i Nauczyciel ostatnich nauk, az wreszcie zjawili sie i inni mezowie ze Wschodu, aby go scisle wypróbowac i nieublaganie udoskonalonego podniesc do godnosci im równej, godnosci Brata najwyzszej wspólnoty na ziemi, gdzie kazdy jest we wszystkich, a wszyscy sa w kazdym i z których kazdy moze o sobie powiedziec: "Ja i Ojciec jedno jestesmy" (Jan 10,30) . Przy tym przebiegu wtajemniczenia nowo zbudowany Brat poznaje szczególne sily, które moze znalazly wyraz w obrazowych darach magów ze Wschodu. Historia ta zawarta jest tylko w ewangelii Mateusza i nie powiedziano tam, ilu bylo magów, jak wygladali i jak sie zwali. Dopiero znacznie pózniejsza legenda dala odpowiedz na te pytania. Nie moze byc bez znaczenia, ze wydarzenia te mialy miejsce w Grecji. Kto byl w Grecji, wie, ze kraj ten nalezy do Wschodu. Grek wyraza sie o Europie tak, jakby kraj jego nie wchodzil w jej sklad. A jesli rzucimy okiem na starozytna Hellade, a przede wszystkim na to, co w ksiazce z moich mlodych lat (Podróz do Italii) nazwalem "wewnetrzna starozytnoscia (wrazenie, które podobalo sie równiez Bô Yin Râ) , to moze bedzie dla nas widoczne, ze w tym wspaniale uformowanym malym kraju wyzlobionym zatokami, z jego swietlanymi wyspami, doszlo do najsubtelniejszego i waznego uksztaltowania wschodniego poznania Ducha, poczatkowo niezrozumialego na skutek jego nieograniczonosci, do formy, która poniekad unosi sie pomiedzy niebem a ziemia, przecudnie duchowej a jednoczesnie zmyslowej, pomnej na to, ze cialo ma byc swiatynia Ducha. Z hellenizmu plynie równiez az po dzien dzisiejszy pielegnowane przez Ducha bogactwo ksztaltów, które nie na tym jedynie polega, ze dopiero grecka forma myslenia obdarzyla cialem nauke chrzescijanska i ze grecka sztuka dla kilku znawców wrazliwych na estetyke byla ciagle na nowo przedmiotem zachwytu - nawet w jej podobnych do ruin resztkach i drobnych szczatkach, ze ówczesne rzymskie barbarzynstwo dzieki wplywowi hellenskiemu triumfalnie porwane zostalo w krag cywilizacji i zapalu do prawdy, dobra i piekna, i ze tak potezny, zbyt niedoceniony przez historyków, twór swiata hellenskiego, jak panstwo rzymskie, bizantyjskie, przetrwal az do progu odrodzenia. To greckie wyczucie swiata bylo równiez inne, niz u pograzonych jeszcze we snie lesnych mieszkanców Zachodu i Pólnocy, a w szczególnosci róznilo sie ono od wyczucia niewolnych poddanych wschodnich i poludniowych satrapii oraz sultanów, gdzie czlowiek w porównaniu do swego wladcy przedstawial niewiele wiecej niz niewolnika lub zabawke. - Moze dla tepoty umyslowej tak jednych jak i drugich bylo potwornym wstrzasem to nieoczekiwane przeniesienie we wspanialy stan wolnosci hellenskiej - z zycia zbiorowego w klanach i mentalnosci niewolników, gdzie nieznane bylo brzemie odpowiedzialnosci osobistej ani swobody decyzji, ni troska o indywidualne ksztaltowanie wlasnego zycia. Grecja jest miejscem narodzin tego, co by mozna nazwac odczuciem Poludnia. Chocby ta duchowo - ludzka rzeczywistosc zapowiadala sie równiez juz w egipskiej kulturze Azji Mniejszej i dawala sie wyraznie odczuwac w kulturze Krety i Myken, aby po raz pierwszy zablysnac w basniach zeglarskich Homera, to jednak pelny blask Poludnia zostal osiagniety dopiero wtedy, gdy powstaly wiersze Pindera i tragików attyckich oraz serdeczne mysli Platona, gdy dojrzaly twory Fidiasza i Mirona, gdy wyrosly kolumny Olimpii i Delf, Aten i Sunionu. To odczucie Poludnia jest w zwiazku przede wszystkim z blekitem morza, wysp, spokojna linia brzegów i opromieniowana przez wóz sloneczny Heliosa, rozbrzmiewajaca powierzchnia morza. Przejawia sie one w pogodnych i jasnych, prostych i harmonijnych formach, majacych powab najbardziej niezmaconych wspomnien czlowieka ziemskiego o jego ojczyznie duchowej. To wyczucie Poludnia - przezycie duszne Hellenów, które przekazali ludziom i czasom, a dzisiaj jawi sie jak juz z chwila, gdy mieszkaniec Pólnocy przekroczy przelecze Alp, - bylo, dla Bô Yin Râ podstawowym warunkiem ksztaltowania jego pism i obrazów. Jedne i drugie sa wybitnie europejskie i z nastrojem przeznaczone dla mieszkanców Zachodu, chocby nawet prócz tego bardzo silnie wspóldzialaly w nich inne pierwiastki czyniace wrazenie wschodnich. Dlatego to pobyt w Grecji mial tak doniosle znaczenie. Dal on nie tylko scenerie dla jego podniesienia do mistrzostwa, ale umozliwil równiez Mistrzowi przedstawienie ludzkosci - zgodne z jej sposobami myslenia - swej nauki, swego poslannictwa, swego objawienia - ludzkosci tak zdecydowanie przepojonej przez Zachód, przez starozytnosc ze wszystkimi jej skutkami. Dlatego tez nie bylo to nieuzasadnione, ze Bô Yin Râ, los rzucil na Pólnoc, osiedlil sie po powrocie stamtad w swietlistym kraju tesynskim, do którego siegaja promienie odczucia Poludnia i w którego krajobrazach i architekturze ciagle drga jeszcze cos niecos z wewnetrznego antyku. Gdy sie pomysli, ze pobyt Mistrza w Grecji byl wlasnie jednoroczna podróza, to plan tego roku jest nieoceniony. Byl to caly lancuch chwil wiecznosci, które znalazly swój artystyczny wyraz w pieknych szkicach greckich krajobrazów i pózniejszych wielkich dzielach epickich. Nawiasem wspomniec nalezy, ze Bô Yin Râ mial szczescie przez mala kwadrans ogladac z Lariszy Olimp wolny od chmur. Niestety, niektóre z najpiekniejszych krajobrazów zginely w zamieszkach wojennych. Mistrz az do ostatnich lat zycia tworzyl z pomoca niewielu swoich szkiców z pamieci obrazowe wizje swej umilowanej Hellady.
STYL
Pewien slawny przyrodnik francuski sadzil, ze styl to sam czlowiek, sadzil wrecz, ze styl i czlowiek to jest jedno. Cóz, wiec ma wlasciwie znaczyc to osobliwe pojecie "styl"? Zawiera ono pierwotnie zupelnie konkretne wyobrazenie. Dawne hellenskie slowo, któremu sluzy za podstawe: stylios oznacza cos prosto stojacego i podpierajacego, jakby filar lub kolumne; jesli ktos chce: z wszystkich kolumn wybrano dorycka, jakby znaleziona i wyjeta z wiecznosci. Jednym slowem, styl jakiegos przedmiotu, styl jakiegos wieku, styl jakiegos czlowieka i jego zycia, myslenia i twórczosci podobny jest do "kolumny". Rzeczywiscie kolumna staje sie tylko zbudzony, na nowo narodzony czlowiek. Uprzytomnijmy sobie, aby cala te mysl nalezycie wyjasnic, funkcje kolumny w swiatyni doryckiej. Taka kolumna - najszlachetniejsza forma z najszlachetniejszego materialu, jasnego marmuru greckich gór z ladu lub wysp - tkwi w ziemi, tworzacej jej podstawe, dlatego tez nie wymaga zadnej innej podstawy jak owe przeznaczone na sprzedaz pochodne formy kolumn. Wznosi sie ona wzwyz, skupiajac wszystkie sily na rowkach kaneli i laczac je, przy czym echinus kapittelu ostatecznie wienczy i laczy calosc. Abskus jest tu czastkowym belkowaniem, które indywidualnie - mikrokosmicznie poprzedza podpierana przezen i jak gdyby z czcia dzwigana calosc belkowania. Tak oto laczy ona harmonijne nizsze z wyzszym, przyjmujacy i rodzacy swiat nocy z plodzacym i blogoslawiajacym swiatem dnia, zgodna wlasna postacia z postaciami wszystkich towarzyszacych jej kolumn. Czy mogloby architektura dac doskonalszy symbol czlowieka zbudzonego do wszechswiadomosci? Nie mozemy sobie tego wyobrazic. Powyzsze rozwazania wydawaly sie nam celowe, by lepiej zrozumiec styl interesujacych nas tutaj pism i obrazków i by ocenic je nalezycie. Bô Yin Râ i jego dzielo sa jednym slowem jakby kolumna. Potezne i jasne, harmonijne i spokojne, prosto i dzwiecznie - niby kolumny z pentelisjkiego lub paryskiego marmuru - otaczaja jego ksiazki, srodki wyrazu jego malowidel, swietosc jego zadania, które by bylo niewykonalne, gdyby nie proporcjonalna zgodnosc z pulsujacymi prawami Wszechzycia. Chocby nasze czasy byly nacechowane brakiem zrozumienia sztuki, badz obce ornamentacyjnej strukturze Ducha, to jednak wplyw na terazniejszych i przyszlych ludzi ziemskich przeznaczonych do zbudzenia sie dzialac moze jedynie wedlug praw panujacych zarówno w kosmosie jak i w duszy czlowieka. Jest to taka sama, ze tak powiemy, artystyczna liturgika, jaka przenika makro - i mikrokosmos. Swiat Swiatlosci, jak równiez jego odblask we wszystkich wyplywajacych z niego i odpadajacych oden królestwa cieni jest wlasciwie mówiac - dzielem sztuki i teskniaca don dusza ludzka moze don tylko wtedy powrócic, gdy sie sama stanie dzielem sztuki. Nie nalezy tego rozumiec, jakoby kazdy czlowiek musial byc artysta i ze dla nie artysty nie ma nadziei na wyzwolenie. Takie ujecie byloby zgola powierzchowne. Nie chodzi tu bynajmniej o cos zwiazanego z zawodem, lecz o powolanie, które staje sie w najwiekszej glebi duszy. Ale to jadro duszy rozumie tylko jedna mowe swieta, zbudowana na prawach piekna i harmonii, w praogniu milosci wiecznie zarzaca sie mowe Boga. Mowa zlozona ze slów i zdan lub tez mowa wzrokowa - z linii i barw, która ma wychowac tak, by mowe Boga, mowe Zielonych Swiatek znowu zrozumiec i nia wladac, musi byc zbudowana w odpowiednim stylu, musi calkowicie odpowiadac kolumnie, musi byc zespolona jak przenosnia, jakim czlowiek byc powinien, jesli sie znowu zjednoczy ze swym Bogiem, oddajac mu z powrotem ziemskosc, w której tkwi. Oto jezyk, którym przemawia Bô Yin Râ. Wszyscy moga go zrozumiec, jezeli tylko sluchaja go i spogladaja od wewnatrz swej istoty, a mniej od zewnatrz. Tam niespodziewanie moga rozewrzec sie dla nich nieskonczone obszary bytu ozywione formami podlegajacymi tym samym prawom, co i owa zlocisto - biala mowa, tak dobrze nam znana. Ta mowa jest wskazówka z boskiej ojczyzny. Kazde slowo jest tylko symbolem. Kazdy symbol jest wskazówka. Symbol kolumny doryckiej jest wskazówka, dajaca do zrozumienia czlowiekowi, jaki byc powinien, aby calkowicie byc samym soba: w jednakowej i wolnej wibracji woli z Prajaznia. Doskonaly styl jest wypowiadaniem siebie. Bô Yin Râ nie czyni nic innego, jak tylko nieustannie wypowiada siebie za pomoca srodków sluchowych lub optycznych. Ale nalezy dobrze zrozumiec, co to znaczy. To, co ludzie zazwyczaj nazywaja "wypowiadaniem sie" ma male, albo tez nie ma nic wspólnego z prawdziwym wypowiadaniem siebie. Czestokroc chodzi tam o czcza gadanine, badz o pelna trwogi i pieszczaca sie z cierpieniem spowiedz, która najczesciej tylko pozornie sprawia ulge. Wypowiadanie siebie jest zupelnie innego, a mianowicie duchowego rzedu. Jezeli Adalbert Stifter opisuje jakis austriacki lub czeski krajobraz, jezeli Jan Jakob jakis lacinski lub hellenski, jezeli Herman Hesse jakis indyjski lub tessynski krajobraz, wówczas robi to wspaniale i przekonywujace wrazenie, poniewaz te szlachetne duchy - za posrednictwem krajobrazu - wypowiadaja najglebsza jazn swoja. Gdyby mówili tylko o krajobrazie, pozostawalby on gluchy i niemy, a sami byliby partaczami. Sposób wypowiadania sie powinien byc calkowicie przejrzysty, aby jadro zjawiska moglo wystapic w swym królewskim majestacie. A wiec kazdy styl tu na tym swiecie posiada "zuzle" badz w srodkach, badz w materiale. Srodki i material same w sobie sa nie istotne, zuzlowate i znikome, z ta tylko róznica, ze srodki doprowadzone do przejrzystosci moga byc podniesione do stanu przemienienia, podczas gdy material, jako zewnetrzne tworzywo, jest i pozostanie zuzlem. Im wiekszym jest ktos mistrzem stylu, tym bardziej ogranicza sie u niego zuzel do materialu, podczas gdy jego srodki moga byc znacznie uszlachetnione, az do calkowitego wbudowania w swiadomosc duchowa. Wprawdzie do tego celu zblizaja sie jedynie powolani i beda sie znajdowali przewaznie w stanie "uczniowskim", / -"a wiec beda to ludzie kierowani przez jednego z czlonków swietlanego chóru zjednoczonych z Bogiem medrców. Styl takich wybranców bedziemy mogli uwazac za bez mala doskonaly, calkowicie podobny do kolumny. Do niczego nie moze tu doprowadzic podchwytujaca slowa krytyka stylu: podchodzenie do objawien Jasniejacych z subiektywnymi pogladami i uprzedzeniami jest na dalsza mete skazane na niepowodzenie. Zreszta jest rzecza watpliwa, czy zwykle sposoby krytyki w stosunku do dziel wielkich artystów mozna w ogóle brac powaznie, a cóz dopiero w wypadku objawienia, którego prawdziwosc mozna byloby sprawdzic tylko w drodze wewnetrznego przezycia. Bardziej niz gdziekolwiek indziej styl i czlowiek tutaj nie róznia sie. Jezeli tu wystepujemy, wobec Bô Yin Râ jako czlowieka zaprowadzajacego lad i ksztalt, zobowiazani jestesmy rozpatrzyc pewne najwazniejsze osobliwosci jego stylu, z którym musza wynikac logiczne wnioski, co do istoty dziela i czlowieka. Moze wskazane jest najpierw rzucic okiem na jego obrazy, poniewaz tam szybciej i bardziej bezposrednio osiaga sie ogólne wrazenie. Zupelnie obojetne przy tym, czy uprzytomnimy sobie jedna z jego duchowych kompozycji, - zjawia sie uczucie, ze cos sie otwiera, otwiera sie szeroko, coraz szerzej, a dusza nasza moze doswiadczyc przyjemnego uczucia stale wzrastajacego wyzwolenia, jesli ma zamiar wspólbrzmiec. Ze to, co tu powiedziano, nie jest tylko wyrazem dowolnej interpretacji, wskazuje wrecz bezposrednio obiektywna budowa wiekszosci obrazów duchowych. Spotykamy w nich prawie zawsze przednie kulisy w postaci obramowania z wyraznie poruszanych skladajacych sie form, jakby rozsuwajacych sie, aby dopuscic rzut okiem do wnetrza, czyniacego wrazenie swietego, tak jak rozsuwaja sie chmury po burzy, ustepujac przed wspanialoscia nieba i jego swiatla. Te niebianska czesc srodkowa zapelniaja czesto sniezne lub koloru kosci sloniowej obrazy górskie i w rodzaju wiez, jak równiez zlote lub barwne slonca, a calosc dyszy szczesciem, spokojem i wzniosla harmonia. Doslownie cos sie otworzylo. Napiecie ustepuje, aby dac miejsce swobodzie. Radosne, zdecydowanie uszczesliwiajace przezycie. Ale nawet przy krajobrazach mozna zrobic te same spostrzezenia, o ile widz nie trzyma sie scisle przedmiotu krajobrazu. Chodzilo mu tam, podobnie jak i wszedzie, o prostote, która madry Hans Thoma wpajal w niego wówczas jeszcze, kiedy korzystal z jego wskazówek we Frankfurcie. Dzieki tej prostocie i "ornamentalnemu ujmowaniu natury" uzyskuje sie niespodziewana olbrzymia przestronnosc. Szczególna wlasciwosc tych krajobrazów, zwlaszcza od czasu przezyc greckich, polega zawsze na tym, ze niezaleznie od wybranego motywu robia one wrazenie stojacych otworem i nieruchomych. Jest to tak, jak gdyby odkryty dopiero przez nie widz byl zaproszony jako gosc: wejdz i znajdz tu pokój i radosc, spokój i wyrównanie wszelkich przeciwnosci. Zupelnie wyraznie wystepuje zamiast naturalnego tematu cos z wzietej za tlo sytuacji duchowej. Tutaj Mistrz zgodnie ze swa natura wprawial sie w swietlanej magii równiez jako zyjacy w ciele czlowiek. A oto jedno z moich wlasnych wspomnien: Pewnego razu, gdysmy o zmierzchu zimowym wracali z Carony, wieloglosowy dzwiek dzwonów tesynskich kosciolów dochodzil do nas ze wszystkich stron przez ostre powietrze przesycone zapachem dymu drzewnego, a w dali Monte Rosa polyskiwala snieznym blaskiem. Mistrz w sposób tajemniczy otworzyl mi serce, tak, ze do pewnego stopnia wyczuwalem krajobraz od wewnatrz. Nie daje sie opisac, ale czulem w tej chwili, co to jest czlowiek oraz jakim byl on czlowiekiem. Od czasu pobytu w Grecji w obrazach jego dojrzala do tego stopnia wlasciwa dlan "matematyka" podzialu przestrzennego i wartosci farb", ze jego styl nie moze juz byc porównywany ze stylem jakiegokolwiek innego mistrza. Pytania o pieknie lub brzydocie rozwiazuja sie same przez sie, gdy natura dzieki ornamentalnemu ujeciu zostaje wyzwolona - z powstalego z przeciwienstw napiecia - reka czlowieka, który przypomnial sobie znowu swa przyrodzona królewskosc nie tylko w marzeniach, lecz w rzeczywistosci. Bô Yin Râ czestokroc podkreslal to wspaniale pochodzenie, ale przeblyskuje ono równiez w innych slowach, niedzwieczacych bynajmniej mistycznie, w liscie do jednego z przyjaciól (14.3.1927) : "Kazde wielkie dzielo wymaga pewnego nadmiaru ufnosci do samego siebie". Przez to nie chcial oczywiscie bronic chaosu i pychy, gdyz tam gdzies chodzi o tego czlowieka i jego styl, wszystko bylo w nim "karmicznie jasne i prostokatnie obciosane". Dlatego nie tolerowal on nigdy bezplanowej wybujalosci fantazji, ani w swych malowidlach ani w swych pismach, przy calym wlasciwym mu rozmachu i beztroskiej rozwleklosci, przypominajacej wschodnia i buddyjska literature. Slowa z wiersza Holderline "swiecie trzezwy", które staly sie slawne, dotycza wlasnie jego stylu. Jesli sprawdzic nastepnie jego kompozycje duchowe, promieniujace zlocisto bialym blaskiem, czesto jak u Goethego w pózniejszym wieku wydluzone okresy, jak równiez niektóre rozdzialy w "Ksiedze Rozmów" i "Ksiedze sztuki Królewskiej" przybrane w szate bajek, wówczas watpliwosci, co do zródel tej duchowej twórczosci znikna bez sladu. Jego pisma sa w kazdej sylabie, jego obrazy w kazdej linii, w kazdej plamce barwnej - radosnym hymnem dla wspanialej sily milosci do wszystkiego, co boskie, z czego wszyscy powstalismy i dzieki czemu zyjemy. I to wlasnie ta niezlomna pewnosc i stale swiadome doswiadczanie boskiej rzeczywistosci sprawiaja, ze wszystko staje sie u niego tak solidne. Nikt nie znajdowal wiekszej satysfakcji z solidnosci niz on. Zarówno w zyciu, jak i swym stylu i jego srodkach byl czlowiekiem wielkiej miary, calkowicie obcym skapstwem, ale równiez przeciwnym bezuzytecznemu marnotrawstwu, tym bardziej, ze stale i ciagle kladl nacisk na koniecznosc wdziecznosci w odniesieniu do wszystkiego i do kazdego, co kogos spotyka, co komus przypada w udziale, co ktos zuzywa i spozywa. Nic z tego wszystkiego, z czym sie w zyciu spotykamy, zwlaszcza, jesli to jest cos milego, nic nie jest rzecza zwykla, samo przez sie zrozumiala - mawial z naciskiem. Jego styl, jego charakter powinien sluzyc kazdemu twórcy za wzór.. Kazdy artysta, niezaleznie od tego, jakie dzielo planuje i tworzy, musi stanowczo zasiegnac rady swego sumienia. Najmniejsze nawet naduzycie materialu i srodków, ksztaltów i pomyslów bedzie nan fatalnie oddzialywac. Sztuka musi pelnic wole boza, w przeciwnym razie jest jej grzechem przeciw Duchowi. Moglo zapewne rzucic sie w oczy, ze Bô Yin Râ zaimki osobowe bardzo czesto stosuje do siebie. Cos wladczego, imponujacego i poteznego w tonie jego "Ja" decyduje do pewnego stopnia o jego stylu. Slusznie móglby ktos ten, który zreszta u niego stale robi wrazenie jowialnego i patriarchalnego, odczuwac jako chybiony i nieudany, gdyby nie wystepowal tu wlasnie czlowiek posiadajacy mistrzostwo, tak jak pragniemy, by bylo ono rozumiane: Mistrzostwo Jasniejacych w Praswietle. Jezeli oni przejawiaja w tonie Ja, to mówia o potedze pewnej Jazni, która nie jest zwodnicza, poobwieszana swiecidelkami i nie jest z tego swiata, lecz spoczywa w lonie boskiej Prajazni i mówia na mocy pewnej Jazni, której o sobie wolno powiedziec, a która powiedziec to musi: Ja i Ojciec jedno jestesmy. Dlatego tez cale jego dzielo jest w pewnym stopniu jego wlasnym portretem, a tego rodzaju dziel ludzkosc wydala niewiele. Dotyczy to zarówno jego obrazów jak i pism. Jego styl jest identyczny z jego jaznia, z jaznia jego Braci w Duchu, kolumna w Swiatyni Wiecznosci. Jedynie wychodzace w tej potegi "Ja" mozna wyjasnic stylistyczne osobliwosci, które rzucaja sie w oczy kazdemu bezstronnemu czytelnikowi ksiag, o których tu mowa. Przede wszystkim daje sie w nich zauwazyc, ze tak sie wyraze, akcent rapsodyczny, który szczególnie byl utrzymywany w pierwszych, podstawowych ksiegach. Rytm uroczystych zdan latwiej utrwala sie w wewnetrznych zmyslach (jak równiez i w naszej pamieci zewnetrznej) . Nie ma wiec takze w tym nic dziwnego, ze niekiedy w tym rytmicznym falowaniu zjawiaja sie formy wyrazów rzadko uzywane, robiace wrazenie archaicznych: na przyklad upodobanie do stosowania "saskiego genetivu" (przyklady: "aller Menschheit Fluren", den Meisters erate Kindheit", seiner Enge Fessel"itd. / ;jako unikanie rodzajnika) przyklad: alter Observanz des Judentums getreu" zamiast der alten Observanz....") ; jako uwypuklenie rzeczownika celem rozszerzenia w zdaniu wzgledna (przyklad: "Die seine Bruder sind, nennen ihn....") ; jako zaakcentowanie przez podwójna negacje (przyklad: .... keiner meiner Bruder ist, der hier nicht ehr furchtsvoll ver ihm sich neigen musste") . Mozna by bylo przytoczyc jeszcze wiele innych podobnych srodków wyrazu. Zawsze slyszy sie w tych zdaniach mowe i czytelnik czuje, ze autor do niego bezposrednio sie zwraca w sposób poufaly, patriarchalny i traktujacy go po prostu per "ty". Przez pauzy i spacje domaga sie utrwalenia tekstu w pamieci. Bezustannie poniekad bada i uprawia glebe duszy, w która rzuca swój siew. Czasami robi wrazenie rezysera, który rozwazyl i opracowal starannie kazde slowo, i wtlacza je w sluchajacego uwaznie aktora, aby sluzyly nastepnie dzieciom ludzkosci do wielbienia kosmicznej poezji zlozonej z prawdy i piekna. Wszystkie te srodki stosowal bardziej powsciagliwie w ksiegach, które sie pózniej ukazaly, chociaz okresy wyladowuja sie prawie ze jeszcze obszerniej. Albo moze nalezy trafniej powiedziec: nie rozbudowuja sie one tak bardzo wszerz, ale raczej wzwyz i w glab, staja sie coraz bardziej strome i bardziej podobne do kolumn. Trzeba je bardzo spokojnie wchlaniac i starac sie rozmyslac. Staja sie coraz bardziej na to nastawione, zeby nie mozna bylo pominac ich przy czytaniu. Czyzby powstawal w zwiazku z tym rozwojem rzucajacy sie w oczy fakt, ze wczesniejsze obrazy duchowe, tak jak je znamy z ksiegi "Swiaty", przewaznie byly w formacie poziomym, pózniejsze zas i ostatnie tego rodzaju kompozycje wszystkie bez wyjatku dawaly pierwszenstwo formatowi wzwyz? Czesto wszak zdarza sie, ze wielcy twórcy w sile wieku sklaniaja sie ku poziomej linii morza, a w pózniejszym czasie - ku idacej wzwyz linii gór alpejskich, czy to raczej zewnetrzne, czy bardziej wewnetrznie / po. Michal Aniol, Rembrandt, Goethe) . Niech wystarczy juz to wszystko cosmy dotad powiedzieli. Daleka jest od nas pokusa dania calkowitej psychologii interesujacego nas dziela. Moga tu byc podane tylko impulsy i zacheta do pelniejszego wnikniecia z miloscia w cos, czego sobie niechetnie i wzgardliwie odmawiamy, nie przeczuwajac, co w glebi sie tu rozgrywa, a mianowicie: Tuares agitur.) Ciebie to dotyczy) .
POSTAC
Istnieje na Zachodzie stosunkowo malo znany szczyt sztuki ludzkiej: daleko - wschodnie malarstwo tuszem, zwlaszcza wykonane przez Zen-byddystów w dawno minionych wiekach, odpowiadajacych mniej wiecej naszemu sredniowieczu. W tym malarstwie, przyjmujac pod uwage srodki niezmiernie oszczednej i celnej sztuki, spotyka sie nierzadko wizerunek Bodhidharma, owego indyjskiego ksiecia, który udal sie do Chin, aby nadac buddyzmowi cechy wspólne z taoizmem, a mianowicie nauke Zen, wedlug której poznania prowadzacego do szczesliwosci nie mozna osiagnac ani przez madrosc zaczerpnieta z ksiag, ani przez rytualy i czynnosci, lecz jedynie przez wewnetrzne pograzenie a wiec rozmyslanie. Ów bez watpienia oswiecony i swiadomy stosunków duchowych maz wydaje sie byc w swych rysach twarzy - chocby nawet "wizerunki", które chcialy przedstawic raczej sile, Swiadomosc i madrosc a nie podobienstwo - podobny z rysów do naszego Mistrza. Powiedzialem to w tym znaczeniu, ze obydwa oblicza tak odpowiadaja jedno drugiemu, jak to moze sie dziac z dwoma debami, z dwoma górskimi jeziorami lub dwiema katedrami gotyckimi. Widac te same pelne i doswiadczone usta na pelnym sily woli podbródkiem, ten sam silny nos, to samo glebokie przenikliwe spojrzenie oczu pod poteznym czolem i silna czaszka. Równiez brody byly bardzo podobne, dopóki Bô Yin Râ swojej nie zgolil. Obie twarze opromienia ogien poznania, rzuca sie w oczy pewna surowosc, które swiadcza o niezwyklej sile wyplywajacej z powagi duchowej potegi i laski i posiadaja swego rodzaju pelnie - jak sie wydaje niewiele ceniaca asceze i umartwianie ciala jako srodki wiodace do celu. Tak jedno jak i drugie oblicze nalezy do ludzi torujacych droge do kraju, gdzie powstaje twórcza rzeczywistosc. Ale jest w nich pewna róznica: niezwlocznie daje sie zauwazyc, ze oblicze pierwszego Zen - patriarchy jest tak strasznie zamkniete, by kazdego wprost przerazic, podczas gdy rysy w obliczu naszego Mistrza jednak lagodnie sie rozwieraja, jak to czynila cala jego istota w stosunku do niezmiernie wielu ludzi, którzy u niego szukali rady i pomocy. Obie fizjonomie odpowiadaja calkowicie dzielom ich posiadaczy. Bodhidharm nie znalazl innej mozliwosci przekazywania wskazówek na wspinanie sie wzwyz, jak przemilczenie, jak symboliczne napomknienia o okresach czasu kryjacych w sobie sily i szafujacych nimi. Wszystkie pisma Zen sa, wiec dziwne, pelne ciemnej, pozornie dziwacznej dowolnosci, pisma, których gleboki sens otwiera sie dopiero przebudzonemu w duchu. Ale Zen mozna zrozumiec najpredzej w przecudownych przenosniach malarskich sztuki Zen, naszkicowanych z blyskawiczna szybkoscia piórkiem lub pedzlem z wlosia borsuka lub tez zlamana trzcina. Po tych wysilkach doprawdy wielkich ludzi i artystów pragnacych wyrazic owo niewypowiedziane, mozna lepiej osadzic, co zdzialal Bô Yin Râ swoja twórczoscia, czyniac za pomoca slowa (i farby) rzeczy niemozliwe mozliwymi. W nauce i sztuce Zen wszelka postac jest ujeta w chwili wyzwolenia, by w ten sposób dac moznosc odczucia charakteru tej istoty. U Bô Yin Râ tymczasem staje sie wszystko postacia i objawia charakter tej istoty. Tozsamosc nieba i ziemi zostaje zobrazowana w prawie nieznany dotychczas sposób. Bô Yin Râ byl wysokiego wzrostu, przystojny, którego dopiero cierpienia w drugiej polowie zycia wyrzadzily krzywde fizyczna, lecz z drugiej strony dopomogly do wyrobienia pewnych charakterystycznych rysów fizjonomii, tak, ze wylonila sie postac - niegdys kwiat, teraz dopiero owoc rzeczy osiagnietych i dokonanych, a przede wszystkim ziarno do siewu tego, co w przyszlosci ma sie urzeczywistnic i przeobrazic. Jezeli jako mlodzieniec i mezczyzna w ziemskim znaczeniu mógl byc nazwany pieknym i przystojnym, to w jego jesiennej dojrzalosci zycia wystapila nadzwyczajna sila i szlachetnosc; pomimo calego naturalnego przeminiecia pelnych powabu cech rzeczy ziemskich: ten spokój odswietny, to lagodne królestwo posrednie miedzy jaskrawymi marzeniami dnia i slodkim spokojem nocy, przygotowania do chwili, kiedy "slonce da sie ujrzec o pólnocy" - Wyciskaja na rozstajacej sie z tym swiatem fizycznosci pietno prawdziwosci duchowej promieniujacej zarem milosci. Jego postac nadajaca sens wszelkiej jego twórczosci, ta zewnetrzna znikoma powloka jego istoty byla zawsze od poczatku zycia bardzo zagrozona (albowiem sily zniszczenia oczywiscie godzily szczególnie w te grupe cicho a poteznie dzialajaca, owa "najmniejsza grupe duszna ludzi ziemskich o pokrewnych impulsach, grupe siegajaca do swietlanego kregu prapewnego bytu"- (vide "Upiór wolnosci" str147) , odkad 25 listopada 1876 roku o godzinie 2 rano pod postacia ziemska narodzil sie czlowiek jako Józef Antoni Schneider) w przyszlosci dopiero jako artysta dla odróznienia od niezliczonych innych osób noszacych to nazwisko, przybral nazwisko Schneiderfranken, zatwierdzone urzedowo jako nazwisko rodowe) . Jego ojciec Józef Schneider pochodzil z Eugstadtk)Miltttenberga we Frankonii, matka jego Maria Anna, z domu Albert, z Hosbach niedaleko Aszafenburga. Przodkowie jego byli od dawna osiadlymi wolnymi winiarzami i majstrami ciesielskimi, ze strony zas matki lesnicy mogunoccy. Juz po pierwszym szczepieniu ospy byl bliski smierci. Jako maly chlopiec wpadl kiedys pod lód na Menie, a gdy pewnego razu opieral sie, by go polozono do lózka, tak, ze - w przeciwienstwie do surowego skrupulatnego ojca, bardzo lagodna matka zatrzymala go na chwile przy sobie, zarwal sie sufit nad jego pustym lózkiem, co wywolal w jego poboznej i po dzieciecemu wierzacej matce przekonanie, ze swiety Józef, jego patron, uratowal dziecko. W dzien Wniebowziecia Marii, jako mlodziencowi, przytrafil mu sie wypadek kolejowy. Razem z narozna czescia jego przedzialu wyrzucony zostal na pole, gdzie go znaleziono nieprzytomnego. Wszystkie jego lata spedzone w Szwajcarii byly przycmione stale wzmagajacymi sie cierpieniami, wobec których cudem sie wydaje, ze jego cialo jednak tak dlugo moglo opierac sie smierci. Lecz mozna to objasnic tylko calkowita odmiennoscia jego duchowo - ludzkiego nastawienia. Pewne w zwiazku z tym juz wspomniane i inne jeszcze poematy dydaktyczne z ksiegi "Marginalia" daja uwaznie wsluchujacemu sie w nie - do glebi wzruszajace wyjasnienia. Najbardziej szczególne w jego postaci i jego istocie bylo to, ze byl calkowicie "po ziemsku zabarwiony" i posród wszelkich ciezarów i mak, których ogromu wiekszosc ludzi nie moze sobie wyobrazic i nie powinna sobie wyobrazac (vide "Powazna prosba" w Marginaliach) : w gruncie rzeczy byl stale pogodny i szczesliwy, a przy tym rozsiewal wokól szczescie, zywy przyklad zadziwiajacych nauk zawartych w jego "Ksiedze Szczescia", które wrecz nakazuja obowiazek szczescia i okreslaja jako grzech brak pragnienia szczescia, niechec stworzenia go sobie lub w dazeniu do szczescia wykazywanie "politowania godnej skromnosci". Potwierdzil swym zyciem i twórczoscia wygloszone prze siebie zdanie: "Szczescie jest zadowoleniem twórcy z jego dziela". Dobitnie nam wpoil, ze bytowanie ludzkie jest równoznaczne z radosna, swobodna twórczoscia zgodnie z utajona w nas wola boska, twórczoscia, której tworzenie nigdy sie nie konczy. Dlatego tez Bô Yin Râ mial zwyczaj ostro wystepowac przeciwko bezpodstawnemu smutkowi, który tak latwo opanowuje subtelniejszego czlowieka, i pietnowal ten smutek jako niebezpieczne schorzenie nerwowe, przeciwko któremu najlepszym lekarstwem jest pelnienie obowiazków i praca. Z ta cecha charakteru sam musial walczyc w mlodosci, az mu sie udalo calkowicie ja opanowac. Chociaz z natury odziedziczyl on wzglednie dobre warunki fizyczne - jego ojciec byl winiarzem, byl to zreszta postawny mezczyzna o czarujacych oczach - to jednak laczyl w sobie przy calym uporze i sprezystosci wielka delikatnosc i wrazliwosc uczuc. Do jego zdolnosci nalezal moze tez talent do trzymania sie tego, co konieczne, a jednoczesnie odrzucania i wylaczania wszystkiego, co zbedne; przejawialo sie to przede wszystkim w tym, ze czestokroc trudno mu bylo zapamietac jakas zwrotke lub temat muzyczny, podczas gdy posiadal bez zarzutu pamiec miejsca, barw, ksztaltu i polozenia. Sklonnosc w czasach swej mlodosci do oczekiwania natchnienia przy swej artystycznej pracy przezwyciezyl pózniej przez surowe wychowanie siebie do pracy. Jesli przyjac, ze królestwo niebieskie gwalt cierpi, to mozna spokojnie przypuscic, ze nawet muza do pewnego stopnia ulegac moze przymusowi. Scisle tak samo, jak szczescie, mozna i ja wciagnac w prawdziwa, a nie tylko maskowana jako zyczenie wole: jednak natchnienie i entuzjazm, które bynajmniej nie moga zawsze wyladowywac sie na zewnatrz w jakichs przesadnych gestach i zbytniej czulosci, nie sa identyczne ze szczesciem. W ogóle szczescie, a wiec szczescie tworzenia jest przeciez wzrastajaca harmonia z ukryta w nas postacia Ducha, radosnym dzialaniem przy powstawaniu Swiatyni, w ziemskiej postaci. Dlatego Mistrz zawsze wystepowal o godne reprezentowanie tej postaci przez staranne i zgodne z Duchem zachowaniem formy i form w naszym otoczeniu, a zatem i w ubraniu. Zawsze dbal, w miare posiadanych do dyspozycji srodków, o dyskretna solidnosc i nobliwosc ubrania. Nie cierpial niedbalstwa, tak w tych sprawach jak i wszedzie. Przy calym humorze i wybaczajacym usmiechu wobec zwierzeco ludzkich slabosci, mial jednak ostre i nieublagane oko. Najdrobniejsze szczególy nie uszly jego uwagi i zgola nie zyczyl sobie, by zbytnia swoboda w obejsciu przekraczala wlasciwe granice. Dlatego nie podobalo sie mu wszystko, co tracilo bohema. Uwazal, ze zgola niezgodna jest chec wywyzszania sie ponad innych przez zewnetrzne zachowanie lub dziwacznosc w ubraniu i fryzurze. A chociaz ubiór wspólczesnej epoki bynajmniej mu sie nie podobal i troche zazdroscil szat swym braciom przebywajacym na azjatyckim Wschodzie, to jednak nawet we snie nie przyszloby mu do glowy, aby ubrac sie na sposób cudzoziemski - moze nawet dla ciala pozyteczniejszy pod wzgledem estetycznym i zdrowotnym - lub wrecz przejac ubiór chinski, który, jak nam wiadomo, szczególnie cenil. A ze byl wlasnie po ziemsku zabarwiony i z gruntu prawy, mial we wszystkim ów subtelny takt i wlasciwy umiar, a wiec zgodna bardzo z duchem wlasciwosc, która w równej mierze moze byc nazwana antyczna hellenska, jak i antyczna chinska, jezeli nie w ogóle wyplywajaca z najczystszych elementów ludzkich. Gdyby nawet ktos nie patrzal na jego oblicze, to juz w samym ukladzie swych rak wypowiadal sie calkowicie, poniewaz odczucie swej odwiecznej jazni przenikalo cale jego cialo, mimo ze bylo zawsze tak bardzo cierpiace. A ze kazdy poszczególny palec potrafil poniekad powiedziec "ja" otrzymalo to, co te palce komunikowaly czy to w postaci pisma, czy tez barwnej plamy i linii, cos calkowicie twórczego, a zarazem dobitnego i wyraznego, czemu zupelnie jawnie duch kaplanski sluzyl za postawe. Bardzo czesto przy rozmowie - rece, a zwlaszcza reka prawa - pomagaly w slowu nie w sposób patetyczny i teatralny, lecz powsciagliwy i jakos szukajacy, jak gdyby konce palców rzucaly spojrzenia dookola lub tez na wewnatrz. Mam jeszcze wyraznie w pamieci, jak mi kiedys wyczarowal przed oczami brodate oblicze widzianego przezen wewnetrznie Laotse, raczej dzieki wymowie reki niz opisujacym je slowom. Gdy reka jego "mówila", widzialo sie wyplywajacy z niej ksztalt, jak go przedstawiaja w szczególnosci jego krajobrazy duchowe: ale te ksztalty nie byly stale, lecz rozrastaly sie i zmienialy, a czesto bywal w nich smiech i przymilanie sie, gdyz rece jego byly równiez wesole. Ba, mogly byc nawet zupelnie niesforne. Gdysmy któregos wesolego wieczoru zabawiali sie muzyka, jego rece tak zywo wybijaly na indyjskim bebnie takt wykonywanej przeze mnie z werwa na fortepianie wspanialej neapolitanskiej piosenki ulicznej, ze az skóra popekala. Choc te rece umialy chwytac tak silnie i energicznie, poznac bylo mozna, ze byly tez zdolne wykonywac najdelikatniejsze wyroby zlotnicze lub najbardziej precyzyjne prace: Mialy w sobie delikatnosc i ojcowska czulosc. Jednym slowem pieknie to bylo przypatrywac sie tym rekom i warto o nich rozmyslac, poniewaz prowadzi to do powiazan wielkiej wagi. Bô Yin Râ z calym naciskiem podkreslal, ze mowa posiada dla poznania, równiez dla poznania naukowego, podstawowe znaczenie. Zawiera przeciez w swym jadrze wszelkie mozliwe poznanie: trzeba tylko odczuc jej doprawdy prorocza tresc swietlana. Ta sila swiatla splywa równiez nie zmniejszona na mowe pisana. Ludy Dalekiego Wschodu juz w zamierzchlych czasach wiedzialy o tym i swe malarstwo rozwinely z kaligrafii. Rekopis o wielkiej wadze mial dla nich równa wartosc jak wielka artystyczna wypowiedz i bywal czestokroc bogato oprawiony brokatem oraz drzewem lub koscia sloniowa, jak obraz jakiegos wielkiego artysty. Jezeli rozpatrujemy charakter pisma Bô Yin Râ zgodny z jego rekami oraz cala jego postacia (troche podobna do postaci pogodnych starozytnych filozofów, których sie widzi na tle dawnych chinskich krajobrazów, pograzonych na przyklad w ogladaniu jakiegos wodospadu) , jako uksztaltowanie odpowiadajace tej jego postaci, to znajdujemy, pomimo stosowania opornych srodków zachodniej grafiki, w spokojnych i pelnych rysach tego pisma, a jego pieknie i symetrycznie plynacych ksztaltach doskonaly posiew poznania Mistrza i optycznie - artystyczne przedstawienie tego poznania w krajobrazach o obrazach duchowych, które sa równiez swego rodzaju krajobrazami. Wszelka sztuka wysokiego stopnia moze byc tworzona tylko droga najglebszego skupienia i przedstawia poniekad akt bialej magii. Rece i charakter pisma, które byly dla nas punktem wyjsciowym, doprowadzaja nas niechybnie do takich wniosków.
UZUPELNIENIA PRAWDY
Niniejsza ksiega nie ma za zadanie podawania w skrócie duchowej nauki zycia pozostawionej nam przez Mistrza, ani jej wyjasniania lub tworzenia wedlug niej czegos w rodzaju malego modelu dla wewnetrznego oka czytelnika przez odrzucenie rzeczy drugorzednych, gdyz nic w tej nauce nie moze byc drugorzedne. A ze chodzi w niej wylacznie o prawde i rzeczywistosc, o to jedno jedyne, wszystko w niej jest wazne w stale zmieniajacym sie aspekcie. Dlatego sam Mistrz nie znalazl krótszej drogi, jak tylko przestawienie nauki w poszczególnych trzydziestu - mniej lub bardziej zwiezlych ksiegach. Zdarzajace sie tam powtórzenia sa tylko pozorne: ukazuja raczej stale nowe i przewaznie niespodziewane perspektywy rzeczy istotnych. Zadaniem, jakie sobie w tej ksiedze postawilem, jest udowodnienie, ze zycie czlowieka, który obdarzyl swiat ujetym w nowej formie objawieniem prawdy, istotnie jest zgodne z jego dzielem. Z tego wynika jeszcze jedno dalsze zadanie: ustalic, czy ujeta w nowej formie nauka jest potrzebna i konieczna, czy jej gloszenie nie jest czasem rzecza zbedna, gdyz doprawdy nie odczuwa sie braku nauk zycia i religii. Gdy by ta nauka nie podawala nic innego, jak tylko to, co jest juz zawarte w innych naukach, chocby to bylo cos najlepszego i podane bylo w doskonalej, przystepnej i odpowiedniej dla czasów dzisiejszych formie, wówczas jej gloszenie nie byloby koniecznoscia, prawie nie oplacaloby sie robic z tego wielkiej sprawy. W "Ksiedze rozmów" (str.71) znajduje sie bardzo wazna uwaga: "U kazdego ludu nie znajdziesz "gotowej" nauki, która by ci calkowicie odslonila wszystka prawde." Tak bylo zawsze i tak zawsze bedzie. Zdarza sie jednak od czasu do czasu, ze w danej epoce na skale mozliwosci ludzkich sa warunki do gloszenia "gotowej" nauki, jak to bez watpienia mialo miejsce na przyklad z Tao te King, prastara ksiega, przypisywana Lao - Tse i zawierajaca osiemdziesiat jeden przypowiesci, oraz Jezusem, którego Bô Yin Râ nazywa najwiekszym ze wszystkich Milujacych, - w jego nauce gloszonej ustnie, która doszla do nas w poblaklych, o pare wieków pózniejszych opowiadaniach i przekladach, czesto wydajacych sie czyms nadludzkim i wstrzasajacym. To samo zdarzylo sie dzieki nauce, która tu rozpatrujemy. Osmielamy sie tak twierdzic i postaramy sie wyjasnic to, lecz nie uzasadnic, gdyz nie sposób uzasadniac naukowo spraw duchowych oraz tych, które tylko wewnetrznie mozna przezywac. Postaramy sie wykazac, ze nauka ta przedstawia madrosc w tak doskonalej formie, jak to w naszych czasach jest konieczne, mozliwe i sluszne. Przy tych rozwazaniach dokonamy odkrycia, ze nauka ta wyjasnia szereg zagadnien, wobec których w domach i kaplicach innych nauk stalismy zawsze zaklopotani lub bylismy sklonni je poniechac. Lektura ksiag Mistrza wykazala juz niejednemu czytelnikowi, ze autor tylko pozornie unikal odpowiedzi na pewne pytania, ze te pytania jednak w dalszym ciagu w nim nurtowaly i ze ich niespodziewane rozwiazania jak nocna blyskawica raptem wszystko oswietlaly. Dlatego tez mówimy o integracji, uzupelnieniu i ustaleniu nienaruszonego stanu prawdy. Jest, wiec naszym obowiazkiem polozyc nacisk na te rzeczy istotne i bedziemy starali sie uporzadkowac cztery wspomniane juz dzialy: o Swiatyni Wiecznosci, o poznaniu w nas Boga, o duszy i o biegunowosci.
O SWIATYNI WIECZNOSCI
"Bóg - to zywy ogien" mówi "Ksiega Boga Zywego". Kazdy z nas ludzi na tej ziemi jest synem marnotrawnym. Jesli wreszcie dojrzeje w nim decyzja, by udac sie w droge do domu i wlaczyc sie w obwód pradu, który przeplywa pomiedzy niebem a ziemia, to wiekuista Milosc postara sie stworzyc nalezyte zabezpieczenie, by stracone dziecie Swiatla nie zostalo niezwlocznie spalone potega Swiatla nadswiatowej energii, od której sie juz odzwyczailo, a na której dzialanie wazy sie teraz narazac. Gdyz w gospodarce wszechswiata panuje cudowny porzadek. O cóz, wiec tu chodzi? Bô Yin Râ w jednym z listów do swoich uczniów duchowych, ogloszonych w swoim czasie w jednym z czasopism, na pozór zupelnie na marginesie czyni uwage, która moze niejednego gleboko poruszyc. Glosi ona, co nastepuje: "Religijne przenosnie mówia, ze ludzie swiadomie w Duchu zyjacy - jakiekolwiek miano by im nadawano i jakkolwiek by sobie ich wyobrazano - bezustannie "przed tron Boga" zanosza swoje "Swiety, Swiety, Swiety", co nastrojonym do pewnego stopnia estetycznie sceptykom mogloby sie wydawac raczej kara piekielna, niz dowodem wiekuistej szczesliwosci. Ale w tych alegoriach tkwi tylko prawda, ze swiadome zycie w Duchu wiekuistym jest bezustannym rytmicznie akcentowanym czynem, i ze ten czyn jest najwyzszym uwielbieniem wiekuistego Bytu, lecz nie daje sie opisac za pomoca ziemskich porównan. Ze czyn ten usilowano przedstawic jako spiew, - a czasami nawet jako muzyke, - wskazuje wyraznie, ze ta mowa alegoryczna pochodzi od ludzi, którzy doprawdy przemawiali z Ducha wiekuistego..." Rytmicznie akcentowany czyn. Jakze by istota, która dopiero zdecydowala sie ujsc z chaosu, mogla nagle zniesc taka wspanialosc, nawet gdyby juz byla do pewnego stopnia przygotowana przez rytmiczne skojarzenia natury w postaci kwiatów, krysztalów oraz przyplywów i odplywów morza, lub tez przez rytmiczne wysilki ziemskich artystów i budowniczych swiatyn, nawet gdyby stworzono ziemskie pontyfikaty w Rzymie lub Lassie czy tez gdzie indziej, w slusznym zalozeniu, ze bez budowniczych mostów i bez posredników nie mozliwe jest znalezienie bezpiecznej drogi powrotnej? Zadanie skolatanej duszy ludzkiej niezbednego, z Ducha zatwierdzonego pontyfikatu jest usprawiedliwione i od dawna spelnione i urzeczywistnione. W jaki sposób, to wyjawil nam obecnie Mistrz. Prawdziwie duchowy i swiety, czyli zbawienny i wyzwalajacy, rytmicznie akceptowany czyn siega az do sfer tej planety jako struktura, która Mistrz nazwal Swiatynia Wiecznosci, a Jasniejacych Praswiatlem jej kaplanami. We wszystkich wielkich religiach znajdujemy napomknienia o tym fakcie duchowym, nigdzie jednak tak jasno i wyraznie wypowiedziane, zeby czuc mocny grunt pod stopami. W sposób symboliczny objawia sie wszedzie istnienie tej Swiatyni z krysztalowo czystej, wiekuistej substancji duchowej (porównanej, Bô Yin Râ "Listy do ciebie i do wielu innych") . W podaniach i legendach chrzescijanskich mit o Graalu na przyklad czyni nader wzruszajace aluzje do tej po raz pierwszy odslonietej przez Bô Yin Râ rzeczywistosci. Powiedziano nam, ze "Swiatynia Wiecznosci" znajduje sie gdzies w Himalajach, niedostrzegalna dla oka cielesnego, bez okreslenia miejsca. Nawet dla przecietnego pojmowania jasne jest, ze to wysoko polozone i odlegle miejsce nie jest narazone na zwierzeco-ludzka atmosfere, skutkiem, czego skupione w nim wplywy duchowe i stad kierowane w glab ziemi nie napotykaja na zadne nieczyste przeszkody. Swiatynia zawdziecza swój blogoslawiony i niezniszczalny byt dzialaniu i "rytmicznie skoncentrowanemu czynowi" budowniczych, którzy sa jedynymi upowaznionymi do kierowania czlowieka, który odpadl od swego Boga, na jego powrotnej drodze do Ojca. Cicho i niezmordowanie buduja dalej te doskonala, ale wciaz jeszcze dajaca sie doskonalic praduchowa architekture wszelkiej natchnionej budowy swiatyni na ziemi, której szczytowe punkty znane sa nam przede wszystkim jako doryckie swiatynie i gotyckie katedry. Jest to, wiec substancjalny, duchowo przestrzenny pomnik i dokument dzialalnosci tych Jasniejacych Praswiatlem "Wielkich duchów". To wielkie dzielo jest kwintesencja duchowo - ludzkiej twórczosci na naszej planecie, a obleczone w forme daje rekojmie powrotu ziemskich ludzi dobrej woli do ojczystego swiata ducha, swiata przyrody, dobra i piekna; dzielo, które we wszystkich swych czesciach skladowych jest dzwiecznym odzwierciedleniem harmonii sfer. Goethe, którego Bô Yin Râ czytal zawsze z najwyzszym szacunkiem i podziwem, doskonale wyczuwal wewnetrznie istnienie Swiatyni Wiecznosci, gdy w drugiej czesci "Fausta" (scena w palacu cesarskim, sala rycerska) pisal: "Wskros przez powietrze dzwiekami przesnute Wszystko sie zlewa w melodyjna nute. O tron tryglifu poddzwiek sie roztraca. Cala swiatynia zda sie spiewajaca". Zwiazek braterski i konwent tych ludzi wielkiej duszy, tych Jasniejacych Praswiatlem, sklada sie przede wszystkim z ludzi Duchów nie upadlych w cialo zwierzece, którzy w milujacym porywie poswiecili sie wyzwalaniu swych "mlodszych braci" teskniacych za utraconym szczesciem. Mozna ich porównac z Bodhisattva wschodniej i aniolami strózami zachodniej mitologii. Ale zreszta niemozliwa byloby dla tych dostojnych "Najstarszych" dosiegnac upadlych ludzi ziemskich i niesc im pomoc, by sie przeobrazili w odpowiednie dla swego celu jasniejace kamienie wegielne pod budowe Swiatyni ludzkosci. "Czlowiek ziemski upadl zbyt gleboko, by bez stopni posrednich mogli go dosiegnac owi najwyzsi, nigdy nie upadli opiekunowie duchowi (Bô Yin Râ "Ksiega Boga Zywego") . Dlatego wlasnie ksztalca oni odpowiednie duchy ludzkie, które sie dobrowolnie na to ofiarowaly na dlugo przed ich wcieleniem w cialo zwierzece, aby nastepnie w zyciu ziemskim mogly tworzyc niezbedne stopnie posrednie. Takich ziemskich ratowników bywa zawsze bardzo niewielu. Ale troszcza sie o to, aby lancuch nigdy sie nie zerwal. Moze wiesc o tych zbudzonych w duchu Mistrzach i pomocnikach "Najstarszych" zachowala sie w zachodnich podaniach o bohaterach, które osnuly takie postacie jak Orfeusz lub Parsival. Chocby nawet istnialy róznice miary duchowej na podobienstwo róznic pomiedzy sloncami wszechswiata, to jednak wszyscy kaplani Swiatyni Wiecznosci sa identyczni w swej - przekraczajacej zdolnosci pojmowania ludzi ziemi - lacznosci albo transsubstancjacji z "Ojcem" wiekuistym. Gdy rozwazymy, co ci Mistrzowie Swiatyni pomagaja nam osiagnac w nas samych - Prowadzi to nas bezposrednio na nauki: O POZNANIU W NAS BOGA.
O POZNANIU W NAS BOGA
Pelno jest na swiecie ludzi, którzy z mniej lub bardziej wyrazna swiadomoscia szukaja Boga. A ze droga do Boga jest droga prowadzaca w glab siebie a nie na zewnatrz, co do tego sa jednomyslni wszyscy ci, którzy to rzeczywiscie poznali i uswiadomili sobie. Jest, wiec rzecza jasna i niewatpliwa, ze Bô Yin Râ równiez nie wskazuje zadnej innej drogi, jak tylko te wlasnie. Wskazuje nam nie tylko, gdzie i jak mozna znalezc Boga, lecz przede wszystkim podaje zarazem, kto i co to jest - Bóg. Zdolal odslonic fakty duchowe, które dotychczas wydawaly sie nie do opisania. A ze mógl i mial prawo to uczynic, odczuwaja jako wielkie dobrodziejstwo duchowe wszyscy ludzie nie upojeni rojeniami lub uprzedzeniami i nie lubiacy drwic ani szydzic. Jak wiec Mistrz naswietla nasze pojecie o Bogu? Przede wszystkim nie oczekiwanym stwierdzeniem: "Jedynie wolna wola, swiadoma wola Ducha ksztaltuje siebie dla samej siebie - na Boga". To sformulowanie brzmi prawie zastraszajaco, gdyz Bóg jako samouksztaltowanie woli Ducha wystepuje jako jego najwyzsze wypowiadanie wlasne, stanowiace warunek istnienia wszechswiata, który ze swej strony jest warunkiem istnienia Boga (Ksiega Boga Zywego) . To wyrazne sformulowanie rzuca od razu upragnione swiatlo na nauke o Slowie w pierwszym rozdziale ewangelii Jana. W swej ksiedze "Madrosc Janowa" Mistrz podal duchowa wierna rekonstrukcje pisma ucznia Janowego, która to prawda nie jest przeznaczona ani dla ludzi poboznych i wierzacych zgodnie z dogmatami, ani dla bieglych w Pismie, a prócz tego w zadnym wypadku nie ma ona zaklócac spokoju tych grup ludzkich, lecz jest niezwykle ciekawa i pouczajaca dla ludzi, którzy musza kroczyc wlasnymi drogami. Znamienne poczatkowe zdania Ewangelii brzmia w scislym i doslownym przekladzie z jezyka greckiego: "Na poczatku bylo Slowo (Logos) i Slowo bylo u Boga i Bogiem bylo Slowo. Wszystko sie przez nie stalo, a bez niego nie stalo sie ani jedno z tego, co sie stalo. W nim byl zywot, a zywot byl "Swiatloscia ludzi". Mistrz podaje nastepujace ujecie, które zasadniczo przenosi wszystko w czas terazniejszy, a wlasciwie w stala terazniejszosc wiecznosci: "Na poczatku jest Slowo, a Slowo jest w Bogu i Bogiem jest Slowo. Wszystko sie tylko przez nie stalo, a bez niego nic sie nie staje: nawet rzeczy najdrobniejsze. W nim zywot wszystkiego a jego zywot jest Swiatloscia ludzi". Swiatlosc ludzi: gdyz Bóg jest czlowiekiem - nalezycie rozumiejac - a wlasciwie tym, co stanowi istote jazni duchowej czlowieka. Kazdy moze odnalezc swego Boga, od którego odlaczyl sie w swym upadku ze Swiatla i uksztaltowac go wedlug najglebszej swej wiary, dzieki czemu staje sie Bóg dla niego i tylko dla niego dostepny do zrozumienia. Jak jednak moga nastapic te wewnetrzne narodziny Boga? Przez Slowo. Jak to nalezy rozumiec? Mistrz stale wskazywal na magiczna potege Slowa, a nawet wrecz powiedzial, ze dla naszych czasów - gdyz nie zawsze mozna dostrzec "to samo nadzwyczajne dzialanie sil" - zadne inne magiczne dzialanie nie jest odpowiednie, jak tylko dzialanie Slowa. Juz nawet na zewnatrz wypowiedziane Slowo wywoluje, jak to udowodnily w naszych czasach liczne przyklady, niezwlocznie skutki w takich rozmiarach, jakich dawniej zapewne nie znano. Tylko pozornie, albo przynajmniej czesciowo dzialanie Slów wynika z ich rozumowo uchwytnego znaczenia. Jest to raczej ich magiczna wartosc dzwiekowa, ich zgodnosc z liczbowymi i rytmicznymi podstawami wszechswiata, z której wynika ich potezna sila w pewnych okolicznosciach poruszajaca z posad góry". Gdyz prawdziwe Slowa wyplynely z Praslowa, jak jazn z Jazni swiatowej. A droga do Boga jest droga do wewnetrznej tozsamosci Slowa ze Slowem wszystkich Slów, do poznania imienia czlowieka, którym sie jest. Odczute wewnetrznie Slowo, zakladajac odpowiedni tryb zycia, wywoluje palenie sie krzaków ciernistych, raptowne otwieranie sie drzwi oddzielajacych od oczekujacego wewnatrz bóstwa. Jak przyszla matka, a przy tym milujaca i rozumna, poswieca wiele uwagi swemu odzywianiu, tak tez uczen duchowy, który pragnie, by Bóg jego w nim sie narodzil, bedzie bacznie dobieral Slów, które wewnetrznie wymawia i cwiczy, które spozywa jako pokarm duchowy, gdyz obdarza nimi nie tylko samego siebie, lecz przede wszystkim najswietsze dziecie boze, które oczekuje narodzin. A ze prawdziwa jazn czlowieka calkowicie i wylacznie z Ducha pochodzi, zablysnie Bóg narodzony w jazni jako objawienie sie Ducha i jest on identyczny z jednym Bogiem, chociaz uksztaltowany indywidualna sila twórcza danego czlowieka. W miare mozliwosci kazdy czlowiek jest podobizna owego chrzescijanskiego legendarnego Swietego Krzysztofa, który poczatkowo nieswiadomie, uginajac sie pod ciezarem, a nastepnie w pelni swiadomosci, przy coraz lzejszym ciezarze niesie Dzieciatko Boze, a wraz z nim istote calego Ducha - przez wody, przez pierwiastki Prabytu, oceanu duszy. Jezeli wiec powiedziano nam, ze Bóg narodzi sie w duszy czlowieka, powstaje pytanie: co to jest dusza?
DUSZA
Chodzi jedynie o narodziny Boga zywego w jazni duszy, a to urzeczywistnienie w glebinach czlowieka. Co to wiec jest ta dusza, której nigdy jeszcze nie ujrzalo oko smiertelnika, której istnienie stale na nowo z sarkazmem bywa zaprzeczane, o której jednak medrcy i swieci wszystkich czasów mówia jako o czyms niewymownie przewyzszajacym w swej rzeczywistosci wszystkie rzeczy uchwytne dla zmyslów. Uprzytomnijmy sobie pobieznie budowe wszechswiata, która w sposób przekonywujacy przedstawia Mistrz w "Ksiedze Zaswiata": Istnieja dwie grupy swiatów, obie zawierajace niezliczone poszczególne swiaty, obie przepelnione ksztaltami i dajace sie ogladac na swój sposób za pomoca zmyslów: królestwo duchowe i fizyczne. Poza tym istnieje "królestwo" utajonych przyczynotwórczych sil Prabytu" - jedyna rzeczywistosc, na której opieraja sie wszelkie rodzaje poznania zmyslami, oraz odpowiadajace im swiaty zjawisk tak po duchowej, jak i po fizycznej stronie wszechswiata. Owe utajone przyczynotwórcze sily bytu czynne sa w czlowieku ziemskim, jako "sily jego duszy". (Ksiega Zaswiata str,140) . Ludzie ziemscy, którzy ulegli smierci fizycznej, musza porzucic wszystkie skupione sily duszy, których nie zdolali zwiazac, az wreszcie te sily, zwiazane z innymi jednostkami, osiagna spelnienie i dojda do harmonijnego uwienczenia. Ten proces zalezy od tak zwanej na Wschodzie "Karma", której odpowiednikiem od pewnego czasu na Zachodzie stalo sie pojecie Losu. Innymi slowy: dopóki sily duszy, zawdzieczajace swoje impulsy jakiejs okreslonej sile ksztaltujacej, nie nabiora odpowiednich form, wypowiada sie ten proces przez karme wywolany, we wszystkich bioracych w tym udzial wolach ludzkich. Ta okolicznosc, jak to wyjasnia Bô Yin Râ, wywolala bledne w istocie swej pojecie mieszkanców Azji o ponownym wcieleniu. Kazdy czlowiek jest obciazony w mniej lub wiekszym stopniu niespokojnymi silami duszy, które otrzymal w spadku od duchów byc moze od dawna zmarlych ludzi. Te sily duszy moga w pewnych okolicznosciach wywolac w jego wyobrazni wspomnienia, które nie nalezaly do jego wlasnego zycia. Taki czlowiek sklonny jest wówczas przypuszczac, ze byl juz przedtem raz jeden albo i wiecej wcielony fizycznie. Zazwyczaj myli sie on, chociaz mozliwosc fizycznego ponownego wcielenia nie jest wykluczona w trzech przypadkach, jak to wskazuje Bô Yin Râ, a mianowicie: po pierwsze na skutek nadmiernego uwiklania sie sil w fizycznej hipnozie, nie dajacej sie zerwac po rozstaniu z ziemia, po wtóre z powodu zbyt wczesnej smierci "zanim wiekuista wola znalazla spelnienie swego dazenia do doswiadczen zmyslami fizycznymi", po trzecie jako skutek samobójstwa, dokonanego w pelni swiadomosci. Wszystkie te trzy mozliwosci dotycza tylko bardzo niklej czastki ludzi, którzy upadli z królestwa przyczyn w swiat skutków. Dlatego fizyczne wcielenie w cialo zwierzece - nie tylko jako ukrycie sie przed budzacymi lek potegami wiekuistego chaosu, odrzutowymi silami absolutnej stezalej, gestej jak lawa "nicosci", jak sie wyraza Mistrz, lecz równiez jako ucieczka od wlasnych, poprzednio opanowanych, prapoteznych sil duszy - jest z reguly jednorazowe, nieskonczenie wazne jako decydujacy najnizszy punkt zwrotny wiekuistej egzystencji i okazja do zawrócenia i powrotu do dawnej wspanialosci wzbogaconej przez jej przeciwienstwo, przez zaznana niemoc i glebie. Z tej nauki o duszy wynika - w odróznieniu od koscielnych pogladów Zachodu, które upatruja tworzenie duszy w chwili zaplodnienia i poczecia dzieki interwencji boskiej - jej bezwzgledne istnienie przed narodzeniem. Zauwazyc nalezy, ze laczace dusze w calosc i kierujaca nia wola ducha ludzkiego jest promieniowaniem wszechzycia prawdziwego, substancjalnego Ducha. Karma jako skutek czynów, bez wzgledu na to, czy zostaly spelnione, czy tez tylko pomyslane, odczute lub zamierzone, a wiec czynów samowolnych i nieposkromionych sil duszy, bedzie rozwiklane i umorzone dopiero w chwili, gdy te sily duszy zostana stopione przez wole duchowa w harmonijna jednosc, w której Bóg zywy moze sie narodzic. Dazenie to nie moze tylko byc czyms sztucznym i wymuszonym, czyms gwaltownym, lecz - jak to juz wypowiedziano - pelna niezmaconego spokoju równowaga, calkowitym oddaniem sie, zgodnym poswieceniem sie wolnosci wszechjedynej woli boskiej. Mistrz Eckhart ma na mysli to samo gdy w swym kazaniu na temat ewangelii Mateusza mówi; ...by naprawde byc ubogim, musi czlowiek tak dalece wyzbyc sie wlasnej, stworzonej przez siebie woli, jak byl wówczas, kiedy go jeszcze nie bylo. Zaprawde powiadam wam: dopóki macie jeszcze wole spelniac wole boza i macie jakiekolwiek pragnienia - chocby nawet pragnienie wiecznosci, nawet pozadania Boga - dopóty nie jestescie naprawde ubodzy. Gdyz ten tylko jest ubogi, który nic nie chce, nic nie poznaje, niczego nie pozada. Gdym byl w pierwotnym poczeciu, nie mialem jeszcze zadnego Boga: nalezalem sam do siebie (a wiec do Boga) . Nie chcialem, nie pozadalem, gdyz bylem wówczas nieskonczona istota, poznajaca samego siebie w boskiej prawdzie". By jednak wyrazniej odczuc sposób dzialania sil duszy i elementów Prabytu, nalezy starac sie uprzytomnic sobie stan napiecia panujacy we wszechswiecie, trzeba wyobrazic sobie biegunowosc wynikajaca z checi zachowania w sobie elementów Bytu wyrzucanych z Prabytu, biegunowosc, której napiecie prowadzi do przyciagania i wreszcie do skupienia (porównaj rozdzial "En soph" w Ksiedze Boga Zywego) . Tak wiec dochodzimy do nauki o BIEGUNOWOSCI.
BIEGUNOWOSC
Prawo biegunowosci jest w gruncie rzeczy czyms, czego nie mozna sobie wyobrazic ani pojeciowo wyjasnic, a raczej czyms, co mozna tylko przezyc. W ogóle nalezy ono do rzedu doswiadczen, które tylko wewnetrznie moga przezywac ludzie wewnetrznie dojrzali i to przewaznie ludzie starsi, a przede wszystkim o "starszych" duszach. Byc moze, iz daje sie to ujmowac i ksztaltowac tylko w sposób artystyczny, jak to zreszta czynil Bô Yin Râ, który w swym dzialaniu i ksztaltowaniu - pomijajac jego poslannictwo - stale byl artysta. Dwubiegunowosc wszelkiego zycia odgrywa decydujaca role w religijnych i filozoficznych pojeciach ludzkosci. Jest to jednak osobliwoscia chrzescijanstwa, wspólna dla wszystkich jego postaci, (pod tym wzgledem podobnie do judaizmu i mahometanizmu) , ze nie zyczy sobie przyjmowac do wiadomosci i przede wszystkim nie uznaje pierwiastków zenskich w swym wyobrazeniu o boskosci, chyba ze mozna przyjac, iz piekne nabozenstwo ku czci Marii w kosciele katolickim czyni aluzje do tego. Jednak ta okolicznosc nie powinna wprowadzac w blad, gdyz Bóg chrzescijanski w trzech osobach przedstawia sie nie inaczej jak czysto meski. Wskutek tego zdarzyc sie moze, ze mieszkancowi Zachodu wychowanemu w duchu historycznego chrzescijanstwa, beda stanowily bardzo wielkie trudnosci w przynoszacej swiatlo nauce Mistrza ustepy poruszajace sprawe dwubiegunowosci. Trudnosci te rzecz prosta wynikaja nie z nauki, lecz z odziedziczonych przez czytelnika hamulców. Bede usilowal w najzwiezlejszej formie wskazac, jakie pod tym wzgledem decydujace poznanie dal nam Mistrz i jak dalece ma ono moznosc zmienic wydatnie nasze odziedziczone wyobrazenia. Poniewaz upadly tu na ziemie czlowiek ducha wcielil sie w cialo zwierzece i przynalezy do "neutralnej strefy" (porównaj ksiege tegoz autora "Malarz Bô Yin Râ,.3.1927) :" Monachium 1927 str.79.) fakt dwubiegunowosci stanowi dlan misterium i nie moze byc przezen calkowicie pojete droga rozumowania. Czy czlowiek te dwubiegunowosc uznaje, czy watpi o niej, czy tez ja neguje - jest w gruncie rzeczy obojetne, poniewaz dyskusja w tych sprawach do niczego nie prowadzi i w niczym stanu rzeczy zmienic nie moze. Wolno kazdemu wierzyc w to lub nie. W kazdym razie dzieki dwubiegunowosci najwyzsze mozliwe dzielo wyzwolenia ducha ludzkiego, a mianowicie stanie sie milujacym, nabiera dopiero najglebszego, wzruszeniem przejmujacego znaczenia. Czysty Duch "od wiecznosci po wiecznosc zajety tworzeniem siebie samego" i z siebie plodzacy wszystko, co istnieje, jak to poucza Mistrz w "Ksiedze Czlowieka", jest mezem i niewiasta. Maz i niewiasta w Duchu... plodza i rodza ze swej od prapoczatku danej im postaci wlasnej.... czlowieka czystego Ducha.... na obraz i podobienstwo swoje jako meza i niewiaste, zjednoczonych w odwiecznie istniejacej jednosci dwubiegunowej istoty, "I tak ciagnie sie to w nieskonczonym plodzeniu dalej, coraz glebiej i dalej od prapodloza, chociaz "srebrna nic" promiennych sil z pierwszego plodzenia w czystym Duchu nigdy sie nie urywa i siega w dól az do zatraconego w zwierzeciu czlowieka ziemskiego, do którego losów, jakie sam sobie zgotowal, nalezy równiez i to, ze oba jego bieguny oderwaly sie od siebie i niestrudzenie szukaja sie wzajem. Bô Yin Râ wyraznie mówi: "Wszedzie, gdzie meskosc i kobiecosc w kosmosie nie sa czynne w polaczeniu, musi powstac dysharmonia. Dlatego malzenstwo uwaza sie w szczególnej mierze za swieto, gdyz chocby nawet nie odnalazly sie w nim nalezace do siebie od prapoczatku bieguny, a tylko dzialaly bieguny zastepcze w dazeniu do duchowej dwujedni, to o ile malzenstwo takie zyje w mozliwie najwyzszej czystosci i harmonii, siega ono istoty duchowego prapodloza i w tym sensie jest cwiczeniem sie w milosci i powrocie do utraconej ojczyzny duchowej, którego znaczenia nie mozna dosc wysoko ocenic. Nalezy stanowczo zdawac sobie z tego sprawe, ze majacy sie w duszy narodzic Bóg zywy jest mezem i niewiasta. Bo Yin Ra nazywa to wrecz przewinieniem, jezeli czlowiek ziemski widzi jedynie mezczyzne w swym "wymarzonym Bogu". Przeciez wszelkie zycie we wszechswiecie powstaje tylko i wylacznie dzieki polaczenia biegunów przeciwnych i nie istnieje nic ucielesnionego i posiadajacego ksztalt, co by nie zawieralo w sobie w ten czy inny sposób obu biegunów bytu. Nawet to, co Bô Yin Râ nazywa elementami Prabytu, "obdarzonymi sila twórcza potegami praprzyrody", prowadzi przez potezne zachowanie ich rozdwojenia do powstania biegunów dodatniego i ujemnego. Biegunowosc tworzy nie tylko odpychanie i napiecia, lecz równiez przyciaganie, które prowadzi do skupienia i jednosci: oto potrójny bieg kolisty wszechswiata. Jezeli w sferach czysto duchowych biegunowosc musi sie wypowiadac jako swego rodzaju kontrapunkt poteg, to w naszej neutralnej strefie moze nie brak przypadków, ze przeciwienstwa ostro przeciwstawiaja sie jedno drugiemu, jak swiatlo i cien, dzien i noc - przy czym jednak zauwazyc nalezy, jakie pocieszajace znaki dla nas wystawiono: wlasnie na granicy miedzy swiatlem i ciemnoscia staja pólcienie i pólmroki, które wystepuja, jako tajemnicza zapowiedz nadswiata, w którego majestatycznej ciszy daja sie slyszec tym, co maja uszy, glosy glebszego i bardziej rzeczywistego bytu. Pomiedzy najwznioslejsza sila swiatla bedaca sensem zycia i tworzaca jadro swiadomosci boskiej czlowieczenstwa duchowe, a wiec pomiedzy miloscia a jej przeciwienstwem - nienawiscia, pietrzaca sie z nicosci, nie istnieje naturalnie harmonijna strefa pólmroku, lecz co najwyzej szara i nudna pustka czegos nieokreslonego.
ORA ET LABORA
Ora et labora: módl sie i pracuj. Tej pradawnej sentencji benedyktynskiej nie zawiera wprawdzie regula zalozyciela zakonu, ale towarzyszyla ona jako cudowna formulka bialej magii, blogoslawionej dzialalnosci benedyktynów, których modlitwie i pracy, których twórczosci i pomyslom Zachód zawdziecza to, ze jego mieszkancy po wtargnieciu niszczacego wszelka kulture barbarzynstwa, powrócili znowu do obyczajowosci, dzieki której mogly powstac katedry i swiatynie. Sentencja jest zwiezla i pelna tresci, lecz jej podstawowe dzialanie polega na rytmicznej i magicznej wartosci wewnetrznej jej dzwieków. Juz z tego powodu przeklad z laciny tej sredniowiecznej mowy srodowisk kulturalnych nie daje tego, co oryginal. Podwójne trocheiczne wibracje pomiedzy A i O, które niegdys stanowily poczatek i koniec alfabetu greckiego oraz obrazowo wszelkich kosmicznych wydarzen: wydaje sie, ze dzwieczy to w podwórcach i przedsionkach klasztorów zbudowanych na górach, a sluzacych uobyczajnieniu zbalamuconego srodowiska, z których to klasztorów pierwszy, Monte Cassino, Wzniesiony zostal przez Benedykta na miejscu dawnej swiatyni Apollina. Bylo wiec tak, jak gdyby muzy w jasnym odczuciu poludnia roztaczaly potajemnie opieke nad dzialalnoscia tych klasztorów, jak gdyby stawala sie ona dzialalnoscia Apollina, kierowana przez to jasne, a jednak tajemnicze bóstwo, w którego boskosci nadali Grecy ksztalt uskrzydlonemu slowu. Ten zwiezly aforyzm o pracy i modlitwie, w którym dzwiekowo i zgodnie z sensem - koniec na poczatek, O i A, polaczone zostaly w wiecznym obiegu kolistym, slusznie mozna by odczuwac jako najistotniejsza tresc tego, co Bô Yin Râ przez swe zycie i nauke przekazal ludziom na ich dzien powszedni. Cecha charakterystyczna najwazniejszych wskazówek Mistrza jest to, ze zdobycie i odnowienie prawdziwych sil niezbednych na stromej drodze prowadzacej do Swiatla nalezy czerpac nie z jakichs tajemniczych praktyk i cwiczen oddechowych, lecz z zycia codziennego, a mianowicie z nalezycie i sumiennie wykonywanej pracy. Jak najbardziej gorliwe i sumienne spelnianie obowiazków, jak gdyby od tego zalezalo szczescie i porzadek calego swiata: o to wlasnie chodzi, a nie o ciagle pelne namaszczenia nastroje, które przewaznie nie sa niczym innym jak oszalamiajaca trucizna duszy. Rzeczywiscie porzadek swiata zalezy od naszego postepowania. Nawet rzekomo najnizsza i najbardziej bezduszna robota uszlachetnia sie, zyskuje sens, a wreszcie i sprawia przyjemnosc przez sposób, w jaki sie ja wykonuje, przez milosc i oddanie, przez skupienie woli na tej wlasnie jedynej czynnosci. W zasadzie przeciez wszystko we wszechswiecie jest z soba powiazane i mysl, ze jakis genialny czlowiek nie móglby dokonac swego dziela, gdyby niezliczona moc innych ludzi, chocby to byli prawie nie zaslugujacy na uwage robotnicy, nie swiadczyla swych uslug pomocniczych, a mianowicie gdyby nie dostarczala innym ludziom i jemu mieszkania, odzienia, pozywienia, niezbednych materialów i nie dokonywala tysiaca innych rzeczy - ta mysl jest bardzo przekonywujaca, jak równiez jest rzecza zrozumiala, ze najbardziej niepozorny robotnik, czy chce wierzyc temu, czy nie, przez dzielo owego geniusza w jakichs sposób jednak bedzie opromieniony i podniecony. Jeden drugiemu winien byc wdzieczny. W "Ksiedze Pociechy" Mistrz poswiecil caly rozdzial "sile pociechy czerpanej z pracy". Sens, jaki nalezy nadawac pracy, polega na jej stosunku do Ducha, polega na tym, ze jest ona zródlem radosci, ze jest czynnym skladnikiem szczescia ludzkiego, a wiec i szczescia wszechswiatowego. Ale szczescie jest to cicha radosc dziekczynnej modlitwy, a wszelka religia tylko wtedy ma wartosc, jesli ta wartosc wypowiada sie w dniu powszednim. O ile w przeciwienstwie do powszechnie przyjetego wyobrazenia o powolaniu do "ogladania Boga" Bô Yin Râ odrzuca umartwianie ciala i asceze, wyrzeczenie sie i ucieczke od swiata, dzieje sie to tylko dlatego, ze te srodki rozpowszechniane w wielu religiach w celu osiagniecia kontemplacji duchowej zamienia on jakby na ich bieg przeciwny, na dzialanie, a mianowicie na prace i nalezyte opanowanie dnia powszechnego: kazde dzialanie, kazda praca z góry zakladaja wyrzeczenie i rezygnacje, wysilek i poswiecenie. W jednym ze swych listów wyrazil sie kiedys: "Im bardziej czlowiek tak sie nastawia, jak gdyby nie oczekiwal na nic innego na swiecie, jak tylko na nasuwajace mu sie rzeczy niedoskonale, tym wiecej stwarza "magnetyzm" dla rzeczy nadzwyczajnych". Ani ambicje i srodki czarodziejskie, ani wewnetrzne gromadzenie zobowiazan na duchowa przyszlosc nie przynosza najmniejszej nawet pomocy, doprowadzaja jedynie do biernosci, sklaniaja do zarozumialosci, do nieszczesnych urojen. W tym sensie Mistrz pisal w innym liscie do tego samego adresata: "Nie to, co ktos posiada, nadaje mu wartosc w oczach wiecznosci, lecz to, jak sobie z tym posiadanym poczyna, a przy tym, czy odpowiada temu, czego sie od niego zada". Slowem, nawet dzialanie powinno juz zawierac w sobie kontemplacje, jak równiez i kontemplacja - dzialanie, scisle tak samo, jak calkowicie przebudzony poznaje, ze zjawisko i rzeczywistosc dopiero stanowia calosc. A w ten sposób stanie sie dopiero jasne, ze modlitwa i praca sa wprawdzie przede wszystkim biegunami przeciwnymi, ale przy nalezytej wprawie doprowadza sie je do harmonijnego polaczenia. Jesli mówimy o pracy, jak ja rozumie Bô Yin Râ, tym samym jestesmy otoczeni modlitwa. Jesli Tomasz z Akwinu mówi, ze dzialanie powinno byc czyms, co sie dodaje do modlitwy, a nie czyms co sie jej odbiera, to sluszne zapatrywanie zostalo uzupelnione i odnowione dzieki nauce naszego Mistrza. Jest, wiec czas rozpatrzyc, jakie swiatlo z tego pada na modlitwe. W swej ksiedze pt. "Modlitwa" Bô Yin Râ dal zaskakujace objasnienie powszechnie znanych slów z kazania na Górze o prosbie, szukaniu i kolataniu, tak, ze wydaje sie, jakbysmy dotychczas niby slepcy przechodzili omackiem kolo tych promiennych slów. Kto zna Biblie, tego uwagi nie ujdzie, ze Bô Yin Râ w swym objasnieniu przedstawil slowa ewangelisty. W przekazanym nam w Ewangelii Mateusza kazaniu na Górze czytamy doslownie: "Proscie, a bedzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kolatajcie, a bedzie wam otworzone". Mistrz umiescil srodkowe zdanie na pierwszym miejscu; wkrótce zobaczymy, w jaki sposób to uzasadnia. Z drugiej strony te trzy stopnie prawdziwej i nalezycie zanoszonej modlitwy sa swego rodzaju trzema skokami czlowieka wznoszacego sie ku Wiecznosci, tak, ze nie nastepuje tu cos jedno po drugim, lecz jedno przenika w drugie. Jednak czlowiek pragnacy nauczyc sie modlic, podobnie jak uczniowie Jezusa z Nazaretu tego pragneli - a oni wiedzieli, dlaczego - slusznie postapi, jesli bedzie trzymal kolejnosci zaleconej dla modlitwy w ksiedze, o której mowa. Bo Yin Ra wskazuje nam, ze te trzy slowa odnosza sie do myslenia, czucia i postepowania. Caly przebieg czyni niezwykle wyraznym, poslugujac sie bedacym na czasie porównaniem z elektromotorem, podkreslajac, ze motor najpierw musi byc starannie sprawdzony, zanim bedzie wlaczony plynacy przezen prad, przez co osiagnieta zostanie wydajnosc pracy dzieki zuzyciu jego ruchu. Przede wszystkim, wiec nalezy sprawdzic, czyli szukac i znalezc, przy czym "szukajacy jest sam dla siebie przedmiotem szukania" (Modlitwa str.24) i przy nalezytym szukaniu niechybnie musi odnalezc siebie, a mianowicie swa wiekuista jazn utajona w sercu Prabytu. Moze to nastapic przy pelnym spokoju i spokojnym wylaczeniu wyobrazen plastycznych i myslowych, odczuwajac wlasne cialo niby naczynie wypelnione soba w postaci plynu. Bedzie sie musial czlowiek wówczas pograzyc w gleboki lek wzbudzajacych ciemnosci, zanim zaswita nowa jasniejaca swiadomosc i znajdzie sie w nierozlacznej jednosci z Prajaznia i Prabytem, do jakiej wzniosla sie wola wlasna w Prawoli. Na takim podlozu moze dopiero powstac prawdziwa i skuteczna modlitwa. Prawdziwa modlitwa polega na uprzednim wewnetrznym poznaniu praw wiekuistych, których nawet Bóg obalic nie chce i nie moze. To poznanie równajace sie aktowi milosci (slowo Erkennen mialo niegdys gleboko tajemniczy podwójny sens) , potrafi nalezycie wlaczyc prady sil i milosci i utrzymac je w tym stanie. W ten sposób prosba bez oporu stanie sie otrzymaniem, gdyz prawdziwa modlitwa nakazuje chciec tego, czego Prabyt chce od Wiecznosci. Dlatego tez dalej powiedziano, ze czlowiek ma zakolatac, aby mu otworzono, zakolatac do wrót tej Swiatyni Wiecznosci, która zawiera w sobie kazda poszczególna dusza bioraca udzial w ocenie wszechdusz. Glupota byloby lekliwie i bezczynnie stac i oczekiwac: gdyz i tutaj maja zastosowanie slowa: królestwo niebieskie gwalt cierpi. Wszystko to jednak byloby daremne, gdyby wkradlo sie zwatpienie, czy aby to, co ma byc przydzielone, przydzielone byc musi. "Modlacy sie - musi sobie zadac pytanie, czy aby "otrzyma" usunac to calkowicie ze swych mysli i uczuc. (Modlitwa str.46) . Istnieje legendarne podanie, ze Mojzesz, uderzajac na rozkaz Pana swym kijem w skale, aby spragnionemu ludowi otworzyc zródlo, uderzyl dwa razy, gdyz nie byl pewny. Dlatego Pan z daleka tylko ukazal mu kraine Kanaan. Co za gleboki przyklad grzechu zwatpienia. Mistrz scharakteryzowal modlitwe wrecz jako zródlo dzialania drabiny niebieskiej. Przez nia powstaje to stopniowanie, na którym hierarchiczne Moce jedne drugim "podaja zlote wiadra". Byloby jednak zuchwalstwem, wprost z haniebnej obcosci wobec duchowej ojczyzny, stawac oko w oko z boskoscia. Czlowiek uleglby losowi Semele, umilowanej Zeusa, która go zmusila do objawienia sie jej w swej odwiecznej postaci. Czlowiek bylby na popiól spalony, bylby wniwecz obrócony. Ale wiekuista Milosc zatroszczyla sie przez swoich posredników o to, aby cos podobnego stac sie nie moglo. Oni to buduja nalezycie zabezpieczone przewody, aby prad nie wystepowal z wieksza sila, niz to zniesc moze otrzymujacy go. W przeciwnym razie laska stawalaby sie meka. Zycie kazdego Jasniejacego Praswiatlem jest w gruncie rzeczy nieustajaca modlitwa, ciaglym ukladaniem przewodów. Ci ludzie, którzy znali Bô Yin Râ jeszcze za jego zycia i prócz tego mieli moznosc poznania cos niecos jego istoty, uswiadomili to sobie. Ja osobiscie musze i mam obowiazek tu poswiadczyc, ze niezliczone razy pomagal mi rada i czynem, zacheta i pouczeniem, udzielaniem sil i odradzaniem, i to dosc czesto bez mojej wiedzy. Sily prawdziwej modlitwy nie mozna nawet ocenic: niech wiec kazdy rzetelnie zbada wlasne swe doswiadczenia. Moze ona w rzeczywistosci pomóc jeszcze wówczas, gdy wszelka inna pomoc zawodzi i gdy sie wszystko mozliwe zrobilo, do czego czlowiek wewnetrznie byl zobowiazany. Jezeli tylko modlitwa - o czym powinno sie zawsze pamietac - wewnetrznie idzie w parze z czynem i dzialaniem, a mianowicie z praca w najwyzszym znaczeniu. Przez modlitwe mozliwe jest oddzialywanie siegajace az do serca wszechswiata. I dlatego Bô Yin Râ w niewielkiej, ale niewyczerpanej ksiedze o modlitwie udziela rady, a raczej daje nakaz kroczenia przy modleniu sie w odwrotnej kolejnosci niz ta, która dyktuje zycie. Jesli w zyciu zaczynac nalezy od rzeczy najblizszych, od tresci o siebie samego i o najblizszych krewnych, to modlitwe nalezy zanosic za wszystkich. W szczególnosci nalezy modlic sie za wszystkich, chocby to byli rzekomo najdalsi, zanim sie pomysli o okreslonych grupach ludzi, a szczególnie bliskich i wreszcie o samym sobie. Jednoczesnie modlitwa moze i musi, gdyz posiada sile, dzialac w zaswiecie i ogarniac równiez zmarlych, którzy wszyscy bez wyjatku mnie lub wiecej potrzebuja pomocy, "gdyz znajduja sie teraz w pewnym stadium rozwoju duszy, który nie pozwala im samym czynnie kierowac swym losem",)Modlitwa str.96) . Mistrz uwaza wszystkich, którzy naprawde potrafia sie modlic, jako przysposabiajacych przyszlosc, jako zwiastunów tajemniczo przezen zapowiedzianego "nowego czlowieka", który polaczy wszystko teraz rozdzielone, "gdyz bedzie zyl tylko w milosci".)Modlitwa str.102) . Dlatego "Ora et labora" objawia sie jako bieg kolisty z nieba na ziemie i z ziemi do nieba. Istnieje niebezpieczenstwo, ze zanoszenie modlów pozostaje paplanina (nie powinno tak byc) , dopóki nie odbywa sie "w cichym wnetrzu". Najglebszy sens tego polega na przeciwstawieniu modlenia sie publicznie - tabernaculum, do którego nie ma dostepu nic, co nie z Boga pochodzi, dom, w którym nie moga znalezc miejsca zadne niepelne twory, opanowane ciekawoscia mysli, zadne pieszczenia sie z cierpliwym, ani zadne namietnosci, gdyz one rozpraszaja uwage. Dlatego Mistrz w krótkiej notatce pt."Dom duszy" mówi: "Wielu szukalo Boga, a znalezli bozków, gdyz nie wiedzieli oni, ze Bóg wtedy tylko sie objawia, gdy w krainie duszy zbudowano mu dom". Nie jest przy tym w zadnym razie w sprzecznosci, ze Bô Yin Râ w pismach, listach i rozmowach stale na nowo podkreslal aktywnosc jednostki (przeciwstawiajac jednoczesnie bezwolna zdolnosc wyobrazni masy) : im czesciej i "neutralniej" dom modlitwy duszy jest utrzymany, tym bardziej ksztaltotwórcze moga sie stac wszelka praca, czyny i dzialanie. Nadanie nalezytego i prostego wyrazu tym wszystkim sprawom jest niezwykle trudne, poniewaz w naszym swiecie niepojeta prostota i jednosc Ducha sa osiagalne zaledwie w przyblizeniu. Kazda dyskusja o istniejacej od prapoczatku rzeczywistosci jest juz prawie rozszarpujacym falszowaniem, rozrywaniem czegos zywego na zawierajace kawalki i strzepy. W tym wlasnie przejawia sie mistrzostwo, ze wszystkiemu, o czym Mistrz mówi, potrafi nadac pewien blask prostoty i jednosci, gdyz wszystkiego tego doswiadcza swiadomie i na wieki w samym sobie. Bô Yin Râ prawie wszystkie swoje wypowiedzi ujmuje z niedajaca sie nasladowac prostota, a inaczej byc to zgola nie moze, gdyz tylko w stale nowym odzwierciedleniu ciagle mówi sie o jednym i tym samym. Wszystko, o czym pouczali wielcy nauczyciele zycia jest w gruncie rzeczy wiecznie to samo, i dla tych, których ciekawosc laknie rzeczy osobliwych i interesujacych, moze nie miec wielkiego znaczenia, gdyz dla nich wszelkie mozliwe do pomyslenia rzeczy sa bardziej interesujace, niz to wlasnie, co jedynie powinno by ich interesowac, gdyz dotyczy ich jedynie i naprawde w ich najglebszej jazni. Beda oni zaledwie zwracali uwage na upomnienie, jakie Mistrz wypowiedzial w jednym ze swych listów: "Na dzisiaj moge ci tylko zwrócic uwage na gleboka madrosc przyslowia: "Pomagaj sam sobie, a Bóg ci dopomoze," - którego bynajmniej nie wolno cynicznie pojmowac. Wedlug swego wlasciwego sensu jest, co raczej najwyzszym wyrazem ufnosci pokladanej w Bogu. Chce ono powiedziec: Zabierz sie do dziela i stwórz sobie sam warunki, a pomoc boska cie nie opusci". Ta samopomoc zarówno w kontemplacyjnej modlitwie jak i czynnej pracy jest skladnikiem tych mozliwosci i w pelnej tajemnic tozsamosci w nich sie znajduja; jest to stala i ciagla budowa swiatyni, uszlachetnianie wlasnej postaci na tabernakulum, skazujace na wygnanie wszystko, co nieczyste. Jesli do modlitwy nie powinny miec dostepu zadne wyobrazenia obce tracace glupia zebranine i lekliwym balwochwalstwem, to i praca musi równiez byc strzezona przed roztargnieniem i gadulstwem. W tym sensie pisal kiedys Mistrz w liscie do przyjaciela: "...Praca, o której chcialbym mówic przed jej zakonczeniem, bylaby dla mnie stracona". Jak jednak i od czego w zyciu zaczynac i do czego brac sie nalezy, Mistrz odpowiadal w ten sposób: "Zawsze od tego, co sie znajduje najblizej..." Dlatego tez ostrzega bezustannie, jak i wszyscy inni Mistrzowie zycia to czynili, przed nieporzadkiem, roztargnieniem, brakiem odwagi i lekiem, przy czym przy okazji wspomina, ze stan bojazni oraz niemoznosc stania sie optymista zawarte sa we krwi jako dziedzictwo po przodkach, którzy w ciezkich zawieruchach wojennych musieli przezywac stany wielkiej trwogi. Oczywiscie okropne czasy, które przezylismy i w dalszym ciagu przezywac musimy, zaostrzyly ponownie te stany trwogi, a trzeba sobie uprzytomnic, ze trwoga, miast uzbrajac przeciw niebezpieczenstwu, wytraca z rak czlowiekowi orez rozwaznego poznania, rozumie sie rzeczywistego poznania. Jest bowiem rzecza wazna, zeby sie nie poddawac nieustannie obleganiu przez nagromadzone doznania. Dlatego to Mistrz w jednym ze swoich pism powiedzial: "Jest rzecza samo przez sie zrozumiala, ze...pewne poznania bledna, gdy nowe wstepuja w pole widzenia swiadomosci. Dostalibysmy oblakania, gdyby wszystko, czegosmy w zyciu doswiadczyli i wszystko, co wiemy - pozostawalo w swiadomosci stale w tej samej wyrazistosci. Zupelnie wystarcza, ze doswiadczenie, przezycie i poznanie znowu powracaja gdy tego potrzeba. A zreszta w bycie duchowym nie chodzi o poznanie, które by mozna bylo w myslach sformulowac, lecz o postepowanie, którego celem jest ucielesnienie Ducha (Ducha "Swietego") i jego sil. To postepowanie - choc brzmi to wrecz paradoksalnie - polega na tym, ze czlowiek wszelkie mozliwe dlan czynnosci skierowane na duchowosc wykonuje za pomoca ciala i jego organów, calkowicie bez udzialu mysli. Oczywiscie z zarliwym oddaniem i uczuciem wdziecznosci za to, ze jako cielesne istoty ziemskie mozemy to czynic. Oczywiscie ze skupieniem uwagi, niby swiatla reflektora, na te jedyna czynnosc, do której wlasnie przystepujemy. Ale nie z pomoca mysli, oddani jakiemus mysleniu. Nie myslac z wdziecznoscia. Nie skupiajac mysli na naszej czynnosci, chocby ta czynnosc miala polegac tylko na absolutnym pozbawionym wszelkiego rodzaju napiecia spokoju ciala. Podczas gdy dazenia skierowane na rzeczy zewnetrzne, bez szczególnego zwiazku z pelna tajemnic dziedzina Ducha Swietego, jak wiadomo nalezy dobrze rozwazyc i w myslach wyjasnic, jezeli czlowiek nie chce ponosic szkód, to wszystko, co czyni w celu stworzenia ze swego ciala swiatyni Ducha Swietego, moze byc dokonane zgola bez udzialu mysli. Z takiego postepowania wynika wówczas prawdziwa pelnia uczuc, o których znów nie nalezy rozmyslac. Odczucia nalezy zarliwie odczuwac, doznawac, nie zwracajac uwagi na zadne nasuwajace sie mysli. Wówczas, jesli czlowiek tak postepuje i przyzwyczai sie do takiego postepowania, zjawiaja sie pózniej, w zupelnie innym czasie, równiez poznania myslowe. Ale przychodza one wówczas jako dojrzale owoce, wyrosle na swietym gruncie naszych wolnych od mysli czynów i odczuc". Z opisanego postepowania wynika teraz, w tym zyciu, ten stan szczesliwosci, który stal sie posmiertna chwala wszystkich prawdziwych medrców i swietych mimo wszelkich cierpien i mak, które znosili i to w stopniu znacznie przewyzszajacym wszystko, co sie zwyklo na ziemi znosic. Jest to szczescie, które postrzegamy w pelnym spokoju usmiechu Buddy i Kwanony dalekiego Wschodu. Nalezy zwrócic uwage, ze ten usmiech maluje sie nie tylko na samej twarzy, lecz i na cichych, spokojnych, pelnych rozmachu liniach calej postaci, jako wyraz w spokoju pozadanego i osiagnietego szczescia, które dla racjonalistycznego mieszkanca Zachodu stalo sie bez mala niezrozumiale, gdyz u niego wszystko skupia sie w mózgu i calemu organizmowi prawie, ze nie moze juz byc przekazane. Mózg, co najwyzej tworzy sobie byc moze jakies abstrakcyjne wyobrazenie o szczesciu, (którego Bô Yin Râ poswiecil cala ksiege) i wówczas oczekuje, czy zechce ono nadejsc. Pewien ustep listu Mistrza daje temu bardzo przekonywujace wyjasnienie: "Ciesz sie swym zyciem i badz szczesliwy". Czlowiek jest szczesliwy tylko wtedy, gdy chce byc szczesliwy. Ci którzy oczekuja, ze stana sie szczesliwi, oczekuja niestety prawie zawsze daremnie". Wszystko to nie ma na celu trwonienia zbyt trywialnego optymizmu, niechcacego uparcie zwracac uwagi na rzeczywistosc swiata zjawisk, lecz "nie zawsze wszystko uklada sie tak, jak bysmy tego pragneli, ale wreszcie okazuje sie, ze prawie kazde wyrzeczenie jest przyczyna jakiegos zysku, którego inaczej nigdy by sie nie osiagnelo". Dlatego z pozytkiem bedzie na zakonczenie przytoczyc tu jeszcze jeden cytat z listu, który wszystko, o czym byla mowa, ponownie i wyraznie streszcza: "Jezeli czlowiek sam czyni wszystko to, co do niego nalezy i nie naraza sie lekkomyslnie na latwe do poznania niebezpieczenstwo, tedy moze byc pewny, ze znajduje sie pod opieka, która doprawdy wiecej zdzialac moze, niz wszelka pomoc zewnetrzna. To jest inny piekny sens przyslowia: Pomagaj sam sobie, a Bóg ci dopomoze. Warunkiem wykorzystania pomocy duchowej jest zawsze i w kazdej sprawie, aby czlowiek sam wypelnil wszystko, co jest w jego mocy". Wszystko to brzmi bardzo prosto i w rzeczy samej jest proste. Odurzony jak we snie bierny sprzeciw i opór czlowieka, niechcacego sie duchowo rozwinac, bedzie to - jak juz wspomniano - uwazal za nieinteresujace. Któz jednak sposród tych odurzonych przeczuwa wewnetrzna szczesliwosc, która przenika skromna naturalnosc serca ludzkiego zjednoczonego z Prajaznia, a wiec szczesliwosc czlowieka zbudzonego lub wrecz samego Mistrza, jakiego mamy tu na mysli? Jesli Jezus dopuszczal do siebie ludzi o prostocie dzieciecej, mial na mysli nie dzieci Lucyfera. Lucyfer nie znosil prostoty bozej. Dlatego spowodowal rozlam i rozproszenie. Chociaz usilowalem naswietlic ludzki dzien powszedni wypelniony przez ora et labora za pomoca dzialalnosci w dniu powszednim Mistrza naszych czasów - jak go z calym spokojem osmielamy sie nazywac - to nie wolno mi bylo i nie moglo to nigdy nastapic w formie majacej zaspokoic prózna ciekawosc. A ze swiadomosc Mistrza ucielesnionego w powloce ziemskiej jest zawsze jednakowa tak na fizycznej, jak i na duchowej plaszczyznie, a przy tym dla nas ludzi ziemskich nie pojecie ozywiona, jego zycie i dzialalnosc dnia powszedniego siega najdalszych podstaw bytu i ogarnia caly niezmierzony obszar pomiedzy serdecznym plomieniem ognia milosci a ziemia, skostniala, zaskorupiala sciana nicosci. To, czego Mistrz dokonuje co dzien i co godzine, tego mozemy sie zaledwie slabo domyslac. Pewnego pojecia o tym moze nam udzielic nastepujacy ustep listu Mistrza: "Dzialanie duchowe, tak jak ono dokonuje sie przeze mnie jak przez ziemska "antene", siega... daleko poza wszystko, co zdolalem uksztaltowac do dnia dzisiejszego dla wszystkich czasów przyszlych, gdyz najistotniejsze przejawy tego dzialania nastepuja w niewidzialnosci, tak ze wynikajace z nich skutki musza byc ponownie przetworzone na modle ziemsko-zmyslowa, zanim beda mogly z pewnoscia stac sie uchwytne dla zmyslów ziemskich".
MILOSC
Wszyscy Mistrzowie sa, nawet w szacie ziemskiej, duchami czyniacymi dzielo Milosci. Dzieki tej prapotedze czynia oni swe dzielo wyzwolenia, które jest dzielem pomocy przy narodzinach Boga zywego w Ja, a które mozna porównac z ponownym narodzeniem czlowieka ziemskiego. Jednoczesnie jest to dzielo budowania mostów, gdyz przerzucaja oni potezne a nieuchwytne dla oka mosty wiodace od nowonarodzonego czlowieka poprzez wszystkie hierarchie do Ojca, do czlowieka wiecznosci w jego nieskonczonej Swiatlosci, którego mozna równiez nazywac Ojcem - Matka (Ksiega Milosci str.96) . Wszystkie ksztaltotwórcze sily, które z upadlego w podobienstwo czlowieka czynia dopiero Czlowieka, sa to odmiany sily milosci, które ze swej strony sa wyrazem praboskiego przezywania i poznania Jazni. Jest, wiec az nadto zrozumiale, ze Mistrzowie oddaja najglebsza czesc jednemu sposród nich, który ziscil milosc w sposób, w jaki zaden inny z tych wspanialych naczyn Milosci nie byl w stanie tego uczynic. Dopiero Ksiegi Mistrza naszych czasów naprawde wykazaly, kto to byl Jezus i kim nadal pozostaje: Nie wymarzony Bóg, lecz czlowiek niezrównany, którego pelnia duszy i zdolnosc milowania przewyzsza blaskiem kazdy obraz Boga dzieki potedze swej zywotnosci i synostwa Bozego swej rzeczywistosci, - przewyzsza tak, jak zorza poranna, bledny ognik migajacy ponad bagniskiem. Odsloniecie rzeczywistosci tajemnicy ofiary smierci Jezusa jest jednym z Najwyzszych objawien ofiarowanej przez Bô Yin Râ nauki zycia. Legenda o Bogu, który poswieca swego syna, przyslonila mgla równy cudowi czyn, którego zasiegu nasz umysl zmierzyc nie zdola; ten czyn przemawia jedynie do naszych nie spaczonych uczuc. Czlowiek - i to czlowiek równiez w poprzednim okresie swego zycia - w chwilach groza przejmujacych meczarni zadawanych przez "bliznich", w chwilach bez przykladowego ponizenia i potepienia przez oblakany swiat wspólczesny, w chwilach nie dajacego sie wyobrazic opuszczenia i beznadziejnego cielesnego polozenia, w obliczu niechybnej smierci cielesnej - znajduje sile do pokonania nawet sladu nienawisci, pogardy, checi zemsty, smutku i rozpaczy, jednym slowem: do przezwyciezenia wszelkiej ludzkiej nieudolnosci, aczkolwiek przeciez kazda komórka nerwów drgala krzykiem meki. Zdobyl sie na to wszystko, az wreszcie ucielesniona w nim sila Milosci stopiona z jego jaznia wzbila sie do nieporównanego triumfu i stala sie slowem: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedza, co czynia". To przeciez oznacza, ze nawet Ojciec im teraz przebaczyc pragnie, przebaczyc musi i przebaczy; ze skonczyla sie straszliwa, ponuro ciazaca nad upadlym swiatem klatwa: ze potega ciemnosci zlamana zostala w swym rdzeniu dzieki swiatlu milosci i otrzymala cios, po którym nigdy juz nie bedzie mogla powstac. Jest to wydarzenie duchowe nalezace do wiecznosci, ale calkowicie wcielone w fizyczna doczesnosc: stan przeobrazenia cielesnego w najwyzszym sensie w swiatynie, która oddzialywuje nie tylko na cala przyszlosc, lecz musi równiez posiadac moc wstecznego dzialania. Jest to akt niepojetej kosmicznej przemiany w granicach ziemskiej sfery duchowej, oddzialujacy zarazem na nasz swiat oraz swiat posrednio niedostepny dla naszych zmyslów. Jest to przeistoczenie, przeczute i uroczyscie swiecone jako punkt najwazniejszy w liturgiach religii chrzescijanskiej. Jest to najdoskonalsze przeistoczenie samego siebie, które w rzeczywistosci daje w sposób wiarygodny mozliwosc i pewnosc przeistoczenia siebie równiez wszystkim innym ludziom, którzy byli, sa i beda dobrej woli. Jesli wiec we wspomnianej Ewangelii wedlug Mateusza (27,51-53) napisano, ze wówczas zaslona koscielna rozdarla sie na dwie czesci od góry az do dolu, ziemia zadrzala a skaly z hukiem pekaly, groby sie otworzyly i wiele cial swietych powstalo i wyszedlszy z grobów po wskrzeszeniu weszlo do miasta swietego, - to dzieki temu dawnemu tekstowi w poteznych obrazach wyjasnilo sie do glebi, co zdzialal ów czyn milosci Jasniejacego posród jego najglebszego i pelnego mak ponizenia na jerozolimskim miejscu stracen, posród zlosci i glupoty ludzkiej. Slusznie, wiec postapi ten, kto bedzie sobie to uprzytomnial, badz przez rozpamietywanie dawnych tekstów, badz tez - jeszcze lepiej - przez gruntowne zaglebienie sie w te ksiegi, w których Bô Yin Râ wyczarowal postac Najwiekszego Milujacego (w szczególnosci "Misterium Golgoty" 3. wydanie 1953r. ,"Madrosc Janowa", "Wysoki Cel", "Zmartwychwstanie"). Wszelako raz jeszcze nalezy zwrócic szczególna uwage na to, ze wszystko cokolwiek Mistrzowie i Wspólbracia "Wielkiego Milujacego" z Nazaretu swiadcza i co czynia sprawiaja, dzieje sie pod wplywem sil promieniujacych z duchowego ognia milosci; jest to, jesli ktos tak woli: zeslanie Ducha swietego przez zjednoczonych z Bogiem. Brak slów w jezyku ludzkim, aby oddac pojecie tego cudu, mimo ze niejeden natchniony trudzil sie, by przez pelne zachwytu slowa poezji albo przez natchniona forme sztuki dac o tym pojecie. Cud jest nadspodziewana zgodnoscia smierci i milosci, godów wesolych i narodzin. Nie na prózno spostrzegamy na sarkofagach starozytnych, tj. w miejscach przechowania w proch obróconych ksztaltów ziemskich, radosne, triumfujace obrazy milosci i upojenia. Wiele daje do myslenia, a jeszcze wiecej do przezycia wewnetrznego, to sasiedztwo smierci i najwyzszych radosci zycia w swiecie antycznym, znajdujacym sie tak bardzo pod decydujacym wplywem misteriów, których poboznosci i glebi religijnych nie docenia niestety czlowiek wychowany w duchu chrzescijanskim. Przez to zestawienie milosci i smierci prawie calkowicie brak w antycznej religii czegos okropnego i niesamowitego, czym nasz swiat obrazów tak biegle wlada i prawie od dwóch tysiecy lat przeladowuje smutkiem. Ale istnieje pojednanie swiete, promienne piekne i dajace gleboko poznac wyrównanie tych sprzecznosci - w utworze poetyckim przeszlo osiemdziesiecioletniego Goethego. Mam na mysli klasyczna noc Walpurgii, ten artystyczny wynik najglebszego poznania czlowieka oswieconego. Ten wlasnie utwór, wielce odosobniony w nowszej literaturze zachodniej, moze w inny zupelnie sposób niz caly szereg historii milosnych dac wyczucie, co to jest wszechrozbrzmiewajaca sila milosci. Milosc nigdy nie bierze, nie posiada w swym stale wzrastajacym nadmiarze miejsca w sobie, aby brac; raczej rozdaje ona i rozrzuca - a przez to rosnie. Milosc to zyciorys Jasniejacych, którzy sie bezustannie rozradowuja. Jezeli Bô Yin Râ w jednej ze swych wierszowanych wypowiedzi pisze: "Cale moje zycie bylo Od wczesnej mlodosci Ustawicznym dawaniem..." to w tych kilku slowach miesci sie caly jego zyciorys, a wszelkie dane dodawane poza tym - to tylko odmiany i uzupelnienia tego samego tematu. Bardzo liczne listy Mistrza, które, poza skierowanymi do mnie, przejrzalem, dzialaja dzis jeszcze niby prad zywej milosci, który juz w owym czasie plynal i plynie nadal z zaswiata na ziemie. Jest to ten ognisty prad, który spala wszystko, co marne i sprowadza smierc rzeczy niewaznych i dziwacznych, prad milosci, który zada ofiary z wlasnej jazni, by po uswietnieniu znalezc sie z powrotem we Wszechswiecie. Bô Yin Râ nigdy nie odrzucal spraw ziemskich. Podziwial czesto ze zdumieniem i w pelni milosci ziemskie zjawisko pradu elektrycznego i chetnie czynil aluzje do pelni zawartych w nim symboli. Szczególnie zywo przypomina sobie, jak stalismy z nim przed oknem wystawowym w Lugano i ogladalismy dosc rzadko wówczas jeszcze spotykane rurki neonowe, których widokiem byl widocznie przejety. W niedlugim czasie potem pisal w liscie, do którego dolaczyl zdjecie przedstawiajace wyladowanie iskry elektrycznej w centrali pradów wysokiego napiecia: "Nie ma.... w tym zgola nic dziwnego, ze iskra elektryczna moze tworzyc takie wstegi nawarstwien swiatla, gdyz jest ona w ziemskim materialnym swiecie praprzodkiem wszelkiego zycia w ksztaltowaniu form i nie moze calkowicie ukryc swego wyzszego pochodzenia. Zapewne wieszcze starozytni o czyms podobnym wiedzieli, gdy przedstawiali Lucyfera jako upadlego aniola i stworzyli mit o Prometeuszu? - Jedno i drugie daje sie doskonale odniesc do pana ciemnosci, brata swietego praognia, który "byl zanim niebo i cokolwiek innego zostalo stworzone". Milosc jest potezna niszczycielka cierpienia. Zdanie to jest stwierdzeniem niezbitego faktu, a raczej pewnego prawa. Jesli Bô Yin Râ szczerze i otwarcie mówi, ze nalezy swoje cierpienia milowac, to bynajmniej nie ma na mysli kultu cierpienia, jak to czynili i czynia niektórzy uwazani za swietych maniacy, a raczej zupelnie przeciwienstwo tego kultu. Kto miluje swoje cierpienie, tym samym pracuje nad pozbawieniem go wartosci, a wreszcie nad jego zniszczeniem. Rzecz prosta, ze nie wszystko cierpienie moze byc zniszczone: to by oznaczalo unicestwienie wszelkiego bytu. Ale niewymownie wiele cierpienia mozna usunac lub mu zapobiec, w kazdym razie cale cierpienie, które niejako chce byc czyms wiecej niz mroczna przeciwwaga przejawiajacej sie wspanialosci. Ksztalt z galezi i lisci, piekno kwiatów, bogactwo owoców krzewu albo drzewa nie moglyby istniec bez zakorzenienia w ciemnej glebie. Jak bardzo rozstrzygajace jest zludne istnienie cierpienia w zyciu ziemskim Mistrzów zjednoczonych z Bogiem widoczne bylo na Golgocie. Ten kielich nie mógl ominac, chociazby doprawdy nie byl pozadany; musial byc do dna wychylony, albowiem taki byl warunek, dzieki któremu zostal spelniony czyn wszelkich czynów, czyn milosci Jezusa, który przelamal bezlitosny grom klatwy nekajacy ludzkosc ziemska. Obowiazywalo to równiez Bô Yin Râ jak i obowiazuje kazdego z tych swietlanych ratowników: wyzwalac okreslone sily ziemi. Wiersz w jego "Marginaliach" mówi o tym wyraznie: "Sily tej ziemi, Które w "dniu moim" wyzwalac musze. Daja sie wyzwolic tylko temu. Kto z wdziecznoscia znosi Ziemskie cierpienie cielesne: Jak wyzwoliciel wiezów cielesnych Wyzbyty trwogi i skarg". W tym samym wierszu odrzuca wszelkie wspólczucie z powodu jego cierpien cielesnych i mówi nawet, ze raczej kazdy powinien zazdroscic mu: wrecz przejmujace groza slowa. Gdy sie je czyta, sa one w pierwszej chwili prawie niezrozumiale. Ale gdy przenikna do naszego wnetrza, zdolne sa do rozwiazania od dawna stawianego pytania: na cóz cierpienie, dlaczego panuje zlo, po cóz to wszystko? Odpowiedz moze byc dana tylko przez duchowe przezycie. Wiersz o którym mowa oraz wiele jeszcze innych zawartych w "Marginaliach" stanowia odpowiedz na to odwieczne pytanie, sa wyzwaniami czlowieka duchowo calkowicie obudzonego, ale sa jeszcze niezrozumiale, jesli sie je ujmuje rozumowo: musza one przeniknac we wlasne zycie jako wplyw milosci z Wszech-Zycia, które tam jest miloscia. Wydawaloby sie, ze o tym wszystkim nie mozna mówic, ze mozna zaledwie belkotac. Lecz Bô Yin Râ potwierdza sie tu jako Mistrz, nigdy bowiem nie belkocze, lecz mówi tak jasno i prosto, jak gdyby mówil tylko: dzien dobry, jak sie masz? Ten prosty sposób mówienia bywa czesto lekcewazony i poddany watpliwosciom: cóz tam moze byc osobliwego? Przeciez to sa rzeczy doprawdy same przez sie zrozumiale. Ale powoli: byc moze jednak nie tak juz same przez sie zrozumiale dla tych wszystkich, którzy zaplatali sie w skomplikowanej piekielnej sieci odlaczenia od ducha, od milosci, od prazródla zycia. Przeciez i dzisiaj spotykamy wielu ludzi, którzy Rafaela kojarza z oleodrukiem, a Mozarta z cwiczeniami muzycznymi. Zachodzi tylko pytanie, czy to Mozart i Rafael, czy tez oni sami ponosza wine za taka forme zblazowania. Doprawdy, Mistrz niechetnie cierpial, a jednak - jak sie wyrazal - modlil sie o cierpienie, aby w ten sposób przejac wolanie o pomoc innych ludzi cierpiacych cielesnie w kierowaniu zyciem cielesnym. Czlowiek powierzajacy sie temu kierownictwu pojmuje wówczas w sobie sens slów: Widziec w cierpieniu "klamstwo" Znaczy: "niszczyc" swoje cierpienie. Zawsze nie nalezy grzebac sie ani w swoim, ani w cudzym cierpieniu. Ale nalezy o tym pamietac, ze cierpienie na tej ziemi Jasniejacych sluzy bezwzglednie zawsze do gloryfikacji milosci oraz sily tworzacej jej piekno duchowe. Zaden z Mistrzów nie jest ani reformatorem swiata ani rewolucjonista. On daje przyklad. Oto wszystko. Odnalazl siebie samego i dokonal swego wychowania, wychowania z milosci. A czym jest wychowanie siebie w milosci, jesli nie pelne milosci ofiarowanie i pograzenie wlasnej jazni w boska jazn? Mistrz, jesli wewnetrznie zdolamy uwaznie przysluchiwac sie jego cichym slowom, pociaga nas w glab i wzwyz do akordu milosci wirujacych sfer. A jest rzecza zupelnie obojetna, czy ten przebieg rozwojowy wyjasnia sie kierowanemu czlowiekowi zgodnie z jego usposobieniem w obrazach, czy w dzwiekach, czy tez przeobraza sie on bez takich duchowo-zmyslowych spostrzezen w niezachwianie pewne poznanie milosci panujacej w jej nieprzemijajacym rdzeniu. Milosc jest przeciez bardziej istotna niz kazde jej odbicie, chocby bylo najwznioslejsze.
MADROSC
Gdziekolwiek czytelnik zechce sie zatrzymac w ogrodzie ksiag pelnych kwitnacego zycia, ksiag, które podjelismy sie rozpatrzyc, zawsze bedzie mial calosc przed soba. Zgola nie powtarzajac sie calkowicie w temacie i motywach, katach widzenia i przenosniach, zawiera jednak kazda ksiega, a nawet wiecej: kazdy rozdzial, kazdy ustep, prawie kazde zdanie - calosc, tak ze nawet w najdrobniejszych czesciach zawarta jest calosc nauki. Wlasciwie Mistrz mówi zawsze o jadrze duszy poszczególnego czlowieka, a zatem powszechnej calosci, która jest przeciez w niego samego wpromieniowana. Wskutek tego przy przerzucaniu stron i szukaniu, nigdzie tutaj czytelnik nie natknie sie na jakis system lub jego szkic. Jazn i wszechswiat nie sa systemem - sa to zywe ciala. Bô Yin Râ przemawia zawsze do ciebie. Wklada on wszystko w wychowanie samego siebie. Na tym wychowaniu polega cala pedagogika, caly socjalizm, cala polityka. Decydujace odpowiedzi znalezc mozna zawsze tylko we wlasnej glebi, jedynym niezawodnym kompasie wszelkiego kierownictwa zyciowego. Kto chce wychowywac, rzadzic i socjalnie ulepszac, ten niech rozpoczyna od samego siebie. Jezeli nie moze dac rady z soba samym, jakze moze uporac sie z innymi? Mistrz zyciem swoim i swoim dzielem wskazuje, czym jest czlowiek, czym jest zycie i jak sie samego siebie wychowuje. Jedynie z przykladu wynika nalezyte oddzialywanie na zewnatrz. Kto nie wie z wlasnego poznania, czym jest czlowiek i zycie, jak moze chciec kierowac ludzmi i ich wychowaniem, kierowac ich zyciem? Rodzicom, którzy sobie lamia glowe, jak maja wychowac dzieci, mozna zawsze tylko powiedziec: zacznijcie od wychowania samych siebie; reszta wyniknie sama przez sie. Bô Yin Râ napisal kiedys: "Wszelkie wychowanie dzieci zalezy przede wszystkim od tego, aby rodzice poznali samych siebie. Cala nauka moja odnosi sie do tego wychowania. To nie jest tak jak sadzicie, ze macie dopiero odpowiedzialnosc wzgledem dzieci. Przede wszystkim istnieje dla kazdego czlowieka tu na ziemi odpowiedzialnosc za siebie samego. Jezeli wszystkie swoje wysilki bedziecie kierowac na to, by stale poddawac kontroli wasze wlasne wychowanie, wtedy mozecie bezwzglednie byc pewni, ze nie popelnicie zadnego "bledu" przy wychowaniu dzieci.... Wychowanie dzieci polega w pierwszym rzedzie na tym, ze nalezy dzieckiem kierowac w ten sposób, by wychowalo sie samo. Tylko wówczas, gdy czlowiek od wczesnej mlodosci nauczy sie odczuwac, ze moze sam siebie wychowywac, to i wychowuje sie sam, i tylko to wychowanie jest trwale. Zbyt wiele robicie sobie klopotu sadzac, ze losy dziecka zaleza od waszej pedagogiki. Nie zapominajcie prosze, ze kazde dziecko jest samoistna istota, której losy sa w reku Boga i której to istocie mozemy o tyle tylko wyrównywac droge zycia, o ile zdolamy dodac na te droge cos na wewnetrzna i zewnetrzna wlasnosc. Nie zalezy tak dalece na tym, aby dzieci odzwyczaic od wszelkiego drobnego bledu, a nawet kazdego powaznego bledu, lecz daleko wazniejsze jest to, by dziecko wynioslo z domu rodzicielskiego zasady prawdziwego, dobrotliwego, pelnego milosci uczucia ludzkiego.... Im spokojniej i swobodniej staracie sie dac swym dzieciom to, coscie w samych sobie znalezli, tym lepiej. Nie slowa wypowiadane przy wychowaniu, jakie dziecko slyszalo w domu rodzicielskim i byc moze zachowalo w pamieci, daja mu w swiecie rzeczywista ochrone. Dorastajacy poza domem rodziców mlody czlowiek chroniony jest tam tylko wtedy, gdy wyniósl niezachwiane przekonanie, ze o kazdym czasie sam moze sie wychowac, a celem jego wychowania bedzie dobro, prawda i szlachetnosc, jesli te cnoty juz w domu pokochal i z nimi sie zzyl. Wszystko dalsze pozostawic mozecie naprawde z calym spokojem Bogu. Jesli wychowanie ma byc cos warte, musi wyplywac z wlsnego zywego czucia i z serca, a nie z mózgu". Wszyscy, którzy mieli moznosc obcowania z Mistrzem, moga stwierdzic, ze znajdowal on zawsze i w mgnieniu oka rade na ich potrzeby, nie banalne rady, lecz starannie wyczute, wyplywajace z duchowych podstaw: wyrazny znak jego wewnetrznego, hierarchicznego stopnia jako wyslannika z zaswiata. W wolnym przekladzie nazywamy ewangelie "radosna nowina". Scislej powinna sie ona nazywac "dobra nowina". Jesli sie rozwazy, ze to oredzie pochodzi juz z drugiej lub trzeciej reki, a nie bezposrednio od Tego, kto mógl powiedziec: Jam jest droga i prawda i zywot; nikt nie przychodzi do Ojca jak tylko przeze mnie (Jan 14,6) - mamy wszelkie powody nazywac oredzie pochodzace bezposrednio od Mistrza naszych czasów, które przy tym napisane zostalo w calkowitym porozumieniu duchowym z Jezusem, radosna, a nawet ponad wszelka miare uszczesliwiajaca nowine, jako niezbedne nowe objawienie ze sfer Wiecznosci i daje ciag dziela milosierdzia. To objawienie wskazuje nam w zywych slowach, które poniekad staly sie cialem i krwia, nie tylko droga powrotna do Ojca dzialajacego i przebywajacego w naszej duszy, lecz równiez majaca nastapic decydujaca duchowa przemiane naszego swiata ziemskiego. Stoimy na progu poteznego wydarzenia. Ale musimy sie strzec, aby nie popasc w blad pierwszych chrzescijan, którzy usilowali zmaterializowac swoje mesjanistyczne nadzieje i zle zrozumieli objawienia Jezusa". "Chec zmiany duchowo-kosmicznych wplywów", jak to Bô Yin Râ okreslil w swej ksiedze "O bezboznosci", nie moze byc wyobrazana jako przedstawienia z reflektorami, ogniami sztucznymi i wodotryskami, zmierzchem bogów itp., lecz jako wolny od przesadów, wyzbyty wszelkiego sennego upojenia zwrot wielu ludzi do Ducha, jako pewne i niezawodne poznanie wiekuistej rzeczywistosci: cel, którego mozna najserdeczniej zyczyc. Jasne jak na dloni, ze to potezne wydarzenie moce ciemnosci beda usilowaly powstrzymac za pomoca wszelkich przeszkód i zaczynamy to az nad to odczuwac. Z mobilizacji sil przeciwnych, jakich ziemia jeszcze nie widziala, z techniczno - romantycznych potwornosci, intelektualnej pychy, z wyrafinowania a czesto jednorazowego barbarzynstwa sztuki i rozkoszy, niepojetego wyobcowania z natura, by to tylko tu wymienic, - mozna przeczuc do pewnego stopnia wspanialosc nadchodzacego "z Ducha wiekuistego rozjasnienia i oswiecenia". Kto ma przeczucie tego, temu wolno, pomimo calego rozpetania mocy piekielnych, razem z Bô Yin Râ, gdy cytuje on slowa Huttena, powiedziec z cala radoscia: "Rozkosza jest zyc" (O bezboznosci, str. 47) . Naturalnie nie latwo jest zachowac radosna ufnosc w chaotycznym zamecie dzisiejszej rzeczywistosci, która prawie kazdego czlowieka obrabowala ze zwyklego niegdys minimum pewnosci. Tu w wysokiej mierze ma znaczenie to, co Mistrz powiedzial do jednego z przyjaciól: "Pewien sprzeciw, pewne oporne nastawienie przeciw zlu atakujacemu od zewnatrz musi wedlug mojego doswiadczenia rzeczywiscie nastapic, jezeli ma sie potwierdzic zaufanie." Potwierdzenie zaufania ze strony Ducha nastapi bez oporu, jezeli spokój wewnetrzny nie pozwoli sie zbalamucic zadna zyciowa niedola, ani zadnymi sztuczkami piekielnymi lub oszolomic blaskiem. Madrosc Mistrza pouczala nas na kazdym kroku widziec rzeczy takimi, jakie one sa, a nie jakimi sie wydaja. Potrafi on czynic je przejrzystymi, w szczególnosci rzeczy ostateczne i rzeczy boskie, o których dotychczas dowiadywalismy sie tylko niby o rzeczach odbitych w lustrze i przy tym niejasnych slowach. Slusznie mówi w jednej ze swoich uwag: "Kto... szuka rady w tym, com napisal, ten wnet pozna, co mu sie z powolanej lub niepowolanej strony przedstawia i powiada, by temu uwierzyl. Trudno mu bedzie popasc w blad". Stale na nowo ostrzega nas przed naszym najbardziej zlosliwym wrogiem - lekiem. W wyzej przytoczonej uwadze nadaje temu ostrzezeniu szczególna, niemal przerazajaca nutke: "Najciezszym grzechem jest lek, aby nie popasc w grzech... Nie ma... zgola zadnego stopnia bledu, co w najgorszym razie moze byc "grzechem", z którego czlowiek chcacy tego a ufajacy w wiekuista Laske nie móglby cie znów dzwignac o wlasnych silach ze swego zycia ziemskiego. Zdumiewajace, o posmaku prawie rewolucyjnym, a jednak jest bardzo pocieszajace i krzepiace slowa. Nic, ale to zgola nic, nie ma takiego, czego by sie nalezalo lekac, nawet grzechu, a przede wszystkim nie bac sie Boga, który wszak jest Miloscia i czlowiek Mu ufajacy odczuwa Go jako Laske. Boga nalezy sie raczej wstydzic, jezeli czlowiek, jak sie to prawie zawsze zdarza, okaze sie niegodny Boga, ulegajac wszelkim glupstwom, chuciom i róznym napasciom lenistwa i trwogi. Oto madrosc Mistrza, ze duzym dzieciom, które wreszcie maja sie rozwinac, opowiada zajmujaco - niby ksiazka z bajkami - o pieknej ojczyznie duchowej, a jednoczesnie nastraja je radosnie i ufnie i usuwa glupi lek. A nie opowiada on bzdurnych bajek dziecinnych, lecz niesie najczystsze i najjasniejsze wiesci o rzeczywistosci i prawdzie, o dobru i pieknie krainy duchowej, o Bogu zywym w sercu duszy oraz o cudownych niezbitych sprawach boskich. Moze on, jak Pan do Mojzesza, powiedziec budzacym sie dzieciom "Nie bójcie sie, gdyz jestem przy was". Ale równiez odradza im wszelka przesade w wyobrazeniach. Chodzi przeciez tylko o jedna rzecz sama przez sie bardzo prosta: o poznanie z cala pewnoscia we wlasnych glebiach przyczyny tego, kim jest czlowiek duchowo i co fizycznie jest jego powloka. Dlatego w tych samych, juz czesto przytaczanych slowach wypowiada upomnienie: "Wybujalosc wyobrazni przeszkadza w slyszeniu delikatnych poruszen serca, które czlowiekowi nie obeznanemu jeszcze ze swiatem Swiatlosci jedynie moga podac o nim wiesc... Ludzie nie chca wierzyc, ze to, co wieczne, przejawia sie w takiej prostocie". Zanim sie dotrze do tej tresci prawdy, nalezy usunac poklady gruzu, chwastów, kurzu, próchna i zaplesnialej pajeczyny, nalezy wyploszyc urojenia, dzienne i nocne upiory z ich pogladami i naukami w swiecie zewnetrznym, a przede wszystkim wewnatrz w oniesmielonych i zdezorientowanych duszach. A jest to sedno wszelkiej madrosci - wskazac czlowiekowi ziemskiemu, jak ma sie uporac z glównym swym wrogiem: z powszechna na swiecie trwoga, która sie zagniezdzila lub grozi wslizgnieciem sie w postaci leku, przerazenia, opetania, zwatpienia, rozpaczy, troski, bojazni, przesadu, melancholii i tysiace innych Postaci. W prawdziwej, albowiem z laski Mistrza nadanej madrosci, Mistrz z niezrównana wytrwaloscia i cierpliwoscia wskazuje drogi i mozliwosci osiagniecia tego pierwszego celu, uwzgledniajac najrózniejsze typy charakterów. Jakiekolwiek zainteresowania moze miec czlowiek, jaki temperament w nim przewaza, czy bedzie mial usposobienie czynne, czy tez kontemplacyjne, znajdzie on w jakims ustepie lub nawet w wielu ustepach licznych nauk, a moze i przy intuicyjnym wczuciu sie w ten lub inny obraz duchowy - wynaleziona dla niego mozliwosc, aby powoli lub szybko opanowac w koncu te trwoge, niegodna dziecka królewskiego; gdyz my wszyscy jestesmy pochodzenia "królewskiego" (niezaleznie od tego, czymkolwiek bysmy sie trudnili) . Szczególnie niebezpieczny jest smutek. Bô Yin Râ surowo sadzil ludzi opanowanych tym uczuciem i rzadko czynil z tego tajemnice, ze uwaza za grzech, co najmniej za oznake rozstroju nerwowego, który nalezy bezwzglednie zwalczac. Swiadczy o tym wiele fragmentów jego pism, a jeszcze bardziej listów, w których Mistrz delikatnie lub ostro, zaleznie od okolicznosci, zmywa glowe opanowanym przez smutek adresatom, przeciwstawiajac nieswiadomej magii leku - swiadoma magie niezachwianej ufnosci, udzielajac pociechy, która dusza musi sama w sobie wyzwolic: "Pociechy nie znajdziesz W poblizu ni w dali, Dopóki zlosc i zawisc Dusze twa niewoli. Gdy dusza sama z siebie Nie znajdzie pociechy, Zaiste jej nie zazna Na ziemi po wieki". Wszystko bowiem, co Bô Yin Râ oznajmil przyjaciolom bliznim znajduje sie wrecz poza wszelkimi teoriami zaczerpniete z doswiadczenia w sposób, jaki znacznie przewyzsza normalny naukowy i praktyczny empiryzm. Dlaczego? Gdyz prawdziwemu medrcowi nie potrzeba wiedzy od kogos przejetej, aniz zadnych poza nim stojacych konstrukcji pomocniczych, gdyz zródlem, z którego czerpie, jest on sam. Jego madrosc nie jest czyms zapozyczonym, co sie rozpada razem z szata ziemska, lecz trwalym wiekuistym posiadaniem. Dlatego Mistrz mówi na zakonczenie rozdzialu "Wiedza medrców" w ksiedze "Zmartwychwstanie": "Przy wiedzy wiekuistej.... Wiedzacy, przedmiot jego wiedzy oraz to, co on o nim wie, calkowicie przenikaja sie wzajemnie. W ten tylko sposób naprawde sie poznaje". Kto pozwoli radom i opiniom nauki przewinac sie przed oczyma ducha, a przy tym jeszcze, jak mial moznosc autor niniejszego dziela, bezstronnie zbadac wplyw powaznego materialu listów i notatek, notatek dalej ozywic wspomnienia wielu rozmów przeprowadzonych z Mistrzem, ten musi dojsc do odczucia wrecz niezwyklej pewnosci: tu mocny jak opoka. Co sie tyczy tresci tej madrosci, to Bô Yin Râ kiedys po prostu powiedzial: "Nie przynosze zadnej "teorii", zadnej nowej "filozofii", zadnej nowej "religii", lecz wylacznie wyniki praktycznego doswiadczenia w dostepnych dla mnie osobiscie duchowych dziedzinach zycia, które nieswiadomie sa prawdziwa ojczyzna duchowa kazdego czlowieka ziemskiego". W drugiej polowie mego zycia mialem szczescie ogladac starozytne, z dalekiego Wschodu pochodzace, malowidla wykonane tuszem - w kopiach, lub jesli to bylo mozliwe w oryginalach. Gdy zaglebiam sie w tych uduchowionych krajobrazach lub tez na swój sposób obcuje z tymi osobliwymi pielgrzymami i swietymi, wówczas zawsze wydaje mi sie, ze mnie spotyka i przemawia do mnie na swój niewymownie pogodny sposób ów z Bogiem zjednoczony, którego pamieci i ewokacji duchowej poswiecam mój wysilek napisania tej ksiazki. W tych spokojnych majacych wyglad swietych, nieskonczenie dyskretnych dzielach sztuki prastarej, na glebokim szacunku ugruntowanej kultury, odczuwam cos, co najbardziej ze wszystkich innych ludzkich tworów moze dac piekna oprawe usmiechnietej zlocisto-bialej madrosci Mistrza. Wszystkie one razem wziete sa przenosnikami Domu Duszy. Delikatnie i miekko rzucone, a jednak poteznie wznoszace sie i cudownie uporzadkowane krajobrazy, w których nie ma nic zbednego, a kazde drzewo, kazdy wodospad, kazde jezioro, kazda góra czy oblok staly sie symbolem i obrazem Boga. Wysoce ludzkie w sposób zgola niezrozumialy. Tu stale staje mi w pamieci Bô Yin Râ, który w swym utworze napisanym w rodzaju psalmu pt. "Dom Duszy" powiedzial: "Zwaz Szukajacy - kraina wiekuistych ksztaltów stoi przed toba zawsze otworem, Musisz jedynie wybrac gdzie pragniesz zbudowac w niej dom swój.... W domu twoim, jeslis go odpowiednio wybral Bóg nie bedzie ci obcy Jako poteznego przyjaciela bedziesz Go goscil u siebie". Madrosc Mistrza przejawiala sie nieraz takze w postaci humoru, jesli sytuacja ziemska byla, jak to sie mówi zawiklana. I moglo sie zdarzyc, ze osoby go odwiedzajace, które oczekiwaly wyroczni apolinskich, znajdowaly dowcipne slówka i zarty, wywolujace w nich zaklopotanie, o ile im, co niestety dosc czesto zdarzalo sie, brak bylo poczucia humoru. Brak humoru jest jednak smutna cecha. Nalezy on do rzeczy najbardziej rozpaczliwych, jakie w tym zyciu przytrafic sie moga czlowiekowi, o ile mu sie nie uda znalezc czegos budzacego wesolosc nawet w rzeczy pozbawionej humoru.
PATRIARCHA
Ten czlowiek zostal zeslany w czasach pelnych zametu, chaosu, tak, ze w historii dwóch tysiecy lat, polowicznie tylko znanej, prózno by sie rozgladac za bardziej szalenczym chaosem mysli, slów i czynów. Nic w takich czasach nie przynosi wiekszej ulgi czlowiekowi, jak rzeczy jasne i trwale, których sie bezmyslnie nie podkopuje, a które nosza pogodny blask. Doprawdy nielatwo czlowiekowi zachowac pogode i dobry humor, nie dajac sie zbic z tropu i podazac droga uznana za wlasciwa, pragnac szczescia dla siebie i dla innych dzialac w tym kierunku. Biada temu, kto zwatpi. A jednak znalazl sie przeciez czlowiek, który cicho a z wielka moca spokojnie i z pogoda, niby patriarcha czasów biblijnych, znalazl wlasciwe slowa, nadajace sie do tego by odwrócic nieszczescie. Wprawdzie nie mógl czynic cudów, tak jak i sam Bóg nie mógl tego dokonac by stworzyc raj na ziemi. Pomijajac to, raj na ziemi nie jest ani mozliwy ani pozadany, wymaga on partnera dobrej woli, czlowieka czujnego, który zmeczyl sie juz drzemaniem i marzeniami sennymi. I oto znów zjednoczony z Bogiem czlowiek - Bô Yin Râ - dal, jezeli ktos potrafi nalezycie czytac, zadawalajace odpowiedzi na wszelkie nurtujace ludzi pytania, które nalezalo rozwiazac. Zwlaszcza w tomie "Uluda Wolnosci" znajdowal zawsze nic przewodnia, która wskazuje droge z labiryntów zagadnien socjalnych, narodowych i w ogóle spolecznych, przy czym czesto w jednym jedynym zdaniu trafnie ujmuje rzeczy decydujace. Nie przeczy przy tym wcale donioslosci nauki i jej zaslug. Przyznaje on jej byc moze wiecej, niz by to moglo byc mile niejednemu gorliwemu fanatykowi. Ale rozwikluje i przecina ostrzem jasnego i prostego poznania duchowego wiele przedziwa omotujacego prawdziwe lub rzekome zagadnienia i sprowadza kazde z nich do decydujacego mianownika, do wewnetrznej jazni, z której wychodzac - wszystko, ale to rzeczywiscie wszystko mozna doprowadzic do porzadku i harmonii, z której jedynie wychodzac odbudowac mozna wszelka dajaca sie pomyslec spolecznosc - czy to obejmowac bedzie malzenstwo, rodzine lub przyjaciól okreslonego rodzaju grupy dusz lub wspólnoty ludowe, zwiazki narodów i cala ludzkosc ziemska, czy nawet caly przenikniety boskoscia a wiec i czlowieczenstwem wszechswiat. Mistrz wszystko to widzial i opisal, a oprócz tego przezyl jako ojciec, jako patriarcha, co musimy stale podkreslac. Jego dzielo i istota jest na wskros patriarchalna przy jego dobrotliwej, promieniujacej cieplem wiezi daleko siegajacej milosci, przyplywajacej don nieprzebranie jedynie dzieki jego jednosci z Bogiem. Bardzo znany od dawna juz zmarly uczony wyrazil sie o nim w kólku znajomych mnie wiecej tymi slowy: "Jest on niby aniol unoszacy sie w przestrzeni, ale ludzie tego nie widza". Bô Yin Râ czynil zawsze wrazenie pelnego spokoju patriarchy pod drzewem figowym lub tez medrca z Dalekiego Wschodu medytujacego na wystepie skalnym, lezacym naprzeciw wodospadu, albo pod strzecha przewiewnego pawilonu stojacego na polach na jeziorze górskim i wysylajacego swiatu krzepiace mysli i impulsy. Z tej jego patriarchalnej postawy wyplywa to, co niegdys napisal: "Czlowiek zawsze bedzie bladzil, jesli stale szuka czegos "nowego" miast dazyc do oparcia sie o rzeczy najstarsze". Taka zasadnicza postawa pozwalala mu przy calej skromnosci do milego otoczenia do dobrych i pieknych rzeczy pozostawac spokojnym i obojetnym, przy nader sumiennie uregulowanych stosunkach, do wszystkich niespokojnych pokus w postaci namietnosci, przepychu, ambicji i tym podobnych, a do tego dochodzilo cos jeszcze bez mala niby lek przed osobistym obcowaniem z ludzmi, gdyz kazdy jego kontakt z obcymi stale musial sie dlan przeksztalcac w wewnetrzne ustosunkowanie sie do kazdego z osobna. Czynil on charakterystyczna róznice pomiedzy ziemska spolecznoscia a kierowana z ducha wspólnota, o czym w ksiedze "Uluda Wolnosci" wypowiedzial wszystko, co istotne. Choc ze wzgledu na harmonie i zwyczaje przywiazywal pewna wage do opinii, to jednak jako artyscie i pisarzowi byly mu obce mysli o slawie. Kazdy czlowiek inteligentny zrozumie, ze chodzi tu nie o potrzebe zdobycia znaczenia i nie o zadze slawy, lecz o stwierdzenie waznego, gdyz duchowego a dla ludzi bliskich przebudzenia pocieszajacego faktu, o czym Mistrz kiedys napisal: "Nadejdzie dzien, w którym sie okaze, ze pomoc duchowa podawana jest ludziom jej godnym zaiste nie bez mocy dalej dzialajacej, chociaz nawet jej skutki ujawnialy sie w czasie znacznie pózniejszym.... Nic a nic zginac nie moze po wieczne czasy z danej przeze mnie pomocy duchowej". Ten patriarchalny, w naszych czasach tak niezwykly, a dlatego dwójnasób sympatyczny, przejmuje nastrajajacy sposób bycia zmagal sie coraz bardziej od czasu, gdy posiadl on Mistrzostwo duchowe i nie na prózno mily, lagodny i szlachetny krajobraz Lugano mógl przygotowac do tego nader godnie, sciagajac na siebie blogoslawienstwo. Rzeczywiscie Lugano i jego okolica jest blogoslawiona kraina czy przybywa sie tam z poludnia, czy z pólnocy, jest ono dla podróznika zdolnego do przyjmowania subtelniejszych odczuc prawdziwa niespodzianka. Zabawka Boga usmiechajaca sie do oczu zmyslów i duszy. Bô Yin Râ rozmilowany byl poza tym w Tessimie, lecz szczególnie w okolicach Locarno, polozonego na brzegu znacznie wiekszego otwartego Lago Maggiore, które wraz z jego dolinami pozostalo do pewnego stopnia mniej zeszpecone. Jednakze wybral miejski charakter Lugano z racji dogodniejszych dla rodziny warunków zycia, a szczególnosci ze wzgledu na wazne dla dzieci szkoly. Gdy mu wychwalano wielkosc Lago Maggiore w porównaniu z jeziorem Lugano, zauwazal z zadowoleniem: "Dla mnie jest ono dostatecznie wielkie". Dom, do którego zdecydowal sie wprowadzic dawal mu coraz wiekszy spokój i zadowolenie z powodu pieknego wysokiego polozenia z licznymi widokami, jak równiez z powodu architektonicznego pokrewienstwa z prostota, niewyszukana tradycja wloska, oraz ogród, z którego dalo sie cos nie cos zrobic. Jezeli chodzi o dom to pragnalby moze dla siebie nieco innego rozwiazania, o czym swiadczy zachowany wlasnoreczny szkic z tego rodzaju rozplanowaniem. Ale pozostal wierny temu domowi na reszte dni swego zycia ziemskiego, przede wszystkim ze wzgledu na otwarte jeszcze wówczas rozlegle widoki, nieco ustronne polozenie i ogród, którego pielegnacji, jako nader zamilowany ogrodnik, bezustannie poswiecal wiele pracy. Botaniczny inwentarz tego naprawde niewielkiego ogrodu przy willi Gladiola jest niezmiernie bogaty, a kazda szczególna roslina byla starannie przez Mistrza strzezona, pielegnowana i dogladana, kto miluje rosliny i zna sie na nich, dla tego nie bedzie to wrecz niemile, jesli zaryzykuje tu suche, bez wyjasnien wyszczególnienia najwazniejszych roslin: kazda z tych nazw przypominala mu maly i mily indywidualny swiatek pelen niewinnosci i piekna. Byly tam i sa dotychczas: bambusy, jucha palma wachlarzowa, daktylowa, cyprysy zlociste, rozmaryn, klon karlowaty, passiflora, kwitnace pnacza, hortensja, loza winna, dab zimowy, magnolia, dab korkowy, rododendron, drzewo kamforowe, drzewa laurowe, róza, glicynia, klematis, (roslina pnaca o duzych barwnych kwiatach), cyklameny, oliwka pachnaca, Cornus Floryda, viburnum, drzewo figowe, drzewo cytrynowe. Spis ten nie jest zupelny. Wiele z tych roslin znajduje sie w kilku okazach i odmianach. Rosliny te nie sa oczywiscie rozmieszczone charakterystycznie bez planu, lecz lacza sie w dyskretnej harmonii liczacej sie z widokiem na góry i jezioro w oddali. Porzadek nie pochodzi od jakiegos ogrodnika pejzazysty, ani botanika, lecz, ze sie tak wyraze, od ogrodnika z serca, którego stan fizyczny koniec konców prawie nie pozwalal wychodzic do ogrodu, chyba, ze na chwile, a tym bardziej na dalsze wycieczki. Ale oko potrafilo zastapic piesze spacery wlasnymi wedrówkami, o czym swiadczy wiersz z lat pózniejszych Mistrza: "O wy pogodne i wesole góry Pokryte zielenia winnic i drzew, Raz ostrym lukiem, To niby znowu zamki skalne Otaczajace moje jezioro. Od dawna juz zasie Wedrowca, co ogladajac Kroczy tu i tam po was, A jego oczu jasne spojrzenie Szerokie obejmuja horyzonty, Gdy znów i jeszcze raz ponownie Po was wedruja, By móc szczyty i wasze wawozy Tkliwie - z dala na swym lozu Okiem tylko was dotykajac - Z tesknota was obejmowal". Jest to pelne milosci, ogarniajace wszystko spojrzenie Noego lub Abrahama, ale jego patriarchalnosc ukazuje sie wzbogacona wewnetrznie swiadomoscia o ojcostwie - macierzynstwie Bóstwa oraz milosnie przez nie objetych istotach wszechswiata. Ta cecha arcyojcowska u podstaw bytu Mistrza tworzyla zen we wszelkich okolicznosciach zyciowych wychowawce i opiekuna rzeczy wypróbowanych, a nam przekazanych i przynoszacych ciagle bogate kwiaty i owoce. "Nowoscia" w nauce Bô Yin Râ jest wylacznie uchylenie zaslony z rzeczy dotychczas nieobjawionych, lecz od dawna nam danych. Choc czasy dzisiejsze byly i sa pelne zametu i chaosu, oczekiwal jednak dla czasów nadchodzacych zdecydowanego nawrotu do stosunków naprawde patriarchalnych, a wiec do harmonijnego ladu z w zyciu ziemskim, które nie bedzie budowane tylko ze stanowiska konstrukcyjno-rozumowego i panstwowo-politycznego, lecz cala widzialnosc niewidzialnosc wciagnie w pole oka ziemskiego oraz postrzegania wewnetrznego i bedzie uwzgledniac przede wszystkim ziemie i jej twory z nami spokrewnione: rosliny i zwierzeta. Milowal jedne i drugie, chociaz na zwierzeta nie zawsze spogladal chetnym okiem w bezposrednim otoczeniu domu, gdyz pragnal widziec zachowana swobode zwierzecia i raczej unikac obustronnych wplywów. On, który czul wstret do wszystkiego, co tracilo gwaltem, a wiec i do kary smierci, nie mial nic przeciwko zabijaniu zwierzat, jezeli wtargniecie zwierzecia w otoczeniu czlowieka okazywalo sie niebezpieczenstwem, którego w inny sposób nie dawalo sie uniknac, lub, jezeli zwierze inaczej musialoby niepotrzebnie cierpiec. Pól zartem, pól serio dla naswietlania tej sprawy wspominam to, co mi opowiadal o pewnym czlowieku, którego poznal. Mieszkal on na jednej z wysp greckich w jego sasiedztwie. Plaga jego bylo robactwo, którego jednak nie wazyl sie zabijac. Raczej wynosil je na brzeg morski, gdzie wówczas oczywiscie musialo nedznie zginac. Bô Yin Râ zwrócil uwage na okrucienstwo jego czynu. Nalezy wlasnie w drobnych i wielkich sprawach miec odwage postepowania, narazajac sie nawet na niebezpieczenstwo, ze wydaje sie nieosiagalna calkowita "bezgrzesznosc". Ludzie nadmiernie trwozliwi dopatruja sie grzechu w wielu rzeczach, które nie sa niczym innym jak aktem rozsadku i koniecznoscia obrony; skrupulatne sumienie bedzie tu umialo scisle odróznic sofizmaty od koniecznosci. Przede wszystkim "bezgrzesznosci" nie mozna osiagnac przez ponurosc, brak humoru i lek przed smiesznoscia. Sa to raczej podejrzane oznaki wewnetrznego usposobienia czlowieka. Nie znam zadnego innego domu, w którym by bardziej rozbrzmiewal smiech i wesoly spiew, niz dom tego patriarchy, który sam byl niewyczerpany w opowiadaniu lagodnych historyjek, wesolych anegdot. Dowcipne zarty sprawialy mu wiele przyjemnosci, a jeszcze wiecej pogodny humor, a nawet dziecinna swawola. W jego ksiegach znajduje sie wiele ustepów bedacych bezcennym zródlem pocieszenia i humoru na modle duchowa. Nie lubil, gdy ktos w falszywej i namaszczonej zarozumialosci nie umial zdobyc sie na to, by od czasu do czasu zazartowac z samego siebie. On w kazdym razie umial i to jak jeszcze. A swoim zabawnym historyjkom lubil czasami nadawac szczególny rozmach ku przerazeniu niejednego ze swych gosci, który z daleka spieszyl na kilka chwil w nadziei uslyszenia wyroczni delfickich tajemnych aforyzmów, które by w sposób czarodziejski rozwiazywaly wszelkie swiatowe zagadnienia. Uszlo zapewne uwagi takich ludzi, ze ten wlasnie rodzaj humoru, ta wesola gra w chowanego, tak lubiana przez marionetki i arlekinów, zawiera rozwiazanie niejednej zagadki. Wszyscy ludzie prawdziwie i szczerze religijni wykazywali zawsze te pogode i wesolosc ducha. Dlatego Mistrz nie ustosunkowywal sie nieprzychylnie do pogodnego delektowania sie dobrymi rzeczami na tej ziemi, natomiast nie pochwalal zadzy uciech i lakomstwa. Szczególnie ostrzegal przed pasjonowaniem sie lektura, co latwo doprowadzic moze do wewnetrznej prózni i pustki. A stan ten jest wówczas wszystkim innym, tylko nie pierwszym krokiem do mistycznych przezyc i moze raczej czynne zycie doprowadzic do wyczerpania. Dlatego tez Mistrz nie tyle wchlanial rzeczy w siebie, ile raczej sam sie w nie pograzal. Wskutek tego byl dokladny az do pedanterii. Jest to byc moze w mniejszym stopniu talent wrodzony, a raczej zdecydowanie sie na bezwarunkowe oddanie, które mu zdobylo tak wiele znajomosci spraw technicznych, ze znal sie na wielu rzemioslach lepiej niz tylko powierzchownie. Sklonny byl do szczodrobliwosci i chetnie rozdawal, chociaz byl troskliwym ojcem rodziny. Podczas naszych spacerów czesto spotykalismy starego niewidomego zebraka, któremu zawsze dawal szczodra jalmuzne i to w wielu róznych drobnych monetach. W pewnej odleglosci zatrzymywal sie potem, ogladal sie i cieszyl radoscia czlowieka, który dotykal poszczególnych monet i liczyl je. Mistrz mawial: "Tak oto ma przeciez wiecej przyjemnosci niz gdybym dal mu tylko jedna wieksza monete. Teraz wkrótce zbierze sie i powedruje do najblizszej knajpki, by wypic swój kieliszek. Dlaczego nie mialoby mu sie sprawic tej przyjemnosci? Dobrym smakiem wiedziony kupowal z zasady - rozumie sie w miare mozliwosci srodków - zawsze rzeczy mozliwie najlepsze. Sa to przy tym rzeczy piekniejsze i trwalsze, tak ze nabywca ma nie tylko estetyczne zadowolenie, lecz równiez dobrze na tym wychodzi. W kazdym razie jego stosunek do zebraka wykazuje nie tylko zwykle, pelne braterskiej milosci uczucie, ale takze pelen dobroci humor. Potrafil do pewnego stopnia tak czlowieka rozruszac, ze musial mu juz przez to sprawic radosc. Zreszta mógl on w tej checi rozruszania za daleko sie posunac i nagle wywolalo sytuacje, która zainteresowanej osobie nie mogla sprawic prawdziwej przyjemnosci. Wiem jednak, ze w takich przypadkach przykladal zawsze kojacy plaster na te drobna ranke. Kiedys przyszedl don pewien malarz i rzekl: "Wobec moich obrazów staje czesto przed zagadnieniem, ale dobrze nie wiem nawet, na czym ono polega". Na to Mistrz odpowiedzial "To moge panu zupelnie dokladnie powiedziec: jest to zagadnienie, jak je sprzedac". Po smierci jednego ze swych przyjaciól we Francji polozyl na gramofonie plyte z Marsylianka, a gdy zabrzmiala ta porywajaca melodia, która zreszta bardzo chetnie nucil, powiedzial: "A wiec teraz slyszy ja przeze mnie". Opowiadajacy te w swoim rodzaju tajemnicza, pelna humoru historie, powiedzial równiez, ze ilekroc rozterce wewnetrznej wywolanej wspólodczuwaniem nieszczesc spowodowanych wojna odwiedzal Bô Yin Râ byl naladowany przezen niby akumulator. Poczatkowo czul sie jak kamien, a nastepnie nagle jakby mu skrzydla wyrosly. Tej wewnetrznej przemiany wywolanej prze obecnosc Patriarchy z Massagno doznawali niezliczeni ludzie bywajacy u niego w goscinie. Mogli oni przynajmniej w tym krótkim czasie swego pobytu czuc sie synami i córkami tego Praojca w Swiatlosci, chociazby liczyli wiecej lat na ziemi niz on sam. W willi Gladiola panowala zawsze atmosfera, nader rzadko gdzie indziej spotykana, wrecz absolutnej czystosci przypominajacej pierwiastki zycia na swietych szczytach gór. Ta zyciodajna atmosfera domu wyplywala z wiezi, która jak piekna wstega laczyla ojca, malzonke majaca pelne zrozumienie dla jego dziela, niezwykle dobrze wychowane, sympatyczne córki, jak równiez sluzbe domowa. Ta wstega byla utkana ze zlotych nitek milosci i srebrnych nitek szacunku. Nie bylo do pomyslenia jakies niewlasciwe slowo, czy tez przygnebiajacy sposób bycia swietoszkowatej bigoterii. Zawsze panowala w najpiekniejszym sensie nastrojowa otwarta i radosna religijnosc, która bez specjalnego nacisku pedagogicznego oddzialywala wychowawczo. Mistrz byl zdania, ze potrzeba czulosci póldoroslych i dorastajacych dzieci mogla byc przez rodziców przyjmowana tak, aby w czasie dojrzewania fizycznego nie dochodzila do przesady. Krótko mówiac, wstepowalo sie tam w atmosfere uduchowiona. Zjednoczone z Bogiem Mistrzostwo w ten sposób znajdowalo wyraz i w zyciu domowym. O ile ktos byl zdolny do tego, to w uszczesliwiajacy sposób potrafil odczuc, ze tu panuja sily anielskie. Ten patriarchalny i hierarchicznie ozywiony duch zakreslal równiez stosunek Mistrza do jego przyjaciól, którzy odczuwali blogoslawienstwo przebywania z nim. Nie potrafie dac lepszego i odpowiedniejszego zakonczenia temu rozdzialowi, jak przytoczenie kilku fragmentów listów, które sedziwy artysta skierowal do swego dawnego ucznia, a pózniejszego najwyzsza czcia powazanego opiekuna wielu ludzi: "Jestem obecnie w trakcie zegnania sie z tym swiatem i pragnalbym spokojnie rozwiazac wiele wiezów laczacych mnie z zyciem ziemskim. Nie jest to latwe zadanie - i ostatecznie nie pozostaje czlowiekowi, nic innego, jak ufnosc w wiekuista potege, która nazywamy Bogiem zywym, ufnosc, z która dusza mówi: wszystko jest dobrze tak, jak bylo, jak jest i bedzie.... Panska "Ksiega Boga Zywego" bardzo mnie interesuje i podtrzymala mnie w bardzo ciezkich chwilach, tak, ze w glebi serca jestem za nia wdzieczny, gdyz ona mnie nie krepuje, lecz w gruncie rzeczy wyzwala; w szczególnosci wyzwala od pogladu, ze przeznaczeniem czlowieka jest ulepszac swiat, co wbija go w pyche. Gdy przyjmuje sie cale zycie na ziemi jako laske Boga zywego, wtedy rodzi sie w sercu pokora i prawdziwy pokój. Nie usiluje sie juz zmieniac otaczajacego swiata, lecz bierze sie go takim, jakim byc moze, tak jak sie na nim urzadzic mozemy... Jezeli sie czlowiekowi uda uchwycic iskierke swiatla, które nam zwiastowal Bô Yin Râ, lub tez jest sie samemu przez nia uchwycony, to walka na tym ziemskim padole staje sie stosunkowo obojetna. Stoje przed koncem moich dni ziemskich, wglad do królestwa Swiatla i Ducha zycia wiekuistego daje mi bodaj nowa nadzieje na rozwiazanie zagadki, potwierdzenie moich przeczuc, które stale biegly obok moich watpliwosci. Cieszy mnie to, ze musze dalej czytac Panskie ksiazki. Stan mego zdrowia jest bardzo zly, tak, ze nawet pisanie sprawia mi trudnosci; chociaz wiele mam na sercu, nie jestem w stanie tego wypowiedziec".. (z listów z 20 grudnia 1910r. i 16 listopada 1920r. datowanych w Karlsrue) . Toma mial wówczas osiemdziesiat lat i zyl jeszcze do 1924 roku.
PRZEJSCIE
W swej nauce duchowej, która - dla zrozumialego odróznienia od traktujacych o religii ksiag, uznawanych za pisma swiete narodów - nazywal "religia sama w sobie", mówi Bô Yin Râ pewnego razu w sposób bardzo prosty i zrozumialy o smierci, ze jest ona wyzwoleniem z nadmiaru i uzupelnieniem braku. Komu po uslyszeniu tych slów luski spadna z oczu, ten sie znajduje, jesli wszystko w ogóle nie jest zluda, na dobrej drodze, przede wszystkim w tym sensie, ze zadne okropnosci ziemskie nie wytraca go moze z równowagi. Dobrze zrozumiane slowo pociechy posiada dzwiek zaczarowanego fletu. Mozart wiedzial o tym. W przeciwnym razie jakze móglby napisac swoje tak niepojete celne utwory muzyczne? Slowo, wiec wyplywa z duszy, co, do której nie bylo wiadomo, zeby tylko w ciagu jednego mgnienia oka zadrzala wobec smierci. Wiedziala przeciez zupelnie jasno, tak jak wie Wiedzacy, który sam stal sie wiedza, czym jest smierc, a czym nie jest. Na skutek tego nie potrzebowala sie obawiac sie ani absolutnego unicestwienia ani sadu ostatecznego, kar piekielnych czy ognia czysccowego, a wiec nie ulegala pewnym zbyt skostnialym wyobrazeniom, którymi zamaca sie wiekszosc innych ludzi. Przy tym wiekszosc ludzi jest niespokojna, obawiajac sie rozlaki ze wszystkim, co bylo dla nich mile i drogie, oderwania sie od wszelkich stworzen, których urok zmyslowy i urok duszy przykul ich do siebie. Ten lek nie moze zdobyc przewagi nad wiedzacym, którego swiadomosc siega na druga strone zycia i mówi mu, ze i w swiecie Ducha wszystko posiada forme i postac i ze swiat abstrakcyjny istnieje tylko w urojeniach mózgu. Co sie zas tyczy strachu przed cierpieniami nadchodzacej smierci, zgrozy wobec mak w chwilach przejscia, mak, które zapewne w wyobrazni sa przewaznie straszniejsze niz w rzeczywistosci, to Bô Yin Râ uporal sie z tym podczas dziesiatków lat stale wzrastajacych cierpien fizycznych, zdobyl sobie stopniowo, jak to sam kiedys powiedzial, swego rodzaju mistrzostwo w znoszeniu bólu. To mistrzostwo bylo przy tym opancerzone niedajacym sie przezwyciezyc humorem, który mu pomagal znosic tragizm jego ciezkiego stanu fizycznego i pozbawiac wartosci cierpienie, o co mu w kazdym razie chodzilo, jak to stale podkreslal. W ten sposób cwiczac sie sam w ciagu calego zycia, uczyl nas wszystkich cwiczyc sie w tym, co nazywa nauka umierania i co nie jest tak latwe, ani tak trudne, jak to wmawia w siebie wielu ludzi, lecz trzeba cwiczyc sie z cala bezwzglednoscia i spokojem. Jako szafarz pomocy duchowej nigdy przeciez nie doradzal czegos, aby nastepnie wycofywac sie i samemu inaczej postepowac, lecz zawsze wszystko stwierdzal przykladem na samym sobie. W "Ksiedze Zaswiata", której pierwsze wydanie ukazalo sie juz w 1920 roku, przedstawil z góry w calej pelni to wszystko, co nastepnie przezywal praktycznie. Pociecha i pokój, jakie splywaja z tego dziela na pograzajacego sie w nim czytelnika o rozbudzonych uczuciach, przypadly w udziale wielu ludziom, a w przyszlosci moze ich liczba progresywnie zwiekszyc sie. Juz wówczas pisal do niego Hans Toma: "A ze bliski juz jestem kresu mego zycia i ciezar osiemdziesieciu lat czlowieka, dazenie do nauczenia sie spogladania na tajemnice smierci ze spokojem, aby w ten sposób gruntownie i jak mozna najlepiej przygotowac sie do pozegnania z tym swiatem, nie wyrzadzajac przez to szkody swej checi do zycia i radowania sie zyciem. W szczególnosci chodzi tez o to, aby fakt smierci ujety po ludzku przyjac i wewnetrznie przeniknac i poznac, ze zewnetrzna rozlaka na krótki lub dlugi okres musi zawsze przebiegac w tym glebszym wewnetrznym zjednoczeniu z osobami drogimi sercu naszemu. I tego trzeba sie nauczyc. Wsród ludzi Szukajacych u niego pomocy w swych smutkach bywali, jak latwo zrozumiec szczególnie tacy, którzy kogos bliskiego utracili i którzy oto bezradni stawali przy trumnie. W zwiazku z tym wypowiedzial sie niejednokrotnie. Kilka ustepów z listów poruszajacych ten temat pragnelibysmy tu przytoczyc, gdyz moga one dac pewne uzupelnienia i warianty do wszystkiego, co powiedziano w tej materii w nauce, a prócz tego jak i wszystkie inne przytoczone w niniejszej ksiazce fragmenty listów posiadaja tresc stojaca ponad czasem i majaca znaczenie ogólne: "...Prawdziwe, glebokie uczucie doskonale uswiadamia sobie, ze ta zaloba po smierci ukochanej osoby, dotyczy nas samych, a nie jej. Mamy wszystkie podstawy do zaloby, poniewaz sferze zycia, która jest obecnie widownia naszego czucia, brak nagle cieplego swiatla, w którego promieniach moglibysmy znowu czuc sie szczesliwi - przebrzmial dzwiek glosu, który, jak sie nam zdaje, wciaz jeszcze slyszymy, istota, której dotkniecia sprawialy mu przyjemnosc, stala sie nieuchwytnym - krótko mówiac rzeczywiscie zniklo z naszego swiadomego zycia duchowego, co stopniowo tak dalece okazalo sie zjednoczone z naszym czuciem, ze mogloby zniknac dla nas tylko jednoczesnie z tym czuciem. A oto pozostalo tylko samo czucie. Ale jest tez tak, ze kazde nowe przezycie tego stanu rózni sie od wszystkich poprzednich przezyc i wskutek tego stale nowe sily wydobywaja sie na swiatlo dzienne. Im mniej w takim czasie usilujemy bronic sie od zaloby i smutku, im glebiej i intensywniej to wszystko w sobie odczuwamy. Co w takim wlasnie czasie pozostaje w nas, o tyle bardziej darza nas wzmozeniem sil duchowych tym glebsza, pelniejsza i prawdziwsza jest tez w nastepstwie pociecha, która nas pokrzepia..... Rzadko tylko widzimy siebie od wewnatrz tak wyraznie i tak wyzwolonych, jak gdybysmy widzieli wynurzajace wszystko to, co nas ongis laczylo z umilowana osoba, która dzis nas opuscila. Jakze wielkie i promienne ukazuja sie wówczas przed nami kazde dobre slowo, dzieki któremu wywolalismy ongis chocby tylko pogodny usmiech na ustach tego, który dzis odszedl. W takiej zalobie uczymy sie rzeczy te gleboko doceniac. Rosniemy dzieki zdolnosci ogladania samych rzeczy tak, jakbysmy je ogladali, gdybysmy sami juz przebyli droge, jaka przemierzyli przed nami ci, których ze wzgledu na siebie samych oplakujemy. Wlasnie z intensywnosci uczuc tym bardziej bedziemy sobie uswiadamiac, ze istnieje wiez duchowa, dzieki której ci, co zyja w czystym Duchu, sa nam mieszkancom ziemi bliscy tak samo, jak nasza wlasna duchowosc, a nawet, ze oni w nas i lacznie z nami przezywaja to, co by dla nich, zgodnie z ich uksztaltowaniem duchowym musialo pozostac niedostepne, gdyby nas nie mieli... Na ogól biorac ludzie wyobrazaja sobie dalsze zycie osób przez siebie umilowanych w postaci budzacej... bledna krytyke. Rzeczywistosc duchowa jest jednak znacznie prostsza, gdyz polega na niepomiernie glebszym wspólnym zyciu odbiorczych organów duszy. W rzeczywistosci, wiec zmarly.. jest dla was teraz znacznie blizszy, niz móglby byc kiedykolwiek w ziemskim, cielesnie uksztaltowanym zyciu.... Duchowe wznoszenie sie duszy, które u wiekszosci ludzi moze nastepowac jedynie po zrzuceniu cielesnej powloki, nie odbywa sie bynajmniej w jakims urojonym swiecie, lecz wymaga bliskiego powiazania uczuc z tym, co dusza przedtem po ziemsku odczuwala, i to bardziej nizby pewne okresy zycia ludzi jeszcze w postaci ziemskiej zyjacych mogly kiedykolwiek wystarczyc, by doprowadzic do pozadanej doskonalosci w rozumieniu przezyc osiagnietych niegdys równiez na ziemi. Mozecie, wiec wyobrazic sobie zmarlego jako uczuciowego zyjacego o b o k w a s jak inni wszyscy bliscy nam kiedys w tym zyciu ziemskim. Wszyscy oni sa jeszcze duchowo na tym samym miejscu i w dalszym ciagu potrzebuja wspólzycia z osobami, które kochaly". Nie tylko stan - ze tak powiem - przyzwyczajen naszych drogich zmarlych, lecz równiez, i to w szczególnosci, staly wzrost wyczuwanej wewnetrznej wspólnoty z tego samego rodzaju oraz w sposób szczególny spokrewnionymi duchami ludzkimi - niezaleznie od tego czy jeszcze zdaja ziemski "egzamin" na tym czy innym miejscu kuli ziemskiej, czy tez juz zmarli, wspólnoty zwlaszcza z ziemskimi zmarlymi naszej grupy dusznej (jak to nazywa Bô Yin Râ) przyczyniaja sie w nie dajacy sie ocenic sposób do naszego prawdziwego szczescia. To jest wlasnie szczescie "odosobnienia". Kaznodzieja, dominikanin Eckhart, dal temu wyraz. Rozumie on to odosobnienie (jeszcze w zyciu ziemskim) od wszystkiego, co nas nie dotyczy, co jest zbednym bagazem i zboczeniem od celu. Prowadzi ono jedynie do zjednoczenia z Bogiem oraz tymi, którzy do zazylosci z Bogiem daza. Szczescie odosobnienia we wspólnocie z Bogiem oraz ze zjednoczonymi z Bogiem, nawet, jezeli temu wszystkiemu daleko bedzie jeszcze do doskonalosci, jest tymczasem zakosztowaniem z góry stanu ostatecznego i rzeczywistego odosobnienia w krainach Ducha, stanu blogoslawionego pograzenia sie we wlasne, przenikniete przez Boga udoskonalenie, w klejnot w Lotosie", zastrzezone dla tych, którzy sie nie zaprzedali "przybrzeznym królestwom" w zaswiatach. Bô Yin Râ wprawdzie tesknil czasem do przejscia na druga strone, gdyz meki cielesne, pomijajac calkowicie inne aspekty zycia ziemskiego, stawaly sie niekiedy bardzo ciezkie. Z drugiej znów strony zyczyl sobie zyc dlugo ze wzgledu na rodzine i ze wzgledu na ludzi w ogóle. Chcial zyc. Poniewaz jednak wiedzial, ze smierc nie jest niczym innym jak zaslonieciem pewnej warstwy swiata, który i tak nie moze byc zbyt pocieszajacy, wiec wolal oczywiscie zyc w czystych i wewnetrzniejszych warstwach wszechswiata. Naturalnie przytakiwal wszelkiemu zyciu, a wiec i strukturze fizycznej sfery zycia, które pomimo wszelkich okropnosci obfituje w symbole duchowego piekna i dobra. Ale nie mial pod tym wzgledem zadnych iluzji. Znamienne jest to, co powiedzial pewnej damie, która go kiedys zapytala: "Czy pan nie uwaza, ze jest szkodliwe, gdy mój maz stale sie irytuje? "Na to Mistrz: "Oczywiscie jest szkodliwe. Ale cóz, cale zycie jest szkodliwe". A nie mniej charakterystyczne jest, co w pewnym liscie napisal o znoszeniu cierpienia: "Jezeli panu powiem, ze przez cierpliwe znoszenie swych dolegliwosci i cierpien dokonuje pan wielkiego dziela dla innych pomagajac im w tak doniosly sposób pozbawiac wartosci cierpienia, to oczywiscie uslysze, ze pan sie przynajmniej o to zadanie nie ubiegal i odczuwa pan to jako sztuczke diabelska, ze wlasnie pana zmuszaja do tego, by brac na siebie nader obficie odmierzone cierpienie innych, którzy cierpiec nie moga. Ale nie jest to jakas postronna wola, która by do czegos podobnego pana zmuszala. Jest to panski wlasny byt duchowy, który naklada na pana to cierpienie. - Dzieje sie tu z panem pewien podobny sposób jak ze mna, tylko, ze pan o tych sprawach nie moze wiedziec, podczas gdy ja jasno i swiadomie podporzadkowuje sie temu i czynie tylko rzeczy najbardziej potrzebne, chcac, aby ten sen trwal dalej...." Sa to godne uwagi zdania, które niejednemu powinny dac wiele do myslenia. Z tego widac, jak liczne sa funkcje cierpienia, a ta, która zostala oddana slowami mistrza Eckharta, ze cierpienie jest najszybszym rumakiem donoszacym do poznania, nie jest jedyna. Istnieje, wiec swego rodzaju zastepcze cierpienie wyplywajace z potegi milosci. Wlasciwe pojmowanie tych spraw wstrzasa czlowiekiem, broniac go jednoczesnie przed okropna krancowoscia zabobonnych wyobrazen, jakoby Bóg oddal w ofierze katom swego syna, aby przez to sprawic ulge wszystkim innym ludziom. Najosobliwsza i wrecz przejmujaca zgroza cecha zycia fizycznego jest to, ze przedstawia ono ciagle umieranie. Umiera sie, mozna powiedziec, nieprzerwanie od urodzenia. Zycie wprawdzie zwycieza równiez nieprzerwanie smierc, az wreszcie smierc zwycieza zycie, aby jednoczesnie zejsc ze sceny i calkowicie ustapic pola prawdziwemu zyciu. W konsekwencji taki osobliwy stan wahania, taki zmienny prad, tworzy ustawicznie okazje do potwierdzania sie triumfu czy kleski. To stale wprawianie sie w sztuce umierania jest zarazem cwiczeniem poszerzajacym swiadomosc, uczy ono w tym samym stopniu sztuki zycia, wyrabia wreszcie zdolnosc do wstapienia w pelni swiadomosci w owo wiekuiste zycie i oszczedza zlosliwych bezdrozy i manowców wiodacych do królestw nadbrzeznych, a tym bardziej od zatracenia w pieklach zaniku swiadomosci. Historia cierpien cielesnych Bô Yin Râ - glebiej sprawy ujmujac - jest historia ustawicznego ich przezwyciezania. Bylo tyle waznych rzeczy do zrobienia w spieszeniu z pomoca duchowa i porada, z uchylaniem i rozbrajaniem grozacych niebezpieczenstwem mozliwosci, a przede wszystkim niesieniem ulgi w cierpieniu innym, którzy byli zbyt slabi by znosic cierpienie; nalezalo miec w pogotowiu cala sile powziecia decyzji i tam kierowac prady milosci, gdzie dusze byly spragnione i omdlewajace. W tym czasie cialo nalezalo pozostawic samemu sobie. Wszelkie leczenie malo pomagalo tym bardziej, ze scisla diagnoza zapewne nigdy sie nie udala. Niewielki ustep listu charakteryzuje jego stan zapewne lepiej niz fachowe opisy, gdyz obserwowal go z zewnatrz jak chlodny obserwator. "Ostatnie tygodnie daly mi znowu okazje az do dna zakosztowac udreki ciala ziemskiego wypróbowac, jak dalece moze ono stawic opór, powiedzmy raczej - ignorowac. Nawet najstraszliwsze bóle mozna zniesc, jesli sie pozostaje z cialem sam na sam..." Stala scisla kontrola ciala, która sobie nakazal, widocznie sprawiala mu ulge w uporaniu sie z mekami i mimo wszelkich zakazów lekarzy prawie nigdy nie pozwalal przeszkadzac sobie w wykonywaniu swych zadan duchowych oraz pracy umyslowej, jak równiez w godnym przyjmowaniu gosci zjawiajacych sie rzadko bez jakis prósb, przy czym byl wrazliwy na kazde poruszenie duszy wszystkich tych ludzi, nie dajac przy tym w najmniejszym stopniu poznac po sobie, ze meczarnie prawie go zmogly. Naturalnie w ostatnich latach bywal przewaznie do tego stopnia wyczerpany po tych wizytach, dla których zbieral, zeby nie powiedziec: wszystkie swoje sily, a przede wszystkim sile swej jowialnosci, ze musial sie klasc, tak ze dla rodziny mial juz tylko ograniczony czas. A jednak wówczas jeszcze dosc czesto zajmowal sie muzyka i chetnie czytal domownikom na glos rzeczy zwlaszcza wesole, uczyl ich dawnych, w tym nawet poboznych piesni. Szczególnie lubil i cenil, jak juz wspomnialem, piesni o Marii - moze, dlatego wlasnie, ze w nich i w kulcie rzymskiego kosciola upatrywal niby, delikatny dalszy rozkwit pradawnej wiedzy o zenskich pierwiastkach skladowych Boga. Jezeli nawet mógl uwazac ciebie za potezna nature, to jednak ponad wszelkie oczekiwanie dlugie znoszenie wprost rozpaczliwego stanu fizycznego nie daje sie prawie wytlumaczyc; mozna to jedynie wytlumaczyc natezonym cwiczeniem znajdujacych sie w polu wewnetrznego bogactwa sil woli. W koncu pisal wylacznie prawie w lózku lub lezac dyktowal. Zakonczenie zycia cielesnego nastapilo z powodu zawalu serca, po którym chory, jak wiadomo, musi sie scisle wystrzegac najmniejszych poruszen i wzruszen. Ale jak mozna bylo tego w rzeczywistosci uniknac, nawet przy zagwarantowanym spokoju zewnetrznym, jesli sie wezmie pod uwage, co dla czlowieka o zobowiazaniach duchowych tak osobliwego przekroju bylo niewzruszona koniecznoscia. Na kilka godzin przed smiercia ujrzal we snie, jak sie wyrazil "swoje prochy". W tym samym czasie, jak równiez poprzedniej nocy szalala niezwykla burza nad okolica. Ale bezposrednio po jego zgonie, który nastapil wskutek zatoru naczyn krwionosnych serca (embolia serca) , zapanowala uroczysta cisza nad jeziorem i górami Lugano. Byl to wieczór 14 lutego 1943 roku. Mysl o ostatecznym przejsciu zastawala go zawsze w pelnym spokoju, jaki zachowal Sokrates, niosac do ust kielich z cykuta. Jak we wszystkich zagadnieniach dotyczacych fizycznosci i tragikomizmu czlowieka w niej uwiklanego, jego sposób zapatrywania równiez w odniesieniu do smierci szedl w parze z wesolymi drwinami i wyzwalajacym smiechem. Przeciez sam o tym mówi w wierszu pt. "Boski smiech" w ksiedze "Wiekuista Rzeczywistosc": "Mam wrodzona pobozna zarliwosc Jak i swobodny, wesoly smiech.... Nie bylbym tym, kim od wieków jestem, Gdybym mógl sciesnic sobie wzrok i mysl Na to, co Bóg przeznaczyl czlowiekowi. Aby sie nauczyl po ziemsku smiac, Tak, jak jego Stwórca wstrzasniety Tworzeniem, Nawet w najglebszej powadze wiecznosci Ze wszystkiego, co wiecznie jest smieszne Z praglebokiej madrosci - smieje sie". Dla ludzi, którzy ze drzeniem waza sie zblizac do wyobrazen ich rodzaju religijnosci, brzmi to bardzo zuchwale, jesli nie wrecz bluznierczo. Ale dla ich uszu slowa pochodzace od ludzi, którzy podaja wiesci o milosci, lasce, o rzeczywistosci i prawdzie, wiesci oparte na wlasnym niezawodnym poznaniu, brzmia zawsze zuchwale i bluznierczo. Beda oni równiez krecic glowa, gdy im powiem, ze Bô Yin Râ dosc czesto stroil sobie zarty ze swej smierci, ze widzac dym unoszacy sie z krematorium w Lugano zwykl byl mówic: "Oto znów ktos szczesliwy", ze z okazji zlozenia do grobu jednego z przyjaciól powiedzial: "Czuje, jak sobie dopiero zarty stroi ze swego pogrzebu". Czyz te slowa nie moga wrecz przerazic? Zbawiennie przerazic - rzec by mozna. Sa to promienne blyskawice w mroku naszych makabrycznych skurczów, tak czesto zagradzajacych droge do przypomnienia sobie nas samych, naszego pochodzenia ze swiata radosci i piekna. Nie wolno jednak poddawac sie nieporozumieniu, ze ten prawdziwy czlowiek, dla którego nic, co ludzkie nie bylo mu obce, zawsze tylko smial sie i drwil, radowal i spiewal. I on miewal chwile Getsemani. Jakzez nie. Przeciez nawet ostatni dzien swego zycia musial zniesc jako dzien bardzo ciezki i meczacy. Jak opowiadano wygladal zasmucony. Bardzo cierpial. Swiadomosc byla zupelnie jasna i wypromieniowywala - jak to zwykle bywalo - nader wzruszajaca milosc. Nasuwa sie przypuszczenie, ze nie odczuwal smutku ani grozy, przeczuwajac bliska smierc, lecz troske o tych, których opuszczal. I co najwyzej bolalo go oderwanie od tak cennych mozliwosci pracy twórczej tu na ziemi. Gdy nastapily trzy dni temu chwile polepszenia, z radoscia i zadowoleniem wyrazal nadzieje, ze bedzie mógl znów wziac sie do pedzla i palety. Mistrz juz w 1907 roku myslal o kamieniu w przyszlosci na grobie, na którym projektowal napis, znajdujacy sie w piatej Valii Kathaka - Upaniszad, brzmiacy w przekladzie: "Gdy po rozpadnieciu sie ciala Ucielesniony w tym ciele Wyzwoli sie z ciala, Po cóz pytacie o reszte?" Pózniej uwazal i to za zbedne i chcial tylko miec wykute swoje imie duchowe, które w gruncie rzeczy wyraza wszystko, czym on jest, co dziala i co ksztaltuje. Niech wiec sie stanie tak, jak sobie zyczyl, a mysmy w ksiedze niniejszej czasami mówili tez troche o tej "reszcie", przynajmniej tyle, ile nasza ludzkosc ziemska w swej slabosci i uwarunkowaniu pragnie moze latwiejszej do ogarniecia wyobraznia domieszki strony duchowej. Dla nas Bô Yin Râ w rzeczywistosci nie odszedl i jest tym blizej, im bardziej sie nam przetrzebic zarosla tej "reszty". Niektórym czytelnikom "Ksiegi Zaswiata" wydaja sie podane tam szczególy i wskazówki zbyt "ziemskie", niedostatecznie duchowe. Nasi wspólczesni moga sobie wyobrazic duchowosc przewaznie tylko jako abstrakcje, a zatem w ogóle nie wyobrazaja jej sobie. Sklonni sa zawsze nie zwracac uwagi na swoje najglebsze wyczucia ostatecznej zgodnosci istnienia po tej i po tamtej stronie. Mozna by im przytoczyc sentencje z czwartej Valii tych samych Upanishad: "Co jest tu, to jest tam, Co jest tam, to jest i tu. Ze smierci w nowa smierc pograza sie ten, Kto sadzi, iz widzi tu rózne rzeczy". To cos poznac, znalezc, stac sie tym i dzieki temu tworzyc - oto nasza droga, nasz cel, nasze szczescie, którego z glebi serca pragniemy. Staniemy sie wolni dopiero wtedy, gdy bedziemy w zgodzie z ta wola. Wówczas dopiero bedziemy mieli moznosc wtopic najistotniejsza tresc naszej swiadomosci ziemskiej w bloga wiekuista swiadomosc jak w jakis wir Swiatla, którego osrodkiem jest majacy w swej pieczy nasza najwewnetrzniejsza jazn - Bóg zywy. Tego wlasnie chce nasza wiekuista wola; - gdyz jak mówi "Ksiega Zaswiata" - "nie jestesmy niczym innym, jak tylko tym, czego chce nasza skupiona wiekuista wola". KONIEC