JAMES GEORGE FRAZER
LUDZIE JAKO KOZŁY OFIARNE
W
STAROŻYTNOŚCI KLASYCZNEJ
e-edition
©www.e-biblioteka.com
A.D. MMV
Możemy z kolei zająć się praktyką składania ludzkich kozłów ofiarnych w
starożytności klasycznej.
Co roku czternastego marca prowadzono w procesji po
ulicach Rzymu człowieka przybranego w skóry, bijąc go długimi białymi prętami i
wypędzając z miasta.
Zwano go Mamurius Veturius, czyli starym Marsem, a ponieważ obrządek odbywał
się w przeddzień pierwszej pełni księżyca w starym rzymskim nowym roku
wypadającym 1 marca, człowiek w skórach widocznie przedstawiał zeszłorocznego
Marsa wypędzanego z nadejściem nowego roku. Otóż Mars był pierwotnie bogiem
roślinności, a nie wojny. Do Marsa bowiem modlił się rzymski rolnik o pomyślne
plony na polach i w winnicach, w sadach i lasach. Niemal wyłącznie do Marsa
zwracali się kapłani kolegium Bractwa Arwalskiego, na których spoczywał
obowiązek składania ofiar za pomyślny rozwój zbóż, i jak wiemy, Marsowi składano
w październiku konia w ofierze, by zapewnić bogate plony. Co więcej, to właśnie
Marsowi zwanemu Marsem Lasów (Mars Silvanus) składali chłopi ofiary, by zapewnić
swym trzodom dobry rok. Wiemy już, że trzody były zazwyczaj pod szczególną
opieką bogów drzew. Ponadto poświęcenie wiosennego miesiąca marca Marsowi zdaje
się wskazywać na to, że był on bogiem pojawiającej się roślinności. Tak więc
rzymski zwyczaj wypędzania na wiosnę, z początkiem nowego roku, starego Marsa
jest identyczny ze słowiańskim wynoszeniem Śmierci, jeżeli właściwie
zinterpretowaliśmy ten ostatni zwyczaj. Wielu uczonych zwróciło już uwagę na
podobieństwo zachodzące między rzymskim a słowiańskim zwyczajem, są jednak
skłonni uważać Mamuriusa Veturiusa i odpowiadające mu postacie w obrządkach
słowiańskich za przedstawicieli starego roku, a nie za dawnego boga roślinności.
Jest rzeczą możliwą, że tak interpretowali owe ceremonie nawet ludzie, którzy
je w późniejszych czasach stosowali. W rzymskim jednak i słowiańskim obyczaju
przedstawiciel boga występował przypuszczalnie nie tylko w postaci bóstwa
roślinności, lecz również w postaci kozła ofiarnego. Wskazuje na to jego
wygnanie, nie ma bowiem żadnego powodu, by boga roślinności jako takiego
wypędzać z miasta.
Inaczej jednak przedstawia się sprawa, gdy jest on również kozłem ofiarnym;
wówczas należy go wypędzić, by swoje smutne brzemię zabrał do innych krajów. I
rzeczywiście, wydaje się, że Mamuriusa Veturiusa wypędzano do kraju Osków,
wrogów Rzymu.
Również i starożytna Grecja znała kozły ofiarne w ludzkiej postaci. W
Cheronei, rodzinnym mieście Plutarcha, tego rodzaju ceremonii dokonywał na
ratuszu główny urzędnik miasta, w każdym zaś domu poszczególni gospodarze,
obrządek nazywano wypędzeniem Głodu. Niewolnika bito prętami z agnus castus[1] i
wyrzucano z domu ze słowami: Uciekaj, głodzie, wchodźcie, zdrowie i bogactwo.
Gdy Plutarch był najwyższym urzędnikiem w swoim rodzinnym mieście, dokonał tej
ceremonii na ratuszu i później zapisał dyskusję, jaką ona wywołała.
Ale w cywilizowanej Grecji zwyczaj poświęcania kozła ofiarnego przybrał
bardziej ponure formy aniżeli niewinny obrządek, któremu przewodniczył
dobroduszny i nabożny Plutarch. Gdy w Marsylii (Massalii), jednej z
najludniejszych i najświetniejszych kolonii greckich, wybuchała epidemia dżumy,
człowiek z pospólstwa zgłaszał się na kozła ofiarnego. Przez cały rok
utrzymywany był na koszt społeczeństwa, otrzymując najlepsze i najbardziej
wyszukane jedzenie. Po upływie tego czasu ubierano go w uroczyste szaty,
przybierano w święte gałęzie i prowadzono przez miasto modląc się, by wszystkie
niedole, jakie spotkały ludzi, spadły na jego głowę. Następnie wydalano go z
miasta lub kamienowano za murami.
Ateńczycy stale utrzymywali z pieniędzy publicznych wiele zwyrodniałych
istot, niezdatnych do żadnej pracy. Dwoje takich wyrzutków składano w ofierze,
gdy na miasto spadła jakaś klęska w postaci epidemii, posuchy czy głodu. Jedną
ofiarę składano za mężczyzn, drugą za kobiety. Pierwsza ofiara miała na sobie
sznur czarnych fig, druga - białych. Przypuszczalnie ofiara składana za kobiety
była niekiedy kobietą. Prowadzono je przez miasto i następnie poświęcano,
prawdopodobnie kamienując za murami. Ofiary tego rodzaju nie ograniczały się
jedynie do wymienionych wyżej niezwykłych okazji. Co roku podczas majowego
święta Targelii wyprowadzano z Aten dwie ofiary, mężczyznę i kobietę, i
kamienowano je za miastem na śmierć.
Trackie miasto Abdera podlegało obrządkowi publicznego oczyszczenia raz do
roku, kiedy to jeden z mieszkańców miasta, specjalnie wybrany, bywał kamienowany
jako kozioł ofiarny czy też jako zastępcza ofiara za innych. Na sześć dni przed
egzekucją był ekskomunikowany po to, by on jeden dźwigał grzechy wszystkich
ludzi.
Leukadianie co roku wybierali jednego przestępcę, którego - jako kozła
ofiarnego - zrzucali do morza ze Skoku Kochanka, białej skały znajdującej się na
południowym krańcu wyspy. Po to jednak, by ulżyć jego losowi, przyczepiano do
niego żywe ptaki i pióra, a na morzu czekała flotylla małych łodzi, która go
wyławiała i odpływała z nim za granice kraju.
Tego, rodzaju humanitarne środki ostrożności były prawdopodobnie modyfikacją
dawnego zwyczaju topienia ofiary. Obrządek leukadyjski spełniano w czasie
składania ofiary Apollinowi, który miał w tym miejscu świątynię czy też
sanktuarium. W innych okolicach istniał doroczny zwyczaj wrzucania młodzieńca do
morza z modlitwą: bądź naszym wyrzutkiem; uwalniało to ludzi od niedoli, jakie
ich nawiedziły, lub też według innego tłumaczenia wybawiało spłacając dług przez
nich zaciągnięty u boga morza. U Greków zamieszkujących w szóstym wieku przed
naszą erą Azję Mniejszą zwyczaj poświęcania kozła ofiarnego miał następujące
formy: Gdy na miasto spadała epidemia, głód czy inne nieszczęście, wybierano
brzydkiego lub kalekiego człowieka, który brał na siebie wszystkie niedole
społeczności. Po zaprowadzeniu go na wyznaczone miejsce, dostawał suszone figi,
bochenek jęczmiennego chleba i ser. Zjadał to wszystko, po czym uderzano go
siedmiokrotnie po genitaliach morskimi cebulami i gałęziami dzikiej figi oraz
innych dziko rosnących drzew, a flety przez cały czas grały pewną tradycyjną
melodię. Następnie palono go na stosie zbudowanym z leśnych drzew, a popioły
wrzucano do morza. Podobny obyczaj był, prawdopodobnie, przestrzegany przez
azjatyckich Greków podczas żniwnych uroczystości Targelii.
W opisanym wyżej rytuale, bicie ofiary cebulą morską i gałęziami dzikiej figi
nie mogło mieć na celu zwiększenia jej cierpień, gdyż w takim wypadku
wystarczyłby zwykły kij. Prawdziwy sens tej części ceremonii wyjaśnił W.
Mannhardt. Zwraca on uwagę na to, że starożytni przypisywali cebuli morskiej
magiczne właściwości odwracania złych uroków i wobec tego zawieszali ją na
drzwiach domów i używali jej przy obrządkach puryfikacyjnych[2]. Stąd pochodzi
arkadyjski zwyczaj bicia cebulą morską wizerunku Pana podczas jego święta, a
także za każdym razem, gdy myśliwi wracali z pustymi rękami. Nie była to zapewne
kara wymierzana bogu, lecz pragnienie uwolnienia go od złych duchów,
przeszkadzających mu w wypełnianiu jego boskich funkcji, a mianowicie
zaopatrywaniu myśliwych w zwierzynę. Podobnie też bicie ludzkiej ofiary cebulami
morskimi po genitaliach miało na celu wyzwolenie jej sił płodnych od wszelkich
hamulców czy uroków, które rzucić mogły jakieś demony czy inne złośliwe duchy. A
ponieważ Targelia, podczas których składano w ofierze człowieka, były wczesnym
świętem żniwnym, obchodzonym w maju, rozpoznajemy w nim wcielenie twórczego i
płodnego boga roślinności.
Jeśli nasze rozważania są słuszne, wówczas nasuwa się wniosek, że ludzkie
ofiary, składane podczas Targelii w późniejszych klasycznych czasach, były
niewątpliwie przede wszystkim kozłami ofiarnymi, które zabierały z sobą grzechy,
niepowodzenia i troski wszystkich ludzi, wcześniej jednak mogły one uchodzić za
wcielenia roślinności, być maże zboża, ale przede wszystkim figowca. Bicie zaś i
uśmiercanie ich miało głównie na celu wzmocnienie i odnowienie sił
wegetacyjnych, które w tym czasie zaczynają słabnąć i zamierać pod wpływem
suchych upałów greckiego lata.
Jeśli przedstawiany w tym miejscu pogląd na greckie kozły ofiarne jest
właściwy, wówczas przestaje mieć rację bytu pewien zarzut, który w innym wypadku
można byłoby wysunąć przeciw głównemu tokowi rozumowania w tej książce. Teorii
głoszącej, że kapłan w Arycji był zabijany jako wcielenie ducha gaju, można
byłoby mianowicie postawić zarzut, że w klasycznej starożytności nie znajdujemy
analogicznego obyczaju. Teraz jednak mamy podstawy przypuszczać, że istoty
ludzkie zabijane okresowo czy też sporadycznie przez azjatyckich Greków
traktowane były stale jako wcielenia bóstwa roślinności. Prawdopodobnie osoby,
które Ateńczycy trzymali, aby złożyć je w ofierze, były również traktowane jako
święte. To, że były one równocześnie wyrzutkami społeczeństwa, nie miało żadnego
znaczenia.
Z prymitywnego punktu widzenia człowiek nie jest wybierany na rzecznika czy
wcielenie bóstwa ze względu na swe wysokie walory moralne czy stanowisko
społeczne. Duch boży zstępuje zarówno na dobrych, jak i złych, wielkich i
małych. Skoro więc cywilizowani Grecy Azji i Aten składali regularnie w ofierze
ludzi, których uważali za wcielanych bogów, wówczas przypuszczenie, że w zaraniu
historii podobny obyczaj był przestrzegany przez półbarbarzyńskich Latynów w
arycyjskim gaju, nie jest bynajmniej nieprawdopodobne.
Aby jednak przesądzić sprawę, należałoby udowodnić, że obyczaj uśmiercania
ludzkiego wcielenia boga znany był i praktykowany w starożytnej Italii również i
poza arycyjskim gajem. Takie dowody mam zamiar obecnie przytoczyć.
Wiemy już, że wiele ludów obchodziło doroczny okres rozwiązłości, kiedy to
obowiązujące normalnie zasady i obyczaje są lekceważone, cała zaś ludność oddaje
się nieposkromionej wesołości, a mroczne namiętności znajdują upust, na który
nie ma miejsca w bardziej statecznej i spokojnej atmosferze dnia powszedniego.
Tego rodzaju wybuchy spętanych sił ludzkiej natury, zbyt często wyradzającej się
w dzikie orgie żądzy i zbrodni, przypadają najczęściej na koniec raku i wiążą
się zazwyczaj - jak już na to przy okazji wskazałem - z którąś z rolniczych pór
roku, szczególnie z okresem siewu i żniw. Najlepiej z tych wszystkich okresów
rozwiązłości znane są nam Saturnalia i tą nazwą określamy w językach
współczesnych wszystkie inne tego rodzaju obchody. Słynne święto Saturnaliów
wypadało w grudniu, ostatnim miesiącu rzymskiego roku, i powszechnie uważano, że
zostało ustanowione dla upamiętnienia wesołego panowania Saturna, boga siewów i
rolnictwa, który w bardzo dawnych czasach zamieszkiwał ziemię jako sprawiedliwy
i dobry król Italii. Zebrał on razem rozproszonych i dzikich mieszkańców gór,
nauczył ich uprawiać rolę, nadał im prawa i rządził w pokoju. Jego panowanie
było bajecznym złotym wiekiem. Ziemia przynosiła obfite płody, spokoju
szczęśliwego świata nie zakłócały żadne odgłosy niezgody czy wojny. Zgubna żądza
zysku nie zatruwała krwi pracowitych i zadowolonych wieśniaków. Nie znano
niewolnictwa i własności prywatnej, wszyscy posiadali wszystko wspólnie. Aż
wreszcie dobry bóg i dobrotliwy król nagle znikł, ale pamięć jego przetrwała
przez wiele stuleci, ku jego czci wznoszono świątynie - a wiele italskich gór i
wzniesień nazwano jego imieniem. Jedna tylko smuga cienia kładła się na jasne
legendy o jego panowaniu: jego ołtarze były podobno splamione krwią ludzkich
ofiar, które następnie bardziej litościwe czasy zastąpiły wizerunkami. W opisach
Saturnaliów pozostawionych nam przez starożytnych pisarzy nie ma prawie żadnej
wzmianki o bardziej mrocznej stronie religii tego boga. Siedmiodniowe zabawy i
ucztowanie, obłędne uganianie się za przyjemnościami po ulicach, placach i w
domach starożytnego Rzymu - oto charakterystyczne cechy tego rzymskiego
karnawału, odbywającego się w dniach od siedemnastego do dwudziestego trzeciego
grudnia. Najbardziej jednak uderzającą cechą tego święta, która zaskakiwała
samych starożytnych, była swoboda, jaką w tym czasie otrzymywali niewolnicy.
Chwilowo przestawały istnieć różnice między wolnymi i niewolnikami. Niewolnik
mógł narzekać na swego pana, upijać się tak samo jak jego uprzywilejowani
bliźni, zasiadać z nim do stołu i nawet słowo wyrzutu nie mogło paść za
zachowanie, za które w każdym innym czasie czekała kara chłosty, więzienia, a
nawet śmierci. Co więcej, panowie zamieniali się rolami ze swymi niewolnikami;
usługiwali im przy stole i dopiero wtedy, gdy sługa popił sobie i podjadł, można
było sprzątnąć ze stołu i nakryć dla pana. Rolami zamieniano się tak gruntownie,
że na czas trwania święta każdy dom był naśladowaniem republiki, w której
niewolnicy przejmowali wysokie stanowiska państwowe i ustanawiali prawa, jakby w
istocie byli obleczeni w godności konsulów, pretorian i senatorów. Bladym
odzwierciedleniem władzy przyznanej niewolnikom było urządzane o tej samej porze
roku losowanie udawanej władzy królewskiej między wolnymi. Osoba, której ten los
przypadł, otrzymywała tytuł króla i wydawała śmieszne i żartobliwe rozkazy swoim
chwilowym poddanym. Taki król mógł jednemu rozkazać mieszać wino, drugiemu pić,
trzeciemu śpiewać, czwartemu tańczyć, piątemu wygłosić przemówienie, w którym
samego siebie wydrwi, a jeszcze innemu nosić po całym domu na plecach flecistkę.
Jeśli przypomnimy sobie, że swoboda nadawana niewolnikom podczas tego
świątecznego okresu miała być rzekomo naśladowaniem stanu rzeczy panującego w
społeczeństwie za czasów Saturna i że Saturnalia, uchodziły ni mniej, ni więcej
tylko za chwilowe wskrzeszenie lub restaurację panowania owego wesołego władcy,
nie możemy oprzeć się pokusie wysunięcia hipotezy, że udawany król kierujący
zabawą mógł pierwotnie być zastępcą samego Saturna. Bardzo ciekawy i dziwny opis
obchodu Saturnaliów przez rzymskich żołnierzy, stacjonujących nad Dunajem za
panowania Maksymiana i Dioklecjana, potwierdza tę hipotezę, a nawet pozwala ją
uważać za ustalony fakt. Opis ten zachował się w Opowieści o męczeństwie św.
Dazjusza, odnalezionej w greckim rękopisie w Bibliotece Paryskiej i
opublikowanej przez profesora Franza Cumonta z Gandawy. Dwa krótsze opisy tego
samego wydarzenia i obyczaju znajdują się w rękopisach w Mediolanie i Berlinie;
jeden z nich ujrzał już wcześniej światło dzienne w zapoznanym tomie,
wydrukowanym w Urbino w 1727 r., ale jego znaczenie dla historii religii
rzymskiej - zarówno starożytnej, jak i nowej - nie było, jak się zdaje,
docenione, dopóki prof. Cumont nie zwrócił uwagi naukowców na wszystkie trzy
relacje publikując je kilka lat temu razem. Według tych relacji, wyglądających
na autentyczne, z których najdłuższa opiera się prawdopodobnie na oficjalnych
dokumentach, żołnierze rzymscy w Durostorum w Dolnej Mezji obchodzili rokrocznie
Saturnalia w następujący sposób: na trzydzieści dni przed świętem wybierali
spośród siebie przez losowanie młodego i przystojnego mężczyznę, którego
ubierano w królewskie szaty, by przedstawiał Saturna. Wystrojony w ten sposób i
otoczony świtą żołnierzy, poruszał się swobodnie i miał prawo dawać upust swoim
namiętnościom oraz próbować wszelkich przyjemności, nawet najbardziej haniebnych
i zawstydzających. Panowanie jego było wesołe, ale krótkie, i kończyło się
tragicznie. Po trzydziestu dniach, gdy zaczynało się święto Saturna, podrzynał
sobie gardło na ołtarzu boga, którego był ucieleśnieniem. W roku 303 po Chr. los
padł na żołnierza, chrześcijanina Dazjusza, który nie chciał odgrywać roli
pogańskiego boga i splamić ostatnich dni swego życia rozpustą. Pogróżki i
argumenty dowódcy Bassusa nie zachwiały postawy żołnierza, wobec czego został
ścięty w Durostorum przez żołnierza Jana w piątek dwudziestego listopada, w
dwudziesty czwarty dzień księżyca, o godzinie czwartej, jak to skrupulatnie
zapisał chrześcijański martyrolog.
Historyczny charakter opublikowanej przez prof. Cumonta opowieści podawano w
wątpliwość i wręcz mu zaprzeczano, ale ciekawe odkrycie dokonane w katedrze
królującej na przylądku Ankony stało się poważnym dowodem przemawiającym za
autentycznością dokumentu. W krypcie katedry, między innymi cennymi zabytkami,
znaleziono biały marmurowy sarkofag z greckim napisem krojem czcionki z czasów
Justyniana, głoszący, co następuje: Tu spoczywa święty męczennik Dazjusz,
sprowadzony z Durostorum. Sarkofag został przeniesiony do krypty katedry w 1848
roku z kościoła San Pellegrino, gdzie pod wielkim ołtarzem kości męczennika -
jak głosi łaciński napis wmurowany w ścianę krypty - nadal spoczywają wraz z
kośćmi dwóch innych świętych. Nie wiemy, jak długo spoczywał sarkofag w kościele
San Pellegrino, ale istnieje zapis, świadczący, że znajdował się tam w roku
1650. Relikwie świętego zostały zapewne przeniesione do Ankony, by zabezpieczyć
je w ciągu niespokojnych stuleci, które nastąpiły po jego męczeństwie, gdy Mezję
okupowały i grabiły kolejne fale barbarzyńskich najeźdźców. W każdym razie, z
niezależnych i wzajemnie potwierdzających się dokumentów i zabytków, zdaje się
wynikać z całą pewnością, że Dazjusz nie był świętym mitycznym, lecz realną
postacią, człowiekiem, który rzeczywiście poniósł męczeńską śmierć za wiarę w
Durostorum w pierwszych wiekach ery chrześcijańskiej. Skoro więc potwierdza się
w ten sposób główny fakt przedstawiony przez anonimowego martyrologa, a
mianowicie męczeństwo św. Dazjusza, możemy również przyjąć jego świadectwo o
sposobie i przyczynach męczeństwa, tym bardziej że opowieść jest ścisła,
szczegółowa i w zupełności pozbawiona wszelkich cudownych elementów. Uważam
wobec tego, że podany przez niego opis Saturnaliów obchodzonych przez rzymskich
żołnierzy jest wiarogodny. Ta relacja rzuca nowe i mroczne światło na urząd
Króla Saturnaliów, starożytnego Pana Nierządu, który przewodniczył zimowym
hulankom w Rzymie w czasach Horacego i Tacyta. Dowodzi ona, jak się zdaje, że
nie zawsze było to jedynie błazeńskie stanowisko, na którym Król Saturnaliów
musiał dbać tylko o to, by hulanki toczyły się żwawo i zabawa szybko wzmagała
się przy trzaskającym ogniu, gdy po ulicach przelewały się świąteczne tłumy, a w
dali, w czystym mroźnym powietrzu migotał śnieżny diadem Sorakte. Gdy porównamy
tego komicznego władcę wesołej cywilizowanej metropolii z jego ponurym
odpowiednikiem w prymitywnym obozie wojskowym nad Dunajem i gdy przypomnimy
sobie długi poczet podobnych postaci, śmiesznych, a przecież tragicznych -
przybranych w błazeńskie korony i królewskie paliusze, które w innych wiekach i
innych krajach przez kilka godzin lub dni stroiły swe błahe figle, by potem
przedwcześnie zginąć, wówczas nie mamy już prawie żadnych wątpliwości, że
opisywany przez klasycznych pisarzy Król Saturnaliów rzymskich był jedynie
słabą, wyblakłą kopią oryginału, którego męskie rysy przekazał nam na szczęście
autor Męczeństwa świętego Dazjusza. Innymi słowy, opis Saturnaliów podany przez
niego tak bardzo zbieżny jest z relacjami o podobnych obrządkach w innych
krajach, których przecież nie mógł znać, że autentyczność zasadniczych zarysów
można uważać za ustaloną. Co więcej, ponieważ obyczaj zgładzania udawanego króla
jako wcielenia boga nie mógł zrodzić się ze zwyczaju wyznaczania go na przywódcę
świątecznych hulanek, natomiast bez trudu mogły się sprawy potoczyć odwrotnie,
wolno nam uważać, że w dawniejszych i bardziej barbarzyńskich czasach w
starożytnej Italii, tam gdzie istniał kult Saturna, wybierano człowieka, który
odgrywał rolę tego boga i cieszył się jego wszystkimi tradycyjnymi przywilejami
przez pewien okres czasu, aby następnie zginąć z własnej lub cudzej ręki, od
noża, ognia czy na szubienicy jako dobry bóg, który swoje życie oddał za cały
świat. W samym Rzymie i innych wielkich miastach rozwój cywilizacji
prawdopodobnie złagodził ten okrutny zwyczaj na długo jeszcze przed wiekiem
Augusta i nadał mu tę niewinną postać, jaką nosi w dziełach kilku klasycznych
pisarzy, wspominających przelotnie o święcie Króla Saturnaliów. Ale w bardziej
odległych okolicach, być może, długo jeszcze utrzymywały się obyczaje dawniejsze
i surowsze. I nawet gdy po zjednoczeniu Italii przez rząd rzymski barbarzyński
obyczaj został zakazany, wspomnienie o nim, przekazywane przez pokolenia
chłopów, doprowadzało czasami do wskrzeszenia tych praktyk, jak to się jeszcze
dzieje z najprymitywniejszymi przesądami u nas, a szczególnie mogło się to
zdarzyć wśród barbarzyńskiej soldateski na kresach imperium, gdzie żelazna
niegdyś dłoń Rzymu zaczynała rozluźniać uścisk.
Często zwracano już uwagę na podobieństwo między starożytnymi Saturnaliami a
współczesnym włoskim karnawałem, ale w świetle faktów, które poznaliśmy, możemy
zadać sobie pytanie, czy podobieństwo to nie jest właściwie tożsamością. Wiemy,
że we Włoszech, Hiszpanii i Francji, to jest w krajach, w których wpływy Rzymu
sięgały najgłębiej i były najtrwalsze, jedną z głównych postaci karnawału jest
błazeńska figura uosabiająca okres świąteczny. Po krótkiej karierze, pełnej
chwały i rozpusty, zostaje ona publicznie rozstrzelana lub spalona ku udawanemu
żalowi i szczerej radości gawiedzi. Jeśli wysunięta przeze mnie koncepcja
karnawału jest słuszna, wówczas groteskowa postać jest nie kim innym jak
bezpośrednim następcą dawnego Króla Saturnaliów, mistrza hulanki, prawdziwego
człowieka, który uosabiał Saturna i w swej przybranej postaci ponosił po
zakończeniu hulanek prawdziwą śmierć.
Król Fasolowy wieczoru Trzech Króli, średniowieczny Biskup Błaznów, Opat
Nierozsądku czy Pan Nierządu są podobnymi postaciami i przypuszczalnie wywodzą
się z podobnego źródła. W każdym razie możemy zakończyć wielce prawdopodobnym
wnioskiem, że jeśli Król Lasu w Arycji żył i umierał jako wcielenie leśnego
bóstwa, odpowiednikami jego w Rzymie byli ludzie, których co roku zabijano jako
Króla Saturna, boga ziarna sianego i kiełkującego.
Powyższy tekst jest 50 rozdziałem dwutomowego dzieła Jamesa G. Frazera, Złota
gałąź.
Na stronie www.e-biblioteka.com znajdziesz je w katalogu EBOOKS pisma - F
[1] Agnus castus - Baranek niewinny, nazwa krzewu o mocnym, aromatycznym
zapachu, należącego do rodzaju Vitex z rodziny Verbenaceae, starożytni
przypisywali mu własności antyafrodyzyjne, choć pobudza on raczej, niż hamuje
popędy płciowe.
[2] Obrzęd oczyszczający.