Caroline Anderson
Związek na całe życie
Tłumaczyła Anna Brzozowska
– No nie!
Patrick rzucił słuchawkę i odsunął krzesło, prawie przygniatając ogon psa. Niezrażony tym zwierzak poderwał się z miejsca, myśląc, że czeka go spacer. Ale Patrick pokręcił głową.
– Przykro mi, nie teraz. – Włożył marynarkę i ruszył ku drzwiom.
Pies wpatrywał się w niego, czekając na zachętę, ale Patrick rzucił mu tylko ciastko. To nie potrwa długo. Zawsze załatwiał takie sprawy szybko, choć ostatnim razem było mu trochę żal dziewczyny, która do niego przyszła.
Nie miał ochoty wspominać tej wizyty. Ruszył szybko w kierunku windy. Jeśli ta młoda kobieta myśli, że akurat jej dopisze szczęście i zdoła wrobić go w ojcostwo, to bardzo się rozczaruje. Lepiej niech zagra na loterii, tam prędzej się jej poszczęści.
Patrick pamiętał wszystkie kobiety, z którymi łączyły go intymne związki. Pamiętał i darzył sympatią. Żadna oszustka nie nabierze go, że ma z nim dziecko.
Gdy drzwi windy rozsunęły się, ujrzał w holu młodą matkę z kapryszącym dzieckiem na ręku. Patrick westchnął. Poprzednia kandydatka też zjawiła się z płaczącym niemowlęciem. Ot, nowa strategia tych naciągaczek. Chciały go wzruszyć, wziąć na litość.
Tak czy inaczej, nie miały szans. Ani wtedy, choć tamta dziewczyna była naprawdę zrozpaczona, ani teraz. Nie z nim takie numery, ot co.
– Pan Cameron?
Proszę, coś nowego. Przynajmniej nie zaczęła od „kochanie”. Przyglądał się jej przez chwilę. Jedwabiste, platynowoblond włosy uczesane w koński ogon, jasnoszare bystre oczy, pełne usta pozbawione śladu szminki, obcisła kurtka podkreślająca zgrabny biust i smukłą talię.
– Czy my się znamy? – spytał, dobrze wiedząc, że tak nie jest, i w jakimś sensie żałując tego. Co za głupota. Przecież to tylko zwykła oszustka.
Poprawiła dziecko w ramionach i płacz zmienił się w jednostajne zawodzenie. Kołysząc niemowlę, spojrzała na Patricka w taki sposób, jakby przenikała go do głębi.
– Nie. – Jej głos był kusząco niski i łagodny. – Ale znał pan moją siostrę, Amy Franklin. Była u pana kilka tygodni temu z dzieckiem.
Aha.
– Powiedziałem, że widzę ją po raz pierwszy w życiu.
– To nieprawda. Mam dowody...
– Przepraszam, czy to pani samochód?
Oboje spojrzeli na recepcjonistkę, która z wyraźnym zainteresowaniem przyglądała się temu, co działo się za szklanymi drzwiami. Tuż przed wejściem, blokując ruch, ciężarówka pomocy drogowej unosiła do góry starego różowego citroena.
– O Boże – jęknął Patrick.
– No właśnie – dodała zza recepcyjnej lady Kate.
Samochód wyglądał jak rekwizyt z ery hippisowskiej.
Sfatygowana karoseria pomalowana była w wielkie psychodeliczne kwiaty, a przez kołyszące się w powietrzu drzwi wypadało konfetti złożone z tekturowych kubków i papierków od cukierków.
– Jak on śmie!
Rzekoma siostra Amy Franklin wcisnęła dziecko w ramiona Patricka, odwróciła się na pięcie i trzymając się pod boki, ruszyła w stronę drzwi. Potem, wymachując rękami jak wiatrak, obsypała przekleństwami nieszczęsnego kierowcę ciężarówki, wskazując na dyndający w górze samochód.
– O Boże – jęknął znów Patrick, podał płaczące dziecko Kate i wyszedł na dwór. Wyciągnął z kieszeni portfel, zastanawiając się, ile to go będzie kosztowało. Na pewno więcej, niż jest wart ten samochód, ale nie mógł pozwolić, by ta kobieta zdzieliła po łbie pechowego pracownika służb miejskich i została aresztowana.
– Bardzo przepraszam, ta pani chciała wjechać na nasz parking, ale jej samochód stanął i nie mogła go uruchomić. Właśnie weszła, żeby zadzwonić po pomoc drogową – improwizował. Stanowczym gestem odsunął pannę Franklin i stanął między nią i kierowcą. – Postaram się wynagrodzić panu kłopot...
Mężczyzna parsknął, nie ruszając się z miejsca.
– Przykro mi, kolego. Takie są przepisy. Muszę usunąć ten samochód, bo tamuje ruch. Właścicielka pofatyguje się po niego na policję. Ale ile on jest wart? Dziesięć funtów? Może pięćdziesiąt, jeśli trafiłby się jakiś kolekcjoner. Na miejscu tej pani nie zawracałbym sobie tym głowy, ale i tak trzeba będzie się zgłosić, żeby zapłacić mandat.
Więcej kłopotu niż to wszystko warte, pomyślał Patrick. Ale w końcu to nie jego samochód.
– Ile będzie wynosić ten mandat? – spytała panna Franklin, a usłyszawszy odpowiedź, zawołała: – To po prostu skandal!
– Trzeba było skorzystać z parkometru, skarbie. – Kierowca wzruszył ramionami. – Wtedy nie byłoby kary.
– Ale on się zepsuł! – zawołała płaczliwie, przypominając sobie wymówkę Patricka. – Przecież pan słyszał!
– Pewnie, pewnie! Słuchaj, kochana, nie mogę nic odkręcić, bo już wypisałem mandat, a płacą mi...
– Mamę grosze – odpowiedzieli zgodnym chórem.
Spojrzał na nich ponuro.
– Macie szczęście, że nie musicie się martwić o pieniądze.
Patrick westchnął, przygładzając włosy, ale panna Franklin zapałała gniewem.
– Jacy wy?! – wrzasnęła. – Co ja mam z nim wspólnego?! Ledwo wiążę koniec z końcem. Dlatego jeżdżę takim gratem. Nie może pan go zabrać. Poza tym – dodała, pociągając nosem – w środku są rzeczy dziecka. Zaraz muszę nakarmić to maleństwo!
– Dziecko? Jakie dziecko – Kierowca z przerażeniem spojrzał na samochód.
– Bez obaw, wzięłam małą ze sobą, ale jej rzeczy są w aucie. Nie może pan ich zabrać. Muszę ją nakarmić.
Odetchnął z ulgą. Nie chciał mieć na sumieniu dziecka uwięzionego w dyndającym samochodzie.
– Nie powinienem tego robić – powiedział z rezygnacją – ale dam pani minutę na zabranie rzeczy.
– Samochód też mi jest potrzebny!
– Niech pani go posłucha – odezwał się cicho Patrick. Za ciężarówką zrobił się już olbrzymi korek. – Odbierze pani samochód później.
– Ciekawe za co – warknęła. – No i jak wrócę z dzieckiem do domu? Na piechotę?
Patrick westchnął. Czuł, jak jego portfel robi się coraz lżejszy.
– Niech się pani nie martwi. Proszę tylko zabrać rzeczy. Tylko? Łatwo powiedzieć!
Pięć minut później w eleganckim holu imperium Patricka Camerona powstał ogromny stos złożony z dziecięcej wyprawki. Przedmiotów było mnóstwo, lecz zapewne były mniej warte niż drobne brzęczące w kieszeni Patricka.
Panna Franklin stała w drzwiach z mandatem w dłoni, wpatrując się z rozpaczą w swój znikający samochód.
Dziecko wciąż marudziło. Patrick spojrzał na stos rupieci. Stare tenisówki, znoszony sweter, wyświechtany koc, kilka tanich książek, teczka – o dziwo, całkiem przyzwoita – i mnóstwo mniej lub bardziej zniszczonych dziecięcych łaszków. Recepcjonistka patrzyła na szefa w niemym zdumieniu. Patrick znów nerwowo przygładził włosy, cicho westchnął i bezradnie spytał Kate:
– Co teraz?
– Przyniosę pudło – odparła pospiesznie, starając się zachować powagę. Podała mu dziecko i zniknęła w drzwiach.
Patrick spojrzał na żałosną buzię niemowlęcia. Zrobiło mu się żal maleństwa. Nie było niczemu winne. Pewnie przydałoby się zmienić mu pieluszkę i nakarmić.
– Proszę mi ją dać – powiedziała panna Franklin i zręcznie wzięła dziewczynkę na ręce. – Już dobrze, kochanie. Wszystko w porządku, Jess – przemówiła czule.
Wszystko w porządku? Patrick miał co do tego pewne wątpliwości. Nie, do diabła, nie da się w nic wciągnąć!
Mandat wypadł jej z ręki i pofrunął na podłogę. Patrick podniósł go i schował do kieszeni. Zajmie się tym później.
Kate przyniosła dwa kartonowe pudła i zaczęła pakować do nich rzeczy. Patrick przykucnął obok, żeby jej pomóc, ale dziecko znów zaczęło głośno płakać.
Kate ze współczuciem spojrzała na niemowlę.
– Dam sobie radę – powiedziała cicho. – A może zabrałby pan ją do siebie? Tam będzie jej łatwiej zająć się dzieckiem.
Skinął głową z rezygnacją i gestem wskazał drogę pannie Franklin.
– Potrzebne mi będzie krzesełko i ta niebieska torba – powiedziała.
Patrick wziął to, o co prosiła i zerknął na Kate, która wciąż zbierała z podłogi bagaże.
– Dziękuję – powiedział cicho. – Poproś Sally, żeby odbierała moje telefony. – Odwrócił się do panny Franklin. – Chodźmy. Zajmie się pani dzieckiem, a potem porozmawiamy – powiedział oschle. Cóż, mimo zgrabnej figury i pięknego głosu ta młoda kobieta była zwykłą szantażystką...
– Teraz możemy porozmawiać – rzucił nieprzyjaźnie, kiedy przewinięta i nakarmiona dziewczynka zasnęła. Zamierzał w pełni kontrolować sytuację, nie chciał dopuścić do chaosu. – Jak już wspomniałem, nie znam pani siostry. Powiedziałem jej to, kiedy do mnie przyszła, i doprawdy nie rozumiem, po co panią tu przysłała, skoro nic się nie zmieniło.
Claire Franklin spojrzała na niego z niemym wyrzutem w ślicznych szarych oczach.
– Wprost przeciwnie, wszystko się zmieniło, bo trzy dni po wizycie u pana moja siostra przedawkowała narkotyki i zmarła. Pan jest za to odpowiedzialny, tak jak i za to dziecko.
Patrick zbladł. Ta biedna dziewczyna, której zrozpaczony wzrok pamiętał do tej pory, nie żyje. Panna Franklin przyjechała, żeby walczyć o prawa zmarłej siostry i jej dziecka. Nic dziwnego, że była taka zdeterminowana, ale on i tak nie był niczemu winny.
Nie jest ojcem tego maleństwa i nie ma zamiaru się do niego przyznać. W żaden sposób nie przyczynił się do śmierci jego matki, choć było mu z tego powodu przykro.
– Współczuję pani – powiedział łagodnie, lecz stanowczo – ale naprawdę nie mam z tym nic wspólnego.
– To kłamstwo – odparła beznamiętnie. – Mam zdjęcia. Serce zamarto mu w piersi.
– Zdjęcia? – powtórzył. Mówiła coś wcześniej o dowodach. Do diabła...
– Tak, zdjęcia. Intymne. Chyba pan rozumie, o czym mówię.
Rozumiał świetnie. Ale na pewno to był fotomontaż.
– Bardzo łatwo teraz sfabrykować takie fotografie. Wystarczy aparat cyfrowy i znajomość paru sztuczek.
– Zdjęcia zrobiono w pana apartamencie. Tu, na tej kanapie, pod oknem. W sypialni, gdzie przewijałam małą. Na tarasie. Jakim sposobem mogłaby sfabrykować takie ujęcia? Panie Cameron, nie wypłacze się pan z tego. Wystarczy zrobić testy DNA, żeby to panu udowodnić. Pozwę pana do sądu, jeśli nie przyzna się pan dobrowolnie, i niech mi pan wierzy, że zrobię wszystko, by wygrać.
Nie miał co do tego wątpliwości.
– Oczywiście, niech pani zrobi małej testy. Ja mam to już za sobą, bo jest to kolejna próba szantażowania mnie dzieckiem. Rezultat będzie z pewnością taki sam jak w poprzednich przypadkach. Pani siostra nie jest pierwszą kobietą, która próbowała tych sztuczek, i obawiam się, że nie ostatnią. Prześlę pani wyniki moich badań.
– Świetnie. Daję panu tydzień, a potem zacznę działać. Przekażę zdjęcia prasie. – Sięgnęła do niebieskiej torby i wyciągnęła podniszczony kartonik. – Proszę, to moja wizytówka. Jeśli nie skontaktuje się pan ze mną do poniedziałku, odnajdzie pana mój adwokat, no i radzę uważnie przeglądać prasę. A teraz niech pan zechce zamówić mi taksówkę. Za parę dni odbiorę resztę rzeczy.
Już miał jej powiedzieć, żeby pojechała autostopem, kiedy jego wzrok padł na śpiące dziecko. Złość wyparowała z niego w jednej chwili.
Biedne maleństwo. Nie mógł skazywać go na taką podróż.
Na wizytówce był podany adres w hrabstwie Suffolk. Jakaś farma w dolinie. Bardzo pięknie, ale Claire nie wyglądała na właścicielkę farmy. Może tam pracuje? Jest gosposią? Sądząc po jej wyglądzie, na pewno nie zarabia dobrze. Zresztą mówiła, że jest bez grosza.
Claire. Smakował jej imię. To ciekawe, że takie zwykłe imię stało się nagłe bardzo melodyjne.
– Jak wrócicie do domu? Ma pani pieniądze na pociąg?
– Dam sobie radę – odparła po chwili wahania.
Z westchnieniem otworzył portfel i wyjął z niego Mika banknotów.
– Proszę. To wystarczy na taksówkę.
Spojrzała wymownie na pieniądze.
– Musi pan mieć bardzo nieczyste sumienie, panie Cameron.
Z trudem opanował złość.
– Przeciwnie, panno Franklin. Mam bardzo czyste sumienie i nie zamierzam tego zmieniać. Weźmie pani pieniądze czy też zamierza pani przez głupi upór narażać dziecko na niewygody?
Po chwili wahania skinęła głową i schowała banknoty do przepastnej niebieskiej torby.
– Oddam panu – powiedziała z taką stanowczością, że mimo wszystko jej uwierzył.
Podniosła się dumnie z krzesła, wzięła dziewczynkę na ręce, przewiesiła torbę przez ramię i stała, cierpliwie czekając.
– Zamówię taksówkę – rzucił sucho, podnosząc słuchawkę. Wcale nie miał ochoty podziwiać tej młodej damy. – Kate, poproś George'a, żeby zaraz tu przyjechał. Wszystko według ustalonych zasad. – Odprowadził Claire z dzieckiem do windy. – Kierowca weźmie pani rzeczy, żeby nie musiała pani po nie wracać. – Wyciągnął rękę. – Do widzenia, panno Franklin.
Podała mu chłodną dłoń.
– Do widzenia.
Ale odniósł wrażenie, że to nie wszystko, co miała mu do powiedzenia. Nie mylił się.
Weszła do windy, po czym odwróciła się i spojrzała mu głęboko w oczy. Czuł, że znów usłyszy coś nieprzyjemnego.
– Mówiłam poważnie. Ma pan tydzień, zanim rozpęta się prawdziwe piekło.
Wcale w to nie wątpił.
Drzwi windy zamknęły się. Patrick wzruszył ramionami. Niech panna Franklin robi, na co ma ochotę. To dziecko nie jest jego, choć wyglądało słodko, a zdjęcia nie są żadnym dowodem.
Oczywiście gdyby jego brat żył, Patrick wygarnąłby mu, co o tym wszystkim myśli. Nie po raz pierwszy miał przez niego takie kłopoty.
Zaczął sobie wyobrażać, jak Will podszywa się pod swego brata bliźniaka, który był od niego bogatszy i odnosił większe sukcesy. To nie było trudne. Czy jednak posunął się aż do tego, by udając Patricka, przyjmować kobiety w jego apartamencie?
Chyba wyrósł z takich dowcipów. Kiedy byli młodsi, często zamieniali się rolami, doprowadzając do szału nauczycieli i dziewczyny. Ale to było dawno temu.
Gdy dorośli, Patrick stał się poważnym i odpowiedzialnym biznesmenem, natomiast Will... Cóż, nigdy nie dorósł, miewał dziecinne pomysły nie zastanawiał się nad konsekwencjami swoich uczynków. Ot, pierwszy przykład z brzegu: Will ulitował się kiedyś nad szczeniakiem i zabrał go do domu, szybko jednak żywa zabawka go znudziła i gdyby nie Patrick, pies wylądowałby w schronisku. W ten sposób zwierzak zyskał pana, który nieraz pędził przez całe miasto, żeby go wyprowadzić na spacer.
To prawda, Patrick opiekował się nim troskliwie, a jednak dotąd nie dał mu imienia...
Nacisnął guzik windy. Kiedy drzwi się otworzyły, zauważył różowego króliczka na podłodze. To zabawka tej małej. Musiała wypaść jej z rączki. Do diabła! Poprosi Sally, swoją asystentkę, albo lepiej Kate, żeby się tym zajęła. Kate miała wyraźną słabość do dzieci, a Sally zadawałaby zbyt dużo pytań.
Wszedł do biura z królikiem w dłoni i szybko schował go do szuflady biurka.
– Wszystko w porządku? – spytała Sally.
Z jej głosu przebijała ledwo ukrywana ciekawość, natomiast pies przywitał go z niekłamanym entuzjazmem. Przynajmniej on nie podda go przesłuchaniu.
– Oczywiście – skłamał. – Wyjdę z psem – dodał pospiesznie, widząc, że Sally znów otwiera usta. – Odbieraj moje telefony.
– Znowu?
Ale nie doczekała się odpowiedzi. Patrick chwycił obrożę i skierował się ku drzwiom. Pies, radośnie merdając ogonem, pobiegł za nim.
Park to idealne miejsce – cisza, spokój, będzie można pomyśleć o tym, co zaczynało go niepokoić.
Był początek kwietnia. Will nie żył od ponad roku. Jeśli ta dziewczynka skończyła cztery miesiące, to może być jego dzieckiem.
A ponieważ byli jednojajowymi bliźniakami, wynik testu DNA będzie pozytywny.
– Nic pani nie płaci – powiedział kierowca taksówki. – To na rachunek pana Camerona.
– Och! – Claire zamrugała ze zdziwienia. – Jest pan pewien?
– Jak najbardziej. Tak powiedziała Kate. Zresztą jestem u nich na ryczałcie.
– Ale pan Cameron dał mi pieniądze.
George zaśmiał się dobrotliwie.
– Gdybym był bezczelny, wziąłbym od pani pieniądze, ale nie jestem, więc nie ma się o co kłócić. Wystarczy, że mi pani podziękuje. Pan Cameron może sobie pozwolić na taki gest.
Claire chciała zaprotestować, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
– W takim razie dziękuję.
Kierowca wniósł do domu bagaże i odjechał.
Claire miała wrażenie, że pieniądze zaraz wypalą dziurę w kieszeni jej torby. Oczywiście odda je panu Cameronowi i zwróci dług za taksówkę – kiedy tylko na to zarobi. Poza tym musi zdobyć pieniądze na mandat.
Ha! Tylko jak to zrobić? – myślała, karmiąc małą i kąpiąc ją przed snem. Nie ma na rachunek telefoniczny, a bez telefonu nie zdobędzie pracy.
Jak na ironię, Patrick Cameron był architektem, a ona miała odpowiednie kwalifikacje, by zatrudnić się w jego firmie. Może powinna go zapytać? Mogłaby wtedy uniezależnić się, zdobyć środki na utrzymanie siebie i Jess.
Uniezależnić? Parsknęła śmiechem. Dopiero wtedy uzależniłaby się od niego. Wcale o tym nie marzyła. Zresztą co go obchodziły jej kłopoty. Dzisiaj w ogóle nie zwrócił uwagi na dziecko.
Nie. Wystarczy, że da pieniądze na opiekunkę dla małej, a Claire zyska czas, by popracować parę godzin dziennie, dzięki czemu wykaraska się z kłopotów finansowych i stanie się wiarygodna dla banku. Wystąpi o kredyt, by stworzyć u siebie studio, i wreszcie będzie mogła organizować wymarzone warsztaty malarskie.
Wszystko sobie obmyśliła. Zamieszka na górze. Kuchnia na dole była dość duża, żeby przyrządzać w niej posiłki dla wszystkich gości, a resztę parteru zajmie wielkie studio. Gdy to wszystko ruszy, Claire zacznie zarabiać całkiem spore pieniądze, wyżywając się przy tym artystycznie i nie tracąc kontaktu z Jess.
Tak, przemyślała już wszystko. Tylko jak zdobyć kapitał początkowy? No właśnie. Patrick Cameron był bogaty i miał obowiązek zapewnić przyszłość swojemu dziecku. Za tydzień spotka się z nim znowu. Była tego pewna. Człowiek o takiej pozycji nie będzie chciał, żeby brukowce dobrały mu się do skóry. Musi zawrzeć z układ. Kiedy zobaczy zdjęcia Amy, przestanie twierdzić, że jej nie znał.
Najpierw trzeba zrobić badanie DNA, a potem wszystko będzie proste.
Ciekawe, jak Cameron się zachowa. Wyglądał na dżentelmena, ale z drugiej strony wypierał się znajomości z jej siostrą. Jaki więc jest naprawdę? Nie mogła się doczekać, kiedy go spotka.
To ją trochę zaniepokoiło.
Oczywiście wcale nie interesował jej jako mężczyzna. Był kochankiem Amy, więc nie ma o czym mówić. No i te rozwichrzone ciemne włosy, i przenikliwe spojrzenie zielonoszarych oczu... Wcale nie był w jej typie!
A jego ciało... Oczywiście niewiele widziała, bo nie chciała przyglądać się tym zdjęciom.
Kłamczucha!
Claire wolała oszukiwać samą siebie. To było znacznie wygodniejsze, bo gdyby przyznała się, że podoba jej się taki bogaty architekt, którego pracę szanowała i podziwiała, który – gdyby tylko była z sobą szczera – był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała w swoim życiu, dopiero okazałoby się, jak bezowocne są jej aspiracje.
Kim ona była? Sfrustrowaną dekoratorką wnętrz, kreślarką ledwie utrzymującą się z dorywczych prac, bez żadnej przyszłości, bez szans na karierę, bez prawa do emerytury.
Emerytura? Zaśmiała się. Przecież ma dopiero dwadzieścia sześć lat. Ale teraz, gdy jest odpowiedzialna za to maleństwo, musi myśleć o wszystkim.
Gdyby nie niespodziewana hojność ciotki Meg, nie miałyby nawet dachu nad głową.
Och, ciociu! Co mam zrobić? – westchnęła, wpatrując się w ciemny zarys stodoły, która stała nieopodal domu. Oczywiście można było ją sprzedać, ale to oznaczałoby koniec marzeń. Przecież stodoła miała być zaadaptowana na potrzeby studia.
A może Patrick Cameron okaże się darem zesłanym przez los? Niedługo wszystko się wyjaśni.
Patrick spojrzał na list z wynikiem swoich badań DNA sprzed roku. Okazały się zupełnie niepotrzebne, gdyż kobieta w końcu załamała się i przyznała, że chodziło jej tylko o pieniądze. Ale test został wykonany i laboratorium zgodziło się zatrzymać na wszelki wypadek kod genetyczny, którego był jedynym właścicielem.
Westchnął. Jeszcze rok temu nie mógłby tak powiedzieć, ale teraz Willa nie było już na świecie.
Will żartował, że jest jego klonem, ale w zeszłym roku, tuż przed wyjazdem, oświadczył z powagą, że musi przestać żyć w cieniu brata.
– Jestem jak twój klon, którego pozbawiono jakiegoś ważnego składnika. Ale kto się tego domyśli, jeśli będę daleko od ciebie? Nawet ty, braciszku, nie rzucasz tak wielkiego cienia, żeby sięgał aż do Australii.
Uśmiechnął się gorzko. Patrick objął go.
– Nie bądź głupi – wydusił tylko z siebie.
Ale Will wcale nie żartował. Pojechał do Australii z mocnym postanowieniem, że odmieni swoje życie, a dwa tygodnie później utopił się, surfując w oceanie.
A teraz okazało się, że chyba zostawił dziecko.
Patrick westchnął ciężko i schował kopertę do kieszeni. Hippisowski citroen czekał na podziemnym parkingu.
Wsiadł do samochodu i przywiązał smycz psa do przedniego pasa, zastanawiając się, czy ten gruchot wytrzyma podróż. Kiedy wjechał na autostradę, był pewien, że nic z tego nie wyjdzie. Mimo przeglądu wlókł się niemiłosiernie, huczał, parskał i był przerażająco bezbronny obok ogromnych ciężarówek. Kierowca z pomocy drogowej miał rację.
Patrick zrobił dobry uczynek i zapłacił mandat, ale robienie przeglądu i odwożenie tego grata było wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Nadawał się tylko do kasacji.
Może jednak Claire będzie mu wdzięczna? Tak się martwiła, że go traci. Właściwie dlaczego zależało mu na jej wdzięczności? W ogóle nie wiedział, dlaczego ryzykuje życiem w tej różowej puszce z cynfolii, którą ona nazywała samochodem!
Z drugiej strony cynfolia ma swoje plusy – na przykład nie zardzewieje. Ten stary gruchot ma co najmniej trzydzieści lat, na pewno więcej niż Claire Franklin.
Claire.
Powtarzał w myślach to imię, przypominając sobie jej oczy, usta, zgrabną figurę i delikatny zapach, który wciąż unosił się w powietrzu, gdy wieczorem wrócił z psem do swego apartamentu.
Czy to naprawdę było dwa dni temu? Wydawało mu się, że minęła cała wieczność.
Różowy królik uwierał go w kieszeni. Czy ta mała tęskniła za swoją zabawką? Miała na imię Jess. Zdrobniale od Jessica? Jessamy? Jessamine?
Czy to możliwe, żeby cieszył się na to spotkanie? Przecież nie znosił dzieci! Paskudne sikające maluchy. Ale ta dziewczynka mogła być córką Willa. Jego ostatnim prezentem dla rodziny. Dlatego chciał ją znów zobaczyć.
To, że miała atrakcyjną młodą ciotkę, było w ogóle bez znaczenia!
Claire usłyszała warkot samochodu, zanim jeszcze podjechał pod jej dom.
Oczywiście gdyby nie ten wypadek, wcale by go nie usłyszała. Ale kiedy kosząc wyrośniętą trawę na łące za stodołą, wjechała na coś kosiarką, maszyna stanęła i zapadła cisza.
W jej życiu bez przerwy coś się psuło.
Leżąc na ziemi, bezskutecznie próbowała naprawić kosiarkę. Spocona i zła przewróciła się na bok, zadzierając głowę. Długie nogi w nienagannie skrojonych spodniach, jedwabna koszula w ślicznym szarozielonym kolorze i twarz, której nie spodziewała się zobaczyć tak szybko.
Coś takiego! Chyba nie mógł wybrać gorszego momentu!
– Pan Cameron!
– Dzień dobry, panno Franklin.
Zerwała się na równe nogi, łapiąc się jego wyciągniętej reki, i otrzepała się z trawy, która oblepiła jej plecy.
Na drodze stał przeklęty samochód Amy. Patrick Cameron nie wyglądał na zachwyconego podróżą.
– Gdzie dziecko? – spytał bez zbędnych wstępów.
– Śpi – odparła, czując, że jeżą jej się włosy. – Po co pan pyta?
Wzruszył ramionami.
– Po prostu byłem ciekaw, kto się nią w tej chwili opiekuje.
– Ja – odparta z irytacją. – Nie jestem daleko. Widzi pan w tym jakiś problem?
– Myślałem, że jest pani przy niej.
– Oczywiście. Jess jest w domu kilkadziesiąt metrów stąd. Razem z psem.
Kropka dopiero teraz zwęszyła nieznajomego i wypadła z głośnym szczekaniem z domu.
– Cicho, Kropka – skarciła ją Claire.
Suczka zatrzymała się, podniosła głowę, a potem pobiegła do samochodu i zaczęła drapać w drzwi.
– A, pies – powiedział Patrick.
Claire uniosła do góry brwi.
– Pies?
Patrick uśmiechnął się z przymusem.
– Mój pies. W samochodzie. Właściwie pies mojego brata. Nie ma imienia. Nic się nie stanie, jeśli go wypuszczę?
– Na pewno nie. Kropka jest towarzyska. Ale czy pana pies jej nie pogryzie? Nie mam pieniędzy na weterynarza.
– Ależ skąd. Zawsze bawi się z innymi psami w parku.
Podszedł do samochodu i wypuścił psa. Zwierzaki zaczęły się obwąchiwać, merdając ostrożnie ogonami.
Claire, przyzwyczajona do widoku swej suczki o jasnej sierści i małych zgrabnych uszach, wpatrywała się ze zdumieniem w kundelka Patricka. Czarny, z białą łatą na piersi i mniejszy od Kropki, miał największe uszy, jakie kiedykolwiek widziała.
Ale Kropce to nie przeszkadzało. Była zachwycona i wcale nie przejmowała się pogmatwanym rodowodem towarzysza.
– Psy są znacznie bardziej bezpośrednie niż ludzie stwierdził Patrick, patrząc, jak zwierzęta dokładnie się obwąchują od zadniej strony.
Jaki dowcipny! – pomyślała Claire.
– Jednak wolę być człowiekiem – odparła.
Uśmiechnął się, mrużąc oczy.
Był taki przystojny. O Boże! Nic dziwnego, że Amy się w nim zakochała.
Amy. No właśnie. Musi pamiętać, że tu chodzi o Amy.
– Dziękuję, że przywiózł pan samochód. Ile jestem winna?
– Winna? – zdziwił się. – Nic mi pani nie jest winna, przecież musiałem się tu jakoś dostać.
– Ta kupa złomu nie była chyba wymarzonym środkiem lokomocji!
Patrick zachichotał.
– Faktycznie cieszę się, że nie muszę nim wracać. Prawdę mówiąc, dziwię się, że tu dojechałem.
Claire też była zdziwiona. Za to gdy ona tylko siądzie za kierownicą, z miejsca jest awaria.
– Co się stało? – Patrick pochylił głowę nad kosiarką. Claire westchnęła.
– Lepiej nie mówić. Uderzyłam w jakiś kamień. Nie wiem, co się zepsuło. Może John to naprawi.
– John?
– To złota rączka. Wszystko mi naprawia. – Kiedy stać mnie na to, dodała w duchu. – A propos, George nie chciał nic wziąć za kurs. Muszę panu oddać pieniądze, które dostałam od pana. Wzruszył ramionami.
– Proponuję inny rewanż. Nie zatrzymywałem się podczas drogi ze strachu, że samochód już nie ruszy. Zrobi mi pani filiżankę kawy i będziemy kwita.
– To byłaby najdroższa kawa na świecie – odparła z przekąsem. – Ma pan szczęście, że nie mam kawy. Mogę poczęstować pana herbatą, ale bez mleka. Nie ma innego wyjścia, musi pan przyjąć z powrotem te pieniądze.
– Może być herbata – rzucił krótko. – Idziemy?
Wzruszyła ramionami. Skoro tak, to dobrze, pomyślała, ruszając w stronę domu. Weszli do kuchni przez zagracony przedsionek. Jess właśnie zaczynała wiercić się w wózku.
– Proszę usiąść – powiedziała Claire, zdejmując kota z jedynego przyzwoitego krzesła, jakie było w kuchni.
Patrick rozejrzał się z zainteresowaniem.
– Jak tu ładnie! – zachwycił się.
Claire omal nie wybuchnęła śmiechem. Meble były stare i zniszczone. Przydałby się kubeł gorącej wody, żeby je wyszorować, a potem farba.
– Myślałam, że jest pan architektem – rzuciła z nutką sarkazmu.
Znów zachichotał tak zmysłowo, że aż poczuła przeszywające ją dreszcze.
– Zgadza się. Bez przerwy projektuję nowoczesne kuchnie ze stali i szkła przypominające salę operacyjną albo statek kosmiczny. Człowiek boi się potem czegoś dotknąć, żeby nie zostawić odcisków palców. Tu może wejść pies wprost z podwórka i nic się nie stanie. Przypomina mi się dzieciństwo, kiedy jeździłem do babci. Tam było cicho, swojsko i przytulnie.
Nagle spojrzała jego oczami na swoją kuchnię. Stary, czarny piec, którego z braku pieniędzy nie mogła wyremontować, wielki zlew z mahoniowym blatem, malowane szafki z litego drewna – każdy pragnąłby mieć takie rzeczy, ale nowe, tylko udające stare. Claire omal nie wybuchnęła śmiechem. Jakie to zabawne!
Ale zastawa z niebiesko-białej porcelany w kredensie była w najmodniejsze wzory, a jaskrawo pomalowane kubki wiszące nad czajnikiem ożywiały w miły sposób pomieszczenie. Z okna roztaczał się widok na łąkę i dolinę, gdzie stał śliczny kościółek.
Tak, to miejsce miało swój urok. Kochała je, choć nie stać jej było na remont. Po śmierci Amy musiała rzucić pracę i przestała inwestować w dom. Miała całą listę ważniejszych spraw niż kuchnia, a dziś jeszcze doszła kosiarka. Kwiecień to naprawdę nie był najlepszy miesiąc na lego rodzaju awarie.
– Lubi pan mocną herbatę?
– Niezbyt mocną. Ma pani cytrynę? Nie, nieważne.
Parsknęła śmiechem.
– I tak nie mam. Przepraszam, że rewanżuję się panu lak mizernie.
– Nie po to przyjechałem.
To prawda. Przyjechał, bo nie miał innego wyjścia. Te uśmieszki i cała galanteria zaraz się skończą.
Claire wyjęła torebkę herbaty z jego kubka i włożyła do swojego. Po raz nie wiadomo który pożałowała, że rano nie kupiła mleka. Próbowała pić herbatę z mlekiem Jess, ale to nie było to samo. Zresztą mleko Jess też już się kończyło.
Odwróciła się do Patricka, trzymając w dłoniach kubki.
– Od czego zaczniemy? – spytała odważnie.
– Chciałbym zobaczyć te zdjęcia.
– Aha.
Postawiła na stole kubki i odwróciła się. Nienawidziła tych zdjęć. Na szczęście nie były wulgarne, ale za to bardzo intymne. Takie, że nie powinien ich oglądać nikt oprócz zainteresowanych osób. Ten sekret Amy powinna zabrać ze sobą do grobu.
Ale skoro Patrick był na tych zdjęciach, to chyba może je zobaczyć. Ona nie musi denerwować się widokiem siostry z tym mężczyzną.
Poszła do pokoju i wyjęła z szuflady pakiet zdjęć.
– Proszę – powiedziała, wręczając mu kopertę.
Otworzył ją i z dziwnym wyrazem twarzy wyjął fotografie. Przerzucał je powoli, a potem bez słowa włożył z powrotem do koperty.
– Niech pani usiądzie – powiedział z zasępioną miną. Usiadła, zastanawiając się, skąd u niego ten dziwny smutek. Czy kochał Amy?
– Ten mężczyzna na zdjęciach to nie ja. To mój brat bliźniak.
Wpatrywała się w niego, nic nie rozumiejąc. Potem roześmiała się.
– Och, oczywiście. To bardzo sprytne, tylko że Amy mówiła o Patricku Cameronie. Chce mi pan wmówić, że pański brat również ma na imię Patrick?
Potrząsnął głową.
– Miał na imię Will. Czasem udawał, że jest mną. Jak wszyscy bliźniacy bawiliśmy się tak w dzieciństwie, tylko że on nigdy z tego nie wyrósł. Zmarł rok temu w Australii.
– Zmarł? – powtórzyła głucho. Jej nadzieje rozwiały się. Nie dostanie pieniędzy na utrzymanie Jess, więc będzie zmuszona sprzedać dom i wyprowadzić się, a przynajmniej sprzedać stodołę i pokryć za to długi Amy.
– Kiedy były zrobione te zdjęcia?
– Z tyłu jest data – powiedziała drewnianym głosem. – Chyba w marcu.
Odwrócił kopertę i skinął głową.
– Zgadza się. Byłem wtedy na kontrakcie w Japonii. Will przez tydzień u mnie mieszkał i jak widać, podszywał się pode mnie. To musiało być wtedy. Kiedy urodziło się dziecko?
– Dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem.
Skinął głową, a potem przez chwilę przyglądał się Jess leżącej w wózku.
– Nie jest podobna do mojego brata.
– Nie, przypomina raczej Amy.
Patrick westchnął.
– Szkoda. Miło byłoby oglądać znajome rysy.
– Zawsze może pan spojrzeć do lustra.
Na jego twarzy pojawił się blady uśmiech.
– To nie to samo... Mam coś dla pani. – Wstał. – Muszę pójść po marynarkę.
Odprowadziła go wzrokiem. Idąc do samochodu, pogłaskał psy bawiące się przed domem. Zamerdały ogonami, a potem znów zaczęły uganiać się za kością Kropki.
Wziął marynarkę i wrócił, mijając zepsutą kosiarkę i stodołę z niedomykającymi się drzwiami na zardzewiałych zawiasach.
Claire zastanawiała się, co jeszcze może się zepsuć. Lepiej o tym nie myśleć. I tak ma za dużo kłopotów. Ten mężczyzna pewnie nie jest ojcem Jess, choć trudno będzie to udowodnić. Jeśli byli z bratem jednojajowymi bliźniakami, to kod DNA na pewno mieli taki sam. O ile na tych zdjęciach był naprawdę jego brat, byli podobni jak dwie krople wody.
Oczywiście najłatwiej będzie mu twierdzić, że to jest dziecko jego brata. Will ani Amy temu nie zaprzeczą. W ten sposób pozbędzie się wszelkiej odpowiedzialności. Jakie to wygodne!
Ale Patrick Cameron jakoś nie wyglądał na oszusta.
Prychnęła z pogardą. Tak jakby ona znała się na ludziach! Amy naciągała ją latami, opowiadając różne bajki. W końcu zostawiła jej na wychowanie córkę, bo przecież jej odpowiedzialna siostra Claire na pewno sobie z tym poradzi.
Patrick może być oszustem, lecz ona go nie zdemaskuje. Do diabła. To jest zbyt skomplikowane. Chciała mu wierzyć, ale w głębi serca dręczyły ją wątpliwości. Jakby bez tego miała mało zmartwień.
– Proszę – powiedział, wyciągając z kieszeni kopertę. Zerknęła z bijącym sercem.
Czy to list od adwokata grożący jej konsekwencjami prawnymi, jeśli przekaże prasie zdjęcia? A może czek? Nie, to by było zbyt piękne.
– To informacje z laboratorium DNA — powiedział, rozwiewając jej wątpliwości i niszcząc ostatnią nitkę nadziei. – Moje badania są w archiwum. W środku jest instrukcja. Trzeba zrobić dziecku wymaz z policzka, a potem przesłać próbkę na badania. Wynik powinien się zgadzać, jeśli to jest córka Willa. Nie mam wątpliwości, że to on jest na tych zdjęciach.
– Dlaczego mam w to wierzyć?
Uniósł brew.
– Jak to dlaczego? Przecież Will i ja byliśmy jednojajowymi bliźniakami.
– No właśnie. Dlaczego mam wierzyć, że to nie jest pana dziecko?
– Moje? Przecież mówiłem, że byłem wtedy za granicą.
– To nie jest dowód.
– Mogę dostarczyć pani dowód – rzucił wyraźnie urażony. – Pieczątki w paszporcie, protokół ze spotkania w Japonii. Poza tym, w przeciwieństwie do Willa, mam wyrostek robaczkowy. Na zdjęciach widać bliznę. – Wyciągnął koszulę ze spodni i odchylił pasek, odsłaniając napięty, gładki brzuch. – Widzi pani? Nie ma blizny.
Zwiesiła głowę. Teraz przynajmniej wiadomo, że nie kłamie. Tego brzucha nie tknął nigdy skalpel.
– W porządku, to nie pan jest na tych zdjęciach.
– Nie – powiedział cicho. – Ale jeśli to jest dziecko Willa, jako jego brat przejmę za nie wszelką odpowiedzialność. Jakbym był ojcem. Więzy krwi to rzecz święta.
Spojrzał na Jess, która otworzyła oczy i wesoło zaczęła machać rączkami i nóżkami.
– Nie musi mi pan tego tłumaczyć. Jak pan myśli, dlaczego nie oddałam małej do adopcji?
Skinął głową.
– Oczywiście. Jesteśmy w tej samej sytuacji. Mój Boże, co za historia!
Z jego szarozielonej marynarki przewieszonej na krześle wystawał kawałek różowego ucha. Claire uśmiechnęła się.
– Czy nigdy nie rozstaje się pan z zabawkami, panie Cameron? – Nim skończyła mówić, zaczęła się obawiać, czy nie pozwoliła sobie na zbytnią poufałość.
Jednak Patrick zaśmiał się i wyciągnął z kieszeni różowego króliczka.
– Zupełnie o tym zapomniałem. Znalazłem go w windzie. Myślałem, że może mała za nim tęskni. Nie wiem, czy w jej wieku dzieci przywiązują się już do zabawek.
– Jeszcze nie. Jess ma dopiero cztery miesiące. Ale lubi tego króliczka. Dziękuję.
Kiedy podawał jej zabawkę, ich dłonie na chwilę zetknęły się. Claire poczuła na ramieniu dreszcz. Cofnęła szybko rękę i dała króliczka Jess. Mała złapała go i wsadziła sobie do buzi.
– Naprawdę go lubi. – Claire uśmiechnęła się, biorąc dziecko na ręce. – Najwyższy czas się zapoznać. Mówmy sobie po imieniu. Jess, to twój wujek Patrick. Przywitaj się ładnie.
Posadziła dziewczynkę na kolanach Patricka.
– Jak mam ją trzymać? – Uśmiechnął się niepewnie.
– Nie bój się, ona nie jest z porcelany. Uważaj tylko, żeby nie spadła na ziemię.
Claire ruszyła w kierunku drzwi.
– Gdzie idziesz? – spytał z przerażeniem.
– Do łazienki.
Odetchnął z ulgą.
– Myślałem, że...
– ...że chcę wyjść z domu? Nie bój się, zaraz wrócę.
– No, mała, jesteś córką Willa – powiedział Patrick, zaglądając dziecku w oczy. – A ja jestem twoim wujkiem. Co ty na to? – Usta Jess zadrżały. Patrick instynktownie przytulił ją do siebie. – Nie bój się. Przecież nie jestem taki straszny. Nie znam się na dzieciach, ale szybko nadrobię zaległości. Ty też nie znasz wielu architektów, ale wszystko ci wytłumaczę.
Mrugnął do niej porozumiewawczo, potem jeszcze raz, i twarz dziewczynki rozjaśniła się. Otworzyła buzię, ukazując jeden ząbek, i roześmiała się.
Patrick przełknął ślinę. To naprawdę było wzruszające.
– Myślisz, że jestem śmieszny, tak? – powiedział nieswoim głosem.
Jess zachichotała, wyciągając rączkę, żeby chwycić go za nos.
– Au! Jakie ostre pazurki! – zawołał, odsuwając jej rączkę. Mała złapała jego palec i włożyła sobie do buzi. – Nie wiem, czy jest tak czysty, żeby go ssać.
W tym momencie do pokoju weszła Claire. Stanęła tak blisko, że czuł zapach świeżo skoszonej trawy – i nagle zakręciło mu się w głowie.
Słodki zapach trawy podziałał na niego jak narkotyk. Ledwie docierały do niego słowa Claire.
– Nie przejmuj się. Dzieci wcale nie muszą być wychowywane w sterylnych warunkach. To źle działa na odporność. Jestem pewna, że twoje palce nie są takie brudne.
– Głaskałem psy – stwierdził, odzyskując przytomność.
– Nic jej nie będzie. Czy ona się śmiała?
Zerknął na nią niespokojnie. Czy słyszała, jak robił z siebie głupka?
– Tak.
Claire uśmiechnęła się.
– Jess uwielbia, jak dorośli robią z siebie błaznów.
Błaznów? Coś takiego! A więc Claire wszystko słyszała. Ale to dobrze. Może trochę go polubi.
– Chcę uczestniczyć w jej wychowaniu, widzieć jej pierwsze kroki, słyszeć jej pierwsze słowa.
Tak powiedział przed chwilą Patrick. Do Claire jakby jeszcze nie dotarto, co to miało oznaczać. Zdezorientowana patrzyła, jak bawi się z dzieckiem. W jaki sposób chciał „uczestniczyć” w wychowaniu Jess? Chciał oglądać filmy nagrane na wideo? Czy może czasem ją odwiedzać?
A może chciałby ją adoptować?
Na samą myśl o tym dreszcz przeszedł jej po plecach.
Na pewno nie. Nie mógłby tego zrobić. Zresztą nie wygra w sądzie. Przecież jest mężczyzną.
Kod genetyczny jego i Willa był identyczny. A jeśli jednak powie, że to jego dziecko?
Spojrzała na zdjęcia, jedyny dowód, że ojciec jej siostrzenicy miał bliznę po wyrostku robaczkowym. Nie miała negatywów ani innych odbitek tych zdjęć. Gdyby wpadły w niepowołane ręce...
– Co się stało, Claire?
Patrick wpatrywał się w nią uważnie.
– Powiedziałeś, że chcesz uczestniczyć w jej wychowaniu.
– To prawda. Chcę.
– W jakim sensie? Co dokładnie masz na myśli? – Wolała spytać wprost. Zawsze lubiła jasne sytuacje. Musi wiedzieć, czy Patrick zamierza odebrać jej dziecko.
– Nie wiem – odparł szczerze. – Na pewno będę chciał często ją widywać. Niestety mieszkam w Londynie...
– Odwiedzaj ją, kiedy tylko masz ochotę. – Może dzięki temu nie będzie próbował odebrać jej dziecka?
Przyjrzał się jej uważnie.
– Boisz się, że będę chciał ją zabrać, prawda? – spytał cicho.
Claire odwróciła głowę.
– Nie mogę jej stracić. To wszystko, co zostało mi po siostrze.
Urwała. Ta rana była zbyt świeża.
– Claire, przecież ci nie zabiorę Jess. Jestem kawalerem. Mieszkam sam w wieżowcu w centrum Londynu. Jesteś kobietą, dbasz o małą od urodzenia, mieszkasz w bezpiecznym miejscu. Żaden rozsądny sędzia nie przyznałby mi opieki nad dzieckiem.
Zamknęła oczy i skinęła głową.
– Chyba tak. Po prostu...
– ...spanikowałaś? Nie bój się. Ale nie myśl, że o wszystkim będziesz decydować sama. Moi rodzice też będą chcieli się z nią kontaktować. Widywać ją na urodziły, zapraszać na święta i tak dalej.
Claire znów skinęła głową. Miał rację, to nie będzie łatwe, ale wspólnie mogą jakoś się dogadać.
– O! – powiedział, marszcząc nos. – Wydaje mi się, że trzeba ją przewinąć.
Claire uśmiechnęła się.
– Teraz będzie pierwsza lekcja przewijania. Chodź!
– Aleja nie potrafię!
– Oczywiście, że potrafisz. Sam się zdziwisz, jakie to łatwe. Kiedy umyjemy i przewiniemy Jess, trzeba będzie ją nakarmić. A potem oczywiście znów zmienimy pieluszkę.
Patrick zrobił taką minę, że Claire miała ochotę się roześmiać.
– Przygotuję mieszankę – powiedział, szukając wymówki.
Jednak Claire była nieugięta.
– Wszystko już jest gotowe. Ale następnym razem chętnie pozwolę się wyręczyć.
To śmieszne, ale czuł tremę, jakby czekał go publiczny występ.
Godzinę później Jess znów siedziała na kolanach Patricka, czysta i najedzona, a psy kręciły się po domu.
Kropka była bardzo zadowolona, a pies Patricka bacznie obserwował swego pana. Nie był pewien, co oznacza to małe stworzenie na jego kolanach.
Patrick delikatnie potarmosił psa za ucho.
– Wszystko w porządku – powiedział cicho. – To tylko moja siostrzenica.
Tylko siostrzenica? Toż to prawdziwy przewrót w jego życiu!
Znów przypomniał sobie zdjęcia. Dziewczyna, którą spotkał kilka tygodni temu, i brat, którego już nigdy nie zobaczy.
To były chyba ostatnie zdjęcia Willa, ale za nic w świecie nie pokaże ich rodzicom.
Nastrojowe, intymne zdjęcia. Nic dziwnego, Will był dobrym fotografem i miał talent do tworzenia nastroju.
Jednak te zdjęcia nie były przeznaczone dla osób postronnych. Zresztą nigdy nie ujrzałyby światła dziennego, gdyby Amy nie umarła.
Na niektórych wyglądała wzruszająco bezbronnie. Inne były bardziej zabawne. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie pokazać rodzicom zdjęcia, na którym Will śmieje się i wyciąga rękę do aparatu, ale zrezygnował. Nie chciał prowokować zbędnych pytań.
Sam wolałby też nic nie wiedzieć o tym romansie. Ale przynajmniej dzięki temu mieli Jess, to słodkie, małe stworzonko.
Dlatego nie miał pretensji do swego brata.
– Patrick? – Claire przyglądała mu się z zatroskaniem. – Dobrze się czujesz?
Uśmiechnął się z przymusem.
– Ależ tak.
– Może wyjdziemy na powietrze? Zwykle wyprowadzam o tej porze Kropkę.; Twój pies na pewno chemie pójdzie z nami.
– Dobry pomysł. Ale czy ktoś z nas nie powinien zostać z Jess?
– Myślisz, że zostawiłabym ją samą? Ona uwielbia spacery. Wezmę ją na ręce, choć jest już trochę ciężka. Niedługo będę mogła nosić ją na plecach, ale na razie jest za mała.
Sięgnęła po płócienne nosidełko. Kropka była już przy drzwiach.
Claire zaśmiała się.
– Wiesz, co będzie, prawda, skarbie?
Kropka zaszczekała, merdając ogonem jak szalona.
Patrick trzymał Jess na kolanach i patrzył, jak mała z zadowoloną miną ssie plastikowe kółko. Właściwie nie miał ochoty jej oddawać. Szczerze ją polubił. Nawet przewijanie okazało się nie takie straszne.
– Poniosę ją – zaproponował.
– Naprawdę? – zdziwiła się Claire. – Jest ciężka. Obślini ci koszulę.
– Dam sobie radę – rzucił sucho.
Już po chwili nosidełko było przymocowane do jego piersi. Wsadzili małą do środka i wyszli na dwór.
– Nie zamykasz drzwi na klucz?
– Po co? — zdziwiła się. A Nie ma tu nic cennego, a poza tym to jest wieś.
– A złodzieje?
– Tu nie tak łatwo trafić. – Roześmiała się. – Chodźmy, psy nie mogą się już doczekać.
Ciekawe, co zrobi mój pies, kiedy zobaczy królika, pomyślał Patrick. Przestał myśleć o drzwiach i szybko ruszył za Claire.
Jess zasnęła przytulona do jego piersi. Była ciężka, ale cieszył się, że ma ją przy sobie. Kilka dni temu był samotnym mężczyzną bez zobowiązań, który spacerował z psem po parku. A teraz miał przy sobie dwa psy, piękną kobietę i dziecko.
Spojrzał na Claire. Tak, była piękna. I seksowna. Delikatna, zgrabna i kobieca. No i ten głos!
Gdyby nie okoliczności, w jakich ją poznał, na pewno umówiłby się z nią na randkę.
Czy uda mu się pogodzić nowe obowiązki z dotychczasowym trybem życia?
Prychnął pod nosem.
Wykluczone. Jeden nieprzemyślany postępek jego brata – bo pewnie była to krótka zabawa, a nie prawdziwy trans – sprawił, że Patrick nagle stał się odpowiedzialny małe dziecko. A nawet i za jego opiekunkę.
Nie wiedział, czym się zajmuje Claire, ale z pewnością nie zarabiała dobrze. Co to za teczka, zupełnie niepodobna do reszty rzeczy, które widział w samochodzie?
Która Claire była prawdziwa? Ta w zniszczonych tenisówkach czy ta z elegancką skórzaną teczką?
– Opowiedz mi o sobie – poprosił.
– Co chciałbyś wiedzieć? – spytała zaskoczona.
– Jak najwięcej. Powinniśmy się zaprzyjaźnić. Będziemy często się spotykać.
Uśmiechnęła się, ale za chwilę w jej wyrazistych szarych oczach pojawił się niepokój.
– Masz rację... Uważaj, tu jest niebezpiecznie.
Przez chwilę szli w milczeniu, a kiedy minęli najgorsze wertepy, spojrzała na niego z ukosa.
– Nie powiem ci nic ciekawego. – Wzruszyła od niechcenia ramionami. – Mam dwadzieścia sześć lat, jestem grafikiem i dekoratorką wnętrz, ale nie cierpię pracy w reklamie. Niestety na prowincji rzadko trafia się jakieś dobre prywatne zlecenie. Za mało bogatych ludzi, a w prawie każdym dużym sklepie można zasięgnąć porady za darmo.
• – To masz kiepsko. Claire roześmiała się.
– Niestety. Na szczęście ciocia Meg zostawiła nam spadek.
– Nam?
Popatrzyła na niego ze smutkiem.
– Mnie i mojej siostrze. Mieszkałyśmy razem. Amy wcale nie szukała pracy. Była na moim utrzymaniu.
Claire wzruszyła ramionami. Dobrze wiedział, co czuła. On też utrzymywał brata. Will potrafił się tylko bawić za nich obu.
– Rozumiem cię – rzucił niechętnie. Nie miał ochoty krytykować brata.
To dzięki niemu teraz był tutaj.
– Ciocia Meg zostawiła ci dom. A pieniądze?
Claire zaśmiała się z goryczą:
– Niestety nie. Tylko dom. Sam widziałeś, w jakim jest stanie. Kuchnia i łazienka wymagają remontu. Naprawiłam dach, ale potem urodziło się dziecko...
Urwała, spoglądając na Jess. Dziewczynka spała przytulona do piersi Patricka.
– Czy pracowałaś, zanim urodziła się Jess?
– Tak, ale potem Amy zachorowała. Miała depresję poporodową. Na dodatek tonęła w długach. Jej życie osobiste układało się fatalnie. Chciałam się nią opiekować, ale pogrążała się coraz bardziej.
– Wyglądała okropnie, kiedy do mnie przyszła. – Zastanawiał się po raz nie wiadomo który, czy nie był odpowiedzialny za to, że odebrała sobie życie.
Claire potrząsnęła głową, jakby odgadła jego myśli.
– Zawsze wyglądała okropnie. Od lat. Chyba chciała w ten sposób wymuszać na ludziach pomoc.
– Ale ja jej nie pomogłem.
Claire uśmiechnęła się blado.
– Nie mam o to pretensji. Teraz znam prawdę. Powiedziałam, że jesteś odpowiedzialny za to, co się stało, ale wtedy nie wiedziałam, że Jess nie jest twoim dzieckiem, widziałeś Amy tylko raz w życiu. Była dla ciebie jedną i wielu naciągaczek. Dlaczego miałbyś jej pomagać?
– Ale ona naprawdę wierzyła, że jestem ojcem jej dziecka. Myślała, że kłamię, kiedy powiedziałem, że jej nie znam.
Claire zatrzymała się i spojrzała mu prosto w twarz.
– Nie obwiniaj się o jej śmierć – powiedziała cicho. – Amy już wcześniej zażywała narkotyki. Kilka razy przedawkowała i trafiła do szpitala. Niestety tamtego dnia musiałam pójść do pracy.
– Tak...
– Kiedy Amy wróciła od ciebie, rozpłakała się i opowiedziała mi o swoich długach.
– Miała długi?
– W banku i u lichwiarzy. W najgłupszy sposób wpakowała się w kłopoty. Byłeś jej ostatnią nadzieją.
– A ja ją odprawiłem. – Przejechał ręką po włosach. Mimo wszystko czuł się winny. Dał jej tylko pieniądze na bilet do domu. To bardzo mało. Co z tego, że jej nie znał.
– To naprawdę nie była twoja wina. Moja też nie. Jestem tego pewna.
– Przecież wiem, że czujesz się winna.
Odwróciła głowę, ale zdążył dostrzec w jej oczach ból.
– Oczywiście. Kiedy powiedziała mi o długach, poszłam do banku i wzięłam pożyczkę pod zastaw domu. Spłaciłam jej długi. – Zaśmiała się z goryczą. – Dwa dni później, kiedy pracowałam, żeby zarobić na ratę kredytu, Amy popełniła samobójstwo.
– Zostawiając ci swoje długi.
– Już je spłaciłam tym kredytem bankowym. Jak na ironię, po jej śmierci te długi by wygasły, nie przeszłyby na mnie.
– Amy o tym wiedziała?
– Tak... ale nie wiedziała, że już ją spłaciłam. To znaczy mówiłam jej o tym, ale do niej niewiele docierało. Była w strasznym stanie. Powtarzała w kółko, że zmarnowała życie sobie, mnie i Jess. Zabiła się, nie widząc innego wyjścia.
– Czy zostawiła pożegnalny list?
– Tak. Przepraszała mnie za wszystko. Bez wyjaśnień, ale to nie było konieczne. Znalazła się w okropnej sytuacji, była w głębokiej depresji, choć to nie usprawiedliwia tego kroku.
Znów odwróciła głowę, oddychając niespokojnie. Widać było, że wciąż cierpi. Od śmierci Amy minęło zaledwie sześć tygodni. Może siedem. Will umarł rok temu, a Patrick wciąż czuł się jak tamtego dnia, gdy przyszła wiadomość o wypadku.
Odczekał chwilę, po czym spojrzał na zegarek.
– Może powinniśmy już wracać? Robi się późno, a musimy omówić jeszcze mnóstwo spraw.
– A ty musisz wracać do Londynu.
– Przedtem chętnie zjadłbym lunch. Umieram z głodu. Claire roześmiała się z goryczą.
– Niestety w domu jest tylko kilka wyschniętych ziemniaków.
– W takim razie chodźmy coś zjeść do pubu, a potem robimy zakupy.
– Nie mam pieniędzy na zakupy.
– Przecież musisz jeść. Inaczej nie będziesz miała siły, żeby opiekować się Jess. Ona cię potrzebuje, Claire. Ja też. Me mogę się nią zająć. Z radością pokryję wszystkie koszty. Twoja opieka jest dla mnie bezcenna.
W oczach Claire pojawiły się łzy. Szybko odwróciła głowę.
– Dziękuję – powiedziała ściszonym głosem.
Bez namysłu przytulił ją do siebie.
– Nie płacz. Wszystko będzie dobrze – wyszeptał.
Ale to tylko pogorszyło sytuację. Claire znieruchomiała, a po chwili zaczęła szlochać.
– Przepraszam... – Otarła oczy pomiętą chusteczką. – Jestem taka zmęczona. Czasem czuję się jak w pułapce. Chciałabym opiekować się Jess, ale nie mam pracy. Jak mam ją znaleźć, jeśli wyłączono mi telefon? To wszystko jest takie pogmatwane.
– Masz wyłączony telefon? – zdziwił się. – Przecież mieszkasz na pustkowiu. Co będzie, jeśli mała zachoruje?
– Zawiozę ją do lekarza.
– Tym gruchotem?
– To samochód Amy – odparła głucho. – Kiedyś należał do cioci Meg. Sprzedałam mój samochód, kiedy musiałam rzucić pracę. Nie stać mnie było na kolejne raty. Volkswagen golf, był wspaniały. Wprawdzie nie nowy, ale w bardzo dobrym stanie.
Patrickowi zrobiło się przykro. Nie wiedział, co to znaczy być biednym. Jego ojciec był znanym architektem, a on odziedziczył po nim talent. Od razu po studiach podjął pracę w spółce ojca. W ciągu kilku lat zdobył liczne nagrody i doprowadził firmę do świetności.
Nigdy nie martwił się o pieniądze, ale rozumiał, jaki to może być problem. Zgubił kiedyś portfel i znalazł się bez grosza w centrum Londynu. Telefon komórkowy rozładował się. Chciał wziąć taksówkę, ale w domu nie miał pieniędzy i nie miałby jak zapłacić.
Szedł na piechotę, mijając ludzi żebrzących na ulicy. Byli młodzi, o zapadniętych oczach.
Odtąd wiedział, co to znaczy być bez grosza.
– Nie martw się o samochód – powiedział. – Na pewno coś wymyślę. I o telefon. Muszę mieć z tobą kontakt.
– Wszystko ci oddam – powiedziała.
Uciszył ją wzrokiem.
– Nie możesz pracować i opiekować się Jess. Sam się o nią nie zatroszczę, a ty nie zarobisz tyle co ja Musimy mądrze podzielić się obowiązkami. Nie sprzeczaj się ze mną, proszę.
Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale tylko uśmiechnęła się.
– Dziękuję – powiedziała.
– Nie dziękuj – obruszył się. – Mam wrażenie, że mnie przypadła łatwiejsza część zadania. To dziecko waży tonę i jeśli się nie mylę, właśnie obsiusiało mi koszulę.
Claire czuła się nieswojo. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś się nią opiekuje.
Patrick przejął nad wszystkim kontrolę i zanim się spostrzegła, jej telefon znów działał, stara lodówka była pełna, lodówka z zamrażarką już została zamówiona w sklepie, a teraz znów gdzieś się wybierali.
– Dokąd jedziemy? – spytała, wsiadając do auta Amy.
nie lubiła nim jeździć, ale za kierownicą nabierała pewności siebie.
– Do najbliższego salonu Volkswagena.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Po co?
– Bo jazda tym gruchotem jest niebezpieczna i nie pozwolę, żeby moja bratanica była narażona na wypadek. Poza tym będę potrzebował samochodu, kiedy przyjadę pociągiem na weekend. Nie mam zamiaru tłoczyć się w korkach w każdy piątek wieczorem. Ten samochód będzie twój przez cały tydzień, tylko w piątek wieczorem będziesz odbierać mnie ze stacji, a w poniedziałek rano podrzucisz na pociąg. Mam nadzieję, że się zgadzasz?
Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Miał zamiar przyjeżdżać w każdy weekend?
– A jeśli nie będę mogła? – Gorączkowo starała się znaleźć jakąś wymówkę. – Jeśli na przykład będę w pracy?
– W piątek wieczorem i w poniedziałek rano? Bardzo wątpię. Ale nawet jeśli tak, to wezmę taksówkę.
Za trzecim razem udało jej się uruchomić silnik. Kiedy wcisnęła sprzęgło, ze skrzyni biegów rozległ się okropny zgrzyt. Skrzywiła się, ruszając naprzód.
Widziała, że Patrick też się skrzywił. Ciekawe, jakim jeździ samochodem. Na pewno mercedesem. Dużym, szybkim i wyposażonym w masę akcesoriów.
Albo porsche lub czymś podobnym – małym i szybkim jak błyskawica, żeby zręcznie przemykać się po zatłoczonych ulicach Londynu.
– Jaki masz samochód? – Po co ma się domyślać, skoro może o to spytać.
– Zgadnij – rzucił zaczepnie.
– Porsche?
– O nie – zaśmiał się. – To nie dla mnie. Prędzej dla Willa. Pomyśl o czymś bardziej praktycznym.
– Dobrze. Mercedes?
– Ciepło.
– BMW?
– Nie.
– Audi?
Westchnął, z ledwo dostrzegalnym uśmieszkiem na twarzy.
– Czy tak łatwo mnie rozszyfrować?
– Nie. Dałabym głowę, że masz psa rzadkiej rasy, na przykład wyżeł weimarski czy chart węgierski, a nie kundla.
– Przecież to nie mój pies – obruszył się – tylko Willa. Kupił go od dziewczynki żebrzącej na ulicy. Miała suczkę i trzy szczeniaki. Zapłacił za niego pięćdziesiąt funtów, bo tak mu było żal szczeniaków trzęsących się z zimna. Will miał miękkie serce.
– W przeciwieństwie do ciebie.
Przyjrzał się jej uważnie, po czym uśmiechnął się.
– W przeciwieństwie do mnie. Will mieszkał wtedy ze mną. Znów szukał pracy. Przyniósł to biedactwo do mojego biura. Szczeniak od razu zsiusiał się na projekty przygotowane dla klienta i wcale się tym nie przejął.
Claire roześmiała się, wyobrażając sobie tę scenę.
– Widać, że cię kocha.
Patrick skrzywił się.
– Nie jest głupi. Przecież go karmię.
– I bawisz się z nim. Założę się, że siedzi w twoim gabinecie i zabierasz go wszędzie ze sobą.
Czy Patrick naprawdę się zaczerwienił?
Odchrząknął i spojrzał przed siebie.
– Mam nadzieję, że zachowuje się teraz grzecznie w kuchni.
– Na pewno. Kropka go przypilnuje.
Claire podjechała pod salon i zatrzymała się.
– Chciałam ci coś powiedzieć.
– Co takiego?
– Oddam ci pieniądze za ten samochód. Jeśli zatrudnisz opiekunkę do Jess, będę mogła pójść do pracy.
– Myślałem, że już to ustaliliśmy – odparł spokojnie. – Potrzebny mi jest samochód na weekendy...
– To wypożycz go.
– Wolałbym mieć go na własność.
– Ja też.
– Ale ty nie kupisz nowego samochodu.
Claire chciała zaprzeczyć, ale powstrzymała się.
– Dobrze – odparła z rezygnacją. Jeśli chce wyrzucać pieniądze, to jego sprawa.
Wysiadła z auta i zatrzasnęła drzwi. Dopiero za drugim razem zamknęły się. Z dzieckiem na ręku weszła za Patrickiem do salonu. Widziała, jak sprzedawca zmarszczył brwi, zerkając na jej citroena. Podeszła do nich, gdy Patrick kończył składać zamówienie.
– Turbodiesel kombi. Mamy dwa psy i dziecko.
O Boże. To zabrzmiało tak, jakby byli małżeństwem. Sprzedawca uśmiechnął się, a potem zmrużył oczy.
– Panna Franklin?
– Dzień dobry. – Była zaskoczona, że ją poznał.
Spojrzał na dziecko, potem na Patricka.
– Uroczy maluch – powiedział.
Patrick chrząknął znacząco. Jeszcze nie skończyli załatwiać interesów.
– Kiedy chce pan odebrać wóz?
– Jak najszybciej. Najlepiej dziś po południu.
Sprzedawca przerzucił papiery i spojrzał znad okularów na Patricka.
– Aha.
– Ma pan coś odpowiedniego?
– Tak. Jeśli odpowiada panu ciemny metaliczny błękit, mamy takie auto na wystawie.
– W porządku – zgodził się szybko Patrick.
Pół godziny później samochód był już ich własnością. Patrick wsadził Claire i dziecko do środka.
– Zobaczymy się w domu – powiedział tak miło i naturalnie, że miała ochotę się rozpłakać ze wzruszenia.
Głupia. Przecież to nic nie oznaczało. A może jednak? Przecież będzie spędzał u niej prawie trzy dni w tygodniu. Czy jej się to podobało, czy też nie, Patrick Cameron wtargnął do jej świata.
To dziwne, ale wizyty u Claire i Jess od razu stały się dla Patricka ważną częścią jego życia.
Teraz jechał tam po raz trzeci. On i pies błyskawicznie przyzwyczaili się do regularnych podróży pociągiem.
Trzeba jednak przyznać, że pies nie był tym aż tak bardzo zachwycony. Nie lubił pociągów, choć George odwoził ich na londyński dworzec, a Claire czekała na stacyjce w Suffolk. Lecz dla rozpieszczonego kundelka za dużo było tłoku, stresu i hałasu.
Oczywiście w pierwszej klasie można byłoby podróżować całkiem przyjemnie, ale pies przez cały czas usiłował wdrapać się Patrickowi na kolana, co było nad wyraz uciążliwe.
Jednak u kresu drogi czekała na nich nagroda. Pies uwielbiał spędzać weekendy z Kropką, a Patrick na widok uśmiechniętej buzi Claire zapominał o wszystkich niewygodach.
Teraz wypatrywała swych gości, siedząc w samochodzie zaparkowanym przy wyjściu ze stacji. Włączyła światła, żeby Patrick łatwiej mógł ją dostrzec.
To nie było konieczne, bo instynktownie wyczuwał jej obecność. Podobnie pies. Cicho skomląc, dreptał żwawo u jego boku, a potem wyrwał do przodu, by przywitać się z Kropką.
Patrick dobrze go rozumiał.
Położył walizkę na tylnym siedzeniu, ucałował Jess na powitanie i uśmiechnął się do Claire.
– Przepraszam za spóźnienie. Pociąg wlókł się niemiłosiernie.
– Nie szkodzi. Ledwie co przyjechałyśmy. Tuż przed wyjściem musiałam przewinąć Jess.
– Mam nadzieję, że teraz pozwoli przewinąć się wujkowi. – Usiadł obok Claire. – Co nowego?
Uśmiechnęła się z przymusem.
– Mam wreszcie pracę, ale nie mogę się do niej zabrać.
– Nie musisz pracować.
– Muszę. – Pokręciła głową. – Nie mogę cię wiecznie wykorzystywać.
– Wcale mnie nie wykorzystujesz.
– Ależ tak. W każdym razie tak się czuję. Muszę zarabiać na siebie.
– Przecież zarabiasz, opiekując się Jess.
– Nie podoba mi się, że jestem na twoim utrzymaniu. – Włączyła się do ruchu. – Zresztą podjęłam już decyzję. Wystawię stodołę na sprzedaż.
– Stodołę?!
– Tak. Na pewno ktoś ją kupi.
– Nie możesz jej sprzedać. Przecież to integralna część posiadłości. Nie dostaniesz pozwolenia na taką transakcję.
– Już dostałam. Można zaadaptować stodołę na dom. Chcesz zobaczyć plany?
– Będziesz miała sąsiadów. – Dobrze wiedział, że taka perspektywa nie może odpowiadać Claire.
– Trudno. – Wzruszyła ramionami. – Muszę spłacać pożyczkę, którą zaciągnęłam, żeby spłacić długi Amy. Nie mam pieniędzy na kolejne raty. Mogę tylko sprzedać stodołę albo się wyprowadzić. Wybrałam mniejsze zło, choć... – Urwała pod wpływem intensywnego spojrzenia Patricka.
– Choć co? Powiedz, Claire.
– Och, miałam głupie marzenia...
– Jakie? – spytał cicho.
– Nic takiego. To zupełnie niemożliwe.
– Jakie? – powtórzył z uporem.
Westchnęła.
– Chciałam organizować sesje malarskie, plenery i zajęcia studyjne. Akwarele, olej, pastele, fotografia artystyczna. Jess i ja mieszkałybyśmy na górze, kuchnia do ogólnego użytku. Na parterze byłoby studio i ciemnia, a w domu pokoje dla uczestników sesji. Dzięki temu stałabym się niezależna, a jednocześnie mogłabym opiekować się Jess. No i robiłabym to, co naprawdę mi odpowiada, zamiast chałturzyć zlecenia, jakie tylko wpadną w ręce. – Uśmiechnęła się smutno. – Ale cóż, to tylko mrzonki. Na remont domu trzeba by wydać fortunę, a bez tego nie mogę zapraszać ludzi. A jeśli chodzi o stodołę, to sam widziałeś, w jakim jest stanie.
Widział. Od razu pomyślał, że po przeróbkach świetnie nadaje się na dom mieszkalny. Była zbudowana z cegły, z pięknym dębowym stropem i grubymi ścianami. Patrick od pierwszej chwili zaczął wyobrażać sobie, jak zaprojektowałby wnętrza, choć wiedział, że to nie ma sensu, bo stodoła nie jest przeznaczona na sprzedaż.
A teraz nagle pojawiała się okazja. W dodatku pomogłoby to rozwiązać problemy Claire.
– Kupię tę stodołę – oświadczył stanowczo.
– Słucham? – Jej zdumienie nie znało granic.
– Kupię tę stodołę.
– Ale... dlaczego?
Patrick wzruszył ramionami.
– Potrzebujesz pieniędzy, a mnie przyda się tutaj własne lokum. Nie mogę korzystać z twojej gościny przez następnych osiemnaście lat.
– Nie mam nic przeciwko temu.
– Ale ja tak. Gościnność też ma swoje granice. To naprawdę dobre wyjście. Gdy kupię stodołę, nikt obcy się tu nie sprowadzi, co na pewno przyjmiesz z ulgą, a ją będę miał bazę w pobliżu Jess. No i spłacisz bank, dzięki czemu odzyskasz niezależność, którą tak sobie cenisz. Sama widzisz, ile będzie z tego korzyści.
Claire nie odzywała się przez dłuższą chwilę. W głowie miała straszny zamęt. Patrick pomyślał, że marna byłaby x niej pokerzystka, bo z jej twarzy można było wyczytać wszystko.
– Nie wiesz, ile to kosztuje – powiedziała w końcu.
– Chyba się domyślam. – Skrzywił się pociesznie. – A koszty przebudowy będą jeszcze większe. Przygotuj m plan, naniosę poprawki, a potem wynajmę firmę budowlaną.
– Mam w domu projekt adaptacji stodoły, są nawet wszystkie potrzebne zgody.
– Aha...
– No tak, zapomniałam. – Przewróciła oczami. – Patrick Cameron, słynny architekt, musi wszystko zrobić' po swojemu.
– Inaczej być nie może. – Roześmiał się. – Ale najpierw muszę się skonsultować z tutejszym urzędem urbanistycznym.
– Jeszcze nie powiedziałam, że się zgadzam.
Czy trudno będzie ją przekonać? Chyba nie. Przecież nie ma lepszego rozwiązania dla nich obojga. Będą musieli się spotykać przez wiele lat, zanim dorośnie Jess. Dziwił się, że wcześniej nie wpadli na taki pomysł.
Poczuł znajomy dreszcz podniecenia, jak zawsze, gdy miał przed sobą jakiś fascynujący projekt.
Spokojnie, Claire jeszcze się nie zgodziła. Ale to tylko kwestia czasu. Był pewien, że ulegnie.
Czuła w głowie zamęt. Wszystko już obmyśliła, rozmawiała nawet z agentem nieruchomości, ale propozycja Patricka kompletnie ją zaskoczyła. Nie wiedziała, jak powinna postąpić.
Czy naprawdę potrzebna mu była ta stodoła, czy tylko znów starał się wyciągnąć ją z kłopotów? Z jednej strony to był świetny pomysł, ale z drugiej – okropny.
To zwiąże ich ze sobą jeszcze bardziej, dopóki nie dorośnie Jess.
O Boże! Kiedy Jess skończy osiemnaście lat, jej stukną czterdzieści cztery lata! Czy wtedy będzie miała męża i własne dzieci? Miała nadzieję, że tak, choć na razie nikogo jeszcze nie poznała, a siedząc w domu z dzieckiem, miała małe szanse, żeby nawiązywać nowe znajomości.
Nagle ciężar obowiązków, które na nią spadły, wydał jej się nie do zniesienia. Dopiero gdy przypomniała sobie, ze jest ktoś, kto ją wspiera, uspokoiła się.
Patrick kładł małą spać, a Claire szykowała jedzenie. Choć pod wieczór z reguły stawała się głodna, w piątek zawsze czekała na niego z kolacją. Nie chciała być niegrzeczna, a poza tym miała ochotę porozmawiać z kimś, kto nie tylko uśmiecha się, wymachuje rękami i się ślini.
Dziś miał być kurczak z makaronem i sałatka. Claire właśnie posypywała makaron serem, kiedy Patrick wszedł do kuchni.
– Wszystko w porządku? – spytała.
– Od razu zasnęła. – Zbliżył się do kuchenki i pociągnął nosem. – Cudownie pachnie. Ależ jestem głodny! Czy mogę w czymś pomóc?
– Wszystko już gotowe.
Porwał ze stołu kawałek sera. Claire trzepnęła go po reku i wstawiła półmisek na grill.
– Napijesz się trochę wina? – spytał Patrick, podchodząc do lodówki.
To był ich zwyczaj, o ile można przyzwyczaić się do czegoś w tak krótkim czasie. Claire uważała, że tak. Ten mały rytuał sprawiał jej dziwną przyjemność.
Patrick kładł Jess do łóżeczka, a Claire szykowała posiłek. Potem otwierał butelkę wina i wypijali pierwszy kieliszek, czekając, aż kolacja się ugotuje. Po jedzeniu pili kawę przy kominku w salonie.
To było naprawdę miłe.
Oczywiście jeśli Patrick kupi stodołę i przerobi ją na dom, wszystko się skończy. Podczas weekendów będzie mieszkał u siebie razem z dzieckiem, a ona zostanie zupełnie sama.
Jakie to przerażające...
– Proszę. – Podał jej kieliszek różowego wina.
– Dziękuję.
Ich dłonie musnęły się. Claire poczuła lekki dreszcz na plecach. Szybko się odwróciła pod pozorem sprawdzenia zapiekanki.
Kurczak z makaronem wyglądał świetnie, więc nie miała już nic do roboty. Czym się zająć, żeby nie myśleć o długich nogach, szerokich ramionach i ustach Patricka?
No nie! Przecież to szaleństwo! Ten superprzystojny mężczyzna był tak blisko, a zarazem jakże daleko...
– Nadal chcesz kupić tę stodołę?
Patrick ostrożnie odstawił kieliszek, skrzyżował ramiona i przyjrzał się jej uważnie.
– Dlaczego pytasz?
Claire wzruszyła ramionami. Nie mogła zdradzić mu, o czym myśli, jeśli nie chciała stracić resztek godności.
– Bo doszłam do wniosku, że masz rację. To rozwiąże wszystkie nasze problemy. A więc chcesz czy nie?
– Kupić stodołę? Tak.
– Świetnie. Po kolacji pokażę ci plany.
Skinął głową, wciąż patrząc na nią w zamyśleniu.
Claire wypiła łyk wina. Zgodziła się sprzedać stodołę cioci Meg. Przepraszam, ciociu, powiedziała w myślach, ale naprawdę nie mam wyboru. Lepiej, żeby tu mieszkał wujek Jess niż ktoś obcy.
Zapiekanka była już gotowa. Claire wyłączyła grill i wyjęła półmisek z malutkiej kuchenki, która stała na blacie.
– Dlaczego nie używasz pieca? – spytał Patrick.
Roześmiała się z goryczą.
– Po pierwsze dlatego, że niezbyt dobrze działa, a po drugie eksploatacja jest zbyt droga. Zresztą i tak nie ma grilla.
– Kiedy kupię stodołę, będziesz mogła przerobić go na ropę albo na gaz.
– I tak nie będzie mnie stać na to, żeby go używać.
Postawiła półmisek z zapiekanką na środku stołu, a potem wyzywająco spojrzała na Patricka.
Wytrzymał jej spojrzenie. Claire w końcu odwróciła głowę. Nie powinna traktować go jak wroga. Przecież to nie jego wina, że znalazła się w tak beznadziejnej sytuacji.
Rozłożyła zapiekankę i szybko podała mu talerz.
– Weź sałatkę – powiedziała równie szybko.
Złość wyparowała z niej. Dłubała widelcem w makaronie, kiedy Patrick położył rękę na jej dłoni. Poczuła delikatny uścisk jego palców. Łzy napłynęły jej do oczu.
Jakie to głupie! Płakać tylko dlatego, że sprzedaje się stodołę?
– Wszystko będzie dobrze, Claire – powiedział.
Zabrzmiało to jak obietnica.
Jaka szkoda, że już dawno temu przestała wierzyć w bajki.
Plany przebudowy stodoły były o tyle przydatne, że zawierały szczegółowe pomiary i pozwalały Patrickowi zorientować się, co zaakceptują miejscowe władze. Poza tym nie było w nich nic oryginalnego. A może był zbyt wymagający?
Ale jeśli to miał być jego dom – a był przekonany, że tak się stanie – to każdy szczegół był ważny.
Pił kawę, żałując, że na dworze jest już ciemno i musi czekać do rana, by przyjrzeć się dokładnie stodole. Na razie mógł przestudiować jeszcze raz plany lub porozmawiać z Claire. W tej chwili było jej to potrzebne.
– Opowiedz mi o cioci Meg – poprosił.
Podwinęła nogi pod siebie i zagłębiła się w fotelu.
– Była moją cioteczną babcią. Ja i Amy przychodziłyśmy do niej, kiedy byłyśmy małe. Pozwalała nam bawić się w stodole, w której były kozy i owce. Wchodziłyśmy na strych, gdzie leżało siano. Tam miałyśmy swoją kryjówkę. Czułyśmy się tam cudownie... zupełnie inaczej niż w Londynie, gdzie się wychowywałyśmy. Zawsze mówiłam, że kiedy dorosnę, zamieszkam na wsi. Ale nawet nie marzyłam, że to będzie tutaj.
Nic dziwnego, że tak niechętnie rozstawała się z tą stodołą, skoro zawsze marzyła, by urządzić w niej swój dom.
– Jaki był twój udział w tworzeniu planów?
– Żaden. — Skrzywiła się. – Miałam swoje pomysły, ale architekci z urzędu urbanistycznego wszystkie odrzucili. Dowiedziałam się, że być może i mam wyobraźnię, ale brak mi praktycznego zmysłu. Innymi słowy, uznali mnie za ekstrawagancką dziwaczkę. Dlatego spasowałam, bo zależało mi na zatwierdzeniu planów, jakie by nie były, co podnosiło wartość handlową stodoły.
To pocieszające, że te koncepcje bez polotu nie były jej dziełem. Patrick uważał, że można było wymyślić coś o wiele ciekawszego.
– Co z grantem?
– Jeszcze nie wiem. Zamierzałam przedyskutować to w poniedziałek z agentem od nieruchomości.
– Tutaj się z nim umówiłaś?
– Tak.
– Czy jego pomoc jest konieczna?
– W zasadzie nie – stwierdziła po chwili namysłu. Miał sprawdzić zeszłoroczną wycenę posiadłości, ale myślę, że nadal jest aktualna. Ceny nieruchomości, o ile wiem, ostatnio są raczej stabilne.
– Zgadza się, szczególnie w tak spokojnej okolicy, gdzie nie ma żadnych dużych inwestycji.
Jeszcze raz przejrzał plany. Pośrodku powinno być duże przestronne pomieszczenie ze sklepieniem z łuków, schody prowadzące na pasaż okalający otwartą przestrzeń. Dwa pokoje i dwie łazienki na każdym końcu, schowek nad jadalnią w przybudówce z przodu i studio po drugiej stronie holu...
– Widzę, że intensywnie pracujesz – zauważyła Claire. Uśmiechnął się krzywo.
– Nie mogę się po prostu doczekać, kiedy zobaczę to wszystko w dziennym świetle. Nie pamiętam wszystkich szczegółów.
– Opowiedz mi o swojej pracy – poprosiła, zmieniając temat.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Ale skoro była dekoratorką wnętrz, może naprawdę ją to interesuje.
Znajomych Patricka przeważnie nudziła jego praca. Czasem z uprzejmości zadawali jakieś pytanie i to wszystko.
– Robiłem mnóstwo projektów w Londynie. Pracowałem przy renowacji dawnych terenów portowych, które zostały zamienione w ekskluzywną dzielnicę. Projektowałem także galerie sztuki, domy, biura. Czasem te projekty były trochę zwariowane. Moja praca jest bardzo ciekawa. Różnorodna. Nie cierpię rutyny. To szkodzi reputacji firmy. Ale oczywiście czasem trzeba robić coś, żeby po prostu zarobić na życie. Nie ma innego wyjścia; Nie każdy projekt nadaje się na konkurs. I nie zawsze się wygrywa.
– Słyszałam coś innego.
Patrick zaśmiał się, by ukryć zakłopotanie.
– To tylko plotki.
– Odkąd mam telefon, surfowałam trochę w Internecie. Myślę, że te pochwały, które zbierasz, są zasłużone.
– To znaczy, że podobało ci się to, co widziałaś? – Był zły na siebie, że tak otwarcie prosił o komplement.
Claire uśmiechnęła się przekornie. Serce ścisnęło mu się w piersi. O Boże! Jaka ona jest cudowna!
– Tak – przyznała.
– Pozwolisz mi zaprojektować tę stodołę?
Wzruszyła ramionami, nie przestając się uśmiechać.
– Przynajmniej będzie inna i na pewno lepsza niż to... – Ruchem głowy wskazała stertę papierów.
Patrick roześmiał się.
– Mam nadzieję. Myślę, że gdyby ten facet robił projekt dla siebie, bardziej by się postarał. Nie chciało mu się ruszyć głową.
– Gdyby ją miał, pewnie by ruszył... – Zachichotała.
– Przed tobą nie będzie się tak puszył. Ze strachu, by się nie zbłaźnić, w ciemno podpisze wszystko, co zaprojektujesz. – Oby... A propos, czy masz deskę kreślarską?
– Oczywiście. Jak inaczej mogłabym pracować?
– Wdziałem w życiu różne rzeczy.
Uśmiechnęła się.
– Mam nawet dwie deski, bo linijka na jednej jest trochę niedokładna. Chciałbyś jutro zrobić wstępne szkice?
– Tak.
– Deska jest w mojej pracowni.
– Dziękuję.
Zapadła przyjemna cisza. Patrick oparł się wygodnie w fotelu i zamknął oczy. Słychać było tylko trzaskanie ognia w kominku i delikatne pochrapywanie psów, które leżały na podłodze.
Uwielbiał ten spokój, tak odmienny od hałasu, który towarzyszył mu w Londynie. Claire i psy były obok, a dziecko spało spokojnie na górze. Jakie to miłe! Jakby byli małżeństwem...
Omal nie roześmiał się na tę myśl. Chyba zwariował! Przecież tylko opiekowali się dzieckiem. To wszystko.
Małżeństwo?! Też pomysł.
Patrick nigdy by się nie przyznał, nawet przed samym sobą, że po cichu o tym marzy.
Im szybciej zamieszka w przebudowanej stodole, tym lepiej...
Sobota była wielkim triumfem wiosny. Słońce pokazało pełną krasę, wszędzie unosił się zapach kwiatów, pszczoły brzęczały, spijając z nich nektar.
Patrick wstał wcześnie, wziął prysznic, ubrał się i o siódmej wyszedł do ogrodu. Powietrze było rześkie, a trawa błyszczała od rosy.
Była zbyt wyrośnięta. Pewnie Claire nie udało się jeszcze naprawić kosiarki.
Z wysiłkiem otworzył wielkie, masywne drzwi stodoły. Jak Claire radzi sobie z takim ciężarem?
Był z niej dumny. Trzeba przyznać, że miała charakter. Jakże trudno musiało jej być po śmierci siostry, kiedy została sama z malutkim dzieckiem. Ale podjęła to wyzwanie bez wahania i na pewno się nie podda.
Zastanawiał się, jak sprawa opieki nad Jess wygląda od strony prawnej. Koniecznie musi to sprawdzić. Ale teraz obejrzy stodołę.
Otworzył szeroko frontowe drzwi, a potem drzwi z tyłu stodoły. Promienie słońca wlały się do środka, wypełniając budynek światłem. Drobinki kurzu tańczyły w blasku słońca. Patrick stanął pośrodku stodoły i przez otwarte drzwi wpatrywał się w kościół leżący w dolinie.
Jaki wspaniały widok! Koniecznie musi wykorzystać go do maksimum. Schody będą miały podest czy raczej taras widokowy, z którego roztoczy się wspaniały widok na okolicę. Wprost wymarzone miejsce, by usiąść wygodnie w fotelu i poczytać, z kotem zwiniętym w kłębek na kolanach.
Będzie brał do siebie kota Claire, bo z własnym kotem nie mógłby podróżować co tydzień do Londynu.
Zobaczył drabinę sięgającą wejścia na strych. Od razu tam wszedł i zaczął sprawdzać drewniany strop. Wyglądał nieźle, trzeba będzie wymienić tylko niektóre deski, choć nie obejdzie się bez dodatkowego wzmocnienia.
Dach był niezwykle urokliwy i piękny. W żadnym wypadku nie wolno zakryć go drewnianymi panelami, jak proponował miejscowy architekt.
– Co za barbarzyńca – mruknął Patrick.
Wrócił na dół i wszedł do przybudówki. Wymagała solidnego remontu, ale to tylko kwestia pieniędzy. W ogóle, biorąc pod uwagę piękne położenie, cała ta inwestycja na pewno była opłacalna.
Zresztą nie to było najważniejsze. Wolał nie dociekać, co naprawdę dla niego się liczyło. Wyszedł do ogrodu i uniósł głowę, przyglądając się dachowi. Postara się wkomponować kamienne płytki w nową konstrukcję.
Zawołał psy i wszedł do kuchni. Claire z Jess na ręku podgrzewała butelkę z mlekiem. – Chcesz, żebym ją potrzymał? – spytał, wyciągając ręce po małą, która uśmiechnęła się promiennie. – Dzień dobry, ślicznotko. – Pocałował ją w czubek nosa.
– Myślałam, że mówisz do mnie – mruknęła Claire.
Nagle atmosfera zgęstniała.
Zarumieniona Claire odwróciła się. Patrick westchnął głęboko i cofnął się.
– Dobrze spałeś? – spytała, przerywając ciszę.
– Mm... tak, dobrze.
Wiedział, że zachowuje się jak idiota, ale w obecności lej kobiety zupełnie tracił głowę.
Claire przyłożyła butelkę do ręki, sprawdzając temperaturę mleka, a potem odwróciła się, żeby wziąć Jess od Patricka.
– Nakarmię ją – zaproponował cicho, wyjmując jej butelkę z ręki. – Idź się ubrać, a ja w tym czasie zrobię herbatę.
– Dobry pomysł. – Ruszyła w kierunku schodów.
Co też ją napadło, żeby robić taką uwagę! Chyba zwariowała. Patrick był równie speszony jak ona.
Kiedy wróciła do kuchni, Patrick i Jess śmiali się do rozpuku. W jednej chwili przestała marzyć o tym, żeby Patrick przeniósł się do nowego domu. Z żalem pomyślała, że niedługo przestanie u niej mieszkać.
Nie będzie mogła patrzeć, jak się bawią. Ciekawe, co państwo Cameronowie pomyślą o wnuczce?
– Czy mówiłeś już rodzicom o Jess?
– Nie. Chciałem poczekać na wyniki testów DNA, żeby wszystko wyglądało bardziej oficjalnie. Co o tym sądzisz?
Claire miała wyrzuty sumienia, że nie zdążyła jeszcze pójść z Jess do lekarza.
– Chyba nie powinieneś zwlekać. Badanie DNA to zwykła formalność. Przecież są zdjęcia...
– Oczywiście masz rację, ale problem w tym, że nie wiem, jak im to powiedzieć. Rodzice bardzo przeżyli śmierć Willa i unikają rozmów o nim.
– Ale chyba ucieszą się?
Spojrzał na nią ze smutkiem. Po raz pierwszy pomyślała o tym, co musiał przeżywać po śmierci brata. Dobrze znała ból, smutek i pustkę po stracie bliskiej osoby.
– Na pewno. Zadzwonię do nich. Ale teraz księżniczka musi się przebrać i trochę przespać, a ja chętnie porozmawiałbym z tobą o stodole.
– Gdzie moja herbata? – spytała, dobrze wiedząc, że nie miał czasu jej zrobić.
Spojrzał na nią łobuzersko, niosąc na górę Jess.
– W czajniku!
Serce zabiło jej w piersi.
– Ty wariatko! – ofuknęła się, kiedy Patrick już zniknął. Wiedziała, że to nic nie znaczy. Po prostu jest miły i jak wszyscy mężczyźni lubi flirtować. To dla nich równie łatwe jak oddychanie. Jeśli wyobrażała sobie coś innego, może się bardzo rozczarować.
Ale Patrick miał taki cudowny uśmiech...
Przez cały ranek oglądali stodołę. Zajrzeli we wszystkie kąty. Claire opowiadała Patrickowi historie z dzieciństwa. Kiedyś ona i Amy schowały się cioci Meg. Chichotały z radości, gdy biedna ciotka nie mogła ich znaleźć.
W końcu zadzwoniła na policję. Dziewczynki dostały reprymendę, ale ciocia szybko im wybaczyła i wieczorem we trójkę piekły racuchy na płycie pieca.
Claire jeszcze czuła ich smak. Tak, pomyślała, dobrze byłoby naprawić ten piec. Już niedługo Jess będzie na tyle duża, żeby smażyć z nią racuchy...
Opowiedziała też, jak kotka okociła się na sianie. Przez całą noc siedziały przy niej z ciocią Meg. Kiedyś, gdy Claire miała piętnaście lat, spotkała w wiosce chłopca. Wszedł za nią do stodoły i chciał ją pocałować.
– Uciekłam z krzykiem – zakończyła ze śmiechem.
Patrick przyjrzał się jej uważnie.
– Czy też byś krzyczała, gdybym chciał cię teraz pocałować? – spytał przekornie.
Tylko idiota potraktowałby poważnie to pytanie.
– Oczywiście! – Bardzo chciała, żeby spróbował. Wcale by nie uciekała.
Ale Patrick tylko się uśmiechnął.
– Bardzo słusznie... – Zaczaj dłubać palcem w ścianie, a potem przykucnął, żeby lepiej ją obejrzeć.
Może powinna go zachęcić?
– Rzeczoznawca widział te pęknięcia – powiedziała, próbując zebrać myśli. – W niektórych miejscach należy zrobić podmurówkę. Ale nie trzeba nic wyburzać z wyjątkiem narożnika przybudówki.
Patrick skinął głową i wyprostował się.
– Nie martwię się o te pęknięcia. Widy wałem znacznie gorsze. – Zerknął na zegarek. – Chyba już pora wyprowadzić psy na spacer.
I pora przestać fantazjować, co by było, gdyby Patrick ją pocałował.
Przez następnych osiemnaście lat będzie musiała się z nim przyjaźnić. Żadne pocałunki nie wchodziły w grę.
Zresztą wcale nie miał zamiaru się z nią całować. Po prostu droczył się... ot, taka męska rozrywka.
Musisz się opamiętać, dziewczyno, powiedziała sobie w duchu, idąc za Patrickiem w kierunku domu.
Chyba zwariował, flirtując z nią w ten sposób, ale po prostu nie mógł się opanować.
Włożył Jess do nosidełka i wyszli z psami na spacer. Po powrocie bawił się z małą na kocu w ogrodzie. Następne nakarmił ją i położył spać.
Potem Patrick zaczął kreślić plany stodoły, a Claire szykowała w kuchni obiad.
Przez otwarte okno słyszał pszczoły brzęczące w ogrodzie. Nie mógł się skupić i kiedy Claire przyniosła mu herbatę, siedział, wpatrując się tępo w przestrzeń.
– Zrobiłeś sobie przerwę?
Uśmiechnął się, odwracając ku niej głowę.
– Rozkoszuję się sielską atmosferą – powiedział z nutką ironii.
– O, tego nam tu nie brak. – Przysiadła obok niego na biurku.
Przeciągnął się.
– Jestem głodny.
– Upiekłam ciasto.
– Wiem. Czuję ten zapach. Mam nadzieję, że nie będziesz się ze mną drażnić i nie powiesz, że to na jutro.
Na jej ustach zadrgał uśmiech.
– Oczywiście. Kto by jadł gorące ciasto? Od tego można dostać niestrawności.
– To dlaczego o nim wspomniałaś?
– Żebyś wiedział, jaką jestem dobrą gospodynią – odparła buńczucznie, wracając do kuchni.
Poszedł za nią z filiżanką herbaty w ręku. Claire odkroiła duży kawałek wilgotnego, gorącego piernika i pomachała mu przed nosem.
Nie wiedział, czy mają pocałować, czy udusić. W końcu wybrał łatwiejsze rozwiązanie: wyjął ciasto z jej ręki, położył je na kuchennym blacie i ujął jej twarz. Najpierw oczy Claire zrobiły się okrągłe ze zdziwienia, a potem zamknęła je, gdy Patrick złożył na jej ustach niewinny, żartobliwy pocałunek.
– To za karę, że się ze mną drażnisz – powiedział ochrypłym głosem. Wziął ciasto i herbatę i wrócił do pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi.
Claire patrzyła w oszołomieniu na zamknięte drzwi pracowni. Przesunęła palcami po wargach, na których wciąż czuła delikatny dotyk ust Patricka.
Co to było?
Potrząsnęła głową, żeby otrzeźwieć. Potem odkroiła kawałek piernika i usiadła w ogrodzie, opierając się o drzewo.
To nie był namiętny pocałunek. Może więc za dużo sobie wyobrażała. Tak. To był żart.
Dlaczego w takim razie nie miała ochoty się roześmiać? Najchętniej rzuciłaby się na trawę i krzyczała, kopiąc ze złości nogami. Ale to by było idiotyczne.
Siedziała więc, jedząc ciasto, od którego wszystko się zaczęło. Nie miała pojęcia, jak uda jej się przeżyć najbliższych osiemnaście lat.
Następny tydzień przebiegał pod znakiem chaosu. Patrick miał mnóstwo zajęć w pracy, ale nie mógł się skoncentrować, myśląc bez przerwy o stodole.
Sprowadził rzeczoznawcę, który ocenił wartość budynku, a potem zlecił swoim prawnikom, by zajęli się sprawą zakupu.
Gorączkowo szykował się też do rozmowy z wydziałem urbanistycznym w Suffolk. Po kilkunastu godzinach pracy znikał w swoim apartamencie i tworzył projekt przebudowy stodoły. Musiał go skończyć przed upływem tygodnia.
Dopiero późnym wieczorem w piątek był wolny. Spotkanie z architektami było ustalone na poniedziałek rano. Patrick przesunął wszystkie zajęcia, żeby mieć wolny także wtorek i środę. W końcu z uczuciem podniecenia, jakiego nie pamiętał od lat, wsadził psa i walizkę do samochodu i wyruszył w podróż.
Doszedł do wniosku, że Claire nie może wyjeżdżać po niego tak późno na stację. Poza tym, skoro będzie w Suffolk kilka dni, musi mieć swoje auto. Claire przyzwyczaiła się już do volkswagena, a on nie chciał narażać życia, jeżdżąc citroenem jej siostry.
Powiedział, żeby nie czekała na niego i położyła się do łóżka, ale kiedy zatrzymał się o północy przed domem, światło w salonie było zapalone. Claire spała w fotelu.
Kropka powitała ich radosnym ujadaniem. Claire wstała z fotela i odgarnęła jedwabiste jasne włosy. Potem, ziewając, podeszła do Patricka.
Zrobiło mu się ciepło w sercu. To nie było zwykłe pożądanie, ale dziwna błogość. Gdzieś zniknął smutek i samotność, które zawsze mu towarzyszyły.
– Przepraszam, że cię obudziłem.
Zaspana Claire uśmiechnęła się. Niewiele myśląc, pochylił się i pocałował ją w usta.
– Witaj – szepnął.
Zarumieniła się, robiąc krok do tyłu.
– Jesteś głodny? Zostawiłam dla ciebie zapiekankę.
– Jadłem kolację. – Przypomniał sobie wyschnięte ciasto i lurowatą kawę, którą wypił w przydrożnym barze. – Ale mam ochotę na herbatę.
– Zaraz ci podam. Czajnik jest gorący. – Weszli do kuchni w towarzystwie psów, które radośnie kręciły się im pod nogami. Claire szykowała herbatę, a on oparł się o blat kuchenny i wodził za nią wzrokiem.
Chciał jej powiedzieć, że bardzo za nią tęsknił, ale w porę się opanował.
– Jak się czuje Jess? – spytał.
– Wspaniale. Właśnie wyszedł jej kolejny ząbek. Już ma trzy. Uśmiecha się uroczo.
Ty też, chciał powiedzieć, ale tylko odwrócił wzrok, żeby nie widzieć swetra opinającego piersi. Jakże chętnie by ich dotknął!
– Zajrzę do niej przed snem. – Przesunął się, żeby nie mieć jej w polu widzenia, ale zaraz znów na nią spojrzał. – Co poza tym? – spytał, udając obojętność.
– We wtorek oddałam pracę. Byli zadowoleni, więc może jeszcze coś dostanę. Byłoby dobrze, prawda?
– Nie musisz...
– Muszę – powiedziała tak stanowczo, że Patrick tylko się uśmiechnął. – A co u ciebie?
– Na szczęście wszystko załatwiłem. Żaden z klientów nie będzie do mnie dzwonić. Wziąłem kilka dni urlopu, żeby załatwić sprawę stodoły i porozmawiać z architektami. Oczywiście jeśli się zgodzisz, żebym tu został.
– Och, to świetnie, że pobędziesz dłużej. No i przydasz się jako niania. W poniedziałek mam wizytę u dentysty. Jeśli zaopiekujesz się przez ten czas Jess, nie będę musiała jej brać ze sobą.
– Oczywiście.
Nagle zabrakło im tematu do rozmowy.
Claire wpatrywała się w milczeniu w swoją filiżankę. Patrick dziwił się, dlaczego dopiero teraz zauważył, że ma delikatne piegi pośrodku nosa. Może się opalała? Pewnie tak. Pogoda była fantastyczna.
On niestety cały tydzień spędził w pracy. Miał spotkania, telekonferencje i musiał jeździć na budowy. Ciekawe, dlaczego wszyscy myślą, że architekt to taki atrakcyjny zawód. Chyba nie wiedzą, o czym mówią.
Dostrzegają tylko nagrody i niezwykłe projekty, a za tym wszystkim kryje się ciężka harówka.
Nagle uświadomił sobie, jak bardzo jest zmęczony. Od lat nie miał prawdziwego urlopu. Teraz to nadrobi Weźmie urlop, żeby wyremontować stodołę. Na pewno poradzą sobie bez niego w biurze, a w razie kłopotów zawsze mogą do niego zadzwonić. Może kiedyś podniesie słuchawkę.
– Co powiesz na to, żebym tu trochę został? – spytał Claire.
– Trochę? To znaczy?
– Powiedzmy, że kilka miesięcy. Będę spać w przyczepie kempingowej. Nie oczekuję, że będziesz mnie tak długo gościć. Przypilnuję remontu, odpocznę trochę od miasta.
– Przyczepa? To bez sensu, skoro w domu jest tyle miejsca. Oczywiście możesz przywieźć przyczepę, ale wtedy się obrażę.
Patrzył na jej zaspaną buzię i poczochrane włosy. Co by było, gdyby mieszkał tu tak długo? Czy wytrzymałby, żeby jej nie dotknąć? Oczywiście, że tak, chociaż to nie będzie łatwe.
Praca fizyczna uspokoi jego rozbudzone zmysły. Mógłby zacząć nawet teraz, ale w stodole nie było światła. Trzeba zaczekać do rana. Jeszcze jedna długa, ciężka noc, pomyślał z rozpaczą.
Och, Claire, gdybyś znała prawdę...
Następnego ranka zamiast zacząć pracę w stodole, Patrick zadzwonił do rodziców w Cambridgeshire. Nie mógł już tego dłużej odkładać.
– Mam dla was nowinę – oznajmił. – Będziecie w domu za godzinę?
– Oczywiście, że będziemy, skoro chcesz przyjechać – powiedziała matka. – Już nie mogę się doczekać.
Ciekawe, co będzie, kiedy dowie się o Jess. Ale nie chciał mówić im o wnuczce przez telefon.
Poszedł poszukać Claire. Przycinała nożycami trawnik przed domem.
– Co robisz? – zdumiał się.
– Nie widzisz? Koszę trawę.
– Czy kosiarka wciąż jest zepsuta?
– Jest w takim stanie, że nie warto jej naprawiać.
Patrick wrócił do domu, wziął książkę telefoniczną i poszukał firmy zajmującej się dostawą kosiarek.
– Potrzebna mi jest mała kosiarka z oponami przystosowanymi do miękkiego gruntu do koszenia trawników i łąki. Macie coś odpowiedniego? – spytał.
Wybrał jeden z zaproponowanych modeli z urządzeniem do zbierania trawy. Podał swój adres i powiedział, że zapłaci kartą kredytową.
– Czy uda się załatwić to dzisiaj? – spytał.
Po uzgodnieniu dodatkowej opłaty za przesyłkę ekspresową sprawa została załatwiona.
– Nowa kosiarka już jest w drodze – oznajmił z dumą.
– Jeśli nie spodoba ci się, będziesz mogła ją wymienić. Trawa za bardzo wyrosła, poza tym mi też przyda się kosiarka.
Claire przysiadła na piętach i spojrzała na niego ze złością.
– Podoba ci się ta rola, prawda? Pan zarządca!
Westchnął i przeganiał ręką włosy. Był zbyt zmęczony, żeby się kłócić.
– Przecież to tylko kosiarka. Nie widzę problemu.
– A ja tak!
Spojrzał na nią zdeprymowany kolejną demonstracją niezależności. Czy Claire nigdy się nie zmieni?
– Dlaczego? – spytał, starając się opanować irytację. – Lubisz się czołgać i ścinać trawę nożycami?
– Mogę kupić kozę. Zeżre całą trawę.
– A na deser krzewy, róże i korę z drzew. Wszystko, co wyhodowała ciocia Meg. A na zimę będziesz musiała zgromadzić zapas siana dla tej niekłopotliwej kozy, no i zapewnić jej jakieś ciepłe schronienie. Chyba że zamierzasz gościć u siebie tego rogatego brodacza. – Zachichotał.
– Przestań – syknęła. – Nic nie rozumiesz.
Rozumiał, i dlatego postanowił załagodzić sytuację.
– Claire, w takim razie kosiarka będzie moja, a ja ci ją pożyczę. Dobra?
Westchnęła, odwracając głowę. Jej oczy były podejrzanie mokre.
Łzy? To niemożliwe. Nie znosił, kiedy kobiety płakały. Nigdy nie wiedział, czy robią to szczerze, czy też udają. Chociaż Claire zawsze była szczera.
W dodatku nie mógł jej pocieszyć, bo to wszystko była jego wina. Znów chciał rządzić!
– Jadę do rodziców, żeby powiedzieć im o Jess. Pewnie będą chcieli ją zobaczyć. Mieszkają niedaleko stąd. Po – myślałem, że mógłbym przywieźć ich tutaj, a potem pojechalibyśmy gdzieś na lunch.
Spojrzała na niego z przerażeniem.
– Przywieziesz ich tutaj? Tak nagłe? Patrick!
Zerwała się, wypuszczając z rąk nożyce, i pobiegła do domu. Kiedy wszedł do kuchni, Claire z furią przesuwała garnki, a potem zaczęła pucować blat.
– Nigdy mi tego nie rób! – wybuchnęła. – Spójrz, jak to wszystko wygląda!
Wyglądało całkiem nieźle, ale co on wiedział? Przecież był mężczyzną. Według niego wszystko było jak należy, lecz jeśli to powie, oberwie od Claire mokrą szmatą. Nie zamierzał ryzykować.
– Może w takim razie wezmę z sobą Jess? – zaproponował.
– Nie. Po co ją wozić samochodem. Zresztą najpierw powinieneś ich uprzedzić. – Jej głos złagodniał. – To będzie dla nich szok, Patrick.
– Wiem. – Podrapał się w głowę. – Przepraszam. Zadzwoniłem do nich pod wpływem impulsu. Od dawna nie mogłem się zdecydować. Powinienem był cię uprzedzić.
– Nic się nie stało. – Uśmiechnęła się lekko, – I tak tu posprzątam. Jess teraz śpi. Kiedy się zbudzi, posadzę ją na krzesełku i uporządkuję salon. A jak będzie ładna pogoda, posiedzimy z twoimi rodzicami w ogrodzie, więc kosiarka bardzo się przyda, bo przed ich przyjazdem trzeba zrobić porządek z trawą. I wybij sobie z głowy jakieś wycieczki do restauracji. Sama przygotuję lunch. Nie chcę, żeby myśleli, że nie potrafię zadbać o ich wnuczkę. Miał ochotę ją uściskać, ale ostatnie słowa zabrzmiały trochę oschle. Bał się, że jednak oberwie mokrą ścierką po głowie. Podziękował szybko i wycofał się z kuchni.
– Co takiego? Dziecko? Och, Patrick! Jak wygląda jego matka? Dobrze ją znasz? Nie wiedzieliśmy, że Will miał dziewczynę...
– Ona nie żyje.
– Nie żyje?
Nie miał ochoty wdawać się w szczegóły, więc tylko skinął głową.
– To straszne. Kto opiekuje się dzieckiem? To chłopak czy dziewczynka?
– Dziewczynka. Jess. Wychowuje ją ciotka, Claire Franklin. Amy, matka dziecka, była jej młodszą siostrą.
Jean błagalnie spojrzała na męża.
– Och, Gerald. Gzy możemy zabrać ją do siebie?
Patrick potrząsnął głową.
– Nie, mamo. Ona ma dom. Jej miejsce jest przy Claire. Odwiedzam je podczas weekendów. Właśnie kupiłem od Claire starą stodołę obok domu. Zamieszkam tam, kiedy ją wyremontuję. Możecie odwiedzać Jess, ona też będzie do was przyjeżdżała, ale nie możecie wziąć jej na wychowanie.
– Dlaczego?
– Bo jesteśmy już za starzy, żeby brać na siebie taki obowiązek – powiedział stanowczo Gerald. – Jestem na emeryturze, przeżyliśmy swoje i ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy, to opieka nad niemowlęciem. To niezbyt dobry pomysł, skarbie. Zresztą wygląda na to, że ci dwoje wszystko już sobie ułożyli. Oni mają na to siły, my nie.
Jean była bliska płaczu.
– Ale to nasza wnuczka. Dziecko Willa... – Zaczęła pochlipywać, ale po chwili wyprostowała się i spojrzała badawczo na Patricka. – Czy jest do niego podobna?
– Raczej nie, bardziej do matki.
– Och, jakie to straszne, że ona zmarła. Jak to się stało? Patrick zawahał się, a potem opowiedział pokrótce całą historię.
– Czujesz się winny, dlatego tak opiekujesz się Jess – wypalił z właściwą sobie bezpośredniością ojciec.
Patrick westchnął, drapiąc się w głowę.
– Tak i nie. Tu chodzi o coś więcej. Ta mała jest naprawdę urocza. Nigdy nie chciałem mieć dzieci, ale ona jest wprost cudowna.
– Muszę ją zobaczyć – stanowczo oświadczyła matka. Patrick uśmiechnął się.
– Wiedziałem, że tak będzie. Claire czeka na nas z lunchem.
Claire nie wiedziała, jakim cudem uda jej się przygotować naprędce lunch dla czterech osób. Wyjęła wszystko, co miała w lodówce, i zastanawiała się przez chwilę.
Quiche – postanowiła. Ciasto, bekon, pomidory i szparagi posypane świeżymi ziołami, młode ziemniaki z własnej grządki. Sałata jeszcze nie wyrosła. Na szczęście w kuchni było parę główek kupionych wczoraj w supermarkecie.
Na deser szarlotka, którą miała w zamrażarce. Zrobiona z własnych jabłek zerwanych z jabłoni rosnącej za domem. Rozmrozi ją w mikrofalówce, a potem podpiecze w piekarniku.
Niestety było zbyt mało czasu, żeby przygotować coś bardziej wykwintnego.
Kroiła, siekała i zagniatała ciasto, mamrocząc pod nosem pogróżki pod adresem Patricka. Najchętniej zabiłaby go, ale tak powoli, żeby długo cierpiał.
Wrzuciła bekon i warzywa do formy i zalała jajkami ubitymi z mlekiem i żółtym serem. Posypała ciasto świeżymi ziołami, potem jeszcze trochę utartego sera i wsadziła wszystko do piekarnika Teraz posprząta salon.
Niestety Jess zaczęła płakać. Choć Claire nakarmiła ją, przewinęła i nosiła na ręku, mała wciąż marudziła, pocierając rączką dziąsła. Znów ząbkuje, pomyślała Claire, i trzymając ją na biodrze, pospiesznie sprzątała jedną ręką salon.
Nim zdążyła dobrze się rozejrzeć, samochód Patricka był już pod domem. Za nim drugi. Trzymając Jess na ręku, otworzyła frontowe drzwi. Pies Patricka i Kropka wypadły na dwór, obszczekując radośnie gości.
Nagle Claire ogarnęło przerażenie. Jess wtuliła się w nią i zaczęła płakać.
– Cicho, Jess. Oni przyjechali cię odwiedzić.
Ale dziecko nie chciało się uspokoić.
Claire spojrzała z rozpaczą na Patricka.
– Chyba znów ząbkuje – wyjaśniła.
Patrick wziął małą na ręce i przytulił.
– Już dobrze, Jess. Wujek jest przy tobie.
Jego matka położyła dłoń na ustach i ze łzami w oczach patrzyła, jak Patrick uspokaja małą. Kiedy dziewczynka przestała płakać, wreszcie spojrzała na swoich dziadków.
– Mamo, tato, to jest Jess.
Dziewczynka przyglądała się im oczami wielkimi jak spodki. Jej usta znów zaczęły drżeć.
– Ciii, maleńka. Wiem, że boli, ale będziesz miała śliczne ząbki. – Matka wzięła Jess od syna i zaczęła cicho śpiewać, żeby odwrócić uwagę dziewczynki od bolących dziąseł.
– Tato, to jest Claire – powiedział Patrick.
Ojciec wyciągnął rękę. Jego oczy były jasnozielone jak oczy syna.
– Miło mi cię poznać, moja droga. Gerald Cameron, a to moja żona, Jean. Przepraszam, że zrobiliśmy wam taki najazd. Bardzo dziękuję, że zaprosiłaś nas na lunch.
– To dla mnie przyjemność – odparła Claire, uświadamiając sobie, że wcale nie kłamie. – Przepraszam, muszę wyjąć coś z piekarnika. Nastawię wodę na herbatę.
Pobiegła do kuchni, ratując w ostatniej chwili quiche. Wstawiła szarlotkę do piekarnika, wrzuciła do garnka ziemniaki i napełniła wodą czajnik.
Nagle za jej plecami stanął Patrick.
– To wygląda wspaniale.
– No pewnie – odparła z dumą. Była szczęśliwa, że ciasto się nie przypaliło. – Co z Jess?
– Wszystko w porządku. Mama umie czynić cuda. Dziękuję – dodał cicho. – Rodzice byli zszokowani, ale od razu chcieli tu przyjechać. Lepiej, że to spotkanie odbyło się u ciebie, zwłaszcza że Jess bolą dziąsła. Rodzice są ci bardzo wdzięczni. Ja też.
Claire przestała marzyć o zamordowaniu Patricka.
– Och, nie ma sprawy. Podobają mi się twoi rodzice.
– To dobrze – odparł z uśmiechem. – Gdzie zjemy lunch?
– Może w ogrodzie? Albo w jadalni, ale tam jest trochę ciemno. Jak wolisz.
– W ogrodzie. – Wyniósł na dwór stół i za chwilę wrócił po krzesła. – Jest już kosiarka? – spytał, stając w drzwiach.
– Nie. A mieli przywieźć dzisiaj?
W tej chwili ojciec wetknął głowę przez drzwi i oznajmił:
– Przywieźli kosiarkę.
Claire myślała, że kosiarka nie będzie odpowiednia – za duża, za ciężka na zbocze rzeki, że będzie miała zbyt wąskie opony na miękki grunt przy rowie – ale się pomyliła. Była wspaniała. Nowoczesna, ze zbiornikiem na trawę. Kupiłaby identyczną – gdyby miała pieniądze.
– Podoba ci się?
Skinęła głową ze wzruszeniem. Śmieszne. To przecież tylko zwykła kosiarka!
– Świetna. .Możesz wypróbować ją po lunchu. – Wróciła do kuchni. Z holu dobiegał stłumiony śmiech Geralda.
Lunch wypadł znakomicie.
Jess przez cały czas siedziała na kolanach babci, żując zawzięcie plastikowy gryzak. Była zachwycona zainteresowaniem, jakie wzbudzała wśród dorosłych. Przyjęcie w ogrodzie w blasku słońca miało miły charakter pikniku.
Patrick czuł się zrelaksowany i spokojny. Claire dawała sobie świetnie radę, a rodzice nie zadawali kłopotliwych pytań. Jess była grzeczna. Czego jeszcze może pragnąć mężczyzna? – pomyślał z zadowoleniem, wyciągając się na krześle.
Jedzenie było bardzo smaczne. Nic wymyślnego, ale za to podane na świeżym powietrzu pod jabłonią, z której Claire jesienią zrywała jabłka na szarlotkę.
Pomyślał, że jest w tym coś optymistycznego. Rozumiał teraz, skąd farmerzy brali siły, żeby stawić czoło wszystkim przeciwnościom losu. Zawsze przychodziła pora na plony.
Czy dawni myśliwi i zbieracze też się tak czuli, znajdując drzewo pełne dojrzałych owoców lub polując na mamuta? Zaśmiał się w duchu. On tylko robił szybkie wypady po mięso do supermarketu w przerwach między niekończącymi się wizytami na budowach i naradami z projektantami.
Bezpieczne, spokojne życie niezagrożone klęską głodu czy nieurodzaju – nawet jeśli w sklepie zabrakło czegoś, co chciał akurat kupić.
Wcale nie marzył o niebezpieczeństwach, ale często myślał, że gdzieś musi istnieć prostsze życie, coś pośredniego między chaotyczną gonitwą współczesnych czasów i ciężką mitręgą dawnych przodków.
W tej ciszy było tyle spokoju. Czuł się błogo, siedząc pod jabłonią i mając w ustach smak zerwanych z niej jabłek. Ciche brzęczenie pszczół zapowiadało następne zbiory.
Może powinniśmy hodować kurczaki? – zastanowił się. Nie, Claire i tak ma za dużo obowiązków. Przecież on jest tu tylko podczas weekendów. Ale sam pomysł był kuszący. Jess miałaby zabawę, sypiąc im ziarno. Na pewno uwielbiałaby patrzeć, jak kurczęta grzebią w ziemi.
Omal się nie roześmiał. Musi minąć sporo czasu, zanim Jess będzie mogła karmić drób. Spojrzał na nią.
Przestała żuć gryzak i teraz spała spokojnie w wózku. Patrick napotkał wzrok matki. Uśmiechała się do niego ze wzruszeniem. Zastanawiał się, dlaczego tak długo zwlekał, zanim powiedział im o Jess.
Tak się ucieszyli z tego spotkania Widać było, że polubili Claire. Czuł z tego powodu olbrzymią ulgę – jeśli mieli do niej zaufanie, nie będą się martwić o wychowanie wnuczki Dzięki temu nie będą wiecznie zawracać mu głowy.
Przynajmniej nie w tej sprawie. Mieli sto innych powodów, żeby udzielać mu rodzicielskich pouczeń.
Claire zawzięcie dyskutowała z matką. Patrick napotkał wzrok ojca. Najwyraźniej nie interesował się rozmową o tym, ile godzin przesypia Jess. Przechylił głowę i wpatrywał się w stodołę.
– Czy to jest twój nowy dom?
– Tak, tato. Chcesz obejrzeć z bliska?
– Oczywiście.
Patrick spojrzał na Claire.
– Czy możemy przeprosić was na chwilę?
– Oczywiście.
– Zaraz wrócimy.
Drzwi stodoły otwierały się dużo łatwiej, odkąd Patrick je naoliwił. Gerald rozejrzał się uważnie i pokiwał głową.
– Mhm. To ciekawe. A jaki jest stąd widok?
Patrick otworzył drzwi na przestrzał. Ojciec uśmiechnął się znacząco.
– Mogłem się domyślać. Zawsze miałeś fioła na punkcie widoków. – Udał, że zainteresował go jakiś kawałek drewna, a potem dodał niewinnie: – A więc przeprowadzisz się tutaj i będziesz mieszkać obok Claire. To miła dziewczyna.
Zaczyna się, pomyślał Patrick.
– Będę mieszkać obok Jess, ale tylko podczas weekendów.
Ojciec nie przestawał się uśmiechać.
– Zobaczymy...
Patrick przewrócił oczami.
– Tato, tu chodzi o Jess i Willa; a nie o mnie i o Claire.
– Oczywiście. – Na wspomnienie o zmarłym synu ;ech zniknął z jego twarzy. Ale Patrick miał wrażenie, ojciec mu nie wierzy.
To śmieszne. Sam się zastanawiał, czy decyzja o zamieszkaniu na wsi związana jest tylko z Jess. I doszedł do wniosku, że chodzi mu jedynie o dobro dziecka. Dlaczego miałoby to mieć coś wspólnego z Claire? przecież wcale się nim nie interesowała. Nie chciała skorzystać z żadnej z jego propozycji. Co było, kiedy spytał, czy pozwoli się pocałować?
Ale później zareagowała inaczej. Patrick wiedział, że nigdy nie zapomni tego pocałunku w kuchni.
Claire nie krzyczała i nie uciekła. Może czekała na coś więcej?
Kto wie... To nie była prosta sprawa. Dociekliwość ojca nie była mu na rękę. Lepiej, żeby zajął się czymś innym.
Patrick przyniósł z samochodu plany stodoły i rozłożył je na masce kosiarki.
– Tu jesteście – zawołała matka, wchodząc chwilę później do stodoły. Trzymała na ręku Jess.
Patrick uśmiechnął się przepraszająco.
– Chciałem pokazać tacie plany.
– Claire zaparzyła herbatę. Przyjdziecie się napić?
Skinął głową, składając papiery.
– Jakie jest twoje zdanie, mamo?
– Myślę, że jest urocza.
– Ale ja mówię o stodole, nie o Jess.
– A ja o Claire. I ty, Brutusie...
– Mamo, ja i Claire jesteśmy tylko opiekunami Jess. Ona jest jej ciotką, a ja wujkiem. To wszystko. Nic między nami nie ma i nie będzie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Odwrócił się. Claire stała w drzwiach z tacą i filiżankami. Miała dosyć dziwną minę. – Pomyślałam, że przyjdę tutaj, skoro nie mogę się was doczekać – powiedziała lekkim tonem, ale jej oczy miały nieprzenikniony wyraz.
– Właśnie wychodziliśmy.
– W takim razie zabieram herbatę. – Odwróciła się na pięcie i wyszła.
Matka spojrzała znacząco na męża.
Patrick westchnął. O Boże! Zaraz zaczną go swatać. Czuł to przez skórę. Wszystko jeszcze bardziej się pogmatwa.
Naprawdę nie potrzebował ich pomocy. Był pewien, że sam potrafi skomplikować sobie życie.
No więc usłyszała na własne uszy. Teraz już nie miała wątpliwości.
A czego się spodziewałaś? – pytała siebie Claire. Zawsze wiedziałaś, że on nie jest dla ciebie.
Ale mnie pocałował. Nie, wczoraj to był tylko żart. A tydzień temu w kuchni? Wtedy nie żartował.
Lecz ten pocałunek nic nie znaczył. Chyba stajesz się histeryczną starą panną, skarciła siebie w duchu. Musisz trochę oprzytomnieć.
– Co sądzisz o projektach Patricka, Claire? – spytał Gerald, kiedy zasiedli przy herbacie.
Co sądzi? Przecież Patrick nic jej nie pokazał.
– Nie widziałam ich – stwierdziła, udając obojętność. – To nie moja sprawa. Zresztą nie miałam czasu, by je oglądać. Patrick przyjechał wczoraj w nocy, a dziś rano...
– Musiałaś szykować dla nas lunch. Był bardzo smaczny, dziękujemy – powiedziała serdecznie Jean. – Przepraszamy za ten kłopot.
– To nie był kłopot. Bardzo się cieszę, że was poznałam. I że mogliście poznać Jess.
Mała już się obudziła i siedziała na kolanach babci, pijąc mleko z butelki. Claire zastanawiała się, dlaczego tak się bała tego spotkania. Była przerażona, że zechcą zabrać Jess! Teraz wiedziała, że nigdy by tego nie zrobili. Opieka nad małym dzieckiem była bardzo wyczerpująca. Cameronowie wychowali dwóch synów i na pewno o tym pamiętają. Będą woleli powierzyć wnuczkę Claire.
Taką przynajmniej miała nadzieję.
– Chętnie obejrzałabym te plany – powiedziała matka. – Pokaż nam je, Patrick.
– To dopiero wstępne stadium.
– Domyślam się, skarbie. – Jean uśmiechnęła się. – Jestem tylko ciekawa, jaki masz pomysł na modernizację.
Po chwili Patrick rozłożył plany na podłodze i ukląkł na dywanie, którego Claire nie zdążyła odkurzyć.
To było zdumiewające, że dwóch architektów mogło mieć tak różne wizje przebudowy tego samego budynku. Claire zapomniała o urażonej dumie i z wypiekami na twarzy przysłuchiwała się temu, co mówił Patrick.
Jego projekt zakładał dużo światła i przestrzeni. Tam, gdzie tylko to było możliwe, dach służył za sufit. Patrick zaplanował kilka wielkich pokoi, a nie tak jak poprzedni architekt dużo małych pomieszczeń.
Patrick jakby czytał w jej myślach.
– To dom dla mnie i dla Jess. Może czasem ktoś nas odwiedzi. Nie muszę mieć wielu pokoi. Wolę przestrzeń. Poza tym wielofunkcyjne pomieszczenia są znacznie wygodniejsze.
– A to? – spytała matka, wskazując na dorysowany fragment.
– To przybudówka. Garaż i jeszcze jeden pokój. Może urządzę tu studio? Nigdy nie wiadomo, czy nie zechcę tu pracować, zwłaszcza gdy Jess będzie miała wakacje.
Claire zabiło mocniej serce. Przyjrzała się uważnie dorysowanemu fragmentowi. Znajdował się z tyłu stodoły, z widokiem na dolinę. Będzie poza zasięgiem jej wzroku.
Nigdy nie zobaczy, jak Patrick pracuje. Zrobiło jej się dziwnie smutno.
Zawsze marzyła o tym, żeby mieć pracownię w stodole. Ale to były zwykłe mrzonki. Zdawała sobie z tego sprawę i dlatego wolała myśleć o tym, jakie zmiany zajdą w jej życiu dzięki pomocy Patricka.
Nie będzie się więcej martwić, zmagać w pojedynkę. W każdy weekend będą razem.
Ale co z tego? Nie powinna być taka głupia. Doskonale pamiętała jego słowa: „Nic między nami nie ma i nie będzie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi”.
O Boże.
Kosiarka była wspaniała – łatwa w obsłudze i bardzo nowoczesna. Patrick jeszcze raz przestudiował instrukcję i wyprowadził maszynę ze stodoły.
Hm. Wszędzie drzewa. Którędy tu jechać? Wreszcie udało mu się okrążyć dom. Najpierw ściął trawę pod jabłonią, gdzie jedli z rodzicami lunch, i pod wielkim dębem w rogu, gdzie miał zamiar powiesić huśtawkę dla Jess, kiedy trochę podrośnie.
Znów nie wiedział, jak ma dalej jechać. Po dziesięciu minutach cofania i jazdy naprzód, żeby skosić pominięte kawałki trawnika, w drzwiach pojawiła się Claire. Oparta się o framugę i obserwowała go z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
– Co? – spytał, czując się trochę głupio.
Wzruszyła ramionami.
– Zwykle zaczynam stamtąd. – Wskazała na stodołę. – Inaczej jest bardzo trudno.
Patrick zacisnął zęby.
– Zauważyłem. – Zastanawiał się, co by było, gdyby ją przejechał. Nie, to byłoby zbyt okrutne. – Wiesz co? Może mi pokażesz, jak to zrobić? W końcu to twój ogród, a ja jestem tu tylko gościem.
– Intruzem – syknęła pod nosem.
Siadła za kierownicą i momentalnie skosiła trawnik, wywołując złość Patricka.
Dopóki nie zauważył, jak cudownie falują jej piersi na nierównym terenie.
Odwrócił głowę. Wolałby inne tortury. Wyrywanie paznokci, łamanie kołem, przypiekanie...
Wrócił do pracowni i odwrócony plecami do okna, rozłożył plany na desce kreślarskiej.
Claire nie powiedziała ani słowa na ich temat. Czuł się urażony tym jawnym brakiem zainteresowania „To nie moja sprawa”. Kiedy to powiedziała, jego radość, że będzie miał nowy dom, prysła.
Ale dlaczego? Przecież nie robił tego dla niej i faktycznie nie była to jej sprawa. Może wciąż czuła żal, że musiała sprzedać tę stodołę?
Do diabła! Jak mógł nie pomyśleć o tym wcześniej!
Odwrócił się do okna. Claire jeździła po łące na kosiarce. Jej piersi falowały, a twarz oblewały promienie zachodzącego słońca.
Była naprawdę wspaniała. Nie po raz pierwszy żałował, że byli uwikłani w całą tę historię. Za dużo było do stracenia, żeby ulec czemuś tak ulotnemu jak pożądanie.
Ale musiał przyznać, że jego uczucia nie były wcale ulotne. Z każdym dniem przywiązywał się coraz bardziej do Claire. Z coraz większym trudem się powstrzymywał, żeby jej nie dotknąć.
Znów wjechała na wertepy. Jej piersi zakołysały się. Patrick szybko odwrócił głowę. Miał jutro ważne spotkanie z architektami i naprawdę nie powinien rozmyślać o Claire.
– Jak kosiarka? – spytał Patrick.
Czyjej się wydawało, czy zachowywał się trochę bezceremonialnie?
– W porządku.
– Tylko w porządku?
Przewróciła oczami.
– No dobrze, jest wspaniała. Właśnie taka była mi potrzebna. Miałeś rację. Jesteś cudowny. Bardzo dziękuję. Teraz lepiej?
Od jego gardłowego śmiechu aż ugięły się pod nią kolana.
– Dwója ze szczerości, ale piątka za tekst Powiedziałaś wszystko, co najważniejsze. – Nagle stracił pewność siebie. – Zrobiłem nowy projekt. Obejrzysz go?
Serce zabiło jej szybciej.
– Czemu nie. – Nie chciała wtykać nosa w nie swoje sprawy, ale aż skręcało ją z ciekawości.
Nie swoje sprawy? No tak, przecież stodoła już do niej nie należała...
Musiałam ją sprzedać, przekonywała siebie w duchu. Lepiej, że kupił ją znany architekt niż hałaśliwa rodzina z bandą nastolatków, które urządzałyby dzikie brewerie.
Tak, ale...
– Claire?
Odwróciła się z uśmiechem. Patrick przyglądał się jej badawczo.
– Przepraszam – powiedział, potrząsając głową. – Zachowałem się jak tępak. Pozbawiłem cię marzeń.
– Wcale nie. Te marzenia nie miały sensu. Muszę spłacić długi siostry. Ale to nie jest jej wina. – W oczach Claire zabłysły łzy.
Urwała i wybiegła z domu. Wpadła do stodoły. To był jej azyl – i nagle uświadomiła sobie, że stodoła już do niej nie należy, czy też niedługo nie będzie należeć. Gdzie wtedy pobiegnie, żeby się wypłakać?
Nagle zamarła. Patrick stał tuż za nią. Wziął ją w ramiona i przytulił.
Claire rozszlochała się w głos.
– Cicho, to nie twoja wina. Zrobiłaś wszystko, co było możliwe. Nie mogłaś uratować Amy – wyszeptał. Wiedział, że stodoła to był pretekst, a tak naprawdę płakała z żalu po utracie siostry.
Claire zrozumiała, jak bardzo jej współczuł, i mocno przytuliła się do niego.
Po chwili ochłonęła, ale wcale nie miała ochoty się odsunąć. W końcu wyprostowała się niechętnie.
Patrick spojrzał jej w oczy.
– Nie patrz na mnie. Wiem, że wyglądam strasznie.
Z uśmiechem wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł jej oczy i nos.
– Już dobrze?
Skinęła głową, unikając jego wzroku. Patrick był miły, ale ona nie wyglądała przez to mniej okropnie. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.
Wcale się tym nie przejmował. Wciąż obejmując ją jedną ręką, drugą uniósł do góry jej brodę.
– Wiem, co czujesz – powiedział głucho. — Ale pamiętaj, że twoja siostra była dorosła. Nie jesteś niczyim stróżem, Claire.
Skinęła głową, nie do końca wierząc jego słowom. Schylił się i pocałował ją.
To był dosyć niewinny pocałunek, ale nie całkiem platoniczny.
Claire przylgnęła do Patricka, ale zaraz zawstydziła się i uwolniła z jego objęć. Potem ruszyła w kierunku domu. Dogonił ją i szedł tuż obok niej.
– Jess płacze – powiedział, przyspieszając kroku.
Kiedy weszli do domu, wziął dziecko na ręce. Claire uśmiechnęła się z przymusem. Może była niesprawiedliwa wobec Patricka? Ale co to za problem pomagać komuś, kiedy jest się tak bogatym. Czuła się przez to jeszcze bardziej skrępowana, choć dostała już tyle rzeczy – samochód, kosiarkę, lodówkę z zamrażarką – że właściwie powinna się do tego przyzwyczaić.
O Boże. Tyle pieniędzy, taki dług! Ten samochód był naprawdę dla niej, bo Patrick przyjechał tu własnym autem.
Jeszcze czuła jego dotyk. Choć pocałunek był delikatny, jego ciało zareagowało w nieomylny sposób. Dobrze, że odsunęła się od niego, bo za chwilę mogłaby zupełnie stracić głowę.
W końcu Patrick był tylko mężczyzną i byłby głupi gdyby z tego nie skorzystał. Co oczywiście nic by nie oznaczało, bo potem szybko zapomniałby o wszystkim. Taki bogaty przystojniak mógł zdobyć każdą kobietę. Tylko Claire miałaby złamane serce.
Na szczęście była na tyle mądra, żeby się w porę opamiętać.
Dlaczego tak ją pocałował?
Czy też dlaczego w ogóle ją pocałował? Do diabła, ależ jest idiotą!
Jess płakała, leżąc na kocyku.
– Co ci jest, malutka? Jesteś głodna? Zaraz cię nakarmię, ale najpierw trzeba zmienić pieluszkę. Chodź, wujek szybko cię przewinie.
Dziewczynka wymachiwała nóżkami, próbując przewrócić się na bok. Przytrzymał ją jedną ręką, a drugą włożył nową pieluszkę pod pupę.
W kuchni Claire nalewała herbatę do kubków. Butelka Jess, już ogrzana, stała na stole obok miski płatków i śliniaczka.
– Twoje płatki, Jess – powiedział, zawiązując jej śliniaczek. Potem posadził ją na kolanach i zaczął karmić. Coraz lepiej mi to idzie, pomyślał. Co to znaczy praktyka!
W pewnej chwili Jess uznała, że już się najadła, i wypuściła z buzi strumień płatków. Wszystko wylądowało na Patricku.
Claire zachichotała, Jess także. On sam też zapomniał o oburzeniu i śmiał się razem z nimi.
Psy zlizywały z podłogi resztki płatków, a kot przypatrywał im się z parapetu. Za oknem na jabłoni śpiewał ptak.
Czy tak wyglądał raj?
Chyba tak, pomyślał. Ale to tylko złudzenie. Trzymał na kolanach dziecko brata pies brata leżał u jego stóp, a obok siedziała siostra dziewczyny jego brata. A jego własne życie?
Niech cię diabli, Will! – pomyślał ze smutkiem. Powinieneś być tutaj razem z Amy. A Claire i ja? Gdzie powinniśmy być? – zadumał się. Na pewno nie tutaj. Dlaczego mamy odgrywać role, których nie wybraliśmy sami?
Westchnął i podał dziecko Claire.
– Pójdę się umyć. Zaraz wrócę.
Wszedł po schodach i zamknął drzwi. Gdyby Amy i Will żyli, on i Claire byliby wolnymi ludźmi. Może mieliby teraz romans, zamiast kręcić się wokół siebie, marząc o tym, czego nie mogli zdobyć.
To on marzył. Claire wcale się nim nie interesowała. Nie odwzajemniła jego pocałunku. Najpierw pozwoliła się pocałować, a potem odeszła.
Do diabła!
Umył się i zszedł do kuchni w czystej koszuli i dżinsach, bez płatków we włosach. Claire karmiła z butelki Jess.
– Zjesz zupę? – spytała.
Nie miał ochoty zostać tu ani chwili dłużej.
– Nie jestem głodny. Pójdę z psami na spacer.
Nie czekając na odpowiedź, gwizdnął na psy i wyszedł.
Nazajutrz rano Patrick zaprosił Claire na spotkanie z architektami.
Był w dziwnym nastroju, gdy wrócił ze spaceru. Nie, nawet wcześniej, gdy Jess opluła go owsianką i poszedł na górę się przebrać.
Czy to przez ten pocałunek? – zastanawiała się. Nie potrafiła rozgryźć Patricka, nigdy nie wiedziała, co myśli i co czuje naprawdę.
Za to teraz nie ukrywał swych zamiarów.
– Na pewno nie będą mieli nic przeciwko twojej obecności – powiedział. – To twoja posiadłość i ty pierwsza składałaś wniosek o przebudowę. Jesteś chyba też ciekawa, co mają do powiedzenia.
Skinęła głową, zastanawiając się, czy naprawdę chciał, żeby pojechała razem z nim. Ale w innym wypadku by jej nie zapraszał.
– Chętnie wybiorę się z tobą, chociaż nie sądzę, żeby moja osoba w jakikolwiek sposób się liczyła. Przecież nic nie znaczę w porównaniu z kimś takim jak ty.
– Kimś takim jak ja?
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Dobrze wiesz, o czym mówię.
– Do diabła, aż za dobrze. Wezmą wszystko pod lupę.
by udowodnić architektowi z Londynu, że nie zna się na robocie, albo wręcz przeciwne, będą oczekiwać jakichś nowatorskich rozwiązań.
– A masz takie?
– Nie. Zrezygnowałem z konstrukcji stalowej, w ogóle jest to projekt bardzo konserwatywny. Uważam, że ten budynek trzeba zachować w obecnym kształcie. Miejmy nadzieję, że ci urzędnicy też będą tego zdania. – Schował wszystkie dokumenty do teczki. – He czasu zajmie nam jazda do biura?
– Niecałe pół godziny.
– Zdążymy wypić kawę?
Claire pomyślała chwilę.
– Zrób kawę, a ja nakarmię Jess.
Pojedynek z architektami był pasjonujący.
Kiedy Patrick prezentował swoje pomysły, cały projekt nabierał życia. Claire przestała żałować, że sprzedała stodołę. Nie mogła się już doczekać, kiedy zobaczy ją w nowym kształcie.
Oczywiście było wiele spornych spraw, ale Patrick zręcznie prowadził dyskusję i obalał po kolei argumenty przeciwników. W jednym tylko nie chcieli ustąpić: absolutnie nie zgadzali się na szklane schody, o których Claire nawet nie wiedziała.
– To pomysł z innej bajki – powiedział jeden z nich. – Schody powinny być dębowe.
– Szklane schody pasują do apartamentowca – dodał inny. – Ale tu chodzi o starą wiejską stodołę.
Patrick niespodziewanie ustąpił bez dalszej walki.
– Dobrze, rozumiem. Schody mogą być dębowe. Czy poza tym nie ma zastrzeżeń?
– Z naszej strony nie, ale projekt musi jeszcze przejść przewidzianą prawem weryfikację.
– Oczywiście. Skoro jednak został zaopiniowany pozytywnie i mamy pozwolenie na budowę, chciałbym natychmiast przystąpić do realizacji.
Urzędnicy przez chwilę dyskutowali zawzięcie, lecz w końcu się zgodzili. Postawili tylko jeden warunek: prace nie mogą toczyć się zbyt szybko i przed rozpoczęciem każdego etapu Patrick musi się z nimi kontaktować.
Po zakończeniu spotkania, kiedy wyszli z budynku, Patrick uśmiechnął się do Claire.
Nie, nie uśmiechał się. Wyszczerzył zęby z tak bezczelną miną, że Claire roześmiała się.
– Świetnie – powiedział bardzo zadowolony z siebie.
– Ale nie zgodzili się na szklane schody.
– Musiałem im dać coś na pożarcie. Szklane schody w stodole, toż to idiotyzm. Planowałem zwykłe dębowe i takie będą.
– Lisek chytrusek. – Roześmiała się.
– Musiałem nauczyć się rozmawiać z urzędnikami, dzięki czemu prawie zawsze stawiam na swoim. To okropne uczucie, kiedy ktoś zmienia twoje plany tylko dlatego, że ma władzę. Szczególnie w tym wypadku nie zniósłbym tego. Ale udało się. Claire, zapraszam cię na lunch.
Następne dni upłynęły w gorączkowej atmosferze. Patrick wrócił volkswagenem do Londynu, zostawiając psa i audi u Claire. Dziwnie mu było jechać samemu, ale czekało go mnóstwo pracy. Poza tym zwierzak był szczęśliwy w towarzystwie Kropki, a Claire nie miała nic przeciwko temu, żeby jeździć audi.
Kiedy wszedł do recepcji, Kate uśmiechnęła się, opierając łokcie na biurku.
– Co słychać? – spytała.
– W porządku. Faceci z urzędu urbanistycznego zachowali się rozsądnie, a stodoła będzie fantastyczna.
– A Claire i dziecko?
Kate lubiła od razu przejść do rzeczy.
– Świetnie – odparł, nie wdając się w szczegółowe wyjaśnienia. – Czy jest Sally?
– Oczywiście. Powiedziała, że dzisiaj cię nie będzie.
– Zmieniłem plany. Czy Mike i David są w biurze?
– Mike tak. David wróci za godzinę ze spotkania.
Patrick skinął głową i ruszył do windy. Miał bardzo dużo do zrobienia, ale jak najszybciej musi powiedzieć Mike'owi i Davidowi o swoich zamierzeniach. Nie będą zadowoleni, ale trudno. Wystarczająco dużo poświęcił firmie przez te lata. Ubiegły rok był szczególnie trudny. Pora teraz zrobić coś dla siebie, nawet jeśli oznaczałoby to trochę więcej pracy dla jego wspólników. To im nie zaszkodzi. Zwłaszcza David nie wykorzystywał w pełni twego talentu.
Zresztą nie wyjeżdżał za granicę. Będzie o dwie godziny drogi samochodem. Poza tym istnieją telefony. Dadzą sobie radę.
Wysiadł z windy i wszedł do pokoju Sally.
– Dzień dobry – rzucił wesoło.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Myślałam, że dziś cię nie będzie. A gdzie pies?
– Ale jestem. Pies został w Suffolk. Wróciłem załatwić parę spraw. Nie warto było ciągnąć go ze sobą.
Sally wytrzeszczyła oczy.
– Nie warto? – Potrząsnęła głową. – Nie rozumiem – dodała słabym głosem. – Myślałam, że wrócisz jutro i będziesz do końca tygodnia. Jestem pewna, że tak właśnie mówiłeś!
Patrick uśmiechnął się krzywo.
– To prawda, ale zmieniłem plany. – Zawahał się przez chwilę. – Postanowiłem wziąć kilka miesięcy urlopu na remont stodoły.
Sally otworzyła usta ze zdziwienia. Patrick pochylił się nad biurkiem, włożył palec pod jej brodę i podniósł ją do góry.
Chcąc nie chcąc, zamknęła usta, ale ledwie zdążył cofnąć rękę, już odzyskała mowę.
– Jak to? Masz umówione spotkania, zaraz wystartuje nowy projekt na południe od Tamizy, musisz skończyć dom w Hampstead, w biurowcu na Ealing są kłopoty z wykonawcami, a ty chcesz robić remont stodoły?
Patrick uniósł brew, zrobił krok do tyłu i skinął głową.
– No właśnie. – Uśmiechnął się. – Dostanę kawę?
Wszedł do swego gabinetu i zamknął za sobą drzwi.
Kiedy doliczył do trzech, usłyszał cichy, stłumiony okrzyk zza ściany, a potem łoskot. Powiesił marynarkę na oparciu fotela i usiadł, kładąc nogi na biurku. Splótł dłonie z tyłu głowy i znów się uśmiechnął.
Sally za chwilę się uspokoi, przyniesie kawę i notatnik, a potem omówią najważniejsze sprawy. Oczywiście niektóre z umówionych spotkań można będzie przełożyć dopiero po rozmowie z Mikiem i Davidem, bo to oni muszą wziąć na siebie jego obowiązki.
Przekaże Davidowi projekt w Battersea – to będzie dobry sprawdzian jego talentu. David na pewno poradzi sobie z tym wyzwaniem.
Drzwi otworzyły się. Sally weszła, niosąc w jednej ręce kubek, a w drugiej notatnik.
– Czy Mike i David wiedzą? – spytała.
– Jeszcze nie.
Uniosła do góry brwi.
– Wiesz, że to będzie dla nich szok, prawda?
– Przeżyją – odparł bez cienia współczucia. – Prowadziłem ich za rączkę przez wiele lat. Pora, żeby stanęli na własnych nogach. To ich nie zabije.
Sally parsknęła.
– Nie. Ale oni mogą zabić ciebie – stwierdziła z naciskiem. – Dobrze. Teraz te spotkania.
Dwadzieścia cztery godziny później ledwo żywy Patrick wpakował do samochodu faks, kserograf, deskę kreślarską, trochę ubrań i ruszył do Suffolk.
Jego pies i Kropka wybiegły mu na spotkanie. Za nimi kroczyła Claire, trzymając na ręku Jess.
Miał ogromną ochotę powiedzieć coś trywialnego, na przykład: „Cześć, kochanie. Wróciłem do domu”. Jednak powstrzymał się. Z uśmiechem poklepał psy i wyciągnął ręce po Jess, która wymachiwała rączkami, wychylając się do niego.
– Jak się masz, skarbie? – spytał.
Dziewczynka zachichotała, podskakując w jego ramionach.
– Ma nowy ząbek – powiedziała Claire z prawdziwie matczyną dumą.
Patrick uważnie obejrzał buzię małej.
– Gratuluję, Jess.
Tylko jedna doba, pomyślał, i już się zmieniła. Tak szybko rosła. Każdy dzień przynosił coś nowego. Zaczęła już nawet raczkować. Ciekawe, jak się czuje ktoś, kto musi wyjechać na dłużej i po powrocie do domu nie może poznać własnych dzieci.
A przecież Jess nie była nawet jego dzieckiem.
Podał dziewczynkę Claire i zaczął wypakowywać bagaże z samochodu. Zaniósł sprzęt biurowy do pracowni, a potem zaczął się zastanawiać, gdzie go postawić. •
– Możesz zająć jadalnię – zaproponowała.
Ale jemu nie spodobał się ten pomysł. Po pierwsze nie widziałby stamtąd robotników remontujących stodołę, a po drugie zbyt rzadko widywałby Claire.
Potrząsnął głową.
– Na pewno się zmieścimy. Stąd mam widok na stodołę. Zresztą tobie też może się przydać w pracy faks albo kserograf.
– W jakiej pracy? – prychnęła z pogardą.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że od kilku tygodni nie widział, żeby coś kreśliła.
Z własnego wyboru czy też nie, ale nie dostawała żadnych zleceń. Jeśli właściwa była druga odpowiedź, a był tego prawie pewien, to jak dałaby sobie radę bez niego?
Wiedział, że straciła rodziców cztery lata temu, rok przed śmiercią cioci Meg, więc teraz była zupełnie sama. Nie zazdrościł jej. Jego rodzice, chociaż wścibscy, byli bardzo serdeczni i kochający, i na myśl, że mogłoby ich zabraknąć, aż ciarki przechodziły mu po plecach.
Musi wykorzystać swoje wpływy i jej pomóc. Na pewno martwiła się, że nie ma żadnych dochodów, choć wiedziała, że Patrick chce utrzymywać ją i dziecko. Choć oczywiście, kiedy dostanie pieniądze za stodołę, jej sytuacja nie będzie wyglądać już tak tragicznie.
– Jak było w Londynie? – spytała Claire, kiedy kilka minut później siedzieli przy herbacie.
– Dobrze. Moi wspólnicy byli trochę... no, wcale nie trochę zszokowani, że znikam na tak długo, ale jestem pewien, że dadzą sobie radę. To świetni fachowcy, tylko za bardzo przywykli, że zawsze mają obok siebie prezesa Camerona. Czas na odrobinę samodzielności.
– Przecież gdyby coś ci się stało, i tak musieliby wziąć pełną odpowiedzialność za firmę – rezolutnie zauważyła Claire.
– Oczywiście. – Wyciągnął nogi, balansując na brzuchu kubkiem z herbatą. Aż westchnął z rozkoszy. Jak dobrze; że znów jest w domu.
W domu? Czy to był jego dom? Gdzie? Ta stodoła? Ta kuchnia z Claire, dzieckiem, psami i kotem?
Lepiej się nad tym nie zastanawiać. Wielu spraw wolał teraz nie rozważać, a już z całą pewnością związku z Claire.
– Rozmawiałem ze znajomym majstrem, który mieszka w pobliżu. Jutro rano przyjdzie się rozejrzeć. Może nawet od razu zacznie pracę. Jeden z jego klientów właśnie splajtował, więc cała ekipa jest wolna.
Claire w milczeniu skinęła głową. Czy wciąż nie może pogodzić się z utratą stodoły?
– Czy to ci odpowiada, Claire? – spytał łagodnie.
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się żałośnie. – Tak mnie fascynuje ten remont, że nie wiem, czy nie będziesz miał pretensji, że wtykam nos w nie swoje sprawy.
Patrick roześmiał się z ulgą.
– Na pewno nie.
– Nie bądź taki pewny. Jeszcze nie wiesz, jaka potrafię być natrętna.
Natrętna. Nie zauważył, żeby była natrętna. Cieszył się, że Claire interesuje się remontem. Niech nawet coś skrytykuje. Choć się zarzekała, że to nie jej sprawa, ta stodoła była związana z jej przeszłością, z jej dzieciństwem. Miała prawo powiedzieć swoje zdanie.
Następnego dnia w południe majster sprowadził ekipę i przystąpił do pracy. Rusztowania były już prawie gotowe.
Claire przyglądała się z zainteresowaniem, nie spuszczając oka z psów. Zawsze lepiej przypilnować, żeby coś nie wylądowało im na głowie albo żeby nie zjadły robotnikom kanapek. Z początku bała się, że hałas nie pozwoli dziecku spać, ale pokój Jess był w drugim końcu domu, obok pokoju Claire, a tam było zupełnie cicho.
Patrick z zakasanymi rękawami dyrygował pracą. Kiedy tylko ustawiono rusztowanie, w kasku na głowie wspiął się na samą górę i skakał po deskach jak wiewiórka.
Claire uśmiechnęła się. Patrick nie rzucał słów na wiatr. Przecież mówił, że się przyda na budowie.
Przez cały dzień parzyła herbatę i kawę i częstowała wszystkich ciasteczkami.
– Psuje pani tych chłopaków – powiedział jej majster.
– Pana też – uśmiechnęła się Claire.
– A ja nie dostanę herbaty? – spytał, wyrastając jak spod ziemi, Patrick.
– Spóźniłeś się, kolego – zachichotał majster. Wziął jeszcze jedno ciasteczko i ruszył do stodoły.
– Spóźniłem się? – spytał Patrick.
Pokręciła głową.
– Oczywiście, że nie. Właśnie chciałam zaproponować, żebyśmy napili się herbaty.
Ojej! – przeraziła się. Czy przypadkiem nie zachowuję się jak żałosna stara panna? Nie czekając na odpowiedź, poszła w kierunku kuchni. Miała nadzieję, że Patrick pójdzie za nią.
Oczywiście zrobił tak, ale nie miała złudzeń. Zależało mu nie na jej towarzystwie, tylko na herbacie. Skoro biegał przez cały dzień po rusztowaniach, to na pewno jest spragniony. Pewnie weźmie kubek i wyjdzie na dwór.
Ale nie wyszedł, tylko rozsiadł się na krześle.
– No więc jak? Wytrzymasz to? – spytał, wpatrując się w Claire.
Zamrugała ze zdziwienia.
– Chodzi ci o hałas?
Patrick uśmiechnął się.
– Pamiętaj, że cię ostrzegałem. Będziesz parzyć herbatę dwadzieścia pięć razy dziennie przez kolejne trzy miesiące.
– Przecież nie pozwolę, żeby ludzie umierali z pragnienia – odparła lekkim tonem. – To zaszkodziłoby twojej reputacji.
– Im chyba bardziej. – Zanurzył rękę w puszce z ciasteczkami.
– Dziwne, niby tak harujesz, ale wcale nie wyglądasz na zmęczonego. – Miała ochotę się z nim podrażnić. Cieszyła się, że został w kuchni. Tęskniła za nim, kiedy wyjechał do Londynu, i zastanawiała się, czy trzymają go tam tylko interesy.
Domyślała się, że jest samotny. Przynajmniej kiedy spędzał tu weekendy, nie było do niego żadnych telefonów od kobiety – z wyjątkiem matki i jego sekretarki Sally, która zadzwoniła tylko raz. Ale ich rozmowa brzmiała oficjalnie.
Mogła go po prostu spytać, ale bezpośredniość też miała swoje granice. Gdyby Patrick chciał, to sam by jej powiedział. Dość dużo mówił o sobie, więc najpewniej w jego życiu nie było żadnej kobiety.
Oczywiście to było bez znaczenia. Przecież powiedział rodzicom, że on i Claire są tylko przyjaciółmi. „Nic między nami nie ma i nie będzie”.
Szkoda.
W sobotę wieczorem Claire usłyszała miauczenie kota. Nie widziała go przez cały dzień. To się często zdarzało, ale nigdy jej to nie martwiło. Kot zawsze chadzał własnymi ścieżkami.
Robiła akurat porządki w ogrodzie. Uniosła głowę i nasłuchiwała.
Znów rozległ się żałosny pisk, który chyba dochodził ze stodoły.
Spojrzała na rusztowania, ale nigdzie nie było ani śladu jej marmurkowego kota. Musi poszukać Patricka.
Był w pracowni. Ze ściągniętymi brwiami pochylał się nad deską.
– Kotka chyba jest na rusztowaniu. Strasznie miauczy, bo nie może zejść.
Patrick wyprostował się.
– Widziałaś ją?
– Nie. Wiem, że nie lubisz, kiedy chodzi się po rusztowaniach bez kasków. Poza tym ona jest chyba bardzo wysoko. Boję się.
Patrick przewrócił oczami.
– No tak. Pewnie tam wlazła, a teraz dostała pietra. Zaraz jej poszukam.
Kiedy zbliżali się do stodoły, miauczenie stawało się coraz wyraźniejsze. Patrick westchnął i przystawił drabinę do rusztowania.
* Przytrzymaj ją na dole – powiedział, ostrożnie wchodząc na pierwszy szczebel.
– Nie masz kasku – przypomniała mu.
– Wystarczy, że muszę ratować kota. Nie będę się jeszcze martwić, że spadnie mi z głowy głupi kask. – Wspiął się na sam szczyt drabiny i rozejrzał się. – Jest na dachu. Spróbuję ją dosięgnąć.
Z sercem w gardle patrzyła, jak Patrick wchodzi na delikatną konstrukcję dachu. Chyba zwariował, pomyślała, przecież może spaść i się zabić. Był już blisko, musiał tylko wyciągnąć rękę...
– Mam ją!
Claire odetchnęła z ulgą. Patrick zszedł ostrożnie z dachu, a potem wolno schodził coraz niżej po drabinie. Zamknęła oczy. Gdyby ten dach nie wytrzymał...
– Dziękuję – powiedziała z wdzięcznością, biorąc na ręce kota. Zwierzak szarpał się z przerażenia, więc musiała go natychmiast puścić. Kotka pomknęła przez ogród i wdrapała się na jabłoń, skąd, liżąc się, popatrywała nieufnie na Patricka.
Claire roześmiała się, ale śmiech zamarł jej na ustach, kiedy spojrzała na Patricka.
– Nic ci nie jest? – spytała z niepokojem.
Ostrożnie dotykał ramienia, krzywiąc się z bólu.
– Odwdzięczyła mi się – stwierdził sucho. Na palcach miał ślady krwi. – Auuu. Ale mnie podrapała.
– Chodźmy do środka. Opatrzę ci ramię. – Popchnęła go do kuchni.
Patrick zdjął koszulę, odsłaniając podrapane plecy. Claire skrzywiła się.
– A to złośnica – mruknęła, sięgając do apteczki.
– Teraz powiesz, że będzie trochę piekło, a ja wylecę z bólu przez komin.
Claire uśmiechnęła się.
– No właśnie.
– Jak widzę, świetnie się bawisz – rzucił z przekąsem.
Nalała spirytusu na watę i przetarła zadrapania.
Wzdrygnął się, mrucząc pod nosem ze złości. Claire zagryzła wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Naprawdę nie powinna się cieszyć. Gdyby ten dach nie wytrzymał...
Ta myśl otrzeźwiła ją natychmiast. Delikatnie przetarła pozostałe zadrapania.
– Zrobione.
Patrick odwrócił się do niej.
– Dziękuję – powiedział cicho.
Ich spojrzenia spotkały się.
Claire wiedziała, co będzie dalej. Ujął jej twarz i delikatnie dotknął ustami warg. Tym razem jednak, gdy uniósł głowę, wcale się nie cofnął.
Przyciągnął ją do siebie, aż poczuła dotyk jego twardych bioder. Wtedy pocałował ją naprawdę.
Zrobiło jej się tak słabo, że zapragnęła się położyć.
Z nim.
Teraz.
Odepchnęła go od siebie. Patrick uniósł głowę i zwolnił uścisk. Odskoczyła, przyciskając dłoń do ust, i spojrzała w jego pałające oczy.
Biło z nich pożądanie. Przełknęła ślinę, odsuwając się coraz dalej, aż doszła do samych schodów.
To było okropne. Robi z siebie idiotkę. Patrick się nią po prostu bawi.
„Jesteśmy tylko przyjaciółmi”.
Tak, oczywiście.
Claire odwróciła się i wbiegła po schodach na piętro. Z bijącym sercem wpadła do sypialni. Co teraz będzie?
Na pewno nie to, czego pragnęła. Patrick był zbyt opanowany – choć przed chwilą wcale tak nie wyglądał i na pewno tak się nie czuł.
Na schodach rozległy się jego kroki. Stanął w drzwiach sypialni, uśmiechając się niepewnie. Miał na sobie koszulę, więc już nie kusił nagością. Ale to niewiele pomogło, bo pamiętała jego skórę i naprężone muskuły. O Boże!
– Wszystko rozumiem. Nie musisz robić mi wykładu, że jesteśmy tylko przyjaciółmi – oświadczyła ze złością.
– Wcale nie miałem zamiaru. Chciałem tylko, żebyśmy dokończyli to, co właśnie się zaczęło.
Serce podeszło jej do gardła. Cofnęła się w głąb pokoju i z wrażenia usiadła na łóżku.
– Ale przecież mówiłeś, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.
– Byłem głupi.
Tylko tyle. Nie próbował jej przekonywać, nie wyciągnął do niej ręki, tylko stał w progu, czekając na jej reakcję. Wreszcie wzruszył ramionami i odwrócił się.
– Zaczekaj! – krzyknęła zduszonym głosem. – Zaczekaj, Patrick.
Spojrzał na nią.
Wyciągnęła rękę. Dziecko już było w łóżku, psy, zwinięte w kłębek, spały w kuchni. Nic nie stało na przeszkodzie...
Nic oprócz zdrowego rozsądku, który gdzieś się ulotnił. Powoli, bardzo powoli Patrick ujął jej dłoń.
– Dzięki Bogu... – Wziął ją w ramiona.
Składał delikatne pocałunki na jej ustach, policzkach i na szyi.
Dotknął jej piersi. Przez bluzkę czuła jego gorący oddech.
– Chcę cię zobaczyć – powiedział chrapliwym głosem. Zrobił krok do tyłu, chwycił brzeg jej bluzki... i zerwał ją.
Claire nagle otrzeźwiała, ale tylko na chwilę. Żar jego spojrzenia i delikatny dotyk sprawiły, że znów ogarnęła ją gorączka.
– Och, Claire. Jesteś...
Wsunęła palce pod jego koszulę i zsunęła ją.
– Co? – spytała, tracąc oddech.
– ...taka piękna, wspaniała.
Dziwne. To on wydawał jej się piękny i wspaniały. Próbowała wymówić jego imię, ale z jej ust wydobył się tylko urywany szept. Patrick objął ją i przytulił.
– Pragnę cię. Od dawna marzyłem, żeby cię objąć.
Znów zaczął ją całować, a kiedy uniósł głowę, pomyślała, że bez niego umrze.
Ale Patrick był przy niej. Położył ją delikatnie na łóżku, musnął jej usta, a potem wodził wargami po ramionach i piersiach.
– Proszę – wyszeptała bez tchu.
Pocałował ją znowu, a potem uląkł na łóżku i powoli ściągnął jej dżinsy.
Za chwilę zniknął ostatni skrawek koronkowej bielizny. Patrick spoglądał na jej nagie ciało.
– Wiedziałem, że jesteś piękna – powiedział głosem ochrypłym z pożądania.
Włożył rękę do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął foliowy pakiecik.
– Potrzymaj to przez chwilę – poprosił.
Spojrzała na niego, wstrzymując oddech. Już nie miał na sobie dżinsów ani bielizny.
– Będziesz to trzymać przez cały dzień, czy coś z tym zrobisz? – spytał z lekką kpiną.
Zaśmiała się z zakłopotaniem.
– Lepiej to weź. Jeszcze coś zepsuję.
– Nie sądzę. – Jednak spełnił jej prośbę. Potem wsunął nogę między jej biodra i pocałował namiętnie Claire.
– Proszę – szepnęła załamującym się głosem.
Wreszcie się połączyli. Claire najpierw poczuła wielką ulgę, a potem było już tylko coraz cudowniej, aż dotarła na sam szczyt. Kurczowo chwyciła Patricka, powtarzając jego imię.
– Już dobrze, kochanie, już dobrze – wyszeptał.
Kiedy przytulał ją tak mocno, uwierzyła, że naprawdę wszystko będzie dobrze.
Patrick leżał obok Claire, wpatrując się w sufit. Próbował opanować wzruszenie, które ściskało go za gardło.
Od śmierci Willa był zimny jak głaz, ale teraz, mając u boku Claire i dziecko, czuł, że ta lodowata skorupa zaczyna topnieć.
Zacisnął powieki, powstrzymując łzy, które i tak popłynęły po policzkach.
Claire była taka łagodna, delikatna, skromna. Już ponad półtora roku nie był z kobietą i zapomniał, jak cudowny może być jej dotyk. Stłumił szloch. Claire spała. Też ostatnio tak dużo przeszła...
Odwrócił głowę i spojrzał na nią. Rzęsy ocieniały jej policzki, na których widać było ślady łez. Serce ścisnęło mu się w piersi. Jak to się stało, że się w niej zakochał?
Co teraz?
Claire poruszyła się, przysuwając się do niego. Objął ja i pocałował w czoło.
Będzie się martwił rano. Teraz cieszył się, że ma ją tak blisko.
Claire zbudziła się z bólem mięśni nieprzywykłych do miłosnej gimnastyki. Była naga. Szybko wyjęła koszulę nocną spod poduszki, włożyła ją i zeszła na dół. Z kuchni rozlegał się płacz Jess.
Było jeszcze wcześnie, około piątej, ale Jess zdążyła zgłodnieć. Patrick w samych szortach huśtał ją na biodrze.
– Cześć! – zawołał wesoło.
– Cześć. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Czy mogę ci pomóc?
Wzruszył ramionami.
– Nie. Już zmieniłem jej pieluszkę, a teraz podgrzewam mleko. Wypuściłem psy na dwór. Chyba że masz ochotę zrobić mi herbatę.
Skinęła głową, nastawiając czajnik. Wolała nie patrzeć na niego, ale to nie było łatwe. Wyglądał tak wspaniale, że przyciągał wzrok jak magnes. Z udawaną obojętnością obserwowała go znad kubka.
Zaczerwieniła się, kiedy Patrick zauważył, że mu się przygląda. Leniwy uśmieszek wypełzł mu na twarz.
– Chcesz przyjrzeć się z bliska?
Claire przełknęła łyk herbaty i zrobiła obojętną minę.
– Z bliska?
– Tak.
Zaśmiała się. Podeszła do niego i pocałowała w czubek głowy.
Jess w jego ramionach chciwie ssała butelkę.
– Ciekawe, czy jeszcze zaśnie – powiedział, świdrując wzrokiem Claire.
– Chyba tak. – Zaczerwieniła się. Serce zaczęło bić jej szybciej.
– To dobrze – szepnął. – Chciałem budzić się razem z tobą. Powoli.
Serce jej zamarło, a potem zaczęło walić jak szalone. Co to znaczy? Czuła się tak po raz pierwszy w życiu. Tylko domyślała się, że takie rzeczy się zdarzają, bo dlaczego ludzie byliby wciąż ze sobą mimo kryzysów?
Coś musi ich łączyć oprócz przyzwyczajenia.
Miłość.
To słowo nagle przyszło jej do głowy. Miłość? Przecież prawie nie znała Patricka. Jak mogła go kochać?
Zwyczajnie. Był miły, zabawny i we wszystkim jej dogadzał. Jego dotyk był tak podniecający...
Oczywiście. To było pożądanie. Po prostu pociągał ją fizycznie. Była takim beznadziejnym przypadkiem. Siedziała w domu, z nikim się nie umawiała, nie pozwalała nikomu zbliżyć się do siebie.
Nie to co Amy. Jej siostra miała wielu kochanków. Często budziła się z poczuciem winy u boku mężczyzny, którego imienia nawet nie pamiętała.
Ale Will dobrze wbił się jej w pamięć. Claire rozumiała ją. Skoro Patrick zrobił na niej takie wrażenie, nic dziwnego, że jego brat bliźniak tak oczarował Amy.
Lecz ona, Claire, była zupełnie inna. Nie miała romansów. Może nie powinna była spać z Patrickiem. Ale kiedy spojrzał na nią, momentalnie zmieniła zdanie.
Bardzo dobrze, że z nim spała.
Patrick odkrywał przed nią zupełnie nowy świat. Wszystko działo się powoli, delikatnie i kiedy wreszcie osiągała spełnienie, odczuwała nieziemską rozkosz. Tak samo jak on.
Było cudownie. Przez całą niedzielę kochali się, bawili z psami i z Jess, a także rozmawiali o tym, co będą robić później.
To Patrick mówił, a ona wsłuchiwała się w jego głos, miękki i zmysłowy. Z wrażenia zapierało jej dech w piersi.
Wieczorem usiedli w salonie, by zjeść pospiesznie zrobioną zapiekankę.
Psy wróciły ze spaceru, dziecko spało, a godzinę później oni również spali wtuleni głęboko w siebie.
– Claire?
Otworzyła oczy. Patrick siedział na brzegu łóżka z kubkiem w ręku. Miał na sobie dżinsy i starą koszulę.
– Przyniosłem ci herbatę. Pomyślałem, że zechcesz wstać, zanim przyjdą robotnicy.
Usiadła, opierając się na poduszkach. Odgarnęła włosy z czoła i zmrużyła oczy przed światłem.
– Och! Zaspałam. Przepraszam. Która godzina?
– Siódma. Dałem Jess butelkę i położyłem ją do łóżka. Teraz wyprowadzę psy. Zaraz wrócę.
Pochylił się i pocałował ją. Delikatnie, powoli, ale już za chwilę jej serce biło jak szalone.
– Później – powiedział z uśmiechem, i zabrzmiało to jak obietnica.
Przez cały dzień Claire obserwowała z napięciem Patricka. Była przerażona. Nigdy nie przeżywała tak gwałtownych uczuć i nie umiała sobie z tym poradzić.
Nawet nie przypuszczała, że mogą znaleźć się w łóżku. Do głowy jej nie przyszło, że Patrick się nią tak zainteresuje. Zresztą wiedziała, że to tylko jego kaprys. Byli zbyt różni. Patrick mógł mieć każdą kobietę, której zapragnął.
Była pewna, że wkrótce się nią znudzi, a wtedy gra się skończy.
O ile to rzeczywiście tylko gra. Ale była tego prawie pewna. Jednak Claire wiedziała, że jeśli ta gra potrwa zbyt długo, może zakończyć się katastrofą. I co wtedy? Przecież najważniejsze jest to, że muszą wspólnie wychowywać Jess.
Dla dobra dziecka może nawet zrezygnować z Patricka.
I to natychmiast, dziś wieczorem.
Patrick wszedł do kuchni i od razu poczuł, że coś się stało.
Claire miała taką ponurą minę.
Uśmiechnął się niepewnie i usiadł, biorąc do ręki kubek z herbatą. Zdążył wypić połowę, zanim Claire otworzyła wreszcie usta.
– Myślałam dużo.
– O czym?
– O nas.
Odstawił ostrożnie kubek. Claire spojrzała na niego i odwróciła głowę.
– To zły pomysł – powiedziała.
Serce mu zamarło.
– Dlaczego? – Starał się nie podnosić głosu, choć miał ochotę nią potrząsnąć.
Tylko że przez nią przemawiał rozsądek, a przez niego szalejące pożądanie. I serce.
– Dla dobra Jess musimy zostać przyjaciółmi. Przecież czeka nas wiele wspólnych weekendów. Kiedy nasz związek się rozpadnie, będzie nam znacznie trudniej.
– Wcale nie musi się rozpaść – ośmielił się zasugerować. Claire spojrzała na niego jak na szaleńca.
– Chyba sam w to nie wierzysz – rzuciła z przekąsem.
Miała rację. Skoro jego poprzednie związki się rozpadły, dlaczego ten miałby być wyjątkiem. Kochał wszystkie kobiety, z którymi się spotykał, ale... kochał krótko.
Może nie kochał zbyt mocno? Ale przecież tym razem mogło być inaczej.
– Uważam, że powinniśmy zapomnieć o tym... o tym... – Nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa.
– ...romansie? – podpowiedział. Ale tak zwyczajne słowo wcale nie pasowało do uczuć, którymi darzył Claire.
Skinęła głową.
– No właśnie. O tym romansie. Dla dobra Jess powinniśmy zapomnieć, że to w ogóle się zdarzyło. – Wciąż unikała jego wzroku. – Ona jest najważniejsza.
Patrick nawet nie próbował zaprzeczyć. Musi zastosować inną taktykę – cierpliwość.
Co prawda to nie była nigdy jego mocna strona, ale jeśli pomoże mu odzyskać Claire...
– Dobrze.
Uniosła głowę.
– Dobrze?
– Zapomnimy o tym.
– Ach tak. Świetnie. Jesteś głodny?
Była tak zszokowana jego szybką zgodą, że Patrick omal się nie roześmiał. Ale tak naprawdę miał ochotę rozbić coś albo zacząć krzyczeć.
– Nie. Pojadę do miasta. Kupię gazetę, może pospaceruję po nabrzeżu. Zobaczymy się później.
Poszedł na górę, wziął prysznic, przebrał się i wyszedł. Słyszał, że Claire jest w sypialni Jess. Potem, kiedy odjeżdżał, firanka poruszyła się. Ale nie pora była teraz na rozmowy z Claire.
Najpierw musi wszystko dokładnie przemyśleć.
Pojechał do Ipswich i przechadzał się po odnowionej dzielnicy portowej, starając się nie myśleć o Claire. W końcu usiadł w przybrzeżnym barze i wpatrując się w światła odbijające się w mrocznej wodzie, zastanawiał się, dlaczego choć raz życie nie może być prostsze.
Dlaczego wciąż musi przeżywać nowe dramaty?
Myślał, że po śmierci Willa nie będzie już musiał nikim się opiekować. I wtedy w jego życiu pojawiła się Jess, która naprawdę go potrzebowała. Znów musiał wykazać się siłą.
Oczywiście da sobie radę. Przecież był do tego przyzwyczajony. Poza tym dla tej małej mógłby zrobić absolutnie wszystko. Kochał ją tak bardzo, jakby była jego własnym dzieckiem.
Zrobiłby wszystko, żeby była bezpieczna i szczęśliwa. Nawet gdyby to oznaczało, że musi się rozstać z Claire.
Ale będzie walczyć. Claire wygrała pierwszą rundę, lecz on jeszcze się nie poddał. Stanie na głowie, żeby ją odzyskać. Był pewien, że ona też go kocha. Po prostu się przestraszyła. Patrick musi ją przekonać, że nie ma zamiaru odejść.
Nie wyobrażał sobie bez niej życia.
Claire położyła Jess i zeszła na dół. Wciąż nie mogła się uspokoić. Zmusiła się, żeby zjeść grzankę z fasolą, pozmywała i usiadła w salonie. Ale cały czas było jej bardzo smutno.
Romans. Czy to naprawdę był dla niego tylko romans?
O Boże, jakie to przykre! Ale Patrick był po prostu szczery.
Weszła do pracowni i usiadła na jego krześle. Choć w ten sposób chciała być blisko niego.
Niewidzącymi oczami spojrzała na plany stodoły rozłożone na desce kreślarskiej.
Wszystko zlewało się w jedną całość. Potarła ręką oczy. Znów to samo.
Do diabła.
Przyniosła z kuchni chusteczkę, wytarła nos i znów przetarta oczy. Nalała kieliszek wina na wzmocnienie i wróciła do pracowni.
Ależ tu był bałagan! Stosy papierów. Patrick miał za mało miejsca. Przecież mógł korzystać z jej biurka, które i tak nie było jej potrzebne.
Usiadła za biurkiem, zbierając porozrzucane papiery. Nagle wpadła jej w ręce koperta z informacją o badaniach DNA.
O nie! Miała tyle pracy przy Jess i jeszcze ten remont stodoły. Zupełnie zapomniała o badaniach małej. Z poczuciem winy włożyła kopertę do torebki. Musi pamiętać, żeby zadzwonić rano do lekarza i umówić się na test.
Oczywiście to było bez znaczenia. Przecież Jess jest córką Willa. Patrick też był chyba o tym przekonany. Od tygodni nie wspominał o badaniach.
Ale dla świętego spokoju trzeba będzie to załatwić.
Na wszelki wypadek przejrzała dokładnie pozostałe papiery. To, co było niepotrzebne, wyrzuciła do śmieci i odłożyła na kupkę niezapłacone rachunki.
Już miała wrócić do sypialni, żeby nie spotkać się przypadkiem z Patrickiem...
Za późno. Nie słyszała, jak wrócił, a teraz wolno wszedł do pracowni.
Zezłościła się, że wygląda tak spokojnie. Mógłby się choć trochę denerwować, skoro ona nie może sobie znaleźć miejsca.
W takim razie jej decyzja była słuszna.
– Cześć. Co robisz? – spytał.
– Sprzątam biurko. Powyrzucałam niepotrzebne papiery. Szuflady są zajęte, ale też mogę je zwolnić.
– Jedna by mi się przydała, ale nie przejmuj się. Nie będzie ci potrzebne biurko?
– Przecież prawie nic nie robię.
Jej wzrok padł na rachunki. Przygryzła wargę. Jeśli nie dostanie szybko pracy, będzie musiała zapłacić je z pieniędzy za stodołę. Patrick powiedział, że dostanie je niedługo, ale kiedy?
– Co to jest? – Położył ręce na jej ramionach. Claire zesztywniała. Wyczuł to i od razu się cofnął. – Zrelaksuj się. Naprawdę cię nie zaatakuję – powiedział łagodnie.
Jaka szkoda, że to już koniec, pomyślała. Przecież mogło być tak miło!
Do czasu. Czy nie powiedział, że to tylko romans?
– Przeglądałam rachunki. – Wybrała bezpieczniejszy temat.
– Jakie rachunki?
– Za wodę, elektryczność. Szkoda, że nie dostaję więcej zleceń.
– Przecież się umawialiśmy, że zapłacę te rachunki.
– Ale one są stare.
– Starsze niż Jess?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Nie. Oczywiście, że nie.
– W takim razie je zapłacę. Zostaw je na biurku. Wezmę je rano.
– Tu jest rachunek z warsztatu za samochód Amy. Nie bierz go. Porozmawiam z Johnem. Może zgodzi się wziąć auto za ten dług.
– Ile masz zapłacić za naprawę?
– Dwadzieścia pięć funtów.
– Facet w Londynie uważał, że ten samochód jest więcej wart. Może powinnaś wystawić go na aukcji starych aut w Londynie. Chyba dostałabyś więcej. Zapłacę ten rachunek. Nic nie mów. Oddasz mi, jak będziesz miała pieniądze, dobrze?
Miał rację. Skinęła głową.
– Dziękuję, Patrick. Podziwiam cię.
– Naprawdę?
Oczy mu rozbłysły. A może jej się tylko zdawało? To trwało nie dłużej niż sekundę.
– Jesteś taki rzeczowy i rozsądny.
– Ach tak... – Uśmiechnął się z przymusem. – Wszystko będzie dobrze. Nie martw się, Claire. Pewnie masz rację, jeśli chodzi o nasz związek. Ale i tak było przyjemnie. Jeśli zmienisz kiedyś zdanie...
– Nie zmienię. – Kogo chciała przekonać, siebie czy Patricka? Tak czy inaczej, nie poprawiło jej to humoru. – Idę spać. Wstanę do Jess, jeśli będzie płakać.
– Dobrze. Dobranoc.
Myślała, że Patrick usiądzie do pracy, ale kiedy go mijała, objął ją i delikatnie przytulił.
– Śpij dobrze – powiedział – i nie zadręczaj się wyrzutami. Nie ma czego żałować, nawet jeśli popełniliśmy błąd.
Skinęła głową, a potem szybko odwróciła się i prawie wybiegła z pracowni. Bała się, że wybuchnie płaczem albo zmieni zdanie i rzuci się w ramiona Patricka.
Poczuła ulgę, zamykając za sobą drzwi sypialni. To jej azyl. Na pościeli czuła delikatny zapach wody po goleniu. Wślizgnęła się między prześcieradła i wdychała zapach Patricka. To była najsłodsza tortura. Na nic lepszego pewnie nie zasługiwała.
Och, jaka była głupia! To był tylko krótki romans i będzie żałować go do końca życia.
Patrick nie zachowywał się fair.
Mógł zostawić ją w spokoju, nie zbliżać się. Niestety, był tuż obok, zawsze blisko, doprowadzając ją do szaleństwa.
Przede wszystkim wciąż się kręcił po pracowni. Oczywiście wcześniej to nie miałoby znaczenia, bo i tak nie miała zleceń, ale teraz, gdy chciała schować się w ciemnym kącie i wyć z żalu, telefony z propozycjami wprost się urywały.
To tak jak z autobusami, pomyślała. Czekasz i czekasz, a potem wszystkie przyjeżdżają naraz.
Nie miała pojęcia, co się stało, ale pracy było mnóstwo. Kiedy tylko Jess szła spać, Claire siadała przy desce, starając się zrobić jak najwięcej, zanim mała się obudzi.
A gdzie był Patrick? Tuż obok, przy swojej desce w drugim końcu pokoju. Albo przy biurku, lub przy telefonie, ścigając dostawców, albo dyskutując z architektami.
W dodatku zaczął ją rozpieszczać. Przynosił kawę i herbatę, przyglądał się jej pracom, chwalił je i pomagał zajmować się Jess.
Jego rodzice zaglądali do nich często. Ojciec znikał z Patrickiem w stodole albo ślęczeli razem nad planami.
Matka bawiła się z Jess, karmiła ją, żeby Claire mogła spokojnie popracować.
Jean uwielbiała wnuczkę. Mała wyczuwała to i przez cały czas uśmiechała się i gaworzyła radośnie, gdy babcia była przy niej.
Zaczynała już mówić. Na razie były to pojedyncze słówka: tata, mama. Kiedy Claire to słyszała, zbierało jej się na płacz. Nawet nie dlatego, że Amy już nie było. Żałowała, że nie ona i Patrick są rodzicami Jess, choć uważali ją za własne dziecko.
Ale dla Jess to było zupełnie naturalne.
Claire zaczęła myśleć o adopcji. Dowiedziała się, że nie musi podejmować żadnych kroków, ponieważ jako jedyna żyjąca krewna Jess automatycznie stała się jej opiekunką prawną.
Gdyby jednak coś się stało, chciała, żeby Jess odziedziczyła po niej dom i cały majątek. Poza tym będzie zdana na hojność Patricka. Oczywiście zakładając, że Patrick nie uchyli się od odpowiedzialności.
Taką miała nadzieję, choć oczywiście nie była pewna. A gdyby Patrick także umarł? Nie takie rzeczy się zdarzają. Przecież Will i Amy nie żyją, więc skąd pewność, że nie stanie się coś jej i Patrickowi?
Kto wtedy zaopiekuje się sierotą? Czy dziewczynka automatycznie odziedziczy majątek Patricka? Kto tego dopilnuje? Czy zabiorą ją do domu dziecka i oddadzą do adopcji? Z takim majątkiem byłaby łakomym kąskiem dla łowców fortun. Kto ochroni ją przed nimi?
Muszę napisać testament, postanowiła w środku nocy Claire. Wstała, poszła do pracowni i zaczęła szperać w szufladach. Nic nie ma. Do diabła. Była pewna, że ma gdzieś wzór testamentu, ale może przez pomyłkę wyrzuciła go do śmieci.
Nie było sensu kłaść się spać. Była zbyt zdenerwowana, żeby zasnąć w taki upał. Gdyby Patrick nie zajmował pokoju obok łazienki, wzięłaby prysznic. Ale nie chciała go zbudzić. Tylko w nocy mogła od niego trochę odpocząć. To jedyna pora, kiedy miała spokój.
Weszła do kuchni i nastawiła czajnik. Psy spały w swoich koszach pod stołem. Kiedy pochyliła się, żeby je pogłaskać, zamerdały ogonami. Claire westchnęła i usiadła. Pies Patricka uniósł głowę i polizał ją po nodze.
Jego język był szorstki i gorący, ale nie miała serca zaprotestować. Kropka położyła gorącą, ciężką głowę na jej stopie. Ich miłość była taka cudowna.
Bez pytań, bez warunków, bez zastrzeżeń.
Gdyby Patrick choć w połowie tak ją kochał.
Gdyby mogła wierzyć, że może na niego liczyć bez względu na to czy ją kocha, czy też nie.
Najlepiej byłoby, gdyby zaadoptowali wspólnie Jess. To rozwiązałoby wszystkie problemy w przyszłości. Ale oczywiście najpierw musieliby się pobrać.
Na to nie było szans. Co z tego, że tak cudownie czuli się razem w łóżku. Patrick Cameron nigdy nie zechce jej poślubić. Była zbyt pospolita i prowincjonalna jak na jego wymagania.
Wiedziała, że jest niesprawiedliwa. Patrick nigdy nie okazywał wyższości. Był szczęśliwy, żyjąc na uboczu w Suffolk. Ale i tak Claire nie będzie w stanie go zatrzymać.
Przynajmniej na dłużej. A tylko to mogło zagwarantować Jess bezpieczeństwo. A jednak...
– Myślę, że Patrick i ja powinniśmy się pobrać – powiedziała, spoglądając na psy.
– Dobry pomysł.
Przerażona odwróciła się.
– Przestraszyłeś mnie! – Złapała się za serce, a potem dotarto do niej, że Patrick słyszał jej słowa. Ze wstydu chciała zapaść się pod ziemię. – O Boże. To niemożliwe. – Ukryła twarz w dłoniach.
– Dlaczego? Moim zdaniem to świetny pomysł.
Claire uniosła głowę i spojrzała na niego przez rozchylone palce.
Siedział na końcu stołu, wpatrując się w nią przenikliwym wzrokiem. Nie wyglądało na to, żeby z niej żartował.
– Co? – wydusiła z siebie, opuszczając dłonie.
– Moim zdaniem małżeństwo to świetny pomysł.
– Ależ Patrick, ja żartowałam. – Za nic w świecie nie przyznałaby się, że mówiła poważnie.
Wzruszył ramionami.
– W takim razie trudno. Robisz herbatę?.
Herbatę? Gdzieżby mogła myśleć w takiej chwili o herbacie?!
Wstała, marząc o tym, żeby jak najszybciej uciec.
– Nie. Wezmę prysznic. Ale woda w czajniku jest gorąca. Dobranoc.
Z bijącym sercem wyszła z kuchni. Dopiero godzinę później uspokoiła się, kiedy Patrick zgasił światło.
To był naprawdę dobry pomysł.
Nie po raz pierwszy przyszedł mu do głowy, ale był pewien, że Claire nigdy się na to nie zgodzi.
Teraz, mimo jej protestów, wszystko wyglądało inaczej. Z każdą chwilą ten pomysł podobał mu się coraz bardziej.
Przecież pozbyliby się wielu problemów. Nie prześladowałby już go delikatny zapach jej mydła i perfum.
Delikatny, subtelny zapach, który drażnił jego zmysły i przypominał o tamtej cudownej nocy. Nocy i dniu, a potem znów nocy, co zdarzyło się zaledwie parę tygodni temu.
Przypominał i dręczył do nieprzytomności.
Patrick rozpaczliwie tęsknił za Claire. Każdej nocy musiał walczyć ze sobą, żeby nie wstać i nie pójść do jej pokoju.
Tak jak teraz. Pragnął objąć ją i pieścić...
Syknął ze złości. Nie może tak dłużej żyć. Musi ją przekonać, żeby za niego wyszła. Będą razem kłaść się spać, razem się budzić i wszystko będzie tak cudownie jak w tamten weekend. Co dzień, przez całe życie.
Wpatrywał się w sufit, coraz jaśniejszy z nadejściem świtu. Jak ją przekonać? Był pewien, że nie żartowała. Myślała o małżeństwie. To była jakaś pociecha.
Na razie musiał się tym zadowolić. I wreszcie zasnął.
Claire była rozdygotana. Chyba zwariuje przez Patricka. Wciąż czuła na plecach jego oddech.
Oczywiście podkpiwał sobie z niej. Słyszał, co powiedziała w kuchni. Jakże wstydziła się swoich głupich słów. Ze złości miała ochotę go udusić.
Wszedł do pokoju, nucąc pod nosem, i postawił przed nią szklankę soku.
– Całkiem nieźle – stwierdził, przyglądając się jej rysunkowi. Odłożyła ołówek i sięgnęła po szklankę.
Znów był zbyt blisko. Jej dłoń otarła się o jego pierś. Claire poczuła dreszcz.
– Nie możesz trochę się odsunąć? – krzyknęła. – Wciąż kręcisz mi się pod ręką.
– Przepraszam. – Zaskoczony cofnął się. – Chciałem się tylko przyjrzeć...
– Po co? – warknęła. – Tylko mi przeszkadzasz. Nie pozwalasz mi się skupić.
– Dobrze. W takim razie już stąd znikam – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Natychmiast zaczął przenosić swoje rzeczy do jadalni.
Świetnie, pomyślała, sącząc sok.
Ale wcale nie było jej do śmiechu.
W pracowni zrobiło się pusto i smutno bez Patricka. Pod koniec dnia żałowała swej decyzji, lecz nie miała zamiaru go przepraszać. Trudno, musi nauczyć się żyć bez Patricka.
Kiedy nad czymś się zastanawiał, zawsze bębnił ołówkiem po linijce. To ją rozpraszało. Wiercił się na krześle, które skrzypiało niemiłosiernie. Teraz było znacznie lepiej.
Powtarzała to sobie bez przerwy.
Przestał przynosić jej kawę i herbatę. Dziwnie się czuła, kiedy w ogóle nie interesował się jej pracą.
Nie wiedziała, co nowego zaprojektował w stodole. Nie pytał jej o zdanie na temat wystroju wnętrza. Na próżno wmawiała sobie, że korzystał z jej darmowych porad. Dobrze wiedziała, że miał lepsze pomysły niż ona.
Nic dziwnego. Przecież to była jego specjalność. Jej zadanie polegało na wykańczaniu wnętrz, a Patrick był głównym projektantem.
Inne zajęcie wymagało innych umiejętności.
Najwyraźniej Patrick już jej nie potrzebował.
Za to mam teraz święty spokój, powtarzała sobie. Ale i tak wciąż myślała o Patricku. O stodole. Tęskniła za nim.
A potem, w piątek wieczorem, pod koniec długiego i samotnego tygodnia, kiedy wzięła drugi tego popołudnia chłodny prysznic i zeszła na dół, Patrick wrócił z psami ze stodoły. Przez cały dzień obserwowała, jak pracuje z robotnikami, i czuła się dziwnie odsunięta na bok.
To nie twoja stodoła, powtarzała sobie, ale na próżno. Nawet psy były razem z nim. Jess spała, zmęczona upałem. Kotka wylegiwała się w cieniu pod płotem, obserwując ptaki, i też nie była zainteresowana problemami Claire.
Patrick przyszedł i jak zwykle pewnie zaraz zniknie. Wtedy znów zostanie sama bez towarzystwa!
Umył ręce, sięgnął po ręcznik i skrzywił się.
– Dobrze się czujesz? – spytała zaniepokojona.
– Przypiekłem się na słońcu. To moja wina. Stałem na rusztowaniu bez koszuli.
Widziała go, ale nie sądziła, że może mu to zaszkodzić. Zmarszczyła brwi.
– Zdejmij koszulę. Muszę to zobaczyć.
Po chwili wahania wykonał polecenie i odwrócił się plecami do Claire.
– Ojej! – krzyknęła, dotykając palcem rozpalonej skóry.
– Mhm. Tu też trochę boli. Oczy wiście – dodał, uśmiechając się złośliwie – byłoby lepiej, gdybym posmarował plecy kremem. Niestety sam nie mogłem tego zrobić.
– Nie wygłupiaj się – odparła ze złością. – Przecież wystarczyło mnie poprosić.
– Chciałaś, żebym zostawił cię w spokoju.
Claire spojrzała na mego spode łba.
– No to co? Teraz i tak muszę posmarować cię balsamem, prawda?
– Najpierw wezmę prysznic. – Zniknął na schodach.
Claire mruknęła gniewnie pod nosem. Oczywiście uważał, że to wszystko przez nią. Za nic w świecie nie miała zamiaru czuć się winna.
Przecież nic takiego się nie stało. Posmaruje mu plecy żelem i za parę godzin ból minie.
Kiedy Patrick zszedł na dół, właśnie skończyła karmić psy. Rozpięty guzik od spodni odsłaniał kawałek opalonego nagiego ciała. Na ten widok zaparło jej dech w piersi.
Zeszczuplał od czasu, gdy zaczął pracować na budowie. Teraz był jeszcze bardziej pociągający.
Do diabła. Będzie musiała go dotykać.
Sięgnęła do apteczki po tubkę żelu, wycisnęła trochę na rękę i rozsmarowała mocno na plecach Patricka. Wzdrygnął się, mamrocząc coś pod nosem, aż zrobiło jej się go żal.
– Przepraszam – wybąkała, cofając rękę. Potem delikatnie rozsmarowała resztę żelu na zaczerwienionej skórze. – Tu cię najbardziej przypiekło – powiedziała, delikatnie smarując jego łopatki – ale reszta nie wygląda tak tragicznie.
Tragicznie? Miała ochotę się roześmiać. Nigdy nie widziała tak pięknie zbudowanego mężczyzny.
– A z przodu? – Odwrócił się w jej stronę.
Spojrzała na jego lekko owłosioną klatkę piersiową.
– Możesz sam się posmarować. – Rzuciła mu tubkę z żelem i cofnęła się o krok.
Złapał ją za rękę i przycisnął jej dłoń do ust. Spojrzała mu w oczy. I to wystarczyło.
Tubka upadła na podłogę. Objęli się i zaczęli się namiętnie całować.
– Gdzie jest Jess?
– Śpi. Wykąpałam ją i nakarmiłam.
Puścił ją i wpatrywał się oczami płonącymi z pożądania.
– Chodźmy do łóżka, Claire.
Nie mogła wymówić ani słowa. Dobrze wiedziała, dlaczego nie powinna tego robić. Ale nagle zapomniała o wszystkich postanowieniach.
Podała mu rękę i poszli na górę do sypialni. Cicho zamknęli za sobą drzwi. Patrick wziął ją w ramiona i zaczaj obsypywać pocałunkami twarz, włosy i ramiona.
W milczeniu powoli rozbierał ją, całując i pieszcząc każdy kawałek odsłaniającego się nagiego ciała.
Później, gdy leżała obok niego na wilgotnych, splątanych prześcieradłach, spojrzał na nią i uśmiechnął się.
– No widzisz. Nie było tak źle, prawda?
Claire odwróciła głowę.
– Myślałam, że już tego nie zrobimy. Przecież mówiliśmy, że to błąd.
– Mnie wydawało się inaczej – odparł cicho.
Claire westchnęła.
– Tak – powiedziała drżącym głosem. – Ale to nie jest dobry pomysł. Nie interesują mnie romanse.
– Zabawne. Mnie też nie interesują. Dlatego myślę... – Patrick przejechał palcem po jej ramieniu aż do nadgarstka i ujął jej dłoń, splatając palce. – Wiem, że tylko żartowałaś, ale moglibyśmy się pobrać. To całkiem rozsądne.
Odwróciła głowę, nie wierząc własnym uszom.
– Dlaczego mielibyśmy to zrobić? – spytała niepewnie. Na jej ustach błąkał się uśmiech.
– Tak byłoby najlepiej dla Jess. – Urwał, a po chwili dodał lekko ochrypłym głosem: – I dlatego, że cię kocham.
Claire otworzyła oczy ze zdumienia. Nie wyglądało na to, żeby kłamał.
– Kochasz mnie?
Roześmiał się cicho.
– Niestety pokochałem pewną słodką złośnicę. W chwili, gdy zaczęłaś wymachiwać rękami jak wiatrak, gdy pomoc drogowa zabierała twój samochód.
– Samochód Amy — sprostowała. Nagłe ogarnęła ją radość. – Och, Patrick. Jesteś pewien? Nie żartujesz?
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Na pewno nie. Kocham cię, Claire. Chcę być twoim mężem, mieć z tobą dzieci i mieszkać tu z tobą do końca życia. Nie żartuję, kochanie. Nigdy w życiu nie mówiłem bardziej serio.
Łzy napłynęły jej do oczu. Rzuciła się w jego ramiona, śmiejąc się i płacząc.
– Och, Patrick. Ja też cię kocham – powiedziała zdławionym głosem.
– Czy to znaczy, że się zgadzasz wyjść za mnie? – Przytulił ją mocniej.
Uniosła głowę, spoglądając mu prosto w twarz.
– Oczywiście, że się zgadzam. Wyjdę za ciebie.
Odetchnął z ulgą i pocałował Claire.
Później zeszli do kuchni i myszkowali w lodówce, komponując naprędce sałatkę.
W głowie Claire roiło się od pytań. Gdzie będą mieszkać, czy Patrick adoptuje Claire? Chciała zaraz wszystko wiedzieć.
– Gdzie będziemy mieszkać? – spytała.
Spojrzał na nią zaskoczony, że w ogóle o to pyta.
– Tutaj. Chyba że będziesz chciała wrócić do Londynu. Przynajmniej część tygodnia będę musiał spędzać w biurze, ale nad projektami wolę pracować tutaj, więc nie będziesz często sama.
Skinęła głową.
– A co ze stodołą?
– To zależy od ciebie. Ale przyznam, że chciałbym w niej mieszkać.
– Adom?
Wzruszył ramionami.
– Chciałaś organizować sesje malarskie. Moglibyśmy przystosować dom do tego celu albo zrobić w nim pracownię dla nas obojga. Możemy też połączyć stodołę z domem.
– To byłaby olbrzymia rezydencja!
– Mielibyśmy dużo miejsca do pracy i pokoje dla gości. Dzieciom zrobilibyśmy bawialnię.
– Dzieciom? – powtórzyła w rozmarzeniu.
– Och tak. Chcę mieć mnóstwo dzieci. Jess nie może być jedynaczką. Adoptujemy ją. Będzie naszym dzieckiem tak jak wszystkie inne. Co ty na to?
– Wspaniale. Ale czy dostaniemy pozwolenie na połączenie domu ze stodołą? – Spojrzała na Patricka i roześmiała się. – Oczywiście, że tak. Powiesz im, że chcesz zbudować pasaż ze stali, a potem łaskawie zgodzisz się na dąb, cegłę i dachówkę.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Roześmiał się, a potem wstał, by wziąć ze stołu butelkę wina i kieliszki. – Wracamy do łóżka. Musimy nadrobić mnóstwo rzeczy.
– Odespać?
– To później, maleńka.
Claire nie posiadała się z radości.
– Jadę do miasta. Muszę skopiować plany. Później odbierzemy je, zjemy lunch i pojedziemy po pierścionek. Chciałabyś dostać pierścionek z brylantami?
– Och. – Potrząsnęła głową, nie mogąc pojąć takiej ekstrawagancji. – Po co mi brylanty?
– Myślałem, że każda kobieta chce mieć zaręczynowy pierścionek z brylantami.
Uśmiechnęła się, kołysząc Jess na ręku.
– Chcę tylko ciebie i Jess.
– Musisz się zgodzić, bo mama by mi nie wybaczyła, gdybym zrobił coś nie tak jak trzeba.
Claire zachichotała.
– Na to nie mogę pozwolić. Może w takim razie malutki brylant, żeby zadowolić mamę.
Ledwie zdążyli się pożegnać, kiedy zjawił się listonosz.
– Piękny dzień – powiedział. – Widzę, że stodoła jest na ukończeniu.
– O tak – odparła z uśmiechem. – Dziękuję za listy.
Zamknęła drzwi i poszła do pracowni. Z roztargnieniem przeglądała pocztę, kiedy jej wzrok padł na kopertę z laboratorium DNA. To potwierdzenie, że Will jest ojcem dziecka Amy.
Tylko że to nie było potwierdzenie.
Przeczytała po raz drugi. Dokładnie, słowo po słowie. Wciąż nie mogła uwierzyć.
Cztery słowa wirowały jej przed oczami. Cztery krótkie słowa, od których jej wymarzona przyszłość legła w gruzach.
„Nie jest biologicznym ojcem”.
To niemożliwe, pomyślała. Pomyłka.
Jej wzrok znów padł na cztery słowa. List palił jej ręce. Upuściła go. Nie jest biologicznym ojcem. Jeśli Will nie był ojcem Jess, to Patrick nie był jej wujkiem, a Jean i Gerald nie byli jej dziadkami.
Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Po raz nie wiadomo który czytała list, chcąc mieć pewność, że niczego nie pomyliła. Ale nie, było napisane czarno na białym.
„Brak zgodności próbek. Nieżyjący brat bliźniak testowanego mężczyzny nie jest biologicznym ojcem testowanego dziecka”.
Jess wyrywała jej się z rąk. Claire bezwiednie postawiła ją na podłodze. Co, na Boga, ma teraz zrobić? Jak ma im to powiedzieć? Przecież kochali Jess do szaleństwa. Jak może im teraz zabrać Jess?
Musi powiedzieć Patrickowi, ale jak to zrobić? Czy w ogóle to ma znaczenie? Kochał ją i Jess – a gdyby się nie dowiedział? Nigdy nie pytał o wynik testu. Czy zapomniał? Lekceważył to?
Jeśli nie przywiązywał do tego wagi, to oczywiście mogła mu powiedzieć. Ale jeśli było inaczej – jeśli kupił stodołę i oświadczył się tylko dla dobra Jess – czy nie zmieni zdania?
Mogę go utracić, pomyślała, wpatrując się w list. Och, Patrick. Co mam zrobić?
Jeszcze nic. Schowała kopertę do dolnej szuflady. Co z oczu, to z serca. Wzięła na ręce Jess i zaniosła ją do kuchni.
Wsadzi dziecko do wózka, weźmie psy i pójdzie na spacer. Kiedy wszystko przemyśli, powie Patrickowi. Delikatnie, w odpowiedniej chwili.
Ale czy naprawdę musi mu to powiedzieć? A może lepiej będzie, jeśli zatai prawdę? Czy Patrick musi wiedzieć? Czy to nie będzie okrucieństwem zdradzić mu, że nie jest spokrewniony z Jess?
Wyciągnęła wózek i wsadziła do środka dziewczynkę. Na razie pójdą na spacer, póki nie jest zbyt gorąco. Później będzie się martwić tym głupim listem.
Patrick dojeżdżał już do Londynu, gdy zorientował się, że nie wziął wszystkich dokumentów, które chciał skopiować.
Do diabła, zaklął pod nosem i zawrócił w stronę domu. W takim razie będą mogli pojechać razem. Claire już pewnie wróciła ze spaceru. Kupią pierścionek, zanim zrobi się upał, a potem pójdą nad rzekę i na lunch.
Podjechał pod dom i wszedł tylnymi drzwiami. Jak zwykle były niezamknięte. W środku panowała cisza. Pewnie Claire nie wróciła jeszcze ze spaceru. Wszedł do jadalni i zaczął szukać brakujących dokumentów*.
Nigdzie ich nie ma, pomyślał z rozpaczą. Nagle uświadomił sobie, że ostatnio widział te papiery w pracowni. Może są w biurku?
Wysunął swoją szufladę. Nie ma. W takim razie gdzie? Może spadły do niższej szuflady? Niewykluczone. To już się zdarzało. Sprawdził niższą szufladę, a potem najniższą. W głębi leżała pognieciona kartka.
No proszę. Wyciągnął papier i rozprostował go. Pismo z laboratorium DNA. Przeczytał dokument, potem jeszcze raz. Nie mógł uwierzyć.
O Boże, Jess nie jest dzieckiem Willa! Urzędowe pismo. Nie mogło być mowy o pomyłce. Wynik taki, jakiego się spodziewał na początku całej historii, zanim uwierzył, że Jess jest córką Willa.
Tylko że to nieprawda. W takim razie nie jest jego bratanicą ani wnuczką jego rodziców.
Do diabła, to będzie dla nich cios. Dla niego to też był cios. Kochał tę małą – uwielbiał ją, myślał o niej jak o własnym dziecku, chciał ją adoptować – ale to nie była córka Willa.
A Claire o tym wiedziała.
Musiała wiedzieć od dawna, tylko nic mu nie powiedziała. Zrobienie takich testów nie trwa dłużej niż parę tygodni. Był już koniec lipca. Miała zrobić test w kwietniu, więc wyniki mogły przyjść w maju. No i oczywiście wiedziała o tym wczoraj wieczorem, kiedy poprosił ją o rękę i kiedy mówili o adopcji Jess.
Wiedziała tej nocy w kuchni, kiedy powiedziała, że powinni się pobrać. Pewnie myślała o wyniku testu i martwiła się, że straci władzę nad Patrickiem.
Usłyszał szczęknięcie zamka i do pracowni wpadły psy. Merdając wesoło ogonami, zaczęły lizać go po rękach. Za nimi weszła Claire. Trzymała na ręku Jess i uśmiechała się.
Jak mógł nie zauważyć wcześniej, że Claire uśmiecha się nieszczerze?
Z ponurą miną pokazał jej list.
Claire zbladła.
– A, znalazłeś to – powiedziała, potwierdzając swoją winę.
– Szukałem w biurku moich dokumentów. – Wstał, trzęsąc się z wściekłości. – Wracam do Londynu. Nie wiem, co zrobię ze stodołą. Pewnie skończę remont i ją sprzedam. Możesz zatrzymać samochód, ale poza tym sielanka się skończyła. Nie spodziewaj się też zamówień z ostatnich źródeł. To już przeszłość.
Claire patrzyła z niedowierzaniem i zdumieniem.
– Sielanka? Z ostatnich źródeł? O czym ty mówisz, Patrick? – wyrzuciła z siebie ze wzburzeniem.
Świetna aktorka, pomyślał. W łóżku też? To było zbyt przykre.
– A skąd myślałaś, że masz nagle tyle pracy? Od dobrej wróżki? Przejrzyj na oczy, Claire.
Cofnęła się o krok.
– Nic nie rozumiem, Patrick! O co tu chodzi?
– O co chodzi? Nie wiem, może ty mi powiesz? To ty wszystko wiesz najlepiej!
Rzucił jej list i wyszedł. Zbiegł po dwa schodki i wrzucił rzeczy do torby.
Deska kreślarska i inne drobiazgi mogą zostać tutaj. Nieważne. Claire zarobi trochę więcej.
Przejęty bólem z powodu jej zdrady wrzucił torby do samochodu, zawołał psa, zapuścił silnik i odjechał. Być jak najdalej stąd – od tej stodoły, która była jego najważniejszym dziełem, od dziecka, które pokochał tak, jakby było jego własne.
I od kobiety; która znaczyła dla niego więcej niż kiedykolwiek sobie wyobrażał...
Patrick pojechał do rodziców. Nie mógł znieść myśli o powrocie do swego mieszkania na szczycie biurowca pustoszejącego w każdy weekend, gdzie nikt nie odezwałby się do niego ani słowem.
Najdelikatniej, jak umiał, powiedział rodzicom, że Jess nie jest córką Willa.
– Wiedzieliśmy o tym od początku – oznajmiła spokojnie matka.
– Claire wam powiedziała? – spytał zdumiony.
Jean potrząsnęła głową.
– Nie musiała nam mówić. To oczywiste, kochanie. Nie uczyłeś się biologii? Jess ma bardzo jasne włosy, tak jak Claire i Amy. Wszyscy w naszej rodzinie od wielu pokoleń mają ciemne włosy. Żeby mieć jasne włosy, trzeba mieć gen recesywny od każdego z rodziców.
– No to co? Przecież Will mógł mieć gen recesywny. Matka znów potrząsnęła głową.
– Nie. Gdyby w naszej rodzinie był gen recesywny, to do tej pory już by się ujawnił. Jest taka możliwość, ale to bardzo mało prawdopodobne. Poza tym Jess nie jest w ogóle podobna do żadnego dziecka w naszej rodzinie.
Patrick w zdumieniu patrzył na matkę.
– Ale przyjeżdżaliście do niej, zachwycaliście się nią, jakby była dzieckiem Willa.
– Oczywiście. To nie było wcale trudne. Zresztą nie jesteśmy egoistami. Przecież wychowujesz ją wspólnie z Claire.
– Wychowywałem – powiedział łamiącym się głosem.
– To już przeszłość.
– Och, kochanie. – Jean westchnęła, wyciągając rękę.
– Co się stało?
Patrick przełknął ślinę i odwrócił głowę.
– Claire mi nic nie powiedziała. Miała wynik testu i ukryła to przede mną. Schowała list do szuflady. Wczoraj się jej oświadczyłem. – Jego głos załamał się. – Co za idiota ze mnie. Byłem dla niej tylko dojną krową.
– Nie wierzę w to, kochanie. Kiedy ci powiedziała?
– Wcale mi nie powiedziała. Znalazłem list.
– Aha. —. Ojciec pokiwał z namysłem głową. – A co ona powiedziała?
– Jak to?
– Co ci powiedziała Claire? – spytała cierpliwie Jean, jakby rozmawiała z sześciolatkiem, który coś nabroił. Patrick dobrze pamiętał ten ton z dzieciństwa. – Czy wyjaśniła, dlaczego ukryła to przed tobą?
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Nie pytałem.
– Po prostu zabrałeś swoje rzeczy i odjechałeś?
– No... tak.
– Rozumiem.
Patrick westchnął i przygładził ręką włosy.
– Nie mogę jej wybaczyć, mamo. Zataiła przede mną coś ważnego. Po co miałbym z nią dyskutować... I dlaczego mówisz do mnie jak do dziecka? Na litość boską, przecież ja cierpię!
Wzburzony podszedł do okna i wciągnął haust powietrza. Ale nie poczuł ulgi. Kontury ogrodu rysowały się niewyraźnie. Zamknął oczy i przycisnął je palcami.
Na szczęście obok niego był pies. Otworzył oczy i skierował się prawie na oślep ku drzwiom.
– Wyprowadzę psa na spacer – rzucił szorstko i wyszedł.
Rodzice mogą zostać sami i dyskutować do woli o jego poplątanym życiu.
Spacerował kilka godzin po lesie rozciągającym się za domem i po polnych drogach. W końcu wrócił spocony i zmęczony. Chciało mu się pić.
Matka zerknęła na niego i od razu postawiła na stole wielki dzbanek wody z lodem i domowy piernik. Zjadł kawałek ciasta i pomyślał, że nie jest tak dobre jak piernik Claire. To idiotyczne, przecież zawsze uwielbiał piernik, który piekła matka. Jadł bez apetytu, żałując, że to nie jest tarta cytrynowa, bo nie przypominałaby mu o Claire.
Przecież to śmieszne. Jak mogło cokolwiek przypominać mu o Claire, skoro ani na chwilę o niej nie zapomniał?
Matka siedziała przy drugim końcu stołu, pijąc herbatę. Podsunęła mu szklankę wody. Kiedy opróżnił ją, znów nalała mu do pełna. Dopiero wtedy zrobiło mu się trochę raźniej.
Zawstydził się, że tak obcesowo potraktował swych rodziców.
– Przepraszam. Nie chciałem być niegrzeczny. Wiem, że staracie się mi pomóc.
– Jesteś zdenerwowany. Rozumiem to – odparła matka. – Ale nie mogę pojąć, dlaczego uważasz, że ta urocza dziewczyna cię wykorzystuje.
Spojrzał na nią z oburzeniem.
– Dlaczego? To przecież oczywiste! Spójrzcie, ile ode mnie dostała – samochód, lodówka, kosiarka, pieniądze za stodołę. Czy to mało?!
– Ale stodoła to był twój pomysł. Tak samo jak samochód i reszta rzeczy. Jesteś niesprawiedliwy, Patrick. Pomijając to, że nie powiedziała ci o liście, ona cię naprawdę kocha.
Potrząsnął gwałtownie głową.
– Wcale nie. Wykorzystywała mnie. Uwierz mi, mamo, to świetna aktorka. Chciała, żebyśmy się pobrali. Na pewno zdała sobie sprawę, że kiedy dowiem się o Jess, jej źródło dochodów wyschnie. Przez wiele tygodni nawet nie pytałem o wynik testu. Zapomniałem o tym. Pewnie myślała, że jej się udało.
Jean pokręciła z rozpaczą głową.
– To nie ma sensu, Patrick. Znam Claire. To, co mówisz, w ogóle do niej nie pasuje.
– Ależ mamo, ona schowała list!
– Czy dostałeś jego kopię?
Patrick wytrzeszczył oczy.
– Jaką kopię?
– Kopię wyniku z laboratorium.
– Nie. Pewnie wysłali mi to do Londynu.
– Czy sekretarka nie przesyła ci poczty do Suffolk?
– Nie żartuj, mamo. Oczywiście, że mi wszystko przesyła.
– To dlaczego nie dostałeś tego listu?
Wzruszył ramionami.
– Może Claire go przechwyciła?
– Czy to możliwe? Kto odbiera pocztę?
Znów wzruszył ramionami.
– My oboje. Ten list mógł przyjść, kiedy ona akurat była w domu.
– A może jeszcze nie przyszedł?
Patrick zmarszczył brwi.
– Przecież dałem jej moje wyniki kilka miesięcy temu. Miała tylko pójść do internisty. Na wyniki czeka się około trzech tygodni. To znaczy, że nadeszły w maju.
– A jeśli od razu się do tego nie zabrała? Claire jest trochę niezorganizowana. Czy to możliwe?
Oczywiście, że to możliwe, ale mało prawdopodobne. Nawet nie chciał myśleć, że tak właśnie mogło być, bo wtedy wyszedłby na idiotę.
Potrząsnął głową.
– Nie. Myślę, że chodziło jej tylko i wyłącznie o to, by wyciągnąć ode mnie pieniądze. Prawdę mówiąc, gdyby nie zdjęcia...
– Jakie zdjęcia?
Spojrzał na matkę i skrzywił się.
– Nie, nic.
– Jakie zdjęcia, Patrick?
Westchnął i zamknął oczy. Znał ten ton. Nie było przed nim ucieczki. Nie na darmo matka była kiedyś nauczycielką w szkole podstawowej.
– Zdjęcia Willa i Amy. Zrobił je, kiedy byli razem.
– Chciałabym je zobaczyć.
– Nie, mamo. – Zamknął oczy. – To bardzo intymne zdjęcia.
– Nieprzyzwoite?
Potrząsnął głową.
– Ależ nie. Wcale nie są nieprzyzwoite. To artystyczne zdjęcia, nawet bardzo piękne.
– W takim razie chciałabym je zobaczyć.
– Ależ, mamo. One są... intymne.
– Jestem dorosła, Patrick. Na pewno nie będę zszokowana. To zdjęcia mojego syna zrobione tuż przed śmiercią. Tak mało nam zostało po nim. A teraz jeszcze straciliśmy Jess. Chcę je zobaczyć.
– To niemożliwe. Claire ma te zdjęcia.
– W takim razie poproszę ją, kiedy u niej będę.
Podskoczył do góry, wytrzeszczając oczy.
– Będziesz u niej? Nie możesz tam jechać, mamo.
– Mogę. Tak samo jak ty. Nie mam zamiaru tracić kontaktu z nią i Jess. Musisz porozmawiać z Claire. Musisz jej wysłuchać... o ile naprawdę ją kochasz.
Ich spojrzenia spotkały się.
– Oczywiście, że ją kocham – powiedział łamiącym się głosem. – Dlatego jest mi tak przykro.
– Jedź do mej i dowiedz się, co ma do powiedzenia.
Potrząsnął głową.
– Nie mogę. Potrzebuję trochę czasu. Muszę wszystko przemyśleć.
– Może łatwiej ci będzie, jeśli poznasz fakty. – Ojciec wstał i położył rękę na ramieniu Patricka. – Porozmawiaj z nią. Nie możesz pozwolić, żeby duma zniszczyła twój związek.
W stodole było chłodno, cicho i spokojnie. Claire usiadła na podłodze. Tu miała być sypialnia małżeńska w ich nowym domu. Dokładnie w tym miejscu stałoby łóżko. Niewidzącymi oczami spoglądała na dolinę.
Czuła się pusta w środku i niesprawiedliwie sponiewierana. Patrick po prostu ją zostawił, kiedy dowiedział się, że Jess nie jest córką Willa.
Była bez środków do życia. Stodoła będzie niedługo ukończona i zostanie sprzedana obcym ludziom. Claire utraci dosłownie wszystko.
Najgorsze było to, że nie wiedziała, dlaczego tak się stało. Jeszcze wczoraj Patrick mówił, że ją kocha. To niemożliwe, żeby wszystko zmieniło się z powodu Jess.
Skoro ją kochał i chciał się z nią ożenić, jakie znaczenie mogło mieć dla niego, kto jest ojcem małej?
A jednak wyszedł bez słowa wyjaśnienia.
Był tak złośliwy! Co to znaczy, że sielanka się skończyła? Przecież zawsze broniła się przed przyjmowaniem od niego prezentów. Chciała oddać mu cały dług, kiedy tylko zarobi dość pieniędzy. Zależało jej na tym, żeby się uniezależnić.
Westchnęła ciężko i przełknęła ślinę, z trudem powstrzymując łzy.
Nie przyszło jej do głowy, że to Patrick załatwiał jej zlecenia. Powinna była się domyślić, gdyby umiała rozumować racjonalnie.
Rozejrzała się po na wpół wykończonym wnętrzu. Wysoki sufit ze sklepieniem z luków, pięknie odnowione belki stropowe uzupełnione gdzieniegdzie nowymi dębowymi wstawkami. Co z tego, że to wszystko było piękne, skoro zamieszka tu ktoś inny.
Nie ona z Patrickiem, Jess, kotem, psami i wszystkimi dziećmi, które jeszcze miały się urodzić. Nie będzie miała innych dzieci. A przynajmniej nie z Patrickiem. Chyba z nikim, bo nieprędko pozwoli komukolwiek zbliżyć się do siebie.
– Claire?
Odwróciła głowę i serce podeszło jej do gardła. W przyćmionym świetle na szczycie drabiny stał Patrick.
– Czy mogę wejść?
Wzruszyła ramionami. Serce waliło jej jak młot.
– To twoja stodoła.
Szedł powoli w jej stronę. W pustym pomieszczeniu jego kroki zadudniły echem. Zatrzymał się, a potem przykucnął obok niej.
Przez chwilę milczał, spoglądając na dolinę.
– Czy możemy porozmawiać? – spytał starannie kontrolowanym głosem.
– O liście?
– O liście też.
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, co jeszcze jest do powiedzenia. Myślałam, że mnie kochasz. Teraz okazało się, że nie. Uważasz, że zależy mi tylko na twoich pieniądzach. Nie mogę o tym spokojnie słuchać.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Spojrzała na niego z mieszaniną gniewu i zmieszania.
– O czym? Że nie poluję na bogatego męża?
– O liście i wynikach badań. O tym, że Jess nie jest córką Willa.
Claire otworzyła oczy ze zdumienia.
– Kiedy miałam ci powiedzieć?
Patrick parsknął śmiechem.
– Jak to kiedy? Miałaś na to kilka tygodni.
– Wcale nie. Ten list dostałam dzisiaj rano.
Teraz on nie posiadał się ze zdumienia.
– Dzisiaj? Chcesz powiedzieć, że te badania trwały trzy miesiące? Nie wierzę.
Claire odwróciła głowę, rumieniąc się.
– Dopiero niedawno poszłam z Jess do lekarza. Nie wiem, dlaczego wydawało mi się to nieważne. Zupełnie nieistotne.
– A gdzie jest Jess?
Skoro o to pyta, to widocznie nie jest taki obojętny.
– Śpi. Kropka zaszczeka, jeśli Jess się zbudzi i zacznie płakać.
Patrick skinął głową, a potem zmarszczył brwi.
– To znaczy, że nic nie wiedziałaś wczoraj wieczorem, kiedy poprosiłem cię o rękę? Kiedy mówiłem o adopcji Jess?
– Oczywiście, że nie! Miałam ci powiedzieć, kiedy wrócisz do domu. Tylko nie wiedziałam jak. – Jej głos złagodniał. Złość zaczynała jej przechodzić. – Wiem, jak ją kochasz i ile Jess znaczy dla twoich rodziców. Dlatego schowałam ten list. Chciałam się chwilę zastanowić, jak wam to powiedzieć. Przepraszam, że nie zadzwoniłam od razu do ciebie na komórkę. Ale tak trudno mi było zerwać tę ostatnią nitkę, która cię łączyła z Willem. – Otarła łzy, które potoczyły się po jej policzkach. – Przepraszam, Patrick. Przepraszam, że cię w to wciągnęłam. Byłam pewna, że Amy mówi prawdę. No i te zdjęcia. Wszystko wskazywało na to, że to Will jest ojcem. Byłeś taki szczęśliwy i nie pytałeś o wyniki testu.
– Zapomniałem – przyznał ze skruchą. – Tak przyzwyczaiłem się do myśli, że Jess jest córką Willa i że jest... naszym dzieckiem.
Claire skinęła głową. Przymknęła oczy, przełykając łzy.
– Wiem.
– Domyślasz się, kto może być jej ojcem?
Potrząsnęła głową.
– Nie. Może coś przyjdzie mi do głowy, kiedy przejrzę rzeczy Amy. Ale tak naprawdę wcale nie chcę się dowiedzieć. Nie mam siły znów przez to przechodzić.
– Wcale cię nie namawiam. Ale co zrobisz, kiedy Jess cię kiedyś spyta? Ma prawo wiedzieć.
– To prawda. Może dowiem się czegoś z pamiętnika Amy. Nigdy nie chciałam do niego zaglądać.
– Rozumiem cię. Przeżywałem to samo, kiedy umarł Will. Nagle dowiedziałem się zupełnie nowych rzeczy, o których chciałem z nim porozmawiać. Ale było za późno. Zwykle jest za późno. – Odwrócił głowę. – Przepraszam cię za wszystko, Claire. Wygadywałem dziś rano różne głupstwa. Wiem, że niełatwo wybaczyć takie słowa. Ale byłem pewien, że miałaś ten list od dawna. Myślałem, że specjalnie skłoniłaś mnie do oświadczyn, bojąc się, że cię zostawię, gdy się dowiem prawdy.
– Zrobisz tak? – spytała spokojnie, choć serce pękało jej z żalu. – Masz zamiar odejść?
Spojrzał na nią płonącymi oczami.
– Nie. Nie zostawiłbym cię, gdybyś mi powiedziała prawdę. Myślałem, że mnie oszukałaś, a to strasznie boli. Wcale nie chodziło mi o Jess. Gdybym to ja odebrał list, powiedziałbym ci, że to nie ma znaczenia. I tak cię kocham. Jess jest wspaniała, ale przede wszystkim kocham ciebie. Pragnę być z tobą, jeśli tylko mi wybaczysz.
Claire chciała powiedzieć „Tak, oczywiście”, ale nie mogła.
– Zraniłeś mnie. – Przycisnęła dłoń do ust, żeby powstrzymać szloch. – Nie mogłam uwierzyć, że powiedziałeś takie słowa... że mogłeś tak o mnie myśleć. Nic nie rozumiałam.
Wybuchnęła płaczem. Zerwała się i szybko zeszła po drabinie. Chciała uciec od niego jak najdalej. Chętnie zamknęłaby drzwi na klucz, ale jak zwykle gdzieś się zapodział. Nigdy nie mogła znaleźć klucza.
– Claire? – Patrick pchnął drzwi i wszedł do środka. Objął ją i przytulił. – Do diabła. Byłem strasznym głupcem. Przepraszam.
– Masz za co – powiedziała, waląc go pięściami w pierś. – Jak mogłeś tak o mnie myśleć? •
– Nie wiem. Po prostu oszalałem z rozpaczy.
– I co się stało, że odzyskałeś rozum?
– Moja matka spytała, czy dostałem kopię listu z laboratorium. Powiedziałem, że nie, ale być może ją zabrałaś. Matka stwierdziła, że zwariowałem i że na pewno mnie kochasz. Przypomniała, jak się broniłaś, kiedy chciałem ci coś kupić. Oczywiście miała rację.
– Brawo dla mamy. Przynajmniej jedna osoba w twojej rodzinie zachowuje się rozsądnie. Chyba powinnam się cieszyć, że Jess nie jest z tobą spokrewniona, bo przynajmniej nie będzie przypominać mi ciebie przez całe życie. Zapadła cisza. Patrick otworzył drzwi i zawołał psa.
– Claire, mogę tylko cię przeprosić. Gdybyś kiedyś zmieniła zdanie, wiesz, gdzie mnie szukać.
Drzwi cicho się zatrzasnęły. Kropka przycisnęła nos do ręki Claire, patrząc jej żałośnie w oczy.
– Och, wiem, kochanie – powiedziała Claire. Zanurzyła twarz w sierści suczki i rozszlochała się w głos.
Pamiętnik był zaskakujący. Amy zapisywała wszystkie chwile spędzone z Willem, którego znała jako Patricka, a na końcu był dopisek: „Kocham go”.
Kiedy próbowała się do niego dodzwonić, powiedziano jej, że wyjechał do Japonii w interesach. Kilka dni później okazało się, że jest w ciąży.
„Mam nadzieję, że to dziecko Patricka” – zapisała w pamiętniku. „Ale nie sądzę. Był taki ostrożny. Chyba że to ten jeden raz. Ale daty się nie zgadzają. To musiało być wtedy na przyjęciu. O Boże, co ja zrobię? Będę miała dziecko”.
Wspomniała o przyjęciu, na którym była kilka dni przed weekendem spędzonym z Willem. Wszystko wydawało się pasować. Claire przewróciła kartki na ostatnią stronę, na której kończyły się zapiski. Amy była rozgoryczona po spotkaniu z Patrickiem.
„Nawet mnie nie poznał. Dał mi pieniądze na pociąg – śmiesznie mało, biorąc pod uwagę moje długi. Był bardzo uprzejmy, ale jakiś inny. To dziwne. Wcale nie przypominał mężczyzny, w którym się kiedyś zakochałam. Ale i tak warto było spróbować, choć wiem, że to dziecko nie jest jego. Miałam wprawdzie nadzieję, ale to nie było fair. Bóg raczy wiedzieć, kto jest ojcem Jess, ale jestem mu wdzięczna, bo to najwspanialsza rzecz, jaka mnie spotkała w życiu. Szkoda, że nie będę mogła się nią opiekować, ale Claire mnie zastąpi. Ona zawsze była lepsza ode mnie. Claire, jeśli czytasz to teraz, wiem, że Jess będzie przy tobie bezpieczna. Dziękuję ci za wszystko. Kocham cię i przepraszam”.
To wszystko. Ostami zapisek powstał w dniu śmierci Amy. Claire zamknęła zeszyt i przytuliła go do serca. A potem zwinęła się w kłębek na łóżku siostry i wypłakiwała z siebie cały żal. Zasnęła dopiero wtedy, gdy świt zaczął przezierać przez firanki.
Rano zbudził ją natarczywy dzwonek telefonu. Zbiegła do pracowni i podniosła słuchawkę.
– Halo?
– Claire? Tu Jean Cameron. Przepraszam, że budzę cię tak wcześnie. Patrick miał wypadek. Jest w szpitalu w Ipswich. Czy możesz przyjechać? Wciąż traci przytomność, ale pyta o ciebie.
Claire usiadła z wrażenia. Krew ścięła jej się w żyłach.
– Co mu się stało?
– Jeszcze nie wiadomo. Godzinę temu znaleziono go w rozbitym samochodzie. Ma obrażenia głowy i złamane żebra, ale nie wiadomo, czy nie doznał urazu mózgu.
– Już jadę – powiedziała. – Powiedzcie mu... – Jej głos załamał się. – Powiedzcie, że go kocham.
– Sama mu to powiesz. Jedź ostrożnie, kochanie. Spotkamy się w szpitalu. Och, zapomniałam. Psu nic się nie stało. Policja go odnalazła.
Claire przejechała szczotką po włosach, porwała Jess z łóżeczka, przewinęła ją i chwyciła z lodówki butelkę ze smoczkiem.
– Zostań, Kropka.
Jednak pies za nic w świecie nie chciał jej posłuchać, jakby czuł, że stało się coś złego. Wzięła więc także Kropkę.
Starała się jechać wolno, ale wskazówka szybkościomierza wciąż wychylała się do przodu. Claire myślała, że po drodze zatrzyma ją policja, ale jakoś udało jej się dojechać. Skręciła na parking i zatrzymała się jak najbliżej wejścia. Nie miała pieniędzy na parkometr, bo zostawiła torebkę w domu, więc napisała parę słów na opakowaniu po czekoladzie i wsadziła papierek za wycieraczkę. Potem chwyciła na ręce Jess.
– Czekaj tu, Kropka – powiedziała i pobiegła do wejścia. – Szukam Patricka Camerona. Miał wypadek...
– Claire!
Odwróciła się. Ojciec Patricka wyciągnął do niej rękę.
– Chodź. Zaprowadzę cię do niego.
Patrick leżał podłączony do różnych urządzeń. Obok niego siedziała matka.
Kiedy weszli, podniosła głowę.
– Claire. Dzięki Bogu, że już jesteś. – Łzy stanęły jej w oczach. – Daj mi małą... Chodź do babci, skarbie.
Do babci. O Boże.
– Patrick? Patrick, to ja, Claire. Zbudź się. Porozmawiaj ze mną.
Jego powieki poruszyły się. Przez chwilę wpatrywał się w nią nieruchomo, a potem spróbował się uśmiechnąć. Jedno drgnienie warg, raczej grymas niż uśmiech, ale to wystarczyło.
– Przyjechałaś – odezwał się niewyraźnym, chropawym głosem.
Łzy napłynęły jej do oczu.
– Oczywiście, że przyjechałam. Kocham cię.
– Ja też cię kocham. Boli mnie głowa.
– Za dużo myślałeś. Powinieneś zostawić to mnie. To dla ciebie zbyt trudne.
Uśmiechnął się szerzej.
– Wiem. Będziesz ze mną?
– Tak.
W jego oczach zamigotała radość. Potem westchnął i zamknął je.
Claire z przerażeniem spojrzała na pielęgniarkę stojącą po drugiej stronie łóżka.
– O Boże. Czy on... ?
– Po prostu zasnął. Wszystko będzie dobrze. Tomografia mózgu nie wykazała uszkodzeń. Przez kilka godzin zostanie pod naszą obserwacją, a za dzień lub dwa wróci do domu.
Claire usiadła. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ściska Patricka kurczowo za rękę. Rozluźniła uścisk, lecz napięcie nie osłabło. I wtedy zrozumiała, że to on ściska jej palce.
Uniosła jego dłoń do ust i pocałowała. Potem przytuliła policzek do jego dłoni i zamknęła oczy.
– A więc wyczuła, że nie jestem Willem. – Patrick odłożył pamiętnik Amy i oparł głowę na poduszkach. Jak to dobrze, że nareszcie poznał prawdę. – Cieszę się, że Amy tak mocno kochała Willa. Cieszę się, że nie czuła do mnie żalu. Trochę mi ulżyło.
– Ale wciąż nie wiemy, kto jest ojcem Jess. Obawiam się, że to zostanie tajemnicą.
Patrick wziął Claire za rękę.
– To nie ma znaczenia. Ma matkę i ojca, a potem będzie miała braci i siostry. Czy mówiłem ci, że rodzice od razu się zorientowali?
Spojrzała na niego badawczo.
– Jak to?
– Po kolorze włosów. Cała nasza rodzina ma ciemne włosy, a poza tym Jess nie była podobna do żadnego dziecka w naszej rodzinie. Ale dla nich nie ma najmniejszego znaczenia, czy Will był ojcem Jess. I tak bardzo ją kochają. Ciebie też.
– A ty?
– Zgadnij.
Stuknęła go lekko w ramię.
– Uważaj, tu mam siniaka – powiedział, krzywiąc się.
– To nie zaczynaj.
Uśmiechnął się.
– Przecież wiesz, że cię kocham. Chodź, to ci pokażę jak bardzo.
– Dwa dni temu miałeś wypadek.
– Ale już jest znacznie lepiej. Zresztą chcę to sprawdzić. Chodź tutaj.
Wyciągnął rękę i przytulił Claire do siebie, ale tylko ją pocałował. Nie miał na nic więcej siły, choć czuł się o niebo lepiej. Jeszcze dzień lub dwa, pomyślał.
– Jess się zbudziła – szepnęła Claire.
– Wiem. Słyszę, jak gaworzy. Przynieś ją tutaj.
Claire poszła po dziewczynkę. Potem wszyscy leżeli obok siebie. Patrick patrzył, jak Jess bawi się gumową zabawką, i nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Odwrócił głowę i poszukał wzroku Claire.
– Powiedz, czy przyszłabyś do mnie, gdyby nie ten wypadek?
Skinęła głową.
– Tak. Kiedy się uspokoiłam, zrozumiałam, że nie postąpiłam mądrze. Ale stawiam ci jeden warunek.
– Jaki?
Nagle przeszył go strach.
– Nie wolno ci nigdy wyciągać pochopnie wniosków. Najpierw musisz ze mną porozmawiać. No i musisz mi ufać.
Skinął głową, czując, że ciężar spadł mu z serca.
– Przepraszam. Obiecuję, że się poprawię. Nigdy już nie popełnię błędu.
– Bardzo wątpię. W końcu jesteśmy tylko ludźmi. Ale zawsze trzeba to wyjaśnić.
Patrick uśmiechnął się.
– Umowa stoi. Ale coś mi się zdaje, że musisz się teraz zająć Jess.
Claire ześlizgnęła się z łóżka i odrzuciła kołdrę.
– Wyglądasz już lepiej – powiedziała z uśmiechem. Teraz twoja kolej. Wstawaj.
Westchnął i pokręcił głową, ale wstał. Wyprostował ostrożnie ramię i wziął Jess na ręce.
– Chodź, skarbie, zmienimy pieluszkę.
Jess złapała go za uszy i pocałowała. Ten niezdarny, mokry pocałunek wypełnił jego serce miłością. Pomyśleć, że prawie ją utracił – ją i Claire.
Ależ byłem głupcem, westchnął w duchu. To się więcej nie powtórzy. Przewinął małą w asyście Claire, a potem zeszli do kuchni. Z zewnątrz dobiegał odgłos stukania młotkiem i piłowania. Robotnicy pracowali pełną parą. Jego marzenie nabierało kształtów.
Ale najważniejsze było to, że mógł zamieszkać tu z Claire i z Jess. To było prawdziwe szczęście i zrobi wszystko, by zostało tak na zawsze.