Anderson Caroline Kobiece sekrety Związek na całe życie

background image

1


C

aroline

A

nderson

Z

wi

ą

zek

na

ca

ł

e

ż

ycie


Tłumaczyła Anna Brzozowska

background image

2

Rozdział 1


– No nie!
Patrick rzucił słuchawkę i odsunął krzesło, prawie przy-

gniatając ogon psa. Niezrażony tym zwierzak poderwał się z
miejsca, myśląc, że czeka go spacer. Ale Patrick pokręcił głową.

– Przykro mi, nie teraz. – Włożył marynarkę i ruszył ku

drzwiom.

Pies wpatrywał się w niego, czekając na zachętę, ale Patrick

rzucił mu tylko ciastko. To nie potrwa długo. Zawsze załatwiał
takie sprawy szybko, choć ostatnim razem było mu trochę żal
dziewczyny, która do niego przyszła.

Nie miał ochoty wspominać tej wizyty. Ruszył szybko w

kierunku windy. Jeśli ta młoda kobieta myśli, że akurat jej do-
pisze szczęście i zdoła wrobić go w ojcostwo, to bardzo się roz-
czaruje. Lepiej niech zagra na loterii, tam prędzej się jej po-
szczęści.

Patrick pamiętał wszystkie kobiety, z którymi łączyły go

intymne związki. Pamiętał i darzył sympatią. Żadna oszustka nie
nabierze go, że ma z nim dziecko.

Gdy drzwi windy rozsunęły się, ujrzał w holu młodą matkę

z kapryszącym dzieckiem na ręku. Patrick westchnął. Poprzed-
nia kandydatka też zjawiła się z płaczącym niemowlęciem. Ot,
nowa strategia tych naciągaczek. Chciały go wzruszyć, wziąć na
litość.

Tak czy inaczej, nie miały szans. Ani wtedy, choć tamta

dziewczyna była naprawdę zrozpaczona, ani teraz. Nie z nim
takie numery, ot co.

– Pan Cameron?
Proszę, coś nowego. Przynajmniej nie zaczęła od „kocha-

nie”. Przyglądał się jej przez chwilę. Jedwabiste, platynowo-

background image

3

blond włosy uczesane w koński ogon, jasnoszare bystre oczy,
pełne usta pozbawione śladu szminki, obcisła kurtka podkreśla-
jąca zgrabny biust i smukłą talię.

– Czy my się znamy? – spytał, dobrze wiedząc, że tak nie

jest, i w jakimś sensie żałując tego. Co za głupota. Przecież to
tylko zwykła oszustka.

Poprawiła dziecko w ramionach i płacz zmienił się w jedno-

stajne zawodzenie. Kołysząc niemowlę, spojrzała na Patricka w
taki sposób, jakby przenikała go do głębi.

– Nie. – Jej głos był kusząco niski i łagodny. – Ale znał pan

moją siostrę, Amy Franklin. Była u pana kilka tygodni temu z
dzieckiem.

Aha.
– Powiedziałem, że widzę ją po raz pierwszy w życiu.
– To nieprawda. Mam dowody...
– Przepraszam, czy to pani samochód?
Oboje spojrzeli na recepcjonistkę, która z wyraźnym zain-

teresowaniem przyglądała się temu, co działo się za szklanymi
drzwiami. Tuż przed wejściem, blokując ruch, ciężarówka po-
mocy drogowej unosiła do góry starego różowego citroena.

– O Boże – jęknął Patrick.
– No właśnie – dodała zza recepcyjnej lady Kate.
Samochód wyglądał jak rekwizyt z ery hippisowskiej.
Sfatygowana karoseria pomalowana była w wielkie psy-

chodeliczne kwiaty, a przez kołyszące się w powietrzu drzwi
wypadało konfetti złożone z tekturowych kubków i papierków
od cukierków.

– Jak on śmie!
Rzekoma siostra Amy Franklin wcisnęła dziecko w ramiona

Patricka, odwróciła się na pięcie i trzymając się pod boki, ru-
szyła w stronę drzwi. Potem, wymachując rękami jak wiatrak,
obsypała przekleństwami nieszczęsnego kierowcę ciężarówki,

background image

4

wskazując na dyndający w górze samochód.


– O Boże – jęknął znów Patrick, podał płaczące dziecko

Kate i wyszedł na dwór. Wyciągnął z kieszeni portfel, zastana-
wiając się, ile to go będzie kosztowało. Na pewno więcej, niż
jest wart ten samochód, ale nie mógł pozwolić, by ta kobieta
zdzieliła po łbie pechowego pracownika służb miejskich i zo-
stała aresztowana.

– Bardzo przepraszam, ta pani chciała wjechać na nasz par-

king, ale jej samochód stanął i nie mogła go uruchomić. Właśnie
weszła, żeby zadzwonić po pomoc drogową – improwizował.
Stanowczym gestem odsunął pannę Franklin i stanął między nią
i kierowcą. – Postaram się wynagrodzić panu kłopot...

Mężczyzna parsknął, nie ruszając się z miejsca.
– Przykro mi, kolego. Takie są przepisy. Muszę usunąć ten

samochód, bo tamuje ruch. Właścicielka pofatyguje się po niego
na policję. Ale ile on jest wart? Dziesięć funtów? Może pięć-
dziesiąt, jeśli trafiłby się jakiś kolekcjoner. Na miejscu tej pani
nie zawracałbym sobie tym głowy, ale i tak trzeba będzie się
zgłosić, żeby zapłacić mandat.

Więcej kłopotu niż to wszystko warte, pomyślał Patrick. Ale

w końcu to nie jego samochód.

– Ile będzie wynosić ten mandat? – spytała panna Franklin,

a usłyszawszy odpowiedź, zawołała: – To po prostu skandal!

– Trzeba było skorzystać z parkometru, skarbie. – Kierowca

wzruszył ramionami. – Wtedy nie byłoby kary.

– Ale on się zepsuł! – zawołała płaczliwie, przypominając

sobie wymówkę Patricka. – Przecież pan słyszał!

– Pewnie, pewnie! Słuchaj, kochana, nie mogę nic odkręcić,

bo już wypisałem mandat, a płacą mi...

– Mamę grosze – odpowiedzieli zgodnym chórem.
Spojrzał na nich ponuro.

background image

5

– Macie szczęście, że nie musicie się martwić o pieniądze.
Patrick westchnął, przygładzając włosy, ale panna Franklin

zapałała gniewem.

– Jacy wy?! – wrzasnęła. – Co ja mam z nim wspólnego?!

Ledwo wiążę koniec z końcem. Dlatego jeżdżę takim gratem.
Nie może pan go zabrać. Poza tym – dodała, pociągając nosem –
w środku są rzeczy dziecka. Zaraz muszę nakarmić to maleń-
stwo!

– Dziecko? Jakie dziecko – Kierowca z przerażeniem spoj-

rzał na samochód.

– Bez obaw, wzięłam małą ze sobą, ale jej rzeczy są w au-

cie. Nie może pan ich zabrać. Muszę ją nakarmić.

Odetchnął z ulgą. Nie chciał mieć na sumieniu dziecka

uwięzionego w dyndającym samochodzie.

– Nie powinienem tego robić – powiedział z rezygnacją –

ale dam pani minutę na zabranie rzeczy.

– Samochód też mi jest potrzebny!
– Niech pani go posłucha – odezwał się cicho Patrick. Za

ciężarówką zrobił się już olbrzymi korek. – Odbierze pani sa-
mochód później.

– Ciekawe za co – warknęła. – No i jak wrócę z dzieckiem

do domu? Na piechotę?

Patrick westchnął. Czuł, jak jego portfel robi się coraz lżej-

szy.

– Niech się pani nie martwi. Proszę tylko zabrać rzeczy.

Tylko? Łatwo powiedzieć!

Pięć minut później w eleganckim holu imperium Patricka

Camerona powstał ogromny stos złożony z dziecięcej wypraw-
ki. Przedmiotów było mnóstwo, lecz zapewne były mniej warte
niż drobne brzęczące w kieszeni Patricka.

Panna Franklin stała w drzwiach z mandatem w dłoni, wpa-

trując się z rozpaczą w swój znikający samochód.

background image

6

Dziecko wciąż marudziło. Patrick spojrzał na stos rupieci.

Stare tenisówki, znoszony sweter, wyświechtany koc, kilka ta-
nich książek, teczka – o dziwo, całkiem przyzwoita – i mnóstwo
mniej lub bardziej zniszczonych dziecięcych łaszków. Recep-
cjonistka patrzyła na szefa w niemym zdumieniu. Patrick znów
nerwowo przygładził włosy, cicho westchnął i bezradnie spytał
Kate:



– Co teraz?
– Przyniosę pudło – odparła pospiesznie, starając się za-

chować powagę. Podała mu dziecko i zniknęła w drzwiach.

Patrick spojrzał na żałosną buzię niemowlęcia. Zrobiło mu

się żal maleństwa. Nie było niczemu winne. Pewnie przydałoby
się zmienić mu pieluszkę i nakarmić.

– Proszę mi ją dać – powiedziała panna Franklin i zręcznie

wzięła dziewczynkę na ręce. – Już dobrze, kochanie. Wszystko
w porządku, Jess – przemówiła czule.

Wszystko w porządku? Patrick miał co do tego pewne wąt-

pliwości. Nie, do diabła, nie da się w nic wciągnąć!

Mandat wypadł jej z ręki i pofrunął na podłogę. Patrick

podniósł go i schował do kieszeni. Zajmie się tym później.

Kate przyniosła dwa kartonowe pudła i zaczęła pakować do

nich rzeczy. Patrick przykucnął obok, żeby jej pomóc, ale
dziecko znów zaczęło głośno płakać.

Kate ze współczuciem spojrzała na niemowlę.
– Dam sobie radę – powiedziała cicho. – A może zabrałby

pan ją do siebie? Tam będzie jej łatwiej zająć się dzieckiem.

Skinął głową z rezygnacją i gestem wskazał drogę pannie

Franklin.

– Potrzebne mi będzie krzesełko i ta niebieska torba – po-

wiedziała.

background image

7

Patrick wziął to, o co prosiła i zerknął na Kate, która wciąż

zbierała z podłogi bagaże.

– Dziękuję – powiedział cicho. – Poproś Sally, żeby odbie-

rała moje telefony. – Odwrócił się do panny Franklin. –
Chodźmy. Zajmie się pani dzieckiem, a potem porozmawiamy –
powiedział oschle. Cóż, mimo zgrabnej figury i pięknego głosu
ta młoda kobieta była zwykłą szantażystką...

– Teraz możemy porozmawiać – rzucił nieprzyjaźnie, kiedy

przewinięta i nakarmiona dziewczynka zasnęła. Zamierzał w
pełni kontrolować sytuację, nie chciał dopuścić do chaosu. – Jak
już wspomniałem, nie znam pani siostry. Powiedziałem jej to,
kiedy do mnie przyszła, i doprawdy nie rozumiem, po co panią
tu przysłała, skoro nic się nie zmieniło.

Claire Franklin spojrzała na niego z niemym wyrzutem w

ślicznych szarych oczach.

– Wprost przeciwnie, wszystko się zmieniło, bo trzy dni po

wizycie u pana moja siostra przedawkowała narkotyki i zmarła.
Pan jest za to odpowiedzialny, tak jak i za to dziecko.

Patrick zbladł. Ta biedna dziewczyna, której zrozpaczony

wzrok pamiętał do tej pory, nie żyje. Panna Franklin przyjecha-
ła, żeby walczyć o prawa zmarłej siostry i jej dziecka. Nic
dziwnego, że była taka zdeterminowana, ale on i tak nie był ni-
czemu winny.

Nie jest ojcem tego maleństwa i nie ma zamiaru się do niego

przyznać. W żaden sposób nie przyczynił się do śmierci jego
matki, choć było mu z tego powodu przykro.

– Współczuję pani – powiedział łagodnie, lecz stanowczo –

ale naprawdę nie mam z tym nic wspólnego.

– To kłamstwo – odparła beznamiętnie. – Mam zdjęcia.

Serce zamarto mu w piersi.

– Zdjęcia? – powtórzył. Mówiła coś wcześniej o dowodach.

Do diabła...

background image

8

– Tak, zdjęcia. Intymne. Chyba pan rozumie, o czym mó-

wię.

Rozumiał świetnie. Ale na pewno to był fotomontaż.
– Bardzo łatwo teraz sfabrykować takie fotografie. Wystar-

czy aparat cyfrowy i znajomość paru sztuczek.

– Zdjęcia zrobiono w pana apartamencie. Tu, na tej kanapie,

pod oknem. W sypialni, gdzie przewijałam małą. Na tarasie.
Jakim sposobem mogłaby sfabrykować takie ujęcia? Panie Ca-
meron, nie wypłacze się pan z tego. Wystarczy zrobić testy
DNA, żeby to panu udowodnić. Pozwę pana do sądu, jeśli nie
przyzna się pan dobrowolnie, i niech mi pan wierzy, że zrobię
wszystko, by wygrać.

Nie miał co do tego wątpliwości.
– Oczywiście, niech pani zrobi małej testy. Ja mam to już za

sobą, bo jest to kolejna próba szantażowania mnie dzieckiem.
Rezultat będzie z pewnością taki sam jak w poprzednich przy-
padkach. Pani siostra nie jest pierwszą kobietą, która próbowała
tych sztuczek, i obawiam się, że nie ostatnią. Prześlę pani wyni-
ki moich badań.

– Świetnie. Daję panu tydzień, a potem zacznę działać.

Przekażę zdjęcia prasie. – Sięgnęła do niebieskiej torby i wy-
ciągnęła podniszczony kartonik. – Proszę, to moja wizytówka.
Jeśli nie skontaktuje się pan ze mną do poniedziałku, odnajdzie
pana mój adwokat, no i radzę uważnie przeglądać prasę. A teraz
niech pan zechce zamówić mi taksówkę. Za parę dni odbiorę
resztę rzeczy.

Już miał jej powiedzieć, żeby pojechała autostopem, kiedy

jego wzrok padł na śpiące dziecko. Złość wyparowała z niego w
jednej chwili.

Biedne maleństwo. Nie mógł skazywać go na taką podróż.
Na wizytówce był podany adres w hrabstwie Suffolk. Jakaś

farma w dolinie. Bardzo pięknie, ale Claire nie wyglądała na

background image

9

właścicielkę farmy. Może tam pracuje? Jest gosposią? Sądząc
po jej wyglądzie, na pewno nie zarabia dobrze. Zresztą mówiła,
że jest bez grosza.

Claire. Smakował jej imię. To ciekawe, że takie zwykłe

imię stało się nagłe bardzo melodyjne.

– Jak wrócicie do domu? Ma pani pieniądze na pociąg?
– Dam sobie radę – odparła po chwili wahania.
Z westchnieniem otworzył portfel i wyjął z niego Mika

banknotów.

– Proszę. To wystarczy na taksówkę.
Spojrzała wymownie na pieniądze.
– Musi pan mieć bardzo nieczyste sumienie, panie Came-

ron.

Z trudem opanował złość.
– Przeciwnie, panno Franklin. Mam bardzo czyste sumienie

i nie zamierzam tego zmieniać. Weźmie pani pieniądze czy też
zamierza pani przez głupi upór narażać dziecko na niewygody?

Po chwili wahania skinęła głową i schowała banknoty do

przepastnej niebieskiej torby.

– Oddam panu – powiedziała z taką stanowczością, że mi-

mo wszystko jej uwierzył.

Podniosła się dumnie z krzesła, wzięła dziewczynkę na ręce,

przewiesiła torbę przez ramię i stała, cierpliwie czekając.

– Zamówię taksówkę – rzucił sucho, podnosząc słuchawkę.

Wcale nie miał ochoty podziwiać tej młodej damy. – Kate, po-
proś George'a, żeby zaraz tu przyjechał. Wszystko według usta-
lonych zasad. – Odprowadził Claire z dzieckiem do windy. –
Kierowca weźmie pani rzeczy, żeby nie musiała pani po nie
wracać. – Wyciągnął rękę. – Do widzenia, panno Franklin.

Podała mu chłodną dłoń.
– Do widzenia.
Ale odniósł wrażenie, że to nie wszystko, co miała mu do

background image

10

powiedzenia. Nie mylił się.

Weszła do windy, po czym odwróciła się i spojrzała mu

głęboko w oczy. Czuł, że znów usłyszy coś nieprzyjemnego.

– Mówiłam poważnie. Ma pan tydzień, zanim rozpęta się

prawdziwe piekło.

Wcale w to nie wątpił.
Drzwi windy zamknęły się. Patrick wzruszył ramionami.

Niech panna Franklin robi, na co ma ochotę. To dziecko nie jest
jego, choć wyglądało słodko, a zdjęcia nie są żadnym dowodem.

Oczywiście gdyby jego brat żył, Patrick wygarnąłby mu, co

o tym wszystkim myśli. Nie po raz pierwszy miał przez niego
takie kłopoty.

Zaczął sobie wyobrażać, jak Will podszywa się pod swego

brata bliźniaka, który był od niego bogatszy i odnosił większe
sukcesy. To nie było trudne. Czy jednak posunął się aż do tego,
by udając Patricka, przyjmować kobiety w jego apartamencie?

Chyba wyrósł z takich dowcipów. Kiedy byli młodsi, często

zamieniali się rolami, doprowadzając do szału nauczycieli i
dziewczyny. Ale to było dawno temu.

Gdy dorośli, Patrick stał się poważnym i odpowiedzialnym

biznesmenem, natomiast Will... Cóż, nigdy nie dorósł, miewał
dziecinne pomysły nie zastanawiał się nad konsekwencjami
swoich uczynków. Ot, pierwszy przykład z brzegu: Will ulito-
wał się kiedyś nad szczeniakiem i zabrał go do domu, szybko
jednak żywa zabawka go znudziła i gdyby nie Patrick, pies wy-
lądowałby w schronisku. W ten sposób zwierzak zyskał pana,
który nieraz pędził przez całe miasto, żeby go wyprowadzić na
spacer.

To prawda, Patrick opiekował się nim troskliwie, a jednak

dotąd nie dał mu imienia...

Nacisnął guzik windy. Kiedy drzwi się otworzyły, zauważył

różowego króliczka na podłodze. To zabawka tej małej. Musiała

background image

11

wypaść jej z rączki. Do diabła! Poprosi Sally, swoją asystentkę,
albo lepiej Kate, żeby się tym zajęła. Kate miała wyraźną sła-
bość do dzieci, a Sally zadawałaby zbyt dużo pytań.

Wszedł do biura z królikiem w dłoni i szybko schował go do

szuflady biurka.

– Wszystko w porządku? – spytała Sally.
Z jej głosu przebijała ledwo ukrywana ciekawość, natomiast

pies przywitał go z niekłamanym entuzjazmem. Przynajmniej on
nie podda go przesłuchaniu.

– Oczywiście – skłamał. – Wyjdę z psem – dodał pospiesz-

nie, widząc, że Sally znów otwiera usta. – Odbieraj moje tele-
fony.

– Znowu?
Ale nie doczekała się odpowiedzi. Patrick chwycił obrożę i

skierował się ku drzwiom. Pies, radośnie merdając ogonem,
pobiegł za nim.

Park to idealne miejsce – cisza, spokój, będzie można po-

myśleć o tym, co zaczynało go niepokoić.

Był początek kwietnia. Will nie żył od ponad roku. Jeśli ta

dziewczynka skończyła cztery miesiące, to może być jego
dzieckiem.

A ponieważ byli jednojajowymi bliźniakami, wynik testu

DNA będzie pozytywny.

– Nic pani nie płaci – powiedział kierowca taksówki. – To

na rachunek pana Camerona.

– Och! – Claire zamrugała ze zdziwienia. – Jest pan pe-

wien?

– Jak najbardziej. Tak powiedziała Kate. Zresztą jestem u

nich na ryczałcie.

– Ale pan Cameron dał mi pieniądze.
George zaśmiał się dobrotliwie.
– Gdybym był bezczelny, wziąłbym od pani pieniądze, ale

background image

12

nie jestem, więc nie ma się o co kłócić. Wystarczy, że mi pani
podziękuje. Pan Cameron może sobie pozwolić na taki gest.

Claire chciała zaprotestować, ale w ostatniej chwili zrezy-

gnowała.

– W takim razie dziękuję.
Kierowca wniósł do domu bagaże i odjechał.
Claire miała wrażenie, że pieniądze zaraz wypalą dziurę w

kieszeni jej torby. Oczywiście odda je panu Cameronowi i
zwróci dług za taksówkę – kiedy tylko na to zarobi. Poza tym
musi zdobyć pieniądze na mandat.

Ha! Tylko jak to zrobić? – myślała, karmiąc małą i kąpiąc ją

przed snem. Nie ma na rachunek telefoniczny, a bez telefonu nie
zdobędzie pracy.

Jak na ironię, Patrick Cameron był architektem, a ona miała

odpowiednie kwalifikacje, by zatrudnić się w jego firmie. Może
powinna go zapytać? Mogłaby wtedy uniezależnić się, zdobyć
środki na utrzymanie siebie i Jess.

Uniezależnić? Parsknęła śmiechem. Dopiero wtedy uzależ-

niłaby się od niego. Wcale o tym nie marzyła. Zresztą co go
obchodziły jej kłopoty. Dzisiaj w ogóle nie zwrócił uwagi na
dziecko.

Nie. Wystarczy, że da pieniądze na opiekunkę dla małej, a

Claire zyska czas, by popracować parę godzin dziennie, dzięki
czemu wykaraska się z kłopotów finansowych i stanie się wia-
rygodna dla banku. Wystąpi o kredyt, by stworzyć u siebie stu-
dio, i wreszcie będzie mogła organizować wymarzone warsztaty
malarskie.

Wszystko sobie obmyśliła. Zamieszka na górze. Kuchnia na

dole była dość duża, żeby przyrządzać w niej posiłki dla
wszystkich gości, a resztę parteru zajmie wielkie studio. Gdy to
wszystko ruszy, Claire zacznie zarabiać całkiem spore pienią-
dze, wyżywając się przy tym artystycznie i nie tracąc kontaktu z

background image

13

Jess.

Tak, przemyślała już wszystko. Tylko jak zdobyć kapitał

początkowy? No właśnie. Patrick Cameron był bogaty i miał
obowiązek zapewnić przyszłość swojemu dziecku. Za tydzień
spotka się z nim znowu. Była tego pewna. Człowiek o takiej
pozycji nie będzie chciał, żeby brukowce dobrały mu się do
skóry. Musi zawrzeć z układ. Kiedy zobaczy zdjęcia Amy, prze-
stanie twierdzić, że jej nie znał.

Najpierw trzeba zrobić badanie DNA, a potem wszystko

będzie proste.

Ciekawe, jak Cameron się zachowa. Wyglądał na dżentel-

mena, ale z drugiej strony wypierał się znajomości z jej siostrą.
Jaki więc jest naprawdę? Nie mogła się doczekać, kiedy go
spotka.

To ją trochę zaniepokoiło.
Oczywiście wcale nie interesował jej jako mężczyzna. Był

kochankiem Amy, więc nie ma o czym mówić. No i te rozwi-
chrzone ciemne włosy, i przenikliwe spojrzenie zielonoszarych
oczu... Wcale nie był w jej typie!

A jego ciało... Oczywiście niewiele widziała, bo nie chciała

przyglądać się tym zdjęciom.

Kłamczucha!
Claire wolała oszukiwać samą siebie. To było znacznie

wygodniejsze, bo gdyby przyznała się, że podoba jej się taki
bogaty architekt, którego pracę szanowała i podziwiała, który –
gdyby tylko była z sobą szczera – był najprzystojniejszym męż-
czyzną, jakiego spotkała w swoim życiu, dopiero okazałoby się,
jak bezowocne są jej aspiracje.

Kim ona była? Sfrustrowaną dekoratorką wnętrz, kreślarką

ledwie utrzymującą się z dorywczych prac, bez żadnej przy-
szłości, bez szans na karierę, bez prawa do emerytury.

background image

14

Emerytura? Zaśmiała się. Przecież ma dopiero dwadzieścia

sześć lat. Ale teraz, gdy jest odpowiedzialna za to maleństwo,
musi myśleć o wszystkim.

Gdyby nie niespodziewana hojność ciotki Meg, nie miałyby

nawet dachu nad głową.

Och, ciociu! Co mam zrobić? – westchnęła, wpatrując się w

ciemny zarys stodoły, która stała nieopodal domu. Oczywiście
można było ją sprzedać, ale to oznaczałoby koniec marzeń.
Przecież stodoła miała być zaadaptowana na potrzeby studia.

A może Patrick Cameron okaże się darem zesłanym przez

los? Niedługo wszystko się wyjaśni.

Patrick spojrzał na list z wynikiem swoich badań DNA

sprzed roku. Okazały się zupełnie niepotrzebne, gdyż kobieta w
końcu załamała się i przyznała, że chodziło jej tylko o pienią-
dze. Ale test został wykonany i laboratorium zgodziło się za-
trzymać na wszelki wypadek kod genetyczny, którego był jedy-
nym właścicielem.

Westchnął. Jeszcze rok temu nie mógłby tak powiedzieć, ale

teraz Willa nie było już na świecie.

Will żartował, że jest jego klonem, ale w zeszłym roku, tuż

przed wyjazdem, oświadczył z powagą, że musi przestać żyć w
cieniu brata.

– Jestem jak twój klon, którego pozbawiono jakiegoś waż-

nego składnika. Ale kto się tego domyśli, jeśli będę daleko od
ciebie? Nawet ty, braciszku, nie rzucasz tak wielkiego cienia,
żeby sięgał aż do Australii.

Uśmiechnął się gorzko. Patrick objął go.
– Nie bądź głupi – wydusił tylko z siebie.
Ale Will wcale nie żartował. Pojechał do Australii z moc-

nym postanowieniem, że odmieni swoje życie, a dwa tygodnie
później utopił się, surfując w oceanie.

A teraz okazało się, że chyba zostawił dziecko.

background image

15

Patrick westchnął ciężko i schował kopertę do kieszeni.

Hippisowski citroen czekał na podziemnym parkingu.

Wsiadł do samochodu i przywiązał smycz psa do przednie-

go pasa, zastanawiając się, czy ten gruchot wytrzyma podróż.
Kiedy wjechał na autostradę, był pewien, że nic z tego nie wyj-
dzie. Mimo przeglądu wlókł się niemiłosiernie, huczał, parskał i
był przerażająco bezbronny obok ogromnych ciężarówek. Kie-
rowca z pomocy drogowej miał rację.

Patrick zrobił dobry uczynek i zapłacił mandat, ale robienie

przeglądu i odwożenie tego grata było wyrzucaniem pieniędzy
w błoto. Nadawał się tylko do kasacji.


Może jednak Claire będzie mu wdzięczna? Tak się martwi-

ła, że go traci. Właściwie dlaczego zależało mu na jej wdzięcz-
ności? W ogóle nie wiedział, dlaczego ryzykuje życiem w tej
różowej puszce z cynfolii, którą ona nazywała samochodem!

Z drugiej strony cynfolia ma swoje plusy – na przykład nie

zardzewieje. Ten stary gruchot ma co najmniej trzydzieści lat,
na pewno więcej niż Claire Franklin.

Claire.
Powtarzał w myślach to imię, przypominając sobie jej oczy,

usta, zgrabną figurę i delikatny zapach, który wciąż unosił się w
powietrzu, gdy wieczorem wrócił z psem do swego apartamen-
tu.

Czy to naprawdę było dwa dni temu? Wydawało mu się, że

minęła cała wieczność.

Różowy królik uwierał go w kieszeni. Czy ta mała tęskniła

za swoją zabawką? Miała na imię Jess. Zdrobniale od Jessica?
Jessamy? Jessamine?

Czy to możliwe, żeby cieszył się na to spotkanie? Przecież

nie znosił dzieci! Paskudne sikające maluchy. Ale ta dziew-
czynka mogła być córką Willa. Jego ostatnim prezentem dla

background image

16

rodziny. Dlatego chciał ją znów zobaczyć.

To, że miała atrakcyjną młodą ciotkę, było w ogóle bez

znaczenia!

background image

17

Rozdział 2


Claire usłyszała warkot samochodu, zanim jeszcze podje-

chał pod jej dom.

Oczywiście gdyby nie ten wypadek, wcale by go nie usły-

szała. Ale kiedy kosząc wyrośniętą trawę na łące za stodołą,
wjechała na coś kosiarką, maszyna stanęła i zapadła cisza.

W jej życiu bez przerwy coś się psuło.
Leżąc na ziemi, bezskutecznie próbowała naprawić kosiar-

kę. Spocona i zła przewróciła się na bok, zadzierając głowę.
Długie nogi w nienagannie skrojonych spodniach, jedwabna
koszula w ślicznym szarozielonym kolorze i twarz, której nie
spodziewała się zobaczyć tak szybko.

Coś takiego! Chyba nie mógł wybrać gorszego momentu!
– Pan Cameron!
– Dzień dobry, panno Franklin.
Zerwała się na równe nogi, łapiąc się jego wyciągniętej reki,

i otrzepała się z trawy, która oblepiła jej plecy.

Na drodze stał przeklęty samochód Amy. Patrick Cameron

nie wyglądał na zachwyconego podróżą.

– Gdzie dziecko? – spytał bez zbędnych wstępów.
– Śpi – odparła, czując, że jeżą jej się włosy. – Po co pan

pyta?

Wzruszył ramionami.
– Po prostu byłem ciekaw, kto się nią w tej chwili opiekuje.
– Ja – odparta z irytacją. – Nie jestem daleko. Widzi pan w

tym jakiś problem?

– Myślałem, że jest pani przy niej.
– Oczywiście. Jess jest w domu kilkadziesiąt metrów stąd.

Razem z psem.

Kropka dopiero teraz zwęszyła nieznajomego i wypadła z

background image

18

głośnym szczekaniem z domu.

– Cicho, Kropka – skarciła ją Claire.
Suczka zatrzymała się, podniosła głowę, a potem pobiegła

do samochodu i zaczęła drapać w drzwi.

– A, pies – powiedział Patrick.
Claire uniosła do góry brwi.
– Pies?
Patrick uśmiechnął się z przymusem.
– Mój pies. W samochodzie. Właściwie pies mojego brata.

Nie ma imienia. Nic się nie stanie, jeśli go wypuszczę?

– Na pewno nie. Kropka jest towarzyska. Ale czy pana pies

jej nie pogryzie? Nie mam pieniędzy na weterynarza.


– Ależ skąd. Zawsze bawi się z innymi psami w parku.
Podszedł do samochodu i wypuścił psa. Zwierzaki zaczęły

się obwąchiwać, merdając ostrożnie ogonami.

Claire, przyzwyczajona do widoku swej suczki o jasnej

sierści i małych zgrabnych uszach, wpatrywała się ze zdumie-
niem w kundelka Patricka. Czarny, z białą łatą na piersi i
mniejszy od Kropki, miał największe uszy, jakie kiedykolwiek
widziała.

Ale Kropce to nie przeszkadzało. Była zachwycona i wcale

nie przejmowała się pogmatwanym rodowodem towarzysza.

– Psy są znacznie bardziej bezpośrednie niż ludzie stwier-

dził Patrick, patrząc, jak zwierzęta dokładnie się obwąchują od
zadniej strony.

Jaki dowcipny! – pomyślała Claire.
– Jednak wolę być człowiekiem – odparła.
Uśmiechnął się, mrużąc oczy.
Był taki przystojny. O Boże! Nic dziwnego, że Amy się w

nim zakochała.

Amy. No właśnie. Musi pamiętać, że tu chodzi o Amy.

background image

19

– Dziękuję, że przywiózł pan samochód. Ile jestem winna?
– Winna? – zdziwił się. – Nic mi pani nie jest winna, prze-

cież musiałem się tu jakoś dostać.

– Ta kupa złomu nie była chyba wymarzonym środkiem

lokomocji!

Patrick zachichotał.
– Faktycznie cieszę się, że nie muszę nim wracać. Prawdę

mówiąc, dziwię się, że tu dojechałem.

Claire też była zdziwiona. Za to gdy ona tylko siądzie za

kierownicą, z miejsca jest awaria.

– Co się stało? – Patrick pochylił głowę nad kosiarką. Claire

westchnęła.

– Lepiej nie mówić. Uderzyłam w jakiś kamień. Nie wiem,

co się zepsuło. Może John to naprawi.

– John?
– To złota rączka. Wszystko mi naprawia. – Kiedy stać

mnie na to, dodała w duchu. – A propos, George nie chciał nic
wziąć za kurs. Muszę panu oddać pieniądze, które dostałam od
pana. Wzruszył ramionami.

– Proponuję inny rewanż. Nie zatrzymywałem się podczas

drogi ze strachu, że samochód już nie ruszy. Zrobi mi pani fili-
żankę kawy i będziemy kwita.

– To byłaby najdroższa kawa na świecie – odparła z prze-

kąsem. – Ma pan szczęście, że nie mam kawy. Mogę poczęsto-
wać pana herbatą, ale bez mleka. Nie ma innego wyjścia, musi
pan przyjąć z powrotem te pieniądze.

– Może być herbata – rzucił krótko. – Idziemy?
Wzruszyła ramionami. Skoro tak, to dobrze, pomyślała, ru-

szając w stronę domu. Weszli do kuchni przez zagracony przed-
sionek. Jess właśnie zaczynała wiercić się w wózku.

– Proszę usiąść – powiedziała Claire, zdejmując kota z je-

dynego przyzwoitego krzesła, jakie było w kuchni.

background image

20

Patrick rozejrzał się z zainteresowaniem.
– Jak tu ładnie! – zachwycił się.
Claire omal nie wybuchnęła śmiechem. Meble były stare i

zniszczone. Przydałby się kubeł gorącej wody, żeby je wyszo-
rować, a potem farba.

– Myślałam, że jest pan architektem – rzuciła z nutką sar-

kazmu.

Znów zachichotał tak zmysłowo, że aż poczuła przeszywa-

jące ją dreszcze.

– Zgadza się. Bez przerwy projektuję nowoczesne kuchnie

ze stali i szkła przypominające salę operacyjną albo statek ko-
smiczny. Człowiek boi się potem czegoś dotknąć, żeby nie zo-
stawić odcisków palców. Tu może wejść pies wprost z podwór-
ka i nic się nie stanie. Przypomina mi się dzieciństwo, kiedy
jeździłem do babci. Tam było cicho, swojsko i przytulnie.

Nagle spojrzała jego oczami na swoją kuchnię. Stary, czar-

ny piec, którego z braku pieniędzy nie mogła wyremontować,
wielki zlew z mahoniowym blatem, malowane szafki z litego
drewna – każdy pragnąłby mieć takie rzeczy, ale nowe, tylko
udające stare. Claire omal nie wybuchnęła śmiechem. Jakie to
zabawne!


Ale zastawa z niebiesko-białej porcelany w kredensie była

w najmodniejsze wzory, a jaskrawo pomalowane kubki wiszące
nad czajnikiem ożywiały w miły sposób pomieszczenie. Z okna
roztaczał się widok na łąkę i dolinę, gdzie stał śliczny kościółek.

Tak, to miejsce miało swój urok. Kochała je, choć nie stać

jej było na remont. Po śmierci Amy musiała rzucić pracę i prze-
stała inwestować w dom. Miała całą listę ważniejszych spraw
niż kuchnia, a dziś jeszcze doszła kosiarka. Kwiecień to na-
prawdę nie był najlepszy miesiąc na lego rodzaju awarie.

– Lubi pan mocną herbatę?

background image

21

– Niezbyt mocną. Ma pani cytrynę? Nie, nieważne.
Parsknęła śmiechem.
– I tak nie mam. Przepraszam, że rewanżuję się panu lak

mizernie.

– Nie po to przyjechałem.
To prawda. Przyjechał, bo nie miał innego wyjścia. Te

uśmieszki i cała galanteria zaraz się skończą.

Claire wyjęła torebkę herbaty z jego kubka i włożyła do

swojego. Po raz nie wiadomo który pożałowała, że rano nie ku-
piła mleka. Próbowała pić herbatę z mlekiem Jess, ale to nie
było to samo. Zresztą mleko Jess też już się kończyło.

Odwróciła się do Patricka, trzymając w dłoniach kubki.
– Od czego zaczniemy? – spytała odważnie.
– Chciałbym zobaczyć te zdjęcia.
– Aha.
Postawiła na stole kubki i odwróciła się. Nienawidziła tych

zdjęć. Na szczęście nie były wulgarne, ale za to bardzo intymne.
Takie, że nie powinien ich oglądać nikt oprócz zainteresowa-
nych osób. Ten sekret Amy powinna zabrać ze sobą do grobu.

Ale skoro Patrick był na tych zdjęciach, to chyba może je

zobaczyć. Ona nie musi denerwować się widokiem siostry z tym
mężczyzną.

Poszła do pokoju i wyjęła z szuflady pakiet zdjęć.
– Proszę – powiedziała, wręczając mu kopertę.
Otworzył ją i z dziwnym wyrazem twarzy wyjął fotografie.

Przerzucał je powoli, a potem bez słowa włożył z powrotem do
koperty.

– Niech pani usiądzie – powiedział z zasępioną miną. Usia-

dła, zastanawiając się, skąd u niego ten dziwny smutek. Czy
kochał Amy?

– Ten mężczyzna na zdjęciach to nie ja. To mój brat bliź-

niak.

background image

22

Wpatrywała się w niego, nic nie rozumiejąc. Potem roze-

śmiała się.

– Och, oczywiście. To bardzo sprytne, tylko że Amy mówi-

ła o Patricku Cameronie. Chce mi pan wmówić, że pański brat
również ma na imię Patrick?

Potrząsnął głową.
– Miał na imię Will. Czasem udawał, że jest mną. Jak

wszyscy bliźniacy bawiliśmy się tak w dzieciństwie, tylko że on
nigdy z tego nie wyrósł. Zmarł rok temu w Australii.

– Zmarł? – powtórzyła głucho. Jej nadzieje rozwiały się.

Nie dostanie pieniędzy na utrzymanie Jess, więc będzie zmu-
szona sprzedać dom i wyprowadzić się, a przynajmniej sprzedać
stodołę i pokryć za to długi Amy.


– Kiedy były zrobione te zdjęcia?
– Z tyłu jest data – powiedziała drewnianym głosem. –

Chyba w marcu.

Odwrócił kopertę i skinął głową.
– Zgadza się. Byłem wtedy na kontrakcie w Japonii. Will

przez tydzień u mnie mieszkał i jak widać, podszywał się pode
mnie. To musiało być wtedy. Kiedy urodziło się dziecko?

– Dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem.
Skinął głową, a potem przez chwilę przyglądał się Jess le-

żącej w wózku.

– Nie jest podobna do mojego brata.
– Nie, przypomina raczej Amy.
Patrick westchnął.
– Szkoda. Miło byłoby oglądać znajome rysy.
– Zawsze może pan spojrzeć do lustra.
Na jego twarzy pojawił się blady uśmiech.
– To nie to samo... Mam coś dla pani. – Wstał. – Muszę

pójść po marynarkę.

background image

23

Odprowadziła go wzrokiem. Idąc do samochodu, pogłaskał

psy bawiące się przed domem. Zamerdały ogonami, a potem
znów zaczęły uganiać się za kością Kropki.


Wziął marynarkę i wrócił, mijając zepsutą kosiarkę i stodołę

z niedomykającymi się drzwiami na zardzewiałych zawiasach.

Claire zastanawiała się, co jeszcze może się zepsuć. Lepiej o

tym nie myśleć. I tak ma za dużo kłopotów. Ten mężczyzna
pewnie nie jest ojcem Jess, choć trudno będzie to udowodnić.
Jeśli byli z bratem jednojajowymi bliźniakami, to kod DNA na
pewno mieli taki sam. O ile na tych zdjęciach był naprawdę jego
brat, byli podobni jak dwie krople wody.

Oczywiście najłatwiej będzie mu twierdzić, że to jest

dziecko jego brata. Will ani Amy temu nie zaprzeczą. W ten
sposób pozbędzie się wszelkiej odpowiedzialności. Jakie to
wygodne!

Ale Patrick Cameron jakoś nie wyglądał na oszusta.
Prychnęła z pogardą. Tak jakby ona znała się na ludziach!

Amy naciągała ją latami, opowiadając różne bajki. W końcu
zostawiła jej na wychowanie córkę, bo przecież jej odpowie-
dzialna siostra Claire na pewno sobie z tym poradzi.

Patrick może być oszustem, lecz ona go nie zdemaskuje. Do

diabła. To jest zbyt skomplikowane. Chciała mu wierzyć, ale w
głębi serca dręczyły ją wątpliwości. Jakby bez tego miała mało
zmartwień.

– Proszę – powiedział, wyciągając z kieszeni kopertę. Zer-

knęła z bijącym sercem.

Czy to list od adwokata grożący jej konsekwencjami praw-

nymi, jeśli przekaże prasie zdjęcia? A może czek? Nie, to by
było zbyt piękne.

– To informacje z laboratorium DNA — powiedział, roz-

wiewając jej wątpliwości i niszcząc ostatnią nitkę nadziei. –

background image

24

Moje badania są w archiwum. W środku jest instrukcja. Trzeba
zrobić dziecku wymaz z policzka, a potem przesłać próbkę na
badania. Wynik powinien się zgadzać, jeśli to jest córka Willa.
Nie mam wątpliwości, że to on jest na tych zdjęciach.

– Dlaczego mam w to wierzyć?
Uniósł brew.
– Jak to dlaczego? Przecież Will i ja byliśmy jednojajowymi

bliźniakami.

– No właśnie. Dlaczego mam wierzyć, że to nie jest pana

dziecko?

– Moje? Przecież mówiłem, że byłem wtedy za granicą.
– To nie jest dowód.
– Mogę dostarczyć pani dowód – rzucił wyraźnie urażony. –

Pieczątki w paszporcie, protokół ze spotkania w Japonii. Poza
tym, w przeciwieństwie do Willa, mam wyrostek robaczkowy.
Na zdjęciach widać bliznę. – Wyciągnął koszulę ze spodni i
odchylił pasek, odsłaniając napięty, gładki brzuch. – Widzi pa-
ni? Nie ma blizny.

Zwiesiła głowę. Teraz przynajmniej wiadomo, że nie kła-

mie. Tego brzucha nie tknął nigdy skalpel.

– W porządku, to nie pan jest na tych zdjęciach.
– Nie – powiedział cicho. – Ale jeśli to jest dziecko Willa,

jako jego brat przejmę za nie wszelką odpowiedzialność. Jak-
bym był ojcem. Więzy krwi to rzecz święta.

Spojrzał na Jess, która otworzyła oczy i wesoło zaczęła

machać rączkami i nóżkami.

– Nie musi mi pan tego tłumaczyć. Jak pan myśli, dlaczego

nie oddałam małej do adopcji?

Skinął głową.
– Oczywiście. Jesteśmy w tej samej sytuacji. Mój Boże, co

za historia!

Z jego szarozielonej marynarki przewieszonej na krześle

background image

25

wystawał kawałek różowego ucha. Claire uśmiechnęła się.

– Czy nigdy nie rozstaje się pan z zabawkami, panie Came-

ron? – Nim skończyła mówić, zaczęła się obawiać, czy nie po-
zwoliła sobie na zbytnią poufałość.

Jednak Patrick zaśmiał się i wyciągnął z kieszeni różowego

króliczka.

– Zupełnie o tym zapomniałem. Znalazłem go w windzie.

Myślałem, że może mała za nim tęskni. Nie wiem, czy w jej
wieku dzieci przywiązują się już do zabawek.

– Jeszcze nie. Jess ma dopiero cztery miesiące. Ale lubi tego

króliczka. Dziękuję.

Kiedy podawał jej zabawkę, ich dłonie na chwilę zetknęły

się. Claire poczuła na ramieniu dreszcz. Cofnęła szybko rękę i
dała króliczka Jess. Mała złapała go i wsadziła sobie do buzi.

– Naprawdę go lubi. – Claire uśmiechnęła się, biorąc

dziecko na ręce. – Najwyższy czas się zapoznać. Mówmy sobie
po imieniu. Jess, to twój wujek Patrick. Przywitaj się ładnie.

Posadziła dziewczynkę na kolanach Patricka.
– Jak mam ją trzymać? – Uśmiechnął się niepewnie.
– Nie bój się, ona nie jest z porcelany. Uważaj tylko, żeby

nie spadła na ziemię.

Claire ruszyła w kierunku drzwi.
– Gdzie idziesz? – spytał z przerażeniem.
– Do łazienki.
Odetchnął z ulgą.
– Myślałem, że...
– ...że chcę wyjść z domu? Nie bój się, zaraz wrócę.
– No, mała, jesteś córką Willa – powiedział Patrick, zaglą-

dając dziecku w oczy. – A ja jestem twoim wujkiem. Co ty na
to? – Usta Jess zadrżały. Patrick instynktownie przytulił ją do
siebie. – Nie bój się. Przecież nie jestem taki straszny. Nie znam
się na dzieciach, ale szybko nadrobię zaległości. Ty też nie

background image

26

znasz wielu architektów, ale wszystko ci wytłumaczę.

Mrugnął do niej porozumiewawczo, potem jeszcze raz, i

twarz dziewczynki rozjaśniła się. Otworzyła buzię, ukazując
jeden ząbek, i roześmiała się.

Patrick przełknął ślinę. To naprawdę było wzruszające.
– Myślisz, że jestem śmieszny, tak? – powiedział nieswoim

głosem.

Jess zachichotała, wyciągając rączkę, żeby chwycić go za

nos.

– Au! Jakie ostre pazurki! – zawołał, odsuwając jej rączkę.

Mała złapała jego palec i włożyła sobie do buzi. – Nie wiem,
czy jest tak czysty, żeby go ssać.

W tym momencie do pokoju weszła Claire. Stanęła tak bli-

sko, że czuł zapach świeżo skoszonej trawy – i nagle zakręciło
mu się w głowie.

Słodki zapach trawy podziałał na niego jak narkotyk. Led-

wie docierały do niego słowa Claire.

– Nie przejmuj się. Dzieci wcale nie muszą być wychowy-

wane w sterylnych warunkach. To źle działa na odporność. Je-
stem pewna, że twoje palce nie są takie brudne.

– Głaskałem psy – stwierdził, odzyskując przytomność.
– Nic jej nie będzie. Czy ona się śmiała?
Zerknął na nią niespokojnie. Czy słyszała, jak robił z siebie

głupka?

– Tak.
Claire uśmiechnęła się.
– Jess uwielbia, jak dorośli robią z siebie błaznów.
Błaznów? Coś takiego! A więc Claire wszystko słyszała.

Ale to dobrze. Może trochę go polubi.


– Chcę uczestniczyć w jej wychowaniu, widzieć jej pierw-

sze kroki, słyszeć jej pierwsze słowa.

background image

27

Tak powiedział przed chwilą Patrick. Do Claire jakby jesz-

cze nie dotarto, co to miało oznaczać. Zdezorientowana patrzyła,
jak bawi się z dzieckiem. W jaki sposób chciał „uczestniczyć” w
wychowaniu Jess? Chciał oglądać filmy nagrane na wideo? Czy
może czasem ją odwiedzać?

A może chciałby ją adoptować?
Na samą myśl o tym dreszcz przeszedł jej po plecach.
Na pewno nie. Nie mógłby tego zrobić. Zresztą nie wygra w

sądzie. Przecież jest mężczyzną.

Kod genetyczny jego i Willa był identyczny. A jeśli jednak

powie, że to jego dziecko?

Spojrzała na zdjęcia, jedyny dowód, że ojciec jej siostrze-

nicy miał bliznę po wyrostku robaczkowym. Nie miała negaty-
wów ani innych odbitek tych zdjęć. Gdyby wpadły w niepowo-
łane ręce...


– Co się stało, Claire?
Patrick wpatrywał się w nią uważnie.
– Powiedziałeś, że chcesz uczestniczyć w jej wychowaniu.
– To prawda. Chcę.
– W jakim sensie? Co dokładnie masz na myśli? – Wolała

spytać wprost. Zawsze lubiła jasne sytuacje. Musi wiedzieć, czy
Patrick zamierza odebrać jej dziecko.

– Nie wiem – odparł szczerze. – Na pewno będę chciał czę-

sto ją widywać. Niestety mieszkam w Londynie...

– Odwiedzaj ją, kiedy tylko masz ochotę. – Może dzięki

temu nie będzie próbował odebrać jej dziecka?

Przyjrzał się jej uważnie.
– Boisz się, że będę chciał ją zabrać, prawda? – spytał ci-

cho.

Claire odwróciła głowę.
– Nie mogę jej stracić. To wszystko, co zostało mi po sio-

background image

28

strze.

Urwała. Ta rana była zbyt świeża.
– Claire, przecież ci nie zabiorę Jess. Jestem kawalerem.

Mieszkam sam w wieżowcu w centrum Londynu. Jesteś kobietą,
dbasz o małą od urodzenia, mieszkasz w bezpiecznym miejscu.
Żaden rozsądny sędzia nie przyznałby mi opieki nad dzieckiem.

Zamknęła oczy i skinęła głową.
– Chyba tak. Po prostu...
– ...spanikowałaś? Nie bój się. Ale nie myśl, że o wszystkim

będziesz decydować sama. Moi rodzice też będą chcieli się z nią
kontaktować. Widywać ją na urodziły, zapraszać na święta i tak
dalej.

Claire znów skinęła głową. Miał rację, to nie będzie łatwe,

ale wspólnie mogą jakoś się dogadać.

– O! – powiedział, marszcząc nos. – Wydaje mi się, że

trzeba ją przewinąć.

Claire uśmiechnęła się.
– Teraz będzie pierwsza lekcja przewijania. Chodź!
– Aleja nie potrafię!
– Oczywiście, że potrafisz. Sam się zdziwisz, jakie to łatwe.

Kiedy umyjemy i przewiniemy Jess, trzeba będzie ją nakarmić.
A potem oczywiście znów zmienimy pieluszkę.

Patrick zrobił taką minę, że Claire miała ochotę się roze-

śmiać.

– Przygotuję mieszankę – powiedział, szukając wymówki.
Jednak Claire była nieugięta.
– Wszystko już jest gotowe. Ale następnym razem chętnie

pozwolę się wyręczyć.

To śmieszne, ale czuł tremę, jakby czekał go publiczny wy-

stęp.

background image

29

Rozdział 3


Godzinę później Jess znów siedziała na kolanach Patricka,

czysta i najedzona, a psy kręciły się po domu.

Kropka była bardzo zadowolona, a pies Patricka bacznie

obserwował swego pana. Nie był pewien, co oznacza to małe
stworzenie na jego kolanach.

Patrick delikatnie potarmosił psa za ucho.
– Wszystko w porządku – powiedział cicho. – To tylko mo-

ja siostrzenica.

Tylko siostrzenica? Toż to prawdziwy przewrót w jego ży-

ciu!

Znów przypomniał sobie zdjęcia. Dziewczyna, którą spotkał

kilka tygodni temu, i brat, którego już nigdy nie zobaczy.

To były chyba ostatnie zdjęcia Willa, ale za nic w świecie

nie pokaże ich rodzicom.

Nastrojowe, intymne zdjęcia. Nic dziwnego, Will był do-

brym fotografem i miał talent do tworzenia nastroju.

Jednak te zdjęcia nie były przeznaczone dla osób postron-

nych. Zresztą nigdy nie ujrzałyby światła dziennego, gdyby
Amy nie umarła.

Na niektórych wyglądała wzruszająco bezbronnie. Inne były

bardziej zabawne. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie pokazać
rodzicom zdjęcia, na którym Will śmieje się i wyciąga rękę do
aparatu, ale zrezygnował. Nie chciał prowokować zbędnych
pytań.

Sam wolałby też nic nie wiedzieć o tym romansie. Ale

przynajmniej dzięki temu mieli Jess, to słodkie, małe stworzon-
ko.

Dlatego nie miał pretensji do swego brata.
– Patrick? – Claire przyglądała mu się z zatroskaniem. –

background image

30

Dobrze się czujesz?

Uśmiechnął się z przymusem.
– Ależ tak.
– Może wyjdziemy na powietrze? Zwykle wyprowadzam o

tej porze Kropkę.; Twój pies na pewno chemie pójdzie z nami.

– Dobry pomysł. Ale czy ktoś z nas nie powinien zostać z

Jess?

– Myślisz, że zostawiłabym ją samą? Ona uwielbia spacery.

Wezmę ją na ręce, choć jest już trochę ciężka. Niedługo będę
mogła nosić ją na plecach, ale na razie jest za mała.

Sięgnęła po płócienne nosidełko. Kropka była już przy

drzwiach.

Claire zaśmiała się.
– Wiesz, co będzie, prawda, skarbie?
Kropka zaszczekała, merdając ogonem jak szalona.
Patrick trzymał Jess na kolanach i patrzył, jak mała z zado-

woloną miną ssie plastikowe kółko. Właściwie nie miał ochoty
jej oddawać. Szczerze ją polubił. Nawet przewijanie okazało się
nie takie straszne.

– Poniosę ją – zaproponował.
– Naprawdę? – zdziwiła się Claire. – Jest ciężka. Obślini ci

koszulę.

– Dam sobie radę – rzucił sucho.
Już po chwili nosidełko było przymocowane do jego piersi.

Wsadzili małą do środka i wyszli na dwór.

– Nie zamykasz drzwi na klucz?
– Po co? — zdziwiła się.

A

Nie ma tu nic cennego, a poza

tym to jest wieś.

– A złodzieje?
– Tu nie tak łatwo trafić. – Roześmiała się. – Chodźmy, psy

nie mogą się już doczekać.

Ciekawe, co zrobi mój pies, kiedy zobaczy królika, pomy-

background image

31

ślał Patrick. Przestał myśleć o drzwiach i szybko ruszył za Cla-
ire.

Jess zasnęła przytulona do jego piersi. Była ciężka, ale cie-

szył się, że ma ją przy sobie. Kilka dni temu był samotnym
mężczyzną bez zobowiązań, który spacerował z psem po parku.
A teraz miał przy sobie dwa psy, piękną kobietę i dziecko.

Spojrzał na Claire. Tak, była piękna. I seksowna. Delikatna,

zgrabna i kobieca. No i ten głos!

Gdyby nie okoliczności, w jakich ją poznał, na pewno

umówiłby się z nią na randkę.

Czy uda mu się pogodzić nowe obowiązki z dotychczaso-

wym trybem życia?

Prychnął pod nosem.
Wykluczone. Jeden nieprzemyślany postępek jego brata

bo pewnie była to krótka zabawa, a nie prawdziwy trans – spra-
wił, że Patrick nagle stał się odpowiedzialny małe dziecko. A
nawet i za jego opiekunkę.

Nie wiedział, czym się zajmuje Claire, ale z pewnością nie

zarabiała dobrze. Co to za teczka, zupełnie niepodobna do reszty
rzeczy, które widział w samochodzie?

Która Claire była prawdziwa? Ta w zniszczonych tenisów-

kach czy ta z elegancką skórzaną teczką?

– Opowiedz mi o sobie – poprosił.
– Co chciałbyś wiedzieć? – spytała zaskoczona.
– Jak najwięcej. Powinniśmy się zaprzyjaźnić. Będziemy

często się spotykać.

Uśmiechnęła się, ale za chwilę w jej wyrazistych szarych

oczach pojawił się niepokój.

– Masz rację... Uważaj, tu jest niebezpiecznie.
Przez chwilę szli w milczeniu, a kiedy minęli najgorsze

wertepy, spojrzała na niego z ukosa.

– Nie powiem ci nic ciekawego. – Wzruszyła od niechcenia

background image

32

ramionami. – Mam dwadzieścia sześć lat, jestem grafikiem i
dekoratorką wnętrz, ale nie cierpię pracy w reklamie. Niestety
na prowincji rzadko trafia się jakieś dobre prywatne zlecenie. Za
mało bogatych ludzi, a w prawie każdym dużym sklepie można
zasięgnąć porady za darmo.

• – To masz kiepsko. Claire roześmiała się.
– Niestety. Na szczęście ciocia Meg zostawiła nam spadek.
– Nam?
Popatrzyła na niego ze smutkiem.
– Mnie i mojej siostrze. Mieszkałyśmy razem. Amy wcale

nie szukała pracy. Była na moim utrzymaniu.

Claire wzruszyła ramionami. Dobrze wiedział, co czuła. On

też utrzymywał brata. Will potrafił się tylko bawić za nich obu.

– Rozumiem cię – rzucił niechętnie. Nie miał ochoty kryty-

kować brata.

To dzięki niemu teraz był tutaj.
– Ciocia Meg zostawiła ci dom. A pieniądze?
Claire zaśmiała się z goryczą:
– Niestety nie. Tylko dom. Sam widziałeś, w jakim jest sta-

nie. Kuchnia i łazienka wymagają remontu. Naprawiłam dach,
ale potem urodziło się dziecko...

Urwała, spoglądając na Jess. Dziewczynka spała przytulona

do piersi Patricka.

– Czy pracowałaś, zanim urodziła się Jess?
– Tak, ale potem Amy zachorowała. Miała depresję popo-

rodową. Na dodatek tonęła w długach. Jej życie osobiste ukła-
dało się fatalnie. Chciałam się nią opiekować, ale pogrążała się
coraz bardziej.

– Wyglądała okropnie, kiedy do mnie przyszła. – Zastana-

wiał się po raz nie wiadomo który, czy nie był odpowiedzialny
za to, że odebrała sobie życie.

background image

33

Claire potrząsnęła głową, jakby odgadła jego myśli.
– Zawsze wyglądała okropnie. Od lat. Chyba chciała w ten

sposób wymuszać na ludziach pomoc.

– Ale ja jej nie pomogłem.
Claire uśmiechnęła się blado.
– Nie mam o to pretensji. Teraz znam prawdę. Powiedzia-

łam, że jesteś odpowiedzialny za to, co się stało, ale wtedy nie
wiedziałam, że Jess nie jest twoim dzieckiem, widziałeś Amy
tylko raz w życiu. Była dla ciebie jedną i wielu naciągaczek.
Dlaczego miałbyś jej pomagać?

– Ale ona naprawdę wierzyła, że jestem ojcem jej dziecka.

Myślała, że kłamię, kiedy powiedziałem, że jej nie znam.

Claire zatrzymała się i spojrzała mu prosto w twarz.
– Nie obwiniaj się o jej śmierć – powiedziała cicho. – Amy

już wcześniej zażywała narkotyki. Kilka razy przedawkowała i
trafiła do szpitala. Niestety tamtego dnia musiałam pójść do
pracy.


– Tak...
– Kiedy Amy wróciła od ciebie, rozpłakała się i opowie-

działa mi o swoich długach.

– Miała długi?
– W banku i u lichwiarzy. W najgłupszy sposób wpakowała

się w kłopoty. Byłeś jej ostatnią nadzieją.

– A ja ją odprawiłem. – Przejechał ręką po włosach. Mimo

wszystko czuł się winny. Dał jej tylko pieniądze na bilet do do-
mu. To bardzo mało. Co z tego, że jej nie znał.

– To naprawdę nie była twoja wina. Moja też nie. Jestem

tego pewna.

– Przecież wiem, że czujesz się winna.
Odwróciła głowę, ale zdążył dostrzec w jej oczach ból.
– Oczywiście. Kiedy powiedziała mi o długach, poszłam do

background image

34

banku i wzięłam pożyczkę pod zastaw domu. Spłaciłam jej dłu-
gi. – Zaśmiała się z goryczą. – Dwa dni później, kiedy praco-
wałam, żeby zarobić na ratę kredytu, Amy popełniła samobój-
stwo.

– Zostawiając ci swoje długi.
– Już je spłaciłam tym kredytem bankowym. Jak na ironię,

po jej śmierci te długi by wygasły, nie przeszłyby na mnie.

– Amy o tym wiedziała?
– Tak... ale nie wiedziała, że już ją spłaciłam. To znaczy

mówiłam jej o tym, ale do niej niewiele docierało. Była w
strasznym stanie. Powtarzała w kółko, że zmarnowała życie
sobie, mnie i Jess. Zabiła się, nie widząc innego wyjścia.

– Czy zostawiła pożegnalny list?
– Tak. Przepraszała mnie za wszystko. Bez wyjaśnień, ale to

nie było konieczne. Znalazła się w okropnej sytuacji, była w
głębokiej depresji, choć to nie usprawiedliwia tego kroku.

Znów odwróciła głowę, oddychając niespokojnie. Widać

było, że wciąż cierpi. Od śmierci Amy minęło zaledwie sześć
tygodni. Może siedem. Will umarł rok temu, a Patrick wciąż
czuł się jak tamtego dnia, gdy przyszła wiadomość o wypadku.

Odczekał chwilę, po czym spojrzał na zegarek.
– Może powinniśmy już wracać? Robi się późno, a musimy

omówić jeszcze mnóstwo spraw.

– A ty musisz wracać do Londynu.
– Przedtem chętnie zjadłbym lunch. Umieram z głodu. Cla-

ire roześmiała się z goryczą.

– Niestety w domu jest tylko kilka wyschniętych ziemnia-

ków.

– W takim razie chodźmy coś zjeść do pubu, a potem robi-

my zakupy.

– Nie mam pieniędzy na zakupy.
– Przecież musisz jeść. Inaczej nie będziesz miała siły, żeby

background image

35

opiekować się Jess. Ona cię potrzebuje, Claire. Ja też. Me mogę
się nią zająć. Z radością pokryję wszystkie koszty. Twoja opieka
jest dla mnie bezcenna.

W oczach Claire pojawiły się łzy. Szybko odwróciła głowę.
– Dziękuję – powiedziała ściszonym głosem.
Bez namysłu przytulił ją do siebie.
– Nie płacz. Wszystko będzie dobrze – wyszeptał.
Ale to tylko pogorszyło sytuację. Claire znieruchomiała, a

po chwili zaczęła szlochać.

– Przepraszam... – Otarła oczy pomiętą chusteczką. – Je-

stem taka zmęczona. Czasem czuję się jak w pułapce. Chciała-
bym opiekować się Jess, ale nie mam pracy. Jak mam ją zna-
leźć, jeśli wyłączono mi telefon? To wszystko jest takie po-
gmatwane.

– Masz wyłączony telefon? – zdziwił się. – Przecież miesz-

kasz na pustkowiu. Co będzie, jeśli mała zachoruje?


– Zawiozę ją do lekarza.
– Tym gruchotem?
– To samochód Amy – odparła głucho. – Kiedyś należał do

cioci Meg. Sprzedałam mój samochód, kiedy musiałam rzucić
pracę. Nie stać mnie było na kolejne raty. Volkswagen golf, był
wspaniały. Wprawdzie nie nowy, ale w bardzo dobrym stanie.

Patrickowi zrobiło się przykro. Nie wiedział, co to znaczy

być biednym. Jego ojciec był znanym architektem, a on odzie-
dziczył po nim talent. Od razu po studiach podjął pracę w spółce
ojca. W ciągu kilku lat zdobył liczne nagrody i doprowadził
firmę do świetności.

Nigdy nie martwił się o pieniądze, ale rozumiał, jaki to mo-

że być problem. Zgubił kiedyś portfel i znalazł się bez grosza w
centrum Londynu. Telefon komórkowy rozładował się. Chciał
wziąć taksówkę, ale w domu nie miał pieniędzy i nie miałby jak

background image

36

zapłacić.

Szedł na piechotę, mijając ludzi żebrzących na ulicy. Byli

młodzi, o zapadniętych oczach.

Odtąd wiedział, co to znaczy być bez grosza.
– Nie martw się o samochód – powiedział. – Na pewno coś

wymyślę. I o telefon. Muszę mieć z tobą kontakt.

– Wszystko ci oddam – powiedziała.
Uciszył ją wzrokiem.
– Nie możesz pracować i opiekować się Jess. Sam się o nią

nie zatroszczę, a ty nie zarobisz tyle co ja Musimy mądrze po-
dzielić się obowiązkami. Nie sprzeczaj się ze mną, proszę.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale tylko uśmiechnęła

się.

– Dziękuję – powiedziała.
– Nie dziękuj – obruszył się. – Mam wrażenie, że mnie

przypadła łatwiejsza część zadania. To dziecko waży tonę i jeśli
się nie mylę, właśnie obsiusiało mi koszulę.

Claire czuła się nieswojo. Nie była przyzwyczajona do tego,

że ktoś się nią opiekuje.

Patrick przejął nad wszystkim kontrolę i zanim się spostrze-

gła, jej telefon znów działał, stara lodówka była pełna, lodówka
z zamrażarką już została zamówiona w sklepie, a teraz znów
gdzieś się wybierali.

– Dokąd jedziemy? – spytała, wsiadając do auta Amy.
nie lubiła nim jeździć, ale za kierownicą nabierała pewności

siebie.

– Do najbliższego salonu Volkswagena.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Po co?
– Bo jazda tym gruchotem jest niebezpieczna i nie pozwolę,

żeby moja bratanica była narażona na wypadek. Poza tym będę
potrzebował samochodu, kiedy przyjadę pociągiem na weekend.

background image

37

Nie mam zamiaru tłoczyć się w korkach w każdy piątek wie-
czorem. Ten samochód będzie twój przez cały tydzień, tylko w
piątek wieczorem będziesz odbierać mnie ze stacji, a w ponie-
działek rano podrzucisz na pociąg. Mam nadzieję, że się zga-
dzasz?

Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Miał zamiar przyjeż-

dżać w każdy weekend?

– A jeśli nie będę mogła? – Gorączkowo starała się znaleźć

jakąś wymówkę. – Jeśli na przykład będę w pracy?

– W piątek wieczorem i w poniedziałek rano? Bardzo wąt-

pię. Ale nawet jeśli tak, to wezmę taksówkę.

Za trzecim razem udało jej się uruchomić silnik. Kiedy

wcisnęła sprzęgło, ze skrzyni biegów rozległ się okropny zgrzyt.
Skrzywiła się, ruszając naprzód.

Widziała, że Patrick też się skrzywił. Ciekawe, jakim jeździ

samochodem. Na pewno mercedesem. Dużym, szybkim i wy-
posażonym w masę akcesoriów.

Albo porsche lub czymś podobnym – małym i szybkim jak

błyskawica, żeby zręcznie przemykać się po zatłoczonych uli-
cach Londynu.

– Jaki masz samochód? – Po co ma się domyślać, skoro

może o to spytać.

– Zgadnij – rzucił zaczepnie.
– Porsche?
– O nie – zaśmiał się. – To nie dla mnie. Prędzej dla Willa.

Pomyśl o czymś bardziej praktycznym.

– Dobrze. Mercedes?
– Ciepło.
– BMW?
– Nie.
– Audi?
Westchnął, z ledwo dostrzegalnym uśmieszkiem na twarzy.

background image

38

– Czy tak łatwo mnie rozszyfrować?
– Nie. Dałabym głowę, że masz psa rzadkiej rasy, na przy-

kład wyżeł weimarski czy chart węgierski, a nie kundla.

– Przecież to nie mój pies – obruszył się – tylko Willa. Ku-

pił go od dziewczynki żebrzącej na ulicy. Miała suczkę i trzy
szczeniaki. Zapłacił za niego pięćdziesiąt funtów, bo tak mu
było żal szczeniaków trzęsących się z zimna. Will miał miękkie
serce.

– W przeciwieństwie do ciebie.
Przyjrzał się jej uważnie, po czym uśmiechnął się.
– W przeciwieństwie do mnie. Will mieszkał wtedy ze mną.

Znów szukał pracy. Przyniósł to biedactwo do mojego biura.
Szczeniak od razu zsiusiał się na projekty przygotowane dla
klienta i wcale się tym nie przejął.


Claire roześmiała się, wyobrażając sobie tę scenę.
– Widać, że cię kocha.
Patrick skrzywił się.
– Nie jest głupi. Przecież go karmię.
– I bawisz się z nim. Założę się, że siedzi w twoim gabine-

cie i zabierasz go wszędzie ze sobą.

Czy Patrick naprawdę się zaczerwienił?
Odchrząknął i spojrzał przed siebie.
– Mam nadzieję, że zachowuje się teraz grzecznie w kuchni.
– Na pewno. Kropka go przypilnuje.
Claire podjechała pod salon i zatrzymała się.
– Chciałam ci coś powiedzieć.
– Co takiego?
– Oddam ci pieniądze za ten samochód. Jeśli zatrudnisz

opiekunkę do Jess, będę mogła pójść do pracy.

– Myślałem, że już to ustaliliśmy – odparł spokojnie. – Po-

trzebny mi jest samochód na weekendy...

background image

39

– To wypożycz go.
– Wolałbym mieć go na własność.
– Ja też.
– Ale ty nie kupisz nowego samochodu.
Claire chciała zaprzeczyć, ale powstrzymała się.
– Dobrze – odparła z rezygnacją. Jeśli chce wyrzucać pie-

niądze, to jego sprawa.

Wysiadła z auta i zatrzasnęła drzwi. Dopiero za drugim ra-

zem zamknęły się. Z dzieckiem na ręku weszła za Patrickiem do
salonu. Widziała, jak sprzedawca zmarszczył brwi, zerkając na
jej citroena. Podeszła do nich, gdy Patrick kończył składać za-
mówienie.

– Turbodiesel kombi. Mamy dwa psy i dziecko.
O Boże. To zabrzmiało tak, jakby byli małżeństwem.

Sprzedawca uśmiechnął się, a potem zmrużył oczy.

– Panna Franklin?
– Dzień dobry. – Była zaskoczona, że ją poznał.
Spojrzał na dziecko, potem na Patricka.
– Uroczy maluch – powiedział.
Patrick chrząknął znacząco. Jeszcze nie skończyli załatwiać

interesów.

– Kiedy chce pan odebrać wóz?
– Jak najszybciej. Najlepiej dziś po południu.
Sprzedawca przerzucił papiery i spojrzał znad okularów na

Patricka.

– Aha.
– Ma pan coś odpowiedniego?
– Tak. Jeśli odpowiada panu ciemny metaliczny błękit,

mamy takie auto na wystawie.

– W porządku – zgodził się szybko Patrick.
Pół godziny później samochód był już ich własnością. Pa-

trick wsadził Claire i dziecko do środka.

background image

40

– Zobaczymy się w domu – powiedział tak miło i naturalnie,

że miała ochotę się rozpłakać ze wzruszenia.

Głupia. Przecież to nic nie oznaczało. A może jednak?

Przecież będzie spędzał u niej prawie trzy dni w tygodniu. Czy
jej się to podobało, czy też nie, Patrick Cameron wtargnął do jej
świata.

background image

41

Rozdział 4


To dziwne, ale wizyty u Claire i Jess od razu stały się dla

Patricka ważną częścią jego życia.

Teraz jechał tam po raz trzeci. On i pies błyskawicznie

przyzwyczaili się do regularnych podróży pociągiem.

Trzeba jednak przyznać, że pies nie był tym aż tak bardzo

zachwycony. Nie lubił pociągów, choć George odwoził ich na
londyński dworzec, a Claire czekała na stacyjce w Suffolk. Lecz
dla rozpieszczonego kundelka za dużo było tłoku, stresu i hała-
su.

Oczywiście w pierwszej klasie można byłoby podróżować

całkiem przyjemnie, ale pies przez cały czas usiłował wdrapać
się Patrickowi na kolana, co było nad wyraz uciążliwe.

Jednak u kresu drogi czekała na nich nagroda. Pies uwiel-

biał spędzać weekendy z Kropką, a Patrick na widok uśmiech-
niętej buzi Claire zapominał o wszystkich niewygodach.

Teraz wypatrywała swych gości, siedząc w samochodzie

zaparkowanym przy wyjściu ze stacji. Włączyła światła, żeby
Patrick łatwiej mógł ją dostrzec.

To nie było konieczne, bo instynktownie wyczuwał jej

obecność. Podobnie pies. Cicho skomląc, dreptał żwawo u jego
boku, a potem wyrwał do przodu, by przywitać się z Kropką.

Patrick dobrze go rozumiał.
Położył walizkę na tylnym siedzeniu, ucałował Jess na po-

witanie i uśmiechnął się do Claire.

– Przepraszam za spóźnienie. Pociąg wlókł się niemiłosier-

nie.

– Nie szkodzi. Ledwie co przyjechałyśmy. Tuż przed wyj-

ściem musiałam przewinąć Jess.

– Mam nadzieję, że teraz pozwoli przewinąć się wujkowi. –

background image

42

Usiadł obok Claire. – Co nowego?

Uśmiechnęła się z przymusem.
– Mam wreszcie pracę, ale nie mogę się do niej zabrać.
– Nie musisz pracować.
– Muszę. – Pokręciła głową. – Nie mogę cię wiecznie wy-

korzystywać.

– Wcale mnie nie wykorzystujesz.
– Ależ tak. W każdym razie tak się czuję. Muszę zarabiać na

siebie.

– Przecież zarabiasz, opiekując się Jess.
– Nie podoba mi się, że jestem na twoim utrzymaniu. –

Włączyła się do ruchu. – Zresztą podjęłam już decyzję. Wysta-
wię stodołę na sprzedaż.

– Stodołę?!
– Tak. Na pewno ktoś ją kupi.
– Nie możesz jej sprzedać. Przecież to integralna część po-

siadłości. Nie dostaniesz pozwolenia na taką transakcję.

– Już dostałam. Można zaadaptować stodołę na dom.

Chcesz zobaczyć plany?

– Będziesz miała sąsiadów. – Dobrze wiedział, że taka per-

spektywa nie może odpowiadać Claire.

– Trudno. – Wzruszyła ramionami. – Muszę spłacać po-

życzkę, którą zaciągnęłam, żeby spłacić długi Amy. Nie mam
pieniędzy na kolejne raty. Mogę tylko sprzedać stodołę albo się
wyprowadzić. Wybrałam mniejsze zło, choć... – Urwała pod
wpływem intensywnego spojrzenia Patricka.

– Choć co? Powiedz, Claire.
– Och, miałam głupie marzenia...
– Jakie? – spytał cicho.
– Nic takiego. To zupełnie niemożliwe.
– Jakie? – powtórzył z uporem.
Westchnęła.

background image

43

– Chciałam organizować sesje malarskie, plenery i zajęcia

studyjne. Akwarele, olej, pastele, fotografia artystyczna. Jess i ja
mieszkałybyśmy na górze, kuchnia do ogólnego użytku. Na
parterze byłoby studio i ciemnia, a w domu pokoje dla uczest-
ników sesji. Dzięki temu stałabym się niezależna, a jednocze-
śnie mogłabym opiekować się Jess. No i robiłabym to, co na-
prawdę mi odpowiada, zamiast chałturzyć zlecenia, jakie tylko
wpadną w ręce. – Uśmiechnęła się smutno. – Ale cóż, to tylko
mrzonki. Na remont domu trzeba by wydać fortunę, a bez tego
nie mogę zapraszać ludzi. A jeśli chodzi o stodołę, to sam wi-
działeś, w jakim jest stanie.

Widział. Od razu pomyślał, że po przeróbkach świetnie na-

daje się na dom mieszkalny. Była zbudowana z cegły, z pięk-
nym dębowym stropem i grubymi ścianami. Patrick od pierw-
szej chwili zaczął wyobrażać sobie, jak zaprojektowałby wnę-
trza, choć wiedział, że to nie ma sensu, bo stodoła nie jest prze-
znaczona na sprzedaż.

A teraz nagle pojawiała się okazja. W dodatku pomogłoby

to rozwiązać problemy Claire.

– Kupię tę stodołę – oświadczył stanowczo.
– Słucham? – Jej zdumienie nie znało granic.
– Kupię tę stodołę.
– Ale... dlaczego?
Patrick wzruszył ramionami.
– Potrzebujesz pieniędzy, a mnie przyda się tutaj własne

lokum. Nie mogę korzystać z twojej gościny przez następnych
osiemnaście lat.

– Nie mam nic przeciwko temu.
– Ale ja tak. Gościnność też ma swoje granice. To naprawdę

dobre wyjście. Gdy kupię stodołę, nikt obcy się tu nie sprowa-
dzi, co na pewno przyjmiesz z ulgą, a ją będę miał bazę w po-
bliżu Jess. No i spłacisz bank, dzięki czemu odzyskasz nieza-

background image

44

leżność, którą tak sobie cenisz. Sama widzisz, ile będzie z tego
korzyści.

Claire nie odzywała się przez dłuższą chwilę. W głowie

miała straszny zamęt. Patrick pomyślał, że marna byłaby x niej
pokerzystka, bo z jej twarzy można było wyczytać wszystko.

– Nie wiesz, ile to kosztuje – powiedziała w końcu.
– Chyba się domyślam. – Skrzywił się pociesznie. – A

koszty przebudowy będą jeszcze większe. Przygotuj m plan,
naniosę poprawki, a potem wynajmę firmę budowlaną.

– Mam w domu projekt adaptacji stodoły, są nawet wszyst-

kie potrzebne zgody.

– Aha...
– No tak, zapomniałam. – Przewróciła oczami. – Patrick

Cameron, słynny architekt, musi wszystko zrobić' po swojemu.

– Inaczej być nie może. – Roześmiał się. – Ale najpierw

muszę się skonsultować z tutejszym urzędem urbanistycznym.


– Jeszcze nie powiedziałam, że się zgadzam.
Czy trudno będzie ją przekonać? Chyba nie. Przecież nie ma

lepszego rozwiązania dla nich obojga. Będą musieli się spotykać
przez wiele lat, zanim dorośnie Jess. Dziwił się, że wcześniej nie
wpadli na taki pomysł.

Poczuł znajomy dreszcz podniecenia, jak zawsze, gdy miał

przed sobą jakiś fascynujący projekt.

Spokojnie, Claire jeszcze się nie zgodziła. Ale to tylko kwe-

stia czasu. Był pewien, że ulegnie.

Czuła w głowie zamęt. Wszystko już obmyśliła, rozmawiała

nawet z agentem nieruchomości, ale propozycja Patricka kom-
pletnie ją zaskoczyła. Nie wiedziała, jak powinna postąpić.

Czy naprawdę potrzebna mu była ta stodoła, czy tylko znów

starał się wyciągnąć ją z kłopotów? Z jednej strony to był
świetny pomysł, ale z drugiej – okropny.

background image

45

To zwiąże ich ze sobą jeszcze bardziej, dopóki nie dorośnie

Jess.

O Boże! Kiedy Jess skończy osiemnaście lat, jej stukną

czterdzieści cztery lata! Czy wtedy będzie miała męża i własne
dzieci? Miała nadzieję, że tak, choć na razie nikogo jeszcze nie
poznała, a siedząc w domu z dzieckiem, miała małe szanse, żeby
nawiązywać nowe znajomości.

Nagle ciężar obowiązków, które na nią spadły, wydał jej się

nie do zniesienia. Dopiero gdy przypomniała sobie, ze jest ktoś,
kto ją wspiera, uspokoiła się.

Patrick kładł małą spać, a Claire szykowała jedzenie. Choć

pod wieczór z reguły stawała się głodna, w piątek zawsze cze-
kała na niego z kolacją. Nie chciała być niegrzeczna, a poza tym
miała ochotę porozmawiać z kimś, kto nie tylko uśmiecha się,
wymachuje rękami i się ślini.

Dziś miał być kurczak z makaronem i sałatka. Claire wła-

śnie posypywała makaron serem, kiedy Patrick wszedł do kuch-
ni.

– Wszystko w porządku? – spytała.
– Od razu zasnęła. – Zbliżył się do kuchenki i pociągnął

nosem. – Cudownie pachnie. Ależ jestem głodny! Czy mogę w
czymś pomóc?

– Wszystko już gotowe.
Porwał ze stołu kawałek sera. Claire trzepnęła go po reku i

wstawiła półmisek na grill.

– Napijesz się trochę wina? – spytał Patrick, podchodząc do

lodówki.

To był ich zwyczaj, o ile można przyzwyczaić się do czegoś

w tak krótkim czasie. Claire uważała, że tak. Ten mały rytuał
sprawiał jej dziwną przyjemność.

Patrick kładł Jess do łóżeczka, a Claire szykowała posiłek.

Potem otwierał butelkę wina i wypijali pierwszy kieliszek, cze-

background image

46

kając, aż kolacja się ugotuje. Po jedzeniu pili kawę przy ko-
minku w salonie.

To było naprawdę miłe.
Oczywiście jeśli Patrick kupi stodołę i przerobi ją na dom,

wszystko się skończy. Podczas weekendów będzie mieszkał u
siebie razem z dzieckiem, a ona zostanie zupełnie sama.

Jakie to przerażające...
– Proszę. – Podał jej kieliszek różowego wina.
– Dziękuję.
Ich dłonie musnęły się. Claire poczuła lekki dreszcz na ple-

cach. Szybko się odwróciła pod pozorem sprawdzenia zapie-
kanki.

Kurczak z makaronem wyglądał świetnie, więc nie miała

już nic do roboty. Czym się zająć, żeby nie myśleć o długich
nogach, szerokich ramionach i ustach Patricka?

No nie! Przecież to szaleństwo! Ten superprzystojny męż-

czyzna był tak blisko, a zarazem jakże daleko...

– Nadal chcesz kupić tę stodołę?
Patrick ostrożnie odstawił kieliszek, skrzyżował ramiona i

przyjrzał się jej uważnie.

– Dlaczego pytasz?
Claire wzruszyła ramionami. Nie mogła zdradzić mu, o

czym myśli, jeśli nie chciała stracić resztek godności.

– Bo doszłam do wniosku, że masz rację. To rozwiąże

wszystkie nasze problemy. A więc chcesz czy nie?

– Kupić stodołę? Tak.
– Świetnie. Po kolacji pokażę ci plany.
Skinął głową, wciąż patrząc na nią w zamyśleniu.
Claire wypiła łyk wina. Zgodziła się sprzedać stodołę cioci

Meg. Przepraszam, ciociu, powiedziała w myślach, ale napraw-
dę nie mam wyboru. Lepiej, żeby tu mieszkał wujek Jess niż
ktoś obcy.

background image

47

Zapiekanka była już gotowa. Claire wyłączyła grill i wyjęła

półmisek z malutkiej kuchenki, która stała na blacie.

– Dlaczego nie używasz pieca? – spytał Patrick.
Roześmiała się z goryczą.
– Po pierwsze dlatego, że niezbyt dobrze działa, a po drugie

eksploatacja jest zbyt droga. Zresztą i tak nie ma grilla.

– Kiedy kupię stodołę, będziesz mogła przerobić go na ropę

albo na gaz.

– I tak nie będzie mnie stać na to, żeby go używać.
Postawiła półmisek z zapiekanką na środku stołu, a potem

wyzywająco spojrzała na Patricka.

Wytrzymał jej spojrzenie. Claire w końcu odwróciła głowę.

Nie powinna traktować go jak wroga. Przecież to nie jego wina,
że znalazła się w tak beznadziejnej sytuacji.

Rozłożyła zapiekankę i szybko podała mu talerz.
– Weź sałatkę – powiedziała równie szybko.
Złość wyparowała z niej. Dłubała widelcem w makaronie,

kiedy Patrick położył rękę na jej dłoni. Poczuła delikatny uścisk
jego palców. Łzy napłynęły jej do oczu.

Jakie to głupie! Płakać tylko dlatego, że sprzedaje się sto-

dołę?

– Wszystko będzie dobrze, Claire – powiedział.
Zabrzmiało to jak obietnica.
Jaka szkoda, że już dawno temu przestała wierzyć w bajki.
Plany przebudowy stodoły były o tyle przydatne, że zawie-

rały szczegółowe pomiary i pozwalały Patrickowi zorientować
się, co zaakceptują miejscowe władze. Poza tym nie było w nich
nic oryginalnego. A może był zbyt wymagający?

Ale jeśli to miał być jego dom – a był przekonany, że tak się

stanie – to każdy szczegół był ważny.

Pił kawę, żałując, że na dworze jest już ciemno i musi cze-

kać do rana, by przyjrzeć się dokładnie stodole. Na razie mógł

background image

48

przestudiować jeszcze raz plany lub porozmawiać z Claire. W
tej chwili było jej to potrzebne.

– Opowiedz mi o cioci Meg – poprosił.
Podwinęła nogi pod siebie i zagłębiła się w fotelu.
– Była moją cioteczną babcią. Ja i Amy przychodziłyśmy do

niej, kiedy byłyśmy małe. Pozwalała nam bawić się w stodole,
w której były kozy i owce. Wchodziłyśmy na strych, gdzie le-
żało siano. Tam miałyśmy swoją kryjówkę. Czułyśmy się tam
cudownie... zupełnie inaczej niż w Londynie, gdzie się wycho-
wywałyśmy. Zawsze mówiłam, że kiedy dorosnę, zamieszkam
na wsi. Ale nawet nie marzyłam, że to będzie tutaj.

Nic dziwnego, że tak niechętnie rozstawała się z tą stodołą,

skoro zawsze marzyła, by urządzić w niej swój dom.

– Jaki był twój udział w tworzeniu planów?
– Żaden. — Skrzywiła się. – Miałam swoje pomysły, ale

architekci z urzędu urbanistycznego wszystkie odrzucili. Do-
wiedziałam się, że być może i mam wyobraźnię, ale brak mi
praktycznego zmysłu. Innymi słowy, uznali mnie za ekstrawa-
gancką dziwaczkę. Dlatego spasowałam, bo zależało mi na za-
twierdzeniu planów, jakie by nie były, co podnosiło wartość
handlową stodoły.

To pocieszające, że te koncepcje bez polotu nie były jej

dziełem. Patrick uważał, że można było wymyślić coś o wiele
ciekawszego.

– Co z grantem?
– Jeszcze nie wiem. Zamierzałam przedyskutować to w po-

niedziałek z agentem od nieruchomości.

– Tutaj się z nim umówiłaś?
– Tak.
– Czy jego pomoc jest konieczna?
– W zasadzie nie – stwierdziła po chwili namysłu. Miał

sprawdzić zeszłoroczną wycenę posiadłości, ale myślę, że nadal

background image

49

jest aktualna. Ceny nieruchomości, o ile wiem, ostatnio są raczej
stabilne.

– Zgadza się, szczególnie w tak spokojnej okolicy, gdzie nie

ma żadnych dużych inwestycji.

Jeszcze raz przejrzał plany. Pośrodku powinno być duże

przestronne pomieszczenie ze sklepieniem z łuków, schody
prowadzące na pasaż okalający otwartą przestrzeń. Dwa pokoje
i dwie łazienki na każdym końcu, schowek nad jadalnią w
przybudówce z przodu i studio po drugiej stronie holu...

– Widzę, że intensywnie pracujesz – zauważyła Claire.

Uśmiechnął się krzywo.

– Nie mogę się po prostu doczekać, kiedy zobaczę to

wszystko w dziennym świetle. Nie pamiętam wszystkich
szczegółów.

– Opowiedz mi o swojej pracy – poprosiła, zmieniając te-

mat.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Ale skoro była dekoratorką

wnętrz, może naprawdę ją to interesuje.

Znajomych Patricka przeważnie nudziła jego praca. Czasem

z uprzejmości zadawali jakieś pytanie i to wszystko.

– Robiłem mnóstwo projektów w Londynie. Pracowałem

przy renowacji dawnych terenów portowych, które zostały za-
mienione w ekskluzywną dzielnicę. Projektowałem także galerie
sztuki, domy, biura. Czasem te projekty były trochę zwariowa-
ne. Moja praca jest bardzo ciekawa. Różnorodna. Nie cierpię
rutyny. To szkodzi reputacji firmy. Ale oczywiście czasem
trzeba robić coś, żeby po prostu zarobić na życie. Nie ma innego
wyjścia; Nie każdy projekt nadaje się na konkurs. I nie zawsze
się wygrywa.

– Słyszałam coś innego.
Patrick zaśmiał się, by ukryć zakłopotanie.
– To tylko plotki.

background image

50

– Odkąd mam telefon, surfowałam trochę w Internecie. My-

ślę, że te pochwały, które zbierasz, są zasłużone.

– To znaczy, że podobało ci się to, co widziałaś? – Był zły

na siebie, że tak otwarcie prosił o komplement.

Claire uśmiechnęła się przekornie. Serce ścisnęło mu się w

piersi. O Boże! Jaka ona jest cudowna!

– Tak – przyznała.
– Pozwolisz mi zaprojektować tę stodołę?
Wzruszyła ramionami, nie przestając się uśmiechać.
– Przynajmniej będzie inna i na pewno lepsza niż to... –

Ruchem głowy wskazała stertę papierów.

Patrick roześmiał się.
– Mam nadzieję. Myślę, że gdyby ten facet robił projekt dla

siebie, bardziej by się postarał. Nie chciało mu się ruszyć głową.

– Gdyby ją miał, pewnie by ruszył... – Zachichotała.
– Przed tobą nie będzie się tak puszył. Ze strachu, by się nie

zbłaźnić, w ciemno podpisze wszystko, co zaprojektujesz. –
Oby... A propos, czy masz deskę kreślarską?

– Oczywiście. Jak inaczej mogłabym pracować?
– Wdziałem w życiu różne rzeczy.
Uśmiechnęła się.
– Mam nawet dwie deski, bo linijka na jednej jest trochę

niedokładna. Chciałbyś jutro zrobić wstępne szkice?

– Tak.
– Deska jest w mojej pracowni.
– Dziękuję.
Zapadła przyjemna cisza. Patrick oparł się wygodnie w fo-

telu i zamknął oczy. Słychać było tylko trzaskanie ognia w ko-
minku i delikatne pochrapywanie psów, które leżały na podło-
dze.

Uwielbiał ten spokój, tak odmienny od hałasu, który towa-

rzyszył mu w Londynie. Claire i psy były obok, a dziecko spało

background image

51

spokojnie na górze. Jakie to miłe! Jakby byli małżeństwem...

Omal nie roześmiał się na tę myśl. Chyba zwariował! Prze-

cież tylko opiekowali się dzieckiem. To wszystko.

Małżeństwo?! Też pomysł.
Patrick nigdy by się nie przyznał, nawet przed samym sobą,

że po cichu o tym marzy.

Im szybciej zamieszka w przebudowanej stodole, tym le-

piej...

Sobota była wielkim triumfem wiosny. Słońce pokazało

pełną krasę, wszędzie unosił się zapach kwiatów, pszczoły
brzęczały, spijając z nich nektar.

Patrick wstał wcześnie, wziął prysznic, ubrał się i o siódmej

wyszedł do ogrodu. Powietrze było rześkie, a trawa błyszczała
od rosy.

Była zbyt wyrośnięta. Pewnie Claire nie udało się jeszcze

naprawić kosiarki.

Z wysiłkiem otworzył wielkie, masywne drzwi stodoły. Jak

Claire radzi sobie z takim ciężarem?

Był z niej dumny. Trzeba przyznać, że miała charakter.

Jakże trudno musiało jej być po śmierci siostry, kiedy została
sama z malutkim dzieckiem. Ale podjęła to wyzwanie bez wa-
hania i na pewno się nie podda.

Zastanawiał się, jak sprawa opieki nad Jess wygląda od

strony prawnej. Koniecznie musi to sprawdzić. Ale teraz obejrzy
stodołę.

Otworzył szeroko frontowe drzwi, a potem drzwi z tyłu

stodoły. Promienie słońca wlały się do środka, wypełniając bu-
dynek światłem. Drobinki kurzu tańczyły w blasku słońca. Pa-
trick stanął pośrodku stodoły i przez otwarte drzwi wpatrywał
się w kościół leżący w dolinie.

Jaki wspaniały widok! Koniecznie musi wykorzystać go do

maksimum. Schody będą miały podest czy raczej taras wido-

background image

52

kowy, z którego roztoczy się wspaniały widok na okolicę.
Wprost wymarzone miejsce, by usiąść wygodnie w fotelu i po-
czytać, z kotem zwiniętym w kłębek na kolanach.


Będzie brał do siebie kota Claire, bo z własnym kotem nie

mógłby podróżować co tydzień do Londynu.

Zobaczył drabinę sięgającą wejścia na strych. Od razu tam

wszedł i zaczął sprawdzać drewniany strop. Wyglądał nieźle,
trzeba będzie wymienić tylko niektóre deski, choć nie obejdzie
się bez dodatkowego wzmocnienia.

Dach był niezwykle urokliwy i piękny. W żadnym wypadku

nie wolno zakryć go drewnianymi panelami, jak proponował
miejscowy architekt.

– Co za barbarzyńca – mruknął Patrick.
Wrócił na dół i wszedł do przybudówki. Wymagała solid-

nego remontu, ale to tylko kwestia pieniędzy. W ogóle, biorąc
pod uwagę piękne położenie, cała ta inwestycja na pewno była
opłacalna.

Zresztą nie to było najważniejsze. Wolał nie dociekać, co

naprawdę dla niego się liczyło. Wyszedł do ogrodu i uniósł
głowę, przyglądając się dachowi. Postara się wkomponować
kamienne płytki w nową konstrukcję.

Zawołał psy i wszedł do kuchni. Claire z Jess na ręku pod-

grzewała butelkę z mlekiem. – Chcesz, żebym ją potrzymał? –
spytał, wyciągając ręce po małą, która uśmiechnęła się pro-
miennie. – Dzień dobry, ślicznotko. – Pocałował ją w czubek
nosa.

– Myślałam, że mówisz do mnie – mruknęła Claire.
Nagle atmosfera zgęstniała.
Zarumieniona Claire odwróciła się. Patrick westchnął głę-

boko i cofnął się.

– Dobrze spałeś? – spytała, przerywając ciszę.

background image

53

– Mm... tak, dobrze.
Wiedział, że zachowuje się jak idiota, ale w obecności lej

kobiety zupełnie tracił głowę.

Claire przyłożyła butelkę do ręki, sprawdzając temperaturę

mleka, a potem odwróciła się, żeby wziąć Jess od Patricka.

– Nakarmię ją – zaproponował cicho, wyjmując jej butelkę

z ręki. – Idź się ubrać, a ja w tym czasie zrobię herbatę.

– Dobry pomysł. – Ruszyła w kierunku schodów.
Co też ją napadło, żeby robić taką uwagę! Chyba zwario-

wała. Patrick był równie speszony jak ona.

Kiedy wróciła do kuchni, Patrick i Jess śmiali się do rozpu-

ku. W jednej chwili przestała marzyć o tym, żeby Patrick prze-
niósł się do nowego domu. Z żalem pomyślała, że niedługo
przestanie u niej mieszkać.

Nie będzie mogła patrzeć, jak się bawią. Ciekawe, co pań-

stwo Cameronowie pomyślą o wnuczce?

– Czy mówiłeś już rodzicom o Jess?
– Nie. Chciałem poczekać na wyniki testów DNA, żeby

wszystko wyglądało bardziej oficjalnie. Co o tym sądzisz?

Claire miała wyrzuty sumienia, że nie zdążyła jeszcze pójść

z Jess do lekarza.

– Chyba nie powinieneś zwlekać. Badanie DNA to zwykła

formalność. Przecież są zdjęcia...

– Oczywiście masz rację, ale problem w tym, że nie wiem,

jak im to powiedzieć. Rodzice bardzo przeżyli śmierć Willa i
unikają rozmów o nim.

– Ale chyba ucieszą się?
Spojrzał na nią ze smutkiem. Po raz pierwszy pomyślała o

tym, co musiał przeżywać po śmierci brata. Dobrze znała ból,
smutek i pustkę po stracie bliskiej osoby.

– Na pewno. Zadzwonię do nich. Ale teraz księżniczka musi

się przebrać i trochę przespać, a ja chętnie porozmawiałbym z

background image

54

tobą o stodole.

– Gdzie moja herbata? – spytała, dobrze wiedząc, że nie

miał czasu jej zrobić.

Spojrzał na nią łobuzersko, niosąc na górę Jess.
– W czajniku!
Serce zabiło jej w piersi.
– Ty wariatko! – ofuknęła się, kiedy Patrick już zniknął.

Wiedziała, że to nic nie znaczy. Po prostu jest miły i jak wszy-
scy mężczyźni lubi flirtować. To dla nich równie łatwe jak od-
dychanie. Jeśli wyobrażała sobie coś innego, może się bardzo
rozczarować.

Ale Patrick miał taki cudowny uśmiech...

background image

55

Rozdział 5


Przez cały ranek oglądali stodołę. Zajrzeli we wszystkie ką-

ty. Claire opowiadała Patrickowi historie z dzieciństwa. Kiedyś
ona i Amy schowały się cioci Meg. Chichotały z radości, gdy
biedna ciotka nie mogła ich znaleźć.

W końcu zadzwoniła na policję. Dziewczynki dostały re-

prymendę, ale ciocia szybko im wybaczyła i wieczorem we
trójkę piekły racuchy na płycie pieca.

Claire jeszcze czuła ich smak. Tak, pomyślała, dobrze by-

łoby naprawić ten piec. Już niedługo Jess będzie na tyle duża,
żeby smażyć z nią racuchy...

Opowiedziała też, jak kotka okociła się na sianie. Przez całą

noc siedziały przy niej z ciocią Meg. Kiedyś, gdy Claire miała
piętnaście lat, spotkała w wiosce chłopca. Wszedł za nią do
stodoły i chciał ją pocałować.

– Uciekłam z krzykiem – zakończyła ze śmiechem.
Patrick przyjrzał się jej uważnie.
– Czy też byś krzyczała, gdybym chciał cię teraz pocało-

wać? – spytał przekornie.

Tylko idiota potraktowałby poważnie to pytanie.
– Oczywiście! – Bardzo chciała, żeby spróbował. Wcale by

nie uciekała.

Ale Patrick tylko się uśmiechnął.
– Bardzo słusznie... – Zaczaj dłubać palcem w ścianie, a

potem przykucnął, żeby lepiej ją obejrzeć.

Może powinna go zachęcić?
– Rzeczoznawca widział te pęknięcia – powiedziała, próbu-

jąc zebrać myśli. – W niektórych miejscach należy zrobić pod-
murówkę. Ale nie trzeba nic wyburzać z wyjątkiem narożnika
przybudówki.

background image

56

Patrick skinął głową i wyprostował się.
– Nie martwię się o te pęknięcia. Widy wałem znacznie

gorsze. – Zerknął na zegarek. – Chyba już pora wyprowadzić
psy na spacer.

I pora przestać fantazjować, co by było, gdyby Patrick ją

pocałował.

Przez następnych osiemnaście lat będzie musiała się z nim

przyjaźnić. Żadne pocałunki nie wchodziły w grę.

Zresztą wcale nie miał zamiaru się z nią całować. Po prostu

droczył się... ot, taka męska rozrywka.

Musisz się opamiętać, dziewczyno, powiedziała sobie w

duchu, idąc za Patrickiem w kierunku domu.

Chyba zwariował, flirtując z nią w ten sposób, ale po prostu

nie mógł się opanować.

Włożył Jess do nosidełka i wyszli z psami na spacer. Po

powrocie bawił się z małą na kocu w ogrodzie. Następne na-
karmił ją i położył spać.

Potem Patrick zaczął kreślić plany stodoły, a Claire szyko-

wała w kuchni obiad.

Przez otwarte okno słyszał pszczoły brzęczące w ogrodzie.

Nie mógł się skupić i kiedy Claire przyniosła mu herbatę, sie-
dział, wpatrując się tępo w przestrzeń.

– Zrobiłeś sobie przerwę?
Uśmiechnął się, odwracając ku niej głowę.
– Rozkoszuję się sielską atmosferą – powiedział z nutką

ironii.

– O, tego nam tu nie brak. – Przysiadła obok niego na biur-

ku.

Przeciągnął się.
– Jestem głodny.
– Upiekłam ciasto.
– Wiem. Czuję ten zapach. Mam nadzieję, że nie będziesz

background image

57

się ze mną drażnić i nie powiesz, że to na jutro.

Na jej ustach zadrgał uśmiech.
– Oczywiście. Kto by jadł gorące ciasto? Od tego można

dostać niestrawności.

– To dlaczego o nim wspomniałaś?
– Żebyś wiedział, jaką jestem dobrą gospodynią – odparła

buńczucznie, wracając do kuchni.

Poszedł za nią z filiżanką herbaty w ręku. Claire odkroiła

duży kawałek wilgotnego, gorącego piernika i pomachała mu
przed nosem.


Nie wiedział, czy mają pocałować, czy udusić. W końcu

wybrał łatwiejsze rozwiązanie: wyjął ciasto z jej ręki, położył je
na kuchennym blacie i ujął jej twarz. Najpierw oczy Claire zro-
biły się okrągłe ze zdziwienia, a potem zamknęła je, gdy Patrick
złożył na jej ustach niewinny, żartobliwy pocałunek.

– To za karę, że się ze mną drażnisz – powiedział ochry-

płym głosem. Wziął ciasto i herbatę i wrócił do pokoju, staran-
nie zamykając za sobą drzwi.

Claire patrzyła w oszołomieniu na zamknięte drzwi pra-

cowni. Przesunęła palcami po wargach, na których wciąż czuła
delikatny dotyk ust Patricka.

Co to było?
Potrząsnęła głową, żeby otrzeźwieć. Potem odkroiła kawa-

łek piernika i usiadła w ogrodzie, opierając się o drzewo.

To nie był namiętny pocałunek. Może więc za dużo sobie

wyobrażała. Tak. To był żart.

Dlaczego w takim razie nie miała ochoty się roześmiać?

Najchętniej rzuciłaby się na trawę i krzyczała, kopiąc ze złości
nogami. Ale to by było idiotyczne.

Siedziała więc, jedząc ciasto, od którego wszystko się za-

częło. Nie miała pojęcia, jak uda jej się przeżyć najbliższych

background image

58

osiemnaście lat.


Następny tydzień przebiegał pod znakiem chaosu. Patrick

miał mnóstwo zajęć w pracy, ale nie mógł się skoncentrować,
myśląc bez przerwy o stodole.


Sprowadził rzeczoznawcę, który ocenił wartość budynku, a

potem zlecił swoim prawnikom, by zajęli się sprawą zakupu.

Gorączkowo szykował się też do rozmowy z wydziałem

urbanistycznym w Suffolk. Po kilkunastu godzinach pracy zni-
kał w swoim apartamencie i tworzył projekt przebudowy stodo-
ły. Musiał go skończyć przed upływem tygodnia.

Dopiero późnym wieczorem w piątek był wolny. Spotkanie

z architektami było ustalone na poniedziałek rano. Patrick prze-
sunął wszystkie zajęcia, żeby mieć wolny także wtorek i środę.
W końcu z uczuciem podniecenia, jakiego nie pamiętał od lat,
wsadził psa i walizkę do samochodu i wyruszył w podróż.


Doszedł do wniosku, że Claire nie może wyjeżdżać po nie-

go tak późno na stację. Poza tym, skoro będzie w Suffolk kilka
dni, musi mieć swoje auto. Claire przyzwyczaiła się już do
volkswagena, a on nie chciał narażać życia, jeżdżąc citroenem
jej siostry.

Powiedział, żeby nie czekała na niego i położyła się do łóż-

ka, ale kiedy zatrzymał się o północy przed domem, światło w
salonie było zapalone. Claire spała w fotelu.

Kropka powitała ich radosnym ujadaniem. Claire wstała z

fotela i odgarnęła jedwabiste jasne włosy. Potem, ziewając, po-
deszła do Patricka.


Zrobiło mu się ciepło w sercu. To nie było zwykłe pożąda-

nie, ale dziwna błogość. Gdzieś zniknął smutek i samotność,

background image

59

które zawsze mu towarzyszyły.

– Przepraszam, że cię obudziłem.
Zaspana Claire uśmiechnęła się. Niewiele myśląc, pochylił

się i pocałował ją w usta.

– Witaj – szepnął.
Zarumieniła się, robiąc krok do tyłu.
– Jesteś głodny? Zostawiłam dla ciebie zapiekankę.
– Jadłem kolację. – Przypomniał sobie wyschnięte ciasto i

lurowatą kawę, którą wypił w przydrożnym barze. – Ale mam
ochotę na herbatę.

– Zaraz ci podam. Czajnik jest gorący. – Weszli do kuchni

w towarzystwie psów, które radośnie kręciły się im pod nogami.
Claire szykowała herbatę, a on oparł się o blat kuchenny i wo-
dził za nią wzrokiem.

Chciał jej powiedzieć, że bardzo za nią tęsknił, ale w porę

się opanował.

– Jak się czuje Jess? – spytał.
– Wspaniale. Właśnie wyszedł jej kolejny ząbek. Już ma

trzy. Uśmiecha się uroczo.

Ty też, chciał powiedzieć, ale tylko odwrócił wzrok, żeby

nie widzieć swetra opinającego piersi. Jakże chętnie by ich do-
tknął!

– Zajrzę do niej przed snem. – Przesunął się, żeby nie mieć

jej w polu widzenia, ale zaraz znów na nią spojrzał. – Co poza
tym? – spytał, udając obojętność.

– We wtorek oddałam pracę. Byli zadowoleni, więc może

jeszcze coś dostanę. Byłoby dobrze, prawda?

– Nie musisz...
– Muszę – powiedziała tak stanowczo, że Patrick tylko się

uśmiechnął. – A co u ciebie?

– Na szczęście wszystko załatwiłem. Żaden z klientów nie

będzie do mnie dzwonić. Wziąłem kilka dni urlopu, żeby zała-

background image

60

twić sprawę stodoły i porozmawiać z architektami. Oczywiście
jeśli się zgodzisz, żebym tu został.

– Och, to świetnie, że pobędziesz dłużej. No i przydasz się

jako niania. W poniedziałek mam wizytę u dentysty. Jeśli za-
opiekujesz się przez ten czas Jess, nie będę musiała jej brać ze
sobą.

– Oczywiście.
Nagle zabrakło im tematu do rozmowy.
Claire wpatrywała się w milczeniu w swoją filiżankę. Pa-

trick dziwił się, dlaczego dopiero teraz zauważył, że ma deli-
katne piegi pośrodku nosa. Może się opalała? Pewnie tak. Po-
goda była fantastyczna.

On niestety cały tydzień spędził w pracy. Miał spotkania,

telekonferencje i musiał jeździć na budowy. Ciekawe, dlaczego
wszyscy myślą, że architekt to taki atrakcyjny zawód. Chyba nie
wiedzą, o czym mówią.

Dostrzegają tylko nagrody i niezwykłe projekty, a za tym

wszystkim kryje się ciężka harówka.

Nagle uświadomił sobie, jak bardzo jest zmęczony. Od lat

nie miał prawdziwego urlopu. Teraz to nadrobi Weźmie urlop,
żeby wyremontować stodołę. Na pewno poradzą sobie bez niego
w biurze, a w razie kłopotów zawsze mogą do niego zadzwonić.
Może kiedyś podniesie słuchawkę.

– Co powiesz na to, żebym tu trochę został? – spytał Claire.
– Trochę? To znaczy?
– Powiedzmy, że kilka miesięcy. Będę spać w przyczepie

kempingowej. Nie oczekuję, że będziesz mnie tak długo gościć.
Przypilnuję remontu, odpocznę trochę od miasta.

– Przyczepa? To bez sensu, skoro w domu jest tyle miejsca.

Oczywiście możesz przywieźć przyczepę, ale wtedy się obrażę.

Patrzył na jej zaspaną buzię i poczochrane włosy. Co by

było, gdyby mieszkał tu tak długo? Czy wytrzymałby, żeby jej

background image

61

nie dotknąć? Oczywiście, że tak, chociaż to nie będzie łatwe.

Praca fizyczna uspokoi jego rozbudzone zmysły. Mógłby

zacząć nawet teraz, ale w stodole nie było światła. Trzeba za-
czekać do rana. Jeszcze jedna długa, ciężka noc, pomyślał z
rozpaczą.

Och, Claire, gdybyś znała prawdę...
Następnego ranka zamiast zacząć pracę w stodole, Patrick

zadzwonił do rodziców w Cambridgeshire. Nie mógł już tego
dłużej odkładać.

– Mam dla was nowinę – oznajmił. – Będziecie w domu za

godzinę?

– Oczywiście, że będziemy, skoro chcesz przyjechać – po-

wiedziała matka. – Już nie mogę się doczekać.

Ciekawe, co będzie, kiedy dowie się o Jess. Ale nie chciał

mówić im o wnuczce przez telefon.

Poszedł poszukać Claire. Przycinała nożycami trawnik

przed domem.

– Co robisz? – zdumiał się.
– Nie widzisz? Koszę trawę.
– Czy kosiarka wciąż jest zepsuta?
– Jest w takim stanie, że nie warto jej naprawiać.
Patrick wrócił do domu, wziął książkę telefoniczną i poszu-

kał firmy zajmującej się dostawą kosiarek.

– Potrzebna mi jest mała kosiarka z oponami przystosowa-

nymi do miękkiego gruntu do koszenia trawników i łąki. Macie
coś odpowiedniego? – spytał.

Wybrał jeden z zaproponowanych modeli z urządzeniem do

zbierania trawy. Podał swój adres i powiedział, że zapłaci kartą
kredytową.

– Czy uda się załatwić to dzisiaj? – spytał.
Po uzgodnieniu dodatkowej opłaty za przesyłkę ekspresową

sprawa została załatwiona.

background image

62

– Nowa kosiarka już jest w drodze – oznajmił z dumą.
– Jeśli nie spodoba ci się, będziesz mogła ją wymienić.

Trawa za bardzo wyrosła, poza tym mi też przyda się kosiarka.

Claire przysiadła na piętach i spojrzała na niego ze złością.
– Podoba ci się ta rola, prawda? Pan zarządca!
Westchnął i przeganiał ręką włosy. Był zbyt zmęczony, że-

by się kłócić.

– Przecież to tylko kosiarka. Nie widzę problemu.
– A ja tak!
Spojrzał na nią zdeprymowany kolejną demonstracją nieza-

leżności. Czy Claire nigdy się nie zmieni?

– Dlaczego? – spytał, starając się opanować irytację. – Lu-

bisz się czołgać i ścinać trawę nożycami?

– Mogę kupić kozę. Zeżre całą trawę.
– A na deser krzewy, róże i korę z drzew. Wszystko, co

wyhodowała ciocia Meg. A na zimę będziesz musiała zgroma-
dzić zapas siana dla tej niekłopotliwej kozy, no i zapewnić jej
jakieś ciepłe schronienie. Chyba że zamierzasz gościć u siebie
tego rogatego brodacza. – Zachichotał.

– Przestań – syknęła. – Nic nie rozumiesz.
Rozumiał, i dlatego postanowił załagodzić sytuację.
– Claire, w takim razie kosiarka będzie moja, a ja ci ją po-

życzę. Dobra?

Westchnęła, odwracając głowę. Jej oczy były podejrzanie

mokre.

Łzy? To niemożliwe. Nie znosił, kiedy kobiety płakały.

Nigdy nie wiedział, czy robią to szczerze, czy też udają. Chociaż
Claire zawsze była szczera.

W dodatku nie mógł jej pocieszyć, bo to wszystko była jego

wina. Znów chciał rządzić!

– Jadę do rodziców, żeby powiedzieć im o Jess. Pewnie bę-

dą chcieli ją zobaczyć. Mieszkają niedaleko stąd. Po – myśla-

background image

63

łem, że mógłbym przywieźć ich tutaj, a potem pojechalibyśmy
gdzieś na lunch.

Spojrzała na niego z przerażeniem.
– Przywieziesz ich tutaj? Tak nagłe? Patrick!
Zerwała się, wypuszczając z rąk nożyce, i pobiegła do do-

mu. Kiedy wszedł do kuchni, Claire z furią przesuwała garnki, a
potem zaczęła pucować blat.

– Nigdy mi tego nie rób! – wybuchnęła. – Spójrz, jak to

wszystko wygląda!

Wyglądało całkiem nieźle, ale co on wiedział? Przecież był

mężczyzną. Według niego wszystko było jak należy, lecz jeśli
to powie, oberwie od Claire mokrą szmatą. Nie zamierzał ryzy-
kować.

– Może w takim razie wezmę z sobą Jess? – zaproponował.
– Nie. Po co ją wozić samochodem. Zresztą najpierw powi-

nieneś ich uprzedzić. – Jej głos złagodniał. – To będzie dla nich
szok, Patrick.

– Wiem. – Podrapał się w głowę. – Przepraszam. Zadzwo-

niłem do nich pod wpływem impulsu. Od dawna nie mogłem się
zdecydować. Powinienem był cię uprzedzić.

– Nic się nie stało. – Uśmiechnęła się lekko, – I tak tu po-

sprzątam. Jess teraz śpi. Kiedy się zbudzi, posadzę ją na krze-
sełku i uporządkuję salon. A jak będzie ładna pogoda, posie-
dzimy z twoimi rodzicami w ogrodzie, więc kosiarka bardzo się
przyda, bo przed ich przyjazdem trzeba zrobić porządek z trawą.
I wybij sobie z głowy jakieś wycieczki do restauracji. Sama
przygotuję lunch. Nie chcę, żeby myśleli, że nie potrafię zadbać
o ich wnuczkę. Miał ochotę ją uściskać, ale ostatnie słowa za-
brzmiały trochę oschle. Bał się, że jednak oberwie mokrą ścier-
ką po głowie. Podziękował szybko i wycofał się z kuchni.

– Co takiego? Dziecko? Och, Patrick! Jak wygląda jego

matka? Dobrze ją znasz? Nie wiedzieliśmy, że Will miał

background image

64

dziewczynę...

– Ona nie żyje.
– Nie żyje?
Nie miał ochoty wdawać się w szczegóły, więc tylko skinął

głową.

– To straszne. Kto opiekuje się dzieckiem? To chłopak czy

dziewczynka?

– Dziewczynka. Jess. Wychowuje ją ciotka, Claire Franklin.

Amy, matka dziecka, była jej młodszą siostrą.

Jean błagalnie spojrzała na męża.
– Och, Gerald. Gzy możemy zabrać ją do siebie?
Patrick potrząsnął głową.
– Nie, mamo. Ona ma dom. Jej miejsce jest przy Claire.

Odwiedzam je podczas weekendów. Właśnie kupiłem od Claire
starą stodołę obok domu. Zamieszkam tam, kiedy ją wyremon-
tuję. Możecie odwiedzać Jess, ona też będzie do was przyjeż-
dżała, ale nie możecie wziąć jej na wychowanie.

– Dlaczego?
– Bo jesteśmy już za starzy, żeby brać na siebie taki obo-

wiązek – powiedział stanowczo Gerald. – Jestem na emeryturze,
przeżyliśmy swoje i ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy, to
opieka nad niemowlęciem. To niezbyt dobry pomysł, skarbie.
Zresztą wygląda na to, że ci dwoje wszystko już sobie ułożyli.
Oni mają na to siły, my nie.

Jean była bliska płaczu.
– Ale to nasza wnuczka. Dziecko Willa... – Zaczęła pochli-

pywać, ale po chwili wyprostowała się i spojrzała badawczo na
Patricka. – Czy jest do niego podobna?

– Raczej nie, bardziej do matki.
– Och, jakie to straszne, że ona zmarła. Jak to się stało? Pa-

trick zawahał się, a potem opowiedział pokrótce całą historię.

– Czujesz się winny, dlatego tak opiekujesz się Jess – wypa-

background image

65

lił z właściwą sobie bezpośredniością ojciec.

Patrick westchnął, drapiąc się w głowę.
– Tak i nie. Tu chodzi o coś więcej. Ta mała jest naprawdę

urocza. Nigdy nie chciałem mieć dzieci, ale ona jest wprost cu-
downa.

– Muszę ją zobaczyć – stanowczo oświadczyła matka. Pa-

trick uśmiechnął się.

– Wiedziałem, że tak będzie. Claire czeka na nas z lunchem.

Claire nie wiedziała, jakim cudem uda jej się przygotować

naprędce lunch dla czterech osób. Wyjęła wszystko, co miała w
lodówce, i zastanawiała się przez chwilę.

Quiche – postanowiła. Ciasto, bekon, pomidory i szparagi

posypane świeżymi ziołami, młode ziemniaki z własnej grządki.
Sałata jeszcze nie wyrosła. Na szczęście w kuchni było parę
główek kupionych wczoraj w supermarkecie.

Na deser szarlotka, którą miała w zamrażarce. Zrobiona z

własnych jabłek zerwanych z jabłoni rosnącej za domem. Roz-
mrozi ją w mikrofalówce, a potem podpiecze w piekarniku.

Niestety było zbyt mało czasu, żeby przygotować coś bar-

dziej wykwintnego.

Kroiła, siekała i zagniatała ciasto, mamrocząc pod nosem

pogróżki pod adresem Patricka. Najchętniej zabiłaby go, ale tak
powoli, żeby długo cierpiał.

Wrzuciła bekon i warzywa do formy i zalała jajkami ubity-

mi z mlekiem i żółtym serem. Posypała ciasto świeżymi zioła-
mi, potem jeszcze trochę utartego sera i wsadziła wszystko do
piekarnika Teraz posprząta salon.

Niestety Jess zaczęła płakać. Choć Claire nakarmiła ją,

przewinęła i nosiła na ręku, mała wciąż marudziła, pocierając
rączką dziąsła. Znów ząbkuje, pomyślała Claire, i trzymając ją
na biodrze, pospiesznie sprzątała jedną ręką salon.

background image

66

Nim zdążyła dobrze się rozejrzeć, samochód Patricka był

już pod domem. Za nim drugi. Trzymając Jess na ręku, otwo-
rzyła frontowe drzwi. Pies Patricka i Kropka wypadły na dwór,
obszczekując radośnie gości.

Nagle Claire ogarnęło przerażenie. Jess wtuliła się w nią i

zaczęła płakać.

– Cicho, Jess. Oni przyjechali cię odwiedzić.
Ale dziecko nie chciało się uspokoić.
Claire spojrzała z rozpaczą na Patricka.
– Chyba znów ząbkuje – wyjaśniła.
Patrick wziął małą na ręce i przytulił.
– Już dobrze, Jess. Wujek jest przy tobie.
Jego matka położyła dłoń na ustach i ze łzami w oczach pa-

trzyła, jak Patrick uspokaja małą. Kiedy dziewczynka przestała
płakać, wreszcie spojrzała na swoich dziadków.

– Mamo, tato, to jest Jess.
Dziewczynka przyglądała się im oczami wielkimi jak

spodki. Jej usta znów zaczęły drżeć.

– Ciii, maleńka. Wiem, że boli, ale będziesz miała śliczne

ząbki. – Matka wzięła Jess od syna i zaczęła cicho śpiewać, że-
by odwrócić uwagę dziewczynki od bolących dziąseł.

– Tato, to jest Claire – powiedział Patrick.
Ojciec wyciągnął rękę. Jego oczy były jasnozielone jak oczy

syna.

– Miło mi cię poznać, moja droga. Gerald Cameron, a to

moja żona, Jean. Przepraszam, że zrobiliśmy wam taki najazd.
Bardzo dziękuję, że zaprosiłaś nas na lunch.

– To dla mnie przyjemność – odparła Claire, uświadamiając

sobie, że wcale nie kłamie. – Przepraszam, muszę wyjąć coś z
piekarnika. Nastawię wodę na herbatę.

Pobiegła do kuchni, ratując w ostatniej chwili quiche.

Wstawiła szarlotkę do piekarnika, wrzuciła do garnka ziemniaki

background image

67

i napełniła wodą czajnik.

Nagle za jej plecami stanął Patrick.
– To wygląda wspaniale.
– No pewnie – odparła z dumą. Była szczęśliwa, że ciasto

się nie przypaliło. – Co z Jess?

– Wszystko w porządku. Mama umie czynić cuda. Dziękuję

– dodał cicho. – Rodzice byli zszokowani, ale od razu chcieli tu
przyjechać. Lepiej, że to spotkanie odbyło się u ciebie, zwłasz-
cza że Jess bolą dziąsła. Rodzice są ci bardzo wdzięczni. Ja też.

Claire przestała marzyć o zamordowaniu Patricka.
– Och, nie ma sprawy. Podobają mi się twoi rodzice.
– To dobrze – odparł z uśmiechem. – Gdzie zjemy lunch?
– Może w ogrodzie? Albo w jadalni, ale tam jest trochę

ciemno. Jak wolisz.

– W ogrodzie. – Wyniósł na dwór stół i za chwilę wrócił po

krzesła. – Jest już kosiarka? – spytał, stając w drzwiach.

– Nie. A mieli przywieźć dzisiaj?
W tej chwili ojciec wetknął głowę przez drzwi i oznajmił:
– Przywieźli kosiarkę.
Claire myślała, że kosiarka nie będzie odpowiednia – za

duża, za ciężka na zbocze rzeki, że będzie miała zbyt wąskie
opony na miękki grunt przy rowie – ale się pomyliła. Była
wspaniała. Nowoczesna, ze zbiornikiem na trawę. Kupiłaby
identyczną – gdyby miała pieniądze.


– Podoba ci się?
Skinęła głową ze wzruszeniem. Śmieszne. To przecież tylko

zwykła kosiarka!

– Świetna. .Możesz wypróbować ją po lunchu. – Wróciła do

kuchni. Z holu dobiegał stłumiony śmiech Geralda.

background image

68

Rozdział 6


Lunch wypadł znakomicie.
Jess przez cały czas siedziała na kolanach babci, żując za-

wzięcie plastikowy gryzak. Była zachwycona zainteresowaniem,
jakie wzbudzała wśród dorosłych. Przyjęcie w ogrodzie w bla-
sku słońca miało miły charakter pikniku.

Patrick czuł się zrelaksowany i spokojny. Claire dawała so-

bie świetnie radę, a rodzice nie zadawali kłopotliwych pytań.
Jess była grzeczna. Czego jeszcze może pragnąć mężczyzna? –
pomyślał z zadowoleniem, wyciągając się na krześle.

Jedzenie było bardzo smaczne. Nic wymyślnego, ale za to

podane na świeżym powietrzu pod jabłonią, z której Claire je-
sienią zrywała jabłka na szarlotkę.

Pomyślał, że jest w tym coś optymistycznego. Rozumiał te-

raz, skąd farmerzy brali siły, żeby stawić czoło wszystkim prze-
ciwnościom losu. Zawsze przychodziła pora na plony.

Czy dawni myśliwi i zbieracze też się tak czuli, znajdując

drzewo pełne dojrzałych owoców lub polując na mamuta? Za-
śmiał się w duchu. On tylko robił szybkie wypady po mięso do
supermarketu w przerwach między niekończącymi się wizytami
na budowach i naradami z projektantami.

Bezpieczne, spokojne życie niezagrożone klęską głodu czy

nieurodzaju – nawet jeśli w sklepie zabrakło czegoś, co chciał
akurat kupić.

Wcale nie marzył o niebezpieczeństwach, ale często myślał,

że gdzieś musi istnieć prostsze życie, coś pośredniego między
chaotyczną gonitwą współczesnych czasów i ciężką mitręgą
dawnych przodków.

W tej ciszy było tyle spokoju. Czuł się błogo, siedząc pod

jabłonią i mając w ustach smak zerwanych z niej jabłek. Ciche

background image

69

brzęczenie pszczół zapowiadało następne zbiory.

Może powinniśmy hodować kurczaki? – zastanowił się. Nie,

Claire i tak ma za dużo obowiązków. Przecież on jest tu tylko
podczas weekendów. Ale sam pomysł był kuszący. Jess miałaby
zabawę, sypiąc im ziarno. Na pewno uwielbiałaby patrzeć, jak
kurczęta grzebią w ziemi.

Omal się nie roześmiał. Musi minąć sporo czasu, zanim Jess

będzie mogła karmić drób. Spojrzał na nią.

Przestała żuć gryzak i teraz spała spokojnie w wózku. Pa-

trick napotkał wzrok matki. Uśmiechała się do niego ze wzru-
szeniem. Zastanawiał się, dlaczego tak długo zwlekał, zanim
powiedział im o Jess.

Tak się ucieszyli z tego spotkania Widać było, że polubili

Claire. Czuł z tego powodu olbrzymią ulgę – jeśli mieli do niej
zaufanie, nie będą się martwić o wychowanie wnuczki Dzięki
temu nie będą wiecznie zawracać mu głowy.

Przynajmniej nie w tej sprawie. Mieli sto innych powodów,

żeby udzielać mu rodzicielskich pouczeń.

Claire zawzięcie dyskutowała z matką. Patrick napotkał

wzrok ojca. Najwyraźniej nie interesował się rozmową o tym,
ile godzin przesypia Jess. Przechylił głowę i wpatrywał się w
stodołę.

– Czy to jest twój nowy dom?
– Tak, tato. Chcesz obejrzeć z bliska?
– Oczywiście.
Patrick spojrzał na Claire.
– Czy możemy przeprosić was na chwilę?
– Oczywiście.
– Zaraz wrócimy.
Drzwi stodoły otwierały się dużo łatwiej, odkąd Patrick je

naoliwił. Gerald rozejrzał się uważnie i pokiwał głową.

– Mhm. To ciekawe. A jaki jest stąd widok?

background image

70

Patrick otworzył drzwi na przestrzał. Ojciec uśmiechnął się

znacząco.

– Mogłem się domyślać. Zawsze miałeś fioła na punkcie

widoków. – Udał, że zainteresował go jakiś kawałek drewna, a
potem dodał niewinnie: – A więc przeprowadzisz się tutaj i bę-
dziesz mieszkać obok Claire. To miła dziewczyna.

Zaczyna się, pomyślał Patrick.
– Będę mieszkać obok Jess, ale tylko podczas weekendów.
Ojciec nie przestawał się uśmiechać.
– Zobaczymy...
Patrick przewrócił oczami.
– Tato, tu chodzi o Jess i Willa; a nie o mnie i o Claire.
– Oczywiście. – Na wspomnienie o zmarłym synu

;

ech

zniknął z jego twarzy. Ale Patrick miał wrażenie, ojciec mu nie
wierzy.

To śmieszne. Sam się zastanawiał, czy decyzja o zamiesz-

kaniu na wsi związana jest tylko z Jess. I doszedł do wniosku, że
chodzi mu jedynie o dobro dziecka. Dlaczego miałoby to mieć
coś wspólnego z Claire? przecież wcale się nim nie interesowa-
ła. Nie chciała skorzystać z żadnej z jego propozycji. Co było,
kiedy spytał, czy pozwoli się pocałować?

Ale później zareagowała inaczej. Patrick wiedział, że nigdy

nie zapomni tego pocałunku w kuchni.

Claire nie krzyczała i nie uciekła. Może czekała na coś wię-

cej?

Kto wie... To nie była prosta sprawa. Dociekliwość ojca nie

była mu na rękę. Lepiej, żeby zajął się czymś innym.

Patrick przyniósł z samochodu plany stodoły i rozłożył je na

masce kosiarki.

– Tu jesteście – zawołała matka, wchodząc chwilę później

do stodoły. Trzymała na ręku Jess.

Patrick uśmiechnął się przepraszająco.

background image

71

– Chciałem pokazać tacie plany.
– Claire zaparzyła herbatę. Przyjdziecie się napić?
Skinął głową, składając papiery.
– Jakie jest twoje zdanie, mamo?
– Myślę, że jest urocza.
– Ale ja mówię o stodole, nie o Jess.
– A ja o Claire. I ty, Brutusie...
– Mamo, ja i Claire jesteśmy tylko opiekunami Jess. Ona

jest jej ciotką, a ja wujkiem. To wszystko. Nic między nami nie
ma i nie będzie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.

Odwrócił się. Claire stała w drzwiach z tacą i filiżankami.

Miała dosyć dziwną minę. – Pomyślałam, że przyjdę tutaj, skoro
nie mogę się was doczekać – powiedziała lekkim tonem, ale jej
oczy miały nieprzenikniony wyraz.

– Właśnie wychodziliśmy.
– W takim razie zabieram herbatę. – Odwróciła się na pięcie

i wyszła.

Matka spojrzała znacząco na męża.
Patrick westchnął. O Boże! Zaraz zaczną go swatać. Czuł to

przez skórę. Wszystko jeszcze bardziej się pogmatwa.

Naprawdę nie potrzebował ich pomocy. Był pewien, że sam

potrafi skomplikować sobie życie.

No więc usłyszała na własne uszy. Teraz już nie miała wąt-

pliwości.

A czego się spodziewałaś? – pytała siebie Claire. Zawsze

wiedziałaś, że on nie jest dla ciebie.

Ale mnie pocałował. Nie, wczoraj to był tylko żart. A ty-

dzień temu w kuchni? Wtedy nie żartował.

Lecz ten pocałunek nic nie znaczył. Chyba stajesz się histe-

ryczną starą panną, skarciła siebie w duchu. Musisz trochę
oprzytomnieć.

– Co sądzisz o projektach Patricka, Claire? – spytał Gerald,

background image

72

kiedy zasiedli przy herbacie.

Co sądzi? Przecież Patrick nic jej nie pokazał.
– Nie widziałam ich – stwierdziła, udając obojętność. – To

nie moja sprawa. Zresztą nie miałam czasu, by je oglądać. Pa-
trick przyjechał wczoraj w nocy, a dziś rano...

– Musiałaś szykować dla nas lunch. Był bardzo smaczny,

dziękujemy – powiedziała serdecznie Jean. – Przepraszamy za
ten kłopot.


– To nie był kłopot. Bardzo się cieszę, że was poznałam. I

że mogliście poznać Jess.

Mała już się obudziła i siedziała na kolanach babci, pijąc

mleko z butelki. Claire zastanawiała się, dlaczego tak się bała
tego spotkania. Była przerażona, że zechcą zabrać Jess! Teraz
wiedziała, że nigdy by tego nie zrobili. Opieka nad małym
dzieckiem była bardzo wyczerpująca. Cameronowie wychowali
dwóch synów i na pewno o tym pamiętają. Będą woleli powie-
rzyć wnuczkę Claire.

Taką przynajmniej miała nadzieję.
– Chętnie obejrzałabym te plany – powiedziała matka. –

Pokaż nam je, Patrick.

– To dopiero wstępne stadium.
– Domyślam się, skarbie. – Jean uśmiechnęła się. – Jestem

tylko ciekawa, jaki masz pomysł na modernizację.

Po chwili Patrick rozłożył plany na podłodze i ukląkł na

dywanie, którego Claire nie zdążyła odkurzyć.

To było zdumiewające, że dwóch architektów mogło mieć

tak różne wizje przebudowy tego samego budynku. Claire za-
pomniała o urażonej dumie i z wypiekami na twarzy przysłu-
chiwała się temu, co mówił Patrick.

Jego projekt zakładał dużo światła i przestrzeni. Tam, gdzie

tylko to było możliwe, dach służył za sufit. Patrick zaplanował

background image

73

kilka wielkich pokoi, a nie tak jak poprzedni architekt dużo ma-
łych pomieszczeń.

Patrick jakby czytał w jej myślach.
– To dom dla mnie i dla Jess. Może czasem ktoś nas od-

wiedzi. Nie muszę mieć wielu pokoi. Wolę przestrzeń. Poza tym
wielofunkcyjne pomieszczenia są znacznie wygodniejsze.

– A to? – spytała matka, wskazując na dorysowany frag-

ment.

– To przybudówka. Garaż i jeszcze jeden pokój. Może

urządzę tu studio? Nigdy nie wiadomo, czy nie zechcę tu pra-
cować, zwłaszcza gdy Jess będzie miała wakacje.

Claire zabiło mocniej serce. Przyjrzała się uważnie doryso-

wanemu fragmentowi. Znajdował się z tyłu stodoły, z widokiem
na dolinę. Będzie poza zasięgiem jej wzroku.

Nigdy nie zobaczy, jak Patrick pracuje. Zrobiło jej się

dziwnie smutno.

Zawsze marzyła o tym, żeby mieć pracownię w stodole. Ale

to były zwykłe mrzonki. Zdawała sobie z tego sprawę i dlatego
wolała myśleć o tym, jakie zmiany zajdą w jej życiu dzięki po-
mocy Patricka.

Nie będzie się więcej martwić, zmagać w pojedynkę. W

każdy weekend będą razem.

Ale co z tego? Nie powinna być taka głupia. Doskonale pa-

miętała jego słowa: „Nic między nami nie ma i nie będzie. Je-
steśmy tylko przyjaciółmi”.

O Boże.
Kosiarka była wspaniała – łatwa w obsłudze i bardzo no-

woczesna. Patrick jeszcze raz przestudiował instrukcję i wy-
prowadził maszynę ze stodoły.

Hm. Wszędzie drzewa. Którędy tu jechać? Wreszcie udało

mu się okrążyć dom. Najpierw ściął trawę pod jabłonią, gdzie
jedli z rodzicami lunch, i pod wielkim dębem w rogu, gdzie miał

background image

74

zamiar powiesić huśtawkę dla Jess, kiedy trochę podrośnie.

Znów nie wiedział, jak ma dalej jechać. Po dziesięciu mi-

nutach cofania i jazdy naprzód, żeby skosić pominięte kawałki
trawnika, w drzwiach pojawiła się Claire. Oparta się o framugę i
obserwowała go z rękami skrzyżowanymi na piersiach.

– Co? – spytał, czując się trochę głupio.
Wzruszyła ramionami.
– Zwykle zaczynam stamtąd. – Wskazała na stodołę. – Ina-

czej jest bardzo trudno.

Patrick zacisnął zęby.
– Zauważyłem. – Zastanawiał się, co by było, gdyby ją

przejechał. Nie, to byłoby zbyt okrutne. – Wiesz co? Może mi
pokażesz, jak to zrobić? W końcu to twój ogród, a ja jestem tu
tylko gościem.

– Intruzem – syknęła pod nosem.
Siadła za kierownicą i momentalnie skosiła trawnik, wywo-

łując złość Patricka.

Dopóki nie zauważył, jak cudownie falują jej piersi na nie-

równym terenie.

Odwrócił głowę. Wolałby inne tortury. Wyrywanie paznok-

ci, łamanie kołem, przypiekanie...

Wrócił do pracowni i odwrócony plecami do okna, rozłożył

plany na desce kreślarskiej.

Claire nie powiedziała ani słowa na ich temat. Czuł się ura-

żony tym jawnym brakiem zainteresowania „To nie moja spra-
wa”. Kiedy to powiedziała, jego radość, że będzie miał nowy
dom, prysła.

Ale dlaczego? Przecież nie robił tego dla niej i faktycznie

nie była to jej sprawa. Może wciąż czuła żal, że musiała sprze-
dać tę stodołę?

Do diabła! Jak mógł nie pomyśleć o tym wcześniej!
Odwrócił się do okna. Claire jeździła po łące na kosiarce.

background image

75

Jej piersi falowały, a twarz oblewały promienie zachodzącego
słońca.

Była naprawdę wspaniała. Nie po raz pierwszy żałował, że

byli uwikłani w całą tę historię. Za dużo było do stracenia, żeby
ulec czemuś tak ulotnemu jak pożądanie.

Ale musiał przyznać, że jego uczucia nie były wcale ulotne.

Z każdym dniem przywiązywał się coraz bardziej do Claire. Z
coraz większym trudem się powstrzymywał, żeby jej nie do-
tknąć.

Znów wjechała na wertepy. Jej piersi zakołysały się. Patrick

szybko odwrócił głowę. Miał jutro ważne spotkanie z architek-
tami i naprawdę nie powinien rozmyślać o Claire.

– Jak kosiarka? – spytał Patrick.
Czyjej się wydawało, czy zachowywał się trochę bezcere-

monialnie?

– W porządku.
– Tylko w porządku?
Przewróciła oczami.
– No dobrze, jest wspaniała. Właśnie taka była mi potrzeb-

na. Miałeś rację. Jesteś cudowny. Bardzo dziękuję. Teraz lepiej?

Od jego gardłowego śmiechu aż ugięły się pod nią kolana.
– Dwója ze szczerości, ale piątka za tekst Powiedziałaś

wszystko, co najważniejsze. – Nagle stracił pewność siebie. –
Zrobiłem nowy projekt. Obejrzysz go?

Serce zabiło jej szybciej.
– Czemu nie. – Nie chciała wtykać nosa w nie swoje spra-

wy, ale aż skręcało ją z ciekawości.

Nie swoje sprawy? No tak, przecież stodoła już do niej nie

należała...

Musiałam ją sprzedać, przekonywała siebie w duchu. Le-

piej, że kupił ją znany architekt niż hałaśliwa rodzina z bandą
nastolatków, które urządzałyby dzikie brewerie.

background image

76

Tak, ale...
– Claire?
Odwróciła się z uśmiechem. Patrick przyglądał się jej ba-

dawczo.

– Przepraszam – powiedział, potrząsając głową. – Zacho-

wałem się jak tępak. Pozbawiłem cię marzeń.

– Wcale nie. Te marzenia nie miały sensu. Muszę spłacić

długi siostry. Ale to nie jest jej wina. – W oczach Claire zabły-
sły łzy.

Urwała i wybiegła z domu. Wpadła do stodoły. To był jej

azyl – i nagle uświadomiła sobie, że stodoła już do niej nie na-
leży, czy też niedługo nie będzie należeć. Gdzie wtedy pobie-
gnie, żeby się wypłakać?

Nagle zamarła. Patrick stał tuż za nią. Wziął ją w ramiona i

przytulił.

Claire rozszlochała się w głos.
– Cicho, to nie twoja wina. Zrobiłaś wszystko, co było moż-

liwe. Nie mogłaś uratować Amy – wyszeptał. Wiedział, że sto-
doła to był pretekst, a tak naprawdę płakała z żalu po utracie
siostry.

Claire zrozumiała, jak bardzo jej współczuł, i mocno przy-

tuliła się do niego.

Po chwili ochłonęła, ale wcale nie miała ochoty się odsunąć.

W końcu wyprostowała się niechętnie.

Patrick spojrzał jej w oczy.
– Nie patrz na mnie. Wiem, że wyglądam strasznie.
Z uśmiechem wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł jej oczy i

nos.

– Już dobrze?
Skinęła głową, unikając jego wzroku. Patrick był miły, ale

ona nie wyglądała przez to mniej okropnie. Miała ochotę zapaść
się pod ziemię.

background image

77

Wcale się tym nie przejmował. Wciąż obejmując ją jedną

ręką, drugą uniósł do góry jej brodę.

– Wiem, co czujesz – powiedział głucho. — Ale pamiętaj,

że twoja siostra była dorosła. Nie jesteś niczyim stróżem, Claire.


Skinęła głową, nie do końca wierząc jego słowom. Schylił

się i pocałował ją.

To był dosyć niewinny pocałunek, ale nie całkiem plato-

niczny.

Claire przylgnęła do Patricka, ale zaraz zawstydziła się i

uwolniła z jego objęć. Potem ruszyła w kierunku domu. Dogonił
ją i szedł tuż obok niej.

– Jess płacze – powiedział, przyspieszając kroku.
Kiedy weszli do domu, wziął dziecko na ręce. Claire

uśmiechnęła się z przymusem. Może była niesprawiedliwa wo-
bec Patricka? Ale co to za problem pomagać komuś, kiedy jest
się tak bogatym. Czuła się przez to jeszcze bardziej skrępowana,
choć dostała już tyle rzeczy – samochód, kosiarkę, lodówkę z
zamrażarką – że właściwie powinna się do tego przyzwyczaić.


O Boże. Tyle pieniędzy, taki dług! Ten samochód był na-

prawdę dla niej, bo Patrick przyjechał tu własnym autem.

Jeszcze czuła jego dotyk. Choć pocałunek był delikatny, je-

go ciało zareagowało w nieomylny sposób. Dobrze, że odsunęła
się od niego, bo za chwilę mogłaby zupełnie stracić głowę.

W końcu Patrick był tylko mężczyzną i byłby głupi gdyby z

tego nie skorzystał. Co oczywiście nic by nie oznaczało, bo po-
tem szybko zapomniałby o wszystkim. Taki bogaty przystojniak
mógł zdobyć każdą kobietę. Tylko Claire miałaby złamane ser-
ce.

Na szczęście była na tyle mądra, żeby się w porę opamiętać.

background image

78

Dlaczego tak ją pocałował?
Czy też dlaczego w ogóle ją pocałował? Do diabła, ależ jest

idiotą!

Jess płakała, leżąc na kocyku.
– Co ci jest, malutka? Jesteś głodna? Zaraz cię nakarmię, ale

najpierw trzeba zmienić pieluszkę. Chodź, wujek szybko cię
przewinie.

Dziewczynka wymachiwała nóżkami, próbując przewrócić

się na bok. Przytrzymał ją jedną ręką, a drugą włożył nową pie-
luszkę pod pupę.

W kuchni Claire nalewała herbatę do kubków. Butelka Jess,

już ogrzana, stała na stole obok miski płatków i śliniaczka.

– Twoje płatki, Jess – powiedział, zawiązując jej śliniaczek.

Potem posadził ją na kolanach i zaczął karmić. Coraz lepiej mi
to idzie, pomyślał. Co to znaczy praktyka!

W pewnej chwili Jess uznała, że już się najadła, i wypuściła

z buzi strumień płatków. Wszystko wylądowało na Patricku.

Claire zachichotała, Jess także. On sam też zapomniał o

oburzeniu i śmiał się razem z nimi.

Psy zlizywały z podłogi resztki płatków, a kot przypatrywał

im się z parapetu. Za oknem na jabłoni śpiewał ptak.

Czy tak wyglądał raj?
Chyba tak, pomyślał. Ale to tylko złudzenie. Trzymał na

kolanach dziecko brata pies brata leżał u jego stóp, a obok sie-
działa siostra dziewczyny jego brata. A jego własne życie?

Niech cię diabli, Will! – pomyślał ze smutkiem. Powinieneś

być tutaj razem z Amy. A Claire i ja? Gdzie powinniśmy być? –
zadumał się. Na pewno nie tutaj. Dlaczego mamy odgrywać
role, których nie wybraliśmy sami?

Westchnął i podał dziecko Claire.
– Pójdę się umyć. Zaraz wrócę.
Wszedł po schodach i zamknął drzwi. Gdyby Amy i Will

background image

79

żyli, on i Claire byliby wolnymi ludźmi. Może mieliby teraz
romans, zamiast kręcić się wokół siebie, marząc o tym, czego
nie mogli zdobyć.

To on marzył. Claire wcale się nim nie interesowała. Nie

odwzajemniła jego pocałunku. Najpierw pozwoliła się pocało-
wać, a potem odeszła.

Do diabła!
Umył się i zszedł do kuchni w czystej koszuli i dżinsach,

bez płatków we włosach. Claire karmiła z butelki Jess.

– Zjesz zupę? – spytała.
Nie miał ochoty zostać tu ani chwili dłużej.
– Nie jestem głodny. Pójdę z psami na spacer.
Nie czekając na odpowiedź, gwizdnął na psy i wyszedł.

background image

80

Rozdział 7


Nazajutrz rano Patrick zaprosił Claire na spotkanie z archi-

tektami.

Był w dziwnym nastroju, gdy wrócił ze spaceru. Nie, nawet

wcześniej, gdy Jess opluła go owsianką i poszedł na górę się
przebrać.

Czy to przez ten pocałunek? – zastanawiała się. Nie potrafi-

ła rozgryźć Patricka, nigdy nie wiedziała, co myśli i co czuje
naprawdę.

Za to teraz nie ukrywał swych zamiarów.
– Na pewno nie będą mieli nic przeciwko twojej obecności

– powiedział. – To twoja posiadłość i ty pierwsza składałaś
wniosek o przebudowę. Jesteś chyba też ciekawa, co mają do
powiedzenia.

Skinęła głową, zastanawiając się, czy naprawdę chciał, żeby

pojechała razem z nim. Ale w innym wypadku by jej nie zapra-
szał.

– Chętnie wybiorę się z tobą, chociaż nie sądzę, żeby moja

osoba w jakikolwiek sposób się liczyła. Przecież nic nie znaczę
w porównaniu z kimś takim jak ty.

– Kimś takim jak ja?
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Dobrze wiesz, o czym mówię.
– Do diabła, aż za dobrze. Wezmą wszystko pod lupę.
by udowodnić architektowi z Londynu, że nie zna się na

robocie, albo wręcz przeciwne, będą oczekiwać jakichś nowa-
torskich rozwiązań.

– A masz takie?
– Nie. Zrezygnowałem z konstrukcji stalowej, w ogóle jest

to projekt bardzo konserwatywny. Uważam, że ten budynek

background image

81

trzeba zachować w obecnym kształcie. Miejmy nadzieję, że ci
urzędnicy też będą tego zdania. – Schował wszystkie dokumen-
ty do teczki. – He czasu zajmie nam jazda do biura?

– Niecałe pół godziny.
– Zdążymy wypić kawę?
Claire pomyślała chwilę.
– Zrób kawę, a ja nakarmię Jess.
Pojedynek z architektami był pasjonujący.
Kiedy Patrick prezentował swoje pomysły, cały projekt na-

bierał życia. Claire przestała żałować, że sprzedała stodołę. Nie
mogła się już doczekać, kiedy zobaczy ją w nowym kształcie.


Oczywiście było wiele spornych spraw, ale Patrick zręcznie

prowadził dyskusję i obalał po kolei argumenty przeciwników.
W jednym tylko nie chcieli ustąpić: absolutnie nie zgadzali się
na szklane schody, o których Claire nawet nie wiedziała.

– To pomysł z innej bajki – powiedział jeden z nich. –

Schody powinny być dębowe.

– Szklane schody pasują do apartamentowca – dodał inny. –

Ale tu chodzi o starą wiejską stodołę.

Patrick niespodziewanie ustąpił bez dalszej walki.
– Dobrze, rozumiem. Schody mogą być dębowe. Czy poza

tym nie ma zastrzeżeń?

– Z naszej strony nie, ale projekt musi jeszcze przejść prze-

widzianą prawem weryfikację.

– Oczywiście. Skoro jednak został zaopiniowany pozytyw-

nie i mamy pozwolenie na budowę, chciałbym natychmiast
przystąpić do realizacji.


Urzędnicy przez chwilę dyskutowali zawzięcie, lecz w

końcu się zgodzili. Postawili tylko jeden warunek: prace nie
mogą toczyć się zbyt szybko i przed rozpoczęciem każdego

background image

82

etapu Patrick musi się z nimi kontaktować.

Po zakończeniu spotkania, kiedy wyszli z budynku, Patrick

uśmiechnął się do Claire.

Nie, nie uśmiechał się. Wyszczerzył zęby z tak bezczelną

miną, że Claire roześmiała się.

– Świetnie – powiedział bardzo zadowolony z siebie.
– Ale nie zgodzili się na szklane schody.
– Musiałem im dać coś na pożarcie. Szklane schody w sto-

dole, toż to idiotyzm. Planowałem zwykłe dębowe i takie będą.

– Lisek chytrusek. – Roześmiała się.
– Musiałem nauczyć się rozmawiać z urzędnikami, dzięki

czemu prawie zawsze stawiam na swoim. To okropne uczucie,
kiedy ktoś zmienia twoje plany tylko dlatego, że ma władzę.
Szczególnie w tym wypadku nie zniósłbym tego. Ale udało się.
Claire, zapraszam cię na lunch.

Następne dni upłynęły w gorączkowej atmosferze. Patrick

wrócił volkswagenem do Londynu, zostawiając psa i audi u
Claire. Dziwnie mu było jechać samemu, ale czekało go mnó-
stwo pracy. Poza tym zwierzak był szczęśliwy w towarzystwie
Kropki, a Claire nie miała nic przeciwko temu, żeby jeździć
audi.

Kiedy wszedł do recepcji, Kate uśmiechnęła się, opierając

łokcie na biurku.

– Co słychać? – spytała.
– W porządku. Faceci z urzędu urbanistycznego zachowali

się rozsądnie, a stodoła będzie fantastyczna.

– A Claire i dziecko?
Kate lubiła od razu przejść do rzeczy.
– Świetnie – odparł, nie wdając się w szczegółowe wyja-

śnienia. – Czy jest Sally?

– Oczywiście. Powiedziała, że dzisiaj cię nie będzie.
– Zmieniłem plany. Czy Mike i David są w biurze?

background image

83

– Mike tak. David wróci za godzinę ze spotkania.
Patrick skinął głową i ruszył do windy. Miał bardzo dużo do

zrobienia, ale jak najszybciej musi powiedzieć Mike'owi i
Davidowi o swoich zamierzeniach. Nie będą zadowoleni, ale
trudno. Wystarczająco dużo poświęcił firmie przez te lata.
Ubiegły rok był szczególnie trudny. Pora teraz zrobić coś dla
siebie, nawet jeśli oznaczałoby to trochę więcej pracy dla jego
wspólników. To im nie zaszkodzi. Zwłaszcza David nie wyko-
rzystywał w pełni twego talentu.

Zresztą nie wyjeżdżał za granicę. Będzie o dwie godziny

drogi samochodem. Poza tym istnieją telefony. Dadzą sobie
radę.

Wysiadł z windy i wszedł do pokoju Sally.
– Dzień dobry – rzucił wesoło.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Myślałam, że dziś cię nie będzie. A gdzie pies?
– Ale jestem. Pies został w Suffolk. Wróciłem załatwić parę

spraw. Nie warto było ciągnąć go ze sobą.

Sally wytrzeszczyła oczy.
– Nie warto? – Potrząsnęła głową. – Nie rozumiem – dodała

słabym głosem. – Myślałam, że wrócisz jutro i będziesz do
końca tygodnia. Jestem pewna, że tak właśnie mówiłeś!

Patrick uśmiechnął się krzywo.
– To prawda, ale zmieniłem plany. – Zawahał się przez

chwilę. – Postanowiłem wziąć kilka miesięcy urlopu na remont
stodoły.

Sally otworzyła usta ze zdziwienia. Patrick pochylił się nad

biurkiem, włożył palec pod jej brodę i podniósł ją do góry.

Chcąc nie chcąc, zamknęła usta, ale ledwie zdążył cofnąć

rękę, już odzyskała mowę.

– Jak to? Masz umówione spotkania, zaraz wystartuje nowy

projekt na południe od Tamizy, musisz skończyć dom w Hamp-

background image

84

stead, w biurowcu na Ealing są kłopoty z wykonawcami, a ty
chcesz robić remont stodoły?

Patrick uniósł brew, zrobił krok do tyłu i skinął głową.
– No właśnie. – Uśmiechnął się. – Dostanę kawę?
Wszedł do swego gabinetu i zamknął za sobą drzwi.
Kiedy doliczył do trzech, usłyszał cichy, stłumiony okrzyk

zza ściany, a potem łoskot. Powiesił marynarkę na oparciu fote-
la i usiadł, kładąc nogi na biurku. Splótł dłonie z tyłu głowy i
znów się uśmiechnął.

Sally za chwilę się uspokoi, przyniesie kawę i notatnik, a

potem omówią najważniejsze sprawy. Oczywiście niektóre z
umówionych spotkań można będzie przełożyć dopiero po roz-
mowie z Mikiem i Davidem, bo to oni muszą wziąć na siebie
jego obowiązki.

Przekaże Davidowi projekt w Battersea – to będzie dobry

sprawdzian jego talentu. David na pewno poradzi sobie z tym
wyzwaniem.


Drzwi otworzyły się. Sally weszła, niosąc w jednej ręce ku-

bek, a w drugiej notatnik.

– Czy Mike i David wiedzą? – spytała.
– Jeszcze nie.
Uniosła do góry brwi.
– Wiesz, że to będzie dla nich szok, prawda?
– Przeżyją – odparł bez cienia współczucia. – Prowadziłem

ich za rączkę przez wiele lat. Pora, żeby stanęli na własnych
nogach. To ich nie zabije.

Sally parsknęła.
– Nie. Ale oni mogą zabić ciebie – stwierdziła z naciskiem.

– Dobrze. Teraz te spotkania.


Dwadzieścia cztery godziny później ledwo żywy Patrick

background image

85

wpakował do samochodu faks, kserograf, deskę kreślarską, tro-
chę ubrań i ruszył do Suffolk.


Jego pies i Kropka wybiegły mu na spotkanie. Za nimi kro-

czyła Claire, trzymając na ręku Jess.

Miał ogromną ochotę powiedzieć coś trywialnego, na przy-

kład: „Cześć, kochanie. Wróciłem do domu”. Jednak powstrzy-
mał się. Z uśmiechem poklepał psy i wyciągnął ręce po Jess,
która wymachiwała rączkami, wychylając się do niego.

– Jak się masz, skarbie? – spytał.
Dziewczynka zachichotała, podskakując w jego ramionach.
– Ma nowy ząbek – powiedziała Claire z prawdziwie mat-

czyną dumą.

Patrick uważnie obejrzał buzię małej.
– Gratuluję, Jess.
Tylko jedna doba, pomyślał, i już się zmieniła. Tak szybko

rosła. Każdy dzień przynosił coś nowego. Zaczęła już nawet
raczkować. Ciekawe, jak się czuje ktoś, kto musi wyjechać na
dłużej i po powrocie do domu nie może poznać własnych dzieci.

A przecież Jess nie była nawet jego dzieckiem.
Podał dziewczynkę Claire i zaczął wypakowywać bagaże z

samochodu. Zaniósł sprzęt biurowy do pracowni, a potem zaczął
się zastanawiać, gdzie go postawić. •

– Możesz zająć jadalnię – zaproponowała.
Ale jemu nie spodobał się ten pomysł. Po pierwsze nie wi-

działby stamtąd robotników remontujących stodołę, a po drugie
zbyt rzadko widywałby Claire.

Potrząsnął głową.
– Na pewno się zmieścimy. Stąd mam widok na stodołę.

Zresztą tobie też może się przydać w pracy faks albo kserograf.

– W jakiej pracy? – prychnęła z pogardą.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że od kilku tygodni nie

background image

86

widział, żeby coś kreśliła.

Z własnego wyboru czy też nie, ale nie dostawała żadnych

zleceń. Jeśli właściwa była druga odpowiedź, a był tego prawie
pewien, to jak dałaby sobie radę bez niego?

Wiedział, że straciła rodziców cztery lata temu, rok przed

śmiercią cioci Meg, więc teraz była zupełnie sama. Nie zazdro-
ścił jej. Jego rodzice, chociaż wścibscy, byli bardzo serdeczni i
kochający, i na myśl, że mogłoby ich zabraknąć, aż ciarki prze-
chodziły mu po plecach.

Musi wykorzystać swoje wpływy i jej pomóc. Na pewno

martwiła się, że nie ma żadnych dochodów, choć wiedziała, że
Patrick chce utrzymywać ją i dziecko. Choć oczywiście, kiedy
dostanie pieniądze za stodołę, jej sytuacja nie będzie wyglądać
już tak tragicznie.

– Jak było w Londynie? – spytała Claire, kiedy kilka minut

później siedzieli przy herbacie.

– Dobrze. Moi wspólnicy byli trochę... no, wcale nie trochę

zszokowani, że znikam na tak długo, ale jestem pewien, że da-
dzą sobie radę. To świetni fachowcy, tylko za bardzo przywykli,
że zawsze mają obok siebie prezesa Camerona. Czas na odrobi-
nę samodzielności.

– Przecież gdyby coś ci się stało, i tak musieliby wziąć peł-

ną odpowiedzialność za firmę – rezolutnie zauważyła Claire.

– Oczywiście. – Wyciągnął nogi, balansując na brzuchu

kubkiem z herbatą. Aż westchnął z rozkoszy. Jak dobrze; że
znów jest w domu.


W domu? Czy to był jego dom? Gdzie? Ta stodoła? Ta

kuchnia z Claire, dzieckiem, psami i kotem?

Lepiej się nad tym nie zastanawiać. Wielu spraw wolał teraz

nie rozważać, a już z całą pewnością związku z Claire.

– Rozmawiałem ze znajomym majstrem, który mieszka w

background image

87

pobliżu. Jutro rano przyjdzie się rozejrzeć. Może nawet od razu
zacznie pracę. Jeden z jego klientów właśnie splajtował, więc
cała ekipa jest wolna.

Claire w milczeniu skinęła głową. Czy wciąż nie może po-

godzić się z utratą stodoły?

– Czy to ci odpowiada, Claire? – spytał łagodnie.
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się żałośnie. – Tak mnie fa-

scynuje ten remont, że nie wiem, czy nie będziesz miał pretensji,
że wtykam nos w nie swoje sprawy.

Patrick roześmiał się z ulgą.
– Na pewno nie.
– Nie bądź taki pewny. Jeszcze nie wiesz, jaka potrafię być

natrętna.

Natrętna. Nie zauważył, żeby była natrętna. Cieszył się, że

Claire interesuje się remontem. Niech nawet coś skrytykuje.
Choć się zarzekała, że to nie jej sprawa, ta stodoła była związa-
na z jej przeszłością, z jej dzieciństwem. Miała prawo powie-
dzieć swoje zdanie.


Następnego dnia w południe majster sprowadził ekipę i

przystąpił do pracy. Rusztowania były już prawie gotowe.

Claire przyglądała się z zainteresowaniem, nie spuszczając

oka z psów. Zawsze lepiej przypilnować, żeby coś nie wylądo-
wało im na głowie albo żeby nie zjadły robotnikom kanapek. Z
początku bała się, że hałas nie pozwoli dziecku spać, ale pokój
Jess był w drugim końcu domu, obok pokoju Claire, a tam było
zupełnie cicho.

Patrick z zakasanymi rękawami dyrygował pracą. Kiedy

tylko ustawiono rusztowanie, w kasku na głowie wspiął się na
samą górę i skakał po deskach jak wiewiórka.

Claire uśmiechnęła się. Patrick nie rzucał słów na wiatr.

Przecież mówił, że się przyda na budowie.

background image

88

Przez cały dzień parzyła herbatę i kawę i częstowała

wszystkich ciasteczkami.

– Psuje pani tych chłopaków – powiedział jej majster.
– Pana też – uśmiechnęła się Claire.
– A ja nie dostanę herbaty? – spytał, wyrastając jak spod

ziemi, Patrick.

– Spóźniłeś się, kolego – zachichotał majster. Wziął jeszcze

jedno ciasteczko i ruszył do stodoły.

– Spóźniłem się? – spytał Patrick.
Pokręciła głową.
– Oczywiście, że nie. Właśnie chciałam zaproponować, że-

byśmy napili się herbaty.

Ojej! – przeraziła się. Czy przypadkiem nie zachowuję się

jak żałosna stara panna? Nie czekając na odpowiedź, poszła w
kierunku kuchni. Miała nadzieję, że Patrick pójdzie za nią.

Oczywiście zrobił tak, ale nie miała złudzeń. Zależało mu

nie na jej towarzystwie, tylko na herbacie. Skoro biegał przez
cały dzień po rusztowaniach, to na pewno jest spragniony. Pew-
nie weźmie kubek i wyjdzie na dwór.

Ale nie wyszedł, tylko rozsiadł się na krześle.
– No więc jak? Wytrzymasz to? – spytał, wpatrując się w

Claire.

Zamrugała ze zdziwienia.
– Chodzi ci o hałas?
Patrick uśmiechnął się.
– Pamiętaj, że cię ostrzegałem. Będziesz parzyć herbatę

dwadzieścia pięć razy dziennie przez kolejne trzy miesiące.

– Przecież nie pozwolę, żeby ludzie umierali z pragnienia –

odparła lekkim tonem. – To zaszkodziłoby twojej reputacji.


– Im chyba bardziej. – Zanurzył rękę w puszce z ciastecz-

kami.

background image

89

– Dziwne, niby tak harujesz, ale wcale nie wyglądasz na

zmęczonego. – Miała ochotę się z nim podrażnić. Cieszyła się,
że został w kuchni. Tęskniła za nim, kiedy wyjechał do Londy-
nu, i zastanawiała się, czy trzymają go tam tylko interesy.

Domyślała się, że jest samotny. Przynajmniej kiedy spędzał

tu weekendy, nie było do niego żadnych telefonów od kobiety –
z wyjątkiem matki i jego sekretarki Sally, która zadzwoniła tyl-
ko raz. Ale ich rozmowa brzmiała oficjalnie.

Mogła go po prostu spytać, ale bezpośredniość też miała

swoje granice. Gdyby Patrick chciał, to sam by jej powiedział.
Dość dużo mówił o sobie, więc najpewniej w jego życiu nie
było żadnej kobiety.

Oczywiście to było bez znaczenia. Przecież powiedział ro-

dzicom, że on i Claire są tylko przyjaciółmi. „Nic między nami
nie ma i nie będzie”.

Szkoda.
W sobotę wieczorem Claire usłyszała miauczenie kota. Nie

widziała go przez cały dzień. To się często zdarzało, ale nigdy
jej to nie martwiło. Kot zawsze chadzał własnymi ścieżkami.

Robiła akurat porządki w ogrodzie. Uniosła głowę i nasłu-

chiwała.

Znów rozległ się żałosny pisk, który chyba dochodził ze

stodoły.

Spojrzała na rusztowania, ale nigdzie nie było ani śladu jej

marmurkowego kota. Musi poszukać Patricka.

Był w pracowni. Ze ściągniętymi brwiami pochylał się nad

deską.

– Kotka chyba jest na rusztowaniu. Strasznie miauczy, bo

nie może zejść.

Patrick wyprostował się.
– Widziałaś ją?
– Nie. Wiem, że nie lubisz, kiedy chodzi się po rusztowa-

background image

90

niach bez kasków. Poza tym ona jest chyba bardzo wysoko. Bo-
ję się.

Patrick przewrócił oczami.
– No tak. Pewnie tam wlazła, a teraz dostała pietra. Zaraz jej

poszukam.

Kiedy zbliżali się do stodoły, miauczenie stawało się coraz

wyraźniejsze. Patrick westchnął i przystawił drabinę do ruszto-
wania.

* Przytrzymaj ją na dole – powiedział, ostrożnie wchodząc

na pierwszy szczebel.

– Nie masz kasku – przypomniała mu.
– Wystarczy, że muszę ratować kota. Nie będę się jeszcze

martwić, że spadnie mi z głowy głupi kask. – Wspiął się na sam
szczyt drabiny i rozejrzał się. – Jest na dachu. Spróbuję ją do-
sięgnąć.

Z sercem w gardle patrzyła, jak Patrick wchodzi na delikat-

ną konstrukcję dachu. Chyba zwariował, pomyślała, przecież
może spaść i się zabić. Był już blisko, musiał tylko wyciągnąć
rękę...

– Mam ją!
Claire odetchnęła z ulgą. Patrick zszedł ostrożnie z dachu, a

potem wolno schodził coraz niżej po drabinie. Zamknęła oczy.
Gdyby ten dach nie wytrzymał...

– Dziękuję – powiedziała z wdzięcznością, biorąc na ręce

kota. Zwierzak szarpał się z przerażenia, więc musiała go na-
tychmiast puścić. Kotka pomknęła przez ogród i wdrapała się na
jabłoń, skąd, liżąc się, popatrywała nieufnie na Patricka.

Claire roześmiała się, ale śmiech zamarł jej na ustach, kiedy

spojrzała na Patricka.

– Nic ci nie jest? – spytała z niepokojem.
Ostrożnie dotykał ramienia, krzywiąc się z bólu.
– Odwdzięczyła mi się – stwierdził sucho. Na palcach miał

background image

91

ślady krwi. – Auuu. Ale mnie podrapała.

– Chodźmy do środka. Opatrzę ci ramię. – Popchnęła go do

kuchni.

Patrick zdjął koszulę, odsłaniając podrapane plecy. Claire

skrzywiła się.

– A to złośnica – mruknęła, sięgając do apteczki.
– Teraz powiesz, że będzie trochę piekło, a ja wylecę z bólu

przez komin.

Claire uśmiechnęła się.
– No właśnie.
– Jak widzę, świetnie się bawisz – rzucił z przekąsem.
Nalała spirytusu na watę i przetarła zadrapania.
Wzdrygnął się, mrucząc pod nosem ze złości. Claire zagry-

zła wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Naprawdę nie po-
winna się cieszyć. Gdyby ten dach nie wytrzymał...

Ta myśl otrzeźwiła ją natychmiast. Delikatnie przetarła po-

zostałe zadrapania.

– Zrobione.
Patrick odwrócił się do niej.
– Dziękuję – powiedział cicho.
Ich spojrzenia spotkały się.
Claire wiedziała, co będzie dalej. Ujął jej twarz i delikatnie

dotknął ustami warg. Tym razem jednak, gdy uniósł głowę,
wcale się nie cofnął.

Przyciągnął ją do siebie, aż poczuła dotyk jego twardych

bioder. Wtedy pocałował ją naprawdę.

Zrobiło jej się tak słabo, że zapragnęła się położyć.
Z nim.
Teraz.
Odepchnęła go od siebie. Patrick uniósł głowę i zwolnił

uścisk. Odskoczyła, przyciskając dłoń do ust, i spojrzała w jego
pałające oczy.

background image

92

Biło z nich pożądanie. Przełknęła ślinę, odsuwając się coraz

dalej, aż doszła do samych schodów.

To było okropne. Robi z siebie idiotkę. Patrick się nią po

prostu bawi.

„Jesteśmy tylko przyjaciółmi”.
Tak, oczywiście.
Claire odwróciła się i wbiegła po schodach na piętro. Z bi-

jącym sercem wpadła do sypialni. Co teraz będzie?

Na pewno nie to, czego pragnęła. Patrick był zbyt opano-

wany – choć przed chwilą wcale tak nie wyglądał i na pewno
tak się nie czuł.

Na schodach rozległy się jego kroki. Stanął w drzwiach sy-

pialni, uśmiechając się niepewnie. Miał na sobie koszulę, więc
już nie kusił nagością. Ale to niewiele pomogło, bo pamiętała
jego skórę i naprężone muskuły. O Boże!

– Wszystko rozumiem. Nie musisz robić mi wykładu, że je-

steśmy tylko przyjaciółmi – oświadczyła ze złością.

– Wcale nie miałem zamiaru. Chciałem tylko, żebyśmy do-

kończyli to, co właśnie się zaczęło.

background image

93

Rozdział 8


Serce podeszło jej do gardła. Cofnęła się w głąb pokoju i z

wrażenia usiadła na łóżku.

– Ale przecież mówiłeś, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.
– Byłem głupi.
Tylko tyle. Nie próbował jej przekonywać, nie wyciągnął do

niej ręki, tylko stał w progu, czekając na jej reakcję. Wreszcie
wzruszył ramionami i odwrócił się.

– Zaczekaj! – krzyknęła zduszonym głosem. – Zaczekaj,

Patrick.

Spojrzał na nią.
Wyciągnęła rękę. Dziecko już było w łóżku, psy, zwinięte w

kłębek, spały w kuchni. Nic nie stało na przeszkodzie...


Nic oprócz zdrowego rozsądku, który gdzieś się ulotnił.

Powoli, bardzo powoli Patrick ujął jej dłoń.

– Dzięki Bogu... – Wziął ją w ramiona.
Składał delikatne pocałunki na jej ustach, policzkach i na

szyi.

Dotknął jej piersi. Przez bluzkę czuła jego gorący oddech.
– Chcę cię zobaczyć – powiedział chrapliwym głosem. Zro-

bił krok do tyłu, chwycił brzeg jej bluzki... i zerwał ją.

Claire nagle otrzeźwiała, ale tylko na chwilę. Żar jego spoj-

rzenia i delikatny dotyk sprawiły, że znów ogarnęła ją gorączka.

– Och, Claire. Jesteś...
Wsunęła palce pod jego koszulę i zsunęła ją.
– Co? – spytała, tracąc oddech.
– ...taka piękna, wspaniała.
Dziwne. To on wydawał jej się piękny i wspaniały. Próbo-

wała wymówić jego imię, ale z jej ust wydobył się tylko ury-

background image

94

wany szept. Patrick objął ją i przytulił.

– Pragnę cię. Od dawna marzyłem, żeby cię objąć.
Znów zaczął ją całować, a kiedy uniósł głowę, pomyślała,

że bez niego umrze.

Ale Patrick był przy niej. Położył ją delikatnie na łóżku,

musnął jej usta, a potem wodził wargami po ramionach i pier-
siach.

– Proszę – wyszeptała bez tchu.
Pocałował ją znowu, a potem uląkł na łóżku i powoli ścią-

gnął jej dżinsy.

Za chwilę zniknął ostatni skrawek koronkowej bielizny. Pa-

trick spoglądał na jej nagie ciało.

– Wiedziałem, że jesteś piękna – powiedział głosem ochry-

płym z pożądania.

Włożył rękę do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął foliowy

pakiecik.

– Potrzymaj to przez chwilę – poprosił.
Spojrzała na niego, wstrzymując oddech. Już nie miał na

sobie dżinsów ani bielizny.

– Będziesz to trzymać przez cały dzień, czy coś z tym zro-

bisz? – spytał z lekką kpiną.

Zaśmiała się z zakłopotaniem.
– Lepiej to weź. Jeszcze coś zepsuję.
– Nie sądzę. – Jednak spełnił jej prośbę. Potem wsunął nogę

między jej biodra i pocałował namiętnie Claire.

– Proszę – szepnęła załamującym się głosem.
Wreszcie się połączyli. Claire najpierw poczuła wielką ulgę,

a potem było już tylko coraz cudowniej, aż dotarła na sam
szczyt. Kurczowo chwyciła Patricka, powtarzając jego imię.

– Już dobrze, kochanie, już dobrze – wyszeptał.
Kiedy przytulał ją tak mocno, uwierzyła, że naprawdę

wszystko będzie dobrze.

background image

95

Patrick leżał obok Claire, wpatrując się w sufit. Próbował

opanować wzruszenie, które ściskało go za gardło.

Od śmierci Willa był zimny jak głaz, ale teraz, mając u boku

Claire i dziecko, czuł, że ta lodowata skorupa zaczyna topnieć.

Zacisnął powieki, powstrzymując łzy, które i tak popłynęły

po policzkach.

Claire była taka łagodna, delikatna, skromna. Już ponad

półtora roku nie był z kobietą i zapomniał, jak cudowny może
być jej dotyk. Stłumił szloch. Claire spała. Też ostatnio tak dużo
przeszła...

Odwrócił głowę i spojrzał na nią. Rzęsy ocieniały jej po-

liczki, na których widać było ślady łez. Serce ścisnęło mu się w
piersi. Jak to się stało, że się w niej zakochał?

Co teraz?
Claire poruszyła się, przysuwając się do niego. Objął ja i

pocałował w czoło.

Będzie się martwił rano. Teraz cieszył się, że ma ją tak bli-

sko.

Claire zbudziła się z bólem mięśni nieprzywykłych do mi-

łosnej gimnastyki. Była naga. Szybko wyjęła koszulę nocną
spod poduszki, włożyła ją i zeszła na dół. Z kuchni rozlegał się
płacz Jess.

Było jeszcze wcześnie, około piątej, ale Jess zdążyła zgłod-

nieć. Patrick w samych szortach huśtał ją na biodrze.

– Cześć! – zawołał wesoło.
– Cześć. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Czy mogę ci po-

móc?

Wzruszył ramionami.
– Nie. Już zmieniłem jej pieluszkę, a teraz podgrzewam

mleko. Wypuściłem psy na dwór. Chyba że masz ochotę zrobić
mi herbatę.

Skinęła głową, nastawiając czajnik. Wolała nie patrzeć na

background image

96

niego, ale to nie było łatwe. Wyglądał tak wspaniale, że przy-
ciągał wzrok jak magnes. Z udawaną obojętnością obserwowała
go znad kubka.

Zaczerwieniła się, kiedy Patrick zauważył, że mu się przy-

gląda. Leniwy uśmieszek wypełzł mu na twarz.

– Chcesz przyjrzeć się z bliska?
Claire przełknęła łyk herbaty i zrobiła obojętną minę.
– Z bliska?
– Tak.
Zaśmiała się. Podeszła do niego i pocałowała w czubek

głowy.

Jess w jego ramionach chciwie ssała butelkę.
– Ciekawe, czy jeszcze zaśnie – powiedział, świdrując

wzrokiem Claire.

– Chyba tak. – Zaczerwieniła się. Serce zaczęło bić jej

szybciej.

– To dobrze – szepnął. – Chciałem budzić się razem z tobą.

Powoli.

Serce jej zamarło, a potem zaczęło walić jak szalone. Co to

znaczy? Czuła się tak po raz pierwszy w życiu. Tylko domyślała
się, że takie rzeczy się zdarzają, bo dlaczego ludzie byliby wciąż
ze sobą mimo kryzysów?

Coś musi ich łączyć oprócz przyzwyczajenia.
Miłość.
To słowo nagle przyszło jej do głowy. Miłość? Przecież

prawie nie znała Patricka. Jak mogła go kochać?

Zwyczajnie. Był miły, zabawny i we wszystkim jej doga-

dzał. Jego dotyk był tak podniecający...

Oczywiście. To było pożądanie. Po prostu pociągał ją fi-

zycznie. Była takim beznadziejnym przypadkiem. Siedziała w
domu, z nikim się nie umawiała, nie pozwalała nikomu zbliżyć
się do siebie.

background image

97

Nie to co Amy. Jej siostra miała wielu kochanków. Często

budziła się z poczuciem winy u boku mężczyzny, którego imie-
nia nawet nie pamiętała.

Ale Will dobrze wbił się jej w pamięć. Claire rozumiała ją.

Skoro Patrick zrobił na niej takie wrażenie, nic dziwnego, że
jego brat bliźniak tak oczarował Amy.

Lecz ona, Claire, była zupełnie inna. Nie miała romansów.

Może nie powinna była spać z Patrickiem. Ale kiedy spojrzał na
nią, momentalnie zmieniła zdanie.

Bardzo dobrze, że z nim spała.
Patrick odkrywał przed nią zupełnie nowy świat. Wszystko

działo się powoli, delikatnie i kiedy wreszcie osiągała spełnie-
nie, odczuwała nieziemską rozkosz. Tak samo jak on.

Było cudownie. Przez całą niedzielę kochali się, bawili z

psami i z Jess, a także rozmawiali o tym, co będą robić później.

To Patrick mówił, a ona wsłuchiwała się w jego głos, mięk-

ki i zmysłowy. Z wrażenia zapierało jej dech w piersi.

Wieczorem usiedli w salonie, by zjeść pospiesznie zrobioną

zapiekankę.

Psy wróciły ze spaceru, dziecko spało, a godzinę później oni

również spali wtuleni głęboko w siebie.


– Claire?
Otworzyła oczy. Patrick siedział na brzegu łóżka z kubkiem

w ręku. Miał na sobie dżinsy i starą koszulę.

– Przyniosłem ci herbatę. Pomyślałem, że zechcesz wstać,

zanim przyjdą robotnicy.

Usiadła, opierając się na poduszkach. Odgarnęła włosy z

czoła i zmrużyła oczy przed światłem.

– Och! Zaspałam. Przepraszam. Która godzina?
– Siódma. Dałem Jess butelkę i położyłem ją do łóżka. Te-

raz wyprowadzę psy. Zaraz wrócę.

background image

98

Pochylił się i pocałował ją. Delikatnie, powoli, ale już za

chwilę jej serce biło jak szalone.

– Później – powiedział z uśmiechem, i zabrzmiało to jak

obietnica.

Przez cały dzień Claire obserwowała z napięciem Patricka.

Była przerażona. Nigdy nie przeżywała tak gwałtownych uczuć
i nie umiała sobie z tym poradzić.

Nawet nie przypuszczała, że mogą znaleźć się w łóżku. Do

głowy jej nie przyszło, że Patrick się nią tak zainteresuje. Zresz-
tą wiedziała, że to tylko jego kaprys. Byli zbyt różni. Patrick
mógł mieć każdą kobietę, której zapragnął.

Była pewna, że wkrótce się nią znudzi, a wtedy gra się

skończy.

O ile to rzeczywiście tylko gra. Ale była tego prawie pewna.

Jednak Claire wiedziała, że jeśli ta gra potrwa zbyt długo, może
zakończyć się katastrofą. I co wtedy? Przecież najważniejsze
jest to, że muszą wspólnie wychowywać Jess.


Dla dobra dziecka może nawet zrezygnować z Patricka.
I to natychmiast, dziś wieczorem.
Patrick wszedł do kuchni i od razu poczuł, że coś się stało.
Claire miała taką ponurą minę.
Uśmiechnął się niepewnie i usiadł, biorąc do ręki kubek z

herbatą. Zdążył wypić połowę, zanim Claire otworzyła wreszcie
usta.

– Myślałam dużo.
– O czym?
– O nas.
Odstawił ostrożnie kubek. Claire spojrzała na niego i od-

wróciła głowę.

– To zły pomysł – powiedziała.
Serce mu zamarło.

background image

99

– Dlaczego? – Starał się nie podnosić głosu, choć miał

ochotę nią potrząsnąć.

Tylko że przez nią przemawiał rozsądek, a przez niego sza-

lejące pożądanie. I serce.

– Dla dobra Jess musimy zostać przyjaciółmi. Przecież cze-

ka nas wiele wspólnych weekendów. Kiedy nasz związek się
rozpadnie, będzie nam znacznie trudniej.

– Wcale nie musi się rozpaść – ośmielił się zasugerować.

Claire spojrzała na niego jak na szaleńca.

– Chyba sam w to nie wierzysz – rzuciła z przekąsem.
Miała rację. Skoro jego poprzednie związki się rozpadły,

dlaczego ten miałby być wyjątkiem. Kochał wszystkie kobiety,
z którymi się spotykał, ale... kochał krótko.

Może nie kochał zbyt mocno? Ale przecież tym razem mo-

gło być inaczej.

– Uważam, że powinniśmy zapomnieć o tym... o tym... –

Nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa.

– ...romansie? – podpowiedział. Ale tak zwyczajne słowo

wcale nie pasowało do uczuć, którymi darzył Claire.

Skinęła głową.
– No właśnie. O tym romansie. Dla dobra Jess powinniśmy

zapomnieć, że to w ogóle się zdarzyło. – Wciąż unikała jego
wzroku. – Ona jest najważniejsza.

Patrick nawet nie próbował zaprzeczyć. Musi zastosować

inną taktykę – cierpliwość.

Co prawda to nie była nigdy jego mocna strona, ale jeśli

pomoże mu odzyskać Claire...

– Dobrze.
Uniosła głowę.
– Dobrze?
– Zapomnimy o tym.
– Ach tak. Świetnie. Jesteś głodny?

background image

100

Była tak zszokowana jego szybką zgodą, że Patrick omal się

nie roześmiał. Ale tak naprawdę miał ochotę rozbić coś albo
zacząć krzyczeć.

– Nie. Pojadę do miasta. Kupię gazetę, może pospaceruję po

nabrzeżu. Zobaczymy się później.

Poszedł na górę, wziął prysznic, przebrał się i wyszedł. Sły-

szał, że Claire jest w sypialni Jess. Potem, kiedy odjeżdżał, fi-
ranka poruszyła się. Ale nie pora była teraz na rozmowy z Cla-
ire.

Najpierw musi wszystko dokładnie przemyśleć.
Pojechał do Ipswich i przechadzał się po odnowionej dziel-

nicy portowej, starając się nie myśleć o Claire. W końcu usiadł
w przybrzeżnym barze i wpatrując się w światła odbijające się w
mrocznej wodzie, zastanawiał się, dlaczego choć raz życie nie
może być prostsze.

Dlaczego wciąż musi przeżywać nowe dramaty?
Myślał, że po śmierci Willa nie będzie już musiał nikim się

opiekować. I wtedy w jego życiu pojawiła się Jess, która na-
prawdę go potrzebowała. Znów musiał wykazać się siłą.

Oczywiście da sobie radę. Przecież był do tego przyzwy-

czajony. Poza tym dla tej małej mógłby zrobić absolutnie
wszystko. Kochał ją tak bardzo, jakby była jego własnym dziec-
kiem.

Zrobiłby wszystko, żeby była bezpieczna i szczęśliwa. Na-

wet gdyby to oznaczało, że musi się rozstać z Claire.

Ale będzie walczyć. Claire wygrała pierwszą rundę, lecz on

jeszcze się nie poddał. Stanie na głowie, żeby ją odzyskać. Był
pewien, że ona też go kocha. Po prostu się przestraszyła. Patrick
musi ją przekonać, że nie ma zamiaru odejść.

Nie wyobrażał sobie bez niej życia.
Claire położyła Jess i zeszła na dół. Wciąż nie mogła się

uspokoić. Zmusiła się, żeby zjeść grzankę z fasolą, pozmywała i

background image

101

usiadła w salonie. Ale cały czas było jej bardzo smutno.

Romans. Czy to naprawdę był dla niego tylko romans?
O Boże, jakie to przykre! Ale Patrick był po prostu szczery.
Weszła do pracowni i usiadła na jego krześle. Choć w ten

sposób chciała być blisko niego.

Niewidzącymi oczami spojrzała na plany stodoły rozłożone

na desce kreślarskiej.

Wszystko zlewało się w jedną całość. Potarła ręką oczy.

Znów to samo.

Do diabła.
Przyniosła z kuchni chusteczkę, wytarła nos i znów przetar-

ta oczy. Nalała kieliszek wina na wzmocnienie i wróciła do
pracowni.

Ależ tu był bałagan! Stosy papierów. Patrick miał za mało

miejsca. Przecież mógł korzystać z jej biurka, które i tak nie
było jej potrzebne.

Usiadła za biurkiem, zbierając porozrzucane papiery. Nagle

wpadła jej w ręce koperta z informacją o badaniach DNA.

O nie! Miała tyle pracy przy Jess i jeszcze ten remont sto-

doły. Zupełnie zapomniała o badaniach małej. Z poczuciem wi-
ny włożyła kopertę do torebki. Musi pamiętać, żeby zadzwonić
rano do lekarza i umówić się na test.

Oczywiście to było bez znaczenia. Przecież Jess jest córką

Willa. Patrick też był chyba o tym przekonany. Od tygodni nie
wspominał o badaniach.

Ale dla świętego spokoju trzeba będzie to załatwić.
Na wszelki wypadek przejrzała dokładnie pozostałe papiery.

To, co było niepotrzebne, wyrzuciła do śmieci i odłożyła na
kupkę niezapłacone rachunki.


Już miała wrócić do sypialni, żeby nie spotkać się przypad-

kiem z Patrickiem...

background image

102

Za późno. Nie słyszała, jak wrócił, a teraz wolno wszedł do

pracowni.

Zezłościła się, że wygląda tak spokojnie. Mógłby się choć

trochę denerwować, skoro ona nie może sobie znaleźć miejsca.

W takim razie jej decyzja była słuszna.
– Cześć. Co robisz? – spytał.
– Sprzątam biurko. Powyrzucałam niepotrzebne papiery.

Szuflady są zajęte, ale też mogę je zwolnić.

– Jedna by mi się przydała, ale nie przejmuj się. Nie będzie

ci potrzebne biurko?

– Przecież prawie nic nie robię.
Jej wzrok padł na rachunki. Przygryzła wargę. Jeśli nie do-

stanie szybko pracy, będzie musiała zapłacić je z pieniędzy za
stodołę. Patrick powiedział, że dostanie je niedługo, ale kiedy?


– Co to jest? – Położył ręce na jej ramionach. Claire ze-

sztywniała. Wyczuł to i od razu się cofnął. – Zrelaksuj się. Na-
prawdę cię nie zaatakuję – powiedział łagodnie.

Jaka szkoda, że to już koniec, pomyślała. Przecież mogło

być tak miło!

Do czasu. Czy nie powiedział, że to tylko romans?
– Przeglądałam rachunki. – Wybrała bezpieczniejszy temat.
– Jakie rachunki?
– Za wodę, elektryczność. Szkoda, że nie dostaję więcej

zleceń.

– Przecież się umawialiśmy, że zapłacę te rachunki.
– Ale one są stare.
– Starsze niż Jess?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Nie. Oczywiście, że nie.
– W takim razie je zapłacę. Zostaw je na biurku. Wezmę je

rano.

background image

103

– Tu jest rachunek z warsztatu za samochód Amy. Nie bierz

go. Porozmawiam z Johnem. Może zgodzi się wziąć auto za ten
dług.

– Ile masz zapłacić za naprawę?
– Dwadzieścia pięć funtów.
– Facet w Londynie uważał, że ten samochód jest więcej

wart. Może powinnaś wystawić go na aukcji starych aut w
Londynie. Chyba dostałabyś więcej. Zapłacę ten rachunek. Nic
nie mów. Oddasz mi, jak będziesz miała pieniądze, dobrze?

Miał rację. Skinęła głową.
– Dziękuję, Patrick. Podziwiam cię.
– Naprawdę?
Oczy mu rozbłysły. A może jej się tylko zdawało? To trwa-

ło nie dłużej niż sekundę.

– Jesteś taki rzeczowy i rozsądny.
– Ach tak... – Uśmiechnął się z przymusem. – Wszystko

będzie dobrze. Nie martw się, Claire. Pewnie masz rację, jeśli
chodzi o nasz związek. Ale i tak było przyjemnie. Jeśli zmienisz
kiedyś zdanie...

– Nie zmienię. – Kogo chciała przekonać, siebie czy Patric-

ka? Tak czy inaczej, nie poprawiło jej to humoru. – Idę spać.
Wstanę do Jess, jeśli będzie płakać.

– Dobrze. Dobranoc.
Myślała, że Patrick usiądzie do pracy, ale kiedy go mijała,

objął ją i delikatnie przytulił.

– Śpij dobrze – powiedział – i nie zadręczaj się wyrzutami.

Nie ma czego żałować, nawet jeśli popełniliśmy błąd.

Skinęła głową, a potem szybko odwróciła się i prawie wy-

biegła z pracowni. Bała się, że wybuchnie płaczem albo zmieni
zdanie i rzuci się w ramiona Patricka.

Poczuła ulgę, zamykając za sobą drzwi sypialni. To jej azyl.

Na pościeli czuła delikatny zapach wody po goleniu. Wślizgnęła

background image

104

się między prześcieradła i wdychała zapach Patricka. To była
najsłodsza tortura. Na nic lepszego pewnie nie zasługiwała.

Och, jaka była głupia! To był tylko krótki romans i będzie

żałować go do końca życia.

background image

105

Rozdział 9


Patrick nie zachowywał się fair.
Mógł zostawić ją w spokoju, nie zbliżać się. Niestety, był

tuż obok, zawsze blisko, doprowadzając ją do szaleństwa.

Przede wszystkim wciąż się kręcił po pracowni. Oczywiście

wcześniej to nie miałoby znaczenia, bo i tak nie miała zleceń,
ale teraz, gdy chciała schować się w ciemnym kącie i wyć z ża-
lu, telefony z propozycjami wprost się urywały.

To tak jak z autobusami, pomyślała. Czekasz i czekasz, a

potem wszystkie przyjeżdżają naraz.

Nie miała pojęcia, co się stało, ale pracy było mnóstwo.

Kiedy tylko Jess szła spać, Claire siadała przy desce, starając się
zrobić jak najwięcej, zanim mała się obudzi.

A gdzie był Patrick? Tuż obok, przy swojej desce w drugim

końcu pokoju. Albo przy biurku, lub przy telefonie, ścigając
dostawców, albo dyskutując z architektami.

W dodatku zaczął ją rozpieszczać. Przynosił kawę i herbatę,

przyglądał się jej pracom, chwalił je i pomagał zajmować się
Jess.

Jego rodzice zaglądali do nich często. Ojciec znikał z Pa-

trickiem w stodole albo ślęczeli razem nad planami.

Matka bawiła się z Jess, karmiła ją, żeby Claire mogła spo-

kojnie popracować.

Jean uwielbiała wnuczkę. Mała wyczuwała to i przez cały

czas uśmiechała się i gaworzyła radośnie, gdy babcia była przy
niej.

Zaczynała już mówić. Na razie były to pojedyncze słówka:

tata, mama. Kiedy Claire to słyszała, zbierało jej się na płacz.
Nawet nie dlatego, że Amy już nie było. Żałowała, że nie ona i
Patrick są rodzicami Jess, choć uważali ją za własne dziecko.

background image

106

Ale dla Jess to było zupełnie naturalne.
Claire zaczęła myśleć o adopcji. Dowiedziała się, że nie

musi podejmować żadnych kroków, ponieważ jako jedyna ży-
jąca krewna Jess automatycznie stała się jej opiekunką prawną.

Gdyby jednak coś się stało, chciała, żeby Jess odziedziczyła

po niej dom i cały majątek. Poza tym będzie zdana na hojność
Patricka. Oczywiście zakładając, że Patrick nie uchyli się od
odpowiedzialności.

Taką miała nadzieję, choć oczywiście nie była pewna. A

gdyby Patrick także umarł? Nie takie rzeczy się zdarzają. Prze-
cież Will i Amy nie żyją, więc skąd pewność, że nie stanie się
coś jej i Patrickowi?

Kto wtedy zaopiekuje się sierotą? Czy dziewczynka auto-

matycznie odziedziczy majątek Patricka? Kto tego dopilnuje?
Czy zabiorą ją do domu dziecka i oddadzą do adopcji? Z takim
majątkiem byłaby łakomym kąskiem dla łowców fortun. Kto
ochroni ją przed nimi?

Muszę napisać testament, postanowiła w środku nocy Cla-

ire. Wstała, poszła do pracowni i zaczęła szperać w szufladach.
Nic nie ma. Do diabła. Była pewna, że ma gdzieś wzór testa-
mentu, ale może przez pomyłkę wyrzuciła go do śmieci.

Nie było sensu kłaść się spać. Była zbyt zdenerwowana,

żeby zasnąć w taki upał. Gdyby Patrick nie zajmował pokoju
obok łazienki, wzięłaby prysznic. Ale nie chciała go zbudzić.
Tylko w nocy mogła od niego trochę odpocząć. To jedyna pora,
kiedy miała spokój.

Weszła do kuchni i nastawiła czajnik. Psy spały w swoich

koszach pod stołem. Kiedy pochyliła się, żeby je pogłaskać,
zamerdały ogonami. Claire westchnęła i usiadła. Pies Patricka
uniósł głowę i polizał ją po nodze.

Jego język był szorstki i gorący, ale nie miała serca zaprote-

stować. Kropka położyła gorącą, ciężką głowę na jej stopie. Ich

background image

107

miłość była taka cudowna.

Bez pytań, bez warunków, bez zastrzeżeń.
Gdyby Patrick choć w połowie tak ją kochał.
Gdyby mogła wierzyć, że może na niego liczyć bez względu

na to czy ją kocha, czy też nie.

Najlepiej byłoby, gdyby zaadoptowali wspólnie Jess. To

rozwiązałoby wszystkie problemy w przyszłości. Ale oczywi-
ście najpierw musieliby się pobrać.

Na to nie było szans. Co z tego, że tak cudownie czuli się

razem w łóżku. Patrick Cameron nigdy nie zechce jej poślubić.
Była zbyt pospolita i prowincjonalna jak na jego wymagania.

Wiedziała, że jest niesprawiedliwa. Patrick nigdy nie oka-

zywał wyższości. Był szczęśliwy, żyjąc na uboczu w Suffolk.
Ale i tak Claire nie będzie w stanie go zatrzymać.

Przynajmniej na dłużej. A tylko to mogło zagwarantować

Jess bezpieczeństwo. A jednak...

– Myślę, że Patrick i ja powinniśmy się pobrać – powie-

działa, spoglądając na psy.

– Dobry pomysł.
Przerażona odwróciła się.
– Przestraszyłeś mnie! – Złapała się za serce, a potem do-

tarto do niej, że Patrick słyszał jej słowa. Ze wstydu chciała za-
paść się pod ziemię. – O Boże. To niemożliwe. – Ukryła twarz
w dłoniach.

– Dlaczego? Moim zdaniem to świetny pomysł.
Claire uniosła głowę i spojrzała na niego przez rozchylone

palce.

Siedział na końcu stołu, wpatrując się w nią przenikliwym

wzrokiem. Nie wyglądało na to, żeby z niej żartował.

– Co? – wydusiła z siebie, opuszczając dłonie.
– Moim zdaniem małżeństwo to świetny pomysł.
– Ależ Patrick, ja żartowałam. – Za nic w świecie nie przy-

background image

108

znałaby się, że mówiła poważnie.

Wzruszył ramionami.
– W takim razie trudno. Robisz herbatę?.
Herbatę? Gdzieżby mogła myśleć w takiej chwili o herba-

cie?!

Wstała, marząc o tym, żeby jak najszybciej uciec.
– Nie. Wezmę prysznic. Ale woda w czajniku jest gorąca.

Dobranoc.

Z bijącym sercem wyszła z kuchni. Dopiero godzinę później

uspokoiła się, kiedy Patrick zgasił światło.

To był naprawdę dobry pomysł.
Nie po raz pierwszy przyszedł mu do głowy, ale był pewien,

że Claire nigdy się na to nie zgodzi.

Teraz, mimo jej protestów, wszystko wyglądało inaczej. Z

każdą chwilą ten pomysł podobał mu się coraz bardziej.

Przecież pozbyliby się wielu problemów. Nie prześlado-

wałby już go delikatny zapach jej mydła i perfum.

Delikatny, subtelny zapach, który drażnił jego zmysły i

przypominał o tamtej cudownej nocy. Nocy i dniu, a potem
znów nocy, co zdarzyło się zaledwie parę tygodni temu.

Przypominał i dręczył do nieprzytomności.
Patrick rozpaczliwie tęsknił za Claire. Każdej nocy musiał

walczyć ze sobą, żeby nie wstać i nie pójść do jej pokoju.

Tak jak teraz. Pragnął objąć ją i pieścić...
Syknął ze złości. Nie może tak dłużej żyć. Musi ją przeko-

nać, żeby za niego wyszła. Będą razem kłaść się spać, razem się
budzić i wszystko będzie tak cudownie jak w tamten weekend.
Co dzień, przez całe życie.

Wpatrywał się w sufit, coraz jaśniejszy z nadejściem świtu.

Jak ją przekonać? Był pewien, że nie żartowała. Myślała o mał-
żeństwie. To była jakaś pociecha.

Na razie musiał się tym zadowolić. I wreszcie zasnął.

background image

109

Claire była rozdygotana. Chyba zwariuje przez Patricka.

Wciąż czuła na plecach jego oddech.

Oczywiście podkpiwał sobie z niej. Słyszał, co powiedziała

w kuchni. Jakże wstydziła się swoich głupich słów. Ze złości
miała ochotę go udusić.

Wszedł do pokoju, nucąc pod nosem, i postawił przed nią

szklankę soku.

– Całkiem nieźle – stwierdził, przyglądając się jej rysunko-

wi. Odłożyła ołówek i sięgnęła po szklankę.

Znów był zbyt blisko. Jej dłoń otarła się o jego pierś. Claire

poczuła dreszcz.

– Nie możesz trochę się odsunąć? – krzyknęła. – Wciąż krę-

cisz mi się pod ręką.

– Przepraszam. – Zaskoczony cofnął się. – Chciałem się

tylko przyjrzeć...

– Po co? – warknęła. – Tylko mi przeszkadzasz. Nie po-

zwalasz mi się skupić.

– Dobrze. W takim razie już stąd znikam – wycedził przez

zaciśnięte zęby.

Natychmiast zaczął przenosić swoje rzeczy do jadalni.
Świetnie, pomyślała, sącząc sok.
Ale wcale nie było jej do śmiechu.
W pracowni zrobiło się pusto i smutno bez Patricka. Pod

koniec dnia żałowała swej decyzji, lecz nie miała zamiaru go
przepraszać. Trudno, musi nauczyć się żyć bez Patricka.

Kiedy nad czymś się zastanawiał, zawsze bębnił ołówkiem

po linijce. To ją rozpraszało. Wiercił się na krześle, które skrzy-
piało niemiłosiernie. Teraz było znacznie lepiej.

Powtarzała to sobie bez przerwy.
Przestał przynosić jej kawę i herbatę. Dziwnie się czuła,

kiedy w ogóle nie interesował się jej pracą.

Nie wiedziała, co nowego zaprojektował w stodole. Nie py-

background image

110

tał jej o zdanie na temat wystroju wnętrza. Na próżno wmawiała
sobie, że korzystał z jej darmowych porad. Dobrze wiedziała, że
miał lepsze pomysły niż ona.

Nic dziwnego. Przecież to była jego specjalność. Jej zadanie

polegało na wykańczaniu wnętrz, a Patrick był głównym pro-
jektantem.

Inne zajęcie wymagało innych umiejętności.
Najwyraźniej Patrick już jej nie potrzebował.
Za to mam teraz święty spokój, powtarzała sobie. Ale i tak

wciąż myślała o Patricku. O stodole. Tęskniła za nim.

A potem, w piątek wieczorem, pod koniec długiego i sa-

motnego tygodnia, kiedy wzięła drugi tego popołudnia chłodny
prysznic i zeszła na dół, Patrick wrócił z psami ze stodoły. Przez
cały dzień obserwowała, jak pracuje z robotnikami, i czuła się
dziwnie odsunięta na bok.

To nie twoja stodoła, powtarzała sobie, ale na próżno. Na-

wet psy były razem z nim. Jess spała, zmęczona upałem. Kotka
wylegiwała się w cieniu pod płotem, obserwując ptaki, i też nie
była zainteresowana problemami Claire.


Patrick przyszedł i jak zwykle pewnie zaraz zniknie. Wtedy

znów zostanie sama bez towarzystwa!

Umył ręce, sięgnął po ręcznik i skrzywił się.
– Dobrze się czujesz? – spytała zaniepokojona.
– Przypiekłem się na słońcu. To moja wina. Stałem na rusz-

towaniu bez koszuli.

Widziała go, ale nie sądziła, że może mu to zaszkodzić.

Zmarszczyła brwi.

– Zdejmij koszulę. Muszę to zobaczyć.
Po chwili wahania wykonał polecenie i odwrócił się plecami

do Claire.

– Ojej! – krzyknęła, dotykając palcem rozpalonej skóry.

background image

111

– Mhm. Tu też trochę boli. Oczy wiście – dodał, uśmiecha-

jąc się złośliwie – byłoby lepiej, gdybym posmarował plecy
kremem. Niestety sam nie mogłem tego zrobić.

– Nie wygłupiaj się – odparła ze złością. – Przecież wystar-

czyło mnie poprosić.

– Chciałaś, żebym zostawił cię w spokoju.
Claire spojrzała na mego spode łba.
– No to co? Teraz i tak muszę posmarować cię balsamem,

prawda?

– Najpierw wezmę prysznic. – Zniknął na schodach.
Claire mruknęła gniewnie pod nosem. Oczywiście uważał,

że to wszystko przez nią. Za nic w świecie nie miała zamiaru
czuć się winna.

Przecież nic takiego się nie stało. Posmaruje mu plecy że-

lem i za parę godzin ból minie.

Kiedy Patrick zszedł na dół, właśnie skończyła karmić psy.

Rozpięty guzik od spodni odsłaniał kawałek opalonego nagiego
ciała. Na ten widok zaparło jej dech w piersi.

Zeszczuplał od czasu, gdy zaczął pracować na budowie.

Teraz był jeszcze bardziej pociągający.

Do diabła. Będzie musiała go dotykać.
Sięgnęła do apteczki po tubkę żelu, wycisnęła trochę na rę-

kę i rozsmarowała mocno na plecach Patricka. Wzdrygnął się,
mamrocząc coś pod nosem, aż zrobiło jej się go żal.

– Przepraszam – wybąkała, cofając rękę. Potem delikatnie

rozsmarowała resztę żelu na zaczerwienionej skórze. – Tu cię
najbardziej przypiekło – powiedziała, delikatnie smarując jego
łopatki – ale reszta nie wygląda tak tragicznie.

Tragicznie? Miała ochotę się roześmiać. Nigdy nie widziała

tak pięknie zbudowanego mężczyzny.

– A z przodu? – Odwrócił się w jej stronę.
Spojrzała na jego lekko owłosioną klatkę piersiową.

background image

112

– Możesz sam się posmarować. – Rzuciła mu tubkę z żelem

i cofnęła się o krok.

Złapał ją za rękę i przycisnął jej dłoń do ust. Spojrzała mu w

oczy. I to wystarczyło.

Tubka upadła na podłogę. Objęli się i zaczęli się namiętnie

całować.

– Gdzie jest Jess?
– Śpi. Wykąpałam ją i nakarmiłam.
Puścił ją i wpatrywał się oczami płonącymi z pożądania.
– Chodźmy do łóżka, Claire.
Nie mogła wymówić ani słowa. Dobrze wiedziała, dlaczego

nie powinna tego robić. Ale nagle zapomniała o wszystkich po-
stanowieniach.

Podała mu rękę i poszli na górę do sypialni. Cicho zamknęli

za sobą drzwi. Patrick wziął ją w ramiona i zaczaj obsypywać
pocałunkami twarz, włosy i ramiona.

W milczeniu powoli rozbierał ją, całując i pieszcząc każdy

kawałek odsłaniającego się nagiego ciała.

Później, gdy leżała obok niego na wilgotnych, splątanych

prześcieradłach, spojrzał na nią i uśmiechnął się.

– No widzisz. Nie było tak źle, prawda?
Claire odwróciła głowę.
– Myślałam, że już tego nie zrobimy. Przecież mówiliśmy,

że to błąd.

– Mnie wydawało się inaczej – odparł cicho.
Claire westchnęła.
– Tak – powiedziała drżącym głosem. – Ale to nie jest do-

bry pomysł. Nie interesują mnie romanse.

– Zabawne. Mnie też nie interesują. Dlatego myślę... – Pa-

trick przejechał palcem po jej ramieniu aż do nadgarstka i ujął
jej dłoń, splatając palce. – Wiem, że tylko żartowałaś, ale mo-
glibyśmy się pobrać. To całkiem rozsądne.

background image

113


Odwróciła głowę, nie wierząc własnym uszom.
– Dlaczego mielibyśmy to zrobić? – spytała niepewnie. Na

jej ustach błąkał się uśmiech.

– Tak byłoby najlepiej dla Jess. – Urwał, a po chwili dodał

lekko ochrypłym głosem: – I dlatego, że cię kocham.

Claire otworzyła oczy ze zdumienia. Nie wyglądało na to,

żeby kłamał.

– Kochasz mnie?
Roześmiał się cicho.
– Niestety pokochałem pewną słodką złośnicę. W chwili,

gdy zaczęłaś wymachiwać rękami jak wiatrak, gdy pomoc dro-
gowa zabierała twój samochód.

– Samochód Amy — sprostowała. Nagłe ogarnęła ją radość.

– Och, Patrick. Jesteś pewien? Nie żartujesz?

Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Na pewno nie. Kocham cię, Claire. Chcę być twoim mę-

żem, mieć z tobą dzieci i mieszkać tu z tobą do końca życia. Nie
żartuję, kochanie. Nigdy w życiu nie mówiłem bardziej serio.

Łzy napłynęły jej do oczu. Rzuciła się w jego ramiona,

śmiejąc się i płacząc.

– Och, Patrick. Ja też cię kocham – powiedziała zdławio-

nym głosem.

– Czy to znaczy, że się zgadzasz wyjść za mnie? – Przytulił

ją mocniej.

Uniosła głowę, spoglądając mu prosto w twarz.
– Oczywiście, że się zgadzam. Wyjdę za ciebie.
Odetchnął z ulgą i pocałował Claire.
Później zeszli do kuchni i myszkowali w lodówce, kompo-

nując naprędce sałatkę.

W głowie Claire roiło się od pytań. Gdzie będą mieszkać,

czy Patrick adoptuje Claire? Chciała zaraz wszystko wiedzieć.

background image

114

– Gdzie będziemy mieszkać? – spytała.
Spojrzał na nią zaskoczony, że w ogóle o to pyta.
– Tutaj. Chyba że będziesz chciała wrócić do Londynu.

Przynajmniej część tygodnia będę musiał spędzać w biurze, ale
nad projektami wolę pracować tutaj, więc nie będziesz często
sama.

Skinęła głową.
– A co ze stodołą?
– To zależy od ciebie. Ale przyznam, że chciałbym w niej

mieszkać.

– Adom?
Wzruszył ramionami.
– Chciałaś organizować sesje malarskie. Moglibyśmy przy-

stosować dom do tego celu albo zrobić w nim pracownię dla nas
obojga. Możemy też połączyć stodołę z domem.


– To byłaby olbrzymia rezydencja!
– Mielibyśmy dużo miejsca do pracy i pokoje dla gości.

Dzieciom zrobilibyśmy bawialnię.

– Dzieciom? – powtórzyła w rozmarzeniu.
– Och tak. Chcę mieć mnóstwo dzieci. Jess nie może być

jedynaczką. Adoptujemy ją. Będzie naszym dzieckiem tak jak
wszystkie inne. Co ty na to?

– Wspaniale. Ale czy dostaniemy pozwolenie na połączenie

domu ze stodołą? – Spojrzała na Patricka i roześmiała się. –
Oczywiście, że tak. Powiesz im, że chcesz zbudować pasaż ze
stali, a potem łaskawie zgodzisz się na dąb, cegłę i dachówkę.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Roześmiał się, a po-

tem wstał, by wziąć ze stołu butelkę wina i kieliszki. – Wraca-
my do łóżka. Musimy nadrobić mnóstwo rzeczy.

– Odespać?
– To później, maleńka.

background image

115

Claire nie posiadała się z radości.
– Jadę do miasta. Muszę skopiować plany. Później odbie-

rzemy je, zjemy lunch i pojedziemy po pierścionek. Chciałabyś
dostać pierścionek z brylantami?

– Och. – Potrząsnęła głową, nie mogąc pojąć takiej ekstra-

wagancji. – Po co mi brylanty?

– Myślałem, że każda kobieta chce mieć zaręczynowy pier-

ścionek z brylantami.

Uśmiechnęła się, kołysząc Jess na ręku.
– Chcę tylko ciebie i Jess.
– Musisz się zgodzić, bo mama by mi nie wybaczyła, gdy-

bym zrobił coś nie tak jak trzeba.

Claire zachichotała.
– Na to nie mogę pozwolić. Może w takim razie malutki

brylant, żeby zadowolić mamę.

Ledwie zdążyli się pożegnać, kiedy zjawił się listonosz.
– Piękny dzień – powiedział. – Widzę, że stodoła jest na

ukończeniu.

– O tak – odparła z uśmiechem. – Dziękuję za listy.
Zamknęła drzwi i poszła do pracowni. Z roztargnieniem

przeglądała pocztę, kiedy jej wzrok padł na kopertę z laborato-
rium DNA. To potwierdzenie, że Will jest ojcem dziecka Amy.

Tylko że to nie było potwierdzenie.
Przeczytała po raz drugi. Dokładnie, słowo po słowie.

Wciąż nie mogła uwierzyć.

Cztery słowa wirowały jej przed oczami. Cztery krótkie

słowa, od których jej wymarzona przyszłość legła w gruzach.

„Nie jest biologicznym ojcem”.
To niemożliwe, pomyślała. Pomyłka.
Jej wzrok znów padł na cztery słowa. List palił jej ręce.

Upuściła go. Nie jest biologicznym ojcem. Jeśli Will nie był
ojcem Jess, to Patrick nie był jej wujkiem, a Jean i Gerald nie

background image

116

byli jej dziadkami.

Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Po raz nie wiadomo

który czytała list, chcąc mieć pewność, że niczego nie pomyliła.
Ale nie, było napisane czarno na białym.

„Brak zgodności próbek. Nieżyjący brat bliźniak testowa-

nego mężczyzny nie jest biologicznym ojcem testowanego
dziecka”.


Jess wyrywała jej się z rąk. Claire bezwiednie postawiła ją

na podłodze. Co, na Boga, ma teraz zrobić? Jak ma im to po-
wiedzieć? Przecież kochali Jess do szaleństwa. Jak może im
teraz zabrać Jess?

Musi powiedzieć Patrickowi, ale jak to zrobić? Czy w ogóle

to ma znaczenie? Kochał ją i Jess – a gdyby się nie dowiedział?
Nigdy nie pytał o wynik testu. Czy zapomniał? Lekceważył to?

Jeśli nie przywiązywał do tego wagi, to oczywiście mogła

mu powiedzieć. Ale jeśli było inaczej – jeśli kupił stodołę i
oświadczył się tylko dla dobra Jess – czy nie zmieni zdania?

Mogę go utracić, pomyślała, wpatrując się w list. Och, Pa-

trick. Co mam zrobić?

Jeszcze nic. Schowała kopertę do dolnej szuflady. Co z

oczu, to z serca. Wzięła na ręce Jess i zaniosła ją do kuchni.

Wsadzi dziecko do wózka, weźmie psy i pójdzie na spacer.

Kiedy wszystko przemyśli, powie Patrickowi. Delikatnie, w
odpowiedniej chwili.

Ale czy naprawdę musi mu to powiedzieć? A może lepiej

będzie, jeśli zatai prawdę? Czy Patrick musi wiedzieć? Czy to
nie będzie okrucieństwem zdradzić mu, że nie jest spokrewnio-
ny z Jess?

Wyciągnęła wózek i wsadziła do środka dziewczynkę. Na

razie pójdą na spacer, póki nie jest zbyt gorąco. Później będzie
się martwić tym głupim listem.

background image

117

Patrick dojeżdżał już do Londynu, gdy zorientował się, że

nie wziął wszystkich dokumentów, które chciał skopiować.

Do diabła, zaklął pod nosem i zawrócił w stronę domu. W

takim razie będą mogli pojechać razem. Claire już pewnie wró-
ciła ze spaceru. Kupią pierścionek, zanim zrobi się upał, a potem
pójdą nad rzekę i na lunch.

Podjechał pod dom i wszedł tylnymi drzwiami. Jak zwykle

były niezamknięte. W środku panowała cisza. Pewnie Claire nie
wróciła jeszcze ze spaceru. Wszedł do jadalni i zaczął szukać
brakujących dokumentów*.

Nigdzie ich nie ma, pomyślał z rozpaczą. Nagle uświadomił

sobie, że ostatnio widział te papiery w pracowni. Może są w
biurku?

Wysunął swoją szufladę. Nie ma. W takim razie gdzie?

Może spadły do niższej szuflady? Niewykluczone. To już się
zdarzało. Sprawdził niższą szufladę, a potem najniższą. W głębi
leżała pognieciona kartka.

No proszę. Wyciągnął papier i rozprostował go. Pismo z

laboratorium DNA. Przeczytał dokument, potem jeszcze raz.
Nie mógł uwierzyć.

O Boże, Jess nie jest dzieckiem Willa! Urzędowe pismo.

Nie mogło być mowy o pomyłce. Wynik taki, jakiego się spo-
dziewał na początku całej historii, zanim uwierzył, że Jess jest
córką Willa.

Tylko że to nieprawda. W takim razie nie jest jego bratanicą

ani wnuczką jego rodziców.

Do diabła, to będzie dla nich cios. Dla niego to też był cios.

Kochał tę małą – uwielbiał ją, myślał o niej jak o własnym
dziecku, chciał ją adoptować – ale to nie była córka Willa.

A Claire o tym wiedziała.
Musiała wiedzieć od dawna, tylko nic mu nie powiedziała.

Zrobienie takich testów nie trwa dłużej niż parę tygodni. Był już

background image

118

koniec lipca. Miała zrobić test w kwietniu, więc wyniki mogły
przyjść w maju. No i oczywiście wiedziała o tym wczoraj wie-
czorem, kiedy poprosił ją o rękę i kiedy mówili o adopcji Jess.

Wiedziała tej nocy w kuchni, kiedy powiedziała, że powinni

się pobrać. Pewnie myślała o wyniku testu i martwiła się, że
straci władzę nad Patrickiem.

Usłyszał szczęknięcie zamka i do pracowni wpadły psy.

Merdając wesoło ogonami, zaczęły lizać go po rękach. Za nimi
weszła Claire. Trzymała na ręku Jess i uśmiechała się.

Jak mógł nie zauważyć wcześniej, że Claire uśmiecha się

nieszczerze?

Z ponurą miną pokazał jej list.
Claire zbladła.
– A, znalazłeś to – powiedziała, potwierdzając swoją winę.
– Szukałem w biurku moich dokumentów. – Wstał, trzęsąc

się z wściekłości. – Wracam do Londynu. Nie wiem, co zrobię
ze stodołą. Pewnie skończę remont i ją sprzedam. Możesz za-
trzymać samochód, ale poza tym sielanka się skończyła. Nie
spodziewaj się też zamówień z ostatnich źródeł. To już prze-
szłość.

Claire patrzyła z niedowierzaniem i zdumieniem.
– Sielanka? Z ostatnich źródeł? O czym ty mówisz, Patrick?

– wyrzuciła z siebie ze wzburzeniem.

Świetna aktorka, pomyślał. W łóżku też? To było zbyt

przykre.

– A skąd myślałaś, że masz nagle tyle pracy? Od dobrej

wróżki? Przejrzyj na oczy, Claire.

Cofnęła się o krok.
– Nic nie rozumiem, Patrick! O co tu chodzi?
– O co chodzi? Nie wiem, może ty mi powiesz? To ty

wszystko wiesz najlepiej!

Rzucił jej list i wyszedł. Zbiegł po dwa schodki i wrzucił

background image

119

rzeczy do torby.

Deska kreślarska i inne drobiazgi mogą zostać tutaj. Nie-

ważne. Claire zarobi trochę więcej.

Przejęty bólem z powodu jej zdrady wrzucił torby do sa-

mochodu, zawołał psa, zapuścił silnik i odjechał. Być jak najda-
lej stąd – od tej stodoły, która była jego najważniejszym dzie-
łem, od dziecka, które pokochał tak, jakby było jego własne.

I od kobiety; która znaczyła dla niego więcej niż kiedykol-

wiek sobie wyobrażał...

background image

120

Rozdział 10


Patrick pojechał do rodziców. Nie mógł znieść myśli o po-

wrocie do swego mieszkania na szczycie biurowca pustoszeją-
cego w każdy weekend, gdzie nikt nie odezwałby się do niego
ani słowem.

Najdelikatniej, jak umiał, powiedział rodzicom, że Jess nie

jest córką Willa.

– Wiedzieliśmy o tym od początku – oznajmiła spokojnie

matka.

– Claire wam powiedziała? – spytał zdumiony.
Jean potrząsnęła głową.
– Nie musiała nam mówić. To oczywiste, kochanie. Nie

uczyłeś się biologii? Jess ma bardzo jasne włosy, tak jak Claire i
Amy. Wszyscy w naszej rodzinie od wielu pokoleń mają ciemne
włosy. Żeby mieć jasne włosy, trzeba mieć gen recesywny od
każdego z rodziców.

– No to co? Przecież Will mógł mieć gen recesywny. Matka

znów potrząsnęła głową.

– Nie. Gdyby w naszej rodzinie był gen recesywny, to do tej

pory już by się ujawnił. Jest taka możliwość, ale to bardzo mało
prawdopodobne. Poza tym Jess nie jest w ogóle podobna do
żadnego dziecka w naszej rodzinie.

Patrick w zdumieniu patrzył na matkę.
– Ale przyjeżdżaliście do niej, zachwycaliście się nią, jakby

była dzieckiem Willa.

– Oczywiście. To nie było wcale trudne. Zresztą nie jeste-

śmy egoistami. Przecież wychowujesz ją wspólnie z Claire.

– Wychowywałem – powiedział łamiącym się głosem.
– To już przeszłość.
– Och, kochanie. – Jean westchnęła, wyciągając rękę.

background image

121

– Co się stało?
Patrick przełknął ślinę i odwrócił głowę.
– Claire mi nic nie powiedziała. Miała wynik testu i ukryła

to przede mną. Schowała list do szuflady. Wczoraj się jej
oświadczyłem. – Jego głos załamał się. – Co za idiota ze mnie.
Byłem dla niej tylko dojną krową.

– Nie wierzę w to, kochanie. Kiedy ci powiedziała?
– Wcale mi nie powiedziała. Znalazłem list.
– Aha. —. Ojciec pokiwał z namysłem głową. – A co ona

powiedziała?

– Jak to?
– Co ci powiedziała Claire? – spytała cierpliwie Jean, jakby

rozmawiała z sześciolatkiem, który coś nabroił. Patrick dobrze
pamiętał ten ton z dzieciństwa. – Czy wyjaśniła, dlaczego ukryła
to przed tobą?


Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Nie pytałem.
– Po prostu zabrałeś swoje rzeczy i odjechałeś?
– No... tak.
– Rozumiem.
Patrick westchnął i przygładził ręką włosy.
– Nie mogę jej wybaczyć, mamo. Zataiła przede mną coś

ważnego. Po co miałbym z nią dyskutować... I dlaczego mówisz
do mnie jak do dziecka? Na litość boską, przecież ja cierpię!

Wzburzony podszedł do okna i wciągnął haust powietrza.

Ale nie poczuł ulgi. Kontury ogrodu rysowały się niewyraźnie.
Zamknął oczy i przycisnął je palcami.

Na szczęście obok niego był pies. Otworzył oczy i skiero-

wał się prawie na oślep ku drzwiom.

– Wyprowadzę psa na spacer – rzucił szorstko i wyszedł.
Rodzice mogą zostać sami i dyskutować do woli o jego po-

background image

122

plątanym życiu.

Spacerował kilka godzin po lesie rozciągającym się za do-

mem i po polnych drogach. W końcu wrócił spocony i zmęczo-
ny. Chciało mu się pić.

Matka zerknęła na niego i od razu postawiła na stole wielki

dzbanek wody z lodem i domowy piernik. Zjadł kawałek ciasta i
pomyślał, że nie jest tak dobre jak piernik Claire. To idiotyczne,
przecież zawsze uwielbiał piernik, który piekła matka. Jadł bez
apetytu, żałując, że to nie jest tarta cytrynowa, bo nie przypo-
minałaby mu o Claire.

Przecież to śmieszne. Jak mogło cokolwiek przypominać

mu o Claire, skoro ani na chwilę o niej nie zapomniał?

Matka siedziała przy drugim końcu stołu, pijąc herbatę.

Podsunęła mu szklankę wody. Kiedy opróżnił ją, znów nalała
mu do pełna. Dopiero wtedy zrobiło mu się trochę raźniej.

Zawstydził się, że tak obcesowo potraktował swych rodzi-

ców.

– Przepraszam. Nie chciałem być niegrzeczny. Wiem, że

staracie się mi pomóc.

– Jesteś zdenerwowany. Rozumiem to – odparła matka. –

Ale nie mogę pojąć, dlaczego uważasz, że ta urocza dziewczyna
cię wykorzystuje.

Spojrzał na nią z oburzeniem.
– Dlaczego? To przecież oczywiste! Spójrzcie, ile ode mnie

dostała – samochód, lodówka, kosiarka, pieniądze za stodołę.
Czy to mało?!

– Ale stodoła to był twój pomysł. Tak samo jak samochód i

reszta rzeczy. Jesteś niesprawiedliwy, Patrick. Pomijając to, że
nie powiedziała ci o liście, ona cię naprawdę kocha.

Potrząsnął gwałtownie głową.
– Wcale nie. Wykorzystywała mnie. Uwierz mi, mamo, to

świetna aktorka. Chciała, żebyśmy się pobrali. Na pewno zdała

background image

123

sobie sprawę, że kiedy dowiem się o Jess, jej źródło dochodów
wyschnie. Przez wiele tygodni nawet nie pytałem o wynik testu.
Zapomniałem o tym. Pewnie myślała, że jej się udało.

Jean pokręciła z rozpaczą głową.
– To nie ma sensu, Patrick. Znam Claire. To, co mówisz, w

ogóle do niej nie pasuje.

– Ależ mamo, ona schowała list!
– Czy dostałeś jego kopię?
Patrick wytrzeszczył oczy.
– Jaką kopię?
– Kopię wyniku z laboratorium.
– Nie. Pewnie wysłali mi to do Londynu.
– Czy sekretarka nie przesyła ci poczty do Suffolk?
– Nie żartuj, mamo. Oczywiście, że mi wszystko przesyła.
– To dlaczego nie dostałeś tego listu?
Wzruszył ramionami.
– Może Claire go przechwyciła?
– Czy to możliwe? Kto odbiera pocztę?
Znów wzruszył ramionami.
– My oboje. Ten list mógł przyjść, kiedy ona akurat była w

domu.

– A może jeszcze nie przyszedł?
Patrick zmarszczył brwi.
– Przecież dałem jej moje wyniki kilka miesięcy temu.

Miała tylko pójść do internisty. Na wyniki czeka się około
trzech tygodni. To znaczy, że nadeszły w maju.

– A jeśli od razu się do tego nie zabrała? Claire jest trochę

niezorganizowana. Czy to możliwe?

Oczywiście, że to możliwe, ale mało prawdopodobne. Na-

wet nie chciał myśleć, że tak właśnie mogło być, bo wtedy wy-
szedłby na idiotę.

Potrząsnął głową.

background image

124

– Nie. Myślę, że chodziło jej tylko i wyłącznie o to, by wy-

ciągnąć ode mnie pieniądze. Prawdę mówiąc, gdyby nie zdję-
cia...

– Jakie zdjęcia?
Spojrzał na matkę i skrzywił się.
– Nie, nic.
– Jakie zdjęcia, Patrick?
Westchnął i zamknął oczy. Znał ten ton. Nie było przed nim

ucieczki. Nie na darmo matka była kiedyś nauczycielką w szko-
le podstawowej.

– Zdjęcia Willa i Amy. Zrobił je, kiedy byli razem.
– Chciałabym je zobaczyć.
– Nie, mamo. – Zamknął oczy. – To bardzo intymne zdję-

cia.

– Nieprzyzwoite?
Potrząsnął głową.
– Ależ nie. Wcale nie są nieprzyzwoite. To artystyczne

zdjęcia, nawet bardzo piękne.

– W takim razie chciałabym je zobaczyć.
– Ależ, mamo. One są... intymne.
– Jestem dorosła, Patrick. Na pewno nie będę zszokowana.

To zdjęcia mojego syna zrobione tuż przed śmiercią. Tak mało
nam zostało po nim. A teraz jeszcze straciliśmy Jess. Chcę je
zobaczyć.

– To niemożliwe. Claire ma te zdjęcia.
– W takim razie poproszę ją, kiedy u niej będę.
Podskoczył do góry, wytrzeszczając oczy.
– Będziesz u niej? Nie możesz tam jechać, mamo.
– Mogę. Tak samo jak ty. Nie mam zamiaru tracić kontaktu

z nią i Jess. Musisz porozmawiać z Claire. Musisz jej wysłu-
chać... o ile naprawdę ją kochasz.

Ich spojrzenia spotkały się.

background image

125

– Oczywiście, że ją kocham – powiedział łamiącym się gło-

sem. – Dlatego jest mi tak przykro.

– Jedź do mej i dowiedz się, co ma do powiedzenia.
Potrząsnął głową.
– Nie mogę. Potrzebuję trochę czasu. Muszę wszystko

przemyśleć.

– Może łatwiej ci będzie, jeśli poznasz fakty. – Ojciec wstał

i położył rękę na ramieniu Patricka. – Porozmawiaj z nią. Nie
możesz pozwolić, żeby duma zniszczyła twój związek.

W stodole było chłodno, cicho i spokojnie. Claire usiadła na

podłodze. Tu miała być sypialnia małżeńska w ich nowym do-
mu. Dokładnie w tym miejscu stałoby łóżko. Niewidzącymi
oczami spoglądała na dolinę.

Czuła się pusta w środku i niesprawiedliwie sponiewierana.

Patrick po prostu ją zostawił, kiedy dowiedział się, że Jess nie
jest córką Willa.

Była bez środków do życia. Stodoła będzie niedługo ukoń-

czona i zostanie sprzedana obcym ludziom. Claire utraci do-
słownie wszystko.

Najgorsze było to, że nie wiedziała, dlaczego tak się stało.

Jeszcze wczoraj Patrick mówił, że ją kocha. To niemożliwe,
żeby wszystko zmieniło się z powodu Jess.

Skoro ją kochał i chciał się z nią ożenić, jakie znaczenie

mogło mieć dla niego, kto jest ojcem małej?

A jednak wyszedł bez słowa wyjaśnienia.
Był tak złośliwy! Co to znaczy, że sielanka się skończyła?

Przecież zawsze broniła się przed przyjmowaniem od niego
prezentów. Chciała oddać mu cały dług, kiedy tylko zarobi dość
pieniędzy. Zależało jej na tym, żeby się uniezależnić.

Westchnęła ciężko i przełknęła ślinę, z trudem powstrzy-

mując łzy.

Nie przyszło jej do głowy, że to Patrick załatwiał jej zlece-

background image

126

nia. Powinna była się domyślić, gdyby umiała rozumować ra-
cjonalnie.

Rozejrzała się po na wpół wykończonym wnętrzu. Wysoki

sufit ze sklepieniem z luków, pięknie odnowione belki stropowe
uzupełnione gdzieniegdzie nowymi dębowymi wstawkami. Co z
tego, że to wszystko było piękne, skoro zamieszka tu ktoś inny.

Nie ona z Patrickiem, Jess, kotem, psami i wszystkimi

dziećmi, które jeszcze miały się urodzić. Nie będzie miała in-
nych dzieci. A przynajmniej nie z Patrickiem. Chyba z nikim,
bo nieprędko pozwoli komukolwiek zbliżyć się do siebie.

– Claire?
Odwróciła głowę i serce podeszło jej do gardła. W przy-

ćmionym świetle na szczycie drabiny stał Patrick.

– Czy mogę wejść?
Wzruszyła ramionami. Serce waliło jej jak młot.
– To twoja stodoła.
Szedł powoli w jej stronę. W pustym pomieszczeniu jego

kroki zadudniły echem. Zatrzymał się, a potem przykucnął obok
niej.

Przez chwilę milczał, spoglądając na dolinę.
– Czy możemy porozmawiać? – spytał starannie kontrolo-

wanym głosem.

– O liście?
– O liście też.
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, co jeszcze jest do powiedzenia. Myślałam, że

mnie kochasz. Teraz okazało się, że nie. Uważasz, że zależy mi
tylko na twoich pieniądzach. Nie mogę o tym spokojnie słuchać.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Spojrzała na niego z mieszaniną gniewu i zmieszania.
– O czym? Że nie poluję na bogatego męża?
– O liście i wynikach badań. O tym, że Jess nie jest córką

background image

127

Willa.

Claire otworzyła oczy ze zdumienia.
– Kiedy miałam ci powiedzieć?
Patrick parsknął śmiechem.
– Jak to kiedy? Miałaś na to kilka tygodni.
– Wcale nie. Ten list dostałam dzisiaj rano.
Teraz on nie posiadał się ze zdumienia.
– Dzisiaj? Chcesz powiedzieć, że te badania trwały trzy

miesiące? Nie wierzę.

Claire odwróciła głowę, rumieniąc się.
– Dopiero niedawno poszłam z Jess do lekarza. Nie wiem,

dlaczego wydawało mi się to nieważne. Zupełnie nieistotne.

– A gdzie jest Jess?
Skoro o to pyta, to widocznie nie jest taki obojętny.
– Śpi. Kropka zaszczeka, jeśli Jess się zbudzi i zacznie pła-

kać.

Patrick skinął głową, a potem zmarszczył brwi.
– To znaczy, że nic nie wiedziałaś wczoraj wieczorem, kie-

dy poprosiłem cię o rękę? Kiedy mówiłem o adopcji Jess?

– Oczywiście, że nie! Miałam ci powiedzieć, kiedy wrócisz

do domu. Tylko nie wiedziałam jak. – Jej głos złagodniał. Złość
zaczynała jej przechodzić. – Wiem, jak ją kochasz i ile Jess
znaczy dla twoich rodziców. Dlatego schowałam ten list.
Chciałam się chwilę zastanowić, jak wam to powiedzieć. Prze-
praszam, że nie zadzwoniłam od razu do ciebie na komórkę. Ale
tak trudno mi było zerwać tę ostatnią nitkę, która cię łączyła z
Willem. – Otarła łzy, które potoczyły się po jej policzkach. –
Przepraszam, Patrick. Przepraszam, że cię w to wciągnęłam.
Byłam pewna, że Amy mówi prawdę. No i te zdjęcia. Wszystko
wskazywało na to, że to Will jest ojcem. Byłeś taki szczęśliwy i
nie pytałeś o wyniki testu.

– Zapomniałem – przyznał ze skruchą. – Tak przyzwycza-

background image

128

iłem się do myśli, że Jess jest córką Willa i że jest... naszym
dzieckiem.

Claire skinęła głową. Przymknęła oczy, przełykając łzy.
– Wiem.
– Domyślasz się, kto może być jej ojcem?
Potrząsnęła głową.
– Nie. Może coś przyjdzie mi do głowy, kiedy przejrzę rze-

czy Amy. Ale tak naprawdę wcale nie chcę się dowiedzieć. Nie
mam siły znów przez to przechodzić.

– Wcale cię nie namawiam. Ale co zrobisz, kiedy Jess cię

kiedyś spyta? Ma prawo wiedzieć.

– To prawda. Może dowiem się czegoś z pamiętnika Amy.

Nigdy nie chciałam do niego zaglądać.

– Rozumiem cię. Przeżywałem to samo, kiedy umarł Will.

Nagle dowiedziałem się zupełnie nowych rzeczy, o których
chciałem z nim porozmawiać. Ale było za późno. Zwykle jest za
późno. – Odwrócił głowę. – Przepraszam cię za wszystko, Cla-
ire. Wygadywałem dziś rano różne głupstwa. Wiem, że niełatwo
wybaczyć takie słowa. Ale byłem pewien, że miałaś ten list od
dawna. Myślałem, że specjalnie skłoniłaś mnie do oświadczyn,
bojąc się, że cię zostawię, gdy się dowiem prawdy.

– Zrobisz tak? – spytała spokojnie, choć serce pękało jej z

żalu. – Masz zamiar odejść?

Spojrzał na nią płonącymi oczami.
– Nie. Nie zostawiłbym cię, gdybyś mi powiedziała prawdę.

Myślałem, że mnie oszukałaś, a to strasznie boli. Wcale nie
chodziło mi o Jess. Gdybym to ja odebrał list, powiedziałbym
ci, że to nie ma znaczenia. I tak cię kocham. Jess jest wspaniała,
ale przede wszystkim kocham ciebie. Pragnę być z tobą, jeśli
tylko mi wybaczysz.

Claire chciała powiedzieć „Tak, oczywiście”, ale nie mogła.
– Zraniłeś mnie. – Przycisnęła dłoń do ust, żeby powstrzy-

background image

129

mać szloch. – Nie mogłam uwierzyć, że powiedziałeś takie sło-
wa... że mogłeś tak o mnie myśleć. Nic nie rozumiałam.

Wybuchnęła płaczem. Zerwała się i szybko zeszła po drabi-

nie. Chciała uciec od niego jak najdalej. Chętnie zamknęłaby
drzwi na klucz, ale jak zwykle gdzieś się zapodział. Nigdy nie
mogła znaleźć klucza.

– Claire? – Patrick pchnął drzwi i wszedł do środka. Objął

ją i przytulił. – Do diabła. Byłem strasznym głupcem. Przepra-
szam.

– Masz za co – powiedziała, waląc go pięściami w pierś. –

Jak mogłeś tak o mnie myśleć? •

– Nie wiem. Po prostu oszalałem z rozpaczy.
– I co się stało, że odzyskałeś rozum?
– Moja matka spytała, czy dostałem kopię listu z laborato-

rium. Powiedziałem, że nie, ale być może ją zabrałaś. Matka
stwierdziła, że zwariowałem i że na pewno mnie kochasz.
Przypomniała, jak się broniłaś, kiedy chciałem ci coś kupić.
Oczywiście miała rację.

– Brawo dla mamy. Przynajmniej jedna osoba w twojej ro-

dzinie zachowuje się rozsądnie. Chyba powinnam się cieszyć, że
Jess nie jest z tobą spokrewniona, bo przynajmniej nie będzie
przypominać mi ciebie przez całe życie. Zapadła cisza. Patrick
otworzył drzwi i zawołał psa.

– Claire, mogę tylko cię przeprosić. Gdybyś kiedyś zmieniła

zdanie, wiesz, gdzie mnie szukać.

Drzwi cicho się zatrzasnęły. Kropka przycisnęła nos do ręki

Claire, patrząc jej żałośnie w oczy.

– Och, wiem, kochanie – powiedziała Claire. Zanurzyła

twarz w sierści suczki i rozszlochała się w głos.


Pamiętnik był zaskakujący. Amy zapisywała wszystkie

chwile spędzone z Willem, którego znała jako Patricka, a na

background image

130

końcu był dopisek: „Kocham go”.

Kiedy próbowała się do niego dodzwonić, powiedziano jej,

że wyjechał do Japonii w interesach. Kilka dni później okazało
się, że jest w ciąży.

„Mam nadzieję, że to dziecko Patricka” – zapisała w pa-

miętniku. „Ale nie sądzę. Był taki ostrożny. Chyba że to ten
jeden raz. Ale daty się nie zgadzają. To musiało być wtedy na
przyjęciu. O Boże, co ja zrobię? Będę miała dziecko”.

Wspomniała o przyjęciu, na którym była kilka dni przed

weekendem spędzonym z Willem. Wszystko wydawało się pa-
sować. Claire przewróciła kartki na ostatnią stronę, na której
kończyły się zapiski. Amy była rozgoryczona po spotkaniu z
Patrickiem.

„Nawet mnie nie poznał. Dał mi pieniądze na pociąg –

śmiesznie mało, biorąc pod uwagę moje długi. Był bardzo
uprzejmy, ale jakiś inny. To dziwne. Wcale nie przypominał
mężczyzny, w którym się kiedyś zakochałam. Ale i tak warto
było spróbować, choć wiem, że to dziecko nie jest jego. Miałam
wprawdzie nadzieję, ale to nie było fair. Bóg raczy wiedzieć, kto
jest ojcem Jess, ale jestem mu wdzięczna, bo to najwspanialsza
rzecz, jaka mnie spotkała w życiu. Szkoda, że nie będę mogła
się nią opiekować, ale Claire mnie zastąpi. Ona zawsze była
lepsza ode mnie. Claire, jeśli czytasz to teraz, wiem, że Jess bę-
dzie przy tobie bezpieczna. Dziękuję ci za wszystko. Kocham
cię i przepraszam”.

To wszystko. Ostami zapisek powstał w dniu śmierci Amy.

Claire zamknęła zeszyt i przytuliła go do serca. A potem zwinę-
ła się w kłębek na łóżku siostry i wypłakiwała z siebie cały żal.
Zasnęła dopiero wtedy, gdy świt zaczął przezierać przez firanki.

Rano zbudził ją natarczywy dzwonek telefonu. Zbiegła do

pracowni i podniosła słuchawkę.

– Halo?

background image

131

– Claire? Tu Jean Cameron. Przepraszam, że budzę cię tak

wcześnie. Patrick miał wypadek. Jest w szpitalu w Ipswich. Czy
możesz przyjechać? Wciąż traci przytomność, ale pyta o ciebie.

Claire usiadła z wrażenia. Krew ścięła jej się w żyłach.
– Co mu się stało?
– Jeszcze nie wiadomo. Godzinę temu znaleziono go w roz-

bitym samochodzie. Ma obrażenia głowy i złamane żebra, ale
nie wiadomo, czy nie doznał urazu mózgu.

– Już jadę – powiedziała. – Powiedzcie mu... – Jej głos za-

łamał się. – Powiedzcie, że go kocham.

– Sama mu to powiesz. Jedź ostrożnie, kochanie. Spotkamy

się w szpitalu. Och, zapomniałam. Psu nic się nie stało. Policja
go odnalazła.

Claire przejechała szczotką po włosach, porwała Jess z łó-

żeczka, przewinęła ją i chwyciła z lodówki butelkę ze smocz-
kiem.

– Zostań, Kropka.
Jednak pies za nic w świecie nie chciał jej posłuchać, jakby

czuł, że stało się coś złego. Wzięła więc także Kropkę.

Starała się jechać wolno, ale wskazówka szybkościomierza

wciąż wychylała się do przodu. Claire myślała, że po drodze
zatrzyma ją policja, ale jakoś udało jej się dojechać. Skręciła na
parking i zatrzymała się jak najbliżej wejścia. Nie miała pienię-
dzy na parkometr, bo zostawiła torebkę w domu, więc napisała
parę słów na opakowaniu po czekoladzie i wsadziła papierek za
wycieraczkę. Potem chwyciła na ręce Jess.

– Czekaj tu, Kropka – powiedziała i pobiegła do wejścia. –

Szukam Patricka Camerona. Miał wypadek...

– Claire!
Odwróciła się. Ojciec Patricka wyciągnął do niej rękę.
– Chodź. Zaprowadzę cię do niego.
Patrick leżał podłączony do różnych urządzeń. Obok niego

background image

132

siedziała matka.

Kiedy weszli, podniosła głowę.
– Claire. Dzięki Bogu, że już jesteś. – Łzy stanęły jej w

oczach. – Daj mi małą... Chodź do babci, skarbie.

Do babci. O Boże.
– Patrick? Patrick, to ja, Claire. Zbudź się. Porozmawiaj ze

mną.

Jego powieki poruszyły się. Przez chwilę wpatrywał się w

nią nieruchomo, a potem spróbował się uśmiechnąć. Jedno
drgnienie warg, raczej grymas niż uśmiech, ale to wystarczyło.

– Przyjechałaś – odezwał się niewyraźnym, chropawym

głosem.

Łzy napłynęły jej do oczu.
– Oczywiście, że przyjechałam. Kocham cię.
– Ja też cię kocham. Boli mnie głowa.
– Za dużo myślałeś. Powinieneś zostawić to mnie. To dla

ciebie zbyt trudne.

Uśmiechnął się szerzej.
– Wiem. Będziesz ze mną?
– Tak.
W jego oczach zamigotała radość. Potem westchnął i za-

mknął je.

Claire z przerażeniem spojrzała na pielęgniarkę stojącą po

drugiej stronie łóżka.

– O Boże. Czy on... ?
– Po prostu zasnął. Wszystko będzie dobrze. Tomografia

mózgu nie wykazała uszkodzeń. Przez kilka godzin zostanie pod
naszą obserwacją, a za dzień lub dwa wróci do domu.

Claire usiadła. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że

ściska Patricka kurczowo za rękę. Rozluźniła uścisk, lecz napię-
cie nie osłabło. I wtedy zrozumiała, że to on ściska jej palce.

Uniosła jego dłoń do ust i pocałowała. Potem przytuliła po-

background image

133

liczek do jego dłoni i zamknęła oczy.

– A więc wyczuła, że nie jestem Willem. – Patrick odłożył

pamiętnik Amy i oparł głowę na poduszkach. Jak to dobrze, że
nareszcie poznał prawdę. – Cieszę się, że Amy tak mocno ko-
chała Willa. Cieszę się, że nie czuła do mnie żalu. Trochę mi
ulżyło.

– Ale wciąż nie wiemy, kto jest ojcem Jess. Obawiam się,

że to zostanie tajemnicą.

Patrick wziął Claire za rękę.
– To nie ma znaczenia. Ma matkę i ojca, a potem będzie

miała braci i siostry. Czy mówiłem ci, że rodzice od razu się
zorientowali?

Spojrzała na niego badawczo.
– Jak to?
– Po kolorze włosów. Cała nasza rodzina ma ciemne włosy,

a poza tym Jess nie była podobna do żadnego dziecka w naszej
rodzinie. Ale dla nich nie ma najmniejszego znaczenia, czy Will
był ojcem Jess. I tak bardzo ją kochają. Ciebie też.

– A ty?
– Zgadnij.
Stuknęła go lekko w ramię.
– Uważaj, tu mam siniaka – powiedział, krzywiąc się.
– To nie zaczynaj.
Uśmiechnął się.
– Przecież wiesz, że cię kocham. Chodź, to ci pokażę jak

bardzo.

– Dwa dni temu miałeś wypadek.
– Ale już jest znacznie lepiej. Zresztą chcę to sprawdzić.

Chodź tutaj.

Wyciągnął rękę i przytulił Claire do siebie, ale tylko ją po-

całował. Nie miał na nic więcej siły, choć czuł się o niebo lepiej.
Jeszcze dzień lub dwa, pomyślał.

background image

134

– Jess się zbudziła – szepnęła Claire.
– Wiem. Słyszę, jak gaworzy. Przynieś ją tutaj.
Claire poszła po dziewczynkę. Potem wszyscy leżeli obok

siebie. Patrick patrzył, jak Jess bawi się gumową zabawką, i nie
mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Odwrócił głowę i poszukał
wzroku Claire.

– Powiedz, czy przyszłabyś do mnie, gdyby nie ten wypa-

dek?

Skinęła głową.
– Tak. Kiedy się uspokoiłam, zrozumiałam, że nie postąpi-

łam mądrze. Ale stawiam ci jeden warunek.

– Jaki?
Nagle przeszył go strach.
– Nie wolno ci nigdy wyciągać pochopnie wniosków. Naj-

pierw musisz ze mną porozmawiać. No i musisz mi ufać.

Skinął głową, czując, że ciężar spadł mu z serca.
– Przepraszam. Obiecuję, że się poprawię. Nigdy już nie

popełnię błędu.

– Bardzo wątpię. W końcu jesteśmy tylko ludźmi. Ale zaw-

sze trzeba to wyjaśnić.

Patrick uśmiechnął się.
– Umowa stoi. Ale coś mi się zdaje, że musisz się teraz za-

jąć Jess.

Claire ześlizgnęła się z łóżka i odrzuciła kołdrę.
– Wyglądasz już lepiej – powiedziała z uśmiechem. Teraz

twoja kolej. Wstawaj.

Westchnął i pokręcił głową, ale wstał. Wyprostował ostroż-

nie ramię i wziął Jess na ręce.

– Chodź, skarbie, zmienimy pieluszkę.
Jess złapała go za uszy i pocałowała. Ten niezdarny, mokry

pocałunek wypełnił jego serce miłością. Pomyśleć, że prawie ją
utracił – ją i Claire.

background image

135

Ależ byłem głupcem, westchnął w duchu. To się więcej nie

powtórzy. Przewinął małą w asyście Claire, a potem zeszli do
kuchni. Z zewnątrz dobiegał odgłos stukania młotkiem i piło-
wania. Robotnicy pracowali pełną parą. Jego marzenie nabierało
kształtów.

Ale najważniejsze było to, że mógł zamieszkać tu z Claire i

z Jess. To było prawdziwe szczęście i zrobi wszystko, by zostało
tak na zawsze.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Anderson Caroline Związek na cale zycie
Związek na cale życie Caroline Anderson
Edukacja zdrowotna inwestycją na całe życie
HOROSKOP na całe zycie
214 Bevarly Elizabeth Gliniarz na całe życie
Judith Arnold Miłość na całe życie
Edukacja zdrowotna inwestycją na całe życie
Arnold Judith Miłość na całe życie
Lucy Clark Na całe życie
19 Wife 4 live [Żona na całe życie]

więcej podobnych podstron