Zbigniew
Herbert
DRAMAT
Y
Jaskinia filozofów
Osoby:
SOKRATES
STRAŻNIK
WYSŁANNIK RADY
PLATON
KSENOFONT
FEDON
FAJDROS
LACHES
KSANTYPA
KRITON
OPIEKUN ZWŁOK
CHÓR
UCZNIOWIE
Prolog
Muzyka.
Na tle hałasu bębna i miedzi przeszywający
głos
piszczałki. Scena pusta, bez żadnych dekoracji.
Wchodzą
osoby chóru ubrane w krótkie jasne sukien-
ki,
na głowach papierowe spiczaste czapeczki. Twarze
mocno
upudrowane.
CHÓRZYSTA I z głębokim ukłonem
Rzecz
o Sokratesie, synu akuszerki i kamieniarza.
CHÓRZYSTA
II
Opowieść
z pestką.
CHÓRZYSTA
III
Pełna
słów, aluzji i pauz,
CHÓRZYSTA
IV
Niestety,
bez akcji.
CHÓRZYSTA
V
Kto nie zabrał z domu jedzenia, może się jeszcze
wycofać.
CHÓRZYSTA
VI
Cena
biletu zostanie zwrócona.
CHÓRZYSTA
I
Sztuka,
jako się rzekło, o filozofie.
CHÓRZYSTA
II
Który
żył długo.
CHÓRZYSTA
III
Działał na niwie oświaty.
CHÓRZYSTA IV
Ale
nie umarł śmiercią naturalną.
CHÓRZYSTA
V
Co daje postaci posmak sensacji.
CHÓRZYSTA VI
A
także szczyptę heroizmu.
CHÓRZYSTA
I
Przez trzy akty trzeba wysilać dociekliwość.
CHÓRZYSTA II
Aby
rozwiązać ten węzeł.
CHÓRZYSTA
III
Wzniosłych
kłamstw i płytkich hipotez.
CHÓRZYSTA
IV
Dlatego będziemy musieli posługiwać się cudzymi
oczyma.
CHÓRZYSTA
V
Znajdzie się tu zatem coś dla krótkowidzów i coś
dla
dalekowidzów.
CHÓRZYSTA
VI
Najmniej dla tych, którzy widzą dobrze.
CHÓRZYSTA I
Autor
kazał przeprosić i powiedzieć, że odpowie-
dzi
nie da.
CHÓRZYSTA II
Mówi, że sam nie wie.
CHÓRZYSTA III
Powiada,
że jakby wiedział, toby napisał dzieło
po
niemiecku.
CHÓRZYSTA IV
A nie zwoływałby aktorów i nie szarpałby za
sznurek.
CHÓRZYSTA
V
No
cóż, ale nie wie.
CHÓRZYSTA
VI
I my, którzy sztukę godzenia się na wszystko
doprowadziliśmy
do szczytu, także z tym musimy
się
pogodzić.
CHÓRZYSTA I
Okolicznością
łagodzącą jest fakt, że sztuka po-
chodzi
z czasów zamierzchłych.
CHÓRZYSTA II
Wtedy
technika przesłuchań stała na niskim po-
ziomie.
CHÓRZYSTA III
Sokrates dopiero wynalazł dialektykę.
CHÓRZYSTA IV
Praktyczny
podręcznik dla sędziów śledczych zo-
stał
opracowany znacznie później.
CHÓRZYSTA V
Dlatego oskarżony tak długo broił.
CHÓRZYSTA VI
A
głowa jego, wyrzucona na wysoki brzeg naszych
czasów,
ma zamazane rysy.
CHÓRZYSTA I
My nie zrobimy potomnym takiego kawału.
CHÓRZYSTA II
Wszyscy
wysłani na tamtą stronę będą mieli do
szyi
przytwierdzony kamień z paragrafem, na
który
umarli.
CHÓRZYSTA III
Wszystkie
inne materiały zostaną zniszczone, aby
nie
stanowiły pokusy dla psychologów.
CHÓRZYSTA IV
Paru
niewinnych i nieomylnych zabalsamujemy.
Dzieła
ich też zabalsamujemy i będziemy poka-
zywać
motłochowi. Całkiem bezpłatnie.
CHÓRZYSTA V
W
ten sposób ludzkość wyzwolona będzie od
dramatów
i od sztuki, która rodzi się z wątpie-
nia.
CHÓRZYSTA VI
I zostanie tylko historia dowiedziona sposobem
geometrycznym.
Odgłos przypominający świst bata.
CHÓR
Zaczynamy.
AKT PIERWSZY
Scena pierwsza
Więzienie
kamienne. Mrok. Na pryczy człowiek okryty
płaszczem.
Schody po lewej stronie. Małe okno. Wcho-
dzi
Wysłannik Rady i Strażnik.
WYSŁANNIK
Śpi?
STRAŻNIK
Śpi. Wciąż śpi. Śpi w południe i w nocy.
WYSŁANNIK
Chory?
STRAŻNIK
Nie.
Mówi, że przyzwyczaja się do śmierci. Ory-
ginał.
WYSŁANNIK
Zbudź
go.
STRAŻNIK
Prosił
mnie wczoraj, aby mu dać spokój. Przy-
chodzą
tu wciąż ludzie i męczą go. Ty jesteś jego
uczniem?
WYSŁANNIK
Nie. Urzędowa sprawa.
STRAŻNIK
A,
to co innego, (potrząsa
ramieniem śpiącego i wo-
ła)
Człowieku!
Z mrocznej krainy marzeń wróć na
ziemię
jałową i kamienną! Przyzywam cię!
Leżący
budzi się, spuszcza nogi z pryczy, przykłada
ręce
do oczu. Strażnik śmieje się.
WYSŁANNIK
Ja do ciebie, Sokratesie.
SOKRATES
Aaa.
WYSŁANNIK
Przerwałem ci sen?
SOKRATES
Tak.
WYSŁANNIK
Co ci się śniło?
SOKRATES
Nicość - żywioł łagodny i kołyszący.
WYSŁANNIK
Rozumiem,
coś jak morze. Poznajesz mnie?
SOKRATES
Nie
WYSŁANNIK
Jestem wysłannikiem Rady. Przychodzę tu z misją.
Do Strażnika gest, aby zostawił ich samych.
Scena druga
WYSŁANNIK
Pojutrze,
jak ci wiadomo, przypływa statek z Delos.
To
znaczy, pojutrze wypijesz truciznę. Sam chyba
rozumiesz,
że wygrzebaliśmy ten stary przepis re-
ligijny
po to tylko, aby ułatwić ci ucieczkę.
SOKRATES
Tak.
WYSŁANNIK
Więc
Rada jest zaniepokojona twoją opieszałoś-
cią.
Co ty właściwie sobie wyobrażasz?
SOKRATES
Po
prostu jestem zadowolony z lokalu. Przedtem
chodziłem
po ulicy i moje wykłady miały charak-
ter
przypadkowy. Był to właściwie zbiór mniej
lub
więcej dowcipnych aforyzmów. Teraz mam
szkołę
jak szanujący się sofista. Dzięki wam stwo-
rzę
rzecz godną podziwu - system.
WYSŁANNIK
Nie
żartuj. Po mieście krąży plotka o twoim
ostatnim
wykładzie na temat prawa. Mówią, że
był
świetny, chociaż bardzo reakcyjny.
SOKRATES
No,
no.
WYSŁANNIK
Postawiłeś tam tezę, że praw trzeba słuchać.
SOKRATES
Tak.
WYSŁANNIK
Nawet
gdy są dla nas okrutne.
SOKRATES
Nawet
wtedy.
WYSŁANNIK
Ja, Sokratesie, jestem zwykłym urzędnikiem
i chciałbym to dobrze zrozumieć. Bo rzecz wydaje
się
ważna.
SOKRATES
I tak jest bez wątpienia.
WYSŁANNIK
Tylko
ty mi nie przeszkadzaj, jak będę mówił.
Odpowiadaj:
tak lub nie. Kupcy feniccy podają,
że
w głębi Afryki żyją plemiona, które składają
ofiary
z ludzi. Takie jest ich prawo. Prawo la-
kedemońskie
nakazuje uśmiercać słabe dzieci.
Cóż
ty na to, Sokratesie?
Sokrates milczy.
Gdyby
u nas zjawił się tyran i wydał ustawę, że
wszystkim
dorosłym Ateńczykom należy obciąć
prawą
dłoń - co byś powiedział o Ateńczykach,
którzy
poddaliby się temu prawu? Zapewne, źe
spadli
do rzędu niewolników.
Sokrates
milczy.
Oczywiście,
możesz powiedzieć, że za naszym
prawem
stoi mądrość ludu, a za tamtymi sza-
leństwo
tyranów. Ale chyba w gruncie rzeczy to
wszystko
jedno, kto jest autorem, jeden głupiec
czy
pięciuset. Chodzi o to, czy się wszyscy na to
godzą.
Czy nie jest tak, jak mówię?
Sokrates milczy.
A
to, czy się godzą, po czym się poznaje? Czy
po
minach zadowolonych, czy po procesjach chłop-
ców
z pochodniami? Sam wiesz dobrze, że to
zawsze
można zrobić. Więc po czym? Po tym, że
wszyscy
słuchają praw, choćby się wewnętrznie
buntowali.
Tak więc, Sokratesie, twoja obrona
praw
jest w gruncie rzeczy obroną władzy. I to
władzy
absolutnej. Jesteś totalistą.
SOKRATES
Mów
dalej.
WYSŁANNIK
Od
kilku lat żaden wyrok w Atenach nie był wy-
konany.
Skazani wychodzą z więzienia w biały
dzień,
idą do Pireusu, wsiadają na okręt, a po-
tem
piszą z Krety lub Miletu obelżywe listy.
Czasem
przysyłają parę oboli „za niezapomnia-
ny
pobyt w uroczym hotelu u stóp Akropolu".
My
wiemy, co cię najbardziej boli. Nie brak kul-
tury
filozoficznej ateńskich szewców i rzeźników,
ale
- miękkość Hellady. Młodzież powtarza twój
aforyzm:
- „Nic tak nie wzmacnia duszy i ciała,
jak
ranne wstawanie i alternatywa".
SOKRATES
Czy to wszystko, co masz do powiedzenia?
WYSŁANNIK
Nie,
jeszcze wniosek. Nie udało się uleczyć logiką,
chcesz
nas ratować zbrodnią. Chcesz, abyśmy
poczuli
twoją krew. Chcesz nowej siły, a choćby
tyranii
i okrucieństwa. Bo dopiero po tym, jak
sądzisz,
może przyjść nowa wolność i Perykles,
i
symetria, dobra architektura i poezja. A także
całe
dostojeństwo życia, dostępne teraz tylko
w
teatrze. W gruncie rzeczy jesteś politykiem
z
tendencjami do zamachu stanu. Dlaczego nic
nie
mówisz?
SOKRATES
Myślę o czymś z żalem.
WYSŁANNIK
O
czym?
SOKRATES
Że
mam niewiele czasu i że wyzwoliłem potwo-
ra.
WYSŁANNIK
Spróbój go znowu usidlić.
SOKRATES
Za
późno.
WYSŁANNIK
Nigdy
nie jest za późno. Żyjesz jeszcze. Jutro
znów
tu będę. Wolałbym zastać pustą celę.
Scena trzecia
STRAŻNIK
Nie
podobał mi się ten twój nowy znajomy.
Uczeń?
SOKRATES
Nie. Urzędnik.
STRAŻNIK
To
znaczy też goły. Czas, Sokratesie, przyjmować
ludzi
bogatych. Nie masz jakiegoś znajomego ban-
kiera?
SOKRATES
Nie.
STRAŻNIK
Szkoda.
Bo widzisz, w pierwszych dniach taksa za
zwolnienie
jest bardzo niska. Potem dochodzą kosz-
ta
utrzymania. Ja tam o sobie nie mówię. U mnie
cena
stała: pięć oboli. Przestępstwo też nie gra
roli.
Wszystko mi jedno, czy „zakłócenie porządku
w
stanie nietrzeźwym", czy „matkobójstwo". Ale
naprzód
musisz z tymi na górze załatwić. A ci na
górze
mówią, że trzeba stosować progresję. Bo ina-
czej
doszlibyśmy do zupełnej anarchii.
SOKRATES
Wszędzie ta hierarchia wartości.
STRAŻNIK
Niby tak. A ciebie to, muszę powiedzieć, żal mi.
SOKRATES
Dlaczego?
STRAŻNIK
Że
przyjaciół nie masz. Tylu się koło ciebie kręci,
a
żaden nie wyłoży.
SOKRATES
Może
by nawet który wyłożył. Tylko widzisz,
stary
jestem. Ryzyko.
STRAŻNIK
Takich
rzeczy to ty mi nie mów. Jakbyś miał kogo
bliskiego,
toby za ciebie wyłożył. I mógłbyś uciec.
A
tak to co - zginiesz. Czy masz coś do sprzedania?
SOKRATES
Nic.
STRAŻNIK
Tak.
Widziałem twoją żonę i synów - biednie
wyglądają.
Ty też nie najlepiej. Żeby ci przynaj-
mniej
pojutrze jakiś lepszy płaszcz przynieśli. Ja
bym
ci pożyczył, ale się boję, że mi z nim uciek-
niesz
na drugi brzeg, (śmieje się) Ja to nawet
ciebie
lubię. Ale ludzie ciebie nie lubią. Mówią,
że
jesteś zarozumiały i że bogów nie uznajesz.
SOKRATES
Kto tak mówi?
STRAŻNIK
Ludzie.
SOKRATES
A ty co mówisz?
STRAŻNIK
Ja
ciebie mało znam. Ale myślę, że ludzi trzeba
szanować
nawet wtedy, gdy wierzą w bogów.
Religia
to piękna rzecz. Łatwo kochać żonę, która
śpi
przy tobie, ale Afrodytę...
SOKRATES
A ty wierzysz w bogów?
STRAŻNIK
Wierzę,
jak grzmi. Ale nawet kiedy jest pogoda,
modlę
się.
SOKRATES
Do
kogo?
STRAŻNIK
Do
nieba. Wznosi się serce do góry i zaraz na
piersi
spływa ciepło.
Na schodach ukazuje się Platon.
PLATON
Już
jesteśmy, mistrzu. Czy można ich zawo-
łać?
SOKRATES
Wchodźcie,
(do
Strażnika) Przerwali
nam. Nawet
nie
wyobrażasz sobie, jak mnie te lekcje nudzą.
Z
tobą to co innego. Od razu do zagadnień naj-
ważniejszych.
STRAŻNIK
Słuchaj,
Sokratesie. Pomów z nimi. Może któryś
z
nich za ciebie wyłoży. Mówią, że Platon ma
dużo
pieniędzy.
SOKRATES
Dobrze, dobrze. Idź już.
Scena czwarta
Wchodzą uczniowie.
UCZNIOWIE
Witaj, mistrzu!
SOKRATES
Dzień
dobry. Może Ksenofont powie, o czym mó-
wiliśmy
ostatnio.
KSENOFONT
Ostatnio
rozważaliśmy prawdziwość równania:
rozum
= dobro = szczęście. Podaliśmy definicję
tych
pojęć. Szereg przykładów z życia. Potem
była
dyskusja.
SOKRATES
Kto zabierał głos?
KSANTIASZ
Ja.
SOKRATES
Słuchamy, Ksantiaszu.
KSANTIASZ
U
nas w Tebach żył bardzo mądry człowiek imie-
niem
Sofron. Kiedy umarła mu córka - powiesił
się.
FAJDROS
Tak
było. I nikt nie mówił: „Sofron przed śmiercią
zgłupiał",
tylko: „To była jego jedyna córka".
PLATON
Ja
cię pytałem, Sokratesie, dlaczego Edyp, który
niewątpliwie
był mądry i dobry, nie był szczęśli-
wy.
Mądrość jest jednym z warunków szczęścia,
ale
jest jeszcze przeznaczenie.
FEDON
Kiedy
budzę się w nocy i uświadamiam sobie
nagle,
że jestem, odczuwam ból. Wtedy powta-
rzam
twój katechizm. „Kim jesteś? Człowiekiem.
Kim
jest człowiek? Zwierzę śmiejące się i rozum-
ne.
Co trzeba człowiekowi? Wiedzieć. A szczęście?
Szczęście
jest dzieckiem wiedzy." Wtedy zamiast
lęku
czuję w sobie pustkę. Dotykam twarzy. Znów
wraca
lęk.
SOKRATES
Sądziłem,
że dorośliście do abstrakcji, tymczasem
wy
naprawdę rozumiecie tylko obrazy. No cóż,
za
mało czasu na nauczanie mądrości, więc może
parę
uwag z zakresu higieny.
Laches!
Ty zdaje się nie jesteś niedoszłym poetą.
LACHES
Nie, Sokratesie. Uczyłem się rzeźby.
SOKRATES
Masz
zatem kwalifikacje na filozofa. Wyobraź
sobie,
Lachesie, że masz w piaskowcu wyrzeźbić
głowę
Apollina. Czego ci do tego potrzeba?
LACHES
Narzędzi i bloku.
SOKRATES
Czy możesz sobie wyobrazić blok piaskowca?
LACHES
Zanim to powiedziałeś, wyobraziłem sobie.
SOKRATES
Widzisz,
doskonale się rozumiemy. Będzie to za-
tem
biały sześcian. Załóżmy, że będzie to sześcian
o
gładkich ścianach i stosunek szerokości do dłu-
gości
będzie budził w nas uczucie zadowolenia.
Teraz
uderzasz dłutem...
LACHES
Zanim
uderzę, myślę że kamień ginie i nie wia-
domo,
czy to, co się z niego wyłoni, będzie dos-
konalsze
od prostego sześcianu o jego pięknych
proporcjach.
SOKRATES
Tak,
ale teraz już wiesz, że wszystkie rzeczy
tego
świata rodzą się z prostych kształtów i do
nich
kiedyś powrócą. Spójrz chłodno na linie za-
mykające
przedmioty: widzisz stożki, kule, sześ-
ciany.
Są bez barwy. Leżą w przestrzeni, jakby
je
ułożyła ręka szukająca ładu. Spośród wszys-
tkich
zmysłów najmądrzejsze są oczy. Oczy chro-
nią
duszę od zamętu. Uleczy was spokój, jaki
zsyła
linia gałęzi położona na tło zimowego nieba.
Ty,
Fedonie, jeśli budzisz się w nocy, zapalaj
światło.
Nie leż w ciemności, bo wtedy zatopią
ciebie
mętne muzyki. Zapalaj światło i obserwuj
przedmioty
swego pokoju. Wszystko jedno co: mo-
że
to być sandał albo krawędź stołu. Nauczcie
się
skorupy świata, zanim wyruszycie szukać jego
serca.
Koniec na dzisiaj. Odejdźcie.
Wychodzą.
Ściemnia się.
Scena piąta
SOKRATES
mówi
do nadchodzących cieni
Kiedy
po ostatnim pytaniu
następuje
milczenie
kiedy
biały kamyk spokoju
poczyna
kruszyć się w palcach
słyszę
-
przez
ciszę puszystą jak sierść
widzę
-
przez
czarne i białe pasma
falującego
powietrza
dwa
flety
dwa
rogi
wynurzone
nad krawędź
rzeczywistości.
Przychodzisz Dionizosie
po stokroć zabijany
i po stokroć wstający z martwych
który trzepotałeś jak ryba
w sieci sylogizmów
któremu ranę śmiertelną
zadał mój mechaniczny
potwór dialektyki
którego wlokłem za włosy
przez ulice Aten
przychodzisz i mówisz:
„Ja i moi centaurowie
odmówimy nad twoimi zwłokami - czcigodny
Sokratesie
solenną
litanię
śmiechu."
I dalej:
„Natrudziłeś się mizeroto
chciałeś wyzwolić człowieka
od niepokoju od męki wcieleń
dlatego złapałeś dwa najdalsze wyrazy
i zszyłeś śmieszną formułę
rozum równa się szczęściu.
Czy słyszysz rechot
czy widzisz jak trzęsie się
przenajświętszy brzuch
matki Natury?"
A oto moja odpowiedź:
Zaprawdę to przykra rzecz
być bogoburcą i walczyć z diabłem
i w końcu być pokonanym przez diabła
bo wedle wszelkiego prawdopodobieństwa
zwycięstwo należy się tobie
Dionizosie.
Być może rozum - jak twierdzisz -
jest instynktem śmierci
echem nicości.
Zapędziłeś mnie do tej pieczary
i otoczyłeś tłumem postaci
noszących moje imię
to jest ostatnia twoja pokusa
0
Kusicielu.
Przychodzą
i pytają
kto
jest prowdziwy Sokrates?
Chcesz
abym doznał zawrotu głowy
na
widok moich podobizn
1
abym ratując się od szaleństwa
ukląkł
przed boską lekkomyślnością
i
świętą grą pozorów.
Masz
dwie noce Dionizosie
abyś
mnie uwodził
ja
mam dwa dni
abym
się uczył trwania
i
może w końcu
zrywając
maskę po masce
odczytam
martwiejącymi palcami
własną
twarz.
Kurtyna
Pierwsze intermedium chóru
Scena jak w prologu. Trzech chórzystów siedzi
na
ziemi i gra w kości.
CHÓRZYSTA
I
Co
słychać w mieście?
CHÓRZYSTA
II
Nic.
CHÓRZYSTA
III
Cebula podrożała.
Cisza,
stuk kości.
CHÓRZYSTA
I
Mówią,
że będzie wojna.
CHÓRZYSTA
II
Kto
mówi?
CHÓRZYSTA
I
Bankierzy.
CHÓRZYSTA
III
Et,
oni zawsze.
CHÓRZYSTA
I
Ale Spartanie urządzają raz po raz manewry na
granicy.
Będzie wojna najdalej w jesieni.
CHÓRZYSTA
III
Będzie albo nie będzie.
Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I
W
porcie zastój.
CHÓRZYSTA
II
Mieli
przyjechać Fenicjanie po ceramikę i tka-
niny.
CHÓRZYSTA
III
Nie przyjechali. Jedno jest pewne: pojutrze statek
z
Delos przyjedzie.
CHÓRZYSTA
I
A
propos, co z Sokratesem?
CHÓRZYSTA
II
Siedzi. Wszyscy namawiają go do ucieczki. Ale
on
się uparł. Demon mu odradza.
CHÓRZYSTA
III
Dziwak.
Cisza,
stuk kości.
CHÓRZYSTA
I
Ja
wam powiem, dlaczego Sokrates nie ucieka.
CHÓRZYSTA
III
No?
CHÓRZYSTA
I
On
nie znosi morza. Na sam widok wymiotuje.
CHÓRZYSTA
II
Jeszcze jeden dowód, że nie jest Grekiem. Nie
lubi morza, nie lubi chłopców. Wina też nie lubi.
Odmieniec.
CHÓRZYSTA
III
Mówią, że jego pradziad po stronie matki był
niewolnikiem
trackim.
CHÓRZYSTA
I
Bardzo możliwe.
Cisza,
stuk kości.
CHÓRZYSTA
I
Kto wygrał?
CHÓRZYSTA IV
Ja.
CHÓRZYSTA
I
Gracie
dalej?
CHÓRZYSTA
IV
Gramy do końca. A potem jeszcze raz.
AKT DRUGI
Scena pierwsza
Następny
dzień rano. Ta sama sceneria.
WYSŁANNIK
Śpi?
STRAŻNIK
Śpi.
Wciąż śpi. Dziś w nocy krzyczał przez sen.
WYSŁANNIK
Co
krzyczał?
STRAŻNIK
Nie
wiem. Wołał kogoś, a potem go odpędzał.
WYSŁANNIK
Imienia
nie słyszałeś?
STRAŻNIK
Nie.
WYSŁANNIK
Słuchaj,
czy wy się tu dobrze z nim obchodzicie?
STRAŻNIK
Pewnie, że dobrze. Cóż ty myślisz? On tak sam
z
siebie krzyczał.
WYSŁANNIK
A
jak tu z wiktem?
STRAŻNIK
Nie najlepiej. Mówi, że jest głodny. Czasem nawet
wypija oliwę z kaganków.
WYSŁANNIK
Zbudź
go.
STRAŻNIK
Sokratesie! Ten pan z Rady. Wstawaj. Już dość
tego spania.
Sokrates budzi się. Przeciera twarz.
WYSŁANNIK
Dzień dobry, Sokratesie.
SOKRATES
Dzień
dobry. Czy nie rozumiesz, że nie można
budować
dramatu na takiej monotonii?
WYSŁANNIK
Przychodzę po raz ostatni.
SOKRATES
A więc zaczynaj.
WYSŁANNIK
Zaczynam.
Długą chwilę stałem nad tobą, gdy
spałeś.
Twoja twarz we śnie zwierza się.
Wklęsłe
skronie, zapadnięte usta i głębokie
bruzdy
przez środek policzka mówią jedno:
jesteś
u kresu sił. Spisz dużo, ale sen nie
przynosi
ci odpoczynku. Budzisz się pełny nie-
smaku
i zamętu. Czujesz, jak ciało twoje ucie-
ka
od ciebie. Ręce i nogi cierpną, serce nie
nadąża
za oddechem. Zostaje tylko imię, które
łączy
luźne części. I tęsknisz do chwili, gdy
obce
ręce zanurzą imię w kamieniu. Jesteś,
Sokratesie,
śmiertelnie zmęczony i marzysz
o
odpoczynku głębszym niż sen. Jeśli to nie
jest
prawda, zaprzecz.
Sokrates milczy.
To
jest normalne. Ale nienormalna jest w tobie
pokusa
teatralności. Wiemy dobrze, jak drobiaz-
gowo
opracowałeś z uczniami wszystkie twoje
„przypadkowe"
spotkania na ulicy, w lesie czy
na
rynku. Cudzoziemcom to się podobało, ale my
patrzymy
na to jak na ograną farsę. Więc czując
teraz,
że zbliża się śmierć, sięgnąłeś po maskę
tragiczną.
Sokrates, który przeziębił się wracając
z
uczty i umarł na zapalenie płuc, czy Sokrates
ginący
w więzieniu, skazany przez lud, który nie
potrafi
udźwignąć jego mądrości? Nie ma wąt-
pliwości,
co wybrać. A więc wybrałeś to, co łat-
wiejsze.
Prawda?
Sokrates milczy.
A
z tą twoją szkołą. Za rok, dwa rozpadłaby się
ostatecznie.
Młodzi chłopcy, którzy przychodzą
do
ciebie z daleka, nie chcą uczyć się w nieskoń-
czoność
logiki. Chcą wiedzieć, ilu jest bogów, na
czym
opiera się ziemia i co dzieje się z człowie-
kiem
po śmierci. Z tych trzech pytań tylko na
jedno
będziesz znał odpowiedź, i to dopiero jutro.
Tak
więc uciekasz w śmierć przed samotnością
i
opuszczeniem. To jest twój czyn bohaterski.
Wiesz,
co robi wódz po klęsce?
SOKRATES
Wiem.
WYSŁANNIK
No
więc. Na górze wszystko załatwione. Możesz
wybrać
sposób, jaki ci się podoba. Jeśli chcesz,
przyślemy
ci felczera, który bezboleśnie otwiera
SOKRATES
Dziękuję.
W tym wszystkim, co mówisz, widzę
wielkie
udręczenie.
WYSŁANNIK
Dręczy
mnie sposób, w jaki uwikłałeś nas w swo-
ją
śmierć. Myśmy naprawdę ciebie nie chcieli
skazać.
Teraz nie możemy się wycofywać. Ape-
lujemy
przeto do twojej lojalności. Do jutra mu-
sisz
zniknąć. Jeśli ucieczka z ciałem wyda ci się
zbyt
ciężka - zostaw je tutaj.
Wychodzi.
Scena druga
STRAŻNIK
No?
SOKRATES
Nic.
STRAŻNIK
Źle z tobą.
SOKRATES
Tak sądzisz?
STRAŻNIK
Na
górze wszystko przygotowane. Mówią, że jak-
byś
chciał dzisiaj, to możesz dzisiaj. Wszystko
gotowe.
SOKRATES
Wiesz,
mój drogi, Sokratesa też trzeba przygo-
tować.
STRAŻNIK
E,
tobie to wszystko jedno - twardy jesteś. Mó-
wili,
żebym cię namawiał. Jutro napcha się tu
pełno
ludzi, przyjdą kobiety, będzie krzyk. A dzi-
siaj
można spokojnie, po cichutku.
SOKRATES
Wczoraj
namawiałeś mnie do ucieczki i dziś znów
namawiasz
mnie do ucieczki.
STRAŻNIK
Nie,
dzisiaj już nie. Teraz już wszystko przygo-
towane.
SOKRATES
Myślę,
że jeszcze nie wszystko. O, choćby - ucz-
niowie.
Zaczepiłem płaszcz o krzak i teraz boję
się
ruszyć - żal mi płaszcza.
STRAŻNIK
Widzę,
że przygadujesz się o ten płaszcz. No
dobrze,
dobrze. Jeśli jutro nie przyniosą ci go
z
domu - pożyczę tobie. Nie możesz pić trucizny
w
takim łachu.
Wychodzi.
Scena trzecia
Platon
ukazuje się na górze schodów.
PLATON
Witaj,
mistrzu.
SOKRATES
Jak
się masz.
PLATON
Wracamy z próby chóru. Będziemy śpiewali na
twoim pogrzebie fragment Eurypidesa:
O zacny ojców płodzie ty,
O płodzie zacnych matek.
Jutro
wszystko tak, jak ustaliliśmy?
SOKRATES
Tak.
PLATON
Przyjdziemy tu przed zachodem słońca.
Ostatnie promienie
padają na głowę mędrca
uczniowie
z płaszczami zarzuconymi na głowę
stopień po stopniu
wchodzą
w
noc.
SOKRATES
Napisałeś elegię?
PLATON
Ty
nie rozumiesz tego. Czego się dotknę, muszę
nazywać.
SOKRATES
Ucz się geometrii, Platonie.
PLATON
Może
do tego w końcu dojdzie. Pośród słów nie
jestem
szczęśliwy.
SOKRATES
Wiem o tym.
PLATON
Widzę
świat jak w rozbitym lustrze - załamany
i
postrzępiony. Nie ma związku między przed-
miotem
a jego wyglądem, między istotą a myślą.
Pragnąłbym
poznać choćby najdrobniejszą rzecz
dokładnie
z wszystkich stron, od środka, od tego,
co
czuje i czym jest w oczach gwiazdy. Gdybym
to
wiedział o najnędzniejszym kamieniu - zbu-
dowałbym
wiedzę o sprawach ludzkich i boskich.
SOKRATES
Cierpisz od pozorów.
PLATON
Tak.
Świat składa się z pozorów. Wszędzie cienie,
tylko
cienie. Ale gdzie jest rzecz, która rzuca cień?
SOKRATES
Mówiłem o tym, Platonie.
PLATON
Ty
wciąż mówiłeś o człowieku, jaki ma być, co
to
jest dzielność, co to jest dobro. To nie jest
najważniejsze.
Najważniejszy jest świat. Tajem-
nice
skał, powietrza, światła i wody. Na człowieka
też
trzeba patrzeć jak na rzecz. To pozwala łat-
wiej
znosić miłość i śmierć.
SOKRATES
Osobliwy
przypadek. Dwa potwory walczą o cie-
bie:
potwór poezji i potwór rzeczywistości.
PLATON
Powiem
ci coś jeszcze. Niedawno umarł mój
przyjaciel.
Na wieść o jego śmierci poczułem
natchnienie.
Napisałem poemat. Potem dopie-
ro
ogarnął mnie prawdziwy żal. Zacząłem cier-
pieć.
SOKRATES
Pisz,
Platonie, wiersze. Trzeba świat pokrzepić
fałszywymi
Izami.
PLATON
To wszystko, co mi zostawisz?
SOKRATES
Wszystko.
PLATON
Trochę kpin.
SOKRATES
Coś więcej, Platonie. Trochę ironii.
Scena czwarta
Wchodzą uczniowie.
UCZNIOWIE
Witaj, mistrzu!
SOKRATES
Witajcie.
O czym była mowa na ostatnim wykła-
dzie?
UCZEŃ I
Jak zwykle, że rozum równa się szczęściu. I dyg-
resja
o sposobach patrzenia. O tym, aby dostrze-
gać
ostre krawędzie rzeczy.
SOKRATES
Musicie
wybaczyć. Dzisiejszy wykład będzie tro-
chę
niesystematyczny. Jestem bowiem pod wra-
żeniem
snu. Śniło mi się, że usnąłem na dnie
kamiennego
wąwozu. Była noc. Cisza. Nagle usły-
szałem
zbliżający się tętent. Rósł. Ktoś pędził,
aby
mnie stratować. Naraz wszystko ucichło, jak-
by
się oddaliło. Cisza. I znów ten ohydny, zbli-
żający
się hałas.
UCZEŃ II
To Dionizos nawiedza cię w nocy, Sokratesie.
UCZEŃ III
On lubi przychodzić nocą.
UCZEŃ IV
U
nas we wsi opętał trzy dziewczęta. Poszły
w
góry. Teraz żyją z dzikimi kozłami.
SOKRATES
Nie
ma Dionizosa. Dwa wieki temu dopadli go
na
skalnym pustkowiu i obdarli ze skóry. Skła-
dacie
ofiary gnijącemu bogu. To, o czym mówię,
to
sprawa krwi. Jest w nas krew jasna i ciemna.
Jasna
obmywa nasze ciało i krzepi je. Określa
kształt
człowieka. Gromadzi się pod czaszką.
Ciemna
bije głęboko w piersi. Jest to źródło męt-
nych
obrazów wróżbiarzy i poetów. Jeśli usłyszcie
w
sobie tętent, jest to głos ciemnego źródła. Kiedy
dotrze
do serca, nie ma ucieczki przed lękiem.
UCZEŃ I
Mnie
się zdaje, Sokratesie, że nie tylko w nas
bije
ciemne źródło. Jest ono w środku wszystkich
rzeczy:
w drgającym powietrzu nocy, na dnie
świetlistych
wód, a nawet w żółtej pięści słońca.
Dla
ciebie świat jest wykuty z kamienia. Ale
wiedz,
serce kamieni drży czasem jak serce ma-
łych
zwierząt.
UCZEŃ II
Lęk
łączy się z lękiem, wszystko co żyje i prze-
mija,
pociesza się w lęku. My cząstki rozgrzanego
powietrza,
my kwiaty, my ludzie jednoczymy się
przeciw
nieodwracalnej katastrofie.
SOKRATES
Jeśli
nawet jest tak, jak mówicie, naszą rzeczą
jest
przebić się ku temu, co ponad chaosem źródeł
trwa
jak gwiazda.
UCZEŃ II
Ale czy wolno zdradzić ziemię?
SOKRATES
Nie
ma ciebie i cienia drzew i ptaków, ziemi
i
nieba. Jest tylko nieruchoma jedność.
UCZEŃ II
Tylko cyfra.
SOKRATES
Bez początku, bez końca, nieruchoma, niepodzielna.
UCZEŃ II
Ciało
i dusza schodzą w głąb. W ciemnym wnę-
trzu
ziemi usychają i rodzą się nowe istoty. Ty-
siące
nowych stworów niepodobnych do niczego,
co
było przedtem, różnych od tego, co będzie
potem.
SOKRATES
Cóż.
Nie przekonam was. Zbyt młodzi jesteście.
Ogłuszeni
kłótnią życia i śmierci. Ale kiedyś po-
rzucicie
dom pełen hałasów. I zacznie się wasza
podróż
w górę. Ku nieruchomej, białej, niepo-
dzielnej
liczbie. Późno już, wracajcie do domu.
Scena piąta
SOKRATES sam
I.
Naprzód do Ciebie. Prośba, abyś mnie nie
opuścił.
Abym do końca czuł Twoją chłodną rękę
na
czole. I nieruchome oczy w moich oczach.
I
blask.
II.
Daj jeszcze trochę sił. Wiesz, jak kocham
kształt
i określoność. Zawsze byłem przywiązany
do
ciała i jego tylko pewny. Więc kiedy zaczną
mi
odbierać wszystko, od władzy w nogach do
ostatniej
myśli - spraw, abym nie krzyczał.
III.
Nie wiem, czy zechcesz coś ocalić. Mówią,
że
spośród rozrzuconych kości wyjmujesz płomyk,
który
krąży po mokrych łąkach świata. Nie chcę
takiej
nieśmiertelności. Jeśli mam istnieć dalej
pod
jakąkolwiek postacią, spraw, abym był istotą
kochającą
definicję.
IV.
Dziękuję Ci za życie, które upłynęło tak, że
nigdy
nie zaparłem się trzeźwości. Nie wstydzi-
łem
się także zawrotów głowy, jakie zsyła pełna
świadomość.
V.
Nie głosiłem Twego imienia. Nie składałem
Tobie
ofiar. Nie zachęcałem uczniów do kultu,
wiedząc,
że jest Ci to doskonale obojętne. Chwa-
liłem
Cię w koniunkcji i dysjunkcji, a także w ma-
łej
świątyni zbudowanej z sylogizmów.
VI.
Więc na koniec zwracam się do Ciebie z proś-
bą,
abyś mnie opuścił. Abym do końca czuł Twoją
chłodną
rękę na czole. I nieruchome oczy w moich
oczach.
I światłość.
Podchodzi do okna.
Sokrates
pozdrawia drzewo za oknem. Teraz wie-
my
oboje, że wszystko, co ma się zdarzyć, przy-
chodzi
do nas. Losu nie należy szukać - mówiłeś.
Trzeba
dojrzewać, rosnąć w górę, rzucać nasiona
i
cień — czekać. Aż kiedy przyjdzie to, co ma
przyjść
- przyjąć. Cokolwiek to będzie: wiatr
wiosenny
czy topór. Mam głowę pełną siwych
włosów
i ładu. Ty masz głowę pełną zielonego
szumu.
A jednak od ciebie nauczyłem się mądro-
ści
trwania. Korzeniom twoim kłania się Sokra-
tes.
Kurtyna
Drugie intermedium chóru
Trzech
chórzystów gra jak poprzednio.
CHÓRZYSTA
I
Co
słychać?
CHÓRZYSTA
II
Nic.
CHÓRZYSTA
III
Mówią,
że się zacznie.
CHÓRZYSTA
I
Co?
CHÓRZYSTA
III
Tego
nie mówią.
CHÓRZYSTA
II
Bzdury.
Cisza,
stuk kości.
CHÓRZYSTA
I
W mieście słyszałem, że w Sparcie zanosi się na
rewolucję.
CHÓRZYSTA
II
Jak
sobie krwi upuszczą, może nie będzie wojny.
CHÓRZYSTA
III
Wojny zawsze będą.
CHÓRZYSTA I
Dopóki
lud nie ujmie władzy w swoje ręce.
CHÓRZYSTA
III
Wtedy...
CHÓRZYSTA
II
Tak, tak. Wiecznie to samo.
Cisza,
stuk kości.
CHÓRZYSTA
I
A
propos. Co z Sokratesem?
CHÓRZYSTA
II
Siedzi.
Jutro egzekucja.
CHÓRZYSTA
III
Wszystko
to jest dość zagadkowe.
CHÓRZYSTA
II
A ja w tym widzę polityczną robotę. Dostał od
kogoś złoto, aby skompromitować nasz wymiar
sprawiedliwości.
CHÓRZYSTA
I
Dla mnie sprawa jest prostsza. Sokrates jest dla
Ateńczyków
człowiekiem niepokojącym, nikt wła-
ściwie
nie wie, co w nim siedzi. Chcą go roztłuc
i zobaczyć, co jest w środku.
Cisza,
stuk kości.
CHÓRZYSTA
I
Kto
wygrał?
CHÓRZYSTA
IV
Ja.
CHÓRZYSTA
I
Gracie
dalej?
CHÓRZYSTA
IV
Gramy do końca. A potem jeszcze raz.
AKT TRZECI
Scena pierwsza
STRAŻNIK
Jak się masz, Sokratesie?
SOKRATES
Dzień dobry.
STRAŻNIK
Dla
mnie dobry, ale ty, nieboraku, nie będziesz
dzisiaj
oglądał gwiazd. Nie chciałbym być w two-
jej
skórze.
SOKRATES
To
nie jest takie straszne, tylko te ostatnie go-
dziny
się dłużą.
STRAŻNIK
Widzisz, trzeba było wczoraj, tak jak radziłem.
SOKRATES
Słuchaj, widziałeś tu jakieś egzekucje?
STRAŻNIK
Parę widziałem.
SOKRATES
Czy wiesz, co się wtedy czuje?
STRAŻNIK
Przy
cykucie to jest tak: naprzód szpilki po całym
ciele.
Potem drętwienie nóg, jakbyś spił się cięż-
kim
winem. Głowa najdłużej działa. Można także
mówić.
Wreszcie przychodzi czkawka i dreszcze.
No
i koniec. Co potem, to już ty sam powinieneś
wiedzieć.
SOKRATES
Ba!
STRAŻNIK
Żeby
trucizna szybciej działała, trzeba po wypiciu
chodzić.
SOKRATES
O
widzisz! To jest cenna rada. Prawdziwie przy-
jacielska
rada.
STRAŻNIK
Na
młodych działa szybciej niż na starych. Wszys-
tko
zależy od tego, jak krew płynie. Więc trzeba
się
rozruszać. Masz dzisiaj prawo do dłuższej
przechadzaki
po podwórzu.
SOKRATES
Chętnie z tego skorzystam.
STRAŻNIK
No to chodźmy!
Scena druga
Scena pusta. Po chwili wchodzi Ksantypa. Siada na
pryczy.
W jakiś czas potem Platon.
PLATON
Witaj!
KSANTYPA
Witaj!
PLATON
Czekasz
na niego?
KSANTYPA
Czekam.
Myślałam, że to już po wszystkim.
PLATON
Czekamy
na statek.
KSANTYPA
Czy
na pewno dzisiaj przyjedzie?
PLATON
Tak,
powinien już być.
KSANTYPA
Powinien już być. Jestem niespokojna. Wczoraj
oparł głowę na moich piersiach i plecy zaczęły
mu
dziwnie drżeć.
PLATON
Boisz
się o niego?
KSANTYPA
Nie, boję się o siebie. Jestem stara. Nie ma we
mnie już miejsca na uczucie. Chcę, aby odszedł
ode
mnie taki, jakim był - nieznany.
PLATON
Zastanawiam
się, co was połączyło!
KSANTYPA
Spotkałam
go na ulicy, potem zaczął chodzić za
mną
jak cień. Czułam jego oczy we włosach, na
twarzy,
na skórze. Argus.
PLATON
Inni nazywają to miłością od pierwszego wejrzenia.
KSANTYPA
To
był strach. W tym czasie Sokrates był młodym,
tęgim
chłopcem. Był lubiany - to znaczy prze-
ciętny.
Oczy, które na niego patrzyły, były to
oczy
przyjazne, niczego nie oczekujące.
PLATON
Chcesz
powiedzieć, że w w twoich oczach znalazł
pytanie.
KSANTYPA
Nie,
lęk. Bałam się go jak zwierzę. I myślę, że
Sokrates
na tej podstawie wywnioskował, że jest
w
nim nieznana siła, i zaczął szukać tej siły.
PLATON
Siłą Sokratesa jest jego mądrość.
KSANTYPA
Mylisz
się. Siłą Sokratesa była jego tajemnica.
Zobaczył
ją w moich oczach. Człowiek sam jest
ślepy.
Musi mieć wokół siebie lustra albo inne
oczy.
Kocha - to znaczy przygląda się sobie.
PLATON
I ty odkryłaś jego tajemnicę?
KSANTYPA
Nie,
Platonie. Tajemnic się nie odkrywa. To był
błąd
Sokratesa, który zabrał się do tego jak do roz-
wiązywania
sandałów. Zresztą dla mnie najważ-
niejsze
było uwolnić się od strachu. Myślałam, że
najlepszy
sposób to będzie wyjść za niego za mąż.
PLATON
Wybacz, ale to nie jest bardzo logiczne.
KSANTYPA
Tak,
to była pomyłka. Pamiętam tę pierwszą noc.
Był
ciężki jak kamień i milczał. Pierwsze słowo
chciał
usłyszeć ode mnie. Gdybym wtedy powie-
działa:
„Sokratesie, będziesz królem" - zostałby
królem.
PLATON
A ty powiedziałaś, że będzie filozofem.
KSANTYPA
Nie,
ja milczałam. Czułam okrutny wstyd, więc
zacisnęłam
oczy i pięści. Powinien był zapytać, tak
jak
pytają wszyscy mężczyźni: „Kochanie, czy jesteś
szczęśliwa?"
Skłamałabym, że tak, i odtąd byłabym
szczęśliwa.
Może nawet pokochałabym go.
PLATON
A tak zjawiła się nienawiść.
KSANTYPA
No
widzisz - bardzo proste rzeczy można wyro-
zumować.
Tak, to była nienawiść. Szła za nim
jak
ogromny cień. I znów Sokrates pomyślał, że
jest
wielki. Po raz drugi jego wielkość zamknęła
się
we mnie, w mojej nienawiści.
PLATON
Można
by pomyśleć, że poza tobą nie było So-
kratesa.
KSANTYPA
A
jednak był. Kiedy spostrzegł, że nic ze mnie
nie
wydobędzie, przestał mnie zauważać. Gdy
mówił
do mnie, unikał mego imienia, bał się
nawet
zaimków wskazujących. Stwierdzał: „mat-
ka
powinna troszczyć się o wychowanie dzieci"
lub
„bałagan w kuchni dowodzi nieporządku
w
duszy". Nie mogąc mówić wprost, zaczął my-
śleć
abstrakcyjnie.
PLATON
To
już naprawdę za dużo. Przeceniasz, Ksantypo,
swój
wkład. Prawdziwy Sokrates, Sokrates, że
tak
powiem, publiczny jest dziełem swoich ucz-
niów.
Kiedy kilkanaście lat temu odkryli go, był
jak
śpiewak uliczny, niewątpliwy talent, ale bez
żadnej
kultury. Homera nie znał, dialektykę miał
amatorską
i żadnych zainteresowań metafizycz-
nych
- słowem, prymityw. Obmyślono cały sys-
tem
dokształcania, podsuwając mu niby przypad-
kowych
rozmówców, od szewca do sofisty. Ogrom-
na
praca.
KSANTYPA
Spieramy
się o prawdziwego Sokratesa, jakbyśmy
grali
w kości o jego płaszcz. Możemy zgodzić się
na
tymczasową definicję: prawdziwy Sokrates to
ten,
który musi umrzeć.
PLATON
Tak,
musi umrzeć ze względu na swoją szkołę
filozoficzną.
Zabłysnął na intelektualnym firma-
mencie
Aten i musi zgasnąć, zanim zaczną ana-
lizować
ten blask, zanim zapytają Sokratesa
o
system. Tylko my wiemy, że nie ma żadnego
systemu.
Aby tę tajemnicę zachować, trzeba po-
święcić
Sokratesa. Reszta należy do komentato-
rów.
KSANTYPA
Sokrates
musi umrzeć, aby Ksantypa nie zako-
chała
się w nim. Kiedy parę dni temu oparł
głowę
na moich piersiach, uczułam nieznany
przypływ
czułości. Był mały i bezradny. Jak myś-
lisz,
czy on się boi śmierci?
PLATON
Ach
nie, skądże znowu. Od czasu, kiedy rozwiązał
problem
nieśmiertelności duszy.
KSANTYPA
Ja
nie pytam, co Sokrates sądzi o duszy, tylko
czy
się boi śmierci.
PLATON
Będziesz go mogła o to sama zapytać.
KSANTYPA
Zakładasz szczerość?
PLATON
Szczerość
to ostatnia maska człowieka żywego.
Następną
nakłada śmierć.
KSANTYPA
A ona jak się nazywa?
PLATON
Spokój.
Scena trzecia
Wchodzi
Sokrates.
SOKRATES
Witajcie!
Przyszliście pożegnać się?
KSANTYPA
Tak.
SOKRATES
No więc żegnaj, Ksantypo.
KSANTYPA
Żegnaj,
Sokratesie. Nie mam do ciebie żalu.
SOKRATES
Dziękuję.
KSANTYPA
To wszystko, co nas różniło, wydaje się teraz
nieważne.
Czy nie trzeba ci czego jeszcze?
SOKRATES
Bardzo wielu rzeczy, Ksantypo. Ale o nie sam
muszę
się postarać.
KSANTYPA
Co
mam powiedzieć synom?
SOKRATES
Że ojciec myślał o nich w ostatnim dniu i prosił
bogów, aby wyrośli na uczciwych obywateli.
Jak myślisz, Platonie, czy będą mieli do mnie
pretensję,
że umarłem w więzieniu?
PLATON
Nie
ma obawy.
SOKRATES
Ja też tak myślę. Nie ma faktu, co do którego
Ateńczycy
byliby jednomyślni. Więc żegnaj, Ksan-
typo,
dziękuję ci za wszystko.
Ksantypa
wychodzi.
A
teraz z tobą, Platonie. Czego ci życzyć?
PLATON
Ostatnią
prośbę mamy do ciebie, Sokratesie.
SOKRATES
Jaką?
PLATON
Czy
możemy być przy twojej śmierci?
SOKRATES
Czy
to konieczne?
PLATON
Obiecywałeś.
SOKRATES
No
tak, ale zostało mi jeszcze dużo do pogadania
z
samym sobą.
PLATON
Nie
będziemy tobie teraz przeszkadzali. Przy-
jdziemy
przed samą egzekucją. Będziesz jak bo-
hater
umierający na tle chóru.
SOKRATES
No
dobrze, dobrze. Chociaż wolałbym, aby ten
chór
wystawił kto inny.
PLATON
A
czy powiesz nam coś o nieśmiertelności duszy?
Myślę,
że to byłoby najstosowniejsze zakończenie.
SOKRATES
Idź
już, Platonie. Nie przychodźcie wcześniej niż
przed
samą egzekucją.
Sokrates
cofa się w kąt. Teraz reflektor rzuca na nie-
go
ogromny cień pajęczyny, którym Sokrates spętany
jest jak mucha.
Długo
dziś ciebie wołałem, musiałeś być zajęty.
Pewnie
obserwowałeś. Przyznam się, że najbar-
dziej
lubię cię w tej roli. Dwa pilne koraliki oczu
i
to doskonałe opanowanie współczucia. Ludzie
mówią,
że także pewien rys sadyzmu. Nie wiem.
Wiem
tyle, że bystra obserwacja to połowa filo-
zofii.
Druga połowa to mocna sieć. Ważne jest,
aby
w pierwszej chwili była niezauważalna. Ofia-
ra
czuje się spętana przez powietrze. Wierzy, że
walczy
z żywiołem, i dlatego ulegnie. Potem do-
piero
widzi cienkie nici oplątujące jej ciało. Wtedy
można
zacząć udowadniać jej za pomocą rozu-
mowania
opartego na racjonalnych przesłankach,
że
umrze. Ja to robiłem zupełnie inaczej. Zało-
żyłem,
że moje ofiary są to zwierzęta rozumne,
dlatego
zacząłem od definicji, sylogizmów, a do-
piero
potem, i to bardzo dyskretnie, ukazywałem
im
perspektywy metafizyki. Ty okazałeś się lep-
szym
psychologiem: naprzód obezwładnić, rzucić
w
otchłań, a potem dać egzegezę lęku, cierpiena
i
tych tam innych rzeczy. No cóż, masz lepszą
metodę.
Wobec niesprawdzalności wyników zna-
czy
to, że masz lepszą filozofię. Miałeś zresztą
łatwiejsze
zadanie. Twoje ofiary były na ogół
słabsze
od ciebie. Natomiast między mną a oka-
zami,
na które polowałem, nie było żadnej różnicy
gatunkowej.
Moja sieć musiała być mocna, mu-
siała
budzić zaufanie. Gdy się w końcu sam wplą-
tałem,
nie mogę im pokazać, że potrafię ją zerwać
jak
pajęczynę i przejść na drugą stronę wolności.
To
jest sprawa, pojmujesz, szacunku do własnej
sieci.
Zagadnienie moralne.
Scena czwarta
Kriton zostaje wprowadzony przez Strażnika.
KRITON
Wzywałeś mnie, Sokratesie.
SOKRATES
Ach,
Kritonie! Proszę cię, siadaj. Bardzo mi jesteś
potrzebny.
KRITON
Pewnie coś w rodzaju testamentu.
SOKRATES
Nic
podobnego. Ja się tutaj samymi głupstwami
zajmuję.
Czy nie przypominasz sobie, jak się
nazywał
nasz wspólny kolega? Taki mały, rudy
chłopak.
Mieszkał koło nas na rogu ulicy San-
dalników.
Bawiliśmy się zawsze razem.
KRITON
Chyba
Menajchmos. Wyjechał potem z rodzicami
do
Miletu. Miał zajęczą wargę.
SOKRATES
Tak, to ten.
KRITON
Menajchmos...
rudy... z zajęczą wargą... Bardzo
silny.
Na rękę wszystkich kładł. Ale w zapasach
ty
byłeś lepszy. Jak już kogoś wziąłeś w pod-
wójną
klamrę - ani zipnął.
Obaj śmieją się.
SOKRATES
A pamiętasz wyścigi naszych okrętów?
KRITON
Oczywiście.
Najlepsze okręty były z kory. Nigdy
nie
tonęły. Żeby szybciej płynęły, przytwierdzało
się
do dna kawałek żelaza. Sezon zaczynał się
na
północnym potoku w połowie kwietnia. Meta
była
koło mostku. Kto wygrywał, zabierał okręty
przeciwnika.
Raz wygrałeś z Menajchmosem. Nie
mógł
przeboleć straty, zaczaił się na ciebie i ude-
rzył
kamieniem. Rozciął ci czoło. Myśleliśmy, że
cię
zabił.
SOKRATES
Kiedy
przyszedłem do domu, miałem twarz za-
laną
krwią. Ale mimo to dostałem od mamy
lanie.
A wszystkie okręty poszły do pieca. Tak,
tak,
Kritonie, każde zwycięstwo zaprawione jest
klęską.
Śmieją się.
KRITON
Tak,
tak, Sokratesie. W szkole nie mogli sobie
z
tobą dać rady. Potem, jak coś zbrojono i nie
było
sprawcy, mówiono: „To pewnie ten diabeł
Sokrates".
SOKRATES
A
z chrabąszczami ten kawał, pamiętasz?
KRITON
A jak pożar zrobiłeś na korytarzu? O mały włos
nie spaliła się buda. Antyfon wrzeszczał, jakby
go
obdzierano ze skóry.
SOKRATES
Antyfon
to ten gramatyk?
KRITON
Nie, ten od geometrii. Strasznie nudny. Mówił
przez nos: „Słuchajcie, matołki! Czemu równa się
tangens
alfa? Tangens alfa równa się..."
SOKRATES
Czy to ten, który nie lubił znajdować zaskrońców
w
swojej kieszeni?
KRITON
On. Wiesz, czasem śnią mi się egzaminy. Pytają,
a ja nic. Nawet nie wiem, czemu równa się suma
kątów
w trójkącie.
SOKRATES
Ach,
stare to były czasy.
KRITON
Piękne,
mimo że mieliśmy ręce i pośladki czer-
wone
od dyscyplin.
SOKRATES
Ilu
nas zostało?
KRITON
W Atenach tylko dwóch. Reszta wyemigrowała,
pomarła.
SOKRATES
Dlaczego
tak patrzysz na mnie?
KRITON
Szukam
w twojej twarzy...
SOKRATES
Czego?
KRITON
Blizny od kamienia Menajchmosa.
SOKRATES
Zarosła pewnie. To było dawno.
KRITON
Przysuń
się bliżej, to było tuż nad łukiem brwio-
wym.
Jest. Mała jak obol, ale jest. Tak, nie ma
wątpliwości.
SOKRATES
Dziękuję
ci, stary. Mieć koło siebie w takiej chwili
człowieka,
który pamięta nasze dzieciństwo, to
jednak
pomaga.
KRITON
Zamknę ci oczy. Cóż więcej mogę zrobić?
SOKRATES
No, pogadaliśmy sobie.
KRITON
Tylko
myślę, że te wspomnienia rozmiękczają
człowieka.
SOKRATES
Ani
trochę. Teraz mogę powiedzieć zupełnie
spokojnie;
„Był sobie człowiek imieniem Sokra-
tes".
Scena piąta
Wchodzą
uczniowie.
PLATON
Sokratesie,
statek przyjechał.
SOKRATES
Dobra
wiadomość.
UCZEŃ
I
Przyszliśmy się pożegnać.
SOKRATES
Zegnam
was. Nie miejcie do mnie żalu, że nie-
wiele
was nauczyłem. Uczenie to w ogóle trudna
rzecz.
Przekonacie się, gdy będziecie ojcami.
Uczniowie
stoją w pozycji wyczekującej.
Widzę,
że czekacie na pożegnalny wykład. Coś
0
nieśmiertelności duszy - mówił Platon. A może
lepiej
o pogodzie? O tym, że nocą przymrozki
1
winnice mogą zmarnieć? Ale mówią owczarze,
że
już niedługo spadnie ciepły deszcz i wszystko
pokryje
zieleń. Wszystkich pokryje zieleń.
KRITON
Słuchajcie,
moi drodzy. Nie męczcie go teraz.
Będziemy
tu z nim do końca, zamkniemy mu
oczy,
pomodlimy się i pójdziemy do domu. Ale
teraz
dajmy mu spokój.
Milczą wszyscy długą chwilę.
SOKRATES
Idą!
KRITON
Nie, zdawało się tobie.
SOKRATES
Wolę teraz mówić.
Godzinę
przed moją śmiercią przychodzi mój
przyjaciel.
A propos, powiedziałem: „moją" śmier-
cią.
Ten zaimek jest bardzo charakterystyczny.
O
czym on świadczy? Świadczy o tym, że staramy
się
z tym zjawiskiem oswoić, zaadaptować nie-
jako.
Jest to, jak się zdaje, jedyna słuszna droga.
Druga
możliwość: uznać to za gwałt i buntować
się.
To prowadzi do religii albo do szaleństwa.
Filozof
powinien oswajać konieczność. A teraz
sam
termin nie wydaje mi się właściwy. Jest to
abstrakcja,
i to abstrakcja zbudowana niepopra-
wnie.
Zawiera ona w sobie długi odcinek czasu
zwany
umieraniem. Te wszystkie wytrzeszczania
oczu,
duszności, podnoszenie się na łokciu i wa-
lenie
serca, dalej jęk zmieszany z ostatnim od-
dechem,
a w końcu ta sztywna obcość i zacięte
milczenie
ciała. Te różne stany ochrzczone jed-
nym
terminem. Takie krótkie słowo, jakby nożem
ciął.
Otóż
chcę wam zwrócić uwagę na ciągłość i wie-
lofazowość
tego zjawiska. Jest również rzeczą
zastanawiającą
niemożność znalezienia punktu,
od
którego zaczyna się ten proces, oraz punktu,
w
którym można go uznać za definitywnie skoń-
czony.
To prowadzi do wniosku, że życie jest
pełne
śmierci, a śmierć pełna skurczów życia.
Inaczej
mówiąc, od urodzenia umieramy i wy
w
kwiecie wieku jesteście do kolan martwi.
Przyzywając
na pomoc geometrię można to sobie
przedstawić
jako wektor albo odcinek AB, po
którym
posuwa się punkt X. Sytuacja komplikuje
się,
jeżeli chcemy wyobrazić to sobie w postaci
koła.
Po przebiegnięciu całego obwodu, X znajduje
się
w punkcie wyjścia. Znaczyłoby to możliwość
podjęcia
jeszcze raz tej drogi, co w dalszej kon-
sekwencji
prowadzi do pojęcia nieskończoności
i
nieśmiertelności. Jest to koncepcja niewątpliwie
ciekawsza,
gdy pierwsza - nie powiązanych, ury-
wających
się nagle odcinków - prowadzi do chao-
su,
choćbyśmy nad tym postawili mechaniczną
konieczność
czy inne pojęcie jednoczące te strzępy
w
racjonalny obraz świata. Za czym opowiedzieć
się...
ale zdaje się, że tym razem idą.
PLATON
Tak, już idą.
Wchodzi
dwóch strażników i chłopak z pucharem. So-
krates
wypija. Przechadza się. Po chwili staje.
Chwieje
się. Uczniowie ujmują go pod ramiona - za-
noszą
na pryczę.
STRAŻNIK
Odjęło
ci już nogi, biedaku.
SOKRATES
Tak.
Po chwili wolno, każde stówo osobno.
Nie
zapomnijcie ofiarować koguta Esklepiosowi.
Po
chwili
gorączkowo i bez związku.
Tak, Połosie... sprawiedliwość... ofiarować... cale
życie... Apollo. Polosie... pamiętaj... całe życie...
dlaczego... nie ma...
Cisza.
PLATON
Zanim zdejmiemy mu maskę, ustalmy ostatnie
słowa:
„Nie zapomnijcie ofiarować koguta Eskle-
piosowi".
Potem to był już bełkot. Zapisujemy
ostatnie
słowa, żeby potem nie było sporów.
UCZEŃ
I
Jak
je rozumiesz?
UCZEŃ
II
Po prostu, jakaś zaległa ofiara, którą sobie nagle
przypomniał.
UCZEŃ
III
Ee,
to byłoby banalne.
UCZEŃ
IV
Zresztą
nigdy nie chorował.
PLATON
Ja to rozumiem jako wyrażenie przenośne, coś
w
rodzaju wielkiej metafory.
UCZEŃ
III
Wielkiej
metafory?
PLATON
Tak.
Kurtyna
Epilog chóru
CHÓRZYSTA I
Co
słychać?
CHÓRZYSTA
II
Brzęczenie
komarów.
CHÓRZYSTA
III
To
już jest plaga.
CHÓRZYSTA
IV
Małe
Erynie.
CHÓRZYSTA
V
Wszystko
teraz mniejsze.
CHÓRZYSTA
VI
Także
bogowie ze swoimi epidemiami.
CHÓRZYSTA
I
A
poza tym ta cisza.
CHÓRZYSTA
II
Cisza
i malaria.
CHÓRZYSTA
III
Malaria oznacza kres cywilizacji, a cisza wyrzuty
sumienia.
CHÓRZYSTA
IV
O
nikim się teraz nie milczy, tylko o nim.
CHÓRZYSTA
V
O
kim?
CHÓRZYSTA
IV
O
Sokratesie.
CHÓRZYSTA
I
Tak,
to nie było w porządku.
CHÓRZYSTA
II
Przelano
krew niewinnego.
CHÓRZYSTA
III
Trzeba
to będzie odrobić.
CHÓRZYSTA
IV
Został spalony na koszt państwa.
CHÓRZYSTA V
Niektórzy przebąkują o pomniku.
CHÓRZYSTA VI
Może nawet beatyfikacja.
CHÓRZYSTA I
O, idzie opiekun zwłok.
CHÓRZYSTA II
On zawsze ma zdrowy sąd o rzeczach.
CHÓRZYSTA III
I świeże wiadomości.
OPIEKUN ZWŁOK
Witajcie, o czym to tak, szanowni obywatele?
CHÓRZYSTA
IV
O
Sokratesie.
OPIEKUN ZWŁOK
W
tonie podniośle-mistycznym czy krwisto-pa-
triotycznym?
CHÓRZYSTA V
Raczej to pierwsze.
OPIEKUN ZWŁOK
Bzdury,
moi drodzy. To jest prosta sprawa. So-
krates
pochodził z proletariatu. Jego ojciec utrzy-
mywał
się jeszcze z warsztatu, ale on już nie
mógł.
Konkurencja, wielkie warsztaty, manufa-
ktury,
rozumiecie. On musiał wyjść na ulicę i za-
rabiać
gadaniem — warunki ekonomiczne zrobiły
z
niego filozofa.
CHÓRZYSTA IV
A kto zrobił z niego męczennika?
OPIEKUN ZWŁOK
On
sam - ściślej: niezrozumienie mechanizmu
historii.
Jako proletariusz powinien być wyrazi-
cielem
dążeń proletariatu. Zostałby trybunem lu-
dowym,
agitatorem. Program miał gotowy: walka
z
reakcyjną górą burżuazji, a szukanie kontaktu
z
jej dołami postępowymi. To jasne. Ale on wolał
arystokrację
i ulubione jej dysputy - o tym, co
dobre,
a co złe, o abstrakcyjnej sprawiedliwości
z
księżyca. No i spadł z księżyca prosto do wię-
zienia.
Tak się płaci za zdradę swojej klasy. No,
żegnam.
Tępcie komary i idealizm.
Wychodzi.
CHÓRZYSTA I
Wiecie co? Zagrajmy w kości.
CHÓRZYSTA
II
Dobra
myśl.
CHÓRZYSTA
III
Gramy.
CHÓRZYSTA I
Gramy do końca, a potem jeszcze raz.
Rekonstrukcja poety
Głosy:
PROFESOR
HOMER
ELPENOR
GŁOS
KOBIECY
PROFESOR
zaczyna
zawsze tak samo, jak płyta pu-
szczona
nie od początku
...ecji.
Wykopano fragmenty... W części dolnej...
Artemidy
w Milecie.
Odkryta
na początku XX wieku przez Evensa,
nie
została przebadana do końca. Odkrywcę zmy-
liła
spora warstwa gruzu stwardniałego jak ska-
ła,
pod którą Evens nie spodziewał się znaleźć
już
niczego. Wzięliśmy pod uwagę źródła, co
prawda
dość późne, bo z okresu wojen perskich,
mam
na myśli Apolloroda z Dioros, a zwłaszcza
Eutyfrona
Starszego, historyka drugorzędnego,
ale
dość wiarogodnego, który...
Woda
kapie z kranu.
...
oczekiwania
i stanowi wydarzenie przełomo-
we
dla nauki. W części nazwanej przez nas
Trzecim
Miastem odkryliśmy najstarsze znane
zapisy
homerydów, które stanowią niewątpliwie
fragmenty
Iliady co najmniej na dwa wieki
przed
ostateczną urzędową redakcją, w jakiej
dotarł
ten poemat do naszych czasów. Pracująca
równoległa
z nami ekspedycja na wyspie Milo
odkryła
również źródła pisane, ale bezwartoś-
ciowe
pod względem artystycznym (wspomnę
o
nich nawiasem na końcu), ważne tylko jako
potwierdzenie
naszej tezy, że żywotny ośrodek
artystyczny
znajdował się w Azji Mniejszej,
a
nie na półwyspie, który...
Woda kapie z kranu.
...
kimże
był ów Anonim? To tylko wiemy, że
Grekiem,
ale z fragmentów, jakie pozostawił, mo-
żemy
sobie odtworzyć jego portret.
Więc
przede wszystkim człowiek u szczytu kariery
i
szczęśliwy (cenne uwagi o sztuce złotniczej), oso-
bowość
mocna, uderzająca przede wszystkim
ogromnym
opanowaniem i spokojem. Żadnej ner-
wowości,
zupełny brak przesady w używaniu środ-
ków
ekspresji, która niestety stanowi tak wielką
skazę
sztuki współczesnej. A nade wszystko -
chciałoby
się zawołać - żadnego podnoszenia głosu,
ład
w uczuciach - ład w mowie. Nawet na okru-
cieństwa
wojny patrzy chłodnym okiem prawdzi-
wego
epika. Szlachetny umiar i dostojna powaga
przyoblekają
te ułomki w szaty proste i wzniosłe.
Głębokie
znawstwo życia pozwala mu poruszać
szeroki
wachlarz tematów, które podzielić może-
my
na siedem grup:
1°
tematy wojenne
2°
tematy mitologiczn o-genealogiczne
3°
tematy miłosne
4°
tematy pasterskie (cenna wzmianka o wypasie
owiec)
5°
tematy dotyczące metalurgii (brąz, miedź,
żelazo)
6°
tematy związane z życiem codziennym
7°
i inne.
Woda kapie z kranu.
...
a
taki na przykład fragment świadczy o sile
poetyckiej
wyobraźni Anonima:
Hermes
o stopach cichych spieszy do łoża
Gorgiasza,
który chrapaniem podpiera płócienny strop
namiotu,
do
ucha uśpionego szepcze, by stanął po stronie
Gymeda,
którego ojciec dzierżył Lemnos bogatą
w
pszenicę; a brat jego starszy, mocarny w pięści
Atarchos,
przez
Hellespont żeglując ściągnął gniew Apollina
za
przemocą zabraną Bryzejdę, z której zrodzony
jest
Kastor, przyczyna złego, zbyt dufny poniechał
ojca,
białobrodego
Nikosa...
Brzęk
tłuczonego szkła.
HOMER
krzyczy
Dość!
Nie mogę słuchać tej parodii. Naprzód Wer-
giliusz,
potem tłumacze, filolodzy, archeolodzy...
Został
ze mnie podręcznik mitologii i model, na
którym
uczą się rozbiorów stylistycznych.
Mam
czterdzieści pięć lat. Mieszkam w Milecie.
Żona,
syn, dom z ogrodem.
Bardzo
lubię Milet. Ruchliwe miasto. W sam raz
tyle
hałasu, ile potrzeba do życia. Klimat zdrowy.
Publiczność
chętna i bogata.
Z
początku pracowałem na statku. Ale miałem
wypadek,
upadłem na pokład i straciłem wzrok,
lekarze
mówili, że to wstrząs, że przejdzie. Ale
nie
jest z tym całkiem dobrze. Nie nadawałem
się
już do pracy na morzu, więc pracowałem
w
porcie jako dozorca. Głos zawsze miałem dob-
ry.
Mocny jak sztorm. Koledzy namawiali, że-
bym
urządził koncert. Zrobiłem - chwyciło. Był-
bym
właściwie szczęśliwy, gdyby nie te oczy.
Lekarze
każą mi jak najdłużej przebywać
w
ciemności i unikać słońca. Żona zamyka
mnie
w domu. Muszę wymykać się. To trochę
ośmieszające.
Nie
mogę teraz przerywać, gdy mam największe
powodzenie.
Za parę lat będę mógł pójść na eme-
ryturę.
Kupię duży hotel w środku miasta. Pełen
życia
i hałasu - od piwnic, gdzie toczą beczki,
do
szeptu kochanków w najtańszych pokoikach
pod
strychem. Wtedy będę szanował oczy. Będę
patrzył
przez przymrużone powieki na świat, któ-
ry
do mnie przychodzi. Chciałbym także popra-
cować
nad teorią epopei. Myślę, że w tej dzie-
dzinie
zrobiłem coś niecoś.
Dla
moich poprzedników epopeja to była równina.
Bębnili
monotonnym głosem bitwy, pochody, zbu-
rzone
miasta i ogień. Wszystko widoczne z daleka
i
dlatego bardzo płaskie. Ja wszedłem w środek.
Zrobiłem
z eposu górę, ciężką materię, która się
dźwiga
z ziemi do nieba i sięga bogów.
Moi
poprzednicy opanowywali uczucie opanowując
głos.
Śmieszny zabieg i kłamstwo wobec natury.
Ja
odkryłem ludzką potrzebę krzyku. Dopóki
strach
mieszka w człowieku, trzeba krzyczeć.
Teraz
jest południe. Miasto jest białe od upału.
Wszystko
pokryte cichym kurzem, ale pod spo-
dem
jest krzyk.
GŁOS KOBIECY
Dokąd, Homerze?
HOMER
Idę się przejść.
GŁOS
KOBIECY
Wiesz
przecież...
HOMER
Wiem, wiem.
GŁOS KOBIECY
Wczoraj znów cię bolały.
HOMER
Ale dzisiaj jest lepiej.
GŁOS KOBIECY
Nie chodź na rynek. Obiecaj.
HOMER
Obiecuję.
GŁOS KOBIECY
I unikaj słońca. Elpenorze, pilnuj ojca.
ELPENOR
Znów jesteśmy nieposłuszni.
HOMER
Trudno, mój mały. Nie mngę w domu wysiedzieć.
ELPENOR
Dlaczego?
HOMER
Gdy
się zbliża południe, cisza jest nie do wytrzy-
mania.
Słychać, jak na strychu roją się osy. Skóra
cierpnie.
ELPENOR
Masz spokój. Możesz układać wiersze.
HOMER
Wtedy nie myślę o wierszach.
ELPENOR
A o czym?
HOMER
O rynku. Jak o morzu; żeby wejść po szyję.
ELPENOR
Tak bardzo lubisz rynek?
HOMER
Nic
piękniejszego, synku. Podpłomyki z cebulą
pachną
lepiej od marmurów. I oddam głowicę
jońską
za główkę kapusty.
ELPENOR
Co w tym ładnego?
HOMER
Wszystko,
głuptasie. Kolor, zapach, hałas. Wszy-
stkie
głosy życia: mamrotania żebraków, pisk
dziewcząt
przyciskanych w tłumie, bęben straż-
nika,
krzyk warzywników i ryk zwierząt uwią-
zanych
za rogi. Na to przychodzi poeta i zaczyna
się
walka.
ELPENOR
Walka?
HOMER
Tak.
Muszę ich przekrzyczeć, zagłuszyć, odebrać
im
głos, połknąć go i potem wydobyć z siebie.
ELPENOR
To wielka męka.
HOMER
I radość. Jestem wtedy pełny jak świat.
ELPENOR
Tego
właśnie najbardziej nie lubię, kiedy pod
koniec...
głos ci się podnosi i zaczynasz krzyczeć.
HOMER
Dlaczego?
ELPENOR
To
tak, jakbyś się bał i wołał o ratunek. Czy ty
się
boisz wtedy?
HOMER
Nie. Wtedy walczę.
ELPENOR
Z
kim?
HOMER
Ze strachem.
Głosy rynku.
HOMER
No,
ale jesteśmy na miejscu. Zaczynamy praco-
wać.
ELPENOR
Obywatele!
Znany na kontynencie i na wyspach
poeta
Homer, ulegając waszym namowom, mimo
nawału
pracy postanowił dać koncert. Po raz
pierwszy
wykonany zostanie opis siódmej bitwy
pod
Troją. Rzecz skończona dziś o świcie i nigdzie
nie
publikowana. Część dochodu przeznaczona
zostanie
na cele religijne: zakup szklanych oczu
dla
posągu Hery.
HOMER
na
tle wzbierającej muzyki
Właśnie świt. Deszcz różowy pada na blachę
nieba.
Pierwszy
szelest w zatoce. Ptak uduszony we śnie.
Z
bagien wstają mgły blade, nieznośnie ciche,
jak zmarli.
Już w namiotach skórzanych, o które czochra się
wiatr,
Słychać
metal na metal padający i głosy
Dzień
przynoszą, dzień pełny, dzień odwinięty
z
nocy
Jak
z pieluch krzyczące niemowlę, pijące
wspaniałe
powietrze.
Agamemnon
pierwszy jest gotów, dogląda
szyków,
przynagla,
Piramed
jest z Archimedem, Kastor, Euryloch
i Pandar.
Kopyta, trzaskanie biczów, wołania, skrzypienie
wozów,
Budzę
Trojan, więc bramy otwierają się z trzaskiem,
Dwa
pułki pieszych i konnych, zwinięte teraz
jak
pięści,
Stoją
jeszcze w mgle mlecznej, widni z daleka
jak
las.
Agamemnon
miecza dobywa. Studzi go na
powietrzu,
A
potem ogromnym zamachem rozgrzewa,
zawadza o słońce,
Aż słychać syczenie żelaza — na to stłumiony
okrzyk.
Ruszają.
Szum jest potężny, jakby sandał olbrzyma
Po
kamieniach się sunął, a już kamień o kamień,
Metal
o metal i rzemień, wspaniały hałas rzeczy,
Lecz
ludzie są jeszcze niemi, spętani pędem
i myślą
O
martwych wodach Erebu -
Euryloch
tuż przy Ajaksie. Napomina go Ajaks
(pomny
na sen i wróżbę, złamaną kolumnę dymu):
-
Bacz, miły, abyś unikał łucznika Trojan
Demetra -
Oszczep
rozdziera rozmowę. Pada woźnica Ajaksa,
Krzyk
jego krótki, jak gdyby urwane wodze
ciągnione
Przez oszalałe konie. Strach wspólny zwierzętom
i ludziom,
Włosy
się jeżą pod hełmem, pot i trzęsienie kolan.
Więc
aby zmóc przerażenie, olbrzymią tarczę
krzyku
Podnoszą
nad sobą Grecy. Bitwa jest wielka
i piękna.
Wrzawa,
tak miła bogom jak tłuste mięso ofiar,
Rośnie
w górę i w górę dochodzi do boskich uszu
Różowych
od snu i szczęścia, więc schodzą
bogowie
na ziemię.
Tak
się zaczyna poemat. Czymże bowiem jest
epos,
Jeśli
nie węzłem grubym ludzi, żelastwa i bogów,
Sczepionych
z sobą w konwulsjach, z czerwonym
kogutem
na szczycie.
Opiewa
przerażenie ten kogut, ten kogut, ten...
Nagła
pauza.
HOMER
Elpenor!
ELPENOR
Jestem przy tobie, ojcze.
HOMER
Idziemy
do domu.
ELPENOR
Co
się stało, ojcze?
HOMER
Prowadź
do domu.
ELPENOR
Ale
musisz dokończyć. Wszyscy czekają na to.
HOMER
Do domu.
Wychodzą
z gwaru, pauza.
HOMER
Idź wolno, mój mały. Coś z oczami moimi się
stało.
ELPENOR
Bolą?
HOMER
Nie.
Pauza.
HOMER
Zbliż
się, synku, i popatrz mi w oczy. Co widzisz?
ELPENOR
Siebie
w środku. I drzewa. I miasto.
HOMER
A
ja tego nie widzę. Nic. Nic.
ELPENOR
Widzisz tylko mgłę? Tak jak przedtem, kiedy ci
się
to zdarzało.
HOMER
Nawet mgły nie widzę. Nic.
Pauza.
ELPENOR
Zmęczony
jesteś, ojcze. Biały blask idzie od kamieni.
HOMER
Biały, mówisz.
ELPENOR
Tak. Czy to dziwne?
HOMER
Nie,
to normalne. Dziwne jest to, co ja mam
teraz
w oczach. To nie jest nawet czerń. To kolor
pustki.
Pauza.
HOMER
Zupełnie nie rozumiem, co się stało. Jak myślisz?
ELPENOR
Wrócisz do domu i wypoczniesz.
HOMER
Przecież nie oślepłem.
Pauza.
HOMER
Kiedy
śpiewałem o śmierci woźnicy, widziałem
jeszcze
zupełnie dobrze. Zauważyłem, jak Sefar
zostawił
poderżniętego barana, wytarł ręce
z
krwi o fartuch i ruszył ku nam. W tym mo-
mencie
miałem ich wszystkich w ręku. Byłem
szczęśliwy.
ELPENOR
Wiesz
co, ojcze. Zamknij oczy. Ja cię poprowadzę.
Jak
będziesz miał oczy zamknięte, wypoczniesz
lepiej.
HOMER
Tak. Masz rację. To uspokaja.
ELPENOR
A widzisz.
HOMER
Okropnie
głupio mieć otwarte oczy i nie widzieć
niczego.
Pauza.
HOMER
Czy myślisz, że jak otworzę oczy, to będę widział?
ELPENOR
Na pewno. Ale na razie tego nie rób. Nie ma
pośpiechu.
HOMER
Tak.
Nie ma pośpiechu.
ELPENOR
Może
chciałbyś usiąść?
HOMER
Chętnie, ale wyjdźmy naprzód z miasta. Mury
zamykają się teraz nade mną jak woda.
Pauza.
ELPENOR
Pięknie
śpiewałeś.
HOMER
To ze strachu. Od rana prześladował mnie strach.
Chciałem
go zabić krzykiem.
ELPENOR
Zabiłeś
go poezją.
HOMER
Poezja to krzyk. Wiesz, co zostaje z poematu,
kiedy
usuniesz wrzawę?
ELPENOR
Nie
wiem.
HOMER
Nic.
Pauza.
HOMER
Jak
myślisz, to nie może tak zostać?
ELPENOR
Na
pewno przejdzie. Czy nie czujesz się lepiej?
HOMER
Lepiej. Ale wolałbym na razie nie otwierać
oczu.
ELPENOR
Pewnie.
HOMER
Usiądźmy
tutaj. Gdzie jesteśmy?
ELPENOR
Koło
fontanny Pana.
HOMER
No oczywiście, słyszę przecież. To już tylko dwa
kroki
od domu.
ELPENOR
Nie
mamy się po co spieszyć.
HOMER
Masz rację, synku. Nie spieszmy się.
Pauza.
HOMER
Kiedy mam oczy zamknięte, uspokajam się. Ale
trzeba
je będzie w końcu otworzyć.
ELPENOR
Zróbmy
próbę przed samym domem.
HOMER
Dobrze.
ELPENOR
Co
robisz, ojcze?
HOMER
Badam twarz. Wszystko jest na miejscu. Oczy
też są na miejscu. Obrzydliwe uczucie, gdy cię
nagle
opuszcza coś najbardziej twego.
ELPENOR
Dobrze
tu.
HOMER
Tak,
dobrze. Spokój, cień.
ELPENOR
Połóż
się na ławce. Nakryję ci twarz płaszczem.
HOMER
Opiekujesz się mną jak Antygona Edypem.
Tylko
że Edyp oślepł naprawdę. Mów coś, syn-
ku.
ELPENOR
Kiedy
kupimy hotel, nie będziesz musiał wycho-
dzić
z domu. Słońce ci szkodzi.
HOMER
Tak.
Bardzo szkodzi.
ELPENOR
Hotel
będzie wśród drzew. W cieniu.
HOMER
Trzeba
go będzie jakoś nazwać.
ELPENOR
„Pod Chrapiącym Kupcem". To przyciąga kupców
i
złodziei.
HOMER
Albo
„Pod Okiem Zeusa". To przyciąga pielgrzy-
mów
i umiarkowanych ateistów.
ELPENOR
Będziemy
mieli dużo służby.
HOMER
I dobre wina. Tylko my obaj będziemy nosili
klucz od piwnicy.
Pauza.
ELPENOR
Ojcze.
Chodźmy.
HOMER
Dobrze.
Idźmy. To już niedaleko, prawda?
ELPENOR
Jeszcze
ten zakręt.
HOMER
Poznaję
po żwirze: widzę teraz stopami.
ELPENOR
No i już dom. Nasz dom, ojcze. Popatrz.
Homer
krzyczy.
PROFESOR
...ecji. Jak już zaznaczyłem, to drugie odkrycie
nie ma właściwie wielkiego znaczenia. Anonim
z
Milo w porównaniu z Anonimem z Miletu to
karzeł
przy olbrzymie.
Kapie woda z kranu.
...tematy
nieważne i pospolite. Anonim nie waha
się
poświęcić wiersza tamaryszkowi, roślinie wul-
garnej,
płodnej i bez żadnego pożytku.
HOMER
opowiadałem
bitwy
baszty
i okręty
bohaterów
zarzynanych
i
bohaterów zarzynających
a
zapomniałem o tym jednym
opowiadałem burzę morską
walenie się murów
zboże płonące
i przewrócone pagórki
a zapomniałem o tamaryszku
kiedy leży
przebity włócznią
a usta jego rany
domykają się
nie widzi
ani morza
ani miasta
ani przyjaciela
widzi
tuż przy twarzy
tamaryszek
wstępuje
na najwyższą
suchą gałązkę tamaryszku
i omijając
liście brunatne i zielone
stara się
ulecieć w niebo
bez skrzydeł
bez krwi
bez myśli
bez
-
PROFESOR
Nieważność tematu idzie w parze z uwiądem
formy, która...
Woda
kapie z kranu.
HOMER
No cóż, muszę się przyznać. To ja napisałem
0 tamaryszku. Jak do tego doszło?
Na
trzeci dzień po wypadku na rynku wyjechałem
z
Miletu. Sam. Rodzaj pielgrzymki do świętego
miejsca.
Święte miejsce to była wyspa Milo.
Źródło
i świątynia Zeusa Cudotwórcy.
Przy
źródle był ogromny tłok. Zgodnie z instrukcją
kapłanów
trzeba się było ochlapać święconą wodą
1
głośno wypowiedzieć prośbę. Wrzask był nieopi-
sany.
„Hipiasz prosi, aby odrosła mu ucięta noga."
„Antykiea
błaga, aby znów mogła rodzić i żeby
mąż
do niej wrócił." Ja krzyczałem najgłośniej,
głosem
ciemnym i ciężkim od łez: „Homer domaga
się
zwrotu oczu!" Trzy dni, i cudu nie było.
W
nocy poszedłem do świątyni i powtórzyłem
prośbę.
Głos się owinął wokół kolumn, odbił się
od
pułapu i płasko upadł pod nogi. Wdrapałem
się
na ołtarz i dotknąłem twarzy boga. Usta miał
zamknięte
jak muszla. Był ślepy jak ja.
Zrobiło
mi się żal i aby go pocieszyć, ułożyłem
małą
odę.
Rzucałem
długo w górę
gruby
sznur mego krzyku
aby
cię ściągnąć na ziemię
wracała
pusta pętla
teraz
wiem
ani
z krwi
ani
z kości
ani
nawet
z
ciała myśli
tylko
w wielkiej ciszy
można
wyczuć
puls
twego istnienia
nieustanny
i znikliwy
jak
fala światła
pociągający
jak wszystko czego nie ma
składam ci hołd
dotykając ciała
twej nieobecności.
Nie
miałem wiele czasu, żeby zajmować się bo-
giem.
Działy się rzeczy ważniejsze. W ciemności
i
milczeniu dojrzewało moje ciało. Było jak ziemia
na
wiosnę, pełna nieprzeczutych możliwości. Mo-
ja
skóra porastała nowym dotykiem. Zacząłem
się
odkrywać, badać i opisywać.
Naprzód
opiszę siebie
zaczynając
od głowy
albo
lepiej od nogi
ściślej
od lewej nogi
albo
od ręki
od
małego palca lewej ręki
mój
mały palec
jest
ciepły
lekko
zagięty do środka
zakończony
paznokciem,
składa
się z trzech członów
wyrasta
wprost z dłoni
gdyby
był od niej oddzielony
byłby
sporym robakiem
jest to osobliwy palec
jedyny na świecie mały palec lewej ręki
dany mi bezpośrednio
inne
małe palce lewej ręki
są
zimną abstrakcją
z moim
mamy wspólną datę urodzin
wspólną datę śmierci
i wspólną samotność.
tylko krew
skandująca ciemne tautologie
spina dalekie brzegi
nicią porozumienia
Bardzo
ostrożnie zacząłem badać świat. Wszystko,
co
dotychczas o nim wiedziałem, było nieprzydatne.
Jak
dekoracje z innej sztuki. Trzeba było pozna-
wać
na nowo, zaczynając nie od Troi, nie od
Achillesa,
ale od sandału, od sprzączki przy san-
dale,
od kamyka potrąconego niedbale na drodze.
Kamyk jest stworzeniem
doskonałym
równy
samemu sobie
pilnujący
swych granic
wypełniony
dokładnie
kamiennym
sensem
0
zapachu który niczego nie przypomina
niczego
nie płoszy nie budzi pożądania
jego zapał i chłód
są słuszne i pełne godności
czuję ciężki wyrzut
kiedy go trzymam w dłoni
1
ciało jego szlachetne
przenika
fałszywe ciepło
kamyki
nie dają się oswoić
do
końca będą na nas patrzeć
okiem
spokojnym bardzo jasnym.
Do
Miletu nie wrócę nigdy. Tam został mój krzyk.
Mógłby
mnie dopaść w jakimś zaułku i zabić.
Między krzykiem narodzin
a krzykiem śmierci
obserwujcie swoje paznokcie
zachód słońca
ogon ryby
a tego co zobaczycie
nie wynoście na rynek
nie sprzedawajcie po cenach okazyjnych
nie krzyczcie
między
wrzaskiem początku
a
wrzaskiem końca
bądźcie
jak nie dotknięta lira
która
nie ma głosu
ma wszystkie
To
jest dopiero początek. Początek zawsze jest
śmieszny.
Siedzę na najniższym stopniu świątyni
Zeusa
Cudotwórcy i zachwalam mały palec, ta-
maryszek,
kamyki.
Nie
mam ani uczniów, ani słuchaczy. Wszyscy
stoją
zapatrzeni jeszcze w wielki pożar epopei.
Ale
to już dogasa. Niedługo zostaną tylko osma-
lone
ruiny, które zdobędzie trawa. Ja jestem
trawa.
Czasem
myślę, że może uda mi się z nowych
wierszy
wyprowadzić nowych ludzi, którzy nie
będą
dodawali żelaza do żelaza, krzyku do krzy-
ku,
przerażenia do przerażenia.
Można
przecież ziarno do ziarna, liść do liścia,
wzruszenie
do wzruszenia.
I
słowo do milczenia.
PROFESOR
...ecji.
Ubóstwo świata poetyckiego Anonima
z
Milo pozwala przypuszczać, że nie miał on na-
stępców
i że...
bogowie
tak jak zakochani
lubią
ogromne milczenie
Drugi pokuj
Osoby:
ON
ONA
TO, CO JEST ZA ŚCIANĄ
1
ONA
Nie mogę na nią patrzeć.
ON
Odwracaj się.
ONA
Tak zrobiłam.
ON
Dzisiaj?
ONA
Tak.
Wchodzi do kuchni: „Czy mogę zagrzać wo-
dę?"
Zdejmuje garnek. Ona stawia czajnik: „Zim-
no".
Ja nic. „Co pani ma mi za złe?" Odwróciłam
się
do okna. Bierze czajnik i wychodzi. Teraz
będzie
spokój.
ON
Myślisz?
ONA
Ona
jest ambitna. Tylko ty nie mów do niej. Ani
słowa.
Powietrze.
ON
Co to pomoże? Nie wyprowadzi się.
ONA
Ale będzie spokój.
ON
Masz
rację. Przestanie skrzeczeć historię o swojej
córce,
co się zgrzała na balu, napiła wody i umarła.
ONA
Ciebie oszczędzała. Mnie opowiadała wszystko:
porody, wesela, romanse ciotek, awanse wujów.
Jakie
lubili grzybki i jak wyglądali w trumnie.
ON
Jest
sama.
ONA
No
to co?
ON
Na
początku mówiła, że będzie dla nas jak matka.
ONA
Dziękuję. Zwykły egoizm. Dlaczego nie chciała
zgodzić
się na przytułek?
ON
Starzy boją się przytułku jak chłopi szpitala.
Tam
się idzie umrzeć.
ONA
Gdzieś
trzeba.
ON
Lepiej w domu. Człowiek wstydzi się śmierci.
Wie, że będzie leżał na wznak z otwartymi ustami
i wszystko będzie można z nim zrobić. Lepiej
w
domu.
ONA
Wszystko
jedno.
ON
Trzeba coś mieć własnego. Prześcieradło, podusz-
kę.
ONA
Za
życia. Ale potem?
ON
Potem
także. Kawałek ziemi, deski na krzyż.
ONA
Po co? Żeby oznaczyć miejsce, gdzie się zlatują
krewni.
ON
Nie
to. Chce się coś mieć. To chroni. Kiedy czło-
wiek
jest nagi - umiera. Ona też się broni: trzema
garnkami,
parawanem, kluczem do drzwi.
ONA
Śmierć
wchodzi przez komin.
ON
I zastaje nas przy stole z ustami pełnymi chleba.
Pauza.
ONA
Nie ma co się roztkliwiać. Trzeba radzić. Po
cośmy
tu wleźli?
ON
Kto
mógł wiedzieć, że to potrwa trzy lata. Wy-
dawało
się, że lada chwila.
ONA
Ja
wiedziałam.
ON
Ty
wszystko wiesz, tylko nic nie mówisz.
ONA
Pytałeś?
ON
Skończmy.
ONA
No
właśnie, skończmy.
ON
Co
chcesz?
ONA
Żebyś
znalazł wyjście.
ON
Mam
ją zarąbać siekierą?
ONA
Nie
krzycz. Nie jesteś straszny. Jesteś śmieszny.
ON
Mam tego dosyć.
ONA
To
był twój pomysł.
ON
No
i co?
ONA
Teraz
ja się męczę. Ciebie nie ma pół dnia.
ON
Pomów ze starą. Powiedz, że się spodziewamy
dziecka.
ONA
Ucieszy
się. Ona lubi dzieci.
ON
Zaproponuj
odstępne. Starzy lubią pieniądze.
ONA
Nie
będę z nią mówić.
ON
No
to zgnijemy tu.
ONA
Długo
ona może żyć?
ON
Długo.
Nic nie robi.
ONA
Ale
je nędznie. Mleko, kasza.
ON
To
jej wystarczy.
ONA
Ile
właściwie ma lat?
ON
Siedemdziesiąt
albo osiemdziesiąt.
ONA
Jeżeli siedemdziesiąt, pożyje jeszcze dziesięć
lat.
ON
To nie da się przewidzieć. Zawsze może przyjść
choroba.
ONA
Pocieszmy się.
ON
Tak, jesteśmy bezsilni. Możemy tylko czekać.
ONA
Napiszmy list do niej.
ON
Jaki list?
ONA
Niby
urzędowy. "Na podstawie uchwały z dnia...
wzywa
się do opuszczenia bezprawnie zajmowa-
nego
lokalu." Podpis nieczytelny. I wysłać pocztą.
ON
Można spróbować. Nie mamy nic do stracenia.
2
ON
Dostała
już?
ONA
Wczoraj
w południe.
ON
No
i co?
ONA
No
widzisz co? Nic.
ON
Musiała
się przerazić?
ONA
Pewnie.
ON
Czy
nie domyśla się, kto pisał?
ONA
Chyba nie.
ON
A nie sprawdzi tego?
ONA
Jak? Przecież nie wychodzi.
ON
Prawda. Ale to musiało na niej zrobić wrażenie.
ONA
Na pewno. Od wczoraj zamyka się na klucz.
ON
To znów nie jest dobrze. Zanadto się wycofała.
ONA
Może umrzeć i nawet nie będziemy wiedzieli.
ON
Trzeba
nasłuchiwać. Cicho.
Pauza.
ONA
Nic
nie słychać. Pewnie leży w łóżku. Ostatnio źle
wyglądała.
Nie ubierała się. Cały dzień w szlafro-
ku.
Skórę miała żółtą i suchą. Ona już się pewnie
nie
poci i nie płacze. Śmierć - to wysychanie.
ON
Nawet
zaschły jej oczy. Czasem bałem się, że
wypadną
jak szklane paciorki.
ONA
Ostatnio
bardzo wyłysiała. Przedtem wiązała so-
bie
na karku mały koczek. Niedawno stanęła
tyłem
do mnie. Zobaczyłam, że środek głowy ma
łysy.
Widać było po prostu różową, piegowatą
skórę.
ON
I
chodzi tak, jakby związana była sznureczkami.
Pociągnąć
mocniej, a wszystko się rozsypie.
ONA
Trzeba
teraz uważać. Wciąż trzeba słuchać. Ci-
szej.
Pauza.
ON
Nic nie słychać.
ONA
Ona
jest za lekka. Podłoga pod nią nie skrzypi.
Tylko
rano i w południe słychać, jak sobie go-
tuje.
ON
Kiedy
byłem mały, złapałem jeża. Wsadziłem go
do
pudła od butów i związałem sznurkiem. Roz-
mawiałem
z nim. Stukałem palcem, a on się
ruszał.
Potem przestał.
ONA
Do czego zmierzasz?
ON
Do niczego. To wspomnienie.
3
ONA
Daj
spokój.
ON
No.
ONA
Przestań.
ON
Dlaczego?
ONA
Nie
mogę teraz.
ON
Znów
wariujesz.
ONA
Jak będziemy sami.
ON
Jesteśmy
sami.
ONA
Ona...
ON
Co
ona?
ONA
Złazi z łóżka, idzie do ściany i słucha.
ON
Bzdura.
ONA
Poczekajmy,
aż zaśnie. W lecie mieliśmy nad
morzem
mały pokoik. Osobny, na stryszku. Za
ścianą
tylko nietoperze. Byliśmy szczęśliwi.
ON
Czternaście dni.
ONA
Niedługo
już nie będziemy mogli na siebie pa-
trzeć.
Znam już ciebie na pamięć. Czasem mam
ochotę
odejść.
ON
Trzeba się gubić i znajdować. To jest potrzebne
dla
miłości.
ONA
Moglibyśmy razem wyjechać.
ON
Dokąd?
ONA
Do
innego miasta.
ON
W
innym mieście to samo.
ONA
Wszędzie
to samo.
ON
Czasem chcę mi się biec i krzyczeć.
ONA
Co
krzyczeć?
ON
Aaaooo!
Tak.
ONA
Ciasno,
aż w gardle ściska.
ON
Za
dużo ludzi na ziemi.
ONA
Włażą
sobie na plecy.
ON
W
końcu będziemy stać ciasno stłoczeni od oce-
anu
do oceanu. Na brzegach będzie się topiło
starców.
ONA
Cicho. Rusza się. Posłuchaj.
Pauza.
ON
Nic
nie słyszę.
ONA
Tak
jakby łóżko skrzypiało.
ON
Złudzenie.
ONA
Ciszej. Teraz.
Pauza.
Tak.
Nic. Ostatni raz słyszałam ją wczoraj wie-
czór.
Było to zupełnie wyraźne. Coś upadło na
ziemię.
ON
Może
to ona upadła.
ONA
Nie,
to była pokrywka.
ON
A potem nic.
ONA
Nic.
ON
To
już dwadzieścia godzin.
ONA
Jak
myślisz, co się tam dzieje?
ON
Nie
wiem.
ONA
Ja
też nie wiem.
ON
Warto
zajrzeć.
ONA
Oszalałeś!
ON
Nie mówię, żeby wchodzić. Ale zobaczyć.
ONA
Próbowałam przez dziurkę od klucza. Nic nie
widać.
Na klamce wisi coś białego.
ON
Ciszej.
Coś się poruszyło.
Pauza.
ONA
To
zegar.
ON
Jeśli
chodzi, musiała go wczoraj nakręcić.
ONA
Niekoniecznie. Stare zegary nakręca się raz na
tydzień.
ON
Racja.
Chciałbym jednak wiedzieć.
ONA
Prędzej
czy później to się wyjaśni.
ON
Nie ma powodu do alarmu.
ONA
Najważniejsze,
żebyśmy byli spokojni.
ON
Wiesz,
mam pomysł.
ONA
No?
ON
Zróbmy doświadczenie. Udawajmy, że przybijamy
obraz. To tak, jakbyśmy do niej pukali. Jeśli się
odezwie,
to będzie dowód.
ONA
Dobry pomysł. Tylko po co się spieszyć. Można
to
zrobić jutro, jeśli się nic nie zmieni.
ON
Tak. Nie ma pośpiechu. Pośpiech może wszystko
popsuć.
4
ON
No
jak?
ONA
Nic.
Rano też nic.
ON
Jak
to rozumiesz?
ONA
Coś
się stało.
ON
Ale
co?
ONA
Nie
wiem. Czasem lepiej nie wiedzieć.
ON
Na razie. Ale to się musi rozstrzygnąć. Albo tak,
albo tak.
ONA
Wczoraj
mówiłeś, że zastukasz.
ON
Mogę
zastukać. Minęło już czterdzieści godzin.
Stuka,
nadsłuchują.
Nic.
ONA
Nawet
się nie poruszyło. Jeszcze raz zastukaj.
Stuka,
nadsłuchują.
Dlaczego
teraz stukałeś ciszej?
ON
Wcale nie stukałem ciszej. Stukałem tak samo,
a
nawet trochę mocniej.
ONA
Nieprawda.
Stukałeś ciszej.
ON
To
nie ma znaczenia. Nie odpowiada. Może śpi?
ONA
Jeśli
śpi mocno, nie zbudzi się.
ON
Swoją
drogą wolałbym wiedzieć.
ONA
Wczoraj
było cicho, ale dzisiaj jest ciszej.
ON
Nie
rozumiem.
ONA
Wczoraj
było cicho, ale dzisiaj jest ciszej.
ON
Co
to znaczy?
ONA
Nie ciszej, ale bardziej głucho. Wczoraj było tak,
jakby tam ktoś był, ale cicho siedział. Dzisiaj
jest
tak, jakby nie było nikogo.
ON
Myślisz, że wyszła?
ONA
Wcale
tego nie myślę.
ON
Czy
na korytarzu nic nie czułaś?
ONA
Co
miałam czuć?
ON
No,
zapach jakiś.
ONA
Nic
nie czułam.
ON
Nic? Może zapach lekarstwa? To by znaczyło, że
jest
chora. Jakby było czuć, tobyśmy wiedzieli.
ONA
Tak.
To byłaby wiadomość.
ON
Może
jeszcze raz zastukać?
ONA
To
nie ma sensu. Lepiej zobaczyć.
On
Ale
jak?
ONA
Jej
okna widać z kamienicy naprzeciw.
ON
No
to co?
ONA
Można
wejść na klatkę schodową i zobaczyć.
ON
Myślisz,
że będzie widać?
ONA
Można
spróbować.
ON
Czy
ona nie ma zasłon na oknach?
ONA
Nie. Ma białe firanki do połowy okna.
ON
To dobrze. Teraz jest wieczór, będzie widać.
ONA
Idziesz?
ON
Tak.
ONA
Pójdę
z tobą.
ON
To
nie jest konieczne.
ONA
Mam
dobry wzrok.
ON
Ale trzeba, żeby ktoś tutaj został i nasłuchiwał.
ONA
Nic
przecież nie słychać.
ON
W
każdej chwili może się coś stać.
ONA
Szybko
wrócisz?
ON
Zobaczę i wrócę.
5
ONA
Dlaczego
tak długo?
ON
Bałaś
się?
ONA
Mówiłeś,
że zaraz wrócisz.
ON
Chciałem coś zobaczyć.
ONA
No
i co?
ON
Niewiele.
ONA
Ciemno?
ON
Nie,
ale okno klatki schodowej jest trochę z bo-
ku.
Widać róg szafy. Na środku pokoju krzesło.
Na
krześle bielizna.
ONA
To
znaczy, że jest w łóżku.
ON
Prawdopodobnie.
ONA
Szkoda,
że łóżka nie widać.
ON
Wychylałem
się, ale nie widać.
ONA
To
by posunęło sprawę.
ON
Jak
to: posunęło?
ONA
Co
poza tym widziałeś?
ON
Nic.
ONA
Żadnego
ruchu?
ON
Raz jakby coś przemknęło. Ale to była skaza na
szybie.
ONA
To wszystko?
ON
Wszystko.
ONA
Niewiele.
ON
Ważne jest, że światło się pali. Tam jest bardzo
jasno. Pali się górne światło i pewnie jeszcze
nocna lampka.
ONA
Ona nigdy tak długo nie pali światła.
ON
Tak.
Chyba że jest sama. W ciemności człowiek
jest
samotny. Nawet sprzęty nie mogą go pocie-
szyć.
Kiedy wychodziliśmy, paliła wszystkie
światła.
Ona bała się ciemności.
ONA
Dlaczego
powiedziałeś „bała się"? Myślisz, że te-
raz
już się nie boi?
ON
To nie ma znaczenia. Czy słyszałaś coś?
ONA
Zdawało mi się, że ktoś krzyknął. Ale to pewnie
na
ulicy.
ON
Pewnie
na ulicy.
ONA
To był wysoki krzyk. Tak nawołują się młodzi.
Może
mi się w ogóle przesłyszało.
ON
Prawdopodobnie.
Zresztą tam się już nic nie dzie-
je.
ONA
Myślisz,
że to koniec?
ON
Koniec czego?
ONA
Sam
powiedziałeś, że już się nic nie dzieje.
ON
To
znaczy, jest spokój.
ONA
Raczej
cisza. Jeszcze inna niż wczoraj. Jak prze-
paść.
ON
To
nerwy.
ONA
Na
pewno.
ON
Najważniejszy jest spokój. Mamy spokój. Jest
cisza.
ONA
Można
jeszcze coś spróbować?
ON
Co?
ONA
Nastawić
na głos radio i otworzyć drzwi od ko-
rytarza.
Jeśli śpi, to powinna się zbudzić.
ON
Spróbujmy.
ONA
Wyjdź na korytarz i słuchaj.
Hałaśliwa
muzyka.
ON
Zamknij,
do diabła!
ONA
Co
się stało?
ON
To świństwo. To nie ma sensu. Teraz powinien
być
spokój.
ONA
Jak długo będzie to trwało?
ON
Nie wiem.
ONA
Trzeba się w końcu na coś zdecydować.
ON
Robimy wszystko, co można zrobić.
ONA
Trzeba tam wejść.
ON
Lepiej trochę później.
ONA
To już chyba dojrzało.
ON
Poczekajmy do rana. Jest noc. Rano wszystko
inaczej wygląda.
6
ON
Nie śpisz?
ONA
> Nie.
ON
Dlaczego?
ONA
Nie mogę.
ON
Ja też nie mogę.
ONA
Boję się zasnąć, żeby się nie śniło.
ON
Mnie się nigdy nic nie śni.
ONA
To
lepiej.
ON
Może
lepiej. Gdy zasypiam, czuję, że umieram.
ONA
To
nieprzyjemnie.
ON
Nic nie boli. Coś się od nas oddziela i potem nie
może wrócić. Krąży nad zamkniętym ciałem i
nie
ma którędy wejść.
ONA
Mówmy
o czymś weselszym.
ON
Co
kupimy, kiedy wygramy na loterii?
ONA
Samochód.
ON
Albo
domek. Samochód i domek.
ONA
Jakiej
marki będzie nasz samochód?
ON
Nie wiadomo, na co dostaniemy talon. No i nie
wiadomo,
czy wygramy.
ONA
Nie
umiesz marzyć.
ON
Spij lepiej. Już późno.
ONA
Nie
mogę. Lepiej rozmawiajmy. Dokąd pojedzie-
my
w lecie?
ON
Jak zwykle. Nad morze.
ONA
A może w góry.
ON
Jak
pada w górach deszcz, to się można po-
wiesić.
ONA
Jak pada nad morzem deszcz, też się można
powiesić.
ON
Można pojechać na dwa tygodnie w góry i na
dwa tygodnie nad morze.
ONA
Właśnie.
ON
Tylko wtedy dużo wydamy na kolej.
ONA
Przecież tylko tak mówimy.
ON
No to w porządku.
ONA
Która godzina?
ON
Niedługo świt.
ONA
Nie lubię świtu. To tak, jakby do gardła lali eter.
ON
Staraj się zasnąć.
ONA
Nie mogę.
ON
Jest tak, jakbyśmy całą noc czuwali nad nią.
ONA
Nie
mów o niej teraz.
ON
Za
parę godzin będziemy to już mieli poza sobą.
ONA
Uwolnimy się.
ON
Jestem piekielnie zmęczony. Nic nie robiłem,
a
jestem piekielnie zmęczony.
ONA
To
nerwy. Zamknij oczy.
ON
Chciałbym, żeby już było po wszystkim.
7
ON
Jak
myślisz, czy to jest teraz pewne?
ONA
Chyba tak. Całą noc paliło się tam światło. Teraz
też
się pali. Kto pali w dzień światło?
ON
Może
tylko osłabła.
ONA
Za
długo to trwa.
ON
Co
robimy?
ONA
Nie
ma na co czekać. Trzeba wejść.
ON
A
jeśli zamknięte?
ONA
Wszystko
jedno, trzeba wejść.
ON
Może
to jeszcze trwa.
ONA
Dłużej
nie można czekać. Mam iść z tobą?
ON
Zostań tutaj.
ONA
Wracaj
zaraz.
ON
Zobaczę i wrócę.
Pauza. On wraca.
ON
Koniec.
ONA
Trzeba
zaraz otworzyć okno.
ON
I
posłać po lekarza.
ONA
Blady
jesteś.
ON
Muszę
trochę posiedzieć.
ONA
Jak
wygląda?
ON
Dobrze.
To musiało się stać niedawno.
ONA
Leży?
ON
Tak.
•
ONA
Trzeba ją ułożyć, zanim zesztywnieje.
ON
Może poprosimy stróżkę?
ONA
Lepiej
wszystko załatwić samemu. Musimy wy-
stępować
jako rodzina. Inaczej na pokój położą
łapę.
ON
To będzie nas trochę kosztowało.
ONA
Trudno.
ON
I
dużo chodzenia.
ONA
Weź
zwolnienie.
ON
Trzeba posłać po lekarza. Musi być świadectwo.
Nie
można długo zwlekać.
ONA
Myślisz, że oni badają. Dotkną tylko i wypełnią
druczek.
ON
Wszystko
jedno, ale to trzeba mieć poza sobą.
ONA
Najlepiej
zatelefonuj.
ON
Tak.
Chwilę jeszcze posiedzę.
ONA
Chcesz
wody?
ON
Nic
nie robiłem, a jestem piekielnie zmęczony.
ONA
To
nerwy. Musimy zaraz wziąć się do roboty.
ON
Nie
będziemy mieli czasu rozpamiętywać.
ONA
Trzeba jej rzeczy zapakować i znieść do piwnicy.
Zostawimy
tylko łóżko. Do czasu aż ją zabiorą.
ON
Trzeba
wywietrzyć. Trzeba dużo wietrzyć.
ONA
Podłogę
najlepiej wywiórkować. Czy tam jest ta-
peta?
ON
Tapeta.
ONA
Trzeba ją zedrzeć. I pomalować. ON
Najlepiej na jasny kolor. ONA
Żółty. ON
Tak, żółty. Żeby było zawsze jasno.
Lalek
(Sztuka na głosy)
Głosy:
REPORTER,
BABKA, radio, glosy, BARAŃSKI, MA-
RYSIA,
CHŁOPIEC, dzieci, POETA, KIEROWNIK,
LISTONOSZ,
REFERENT, LALEK, RYBAK I, RY-
BAK
II, JADZIA, MANIA, A., B., C, D., E., F., G.,
H.,
HELA, ŻUK, LODZIA
I. OPIS
REPORTER
Okolica
ukształtowana przez lodowiec w epoce
dyluwium.
Morena denna. Zandry. Torf. Margłe.
Glina
i piasek. Piasek. Piaski neogenu. Piasek.
Na
tym puszcza, a w niej małe jeziorka-suchary.
BABKA
Ja
ślepa, panie, ale pamiętam, wszystko pamiętam.
Nic,
ino stek i ślozy. Wojny i wojny bez końca.
REPORTER
Początkowe
osady Jadźwingów. Wytępieni przez
Krzyżaków.
Osadnictwo ruskie, litewskie i pol-
skie.
W XV wieku miasto należało do bogatego
zgromadzenia
kapucynów bosych. Czarna zaraza
dziesiątkuje
ludność w XVI wieku. Prawa miej-
skie
nadane przez Jana Sobieskiego. Wielki pożar
niszczy
je w 1761 roku. Po rozbiorach przypadło
Rosji.
Ożywiona działalność powstańców. Liczne
groby
w lasach. Miejsce zimowej ofensywy Hin-
denburga.
Dwadzieścia tysięcy zabitych. W latach
1944/45
trzy razy przechodziło z rąk do rąk.
Osiemdziesiąt
procent zniszczeń.
BABKA
Ja
ślepa, panie, ale pamiętam, wszystko pamię-
tam.
Strach taki padł na ludzi, że drzwi zawarli.
Tylko
przez szpary patrzyli, jak oni przez miasto
pędzą.
Strzelali do wszystkiego, co żywe.
REPORTER
Siedem
tysięcy mieszkańców. Fabryka obuwia.
Przetwórnia
tytoniu. Tartak.
BABKA
Potem
armaty zaczęły bić po chałupach. Kazali
wszystkim
wyjść i pędzili przed siebie. Wójcik
sąsiad
schował się na stryszku. Wyciągnęli i ubili.
Trzy
dni leżał przed chałupą jak wilk.
REPORTER
Jesteśmy
na rynku. Rynek, jak wiadomo, serce
miasta.
Przyjeżdża tutaj autobus z Warszawy.
GŁOS
Tylko
w lecie.
REPORTER
Ratusza
jakoś nie widzę.
GŁOS
Spalony.
REPORTER
Na
rynku ruch. Mnóstwo wozów. Czy tu zawsze
tyle
furmanek?
GŁOS
Dzisiaj
targ.
REPORTER
Nad
rynkiem unosi się gęsty zapach mleka, ja-
rzyn
i końskiego nawozu.
RADIO
(fragment
koncertu f-moll Chopina)
GŁOSY
Taniej
nie kupi. Para trzy złote. Świeżutkie, pani.
Dzisiejsze.
Chuda nie jest, mięsna jest, nie chuda.
Ziarnem
karmiona. Para dwa osiemdziesiąt.
Świeżutkie.
Jeszcze ciepłe. Niemałe. Takie jak
kurze.
Ziarnem karmiona. Chuda nie jest. Leży
tak,
bo upał. Gdzie tam, nie zdycha. Mięsna jest,
nie
chuda. Suchy rok.
REPORTER
Granica
między wsią i miastem jest płynna. Ob-
serwujemy
tu zjawisko struktur przejściowych,
wzajemnego
przenikania i nieuniknionych anta-
gonizmów.
Można obrazowo powiedzieć, że mamy
tu
ciągłą walkę między owsem a brukowcem.
RADIO (jw. koncert Chopina f-moll)
REPORTER
Domki
parterowe, jednopiętrowe. Jedyny budynek
dwupiętrowy
to sąd. Skupione są wzdłuż dwu, jeśli
tak
można powiedzieć, arterii. Na zachód ulica
Warszawska,
ta, którą przejeżdża autobus, łączy
miasteczko
z resztą kraju. Na końcu jej "Hotel pod
Różą".
Do drzwi przybita kartka: 'Właściciel hotelu,
gdy
konieczny, proszę pukać w okno domku drew-
nianego".
Na wschód aleja Lipowa przechodzi w
drogę
leśną. Niedaleko granica. Na końcu alei Li-
powej
dom Barańskiego. Emeryt. Odnajmuje pokoje
letnikom.
W zimie nie wychodzi z domu. Mówi, że
wilki
podchodzą aż pod okna.
BARAŃSKI
Idzie
panna Marysia do lasu, niech uważa na
wilki.
MARYSIA
Takie na dwu nogach?
BARAŃSKI
Nu, nie ma śmiechu. Są wilki w lesie.
MARYSIA
E
tam.
BARAŃSKI
Ja
tu mieszkam, to wiem. Jak panna Marysia
spotka
wilka, to nie uciekać, nie krzyczeć, a śpie-
wać.
Stać w miejscu i śpiewać. To wilk nie ruszy.
REPORTER
Na lewo od alei Lipowej, nad jeziorem - Rybaki,
najuboższa,
że tak powiem, dzielnica. Bardzo ma-
lownicza
zresztą. W piasku jak wróble bawią się
dzieci.
Chodzicie do szkoły?
DZIECI
Nie.
My za małe.
REPORTER
A
ty chodzisz?
CHŁOPIEC
Do
trzeciej klasy.
REPORTER
A
co robisz?
DZIECI
On,
proszę pana, jest gołębiarz.
REPORTER
Hodujesz
gołębie? To bardzo ładnie.
DZIECI
On
wczoraj jedną parkę ukradł.
CHŁOPIEC
Nieprawda
REPORTER
A
co robisz ze swoimi gołębiami? Sprzedajesz?
CHŁOPIEC
Nie.
REPORTER
A
co?
CHŁOPIEC
Zamieniam.
REPORTER
To
znaczy, jesteś amatorem. Lubisz ptaki?
CHŁOPIEC
Ptaki
nie za bardzo. Gołębie lubię.
REPORTER
Żegnamy
naszego rezolutnego gołębiarza...
POETA
Dzień dobry, redaktorze.
REPORTER
Cóż
za miłe spotkanie. Zupełnie niespodziewa-
ne.
Poeta Teodor, którego chyba nie muszę na-
szym
widzom przedstawiać. Czy spędza pan tu
urlop?
POETA
Tak.
Jak co roku. Tu i nigdzie indziej. Jestem
bardzo
związany z terenem. Od lat zakochany
w
tych stronach, i to nie bez wzajemności. Wczo-
raj
kierowca autobusu zobaczył mnie na szosie
i
zatrzymał pojazd.
REPORTER
To
bardzo miło, bardzo miło. Czy moglibyśmy
prosić?
POETA
No,
jeśli to konieczne. Wiersz pod tytułem Mia-
steczko.
Napisałem go dziś w nocy.
Na
cztery spusty
miasteczko
zamknięte
błękitnym
kluczem
jeziora
i lasów
pióra
zachodu
pisały
historię
ale
milczały
pióra
kronikarzy
jeno
historyk-
-fotograf
opiewa
tłuste
bobasy
wesela
pogrzeby
jedyny
pomnik
który
tu ocalał
stoicka koza
w samym środku rynku
mógłbym
tu mieszkać
jak
na dnie pudełka
w
gnieździe po osach
w
zepsutym zegarze
-
miasteczko moje
miasteczko
samo
się toczy
nikt
go nie nakręca
od
piania świtu
aż
do piania śmierci
REPORTER
Poeta
Teodor oddala się poruszając kształtną gło-
wą.
Na chwilę przystaje, jakby nasłuchiwał szu-
mu
skrzydeł nad sobą. No i znów jesteśmy na
rynku.
Odjechały konie, wozy, ludzie. Teraz wy-
chodzą
głodne psy.
BABKA
Pamiętam,
wszystko pamiętam. Oczu nie mam,
ale
pamiętam. Oczy mi teraz niepotrzebne.
REPORTER
Z
czterech czarnych megafonów, ustawionych na
rogach
rynku, na brązowe kałuże końskiego mo-
czu,
na źdźbła słomy i grzbiety głodnych psów
spływa
dojrzały fragment prozy.
RADIO
...Czasami
miałem już tylko krótkie chwile, tyle,
aby
usłyszeć trzeszczenie wyschłej boazerii, aby
otworzyć
oczy, wlepić je w kalejdoskop mroku
i
- dzięki chwilowemu błyskowi świadomości -
kosztować
snu, w którym pogrążone są meble,
pokój,
wszystko, czego ja byłem tylko cząstką
i
z czym niebawem znów się łączyłem w bezczu-
ciu:
lub też śpiąc cofałem się bez wysiłku w mi-
niony
na zawsze wiek...
REPORTER
Sąd
powiatowy. Brązowa sala. Zapach mokrego
pierza,
machorki, potu.
GŁOSY
No
więc jak z tym było? Łaciasta była. Mleczna.
Nie
o to idzie. Kto ją dostał w spadku? Ojciec
umarli
w tysiąc dziewięćset dwudziestym pierw-
szym.
Matka w trzy lata, jakoś tak na Wielkanoc.
To
wiemy. Chodzi o krowę. Kto ją dostał? We-
ronka.
Nijakiej krowy, proszę Wysokiego Sądu,
nie
dostałam. Proszę Wysokiego Sądu, jest rze-
czą
jasną, że moja klientka jako niepełnoletnia
nie
mogła wejść w posiadanie krowy. Nabyła
tylko
prawo własności. Zgłaszam wniosek, aby
wobec
trudności w ustaleniu stanu faktycznego...
Matka
przed śmiercią mówi: „Tekla, uważaj na
Józka,
wiesz, jaki on lichy chłop". Wysoki Sąd
zechce
uwzględnić zasiedzenie. A kto za pochó-
wek
zapłacił? Jaki tam pochówek. Trumna nawet
nie
pomalowana. Proszę Wysokiego Sądu nie
zapominać,
że z działu trzeba wydzielić majątek
wniesiony
przez Natalię z Bućków. Goła przy-
szła,
Wysoki Sądzie. Gębę tylko miała niena-
żartą.
REPORTER
Naprawdę
atmosfera tu jest nie do zniesienia.
Wychodzę
na rynek.
BABKA
Dziękuję,
panie, Bóg zapłać. Stara niedołężna,
ale
pamięta. Pożar był wtedy taki wielki. Jasno
jak
w dzień. Ona krzyczała: „Puście mnie! Tam
są
moje dzieci!" Porwała wszystko na sobie.
RADIO
...Ciało
samego Gola, z materii równie nadprzy-
rodzonej
co materia jego konia, dawało sobie radę
z
wszelką rzeczową przeszkodą, z wszelkim spot-
kanym
w drodze przedmiotem, czyniąc zeń sobie
kościec
i wchłaniając go, choćby to była klamka
u
drzwi, na której oblepiała się natychmiast
i
wpływała niezwyciężenie jego czerwona szata
albo
jej blada twarz, zawsze jednako szlachetna
i
melancholijna, ale nie zdradzająca żadnego
wzruszenia
tą transwertebracją...
REPORTER
Północną
stronę rynku zajmuje spółdzielnia wie-
lobranżowa:
smoła, Brandys, perfumy, łańcuchy,
buty,
perkal, kosy, pierścionki, zgrzebła, zegarki,
lusterka...
KIEROWNIK
Z
zaopatrzeniem nie mamy teraz trudności, brak
nam
jeszcze tylko niektórych części.
REPORTER
Dwa
zakłady zbiorowego żywienia. Restauracja
„Pojezierze"
i jadłodajnia: barszcz ukraiński, kot-
let,
kaszanka.
KIEROWNIK
Jeśli
chodzi o spożycie wódki, to staramy się
je
zastąpić przez spożycie wina. Prowadzimy
nowy
gatunek pod nazwą „Północne", które cie-
szy
się dużą popularnością wśród konsumen-
tów,
REPORTER
Myślę,
że warto też zajrzeć do któregoś z zakła-
dów
pracy. Zbliża się już czwarta. Przepraszam,
jak
dojść do fabryki obuwia?
LISTONOSZ
Idę
tam.
REPORTER
Pan tutejszy?
LISTONOSZ
Listonosz.
REPORTER
Stale pan tu mieszka?
LISTONOSZ
Stale
tu nawet kamieniem nie siedzę. Ja za
Mikołaja
w wojsku był. Nie to, co teraz, twarda
służba.
Co się człowiek nacierpiał biedoty i tru-
doty.
A tych aeroplanów nie znali jak teraz;
wszystko
piechotą chodziło. Będzie tak, przej-
dziesz
trzydzieści kilometrów, nóg nie czujesz,
a
oficery każą kłaść się na ziemi, w mundurze,
z
karabinem, z patronami. Nie na plecach, bo
wtedy
trudniej na alarm wstać. Na brzuchu le-
żysz.
W Piotrogrodzie, dwa tygodnie, dobrze było
jak
u Boga za drzwiami. Ale różne zarazy zaczęły
po
ludziach chodzić. My spali z jednym z naszych
stron
koło siebie na pryczy. Budzę się raz w no-
cy,
on gorący jak piec. Patrzę, czerwone paciorki
ma
na czoło nałożone. To był brzuszny tif. Za-
raziłem
się, dwa tygodnie leżałem bez duszy.
Wychodzę
pierwszy raz po chorobie, a staliśmy
naprzeciw
stacji. Idę ja i widzę: dwa wagony
trupów,
i to w kalesonach jak drewka poukła-
dane.
REPORTER
Pracownicy
tego zakładu to przeważnie młodzi
ludzie.
KIEROWNIK
W
pierwszym kwartale mieliśmy trudności ma-
teriałowe,
toteż zakreślonych planów nie wyko-
naliśmy.
Siłą rzeczy premii na zakładzie nie wy-
płacono.
W drugim kwartale pokonaliśmy braki
w
zaopatrzeniu. Także jeśli chodzi o rytmiczność,
jest
w chwili obecnej lepiej.
REPORTER
Czy
kierownictwo zakładu stara się zorganizować
rozrywki
dla swoich młodych pracowników?
KIEROWNIK
Jeśli
chodzi o zagadnienia kulturalno-oświatowe,
to
mamy specjalnego referenta, który ukończył
kurs.
REFERENT
Maciąg
Jan, referent KO. Więc mamy świetlicę,
gdzie
można przeczytać czasopisma. Stoły ping-
pongowe.
Radio, i chcemy kupić telewizor.
REPORTER
A czy pracownicy z tego korzystają?
REFERENT
Chwilowo nie, bo jeszcze trzeba okna wstawić.
Zresztą wielu jest takich, co to wolą pójść do
„Stodoły".
REPORTER
Do
„Stodoły"?
REFERENT
Taka buda nad jeziorem. W soboty i niedziele
zabawy.
I popić można.
REPORTER
A
pan? Co pan robi po pracy?
KIEROWNIK
No, Lalek. Odpowiedz panu redaktorowi. Czego
się
wstydzisz?
LALEK
Ja
przeważnie spotykam się z kolegami.
REPORTER
No i pewnie dokądś idziecie.
LALEK
Jak
jest gdzie.
REPORTER
A
kino?
LALEK
Nie zawsze się dostanie. No i jak pójdzie się
w
sobotę, to w niedzielę nie ma się co robić.
REPORTER
Można
do Domu Kultury.
LALEK
Niby
można. Niedawno byłem na odczycie. Przy-
jechał
autor z Warszawy. Jakoś na „W" się na-
zywał.
Taki duży, gruby. Może go pan zna? Czer-
wony
na twarzy. Swoją taksówką przyjechał.
Wańkiewicz,
zdaje się. Jak jest pogoda, idziemy
nad
jezioro. Także do „Stodoły" czasami.
REPORTER
Często
zaglądacie do „Stodoły"?
LALEK
Tak. Tam właściwie wszystkich można spotkać.
Całe
koleżeństwo.
REPORTER
Warto chyba zajrzeć do tej „Stodoły", o której
tyle się mówi. Trzeba przejść przez całe miaste-
czko
- przez rynek oczywiście.
RADIO
...Aliści
siostra hrabiego de Fromentier, piękna
Adela,
wzbudza gorące uczucia w sercu don Se-
bastiana,
na poły awanturnika, na poły zdobywcy
serc
niewieścich. Wśród szalejącej burzy don Se-
bastian
przebiera się za mniszkę. Następuje sze-
reg
zabawnych scen i komicznych nieporozumień.
REPORTER
„Stodoła"
jest to duży barak, położony kilometr
za
domem Barańskiego, na skraju lasu, nad je-
ziorem.
Podmokła ścieżka nad brzegiem. Koło
trzcin
nieruchome sylwetki rybaków.
RYBAK I
Nic nie ciągnie.
RYBAK II
Nie bój się. Jezioro gładkie.
RYBAK
I
To
co?
RYBAK II
Gorąco.
Upał dusi wodę. Ryby będą podpływały
do
brzegu.
RYBAK I
Dużo złowiłeś?
RYBAK II
Same kiełbie i dwa okonie.
RYBAK
I
Niedużo.
RYBAK II
Jak
słońce będzie zachodzić, popłyniemy przez
Anacha
za trzcinę, pod Olchami, do Głębokiej
Buchty.
Ty zasadzisz się na Kuciej Fai, ja popłynę
na
Generalski Róg. Tam można szczupaka na
błyszczkę
upolować.
RYBAK I
Można spróbować.
BABKA
...Ludzie
żyli po lasach jak dziki. Kto mógł, jamę
sobie
wygrzebał, gałęziami nakrył...
REPORTER
Poeta
Teodor łowi wieczór w sieć swego natchnie-
nia.
POETA
„Taka chwila"
trzy poziomy
spodem łąki woda
i szuwary to już chyba wszystko
wyżej
dom pośród sadów i stoków
dach
czerwienią odpiera niebiosa
sygnaturka
dla pobożnych obłoków
to
ostatnie to już trzeci wymiar
młyn
słoneczny albo szarfy wieczoru
czarna
trawa bardzo dużo gwiazd
jednym okiem można to objąć
i na korze serca wypisać
lecz by wygrać trzeba trudnych nut
na
na
tę chwilę, która właśnie się spełnia
bowiem
potem już tego nie będzie
jeden
głos jeden kolor ubędzie
teraz
jaskółki ostrzą powietrze
młodzi
spotykają się przy grobli
będzie
pewnie jeszcze jeden wieczór
II. STODOŁA
KIEROWNIK
Jadzia!
Kufle przygotowane?
JADZIA
Przygotowane,
panie kierowniku.
KIEROWNIK
Pokaż!
Co ty, Jadzia? Chora?
JADZIA
Dlaczego?
KIEROWNIK
Na
sobotę tyle kufli.
JADZIA
Jak
jest za dużo, to się tymi kuflami biją.
KIEROWNIK
Od
tego jesteś, Jadzia, żeby uważać.
JADZIA
Co
ja mogę, kierowniku?
KIEROWNIK
Jak się chcą bić, wyrzucaj za drzwi. Mało tam
kamieni?
Kufle
muszą stać na stoliku.
JADZIA
Może
je przywiązać sznurkiem.
KIEROWNIK
Pomyślimy
o tym. A teraz leć, Jadzia, do maga-
zynu
po kufle.
Szklanki
masz?
JADZIA
Po
co szklanki?
KIEROWNIK
Na
wódkę.
JADZIA
I
tak wolą w kuflach.
KIEROWNIK
Nie
mają prawa.
JADZIA
Strasznie
tłuką szklanki.
KIEROWNIK
Od tego jesteś. Uważaj. Leć do magazynu. Zaraz
zaczną
przychodzić. Maniu!
MANIA
Co
jest?
KIEROWNIK
Odłóż gazetę!
MANIA
Tak
jest - panie kierowniku.
KIEROWNIK
Mania,
mówi się do ciebie.
MANIA
No?
KIEROWNIK
Uważaj
więcej.
MANIA
Ty
jesteś od uważania.
KIEROWNIK
Mam
dzisiaj zebranie.
MANIA
ironicznie
Aha.
KIEROWNIK
Patrz dobrze, co się dzieje. Nie czytaj gazety pod
bufetem.
MANIA
Kiedy
wrócisz?
KIEROWNIK
Nie
wiem. Uważaj, Mania, jak Jadzia resztę wy-
daje.
MANIA
Ja
się do niej nie mieszam.
KIEROWNIK
I
trzeba pilnować, żeby nie tłoczyli się koło bufetu.
MANIA
Zawsze
się tłoczą.
KIEROWNIK
Nie
mają prawa. Zamówić. Zapłacić i wynosić się.
MANIA
Tak
się mówi.
KIEROWNIK
I
żeby awantur nie było. Jak się awanturują, za
drzwi
wyrzucić. Niech się w lesie awanturują.
MANIA
W
lesie ciemno. Niebezpiecznie. Wolą tutaj.
KIEROWNIK
Masz
kufle, Jadzia?
JADZIA
Mam.
KIEROWNIK
Mania,
odłóż gazetę. Uważaj na wszystko.
Wychodzi.
1
A.
Gdzie
siadamy?
B.
Pan
jesteś nasz gość. Niech pan wybiera.
A.
Może
tutaj. Panno Helu, pani będzie łaskawa.
B.
Hela,
nie bój się. Nie zjemy ciebie. Lecę po szkło.
A.
Śliczna laleczka z panny Heli.
2
C.
Najlepiej
pod radiem.
D.
Po
co pod radiem.
C.
Muzyka pod śledzika.
D.
Ja
ciebie lubię jak brata.
C.
Ja też cię szanuję. I to od początku, jak pierwszy
raz
cię zobaczyłem.
D.
Ty!
Nie śpij!
E.
Gorąco.
C.
Napij
się lemoniady. Niedobrze ci?
E.
Dobrze.
3
LALEK
Tutaj
pod oknem.
F.
Siadajcie.
LALEK
Ale
upał, koszula się klei. Otwórz okno.
G.
Teraz
lepiej.
LALEK
Idziesz
po nią?
H.
Idę,
zajmijcie miejsce.
F.
Przyprowadź
ją. Pamiętaj.
H.
Przyprowadzę,
jak będzie chciała.
F.
Co znaczy, nie będzie chciała?
H.
No
wiesz, jak jest.
F.
Nie
łam się, chcesz, żebym z tobą poszedł?
H.
Sam załatwię.
4
A.
No
co? Dlaczego się Hela rumieni?
B.
Pijesz
pierwszy raz z mężczyznami?
HELA
Nie
pierwszy.
A.
A
tata nie przylecą z kijem?
HELA
Chyba
nie.
A.
No, zaczynajmy. Zdrowie naszej jedynaczki.
B.
Żeby
urodziła czworaczki.
Piją-
5
C.
Słuchaj
mnie, Józik. Ja cię lubię jak brata.
D.
Ja też cię szanuję. Ty wiesz. Znamy się nie od
dzisiaj.
C.
Trzeba
zjeść beczkę soli.
D.
Nie
bądź głupi. Nie jedz soli, weź śledzia.
C.
Mówię przysłowiowo. Że z człowiekiem trzeba
zjeść
beczkę.
D.
Jaką
beczkę?
C.
Żeby
go poznać.
D.
A ty kiedy mi oddasz tę beczkę, co mi z magazynu
wziąłeś
w miesiącu marcu?
C.
Józik,
ty pijany chyba jesteś. Dawno ci zwró-
ciłem.
D.
Nie
rób ze mnie jelenia.
C.
0
szczeniaku. Tego to ja nie lubię.
D.
Ty
szmaciarzu.
C.
Zabierz
ręce, bo cię skrzywdzę.
RADIO
Le francais par la radio. Nasi przyjaciele Denise
1
Renę wybrali się do restauracji. Wita ich kelner
-
garcon. „Le garcon" to w tym przypadku nie
chłopak,
ale kelner. Garcon:
Entrez messieurs
dames.
Voici le menu. Denise i Renę studiują
kartę
- le menu, le menu, wybierają sałatkę
z
pomidorów i pasztet wiejski - une salade de
tomate,
une salade de tomate et le pate de cam-
pagne,
le pate de campagne.
Na
drugie nasi przyjaciele wybierają chateau-
briand
aux pommes. Potrawa nazwę swą za-
wdzięcza
pisarzowi i dyplomacie Francois Renę
de
Chateaubriand 1768-1848...
6.
LALEK
No
co?
H.
Flaki.
LALEK
Kozak
to ty nie jesteś.
H.
Co,
miałem za włosy ją ciągnąć?
LALEK
Wystarczyło
za rękę.
H.
Powiedziała,
że może przyjdzie potem.
G.
Po
czym?
H.
Co mnie osrebrzacie. Zlatałem się jak głupi. Cały
mokry
jestem.
LALEK
Napij
się.
H.
Lemoniadę
dajesz.
G.
Mleka
chcesz?
H.
Od wściekłej krowy.
LALEK
Panie Niedźwiecki. Zamknij pan tego Fransa. Puściłby pan muzykę jaką.
7
A.
Zaraz rumieńców panna Hela dostała. B.
Nie ma się czego wstydzić, Hela. HELA
Nie wstydzę się, tylko gorąco. A.
To niech panna Helia bluzeczkę zrzuci. HELA
Panie Władziu! Pan - starszy człowiek! A.
A co, starszym nic się nie należy? B.
Hela nie lubi starszych. HELA
Jak będziecie dokuczać, to sobie pójdę. A.
Pożartować można.
8
LALEK
Rozmawiałeś z nią czy z matką? H.
Z nią.
LALEK
I
co powiedziała?
H.
Ale
nudny jesteś, Lalek.
LALEK
No
powiedz?
H.
Powiedziałem: „Ubieraj się, Lodzia. Idziemy do
«Stodoły»
Lalek czeka".
LALEK
A
co ona?
H.
Powiedziała,
że sukienki nie ma.
G.
Gorąco
jest. Mogła przyjść goła.
LALEK
Ty
schowaj swoje kawały do kieszeni.
G.
Nie
obrażaj się, Lalek.
H.
No to chlup, panowie.
Piją.
LALEK
Ciepła. Nie smakuje mi dzisiaj.
9
C.
Daj
gęby, Józik. Nie gniewaj się.
D.
Co
ty? Porozmawiać zawsze można.
C.
Ty! Nie śpij.
E.
Bardzo
gorąco.
C.
Napij
się lemoniady.
D.
Spił
się jak świnia.
C.
Ja
ciebie za to lubię, Józik, zawsze jesteś w po-
rządku.
D.
Człowiek
jest człowiekiem.
C.
Przez ludzi do ludzi. No, Józik, twoje zdrowie!
Piją.
D.
A
ta świnia śpi.
C.
Nie bój się. Żona go zbudzi.
10
A.
Zdrowie
panny Heli.
B.
I
niech nas zaprosi na swoje wesele.
A.
Zaprosi
panna Hela?
HELA
Zaproszę,
ale tylko pana Władzia.
A.
Widzisz,
naraziłeś się. Przeproś.
HELA
Daj spokój, ludzie patrzą.
A.
No, dzieci! Chlup do środka, bo karzełki nam
wypiją.
Piją.
Ale
upał, zupełnie jak w trzydziestym dziewiątym.
B.
Dlaczego w trzydziestym dziewiątym?
A.
Jeszcze was wtedy na świecie nie było. Wojna
była.
HELA
To wiemy.
A.
Wy wiecie z książek, a ja to mam na skórze
wypisane.
HELA
Jak to na skórze, panie Władziu?
A.
Chce panna Hela zobaczyć?
B.
Panie Władzio, niech się pan całkiem nie rozbiera.
A.
Spokojnie. O tu, cała seria z czołgu. Ręka na
jednym
włosku wisiała.
HELA
Mój Boże!
11
LALEK
Powiedziała,
że nie ma sukienki...
G.
Mogła przyjść bez.
LALEK
S
cichnij.
G.
Nerwowy
jesteś.
LALEK
Jak
ona to powiedziała?
H.
Powiedziała: „Powiedz Lalkowi, że nawet nj^
mam
w co się ubrać".
LALEK
Tak
powiedziała?
H.
Tak.
G.
No, Lalek. Pod to ciało, żeby chciało.
12
Wchodzi
Żuk. Rozgląda się po sali.
C.
Żuk!
ŻUK
Szanowanie.
D.
Siadaj,
Żuk. Oszczędzaj nogi-
ŻUK
Nie
mogę. Szukam.
D.
Siadaj,
jak szef mówi. Siadaj!
ŻUK
Chyba
na chwilę. Szukam Lalka.
C.
Siedzi tam pod oknem.
ŻUK
To
ja przepraszam. Muszę mu coś bardzo waż-
nego
powiedzieć.
C.
Wypij
jeden kieliszek i idź w diabły.
D.
No, Żuk. Daj ci Boże rozum.
Piją.
ŻUK
Dziękuję.
A teraz bardzo przepraszam.
C.
Nie
ma za co, Żuk.
D.
Miody
jesteś. Głupi. Życia nie znasz.
ŻUK
Dziękuję za poczęstunek, ale teraz to naprawdę
muszę
pójść do Lalka.
C.
A
tu ci źle. Jak ci źle, to napij się jeszcze.
ŻUK
Nie
mogę. Mam bardzo ważną sprawę.
D.
Pij, szczeniaku. Ja z twoim ojcem nieboszczykiem
do szkoły chodziłem.
Piją.
13
A.
Tak,
tak...
HELA
Straszna
gorączka.
A.
Tak jak wtedy w trzydziestym dziewiątym.
B.
Dlaczego w trzydziestym dziewiątym?
A.
Na wojnie.
B.
Aha.
A.
Pamiętam,
było to siódmego września. Upał
straszny.
Dochodzimy do Wisły. Rozkaz: spieszyć
szwadron.
B.
Panie
Władzio, przed przeprawą może się po-
krzepimy.
A.
Można.
HELA
Ja już nie mogę.
A.
W
wojsku nie ma nie mogę. Rozkaz i już. (piją)
Dowódca
nasz, rotmistrz Jaworski...
B.
Znalem
jednego Jaworskiego. Był gajowym
w
Drohiczynie.
HELA
Nie przerywaj.
A.
Rotmistrz
Jaworski. Wysoki, piękny mężczyzna.
Śliczne
zęby miał. Wszystkie złote. Przyjechał do
nas
na koniu: okopać się! Koniowodni odprowa-
dzają
konie w las. Dochodzi do nas batalion pie-
choty.
Teren dobry do obrony. Krzaki, wzgórza
rzeka.
Artylerię posłali do tyłu. Ryjemy w ziemi.
Aż
tu nagle trzy samoloty nisko nad nami i wu,
wu,
wu: bomby. Ziemia chodzi. Istne piekło, panno
Helusiu.
Leżę na ziemi i tylko słyszę, jak kamyki
tłuką
po moim hełmie kawaleryjskim.
B.
No
to, panie Wladzio, za zwycięstwo!
A.
Cześć.
Piją.
14
C.
Pamiętaj,
Żuk, jak starszego człowieka nie usza-
nujesz,
nie będziesz miał szczęścia w życiu.
D.
Wiesz,
jak jest w katechizmie: Pamiętaj, abyś
dzień
święty święcił.
ŻUK
Musowo, panie Józiu.
D.
Jak musowo, to się jeszcze napij.
ŻUK
Przepraszam bardzo, panie Józiu...
D.
Nie ma za co. No.
Piją.
ŻUK
Ale
teraz to ja już naprawdę muszę...
C.
Siedź.
Nie ruszaj się. Głupi jesteś.
D.
Czego
ty chcesz od Lalka?
ŻUK
Chcę
mu powiedzieć, żeby uważał.
D.
Na co ma uważać?
ŻUK
Chcą go bić.
C.
I ty mu chcesz pomóc?
ŻUK
Chcę powiedzieć, żeby uważał.
C.
Nie mieszaj się.
ŻUK
To mój brat.
C.
Da sobie radę. Napij się, Żuk.
ŻUK
Ja
naprawdę bardzo przepraszam. Ja mu tylko
powiem
dwa słowa na ucho i zaraz wrócę.
D.
Siedź!
Starszych trzeba szanować. Mógłbyś być
moim
synem. Mój Stasiek był starszy od ciebie
o
trzy lata. A ja już nie mam syna. Stasiek...Sta-
siek...
Pijacka rozpacz.
C.
Nie płacz, Józik. Ludzie patrzą.
D. \
Zabili go na moich oczach.
15
G.
No, Lalek, nie łam się. Nie będzie ta, to będzie
inna.
Cyk!
LALEK
Cyk! Ale tu łaźnia.
Piją.
H.
Powietrze
stoi. Coś w nocy będzie.
LALEK
Co
ma być?
H.
Burza
albo...
LALEK
Nie
smakuje mi wódka. Ciepła.
G.
Nie
gryź się, chłopie.
H.
Powiem
ci coś, Lalek.
LALEK
No?
H.
To,
co ja ci powiedziałem, to nieprawda.
LALEK
Co
nieprawda?
H.
Ona
tak nie powiedziała.
LALEK
Lodzia?
H.
Tak,
Lodzia.
LALEK
To
ty taki?
H.
Wiesz,
jaki jestem.
LALEK
Nie
piję z tobą.
H.
Słuchaj
jak człowiek.
LALEK
Odwal się.
kiego
wsparcia z tyłu. Czekamy, kiedy wrócą
samoloty.
Nie wracają. Alarm bojowy. Stanowisko
dobrze
zamaskowane. Nie wolno palić.
Słychać
tylko, jak muchy bzykają. Ja leżałem na
drugiej
linii. Zdrzemnąłem się chwilkę. Aż tu
nagle
słyszę: rrrrr.
B.
Samoloty?
A.
Nie,
czołgi; myślę sobie: będzie bal. Widoczność
dobra.
Pchają się naprzód. Czarne jak te wszy
na
prześcieradle.
HELA
Dużo ich było?
A.
Dwanaście.
Rotmistrz mówi: „Damy im podejść
na
odległość strzału". A potem po krzyżach. Cisza.
Skóra
cierpnie. Tylko to „rrrrr" coraz bliżej.
17
G.
Patrz,
kto idzie, Lalek?
H.
Prosto
na ciebie.
G.
Masz,
chłopie, wzięcie.
LALEK
Lodzia!
Niech mnie.
LODZIA
Dobry
wieczór!
LALEK
Jak się masz. Morowo, że jesteś, żeś przyszła.
LODZIA
Co
wy tak sami?
LALEK
Czekamy
na ciebie.
LODZIA
Nie
mów!
LALEK
Fakt.
No, Lodzia, jesteś. Zjesz coś?
LODZIA
W
zasadzie jestem po kolacji. Ale tort może być.
H.
Jaki?
LODZIA
Czekoladowy.
Albo orzechowy.
G.
Pijemy
wasze zdrowie!
LALEK
Lodzia.
Zdrowie. Czekałem na ciebie.
Piją.
18
C.
Siadaj, głupi. Dokąd się wydzierasz.
ŻUK
Muszę do brata. Muszę mu powiedzieć.
D.
Widzisz,
kobieta tam przyszła. Nie przeszkadzaj,
Żuk.
Trzeba być delikatnym. Napij się!
ŻUK
Nie
mogę, panie Józiu. Ja tylko dwa słowa po-
wiem
Lalkowi i zaraz przyjdę.
C.
Uszanuj starszych, Żuk.
A.
LODZIA
Co
wiem?
LALEK
To,
co ty wiesz.
G.
Zdrowie
młodocianej pary!
LODZIA
Lalek, puść mi ręce. Cała spocona jestem.
21
D.
Pamiętaj,
Żuk. Życie trzeba uszanować.
ŻUK
Ja, panie Józiu, muszę pójść do brata, bo oni się
na
niego czają.
D.
Dobrze,
pójdziesz.
C.
Słuchaj, co starsi mówią.
D.
Co tylko istnieje, ma prawo do życia. Widzisz,
Żuk,
tę muchę?
ŻUK
Widzę.
D.
Ja
jej nie zabijam. Niech żyje. Każdy chce żyć.
C.
I
to dobrze żyć.
D.
Widzisz, Żuk. Ja jej nic nie robię. Ja nie cenię
muchy jako stworzenia. Ja cenię muchę jako życie.
22
HELA
Niech się pan nie smuci, panie Władzio.
A.
Ot, wspomnienia...
B.
Jak to się skończyło?
A.
Był
po lewej stronie taki pagórek, ot tam, gdzie
popielniczka.
Za pagórkiem most. Czołgi jadą na
ten
pagórek. Jasne, chcą się przeprawić na drugi
brzeg
i odciąć nas. Trzeba wysadzić most. Zgłosiło
się
czterech na ochotnika:
Kośmider,
Wandzel, Chorążak i ja. Biegniemy
steczką.
Teren odkryty, walą po nas, tylko kurz
idzie.
Biegniemy, padamy, biegniemy, padamy...
23
LALEK, G., H. i LODZIA śpiewają
...Do zielonego, do zielonego. Tralalala tralalala
tra
la la la.
LALEK
Ale
wyciągasz, Lodzia.
LODZIA
Może
źle?
LALEK
Kto
mówi, że źle? Bardzo dobrze.
OBCY
Przepraszam.
Czy pan Lalek?
LALEK
Tak. O co chodzi?
24
A.
Nagle
seria z prawej strony: ta-ta-ta-ta-ta. Rzu-
ciło
mnie o ziemię. Chcę się podnieść, nie mogę.
Ciemno
w oczach. Chorążak podczołgał się do
mnie;
co ci, Wladek?, pyta.
25
OBCY
Mam
do pana sprawę.
LALEK
Teraz?
OBCY
Tak.
Bardzo pilna.
LALEK
O
co chodzi?
OBCY
Osobista
sprawa. Chciałbym na osobności.
Lalek
wstaje od stolika.
26
C.
Co ty, Żuk? Siadaj!
27
LALEK
Zaraz wracani.
Lalek i Obcy idą do wyjścia.
28
A.
Co ci, pyta Chorążak. A ja już mówić nie mogę.
29
ŻUK
Lalek,
nie wychodź sam! Lalek, oni się na ciebie
zasadzili!
30
A.
Kto
się tak drze?
B.
Żuk, brat Lalka. Pewnie się upił.
31
C.
Siadaj! Napij się, Żuk. Czego się trzęsiesz, głupi?
32
G.
Po
co on wyszedł?
H.
Znasz
tego gościa, z którym wyszedł?
LODZIA
Ja
go nie znam.
G.
Czy
to kolega Leona?
F.
Nie
wiem.
LODZIA
Bardzo
duszno.
G.
No, zdrowie Lalka.
III. UBIERANIE DO SNU
G.
Był
prokurator?
H.
Był.
G.
I
co?
H.
Nie
wiadomo. Spisał wszystko.
G.
Co
z Leonem?
H.
Siedział,
ale go wypuścili. Mówią, że to nie on.
G.
A kto''
H.
Nie
wiem.
G.
Trzeba
słuchać, co ludzie mówią.
H.
On
z nikim nic nie miał.
G.
Może
to jakieś stare sprawy.
H.
Mówią,
że to nie z nienawiści.
G.
A z czego? Przez głupotę. I że to nie jego chcieli,
tylko
kogo innego.
G.
Masz
klucz?
H.
Nie.
Powiedzieli, że za chwilę otworzą.
G.
Co
oni się tak bawią?
H.
No
wiesz... Daj papierosa.
A.
Dzień
dobry!
H.
i G.
Dzień
dobry.
A.
Czy
to prawda?
H.
Tak.
A.
Nie mogę uwierzyć. Przecież jeszcze wczoraj. Ot,
życie
ludzkie...
POSŁUGACZ
Kto jest z rodziny?
G.
My koledzy.
POSŁUGACZ
Możecie wejść.
H.
Jakeśmy
tam weszli, Lalek leżał na stole bez
niczego.
Miał krwawą pręgę od brzucha aż do
szyi.
Brodę przywiązaną bandażem.
POSŁUGACZ
Kto z was ma ubranie?
G. do H.
Żuk.
Idź po Żuka. On stoi jeszcze pod szpitalem.
Poszedł
po Żuka. Ja zostałem sam. Patrzyłem
na
niego. Zapach był zły. Chciało mi się palić,
ale
zaraz przyszli i przynieśli ubranie w papierze,
buty,
skarpetki, wszystko, co trzeba.
H.
Powiedziałeś matce?
ŻUK
Powiedziałem:
„Mama, Lalek miał ciężki wypa-
dek.
Jest w szpitalu, przyszedłem po ubranie".
H.
Uwierzyła?
ŻUK
Zbladła
bardzo. Idzie do szafy. Wyjmuje grana-
towy
tenis, najlepsze wyjściowe, i mówi: „Długo
się
nim nie nacieszył". Ja mówię: „Może mama
chce
go zobaczyć". „Nie, powiada. Ubierzcie go
ładnie,
ułóżcie jak trzeba. Potem przyjdę."
MATKA
Dobrym
był dzieckiem - tylko tyle, że młody -
do
„Stodoły" poszedł od czasu do czasu - ale
lubili
go - nie wiem, jak to możliwe - żeby to
zrobić
- zabrać życie młode - za co - kto miał
taką
nienawiść, żeby to zrobić - to nie człowiek
był - byli jego koledzy - nikt mu nie pomógł -
on
nawet nie krzyczał.
POSŁUGACZ
Teraz
włóżcie buty.
H.
Nie
wchodzą.
POSŁUGACZ
Trzeba
całe rozsznurować. Spuchły mu nogi.
H.
Było ciężko włożyć, ale się udało. Żuk powiedział
do
tego, co nam pomagał.
ŻUK
Niech
pan patrzy, te nogi są zbyt osobno.
POSŁUGACZ
Można
je związać troczkami od gaci.
ŻUK
To
nie będzie elegancko.
G.
Nałożyliśmy koszulę. Nie dało się zapiąć pod
szyję. Czarny krawat na gumce pękł. Trzeba było
gumkę
sztukować.
POSŁUGACZ
Podnieście
go teraz za ręce; włożymy marynarkę.
MATKA
Dobrym był dzieckiem - oni podeszli do stolika
- grzecznie przeprosili - wyciągnęli w noc - bili
- po głowie - wszędzie - ludzie byli parę metrów
-
jego koledzy byli - nikt nie ratował - radio
grało,
pili - a on leżał parę metrów - ani nie
wiedzieli
- bili po głowie - wszędzie - kto bił -
nawet
nie krzyknął - tego nie wiedzą.
POSŁUGACZ
Teraz
go przeniesiemy do trumny. Weźcie go
z
tyłu. Trzeba nieść równo, bo może jeszcze zbru-
dzić
koszulę.
H.
Za
nogi to było łatwo nieść, ale tułów był bardzo
ciężki.
Daliśmy mu w rękę obrazek. Żuk zaczął
go
czesać. Włosy miał najeżone i jakby spocone.
Ktoś
wszedł do kostnicy. Nie kolega. Nietutejszy.
POETA
Moje
nieustanne zdumienie, kiedy stykam się
z
fenomenem śmierci, a jako artysta żyję w jej
dusznym
klimacie, potęguje się jeszcze bardziej,
gdy
dotykam dramatu takiego jak ten. Nagłe
dotknięcie
losu, który nobilituje pospolitą egzy-
stencję.
Nigdy
nic nie miał
do
ukrycia
na
wierzchu nosił
twarz
odkrytą
szyję łagodną
i bezbronną
i palce
do chwytania mięsa
kiedy mu stary
ojciec umarł
łzy na policzku - białe myszy
dowcip
o zimnej
lubił
nodze
objawiał
światu
zdrowe
zęby
więc czemu teraz
kiedy mieszka
w skrzyni na węgiel
w ciemnym łóżku
gdzie zimny strumień jego ciała
płynąc rozgarnia
mroki świec
więc czemu teraz
kiedy leży
w pochmurny sufit
twarz zwróciwszy
jest taki mądry i wyniosły
nigdy nic nie miał do ukrycia
na wierzchu nosił nagą skórę,
MATKA
Dobrym był dzieckiem - do końca naszego życia pamiętać - chodzić po domu - szukać — szuflady otwierać — czekać, że przyjdzie, jak schody zaskrzypią, że to on powie: „Koledzy zatrzymali -nie gniewaj się, mama" - a ja czuję, że pił - ale nic nie mówię - tylko: „Idź spać - Lalek".
G.
Więc Żuk czesze zlepione włosy Lalka. Jest prawie wszystko gotowe. Za chwilę można drzwi otworzyć i wejdą ludzie. Żuk czesze Lalka i mówi. ŻUK
Lalek, powiedz, kto ci to zrobił. Powiedz, Lalek. Czemu nie mówisz? Bratu możesz wszystko powiedzieć.
H.
Potem odwraca się do nas i mówi:
ŻUK
On wszystko ze sobą zabrał.
G.
Jest już prawie wszystko gotowe.
ŻUK
Niech pan przysypie tę krew piaskiem.
POSŁUGACZ
Nie trzeba. Tam postawi się kwiaty.
H.
Przyszli koledzy, koleżanki. Przynieśli cale gałęzie, całe kule. Na nim leżały. Na ziemi. Wszędzie.
*
Na trzeci dzień przyszło nas sześciu najbliższych kolegów. Wszyscy na granatowo. Wzięliśmy trumnę na ramiona. Nie żeby karawanu nie było. Karawan był, ale jechał osobno. A myśmy go nieśli, bo był dobry kolega. Ludzi było dużo i kwiatów. Od nas miał wieńce jak należy - blaszane. Jeden winogron, drugi dąb i kwiaty biało-czerwone rzucone.
Kurtyna
Listy naszych czytelników
(Słuchowisko)
Osoby:
DZIENNIKARZ
ON
GŁOS W TELEFONIE
DYREKTOR
KIEROWNIK
PIOTRUŚ
LEKARZ
Nie, dziękuję Panie Redaktorze, nie palę.
Pan
się pyta, czy Rada Zakładowa interwenio-
wała
w mojej sprawie. Nie wiem. Ale nich Pan mi
da
powiedzieć, Panie Redaktorze, o tym, jak się to
zaczęło.
Ja wiem, Pana obchodzą tylko fakty dotyczące
mego
zwolnienia i Pan im już powiedział, że może
o
mnie napisać tylko 100 wierszy, to znaczy po 2 wier-
sze
na rok mego życia.
Może Pan o mnie nic nie pisać.
Ale
niech mi Pan pozwoli powiedzieć, jak do tego
doszło.
Będę mówił krótko. Same fakty. Ja nie mam
komu
powiedzieć.
Moja żona umarła na początku stycznia.
Ja
nic nie będę mówił o uczuciach. Nic tylko
i
fakty.
Kiedy
wróciłem z pogrzebu, zadzwonił telefon.
1
Myślałem,
że to przyjaciel lub znajomy. To był obcy
glos. Ten ludzki głos mówił.
i
! GŁOS W TELEFONIE: Proszę Pana, czy Pan jest
mąż
tej Pani, co to dzisiaj miała pogrzeb? Ja właśnie w
tej
sprawie. Proszę Pana, jakby Pan miał jakieś buty,
albo
suknie, bielizna też może być, albo płaszczyk, albo
i futerko, to ja bym się zgłosił i zabrał. Panu to niepo-
trzebne, proszę Pana. Nieboszczka też tego nie użyje.
i Ach tak, proszę Pana, żyjemy, żyjemy aż nagle trach...
Odłożyłem
słuchawkę, ale nie miałem siły powie-
sić.
On jeszcze mówił i mówił jakby z daleka, jakby
z
piekła.
Pan
Redaktor patrzy na zegarek. Ja już nic o żo-
nie
nie powiem.
Ja
wiem, że Pan jest od świata pracy, a nie od
świata
umarłych. Ale ja się czułem bardzo źle, jak
wróciłem
do pracy.
Ja
zanim wróciłem, to wziąłem urlop, jeszcze
miałem
17 dni z lata, to wziąłem, żeby zrobić porzą-
dek.
Jakoś dojść do ładu z samym sobą. Żeby jak
wrócę
do pracy, to żebym wyglądał normalnie.
Wróciłem.
Wchodzę do mego pokoju. Koledzy
uścisnęli
mi rękę. Jeden nawet powiedział coś o współ-
czuciu,
że niby rozumie moją tragedię. Ja nie chciałem
o
tym mówić. Chciałem szybko zacząć coś robić, żeby
już
na nic nie patrzyli, tak jak to się ludzie patrzą
na
człowieka, który leży na ulicy, bo go tramwaj
potrącił.
Więc
ich zapytałem, który z nich ma kluczyk od
mojego
biurka, bo jak do mnie zadzwonili z pogotowia,
jak
żona zasłabła nagle, a ja poleciałem i zostawiłem
wszystko,
poleciałem na to pogotowie, gdzie ona już
była
na noszach i wieźli ją do szpitala. Więc pytam
ich,
kto z nich ma kluczyk.
A
oni zrobili głupią minę i mówią, że dyrektor
chce
ze mną rozmawiać.
Poszedłem,
miał właśnie odprawę, ale ja nie wró-
ciłem
do pokoju, tylko czekałem w sekretariacie.
W końcu przyjął mnie.
DYREKTOR:
Proszę siadać kolego. Przyjmijcie
od
dyrekcji naszego zakładu serdeczne wyrazy współ-
czucia.
Spotkał Was cios. Cios ciężki. Cios. Nie myślcie
jednak,
że jesteście samotni. Straciliście osobę bliską.
Bardzo
bliską. Najbliższą. Nie myślcie jednak - jak
już
powiedziałem - że jesteście samotni. Zakład pracy,
w
którym spędziliście 15 lat nienagannej pracy, chce
Warn
zastąpić rodzinę. Chce i może. Jesteście wartoś-
ciowym
członkiem kolektywu. Nie wstydzicie się pracy
i
praca Was się nie wstydzi. Są chwile w życiu czło-
wieka
ciężkie. Bardzo ciężkie. Ale świadomość przy-
datności
społecznej uratowała już niejednego i Was
uratuje.
Pan
Redaktor sięgnął po ołówek i zaraz pewnie
zapyta
mnie o nazwisko Dyrektora. Czy to ważne?
Czy
on jeden? I co to da? Ja nie chcę tutaj nikogo
oskarżać.
Nikogo personalnie.
Dyrektor
mówił jeszcze bardzo długo. Wyglądało
to
tak, jakby trenował przemówienie, bo nie patrzył
na
mnie, tylko na przeciwległą ścianę, gdzie było na
czerwonym
płótnie, papierowymi literami wypisane
długie
hasło, takie długie, że nigdy nie mogłem za-
pamiętać;
wiem tylko, że zaczynało się od słów: „Hu-
manizm
socjalistyczny..." a kończyło się na słowach
„wydajność
pracy".
Dyrektor cały czas mówił.
DYREKTOR:
Nasz zakład - wiecie - przeżywa
trudności.
Z jednej strony - wiecie - mamy, że tak
powiem,
zawyżone plany, z drugiej strony - niedobory
kadrowe.
Odszedł - wiecie — główny magazynier. Nie
mamy
nikogo na jego miejsce. Ja - wiecie - mam do
Was
zaufanie, więc proszę Was, żebyście wyszli, że
tak
powiem, naprzeciw naszym trudnościom. Krótko
mówiąc,
chcę Warn zaproponować objęcie stanowiska
głównego
magazyniera. Na krótki okres. Miesiąc, do
trzech
- powiedzmy. Nie musicie mi dawać zaraz
odpowiedzi.
Zastanówcie się.
-
Ja nie mam co się zastanawiać. Przyjmuję
propozycję.
Na krótki okres. Potem chciałbym wrócić
do
księgowości.
-
Oczywiście, że wrócicie. Dziękuję Warn za spo-
łeczne,
wiecie, podejście.
I
nareszcie popatrzył na mnie. Wróciłem do me-
go
pokoju. Kluczyk od biurka jakoś nie mógł się
znaleźć.
Pan Redaktor może jest zniecierpliwiony, że
mówię
o szczegółach. Ale zobaczy Pan, że wszystko
jest
ważne. Będę się streszczał. Będę mówił o fak-
tach.
Tego
samego dnia objąłem posadę głównego ma-
gazyniera.
Na okres przejściowy. Bałagan był tam
potworny.
Nie mogłem się doprosić protokołu zdaw-
czo-odbiorczego.
Ale byłem w gruncie rzeczy zadowo-
lony.
Nowi ludzie, nowe twarze. Nawet problemy.
Nie, dziękuję, Panie Redaktorze, ja nie palę.
W
domu czułem się źle. Wie Pan, Panie Redak-
torze,
ciągle natrafiałem na różne rzeczy, które mi
ją
przypominały. Mówię - żonę. Na przykład pantofle.
Najgorsze
są pantofle. Pan nawet nie wie, Panie Re-
daktorze,
ile takie pantofle mogą opowiedzieć.
Nie,
nie, ja jestem spokojny. Ja się potrafię opa-
nować.
Niech się pan nie boi.
Kiedy
dostałem nakaz zamiany mieszkania, bo
metraż
niby był za duży, zacząłem bronić się jak lew.
To
mieszkanie, w którym spędziłem tyle szczęśliwych
lat
z moją żoną, to było jak ziemia dla chłopa. Pisałem
odwołania,
podania, zaskarżałem decyzje. Nic nie po-
mogło.
Przenieśli.
A
wie Pan, kto mi się przysłużył, Panie Redak-
torze?
Mój sąsiad i przyjaciel. Był nawet na pogrzebie
i
udawał, że jest zmartwiony. Potem pomagał mi się
wynieść
i też był zmartwiony. „Co ty chłopie sam
zrobisz"
- mówił. On był wdowcem jak ja, ale wtedy
właśnie
ożenił się drugi raz, więc potrzebował więk-
szego
mieszkania.
Zacząłem
nowe życie na nowym metrażu i było
mi
jeszcze gorzej.
Dziękuję,
Panie Redaktorze, ja nie palę. Nigdy
nie
paliłem.
Parę
lat temu ogłosił Pan cykl artykułów. Pa-
miętam
jak dzisiaj, nazywały się Skradzione
dzie-
ciństwo.
Pan
nie może nikomu pomóc - proszę się
nie
gniewać, jeśli to mówię - ale umie Pan bardzo
ładnie
pisać. W Pana artykułach było o dzieciach
bez
rodziców, które wychowują się w domu dziecka.
Pisał
Pan, że państwo nie może zastąpić rodziny.
To
święta prawda. I żeby zgłaszać się jako rodziny
zastępcze.
Zgłosiłem
się. Napisałem list. Odpowiedzieli grze-
cznie.
Pojechałem do dużego Domu Dziecka, jakieś
sto
kilometrów stąd. To, co powiem, powinno Pana
zainteresować.
Przecież pisał Pan o tym.
Dom
był ładnie położony. Jeziora, lasy itd. Je-
chałem
autobusem i podsłuchałem rozmowę, rozma-
wiały
dwie starsze kobiety, i z tej rozmowy wynikało,
że
ten Dom Dziecka to jest „Szkoła Bandziorów". Tak
ich
w okolicy nazywano. Że niby kradną, rabują, piją,
a
dziewczyny to prostytutki.
Ale
nie zawróciłem. Ja, wie Pan, Redaktorze,
wtedy
miałem jeszcze energię. Wierzyłem, że można
coś
zrobić dobrego.
Przyjął mnie kierownik.
-
Tak, pamiętam, pamiętam pana list. Proszę
siadać.
Mam mało czasu, więc zaraz przystępuję do
rzeczy.
Dziwi mnie tylko, że nie przyjechała Pana
żona.
Bo normalnie to kobiety załatwiają te sprawy.
- Moja żona umarła.
-
A to bardzo źle. Bo my samotnym dzieci nie
oddajemy.
Wie pan, nie ma gwarancji. Mieliśmy już
przykre
doświadczenia. Jaki jest pana zawód?
-
Jestem starszym księgowym. Ale teraz pracuję
jako
magazynier.
- No więc jak: księgowy czy magazynier?
- Dyrektor mnie prosił, żebym na pewien czas...
-
Nas nie interesują pana sprawy z dyrektorem.
Chcemy
wiedzieć, jaki jest właściwie pana zawód.
-
Niech już będzie magazynier, żeby nie kom-
plikować.
- Czy miał pan dzieci?
- Miałem córeczkę. Umarła.
- Na co?
-
Urodziła się na początku wojny. Ja byłem w nie-
woli.
Kiedy wróciłem, dziecka już nie było.
-
Hm. To znaczy, że nie ma pan doświadczenia
pedagogicznego.
Widzi Pan, będę szczery, może nawet
brutalny.
Nasi wychowankowie to element trudny.
Trzeba
im okazać serce, a z drugiej strony: żelazna
dyscyplina.
Działać raczej na świadomość niż na uczu-
cie.
Nie spuszczać z nich oka, ale jednocześnie stwa-
rzać
pozory, że mają nieograniczoną wolność. Ponie-
waż
posiadają oni w 90% ograniczony osąd moralny
swoich
postępków, cały nacisk położyć na wyrobienie
nawyków.
Nawyk czystości. Nawyk odpowiedzialności.
Nawyk
dyscypliny. Na tym etapie kary są konieczne.
Trzeba
stosować progresję kar. Zawsze jednak uza-
sadniać.
Żadnych schematów. I bezwzględnie egzek-
wować.
Ich profil intelektualny w 90% jest zamazany.
Dlatego
trzeba bazować na wyrobieniu odruchów wo-
litywnych.
Świadomie użyłem słowa odruchy. Żadnych
schematów.
Czytał pan Pawłowa?
Mówił
jeszcze długo. Niewiele z tego zrozumiałem
i
on zapewne też niewiele.
Pana, Panie Redaktorze, nawet o to nie pytam.
W
końcu zdecydował, że oddadzą mi na okres
próbny
chłopca. Byłem już prowizorycznym magazy-
nierem.
Teraz miałem zostać prowizorycznym ojcem.
No
dobrze.
I
wtedy zdarzyła się rzecz, nie umiem znaleźć
słowa,
ale to nie powinno się zdarzyć. Kierownik
zostawił
mnie na chwilę samego. A potem wrócił,
a
z nim kilkunastu chłopaków. Ustawił ich pod ścia-
ną,
a ja miałem wybierać. Myślałem, że się zapadnę
pod
ziemię. Chłopcy patrzyli na mnie wrogo, a właś-
ciwie
zupełnie na mnie nie patrzyli.
Zrozumiałem
wówczas, jakim podłym stworze-
niem
jest człowiek. Bo ja zamiast przerwać tę okropną
scenę,
zacząłem naprawdę wybierać. Jeden mi się nie
podobał,
bo był rudy, inny, bo za gruby, jeszcze inny,
bo
miał siniec pod okiem.
Ja
naprawdę nie jestem sentymentalny. Widzia-
łem
wojnę, widziałem śmierć. Ale dzieci, przynajmniej
dzieci,
u diabła, powinny być równe. Wszystkie dzieci
są
takie same. Przepraszam Pana, Panie Redaktorze,
może
ja za głośno mówię.
Dziękuję,
Panie Redaktorze, ja nie palę. Ja po-
trafię
uspokoić się bez papierosa. Ale Pan pali stra-
sznie
dużo.
No,
więc wybrałem. Nazywał się Piotruś. Piotruś
miał
do mnie przyjeżdżać w sobotę, a w niedzielę
wieczorem
miałem go odwozić. Dwa razy w miesiącu.
Na
próbę.
To
był bardzo dziwny chłopiec. Początkowo myś-
lałem,
że jest niemy. Zupełnie do mnie nie mówił.
Patrzył
tylko uważnie i nieufnie. Raz, kiedy mu coś
opowiadałem
i nagle podniosłem rękę, on się cofnął
i
zasłonił twarz, jakbym go chciał uderzyć. Ale to
było
na początku.
Zaczął
się oswajać. Wie Pan, Panie Redaktorze,
po
czym to poznałem? Zaraz Panu powiem.
Chodziliśmy
na długie spacery. A ja mu opowia-
dałem
wszystkie historie, które pamiętałem z dzie-
ciństwa.
Nie wiem, kto komu był bardziej potrzebny,
ja
jemu, czy on mnie.
Kiedy
przechodziliśmy przez jezdnię - zauważy-
łem,
że lubi, kiedy go trzymam za rękę. Miał małą
rękę,
pełną jakichś skurczów i ciepłą jak serce.
Zaczął
się przywiązywać. Kupiłem mu W pustyni
i
w puszczy i
przed jego wyjazdem w niedzielę czy-
tałem
mu.
-
No Piotruś. Musimy się zbierać. Jutro szkoła.
I
wtedy spostrzegłem, że książkę, którą mu dałem,
chowa pod poduszkę w łóżku, na którym spał u mnie.
-
Cóż ty robisz? Przecież to jest twoja książka.
Zabierz
ją z sobą. Jak będziesz miał wolny czas,
poczytasz
sobie i opowiesz mi za dwa tygodnie.
- Nie, wujku.
- Dlaczego nie?
- Ja wolę, żeby moje rzeczy były tutaj.
-
Jak chcesz. Ale powiedz mi jedną rzecz: dla-
czego
ty chowasz wszystkie papierki od cukierków
i
czekolad; muszę je potem wyrzucać. Zaśmiecasz
mieszkanie.
- To są moje pamiątki.
- Ładne pamiątki.
- Chłopcy nie wierzą, że ja tyle dostaję.
-
Więc chcesz, żeby ci zazdrościli. No, ale zbie-
rajmy
się teraz szybko, bo spóźnimy się na pociąg.
- Wujku...
- Co?
- Ja piszę pamiętniki.
-
Bardzo ładnie. Wszyscy wielcy ludzie pisali
pamiętniki.
Napoleon...
-
Ja bym chciał, żeby moje pamiętniki zostały
tutaj.
W Domu Dziecka nie jest bezpiecznie.
- Jak to, nie jest bezpiecznie?
Proszę
zauważyć, Panie Redaktorze, że użył dwa
razy
określenia „tutaj". On nie rozumiał, co to znaczy
dom.
Na moje imieniny namalował obrazek, który
zatytułował
Dom Piotra i Wujka. Przez „u" z kreską.
(śmiech)
Był
to koszmarny wieżowiec o stu oknach,
nieforemny
jak strucla, ale nad nim było wielkie
słońce,
No i ten nasz dom się zawalił.
Dziękuję,
Panie Redaktorze, ja już mówiłem, że
nie
palę. Tego się jeszcze nie nauczyłem.
Jakoś
tak, późną jesienią, rozpętało się to, czego
ja
doprawdy nie rozumiem. Czy człowiek może być
tak
traktowany? Zupełnie niewinny człowiek. Ale
mam
mówić tylko o faktach, jak sobie Pan życzył na
początku
naszej rozmowy.
Rok
pracowałem jako magazynier. Poszła plotka,
że
zostałem przeniesiony dyscyplinarnie, za jakieś
machlojki,
których rzekomo narobiłem jako księgowy.
Koledzy
zaczęli mnie unikać. Za moimi plecami
opowiadano
niestworzone historie, że fałszowałem
kwity,
słowem, że jestem złodziejem.
Zwróciłem
się do Dyrekcji, żeby na zebraniu pra-
cowników
wyjaśnili moją sprawę. Przecież to oni mnie
prosili.
Rok harowałem jak głupi. Nie skarżyłem się,
bo
trzeba pomóc - więc pomogłem. Ale złodziejem nie
pozwolę
się nazywać. Dyrekcja milczała, więc się zwró-
ciłem
do Rady Zakładowej. I Rada Zakładowa powołała
komisję,
żeby zbadać moją sprawę.
Czy
Pan, Panie Redaktorze, rozumie, co to jest
komisja,
która bada sprawę? To jest tak jak proku-
rator.
Więc wszyscy mówili, że skoro powołano spe-
cjalną
komisję - to musiałem coś nabroić.
A
komisja jakoś nie mogła się zebrać, więc pi-
sałem
listy i wyjaśnienia; coraz dłuższe listy i wyjaś-
nienia,
do wszystkich, którzy mogli mi pomóc, bo
byłem
sam i nikt mnie nie bronił. Może to były trochę
nieprzytomne
listy, może nie do wszystkich należało
się
zwracać, bo co miał do mojej sprawy Minister,
tylko
do Pana Boga nie napisałem, bo nie zdążyłem.
Pan
pamięta, że byłem u Pana, Panie Redaktorze.
I
Pan mi wtedy powiedział, żebym był spokojny, że
wszystko
się wyjaśni, że Pan nie może się mieszać,
że
Pan nie ma wyrobionego zdania.
Więc powiem Panu, jak to się wyjaśniło.
Którejś
soboty, było to już zimą, Piotruś do mnie
nie
przyjechał, więc ja pojechałem do Domu Dziecka.
Pomyślałem,
że jest chory, bo wtedy szalała grypa.
Poszedłem
do tego mądrala od psychologii, do
kierownika,
i on mi powiedział, że Piotruś nie chce
do
mnie przychodzić. Ledwo się opanowałem. Zażą-
dałem
widzenia się z chłopcem. Bardzo długo to trwa-
ło,
wreszcie przyprowadzili go do gabinetu kierowni-
ka
w asyście dwóch wychowawców. Ci wychowawcy
stwierdzili,
że mam zły wpływ na chłopca. Piotruś
stał
pod ścianą czerwony i milczał. Próbowałem do
niego
przemówić, ale nie patrzył nawet na mnie. To
wszystko
było jak koszmar. Wyprowadzili Piotrusia
i
wtedy kierownik powiedział, że nie można powierzać
opieki
nad nieletnimi osobnikowi, przeciwko któremu
toczy
się postępowanie karne.
Panie
Redaktorze, Panie Redaktorze, czy tak moż-
na
postępować z człowiekiem? Przecież mnie wszyscy
znali.
Byłem spokojny, pracowałem zawsze, w ankie-
cie
pisali - społecznie aktywny. Pracowałem w komi-
tecie
blokowym, w samorządzie, w kasie koleżeńskiej,
na
święta, jak szło o dekorowanie domów. Przecież
ludzie
wiedzą. Dlaczego mi tego chłopca odebrali?
Nie, dziękuję, nie palę.
Wróciłem.
Czułem, jakbym tonął. Wiedziałem, że
przygotowują
mi wymówienie. Więc postawiłem wszys-
tko
na jedną kartę. Akuratnie było zebranie aktywu.
Mnie
oczywiście nie zaproszono. Traktowali mnie jak
czarną
owcę. Za co, pytam, ale poszedłem na zebranie,
potem
napisali, że wdarłem się i zacząłem mówić.
Ja
wiem, że trzeba było poczekać na punkt w po-
rządku
dziennym, który nazywa się wolne wnioski.
Spokojnie
zreferować swoją sprawę. Mówiłem Panu
0
tym. Ja już nie mogłem spokojnie, więc zacząłem
krzyczeć.
Potem
mnie wzięli dwaj w białych kitlach pod
ręce
i wyprowadzili z sali do karetki pogotowia. To
nieprawda,
że się opierałem, że gryzłem, że wołałem
„zabiję
was wszystkich". To kłamstwo. Szedłem spo-
kojnie
jak na ścięcie. Ja już do niczego nie byłem
zdolny.
Wrak.
Na
pogotowiu dali mi zastrzyk. Zasnąłem mocno.
Obudziłem
się w szpitalu. Pytałem, gdzie jestem -
w
klinice dla nerwowo chorych.
Pan,
Panie Redaktorze, nie może sobie wyobrazić,
co
człowiek wtedy czuje. To jest gorsze niż śmierć.
Dużo
gorsze.
Zabierają panu przeszłość, nazwisko, zasługi
1
jest pan w oczach wszystkich wariat. Wszystko, co
pan
robi, jest objawem choroby. Jest pan spokojny,
mówią,
głęboka depresja. Podniesie pan głos, bo na
śniadanie
dali zimną herbatę - mówią furiat i grożą
elektrowstrząsem.
Najgorsze
było to, że teraz mogli o mnie powie-
dzieć
wszystko: że zabiłem żonę, że znęcałem się nad
Piotrusiem,
że kradłem pieniądze, że planowałem za-
mach
stanu. Mogli powiedzieć wszystko, a ja nie
mogłem
się bronić. Zresztą w normalnym życiu - no,
niech
Pan powie, Panie Redaktorze - czyja potrafiłem,
czy
ja miałem możliwość skutecznej obrony?
Zaczęły
się badania. Naprzód jakieś testy: rysu-
neczki,
które przypominały rozduszone owady na ścia-
nie,
ustawianie kolorowych klocków, zupełnie jakbym
znalazł
się w przedszkolu, proste zadania rachunkowe,
dla
mnie, który od pierwszej klasy mocnym był w ra-
chunkach.
Wszystko to było jak jakaś potworna, bo
metodyczna,
degradacja. W ich oczach raz miałem
osiemnaście
lat, innym razem dziesięć albo cztery.
Szpital,
do którego trafiłem, albo ściślej, na który
mnie
skazali, był zakładem nowoczesnym. Mieliśmy
swego
psychoanalityka - a jakże. Chudy drągal, któ-
remu
było czuć z ust, więc może dlatego mówił prze-
jmującym
półszeptem. Acha, miał jeszcze nerwowe
tiki
i zwracał się do pacjentów per ty. Nie dawał nam
spokoju.
Potem dowiedziałem się, że pisał pracę habi-
litacyjną.
-
Jak się masz , kochaneczku? Nie bój się, podejdź
bliżej.
Pan Doktor nic ci złego nie zrobi. Pan Doktor
chce
pomóc. Porozmawiajmy sobie jak starzy przyja-
ciele.
Pogadamy, poplotkujemy, nikt nas nie słyszy.
Powiedz,
złotko, kogo bardziej kochałeś w dzieciń-
stwie:
tatusia czy mamusię?
- Tatusia i mamusię. .
- Ale kogo więcej?
- Tatusia.
- A nie mamusię?
- Czasem mamusię.
-
A widzisz. Przypomnij sobie malutki, czy nie
chciałeś
czasem zabić tatusia?
- Nie, nie chciałem.
-
Albo żeby tatuś umarł, i ty byś został sam
z
mamusią.
- Mój ojciec umarł, kiedy miałem siedem lat.
-
Nic nie szkodzi. Ale mogłeś marzyć o tym,
żeby
tatuś zniknął, aby tatuś rozpłynął się, aby nic
nie
stało na przeszkodzie między tobą i mamusią.
-
Nie marzyłem. Ja w ogóle nie potrafię marzyć,
panie
Doktorze.
-
Potrafisz, potrafisz. Tylko musisz mieć do mnie
zaufanie.
-
Panie Doktorze, niech mi pan pomoże. Potem
porozmawiamy
o rodzicach, o rodzeństwie, ale mnie
się
stała krzywda. Teraz. Teraz mi się stała krzywda.
Nie
jestem ani oskarżony, ani winny i cierpię nie
wiadomo
za co. Pan może powiedzieć, żeby mnie stąd
wypuścili.
Ja muszę się bronić.
-
Jesteś bardzo tępy, kochaneczku. Ale mamy
czas.
Mamy jeszcze dużo czasu.
I mieliśmy dużo czasu.
Dziękuję,
Panie Redaktorze, ja naprawdę nie pa-
lę.
Nawet żona śmiała się ze mnie, że jestem bez
nałogów,
prawie nie-mężczyzna.
Pan się na pewno spieszy, ja już kończę.
Więc
mieliśmy dużo czasu. Co robiłem? Łykałem
tofranil.
Diagnoza: psychoza maniakalno-depresyjna.
Bałem
się. Wciąż się bałem. Intensywny strach może
wypełnić
całe życie, Ranie Redaktorze. Nie tylko cho-
rzy
o tym wiedzą.
Strach
przed czymś nieokreślonym, strach na
trzy
zmiany, we dnie i w nocy, w każdej sekundzie
i
bez wytchnienia.
Moi
koledzy płynęli tym samym kursem, na wie-
trze
strachu, pod wydętymi żaglami.
W
naszym pokoju był jeden, który powtarzał bez
przerwy:
„Oni przyjdą, oni przyjdą lada chwila, oni
już
idą" - i właził pod łóżko. Trudno go było
stamtąd
wyciągnąć.
Wszyscy mówili na niego Mazurkiewicz.
Dlaczego
Mazurkiewicz - nie wiem.
Zupełnie
inny był „profesor". Wysoki, siwy, opa-
nowany.
Świetnie umiał się maskować. Podobno wsa-
dziła
go do szpitala jego własna żona, bez powodu.
Bez
medycznego powodu. Profesor kupował od nas
lekarstwa,
w szczególności lekarstwa na sen. Truł się
co
parę tygodni. Ale nieszczęśliwie; zawsze go rato-
wano.
Mieliśmy
także autentycznego chłopa. Przezywa-
liśmy
go Ciul; nie obraźliwie, raczej pieszczotliwie.
Siadywał
najczęściej w gaciach na brzegu łóżka (to
było
wbrew regulaminowi) i wiódł jakieś nieskończone
spory
z urzędami. Zaczynał zawsze od słów: „Moja
ziemia
jest kategorii piątej, a nie szóstej". Potem
następowały
długie wyliczenia inwentarza i wielka
skarga
na sołtysa Zaułkę Zbigniewa za to, że złodziej
i
psubrat. Ciul wyrażał się fachowo, więc niewiele
z
tego rozumiałem - ja mieszczuch, który nie rozróż-
nia
owsa od koniczyny.
Był
także kolega, którego nazywaliśmy „Płaczka".
On
potrafił płakać, proszę Rana Redaktora, dzień
i
noc. Skąd w człowieku bierze się tyle wody, nie
wiem.
W
tym całym towarzystwie byłem, Panie Redak-
torze,
jak w życiu — uczciwy, skromny i bez wyrazu.
Nawet
nie dali mi pseudonimu jak innym znaczniej-
szym
kolegom.
Po
miesiącu czułem się lepiej. Nie fizycznie czy
psychicznie.
Bałem się w dalszym ciągu. To było stra-
szne,
bo bałem się czegoś i bałem się strachu. I chcia-
łem
zabić ten strach. To znaczy zabić siebie. Bałem
się,
po prostu bałem się — ja - żołnierz odznaczony
za
odwagę.
Panie Redaktorze.
To
nie było tak, jak Panu teraz mówię. Były
także
okropne chwile, straszne fakty, zdarzały się
rzeczy,
o których teraz nie chcę wspominać. Ale z per-
spektywy
czasu widzę, że ten okres był lepszy dla
mnie
niż na wolności. Ja mówię zupełnie szczerze
i
każdy może mnie potępić. Chcę Panu to wytłuma-
czyć:
po prostu zwolnili mnie od obowiązku, od walki
o
moją pracę i prawdę.
Dokładnie
kiedy odzyskałem równowagę między
tym
światem wariatów i sobą - zwolnili mnie.
Pamiętam
dobrze ten moment pożegnania z Pro-
fesorem,
Płaksą, Ciulem i Mazurkiewiczem. To byli
prawdziwi
przyjaciele. Nawet nie zazdrościli mi, że
wychodzę
na wolność.
Zmieniłem pracę. To znaczy mnie ją zmieniono.
Lepiej,
bo nie idzie za mną ta fama, że byłem
w
zakładzie. Pracę mam gorzej płatną, głupią, ale
bez
odpowiedzialności.
A
Pan Redaktor wciąż z tymi papierosami. Ja
nie
palę. Każdy, Panie Redaktorze, ma swoją truciznę.
Pan
ma tytoń. Ja mam inną.
Ja
nie mogę żyć bez czegoś, co jest poza moją
pracą.
W szkole, przed wojną, byłem harcerzem... Nie
chcę
mówić za dużo...
Zawsze
podejmowałem się. Zawsze byłem gotów.
Moja
żona mówiła: „Zdzisiek, Zdzisiek, a kiedy ty
o
mnie pomyślisz".
Myślę
teraz o wielu ludziach. Ja Panu, Panie
Redaktorze,
opowiedziałem tylko cząstkę mego życia.
Powiedziałem
troszeczkę o żonie, o Piotrusiu i o moich
kolegach
w zakładzie.
Powiedzmy
na dwadzieścia pięć linijek. Pół linijki
na
rok życia.
Ja
nie mogę żyć bez czegoś poza moją pracą.
Długo
zastanawiałem się, gdzie mam wstąpić i zapi-
sałem
się do Polskiego Związku Filatelistów. Zbieram
długie
serie. Specjalizuję się w tematyce sportowej.
Pan
się uśmiecha, Panie Redaktorze, Pan uważa,
że
to nie jest poważne.
Widzi
Pan, ja zbieram długie serie, mam wiele
ciekawostek
i może wyjadę za granicę. Na wystawę
Verso
Monaco. Dużo czytam. Dostaję takie pisma, jak
„Le
Monde des Philatelistes". Może wyjadę za granicę.
Filatelistyka
kształci. Nie wiem, czy Pan wie,
Panie
Redaktorze, co znaczy Magyar Belyeggyujtok
Orszagos
Szovetsege. Pan nie wie, a ja wiem. To
znaczy
Związek Filatelistów Węgierskich. Filatelisty-
ka
to piękna rzecz. Czysta i wymienna.
Zająłem
Panu tyle czasu, Panie Redaktorze. I nie
wiem,
czy Pan coś o mnie i o takich jak ja napisze.
Bo
to ani sensacja, ani wielka sprawa. Więc niech
Pan
nie pisze. Może lepiej nie pisać.
Dziękuję Panu za cierpliwość.
Pan był bardzo cierpliwy.
Pan
mógł powiedzieć, że ma Pan konferencję
i
odejść.
Ale
Pan został. Może Pan nie słuchał dokładnie,
ale
Pan został. Dla takiego człowieka jak ja, to bardzo
dużo.
Pan był bardzo cierpliwy.
Ja
też byłem cierpliwy.
Koniec