Zbigniew
Herbert
DRAMATY
Jaskinia filozofów
Osoby:
SOKRATES
STRAśNIK
WYSŁANNIK RADY
PLATON
KSENOFONT
FEDON
FAJDROS
LACHES
KSANTYPA
KRITON
OPIEKUN ZWŁOK
CHÓR
UCZNIOWIE
Prolog
Muzyka. Na tle hałasu bębna i miedzi przeszywający
głos piszczałki. Scena pusta, bez żadnych dekoracji.
Wchodzą osoby chóru ubrane w krótkie jasne sukien-
ki, na głowach papierowe spiczaste czapeczki. Twarze
mocno upudrowane.
CHÓRZYSTA I z głębokim ukłonem
Rzecz o Sokratesie, synu akuszerki i kamieniarza.
CHÓRZYSTA II
Opowieść z pestką.
CHÓRZYSTA III
Pełna słów, aluzji i pauz,
CHÓRZYSTA IV
Niestety, bez akcji.
CHÓRZYSTA V
Kto nie zabrał z domu jedzenia, może się jeszcze
wycofać.
CHÓRZYSTA VI
Cena biletu zostanie zwrócona.
CHÓRZYSTA I
Sztuka, jako się rzekło, o filozofie.
CHÓRZYSTA II
Który żył długo.
CHÓRZYSTA III
Działał na niwie oświaty.
CHÓRZYSTA IV
Ale nie umarł śmiercią naturalną.
CHÓRZYSTA V
Co daje postaci posmak sensacji.
CHÓRZYSTA VI
A także szczyptę heroizmu.
CHÓRZYSTA I
Przez trzy akty trzeba wysilać dociekliwość.
CHÓRZYSTA II
Aby rozwiązać ten węzeł.
CHÓRZYSTA III
Wzniosłych kłamstw i płytkich hipotez.
CHÓRZYSTA IV
Dlatego będziemy musieli posługiwać się cudzymi
oczyma.
CHÓRZYSTA V
Znajdzie się tu zatem coś dla krótkowidzów i coś
dla dalekowidzów.
CHÓRZYSTA VI
Najmniej dla tych, którzy widzą dobrze.
CHÓRZYSTA I
Autor kazał przeprosić i powiedzieć, że odpowie-
dzi nie da.
CHÓRZYSTA II
Mówi, że sam nie wie.
CHÓRZYSTA III
Powiada, że jakby wiedział, toby napisał dzieło
po niemiecku.
CHÓRZYSTA IV
A nie zwoływałby aktorów i nie szarpałby za
sznurek.
CHÓRZYSTA V
No cóż, ale nie wie.
CHÓRZYSTA VI
I my, którzy sztukę godzenia się na wszystko
doprowadziliśmy do szczytu, także z tym musimy
się pogodzić.
CHÓRZYSTA I
Okolicznością łagodzącą jest fakt, że sztuka po-
chodzi z czasów zamierzchłych.
CHÓRZYSTA II
Wtedy technika przesłuchań stała na niskim po-
ziomie.
CHÓRZYSTA III
Sokrates dopiero wynalazł dialektykę.
CHÓRZYSTA IV
Praktyczny podręcznik dla sędziów śledczych zo-
stał opracowany znacznie później.
CHÓRZYSTA V
Dlatego oskarżony tak długo broił.
CHÓRZYSTA VI
A głowa jego, wyrzucona na wysoki brzeg naszych
czasów, ma zamazane rysy.
CHÓRZYSTA I
My nie zrobimy potomnym takiego kawału.
CHÓRZYSTA II
Wszyscy wysłani na tamtą stronę będą mieli do
szyi przytwierdzony kamień z paragrafem, na
który umarli.
CHÓRZYSTA III
Wszystkie inne materiały zostaną zniszczone, aby
nie stanowiły pokusy dla psychologów.
CHÓRZYSTA IV
Paru niewinnych i nieomylnych zabalsamujemy.
Dzieła ich też zabalsamujemy i będziemy poka-
zywać motłochowi. Całkiem bezpłatnie.
CHÓRZYSTA V
W ten sposób ludzkość wyzwolona będzie od
dramatów i od sztuki, która rodzi się z wątpie-
nia.
CHÓRZYSTA VI
I zostanie tylko historia dowiedziona sposobem
geometrycznym.
Odgłos przypominający świst bata.
CHÓR
Zaczynamy.
AKT PIERWSZY
Scena pierwsza
Więzienie kamienne. Mrok. Na pryczy człowiek okryty
płaszczem. Schody po lewej stronie. Małe okno. Wcho-
dzi Wysłannik Rady i Strażnik.
WYSŁANNIK
Ś
pi?
STRAśNIK
Ś
pi. Wciąż śpi. Śpi w południe i w nocy.
WYSŁANNIK
Chory?
STRAśNIK
Nie. Mówi, że przyzwyczaja się do śmierci. Ory-
ginał.
WYSŁANNIK
Zbudź go.
STRAśNIK
Prosił mnie wczoraj, aby mu dać spokój. Przy-
chodzą tu wciąż ludzie i męczą go. Ty jesteś jego
uczniem?
WYSŁANNIK
Nie. Urzędowa sprawa.
STRAśNIK
A, to co innego, (potrząsa ramieniem śpiącego i wo-
ła) Człowieku! Z mrocznej krainy marzeń wróć na
ziemię jałową i kamienną! Przyzywam cię!
Leżący budzi się, spuszcza nogi z pryczy, przykłada
ręce do oczu. Strażnik śmieje się.
WYSŁANNIK
Ja do ciebie, Sokratesie.
SOKRATES
Aaa.
WYSŁANNIK
Przerwałem ci sen?
SOKRATES
Tak.
WYSŁANNIK
Co ci się śniło?
SOKRATES
Nicość - żywioł łagodny i kołyszący.
WYSŁANNIK
Rozumiem, coś jak morze. Poznajesz mnie?
SOKRATES
Nie
WYSŁANNIK
Jestem wysłannikiem Rady. Przychodzę tu z misją.
Do Strażnika gest, aby zostawił ich samych.
Scena druga
WYSŁANNIK
Pojutrze, jak ci wiadomo, przypływa statek z Delos.
To znaczy, pojutrze wypijesz truciznę. Sam chyba
rozumiesz, że wygrzebaliśmy ten stary przepis re-
ligijny po to tylko, aby ułatwić ci ucieczkę.
SOKRATES
Tak.
WYSŁANNIK
Więc Rada jest zaniepokojona twoją opieszałoś-
cią. Co ty właściwie sobie wyobrażasz?
SOKRATES
Po prostu jestem zadowolony z lokalu. Przedtem
chodziłem po ulicy i moje wykłady miały charak-
ter przypadkowy. Był to właściwie zbiór mniej
lub więcej dowcipnych aforyzmów. Teraz mam
szkołę jak szanujący się sofista. Dzięki wam stwo-
rzę rzecz godną podziwu - system.
WYSŁANNIK
Nie żartuj. Po mieście krąży plotka o twoim
ostatnim wykładzie na temat prawa. Mówią, że
był świetny, chociaż bardzo reakcyjny.
SOKRATES
No, no.
WYSŁANNIK
Postawiłeś tam tezę, że praw trzeba słuchać.
SOKRATES
Tak.
WYSŁANNIK
Nawet gdy są dla nas okrutne.
SOKRATES
Nawet wtedy.
WYSŁANNIK
Ja, Sokratesie, jestem zwykłym urzędnikiem
i chciałbym to dobrze zrozumieć. Bo rzecz wydaje
się ważna.
SOKRATES
I tak jest bez wątpienia.
WYSŁANNIK
Tylko ty mi nie przeszkadzaj, jak będę mówił.
Odpowiadaj: tak lub nie. Kupcy feniccy podają,
ż
e w głębi Afryki żyją plemiona, które składają
ofiary z ludzi. Takie jest ich prawo. Prawo la-
kedemońskie nakazuje uśmiercać słabe dzieci.
Cóż ty na to, Sokratesie?
Sokrates milczy.
Gdyby u nas zjawił się tyran i wydał ustawę, że
wszystkim dorosłym Ateńczykom należy obciąć
prawą dłoń - co byś powiedział o Ateńczykach,
którzy poddaliby się temu prawu? Zapewne, źe
spadli do rzędu niewolników.
Sokrates milczy.
Oczywiście, możesz powiedzieć, że za naszym
prawem stoi mądrość ludu, a za tamtymi sza-
leństwo tyranów. Ale chyba w gruncie rzeczy to
wszystko jedno, kto jest autorem, jeden głupiec
czy pięciuset. Chodzi o to, czy się wszyscy na to
godzą. Czy nie jest tak, jak mówię?
Sokrates milczy.
A to, czy się godzą, po czym się poznaje? Czy
po minach zadowolonych, czy po procesjach chłop-
ców z pochodniami? Sam wiesz dobrze, że to
zawsze można zrobić. Więc po czym? Po tym, że
wszyscy słuchają praw, choćby się wewnętrznie
buntowali. Tak więc, Sokratesie, twoja obrona
praw jest w gruncie rzeczy obroną władzy. I to
władzy absolutnej. Jesteś totalistą.
SOKRATES
Mów dalej.
WYSŁANNIK
Od kilku lat żaden wyrok w Atenach nie był wy-
konany. Skazani wychodzą z więzienia w biały
dzień, idą do Pireusu, wsiadają na okręt, a po-
tem piszą z Krety lub Miletu obelżywe listy.
Czasem przysyłają parę oboli „za niezapomnia-
ny pobyt w uroczym hotelu u stóp Akropolu".
My wiemy, co cię najbardziej boli. Nie brak kul-
tury filozoficznej ateńskich szewców i rzeźników,
ale - miękkość Hellady. Młodzież powtarza twój
aforyzm: - „Nic tak nie wzmacnia duszy i ciała,
jak ranne wstawanie i alternatywa".
SOKRATES
Czy to wszystko, co masz do powiedzenia?
WYSŁANNIK
Nie, jeszcze wniosek. Nie udało się uleczyć logiką,
chcesz nas ratować zbrodnią. Chcesz, abyśmy
poczuli twoją krew. Chcesz nowej siły, a choćby
tyranii i okrucieństwa. Bo dopiero po tym, jak
sądzisz, może przyjść nowa wolność i Perykles,
i symetria, dobra architektura i poezja. A także
całe dostojeństwo życia, dostępne teraz tylko
w teatrze. W gruncie rzeczy jesteś politykiem
z tendencjami do zamachu stanu. Dlaczego nic
nie mówisz?
SOKRATES
Myślę o czymś z żalem.
WYSŁANNIK
O czym?
SOKRATES
ś
e mam niewiele czasu i że wyzwoliłem potwo-
ra.
WYSŁANNIK
Spróbój go znowu usidlić.
SOKRATES
Za późno.
WYSŁANNIK
Nigdy nie jest za późno. śyjesz jeszcze. Jutro
znów tu będę. Wolałbym zastać pustą celę.
Scena trzecia
STRAśNIK
Nie podobał mi się ten twój nowy znajomy.
Uczeń?
SOKRATES
Nie. Urzędnik.
STRAśNIK
To znaczy też goły. Czas, Sokratesie, przyjmować
ludzi bogatych. Nie masz jakiegoś znajomego ban-
kiera?
SOKRATES
Nie.
STRAśNIK
Szkoda. Bo widzisz, w pierwszych dniach taksa za
zwolnienie jest bardzo niska. Potem dochodzą kosz-
ta utrzymania. Ja tam o sobie nie mówię. U mnie
cena stała: pięć oboli. Przestępstwo też nie gra
roli. Wszystko mi jedno, czy „zakłócenie porządku
w stanie nietrzeźwym", czy „matkobójstwo". Ale
naprzód musisz z tymi na górze załatwić. A ci na
górze mówią, że trzeba stosować progresję. Bo ina-
czej doszlibyśmy do zupełnej anarchii.
SOKRATES
Wszędzie ta hierarchia wartości.
STRAśNIK
Niby tak. A ciebie to, muszę powiedzieć, żal mi.
SOKRATES
Dlaczego?
STRAśNIK
ś
e przyjaciół nie masz. Tylu się koło ciebie kręci,
a żaden nie wyłoży.
SOKRATES
Może by nawet który wyłożył. Tylko widzisz,
stary jestem. Ryzyko.
STRAśNIK
Takich rzeczy to ty mi nie mów. Jakbyś miał kogo
bliskiego, toby za ciebie wyłożył. I mógłbyś uciec.
A tak to co - zginiesz. Czy masz coś do sprzedania?
SOKRATES
Nic.
STRAśNIK
Tak. Widziałem twoją żonę i synów - biednie
wyglądają. Ty też nie najlepiej. śeby ci przynaj-
mniej pojutrze jakiś lepszy płaszcz przynieśli. Ja
bym ci pożyczył, ale się boję, że mi z nim uciek-
niesz na drugi brzeg, (śmieje się) Ja to nawet
ciebie lubię. Ale ludzie ciebie nie lubią. Mówią,
ż
e jesteś zarozumiały i że bogów nie uznajesz.
SOKRATES
Kto tak mówi?
STRAśNIK
Ludzie.
SOKRATES
A ty co mówisz?
STRAśNIK
Ja ciebie mało znam. Ale myślę, że ludzi trzeba
szanować nawet wtedy, gdy wierzą w bogów.
Religia to piękna rzecz. Łatwo kochać żonę, która
ś
pi przy tobie, ale Afrodytę...
SOKRATES
A ty wierzysz w bogów?
STRAśNIK
Wierzę, jak grzmi. Ale nawet kiedy jest pogoda,
modlę się.
SOKRATES
Do kogo?
STRAśNIK
Do nieba. Wznosi się serce do góry i zaraz na
piersi spływa ciepło.
Na schodach ukazuje się Platon.
PLATON
Już jesteśmy, mistrzu. Czy można ich zawo-
łać?
SOKRATES
Wchodźcie, (do Strażnika) Przerwali nam. Nawet
nie wyobrażasz sobie, jak mnie te lekcje nudzą.
Z tobą to co innego. Od razu do zagadnień naj-
ważniejszych.
STRAśNIK
Słuchaj, Sokratesie. Pomów z nimi. Może któryś
z nich za ciebie wyłoży. Mówią, że Platon ma
dużo pieniędzy.
SOKRATES
Dobrze, dobrze. Idź już.
Scena czwarta
Wchodzą uczniowie.
UCZNIOWIE
Witaj, mistrzu!
SOKRATES
Dzień dobry. Może Ksenofont powie, o czym mó-
wiliśmy ostatnio.
KSENOFONT
Ostatnio rozważaliśmy prawdziwość równania:
rozum = dobro = szczęście. Podaliśmy definicję
tych pojęć. Szereg przykładów z życia. Potem
była dyskusja.
SOKRATES
Kto zabierał głos?
KSANTIASZ
Ja.
SOKRATES
Słuchamy, Ksantiaszu.
KSANTIASZ
U nas w Tebach żył bardzo mądry człowiek imie-
niem Sofron. Kiedy umarła mu córka - powiesił
się.
FAJDROS
Tak było. I nikt nie mówił: „Sofron przed śmiercią
zgłupiał", tylko: „To była jego jedyna córka".
PLATON
Ja cię pytałem, Sokratesie, dlaczego Edyp, który
niewątpliwie był mądry i dobry, nie był szczęśli-
wy. Mądrość jest jednym z warunków szczęścia,
ale jest jeszcze przeznaczenie.
FEDON
Kiedy budzę się w nocy i uświadamiam sobie
nagle, że jestem, odczuwam ból. Wtedy powta-
rzam twój katechizm. „Kim jesteś? Człowiekiem.
Kim jest człowiek? Zwierzę śmiejące się i rozum-
ne. Co trzeba człowiekowi? Wiedzieć. A szczęście?
Szczęście jest dzieckiem wiedzy." Wtedy zamiast
lęku czuję w sobie pustkę. Dotykam twarzy. Znów
wraca lęk.
SOKRATES
Sądziłem, że dorośliście do abstrakcji, tymczasem
wy naprawdę rozumiecie tylko obrazy. No cóż,
za mało czasu na nauczanie mądrości, więc może
parę uwag z zakresu higieny.
Laches! Ty zdaje się nie jesteś niedoszłym poetą.
LACHES
Nie, Sokratesie. Uczyłem się rzeźby.
SOKRATES
Masz zatem kwalifikacje na filozofa. Wyobraź
sobie, Lachesie, że masz w piaskowcu wyrzeźbić
głowę Apollina. Czego ci do tego potrzeba?
LACHES
Narzędzi i bloku.
SOKRATES
Czy możesz sobie wyobrazić blok piaskowca?
LACHES
Zanim to powiedziałeś, wyobraziłem sobie.
SOKRATES
Widzisz, doskonale się rozumiemy. Będzie to za-
tem biały sześcian. Załóżmy, że będzie to sześcian
o gładkich ścianach i stosunek szerokości do dłu-
gości będzie budził w nas uczucie zadowolenia.
Teraz uderzasz dłutem...
LACHES
Zanim uderzę, myślę że kamień ginie i nie wia-
domo, czy to, co się z niego wyłoni, będzie dos-
konalsze od prostego sześcianu o jego pięknych
proporcjach.
SOKRATES
Tak, ale teraz już wiesz, że wszystkie rzeczy
tego świata rodzą się z prostych kształtów i do
nich kiedyś powrócą. Spójrz chłodno na linie za-
mykające przedmioty: widzisz stożki, kule, sześ-
ciany. Są bez barwy. Leżą w przestrzeni, jakby
je ułożyła ręka szukająca ładu. Spośród wszys-
tkich zmysłów najmądrzejsze są oczy. Oczy chro-
nią duszę od zamętu. Uleczy was spokój, jaki
zsyła linia gałęzi położona na tło zimowego nieba.
Ty, Fedonie, jeśli budzisz się w nocy, zapalaj
ś
wiatło. Nie leż w ciemności, bo wtedy zatopią
ciebie mętne muzyki. Zapalaj światło i obserwuj
przedmioty swego pokoju. Wszystko jedno co: mo-
ż
e to być sandał albo krawędź stołu. Nauczcie
się skorupy świata, zanim wyruszycie szukać jego
serca. Koniec na dzisiaj. Odejdźcie.
Wychodzą. Ściemnia się.
Scena piąta
SOKRATES mówi do nadchodzących cieni
Kiedy po ostatnim pytaniu
następuje milczenie
kiedy biały kamyk spokoju
poczyna kruszyć się w palcach
słyszę -
przez ciszę puszystą jak sierść
widzę -
przez czarne i białe pasma
falującego powietrza
dwa flety
dwa rogi
wynurzone nad krawędź
rzeczywistości.
Przychodzisz Dionizosie
po stokroć zabijany
i po stokroć wstający z martwych
który trzepotałeś jak ryba
w sieci sylogizmów
któremu ranę śmiertelną
zadał mój mechaniczny
potwór dialektyki
którego wlokłem za włosy
przez ulice Aten
przychodzisz i mówisz:
„Ja i moi centaurowie
odmówimy nad twoimi zwłokami - czcigodny
Sokratesie
solenną litanię
ś
miechu."
I dalej:
„Natrudziłeś się mizeroto
chciałeś wyzwolić człowieka
od niepokoju od męki wcieleń
dlatego złapałeś dwa najdalsze wyrazy
i zszyłeś śmieszną formułę
rozum równa się szczęściu.
Czy słyszysz rechot
czy widzisz jak trzęsie się
przenajświętszy brzuch
matki Natury?"
A oto moja odpowiedź:
Zaprawdę to przykra rzecz
być bogoburcą i walczyć z diabłem
i w końcu być pokonanym przez diabła
bo wedle wszelkiego prawdopodobieństwa
zwycięstwo należy się tobie
Dionizosie.
Być może rozum - jak twierdzisz -
jest instynktem śmierci
echem nicości.
Zapędziłeś mnie do tej pieczary
i otoczyłeś tłumem postaci
noszących moje imię
to jest ostatnia twoja pokusa
0 Kusicielu.
Przychodzą i pytają
kto jest prowdziwy Sokrates?
Chcesz abym doznał zawrotu głowy
na widok moich podobizn
1 abym ratując się od szaleństwa
ukląkł przed boską lekkomyślnością
i świętą grą pozorów.
Masz dwie noce Dionizosie
abyś mnie uwodził
ja mam dwa dni
abym się uczył trwania
i może w końcu
zrywając maskę po masce
odczytam martwiejącymi palcami
własną twarz.
Kurtyna
Pierwsze intermedium chóru
Scena jak w prologu. Trzech chórzystów siedzi
na ziemi i gra w kości.
CHÓRZYSTA I
Co słychać w mieście?
CHÓRZYSTA II
Nic.
CHÓRZYSTA III
Cebula podrożała.
Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I
Mówią, że będzie wojna.
CHÓRZYSTA II
Kto mówi?
CHÓRZYSTA I
Bankierzy.
CHÓRZYSTA III
Et, oni zawsze.
CHÓRZYSTA I
Ale Spartanie urządzają raz po raz manewry na
granicy. Będzie wojna najdalej w jesieni.
CHÓRZYSTA III
Będzie albo nie będzie.
Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I
W porcie zastój.
CHÓRZYSTA II
Mieli przyjechać Fenicjanie po ceramikę i tka-
niny.
CHÓRZYSTA III
Nie przyjechali. Jedno jest pewne: pojutrze statek
z Delos przyjedzie.
CHÓRZYSTA I
A propos, co z Sokratesem?
CHÓRZYSTA II
Siedzi. Wszyscy namawiają go do ucieczki. Ale
on się uparł. Demon mu odradza.
CHÓRZYSTA III
Dziwak.
Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I
Ja wam powiem, dlaczego Sokrates nie ucieka.
CHÓRZYSTA III
No?
CHÓRZYSTA I
On nie znosi morza. Na sam widok wymiotuje.
CHÓRZYSTA II
Jeszcze jeden dowód, że nie jest Grekiem. Nie
lubi morza, nie lubi chłopców. Wina też nie lubi.
Odmieniec.
CHÓRZYSTA III
Mówią, że jego pradziad po stronie matki był
niewolnikiem trackim.
CHÓRZYSTA I
Bardzo możliwe.
Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I
Kto wygrał?
CHÓRZYSTA IV
Ja.
CHÓRZYSTA I
Gracie dalej?
CHÓRZYSTA IV
Gramy do końca. A potem jeszcze raz.
AKT DRUGI
Scena pierwsza
Następny dzień rano. Ta sama sceneria.
WYSŁANNIK
Ś
pi?
STRAśNIK
Ś
pi. Wciąż śpi. Dziś w nocy krzyczał przez sen.
WYSŁANNIK
Co krzyczał?
STRAśNIK
Nie wiem. Wołał kogoś, a potem go odpędzał.
WYSŁANNIK
Imienia nie słyszałeś?
STRAśNIK
Nie.
WYSŁANNIK
Słuchaj, czy wy się tu dobrze z nim obchodzicie?
STRAśNIK
Pewnie, że dobrze. Cóż ty myślisz? On tak sam
z siebie krzyczał.
WYSŁANNIK
A jak tu z wiktem?
STRAśNIK
Nie najlepiej. Mówi, że jest głodny. Czasem nawet
wypija oliwę z kaganków.
WYSŁANNIK
Zbudź go.
STRAśNIK
Sokratesie! Ten pan z Rady. Wstawaj. Już dość
tego spania.
Sokrates budzi się. Przeciera twarz.
WYSŁANNIK
Dzień dobry, Sokratesie.
SOKRATES
Dzień dobry. Czy nie rozumiesz, że nie można
budować dramatu na takiej monotonii?
WYSŁANNIK
Przychodzę po raz ostatni.
SOKRATES
A więc zaczynaj.
WYSŁANNIK
Zaczynam. Długą chwilę stałem nad tobą, gdy
spałeś. Twoja twarz we śnie zwierza się.
Wklęsłe skronie, zapadnięte usta i głębokie
bruzdy przez środek policzka mówią jedno:
jesteś u kresu sił. Spisz dużo, ale sen nie
przynosi ci odpoczynku. Budzisz się pełny nie-
smaku i zamętu. Czujesz, jak ciało twoje ucie-
ka od ciebie. Ręce i nogi cierpną, serce nie
nadąża za oddechem. Zostaje tylko imię, które
łączy luźne części. I tęsknisz do chwili, gdy
obce ręce zanurzą imię w kamieniu. Jesteś,
Sokratesie, śmiertelnie zmęczony i marzysz
o odpoczynku głębszym niż sen. Jeśli to nie
jest prawda, zaprzecz.
Sokrates milczy.
To jest normalne. Ale nienormalna jest w tobie
pokusa teatralności. Wiemy dobrze, jak drobiaz-
gowo opracowałeś z uczniami wszystkie twoje
„przypadkowe" spotkania na ulicy, w lesie czy
na rynku. Cudzoziemcom to się podobało, ale my
patrzymy na to jak na ograną farsę. Więc czując
teraz, że zbliża się śmierć, sięgnąłeś po maskę
tragiczną. Sokrates, który przeziębił się wracając
z uczty i umarł na zapalenie płuc, czy Sokrates
ginący w więzieniu, skazany przez lud, który nie
potrafi udźwignąć jego mądrości? Nie ma wąt-
pliwości, co wybrać. A więc wybrałeś to, co łat-
wiejsze. Prawda?
Sokrates milczy.
A z tą twoją szkołą. Za rok, dwa rozpadłaby się
ostatecznie. Młodzi chłopcy, którzy przychodzą
do ciebie z daleka, nie chcą uczyć się w nieskoń-
czoność logiki. Chcą wiedzieć, ilu jest bogów, na
czym opiera się ziemia i co dzieje się z człowie-
kiem po śmierci. Z tych trzech pytań tylko na
jedno będziesz znał odpowiedź, i to dopiero jutro.
Tak więc uciekasz w śmierć przed samotnością
i opuszczeniem. To jest twój czyn bohaterski.
Wiesz, co robi wódz po klęsce?
SOKRATES
Wiem.
WYSŁANNIK
No więc. Na górze wszystko załatwione. Możesz
wybrać sposób, jaki ci się podoba. Jeśli chcesz,
przyślemy ci felczera, który bezboleśnie otwiera
SOKRATES
Dziękuję. W tym wszystkim, co mówisz, widzę
wielkie udręczenie.
WYSŁANNIK
Dręczy mnie sposób, w jaki uwikłałeś nas w swo-
ją śmierć. Myśmy naprawdę ciebie nie chcieli
skazać. Teraz nie możemy się wycofywać. Ape-
lujemy przeto do twojej lojalności. Do jutra mu-
sisz zniknąć. Jeśli ucieczka z ciałem wyda ci się
zbyt ciężka - zostaw je tutaj.
Wychodzi.
Scena druga
STRAśNIK
No?
SOKRATES
Nic.
STRAśNIK
Ź
le z tobą.
SOKRATES
Tak sądzisz?
STRAśNIK
Na górze wszystko przygotowane. Mówią, że jak-
byś chciał dzisiaj, to możesz dzisiaj. Wszystko
gotowe.
SOKRATES
Wiesz, mój drogi, Sokratesa też trzeba przygo-
tować.
STRAśNIK
E, tobie to wszystko jedno - twardy jesteś. Mó-
wili, żebym cię namawiał. Jutro napcha się tu
pełno ludzi, przyjdą kobiety, będzie krzyk. A dzi-
siaj można spokojnie, po cichutku.
SOKRATES
Wczoraj namawiałeś mnie do ucieczki i dziś znów
namawiasz mnie do ucieczki.
STRAśNIK
Nie, dzisiaj już nie. Teraz już wszystko przygo-
towane.
SOKRATES
Myślę, że jeszcze nie wszystko. O, choćby - ucz-
niowie. Zaczepiłem płaszcz o krzak i teraz boję
się ruszyć - żal mi płaszcza.
STRAśNIK
Widzę, że przygadujesz się o ten płaszcz. No
dobrze, dobrze. Jeśli jutro nie przyniosą ci go
z domu - pożyczę tobie. Nie możesz pić trucizny
w takim łachu.
Wychodzi.
Scena trzecia
Platon ukazuje się na górze schodów.
PLATON
Witaj, mistrzu.
SOKRATES
Jak się masz.
PLATON
Wracamy z próby chóru. Będziemy śpiewali na
twoim pogrzebie fragment Eurypidesa:
O zacny ojców płodzie ty,
O płodzie zacnych matek.
Jutro wszystko tak, jak ustaliliśmy?
SOKRATES
Tak.
PLATON
Przyjdziemy tu przed zachodem słońca.
Ostatnie promienie
padają na głowę mędrca
uczniowie
z płaszczami zarzuconymi na głowę
stopień po stopniu
wchodzą
w noc.
SOKRATES
Napisałeś elegię?
PLATON
Ty nie rozumiesz tego. Czego się dotknę, muszę
nazywać.
SOKRATES
Ucz się geometrii, Platonie.
PLATON
Może do tego w końcu dojdzie. Pośród słów nie
jestem szczęśliwy.
SOKRATES
Wiem o tym.
PLATON
Widzę świat jak w rozbitym lustrze - załamany
i postrzępiony. Nie ma związku między przed-
miotem a jego wyglądem, między istotą a myślą.
Pragnąłbym poznać choćby najdrobniejszą rzecz
dokładnie z wszystkich stron, od środka, od tego,
co czuje i czym jest w oczach gwiazdy. Gdybym
to wiedział o najnędzniejszym kamieniu - zbu-
dowałbym wiedzę o sprawach ludzkich i boskich.
SOKRATES
Cierpisz od pozorów.
PLATON
Tak. Świat składa się z pozorów. Wszędzie cienie,
tylko cienie. Ale gdzie jest rzecz, która rzuca cień?
SOKRATES
Mówiłem o tym, Platonie.
PLATON
Ty wciąż mówiłeś o człowieku, jaki ma być, co
to jest dzielność, co to jest dobro. To nie jest
najważniejsze. Najważniejszy jest świat. Tajem-
nice skał, powietrza, światła i wody. Na człowieka
też trzeba patrzeć jak na rzecz. To pozwala łat-
wiej znosić miłość i śmierć.
SOKRATES
Osobliwy przypadek. Dwa potwory walczą o cie-
bie: potwór poezji i potwór rzeczywistości.
PLATON
Powiem ci coś jeszcze. Niedawno umarł mój
przyjaciel. Na wieść o jego śmierci poczułem
natchnienie. Napisałem poemat. Potem dopie-
ro ogarnął mnie prawdziwy żal. Zacząłem cier-
pieć.
SOKRATES
Pisz, Platonie, wiersze. Trzeba świat pokrzepić
fałszywymi Izami.
PLATON
To wszystko, co mi zostawisz?
SOKRATES
Wszystko.
PLATON
Trochę kpin.
SOKRATES
Coś więcej, Platonie. Trochę ironii.
Scena czwarta
Wchodzą uczniowie.
UCZNIOWIE
Witaj, mistrzu!
SOKRATES
Witajcie. O czym była mowa na ostatnim wykła-
dzie?
UCZEŃ I
Jak zwykle, że rozum równa się szczęściu. I dyg-
resja o sposobach patrzenia. O tym, aby dostrze-
gać ostre krawędzie rzeczy.
SOKRATES
Musicie wybaczyć. Dzisiejszy wykład będzie tro-
chę niesystematyczny. Jestem bowiem pod wra-
ż
eniem snu. Śniło mi się, że usnąłem na dnie
kamiennego wąwozu. Była noc. Cisza. Nagle usły-
szałem zbliżający się tętent. Rósł. Ktoś pędził,
aby mnie stratować. Naraz wszystko ucichło, jak-
by się oddaliło. Cisza. I znów ten ohydny, zbli-
ż
ający się hałas.
UCZEŃ II
To Dionizos nawiedza cię w nocy, Sokratesie.
UCZEŃ III
On lubi przychodzić nocą.
UCZEŃ IV
U nas we wsi opętał trzy dziewczęta. Poszły
w góry. Teraz żyją z dzikimi kozłami.
SOKRATES
Nie ma Dionizosa. Dwa wieki temu dopadli go
na skalnym pustkowiu i obdarli ze skóry. Skła-
dacie ofiary gnijącemu bogu. To, o czym mówię,
to sprawa krwi. Jest w nas krew jasna i ciemna.
Jasna obmywa nasze ciało i krzepi je. Określa
kształt człowieka. Gromadzi się pod czaszką.
Ciemna bije głęboko w piersi. Jest to źródło męt-
nych obrazów wróżbiarzy i poetów. Jeśli usłyszcie
w sobie tętent, jest to głos ciemnego źródła. Kiedy
dotrze do serca, nie ma ucieczki przed lękiem.
UCZEŃ I
Mnie się zdaje, Sokratesie, że nie tylko w nas
bije ciemne źródło. Jest ono w środku wszystkich
rzeczy: w drgającym powietrzu nocy, na dnie
ś
wietlistych wód, a nawet w żółtej pięści słońca.
Dla ciebie świat jest wykuty z kamienia. Ale
wiedz, serce kamieni drży czasem jak serce ma-
łych zwierząt.
UCZEŃ II
Lęk łączy się z lękiem, wszystko co żyje i prze-
mija, pociesza się w lęku. My cząstki rozgrzanego
powietrza, my kwiaty, my ludzie jednoczymy się
przeciw nieodwracalnej katastrofie.
SOKRATES
Jeśli nawet jest tak, jak mówicie, naszą rzeczą
jest przebić się ku temu, co ponad chaosem źródeł
trwa jak gwiazda.
UCZEŃ II
Ale czy wolno zdradzić ziemię?
SOKRATES
Nie ma ciebie i cienia drzew i ptaków, ziemi
i nieba. Jest tylko nieruchoma jedność.
UCZEŃ II
Tylko cyfra.
SOKRATES
Bez początku, bez końca, nieruchoma, niepodzielna.
UCZEŃ II
Ciało i dusza schodzą w głąb. W ciemnym wnę-
trzu ziemi usychają i rodzą się nowe istoty. Ty-
siące nowych stworów niepodobnych do niczego,
co było przedtem, różnych od tego, co będzie
potem.
SOKRATES
Cóż. Nie przekonam was. Zbyt młodzi jesteście.
Ogłuszeni kłótnią życia i śmierci. Ale kiedyś po-
rzucicie dom pełen hałasów. I zacznie się wasza
podróż w górę. Ku nieruchomej, białej, niepo-
dzielnej liczbie. Późno już, wracajcie do domu.
Scena piąta
SOKRATES sam
I. Naprzód do Ciebie. Prośba, abyś mnie nie
opuścił. Abym do końca czuł Twoją chłodną rękę
na czole. I nieruchome oczy w moich oczach.
I blask.
II. Daj jeszcze trochę sił. Wiesz, jak kocham
kształt i określoność. Zawsze byłem przywiązany
do ciała i jego tylko pewny. Więc kiedy zaczną
mi odbierać wszystko, od władzy w nogach do
ostatniej myśli - spraw, abym nie krzyczał.
III. Nie wiem, czy zechcesz coś ocalić. Mówią,
ż
e spośród rozrzuconych kości wyjmujesz płomyk,
który krąży po mokrych łąkach świata. Nie chcę
takiej nieśmiertelności. Jeśli mam istnieć dalej
pod jakąkolwiek postacią, spraw, abym był istotą
kochającą definicję.
IV. Dziękuję Ci za życie, które upłynęło tak, że
nigdy nie zaparłem się trzeźwości. Nie wstydzi-
łem się także zawrotów głowy, jakie zsyła pełna
ś
wiadomość.
V. Nie głosiłem Twego imienia. Nie składałem
Tobie ofiar. Nie zachęcałem uczniów do kultu,
wiedząc, że jest Ci to doskonale obojętne. Chwa-
liłem Cię w koniunkcji i dysjunkcji, a także w ma-
łej świątyni zbudowanej z sylogizmów.
VI. Więc na koniec zwracam się do Ciebie z proś-
bą, abyś mnie opuścił. Abym do końca czuł Twoją
chłodną rękę na czole. I nieruchome oczy w moich
oczach. I światłość.
Podchodzi do okna.
Sokrates pozdrawia drzewo za oknem. Teraz wie-
my oboje, że wszystko, co ma się zdarzyć, przy-
chodzi do nas. Losu nie należy szukać - mówiłeś.
Trzeba dojrzewać, rosnąć w górę, rzucać nasiona
i cień — czekać. Aż kiedy przyjdzie to, co ma
przyjść - przyjąć. Cokolwiek to będzie: wiatr
wiosenny czy topór. Mam głowę pełną siwych
włosów i ładu. Ty masz głowę pełną zielonego
szumu. A jednak od ciebie nauczyłem się mądro-
ś
ci trwania. Korzeniom twoim kłania się Sokra-
tes.
Kurtyna
Drugie intermedium chóru
Trzech chórzystów gra jak poprzednio.
CHÓRZYSTA I
Co słychać?
CHÓRZYSTA II
Nic.
CHÓRZYSTA III
Mówią, że się zacznie.
CHÓRZYSTA I
Co?
CHÓRZYSTA III
Tego nie mówią.
CHÓRZYSTA II
Bzdury.
Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I
W mieście słyszałem, że w Sparcie zanosi się na
rewolucję.
CHÓRZYSTA II
Jak sobie krwi upuszczą, może nie będzie wojny.
CHÓRZYSTA III
Wojny zawsze będą.
CHÓRZYSTA I
Dopóki lud nie ujmie władzy w swoje ręce.
CHÓRZYSTA III
Wtedy...
CHÓRZYSTA II
Tak, tak. Wiecznie to samo.
Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I
A propos. Co z Sokratesem?
CHÓRZYSTA II
Siedzi. Jutro egzekucja.
CHÓRZYSTA III
Wszystko to jest dość zagadkowe.
CHÓRZYSTA II
A ja w tym widzę polityczną robotę. Dostał od
kogoś złoto, aby skompromitować nasz wymiar
sprawiedliwości.
CHÓRZYSTA I
Dla mnie sprawa jest prostsza. Sokrates jest dla
Ateńczyków człowiekiem niepokojącym, nikt wła-
ś
ciwie nie wie, co w nim siedzi. Chcą go roztłuc
i zobaczyć, co jest w środku.
Cisza, stuk kości.
CHÓRZYSTA I
Kto wygrał?
CHÓRZYSTA IV
Ja.
CHÓRZYSTA I
Gracie dalej?
CHÓRZYSTA IV
Gramy do końca. A potem jeszcze raz.
AKT TRZECI
Scena pierwsza
STRAśNIK
Jak się masz, Sokratesie?
SOKRATES
Dzień dobry.
STRAśNIK
Dla mnie dobry, ale ty, nieboraku, nie będziesz
dzisiaj oglądał gwiazd. Nie chciałbym być w two-
jej skórze.
SOKRATES
To nie jest takie straszne, tylko te ostatnie go-
dziny się dłużą.
STRAśNIK
Widzisz, trzeba było wczoraj, tak jak radziłem.
SOKRATES
Słuchaj, widziałeś tu jakieś egzekucje?
STRAśNIK
Parę widziałem.
SOKRATES
Czy wiesz, co się wtedy czuje?
STRAśNIK
Przy cykucie to jest tak: naprzód szpilki po całym
ciele. Potem drętwienie nóg, jakbyś spił się cięż-
kim winem. Głowa najdłużej działa. Można także
mówić. Wreszcie przychodzi czkawka i dreszcze.
No i koniec. Co potem, to już ty sam powinieneś
wiedzieć.
SOKRATES
Ba!
STRAśNIK
ś
eby trucizna szybciej działała, trzeba po wypiciu
chodzić.
SOKRATES
O widzisz! To jest cenna rada. Prawdziwie przy-
jacielska rada.
STRAśNIK
Na młodych działa szybciej niż na starych. Wszys-
tko zależy od tego, jak krew płynie. Więc trzeba
się rozruszać. Masz dzisiaj prawo do dłuższej
przechadzaki po podwórzu.
SOKRATES
Chętnie z tego skorzystam.
STRAśNIK
No to chodźmy!
Scena druga
Scena pusta. Po chwili wchodzi Ksantypa. Siada na
pryczy. W jakiś czas potem Platon.
PLATON
Witaj!
KSANTYPA
Witaj!
PLATON
Czekasz na niego?
KSANTYPA
Czekam. Myślałam, że to już po wszystkim.
PLATON
Czekamy na statek.
KSANTYPA
Czy na pewno dzisiaj przyjedzie?
PLATON
Tak, powinien już być.
KSANTYPA
Powinien już być. Jestem niespokojna. Wczoraj
oparł głowę na moich piersiach i plecy zaczęły
mu dziwnie drżeć.
PLATON
Boisz się o niego?
KSANTYPA
Nie, boję się o siebie. Jestem stara. Nie ma we
mnie już miejsca na uczucie. Chcę, aby odszedł
ode mnie taki, jakim był - nieznany.
PLATON
Zastanawiam się, co was połączyło!
KSANTYPA
Spotkałam go na ulicy, potem zaczął chodzić za
mną jak cień. Czułam jego oczy we włosach, na
twarzy, na skórze. Argus.
PLATON
Inni nazywają to miłością od pierwszego wejrzenia.
KSANTYPA
To był strach. W tym czasie Sokrates był młodym,
tęgim chłopcem. Był lubiany - to znaczy prze-
ciętny. Oczy, które na niego patrzyły, były to
oczy przyjazne, niczego nie oczekujące.
PLATON
Chcesz powiedzieć, że w w twoich oczach znalazł
pytanie.
KSANTYPA
Nie, lęk. Bałam się go jak zwierzę. I myślę, że
Sokrates na tej podstawie wywnioskował, że jest
w nim nieznana siła, i zaczął szukać tej siły.
PLATON
Siłą Sokratesa jest jego mądrość.
KSANTYPA
Mylisz się. Siłą Sokratesa była jego tajemnica.
Zobaczył ją w moich oczach. Człowiek sam jest
ś
lepy. Musi mieć wokół siebie lustra albo inne
oczy. Kocha - to znaczy przygląda się sobie.
PLATON
I ty odkryłaś jego tajemnicę?
KSANTYPA
Nie, Platonie. Tajemnic się nie odkrywa. To był
błąd Sokratesa, który zabrał się do tego jak do roz-
wiązywania sandałów. Zresztą dla mnie najważ-
niejsze było uwolnić się od strachu. Myślałam, że
najlepszy sposób to będzie wyjść za niego za mąż.
PLATON
Wybacz, ale to nie jest bardzo logiczne.
KSANTYPA
Tak, to była pomyłka. Pamiętam tę pierwszą noc.
Był ciężki jak kamień i milczał. Pierwsze słowo
chciał usłyszeć ode mnie. Gdybym wtedy powie-
działa: „Sokratesie, będziesz królem" - zostałby
królem.
PLATON
A ty powiedziałaś, że będzie filozofem.
KSANTYPA
Nie, ja milczałam. Czułam okrutny wstyd, więc
zacisnęłam oczy i pięści. Powinien był zapytać, tak
jak pytają wszyscy mężczyźni: „Kochanie, czy jesteś
szczęśliwa?" Skłamałabym, że tak, i odtąd byłabym
szczęśliwa. Może nawet pokochałabym go.
PLATON
A tak zjawiła się nienawiść.
KSANTYPA
No widzisz - bardzo proste rzeczy można wyro-
zumować. Tak, to była nienawiść. Szła za nim
jak ogromny cień. I znów Sokrates pomyślał, że
jest wielki. Po raz drugi jego wielkość zamknęła
się we mnie, w mojej nienawiści.
PLATON
Można by pomyśleć, że poza tobą nie było So-
kratesa.
KSANTYPA
A jednak był. Kiedy spostrzegł, że nic ze mnie
nie wydobędzie, przestał mnie zauważać. Gdy
mówił do mnie, unikał mego imienia, bał się
nawet zaimków wskazujących. Stwierdzał: „mat-
ka powinna troszczyć się o wychowanie dzieci"
lub „bałagan w kuchni dowodzi nieporządku
w duszy". Nie mogąc mówić wprost, zaczął my-
ś
leć abstrakcyjnie.
PLATON
To już naprawdę za dużo. Przeceniasz, Ksantypo,
swój wkład. Prawdziwy Sokrates, Sokrates, że
tak powiem, publiczny jest dziełem swoich ucz-
niów. Kiedy kilkanaście lat temu odkryli go, był
jak śpiewak uliczny, niewątpliwy talent, ale bez
ż
adnej kultury. Homera nie znał, dialektykę miał
amatorską i żadnych zainteresowań metafizycz-
nych - słowem, prymityw. Obmyślono cały sys-
tem dokształcania, podsuwając mu niby przypad-
kowych rozmówców, od szewca do sofisty. Ogrom-
na praca.
KSANTYPA
Spieramy się o prawdziwego Sokratesa, jakbyśmy
grali w kości o jego płaszcz. Możemy zgodzić się
na tymczasową definicję: prawdziwy Sokrates to
ten, który musi umrzeć.
PLATON
Tak, musi umrzeć ze względu na swoją szkołę
filozoficzną. Zabłysnął na intelektualnym firma-
mencie Aten i musi zgasnąć, zanim zaczną ana-
lizować ten blask, zanim zapytają Sokratesa
o system. Tylko my wiemy, że nie ma żadnego
systemu. Aby tę tajemnicę zachować, trzeba po-
ś
więcić Sokratesa. Reszta należy do komentato-
rów.
KSANTYPA
Sokrates musi umrzeć, aby Ksantypa nie zako-
chała się w nim. Kiedy parę dni temu oparł
głowę na moich piersiach, uczułam nieznany
przypływ czułości. Był mały i bezradny. Jak myś-
lisz, czy on się boi śmierci?
PLATON
Ach nie, skądże znowu. Od czasu, kiedy rozwiązał
problem nieśmiertelności duszy.
KSANTYPA
Ja nie pytam, co Sokrates sądzi o duszy, tylko
czy się boi śmierci.
PLATON
Będziesz go mogła o to sama zapytać.
KSANTYPA
Zakładasz szczerość?
PLATON
Szczerość to ostatnia maska człowieka żywego.
Następną nakłada śmierć.
KSANTYPA
A ona jak się nazywa?
PLATON
Spokój.
Scena trzecia
Wchodzi Sokrates.
SOKRATES
Witajcie! Przyszliście pożegnać się?
KSANTYPA
Tak.
SOKRATES
No więc żegnaj, Ksantypo.
KSANTYPA
ś
egnaj, Sokratesie. Nie mam do ciebie żalu.
SOKRATES
Dziękuję.
KSANTYPA
To wszystko, co nas różniło, wydaje się teraz
nieważne. Czy nie trzeba ci czego jeszcze?
SOKRATES
Bardzo wielu rzeczy, Ksantypo. Ale o nie sam
muszę się postarać.
KSANTYPA
Co mam powiedzieć synom?
SOKRATES
ś
e ojciec myślał o nich w ostatnim dniu i prosił
bogów, aby wyrośli na uczciwych obywateli.
Jak myślisz, Platonie, czy będą mieli do mnie
pretensję, że umarłem w więzieniu?
PLATON
Nie ma obawy.
SOKRATES
Ja też tak myślę. Nie ma faktu, co do którego
Ateńczycy byliby jednomyślni. Więc żegnaj, Ksan-
typo, dziękuję ci za wszystko.
Ksantypa wychodzi.
A teraz z tobą, Platonie. Czego ci życzyć?
PLATON
Ostatnią prośbę mamy do ciebie, Sokratesie.
SOKRATES
Jaką?
PLATON
Czy możemy być przy twojej śmierci?
SOKRATES
Czy to konieczne?
PLATON
Obiecywałeś.
SOKRATES
No tak, ale zostało mi jeszcze dużo do pogadania
z samym sobą.
PLATON
Nie będziemy tobie teraz przeszkadzali. Przy-
jdziemy przed samą egzekucją. Będziesz jak bo-
hater umierający na tle chóru.
SOKRATES
No dobrze, dobrze. Chociaż wolałbym, aby ten
chór wystawił kto inny.
PLATON
A czy powiesz nam coś o nieśmiertelności duszy?
Myślę, że to byłoby najstosowniejsze zakończenie.
SOKRATES
Idź już, Platonie. Nie przychodźcie wcześniej niż
przed samą egzekucją.
Sokrates cofa się w kąt. Teraz reflektor rzuca na nie-
go ogromny cień pajęczyny, którym Sokrates spętany
jest jak mucha.
Długo dziś ciebie wołałem, musiałeś być zajęty.
Pewnie obserwowałeś. Przyznam się, że najbar-
dziej lubię cię w tej roli. Dwa pilne koraliki oczu
i to doskonałe opanowanie współczucia. Ludzie
mówią, że także pewien rys sadyzmu. Nie wiem.
Wiem tyle, że bystra obserwacja to połowa filo-
zofii. Druga połowa to mocna sieć. Ważne jest,
aby w pierwszej chwili była niezauważalna. Ofia-
ra czuje się spętana przez powietrze. Wierzy, że
walczy z żywiołem, i dlatego ulegnie. Potem do-
piero widzi cienkie nici oplątujące jej ciało. Wtedy
można zacząć udowadniać jej za pomocą rozu-
mowania opartego na racjonalnych przesłankach,
ż
e umrze. Ja to robiłem zupełnie inaczej. Zało-
ż
yłem, że moje ofiary są to zwierzęta rozumne,
dlatego zacząłem od definicji, sylogizmów, a do-
piero potem, i to bardzo dyskretnie, ukazywałem
im perspektywy metafizyki. Ty okazałeś się lep-
szym psychologiem: naprzód obezwładnić, rzucić
w otchłań, a potem dać egzegezę lęku, cierpiena
i tych tam innych rzeczy. No cóż, masz lepszą
metodę. Wobec niesprawdzalności wyników zna-
czy to, że masz lepszą filozofię. Miałeś zresztą
łatwiejsze zadanie. Twoje ofiary były na ogół
słabsze od ciebie. Natomiast między mną a oka-
zami, na które polowałem, nie było żadnej różnicy
gatunkowej. Moja sieć musiała być mocna, mu-
siała budzić zaufanie. Gdy się w końcu sam wplą-
tałem, nie mogę im pokazać, że potrafię ją zerwać
jak pajęczynę i przejść na drugą stronę wolności.
To jest sprawa, pojmujesz, szacunku do własnej
sieci. Zagadnienie moralne.
Scena czwarta
Kriton zostaje wprowadzony przez Strażnika.
KRITON
Wzywałeś mnie, Sokratesie.
SOKRATES
Ach, Kritonie! Proszę cię, siadaj. Bardzo mi jesteś
potrzebny.
KRITON
Pewnie coś w rodzaju testamentu.
SOKRATES
Nic podobnego. Ja się tutaj samymi głupstwami
zajmuję. Czy nie przypominasz sobie, jak się
nazywał nasz wspólny kolega? Taki mały, rudy
chłopak. Mieszkał koło nas na rogu ulicy San-
dalników. Bawiliśmy się zawsze razem.
KRITON
Chyba Menajchmos. Wyjechał potem z rodzicami
do Miletu. Miał zajęczą wargę.
SOKRATES
Tak, to ten.
KRITON
Menajchmos... rudy... z zajęczą wargą... Bardzo
silny. Na rękę wszystkich kładł. Ale w zapasach
ty byłeś lepszy. Jak już kogoś wziąłeś w pod-
wójną klamrę - ani zipnął.
Obaj śmieją się.
SOKRATES
A pamiętasz wyścigi naszych okrętów?
KRITON
Oczywiście. Najlepsze okręty były z kory. Nigdy
nie tonęły. śeby szybciej płynęły, przytwierdzało
się do dna kawałek żelaza. Sezon zaczynał się
na północnym potoku w połowie kwietnia. Meta
była koło mostku. Kto wygrywał, zabierał okręty
przeciwnika. Raz wygrałeś z Menajchmosem. Nie
mógł przeboleć straty, zaczaił się na ciebie i ude-
rzył kamieniem. Rozciął ci czoło. Myśleliśmy, że
cię zabił.
SOKRATES
Kiedy przyszedłem do domu, miałem twarz za-
laną krwią. Ale mimo to dostałem od mamy
lanie. A wszystkie okręty poszły do pieca. Tak,
tak, Kritonie, każde zwycięstwo zaprawione jest
klęską.
Ś
mieją się.
KRITON
Tak, tak, Sokratesie. W szkole nie mogli sobie
z tobą dać rady. Potem, jak coś zbrojono i nie
było sprawcy, mówiono: „To pewnie ten diabeł
Sokrates".
SOKRATES
A z chrabąszczami ten kawał, pamiętasz?
KRITON
A jak pożar zrobiłeś na korytarzu? O mały włos
nie spaliła się buda. Antyfon wrzeszczał, jakby
go obdzierano ze skóry.
SOKRATES
Antyfon to ten gramatyk?
KRITON
Nie, ten od geometrii. Strasznie nudny. Mówił
przez nos: „Słuchajcie, matołki! Czemu równa się
tangens alfa? Tangens alfa równa się..."
SOKRATES
Czy to ten, który nie lubił znajdować zaskrońców
w swojej kieszeni?
KRITON
On. Wiesz, czasem śnią mi się egzaminy. Pytają,
a ja nic. Nawet nie wiem, czemu równa się suma
kątów w trójkącie.
SOKRATES
Ach, stare to były czasy.
KRITON
Piękne, mimo że mieliśmy ręce i pośladki czer-
wone od dyscyplin.
SOKRATES
Ilu nas zostało?
KRITON
W Atenach tylko dwóch. Reszta wyemigrowała,
pomarła.
SOKRATES
Dlaczego tak patrzysz na mnie?
KRITON
Szukam w twojej twarzy...
SOKRATES
Czego?
KRITON
Blizny od kamienia Menajchmosa.
SOKRATES
Zarosła pewnie. To było dawno.
KRITON
Przysuń się bliżej, to było tuż nad łukiem brwio-
wym. Jest. Mała jak obol, ale jest. Tak, nie ma
wątpliwości.
SOKRATES
Dziękuję ci, stary. Mieć koło siebie w takiej chwili
człowieka, który pamięta nasze dzieciństwo, to
jednak pomaga.
KRITON
Zamknę ci oczy. Cóż więcej mogę zrobić?
SOKRATES
No, pogadaliśmy sobie.
KRITON
Tylko myślę, że te wspomnienia rozmiękczają
człowieka.
SOKRATES
Ani trochę. Teraz mogę powiedzieć zupełnie
spokojnie; „Był sobie człowiek imieniem Sokra-
tes".
Scena piąta
Wchodzą uczniowie.
PLATON
Sokratesie, statek przyjechał.
SOKRATES
Dobra wiadomość.
UCZEŃ I
Przyszliśmy się pożegnać.
SOKRATES
Zegnam was. Nie miejcie do mnie żalu, że nie-
wiele was nauczyłem. Uczenie to w ogóle trudna
rzecz. Przekonacie się, gdy będziecie ojcami.
Uczniowie stoją w pozycji wyczekującej.
Widzę, że czekacie na pożegnalny wykład. Coś
0 nieśmiertelności duszy - mówił Platon. A może
lepiej o pogodzie? O tym, że nocą przymrozki
1 winnice mogą zmarnieć? Ale mówią owczarze,
ż
e już niedługo spadnie ciepły deszcz i wszystko
pokryje zieleń. Wszystkich pokryje zieleń.
KRITON
Słuchajcie, moi drodzy. Nie męczcie go teraz.
Będziemy tu z nim do końca, zamkniemy mu
oczy, pomodlimy się i pójdziemy do domu. Ale
teraz dajmy mu spokój.
Milczą wszyscy długą chwilę.
SOKRATES
Idą!
KRITON
Nie, zdawało się tobie.
SOKRATES
Wolę teraz mówić.
Godzinę przed moją śmiercią przychodzi mój
przyjaciel. A propos, powiedziałem: „moją" śmier-
cią. Ten zaimek jest bardzo charakterystyczny.
O czym on świadczy? Świadczy o tym, że staramy
się z tym zjawiskiem oswoić, zaadaptować nie-
jako. Jest to, jak się zdaje, jedyna słuszna droga.
Druga możliwość: uznać to za gwałt i buntować
się. To prowadzi do religii albo do szaleństwa.
Filozof powinien oswajać konieczność. A teraz
sam termin nie wydaje mi się właściwy. Jest to
abstrakcja, i to abstrakcja zbudowana niepopra-
wnie. Zawiera ona w sobie długi odcinek czasu
zwany umieraniem. Te wszystkie wytrzeszczania
oczu, duszności, podnoszenie się na łokciu i wa-
lenie serca, dalej jęk zmieszany z ostatnim od-
dechem, a w końcu ta sztywna obcość i zacięte
milczenie ciała. Te różne stany ochrzczone jed-
nym terminem. Takie krótkie słowo, jakby nożem
ciął.
Otóż chcę wam zwrócić uwagę na ciągłość i wie-
lofazowość tego zjawiska. Jest również rzeczą
zastanawiającą niemożność znalezienia punktu,
od którego zaczyna się ten proces, oraz punktu,
w którym można go uznać za definitywnie skoń-
czony. To prowadzi do wniosku, że życie jest
pełne śmierci, a śmierć pełna skurczów życia.
Inaczej mówiąc, od urodzenia umieramy i wy
w kwiecie wieku jesteście do kolan martwi.
Przyzywając na pomoc geometrię można to sobie
przedstawić jako wektor albo odcinek AB, po
którym posuwa się punkt X. Sytuacja komplikuje
się, jeżeli chcemy wyobrazić to sobie w postaci
koła. Po przebiegnięciu całego obwodu, X znajduje
się w punkcie wyjścia. Znaczyłoby to możliwość
podjęcia jeszcze raz tej drogi, co w dalszej kon-
sekwencji prowadzi do pojęcia nieskończoności
i nieśmiertelności. Jest to koncepcja niewątpliwie
ciekawsza, gdy pierwsza - nie powiązanych, ury-
wających się nagle odcinków - prowadzi do chao-
su, choćbyśmy nad tym postawili mechaniczną
konieczność czy inne pojęcie jednoczące te strzępy
w racjonalny obraz świata. Za czym opowiedzieć
się... ale zdaje się, że tym razem idą.
PLATON
Tak, już idą.
Wchodzi dwóch strażników i chłopak z pucharem. So-
krates wypija. Przechadza się. Po chwili staje.
Chwieje się. Uczniowie ujmują go pod ramiona - za-
noszą na pryczę.
STRAśNIK
Odjęło ci już nogi, biedaku.
SOKRATES
Tak.
Po chwili wolno, każde stówo osobno.
Nie zapomnijcie ofiarować koguta Esklepiosowi.
Po chwili gorączkowo i bez związku.
Tak, Połosie... sprawiedliwość... ofiarować... cale
ż
ycie... Apollo. Polosie... pamiętaj... całe życie...
dlaczego... nie ma...
Cisza.
PLATON
Zanim zdejmiemy mu maskę, ustalmy ostatnie
słowa: „Nie zapomnijcie ofiarować koguta Eskle-
piosowi". Potem to był już bełkot. Zapisujemy
ostatnie słowa, żeby potem nie było sporów.
UCZEŃ I
Jak je rozumiesz?
UCZEŃ II
Po prostu, jakaś zaległa ofiara, którą sobie nagle
przypomniał.
UCZEŃ III
Ee, to byłoby banalne.
UCZEŃ IV
Zresztą nigdy nie chorował.
PLATON
Ja to rozumiem jako wyrażenie przenośne, coś
w rodzaju wielkiej metafory.
UCZEŃ III
Wielkiej metafory?
PLATON
Tak.
Kurtyna
Epilog chóru
CHÓRZYSTA I
Co słychać?
CHÓRZYSTA II
Brzęczenie komarów.
CHÓRZYSTA III
To już jest plaga.
CHÓRZYSTA IV
Małe Erynie.
CHÓRZYSTA V
Wszystko teraz mniejsze.
CHÓRZYSTA VI
Także bogowie ze swoimi epidemiami.
CHÓRZYSTA I
A poza tym ta cisza.
CHÓRZYSTA II
Cisza i malaria.
CHÓRZYSTA III
Malaria oznacza kres cywilizacji, a cisza wyrzuty
sumienia.
CHÓRZYSTA IV
O nikim się teraz nie milczy, tylko o nim.
CHÓRZYSTA V
O kim?
CHÓRZYSTA IV
O Sokratesie.
CHÓRZYSTA I
Tak, to nie było w porządku.
CHÓRZYSTA II
Przelano krew niewinnego.
CHÓRZYSTA III
Trzeba to będzie odrobić.
CHÓRZYSTA IV
Został spalony na koszt państwa.
CHÓRZYSTA V
Niektórzy przebąkują o pomniku.
CHÓRZYSTA VI
Może nawet beatyfikacja.
CHÓRZYSTA I
O, idzie opiekun zwłok.
CHÓRZYSTA II
On zawsze ma zdrowy sąd o rzeczach.
CHÓRZYSTA III
I świeże wiadomości.
OPIEKUN ZWŁOK
Witajcie, o czym to tak, szanowni obywatele?
CHÓRZYSTA IV
O Sokratesie.
OPIEKUN ZWŁOK
W tonie podniośle-mistycznym czy krwisto-pa-
triotycznym?
CHÓRZYSTA V
Raczej to pierwsze.
OPIEKUN ZWŁOK
Bzdury, moi drodzy. To jest prosta sprawa. So-
krates pochodził z proletariatu. Jego ojciec utrzy-
mywał się jeszcze z warsztatu, ale on już nie
mógł. Konkurencja, wielkie warsztaty, manufa-
ktury, rozumiecie. On musiał wyjść na ulicę i za-
rabiać gadaniem — warunki ekonomiczne zrobiły
z niego filozofa.
CHÓRZYSTA IV
A kto zrobił z niego męczennika?
OPIEKUN ZWŁOK
On sam - ściślej: niezrozumienie mechanizmu
historii. Jako proletariusz powinien być wyrazi-
cielem dążeń proletariatu. Zostałby trybunem lu-
dowym, agitatorem. Program miał gotowy: walka
z reakcyjną górą burżuazji, a szukanie kontaktu
z jej dołami postępowymi. To jasne. Ale on wolał
arystokrację i ulubione jej dysputy - o tym, co
dobre, a co złe, o abstrakcyjnej sprawiedliwości
z księżyca. No i spadł z księżyca prosto do wię-
zienia. Tak się płaci za zdradę swojej klasy. No,
ż
egnam. Tępcie komary i idealizm.
Wychodzi.
CHÓRZYSTA I
Wiecie co? Zagrajmy w kości.
CHÓRZYSTA II
Dobra myśl.
CHÓRZYSTA III
Gramy.
CHÓRZYSTA I
Gramy do końca, a potem jeszcze raz.
Rekonstrukcja poety
Głosy:
PROFESOR
HOMER
ELPENOR
GŁOS KOBIECY
PROFESOR zaczyna zawsze tak samo, jak płyta pu-
szczona nie od początku
...ecji. Wykopano fragmenty... W części dolnej...
Artemidy w Milecie.
Odkryta na początku XX wieku przez Evensa,
nie została przebadana do końca. Odkrywcę zmy-
liła spora warstwa gruzu stwardniałego jak ska-
ła, pod którą Evens nie spodziewał się znaleźć
już niczego. Wzięliśmy pod uwagę źródła, co
prawda dość późne, bo z okresu wojen perskich,
mam na myśli Apolloroda z Dioros, a zwłaszcza
Eutyfrona Starszego, historyka drugorzędnego,
ale dość wiarogodnego, który...
Woda kapie z kranu.
... oczekiwania i stanowi wydarzenie przełomo-
we dla nauki. W części nazwanej przez nas
Trzecim Miastem odkryliśmy najstarsze znane
zapisy homerydów, które stanowią niewątpliwie
fragmenty Iliady co najmniej na dwa wieki
przed ostateczną urzędową redakcją, w jakiej
dotarł ten poemat do naszych czasów. Pracująca
równoległa z nami ekspedycja na wyspie Milo
odkryła również źródła pisane, ale bezwartoś-
ciowe pod względem artystycznym (wspomnę
o nich nawiasem na końcu), ważne tylko jako
potwierdzenie naszej tezy, że żywotny ośrodek
artystyczny znajdował się w Azji Mniejszej,
a nie na półwyspie, który...
Woda kapie z kranu.
... kimże był ów Anonim? To tylko wiemy, że
Grekiem, ale z fragmentów, jakie pozostawił, mo-
ż
emy sobie odtworzyć jego portret.
Więc przede wszystkim człowiek u szczytu kariery
i szczęśliwy (cenne uwagi o sztuce złotniczej), oso-
bowość mocna, uderzająca przede wszystkim
ogromnym opanowaniem i spokojem. śadnej ner-
wowości, zupełny brak przesady w używaniu środ-
ków ekspresji, która niestety stanowi tak wielką
skazę sztuki współczesnej. A nade wszystko -
chciałoby się zawołać - żadnego podnoszenia głosu,
ład w uczuciach - ład w mowie. Nawet na okru-
cieństwa wojny patrzy chłodnym okiem prawdzi-
wego epika. Szlachetny umiar i dostojna powaga
przyoblekają te ułomki w szaty proste i wzniosłe.
Głębokie znawstwo życia pozwala mu poruszać
szeroki wachlarz tematów, które podzielić może-
my na siedem grup:
1° tematy wojenne
2° tematy mitologiczn o-genealogiczne
3° tematy miłosne
4° tematy pasterskie (cenna wzmianka o wypasie
owiec)
5° tematy dotyczące metalurgii (brąz, miedź,
ż
elazo)
6° tematy związane z życiem codziennym
7° i inne.
Woda kapie z kranu.
... a taki na przykład fragment świadczy o sile
poetyckiej wyobraźni Anonima:
Hermes o stopach cichych spieszy do łoża
Gorgiasza,
który chrapaniem podpiera płócienny strop
namiotu,
do ucha uśpionego szepcze, by stanął po stronie
Gymeda, którego ojciec dzierżył Lemnos bogatą
w pszenicę; a brat jego starszy, mocarny w pięści
Atarchos,
przez Hellespont żeglując ściągnął gniew Apollina
za przemocą zabraną Bryzejdę, z której zrodzony
jest Kastor, przyczyna złego, zbyt dufny poniechał
ojca,
białobrodego Nikosa...
Brzęk tłuczonego szkła.
HOMER krzyczy
Dość! Nie mogę słuchać tej parodii. Naprzód Wer-
giliusz, potem tłumacze, filolodzy, archeolodzy...
Został ze mnie podręcznik mitologii i model, na
którym uczą się rozbiorów stylistycznych.
Mam czterdzieści pięć lat. Mieszkam w Milecie.
ś
ona, syn, dom z ogrodem.
Bardzo lubię Milet. Ruchliwe miasto. W sam raz
tyle hałasu, ile potrzeba do życia. Klimat zdrowy.
Publiczność chętna i bogata.
Z początku pracowałem na statku. Ale miałem
wypadek, upadłem na pokład i straciłem wzrok,
lekarze mówili, że to wstrząs, że przejdzie. Ale
nie jest z tym całkiem dobrze. Nie nadawałem
się już do pracy na morzu, więc pracowałem
w porcie jako dozorca. Głos zawsze miałem dob-
ry. Mocny jak sztorm. Koledzy namawiali, że-
bym urządził koncert. Zrobiłem - chwyciło. Był-
bym właściwie szczęśliwy, gdyby nie te oczy.
Lekarze każą mi jak najdłużej przebywać
w ciemności i unikać słońca. śona zamyka
mnie w domu. Muszę wymykać się. To trochę
ośmieszające.
Nie mogę teraz przerywać, gdy mam największe
powodzenie. Za parę lat będę mógł pójść na eme-
ryturę. Kupię duży hotel w środku miasta. Pełen
ż
ycia i hałasu - od piwnic, gdzie toczą beczki,
do szeptu kochanków w najtańszych pokoikach
pod strychem. Wtedy będę szanował oczy. Będę
patrzył przez przymrużone powieki na świat, któ-
ry do mnie przychodzi. Chciałbym także popra-
cować nad teorią epopei. Myślę, że w tej dzie-
dzinie zrobiłem coś niecoś.
Dla moich poprzedników epopeja to była równina.
Bębnili monotonnym głosem bitwy, pochody, zbu-
rzone miasta i ogień. Wszystko widoczne z daleka
i dlatego bardzo płaskie. Ja wszedłem w środek.
Zrobiłem z eposu górę, ciężką materię, która się
dźwiga z ziemi do nieba i sięga bogów.
Moi poprzednicy opanowywali uczucie opanowując
głos. Śmieszny zabieg i kłamstwo wobec natury.
Ja odkryłem ludzką potrzebę krzyku. Dopóki
strach mieszka w człowieku, trzeba krzyczeć.
Teraz jest południe. Miasto jest białe od upału.
Wszystko pokryte cichym kurzem, ale pod spo-
dem jest krzyk.
GŁOS KOBIECY
Dokąd, Homerze?
HOMER
Idę się przejść.
GŁOS KOBIECY
Wiesz przecież...
HOMER
Wiem, wiem.
GŁOS KOBIECY
Wczoraj znów cię bolały.
HOMER
Ale dzisiaj jest lepiej.
GŁOS KOBIECY
Nie chodź na rynek. Obiecaj.
HOMER
Obiecuję.
GŁOS KOBIECY
I unikaj słońca. Elpenorze, pilnuj ojca.
ELPENOR
Znów jesteśmy nieposłuszni.
HOMER
Trudno, mój mały. Nie mngę w domu wysiedzieć.
ELPENOR
Dlaczego?
HOMER
Gdy się zbliża południe, cisza jest nie do wytrzy-
mania. Słychać, jak na strychu roją się osy. Skóra
cierpnie.
ELPENOR
Masz spokój. Możesz układać wiersze.
HOMER
Wtedy nie myślę o wierszach.
ELPENOR
A o czym?
HOMER
O rynku. Jak o morzu; żeby wejść po szyję.
ELPENOR
Tak bardzo lubisz rynek?
HOMER
Nic piękniejszego, synku. Podpłomyki z cebulą
pachną lepiej od marmurów. I oddam głowicę
jońską za główkę kapusty.
ELPENOR
Co w tym ładnego?
HOMER
Wszystko, głuptasie. Kolor, zapach, hałas. Wszy-
stkie głosy życia: mamrotania żebraków, pisk
dziewcząt przyciskanych w tłumie, bęben straż-
nika, krzyk warzywników i ryk zwierząt uwią-
zanych za rogi. Na to przychodzi poeta i zaczyna
się walka.
ELPENOR
Walka?
HOMER
Tak. Muszę ich przekrzyczeć, zagłuszyć, odebrać
im głos, połknąć go i potem wydobyć z siebie.
ELPENOR
To wielka męka.
HOMER
I radość. Jestem wtedy pełny jak świat.
ELPENOR
Tego właśnie najbardziej nie lubię, kiedy pod
koniec... głos ci się podnosi i zaczynasz krzyczeć.
HOMER
Dlaczego?
ELPENOR
To tak, jakbyś się bał i wołał o ratunek. Czy ty
się boisz wtedy?
HOMER
Nie. Wtedy walczę.
ELPENOR
Z kim?
HOMER
Ze strachem.
Głosy rynku.
HOMER
No, ale jesteśmy na miejscu. Zaczynamy praco-
wać.
ELPENOR
Obywatele! Znany na kontynencie i na wyspach
poeta Homer, ulegając waszym namowom, mimo
nawału pracy postanowił dać koncert. Po raz
pierwszy wykonany zostanie opis siódmej bitwy
pod Troją. Rzecz skończona dziś o świcie i nigdzie
nie publikowana. Część dochodu przeznaczona
zostanie na cele religijne: zakup szklanych oczu
dla posągu Hery.
HOMER na tle wzbierającej muzyki
Właśnie świt. Deszcz różowy pada na blachę
nieba.
Pierwszy szelest w zatoce. Ptak uduszony we śnie.
Z bagien wstają mgły blade, nieznośnie ciche,
jak zmarli.
Już w namiotach skórzanych, o które czochra się
wiatr,
Słychać metal na metal padający i głosy
Dzień przynoszą, dzień pełny, dzień odwinięty
z nocy
Jak z pieluch krzyczące niemowlę, pijące
wspaniałe powietrze.
Agamemnon pierwszy jest gotów, dogląda
szyków, przynagla,
Piramed jest z Archimedem, Kastor, Euryloch
i Pandar.
Kopyta, trzaskanie biczów, wołania, skrzypienie
wozów,
Budzę Trojan, więc bramy otwierają się z trzaskiem,
Dwa pułki pieszych i konnych, zwinięte teraz
jak pięści,
Stoją jeszcze w mgle mlecznej, widni z daleka
jak las.
Agamemnon miecza dobywa. Studzi go na
powietrzu,
A potem ogromnym zamachem rozgrzewa,
zawadza o słońce,
Aż słychać syczenie żelaza — na to stłumiony
okrzyk.
Ruszają. Szum jest potężny, jakby sandał olbrzyma
Po kamieniach się sunął, a już kamień o kamień,
Metal o metal i rzemień, wspaniały hałas rzeczy,
Lecz ludzie są jeszcze niemi, spętani pędem
i myślą
O martwych wodach Erebu -
Euryloch tuż przy Ajaksie. Napomina go Ajaks
(pomny na sen i wróżbę, złamaną kolumnę dymu):
- Bacz, miły, abyś unikał łucznika Trojan
Demetra -
Oszczep rozdziera rozmowę. Pada woźnica Ajaksa,
Krzyk jego krótki, jak gdyby urwane wodze
ciągnione
Przez oszalałe konie. Strach wspólny zwierzętom
i ludziom,
Włosy się jeżą pod hełmem, pot i trzęsienie kolan.
Więc aby zmóc przerażenie, olbrzymią tarczę
krzyku
Podnoszą nad sobą Grecy. Bitwa jest wielka
i piękna.
Wrzawa, tak miła bogom jak tłuste mięso ofiar,
Rośnie w górę i w górę dochodzi do boskich uszu
Różowych od snu i szczęścia, więc schodzą
bogowie na ziemię.
Tak się zaczyna poemat. Czymże bowiem jest
epos,
Jeśli nie węzłem grubym ludzi, żelastwa i bogów,
Sczepionych z sobą w konwulsjach, z czerwonym
kogutem na szczycie.
Opiewa przerażenie ten kogut, ten kogut, ten...
Nagła pauza.
HOMER
Elpenor!
ELPENOR
Jestem przy tobie, ojcze.
HOMER
Idziemy do domu.
ELPENOR
Co się stało, ojcze?
HOMER
Prowadź do domu.
ELPENOR
Ale musisz dokończyć. Wszyscy czekają na to.
HOMER
Do domu.
Wychodzą z gwaru, pauza.
HOMER
Idź wolno, mój mały. Coś z oczami moimi się
stało.
ELPENOR
Bolą?
HOMER
Nie.
Pauza.
HOMER
Zbliż się, synku, i popatrz mi w oczy. Co widzisz?
ELPENOR
Siebie w środku. I drzewa. I miasto.
HOMER
A ja tego nie widzę. Nic. Nic.
ELPENOR
Widzisz tylko mgłę? Tak jak przedtem, kiedy ci
się to zdarzało.
HOMER
Nawet mgły nie widzę. Nic.
Pauza.
ELPENOR
Zmęczony jesteś, ojcze. Biały blask idzie od kamieni.
HOMER
Biały, mówisz.
ELPENOR
Tak. Czy to dziwne?
HOMER
Nie, to normalne. Dziwne jest to, co ja mam
teraz w oczach. To nie jest nawet czerń. To kolor
pustki.
Pauza.
HOMER
Zupełnie nie rozumiem, co się stało. Jak myślisz?
ELPENOR
Wrócisz do domu i wypoczniesz.
HOMER
Przecież nie oślepłem.
Pauza.
HOMER
Kiedy śpiewałem o śmierci woźnicy, widziałem
jeszcze zupełnie dobrze. Zauważyłem, jak Sefar
zostawił poderżniętego barana, wytarł ręce
z krwi o fartuch i ruszył ku nam. W tym mo-
mencie miałem ich wszystkich w ręku. Byłem
szczęśliwy.
ELPENOR
Wiesz co, ojcze. Zamknij oczy. Ja cię poprowadzę.
Jak będziesz miał oczy zamknięte, wypoczniesz
lepiej.
HOMER
Tak. Masz rację. To uspokaja.
ELPENOR
A widzisz.
HOMER
Okropnie głupio mieć otwarte oczy i nie widzieć
niczego.
Pauza.
HOMER
Czy myślisz, że jak otworzę oczy, to będę widział?
ELPENOR
Na pewno. Ale na razie tego nie rób. Nie ma
pośpiechu.
HOMER
Tak. Nie ma pośpiechu.
ELPENOR
Może chciałbyś usiąść?
HOMER
Chętnie, ale wyjdźmy naprzód z miasta. Mury
zamykają się teraz nade mną jak woda.
Pauza.
ELPENOR
Pięknie śpiewałeś.
HOMER
To ze strachu. Od rana prześladował mnie strach.
Chciałem go zabić krzykiem.
ELPENOR
Zabiłeś go poezją.
HOMER
Poezja to krzyk. Wiesz, co zostaje z poematu,
kiedy usuniesz wrzawę?
ELPENOR
Nie wiem.
HOMER
Nic.
Pauza.
HOMER
Jak myślisz, to nie może tak zostać?
ELPENOR
Na pewno przejdzie. Czy nie czujesz się lepiej?
HOMER
Lepiej. Ale wolałbym na razie nie otwierać
oczu.
ELPENOR
Pewnie.
HOMER
Usiądźmy tutaj. Gdzie jesteśmy?
ELPENOR
Koło fontanny Pana.
HOMER
No oczywiście, słyszę przecież. To już tylko dwa
kroki od domu.
ELPENOR
Nie mamy się po co spieszyć.
HOMER
Masz rację, synku. Nie spieszmy się.
Pauza.
HOMER
Kiedy mam oczy zamknięte, uspokajam się. Ale
trzeba je będzie w końcu otworzyć.
ELPENOR
Zróbmy próbę przed samym domem.
HOMER
Dobrze.
ELPENOR
Co robisz, ojcze?
HOMER
Badam twarz. Wszystko jest na miejscu. Oczy
też są na miejscu. Obrzydliwe uczucie, gdy cię
nagle opuszcza coś najbardziej twego.
ELPENOR
Dobrze tu.
HOMER
Tak, dobrze. Spokój, cień.
ELPENOR
Połóż się na ławce. Nakryję ci twarz płaszczem.
HOMER
Opiekujesz się mną jak Antygona Edypem.
Tylko że Edyp oślepł naprawdę. Mów coś, syn-
ku.
ELPENOR
Kiedy kupimy hotel, nie będziesz musiał wycho-
dzić z domu. Słońce ci szkodzi.
HOMER
Tak. Bardzo szkodzi.
ELPENOR
Hotel będzie wśród drzew. W cieniu.
HOMER
Trzeba go będzie jakoś nazwać.
ELPENOR
„Pod Chrapiącym Kupcem". To przyciąga kupców
i złodziei.
HOMER
Albo „Pod Okiem Zeusa". To przyciąga pielgrzy-
mów i umiarkowanych ateistów.
ELPENOR
Będziemy mieli dużo służby.
HOMER
I dobre wina. Tylko my obaj będziemy nosili
klucz od piwnicy.
Pauza.
ELPENOR
Ojcze. Chodźmy.
HOMER
Dobrze. Idźmy. To już niedaleko, prawda?
ELPENOR
Jeszcze ten zakręt.
HOMER
Poznaję po żwirze: widzę teraz stopami.
ELPENOR
No i już dom. Nasz dom, ojcze. Popatrz.
Homer krzyczy.
PROFESOR
...ecji. Jak już zaznaczyłem, to drugie odkrycie
nie ma właściwie wielkiego znaczenia. Anonim
z Milo w porównaniu z Anonimem z Miletu to
karzeł przy olbrzymie.
Kapie woda z kranu.
...tematy nieważne i pospolite. Anonim nie waha
się poświęcić wiersza tamaryszkowi, roślinie wul-
garnej, płodnej i bez żadnego pożytku.
HOMER
opowiadałem bitwy
baszty i okręty
bohaterów zarzynanych
i bohaterów zarzynających
a zapomniałem o tym jednym
opowiadałem burzę morską
walenie się murów
zboże płonące
i przewrócone pagórki
a zapomniałem o tamaryszku
kiedy leży
przebity włócznią
a usta jego rany
domykają się
nie widzi
ani morza
ani miasta
ani przyjaciela
widzi
tuż przy twarzy
tamaryszek
wstępuje
na najwyższą
suchą gałązkę tamaryszku
i omijając
liście brunatne i zielone
stara się
ulecieć w niebo
bez skrzydeł
bez krwi
bez myśli
bez -
PROFESOR
Nieważność tematu idzie w parze z uwiądem
formy, która...
Woda kapie z kranu.
HOMER
No cóż, muszę się przyznać. To ja napisałem
0 tamaryszku. Jak do tego doszło?
Na trzeci dzień po wypadku na rynku wyjechałem
z Miletu. Sam. Rodzaj pielgrzymki do świętego
miejsca. Święte miejsce to była wyspa Milo.
Ź
ródło i świątynia Zeusa Cudotwórcy.
Przy źródle był ogromny tłok. Zgodnie z instrukcją
kapłanów trzeba się było ochlapać święconą wodą
1 głośno wypowiedzieć prośbę. Wrzask był nieopi-
sany. „Hipiasz prosi, aby odrosła mu ucięta noga."
„Antykiea błaga, aby znów mogła rodzić i żeby
mąż do niej wrócił." Ja krzyczałem najgłośniej,
głosem ciemnym i ciężkim od łez: „Homer domaga
się zwrotu oczu!" Trzy dni, i cudu nie było.
W nocy poszedłem do świątyni i powtórzyłem
prośbę. Głos się owinął wokół kolumn, odbił się
od pułapu i płasko upadł pod nogi. Wdrapałem
się na ołtarz i dotknąłem twarzy boga. Usta miał
zamknięte jak muszla. Był ślepy jak ja.
Zrobiło mi się żal i aby go pocieszyć, ułożyłem
małą odę.
Rzucałem długo w górę
gruby sznur mego krzyku
aby cię ściągnąć na ziemię
wracała pusta pętla
teraz wiem
ani z krwi
ani z kości
ani nawet
z ciała myśli
tylko w wielkiej ciszy
można wyczuć
puls twego istnienia
nieustanny i znikliwy
jak fala światła
pociągający
jak wszystko czego nie ma
składam ci hołd
dotykając ciała
twej nieobecności.
Nie miałem wiele czasu, żeby zajmować się bo-
giem. Działy się rzeczy ważniejsze. W ciemności
i milczeniu dojrzewało moje ciało. Było jak ziemia
na wiosnę, pełna nieprzeczutych możliwości. Mo-
ja skóra porastała nowym dotykiem. Zacząłem
się odkrywać, badać i opisywać.
Naprzód opiszę siebie
zaczynając od głowy
albo lepiej od nogi
ś
ciślej od lewej nogi
albo od ręki
od małego palca lewej ręki
mój mały palec
jest ciepły
lekko zagięty do środka
zakończony paznokciem,
składa się z trzech członów
wyrasta wprost z dłoni
gdyby był od niej oddzielony
byłby sporym robakiem
jest to osobliwy palec
jedyny na świecie mały palec lewej ręki
dany mi bezpośrednio
inne małe palce lewej ręki
są zimną abstrakcją
z moim
mamy wspólną datę urodzin
wspólną datę śmierci
i wspólną samotność.
tylko krew
skandująca ciemne tautologie
spina dalekie brzegi
nicią porozumienia
Bardzo ostrożnie zacząłem badać świat. Wszystko,
co dotychczas o nim wiedziałem, było nieprzydatne.
Jak dekoracje z innej sztuki. Trzeba było pozna-
wać na nowo, zaczynając nie od Troi, nie od
Achillesa, ale od sandału, od sprzączki przy san-
dale, od kamyka potrąconego niedbale na drodze.
Kamyk jest stworzeniem
doskonałym
równy samemu sobie
pilnujący swych granic
wypełniony dokładnie
kamiennym sensem
0 zapachu który niczego nie przypomina
niczego nie płoszy nie budzi pożądania
jego zapał i chłód
są słuszne i pełne godności
czuję ciężki wyrzut
kiedy go trzymam w dłoni
1 ciało jego szlachetne
przenika fałszywe ciepło
kamyki nie dają się oswoić
do końca będą na nas patrzeć
okiem spokojnym bardzo jasnym.
Do Miletu nie wrócę nigdy. Tam został mój krzyk.
Mógłby mnie dopaść w jakimś zaułku i zabić.
Między krzykiem narodzin
a krzykiem śmierci
obserwujcie swoje paznokcie
zachód słońca
ogon ryby
a tego co zobaczycie
nie wynoście na rynek
nie sprzedawajcie po cenach okazyjnych
nie krzyczcie
między wrzaskiem początku
a wrzaskiem końca
bądźcie jak nie dotknięta lira
która nie ma głosu
ma wszystkie
To jest dopiero początek. Początek zawsze jest
ś
mieszny. Siedzę na najniższym stopniu świątyni
Zeusa Cudotwórcy i zachwalam mały palec, ta-
maryszek, kamyki.
Nie mam ani uczniów, ani słuchaczy. Wszyscy
stoją zapatrzeni jeszcze w wielki pożar epopei.
Ale to już dogasa. Niedługo zostaną tylko osma-
lone ruiny, które zdobędzie trawa. Ja jestem
trawa.
Czasem myślę, że może uda mi się z nowych
wierszy wyprowadzić nowych ludzi, którzy nie
będą dodawali żelaza do żelaza, krzyku do krzy-
ku, przerażenia do przerażenia.
Można przecież ziarno do ziarna, liść do liścia,
wzruszenie do wzruszenia.
I słowo do milczenia.
PROFESOR
...ecji. Ubóstwo świata poetyckiego Anonima
z Milo pozwala przypuszczać, że nie miał on na-
stępców i że...
bogowie tak jak zakochani
lubią ogromne milczenie
Drugi pokuj
Osoby:
ON
ONA
TO, CO JEST ZA ŚCIANĄ
1
ONA
Nie mogę na nią patrzeć.
ON
Odwracaj się.
ONA
Tak zrobiłam.
ON
Dzisiaj?
ONA
Tak. Wchodzi do kuchni: „Czy mogę zagrzać wo-
dę?" Zdejmuje garnek. Ona stawia czajnik: „Zim-
no". Ja nic. „Co pani ma mi za złe?" Odwróciłam
się do okna. Bierze czajnik i wychodzi. Teraz
będzie spokój.
ON
Myślisz?
ONA
Ona jest ambitna. Tylko ty nie mów do niej. Ani
słowa. Powietrze.
ON
Co to pomoże? Nie wyprowadzi się.
ONA
Ale będzie spokój.
ON
Masz rację. Przestanie skrzeczeć historię o swojej
córce, co się zgrzała na balu, napiła wody i umarła.
ONA
Ciebie oszczędzała. Mnie opowiadała wszystko:
porody, wesela, romanse ciotek, awanse wujów.
Jakie lubili grzybki i jak wyglądali w trumnie.
ON
Jest sama.
ONA
No to co?
ON
Na początku mówiła, że będzie dla nas jak matka.
ONA
Dziękuję. Zwykły egoizm. Dlaczego nie chciała
zgodzić się na przytułek?
ON
Starzy boją się przytułku jak chłopi szpitala.
Tam się idzie umrzeć.
ONA
Gdzieś trzeba.
ON
Lepiej w domu. Człowiek wstydzi się śmierci.
Wie, że będzie leżał na wznak z otwartymi ustami
i wszystko będzie można z nim zrobić. Lepiej
w domu.
ONA
Wszystko jedno.
ON
Trzeba coś mieć własnego. Prześcieradło, podusz-
kę.
ONA
Za życia. Ale potem?
ON
Potem także. Kawałek ziemi, deski na krzyż.
ONA
Po co? śeby oznaczyć miejsce, gdzie się zlatują
krewni.
ON
Nie to. Chce się coś mieć. To chroni. Kiedy czło-
wiek jest nagi - umiera. Ona też się broni: trzema
garnkami, parawanem, kluczem do drzwi.
ONA
Ś
mierć wchodzi przez komin.
ON
I zastaje nas przy stole z ustami pełnymi chleba.
Pauza.
ONA
Nie ma co się roztkliwiać. Trzeba radzić. Po
cośmy tu wleźli?
ON
Kto mógł wiedzieć, że to potrwa trzy lata. Wy-
dawało się, że lada chwila.
ONA
Ja wiedziałam.
ON
Ty wszystko wiesz, tylko nic nie mówisz.
ONA
Pytałeś?
ON
Skończmy.
ONA
No właśnie, skończmy.
ON
Co chcesz?
ONA
ś
ebyś znalazł wyjście.
ON
Mam ją zarąbać siekierą?
ONA
Nie krzycz. Nie jesteś straszny. Jesteś śmieszny.
ON
Mam tego dosyć.
ONA
To był twój pomysł.
ON
No i co?
ONA
Teraz ja się męczę. Ciebie nie ma pół dnia.
ON
Pomów ze starą. Powiedz, że się spodziewamy
dziecka.
ONA
Ucieszy się. Ona lubi dzieci.
ON
Zaproponuj odstępne. Starzy lubią pieniądze.
ONA
Nie będę z nią mówić.
ON
No to zgnijemy tu.
ONA
Długo ona może żyć?
ON
Długo. Nic nie robi.
ONA
Ale je nędznie. Mleko, kasza.
ON
To jej wystarczy.
ONA
Ile właściwie ma lat?
ON
Siedemdziesiąt albo osiemdziesiąt.
ONA
Jeżeli siedemdziesiąt, pożyje jeszcze dziesięć
lat.
ON
To nie da się przewidzieć. Zawsze może przyjść
choroba.
ONA
Pocieszmy się.
ON
Tak, jesteśmy bezsilni. Możemy tylko czekać.
ONA
Napiszmy list do niej.
ON
Jaki list?
ONA
Niby urzędowy. "Na podstawie uchwały z dnia...
wzywa się do opuszczenia bezprawnie zajmowa-
nego lokalu." Podpis nieczytelny. I wysłać pocztą.
ON
Można spróbować. Nie mamy nic do stracenia.
2
ON
Dostała już?
ONA
Wczoraj w południe.
ON
No i co?
ONA
No widzisz co? Nic.
ON
Musiała się przerazić?
ONA
Pewnie.
ON
Czy nie domyśla się, kto pisał?
ONA
Chyba nie.
ON
A nie sprawdzi tego?
ONA
Jak? Przecież nie wychodzi.
ON
Prawda. Ale to musiało na niej zrobić wrażenie.
ONA
Na pewno. Od wczoraj zamyka się na klucz.
ON
To znów nie jest dobrze. Zanadto się wycofała.
ONA
Może umrzeć i nawet nie będziemy wiedzieli.
ON
Trzeba nasłuchiwać. Cicho.
Pauza.
ONA
Nic nie słychać. Pewnie leży w łóżku. Ostatnio źle
wyglądała. Nie ubierała się. Cały dzień w szlafro-
ku. Skórę miała żółtą i suchą. Ona już się pewnie
nie poci i nie płacze. Śmierć - to wysychanie.
ON
Nawet zaschły jej oczy. Czasem bałem się, że
wypadną jak szklane paciorki.
ONA
Ostatnio bardzo wyłysiała. Przedtem wiązała so-
bie na karku mały koczek. Niedawno stanęła
tyłem do mnie. Zobaczyłam, że środek głowy ma
łysy. Widać było po prostu różową, piegowatą
skórę.
ON
I chodzi tak, jakby związana była sznureczkami.
Pociągnąć mocniej, a wszystko się rozsypie.
ONA
Trzeba teraz uważać. Wciąż trzeba słuchać. Ci-
szej.
Pauza.
ON
Nic nie słychać.
ONA
Ona jest za lekka. Podłoga pod nią nie skrzypi.
Tylko rano i w południe słychać, jak sobie go-
tuje.
ON
Kiedy byłem mały, złapałem jeża. Wsadziłem go
do pudła od butów i związałem sznurkiem. Roz-
mawiałem z nim. Stukałem palcem, a on się
ruszał. Potem przestał.
ONA
Do czego zmierzasz?
ON
Do niczego. To wspomnienie.
3
ONA
Daj spokój.
ON
No.
ONA
Przestań.
ON
Dlaczego?
ONA
Nie mogę teraz.
ON
Znów wariujesz.
ONA
Jak będziemy sami.
ON
Jesteśmy sami.
ONA
Ona...
ON
Co ona?
ONA
Złazi z łóżka, idzie do ściany i słucha.
ON
Bzdura.
ONA
Poczekajmy, aż zaśnie. W lecie mieliśmy nad
morzem mały pokoik. Osobny, na stryszku. Za
ś
cianą tylko nietoperze. Byliśmy szczęśliwi.
ON
Czternaście dni.
ONA
Niedługo już nie będziemy mogli na siebie pa-
trzeć. Znam już ciebie na pamięć. Czasem mam
ochotę odejść.
ON
Trzeba się gubić i znajdować. To jest potrzebne
dla miłości.
ONA
Moglibyśmy razem wyjechać.
ON
Dokąd?
ONA
Do innego miasta.
ON
W innym mieście to samo.
ONA
Wszędzie to samo.
ON
Czasem chcę mi się biec i krzyczeć.
ONA
Co krzyczeć?
ON
Aaaooo! Tak.
ONA
Ciasno, aż w gardle ściska.
ON
Za dużo ludzi na ziemi.
ONA
Włażą sobie na plecy.
ON
W końcu będziemy stać ciasno stłoczeni od oce-
anu do oceanu. Na brzegach będzie się topiło
starców.
ONA
Cicho. Rusza się. Posłuchaj.
Pauza.
ON
Nic nie słyszę.
ONA
Tak jakby łóżko skrzypiało.
ON
Złudzenie.
ONA
Ciszej. Teraz.
Pauza.
Tak. Nic. Ostatni raz słyszałam ją wczoraj wie-
czór. Było to zupełnie wyraźne. Coś upadło na
ziemię.
ON
Może to ona upadła.
ONA
Nie, to była pokrywka.
ON
A potem nic.
ONA
Nic.
ON
To już dwadzieścia godzin.
ONA
Jak myślisz, co się tam dzieje?
ON
Nie wiem.
ONA
Ja też nie wiem.
ON
Warto zajrzeć.
ONA
Oszalałeś!
ON
Nie mówię, żeby wchodzić. Ale zobaczyć.
ONA
Próbowałam przez dziurkę od klucza. Nic nie
widać. Na klamce wisi coś białego.
ON
Ciszej. Coś się poruszyło.
Pauza.
ONA
To zegar.
ON
Jeśli chodzi, musiała go wczoraj nakręcić.
ONA
Niekoniecznie. Stare zegary nakręca się raz na
tydzień.
ON
Racja. Chciałbym jednak wiedzieć.
ONA
Prędzej czy później to się wyjaśni.
ON
Nie ma powodu do alarmu.
ONA
Najważniejsze, żebyśmy byli spokojni.
ON
Wiesz, mam pomysł.
ONA
No?
ON
Zróbmy doświadczenie. Udawajmy, że przybijamy
obraz. To tak, jakbyśmy do niej pukali. Jeśli się
odezwie, to będzie dowód.
ONA
Dobry pomysł. Tylko po co się spieszyć. Można
to zrobić jutro, jeśli się nic nie zmieni.
ON
Tak. Nie ma pośpiechu. Pośpiech może wszystko
popsuć.
4
ON
No jak?
ONA
Nic. Rano też nic.
ON
Jak to rozumiesz?
ONA
Coś się stało.
ON
Ale co?
ONA
Nie wiem. Czasem lepiej nie wiedzieć.
ON
Na razie. Ale to się musi rozstrzygnąć. Albo tak,
albo tak.
ONA
Wczoraj mówiłeś, że zastukasz.
ON
Mogę zastukać. Minęło już czterdzieści godzin.
Stuka, nadsłuchują.
Nic.
ONA
Nawet się nie poruszyło. Jeszcze raz zastukaj.
Stuka, nadsłuchują.
Dlaczego teraz stukałeś ciszej?
ON
Wcale nie stukałem ciszej. Stukałem tak samo,
a nawet trochę mocniej.
ONA
Nieprawda. Stukałeś ciszej.
ON
To nie ma znaczenia. Nie odpowiada. Może śpi?
ONA
Jeśli śpi mocno, nie zbudzi się.
ON
Swoją drogą wolałbym wiedzieć.
ONA
Wczoraj było cicho, ale dzisiaj jest ciszej.
ON
Nie rozumiem.
ONA
Wczoraj było cicho, ale dzisiaj jest ciszej.
ON
Co to znaczy?
ONA
Nie ciszej, ale bardziej głucho. Wczoraj było tak,
jakby tam ktoś był, ale cicho siedział. Dzisiaj
jest tak, jakby nie było nikogo.
ON
Myślisz, że wyszła?
ONA
Wcale tego nie myślę.
ON
Czy na korytarzu nic nie czułaś?
ONA
Co miałam czuć?
ON
No, zapach jakiś.
ONA
Nic nie czułam.
ON
Nic? Może zapach lekarstwa? To by znaczyło, że
jest chora. Jakby było czuć, tobyśmy wiedzieli.
ONA
Tak. To byłaby wiadomość.
ON
Może jeszcze raz zastukać?
ONA
To nie ma sensu. Lepiej zobaczyć.
On
Ale jak?
ONA
Jej okna widać z kamienicy naprzeciw.
ON
No to co?
ONA
Można wejść na klatkę schodową i zobaczyć.
ON
Myślisz, że będzie widać?
ONA
Można spróbować.
ON
Czy ona nie ma zasłon na oknach?
ONA
Nie. Ma białe firanki do połowy okna.
ON
To dobrze. Teraz jest wieczór, będzie widać.
ONA
Idziesz?
ON
Tak.
ONA
Pójdę z tobą.
ON
To nie jest konieczne.
ONA
Mam dobry wzrok.
ON
Ale trzeba, żeby ktoś tutaj został i nasłuchiwał.
ONA
Nic przecież nie słychać.
ON
W każdej chwili może się coś stać.
ONA
Szybko wrócisz?
ON
Zobaczę i wrócę.
5
ONA
Dlaczego tak długo?
ON
Bałaś się?
ONA
Mówiłeś, że zaraz wrócisz.
ON
Chciałem coś zobaczyć.
ONA
No i co?
ON
Niewiele.
ONA
Ciemno?
ON
Nie, ale okno klatki schodowej jest trochę z bo-
ku. Widać róg szafy. Na środku pokoju krzesło.
Na krześle bielizna.
ONA
To znaczy, że jest w łóżku.
ON
Prawdopodobnie.
ONA
Szkoda, że łóżka nie widać.
ON
Wychylałem się, ale nie widać.
ONA
To by posunęło sprawę.
ON
Jak to: posunęło?
ONA
Co poza tym widziałeś?
ON
Nic.
ONA
ś
adnego ruchu?
ON
Raz jakby coś przemknęło. Ale to była skaza na
szybie.
ONA
To wszystko?
ON
Wszystko.
ONA
Niewiele.
ON
Ważne jest, że światło się pali. Tam jest bardzo
jasno. Pali się górne światło i pewnie jeszcze
nocna lampka.
ONA
Ona nigdy tak długo nie pali światła.
ON
Tak. Chyba że jest sama. W ciemności człowiek
jest samotny. Nawet sprzęty nie mogą go pocie-
szyć. Kiedy wychodziliśmy, paliła wszystkie
ś
wiatła. Ona bała się ciemności.
ONA
Dlaczego powiedziałeś „bała się"? Myślisz, że te-
raz już się nie boi?
ON
To nie ma znaczenia. Czy słyszałaś coś?
ONA
Zdawało mi się, że ktoś krzyknął. Ale to pewnie
na ulicy.
ON
Pewnie na ulicy.
ONA
To był wysoki krzyk. Tak nawołują się młodzi.
Może mi się w ogóle przesłyszało.
ON
Prawdopodobnie. Zresztą tam się już nic nie dzie-
je.
ONA
Myślisz, że to koniec?
ON
Koniec czego?
ONA
Sam powiedziałeś, że już się nic nie dzieje.
ON
To znaczy, jest spokój.
ONA
Raczej cisza. Jeszcze inna niż wczoraj. Jak prze-
paść.
ON
To nerwy.
ONA
Na pewno.
ON
Najważniejszy jest spokój. Mamy spokój. Jest
cisza.
ONA
Można jeszcze coś spróbować?
ON
Co?
ONA
Nastawić na głos radio i otworzyć drzwi od ko-
rytarza. Jeśli śpi, to powinna się zbudzić.
ON
Spróbujmy.
ONA
Wyjdź na korytarz i słuchaj.
Hałaśliwa muzyka.
ON
Zamknij, do diabła!
ONA
Co się stało?
ON
To świństwo. To nie ma sensu. Teraz powinien
być spokój.
ONA
Jak długo będzie to trwało?
ON
Nie wiem.
ONA
Trzeba się w końcu na coś zdecydować.
ON
Robimy wszystko, co można zrobić.
ONA
Trzeba tam wejść.
ON
Lepiej trochę później.
ONA
To już chyba dojrzało.
ON
Poczekajmy do rana. Jest noc. Rano wszystko
inaczej wygląda.
6
ON
Nie śpisz?
ONA
>
Nie.
ON
Dlaczego?
ONA
Nie mogę.
ON
Ja też nie mogę.
ONA
Boję się zasnąć, żeby się nie śniło.
ON
Mnie się nigdy nic nie śni.
ONA
To lepiej.
ON
Może lepiej. Gdy zasypiam, czuję, że umieram.
ONA
To nieprzyjemnie.
ON
Nic nie boli. Coś się od nas oddziela i potem nie
może wrócić. Krąży nad zamkniętym ciałem i
nie ma którędy wejść.
ONA
Mówmy o czymś weselszym.
ON
Co kupimy, kiedy wygramy na loterii?
ONA
Samochód.
ON
Albo domek. Samochód i domek.
ONA
Jakiej marki będzie nasz samochód?
ON
Nie wiadomo, na co dostaniemy talon. No i nie
wiadomo, czy wygramy.
ONA
Nie umiesz marzyć.
ON
Spij lepiej. Już późno.
ONA
Nie mogę. Lepiej rozmawiajmy. Dokąd pojedzie-
my w lecie?
ON
Jak zwykle. Nad morze.
ONA
A może w góry.
ON
Jak pada w górach deszcz, to się można po-
wiesić.
ONA
Jak pada nad morzem deszcz, też się można
powiesić.
ON
Można pojechać na dwa tygodnie w góry i na
dwa tygodnie nad morze.
ONA
Właśnie.
ON
Tylko wtedy dużo wydamy na kolej.
ONA
Przecież tylko tak mówimy.
ON
No to w porządku.
ONA
Która godzina?
ON
Niedługo świt.
ONA
Nie lubię świtu. To tak, jakby do gardła lali eter.
ON
Staraj się zasnąć.
ONA
Nie mogę.
ON
Jest tak, jakbyśmy całą noc czuwali nad nią.
ONA
Nie mów o niej teraz.
ON
Za parę godzin będziemy to już mieli poza sobą.
ONA
Uwolnimy się.
ON
Jestem piekielnie zmęczony. Nic nie robiłem,
a jestem piekielnie zmęczony.
ONA
To nerwy. Zamknij oczy.
ON
Chciałbym, żeby już było po wszystkim.
7
ON
Jak myślisz, czy to jest teraz pewne?
ONA
Chyba tak. Całą noc paliło się tam światło. Teraz
też się pali. Kto pali w dzień światło?
ON
Może tylko osłabła.
ONA
Za długo to trwa.
ON
Co robimy?
ONA
Nie ma na co czekać. Trzeba wejść.
ON
A jeśli zamknięte?
ONA
Wszystko jedno, trzeba wejść.
ON
Może to jeszcze trwa.
ONA
Dłużej nie można czekać. Mam iść z tobą?
ON
Zostań tutaj.
ONA
Wracaj zaraz.
ON
Zobaczę i wrócę.
Pauza. On wraca.
ON
Koniec.
ONA
Trzeba zaraz otworzyć okno.
ON
I posłać po lekarza.
ONA
Blady jesteś.
ON
Muszę trochę posiedzieć.
ONA
Jak wygląda?
ON
Dobrze. To musiało się stać niedawno.
ONA
Leży?
ON
Tak.
• ONA
Trzeba ją ułożyć, zanim zesztywnieje.
ON
Może poprosimy stróżkę?
ONA
Lepiej wszystko załatwić samemu. Musimy wy-
stępować jako rodzina. Inaczej na pokój położą
łapę.
ON
To będzie nas trochę kosztowało.
ONA
Trudno.
ON
I dużo chodzenia.
ONA
Weź zwolnienie.
ON
Trzeba posłać po lekarza. Musi być świadectwo.
Nie można długo zwlekać.
ONA
Myślisz, że oni badają. Dotkną tylko i wypełnią
druczek.
ON
Wszystko jedno, ale to trzeba mieć poza sobą.
ONA
Najlepiej zatelefonuj.
ON
Tak. Chwilę jeszcze posiedzę.
ONA
Chcesz wody?
ON
Nic nie robiłem, a jestem piekielnie zmęczony.
ONA
To nerwy. Musimy zaraz wziąć się do roboty.
ON
Nie będziemy mieli czasu rozpamiętywać.
ONA
Trzeba jej rzeczy zapakować i znieść do piwnicy.
Zostawimy tylko łóżko. Do czasu aż ją zabiorą.
ON
Trzeba wywietrzyć. Trzeba dużo wietrzyć.
ONA
Podłogę najlepiej wywiórkować. Czy tam jest ta-
peta?
ON
Tapeta.
ONA
Trzeba ją zedrzeć. I pomalować. ON
Najlepiej na jasny kolor. ONA
ś
ółty. ON
Tak, żółty. śeby było zawsze jasno.
Lalek
(Sztuka na głosy)
Głosy:
REPORTER, BABKA, radio, glosy, BARAŃSKI, MA-
RYSIA, CHŁOPIEC, dzieci, POETA, KIEROWNIK,
LISTONOSZ, REFERENT, LALEK, RYBAK I, RY-
BAK II, JADZIA, MANIA, A., B., C, D., E., F., G.,
H., HELA, śUK, LODZIA
I. OPIS
REPORTER
Okolica ukształtowana przez lodowiec w epoce
dyluwium. Morena denna. Zandry. Torf. Margłe.
Glina i piasek. Piasek. Piaski neogenu. Piasek.
Na tym puszcza, a w niej małe jeziorka-suchary.
BABKA
Ja ślepa, panie, ale pamiętam, wszystko pamiętam.
Nic, ino stek i ślozy. Wojny i wojny bez końca.
REPORTER
Początkowe osady Jadźwingów. Wytępieni przez
Krzyżaków. Osadnictwo ruskie, litewskie i pol-
skie. W XV wieku miasto należało do bogatego
zgromadzenia kapucynów bosych. Czarna zaraza
dziesiątkuje ludność w XVI wieku. Prawa miej-
skie nadane przez Jana Sobieskiego. Wielki pożar
niszczy je w 1761 roku. Po rozbiorach przypadło
Rosji. Ożywiona działalność powstańców. Liczne
groby w lasach. Miejsce zimowej ofensywy Hin-
denburga. Dwadzieścia tysięcy zabitych. W latach
1944/45 trzy razy przechodziło z rąk do rąk.
Osiemdziesiąt procent zniszczeń.
BABKA
Ja ślepa, panie, ale pamiętam, wszystko pamię-
tam. Strach taki padł na ludzi, że drzwi zawarli.
Tylko przez szpary patrzyli, jak oni przez miasto
pędzą. Strzelali do wszystkiego, co żywe.
REPORTER
Siedem tysięcy mieszkańców. Fabryka obuwia.
Przetwórnia tytoniu. Tartak.
BABKA
Potem armaty zaczęły bić po chałupach. Kazali
wszystkim wyjść i pędzili przed siebie. Wójcik
sąsiad schował się na stryszku. Wyciągnęli i ubili.
Trzy dni leżał przed chałupą jak wilk.
REPORTER
Jesteśmy na rynku. Rynek, jak wiadomo, serce
miasta. Przyjeżdża tutaj autobus z Warszawy.
GŁOS
Tylko w lecie.
REPORTER
Ratusza jakoś nie widzę.
GŁOS
Spalony.
REPORTER
Na rynku ruch. Mnóstwo wozów. Czy tu zawsze
tyle furmanek?
GŁOS
Dzisiaj targ.
REPORTER
Nad rynkiem unosi się gęsty zapach mleka, ja-
rzyn i końskiego nawozu.
RADIO (fragment koncertu f-moll Chopina)
GŁOSY
Taniej nie kupi. Para trzy złote. Świeżutkie, pani.
Dzisiejsze. Chuda nie jest, mięsna jest, nie chuda.
Ziarnem karmiona. Para dwa osiemdziesiąt.
Ś
wieżutkie. Jeszcze ciepłe. Niemałe. Takie jak
kurze. Ziarnem karmiona. Chuda nie jest. Leży
tak, bo upał. Gdzie tam, nie zdycha. Mięsna jest,
nie chuda. Suchy rok.
REPORTER
Granica między wsią i miastem jest płynna. Ob-
serwujemy tu zjawisko struktur przejściowych,
wzajemnego przenikania i nieuniknionych anta-
gonizmów. Można obrazowo powiedzieć, że mamy
tu ciągłą walkę między owsem a brukowcem.
RADIO (jw. koncert Chopina f-moll)
REPORTER
Domki parterowe, jednopiętrowe. Jedyny budynek
dwupiętrowy to sąd. Skupione są wzdłuż dwu, jeśli
tak można powiedzieć, arterii. Na zachód ulica
Warszawska, ta, którą przejeżdża autobus, łączy
miasteczko z resztą kraju. Na końcu jej "Hotel pod
Różą". Do drzwi przybita kartka: 'Właściciel hotelu,
gdy konieczny, proszę pukać w okno domku drew-
nianego". Na wschód aleja Lipowa przechodzi w
drogę leśną. Niedaleko granica. Na końcu alei Li-
powej dom Barańskiego. Emeryt. Odnajmuje pokoje
letnikom. W zimie nie wychodzi z domu. Mówi, że
wilki podchodzą aż pod okna.
BARAŃSKI
Idzie panna Marysia do lasu, niech uważa na
wilki.
MARYSIA
Takie na dwu nogach?
BARAŃSKI
Nu, nie ma śmiechu. Są wilki w lesie.
MARYSIA
E tam.
BARAŃSKI
Ja tu mieszkam, to wiem. Jak panna Marysia
spotka wilka, to nie uciekać, nie krzyczeć, a śpie-
wać. Stać w miejscu i śpiewać. To wilk nie ruszy.
REPORTER
Na lewo od alei Lipowej, nad jeziorem - Rybaki,
najuboższa, że tak powiem, dzielnica. Bardzo ma-
lownicza zresztą. W piasku jak wróble bawią się
dzieci. Chodzicie do szkoły?
DZIECI
Nie. My za małe.
REPORTER
A ty chodzisz?
CHŁOPIEC
Do trzeciej klasy.
REPORTER
A co robisz?
DZIECI
On, proszę pana, jest gołębiarz.
REPORTER
Hodujesz gołębie? To bardzo ładnie.
DZIECI
On wczoraj jedną parkę ukradł.
CHŁOPIEC
Nieprawda
REPORTER
A co robisz ze swoimi gołębiami? Sprzedajesz?
CHŁOPIEC
Nie.
REPORTER
A co?
CHŁOPIEC
Zamieniam.
REPORTER
To znaczy, jesteś amatorem. Lubisz ptaki?
CHŁOPIEC
Ptaki nie za bardzo. Gołębie lubię.
REPORTER
ś
egnamy naszego rezolutnego gołębiarza...
POETA
Dzień dobry, redaktorze.
REPORTER
Cóż za miłe spotkanie. Zupełnie niespodziewa-
ne. Poeta Teodor, którego chyba nie muszę na-
szym widzom przedstawiać. Czy spędza pan tu
urlop?
POETA
Tak. Jak co roku. Tu i nigdzie indziej. Jestem
bardzo związany z terenem. Od lat zakochany
w tych stronach, i to nie bez wzajemności. Wczo-
raj kierowca autobusu zobaczył mnie na szosie
i zatrzymał pojazd.
REPORTER
To bardzo miło, bardzo miło. Czy moglibyśmy
prosić?
POETA
No, jeśli to konieczne. Wiersz pod tytułem Mia-
steczko. Napisałem go dziś w nocy.
Na cztery spusty
miasteczko zamknięte
błękitnym kluczem
jeziora i lasów
pióra zachodu
pisały historię
ale milczały
pióra kronikarzy
jeno historyk-
-fotograf opiewa
tłuste bobasy
wesela pogrzeby
jedyny pomnik
który tu ocalał
stoicka koza
w samym środku rynku
mógłbym tu mieszkać
jak na dnie pudełka
w gnieździe po osach
w zepsutym zegarze
- miasteczko moje
miasteczko
samo się toczy
nikt go nie nakręca
od piania świtu
aż do piania śmierci
REPORTER
Poeta Teodor oddala się poruszając kształtną gło-
wą. Na chwilę przystaje, jakby nasłuchiwał szu-
mu skrzydeł nad sobą. No i znów jesteśmy na
rynku. Odjechały konie, wozy, ludzie. Teraz wy-
chodzą głodne psy.
BABKA
Pamiętam, wszystko pamiętam. Oczu nie mam,
ale pamiętam. Oczy mi teraz niepotrzebne.
REPORTER
Z czterech czarnych megafonów, ustawionych na
rogach rynku, na brązowe kałuże końskiego mo-
czu, na źdźbła słomy i grzbiety głodnych psów
spływa dojrzały fragment prozy.
RADIO
...Czasami miałem już tylko krótkie chwile, tyle,
aby usłyszeć trzeszczenie wyschłej boazerii, aby
otworzyć oczy, wlepić je w kalejdoskop mroku
i - dzięki chwilowemu błyskowi świadomości -
kosztować snu, w którym pogrążone są meble,
pokój, wszystko, czego ja byłem tylko cząstką
i z czym niebawem znów się łączyłem w bezczu-
ciu: lub też śpiąc cofałem się bez wysiłku w mi-
niony na zawsze wiek...
REPORTER
Sąd powiatowy. Brązowa sala. Zapach mokrego
pierza, machorki, potu.
GŁOSY
No więc jak z tym było? Łaciasta była. Mleczna.
Nie o to idzie. Kto ją dostał w spadku? Ojciec
umarli w tysiąc dziewięćset dwudziestym pierw-
szym. Matka w trzy lata, jakoś tak na Wielkanoc.
To wiemy. Chodzi o krowę. Kto ją dostał? We-
ronka. Nijakiej krowy, proszę Wysokiego Sądu,
nie dostałam. Proszę Wysokiego Sądu, jest rze-
czą jasną, że moja klientka jako niepełnoletnia
nie mogła wejść w posiadanie krowy. Nabyła
tylko prawo własności. Zgłaszam wniosek, aby
wobec trudności w ustaleniu stanu faktycznego...
Matka przed śmiercią mówi: „Tekla, uważaj na
Józka, wiesz, jaki on lichy chłop". Wysoki Sąd
zechce uwzględnić zasiedzenie. A kto za pochó-
wek zapłacił? Jaki tam pochówek. Trumna nawet
nie pomalowana. Proszę Wysokiego Sądu nie
zapominać, że z działu trzeba wydzielić majątek
wniesiony przez Natalię z Bućków. Goła przy-
szła, Wysoki Sądzie. Gębę tylko miała niena-
ż
artą.
REPORTER
Naprawdę atmosfera tu jest nie do zniesienia.
Wychodzę na rynek.
BABKA
Dziękuję, panie, Bóg zapłać. Stara niedołężna,
ale pamięta. Pożar był wtedy taki wielki. Jasno
jak w dzień. Ona krzyczała: „Puście mnie! Tam
są moje dzieci!" Porwała wszystko na sobie.
RADIO
...Ciało samego Gola, z materii równie nadprzy-
rodzonej co materia jego konia, dawało sobie radę
z wszelką rzeczową przeszkodą, z wszelkim spot-
kanym w drodze przedmiotem, czyniąc zeń sobie
kościec i wchłaniając go, choćby to była klamka
u drzwi, na której oblepiała się natychmiast
i wpływała niezwyciężenie jego czerwona szata
albo jej blada twarz, zawsze jednako szlachetna
i melancholijna, ale nie zdradzająca żadnego
wzruszenia tą transwertebracją...
REPORTER
Północną stronę rynku zajmuje spółdzielnia wie-
lobranżowa: smoła, Brandys, perfumy, łańcuchy,
buty, perkal, kosy, pierścionki, zgrzebła, zegarki,
lusterka...
KIEROWNIK
Z zaopatrzeniem nie mamy teraz trudności, brak
nam jeszcze tylko niektórych części.
REPORTER
Dwa zakłady zbiorowego żywienia. Restauracja
„Pojezierze" i jadłodajnia: barszcz ukraiński, kot-
let, kaszanka.
KIEROWNIK
Jeśli chodzi o spożycie wódki, to staramy się
je zastąpić przez spożycie wina. Prowadzimy
nowy gatunek pod nazwą „Północne", które cie-
szy się dużą popularnością wśród konsumen-
tów,
REPORTER
Myślę, że warto też zajrzeć do któregoś z zakła-
dów pracy. Zbliża się już czwarta. Przepraszam,
jak dojść do fabryki obuwia?
LISTONOSZ
Idę tam.
REPORTER
Pan tutejszy?
LISTONOSZ
Listonosz.
REPORTER
Stale pan tu mieszka?
LISTONOSZ
Stale tu nawet kamieniem nie siedzę. Ja za
Mikołaja w wojsku był. Nie to, co teraz, twarda
służba. Co się człowiek nacierpiał biedoty i tru-
doty. A tych aeroplanów nie znali jak teraz;
wszystko piechotą chodziło. Będzie tak, przej-
dziesz trzydzieści kilometrów, nóg nie czujesz,
a oficery każą kłaść się na ziemi, w mundurze,
z karabinem, z patronami. Nie na plecach, bo
wtedy trudniej na alarm wstać. Na brzuchu le-
ż
ysz. W Piotrogrodzie, dwa tygodnie, dobrze było
jak u Boga za drzwiami. Ale różne zarazy zaczęły
po ludziach chodzić. My spali z jednym z naszych
stron koło siebie na pryczy. Budzę się raz w no-
cy, on gorący jak piec. Patrzę, czerwone paciorki
ma na czoło nałożone. To był brzuszny tif. Za-
raziłem się, dwa tygodnie leżałem bez duszy.
Wychodzę pierwszy raz po chorobie, a staliśmy
naprzeciw stacji. Idę ja i widzę: dwa wagony
trupów, i to w kalesonach jak drewka poukła-
dane.
REPORTER
Pracownicy tego zakładu to przeważnie młodzi
ludzie.
KIEROWNIK
W pierwszym kwartale mieliśmy trudności ma-
teriałowe, toteż zakreślonych planów nie wyko-
naliśmy. Siłą rzeczy premii na zakładzie nie wy-
płacono. W drugim kwartale pokonaliśmy braki
w zaopatrzeniu. Także jeśli chodzi o rytmiczność,
jest w chwili obecnej lepiej.
REPORTER
Czy kierownictwo zakładu stara się zorganizować
rozrywki dla swoich młodych pracowników?
KIEROWNIK
Jeśli chodzi o zagadnienia kulturalno-oświatowe,
to mamy specjalnego referenta, który ukończył
kurs.
REFERENT
Maciąg Jan, referent KO. Więc mamy świetlicę,
gdzie można przeczytać czasopisma. Stoły ping-
pongowe. Radio, i chcemy kupić telewizor.
REPORTER
A czy pracownicy z tego korzystają?
REFERENT
Chwilowo nie, bo jeszcze trzeba okna wstawić.
Zresztą wielu jest takich, co to wolą pójść do
„Stodoły".
REPORTER
Do „Stodoły"?
REFERENT
Taka buda nad jeziorem. W soboty i niedziele
zabawy. I popić można.
REPORTER
A pan? Co pan robi po pracy?
KIEROWNIK
No, Lalek. Odpowiedz panu redaktorowi. Czego
się wstydzisz?
LALEK
Ja przeważnie spotykam się z kolegami.
REPORTER
No i pewnie dokądś idziecie.
LALEK
Jak jest gdzie.
REPORTER
A kino?
LALEK
Nie zawsze się dostanie. No i jak pójdzie się
w sobotę, to w niedzielę nie ma się co robić.
REPORTER
Można do Domu Kultury.
LALEK
Niby można. Niedawno byłem na odczycie. Przy-
jechał autor z Warszawy. Jakoś na „W" się na-
zywał. Taki duży, gruby. Może go pan zna? Czer-
wony na twarzy. Swoją taksówką przyjechał.
Wańkiewicz, zdaje się. Jak jest pogoda, idziemy
nad jezioro. Także do „Stodoły" czasami.
REPORTER
Często zaglądacie do „Stodoły"?
LALEK
Tak. Tam właściwie wszystkich można spotkać.
Całe koleżeństwo.
REPORTER
Warto chyba zajrzeć do tej „Stodoły", o której
tyle się mówi. Trzeba przejść przez całe miaste-
czko - przez rynek oczywiście.
RADIO
...Aliści siostra hrabiego de Fromentier, piękna
Adela, wzbudza gorące uczucia w sercu don Se-
bastiana, na poły awanturnika, na poły zdobywcy
serc niewieścich. Wśród szalejącej burzy don Se-
bastian przebiera się za mniszkę. Następuje sze-
reg zabawnych scen i komicznych nieporozumień.
REPORTER
„Stodoła" jest to duży barak, położony kilometr
za domem Barańskiego, na skraju lasu, nad je-
ziorem. Podmokła ścieżka nad brzegiem. Koło
trzcin nieruchome sylwetki rybaków.
RYBAK I
Nic nie ciągnie.
RYBAK II
Nie bój się. Jezioro gładkie.
RYBAK I
To co?
RYBAK II
Gorąco. Upał dusi wodę. Ryby będą podpływały
do brzegu.
RYBAK I
Dużo złowiłeś?
RYBAK II
Same kiełbie i dwa okonie.
RYBAK I
Niedużo.
RYBAK II
Jak słońce będzie zachodzić, popłyniemy przez
Anacha za trzcinę, pod Olchami, do Głębokiej
Buchty. Ty zasadzisz się na Kuciej Fai, ja popłynę
na Generalski Róg. Tam można szczupaka na
błyszczkę upolować.
RYBAK I
Można spróbować.
BABKA
...Ludzie żyli po lasach jak dziki. Kto mógł, jamę
sobie wygrzebał, gałęziami nakrył...
REPORTER
Poeta Teodor łowi wieczór w sieć swego natchnie-
nia.
POETA
„Taka chwila"
trzy poziomy
spodem łąki woda
i szuwary to już chyba wszystko
wyżej dom pośród sadów i stoków
dach czerwienią odpiera niebiosa
sygnaturka dla pobożnych obłoków
to ostatnie to już trzeci wymiar
młyn słoneczny albo szarfy wieczoru
czarna trawa bardzo dużo gwiazd
jednym okiem można to objąć
i na korze serca wypisać
lecz by wygrać trzeba trudnych nut
na
na tę chwilę, która właśnie się spełnia
bowiem potem już tego nie będzie
jeden głos jeden kolor ubędzie
teraz jaskółki ostrzą powietrze
młodzi spotykają się przy grobli
będzie pewnie jeszcze jeden wieczór
II. STODOŁA
KIEROWNIK
Jadzia! Kufle przygotowane?
JADZIA
Przygotowane, panie kierowniku.
KIEROWNIK
Pokaż! Co ty, Jadzia? Chora?
JADZIA
Dlaczego?
KIEROWNIK
Na sobotę tyle kufli.
JADZIA
Jak jest za dużo, to się tymi kuflami biją.
KIEROWNIK
Od tego jesteś, Jadzia, żeby uważać.
JADZIA
Co ja mogę, kierowniku?
KIEROWNIK
Jak się chcą bić, wyrzucaj za drzwi. Mało tam
kamieni?
Kufle muszą stać na stoliku.
JADZIA
Może je przywiązać sznurkiem.
KIEROWNIK
Pomyślimy o tym. A teraz leć, Jadzia, do maga-
zynu po kufle.
Szklanki masz?
JADZIA
Po co szklanki?
KIEROWNIK
Na wódkę.
JADZIA
I tak wolą w kuflach.
KIEROWNIK
Nie mają prawa.
JADZIA
Strasznie tłuką szklanki.
KIEROWNIK
Od tego jesteś. Uważaj. Leć do magazynu. Zaraz
zaczną przychodzić. Maniu!
MANIA
Co jest?
KIEROWNIK
Odłóż gazetę!
MANIA
Tak jest - panie kierowniku.
KIEROWNIK
Mania, mówi się do ciebie.
MANIA
No?
KIEROWNIK
Uważaj więcej.
MANIA
Ty jesteś od uważania.
KIEROWNIK
Mam dzisiaj zebranie.
MANIA ironicznie
Aha.
KIEROWNIK
Patrz dobrze, co się dzieje. Nie czytaj gazety pod
bufetem.
MANIA
Kiedy wrócisz?
KIEROWNIK
Nie wiem. Uważaj, Mania, jak Jadzia resztę wy-
daje.
MANIA
Ja się do niej nie mieszam.
KIEROWNIK
I trzeba pilnować, żeby nie tłoczyli się koło bufetu.
MANIA
Zawsze się tłoczą.
KIEROWNIK
Nie mają prawa. Zamówić. Zapłacić i wynosić się.
MANIA
Tak się mówi.
KIEROWNIK
I żeby awantur nie było. Jak się awanturują, za
drzwi wyrzucić. Niech się w lesie awanturują.
MANIA
W lesie ciemno. Niebezpiecznie. Wolą tutaj.
KIEROWNIK
Masz kufle, Jadzia?
JADZIA
Mam.
KIEROWNIK
Mania, odłóż gazetę. Uważaj na wszystko.
Wychodzi.
1
A.
Gdzie siadamy?
B.
Pan jesteś nasz gość. Niech pan wybiera.
A.
Może tutaj. Panno Helu, pani będzie łaskawa.
B.
Hela, nie bój się. Nie zjemy ciebie. Lecę po szkło.
A.
Ś
liczna laleczka z panny Heli.
2
C.
Najlepiej pod radiem.
D.
Po co pod radiem.
C.
Muzyka pod śledzika.
D.
Ja ciebie lubię jak brata.
C.
Ja też cię szanuję. I to od początku, jak pierwszy
raz cię zobaczyłem.
D.
Ty! Nie śpij!
E.
Gorąco.
C.
Napij się lemoniady. Niedobrze ci?
E.
Dobrze.
3
LALEK
Tutaj pod oknem.
F.
Siadajcie.
LALEK
Ale upał, koszula się klei. Otwórz okno.
G.
Teraz lepiej.
LALEK
Idziesz po nią?
H.
Idę, zajmijcie miejsce.
F.
Przyprowadź ją. Pamiętaj.
H.
Przyprowadzę, jak będzie chciała.
F.
Co znaczy, nie będzie chciała?
H.
No wiesz, jak jest.
F.
Nie łam się, chcesz, żebym z tobą poszedł?
H.
Sam załatwię.
4
A.
No co? Dlaczego się Hela rumieni?
B.
Pijesz pierwszy raz z mężczyznami?
HELA
Nie pierwszy.
A.
A tata nie przylecą z kijem?
HELA
Chyba nie.
A.
No, zaczynajmy. Zdrowie naszej jedynaczki.
B.
ś
eby urodziła czworaczki.
Piją-
5
C.
Słuchaj mnie, Józik. Ja cię lubię jak brata.
D.
Ja też cię szanuję. Ty wiesz. Znamy się nie od
dzisiaj.
C.
Trzeba zjeść beczkę soli.
D.
Nie bądź głupi. Nie jedz soli, weź śledzia.
C.
Mówię przysłowiowo. śe z człowiekiem trzeba
zjeść beczkę.
D.
Jaką beczkę?
C.
ś
eby go poznać.
D.
A ty kiedy mi oddasz tę beczkę, co mi z magazynu
wziąłeś w miesiącu marcu?
C.
Józik, ty pijany chyba jesteś. Dawno ci zwró-
ciłem.
D.
Nie rób ze mnie jelenia.
C.
0 szczeniaku. Tego to ja nie lubię.
D.
Ty szmaciarzu.
C.
Zabierz ręce, bo cię skrzywdzę.
RADIO
Le francais par la radio. Nasi przyjaciele Denise
1 Renę wybrali się do restauracji. Wita ich kelner
- garcon. „Le garcon" to w tym przypadku nie
chłopak, ale kelner. Garcon: Entrez messieurs
dames. Voici le menu. Denise i Renę studiują
kartę - le menu, le menu, wybierają sałatkę
z pomidorów i pasztet wiejski - une salade de
tomate, une salade de tomate et le pate de cam-
pagne, le pate de campagne.
Na drugie nasi przyjaciele wybierają chateau-
briand aux pommes. Potrawa nazwę swą za-
wdzięcza pisarzowi i dyplomacie Francois Renę
de Chateaubriand 1768-1848...
6.
LALEK
No co?
H.
Flaki.
LALEK
Kozak to ty nie jesteś.
H.
Co, miałem za włosy ją ciągnąć?
LALEK
Wystarczyło za rękę.
H.
Powiedziała, że może przyjdzie potem.
G.
Po czym?
H.
Co mnie osrebrzacie. Zlatałem się jak głupi. Cały
mokry jestem.
LALEK
Napij się.
H.
Lemoniadę dajesz.
G.
Mleka chcesz?
H.
Od wściekłej krowy.
LALEK
Panie Niedźwiecki. Zamknij pan tego Fransa. Puściłby pan muzykę jaką.
7
A.
Zaraz rumieńców panna Hela dostała. B.
Nie ma się czego wstydzić, Hela. HELA
Nie wstydzę się, tylko gorąco. A.
To niech panna Helia bluzeczkę zrzuci. HELA
Panie Władziu! Pan - starszy człowiek! A.
A co, starszym nic się nie należy? B.
Hela nie lubi starszych. HELA
Jak będziecie dokuczać, to sobie pójdę. A.
Pożartować można.
8
LALEK
Rozmawiałeś z nią czy z matką? H.
Z nią.
LALEK
I co powiedziała?
H.
Ale nudny jesteś, Lalek.
LALEK
No powiedz?
H.
Powiedziałem: „Ubieraj się, Lodzia. Idziemy do
«Stodoły» Lalek czeka".
LALEK
A co ona?
H.
Powiedziała, że sukienki nie ma.
G.
Gorąco jest. Mogła przyjść goła.
LALEK
Ty schowaj swoje kawały do kieszeni.
G.
Nie obrażaj się, Lalek.
H.
No to chlup, panowie.
Piją.
LALEK
Ciepła. Nie smakuje mi dzisiaj.
9
C.
Daj gęby, Józik. Nie gniewaj się.
D.
Co ty? Porozmawiać zawsze można.
C.
Ty! Nie śpij.
E.
Bardzo gorąco.
C.
Napij się lemoniady.
D.
Spił się jak świnia.
C.
Ja ciebie za to lubię, Józik, zawsze jesteś w po-
rządku.
D.
Człowiek jest człowiekiem.
C.
Przez ludzi do ludzi. No, Józik, twoje zdrowie!
Piją.
D.
A ta świnia śpi.
C.
Nie bój się. śona go zbudzi.
10
A.
Zdrowie panny Heli.
B.
I niech nas zaprosi na swoje wesele.
A.
Zaprosi panna Hela?
HELA
Zaproszę, ale tylko pana Władzia.
A.
Widzisz, naraziłeś się. Przeproś.
HELA
Daj spokój, ludzie patrzą.
A.
No, dzieci! Chlup do środka, bo karzełki nam
wypiją.
Piją.
Ale upał, zupełnie jak w trzydziestym dziewiątym.
B.
Dlaczego w trzydziestym dziewiątym?
A.
Jeszcze was wtedy na świecie nie było. Wojna
była.
HELA
To wiemy.
A.
Wy wiecie z książek, a ja to mam na skórze
wypisane.
HELA
Jak to na skórze, panie Władziu?
A.
Chce panna Hela zobaczyć?
B.
Panie Władzio, niech się pan całkiem nie rozbiera.
A.
Spokojnie. O tu, cała seria z czołgu. Ręka na
jednym włosku wisiała.
HELA
Mój Boże!
11
LALEK
Powiedziała, że nie ma sukienki...
G.
Mogła przyjść bez.
LALEK
S cichnij.
G.
Nerwowy jesteś.
LALEK
Jak ona to powiedziała?
H.
Powiedziała: „Powiedz Lalkowi, że nawet nj^
mam w co się ubrać".
LALEK
Tak powiedziała?
H.
Tak.
G.
No, Lalek. Pod to ciało, żeby chciało.
12
Wchodzi śuk. Rozgląda się po sali.
C.
ś
uk!
ś
UK
Szanowanie.
D.
Siadaj, śuk. Oszczędzaj nogi-
ś
UK
Nie mogę. Szukam.
D.
Siadaj, jak szef mówi. Siadaj!
ś
UK
Chyba na chwilę. Szukam Lalka.
C.
Siedzi tam pod oknem.
ś
UK
To ja przepraszam. Muszę mu coś bardzo waż-
nego powiedzieć.
C.
Wypij jeden kieliszek i idź w diabły.
D.
No, śuk. Daj ci Boże rozum.
Piją.
ś
UK
Dziękuję. A teraz bardzo przepraszam.
C.
Nie ma za co, śuk.
D.
Miody jesteś. Głupi. śycia nie znasz.
ś
UK
Dziękuję za poczęstunek, ale teraz to naprawdę
muszę pójść do Lalka.
C.
A tu ci źle. Jak ci źle, to napij się jeszcze.
ś
UK
Nie mogę. Mam bardzo ważną sprawę.
D.
Pij, szczeniaku. Ja z twoim ojcem nieboszczykiem
do szkoły chodziłem.
Piją.
13
A.
Tak, tak...
HELA
Straszna gorączka.
A.
Tak jak wtedy w trzydziestym dziewiątym.
B.
Dlaczego w trzydziestym dziewiątym?
A.
Na wojnie.
B.
Aha.
A.
Pamiętam, było to siódmego września. Upał
straszny. Dochodzimy do Wisły. Rozkaz: spieszyć
szwadron.
B.
Panie Władzio, przed przeprawą może się po-
krzepimy.
A.
Można.
HELA
Ja już nie mogę.
A.
W wojsku nie ma nie mogę. Rozkaz i już. (piją)
Dowódca nasz, rotmistrz Jaworski...
B.
Znalem jednego Jaworskiego. Był gajowym
w Drohiczynie.
HELA
Nie przerywaj.
A.
Rotmistrz Jaworski. Wysoki, piękny mężczyzna.
Ś
liczne zęby miał. Wszystkie złote. Przyjechał do
nas na koniu: okopać się! Koniowodni odprowa-
dzają konie w las. Dochodzi do nas batalion pie-
choty. Teren dobry do obrony. Krzaki, wzgórza
rzeka. Artylerię posłali do tyłu. Ryjemy w ziemi.
Aż tu nagle trzy samoloty nisko nad nami i wu,
wu, wu: bomby. Ziemia chodzi. Istne piekło, panno
Helusiu. Leżę na ziemi i tylko słyszę, jak kamyki
tłuką po moim hełmie kawaleryjskim.
B.
No to, panie Wladzio, za zwycięstwo!
A.
Cześć.
Piją.
14
C.
Pamiętaj, śuk, jak starszego człowieka nie usza-
nujesz, nie będziesz miał szczęścia w życiu.
D.
Wiesz, jak jest w katechizmie: Pamiętaj, abyś
dzień święty święcił.
ś
UK
Musowo, panie Józiu.
D.
Jak musowo, to się jeszcze napij.
ś
UK
Przepraszam bardzo, panie Józiu...
D.
Nie ma za co. No.
Piją.
ś
UK
Ale teraz to ja już naprawdę muszę...
C.
Siedź. Nie ruszaj się. Głupi jesteś.
D.
Czego ty chcesz od Lalka?
ś
UK
Chcę mu powiedzieć, żeby uważał.
D.
Na co ma uważać?
ś
UK
Chcą go bić.
C.
I ty mu chcesz pomóc?
ś
UK
Chcę powiedzieć, żeby uważał.
C.
Nie mieszaj się.
ś
UK
To mój brat.
C.
Da sobie radę. Napij się, śuk.
ś
UK
Ja naprawdę bardzo przepraszam. Ja mu tylko
powiem dwa słowa na ucho i zaraz wrócę.
D.
Siedź! Starszych trzeba szanować. Mógłbyś być
moim synem. Mój Stasiek był starszy od ciebie
o trzy lata. A ja już nie mam syna. Stasiek...Sta-
siek...
Pijacka rozpacz.
C.
Nie płacz, Józik. Ludzie patrzą.
D.
\
Zabili go na moich oczach.
15
G.
No, Lalek, nie łam się. Nie będzie ta, to będzie
inna. Cyk!
LALEK
Cyk! Ale tu łaźnia.
Piją.
H.
Powietrze stoi. Coś w nocy będzie.
LALEK
Co ma być?
H.
Burza albo...
LALEK
Nie smakuje mi wódka. Ciepła.
G.
Nie gryź się, chłopie.
H.
Powiem ci coś, Lalek.
LALEK
No?
H.
To, co ja ci powiedziałem, to nieprawda.
LALEK
Co nieprawda?
H.
Ona tak nie powiedziała.
LALEK
Lodzia?
H.
Tak, Lodzia.
LALEK
To ty taki?
H.
Wiesz, jaki jestem.
LALEK
Nie piję z tobą.
H.
Słuchaj jak człowiek.
LALEK
Odwal się.
kiego wsparcia z tyłu. Czekamy, kiedy wrócą
samoloty. Nie wracają. Alarm bojowy. Stanowisko
dobrze zamaskowane. Nie wolno palić.
Słychać tylko, jak muchy bzykają. Ja leżałem na
drugiej linii. Zdrzemnąłem się chwilkę. Aż tu
nagle słyszę: rrrrr.
B.
Samoloty?
A.
Nie, czołgi; myślę sobie: będzie bal. Widoczność
dobra. Pchają się naprzód. Czarne jak te wszy
na prześcieradle.
HELA
Dużo ich było?
A.
Dwanaście. Rotmistrz mówi: „Damy im podejść
na odległość strzału". A potem po krzyżach. Cisza.
Skóra cierpnie. Tylko to „rrrrr" coraz bliżej.
17
G.
Patrz, kto idzie, Lalek?
H.
Prosto na ciebie.
G.
Masz, chłopie, wzięcie.
LALEK
Lodzia! Niech mnie.
LODZIA
Dobry wieczór!
LALEK
Jak się masz. Morowo, że jesteś, żeś przyszła.
LODZIA
Co wy tak sami?
LALEK
Czekamy na ciebie.
LODZIA
Nie mów!
LALEK
Fakt. No, Lodzia, jesteś. Zjesz coś?
LODZIA
W zasadzie jestem po kolacji. Ale tort może być.
H.
Jaki?
LODZIA
Czekoladowy. Albo orzechowy.
G.
Pijemy wasze zdrowie!
LALEK
Lodzia. Zdrowie. Czekałem na ciebie.
Piją.
18
C.
Siadaj, głupi. Dokąd się wydzierasz.
ś
UK
Muszę do brata. Muszę mu powiedzieć.
D.
Widzisz, kobieta tam przyszła. Nie przeszkadzaj,
ś
uk. Trzeba być delikatnym. Napij się!
ś
UK
Nie mogę, panie Józiu. Ja tylko dwa słowa po-
wiem Lalkowi i zaraz przyjdę.
C.
Uszanuj starszych, śuk.
A.
LODZIA
Co wiem?
LALEK
To, co ty wiesz.
G.
Zdrowie młodocianej pary!
LODZIA
Lalek, puść mi ręce. Cała spocona jestem.
21
D.
Pamiętaj, śuk. śycie trzeba uszanować.
ś
UK
Ja, panie Józiu, muszę pójść do brata, bo oni się
na niego czają.
D.
Dobrze, pójdziesz.
C.
Słuchaj, co starsi mówią.
D.
Co tylko istnieje, ma prawo do życia. Widzisz,
ś
uk, tę muchę?
ś
UK
Widzę.
D.
Ja jej nie zabijam. Niech żyje. Każdy chce żyć.
C.
I to dobrze żyć.
D.
Widzisz, śuk. Ja jej nic nie robię. Ja nie cenię
muchy jako stworzenia. Ja cenię muchę jako życie.
22
HELA
Niech się pan nie smuci, panie Władzio.
A.
Ot, wspomnienia...
B.
Jak to się skończyło?
A.
Był po lewej stronie taki pagórek, ot tam, gdzie
popielniczka. Za pagórkiem most. Czołgi jadą na
ten pagórek. Jasne, chcą się przeprawić na drugi
brzeg i odciąć nas. Trzeba wysadzić most. Zgłosiło
się czterech na ochotnika:
Kośmider, Wandzel, Chorążak i ja. Biegniemy
steczką. Teren odkryty, walą po nas, tylko kurz
idzie. Biegniemy, padamy, biegniemy, padamy...
23
LALEK, G., H. i LODZIA śpiewają
...Do zielonego, do zielonego. Tralalala tralalala
tra la la la.
LALEK
Ale wyciągasz, Lodzia.
LODZIA
Może źle?
LALEK
Kto mówi, że źle? Bardzo dobrze.
OBCY
Przepraszam. Czy pan Lalek?
LALEK
Tak. O co chodzi?
24
A.
Nagle seria z prawej strony: ta-ta-ta-ta-ta. Rzu-
ciło mnie o ziemię. Chcę się podnieść, nie mogę.
Ciemno w oczach. Chorążak podczołgał się do
mnie; co ci, Wladek?, pyta.
25
OBCY
Mam do pana sprawę.
LALEK
Teraz?
OBCY
Tak. Bardzo pilna.
LALEK
O co chodzi?
OBCY
Osobista sprawa. Chciałbym na osobności.
Lalek wstaje od stolika.
26
C.
Co ty, śuk? Siadaj!
27
LALEK
Zaraz wracani.
Lalek i Obcy idą do wyjścia.
28
A.
Co ci, pyta Chorążak. A ja już mówić nie mogę.
29
ś
UK
Lalek, nie wychodź sam! Lalek, oni się na ciebie
zasadzili!
30
A.
Kto się tak drze?
B.
ś
uk, brat Lalka. Pewnie się upił.
31
C.
Siadaj! Napij się, śuk. Czego się trzęsiesz, głupi?
32
G.
Po co on wyszedł?
H.
Znasz tego gościa, z którym wyszedł?
LODZIA
Ja go nie znam.
G.
Czy to kolega Leona?
F.
Nie wiem.
LODZIA
Bardzo duszno.
G.
No, zdrowie Lalka.
III. UBIERANIE DO SNU
G.
Był prokurator?
H.
Był.
G.
I co?
H.
Nie wiadomo. Spisał wszystko.
G.
Co z Leonem?
H.
Siedział, ale go wypuścili. Mówią, że to nie on.
G.
A kto''
H.
Nie wiem.
G.
Trzeba słuchać, co ludzie mówią.
H.
On z nikim nic nie miał.
G.
Może to jakieś stare sprawy.
H.
Mówią, że to nie z nienawiści.
G.
A z czego? Przez głupotę. I że to nie jego chcieli,
tylko kogo innego.
G.
Masz klucz?
H.
Nie. Powiedzieli, że za chwilę otworzą.
G.
Co oni się tak bawią?
H.
No wiesz... Daj papierosa.
A.
Dzień dobry!
H. i G.
Dzień dobry.
A.
Czy to prawda?
H.
Tak.
A.
Nie mogę uwierzyć. Przecież jeszcze wczoraj. Ot,
ż
ycie ludzkie...
POSŁUGACZ
Kto jest z rodziny?
G.
My koledzy.
POSŁUGACZ
Możecie wejść.
H.
Jakeśmy tam weszli, Lalek leżał na stole bez
niczego. Miał krwawą pręgę od brzucha aż do
szyi. Brodę przywiązaną bandażem.
POSŁUGACZ
Kto z was ma ubranie?
G. do H.
ś
uk. Idź po śuka. On stoi jeszcze pod szpitalem.
Poszedł po śuka. Ja zostałem sam. Patrzyłem
na niego. Zapach był zły. Chciało mi się palić,
ale zaraz przyszli i przynieśli ubranie w papierze,
buty, skarpetki, wszystko, co trzeba.
H.
Powiedziałeś matce?
ś
UK
Powiedziałem: „Mama, Lalek miał ciężki wypa-
dek. Jest w szpitalu, przyszedłem po ubranie".
H.
Uwierzyła?
ś
UK
Zbladła bardzo. Idzie do szafy. Wyjmuje grana-
towy tenis, najlepsze wyjściowe, i mówi: „Długo
się nim nie nacieszył". Ja mówię: „Może mama
chce go zobaczyć". „Nie, powiada. Ubierzcie go
ładnie, ułóżcie jak trzeba. Potem przyjdę."
MATKA
Dobrym był dzieckiem - tylko tyle, że młody -
do „Stodoły" poszedł od czasu do czasu - ale
lubili go - nie wiem, jak to możliwe - żeby to
zrobić - zabrać życie młode - za co - kto miał
taką nienawiść, żeby to zrobić - to nie człowiek
był - byli jego koledzy - nikt mu nie pomógł -
on nawet nie krzyczał.
POSŁUGACZ
Teraz włóżcie buty.
H.
Nie wchodzą.
POSŁUGACZ
Trzeba całe rozsznurować. Spuchły mu nogi.
H.
Było ciężko włożyć, ale się udało. śuk powiedział
do tego, co nam pomagał.
ś
UK
Niech pan patrzy, te nogi są zbyt osobno.
POSŁUGACZ
Można je związać troczkami od gaci.
ś
UK
To nie będzie elegancko.
G.
Nałożyliśmy koszulę. Nie dało się zapiąć pod
szyję. Czarny krawat na gumce pękł. Trzeba było
gumkę sztukować.
POSŁUGACZ
Podnieście go teraz za ręce; włożymy marynarkę.
MATKA
Dobrym był dzieckiem - oni podeszli do stolika
- grzecznie przeprosili - wyciągnęli w noc - bili
- po głowie - wszędzie - ludzie byli parę metrów
- jego koledzy byli - nikt nie ratował - radio
grało, pili - a on leżał parę metrów - ani nie
wiedzieli - bili po głowie - wszędzie - kto bił -
nawet nie krzyknął - tego nie wiedzą.
POSŁUGACZ
Teraz go przeniesiemy do trumny. Weźcie go
z tyłu. Trzeba nieść równo, bo może jeszcze zbru-
dzić koszulę.
H.
Za nogi to było łatwo nieść, ale tułów był bardzo
ciężki. Daliśmy mu w rękę obrazek. śuk zaczął
go czesać. Włosy miał najeżone i jakby spocone.
Ktoś wszedł do kostnicy. Nie kolega. Nietutejszy.
POETA
Moje nieustanne zdumienie, kiedy stykam się
z fenomenem śmierci, a jako artysta żyję w jej
dusznym klimacie, potęguje się jeszcze bardziej,
gdy dotykam dramatu takiego jak ten. Nagłe
dotknięcie losu, który nobilituje pospolitą egzy-
stencję.
Nigdy nic nie miał
do ukrycia
na wierzchu nosił
twarz odkrytą
szyję łagodną
i bezbronną
i palce
do chwytania mięsa
kiedy mu stary
ojciec umarł
łzy na policzku - białe myszy
dowcip o zimnej
lubił nodze
objawiał światu
zdrowe zęby
więc czemu teraz
kiedy mieszka
w skrzyni na węgiel
w ciemnym łóżku
gdzie zimny strumień jego ciała
płynąc rozgarnia
mroki świec
więc czemu teraz
kiedy leży
w pochmurny sufit
twarz zwróciwszy
jest taki mądry i wyniosły
nigdy nic nie miał do ukrycia
na wierzchu nosił nagą skórę,
MATKA
Dobrym był dzieckiem - do końca naszego życia pamiętać - chodzić po domu - szukać — szuflady
otwierać — czekać, że przyjdzie, jak schody zaskrzypią, że to on powie: „Koledzy zatrzymali -nie
gniewaj się, mama" - a ja czuję, że pił - ale nic nie mówię - tylko: „Idź spać - Lalek".
G.
Więc śuk czesze zlepione włosy Lalka. Jest prawie wszystko gotowe. Za chwilę można drzwi
otworzyć i wejdą ludzie. śuk czesze Lalka i mówi. śUK
Lalek, powiedz, kto ci to zrobił. Powiedz, Lalek. Czemu nie mówisz? Bratu możesz wszystko po-
wiedzieć.
H.
Potem odwraca się do nas i mówi:
ś
UK
On wszystko ze sobą zabrał.
G.
Jest już prawie wszystko gotowe.
ś
UK
Niech pan przysypie tę krew piaskiem.
POSŁUGACZ
Nie trzeba. Tam postawi się kwiaty.
H.
Przyszli koledzy, koleżanki. Przynieśli cale gałęzie, całe kule. Na nim leżały. Na ziemi. Wszędzie.
*
Na trzeci dzień przyszło nas sześciu najbliższych kolegów. Wszyscy na granatowo. Wzięliśmy trumnę
na ramiona. Nie żeby karawanu nie było. Karawan był, ale jechał osobno. A myśmy go nieśli, bo był
dobry kolega. Ludzi było dużo i kwiatów. Od nas miał wieńce jak należy - blaszane. Jeden winogron,
drugi dąb i kwiaty biało-czerwone rzucone.
Kurtyna
Listy naszych czytelników
(Słuchowisko)
Osoby:
DZIENNIKARZ
ON
GŁOS W TELEFONIE
DYREKTOR
KIEROWNIK
PIOTRUŚ
LEKARZ
Nie, dziękuję Panie Redaktorze, nie palę.
Pan się pyta, czy Rada Zakładowa interwenio-
wała w mojej sprawie. Nie wiem. Ale nich Pan mi
da powiedzieć, Panie Redaktorze, o tym, jak się to
zaczęło. Ja wiem, Pana obchodzą tylko fakty dotyczące
mego zwolnienia i Pan im już powiedział, że może
o mnie napisać tylko 100 wierszy, to znaczy po 2 wier-
sze na rok mego życia.
Może Pan o mnie nic nie pisać.
Ale niech mi Pan pozwoli powiedzieć, jak do tego
doszło. Będę mówił krótko. Same fakty. Ja nie mam
komu powiedzieć.
Moja żona umarła na początku stycznia.
Ja nic nie będę mówił o uczuciach. Nic tylko
i
fakty.
Kiedy wróciłem z pogrzebu, zadzwonił telefon.
1
Myślałem, że to przyjaciel lub znajomy. To był obcy
glos. Ten ludzki głos mówił.
i
!
GŁOS W TELEFONIE: Proszę Pana, czy Pan jest
mąż tej Pani, co to dzisiaj miała pogrzeb? Ja właśnie w
tej sprawie. Proszę Pana, jakby Pan miał jakieś buty,
albo suknie, bielizna też może być, albo płaszczyk, albo
i
futerko, to ja bym się zgłosił i zabrał. Panu to niepo-
trzebne, proszę Pana. Nieboszczka też tego nie użyje.
i
Ach tak, proszę Pana, żyjemy, żyjemy aż nagle trach...
Odłożyłem słuchawkę, ale nie miałem siły powie-
sić. On jeszcze mówił i mówił jakby z daleka, jakby
z piekła.
Pan Redaktor patrzy na zegarek. Ja już nic o żo-
nie nie powiem.
Ja wiem, że Pan jest od świata pracy, a nie od
ś
wiata umarłych. Ale ja się czułem bardzo źle, jak
wróciłem do pracy.
Ja zanim wróciłem, to wziąłem urlop, jeszcze
miałem 17 dni z lata, to wziąłem, żeby zrobić porzą-
dek. Jakoś dojść do ładu z samym sobą. śeby jak
wrócę do pracy, to żebym wyglądał normalnie.
Wróciłem. Wchodzę do mego pokoju. Koledzy
uścisnęli mi rękę. Jeden nawet powiedział coś o współ-
czuciu, że niby rozumie moją tragedię. Ja nie chciałem
o tym mówić. Chciałem szybko zacząć coś robić, żeby
już na nic nie patrzyli, tak jak to się ludzie patrzą
na człowieka, który leży na ulicy, bo go tramwaj
potrącił.
Więc ich zapytałem, który z nich ma kluczyk od
mojego biurka, bo jak do mnie zadzwonili z pogotowia,
jak żona zasłabła nagle, a ja poleciałem i zostawiłem
wszystko, poleciałem na to pogotowie, gdzie ona już
była na noszach i wieźli ją do szpitala. Więc pytam
ich, kto z nich ma kluczyk.
A oni zrobili głupią minę i mówią, że dyrektor
chce ze mną rozmawiać.
Poszedłem, miał właśnie odprawę, ale ja nie wró-
ciłem do pokoju, tylko czekałem w sekretariacie.
W końcu przyjął mnie.
DYREKTOR: Proszę siadać kolego. Przyjmijcie
od dyrekcji naszego zakładu serdeczne wyrazy współ-
czucia. Spotkał Was cios. Cios ciężki. Cios. Nie myślcie
jednak, że jesteście samotni. Straciliście osobę bliską.
Bardzo bliską. Najbliższą. Nie myślcie jednak - jak
już powiedziałem - że jesteście samotni. Zakład pracy,
w którym spędziliście 15 lat nienagannej pracy, chce
Warn zastąpić rodzinę. Chce i może. Jesteście wartoś-
ciowym członkiem kolektywu. Nie wstydzicie się pracy
i praca Was się nie wstydzi. Są chwile w życiu czło-
wieka ciężkie. Bardzo ciężkie. Ale świadomość przy-
datności społecznej uratowała już niejednego i Was
uratuje.
Pan Redaktor sięgnął po ołówek i zaraz pewnie
zapyta mnie o nazwisko Dyrektora. Czy to ważne?
Czy on jeden? I co to da? Ja nie chcę tutaj nikogo
oskarżać. Nikogo personalnie.
Dyrektor mówił jeszcze bardzo długo. Wyglądało
to tak, jakby trenował przemówienie, bo nie patrzył
na mnie, tylko na przeciwległą ścianę, gdzie było na
czerwonym płótnie, papierowymi literami wypisane
długie hasło, takie długie, że nigdy nie mogłem za-
pamiętać; wiem tylko, że zaczynało się od słów: „Hu-
manizm socjalistyczny..." a kończyło się na słowach
„wydajność pracy".
Dyrektor cały czas mówił.
DYREKTOR: Nasz zakład - wiecie - przeżywa
trudności. Z jednej strony - wiecie - mamy, że tak
powiem, zawyżone plany, z drugiej strony - niedobory
kadrowe. Odszedł - wiecie — główny magazynier. Nie
mamy nikogo na jego miejsce. Ja - wiecie - mam do
Was zaufanie, więc proszę Was, żebyście wyszli, że
tak powiem, naprzeciw naszym trudnościom. Krótko
mówiąc, chcę Warn zaproponować objęcie stanowiska
głównego magazyniera. Na krótki okres. Miesiąc, do
trzech - powiedzmy. Nie musicie mi dawać zaraz
odpowiedzi. Zastanówcie się.
- Ja nie mam co się zastanawiać. Przyjmuję
propozycję. Na krótki okres. Potem chciałbym wrócić
do księgowości.
- Oczywiście, że wrócicie. Dziękuję Warn za spo-
łeczne, wiecie, podejście.
I nareszcie popatrzył na mnie. Wróciłem do me-
go pokoju. Kluczyk od biurka jakoś nie mógł się
znaleźć. Pan Redaktor może jest zniecierpliwiony, że
mówię o szczegółach. Ale zobaczy Pan, że wszystko
jest ważne. Będę się streszczał. Będę mówił o fak-
tach.
Tego samego dnia objąłem posadę głównego ma-
gazyniera. Na okres przejściowy. Bałagan był tam
potworny. Nie mogłem się doprosić protokołu zdaw-
czo-odbiorczego. Ale byłem w gruncie rzeczy zadowo-
lony. Nowi ludzie, nowe twarze. Nawet problemy.
Nie, dziękuję, Panie Redaktorze, ja nie palę.
W domu czułem się źle. Wie Pan, Panie Redak-
torze, ciągle natrafiałem na różne rzeczy, które mi
ją przypominały. Mówię - żonę. Na przykład pantofle.
Najgorsze są pantofle. Pan nawet nie wie, Panie Re-
daktorze, ile takie pantofle mogą opowiedzieć.
Nie, nie, ja jestem spokojny. Ja się potrafię opa-
nować. Niech się pan nie boi.
Kiedy dostałem nakaz zamiany mieszkania, bo
metraż niby był za duży, zacząłem bronić się jak lew.
To mieszkanie, w którym spędziłem tyle szczęśliwych
lat z moją żoną, to było jak ziemia dla chłopa. Pisałem
odwołania, podania, zaskarżałem decyzje. Nic nie po-
mogło. Przenieśli.
A wie Pan, kto mi się przysłużył, Panie Redak-
torze? Mój sąsiad i przyjaciel. Był nawet na pogrzebie
i udawał, że jest zmartwiony. Potem pomagał mi się
wynieść i też był zmartwiony. „Co ty chłopie sam
zrobisz" - mówił. On był wdowcem jak ja, ale wtedy
właśnie ożenił się drugi raz, więc potrzebował więk-
szego mieszkania.
Zacząłem nowe życie na nowym metrażu i było
mi jeszcze gorzej.
Dziękuję, Panie Redaktorze, ja nie palę. Nigdy
nie paliłem.
Parę lat temu ogłosił Pan cykl artykułów. Pa-
miętam jak dzisiaj, nazywały się Skradzione dzie-
ciństwo. Pan nie może nikomu pomóc - proszę się
nie gniewać, jeśli to mówię - ale umie Pan bardzo
ładnie pisać. W Pana artykułach było o dzieciach
bez rodziców, które wychowują się w domu dziecka.
Pisał Pan, że państwo nie może zastąpić rodziny.
To święta prawda. I żeby zgłaszać się jako rodziny
zastępcze.
Zgłosiłem się. Napisałem list. Odpowiedzieli grze-
cznie. Pojechałem do dużego Domu Dziecka, jakieś
sto kilometrów stąd. To, co powiem, powinno Pana
zainteresować. Przecież pisał Pan o tym.
Dom był ładnie położony. Jeziora, lasy itd. Je-
chałem autobusem i podsłuchałem rozmowę, rozma-
wiały dwie starsze kobiety, i z tej rozmowy wynikało,
ż
e ten Dom Dziecka to jest „Szkoła Bandziorów". Tak
ich w okolicy nazywano. śe niby kradną, rabują, piją,
a dziewczyny to prostytutki.
Ale nie zawróciłem. Ja, wie Pan, Redaktorze,
wtedy miałem jeszcze energię. Wierzyłem, że można
coś zrobić dobrego.
Przyjął mnie kierownik.
- Tak, pamiętam, pamiętam pana list. Proszę
siadać. Mam mało czasu, więc zaraz przystępuję do
rzeczy. Dziwi mnie tylko, że nie przyjechała Pana
ż
ona. Bo normalnie to kobiety załatwiają te sprawy.
- Moja żona umarła.
- A to bardzo źle. Bo my samotnym dzieci nie
oddajemy. Wie pan, nie ma gwarancji. Mieliśmy już
przykre doświadczenia. Jaki jest pana zawód?
- Jestem starszym księgowym. Ale teraz pracuję
jako magazynier.
- No więc jak: księgowy czy magazynier?
- Dyrektor mnie prosił, żebym na pewien czas...
- Nas nie interesują pana sprawy z dyrektorem.
Chcemy wiedzieć, jaki jest właściwie pana zawód.
- Niech już będzie magazynier, żeby nie kom-
plikować.
- Czy miał pan dzieci?
- Miałem córeczkę. Umarła.
- Na co?
- Urodziła się na początku wojny. Ja byłem w nie-
woli. Kiedy wróciłem, dziecka już nie było.
- Hm. To znaczy, że nie ma pan doświadczenia
pedagogicznego. Widzi Pan, będę szczery, może nawet
brutalny. Nasi wychowankowie to element trudny.
Trzeba im okazać serce, a z drugiej strony: żelazna
dyscyplina. Działać raczej na świadomość niż na uczu-
cie. Nie spuszczać z nich oka, ale jednocześnie stwa-
rzać pozory, że mają nieograniczoną wolność. Ponie-
waż posiadają oni w 90% ograniczony osąd moralny
swoich postępków, cały nacisk położyć na wyrobienie
nawyków. Nawyk czystości. Nawyk odpowiedzialności.
Nawyk dyscypliny. Na tym etapie kary są konieczne.
Trzeba stosować progresję kar. Zawsze jednak uza-
sadniać. śadnych schematów. I bezwzględnie egzek-
wować. Ich profil intelektualny w 90% jest zamazany.
Dlatego trzeba bazować na wyrobieniu odruchów wo-
litywnych. Świadomie użyłem słowa odruchy. śadnych
schematów. Czytał pan Pawłowa?
Mówił jeszcze długo. Niewiele z tego zrozumiałem
i on zapewne też niewiele.
Pana, Panie Redaktorze, nawet o to nie pytam.
W końcu zdecydował, że oddadzą mi na okres
próbny chłopca. Byłem już prowizorycznym magazy-
nierem. Teraz miałem zostać prowizorycznym ojcem.
No dobrze.
I wtedy zdarzyła się rzecz, nie umiem znaleźć
słowa, ale to nie powinno się zdarzyć. Kierownik
zostawił mnie na chwilę samego. A potem wrócił,
a z nim kilkunastu chłopaków. Ustawił ich pod ścia-
ną, a ja miałem wybierać. Myślałem, że się zapadnę
pod ziemię. Chłopcy patrzyli na mnie wrogo, a właś-
ciwie zupełnie na mnie nie patrzyli.
Zrozumiałem wówczas, jakim podłym stworze-
niem jest człowiek. Bo ja zamiast przerwać tę okropną
scenę, zacząłem naprawdę wybierać. Jeden mi się nie
podobał, bo był rudy, inny, bo za gruby, jeszcze inny,
bo miał siniec pod okiem.
Ja naprawdę nie jestem sentymentalny. Widzia-
łem wojnę, widziałem śmierć. Ale dzieci, przynajmniej
dzieci, u diabła, powinny być równe. Wszystkie dzieci
są takie same. Przepraszam Pana, Panie Redaktorze,
może ja za głośno mówię.
Dziękuję, Panie Redaktorze, ja nie palę. Ja po-
trafię uspokoić się bez papierosa. Ale Pan pali stra-
sznie dużo.
No, więc wybrałem. Nazywał się Piotruś. Piotruś
miał do mnie przyjeżdżać w sobotę, a w niedzielę
wieczorem miałem go odwozić. Dwa razy w miesiącu.
Na próbę.
To był bardzo dziwny chłopiec. Początkowo myś-
lałem, że jest niemy. Zupełnie do mnie nie mówił.
Patrzył tylko uważnie i nieufnie. Raz, kiedy mu coś
opowiadałem i nagle podniosłem rękę, on się cofnął
i zasłonił twarz, jakbym go chciał uderzyć. Ale to
było na początku.
Zaczął się oswajać. Wie Pan, Panie Redaktorze,
po czym to poznałem? Zaraz Panu powiem.
Chodziliśmy na długie spacery. A ja mu opowia-
dałem wszystkie historie, które pamiętałem z dzie-
ciństwa. Nie wiem, kto komu był bardziej potrzebny,
ja jemu, czy on mnie.
Kiedy przechodziliśmy przez jezdnię - zauważy-
łem, że lubi, kiedy go trzymam za rękę. Miał małą
rękę, pełną jakichś skurczów i ciepłą jak serce.
Zaczął się przywiązywać. Kupiłem mu W pustyni
i w puszczy i przed jego wyjazdem w niedzielę czy-
tałem mu.
- No Piotruś. Musimy się zbierać. Jutro szkoła.
I wtedy spostrzegłem, że książkę, którą mu dałem,
chowa pod poduszkę w łóżku, na którym spał u mnie.
- Cóż ty robisz? Przecież to jest twoja książka.
Zabierz ją z sobą. Jak będziesz miał wolny czas,
poczytasz sobie i opowiesz mi za dwa tygodnie.
- Nie, wujku.
- Dlaczego nie?
- Ja wolę, żeby moje rzeczy były tutaj.
- Jak chcesz. Ale powiedz mi jedną rzecz: dla-
czego ty chowasz wszystkie papierki od cukierków
i czekolad; muszę je potem wyrzucać. Zaśmiecasz
mieszkanie.
- To są moje pamiątki.
- Ładne pamiątki.
- Chłopcy nie wierzą, że ja tyle dostaję.
- Więc chcesz, żeby ci zazdrościli. No, ale zbie-
rajmy się teraz szybko, bo spóźnimy się na pociąg.
- Wujku...
- Co?
- Ja piszę pamiętniki.
- Bardzo ładnie. Wszyscy wielcy ludzie pisali
pamiętniki. Napoleon...
- Ja bym chciał, żeby moje pamiętniki zostały
tutaj. W Domu Dziecka nie jest bezpiecznie.
- Jak to, nie jest bezpiecznie?
Proszę zauważyć, Panie Redaktorze, że użył dwa
razy określenia „tutaj". On nie rozumiał, co to znaczy
dom. Na moje imieniny namalował obrazek, który
zatytułował Dom Piotra i Wujka. Przez „u" z kreską.
(śmiech) Był to koszmarny wieżowiec o stu oknach,
nieforemny jak strucla, ale nad nim było wielkie
słońce,
No i ten nasz dom się zawalił.
Dziękuję, Panie Redaktorze, ja już mówiłem, że
nie palę. Tego się jeszcze nie nauczyłem.
Jakoś tak, późną jesienią, rozpętało się to, czego
ja doprawdy nie rozumiem. Czy człowiek może być
tak traktowany? Zupełnie niewinny człowiek. Ale
mam mówić tylko o faktach, jak sobie Pan życzył na
początku naszej rozmowy.
Rok pracowałem jako magazynier. Poszła plotka,
ż
e zostałem przeniesiony dyscyplinarnie, za jakieś
machlojki, których rzekomo narobiłem jako księgowy.
Koledzy zaczęli mnie unikać. Za moimi plecami
opowiadano niestworzone historie, że fałszowałem
kwity, słowem, że jestem złodziejem.
Zwróciłem się do Dyrekcji, żeby na zebraniu pra-
cowników wyjaśnili moją sprawę. Przecież to oni mnie
prosili. Rok harowałem jak głupi. Nie skarżyłem się,
bo trzeba pomóc - więc pomogłem. Ale złodziejem nie
pozwolę się nazywać. Dyrekcja milczała, więc się zwró-
ciłem do Rady Zakładowej. I Rada Zakładowa powołała
komisję, żeby zbadać moją sprawę.
Czy Pan, Panie Redaktorze, rozumie, co to jest
komisja, która bada sprawę? To jest tak jak proku-
rator. Więc wszyscy mówili, że skoro powołano spe-
cjalną komisję - to musiałem coś nabroić.
A komisja jakoś nie mogła się zebrać, więc pi-
sałem listy i wyjaśnienia; coraz dłuższe listy i wyjaś-
nienia, do wszystkich, którzy mogli mi pomóc, bo
byłem sam i nikt mnie nie bronił. Może to były trochę
nieprzytomne listy, może nie do wszystkich należało
się zwracać, bo co miał do mojej sprawy Minister,
tylko do Pana Boga nie napisałem, bo nie zdążyłem.
Pan pamięta, że byłem u Pana, Panie Redaktorze.
I Pan mi wtedy powiedział, żebym był spokojny, że
wszystko się wyjaśni, że Pan nie może się mieszać,
ż
e Pan nie ma wyrobionego zdania.
Więc powiem Panu, jak to się wyjaśniło.
Którejś soboty, było to już zimą, Piotruś do mnie
nie przyjechał, więc ja pojechałem do Domu Dziecka.
Pomyślałem, że jest chory, bo wtedy szalała grypa.
Poszedłem do tego mądrala od psychologii, do
kierownika, i on mi powiedział, że Piotruś nie chce
do mnie przychodzić. Ledwo się opanowałem. Zażą-
dałem widzenia się z chłopcem. Bardzo długo to trwa-
ło, wreszcie przyprowadzili go do gabinetu kierowni-
ka w asyście dwóch wychowawców. Ci wychowawcy
stwierdzili, że mam zły wpływ na chłopca. Piotruś
stał pod ścianą czerwony i milczał. Próbowałem do
niego przemówić, ale nie patrzył nawet na mnie. To
wszystko było jak koszmar. Wyprowadzili Piotrusia
i wtedy kierownik powiedział, że nie można powierzać
opieki nad nieletnimi osobnikowi, przeciwko któremu
toczy się postępowanie karne.
Panie Redaktorze, Panie Redaktorze, czy tak moż-
na postępować z człowiekiem? Przecież mnie wszyscy
znali. Byłem spokojny, pracowałem zawsze, w ankie-
cie pisali - społecznie aktywny. Pracowałem w komi-
tecie blokowym, w samorządzie, w kasie koleżeńskiej,
na święta, jak szło o dekorowanie domów. Przecież
ludzie wiedzą. Dlaczego mi tego chłopca odebrali?
Nie, dziękuję, nie palę.
Wróciłem. Czułem, jakbym tonął. Wiedziałem, że
przygotowują mi wymówienie. Więc postawiłem wszys-
tko na jedną kartę. Akuratnie było zebranie aktywu.
Mnie oczywiście nie zaproszono. Traktowali mnie jak
czarną owcę. Za co, pytam, ale poszedłem na zebranie,
potem napisali, że wdarłem się i zacząłem mówić.
Ja wiem, że trzeba było poczekać na punkt w po-
rządku dziennym, który nazywa się wolne wnioski.
Spokojnie zreferować swoją sprawę. Mówiłem Panu
0 tym. Ja już nie mogłem spokojnie, więc zacząłem
krzyczeć.
Potem mnie wzięli dwaj w białych kitlach pod
ręce i wyprowadzili z sali do karetki pogotowia. To
nieprawda, że się opierałem, że gryzłem, że wołałem
„zabiję was wszystkich". To kłamstwo. Szedłem spo-
kojnie jak na ścięcie. Ja już do niczego nie byłem
zdolny. Wrak.
Na pogotowiu dali mi zastrzyk. Zasnąłem mocno.
Obudziłem się w szpitalu. Pytałem, gdzie jestem -
w klinice dla nerwowo chorych.
Pan, Panie Redaktorze, nie może sobie wyobrazić,
co człowiek wtedy czuje. To jest gorsze niż śmierć.
Dużo gorsze.
Zabierają panu przeszłość, nazwisko, zasługi
1 jest pan w oczach wszystkich wariat. Wszystko, co
pan robi, jest objawem choroby. Jest pan spokojny,
mówią, głęboka depresja. Podniesie pan głos, bo na
ś
niadanie dali zimną herbatę - mówią furiat i grożą
elektrowstrząsem.
Najgorsze było to, że teraz mogli o mnie powie-
dzieć wszystko: że zabiłem żonę, że znęcałem się nad
Piotrusiem, że kradłem pieniądze, że planowałem za-
mach stanu. Mogli powiedzieć wszystko, a ja nie
mogłem się bronić. Zresztą w normalnym życiu - no,
niech Pan powie, Panie Redaktorze - czyja potrafiłem,
czy ja miałem możliwość skutecznej obrony?
Zaczęły się badania. Naprzód jakieś testy: rysu-
neczki, które przypominały rozduszone owady na ścia-
nie, ustawianie kolorowych klocków, zupełnie jakbym
znalazł się w przedszkolu, proste zadania rachunkowe,
dla mnie, który od pierwszej klasy mocnym był w ra-
chunkach. Wszystko to było jak jakaś potworna, bo
metodyczna, degradacja. W ich oczach raz miałem
osiemnaście lat, innym razem dziesięć albo cztery.
Szpital, do którego trafiłem, albo ściślej, na który
mnie skazali, był zakładem nowoczesnym. Mieliśmy
swego psychoanalityka - a jakże. Chudy drągal, któ-
remu było czuć z ust, więc może dlatego mówił prze-
jmującym półszeptem. Acha, miał jeszcze nerwowe
tiki i zwracał się do pacjentów per ty. Nie dawał nam
spokoju. Potem dowiedziałem się, że pisał pracę habi-
litacyjną.
- Jak się masz , kochaneczku? Nie bój się, podejdź
bliżej. Pan Doktor nic ci złego nie zrobi. Pan Doktor
chce pomóc. Porozmawiajmy sobie jak starzy przyja-
ciele. Pogadamy, poplotkujemy, nikt nas nie słyszy.
Powiedz, złotko, kogo bardziej kochałeś w dzieciń-
stwie: tatusia czy mamusię?
- Tatusia i mamusię. .
- Ale kogo więcej?
- Tatusia.
- A nie mamusię?
- Czasem mamusię.
- A widzisz. Przypomnij sobie malutki, czy nie
chciałeś czasem zabić tatusia?
- Nie, nie chciałem.
- Albo żeby tatuś umarł, i ty byś został sam
z mamusią.
- Mój ojciec umarł, kiedy miałem siedem lat.
- Nic nie szkodzi. Ale mogłeś marzyć o tym,
ż
eby tatuś zniknął, aby tatuś rozpłynął się, aby nic
nie stało na przeszkodzie między tobą i mamusią.
- Nie marzyłem. Ja w ogóle nie potrafię marzyć,
panie Doktorze.
- Potrafisz, potrafisz. Tylko musisz mieć do mnie
zaufanie.
- Panie Doktorze, niech mi pan pomoże. Potem
porozmawiamy o rodzicach, o rodzeństwie, ale mnie
się stała krzywda. Teraz. Teraz mi się stała krzywda.
Nie jestem ani oskarżony, ani winny i cierpię nie
wiadomo za co. Pan może powiedzieć, żeby mnie stąd
wypuścili. Ja muszę się bronić.
- Jesteś bardzo tępy, kochaneczku. Ale mamy
czas. Mamy jeszcze dużo czasu.
I mieliśmy dużo czasu.
Dziękuję, Panie Redaktorze, ja naprawdę nie pa-
lę. Nawet żona śmiała się ze mnie, że jestem bez
nałogów, prawie nie-mężczyzna.
Pan się na pewno spieszy, ja już kończę.
Więc mieliśmy dużo czasu. Co robiłem? Łykałem
tofranil. Diagnoza: psychoza maniakalno-depresyjna.
Bałem się. Wciąż się bałem. Intensywny strach może
wypełnić całe życie, Ranie Redaktorze. Nie tylko cho-
rzy o tym wiedzą.
Strach przed czymś nieokreślonym, strach na
trzy zmiany, we dnie i w nocy, w każdej sekundzie
i bez wytchnienia.
Moi koledzy płynęli tym samym kursem, na wie-
trze strachu, pod wydętymi żaglami.
W naszym pokoju był jeden, który powtarzał bez
przerwy: „Oni przyjdą, oni przyjdą lada chwila, oni
już idą" - i właził pod łóżko. Trudno go było stamtąd
wyciągnąć. Wszyscy mówili na niego Mazurkiewicz.
Dlaczego Mazurkiewicz - nie wiem.
Zupełnie inny był „profesor". Wysoki, siwy, opa-
nowany. Świetnie umiał się maskować. Podobno wsa-
dziła go do szpitala jego własna żona, bez powodu.
Bez medycznego powodu. Profesor kupował od nas
lekarstwa, w szczególności lekarstwa na sen. Truł się
co parę tygodni. Ale nieszczęśliwie; zawsze go rato-
wano.
Mieliśmy także autentycznego chłopa. Przezywa-
liśmy go Ciul; nie obraźliwie, raczej pieszczotliwie.
Siadywał najczęściej w gaciach na brzegu łóżka (to
było wbrew regulaminowi) i wiódł jakieś nieskończone
spory z urzędami. Zaczynał zawsze od słów: „Moja
ziemia jest kategorii piątej, a nie szóstej". Potem
następowały długie wyliczenia inwentarza i wielka
skarga na sołtysa Zaułkę Zbigniewa za to, że złodziej
i psubrat. Ciul wyrażał się fachowo, więc niewiele
z tego rozumiałem - ja mieszczuch, który nie rozróż-
nia owsa od koniczyny.
Był także kolega, którego nazywaliśmy „Płaczka".
On potrafił płakać, proszę Rana Redaktora, dzień
i noc. Skąd w człowieku bierze się tyle wody, nie
wiem.
W tym całym towarzystwie byłem, Panie Redak-
torze, jak w życiu — uczciwy, skromny i bez wyrazu.
Nawet nie dali mi pseudonimu jak innym znaczniej-
szym kolegom.
Po miesiącu czułem się lepiej. Nie fizycznie czy
psychicznie. Bałem się w dalszym ciągu. To było stra-
szne, bo bałem się czegoś i bałem się strachu. I chcia-
łem zabić ten strach. To znaczy zabić siebie. Bałem
się, po prostu bałem się — ja - żołnierz odznaczony
za odwagę.
Panie Redaktorze.
To nie było tak, jak Panu teraz mówię. Były
także okropne chwile, straszne fakty, zdarzały się
rzeczy, o których teraz nie chcę wspominać. Ale z per-
spektywy czasu widzę, że ten okres był lepszy dla
mnie niż na wolności. Ja mówię zupełnie szczerze
i każdy może mnie potępić. Chcę Panu to wytłuma-
czyć: po prostu zwolnili mnie od obowiązku, od walki
o moją pracę i prawdę.
Dokładnie kiedy odzyskałem równowagę między
tym światem wariatów i sobą - zwolnili mnie.
Pamiętam dobrze ten moment pożegnania z Pro-
fesorem, Płaksą, Ciulem i Mazurkiewiczem. To byli
prawdziwi przyjaciele. Nawet nie zazdrościli mi, że
wychodzę na wolność.
Zmieniłem pracę. To znaczy mnie ją zmieniono.
Lepiej, bo nie idzie za mną ta fama, że byłem
w zakładzie. Pracę mam gorzej płatną, głupią, ale
bez odpowiedzialności.
A Pan Redaktor wciąż z tymi papierosami. Ja
nie palę. Każdy, Panie Redaktorze, ma swoją truciznę.
Pan ma tytoń. Ja mam inną.
Ja nie mogę żyć bez czegoś, co jest poza moją
pracą. W szkole, przed wojną, byłem harcerzem... Nie
chcę mówić za dużo...
Zawsze podejmowałem się. Zawsze byłem gotów.
Moja żona mówiła: „Zdzisiek, Zdzisiek, a kiedy ty
o mnie pomyślisz".
Myślę teraz o wielu ludziach. Ja Panu, Panie
Redaktorze, opowiedziałem tylko cząstkę mego życia.
Powiedziałem troszeczkę o żonie, o Piotrusiu i o moich
kolegach w zakładzie.
Powiedzmy na dwadzieścia pięć linijek. Pół linijki
na rok życia.
Ja nie mogę żyć bez czegoś poza moją pracą.
Długo zastanawiałem się, gdzie mam wstąpić i zapi-
sałem się do Polskiego Związku Filatelistów. Zbieram
długie serie. Specjalizuję się w tematyce sportowej.
Pan się uśmiecha, Panie Redaktorze, Pan uważa,
ż
e to nie jest poważne.
Widzi Pan, ja zbieram długie serie, mam wiele
ciekawostek i może wyjadę za granicę. Na wystawę
Verso Monaco. Dużo czytam. Dostaję takie pisma, jak
„Le Monde des Philatelistes". Może wyjadę za granicę.
Filatelistyka kształci. Nie wiem, czy Pan wie,
Panie Redaktorze, co znaczy Magyar Belyeggyujtok
Orszagos Szovetsege. Pan nie wie, a ja wiem. To
znaczy Związek Filatelistów Węgierskich. Filatelisty-
ka to piękna rzecz. Czysta i wymienna.
Zająłem Panu tyle czasu, Panie Redaktorze. I nie
wiem, czy Pan coś o mnie i o takich jak ja napisze.
Bo to ani sensacja, ani wielka sprawa. Więc niech
Pan nie pisze. Może lepiej nie pisać.
Dziękuję Panu za cierpliwość.
Pan był bardzo cierpliwy.
Pan mógł powiedzieć, że ma Pan konferencję
i odejść.
Ale Pan został. Może Pan nie słuchał dokładnie,
ale Pan został. Dla takiego człowieka jak ja, to bardzo
dużo. Pan był bardzo cierpliwy.
Ja też byłem cierpliwy.
Koniec