Tiffany White Czego naprawdę oczekują kobiety

Tiffany White

CZEGO NAPRAWDĘ OCZEKUJĄ KOBIETY

ROZDZIAŁ 1

Los Angeles Times” Wiadomości ze świata rozrywki:

Jak donosi nasz korespondent, w najbliższych tygo­dniach w programie „The Anthony Gawain Show” będą dominować sprawy płci pięknej. Gospodarz cyklu, uważany przez wielu za enfant terrible szklanego ekranu, postawił prowokacyjne pytanie: „Czego na­prawdę oczekują kobiety?” i zaprosił do studia super - modelkę, feminizującą pisarkę oraz specjalistkę od „porad sercowych”. Co z tego wyniknie? Zobaczymy już wkrótce.

- Kawał łobuza - mruknęła Nicole Hart, odkłada­jąc gazetę. W tej samej chwili w drzwiach niewielkiego pomieszczenia, przeznaczonego dla pracowników, sta­nął Rafael Contreras.

- Wciąż masz mu za złe, że nie umieścił cię na liście gości? - spytał. Podobnie jak Nicole, pracował doryw­czo w „Le Bistro” i wciąż czekał na chwilę, w której mógłby rozpocząć prawdziwą karierę. Na razie studiował kostiumologię; Nicole zajmowała się pisaniem scenariuszy.

Atmosfera panująca w „Le Bistro” była typowa dla większości kafejek rozsianych po Los Angeles. Na bambusowych stolikach, ocienionych ogromnymi płó­ciennymi parasolami, stały w maleńkich wazonach bukieciki świeżych kwiatów. W karcie dań figurowały koźli set, polenta ijalapenos, co stanowiło oczywisty dowód, że szef kuchni nadąża za kulinarnymi upodo­baniami gości. Z ukrytych głośników sączyły się dźwięki muzyki klasycznej.

Rafe bezceremonialnie rozsiadł się na krześle i po­ciągnął spory łyk lemoniady ze szklanki Nicole.

- Wcale o to nie zabiegałam - odpowiedziała dziew­czyna.

Rafe wzruszył ramionami. Sięgnął po gazetę i zaczął czytać.

- Hm... Dwa miejsca w programie są w dalszym ciągu nie obsadzone... - Obrzucił swą towarzyszkę taksującym spojrzeniem. - Myślę, że powinnaś trochę zmienić wygląd. Zacznij od ciuchów. Chętnie udzielę ci kilku porad.

- Nie widzę nic niestosownego w swoim wyglądzie. Mężczyzna w milczeniu wydął wargi. Nicole odgar­nęła za ucho pukiel kasztanowych włosów.

- Wiesz co, Rafe? Główny problem polega na tym, że życie wydaje ci się filmem. Przez cały czas grasz rolę kostiumologa.

- Być może. - Skinął głową. - Lecz musisz przy­znać, że znam się na tym.

- Niech będzie - westchnęła Nicole. - Co mi pro­ponujesz?

Odpowiedział jej uśmiechem.

- W tej chwili sprawiasz wrażenie dziewczynki, którą trzeba przez całe życie prowadzić za rękę. Jeśli chcesz być zauważona, nie możesz kręcić się po Hollywood w za dużym podkoszulku i wypchanych dżinsach. Anthony Gawain ceni kobiety z klasą.

Nicole zamknęła oczy. Contreras miał rację, lecz nie potrafiła zaakceptować źle skrywanego tonu uwiel­bienia w jego głosie, gdy mówił o Gawainie.

- Mógłbyś znaleźć lepszy argument - powiedziała z przekąsem.

- Chyba żartujesz. - Rafe stuknął palcem w gaze­tę. - Czytam wszystko, co piszą na jego temat, i wiem, że może mieć każdą dziewczynę, którą wy­bierze.

- Nie jestem „każdą” i nie mam najmniejszego zamiaru spełniać zachcianek pana Gawaina.

Rafe odłożył gazetę.

- Właściwie to przyszedłem w całkiem innej spra­wie. Chciałem cię prosić, abyś mnie zastąpiła jutro wieczorem, ale może porozmawiamy później, gdy będziesz w lepszym humorze.

- Nie przyszło ci do głowy, że mogę być z kimś umówiona?

- A jesteś? - Nie.

Nicole westchnęła ciężko. Rafe doskonale wiedział, że każdą wolną chwilę poświęcała na pisanie. Poza wspólną pasją do filmów łączyła ich serdeczna przy­jaźń. W głębi duszy byli niepoprawnymi romantyka­mi, choć w Los Angeles podobną cechę charakteru uważano za słabość.

- Skoro chcesz dłużej posiedzieć w pracowni. - Ski­nęła głową.

- Dzięki - mruknął.

Unikał jej wzroku. Nicole zmarszczyła brwi, po czym chwyciła gazetę i zerknęła na ostatnią stronę.

- Chwileczkę! - zawołała. - Jutro jest mecz Lakersów!

Rafe zrobił minę niewiniątka.

- Dobrze - powiedziała ze śmiechem. - Ale bę­dziesz mi winien jeden wieczór.

Contreras wstał i skierował się w stronę drzwi. W progu odwrócił głowę.

- Niemal wszystkie dziewczyny w Los Angeles szaleją za Gawainem - powiedział z namysłem. - Sko­ro twierdzisz, że ci się nie podoba, dlaczego tak bardzo chciałaś wystąpić w jego programie?

Nicole spojrzała na niego spod oka. Nigdy nie podawała w wątpliwość fizycznych walorów Gawaina. Przybyła do Kalifornii ze Środkowego Zachodu, a nie z odległej planety i potrafiła docenić atrakcyjność opakowania.

Niepokój budziła tylko zawartość.

Nie miała jednak ochoty rozwijać tego tematu.

- Usiłowałam wziąć udział w dyskusji na temat produkcji filmu i roli scenarzysty. Chciałam bliżej poznać reżysera i nawiązać kontakt z jakąś agencją. Jak dotąd, piszę wyłącznie do szuflady. - Potrząsnęła głową. - Niestety, producent programu szukał wyłą­cznie „młodych chętnych”. Usunął mnie ze studia, by zrobić miejsce dla jakiejś statystyki, którą chwilę wcześniej obściskiwał za dekoracją.

- Producenci mają sporo niezłych kontaktów.

- Rafe...

- To prawda, Nicole. Jak dotąd, nie znalazłaś mężczyzny, który odpowiadałby twoim wymaganiom. - Życie towarzyskie i uczuciowe dziewczyny stanowiło ulubiony temat rozważań Contrerasa.

- Idź już! - Niecierpliwie machnęła dłonią.

Gdy wyszedł, z zamyśloną miną wlepiła wzrok w okno. Po szybach spływały drobne krople deszczu.

Rafe miał ragę. Nie znalazła odpowiedniego part­nera... bo nie szukała. Mężczyźni ją onieśmielali. Jedynie z Contrerasem nawiązała bliższą znajomość, lecz traktowała go jak brata, którego w rzeczywistości nigdy nie miała.

Poszukiwała ideału. Wymarzonego, pełnego czuło­ści, romantycznego kochanka, potrafiącego być jedno­cześnie mężem i opiekunem. W głębi serca podejrzewała jednak, że jej starania są z góry skazane na niepowodze­nie. W pamięci widziała powabną twarz matki. Skoro taka kobieta, obdarzona nieprzeciętną urodą i zmys­łowym ciałem, nie potrafiła stworzyć trwałego związku, szanse córki malały niemal do zera. Pani Hart miała trzech mężów - nie łączyło ich nic, poza szczególnym urokiem oraz szybkością, z jaką opuścili progi jej domu.

Nicole wzrastała z dala od mężczyzn, pozbawiona prawdziwej ojcowskiej opieki. Do wszelkich objawów adoracji odnosiła się z dużą nieufnością Rozumiała motywy postępowania takich ludzi jak ów producent, o którym wspomniała w rozmowie z Contrerasem, lecz ich nie akceptowała.

Już dawno doszła do wniosku, że ktoś powinien za to zapłacić. Mężczyźni pokroju Anthony'ego Gawaina stanowili zły wzór do naśladowania.

Frontalny atak nie wchodził w rachubę. Holly­wood rządziło się własnymi prawami, a ona nie zamierzała popełniać zawodowego samobójstwa. Nie była także fanatyczką, nawołującą do podjęcia krucjaty w obronie czystości obyczajów. Pragnęła jedynie w dobitny sposób przedstawić swój punkt widzenia.

Rafe już od dawna namawiał ją do zmiany stylu by­cia. Nicole uśmiechnęła się do własnych myśli. Jak do­tąd odrzucała wszystkie propozycje młodego kostiu­mologa, gdyż obawiała się utraty osobowości. Czyżby przedkładała nieco mdły wizerunek kasztanowowłosej i brązowookiej Barbie nad prowokujący obraz po­wstały w wyobraźni Contrerasa?

Uśmiech dziewczyny stał się jeszcze szerszy.

Nie, to zakrawało na szaleństwo. A jednak...?

Oto energiczna, zmysłowa i wygadana terapeutka wkracza do studia Anthony'ego Gawaina, by powie­dzieć, „czego naprawdę oczekują kobiety?”

Hm.... Nicole podparła brodę dłońmi. W czasie studiów brała czynny udział w zajęciach kółka drama­tycznego. Od tego czasu napisała kilka całkiem nie­złych scenariuszy - choć nikt poza nią ich jeszcze nie czytał - więc z niewielką pomocą Rafaela mogłaby dobrze odegrać swą rolę.

Wybuchnęła głośnym śmiechem.

Gawain sam nie wie, w co się wpakował. Dyskusja wstrząśnie ścianami studia i stopi przewody elektryczne.

Mark Bates spod oka obserwował swego towarzy­sza. Anthony Gawain siedział wygodnie rozparty na krześle i w milczeniu przeglądał gazetę.

Bates był producentem programu Gawaina.

Z niekłamanym podziwem patrzył na sylwetkę prezentera. Szczególną zazdrość budziła w nim grzywa czarnych włosów, sięgająca barczystych ramion. Na mężczyznę, który jak Mark zastanawiał się, co zrobić z początkami łysiny, podobny widok działał niczym płachta na byka.

Z całej postawy Anthony'ego biła wojowniczość. Ten człowiek był urodzonym buntownikiem. Co wię­cej, należał do rodziny o rozległych koneksjach poli­tycznych: od dziadka, poprzez ojca, aż do dalszych kuzynów.

Mark nie miał złudzeń dotyczących własnej oso­by. Doskonale wiedział, że obecną pozycję zawdzię­cza więziom pokrewieństwa łączącym go z jednym z szefów sieci telewizyjnej. Nie należał do przyjaciół Gawaina. Anthony był samotnikiem i rzadko nawią­zywał bliższe kontakty, lecz dobrze spełniał swe obowiązki.

Co tydzień wstępował do „Patrick's Roadhouse”, aby przy wspólnym śniadaniu przedyskutować plan kolejnych programów.

Gawain starannie złożył gazetę, po czym wręczył ją Markowi.

- Spróbuj ściągnąć tego faceta do studia - powie­dział, wskazując na artykuł opisujący barwne losy osiemdziesięcioletniego szulera, który przeżył swych wszystkich przeciwników.

- Nie ma sprawy - odparł Bates. Ładna, młoda kelnerka postawiła na stoliku dwie porcje meksykańs­kich omletów. Zachowywała się całkiem swobodnie, nie chichotała i nie miętosiła w dłoniach notatnika z autografami. W „Patrick's Roadhouse” co dzień przebywało wystarczająco wielu aktorów, by można było dobrać pełną obsadę przynajmniej dwóch filmów.

- Widziałeś wzmiankę o naszym najnowszym pro­jekcie? - Mark przełknął kawałek pikantnej potrawy.

- Tak. Uważam, że zbyt dużo miejsca poświęcono mojej osobie, a zbyt mało właściwemu tematowi.

- Porozmawiam z autorką - odpowiedział Bates, choć nie znalazł w treści notatki jakichś szczególnych niedopatrzeń.

Anthony zbył jego słowa lekkim wzruszeniem ramion.

- Gdybyś pochodził z tak uwikłanej w sprawy polityki rodziny jak moja, już dawno doszedłbyś do wniosku, że w doniesieniach prasowych jest więcej fikcji niż prawdy - zauważył. - Czasem ze zbytnią nonszalancją traktujemy dziennikarzy, czasem to wła­śnie oni nie zdają sobie sprawy z oczekiwań tak zwanej opinii publicznej. Nieważne. Choć z drugiej strony, zawsze ciekawiły mnie prawdziwe przyczyny ludzkich zachowań.

- Dlaczego?

- Dlaczego? Nie chciałbyś, na przykład, wiedzieć, co jest powodem, że kobiety tak często kłamią?

- Nie bardzo. W przeciwieństwie do ciebie nie jestem zwolennikiem długich dyskusji. - Szelmowsko mrugnął okiem.

- A ja wciąż poszukuję kobiety, która miałaby dość odwagi, by szczerze porozmawiać o swoich oczekiwa­niach. - Anthony zmarszczył brwi. - Kogo przewi­działeś na dwa ostatnie wieczory?

Mark sięgnął po notes.

- Matkę z córką, dziewczynę, która postanowi­ła zrobić karierę wojskową, terapeutkę i aktorkę. Wy­bieraj.

- Matka z córką - odparł bez wahania Anthony. Przez chwilę zastanawiał się, po czym zdecydował: - Może być też ta terapeutka. Spróbuję wyciągnąć od niej jakąś sensowną wypowiedź.

Nicole opadła na wiklinowy fotel i wystawiła ciało na łagodne działanie promieni słońca. Jeszcze przez najbliższy tydzień miała się opiekować rezydencją aktorki, która wyjechała do Rzymu kręcić końcowe sceny nowego filmu.

- Hej! Tym razem trafiło ci się coś naprawdę bombo­wego! - zawołał Rafe. Wyciągnął z bagażnika samocho­du kilka pokaźnych pakunków, po czym wszedł do salo­nu. Odstawił torby na podłogę i zajął miejsce na kanapie.

- Mnie przypadł w udziale dom, który śmiało mógłby konkurować z gabinetem luster - dodał z kwaśną miną. - Gdziekolwiek spojrzę, same chromy i zwierciadła.

- Założę się, że jesteś zadowolony - uszczypliwie odpowiedziała dziewczyna. Kątem oka obserwowała twarz mężczyzny. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że zrezygnowałeś z kariery aktorskiej.

Znała Contrerasa już pół roku. To właśnie on ' wprowadził ją do grona osób, którym gwiazdy Hol­lywood powierzały na czas podróży opiekę nad nieru­chomościami.

- Ostatnio opadły mnie wątpliwości - dodała po chwili milczenia. - Myślisz, że zdołam odegrać rolę terapeutki?

- Producent programu Gawaina bez zastanowie­nia uwierzył w twoje kwalifikacje. Dostałaś zapro­szenie.

- Do dziś nie wiem, jak to załatwiłeś.

- Mam swoje sposoby, lecz nie zamierzam się nad nimi rozwodzić. Mogę tylko powiedzieć, że je­den z moich przyjaciół napisał ci całkiem zgrabny życiorys.

- Gdybym choć na chwilę potrafiła zapanować nad nerwami. - Nicole poruszyła się niespokojnie. Już wielokroć żałowała swego pomysłu. Boże, co jej przyszło do głowy...

- Dasz sobie radę - z przekonaniem stwierdził Rafe. - Zawiadomiłaś rodzinę?

O, do diabła! Zapomniała, że program będzie emitowany w porze największej oglądalności.

- Żartujesz? - odparła pozornie beztroskim to­nem. - Obie siostry i tak uważają mnie za wariatkę, a matka podróżuje Bóg wie gdzie z dużo młodszym od siebie kowbojem z rodeo. Ostatnią pocztówkę przy­słała mi chyba z Montany.

- Masz jej charakter - stwierdził mężczyzna. Po­wtarzał to dość często.

- Uważaj na słowa, Rafe.

- Zawsze dziwiła mnie kruchość więzi łączących waszą rodzinę. Gdybym nie pokazał się co niedziele u mamy na obiedzie, zostałbym uznany za wyrzutka. Tak samo jak moje rodzeństwo.

Nicole z zazdrością słuchała słów Contrerasa.

- Brakuje tylko wnucząt, a byłby wzorowy obraz rodziny z reklamy kodaka - powiedziała z przekąsem, chcąc zamaskować swe prawdziwe uczucia.

- Uważaj na słowa - odciął się Rafe. - Jestem zbyt młody do żeniaczki.

- Moim zdaniem, wiek nie ma najmniejszego zna­czenia. Współczesne małżeństwa przypominają loterię albo scenariusz poddany ostatecznej obróbce.

- Co takiego?

- Dobrze wiesz, o czym mówię. Ktoś ma świetny pomysł, zaczyna nad nim pracować, pojawiają się pierwsze komplikacje. Teoretycznie wszystko wy­gląda wspaniale, lecz w praktyce... - Westchnęła. - Wszystkiemu winne są tak zwane trudności obiek­tywne.

- A propos, jak ci idzie praca?

- Lepiej nie pytaj. - Na razie była zadowolona jedynie z tytułu: „Kot i sperka”. Chciała napisać romantyczną komedię, lecz wciąż nie potrafiła zna­leźć odpowiedniego zakończenia. W ciągu sześcio­miesięcznego pobytu w Los Angeles przekonała się też, że niełatwo sprzedać scenariusz. Potrzebowała dobrego agenta.

- Może udział w programie Gawaina podsunie ci jakiś pomysł - odezwał się Rafe. - O czym chcesz mówić?

- Mam zamiar udowodnić, że w latach dziewięć­dziesiątych oczekiwania kobiet uległy zasadniczym przemianom. Niewiele jest takich, które wciąż wypa­trują wymarzonego księcia. Nawet lady Diana doszła do wniosku, że lepsza wolność niż dworska etykieta. Dla większości kobiet życie u boku mężczyzny straciło swój dotychczasowy urok.

- Nicole...

- Słucham?

- Powstrzymaj się od uwag, gdy zobaczysz, że umawiam się z dziewczyną. W nagrodę będziesz mogła zaprosić nas na kolację. Za występ z Gawainem na pewno otrzymasz okrągłą sumkę.

- Niestety, nie mam zamiaru zatrzymać tych pie­niędzy.

- Co?!

- Chcę je przeznaczyć na cel charytatywny. Może w ten sposób pozbędę się poczucia winy. Nie cierpię kłamać.

- Lepiej uważaj, żeby Gawain nie domyślił się prawdy. Z nim nie pójdzie ci tak łatwo.

- Akurat jego nie muszę się obawiać - odpowiedzia­ła Nicole. Miała nadzieję, że Rafe nie zauważył lekkiego wahania w jej głosie. - Jestem pisarką. Potrafię szybko myśleć i znaleźć rozsądną odpowiedź na każde pytanie.

- O to chodzi. - Contreras pokiwał głową. - Jes­tem przekonany, że dasz sobie radę.

Zaczął rozkładać przyniesione ubrania.

- Żałuję tylko, że moje nazwisko nie pojawi się na planszy końcowej - powiedział. - „Kostiumy panny Hart przygotował Rafael Contreras”.

Wsunął na bosą stopę dziewczyny nieduży pantofelek.

Anthony Gawain stłumił ziewnięcie.

Cztery programy z cyklu objętego wspólnym tytu­łem „Czego naprawdę oczekują kobiety?” zebrały dość pochlebne recenzje, choć nie zawierały niczego od­krywczego. Gawain potrafił przewidzieć niemal każdą reakcję osób uczestniczących w dyskusji.

Marzeniem modelki był mężczyzna pełen tolerancji który mógłby zaakceptować jej wygląd nawet bez makijażu. Feministka mówiła wyłącznie o równo­uprawnieniu, powierniczka „złamanych serc” twier­dziła, że wszystkie kobiety są w głębi serca tradyc­jonalistkami, a matka szukała oparcia w kimś, kto umiałby jej pomóc w codziennych kłopotach.

Żadna z nich nie miała za grosz poczucia humoru.

Co się stało z odwieczną potrzebą rywalizacji? Anthony doszedł do wniosku, że „wojna płci” przy­brała formę „zimnej wojny”, w której zawarto rozejm, niechętnie, acz pieczołowicie przestrzegany przez obie strony konfliktu.

Być może zadawał niewłaściwe pytania.

Może miał do czynienia z nudziarami.

Może on sam stał się po prostu nudziarzem.

Z lekkim niepokojem zauważył, że jego stosunek do kobiet zaczął ulegać niewielkim, lecz charakterystycz­nym zmianom. Czyżby osiągnął kolejny etap wewnę­trznej dojrzałości? Znał wiele tajemnic ludzkiej psychi­ki, a mimo to nie potrafił zdobyć się na obiektywną ocenę przyczyn własnego postępowania.

Czuł potrzebę prawdziwej, ostrej dyskusji. Z ko­bietą.

Spojrzał na zegarek. Zaproszona przez Marka terapeutka się spóźniała. Niezły początek.

Wpiął mikrofon w krawat w różowe cadillaki i za­czął się zastanawiać, jakie będą reakcje widzów po zakończeniu programu.

Sukces i popularność zawdzięczał wyłącznie ciężkiej pracy. Stawiał wysokie wymagania zarówno sobie, jak i swym współpracownikom. Dopiero ostatnio zaczął odczuwać pewne zmęczenie. Być może traktował życie zbyt serio.

- Obudź się, Gawain. Wchodzimy na wizję. Pięć... cztery... trzy...

Anthony uśmiechnął się do kamery. Z każdym występem przychodziło mu to z coraz większym trudem.

- Mój dzisiejszy gość, pani Nicole Hart, jest terapeutką - powiedział. - Oto i ona.

Obrócił się w stronę wyjścia zza kulis i otworzył usta ze zdziwienia na widok nadchodzącej kobiety.

- Jestem niesłychanie wdzięczna za zaproszenie do udziału w tym programie, panie Gawain - powiedzia­ła Nicole, zajmując miejsce w fotelu.

- Anthony. Proszę mi mówić Anthony. Poczuł, że się poci, choć był przyzwyczajony do upału panującego w świetle reflektorów. Kątem oka dostrzegł szeroki uśmiech na twarzy kamerzysty.

Nicole Hart miała klasę!

Emanowała seksem, chociaż nie nosiła czarnej minispódniczki, ani pantofli na dziesięciocentymetrowych obcasach. Orzechowe oczy połyskiwały wy­zywająco. Każdym gestem zdawała się mówić „dotknij mnie”. Gawain nie wiedział, co począć z rękami. Po raz pierwszy w życiu poczuł się speszony na widok kobiety.

Dlaczego?

W jaki sposób miał prowadzić rzeczową dyskusję, skoro bez przerwy wpatrywał się rozmarzonym wzro­kiem w kuszące usta swej rozmówczyni?

A jej wygląd... Nosiła szary, jedwabny kostium znakomicie podkreślający sylwetkę. Anthony odniósł wrażenie, że za tym atrakcyjnym opakowaniem kryje się namiętna kobieta.

W rozcięciu żakietu widział jej opalone ciało. Nie nosiła bielizny. Dobrze wiedziała, jak przyprawić mężczyznę o zawrót głowy.

Usiłował sobie przypomnieć pierwsze pytanie. Ni­cole założyła nogę na nogę i posłała mu promienny uśmiech. Gawain przez krótką chwilę miał szaleńczą ochotę przypaść do jej stóp i zapomnieć o całym świecie. Westchnął ciężko. Z trudem odzyskał spokój. Gdy ponownie spojrzał w roziskrzone oczy dziew­czyny, zrozumiał nagle, że padł ofiarą podstępu. Panna Hart dobrze zaplanowała swoje wejście.

Przynajmniej wyrwała go z letargu.

ROZDZIAŁ 2

Nicole musiała przyznać, że Anthony Gawain nie należał do mięczaków.

Wystrój studia składał się z dwóch foteli ustawio­nych przy niewielkim drewnianym stoliku, który nosił ślady zużycia. Gospodarz programu nie miał ochoty onieśmielać swych gości aurą luksusu.

Choć z drugiej strony pozorna „swojskość” wnętrza skłaniała do zwierzeń i osłabiała czujność ewentual­nych przeciwników. Gawain bez wątpienia zdawał sobie sprawę z przewagi, jaką dawało mu doświad­czenie, lecz niczego nie pozostawiał przypadkowi.

Nicole spojrzała ponownie na siedzącego naprzeciw niej mężczyznę. Nosił marynarkę z kolekcji Armaniego, wartą co najmniej dwa tysiące dolarów, oraz spłowiałe dżinsy. Podziwiała szybkość, z jaką otrząs­nął się z pierwszego oszołomienia, i oczekiwała kontrataku.

W jej zachowaniu nie było ani śladu nerwowości.

- Pozwolisz, że od razu przejdę do sedna sprawy? - spytał Anthony. Zdjął kosztowną marynarkę i pod­winął rękawy koszuli.

Ach, więc o to chodziło. Dziewczyna zerknęła spod oka na szerokie ramiona mężczyzny. Chciał jej za­imponować swoją posturą. Czarna grzywa włosów i nonszalanckie zachowanie nadawały mu bardziej wygląd menedżera grupy rockowej niż potomka potęż­nej dynastii przedsiębiorców i polityków.

- Jeśli skończyłeś przygotowania... - powiedziała z rozbawieniem. Wśród widzów zgromadzonych w studiu przebiegł lekki szmer. Nicole zyskała prze­wagę.

Gawain otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz nagle zmienił zdanie i wygodnie rozparł się w fotelu. Splecio­nymi dłońmi objął kolano, co dla dziewczyny stanowi­ło wyraźną oznakę, że jeszcze nie całkiem opanował zdenerwowanie.

Nie potrafiła powstrzymać się od uśmiechu. Przed wejściem do studia obiecywała sobie, iż nie będzie czerpać satysfakcji z porażki przeciwnika. W tej chwili jeszcze nie było mowy o porażce, lecz widok za­kłopotania na twarzy Gawaina sprawił jej niekłamaną radość. Zapłacisz mi za wszystko, pomyślała. I będę się z tego cieszyć.

Anthony chrząknął donośnie, po czym zadał pierw­sze pytanie:

- Więc czego oczekują kobiety?

- A czego twoim zdaniem mogłyby oczekiwać? Gawain był zupełnie zbity z tropu. Nie spodziewał się, że Nicole tak prędko przejmie inicjatywę.

- Och ja... - Uniósł dłonie w geście niezdecydowa­nia. Pośpiesznie usiłował znaleźć jakąś sensowną od­powiedź. - Nie wiem. Może tego, że w ich życiu pojawi się ktoś w typie Kevina Costnera?

- Costnera?

Anthony skinął głową.

Nicole z zamyśloną miną przygryzła wargi. Przez chwilę bawiła się srebrzystym kolczykiem.

- To interesujące - powiedziała. - Jesteś przeko­nany, że kobiety myślą wyłącznie o mężczyznach? O takich mężczyznach? Powiedz mi szczerze, jak często w twojej wyobraźni gości Kim Basinger?

Gawain wzruszył ramionami z pozorną beztroską, lecz w jego oczach pojawił się wyraz czujności.

- Kim Basinger jest piękną kobietą i tylko nie­boszczyk mógłby nie zwrócić na nią uwagi - odparł ostrożnie, po czym przeszedł do ataku. - Nicole, czy to znaczy, że nie zaprzątasz sobie głowy Costnerem?

- Mów mi Nikki - powiedziała. - Wracając do twojego pytania, odpowiedź brzmi „nie”. Costner mnie nie interesuje.

- Z jakiego powodu?

- Jest żonaty.

- Nie gości nawet w twoich najskrytszych marze­niach? - Głos Gawaina nabrał głębszych tonów. Ni­cole potrząsnęła głową.

- Mój świat fantazji jest całkiem inny. Anthony wsparł dłonie na kolanach i pochylił się w jej stronę.

- Opowiedz mi o swoich marzeniach, Nikki - powiedział z błyskiem w oku. Był przekonany, że tym razem udało mu się zastawić skuteczną pułapkę.

Naśladując zachowanie mężczyzny, Nicole pochyli­ła się nad stolikiem. Jej kształtne piersi wyraźnie, zarysowały się pod cienkim jedwabiem żakietu. Wyob­raźnia Anthony'ego zaczęła pracować na najwyższych obrotach. Z trudem mógł skoncentrować się na dalszej rozmowie.

- Panie Gawain - odezwała się dziewczyna. - Czy miał pan ostatnio mierzone ciśnienie?

- Anthony - poprawił ją z roztargnieniem. - Nie, nie miałem. Dlaczego pytasz?

- Chciałabym mieć pewność, że nie dostaniesz apopleksji, gdy zacznę opowiadać o moich marzeniach - odparła ze słodkim uśmiechem.

Był zbyt wytrawnym graczem, by tak prędko się poddać.

- Wolisz wysłuchać moich zwierzeń? - odparował. Wśród publiczności rozległy się głośne okrzyki.

- Nie muszę. Na pierwszy rzut oka widać, o czym myślisz - odpowiedziała z niezmąconym spokojem.

- Naprawdę? - Potarł podbródek. - W takim ra­zie podziel się ze mną swoimi spostrzeżeniami. Jestem przekonany, że mówię w imieniu wszystkich widzów.

Chóralny aplauz nagrodził jego ripostę.

Anthony rozparł się w fotelu i przybrał zwycięską minę Rhetta Butlera, lecz Nicole, choć w głębi duszy nie przypominała Scarlett, nie zamierzała zrezygno­wać. Postanowiła nieco zmodyfikować pierwotny sce­nariusz.

Wzięła głęboki oddech i zaczęła:

- Proszę bardzo. Pewnego wieczoru podrywasz... powiedzmy... Kim Basinger.

Wśród publiczności zawrzało.

- I co potem?

- Kolacja. Niech pomyślę... Na pewno wybierzesz takie miejsce, gdzie mógłbyś pochwalić się swą zdoby­czą, a jednocześnie być z dala od natrętnych wielbicieli.

Dominick's”. Tak... to dobra restauracja. Podają świetne steki z frytkami.

- Niezły początek - zgodził się Gawain. - Zatem za­bieram pannę Basinger na wczesną kolację, mój ferrari testarossa coupe z piskiem opon wjeżdża na parking...

- Masz ferrari?

- Nie. Na ogół jeżdżę dżipem z napędem na cztery koła. Pamiętaj, że poruszamy się w świecie marzeń. Chciałem stworzyć odpowiednią atmosferę.

- Mógłbyś wypożyczyć testosteron.

- Testarossę - sprostował uprzejmie.

- Wszystko jedno.

- Dobrze, jesteśmy już po kolacji. Co dalej?

- Hm. - Nicole z udawanym zamyśleniem przy­łożyła palec do ust. Gawain nie spuszczał z niej oka.

- Wiem - powiedziała. - Mecz Lakersów. Anthony z ociąganiem skinął głową.

- Nieźle... nieźle... - zamruczał. Dziewczyna uśmiechnęła się z ulgą.

- A potem? - spytał nieoczekiwanie.

- Co potem?

- Chyba wiesz, o czym mówię. - Wyprostował się w fotelu. - Co po meczu? Mamy wczesny wieczór. Jestem młodym, pełnym energii mężczyzną.

Błysnął oczami. Nicole głośno przełknęła ślinę. Zrozumiała, że tym razem nie udało jej się ominąć zręcznie zastawionych sideł. Przybrała swobodną pozę i starała się nie patrzeć w stronę szeroko uśmiech - ' nietęgo młodego kamerzysty.

- Czekam - ponaglił Anthony. Widzowie w pełni podzielali jego zainteresowanie.

Nicole poczuła nagły przypływ energii. Znalazła rozwiązanie, choć niezupełnie to, którego oczekiwał.

- Nietrudno wyobrazić sobie twoją wersję dalszych wydarzeń, Anthony - powiedziała znacząco. - Bez wątpienia chciałbyś zakończyć ten wieczór wspólnym śniadaniem.

- Och... Zgrabny eufemizm!

- Dziękuję - odparła z cichym westchnieniem ulgi.

- Nie przypuszczałem, że osoba zawodowo zaj­mująca się seksem...

Nicole z nagłym niepokojem spojrzała w stronę mężczyzny. Czyżby odkrył jej mistyfikację?

- ...używa eufemizmów.

- Podczas występu w telewizji jest to nieuniknione - odpowiedziała. Dobrze. Trzymaj się, Nicole.

- A propos, właśnie otrzymałem sygnał, że czas na reklamy.

Na monitorze pojawiła się uśmiechnięta twarz kobie­ty zachwalającej walory nowego proszku do prania. Anthony wdał się w krótką pogawędkę z producentem programu. Po chwili odwrócił głowę w stronę Nicole.

- Możesz mi zdradzić reguły? - spytał.

- Słucham?

- Dlaczego wciąż mi dokuczasz?

- Wchodzimy na wizję - rozległ się głos reżysera. - Pięć... cztery... trzy... dwa... jeden.

Anthony skierował wzrok na kamerę.

- Jesteśmy z powrotem. Dla tych widzów, którzy dopiero teraz włączyli odbiorniki, mam informację, że moim dzisiejszym gościem jest terapeutka, Nicole Hart. - Spojrzał na dziewczynę. - Na początku pro­gramu stwierdziłaś, że większość kobiet w ogóle nie myśli o mężczyznach.

Wykonał gwałtowny ruch dłonią, aby podkreślić swe zdziwienie.

- Czy możesz mi zdradzić, jakie są prawdziwe marzenia płci pięknej?

- Źle mnie zrozumiałeś, Anthony. Poświęcamy mężczyznom wiele uwagi, lecz lata dziewięćdziesiąte stawiają nam nieco inne wymagania. Mężczyzna utra­cił swą pierwotną funkcję opiekuna i żywiciela. Stał się towarem luksusowym.

- Luksusowym? Nicole skinęła głową.

- Niczym sportowy samochód z twych” marzeń. Nie jest niezbędny, lecz wywołuje przyjemny dreszcz emocji.

Widownia zareagowała żywiołowymi oklaskami.

- Skąd bierzesz te wszystkie metafory? - spytał Anthony, gdy zapadła cisza.

- A kto mówił o ferrari? - Zwilżyła usta koniusz­kiem języka.

- Mam nadzieję, że przed końcem programu powiesz mi coś więcej o własnych marzeniach - odparł ze śmiechem Gawain.

Musiała przyznać, że okazał się godnym przeciw­nikiem. Nie poddawał się, lecz wciąż próbował ataku.

- Jeśli dobrze cię zrozumiałem, mężczyzna został zrzucony z piedestału. Stał się dodatkiem...

Nicole nie pozwoliła mu skończyć.

- Właśnie. Współczesna kobieta potrafi określić, co jest jej naprawdę potrzebne, a co jest tylko za­chcianką. O wyborze partnera decydują wyłącznie upodobania, a nie tak zwane tradycyjne wartości, czyli chęć posiadania rodziny lub troska o byt ma­terialny.

- A co z kobietami, które chcą zrezygnować z ka­riery i pozostać w domu lub zajmować się dziećmi? Czy twoim zdaniem zasługują na potępienie, czy może po prostu nie pasują do dzisiejszych czasów?

- Muszą mieć dość siły, by w razie potrzeby przezwyciężyć ból spowodowany rozwodem, ucieczką lub śmiercią małżonka.

- Dobrze, uzgodniliśmy zatem, że wiele rzeczy uległo przewartościowaniom. Skoro mężczyzna prze­stał zajmować pierwsze miejsce na liście damskich zakupów, czym został zastąpiony? O czym marzy kobieta końca dwudziestego wieku?

- O czekoladzie - odpowiedziała Nikki. Wprost przepadała za słodyczami.

- Pytam poważnie.

- A ja równie poważnie odpowiadam. Oddałabym niemal wszystko za garść drażetek „M&M's”.

Anthony zrobił zdziwioną minę.

- To dla mnie coś zupełnie nowego. Cóż takiego ma w sobie czekolada?

- Badania wykazały, że pewne słodycze wywołują głód, który można porównać z pożądaniem. Jest łatwiejszy do zaspokojenia i odpada cały problem z praniem brudnych skarpet, ścieraniem z lustra kremu do golenia i sprzątaniem rozrzuconej bielizny.

Uśmiechnęła się z triumfem.

- Nie przepadasz za mężczyznami, prawda? - spy­tał Gawain.

Nicole wzruszyła ramionami.

- Mają swoje zalety. Stanowią pewną odmianę w codziennym życiu, pod warunkiem, że nie próbują dominować.

Anthony z wyraźną konsternacją popatrzył na rozbawioną publiczność.

- Nie... Nie będę ciągnął tego wątku - powiedział zniechęcony. Ponownie spojrzał na Nicole. - Twier­dzisz, że czekolada ma szczególny wpływ na libido. Nawet jeśli to prawda, nie wyczerpaliśmy całego tematu. Nigdy nie uwierzę, że właśnie w tym miejscu kończą się twoje marzenia. Czy jest coś, czego nie możesz znaleźć u żadnego mężczyzny?

- Nie spodziewałam się usłyszeć takiego pytania z ust człowieka, o którym piszą, że potrafi na wylot przejrzeć duszę każdej kobiety.

Wśród publiczności zawrzało.

- Na twoim miejscu, Nikki, nie dawałbym po­słuchu gazetowym plotkom - odparował Gawain.

- Wiec jaki jesteś naprawdę? - spytała. Mężczyzna rzucił jej spłoszone spojrzenie.

- Kwiaty - wykrztusił w końcu, aby skierować rozmowę na inne tory. - Każda niewiasta uwielbia kwiaty.

- Niewiasta, owszem - zgodziła się Nicole. - Lecz pamiętaj, że mówimy o współczesnych kobietach, które kierują się w życiu wysoce rozwiniętym praktycyzmem i potrzebują czegoś trwalszego niż bukiet kwiatów.

- Garść brylantów?

- Czy to propozycja? - spytała zalotnie.

- Skądże! Gdybym chciał pozyskać twoje względy, kupiłbym kilka tabliczek czekolady.

Widzowie nagrodzili jego słowa gromkim śmiechem. Nawet Nicole zachichotała wesoło.

- Pozwól, że wrócę do zasadniczego pytania - cią­gnął Gawain. - Odłóżmy na bok czekoladę, kwiaty X i tym podobne romantyczne drobiazgi. Które z kobie­cych marzeń najtrudniej spełnić?

- Lubisz rock and rolla? - Uśmiechnęła się w du­chu na widok jego zdumionej miny.

- Oczywiście. Dlaczego pytasz?

- Na pewno znasz przeboje „Rolling Stonesów”?

- Chcesz, abym opowiedział ci historię zespołu?

- Wystarczy, że wymienisz tytuł jednego z prze­bojów.

- Było ich tyle, że trudno zliczyć.

- Ten należy do najwcześniejszych.

- Masz na myśli...

- Właśnie. „I can't get no satisfaction”, jakby powiedział Jagger.

- Kontakt z mężczyznami nie daje ci satysfakcji? Wolne żarty. Jesteś przecież seksterapeutką i dosko­nale wiesz, jak radzić sobie w podobnych przypa­dkach.

Gawain był przekonany, że udało mu się przejąć inicjatywę, lecz Nicole nie zamierzała się poddać.

- Nawet laik potrafi zauważyć, że większość męż­czyzn ma obsesję na punkcie szybkości - stwierdziła.

- Tym razem nie mówię o sportowych samochodach, lecz o szybkim seksie, po którym jeszcze szybciej można się odwrócić na bok i zapaść w błogą drzemkę.

W studiu zaległa cisza jak makiem zasiał. Anthony chrząknął.

- Chcesz przez to powiedzieć... To znaczy... Co według ciebie ma wpływ na podobne zachowanie?

- Nareszcie udało mu się pozbierać myśli. - Czy każ­dy mężczyzna jest w głębi duszy nieczułym brutalem?

- Nie.

- Nie?

- No, może niektórzy. Główna przyczyna tkwi gdzie indziej.

- Spadł mi kamień z serca. Słyszycie, chłopcy - spojrzał w stronę widowni - jednak zachowaliśmy nieco ludzkich uczuć. Lecz cóż z tego, skoro nie potrafimy zadowolić kobiet. A może jesteśmy nie­douczeni? Czy to chciałaś powiedzieć, Nikki?

Pysznił się jak paw i protekcjonalnym tonem usiło­wał zjednać sobie męską część widowni. Nicole ani przez chwilę nie żałowała, że rozpoczęła tę rozgrywkę.

Powoli pokręciła głową.

- Prasa i telewizja poświęcają wystarczająco wiele miejsca problemom edukacji seksualnej - powiedzia­ła. - Myślę, że niemal każdy mężczyzna słyszał o grze wstępnej i o tym, że kobiety uwielbiają długie piesz­czoty.

- Dłuższe niż czas potrzebny na usmażenie kilku naleśników? - z szelmowskim uśmiechem wtrącił Anthony.

- Dłuższe niż ćwiartka meczu futbolowego - od­parła spokojnie Nicole.

Obecne w studiu kobiety zerwały się z miejsc i zaczęły głośno klaskać.

- Drużyna gości zdobyła dodatkowe punkty - kwaśno mruknął Gawain.

- Nie wiedziałam, że prowadzisz statystykę - od­powiedziała półgłosem.

- Oczywiście, że nie wiedziałaś - szepnął, gdyż wrzawa poczęła przycichać. Zaczął mówić normalnym tonem:

- Uważasz więc, że nie brak wykształcenia jest przyczyną całego zamieszania. Kobiety nie kryją swych uczuć, lecz mężczyźni nie są w stanie lub nie chcą spełnić ich oczekiwań.

- Zgadza się.

- Powstaje zatem pytanie, jak rozwikłać ten prob­lem? Dlaczego mężczyźni zachowują się w ten sposób? Czy kierują się wyłącznie egoizmem?

- Niektórzy tak, choć nie ma to zasadniczego wpływu na całość zagadnienia. Podczas kontaktów seksualnych przytłaczająca większość mężczyzn stosu­je grę wstępną z przymusu, w obawie przed nieokreś­lonymi konsekwencjami.

Uśmiechnęła się do własnych myśli. A może powin­na zostać aktorką? Szło jej coraz lepiej.

- Jakimi konsekwencjami? Przykro mi, Nikki, zu­pełnie straciłem wątek.

- Spróbuj pomyśleć. Na pewno zgodzisz się ze mną, że zdaniem mężczyzn kobiety oceniają atrak­cyjność partnera wyłącznie na podstawie jego męs­kości.

Własna odwaga wprawiała ją w szczere zdumienie. Nawet się nie zarumieniła.

Anthony w milczeniu kiwał głową. Nie spuszczał wzroku z dziewczyny i raz po raz głośno przełykał ślinę.

- Problem ten zaczyna więc dominować - ciągnęła Nicole. - Jaki stąd wniosek? - spytała nieoczekiwa­nie. Wiedziała, że Gawain nie był przygotowany do odpowiedzi i czerpała dziką rozkosz z jego zakłopo­tania.

- Chciałbym usłyszeć to od ciebie - mruknął wy­mijająco.

- Proszę bardzo. Mężczyźni się boją.

- Czego, na miłość boską?!

- Boją się, że wraz z upływem lat ich wydolność maleje. Jest tajemnicą poliszynela, że pewne słowo budzi wśród mężczyzn nieopisaną grozę. Czy potrafisz powiedzieć słowo „impotent”?

- Nie. Obawiam się, że w moim słowniku nie istnieje podobne określenie.

Nicole spojrzała mu prosto w oczy.

- Jak dotąd - rzuciła krótko.

Widzowie zerwali się z miejsc. W studiu wybuchła nieopisana wrzawa. Okrzyki mieszały się z oklaskami, aż reżyser dał znać, że czas programu dobiegł końca.

Nicole zjechała na bok i zaparkowała samochód w pobliżu wejścia do supermarketu.

Z uśmiechem wspominała dyskusję z Gawainem. Ciekawe, co by powiedział na widok jej auta? Było niedrogie, lecz miało opływową sportową sylwetkę. I kto jest maniakiem szybkości?

Uśmiech zamienił się w grymas bólu. Rola seksterapeutki była niewątpliwie zabawna, lecz jednocześ­nie bardzo męcząca. Dziewczyna przycisnęła dłoń do czoła. Starcie z Gawainem przypłaciła dotkliwą mig­reną. Dopiero podwojona dawka aspiryny przyniosła jej częściową ulgę.

Weszła do sklepu, wzięła z półki butelkę wody mine­ralnej i stanęła w kolejce do kasy. Pod wpływem nagłego impulsu wrzuciła jeszcze do koszyka torebkę drażetek „M&M's” i nowe wydanie „Los Angeles Times”.

Zastanawiała się, jak widzowie przyjęli jej telewi­zyjny debiut. Kto mógłby szczerze odpowiedzieć na pytanie, czy naprawdę odniosła sukces?

Rafe Contreras.

Był o kilka lat młodszy, lecz dobrze wywiązywał się z funkcji powiernika i opiekuna.

Nicole wróciła do domu, zdjęła szary kostium i włożyła dżinsy. Czuła się jak Kopciuszek po powrocie z balu. Za kilkanaście minut miała rozpocząć pracę.

Gdy przyjechała do „Le Bistro”, Rafe już na nią czekał.

- Dobra robota, miła pani. Dałaś mu popalić - powiedział z niekłamanym zachwytem.

- Naprawdę? Udało mi się? - Nie potrafiła ukryć radości wywołanej jego słowami.

- Idę o zakład, że poziom oglądalności sięgnął szczytu i że zostaniesz poproszona o powtórny występ. Seksterapeutka... przez chwilę byłem skłonny uwie­rzyć w każde twoje słowo. Mówiłaś z takim przeko­naniem.

Nicole wy buchnęła śmiechem.

- Gawain prędzej padnie trupem, niż pozwoli mi na kolejny występ w swoim programie. Był szczęśliwy, gdy wychodziłam.

- Nie mów hop, póki nie przeskoczysz - senten­cjonalnie stwierdził Rafe. - Dopiekłaś mu do żywego. Na pewno zażąda rewanżu.

- Tak uważasz?

- Możesz mi wierzyć.

- To dobrze. - Zemsta była rozkoszą bogów. Ni­cole zamyśliła się głęboko.

- Skąd wiesz, że wyczuł moją przewagę? - spyta­ła nieoczekiwanie i niemal w tej samej chwili zaczęła żałować, że poruszyła tę kwestię. Rafe mógł uznać ją za kompletną ignorantkę. Prawdę mówiąc, nie­wiele wiedziała o naturze mężczyzn i dość często musiała w oględny sposób korzystać z pomocy Contrerasa... choć zdarzały się chwile, że nawet ten sposób zawodził. Irracjonalny lęk brał górę nad roz­sądkiem.

- Obserwowałem jego zachowanie - ze spokojem odpowiedział Rafe. - Rzadko się zdarza, by nie kontrolował się podczas dyskusji. Tym razem był wyraźnie zaniepokojony. Co chwila gubił wątek. Mrugnął łobuzersko do niej.

- Mogę cię jednak zapewnić, że już dawno odzyskał spokój i obmyśla plan kolejnego starcia - dodał.

- Rafe...

- Mówię całkiem poważnie. - Wyjął gazetę z dłoni dziewczyny i przerzucił kilka stronic.

- Jak masz zamiar uczcić swój triumf? - spytał tonem starszego brata. - Chcesz iść do kina?

- Nie masz randki? - zdziwiła się Nicole.

- Wybierałem się na „Ostatniego Mohikanina”. To nie jest odpowiedni film do oglądania w towarzyst­wie dziewcząt.

- Dlaczego?

- Zaczynają się ślinić na widok Daniela Day - Lewisa, a ja nie cierpię wilgotnych popcornów.

- W takim razie ja też nie pójdę. Day - Lewis działa niezwykle pobudzająco na moje ślinianki.

- Możesz kupić torebkę popcornów na własny użytek - odparł Rafe. Złożył gazetę. - Czas do pracy.

- Rafe...

Zatrzymał się w drzwiach prowadzących na salę restauracyjną i odwrócił głowę w jej stronę.

- Dziękuję.

- Nie ma za co, droga pani. Zasłużyłaś na laury, choć myślę, że Anthony Gawain nie pozwoli ci zrezyg­nować z dalszej rozgrywki.

- Lepiej, żeby o mnie zapomniał. Mogłam wystąpić w jednym programie, lecz nie wiem, czy znajdę dość sił, by nadal grać rolę terapeutki. Do tej pory kierowała mną chęć zemsty; teraz czuję się po prostu zmęczona. Skąd wiesz, że Gawain nie da mi spokoju?

- Po pierwsze, wytrąciłaś go ze stanu gnuśnego znudzenia. Po drugie, w obecności setek telewidzów dałaś mu odczuć, że trafił na twardego przeciwnika. Mężczyźni lubią efektowne zwycięstwa. Będzie szukał swojej szansy.

Wyszedł. Nicole ze smutkiem pokręciła głową.

Za późno na ostrzeżenia. Anthony Gawain należał do zbyt upartych graczy, by już po pierwszej rundzie przyznać się do porażki.

Pomyślała o matce i siostrach. Były tak podobne do siebie, że mogły uchodzić za trojaczki. Jasnowłose, niebieskookie i lekko piegowate, zdawały się ucieleś­niać ideał amerykańskiej dziewczyny wczesnych lat sześćdziesiątych.

Nicole była szatynką o brązowych oczach. Czuła się pokrzywdzona przez los, choć zdaniem matki miała niecodzienną, egzotyczną urodę. Zdecydowała się na pojedynek z Gawainem tylko dlatego, że mogła grać rolę całkiem innej, naprawdę pięknej i wzbudzającej pożądanie kobiety.

Wiedziała, że swym zwykłym wyglądem nie przycią­gnie uwagi żadnego mężczyzny. W niczym nie przypo­minała atrakcyjnych dziewcząt ze zdjęć publikowa­nych przez rozmaite czasopisma i magazyny ilust­rowane. Dziewcząt, których uroda mile łechtała męską próżność i podnosiła poczucie własnej wartości.

Równocześnie nie mogła zaprzeczyć, że Anthony Gawain miał szczególny urok, wywołujący westchnie­nia wielu kobiet. Z niechęcią pokręciła głową. Czyżby także należała do tej grupy? Czy odziedziczyła po matce słabość do pociągających mężczyzn?

Gawain był w pełni świadom swych atutów i po­trafił je wykorzystać. Długie włosy, arogancka mina i cięty język stanowiły fasadę, za którą skrywał nie­przeciętną inteligencję. Programy typu talk show przy­nosiły spore dochody producentom, gdyż były proste i tanie w realizacji. Jedno studio, kilka kamer i gos­podarz obdarzony charyzmatyczną osobowością sta­nowiły klucz do sukcesu.

W przeciwieństwie do mniej utalentowanych kon­kurentów, Anthony nie szukał taniego poklasku. Nie zapraszał do dyskusji gwiazd estrady ani znanych polityków. Dla niego liczył się przede wszystkim temat. Przypominał błędnego rycerza, wędrującego po świecie w poszukiwaniu prawdy. Innymi słowy, był człowiekiem, który nie lubił zbyt długo tkwić w jednym miejscu.

Zdaniem Nicole nie nadawał się na męża obarczo­nego troską o byt rodziny.

Co więcej, dbał o swój image i wiedział, jak go chronić.

Nicole westchnęła ciężko. Miała pewność, że nie otrzyma powtórnego zaproszenia do udziału w programie.

Szczerze mówiąc, nie była tym zainteresowana. Nie była prawdziwą terapeutką i nie miała za grosz seksapilu...

Choć występ przed kamerami sprawił jej dużą przyjemność.

ROZDZIAŁ 3

Los Angeles Times”

Wiadomości ze świata rozrywki:

Wciąż trwa szum wokół programu, w którym po­nętna terapeutką stoczyła zaciekłą batalię z „niepo­skromionym” Gawainem. Reakcja telewidzów prze­szła najśmielsze oczekiwania producentów cyklu „Czego naprawdę oczekują kobiety?”, a redaktorzy gazet prześcigają się w domysłach, czy Anthony zary­zykuje powtórne spotkanie z piękną Nikki.

Anthony Gawain ponuro zerknął na trzymaną w ręku gazetę. „Nieposkromiony” „zaryzykuje”. Au­torka notatki postępowała niczym komentator spor­towy, zagrzewający publiczność do większego dopingu przed kolejnym starciem.

Z kwaśnym uśmiechem obejrzał zdjęcie „ponętnej terapeutki”. Hm. Musiał przyznać, że nie wszystkie informacje na jej temat były wyssane z palca. Rzucił gazetę na podłogę i zniknął w łazience. Odkręcił kurki, regulując temperaturę wody.

Anthony stanął przed lustrem, zanim wszedł pod prysznic.

Poprzedniego wieczoru do późna siedział w klubie „Roxbury”, co zaowocowało sennym wyrazem oczu i lekkim bólem głowy, choć ani razu nie wstał od stolika, by przyłączyć się do tłumu podskakującego na parkiecie. Nie wszedł nawet do tej części lokalu, która była zarezerwowana dla VIP - ów. Nie odczuwał po­trzeby dowartościowania.

Zdjął szlafrok i wszedł pod parujący strumień wody. Wciąż myślał o Nicole Hart. Ani głośna muzy­ka, ani spora dawka whisky nie zdołały wymazać z jego pamięci wyzywającego widoku brązowych oczu i ku­sząco rozchylonych ust dziewczyny. Rzeczywiście była „ponętna”, jak twierdziły gazety...

Choć na jego gust zbyt sztuczna, zbyt wyrachowana.

Nie potrafiła słuchać ani naprawdę uczestniczyć w rozmowie. Dyskusja zmieniła się w jednoosobowy występ, niezwykle efektowny i trafiający w gust pub­liczności, lecz mimo wszystko tylko występ.

W zamyśleniu potarł zarośnięty podbródek. Cza­sem złościła go własna dociekliwość. Dlaczego nie potrafił brać życia wprost, dlaczego w każdym wyda­rzeniu doszukiwał się ukrytych znaczeń? O ile szczęś­liwszy był człowiek widzący świat wyłącznie w czerni i bieli.

Ze wstrętem odrzucał myśl o polityce, gdzie każde działanie opierało się na półprawdach i manipulacji. ' Wybrał pracę w telewizji, gdyż chciał bez osłonek ukazać fałsz zbyt często kierujący ludzkim postę­powaniem.

Wiedział wszystko o kobietach pokroju Nicole Hart. Szukały łatwych do usidlenia mężczyzn, których mogły traktować jak marionetki. Niestety, panna Hart tym razem trafiła pod niewłaściwy adres. Ma­rzeniem Gawaina był związek ze zwykłą, szczerą i uczciwą dziewczyną, zdolną do prawdziwej miłości. Prawdę mówiąc, nie wierzył, by taka naprawdę ist­niała.

Lustro i szklane ściany kabiny pokryły się grubą warstwą pary. Anthony zmęczonym ruchem rozpros­tował obolałe ramiona. Strumyki wody ściekały mu z włosów i brody. Sięgnął po mydło.

Trzy kwadranse później pojawił się w „Patrick's Roadhouse”. Mark już czekał.

- Spóźniłeś się - powiedział na widok wchodzące­go Gawaina. - Zamówiłem ci to, co zwykle.

- Jedyne, czego dziś potrzebuję, to duża ilość go­rącej kawy - warknął Anthony. Nawet nie spojrzał na egzemplarz gazety leżący na stoliku obok nakrycia.

Mark rozłożył gazetę.

- Czytałeś notatkę na swój temat? - spytał. Anthony skinął głową.

- I co o tym myślisz?

Kelnerka z pełną tacą podeszła do stolika.

- Proszę jeszcze o duży dzbanek kawy - powie­dział Anthony.

Dziewczyna z uśmiechem skinęła głową i bezzwło­cznie spełniła jego prośbę.

- Co z następnym programem? - nie ustępował Mark.

- Od kiedy pracujesz dla „Los Angeles Times”? - spytał zgryźliwie Gawain.

- Jestem po prostu ciekaw, czy naprawdę masz ochotę na kolejne spotkanie z panną Hart. Stanowicie dobraną parę.

- Gdzie ją znalazłeś? - Anthony wyraźnie unikał odpowiedzi na zasadnicze pytanie. Mark wzruszył ramionami.

- Ktoś dał mi znać w czyimś imieniu - odparł eni­gmatycznie. - Znałem tylko jej nazwisko.

Gawain nalał sobie kolejną filiżankę kawy.

- Właśnie coś sobie przypomniałem - dodał Mark. - Dziś rano dzwonił twój agent.

- Po co? Ostatni program okazał się tak dobry, że dyrekcja chce mi podnieść gażę?

- Nie. Jakiś facet z wydawnictwa dopytywał się, jak cię można złapać. Był bardzo podekscytowany.

- Zawsze się wściekają, gdy nie złożę zamówienia w Klubie Książki. - Na twarzy Gawaina pojawił się kwaśny uśmiech.

- Chcą, abyś wstąpił do klubu na innej zasadzie. Jako autor.

Anthony westchnął ciężko i odsunął na bok talerz z nietkniętym omletem.

- Mogliby w końcu zrozumieć, że nie mam ochoty wspominać dzieciństwa ani zdradzać rodzinnych sek­retów.

Mark przełknął kęs bułki. Pokręcił głową.

- Tym razem chodzi o coś innego. Padła propozy­cja stworzenia publikacji opartej na wywiadach z ko­bietami. Zyskałbyś szansę, aby dokładnie przedstawić swój punkt widzenia, tym bardziej że panna Hart będzie współautorką.

- Chyba żartujesz! - ze zdumieniem zawołał An­thony.

Mark ponownie pokręcił głową. W tej samej chwili kelnerka przyniosła telefon komórkowy.

- Do pana Gawaina - powiedziała.

Anthony z niechęcią wyciągnął dłoń po słuchaw­kę. Usłyszał znajomy głos swego agenta. Wydawnic­two poparło swą ofertę niebotycznym honorarium.

- Czy ktoś powiadomił pannę Hart? - spytał Gawain.

- Nie. Myślałem, że zechcesz to zrobić osobiście.

- Dobrze myślałeś. Zadzwonię później. Odłożył słuchawkę. Doszedł do wniosku, że jeśli chce namówić Nicole do współpracy, musi postępować z dużym wyczuciem. W głębi serca czuł, że dziewczyna nie darzy go sympatią.

Był ciepły wieczór. Anthony Gawain skręcił w wąs­ką ścieżkę prowadzącą do otoczonego zagajnikiem ogródka „Soffs Patio Restaurant”.

Fakt, że urodził się w zamożnej i wpływowej ro­dzinie, dał mu szansę stać się prawdziwym smakoszem. Od wczesnego dzieciństwa kosztował wyszukanych potraw przyrządzanych przez rozmaitych kucharzy, przybyłych nawet z Europy. Lubił dobrze zjeść, lecz dzięki intensywnym treningom karate zachowywał znakomitą kondycję, a na jego muskularnym ciele nie było widać ani grama tłuszczu.

Zza krzewów sączyły się dźwięki greckiej ballady. Anthony zajął miejsce przy stoliku i zamówił pastisio - ulubioną potrawę gości odwiedzających „Sofi's”.

Po skończonym posiłku w wyśmienitym humorze powrócił na parking. Wsiadł do dżipa i ruszył w stronę Hollywood. Radość z przyjemnie rozpoczętego wie­czoru psuła mu tylko myśl o Nikki.

W jaki sposób miałby z nią współpracować?

Był samotnikiem. Nawet w gronie znajomych za­chowywał się z pewną rezerwą. Unikał wszelkich związków, które mogłyby wywołać poczucie uzależ­nienia od drugiej osoby.

Ostatnio przeżywał sporo wątpliwości. Zaczął we­ryfikować swe dotychczasowe poglądy. Być może dojrzał, być może patrzył na życie w inny sposób. Czyżby naprawdę zależało mu na znalezieniu bratniej duszy? A jeśli pozorne znudzenie było oznaką samo­tności?

Ze zręcznością doświadczonego kierowcy rajdowe­go zmienił bieg i wprowadził samochód na lewy pas ruchu. Wciąż myślał o Nicole. Czy przyjęłaby za­proszenie na wspólną kolację?

Ruch na szosie stawał się coraz mniejszy. Anthony pogrążył się w marzeniach. Ciepły podmuch wiatru owiewał mu twarz i szarpał kosmyki włosów. Nicole Hart... piękna i pachnąca niczym bukiet świeżych kwiatów.

Jak byłaby ubrana? W wyobraźni mężczyzny po­jawił się obraz smukłej, zgrabnej sylwetki przystro­jonej w komplet z koronkami, który tego lata okazał się prawdziwym przebojem kalifornijskiej mody.

A buty? Przeszukał w myślach jej szafę. W końcu znalazł parę pantofelków z mięciutkiej skóry. Znako­micie pasowały na jej zgrabne stopy. Anthony uśmie­chnął się zadowoleniem. Wygląd dziewczyny zachęcał do pieszczot. Miał nieodpartą ochotę dotknąć jej szyi, piersi, ud...

Gwałtownie potrząsnął głową. Chciał w jakiś spo­sób pozbyć się kłopotliwych myśli. Włączył radio i pokręcił gałką.

- Witam wszystkie panie w moim radiowym królestwie - dobiegł z głośnika głos popularnego prezen­tera. - Dziś będziemy kontynuować poszukiwania „najseksowniejszego mężczyzny świata”. Jak dotąd, przewagą dwóch głosów prowadzi Kevin Costner. Za chwilę przyjmę kolejny telefon, a po przerwie na reklamy nasz gość odpowie na kilka pytań.

Anthony z zadowoleniem klepnął dłonią w kolano. Costner! Nie popełnił pomyłki, gdy stwierdził, że to właśnie o nim najczęściej marzą kobiety. Ciekawe, co na to Nikki...

- Słucham, kto przy aparacie? - odezwał się głos spikera.

- Kathy. Z Santa Monica.

- Kto twoim zdaniem zasługuje na tytuł „najseksowniejszego mężczyzny”?

- Anthony Gawain.

- Prezenter telewizyjny? - W głosie prowadzącego zabrzmiała nuta zdziwienia. Anthony obrzucił odbior­nik przeciągłym spojrzeniem.

- Tak. To mężczyzna, który może się przyśnić niejednej dziewczynie.

Gawain wyciągnął rękę w kierunku wyłącznika, lecz zamarł w pół gestu, słysząc słowa:

- Za chwilę wrócimy na antenę, by porozmawiać o seksie.

O seksie? Czyżby Nikki?! Nie, to niemożliwe.

Dżip sunął coraz wolniej. Obok śmignął sportowy kabriolet pełen roześmianych dziewcząt. Dwie z nich pomachały wesoło w stronę Anthony'ego. Nie zwrócił na nie uwagi. Z niecierpliwością czekał na koniec reklam.

Odetchnął z ulgą, gdy usłyszał obcy głos. Z ros­nącym zaciekawieniem śledził przebieg rozmowy.

- Co, pani zdaniem, decyduje o atrakcyjności męż­czyzny? - spytał spiker.

- Szacunek i zainteresowanie okazywane płci prze­ciwnej - odparła kobieta. - A po czym pan ocenia atrakcyjność kobiet?

- No... po sposobie oddychania... - usiłował zaża­rtować mężczyzna, lecz nie wzbudził wesołości swej rozmówczyni. - Hm... po tym, jak chodzą...

- To prawda. Chód kobiety może znamionować godność i wiarę w siebie.

- Oo... tak... - Dziennikarz nie potrafił znaleźć odpowiedniej konwencji rozmowy. Anthony szczerze mu współczuł. - Przekonajmy się, o co będą pytać nasi słuchacze. Czekamy pod numerem pięć - pięć - pięć, dziewięćdziesiąt dziewięć, dziewięćdziesiąt dziewięć.

Po kilku sekundach nastąpiło pierwsze połączenie.

- Halo... Witam w programie rozgłośni KTIX. Podaj swoje imię i powiedz, z czym dzwonisz.

- Tu Bob. Ciekawi mnie, jakie wykształcenie powi­nien mieć seksterapeuta. To chyba nie najłatwiejsza praca?

- Aby rozpocząć praktykę, trzeba mieć dobre przygotowanie teoretyczne - odpowiedziała kobieta. - Skończyłam studium pomaturalne oraz uniwersytet i mam dyplom magistra filozofii, a przez dwa lata pracowałam jako asystentka.

Anthony zmarszczył brwi. Nikki była zbyt młoda, aby zdobyć podobną wiedzę. Z lekkim roztargnieniem słuchał dalszych pytań.

- Jestem trochę zaskoczona - stwierdziła słuchacz­ka, która przedstawiła się jako Chelsea. - Nie wiedzia­łam, że istnieje różnica pomiędzy „atrakcyjnością” i seksapilem. Czy mogłabym usłyszeć coś więcej na ten temat? :

- Atrakcyjność wyglądu zewnętrznego można osiągnąć przez określony sposób ubierania się i stosowanie odpowiednich kosmetyków - odpowiedziała terapeutka. - Tak zwany seksapil jest częścią osobo­wości. Niczym wiązka światła wydobywa z mroku szczególne cechy charakteru...

Anthony skręcił na autostradę wiodącą w kierunku Malibu. Myślał o ofercie, z jaką wystąpiło wydawnic­two. Coś mu podpowiadało, że Nicole Hart jednak przyjmie propozycję współpracy. Lubił stawiać czoło przeciwnościom, a pozyskanie jej pomocy traktował jak osobiste wyzwanie. Oczywiście nie miał zamiaru się przyznawać, że przystępuje do pisania książki.

Jego ojciec był zdania, że Anthony'emu brak uporu i cierpliwości do podejmowania działań wymagają­cych czasu.

Sprawdził się jako prezenter telewizyjny, lecz jeśli chodzi o inne dziedziny...

Co będzie, gdy książka okaże się niewypałem?

Z tak znanym nazwiskiem nie mógł liczyć na to, że porażka przejdzie nie zauważona.

ROZDZIAŁ 4

Nicole miała serdeczną ochotę zapomnieć o całym bożym świecie i po prostu zasnąć. Pół nocy przesie­działa nad scenariuszem, a niemal cały dzień spędziła w „Le Bistro”.

- Jesteś pewien, że wiesz, jak to robić? - spytała, nim otworzyła drzwi domku. Contreras uparł się, że naprawi cieknący prysznic.

- Oczywiście. Nie ma sprawy - zapewnił ją solen­nie. Machnął śrubokrętem niczym mieczem, po czym zniknął za drzwiami łazienki. Nicole spojrzała w stronę telefonu. Zielono połyskująca lampka świadczyła o tym, że ktoś zostawił wiadomość.

Może nareszcie nadeszła odpowiedź z agencji artys­tycznej? Nie, pomyślała dziewczyna. Raczej kolejna porcja reklam i ofert sprzedaży.

Od sześciu miesięcy dobijała się do różnych wytwór­ni. Zwykle kończyło się na krótkiej rozmowie w sekretariacie i niejasnej obietnicy „kontaktu”. Jak dotąd, nie dotarła do żadnego z producentów.

Ludzie związani z filmem rzadko uczestniczyli., w negocjacjach nad kontraktem. Załatwienie wszel­kich formalności pozostawiali swym agentom. Niestety, aby pozyskać agenta, wpierw należało coś sprzedać lub gdzieś wystąpić. Błędne koło. Dla mło­dych ludzi, poszukujących pracy w filmie, była to trudna droga, wymagająca wielu wyrzeczeń i nie szczędząca rozczarowań.

Nawet wśród producentów kręcili się osobnicy, którzy przede wszystkim dla własnych korzyści roz­glądali się za atrakcyjnymi dziewczętami. Nicole była święcie przekonana, że Mark Bates także należał do tej grupy. Zwracał uwagę niemal wyłącznie na urodę „kandydatki”.

Wcisnęła klawisz automatycznej sekretarki.

- Dzień dobry - rozległ się głos młodej kobiety. - Mówię z centralnej agencji aktorskiej. Poszukujemy statystów. Jeśli jest pani zainteresowana naszą ofertą, proszę zadzwonić.

Stawka wynosiła dziewięćdziesiąt dolarów za dzień zdjęciowy. Dobre i to, zwłaszcza że na planie było dość łatwo o zawarcie nowych znajomości.

Nicole odłożyła klucze na stolik. Automat zapisz­czał, po czym zaczął odtwarzać kolejne nagranie. Zdumiona dziewczyna przysiadła na brzegu kanapy.

- Cześć, Nikki. Tu Anthony. - Nastąpiła chwila przerwy. - Anthony Gawain. Mam dwa bilety na koncert Gartha Brooksa. Zatelefonuję wieczorem.

Nicole z otwartymi ustami wpatrywała się w aparat. Gdy odzyskała zdolność mówienia, wrzasnęła na Rafaela.

- Co? Co się stało?! - Zaniepokojony Contreras wybiegł z łazienki.

- Posłuchaj. - Przewinęła taśmę i puściła nagranie od początku.

Rafe zmarszczył brwi.

- Telefonował jakiś zboczeniec?

- Cii... - Uspokoiła go ruchem dłoni. - Sam się przekonasz.

Rozległ się melodyjny głos dziewczyny z agencji aktorskiej.

- Nie rozumiem, co w tym dziwnego - stwierdził Rafe.

- Słuchaj dalej.

Gdy Gawain skończył, na twarzy Contrerasa poja­wił się szeroki uśmiech.

- A nie mówiłem?

- Nie widzę powodów do radości, więc przestań stroić głupie miny. Nigdzie nie pójdę.

- Chyba żartujesz! Wiesz, jak trudno zdobyć bi­lety na występ Brooksa? Z chęcią zająłbym twoje miejsce.

- Nie ma sprawy. Jak zadzwoni Gawain, powiem mu, żeby cię zabrał.

- Ho ho ho... Nic z tego, siostro. Znikam, jak tylko skończę naprawiać prysznic. Mam dzisiaj ekstra rand­kę. - Ruszył w stronę drzwi. - Randkę. To znakomity sposób spędzania czasu. Powinnaś spróbować.

Nicole rzuciła w niego poduszką. Uchylił się i po­gwizdując odszedł korytarzem.

Pół godziny później skończył robotę i wrócił do salonu. Nicole drzemała na sofie, uśpiona monologiem niezmordowanego Jaya Leno. Rafe wyłączył telewi­zor. Zaczął rozglądać się za jakimś kocem, którym mógłby okryć śpiącą dziewczynę. W tej samej chwili zabrzęczał telefon.

Contreras sięgnął po słuchawkę. Dzwonił Gawain.

- Jestem hydraulikiem - powiedział Rafe po wy­mianie konwencjonalnych grzeczności. - Panna Hart musiała wyjść, lecz zostawiła wiadomość, że z radością przyjęła pańskie zaproszenie. Co mógłbym jej prze­kazać?

Sięgnął po leżącą obok kartkę i ołówek. Po chwili odłożył słuchawkę i zerknął na Nicole. Wciąż spała. Otulił ją kocem, zostawił notatkę na stoliku i po cichu opuścił mieszkanie.

Miałbym za swoje, gdyby się obudziła, pomyślał. Nie rozumiała, że działał wyłącznie dla jej dobra.

Wsunął ręce do kieszeni i fałszywie pogwizdując, poszedł przez trawnik w kierunku własnego samo­chodu. Mimo pozorów beztroski, miał minę skazańca oczekującego na ścięcie.

Nicole dyszała żądzą mordu. Znała nawet nazwisko ofiary. Rafael Contreras.

Wyciągnęła z szafy modne dżinsy, kupione dwa tygodnie temu za radą wspomnianego Contrerasa w „Dungarees”. Włożyła białą bawełnianą bluzkę i spojrzała w lustro. Od kilkunastu minut usiłowała dodzwonić się do Anthony'ego. Telefon milczał jak zaklęty. Rafe także nie podnosił słuchawki. Nie pozo­stawało jej nic innego, jak czekać na zapowiedziany przyjazd Gawaina.

Krytycznie przyjrzała się swemu odbiciu. Co zrobić z włosami? Cholerny Rafe, nigdy go nie ma, gdy jest naprawdę potrzebny... W czasie przygotowań do pro­gramu przyzwyczaiła się polegać na jego opinii. Spra­wiał, że naprawdę czuła się pociągająca i pełna seksu...

Doszła do wniosku, że każda z kobiet powinna zatrudniać „garderobianego”. Rafe miał duże szanse, aby stać się znakomitym kostiumologiem - pod wa­runkiem, że zdołałby umknąć przed gniewem Nicole.

Co z włosami? Zawinęła wysoko rękawy bluzki, założyła szeroką srebrną bransoletkę i wpięła kol­czyki. Czas wciąż uciekał. Przepchnęła wąski skórza­ny pasek przez szlufki spodni i z niepokojem zerknęła na kartkę pozostawioną przez Rafe'a. O czwartej. Anthony Gawain miał przyjechać o czwartej po połu­dniu. Dlaczego tak wcześnie? Koncerty są na ogół wieczorem. Może miał zamiar zabrać ją na obiad? Jak nazywała się ta restauracja, o której rozmawiali podczas programu? „Dominick's”. Nicole uśmiech­nęła się kwaśno. Znakomite miejsce, by zostać za­uważoną.

Wciągnęła na nogi parę kowbojskich butów z białej skóry.

Koniec. Była w pełni przygotowana na przyjęcie gościa.

Spojrzała w lustro, by poprawić makijaż i niemal jęknęła ze zgrozy. Włosy! Zupełnie zapomniała o wło­sach. Budzik stojący na nocnym stoliku wskazywał czwartą. Nałożyła na szczotkę nieco pianki i zaczesała włosy do tyłu.

Co za dureń z tego Contrerasa! Co innego grać przez pół godziny, a co innego przez cały wieczór. Jak długo Gawain da się zwodzić?

A może powiedzieć mu prawdę? Nie... nie miała dość odwagi, by to zrobić. Lepiej skierować rozmowę na bezpieczny temat. Ani słowa o seksie. Wystarczy miła pogawędka o... Czuła w głowie zupełną pustkę. Boże, o czym mówić?!

Nie miała żadnego doświadczenia w kontaktach z mężczyznami. Jak powinna się zachowywać „praw­dziwa kobieta lat dziewięćdziesiątych”? Być uwodzi­cielską? A co potem?

Anthony Gawain na pewno nie zadowoli się cału­sem na dobranoc. Był stuprocentowym samcem, dum­nym ze swej męskości. Rafe, co ty narobiłeś!

Ktoś zapukał. Nicole pośpiesznie zmyła z dłoni resztki pianki i poszła otworzyć.

- Przynajmniej jestem odpowiednio ubrana - powiedziała z ulgą na widok Anthony'ego. Przez chwilę obawiała się, że na koncercie będą obowiązywać stroje wieczorowe.

- „Odpowiednio” to zbyt skromne określenie - odparł Gawain. Obrzucił dziewczynę uważnym spoj­rzeniem. - Może zostaniemy w domu i zamówimy pizzę?

W ciemnych oczach mężczyzny zamigotały uwodzi­cielskie błyski.

- A co z Garthem Brooksem? - spytała Nicole.

- Na pewno nie pójdzie spać bez kolacji.

- Miałam na myśli koncert - powiedziała spokoj­nie.

- A jeśli powiem, że użyłem wybiegu, aby się z tobą spotkać? - spytał.

- Wówczas usłyszysz „dobranoc” - odparła, pró­bując zamknąć drzwi.

Szybko sięgnął do kieszeni.

- Na szczęście mam dowód, że mówiłem prawdę.

- Pokazał dwa bilety.

- Powiedz szczerze, dlaczego mnie zaprosiłeś?

- spytała.

- Kim Basinger była zajęta. Spojrzała na niego spod oka.

- Poddałem się badaniu ciśnienia - dodał. Milczała. On również. W końcu westchnęła z rezyg­nacją.

- Dobrze... Możesz mnie zabrać na przejażdżkę swoim testa - coś - tam...

Nicole miała wrażenie, że śni. Wciąż nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Spotkanie z Gawainem okazało się prawdziwą randką marzeń.

Notatka, którą zostawił, nie zawierała wszystkich szczegółów. Być może Anthony z rozmysłem pominął fakt, że Garth Brooks nie występował w Los Angeles, ani w żadnym innym mieście w Kalifornii. Koncert miał się odbyć... w Dallas, w Teksasie!

W samolocie zjedli wczesną kolację, a po paru godzinach wylądowali na lotnisku D - FW, gdzie prze­siedli się do wynajętej limuzyny. Ruszyli w stronę „Reunion Arena”.

Rozmowa, której tak bardzo obawiała się Nicole, nie stanowiła problemu. Na początku podróży wymie­nili kilka uwag o pogodzie, ruchu miejskim oraz muzyce. Chwilę po zajęciu miejsca w samolocie An­thony po prostu zasnął.

Nicole westchnęła z ulgą, choć w głębi serca poczuła się dotknięta.

Spać podczas randki? Rafe pękłby ze śmiechu, gdyby o tym usłyszał. Postanowiła pominąć kilka szczegółów przy relacjonowaniu spotkania.

Za jej cichym przyzwoleniem stewardesa obudziła Gawaina na posiłek. Anthony rozejrzał się wokół zaspanym wzrokiem, po czym bąknął coś przeprasza­jącym tonem. Tłumaczył się, że tuż przed podróżą wziął lek przeciw alergii powodujący wzmożoną sen­ność. Nicole z uśmiechem przyjęła jego wyjaśnienia, choć nie wierzyła, by mówił prawdę. Zaczęła podej­rzewać, że nagłe zaproszenie było częścią z góry ukartowanego planu. O co naprawdę chodziło Gawainowi? Czego oczekiwał? Nie pozostawało jej nic innego, jak czekać na dalszy rozwój wydarzeń.

Gdy wsiedli do oczekującej na lotnisku limuzyny, Anthony połączył się telefonicznie z Batesem i zaczął omawiać szczegóły związane z emisją kolejnego pro­gramu. Nicole obserwowała go spod oka. Był ubrany w luźną białą koszulę, znoszone dżinsy i wysokie kowbojskie buty o ekstrawaganckim zestawie kolo­rów: na czarnej skórze rysował się skomplikowany wzór, połyskujący czerwienią, błękitem i zielenią.

Samochód dotarł w okolice „Reunion Arena”. Nicole zastanawiała się, jak postępuje Gawain pod­czas intymnego tete - a - tete ze swą wybranką. Czy dużo mówi - jak przystało na gospodarza talk show - czy też jest namiętnym, milczącym kochankiem?

- O czym myślisz? - odezwał się, odkładając słu­chawkę.

Nicole drgnęła.

- Ja... ja... - Nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. - Nie powiedziałeś mi dotąd, co było praw­dziwym powodem, że zdecydowałeś się spędzić dzisiej­szy wieczór w moim towarzystwie - wykrztusiła w końcu.

- Podczas dyskusji w studiu odniosłem wrażenie, że masz dużą wiedzę na temat współczesnych kobiet. Doszedłem do wniosku, że warto z niej skorzystać.

- Piszesz książkę? - spytała kpiąco. Była zła, że ją zwodził, zamiast udzielić szczerej odpowiedzi, lecz chwilę później złajała się w myślach. Miał powiedzieć, że jest nią zauroczony? Śmiechu warte. Widział w swym życiu zbyt wiele pięknych kobiet, by oglądać się za jakąś gąską.

- Skąd wiesz? - powiedział. - A co byś powiedzia­ła...

- Uważam, że wyczerpaliśmy temat podczas pro­gramu - przerwała mu w pół zdania.

- Nie. Zdołaliśmy jedynie ustalić, że mężczyźni unikają silnych i zdecydowanych kobiet, gdyż obawia­ją się impotencji.

- Chcesz udowodnić, że z twoją potencją wszystko w porządku?

- Nie. Myślałem, że jeśli poznamy się bliżej, zdobę­dę twoją sympatię. - Spojrzał jej prosto w oczy.

- Och. - Spuściła powieki. Obawiała się, że może nastąpić właśnie coś takiego. Nie zamierzała powta­rzać błędów matki, która traciła głowę dla każdego przystojnego mężczyzny.

Nie interesował ją związek z człowiekiem pokroju Gawaina. Szukała czegoś trwalszego, czegoś, co moż­na zatrzymać na zawsze. Mądre dziewczyny nie gonią na jarmarku życia za czerwonym balonikiem. Mądre dziewczyny wtulają twarz w puszyste futerko pluszo­wego misia.

A ona była mądrą dziewczyną.

Garth Brooks stanął pośrodku sceny z różą w dłoni. Głębokim, nastrojowym głosem wykonał swój najwię­kszy przebój, zatytułowany „Shameless”. Siedzące na widowni kobiety jak urzeczone wpatrywały się w sa­motną postać na estradzie. Szybki rzut oka przekonał Anthony'ego, że Nicole nie należała do wyjątków.

Na ustach Gawaina pojawił się gorzki uśmiech. Mężczyzna pogrążył się w niewesołych rozmyślaniach. Postępował równie pokrętnie, jak bohater piosenki. Usiłował zaimponować swej towarzyszce, zamiast podjąć szczerą rozmowę i spytać wprost, czy chciałaby z nim przystąpić do pracy nad książką. Drzemka w samolocie także nie była najlepszym pomysłem.

Dobrze chociaż, że koncert okazał się wart za­chodu. Brooks i jego muzycy potrafili rozgrzać pub­liczność do białości, by po chwili wykonać serię sentymentalnych ballad.

Utwór dobiegł końca. Piosenkarz przycisnął różę do piersi, padł na kolana i pochylił głowę. Anthony z niesmakiem wzruszył ramionami. Jeśli tak miała wyglądać prawdziwa miłość, to był zdecydowany do końca życia pozostać samotnikiem. Kobiety... Każda z nich chciała uczynić z mężczyzny bezwolną marionet­kę. Jedynie po to mówiły „kocham”, by zyskać przewagę i zacisnąć pętlę wokół ofiary.

Nicole Hart była niebezpieczną kobietą. Anthony od pierwszej chwili wiedział, że pod uwodzicielską po­włoką kryła się przebiegłość połączona z nieprzeciętną inteligencją. Gdyby mógł, wolałby uniknąć kolejnego spotkania.

Niestety, los nie dał mu możliwości wyboru.

Nie chodziło tylko o książkę. Jakaś olbrzymia, tajemnicza siła popychała go wprost ku niebezpie­czeństwu.

Publiczność rzęsistymi brawami nagrodziła występ piosenkarza. Nicole zerwała się z miejsca. Anthony poszedł za jej przykładem. Na estradzie zamigotała feeria świateł.

W pewnej chwili wymachująca rękami Nicole stra­ciła równowagę i osunęła się w ramiona stojącego obok Anthony'ego. Spojrzał jej prosto w oczy.

- Dobrze się bawisz? - usiłował przekrzyczeć tu­mult panujący na widowni.

- Co mówisz?! - zawołała. Gawain pochylił głowę.

- Pytałem, czy dobrze - się bawisz? - krzyknął wprost do ucha dziewczyny.

Przytaknęła z radosnym uśmiechem.

Anthony odetchnął z ulgą. Na razie wszystko szło zgodnie z planem. Postanowił kuć żelazo, póki gorące i w samolocie przedstawić jej ofertę wydawnictwa.

- Myślę, że powinniśmy wyjść już teraz, jeśli chce­my uniknąć ścisku i dreptania w tłumie po zakończe­niu koncertu - zawołał. - Jak utkniemy, nie zdążymy na wieczorny samolot do Los Angeles.

Nicole skinęła głową. Anthony wziął ją za rękę i zaczął przesuwać się w stronę schodów. Wkrótce dotarli do wyjścia na parking.

Anthony jęknął w duchu. Cały plan wziął w łeb: w powietrzu wisiała gęsta mgła, niwecząca wszelkie nadzieje na powrót samolotem.

A to oznaczało, że nie będzie okazji do poroz­mawiania o książce.

ROZDZIAŁ 5

Nicole pchnęła drzwi i weszła do pokoju. Motel wyglądał dość podejrzanie. Jej zdaniem przypominał raczej dom schadzek niż miejsce, gdzie młoda dziew­czyna mogła bezpiecznie skorzystać z noclegu.

Gęsta mgła zalegająca nad Dallas spowodowała, że wszystkie loty zostały odwołane. Co gorsza, w mieście odbywały się targi komputerowe i hotele wprost pę­kały w szwach. Po długich poszukiwaniach Anthony'emu udało się znaleźć jeden wolny pokój w pod­rzędnym motelu.

Rafe pękłby ze śmiechu, gdyby się o tym dowiedział, kolejny raz pomyślała Nicole.

Facet w recepcji ze znaczącym uśmiechem spytał, czy mają jakiś bagaż. Oczywiście nie mieli. Nicole spłonęła rumieńcem. Dobrze przynajmniej, że znaleźli się aż w Teksasie i nikt ich tu nie znał.

Anthony kopnięciem zamknął drzwi pokoju i rzucił klucze na stolik.

- Całkiem romantyczne miejsce - stwierdził iro­nicznie.

Nicole milczała.

Gawain usiadł na łóżku. Z papierowej torby zaczął wyjmować rzeczy zakupione po drodze do motelu. Dwie szczoteczki do zębów, tubkę pasty, grzebień i lakier do paznokci.

Potem zaczął dmuchać w pustą torbę.

- Co ty wyprawiasz? - spytała zdumiona dziew­czyna.

- Próbuję się czymś zająć, żeby nie patrzeć na ten szkaradny pokój.

Nicole rozejrzała się wokół.

Ściany i sufit pokrywała czerwona tapeta, na której zawieszono lekko przydymione lustra w tandetnych oprawach. Na podłodze leżała tania wykładzina imitu­jąca plusz. Jednak najgorsze wrażenie sprawiało łóżko. Było okrągłe i przykryte narzutą z czarnej satyny.

- Nie czujesz dreszczu podniecenia? - spytał Ga­wain.

- Ani trochę. Prawdę powiedziawszy, jestem stra­sznie śpiąca.

- Śpiąca - powtórzył. - Czy zdajesz sobie sprawę, że w ten sposób niszczysz moją reputację legendarnego kochanka i pożeracza serc?

- Aaa... prawda. - Stłumiła ziewnięcie. - Nie za­pominajmy o czymś, co stanowi powód do dumy.

Anthony przycisnął dłonie do piersi.

- Wybacz, pani, podłą kondycję tej komnaty - powiedział z patosem. - Tuszę, że zechcesz przyjąć me zaproszenie... i spędzimy czas jakiś na pogawędce. Kobiety lubią dużo mówić. - Błysnął zębami w uśmie­chu.

Nicole mruknęła coś pod nosem, po czym podeszła do łóżka i ściągnęła narzutę. Stwierdziła z zaskocze­niem, że bawełniana pościel była biała i całkiem czysta.

- Anthony, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.

- Cały czas na to liczyłem - odparł z błyskiem w oku.

- Pohamuj myśli, Romeo, bo w przeciwnym wypa­dku przez resztę nocy będziesz dmuchał w papierową torbę. Zostajemy tutaj tylko dlatego, że nie mamy innego wyboru. Nie próbuj dopasować swych czynów do wyglądu dekoracji. Mówiąc wprost, nie próbuj niczego.

- Potrafisz zepsuć każdą zabawę.

- Przeciwnie, bawię się całkiem dobrze - odpowie­działa pogodnie, po czym poszła wziąć prysznic.

Dziesięć minut później wróciła do pokoju i usiadła na łóżku. Anthony zniknął w łazience. Nicole za­stanawiała się co dalej. Postanowiła znaleźć sobie jakieś zajęcie i poczekać, aż mężczyzna zaśnie.

Z cichym westchnieniem sięgnęła po lakier do paznokci. Czekała ją ciężka noc. Nie dość, że musiała czuwać, to nawet nie miała się w co przebrać.

Anthony nie przejmował się takimi drobiazgami. Wszedł do pokoju osłonięty jedynie ręcznikiem.

Przeciągnął się leniwie. Nicole bezskutecznie usiło­wała patrzeć w inną stronę. Raz po raz głośno przełykała ślinę. W nagłym odruchu desperacji włączy­ła telewizor, wróciła na łóżko i zajęła się paznokciami.

Na szklanym ekranie zamigotał obraz. Gawain wybuchnął głośnym śmiechem.

Dziewczyna uniosła głowę. Film nie miał nic wspól­nego z komedią.

Boże wszechmogący!

Czerwony plusz, lustra, teraz to... Dlaczego nie domyśliła się wcześniej, jakie programy preferują goście motelu? Zerwała się z miejsca i pośpiesznie wcisnęła wyłącznik.

Anthony nie. przestawał chichotać.

- Co w tym śmiesznego?! - warknęła.

Była lekko zmieszana, zdenerwowana i... no dob­rze, podniecona.

- Zachowujesz się całkiem inaczej, niż oczekiwa­łem - powiedział Gawain.

- A czego się spodziewałeś?

- Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Myślałem, że zechcesz w jakiś sposób wykorzystać moją obec­ność. Jestem gotów do wszelkich eksperymentów - dodał kpiąco.

- Nie wątpię.

- Podczas programu nie wspomniałaś ani słowem o swoich marzeniach...

- Na pewno nie miałam na myśli... tego.

- To znaczy czego? Uparcie usiłowałaś zbić mnie z tropu i zmienić temat.

Na policzkach dziewczyny pojawił się ciemny ru­mieniec.

- W niczym nie przypominasz doktor Ruth, którą słyszałem ostatnio w programie radiowym. Nie przy­puszczałem, że seksterapeutki stają się nieśmiałe, gdy ktoś chce szczerze porozmawiać na temat ich pracy. Podczas dyskusji w studiu byłaś niezwykle agresywna i nie pozwalałaś mi dojść do słowa. Co się zmieniło od tamtej pory?

Nicole poruszyła się niespokojnie. Czyżby Anthony przejrzał jej podstęp? Czy dała się wciągnąć w sprytnie zastawioną pułapkę? Nie, to niemożliwe, stwierdziła po chwili zastanowienia. Gawain potrafił dokonać wielu rzeczy, lecz nawet on nie zdołałby wywołać mgły spowijającej całe Dallas. Do tego potrzebna była czarodziejska moc Merlina.

A może nadszedł czas, by powiedzieć mu całą prawdę?

Zerknęła na siedzącego obok mężczyznę, po czym nerwowo rozejrzała się po pokoju.

Nie. To nie najlepsze miejsce na zwierzenia.

- Idę spać - oświadczyła. Odstawiła lakier na noc­ny stolik obok łóżka i kilkakrotnie dmuchnęła na paznokcie.

- Nie dostanę nawet buziaka na dobranoc? Machnęła dłonią.

- Nie chcę zniszczyć manicure.

- Tchórz - roześmiał się Anthony.

Pochrapywanie Nicole brzmiało równie fałszywie, jak przedwyborcze obietnice Gawaina - seniora.

- Jeśli chcesz, opowiem ci coś więcej o moich fantazjach erotycznych - powiedział Anthony. Starał się mówić uprzejmie, lecz w jego głosie pobrzmiewały uwodzicielskie tony.

Nie usłyszał odpowiedzi.

- Śpisz?

Nicole milczała nadal, choć był pewny, że słucha.

- Na początek wybrałem coś specjalnego - ciąg­nął. - Moje ulubione marzenie. Nosi tytuł „Herbatka i ulicznica”.

- „Herbatka i ulicznica?” - ze zdumieniem zawo­łała Nicole. - Nadajesz tytuły swoim fantazjom? Masz ich tyle, że musisz prowadzić katalog?

- Coś w tym rodzaju. Ty tak nie robisz? - spytał.

- Nie.

- Kłamczucha - stwierdził z udawanym oburze­niem. - Mógłbym w to uwierzyć, gdybyś była zwykłą dziewczyną, lecz prawdziwa specjalistka od spraw seksu... - zawiesił znacząco głos.

Nicole ponownie zaczęła pochrapywać.

Anthony, całkowicie nie zrażony jej ostentacyj­nym zachowaniem, wsparł głowę na ręce i zaczął mówić:

- Miałem wziąć udział w festiwalu organizowa­nym przez radców niewielkiego, lecz mającego boga­tą historię miasteczka. Wynająłem pokój w gospo­dzie, której szacowne wnętrze zamierzałem wykorzy­stać jako tło w głównej części występu. Przyjechałem dzień wcześniej, a że byłem mocno zmęczony długo­trwałą podróżą, pokojówka zaprowadziła mnie wprost do przytulnego pomieszczenia, gdzie mogłem odpocząć. Rozpaliła ogień w kominku, przyniosła mi kapcie, a po kilku minutach pojawiła się z dzban­kiem gorącej herbaty i kilkoma kawałkami przepysz­nego piernika. Z uśmiechem zgodziła się spełnić kil­ka moich życzeń...

Przerwał i spojrzał na dziewczynę. Nadal udawała, że śpi.

- Nie zapytasz nawet, o co ją poprosiłem? Starała się z całych sił, aby mnie zadowolić. Na jej czole pojawiły się perliste krople potu...

Cisza.

- Chcesz, żebym opowiedział ci o szczegółach? Nie ma sprawy. Najpierw zgromadziła wszystkie niezbęd­ne przybory, łącznie z pierzastą miotełką do ścierania kurzu. Później postawiła na podłodze miednicę po brzegi wypełnioną ciepłą, mydlaną wodą i sięgnęła w stronę...

- Wystarczy - przerwała mu nagle Nicole. - Do­brze rozumiem, że mówienie o tak intymnych sprawach może być dla ciebie krępujące - dodała schryp­niętym głosem.

- Ale ja chcę wyznać ci całą prawdę. Świetnie się bawię. A ty?

Wymamrotała coś niezrozumiałego i naciągnęła kołdrę po same uszy.

- Zdaję sobie sprawę, że możesz to potraktować jako dziwactwo - ciągnął Anthony - lecz nic nie po­radzę. Taki już jestem. Uwielbiam popijać herbatę i obserwować kobietę zajętą odkurzaniem mebli, my­ciem okien...

Cisnęła w niego poduszką.

- Śpij już! - warknęła ze złością zmieszaną z roz­bawieniem.

Anthony wybuchnął śmiechem.

- Spać? Czy to kolejny z twoich niewinnych eufe­mizmów? - zapytał z nadzieją w głosie.

- Nie.

Chwilę później przekonał się, że zasnęła naprawdę. Dlaczego nie wspomniał ani słowem o książce? Zmar­nował doskonałą okazję, by poruszyć ten temat.

Usiłował przekonać sam siebie, iż pokój w motelu nie był najlepszym miejscem do omawiania planów wydaw­niczych, lecz w głębi serca wiedział, że to nieprawda.

Przede wszystkim chciał zyskać pewność, że Nicole wyrazi zgodę na propozycję współpracy.

Za oknami było już zupełnie jasno. Nicole przetarła zaspane oczy. Miała wrażenie, że ktoś nasypał jej pod powieki całe wiadro piasku.

- Nie należysz do rannych ptaszków - usłyszała głos Anthony'ego. Oparła dłoń na krawędzi łóżka i syknęła z bólu. Złamała paznokieć.

- Do diabła, masz całkowitą ragę, drogi Holmesie - wycedziła.

Z trudem wciągnęła kowbojskie buty. Była gotowa do wyjazdu. Anthony zadzwonił na lotnisko i upewnił się, że wszystkie loty zostały wznowione.

Za kilka godzin będę w Los Angeles, pomyślała Nicole. Za kilka godzin wrócę do domu i nikt, poza mną i Gawainem, nie będzie wiedział, co zaszło dzisiejszej nocy.

Prawdę mówiąc, nie wydarzyło się nic szczególnego. Poczuła lekkie rozczarowanie. Zaraz, zaraz. Skąd ten smutny nastrój? Przecież to właśnie ona zachowywała się niczym spłoszona nastolatka.

- Dobrze spałaś? - spytał Anthony. Palcami prze­czesał włosy. - Co ci się śniło?

- Um - mruknęła Nicole. We śnie usiłowała pod­jąć pracę jako asystentka znanego polityka. Sęk w tym, że owym politykiem był nie kto inny tylko... Anthony Gawain. Żeby dostać wymarzoną posadę wykonała striptiz na stole konferencyjnym. Zdjęła z siebie wszys­tko, z wyjątkiem naszyjnika z pereł.

Gdy skończyła występ, Anthony zdecydowanym ruchem sięgnął po pióro i podpisał kontrakt. Dobrze, że chociaż należał do właściwej partii.

- Już czas. - Anthony, ten na jawie, spojrzał na zega­rek. Miał ragę. Czas, żeby już poszli i czas, aby przyznała się do mistyfikacji. Aby powiedziała, kim jest naprawdę..

Postanowiła to zrobić podczas jazdy na lotnisko.

Gdy wyszli przed motel, natychmiast zostali otocze­ni przez tłum dziennikarzy. Zamigotały flesze apara­tów fotograficznych. Przed twarzą Anthony'ego poja­wiło się kilkanaście mikrofonów.

Nicole zmrużyła oczy w oślepiającym blasku słoń­ca. Wysoki reporter przepchnął się przez tłum kolegów i spytał:

- Panie Gawain, co mógłby nam pan powiedzieć na temat tego skandalu?

Skandalu?

Jakiego skandalu? Nicole nie posiadała się ze zdziwienia. Czyżby chodziło o...

Nie! To niemożliwe!

Oczami wyobraźni zobaczyła krzykliwe nagłówki w gazetach i duży artykuł ozdobiony swoim zdjęciem.

Siostry na pewno wpadłyby w przerażenie. A matka...

Matka nie była najlepszym przykładem. Raczej byłaby zadowolona, że jej córka nareszcie uwikłała się w jakąś przygodę.

Usłyszała cichy szum pracujących kamer. Zamarła w pół kroku. Nagle zdała sobie sprawę, że została sfilmowana w chwili, gdy opuszczała podrzędny motel w towarzystwie czołowego playboya Los Angeles. Właśnie ona: cicha, nieśmiała i nikomu nie znana Nicole Hart.

Uśmiechnęła się w stronę najbliższego obiektywu.

W tym momencie doznała olśnienia.

Nie było mowy o żadnym skandalu. Przynajmniej nie z jej udziałem. Gawain mogłby co noc wynajmować pokój w tym motelu, nie budząc najmniejszego zainte­resowania prasy. Był przecież kawalerem i...

Zaraz... na pewno jest kawalerem? Uświadomiła sobie, że w gruncie rzeczy niewiele wie o prywatnym życiu Anthony'ego.

O co chodziło reporterom? Gawain otoczył ją mocno ramieniem i zaczął torować sobie drogę w stro­nę parkingu.

- Nie słyszałem o żadnym skandalu - stwierdził stanowczo, lecz dziennikarze najwyraźniej nie zamie­rzali zrezygnować.

- Chodzi o pańskiego kuzyna, senatora - zawołała kobieta o blond włosach.

Anthony zaklął pod nosem.

Nicole doskonale rozumiała jego zdenerwowanie. Polityczna działalność Gawainów wciąż dostarczała pożywki mass mediom, a redaktorzy gazet z uwagą obserwowali prywatne życie pozostałych członków rodziny. Skandal oznaczał złe wieści.

- Nic o tym nie słyszałem - powtórzył Anthony.

- Nie mam nic do powiedzenia na ten temat.

Samochód już czekał. Nicole otworzyła drzwiczki i wsunęła się na tylne siedzenie.

- Jestem w stanie zrozumieć pańską nieświado­mość... - Młody reporter mrugnął porozumiewawczo. Anthony obrzucił go ponurym spojrzeniem.

- Pewna dziennikarka utrzymuje, że pański kuzyn jest ojcem jej dziecka - zawołał z tłumu inny męż­czyzna. W jego głosie brzmiała źle ukrywana satys­fakcja.

- Moim zdaniem to nieprawda - odparł Anthony.

- Nikt z mojej rodziny nie bratał się z wrogiem.

Wśród dziennikarzy otaczających limuzynę ode­zwały się głośne okrzyki protestu. Nicole z bladym uśmiechem spoglądała przez okno. Anthony wsiadł do samochodu i kazał kierowcy jechać prosto na lotnisko.

Cicha” wizyta w motelu przestała być tajemnicą, pomyślała dziewczyna. I jak tu teraz powiedzieć, że jest scenarzystką piszącą, jak dotąd, do szuflady?

Promienie zachodzącego słońca rzucały rudy blask na sylwetkę mężczyzny biegnącego po plaży. Anthony odgarnął z czoła pukiel długich włosów i miarowym krokiem dobrze wytrenowanego sportowca skierował się w stronę domu.

Mimo wysiłków nie zdołał zapomnieć o wydarze­niach związanych z podróżą i noclegiem w Dallas. Niewiele brakowało, a spotkanie z Nicole zakoń­czyłoby się całkowitym fiaskiem. Uśmiechnął się. Pod stopami czuł ciepły dotyk rozgrzanego piasku. Gdzieś w górze usłyszał trzepot skrzydeł, uniósł gło­wę i zobaczył jastrzębia walczącego z bryzą ciąg­nącą od oceanu. Przez chwilę obserwował zmagania ptaka, po czym znów pogrążył się w niewesołych myślach.

Z obiektywnego punktu widzenia zdarzenia minio­nej nocy nie pozbawione były akcentów humorystycz­nych, choć Anthony'emu wcale nie było do śmiechu. Lubił postępować według ułożonego programu i wpa­dał w złość, gdy nieprzewidziane okoliczności zmusza­ły go do rezygnacji bądź zmiany planów.

Od najmłodszych lat wpajano mu przekonanie, że powinien zostać politykiem, jak wszyscy mężczyźni z szeroko rozgałęzionego klanu Gawainów. Pędził beztroski żywot otoczony luksusem, choć już dość wcześnie doszedł do wniosku, że by osiągnąć sukces, należy do minimum zmniejszyć element ryzyka. Wy­szkolona gwardia doradców kierowała jego postępo­waniem, nauką, a nawet doborem przyjaciół. Przez długi okres pozwalał, by traktowano go jak bezwolną kukłę. Chciał w oczach ojca zasłużyć na miano dobre­go i kochającego syna.

Aż nadszedł dzień, gdy okazało się, że wszystko, w co wierzył, jest wierutnym kłamstwem. Gdy usłyszał przypadkowo z ust własnej matki, że jest synem kogoś innego. W tym dniu zniknął dawny, wymuskany Anthony Gawain. Narodził się buntownik.

Nie zdradził Gawainowi seniorowi swej tajemnicy, lecz doszedł do wniosku, że nie musi dbać o za­chowanie tradycji rodu. Polityczne „dziedzictwo” było czystą fikcją. Całym zachowaniem podkreślał swą odrębność i niezależność.

Nosił czarną skórzaną kurtkę, był wyrzucany z re­nomowanych uczelni i uniwersytetów, otaczał się kręgiem przedziwnie wyglądających przyjaciół. Ga­wain senior znosił to z coraz mniejszą cierpliwością, aż w końcu machnął ręką i zaczął szukać następcy wśród innych członków rodziny. Swe oczekiwania i nadzieje przeniósł na młodszego syna.

Anthony, uważany przez wszystkich za „czarną owcę”, nie przejmował się tą opinią i dalej postępował według własnego widzimisię. Jednak z czasem rola wiecznego buntownika poczęła blednąc i sprawiała mu coraz mniejszą satysfakcję. Czuł się po prostu znudzo­ny. Przyszło mu do głowy, że zamiast być przeciw wszystkim i wszystkiemu, powinien znaleźć jakiś cel, z którym mógłby się identyfikować.

Wydanie książki stanowiłoby wyśmienity punkt wyjścia do nowego etapu kariery.

Jedyną przeszkodę stanowiła Nicole Hart. Może nie tyle przeszkodę, ile niewiadomą. Anthony miał niejasne przeczucie, że będzie się musiał sporo na­trudzić, by doprowadzić do kolejnego spotkania. Tym razem postanowił grać w otwarte karty i poprosić ją o pomoc w przygotowaniu publikacji. Zre­sztą, nie miał wielkiego wyboru: wydawnictwo po­stawiło warunek, że nazwisko panny Hart musi po­jawić się na okładce.

W głębi serca jednak przyznawał, że chciał ponow­nie zobaczyć Nicole z całkiem innego powodu. W cza­sie wycieczki do Dallas odkrył nowe, nie znane mu oblicze ponętnej terapeutki. Był zafascynowany jej delikatnością i... nieśmiałością.

ROZDZIAŁ 6

Los Angeles Times”

Wiadomości ze świata rozrywki

Jak widać na zdjęciu, Anthony Gawain i Nicole Hart nie ograniczyli swych kontaktów do krótkiej (choć gorącej) szermierki słownej w trakcie programu. Nie wiemy jednak, czy spotkanie w Dallas miało charakter prywatny, czy pan Gawain chciał skorzystać z profesjonalnej porady seksownej terapeutki. Na odpowiedź przyjdzie nam pewnie poczekać do następ­nej emisji programu „The Anthony Gawain Show”.

- Domyślam się, że powiedziała „tak” - odezwał się Mark Bates. Artykuł w gazecie był ozdobiony dużą fotografią przedstawiającą Anthony'ego i Nicole przed wejściem do motelu.

Gawain siedział bez ruchu z wzrokiem utkwionym w podłodze. Na dźwięk słów Marka drgnął, wyrwany z zamyślenia, i podniósł głowę.

- Co mówiłeś?

Mark wręczył mu gazetę.

- Nie miałem okazji porozmawiać z panną Hart na temat oferty wydawnictwa - powiedział Anthony, spoglądając na zdjęcie. Z kwaśnym uśmiechem prze­czytał treść krótkiego artykułu. „Czy pan Gawain chciał skorzystać z profesjonalnej porady seksownej terapeutki?” Dobra robota. Wiedział, że już wkrótce zaroi się od plotek na jego temat.

Rodzina Gawainów znów trafi na pierwsze strony gazet. Kuzyn uwikłany w proces o ustalenie ojcostwa, Anthony przeżywający domniemane kłopoty z poten­cją... Już widział surową twarz ojca zwołującego cały klan na zebranie „za zamkniętymi drzwiami”, aby ustalić jednolitą taktykę wobec prasy. Anthony miał wystarczająco złą opinię i niewiele mu mogło za­szkodzić, lecz kuzyn był w znacznie gorszej sytuacji. Żonaty senator ojcem dziecka dziennikarki? To mogło wróżyć nawet koniec kariery.

- „Panną Hart?” - drwiącym tonem powtórzył Mark Bates. - Spędziłeś z nią noc w motelu i nadal tytułujesz ją „panną Hart”? Najlepszy dowód, że mimo pozorów w głębi duszy zachowałeś poglądy i styl postępowania stuprocentowego dziedzica dynastii Gawainów. Co to znaczy: „nie miałem okazji poroz­mawiać na temat oferty wydawnictwa?” Czym byłeś zajęty? - Mark skończył jeść omlet i odsunął pusty ta­lerz. - Szczegóły - stwierdził sucho. - Chcę znać szczegóły.

Anthony pociągnął solidny łyk gorącej kawy. Uśmiechnął się do siebie.

- Rozmawialiśmy - odparł, prostując się na krze­śle.

- Rozmawialiście? Gawain skinął głową.

- W takim razie mogę dziękować opatrzności, że nie chciałeś, abym ci towarzyszył - stwierdził Mark.

- W przeciwieństwie do ciebie spędziłem szampański wieczór. Wybrałem się do nowo otwartego klubu o nazwie „Miss 01ivia's Finishing School” i wiesz, co tam znalazłem? Grupę pięknych, znakomitych dziew­cząt tańczących w rytm nastrojowej muzyki. Lokal ma klasę, nawet portier nosi białe rękawiczki.

Gawain milczał, lecz Bates nie zwracał uwagi na jego zachowanie.

- W przyległym pomieszczeniu mają niewielką sal­kę konferencyjną z centralą telefoniczną i faksem - mówił dalej. - Słyszałem też, że dziewczęta dostają sute napiwki. Każda z nich mogłaby kupić niejednego z gości odwiedzających przybytek panny 01ivii.

- Jak nazywa się to miejsce? - z roztargnieniem spytał Anthony. Ze stojącej w rogu restauracji nieco staroświeckiej szafy grającej popłynęły dźwięki rzew­nej melodii.

- Już ci mówiłem. Nie słuchałeś? „Miss 01ivia's Finishing School”. Jeśli zechcesz, możemy wybrać się tam razem - zaproponował Mark. - Dziewczęta są niesłychanie uprzejme wobec gości i naprawdę za­chowują się niczym panienki z ekskluzywnej pensji. Nie ma mowy o seksie. Spokój, miła atmosfera i nastrój dobrej zabawy.

- Brzmi to całkiem interesująco - stwierdził An­thony. Z namysłem potarł podbródek.

Mark rzucił w stronę swego rozmówcy zdziwione spojrzenie. Nigdy dotąd nie planowali wspólnych wypadów „na dziewczynki”.

- Naprawdę masz ochotę tam się wybrać?

- Tak, choć w trochę innym charakterze. Chcę zebrać materiał do kolejnego programu.

- Mówisz serio? Anthony skinął głową.

- Interesuje mnie, jaki jest wpływ klubów typu „Miss 01ivia's Finishing School” na edukację seksual­ną. Zauważyłem, że w ostatnich latach powstało wiele miejsc, gdzie mężczyźni mogą w przeróżny sposób zaspokajać swe marzenia i fantazje erotyczne. W Dal­las jest tak zwany „Cabaret Royale”, zajmujący całą posiadłość z przyległym parkiem...

- Jeśli poważnie myślisz o przygotowaniach do programu, mogę już jutro zająć się organizacją. Wiesz, kilka wywiadów z dziewczętami...

Gawain pominął milczeniem propozycję Marka. Spokojnie dopił kawę, po czym powiedział:

- Chciałbym poznać opinię kilku kobiet w tej sprawie. Co naprawdę myślą o bywalcach klubu... Czy są nimi zainteresowane, i tak dalej...

- Możemy iść za ciosem i stworzyć cykl programów pod wspólnym tytułem „Czego oczekują mężczyźni?” - podsunął Mark.

- Niezły pomysł - zgodził się Anthony. - Spróbuj nad nim popracować.

- Smakowało panom? - spytała młoda kelnerka. Położyła rachunek na gazecie, po czym zniknęła na zapleczu.

- Słuchałeś porannych wiadomości? - spytał Mark.

- Nie - mruknął niechętnie Anthony.

Mark uśmiechnął się w duchu. Z najnowszych do­niesień wynikało, że skandal w rodzinie Gawainów był już zażegnany. Dziennikarka, nie podając bliższych powodów swej decyzji, wycofała pozew.

Mark ponownie zerknął na fotografię, na której Anthony opiekuńczym gestem obejmował kibić Ni­cole.

- Kiedy masz zamiar z nią porozmawiać? - spytał. - Twój agent wciąż dzwoni i domaga się podjęcia decyzji.

- Czekam na właściwą chwilę. Jak wiesz, panna Hart potrafi być bardzo uparta. Jeśli dojdzie do wniosku, że nie jest zainteresowana tym pomysłem, trudno będzie ją przekonać, aby zmieniła zdanie.

- Nie wierzę, by odrzuciła ofertę napisania książki.

- Mark pokręcił głową. Źle zrozumiał słowa Gawaina.

- Chodzi mi o coś innego - wyjaśnił Anthony.

- Obawiam się, że może nie zaakceptować osoby współautora. Naprawdę nie zauważyłeś, iż podczas programu ze wszystkich sił usiłowała mi dokuczyć? Powinna poznać mnie nieco bliżej, przekonać się, kim naprawdę jestem.

- Czy po kilku randkach zdecydujesz się przejść do właściwego tematu?

- To nie są „randki” - obruszył się Anthony.

- Spotykamy się, i tyle.

Wstał, zabrał ze stołu rachunek i gazetę, mruknął „do widzenia” i ruszył w kierunku wyjścia. Na krótką chwilę przystanął przy kasie. Zawsze płacił gotówką, nie lubił kart kredytowych, używanych powszechnie. Był zbyt niecierpliwy. Niestety, pomyślał kwaśno, dalsze rozmowy z panną Hart wymagały dużej dozy cierpliwości.

W drodze na parking rozmyślał, co zrobić, by kolejne spotkanie nie zakończyło się całkowitą klapą.

Miał zaproszenie na garden party organizowane w dawnej posiadłości jednego z „królów Hollywoodu”, Jacka Warnera, obecnie zajmowanej przez potentata przemysłu fonograficznego, Davida Geffena. Miła od­miana po obskurnym pokoju motelowym w Dallas.

Po namyśle doszedł jednak do wniosku, że pomysł z przyjęciem nie należał najszczęśliwszych. Nie, do Nicole należało trafić inną drogą.

Spotkanie pod zegarem w Biltmore i krótka wycieczka do Muzeum Sztuki Nowoczesnej? Zbyt preten­sjonalne. A może raczej...

Uniósł głowę na dźwięk klaksonu. Blondynka w zielonym jaguarze XJS wesoło pomachała w jego stronę. Anthony westchnął ciężko. To także była cena popularności. Nie potrafił przywyknąć, że całkiem obce osoby traktują go jak dobrego znajomego. Uprzejmie skinął głową, po czym zajął miejsce za kierownicą dżipa.

Nim włączył zapłon, zerknął jeszcze raz na gaze­tę leżącą na sąsiednim siedzeniu. Jego uwagę przy­ciągnęło ogłoszenie zapowiadające występ w „Celebrity Theater” popularnego komika młodego po­kolenia, Jeny'ego Seinfelda. Programy Seinfelda cie­szyły się dużą popularnością, gdyż w swobodnej, hu­morystycznej formie wiele mówiły o kontaktach mię­dzyludzkich.

Anthony sięgnął po telefon. Nim wyjechał na główną ulicę, miał już gotową rezerwację. Pośpiesznie wystukał numer do Nicole.

Nikki siedziała na kanapie, uderzając długopisem w pusty arkusz papieru. Po kilku minutach zmieniła pozycję, lecz w dalszym ciągu nie przychodziło jej do głowy nic sensownego. Wstała, podeszła do lodówki i przez chwilę zastanawiała się, czy naprawdę jest głodna. Uznała, że jednak nie, więc przeciągnęła się lekko, po czym wróciła do salonu i ponownie usiadła nad kartką.

Praca nad scenariuszem wciąż tkwiła w martwym punkcie.

Nicole zmęczonym ruchem przetarła czoło. Pół dnia spędziła na planie filmowym. Statystowała w roli kobiety przechodzącej przez skrzyżowanie.

Włączyła telewizor. Wolnymi krokami okrążyła pokój, odwróciła się, przyłożyła dłonie do policzków, westchnęła i spojrzała na ekran. Pokręciła głową i wyłączyła odbiornik.

Zabrzęczał dzwonek telefonu.

Nicole podbiegła do aparatu. Nareszcie znalazła pretekst, by nie myśleć o pracy.

- Anthony? - powiedziała z zaskoczeniem.

- Chciałem cię przeprosić za nieudany wieczór - odezwał się mężczyzna.

Przeprosić? Dlaczego? Do tej pory była święcie przekonana, że wszystko poszło po jego myśli. Prawdę powiedziawszy, nie potrafiła skupić się nad scenariu­szem, gdyż wciąż wspominała krótki pobyt w Dallas. Chociaż obawiała się rozmowy z Gawainem, miała cichą nadzieję na powtórne spotkanie.

- Mógłbym wpaść do twojego biura - powiedział Anthony.

Jej biura? Och, nie! To niemożliwe! Nie miała biura. Nie praktykowała. Nie była terapeutką.

- Nicole? Jesteś tam?

- Tak. Tak, oczywiście - rzuciła do słuchawki.

- Co myślisz o mojej propozycji? Propozycji? Chwileczkę. Zajęta własnymi myślami nie słyszała, o czym mówił.

- Ja... to znaczy...

- Jeśli nie przepadasz za Seinfeldem, możemy iść gdzieś indziej. Czasem bywa naprawdę zabawny.

- Seinfeld? O, tak... bardzo go lubię.

- Zatem mogę uważać, że jesteśmy umówieni?

Nie. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna odmó­wić, lecz nie potrafiła. Poza tym, Gawainowi należało się jakieś wyjaśnienie. Nie mogła przecież wciąż go oszukiwać.

- Nicole?

- Tak. Bardzo się cieszę. Będę czekać w domu - powiedziała jednym tchem.

Odwiesiła słuchawkę i mocno zacisnęła powieki. Była podekscytowana... i śmiertelnie przerażona.

Dlaczego się zgodziła?

Tym razem nawet Rafe był niewinny.

Wmawiała sobie, że postąpiła zgodnie z głosem sumie­nia. Że chciała się spotkać z Gawainem tylko po to, by zrzucić z siebie brzemię kłamstwa. Lot do Dallas i bilety na koncert Brooksa kosztowały go niemało pieniędzy...

Dlaczego to robił?

Wciąż nie była pewna jego intencji. Nie potrafiła określić, czy zainteresowanie, jakie jej okazywał, wyni­kało z chęci podreperowania naruszonej reputacji „wiecznego buntownika”, czy z innych, bardziej oso­bistych przyczyn.

Co gorsza, w ich wzajemnych kontaktach wciąż przewijał się temat seksu. Boże, jak dała się wciągnąć w tę historię?

Życie z wolna zaczynało przypominać scenariusz, nad którym pracowała.

Przycupnęła na brzegu kanapy i spojrzała na pustą kartkę.

Niestety, nie mogła przelać swych myśli na papier. Zbyt dużo było w nich szelestu czarnej satyny, przy­spieszonych oddechów, widoku silnych męskich dłoni pieszczących jej nagie ciało... i jęków uniesienia.

Jak to się stało, że całkiem niewinna noc w motelu zmieniła rozsądną i opanowaną dziewczynę w egzal­towaną licealistkę, wzdychającą do ekranowego idola? Z niesmakiem odrzuciła długopis i zaczęła przetrząsać torebkę w poszukiwaniu kupionej rano paczki draże­tek. Kiedyś przeczytała, że czekolada jest znakomitym remedium na stres.

- O czym myślisz? - spytał Anthony.

Przysunął się bliżej i obrzucił spojrzeniem profil dziewczyny oblany delikatną księżycową poświatą.

Występ Seinfelda przeistoczył się w wyśmienitą zabawę z udziałem publiczności. Aktor obrazowo przedstawiał różnicę w reakcji kobiet i mężczyzn na określone sytuacje. Wiele celnych dowcipów pocho­dziło „wprost z życia”.

Po skończonym występie poszli na skromną, Jęcz pożywną kolację. Odwiedzili bar sieci „In - N - Ou$” i zamówili dwa duże cheeseburgery.

Anthony zaproponował, by pojechali do Malibu i przeszli się brzegiem oceanu. Nicole uznała to za dobry pomysł. Doszła do przekonania, że musi zyskać nieco czasu, nim zbierze się na odwagę i wyzna, kim jest naprawdę.

Niestety, złośliwy los uparcie krzyżował jej plany. Gawain podciągnął rękawy marynarki, rozluźnił krawat i zrolował nogawki spodni. Nakłonił dziew­czynę, by zdjęła buty i boso weszła do wody. Chłodne fale obmywały im stopy.

Wiatr wiejący w stronę lądu targał puszyste włosy Nicole. Powróciły marzenia o nocy spędzonej w ramio­nach idącego obok mężczyzny. Słony zapach morza i delikatny szum wody potęgowały urok chwili.

- Ja... hm... wspominałam naszą wyprawę do Dal­las - powiedziała niezbyt pewnym głosem.

- O, tak. To była prawdziwa klęska. Mam nadzieję, że zdołałaś mi już wybaczyć.

- No... Na mgłę nic nie można poradzić... - odpar­ła. Słowa przychodziły jej z dużym trudem. Czuła w głowie zamęt. Muskularna sylwetka Gawaina od­cinała się na tle gwiaździstego nieba. Dotyk męskich palców parzył dłoń dziewczyny. Z całej postaci Anthony'ego emanowała niezwykła siła, zabarwiona głę­bokim uczuciem. Nicole przypomniała sobie zmys­łową scenę z filmu Freda Zinnemana i parę kochan­ków splecionych w miłosnym uścisku na piaszczystej plaży...

- Mogę cię zapewnić, że wbrew obiegowym po­glądom nie leży w moim zwyczaju zapraszanie kobiet do motelu, pod którym czyha tłum żądnych sensacji dziennikarzy.

Złożył lekki pocałunek na jej ustach.

- Przynajmniej podczas pierwszej randki - dodał.

- Naprawdę? - spytała szeptem Nicole. Bezskute­cznie usiłowała opanować drżenie głosu. - A podczas której?

- Nie stosuję utartych reguł - odparł Anthony. Musnął wargami jej ucho. - Wszystko zależy od ko­biety.

Przyłożył palec do jej policzka.

- Czy mogę cię o coś zapytać? Skinęła głową.

- Nie znam twoich zasad postępowania, ale... - przerwał. - Czy lubisz się całować?

- To zależy od mężczyzny - odparła bez chwili za­stanowienia.

- Chyba znaleźliśmy właściwy temat. - Zbliżył usta do jej twarzy.

Nicole rozchyliła wargi. Sen stał się rzeczywistością. Chciwie chłonęła smak pocałunku. Gawain nie miał w sobie nic z wymuskanego księcia z baśni o Kopciuszku. Był twardym, nieco szorstkim rycerzem, zahartowanym w bojach przeciw całemu światu. Wsunął dłonie we włosy dziewczyny. Przez chwilę trwali bez ruchu.

Nicole usiłowała zachować resztkę rozsądku. Zła­mała czar rzucony przez Gawaina i uwolniła się z jego objęć.

- Nie. To nie tak. Nawet cię nie znam. Anthony złożył delikatny pocałunek na jej dłoni.

- Mam pomysł, w jaki sposób możemy poznać się bliżej.

Nicole zachichotała nerwowo.

- Nie wątpię - powiedziała.

- Mówię zupełnie poważnie. Chcę cię prosić o pomoc. Mam zamiar napisać książkę.

- Książkę?

Ze zdumieniem zamrugała powiekami.

- Jaką książkę? - spytała podejrzliwie i cofnęła rękę.

- Zbiór przemyśleń pod roboczym tytułem: „Cze­go naprawdę oczekują kobiety?”.

- Och!

- Skorzystam z doświadczeń zdobytych podczas programu, lecz chciałbym także zasięgnąć fachowej opinii terapeutki.

Pocałował ją w czubek nosa.

Nadeszła właściwa chwila, by poznał całą prawdę.

Nagle spłynęło na nią olśnienie. Gawain wcale nie szukał jej towarzystwa. Potrzebował jedynie kogoś, kto mógłby uwierzytelnić jego pisarskie ambicje. Za­miast od razu przejść do sedna sprawy, wolał kluczyć, czarować, mamić. Niewiele brakowało, a zdołałby ją usidlić.

Nie, stanowczo pomyślała Nicole. Jeszcze nie pora na zwierzenia. Niech nadal uważa, że ma do czynienia z terapeutką. To mu dobrze zrobi.

- Myślę, że najwyższy czas, bym wróciła do domu - powiedziała. - Odwieziesz mnie?

Gwałtownie ruszyła przez plażę. Zniknął gdzieś romantyczny urok wieczoru, choć fale oceanu nadal połyskiwały w srebrzystym blasku księżyca.

Anthony po kilku krokach dogonił odchodzącą dziewczynę.

- Nicole, zaczekaj - zawołał, chwytając ją za rękę.

- Rozumiem, że nie chcesz mi pomóc w pracy nad książką.

- Mylisz się. Uważam to za znakomity pomysł. Ze zdumieniem słuchała własnych słów. Miała jedynie nadzieję, że nie przyjdzie jej zbyt szybko odpokutować za to kłamstwo.

Rafe zjawił się następnego ranka, żeby pokazać jej projekty kostiumów przygotowanych na zlecenie miej­skiego teatru. Przy okazji przyniósł kilka listów.

- No i co? - spytał.

Włączył telewizor i usiadł na kanapie.

- Prowadzisz bogatą korespondencję - zauważył. Nicole spojrzała na trzymane w dłoni koperty.

- Rachunek od Nordstroma, biuletyn Towarzyst­wa Literackiego i pocztówka od matki - wyliczyła głośno.

Przebiegła wzrokiem pismo.

- Kowboj mamy zdobył pierwsze miejsce w ujeż­dżaniu mustangów.

- Jak prysznic? - spytał Rafe. - Działa?

Na ekranie telewizora ukazała się czołówka serialu „The Bold and the Beautiful”. Był to ulubiony film Contraresa, ponieważ główny wątek rozgrywał się w świecie mody.

- Bez zarzutu - odpowiedziała Nicole. - Udowo­dniłeś, że jesteś znakomitym hydraulikiem.

Usiadła obok.

- Brooke jest w ciąży - poinformował ją Rafe. Miał na myśli bohaterkę serialu. - Jak myślisz, kto może być ojcem? Erie czy Ridge?

Ridge Forrester nieco przypominał Gawaina. Zda­niem Nicole, nie nadawał się na głowę rodziny.

- Erie - odpowiedziała z przekonaniem.

- W najbliższej przyszłości czeka ją wyjazd do Paryża. Będzie asystować przy projektowaniu nowej kolekcji - mówił Rafe. - Praca z Forresterem może pogłębić ich związek.

Nicole zastanowiła się nad jego słowami. W najbliż­szą niedzielę miała się spotkać z Gawainem, by podczas pikniku na plaży przedyskutować plan pracy nad książką. Czy w takim przypadku również należało oczekiwać „pogłębienia związku?”

Podczas przerwy na reklamy Rafe oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na siedzącą obok dziewczynę.

- Ostatni raz widzieliśmy się w przeddzień twojej wycieczki do Teksasu. Opowiadaj, co było dalej.

- Skąd wiesz? - Zrobiła podejrzliwą minę. - Zata­iłeś przede mną, że koncert jest w Dallas, prawda? Przez cały czas świetnie się bawiłeś.

- Nic nie wiedziałem. Zacisnęła pięści.

- Naprawdę. Domyśliłem się, co zaszło, gdy zo­baczyłem wasze zdjęcie w „Los Angeles Times”.

- Nie przypominaj mi o tym - jęknęła Nicole. Sięgnęła po teczkę z projektami.

- Który kostium sprawia ci najwięcej kłopotu? - spytała.

- Ten - odparł Rafe. Wskazał na jeden z rysun­ków. - Co myślisz o proporcjach?

Dziewczyna przez chwilę przyglądała się szkicowi.

- Według mnie wszystko jest w najlepszym porząd­ku. Do czego masz zastrzeżenia?

- Do niczego. Obawiam się, że aktorka, która ma go nosić... Wiesz, jakie są gwiazdy. Lubią kap­rysić.

- Nie widzę najmniejszego powodu, by mogła go odrzucić.

Wsunęła rysunek do teczki. Właśnie skończyły się reklamy. Resztę filmu obejrzeli w milczeniu.

Gdy odcinek dobiegł końca, Rafe wyłączył telewi­zor i wygodniej usadowił się na kanapie.

- A teraz opowiedz mi o wszystkim. Ze szczegóła­mi. Jak wam poszło w Dallas?

- Rafe!

- Uległaś Gawainowi? - Contreras uwielbiał sma­kowite plotki. Bez żenady opowiadał Nicole o włas­nych podbojach. Zdążyła się już do tego przyzwyczaić.

- Nie - odpowiedziała krótko.

- Oczywiście - potwierdził znaczącym tonem.

- Możesz mi wierzyć! - zawołała. - Anthony jest... po prostu... znajomym. Może przyjacielem.

- Oczywiście - powtórzył Rafe. - Usiłujesz mi wmó­wić, że facet wydał kupę forsy na bilety, lot samolotem i wynajętą limuzynę wyłącznie po to, byście mogli się zaprzyjaźnić. A teraz gdzieś siedzi i gryzie palce.

- Rafe, bądź rozsądny. Nie jestem w jego typie.

- Nawet się nie rozebrał?

- No... W pewnym sensie...

- Wreszcie coś konkretnego.

- Nieprawda. Nic z tych rzeczy. Ja się nie roze­brałam. Spaliśmy w jednym łóżku, lecz z dala od siebie. Mgła uniemożliwiła nam powrót do Los Angeles. To wszystko.

- Skoro tak twierdzisz - mruknął z kpiącym uśmie­chem. - Kiedy następne spotkanie?

- W niedzielę.

- Co zaplanowaliście tym razem? Rejs jachtem czy może wycieczkę balonem?

- Coś o wiele prostszego. Piknik na plaży.

- Pomysł całkowicie wyprany z romantyzmu - po­wiedział z przekorą.

- Rafe!

- Słucham? - Zrobił niewinną minę.

- Przestań mi dokuczać.

- Uważasz, że moje uwagi mogą zniszczyć niewin­ną przyjaźń?

- To jest niewinna przyjaźń - powiedziała stanow­czo. - Anthony poprosił mnie o pomoc w prący nad książką. Wyraziłam zgodę. Ot, cała tajemnica.

- Dowiedział się, że piszesz scenariusz? Nicole pokręciła głową.

- Nie?

- Nie. Książka ma być rozwinięciem tematu poru­szonego w programie, w którym występowałam, i mó­wić o współczesnych kobietach.

- Więc w dalszym ciągu grasz rolę terapeutki? - Na smagłej twarzy Contrerasa pojawił się szeroki uśmiech.

- Coś w tym rodzaju.

- Szalona z ciebie dziewczyna - z uznaniem stwier­dził Rafe. - Naprawdę szalona.

Nicole potrząsnęła głową. Wyraz zachwytu w oczach młodego mężczyzny świadczył, że naprawdę wplątała się w niezłe kłopoty.

Nicole westchnęła ciężko. Niełatwo było jej ubrać myśli w odpowiednie słowa.

- Dobrze, spróbuję - powiedziała po chwili. - Współczesne kobiety wiedzą, że prawdziwy mężczyz­na to ten, któremu mogą zaufać i który nie zniknie z ich życia pod byle jakim pretekstem. Tak zwane męskie przywileje utraciły rację bytu w dzisiejszym świecie.

- A mówiąc normalnym językiem? - nie ustępował Gawain.

Nicole zdawała sobie sprawę, że powinna choć na krótko zapomnieć o własnych doświadczeniach. O oj­cu, który porzucił rodzinę, o matce bezskutecznie poszukującej szczęścia... Zbyt ciężko przychodziło jej tłumić żal nagromadzony całymi latami. Wzięła głębo­ki oddech.

- Prawdziwy mężczyzna nie mówi „ tak”, gdy myśli „nie” - oświadczyła.

- Rozumiem... - z namysłem odparł Anthony. Spojrzał w notatnik. - Co myślisz o mężczyznach obdarzonych zniewalającym urokiem?

- Nie bardzo wiem, o co ci chodzi - odpowiedzia­ła. Usiłowała zapanować nad drżeniem głosu. Do diabła, przecież prawdziwa terapeutka nie może się czerwienić przy takich pytaniach! Nawet jeśli są zada­wane przez mężczyznę obdarzonego zniewalającym urokiem.

Anthony zmiął w dłoni papierowy kubek, po czym precyzyjnym rzutem umieścił go w koszu oddalonym o kilka metrów.

- Jest wielu mężczyzn posiadających przymioty podnoszące ich wartość w oczach kobiet - wyjaśnił. - Inteligencja, pomysłowość... Bóg wie, co jeszcze. Uroda nie jest najważniejsza.

Nicole spojrzała na niego z niechęcią. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego kobiety są oceniane wyłącznie na podstawie wyglądu, zaś o wartości mężczyzny mogą decydować całkiem inne względy.

Określenie „zmysłowa” lub „pełna seksu” było stosowane tylko wówczas, gdy kobieta miała niena­ganną sylwetkę i odpowiadała wszelkim kryteriom urody. Mężczyzna mógł być gruby lub chudy, fajtłapowaty lub okrutny, lecz jeśli miał talent, pieniądze lub władzę, to bez ograniczeń korzystał z uroków życia. Gdy miał te wszystkie trzy atuty, stawał się równy bogom.

- To tylko życzenia, które nie mają nic wspól­nego z rzeczywistością - powiedziała uszczypliwym tonem.

- Naprawdę tak sądzisz? - zdziwił się Anthony. Oparł się wygodniej na łokciu. - Więc w jaki sposób mi wytłumaczysz, że bardzo często można zobaczyć piękną kobietę u boku niezbyt urodziwego mężczyzny?

Nicole usiłowała odnaleźć w zakamarkach pamięci wszystko, co kiedyś przeczytała bądź usłyszała na ten temat. Wróciła myślami do dyskusji w studiu telewizyjnym.

- Wyjaśnienie jest proste - powiedziała po chwili. - Jeśli kobieta czuje się niezbyt pewnie, instynktownie szuka kogoś, kto mógłby jej zapewnić bezpieczeństwo i stabilizację. Aby zatuszować prawdziwe powody swe­go postępowania, wybiera mniej atrakcyjnego męż­czyznę, który jest tak uszczęśliwiony, że nie zadaje kłopotliwych pytań.

- Uf... - westchnął Gawain. - Nie masz o nas zbyt wysokiego mniemania.

- Co z następnym punktem? - spytała Nicole. By­ła zadowolona, że tak łatwo poradziła sobie z odpo­wiedzią.

- Dobrnęliśmy niemal do końca - oświadczył. - Przynajmniej na razie. Jestem tylko ciekaw, dlaczego większość kobiet nie lubi futbolu.

- Tak zwane męskie sporty mają wyraźny związek z hormonami. Zauważ, że większość meczy rozgrywa­na jest wczesną jesienią, gdy poziom testosteronu osiąga najwyższą wartość. - Nie mogła sobie przypo­mnieć, skąd zaczerpnęła tę informację, lecz Gawain ze zrozumieniem pokiwał głową i z trzaskiem zamknął notes.

- To by było tyle - powiedział.

- Naprawdę?

- Daj spokój, Nikki. Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, że w ten sposób nie dojdziemy do niczego. Dlaczego wciąż widzisz we mnie przeciwnika? Spróbuj się nieco odprężyć, spróbuj pomyśleć, że wspólnie pracujemy nad książką.

- Skąd wziąłeś pomysł, by zacząć pisać?

- Nasza dyskusja podczas programu wywołała szeroki oddźwięk wśród telewidzów. Dyrektorzy jed­nego z wydawnictw doszli do wniosku, że warto iść za ciosem i rozszerzyć ogólną wiedzę na ten temat. Jest wiele pytań, które, jak dotąd, pozostają bez jedno­znacznej odpowiedzi.

Przez dłuższą chwilę Nicole w zamyśleniu pocierała dłońmi o uda. Gdy zaczęła mówić, jej słowa nie miały w sobie nic z beznamiętnej wypowiedzi eksperta. Przeciwnie, płynęły prosto z serca.

- Moim zdaniem, każda kobieta po prostu pragnie być kochana.

- Co przez to rozumiesz? - z zainteresowaniem spytał Anthony.

- Kochana w pełnym znaczeniu tego słowa. Ko­chana przez kogoś, kto umiałby zaspokoić jej potrze­by emocjonalne i fizyczne. Mówiąc najprościej, ocze­kuje szacunku. Szacunku wobec siebie i swoich prob­lemów.

Mówiła z coraz większym zapałem.

- Stosunki męsko - damskie nie mogą zależeć wyłą­cznie od humorów jednej strony. Powinny być oparte na wzajemnym zrozumieniu i szczerości. Mężczyźni zbyt często unikają mówienia prawdy, a kobiety nie lubią być okłamywane. Niestety, uczciwy mężczyzna to prawdziwa rzadkość w dzisiejszym świecie - do­kończyła z goryczą.

- Już dawno zauważyłem, że usiłujesz zerwać z tra­dycyjnym wizerunkiem kobiety - wtrącił Gawain. Chciał skierować rozmowę na nieco inny temat.

- Masz rację. Myślę, że większość z nas czuje się zmęczona ciągłymi pouczeniami. Od dziecka sły­szymy, że tylko uległa, cicha i troskliwa kobieta mo­że liczyć na akceptację ze strony mężczyzn. Spójrz na „porady sercowe” w rozmaitych czasopismach! - zawołała. - „Jeśli czujesz, że twój chłopak obo­jętnieje, pozwól mu wygrać partię tenisa!” Dlacze­go nikt nie potrafi zrozumieć, że takie postępowa­nie uwłacza obu stronom? A zasadniczy problem tkwi w tym, iż kobiety nie chcą ujawnić swych ma­rzeń, aby nie przestraszyć „twardych i odważnych” mężczyzn.

Anthony z ciekawością spoglądał na dziewczynę. Był zdumiony zawziętością, jaka pobrzmiewała w jej głosie.

- Dlaczego nie powiesz mi wprost, czego oczeku­jesz? - zapytał cierpko.

- Nie kpij. Jeśli masz zamiar napisać rzetelną książkę, musisz wziąć pod uwagę fakt, że oczekiwania większości kobiet pozostają jedynie w sferze fantazji. Podstawowe pytanie brzmi: dlaczego boimy się głośno mówić o swych potrzebach? Z jakiego powodu mamy głęboko zakorzenione przekonanie, że silna i zdecydo­wana kobieta odstrasza mężczyzn i jest skazana na samotność?

- Musisz jednak przyznać, że czegoś się nauczy­łem w ciągu kilku ostatnich spotkań - wtrącił Gawain. - Wbiło mi się w pamięć, że uwielbiasz cze­koladę.

Z szelmowską miną sięgnął do koszyka i wyjął białe kartonowe pudełko przewiązane złocistą wstążką.

- Co to takiego? - spytała Nicole.

- Słodycze od Hemingera, przygotowane według tradycyjnej receptury. Nadzienie zmieszano w mie­dzianym naczyniu i wyrobiono na marmurowym stole.

- Usiłujesz mnie przekupić?

Zsunęła wstążkę i uniosła pokrywkę. Poczuła osza­łamiający zapach wyśmienitej czekolady.

- Coś w tym rodzaju.

- Szampan i czekolada. - Nicole zanurzyła dłoń w pudełku. - Próbowałeś już kiedyś tego sposobu?

Słodycze smakowały wybornie.

- Nigdy dotąd nie miałem do czynienia z kobietą twego pokroju - zapewnił ją Anthony.

Nicole spojrzała mu prosto w oczy. Po chwili opuściła wzrok.

- Jak to się dzieje, że mimo wszystko nie potrafię ci uwierzyć?

- Nie wiem. Myślałem, że zostaniemy dobrymi przyjaciółmi. Chciałem cię przekonać, że w gruncie rzeczy jestem całkiem porządnym facetem, choć po naszym pierwszym spotkaniu przed kamerami mia­łem nieuzasadnione poczucie winy. Dałaś mi niezły wycisk.

- Nie zgrywaj się. - Wybuchnęła śmiechem na widok przesadnie zbolałej miny Gawaina, lecz po chwili ze wstydem pochyliła głowę.

- Ślicznie się rumienisz - zauważył. - Myślałem, że osoby zajmujące się sprawami seksu potrafią bez emocji mówić o swym zawodzie.

- Wcale się nie zarumieniłam - skłamała. Anthony ujął jej dłoń.

- Chodź. Przejdziemy się po plaży. Chcę ci coś zaproponować.

- Już teraz? - spytała z przekorą w głosie. - Nie przypuszczałam, że tak prędko przejdziesz do sedna sprawy. A może robisz to tylko dla jaj? - Zbyt późno ugryzła się w język.

- Panno Hart! - zawołał z oburzeniem Gawain.

- Ślicznie się rumienisz - powiedziała z przekąsem - choć przypuszczałam, że w twoim zawodzie podob­ne wyrażenia są na porządku dziennym.

- Punkt dla ciebie, Nikki. - Mocne, białe zęby Anthony'ego błysnęły w olśniewającym uśmiechu. Po­ciągnął dziewczynę za rękę. Ruszyli brzegiem morza.

Nicole zatrzymała się, by podnieść z piasku piękną, kolorową muszlę.

Anthony zapomniał o książce. Z zachwytem spog­lądał na stojącą obok dziewczynę. Czuł, że łączy ich dziwna, trudna do określenia więź.

Nicole co chwila zaskakiwała go swoim zachowa­niem. Raz była nieśmiała, raz agresywna i nie przebie­rająca w słowach. W motelu spała w ubraniu, lecz podczas programu telewizyjnego emanowała zmys­łowością. Na pewno nie należała do przeciętnych kobiet. Miała dużą inteligencję, poczucie humoru... i skrywała jakąś tajemnicę.

Co próbowała osiągnąć? Z jakich pobudek zdecy­dowała się przyjąć zaproszenie do udziału w dyskusji obserwowanej przez tak liczną widownię? Niektórzy z uczestników programu traktowali występ przed kamerami wyłącznie jako dodatkowy punkt do włas­nej kariery.

Czyżby Nicole Hart także należała do tej grupy?

Gawain z namysłem pokręcił głową. Znał kilku lekarzy i terapeutów, którzy cieszyli się dużą popular­nością dzięki częstym występom w radiu i telewizji. Dobrym przykładem na potwierdzenie tej teorii była doktor Ruth. Jej pogadanki na temat seksu przypomi­nały raczej starannie wyreżyserowany show niż suchy wykład specjalisty.

Nicole była znakomicie przygotowana do występu. Prawdę mówiąc, już na samym początku dyskusji przejęła inicjatywę i przeszła do gwałtownego ataku. Co zamierzała przez to osiągnąć? Czy zależało jej na ustaleniu prawdy, czy kontrowersyjnym zachowaniem chciała po prostu zwrócić na siebie uwagę?

A może...

A może była to część intrygi skierowanej przeciw niemu?

Gawain zmęczonym ruchem potarł czoło. Czy naprawdę mógł Uczyć na sympatię dziewczyny? Wciąż nie miał pewności, jak będzie wyglądała dalsza praca nad książką. Jeśli Nicole myślała wyłącznie o karierze, publikacja sygnowana jej nazwiskiem stanowiła zna­komitą okazję do zdobycia popularności.

A jeśli chodziło o coś innego?

Już dawno powinien powiedzieć jej całą prawdę. Im dłużej zwlekał, tym więcej kłopotów zbierało się nad jego głową.

Mimo to nie umiał zdobyć się na szczerą rozmowę. Jeszcze nie teraz.

Fascynowała go osobowość dziewczyny. Bywały chwile, że miał ochotę wyznać jej wszystkie tajemnice, przyznać się do głęboko skrywanych słabości.

Lecz najpierw chciał zyskać pewność, że Nicole Hart dostrzega w nim mężczyznę, a nie tylko postać z telewizyjnego ekranu.

Dziewczyna wsunęła muszlę do kieszeni i zwróciła twarz w jego stronę.

- Czekam... - powiedziała.

- Na co?

- Już zdążyłeś zapomnieć? Na propozycję.

- Aaa... prawda. Miałem zamiar cię prosić, abyś przeprowadziła kilka badań.

- Badań?

W pobliżu przebiegł psiak goniący za plastikowym „latającym talerzem”.

- No... testów pozwalających ustalić, o czym na­prawdę marzą współczesne kobiety. Chciałbym po­znać prawdziwą przyczynę wielu konfliktów i nieporo­zumień.

Nicole nie odpowiedziała. Pies wrócił do swojego pana, niosąc w pysku schwytaną zabawkę.

- Co uważasz za najważniejszy etap pracy? - ode­zwała się. - W jaki sposób dobrać pytania?

- Do tej pory nie zastanawiałem się nad szczegóła­mi - odparł Anthony. - Czy ma to jakieś znaczenie?

- Oczywiście. Zdarza się, że niewłaściwie postawio­ne pytanie sugeruje określoną odpowiedź. Wyniki testu ulegają zafałszowaniu.

- Naprawdę?

- Naprawdę. Poza tym, należy pamiętać o za­gwarantowaniu rozmówcom pełnej anonimowości. Tylko wówczas można liczyć na szczerość wypowiedzi. Sondaże prowadzone na łamach czasopism polegają na przesłaniu do redakcji wypełnionej ankiety. To najprostsza i najskuteczniejsza metoda zaznajomienia się z tak zwaną opinią publiczną.

Umilkła na chwilę.

- Chyba że planujesz osobisty kontakt z każdą osobą biorącą udział w sondażu. To byłoby raczej trudne i czasochłonne. A propos, do tej pory nie wyjaśniłeś mi powodów swego zainteresowania tym tematem. Czy zasięgnąłeś opinii wydawców? Jesteś przekonany, że książka będzie się sprzedawać? I... czy naprawdę masz zamiar ją napisać? - spytała podej­rzliwie.

- Oczywiście.

- Dobrze, powróćmy zatem do ankiety. Który z problemów budzi twoje szczególne zainteresowanie?

- Więź seksualna - odparł bez zastanowienia. - Chciałbym wiedzieć, czy ma jakieś znaczenie w życiu współczesnych kobiet, czy jest jedynie mitem wymyś­lonym na użytek mężczyzn.

- Mógłbyś wyjaśnić to nieco dokładniej?

- Proszę bardzo. Z twoich wcześniejszych wypo­wiedzi wynikało, że przy wyborze partnera kobiety kierują się rozsądkiem, zamiast instynktem. Ile czasu zajmuje im zdobycie przekonania, że dany mężczyzna jest wart zachodu? Jakie wartości mają zasadniczy wpływ na podjęcie decyzji o małżeństwie?

Pomyślał o własnej matce i zadał następne pytanie:

- Czy współczesna kobieta potrafi zdobyć się na odrobinę szczerości wobec siebie samej?

- Widzę, że jednak poświęciłeś nieco czasu na przeanalizowanie tego problemu. - Nicole z uznaniem pokiwała głową. - Poruszyłeś kilka istotnych kwestii, które wymagają szerszego omówienia. Jestem przeko­nana, że będziesz zaskoczony niektórymi odpowie­dziami...

- Może zaczniemy od ciebie? - wtrącił.

- Ode mnie?

- Właśnie. Czy więź seksualna ma dla ciebie jakieś znaczenie?

Nicole głośno przełknęła ślinę.

- Ja... myślę... to znaczy... tak. Uważam, że pełni bardzo ważną funkcję.

Anthony otoczył ramieniem kibić dziewczyny.

- Jaka jesteś naprawdę, Nikki? - spytał półgło­sem. - Czy zawsze kierujesz się zimnym wyrachowa­niem? Czy nigdy nie zdarzyło ci się stracić kontroli nad emocjami?

Wsunął dłoń do jej kieszeni i wyjął kolorową muszlę.

- Czy jesteś pięknym opakowaniem pozbawionym wewnętrznego życia? - Uniósł połyskujący przed­miot. - Czy może masz ów wewnętrzny żar, zdolny rozbudzić namiętność każdego mężczyzny?

Objął ją mocniej.

- O, nie... Nie dam się na to nabrać, kochasiu - odpowiedziała wesoło, choć jej śmiech brzmiał nieco fałszywie. Tanecznym krokiem wysunęła się z objęć Gawaina. - Mogę ci pomóc, lecz nie mam ochoty stać się obiektem badań.

Pobiegła w stronę pozostawionego przy kocu ko­szyka z wiktuałami.

Anthony dogonił ją, lecz nie domagał się odpowie­dzi. W zamian postawił następne pytanie:

- Z jakiego powodu uważasz, że kobiety zmieniły swe postępowanie, a mężczyźni pozostali tradycjonali­stami?

Bose stopy Nicole rozchlapywały płytką wodę na skraju plaży.

- Nie ma w tym żadnej tajemnicy! - zawołała. - Mężczyźni nie potrafią się zmienić. Zawsze będą uwielbiać komiksy, stare komedie i majsterkowanie. Nie widzą potrzeby, by odrzucić tradycyjny sposób myślenia. - Wiesz - dodała po chwili - w latach osiemdziesiątych mówiło się o .gwałtownym spadku męskiej populacji. Większość tych historyjek wymyś­lono po prostu po to, by wzbudzić niepokój wśród kobiet. Lepszy tradycjonalista niż żaden...

- A jeśli w pobliżu pojawi się tak miły facet jak ja?

- Ty? Miły? - Nicole parsknęła śmiechem. Anthony zrobił przesadnie obrażoną minę.

- Oczywiście, że jestem miły. Nawet kupiłem ci cze­koladki.

- Zrobiłeś to w ściśle określonym celu - odpowie - ' działa. - Chciałeś skłonić mnie do pomocy w przygo­towaniu książki.

Usiadła na kocu i wystawiła twarz do słońca.

- Czy to znaczy, że zgadzasz się na współpracę? - nie ustępował Anthony.

Nicole zbyła milczeniem jego pytanie. Wsunęła do ust czekoladkę wypełnioną pokruszonymi orzechami i przybrała minę wyrażającą głębokie zamyślenie.

Gawain miał ochotę chwycić dziewczynę w ramiona i obsypać ją gorącymi pocałunkami. Jednak przede wszystkim chciał do końca wysłuchać tego, co miała do powiedzenia.

Po raz pierwszy zdarzyło mu się przebywać z kobie­tą, która bez cienia obawy wyrażała swoją opinię. Na ogół musiał wysłuchiwać bezmyślnych potakiwań lub gładkich frazesów. Taka była cena popularności.

Nicole spokojnie sięgnęła po następną czekoladkę. Anthony nie spuszczał wzroku z jej kształtnych ust, jakby wprost stworzonych do całowania. Całkowicie poddał się urokowi dziewczyny i w głębi duszy pragnął choć przez jeden dzień mieć ją tylko dla siebie. Szeptać czułe słowa do jej ucha...

- O czym myślisz?

Niespodziewane pytanie podziałało niczym kubeł zimnej wody na jego rozpaloną głowę.

- Ja... Właśnie zastanawiałem się, czy znalazłaś już sposób na opracowanie sondażu, o którym przed chwilą rozmawialiśmy.

- Jeszcze nie powiedziałam, że ci pomogę - przy­pomniała z lekkim uśmiechem.

- A... byłem pewny, że się zgodzisz - odparł z wy­raźnym roztargnieniem, gdyż myślami był nadal gdzie indziej.

- Naprawdę? - spytała. Wsunęła stopy w sandały i cierpliwie oczekiwała na dalsze słowa mężczyzny.

- Tak - z wolna odpowiedział Gawain. - Wie­działem, że nie odmówisz. Jesteś przecież terapeutką.

- A co to ma do rzeczy?

- Wyniki badań będziesz mogła wykorzystać w dal­szej pracy. Chyba nie masz zamiaru zrezygnować z poszerzenia swej wiedzy jedynie dlatego, że w mojej obecności odczuwasz lekkie podniecenie?

- Nic podobnego!

Anthony obserwował ją w milczeniu.

- Jestem całkowicie spokojna - oświadczyła Nicole, choć z trudem panowała nad drżeniem głosu. Mężczyzna pochylił się w jej stronę.

- Nawet teraz? - spytał szeptem. - Potrafisz za­chować spokój, gdy jestem tuż przy tobie?

Chciała coś odpowiedzieć, lecz zamknął jej usta pocałunkiem. Po chwili uniósł głowę.

- Co czujesz? - spytał.

Cichy pomruk zadowolenia wyrwał się z piersi Nicole.

Anthony przycisnął ją do ziemi ciężarem swego ciała. Krew pulsowała mu w skroniach. Czuł, że zalewa go fala namiętności...

Nagle odsunął się i ciężko dysząc, wsparł dłonie na kocu.

- Co się stało? - spytała Nicole.

- Miałaś rację. To ja nie potrafię zachować spo­koju.

ROZDZIAŁ 8

- Bądź realistą, Rafe. Jesteś znakomitym graczem, lecz tym razem na pewno nie dasz rady.

- Wiara czyni cuda - odparł z uśmiechem Contreras. Pochylił się nad stołem.

- Daj spokój. Przy takim ustawieniu nawet Willie Mosconi miałby poważne kłopoty.

- Chcesz się założyć?

Obrzucił uważnym spojrzeniem kolorowe bile roz­sypane na pokrytej zielonym suknem powierzchni stołu. Nie przejmował się wątpliwościami swej towarzyszki.

- Proszę bardzo - powiedziała Nicole. Wyjęła z kieszeni zmiętoszony banknot jednodolarowy.

Bawiła się znakomicie. W głębi duszy dziękowała Rafaelowi, że zabrał ją do „Hollywood Athletic Club”, gdzie za dwanaście dolarów na godzinę można było wybrać jeden z czterdziestu dwóch stołów bilar­dowych.

Poza miejscem godziwej rozrywki klub stanowił ulubiony punkt spotkań gwiazd i gwiazdeczek Hol­lywood. Przychodziło tu także wiele osób, które dopiero marzyły o zrobieniu prawdziwej kariery i chciały się pokazać w tłumie znanych twarzy.

Rafe nie należał do nowicjuszy. Bez większego kłopotu znalazł wolne miejsce na parkingu, wprowa­dził Nicole do zatłoczonego budynku i starannie wybrał kij bilardowy. Mówił coś o miarach i wagach giętkości nadgarstków oraz prawidłowym ułożeniu palców. Z jego słów przebijała ufność we własne umiejętności.

Jak dotąd, zapłacili trzy dolary za piwo i przy jednym ze stołów zobaczyli popularnego aktora, bohatera wielu filmów przygodowych i sensacyjnych. „Hol­lywood Athletic Club” miał nowoczesne, jasno oświet­lone wnętrze. Jeśli ktoś chciał poznać prawdziwą atmosferę klubu bilardowego, musiał się wybrać do „Hollywood Billards”, gdzie nie słyszano o zakazie palenia w miejscach publicznych.

Godzina spędzona przy zielonym stole pozwoliła im oderwać się od kłopotów dnia codziennego. Rafael chciał jak najszybciej zapomnieć o dziewczynie, którą mu odbił zapalony miłośnik surfingu, a Nicole... Nicole usiłowała wbrew podszeptom serca wymazać ze swej pamięci niepokojący widok rozpalonej namięt­nością twarzy Anthony'ego Gawaina.

Zdawała sobie sprawę, iż nie powinna dopuścić, by sprawy zaszły zbyt daleko. Istniało tylko jedno logicz­ne rozwiązanie: powiedzieć prawdę.

A to nie było łatwe.

Rafe z powodzeniem wykonał skomplikowany ka­rambol, po czym wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny.

- Czas płacić, droga pani - powiedział z szerokim uśmiechem.

- Widzę, że w młodości musiałeś przejść niezłą szkołę - zauważyła Nicole, wręczając mu banknot.

Wciąż jestem młody - odparł wesoło. - I wciąż umiesz mnie rozweselić.

Cała przyjemność po mojej stronie - odpowie­dział kurtuazją. Wsunął pieniądze do kieszeni.

Dobrze, mam ochotę na jeszcze jeden zakład. W oczach dziewczyny zamigotały wojownicze og­niki. - Skoro uważasz się za tak wyśmienitego gracza, pozwól, że ustawię ci bile do kolejnego zagrania.

_ To będzie panią kosztowało aż pięć dolarów, potem możemy iść na pizzę. Przegrywający płaci.

- Przestań tyle gadać i bierz się do roboty - mruk­nęła Nicole. Położyła pięć dolarów na podwyższonej krawędzi stołu.

- Co naprawdę wydarzyło się między wami? - spy­tał dociekliwie Contreras. - Gawain domyślił się, że go oszukujesz?

- Nie. Prawdę mówiąc, zaproponował mi współ­pracę nad książką.

- Masz zamiar mu pomóc? - Pewnym ruchem ujął kij i pochylił się nad stołem.

- To zależy od ciebie.

- Ode mnie? - Rafe drgnął ze zdziwienia. Ostatnia bila stuknęła głucho o bandę. Strzał był niecelny.

- Od ciebie - powtórzyła Nicole. - Porozmawia­my o tym przy pizzy.

Schowała pieniądze.

- Skoro mam zapłacić rachunek, pozwól, że zabio­rę cię gdzie indziej - oświadczył mężczyzna.

Po chwili znaleźli się w lokalu noszącym nieco Przydługą nazwę „Venice's Queen of Cups Tearoom Bookstore”. Prócz restauracji i kawiarni znaj­dował się tu także gabinet magii.

- Zdumiewające miejsce - powiedziała Nicole, z zachwytem spoglądając na delikatne koronkowe firanki w oknach. Wnętrze urządzono w wysmakowa­nym stylu, przypominającym wiktoriańskie miedzio­ryty, a na blatach stołów widniały wizerunki postaci z kart do tarota.

- Całkiem niezłe - odparł Rafe, choć z jego miny trudno było wywnioskować, czy mówi o wyglądzie po­mieszczenia, czy o zakończonym przed chwilą posiłku.

- Musisz mi pomóc w opracowaniu pytań do ankiety. - Nicole także skończyła jeść i odsunęła od siebie pusty talerz.

- Zaoszczędzę ci wielu kłopotów. Znam prawidło­wą odpowiedź.

- Naprawdę?

- Oczywiście. Marzeniem każdej kobiety jest boga­ty, lecz całkowicie stetryczały małżonek oraz zestaw urządzeń utrzymujących w czystości dom, mieszkanie, czy coś tam jeszcze.

- Rafe!

- Jesteś przecież kobietą. Znasz lepszą odpowiedź?

- Raczej gorszą.

- Na przykład?

- Anthony Gawain.

- Ucieleśnienie marzeń każdej kobiety? Czy tylko twoich?

- I to, i to. Niestety.

- Naprawdę ci się podoba?

Nicole bezradnie wzruszyła ramionami, po czym ciężko wsparła podbródek na dłoniach.

Rafe wyciągnął dłoń. Ujął dziewczynę za brodę i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy.

- Mówimy o pożądaniu?

- Obawiam się, że chodzi o coś więcej. - Nicole wyprostowała się na krześle. - Anthony jest człowie­kiem honoru... i ma w sobie wiele czułości.

- Co myśli o tobie? - spytał Rafe, uważnie obser­wując jej reakcję.

- Nie mam pojęcia - westchnęła.

- W takim razie powinnaś zasięgnąć rady wróżki. Wszyscy tak robią. Nawet producenci filmowi.

- Żartujesz.

- Zrób, co mówię.

Nicole nie miała ochoty na sprzeczkę. Wiedziała, że Rafe i tak postawiłby na swoim, więc z lekkim westchnieniem podeszła do ładnej brunetki zajmującej miejsce przy wydzielonym stoliku w rogu sali.

Nicole z niechęcią spojrzała na leżący przed nią scenariusz. Nie potrafiła się skupić. W uszach wciąż dźwięczały jej słowa przepowiedni wygłoszonej przez wróżkę:

Spodziewaj się tego, czego najmniej się spodzie­wasz.”

I cóż to wszystko, u diabła, mogło znaczyć?

Akcja „Kota i sperki” nie posunęła się ani o krok dalej. Nicole wcisnęła się w kąt kanapy i mocno zamknęła powieki, lecz nic sensownego nie przycho­dziło jej do głowy.

Westchnęła ciężko. Wróciła wspomnieniami do wydarzeń ubiegłego wieczoru. Po skończonym posiłku w „Venice's Queen of Cups Tearoom and Bookstore” Rafe namówił ją jeszcze na krótką wizytę w „Le Dóme”, gdzie jeden ze stolików był stale zarezer­wowany dla Sherry Lansing z Paramountu. Niestety, tym razem lokal zaszczyciła swą obecnością jedynie Sharon Stone, jeśli nie Uczyć znanego agenta i „twórcy gwiazd”, Swifly'ego Lazara.

Rafe nie posiadał się z radości na widok panny Stone i zdołał przekonać Nicole, by zamówiła kolej­nego drinka. Zgodziła się z niechęcią, gdyż już po pierwszym zaczęło jej szumieć w głowie.

Nawet teraz odczuwała skutki wypitego alkoholu. Z trudem zwlekła się z kanapy i pojechała do pracy.

Właściciel „Le Bistro” zatrudnił nową kelnerkę. Nicole zdążyła zamienić z nią kilka słów, gdy w drzwiach pojawiła się uśmiechnięta, jak zwykle, twarz Contrerasa.

- Nie przypuszczałam, że po minionej nocy zdołasz zachować tak świeży wygląd - powiedziała z zazdro­ścią.

- Mam dobrą przemianę materii i dbam o higienę.

- Puścił oko. - A kim jest ta śliczna młoda dama?

- spytał.

- Elizabeth, masz właśnie wątpliwą przyjemność zawarcia znajomości z niejakim Rafaelem Contrerasem. W przyszłości będzie znanym projektantem kos­tiumów, lecz w tej chwili zajmuje się głównie uwodze­niem. Uważaj na siebie.

- Nicole, ktoś mógłby pomyśleć, że mówisz po­ważnie.

- Ktoś mógłby mnie wczoraj ostrzec, że nie powin­nam pić trunków przeznaczonych dla kaskaderów.

Spojrzała na Elizabeth.

- Nasz miły przyjaciel musiał mnie odwieźć do domu i położyć do łóżka - wyjaśniła. - Przespałam cały ranek i nie dopisałam ani jednego zdania do scenariusza, nad którym pracuję. Nie wiem, czy dziś dam sobie radę z zamówieniami... i nie pamiętam, jak się to świństwo nazywało.

- „Zgniatacz mózgu” - podpowiedział uprzej­mym tonem Contreras. - Masz słabą głowę. Nawet nie dokończyłaś drugiego kieliszka.

- Co gorsza, nie mam dość siły, by cię udusić - jęknęła Nicole. - Nie każdy ma tak żelazną kondy­cję jak ty, Rafe.

Mężczyzna zerknął w stronę Elizabeth.

- Mamy jeszcze pięć minut do rozpoczęcia zmia­ny. Chodź, wtajemniczę cię w kilka szczegółów. Ni­cole będzie miała dość czasu, aby odzyskać dobry humor.

- Nie jestem w złym humorze!

Rafe i Elizabeth zniknęli za drzwiami prowadzący­mi na salę. Nicole pokręciła głową. Biedna dziew­czyna, straciła ostatnią szansę ucieczki...

Ponurym wzrokiem spojrzała w notatnik. Rafe mówił prawdę. Była w paskudnym nastroju, choć nie miało to nic wspólnego z jego osobą.

Ani ze „Zgniataczem mózgu”.

Ani ze scenariuszem.

Jedynym winowajcą był Anthony Gawain.

Ten sam Gawain, który pokonał mur chroniący ją przed mężczyznami.

Obsypywał ją namiętnymi pocałunkami, lecz w głę­bi serca zachowywał zimną obojętność. Nicole była przekonana, że jej widok nie budzi w nim większych wzruszeń. Co więcej, wciąż miała w pamięci obraz matki bezskutecznie poszukującej właściwego part­nera, powiernika, przyjaciela... Anthony Gawain z pe­wnością nie należał do mężczyzn, których można było obdarzyć bezgranicznym zaufaniem i czułością. Ow­szem, umiał pełnymi garściami czerpać z dobro­dziejstw życia i sprawiał, że w jego towarzystwie kobieta na chwilę zapominała o przyziemnych kłopo­tach. Lecz tylko na chwilę.

Nicole potrzebowała kogoś innego. Postępowaniem Gawaina kierowała egoistyczna chęć zrobienia kariery. Szukał fachowej pomocy do pracy nad książką. Traf chciał, że jego wybór padł na Nicole.

Wprawdzie jego oczy mówiły coś całkiem innego... Dziewczyna energicznie potrząsnęła głową. To tylko złudzenie. Okłamywała samą siebie i - co gorsza - za­czynała wierzyć w te kłamstwa.

Zbyt późno zorientowała się, że pocałunki Anthony'ego są niczym narkotyk o opóźnionym działaniu. Teraz bez przerwy wyczekiwała na kolejne spotkanie, na mały spacer, choćby na krótką rozmowę telefonicz­ną... Nie potrafiła uwierzyć, że sprawy zaszły aż tak daleko.

Zamknęła oczy i wróciła myślami do dnia spę­dzonego na plaży. Czuła ciepły dotyk promieni sło­necznych na swojej twarzy, nozdrza wypełniała jej słona woń oceanu, a w uszach rozbrzmiewał cichy plusk fal uderzających o piasek. Anthony był tuż obok. Powoli zbliżył wargi do ust dziewczyny... Lecz po krótkiej chwili odsunął się i z obojętną miną spojrzał gdzieś w bok.

Czy postąpił tak tylko dlatego, że wokół kręciło się kilkoro ludzi?

Jak by się zachował bez świadków? Czy znalazłaby dość siły, by go powstrzymać A może zabrnęła już zbyt daleko? Nie.

Miała dość inteligencji i sprytu, by się wycofać. Jeszcze nie wszystko stracone.

Podczas pikniku na plaży Anthony chciał jedynie uzyskać jej zgodę na współpracę w przygotowaniu son­dażu. Nie wspomniał ani słowem, że wspólnie przystąpią do pisania książki.

Właśnie. Dała się złapać na gładkie słówka i czułe pocałunki. Miała odwalić czarną robotę i obserwować z boku, jak „autor” przyjmuje gratulacje czytelników.

Typowy sposób postępowania przystojnych, ob­darzonych urokiem mężczyzn.

Poczuła ukłucie wstydu. Gdyby tak otwarcie nie wyrażała swej fascynacji tematem, Gawain musiałby działać ostrożniej.

A przecież istniał dość prosty sposób, by wszystko wróciło do normy... by Anthony na zawsze zniknął z jej życia.

Wystarczyło powiedzieć prawdę.

Całe zainteresowanie Gawaina jej osobą - profes­jonalne, romantyczne czy jakiekolwiek inne - pękłoby niczym bańka mydlana. Nie miała dość urody, ani wykształcenia, by zatrzymać go przy sobie choćby na krótki czas.

- Nicole, musisz nam trochę pomóc - przerwał jej rozmyślania głos Rafaela. - Przeżywamy prawdziwy najazd klientów.

Contreras przecisnął się przez drzwi, trzymając w obu dłoniach tacę pełną kanapek.

- Już pędzę! - zawołała pośpiesznie Nikki. Scho­wała notes, po czym wrzuciła torebkę do szafki.

Zerknęła w lusterko. Poprawiła włosy. Przydałoby się pójść do fryzjera, pomyślała. Już dawno powinna była zmienić uczesanie. Jeden z przyjaciół Rafe'a pracował w modnym salonie piękności, „Doyle Wilson”. Miał dług wdzięczności wobec Contraresa, który załatwił mu niewielki występ na scenie, więc obiecywał, że nie przyjmie zapłaty. Podobna wymiana uprzejmości była na porząd­ku dziennym wśród „przyszłych gwiazd” Hollywood, głównie ze względu na chroniczny brak pieniędzy.

Nicole ostatni raz spojrzała w lustro, z ciężkim westchnieniem wzięła bloczek zamówień i weszła na salę restauracyjną. Postanowiła, że po skończonej zmianie zadzwoni do Anthony'ego.

Półtorej godziny później zmęczona opadła na krze­sło. Bolały ją nogi i ręce, a w głowie czuła nieznośny łomot. Zarobiła jednak pięćdziesiąt dolarów na sa­mych napiwkach.

Gości było tak wielu, że w pewnej chwili zabrakło koziego sera. Dopiero późnym popołudniem tłum zaczął rzednąć. Teraz w restauracji pozostało jedynie kilka osób.

- Nieźle dajesz sobie radę, Elizabeth - stwierdził Rafe, gdy zakończyli podliczanie napiwków.

- Dzięki. Zawsze jest tyle ludzi? - Dziewczyna wy­glądała na lekko przestraszoną.

- Przynajmniej raz w tygodniu - odpowiedziała Nicole. Spojrzała na Rafaela, jakby szukając potwier­dzenia.

- To prawda - odezwał się Contreras. - Tłum do­prowadza mnie do szału, lecz lubię chwilę, gdy mogę usiąść do liczenia pieniędzy.

Zrobił kilka głębokich oddechów, po czym uniósł się z krzesła.

- Wracajmy do pracy. Goście zaczną się niecierp­liwić.

Elizabeth posłusznie podreptała w ślad za nim, lecz Nicole podeszła do szafki. Chciała zapisać nowy pomysł związany ze scenariuszem.

Właśnie zamykała notatnik, gdy Rafe wsunął głowę przez drzwi.

- Mamy niewielki problem - zakomunikował. Nicole spojrzała w jego stronę.

- Znów czegoś zabrakło?

- Nie. Raczej przybyło.

- Mógłbyś wyrażać się jaśniej?

- W twoim rewirze zajął miejsce przy stoliku znany prezenter telewizyjny wraz z producentem.

- Rafe, to wcale nie jest śmieszne.

- Wiem.

W głosie Contrerasa nie było ani śladu wesołości.

- Naprawdę nie żartujesz? - spytała Nicole.

- Nie.

- Co mam teraz zrobić?

- Sam chciałbym wiedzieć.

Nicole zamyśliła się. Droga do tylnego wyjścia wiodła przez salę restauracyjną, co z góry wykluczało jakąkolwiek myśl o ucieczce. A za pół godziny miała zamówioną wizytę u fryzjera.

- Zdołasz mnie zastąpić do końca zmiany? - spy­tała. Miała cichą nadzieję, że ten plan okaże się lepszy od poprzednich. - Najgorszy ścisk mamy już poza sobą.

- Nie ma sprawy. Co wymyśliłaś?

- Idę na lunch.

- Co takiego?!

- Udam, że byłam w toalecie i że po prostu wracam do swego stolika.

- Och...

- Przyniesiesz mi rachunek. Zapłacę i wyjdę.

- I będę mógł zatrzymać pieniądze? - zapytał z kpiną w głosie.

- Rafe...

- Słucham?

- Bądź grzecznym chłopcem.

- Jestem grzeczny.

- To postaraj się być jeszcze grzeczniejszy.

- Tak jest, proszę pani.

- Miałam zamiar powiedzieć Anthony'emu, kim jestem, lecz nie chcę, żeby dowiedział się prawdy w tak przypadkowych okolicznościach. Pomożesz mi?

- Jasne. Jesteś gotowa?

- Jeszcze nie. Uprzedź Elizabeth. Nie chcę, aby mój występ zakończył się totalną klęską.

Odczekała krótką chwilę, odetchnęła głęboko i we­szła do sali restauracyjnej.

Kątem oka dostrzegła Gawaina. Siedział w pobliżu okna, tyłem do sali. Zdawał się całkowicie pochłonięty rozmową z Batesem.

Nicole zajęła miejsce przy wolnym stoliku i ukrad­kiem skinęła dłonią. Rafe usłużnie wręczył jej rachu­nek. Dziewczyna wyjęła z torebki banknot i kilka monet.

- Bardzo pani dziękuję - powiedział Contreras. - Mam nadzieję, że będzie pani częściej gościć w na­szym lokalu.

Zniżył głos i dodał z uśmiechem:

- Zdaje się, że źle odczytałaś sumę.

- Dolar i trzydzieści pięć centów to wszystko, na co zasłużyłeś - odpowiedziała szeptem. - Niczego nie jadłam.

Rafe odsunął się, by zrobić jej przejście. Nicole zebrała całą odwagę, wstała z krzesła i ruszyła w kie­runku drzwi. Po drodze musiała minąć stolik Anthony'ego.

Miała nadzieję, że mężczyźni są zbyt zajęci konwer­sacją, by zwracać uwagę na otoczenie.

Niestety, Mark Bates niemal natychmiast kiwnął dłonią w jej stronę.

- Prosimy do nas, panno Hart - zawołał.

Co za ironia losu, pomyślała Nicole. Gdy przed kilku tygodniami usiłowała dostać się do studia telewi­zyjnego, Bates nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Teraz, gdy próbowała się wymknąć, zauważył ją od razu. Prawo Murphy'ego.

- Zapraszam na deser - powiedział Mark.

Anthony siedział z zamyśloną miną. Nicole w mil­czeniu potrząsnęła głową. Nim zdążyła odejść, Bates uniósł się z miejsca i chwycił ją pod ramię.

- Chyba może pani poświęcić nam kilka minut. Właśnie zamówiliśmy tort cytrynowy z poziomkami. To specjalność zakładu, o której wspominał nawet „Los Angeles Times”.

Podsunął dziewczynie krzesło i skinął na kelnera. Rafe przyjął dodatkowe zamówienie.

- A co do picia dla młodej damy? - spytał z szel­mowskim uśmiechem. Nicole zmierzyła go ponurym spojrzeniem.

- Dużą szklankę wody sodowej. Z lodem - od­powiedziała.

- Nikki... - odezwał się Anthony. Sprawiał wra­żenie niesfornego uczniaka, przyłapanego na gorą­cym uczynku. Rzucił niechętne spojrzenie w stronę Marka.

Nicole zrozumiała nagle, że Gawain czuł się skrępo­wany jej obecnością. Dlaczego? Czy miał jakiś szcze­gólny powód, aby unikać spotkania?

Być może wolał o pewnych sprawach rozmawiać bez świadków. Nieważne. Nicole nie zamierzała prze­ciągać niewygodnej sytuacji.

Anthony wyciągnął dłoń i stuknął palcem w notat­nik, który dziewczyna położyła na stole obok torebki.

- Zastanawiałaś się nad pytaniami do naszej an­kiety? - spytał. - Jak ci poszło?

Nicole pośpiesznie schowała notes. Nie chciała, by któryś z mężczyzn zerknął do środka i przeczytał świeżo dopisany fragment scenariusza.

- Całkiem nieźle - skłamała. Widok nadchodzące­go z tacą Rafaela sprawił jej dużą ulgę.

Contreras postawił przed nią talerzyk z ciastkiem oraz wysoką szklankę wypełnioną zimnym napojem.

- Gdzieś już panią widziałem - powiedział z weso­łym błyskiem w oku.

- Wątpię - odparła dość ostrym tonem.

- Zabawne - wtrącił Mark, spoglądając na młode­go kelnera. - Pańska twarz również wydaje mi się zna­joma. Zaraz... zaraz... Nie był pan przedwczoraj w „Miss 01ivia's”?

- To wielce prawdopodobne - wesoło odparł Rafe. Postawił ostatni talerz przed nachmurzonym Gawainem.

- „Miss 01ivia's”? - ze zdumieniem spytała Nicole. Przez chwilę zapomniała o swojej roli.

- Lepiej nie pytaj. - Anthony potrząsnął głową.

- To nowy klub, który zdążył już zyskać dużą popu­larność - wyjaśnił Mark. - Anthony zamierza zająć się tym tematem w jednym z najbliższych programów.

Jeden z gości siedzących przy sąsiednim stoliku ruchem ręki wezwał kelnera. Rafe położył rachunek przed Gawainem i odszedł.

- O czym to mówiliśmy... - odezwał się Anthony. - Ach, prawda. O sondażu. Możesz mnie zapoznać z kilkoma pytaniami?

Z głośników sączyły się ciche dźwięki muzyki klasycznej. Rafe i Elizabeth sprzątali ze stołów. W sali było już niemal pusto, jeśli nie liczyć dwóch starszych pań zajętych zawziętą dyskusją oraz kuriera United Parcel Service pochylonego nad jakimiś dokumentami.

- Wpadłam na pewien pomysł... - zaczęła Nicole, choć w głowie miała zupełną pustkę. - Możemy cał­kowicie zrezygnować z ankiety.

- Dlaczego? - przerwał jej Anthony. - Uważasz, że to nie ma sensu?

- Skądże, wyniki sondaży na ogół cechują się dużą dozą prawdopodobieństwa, ale...

- Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz.

- Pyszne! - zawołał Mark, z lubością delektując się kawałkiem tortu.

- „Le Bistro” jest znane ze swych deserów - powiedziała bez zastanowienia Nicole. - Przyjeżdżają tu goście nawet z odległych dzielnic miasta. Powinien pan kiedyś spróbować kremu jagodowego.

- Często tu pani bywa? - spytał Bates.

- Zawsze, gdy mam ochotę na słodycze. - Dziew­czyna rozejrzała się z niepokojem, lecz Rafe stał zbyt daleko, by ją usłyszeć.

- Myślałem, że lubisz czekoladę - odezwał się An­thony.

- Więc się pomyliłeś. Uwielbiam czekoladę. Ale współczesna kobieta nie może żyć samą czekoladą. Czasem potrzebuję odmiany. Na dzień lub dwa...

- Właśnie, przypominam sobie, że poruszyła pani ten temat podczas programu - wtrącił Mark. - Czy istnieje jakiś związek pomiędzy charakterem ko­biety a jej upodobaniem do określonego rodzaju słodyczy?

- Wróćmy lepiej do sprawy sondażu - powiedział Anthony. - Wspomniałaś...

- Wspomniałam, że w miejsce testu skłaniającego do prostych odpowiedzi w rodzaju „tak”, „nie” lub „nie mam zdania”, moglibyśmy zaproponować an­kietowanym osobom przygotowanie dłuższej wypo­wiedzi na temat „Czego naprawdę oczekuję kobiety?”

Gawain potarł dłonią podbródek.

- Ciekawe - mruknął.

Z zadumą sięgnął po kawałek tortu.

- Niewypał - stwierdził autorytatywnie Mark. - Nie możemy stawiać ludziom zbyt skomplikowa­nych zadań. Kto ma dziś czas na pisanie elaboratów?

Anthony zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Bates umilkł. Po chwili Gawain przeniósł wzrok na dziew­czynę.

- Co o tym myślisz? - spytał, a jednocześnie błys­kawicznym ruchem zgarnął z jej talerzyka dorodną poziomkę.

- Myślę, że jak jeszcze raz spróbujesz podobnej sztuczki, możesz stracić kilka palców - odpowiedzia­ła. Z ulgą stwierdziła, że główne niebezpieczeństwo minęło. Poczuła się o wiele swobodniej, choć w głębi duszy miała poczucie winy, że wciąż kłamie.

Następnym razem, obiecała sobie. Następnym razem wyznam całą prawdę. Przecież nie mogę tego zrobić w obecności Marka.

- Wesz, czym możemy wzbudzić zainteresowanie wśród potencjalnych uczestników ankiety? - spytała z nagłym ożywieniem.

- Czym? - odezwali się jednocześnie Mark i Anthony.

- Nagrodami. Niektóre czasopisma oferują w po­dobnych przypadkach darmową prenumeratę.

- To dobry pomysł. - Anthony z uznaniem poki­wał głową. - Zwycięzców zaprosimy do studia, gdzie będą mogli wziąć udział w specjalnym programie.

- I w ten sposób zyskamy dodatkową reklamę dla książki - uzupełnił Bates. - Prawda, coś sobie przy­pomniałem...

Spojrzał na Gawaina.

- Dziś rano dzwonił twój agent. Zostawił mi wia­domość, że wydawnictwo przygotowało już wszystkie dokumenty. Łącznie z umową. Panna Hart, jako współautorka, podpisze identyczny kontrakt.

- Współautorka? - z osłupieniem spytała Nicole.

ROZDZIAŁ 9

Nicole chwyciła torebkę i notes, zerwała się z miejs­ca i popędziła do wyjścia. Na zewnątrz padał ulewny deszcz, lecz nie zwróciła na to uwagi. Szybkim krokiem skierowała się w stronę parkingu.

Anthony rzucił Markowi wściekłe spojrzenie, po czym podążył w ślad za dziewczyną, głośno wołając jej imię. Nieliczni przechodnie ze zdziwieniem spoglądali w jego kierunku.

Nicole dopadła samochodu. Grube łzy, zmieszane z kroplami deszczu spływały jej po policzkach. An­thony chwycił ją za ramię, nim zdołała otworzyć drzwiczki.

- Nikki, posłuchaj - zaczął proszącym tonem. - Miałem zamiar powiedzieć ci o wszystkim. Sam nie wiem, jak to się stało.

- Oczywiście. Prawda. Równie dobrze mógłbyś powiedzieć, że w tej chwili świeci słońce. Każdą kobietę usiłujesz omotać pocałunkami? A może to tylko ja byłam taka głupia, że bez zastrzeżeń wierzyłam w każde twoje słowo?

Z trudem łapała oddech.

- Dobrze... jestem głupia, lecz pewne rzeczy po­trafię jeszcze dostrzec - zaszlochała. - 1 nie chcę mieć do czynienia z egoistycznym, wyrachowanym dra­niem! Nie mam zamiaru słuchać twoich wyjaśnień!

- Nikki, próbowałem - nie ustępował Gawain, choć jego słowa trafiały w pustkę.

- Wiem, czego próbowałeś. Dość kłamstw się na­słuchałam w ciągu kilku ostatnich tygodni! Idź, napisz sam tę cholerną książkę! Od samego początku chciałeś uchodzić za eksperta, więc nie oczekuj ode mnie pomocy!

- Nikki...

Wyrwała się z jego objęć, wsiadła do samochodu i z furią trzasnęła drzwiczkami.

Gawain zastukał w szybę. Bezskutecznie. Auto ruszyło z miejsca i rozchlapując kałuże, zniknęło za zakrętem.

Los Angeles Times”

Wiadomości ze świata rozrywki:

Z najnowszych doniesień wynika, że znany prezen­ter telewizyjny, Anthony Gawain, oraz piękna seksterapeutka, Nicole Hart, stanowią zgraną parę także poza ekranem. Nie tylko zaszczycili swą obecnością występy Seinfelda, lecz ogłosili ostatnio, iż zamierzają wspólnie napisać książkę na temat, który całkiem niedawno wzbudził spore poruszenie.

Aaa... psik!

Rozciągnięta na łóżku Nicole cisnęła gazetę na podłogę i sięgnęła w kierunku stolika zarzuconego papierowymi chusteczkami. Głośno wydmuchała nos, po czym przetarła załzawione oczy. Zastanawiało ją, jak kilka chwil spędzonych na deszczu mogło zakoń­czyć się takim przeziębieniem.

Pokój przypominał pobojowisko.

Przemoczone ubrania walały się w nieładzie po podło­dze. Na krześle stało puste pudełko po pizzy, którą kupiła wieczorem w drodze do domu. Gazety, czasopisma i zwitki papierowych chusteczek zaścielały pół dywanu. Zmiętoszone poduszki zwisały smętnie z krawędzi łóżka.

Całe moje życie legło w gruzach, pomyślała dziew­czyna.

Wydarzenia minionego wieczoru jawiły się jej na kształt sennego koszmaru.

Wciąż nie mogła uwierzyć, że Mark Bates mówił prawdę.

Odrzuciła na bok kołdrę i wstała, by poszukać nowej paczki chusteczek. Przypadkiem zerknęła w lus­tro zawieszone nad niewielką toaletką. Szybko spuś­ciła wzrok i odwróciła głowę.

To nie był dzień na pytanie: „Lustereczko, powiedz przecie...”

Wyglądała okropnie.

Z całego makijażu pozostały jej jedynie dwie ciemne smugi tuszu do rzęs, rozmazane na policzkach. Blada twarz, czerwony nos i potargane włosy dopełniały reszty. Piżama, którą po omacku wyciągnęła z bieliźniarki, była zbyt obszerna i mocno wygnieciona, a para grubych wełnianych skarpet nijak nie pasowała do całości.

Kichnęła potężnie!

Z jękiem powlokła się do salonu. Nigdzie nie mogła znaleźć świeżych chusteczek. Zrezygnowana, opadła na kanapę.

Rozległ się dzwonek telefonu.

Sięgnęła po słuchawkę, potrzymała ją przez chwilę, po czym odłożyła na widełki. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, choć aparat terkotał z zadziwiającą regu­larnością.

Kto mógł dzwonić? Może Anthony? A może matka z wiadomością, że po raz czwarty wzięła ślub w kaplicy imienia Elvisa w Las Vegas? A może któraś z kocha­nych siostrzyczek?

Telefon zabrzęczał ponownie. Nicole przymknęła powieki i przyłożyła słuchawkę do ucha.

- Halo - odezwała się schrypniętym głosem.

- Gdzie się podziewałaś?

- A... to ty, Rafe. Przez cały czas byłam w domu.

- To dlaczego nie odbierałaś telefonu? Dzwoniłem już wczoraj. Mogłaś chociaż włączyć automatyczną sekretarkę.

- Włączyłam, tylko do tej pory nie miałam czasu odtworzyć nagrania - odpowiedziała. - Przeziębiłam się i... w ogóle źle się czuję.

. Pod stolikiem dostrzegła zapomnianą paczkę chus­teczek, więc wyciągnęła się na całą długość ciała, by po nią sięgnąć.

- Źle się czujesz? Poczekaj, aż przeczytasz dzisiej­szy numer „Timesa”.

- Już czytałam.

- Naprawdę? Więc spróbuj mi wyjaśnić, dlaczego nie powiedziałaś, że zamierzasz napisać książkę. Do tej pory twierdziłaś, że to Gawain będzie jedynym autorem.

- I tak jest w rzeczywistości. Nie będę pisać żadnej książki.

Głośno dmuchnęła w chusteczkę.

- Ale w gazecie...

- Nic mnie nie obchodzą wypociny dziennikarzy. Nie będę współpracować z Gawainem. Nie wymawiaj tego nazwiska, jeśli chcesz nadal należeć do grona moich przyjaciół.

- Co się z tobą dzieje, Nicole? Masz pod ręką termometr? Lepiej zmierz temperaturę, bo to, co mówisz, jest całkowicie pozbawione sensu.

- Pomyłka. Mam lekką gorączkę, lecz wyłącznie z powodu przeziębienia. Poza tym, od czasu gdy po raz pierwszy spotkałam Anthony'ego Gawaina, mam wra­żenie, że wreszcie mówię i robię coś z sensem.

Ostatnie słowa zabrzmiały nieco płaczliwie.

- Nicole, co się stało?

- Nic takiego. Anthony usiłował podstępem wyko­rzystać moją wiedzę. Ze słów Batesa wynikało, że otrzymał... to znaczy otrzymaliśmy od jednego z wyda­wnictw ofertę wspólnego napisania książki rozwijają­cej temat poruszony w programie telewizyjnym, w któ­rym występowałam. Mark był przekonany, że wiem o wszystkim. W rozmowie z Gawainem wspomniał, że najwyższy czas podpisać umowę.

- Dlatego w takim pośpiechu opuściłaś „Le Bis­tro”? Nawet nie zauważyłem, kiedy wyszłaś. Przez cały czas zastanawiałem się, co zaszło.

- Teraz już wiesz... „

- Nie rozumiem tylko, dlaczego Gawain zataił przed tobą prawdę. Chciał sam zagarnąć całą pulę? To raczej do niego niepodobne. Nie potrzebuje pieniędzy ani sławy.

- Być może nie lubi dzielić miejsca w blasku reflektorów.

- Naprawdę w to wierzysz?

- Nie wiem. W każdym razie w mojej obecności ani razu nie wspomniał o kontrakcie.

Roześmiała się, choć w jej głosie nie było ani cienia wesołości.

- Co za ironia losu! Próbował mnie oszukać, bo był przekonany, że jestem prawdziwą terapeutką. W dal­szym ciągu nie domyśla się prawdy.

- Kiedy masz zamiar powiedzieć mu o wszystkim? Powinnaś zrobić to jak najszybciej. Nicole? Nicole?

Nie odpowiadała.

- Dobrze się czujesz? Poczekaj, odwołam wieczor­ne spotkanie i resztę dnia spędzę z tobą. Po drodze kupię porządną porcję gorącego rosołu.

- Nie cierpię rosołu - burknęła dziewczyna. - Inie potrzebuję twojego towarzystwa. Wolę w samotności użalać się nad swoim losem. Nie mam ochoty śmiać się i nie chce mi się robić makijażu. Lubię być chora i nieszczęśliwa.

- Zaraz tam będę.

- Nie wpuszczę cię do domu.

- Nicole...

- Mówię poważnie. Idź sobie tam, gdzie planowa­łeś. Wracam do łóżka. Przed chwilą wzięłam tabletkę na przeziębienie i zaczynam być nieco senna. Za­dzwonię później. Obiecuję.

- Na pewno? - spytał Rafe zatroskanym tonem.

- Na pewno. Lecz przedtem chciałabym cię prosić o pewną przysługę.

- Jeśli zabiję Gawaina, trafię do więzienia, a tam nie ma pola do popisu dla projektanta kostiumów - odparł z udawaną wesołością.

Nicole zignorowała jego słowa.

- Zadzwoń do swego przyjaciela z salonu piękności i przeproś go, że nie dotrzymałam terminu wizyty. Po wyjściu z „Le Bistro” byłam tak zdenerwowana, że zupełnie o tym zapomniałam.

- Nie ma sprawy - zapewnił ją Contreras. - Prze­łożymy to na inny dzień.

- Wątpię, żeby się zgodził.

- Nic się nie przejmuj. Jak najszybciej wracaj do zdrowia.

- Postaram się. To tylko przeziębienie. Jutro już będę na nogach. Cześć. A... Rafe?

- Słucham?

- Dokąd zamierzasz zabrać Elizabeth? Mężczyzna wybuchnął śmiechem i odwiesił słu­chawkę.

Nicole potrząsnęła głową. Contreras potrafił zdo­być każdą dziewczynę w Los Angeles. Podciągnęła zwisające rękawy piżamy i poczłapała do kuchni.

Z nadzieją zajrzała do lodówki. Zimny powiew powietrza przyjemnie chłodził jej rozpalone policzki. Sięgnęła po plastikową butelkę i upiła kilka łyków wody mineralnej. Poczuła burczenie w brzuchu. Niestety, w lodówce był tylko kawałek sera owinięty w folię, dwa zeschnięte selery i niewielki słoik ogórków.

Z westchnieniem zamknęła drzwiczki.

Przycisnęła do piersi paczkę chusteczek i ciężkim krokiem powlokła się w stronę sypialni. Poprawiła poduszki, wsunęła się pod kołdrę, po czym sięgnęła po najbliżej leżące czasopismo.

Wracała moda na dłuższe spódnice...

...oraz buty na grubej podeszwie. 0,'Boże!

Zerknęła na ostatnią stronę, gdzie zwykle drukowa­no horoskopy. Wodząc palcem po literach, odnalazła swój znak i zaczęła czytać:

Twoje życie uczuciowe będzie pełne rozterek i nie­pokojów. W końcowej fazie miesiąca zaznaczy się wyraźny wpływ Jowisza, co spowoduje wzmożoną potrzebę doznań erotycznych.”

Oczywiście. Oto właściwe wyjaśnienie wszystkich niepowodzeń. Zły układ gwiazd. Dlaczego nie pomyś­lała o tym wcześniej?

Nic dziwnego, że bez zastrzeżeń wierzyła Gawainowi. Potrzebowała spełnienia, więc brała za dobrą monetę każdy jego gest i każde słowo. „Wzmożona potrzeba doznań erotycznych”. Już nic gorszego nie mogło jej się przytrafić. I to właśnie z Gawainem!

Ciekawe, jaki znak zodiaku rządził jego życiem?

Prawdopodobnie Lew: król dżungli i wszelkich stworzeń.

Aaa... psik!

Nicole pośpiesznie odłożyła czasopismo i chwyciła chusteczkę.

Anthony Gawain. Dlaczego musiała wybrać właś­nie jego? W życiu szukał wyłącznie przyjemności. Owszem, mógł się podobać wielu kobietom, ale...

Świat fantazji i marzeń wydawał się jej o wiele bezpieczniejszy. Nie było tam bólu i rozczarowań.

Dlaczego Anthony? - zastanawiała się Nicole.

Odpowiedź była dość prosta: stanowił wyzwanie.

Nie bał się otwarcie stawić czoło przeciwnościom losu. Nie nudził jak większość mężczyzn.

Dziewczyna ze wzruszeniem ramion musiała w koń­cu przyznać, że odziedziczyła po matce skłonność do przygód. Ekscytowali ją nieprzeciętni mężczyźni.

Anthony zaś zapewniał jej wystarczającą ilość „roz­rywki”.

Poczuła ból głowy od uporczywego myślenia na ten temat.

Gorąca herbata. O, właśnie... kubek gorącej her­baty z miodem byłby znakomitym remedium na wszelkie dolegliwości. Nicole przypomniała sobie o wciąż nie ukończonym scenariuszu. Gdyby zdołała rozwinąć pomysł, który przyszedł jej do głowy w „Le Bistro”, akcja zyskałaby na spoistości.

Dziesięć minut później wróciła do salonu z kub­kiem w dłoni. Spojrzała na migoczącą lampkę auto­matycznej sekretarki. Wcisnęła klawisz odtwarzania, po czym pociągnęła solidny łyk parującego napoju. Ucisk w nosie nieco zelżał i mogła swobodniej od­dychać.

Ki...

- Nicole, jesteś tam? Musimy porozmawiać. Za­dzwoń, gdy wrócisz. Będę w studiu, pod numerem 555 - 6541.

To był głos Anthony'ego. Ki....

- Nicole? Mówi Rafe. Gdzie zniknęłaś? Czy coś się stało? Czekam na telefon.

Ki...

- Nicole, nie bądź dzieckiem, podnieś słuchawkę. Chcę z tobą porozmawiać. Nicole... Wróciłaś?

Gawain mówił z coraz większą niecierpliwością. Dobrze mu tak, pomyślała dziewczyna.

Ki...

- Halo... tu Rafe. Przepraszam, lecz mój telefon był przez chwilę zajęty. Jeśli dzwoniłaś w tym czasie, spróbuj jeszcze raz. Jeśli nie, też spróbuj. Chciałbym dowiedzieć się, co zaszło. Elizabeth... albo nie. Poroz­mawiamy później.

Ki...

- Nikki, odbierz ten cholerny telefon!

Wybuchnęła głośnym śmiechem, rozlewając her­batę. Okrzyk Anthony'ego brzmiał niczym ryk roz­juszonego lwa. Pan dżungli wpadł w bezsilną wściek­łość, stwierdziła z cichą satysfakcją.

Ki...

- Nicole, mówi Wendy. Czy miałaś ostatnio ja­kąś wiadomość od mamy? Mam nadzieję, że znowu nie popełniła głupstwa. Zadzwoń do mnie jak naj­prędzej.

Nicole wyłączyła automat.

Wendy z dużą niechęcią odnosiła się do ostat­niego wybranka pani Hart. Nie miała zaufania do kowbojów, zwłaszcza tych, którzy pędzili koczow­nicze życie, wyznaczane kolejnymi startami w rodeo.

Nicole nie była w nastroju do prowadzenia roz­mowy z siostrą. Postanowiła, że zatelefonuje do niej rano. Wróciła do sypialni.

Przez godzinę pracowała nad scenariuszem. Do­brnęła niemal do końca, lecz z wolna ogarniało ją coraz większe znużenie.

Przymknęła powieki. Długopis wysunął się jej z dło­ni. Zasnęła.

Przeniosła się w świat marzeń...

Był późny wieczór. Neon migoczący w oknie sali bilardowej rzucał słaby blask na pogrążoną w mroku ulicę. Nicole zbierała rozsypane bile i układała z nich foremne trójkąty pośrodku każdego stołu. Czas zamy­kać, pomyślała.

Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Dziew­czyna odwróciła głowę, by wyprosić spóźnionego gościa, lecz słowa uwięzły jej w gardle na widok stojącego w progu mężczyzny.

Przybysz nosił wśród bilardzistów przezwisko Ice Man. Grywał rzadko, wyłącznie o wysokie stawki. Nicole nie pamiętała, by kiedykolwiek przegrał w jej obecności, choć musiał wybierać z dużego grona po­tencjalnych przeciwników. Był niczym owiany legendą rewolwerowiec: większość graczy uważała za punkt honoru wystawić na próbę jego umiejętności.

Ice Man nie brał udziału w turniejach. Wyznawał zasadę, jedna gra, jeden przeciwnik. „Zwycięzca zgar­niał wszystko.

Nikt nie znał jego przeszłości ani prywatnego życia. Był nieuchwytny jak dym snujący się z ogniska.

Krążyły plotki, iż pochodził z bogatej, arystokraty­cznej rodziny, lecz okazał się „czarną owcą” i został wydziedziczony. Niektórzy twierdzili, że poszło o ko­bietę. Starszą, wyrachowaną kobietę, która bez skru­pułów potrafiła wykorzystać jego uczucia.

Już na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie człowie­ka, któremu obce są wszelkie zasady obowiązujące w cywilizowanym świecie. Był urodzonym buntowni­kiem; z jego sylwetki emanowała siła i poczucie pewno­ści. Gładko zaczesane, długie, kruczoczarne włosy dziw­nie kontrastowały ze szlachetnymi rysami twarzy.

Z jednego ucha zwisał mu maleńki srebrny krzy­żyk.

Mężczyzna był ubrany w czarną skórzaną kurtkę, dżinsy oraz parę miękkich, wysokich butów na płaskim obcasie.

- Czym mogę służyć? - spytała dziewczyna. Słowa przechodziły jej z trudem przez ściśnięte gardło.

Przybysz zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem. W je­go zielonych oczach pojawił się błysk wyzwania.

- Przyszedłem zagrać.

Z piersi dziewczyny wyrwało się głębokie westchnie­nie.

Mężczyzna uniósł czarny błyszczący pokrowiec, skrywający kij.

- Do ostatniej bili - powiedział.

Dziewczyna głośno przełknęła ślinę. Nie potrafiła określić wysokości stawki, lecz znała umiejętności swego gościa. Był doskonałym przykładem wędrownego, zawo­dowego gracza, lubującego się w niebezpiecznych sytua­cjach z pogranicza hazardu.

Ice Man zdjął kurtkę, podwinął rękawy szarego swetra i zbliżył się do jednego ze stołów. Nie spuszczał wzroku ze stojącej nieruchomo dziewczyny. W pomiesz­czeniu panowała nienaturalna cisza.

Nagle rozległ się cichy trzask otwieranego futera­łu. Mężczyzna zręcznym ruchem połączył połówki po­krytego licznymi karbami kija. Dziewczyna słyszała, Że każde nacięcie oznaczało wygraną partię. Niezbity dowód, że Ice Man czerpał głęboką satysfakcję ze swych zwycięstw.

Starannie potarł kredą koniec kija. Zdjął drewniany trójkąt, utrzymujący w równym porządku kolorowe bile ułożone pośrodku stołu i przymierzył się do pierwszego strzału.

Każdy jego ruch zdradzał doświadczonego gracza. Bile z głuchym stukiem wpadały do otworów.

W krótkim czasie rozgrywka dobiegła końca. Gdy zniknęła ostatnia, czarna bila, mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na dziewczynę. Nicole poczuła przeszywający ją dreszcz emocji.

Ice Man oparł się o krawędź stołu.

- Wygrałem ? - spytał prowokującym tonem.

- Nie dałeś mi szansy pokazać, co potrafię - od­powiedziała, potrząsając głową.

- Nie było takiej potrzeby. Mogę grać całą noc i ani razu nie spudłować - powiedział zaczepnie.

- Nigdy nie tracisz koncentracji? Nikt cię nie spro­wokował do popełnienia błędu ?

Lekko zagryzła dolną wargę. Mężczyzna ujął w dłoń czarną bilę.

- Nikt - odparł krótko.

- W takim razie... powinniśmy nieco urozmaicić nasze spotkanie. - Dziewczyna przysiadła na brzegu stołu i zmysłowym ruchem przeciągnęła ramiona.

- Zaczynaj, kowboju - mruknęła wyzywająco.

- Jak pani sobie życzy.

Zgarnął bile na środek zielonego blatu, po czym potarł kredą koniec kija.

- Powinnaś wiedzieć, że widok pięknej kobiety za­zwyczaj przynosi mi szczęście.

Nie odpowiedziała, lecz uśmiechnęła się tajemniczo. Pierwszy strzał rozsypał bile po powierzchni stołu.

Ice Man na chwilę znieruchomiał. Zastanawiał się nad początkową zagrywką.

- Możesz się nieco przesunąć? - spytał.

- Gdzie chcesz umieścić bilę ?

- Czerwona po odbiciu o bandę do lewego dolnego otworu.

Nicole obeszła stół dookoła.

- Poczekaj chwilę - powiedziała, gdy mężczyzna zaczął przygotowywać się do strzału.

- O co chodzi ?

Lekko podciągnąwszy spódnicę, kocim ruchem ułoży­ła się na krawędzi stołu, tuż nad miejscem, gdzie miała wpaść bila.

Na czole mężczyzny pojawiły się krople potu. Dziew­czyna obrzuciła go powłóczystym spojrzeniem i delikat­nie wydęła usta.

- Pokaż, jaki naprawdę jesteś - wyszeptała.

Ice Man oparł dłoń o zielone sukno, z wyraźnym napięciem popatrzył na położenie czerwonej bili...

W chwili gdy składał się do uderzenia, zabrzmiał melodyjny głos dziewczyny:

- Mam nadzieję, że nie nosisz jakiegoś śmiesznego przydomka w rodzaju Pędziwiatr?

Bila głucho stuknęła o bandę.

Kokieteryjny uśmiech rozjaśnił twarz dziewczyny.

- Przegrałeś.

Mężczyzna powoli rozkręcił kij i schował go do futerału. Chwilę później zgarnął wszystkie bile ze sto­łu.

- Mylisz się, kochanie - oświadczył. - Właśnie od­niosłem kolejne zwycięstwo.

Powoli wspiął się na stół.

- Zaraz... zaraz... co ty właściwie robisz? Wyciągnął rękę w jej stronę.

- Znasz zasady gry? - spytał. - Więc znasz również odpowiedź.

Przyciągnął dziewczynę do siebie, rozpiął jej bluzkę i zbliżył usta do śnieżnobiałej piersi...

Gdzieś z dala dobiegał natarczywy dźwięk dzwonka u drzwi.

ROZDZIAŁ 10

Nicole budziła się z trudem. Powoli otworzyła oczy i rozprostowała ramiona. Dzwonek zadźwięczał po­nownie. Nicole usiłowała spędzić z powiek resztki snu, a jednocześnie zaczęła się zastanawiać, kto chciałby jej złożyć wizytę w środku nocy. Dopiero po chwili zauważyła, że przez niedokładnie zaciągnięte zasłony wpadają promienie słońca.

Był już jasny dzień. Na podłodze sypialni leżały rozsypane fragmenty scenariusza. Dziewczyna zro­zumiała, że sen zmożył ją w trakcie pracy.

Kolejny raz rozległ się natarczywy terkot dzwonka.

To na pewno Rafe, pomyślała Nicole. Z dużą porcją gorącego rosołu.

Odrzuciła na bok kołdrę, podniosła się z łóżka i spojrzała w lustro. Nadal wyglądała szkaradnie, choć przeziębienie zaczęło ustępować. Przesunęła palcami po zmierzwionych włosach. Tu potrzeba czegoś więcej niż rosołu, uznała.

Zauważyła, że podczas snu zgubiła jedną z ciepłych skarpetek, więc ponownie zanurkowała w pościel w po­szukiwaniu zguby. Po chwili wynurzyła się z triumfalną miną. Naciągnęła skarpetkę, głośno ziewnęła i przetarła oczy. Jak przez mgłę powróciły do niej sceny z sennego marzenia.

Uporczywy dźwięk dzwonka przywołał ją do rze­czywistości.

Do diabła z tobą, Rafe, pomyślała. Nie dość, że mnie obudziłeś w najlepszym momencie...

Uśmiechnęła się na to wspomnienie.

Dzwonek nie przestawał terkotać.

- Dobrze, już dobrze. Nie zgub spodni - mruk­nęła. - Chyba że chcesz się popisać - dodała ze stłu­mionym chichotem. Podeszła do drzwi i przekręciła klucz w zamku.

- Mówiłam ci przecież, że nie lubię... To nie był Rafe.

To był wysoki mężczyzna o ciemnych włosach. Ten, który ją upokorzył.

Senna fantazja zamieniła się w koszmar. Nicole pośpiesznie zamknęła drzwi.

- Pozwól mi wejść, Nikki.

- Odejdź.

- Nikki...

- Odejdź - powtórzyła. Nie oglądając się za siebie, wróciła do sypialni.

Rozległ się ostry dźwięk dzwonka. Nicole usiadła na łóżku i zakryła uszy dłońmi. Dlaczego Gawain nie chciał zostawić jej w spokoju? Dlaczego dopuściła, by zobaczył ją w takim stanie? „

Dzwonek wciąż brzęczał.

Dziewczyna wpełzła pod kołdrę, a gdy to nie pomogło, wsunęła głowę pod poduszkę. Miała żal do całego świata.

Podziałało.

Zapadła cisza.

Nicole poczuła nagłe rozczarowanie. Wbrew oczywi­stym faktom wierzyła, że o prawdziwej wartości kobiety może decydować coś więcej niż uroda. Złudne nadzieje.

Gawainowi wystarczył jeden rzut oka na jej zaczer­wienioną twarz i zmierzwione włosy. Odszedł w po­szukiwaniu innej dziewczyny.

Śmieszna historia, pomyślała, lecz mimo wysiłków nie potrafiła zmusić się do uśmiechu.

W pewnej chwili wydawało jej się, że słyszy jakiś dźwięk dochodzący z przyległego pokoju. Zaczęła nasłuchiwać. Czy to tylko gra rozgorączkowanej wy­obraźni?

Nic. W mieszkaniu panowała głęboka cisza.

Nicole miała zamiar wysunąć głowę spod kołdry, gdy ponownie usłyszała ciche stąpanie.

Ktoś zbliżał się do drzwi sypialni.

O, nie!

Nicole przypomniała sobie z nagłym przerażeniem, że, co prawda, zamknęła drzwi wejściowe, lecz zapom­niała przekręcić klucza. Anthony bez trudu dostał się do środka.

Gorączkowo zastanawiała się, gdzie się ukryć! Po chwili przypomniała sobie, że już się schowała.

- Nikki?

Wstrzymała oddech. Miała cichą nadzieję, że Gawain odejdzie, jeśli nie otrzyma odpowiedzi. Serce waliło jej niczym młotem. Ciszej! Ciszej...

Kroki ucichły. Mężczyzna zatrzymał się pod drzwiami sypialni.

- Nikki?

Mocno zacisnęła powieki. Anthony nasłuchiwał przez chwilę.

Nicole zaczęło kręcić w nosie. Zakryła twarz dłoń­mi. Nie pomogło. Aaa... psik! Rozległ się głośny śmiech Gawaina.

- Znalazłem cię. Możesz już opuścić kryjówkę - powiedział.

- Odejdź.

- Nigdzie nie pójdę, Nikki. Mamy kilka spraw do omówienia.

- Nie będę z tobą rozmawiać - odpowiedziała z dziecinnym uporem.

- Dobrze, więc tylko słuchaj - cierpliwie mówił Anthony. - Chciałbym ci coś wyjaśnić. Wczoraj ucie­kłaś tak szybko, że nie dałaś mi na to najmniejszej szansy.

Nikki zastanawiała się przez chwilę. Doszła do wniosku, że jeśli zostanie pod kołdrą, Gawain nie będzie miał okazji jej oglądać. Kiedy się wygada, może pójdzie. Przecież jego słowa i tak niczego nie zmienią.

- Dobrze. Słucham - odparła. Gruba warstwa po­ścieli tłumiła jej głos.

- Co powiedziałaś?

- Że będę słuchać. Zaczynaj!

- Nikki, nie rozumiem, co do mnie mówisz. Musisz wysunąć głowę spod kołdry.

- Nie.

- Nikki, czekam. Przestań zachowywać się jak smarkula. Nie wyjdę stąd, póki nie usiądziesz' na łóżku i nie wysłuchasz w spokoju tego, co mam do powiedzenia.

Poczuła ukłucie wstydu. Zdawała sobie sprawę, że swoim postępowaniem naraża się na śmieszność. Mi­mo to trwała w zaciętym uporze.

- Nikki, jesteś przecież dorosłą kobietą. Nie powin­naś udawać rozkapryszonej panienki.

Odrzuciła kołdrę.

- Nie udaję.

- Co się z tobą dzieje? - spytał mężczyzna. Ob­rzucił dziewczynę uważnym spojrzeniem.

- Przeziębiłaś się - stwierdził. - Prawdopodobnie masz gorączkę. Mogę uznać to za wystarczające wyjaśnienie twojego zachowania.

- Ja... aaa... psik!

- Po prostu jesteś chora. Wczorajszego wieczoru zbyt długo stałaś na deszczu.

- Ja... - pociągnęła nosem. - Nic mi nie jest. Sięgnęła po chusteczkę.

- Idź sobie. - Machnęła dłonią w jego stronę. - Je­śli masz coś do powiedzenia, to powiedz, a potem daj mi święty spokój.

- Nie mogę zostawić cię w tym stanie. Potrzebujesz opieki.

- Zbytnia troskliwość - odpowiedziała. - Nie jes­tem dzieckiem.

Głośno wydmuchała nos.

- Być może. Lecz jesteś chora.

- To tylko chwilowe niedomaganie.

- Myślę, że najpierw powinniśmy się nieco zająć wyglądem pokoju. Usiądź na krześle, zmienię pościel. To na pewno poprawi ci samopoczucie.

- Dlaczego od razu nie zaproponujesz mi gorącej kąpieli? - warknęła ostro, lecz w tej samej chwili pożałowała swych słów, gdyż Gawain z powagą skinął głową.

- Jeśli sobie życzysz...

W głosie mężczyzny pojawił się uwodzicielski ton. Nicole powróciła myślami do sennych marzeń. Po­czuła, że rumieniec z wolna wypełza jej na policzki, lecz nie spuściła wzroku.

- Koniec z mazgajstwem - oświadczył Anthony. - Wyskakuj z łóżka.

Zsunęła się po drugiej stronie i przycupnęła na krześle.

Gawain zdjął pościel, po czym zniknął w przedpo­koju. Rozległ się stuk odsuwanych drzwi szafy. Po chwili do uszu dziewczyny dobiegł odgłos cichej roz­mowy telefonicznej. Nicole wytężyła słuch, lecz nie mogła rozróżnić poszczególnych wyrazów.

Dokąd mógł dzwonić Anthony? Przypuszczalnie do swojej kochanki, by zawiadomić ją, że z ważnych i niespodziewanych powodów musi przełożyć godzinę spotkania. Albo do Batesa, by ustalić datę wizyty w klubie „Miss Olivia's”. Albo - co było najbardziej prawdopodobne - miał się po prostu spotkać z jedną z dziewcząt pracujących we wspomnianym „przybyt­ku kultury”. W każdym razie, nie miało to nic wspólnego z osobą Nicole.

I bardzo dobrze.

Gawain wrócił do sypialni, dźwigając świeżą po­ściel. Wprawnymi ruchami posłał łóżko, czym wzbu­dził niemały podziw Nicole, która nie podejrzewała, że ktoś wychowany w domu wypełnionym służbą mógłby posiąść znajomość tak prozaicznych czyn­ności. Gdy skończył, natychmiast wsunęła się pod kołdrę.

- Możesz już iść - powiedziała nadąsanym tonem.

- Najpierw opowiem ci bajkę na dobranoc.

- W niczym nie przypominasz Charlesa Perraulta - odparła. Raczej któregoś z braci Grimm, dodała w myślach. Lub bohatera ich ponurych opowiastek.

- Był raz młody chłopiec, który z całego serca kochał swą matkę - zaczął.

- Masz zamiar mi streścić którąś z tragedii Szek­spira?

- Bądź cicho i słuchaj.

Wsparła głowę na poduszce, po czym przybrała wyczekującą minę. Kątem oka uważnie obserwowała Anthony'ego.

Prezentował się wspaniale.

Był ubrany w czarno - zielony dres, używany głównie przez amatorów joggingu, choć nie noszący śladów potu, jakie zwykle występują po długim biegu. Kolor stroju znakomicie harmonizował z ciemnymi włosami i szmaragdowymi oczami.

Nicole z przerażeniem pomyślała o własnym wy­glądzie. Przypominała Amazonkę, która przed chwilą zakończyła pięciorundowy pojedynek z bengalskim tygrysem... i zeszła pokonana z placu boju.

Anthony odwrócił się tyłem i zaczął mówić cichym spokojnym głosem, niemal szeptem:

- Źle mnie oceniłaś. Jedynym moim prawdziwym przewinieniem jest to, że zbyt długo zwlekałem. Powi­nienem od razu powiedzieć ci o kontrakcie i o propozy­cji współpracy. Chcę być wobec ciebie zupełnie szcze­ry. Aby to udowodnić, zdradzę ci pewien sekret, o którym nigdy nikomu nie mówiłem.

Dlaczego nie patrzył jej w oczy? Czy miało to jakiś związek z ciążącą na nim tajemnicą? Nicole poczuła, że jej gniew zaczyna pomału gasnąć, ustępując miejsca zaciekawieniu.

- Gdy miałem dziewięć lat - ciągnął Anthony - przypadkowo usłyszałem rozmowę, którą moja mat­ka prowadziła ze swym długoletnim kochankiem.

Roześmiał się gorzko.

- Jest wiele prawdy w powiedzeniu, że podsłuchi­wanie nie popłaca. Czasem lepiej jest żyć w błogiej nieświadomości.

Westchnął głęboko i mówił dalej:

- Od razu przejdę do sedna sprawy. Owego pamięt­nego dnia dowiedziałem się, że w rzeczywistości nie należę do rodziny Gawainów.

- Zostałeś adoptowany? - spytała Nicole.

- Nie. Jestem bękartem. A moja matka okazała się zwykłą dziwką.

W słowach mężczyzny dźwięczała nuta z trudem powstrzymywanego bólu i rozgoryczenia.

- Miała kochanka i zapomniała poinformować męża, iż dziedzic rodu nie jest jego synem.

- Anthony ja... to znaczy... tak mi przykro. Mu­siałeś...

- Owszem. - Zwrócił twarz w jej stronę. - Lecz dzięki temu zdołałem się wiele nauczyć. Zrozumia­łem, jak podła i podstępna może być każda kobieta. Zanim poznałem ciebie, byłem święcie przekonany, że mężczyźni są wciąż oszukiwani, wykorzystywani i poniżani. Porzuciłem wszelką nadzieję, iż kiedyś spotkam kobietę, którą mógłbym obdarzyć pełnym zaufaniem.

Chrząknął z zakłopotaniem.

- Podczas naszego pierwszego spotkania odnios­łem wrażenie, że jesteś inna. Później zacząłem podej­rzewać, że udajesz, że w gruncie rzeczy niczym nie różnisz się od kobiet, które znałem dotychczas, że masz dość sprytu, by zamaskować swoje prawdziwe ob­licze...

Umilkł. Po chwili podjął przerwany wątek.

- Gdy zaproponowano, byśmy wspólnie przystą­pili do pracy nad książką, nie wiedziałem, co robić. Wahałem się. W końcu postanowiłem czekać. Chcia­łem zyskać dość czasu, by móc poznać cię bliżej. Bałem się, że wykorzystasz moją miłość dla zrobie­nia kariery... lecz w głębi serca pragnąłem cię tylko dla siebie.

Nicole nie wierzyła własnym uszom.

Anthony Gawain okazał się czułym i wrażliwym mężczyzną. Ufał jej. Nie zawahał się odkryć sekretów własnego dzieciństwa.

- Do czego zmierzasz? - spytała lekko drżącym głosem.

- Zgodzisz się napisać ze mną tę książkę? Nikki, od samego początku chciałem zaproponować ci współ­pracę.

Pochylił się i zaczął zbierać gazety oraz czasopisma zaśmiecające podłogę sypialni. Po chwili ponownie usiadł na łóżku obok dziewczyny.

- Powiedz, że się zgadzasz.

Nicole zdawała sobie sprawę, że nadeszła właściwa chwila, by wyrazić mu całą prawdę, a mimo to nie potrafiła zmusić się do szczerości.

- Dobrze - wyszeptała.

W głębi duszy czuła, że popełnia ogromny błąd, za który przyjdzie jej wkrótce zapłacić. Jednak nie po­trafiła jednym zdaniem przekreślić nadziei na kilka ulotnych chwil szczęścia.

Kiedyś przyzna się do wszystkiego.

Lecz jeszcze nie teraz.

Gawain uśmiechnął się. Złożył delikatny pocałunek na dłoni dziewczyny.

- Czas na kąpiel - powiedział z filuternym błys­kiem w oku.

Nicole cofnęła rękę i energicznie potrząsnęła głową.

- Nie będzie kąpieli. Anthony dotknął jej czoła.

- Wciąż masz podwyższoną temperaturę. Pójdę napuścić wody.

- Spróbuj, a ucieknę.

- Wprost w moje ramiona?

Był niemożliwy. Nie dawał jej najmniejszych szans na obronę.

Co prawda, nie miała zbytniej ochoty się bronić. Zwłaszcza gdy przypomniała sobie ostatnią scenę snu...

- Dobrze - powiedziała z cichym śmiechem. - Wygrałeś. Zajmij się kąpielą.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Najwyraźniej nie był przygotowany na tak szybką kapitulację. Wyciągnął dłoń i lekko trącił nos dziewczyny.

- Powiedz mi, Nikki, zawsze jesteś taka grzeczna? Chwyciła go za rękę, przytrzymała i delikatnie ugryzła w palec.

- Zawsze - powiedziała przez zęby, przeciągając głoski.

- To dobrze - westchnął. - Bo już się spodziewa­łem, że nie dasz się namówić na wejście do wanny.

- Zbyt łatwo rezygnujesz - roześmiała się. - Myś­lałam, że jesteś twardszy.

- Nie chciałem cię spłoszyć. Odrzucił na bok kołdrę.

- Co ty robisz? - zawołała z przestrachem Nicole.

- Zabieram panią do łazienki, panno Hart - od­powiedział.

Uniósł ją z łóżka.

- Wrzeszcz, ile chcesz. Pouczyłem służbę, że ma być głucha na twoje wołania.

Nicole zaczęła okładać go pięściami po plecach.

- Puść mnie, brutalu! Natychmiast spełnił jej prośbę.

- Mogę przynajmniej popatrzeć? - spytał z błys­kiem w oku.

- Nie.

- Nie?

Dziewczyna ze stanowczą miną pokręciła głową.

- Nie? - Anthony zniżył głos do uwodzicielskiego szeptu, lecz zaraz wykrzywił twarz w kwaśnym uśmie­chu. - W takim razie... nie opłaca się być dżentel­menem.

Chwycił ją ponownie.

- Dobrze! Już dobrze - zachichotała. - Zgadzam się. Możesz mi trochę pomóc.

- Znakomicie!

- Anthony...

- Hm?... - mruknął, delikatnie pieszcząc ustami jej szyję.

- Żartowałam.

- Nieprawda.

- Prawda.

- Grasz nie fair.

- Mówiłam ci, że powinieneś zbadać sobie ciś­nienie.

- Nikki...

- Słucham?

- Zbadałem.

- Nieprawda.

- Prawda.

Przysiadł na brzegu staroświeckiej, ogromnej wan­ny, bez wątpienia pamiętającej złoty wiek Hollywood, po czym sięgnął w stronę porcelanowych kurków. Buchnęły kłęby pary.

Nicole zdjęła z półki flakon z płynem do kąpieli. Powietrze wypełniła woń świeżych owoców. Strumień wody bijący z kranu w mgnieniu oka zmieniał zielony płyn w gęstą warstwę śnieżnobiałej piany.

Gdy dziewczyna odwróciła głowę, napotkała pa­lące spojrzenie Anthony'ego. Zarumieniła się aż po koniuszki uszu, tym bardziej iż z bolesną świadomoś­cią zdawała sobie sprawę ze swego opłakanego wy­glądu.

- Możesz już iść - powiedziała. Bezskutecznie próbowała uwolnić się z jego objęć. Przestrzeń ograniczona jasnymi ścianami zdawała się maleć. We wnętrzu łazienki panował przesycony wilgocią upał, niczym w cieplarni.

A Nicole drżała.

Nie obawiała się, że ktoś może ich zobaczyć. Bała się własnej słabości.

Bała się, że może obnażyć coś więcej niż ciało.

- Nigdzie nie pójdę, Nikki - powiedział Anthony. - Jestem tutaj, by ci pomóc.

W jego obecności odczuwała dziwną lekkość. Nigdy w życiu nie czuła się tak dobrze.

Po chwili przyszło opamiętanie. A co później? - spytała samą siebie. Gawain był jak narkotyk, z początku dawał poczucie spełnienia, lecz jednocześ­nie powodował głębokie uzależnienie.

Namiętność wzięła górę nad rozsądkiem.

Pierwszy pocałunek przełamał ostatnią barierę oporu. Nicole z cichym westchnieniem wplotła palce w ciemną grzywę włosów Anthony'ego i wyprężyła całe ciało.

Gawain pomógł jej zdjąć górną część pidżamy. Przywarł ustami do nagiej skóry dziewczyny. Nicole poczuła przenikliwy dreszcz podniecenia.

Zaszlochała.

Anthony z uśmiechem podniósł głowę. Położył dłoń na piersi Nicole i powiedział:

- Spójrz, jak doskonale pasuje. Jesteś dla mnie stworzona.

Dziewczyna kątem oka zerknęła na jego opalone ramię, kontrastujące z jej białym ciałem. Zadrżała mocniej i spłonęła rumieńcem.

Anthony parsknął śmiechem.

- Nie mogę uwierzyć, że wciąż to robisz.

- Woda stygnie - odparła z zakłopotaniem.

- W takim razie, musimy coś na to poradzić. Delikatnie ugryzł ją w ramię, po czym zanurzył w wannie jeden z małych ręczników.

- Teraz mocno zaciśnij powieki - powiedział. Nicole bez sprzeciwu spełniła jego prośbę. Poczuła smak pocałunku na swoich ustach.

Chwilę później, po jej policzkach poczęły spływać ciepłe strumyki. Anthony starannie umył twarz dziew­czyny, później zajął się szyją, ramionami... Wykręcił ręcznik, po czym namydlił go ponownie i...

Nicole poczuła błogi dotyk na swoich piersiach. Głęboko wciągnęła powietrze i wydała stłumiony pomruk. Nie mogła otworzyć oczu, ponieważ całą twarz miała pokrytą pianą. Niewidoczne palce pieściły jej ciało. Miała wrażenie, że powrócił rozkoszny sen, wypełniony pięknymi, lecz niebezpiecznymi ma­rzeniami.

- Masz śliczne stopy - usłyszała głos Gawaina. Mężczyzna zdjął jej skarpetki, po czym rozsupłał tasiemkę wiążącą spodnie od pidżamy.

- Zaraz... - zachłysnęła się Nicole, lecz było już za późno na protesty. Spodnie zsunęły się na wyłożoną kafelkami posadzkę. Nagie ciało dziewczyny owionął ciepły powiew przesyconego parą powietrza.

Chciała przesunąć się w bok, lecz w tej samej chwili usłyszała plusk wody.

- Stój spokojnie - powiedział Anthony.

Ku własnemu zaskoczeniu, była mu całkowicie powolna. To zły omen, pomyślała.

Anthony pocałował ją w kark. Spokojnymi, zdecy­dowanymi ruchami umył jej całe plecy. Gdy skończył, wrzucił ręcznik do wody.

- Podaj mi rękę - powiedział. Nicole pokręciła głową.

- Potrafię sama wejść do wanny - stwierdziła sta­nowczo.

- Nie przeczę, lecz chodzi mi o coś zupełnie innego. Podaj mi rękę.

Drugim ręcznikiem wytarł jej twarz z mydła? Nicole zamrugała powiekami, po czym otworzyła szeroko oczy.

- Postępujesz nie fair - powiedziała na widok Ga­waina. - Powinieneś też zdjąć bluzę.

Anthony bez chwili namysłu ściągnął bluzę przez głowę i rzucił na podłogę.

- Masz jeszcze jakieś życzenie? - spytał znaczącym tonem.

Potrząsnęła głową.

- Więc podaj mi rękę i stań tutaj. - Wyciągnął z kąta niski taboret.

- Co takiego?

- Nie zadawaj pytań, lecz zrób, co mówię. Nicole zastanawiała się przez chwilę, po czym z rezygnacją wzruszyła ramionami i weszła na stołek. Anthony zaczął myć jej nogi. Zamknęła oczy i cał­kowicie poddała się jego pieszczotom. Czuła dotyk męskich rąk na swych biodrach, udach, pośladkach... Zadygotała.

- Możesz zejść - powiedział mężczyzna. - Usiądź na skraju wanny... Poczekaj, podłożę ci ręcznik, żebyś się nie zsunęła.

Z zaciśniętymi powiekami cierpliwie czekała, aż Gawain skończy przygotowania i przystąpi do spłuki­wania mydlin. Zamiast tego posłyszała szelest odzieży.

Domyśliła się, że Anthony zdjął spodnie od dresu... że jest nagi.

Chciała go zobaczyć, ale...

...ale nie potrafiła otworzyć oczu.

Bała się.

Była potwornym tchórzem.

Ledwo mogła oddychać z przerażenia. Nagle po­czuła palce Gawaina na swoich kolanach. Mężczyzna przyklęknął, wsunął twarz między jej uda... Przyjęła go z cichym westchnieniem zadowolenia.

Poczuła, że zalewają fala rozkoszy. Wstyd, strach i zakłopotanie zniknęły bez śladu. Całym ciałem pragnęła pieszczot. Pragnęła dotyku męskich rąk, ust, języka...

- Przysuń się do mnie, kochanie - chrapliwym głosem odezwał się Anthony. Wcisnął dłonie pod pośladki dziewczyny.

- Tak! - zawołała Nicole, nie panując dłużej nad miotającymi nią uczuciami. Wygięła się niczym kotka, by chwilę później zasypać ramiona mężczyzny eksta­tycznymi pocałunkami. Wplotła palce w jego ciemne włosy i krzyczała, wciąż krzyczała...

Upłynęło kilka minut, nim zaczęła się uspokajać. Odetchnęła głęboko i otworzyła oczy. W jej zachowa­niu nie było nic z dawnej bojaźliwości. Czuła się wprost wspaniale. Lekko zagryzając dolną wargę, spojrzała na swego partnera.

Na śniadej twarzy Anthony'ego pojawił się szeroki uśmiech. Mężczyzna łobuzersko mrugnął.

- Byłem przekonany, że kąpiel ci pomoże - powie­dział.

- Jesteś podstępnym i zadufanym w sobie draniem - odparła z czułością, która przeczyła jej słowom.

Z cichym westchnieniem wsparła głowę o chłodną, pokrytą różowymi kafelkami ścianę. Była kompletnie wyczerpana.

Anthony wyprostował swą muskularną sylwetkę. Nicole nie potrafiła oderwać wzroku od jego wąskich bioder.

- Czy masz?... - Nie dokończył pytania, lecz Nikki i tak wiedziała, o co chodzi. Była mu wdzięczna, że myślał o jej bezpieczeństwie.

Pokręciła głową.

- Jadąc do ciebie, całkiem niedaleko widziałem supermarket. Skończ się kąpać, a ja zrobię niewielkie zakupy. Zaraz wrócę.

- Skąd masz pewność, że sklep nie jest zamknięty?

- spytała.

Przybrał minę niewiniątka.

- Dzwoniłem jakiś czas temu - przyznał.

Gdy wyszedł, Nicole wsunęła się do wanny. Zgar­nęła naręcze piany, dmuchnęła w nią i przez chwi­lę obserwowała, jak w powietrzu wirują błyszczące bańki.

- Jesteś podstępnym draniem, Anthony - powtó­rzyła z westchnieniem.

A potem się uśmiechnęła.

Anthony zerknął na zegar wmontowany w tablicę rozdzielczą dżipa. Droga do sklepu zajęła mu zaledwie dwadzieścia minut, lecz później miał sporo kłopotów ze znalezieniem miejsca do zaparkowania.

Westchnął ciężko po wejściu do supermarketu. Do jedynej czynnej kasy stała długa kolejka klientów, ściskających pokaźne koszyki pełne zakupów. Prawo Murphy'ego działało nieubłaganie.

Niektórzy z czekających głośno narzekali na złą organizację i brak personelu. Anthony zachowywał kamienny spokój, choć przychodziło mu to z dużym trudem. W środku dosłownie kipiał z niecierpliwości.

W końcu ponownie znalazł się na parkingu. Staran­nie umieścił swój łup na fotelu. Wypchana torba świadczyła, że nie żałował pieniędzy. Zrobił większe zakupy, gdyż przed wyjściem z domu Nicole zdążył zajrzeć do lodówki. To, co tam zobaczył, nie przed­stawiało się zbyt zachęcająco.

Poczuł głód. Zdjął jedną rękę z kierownicy, po­szperał wśród pakunków, aż znalazł okazałą, owiniętą w folię kanapkę. Gdy uporał się z jedzeniem, spraw­dził, czy zapracowana kasjerka nie przeoczyła przy pakowaniu niewielkiego tekturowego pudełeczka. By­ło na swoim miejscu.

Westchnął z ulgą i skręcił w lewo, w boczną ulicę prowadzącą do domu Nicole. Uśmiechnął się do siebie. Dobrze, że w ostatniej chwili pomyślał, aby do zakupów dorzucić jeszcze jeden pakunek.

Ogromną torbę „M&M's”.

Dobrze pamiętał, że jest to jedyna czekolada, która rozpuszcza się w ustach, nie w dłoni, chociaż... Dalsze myśli wolał zachować dla siebie.

Podekscytowany, niczym nastolatek na pierwszej randce, wpadł do domu Nicole.

- Już wróciłem! - zawołał triumfalnie, naśladu­jąc ruchy i ton głosu popularnego gwiazdora filmo­wego. Wszedł do kuchni, postawił torbę na stole, po czym zaczął wypełniać lodówkę. Szybko zrzucił dres i pobiegł do łazienki. Spieszno mu było do wspólnej kąpieli.

Z zaskoczeniem spojrzał na pustą wannę. Przez chwilę miał głupie uczucie, że znalazł się w niewłaś­ciwym miejscu o niewłaściwej porze.

- Nikki? - odezwał się głośno. W domu panowała głucha cisza.

Salon był pusty. Anthony ruszył w kierunku sypia­lni. Trudno, pomyślał. Trzeba dokonać niewielkiej korekty planów. Szybki prysznic, a potem...

Uchylił drzwi.

- Nikki, ja...

Zobaczył leżącą w łóżku Nicole. Jej długie, wciąż mokre włosy w nieładzie wiły się na poduszce.

Gawain podszedł bliżej. Pod kołdrą wyraźnie ryso­wał się kształt nagiego ciała.

Dziewczyna spała. Bez wątpienia była zmęczona zbyt dużą ilością wrażeń.

Anthony z rezygnacją wzruszył ramionami. Tak, przyda mi się szybki prysznic, pomyślał.

Z zimnej wody.

Był dojrzałym mężczyzną i doskonale zdawał sobie sprawę, że długie wyczekiwanie zaostrza apetyt. Myś­lami był już przy śniadaniu.

Kolumbijska kawa, francuskie pieczywo, szwedzki masaż, francuskie pocałunki...

ROZDZIAŁ 11

Zapach świeżego pieczywa oraz delikatny aromat kawy obudziły Nicole. Ziewnęła szeroko i przeciągnęła się. Nagle spostrzegła, że jest całkiem naga. Co się stało z jej pidżamą?

Przetarła dłonią twarz, by spędzić resztki snu, po czym otworzyła szeroko oczy. We włączonym telewizorze migotały jakieś postacie, a tuż przy jej łóżku stał półnagi, owinięty jedynie kuchennym fartuszkiem... Anthony Gawain. W dłoniach trzymał tacę ze śniadaniem.

Nicole zacisnęła powieki. Jeszcze się nie obudziłam, uznała.

W głowie kłębiło jej się od natłoku myśli. Kiedy otwo­rzę oczy, wszystko zniknie. Śniadanie, taca, Anthony. Na ekranie telewizora pojawi się obraz kontrolny.

- Nikki, jedzenie stygnie, a ja... - Gawain zdjął fartuszek - staję się coraz bardziej gorący.

To nie był sen.

- Och! „

Nicole nie potrafiła wykrztusić ani jednego słowa.

- Lepiej się czujesz? - spytał mężczyzna. Posmaro­wał kawałek bułki grubą warstwą syropu klonowego, po czym podał go dziewczynie.

Jadła powoli, starannie przeżuwając każdy kęs. Przypomniała sobie wydarzenia minionego wieczoru. Anthony skradł jej serce, odebrał wolę.

Gawain przeczesał palcami włosy i spojrzał z niepo­kojem na dziewczynę.

Nicole z zamyśloną miną oblizała usta. Nie widzą­cymi oczyma wpatrywała się w przestrzeń.

- Podoba ci się ten widok?

Anthony rzucił się na łóżko i podparł rękami brodę. Nicole drgnęła.

- Słucham? - spytała.

- Potrzebuję małej, całkowicie prywatnej terapii - oświadczył Gawain.

Otoczyła go ramieniem, przyciągnęła do siebie, po czym pieszczotliwie przesunęła dłonią po płaskim, dobrze umięśnionym brzuchu.

- To miałeś na myśli? - spytała z uśmiechem.

- Hm... Jako przystawkę przed głównym daniem - odparł.

- Rozumiem. - Pochyliła się i musnęła go ustami. Zareagował natychmiast. Jęknął z rozkoszy, chwycił ją za rękę i mocno ścisnął. Oczy zaszły mu mgłą po­żądania.

- Chciałbym spłonąć wewnątrz ciebie - wyszeptał drżącym głosem.

- Dobrze. - odpowiedziała Nicole. Czuł na swej skórze jej gorący oddech. - Chcę cię... teraz.

Energicznym ruchem przewróciła go na plecy.

- Zaczekaj - zaprotestował. Próbował wesprzeć się na łokciach.

- Ani słowa - odpowiedziała stanowczo. - Robię się niebezpieczna, jeśli tuż po obudzeniu ktoś próbuje stawiać mi warunki.

Poruszyła biodrami, przyjmując go w głąb swego ciała.

Anthony opadł na łóżko.

- Nie mam zamiaru stawiać żadnych warunków - wydyszał.

Położył dłonie na jej piersiach. Nicole poruszała się coraz szybciej. Anthony zamknął oczy. Czuł wszech­ogarniającą falę ekstazy.

- Nikki! - zawołał na całe gardło. Jego krzyk zmie­szał się z westchnieniem dziewczyny.

Gdy opadł szczyt uniesienia, przez chwilę leżeli w milczeniu, niezdolni do jakiegokolwiek ruchu.

Na ekranie telewizora pojawił się fragment filmu „The Bodyguard”. Whitney Houston śpiewała: „I Will Always Love You”.

Trudno o lepsze zakończenie, pomyślała Nicole. W końcu jesteśmy przecież w Hollywood.

Bez zbytniego pośpiechu osunęła się na pościel.

- Jestem głodna - oświadczyła.

- Nabrałaś apetytu? - z kpiącym uśmiechem zapy­tał Anthony.

Dziewczyna skinęła głową. Przesunęła palcem po spoconym torsie mężczyzny.

- Szybko się męczysz - zauważyła. - Sportowcy powinni mieć więcej wigoru. Nosisz dres tylko na pokaz?

Puścił jej pytanie mimo uszu.

- Bez sprzeciwu spełniłem twoje żądania, więc w zamian możesz mnie nakarmić - powiedział.

- Nakarmić?

- Owszem. Ja gotować, ty karmić.

- Zabawne. - Ruchem dłoni przesłała mu pocału­nek. - Zawsze uważałam, że gotowanie jest domeną kobiet. Przed chwilą doprowadziłam cię niemal do wrzenia.

Anthony wyciągnął rękę w stronę tacy stojącej na nocnym stoliku.

- W takim razie uznajmy to za remis i spróbujmy coś przekąsić.

Wręczył jej widelec.

Nim zdążyli dopić kawę, w telewizji ukazała się twarz znanego prezentera i gospodarza popularnego programu talk show, Lettennana. Nicole zrolowała poduszki, Anthony otoczył ją ramieniem. Siedzieli przytuleni, wpatrzeni w ekran.

Gościem Lettennana była Chelsea Stone, piosen­karka rock and rollowa. Powróciła na estradę po sześciomiesięcznej przerwie, spowodowanej operacją krtani. Przedstawiła publiczności swój najnowszy utwór.

- Oto prawdziwa kobieta lat dziewięćdziesiątych - odezwał się Anthony. - Potrafi wywalczyć sobie miejsce w panteonie gwiazd rocka i nie bierze jeńców.

Nicole skinęła głową.

- To prawda - powiedziała. - Podziwiam ją, że z taką konsekwencją potrafi dążyć do wyznaczonego celu.

- A mówiąc o kobietach - wtrącił Gawain. - Chy­ba powinniśmy wspomnieć o książce, którą mamy zamiar razem napisać.

Razem napisać. Nadeszła godzina szczerości. An­thony wciąż był przekonany, że ma do czynienia z do­świadczoną terapeutką.

Nicole zebrała się na odwagę. Powie... wszystko powie. Chciała zyskać choć kilkanaście minut. Za­trzymać szczęście jeszcze przez chwilę.

W głębi serca żywiła kruchą nadzieję, że Anthony zrozumie pobudki jej działania. Gdy dowie się o zwąt­pieniu, wstydzie, lęku przed samotnością... Być może będzie umiał jej wybaczyć.

Program Lettermana dobiegł końca, lecz Nicole i Anthony nawet tego nie zauważyli. Byli całkowicie pochłonięci dyskusją o książce. Przeskakiwali z tematu na temat, aż Nicole zdecydowała się przejść do sedna sprawy.

- Boli mnie świadomość, że niektórzy mężczyźni nie rozumieją motywów naszego działania - powie­działa. - Są takie sytuacje, gdy kobiety nie mogą zdobyć się na szczerość. Przynajmniej nie od razu.

- Oczywiście - odparł kwaśno Gawain. - Niezłe wytłumaczenie. Na pewno są z tego zadowolone.

- Nie wszystkie - zaprotestowała Nicole. - Podej­rzewam, że większość z nas traktuje to jako zło konieczne. Co więcej, główna część winy spada na mężczyzn.

- Słucham?!

- Kobiety muszą ukrywać swe prawdziwe marze­nia i potrzeby, są jednak na tyle sprytne, by, nie wzbudzając większych podejrzeń, uparcie dążyć do celu. W tym właśnie tkwi sedno sprawy. Mężczyźni mają wyraźną przewagę ekonomiczną i nie wahają się jej wykorzystywać w życiu codziennym. Co pozostaje kobietom? Podstęp.

- Naprawdę?

- Naprawdę. Słyszałeś kiedyś o zasadzie „złotego środka”?

- Owszem Brzmi: „Najlepsze...”

- Chodzi mi o inną wersję. „Złoto jest najlepszym środkiem do zdobycia władzy.” Kropka. Ostatnie słowo należy zawsze do tego, kto skupia w swym ręku wszystkie wspomniane elementy, czyli do mężczyzny.

- Sama nie wierzysz w to, co powiedziałaś. Znam wiele kobiet, które pędzą wygodne życie, w najmniej­szym stopniu nie parając się pracą. Są po prostu utrzymywane i hołubione przez mężów.

- To prawda, lecz nawet twoja wizja szczęścia ma istotne braki.

- Na przykład?

- Tak zwane życie rodzinne zależy wyłącznie od wartości człowieka, który został wybrany na męża. Niestety, niemal każda z nas zmuszona jest dokonać wyboru jako kilkunastoletnia dziewczyna, nie posia­dając doświadczeń i kierując się tylko intuicją. Jeśli znajdzie właściwego partnera, jest wolna od trosk i wszelkich przykrości. Lecz jeśli postąpi niemądrze lub pod wpływem niesprzyjających okoliczności, jej dalszy los zmieni się w prawdziwe piekło.

- Młodzi mężczyźni popełniają te same błędy - za­oponował Anthony.

- To prawda, lecz mają dość sił i środków, by zmienić sytuacje na swoją korzyść. Po zakończeniu sprawy rozwodowej odzyskują wolność i nie muszą się zbytnio troszczyć o dobro dzieci. Nawet jeśli płacą alimenty, nie wiedzą, co znaczy codzienne wychowa­nie. Śmiało można stwierdzić, że mężczyźni zyskują na rozwodzie, podczas gdy kobiety tracą nawet to, co osiągnęły przed ślubem.

- Twoja wypowiedź trąci feminizmem. Jesteś zwo­lenniczką pełnego równouprawnienia kobiet?

Nicole zaczęła poprawiać pościel. Zastanawiała się przez chwilę.

- Wiesz, czego najbardziej pragną kobiety? Anthony zaśmiał się błyskając białymi zębami.

- Przeszliśmy do zagadnień męskiej anatomii? - spytał.

Nicole rzuciła w niego poduszką.

- Dureń! - zawołała. - Potrafisz myśleć tylko o jednym. Kobiety nie przywiązują do tego najmniej­szej uwagi. Urok prawdziwego kochanką nie zależy od jego sprawności. Chcesz wiedzieć, czego potrzebuje dzisiejsza kobieta? Żony!

Gawain otworzył usta ze zdumienia.

- Żony?!

Nicole skinęła głową.

- Kobieta lat dziewięćdziesiątych odczuwa przede wszystkim ogromne zmęczenie. Albo musi opiekować się swoimi rodzicami i dziećmi, albo pilnować swojej kariery zawodowej, co zresztą nie wyklucza troski o dzieci. Trzeci rodzaj to kobiety niezamężne, usiłujące zrozumieć prawa rządzące związkiem dwojga ludzi, a jednocześnie próbu­jące zachować niezależność ekonomiczną.

- W tym cały problem - powiedział Anthony. - W przeszłości...

- Nie próbuj odwrócić kota ogonem - przerwała mu Nicole. - Chyba nie sądzisz, że którakolwiek kobieta posłusznie włoży zapaskę, siądzie przy kądzieli i będzie* wszem i wobec rozpowiadać o swoim szczęściu To baśń wymyślona przez mężczyzn i na użytek mężczyzn.

- Naprawdę tak sądzisz? Myślisz, że nam jest łatwiej? Nie zauważyłaś, że padamy jak muchy z prze­pracowania?

- To temat na osobną książkę - odparowała Ni­cole.

- Dobry pomysł - ucieszył się Anthony. - Będę musiał pogadać o tym z Markiem. Najpierw program telewizyjny o mężczyznach, a później...

Nicole ziewnęła.

- Nudzę cię? - spytał Gawain.

- Ależ skądże. Po prostu wciąż jestem senna.

- O, nie - zaprotestował stanowczym tonem. - Je­śli chcesz, byśmy nadal razem pracowali, musisz mieć większą wytrzymałość.

- O, nie - odpowiedziała tym samym tonem. - Nie cierpię nienasyconych mężczyzn.

- Cicho. Teraz nie czas na spanie. Podniósł się z łóżka.

- Dokąd idziesz? - spytała Nicole.

- Kupiłem coś, co powinno wzbudzić twoje zainte­resowanie - odparł, kierując się w stronę kuchni.

Otworzył lodówkę, wyciągnął olbrzymią torbę „M&M's”, po czym wrócił do sypialni.

Uśmiechnął się szeroko.

Podszedł do łóżka, rozerwał opakowanie i... wysy­pał zawartość torby na leżącą dziewczynę.

Skuliła się z chichotem.

- Panie Gawain, jest pan doprawdy niemożliwy!

- A pani to uwielbia, panno Hart.

- Och... Anthony one są zimne!

- Rozpuszczą się. Przysięgam.

- Anthony!.

- Mm...

Terkot budzika przerwał ciszę. Nicole drgnęła, przesunęła dłonią po twarzy, po czym wyciągnęła rękę w stronę nocnego stolika i po omacku zaczęła po­szukiwać natręta.

Z całej siły wcisnęła czerwony guzik.

Przez chwilę leżała bez ruchu. Zawsze miała kłopoty ze wstawaniem. Niezależnie od tego, jak długo spała, pierwsze minuty po obudzeniu były dla niej prawdziwą męczarnią.

Z zamkniętymi oczami przypominała sobie wyda­rzenia kilkunastu minionych godzin. Długie, wyczer­pujące popołudnie, zakończone niespodziewaną ką­pielą... nie mniej zaskakujące śniadanie... gorącą dys­kusję, zimne drażetki z czekolady, miłosne igraszki... Fragmenty zdarzeń układały się w dziwaczny ciąg, przypominający film reklamowy zrealizowany przez zwariowanego reżysera.

Pomału odzyskała pełną świadomość. Niestety, rzeczywistość była o wiele bardziej brutalna niż senne marzenia.

Nicole z goryczą pomyślała o swoim tchórzostwie. Znów nie potrafiła się zmusić do podjęcia szczerej rozmowy z Gawainem. Nie wspomniała ani słowem, że jest kelnerką i, jeszcze nie odkrytą” scenarzystką. Że o terapii seksualnej wiedziała jedynie tyle, ile zdołała wyczytać z gazet i czasopism.

Wyciągnęła ręce nad głowę i rozprostowała nogi. Spała zbyt krótko. Czuła dokuczliwe odrętwienie całego ciała. Co prawda, miała pełne prawo być zmęczona.

Wciąż pamiętała ciemne włosy Anthony'ego, roz­sypane na śnieżnobiałej poduszce. Podniecający wi­dok. Podobnie jak jego szmaragdowe oczy przepeł­nione namiętnością.

Odwróciła głowę.

Łóżko było puste.

Anthony zniknął.

Nicole dotknęła ręką pościeli. Prześcieradło było wciąż ciepłe.

Na pewno poszedł do kuchni, by przygotować kawę, pomyślała. Wytężyła słuch. Z salonu dobiegały dźwięki włączonego telewizora. Z uśmiechem zadowo­lenia rozpoznała melodię rozpoczynającą jej ulubiony zestaw kreskówek. Anthony Gawain miał dobry gust i przepadał za tymi samymi programami co ona.

I był kochany, że pozwolił jej pospać.

Odrzuciła kołdrę, podniosła się z łóżka, po czym stanęła przed lustrem.

Z jękiem rozpaczy popatrzyła na swe odbicie. Czekało ją kilkadziesiąt minut żmudnej pracy.

Pochyliła się i przystąpiła do dokładnych oględzin. Z bliska jej wygląd nie przedstawiał się tak tragicznie. Na skórze połyskiwały ślady potu, lecz z twarzy zniknęła opuchlizna wywołana przeziębieniem. Wy­starczy umalować się i coś zrobić z włosami...

Czuła się odprężona i... zadowolona z życia. Czyżby to był magiczny wpływ Anthony'ego?

Widział ją zapłakaną, zakatarzoną i zaniedbaną, a jednak nie zmienił planów. Nie uciekł. Co więcej, podarował jej kilka chwil prawdziwego szczęścia. Po­zwolił uwierzyć, że jej obecność ma dla niego szcze­gólne znaczenie.

Był po prostu cudowny.

Nicole starannie zasłała łóżko. Wygładziła prze­ścieradło, złożyła kołdrę i porządnie poukładała wszy­stkie poduszki.

Lekki uśmiech zagościł w kącikach jej ust, gdy spoj­rzała na rozpieczętowaną torbę „M&M's”, stojącą na nocnym stoliku. Chwyciła kilka drażetek, po czym włączyła radio. Z głośnika popłynęły dźwięki muzy­ki. „You're the One”. Elton John zapewniał właś­nie jakąś dziewczynę, że jest tą jedyną. Nicole pod­chwyciła melodię. Nucąc pod nosem, ruszyła w stronę łazienki.

W przedpokoju poczuła dochodzący z kuchni aro­mat świeżo parzonej kawy.

Anthony Gawain był doprawdy niezwykłym czło­wiekiem.

Najwyraźniej wziął sobie do serca stwierdzenie, że „współczesna kobieta przede wszystkim potrzebuje żony”. Nicole uśmiechnęła się lekko. Miała głębokie przekonanie, że tym razem się nie pomyliła. Za­pracowana i „wyzwolona” kobieta rzeczywiście ocze­kiwała... odrobiny czułości na co dzień.

Czekała z utęsknieniem, aż pojawi się ktoś, kto będzie ją pielęgnował w czasie choroby, kto poprawi poduszkę, okryje kocem i przygotuje kanapki z dże­mem oraz herbatę.

Kto nie zrobi kwaśnej miny i nie zamknie się w swoim pokoju zajęty własnymi myślami.

Kto nie będzie ciskał gromów na bezmyślność jej szefa, lecz po ciężkim dniu w pracy po prostu ją ucałuje, by poczuła się lepiej.

Kto włoży do bagażnika samochodu szuflę i torbę z solą, a nie będzie gderał, że zimą kobiety nie powinny siadać za kierownicą.

Kto od czasu do czasu, bez specjalnej okazji, przyśle jej miły Ust lub pocztówkę z życzeniami.

Ktoś, do kogo mogłaby się przytulić w chwilach zwątpienia i słabości.

Nicole nie przestawała się uśmiechać.

Znała takiego człowieka. Mężczyznę, który pamię­tał nawet, że jego partnerka woli gorzką czekoladę od mlecznej z orzechami.

Po kąpieli wróciła do sypialni i zaczęła przetrząsać zawartość szafy. Zastanawiała się, jak powinna wy­glądać podczas oczekującej ją za chwilę spowiedzi. Żałowała, że nie ma w pobliżu Contraresa. Ten by na pewno coś wymyślił.

W końcu zdecydowała, że włoży kremową bluzkę bez rękawów oraz proste szorty koloru khaki. Staran­nie uczesała włosy, wpięła perłowe kolczyki oraz umalowała się.

Musnęła jeszcze pomadką usta, po czym uważnie przyjrzała się swemu odbiciu. Gotowe. Mogła iść na spotkanie z losem.

Teraz albo nigdy, pomyślała.

Odetchnęła głęboko, uniosła głowę i zdecydowa­nym krokiem opuściła sypialnię.

W kuchni nie było nikogo.

Przez otwarte okno wpadały jasne promienie słoń­ca, a na stole stał pusty dzbanek do kawy. Nicole bez pośpiechu rozejrzała się. Pośrodku stołu królował wazon z samotną czerwoną różą, która nasuwała podejrzenie, że mogła pochodzić z ogródka sąsiadów.

Obok opróżnionego do połowy kubka z kawą leżało poranne wydanie „Los Angeles Times”.

Gdzie mógł się podziewać Anthony?

Nicole doszła do wniosku, że poszedł się kąpać. Na pewno wszedł do łazienki w czasie, gdy ona była zajęta makijażem. Przecież dom nie był na tyle duży, by bawić się w chowanego.

Dla uspokojenia nerwów wypiła łyk kawy. Z cieka­wością zajrzała do lodówki.

Prócz kawałka starego sera, przywiędłych selerów i słoika ogórków znalazła jajka, masło i paczkę pieczywa testowego.

Wyjęła chleb i masło, po czym włączyła opiekacz. Przy pełnym żołądku zyskiwała lepszą zdolność lo­gicznego myślenia. Posmarowała grzankę, ugryzła kilka kęsów i wyruszyła na poszukiwanie Anthony'ego.

Łazienka była pusta.

Sypialnia, salon, przedpokój, toaleta... Zajrzała nawet do szafy. Nikogo.

Niedobrze.

A jeśli... Gawain uciekł?

Nie... to nie mogła być prawda.

Prawdopodobnie wyszedł na chwilę, żeby przynieść coś z samochodu. Cokolwiek. Długopis do rozwiązy­wania krzyżówek... Mężczyźni uwielbiają wszelkie zagadki.

Albo... Chciał gdzieś zadzwonić z telefonu komór­kowego. To bardzo ważna rozmowa i potrzebował chwili samotności. Nie chciał, aby Nicole była świad­kiem jego kłótni z agentem lub producentami.

Wyjrzała przez okno.

Zamarła z przerażenia.

Rzuciła się do drzwi, otworzyła je na oścież i wybiegła na zewnątrz.

Jej najgorsze przypuszczenia okazały się prawdą.

Dżip zniknął. Anthony także.

Była po prostu głupia, głupia, głupia...

Gawain okazał się zwykłą świnią. Jak wszyscy mężczyźni.

Wróciła do domu. Zastanawiała się, czy znajdzie jakąś kartkę z krótkim wyjaśnieniem. Coś w rodzaju listu pożegnalnego. A może istniało jakieś logiczne wyjaśnienie ucieczki Gawaina?

Owszem. Był przystojnym mężczyzną, a ona okaza­ła się głupią gęsią Jak mogła wierzyć, że zdoła go utrzymać dłużej niż kilka wieczorów? O wspólnie pisanej książce wolała w ogóle nie myśleć.

Nagle uświadomiła sobie, że Anthony w dalszym ciągu nie znał prawdy. Nie szkodzi.

W obecnej sytuacji była zadowolona z takiego obrotu sprawy.

Weszła do kuchni, sięgnęła po kubek z kawą, po czym zmęczonym ruchem opadła na najbliżej stojące krzesło.

Jej wzrok padł na gazetę rozłożoną na stole.

Machinalnie przeczytała kilka zdań. Serce zamarło w niej z przerażenia.

Times” był otwarty na stronie, na której drukowa­no wywiady i doniesienia ze świata filmu i rozrywki. Nicole drżącymi rękami chwyciła gazetę.

Po chwili znała już powody decyzji Gawaina. I nie mogła go winić za to, że odszedł.

Los Angeles Times”

Wiadomości ze świata rozrywki:

Wszyscy moi czytelnicy zapewne wiedzą, że ulubio­nym zajęciem w Hollywood jest zabawa zwana „grą pozorów”. Tu, w krainie ułudy, rzadko się zdarza, by fikcja przerodziła się w rzeczywistość. Z dobrze poin­formowanych źródeł otrzymałam właśnie wiadomość, iż panna Nicole Hart jest nie seksterapeutką, lecz pisarką. Ciekawe, czy jej występ w programie telewi­zyjnym był pomysłem producentów, czy Anthony Gawain padł ofiarą podstępu?

Plotka głosi, że program „Czego naprawdę oczeku­ją kobiety?” wzbudził duże zainteresowanie jednego ze znanych wydawców, a rezultatem ma być przygotowy­wana właśnie książka. Książka owszem, ale... Kto może zaręczyć, że panna Hart po cichu nie zbiera materiałów do opublikowania obszernej historii od­słaniającej kulisy życia potężnej dynastii Gawainów?

Nicole z cichym szlochem wsparła głowę o blat stołu. Zdawała sobie sprawę, że Anthony odszedł na zawsze. Na jego miejscu postąpiłaby tak samo.

Dlaczego nie powiedziała mu prawdy? Dlaczego nie skorzystała ze sprzyjającej okoliczności. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?!

Musiała go odnaleźć i zmusić, by ją wysłuchał.

Z trudem usiłowała zebrać myśli. Jak mogła na­prawić największy błąd w swym życiu?

Gdzie mogła znaleźć Gawaina?

Przypomniała sobie, że podczas niedawnej roz­mowy wspomniał coś o jubileuszowym programie w cyklu „Anthony Gawain Show”. Mijał właśnie rok od pierwszej emisji i właściciele stacji telewizyjnej przygotowywali się do odnowienia kontraktu.

Anthony nie podjął jeszcze decyzji. Twierdził, że potrzebuje jakiejś zmiany.

Terkot telefonu wyrwał dziewczynę z zamyślenia. Sięgnęła po słuchawkę.

- Nicole? Od kilku dni czekam na jakąś wiadomość od ciebie. Co się dzieje z mamą?

Nicole jęknęła w duchu. Całkiem zapomniała, że powinna zadzwonić do siostry.

- Och, to ty, Wendy. Zatelefonuję do ciebie za chwilę, dobrze?

- Dlaczego? Co się... Nicole? Jest u ciebie jakiś mężczyzna?

- Zatelefonuję za chwilę - powtórzyła, po czym odłożyła słuchawkę.

Telefon zabrzęczał ponownie.

- Wendy, prosiłam cię...

- Pomyłka. Zamiast Wendy mówi Piotruś Pan - usłyszała znajomy głos Rafe'a. - Słuchaj, Dorotko, czy twój wierny Toto zdążył ci już przynieść poranną gazetę? Zdaje się, że tkwisz po uszy w kłopotach.

- Och, Rafe, co ja mam teraz zrobić?

ROZDZIAŁ 12

- Nie lubię wizyt wścibskich reporterów - odezwał się Anthony na widok stojącej w progu dziewczyny. - Dlaczego tu przyszłaś?

Nicole trzymała w ręku koszyk piknikowy.

- Co tam chowasz? - syknął mężczyzna. - Mag­netofon i aparat fotograficzny?

Zachowywał się niczym Ice Man. Zimny, wyracho­wany i pozornie pozbawiony wszelkich uczuć.

- Nigdzie się stąd nie ruszę - oświadczyła Nicole. Postawiła kosz na werandzie.

- Trudno - odparł z wystudiowaną obojętnoś­cią. - Nie mam ci nic do powiedzenia. Nie udzielam wywiadów. Zwłaszcza wówczas, gdy mam pełną świa­domość, że jestem indagowany przez profesjona­listkę.

- Pozwól mi coś wyjaśnić - zaczęła.

- Twoje wyjaśnienia niczego nie zmienią. Choć jestem tylko mężczyzną, potrafię czytać. Muszę przy­znać, że znakomicie rozegrałaś tę partię. Bolesny żal, udane rozczarowanie, że tak długo nic nie wiedziałaś o ofercie wydawnictwa. Byłaś naprawdę dobra. Jeśli kiedyś pomyślisz o zmianie zawodu, masz zapewnioną karierę aktorską. Porozmawiam, z kim trzeba i udzielę szczerego poparcia.

W szmaragdowych oczach mężczyzny pojawiły się lodowate błyski.

- Powiedziałem już chyba wszystko - wycedził przez zęby. - Możesz odejść.

- Anthony, prawda wygląda całkiem inaczej! - za­wołała Nicole z rozżaleniem.

- Czyżby? - Uniósł brwi w teatralnym geście zdzi­wienia. - Chcesz mi wmówić, że mimo wszystko jesteś terapeutką?

- Nie.

- Spróbujmy zatem z innej strony. Zajmujesz się pisaniem zmyślonych historyjek?

- Tak.

- To wystarczy. Do widzenia. Starannie zamknął drzwi.

Nicole z całej siły wdusiła przycisk dzwonka.

Drzwi pozostały zamknięte.

Po kilku bezskutecznych próbach dała za wygraną. Anthony nie miał zamiaru jej wpuścić. Z rezygnacją usiadła na schodach. Z wnętrza domu dobiegały głośne dźwięki arii operowej, zagłuszające nawet szum oceanu.

Nicole westchnęła głęboko. Ze spokojem przyjęła porażkę, lecz nie zamierzała odejść. Z gorzkim uśmie­chem stwierdziła, że dźwięki muzyki stanowiły znako­mite tło do rozegrania małego dramatu.

Wierzyła, że jeśli będzie uparcie dążyła do celu, Anthony zgodzi się w końcu wysłuchać jej wyja­śnień.

Kilka dni temu to właśnie on znalazł się w podobnej sytuacji.

Otworzyła koszyk i wyjęła paczkę herbatników oraz butelkę wina. Piła wprost z butelki, od czasu do czasu przegryzając kawałkiem ciastka.

Po godzinie muzyka ucichła.

Nicole ze smutkiem spojrzała na puste opakowanie po herbatnikach. Wina ubyło niewiele, więc wylała w krzaki pozostałą zawartość butelki.

Nadeszła chwila działania.

Odstawiła butelkę na bok, lecz tak by pozostawała w polu widzenia i chwiejnym krokiem zbliżyła się do drzwi.

Zadzwoniła.

Po kilku minutach w progu ukazała się barczysta postać Anthony'ego.

- Mówiłem ci już, żebyś odeszła - stwierdził oschłym tonem.

- Och... Anthony... - wybełkotała Nicole. - Stój spokojnie...

Kołysząc się na piętach, usiłowała spojrzeć mu prosto w oczy. Po chwili zamrugała powiekami i po­trząsnęła głową.

Dam ci prawdziwy popis aktorstwa, pomyślała. Skoro uważasz, że mam przed sobą wielką karierę.

Gawain przyglądał się jej z uwagą.

- Och... zdaje się... że muszę... - Zatoczyła się - w stronę mieszkania.

Mężczyzna ujął ją pod ramię.

- Na miłość boską, Nikki, cuchniesz alkoholem niczym zniszczona gorzelnia.

Bezskutecznie próbowała odzyskać równowagę. Przypominało to wysiłki w celu pionowego ustawienia kawałka spaghetti. Anthony musiał ją mocno trzymać, by nie wyśliznęła się mu z ramion.

- Nie... tylko gorzelnia... - zamruczała. - Do tego fabryka czekoladek... i herbatników.

Zachichotała.

- A wszystko dlatego, że urządziłam sobie... nie­wielkie przyjęcie.

Chichotała coraz głośniej.

- Anthony...

- Słucham.

- Źle się czuję.

Westchnął z rezygnacją, dźwignął ją w górę i wtaszczył do środka. Zamknął nogą drzwi, po czym wszedł do pokoju, gdzie posadził dziewczynę na kanapie. Na jej kolanach ustawił duże porcelanowe naczynie. Na wszelki wypadek.

- Anthony...

- Słucham.

- Wiesz co, tak naprawdę... muszę ci coś wyznać. Nie jestem terapeutką.

- Gdzieś to już czytałem - odparł chłodno. Skinęła energicznie głową, przy okazji uderzając czołem o krawędź naczynia.

- Au! - jęknęła głośno.

Potarła bolące miejsce. Wkładam zbyt dużo po­święcenia w tę rolę, pomyślała.

Anthony przyglądał się jej ze współczuciem.

- Nie jestem... terapeutką - powtórzyła. - Wiem wiem... - Machnęła ręką. - Mówiłam, że jestem... a nie jestem. Właśnie.

- Trzymaj głowę w dół - powiedział Gawain, gdy usiłowała na niego spojrzeć. - Zaraz poczujesz się lepiej.

- Anthony...

- Słucham - westchnął.

- Powinnam ci powiedzieć, że... jak to ująłeś? Że opowiadam zmyślone historyjki.

- Owszem, powinnaś - odparł sucho, choć jego głos nie brzmiał już tak nieprzyjemnie jak przed chwilą.

- Nie. Wróć. Zaraz. Gdzieś tkwi błąd. Już wiem. Nie opowiadam, tylko piszę. - Z przesadą usiłowała starannie wymówić każdą głoskę.

- Wszystko jedno - odparł mężczyzna. - Nie ob­chodzi mnie, co robisz, jeśli to nie dotyczy mojej osoby.

- Piszę o ludziach - mówiła z uporem, nie zwraca­jąc uwagi na jego słowa. - Teraz uważaj...

Wyciągnęła dłoń w górę.

- Nie piszę o prawdziwych ludziach.

- Co znaczy „nie piszę o prawdziwych ludziach”?

- Spojrzał na nią z nagłym zainteresowaniem. Nim zdołała odpowiedzieć, zniknął na moment w kuchni, skąd wrócił z namoczonym ręcznikiem.

- Co znaczy „nie piszę o prawdziwych ludziach”?

- powtórzył.

- To znaczy, że jeśli tylko będziesz mniej oprysk­liwy i zechcesz mnie wysłuchać, będę ci mogła powie­dzieć coś o sobie. Tworzę opowiastki do filmów.

- Jesteś scenarzystką? - spytał z bezgranicznym zdumieniem.

- Właśnie. Przez cały czas usiłowałam ci to wyjaśnić.

- Na miłość boską, dlaczego nie powiedziałaś mi tego wcześniej?! Nikki, gdybyś wiedziała, o co cię oskarżałem! Myślałem, że...

Rzucił się w jej stronę. Całkiem zapomniał, że trzyma w dłoni mokry ręcznik.

- Znów chcesz mi umyć plecy? - spytała Nicole trzeźwym, normalnym głosem.

- Nikki, przecież wcale nie jesteś pijana! - zawołał Anthony. - Ty mała, podstępna...

- Masz rację. Musiałam cię oszukać, inaczej nigdy nie zechciałbyś mnie wysłuchać. Możesz mnie napoić kawą, zabrać do łazienki i zmyć głowę zimną wodą, ale...

Nie mogła dalej mówić. Zatrzepotała powiekami, by odpędzić łzy cisnące się jej do oczu. Czuła się głupio, pochylona nad porcelanowym naczyniem.

- Nie płacz - powiedział Anthony, lecz spowodo­wało to odwrotny skutek. Dziewczyna Wybuchnęła głośnym szlochem.

- Proszę cię. - Anthony wytarł jej policzki, po czym wręczył ręcznik.

- Dlaczego płaczesz?

- Ja... ja... jestem już po prostu zmęczona ciągłym udawaniem.

Pociągnęła nosem.

- Płaczę, bo byłam przekonana, że cię straciłam. Że odszedłeś na zawsze, że postanowiłeś mnie porzucić za to, że wciąż kłamałam. A tak naprawdę, to kłamałam tylko dlatego, by cię nie stracić! Bałam się, że odej­dziesz, gdy dowiesz się prawdy!

- Nic z tego nie rozumiem - powiedział Gawain. - Na pewno nie wypiłaś zbyt wiele?

Spojrzał jej prosto w oczy, jakby chciał dostrzec jakiś ślad alkoholowego zamroczenia.

Nicole spuściła wzrok. Bezwiednym ruchem po­gładziła trzymany ręcznik.

- Kłamaliśmy oboje - powiedziała ściszonym gło­sem. - Tłumiliśmy przepełniające nas uczucie w obawie, że zostaniemy zranieni. Postępowaliśmy głu­pio. Dla zachowania dumy poświęciliśmy własne szczęście.

Z trudem panowała nad sobą. Miała ogromną ochotę rzucić mu się w ramiona.

- Wszystko, czego naprawdę pragnę... czego na­prawdę oczekuje każda kobieta... to miłość mężczyz­ny, któremu można zaufać. Prawdziwe uczucie nie karmi się półprawdami. Kłamstwo jest niczym chwast, przyczajony w ukryciu, lecz z każdym dniem powięk­szający swą siłę. Miłość, którą oplecie pnącze oszustw, nie ma najmniejszych szans na przetrwanie.

Powoli uniosła głowę.

- Każda kobieta jest inna - dodała - lecz łączy je wspólne pragnienie. Ja chciałam znaleźć mężczyznę, który potrafi zrozumieć moje oczekiwania i odkryć, jaka jestem naprawdę... choć zdaję sobie sprawę, że czasem zachowuję się głupio, nieodpowiedzialnie i...

Anthony czułym gestem przytulił ją do siebie.

- ...i niewiarygodnie pociągająco - dokończył. - Myślisz, że moglibyśmy wszystko zacząć od po­czątku?

- Uhm. - Skinęła głową. - Jest tylko jedna rzecz, którą wolę od szczęśliwego zakończenia.

Pocałowała go policzek.

- Naprawdę? A cóż to takiego?

- To, czego nie widać na ekranie - odpowiedziała ze śmiechem, po czym wysunęła się z jego objęć i popędziła w stronę łazienki.

Pół godziny później, gdy kłęby pary buchające z prysznica zaczęły pomału opadać, Anthony z cichym śmiechem sięgnął po suchy ręcznik. Nicole była szybsza.

- Co ci tak wesoło? - spytała.

- Zawsze chciałem wiedzieć, jak wygląda czysty erotyzm - powiedział znaczącym tonem.

Ledwo zdążył uniknąć siarczystego klapsa. „Los Angeles Times”

Wiadomości ze świata rozrywki:

Czego naprawdę oczekują kobiety?” Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w ciągu kilku ostatnich tygodni rzesze czytelników oczekiwały pojawienia się książki pod tym samym tytułem, napisanej przez Nicole Hart i Anthony'ego Gawaina. Publikacja nie­mal natychmiast trafiła na listę bestsellerów nowojor­skiego „Timesa”, zajmując początkowo dziesiąte miejsce, lecz potem bez przerwy pięła się w górę, aż sięgnęła samego szczytu. W Hollywood głośno się mówi o nowym scenariuszu, zatytułowanym „Kot i sperka”, którego autorką jest panna Hart. Wtajem­niczeni twierdzą, że jest to świetny materiał na ro­mantyczną komedię. Czy Anthony i Nicole wyrażą zgodę, by zagrać główne role w planowanym filmie? Na razie można ich spotkać w „The Book Emporium” w Long Beach, gdzie podpisują swoją książ­kę. Przyłączając się do życzeń dalszych sukcesów, pragnę zadać jeszcze jedno pytanie; czy będzie ciąg dalszy? „Czego naprawdę oczekują mężczyźni?” Czas pokaże.

- Możesz w to uwierzyć? - spytała Nicole. Wręczy­ła gazetę Anthony'emu. - Naprawdę jesteśmy na pierwszym miejscu listy bestsellerów! A scenariusz? Nasz agent pracuje chyba na zwiększonych obrotach!

- Od dawna nie widziałem go tak podekscytowane­go - odparł Anthony. Mówił z udawanym spokojem, lecz w jego głosie brzmiała niekłamana radość. - Po­myśl tylko, jak niewiele brakowało, by książka nie powstała - dodał po chwili. - Przez nasz upór.

- Główna część winy spada na ciebie - zaszczebiotała Nicole. Wpięła ogromne kolczyki, kupione przez jej matkę w „Nancy's Gallery” w Kimmswick. W ze­szłym tygodniu pani Hart odwiedziła Missouri, gdzie odbywało się kolejne rodeo.

Kolczyki były prześliczne. Wykonane ze srebra, przedstawiały parę kowbojskich butów z ostrogami, a zapinka była w kształcie zwiniętego arkanu.

- Na mnie? - spytał Anthony.

- Oczywiście. Już zdążyłeś zapomnieć, z jakim trudem zdołałam cię skłonić, byś zechciał wysłuchać moich wyjaśnień? Z jakim gniewem zareagowałeś na mój niewinny podstęp, mimo że cały czas starałam się ci powiedzieć, iż nie jestem terapeutką?

- Niewinny podstęp? A czy wiesz, ile wysiłku kosztowało naszego agenta, by przekonać wydawców, że to, kim jesteś naprawdę, nie będzie miało żadnego wpływu na sprzedaż książki? Większość czytelników w dalszym ciągu jest przekonana, że masz wiele doświadczenia w sprawach terapii seksualnej. Prawdę powiedziawszy, niewiele się mylą...

Przerwał, skarcony jej groźnym spojrzeniem.

- Wydawca ustąpił dopiero po powtórnym obej­rzeniu taśmy wideo z twoim występem podczas pro­gramu - dodał po krótkim milczeniu.

- Tak, tak. Wiem o tym doskonale. A co powiesz o swoim postępowaniu? Szukałeś profesjonalnej po­mocy w napisaniu książki, lecz zamiast od razu przystąpić do rzeczy, zacząłeś mnie uwodzić.

- Niczego nie planowałem - odparł z udawaną powagą. - Samo wyszło.

Nicole pieszczotliwie musnęła ustami jego ucho.

- Jestem z tego bardzo zadowolona - powiedziała namiętnym szeptem.

Rozległo się pukanie do drzwi. Anthony poszedł otworzyć.

- Wydawca przysłał po nas limuzynę - zawołał. - Kierowca już czeka.

- Limuzynę? Naprawdę przyjechała limuzyna? - z podnieceniem spytała Nicole. Chwyciła torebkę i wy­biegła przed dom.

- Nie próbuj niczego niestosownego - ostrzegaw­czym tonem powiedział Gawain.

Ruszyli w drogę. Nicole zachowywała się całkiem... normalnie. Anthony miał tylko nadzieję, że jej biała sukienka nie będzie zbytnio wygnieciona.

Przed księgarnią czekał już spory tłum czytelników. Nicole ze zdumieniem rozpoznała wiele znajomych twarzy.

Weszli do wnętrza.

- Mamo! - krzyknęła Nicole.

Pani Hart w towarzystwie dwóch pozostałych córek podeszła w jej stronę.

- Nawet się nie domyślasz, co tym razem wymyśliła nasza mama - pierwsza odezwała się Wendy.

- Lepiej nie pytaj - półgłosem dorzuciła Suzanne. Nicole z niepokojem zerknęła na matkę.

- Znów wyszłaś za mąż? Gdzie oblubieniec?

Rozejrzała się dookoła.

- Nic z tych rzeczy - westchnęła Wendy. - Choć, szczerze mówiąc, pierwszy raz w życiu wolałabym, żeby tak było.

- Co takiego? Mamo, co zrobiłaś?

- Kupiłam konia.

- Konia?!

Pani Hart z uśmiechem skinęła głową. Wendy ze zgrozą przewróciła oczami.

- Mamo, co będziesz robić z tym zwierzakiem?

- spytała Nicole.

- Jak to co? - odpowiedziała pytaniem pani Hart.

- Podchowam, a potem wystawię do wyścigów.

- Przecież nie masz pojęcia o hodowli koni! - za­wołała Nicole.

- Właśnie usiłowałyśmy jej to wytłumaczyć - zgod­nym chórem odezwały się siostry.

Pani Hart nie traciła dobrego humoru.

- Muszę zatem postarać się o trenera - powiedzia­ła z szerokim uśmiechem.

- Mamo!

Pani Hart obróciła się w stronę Anthony'ego.

- Panie Gawain, proszę mi wyjaśnić, jak to się dzieje, że energiczna i zaradna matka mogła wychować trzy takie fajtłapy.

- Mamo!

Anthony wybuchnął śmiechem.

- Nie mam pojęcia, lecz mogę panią zapewnić, że są chwile, gdy może być pani dumna z Nicole.

- Naprawdę?

Trzy pary oczu zwróciły się w stronę dziewczyny.

- Nie przyjechaliśmy tutaj na pogawędkę - wybąkała Nicole.

Pociągnęła Anthony'ego za rękaw. Podeszli do niewielkiego stolika stojącego wśród kwiatów i re­klam.

- Przepraszam panią, czy mógłbym prosić o auto­graf? - odezwał się z boku znajomy głos. - Z dedyka­cją: „Dla ostatniego z wielkich kochanków Holly­wood...”

- Rafe! - zawołała Nicole. - Co ty tu robisz? Wyjęła książkę z dłoni młodego mężczyzny i kątem oka zerknęła na Anthony'ego, całkowicie pochłonięte­go rozmową z panią Hart i jej dwiema córkami.

- Elizabeth namówiła mnie, bym to kupił, więc jestem - wyjaśnił Contreras.

Nicole roześmiała się, wpisała dedykację i złożyła zamaszysty podpis.

- A gdzie ona jest? - spytała.

- Zgubiłem ją w tłumie. Pewnie wyszła na ze­wnątrz, by w samotności kontemplować twoje dzieło.

- Rafe!

- Wiem, wiem. - Pokiwał głową. Nadszedł Anthony.

- Czy wszystkie kobiety myślą wyłącznie o ślubie? - spytał Contreras.

Do stolika uformowała się już spora kolejka.

Po trzech godzinach wytężonej pracy Nicole i An­thony mogli wreszcie nieco odpocząć. Organizator imprezy poinformował oczekujących, że w „Sofi's Patio Restaurant” przygotowano poczęstunek.

Przy stoliku pojawił się goniec niosący pokaźne pudełko.

- Kwiaty dla pani Nicole Hart - powiedział.

- Dziękuję. - Anthony wręczył mu kilka bank­notów.

- Co to takiego? - spytała Nicole. Wyjęła z pudeł­ka bukiet białych tulipanów. - Od ciebie? - spytała patrząc na Anthony'ego.

- Przeczytaj załączoną kartkę - odparł z zagad­kowym uśmiechem.

Nicole otworzyła kopertę i zaczęła czytać. Na jej twarzy pojawił się wyraz nieopisanej radości.

- Nic nie słyszę - odezwał się Anthony. - Wyglą­dasz, jakbyś zobaczyła mysz w pudełku. Odpowiedź brzmi „tak” czy „nie”?

- Oczywiście, że tak, idioto!

- Idioto! Jak możesz nazywać przyszłego męża idiotą?

- Ponieważ byłeś wystarczająco naiwny, aby po­stawić to pytanie na piśmie! - zawołała.

Na kartce były skreślone słowa: „Wyjdziesz za mnie? Kocham. Anthony”.

- Będę miała dowód rzeczowy, na wypadek, gdy­byś zmienił zdanie. Jeśli przestaniesz mnie kochać, wytoczę ci proces.

- Obawiam się, że nie będę miał dość czasu, by zmienić zdanie - odparł.

- Co to znaczy?

- To znaczy, że wszyscy, łącznie z pastorem oraz Rafaelem, który przygotował ci ślubną suknię, czekają w „Sofi's” na rozpoczęcie ceremonii.

- Co?!

Anthony skinął głową.

- Moje siostry, mama, Rafe, twoja rodzina...

- Nawet Mark - dodał Gawain.

- A gdybym powiedziała „nie”? - spytała z prze­korą w głosie. Anthony był doprawdy romantycznym wariatem.

- Odwróć kartkę. Spełniła jego prośbę.

Jeśli odpowiedź brzmi „nie”, będę na moście. Przez chwilę.”

Nicole zarzuciła mu ręce na szyję.

- Jesteś cudowny, Anthony.

- Musisz mi to dać na piśmie - odparł. Podsunął jej otwartą książkę.

Ślub był wspaniały.

W albumie znalazły się zdjęcia pokraśniałej z przejęcia panny młodej, roześmianego oblubieńca, pani Hart łapiącej wianek oraz Rafaela Contrerasa triumfalnie chwytającego muszkę rzuconą przez An­thony'ego.

Była także fotografia dużej, białej limuzyny z napi­sem „młoda para”, choć samej pary nie było widać we wnętrzu samochodu.

- Rafe? Skończyłeś już czytać książkę? - spytała Elizabeth.

- Tak, kochanie.

- Doszedłeś do jakiegoś wniosku?

- Wniosku?

- Tak. Czego oczekują kobiety?

- Szczerości.

- Podoba ci się moja sukienka?

- Hm...

- Rafe?

- Szczerze mówiąc, wolę cię oglądać w czymś innym.

- Na przykład?

- A co masz pod spodem?

Rozpiął jej suknię i spojrzał na ponętny negliż z czarnego jedwabiu, bez wątpienia kupiony w „Victorida's Secret”.

- Całkiem fajne wdzianko - mruknął.

- To „wdzianko” kosztowało mnie majątek! - za­wołała Elizabeth. - „Wdzianko”! - parsknęła jak rozzłoszczona kotka. - „Wdzianko”...

W piwnych oczach Rafaela pojawił się błysk pożą­dania.

- Mogę ci coś zaproponować? - spytał.

EPILOG

Anthony i Nicole siedzieli w saloniku plażowego domu Gawaina, obserwując zabawę czteroletniego synka. Mały Anthony udawał cieślę. Uzbrojony w pla­stikowy młotek popukiwał w meble.

- Miałeś przeczytać mój nowy scenariusz - powie­działa do męża Nicole.

- A ty obiecałaś wprowadzić kilka poprawek - od­parł.

Nicole z uśmiechem spojrzała na syna.

- Naprawdę jest wspaniały, czy tylko tak mi się wydaje, bo jest naszym dzieckiem? - spytała.

- Raczej to drugie - mruknął Anthony.

A potem niemal jednocześnie pokręcili głowami.

- Nie...

- Jak myślisz, spodoba mu się w Paryżu? Mały Anthony mierzył właśnie nogę od stołu.

Ostatni scenariusz Nicole nosił tytuł „Francuski poca­łunek” i był trzecim w serii zapoczątkowanej przez „Kota i sperkę”.

Książka „Czego naprawdę oczekują mężczyźni?” nigdy nie powstała. Kto chciałby kupić publikację zawierającą tylko jedno słowo?

- Widziałeś projekty kostiumów przysłane przez Rafe'a? - spytała Nicole.

Po sukcesie filmowej wersji „Kota i sperki” wy­twórnia zaproponowała im przedłużenie kontraktu i dalsze role.

- Będę nosił beret? - Skrzywił się Anthony.

- Spróbuję to jakoś załatwić - odpowiedziała z przekornym uśmiechem. - Wyglądałbyś całkiem, całkiem...

- Nie powinienem nigdy zostawiać cię sam na sam z Contraresem - jęknął. - Wiem. Dam mu takie zada­nie, że będzie musiał całe dnie spędzać w pracowni.

Krótko po ślubie Anthony zrezygnował ze stałej pracy w telewizji i tylko czasem realizował jakieś programy.

Pochylił się w stronę syna.

- Co robisz? - spytał.

Z wyjaśnień malca wynikało, że właśnie zajął się szlifowaniem. Jego zainteresowania wynikały stąd, że Anthony i Nicole podjęli decyzję o powiększeniu domu i chłopiec całymi dniami obserwował pracę robot­ników.

- Wesz już, kim będziesz, gdy dorośniesz? - spytał ojciec.

- Budowlańcem - rezolutnie odparł malec.

- „Budowlańcem”? - roześmiał się Anthony. - Skąd znasz takie słowa? I co będziesz wtedy robił?

- Tapetował, stawiał domy, przybijał i wkręcał rury.

- Musisz wybrać tylko jeden zawód, jeśli chcesz wykonywać go dobrze.

- Och...

- I co postanowiłeś? - wtrąciła się do rozmowy Nicole.

Mały Anthony zrobił zamyśloną minę.

- Już wiem! - zawołał po chwili. - Będę pracował tam, gdzie są najlepsze narzędzia.

Rodzice z uśmiechem spojrzeli na siebie. Nicole wstała i skinęła dłonią na męża.

- O co chodzi? - spytał Anthony. Wziął ją w ra­miona.

- Mówiąc o narzędziach...

- Tak?

- Mógłbyś mi nieco pomóc? Potrzebuję utalen­towanego pracownika z niezłym...

- Pani Gawain!

- Możesz mi mówić Nikki.

Anthony chwycił ją w ramiona i zaniósł na górę, do sypialni. Malec został z nianią, która właśnie wróciła z zakupów.

Nicole przypomniała mężowi, że za kilka dni przy­jedzie pani Hart, by uczcić urodziny swego wnuka.

- Przywiezie mu szczególny prezent - dodała. Anthony musnął wargami jej szyję.

- Naprawdę? Co to takiego?

- Lepiej nie pytaj - szepnęła Nicole.

Dopiero długo, długo później, gdy nieco ochłonął, spojrzał na nią i nieco zaniepokojony powiedział:

- Kochanie, gdzie będziemy trzymać tego kucyka?

84




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
White Tiffany Czego naprawdę oczekują kobiety
White Tiffany Czego naprawdę oczekują kobiety
098 White Tiffany Miłość jak z bajki 08 Czego naprawdę oczekują kobiety
098 White Tiffany Czego naprawde oczekuja kobiety
08[1] White Tiffany Czego naprawdę oczekują kobiety
CZEGO NAPRAWDĘ OCZEKUJĄ KOBIETY
CZEGO NAPRAWDĘ UCZY BIBLIA CZ 2
CZEGO NAPRAWDĘ UCZY BIBLIA CZ 3
Fotografia makro czego napraw Nieznany
CZEGO NAPRAWDĘ UCZY BIBLIA CZ 1
Czego naprawd chce SLD
Czego nie lubią kobiety w łóżku
8[1]. Pokaże wam czego naprawdę się boicie, Pokaże wam czego naprawde się boicie
8[1]. Pokaże wam czego naprawdę się boicie, Pokaże wam czego naprawde się boicie
Czego żąda nowoczesna kobieta, 1912
CZEGO SZUKAJĄ, Sprawy kobiet
03 Tiffany White Bezsenny z St Louis
Tiffany White Zaproszenie in blanco
Fotografia makro – czego naprawdę potrzebujesz

więcej podobnych podstron