Kelly James Patrick Ciemna strona miasta(1)

James Patrick Kelly

Ciemna strona miasta


Talisha znalazła je w szufladzie z bielizną Ricky'ego, pod rdzawymi bokserkami, których nigdy nie nosił. Trzy pigułki, ukryte w bawełnianym pokrowcu wetkniętym w płaskie, tekturowe pudełko. Wysypała niepokojącą zawartość na dłoń i przyjrzała się jej dokładniej - były to przejrzyste kapsułki wielkości paznokcia, z logo firmy Werefolk nadrukowanym na powłoce. Oczyma wyobraźni widziała baraszkujące w ich wnętrzu nanobestie.

W pierwszej chwili najbardziej zdenerwowało ją to, że Ricky nie zadał sobie trudu znalezienia lepszej kryjówki. Czy miał ją za kretynkę? Przecież z uwagą śledziła każde wydanie „To trzeba zobaczyć!" i „Ed radzi", jak tylko dostarczano jej je na konto. Swój audiokryształ zaprogramowała na ściąganie „Raportu Dwuminutowego" trzy razy dziennie, bez względu na to, czy akurat miała pixa pod ręką, czy też była poza jego zasięgiem. W ubiegłym roku ukończyła nawet wstępny kurs Feng Shui w Prudue, uniwersytecie o znakomitej renomie.

I pomyśleć, że przez ten cały czas, kiedy powtarzał jej, że nie wystarczy im pieniędzy na utrzymanie dziecka ani tym bardziej na kupno domu, tracił je, wydając na jakiś pieprzony narkosen. Płacić za coś takiego, żeby ułatwić sobie urządzenie salonu, zaprogramowanie metawyszukiwarki czy naukę rosyjskiego, to jedno. Rozumowanie Talishy było proste - pieniądze inwestuje się, żeby je pomnożyć. Drugą sprawą, zupełnie odmienną, niemieszczącą się jej w głowie, było przepuszczanie środków finansowych, przeznaczonych na codzienne wydatki, na budowę jakichś wirtualnych placów seks-zabaw. W dodatku słyszała, że Werefolk tworzył najbardziej chore narkosny z możliwych. Roiło się w nich od stworzeń z nogami żyrafy i czterema cyckami, które okładały się wzajemnie elektrycznymi urządzeniami domowymi i kurzymi podrobami. Były to wyobrażenia tak mroczne i wynaturzone, że nawet sam Ed nie był w stanie wyjaśnić ich źródeł.

Ręce trzęsły jej się ze zdenerwowania, kiedy podsuwała pigułki pod pixa i czekała na wyniki skanowania. Ich pix był powolnym, dwunastoletnim wysłużonym sprzętem firmy Sony, który miał więcej uszkodzonych pikseli, niż mogłaby skorygować interpolacja, ale na lepszy nie mogli sobie na razie pozwolić.

- X-Stasis, wersja 7.01, wyprodukowane przez Werefolk Corporation - poinformował ją pix. - Wyceniona na 700 dolarów, plus 98 dolarów za tryb planowo-transmisyjny.

Osiemset dolarów!

- Do czego służy? - spytała ponuro.

W odpowiedzi, na ekranie pixa rozpoczęła się prezentacja reklamowa - pierwsze ujęcie przedstawiało twarz młodej kobiety.

//Sześdoskładnikowy zestaw firmy Werefolk jest twoim biletem do wirtualnej rzeczywistości. Nadaje przyjemnościom zupełnie nowe znaczenie, przenosi je na wyższy, nieznany ci dotąd poziom, \\rozpoczęła piękność. Kadr poszerzył się i okazało się, że kobieta stoi na plaży, a widoczne za nią błękitne niebo stapia się z połyskującym szkliście oceanem. //Wykorzystując naszą sondę osobowościową, pomożemy ci wypełnić luki w twoich ośrodkach przyjemności.\\ Kobieta uśmiechnęła się łagodnie i chwilę później widoczna na ekranie twarz przybrała rysy młodego, przystojnego mężczyzny. //Tylko X-Stasis może dotrzeć w najgłębsze rejony umysłu, gdzie skrywa się podświadomość, i przenieść twoje najskrytsze pragnienia na serwer Werefolk. Razem możemy stworzyć sekretny świat, w którym będziesz cieszył się wolnością, o jakiej wcześniej nigdy nawet nie śniłeś.\\ Kamera zaczęła się powoli oddalać. Talisha zauważyła, że mężczyzna nie ma na sobie koszuli. //Już dziś spraw sobie miły prezent i rozpocznij podróż w głąb siebie, do zakamarków, o których istnieniu nie miałeś pojęcia, do ukrytej wewnątrz ciebie krainy rozkoszy.\\

Zanim kamera zdążyła ujawnić, że piękny młodzieniec nie ma na sobie spodni, na ekranie ukazała się starsza, ubrana w sukienkę w stokrotki pulchna kobieta, która stała na tle stodoły. Podpis informował, że jest to pani Lonnie Foster z Holland, w stanie Michigan.

//Jeszcze kilka miesięcy temu byłam wypalona do cna, potraficie w to uwierzyć? Patrzyłam w lustro i myślałam: „Hej, Lonnie, co się z tobą stało ?" Wtedy usłyszałam o Werefolk i postanowiłam sama o siebie zadbać. Teraz nawet nie pytajcie, co słychać w Królestwie Lonnie. Starsza pani zachichotała jak mała dziewczynka. Jest dokładnie tak, jak mówią, nikt niepowołany nie dowie się o waszych małych sekretach. Uwielbiam spędzać tam czas, o tak! I w dodatku jest to równie bezpieczne co poobiednia drzemka...\\

Talisha niecierpliwym ruchem dłoni wyłączyła żenującą prezentację. Nie obchodzili jej ci ludzie, przecież nie byli nawet prawdziwi. Pytanie Lonnie pobrzmiewało jednak echem w jej umyśle: //„Co się z tobą stało, Talisha?"\\

- Połącz mnie z Rickym - powiedziała głośno, a pix natychmiast wybrał numer warsztatu jej męża.

Ricky odebrał w trybie głosowym.

- Czego? - nigdy nie lubił, kiedy przeszkadzano mu w pracy.

- Wypełniasz luki?

- Talisha, jestem zajęty.

- Pokaż się, draniu!

Włączył kamerę i wreszcie zobaczyła go, stojącego przy biurku, otoczonego poniszczonymi modelami samochodów w skali 1:18 - były tam mazdy, duesenbergi i chevrolety, porozkładane na części ciężarówki i walce drogowe. Właśnie był zajęty majsterkowaniem przy mechanizmie synchronizującym ruchy ramienia koparki Komatsu. Popatrzył na nią pytająco.

- Jak mnie przed chwilą nazwałaś?

- Nazwałam cię kłamliwym, zboczonym draniem! Ricky zbladł i położył synchronizator obok serwomotoru.

- Co to jest? - zapytała, trzymając na wyciągniętej dłoni znalezione pigułki.

- Grzebałaś w moich rzeczach? - raczej stwierdził, niż zapytał Ricky.

Oczekiwała wybuchu złości, oznak skruchy, wyrzutów sumienia, czegokolwiek, ale jego oczy pozostały puste, bez wyrazu. Nawet jego głos nie zdradzał żadnych emocji.

- Układałam twoją pieprzoną bieliznę.

- No i? - Odwrócił spojrzenie od ekranu, jakby coś innego przykuło jego uwagę.

- Skąd wytrzasnąłeś 800 dolarów?!

Wziął do ręki miernik przepływu prądu i ponownie skoncentrował się na koparce.

- Zarobiłem je.

- Ricky! - Nie mogła uwierzyć, że wciąż zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. - Okay, zarobiłeś je, wydałeś, i co teraz zamierzasz zrobić? Za co będziemy żyć?

- My? - zapytał nieobecnym głosem, jednocześnie przykładając miernik do kabla. Ze zniecierpliwieniem pokręcił głową. Nie wiedziała, czy ten gest wyrażał niezadowolenie z odczytu, czy też z faktu, że są małżeństwem. - Przecież wiesz, że cię kocham, 'Sha.

- Okazujesz to w bardzo zabawny sposób. - Otworzyła zaciśniętą dłoń i pozwoliła pigułkom potoczyć się po stoliku.

- Klimatyzacja nie działa, musiałam zrezygnować z opłacenia kościelnej składki, a na kolację znów mamy dziś Beanstk. - Nienawidziła się za ten płaczliwy ton. - To ja, Ricky, twoja żona. Wolisz jakąś wirtualną cizię ode mnie? - Wciąż miała nadzieję, że coś odpowie, zacznie się bronić, zareaguje na jej wyrzuty w jakikolwiek sposób.

- Przepraszam, mówiłaś

Jego obojętność odebrała jej mowę. Zachowywał się tak, jakby nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ją rani. Wtedy przypomniała sobie, co Ed powiedział kiedyś na temat narkosnów. Przebywanie w równoległej, wykreowanej przez siebie rzeczywistości nie przeszkadza w wykonywaniu codziennych działań, pod warunkiem że nie wymagają one zbyt dużego zaangażowania umysłu. Powiedział też, że ludzie funkcjonujący w dwóch światach jednocześnie zachowują się jak zombie. Takie podwójne życie staje się coraz bardziej popularne, korzystają z niego wszyscy, począwszy od pracowników ochrony, na wykładowcach uniwersyteckich skończywszy.

- Jesteś tam teraz, prawda? - zapytała z żalem w głosie. - W Ciemnych Lochach Ricky'ego, czy innej tam Świątyni Pieprzenia.

- Talisha - przerwał jej. - Jestem w pracy.

Gapiła się na pixa, jakby był dziurą, przez którą uchodziło z niej życie. W końcu ze złością uderzyła ręką w stolik, tak że pigułki jeszcze bardziej rozsypały się po blacie. Pieprzony skurwysyn!

Sztywnym, powolnym krokiem przeszła się dookoła ich niewielkiej pracowni, niczym zwierzę obchodzące zbyt ciasną klatkę. Na usta cisnęły jej się coraz gorsze przekleństwa, których adresatem niezmiennie pozostawał Ricky. Niektóre słowa, wypowiadane po raz pierwszy w życiu, wykrzywiały jej twarz we wściekłym grymasie. Zerwała z łóżka pościel, w której pozwoliła temu choremu zboczeńcowi kochać się ze sobą. Ze złością wepchnęła ją do pralki, wciśniętej tuż obok muszli klozetowej, w maleńkiej toalecie, która, jak twierdził ten żałosny sukinsyn, była wszystkim, na co mogli sobie pozwolić. Wparowała do mikroskopijnych rozmiarów kuchni i szarpnięciem otworzyła drzwi ich ćwierćwymiarowej lodówki. Nie wiedziała właściwie, po co to robi, bo przecież zdawała sobie sprawę, że nie znajdzie tam niczego, na co miałaby ochotę. Jej wzrok ślizgał się po zawartości: mleko ryżowe Uncle Bartha, słoik musztardy Handibrand Dijon z przyschniętymi do brzegów pociemniałymi resztkami, pasta Brisky, ostatki wieprzowych Beanstixów, które zostały po wczorajszym obiedzie, zwiędłe łodygi bak choi i w końcu dwie puszki piwa Miller. Bez namysłu cisnęła obie pod ścianę.

Pewnie by się rozpłakała, gdyby audiokryształ nie wyszeptał jej do ucha znajomego zaproszenia: //Talisha, laleczko, odbierz wreszcie, Talisha...\\ To była jej siostra, Bea. Talisha szybko sprawdziła godzinę na ekranie pixa. Od dwudziestu minut powinna być już w pracy.

- Jestem, witaj Bea. - Chociaż pix działał w trybie wideo, stanęła na tyle daleko, aby siostra nie mogła dobrze się jej przyjrzeć. Talisha pracowała dla swojej siostry tylko dwa dni w tygodniu, we środę i w piątek. Pech chciał, że akurat dziś wypadł jeden z tych dni.

- Bardzo się cieszę, że w ogóle jesteś, chociaż szkoda, że nie ma cię tam, gdzie powinnaś teraz być, czyli w pracy. - Bea miała już na sobie stereoptyczne okulary, które sprawiały, że trochę przypominała żabę. - Herdensowie podrzucili nam wczoraj kolejne pudełko. - Bea urządziła na swoim strychu firmę „Tasiemiec"; uczyła siostrę odzyskiwania danych ze starych nośników. Jej specjalnością były te magnetyczne, pochodzące z końca XX wieku: taśmy z magnetofonów szpulowych i 8-ścieżkowych, Beta, VHS, Hi8 i DAT. - Obraz jest bardzo niewyraźny i czasami zupełnie zanika, ale myślę, że uda nam się coś z tym zrobić. Większość to zniszczenia trzeciego i czwartego stopnia: mamy rozklejone warstwy i złuszczanie. Dlaczego stoisz tak daleko?

- Nie czuję się najlepiej.

- Podejdź bliżej, niech no ci się przyjrzę. Talisha niechętnie zbliżyła się do pixa.

- Faktycznie, laleczko, nie jesteś w najlepszej formie. - Ściągnęła okulary i obrzuciła siostrę badawczym spojrzeniem. - Rozumiem, że nie pojawisz się dziś w pracy?

- Nie, raczej nie.

- Zatrułaś się czymś?

Gdyby powiedziała Bei, o co chodzi, ta z pewnością przeciągnęłaby Ricky'ego za fraki po całej Elm Street.

- Tak sądzę, dopadło mnie zaraz po tym, jak podniosłam się z łóżka.

- Poranne mdłości? - Bea odsłoniła zęby w szerokim uśmiechu. - Czyżbyś była w ciąży?

Talisha westchnęła głęboko.

- Posłuchaj Bea, naprawdę mam dziś ciężki dzień...

- Przecież staraliście się o dziecko. - Bea nie mogła powstrzymać radosnego szczebiotu. - Sama mówiłaś, że próbujecie, Lady 'Sha i Lord Ricky.

No właśnie, próbowali, a przynajmniej Ricky nie miał nic przeciwko temu, kiedy przestała kupować mu pigułki antykoncepcyjne. Jednocześnie nie zbliżył się do niej od prawie dwóch tygodni. Prawdopodobnie tyle czasu minęło, odkąd zaczął brać swoje pieprzone prochy.

- Proszę, nie mów o tym nikomu.

- Nie powiem, obiecuję, przecież tylko ucinamy sobie siostrzaną pogawędkę. O co chodzi? Przełączyć nas na bezpieczny kanał?

- Nie sądzę, żeby to była... właściwie to jeszcze nic pewnego. - Talisha zorientowała się, że być może to jedyny sposób, aby pozbyć się Bei. - Najlepiej zrobię, jeśli kupię test i po prostu sprawdzę.

Bea aż klasnęła w ręce z uciechy.

- To dopiero wiadomość, laleczko! Chyba niczym nie mogłabyś mnie bardziej zaskoczyć.

- Bea, proszę cię, przestań.

- Spokojnie, zostań dziś w domu, siostrzyczko. Kup ten test i powodzenia! - Kiwnęła ręką na pożegnanie.

Wreszcie została sama i mogła pozwolić sobie na płacz. Gorące łzy płynęły ciurkiem, paląc żywym ogniem policzki. Nie wyobrażała sobie życia bez Ricky'ego.

- Bez Ricky'ego - powtórzyła głośno, aby przekonać się, jak zabrzmią te budzące grozę słowa. - Bez tego skretyniałego ćpuna? - Ciężko osunęła się na kanapę i mocno przycisnęła do piersi ulubiony Jasiek, który natychmiast zaczął kojąco mruczeć i otaczać ją mgiełką łagodnego zapachu gardenii. Ricky podarował jej go na ich szóstą rocznicę. W zasadzie to chciała dostać nowy dywan, bo w starym wypalił dziurę, przewracając świecę. Ich mieszkanko było takie małe, a on robił się taki niezdarny po wypiciu kilku piw. Niestety, zakup nowego dywanu znacznie przekraczał ich możliwości finansowe, więc tylko przesunęła stolik, tak żeby zasłaniał dziurę. Zaczęła kiwać się w przód i w tył, kurczowo tuląc do siebie poduszkę. W tej chwili sprawa dywanu stała się zupełnie nieistotna. Właściwie to wszystko przestało się liczyć. Jeśli rozstanie się z Rickym, nie będzie mogła nawet myśleć o dziecku ani o pięknym domu, o którym zawsze śniła. Prawdę mówiąc, to nawet stąd będzie musiała się wyprowadzić, bo z tym, co płaciła jej Bea, nie będzie jej stać na wynajem. Pomyślała o kilkumetrowej klitce, w której mieszkała, kiedy poznała Ricky'ego. Rozejrzała się po pokoju - żaden z tych mebli by się tam nie zmieścił. Prawdopodobnie mogłaby zatrzymać tylko dywan i Jasiek. Poczuła żal wypierający wszystkie inne uczucia; pomyślała, że może najlepiej będzie zwyczajnie się poddać, kiedy jej audiokryształ znów zasygnalizował oczekujące połączenie. Próbowała je odrzucić, ale urządzenie nie dawało za wygraną, informując, że w skrzynce odbiorczej czekają na nią dwie nowe wiadomości.

- Od Ricky'ego? - Poczuła rodzącą się na nowo nadzieję.

- Pierwsza to zawiadomienie o rachunku z infolinii na 87.22 dolarów, a druga to „Raport Dwuminutowy".

Kolejne wydanie RD rozpoczęło się znajomym motywem „Fanfary na Dziś". Gładki jak lustrzana tafla głos spikera poinformował, że Rabbi-Senator Gallman będzie zamknięty przez cały weekend ze względu na rutynowe zabiegi konserwacyjne. Talisha otarła łzy. Nie obchodziło jej, że Pin Pan jest właśnie w Akron i swoją obecnością wspiera kampanię na rzecz poprawki konstytucyjnej do prawa zdrowotnego, ani to, że już dwadzieścia jeden procent psów przewodników opanowało zdolność czytania na poziomie trzeciej klasy. Nie potrzebowała tych wiadomości. Potrzebowała rady. Potrzebowała...

...Eda.

Pomysł, na który wpadła, w jednej chwili przywrócił jej chęć do działania. Przecież mogła poprosić o radę Eda. Odrzuciła Jasiek z powrotem na kanapę i zaczęła energicznie przechadzać się po mieszkaniu. Nie miała czasu na czekanie w kolejce po porady. Istniało ogromne prawdopodobieństwo, że odpowiedź otrzymałaby dopiero po kilku tygodniach albo nawet miesiącach, a na to nie mogła sobie pozwolić. Jednak płacąc odpowiednią sumę, mogłaby przeskoczyć kolejkę i skontaktować się z Edem już dziś, na żywo. Oczywiście suma ta byłaby z pewnością przerażająco duża, ale co z tego? Miała nadzieję, że jedna konsultacja będzie kosztowała przynajmniej tyle, ile prochy Ricky'ego. Nie mogła się doczekać wyrazu jego twarzy, kiedy zobaczy rachunek.

Ale przecież nie mogła pozwolić, żeby Ed zobaczył ją w tym stanie, wyglądającą jak żałosna, porzucona żona. Przemyła zapuchniętą od płaczu twarz i spryskała się gorącym podkładem w odcieniu Benetin, przebrała się w kostium od de Chaumont i wygodnie usadowiła na kanapie przed ekranem pixa. Zanim jednak nawiązała połączenie, odwróciła urządzenie w stronę lustra, aby zobaczyć siebie tak, jak Ed będzie ją widział. Lekko przechyliła głowę, próbując przybrać pozę jednocześnie pewną siebie i nieco niedbałą. W końcu, kiedy była już gotowa, wywołała połączenie z „Ed radzi" i pomijając stronę główną, od razu weszła do cennika. Obowiązujące stawki prawie ją powstrzymały - każda minuta rozmowy z Edem miała ją kosztować 100 dolarów. Pomyślała jednak, jak mądrym człowiekiem jest Ed, jak opanowanym. Otworzyła nowe okno, aby sprawdzić, ile pieniędzy mają na koncie. Było tego 2393.89 dolarów, ale musiała odjąć 1100 dolarów, których potrzebowali na opłacenie czynszu. To dawało jej dwanaście minut na podzielenie się swoim problemem i wysłuchanie rady. Dokonując przelewu, jednocześnie zastanawiała się, jak opowiedzieć w tak ograniczonym czasie o tym, co ją dręczyło.

Talisha sądziła, że najpierw czekają rozmowa z jakąś sekretarką, która wpisze ją w grafik. Jednak gdy tylko wypełniła ostatnią stronę formularza zgłoszeniowego, Ed we własnej osobie ukazał się na ekranie i zmierzył ją wzrokiem.

- Zaczynaj - powiedział. - Słucham uważnie.

Nie był to Ed, jakiego znała z programu - siedzący zawsze przy biurku w przestronnej bibliotece, w charakterystycznym białym garniturze, granatowej koszuli i wzorzystym krawacie. Ten Ed miał na sobie pidżamę w zieloną kratę i powinien się ogolić.

- To ty, Ed? - spytała niepewnie.

- Tak, to ja. Zaczynaj proszę.

- Ale... to znaczy... tak właściwie to chciałam... Jesteś prawdziwy?

Ed westchnął ciężko i zabrał się do obierania banana.

- To pytanie kosztowało cię 17 dolarów, moja droga. Czytałaś kiedyś Hegla?

- Mam na imię Talisha. Jakiego Hegla?

- Hegel napisał kiedyś: „Wola jest specyficznym sposobem myślenia. Jest myślą, która staje się rzeczywistością; to właśnie nasza wola decyduje o rzeczywistości". Talisha, czy chcesz, żebym był prawdziwy? Czy taka jest twoja wola?

Talisha przez chwilę zastanawiała się, czy nie ma w tym pytaniu jakiegoś haczyka.

- No..., tak sądzę.

- A zatem - Ed zajął się wkrajaniem banana do miski z płatkami - słucham cię.

Jednym tchem opowiedziała mu o Rickym, ich małżeństwie, problemach finansowych i pigułkach. Mając na uwadze, że za każdą minutę zapłaci 100 dolarów, pominęła sporo szczegółów, skupiając się na rzeczach najważniejszych i podkreśleniu, jaką zakłamaną świnią jest jej mąż. W tym samym czasie Ed niespiesznie spożywał śniadanie. Talisha nie mogła nie zauważyć, że mężczyzna czyni to bardzo estetycznie, bez chlapania, kruszenia i brudzenia wszystkiego dookoła. Kiedy Ricky jadł, zawsze musiała sprzątać po nim całą kuchnię.

Kiedy skończyła, Ed wymierzył łyżkę w jej stronę.

- Ale kochasz go, nieprawdaż?

- Ja... - Zarumieniła się i przez chwilę była niemal pewna, że znów się rozpłacze, zwalczyła jednak słabość. - Tak.

Mężczyzna zastanawiał się przez mniej więcej 12 dolarów.

- Jak sądzisz, o kim myśli w czasie stosunku? - zapytał w końcu.

- Nie wiem. - Mało nie spaliła się ze wstydu. - Mam nadzieję, że o mnie.

Z rezygnacją potrząsnął głową.

- A o kim ty myślisz w łóżku?

- O nim. - Jej głos zabrzmiał nienaturalnie piskliwie.

- Talisha, przestań marnować mój czas i swoje pieniądze. Czy w czasie stosunku masz zamknięte oczy?

- Tak. - Jeśli o to spytał, to pewnie już wie..., przecież to Ed. - No dobrze, czasami myślę o Sanjay Deolu.

- Pilocie z „Let It Ride"? Tym z niebieskimi włosami?

Kiwnęła głową twierdząco. Nie mogła uwierzyć, że właśnie zwierza się Edowi ze swoich fantazji seksualnych i jeszcze płaci za to 100 dolarów za minutę.

- Kiedyś zdarzało mi się myśleć o Burcie Christmasie, ale tylko do czasu, kiedy związał się z Pernilą Jones.

- Rozumiem. A co najbardziej podoba się Ricky'emu w twoim wyglądzie?

Z namysłem potarła czoło.

- Ricky powiedział kiedyś, że mam śliczne, długie palce. - Spojrzała na nie, jakby widziała je pierwszy raz w życiu. - Powiedział też, że powinnam nauczyć się grać na jakimś instrumencie, na przykład na pianinie albo flecie. Ed uśmiechnął się łagodnie.

- Talisha, dotknij pixa swoimi ślicznymi palcami. Powoli wstała z kanapy i dotknęła ekranu koniuszkami

palców.

- Dobrze. - Zrobił dokładnie to samo co ona, tak że ich dłonie złączyły się. Serce Talishy zaczęło bić mocniej. Byli tak blisko, a przecież nawet nie miała pojęcia, gdzie on jest. Jego twarz była spokojna. Miła. Pomyślała, że następnym razem, kiedy będzie uprawiała seks, spróbuje pomyśleć o Edzie.

- Ludziom wydaje się, że mogę rozwiązać ich problemy, ale tak nie jest. - Wrócił do stołu, wziął do rąk miskę i pudełko płatków. - Powiem ci, co możesz zrobić, jeśli chcesz spróbować uratować swoje małżeństwo.

- Chcę - powiedziała cicho. - Nie rozumiem dlaczego, ale nadal chcę z nim być.

- W takim razie będziesz musiała do niego dołączyć - oznajmił spokojnie. - Zobaczyć, co robi.

Resztę dnia Talisha spędziła na analizowaniu tego, co usłyszała. To była bardzo ciężka praca - wypiła dwie filiżanki Zesta, uprała trzy porcje brudnych rzeczy, odkurzyła całe mieszkanie i ani razu nie włączyła pixa, żeby obejrzeć którykolwiek ze swoich ulubionych programów. W końcu na kolanach przetrząsnęła okolice stolika, aby znaleźć pigułki Ricky'ego. Oczywiście od razu wiedziała, co Ed miał na myśli, mówiąc o dołączeniu do męża. Poradził jej, aby wzięła jedną z kapsułek i przekonała się, co stworzył Ricky w swoim narkośnie. Nie była jednak pewna, czy rzeczywiście chce dowiedzieć się, co jej mąż ukrył w swoim sekretnym, intymnym świecie. Dla niej już patrzenie na to, jak myje zęby, było naruszeniem prywatności, a teraz miała stać się naocznym świadkiem urzeczywistnienia jego żądz?

Zaczęła działać, gdy tylko Ricky, punktualnie o 17:30, przekroczył próg ich mieszkania. Skończył pracę i wrócił do domu, jasne. Pomyślała, że choć raz mógłby okazać trochę przyzwoitości, nawalić się z kumplami w jakimś kiepskim barze i zataczając się, wrócić do domu o drugiej nad ranem, by wczołgując się do łóżka, błagać o wybaczenie. Zamiast tego powiesił kurtkę w szafie i odłożył komputer na stolik, zachowując się przy tym tak, jakby był laureatem plebiscytu na Męża Roku.

- No i? - zapytała.

- Nie chcę o tym w tej chwili rozmawiać.

- Oczywiście, jak sobie życzysz.

Nie poszła za nim do sypialni, bo i tak doskonale wiedziała, czego będzie tam szukał.

- Gdzie one są? - zapytał; stając w drzwiach. -Schowałam je.

- Okay. - Odwrócił się i zniknął za drzwiami, aby zmienić robocze ubranie.

I to wszystko. Nie sądziła, że przyjmie to tak spokojnie, wciąż był tym samym opanowanym człowiekiem, który jak co dzień po pracy zasiadł do oglądania „Sportowego szamana". Później zagrał w „Powiedz to jeszcze raz", zdobywając 11234 punkty na 90645 możliwych. Talisha zastanowiła się, czy by nie usmażyć sobie choć jednego wołowego Be-anstixa, ale stwierdziła, że skoro on może się zachowywać, jakby nic się nie stało, to ona też.

- Obiad! - zawołała.

Podszedł do stołu i ze zdziwieniem spojrzał na szklankę wody, stojącą obok porcji Beanstixów.

- Piwo się skończyło?

- Wylałam je do zlewu - oznajmiła z promiennym uśmiechem.

Wzruszył ramionami i usiadł.

- Okay.

Talisha próbowała jeść, ale nie była w stanie nic przełknąć. Miała wrażenie, że powietrze między nimi można kroić nożem. Ciszę w mieszkaniu zakłócało tylko stukanie widelca o talerz. Wyglądało jednak na to, że Ricky'emu wcale to nie przeszkadza. Prawdopodobnie nawet nic nie zauważył. Jego ciało było w mieszkaniu, ale przecież umysł ujeżdżał właśnie którąś z kowbojek na Ranczu Ricky'ego. Pomyślała, że nawet gdyby postanowiła podpalić mu spodnie, pewnie by nie zareagował. Ile to mogło już trwać? Nie była tego pewna. Ricky nigdy nie był przesadnie rozmowny, ale przynajmniej kiedy wracał z pracy, pytał, jak jej minął dzień. Opowiadała mu, nad czym pracowały z Beą, przekazywała wiadomości zasłyszane w „Amy Andersen" i „DRze". Wydawało jej się, że naprawdę interesowało go, kiedy opisywała mu domy, które widziała w „Idealnych Rezydencjach".

Po posiłku sprzątnął talerze i włożył je do zmywarki. Patrzyła na jego plecy, kiedy odkładał naczynia na miejsce. Nie spuszczała z niego wzroku także wtedy, gdy wsunął się do salonu i rozsiadł na kanapie. Kiedy otwierał wiadomości, w napięciu czekała, aż wybuchnie.

- Talisha, za co jest ten rachunek? - zapytał wreszcie.

- Za rozmowę z Edem. - 1100 dolarów?

- Wyjaśnił mi kilka spraw. Zastanowił się chwilę.

- Rozumiem.

Talisha nie mogła w to uwierzyć. Przepuściła niemal wszystkie ich oszczędności, a on nie poświęcił temu więcej uwagi niż przepalonej żarówce. Skasował stare wiadomości i zaczął przeglądać menu kanału motoryzacyjnego.

- Czy to dla niego tak się wystroiłaś?

- zapytał.

Zapomniała, że wciąż ma na sobie elegancki kostium. Kupiła go trzy lata temu i zakładała tylko na specjalne okazje - urodziny i rocznice. Do dziś zakładała go tylko dla niego. Cóż, być może nie będzie już więcej żadnych cholernych rocznic.

- Pieprz się, Ricky! - Wybiegła do łazienki, trzaskając drzwiami.

Zgarnęła z półki płaskie, tekturowe pudełko po tamponach. Z wściekłością wytrząsnęła na dłoń jedną pigułkę i bez chwili zastanowienia włożyła ją do ust. Dobrze, pójdzie tam, gdzie on. Pochyliła się nad umywalką i popiła kapsułkę wodą prosto z kranu. Wciśnie głowę do jego Pałacu Perwersji i powie mu, żeby wsadził sobie resztę tego świństwa w swój nieobecny tyłek.

Zamknęła klapę od sedesu i usiadła. Nie miała pojęcia, jak podziałają na nią pigułki. Czekając, myślała o zielonej pidżamie Eda, o tym, czy mogłaby zamieszkać z Beą. Zauważyła, że kończy się papier toaletowy. Jej mózg zaczął zachowywać się trochę dziwnie. Przyjrzała się drobnym kropkom pasty do zębów, którymi było pokryte lustro. Chyba jeszcze nigdy wcześniej nie czuła obecności mózgu w swojej czaszce. To było coś podobnego do łaskotania. Nie, raczej jakby pękały jej w głowie bąbelki, a każdy z nich był wspomnieniem jakiejś piosenki, której nie potrafiła rozpoznać, ale kiedy bardzo mocno się skoncentrowała, podchwyciła melodię, później fragmenty tekstu. To było coś o Ciemnej Stronie Miasta i kobiecie, która tam mieszkała, a może dopiero chciała się tam udać, tak, chciała się tam udać, żeby zobaczyć inną kobietę mieszkającą po Ciemniej Stronie Miasta. Chyba to ona sama - Talisha - była tą kobietą, a w łazience robiło się ///ciemno,\\\ choć coś chyba było nie tak, bo przecież mimo ciemności widziała mokre plamy na przeciekającym suficie, kiedy drzwi się otworzyły i wszedł Ricky, a potem pomógł jej wstać i powiedział, że pierwszy raz bywa ciężko, obejmując ją ramieniem i prowadząc do sypialni, a potem leżała na łóżku, kiedy on zdejmował jej buty. Zrobiło jej się bardzo smutno, gdy zatrzymał się, żeby zgasić światło, a drzwi zamknęły się za nim.

///Po Ciemnej Stronie miasta był ogromny parking. Samochody stały w rzędach z włączonymi reflektorami i silnikami. Talishy nie podobał się ich wygląd. Wszystkie były staromodnymi pojazdami, modelami dla automaniaków. Właśnie takimi pasjonował się Ricky. Te naturalnej wielkości widywała głównie w starych filmach i muzeach. W dzisiejszych czasach mało kto jeździł jeszcze takimi wrakami, a już z pewnością nie robiła tego Talisha. Kiedy zbliżyła się do placu parkingowego, na tle świateł, palących się wewnątrz pojazdów, dostrzegła zarysy ludzkich sylwetek.

Ricky otworzył okno jednego z nich - długiego, zielonego samochodu o niskim nadwoziu, który wyglądał, jakby rozpuścił się w promieniach słońca.

- Podoba ci się? - zapytał. - To Pontiac GTO z 1969 roku z czterystucalowym silnikiem Ram Air III. - Jej mąż miał na sobie błękitny smoking. - Osiem cylindrów, trzysta sześćdziesiąt sześć koni mechanicznych.

Na maleńkim tylnym siedzeniu dostrzegła leżącą, zwiniętą w kłębek kobietę, prawdopodobnie pogrążoną we śnie.

- Co to jest, Ricky?

Jego dłoń spoczęła na drążku skrzyni biegów.

- To czterobiegowa skrzynia Hursta z drążkiem typu „T-handle".

- Pytałam o NIĄ! - Miała ochotę rzucić się i udusić tę babę, lecz niestety w tym modelu drzwi były tylko z przodu. Musiałaby najpierw wywlec Ricky'ego z siedzenia kierowcy, żeby się do niej dorwać. - Ej, ty! - Wetknęła głowę przez uchylone okno. - Kim do diabła jesteś?!

- Tylna oś typu „positraction"- odpowiedział Ricky. Kobieta na tylnym siedzeniu poruszyła się.

- Nie ma nikogo poza tobą, 'Sha.

Kiedy kobieta uniosła głowę, Talisha spostrzegła, że mówił prawdę. To rzeczywiście była ona, a właściwie jej sobowtór, ubrany w lśniące leginsy i bluzeczkę w paski imitujące skórę zebry - ubrania, które wyrzuciła już dawno temu. Wyglądało też na to, że usta ma pomalowane ulubioną szminką Talishy - 'Baby Kiss'.

- Wsiadaj. - Ricky sięgnął do drzwi przez przednie siedzenie pasażera i otworzył je.

- Po co?

Ricky spojrzał na nią z ukosa i nacisnął pedał gazu. Trzysta sześćdziesiąt sześć koni mechanicznych zarżało ochoczo. Talisha odwróciła się do niego plecami, ignorując zaproszenie, i ruszyła wzdłuż rzędu samochodów, nie wiedząc, jak się stąd wydostać. Ricky nawoływał ją z każdego mijanego auta.

- Jaguar XJS 1990! Dusenberg J Murphy Roadster 1929! DeSoto FireDome 1952!

Kiedy mijała ogromnego, klocowatego sedana, wyposażonego w maleńkie osłony od wiatru, zatrąbił głośno. Odskoczyła przerażona nagłym dźwiękiem.

- Chrysler CL Custom Imperiał 1932 - objaśnił uczynnię mąż - naoliwione, cichutkie sprężyny, podwójny pas transmisyjny Gildera...

- Zamknij się wreszcie.

Otworzył drzwi i wysiadł z samochodu.

- Dlaczego potknęłaś tę pigułkę, 'Sha?

- Żeby ci powiedzieć, żebyś się poszedł pierdolić.

- Mogłaś to zrobić w naszym mieszkaniu. - Teraz miał na sobie szary frak, lawendową kamizelkę i pasującą do całości, elegancką muchę. - Chciałaś zobaczyć, co tutaj robię, prawda? - Przechodząc obok samochodu, przeciągnął palcem po chromowanej osłonie.

- Tak, chciałam, i właśnie to zrobiłam. To, co widziałam, powinno mi wystarczyć. - Zawahała się przez chwilę. - Kto cię w ogóle ubiera?

- Podoba ci się? - Wyprężył się dumnie i powoli obrócił wokół własnej osi, aby mogła docenić całą kreację. - Połknąłem bakcyla mody. - Otworzył tylne drzwi od strony pasażera. - Chodź, nie widziałaś jeszcze wszystkiego.\\\


------------------

JAMES PATRICK KELLY

Rocznik 1951. Mieszka w Nottingham, wstanie New Hampshire. Debiutował w roku 1975, od 1979 utrzymuje się wyłącznie z pisania. Jego utwory wielokrotnie docierały do finałowych zmagań o Hugo (dwa zwycięstwa) i Nebulę, jest także laureatem m.in. Nagrody Locusa i Nagrody Czytelników „Isaac Asimov's Science Fiction Magazine". Na łamach naszego pisma ukazały się: „Taniec z krzesłami" („F" 12/1989), „Myśleć jak dinozaury" („NF" 5/1997), „Potwory" („NF" 6/2001). (anak)

-----------------------------


Usłyszała, jak drzwi do sypialni otwierają się i prawdziwy Ricky na palcach zbliża się do łóżka, nie zapalając światła.

///- Hamulce hydrauliczne - kontynuował Ricky z nar- kosnu. - Czysta stal. Z niezależnym zawieszeniem silnika.\\\

Stare sprężyny ich łóżka zatrzeszczały* kiedy Ricky położył się obok niej. Nie dotknął jej, ale poczuła jego bliskość, kiedy materac ugiął się pod jego ciężarem.

- Talisha, proszę... - wyszeptał.

///Na tylnym siedzeniu znów zobaczyła swojego sobowtóra, tym razem ubranego w różową kurteczkę i spódniczkę ze śliwkowej krepy. Jej twarz była częściowo zakryta przez kapelusz łososiowego koloru i smugę dymu unoszącą się z chesterfielda, którego trzymała w lewej dłoni. Talisha nigdy w życiu nie paliła i nie miała najmniejszego zamiaru zacząć. Obok na siedzeniu stał pleciony koszyk z niemowlakiem. Kiedy dziecko zaczęło gaworzyć, poczuła się, jakby ktoś wymierzył jej siarczysty policzek.

- Czyje to?

- Nasze - oznajmił Ricky, uśmiechając się do niej promiennie.

- Chciałeś powiedzieć TWOJE.

- Wiedziałem, że chciałabyś mieć dziecko. - Przechylił się ponad nią i zewnętrzną stroną dłoni pieszczotliwie potarł policzek niemowlęcia. - To chłopiec. Jak powinniśmy go nazwać?

- Skąd mam, kurwa, wiedzieć? Ją o to zapytaj!

Na kilka sekund spojrzenia obu kobiet skrzyżowały się, ale klon zaraz odwrócił się w stronę okna, otworzył je i wyrzucił niedopałek na ulicę.

- Ona nie mówi - poinformował Ricky Talishę. - To po prostu rodzaj makiety, produkt zastępczy.

- To chore - pokręciła głową z niedowierzaniem. - To wszystko nie jest prawdziwe, Ricky, to się dzieje tylko w twojej głowie.

- Tak, ale teraz także w twojej, o to właśnie chodzi. Jeszcze dwie kapsułki i na stałe przeniesiesz się na serwer Werefolku.

Spojrzała na niego z zaskoczeniem i przerażeniem.

- Jak myślisz, po co to wszystko zrobiłem, 'Sha? Przygotowywałem to miejsce specjalnie dla ciebie.

Talisha odwróciła się gwałtownie i znów spróbowała pobiec w stronę, z której nadeszła.

- To jedyne rozwiązanie dla ludzi takich jak my! - krzyknął za nią Ricky.\\\

-Aleja nie chcę mieszkać w samochodzie - zamruczała, przekręcając się na drugi bok. Ricky obserwował ją oczami jaśniejącymi w ciemnościach sypialni. - Choćby były ich nawet tysiące.

- Wcale nie musisz.

///Największy samochód, jaki widziała w życiu, wyjechał z rzędu innych, zagradzając jej drogę. Usłyszała warkot pracującego silnika i zobaczyła głowę Ricky'ego, wystającą z okienka w dachu.

- Ford Excursion XLT Premium 2005, wersja z szyberdachem, trzysta dziesięć koni.\\\

- Jak to nie muszę?

///Zatrzymał terenówkę tuż obok niej. Miała teraz na sobie płową, wełnianą bluzę w pionowe pasy koloru khaki i lawendowy golf- ubrania, których nigdy wcześniej nie widziała. Otworzyła drzwi od strony pasażera i wsiadła.

- Ma z tyłu odtwarzacz DVD z dwunastocalowym ekranem ciekłokrystalicznym - objaśnił natychmiast Ricky. - I dziesięć podstawek pod kubki.

Wewnątrz ford był równie wielki, co z zewnątrz, ale wciąż nie na tyle duży, żeby dało się w nim mieszkać. Były w nim trzy rzędy dwukolorowych skórzanych siedzeń. Dziecko było przypięte do siedzenia za Rickym. Sobowtór zniknął.

- Przejedziemy się? - Jego twarz rozjaśniły światełka konsoli.

Przemierzali Ciemną Stronę Miasta, a ich reflektory oświetlały fasady niezamieszkanych budynków i puste działki.

- Za dnia wszystko wygląda inaczej, widać więcej dziur i niedoróbek, ale kiedy będziemy tu razem, pójdzie szybciej i łatwiej. Oto i on. - Nacisnął jeden z guzików i drzwi garażu, przed którym się zatrzymali, zaczęły się powoli otwierać. - Na razie nie jest umeblowany. - Samochód wtoczył się do wnętrza garażu, w którym mogłyby zmieścić się jeszcze dwa pojazdy.\\\

Talisha przysunęła się do Ricky'ego i spróbowała go dotknąć. Z radosnym westchnieniem wciągnął ją na siebie, ///wyłączając silnik forda. Talisha wysiadła z samochodu i rozejrzała się po garażu. Ich garażu. Ściany były białe. Także białe metalowe drzwi, prowadzące do domu, znajdowały się po prawej stronie, oddalone od niej o dwa kroki. Pomieszczenie było ładne, ale puste.\\\ Ricky pocałował ją, a ona, odwzajemniając pocałunek, przesunęła czubkiem języka po krawędzi jego zębów, ///długimi palcami gładząc ściany w poszukiwaniu miejsc, gdzie powinny się znaleźć okna. Zamigotał dziewięciolampowy, dwudzielny żyrandol z autentycznymi drewnianymi ramionami. Tak było już lepiej, ale wciąż niedoskonale. Okna potrzebowały zasłon. Zasłon w żółte róże.

- To tylko garaż, 'Sha - odezwał się Ricky ze śmiechem. - Kto wiesza zasłonki w garażu? - \\\Niezdarnie próbował dobrać się do suwaka jej spodni. Rozbieranie nigdy nie szło mu zbyt dobrze.

- My - odpowiedziała, zmieniając jednocześnie wzorek na maleńkie białe stokrotki na niebieskim tle. To łatwe jak gra na pianinie czy flecie.

///Ricky odpiął klamerkę przytrzymującą fotelik,\\\ zsunął spodnie z bioder Talishy ///i wyjął dziecko z samochodu.\\\

- Gotowi na przejażdżkę? - zapytał.

- ///Ed. - Talisha wzięła synka na ręce. - Nazwiemy goEd.\\\


Przełożyła Marianna Plusa


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kelly James Patrick Myśleć jak Dinozaury(1)
Kelly James Patrick Myśleć jak dinozaury
James Patrick Kelly Think Like a Dinosaur
James Patrick Kelly Chemistry
James Patrick Kelly 10 16 to 1
Mike Resnick A Small Skirmish in the Culture War # and James Patrick Kelly SS
Eugenika - ciemna strona postępu, Etnologia i antropologia, Antropologia polityczna
Ciemna strona szczepionek, archiwum roku 2015
150 lat walki z Darwinem, Ciemna strona historii chrześcijaństwa
O bogu i wolności, Ciemna strona historii chrześcijaństwa
10 punktów w sprawie antykoncepcji, Ciemna strona historii chrześcijaństwa
Ciemna strona grilla
2 I 2012 farmakoterapia ciemna strona farmakologii
Ciemna strona banana
Ciemna strona grilla
Rozmowy z satanistÄ…[1], CIEMNA STRONA CZŁOWIEKA
Kościół katolicki a holocaust, Ciemna strona historii chrześcijaństwa
Problem zakłamania świata Bogiem, Ciemna strona historii chrześcijaństwa

więcej podobnych podstron