Kate Hardy
Możesz mieć wszystko
– Czyż nie jest to najbardziej czarujące dziecko, jakie kiedykolwiek widziałaś?
Vicky przytuliła do siebie swoją nową bratanicę. Gdyby ktoś powiedział jej przed rokiem, że Sebastian będzie oczarowany swą córeczką, byłaby mocno rozbawiona. Jej starszy brat miał opinię playboya i sam przyznawał, że nie znosi dzieci. Teraz był głową rodziny i ojcem. I wszystko wskazywało na to, że Chloe Victoria Radley owinie sobie ojca wokół palca.
– Tak, Seb. Ona jest czarująca.
– Alyssa i ja chcemy poprosić cię o przysługę.
– O co chodzi? – spytała przekonana, że chodzi o opiekę nad dzieckiem podczas ich nieobecności.
– Czy zgodzisz się zostać jej chrzestną matką? Chrzestną matką... Vicky nie miała dzieci. Obaj jej starsi bracia byli szczęśliwymi mężami i ojcami, ale ona wiedziała, że życie rodzinne nie jest dla niej. Nie miała czasu na bycie żoną i matką. Zamierzała zostać profesorem neurologii i zrobić karierę. Aby się sprawdzić, musiała pracować dwa razy ciężej niż zatrudnieni w jej branży mężczyźni. A to wymaga ofiar.
Teraz, trzymając na rękach małą Chloe i czując jej słodki zapach, zastanawiała się przez chwilę, czy jej kariera jest warta takich poświęceń. Szybko jednak odrzuciła od siebie te wątpliwości. Była pewna, że wybrała słuszną drogę. Od dziecka marzyła o tym, by być lekarzem, i to wybitnym. A teraz wiedziała, że jest w stanie zrealizować te marzenia.
– Vic, czy dobrze się czujesz? – spytał Seb.
– Oczywiście.
– To nieprawda. Pracujesz zbyt ciężko. Wiem, że chcesz zostać profesorem. Jestem pewny, że postawisz na swoim. Ale nie chciałbym, żebyś zaharowała się na śmierć.
– Nic mi nie jest. Przestań mnie strofować.
– Napuszczę na ciebie Alyssę. Albo Sophie. Albo obydwie.
– To nic nie da – odparła z uśmiechem Vicky. Obie jej bratowe też były lekarzami. Alyssa pracowała na oddziale ratownictwa, a Sophie zrobiła specjalizację z chirurgii. – One znają zasady tej gry.
Seb westchnął z rezygnacją.
– No dobrze, nie będę się wtrącał. Więc zgadzasz się?
– Na co?
– Na to, żeby zostać chrzestną matką. – Wzniósł oczy do nieba. – Jesteś beznadziejna. Kiedy zadaję ci pytanie z zakresu neurochirurgii, potrafisz gadać przez wiele godzin. A kiedy pytam o sprawy prywatne...
– Nie jestem aż tak monotematyczną maniaczką – mruknęła z uśmiechem Vicky. – Dziękuję wam, propozycja zostania chrzestną matką Chloe jest dla mnie bardzo zaszczytna. Szczególnie że daliście jej drugie imię z myślą o mnie.
– Jeśli się okaże, że ma choć połowę twoich zalet, będę z niej bardzo dumny – oznajmił Sebastian.
Vicky zamrugała oczami. Miała wrażenie, że się przesłyszała. Czyżby Seb, który zawsze jej dokuczał, naprawdę zdobył się na komplement?
– Widzę, że pod wpływem małżeńskiego życia straciłeś poczucie krytycyzmu – zauważyła z uśmiechem.
– Nie. Po prostu uświadomiłem sobie, co jest ważne. I wiem, że życie nie polega jedynie na pracy.
– Tylko nie próbuj mnie z kimś swatać. Ja nie wtrącałam się do twoich spraw osobistych... ani Charliego.
– Nieprawda, Vicky. To ty zorganizowałaś tę dobroczynną loterię, w której ja byłem główną wygraną, żeby odciągnąć na chwilę uwagę fotoreporterów od Charliego, który mógł dzięki temu pomyślnie ułożyć swoje sprawy z Sophie. I to ty skłoniłaś Alyssę do przyjęcia moich oświadczyn.
– Nie słuchaj taty – rzekła Vicky do małej Chloe. – Ja się do niczego nie wtrącałam. Po prostu otworzyłam im oczy na kilka spraw, których nie dostrzegali.
– I postąpiłaś słusznie – dodała Alyssa, która właśnie weszła do salonu. – Czy Sebastian już ci powiedział?
– Tak. A ja z radością przyjęłam waszą propozycję.
– To świetnie. Ale słyszałam, co on mówi i uważam, że ma rację. Ty naprawdę za ciężko pracujesz, Vic.
– I bardzo to lubię. Koniec dyskusji – oświadczyła Vicky, a potem, chcąc zmienić temat, spytała: – Czy widzieliście już te zdjęcia Chloe?
Oboje połknęli przynętę i zaczęli się zachwycać pierwszymi fotografiami swej córeczki, rezygnując z dalszych uwag na temat prywatnego życia Vicky.
A o to właśnie jej chodziło.
Jake wszedł na oddział neurologii. Była środa, a on miał zacząć pracę dopiero następnego dnia. Wiedział jednak, że tylko w ten sposób może się przekonać, jak naprawdę funkcjonuje jego nowy oddział, gdyż w czwartek rano wszyscy będą wychodzić z siebie, chcąc zrobić dobre wrażenie na nowym konsultancie.
Wszystko działało bez zarzutu. Mimo sporej liczby pacjentów na oddziale panował spokój, co dobrze świadczyło o sprawności zespołu. Wszędzie panowała nieskazitelna czystość, co również wzbudziło jego uznanie. Pracował w kilku szpitalach, których administracja lekkomyślnie trwoniła pieniądze, zaniedbując tak podstawowe sprawy jak higiena.
Dostrzegł dużą tablicę, z której można się było dowiedzieć, gdzie w danej chwili przebywają poszczególni lekarze. Doszedł do wniosku, że przepływ informacji działa sprawnie, a oddział jest dobrze zarządzany.
W tym momencie pojawiła się przed nim jakaś kobieta. Miała na sobie biały kitel, z jej szyi zwisał identyfikator. Doszedł do wniosku, że jest to najbardziej atrakcyjna kobieta, jaką kiedykolwiek spotkał. Musiała mieć około metra siedemdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu, bo w butach na wysokich obcasach mogła spojrzeć mu prosto w oczy. Miała też długie nogi i znakomitą figurę oraz ciemne, falujące włosy i szaroniebieskie oczy. A także najbardziej zmysłowe usta, jakie w życiu widział. Wydała mu się piękna jak gwiazda. Poczuł zdenerwowanie i zapomniał, gdzie się znajduje. Miał ochotę zrobić krok do przodu, chwycić ją w ramiona i namiętnie pocałować. Zupełnie jak w kinie.
– Co mogę dla pana zrobić? – spytała. – Czy pan kogoś szuka?
Jej głos przywołał go do rzeczywistości. Gwiazdy filmowe nie mówią z akcentem typowym dla angielskich klas wyższych. Zauważył pod jej kitlem ciemny kostium, który był zapewne dziełem jakiegoś znanego projektanta, co dowodziło jej zamożności.
Poza tym miała niebawem zostać jego koleżanką, a to wyklucza jakiekolwiek bliższe związki. Nigdy nie umawiał się ze współpracownicami. Wiedział z doświadczenia, że może to prowadzić do poważnych komplikacji.
Od dawna jednak nie spotkał kobiety, która przyprawiłaby go o takie dreszcze zachwytu.
– Dziękuję bardzo, jakoś sobie poradzę – odparł chłodnym tonem, ale niemal natychmiast zdał sobie sprawę, że postępuje bezsensownie, ukrywając swoją tożsamość. – Jestem Jake Lewis – oznajmił, naprawiając błąd i wyciągając do niej rękę.
– Zjawił się pan o dzień za wcześnie.
Poczuł, że się czerwieni i wzbudziło to w nim złość na samego siebie. Przecież na miłość boską jestem jej przełożonym! – pomyślał z gniewem. Więc dlaczego reaguję jak uczniak na widok nauczycielki?
– Przechodziłem tędy i postanowiłem na chwilę wstąpić – oznajmił zdawkowym tonem.
Vicky natychmiast się domyśliła, że doktor Lewis wcale nie wstąpił do szpitala przypadkowo, lecz chciał po prostu sprawdzić, jak funkcjonuje oddział na dzień przed rozpoczęciem pracy. Nie miała mu tego za złe, bo na jego miejscu postąpiłaby tak samo.
Podała mu rękę i stwierdziła, że ma mocną, suchą dłoń. Co więcej, zauważyła ze zdziwieniem, że jego dotyk sprawia jej przyjemność. Miała wrażenie, że w jego uścisku było coś osobistego. Niemal pieszczotliwego. Natychmiast odpędziła od siebie te myśli, uznając je za absurdalne. Nigdy wcześniej nie miewała tego rodzaju urojeń. A koledzy z pracy nie byli dla niej potencjalnymi partnerami.
Jak na konsultanta Jake prezentował się trochę... dziwnie. Tanie ubranie, tanie buty. Większość dotychczas spotykanych przez nią wybitnych lekarzy lubiła popisywać się szytymi na miarę garniturami i ręcznie robionym włoskim obuwiem. Pomyślała z nadzieją, że być może Jake Lewis nie dba o wygląd, gdyż skupia się na medycynie.
– Obchód właśnie się skończył – oznajmiła. – Ale jeśli pan chce poznać nasz personel, mogę go panu przedstawić.
– Nie, poczekam z tym do jutra.
Jest obcesowy, pomyślała z żalem. Miejmy nadzieję, że nie będzie taki w stosunku do pacjentów. Gdyby się uśmiechnął, mógłby wyglądać bardzo sympatycznie. Jest wysoki. Ma ciemne, wyraziste oczy. Ciemne włosy, które spadają mu na czoło, a z tyłu są nieco za długie. I usta, których miałabym ochotę dotknąć...
Ale on za niecałe dwadzieścia cztery godziny zostanie moim przełożonym. A poza tym ja mam na głowie ważniejsze sprawy. Praca: numer jeden. Związki z mężczyznami: zero. Tak od dawna wygląda mój program i tak będzie, dopóki nie zostanę profesorem neurologii. Potem mogę na nowo ocenić sytuację. Ale w żadnym wypadku nie wcześniej.
– Czy chciałby pan zobaczyć coś jeszcze? – Zdała sobie sprawę, że to pytanie zabrzmiało uwodzicielsko.
– Chodzi mi o to, że gdybym panu pokazała pokój dla personelu, szatnię i kuchenkę, nie tracilibyśmy na to czasu jutro.
Czy chciałby jeszcze coś zobaczyć? Jake miałby ochotę zobaczyć o wiele więcej, ale nie zamierzał ujawnić przed nią swoich myśli. Miał nadzieję, że nie zdradza, ich wyraz jego twarzy.
– Nie, zostawmy to na później – odparł, wiedząc, że nie może sobie ufać. Gdyby szedł za nią, oceniałby jej chód. Zachwycałby się jej figurą. Marzyłby o tym, by ją objąć i pocałować. – Wpadłem tylko na chwilę, a pani z pewnością ma mnóstwo pracy.
Uśmiech zniknął z jej twarzy, a on w tym momencie zdał sobie sprawę, że popełnił nietakt. Zamierzał powiedzieć, że nie chce jej zabierać czasu, ale jego wypowiedź zabrzmiała tak, jakby podejrzewał ją o zaniedbywanie obowiązków.
– Ma pan słuszność – odparła lodowatym tonem.
– A więc do zobaczenia jutro, doktorze Lewis.
Odwróciła się na pięcie i odeszła.
Jake zaklął w duchu. Wiedział, że jeśli zostawi sprawy własnemu biegowi, Victoria potraktuje go jutro bardzo chłodno i zapewne powie kolegom, że nowy szef jest nadęty. Jeśli zaś pójdzie za nią, by się wytłumaczyć, będzie to tylko bezsensowny bełkot. Tak czy owak, stoi na straconej pozycji.
Doszedł do wniosku, że woli uchodzić za wyrachowanego profesjonalistę niż za durnia. Postanowił więc wybrać mniejsze zło i odłożyć wszystkie wyjaśnienia do następnego dnia.
– Chciałabym wiedzieć, czy Jake jest kawalerem – powiedziała Gemma, pielęgniarka oddziałowa.
– Mnie bardziej interesuje to, czy jest dobrym lekarzem – odparła Vicky, wzruszając ramionami.
Gemma zerknęła na nią badawczo, ale ona zignorowała jej spojrzenie. Zastanawiała się, kiedy jej koledzy zrozumieją, że nie zamierza zawierać żadnych trwałych związków, dopóki nie osiągnie zaplanowanego szczebla swej kariery. I że naprawdę nie interesuje jej Jake Lewis. Nadal była na niego obrażona o wczorajsze zachowanie – usiłowała go życzliwie powitać, a on dał jej do zrozumienia, że zaniedbuje obowiązki.
Miała nadzieję, że Jake niebawem odkryje swą pomyłkę i przekona się, że Victoria Charlotte Radley jest osobą niezwykle sumienną. A równocześnie zdawała sobie sprawę, że powinna zignorować jego podejrzenia i robić swoje. Nigdy w życiu nie kierowała się emocjami, a jej uczucia zarezerwowane były dla braci i niedawno urodzonej bratanicy.
– Wydaje się sympatyczny – ciągnęła Gemma. – I musisz przyznać, że jest bardzo przystojny. Wysoki, ciemne włosy, wprost ideał. A te jego oczy... to po prostu zaproszenie do łóżka.
Vicky westchnęła. W tym momencie odezwał się jej pager.
– Wzywają mnie na ratownictwo – oznajmiła, zerknąwszy na wyświetlacz. – Dokończę obchód później i zadzwonię, kiedy dowiem się, w której sali operacyjnej będę.
– W porządku, a ja naniosę twoje dane na tablicę – obiecała Gemma.
– Dziękuję – odparła z uśmiechem Vicky i odeszła szybkim krokiem. – Jestem doktor Radley – przedstawiła się dyżurnej recepcjonistce. – Ktoś mnie do was wzywał.
– Tak... chodzi o jednego z pacjentów doktora Francisa. Zaraz go przyprowadzę.
Odeszła, a po chwili wróciła w towarzystwie jakiegoś młodego lekarza.
– Jestem Hugh Francis – rzekł do Vicky. – Dziękuję, że zechciała pani przyjść. Mam dziesięcioletniego pacjenta z podejrzeniem krwiaka podtwardówkowego.
– Czy on upadł? – spytała Vicky.
– Jeździł na deskorolce, stracił równowagę i uderzył głową o obudowę zjeżdżalni.
– Nie miał kasku? – Vicky zmarszczyła brwi.
– Nie mogłem z niego wiele wyciągnąć – przyznał Hugh. – Był bardzo wystraszony. Ale powiedział Ruth, jednej z naszych pielęgniarek, że miał kłopoty z jakimiś chuliganami. Kiedy szedł dziś rano do szkoły, otoczyła go w parku grupka napastników, którzy zaczęli mu wmawiać, że jest niezdarą, bo nie potrafi wykonać jakiegoś ćwiczenia na deskorolce. Namawiali go, żeby spróbował, a kiedy oświadczył, że nie ma kasku, zarzucili mu tchórzostwo.
– A on myślał, że dadzą mu spokój, jeśli to zrobi, prawda?
– No właśnie.
– Biedne dziecko – mruknęła ze współczuciem. – Czy stracił przytomność?
– Twierdzi, że nie, ale spóźnił się do szkoły. Nauczycielka zauważyła, że jest rozkojarzony i otępiały. Podejrzewała, że wąchał klej czy coś w tym rodzaju i wysłała go do ambulatorium. Powiedział, że boli go głowa, ale nie chciał ujawnić żadnych szczegółów.
– W takim razie dobrze się stało, że skierowano go do nas – oświadczyła Vicky.
– Pielęgniarka nie poczuła od niego zapachu żadnych toksycznych substancji, więc zadzwoniła do jego rodziców i zasugerowała, żeby go tu przywieźli.
– No dobrze. Co ustaliliście do tej pory?
– Jedenaście w skali Glasgow. Źrenice w normie, reagują na światło. Uszy OK. – Hugh zmarszczył brwi.
– Ale nie podoba mi się jego ciśnienie, tętno i oddech.
– Czy badaliście oczy oftalmoskopem?
– Tak. Myślę, że ciśnienie wewnątrzczaszkowe wzrasta, ale chciałbym zasięgnąć opinii specjalisty.
– No dobrze, zaraz go obejrzę. Trzeba by zrobić tomografię komputerową.
– Już uprzedziłem, że niedługo tam będziemy. Vicky uśmiechnęła się z aprobatą.
– Dobra robota – pochwaliła kolegę, idąc za nim do izby przyjęć. Na łóżku leżał blady, wystraszony chłopiec, a obok niego siedziała na krześle zaniepokojona kobieta.
– Pani Foster, to jest doktor Radley – oznajmił Hugh. – Jest neurologiem. A oto nasz pacjent Declan.
– Dzień dobry pani – Vicky powitała matkę chłopca.
– Jak się masz, Declan? – Usiadła na łóżku i wzięła go za rękę. – Jestem Vicky i będę się tobą przez jakiś czas opiekować. Słyszałam, że miałeś niemiłą przygodę na deskorolce. Jeśli mi pozwolisz, zajrzę ci do oczu, a potem wyślemy cię na badanie komputerowe.
– Bardzo mi przykro, że sprawiam tyle kłopotu – wymamrotał chłopiec.
– Nie przejmuj się, po to tu jesteśmy. – Uścisnęła jego dłoń. – Wyleczymy cię bardzo szybko.
Hugh podał jej oftalmoskop, a ona zajrzała do oczu chłopca i kiwnęła głową.
– Tak, stanowczo muszę zobaczyć wynik tomografii. Czy wiesz, na czym polega to badanie, Declan?
– Nie.
– Tomograf komputerowy to rodzaj aparatu rentgenowskiego, który wykonuje zdjęcia głowy pod wieloma różnymi kątami i pokazuje warstwy znajdujące się w jej wnętrzu. Jeśli zechcesz, obejrzymy je później razem na komputerze; niewielu ludzi ma okazję widzieć wnętrze swojej głowy. Mogę też poprosić o przegranie tych zdjęć na płytę CD, którą będziesz mógł pokazać później kolegom.
– Nie mam żadnych kolegów.
Powiedział to obojętnym tonem, ale Vicky była pewna, że głęboko przeżywa swą samotność. Znała to uczucie z własnego dzieciństwa, i to aż nazbyt dobrze.
– Czy w twojej szkole są sami chłopcy?
– Nie.
– Pozwól, że udzielę ci dobrej rady – powiedziała łagodnym tonem. – Spróbuj rozmawiać z dziewczynkami. Może odkryjesz, że niektóre interesują się tym samym co ty.
– Dziewczyny nie lubią gier dla chłopców.
– Kiedy byłam w twoim wieku, interesowałam się grami komputerowymi, więc może spotkać cię miła niespodzianka. Spróbuj. Nie masz nic do stracenia. – Uśmiechnęła się do niego serdecznie. – Teraz Hugh weźmie cię na badanie, a ja porozmawiam z twoją mamą.
Pani Foster trzymała się najwyraźniej resztkami sił, bo gdy tylko Hugh wywiózł Declana z pokoju, po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
– Bardzo przepraszam – wymamrotała, ocierając je dłonią. – Chyba jestem złą matką. Nie przyszło mi do głowy, że ktoś może go napaść w drodze do szkoły. Nie mam pojęcia, co mu zrobili ci chłopcy. I od jak dawna go prześladują. On nigdy mi o tym nie mówił.
– Prześladowane dzieci z reguły nie zwierzają się swoim rodzicom, bo boją się, że jeśli napastnicy zostaną ukarani, ich sytuacja ulegnie pogorszeniu. Niekiedy mają też wrażenie, że prześladowanie wynika z ich winy, bo z jakiegoś powodu różnią się od otoczenia: sposobem mówienia, kolorem włosów albo barwą skóry. Niech pani go często chwali, żeby podnieść jego poczucie wartości. A zanim zacznę leczyć syna, muszę zadać pani kilka pytań. Czy Declan miał kiedyś jakieś urazy głowy?
– Nie.
– To dobrze. Czy ktoś w jego rodzinie skarżył się na wybroczyny lub na krwawienia, które trudno było zatamować?
– Nie.
– To jeszcze lepiej. Czy cierpiał po urodzeniu na wodogłowie?
– Nie, nic podobnego.
– Czy ma jakieś uczulenia? Na penicylinę lub coś w tym rodzaju?
– Nie. Zawsze był zupełnie zdrowy.
– Czy przyjmuje jakieś leki?
– Nie. Co mu jest?
– Będę wiedziała więcej, kiedy obejrzę wynik tomografii, ale myślę, że jest to krwiak podtwardówkowy. Zdarza się to niekiedy, gdy ktoś mocno uderzy o coś głową.
– Czy to znaczy, że będziecie musieli go operować? – spytała z przerażeniem pani Foster.
– Nie mogę nic powiedzieć, dopóki nie zobaczę wyniku badania – odparła szczerze Vicky. – Czasem operacja nie jest potrzebna, bo mniejsze krwiaki wchłaniają się samoistnie. Niekiedy musimy wyciąć krwiak, zanim zacznie on nadmiernie uciskać mózg.
– Och, moje biedne dziecko! – jęknęła pani Foster.
– Czy pani chce, żebyśmy wezwali kogoś, kto się panią zaopiekuje?
– Mój mąż jest już w drodze.
– To dobrze.
Zanim nadjechał pan Foster, badanie było skończone. Vicky obejrzała wydruki i pokazała jeden z nich doktorowi Francisowi.
– To mi się bardzo nie podoba – powiedziała. – Będę musiała go wziąć na salę operacyjną.
Potem wróciła do Declana i jego rodziców.
– Jaki jest wynik badania? – spytała pani Foster.
– Niestety, niezbyt pomyślny – odparła łagodnym tonem. – Między mózgiem Declana a pokrywającą go błoną tworzy się krwiak. Uciska on na mózg, powodując jego obrzęk i niedotlenienie. Właśnie dlatego Declan ma zaburzenia wzroku i jest nieco oszołomiony. Dobra wiadomość brzmi tak, że mogę go operować. Zastosujemy znieczulenie ogólne, a potem wytnę drobny fragment jego czaszki i usunę krwiak. Będzie musiał spędzić jakiś tydzień na obserwacji w szpitalu, ale poza tym nic mu nie grozi.
– Czy on umrze? – spytała szeptem pani Foster.
– Zawsze istnieje pewne ryzyko, ale gdybyśmy zrezygnowali z operacji, niebezpieczeństwo byłoby o wiele większe – odparła spokojnie Vicky. – Po zabiegu będzie mu trochę szumieć w głowie, ale ból ustanie.
– Pozabijam tych drani za to, co zrobili naszemu dziecku – wycedził przez zęby pan Foster. – Rozwalę im głowy kijem do krykieta.
– Uspokój się, Neil – szepnęła jego żona. – Nie wolno ci tak postąpić, bo byłbyś wtedy równie złym człowiekiem jak oni.
– Nie puszczę im tego płazem – upierał się ojciec Declana.
– Owszem, może pan dochodzić sprawiedliwości na różne sposoby – wtrąciła spokojnie Vicky. – Ale teraz skupmy uwagę na leczeniu Declana.
Podczas gdy przygotowywano chłopca do zabiegu, zatelefonowała na oddział ratownictwa.
– Będę teraz w sali numer pięć – powiedziała dyżurnej pielęgniarce. – Poproś doktora Lewisa, żeby tam przyszedł.
Było jej wszystko jedno, czy będzie operować Declana, czy tylko asystować przy zabiegu. Ale choć bała się trochę konfrontacji z nowym szefem, chciała, by doszło do niej jak najszybciej. Aby mogła się przekonać, czy jego stosunek do pacjentów jest bardziej życzliwy niż sposób, w jaki traktuje personel. Kończyła właśnie myć ręce, kiedy do sali wszedł Jake.
– Co my tu mamy? – spytał od progu.
– Nacięcie i otworzenie czaszki w celu usunięcia krwiaka podtwardówkowego. Tu są wyniki badań.
Jake szybko przejrzał wydruki.
– Słuszna decyzja. Czy robiła pani już tego rodzaju operacje?
Vicky kiwnęła potakująco głową.
– Chcę dokonać cięcia linijnego, zamiast standardowego cięcia półkolistego. Wiemy, gdzie znajduje się krwiak, a chciałabym zmniejszyć utratę krwi i skrócić czas operacji.
Miała wrażenie, że Jake spojrzał na nią z szacunkiem.
– Słusznie – oznajmił. – Ja operuję, pani asystuje.
– A gdybym to ja operowała? Jeśli nie będzie pan zadowolony ze sposobu, w jaki to robię, może pan zawsze wziąć sprawę w swoje ręce.
– W porządku – odparł po chwili zastanowienia. – Ale będzie mi pani przez cały czas mówić, co i dlaczego zamierza pani zrobić.
– Jak debiutantka? – spytała, zaciskając usta.
– Jak każdy inny doświadczony lekarz dokonujący operacji w obecności nowego konsultanta. W ten sposób będziemy mogli oboje poznać swoje metody pracy.
Ma rację, pomyślała. Nadal jest trochę zbyt obcesowy jak na mój gust, ale może dowiedział się, że jestem córką barona i uważa mnie za arystokratkę, która udaje lekarza dla kaprysu. Mam szansę dowieść mu, że się myli.
Declan miał już ogoloną głowę, ale nie wyglądał wcale jak skin, tylko jak bezbronny wystraszony chłopiec. Vicky spojrzała na niego ze współczuciem.
– Zamierzam dokonać cięcia w tym miejscu – powiedziała, wskazując pewien punkt na głowie chłopca.
– OK – zgodził się Jake.
Przystąpiła do pracy. Konsultując z nim każdy kolejny krok, przecięła warstwy skóry, mięśni i błony, wyborowała otwory w czaszce i otworzyła oponę twardą, by dostać się do krwiaka, a następnie usunęła go i zacisnęła pęknięte naczynie krwionośne. Potem delikatnie włożyła na miejsce kość i zaczęła się przygotowywać do szycia.
– Czy pozwoli pani, że dokończę? – spytał Jake. W gruncie rzeczy nie było to pytanie. Ocenił już jej kwalifikacje, a teraz chciał zademonstrować swoje. Bez słowa kiwnęła głową i odsunęła się od stołu.
Musiała przyznać, że jest świetny. Pracował szybko, dokładnie i bardzo sprawnie.
– Nigdy jeszcze nie widziałam tak perfekcyjnie zszytej rany – powiedziała z podziwem.
– Dziękuję.
Vicky czuła, że praca z doktorem Lewisem będzie dla niej przyjemnością. Był całkowicie skupiony na tym, co robi. W gruncie rzeczy wcale go nie obchodziło, co myślą o nim inni – liczyło się tylko dobro pacjenta.
– Czy pani chce, żebym porozmawiał z jego rodzicami? – spytał, gdy wracali na oddział po zakończeniu operacji.
Vicky potrząsnęła głową.
– Zrobię to sama. Oni mnie już poznali, więc chyba lepiej, żeby mieli do czynienia z tą samą osobą, która przyjmowała ich na oddziale.
– Słusznie – przytaknął Jake. – W razie potrzeby wie pani, gdzie mnie szukać.
Weszła do poczekalni, w której siedzieli zdenerwowani rodzice chłopca.
– Informuję państwa z radością, że operacja się udała. Declan powinien odzyskać świadomość już za kilka minut, więc będziecie państwo mogli się z nim zobaczyć. Musi leżeć płasko przez najbliższe dwa dni, ale stopniowo będziemy unosić jego głowę. Wykonamy też tomografię, żeby się upewnić, że nie ma komplikacji.
– Więc twierdzi pani, że wyzdrowieje?
– Wszystko na to wskazuje – odparła z uśmiechem Vicky.
– Och, dzięki Bogu. Jesteśmy pani bardzo wdzięczni.
– To po części zasługa naszego konsultanta. Gdyby mieli państwo jakieś dodatkowe pytania, proszę zwrócić się do mnie lub do doktora Lewisa.
– Więc poznał pan już wszystkich – powiedziała Gemma. – A z Vicky spotkał się pan w sali operacyjnej.
– Czy ma pani na myśli doktor Radley? – spytał Jake.
– Tak, ale ona jest ze wszystkimi po imieniu. Nikomu nie daje odczuć, że pochodzi z wyższych sfer.
– Z wyższych sfer?
– No tak, ale zawsze zaznacza, że jest przede wszystkim lekarzem. – Uśmiechnęła się. – Jej starszy brat, Charlie, ma tytuł barona. Pewnie pan o nim słyszał.
Jake był przekonany, że zna to nazwisko, ale nie miał pojęcia skąd. Nie czytywał kolorowych czasopism specjalizujących się w plotkach na temat znanych ludzi.
– Tylko proszę nie myśleć, że ona jest snobką – ciągnęła Gemma. – Nie bierze udziału w naszych spotkaniach towarzyskich, ale nie dlatego, żeby uważała się za kogoś lepszego. Po prostu pisze pracę naukową i śledzi wszystkie interesujące przypadki. Pracuje bardzo ciężko.
– Nie ma w tym nic złego – mruknął Jake. Jemu też zarzucano nieraz, że poświęca zbyt wiele uwagi sprawom zawodowym. Teraz zrozumiał, dlaczego doktor Radley tak perfekcyjnie przeprowadziła trudną operację...
Wiedząc, że jest wolna, zastanawiał się już wcześniej, czy nie podjąć próby nawiązania z nią bliższego kontaktu. Zamierzał zaprosić ją któregoś dnia na drinka. Ale teraz, gdy dowiedział się o jej pochodzeniu, zdał sobie sprawę, że jest dla niego niedostępna. Ktoś, kto obraca się w kręgach zbliżonych do rodziny królewskiej, nie będzie chciał nawiązać bliższej znajomości z mężczyzną, który w dzieciństwie korzystał z pomocy opieki społecznej.
Był zadowolony, że poznał prawdę, zanim zdążył zrobić z siebie głupca. Postanowił nadal trzymać się swych zasad. Vicky była koleżanką z pracy, więc o spoufalaniu się nie może być mowy. Ani teraz, ani później.
Po dwóch tygodniach spędzonych w szpitalu Albert Memoriał w londyńskiej dzielnicy Chelsea Jake czuł się tak, jakby pracował tam od lat. Został zaakceptowany przez członków zespołu. Zaproszono go nie tylko na dwudzieste piąte urodziny jednej z pielęgniarek, lecz również na wspólną kolację pracowników, organizowaną w hinduskiej restauracji. Skorzystał z obu zaproszeń i doskonale się bawił, choć zauważył, że Vicky była nieobecna. Podobno pełniła dyżur, ale Gemma wyznała mu po kilku kieliszkach wina, że doktor Radley nigdy nie bierze udziału w tego rodzaju imprezach. Pracuje nawet w święta, takie jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc, żeby koledzy mający dzieci mogli spędzić te dni z rodzinami. A w czasie urlopu zawsze uczestniczy w jakimś kursie lub odbywa praktykę u znanego lekarza, by zdobyć nowe doświadczenia.
Czuł się winny, bo do tej pory nie przeprosił jej za swoją gafę. Ale w gruncie rzeczy nie miał na to szansy. Vicky ograniczała rozmowy z nim do koniecznego minimum i koncentrowała je na sprawach dotyczących pacjentów. Musiał przyznać, że ma wspaniały stosunek do chorych, ale nie mógł zrozumieć, dlaczego go unika. Czyżby po pierwszym spotkaniu uznała go za aroganta? Przecież naprawił swój błąd, chwaląc jej umiejętności!
Ćwicząc pewnego ranka w siłowni, doszedł do wniosku, że powinien jak najszybciej wyjaśnić tę sprawę. Postanowił przepłynąć dwadzieścia długości basenu, zjeść lekkie śniadanie, a następnie pójść na oddział i porozmawiać z Vicky. W basenie przebywało kilka osób, ale tylko jedna z nich przyciągnęła jego uwagę. Pływała w tę i z powrotem równym, bezbłędnym crawlem. Wskoczył do wody, wynurzył się blisko niej i stwierdził ze zdumieniem, że jest to Victoria Radley.
Mimo starań nie potrafił oderwać od niej wzroku. A kiedy wyszła z wody, zapomniał o swym postanowieniu przepłynięcia dwudziestu długości basenu, wyskoczył na brzeg i dogonił ją w drodze do szatni.
– Cześć – powiedział, starając się, żeby jego głos brzmiał zdawkowo.
– Och, dzień dobry – powitała go obojętnym tonem.
– Nie wiedziałem, że jesteś członkiem tego klubu.
– To najbliższa siłownia i pływalnia od naszego szpitala – odparła, wzruszając ramionami.
Jej słowa były uprzejme, ale nie dopatrzył się w nich cienia życzliwości.
– Czy zjesz ze mną śniadanie? – spytał.
Nie spodziewała się chyba takiego zaproszenia, bo otworzyła szeroko swoje piękne oczy.
– Prawdę mówiąc, powinnam iść na oddział...
– Przecież pracujemy na tej samej zmianie. A to znaczy, że zaczynamy dopiero za... – zerknął na zegarek – czterdzieści minut. Wystarczy czasu na prysznic i śniadanie.
Miał wrażenie, że na jej policzkach pojawiły się lekkie rumieńce.
– Słyszałem, że w naszej stołówce robią doskonałe kanapki z bekonem – rzekł zachęcającym tonem. – Ja zapraszam, bo muszę z tobą o czymś porozmawiać.
– O czym? – spytała podejrzliwie, mrużąc lekko oczy.
– O sprawach zawodowych.
Vicky wyraźnie się odprężyła i spojrzała na niego niemal z aprobatą.
– W porządku. Spotkajmy się w holu za dziesięć minut.
– Dobra, dziesięć minut – potwierdził, a ona zrobiła coś, co kompletnie go zaskoczyło: uśmiechnęła się...
Jake poczuł przyspieszone bicie serca, a dziewięć minut później czekał już na nią w holu. Podeszła do niego dokładnie po upływie sześćdziesięciu sekund.
– Dzwonił do mnie wczoraj dyrektor szpitala – oznajmił.
– W jakiej sprawie?
– Declana Fostera. Jego rodzice napisali do niego dziękczynny list, w którym wychwalali pod niebo twoje kwalifikacje.
– Po prostu spełniłam swój obowiązek – stwierdziła, wzruszając ramionami.
– Zrobiłaś znacznie więcej. Zauważyłem, że twoje notatki są bardzo dokładne i że zawsze informujesz pacjentów oraz ich krewnych o postępach terapii. Myślę też, że uczenie małych pacjentów gry w szachy wykracza poza zakres twoich obowiązków.
– Och, to był przyjemny sposób spędzenia przerwy na lunch – rzekła Vicky nonszalanckim tonem.
– Kilku przerw – poprawił ją Jake.
– Czy masz coś przeciwko temu? – zapytała.
– Nie, dopóki nie odbywa się to kosztem twojego odpoczynku. Każdy człowiek potrzebuje trochę czasu na doładowanie baterii... Victorio.
– Wszyscy mówią do mnie Vicky.
– Vicky... Musisz od czasu do czasu pozwolić sobie na odpoczynek.
– Nic mi nie dolega.
Wyczuł w jej głosie irytację i ciężko westchnął.
– Chyba źle zacząłem tę rozmowę – mruknął. – Chcę powiedzieć... chcę cię przeprosić. Podczas naszego pierwszego spotkania zachowałem się nietaktownie. Nie zamierzałem wcale sugerować, że zaniedbujesz obowiązki. Wiem, że sprawy zawodowe są dla ciebie najważniejsze. W gruncie rzeczy nie spotkałem nigdy nikogo, kto pracowałby tak ciężko jak ty.
– Tylko tak można się przebić przez szklaną ścianę – rzekła Vicky.
Szklaną ścianę? Musiał przyznać, że ten aspekt zawodowej kariery nigdy nie przyszedł mu do głowy.
– Przecież żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Wszyscy mają równe szanse.
– Ile znanych ci kobiet pełni funkcje ordynatorów? spytała, marszcząc brwi. – Ile ma profesorskie tytuły?
– Niewiele – odparł po chwili namysłu.
– No właśnie. Jeśli mają rodziny, muszą robić przerwę w pracy, co opóźnia ich postępy, bo spędzają pięć lat na wychowywaniu dzieci. W tym czasie ich koledzy je wyprzedzają. A jeśli nie idą na urlop macierzyński, zyskują opinię karierowiczek nie dbających o rodzinę, co często bywa wykorzystywane przeciwko nim.
– Dyskryminacja jest nielegalna – oświadczył Jake.
– Ale istnieje.
– Wnoszę z tego, że ty nie masz dzieci?
– Nie.
Miał ochotę spytać, kim jest jej partner, ale w porę się powstrzymał. Bądź co bądź nie jest to jego sprawa. A poza tym obiecał sobie, że nie będzie zabiegał o jej względy. Postanowił więc ograniczyć rozmowę do tematów całkowicie neutralnych.
– Co ci zamówić? – spytał, gdy weszli do bufetu.
– Proszę o kawę, sałatkę owocową i jogurt. Traktowała go uprzejmie, ale nadal zachowywała pełen czujności dystans. Jako profesjonalista nie miał nic przeciwko temu, ale jako mężczyzna czuł się nieco zawiedziony.
– Czy nie będzie ci przeszkadzało, że zjem kanapkę z bekonem?
Vicky spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Skądże! To twoje arterie, nie moje.
Gdy usiedli, obficie polał swoją kanapkę ketchupem.
– Likopen jest jednym z najsilniejszych utleniaczy – wyjaśnił z uśmiechem.
– Ale nie neutralizuje w pełni cholesterolu.
– Nic mnie to nie obchodzi. – Ugryzł kęs. – Jest naprawdę doskonała. Czy na pewno nie chcesz jej skosztować?
Vicky uwielbiała kanapki z bekonem. Gdyby naprzeciw niej siedział Seb lub Charlie, sięgnęłaby do jego talerza, nie czekając na zaproszenie. Ale nie chciała pozwolić sobie na tak poufały gest wobec Jake’a.
– Dziękuję, ale jestem pewna. – Polała jogurtem sałatkę owocową. – Więc o czym chciałeś ze mną rozmawiać?
– O tobie. Resztę pracowników naszego oddziału poznałem bliżej podczas wieczornych spotkań towarzyskich. Ale ty zawsze brałaś wtedy dyżury, więc nie miałem okazji z tobą pogadać.
– Wszelkie informacje znajdziesz w moich aktach.
– Owszem, wiem, że jesteś w trakcie robienia specjalizacji, że wyniki twoich egzaminów były znakomite i że dzieli cię tylko krok od stanowiska konsultanta.
Skoro przeglądał już moją teczkę, to czego jeszcze chciałby się dowiedzieć? – pomyślała Vicky. Pytanie to musiało się odbić na jej twarzy, bo Jake natychmiast na nie odpowiedział.
– Nie znam cię osobiście, choć widziałem, jak traktujesz pacjentów i zrobiło to na mnie wrażenie.
Miała nadzieję, że Jake nie zacznie się do niej zalecać. Wiedziała, że ma silną wolę, ale w przypadku tak atrakcyjnego mężczyzny pokusa może zwyciężyć.
– Czytałeś moje akta i widziałeś mnie przy pracy – oznajmiła. – To wszystko, co powinieneś wiedzieć.
– Otóż nie. Jeśli mam doprowadzić do tego, żeby członkowie mojego zespołu byli zadowoleni z pracy i funkcjonowali tak, jak tego od nich oczekuję, muszę wiedzieć, czego pragną i co chcą osiągnąć. Gdzie chcieliby się znaleźć za pięć lat i jak zamierzają zrealizować swoje plany. Muszę poznać ich zalety i słabości, żeby zorientować się, kto i w jaki sposób powinien doskonalić swoje umiejętności. A tego nie znajdę przecież w aktach.
Zerknęła na niego badawczo, chcąc przekonać się, czy mówi poważnie i doszła do wniosku, że tak jest. Zauważyła też, że jego nadal mokre włosy mają barwę ciemnej czekolady i stłumiła cichy jęk. Po raz nie wiadomo który stwierdziła, że Jake Lewis jest człowiekiem niebezpiecznym i postanowiła go unikać.
– Więc powiedz mi, co chcesz osiągnąć, Vicky – poprosił łagodnym tonem. – Zostać ordynatorem? Profesorem?
– Jednym i drugim.
– Na podstawie tego, co widziałem, mogę stwierdzić, że w pełni na to zasługujesz.
– Dziękuję.
– Więc jak wyglądają twoje plany?
– Mam nadzieję, że w przyszłym roku zostanę konsultantem. Potem postaram się o posadę w jakiejś placówce naukowej. Chcę uczyć studentów i prowadzić badania, ale za bardzo lubię pracę z pacjentami, żeby z niej kompletnie zrezygnować. Poza tym teoria jest nic niewarta, jeśli nie można jej zastosować w życiu.
– A jak zamierzasz zdobyć niezbędne doświadczenie?
– Chcę częściej operować.
– Zwrócę na to uwagę – obiecał Jake. – Kiedy znajdziemy się razem w operacyjnej, będę jak najczęściej oddawał ster w twoje ręce.
– Dziękuję.
– Daj mi też listę szkoleń, w których chciałabyś wziąć udział.
– Budżet naszego oddziału jest podobno bardzo ograniczony.
– Właśnie dlatego nie obiecuję, że wyślę cię na wszystkie. Ale być może uda mi się zorganizować szkolenia międzyoddziałowe, służące wymianie doświadczeń między lekarzami różnych specjalności.
– Pod warunkiem, że zgodzi się na to nasz ordynator.
– Z tym nie powinno być problemu – oznajmił Jake. – W razie potrzeby posiadam dużą siłę przekonywania.
Nie mam co do tego wątpliwości, pomyślała Vicky, patrząc na jego wyraziste usta. Potem przypomniała sobie, że nie wolno jej myśleć o nim w taki sposób.
– Dlaczego zostałaś lekarzem? – spytał, sypiąc cukier do filiżanki z kawą.
– Bo medycyna wydawała mi się interesująca. I była wyzwaniem.
– Czy ktoś w twojej rodzinie uprawia ten sam zawód?
– Owszem, dwaj moi bracia – odparła krótko.
– Jaką mają specjalność?
Nie mogła pojąć powodów, z których Jake wypytuje o jej braci. Charlie, który patrzył na wszystko przez różowe okulary, powiedziałby na pewno, że robi to z uprzejmości. Seb – w każdym razie ten dawny Seb – podejrzewałby, że Jake jest snobem, który chce za jej pośrednictwem zostać przedstawiony baronowi i być zapraszany na wykwintne przyjęcia. Tak czy owak, nie miała ochoty rozmawiać z nim o swej rodzinie.
– Nie są neurologami – odparła wymijająco, zdając sobie sprawę, że zachowuje się nieuprzejmie.
Jake spojrzał na nią z uwagą, ale zanim zdążył zadać następne pytanie, odezwał się jej pager.
– Dziękuję za śniadanie – powiedziała, zerkając na wyświetlacz. – Wzywają mnie na ratownictwo.
– Przecież nie zaczęłaś jeszcze dyżuru – mruknął, marszcząc brwi. – Czy twój pager jest zawsze włączony?
– Nie. Nie zawsze. Tylko przez jakieś dwadzieścia trzy godziny na dobę.
Dostrzegła w jego oczach rozbawienie zmieszane z odrobiną niedowierzania. Tak jakby podejrzewał, że przed wyjściem z siłowni poprosiła którąś z koleżanek o nadanie sygnału za piętnaście minut i wybawienie jej z potencjalnie krępującej sytuacji.
– Do zobaczenia – powiedziała, wstając od stolika.
– Witaj, Vicky! – zawołał z uśmiechem Hugh Francis, gdy dotarła na oddział. – Miałem nadzieję, że to będziesz ty.
– Na czym polega problem?
– Pani Carter, siedemdziesiąt lat, podejrzenie przejściowego ataku niedokrwienia, ale nie jestem pewny, czy to nie jest początkowa faza udaru.
– Dobrze, zaraz ją obejrzę. Jeśli będę miała wątpliwości, przyjmę ją na nasz oddział.
– Dzięki. – Hugh zaprowadził Vicky do pokoju i przedstawił jej pacjentkę.
– W gruncie rzeczy nic mi nie jest – stwierdziła pani Carter. – Nie musicie się mną przejmować, lepiej idźcie do kogoś, kto jest naprawdę chory.
– To bardzo szlachetna postawa – odparła z uśmiechem Vicky – ale mimo to chciałabym panią zbadać.
– To był tylko moment słabości.
– Proszę mi o nim opowiedzieć.
– Poczułam się tak, jakby na moje jedno oko spadła jakaś zasłona. Ale wszystko już minęło.
Z opisu pani Carter wynikało niezbicie, że było to przejściowe zaćmienie wzroku.
– Co jeszcze pani dolega? – spytała Vicky.
– Otwierając drzwi, uderzyłam się w nogę, ale to po prostu starcza niezborność ruchów.
Albo kolejny symptom przejściowego ataku niedokrwienia, pomyślała Vicky.
– A czy nie ma pani kłopotów z mówieniem?
– Mówię zupełnie normalnie. Nasz listonosz jest chyba przygłuchy, bo kazał mi wszystko powtarzać kilka razy. – Pani Carter westchnęła. – Nie wiem, dlaczego uparł się, żeby mnie tu przywieźć.
– Po prostu zaniepokoił się o pani zdrowie – odrzekła Vicky, zaglądając do notatek. – Myślę, że cierpi pani na coś, co nazywa się przejściowym niedokrwieniem. Polega ono na tym, że dostęp tlenu do pewnego segmentu mózgu jest zablokowany. Ludzki organizm potrafi przywracać dopływ krwi i rozpraszać małe zakrzepy, dlatego teraz czuje się pani normalnie.
– Więc mogę jechać do domu?
– Jeszcze nie – odparła Vicky. – Problem w tym, że osobom, które miały przejściowe niedokrwienie, może w przyszłości grozić udar, więc zanim wypuszczę panią do domu, muszę panią dokładnie zbadać. Czy mogę zacząć od kilku pytań?
Pani Carter kiwnęła głową.
– Czy miała pan kiedyś udar, albo przeszła niedawno jakąś operację?
– Nie.
– Czy któryś z członków pani rodziny miał kiedykolwiek atak padaczkowy lub drgawki?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Czy miała pani niedawno jakąś infekcję?
– Nie.
– Czy zażywa pani jakieś leki?
– Tak, na nadciśnienie. Zawsze o nich pamiętam, bo córka kupiła mi specjalny pojemnik, do którego wkłada się tygodniowy zapas.
– Czy córka mieszka niedaleko pani?
– Tak – odparła z westchnieniem pani Carter. – Ona się za bardzo wszystkim przejmuje, więc proszę jej nie mówić o tej sprawie. Po prostu za szybko wstałam, kiedy listonosz zadzwonił do drzwi. I tyle.
– Czy odczuwała pani jakiś ból?
– W gruncie rzeczy nie.
– Co panią bolało? – nalegała Vicky.
– Jest pani tak męcząca jak moja córka – mruknęła pani Carter. – Ona też nigdy nie daje za wygraną. Czułam lekki ból w klatce piersiowej, ale minął. Zanim pani o to zapyta, chcę powiedzieć, że przestałam palić wiele lat temu i odżywiam się prawidłowo. Nie tykam tych gotowych posiłków, które podgrzewa się w kuchence mikrofalowej.
Vicky lekko się uśmiechnęła. Doszła do wniosku, że za jakieś czterdzieści lat upodobni się do pani Carter.
– Widzę, że jest pani całkowicie samodzielna. Ale muszę się upewnić, że pani nie przecenia swoich sił. Jeśli ma pani jakieś kłopoty, mogę pani dać lekarstwo, które postawi panią na nogi. Ale jeśli pani coś przede mną ukrywa, może to być groźne. – Ponieważ pacjentka spojrzała na nią wyzywająco, dorzuciła swoją najwyższą kartę. – To znaczy, że będę musiała porozmawiać z pani córką, która niewątpliwie poprosi, żeby się pani do niej wprowadziła, bo zechce zapewnić pani stałą opiekę.
– Boże zachowaj! – zawołała pani Carter. – Zasiadłabym w ciągu tygodnia na ławie oskarżonych pod zarzutem morderstwa. Nie zniosłabym tych ciągłych pytań o zdrowie ani towarzystwa jej dorastających dzieci, które ciągle trzaskają drzwiami i słuchają tego łomotu, który nazywają muzyką.
– Ja też za tym nie przepadam – przyznała Vicky. – A więc czy jest coś, o czym pani mi nie powiedziała?
– Miałam lekkie duszności. Ale jak już mówiłam, za szybko wstałam z łóżka.
– Czy pozwoli pani się zbadać?
– Tak, ale pod warunkiem, że nie powie pani o niczym mojej córce.
Vicky ponownie się uśmiechnęła. Na podstawie przeprowadzonej dotychczas rozmowy oceniła już pozytywnie zdolność pacjentki do koncentracji, jej pamięć i reakcje na bodźce. Teraz zmierzyła więc już tylko jej ciśnienie oraz temperaturę i sprawność układu oddechowego.
– Muszę zajrzeć do pani oczu – powiedziała, a potem sprawdziła reakcję źrenic na światło i obejrzała siatkówki. Później poprosiła panią Carter o zrobienie kilku kroków i przyłożenie palca do czubka nosa. Wszystkie badania wypadły zadowalająco.
– Czy teraz wierzy pani, że nic mi nie dolega? – spytała pacjentka.
– Jestem o tym niemal przekonana, ale skieruję panią na tomografię komputerową, żeby sprawdzić, co się dzieje w pani głowie.
Pani Carter parsknęła z irytacją.
– Młoda damo, gdyby pani potrafiła odczytać teraz moje myśli, byłaby pani z pewnością zszokowana.
– Nic podobnego – odparła ze śmiechem Vicky. – Lubię spotykać osoby, które są tak niezależne jak pani.
Mimo woli pomyślała o swojej matce, która nie posiadała tych zalet i z którą nigdy nie potrafiła znaleźć wspólnego języka.
– Musimy też zrobić EKG, żeby sprawdzić serce.
– Moje serce jest w porządku.
– To dobrze, ale te badania są konieczne. Muszę się dowiedzieć, dlaczego pani zasłabła i czy nie grozi pani atak serca. Wpadnę tutaj, kiedy nadejdą wyniki.
– Myślę, że potrafimy się dogadać, jeśli nie będzie pani do tego mieszać mojej córki. – Wyciągnęła rękę. – Nawiasem mówiąc, mam na imię Violet.
– A ja Vicky. Nie obiecuję niczego, dopóki nie obejrzę wyników. Ale z pewnością nie będę nikogo niepokoić, jeśli nie okaże się to konieczne.
– To mi wystarczy – oznajmiła z triumfalnym uśmiechem pani Carter.
Jake kończył przeglądanie teczek pacjentów, kiedy rozległo się pukanie do drzwi jego gabinetu.
– Proszę! – zawołał i szeroko otworzył oczy, widząc wchodzącą Vicky. – Co mogę dla ciebie zrobić?
– Chciałabym skonsultować z tobą przypadek pacjentki z ratownictwa.
Uświadomił sobie, że naprawdę wzywano ją na oddział, a wiadomość zostawiona na jej pagerze nie była tylko wybiegiem mającym skrócić ich wspólne śniadanie. Odkrycie to sprawiło mu wielką przyjemność.
– Słucham – powiedział uprzejmym tonem. Vicky zrelacjonowała mu przypadek Violet Carter.
– Na podstawie objawów przypuszczałam, że jest to przejściowe niedokrwienie. Elektrokardiogram potwierdził moją wstępną diagnozę. Szmer naczyniowy tętnicy szyjnej w zwężeniu. – Oznaczało to, że krew nie przepływa normalnie przez tętnicę, lecz napotyka na przeszkodę.
– A więc?
– Skierowałam ją na angiografię tętnicy szyjnej, żeby ustalić miejsce zwężenia arterii. Jeśli okaże się ono poważne, będę zalecała endarterektomię.
Była to bardzo delikatna operacja, polegająca na wycięciu błony wewnętrznej tętnicy. Jake przypomniał sobie ich poranną rozmowę, podczas której Vicky oznajmiła mu, że pragnie poszerzyć swoje doświadczenia z zakresu neurochirurgii.
– Czy robiłaś już kiedyś taki zabieg?
– Tak, dwa razy.
– Metodą endoskopii?
– Nie.
– W takim razie muszę obejrzeć wyniki angiografii. Jeśli możemy to zrobić metodą endoskopii, ja ją zoperuję, a ty będziesz asystować. Jeśli nie, ty przeprowadzisz operację, a ja będę asystować.
– To bardzo miła kobieta, Jake. Jest samodzielna i niezależna. Nie chciałaby leżeć długo w szpitalu.
Jake kiwnął głową. Znał taką kobietę. Tyle że... Siłą woli odpędził od siebie myśli o Lily.
– Daj mi znać, kiedy otrzymasz wyniki. Będę w szpitalu przez całe przedpołudnie.
– Dobrze.
Vicky obejrzała wyniki angiografii i westchnęła. Stenoza sięgała osiemdziesięciu procent. Tętnice pani Carter były tak zwężone, że uniemożliwiało to normalny przepływ krwi. W tej sytuacji operacja była nieunikniona.
– Jak się pani czuje, Violet? – spytała, podchodząc do jej łóżka.
– Dobrze. Czy mogę wrócić do domu?
– Niestety nie. Już wiem, dlaczego pani dziś zasłabła. Tętnice szyjne są bardzo zwężone, więc do mózgu nie dopływa odpowiednia ilość krwi i tlenu.
– Co z tego wynika?
– Przyczyną zwężenia są zawarte we krwi cząsteczki tłuszczu, które przylegają do błony wewnętrznej tętnic. Nazywa się to arteriosklerozą. Ma pani prawo wyboru. Możemy przeprowadzić endarterektomię, czyli operację polegająca na wycięciu błony wewnętrznej tętnic szyjnych, wraz z blokującymi je cząsteczkami. Błona odrasta zwykle w ciągu dwóch tygodni od dnia operacji.
– A jeśli nie zgodzę się na operację?
– Tętnice mogą zostać całkowicie zablokowane. Powiem tylko tyle, że u mniej więcej połowy chorych cierpiących na to schorzenie udar następuje w ciągu roku. U dwudziestu procent – w ciągu miesiąca.
– A jeśli dojdzie do udaru, będę musiała zamieszkać w domu opieki, prawda?
Vicky kiwnęła potakująco głową.
– A czy po operacji wrócę do zdrowia?
– Nie ma gwarancji, ale wszystko na to wskazuje.
– Czy w czasie zabiegu będę przytomna?
– Nie, zastosujmy ogólną narkozę.
– Czyli będę musiała zostać w szpitalu – westchnęła Violet.
– Tylko przez kilka dni.
– A to oznacza, że muszę zawiadomić córkę.
– Gdyby pani była moją matką, chciałabym wiedzieć, co pani dolega – odparła wymijająco Vicky.
– Pani matka ma szczęście – mruknęła z irytacją Violet. – Jej córka jest rozsądną kobietą, która nie wpada w panikę i nie biega w kółko jak kura, której obcięto głowę.
Vicky była pewna, że nie odziedziczyła zdrowego rozsądku po Marze. Żywiła też przekonanie, że w jej rodzinie nie ma miejsca na dwie kury z obciętymi głowami. Ale szybko odsunęła od siebie te myśli.
– Mam nadzieję, że ona panią docenia – dodała Violet.
Vicky wydała niewyraźny pomruk. Mara nigdy jej nie rozumiała i zawsze twierdziła, że Vicky powinna się urodzić jako chłopiec. Zwłaszcza od dnia, w którym jej pięcioletnia córka pocięła nożyczkami swą krótką spódniczkę i baletki, a potem zagroziła, że obetnie włosy, jeśli matka będzie ją zmuszała do nauki tańca klasycznego. Mara nie była też zadowolona z tego, że Vicky dała się wyrzucić ze szkoły średniej już w ciągu pierwszego tygodnia roku szkolnego. Ani z tego, że w wyniku swych usilnych starań została oddana pod opiekę kuratora sądowego, więc mogła uczyć się w domu.
– Zadzwonię do pani córki i przedstawię jej całą sytuację. Jeśli wyrazi pani zgodę na operację, to wpiszę panią na popołudniową listę.
– Kto będzie mnie operować?
– Ja i nasz konsultant, Jake Lewis. Przedstawię go pani. A tymczasem... – Wyciągnęła z kieszeni kolorowe czasopismo. – Mam tu coś, co nie pozwoli pani się nudzić.
Kiedy przedstawiła Jake’a pani Carter, zauważyła, że potraktował on starszą kobietę z wielkim szacunkiem. Wyjaśnił jej dokładnie, na czym polega operacja i poinformował, jak długo będzie musiała zostać w szpitalu.
Gdy przygotowywali się do zabiegu, dostrzegła malujący się na jego twarzy wyraz troski.
– Czy masz jakieś powody do zmartwienia? – spytała.
– Nie – odparł obcesowo Jake.
Hm... Zapewne jest zdenerwowany. Wszyscy znani jej chirurdzy przeżywali przed operacją coś w rodzaju tremy. Był to dobry znak, gdyż oznaczał, że nie traktują oni zabiegu w sposób rutynowy. Niektórzy pod wpływem napięcia mówili zbyt dużo. Jake najwyraźniej należał do innej kategorii, bo prawie się nie odzywał.
Przeżyła chwilę zaskoczenia, kiedy kazał puścić płytę z nagraniem Corellego. Uważała go za człowieka, który woli pracować przy dźwiękach muzyki pop i nie lubi klasyki. Potem poczuła zażenowanie, bo zdała sobie sprawę, że zachowała się jak snobka, reagując w taki sam sposób, w jaki mogła zareagować jej matka. Jake nie mówił po angielsku z akcentem typowym dla wyższych sfer, ale pochodzenie nie musi decydować o muzycznych gustach.
W ciągu dwóch następnych godzin udzielał jej szczegółowych instrukcji dotyczących kolejnych etapów zabiegu. Podziwiała jego zręczność, dokładność i precyzję. Ale gdy tylko skończyli pracę, znów wpadł w ponury nastrój i przestał się odzywać.
Operacja zakończyła się sukcesem, musiało więc chodzić o coś innego. Nie przypominała sobie, by zrobiła coś, co mogłoby go dotknąć. Więc może przypadek pani Carter obudził w nim złe wspomnienia?
Kiedy pani Carter została przeniesiona na oddział i oddana pod opiekę zatroskanej córki, Vicky postanowiła wykorzystać chwilę przerwy i wymknęła się do bufetu. Kupiła tam kawałek ciasta marchewkowego i dwie kawy, a potem zapukała do drzwi gabinetu Jake’a.
– Proszę!
Był pochylony nad papierami, ale dostrzegła na jego twarzy wyraz troski.
– Co to jest? – spytał, kiedy zamknęła drzwi i postawiła na jego biurku kawę oraz ciastko.
– Ciastko.
– Ale dlaczego? – spytał ze zdumieniem, nie mogąc uwierzyć w to, że szlachetnie urodzona Victoria Radley okazuje mu dowód takiej życzliwości.
– Wszyscy mężczyźni mojego życia uwielbiają ciastka – odparła, wzruszając ramionami.
Słysząc słowa „mężczyźni mojego życia”, poczuł ukłucie zazdrości, choć wiedział, że nie ma do tego prawa.
– Nasza kucharka piekła najlepsze ciasta na świecie – ciągnęła. – Dlatego obaj moi bracia miękną jak wosk w rękach każdej kobiety, która częstuje ich słodyczami.
Jake zmarszczył brwi. Czyżby chciała mu w ten sposób dać do zrozumienia, że pragnie, by zmiękł jak wosk w jej rękach? A może po prostu wyjaśnić, co znaczyły słowa „mężczyźni mojego życia”... ?
– Wydawałeś się przygnębiony – oznajmiła, jakby odpowiadając na jego nieme pytanie. – Chciałam, żebyś poczuł się lepiej. I przeprosić za to, że zostawiłam cię samego podczas śniadania.
– Nie ma problemu – mruknął, wzruszając ramionami. – Przecież wezwano cię na oddział.
– Czy chcesz ze mną o tym porozmawiać?
Nagle zdał sobie sprawę, o co chodzi. Vicky współczuła małemu Declanowi, który został napadnięty przez chuliganów. Okazywała też sympatię pani Carter. A teraz, przynosząc mu ciastko i proponując rozmowę, zamierzała wyraźnie dołączyć go do swojej kolekcji ofiar losu.
– Nic mi nie jest – oznajmił chłodnym tonem.
– To nieprawda. Chodzi o coś, co ma związek z panią Carter.
Był zdumiony jej umiejętnością czytania w jego myślach, ale jeszcze bardziej zaskoczyły go jej słowa.
– Ja też przejęłam się jej losem – oznajmiła. – Nie znałam w gruncie rzeczy moich dziadków, bo oboje umarli, kiedy byłam bardzo młoda. Ale pomyślałam sobie, że chciałabym mieć taką babcię jak ona.
– Ona przypomina mi moją babcię, która mnie wychowywała – wyznał Jake. – Uważałem ją za najważniejszą osobę na świecie. Moja matka była śpiewaczką, a ojciec jej menedżerem. Oboje ciągle podróżowali, ale babcia nie pozwoliła mnie oddać do szkoły z internatem, bo uważała, że dziecko powinno dorastać w warunkach domowych. – Urwał i spojrzał w przestrzeń. – Podczas pierwszego tournee mojej matki w Stanach ich samolot się rozbił.
– Ile miałeś wtedy lat?
– Dwanaście.
– Utrata rodziców jest w tym wieku ciężkim przeżyciem.
– To prawda. Ale przynajmniej miałem babcię. Niestety nie dożyła chwili, w której wręczono mi dyplom. Umarła z powodu udaru. Miała przejściowe niedokrwienie, ale nie chciała się przyznać, że coś jej dolega. Była typową przedstawicielką swojego pokolenia, które uważało, że nie wolno się nad sobą użalać. Niestety...
– Czy dlatego zrobiłeś specjalizację z neurologii? Jake wolał nie odpowiadać na to pytanie, ale Vicky, widząc jego minę, domyśliła się, że dotknęła czułego miejsca w jego duszy.
– Gdybyś nie nakłoniła Violet do operacji, opowiedziałbym jej o mojej babce – odparł wymijająco.
– Uprzedziłam cię. Podałam jej dane statystyczne, bo chciałam, żeby sama mogła wyciągnąć wnioski. Wie, że w razie udaru grozi jej pobyt w domu opieki albo – co bardziej ją przeraża – przeprowadzka do córki.
– Już dawno zauważyłem, że masz dobry stosunek do pacjentów. Ty chyba też nie jesteś zadowolona, kiedy ktoś się o ciebie nadmiernie troszczy.
– Doprowadza mnie to do szału. To chyba skutki tego, że byłam w domu najmłodsza. Mam dwóch starszych braci.
– Wspominałaś, że obaj są lekarzami. Czym się zajmują?
– Jeden jest chirurgiem plastycznym, a drugi pracuje na ratownictwie. Obaj są wspaniali, ale nadal traktują mnie jak małą dziewczynkę.
Słysząc, jak Vicky mówi o swojej rodzinie, poczuł w sercu ukłucie zazdrości. On sam podjął decyzję już dawno temu. Utrata rodziców była dla niego ciosem, ale dopiero śmierć babki sprawiła, że postanowił nie zakładać własnej rodziny. Bał się kolejnego rozstania z kimś bliskim.
Właśnie dlatego nie zamierzał się z nikim wiązać. Nawet z kobietą, która pociągała go tak bardzo jak Vicky.
– Dziękuję za kawę i ciastko – rzekł oschłym tonem. Vicky wyczuła jego intencje, bo ruszyła w stronę drzwi.
– Do zobaczenia – powiedziała i opuściła pokój.
Pracowali razem zaledwie od miesiąca, od czterech krótkich tygodni, mimo to Vicky nie potrafiła przestać o nim myśleć. Kiedy podczas chrztu małej Chloe wzięła ją na ręce, miała wrażenie, że trzyma własne dziecko.
Które miało wielkie, piwne oczy – takie same jak jego ojciec. Nigdy dotąd nie zdarzały jej się takie przywidzenia. Nie chciała mieć ani dzieci, ani stałego partnera. Pragnęła zdobyć rozgłos w dziedzinie medycyny i dokonać szeregu odkryć. Leczyć ludzi.
Więc dlaczego ciągle widzi przed sobą jego twarz? Postanowiła coś w tej sprawie przedsięwziąć. I to bezzwłocznie. Zakleiła kopertę, zaadresowała ją i napisała na niej: DO RĄK WŁASNYCH. Potem weszła ukradkiem do jego gabinetu i położyła ją na stosie korespondencji.
Jake stał na dachu Wharf Tower – jednego z najwyższych budynków w Londynie. Wiedział, że nic mu nie grozi – miał na sobie ochronny kombinezon i pasy bezpieczeństwa. Mimo to czuł przypływ adrenaliny. Za kilka minut miał zjechać na linie z drapacza chmur. Wiedział, że skorzysta na tym jego fundacja imienia Lily Lewis. Wszyscy pracownicy neurologii podpisali wręczony im przez niego formularz i zostali jej sponsorami, choć pieniądze nie były przeznaczone dla ich szpitala.
Promując założoną przez siebie fundację, wyskoczył dwukrotnie z samolotu, przepłynął dystans równy szerokości kanału La Manche, zjechał na linie z kilku wysokościowców, skoczył na bungee z mostu w Nowej Zelandii, przebiegł parę maratonów.
Potrafiłby może lepiej wykorzystać swój wolny czas, ale wszystkie te wyczyny były dla dobra sprawy. I nie miał wątpliwości, że postępuje słusznie.
– Robię to dla ciebie, babciu – wyszeptał, odbijając się stopami od brzegu dachu.
Ale zamiast piwnych źrenic swojej babki zobaczył w tym momencie szaroniebieskie oczy Vicky Radley.
Następnego ranka znalazł w swojej bieżącej korespondencji kopertę zaadresowaną nieznanym mu charakterem pisma. I opatrzoną adnotacją: DO RĄK WŁASNYCH. Wydało mu się to zastanawiające. Rozciął kopertę i stwierdził, że zawiera ona tylko czek na wysoką sumę, wystawiony przez V. C. Radley i przeznaczony dla fundacji imienia Lily Lewis.
Wiedział, że Vicky podpisała formularz sponsorski i wpłaciła na rzecz jego fundacji podobną kwotę jak inni lekarze. Nie rozumiał więc motywów jej postępowania.
Wsunął czek z powrotem do koperty, którą włożył do kieszeni marynarki i udał się na poszukiwanie Vicky. Gdy ją znalazł, była akurat zajęta rozmową z pacjentem.
– Przepraszam, że przerywam – powiedział z uprzejmym uśmiechem. – Doktor Radley, czy zechciałaby pani w wolnej chwili zajrzeć do mojego gabinetu?
– Oczywiście, doktorze Lewis – odparła równie bezosobowym tonem.
Wrócił do siebie i podjął pracę, ale stale powracał myślami do spraw, które uprzytomnił mu jej widok. Przypominał sobie, że w jego życiu nie ma miejsca dla drugiej osoby. Szczególnie dla osoby pochodzącej z zupełnie innej sfery. Sfery równie odległej od jego świata jak jakaś oddalona od Ziemi planeta.
Zmuszał się do systematycznego przeglądania papierów, ale mimo woli zerkał co chwila na zegar. Vicky zapukała do jego drzwi dopiero po upływie dwudziestu minut.
– Usiądź – powiedział, wskazując krzesło.
– O co chodzi?
– Wsparłaś już moją fundację, wpłacając dotację w gotówce. Dlaczego przysłałaś mi ten czek? – Wyjął z kieszeni kopertę i pomachał nią w powietrzu.
– Dlaczego nie? – spytała, wzruszając ramionami.
– Vicky, to jest bardzo duża suma.
Milczała przez chwilę, jakby zastanawiając się nad sytuacją, a potem ciężko westchnęła.
– Myślę, że już wiesz, z jakiej pochodzę rodziny.
– Owszem.
– Mój ojciec był baronem.
Jake zwrócił uwagę na czas przeszły. Więc ona również przeżyła śmierć bliskiej osoby. I wiedziała, o czym mówił, wspominając o stracie rodziców i babki.
– Odziedziczyłam po nim pieniądze, kiedy byłam bardzo młoda. Członkowie rady powierniczej zainwestowali je w nieruchomości. To znaczy, że jestem niezależna finansowo, a w dodatku mam przyzwoitą pensję. – Wstała i odsunęła krzesło. – Więc mój gest wcale nie jest taki hojny, jak ci się wydaje. Wolę wpłacić te pieniądze na zbożny cel, niż wydawać je na szampana, napełniając kieszenie jakiemuś obleśnemu barmanowi.
Zdał sobie sprawę, że znów popełnił niezręczność. Czuł, że Vicky lada chwila wyjdzie z gabinetu, a on nie będzie miał pojęcia, jak naprawić ich relacje.
– Bardzo cię przepraszam – rzekł pospiesznie. – Chciałem ci podziękować, nie robiąc wokół tej sprawy szumu. Zachować się równie delikatnie jak ty, przysyłając mi ten czek. Ale sytuacja mnie przerosła. Tak wysokie sumy wpłacają na rzecz fundacji tylko ludzie, którzy sami stracili kogoś bliskiego. Czy moje domysły są słuszne? Czy wybrałaś neurologię dlatego, że twój ojciec też umarł z powodu udaru?
– Przyjmuję twoje podziękowanie – powiedziała chłodnym tonem, nie patrząc mu w oczy.
– Vicky... – Chciał za wszelką cenę zmienić nastrój. – Czy mogę cię zaprosić na kolację?
– Nie ma takiej potrzeby.
Przez chwilę myślała, że Jake wybuchnie gniewem.
– Chcę po prostu zrobić przyjazny gest. Podziękować ci za twoje poparcie. Nie zamierzam cię podrywać.
– Wolałabym, żebyś nie wydawał tych pieniędzy na mnie, tylko wpłacił je na konto fundacji.
A więc nie chce iść na kolację. Jest zapewne przyzwyczajona do wykwintnych posiłków w najlepszych restauracjach Londynu. W lokalach, w których trzeba rezerwować stół co najmniej z rocznym wyprzedzeniem. A kolacja na dwie osoby kosztuje tyle, ile wynoszą tygodniowe zarobki przeciętnego lekarza.
– No to może któregoś dnia wybierzesz się ze mną na wycieczkę za miasto?
– Dokąd? – spytała, natychmiast zdając sobie sprawę, że jej pytanie jest równoznaczne z wyrażeniem zgody.
– Pojedź ze mną, to się przekonasz. Propozycja była kusząca, lecz postanowiła ją odrzucić.
– Proszę cię o to jako przyjaciel – dodał, zanim zdążyła znaleźć odpowiednie słowa.
Przyjaciel? Nigdy nie przyjaźniła się z żadnym mężczyzną. Oczywiście oprócz Seba i Charliego, ale oni się nie liczą, bo są jej braćmi.
– Okej – powiedziała, sama nie wiedząc dlaczego.
– To świetnie. – Jake uśmiechnął się promiennie. – Nawiasem mówiąc, włóż na tę wycieczkę dżinsy i sportowe buty.
– Dlaczego?
– Zobaczysz, gdy dotrzemy na miejsce. Kiedy mamy oboje wolny dzień?
Jego pytanie zabrzmiało tak bezosobowo, jakby nie proponował jej towarzyskiego spotkania, tylko wspólną podróż służbową. Vicky odetchnęła z ulgą.
– Może w najbliższą środę? – zaproponował Jake.
– W porządku.
– Czy mogę po ciebie przyjechać? – Widząc, że Vicky się waha, szybko dodał: – Nie zamierzam cię nachodzić, ale tak będzie prędzej. Umówmy się o dziesiątej, żeby uniknąć porannej godziny szczytu.
– Zgoda, o dziesiątej. – Wpisała datę w swoim elektronicznym notatniku. – Jeśli nie masz do mnie żadnej innej sprawy, to chciałabym dokończyć obchód.
– Oczywiście. Do zobaczenia później.
Vicky mruknęła coś pod nosem i wyszła z gabinetu.
W ciągu następnych trzech dni wielokrotnie miała ochotę odwołać to spotkanie, ale na wszelki wypadek kupiła dżinsy. W środę, trzy minuty przed dziesiątą, wyjrzała przez okno salonu i dostrzegła zatrzymujący się przed domem mały czerwony samochód, z którego wysiadł Jake.
Na terenie szpitala nosił garnitur. Na basenie widziała go w kąpielówkach. Teraz miał na sobie wypłowiałe dżinsy, czarną sportową koszulę i słoneczne okulary. Wyglądał tak atrakcyjnie, że musiała sześć razy głęboko odetchnąć, zanim otworzyła mu drzwi.
Przyjrzał jej się uważnie, a potem kiwnął głową, wyrażając aprobatę dla jej stroju.
Był ciepły kwietniowy dzień, więc nie wzięła płaszcza. Zamknęła drzwi mieszkania i poszła za nim do samochodu. Ze stereofonicznego odtwarzacza płynęła jakaś piosenka, więc zaczęła podejrzewać, że słuchał podczas operacji muzyki klasycznej tylko po to, by zrobić na niej wrażenie.
– Nie mógłbym przy tym pracować, ale lubię tego słuchać podczas prowadzenia samochodu – wyjaśnił, jakby czytając w jej myślach.
– Więc dokąd jedziemy?
– Zobaczysz, kiedy będziemy na miejscu. Usiądź wygodnie i podziwiaj widoki.
Zastosowała się do jego rady, choć nie lubiła bezczynności. Ale nie wzięła ze sobą nic do czytania. Spodziewała się, że Jake będzie ją zabawiał rozmową, on tymczasem milczał albo nucił pod nosem słowa dochodzącej z odtwarzacza piosenki. Była z tego poniekąd zadowolona, bo nie musiała silić się na uprzejmą konwersację.
– Czy jedziemy nad morze? – spytała, kiedy skręcili w drogę A 127.
– To najbliższe wybrzeże od Londynu.
Nie pamiętała, by jako dziecko była kiedykolwiek nad morzem. W zimie jej rodzina jeździła na narty do Szwajcarii, a latem odwiedzała posiadłość dalekich krewnych w Derbyshire. Ojciec zabierał synów w góry, a ona spędzała czas z matką i gronem młodych panienek, które rozmawiały tylko o strojach i uważały ją za dziwaczkę. Ńa szczęście znalazła gdzieś książkę o kartach i nauczyła się grać w pokera. Potem odebrała swoim braciom wszystkie pieniądze, które oszczędzili ze swego kieszonkowego i nie oddała ich, dopóki nie zgodzili się poprosić ojca, by ją też zabierał na wspinaczki.
Po śmierci ojca przestali jeździć na narty, a ona nie miała najmniejszej ochoty spędzać wolnego czasu w towarzystwie Barry’ego, nowego męża Mary. Wykręcała się więc od rodzinnych wakacji, twierdząc, że musi spędzać wolny czas na nauce. A po ukończeniu studiów też nie wyjeżdżała na urlop, gdyż była pochłonięta pracą.
– Nie rób takiej ponurej miny – powiedział Jake, parkując samochód. – Nie jest wykluczone, że spędzimy ten dzień bardzo przyjemnie.
– Przepraszam. Po prostu nie jestem przyzwyczajona do takich wycieczek.
– Wiem. Spędzasz wolny czas na nauce. – Uśmiechnął się do niej przewrotnie. – Ale dziś będziesz zbijać bąki. I ładować baterie. Tak wypoczniesz, że po powrocie do Londynu nadrobisz stracony czas bardzo szybko.
Spojrzała na morze. Wiatr tworzył na wodzie pieniste bałwany. Na plaży bawiła się gromadka dzieci, budując z piasku ogromne zamki. Vicky uświadomiła sobie nagle, że nigdy w życiu nie budowała zamków z piasku.
Jake naprawdę zdawał się czytać w jej myślach, bo zajrzał do najbliższego sklepu, a po chwili wyszedł, niosąc dwa wiaderka i dwie łopatki.
– Zrobimy zawody – oznajmił. – Przegrany stawia lunch.
– Na czym ma polegać rywalizacja?
– Wygra ten, kto zbuduje większy zamek.
Nie miała pojęcia o budowie zamków. Zanim wzniosła parter, Jake był już na piętrze.
Chyba dostrzegł jej irytację, bo postanowił zmienić zasady rywalizacji i zaproponował, by pracowali wspólnie. Doszła do wniosku, że w przeciwieństwie do niej chyba chciałby mieć dzieci i dużą rodzinę.
– Ja będę zawsze miał nad tobą przewagę, bo co roku spędzałem dwa tygodnie nad morzem. Babcia wynajmowała zwykle jakiś pokój w miejscowości, w której moja matka występowała podczas letniego sezonu. Wieczorami siedziałem na zapleczu sceny, ale w ciągu dnia bawiliśmy się na plaży, budując zamki i zbierając muszle. Znalazłem nawet kilka kawałków bursztynu.
Vicky nie znała takich prostych, dziecinnych przyjemności. Jej ojciec zawsze był pochłonięty zarządzaniem majątkami. Mara lubiła tylko damskie zajęcia, które śmiertelnie nudziły jej córkę, więc spędzała całe dnie na strychu, czytając książki.
– To musiało być bardzo miłe – powiedziała, starając się ukryć zazdrość.
– Było. Po śmierci rodziców nie mieliśmy wiele pieniędzy, ale babcia zawsze potrafiła oszczędzić kilka funtów na wakacje. Twierdziła, że morski wiatr odpędza kłopoty.
– Ja nie mam żadnych kłopotów.
– Wcale cię o to nie podejrzewałem. Wydałaś mi się osobą, która rzadko bywa nad morzem, więc przywiozłem cię tutaj, żebyś mogła wypocząć. Ale na razie nie wydajesz się zachwycona. Jeśli chcesz, możemy wrócić.
Doszedł do przekonania, że Vicky gardzi angielskimi kurortami. Takie osoby jak ona spędzają zapewne wakacje w Monte Carlo lub Saint Tropez, jedząc kawior i homary.
– Jestem ci bardzo wdzięczna – oznajmiła ku jego zdumieniu. – Pokaż mi, co robią nad morzem zwykli ludzie.
– Zwykli ludzie?
– Tacy, którzy nie muszą ciągle się kontrolować, żeby nie zauważył ich jakiś dziennikarz czy fotoreporter.
– Chcesz mi powiedzieć, że obserwują cię paparazzi? Czyżbyś ich tu zauważyła?
Vicky potrząsnęła przecząco głową.
– Oni zwykle nie zwracają na mnie większej uwagi. W najgorszej sytuacji jest Charlie, który odziedziczył tytuł barona, więc wzbudza ich zainteresowanie. A Seb był ulubieńcem brukowców, bo bywał na wszystkich przyjęciach i nigdy nie umawiał się dwa razy z tą samą kobietą. Teraz obaj są żonaci, więc się ustatkowali.
– Ale ty jesteś ich siostrą. Dlaczego nie biegają za tobą dziennikarze?
– Bo ktoś taki jak ja nie jest dla nich interesujący.
– Czy nigdy cię nie kusiło, żeby się zbuntować? Popełnić jakieś szaleństwo?
– Zrobiłam to, kiedy byłam mała.
– Ile miałaś wtedy lat?
– Pięć.
– Uciekłaś z domu?
– Nie. Pocięłam na kawałki moją spódniczkę i baletki. Potem zagroziłam matce, że jeśli zmusi mnie do chodzenia na lekcje tańca klasycznego, obetnę sobie włosy.
– Widzę, że już wtedy byłaś przerażająca.
– Wcale taka nie jestem – zaprotestowała.
– Vicky, wiem, jak dobrze traktujesz pacjentów. Chciałem tylko powiedzieć, że wyznaczasz sobie bardzo ambitne cele. Nam, zwykłym śmiertelnikom, trudno czasem za tobą nadążyć.
– To już nie jest mój problem.
– Nie zamierzałem cię dotknąć. Podziwiam twój charakter. Czy możemy zacząć od nowa? Od momentu, w którym poprosiłaś, żebym ci pokazał, co robią nad morzem zwykli ludzie.
Milczała jarasz dłuższą chwilę, a on był pewny, że mu odmówi. Ate kiwnęła potakująco głową. Wręczył ich wiaderka i łopatki jakimś dzieciom, a potem zaprowadził ją na drewniany pomost biegnący w głąb morza.
– To jest najdłuższe molo na świecie. Ma prawie dwa kilometry, a woda na jego końcu jest głęboka na dwa kilometry. Czy wolisz iść piechotą, czy wsiąść do kolejki?
– Spacery są zdrowe.
– Ale jazda kolejką jest zabawniejsza.
– Więc pójdźmy na kompromis. Pojedźmy kolejką, a wróćmy na piechotę.
Jake uśmiechnął się szeroko. Vicky najwyraźniej zaczyna rozumieć jego intencje. Dzień zapowiada się coraz lepiej.
Na końcu molo kupił w smażalni dwie porcje małych rybek.
– Nie jestem pewna, czyje polubię – bąknęła Vicky.
– Ryby są zdrowe. Jako neurolog powinnaś wiedzieć, że oleje omega3...
– To dotyczy tłustych ryb, takich jak łosoś. Te małe. ..
– ... uchodzą za miejscową specjalność. Ale skoro nie masz na nie ochoty... – Wziął od niej kartonowy talerzyk i zjadł całą porcję. – Może będzie ci smakować następny poczęstunek. W tej miejscowości robią najlepsze w świecie lody. – Zaprowadził ją do kiosku i kupił lody w stożkowatym rożku.
– Chyba nigdy nie widziałam takich białych lodów – mruknęła Vicky.
– Zaufaj mi.
Vicky polizała kulkę i uśmiechnęła się z zadowoleniem. A on po raz nie wiadomo który zauważył, że ma bardzo piękne oczy.
Na drugim końcu molo kupili sobie dwie porcje ryby z frytkami i zjedli je z papierowych torebek, siedząc na plaży. Mimo swej błękitnej krwi Vicky wyglądała jak zwykła kobieta, odpoczywająca nad morzem w towarzystwie swojego partnera. Tyle że Jake nie był jej partnerem. I nie zanosiło się na to, by nim został.
– Jaką nagrodę mam dla ciebie wygrać? – spytał Jake, kiedy podeszli do strzelnicy.
– Daj spokój. Te wiatrówki mają tak ustawione muszki, że nie można z nich trafić do celu.
– Jaką nagrodę mam dla ciebie wygrać? – powtórzył.
– Tego niedźwiadka w kapeluszu z napisem „Pocałuj mnie”.
– A czy nazwiesz go Fred?
– Dlaczego?
– Bo każdy chciałby mieć niedźwiadka o imieniu Fred.
– No dobrze. Jeśli wygrasz.
Jake zapłacił za trzy strzały. Pierwsze dwa były niecelne.
– Mówiłam, że to beznadziejna sprawa.
– Przecież jestem neurochirurgiem. Mam pewną rękę.
– W sali operacyjnej. Ale nie na strzelnicy.
– No dobrze. Jeśli trafię, będziesz musiała mnie pocałować.
– Zgoda. – Była najwyraźniej pewna, że spudłuje, bo uśmiechnęła się triumfalnie. Ale on trafił w cel i niedźwiadek spadł prosto do jego rąk.
– Vicky, pozwól że przedstawię ci Freda – powiedział, wręczając jej zabawkę. – Mówiłem ci, że spędzałem zawsze nad morzem dwa tygodnie w roku. Wiem, jak się strzela z takich wiatrówek, nawet jeśli są rozregulowane.
Vicky zawsze dotrzymywała słowa.
Jake wydawał jej się w tym momencie niezwykle przystojny i miała ochotę go pocałować w usta, ale nie była pewna, do czego doprowadziłby taki pocałunek.
Podejrzewała, że mógłby odmienić całe jej życie.
Toteż pocałowała go w policzek.
Jake nie odezwał się ani słowem. Nie musiał, bo to było wypisane na jego twarzy. Tchórz.
Nieprawda. Vicky wcale nie była tchórzem, lecz osobą praktyczną. Posiadała też instynkt samozachowawczy. Wiedziała, że musi zachować dystans, w przeciwnym bowiem razie może ulec pokusie i pocałować go namiętnie w usta.
– Dziękuję za niedźwiadka.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Myślę, że nadeszła teraz pora na ciastka – oznajmił, prowadząc ją do następnego kiosku, w którym kupił torbę gorących pączków.
Vicky, widząc małe kółka rzadkiego ciasta unoszące się na powierzchni ciemnego oleju, zupełnie straciła na nie ochotę. Jednakże Jake tak bardzo starał się, by spędziła miło czas, że nie wypadało jej odmówić. Kiedy ostrożnie odgryzła kawałek pączka, ze zdumieniem stwierdziła, że bardzo jej smakuje.
– Jest już teraz odpowiedni moment, żeby pozbierać to, co Me morskie wyrzuciły na brzeg – powiedział Jake, kiedy skończyli jeść pączki.
Vicky poszła za nim na plażę i obserwowała, jak schyla się i podnosi kilka muszli.
– W dzieciństwie robiłem to całymi godzinami – przyznał się. – Byłem przekonany, że w jednej z muszli z pomarańczową obwódką znajdę perłę. – Uśmiechnął się szeroko. – Minęły lata, zanim odkryłem, że nie są to muszle ostryg, więc nie mam żadnej szansy na znalezienie perły. Ale dalej zbierałem je do ogrodu.
– Do ogrodu?
– Tak – odparł, kiwając głową. – Zawsze wracaliśmy do domu znad morza z ogromnym wiadrem pełnym muszli, które potem przez wiele dni układałem na brzegach klombów.
Vicky nigdy czegoś takiego nie robiła. Wprawdzie mieli ogromny park w Weston, ale ich główny ogrodnik, Preece, zawsze przeganiał ją i jej braci, gdy tylko zbliżyli się do któregoś z jego ukochanych klombów. Nie wolno też im było wspinać się na drzewa. Besztano ich również, gdy bawili się w chowanego w pobliżu starych cisowych żywopłotów, które tworzyły labirynt. Bardzo lubili błądzić wśród powyginanych gałęzi i sterczących z ziemi korzeni, udając, że znajdują się w brzuchu wieloryba lub dinozaura, ale Preece im na to nie pozwalał. Widział jedynie, że robią szkody w jego cennych żywopłotach i natychmiast leciał na skargę do ich ojca. W końcu zakazano im tam wstępu.
Im więcej rozmyślała o swoim uprzywilejowanym dzieciństwie, tym bardziej kojarzyło jej się ono z więzieniem. Z czymś, czego dzieci ze zwykłych rodzin miały szczęście uniknąć. To prawda, że Jake wcześnie stracił rodziców, a kariera jego matki zmuszała ich do częstych wyjazdów i zostawiania go pod opieką babci. Ale dorastał w rodzinie, która bardzo go kochała, pozwalała mu bawić się i brudzić sobie ręce.
Pod wpływem impulsu wsunęła niewielką muszelkę do kieszeni dżinsów. Postanowiła, że jedną zachowa na pamiątkę. Po to, by przypominała jej ten dzień. Dzień, w którym dowiedziała się, jak powinno wyglądać prawdziwe dzieciństwo.
– Kiedy byłem mały, uwielbiałem tutejsze wesołe miasteczko. Pamiętam przejażdżki na diabelskim młynie. Gdy znajdowałem się na samej górze, wrzeszczałem z przerażenia na cały głos.
Diabelski młyn? Tego również nie znała.
– Często bywałeś w wesołym miasteczku? – spytała z lekką zazdrością.
– Nie tak Często, jak bym chciał. Babcia przez cały rok oszczędzała na nasze wakacje. Ja też odkładałem pieniądze, które zarabiałem na roznoszeniu gazet, ale w sumie nie było tego zbyt dużo.
A moi rodzice mieli pieniądze, ale brak im było fantazji, pomyślała Vicky z goryczą. Ojciec nie zabrałby nas do wesołego miasteczka, uważając taką rozrywkę za stratę czasu, a matka... No cóż, wesołe miasteczko i wata cukrowa nie pasowały do jej starannie wypielęgnowanych dłoni, modnych strojów i kosztownych fryzur.
– Ale nie trzeba wydawać fortuny, żeby przyjemnie spędzać czas – stwierdził Jake. – Zwykle w ciągu dnia brodziliśmy w zatoczkach wśród skał, a wieczorami, jeśli mama miała wolny czas, siadaliśmy na skałach, zajadając smażone ryby z frytkami i podziwiając zachód słońca.
Mój Boże, taka zwykła rzecz jak oglądanie zachodu słońca i wschodu księżyca, pomyślała Vicky.
– Kiedyś przeczytałam pewną książkę. Jej akcja rozgrywała się gdzieś w Australii czy Nowej Zelandii.
Kiedy wschodził księżyc, wyglądało to tak, jakby gwiazdy wynurzały się z morza, a ludzie tańczyli w jego poświacie.
– Gwiazdy wynurzające się z morza w księżycowej poświacie? – powtórzył, zaintrygowany taką wizją. – Tutaj księżyc wzejdzie dopiero za jakieś pięć godzin, ale... możemy zatańczyć.
Zanim Vicky się zorientowała, Jake porwał ją w ramiona.
– Jesteś tu całkowicie bezpieczna. Fred się nami opiekuje – rzekł z uśmiechem, ruchem głowy wskazując niedźwiadka.
Potem zaczęli tańczyć walca na piasku, a Jake nucił „Księżycową rzekę”.
Vicky zamknęła oczy. Wydawało jej się, że tańczy w księżycowej poświacie, słysząc szmer fal, które delikatnie uderzają o brzeg. Kiedy Jake przestał nucić, a zaczął śpiewać tekst piosenki, poczuła się bez reszty oczarowana. Nie słyszała nawet krzyków mew ani dobiegających z wesołego miasteczka dźwięków głośnej muzyki. Zdawała sobie jedynie sprawę z bliskości Jake’a.
Kiedy skończył śpiewać, odwróciła lekko głowę, dotykając policzkiem jego twarzy. W tym samym momencie on również zrobił ruch i nagle ich usta się spotkały. Początkowo było to tylko delikatne muśnięcie. Przelotny pocałunek. Potem następny i... następny, aż w końcu ich usta zaborczo do siebie przywarły. Po chwili oboje cofnęli się o krok, spoglądając na siebie z zaskoczeniem.
– Nie powinniśmy tego robić – rzekła Vicky, siląc się na spokojny ton. – Ja... nie zamierzam wiązać się z...
– Pochodzisz z arystokracji, a ja z plebsu – odparł Jake, uśmiechając się posępnie. – Nie musisz się martwić, bo ja doskonale zdaję sobie sprawę, że daleko mi do ciebie.
Vicky potrząsnęła głową.
– Nie w tym rzecz. Pochodzenie nie ma znaczenia.
– Naprawdę?
Na litość boską! – jęknęła w duchu. Nic dziwnego, że Charlie nienawidzi swojego tytułu, skoro ludzie tak reagują na nasze pochodzenie.
– Liczy się to, kim jesteś. Jak się zachowujesz w stosunku do innych. Pochodzenie jest nieważne.
– Więc dlaczego?
– Dlaczego nie chcę się wiązać? Przecież już ci mówiłam. Chcę zostać ordynatorem i uzyskać tytuł profesora. A nie dojdę do tego, jeśli nie będę usilnie dążyć do celu. Jeśli pozwolę, żeby ktoś mi w tym przeszkadzał.
– Ja bym ci nie przeszkadzał. Nieprawda. Już to zrobiłeś.
– W moim życiu nie ma miejsca na związek, Jake.
– W moim również. Większość wolnego czasu poświęcam na zbieranie funduszy dla oddziału.
A ja na pracę naukową. Zatem w życiu żadnego z nas nie ma miejsca na związek. I dobrze...
– Wobec tego problem jest rozwiązany – powiedziała.
Jake potrząsnął głową.
– Nie sądzę. Marzyłem o tobie od dnia, w którym cię poznałem. Śniłem, że... – Na jego policzkach pojawiły się rumieńce. – Zresztą nie musisz znać szczegółów. Powiem ci tylko tyle, że nie mogę przestać o tobie myśleć. Sądziłem, że zadowolę się przyjaźnią. Ale to nieprawda. A dzisiejszy pocałunek jeszcze bardziej mnie o tym upewnił. – Mięśnie jego twarzy wyraźnie się napięły. – I nie mów, że jest ci to obojętne. Wyglądasz tak, jakby ktoś wrzucił cię do basenu z lodowatą wodą.
I tak właśnie się czuję, przyznała w myślach.
– Jake, wiem, co chcę w życiu robić, osiągnąć i...
– Dlaczego? Dlaczego nie możemy mieć wszystkiego?
– Bo byłbyś dla mnie przeszkodą.
– Prawdę mówiąc, mogłoby to okazać się dla ciebie korzystne.
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
– Co? Chodzi ci o to, że sypianie z tobą zapewniłoby mi awans? To obrzydliwe!
Jake cofnął się tak gwałtownie, jakby uderzyła go w twarz.
– Miałem na myśli coś zupełnie innego. Jestem lekarzem o cztery lata dłużej niż ty. Pracowałem w różnych szpitalach. Zajmowałem się przypadkami, z którymi ty zapewne nie miałaś jeszcze do czynienia. Mógłbym pomagać ci w rozwiązywaniu pewnych naprawdę trudnych zagadnień w trakcie twojej nauki.
Korzystne... to tak, jakbym była z kimś, kto rozumie moje potrzeby. Kto pomagałby mi w nauce i poszerzaniu wiedzy. Więc dlaczego do diabła palnęłam takie okropne głupstwo? – spytała się w duchu.
Bo wpadła w panikę. Bo przeraziła się, że gdyby pozwoliła mu na bliższy kontakt, ten mężczyzna mógłby zbyt wiele dla niej znaczyć.
Bardzo powoli policzyła do trzech, chcąc upewnić się, że jej głos nie zadrży.
– Jestem ci winna przeprosiny. Wyciągnęłam zbyt pochopne wnioski.
– A w dodatku błędne – stwierdził, odwracając się od niej. – Odwiozę cię do domu.
Zdała sobie nagle sprawę, że kiedy Jake ją całował, upuściła niedźwiadka. Pospiesznie go podniosła i strzepnęła z niego piasek, a potem ciężkim krokiem ruszyła w stronę samochodu. Nie mogła zrozumieć, jak doszło do tego, że wszystko potoczyło się tak fatalnie.
Dlatego właśnie zrezygnowała z mężczyzn. Jej romanse zawsze źle się kończyły. Jej partnerzy chcieli być na pierwszym miejscu, nie zważając na to, że ona przede wszystkim musi coś sobie udowodnić. Dowieść, że potrafi zrobić karierę. A kiedy nie miała zamiaru rzucić dla nich pracy naukowej, odchodzili. Tak jak teraz Jake.
Zanim dotarli do samochodu, podjęła decyzję.
– Nie musisz mnie odwozić – oznajmiła chłodno. – Pojadę pociągiem.
– I tak wracam do Londynu, więc równie dobrze możesz pojechać ze mną – odparł ze znużeniem.
– Ale...
– Wsiadaj, Vicky. – Wydawał się zraniony.
Ona czuła się podobnie. W milczeniu usiadła na miejscu dla pasażera. Jake nawet nie próbował nawiązać z nią rozmowy. Po prostu włączył radio i słuchał piosenki o miłości, rozstaniu i łzach rozpaczy. O czymś, czego Vicky nigdy nie przeżyła. Zawsze potrafiła nad sobą panować i w każdej sytuacji zachowywała zimną krew.
Dlatego ze zdziwieniem odkryła, że ma wilgotne policzki. Choć starała sieje otrzeć tak, by Jake tego nie zauważył, on kątem oka dostrzegł ruch jej ręki, cicho zaklął i zatrzymał samochód na poboczu drogi.
– Co robisz, Jake?
– Doprowadziłem cię do łez. Nie tak zaplanowałem tę wycieczkę. Miała być przyjemna. W ten sposób chciałem ci podziękować za życzliwość. Ale nie zapanowałem nad sobą, pocałowałem cię i teraz ty przeze mnie płaczesz.
– Nie płaczę dlatego, że mnie pocałowałeś. – Wzięła głęboki oddech. – Nie umiem prowadzić takich rozmów. To kolejny powód, z którego nie umawiam się na randki. Nie potrafię znaleźć z ludźmi wspólnego języka.
– Bzdura. Widziałem cię z pacjentami.
– To co innego... to moja praca. Teraz mówię o moim życiu prywatnym.
– Czy dlatego nigdy nie uczestniczysz w wieczornych spotkaniach pracowników? – spytał łagodnym tonem.
Kiwnęła potakująco głową.
– Wiem, jaka jestem. Mogę powiedzieć coś niestosownego i zranić czyjeś uczucia. Tak jak przed chwilą zraniłam twoje. Ja... Jedyne osoby, z którymi wychodzę do miasta, to Seb i Charlie. Oni dobrze mnie znają i nigdy się nie obrażają. Tyle tylko, że teraz obaj są już żonaci.
– A ich żony cię nie lubią?
– Sophie i Alyssa są urocze. Akceptują mnie taką, jaka jestem, ale usilnie starają się mnie wyswatać. Chcą, żebym wyszła za mąż tak szczęśliwie jak one. A ja dostaję gęsiej skórki na samą myśl o kolejnym sobotnim przyjęciu, na którym znów będą próbowały kojarzyć mnie z kimś, kogo one uważają za wymarzonego partnera dla ich szwagierki.
– Z kimś, kogo ty nigdy w życiu nie wybrałabyś dla siebie, tak? – Delikatnie otarł jej łzy.
– Ale to nie dlatego, że nie są dla mnie wystarczająco bogaci. Nie jestem taka. Chodzi o to, że mnie nie rozumieją. Chcą być na pierwszym miejscu.
– A ty jesteś oddana pracy.
W tonie jego głosu było zrozumienie.
– Czy ty też taki jesteś?
– Prawie. Z tą różnicą, że nie poświęcam się pracy naukowej, lecz zbieraniu pieniędzy dla oddziału. Nie przebiegniesz maratonu, jeśli będziesz opuszczać treningi.
Podobnie jest z moją pracą naukową, pomyślała. Nie wolno mi jej zaniedbywać. Odchrząknęła.
– Nie chciałam tego powiedzieć. Tego, że... sypiając z tobą, łatwiej awansuję.
– A ja nie powinienem na ciebie napadać.
– Przeprosiny przyjęte.
– To nie były przeprosiny. – Pochylił się i musnął wargami jej usta. – To są dopiero przeprosiny.
Dotknęła palcem warg. Czuła w nich dziwne mrowienie. Jakby pulsowanie. Nagle zdała sobie sprawę, że Jake uważnie się jej przygląda.
– Przepraszam, czy coś mówiłeś?
– Nie.
– Więc o co chodzi?
– Po prostu pomyślałem, że... może ty też miałabyś ochotę mnie przeprosić.
Pocałunkiem? Najwyraźniej na to czeka...
– O ile, oczywiście, tego chcesz – dodał półgłosem. Więc daje mi wybór. Pocałować czy nie pocałować... W końcu przysunęła się do niego i delikatnie dotknęła jego warg. Zamknęła oczy i czekała, aż weźmie ją w ramiona. Kiedy nic się nie stało, uniosła powieki i spojrzała na niego pytająco.
– Całkiem przyjemnie, prawda? – wyszeptał z uśmiechem.
– Mhm. W porządku – przyznała, czując, że jej wargi nadał pulsują. Może w oczekiwaniu na bardziej namiętny pocałunek? Taki jak ten na plaży? Tylko że tym razem pragnęła, by leżeli w czystej, pachnącej pościeli. – Jake... – Głos uwiązł jej w gardle.
Chyba zupełnie oszalałem, pomyślał, ujmując dłoń Vicky i unosząc ją do swoich ust. Zaczął całować po kolei każdy palec, nie odrywając wzroku od jej oczu.
– Nie zaplanowałem tego... Sądziłem, że możemy być przyjaciółmi. – Ponownie musnął wargami palce jej dłoni. – Nie wiążę się z kobietami, zwłaszcza z koleżankami z pracy. Wiem, do czego może to doprowadzić.
– Więc dlaczego teraz? Dlaczego ja?
– Bo nigdy dotąd nie spotkałem kogoś, kto zrobiłby na mnie takie wrażenie. Chcę się z tobą spotykać, Vicky. Obiecuję, że uszanuję twoją pracę naukową, tak jak ty moją zbiórkę pieniędzy, co zresztą już udowodniłaś. Nie zamierzam stać ci na drodze do kariery.
– Spotykać się ze mną?
– Tak. Mam na myśli prawdziwy związek. Ty i ja. Wspólne kolacje, wycieczki, wizyty w restauracjach...
Seks, dodał w duchu, ale nie powiedział tego głośno, nie chcąc jej spłoszyć.
– A co z pracą?
– Jeśli wolisz, możemy zachować to w tajemnicy. Tylko ty i ja.
– Tylko ty i ja – powtórzyła, zaciskając palce wokół jego dłoni. – Czuję się tak, jakbym wyskoczyła z samolotu bez spadochronu.
– Ale dzięki temu wiemy, że żyjemy. Posłuchaj, ja też nie mam pojęcia, dokąd zmierzamy. I boję się nie mniej niż ty. Ale gdybym nie mógł się z tobą spotykać... taka perspektywa przeraża mnie jeszcze bardziej.
Nie odezwała się ani słowem.
– Nie będę wywierać na ciebie nacisku, Vicky. Dam ci czas do namysłu. Jeśli zdecydujesz, że nie chcesz się ze mną spotykać, przyjmę to do wiadomości i nie będę robił ci wyrzutów. A jeśli odpowiesz „tak”, zrobię u siebie w domu wspaniałą kolację. – Milczał przez chwilę, a potem spytał: – Na której zmianie jutro pracujesz?
– Na nocnej.
– A pojutrze?
– Na porannej.
– Wobec tego pojutrze o wpół do ósmej wieczorem. Więc ma nieco ponad czterdzieści osiem godzin.
Tyle czasu powinno jej wystarczyć na podjęcie decyzji. Mam nadzieję, że jakoś przeżyję te dwa dni.
Następnego dnia pracowali na różnych zmianach, więc Jake nie miał okazji z nią porozmawiać. W związku z tym nie wiedział, jaką podjęła decyzję, ani czy w ogóle coś postanowiła. W piątek rano przed dyżurem nie zjawiła się w siłowni. Zaczął się zastanawiać, czy ona przypadkiem go nie unika. Był zupełnie roztrzęsiony. Z jednej strony bał się, że Vicky odpowie „nie”, z drugiej zaś podniecała go myśl, że może powiedzieć „tak”.
Z trudem dotrwał do końca porannego dyżuru. Przyjęcia w poradni nieco się przedłużyły, więc przed rozpoczęciem popołudniowej zmiany zdążył tylko zjeść kanapkę.
Nadal nie miał żadnej wiadomości od Vicky.
Na wszelki wypadek postanowił zajrzeć do skrzynki odbiorczej poczty elektronicznej. Nic. Doszedł do wniosku, że zapewne Vicky zamierza mu odmówić.
– W końcu jestem dorosły i jakoś to zniosę – mruknął.
Z trudem skupił się na rozmowach z popołudniowymi pacjentami. Potem wrócił z poradni do gabinetu, uzupełnił karty choroby i wypisał skierowania na badania. O szóstej, kiedy jego dyżur dawno już dobiegł końca, znów zajrzał do poczty elektronicznej. Ku własnemu zaskoczeniu znalazł tam wiadomość od Vicky.
„Siódma trzydzieści bardzo mi odpowiada. Podaj adres, proszę”. Zostawiła mu też numer swojej komórki.
Omal nie zaczął skakać ze szczęścia.
Więc Vicky zdecydowała się dać im szansę!
Po chwili jego radosny uśmiech zniknął. Była szósta wieczorem. Do tej pory nie zrobił zakupów, bo uważał, że to może przynieść mu pecha. W mieszkaniu panował bałagan, a Vicky miała przyjść na kolację za półtorej godziny.
Na kawałku papieru zanotował numer jej telefonu, dwukrotnie jeszcze sprawdził, czy zapisał go poprawnie, wyłączył komputer, włożył niezbędne papiery do teczki i szybkim krokiem wyszedł z gabinetu. Kiedy tylko znalazł się przed budynkiem szpitala, włączył telefon komórkowy, wycisnął numer Vicky i czekał na odpowiedź.
– Abonent jest chwilowo niedostępny...
– Och nie! – jęknął. – Tylko nie to.
Był do tego stopnia pewny jej odmowy, że nawet nie zastanowił się, co ewentualnie przygotuje na kolację. Pamiętał, że któregoś dnia nie chciała kanapki z bekonem. Czyżby była wegetarianką? Nie, przecież z apetytem zjadła smażoną rybę z frytkami. Może po prostu nie lubi mięsa.
A ponieważ nie odbierała telefonu, nie mógł z nią tego ustalić. Jedno wiedział na pewno. Że Vicky jada ryby. Postanowił działać ostrożnie i rozważnie. Wysłał do niej SMS-a ze swoim adresem, a potem niezwłocznie pojechał do supermarketu w pobliżu domu.
Faszerowane grzyby nie zajęły mu zbyt wiele czasu. Ryba leżała w marynacie, a on gorączkowo sprzątał mieszkanie. Pudding był łatwy, a należało go przygotować na jakieś trzydzieści sekund przed podaniem. Wino kupił prosto z chłodziarki, więc od razu nadawało się do spożycia.
Miał nadzieję, że Vicky nie zjawi się przed umówioną godziną. Modlił się nawet o to, by przyszła pięć minut później. Żeby trochę się spóźniła, bo wtedy zdążyłby doprowadzić do porządku zarówno mieszkanie, jak i siebie. Ale nie na tyle późno, by zaczął podejrzewać, że zmieniła zdanie i w ogóle się nie pojawi.
Pospiesznie się ogolił, trzymając maszynkę w lewej dłoni, a prawą ręką sprzątając łazienkę. kiedy skończył, wziął szybki prysznic i włożył czarne sportowe spodnie oraz lekki kremowy półgolf.
W chwili, gdy wstawiał grzyby do piekarnika, rozległ się dzwonek do drzwi.
Była dokładnie siódma trzydzieści.
Jake czuł się tak podniecony jak nastolatek na swojej pierwszej randce, a nie jak trzydziestopięcioletni konsultant, który już co nieco przeżył.
– Spokojnie, stary – mruknął do siebie, otwierając drzwi.
– Cześć.
Vicky wyglądała tak pięknie, że na jej widok zaniemówił. Miała na sobie krótką czarną sukienkę i sznur pereł. Po raz pierwszy widział jej rozpuszczone włosy. Były lśniące i jedwabiste. Miał ochotę wziąć ją na ręce, zanieść do łóżka i rozłożyć jej loki na poduszce. Potem bardzo powoli ją rozebrać, całując każdy centymetr jej ciała.
– Wyglądasz cudownie – powiedział łamiącym się głosem.
– Dziękuję – odparła, wręczając mu pudełko. – Nie wiedziałam, co przygotujesz na kolację, więc nie przyniosłam wina. A kwiatów nie wypada dawać mężczyźnie.
– Rozumiem – odrzekł uprzejmym tonem, patrząc na pudełko. – Och, tak – dodał, widząc, że są to wykwintne czekoladki. Uśmiechnął się szeroko. – Będziesz musiała zmusić mnie siłą, żebym cię nimi poczęstował.
– Jesteś tak niedobry jak Seb – powiedziała z uśmiechem, a widząc zazdrosny wzrok Jake’a, dodała: – Mam na myśli brata.
– Wejdź, proszę. Czego się napijesz?
– Dziękuję za alkohol. Przyjechałam samochodem.
– Szkoda, że nie poradziłem ci, żebyś wzięła taksówkę. – Zmarszczył czoło. – Czy nie masz dziś dyżuru pod telefonem?
– Nie.
Przynajmniej jej pager nie będzie brzęczał w środku kolacji, pomyślał z ulgą.
– Woda mineralna? – spytał, a kiedy kiwnęła potakująco głową, dodał: – Gazowana czy nie?
– Poproszę o gazowaną.
Wprowadził ją do kuchni i zapalił ustawioną na środku stołu świecę.
– Coś bardzo ładnie pachnie – stwierdziła Vicky.
– Mam nadzieję, że będzie ci smakowało. Próbowałem się do ciebie dodzwonić, żeby spytać, czy jest coś, czego naprawdę nie znosisz... no, poza bekonem.
– Przepraszam. Powinnam dać ci znać wcześniej, ale...
Czy mam się przyznać, że do końca dyżuru byłam zbyt przerażona, żeby podjąć decyzję? – spytała się w duchu.
– Przez cały dzień przyjmowałem pacjentów w poradni – oznajmił Jake. – Sądziłem, że zamierzasz mi odmówić.
– Ja też tak myślałam.
– Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie?
Na to pytanie nie potrafiła odpowiedzieć.
– Bardzo cieszę się z takiego obrotu sprawy, Vicky. Ja również, dodała w myślach.
– Kolacja będzie gotowa za jakieś dziesięć minut – oznajmił, wsuwając do piekarnika bochenek chleba.
– Czy chcesz zobaczyć w tym czasie mieszkanie?
– Z wielką przyjemnością.
– Jak sama widzisz, stoimy w kuchni z aneksem jadalnym – zaczął, a potem wyprowadził ją do przedpokoju. – Łazienka. Moja sypialnia. – Wskazał drzwi, ale ich nie otworzył. – No i salon.
Pokój był niewielki, ale Vicky zaskoczyła niesamowita ilość płyt CD ustawionych na półce, która sięgała do sufitu. Nie dostrzegła telewizora, ale miał pianino.
– Grasz? – zapytała.
– Nie wystarczająco dobrze, żeby grać zawodowo, ale na tyle nieźle, że sprawia mi to wielką przyjemność. Pianino należało do mojej mamy. Po rodzicach mam tylko jej ślubną obrączkę i kilka fotografii. I wspomnienia. Kiedy byłem mały, często dla mnie grała i śpiewała.
– Czy nagrała jakieś płyty?
– Jedną czy dwie. Ale nie była bardzo znana poza swoim klubem. Tournee po Ameryce miało być wielkim krokiem na drodze jej kariery.
– Szkoda.
– Tak się zdarza. Umarła, kiedy skończyłem dwanaście lat. – Wzruszył ramionami. – I tak mogę mówić o szczęściu.
– Hm, masz ładne mieszkanie – stwierdziła, chcąc zmienić przykry dla niego temat.
– Niewielkie, ale dla mnie wystarczające – oznajmił, wprowadzając ją z powrotem do kuchni.
Pierwsze danie było wyśmienite. Grzyby faszerowane tartą bułką, czosnkiem i masłem oraz ciabata do moczenia w sosie. Drugie danie było imponujące: łosoś pieczony ze skórką z limonki i masłem oraz młode ziemniaki i jarzyny.
Natomiast pudding... można było oddać za niego życie. Świeże maliny polane śmietankowym jogurtem i posypane brązowym cukrem.
– Kolacja była wspaniała. Nawet jeśli źle działa na tętnice.
– Mylisz się, Vicky. W tym jogurcie jest zero procent tłuszczu – odparł z uśmiechem. – A teraz będą...
– Czekoladki, którymi mnie poczęstujesz.
– No, może jedną – odrzekł, sypiąc kawę do ekspresu i wyjmując z lodówki karton mleka. – Ale pod warunkiem, że będziesz dobrą dziewczynką.
– A jeśli nie? – spytała przekornie, opierając łokcie na blacie stołu.
– A jak bardzo niedobrą?
– Zależy, czego się po mnie spodziewasz.
– Podejdź tutaj, to ci powiem.
Myślał przez chwilę, że Vicky nie ruszy się z miejsca. Ale ona wstała, zrzuciła buty i podeszła do niego. Otworzył ramiona, a ona przywarła do niego całym ciałem. Pogłaskał ją po włosach, a potem dotknął wargami jej ust. Ten przelotny pocałunek pozbawił go resztek rozsądku.
– Tak bardzo niedobrą jak teraz – wyszeptał i zaczął rozsuwać zamek błyskawiczny na plecach jej sukienki.
– Jake...
Wymówiła jego imię bardzo cicho, ale on natychmiast zastygł. Uświadomił sobie, że prawie wcale jej nie zna, więc nie ma prawa zachowywać się w taki sposób.
– Przepraszam cię. Ja... chyba się zapomniałem – wyjąkał z zażenowaniem.
– Nie o to chodzi – wyszeptała, gładząc go po twarzy.
– Więc o co?
– Jeśli masz zamiar zdjąć ze mnie sukienkę, to chyba powinieneś mi pozwolić, żebym ja też cię rozebrała.
Jej słowa odebrały mu głos. W tej sytuacji mógł zrobić tylko jedno. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni.
– Ty troglodyto! – mruknęła pieszczotliwie Vicky, całując go w ucho.
Kiedy postawił ją na podłodze, cofnęła się o krok i zsunęła z ramion sukienkę, która opadła na dywan. Miała na sobie czarną, koronkową bieliznę i wyglądała tak atrakcyjnie, że poczuł przypływ pożądania. Ale zanim zdążył do niej podejść, uniosła wskazujący palec.
– Teraz twoja kolej.
– Przecież powiedziałaś, że sama chcesz mnie rozebrać.
– To prawda – przyznała, przywołując go ruchem ręki.
Wiedział, że ma niemądrą minę, ale nic go to nie obchodziło, ponieważ zamierzali zrobić coś, o czym marzył od przeszło miesiąca. Podszedł bliżej i zatrzymał się tuż przed nią. Kiedy zaczęła zdejmować z niego sweter, uniósł ręce w górę, by jej to ułatwić.
– Hm – mruknęła, przesuwając palcem po jego umięśnionej klatce piersiowej. – To mi się podoba.
Jake przełknął ślinę.
– Czy mogę... ?
– Tak – odparła. – Pragnę, żebyś mnie dotykał. Biustonosz Vicky opadł na podłogę, a Jake ujrzał jej alabastrowo-białą, delikatną skórę. Miała jędrne piersi, których różowe sutki stwardniały, gdy tylko dotknął ich językiem. Kiedy położył ją na łóżku i przyklęknął obok, jęknęła z rozkoszy. To nie do wiary, że Vicky leży przy mnie, pomyślał, czując narastające pożądanie.
– Czy to dzieje się naprawdę? – wyszeptał.
– Chyba tak. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Zdał sobie nagle sprawę, że Vicky nie jest niegrzeczną dziewczynką, lecz panną z dobrego domu. To oznacza, że nie powinien zachowywać się w ten sposób. Że nie powinien wywierać na nią presji.
– Vicky... Nie musisz tego robić.
– Owszem, muszę.
– Dlaczego?
– Bo jeśli ty i ja... to chyba spalę się z podniecenia.
– Czy jesteś tego pewna?
Zamiast odpowiedzi chwyciła go za rękę i ucałowała ją, a potem położyła na swej piersi. Stracił na chwilę poczucie rzeczywistości. Kiedy je odzyskał, klęczał między udami Vicky, wpatrując się w jej ciemne, rozrzucone na poduszce włosy. Był to widok, o jakim od dawna marzył. Pochylił się, by ją pocałować. Każde jej dotknięcie podniecało go coraz bardziej. Miał wrażenie, że wszystkie jego nerwy rozbłyskują jaskrawym światłem. A kiedy ich ciała się zespoliły, poczuł niezwykły przypływ energii. Spojrzał w oczy Vicky i zdał sobie sprawę, że ona również zatraciła się w miłosnym uniesieniu.
Oboje czuli się jak w raju...
Vicky leżała na boku przytulona do Jake’a. Nie miała pojęcia, która jest godzina, ale w ogóle nie przywiązywała do tego wagi. Jej praca naukowa może poczekać, bo była tu, gdzie pragnęła być. W łóżku Jake’a. W jego objęciach. Jake okazał się bardzo delikatny i taktowny. Choć Vicky nie była dziewicą, on zachowywał się wobec niej niezwykle subtelnie. Nigdy dotąd nie przeżyła czegoś podobnego.
– Czy dobrze się czujesz? – spytał łagodnym tonem.
– Wspaniale – odparła, mocniej się do niego przytulając. Nie miała teraz ochoty na rozmowę. Nie chciała psuć błogiego nastroju. Marzyła o tym, by ta magiczna chwila trwała w nieskończoność. Bała się powrotu do rzeczywistości.
– Bardzo mnie to cieszy, Vicky – wyszeptał, głaszcząc ją po włosach. – Czy zostaniesz ze mną na noc?
Czy spędzę z nim noc? I znów będziemy się kochać? To niezwykle kusząca propozycja. Czuła się tak, jakby jakiś czarnoksiężnik zmniejszył ją do jednego centymetra wzrostu i postawił na korku butelki szampana. Potem wstrząsnął butelką, z której po chwili wystrzelił ten korek. Ale jak już wcześniej mówiła Jake’owi, niemal cały czas kierowała się rozsądkiem. A spędzenie z nim nocy byłoby pierwszym krokiem po bardzo śliskim zboczu. Stoku, po którym nie dotarłaby na szczyt kariery.
Nie była gotowa na ten krok.
– To nie jest częścią jakiegoś mojego podstępnego planu. Nie dążę do tego, żeby się z tobą ożenić, zrobić ci dziecko i zmusić do pracy na niepełnym etacie – powiedział, jakby odgadując jej myśli.
– Oczywiście, że nie – mruknęła. – Nawet nie przeszło mi to przez myśl.
Jake wyczuł jej napięcie i pocałował ją w czubek głowy.
– Odpręż się, Vicky. Bardzo chciałbym się znów z tobą kochać. Teraz, kiedy wiem, jak cudownie jest być z tobą, nie możesz pozostać tylko moją koleżanką. Pragnę cię, Vicky. Z całych sił. Ale nigdy nie stanę ci na drodze do kariery. Wiem, że ona jest dla ciebie najważniejsza. I nie mam nic przeciwko temu... pod warunkiem, że dla mnie też się znajdzie miejsce.
– Związek – mruknęła, nie zdając sobie sprawy, że powiedziała to głośno.
– Vicky, zwykle nie sypiam z kobietami na pierwszej randce... a to jest oficjalnie nasza pierwsza randka, bo wycieczka nad morze się nie liczy.
– Ja też nie sypiam z mężczyznami na pierwszej randce.
– Wiem. – Przesunął dłonią po jej biodrze. – Choć muszę przyznać, że wspaniale odegrałaś rolę niegrzecznej dziewczynki.
Tak, istotnie ja to wszystko sprowokowałam. On zaprosił mnie na kolację, a ja zasugerowałam coś więcej. Jake kilkakrotnie dawał mi szansę wycofania się... nawet kiedy był już bardzo podniecony. Ale ja z tego nie skorzystałam. Na dobrą sprawę to się na niego rzuciłam...
– Szanuję moją niezwykle kompetentną koleżankę, doktor Radiey – zaczął Jake, wyczuwając jej nie najlepszy nastrój. – Jestem nieco onieśmielony zaszczytnym towarzystwem czcigodnej Victorii Radiey, choć muszę wyznać, że przez ostatni miesiąc nieustannie marzyłem o niej, o truskawkach i jednej róży.
Vicky nie bardzo wiedziała, o czym on mówi, ale znowu poczuła nagły przypływ pożądania. Miała nadzieję, że Jake okaże się pomysłowy.
– A jeśli chodzi o Vicky, niegrzeczną dziewczynkę... na sam jej widok uginają się pode mną kolana. Jest najbardziej seksowną kobietą, jaką znam. Już sam jej uśmiech wywołuje we mnie pożądanie. Może uwieść mnie, kiedy tylko zechce. O dowolnej porze i w każdym miejscu. Cały należę do niej.
Jeśli teraz mnie pocałuje, zostanę z nim na noc, pomyślała. Niezależnie od tego, co podpowiada mi rozsądek. Zostanę i będę się z nim kochać.
– Próbuję ci powiedzieć, Vicky, że bardzo cię lubię i szanuję. Jestem szczęśliwy, że otworzyłaś się przede mną. Ze mi się oddałaś... ciałem i duszą. Pragnę się z tobą spotykać, spędzać z tobą czas. Chcę, żebyśmy razem chodzili do kina i siadali w ostatnim rzędzie z olbrzymią torbą prażonej kukurydzy. Chcę spacerować z tobą po Kew Gardens, trzymając cię za rękę. Całować cię w ustronnych zakątkach. Wyjeżdżać z tobą na wieś i obserwować gwiazdy. Pójść na pokaz sztucznych ogni w noc piątego listopada, a potem zabrać cię do domu i kochać się z tobą, patrząc na nie przez okno. – Zawahał się, a potem dodał: – Chciałbym też wydać przyjęcie dla mojej kobiety, kiedy zdobędzie tytuł profesora neurologii.
Oczy Vicky wypełniły się łzami.
– Nie mogę zostać na noc – wyszeptała drżącym głosem.
Jake uśmiechnął się i przesunął palcem po jej ustach.
– Pewnie masz rację. Jutro od rana czekają nas obowiązki, a gdybyś została tutaj, żadne z nas nie zmrużyłoby oka. Jednak nie przestanę prosić, żebyś spędziła ze mną noc, ponieważ któregoś ranka chciałbym obudzić się, trzymając cię w objęciach.
Ona też tego pragnęła, bała się jednak, że Jake będzie taki sam jak jego poprzednicy. Że będzie chciał, aby się zmieniła i przestała marzyć o profesurze. Teraz powinna mu powiedzieć, że dzisiejszy wieczór się nie powtórzy, że ona nie może tego ciągnąć.
– Jutro wieczorem zapraszam cię na kolację do mnie – powiedziała, sama zaskoczona swoją propozycją.
– Dziękuję – odrzekł. – Przyjmuję zaproszenie – dodał, całując ją w czubek nosa. – Lepiej już idź. Dopóki mam jeszcze tyle siły woli, żeby przemocą nie zatrzymać cię w moim łóżku aż do świtu.
Nie była pewna, czy to jest groźba czy obietnica. Wiedziała natomiast, że również bardzo tego pragnie, i to przeraziło ją jeszcze bardziej.
Jutro, przyrzekła sobie w myślach. Jutro przyrządzę dla niego kolację i wyznam mu całą prawdę.
Wstała z łóżka i pospiesznie się ubrała.
– Przed wyjściem powinnam pomóc ci pozmywać...
– Zamiast tego pocałuj mnie na pożegnanie.
– Dobranoc – powiedziała, spełniając jego życzenie. To miał być tylko przelotny pocałunek, delikatne muśnięcie warg. Ale Jake objął ją, mocno do siebie przytulił i zaczął całować tak namiętnie, że miała ochotę zedrzeć z siebie ubranie i ponownie wskoczyć do łóżka. Z trudem wyśliznęła się z jego ramion.
– Muszę wracać – wymamrotała drżącym głosem.
– Wiem.
– Więc... do zobaczenia jutro.
– W pracy. Nie martw się, Vicky. Wszystko będzie dobrze. To jest wyłącznie nasza sprawa, i zachowamy ją w tajemnicy. Na oddziale będziemy traktować się po staremu.
Każdy, kto ujrzałby następnego ranka Jake’a uśmiechającego się do Vicky, byłby przekonany, że po prostu wita on koleżankę z pracy. Zachowywał w stosunku do niej całkowitą obojętność. Nikt nie uwierzyłby, że przed niespełna dwunastoma godzinami się z nim kochała.
Wspomnienie tych przeżyć przyprawiło ją o rumieniec zażenowania. Bała się, że ktoś może to zauważyć. Ale nawet obdarzona bystrym wzrokiem Gemma nie zadała jej żadnego kłopotliwego pytania. Miała więc nadzieję, że uda jej się zachować całą sprawę w tajemnicy.
Że nie będzie musiała wyrzec się Jake’a.
Kiedy skończyła dyżur, znalazła w swoim komórkowym telefonie krótki SMS o treści: „7.30?”. Odpowiedziała „Tak” i pospieszyła do supermarketu. Poprzedniego dnia on gotował dla niej. Dziś zamierzała mu pokazać, co potrafi.
Jake zapłacił za taksówkę i stanął przed schodami prowadzącymi do mieszkania Vicky. Nie mógł pojąć, dlaczego jest tak zdenerwowany. Poprzedniego wieczoru powiedział jej prawdę: perspektywa każdego spotkania budziła w nim onieśmielenie. A do tego spotkania miało dojść w luksusowej dzielnicy Chelsea.
To było pozbawione sensu. Zabrał ją sprzed tego domu w dniu, w którym pojechali nad morze, nie powinien więc odczuwać niepokoju. Ale on nie był pewny, z kim ma się tego wieczoru spotkać. Ze szlachetnie urodzoną Victorią? Z chłodną doktor Radley? Czy też ze zmysłową, niedobrą dziewczynką o imieniu Vicky?
Mógł się o tym przekonać tylko w jeden sposób.
Nacisnął dzwonek i czekał.
– Jake?
– Tak, to ja.
– Wejdź na samą górę.
Gdy usłyszał sygnał domofonu, pchnął drzwi i wszedł na piąte piętro. Czekała na niego przy wejściu do mieszkania. Tego dnia była Victorią. Miała na sobie inną czarną sukienkę ozdobioną sznurem pereł, jej włosy upięte były na czubku głowy. Wydawała się chłodna, piękna i wyniosła. Jak kobieta przyzwyczajona do otrzymywania brylantów i orchidei.
Zdał sobie sprawę, że to, co jej przyniósł, jest zupełnie niestosowne. Czuł się jak wyjęta z wody ryba, rozpaczliwie tęskniąca za swym naturalnym otoczeniem. Nie pasował do tego apartamentu na tej samej zasadzie, na której szlachetnie urodzona Victoria nie pasowała do jego skromnego mieszkania. A potem ujrzał jej kurczowo zaciśnięte pięści i zbielałe kostki. Wtedy zdał sobie sprawę, że jest równie zdenerwowana jak on.
– Witaj, zjawiskowo piękna damo – powiedział, całując ją w policzek.
– Cześć.
– Teraz żałuję, że nie przyniosłem ci orchidei – mruknął, wręczając jej bukiet różowych gerber.
– Nienawidzę orchidei – odparła z uśmiechem. I bardzo lubię właśnie takie kwiaty. Wejdź. Czy chcesz, żebym zrobiła ci drinka?
– Bardzo proszę. Będę pił to samo co ty. – Wszedł za nią do mieszkania. Dostrzegł miękki dywan, oryginalne akwarele na ścianach oraz autentyczne stare meble, które były zapewne własnością jej rodziny od wielu pokoleń. I ponownie zdał sobie sprawę, że należą do różnych światów.
Nawet kryształowy kieliszek do wina, który mu wręczyła, był wytworny i kosztowny. Tak cienki, że niemal bał się wziąć go do ręki. Po raz nie wiadomo który stracił pewność siebie. Nie odzywając się ani słowem, patrzył na Vicky, która układała gerbery w zwodniczo skromnym wazonie, kosztującym zapewne fortunę.
– Są piękne – rzekła uśmiechnięta. – Bardzo ci dziękuję. Czy teraz dla odmiany ja mogę zostać twoim przewodnikiem?
Kiedy oprowadziła go po apartamencie, poczuł się jeszcze bardziej onieśmielony. Jego całe mieszkanie zmieściłoby się zapewne w jej dwóch pokojach! Wyłożona płytkami z prawdziwej terakoty kuchnia była wyposażona w ręcznie wykonane drewniane szafki, granitowe blaty i najnowsze urządzenia elektryczne. Różniła się w zasadniczy sposób od przytulnego pomieszczenia, w którym on przyrządzał swe posiłki.
Vicky nie spożywała posiłków w kuchennym kącie. Miała prawdziwą jadalnię. Na antycznym stole leżały srebrne sztućce i adamaszkowe serwetki w srebrnych uchwytach. Jake był przekonany, że Vicky nakrywa stół tak starannie każdego wieczoru, nawet wtedy, kiedy jada kolację sama.
Łazienka też była ogromna. Kiedy zauważył, że w wannie z łatwością zmieściłyby się dwie osoby, z trudem opanował ogarniające go pożądanie.
W obu gościnnych pokojach, wyłożonych grubymi dywanami, stały dwuosobowe eleganckie łóżka z białą, wytworną pościelą, a w powietrzu unosił się zapach lawendy. Zastanawiał się, jak wygląda jej sypialnia, ponieważ ona – idąc za jego przykładem – pokazała mu tylko jej zamknięte drzwi.
To mieszkanie przypominało rezydencję. Ale czego mógł oczekiwać po szlachetnie urodzonej Victorii Radley?
W końcu weszli do salonu. Regały pełne były medycznych książek, ułożonych w porządku alfabetycznym. Na oświetlonym halogenową lampą biurku stał nowoczesny komputer. Była tam też wygodna kanapa i półka z płytami DVD, wśród których przeważały czarnobiałe filmy z Jamesem Stewartem oraz musicale. Telewizor miał plazmowy ekran. A na obudowie kominka stały fotografie w srebrnych ramkach.
Dwie z nich przedstawiały mężczyzn w ślubnych strojach, a Jake, dostrzegając rodzinne podobieństwo, od razu domyślił się, że są to bracia Victorii. Na trzecim Vicky stała obok nich, mając na twarzy nieco łobuzerski uśmiech. Na czwartym trzymała w ramionach dziecko.
To zdjęcie zaintrygowało go najbardziej. Na twarzy Vicky, która twierdziła zawsze, że najważniejsza jest dla niej praca, malowała się niezwykła czułość.
Z taką czułością patrzyła na Jake’a jego matka.
– To jest moja bratanica – rzekła cicho. – I córka chrzestna. Chloe Victoria Radley. Ma teraz cztery miesiące.
Zerknął na nią i dostrzegł na jej twarzy taki sam wyraz, jaki uwieczniła fotografia. I wtedy zdał sobie sprawę, że Vicky pragnie mieć wszystko. Chce robić karierę zawodową i być szczęśliwą w życiu rodzinnym, ale uważa, że nie da się tego pogodzić. Ze musi z czegoś zrezygnować. Może uda mi się ją przekonać, że to nie jest konieczne. Że może mieć wszystko, czego pragnie.
– Jest tak piękna jak jej ciotka – rzekł z uśmiechem. – Czy mogę w czymś pomóc w sprawie kolacji?
– Tak, otwórz wino.
Miał nadzieję, że nie rozleje go po stole. Wino, kawa, a nawet woda mineralna mogłyby zniszczyć politurowany blat. Potem usiedli naprzeciwko siebie. Vicky zapaliła świeczkę, która wydzielała delikatny zapach wanilii – tak samo jak wtedy, kiedy jedli kolację w jego mieszkaniu. Z głośnika dobiegały ciche dźwięki sonaty fortepianowej Mozarta.
– Na zdrowie – powiedziała Vicky, unosząc kieliszek.
– Na zdrowie.
Pierwsze danie uspokoiło jego nerwy. Grzanki i pasztet z ryby.
– Co w nim jest oprócz makreli? – spytał, nie mogąc zidentyfikować drugiego smaku.
– Chrzan. To popisowy przepis naszej kucharki, która nauczyła mnie to robić.
– Więc przyrządziłaś go sama?
– Oczywiście – odparła z lekką urazą w głosie.
– Chciałaś dowieść, że znasz się na kuchni lepiej niż ja – rzekł z uśmiechem.
– Nieprawda – mruknęła, ale na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec.
– Przyznaj, że tak było. Przecież widać po tobie, że lubisz rywalizację, i to we wszystkich dziedzinach.
– Nie bądź śmieszny.
W jej oczach nagle coś zalśniło. Nie był to błysk złości, lecz z trudem powstrzymywane łzy. Jake zdał sobie sprawę, że nie powinien jej dokuczać, nawet żartem.
– Nie musisz mi niczego udowadniać – powiedział łagodnym tonem, przyjaźnie się uśmiechając. – I nie musisz ze mną rywalizować. Przecież gramy w jednej drużynie.
Milcząc, podała następne danie. Był to rozpływający się w ustach boeuf stroganow z ryżem i gotowanymi na parze młodymi jarzynami.
– Czy myślałaś kiedyś o tym, żeby zostać szefem w jakiejś dobrej restauracji? – spytał Jake.
– Nie.
– Trzeba by w niej rezerwować stolik co najmniej na pół roku z góry. To jest po prostu wyśmienite.
– Dziękuję.
Na deser podała truskawki w kremie z białej czekolady.
– Jesteś kobietą przewyższającą pod każdym względem zwykłych śmiertelników – oznajmił po zjedzeniu pierwszej łyżeczki. – Biała czekolada nie zawiera katechiny ani cząsteczek ziarna kakaowego, więc jest niezwykle szkodliwa, myślę zatem, że w trosce o twoje zdrowie powinienem zjeść cały deser. – Odsunął biały porcelanowy talerzyk i postawił na jego miejscu kryształową miskę.
Vicky spojrzała na niego z oburzeniem.
– Nie wolno ci! To jest przeznaczone dla dwóch osób! Przecież zrobiłam ogromną porcję.
Jake spojrzał na nią wyzywająco.
– Jeśli chcesz, żebym się z tobą podzielił, musisz usiąść obok mnie.
– To jest szantaż.
Szybko włożył do ust następną truskawkę.
– Mmm. Wspaniałe. Słodkie i soczyste.
– Jake...
– Dziś wieczorem nie bardzo potrafimy ze sobą rozmawiać – powiedział, odsuwając krzesło. – Jesteśmy oboje, sam nie wiem... onieśmieleni. Wystraszeni. Oddaleni od siebie. Więc zróbmy coś, żeby pokonać ten dzielący nas dystans. Chodź i usiądź tutaj.
– Na twoich kolanach?
– Tak. A ja podzielę się z tobą deserem. – Zjadł jeszcze jedną truskawkę. – Możesz też zostać po drugiej stronie stołu i patrzeć, jak zjadam wszystko sam.
Zgodnie z jego oczekiwaniami, podeszła do niego i stanęła obok krzesła, jakby nie wiedząc, co robić dalej. Podjął więc decyzję w jej imieniu. Przyciągnął ją do siebie i posadził na swoich kolanach, a ona jedną ręką musiała objąć go za szyję, by nie stracić równowagi.
– Tak jest o wiele lepiej – mruknął, całując jej nagie ramię. – Brakowało mi twojej bliskości.
– Powiedziałam ci już, że sama nie wiem, co myśleć o naszej znajomości – oznajmiła, patrząc przed siebie.
– To znaczy, że jesteśmy w podobnej sytuacji, bo ja też nie mam pojęcia, co robię. Gadam jakieś bzdury. Mam wrażenie, że moje szare komórki się zapiekły.
– Z punktu widzenia anatomii jest to niemożliwe. Roześmiał się głośno, zachwycony jej inteligencją.
A potem, nie mogąc się oprzeć pokusie, znów ucałował jej ramię.
– Nie potrafię logicznie myśleć. Wiem tylko tyle, że chcę być blisko ciebie. – Zanucił jej fragment lirycznej piosenki Carpenterów.
– To był chwyt poniżej pasa – stwierdziła z uśmiechem.
– Wiem. Ale rozbawił cię, więc spełnił swoje zadanie. – Wybrał dorodną truskawkę i pozwolił jej odgryźć jedną połowę, a drugą zjadł sam.
– Nie miałeś prawa! Ta truskawka była moja!
– Nasza – poprawił ją łagodnym tonem. – Czuję się szczęśliwy. Tego właśnie dziś potrzebowałem.
– Czy miałeś ciężki dzień?
– Tak. Musiałem oznajmić jednemu z pacjentów, że cierpi na stwardnienie rozsiane.
– Och...
– Klasyczny przypadek. Mężczyzna po trzydziestce. Odczuwał od jakiegoś czasu mrowienie w kończynach. Jest programistą komputerowym, więc myślał, że to dolegliwość związana z wielogodzinnym bezruchem. Że wystarczy tylko zmieniać pozycję przy biurku oraz robić ćwiczenia wzmacniające mięśnie rąk i nadgarstków. Potem zaczął trenować do maratonu i zauważył, że to mrowienie rozszerza się na całe ciało i nabiera intensywności podczas biegu. Później przyznał, że ma zaburzenia wzroku. Ale ustały, więc był przekonany, że po prostu spędza zbyt wiele godzin przed monitorem.
– To był dokładnie objaw wstępny SM. Jake kiwnął potakująco głową, – Wyniki badań wykazały ubytki. Oboje z żoną planowali właśnie poczęcie dziecka.
– To smutne.
– Zareagował na tę wiadomość bardzo negatywnie. Zapowiedział, że wystąpi o rozwód, bo nie chce być ciężarem dla żony. Ma nadzieję, że uda jej się założyć nową rodzinę, o jakiej zawsze marzyła.
– Ja postąpiłabym tak samo – oznajmiła bez namysłu Vicky. – Chciałabym, żeby mój ukochany miał szansę szczęśliwego pożycia z kimś innym. I za nic w świecie nie dopuściłabym do tego, żeby moja choroba utrudniła mu karierę.
– Prawdziwy związek między ludźmi polega na czymś innym – powiedział Jake, kręcąc głową. – „W bogactwie i w biedzie, w zdrowiu i w chorobie”. Wiesz tak jak ja, że przebieg SM to okresowe remisje i pogorszenia.
– Ale okresy poprawy są coraz krótsze, aż w końcu chory staje się kaleką i wymaga stałej pomocy. Opieka nad dzieckiem i nad nim byłaby dla jego żony ciężkim brzemieniem. Narażałaby ją na nieustanny stres. – Vicky uniosła brwi. – A jeśli symptomy motoryczne, na przykład niedowład nóg, pojawiają się już we wczesnym etapie choroby, prognoza jest niezbyt optymistyczna. Jeśli jego lekarz rodzinny dopuścił możliwość stwardnienia rozsianego i skierował go do naszego szpitala, jestem pewna, że jako ekspert od komputerów zajrzał do Internetu i dokładnie zbadał wszystkie możliwości.
– W takim razie ułożył chyba najbardziej pesymistyczny scenariusz. Wiem, że SM nie jest jeszcze uleczalne, ale możemy wiele zrobić, żeby złagodzić jego przebieg. Na przykład stosując interferon.
– Wiem. – Pogłaskała go po głowie. – Ale mimo to zgadzam się z twoim pacjentem. Chciałabym, żeby mój partner zachował w pamięci szczęśliwe chwile, a nie tylko trudny okres, w którym byłam zdana na jego opiekę.
– A gdyby twój partner pragnął mimo wszystko pozostać z tobą? Gdyby nie chciał żyć z nikim innym?
– Porzuciłabym go – odparła zdecydowanym tonem.
– Odbierając mu prawo wyboru, postąpiłabyś bezwzględnie.
– Nie. Po prostu pragmatycznie. Takie wyjście byłoby na dłuższą metę najmniej bolesne. A jak zachowałbyś się ty?
Milczał przez dłuższą chwilę. Vicky ma sporo racji. Może lepiej jest porzucić ukochaną osobę, pozwalając jej zachować wspomnienia o przeżytych wspólnie chwilach szczęścia, a nie o poprzedzającym śmierć etapie bólu i cierpienia?
– Sam nie wiem – odparł w końcu. – Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał dokonywać takiego wyboru.
Podczas krótkiego okresu, w którym zajmował się swoją babcią, udowodnił sobie, że potrafi dbać o chorą osobę. Ale być skazanym na czyjąś opiekę? Na zależność od równorzędnego do niedawna partnera? Na jego współczucie i utratę swojej niezależnej pozycji? To byłoby piekło.
Vicky pocałowała go delikatnie w czoło.
– Gdybym wiedziała, że miałeś ciężki dzień, zrobiłabym dla ciebie tort.
– Następnym razem zawiadomię cię o tym wcześniej – odparł, wdychając aromat jej perfum. – A teraz działam na ciebie deprymująco. Więc przestanę gadać i pójdę do domu.
– Zostań – poprosiła, dotykając policzkiem jego twarzy. – Jeszcze nie skończyliśmy kolacji. Zaraz podam ser i herbatniki. A potem kawę i ciasteczka.
– Dziękuję, ale nie chcę ci narzucać swojego towarzystwa.
– Wcale mi go nie narzucasz. – Tego wieczoru zamierzała mu powiedzieć, że mogą być tylko przyjaciółmi. Ale teraz, siedząc na jego kolanach, zaczęła zmieniać zdanie. Wyczuła to już w supermarkecie, kupując bez rumieńca zażenowania małe pudełeczko. – Zostań jeszcze chwilę – poprosiła, pochylając się, by go pocałować.
– One nam przeszkadzają – powiedział cicho, dotykając jej pereł, a ona zdjęła je i położyła na stole.
– Teraz jest o wiele lepiej. Lubię, kiedy zamieniasz się w niegrzeczną dziewczynkę.
– Jeśli myślisz o stole, to zapewniam cię, że moje łóżko jest o wiele wygodniejsze – szepnęła z przewrotnym uśmiechem.
– Nie mogę nic na ten temat powiedzieć, bo nie pokazałaś mi sypialni.
– Nie chciałam, abyś podejrzewał, że mam ochotę cię uwieść. A poza tym zamierzałam zjeść przedtem kolację.
– Przecież powiedziałaś, że jeszcze nie skończyliśmy.
– Ale nie twierdziłam, że musimy to zrobić tutaj. Zsunęła się z jego kolan i wyciągnęła rękę, a on wstał i ruszył za nią w kierunku sypialni. Kiedy otworzyła drzwi, głośno wciągnął powietrze.
– Sypiasz w łożu z baldachimem?
– Tak, to rodzinna pamiątka, którą po kimś odziedziczyłam. Ale materac jest zupełnie nowy.
– Prawdziwe antyczne łoże – mruknął, patrząc z zachwytem na ciemne drewno. – Buduar księżniczki.
– Nie jestem żadną księżniczką, tylko baronówną – odparła Vicky. – A poza tym wolę mój tytuł zawodowy.
– Dla mnie tak czy owak jesteś księżniczką, doktor Radley – oznajmił Jake, a potem zrobił krok do przodu i pochylił się, by ją pocałować. Kiedy odzyskała poczucie rzeczywistości, leżeli już w łóżku. Nie pamiętała, kiedy się rozebrali. Wiedziała tylko tyle, że Jake ją pieści i całuje. I że sprawia jej to ogromną przyjemność.
– To jest twój buduar, więc ty będziesz grała główną rolę – powiedział, kładąc się na plecach i wciągając ją na siebie.
– Skoro nalegasz... – odparła z przewrotnym uśmiechem, a potem zaczęła pokrywać pocałunkami jego ciało. Pod wpływem jej pieszczot westchnął z rozkoszy i zapomniał o całym świecie. A ona pomyślała z dumą, że potrafi zamienić tego opanowanego mężczyznę w kłębek żądz.
– Czy jesteś gotowy?
– Och tak... – mruknął, a ona przywarła do niego całym ciałem.
Vicky uniosła nad głową Jake’a kolejną truskawkę, chcąc zmusić go do wyciągnięcia po nią ręki.
– Skoro dokuczanie mi sprawia ci tak wielką przyjemność, jutro wieczorem odpłacę ci za to z nawiązką – ostrzegł ją Jake. – Będziesz musiała błagać mnie na kolanach o jedną z czekoladek, które od ciebie dostałem.
– Mhm, ale ja nie mogę się z tobą jutro spotkać.
– Dlaczego? – spytał, wyraźnie rozczarowany.
– Bo pracuję.
– Masz nocną zmianę?
– Nie. Będę się uczyć – wyjaśniła. Jake wzruszył ramionami.
– Jeśli chcesz, możesz to robić u mnie. Potem rozmasuję ci mięśnie szyi i przepytam z przerobionego materiału.
Vicky podejrzewała, że Jake żartuje. Kiedy jednak na niego spojrzała, stwierdziła, że mówi całkiem poważnie.
– Zamierzasz mnie przeegzaminować?
– Mhm. Zachowałem notatki, z których przygotowywałem się do ostatniej sesji. Odnajdę je, bo mogą ci się przydać. Mam też doskonały przegląd przypadków chorobowych.
– Nie mogę uczyć się u ciebie.
– Oczywiście, że możesz – rzekł z uśmiechem. – Zdaję sobie sprawę, że nie ma tam aż tak dużo miejsca jak tutaj, ale mogłabyś pracować w salonie. W razie potrzeby masz tam dostęp do Internetu. Jeśli chcesz mieć zupełny spokój, wystarczy zamknąć drzwi. A ja w tym czasie będę po cichu przygotowywał dla nas coś do zjedzenia. Jeśli zechcesz uczyć się przy muzyce, na pewno znajdziesz coś dla siebie. Nie będę ci przeszkadzał, ale zamierzam ograniczyć czas twojej nauki do dwóch godzin.
– Dwóch godzin?
~ Nie dyskutuj ze mną – przerwał jej stanowczo. – Powtarzam: dwie godziny. A co pół godziny masz robić pięciominutowe przerwy na rozprostowanie kości i rozluźnienie mięśni. Dzięki temu łatwiej ci się będzie skupić.
Słuchając go, Vicky odniosła wrażenie, że już wcześniej wszystko zaplanował. A ona właśnie dzisiaj miała mu powiedzieć, że nie zamierza się z nim więcej spotykać. Że to koniec. Westchnęła i z powrotem opadła na poduszki.
– Mam okropne wyrzuty sumienia.
– Dlaczego? Wiem, że nauka jest dla ciebie bardzo ważna. Obiecałem, że będę cię wspierał, i dotrzymam słowa.
– Dzisiaj chciałam ci powiedzieć, że między nami wszystko skończone.
– Uhm... – mruknął, głaszcząc ją po biodrze, ale nie komentując jej słów.
Dobrze wiedziała, co mógłby powiedzieć: że to przecież ona zaciągnęła go do sypialni.
– Nie nadaję się do trwałego związku, Jake.
– Na razie idzie ci całkiem nieźle – odparł z uśmiechem. – A to dopiero początek. Musimy się jeszcze wiele o sobie dowiedzieć. Ale poczekajmy i zobaczmy, co przyniesie czas. Po prostu dobrze się bawmy.
– Masz rację – przyznała. – Przynajmniej raz w życiu nie będę niczego planować. Niech się dzieje, co chce.
– To rozumiem – powiedział półgłosem, podając jej truskawkę. – Więc jesteśmy umówieni, tak?
– Oczywiście – odparła, odwzajemniając jego uśmiech.
Przez następne trzy miesiące Vicky była w siódmym niebie. Nigdy dotąd nie czuła się tak szczęśliwa. Uwielbiała swoją pracę, a jej rodzina po raz pierwszy zdawała się znacznie spokojniejsza, zgodna i pochłonięta własnymi sprawami. Seb i Alyssa byli do nieprzytomności zakochani w Chloe, która zaczęła właśnie raczkować. Natomiast Sophie i Charlie oznajmili, że spodziewają się swego pierwszego dziecka. Kiedy Vicky pod wpływem impulsu pojechała do Weston, matka po raz pierwszy jej nie krytykowała. Odniosła wrażenie, że Mara pogodziła się z jej wyborem drogi życiowej. Ale najważniejsze było dla niej to, że miała Jake’a.
Dzięki niemu poznała nowe aspekty życia. Letnie wieczory często spędzali na plaży i obserwowali gwiazdy. Chodzili do kina, siadali w ostatnim rzędzie i jedli prażoną kukurydzę. Ku jej radości Jake – podobnie jak ona – lubił stare filmy i potrafił znajdować małe kina studyjne, w których wyświetlano klasykę. Spacerowali też boso po trawie w parku Kew Gardens.
Jake dotrzymał słowa i nie utrudniał jej kariery. Niekiedy w czasie weekendu Vicky uczyła się, siedząc obok linii mety półmaratonu, w którym on brał udział. Albo czekając na lotnisku, aż on wyskoczy z samolotu ze spadochronem. Kiedy indziej podwoził ją do pobliskiej biblioteki uniwersyteckiej, a potem przyjeżdżał po nią i zabierał z powrotem do siebie, gdzie czekała na nią wyśmienita kolacja.
Od początku twierdził, że będą tworzyć zgrany zespół, zarówno w pracy, jak i w domu. I miał rację. Doszło nawet do tego, że Vicky bez obawy pozwalała mu zostawać u siebie na noc. Podczas nielicznych nocy, które spędzili oddzielnie, okropnie za nim tęskniła.
Choć do tej pory nie wyznali sobie miłości, Vicky wiedziała, że Jake ją kocha. Na każdym kroku dawał tego dowody. Przyrządzał jej ulubione potrawy i grał na pianinie melodie, które uwielbiała. Puszczał nawet taśmy z nagraniami swojej matki. A śpiewana przez Beth Lewis „Księżycowa rzeka” wzruszała ją do łez, bo przypominała jej, jak Jake nucił tę melodię, gdy tańczyli na plaży.
Tak, on na pewno ją kocha, a ona kocha jego. Dzięki niemu poczuła się spełniona. Miała świadomość, że żyje pełnią życia. Tego wieczoru zamierzała wyznać mu swą miłość. Wyrzucić z siebie te dwa małe słowa, które do tej pory nie mogły przejść jej przez gardło. Wiedziała, że on jest tego wart. Ale na wypadek, gdyby stchórzyła, kupiła dla niego prezent. Było to pudełko zawierające pięć czekoladek, ręcznie dekorowanych okolicznościowymi napisami z lukru. Chciała mu też powiedzieć, że nie chce dłużej ukrywać ich związku. Że ma w nosie to, czy personel szpitala zacznie plotkować na ich temat. W końcu kochają się i tylko to ma znaczenie.
Była w trakcie wypełniania dokumentów, kiedy poczuła ostry ból. Nie mógł to być mięśniowy ból głowy, bo poprzedniego wieczoru Jake dokładnie rozmasował jej szyję i ramiona. Może po prostu przesadziła z nauką. Albo z... Na tę myśl szeroko się uśmiechnęła. To prawda, że ostatnio niewiele spała. W ciągu tygodnia kochała się częściej niż przez cały poprzedni rok. I wcale tego nie żałowała. Wręcz przeciwnie...
Zażyła dwie tabletki paracetamolu, rozpuściła włosy i zaczęła masować głowę, by pobudzić krążenie krwi. Wiedziała z doświadczenia, że za jakieś pół godziny poczuje się lepiej. Od pewnego czasu często miewała bóle głowy. Podejrzewała, że w ten sposób jej organizm domaga się większej dawki odpoczynku.
– Więc pan Platt się nie pojawił – mruknął Jake, marszcząc czoło. – Czy przekazał jakąś wiadomość?
– Niestety, nie – odparła sekretarka.
– Zaczekam jeszcze pięć minut, a potem do niego zadzwonię.
Pan Platt cierpiał na chorobę Parkinsona i tego dnia miał wyznaczoną wizytę. Jake chciał sprawdzić, jak przebiega leczenie pacjenta przepisanymi przez niego lekami.
Kiedy do niego zatelefonował i nie uzyskał odpowiedzi, wysłał krótki email do jego lekarza pierwszego kontaktu, przedstawiając mu w skrócie zaistniałą sytuację oraz podając godziny, w których będzie w stanie omówić z nim przypadek tego pacjenta. Ponieważ miał teraz wolną chwilę, postanowił wpaść do Vicky. Wiedział, że jest zawalona robotą papierkową, więc nie chciał zabierać jej zbyt dużo czasu. Zamierzał tylko namówić ją na wspólny lunch.
– Proszę! – zawołała, gdy zapukał.
Kiedy wszedł, uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy. Vicky była przerażająco blada.
– Jake? Sądziłam, że jesteś w poradni.
– Nie zgłosił się pacjent, więc postanowiłem odwiedzić moją ulubioną pracownicę i spytać, czy zechce zjeść ze mną lunch. – Zawahał się, a potem dodał: – Nie miej mi za złe tego, co powiem. Może przesadzam, ale według mnie jesteś bardzo blada. Czy ty dobrze się czujesz?
– Świetnie – odparła słabym głosem, ale Jake jej nie uwierzył.
– Boli cię głowa?
– Mhm.
– Czy coś zażyłaś?
– Paracetamol... jakąś godzinę temu.
I ból nie ustąpił? – spytał się w duchu Jake, marszcząc czoło.
– Ostatnio często boli cię głowa, Vic. Wprawdzie nie przyznajesz się do tego, ale zauważyłem, że łykasz paracetamol.
– To pewnie dlatego, że za mało śpię – wyjaśniła z wymuszonym uśmiechem.
Tak, przyznał w duchu. I dobrze wiem dlaczego. Kładziemy się wcześnie, ale bardzo późno zasypiamy.
– Czy w przeszłości miewałaś bóle głowy? – spytał.
– Daj spokój.
– Dam, jeśli mi odpowiesz. Vicky westchnęła.
– Nie. Zaczęły się stosunkowo niedawno. Po prostu muszę porządnie się wysypiać.
– Czy ostatnio badano ci oczy?
– Sześć miesięcy temu. Mam doskonały wzrok. Zatem nie jest to sprawa okularów.
– Gdzie cię boli?
– Wszędzie.
– Pozwól, że cię zbadam – powiedział, podchodząc do niej, ale ona powstrzymała go gestem ręki.
– To tylko ból głowy, Jake. Przestań panikować.
– Sama mówisz, że ostatnio często je miewasz. Że przedtem ci się to nie zdarzało. W związku z tym lepiej będzie, jeśli cię zbadam.
– Nie bądź śmieszny! – zawołała.
– To idiotyczne! – wybuchnął z rozdrażnieniem. – Mam dyżur w poradni. Czekają na mnie pacjenci, a...
– Więc wracaj do nich i pozwól mi zająć się tą stertą papierów.
– Ale najpierw muszę cię zbadać, choćby pobieżnie.
– Raz jeszcze ci mówię, że to zwykły ból głowy. Jake był innego zdania. Vicky najwyraźniej odgadła jego myśli i spojrzała na niego z lekkim niepokojem.
– Powtarzam ci, nie bądź śmieszny. Nie mam tętniaka. Widzisz rzeczy, które nie istnieją, bo wczoraj rozmawialiśmy o tętniakach. To jest tak jak... och, kiedy studenci medycyny po raz pierwszy słyszą o jakiejś chorobie, często wpadają w panikę, bo widzą u siebie jej objawy. Oboje jesteśmy na tyle dorośli i doświadczeni, żeby wiedzieć lepiej, czy...
– Pozwól, że cię zbadam – przerwał jej niecierpliwym głosem. – Jeśli się mylę, to przecież nie wyrządzę ci żadnej krzywdy. A ja przez następne sześć miesięcy będę czołgał się u twoich stóp.
– Koniecznie chcesz postawić na swoim, tak?
– Jak najbardziej.
Vicky westchnęła z rezygnacją.
– W porządku. Masz pięć minut.
Pobieżne badanie neurologiczne bardzo go zaniepokoiło.
– ; Masz wyraźny ubytek pola widzenia – stwierdził.
– Nieprawda.
– Vicky, przestań zaprzeczać. Hm, to naprawdę mi się nie podoba.
– Jake, nie przesadzaj! – wybuchnęła z irytacją.
– Dawniej nie miewałaś bólów głowy, a ostatnio cierpisz na nie bardzo często. Masz ubytek pola widzenia. I nie spieraj się ze mną. Żeby przeczytać na tablicy środkowe litery, musiałaś obrócić głowę. – Wahał się przez chwilę, a potem spytał: – Czy to jest najbardziej dotkliwy ból głowy, jaki miałaś w życiu?
– Nie. Nic mi nie jest. To żadna choroba. Paracetamol wkrótce zadziała.
Już powinien był zadziałać, dodał w myślach Jake. Ale ona i tak mnie nie posłucha. Muszę pójść na kompromis.
– Zaczekamy do lunchu. Jeśli do tej pory ból nie ustanie, skieruję cię na tomografię.
Vicky wzruszyła ramionami.
– Nie słyszałam, żeby w mojej rodzinie ktoś miał tętniaka. Nie palę i nie piję zbyt dużo alkoholu. Nie mam też żadnych objawów chorobowych wskazujących na tętniaka – wycedziła przez zęby.
Jednakże Jake nie dał za wygraną.
– Oboje doskonale wiemy, że tętniaki przez długi czas są bezobjawowe. Twoje bóle głowy mogą być znakiem ostrzegawczym.
– Jeśli mam tętniaka... co zresztą z góry wykluczam, to na pewno nie doszło do jego pęknięcia, więc tomografia niczego nie wykaże. Podobnie jak nakłucie lędźwiowe, więc wybij sobie z głowy, że pozwolę, żeby wbijano we mnie jakieś igły!
– Wobec tego angiografia. To badanie jest nieinwazyjne i może ujawnić tętniaka, nawet jeśli nie doszło do jego pęknięcia.
– Robisz z igły widły, Jake.
Ale on nadal nie dawał za wygraną.
– Do lunchu. I masz być ze mną szczera. W przeciwnym razie siłą zaciągnę cię na radiologię.
Wyraz jej twarzy świadczył o tym, że potraktowała jego groźbę poważnie.
– Dobrze. Do lunchu. Jestem jednak pewna, że do tej pory mój ból głowy minie.
– W porządku. Ale jeśli wcześniej znikniesz, wytropię cię i doprowadzę na miejsce.
– Robisz dużo hałasu o nic. – Machnęła ręką, jakby wypraszając go z pokoju. – Wracaj do poradni.
– Zobaczymy się w porze lunchu – rzekł stanowczym tonem.
Vicky ponownie zabrała się do swojej papierkowej roboty. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że patrzy na monitor komputera, mrużąc oczy.
Ubytek pola widzenia. Czyżby Jake miał rację? – spytała się w duchu. Czy istotnie nieświadomie odwróciłam głowę, żeby lepiej widzieć litery na tablicy? Nie, to niemożliwe. Jestem absolutnie zdrowa.
Kiedy jednak w porze lunchu Jake wszedł do jej pokoju, musiała przyznać, że nadal nękają ból głowy.
– Idziemy na radiologię. Natychmiast.
– Jake, przecież istnieje coś takiego jak kolejka!
– To jest nagły przypadek. Do diabła, jeśli będzie trzeba, zapłacę za to badanie.
– Sama mogę za siebie zapłacić.
– Wiem. Twoje konto bankowe z pewnością jest zasobniejsze niż moje. Ale... – Potrząsnął głową z rozdrażnieniem. – Vicky, martwię się o ciebie i za żadne skarby nie dopuszczę do tego, żeby coś stało się kobiecie, którą kocham. Szczególnie, jeśli mogę w tej sprawie przedsięwziąć jakieś kroki.
Vicky spojrzała na niego z zaskoczeniem. Jego słowa głęboko nią wstrząsnęły. W końcu to powiedział, pomyślała.
– Jake?
– Słucham?
– Ja... – Nie była w stanie wyrzucić tego z siebie. Tym bardziej że patrzył na nią bardzo poważnym wzrokiem.
– Idziemy na radiologię – powtórzył łagodnym tonem, biorąc ją za rękę i zmuszając do wstania z krzesła. – Po drodze zadam ci kilka rutynowych pytań. Czy masz w ciele jakieś metalowe elementy?
– Jedynie plomby.
– W porządku, one się nie liczą. Żadnej kuli ani odłamków pocisku?
– Nie.
– Sztuczny staw?
– Nie.
– Czy jesteś uczulona na jakieś leki?
– Nie.
– Czy przypadkiem nie jesteś w ciąży?
– Nie sądzę.
– Na wszelki wypadek możesz zrobić test, a ja w tym czasie wypełnię kwestionariusz.
A co będzie, jeśli okaże się, że jestem w ciąży? – spytała się w duchu. Co wtedy?
Odsunęła tę myśl od siebie. W tym momencie rozważanie tego problemu było ponad jej siły.
– Dlaczego jesteś tak cholernie apodyktyczny? Jake gwałtownie się zatrzymał.
– Bo dręczą mnie złe przeczucia. A teraz odpowiedz mi jeszcze na kilka pytań. Czy masz klaustrofobię?
– Nie. I wiem, na czym polega to badanie. Sama nieraz kierowałam na nie pacjentów.
– To nie to samo, co doświadczyć tego na własnej skórze.
Doskonale o tym wiem, pomyślała z rozdrażnieniem. Czy on uważa mnie za kompletną idiotkę?
– Jake, nie możemy wepchnąć się bez kolejki.
– I nie zrobimy tego. Oni spodziewają się twojej wizyty. Uprzedziłem, że mogę przyprowadzić pacjentkę, którą należy zbadać w pierwszej kolejności.
Powiedział to tak poważnym tonem, że Vicky przeszył lodowaty dreszcz. On naprawdę podejrzewa, że coś mi dolega, pomyślała z lękiem.
– Jake... a jeśli oni znajdą jakiegoś...
– To sobie z nim poradzimy. – Otoczył ją ramieniem. – Kocham cię, Vic.
Cóż za miejsce na miłosne wyznanie! Jake powiedział te dwa słowa na środku szpitalnego korytarza, w drodze na radiologię, gdzie Vicky miała poddać się badaniu, którego wynik mógł zmienić całe jej życie.
– Jake, okropnie się boję – wyszeptała.
– Wiem. Ale jestem tutaj. Wprawdzie nie pozwolą mi towarzyszyć ci w trakcie badania, ale będę czekał. Kiedy tylko wyłączą tomograf, od razu zjawię się przy tobie.
Test ciążo wy wypadł negatywnie.
Vicky przejrzała kwestionariusz, który wypełnił za nią Jake, i podpisała go, a potem oddała mu swój zegarek oraz identyfikator.
– Zaopiekuję się tym – obiecał. – Tobą również.
Vicky podeszła do tomografu i położyła się na twardym, wąskim łóżku. Zamknęła oczy, czekając na rozpoczęcie badania i modląc się, żeby wszystko było dobrze.
Gdy tylko aparat przestał szumieć, Jake wszedł do pomieszczenia i pomógł jej wstać z wąskiego łóżka.
– No i co?
– Wysyłają wynik do mojego komputera.
Vicky dobrze wiedziała, że Jake siedział przez cały czas obok obsługującej aparaturę lekarki, nie spuszczając oczu z ekranu monitora. Wiedziała też, że zna wynik. Gdyby był negatywny, bezzwłocznie by jej o tym powiedział. Wziąłby ją na ręce i oznajmiłby z radosnym uśmiechem, że wszystko jest w porządku.
Ale jego twarz była nieruchoma jak maska. I milczał. A to oznacza, że istnieje jakiś problem.
Miała wrażenie, że świat zamarł w bezruchu. Nie mogła wykrztusić słowa, zrobić choćby jednego kroku. Wiedziała tylko, że Jake zapina na przegubie jej ręki zegarek, a na szyi wiesza identyfikator, że potem otacza ją ramieniem i wyprowadza z pracowni radiologicznej.
Nie miała pojęcia, czy ktoś do niej coś mówi. Tak czy owak, do jej uszu nie docierały żadne słowa. Słyszała tylko dziwny szum i miała wrażenie, że nadal leży we wnętrzu dużego, okrągłego magnesu.
Dopiero po dłuższej chwili zdała sobie sprawę, że oboje siedzą na ławce w szpitalnym ogrodzie.
– Myślałam, że idziemy do twojego gabinetu – powiedziała drżącym głosem.
– A ja uznałem, że potrzebujemy świeżego powietrza.
– Przecież... – Jake miał dyżur. Ona też. Przebywali w pracowni radiologicznej co najmniej czterdzieści minut, więc z pewnością czekają już na nich pacjenci, a...
– Vicky – powiedział cicho Jake.
– Widziałeś już wyniki badań, prawda?
– Tak.
Nie mówił jej tego, co chciałaby usłyszeć. Że niepotrzebnie wpadł w panikę i będzie pokutował za to przez sześć najbliższych miesięcy.
To znaczyło, że Jake się nie pomylił.
Więc jednak mam tętniaka mózgu, pomyślała z przerażeniem.
– Jak duży? – zapytała szeptem.
– Dwanaście milimetrów.
Każdy tętniak większy niż dziesięć milimetrów grozi pęknięciem. Vicky znała dane statystyczne. Czterdzieści procent chorych, u których doszło do pęknięcia tętniaka, umiera w ciągu pierwszego miesiąca. Jednej trzeciej pacjentów udaje się przeżyć, ale mają poważne kłopoty z systemem nerwowym, takie jak zaburzenia pamięci, percepcji, myślenia, a nawet problemy z wykonywaniem prostych codziennych czynności.
Vicky przełknęła ślinę.
– To znaczy, że moja kariera zawodowa jest skończona.
– Nic podobnego, Vic. U ciebie tętniak nie pękł.
Więc będę mogła żyć dalej tak jak dotychczas, pomyślała z goryczą. Ze świadomością, że w mojej głowie mieści się bomba zegarowa. Że ten tętniak powiększa swoje rozmiary z każdą kroplą krwi, która przez niego przepływa. Że będzie robił się coraz większy i większy, a potem zacznie uciskać mózg, wywołując znane mi symptomy.
Aż w końcu pęknie.
– Musisz się nad tym wszystkim zastanowić – powiedział łagodnym tonem.
– Nie mogę... – wyjąkała z trudem. – Nie potrafię myśleć logicznie.
– Vicky – zaczął, mocniej ją obejmując. – Nie musisz o tym decydować już dzisiaj. Uważam, że na resztę popołudnia powinnaś zwolnić się z pracy.
– Ale mam dyżur w poradni.
– Znajdę kogoś na zastępstwo.
– Sądzisz, że nie jestem zdolna do pracy?
– Nie podejrzewam, żeby ktoś w twojej sytuacji potrafił skupić się na pacjentach. Potrzebujesz czasu, żeby się z tym oswoić. – Przeczesał palcami włosy. – Nie chciałbym cię zostawiać, ale poczekalnia pęka w szwach.
– Potrząsnął głową. – Odwołam wszystkie wizyty.
– Nie możesz tego zrobić! – zawołała, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Nie chcę, żebyś odwoływał pacjentów z mojego powodu. Nic mi nie będzie.
Nawet gdybym musiała od ciebie odejść, łamiąc sobie serce, dodała w myślach. Nie mogę teraz wymagać, żebyś był przy mnie. Dla nas nie ma już przyszłości.
– Czy mogę zadzwonić do któregoś z twoich braci?
– spytał Jake.
– Nie. Charlie zapewne operuje, a Seb przyjmuje nagłe przypadki. Poza tym nie chcę ich denerwować.
– A twoja bratowa? Ta, która ma dziecko? Czy nadal jest na urlopie macierzyńskim?
– Tak. Ale jeśli podzieli się tą wiadomością z Alyssą, to ona natychmiast powie o wszystkim Sebowi.
– Wobec tego może zawiadomić twoją mamę?
– Moją matkę? – zawołała. – Ona jest ostatnią osobą, którą chciałabym mieć obok siebie. – Widząc jego zdumione spojrzenie, pospiesznie dodała: – Nie wszystkie mamy są tak cudowne jak twoja.
Mara miałaby mi za złe, że przysparzam jej kłopotów. Albo wykorzystałaby tę wiadomość jako pretekst do odegrania dramatycznej sceny. Zalałaby się łzami po to, żeby być w centrum uwagi.
– Przykro mi, Vic – mruknął smętnie.
– Nic mi nie będzie.
– Jedź do mnie, a ja po pracy przywiozę coś do jedzenia. – Wyjął z kieszeni klucze i wyciągnął rękę, chcąc wręczyć je Vicky, ale ona ich nie wzięła.
– Nie sądzę, żebym mogła cokolwiek przełknąć. Poza tym, u siebie będę czuła się lepiej.
– Proszę cię, jedź do mnie. Możesz tam robić, co zechcesz. Grać na pianinie, czytać książki, położyć się na łóżku i uciąć sobie drzemkę... Och, pojadę z tobą.
– Nie! – zawołała, a widząc jego pełne urazy spojrzenie, dodała: – Nie masz telewizora, a ja zamierzam spędzić to popołudnie, leżąc na kanapie i oglądając filmy z Audrey Hepbum.
– Wszystko będzie dobrze, Vicky. Uporamy się z tym. Razem damy sobie radę.
– Lepiej już idź, bo spóźnisz się do poradni. Mocno ją uścisnął i długo trzymał w ramionach, jakby nie chcąc się z nią rozstawać.
– Kocham cię, Vicky. Zobaczysz, wszystko się ułoży.
– Idź już do pracy – powtórzyła z naciskiem.
– Postaram się jak najszybciej wrócić. I przywiozę do domu kolację.
– Do domu? Przecież... nie wybieram się do ciebie.
– Dom jest tam, gdzie jesteś – odrzekł łagodnym tonem. – Niezależnie od tego, czy jest to pałac, okazała rezydencja, czy też kawalerka nie większa niż szafa. A nawet grota na wierzchołku góry. Czy ci się to podoba, czy nie, nie przestanę ci powtarzać, że cię kocham.
I będę to mówił, dopóki nie złamię twojego oporu, dodał w duchu, nie wiedząc, że ona również pragnęła wyznać mu miłość. Uznała jednak, że w obecnej sytuacji nie może tego zrobić.
Wróciła do swojego mieszkania i puściła na odtwarzaczu DVD swój ulubiony film „Śniadanie u Tiffany’ego”. Nie potrafiła się jednak na nim skupić ani odbierać go tak pogodnie jak zawsze. Całą jej uwagę pochłaniał tętniak.
Musi podjąć jakieś kroki. Wiedziała, że ryzyko pęknięcia bezobjawowego tętniaka wynosi mniej więcej jeden do dwóch procent na rok. Natomiast ryzyko śmierci na stole operacyjnym wynosi jakieś trzy i pół procenta.
Wiedziała też, że obecnie chirurdzy uważają, iż chory, który chciałby przeżyć więcej niż trzy lata, powinien poddać się operacji. A ona ma dopiero trzydzieści jeden lat. I mogłaby przeżyć jeszcze pięćdziesiąt. Ale to dotyczy tętniaków bezobjawowych.
Jednakże w jej przypadku wystąpił ubytek pola widzenia. A częste bóle głowy mogą być znakiem ostrzegawczym zapowiadającym nieuchronnie zbliżające się pęknięcie. Niekiedy dochodzi do tego już po dwóch tygodniach.
Dwa tygodnie.
– Jeśli nie podejmę jakichś kroków... Wiedziała, że istnieje ogromne ryzyko powtórnego krwotoku. I że około pięćdziesięciu procent pękniętych tętniaków ponownie pęka po pierwszych dwóch tygodniach, a ryzyko śmierci jest przerażająco duże i wynosi około osiemdziesięciu pięciu procent.
Nie ma więc wyboru, musi poddać się operacji. A to wiąże się z podjęciem kolejnej decyzji: zacisk czy embolizacja. Pierwszy zabieg polega na zamknięciu zaciskiem naczynia doprowadzającego do tętniaka krew, która dzięki temu może przedostawać się do mózgu. Natomiast w przypadku embolizacji wprowadza się do tętniaka miękką platynową spiralę. Wtedy w jego wnętrzu tworzy się zakrzep, który wyłącza go z obiegu krwi. To w znacznym stopniu zmniejsza prawdopodobieństwo jego pęknięcia. Ten zabieg jest mniej ryzykowny, ale został odkryty stosunkowo niedawno i nie wiedziano jeszcze, jakie daje wyniki na dłuższą metę.
Vicky postanowiła, że zanim podejmie ostateczną decyzję, musi poznać najnowsze opinie na ten temat.
Zatrzymała film, włączyła komputer i zaczęła przeglądać czasopisma medyczne. Okazało się, że ta metoda najlepiej skutkuje w przypadku mniejszych tętniaków. Istniała też szansa nawrotu choroby.
Zatem wszystko jest już oczywiste. Chirurgiczny zacisk. I to jak najszybciej.
W chwili, gdy wyłączała komputer, zadzwonił telefon.
– Zdaje się, że oboje surfowaliśmy po Internecie – powiedział Jake, kiedy podniosła słuchawkę. – Czy chciałabyś wymienić uwagi przy kolacji?
– Oczywiście.
– Co ma być? Kuchnia tajska, chińska czy hinduska? A może pizza?
– To, co masz najbliżej.
– W porządku. Wobec tego będzie jedzenie tajskie. Do zobaczenia za jakieś pół godziny.
– Dobrze.
Odłożyła słuchawkę, zwinęła się w kłębek na kanapie i zaczęła oglądać dalszy ciąg „Śniadania u Tiffany’ego”. W pewnym momencie rozległ się dźwięk domofonu, więc wstała i nacisnęła guzik, by Jake mógł wejść do budynku. Potem otworzyła drzwi mieszkania i ponownie położyła się na kanapie.
– Witaj, moja piękna – zawołał od progu.
Poza papierową torbą z jedzeniem niósł ogromny bukiet kwiatów. Widząc je, Vicky zaczęła płakać, ponieważ skojarzyły jej się one z pogrzebem.
Jake wiedział, że tego popołudnia powinien odwołać wizyty w poradni. Łzy Vicky były tego najlepszym dowodem. Tłumiąc przekleństwo, położył torbę z jedzeniem oraz kwiaty na podłodze, usiadł na kanapie, przyciągnął Vicky do siebie i przez jakiś czas mocno tulił, pozwalając jej się wypłakać. Gdy przestała szlochać, rozluźnił nieco uścisk, żeby pocałować ją w czoło i czubek nosa.
– Przepraszam – wymamrotała. – Jestem okropnie głupia.
– Nieprawda – zaprzeczył, głaszcząc ją po policzku.
– Jesteś człowiekiem. A dziś przeżyłaś poważny wstrząs.
– Wziął głęboki oddech. – Wszystko przeze mnie. Wpadłem w panikę i zmusiłem cię do tego badania.
– Cieszę się, że to zrobiłeś. Inaczej... – Urwała, ale Jake doskonale zdawał sobie sprawę, co ona ma na myśli.
Inaczej mogło dojść do pęknięcia tętniaka, co groziło jej śmiercią.
– Hej, nawet o tym nie myśl, bo do tego nie dopuścimy.
– Ale kupiłeś mi kwiaty.
– Chciałem poprawić ci nastrój.
– Kwiaty przynosi się na... – Zamknęła oczy, nie będąc w stanie dokończyć zdania, a z jej oczu ponownie popłynęły pojedyncze łzy.
Jake pocałował ją, domyślając się, o co jej chodzi. Ludzie przynoszą kwiaty, kiedy jesteś poważnie chory, a nie bardzo wiedzą, co innego mogliby dla ciebie zrobić. I na pogrzeby.
– Posłuchaj, kwiaty daje się na urodziny i przy innych miłych okazjach. Również, żeby okazać komuś swoją miłość. No a ja zrobiłem to, żebyś poczuła się lepiej po dzisiejszych przeżyciach. Jak widzisz, nie przyniosłem orchidei. Wybrałem dla ciebie gerbery i frezje. Są piękne i ładnie pachną. Wstań i pomóż mi wstawić je do wody – poprosił, wiedząc, że Vicky jest osobą praktyczną i doskonale wie, że działanie bardzo w takich przypadkach pomaga. – Poza tym kolacja nam wystygnie.
– Masz mokrą koszulę od moich łez.
– Możesz mnie rozebrać, kiedy tylko zechcesz, kochanie – wyszeptał, delikatnie całując ją w usta.
– Czy nie masz nic przeciwko temu, żebym zrobiła to teraz? – spytała drżącym głosem.
– Wszystko zależy od ciebie.
Drżąc z podniecenia, rozwiązała jego krawat i rzuciła go na podłogę. Potem rozpięła koszulę, zsunęła ją z jego ramion i również rzuciła na podłogę.
– Jake. Ja ciebie... potrzebuję... pragnę – wyszeptała, głaszcząc go po klatce piersiowej.
Nadal nie chciała powiedzieć mu, że go kocha. Jake wziął ją za rękę i razem poszli do sypialni. Tam powoli ją rozebrał, całując każdy obnażany kawałek jej ciała. Potem ukrył twarz w jej cudownych, długich włosach o waniliowym zapachu. Nagle poczuł silny ucisk w gardle, zdając sobie sprawę, że za kilka dni ogolą jej głowę.
O ile, oczywiście, zgodzi się na operację.
Ale nawet zabieg chirurgiczny nie daje pełnej gwarancji... Zawsze może wydarzyć się coś nieprzewidzianego. Doszedł do wniosku, że przyniósł jej pecha, bo się w niej zakochał. Kochał swoją matkę oraz babkę i obie stracił. A teraz może stracić także Vicky.
– Jake – wyszeptała, całując go tak, jakby się z nim żegnała na zawsze.
Nie, nie dopuszczę do tego, pomyślał. To nie jest ostatni raz. Nic złego jej się nie stanie. Wszystko będzie dobrze. Zaczął ją czule głaskać i całować, a potem przewrócił ją na plecy i zaczął się z nią kochać. Nigdy dotąd nie odczuwał takich emocji jak teraz. Miał wrażenie, że jego ciało i zmysły stały się nagle nadwrażliwe. Jego nozdrza wypełniał cudowny zapach Vicky, słyszał każdy jej oddech. Mógłby nawet przysiąc, że słyszy uderzenia jej serca. W pewnym momencie, czując, że mięśnie ciała Vicky wyraźnie się napinają, wtulił twarz w jej ramię.
– Kocham cię – wyszeptał.
Vicky nie odwzajemniła mu się tym samym. Ale nie miał jej tego za złe. Nie musiała mówić mu, co w istocie czuła. A teraz, kiedy równocześnie osiągnęli szczyt, był pewny, że ona przeżyła to równie głęboko jak on.
Przyciągnął ją do siebie i przez jakiś czas leżeli w milczeniu. Nieco później zaburczało jej w brzuchu.
– Kolacja już wystygła, ale mogę odgrzać ją w mikrofalówce – zaproponował.
– Ani mi się waż! Odgrzewanie jedzenia na wynos prowadzi do zatrucia pokarmowego. A ja potrzebuję cię w pełni formy.
Jake zmarszczył czoło.
– Nie rozumiem. Dlaczego?
– Bo dziś po południu podjęłam decyzję. Rozważyłam statystyki. I doszłam do wniosku, że nie mogę bezczynnie czekać, mając... to coś w głowie. Z neurologicznego punktu widzenia mój stan zdrowia jest doskonały. Postanowiłam, że dla kogoś w moim wieku zacisk jest bezpieczniejszy niż embolizacja.
Czyżby to oznaczało, że chciałaby, abym się nią opiekował?
– Zgadzam się, Vic. Od ciebie tylko zależy, czy do czasu odzyskania zdrowia zostaniesz u mnie, czy też wolisz, żebym ja zamieszkał tutaj.
– Ani jedno, ani drugie.
– Słucham? – spytał ze zdumieniem. – Przecież... po wyjściu ze szpitala będziesz potrzebowała kogoś do opieki. A może postanowiłaś wrócić do matki?
– Nigdy w życiu! – zawołała, wznosząc oczy do nieba. – Na litość boską, jak ktoś tak cholernie bystry jak ty może być tak niesamowicie niepojętny! Jake, chcę, żebyś to ty mnie operował.
On? Jak, do diabła, miałby stanąć przy stole operacyjnym, na którym leży jego ukochana, i kroić jej mózg?
– Nie.
– Co to znaczy? – spytała Vicky zaskoczona. – Przecież przeprowadzałeś już takie operacje. Znasz się na mikrochirurgii. Widziałam cię w akcji, Jake.
– Nie mogę tego zrobić ze względów etycznych. Jestem z tobą związany, Vicky.
– O ile mi wiadomo, szpitalne przepisy nie zabraniają operować członków rodziny ani osób, z którymi łączą cię jakieś więzi. Poza tym trzymaliśmy w tajemnicy nasz związek, więc nie wpakujesz się w żadne kłopoty...
– Gwiżdżę na kłopoty! – przerwał jej zniecierpliwionym tonem. – To, że jestem z tobą związany, nie pozwoli mi być wystarczająco obojętnym podczas operacji.
– Ten problem można z łatwością rozwiązać. Od tej chwili nasz związek należy do przeszłości.
Zważywszy, że leżymy w łóżku... – dodał w myślach, Jake.
– Nie zgadzam się z tobą – oznajmił, potrząsając głową. – A jeśli nawet mnie porzucisz, i tak nadal będę w tobie zakochany. Nie mogę cię operować. – Czując, że ona drży, dodał: – Och, Vicky. – Objął ją i przyciągnął do siebie. – Kocham cię. I nic się między nami nie zmieni, dopóki nie spojrzysz mi w oczy i nie powiesz, że naprawdę ci na mnie nie zależy.
– Nie zależy mi na tobie, Jake.
– Spójrz mi w oczy i powtórz to.
Choć odwróciła się w jego stronę, nie powiedziała ani słowa.
– Kocham cię, Vic. I nic tego nie zmieni – powiedział, delikatnie ją całując.
– Więc zrób to dla mnie. Proszę – wymamrotała. – Skoro mam przejść tę operację, chcę, żeby przeprowadził ją ktoś, komu ufam. W końcu powierzam mu moją karierę... całe swoje życie.
Zapadło milczenie.
– Gdybyś naprawdę mnie kochał – zaczęła, odsuwając się od niego – zrobiłbyś to...
– Aleja naprawdę cię kocham, i właśnie dlatego nie mogę podjąć się tej operacji. Tak jak ci mówiłem, nie byłbym wystarczająco obojętny. Nie potrafiłbym postępować jak zawodowy chirurg. Udawać, że to tylko kolejna operacja i podejmować właściwych decyzji, mając pod nożem ukochaną kobietę. Gdyby... – Załamał mu się głos, bo już sama myśl była nie do zniesienia. – Gdyby coś źle poszło, jak mógłbym potem z tym żyć?
– Wszystko będzie dobrze. Wierzę w ciebie. – Wahała się przez chwilę. – Jeśli pozwolisz zrobić to komuś innemu, a operacja się nie uda, czy wtedy nie będą dręczyły cię pytania: Co by było, gdyby? A może sam zrobiłbym to lepiej?
– Grasz nieczysto, Vic.
– Wiem. I bardzo cię za to przepraszam.
Na jej twarzy malowała się mieszanina poczucia winy, lęku i błagalnej prośby. Jake uważał, że to nie ona zawiniła, lecz on.
– To wszystko przeze mnie – wyznał, tuląc ją do siebie.
– Dlaczego tak uważasz?
– Bo jestem pechowcem i przynoszę nieszczęście... Kochałem mamę i tatę. Umarli. Kochałem moją babcię. Umarła. Kocham ciebie, a... – Głos uwiązł mu w gardle.
Boże, błagam. Nie dopuść do tego, pomyślał z rozpaczą. Proszę, zrób coś, żeby ten koszmar okazał się tylko złym snem. Żebym obudził się w ramionach Vicky, a wszystko znów było tak jak wczoraj rano.
Vicky nieco się od niego odsunęła.
– Popatrz na mnie, Jake. Spójrz mi w oczy. Nie jesteś pechowcem. To prawda, że twoi rodzice nie żyją, ale przecież zginęli w wypadku. Miałeś wtedy dwanaście lat i byłeś na innym kontynencie! Więc jak mogłeś mieć coś wspólnego z ich śmiercią? A twoja babcia... Przecież znasz statystyki. Udary się zdarzają. A ludzie starsi są na nie bardziej narażeni. Niebezpieczeństwo rośnie z wiekiem. Ile ona miała lat?
– Siedemdziesiąt.
– No właśnie. Nie było w tym żadnej twojej winy.
– Urwała, a potem dodała: – Popatrz na to z innej strony. Jeśli istotnie przynosisz pecha, to do trzech razy sztuka. W moim przypadku możesz mówić o szczęściu, bo tym razem masz szansę coś w tej sprawie zrobić. Od początku w niej uczestniczysz i możesz mi pomóc.
Albo zaszkodzić, dodał w myślach.
– Muszę się nad tym zastanowić, Vicky.
– Ale nie masz wyjścia. To jedyny sposób...
– Daj mi trochę czasu. Proszę...
– Dobrze. Dzisiaj nie będziemy już więcej o tym mówić. – Pocałowała go w policzek. – Chodźmy przygotować sobie coś na kolację. I przepraszam, że... hm, zmarnowałam jedzenie, które przyniosłeś.
– To była nasza wspólna decyzja – odrzekł z przewrotnym uśmiechem. – A ty jesteś dla mnie odrobinę ważniejsza niż ta torba z jedzeniem.
– Miło mi to słyszeć.
– Nawet gdyby było w niej ostre curry z kurczaka – dodał żartobliwym tonem.
Vicky jęknęła.
– Tylko mi nie mów, że kupiłeś też te małe sajgonki, które tak uwielbiam.
– Owszem. I te ogromne krewetki.
Vicky spojrzała na niego z rozżaleniem.
– Mam składniki na omlet i sałatę. Ale to nie to samo – powiedziała posępnym tonem.
Jake pogłaskał ją po twarzy.
– Zostań tutaj, Via Ja się wszystkim zajmę.
– Nie, przygotujemy kolację razem. Ty zrobisz omlet, a ja sałatę.
– W porządku.
Jednakże w kuchni Jake nie mógł skoncentrować się na tym, co robi. Kiedy spalił omlet, Vicky przejęła jego obowiązki.
– Pozwól, że ja to zrobię, zanim włączy się czujnik dymu, wywołując panikę w całym budynku – rzekła z uśmiechem. – I pomyśleć, że to ja mam zaburzenia pola widzenia.
– Bardzo śmieszne!
Kiedy zręcznie ubijała jajka, Jake stanął za nią, objął ją w talii i wtulił twarz w jej włosy. Wiedział, że z powodu jej choroby musi być bardzo silny, choć prawdę mówiąc, miał ochotę schować się w jakimś ciemnym kącie i płakać z rozpaczy.
Omlet – mimo że był lekki, puszysty i nadziewany serem brie – miał dla niego smak popiołu. Chociaż Vicky nie wspomniała ani słowem o rozważanej wcześniej kwestii operacji, problem ten przez cały czas wisiał w powietrzu. I narastał, nie dając mu spokoju. Nadal nie miał „zielonego pojęcia, czy powinien przeprowadzić tę operację, czy też nie...
– Prześpij się z tym – powiedziała łagodnym tonem.
– Słucham?
– Skoro nie chcesz na ten temat rozmawiać, to się z tym prześpij.
Kiwnął potakująco głową.
– Lepiej będzie, jeśli pojadę już do domu i pozwolę ci odpocząć.
– Chyba nie chciałabym zostać sama. – Położyła głowę na jego ramieniu. – Zostaniesz ze mną?
– Oczywiście.
Przez całą noc nie zmrużył oka. Leżał, wsłuchując się w miarowy oddech Vicky, nadal nie wiedząc, jak postąpić.
Następnego ranka miał dyżur. Vicky uległa jego namowom i została w domu. Miała odpoczywać i nie pracować naukowo. Z trudem dotrwał do końca zmiany, ale zamiast po pracy wrócić prosto do jej mieszkania, pojechał metrem do stacji Walthamstow, kupił na targu kwiaty oraz butelkę wody i udał się na cmentarz.
Od razu poszedł na grób swojej babki.
„Lily Lewis. Niech spoczywa w pokoju”.
– Sam nie wiem, jak powinienem postąpić, babciu – rzekł półgłosem, wyjmując z wazonu zeszłotygodniowe kwiaty. Potem opłukał wazon, ponownie napełnił go wodą z butelki i wstawił do niego czerwone goździki.
– Jeśli podejmę się tej operacji i coś mi nie wyjdzie, ona może umrzeć... albo zostać kaleką. Nie będzie już w stanie pracować zawodowo. Nigdy mi nie wybaczy, że zaprzepaściłem jej karierę. Stracę ją. Ale jeśli odmówię, nie daruje mi, że wycofałem się, kiedy najbardziej mnie potrzebowała. I też ją stracę. – Cicho zaklął. – Przepraszam, babciu. Powinnaś dać mi klapsa za to, że tak brzydko się wyrażam. A ja za nic w świecie nie chcę jej stracić, ale nie widzę wyjścia z tej sytuacji. Boję się, że niezależnie od mojej decyzji źle się to dla mnie skończy.
Doskonale wiedział, że babka nie może odpowiedzieć. Bardzo brakowało mu jej zdrowego rozsądku, ale poczuł się znacznie lepiej, mogąc się przed nią wyżalić.
– Przeprowadzałem już takie operacje. Jestem niezłym chirurgiem, babciu. Gdyby Vicky była kimś innym, zgodziłbym się bez wahania. Zrobiłbym to i zrobiłbym to dobrze. Ale ona jest dla mnie kimś bardzo ważnym, kimś wyjątkowym. Dla niej poszedłbym na koniec świata... po rozpalonych węglach, potłuczonym szkle... Ale teraz jestem tak śmiertelnie przerażony, że nie byłbym w stanie jej zoperować, choć ona nalega. Jakże mógłbym to zrobić, skoro jest mi tak bardzo bliska? Nie potrafiłbym jej potraktować jak zwykłej pacjentki. Bo nią nie jest. Jest kobietą, z którą chcę spędzić resztę mojego życia.
Vicky dała mu zapasowe klucze, więc nie musiał niepokoić jej domofonem. Kiedy wszedł do mieszkania, usłyszał dobiegającą z salonu muzykę. Vicky oglądała kolejny stary film. Tym razem były to „Wyższe sfery”. Uderzyła go ironiczna wymowa tego filmu. Dziewczyna z bogatej arystokratycznej rodziny i chłopak z ubogiej dzielnicy miasta. Prawdziwa miłość. Zupełnie jak w przypadku Vicky i jego.
Ale w życiu bywa inaczej niż w filmach, pocieszył się w duchu. Odsunął od siebie te ponure myśli i zmusił się do uśmiechu. Wiedział, że ze względu na Vicky musi być silny.
– Cześć! – zawołała, uśmiechając się do niego. – Jak ci minął dzień?
– W porządku. A tobie?
– Zanudziłam się na śmierć. Winę za to ponosi pewien mężczyzna, który wymusił na mnie obietnicę, że przez cały dzień będę leniuchować, a ja dotrzymałam słowa. – Wzniosła oczy do nieba. – Jeśli kiedyś usłyszysz na oddziale, jak narzekam, że jesteśmy okropnie zaganiani i chętnie posiedziałabym przez chwilę bezczynnie, przypomnij mi dzisiejszy dzień, dobrze?
– Masz to jak w banku. – Usiadł obok niej i pocałował ją na powitanie. – Przepraszam za spóźnienie. Byłem na cmentarzu i położyłem kwiaty na grobie babci.
Vicky wiedziała, co to znaczy. Jake chciał porozmyślać. Jakiś czas temu wyznał jej, że zawsze idzie na grób babci, kiedy nie jest w stanie podjąć decyzji w ważnej sprawie. Była niemal pewna, że pójdzie tam zaraz po pracy.
Czyżby to znaczyło, że podjął decyzję o operacji? Jednak nie zadała mu tego pytania, bo nie chciała naciskać. Wzięła jego dłoń i mocno ją uścisnęła.
– Bardzo za nią tęsknisz, Jake?
– Tak. Polubiłaby cię, Vic.
– Jestem przekonana, że ja również bym ją polubiła. Z tego, co mi o niej mówiłeś, wynika, że była... czarująca.
Taką babkę – czy matkę – każdy chciałby mieć, dodała w myślach. Kierującą się zdrowym rozsądkiem, zawsze gotową udzielić dobrej rady i pocieszyć, kiedy tego najbardziej potrzebujesz. Taką matką Mara nigdy nie była.
Jake milczał, więc Vicky nie nalegała. Wiedziała, że powie jej o swojej decyzji, gdy będzie gotowy. W końcu nadszedł moment, na który tak niecierpliwie czekała.
– Podejmę się tego – oznajmił.
O taką odpowiedź nieustannie się modliła.
– Naprawdę? – spytała, chcąc się upewnić.
– Tak. Ale chciałbym, żebyś nad czymś się zastanowiła. Oddajesz życie w moje ręce... dosłownie. Jeśli popełnię najdrobniejszy błąd, możesz umrzeć... Operacja mózgu pociąga za sobą spore ryzyko. Możesz dostać udaru. Zostać sparaliżowana, nie być w stanie mówić. Mieć zaburzenia pamięci lub jakieś problemy neurologiczne.
– Wiem. Ale to samo grozi mi, jeśli będzie operował mnie jakiś inny chirurg. Chcę, żebyś zrobił to ty, bo do ciebie mam pełne zaufanie.
Jake kiwnął głową.
– Prosisz mnie o dokonanie rzeczy niewiarygodnie trudnej. Czegoś, czego nie chcę robić... ale zrobię i to wyłącznie z miłości do ciebie. Stawka jest bardzo wysoka, Vicky. Jeśli nie podejmę się operacji, na pewno cię stracę. Natomiast jeśli podejmę się i coś pójdzie źle, też cię stracę.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
– Tego nie wiesz na pewno. Kocham cię i tylko dlatego zamierzam to zrobić, o ile nadal tego chcesz. Ale skoro poddajesz mnie tak ciężkiej próbie, nie możesz potem odejść. Chcę, żebyś za mnie wyszła.
– Zatem stawka jest równie wysoka dla mnie, jak i dla ciebie?
– Owszem.
Vicky zdawała sobie sprawę, że prosi go o bardzo wiele. Nie była pewna, jak postąpiłaby, gdyby sytuacja się odwróciła. Czy podjęłaby się zoperować Jake’a, wiedząc, że jeden zły ruch skalpelem lub retraktorem może spowodować trwałe i poważne uszkodzenia?
A teraz z kolei on prosi ją o bardzo wiele. Małżeństwo? Przecież wie, że kariera jest dla niej wszystkim.
Teraz jednak sytuacja uległa zmianie. Vicky dużo rozmyślała. Doszła do wniosku, że jeśli operacja się powiedzie, to... tak. Jake jest mężczyzną, z którym chciała spędzić życie. Poślubić go. Mieć z nim dzieci.
– Jeśli wyjdę z tej operacji bez szwanku, możemy pobrać się, kiedy i gdzie tylko zechcesz. Ale jeśli coś się nie uda, masz odejść i o mnie zapomnieć.
– Nie mogę.
– Owszem, możesz. Jestem neurologiem i wiem, co mi grozi, jeśli operacja się nie uda. Mogę wymagać stałej opieki przez wiele, wiele lat.
– Wiem, ale małżeństwo zawiera się na całe życie. Stawka jest wysoka dla nas obojga.
Vicky nagle coś sobie przypomniała.
– Gdybym nie zachorowała... zamierzałam powiedzieć ci to wczoraj. Obawiałam się tylko, że mogę stchórzyć.
– Stchórzyć? Przed czym?
– W moim biurku leży pudełko. Płaskie, złote, przewiązane ciemnozieloną wstążką. To dla ciebie. Prezent ode mnie.
Jake zmarszczył brwi.
– Ale ja nie mam teraz urodzin.
– To bez okazji. Po prostu nie miałam kiedy ci go wręczyć – wyjaśniła. – Dam ci ten prezent jutro.
Jake potrząsnął głową.
– Jutro nie wracasz jeszcze do pracy.
– Śmiertelnie się dziś nudziłam, nic nie robiąc przez cały dzień. Wolałabym czymś się zająć, żeby o tym wszystkim nie myśleć.
– Nie zgadzam się, Vicky.
– Jake, bądź rozsądny. Przecież powinnam unikać stresów, prawda?
– Dlatego właśnie nie masz dyżurów na przepełnionym oddziale, na którym obecnie brakuje personelu.
– Czy przyszło ci kiedyś do głowy, że dla mnie bardziej stresująca jest bezczynność? Jake, przywykłam do ciężkiej pracy. Lubię być aktywna. Ale jeśli przez cały następny tydzień będę zmuszona siedzieć w domu, to po prostu oszaleję. Błagam, pozwól mi jutro pójść na dyżur.
– Którą masz zmianę?
– Nocną. Tak jak ty.
– No dobrze. Ale jeśli poczujesz się nie najlepiej, masz dać sobie spokój.
– Dobrze.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
– Zatem co takiego zamierzałaś mi powiedzieć?
– Jutro – odparła z tajemniczym uśmiechem.
– Dlaczego nie teraz?
– Bo... muszę wierzyć, że jutro nadejdzie. Jake’a przeszył dreszcz przerażenia, a ona pogłaskała go po policzku.
– Wszystko będzie dobrze, Jake. Dlatego, że ty przeprowadzisz tę operację. Jesteś najlepszym neurochirurgiem, jakiego znam.
Następnego dnia o czwartej po południu Jake zajrzał do pokoju Vicky.
– Jak ci idzie?
– Dobrze. Masz wolną chwilę?
– Oczywiście. – Zamknął za sobą drzwi. Vicky wyjęła z szuflady biurka pudełko.
– To jest właśnie to, o czym ci wczoraj mówiłam.
Na opakowaniu nie było żadnej wskazówki, która naprowadziłaby go na trop, co jest w środku.
– Nie zapominaj, że kupiłam ten prezent przedwczoraj. Zanim dowiedziałam się o tętniaku.
Powoli rozwiązał ciemnozieloną kokardę. Zdjął wieczko, a potem przez dłuższą chwilę wpatrywał się ze zdziwieniem w zawartość pudełka. Rządek pięciu ręcznie wykonanych czekoladek udekorowanych literkami.
– Miałam ci to powiedzieć już wcześniej, ale wybuchła ta sprawa z tętniakiem i... – Zamknęła oczy, modląc się, by Jake jej uwierzył. – Nie chcę, abyś myślał, że to ukartowałam, że zaplanowałam wszystko tylko po to, aby nakłonić cię do przeprowadzenia tej operacji. Jeśli mi nie wierzysz, możesz zadzwonić do producenta tych czekoladek i sprawdzić, kiedy je zamówiłam.
Jake nadal milczał, a ona nie mogła nic wyczytać z jego twarzy. Wydawał się oszołomiony. Zszokowany.
A może nie uwierzył w to, co przeczytał. Ostatnio wiele razy wyznawał jej miłość. Może nadeszła pora, żeby ona zrewanżowała mu się tym samym...
– Kocham cię, Jake. Całym sercem.
Ona mnie kocha. Kocha mnie!
Nie był w stanie wykrztusić słowa. Tulił Vicky w ramionach i całował jej włosy. To nie sen. Powiedziała, że go kocha. Nawet napisała to na czekoladkach.
– Damy sobie z tym radę, Jake – powiedziała. – Ty mnie zoperujesz, a ja nie mam zamiaru rezygnować z tytułu profesora. Nasze życie wróci do normy. Będzie znów tak jak wcześniej... zanim dowiedzieliśmy się o tętniaku.
Jake poczuł gwałtowny skurcz serca. Chciał poprosić ją, żeby nie robiła planów, nie zapeszała...
– Potem się pobierzemy – ciągnęła. – Wszystko przed nami.
Jake pocałował ją w czubek nosa.
– Będziesz musiała powiedzieć w szpitalu o chorobie – uprzedził ją. – Żeby nie byli zaskoczeni, kiedy w przyszłym tygodniu pojawisz się jako pacjentka. Kiedy zamierzasz ich o tym poinformować?
Vicky głęboko westchnęła.
– Och, przestań mnie dręczyć. Zrobię to jutro. Lecz jeśli ktoś zacznie się nade mną litować albo traktować mnie, jakbym była delikatnym kwiatuszkiem, to nie ręczę za siebie.
Jake wybuchnął śmiechem.
– Z pewnością się nie ośmielą. Ale sama dobrze wiesz, że ludzie troszczą się o ciebie. Czują przed tobą respekt, ale mają na uwadze twoje dobro.
– Mhm – mruknęła, wyraźnie skrępowana jego opinią.
Jake zaczął się zastanawiać, dlaczego Vicky nie lubi, kiedy ludzie okazują jej zainteresowanie. Sądząc z fotografii stojących na jej kominku oraz z faktu, że spotyka się ze swoimi braćmi przynajmniej raz w tygodniu, wywnioskował, iż łączą ją z nimi silne więzy. Ale był pewny, że ich również nie zawiadomiła o chorobie.
– Czy twoja rodzina już wie?
– Nie.
– Czy nie uważasz, że chcieliby wiedzieć?
– Narobią tylko zamieszania. Wystarczy, że muszę znosić twoją nadopiekuńczość. Powiem im w przeddzień operacji.
– To nie fair! Nie powinnaś ich zaskakiwać. Daj im kilka dni na oswojenie się z myślą o twojej chorobie.
– Nie, bo zrobią z tego aferę.
Odmówiła dalszej rozmowy na ten temat, więc Jake wziął sprawy w swoje ręce. Jeszcze tego dnia wieczorem, kiedy Vicky zasnęła, przepisał z jej komórki dwa numery telefonów i zadzwonił. Nazajutrz rano zapowiedział Vicky, że wróci później, ponieważ ma spotkanie.
Kiedy wszedł do baru, od razu rozpoznał Charliego i Seba. Rodzinne podobieństwo wprost rzucało się w oczy. Mieli takie same arystokratyczne rysy twarzy, ciemne włosy i szaroniebieskie oczy jak Vicky.
Podszedł do nich i się przedstawił.
– Więc o co chodzi? – spytał Seb. – Powiedział pan, że nie chce rozmawiać o tym przez telefon.
Od razu przechodzi do sedna sprawy, pomyślał Jake. Zupełnie jak Vicky.
– Niełatwo o tym mówić – odrzekł, postanawiając, że również nie będzie owijał w bawełnę. – Vicky musi poddać się operacji.
– A pan narusza tajemnicę pacjenta, tak? Jake skrzywił się niechętnie.
– Mówię to panom jako jej najbliższym krewnym.
– Czy jest pan lekarzem naszej siostry? – spytał Charlie.
Więc nic o mnie nie wiedzą, bo Vicky wciąż trzyma nasz związek w tajemnicy, pomyślał Jake, wzdychając w duchu.
Powiedziała, że go kocha... ale najwyraźniej nie na tyle, aby wspomnieć o nim swoim braciom.
– Tak i nie. Ona chce, żebym przeprowadził tę operację.
– Więc w czym problem? – spytał Seb.
– W tym, że ona jest moją... hm, sympatią.
– Sympatią? – zawołali równocześnie bracia, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Jak długo to trwa?
– Kilka miesięcy. Seb zmrużył oczy.
– Nie wspomniała nam o panu ani słowem.
– Nic dziwnego. Obaj próbowaliście swatać siostrę w czasie przyjęć, co doprowadzało ją do szału. Gdyby powiedziała wam o mnie, z pewnością nalegalibyście na spotkanie, żeby mi się przyjrzeć. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że pochodzimy z różnych sfer. Mogę pokrótce o sobie opowiedzieć. Jestem konsultantem neurologiem w Albert Memoriał. Moja rodzina nie była zamożna. Wynajmuję bardzo małe mieszkanie. Chcę, żebyście wiedzieli, że nie imponują mi pieniądze Vicky ani jej pozycja społeczna. To dla mnie nie jest istotne. Możecie być pewni, że nigdy jej nie skrzywdzę. Kocham ją, ale naprawdę nie palę się do tej operacji.
– Co właściwie jej dolega? – spytał Charlie.
– Tętniak mózgu wielkości dwunastu milimetrów.
– Do diabła! – Seb zakrył usta dłonią. – Nic o tym nie wiedziałem.
– Ona też nie. Dowiedziała się dopiero w tym tygodniu. Kiedy po raz kolejny rozbolała ją głowa, uznałem, że może być to znak ostrzegawczy.
– I w każdej chwili może dojść do jego pęknięcia?
– Charlie drżącymi palcami przeczesał włosy. – Dlaczego nam nie powiedziała?
– Bo uważa, że zrobicie z tego aferę i będziecie się nad nią rozczulać. Doszedłem jednak do wniosku, że nie postępuje rozsądnie i po kryjomu odczytałem w jej komórce wasze numery telefonów. Ale nie kontaktowałem się z waszą matką...
– I chwała Bogu – wtrącił Seb. – Sami się tym zajmiemy. Vic nie potrzebuje mieć na karku naszej najdroższej mamusi. Nie w takiej sytuacji. – Potrząsnął głową. – Nie mogę w to uwierzyć. Nasza siostrzyczka cierpi na zagrażającą życiu chorobę, ale żadnemu z nas nie wspomniała o niej ani słowem. – Spojrzał na Jake’a.
– Czy ma zamiar nam kiedyś o tym powiedzieć?
Jake kiwnął potakująco głową.
– Owszem, w przeddzień operacji. Próbowałem przekonać ją, że potrzebujecie więcej czasu, żeby przywyknąć do tej sytuacji.
– Bardzo słusznie – przyznał Seb. – Zabiję ją...
– Nie pozwolę na to – przerwał mu Charlie, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Jestem od ciebie starszy, więc ja to zrobię.
– Ona potrzebuje was obu, choć za nic w świecie się do tego nie przyzna – oznajmił Jake. – Niezależnie od tego, co postanowicie, nie zanoście jej kwiatów.
– A niby dlaczego? – spytał Seb, z wyższością unosząc głowę. Był wyraźnie zirytowany tym, że jakiś plebejusz śmie go pouczać.
– Bo ja to zrobiłem, co doprowadziło ją do płaczu. Wtedy właśnie poprosiła mnie, żebym ją operował.
– Czy jest pan dobrym chirurgiem? – spytał Seb.
– Och, Seb, skoro Vic go wybrała, musi być dobry – mruknął Charlie. – Ona jest bardzo wymagająca.
– To prawda. – Jake wziął głęboki oddech. – Jest jeszcze coś, o czym powinniście wiedzieć.
– To nie wszystko? – Seb zamknął oczy. – Nie mam pewności, czy jestem gotów tego wysłuchać.
– Poprosiłem waszą siostrę o rękę. A ona się zgodziła.
– Vicky? – zawołał Charlie, wyraźnie wstrząśnięty tą wiadomością. – Vicky zamierza wyjść za pana?
– Nie zmuszałem jej do tego – odrzekł oschle Jake.
– Ona poprosiła, żebym zrobił coś dla niej, to znaczy, abym ją zoperował, więc ja poprosiłem, żeby zrobiła coś dla mnie...
– Zatem szantażem zmusił ją pan do małżeństwa – stwierdził Seb, piorunując go spojrzeniem.
Jake westchnął.
– Nie. Kocham ją i chcę się z nią ożenić, albo po prostu być z nią do końca naszych dni. Świstek papieru nie zmieni mojego uczucia do niej. Ale dobrze znacie swoją siostrę. Dla niej najważniejsza jest kariera.
Przede wszystkim chce uzyskać tytuł profesora, zanim cokolwiek wydarzy się w jej życiu prywatnym...
– Skoro zgodziła się na małżeństwo tylko dlatego, żeby nakłonić pana do przeprowadzenia tej operacji, to znaczy, że jest pan naprawdę dobrym chirurgiem – stwierdził Seb. – Wobec tego podzielam jej zdanie i również chcę, żeby pan ją operował.
– Ale to nieetyczne, ponieważ jestem z nią związany uczuciowo – zaoponował Jake. – Czy zgodziłby się pan operować własną żonę?
– Zrobiłbym to sam – odrzekł Seb bez wahania. – Bo chciałbym zapewnić jej jak najlepszą opiekę.
– Ja też – dodał Charlie. – Skoro Vicky wybrała pana, jestem po jej stronie. – Obrzucił Jake’a taksującym spojrzeniem. – Czy ona też pana kocha?
– Tak.
– To bardzo ważne. Wobec tego życzę powodzenia.
– Charlie wyciągnął do niego rękę.
– Dziękuję – odparł Jake, ściskając jego dłoń.
– Choć wolałbym, żeby odbyło się to w bardziej sprzyjających okolicznościach – dodał Charlie, a potem wziął głęboki oddech i spytał: – Gdzie ona jest teraz?
– W domu. To znaczy, w swoim mieszkaniu.
– W porządku – mruknął Seb. – Myślę, że powinniśmy złożyć jej wizytę. Co ty na to, Charlie?
– Zdecydowanie jestem za.
– Traktujcie ją łagodnie – poprosił Jake. – Stres może źle wpłynąć na jej samopoczucie. – Skrzyżował ramiona. – Sądzę, że lepiej będzie, jeśli pojadę z wami.
Ku jego zaskoczeniu Charlie wybuchnął śmiechem.
– Proszę posłuchać, nie trzeba jej przed nami chronić. Ona pewnie jest bardziej przerażona niż my trzej razem wzięci.
– Nie będziemy na nią krzyczeć – obiecał Seb. – Choć podejrzewam, że ona nakrzyczy na pana, Jake.
I miał rację.
– Kim ty, do diabła, jesteś, żeby wtrącać się do moich spraw? – zawołała.
– Nazywam się Jake Lewis i jestem konsultantem neurologiem.
– Zanim wpadniesz we wściekłość, Vic, posłuchaj, co mamy ci do powiedzenia – zaczął Charlie, ściskając ją na powitanie. – On ma absolutną rację. Powinniśmy wiedzieć, co się z tobą dzieje.
– Jesteśmy po twojej stronie w sprawie operacji. Uważamy, że trafnie wybrałaś, więc nie krzycz na nas – dodał Seb. – W istocie powinnaś wylewnie nam dziękować za to, że zadręczyliśmy go niemal na śmierć i teraz nie ma już odwrotu.
– Mówiłeś, że idziesz na umówione spotkanie, Jake – powiedziała oskarżycielskim tonem.
– Bo tak było.
– Skłamałeś.
– Nic podobnego – zaprzeczył, potrząsając głową.
– Nie mówiłem tylko, z kim mam się spotkać.
– Skąd wziąłeś numery ich telefonów?
– Z twojej komórki. Spojrzała na niego z oburzeniem.
– Kiedy?
– Wczoraj, kiedy spałaś. – Zerknął na nią z ukosa.
– Zawsze po seksie zasypiasz.
Vicky poczerwieniała, a Charlie gwizdnął.
– No, no, siostrzyczko – mruknął Seb, błyskawicznie wyciągając z kieszeni komórkę i robiąc jej zdjęcie.
– Dowód, że nasza królewna potrafi się rumienić.
– Mówiłam ci, żebyś tak mnie nie nazywał. Zabiję was wszystkich – wycedziła przez zęby.
– Nie zrobisz tego, bo kto by cię zoperował, a potem siedział przy twoim łóżku na OIOM-ie? – spytał Charlie.
– Nienawidzę was.
– Nieprawda. – Seb zmierzwił jej włosy. – A do twojej wiadomości, mądralo, jesteśmy tutaj dlatego, bo cię kochamy. I obaj chcemy być drużbami.
– Jeśli o mnie chodzi, to nie mam nic przeciwko temu – oznajmił Jake.
– Więc o tym też ich poinformowałeś, tak? – zawołała Vicky, siadając na kanapie. – Poddaję się, ale błagam... powiedz, że nie dzwoniłeś do mojej matki.
– Nie – odparł, siadając obok i biorąc ją za rękę.
– Tylko do Charliego i Seba. Wiem, że ich kochasz. Że są dla ciebie bardzo ważni.
– Tak, to prawda – przyznała, starając się powstrzymać łzy wzruszenia. – Charlie, Seb. Ja... nie miałam pojęcia, jak wam powiedzieć.
– Przecież wiesz, że cię kochamy. Teraz przynajmniej znamy powód, z którego w ciągu kilku ostatnich miesięcy ciągle się spieszyłaś i wybiegałaś w popłochu przed końcem naszych spotkań. Zamierzałem pogadać z tobą na temat twojego pracoholizmu – oświadczył Seb.
– Razem podjęliśmy taką decyzję – wtrącił Charlie.
– Chcieliśmy zaprosić cię na kolację do jakiejś restauracji i przemówić ci do rozsądku. Ale ty ciągle nas zbywałaś, twierdząc, że jesteś okropnie zajęta. Sądziliśmy, że pracujesz naukowo. Ani przez chwilę nie przeszło nam przez myśl, że się zabawiasz...
– Odczepcie się ode mnie! Żyję, jak chcę.
– Zaparzę kawę – oznajmił Jake półgłosem i wyszedł, zostawiając Vicky sam na sam z jej braćmi. Kiedy wrócił, zauważył, że Vicky ma czerwone oczy, a Charlie i Seb – wilgotne rzęsy. Postawił tacę na stoliku. – Zostawię was samych.
– Nie trzeba – mruknął Charlie, odsuwając się od Vicky, żeby zrobić mu miejsce. – Należysz do rodziny.
Jake spojrzał na niego ze zdumieniem.
Nawet mnie nie znają, pomyślał. Mimo że pochodzę z nizin społecznych, zaakceptowali mnie takim, jaki jestem. Więc teraz są cztery osoby, których w przyszłym tygodniu nie mogę zawieść: Vicky, jej bracia i ja.
– Czy wy też macie wysokie ciśnienie? – spytał. – Vicky twierdziła, że to u was dziedziczne.
Charlie kiwnął potakująco głową.
– Owszem, ale jeśli o mnie chodzi, to czuję się doskonale. Poza tym nie jestem największym balangowiczem w naszej rodzinie. – Spojrzał znacząco na swojego brata.
– Och, daj spokój! Przecież dobrze wiesz, że się zmieniłem, odkąd poznałem Alyssę. Znacznie ograniczyłem spożycie alkoholu... no i nigdy nie paliłem.
– Nasz ojciec zmarł na zawał – wyjaśnił Charlie – ale nigdy nie słyszałem, żeby ktoś z naszej rodziny miał tętniaka. Czy uważasz, że powinniśmy przejść badania?
– To zależy od was. Nic nie wskazuje na to, że jest to choroba rodzinna, ale wy jako bracia mający ponad trzydzieści lat jesteście narażeni na zachorowanie. Czy któryś z was ma skłonności do bólów głowy?
– Ja nie – odrzekł Seb.
– Ja też nie – dodał Charlie.
– Zatem wybór należy do was. Sugerowałbym kontrolne badania co pięć lat, począwszy od tego roku. Powinniście też poinformować waszego lekarza pierwszego kontaktu o przypadku Vicky, żeby zapisał to w papierach. A jeśli któryś z was poczuje niespotykany dotąd ból w głowie czy oku albo będzie miał zaburzenia wzroku, proszę, żeby natychmiast zgłosił się na mój oddział.
– Czy byłeś równie apodyktyczny w stosunku do naszej siostry? – spytał Seb z wyraźnym zainteresowaniem.
– Owszem – odparła Vicky, krzywiąc się z niesmakiem.
– Najwyższy czas – mruknął Seb z szerokim uśmiechem.
– Daj spokój! Wszystko będzie dobrze – powiedziała Vicky. – Wyzdrowieję. Tylko przez jakiś czas będę... łysa. – Wzięła głęboki oddech. – Jak sięgam pamięcią, zawsze miałam długie włosy.
– Pewnie zapomniałaś, jak w wieku pięciu lat obcięłaś sobie grzywkę nożyczkami do paznokci – przypomniał jej Charlie. – Ostrzygłabyś się na zero, gdyby Mara wysłała cię z powrotem na lekcje baletu.
– Och, przestań – wtrąciła Vicky. – Zamierzam sama obciąć sobie włosy, zanim mi je zgolą.
– Nie musisz. Przecież wiesz, że można wygolić tylko około pół centymetra wzdłuż nacięcia – wtrącił Jake.
– To wyglądałoby niechlujnie.
– Miałem wrócić do domu już przed godziną. Ałyssa pewnie się niepokoi – oznajmił Seb, wstając. – Ale cieszę się, że jesteś w dobrych rękach, siostrzyczko – dodał, całując ją na pożegnanie. – Słuchaj go i rób, co ci każe.
– Popieram mojego przedmówcę – rzekł Charlie, ściskając siostrę. – Jutro możesz spodziewać się wizyty Alyssy i Sophie. Pewnie zadzwonią do ciebie jeszcze dziś wieczorem. Natychmiast po tym, jak im o tobie powiemy.
Vicky głośno westchnęła.
– Wiedziałam, że tak będzie. Ze zrobicie aferę.
– Och, nie przesadzaj. W końcu jako twoi starsi bracia zastrzegamy sobie prawo do troski o siostrę – zażartował Seb. – Aha, i dużo odpoczywaj.
– Dobrze wiecie, że nie znoszę bezczynności.
– Pamiętaj, że masz słuchać swojego lekarza. Jake, miło było cię poznać. – Seb uścisnął jego dłoń. – Opiekuj się moją małą siostrzyczką.
– Nie musisz go o to prosić, Seb – powiedział Charlie, również ściskając dłoń Jake’a. – Przecież na pierwszy rzut oka widać, co do niej czuje. Wystarczy zauważyć, jak na nią patrzy... tak samo ja patrzę na Sophie, a ty na Alyssę. Jake, będziesz nas o wszystkim informował?
– Oczywiście. Kiedy tylko dostanę harmonogram operacji, natychmiast dam wam znać. Od was zależy, czy zechcecie być przy niej obecni.
– Nie zgadzam się! – zawołała Vicky z przerażeniem.
– Nie możemy nawet sprawdzić, czy w ogóle masz mózg? – zażartował Seb.
– Zapraszam na salę operacyjną pod warunkiem, że moja pacjentka wyrazi na to zgodę.
– Namówimy Alyssę i Sophie, żeby ją przekonały – powiedział Charlie.
– Jeśli nadal będziesz temu przeciwna, Vic – wtrącił Seb – zaczekamy na korytarzu.
– To czterogodzinna operacja – oznajmiła Vicky.
– Oszalejecie, czekając tak długo. Lepiej będzie, jeśli zrobicie w tym czasie coś pożytecznego.
Charlie głęboko westchnął.
– Cieszę się, że nie jestem na twoim miejscu, Jake. Jako rekonwalescentka moja siostra jest koszmarna.
Nazajutrz rano Vicky powiedziała o wszystkim kolegom z pracy. Była bliska łez, ponieważ nie spodziewała się, że wszyscy tak bardzo ją lubią.
Następne dni minęły w zastraszającym tempie. Jake umówił ją na EKG, badanie krwi i prześwietlenie klatki piersiowej. Kiedy dostał wyniki, stwierdził, że są one absolutnie bez zarzutu.
Zjedli też kolację w towarzystwie jej braci oraz ich żon po to, by mogły one poznać Jake’a. Vicky nie była wcale zaskoczona, że się polubili, ponieważ wiedziała, iż mają ze sobą dużo wspólnego. Okazało się, że Jake chodził do szkoły położonej tuż za rogiem ulicy, przy której mieszkała Sophie. Natomiast zarówno on, jak i Alyssa nie mieli rodzeństwa i wychowywały ich samotne matki... tyle tylko, że w jego przypadku była to babcia.
W przeddzień operacji Vicky zrobiła ostatnie badania.
– Mam dobre wiadomości – oznajmił Jake, przeglądając wyniki. – Jest tylko jeden tętniak, a w dodatku workowaty.
– Chwała Bogu! – westchnęła z ulgą, biorąc z jego biurka nożyczki.
– Co robisz, Vic?
– A jak myślisz? – Odcięła duży pukiel włosów.
– Czy nie byłoby lepiej, gdybyś poszła do fryzjera? – spytał, patrząc na nią z przerażeniem.
– Nie. Mój kłopot, moje włosy, moja decyzja. – Po chwili na biurku Jake’a leżał stos jej włosów. – Jak wyglądam? Okropnie, prawda?
– Nie, bardzo ładnie. Tylko masz asymetryczną fryzurę.
– Czy mógłbyś zdobyć dla mnie kilka spinek? Jake kiwnął głową, a widząc jej posępną minę, czule ją uścisnął.
– Wiesz, łyse kobiety bywają bardzo piękne. Sinead O’Connor ogoliła się na zero i wyglądała fantastycznie.
– Sama nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.
– Uśmiechaj się. Pamiętam słowa piosenki, którą śpiewała mi mama: Uśmiechnij się, mimo że masz złamane serce. – Zaczął nucić. Kiedy skończył, zrobił krok do tyłu i powiedział: – Wyglądasz godnie.
Raczej koszmarnie, dodała w myślach.
– Vicky? Zrobisz coś dla mnie?
– Co takiego?
– Czy pozwolisz mi... wziąć na pamiątkę jeden kosmyk? – spytał, biorąc z biurka pukiel włosów, a widząc jej minę, dodał: – Zgodnie z tradycją zachowuje się pasemko włosów po pierwszym strzyżeniu dziecka. Ja nie zwariowałem, Vicky.
– Czy jesteś tego pewny? Jake odchrząknął.
– Seb i Charlie też chcą dostać po loku. Twierdzą, że można to uznać za twoje postrzyżyny, bo odkąd pamiętają, zawsze miałaś długie włosy.
– W porządku. Ałe dopiero po operacji. Dam je wam osobiście. Każdy kosmyk będzie przewiązany wstążką.
– To wspaniały pomysł przyznał, całując ją w policzek. – A teraz wstawaj z mojego krzesła.
– Dlaczego?
– Bo nadeszła moja kolej. A nie dasz rady ogolić mi głowy, siedząc, kiedy będę stał. A jeśli będziesz dla mnie dobra, to może podaruję ci jedno pasemko.
– Koledzy będą cię pytać, dlaczego to zrobiłeś. Zaczną plotkować.
Jake wzruszył ramionami.
– A niech plotkują.
– Nie. Ustaliliśmy, że zachowamy nasz związek w tajemnicy aż do operacji, a dopiero potem...
– Dobrze. Wobec tego ogolę głowę po operacji. Albo ty to zrobisz, kiedy będziesz mogła znów siadać.
– Umowa stoi.
Tej nocy kochali się bardziej namiętnie niż kiedykolwiek dotąd. Jake wiedział dlaczego. Oboje obawiali się, że może są ze sobą po raz ostatni. Jake żałował, że Vicky nie obcięła włosów nieco później, bo mógłby teraz wtulić w nie twarz i wdychać ich cudowny waniliowy zapach.
– Pocałuj mnie, Jake – wyszeptała.
Spełnił jej prośbę, z trudem powstrzymując łzy. Miał wrażenie, że to pożegnanie. Koniec.
Po raz kolejny zdał sobie sprawę, że bardzo ją kocha. Uświadomił też sobie, jak wiele przyjemności ich ominęło. Nie tańczyli w strumieniach deszczu, nie walczyli na śnieżki ani nie krzyczeli z przerażenia, wznosząc się na diabelskim młynie. Nie spacerowali po szeleszczących jesiennych liściach, nie wybierali razem choinki na święta, nie widzieli burzy z piorunami ani nie spędzili weekendu w domku nad morzem. Tyle rzeczy chciał z nią zrobić. Ale czy jeszcze kiedyś będą mieli szansę?
Tej nocy spał bardzo niespokojnie. Za każdym razem, kiedy się budził, miał świadomość, że Vicky także nie śpi.
Potrzebował wypoczynku. Czeka go czterogodzinna operacja, najtrudniejsza w życiu. Czuł się tak, jakby niebawem miał zdawać jakiś niezwykle ważny egzamin. Z tą różnicą, że w tym przypadku poprawka nie wchodzi w rachubę. To jest kwestia życia i śmierci. A wszystko zależy od jego umiejętności i sprawności.
O wpół do siódmej nie wytrzymał już napięcia i wstał.
– Wyglądasz koszmarnie – stwierdziła Vicky.
– I tak też się czuję – przyznał. – A ty?
– Jestem przerażona. Idę pod nóż. – Wzięła głęboki oddech. – Ale przynajmniej wiem, że to twój nóż. Będę więc miała najlepszą opiekę na świecie.
– A jeśli... ? – Nie był w stanie dokończyć pytania.
– Jeśli nie... – Przełknęła ślinę. – Jeśli coś się nie uda, to nie będzie twoja wina. Wiem, że zrobisz wszystko, co ja zrobiłabym, będąc na twoim miejscu. A w końcu jesteś lepszym chirurgiem.
– Och, do diabła, Vicky. Musi nam się udać. Co zrobiłbym bez ciebie?
– Nie zostaniesz sam. Wrócę i będę cię straszyć.
– To wcale nie jest śmieszne.
– No. Gdybyśmy mieli trochę więcej czasu, zaciągnęłabym cię z powrotem do łóżka. Ale niestety...
Jake mocno przytulił Vicky, modląc się, żeby nazajutrz również mógł trzymać ją w ramionach.
– Chodź. Zrobię ci śniadanie – zaproponowała.
– Nie jestem aż tak podły, żeby jeść na twoich oczach, wiedząc, że tobie nie wolno nic wziąć do ust. A już na pewno nie pozwolę ci niczego dla mnie przyrządzać.
– Wobec tego zamknij się w kuchni i coś zjedz. Nie możesz operować z pustym żołądkiem, nie wypijając nawet kubka tej twojej obrzydliwie słodkiej czarnej kawy.
– Zrobię sobie rozpuszczalną, to nie będzie tak silnie pachnieć. Vicky, kocham cię.
– Ja ciebie też.
Z trudem przełknął płatki śniadaniowe i kawę. Jazda do szpitala była upiorna. W końcu dotarli na oddział.
– Dobrze go schowaj, Jake – poprosiła Vicky, wręczając mu swój zegarek.
Jake w milczeniu włożył go do portfela. Potem przyszedł anestezjolog, by porozmawiać z Vicky o narkozie i upewnić się, że od północy nic nie jadła ani nie piła.
– Zobaczymy się w sali operacyjnej – powiedział Jake, wychodząc z pokoju.
– Tak, kiedy odzyskam przytomność.
Jake szorował ręce, kiedy w umywalni zjawili się Charlie i Seb. Mieli na sobie zielone fartuchy.
– Jake – zaczął Charlie, uśmiechając się do niego. – Czy twoja propozycja nadal jest aktualna i możemy asystować przy operacji?
– Oczywiście.
– To nie znaczy, że nie mamy do ciebie zaufania – dodał Seb.
– Ale mimo to zaglądaliście do mojego życiorysu, który jest w wewnętrznej sieci komputerowej szpitala.
Seb gwałtownie poczerwieniał.
– No cóż, owszem.
– Na waszym miejscu zrobiłbym to samo – przyznał Jake z uśmiechem. – Lepiej, żebyście byli na sali i obserwowali przebieg operacji, niż czekali na korytarzu, licząc sekundy między kolejnymi zerknięciami na zegarek.
– Nie odezwiemy się ani słowem – obiecał Charlie.
– Po prostu zapomnij o naszej obecności. Wierzymy w ciebie nie mniej niż nasza siostrzyczka.
Kiedy weszli na salę, Vicky była już pod ogólnym znieczuleniem. Jake przedstawił Seba i Charliego kolegom z zespołu.
– Czy pozwolicie mi nastawić Corellego? – spytał, wiedząc, że kojące dźwięki muzyki pomogą mu zachować spokój. Kiedy wszyscy kiwnęli głowami, puścił płytę.
Operacja przebiegła zgodnie z planem.
– Dobra robota, Jake – pochwalił go Charlie, gdy znów znaleźli się w umywalni. – Jeśli kiedyś zechcesz zmienić specjalizację na chirurgię plastyczną, to...
– Lubię neurologię – przerwał mu Jake z uśmiechem.
– Co teraz? – spytał Seb.
– Musimy czekać, aż się wybudzi – odparł Jake.
– Dwa dni spędzi na intensywnej terapii, a potem przeniesiemy ją na oddział, gdzie zostanie do końca tygodnia. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych powikłań. – Pospiesznie odpukał w niemalowane drewno.
– A jeśli coś się stanie, kiedy będziesz operował? – spytał Charlie.
– To nie wchodzi w rachubę – odparł Jake. – Wziąłem sobie wolne do końca pobytu Vicky w szpitalu. Jestem do dyspozycji, jeśli mój zastępca lub ktoś z zespołu będzie chciał się ze mną skonsultować. Poza tym przez cały czas zamierzam siedzieć przy łóżku Vicky. Ona jest dla mnie najważniejsza. Chodźmy sprawdzić, czy wasza siostra już się obudziła.
– Witaj, moja piękna. Jak się czujesz? – spytał Jake.
– Jakby koń kopnął mnie w głowę – wymamrotała Vicky, z trudem unosząc powieki, które same się zamykały. – Jak poszło?
– Bardzo dobrze.
– Mhm. – Miała kłopoty z koncentracją i była senna. Jake zmierzył jej tętno i temperaturę oraz sprawdził częstość oddechów.
– Wszystko jest w porządku. Ale jeśli źle się poczujesz czy rozboli cię głowa, masz mi o tym powiedzieć.
– Tobie?
– Tak. Jesteś pod moją opieką.
– Ładna z ciebie pielęgniarka – wyszeptała, siląc się na uśmiech. – Do twarzy będzie ci w niebieskim mundurku.
– Widzę, że nie straciłaś poczucia humoru. Seb i Charlie chcą cię odwiedzić. Czy czujesz się na siłach ich przyjąć?
– Mhm.
– Rozumiem, że to znaczy „niespecjalnie”. Wobec tego poproszę ich, żeby zabawili się w sanitariuszy i zawieźli cię na intensywną terapię, dobrze?
– Dobrze.
Seb i Charlie czekali pod salą pooperacyjną. Kiedy Jake ich zawołał, natychmiast zjawili się przy łóżku Vicky, a potem przewieźli ją na OIOM.
– Muszę przyznać, że wybrałaś dobrego chirurga – oznajmił Seb.
– Jego szwy są tak delikatne jak moje – dodał Charlie.
– Mhm – mruknęła Vicky, z trudem unosząc powieki.
– Wystarczy – powiedział Jake. – Ona musi odpoczywać. Zostanę z nią, a co godzinę będę przekazywał wam wiadomości. Jeśli coś mnie zaniepokoi, dam znać.
Vicky dość niewyraźnie słyszała głos Jake’a, a po chwili wszystko się zatarło i zapadła w sen.
Kiedy się ocknęła, pamiętała jak przez mgłę, że jest na oddziale intensywnej terapii. Okropnie bolało ją gardło.
– Cześć, kochanie. Nic nie mów – powiedział Jake, delikatnie biorąc ją za rękę. – Jeśli odczuwasz jakiś ból, uściśnij moją dłoń.
Z wysiłkiem odwróciła głowę i spojrzała na niego. Był nieogolony i rozczochrany. Najwyraźniej spędził całą noc przy jej łóżku.
– Wszystko idzie zgodnie z planem. Jutro odłączymy aparaturę. Za dzień lub dwa przeniesiemy cię na nasz oddział, a za tydzień będziesz już w domu.
Przesunęła kciukiem po jego dłoni. Pragnęła, żeby ją objął i uścisnął, ale wiedziała, że nie jest to jeszcze możliwe. Musi czekać.
– Znów zasnęła – powiedział Jake do Seba i Charliego. – Jeszcze przez jakiś czas będzie wyczerpana.
– Maksymalnie to wykorzystaj – zażartował Seb.
– Kiedy tylko poczuje się lepiej i przeniesiecie ją na oddział, zacznie zachowywać się koszmarnie. Na pewno od razu przemyci tam te swoje podręczniki. Niewykluczone też, że zakradnie się do swojego pokoju, żeby nadrobić zaległości w papierkowej robocie.
– Chyba masz rację – przyznał Jake. – Możecie do niej wejść.
– Czy zrobiłeś sobie dzisiaj jakąś przerwę, Jake?
– spytał Charlie.
– Jestem bardzo zadowolony z wyników badań – ciągnął Jake, ignorując jego pytanie.
– Potrafisz być równie nieznośny jak ona. Posłuchaj, posiedzimy u niej jakiś czas. Dajemy ci pół godziny, żebyś mógł coś zjeść i trochę się zrelaksować.
Pól godziny? – powtórzył w myślach Jake. Nie wytrzymam tak długo z dala od niej.
– Wystarczy mi dziesięć minut – oznajmił.
– Pójdźmy na kompromis. Niech będzie dwadzieścia – wtrącił Charlie. – Jake, jeśli wyczerpiesz swoją energię, nie będziesz w stanie opiekować się nią jak należy. To przypomina mi, że musimy ustalić grafik dyżurów, kiedy Vicky wróci do domu. Nie ma sensu zatrudnianie prywatnej pielęgniarki, bo Vicky natychmiast ją odprawi. Ale nas łatwo się nie pozbędzie. Myślę, że w piątkę świetnie damy sobie radę. – Widząc, że Jake patrzy na niego z zaskoczeniem, dodał: – Chyba nie podejrzewałeś, że zostawimy cię samego z tym problemem. W końcu po to jest rodzina, żeby w razie potrzeby wspierać się nawzajem.
Od śmierci Lily Jake nie miał już rodziny. Zdał sobie nagle sprawę, że będzie musiał przyzwyczaić się do panujących u Radleyów obyczajów.
– Alyssa nadal jest na macierzyńskim, więc może opiekować się Vicky w ciągu dnia – oświadczył Seb.
– Jeśli zsynchronizujemy nasze obowiązki, to Charlie, Sophie i ja będziemy mogli na zmianę pełnić przy niej dyżury w czasie twoich godzin przyjęć w poradni. Wymyślimy też coś na weekendy i dopilnujemy, żebyś dobrze się wysypiał.
Jake wpatrywał się w nich ze zdumieniem. Był zbyt oszołomiony, by coś powiedzieć.
Seb poklepał go po ramieniu.
– Wyglądasz na zmęczonego – zauważył. – Dziś rano przeprowadziłeś najtrudniejszą operację w życiu, apotem przez cały czas nie spuszczałeś Vic z oka. Bez odpoczynku nie wytrzymasz przyszłego tygodnia, więc ułożymy harmonogram rodzinnych dyżurów. A teraz zrób sobie przerwę i idź coś zjeść – dodał, wskazując drzwi.
Jake nie miał pojęcia, co kupił w bufecie. Zupełnie nie czuł smaku jedzenia. Dolał do kawy trochę zimnej wody, żeby można było od razu ją wypić i jak najszybciej wrócić do Vicky. Kofeina dobrze mu zrobiła. Ale dopiero, kiedy ponownie stanął przy jej łóżku, zdał sobie sprawę, że trzyma w ręku czekoladę, którą kupił w bufecie.
– Awaryjne źródło zasilania zapracowanego lekarza, co? – zażartował Charlie.
– Czy coś zjadłeś? – dociekał Seb.
~ – Tak, ale nie pytaj mnie, co to było – odrzekł Jake. – Nawet nie poczułem smaku.
– Przestań się martwić. Ona nadal śpi. Wszystko będzie dobrze – pocieszał go Seb. – Nie może być inaczej, bo operował ją znakomity chirurg.
– Cieszę się, że mamy to za sobą – przyznał Jake, a potem wziął głęboki oddech i dodał: – Nigdy więcej nie chciałbym przeprowadzać takiej operacji. W życiu nie byłem tak śmiertelnie przerażony.
„Cieszę się, że mamy to już za sobą... W życiu nie byłem tak śmiertelnie przerażony”, powtórzyła w myślach Vicky, kiedy obudziła się następnego dnia. Jake spał w fotelu stojącym obok łóżka. Najwyraźniej spędził tu całą noc, łamiąc szpitalne przepisy. Na jego widok do jej oczu napłynęły łzy wzruszenia. Wyciągnęła rękę, chcąc go dotknąć. Jake natychmiast się obudził.
– Cześć. – Pochylił się i pocałował ją w policzek. – Jak się czujesz?
– Boli mnie gardło – wyszeptała.
– Początkowo musi boleć. – Nalał trochę chłodnej wody do szklanki. – Pij powoli, małymi łykami. Jeśli będziesz się spieszyć, od razu zwymiotujesz.
– Przepraszam – wymamrotała.
– Za co?
– Za to, że postawiłam cię w trudnej sytuacji. Chodzi mi o operację. – Wciągnęła powietrze. – Byłam zrozpaczona. Nie powinnam mówić, że wyjdę za ciebie. To nie było fair.
Uścisnął jej dłoń.
– No, już po wszystkim. Ale nie będę żądał, żebyś wywiązała się z obietnicy. Nie musisz za mnie wychodzić.
Vicky odniosła wrażenie, że powiedział to z ulgą. Do tej pory wydawało jej się, że on naprawdę chce ją poślubić. Czyżby po operacji zmienił zdanie? Może zaczął traktować ją jak pacjentkę, bo przestał dostrzegać w niej ukochaną? A może to sprawa jej odrażającego wyglądu?
Za nic w świecie nie dopuszczę do tego, żeby ta sytuacja trwała choćby o minutę dłużej, postanowiła w duchu. To sprawi mi wielką przykrość, ale muszę pozwolić mu odejść. Nie chcę żyć z kimś, kto jest ze mną wyłącznie z litości.
– Musisz być wykończony. Jedź do domu i porządnie się wyśpij.
Jake potrząsnął głową.
– Nie zostawię cię, Vic.
– Twoja obecność mnie męczy – skłamała. – Muszę odpocząć. W samotności.
Przez chwilę spoglądał na nią z niedowierzaniem, a potem głęboko westchnął.
– W porządku. Wpadnę później.
– Do widzenia – powiedziała, siląc się na chłodny ton.
– Nadal mam twój zegarek.
– Zostaw go w pokoju pielęgniarek.
– Dobrze. Jeśli taka jest twoja wola.
Zamknęła oczy i odwróciła głowę, nie chcąc patrzeć, jak Jake wychodzi. Cichy trzask drzwi oznaczał, że już opuścił pokój. Została zupełnie sama.
Wychodząc z oddziału, Jake głęboko westchnął. Vicky przeszła czterogodzinną operację, która na pewno odbiła się na jej stanie fizycznym i psychicznym. Była zmęczona, obolała i okropnie przygnębiona. Zaczął się zastanawiać, jak mógłby poprawić jej kiepski nastrój.
Na oddział intensywnej terapii nie wolno było przynosić kwiatów ze względu na ryzyko zakażenia, a czekolady na razie nie mogła jeszcze jeść. A może kupię jej pierścionek zaręczynowy? – spytał się w duchu. Nie, to zły pomysł, bo powinniśmy wybrać go razem. Poza tym w jej obecnym stanie pomyślałaby pewnie, że za bardzo ją naciskam. Lepiej będzie, jeśli z tym zaczekam.
Kiedy się obudziła, miała suche, spierzchnięte usta, było jej okropnie gorąco i bolała ją głowa. Właśnie zamierzała wezwać pielęgniarkę, gdy przypomniała sobie, że zasnęła, płacząc. Dlatego, że odepchnęła Jake’a, a było już za późno, by to naprawić.
Z dużym wysiłkiem odwróciła głowę i spojrzała na puste krzesło. A więc Jake poważnie potraktował jej słowa. Prawdę mówiąc, miała nadzieję, że je zlekceważy i będzie siedział przy jej łóżku, kiedy ona się obudzi.
Odwróciła z powrotem głowę do ściany, nie chcąc patrzeć na puste krzesło. W jakiś czas później usłyszała cichy odgłos otwieranych drzwi. Była niemal pewna, że przyszła do niej pielęgniarka. A ponieważ nie miała nastroju do rozmowy, zamknęła oczy, udając, że śpi. Po chwili ktoś położył dłoń na jej czole.
– Ma podwyższoną temperaturę. Trzeba podać jej coś na obniżenie, siostro.
Jake? Nie, to złudzenie.
– Znów pan tu jest? Widzę, że nie sposób się pana pozbyć, doktorze – rzekła pielęgniarka. – Od kiedy pracownicy neurologii tak gorliwie dbają o pacjentów?
– To wyjątkowy przypadek. Ona jest miłością mojego życia – wyjaśnił półgłosem.
– No, to wszystko wyjaśnia.
Miłością jego życia? – powtórzyła Vicky w duchu. Ale przecież powiedział, że nie muszę za niego wychodzić. Najwyraźniej już nie chce się ze mną żenić...
Kiedy usłyszała odgłos zamykanych drzwi, odwróciła głowę i otworzyła oczy. Jake siedział na krześle i czytał gazetę. Na jego widok miała ochotę się rozpłakać.
– Vicky? Jak się czujesz?
– Okropnie.
– Co cię boli? – spytał z niepokojem.
– Serce. Myślałam, że odszedłeś na zawsze.
– Przecież kazałaś mi się wynieść, mówiąc, że moja obecność cię męczy i chcesz odpocząć w samotności.
– Wiem – wyszeptała, a po jej policzkach popłynęły łzy. Jake pochylił się i otarł je palcem. – Bałam się, że nie wrócisz. Powiedziałeś, że nie będziesz trzymał mnie za słowo. Ze nie muszę...
– Wychodzić za mnie za mąż? Tak, to prawda. Nie zachowałem się fair, żądając tego od ciebie. – Pogłaskał ją po twarzy. – Ale to nie zmienia tego, co do ciebie czuję. Vic, kocham cię do szaleństwa.
– Mimo że jestem łysa?
Usiadł na brzegu jej łóżka, objął ją i pocałował.
– Przecież doskonale wiesz, że wcale mi to nie przeszkadza. Poza tym włosy niedługo ci odrosną. Ale zakochałem się przede wszystkim w tobie, a nie w twoich włosach. Wytłumacz mi, dlaczego myślałaś, że odszedłem?
– Bo nie było cię tutaj, kiedy się obudziłam – odparła drżącym głosem.
– Kiedy ty odpoczywałaś, ja załatwiałem dla ciebie płasko-ekranowy telewizor i wideo. Na czas pobytu w szpitalu. Jestem pewny, że oglądając stare filmy, będziesz spokojnie leżała, nie szukając pretekstów do narzekania.
– Skąd je wytrzasnąłeś?
– Ukradłem.
– Nie żartuj!
– No dobrze, wypożyczyłem. Pobiegłem też na główną ulicę, żeby wybrać kilka filmów, które pozwolą ci tu przetrwać, dopóki nie udzielisz mi instrukcji, jakie nagrania mam przynieść z twojego mieszkania.
On zrobił to wszystko dla mnie, pomyślała ze wzruszeniem. Choć wcale go o to nie prosiłam.
– Ja... sama nie wiem, co powiedzieć.
– Mam pewien pomysł – oświadczył, delikatnie całując ją w usta. – Chcę tylko usłyszeć od ciebie jedno małe słówko. Choć sala szpitalna nie jest po temu najlepszym miejscem... Powinienem spytać cię o to w bardziej romantycznej scenerii. W poświacie zachodzącego słońca albo...
– Spytać mnie? O co?
– Czy wyjdziesz za mnie? I do końca naszych dni będziesz kochać mnie tak mocno jak ja ciebie?
– A jak myślisz? – spytała z przewrotnym uśmiechem.
– Myślę, że jeśli nie zgodzisz się za mnie wyjść, napuszczę na ciebie twoich braci. I bratowe. A oni będą suszyć ci głowę i dręczyć cię tak długo, aż się zgodzisz.
– Nie ma takiej potrzeby, Jake. – Pogłaskała go po twarzy. – Jest tylko jeden mężczyzna, za którego chcę wyjść. Niczego nie pragnę bardziej niż spędzenia reszty życia z tobą. I będę kochać cię do końca naszych dni.
– Za dużo mówisz. Czekałem tylko na jedno słowo, składające się z trzech liter. Pierwsza to T, a ostatnia K. Środkowa jest samogłoską.
Vicky wybuchnęła śmiechem.
– Tak.
Dwa lata później.
– Skąd tak nagle nabrałaś ochoty na przyjazd tutaj? – spytał Jake, kiedy przechadzali się nadmorskim bulwarem w Southendon Sea. – Dlaczego wybrałaś właśnie to miejsce?
Vicky rozłożyła ręce.
– Powiedzmy, że chciałam wrócić tu, gdzie wszystko się zaczęło. Właśnie tutaj po raz pierwszy mnie pocałowałeś. I tańczyliśmy na piasku.
Spojrzał na zatłoczoną plażę.
– Dzisiaj nie byłoby to możliwe.
– Jedliśmy smażoną rybę z frytkami, a ty śpiewałeś „Księżycową rzekę”... dla mnie.
– No, to możemy powtórzyć. – Zaśmiał się i otoczył ją ramieniem. – Z wiekiem stajesz się coraz bardziej sentymentalna, pani Lewis.
– Mhm. Pani Lewis – powtórzyła, delektując się nowym nazwiskiem. Pobrali się przed trzema miesiącami. Skromne wesele odbyło się w Weston. Ku zaskoczeniu Vicky, Mara przekonała się do Jake’a i nawet go polubiła. Zaprzyjaźnił się też z jej braćmi i namówił ich do wzięcia udziału w zawodach lekkoatletycznych, połączonych ze zbiórką pieniędzy na rzecz fundacji imienia Lily Lewis.
– Awansowałaś na konsultanta, a niedługo zostaniesz panią profesor – powiedział z zadumą.
– Jeszcze nie tak prędko. Rano podpisałam umowę. Będę prowadziła zajęcia dydaktyczne i udzielała porad w przychodni.
– Wspaniale. Choć będzie nam bardzo ciebie brakowało w Albert’s Memoriał – oznajmił, czule ją całując.
– Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie – zażartowała.
– To dobrze. Czy ostatnio mówiłem ci, że jesteś piękna? I że uwielbiam twoje włosy?
Jake dotrzymał słowa i pozwolił jej ogolić sobie głowę, kiedy tylko mogła znów usiąść po operacji. I był łysy, dopóki jej nie odrosły włosy.
– Widzę, że ty też stajesz się sentymentalny. Przejdźmy się po molo, dobrze?
Kiedy dotarli na sam jego koniec, Vicky odwróciła się do Jake’a i spojrzała mu prosto w oczy.
– Jest coś, o czym musimy porozmawiać – powiedziała. – O tym moim niepełnym etacie. Może się zdarzyć, że będzie naprawdę bardzo niepełny.
– Co masz na myśli? – Nagle zdrętwiał. – Chyba nie podejrzewasz, że... ?
Nie dokończył zdania, bo obawiał się, że bóle głowy Vicky i ataki nudności mogą być oznaką nowego tętniaka.
– Nie. I nie zamierzam zbliżać się do żadnych tomografów ani aparatów rentgenowskich przez najbliższe trzydzieści cztery tygodnie.
Jake zmrużył oczy i szybko coś obliczył.
– Szósty tydzień, tak? Jesteś tego pewna?
– Rano zrobiłam test. Dlatego chciałam przyjechać właśnie tutaj. Pragnęłam obwieścić ci tę nowinę w tym szczególnym dla nas miejscu.
Jake wydał okrzyk radości, a potem zmarszczył brwi.
– Jak zamierzasz to uczcić?
– Co powiesz na wspaniałe angielskie truskawki? – spytała, a później dodała szeptem: – W łóżku.