Stephen J. Spignesi
Sto NAJWIĘKSZYCH
KATASTROF
WSZECH CZASÓW
Przełożył Roman Zawadzki
i
BELLONA Warszawa
Tytuł oryginału THE 100 GREATEST DISASTERS OF ALL TIME
Tłumaczył Roman Zawadzki
Redakcja Dariusz Krawczyk
Redaktor prowadzący Ryszard Radziejewski
Redaktor techniczny Andrzej Wójcik
Korekta Joanna Dzik
Skład i łamanie Fotoskład Domu Wydawniczego Bellona
Copyright © 2002 by Stephen J. Spignesi. Ali rights reserved. Copyright for Polish edition by Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 2007
Dom Wydawniczy Bellona prowadzi sprzedaż wysyłkową swoich książek za
zaliczeniem pocztowym z rabatem do 20 procent od ceny detalicznej.
Nasz adres: Dom Wydawniczy Bellona
ul. Grzybowska 77, 00-844 Warszawa
Dział Wysyłki: tel. 022 45 70 306, 022 652 27 01, fax 022 620 42 71
e-mail: biuro@bellona.pl
Internet: http://www.bellona.pl
www.ksiegarnia.bellona.pl
ISBN 978-83-11-10640-6
¦/
Poświęcam pamięci Mej ukochanej ciotki Marie Frasno
oraz Mego drogiego teścia Tony'ego Fantarella
Wiara uczy nas, że nasza wieczna dusza będzie tyła nawet po śmierci naszej ziemskiej powłoki. Uczy się nas, że śmierć to wrota; wśród wierszy poety Johna Donnę'a znajdujemy strofę, która pięknie to ujmuje. W swym sonecie „Death be not proud" (Nie pysznij się, śmierci) Donnę karci śmierć i nakazuje jej, by się nie puszyła tym, że odbiera życie. Donnę, kończąc sonet, oznajmia: „Gdy mija krótki sen, budzimy się w wieczności. I nie ma już śmierci; śmierci
— ty musisz umrzeć". Nie ma więc czego się obawiać
Przedmowa
Wyrafinowane okrucieństwo natury
Londyński „Telegraph" 13 luty 2002
Miliony motyli zabitych przez potworny sztorm
Ronald Buchanan w Mexico City
Wczoraj naukowcy poinformowali, że podczas potwornego sztormu w górach Meksyku zginęły miliony motyli królewskich, które zimowały
tam po przewędrowaniu prawie pięciu tysięcy kilometrów. Badacze amerykańscy i meksykańscy szacują, iż po sztormie z ostatniego miesiąca w sosnowych lasach na zachód od miasta Meksyk ziemię
pokryło przynajmniej 270 milionów zamarzniętych motyli. „Nigdy nie widziałem czegoś podobnego" — powiedział dr Lincoln Brower, amerykański biolog, który przez ostatnie 25 lat badał migracje
motyli. Coroczne przeloty motyli królewskich aż z północy Kanady uważane
są za jedne z największych migracji w przyrodzie. W listopadzie opadają one na lasy w postaci ogromnej pomarańczowej
chmury.
Ponieważ ich przylot zbiega się z obchodami meksykańskiego Dnia Zmarłych, wielu wieśniaków wierzy, że motyle są duchami ich przodków.
© Telegraph Group Limited, 2002.
Wprowadzenie
Próżne przechwałki
Źródłem ludzkich nieszczęść jest jego nieznajomość przyrody.
Paul Henry Thiry d'Holbach, System Przyrody, 1770
Gdy coś zaczyna się dziać, na nic się zdadzą ludzkie próby, by nad tym zapanować — tak naprawdę wszystko jest w rękach przyrody.
Ed Skidmore, Zespół Badań Erozji Wietrznej Departamentu Rolnictwa USA (WERU)'
„Człowiek najbardziej chełpi się tym — pisał w 1960 roku Hal Borland w «New York Times» — że panuje nad swym środowiskiem naturalnym, nad Ziemią, którą zamieszkuje". Badanie katastrof, tak naturalnych, jak i zawinionych przez człowieka, obala ten pogląd.
Pierwszych trzydzieści pięć katastrof opisanych w książce Sto największych katastrof wszech czasów spowodowała przyroda. Numer 36 to wybuch w elektrowni atomowej w Czarnobylu — pierwsza na naszej liście katastrofa spowodowana przez człowieka.
Ponad połowa z setki najpotworniejszych katastrof wszech czasów była dziełem naszej matki natury. Katastrofy spowodowane przez człowieka, a obecne na naszej liście — owe niepowodzenia ludzkich poczynań zakończone śmiercią i zniszczeniem — są niczym w porównaniu ze zniszczeniami i śmiercią sprowadzonymi przez przyrodę.
Pierwsze dwadzieścia pozycji to katastrofy zawinione przez głód i epidemie, wywołane przez powodzie i sztormy lub przez obie te rzeczy razem.
Nie sposób ich od siebie oddzielić.
W największym wypadku kolejowym wszech czasów (numer 57, Bihar, Indie, 1981) zginęło ośmiuset ludzi. Największa epidemia wszech czasów (numer 1, czarna śmierć) pochłonęła 75 milionów ofiar.
W największej katastrofie morskiej (numer 48, wybuch na statku Mont Blanc) zginęło 1635 pasażerów. Największy głód (numer 4, Chiny, 1876) zabił 13 milionów ludzi.
Największa katastrofa lotnicza (numer 62, zderzenie na pasie startowym na Teneryfie) to śmierć 583 osób. Największe trzęsienie ziemi wszech czasów (numer 14, Chiny, 1556) pochłonęło 830 tysięcy ofiar.
Badając katastrofy na przestrzeni dziejów, bardzo szybko zaczynamy uzmysławiać sobie potęgę natury. Dysponujemy przeogromnym bogactwem materiałów, z których wybraliśmy zestaw stu największych katastrof.
Jest to jednak lista bardzo subiektywna — ale czyż mogło być inaczej?
Na każde jedno trzęsienie ziemi opisane w tej książce przypadają setki innych o równej lub większej liczbie ofiar.
Na każdą katastrofę lotniczą przypadają dziesiątki innych niż te podane w książce.
Każdej klęsce głodu odpowiada niezliczona ilość innych, wystarczająca, by poświęcić im osobną książkę.
Żadne ze zdarzeń nie jest fikcją, a każdego dnia przybywa ich więcej. Cóż, książka to nie jest stale uzupełniana strona internetowa, a naszą listę rankingową trzeba było kiedyś zamknąć.
Przytaczamy tu szczegóły straszliwej katastrofy kolejowej w Egipcie, lecz w czasie, gdy trzymacie w rękach tę książkę, mogło przecież wydarzyć się coś jeszcze bardziej przerażającego — coś, o czym należałoby tu opowiedzieć.
I dlatego właśnie konieczne będą kolejne wydania tej książki.
Jak na razie ta setka katastrof zwięźle obrazuje to, co złego przytrafia się nam na naszej plancie. Zapewniamy, że mogąc wybierać z ogromnej liczby równie dramatycznych zdarzeń, staraliśmy się zająć przypadkami najgorszymi w swoich kategoriach lub tymi, które miały największe znaczenie w aspekcie społecznym, kulturowych czy naukowym.
Może dzięki książce takiej jak Sto największych katastrof wszech czasów naprawdę zaczniemy doceniać życie.
Stephen Spingesi 15 kwietnia 2002 New Haven, Connecticut
Cytat za: www.discovery.com, gdzie opisano katastrofalną suszę z rozdziału 95.
Podziękowania
Jestem wdzięczny za pomoc podczas pisania książki Sto największych katastrof wszech czasów i za wsparcie ze strony licznych organizacji, uniwersytetów, muzeów, a także naukowców, historyków i — oczywiście — rodziny i przyjaciół. Kieruję słowa podziękowania do was wszystkich, a zwłaszcza do mego dzielnego dokumentalisty, fotografa Michaela Pye'a, anielsko cierpliwych wydawców Ann LaFarge i Karen Haas oraz szlachetnego człowieka, który ze szczególną cierpliwością podchodził do mej pracy — agenta i przyjaciela Johna White'a.
Wdzięczność swą kieruję pod adresem Amberst Collee, Ann LaFarge, Associated Press, Boston Pyblic Library, Bruce'a Bendera, Cat Press, Center for Disease Control (CDC), Colleen Payne, Corbis/Bettmann, University Cornell, dr. George'a Pararasa-Carayanisa, dr. Geore'a Leunga, dr. Michaela Luchini, dr. Roberta McEacherna, Eastern Memoriał Society, Federal Emergency Management Administration (FEMA), Florence Art News, Giny Sigillito, Jamesa Cole'a, Jay J. Pulli, Jessici Fernino, Joan Carroll, Johna White'a, Karen Haas, Kensington Books, Lee Mandato, Library of Congress, Melissy Grosso, Michaela Pye'a, Michaeli Hamilton, Mikę'a Lewisa, Morgana Williamsa, NASA, National Geographic Data Centere (NGDC), National Hurricane Center, National Oceanographic and Atmospheric Administration (NOAA), National Weather Service, New York Public Library, Patricka Lyncha, profesor Cynthii Damon, San Francisco Museum, Southern Connecticut State University, South Florida Water Management District, Steve'a Zachanusa, Texas City, Texas Cham-ber of Commerce, „Augusta Chronicie", United States Geological Survey (USGS), University of New Haven, University of Kansas, University of Wisconsin Disaster Management Center oraz The Weather Channel.
Uwagi dotyczące liczb
Przy omawianiu konkretnej liczby osób zabitych w danej katastrofie — czy to w naturalnej, czy spowodowanej przez człowieka — rzadko kiedy udaje się znaleźć źródła współczesne lub historyczne zawierające dokładną liczbę ofiar.
W książce zdecydowaliśmy się jednak przyjmować jakąś jedną konkretną liczbę, zwykle największą z podawanego przedziału.
Dla przykładu, jeśli w źródłach historycznych na temat epidemii, głodu czy powodzi powtarza się liczba „od 20 do 40 milionów", logiczny wydaje się wniosek, iż musi istnieć jakiś dowód na to, że zginęło do 40 milionów osób, ponieważ w przeciwnym razie takiej liczby by nie podawano.
Decyzję o podawaniu największych liczb podjęliśmy sami. Uczyniliśmy tak ze względu na to, by lepiej można było ułożyć listę porządkową katastrof, a także, by usunąć niejasności dotyczące ich rozmiarów.
Od Autora
Niektóre rozdziały książki Sto największych katastrof wszech czasów rozpoczynają się od inscenizacji — formy narracji inspirowanej rzeczywistymi wydarzeniami, tyle że przetworzonymi na fikcję literacką w celu przedstawienia skali katastrofy z perspektywy pojedynczego człowieka i wprowadzenia czytelnika w nastrój chwili.
Postacie, które stworzono na użytek tych opowieści, wzorowano na osobach, które mogły brać udział w katastrofach, co nie znaczy, że mają swoje odpowiedniki wśród postaci rzeczywistych.
Szczegóły miejsc, budynków czy przytoczonych dialogów odwzorowują autentyczne realia, aczkolwiek są jedynie odzwierciedleniem wyobrażeń autora o tym, jak to wszystko mogło przebiegać.
Opowieści te są fikcją, choć w naszym przekonaniu odtwarzają realia przerażających przejść ludzi, którzy zginęli w tych katastrofach.
Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych, żyjących czy zmarłych czy też czyichś rzeczywistych zachowań lub wypowiedzi jest niezamierzone.
1
Czarna śmierć
Europa
1347-1351 75 OOO 000 ofiar
Iluż dzielnych mężczyzn, ileż zacnych niewiast rano śniadało ze swymi rodzinami, po czym tej samej nocy wieczerzało ze swymi przodkami na tamtym świecie! Aż trudno uwierzyć, jak godnym pożałowania był ich stan. Za dnia wychwalani przez tysiące, umierali niezauważenie i bez pomocy. Wielu na ulicy, inni w swych domach, co rozpoznawano po fetorze rozkładających się ciał. Poświęcone cmentarze nie wystarczały do grzebania tak ogromnych ilości ciał, które zwalano setkami na ogromne stosy — niczym towary w ładowniach statków — i zasypywano odrobiną ziemi.
Giovanni Boccacio
Jonathan
Miasteczko Jonathana było metropolią kostnic.
W dziesiątkach murowanych domków, ciągnących się wzdłuż niebrukowanych uliczek małego angielskiego miasteczka, zamieszkiwała śmierć. Pomór zdziesiątkował mieszkańców tak szybko, że całe rodziny leżały bez pochówku i nikt nie odmawiał modlitwy nad czyimkolwiek ciałem. Odór miasta śmierci roznosił się kilometrami po okolicy.
Jonathan nie czuł powiewu niezwykle ciepłego jak na tę porę roku wiatru, gdy powoli przesuwał się wzdłuż bocznej ściany swego małego domku. Żeby dojść do dołu na podwórku, przesuwał się powoli wzdłuż ściany swojego domu, wspierając się na lewej ręce. Chorował już czwarty dzień, miał przed sobą mniej niż godzinę życia.
Jonathan czuł oślepiający, pulsujący ból głowy, niepodobny do niczego, co przeżył wcześniej i był tak wycieńczony, że z trudem znajdował siłę, żeby dowlec się na podwórko i wysikać. Mimo że każdy kąt jego małego, jednoizbowego domu wypełniony był odchodami, wymiocinami i krwią zmarłej żony oraz dzieci, sam nie chciał zabrudzić własnego domu. Biblia nakazywała czystość, a Jonathan był człowiekiem bogobojnym i pobożnym. Sunął więc, ciągnąc nogi po ziemi i zataczając się krok za
15
krokiem w stronę małego dołu używanego przez jego rodzinę jako toalety. Modlił się, żeby do niego nie wpaść i nie umrzeć tam, na zewnątrz, z dala od swych bliskich.
Jonathan dotarł do dołu i zatrzymał się na chwilę, chwiejąc się z bólu od zawrotów głowy. Gdy poczuł, że stoi wreszcie na tyle pewnie, że może zająć się tym, po co tu przyszedł, rozwiązał tasiemki swych kalesonów, sięgnął do środka i wyjął członka. Wziął głęboki oddech i gdy mocz zaczął płynąć, poczuł straszliwy ból w dole krzyża i w pachwinie. Ciężko dysząc, spojrzał w dół i zobaczył, że wypływa z niego cienki strumyk czarnej krwistej cieczy, palącej niczym ogień, w miarę jak opuszcza jego umierające ciało i szybko znika w ciemnej, przepastnej dziurze.
Na widok ohydnej, nienaturalnie czarnej cieczy Jonathan poczuł się jakby lepiej. „O, wychodzi ze mnie trucizna — westchnął. — Dziękujmy Panu i głośmy jego chwałę".
Z Jonathana wyciekło kilka ostatnich kropel, sprawiając ból większy niż pełny strumień. Ostrożnie schował członka do kalesonów i z trudem zasznurował tasiemki.
Ulga po oddaniu moczu sprawiła, że poczuł się nieco lepiej. Odwrócił się i ruszył w stronę domu. Gdy tam dotarł, usiadł przy drewnianym stole, przy którym od niemal dwunastu lat z całą rodziną jadał posiłki.
Spojrzał na łóżko w kącie pokoju i zalał się łzami na widok ukochanych postaci żony Sary i dwóch córek, Mary i Anny. Sara leżała na plecach, obejmując każdą z córek jedną ręką. Skórę miała czarną, niemal purpurową, z szyi wyrastały ogromne, bulwiaste wrzody. Wszystkie trzy leżały w kałuży nieczystości, a nad szybko rozkładającymi się ciałami latały muchy.
Czarna śmierć przybyła do małego miasteczka Jonathana pięć dni temu. Sara i dziewczynki zachorowały natychmiast i w ciągu trzech dni umarły w męczarniach. Jonathan wiedział, że przyszła pora na niego i spokojnie modlił się o szybką śmierć. Wiedział, że lepiej odmawiać modlitwę za zmarłych niż za żywych.
Jonathan zamknął oczy i starał się oddychać wolniej. Gdy gwałtownie wciągnął i wypuścił powietrze, zamglił mu się wzrok, a ból głowy naraz się nasilił. W następnej chwili w ogóle przestał widzieć, zaczął wymiotować i dostał gwałtownego napadu drgawek. Spadł z krzesła i upadł na wznak. Trząsł się i dygotał, lecz nawet teraz, doznając śmiertelnych skurczy, wciąż myślał o rodzinie. Chciał umrzeć z żoną i córeczkami, i nawet w takim stanie próbował doczołgać się do łóżka, na którym leżały.
16
Było już jednak za późno. Ciało Jonathana zalała krew i wydzieliny. Ostatnie chwile przeżył w stanie nieprzytomnej agonii, a gdy serce uderzyło po raz ostatni, umarł z prawą ręką wyciągniętą w stronę żony i córek.
Miasteczko Jonathana umarło.
Rok po śmierci Jonathana grupa wędrownych mnichów, przechodząc przez miasteczko, natknęła się na domy wypełnione niemymi szkieletami. Na krańcu miasta najważniejszy z braci odmówił modlitwę za dusze zmarłych, a następnie skinął na pozostałych. Świecąc pochodniami, podłożyli ogień pod miasto i przed wyruszeniem w dalszą drogę poczekali, aż spłoną doszczętnie wszystkie domostwa. Tamtej nocy, będąc już wiele mil za miasteczkiem Jonathana, mnisi patrzyli, jak czarny dym unosi się ku niebiosom.
Lata szczura
Czym różni się epidemia od pandemii i którym terminem należałoby się posłużyć, opisując czarną śmierć? Odpowiedzi szukać należy w geografii. ,
Epidemia to wybuch choroby, która obejmuje określony rejon lub obszar geograficzny. Dla przykładu, wybuch tyfusu w Houston i w innych miastach Teksasu można uznać za epidemię. Pandemia natomiast rozprzestrzenia się znacznie szerzej i obejmuje swym zasięgiem o wiele rozległej szy teren. Wybuch tyfusu we wszystkich północno-zachodnich stanach byłby pandemią, choć rzecz jasna w ograniczonym zakresie. Dzisiejsza epidemia AIDS jest w istocie pandemią, ponieważ występuje w wielu krajach na całym świecie (patrz rozdział 3).
Czarna śmierć, która pojawiła w kilku krajach Europy, na początku uznana została za epidemię. Gdy ogarnęła większość kontynentu europejskiego, zamieniła się w pandemię.
Czarna śmierć była najgorszą jednorazową katastrofą, jaka kiedykolwiek przydarzyła się ludzkości.
W ciągu czterech lat, od 1347 do 1350 r., czarna śmierć zabiła do 75 milionów ludzi w Europie — od około jednej trzeciej aż do połowy całej populacji europejskiej. (Niektóre źródła podają jako pewniejszą liczbę 25 milionów, choć z pewnością liczba 75 milionów bliższa jest prawdy, tym bardziej gdy uwzględni się wszystkie ofiary — w tym również wtórne, jakie spowodowała zaraza).
2 — 100 największych...
17
Czarna śmierć zaatakowała Europę w grudniu 1347 roku. Jej „orężem" były pchły, a środkiem transportu pcheł z miejsca na miejsce, z kraju do kraju — wszędobylski szczur. Pchły ukrywały się w szczurzej sierści i gdy nadarzała się okazja, przeskakiwały na człowieka. Przenosiły bakterię Yersinia pestis wywołującą trzy odmiany zarazy. Te trzy odmiany połączone razem wywołały plagę zwaną czarną śmiercią.
Owe trzy formy zarazy to kolejno (według częstotliwości występowania) dymienica morowa, płucna i posocznicowa. Wszystkie trzy atakują układ limfatyczny człowieka, wywołując powiększenie gruczołów chłonnych, wysoką gorączkę, bóle głowy, wymioty i ból stawów. Zaraza płucna powoduje także wykrztuszanie krwawej plwociny, zaś przy posocznicy skóra staje się czerwona z powodu krwotoków wewnętrznych w całym ciele. We wszystkich przypadkach śmierć następuje bardzo szybko, a śmiertelność waha się w granicach 30-75 procent dla zarazy morowej, 90-95 procent dla zarazy płucnej i 100 procent dla posocznicy.
Czarna śmierć była — i nadal jest —jedną z naj straszniej szych chorób śmiertelnych.
Śmiercionośny barbarzyńca
Najobfitszymi w ofiary czarnej zarazy były lata od 1347 do początku 1351.
W grudniu 1347 roku zaatakowała ona Konstantynopol, włoskie wyspy — Sycylię, Sardynię i Korsykę, oraz francuską Marsylię.
Sześć miesięcy później, w czerwcu 1348 roku, czarna śmierć opanowała całą Grecję, Włochy, większość Francji, trzecią cześć wschodniego terytorium Hiszpanii i część ziem, na których znajdują się dziś Serbia, Albania, Bośnia i Hercegowina oraz Chorwacja.
W grudniu 1348 roku, czyli sześć miesięcy później i rok po pierwszym pojawieniu się w Europie, czarna śmierć opanowała resztę Francji i większość terytorium Austrii, przepłynęła statkami kanał La Manche i zaatakowała centralne rejony Anglii.
Sześć miesięcy później, w czerwcu 1349 roku, jedenaście miesięcy po swym wylęgu, czarna śmierć ogarnęła całą Szwajcarię, południową połowę Niemiec, centralną część Anglii i Austrię.
Pod koniec 1349 roku, dwa lata po pierwszym pojawieniu się, czarna śmierć wdarła się na całe terytorium Irlandii, większość Szkocji, pozostałe rejony Anglii, centralny obszar Niemiec, opanowała całą Kopenhagę i przekroczyła Morze Północne, zajmując trzecią cześć południowej Norwegii.
18
W 1350 roku, w trzydziestym miesiącu pandemii, czarna śmierć zajęła większość Norwegii i resztę Niemiec.
Pod koniec 1351 roku, trzy lata po wybuchu zarazy, czarna śmierć zalała całą Szwecję i trzecią cześć północnej Polski.
Czarna śmierć wywarła istotny wpływ na wszystkie aspekty życia społecznego Europy — na ekonomię, przestępczość, rolnictwo, edukację i podróże. W odradzającym się życiu decydującą rolę zaczęli odgrywać ci z ocalałych, którzy posiadali rozmaite konkretne umiejętności — cieśle, kowale i inni rzemieślnicy. Jednakże trzeba było całego pokolenia, by wzrost populacji na kontynencie osiągnął poziom sprzed zarazy.
Pokonanie czarnej śmierci stało się możliwe dopiero dzięki podniesieniu poziomu higieny, przez co osłabiła się zdolność przetrwania pcheł przenoszących zarazę. Niektórzy historycy sugerują, iż wielki pożar Londynu z 1666 roku (rozdział 93) również przyczynił się do ostatecznego wyeliminowania w Europie przenoszących chorobę owadów, choć w owym czasie zaraza wybuchała już z rzadka i na małych obszarach.
Zarazy we wszystkich jej formach nigdy nie udało się ostatecznie wyeliminować. Pojawia się regularnie w różnych częściach świata, w tym i Stanach Zjednoczonych. Ostatnia wybuchła w 1924 roku w Los Angeles. Szybko została opanowana, niemniej pochłonęła 33 ofiary.
Postscriptum
Wtorek, dziewiętnasty luty 2002, godzina 10.37 rano. NICD potwierdza wybuch zarazy.
Debjit Chakraborty
Jak doniosła CNBS w Indiach, oficjalnie potwierdzono, iż tajemniczą chorobą, jaka ogarnęła kilka miasteczek w Himalach Pradesh i Uttranchal, była zaraza płucna. Naukowcy z Narodowego Instytutu Chorób Zakaźnych (NISC) potwierdzili to w poniedziałek w nocy, po tym jak w próbkach pobranych od pacjentów stwierdzono obecność Yersinia pestis, bakterii wywołującej zarazę. Poinformowano o czterech ofiarach śmiertelnych, jednakże władze twierdzą, że panują nad sytuacją i że najgorsze już minęło. Około pięciu tysiącom osób znajdującym się na terenach zakażonych podano antybiotyki, a cały obszar objęto kwarantanną.
(wg Yahoo India)
Wielka epidemia grypy
Cały świat
1918-1919 22 000 000-40 000 000 ofiar
Sytuacja jest o wiele gorsza, niż ludzie mogą sobie to wyobrazić... Jestem przekonany, że przypadków grypy w mieście jest o wiele więcej, niż podaje Departament Zdrowia.
Były komisarz do spraw zdrowia w Nowym Jorku
dr Goldwater, 1918 r.
Miałem małego ptaszka Co zwał się był Enza Otworzyłem okno Włeciała influenza'.
Amerykańska rymowanka dziecięca, ok. 1918 r.
Matthew wiedział, że jest chory, wiedział też, że to jego ostatnia szansa. Cała rodzina i wszyscy sąsiedzi umarli, a ich ciała wciąż leżały przed domami. Nie było nikogo, kto mógłby ich pochować.
Matthew zachorował dziś wczesnym rankiem i wiedział, że ma bardzo niewiele czasu, by pomóc sobie w zwalczeniu grypy, która zaatakowała jego małe miasteczko pod Bostonem. Wiedział, że niektórzy ludzie zachorowali i wyzdrowieli. Nikt nie wiedział, dlaczego nie umarli, a Matthew postanowił sobie, że będzie jednym z tych, którzy przeżyją tę straszną epidemię.
Oszołomiony dwiema pięćdziesiątkami dżinu usiadł na krześle w sypialni. Szyję i pierś obłożył grubą, śmierdzącą i oślizgłą warstwą wieprzowego łoju. Wokół krzesła ustawił drewniane miseczki wypełnione olejkiem eukaliptusowym, który podgrzał aż do wrzenia, i tak siedział, wpatrując się w podłogę w aromatycznych oparach owiewających jego ciało.
Matthew słyszał, że każde z tych lekarstw z osobna może wyleczyć człowieka z grypy, wyobraził więc sobie, że wszystkie razem powinny zagwarantować mu upragnione wyzdrowienie.
Mieszanina dżinu z oparami eukaliptusa otumaniła go. Mdliło go od silnego smrodu tłuszczu wieprzowego i z gorączki. Było mu zimno, jakby miał na sobie tylko bieliznę.
20
Umierał. Wirus grypy, który opanował ciało Matthew, był bezlitosny i wywołał już krwawienia z licznych pęcherzyków płucnych. Matthew umrze w ciągu dwudziestu czterech godzin, nie zdąży wytrzeźwieć.
Na wodach Irlandii dwa alianckie okręty wojenne nieubłaganie szły prosto na siebie. Wielka wojna zjednoczyła wiele krajów w ogólnoświatowej walce przeciwko tyranii i szlaki wielu statków często przecinały się ze sobą.
Ale załogi obu okrętów chorowały i nie było nikogo, kto miałby siłę zmienić kurs. Statki zderzyły się i zatonęły. Wszyscy zginęli — kolejne niewinne ofiary „hiszpańskiej damy" (hiszpanki).
Gdy pod koniec 1918 roku ta pustosząca cały świat epidemia rozprzestrzeniła się w USA i ogarnęła wszystkie czterdzieści osiem stanów, w amerykańskich miastach ustawiono znaki ostrzegające mieszkańców, iż zabrania się kaszleć i kichać, i że ci, którzy naruszą ten zakaz, będą karani grzywną w wysokości 500 dolarów. Doktor Noble P. Barnes ze stanu Waszyngton był jeszcze bardziej stanowczy: „Osoby, które silnie kaszlą i kichają — ogłosił — należy traktować jako niebezpieczne zagrożenie dla społeczności, karać grzywną, zamykać w więzieniach i nakazywać im noszenie masek, żeby oduczyć ich, że słyszą «na zdrowie», gdy kichną!".
Aż tak daleko posunęli się w swej determinacji urzędnicy państwowi i pracownicy służby zdrowia, usiłując walczyć z niewidzialnym najeźdźcą zabijającym setki tysięcy ludzi na ulicach i w domach, przed którym nie było żadnej obrony.
Porozwieszane wszędzie ogłoszenia publicznej służby zdrowia ostrzegały: „Choroba jest niezwykle zakaźna... Nie ma lekarstwa, które jej zapobiega". Na plakatach umieszczono instrukcje, jak sporządzić sobie maskę ochronną.
Wielka epidemia grypy przetoczyła się w dwóch falach. Pierwsza nadeszła na początku 1918 roku, druga zaś — gdy wirus już zmutował — zaczęła się latem 1919 roku.
Wirus grypy z przełomu lat 1918-1919, który zapoczątkował wybuch wielkiej epidemii, po raz pierwszy pojawił się w 1918 roku w San Sebastian — w małym nadmorskim miasteczku oddalonym o niecałe dwadzieścia mil od granicy z Francją.
Ów zbieg okoliczności spowodował, że chorobę błędnie określono mianem „hiszpanki" czy też „hiszpańskiej damy". W rzeczywistości grypa nie ograniczyła się do jednego tylko kraju i w 1919 r. wybuchła ponownie, atakując większość państw Europy i całe Stany Zjednoczone.
21
Gdy w marcu roku 1918 r., w ostatnim roku pierwszej wojny światowej, pandemia grypy przybyła do USA, dokładnie do Camp Funston w Forcie Rile w stanie Kansas, zdążyła już zdziesiątkować kraje europejskie i azjatyckie, pociągając za sobą 16 milionów ofiar w Azji i 2 miliony w Europie. Gdy wyniosła się z tych krajów, pozostawiła po sobie chaos społeczny i gospodarczy.
Na temat genezy i natury owej tajemniczej choroby krążyło wiele teorii. W gazecie „The New York Times" z 21 czerwca 1918 roku sugerowano, iż zrodziło ją nadmierne spożywanie rzepy przez armię niemiecką, a dopiero potem przedostała się do Hiszpanii. Dwa tygodnie później „The New York Times" doniósł, że przyjezdni z Hiszpanii zarazili się nią, zanim jeszcze postawili nogę na amerykańskiej ziemi. Hiszpanie byli przekonani, że przywiał ją do nich wiatr wiejący z Francji. W Anglii chemicy farmaceuci próbujący powstrzymać chorobę stosowali chininę i cynamon. Inni jako alternatywny środek zapobiegawczy proponowali tabakę.
Wirus, gdy już raz przekroczył Atlantyk, nie próżnował też w Ameryce. We wrześniu 1918 roku dziennie umierało na grypę w USA 387 osób, w sumie zmarło ich 12 tysięcy.
Zdecydowanie odmienna niż we wrześniu była sytuacja w październiku, kiedy to dziennie umierało na grypę w Stanach 6300 osób, co dało w sumie 195 tysięcy ofiar. Był to jeden z najbardziej śmiercionośnych miesięcy w historii USA. Przyjmując tę liczbę jako punkt odniesienia, przypomnijmy, że w 2000 roku dziennie umierało 6588 osób na 280 milionów całej populacji kraju. W 1918 r. ludność USA liczyła sobie ponad 100 milionów, a śmiertelność w październiku tamtego roku była nieco wyższa niż dzisiaj, gdy liczebność populacji jest dwa i pół razy większa niż wtedy. Nie ma wątpliwości, że „hiszpańska dama" przeszła przez Amerykę niczym pożoga.
Ta morderczyni na skalę światową miała niezwykłą zdolność pokonywania niebywałych odległości. Patrole straży wybrzeża wielokrotnie odnajdywały wioski Inuitów tak bardzo odległe od miast, że można bez przesady określić je jako niedostępne, a w których wszyscy zmarli z powodu grypy. W jaki sposób wirus zawędrował tak daleko i zaraził nawet tych odizolowanych od świata ludzi? Jak dotąd na to pytanie nie znaleziono odpowiedzi.
Od czasu, gdy zniknęła na początku 1920 roku, owa szczególna odmiana hiszpańskiego wirusa odpowiedzialna za wielką epidemię grypy już się więcej nie pojawiła. Nadal chorujemy na grypę, niemniej programy
22
skutecznych szczepień pozwalają utrzymywać zachorowalność na ograniczonym poziomie. Dysponujemy szczepionkami przeciwko różnym jej odmianom, lecz przyroda jest chytra i pomysłowa, istnieje zatem obawa, że ujawni się jakaś nowa forma grypy, przed którą nie będziemy potrafili się bronić.
Dziś rutynowo stosujemy zastrzyki przeciwgrypowe; w 1918 roku mieliśmy jedynie łój wieprzowy.
1 Influenza — med. grypa (przyp. red.).
3 Ogólnoświatowa epidemia AIDS
Cały świat
Od końca lat siedemdziesiątych — i trwa nadall Ponad 22 000 000 ofiar2
Dwadzieścia lat po pierwszym potwierdzonym klinicznym przypadku zespołu nabytego braku odporności. AIDS jest najbardziej wyniszczającą chorobą, z jaką kiedykolwiek ludzkość miała do czynienia. Od wybuchu epidemii wirus zainfekował ponad 60 milionów ludzi... HIV to czwarty w kolejności największy zabójca na świecie.
Powszechny Program ONZ Zwalczania HIV/AIDS
W 1991 roku Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) oszacowała, iż pod koniec stulecia wirusem HIV wywołującym AIDS zarażonych będzie na świecie 40 milionów ludzi.
W grudniu 2001 roku Program ONZ Zwalczania AIDS oraz WHO ogłosiły, iż wirusem HIV zarażonych jest 40 milionów osób. Na pewno WHO nie była zadowolona, że się nie myliła.
AIDS — Acąuired Immune Deficiency Syndrome (zespół nabytego braku odporności) — to choroba wywołana wirusem niszczącym odporność immunologiczną człowieka (Human Immuodeficiency Virus). Rozprzestrzenia się przez zakażenie krwi, kontakty heteroseksualne lub homo-seksualne z zarażoną osobą, potrafi także przenieść się z matki na płód. Wirus AIDS został wyizolowany w 1984 roku przez dr. Richarda Galio z Narodowego Instytutu Raka w USA i dr. Luca Montagniera z Instytutu Pasteura w Paryżu.
Do dziś nie istnieje lekarstwo na AIDS, choć metody leczenia osiągnęły taki poziom, że wiele osób ze środowisk lekarskich uważa, iż można tę chorobę uznać za przewlekłą (chroniczną), a nie śmiertelną. To jednakże nie powstrzymuje rozprzestrzeniania się choroby i obecnie szacuje się, że w 2004 roku ilość zgonów przypisywanych AIDS przekroczyła nawet liczbę ofiar czarnej śmierci i wielkiej epidemii grypy z 1918 roku. Dr Ward Cates pracujący niegdyś w Centrum Badań Chorób, a obecnie w Międzynarodowym Centrum Zdrowia Rodziny, stwierdził w 1987 roku w książce Davida Chiltona Power in the Blood (Moc we krwi), że „każdy,
24
kto potrafi choć trochę patrzeć w przyszłość, dostrzega, iż choroba ta jest potencjalnie czymś najgorszym, co ludzkość dotąd spotkało" (podkreślenie własne).
AIDS narodził się w Afryce najprawdopodobniej w środowisku zielonych małp. Przypuszcza się, że choroba przeszła na ludzi w momencie, gdy zarażone wirusem HIV małpy laboratoryjne pobiły pracujących tam ludzi. Steward homoseksualista pewnej linii lotniczej, znany jako pacjent Zero, przewiózł AIDS do Ameryki Północnej na początku lat siedemdziesiątych. Prawdopodobnie człowiek ten, zmarły w 1984 roku na raka, zaraził homoseksualistów w dziesięciu miastach, uprawiając seks bez prezerwatywy, i właśnie wtedy choroba zaczęła szybko rozprzestrzeniać się w tym środowisku. Obecnie homoseksualiści są nią dotknięci w tym samym stopniu co kobiety i dzieci.
AIDS atakuje układ odpornościowy człowieka na trzy sposoby: osłabia go, powoduje jego samozniszczenie oraz dysfunkcję układu nerwowego.
Spowodowany przez AIDS brak odporności stwarza możliwość zaatakowania organizmu przez wiele chorób i przez raka, a ponieważ system immunologiczny uległ osłabieniu, został zaburzony lub funkcjonuje w sposób niewłaściwy, organizm nie jest w stanie podjąć walki z chorobą.
Samozniszczenie odporności wywołane przez AIDS objawia się poprzez katastrofalny spadek ilości płytek krwi, co w konsekwencji powoduje niewłaściwe funkcjonowanie narządów i czyni organizm podatny na wiele przypadkowych chorób.
AIDS atakuje również układ nerwowy, ale badacze nie ustalili jeszcze, jak dokładnie się to odbywa. Zidentyfikowano szczególny typ demencji wywoływanej przez AIDS, która prawdopodobnie ma coś wspólnego z zaburzeniami nerwowymi powodowanymi przez wirus HIV3.
Najpowszechniejszymi chorobami, na jakie zapadają pacjenci z AIDS, są zapalenie płuc, rak Kaposiego (rak naczyń krwionośnych), rak limfy (rak węzłów chłonnych), a także wiele innych chorób zakaźnych i odmian raka. W chwili obecnej leczenie nastawione jest na spowolnienie rozprzestrzeniania się wirusa w ciele i na poprawę stanu pacjentów poprzez leczenie infekcji i odmian raka wywołanych przez AIDS.
Centrum Nadzoru Chorób (CDC) w Atlancie w swym raporcie z czerwca 2001 roku podało następujące, bardzo niepokojące statystyki4:
— Szacuje się, że dzisiaj z wirusem HIV/AIDS żyje 40 milionów osób. 37,2 min z nich to dorośli, 17,6 min to kobiety, a 2,7 min to dzieci do piętnastego roku życia.
— Szacuje się, iż w 2001 roku AIDS spowoduje śmierć 3 milionów ludzi, w tym 1,1 miliona kobiet oraz 580 tysięcy dzieci.
25
— Kobiety są coraz częściej zarażane AIDS. Stanowią one około 48 procent lub inaczej 17,6 miliona spośród 37,2 miliona dorosłych żyjących na całym świecie z AIDS lub HIV.
— Zdecydowana większość osób zarażonych HIV — około 98 procent łącznej ich liczby na świecie — mieszka w krajach rozwijających się.
W wielu bogatych krajach uprzemysłowionych AIDS jest jak beczka prochu. Seksualny aspekt przenoszenia choroby oraz fakt, iż po raz pierwszy pojawiła się wśród homoseksualistów wzbudzają silne nastroje antygejowskie wśród konserwatystów oraz tych, których wiara głosi, iż homoseksualizm jest czymś złym. Wielu uważa, że AIDS to kara zesłana przez Boga i dlatego walczą przeciwko stosowaniu środków antykoncepcyjnych i nauczaniu wiedzy o bezpiecznym seksie, wierząc, że tylko rezygnacja z praktyk homoseksualnych może wyeliminować tę chorobę na świecie. Jest to świadectwo krótkowzroczności, jako że dziś w większości zarażane są kobiety heteroseksualne, dzieci, ludzie, którym zrobiono transfuzję zakażonej krwi i narkomani przyjmujący narkotyki dożylnie.
Niezależnie od tego, jakie znaczenie ma sposób przenoszenia się wirusa HIV czy też jakie grupy społeczne są na niego narażone, AIDS jest w rzeczywistości jedną z największych pandemii, jakie nawiedziły ludzkość. Jeśli wirus zacznie mutować i będzie wędrował drogą lotniczą, AIDS zagrozi życiu na ziemi.
Konieczne jest więc znalezienie szczepionki i lekarstwa przeciwko chorobie, jako że nie znamy dnia ani godziny, kiedy nastąpi wybuch tej beczki prochu, podobnie jak w przypadku czarnej śmierci czy grypy.
1 AIDS pojawił się po raz pierwszy pod koniec lat siedemdziesiątych, aczkolwiek wielu amerykańskim lekarzom udało się wykryć go w próbkach krwi już z lat pięćdziesiątych.
2 Program UNAIDS mówi o 2,8 min zgonów na AIDS w 1999 r. i o 3 milionach zgonów w 2001 roku. Liczba ofiar rośnie. Jeśli nie zostanie znaleziona szczepionka lub lek, wówczas w niedalekiej przyszłości pandemia będzie pochłaniać na świecie coraz większą ilość ofiar.
3 Rebecca J. Frey, www.gale.com (Gale Encyclopedia of Medicine).
4 Raport badawczy nt. HIY/AIDS, 2002.
Głód w Chinach
Chiny Północne
1876-1878 9 OOO 000-13 000 000 ofiar
Twarze ludzi były czarne z głodu; umierali tysiącami tysięcy.
Frederick Balfour w liście z Szanghaju podczas klęski głodu
Następnie król rzekł do niej: „Co tobie jest?". Odpowiedziała: „Ta oto kobieta powiedziała mi: «Daj twojego syna, zjemy go dzisiaj, mojego zaś syna zjemy jutro». Ugotowałyśmy więc mojego syna i zjadłyśmy go. Następnego dnia powiedziałam do niej: «Daj twego syna, żebyśmy go zjadły». Lecz ona ukryła swojego syna ".
Druga Księga Królewska, 6, 28-29
Chang miał nadzieję, że jego przodkowie wybaczą mu, nie przeklną go za jego czyny i że spotka się z nimi w raju.
Jego dwuletnia córeczka spała w wiklinowym koszyku, który niósł na plecach. Ledwo żyła i była jedyną, która przetrwała z trójki dzieci. Dwójkę starszych — kolejno trzyletnie i czteroletnie — miesiąc temu Chang zabił i zjadł. W tym czasie żona umarła z głodu, lecz po jej śmierci nie zdobył się na to, by ją zjeść.
Na podwórku za chatą spalił ciało swej ukochanej, a potem pomodlił się do bogów, by przyjęli ją na tamtym świecie. Tymczasem trójka dzieci była w różnym stopniu wycieńczenia, żadne z nich od dawna już nic nie jadło. Sam Chang przez ostatnie dziewięć dni jadał jedynie po garści czerwonych jagód, które zbierał przy drodze. Wywoływały boleści i wymioty jeszcze bardziej odwadniające organizm, powodowały też straszne zawroty głowy i osłabiały wzrok.
Wtedy właśnie zdecydował, że żeby przeżyć, musi poświęcić własne dzieci. Wiedział, że i tak umrą, lepiej więc było zaoszczędzić im cierpienia, samemu zapewniając sobie przetrwanie.
Dwójkę starszych zabił razem, przykładając im poduszkę do twarzy i trzymając tak długo, aż przestawały rzucać się i kopać. Wypatroszył je i natychmiast napił się trochę ich krwi. Oszczędnie zjadane mięso
27
pozwoliło mu wraz z pozostałą jedyną córką przeżyć ponad trzy tygodnie. Dziś jedzenie skończyło się. Chang wyssał nawet szpik i teraz została mu jedynie sterta pustych kostek. Spalił je, ofiarując dusze dzieci bogom, do których się przeniosły.
Dzisiaj miał sprzedać swą wymizerowaną córeczkę za torebkę ryżu. Idąc w kurzu rozpaloną drogą, użalał się nad swoją niedolą. Jednakże na twarzy nie pojawiła się ani jedna łza. Ciało nie mogło sobie pozwolić na utratę tak drogocennego płynu. Niemniej Chang płakał, błagając swych przodków, by mu wybaczyli.
Straszliwy głód — najgorszy w dziejach Chin i w sumie największy w dziejach świata — zrodził określenie „Dziura Dziesięciu Tysięcy Ludzi". Dziura Dziesięciu Tysięcy Ludzi była masowym grobem tak ogromnym, że mogła zmieścić dziesięć tysięcy trupów. W północnych prowincjach Chin takich dziur dla dziesięciu tysięcy osób były niezliczone ilości, bo przetaczający się przez kraj głód pochłonął około 13 milionów ofiar. Podczas dwóch najgorszych lat dziennie umierało niemal 12 tysięcy osób. Trzeba było roku, zanim Zachód usłyszał coś o tym, co się dzieje pod panowaniem mandżurskiej dynastii Qing.
Przyczyną głodu była susza, jaka nawiedziła północne Chiny w latach 1876-1878. Było wręcz niewiarygodne, że na tak ogromnym terenie przez lata nie padał deszcz; tak się jednak działo w Chinach od 1876 roku. Uprawy ginęły albo w ogóle nie wzrastały, a chłopi zawodzili nad ironią losu — gdy północne regiony wysychały, w południowych prowincjach zasiewy niszczyły deszcze monsunowe.
Jak można było oczekiwać, wobec tak ogromnych niedoborów rozpleniła się przestępczość, a samobójstwa stały się czymś powszechnym i codziennym. Reakcją na straszny głód był kanibalizm i handel dziećmi.
Chiński rząd udawał, że głodu nie ma. Władze wyłapywały zdesperowanych złodziei kradnących żywność i urządzały zwyczajowe masowe egzekucje. Inną powszechną w owym czasie formą kary były „skrzynie smutku". Więźniów wsadzano po prostu do skrzyni i zapominano o nich. Nie karmiono ich i zanim umarli z głodu i odwodnienia, w większości popadali w obłęd, co było chyba błogosławieństwem, zważywszy na koszmar śmierci głodowej dokonującej się w pełni władz umysłowych.
Pomimo prób, jakie dynastia mandżurska podejmowała w celu zatajenia klęski głodu (przez cały czas jej trwania cudzoziemcom zabraniano podróżowania po ogarniętych nią rejonach), prawda przedostała się na zewnątrz. W styczniu 1878 roku pewien wysłannik brytyjski wysłał do swego biura telegram, który uświadomił światu rozmiary tej tragedii.
28
Przerażający głód panuje w czterech prowincjach północnych Chin. Podaje się, iż dziewięć milionów osób pozbawionych jest środków do życia. Codziennie na bazarach sprzedaje się dzieci za żywność. Zagraniczny Komitet Pomocy wzywa Amerykę i Anglię o wsparcie'.
Monsuny wróciły na północ pod koniec 1878 roku. Obsiano pola i znów wzrosły zasiewy. Znacząco zmniejszyła się w regionie ilość takich przestępstw, jak: kanibalizm, sprzedaż dzieci, a także liczba samobójstw. Do stabilizacji w prowincjach północnych przyczyniała się pomoc z zagranicy, niemniej liczba ofiar była większa niż we wszystkich innych znanych klęskach głodu na świecie.
Rozmiary suszy i głodu zostałyby zapewne złagodzone, gdyby pomoc nadeszła wcześniej, niestety, uniemożliwiła to całkowita cenzura narzucona przez dynastię mandżurską.
1 Jay Robert Nash, Darkest Hours, s. 114.
5
Susza, głód i epidemie w czternastowiecznych Chinach
Chiny
1333-1347 Ponad 9 OOO 000 ofiar
Wszechmogący, który powołał do życia świat wraz z wszystkimi Żyjącymi na nim istotami, w szczególny sposób przejawia Swą obecność poprzez sprowadzanie śmiercionośnych klęsk spustoszenia. Stworzenia napotykają gwałtowne przeciwności: gorącą suchość powietrza, podziemne grzmoty, obfitość przelewających się wód. Takie są owe zwiastuny zniszczenia. Natury nie zadowala zwykłe następowanie po sobie Życia i śmierci, więc zsyła na człowieka i wszelkie stworzenie anioły zniszczenia dzierżące swe płomienne miecze.
Klęska Wschodu bywa niekiedy — choć oczywiście nie zawsze — powodowana zarazą, której przypisuje się charakter {ąualitas occulta) wrogi naturze człowieka. Często bierze się z innych przyczyn, wśród których lekarz brał pod uwagę zarażenie. Należy zauważyć, że nieodmiennie utrzymywał, iż epidemia ospy czy odry to oczywiste zwiastuny klęski, tak jak dziś uważają lekarze i ludzie Wschodu.
J.F.C. Hecker, Czarna śmierć
Szał żywiołów
W czternastym wieku, w ciągu dziesięciu lat, Chiny niszczone były przez liczne naturalne kataklizmy, w których — według różnych ocen — życie straciło ponad 9 milionów osób i które spowodowały najgorszą znaną człowiekowi epidemię — czarną śmierć.
Wyłącznie na użytek książki ten okres w historii Chin potraktujemy jak jedno wydarzenie, przede wszystkim z racji nieprzerwanego pasma gigantycznych strat ludzkich. Zresztą wszystkie one zaowocowały, jeżeli można użyć tego określenia, czarną śmiercią. Prof. J.F.C. Hecker w swojej książce Czarna śmierć pisał: „Gdy nad Chinami rozszalał się taniec żywiołów, powodzie i głód niszczyły różne okręgi aż do roku 1347".
30
Justus Friedrich Karl Hecker był jednym z najznamienitszych dziewiętnastowiecznych profesorów medycyny interesującym się szczególnie jej historycznym aspektem, jak również występowaniem i rozprzestrzenianiem się chorób. W roku 1832 r. nazwa czarna śmierć była niezwykle trafnym i dokładnym określeniem tej zarazy w Europie. Profesor Hecker dostarczył również cennych danych na temat tego, co działo się w Chinach w latach 1333-1347 w czasie narodzin czarnej śmierci w Europie, czyli wtedy, kiedy ów okres w Chinach już dobiegł końca (patrz rozdział 1).
Wszystko rozpoczęło się od palącej suszy w południowo-wschodnich Chinach na obszarze pomiędzy rzekami Kiang i Hoai. Jak to zwykle bywa przy braku opadów, doszło do usychania plonów, padania zwierząt gospodarskich, wreszcie do głodu. Liczba ofiar rosła, a gdy ludzie modlili się o deszcz, wówczas przyzywani bogowie zesłali gwałtowne ulewy, które zabiły ponad 400 tysięcy ludzi. Gdy ci, którzy przeżyli, zdołali jakoś uporać się ze skutkami tej tragedii, trzęsienie ziemi spowodowało zapadnięcie się góry Tsincheou — ziemia rozstąpiła się i pochłonęła kolejne ofiary.
Liczba zabitych w pierwszych miesiącach kolejnego roku (1334) przybrała rozmiary niemal apokaliptyczne. Po pierwsze, na południu miasto Kanton (dzisiaj Gungzhou) — w owym czasie stolicę imperium chińskiego
— nawiedziły ogromne powodzie. W tym samym czasie miasto Tche dotknęła ogromna susza — wywołała ona jakąś zarazę (najprawdopodobniej płucną), która zabiła 5 milionów ludzi.
Kilka miesięcy później ten sam rejon nawiedziło potężne trzęsienie ziemi, po którym zapadły się góry, a do gigantycznych kraterów wpłynęła woda. Jedno z tak powstałych jezior miało — według Heckera
— ponad sto mil średnicy. W jamie otwartej przez trzęsienie ziemi zginęły tysiące osób.
W następnym roku (1335) w regionie Honan (dziś Hunan) susza trwała pięć miesięcy, wywołując jeszcze inną plagę, biblijnego raczej rodzaju
— kraj nawiedziły chmary szarańczy i wyjadły wszystko, co rosło. Jak można się było spodziewać, po stracie zbiorów i przy braku deszczu nastał głód, a po nim przyszła zaraza. Zmarły dziesiątki tysięcy ludzi.
Rok 1336 był w południowych Chinach rokiem tragicznej suszy i następujących po niej powodzi, czego efektem była klęska głodu, jedna z największych w historii. W 1337 roku zabiła ona 4 miliony osób. Głodowaniu i śmierci towarzyszyło jeszcze więcej szarańczy, kolejnych powodzi oraz trzęsień ziemi, które ciągnęły się przez sześć dni.
Rok 1339 był w Chinach jednym pasmem katastrof. Oto, co pisał Hecker w Czarnej śmierci:
31
Góra Hong-tchan zapadła się, co wywołało niszczycielską powódź, w Pien-tcheon i Leang-cheon, po trzech miesiącach deszczów, nastąpiły powodzie na niespotykaną nigdy dotąd skalę i które zniszczyły siedem miast...
W latach 1340-1343 miały miejsce w Chinach katastrofalne trzęsienia ziemi, w 1446 r. niezwykłe tsunami zniszczyło miasto Ven-tchou, w 1345 r., doszło do powodzi i głodu, tym razem w Ki-tcheou. Straszliwym zwieńczeniem tego okresu były w roku następnym powodzie i głód w Kantonie oraz to, co Hecker nazywa „podziemnymi grzmotami", a co oznaczać mogło tylko huk trzęsień ziemi.
Zaraza, która wybuchła w 1333 roku i zniszczyła Chiny, po piętnastu latach dotarła do Europy. Po raz pierwszy pojawiła się w Konstantynopolu w grudniu 1347 roku. Zawędrowała tam przeniesiona przez pchły gnieżdżące się w sierści szczurów wędrujących statkami handlowymi.
Nieważne gdzie, nieważne kiedy — każdy może paść ofiarą choroby pochodzącej z najdalszego zakątka świata.
6
Susza, głód i epidemie w Indiach w roku 1896
Południowe i wschodnie Indie oraz rejon Pendżabu w północno-zachodnich Indiach
1986-1901 8 250 000 ofiar
Biedne, wycieńczone kobiety, ubrane jedynie w cienkie łachmany, przychodziły, przysiadały na piętach i mówiły: „O, panie, przy tak wysokich cenach zboża nie możemy żyć, nie możemy nie głodować za dwa i pół centa dziennie i kruszyć kamienie (dla zarobku) w tej ciężkiej pracy".
Misjonarz w południowych Indiach w 1898 roku — jednym z najgorszych lat suszy i głodu]
Wczoraj widziałem szesnaście trupów, dzisiaj w tym samym miejscu — dziesięć. Czy większość ludzi rzeczywiście dopiero musi zobaczyć Żebra i szkielety, żeby wreszcie coś im ofiarować?
Wielebny J. Sinclair Stevenson, misjonarz w Parantij, Gudźarat2
Przytułek
Dziewczyna była wciąż przerażona, lecz nie pozwalała sobie na płacz. Znaleziono ją cztery dni temu na poboczu drogi, zwiniętą w kłębek obok ciała jej zmarłej matki. Zabrano ją i przyniesiono do tego domu będącego połączeniem sierocińca i przytułku. Hałas i brud przywodziły na myśl dom wariatów, jakieś makabryczne schronisko pełne ludzi, którym brakowało części twarzy i rąk, i którzy nie chcieli zostawić jej w spokoju. Byli tu trędowaci zalegający na matach, kaszlący gruźlicy, zdane tylko na siebie kobiety chore na cholerę i tyfus. Zarządzający tym przytułkiem chodził wiecznie nadęty. Groził, że nie da jej jeść, gdy nie będzie robiła tego, co każe. Była więc posłuszna. Pracowała, robiła i inne rzeczy, i siedziała cicho. Była młoda, lecz na tyle mądra, by rozumieć jedną zasadniczą rzecz: przynajmniej ją karmiono. A tego nie miały niezliczone rzesze ludzi, którzy umierali z głodu, i których ciała widać było dosłownie wszędzie.
Przez pięć lat (1896-1901) Indie nieustannie nawiedzały klęski suszy, które doprowadzały do przerażającego, śmiertelnego głodu pociągającego
3 — 100 największych...
33
za sobą epidemie i śmierć. Pięć lat ludzkich tragedii i 8 250 000 ofiar
— czyli ponad 4700 osób dziennie.
Począwszy do 1896 roku, w południowych i zachodnich Indiach panowała niekończąca się susza, która ogarnęła obszar wielkości ponad czterystu tysięcy kilometrów kwadratowych. Jej kulminacją był przerażający głód w latach 1896-1898, który spowodował śmierć 6 milionów Hindusów. Susze i głód cierpiało wtedy ponad 61 milionów Hindusów, a już niebawem rozpoczął się kolejny dwuletni okres suszy i głodu, który pochłonął kolejne 2 250 000 ofiar.
Trupy, takie jak matka jednej z młodych dziewcząt, zalegały ulice, a dzieci pozostawały bez dachu nad głową. Milionom ludzi nie pozostawało nic innego, jak tylko kierować się do przytułków, lecz te, wspierane przez państwo, szybko zamieniały się w meliny przestępcze, otwarcie działające burdele oraz funkcjonujące na okrągło hospicja (bez opieki lekarskiej) dla śmiertelnie chorych.
Młode dziewczyny wykorzystywano jako prostytutki i zmuszano do nieustannej pracy niemal za darmo. Pewna Angielka, która odwiedziła taki indyjski przytułek, tak pisała w liście do domu: „Źli ludzie, niemoralne kobiety, biedne młode dziewczęta i niewinne dzieci
— wszystko ze sobą przemieszane... Wiele osób choruje na trąd i inne nienadające się do wymienienia choroby. Niech Bóg pomoże młodym dziewczynom, które zmuszone są iść do tych obozów i przytułków"3.
Po pierwsze, głodujący Hindusi z terenów najciężej dotkniętych głodem wyczyścili kraj z wszystkiego, co nadawało się do jedzenia. Kilka lat wcześniej, gdy Rosja doświadczała czegoś podobnego, ludzie ratowali się, jedząc głodowy chleb zrobiony z zielska, słomy, kory drzew, a nawet z piasku (patrz rozdział 16). W Indiach głodni jedli pędy kaktusa, korzonki, wszelkie jagody, jakie można było znaleźć, a nawet trawę. Przeciętny Hindus zarabiał 75 centów na miesiąc, jeśli miał w ogóle szczęście dostać pracę. Lecz buszel zboża kosztował 3,60 dolara, a zatem rodowity tubylec w oczywisty sposób nie mógł sobie pozwolić na kupno jedzenia produkowanego we własnym kraju. Sytuacja taka powtarzała się wielokrotnie w dziejach (patrz rozdział 12, zwłaszcza tam, gdzie mowa o nikczemnej nieudolności rządu). Niektórzy zdesperowani ludzie, chcąc zapewnić byt rodzinie, całymi dniami wędrowali w poszukiwaniu jedzenia do miast, gdzie, jak słyszeli, była praca. Często imali się różnych zajęć, lecz nadzorcy, wykorzystując ludzką rozpacz i lęk o życie bliskich, zatrudniali robotników za 2-3 centy dziennie. To nędzne wynagrodzenie płacono za długie godziny katorżniczej pracy fizycznej, którą mogły wykonywać
34
osoby silne i zdrowe, lecz której nie byli w stanie podołać wygłodzeni ludzie po długiej wędrówce.
Koniec końców, liczba ofiar i skala głodu doprowadziły do tego, co nieuchronne — kanibalizmu. Jak to często zdarza się w historii, gdy głód przybiera rozmiary niemal apokaliptyczne, ludzie ratują się, jedząc ludzkie mięso. W czasie klęski głodowej na dużą skalę trupy walają się dosłownie wszędzie, a takie zasoby mięsa i białka zostają bardzo szybko zagospodarowane.
Jedyne, co mógł robić rząd Indii, to objąć głodujących ludzi opieką społeczną. Suszy nie sposób uniknąć, lecz głód można jakoś zminimalizować lub złagodzić, a choroby leczyć. Niestety, Indie były krajem biednym, więc ilość zgonów w ciągu tych pięciu lat była ogromna i złożyła się na epopeję niezliczonych przypadków ludzkiego cierpienia.
1 Jay Robert Nash, Darkest Hours, s. 262.
2 Lee D a v i s, Natural Disasters, s. 118.
3 Jay Rober Nash, Darkest Hours, s. 262.
7 Głód na Ukrainie w 1932 roku
Ukraina, Związek Radziecki
1932-1933 7 OOO 000 zmarłych1
Widziałem okropności klęski głodu na Ukrainie w latach 1932-1933, całe hordy rodzin w łachmanach koczujące na stacjach kolejowych, kobiety wystawiające w oknach mieszkań swe głodne dzieci o zapadłych twarzach, wielkich trupich głowach i spuchniętych brzuchach, wyglądające niczym płody wyciągnięte ze słoja z alkoholem...
Arthur Koestler, Bóg, który przegrał
Nikt nie zajmował się Uczeniem.
Nikita Chruszczow
Andriej Gregorowicz w swej pracy „Czarny głód na Ukrainie w latach 1932-1933", opublikowanej w 1997 roku w Forum Ukrainian Review, nazwał tę tragiczną klęskę głodu „największą zbrodnią Stalina".
Dzisiaj zgodnie uważa się, że kolektywizacja rolnictwa to najmniej skuteczna metoda produkcji rolnej i hodowli zwierząt. Ale dla Stalina i bolszewików kolektywizacja była wspaniałym urzeczywistnieniem doktryny komunizmu. Wielu rosyjskich rolników, pogodzonych już ze ściąganiem przez system komunistyczny ogromnych kontyngentów żywności, nie protestowało przeciwko kolektywizacji. Jednakże na Ukrainie, gdzie od stuleci gospodarstwa rolne i ziemia były uświęconą własnością prywatną, rolnicy niechętnie poddawali się pod zarząd państwa.
Jak donosił James Cornell w swej książce The Great International Book, Związek Radziecki wyeksportował w 1932 roku 1,7 miliona ton, a w 1933 roku — 1,8 miliona ton zboża, którym można było karmić przez te dwa lata 17,5 miliona ludzi, dostarczając im tysiąca kalorii dziennie.
W artykule „Głód na sowieckiej Ukrainie i jego główne przyczyny", opublikowanym w rosyjskiej gazecie „Svoboda" (później cytowanym w „The Ukrainian Weekly") z 18 lipca 1932 roku, stwierdzono: „W 1931 roku zbiory były obfite, lecz rząd potraktował chłopów
36
'
niezwykle surowo, zmuszając ich do oddania 70 procent tego wszystkiego, co zebrali".
Niektórzy ukraińscy kułacy (zamożniejsi rolnicy) przeciwstawiali się kolektywizacji. Wielu z nich wolało zniszczyć pola uprawne, niż pozwolić na to, by stały się wspólną własnością. Wielu próbowało ucieczki do Rumunii lub do Polski, lecz wojsko sowieckie strzelało do nich, gdy usiłowali przekroczyć granicę. Niekiedy trupy pozostawiano, by gniły na polach, chcąc w ten sposób zniechęcić innych Ukraińców do opuszczania mateczki Rosji. Były też doniesienia o podpalaniu przez bolszewików ukraińskich wiosek, co miało zapobiec ucieczkom.
Chłopi, którzy zostawali na Ukrainie, również byli bardzo źle traktowani. Rolników, nawet gdy umierali z głodu, zamykano do więzień, zsyłano na Syberię lub rozstrzeliwano za to, że nie godzili się na rabunkowe obowiązkowe dostawy ustalane przez Sowietów. Niektórzy chłopi próbowali przetrwać, wyprzedając cały swój dobytek (w tym część odzieży) po to, żeby kupić na czarnym rynku chleb żytni, często spleśniały, powodujący gangrenę oraz — w najgorszych przypadkach — chorobę i śmierć.
Niektórzy próbowali ukrywać zebraną żywność przed komisarzami. To też było bardzo surowo karane. W sierpniu 1932 roku rząd sowiecki wydał rozporządzenie, by rozstrzeliwać każdego chłopa przyłapanego na chowaniu żywności.
W innych katastrofalnych klęskach głodu w historii ostatnią deską ratunku dla głodujących był kanibalizm. Częstokroć pokątnie sprzedawano kiełbasy i inne wyroby z ludzkiego mięsa. Niekiedy w mięsnych konserwach znajdowano palec nogi czy ręki (lub coś jeszcze gorszego).
Rząd sowiecki za Stalina ukrywał klęskę głodu przed resztą świata i rygorystycznie kontrolował to, co zagraniczni dziennikarze mieli prawo zobaczyć. (Co więcej, dziennikarze z zagranicy byli jedynymi ludźmi, oprócz oficjeli rządowych, którzy mogli nabywać tyle żywności, ile chcieli i kiedy chcieli).
Jak donosi tygodnik „The Ukrainian Weekly", że 30 września 1932 roku nagłówek dziennika „Svoboda" głosił: „Kryzys w ZSRR pogłębia się". W artykule stwierdzono, że rząd sowiecki oznajmił, iż stoi przed trzema głównymi problemami: należy jakoś zdobyć żywność dla ludności ZSRR, gwałtownie zwiększyć wielkość handlu zagranicznego i natychmiast zacząć produkować wszystkie niezbędne towary codziennego użytku dla obywateli radzieckich. Według „Svobody" „Rząd poszukuje socjalistycznych rozwiązań zaistniałej sytuacji". (Podkreślenie własne).
37
Stalin mógł natychmiast zlikwidować klęskę głodu, przekazując skonfiskowane zboże głodującym. To, że tego nie zrobił, a ponadto obciążył chłopów kontyngentami zbożowymi przekraczającymi ich możliwości, świadczyło o tym, iż w istocie prowadził politykę ludobójstwa, która poprzez rozkułaczenie i kolektywizację miała pomóc mu rozwiązać problem ukraiński.
W następstwie sterowanej przez rząd katastrofy siedem milionów ludzi umarło w męczarniach. Zaciekli poststalinowcy do dziś utrzymują, iż głód ten nie był zawiniony przez człowieka, że te „nieliczne" ofiary to skutek długotrwałej suszy na Ukrainie. Twierdzą tak wbrew ówczesnym doniesieniom, iż w czasie klęski głodu opady deszczu na tamtych terenach utrzymywały się na normalnym poziomie.
1 Liczba ta pochodzi z pracy Roberta Conąuesta Harvest of Sorrow: Soviet Col-lectivization and Terror-Famine (Żniwa smutku: sowiecka kolektywizacja i terror głodu). Conąuest przyznaje, że trudno jest oddzielić liczbę ofiar samej kolektywizacji Ukrainy od liczby ofiar głodu, niemniej stwierdza, iż liczba siedmiu milionów wydaje się dokładna, jeśli niezaniżona, jako że łączna ilość ofiar samego głodu w latach 1932-1933 mogła sięgać dziesięciu milionów. („The Ukrainian Weekly", informując o tej klęsce głodu, podaje również liczbę siedmiu milionów. Sam Stalin podczas rozmowy z Winstonem Churchillem w sierpniu 1942 roku przyznał, iż ofiar kolektywizacji było 10 milionów). A oto podsumowanie danych Conąuesta:
Ofiary wśród chłopstwa: 1930-1937 11 milionów
Aresztowani w tym czasie:
zmarli później w obozach 3,5 milionów
ŁĄCZNIE 14,5 milionów
Z tego: -
Śmierć w wyniku rozkułaczania: 6,5 milionów
Śmierć w kozackiej katastrofie (głód): 1 milion
Śmierć z głodu w latach 1932-1933:
na Ukrainie 5 milionów \
na północnym Kaukazie: 1 milion > 7 milionów
na innych terenach: 1 milion )
8 Głód na Ukrainie
Rejony nadwołżańskie, Ukraina, ZSRR
1921-1923 5 000 000 ofiar1
Wioski były ciche jak śmierć. Z małych, drewnianych chat nie dochodziły żadne odgłosy, tylko wszędzie w oknach widzieliśmy twarze — wyblakłe, z wlepionymi w nas czarnymi oczami. Pamiętam, że w jednej z wiosek mieliśmy za przewodnika wysokiego chłopa w średnim wieku, o niebieskich oczach i brodzie w kolorze słomy. Gdy mówił o głodzie we wszystkich wioskach w okolicy, bił się w piersi, a do oczu napływały mu łzy. Zaprowadził nas do drewnianych chat, w których rosyjskie rodziny trwały w bezruchu i oczekiwały na śmierć. W niektórych nie było już żadnego jedzenia.
Philip Gibbs, The Pageant of the Years (Korowód lat)
W Żniwach smutku, źródłowej pracy na temat polityki kolektywizacji w ZSRR i jej następstw w postaci terroru głodu, Robert Conąuest tak napisał o klęsce głodu na Ukrainie w 1921 roku:
Wielki głód z 1921 roku nie był wynikiem podjęcia świadomej decyzji o tym, że chłopi powinni głodować. Niemniej przypisywanie go wyłącznie suszy jest całkowicie nieprawdziwe. Pogoda, choć zła, nie była aż tak katastrofalna. Tak naprawdę czynnikiem, który wyolbrzymił problem, była wprowadzona przez rząd sowiecki zasada obowiązkowych dostaw zboża (kontyngentów) — po części dlatego, że odbierano chłopom większość zbiorów, pozostawiając im resztki niewystarczające już do przetrwania, po części zaś dlatego, że przez trzy poprzednie lata skutecznie pozbawiono ich motywacji do dalszego prowadzenia gospodarstw.
Głód, który ogarnął kraj, był nieuchronnym następstwem przyjęcia zasady (zmyślnie głoszonej przez Lenina), że nie ma co brać pod uwagę potrzeb chłopstwa2.
O ile w 1932 roku głód na Ukrainie ogarnął 7 milionów ludzi (patrz rozdział 7), o tyle w 1921 roku głodował cały kraj bez wyjątku. Rząd
39
odebrał chłopom całą żywność, by ją sprzedać, a — jak pisze Conąuest
— Lenin (a później oczywiście Józef Stalin) nie tylko o wszystkim wiedział, lecz popierał to i nie przejmował się następstwami.
Prawdą jest, że wiosną i latem 1921 roku na Ukrainie panowała susza, a wielkość zbiorów w regionie zmniejszyła się o 75 procent. Szczególnie silnie dało się to we znaki w rejonie rzeki Wołgi. Ale plony, jakie udało się uratować na Ukrainie i jakie można było zebrać, wystarczyłyby do wykarmienia głodującej ludności, zwłaszcza w południowej Ukrainie. By powstrzymać głód, nowy rząd bolszewików powinien zrobić dwie rzeczy
— wstrzymać eksport zboża i wprowadzić program rozprowadzania żywności umożliwiający przekazanie zebranych zbóż na południe.
Nie zrobiono tego i głód przekształcił się w niszczący kataklizm, który przetoczył się przez region. We wrześniu 1921 roku głodowało na Ukrainie 1,2 miliona osób
Rząd próbujący niemrawo poprawić sytuację naprędce otwierał sierocińce i schroniska dla dzieci. Ale nie zadbano o wyposażenie. W tych pustych budynkach sieroty po zmarłych z głodu rodzicach same czekały na śmierć.
W niesieniu pomocy w czasie klęski głodu aktywni byli amerykańscy kwakrzy. Jeden z ich aktywistów pisał o domu zbudowanym dla pięć-dziesięciorga dzieci, w którym mieszkało ich teraz 645, przy czym dziennie przybywało 80 nowych. Wspominał o panującym tam nie do opisania fetorze oraz utrzymującym się przez cały dzień nieustannym jazgocie krzyków i wrzasków. Rankiem spod stosów dzieci i spod łóżek wyciągano martwe ciała i przenoszono do szopy, skąd później je zabierano.
Tak jak we wszystkich przypadkach długotrwałej klęski głodu drugim zabójcą stawały się choroby. Głodni ludzie są na nie bardzo podatni, a one szybko się rozprzestrzeniają, i to właśnie miało miejsce na Ukrainie. Tyfus i cholera pochłonęły setki tysięcy ofiar. Nie było opieki zdrowotnej, a gdy nawet była, to osobom zagłodzonym na śmierć niewiele można było pomóc.
Powszechnym zjawiskiem stał się również kanibalizm. Rodzice zjadali dzieci. Działający na tych terenach kwakrzy starali się ulżyć cierpieniom i karmili kogo się dało — często więc kupowali tanie kiełbasy domowej roboty, żeby zaopatrywać w nie swe własne sklepy z żywnością. W 1922 roku zgodnie postanowili zaprzestać skupowania miejscowych wyrobów. Przekonali się, że niemal wszystkie zawierały ludzkie mięso. Amerykanie postanowili sprowadzać żywność spoza ZSRR.
W lipcu 1922 roku rosyjski pisarz Maksym Górki napisał za zgodą Lenina list do Herberta Hoovera (który osiem lat później został prezyden-
40
tem USA), podówczas szefa American Relief Administration (Amerykańskiego Urzędu Pomocy). ARA od czasu do czasu prowadziła w Europie akcje wsparcia i Górki zażądał od Amerykanów, by pomogli ofiarom głodu na Ukrainie. Hoover zwrócił się do Kongresu i przekonał go, by przeznaczył 20 milionów dolarów na natychmiastową pomoc dla Rosji, co łącznie z datkami samych Amerykanów i późniejszymi wpłatami dało 45 milionów dolarów.
Głód na Ukrainie z lat 1922-1923 skończył się pod koniec 1923 roku dzięki niespotykanie obfitym zbiorom. Jednakże szkody spowodowane przez głód były nieodwracalne i przez kilka następnych lat pomoc koncentrowała się na zapewnieniu dachu nad głową sierotom i porzuconym dzieciom, na zastąpieniu zniszczonego lub zjedzonego wyposażenia (głodujący chłopi gotowali i jedli siodła i inne wyroby ze skóry) i na dostarczeniu koni i bydła, które albo padło z głodu, albo zostało zabite i zjedzone.
Pod koniec lat dwudziestych warunki na Ukrainie znacznie się poprawiły, lecz ten względny dobrobyt nie trwał długo. Tylko miesiące dzieliły ludzi od klęski głodu w roku 1932.
' Robert Conąuest, Harvest of Sorrow, s. 53. 2 Robert Conąuest, Harrest of Sorrow, s. 55.
9 Epidemia ospy w Meksyku w 1520 roku
Ameryka Środkowa: Meksyk, Gwatemala, Belize, Honduras, Nikaragua
1520-1521 4 000 000 ofiar
Choroba wrzodowa to coś, z czym nie mogą sobie poradzić, boją się jej bardziej niż moru... Z braku pościeli, bielizny i wszelkiej pomocy zalegają w żałosnych warunkach na twardych matach, ospa powala ich, naznacza, przechodzi z jednego na drugiego, za jej przyczyną skóra przykleja się do mat, na których leżą. Gdy odwracają się na bok, schodzą z nich od razu całe jej płaty, oblani są krwawą posoką. To przerażające, gdy się na nich patrzy. Są strasznie owrzodzeni, mają dreszcze i cierpią inne dolegliwości, i umierają niczym parszywe owce.
William Bradford o ospie,
jaka po najeździe Corteza zaatakowała rdzenną ludność Ameryki1
Ferdynand Cortez czuł się usprawiedliwiony. Przyglądając się z kilkoma swoimi ludźmi temu, co się tu właśnie rozgrywało, nie miał najmniejszych skrupułów, że nie szczędząc litości, pokonał naród Azteków, ich przywódcę Montezumę, i zdobył ich stolicę Tenochtitlan (dziś miasto Meksyk).
Hiszpanie spoglądali z oddali na azteckich kapłanów odzianych we wzorzyste szaty, ozdoby i nakrycia głowy, kładących nagiego młodego mężczyznę na wielkim kamiennym ołtarzu. Po długich śpiewach i modłach jeden z kapłanów uniósł długi sztylet, wbił go głęboko w pierś tuż pod gardłem rytualnej ofiary i przeciągnął nim aż do pasa, odsłaniając głęboką ranę w ciele. Kapłan wyciągnął sztylet i zamachnął nim dokoła tak, by cenna krew zbryzgała wiernych.
Młody człowiek zachowywał przytomność, choć jęczał i był w szoku. Chwilę potem kapłan podał sztylet kapłanowi po swej prawej stronie, sam sięgnął ku przepastnej dziurze w piersi ofiary, odnalazł serce, po czym gwałtownym ruchem wyrwał ten mięsień wielkości pięści z piersi młodego człowieka.
Uniósł go w górę, krew spływała mu po ręku, a wszyscy uczestnicy ceremonii pochylili głowy. Kapłan umieścił serce w złotej misie i skinął
42
na czterech pozostałych kapłanów. Unieśli ciało dopiero co zmarłego młodzieńca, weszli po długich kamiennych stopniach na podest i zrzucili ciało w dół po schodach. Zanim opadło na dół piramidy, odbiło się, okręciło i zwinęło w dziwnej pozycji. Później roztrzaskane ciało zabrano. Powiadano, że Montezuma lubi chude mięso gotowane w pomidorach i chili.
Historia pokonania Azteków przez hiszpańskiego podróżnika Ferdynanda Corteza, w czym wydatnie pomogła mu ospa, jest żywą ilustracją tego, jak choroba może zmienić świat.
W 1519 roku Cortez przy wlókł ospę z Portoryko na kontynent północnoamerykański, a konkretnie do Meksyku. Spowodowała ona śmierć od trzech do czterech milionów biologicznie bezbronnych rdzennych Azteków i stała się jedną z najbardziej wyniszczających epidemii w dziejach ludzkości.
Do Portoryko ospa trafiła z San Domingo, dokąd dostała się wraz z wyprawą Krzysztofa Kolumba. Hiszpańscy podróżnicy byli w większości uodpornieni na tę śmiertelną chorobę, podobnie jak i ich niewolnicy. W rzeczywistości to nie sam Ferdynand Cortez naraził Azteków na ospę. Stało się to za sprawą jednego z czarnych niewolników, który zaraził się nią i uodpornił (niewolnicy służyli jako żołnierze w armii inwazyjnej Corteza). Jego kontakt z Aztekami dał początek epidemii.
Owym mimowolnym źródłem zakażenia był Panfilo de Narvez, którego przybycie do Meksyku wraz z Cortezem spowodowało śmierć czterech milionów rdzennych Azteków. Można sobie wyobrazić, że gdyby przez Nowy Jork przewędrowała tak zarażona osoba, spowodowałaby podobne spustoszenie.
Historia Narveza przywodzi na myśl dzisiejsze obawy: lęk przed tym, że jakaś organizacja terrorystyczna mogłaby zafundować nam zarażonego samobójcę zainfekowanego skradzionymi wirusami ospy i pozostawionego gdzieś w gęsto zaludnionym mieście (takim jak Nowy Jork), swobodnie spacerującego wśród bezbronnych ludzi i przenoszącego wirusy na każdego, kogo spotka na swej drodze. Dziś, tak samo jak w przypadku Azteków, nikt nie jest na nią odporny. Uważa się, że ospę zwalczono ostatecznie w 1980 roku, a ostatni jej przypadek zanotowano w Somalii w 1977 roku. Próbki wirusa ospy przechowywane są w laboratoriach w Rosji i USA i nie można wykluczyć, że stamtąd właśnie mogą trafić do rąk terrorystów.
Gdy Cortez po raz pierwszy zaatakował Tenochtitlan, napotkał spory opór. Nie było to zaskoczeniem, wziąwszy pod uwagę, że Aztekowie byli
43
ludźmi zdrowymi i dobrze odżywionymi, których od odczucia następstw zarażenia się wirusem ospy dzieliło jeszcze wiele tygodni. Cortez zdecydował się na odwrót i całkiem słusznie oczekiwał, że oddziały Azteków podążą za nim i podejmą z nim walkę.
Po kilku tygodniach spokoju, gdy nie zauważono ścigającej armii, Cortez wysłał szpiegów z powrotem do Tenoehtitlan. Wrócili, opowiadając o mieście, w którym ludzie chorują i umierają tysiącami. Cortez wyruszył niedługo potem, dokonał podboju z grupą zaledwie pięciuset ludzi w ciągu trzech miesięcy i ogłosił się królem. Następnie zażądał, by ci Aztekowie, którzy przeżyli — a było wśród nich wielu chorych i umierających
— opuścili swoje miasto. Gdy odeszli, złupił je wraz ze swymi ludźmi z całego złota i kosztowności, po czym odjechał. Gdy w końcu zniknął, imperium Azteków przestało istnieć.
Tym, co ułatwiło Cortezowi podbój i co spowodowało masowe poddanie się i upadek mieszkańców miasta, była zabobonna wiara Azteków w to, że jego bogowie są potężniejsi od ich bogów. Czym innym mogli bowiem wyjaśnić to, że ludzie Corteza nie chorowali?
Dziś ospa pozostaje w uśpieniu, lecz w ciągu najbliższych stu lat może pojawić się chociażby w Bostonie. Może zaatakować nieuodpornionych rodowitych Amerykanów i spowodować — tak jak to zrobiła z Aztekami
— masowe zgony. Skutek byłby podobny do eksterminacji tubylców przez dawnych kolonizatorów z Europy, co na terenach, na których powstały potem Stany, doprowadziło do niemal całkowitej zagłady rdzennej ludności.
1 Howard Simpson, Itwisible Armies, 680.
ludźmi zdrowymi i dobrze odżywionymi, których od odczucia następstw zarażenia się wirusem ospy dzieliło jeszcze wiele tygodni. Cortez zdecydował się na odwrót i całkiem słusznie oczekiwał, że oddziały Azteków podążą za nim i podejmą z nim walkę.
Po kilku tygodniach spokoju, gdy nie zauważono ścigającej armii, Cortez wysłał szpiegów z powrotem do Tenochtitlan. Wrócili, opowiadając o mieście, w którym ludzie chorują i umierają tysiącami. Cortez wyruszył niedługo potem, dokonał podboju z grupą zaledwie pięciuset ludzi w ciągu trzech miesięcy i ogłosił się królem. Następnie zażądał, by ci Aztekowie, którzy przeżyli — a było wśród nich wielu chorych i umierających
— opuścili swoje miasto. Gdy odeszli, złupił je wraz ze swymi ludźmi z całego złota i kosztowności, po czym odjechał. Gdy w końcu zniknął, imperium Azteków przestało istnieć.
Tym, co ułatwiło Cortezowi podbój i co spowodowało masowe poddanie się i upadek mieszkańców miasta, była zabobonna wiara Azteków w to, że jego bogowie są potężniejsi od ich bogów. Czym innym mogli bowiem wyjaśnić to, że ludzie Corteza nie chorowali?
Dziś ospa pozostaje w uśpieniu, lecz w ciągu najbliższych stu lat może pojawić się chociażby w Bostonie. Może zaatakować nieuodpornionych rodowitych Amerykanów i spowodować — tak jak to zrobiła z Aztekami
— masowe zgony. Skutek byłby podobny do eksterminacji tubylców przez dawnych kolonizatorów z Europy, co na terenach, na których powstały potem Stany, doprowadziło do niemal całkowitej zagłady rdzennej ludności.
1 Howard Simpson, Irwisible Armies, 680.
10 Epidemia angielskiej gorączki
Anglia
1485-1551 3 000 000 ofiar
Nowa odmiana choroby nastała na tej ziemi, a jest ona tak sroga, tak bolesna i tak straszna, że ó czymś takowym nikt jeszcze dotąd nie słyszał.
R. Grafton, A Chronicie at Large, and Meere History ofthe Affayres of Englande (1569)
Nikt nie czuł się bezpiecznie
W 1533 roku czternastoletnia Catherine Willoughby wyszła za mąż za pięćdziesięcioletniego Charlesa Brandona, księcia Suffolk, i szybko urodziła dwóch synów — Henry'ego i Charlesa. Dwanaście lat później, w 1545 roku, książę zmarł, zaś dwudziestosześcioletnia Catherine została wdową z dwójką chłopców — dziesięcioletnim Henrym i dziewięcioletnim Charlesem. Sześć lat później Catherine siedziała na drewnianym stołeczku pomiędzy dwoma łóżkami, na których leżeli jej dwaj umierający synowie i przeklinała Boga za to, że dopuścił do jej małżeństwa z Charlesem i do cierpienia z powodu starty najpierw męża, a teraz dwóch synów.
Wiedziała, że dwaj młodzi chłopcy, którzy zachorowali dzień wcześniej, nie ujrzą już następnego poranka. Bracia zachorowali jednocześnie, tak jakby obydwaj mieli dzielić nawet tę samą przyczynę śmierci. Catherine znalazła obydwu w łóżkach płaczących i ściskających głowy z bólu. Choroba rozwijała się szybko, ból ogarnął ciało od stóp do głów, pojawiła się gorączka, a z nią straszliwe poty. W ciągu kilku godzin obydwaj mieli przyspieszony oddech, gdyż gorączka rosła, a ból przykuł ich łóżka.
Gdy zaszło słońce i służba przeszła po zamku, zapalając lampy na zamkowych murach, Catherine siedziała spokojnie, doglądając swych dwóch chłopców w oczekiwaniu na koniec ich cierpień.
Henry i Charles Brandonowie umarli tej nocy w obecności siedzącej przy nich matki. Odprawiono wielką mszę za ich dusze, a ciała pochowano
45
zgodnie z uświęconą tradycją odpowiednią dla ich królewskiego pochodzenia. Matka kazała spalić ich ubrania. Była tak ogarnięta żalem, że nie chciała, by cokolwiek, choćby przez przypadek, przywoływało jej bolesne wspomnienia o synach.
Obaj pretendenci do angielskiego tronu padli ofiarą piątej fali angielskiej gorączki, śmiertelnej choroby, znanej też jako Sudor Anglicus, która pięciokrotnie przetoczyła się przez kraj (a raz przez Europę) i której pięć nawrotów pociągnęło za sobą na przestrzeni sześćdziesięciu sześciu lat ponad trzy miliony ofiar.
Choroba ta po raz pierwszy pojawiła się w 1485 roku, a pierwszy raz wspominał o niej w swych pismach pewien Włoch Połydore Vergilio:
[W 1485 roku] przez całe królestwo przetoczyła się nowa choroba... zaprawdę straszliwa zaraza... nagle ciało ogarniają zgubne poty, dojmujące bóle głowy i żołądka, nadto pojawia się odczucie straszliwego gorąca. Już od samego początku pacjenci zrzucają z siebie pościel, jeśli są w coś ubrani — zrywają to z siebie, spragnieni piją zimną wodę, inni cierpią z powodu rozpalenia, które wywołuje poty o wstrętnym zapachu... wszyscy oni umierają, gdy zaczynają się pocić. Wychodzi z tego jedna osoba na sto'.
Epidemie zwykle wybuchają latem. Po pojawieniu się po raz pierwszy choroba potna pozostawała w uśpieniu przez dwadzieścia trzy lata, zanim ponownie ujawniła się w 1508 roku i przetaczała nawrotami latem 1517, 1528 i 1551 roku. Uważa się, że najgorsza była epidemia z roku 1528. Choroba potna zabijała w ciągu jednego dnia, a w niektórych przypadkach zaledwie w trzy godziny. Leczenie zdawało się na nic, choć —jak to zawsze bywa wtedy, gdy ludzie w desperacji próbują ratować swych najbliższych — imano się najdziwniejszych środków zaradczych. Z jakichś powodów wielu ludzi wierzyło w to, że chorobę potną da się zwalczyć wtedy, gdy spowoduje się, by pacjent jeszcze bardziej się pocił. Gdy tylko u kogoś pojawiały się jej objawy, natychmiast zawijano go (lub ją) w ubrania i prześcieradła, po czym kładziono do łóżka, nakrywając kapami i kołdrami. Większość cierpiących, poddanych działaniu gorączki, pocenia się i grubych okryć, szybko umierała. Rodziny były przekonane, że to po prostu dlatego, iż zbyt późno podjęto leczenie.
46
Nieszczęsność w wątrobie
W 1552 roku angielski doktor John Caius napisał rozprawę, w której przedstawił historię tego tajemniczego napastnika oraz opisał, jak objawia się u pacjenta:
Po pierwsze, bolesność karku lub ramion, bolesność w kończynach, czyli w nogach lub rękach, takoż u niektórych z pacjentów wypieki lub wzdęcia. Po drugie, nieszczęsność w wątrobie i w okolicach żołądka. Po trzecie, bolesność głowy, a tym samym i szaleństwo. Po czwarte, napady serca... pacjenci zmuszeni są oddychać szybko i ciężko... płaczliwy, wzdychający głos... trwa to jeden okrągły dzień2.
Czym była ta śmiertelna epidemia, jak się przenosiła i jak sama przepadła? Odpowiedzi na te pytania szukali brytyjscy lekarze Guy Thwaites, Mark Taviner i Vanya Gant. Przedstawili oni swoje wnioski w piśmie „New England Journal of Medicine" z 20 lutego 1997 roku, przyznając jednak, że swe hipotezy weryfikowali jedynie na podstawie testów DNA.
Uważają oni, iż angielską chorobę potną wywołała pewna odmiana wirusa Hanta infekująca w wyniku wdychania oparów szczurzych odchodów. Tak oto raz jeszcze te wszechobecne gryzonie i ich wszędobylskie pchły sprowadziły zarazę na człowieka i spowodowały niezliczone ofiary śmiertelne.
Nie wiadomo, czy niektóre gatunki szczurów kłębiących się dziś po świecie nadal nie przenoszą wirusa choroby potnej. Przekonać się o tym będzie można dopiero wówczas, gdy się ona ujawni, lecz dla rzesz ludzkich będzie już wtedy za późno. Można wszelako mieć nadzieję, że tym razem współczesna medycyna będzie potrafiła szybko się z nią uporać.
1 Geoffrey Marks, Epidemics, s. 100-101.
2 J. C a i u s, A boke, or counseill against the disease commonly called the sweate, or sweatyng sicknesse, London, Richard Grafton, 1552:8.
11
Wylewy rzek Żółtej i Jangcy
Chiny
2297 p.n.e.-wlek dwudziesty Niezliczone miliony ofiar
Wierzchołki topoli, stojących wzdłuż dróg, teraz unosiły się na wodzie niczym zielsko, lecz tu i ówdzie na starym drzewie o grubych i mocnych konarach tkwił jakiś silny człowiek wzywający pomocy. W jednym miejscu ciało martwego dziecka płynęło ku morzu na skrzyni, na której przedtem posadzili je rodzice wraz z jedzeniem i piciem. Z kolei w innym miejscu widać było całą rodzinę nieżyjących już ludzi i dziecko usadowione gdzieś na samym czubku... opatulone w odzież-
Wiadomość z „North China Herald" '
Pewien hydrograf nazwał kiedyś Żółtą Rzekę „największym naturalnym laboratorium badań nad powodziami na świecie"2.
Rzeki Żółta i Jangcy płyną od tysiącleci, a ich regularne już wręcz wylewy pochłaniają nieodmiennie ogromne ilości istot ludzkich, a także powodują straty i zniszczenia na skalę masową liczone w miliardach dolarów.
W rozdziale tym przyjrzymy się wielu takim powodziom w taki sam sposób, w jaki przyglądaliśmy się zarówno światowym epidemiom trwającym przez dziesięciolecia (rozdział 3), jak i wszechogarniającym wydarzeniom mającym cechy ekologicznych pandemii w Chinach w ogólności, a w dorzeczach rzek Żółtej i Jangcy w szczególności. Jesteśmy przekonani, że niezliczona liczba ofiar w obrębie tego konkretnego rejonu geograficznego — dolin rzek Żółtej i Jangcy — spełnia kryteria pozwalające zebrać powodzie w jedną pozycję rankingową.
W północnych Chinach Żółta Rzeka nazywana jest „Smutkiem Chin", a to z racji nieszczęść, jakie sprowadza na ludzi żyjących w zasięgu jej życiodajnych i jednocześnie śmiercionośnych wód. Długa na 5460 kilometrów, jest szóstą co do wielkości rzeką na świecie. Nawadnia i użyźnia 105 milionów hektarów ziemi, a w kilku miejscach ma prawie dwa kilometry szerokości. Smutek Chin wypływa w górach Kunlun w północnych Chinach i płynie na wschód ku zatoce Pohaj. Nazwę zawdzięcza
48
dużej zawartości żółtych lessów. Podaje się, że od 2297 roku p.n.e. Żółta Rzeka wylewała ponad tysiąc pięćset razy.
Rzeka Jangcy ma 6300 kilometrów długości, płynie z Tybetu do Morza Wschodniochińskiego. Od niepamiętnych czasów Jangcy jest szlakiem transportowym i handlowym.
Najgorszym obszarem powodziowym w Chinach są ziemie w trójkącie wyznaczonym przez trzy miasta — Pekin, Szanghaj i Hankow3. Szacuje się, iż w latach 1851-1866 w trójkącie tym zginęło w powodziach 40-50 milionów osób.
A oto wykaz kilku największych wylewów rzek Żółtej i Jangcy w ciągu ostatnich jedenastu-dwunastu dziesięcioleci (dodano do niego pierwszy odnotowany wylew Żółtej Rzeki, jaki miał miejsce przed czterema tysiącami lat).
— 2297 p.n.e., Żółta Rzeka: Według starożytnych zapisów powódź ta trwała trzy lata. Jak należało oczekiwać, niewiele więcej wiadomo
0 tej katastrofie.
— Wrzesień-październik 1887, Żółta Rzeka: Rzeka przerwała dwu-dziestodwumetrowe zapory w Cheng-chou w prowincji Honan i całkowicie zalała jedenaście miast i sześćset wiosek (niektórzy szacują, iż zalanych było ponad 1500 wiosek). Utonęło co najmniej 900 000 osób, choroby i głód spowodowały dalsze ofiary. Dwa miliony osób zostało bez dachu nad głową, trzynaście milionów hektarów ziemi znalazło się pod wodą. Dziennikarz A.H. Godbey tak oto pisał o tej powodzi: „Nie policzono dokładnie strat w ludziach, lecz najniższa sensowna wartość tej liczby mieści się w okolicach 1,5 miliona; pewien urzędnik podaje wartość 7 milionów". W 1889 roku rzeka ponownie wylała, a gdy woda ustąpiła, nadeszły cholera
1 głód, które zwiększyły liczbę ofiar.
— Wrzesień 1911, rzeka Jangcy: Jangcy wylała w prowincjach Ngan-hwei, Ichang, Hupei i Hunan, zalała też Szanghaj i ponad trzysta tysięcy hektarów ziemi. Pod wodą zginęło co najmniej 200 tysięcy osób, pozostałe 100 tysięcy umarło w ciągu kilku tygodni z głodu. W następstwie powodzi pojawiły się wędrowne bandy głodujących ludzi, którzy rabowali i mordowali powodzian. Misjonarze, którzy statkiem parowym dopłynęli szóstego września do Hankow, ujrzeli trumny płynące rzeką Jangcy. Powódź podmyła cmentarz i rzuciła je na pastwę wody. Ponad 500 tysięcy uciekinierów trafiło do Mandżurii i Mongolii.
— Sierpień 1931, Żółta Rzeka: Powódź ta poprzedzona dwuletnią suszą pochłonęła 140 tysięcy ofiar, a 10 milionów osób pozbawiła
4 — 100 największych...
49
dachu nad głową. Podczas powodzi żywność i lekarstwa na zniszczone tereny dostarczał sam Charles Lindbergh. Powódź objęła 51 milionów osób, a łączna podawana liczba ofiar, jakie utonęły bądź zmarły z chorób i głodu, wyniosła 3,7 miliona.
— 1933, Żółta Rzeka: Historyk dr George Cheung stwierdza, iż „powódź z 1933 roku objęła 2,7 miliona osób i zabiła 12 700 ludzi. Rzeka wylała ponownie w latach 1935 i 1938 (powódź została wywołana specjalnie, by powstrzymać inwazyjną armię japońską)". Zatopiono w sumie ponad dwa miliony hektarów ziemi.
— Lipiec 1935, Żółta Rzeka: Gdy rzeka zalała prowincję Hankow, utonęło 30 tysięcy osób, a pięć milionów ludzi zostało bez dachu nad głową.
— Kwiecień 1938, Żółta Rzeka: Czang Kai-szek nakazał wysadzić w powietrze tamę, by powstrzymać inwazję Japończyków. Wywołało to powódź o rozmiarach kataklizmu, w której zginęło prawdopodobnie 500 tysięcy ludzi (niektóre źródła podają, że było ich 800 tysięcy), a miliony zostały bez dachu nad głową.
— 1939, Żółta Rzeka: W powodzi utonęło lub zmarło z głodu co najmniej 500 tysięcy ludzi. Zniszczeniu uległy wszystkie zasiewy ryżu, woda zniosła wszystkie domy w północnych Chinach, 25 milionów ludzi pozostało bez dachu nad głową.
— Sierpień 1950, rzeka Jangcy: W sumie utonęło wtedy zaledwie 489 osób, lecz 10 milionów ludzi zostało bez dachu nad głową, zniszczeniu uległo 890 tysięcy domów, woda zalała dwa miliony hektarów ziemi.
— Sierpień 1954, rzeka Jangcy: Powódź ta pochłonęła 40 tysięcy ofiar, milion ludzi zostało bez dachu nad głową. By powstrzymać napór wód, komunistyczny rząd Chin nakazał sześciuset tysiącom osób utworzyć z własnych ciał żywą tamę. Nie dało to żadnych rezultatów. Całkowicie zalany został obszar dwukrotnie większy od Teksasu. Co ciekawe, jeszcze przed przejęciem władzy przez komunistów USA planowały zbudowanie największej na świecie zapory wodnej na Jangcy. Nowy rząd komunistyczny odrzucił ten plan i przyjął tzw. plan Bukowa — program wykorzystania do budowy zapór glinki w miejsce drewna. Gliniane zapory zawaliły się podczas powodzi w 1954 roku.
— 23 kwiecień 1969, Żółta Rzeka: Zginęło kilkaset tysięcy osób, zalanych zostało niemal pół miliona hektarów ziemi w prowincji Shantung. (Oddziały japońskie okupujące większość objętych po-wodzią terenów przepuszczały statki Czerwonego Krzyża z żyw-
50
nością dla powodzian). Dziesięć milionów poszkodowanych pozostało bez dachu nad głową, dziewięćdziesiąt okręgów prowincji Hopei (na sto trzydzieści) miesiącami stało pod wodą.
— Lipiec 1981, rzeka Jangcy: W powodzi w prowincji Szechwan utonęły 753 osoby, 28 140 ludzi uznano za zaginionych, a pięć milionów pozostało bez dachu nad głową.
— Lipiec-sierpień 1996, rzeki Żółta i Jangcy: Utonęło 2775 osób, 234 tysiące zostało rannych, ewakuowano 8 milionów ludzi, 4,4 miliona zostało bez dachu nad głową, całkowicie zniszczone zostały uprawy ryżu na ponad trzech milionach hektarów ziemi.
— Lipiec-sierpień 1998, rzeki Jangcy i Shoshun: Była to najgorsza powódź w północnych Chinach w ciągu ostatnich 44 lat. W sumie utonęło 4150 osób, w różny sposób ucierpiało 180 milionów ludzi. Ewakuowano poszkodowanych mieszkańców z obszaru siedmiu i pół miliona hektarów, zniszczonych lub uszkodzonych zostało 13,3 miliona domów, a szkody obliczono na 26 miliardów dolarów.
W rzeczy samej — Smutek Chin
1 Joyce Robins, The World's Greatest Disasters, s. 75.
2 Roger S mith, Catastrophes and Disasters, s. 106.
3 Obecnie część miasta Wuhan w środkowych Chinach (przyp. red.).
12 Głód kartoflany w Irlandii
Irlandia
1845-1850
1 029 552 ofiary
1 180 409 emigrantów
725 milionów dolarów start1
Sześć upiornych, wynędzniałych szkieletów, wyglądających jak sama śmierć, leżało stłoczonych w kącie na kilku brudnych siennikach. Odziani byli jedynie w coś, co zdawało się złachmanioną końską derką, ze zwisającymi mizernymi nożynami gołymi nad kolana. Podszedłem w przerażeniu i zorientowałem się po jękach, że żyją — są w gorączce, czwórka dzieci i kobieta oraz coś, co przedtem było mężczyzną. W ciągu kilku minut otoczyły mnie dwie setki widm, jakich opisać niepodobna.
Nicholas Cummins, „The Times of London", 1847
The shein ukrosh (w języku celtyckim „w rzeczy samej, to głód") Głodujący irlandzki chłop podczas kartoflanego głodu
Głód kartoflany w Irlandii i stalinowską praktykę kolektywizacji łączy kilka ponurych podobieństw.
Stalin pozwolił, by miliony rodaków głodowały, podczas gdy on sam eksportował tony zboża, by zapełnić skrzynie państwowej kasy. Gdy w 1845 roku pola ziemniaków w Irlandii zwiędły, Wielka Brytania cały czas wysyłała do Anglii buraki cukrowe i bydło, choć Irlandczycy umierali z głodu lub na skutek chorób wywołanych niedożywieniem. Anglicy pozwalali im kupować ziarno, lecz żadnego z rolników w Irlandii nie było na nie stać. Catharina Japikse z amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska Naturalnego w „EPA Journal" z końca 1994 roku podkreśliła fakt, iż „w istocie Irlandczycy cierpieli głód nie z powodu braku żywności w ogóle, lecz dlatego, że nie było ich na nią stać".
Ziemniaki, sprowadzone do Irlandii w połowie siedemnastego wieku, szybko stały się tam najbardziej rozpowszechnioną uprawą. Spożywane z maślanką, niekiedy z niewielkim kawałkiem kiełbasy, były główną potrawą rdzennych irlandzkich chłopów. Typowy irlandzki rolnik zjadał
52
do półtora kilograma ziemniaków dziennie, a do wykarmienia czteroosobowej irlandzkiej rodziny przez cały rok wystarczało niecałe pół hektara ziemi. Reszta przeznaczana była pod inne uprawy. Wielu zapobiegliwych irlandzkich farmerów uprawiało też zboża i hodowało bydło, a wszystko to sprzedawano, by płacić wysokie dzierżawy.
W 1845 roku do Irlandii przy wleczono na statkach z Ameryki Północnej (głównie z Meksyku) pasożytniczy grzyb Phytophtora infestans. Okazał się śmiertelnym zagrożeniem dla irlandzkich ziemniaków, atakując i niszcząc jego uprawy. W rezultacie chłopskie rodziny nie miały nic do jedzenia oprócz kilku garści kukurydzy, jakie dostawały z ograniczonego brytyjskiego funduszu pomocy. Z kukurydzy mieszanej z mlekiem lub wodą wypiekały placki pozbawione smaku o niemal zerowej wartości odżywczej.
W miarę, jak ludność marniała i przekroczyła w końcu granicę głodu z powodu niedożywienia, osłabienia i wygłodzenia, szybko i na masową skalę zaczęły się rozprzestrzeniać takie choroby, jak: cholera, tyfus, czerwonka, gorączka, zapalenie płuc oraz wiele różnych dolegliwości gastrycznych. Ludzie padali jak muchy, a grabarze byli zbyt osłabieni, by kopać groby głębsze niż na ćwierć metra. Trumny były zbyt drogie, zresztą brakowało cieśli, by je zbijać, tak więc zwłoki zwykle palono w chatach, w których mieszkali i umierali ludzie.
W połowie dziewiętnastego wieku pomiędzy brytyjskimi protestantami i katolikami panowały wzajemna niechęć, wrogość i religijne uprzedzenia. Niektórzy Irlandczycy byli przekonani, że niemrawość wysiłków brytyjskiego rządu na rzecz pomocy głodującej Irlandii w dużej mierze bierze się z powszechnego pragnienia Anglików, by całkowicie wyniszczyć irlandzkich katolików. Tymczasem rząd brytyjski wprowadził w życie program robót publicznych, dając rolnikom uprawiającym ziemniaki pracę przy budowie mostów, dróg, kanałów i portów. Niektóre z tych projektów były nie zawsze konieczne, podobnie jak to miało miejsce w Niemczech w latach Wielkiego Kryzysu, lecz dzięki nim budowle powstałe w czasach wielkiego głodu stoją i funkcjonują w Irlandii do dzisiaj.
Słabą stroną brytyjskich projektów było to, że od osłabionych i wycieńczonych ludzi wymagano ciężkiej pracy fizycznej, podczas gdy racji żywnościowych nie podwyższono. Rząd płacił robotnikom głodowe pensje, oni sami zaś w czasie pracy nic nie jedli. Ludzie często padali z głodu i wycieńczenia, wielu z nich umierało. Zostawiali po sobie wdowy z dziećmi, które pozbawione były nawet tych kilku marnych groszy, jakie ich mężowie dostawali za swą harówkę.
53
Wielu irlandzkich chłopów, choćby nie wiedzieć jak kochających swą ojczyznę, nie chciało pozostać na miejscu i umierać. Tłumnie ładowali się wraz z rodzinami na statki płynące do Ameryki i Kanady, co w efekcie spowodowało masową emigrację.
Na początku lat czterdziestych ludność Irlandii wynosiła około ośmiu milionów osób, z czego los ponad pięciu milionów zależał od pracy na roli. Pod koniec dekady i po okresie głodu z Irlandii ubyła jedna czwarta populacji — ponad dwa miliony osób. Więcej niż milion zmarło w czasie klęski głodu, a drugi milion porzuciło kraj w nadziei na lepsze życie w Ameryce i Kanadzie. Około 1900 roku, w następstwie emigracji następującej po czasach wielkiego głodu, liczebność ludności w Irlandii spadła do około czterech milionów. Dzisiaj wynosi ona w przybliżeniu 3,5 miliona.
Niestety, warunki na statkach wypływających z Zielonej Wyspy były zwykle dramatyczne — w drodze ku lepszemu światu wielu zmarło w wyniku chorób. Mówiąc wprost, statki imigrantów zwane były cynicznie statkami-trumnami. Szacowano, iż podczas tych morskich podróży zmarło co najmniej 20 tysięcy irlandzkich emigrantów.
Głód kartoflany zmienił oblicze Irlandii i pozostawił głębokie rany, które bolą do dzisiaj. Była to jedna z najsmutniejszych tragedii w historii. Usychaniu i niszczeniu upraw nie dało się zapobiec, lecz można było zapobiec cierpieniom, głodowi, śmierci i masowej emigracji, gdyby tylko rząd reagował na kryzys w sposób bardziej skuteczny i z większym zaangażowaniem.
1 16 milionów funtów w 1948 roku to około 725 milionów dolarów w roku 2002.
13 Cyklon w Bangladeszu
Delta Gangesu, wschodni Pakistan
13 listopad 1970 1 000 000 ofiar
Gdy podchodziliśmy do lądowania, uderzył nas unoszący się z ziemi fetor gnijących ciał — ludzkich i zwierzęcych — przyprawiający o mdłości. Wylądowaliśmy i wtedy zaczęli biec ku nam przez zniszczone pola dorośli, chłopcy i dziewczęta... Wszędzie było słychać błaganie o paczki... Jakaś dziewczynka ruszyła w moją stronę, pokazując palcem na swój wzdęty brzuszek i prosząc o jedzenie, nie miałem jednak nic, co mógłbym jej dać. Obok mały chłopiec usiadł na swej paczce z Żywnością i zaniósł się płaczem...
Maynard Packer, „Newsweek"
Martwi ludzie leżeli na ziemi pokotem i trudno było iść, nie następując na ciała. Trupy układano w pryzmy wyglądające niczym makabryczne krzewy, na których rosły zgniłe owoce w kształcie twarzy i kończyn. Rzeką Ganges spływały miliony martwych krów, a wody jej ujścia szybko przybierały czerwoną barwę. Masy statków osiadły na lądzie, z dala od brzegów, przy których były zakotwiczone. Po ustąpieniu rozszalałych wód przez wiele dni sępy zajadały się do syta. Gigantyczne, prawie dwudziestometrowe tsunami, które przyszło za cyklonem, było na tyle wysokie, że zalało wiele przybrzeżnych wysp Zatoki Bengalskiej, po czym w szale zmiotło z nich wszystko, pozostawiając po sobie wysepki wyglądające tak, jakby nikt nigdy na nich nie mieszkał.
(Tsunami to gigantyczna fala oceaniczna wywołana podwodnym trzęsieniem ziemi lub wybuchem podwodnego wulkanu. Jest w stanie spowodować więcej zniszczeń i pochłonąć więcej ofiar niż trzęsienie ziemi czy wulkan, który je wywołał. Ten wodny potwór unosi się nad morzem bez żadnego — lub prawie bez żadnego — uprzedzenia i spada na tereny przybrzeżne z wielkim niszczycielskim impetem. Gdy wycofuje się, porywa ze sobą domy, samochody, zwierzęta i ludzi).
Wstępne dane o stratach w ludziach po przejściu tej tropikalnej nawałnicy podał „New York Times" 15 listopada 1970 roku, pisząc o potwierdzonych 11 tysiącach ofiar, zastrzegając jednak, że „ostateczne dane
55
mogą okazać się dwukrotnie wyższe". Łączna liczba ofiar i tak okazała się jeszcze większa: po przejściu niszczącego cyklonu i fali powrotnej zginęło co najmniej 500 tysięcy, a według wielu innych źródeł liczba ta sięgnęła jednego miliona. Jeśli dołączymy do tego ludzi, którzy zmarli z powodu obrażeń, głodu i epidemii cholery czy tyfusu, jakie nastąpiły po nawałnicy, wówczas liczba jednego miliona wydaje się nie tylko prawdopodobna, lecz nawet zbyt mała.
Trzy dni przed uderzeniem niszczycielski cyklon został dostrzeżony w odległości mniej więcej półtora tysiąca kilometrów na południe od ujścia Gangesu we wschodnim Pakistanie, dzisiaj Bangladeszu. Z przybrzeżnego miasta Cox Bazar w Burmie (obecnie Maynmar) na przybrzeżne wyspy i tereny w dorzeczu delty Gangesu nadeszło ostrzeżenie, że sztorm zlokalizowany na wysokości Andamanów przesuwa się prosto na nich z prędkością około dwudziestu kilometrów na godzinę. Doniesienia te zlekceważono, zignorowano lub zapomniano o nich z dwóch powodów. Po pierwsze, podobne raporty przysłano już mniej więcej miesiąc wcześniej, a zapowiadany sztorm okazał się słabiutki — pociągnął za sobą minimalne straty w ludziach i wyrządził niewielkie szkody. Wiele osób uważało, że teraz będzie tak samo.
Drugim powodem, dla którego nie potraktowano poważnie tego ostrzeżenia, był fakt, że wielu ludzi na zagrożonym terenie w ogóle o nim nie usłyszało. Na przybrzeżnych wyspach wschodniego Pakistanu rozrzucone były małe rolnicze wioski, w których z reguły nie było prądu ani nawet radioodbiorników na baterie. Tak więc ci, którzy znaleźli się dokładnie na drodze zbliżającego się zabójcy, nie mieli zielonego pojęcia, że się zbliża.
Pierwsza fala przypływu nadeszła 12 listopada około północy. W ślad za nią przyszedł wiatr wiejący z prędkością prawie 250 kilometrów na godzinę, który wraz z naporem wody spowodował niebywałe spustoszenia i całkowicie zniszczył wysepki oraz przybrzeżne rejony ujścia Gangesu. Niektórzy ludzie uratowali się, gdyż wdrapali się na drzewa i tkwili tam godzinami, aż do ustąpienia sztormu. Inni wchodzili na dachy swych zalanych domów i modlili się, żeby nie zerwał ich szalejący wicher. Jednakże nie wszystkie modlitwy zastały wysłuchane — ci, którzy przeżyli, opowiadali o tym, jak ich sąsiedzi odlatywali, wisząc na porwanych dachach lub zostali porwani przez wodę.
Po ustąpieniu sztormu przystąpiono do liczenia strat. Gdy tylko świat dowiedział się o tych straszliwych zniszczeniach, USA i Wielka Brytania podjęły wysiłki na rzecz zorganizowania akcji pomocy. Brytyjskie samo-
56
loty dostawcze przywoziły ogromne ilości żywności i innych niezbędnych rzeczy, amerykańskie helikoptery zrzucały mnóstwo żywności, organizacje pomocy z całego świata wysyłały zespoły medyków i inżynierów, którzy pomagali walczyć z cholerą i tyfusem oraz rozpoczynali prace przy odbudowie dróg, mostów i całej infrastruktury regionu.
Co najsmutniejsze, rząd pakistański najmniej kwapił się z pomaganiem ludziom w rejonie ujścia Gangesu. Rządy zagraniczne były szybsze, bardziej szczodre i udzielały wsparcia chętniej niż przywódcy krajowi. Ta niemrawa i zupełnie nieprzystająca do okoliczności reakcja stolicy Pakistanu, Karaczi, doprowadziła ostatecznie do wybuchu rewolucji. Pakistańczycy, którzy przeżyli cyklon, wszczęli krwawą wojnę domową, by wyzwolić się spod władzy Pakistanu — i tak narodziło się państwo Bangladesz.
Bangladesz ma dziś własne problemy, w tym biedę, rzesze niewykształconych ludzi, powolny rozwój gospodarczy (dochód narodowy brutto jest dramatycznie niski) i dużą umieralność niemowląt. Pomoc zagraniczna i własne programy mające na celu rozwiązywanie konkretnych problemów dają pewne rezultaty, niemniej poziom biedy nadal pozostaje wysoki, a system bankowy pozostawia wiele do życzenia. Mimo to Bangladesz tworzy miejsca pracy w przemyśle odzieżowym, a eksport stale rośnie, zwłaszcza do USA, które są jego największym partnerem handlowym.
Problemy Bangladeszu z gospodarką dodatkowo pogłębiają nawroty niszczycielskich sztormów. Każdego roku przez kraj przetaczają się jeden lub dwa cyklony, do tego dochodzą powodzie, tajfuny i inne plagi naruszające stabilność rolnictwa.
Cyklon z 1970 roku, który uznano za najgorszą tropikalną nawałnicę stulecia, spowodował narodziny nowego kraju borykającego się z trudnościami, których nie zlikwidowała sama zamiana nazwy państwa.
14
Wielkie trzęsienie ziemi w Chinach w 1556 roku
Prowincje Shenshi, Honan, Shansi — Chiny
23 styczeń 1556 Ponad 830 000 ofiar
Czy przed trzęsieniem ziemia oddycha?
William R. Corliss, Handbook of Unusual Natural Phenomena
Li Ming leżała na brzuchu na swej czerwonej macie, wyglądając przez otwór wejściowy jaskini, w której mieszkała razem z tatą i mamą. Wczesnym rankiem mogła zerkać przez ten otwór i patrzeć, jak słońce wstaje powoli nad polami wokół wzgórza, gdzie żyli wszyscy — ona sama z rodziną i wiele jeszcze innych chińskich rodzin.
Li Ming pamiętała, jak jej ojciec wraz z wieloma innymi mężczyznami i ich synami drążyli jaskinie drewnianymi narzędziami i jak często własnymi rękami odrzucali miękką, szarą ziemię, by zagłębić się coraz dalej do wnętrza gór. Najpierw wyrąbali stopnie na zboczu góry po to, żeby móc łatwo po nim wchodzić i schodzić, a potem wnieśli pakunki do wydrążonych jaskiń.
Jaskinia Li Ming była jedną z największych. Wiedziała, że ojciec był dumny z tego schronienia, jakie udało mu się zapewnić rodzinie. Latem była chłodna, zimą ciepła, a w jej pobliżu tata wydłubał nawet małą niszę, w której mama suszyła ubrania lub wykładała gorące placki do wystudze-nia. W ciągu dnia jaskinia była na tyle widna, że Li Ming mogła ćwiczyć pisanie znaków, a w nocy, po zapadnięciu ciemności, zanim wszyscy położyli się spać, tata zapalał jedną z ich drogocennych łojowych świec.
Tego ranka Li Ming obudziła się wcześnie tknięta jakimś wewnętrznym przeczuciem, którego — gdyby ktoś ją o to zapytał — nie potrafiłaby opisać. Spojrzała na tatę i mamę śpiących na macie i wychyliła swe małe ciałko tak, by móc lepiej popatrzeć przez otwór wejściowy. Niebo zasnute było na szaro, nigdzie nie przebijał nawet jeden promień wschodzącego słońca. Było już na tyle jasno, że Li Ming mogła spojrzeć w dal, ale światło było jakieś dziwne i niespokojne. Poczuła lekki strach, jednak otuchy dodawała jej bliska obecność rodziców.
Dziewczynka uznała, że poczuje się lepiej, jeśli będzie miała przy sobie pod okryciem swą małą lalkę Lui i zaczęła wymacywać dokoła
58
14
Wielkie trzęsienie ziemi w Chinach w 1556 roku
Prowincje Shenshi, Honan, Shansi — Chiny
23 styczeń 1556 Ponad 830 000 ofiar
Czy przed trzęsieniem ziemia oddycha?
William R. Corliss, Handbook of Unusual Natural Phenomena
Li Ming leżała na brzuchu na swej czerwonej macie, wyglądając przez otwór wejściowy jaskini, w której mieszkała razem z tatą i mamą. Wczesnym rankiem mogła zerkać przez ten otwór i patrzeć, jak słońce wstaje powoli nad polami wokół wzgórza, gdzie żyli wszyscy — ona sama z rodziną i wiele jeszcze innych chińskich rodzin.
Li Ming pamiętała, jak jej ojciec wraz z wieloma innymi mężczyznami i ich synami drążyli jaskinie drewnianymi narzędziami i jak często własnymi rękami odrzucali miękką, szarą ziemię, by zagłębić się coraz dalej do wnętrza gór. Najpierw wyrąbali stopnie na zboczu góry po to, żeby móc łatwo po nim wchodzić i schodzić, a potem wnieśli pakunki do wydrążonych jaskiń.
Jaskinia Li Ming była jedną z największych. Wiedziała, że ojciec był dumny z tego schronienia, jakie udało mu się zapewnić rodzinie. Latem była chłodna, zimą ciepła, a w jej pobliżu tata wydłubał nawet małą niszę, w której mama suszyła ubrania lub wykładała gorące placki do wystudze-nia. W ciągu dnia jaskinia była na tyle widna, że Li Ming mogła ćwiczyć pisanie znaków, a w nocy, po zapadnięciu ciemności, zanim wszyscy położyli się spać, tata zapalał jedną z ich drogocennych łojowych świec.
Tego ranka Li Ming obudziła się wcześnie tknięta jakimś wewnętrznym przeczuciem, którego — gdyby ktoś ją o to zapytał — nie potrafiłaby opisać. Spojrzała na tatę i mamę śpiących na macie i wychyliła swe małe ciałko tak, by móc lepiej popatrzeć przez otwór wejściowy. Niebo zasnute było na szaro, nigdzie nie przebijał nawet jeden promień wschodzącego słońca. Było już na tyle jasno, że Li Ming mogła spojrzeć w dal, ale światło było jakieś dziwne i niespokojne. Poczuła lekki strach, jednak otuchy dodawała jej bliska obecność rodziców.
Dziewczynka uznała, że poczuje się lepiej, jeśli będzie miała przy sobie pod okryciem swą małą lalkę Lui i zaczęła wymacywać dokoła
58
w poszukiwaniu ubranka, jakie mama zrobiła jej z trawy. Dokładnie w chwili, gdy ręka natrafiła na miękką lalkę, Ming usłyszała przerażający grzmot, jakby jakiś gigantyczny bóg niedźwiedź obudził się oszalały z wściekłości. Li Ming zaczęła zsuwać się z materaca, gdy naraz wszystko się zatrzęsło.
Ściany i strop jaskini zaczęły dygotać, posypał się piasek niczym suchy deszcz, a miękkie ściany załamywały się od wstrząsów.
„Mamo! Tato!" — krzyczała Li Ming, czołgając się po podłodze ku rodzicom. Ich też obudził ten huk, lecz cała góra trzęsła się teraz tak gwałtownie, że nie mogli nawet stanąć. Gdy Li Ming wciąż pełzła w stronę rodziców i gdy mama i tata podtrzymywali się nawzajem z całych sił, góra u swego wierzchołka nagle zawaliła się na setki jaskiń i na tysiące tkwiących w nich ludzi.
Ziemia zatrzęsła się i zafalowała niczym szalejący ocean, a po górze Li Ming szybko zostało tylko ogromne pole błota i kamieni. Gdy ziemia przestała się trząść, kilku chińskich wieśniaków uwięzionych w środku góry jeszcze żyło. Byli już jednak tylko żyjącymi trupami, jako że nie istniał sposób, by ich stamtąd wydostać. Zresztą nie było też nikogo, kto mógłby ruszyć im na ratunek.
Swoistym szczęściem było to, że Li Ming i jej rodzice umarli od razu i nie musieli czekać na agonię z braku powietrza czy upływu krwi. Ich kości wciąż leżą pod górą w chińskim Shenshi, która kiedyś był ich domem.
To, co stało się w Shenshi w Chinach w 1556 roku, cieszy się ponurą sławą najbardziej (jak dotąd) śmiercionośnego trzęsienia ziemi w historii. Zginęło wtedy 830 tysięcy osób, a wstrząsy odczuło 213 chińskich prowincji. Eksperci uważają, iż w obowiązującej dzisiaj skali Richtera od jednego do dziesięciu trzęsienie ziemi w Shenshi miało co najmniej osiem stopni, a niewykluczone, że nawet 8,3 (patrz „Skala trzęsień ziemi").
Wiele z ofiar tego trzęsienia to ludzie, pogrzebani żywcem. Tysiące chińskich chłopów (w tym i ojciec Li Ming) drążyło jaskinie w miękkich ścianach wzniesień tego rejonu i tam też mieszkało. Zbocza gór w Shenshi zbudowane są z lessów, czyli z szarego mułu, w którym łatwo kopie się tunele, lecz który nie jest, niestety, zbyt trwały.
Gdy 23 stycznia trzęsienie ziemi ustało, góry dosłownie zwaliły się na głowy tysięcy zaskoczonych Chińczyków. Wszyscy zginęli pod tonami błota. Do ofiar dołączyli również ludzie mieszkający w słabych i mizernych chatach, które nie miały szans, by przetrzymać wstrząs.
Mimo że zniszczonych zostało prawie milion hektarów ziemi, niewiele wiemy o tym najbardziej tragicznym ze wszystkich trzęsień ziemi.
15 Trzęsienie ziemi w Tangshan w Chinach w 1976 roku
Tangshan, Chiny
27 lipiec 1976 655 OOO ofiar
Przeskok od normalności wsi do zniszczeń miast jest błyskawiczny i szokujący. W jednej minucie pociąg mknie przez falujące pola zbóż, a w następnej, w mgnieniu oka, trafia na kamienną pustynię.
Dziennikarz Peter Griffith, „Times" (Londyn)
Sądzi się, że trzęsienie ziemi w Tangshan w Chinach w 1976 roku było najbardziej niszczycielskim wstrząsem dwudziestego wieku i że chiński rząd nigdy nie ujawnił dokładnej liczby ofiar tej katastrofy. Najpierw Chiny poinformowały świat, że zginęło 650 tysięcy ludzi, lecz później podały, że należy przyjąć liczbę 240-255 tysięcy, którą wielu ekspertów uznało za zbyt małą. W książce wydanej w 1988 roku przez pracowników Chińskiej Służby Sejsmologicznej stwierdzono, że na pewno w trzęsieniu tym zginęło nie więcej niż 242 419 osób.
Dr George Pararas-Carayannis, światowej sławy specjalista od trzęsień ziemi i wybuchów wulkanów, autor książki The Big One: The Next Great California Earthąuake, tak pisze o liczbie ofiar w Tangshan w 1976 roku:
Kilka dni po trzęsieniu ziemi w Tangshan w Chinach, w dniu 28 lipca 1976 roku, agencja UPI (United Press International) skontaktowała się ze mną, prosząc, bym oszacował dla nich liczbę ofiar, ponieważ Chińczycy nie ujawniają tych danych (i nie robią tego od ponad roku).
Powiedziałem UPI, że w trzęsieniu tym życie musiało stracić w przybliżeniu od 700 do 750 tysięcy ludzi. Moją ocenę opracowałem na podstawie danych o liczbie ofiar trzęsienia ziemi w 1556 roku, które zniszczyło 98 okręgów i 8 prowincji w środkowych Chinach. Dokumenty z zapisami historycznymi o tamtych zniszczeniach, koncentrujących się głównie w Hausien w prowincji Shenshi, podają, że objęły one w sumie obszar stu tysięcy kilomet-
60
rów kwadratowych i że w niektórych okręgach zginęło średnio około 60 procent ludności. W zdarzeniu z roku 1556 roku życie straciło 830 tysięcy ludzi, tak więc oszacowanie, jakie podałem UPI na temat wstrząsów z 1976 roku, było w pełni uzasadnione, biorąc pod uwagę fakt, iż zasięg tych wstrząsów był podobny do tego, co miało miejsce w roku 1556. Tym bardziej że standardy budowlane w tym rejonie rolniczym nie uległy zasadniczym zmianom. Jak się okazało kilka lat później, Chińczycy podali, że liczba ofiar wyniosła 650 tysięcy, a zatem moja wcześniejsza ocena nie była znacząco różna1.
Na rok przed trzęsieniem ziemi w Tangshan chińscy naukowcy dzięki nowemu systemowi monitorowania wstrząsów sejsmicznych skutecznie przewidzieli trzęsienie w Haicheng, co pozwoliło ewakuować tamtejszą ludność. Jednakże w 1976 roku system ten zawiódł, a jedynymi zwiastunami gigantycznego wstrząsu o sile 8,3 2 były pewne oznaki w przyrodzie: na niebie pojawiały się dziwne światła, złote rybki wyskakiwały z akwariów, kurczaki odmawiały jedzenia i biegały dokoła w panice, stada myszy pędziły w poszukiwaniu kryjówek, wreszcie poziom wody w studniach podnosił się i opadał bez żadnej przyczyny. (Niezdolność władz do ostrzeżenia przed tego typu katastrofą mogła być przyczyną tego, iż rząd chiński uporczywie twierdził, że liczba ofiar trzęsienia ziemi była znacznie mniejsza od tej, którą przyjęli eksperci).
Aktywność sejsmiczna na terenie Tangshan w trakcie wstrząsu w 1976 roku była oczywistym przykładem niewiarygodnej mocy tkwiącej pod powierzchnią Ziemi.
Według doniesień o godzinie 3.42 rano czasu lokalnego rozpoczęły się ruchy uskoku geologicznego na głębokości 11 kilometrów pod Tangshan. Energia przemieszczania się płyt przenoszona była ku powierzchni, a po dotarciu do niej grunt w ciągu kilku sekund obrócił się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, następnie w drugą stronę, a potem zapadł się tak gwałtowne, że zniszczeniu uległo 96 domów na sto (w sumie 650 000) oraz 90 procent fabryk.
Setki tysięcy mieszkańców śpiących w swych łóżkach zginęły od razu, setki tysięcy zostało rannych, tysiące osób zmarło w wyniku ran i chorób, w tym tyfusu, czerwonki, grypy i zapalenia opon mózgowych. Wszystkie cztery szpitale w Tangshan zawaliły się, zabijając każdego, kto był w środku.
Do zwiększenia liczby ofiar i zniszczeń przyczynił się wstrząs wtórny o sile 7,1 mający miejsce następnego popołudnia, który dokonał dzieła.
61
Ocaleni przekopywali się przez rumowisko w poszukiwaniu rannych lub próbując uratować co się tylko da, wstrząs o sile 7,1 pochłonął niemal wszystko, co jeszcze zostało i znacząco zwiększył liczbę ofiar.
Zniszczona została główna elektrownia wodna, zapadły się mosty, zrujnowane zostały zbiorniki wodne. Wszystkie drogi w regionie uległy zniszczeniu, wstrząs zerwał ponad 400 kilometrów szyn kolejowych, czyniąc je całkowicie bezużytecznymi, co poważnie utrudniało próby grup ratowniczych dotarcia do Tangshan. Zdewastowane zostały stacje radiowe i sieci telefoniczne, minęło wiele godzin, zanim stolica Chin dowiedziała się o katastrofie.
Trzęsienie ziemi w Tangshan nie złamało tych, którzy przeżyli — podjęto decyzję o odbudowie miasta w tym samym miejscu. Ogromne prace budowlane trwały prawie dziesięć lat, a ich koszt wyniósł około 8 milionów dolarów.
1 Więcej informacji: linki na stronie internetowej dr. George'a Pararas-Carayannisa:
— tsunami — www.geocities.com/DrGeorge PC
— trzęsienie ziemi — www.geocities.com/DrGeorgePC-l
2 Zarejestrowane w stacji pomiarów geologicznych USA w Kalifornii w dniu wstrząsu pierwotnego.
16
Głód w Rosji w roku 1891
16 prowincji w południowo-zachodniej Rosji
Zima 1891-1892 407 000 ofiar2
Ten, kto jest głodny, nie przebiera w tym, co je.
Przysłowie chińskie
Głodowanie to powolny, podstępny sposób umierania.
Niedobór składników odżywczych w ludzkim organizmie prowadzi nie tylko do głodu. Wpływa na każdy ludzki narząd i każdy układ, a jego skutki są przerażające. Droga ku śmierci rozpoczyna się od straszliwych bólów głodowych — nie skurczów — którym towarzyszy osłabienie, drżenie nóg, przewlekła biegunka, obniżenie ciepłoty ciała i drastyczny spadek odporności na infekcje i na choroby. Większość spośród 407 tysięcy Rosjan, ofiar klęski głodu na przełomie lat 1891-1892, umarło na zwykłe choroby, z którymi nie były w stanie uporać się ich wątłe ciała i osłabiony przez głód układ immunologiczny.
Głodujący ludzie zjedzą dosłownie wszystko — po prostu wrzucają cokolwiek do skręcającego się pustego żołądka. Gdy głód przybiera rozmiary apokaliptyczne, głodujący ludzie uczą się połykać kamienie, piasek, a nawet własne odchody.
W Rosji lat 1891-1892 taki poziom desperacji był rzeczą powszechną.
Ludzie nazywali to „chlebem głodowym" lub „głodnym chlebem". Była to obrzydliwa breja głównie z chwastów przemieszanych z ciętą słomą, korą drzewną i piaskiem. Składniki te mieszano z wodą i ewentualnie z odrobiną ryżu (jeśli był), ugniatano w ciężką, czarno-żółtą grudę, która nie miała żadnej wartości odżywczej i służyła jedynie jako twarda masa wypełniająca żołądek. W swym artykule „Russia's Conflict with Hunger", opublikowanym w „American Review of Reviews" w 1892 roku, W. Edgar opisuje taki głodowy placek jako coś, co ma „tak ohydny
63
smak, zapach i wygląd, że aż trudno sobie wyobrazić, żeby ludzkie istoty mogły zostać doprowadzone do takiej ostateczności, by to jeść".
Osłabiony układ pokarmowy nie był oczywiście w stanie strawić takiego jedzenia i często po spożyciu kawałka głodowego chleba dochodziło do biegunki, wymiotów i bólów brzucha. Ponieważ jego składniki zbierano byle gdzie, do tego wypieku dostawały się pchły, wszy i owady, i w efekcie wśród spożywających te obrzydliwości szerzył się tyfus.
W szekspirowskiej sztuce Jak się wam podoba Amiens zauważa, że „nie ma wroga nad zimę i wstrętną pogodę" — słowa te są najlepszą ilustracją tego, jak zima i zła pogoda przyczyniły się do zniszczeń czasu klęski głodu w Rosji.
Zbiory w Rosji w 1891 roku były bardzo słabe, ponieważ przez wiele miesięcy na pola nie spadła ani jedna kropla deszczu. Łącznie zebrano mniej więcej połowę tego, co w roku 1888, czyli w czasie najlepszych żniw. Były regiony, gdzie sytuacja wyglądała nieco lepiej, niemniej globalnie zbiory były mniejsze niż w poprzednich deszczowych latach.
Kraj miał zapasy zboża, które można było udostępnić głodnym chłopom, gdyby tylko rząd na to zezwolił. Jak przekonaliśmy się, badając historię klęsk głodu, rządy zwykle nie wstrzymują eksportu zboża, mimo że ludność głoduje. Choć produkcja zbóż w okresie 1891-1892 znacznie zmalała, rosyjski eksport utrzymywał się na tym samym poziomie. Rząd zachowywał rezerwy zbożowe, żeby nie tracić dolarów z jego sprzedaży.
Co robili rolnicy, nie mając ziarna? Jedli głodowy chleb.
Rosyjski minister finansów I.A. Wyszegracki często przytaczał zasadę w dziedzinie handlu zbożem —jak oświadczał niedojedim no wywieziom („Nie zjemy, ale wywieziemy").
W książce Famine in Russia (Głód w Rosji), 1891-1892 Richard G. Robbins Jr. tak opisuje to, co mógł zobaczyć podróżnik przemierzający rosyjskie wioski ogarnięte klęską głodu:
W towarzystwie wiejskiego starosty i miejscowego naczelnika ziemskiego podróżnik mógł zostać zaproszony do odwiedzenia kilku domostw. Naczelnik sprawdzał — bez wątpienia po raz trzeci czy czwarty — czy chłopi nie ukrywają gdzieś w oborze lub pod podłogą worków ze zbożem. Podczas takiego sprawdzania w oborze nie uświadczysz ani zboża, ani zwierząt. Nic w tym wyjątkowego — w wielu wioskach połowa lub jedna trzecia bydła została sprzedana. Jeśli idzie o same izby, to nawet
64
ludzie obeznani z realiami życia rosyjskiej wsi doznają szoku na widok tego, co tam zastają. Przenikający smród palonego łajna, ludzkiego potu i nade wszystko choroba — oto, co uderza od samego początku. Gdy oczy przywykną już do mroku w izbie, wyłania się z niego stara baba (kobieta) i jakiś stary muzyk (chłop). Na piecu zalega dwójka dzieci. Wszyscy są apatyczni, mają żółtą, brudną skórę, są opuchnięci, a oczy mają przymknięte, co jest oznaką ogromnego wygłodzenia. Matka dzieci leży na łóżku w kącie izby powalona przez tyfus. Jej mąż i starszy syn opuścili wioskę w poszukiwaniu pracy w pobliskim miasteczku.
Cóż jeszcze podróżnik widzi w tym smutnym i pełnym cierpienia miejscu? Na stole leży placek głodowego chleba.
Choć głód ogarnął głównie obszar Rosji o długości ośmiu tysięcy i szerokości tysiąca sześciuset kilometrów (Wołga przecinała go z północy na południe), to jednak katastrofa miała wpływ na cały kraj i zmusiła rząd do podjęcia działań. Czynione na pokaz starania rządu sprowadzały się do wadliwych i źle zorganizowanych programów robót publicznych, jak również do skupu zboża w innych rejonach. Ziarno kupowane dla niesienia pomocy okazywało się bezużyteczne, jako że nie docierało na tereny objęte głodem. Działo się tak z braku rozbudowanej sieci kolejowej i rzecznych dróg śródlądowych.
Po lepszych zbiorach głód w końcu ustąpił, ale dziś już wiadomo, że na jego rozmiary i czas trwania miało wpływ zgubne działanie rosyjskiego rządu w czasie trwania kryzysu.
Jednakże z lekcji tej nie wyciągnięto właściwej nauki i w późniejszych latach Rosji przyszło cierpieć z powodu jeszcze większych klęsk głodu (patrz rozdziały 7 i 8).
1 Kazań, Kursk, Niżni Nowogród, Orel, Penza, Riazań, Samara, Saratow, Symbirsk, Tambow, Tuła, Ufa, Wiatka, Woroneż.
2 Według niektórych szacunków liczba osób zmarłych podczas tej klęski głodu wyniosła 650 000, obejmują one jednakże ilość ofiar śmiertelnych w całym kraju. Gdyby ograniczyć się tylko do szesnastu głodujących prowincji i pominąć ofiary cholery (epidemia w 1892 roku), liczba ta spadłaby do 407 tysięcy. Większość ekspertów uznaje ją za bardziej rzeczywistą.
5 — 100 największych...
65
17 Plaga Justyniana
Konstantynopol
542 300 000 ofiar
W owych czasach szerzyła się zaraza, która omal nie unicestwiła całego rodu ludzkiego... Nie spadła jedynie na jakąś część świata czy na wybranych ludzi, nie wybrała sobie jakiejś pory roku, tak by można było ją wytłumaczyć jakimiś szczególnymi okolicznościami, lecz ogarnęła cały świat i kończyła żywoty wszystkich ludzi... nie bacząc na płeć czy wiek.
Prokopiusz z Cezarei, Historia sekretna
W połowie szóstego wieku w Konstantynopolu (dzisiejszym Istambule) średnia długość życia mężczyzn wahała się w granicach 25-30 lat.
Kobiety żyły krócej, wychodziły za mąż zwykle około czternastego roku życia. Jeśli liczebność populacji ma rosnąć, to liczba urodzin powinna być niebywale duża. Przyrost naturalny wynoszący w szóstym wieku osiemdziesiąt narodzin na tysiąc mieszkańców był prawie trzykrotnie wyższy niż dzisiaj, gdy wynosi około trzydzieści na tysiąc.
Pod koniec trwania Cesarstwa Rzymskiego życie przeciętnego człowieka było krótkie i pełne trudności. I w tamtym właśnie pełnym zawirowań świecie pojawiła się pierwsza z wszystkich pandemii — dymienica morowa (mór).
Uważa się, że znany dziś pod nazwą plagi Justyniana pomór, który nastał w Konstantynopolu w 542 roku, był właśnie dymienica morową. Zapisy historyczne, zwłaszcza pisma Prokopiusza, dowodzą, iż nie były to jej formy zakaźne, takie jak dymienica płucna czy posocznica. Prokopiusz wspomina, iż członkowie rodziny, którzy opiekowali się zarażonymi bliskimi, sami nie chorowali. Gdyby była to jedna z dwóch odmian choroby przenoszona drogą kropelkową, wówczas każdy, kto opiekował się ofiarą moru, sam też szybko by umierał.
Prokopiusz pisał, że „nie stwierdzono, by na chorobę zapadali lekarze czy ktokolwiek inny przez sam fakt kontaktu z chorymi lub zmarłymi. Wielu spośród tych, którzy bez przerwy zajęci byli czy to pochówkami, czy opieką, wykonywało swe posługi ponad wszelkie oczekiwanie...".
66
Uważa się, że zaraza pojawiła się w 540 roku w Egipcie i Etiopii, następnie przewędrowała wzdłuż Nilu i dalej szlakami handlowymi, a później, wiosną 542 roku, za sprawą pcheł w sierści szczurów okrętowych trafiła do Konstantynopola. Gdy tylko statki zawinęły do portu i szczury ruszyły w miasto, choroba zaczęła się rozprzestrzeniać z ogromną prędkością.
Szacuje się, że w ciągu jednego tylko roku zaraza zabiła w Konstantynopolu 300 tysięcy osób. Znaczy to, że tygodniowo umierało 10 tysięcy ludzi. Domy pełne były rozkładających się ciał, na porządku dziennym były także masowe pogrzeby. Ofiar przybywało tak szybko i na taką skalę, że grabarze nie nadążali kopać dołów, ogromnych grobów zdolnych pomieścić tysiące umierających codziennie ludzi. Stosy ciał rzucano na brzeg i zostawiano na piasku, pozwalając im gnić. Zwłoki walały się też na ulicach, roztaczając dojmujący smród gnijącego mięsa unoszący się niby całun nad całym miastem. Z czasem przestano przejmować się dalszym liczeniem trupów czy identyfikacją zmarłych.
Ocenia się, iż liczba ludności w tym regionie za czasów panowania Justyniana wynosiła w przybliżeniu pół miliona osób, uważa się również, że w ciągu jednego roku plaga pochłonęła 60 procent tej populacji. Później przeniosła się do Włoch, Francji, Hiszpanii, Szwecji i Niemiec. Istnieją dowody, że w 524 roku mogła zaatakować też tereny obecnej Wielkiej Brytanii i Irlandii.
Choroba objawiała się powiększeniem gruczołów pachwinowych pod pachami i w krtani. Powodowała również wymiotowanie krwią, pojawianie się czarnych bąbli i potworny ból. Niektóre ofiary próbowały popełniać samobójstwo, niektórzy popadali w śpiączkę, z której nigdy się nie budzili. I chociaż może to brzmieć dziwnie, to — jak pisze Prokopiusz — „ci, którzy zapadali w śpiączkę, zapominali o wszystkim, co było im znane i zdawali się pozostawać w stałym uśpieniu. A gdy ktoś się o nich zatroszczył, potrafili jeść, nawet się nie budząc...".
Gwałtowny, zmasowany napór śmierci zniszczył handel, przerwał dostawy żywności, zmniejszył też liczebność wojska potrzebnego do obrony imperium. Nawet cesarz Justynian nie był odporny. Zaraził się, lecz cudem przeżył.
Pomór spustoszył Konstantynopol i tak osłabił cesarza Justyniana, że nie był w stanie już odbudować imperium, którym władał. W ciągu jednego roku choroba przenoszona przez niemal niewidoczne pchły dokonała tego, czego nie dokonały całe armie wojowników: doprowadziła Cesarstwo Rzymskie do upadku i zapoczątkowała wieki ciemne.
18
Trzęsienie ziemi w Antiochii (Syria)
Antiochia, Syria
20 maja 526 Ponad 250 000 ofiar
Za wyjątkiem ziemi na polach ogień ogarnął w mieście wszystko, tak jak gdyby sam Bóg kazał mu spalić wszystko, co żyje.
Pozostała przy życiu ofiara trzęsienia ziemi w Antiochii'
Taka widać była wola Boga, że żyję ja i moje dziecko — tak myślała młoda ciężarna dziewczyna o imieniu Diana, strząsając biały pył z twarzy i starając się oddychać powoli.
Gdy ziemia się zatrzęsła, Diana była w kuchni. Dom wokół niej zawalił się, ona zaś jakimś cudem uratowała się, wpadając do małego zagłębienia powstałego po tym, jak spadająca ściana oparła się o jakiś głaz. Później dowiedziała się, że pod stertami kamieni i gruzu zginęła cała jej rodzina.
Diana była w dziewiątym miesiącu ciąży i akuszerki twierdziły, że dziecko może urodzić się w każdej chwili. Teraz, zakopana żywcem, czuła, jak serce bije jej w piersi, a dziecko kopie w brzuchu. Jama, w której tkwiła, była na tyle długa, że mogła w niej leżeć, była jednak zbyt niska, by wstać czy chociaż uklęknąć. Dianie to jednak nie przeszkadzało. Lepiej czuła się, leżąc.
Gdy zaczęła się modlić do Boga, by zachował przy życiu ją i jej dziecko, nagle poczuła wilgoć na nogach i podbrzuszu. Gdy leżała w ciemnościach, całkiem sama, odeszły z niej wody.
Jej pierwszą reakcją była panika, po chwili jednak uspokoiła się i spróbowała normalnie oddychać. Zaczęły się. bóle, o jakich opowiadały starsze kobiety. Były to rozdzierające, potworne skurcze, które sprawiały wrażenie, jakby cała macica raz po raz zaciskała się niczym pięść — każdy z nich powodował ból przypominający cięcie ostrza brzytwy po całym brzuchu i w pachwinach.
Przez następne dziewięć godzin Diana cierpiała katusze bólów porodowych — bez łyka wody, którym mogłaby zwilżyć piekące usta. Leżała na wznak z uniesionymi kolanami i rozwartymi nogami, ściskając w każdej ręce mały kamień i waląc nimi w twardą podłogę jaskini przy każdym
68
ataku bólu. Gdy pojawiła się główka dziecka, ból stał się tak rozdzierający, iż pomyślała, że umiera — wciąż jednak parła, oddychała i waliła kamieniami, aż wreszcie noworodek — dziewczynka — wysunął się z macicy na piach u jej stóp.
Podniosła Marię do góry — trzęsienie ziemi nastąpiło podczas Dnia Wniebowstąpienia i Diana z miejsca ochrzciła swą córkę imieniem Błogosławionej Matki Maryi i wytarła tak, jak tylko mogła najlepiej. Zębami przegryzła pępowinę i uniosła dziecko do piersi. Najpierw ścisnęła sutek i odrobiną płynu, który wyciekł, obmyła twarz dziecka z kurzu. Potem nakarmiła Marię i spróbowała pohamować skurcze porodowe.
Ta historia o życiu zrodzonym wśród śmierci zakończyła się szczęśliwie. Kilka dni po narodzinach Marii, matka i córka zostały znalezione. Żyły dalej i przeszły do legendy.
Trzęsienie ziemi w Antiochii, które zasypało Dianę, zabiło 250 tysięcy ludzi, ponad połowę całej ludności miasta.
Antiochia była kwitnącym ośrodkiem religijnym i kulturalnym starożytnego świata, trzecią składową triumwiratu miast obok Aleksandrii w Egipcie i Rzymu we Włoszech. Były tam kościoły, bazary, teatry, łaźnie publiczne, wspaniałe pomniki i piękne esplanady. Chrześcijaństwo trafiło do Syrii wraz z apostołem Pawłem około 38 roku i rozkwitło właśnie w Antiochii. W 327 roku Konstantyn Wielki zbudował tu Wielką Świątynię, poświęcając ją „Harmonii Boskiej Mocy, która jednoczy Wszechświat, Kościół i Cesarstwo".
Trzęsienie ziemi o mocy 7 (lub więcej) w skali Richtera nastąpiło wczesnym rankiem około godziny szóstej. Zniszczenia były natychmiastowe i wręcz apokaliptyczne. Podczas trzęsienia zawalił się niemal każdy budynek w Antiochii, grzebiąc w sumie około 250 tysięcy osób. Po pierwszym wstrząsie nastąpiła cisza i spokój, chwilę potem nadszedł wstrząs wtórny, który dokończył dzieła zniszczenia. Niemal od razu wybuchły pożary, paląc żywcem tych wszystkich, którzy byli zasypani pod gruzami.
Podczas trzęsienia ziemi Wielka Świątynia cudem ocalała. Wielu tych, którzy przeżyli, dostrzegło w tym znak, iż Bóg pokonał złowrogą moc, która sprowadziła nieszczęście na Antiochię. Jednakże to poczucie spokoju i ulgi nie trwało długo. Dwa dni po trzęsieniu Wielka Świątynia stanęła w płomieniach i spłonęła.
Ocaleni byli pozbawieni dachu nad głową, wielu postanowiło opuścić miasto. Zebrali resztki dobytku wydobytego z gruzów i ruszyli w świat.
Wiele największych naturalnych katastrof w historii łączy pewne wspólne zjawisko — po masowej tragedii pojawiają się bezwzględni rabusie.
69
Antiochia nie była tu wyjątkiem. Bandy złodziei napadały uchodźców, bezkarnie okradając ich i zabijając. Rabusie myszkowali też w ruinach miasta, wyciągając spod kamieni wszystko, co miało jakąś wartość, nie przejmując się umierającymi i rannymi.
Gdy opadł kurz, okazało się, że tysiące ocalałych antiochczyków nie ma gdzie mieszkać. Postanowili nie opuszczać miasta, nie poddać się i odbudować je w przekonaniu, że trzęsienie ziemi nie powinno pozbawiać ich nadziei na przyszłość. Pracowali dwa lata. Postawiono domy, usunięto kamienie i gruz, zaplanowano i rozpoczęto budowę kościołów.
Jednakże los (i uwarunkowania geologiczne w Syrii) miał inne plany wobec mieszkańców. Dwa lata po niszczącym trzęsieniu ziemi z 526 roku miasto nawiedził kolejny wstrząs. Nie był aż tak duży jak poprzedni, niemniej zburzył wszystkie nowe budynki i zabił 5 tysięcy ludzi.
I tak oto historia pożegnała się z Antiochia.
1 Stuart F1 e x n e r, A Pessimist's Guide to History, s. 33.
19 Trzęsienie ziemi w Gansu
Prowincja Gansu, Chiny
16 grudzień 1920 200 000 ofiar
Jest czymś gorzkim i upokarzającym patrzeć, jak dzieła, które kosztowały ludzi tyle czasu i pracy, walą się w ciągu jednej minuty; jak niemal w jednej chwili znika współczucie dla mieszkańców, a jego miejsce zajmuje fascynacja tym, że w jednej chwili dzieje się coś, co zwykle trwa przez wieki.
Karol Darwin, marzec, 1835
Naturalne kataklizmy potrafią wzbudzać w ich uczestnikach i obserwatorach nieoczekiwaną grozę — uczucie, które zwykle nie bywa reakcją na katastrofy spowodowane przez człowieka (za wyjątkiem tragedii na wielką skalę).
Może to sprawić gigantyczny wybuch zrównujący z ziemią miasto, na przykład taki, jaki miał miejsce w zatoce miasta Teksas w 1947 roku. Takie wydarzenia jak katastrofa samolotu czy pociągu lub pożar miasta wywołują zwykle otępienie.
Z drugiej strony naprawdę gigantyczne katastrofy potrafią oszołomić zwykłego śmiertelnika swą potęgą. Niezwykłość tego, co się dzieje w ich trakcie — trzęsienia ziemi, tsunami, tornada — często wykracza daleko poza to, co człowiek jest w stanie znieść.
Nikt nie spodziewa się, że ziemia otworzy się i pochłonie ludzi wraz z domostwami, tak jakby to były dziecięce zabawki. Nie spodziewamy się, że wody zatoki cofną się o kilometr ód lądu, ukazując zdumionym oczom morskie dno. Jest to coś tak przeciwnego naturalnemu porządkowi rzeczy, że zdaje się być czymś nadprzyrodzonym, wprawiającym oszołomionych obserwatorów w stan zupełnego osłupienia.
Trzęsienie ziemi w Chinach w 1920 roku, które zrównało z ziemią prowincję Gansu, było jedną z tych naturalnych katastrof, o której mówi się jako o czymś niemożliwym. Podczas wstrząsu o sile 8,6 w skali Richtera obszar o szerokości 450 i długości 160 kilometrów zamienił się w to, co czasami określano nazwą „litego oceanu". Grunt unosił się
71
i opadał falami niczym woda, góry gwałtownie rozsypywały się i rozpadały, pozostawiając tych, którzy przeżyli w przekonaniu, iż ziemia chodzi, że przez prowincję Gansu bezkarnie przetaczają się bezlitosne kamienne giganty. 16 grudnia 1920 roku to dzień znany w Chinach jako shan tso-liao — „ten, w którym ruszyły góry".
Rankiem 16 grudnia pierwszym zwiastunem trzęsienia był ogłuszający grzmot z głębin ziemi. Podziemne dudnienie brzmiało tak, jak gdyby kamienne olbrzymy krzyczały do ludzi na powierzchni: „Uwaga!". Po owym alarmującym odgłosie nadeszły gwałtowne wichury, które przewalały się przez cały region niczym nagły lądowy huragan. Nie był to jednak huragan, lecz coś znacznie gorszego.
Wiatr wywołał potężne oślepiające burze piaskowe, które zredukowały widoczność do zera, obsypując ludzi piaskiem i kamieniami. Na domiar złego ta noc w prowincji Gansu była wyjątkowo zimna.
Wreszcie ziemię rozdarło trzęsienie, które zatrzęsło górami i spowodowało przerażające przemieszczenia gruntu, przetaczając głazy i ogromne kamienne płyty, niszcząc i burząc w ciągu kilku sekund całe wioski. Obsunięcia gruntu tworzyły stosy głazów i drzew, a gdy ziemia przestała się trząść, oszołomieni ocalali ludzie musieli rozpaczliwie usuwać te zwały, by zapobiec groźbie powodzi, która zalałaby nielicznych pozostałych przy życiu.
Magazyn „National Geographic" opisał jeden z niezwykłych skutków trzęsienia w Gansu:
Swen Family Gap, miasteczko o kilku tysiącach dusz, położone jest na skraju doliny. W wyniku zapadnięcia się domów i zasypania piwnic zginęła jedna dziesiąta mieszkańców. Kolejna jedna dziesiąta uratowała się cudem, gdy dwa wielkie zwały ziemi oderwane od rozpadającego się wzgórza zatrzymały się i zawisły nad miasteczkiem. Wystarczyłaby jeszcze chwila wstrząsów, a opadłyby w dół. Trzecia lawina, staczając się po wzgórzach po przeciwnej stronie doliny i po jej dnie, wzniosła sama nowy pagórek na tyle blisko miasteczka, że przesłoniła ścianę gór. W obydwu przypadkach obsuwająca się ziemia najpierw przesypywała się swobodnie — gruda po grudzie, ziarnko po ziarnku — po czym runęła niczym woda, tworząc wiry, zakola i kłębowisko, jakie stworzyć potrafi tylko rwący potok'.
72
W 1556 roku olbrzymie trzęsienie ziemi nawiedziło w Chinach prowincje Shenshi. W owym czasie wielu chińskich wieśniaków mieszkało w jaskiniach wydrążonych w górach lessowych — czyli z miękkiej glinki. Te nietrwałe domy, tworzące coś na kształt plastra miodu, podczas wstrząsów szybko się zawaliły (patrz rozdział 14). W 1920 roku chińscy chłopi nadal wydłubywali swe domy w lessowych górach i — podobnie jak w roku 1556 — wzgórza również zawaliły się, grzebiąc żywcem setki tysięcy ludzi.
Po trzęsieniu w 1920 roku liczbę ofiar oceniono w przybliżeniu na 180 tysięcy. Dodatkowe 20 tysięcy ludzi zamarzło podczas zimy. Stwierdzono, że wielu z nich wcale nie musiało umrzeć, że zamarzli dlatego, że nie chcieli zbudować nowych siedzib. Dlaczego? Z powodu lęku i szoku wywołanego tą niemieszczącą się w głowie katastrofą. Wielu ocalałych tak strasznie bało się nowych drgań i wstrząsów, że spędziło zimę na zewnątrz — a to dokończyło dzieła rozpoczętego przez trzęsienie ziemi.
Obawy ocalałych były po części uzasadnione, jako że trzęsienia ziemi ponownie nawiedzały prowincję Gansu, chociaż nie podczas zimy 1920 roku, która nadeszła po wstrząsach o sile 8,6 w skali Richtera. Duże trzęsienie ziemi miało miejsce w roku 1927, kiedy to zginęło 100 tysięcy osób, potem znów w grudniu 1932 roku, kiedy liczba ofiar wyniosła 70 tysięcy. W okresie dwunastu lat w jednym tylko geograficznym regionie Chin zginęło 370 tysięcy ludzi.
1 Jay Robert Nash, Darkest Hours, s. 303.
W 1556 roku olbrzymie trzęsienie ziemi nawiedziło w Chinach prowincje Shenshi. W owym czasie wielu chińskich wieśniaków mieszkało w jaskiniach wydrążonych w górach lessowych — czyli z miękkiej glinki. Te nietrwałe domy, tworzące coś na kształt plastra miodu, podczas wstrząsów szybko się zawaliły (patrz rozdział 14). W 1920 roku chińscy chłopi nadal wydłubywali swe domy w lessowych górach i — podobnie jak w roku 1556 — wzgórza również zawaliły się, grzebiąc żywcem setki tysięcy ludzi.
Po trzęsieniu w 1920 roku liczbę ofiar oceniono w przybliżeniu na 180 tysięcy. Dodatkowe 20 tysięcy ludzi zamarzło podczas zimy. Stwierdzono, że wielu z nich wcale nie musiało umrzeć, że zamarzli dlatego, że nie chcieli zbudować nowych siedzib. Dlaczego? Z powodu lęku i szoku wywołanego tą niemieszczącą się w głowie katastrofą. Wielu ocalałych tak strasznie bało się nowych drgań i wstrząsów, że spędziło zimę na zewnątrz — a to dokończyło dzieła rozpoczętego przez trzęsienie ziemi.
Obawy ocalałych były po części uzasadnione, jako że trzęsienia ziemi ponownie nawiedzały prowincję Gansu, chociaż nie podczas zimy 1920 roku, która nadeszła po wstrząsach o sile 8,6 w skali Richtera. Duże trzęsienie ziemi miało miejsce w roku 1927, kiedy to zginęło 100 tysięcy osób, potem znów w grudniu 1932 roku, kiedy liczba ofiar wyniosła 70 tysięcy. W okresie dwunastu lat w jednym tylko geograficznym regionie Chin zginęło 370 tysięcy ludzi.
1 Jay Robert Nash, Darkest Hours, s. 303.
20 Trzęsienie ziemi w Mesynie na Sycylii
Mesyna, Sycylia
28 grudnia 1908 160 000 ofiar1
Wszyscy spaliśmy u mnie w domu, gdy nagle obudził nas okropny wstrząs, który zrzucił nas. z łóżek. Zaczęłam wykrzykiwać, że to trzęsienie ziemi i wołałam, by każdy ratował się, jak może... Wreszcie udało mi się wraz z bratem i siostrą wydostać na ulicę, szybko jednak ich zgubiłam w szalonym zamęcie pędzących przerażonych ludzi, którzy napierali zewsząd, wydając okrzyki bólu i trwogi. W tym strasznym pędzie ciągle spadały na nas kominy i dachówki. Śmierć czaiła się na każdym kroku.
Kobieta ocalała w trzęsieniu ziemi w Mesynie2
Nierzeczywiste sceny z Sycylii
Pijani więźniowie włóczyli się po ulicach, obcinając palce zmarłym. Sępy wyjadały trupom oczy. Ludzie, którzy przeżyli, włamywali się do ocalałych domów w poszukiwaniu jedzenia. Jedni mordowali drugich w walkach o znalezione dobra. Jezdnie rozstępowały się i rzygały ogniem, po czym zamykały się z hukiem, pochłaniając tysiące krzyczących ludzi. Morze rozstąpiło się i żeglarze mogli dostrzec dno oceanu, zanim jeszcze ich łodzie wpadały w otchłań. Budowle waliły się niczym domki z kart. Oszalały ojciec pobiegł z powrotem w stronę zniszczonego domu i wdrapał się na trzecie piętro, szukając swego nowo narodzonego synka. Ten jednak zniknął, a jego łóżeczko było pełne ryb. Do namiotu jakiegoś włoskiego handlarza, który właśnie przyjechał do Mesyny, wpadła goła kobieta i kazała sobie dać parę butów. Uwięzione ofiary przed śmiercią same ogryzały sobie ręce do kości. Szczęśliwcy, którym udało się uciec ze swych domów, pędzili ulicami, podczas gdy z góry spadały na nich ciała żywych, umarłych, a także skaczący samobójcy. Śmiertelnie przerażone szczury, psy i świnie atakowały wszystko co żywe. Goła rodzina siedziała pod parasolem na rumowisku, które przed chwilą było jej domem. Król Wiktor Emanuel godzinami sam przeszukiwał ruiny w poszukiwaniu ocalałych ludzi. Rosyjscy marynarze wyłapywali rabusiów i zabijali ich
74
grupami po dwanaście osób. Pewien stary człowiek tańczył na brzegu, trzymając w ramionach martwe ciało dziecka. Podrygujące ręce i nogi wystawały spod gruzów, machając na oślep w błaganiu o pomoc. W nocy pogrzebano stosy martwych ciał. Z całego miasteczka zostały tylko cegły, z których je budowano.
A przy tym wszystkim nietknięty pozostał Jezus Chrystus. Przedstawiająca go mozaika na sklepieniu katedry nie spadła ani nie rozpadła się, choć zapadł się cały budynek wokół niej.
Pierwsze drgania nastąpiły o godzinie 5.25 rano. Rodziły się gdzieś pod wodami Cieśniny Mesyńskiej, cienkiego pasma wody oddzielającego półwysep włoski od Sycylii. Natychmiast po pierwszym rozbudzającym wstrząsie nastąpiła seria potężnych uderzeń, z których każde trwało około pół minuty. Skumulowanym efektem tych rozdzierających ruchów ziemi było zapadanie się jednego budynku po drugim, tak jakby każdy z nich przeznaczony był do wysadzenia w powietrze i co minutę ktoś naciskał kolejny guzik. Po trzęsieniu nadeszło dwudziestometrowe tsunami poruszające się z prędkością ośmiuset kilometrów na godzinę. Eksplodowały gazociągi, pękały wodociągi, wybuchały pożary, na każdym kroku czaiła się śmierć.
Po włoskiej stronie Cieśniny Mesyńskiej trzęsienie ziemi sięgnęło na północ aż do Consenzy, obejmując Terranovę i Kalabrię jak również niezliczoną ilość wiosek pomiędzy wybrzeżem a Morzem Tyreńskim.
Na samej Sycylii trzęsienie zniszczyło Mesynę i sąsiednie Patti, a także spowodowało niebywałe szkody w jej dalekiej części południowej — w Noto i Vittoria. Poważnie zniszczona została Katania oraz Paterno. (Trzęsienie ziemi wraz z postępującymi za nim powodziami i pożarami nie dotknęło położonego na bezpiecznym, północno-zachodnim skraju wyspy miasta Corleone, które zainspirowało Mario Puzzo do stworzenia postaci w filmie Ojciec chrzestny).
Pierwsza pomoc nadeszła rankiem, kiedy to trzy rosyjskie okręty wojenne wpłynęły do cieśniny i zakotwiczyły koło Mesyny. Sześciuset uzbrojonych marynarzy rosyjskich natychmiast wyruszyło do miasta i po ocenie sytuacji zajęło się przywracaniem porządku oraz pomocą dla ocalałych. Dowódcy okrętów wzięli na siebie odpowiedzialność za miasto i w ciągu godziny zaopiekowali się ponad tysiącem osób, stawiając szpital polowy. Rosjanie zorganizowali grupy poszukiwawcze i ratownicze, a także wyłapywali i zabijali rabusiów. Dwie godziny po przybyciu Rosjan do Mesyny dotarło pięć okrętów brytyjskich. Brytyjscy żołnierze również zajęli się organizowaniem kuchni i szpitali oraz wsparli Rosjan w poszukiwaniu ludzi uwięzionych pod gruzami.
75
Do floty rosyjskiej i brytyjskiej nie przyłączyły się okręty USA. Amerykanie wciąż byli obrażeni za to, że rok wcześniej antyamerykański gubernator Kingston na Jamajce po trzęsieniu ziemi odmówił przyjęcia ich pomocy. Oficjalna polityka USA przewidywała więc interwencję tylko wtedy, gdy pojawi się taka prośba. Po katastrofie w Mesynie zadecydowano, iż amerykańskie statki przybędą na ratunek Sycylii, pod warunkiem że osobiście poprosi o to król Wiktor Emanuel. Co prawda z miejsca wsparto Sycylię milionami dolarów, niemniej okręty USA pozostały na otwartym morzu.
1 Do dziś brakuje zgody co do liczby osób, które zginęły w tym straszliwym trzęsieniu ziemi oraz w wyniku tsunami i pożarów na Sycylii. W ośmiu źródłach (dane w książkach i na stronach internetowych są rozbieżne) podawane są następujące liczby: 70 000, 83 000, 85 000, 100 000, 120 000, 150 000, 160 000, 250 000 i 300 000. Trzy inne źródła podają liczbę 160 000 ofiar i tę właśnie wartość przyjęliśmy, uznając, że jest chyba najbliższa prawdzie (mimo że jest to przypuszczenie), choć wydaje się zbyt niska. Jeśli chodzi o tę katastrofę, to najdokładniejszy jest chyba historyk Charles Morris, który w swej książce Morris' Story of the Great Earthąuake of 1908 z 1909 roku napisał: „Nigdy nie poznamy dokładnej liczby ofiar".
2 „New York Times", 30 grudnia 1908 r.
21 Wielkie trzęsienie ziemi w Kanto
Tokio i Jokohama, Japonia
1-3 września 1923 156 000 ofiar1
-
W chwili gdy dotarła wiadomość o wielkim trzęsieniu ziemi, które dotknęło ludność Japonii, pragnę wyrazić w imieniu własnym i narodu amerykańskiego wyrazy płynącej z serca sympatii, a także przekazać Waszej Wysokości moje szczere pragnienie udzielenia Jego straszliwie cierpiącemu narodowi wszelkiego możliwego wsparcia.
Prezydent Calvin Coolidge, telegram wysłany do cesarza Japonii Yoshihito po trzęsieniu ziemi w Kanto
Jeśli osobowość jest nieprzerwanym pasmem udanych zachowań, to było w nim coś wspaniałego, jakieś wyczulone uwrażliwienie na obietnice życia, jakieś podobieństwo do owej maszyny rejestrującej trzęsienia ziemi odległe o dziesięć tysięcy mil.
F. Scott Fitzgerald, Wielki Gatsby2
Tysiące przerażonych Japończyków kłębiły się w wodach zatoki Jokohama, starając się za wszelką cenę utrzymywać głowy nad powierzchnią. Ich ukochane miasto płonęło, a dziesiątki tysięcy jego mieszkańców już zginęło — bądź to przygniecionych i pogrzebanych w gruzach, bądź spopielonych w gigantycznych pożarach, które wybuchły zaraz po tym, jak ziemia zaczęła wywracać się na nice. (To, co stało się z ziemią, najlepiej opisuje właśnie słowo „przenicować". Donoszono o ogromnych obszarach, które siła trzęsienia dosłownie odwróciła na drugą stronę).
Większość uciekających przed trzęsieniem czuła się najbezpieczniej w wodzie. Wiedzieli, że co jak co, lecz ogień nie pali się w wodzie.
Przy nabrzeżu Jokohamy stał budynek Standard Oil i gigantyczne zbiorniki ropy. Każdego dnia przypływały tu tankowce z dostawami dla Jokohamy i Tokio, miast, których życie niemal całkowicie zależało od importu ropy zaspokajającego ich zapotrzebowanie na energię.
Szalejące pożary, osnuwające Jokohamę całunem płomieni, zbliżały się coraz bardziej do budynku Standard Oil, aż wreszcie zbiorniki pełne ropy gwałtownie wybuchły. Sto tysięcy ton palącego się paliwa runęło
77
do zatoki, zalewając bezradnych ludzi tkwiących w tym dotychczas bezpiecznym schronieniu.
Ropa oblepiła ich ciała i spopieliła je lub spalała tak, że woleli utonąć, niż przeżywać niekończącą się agonię w płomieniach, których nie były w stanie ugasić żadne ilości wody.
Wielkie trzęsienie ziemi, nazwane imieniem japońskiej równiny Kanto rozciągającej się między Jokohamą a Tokio, nastąpiło dokładnie minutę przed południem pierwszego września 1923 roku. Jego siłę oceniono na 7,9-8,3 w skali Richtera, czyli równą wybuchowi bomby atomowej o mocy jednej megatony.
Przez następne trzy dni w rejonie miało miejsce ponad 1700 wstrząsów, a Cesarski Uniwersytet w Tokio zarejestrował 237 takich, które były odczuwalne przez mieszkańców Tokio i Jokohamy oraz przez ludność na terenach położonych między tymi dwoma miastami.
Wstrząs pierwotny zniszczył do cna 75 procent budynków w Tokio. W Jokohamie podobny los spotkał ponad 20 procent budowli. Po wstrząsie wybuchły pożary — ogromne burze płomieni i tornada ognia. Japończykom mogło się zdawać, że oto rozwarły się wrota samego Hadesu. Niektórzy ludzie próbowali gasić ogień, który wywoływał również wichury potrafiące unieść ludzkie ciała nad ziemią, spopielić je i miotać nimi tak, jakby to były zwykłe kartki papieru. Ponad trzydzieści tysięcy osób zebrało się w parku po stronie rzeki Sumida w nadziei, że ogień nie dosięgnie ich na otwartej przestrzeni, gdzie nie było budynków, które mogłyby płonąć i gdzie w pobliżu płynęła rzeka.
Niestety, źle ocenili moc demona ognia — pożoga zaatakowała również i ich, zabijając wszystkich w jednej, straszliwej, szybko rozprzestrzeniającej się nawałnicy płomieni. Gdy ogień wygasł, na miejscu pozostały gigantyczne tlące się zwały spalonych ludzi. Było ich tak wielu, że wszyscy umarli na stojąco.
W Tokio i Jokohamie pożary szalały przez ponad dwa dni, niszcząc wodociągi, sieć elektryczną i zapasy żywności.
Do czasu ugaszenia ognia i ustania drgań rannych zostało 200 tysięcy ludzi, zaś 500 tysięcy bez dachu nad głową. Uległo zniszczeniu 80 tysięcy domów. Zginęło najprawdopodobniej 200 tysięcy osób.
To, iż straty materialne były tak ogromne, związane było po części z tym, że domy w Tokio i Jokohamie budowane były z lekkiego i kruchego drewna. Niewiele z nich miało fundamenty z cementu czy cegły, ściany zaś zwykle były ozdabiane łatwopalnymi zasłonami. Ponadto rodziny japońskie lubiły używać do gotowania małych, ustawionych na stojakach kociołków opalanych węglem drzewnym. Gdy ziemia rozhuśtała się na
78
dobre (a trzęsienie nastąpiło w porze lunchu), tysiące tych rozpalonych kociołków pospadało, wzniecając płomienie, które ogarnęły łatwopalne meble i zasłony. Wszystko to było znakomitą pożywką dla ognia.
Ogrom trwałych zmian geologicznych, jakie nastąpiły w wyniku wielkiego trzęsienia Kanto, zapiera dech. Pośrodku zatoki Sagami (epicentrum) dno morskie obniżyło się pod wpływem wstrząsów o 90-180 metrów. Jednakże, o dziwo, na północnym skraju zatoki dno morza podniosło się o 225 metrów.
Japonia doświadczyła ponownie wielkiego niszczącego trzęsienia ziemi w 1995 roku, kiedy to wstrząsy o sile 7,2 w skali Richtera nawiedziły Kobe, a wielkość szkód przekroczyła 131 miliardów dolarów (patrz rozdział 41).
1 Jak to często bywa w przypadku ogromnych katastrof, liczby te są dyskusyjne. Niektóre źródła podają 140 000 ofiar, według innych było ich 143 000, jeszcze inne podają cyfrę 200 000.
2 Uważa się, że w tym miejscu Fitzgerald odwołuje się do trzęsienia ziemi Kanto.
22 Wybuch wulkanu Tambora i rok bez słońca
Sumbawa, Indonezja, potem cały świat
5 kwietnia 1815-wiosna 1817
150 000 ofiar Miliardy strat w uprawach oraz inne szkody
Trzy odrębne słupy ognia wznosiły się na niebotyczną wysokość, cała zaś powierzchnia góry szybko pokryła się rozżarzoną lawą rozlewającą się na ogromnej powierzchni. W promieniu wielu kilometrów spadały kamienie, wśród których takie wielkości głowy. Ich fragmenty, rozproszone w powietrzu, wywołały zapadnięcie zupełnych ciemności... popioły pokryły ziemię i dachy całunem grubym na kilka centymetrów, a wyrzucane były w takiej ilości, że na Jawie oddalonej o pięćset kilometrów w środku dnia zapadły całkowite ciemności.
Sir Stamford Raffles, gubernator Jawy '
Około ósmej rano zaczął padać śnieg. Trwało to mniej więcej do
drugiej po południu. Wierzchołki wszystkich gór okryła śnieżna czapa.
Najohydniejsza i najdziwniejsza pogoda, jaką kiedykolwiek widziano.
Bennington, Vermont, farmer Beniamin Harwood,
zapis w dzienniku z początku czerwca 1816 roku2
Nuklearna zima
Gdy w powietrze uniosą się pociski nuklearne i gdy wydarzy się to, co niewyobrażalne, ludzkość będzie musiała poradzić sobie nie tylko ze śmiercią i zniszczeniem spowodowanym przez bomby atomowe. Według opinii wielu znanych naukowców, w tym Carla Sagana, będziemy również musieli stawić czoło nuklearnej zimie.
Wybuchy atomowe mogą wywołać temperatury od trzech tysięcy do czterech tysięcy stopni Celsjusza. W takich temperaturach płonie niemal wszystko co żywe, jeśli jednak spłonie to co organiczne (drzewa, ludzie), wówczas powstały dym, choć gęsty i niezdrowy dla oddychających, zapewne nie będzie toksyczny. Jednakże jeśli spłoną materiały takie jak plastik, szkło, chemikalia czy syntetyki, wówczas powstałe gazy obecne we wszędobylskim dymie mogą okazać się śmiertelnie groźne.
80
Nuklearna zima — ciemności nad całym światem i ochłodzenie atmosfery — nastąpi wtedy, gdy dym z jednej lub kilku eksplozji atomowych zablokuje dostęp światła słonecznego do powierzchni ziemi, powodując drastycznie obniżenie temperatury, wymarcie upraw w skali światowej, a także wywoła kaprysy pogody, takie jak letnie burze śnieżne i gęste, zanieczyszczone mgły.
Nuklearna zima może też zniszczyć niezliczone formy życia. Jeśli szacuje się, że wojna między USA i Rosją lub Chinami spowodowałaby natychmiastową śmierć jednego miliarda ludzi, to nuklearna zima, która nastąpiłaby po niej, zabiłaby następny miliard.
W 1816 roku przedsmak tego przeżyły północno-wschodnie stany USA, choć oczywiście na nieskończenie mniejszą skalę. Wystąpiło wtedy coś na podobieństwo nuklearnej zimy. Nowa Anglia oraz wybrzeża Atlantyku doświadczyły roku bez lata.
Skąd wziął się śnieg w czerwcu w Connecticut?
Czemu w New Hampshire w czerwcu panował mróz?
Odpowiedzi na to szukać należy w tym, że rok wcześniej na indonezyjskiej wyspie Sumbawa wybuchł wulkan Tambora, a do atmosfery przedostały się największe w historii ilości popiołów wulkanicznych. Potrzeba było 104 lat, żeby naukowcy powiązali ze sobą te dwa zjawiska. Dokonano tego w 1920 roku, kiedy to ostatecznie wyjaśniono przyczyny owego roku bez lata i na nowo zrozumiano wpływ wybuchów wulkanów na ziemską pogodę.
Tambora
Wszyscy myśleli, że Tambora jest wulkanem wygasłym. A nie był. Piątego kwietnia 1815 roku śpiący Goliat o wysokości czterech tysięcy metrów obudził się i wydał z siebie wiele pomruków słyszalnych w odległości półtora tysiąca kilometrów. Przez pięć dni wulkan wyrzucał z siebie popiół w takich ilościach, że pod jego ciężarem na Sumbawie zawalały się domy. Popiół tak skutecznie nie przepuszczał promieni słonecznych, że mieszkańcy wyspy nie mogli dostrzec własnych rąk nawet kilka centymetrów od twarzy. Dziesiątego kwietnia wybuch wyrzucił w górę gigantyczne słupy ognia, które owijały się wokół siebie i splatały nad jarzącą się górą.
Potem pojawił się gwałtowny wiatr podobny do zjawiska meteorologicznego zwanego burzą ogniową — nad płonącymi lasami tworzyły się tornada (patrz rozdział 92). Wściekły wir niczym odkurzacz porywał w powietrze ludzi, zwierzęta i domy. Wszystko co żywe rozpadało się i płonęło. Martwe przedmioty były rozbijane i rozrywane na tysiące kawałków.
6 — 100 największych...
81
Siła wybuchu była większa, niż mogła ją znieść góra i sama wyspa, na której stała. Po wyrzuceniu ton kamieni, lawy i popiołów wulkan zaczął się kurczyć — z czterech tysięcy metrów zmalał do dwóch tysięcy siedmiuset, a powierzchnia wyspy jak na ironię zaczęła podnosić się centymetr po centymetrze w miarę, jak pokrywał ją popiół. To on właśnie — gdy jego warstwa ostatecznie osiągnęła grubość metra i zasypała wszystkie wody wokół Sumbawy — dokończył egzekucji, jaką na ludności wyspy przeprowadził wulkan. Popiół zniszczył całą roślinność i w konsekwencji nastał głód, który wespół z epidemią cholery spowodował śmierć dodatkowych 80 tysięcy ludzi. Dołączyli oni do 12 tysięcy ofiar, jakie zginęły w wyniku wybuchu.
Rok bez lata
Pewien obserwator wybuchu Tambora zarzekał się, że gdyby rozrzucono popioły wyrzucone przez wulkan, pokryłyby całe terytorium Niemiec. Jednakże w większości nie osiadły one na ziemi, ale pozostały w atmosferze i wraz z prądami powietrza zaczęły rozprzestrzeniać się na całą Ziemię.
Ta olbrzymia chmura cząsteczek spowodowała obniżenie się temperatury na świecie, a w Europie i Nowej Anglii zniszczyła dojrzewające już zasiewy jare.
Temperatura w czerwcu była niższa niż zwykle, co powiększyło szkody poczynione przez trwającą właśnie suszę. Rolnicy zmuszeni byli przeznaczyć to, co zebrali, dla bydła, żeby nie padł im żywy inwentarz. W Szwajcarii głodujący ludzie zjadali błąkające się psy i koty. Farmerzy ze stanu Nowy Jork musieli wygrzebywać dopiero co posadzone ziemniaki, żeby wykarmić rodziny. Niespotykane o tej porze mrozy zniszczyły uprawy zaraz po zakiełkowaniu. Ludzie zaczęli polować na szopy i gołębie, żeby zdobyć pożywienie. Szacuje się, że głód i choroby zabiły 50 tysięcy osób. Dołączyły one do ofiar wybuchu Tambora, aczkolwiek w tamtym czasie nikt nie miał pojęcia, że może istnieć jakiś związek pomiędzy rokiem bez lata a mającym miejsce wcześniej wybuchem wulkanu odległego o tysiące kilometrów.
Ale nawet gdyby wówczas ktoś to odkrył, stoiccy i małomówni dziewiętnastowieczni rolnicy ze stanu Nowy Jork i tak żadną miarą by w to nie uwierzyli.
1 Karen Farrington, Natural Disasters, s. 44.
2 Keith H e i d o m, Eighteen Hundred and Froze to Death, „The Eeather Doctor", na stronie www.islandnet.com/~see/weather/history/!816.htm.
23 Cyklon nad Kalkutą
Kalkuta, Indie
5 września 1864 80 000 ofiarJ
Wielkie czyny naszej krwi i stanu To cienie nieznaczące sprawy; Nic nie uzbroi nas przed losem; Śmierć lodem skuwa królów... W prochu wszyscy się zrównują.
James Shirley, The Contention of Ajax and Ulysses (Spór Ajaksa z Ulissesem), (1659)
Kalkuta, największe miasto Indii i stolica zachodniego Bengalu, założona została w 1690 roku jako stacja handlowa Brytyjskiej Kompanii Wschodnio-indyjskiej i przez wiele stuleci nieodmiennie kojarzyła się z przeludnieniem, nędzą, chorobami i okropnymi warunkami sanitarnymi. Kalkuta była również znana jako dom matki Teresy i główna siedziba jej zakonu. Niechlubną sławą okryła się również z powodu czarnej dziury2, a także jako miejsce największych w historii katastrof naturalnych.
Kalkuta jest metropolią zdumiewających kontrastów. Często pierwszą informacją dla potencjalnych gości, podawaną na stronach internetowych z ofertami dla turystów, jest to, że miasto jest brudne. Wielu ludzi z Zachodu zniechęca to do odwiedzin, jednak eksperci próbują rozwiać obawy na temat Kalkuty, zwanej niekiedy „miastem uciech" i określanej przez rodowitych mieszkańców jako „czarująca" i „fascynująca".
Dzisiaj Kalkuta jest celem wędrówek turystów, pełnym znanych w świecie obiektów takich, jak: meczet Nakhoda (w którym może pomieścić się dziesięć tysięcy wiernych), katedra świętego Pawła, siedziba misjonarek miłości matki Teresy, japońska świątynia Buddy, planetarium Birla, Akademia Sztuk Pięknych, Biblioteka Narodowa, Muzeum Indyjskie, Muzeum Dzieci im. Nehru, Muzeum Żeglugi, Ogród Botaniczny, zoo, stadion Ranji oraz wiele tras wyścigowych, pól golfowych i boisk do gry w polo.
W 1864 roku Kalkuta była zupełnie inna. Kontrolowali ją Brytyjczycy, a biedne i przygnębiające miasto doświadczało licznych katastrof, takich
83
jak cyklon z 5 września 1864 r., który sprowadził jeszcze większą nędzę i nowe problemy. Wielu rodowitych Hindusów mieszkało w chwiejących się chatynkach, podczas gdy koloniści brytyjscy i ich rodziny rezydowali w solidnie zbudowanych, przestronnych domach, w których krzątała się tubylcza służba. Jednakże cyklon, który 5 września nawiedził Kalkutę, nie oszczędził nikogo. Nawałnica była tak potężna, że oprócz tysięcy chat, które uniosła w powietrze niczym klocki z drewna, pozrywała dachy licznych domów zamieszkanych przez Brytyjczyków, a wysokie fale i wiatry o sile tajfunu dodatkowo poważnie uszkodziły same budynki.
Cyklon nadszedł znad Zatoki Bengalskiej, dotarł do Hooghly River i skierował się prosto na Kalkutę i jej pełen ludzi port. Przy nabrzeżu stało około trzystu statków — wszystkie zostały albo zniszczone, albo zatopione wraz z ładunkami i załogami na pokładzie.
To, co ujrzeli mieszkańcy Kalkuty, było wywołanym przez wichry wałem wodnym ponaddwunastometrowej wysokości sunącym na miasto. Za jego sprawą Kalkuta znalazła się pod wodą, w jednej chwili utonęło 50 tysięcy osób. Nie było gdzie uciekać, nie było jak ratować życia czy dobytku. Cyklon szalał z taką mocą, że potrafił wykorzystać geograficzne ukształtowanie Zatoki Bengalskiej do tego, by przybrać na sile i użyć wód zatoki jako śmiertelnej broni zniszczenia. Przetaczał się przez zatokę przez cały dzień, aż wreszcie 5 września o dziesiątej rano, w najgorszym chyba momencie, zaatakował. Była właśnie pora przypływu, co przyczyniło się do tego, że fala morska stała się jeszcze wyższa i miała większy zasięg na lądzie.
Gdy ustał wiatr i morze się wycofało, okazało się, że zniszczenia spowodowane przez nawałnicę to jeszcze nie wszystko. Do strat w ludziach sięgających 50 tysięcy ofiar doszło jeszcze zniszczenie całego systemu wodociągów w mieście. Zbiorniki zostały zanieczyszczone wszelkiego rodzaju śmieciami, w tym ludzkim dobytkiem i ludzkimi szczątkami, a robactwo, które zawsze wabi trupi odór, rozpełzło się i zaczęło szerzyć choroby i śmierć.
W ciągu kilku tygodni 30 tysięcy mieszkańców Kalkuty zmarło z powodu wszelkiego rodzaju chorób wywołanych żyjącymi w wodzie bakteriami, w tym na tyfus i cholerę oraz na inne choroby, jak: zapalenie płuc, zapalenie jelit, grypa, malaria i denga (gorączka tropikalna).
Epidemia cholery wybuchła w 1863 roku w dolnym biegu Gangesu i szybko rozprzestrzeniła się na całe Indie, Chiny, Japonię i Indonezję. Pandemia najbardziej panoszyła się we wschodnich Indiach z powodu warunków sanitarnych po sztormie w 1864 roku. Następstwa nawałnicy sprzyjały jej rozprzestrzenianiu się na wybrzeże Morza Śródziemnego, do
84
północnej Afryki, na Wyspy Karaibskie i na Wschodnie Wybrzeże USA. Choroba opanowała Kalkutę, która znikąd nie mogła oczekiwać pomocy.
Niezależnie od późniejszego rozprzestrzeniania się choroby w całych Indiach i poza nimi cyklon z 1864 roku zaatakował Kalkutę z chirurgiczną precyzją. Z raportów wynika, że 5 października o dziesiątej rano nawałnica przeszła nad samym miastem i zniszczyła je całkowicie, natomiast w tym samym czasie miasto Kontai leżące w pobliżu „punktu zero" pozostało w ogóle nietknięte. Celem była Kalkuta. Na rysunku opublikowanym w 1864 roku w „Illustrated London News" zaraz po sztormie przedstawiono nabrzeże miasta: maszty statków wystawały z wody niczym zapałki, budynki zostały zmiecione z powierzchni ziemi, szczątki zalegały na całych kilometrach wybrzeża.
Zatokę Bengalską jeszcze wiele razy nawiedzały katastrofalne burze. Czasami samo położenie geograficzne może być wyrokiem śmierci.
1 Pięćdziesiąt tysięcy zabił sztorm, krótko potem zamarło dalszych 30 tysięcy osób z powodu ran odniesionych w cyklonie i z chorób wywołanych na skutek zatrucia brudną wodą.
2 Czarna dziura była celą więzienną w brytyjskim forcie Kalkuta w 1756 roku. Tamtego roku miała miejsce bitwa między żołnierzami brytyjskimi i hinduskimi. Oddziały hinduskie wsadziły 146 brytyjskich żołnierzy do czarnej dziury, która miała rozmiary pięć metrów na sześć. Następnego ranka większość Brytyjczyków — 123 mężczyzn —już nie żyła, po prostu się udusili. Jeden z ocalałych J.Z. H o w e 11 tak opisał swe męczarnie w Annual Register z 1758 roku:
Straszny ścisk spowodował uduszenie się wielu ludzi po mojej lewej i prawej stronie. Zaczął unosić się odór żywych i umarłych, który nas ogarnął tak, jakby ktoś na siłę trzymał nasze głowy nad naczyniem z ulatniającymi się oparami amoniaku. Nie sposób było odróżnić odchodów własnych od cudzych. Z powodu naporu ciał nie mogłem trzymać głowy prosto, musiałem co chwilę unosić ją, żeby się nie udusić. Byłem blisko okna...
Rankiem została nas garstka, żałosna resztka ze 146 ludzi. Ci, którzy przeżyli w czarnej dziurze, byli w takim stanie, że należało wątpić, czy dożyją następnego dnia. Żołnierze wywlekali ciała z dziury i wrzucali jak leci do długiego rowu, który potem zasypano ziemią.
24
Trzęsienie ziemi i osunięcie się góry w Peru w 1970 roku
Chimbote, Yungay, Huaras
31 maja 1970
66 794 ofiar
250 milionów dolarów strat
Byliśmy przerażeni trzęsieniem ziemi, a gdy większość z nas modliła
się na ulicach pośród ruin miasta, usłyszeliśmy piekielny grzmot Huayco
dochodzący z Huascaran. Boże miłosierny, ratuj nas. Nie mamy ani
leków, ani jedzenia... Przez całą noc kobiety płakały i modliły się.
Niektórzy mężczyźni przeklinają i wznoszą ku niebu zaciśnięte pięści.
Wiadomość radiowa nadana po osunięciu się góry
przez jednego z ocalałych z trzęsienia ziemi w Peru
31 maja 1970'
Niektórzy przeżyli dlatego, że uciekli w miejsce śmierci.
Dziewięćdziesięciu dwóch mieszkańców Yungay w Peru uciekło na Wzgórze Cmentarne, by ratować się przed straszliwym osunięciem góry. Wszyscy przeżyli. Całe miasto Yungay i wszyscy, którzy się w nim znajdowali — prawie trzy tysiące — zginęli podczas osunięcia się góry, przeżyły tylko owe dziewięćdziesiąt dwie osoby. Po zejściu wielkiej masy kamieni i błota dziewięćdziesięcioro dwoje ocalonych rozejrzało się dokoła i zobaczyło, że wszystko znikło za wyjątkiem figury Jezusa Chrystusa, która z rozpostartymi ramionami stała wysoko nad rumowiskiem. (Zbiegiem okoliczności, w Mesynie na Sycylii, w 1980 roku, gdy opadł popiół po ogromnym trzęsieniu ziemi, które całkowicie zniszczyło miasto, w tym majestatyczną katedrę, ostała się w niej jedynie gigantyczna mozaikowa postać Chrystusa).
Ostatniego dnia maja 1970 roku o godzinie 15.23 Peru nawiedziło trzęsienie ziemi o sile 7,75 w skali Richtera2. Urząd Badań Geologicznych USA oznajmił, że trzęsienie to „było chyba najbardziej niszczycielskie w historii trzęsień na półkuli zachodniej". Jego przyczyną było pęknięcie dna oceanu w zatoce Chimbote (Peru), niewiele ponad pięćdziesiąt kilometrów od wybrzeża.
86
Wstrząs dokonał przerażających zniszczeń w nadmorskich miastach, zwłaszcza w Chimbote, które zostało niemal całkowicie zmiecione z powierzchni ziemi. Ogromne spustoszenia stały się też udziałem miast Casma i Huramey, gdzie również zginęło wielu ludzi. Fale po wstrząsie rozeszły się koncentrycznie na całe północne Peru, na obszarze o promieniu tysiąca kilometrów.
Huras, popularne miasto wypoczynkowe, zostało zmiecione z powierzchni ziemi. Ocalałym brakowała wody i żywności, a ich oszołomioną garstkę ogarnęły kłębiące się chmury pyłu. Kurz utrudniał też działania ratownicze. Lecący nad zniszczonymi terenami piloci helikopterów nie widzieli ziemi, co opóźniało dotarcie na miejsce personelu medycznego i ratowniczego.
Jak to zwykle bywa przy katastrofach na tak wielką skalę, najważniejszą sprawą było usuniecie ogromnej ilości zwłok. Lęk przed zarażeniem się czymś od niepogrzebanych trupów motywował do szybkich działań, które dla pozostałych przy życiu wydawały się niestosowne wobec zmarłych, lecz które były absolutnie konieczne. Zapełniały się ogromne masowe groby, a ciała, często niezidentyfikowane i nieoznakowane, po prostu tam wrzucano, aż do ich wypełnienia. Następnie zasypywano je, rozwiązując tym samym dwa problemy — zapewnienie higieny oraz uporanie się z brakiem trumien i z pojedynczymi pochówkami.
W sumie zginęły 66 794 osoby, ponad 100 tysięcy zostało rannych, w tym wielu ciężko. Bez dachu nad głową zostało 800 tysięcy głodujących ludzi. Po trzęsieniu ziemi zostało pięć tysięcy sierot.
Piekielny grom Huayco
Trzęsienie ziemi nie poprzestało na zniszczeniu miast, pogrzebaniu ludzi i spowodowaniu zawalenia się około 95 procent budynków. Spowodowało ono ogromne osunięcie się ziemi z góry Huascaran — miliard metrów sześciennych błota, kamieni i wody oraz trzydziestometrowej grubości lodowiec. Miasto Yungay zniknęło.
W całym północnym Peru ten ogromny napór błota i wody przerwał tamy, powodując na tamtym obszarze dodatkowe straty. Zatopione zostały całe miasta. W jednym ze źródeł podano, iż osunięcie się ziemi „dokonało dzieła zniszczenia" tego, co „pominęły wstrząsy".
Niektóre skały spadające z Mount Huascaran miały wielkość małych domów, wiele z nich ważyło siedem ton lub więcej. Na zdjęciu wykonanym po katastrofie przez Urząd Badań Geologicznych USA widać taką skałę i stojącego obok człowieka. Przy gigantycznym kamieniu mężczyzna
87
wygląda jak karzełek. Gdy wyobrazimy sobie skałę tej wielkości i o takim ciężarze fruwającą w powietrzu z prędkością rzędu czterystu kilometrów na godzinę, wówczas nie zadziwiają nas doniesienia, w których opisywane są domy pękające na tysiące kawałków w chwili, gdy padały na nie takie pociski. Prawo fizyki powiada, że energia równa jest iloczynowi masy i kwadratu prędkości. Doskonałymi przykładami na jego prawdziwość były siedmiotonowe skały spadające na domy w Peru. Skały, które nie trafiały w domy, pozostawiły po sobie gigantyczne kratery wszędzie tam, gdzie lądowały na ziemi.
Peruwiańczycy przywykli do trzęsień ziemi. Mają z nimi do czynienia średnio co 12-15 lat. Niektóre bywają poważne, na wiele z nich w ogóle nie zwraca się uwagi. Trzęsienie z 31 maja 1970 roku, wraz z osunięciem się ziemi, było tym, czego Peruwiańczycy naprawdę się boją, ale co zdarza się — mają taką nadzieję — raz na tysiąclecie.
1 Stuart Flexner, The Pessimisfs Guide to History, s. 307.
2 Według jednych źródeł 7,5, według innych 7,7 lub 7,8. Niezależnie od ułamka po przecinku faktem jest, iż wartość ta bliska jest mocy 8,0, co najlepiej świadczy o niszczycielskiej sile wstrząsu. Trzęsienie ziemi o sile 7,0 wyzwala energię równą 199 tysięcy ton trotylu (TNT). Skala Richtera oznacza wzrost logarytmiczny o podstawie 10, zatem wartość 8,0 oznacza energię równą 6,3 milionom ton TNT. (Trzęsienie o sile 9,0 to niewyobrażalna moc 99 milionów ton TNT). Siła trzęsienia ziemi w Peru bliższa była wartości 8,0 niż 7,0, a pozostawione zniszczenia są doskonałym świadectwem owych różnic w skali.
25 Trzęsienie ziemi w Armenii
Armenia, ZSRR
7 grudnia 1988
55 000 ofiarx
14,2 miliarda strat
Mam za sobą Czarnobyl, lecz. czegoś takiego nigdy jeszcze nie widziałem. Rozmiary tego są katastrofalne.
Jewgenij I. Szazow, radziecki minister zdrowia2
Skutki naturalnych katastrof, takich jak trzęsienie ziemi w Armenii w 1988 roku, rosną wykładniczo, gdy na dotkniętych nimi obszarach możliwości pomocy są bardzo ograniczone.
Kraje takie jak Armenia mają trudności z podstawowym zapleczem infrastrukturalnym — z edukacją, oczyszczaniem wody, dostawami prądu. Zniszczenia podczas kataklizmu spowodowane głównym wstrząsem mogą cofnąć kraj w rozwoju nie tylko o miesiące, ale o całe lata. Dla przykładu, dziesięć lat po trzęsieniu w 1988 roku w mieście Spitak (Armenia) dziesiątki tysięcy rodzin nadal mieszkają w tymczasowych, slumsopodob-nych domostwach. W większości małych ormiańskich miasteczek ludzie chwalą się zaś, że nowe budynki mają centralne ogrzewanie. Zwróćmy uwagę, że tereny te są tak biedne, że centralne ogrzewanie jest tu czymś, co napawa dumą. W 1992 roku w Erewaniu, cztery lata po trzęsieniu ziemi, ludzie nadal muszą żyć przy zaledwie dwugodzinnych dostawach prądu w ciągu dnia.
Epicentrum trzęsienia o sile 6,9 w skali Richtera znajdowało się w odległości czterdziestu kilometrów od ormiańskiego miasta Leninake. Nastąpiło ono o szczególnie niefortunnej porze — o godzinie 11.41 — kiedy wszystkie fabryki i szkoły były pełne ludzi. Trwało niecałą minutę, a cztery minuty później nastąpił wstrząs wtórny o sile 5,8. Była to najgorsza katastrofa od czasu trzęsienia ziemi w 1976 roku w Tangshan w Chinach, którego siłę oceniono na 7,8 i które zabiło 655 tysięcy ludzi (patrz rozdział 15).
W promieniu pięćdziesięciu kilometrów od epicentrum zawaliły się wszystkie budynki dwupiętrowe, przygniatając lub grzebiąc żywcem
89
25 Trzęsienie ziemi w Armenii
Armenia, ZSRR
7 grudnia 1988
55 000 ofiar1
14,2 miliarda strat
Mam za sobą Czarnobyl, lecz czegoś takiego nigdy jeszcze nie widziałem. Rozmiary tego są katastrofalne.
Jewgenij I. Szazow, radziecki minister zdrowia2
Skutki naturalnych katastrof, takich jak trzęsienie ziemi w Armenii w 1988 roku, rosną wykładniczo, gdy na dotkniętych nimi obszarach możliwości pomocy są bardzo ograniczone.
Kraje takie jak Armenia mają trudności z podstawowym zapleczem infrastrukturalnym — z edukacją, oczyszczaniem wody, dostawami prądu. Zniszczenia podczas kataklizmu spowodowane głównym wstrząsem mogą cofnąć kraj w rozwoju nie tylko o miesiące, ale o całe lata. Dla przykładu, dziesięć lat po trzęsieniu w 1988 roku w mieście Spitak (Armenia) dziesiątki tysięcy rodzin nadal mieszkają w tymczasowych, slumsopodob-nych domostwach. W większości małych ormiańskich miasteczek ludzie chwalą się zaś, że nowe budynki mają centralne ogrzewanie. Zwróćmy uwagę, że tereny te są tak biedne, że centralne ogrzewanie jest tu czymś, co napawa dumą. W 1992 roku w Erewaniu, cztery lata po trzęsieniu ziemi, ludzie nadal muszą żyć przy zaledwie dwugodzinnych dostawach prądu w ciągu dnia.
Epicentrum trzęsienia o sile 6,9 w skali Richtera znajdowało się w odległości czterdziestu kilometrów od ormiańskiego miasta Leninake. Nastąpiło ono o szczególnie niefortunnej porze — o godzinie 11.41 — kiedy wszystkie fabryki i szkoły były pełne ludzi. Trwało niecałą minutę, a cztery minuty później nastąpił wstrząs wtórny o sile 5,8. Była to najgorsza katastrofa od czasu trzęsienia ziemi w 1976 roku w Tangshan w Chinach, którego siłę oceniono na 7,8 i które zabiło 655 tysięcy ludzi (patrz rozdział 15).
W promieniu pięćdziesięciu kilometrów od epicentrum zawaliły się wszystkie budynki dwupiętrowe, przygniatając lub grzebiąc żywcem
89
każdego, kto był w środku. Większość ludzi przysypanych tonami cementu, drewna i szkła zmarła pod gruzami.
Rany odniosło 15 tysięcy ludzi, ale liczba ta się zwiększyła o tysiące osób, ponieważ w szpitalach, które przyjęły rannych nie było dla nich wystarczającej ilości antybiotyków. To również w sposób dramatyczny ilustruje różnice w życiu i śmierci pomiędzy krajami uboższymi i rozwiniętymi.
Gdy w USA ma miejsce jakaś poważna katastrofa, sięga się po wszystkie rezerwy państwa, od agencji federalnych (FEMA) po stanowe, udostępniając je tak szybko, jak to tylko możliwe. Prace przy odbudowie rozpoczynają się natychmiast, większość leków w miarę potrzeb sprowadza się drogą lotniczą z całego kraju, a do poszkodowanych zewsząd płynie pomoc pieniężna od osób prywatnych. Nie ma możliwości, by na terenie objętym trzęsieniem ziemi jeszcze po dziesięciu latach znaleźć można było pozostałości szkód po katastrofie, co jest powszechnym zjawiskiem w krajach biednych, o przestarzałej infrastrukturze i niezdolności do rozpoczęcia procesu odrodzenia bez pomocy z zewnątrz.
W 1988 roku Narodowy Urząd ds. Oceanów i Atmosfery (NOAA) tak opisał przyczynę ogromnych zniszczeń w Armenii:
Na rozmiar katastrofy wpływ miało wiele czynników, w tym mróz, pora dnia, rodzaj podłoża oraz niewłaściwa konstrukcja budynków. Ogromna ilość środków pomocy medycznej została zniszczona, zginęło 80 procent personelu medycznego. Podczas wstrząsów w przypadku ogromnej liczby budynków nie sprawdziły się zarówno wadliwe plany budowlane, jak i techniki konstrukcyjne, co spowodowało ich zawalenie się. Nie przetrwało też wiele nowo zbudowanych budynków wielopiętrowych. Do zawalenia się domów przyczynił się również stan podłoża. Duża ilość ofiar może być po części przypisana temu, w jaki sposób stawiano budynki. Gdy metrowe, cementowe płyty fundamentów zapadały się, tworząc zwarte rumowisko, pozostało w nim niewiele wolnej przestrzeni, w której mogliby przetrwać uwięzieni ludzie. Ilość ocalałych spośród uwięzionych w gruzach budynków wielopiętrowych była trzy i pół razy większa wśród ludzi z parteru niż wśród ludzi z wyższych pięter. Ilość ofiar powiększyło jeszcze zapadnięcie się dużej ilości mieszkań z górnych pięter zamieszkanych przez wielu mieszkańców3.
90
Gdy nastąpiło trzęsienie ziemi w Armenii, prezydent Rosji Michaił Gorbaczow przebywał w USA. Przerwał swą wizytę i natychmiast powrócił do kraju.
Trzęsienie ziemi w Armenii nastąpiło w czasach pierestrojki, co dosłownie oznacza budowanie nowego ładu. Pierestrojka w oczywisty sposób była w Rosji nową polityką otwarcia i gotowości do przyjęcia pomocy od krajów całego świata. Gorbaczow hołubił i popierał te nowe zasady, w tym restrukturyzację rosyjskiej biurokracji i gospodarki. W przeszłości sowieckie rządy w ogóle zaprzeczały temu, że trzęsienia ziemi wyrządzają jakieś szkody, a jeśli już do nich doszło, to wspaniały rząd zajmował się nimi i ludzie byli szczęśliwi, że mają władzę tak skutecznie radzącą sobie z sytuacją.
W nowej epoce radzieckie rozgłośnie bez przerwy opisywały skutki wstrząsów i z wdzięcznością witały każdą pomoc organizacji i ludzi przybywających do Armenii, żeby najpierw ratować, odgruzowywać, a potem budować. Nie było ważne, z jakiego kraju pochodzili. Była to polityka jawności, przy której nie dało się zaprzeczyć czy ukryć istnienia straszliwej biedy w tamtym regionie i niezdolności sowieckiego rządu do podejmowania niezbędnych działań.
Napływała pomoc, rosło miasteczko namiotowe, uruchomiono pomoc medyczną, niemniej 500 tysięcy osób pozostawało bez dachu nad głową i całe miasta wyglądały jak jedno wielkie rumowisko. Po wielu latach od tego historycznego trzęsienia ziemi Armenia nadal ma problemy z odbudową.
1 Oficjalnie liczba ofiar wyniosła 28 854 osoby, jednak z nieoficjalnych danych podających wiele ofiar nieuwzględnianych przez władze śmierć poniosło 33 tysiące ludzi. Biorąc pod uwagę rozmiary zniszczeń i nieodpowiadające prawdzie raporty lokalne podające liczbę osób zaginionych, nie tylko możliwe, lecz wręcz konieczne wydaje się przyjęcie większej liczy ofiar. W grudniu 1988 roku, w notatce na temat trzęsień ziemi sporządzonej dla władz sowieckich, Patrick Stanton z Brytyjskiej Obrony Cywilnej pisał: „Ale prawdziwe liczby nigdy chyba nie będą znane, a pytania z tym związane są bardzo starannie pomijane".
2 Według rosyjskiej gazety „Izwiestia" tuż po trzęsieniu ziemi. Patrz również rozdział 36 poświęcony katastrofie nuklearnej w Czarnobylu w 1986 roku. Informacje podane przez ministra zdrowia.
3 www.ngdc.noaa.gov/cgi-bin/seg/m2h?seg/haz_volume2.men+Earthquake+Damage, +Armenian+SSR,12/1988_help.
26 Trzęsienie ziemi w Lizbonie
Lizbona, Portugalia
Dzień Wszystkich Świętych, 1 listopada 1755 50 000-100 000 ofiar1
Ledwie stanęli w mieście, płacząc nad śmiercią dobroczyńcy, poczuli, że ziemia drży im pod stopami; morze się bałwani w porcie, krusząc okręty stojące na kotwicy. Kłęby ognia i dymu napełniają ulice i rynki; domy walą się, dachy osuwają się na fundamenty, a fundamenty rozsypują się w gruz: trzydzieści tysięcy mieszkańców wszelkiego wieku i płci znajduje śmierć pod ruinami... Po trzęsieniu ziemi, które zniszczyło trzy czwarte Lizbony, mędrcy owej krainy nie znaleźli skuteczniejszego środka przeciwko całkowitej ruinie, jak dać ludowi piękne auto-da-fe. Spalenie kilku ludzi uroczyście na wolnym ogniu jest niezawodnym sekretem przeciwko trzęsieniu ziemi.
Wolter, Kandyd
(tl. Tadeusz Boy-Żeleński; Wrocław, Siedmiogród, 1992, s. 33-34)
Dzień Wszystkich Świętych to dzień, w którym rzymscy katolicy oddają cześć wszystkim patronom w niebie, dziękując im za ich wstawiennictwo i obiecując, że uczynią wszystko, by wieść życie święte na wzór Wszechmogącego Jezusa Chrystusa.
W dniu Wszystkich Świętych 1755 roku wszystkie kościoły w katolickiej Lizbonie w Portugalii przepełnione były wiernymi uczestniczącymi w porannej mszy.
A oto historia, która mogła mieć miejsce w jednej ze skazanych na zagładę katedr.
Ksiądz w olśniewających szatach, uroczyści ministranci i nowicjat pogrążeni są w modlitwie.
Około 9.30 rano ksiądz rozpoczyna Modlitwę żywych:
Memento, Domine, famulorum famularumąue tuarum... vel qui tibi offerunt hoc sacrificium laudis, pro redemp-tione animarum suarum, pro spe salutis et incolumitatis...
(Wejrzyj, Panie, na twe sługi, kobiety i mężczyzn... które ofiarują Ci tę świętą modlitwę za zbawienie duszy, w nadziei na ratunek i bezpieczeństwo...)
92
W miarę, jak po wspaniałej katedrze odbija się echem ostatnie słowo incolumitatis (bezpieczeństwo), daje się słyszeć dźwięk grzmotu, po którym natychmiast zaczynają się gwałtowne drgania ziemi. Wnętrze katedry chybocze się z jednej strony na drugą. Figury spadają z cokołów. Gigantyczny krucyfiks wiszący nad ołtarzem spada na księdza, zabijając go na miejscu. Cudowne witraże rozpadają się, bo pęka okalający je marmur.
W ciągu kilku sekund wysokie sklepienie katedry zapada się, pociągając za sobą ogromne marmurowe filary, które z kolei przygniatają wiernych tonami kamieni.
Trzęsienie ziemi w dzień Wszystkich Świętych było jednym z największych trzęsień, jakie nawiedziło Europę — jego siłę oszacowano na 8,6 w skali Richtera.
Jego zasięg był zdumiewający. W Hiszpanii przewracały się domy, drgania ziemi odczuwano w Szkocji i Szwecji, z Zatoki Fińskiej na Finlandię uderzyły fale osiemnastometrowej wysokości, w Fezie i Meknes na terytorium Maroka zginęło 10 000 ludzi, a w Devonshire w Anglii rozstąpiła się ziemia. Można stwierdzić bez przesady, że wstrząsy odnotowano na ponad jednej trzeciej kontynentu europejskiego i w części Afryki.
Jednakże Lizbona miała o wiele większe problemy niż samo tylko katastrofalne trzęsienie ziemi o sile 8,6. Po trzech ogromnych falach wstrząsów w mieście wody zatoki cofnęły się prawie kilometr, ukazując oczom osłupiałych ocalałych ludzi morskie dno. Nastąpiło to kilka minut po tym, jak przeszło gigantyczne, dwudziestometrowe tsunami, które zniszczyło niemal wszystkie pozostałe jeszcze budowle w mieście i pochłonęło tysiące ludzi, którym udało się wydostać.
Na tym holocaust się nie zakończył. Po trzęsieniu ziemi i falach nadszedł ogień. Płonące świece ze zrównanych z ziemią kościołów oraz paleniska kuchenne w zburzonych domach roznieciły w całej Lizbonie pożary, które szalejąc przez trzy dni, dopełniły dzieła zniszczenia.
Według szacunków zrujnowanych zostało około 90 procent budowli w mieście. Pod koniec trzeciego dnia spustoszeń z dwudziestu tysięcy domów osiemnaście tysięcy zamieniło się w rumowiska.
Jednakże samo wyliczanie nie uświadamia strat, jakich nie uwzględniono w ocenach liczby ofiar oraz zniszczonych domów. Lizbona była bowiem ośrodkiem kultury europejskiej. W mieście było wiele bibliotek, muzeów, galerii obrazów i zbiorów bezcennych dzieł sztuki, dokumentów i starodruków — książek wydanych przed 1501 r. i innych, często w jednym egzemplarzu.
93
Panuje opinia, że w płomieniach, które strawiły miasto spłonęło ponad dwieście obrazów takich mistrzów, jak: Tycjan, Rubens i Correggio. Liczbę straconych rzadkich ksiąg ocenia się na 100 tysięcy2, jeśli nie więcej. Zaginął szesnastowieczny rękopis cesarza rzymskiego Karola V, podobnie jak mapy odręcznie sporządzone przez portugalskich podróżników. Spłonęły do cna dwa budynki zakonu dominikanów wypełnione iluminowanymi ozdobnymi manuskryptami.
Najście trzech żywiołów — trzęsienia ziemi, wody i ognia — było tak niebywałe (wręcz starotestamentowe), że nie trzeba było długo czekać na to, by księża uznali, iż Lizbonę dosięgnął gniew Boży za to, że była miastem pełnym grzeszników. By na przyszłość zapobiec katastrofie na taką skalę, postanowiono, że przywódcy Kościoła i członkowie panującego domu zajmą się ich usuwaniem. Zaraz po ustaniu szalejących żywiołów rozpoczęło się masowe wieszanie i ścinanie głów. (Były to zresztą czasy inkwizycji). Jako że musiały być jakieś powody cierpień, winni byli na pewno grzesznicy.
Jednakże w końcu górę wziął zdrowy rozsądek — tego samego roku naukowcy, tacy jak angielski fizyk John Mitchell, rozpoczęli badania nad trzęsieniami ziemi jako zjawiskami naturalnymi.
Lizbonę odbudowano. Zajęło to dziesięć lat, a nowe miasto otrzymało szersze ulice. Zniknęły też slumsy.
Przez stulecia Lizbonę nawiedzały setki trzęsień ziemi, lecz katastrofa z 1755 roku była najgorsza w całej wielowiekowej historii miasta.
1 Tak jak w przypadku wielu dawnych katastrof nikt nie przejmował się dokładnym liczeniem ofiar. Źródła z epoki podają liczby w przedziale od 50 do 100 tysięcy osób przy ogólnej liczbie 275 tysiącach mieszkańców. Niektóre źródła twierdzą, że z pewnością było to 50 000, inne że 60 000, jeszcze inne operują przedziałami liczb. Dzisiaj nawet studenci nie popełniliby tak dużych błędów przy szacowaniu liczby ofiar trzęsienia ziemi.
2 W zniszczonym pałacu królewskim przepadło co najmniej 70 000 ksiąg. Dalsze 18 000 przepadło pod gruzami pałacu markiza Louricala (Jay Robert Nash, Darkest Hours, s. 336, 338).
27 Trzęsienie ziemi w Erzincan
Prowincje Erzincan, Sivas, Samsun, Turcja
27 grudnia 1939 50 000 ofiar
Sławetne trzęsienie ziemi w Erzincan w dniu 26 grudnia 1939 roku wywołało wiele skutków — pęknięcia i osunięcia ziemi, mikrowstrząsy
0 skali do 11 stopni, tsunami na Morzu Czarnym, jak również ogromne zniszczenia i wiele ofiar ludzkich (ponad 30-40 tysięcy). Istnieje wiele dokładnych opisów z tamtych czasów (głównie prasowych) na temat anomalii pogodowych w obszarze epicentrum — skrajnie niskie temperatury, obfite opady śniegu, mroźne wiatry, silne burze. Wszystkie te zjawiska utrudniały akcję ratunkową. W kolejnych dniach, na południu
1 południowym wschodzie, spadły ulewne deszcze, powodując podtopie-nia i wylewy błotne w południowych, południowo-wschodnich i połu-dniowo-zachodnich regionach Turcji. Za sprawą tych niesprzyjających zjawisk meteorologicznych zginęło dodatkowo kilka tysięcy ludzi, wielu zostało rannych, zniszczone zostały domostwa i pola uprawne.
Bójko Rangelow i Arnd Bernaerts z bułgarskiego Instytutu Geofizyki. Informacja podana podczas II Bałkańskiego Kongresu i Wystawy Geofizyki
Erzincan nie jest już miastem, lecz wielkim cmentarzem
Jeden z ocalałych z trzęsienia ziemi w Erzincan
29 grudnia 1939 roku do Erzincan przyjechał prezydent Turcji Ismet Inonu, by ocenić szkody poczynione przed dwoma dniami przez trzęsienie ziemi.
Zaraz potem na miejscu pojawił się Czerwony Półksiężyc (turecki Czerwony Krzyż) oraz ogromny kontyngent wojsk tureckich. Prezydent ocenił szkody, serce ścisnęło mu się w piersi na widok strat w ludziach i dokonanych zniszczeń. Inonu służył w wojsku, był kiedyś ministrem obrony i działał na linii frontu, lecz to, co oglądał na polu walki, było niczym w porównaniu z tym, co teraz zobaczył. Przyroda powodowała większe zniszczenia niż moździerze i bomby — tak myślał, spoglądając na szczątki tego, co niedawno było kwitnącym miastem.
Wtem w stronę Inonu zaczęła biec jakaś starsza kobieta w czarnej zakurzonej sukni. Żołnierze ruszyli, by ją zatrzymać, lecz prezydent pozwolił jej podejść. Zdyszana kobieta płakała. Chwyciła go za rękę
95
i przycisnęła ją do policzka. „Bafikan! Bafikan!" — krzyczała. „Benim aile ol git! Nicin? Nicin?" („Prezydencie! Prezydencie! Moja rodzina zginęła! Dlaczego? Dlaczego?").
Prezydent ujął głowę kobiety i pocałował, chcąc ją jakoś pocieszyć. Gdy tak stał pośród ruin, trzymając w ramionach łkającą kobietę, ze straszliwych zgliszcz tureckiego miasta Erzincan wciąż unosił się kurz. Cała rodzina kobiety zginęła w chwili, gdy dach jej domu zapadł się pod ciężarem skał i piachu, które mąż i synowie nasypali na dach jako osłonę izolacyjną przed srogą turecką zimą. Udało jej się uciec, ponieważ jej łóżko stało najbliżej drzwi. Reszta rodziny nie miała już takiej szansy.
27 grudnia 1939 roku, dwa dni po Bożym Narodzeniu, wczesnym rankiem przez trzy godziny łącznie siedem trzęsień ziemi nawiedziło północną i wschodnią Turcję, w tym wybrzeże Morza Czarnego, burząc miasta i zabijając dziesiątki tysięcy ludzi.
Pierwszy wstrząs miał miejsce o godzinie 2.00 nad ranem, potem, do godziny piątej, wystąpiło sześć następnych. Po trzęsieniach przyszła zamieć śnieżna, sprowadzając na przerażonych ocalałych ludzi dalsze nieszczęścia.
Erzincan zanikło wraz z 25 tysiącami jego mieszkańców za wyjątkiem jednego budynku i jednej grupy ludzi. Zachowało się więzienie, a zamknięci w nim mordercy przeżyli. Więźniowie uciekli jeden po drugim, lecz —jakby chcąc zaświadczyć, iż człowiek jest z natury dobry — żaden z nich nie ulotnił się z miejsca zdarzeń. Przeciwnie, wszyscy pracowali przy wydobyciu około tysiąca osób z gruzów, a także przy wznoszeniu szałasów i rozpalaniu ognisk chroniących przed śniegiem. Bronili też rannych przed watahami błąkających się psów.
Oceniono, iż epicentrum trzęsienia ziemi w Erzincan znajdowało się około trzydzieści kilometrów pod powierzchnią ziemi. Wstrząsy o sile 8 stopni w skali Richtera całkowicie zniszczyły osiemdziesiąt miast i miasteczek. Było to — jak do dzisiaj — najgorsze trzęsienie ziemi w Turcji.
Co ciekawe, w ciągu dwudziestu czterech godzin po trzęsieniu w Erzincan wstrząsy zarejestrowano na całym świecie, w tym w Nikaragui, Salwadorze, Hondurasie, w Afryce Południowej, w Rzymie, a nawet na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Wysokie budowle w Los Angeles zachwiały się, lecz wstrząsy były ledwo odczuwalne. Niektórzy eksperci byli przekonani, iż niebywała siła trzęsienia w Turcji wywołała całą serię wstrząsów. Teorię tę odrzuciła większość sejsmologów, z których najbardziej znanym był William Lynch z Uniwersytetu w Fordham
Katastrofy sejsmiczne Turcji nie skończyły się na trzęsieniu ziemi z 1939 roku. Duże trzęsienie nawiedziło Izmit w 1999 roku, zabijając co najmniej 18 tysięcy ludzi i powodując szkody oceniane na 40 miliardów dolarów (patrz rozdział 31).
28 Trzęsienie i osunięcie ziemi w Iranie
Prowincje Zanjan i Gilan, połnocno-zachodni Iran
21 czerwca 1990 50 000 ofiar1
Moje mieszkanie zgniotła skała ogromna jak dom. Jeden z ocalałych z trzęsienia ziemi w mieście Rudbar
Niekiedy bywa tak, że straszliwe wydarzenia niwelują różnice kulturowe i polityczne (przynajmniej na jakiś czas) i wyzwalają spontaniczne zachowania humanitarne wobec ludzi uważanych dotąd za wrogów.
Jednym z takich zdarzeń zmieniających ludzkie postępowanie było trzęsienie ziemi o sile 1,3—7,12 stopnia w północno-zachodnim Iranie. Nie ma chyba lepszego dowodu niż to, że prezydent USA George W. Bush, który niedawno zerwał wszelkie stosunki dyplomatyczne i handlowe z tym krajem, zaproponował wszelką pomoc, jaką Ameryka mogłaby zaoferować i przesłał kondolencje na ręce irańskiego prezydenta Hashemi Rafsandżaniego.
Było to najgorsze trzęsienie ziemi, jakie kiedykolwiek nawiedziło rejon Morza Kaspijskiego — ilość ofiar i zniszczenia były wręcz niebywałe. Nastąpiło o 12.30 w nocy czasu lokalnego, a siła wstrząsów wtórnych w ciągu następnych czterech dni dochodziła do 6,5 stopnia. Epicentrum trzęsienia znajdowało się na Morzu Kaspijskim.
Całkowitemu zniszczeniu uległy miasta Rudbar, Manjil Lushan oraz 700 wiosek, a przynajmniej 300 innych wsi poniosło poważne szkody. W samych tylko prowincjach Gilan i Zanjan oceniono je na 7 milionów dolarów, 100 tysięcy domów z suszonej gliny uległo poważnym uszkodzeniom lub całkowicie się rozpadło. Zginęło 50 tysięcy ludzi, 60 tysięcy zostało poważnie rannych, a połowa ludności straciła dach nad głową.
Narodowe Centrum Danych Geofizycznych USA oszacowało te straty i ustaliło, że przyczyną większości zniszczeń były następujące czynniki:
— Materiały konstrukcyjne: użycie łamliwych materiałów budowlanych, cegieł, pni, glinki, drewnianych belek, a także materiałów nowoczesnych, lecz niewłaściwie zastosowanych do tradycyjnych budowli.
7 — 100 największych...
97
— Techniki budowlane i wykonawstwo: stosowanie niewzmocnionych zapraw murarskich i lekkich ścian, wadliwych złącz ram stalowych, brak złącz stalowych wzmocnień kratowych, stosowanie ciężkich zapraw bez należytego wzmocnienia podłóg, stropów i dachów.
— Niewłaściwe zaprojektowanie: w niektórych nowoczesnych budowlach zaniechano symetrii dawnych konstrukcji tradycyjnych. W projektach nie zastosowano rozwiązań przeciwwstrząsowych. Przepisy budowlane były niespójne lub w ogóle ich nie przestrzegano.
— Zawilgocenie i osuwanie się gruntu: szczególnie widoczne było to na terenach nabrzeżnych Morza Kaspijskiego. Ciśnienie powstałe podczas trzęsienia ziemi wypychało krople wody przez piasek. Grunt stopniowo tracił spójność i zachowywał się jak materiał płynny. Bez należytego wzmocnienia budowle tonęły lub były wsysane przez wilgotne podłoże. Nieutwardzone grunty mogły również wzmacniać drgania sejsmiczne.
— Najczęściej głównym czynnikiem powodującym rozpadanie się budynków było stosowanie ścian niewzmacnianych zaprawą3.
Znane są liczne przykłady bohaterstwa i wzruszającej ofiarności, jakie miały miejsce podczas owego trzęsienia ziemi. Patrick Stanton z Brytyjskiej Obrony Cywilnej opowiadał o pewnym ogarniętym żalem starym człowieku, który stał przed tym, co wcześniej było jego domem. Starzec powiedział brytyjskim ratownikom, że jego żona trzykrotnie wchodziła do domu, żeby ratować ludzi, a gdy weszła tam po raz czwarty, dom zawalił się na nią i ją zabił. Człowiek ten cierpiał niewymownie — brytyjski oddział pocieszał go, mówiąc, że kobieta umarła jak bohater i że jej śmierć nie poszła na marne4.
Pewna kobieta z Hir, której udało się przez trzy dni przetrwać pod gruzami swego domu, została w końcu uratowana, lecz zmarła w chwili, gdy położono ją na ziemi przed zniszczonym domem.
Zespoły ratownicze z Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Japonii w ciągu kilku godzin dotarły na zniszczone tereny, natychmiast zaczęły ustalać zakres potrzebnej pomocy i podjęły współpracę z grupami Czerwonego Krzyża. Ale niekiedy sprawy nie szły tak gładko, jak powinny. Stanton przekazał informacje o czymś, co w jego przekonaniu powinno być przestrogą przed dezorganizacją takich działań w przyszłości:
W obozie międzynarodowym popełniono wiele tych samych błędów co zawsze (za wyjątkiem grup medycznych) — zbyt dużo sprzętu, za dużo personelu, za
98
dużo powiewających flag, za dużo mediów, za dużo bezczynnie gapiących się dokoła ludzi. Jedynie Francuzi i Hiszpanie wykazali się inicjatywą organizacyjną5.
Północno-zachodni Irak leży na uskoku geologicznym, który przejmuje energię z dwóch przeciwstawnych płyt tektonicznych — arabskiej i eur-azjatyckiej — co wywołuje częste i zwykle bardzo katastrofalne trzęsienia ziemi.
Nie ma możliwości zapobieżenia tym katastrofom. Jednakże to, co można robić, to lepiej budować (zastrzeżenia podane w wyżej przytaczanym raporcie USGS) i lepiej przygotowywać się do tego co nieuniknione. Może to być jednak niewykonalne, zważywszy na izolację Iranu w wynik czynników natury politycznej i wojskowej.
Jak zwykle, gdy rządy wojują, cierpią na tym niewinni ludzie.
1 Liczba ta może być niezbyt dokładna. W doniesieniu z miejsca zdarzeń Patrick Stanton z Brytyjskiej Obrony Cywilnej mówi o „braku dokumentacji osób zaginionych, ofiar śmiertelnych i ocalałych". Dodaje, że „w żadnym momencie i z żadnego źródła nie możemy uzyskać pewnej informacji o tym, ilu ludzi zginęło, ilu jest rannych, ilu zaginionych, a ilu przeżyło. Ci, z którymi rozmawialiśmy, nie mieli pojęcia, jak wiele osób zmarło na ich własnych ulicach". Mówi także, że „ocalali ludzie nie potrafią udzielić odpowiedzi na pytania, ile osób zmarło lub ile jest rannych" — sugerując w efekcie, że podawana liczba ofiar może być niedokładna (Assessment of the lranian Earthąuake). Ponadto wielu zmarłych od razu grzebano w masowych grobach, by zapobiec rozprzestrzenianiu się chorób. To również zaważyło na dokładności szacunków liczby ofiar.
2 Uniwersytet w Teheranie ocenił siłę trzęsienia ziemi na 7,3 stopnia; USGS ocenił je na 7,7 stopnia.
3 www.ngdc.noaa.gov.
4 Patrick Stanton, Assessment of the lranian Earthąuake.
5 Md.
29 Wybuch góry Pelee
Martynika
8 maja 1902 40 000 ofiar
Na ulicach Saint Pierre zbierały się pierwsze grupy ratunkowe. Nie spodziewano się odnaleźć ocalonych, pierwsze doniesienia od powracających też nie byty zachęcające.
Sprawdziły się wszystkie wcześniejsze opowieści o katastrofie spowodowanej przez górę Pelee. Miasto było całkowicie zniszczone. Nie ostał się ani jeden budynek. Spustoszenia były porażające.
Stosy ciał w pobliżu miejsca, gdzie stała katedra, były niemym dowodem prób dotarcia do świątyni i znalezienia schronienia w tej wielkiej i otoczonej szacunkiem budowli. Mężczyźni i kobiety, ogarnięci paniką na widok kataklizmu, zrozpaczeni zmierzali do katedry i najwyraźniej padli przed dotarciem do jej drzwi.
„New York Herald", poniedziałek, 12 maja 1902
Mała Izabela wiedziała, że jej mama czegoś się boi. Izabela zawsze to wyczuwała.
Pięcioletnia dziewczynka siedziała w kucki na podwórku i rysowała patykiem kółka na piasku. W ciągu ostatnich kilku dni słyszała, jak dorośli rozmawiali o Smoku. Tata mówił, że Smok wcale nie śpi. Mama chciała wyjechać gdzieś daleko. Izabela nie chciała odjeżdżać. Lubiła swój dom, i swój pokój, i swoich przyjaciół, i swoją szkołę. Ale bała się Smoka. Czy Smok mógłby ich wszystkich zjeść? Gdy tak rysowała wielkie kółko wokół nóg, sama stojąc w środku, nagle usłyszała hałas głośniejszy niż cokolwiek, co dotąd słyszała. Spojrzała w stronę góry, a tam niebo wybuchło ogniem. Z domu wybiegła do niej mama. „Chodź, Izabela!" — krzyczała. „Smok się budzi!". Dokładnie w chwili, gdy mama wyciągnęła rękę, żeby złapać Izabelę za maleńkie ramię, ogromna ściana ognia runęła z góry na ich rodzinne miasto. Izabela, tkwiąca nieruchomo w samym środku wyrysowanego na piasku koła, oraz jej mama natychmiast zamieniły się w popiół. Na szczęście umarły, zanim jeszcze miały czas zdać sobie sprawę, że płoną żywcem. Po chwili fale ognia ogarnęły ich dom, nie pozostawiając nic prócz popękanych
100
betonowych fundamentów. Ostatnią myślą, jaka przemknęła przez głowę Izabeli, było; „czy teraz wyjedziemy?".
W czwartek 8 maja 1902 roku góra Pelee potrzebowała trzech minut, by całkowicie zrównać z ziemią miasto Saint Pierre na francuskiej wyspie Martynice w Indiach Zachodnich.
Po kilku tygodniach zatruwania mieszkańców najgorszymi siarkowymi wyziewami, jakie tylko można sobie wyobrazić, od dawna uśpiona góra Pelee wybuchła o 7.49 rano. O godzinie 7.52 z Saint Pierre i jego 28 tysięcy mieszkańców — za wyjątkiem dwóch — nie zostało dosłownie nic. Na znalezionym w szpitalu wojskowym zegarze czas stanął osiem minut przed ósmą. Teren, który przed chwilą był miastem, palił się jeszcze przez pięć godzin. Oprócz zniszczenia miasta wulkan zniszczył 18 statków w porcie — ich załogi i ładunek spopielił huragan ognia.
Jedną z dwóch osób, które przeżyły wybuch góry Pelee, był dwudziestopięcioletni August Ciparis — więzień skazany na karę śmierci, którego egzekucja miała odbyć się następnego dnia. Ciparisa zamknięto w celi o grubych ścianach, wąskim okienku i ciężkich drzwiach. Cela była tak mała i miała tak niski sufit, że można było do niej wejść tylko na czworakach. Pobyt w niej uratował Ciparisowi życie. Był mocno poparzony i tkwił tam przysypany grubą warstwą gruzu przez trzy dni, zanim odnaleźli go ratownicy. Odwieziono go do szpitala na Martynice, a po wyleczeniu wyrok śmierci darowano. Później jeździł w Ringling Bros z cyrkiem Barnuma i Baileya, pokazując się w replice swej celi więziennej jako ocalały z Pelee.
Ogromna liczba ofiar wybuchu góry Pelee była w dużej części skutkiem zaniedbań biurokratów, uspokajających tekstów w lokalnej gazecie oraz tego, że mieszkańcy Saint Pierre i okolic nie traktowali zbyt serio licznych znaków ostrzegawczych wysyłanych przez sam wulkan.
Lokalny gubernator, który zajmował się głównie własną reelekcją, zarządził blokadę wielu dróg dojazdowych, nie chcąc, by zaniepokojeni obywatele wyjeżdżali przed głosowaniem 10 maja. Miejscowa gazeta wyśmiewała w swych redakcyjnych wstępniakach niepokojące wieści o wulkanie. (Wydawca gazety zginął w wybuchu). Mieszkańcy, mimo że nosili na twarzach wilgotne chusteczki zapobiegające wdychaniu oparów siarki i widzieli trupy martwych koni padłych w wyniku wdychania toksycznych gazów z Pelee, zajmowali się swymi codziennymi sprawami bez najmniejszych obaw.
W poniedziałek 5 maja 1902 roku, na trzy dni przed głównym wybuchem Pelee, wulkan wylał z siebie rzekę gotującej się lawy, która zeszła
101
aż do jego podstawy. Ten strumień śmierci zalał uprawy trzciny cukrowej, zabił 100 robotników i posuwał się dalej kaskadą po zboczach góry. Pierwsze zniszczenia spowodowały, że niektórzy mieszkańcy próbowali uciekać z Saint Pierre. Nie nastąpił jednak żaden masowy exodus z miasta.
Wreszcie w czwartek całe zbocze góry eksplodowało, wywołując burzę ogniową o temperaturze czterystu dwudziestu stopni Celsjusza, która przemieszczała się z prędkością około dwóch kilometrów na minutę w stronę pobliskiego Saint Pierre. W ciągu trzech minut wszystko w mieście stanęło w płomieniach. Nie było czasu, by uciec.
Pomocnik księgowego na stojącym w porcie amerykańskim statku Roraina opisał obrazowo wybuch wulkanu jako huragan ognia. Gorące gazy zabiły wielu ludzi, inni zmarli dopiero w chwili, gdy ich płyny ustrojowe zagotowały się, a ciała dosłownie eksplodowały.
Martynika odbudowała Saint Pierre, a góra Pelee nadal nad nim góruje jako wspomnienie 1902 roku i przerażające ostrzeżenie przed tym, co znów może się wydarzyć.
30 Wybuch Krakatau
Wyspa Krakatau, cieśnina Sunda, Indonezja
26-27 sierpnia 1883 36 417 ofiar
Nagle zobaczyliśmy gigantyczną falą o niebotycznej wysokości sunącą ze znaczną prędkością od wybrzeża. Załoga natychmiast wzięła się do roboty i po rutynowej krzątaninie postawiła żagle, by stawić czoło niezwykłemu niebezpieczeństwu. Statek miał dość czasu, by ustawić się czołem do fali. Po chwili, pełni niepokoju, zostaliśmy uniesieni do góry z zawrotną prędkością. Statek wykonał wspaniały skok i zaraz po tym poczuliśmy, jak zapadamy się w otchłań.
N. van Sandick, inżynier pokładowy statku Loudon, który przeżył tsunami na Krakatau
Jak głośny był wulkaniczny wybuch na Karakatu, o którym mówi się, że był to najgłośniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszano w historii? Gdyby w Los Angeles w Kalifornii miał miejsce wybuch o tej samej sile co na Krakatau, zostałby usłyszany w New Heaven w Connecticut.
Inne katastrofy naturalne pochłaniały większe ilości ofiar niż wybuch Krakatau, niemniej erupcja z końca sierpnia 1883 roku na tej indonezyjskiej wyspie wulkanicznej była wielkim pokazem niewiarygodnych zjawisk geofizycznych. W gruncie rzeczy ogrom mocy uwolnionej przez Krakatau dramatycznie obrazuje to, jak kolosalne są siły natury w porównaniu z niewielkimi możliwościami człowieka. Cóż, potrafilibyśmy bez wątpienia zniszczyć planetę przy użyciu całej broni atomowej krajów, które ją posiadają. Żadną miarą jednak nie jesteśmy w stanie wyzwolić choćby w przybliżeniu takiej mocy, jaką miał w sobie wybuch wulkanu Krakatau.
Krakatau tkwi w cieśninie Sunda pomiędzy indonezyjskimi wyspami Jawą i Sumatrą. Wysepka była niezamieszkana, choć jej wulkan często gościł licznych odwiedzających.
Pierwszy odnotowany wybuch na Krakatau miał miejsce w 1680 roku. Później, przez następne ponad dwieście lat, wulkan zachowywał się spokojnie, aż do chwili, gdy w maju 1883 roku rozpoczął się cykl jego aktywności. Żyjący w pobliżu mieszkańcy Jawy i Sumatry nie dostrzegali
103
niczego alarmującego. Niektórzy ludzie nawet odwiedzali wyspę i wdrapywali się na szczyt wulkanu, żeby zajrzeć do otwartego krateru. Nikogo nie ewakuowano, ludzie żyli jak dawniej.
Minęło lato. Aż wreszcie 26 sierpnia 1883 roku w południe doszło do szeregu silnych wybuchów. Usłyszeli je ludzie w okolicy, a popiół i pumeks zaczął spadać na domy i na statki w cieśninie Sunda. Trwało to dwadzieścia cztery godziny. Na koniec nastąpiły cztery ogromne wybuchy, najsilniejszy z nich miał miejsce około 10 rano i dosłownie wstrząsnął całym światem. Obudził nawet mieszkańców odległej o blisko cztery tysiące kilometrów południowej Australii.
Powstała na Krakatau fala uderzeniowa okrążyła Ziemię siedmiokrotnie z przybliżoną prędkością tysiąca dwustu kilometrów na godzinę — trzy razy w jedną stronę i cztery razy w przeciwną. Chmura popiołów z Krakatau uniosła się do atmosfery na wysokość aż osiemdziesięciu kilometrów, a pył wulkaniczny okrążył Ziemię kilka razy, osiadając niemal wszędzie. Był on tak gęsty, że w cieśninie Sunda przez dwa dni panowały zupełne ciemności.
Erupcja Krakatau spowodowała również pojawienie się na wyspie w ciągu jednej godziny siedemnastu małych wulkanów, a łączna ilość ciepła wyemitowanego przy tych eksplozjach podniosła temperaturę otaczającego wyspę oceanu o piętnaście stopni. Ponadto wody wokół Jawy i Sumatry w promieniu wielu kilometrów pokryła warstwa pumeksu o grubości trzech metrów. Wybuch wywołał także tsunami — falę pływową — która zdemolowała większość budynków, a której skutki odczuto aż na przylądku Horn w Ameryce Południowej.
Fale pływowe 30-40-metrowej wysokości zalały niemal 300 nadbrzeżnych wsi i portów, i zabiły ponad 36 tysięcy ludzi, zatapiając ich lub miażdżąc w gruzach ich własnych domów. Bardzo niewiele ofiar zginęło poprzez spalenie przez lawę czy w wyniku działania fal uderzeniowych. Głównym zabójcą było tsunami z Krakatau, tak wielkie, że skutki jego pojawienia się odczuwano nawet na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych.
W wyniku wybuchów zatopiony został obszar wybrzeża o powierzchni kilku tysięcy hektarów oraz liczne małe wysepki w cieśninie Sunda.
Duński kuter wojenny Berow stojący w porcie Telok Betong został porwany w powietrze przez tsunami, po czym przeleciał prawie dwa kilometry i spadł w lesie na Sumatrze. Niezliczone statki znajdujące się na wodach Indonezji nie miały aż takiego szczęścia — większość z nich zatonęła i nigdy ich już nie odnaleziono.
104
Krakatau wyrzucił do atmosfery 8 kilometrów sześciennych rumoszu skalnego, a cały ten śmietnik krążył w niej przez dwa lata. Za jego sprawą w Ameryce Południowej światło słoneczne w południe miało kolor niebieski, a na Hawajach przez miesiąc po wybuchu zachodzące słońce świeciło na zielono.
Pył sprawiał, iż nawet wiele miesięcy potem zachody słońca na całym świecie wyglądały dość osobliwie. Niektóre sprawiały wrażenie niezwykle dramatycznych, gdyż przypominały ogromne pożary oglądane z dużej odległości. I tak dwa miesiące po wybuchu, w październiku 1883 roku, wielu ludzi w New Heaven w stanie Connecticut wzywało straż pożarną, ponieważ sądziło, iż widziane przez nich czerwono jarzące się zachody słońca były ogromnymi pożarami, których nikt nie gasi. Podobne zachody widziano również na wielu terenach wzdłuż Wschodniego Wybrzeża USA.
Krakatau ostatecznie zatonął w morzu, tkwiąca w nim energia ulotniła się, a moc wyczerpała. W jego miejsce pojawił się Anak Krakatau (Dziecko Krakatau), mniejsza wyspa wulkaniczna, która dała o sobie znać mniejszą erupcją w 1928 roku, i która od czasu do czasu nadal wybucha. Jednakże jest wysoce nieprawdopodobne, by Anak kiedykolwiek osiągnął moc kataklizmu, jaki spowodował Krakatau. Mimo iż wszędzie na Ziemi może nastąpić wybuch o takiej samej lub większej sile jak dotąd, to Krakatau dzierży palmę pierwszeństwa w rankingu najpotężniejszych wybuchów wulkanicznych wszech czasów.
Trzęsienie ziemi w łzmirze
Izmir, Turcja
17 sierpnia 1999
30 000-40 000 ofiarx
40 miliardów dolarów strat2
Było to tak, jakby coś chwytało nas z powierzchni, wywracało na dół, a potem nami potrząsało. Potem dom zaczął przechylać się z jednej strony na drugą. W tym czasie spod ziemi zaczął dobywać się straszny hałas. Gdy tylko ustał, dał się słyszeć głośny huk walących się domów. Krzyki, huk pękającego szkła. Nasz dom palił się w głębokiej ciszy... W ciemnych atramentowych ciemnościach nie widziałem swych nóg... Przez dwa dni spaliśmy na ulicy.
Pinar Onuk, ocalały z trzęsienia ziemi w łzmirze3
W Golcuk w Turcji zawaliły się nowe budynki, zabijając wszystkich ludzi w środku i pozostawiając po sobie rumowisko gruzu i ciał. Lecz ogromny zbudowany przed wiekami miejski meczet zachował się prawie bez uszkodzeń.
O godzinie 3.01 nad ranem czasu lokalnego turecki Izmir nawiedziło trzęsienie ziemi o sile 7,4, na linii uskoku północno-anatolijskiego (uskok geologiczny bardzo podobny do uskoku San Andreas w Kalifornii). Spowodowało masowe zniszczenia i ogromne straty w ludziach.
Rok później dziesiątki tysięcy ludzi wciąż mieszkały w miasteczku namiotowym. Ulice wyglądały jak rejon działań wojennych, pełne zburzonych lub uszkodzonych budynków pozostawionych w takim stanie, w jakim były w sierpniu 1999 roku. Wielu ocalałych, którzy na własne oczy widzieli, jak trzy czwarte domów w okolicy zawala się, zabijając wszystkich w środku, nadal bało się zamieszkać w murowanych domostwach.
Trzęsienie ziemi było odczuwane w odległości ponad trzystu dwudziestu kilometrów, a wielkość szkód i liczba ofiar były porażające. Ponieważ epicentrum znajdowało się w łzmirze, trzęsienie objęło jeden z najbardziej zaludnionych i uprzemysłowionych rejonów Turcji.
Podczas wstrząsu 20 tysięcy ludzi zginęło natychmiast — większość z nich została zmiażdżona w łóżkach, z chwilą gdy runęły na nich ich
106
domy. Około 50 tysięcy osób odniosło poważne obrażenia, zatem liczba ofiar mogła wzrosnąć do 30^0 tysięcy. Po trzęsieniu zabrakło prądu w całej Turcji. W rafinerii, która zaopatrywała kraj w paliwo, wybuchł pożar i trzeba było ją zamknąć na kilka tygodni, a w promieniu pięciu kilometrów ewakuować całą ludność. Bez dachu nad głową zostało w przybliżeniu 600 tysięcy osób, z czego połowa wylądowała na ulicy. Oceniono, że skutki trzęsienia odczuło 15 milionów ludzi i że spowodowało ono straty rzędu 10 procent całej gospodarki Turcji.
W trzęsieniu ziemi zawaliło się co najmniej 20 tysięcy budynków, a najbardziej niepokojące okazało się to, że zniszczeniu uległa większość z tych, które zbudowano w ciągu minionych dziesięciu lat. W jaki sposób tak nowoczesne budynki — zapewne stawiane według bardziej rygorystycznych przepisów budowlanych niż stare — mogły tak łatwo się zawalić? Przepisy w Turcji były zaadaptowanymi przepisami Jednolitego Prawa Budowlanego Kalifornii, w którym zabezpieczenia przeciw trzęsieniom ziemi mają swoje osobne paragrafy. Jeśli Turcja przestrzegała standardów kalifornijskich, to dlaczego te budynki nie były odporne na wstrząsy tak, jak być powinny?
Po trzęsieniu w Izmirze dochodzenie prowadzone przez grupę budowlaną EQE International udzieliło bardzo niepokojących wyjaśnień na te pytania. Większość budynków postawionych na rok przed trzęsieniem i mających spełniać przepisy z Kalifornii nie spełniały ich. Jak informowało EQE:
Większość budynków nie spełniało wymogów konstrukcyjnych prawa budowlanego i zawierała elementy nieodporne na trzęsienia ziemi. Obejmowało to niewłaściwe stalowe wzmocnienia poziome i pionowe, a także powszechne użycie do nich stali zwykłej (zamiast zbrojeniowej)4.
EQE dowiedziało się też, że projektanci nigdy nie sprawdzali przebiegu prac budowlanych i nie upewniali się, czy inwestor buduje zgodnie ze specyfikacją. Projektanci pracowali bezpośrednio dla inwestora i w związku z tym większość prac budowlanych nie była przez nikogo nadzorowana. Używano materiałów niskiej jakości, a prace nie spełniały wymaganych standardów — częstokroć prowadzone było po prostu tandetnie. Na stronie internetowej CNN.com konsultant techniczny Peter Yanev uznał budowy w tym rejonie za prowadzone „niewłaściwie od początku do końca"5.
Nieadekwatna była również reakcja władz tureckich, a do tego fatalnie zorganizowana. Turecki premier Bulent Ecevit, broniąc się przed zarzutami
107
o nieudolność swego rządu w radzeniu sobie z kryzysem na taką skalę, oznajmił Jerroldowi Kesselowi z CNN: „[Reakcja na taki kryzys] byłoby poważnym zadaniem dla każdego państwa na świecie. Nie objęło ono tylko jednego miasta, jednej prowincji, lecz ogromne tereny. W trzech prowincjach, które najbardziej ucierpiały, przez co najmniej dwa dni nie działały połączenia telekomunikacyjne. Kulał też transport, ponieważ zniszczone zostały mosty, drogi i autostrady" 6.
Na zarzuty, że budynki stawiane były z wadliwych materiałów, i że nie przestrzegano przy tym przepisów prawa budowlanego, Ecevit odparł, że owszem popełniono „błędy", lecz rząd turecki „im zaradzi"7.
Podobnie jak w wielu wielkich katastrofach dotykających rejony miejskie realne stało się zagrożenie epidemiologiczne. Ratownicy i personel medyczny obawiali się wybuchu typowych w takich przypadkach zachorowań na cholerę, tyfus, zapalenie płuc, a także pojawienia się wielu problemów wynikających z odwodnienia czy niedożywienia. Wszędzie leżały gnijące ciała, więc służby ratownicze odkażały wapnem i innymi chemikaliami ulice, chodniki i ruiny. Niestety, po trzęsieniu ziemi spadły deszcze i wszystko to spłukały. Władze zaczęły się nawet obawiać, czy ulewa nie wymyje ciał leżących w ziemi i nie zatruje wód gruntowych.
Izmir się odbudowuje, ale nadal wyraźnie widać ślady szkód spowodowanych przez tamto trzęsienie ziemi i przez dodatkowe wstrząsy, które miały miejsce w listopadzie tego samego roku.
Turecki uskok północno-anatolijski nie zniknął. Pozostaje w sferze domysłów, czy po następnym wielkim trzęsieniu ziemi meczet Golcuk wciąż pozostanie nietknięty.
1 Oficjalnie liczba ofiar wyniosła 20 tysięcy, lecz według danych nieoficjalnych waha się ona między 30 a 40 tysiącami.
2 Liczba ta obejmuje straty materialne w wysokości 7 miliardów dolarów, reszta to straty gospodarcze i skutki wywołane trzęsieniem ziemi.
3 Lee D a v i s, Natural Disasters, s. 89.
4 himir, Turkey Earthąuake of August 17, 1999, Informacja EQE, 1999.
5 Rescues bring flash of hope amid grim toll of Turkey ąuake, www.cnn.com, 20 sierpnia 1999.
6 Turkish leader admits mistakes in ąuake response, www.cnn.com, 24 sierpnia 1999.
7 Md.
32 Wielki huragan
Karaibskie wyspy wewnętrzne i zewnętrzne; Jamajka i Portoryko
10-12 października 1780 28 000-30 000 ofiar
Gdybym sam nie był naocznym świadkiem, nikt i nic nie byłoby w stanie mnie przekonać, żeby w to uwierzyć. Ponad sześć tysięcy uśmierconych, a wszystko, co stało, w całkowitej ruinie... Cały ten teren to jedna ogromna ruina. Ta najpiękniejsza wyspa na świecie wygląda jak kraj zniszczony ogniem i mieczem. Przed oczami jawi mi się zbyt przeraźliwie, bym był w stanie dobrać odpowiednie słowa do jego opisu.
Z zapisków w dzienniku admirała George'a Rodneya po spustoszeniu Barbados przez huragan
Nigdy nie było huraganu bardziej zabójczego niż wielki huragan karaibski z 1780 roku.
Na wyspach zewnętrznych i wewnętrznych straciło życie 22 tysiące ludzi. Do tej strasznej liczby ofiar na lądzie dołączyły tysiące żeglarzy zaginionych na statkach, gdzie sztorm dopadł ich całą swą mocą.
Wydarzyło się to w czasach rewolucji amerykańskiej, na rok przed bitwą pod Yorktown, kiedy to Karaiby nawiedził najpotworniejszy w dziejach świata huragan. Uformował się w okolicy przylądka Verde, u wybrzeży Senegalu w Afryce i przez dziesięć dni powoli wędrował na zachód, gromadząc wilgoć, nabierając sił i rozrastając się aż do momentu, gdy 10 października 1780 roku, w czwartek, uderzył na Barbados.
Huragan sprowadził na tę małą słoneczną wyspę masową śmierć i zniszczenie, zrównując z ziemią niemal wszystkie budynki i zabijając 6 tysięcy ludzi. Następnie skierował się na Świętą Łucję, zatapiając jednak przedtem brytyjską flotę stojącą niedaleko jej wybrzeża i pochłaniając 6 tysięcy marynarzy. Później zdemolował samą wyspę. Stamtąd ruszył na Martynikę, gdzie zabił w przybliżeniu 9 tysięcy osób i zniszczył inną flotę wojenną, tym razem francuską, liczącą sobie 40 statków. W czasie huraganu zginęło ponad 4 tysiące francuskich marynarzy.
109
Sztorm kontynuował swą bezlitosną wędrówkę ku wyspom wewnętrznym i zewnętrznym, zahaczając i dziesiątkując ludność Dominiki, Gwadelupy i Wyspy Świętego Eustachego, zabijając po drodze w sumie 9 tysięcy ludzi.
Skręciwszy nieco na południowy zachód, huragan skierował się dalej wprost na Jamajkę, gdzie zrównał z ziemią domy i zniszczył uprawy, co spowodowało śmierć niezliczonej ilości niewolników, dla których nie sprowadzono żywności, gdyż obowiązywały ograniczenia w żegludze spowodowane wojną.
Co ciekawe, na tydzień przed nadejściem na Jamajkę wielkiego huraganu wyspę zaatakował wielki przypływ, który narobił ogromnych szkód w zachodnim porcie Savanna-la-Mar, zabijając około 300 osób.
Gubernator Jamajki pułkownik John Dalling tak oto opisał te szkody w Savanna-la-Mar w swym oficjalnym raporcie dla Londynu:
Niebo nagle zaciągnęło się chmurami, zaraz potem natychmiast nastąpiło niezwykłe podniesienie się wód oceanu. Gdy nieszczęśni mieszkańcy Savanna-la-Mar przyglądali się owemu niezwykłemu zjawisku, morze gwałtownie zwaliło się na miasto, a cofając się, zabrało wszystko, nie pozostawiając po sobie nawet najmniejszego skrawka człowieka, zwierzęcia czy domu1.
Jednakże przyroda na tym nie poprzestała — tydzień później na wyspę spadł wielki huragan.
Później skręcił na północ i dosięgną! Portoryko, gdzie pochłonął kolejną flotę — tym razem hiszpańską armadę — zabijając przynajmniej 2 tysiące marynarzy.
Wielkie konwulsje przyrody
A oto fragment listu generała-majora Vaughna, dowódcy brytyjskiej marynarki wojennej stacjonującej niedaleko wybrzeży wysp zewnętrznych, do króla Jerzego III:
30 październik 1780
Spieszę donieść Waszej Wysokości, że wyspa została niemal całkowicie zniszczona przez najgwałtowniejszy huragan, który nadszedł 10 w czwartek. Trwał w zasadzie bez przerwy przez kolejne czterdzieści osiem godzin. Nie
110
jest w mojej mocy podjęcie próby opisania tego sztormu, wystarczy rzec, iż z wszechobecnych ruin zdołało uciec zaledwie kilka rodzin. Nie sądzę też, by na całej wyspie zachowało się chociażby dziesięć domów. W Bridgetown zachował się mało który budynek, całe rodziny zostały pogrzebane w ruinach swych domostw. Wielu ludzi, próbując uciec, zostało okaleczonych i połamanych. Najwyraźniej doszło do powszechnych konwulsji przyrody, które przyniosły wszechobecne zniszczenie. Nawet w najczarniejszych barwach nie sposób odmalować Waszej Wysokości niedoli mieszkańców: z jednej strony ziemia pokryła się okaleczonymi ciałami ich przyjaciół i krewnych, z drugiej zaś zacne rodziny krążą po ruinach w poszukiwaniu schronienia i żywności. Krótko mówiąc, wyobraźnia jest w stanie stworzyć jedynie mglisty obraz tragedii w tym okropnym miejscu2.
Wielki huragan z 1780 roku spowodował największą liczbę ofiar spośród wszystkich huraganów, jakie nawiedziły kiedykolwiek tereny zamieszkane, i jest wysoce prawdopodobne, że rekord ten nie zostanie pobity. Dzisiaj wiemy nie tylko, gdzie huragan uderzy, wiemy też kiedy. Pozwala to poczynić odpowiednie przygotowania (gromadzić żywność, świece, wodę, zabezpieczać okna) oraz — wszędzie tam, gdzie może przybrać katastrofalne rozmiary — ewakuować ludność. W 1780 roku pierwsze ostrzeżenie o nadejściu sztormu pojawiało się wraz z pierwszymi porywami dziwnego wiatru i pierwszymi kroplami deszczu. Gdy ludzie orientowali się, że grozi im niebezpieczeństwo, było już za późno.
Dzisiaj straty materialne spowodowane przez większe huragany są zdecydowanie wyższe niż w wieku osiemnastym i dziewiętnastym, lecz, dzięki Bogu, liczby ofiar stanowią tylko ułamek tego, o czym możemy sądzić z niepełnych danych o wielkim huraganie z 1780 roku.
1 „Jamaica Gleaner", 17 sierpnia, 2001.
2 Patrick J. Fitzpatrick, Natural Disasters: Hurricanes, s. 154—155.
33 Tsunami z 1896 roku
Północno-wschodnie wybrzeże Honsiu, Japonia
15 czerwca 1896 Ponad 28 000 ofiar
Rany, od których cierpieli ci, którzy przeżyli i jakie znajdowały się na ciałach zmarłych, były szokujące. W niektórych przypadkach spod porozrywanych ciał wystawały kości; gdzie indziej oczy wypadły z oczodołów; gdzieniegdzie tułów wyglądał tak, jakby rozerwały go przeciwstawne sobie siły. Niektóre ofiary wyglądały tak, jakby zanurzono je we wrzątku — wszystkie te ciała pokryte były czerwonymi pęcherzami, jakby z okrucieństwem obrzucano je kamieniami czy żelazem.
Anonimowy korespondent donoszący o zniszczeniach w Japonii po tsunami w 1896 roku'
Stary żołnierz już wiedział: wróg powrócił.
Wstrzymał oddech, żeby wsłuchać się w coś, co od razu zidentyfikował jako łoskot strzelaniny. Jego ukochany kraj, Japonia, znów został zaatakowany z morza. Najgorsze obawy stały się rzeczywistością, a on sam wiedział, co powinien zrobić. Jego obowiązki były jasne, szło o honor, a szacunek wobec przodków nakazywał mu spełnić powinność, jaką nałożył na niego los.
Stary żołnierz przewiązał się w pasie czerwoną szarfą. Następnie zatknął za nią długą, ozdobną pochwę, w której tkwił miecz — katana. Odmówił krótką modlitwę za ojca i za ojca swego ojca, a następnie wyszedł z małego domku na wzgórzu nad plażą, w którym mieszkał od tak wielu lat. Nigdy więcej nie zobaczy już swego skromnego domostwa.
Idąc ostrożnie wśród drzew nad plażą, słyszał łoskot, jaki wydawała broń wroga. Gdy dotarł do plaży, poczuł zapach słonej wody i w myślach gotował się do walki. Wyciągnął miecz, chwycił go oburącz, tak jak uczono go tego, gdy był dzieckiem, a następnie zaczął biec w dół po zboczu prowadzącym na plażę.
Oczekiwał, że spotka najeźdźców i — choć wiedział, że zginie — miał zamiar, zanim padnie, zniszczyć tylu wrogów, ilu tylko będzie w stanie.
Wydał z siebie krótki, wysoki okrzyk bojowy, uniósł nad głową swój długi stalowy miecz i popędził na plażę. Ale zatrzymał się kilka kroków
112
przed wodą osłupiały na widok tego, co zobaczył. Nie było wrogich statków, wrogich żołnierzy w długich łodziach sunących do brzegu. Zamiast nich stanęła przed nim gigantyczna ściana wody trzydziestomet-rowej wysokości. Pojął, że to ona właśnie powodowała ów łoskot — i taka była ostatnia myśl w jego życiu, zanim runęła na niego z góry.
Gdy tsunami cofnęło się z lądu, i gdy woda uspokoiła się, grupa poszukiwaczy znalazła starego człowieka na wzgórzu w odległości niemal ośmiu kilometrów od brzegu.
Leżał na boku, z ciałem przeszytym mieczem, ostrze wystawało z pleców, a głownia z brzucha. Tsunami wyrwało miecz z rąk żołnierza, nadziało go na niego, po czym odrzuciło aż na wzgórze.
Stary żołnierz miał rację: w dniu, w którym opuścił chatę, spotkał swego ostatniego wroga.
Japońskie tsunami z 1896 roku wypełniło zatokę Honsiu tak wieloma ciałami, że statki nie były w stanie manewrować między nimi. Gdy fala dotarła do północno-zachodniego wybrzeża Japonii, miała ponad pięćset kilometrów szerokości, trzydzieści metrów wysokości i wdarła się w głąb lądu na odległość ponad stu pięćdziesięciu kilometrów. (Dziesięć i pół godziny po tym, jak tsunami dotarło na Honsiu, zarejestrował to sejsmograf w San Francisco w Kalifornii).
Tsunami zniosło nadbrzeżne miasta i wsie wczesnym wieczorem około 20.30. W 1896 roku Japończycy kładli się do łóżka bardzo wcześnie, więc wielu z nich zginęło we śnie. Ich domy w jednej chwili pochłonęło morze. Miłosierny Bóg sprawił, że większość umarła od razu, w chwili gdy zwaliła się na nich masa wody. Dla zmarłych może i dobrze się stało, że stracili życie wraz z całymi rodzinami. Wielu spośród tych, których nie zabiła woda, niebawem zostało śmiertelnie przygniecionych przez zapadające się budynki i zabudowania. Inni zostali pokaleczeni przez śmieci niesione przez wodę z prędkością ponad ośmiuset kilometrów na godzinę.
Jednakże w chwili, gdy uderzyło tsunami, większość ofiar znajdowała się na plaży. Na samym brzegu zebrały się dziesiątki tysięcy widzów uczestniczących w tradycyjnym obrzędzie znanym jako „festiwal chłopców". Według opisów ocalałych wielu uczestników festiwalu słyszało dudnienie i czuło wstrząsy poprzedzające tsunami. Lecz Japończycy przywykli do trzęsień ziemi i nikt z nich nawet nie pomyślał o tym, że sytuacja jest na tyle poważna, by odwoływać zabawę. Przez stulecia Japonię nawiedzały tysiące trzęsień ziemi, a tylko znikomemu ich ułamkowi towarzyszyło tsunami.
8 — 100 największych...
113
Ocenia się, iż w dniu obchodów owego festiwalu zginęło od 20 do ponad 28 tysięcy osób.
Tsunami było kataklizmem, który na Honsiu zniszczył miasta Miyako, Kamaishi, Kesennuma i Ishinomaki. I, jak to zwykle bywa w przypadku katastrof powodowanych przez naturę, od ran i chorób zmarło więcej ludzi niż od wody, która je wywołała. Niektóre wioski opustoszały.
We wsi Hongo ze 150 zginęły 142 osoby. Przeżyło ośmiu mężczyzn. Gdy nadeszło tsunami, byli w świątyni na zboczu wzgórza, grając w starą japońską grę Go, której celem jest wyparcie przeciwników z ich pól za pomocą strategii odpowiedniego rozmieszczania białych i czarnych kamieni.
Owych ośmiu mężczyzn uznało, że to bogowie rozegrali własną partię, specjalnie gromadząc ich w świątyni właśnie wtedy, gdy nadeszło morskie monstrum.
Jay Robert Nash, Darkest Hours, s. 284-285.
34 Wybuch Wezuwiusza
Południowo-wschodni Neapol, Włochy
24 sierpnia 79 20 000 ofiar
Nad jakąś górą uniosła się chmura — z takiej odległości nie mogliśmy stwierdzić z jakiej, ale później dowiedzieliśmy się, że to z Wezuwiusza. Nie mógłbym lepiej opisać jej kształtu inaczej, jak pisząc, Że przypominała sosną. Rosła ku niebu na bardzo wysokim pniu, z którego wyrastało kilka gałęzi. Wyobrażam sobie, że powstała w nagłym wybuchu, który później osłabł, pozostawiając ją bez wsparcia, i rozpadła się na boki pod własnym ciężarem. Część chmury była biała, w innych jej fragmentach znajdowały się ciemne piętna brudu i popiołów.
Opis wybuchu Wezuwiusza w 79 roku z listu Pliniusza Młodszego do Tacyta'
Pies nie uciekłby, choćby nie wiem jak trudno było oddychać, mimo że w domu zapanował wielki żar, ciemna chmura popiołu wypełniała wnętrze pokoju, gdzie leżał u boku swego właściciela. Nie mógł porzucić swego ukochanego pana. Obrzydliwy, wszechobecny smród siarki całkowicie stępił jego wyostrzony węch, nie wiedział więc, że pan już się udusił. Pies leżał, położywszy łeb na łapach, a z podrażnionych siarką oczu ciekły po pysku łzy. W miarę, jak rosła temperatura, a pierś paliła go już przy każdym oddechu, począł skomleć, lecz nie podnosił się i nie uciekał z domu. Mimowolnie przewrócił się na grzbiet, łapy drżały mu spazmatycznie, otworzył pysk, próbując złapać choć jeden łyk czystego powietrza. Lecz w domu jego pana nie było już czystego powietrza. Pies zdechł, nie zmieniając pozycji, a gorący popiół, który wypełnił dom jego pana, pokrył i jego.
Zanim jego ciało zamieniło się w pył, popioły stwardniały, tworząc nad nim skorupę.
Gipsowy odlew tego wiernego psa można dziś zobaczyć w muzeum w Pompejach. Tę „rzeźbę Wezuwiusza" odnaleziono po ponad ośmiuset latach od wybuchu. Archeologom udało się zrobić ze skamieniałego psa odlew, uchwytując ostatnie chwile agonii jeszcze jednej ofiary erupcji.
115
Dziś wielu mieszkańców terenów wokół Neapolu modli się do swych świętych patronów, by ustrzegli ich przed gniewem Wezuwiusza, śmiertelnie groźnego wulkanu górującego nad ich domami i rzucającego cień na ich życie. Te żarliwe modlitwy wynikają z pewnego niepodważalnego faktu — problem bowiem nie w tym, czy Wezuwiusz znów wybuchnie, lecz kiedy.
Od 1036 roku Wezuwiusz wybuchał średnio co trzydzieści dziewięć lat. Od pierwszego odnotowanego wybuchu w 79 roku czas pomiędzy kolejnymi erupcjami wynosił średnio sześćdziesiąt cztery lata.
Gdybyśmy wzięli pod uwagę w naszych przewidywaniach ostatnie tysiąc lat, to Wezuwiusz powinien wybuchnąć w 1983 roku. A zatem spóźnia się już ponad dwadzieścia lat.
Jeśli uwzględnimy w naszych rachubach łącznie 1923 zarejestrowane lata życia Wezuwiusza, wówczas możemy spodziewać się, iż wulkan obudzi się w roku 2008.
Nikt nie wie, jak okropna może okazać się ta erupcja. Wiadomo jednak na pewno, że jeśli wybuchnie z taką samą siłą jak w 79 roku, a miasta nad Zatoką Neapolitańską nie zostaną ewakuowane, to tym razem liczba ofiar sięgnie setek tysięcy.
Wezuwiusz ma tysiąc dwieście metrów wysokości i jest — jak to pisze Jay Robert Nash w swej książce Darkest Hours — „najbardziej śmiercionośnym wulkanem za Ziemi".
Wybuch z 79 roku zaskoczył Rzymian zamieszkujących w cieniu wulkanu i uprawiających rolnictwo na żyznych glebach jego zboczy. Przez dziesiątki lat Wezuwiusz pozostawał uśpiony i spokojny, a Rzymianie tak dalece się go nie obawiali, że badali groty w jego kraterze. Rzymski historyk Strabon pisał lekceważąco, że Wezuwiusz może i mógłby pewnego dnia stać się aktywnym wulkanem.
Mieszkańcy Pompei nie przejęli się nawet trzęsieniem ziemi z 63 roku, choć zburzyło ono wtedy wiele budynków i spowodowało ogromne szkody. W trakcie owego trzęsienia z Wezuwiusza nie uniósł się nawet jeden kłąb dymu. Ludzie czuli się bezpiecznie, gdyż byli przekonani, że jest martwy. Mieli rację — lecz jedynie przez następne szesnaście lat.
Wezuwiusz obudził się 24 sierpnia o godzinie trzynastej, erupcja trwała przez następne osiem dni. Opisywany przez Pliniusza wybuch uformował z gazu i skał coś na kształt sosny, a strumienie gorących popiołów zasypały Pompeje i Herkulanum. Lawa nie wypłynęła. Po nich na miasta runęły ogromne ilości wody uwięzionej w kalderze na szczycie. Woda
116
zmieszana z popiołem utworzyła lepką masę, która pokryła wszystko na swej drodze, w tym i psa wystawionego dziś w muzeum.
Tysiące ludzi zmarły, próbując opuścić Pompeje, wielu jednak nie zdecydowało się na porzucenie swych domów i bogactw.
Jak rzecze Eklezjasta: „Nic nowego pod słońcem". Po 11 września 2001 roku, po ataku terrorystów na World Trade Center, policja aresztowała wielu rabusiów myszkujących w ruinach i szukających kosztowności lub ciał, które można by obrabować. W szczątkach Pompei znaleziono właściciela domu stojącego na stosie złota i srebra otoczonego ciałami zabitych złodziei.
Tym, co porusza najbardziej, to niemal fotograficzna dokładność, z jaką gorące popioły utrwaliły bezradnych mieszkańców Pompei.
Gdy w XVIII wieku król Neapolu zgodził się, by archeolodzy odkopali Pompeje, ci znaleźli chleb w kamiennych misach, wino w dzbanach, oliwki pływające w tłoczonej oliwie, a nawet dwóch rzymskich żołnierzy w dybach. Znaleźli szkielety trzymające monety i klucze, uzbrojonych strażników stojących na warcie oraz matkę trzymającą na rękach przerażoną córkę.
Odtworzone Pompeje są dziś jedną z największych atrakcji turystycznych we Włoszech. W Internecie można znaleźć niezliczone zdjęcia odkopanych budowli, kolumn, domów oraz amfiteatru, a także obrazy doskonale zachowanych ciał.
To jeszcze nie koniec Wezuwiusza. Jeśli zakończy swą karierę tak, jak ją zaczął, liczba ofiar i rozmiary zniszczeń będą niewyobrażalne.
' Tłumaczenie (za zezwoleniem): prof. Cynthia Damon z Amherst College.
35 Huragan „Mitch"
Honduras, Nikaragua, Gwatemala, Salwador, Kostaryka, Belize, Meksyk, Floryda
26 października-5 listopada 1998 18 223 ofiary1
To jest najgorsze. Rzecz bez precedensu w historii kraju, a nawet w dziejach Ameryki Środkowej.
Delmer Urbizio, minister administracji i sprawiedliwości Hondurasu
Carlos Flores Facusse, prezydent Hondurasu, południowoamerykańskiego kraju najciężej dotkniętego przez huragan „Mitch", stwierdził, że ta niszcząca nawałnica o skali 5 w ciągu jednego dnia zniweczyła pięćdziesiąt lat rozwoju jego narodu.
W trakcie swych „odwiedzin" w Hondurasie huragan „Mitch" zabił 14 tysięcy ludzi, spowodował katastrofalne szkody w 21 miastach, zmiótł z powierzchni ziemi setki tysięcy domów i zniszczył 75 procent upraw. „Trupy leżały wszędzie — powiedział po jego przejściu prezydent Facusse — ofiary obsunięcia ziemi lub wody". W Hondurasie huragan zniszczył lub uszkodził niemal wszystkie drogi i mosty.
„Mitch" okazał się najbardziej niszczycielskim huraganem, jaki nawiedził półkulę zachodnią w ciągu ostatnich dwustu lat. Ostatnim razem huragan o takiej sile i natężeniu zaatakował obydwie Ameryki w 1780 roku, kiedy to Karaiby spustoszył jeszcze straszniejszy wielki huragan, który na samym lądzie spowodował śmierć 22 tysięcy osób (patrz rozdział 32).
„Mitch" był dzieckiem przedwcześnie dojrzałym. Zrodzony 22 października 1998 roku jako tropikalny niż potrzebował zaledwie czterech dni, by urosnąć do rozmiarów huraganu o skali 5 — morderczej nawałnicy przynoszącej wiatr o prędkości ponad trzystu kilometrów na godzinę (w porywach do trzystu pięćdziesięciu), którą obrazowo opisano w „USA Today" jako plagę biblijną.
Ameryka Środkowa szczególnie silnie odczuwa skutki ogromnych sztormów, nie tyle ze względów geograficznych, ile z racji swej gos-
118
podarki (niemniej ta słabość może mieć coś wspólnego z położeniem geograficznym, zważywszy na to, iż w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat Honduras został zniszczony przez dwa najpotężniejsze w historii huragany — „Fifi" i „Mitch" — nie mówiąc już o wielkim huraganie z 1780 r.). Narody krajów Ameryki Środkowej, takich jak: Honduras, Gwatemala, Nikaragua, Salwador i innych, są biedne. W wielu z nich elementy infrastruktury — drogi, mosty, środki transportu i łączności, sieci energetyczne, wodociągi itp. — są częstokroć przestarzałe, słabe i niezdolne przetrzymać ciosów zadawanych przez takie sztormy jak „Mitch". Dla przykładu: domy na wyspach wód przybrzeżnych Hondurasu budowane są na palach. Nic więc dziwnego, że po przejściu huraganu niewiele z nich zostało.
„Mitch" sprowadził też niespotykane dotąd deszcze. Na niektórych wzgórzach spadło prawie siedemdziesiąt centymetrów wody, co wypłukało żyzną glebę i wywołało lawiny błotne oraz osunięcia ziemi, które zmiotły całe miasta — ludzi, zwierzęta, budynki, domy, drogi, farmy i całą resztę. Po nawałnicy ekipy ratunkowe wyciągały trupy z błota. Ktoś z pracujących przy tym tak to opisał: „Było to niczym pustynia zapełniona zagrzebanymi ciałami". Jeden z ocalałych zaproponował, pół żartem, pół serio, żeby cały obszar nawiedzony przez sztorm uznać za cmentarz, zaniknąć na trzy spusty i zostawić w spokoju.
Wszędzie widać było zupełnie surrealistyczne obrazy szaleństwa i rozpaczy. Rodzice zapędzali dzieci na drzewa w nadziei, że unikną porwania przez ogromne rwące wody. W stolicy Hondurasu, Tegucigalpie, zawaliło się więzienie i wielu więźniów wykorzystało to do ucieczki. Gdy potoki wody przelewały się przez ulice, gdy waliły się domy, policja zaczęła strzelać do uciekinierów. Zamknięto banki, lecz pieniądze i tak nie miały żadnego znaczenia, bo wszystkie sklepy świeciły pustkami. Ludzie patrzyli z przerażeniem na ciała zmarłych sąsiadów spływające zalanymi ulicami.
Wszędzie panowały śmierć i zniszczenie i jak to zwykle bywa przy katastrofach, w których giną tysiące ludzi, rząd bardzo szybko stanął w obliczu chorób atakujących zarówno ocalonych, jak i całą ludność kraju. Wszędzie zalegały masy skażonej wody z chmarami komarów roznoszących malarię, dengę i żółtą gorączkę. Zaczęły pojawiać się przypadki cholery i tyfusu, błyskawicznie zaczęło brakować wody i żywności. Donoszono również o problemach z oddychaniem, o chorobach oczu i grzybicach powstających w wyniku nieustannego narażania nóg na działanie wszechobecnego błota.
Po przejściu huraganu „Mitch" podawano wiele szacunkowych liczb bezdomnych. Wahają się one od 1,5 do 3 milionów, lecz ponieważ wielu
119
ludzi i tak w ogóle nie miało schronienia, ówczesne dane nie odzwierciedlały tego, że w rzeczywistości tłumaczy ludzi — setki tysięcy w każdym mieście — nie miały gdzie mieszkać.
Po huraganie „Mitch" Ameryka Środkowa potrzebowała pomocy na dużą skalę, co spotkało się z odzewem całego świata. Kraje uprzemysłowione wysłały tony żywności, wody i leków, jak również personel medyczny, sprzęt transportowy, szpitale polowe i namioty. Amerykańskie helikoptery zrzucały paczki z jedzeniem i środkami pierwszej pomocy do małych wiosek odciętych od reszty świata z powodu zawalenia się mostów i podmycia dróg.
Stany Zjednoczone i inne kraje przesłały pieniądze do państw Ameryki Środkowej, a także umorzyły Hondurasowi i Nikaragui większość długów zagranicznych. Niosący pomoc uznali, że najcięższym problemem tych krajów będzie ich odbudowa obliczona na całe dziesięciolecia, a brakuje im pieniędzy na spłatę długów i odsetek. Tak więc w imię ogólnoświatowej solidarności zostały one umorzone.
Opuściwszy Amerykę Środkową, „Mitch" skierował się, znów jako niż tropikaly, ku meksykańskiemu półwyspowi Jukatan. Przekroczył Zatokę Meksykańską, gdzie zaczerpnął mocy z jej wód i ponownie urósł do rozmiarów tropikalnej burzy. Czwartego listopada runął na Florydę z wiatrem o prędkości dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Choć nie miał już siły huraganu, i tak spowodował poważne szkody. Na Florydzie „Mitch" nikogo nie zabił, lecz poranił, zerwał dachy z domów, porwał linie przesyłowe i połamał drzewa, które potem zniósł do morza i tam wreszcie skonał.
1 Oficjalnie podane liczby ofiar: Honduras — 14 000, Nikaragua — 3500, Gwatemala — 440, Salwador — 370, Kostaryka — 7 i Meksyk — 6. Uwzględniają one osoby zaginione lub uznane z zmarłe. Oficjalne liczby podane za www.honduras.com.
36 Awaria nuklearna w Czarnobylu
Czarnobyl, Ukraina, ZSRR
26 kwietnia 1986
31 ofiar (pierwotnie)
335 000 ewakuowanych
Reaktor był źle zaprojektowany, nie gwarantował bezpiecznego użytkowania i był podatny na błędy operatorów — czynnik ludzki. Oba te czynniki wywołały stan zagrożenia.
Raport Agencji Energii Atomowej z 1996 roku „Czarnobyl po dziesięciu latach"
Awaria nuklearna w jednym miejscu to awaria nuklearna wszędzie.
Raport Agencji Energii Atomowej (NEA) z 2001 r.,
„Fakty, przemyślenia i nauka wyciągnięta z awarii w Czarnobylu"
To, co nieuniknione
W latach dziewięćdziesiątych, aż do roku 1998, wykryto 1791 przypadków raka tarczycy u dzieci z rejonu czarnobylskiej elektrowni atomowej. Wszystkie te zachorowania eksperci przypisują właśnie awarii nuklearnej. Można się spodziewać kolejnych.
Wadliwy projekt
W elektrowni atomowej w Czarnobylu zastosowano reaktor znany jako RBMK-1000 zaprojektowany i zbudowany przez Związek Radziecki — reaktor ten nie był stosowany nigdzie na świecie i nie jest stosowany do dnia dzisiejszego.
W RMBK-1000 zamiast wody używa się do chłodzenia prętów grafitowych. Wymyślono to z dwóch powodów: żeby dodatkowo produkować energię elektryczną oraz żeby zapewnić ZSRR stałe dostawy plutonu wykorzystywanego do produkcji broni. Pluton jest bowiem jednym z produktów ubocznych pracy układu grafitowego. Podczas zimnej wojny ZSRR był zdecydowany produkować broń masowego rażenia, równoważąc program zbrojeń atomowych USA. Mając to na względzie, stałe dostawy
121
plutonu pozwalały Sowietom nieustannie rozbudowywać swój arsenał jądrowy, a jednocześnie zasilać kraj w prąd.
Problem z reaktorem RBMK-100 polegał na tym, że —jak stwierdza raport NEA „Czarnobyl po dziesięciu latach" — był on modelem skrajnie niebezpiecznym, który nie pozostawiał miejsca na błędy operatorów i nie miał wbudowanego standardowego systemu przeciwawaryjnego (bezpieczeństwa na wypadek awarii). Krótko mówiąc, w reaktorach projektowanych i budowanych w USA i wszędzie na świecie, gdy dochodzi do wycieku wody chłodzącej, reakcja rozszczepiania paliwa, czyli produkcja prądu, ulega spowolnieniu, a to automatycznie prowadzi do redukcji wyzwalanego ciepła. W RBMK-100 w takim przypadku następowało przyspieszenie reakcji i rdzeń zaczynał się niebezpiecznie rozgrzewać. Reakcja na utratę wody chłodzącej była więc dokładnie odwrotna do pożądanej, wiele więc krajów próbowało przekonać Rosjan, że igrają z (atomowym) ogniem. Ci natomiast w oczywisty sposób gotowi byli iść na takie ryzyko po to, by produkować pluton.
Oprócz nieuchronnego zagrożenia, jakie niósł ze sobą taki właśnie sposób osiągania mocy, w projekcje RBMK-1000 dodatkowym problemem był brak kopuły ochronnej. Wszystkie reaktory amerykańskie mają żelbetową kopułę ochronną, która w przypadku awarii zapobiega przenikaniu promieniowania do atmosfery. Rosjanie obawiali się tego również, lecz nie na tyle, by coś z tym zrobić.
W piątek 26 kwietnia o godzinie 1.24 nad ranem w elektrowni atomowej w Czarnobylu nastąpił wybuch. W ciągu trzech sekund nastąpiły dwie ogromne eksplozje, które dosłownie rozniosły dach budowli. Radioaktywne gazy oraz szczątki i materiały z wnętrza pomieszczenia reaktora zostały wyrzucone do atmosfery na wysokość kilometra. Kawałki przegrzanych prętów paliwowych latały w powietrzu i spadały w promieniu około półtora kilometra, wzniecając na całym obszarze dodatkowe radioaktywne pożary.
Dwóch pracowników zginęło na miejscu. Dwudziestu dziewięciu poddanych zostało tak silnemu promieniowaniu, że właściwie wtedy byli już martwi, choć większość z nich dogorywała przez kilka tygodni w szpitalu, cierpiąc na chorobę popromienną w jej ostatnim stadium. Z otaczających miast ewakuowano setki tysięcy ludzi, zabito niezliczoną ilość zwierząt, żeby zapobiec spożywaniu skażonego mięsa. Wiele państw europejskich odmówiło przyjmowania dostaw zboża z jakichkolwiek miejsc sąsiadujących z Ukrainą i zalecało swym mieszkańcom staranne mycie wszystkich owoców i warzyw, nawet jeśli pochodziły z ich rodzinnego kraju.
122
Do awarii w Czarnobylu doszło dlatego, że niektórzy pracownicy próbowali przy niskim poziomie mocy przeprowadzić pewną niedozwoloną procedurę, która unieruchomiła system chłodzenia. Zdali sobie wtedy sprawę, że rdzeń się przegrzał, było jednak już za późno, by odwrócić ten proces (nierozważnie dopuszczono to tego, by ciepło powyginało przewody, w których tkwiły pręty paliwowe). Następnie dowiedzieli się, że zniknął dach, że zginęło dwoje ludzi i że śmiercionośna chmura radioaktywnego gazu rozsnuwała się nad całą okolicą.
Promieniowanie radioaktywne powstałe po wybuchu w Czarnobylu zostało zarejestrowane nawet w Stanach Zjednoczonych.
Sowieckie kierownictwo nie zająknęło się słowem na temat wybuchu aż do chwili, gdy po dwóch dniach, 28 kwietnia, szwedzcy naukowcy poinformowali o zarejestrowaniu podwyższonego poziomu radioaktywności atmosfery nad ich własnym krajem i namierzyli jego źródło w Czarnobylu. Nawet wtedy, gdy dowiedziała się o tym opinia publiczna, Rosjanie nie mieli pojęcia, jak zareagować na tak gigantyczną katastrofę.
Reaktor w Czarnobylu został w końcu zapieczętowany w betonowym bunkrze nazwanym „sarkofagiem". Nad unieszkodliwieniem reaktora i budową sarkofagu pracowało ponad sześć tysięcy ludzi. Jednakże betonowy bunkier został zbudowany źle i po kilku latach od zakończenia prac zaczął przepuszczać promieniowanie. Zrobiono wiele, by zapewnić jego szczelność, niemniej nadal są wątpliwości co do bezpieczeństwa, jakie zapewnia.
Awaria atomowa w Czarnobylu była najgorszą katastrofą nuklearną wszech czasów. Nastąpiła krótko po awarii na wyspie Three Miles i przydała argumentów przeciwnikom energetyki jądrowej. W wielu krajach wymusiła też opracowanie bardziej rygorystycznych przepisów bezpieczeństwa w zakresie konstrukcji i trybu pracy elektrowni atomowych.
Jeśli chodzi o długofalowe skutki zdrowotne, to należy się spodziewać, że promieniowanie z Czarnobyla spowoduje setki tysięcy nowych zachorowań na raka, z których dziesięć tysięcy zakończy się śmiercią.
NEA tak oto podsumowuje w swym wstępnym raporcie z 2001 roku skutki awarii w Czarnobylu:
Współczesny uprzemysłowiony świat wielokrotnie odczuwał skutki rozmaitych katastrof. Niektóre były porównywalne do awarii w Czarnobylu lub nawet od niej groźniejsze. Niemniej awaria ta bardzo silnie wpłynęła na ludzkość. Krótkofalowo spowodowała poważne konsekwencje zdrowotne oraz szkody materialne, przemysłowe
123
i gospodarcze. W dalszej perspektywie może doprowadzić do rozerwania więzi społeczno-ekonomicznych, do psychologicznego stresu, może też na długie lata trwale zniekształcić obraz energetyki jądrowej.
Piętnaście lat po awarii w Czarnobylu społeczność międzynarodowa nadal uczy się i wyciąga wnioski ze wszystkich pomniejszych wypadków związanych z energią atomową. Trzeba mieć nadzieję, że wnioski wyciągnięte po wydarzeniu o takich rozmiarach i na taką skalę, jakie miały miejsce w Czarnobylu, pozwolą uniknąć podobnych awarii \
Czarnobyl po dziesięciu latach, „Nuclear Energy Agency", 1996.
37 Huragan „Fifi"
Honduras, Ameryka Środkowa
18-20 września 1974 10 000 ofiar
Plantacje bananów zostały zmiecione. Ludzie siedzą na dachach, trzymając w ramionach małe dzieci i machając, dają znać, że potrzebują pomocy... Wszędzie błoto, gdzieniegdzie blisko dwumetrowej grubości. Nie wiemy, ile osób w nim ugrzęzło. Może to potrwać całe tygodnie, zanim przekopiemy się przez błoto i odnajdziemy ciała... Ludzie są głodni, zapasy wyczerpane, a w sąsiedztwie ich wiosek nie ma żadnych sklepów. Nie mają skąd zdobyć żywności, jedynie od nas. Pułkownik Eduardo Andino z Narodowego Komitetu Ratunkowego Hondurasu, „New York Times"
Jedną z najbardziej wstrząsających fotografii, jakie nadesłano z Hondurasu po przejściu huraganu „Fifi", było zdjęcie małego drewnianego domu, typowego dla tamtego budownictwa, tkwiącego samotnie pośrodku całkowicie zniszczonego terenu. Prosta użytkowa chata miała dwoje okien i drzwi, a ponieważ nie miała ścian wewnętrznych, składała się z jednej dużej prostokątnej izby. Oczywiście dom nie był podpiwniczony, a jego mieszkańcy najwyraźniej nie korzystali z dobrodziejstw kanalizacji i bieżącej wody.
W tej fotografii najbardziej poruszało nie to, że dom przetrwał huragan „Fifi". Najbardziej zdumiewające było jego umiejscowienie. Huragan podniósł go, przeniósł na dużą odległość z jego pierwotnego miejsca, po czym postawił w stanie nietkniętym na samym środku mostu.
Patrząc na tę fotografię, nie sposób nie przywołać opowieści krążących po powodzi w Johnstown (patrz rozdział 47), o tym, jak potoki wody porwały kościół, niosły go ulicami miasta, aż wreszcie zatopiły uciszając wciąż bijący dzwon. Choć w Hondurasie w domu na moście nie było dzwonu, a on sam nie został zatopiony, również przewędrował na pewną odległość na skrzydłach nawałnicy o imieniu „Fifi".
Poziom bezrobocia w Hondurasie w 2000 roku wynosił 28 procent, inflacja zaś sięgała 11 procent.
125
W opracowaniu CIA World Factbook Honduras określa się jako „jedno z najbiedniejszych państw na półkuli zachodniej". W 2001 roku wciąż trwa tam odbudowa, bo kraj próbuje podźwignąć się po niszczycielskim huraganie „Mitch" z 1998 roku (patrz rozdział 35).
Jest rzeczą oczywistą, że przy 53 procentach rodzin żyjących poniżej poziomu ubóstwa i przy zatrudnieniu w rolnictwie ponad połowy ludności wielkie katastrofy naturalne są dla Hondurasu szczególnie dotkliwe.
W 1974 roku, niemal ćwierć wieku przed zniszczeniem przez „Mitcha", Honduras został spustoszony przez huragan „Fifi". Zabił on wtedy 10 tysięcy ludzi, 60 tysięcy pozbawił dachu nad głową i zniszczył 60 procent przemysłu rolniczego, wyrządzając szczególne szkody w uprawach bananów. „Fifi" najbardziej zawziął się na małe miasteczko Chomola na północnym skraju centrum plantacji bananowych Hondurasu, San Pedro Sula (też poważnie zniszczonego). Podczas nawałnicy zginęła połowa sześciotysiecznej ludności miasta. W zasadzie wszystkie tamtejsze domy zostały zmiecione z powierzchni ziemi. Oprócz tych, których zabił sam huragan, wielu utonęło, kiedy po jego przejściu nadeszła ogromna powódź. Liczba ofiar i wielkość szkód spowodowanych przez „Fifi" zdecydowanie wzrosła po tym, gdy rzeki Ulua i Aguan przerwały tamy.
Podczas huraganu „Fifi" wiatr wiał z prędkością ponad dwustu kilometrów na godzinę, a według szacunków opady, jakie nastąpiły półtora dnia po jego odejściu, przekroczyły pięćdziesiąt centymetrów na metr kwadratowy.
Co prawda przejście huraganu „Mitch" nad Hondurasem trwało krótko, lecz szkody, jakie poczynił w uprawach — a zniszczył roczne zbiory na łączną sumę 150 milionów dolarów — wywołały powszechny głód. Sytuacja była tym gorsza, że ten kraj cierpiał na poważne braki żywności jeszcze przed katastrofą. Sama tylko kompania United Fruit straciła ponad jedenaście tysięcy hektarów upraw. Philip Sanchez, ambasador USA w Hondurasie, bardzo zwięźle podsumował tę sytuację: „Pytacie, jak ludzie mogą głodować przez trzy lub cztery dni? — oznajmił reporterom zajmującym się tą katastrofą. — Ci ludzie byli głodni jeszcze przed nadejściem huraganu".
Sztorm spowodował zagrożenie tyfusem. W wodach powodzi, jaka nastąpiła po huraganie, leżało wiele trupów poddanych działaniu gorąca, dlatego też władze sanitarne przewidywały, że dojdzie do epidemii tyfusu. Dyrektor generalny tych służb Oswaldo Loes działał szybko i zarządził na zagrożonych terenach masowe palenie ciał. Wszystko to wyglądało dość surrealistycznie — zniszczenia, zawalone domy, zalane pola i tysiące ciał zwalanych na stosy tak duże, jak tylko się dało i płonące żywym ogniem.
126
Korzystając ze wsparcia USA, Kuby, Wielkiej Brytanii i Meksyku, rozpoczęto akcję pomocy. Czerwony Krzyż zorganizował szczepienia i ośrodki udzielania wsparcia, Korpus Pokoju budował obozy. Odbudowa szła powoli i była hamowana przez korupcję w rządzie oraz niewłaściwe wykorzystanie funduszy charytatywnych.
Huragan „Fifi" powinien być dla Hondurasu nauczką. Szkody poczynione przez żywioł powinny uzmysłowić władzom, że należy przeznaczyć więcej pieniędzy i starań na zabezpieczanie, konserwację, na środki przeciwpowodziowe i na przekonanie ludzi, by zaniechali budowy na terenach wysokiego ryzyka.
Jednakże w gazecie „Honduras This Week" John Koi podkreślił, iż „Fifi" niczego chyba nie nauczył obywateli Hondurasu:
Na zachodnim wybrzeżu rzeka Aguan bardzo przybrała po huraganie „Fifi". Jest to dorzecze zamknięte, a ogromne masy wód spływają wprost do oceanu. Podobne zatopienia miały miejsce nie tylko po huraganie „Mitch", bywało, że miasteczko Santa Rosa zmywało do morza, zatapiając dziesiątki ludzi. Służby przeciwpowodziowe nie podjęły żadnych starań, by uniknąć takich powracających katastrof.
Filozof George Santayana pisał, że ci, których historia niczego nie uczy, powodują, że się powtarza. Nic tak dobrze nie potwierdza tej prawdy jak opowieści o huraganach „Fifi" i „Mitch" w Hondurasie.
38 Huragan nad Galveston
Wyspa Galveston, Teksas
8 września 1900
8000 ofiar1 30 milionów dolarów strat2
O ósmej wieczorem wiele domów spływało z prądem na wschód i południowy wschód od miejsca, gdzie mieszkałem. Miotane przez fale działały jak taran, któremu nie był w stanie przeciwstawić się żaden budynek. O wpół do dziewiątej również i moja rezydencja się zawaliła. Przygniotła pięćdziesiąt osób, wszystkich tych, którzy u mnie szukali schronienia. Osiemnaścioro z nich trafiło do wieczności. Wśród tych, których straciliśmy, była moja żona, która po zawaleniu się domu już nie wyszła z wody. Sam omal nie utonąłem, bo straciłem przytomność, lecz ocknąłem się uderzony deskami i znaleziono mnie przytulonego do mego najmłodszego synka, którego porwała woda wraz ze mną i moją żoną.
Isaac Cline, z jego raportu dla
Narodowego Biura Meteorologicznego
na temat huraganu nad Galveston
Nasze południowe wybrzeże nawiedził najmroczniejszy horror w dziejach Ameryki... poranne słońce wstało nad miejscem cierpienia i zniszczenia, które nie miało sobie równych w dziejach świata.
W.J. McGee, „National Geographic"
Jack był szczęśliwy, że nie zginął w tej gigantycznej nawałnicy. Uznał, że jest jednym z największych szczęściarzy wśród żyjących. Przeżył. I choć stracił matkę, dwóch braci i nową narzeczoną, dziękował Bogu, że sam wyszedł z tego bez szwanku.
Teraz, tydzień po owym strasznym dniu, Jack zastanawiał się, czy nie byłoby jednak lepiej, gdyby zginął razem ze swoją rodziną. Krótko po sztormie burmistrz Galveston wprowadził stan wyjątkowy i Jack dostał przydział do gangu śmierci. Zadanie gangu nie polegało na pilnowaniu porządku. Setki odkomenderowanych żołnierzy miały za zadanie uporać się z watahami rabusiów, które buszowały w mieście. Zastrzelono i zabito na gorącym uczynku ponad 250 takich hien cmentarnych, z których
128
niektórzy mieli kieszenie wypchane odciętymi palcami z obrączkami. (U jednego z nich znaleziono 23 palce).
Galveston było jedną wielką kostnicą. Trupy leżały na ulicach, w zachowanych domach, na plażach, pływały w wodzie stojącej w mieście — w sumie stanowiły jedną trzecią ludności. Woda wespół z upałem powodowała szybkie rozkładanie się tysięcy zwłok, więc władze obawiały się, że leżące na ulicach szczątki mogą doprowadzić do wybuchu tyfusu lub cholery (nie wspominając o strasznym smrodzie, jaki unosił się nad Galveston).
Uruchomiono więc plan natychmiastowego pozbycia się zwłok — sprawnych mężczyzn, takich jak Jack, zapędzono do pracy w gangach śmierci. Radzono sobie z tym na dwa sposoby. Ładowano setki ciał na barki, wypływano nimi w morze i wyrzucano do wody lub zwalano je do głębokich dołów na plaży i palono. Ohydny fetor rozkładających się zwłok szybko zastąpił słodkawy zapach palonego mięsa i włosów.
Nikt nie zadawał sobie trudu identyfikowania ciał lub oddawania ich bliskim. W czasie zagrożenia sanitarnego nie ma czasu na obrzędy pogrzebowe.
Tak więc Jack pracował w ekipie na plaży. Tylko jedna rzecz trzymała go tu i zniechęcała do wyjazdu do Houston — darmowa gorzałka na koszt miasta. Był z tych, którzy nigdy nie odmawiają kielicha.
Huragan, jaki 8 września 1900 roku nawiedził wyspę Galveston w stanie Teksas, był największą naturalną katastrofą, jaka kiedykolwiek wydarzyła się w USA.
Kronikarze przypominają, że łączna liczba ofiar huraganu nad GaWeston sięgająca 8 tysięcy osób jest wyższa niż liczba ludzi zabitych łącznie przez powódź w Johnstown (rozdział 47), trzęsienie ziemi w San Francisco (rozdział 45), huragan w Nowej Anglii z 1938 roku (rozdział 61) i wielki pożar w Chicago (rozdział 51). I mają rację.
Huragan utworzył się nad Wyspami Zielonego Przylądka u wybrzeży Afryki, przewędrował przez Atlantyk, dotarł na Wyspy Karaibskie, a następnie skierował się wprost ku Galveston. Miasto było wystawione na żywioł znad Atlantyku niejako w sposób naturalny, jako że jego część nadbrzeżna była całkowicie nieosłonięta. Nie chroniła go żadna zapora na morzu; żadna skała w Zatoce Meksykańskiej nie spowalniała żywiołu. (W 1900 roku, jeszcze przed wielkim sztormem, proponowano zbudowanie wałów nadbrzeżnych, lecz nikt ich nie chciał — większość ludzi uznała to za zbędne. Dziś GaWeston już ma takie zabezpieczenie).
Nawałnica natarła na miasto, wiejąc z prędkością dwustu kilometrów na godzinę i niosąc półtorametrowe fale, które w porywach osiągały
9 — 100 największych...
129
wysokość sześciu metrów. Szacuje się, iż w ciągu dwudziestu czterech godzin trwania huraganu na GaWeston spadło 2 miliardy ton wody.
Najsmutniejszą stratą było zawalenie się sierocińca, co spowodowało śmierć wszystkich znajdujących się tam niemowląt i dzieci.
Wiele osób przeżyło tylko po to, by dowiedzieć się o śmierci najbliższych. Po przejściu żywiołu dramatycznie wzrosła liczba samobójstw.
Jedna z opowieści o huraganie podkreśla zdrowy rozsądek zwykłych zwierząt. Kilku mieszkańców Galveston przypomina sobie konia pędzącego ulicami miasta. Był nieosiodłany i bez jeźdźca. Wydawało się, że oszalał, lecz w rzeczywistości doskonale wiedział, co robi i dokąd ma biec. Koń pędził długo, aż wreszcie dotarł do pewnego konkretnego domu. Dlaczego wybrał ten właśnie, tego nie wie nikt, lecz był to jeden z niewielu domów, które przetrwały burzę. Koń udał się po schodkach do drzwi wejściowych, wyważył je, po czym wszedł po schodach na piętro. Siedział tam przez dwa dni, aż go w końcu odnaleziono. Był głodny, ale cały i zdrowy.
Gdyby w GaWeston władzę sprawowało to mądre zwierzę, najpewniej już wcześniej zbudowano by wał tak bardzo potrzebny przed 1900 rokiem, kiedy to wielki huragan zmiótł miasto z powierzchni ziemi.
1 6000 w GaWeston, 2000 w jego okolicach. Niektóre szacunki podają nawet 12 000 i więcej.
2 Według wartości dolara w 1925 roku. Dzisiaj daje to około 700 milionów dolarów.
39 Zabójcza mgła w Londynie
Londyn, Anglia
5-9 grudnia 1952 12 000 ofiar1
Wszędzie mgła. Mgła nad rzeką, gdzie unosi się pomiędzy zielonymi wysepkami i kępami; mgła wzdłuż rzeki, wciskająca się między rzędy statków i brudne nabrzeża wielkiego miasta. Mgła na moczarach Essex, mgła na wzgórzach Kentu. Mgła wpełzająca do kambuzów węglowców, zalegająca na podwórkach, osnuwająca takielunek wielkich statków, mgła opadająca na burty barek i małych łodzi. Mgła w oczach i gardłach zasiedziałych pensjonariuszy Greenwich wciskająca się przez otwory ich cel. Mgła w dymie i ogieńku popołudniowej fajki dzielnego szypra snująca się dołem w jego zamkniętej kabinie. Mgła okrutnie szczypiąca małego chłopca okrętowego w przemarznięte pałce nóg i rąk. Na mostkach zaś nieliczni wychylający się za barierki ku zamglonemu niebu ludzie, otoczeni mgłą, jakby uniesieni w balonie i wiszący na mokrych chmurach.
Karol Dickens, Samotnia
Jak to obrazowo przedstawił nam Dickens we fragmencie swej Samotni, Londynowi nieobca jest mgła. Zazwyczaj bywa pewną dokuczliwością, choć gdy zanadto zgęstnieje, może zwiększać zagrożenie dla kierowców. Londyńska mgła zazwyczaj nie zabija ludzi.
W 1952 roku zabójcza mgła była jednak zjawiskiem zgoła odmiennym od zwykłej londyńskiej mgły. Pojawiła się jako zwykłe zagęszczenie skondensowanej pary wodnej tak typowej dla Londynu. Jednakże w grudniu nad miastem zatrzymały się masy ciepłego powietrza znad Morza Północnego, które uwięziły zarówno mgłę, jak i niezliczone ilości zanieczyszczeń pochodzących z silników spalinowych londyńskich pojazdów, z fabryk napędzanych piecami węglowymi, z domowych kominków i zakładów przemysłowych uwalniających do atmosfery związki chemiczne powstałe w procesach produkcyjnych. Przez pięć dni pokrywa ciepłego powietrza tworzyła nad miastem dach
131
nieprzepuszczający gazów. W tym czasie zmarło 4 tysiące londyń-czyków, tak młodych, jak i starych, która to liczba niemal ośmiokrotnie przekroczyła normę zgonów.
Masy powietrza stały się groźne z powodu ich uporczywego trwania w miejscu. Londyn jest zwykle przewiewany za sprawą wiatrów z Morza Północnego i kanału La Manche, które pełnią funkcję swoistych naturalnych wymiataczy. Wiatry rozpędzają mgłę i zapewniają czasami Londynowi słoneczne dni.
Niestety, w grudniu 1952 roku powietrze nad Londynem było nieruchome. Nie czuło się żadnego wiatru, który rozpraszałby wilgotną breję zanieczyszczeń. Ludzie musieli więc oddychać tym skażonym powietrzem. Z raportów lekarskich z owego śmiertelnego grudniowego tygodnia wynika, iż ludzie zgłaszali się na ostre dyżury w szpitalach z problemami oddechowymi. Niektórych trzeba było hospitalizować.
Mgła była gęsta. Zamknięto lotniska, a karetki poruszały się po ulicach z prędkością niecałych dziesięciu kilometrów na godzinę, i to wtedy, gdy przed nimi ktoś szedł i pokazywał drogę. W promieniu czterdziestu kilometrów widoczność była prawie równa zeru. Piesi musieli wymacywać rękami drogę na okrytych całunem ulicach. Jak można sobie wyobrazić (należało tego oczekiwać), kieszonkowcy mieli swoje żniwa. Złodzieje dwoili się i troili, uradowani naturalną osłoną z mgły ułatwiającą ucieczkę. Gdy przedostała się ona do budynków, nawet w środku pojawiały się problemy z widocznością. W jednym z londyńskich kin mgła była tak gęsta, że film można było oglądać jedynie z pierwszego rzędu.
Ósmego grudnia nad Londyn znów wrócił wiatr i wywiał to trujące powietrze. Jednakże dla tysięcy osób, które zsiniały z braku tlenu i umarły, kaszląc, było już za późno.
Zabójcza mgła z 1952 roku odmieniła wszystko. Na początku 1953 roku rząd brytyjski podjął duże, kompleksowe badania nad jakością powietrza w Londynie i nad przyczynami tak dużego poziomu jego skażenia. Badania trwały cztery lata, a ich konsekwencją były propozycje niezbędnych zmian.
W 1956 roku Wielka Brytania uchwaliła ustawę o czystym powietrzu (siedem lat przed podobną ustawą amerykańską), która drastycznie zredukowała skażenie atmosfery. Jednakże w 1962 roku Londyn nawiedziła kolejna trująca mgła, pokazując, że sześć lat to za mało, by nastąpiły znaczące zmiany jakości powietrza. Niemniej liczba ofiar tej mgły wyniosła zaledwie 136 osób, z których większość stanowiły osoby starsze, cierpiące na dolegliwości sercowo-oddechowe. Około
132
tysiącowi trzeba było udzielić pomocy lekarskiej, jednakże w sumie szkody okazały się mniejsze od tych, które spowodowała zabójcza mgła z 1952 roku.
Było to miasto maszyn i wysokich kominów, z których wydobywały się niekończące się smugi dymu, snujące się bez końca i nigdy nieznikające.
Karol Dickens, Ciężkie czasy
1 Trudno jest określić łączną ilość zgonów zawinionych przez zabójczą mgłę. Niemniej jednak na podstawie danych o średniej śmiertelności władze uważają, że z powodu ciężkich zachorowań oddechowych wywołanych mgłą zmarło dodatkowo 4 tysiące osób. Według dr. Ernesta T. Wilkinsa, szefa oddziału zanieczyszczenia atmosfery w angielskim wydziale badań naukowych i przemysłowych, w późniejszym okresie zmarło dodatkowe 8 tysięcy osób z powodu odroczonych skutków zatrucia podczas mgły i jej zgubnego wpływu na stan układu oddechowego.
40
Huragan w Indiach Zachodnich i nad jeziorem Okeechobee
Wyspy Karaibskie, Portoryko, wybrzeże Florydy
10-16 września 1928
5000 ofiar 75 milionów dolarów strat1
Bogate domy otwarte na oścież i splądrowane. Zaleca się wprowadzenie stanu wyjątkowego w Palm Beach... Doradzam natychmiastowe wysianie oddziałów w celu zapewnienia ochrony.
Clark J. Lawrence,
szef Stowarzyszenia Dowódców Rezerw Stanowych w Palm Beach w liście do gubernatora Florydy wysłanym po huraganie 1928 roku
„Szybko! David! Właź!".
Jacob spojrzał na dolne konary drzewa, na które się wdrapywał i zobaczył swego dwunastoletniego syna, Davida, zaciekle próbującego podciągnąć się na wyższą gałąź. Jacob mógł jedynie przyglądać się temu z rozpaczą, tkwiąc w rozwidleniu dwóch gałęzi i trzymając na plecach czteroletnią córeczkę, która tak mocno obejmowała go za szyję, że trudno mu było oddychać. Jacob próbował wstrzymać oddech i spokojnie modlił się, by Davidowi w końcu udało się wdrapać przynajmniej do miejsca, gdzie czekał na niego razem z Rachelą. Gdy już będzie tu razem ze mną — myślał — to jeśli chwycę go jedną ręką pod pachę i podciągnę się drugą, to poradzi sobie z wejściem na wierzchołek drzewa.
Huragan rozlał wody jeziora Okeechobee w całej okolicy, w której mieszkał Jacob wraz z żoną i dwójką dzieci. Żonę porwała woda i rzuciła
0 skałę wystającą z ziemi naprzeciwko ich kruchego jednopokojowego domku. Jej głowa uderzyła w skałę ze straszną siłą i Jacob zobaczył, jak czaszka pęka na pół. W momencie, gdy spostrzegł szarą, lśniącą powierzchnię mózgu i krew płynącą z oczu i uszu, wiedział, że umarła. Zanim zdążył do niej podejść, gigantyczna fala wody ponownie porwała jej ciało
1 miotając, uniosła je dalej z ogromną prędkością. Wtedy Jacob chwycił dwójkę swych dzieci i zaczął biec w kierunku ogromnego drzewa stoją-
134
cego kilkaset metrów od domu. Biegnąc, obejrzał się i dostrzegł, iż woda zdążyła już porwać jego dom i roznieść na kawałki.
Dotarł do drzewa i zaczął się wspinać, trzymając Rachelę na plecach. David zapewnił go, że sam da sobie radę. Teraz Jacob z Rachelą znaleźli się ponad dziesięć metrów nad ziemią, ale David nie mógł sobie poradzić.
Gdy Jacob postanowił zejść i pomóc synowi, David złapał się gałęzi i podciągnął obydwiema rękami.
Jacob położył rękę na karku Davida i spojrzał mu w twarz: „Wspaniała wspinaczka, synu. Po prostu wspaniała". Potem pocałował go w policzek.
„A teraz zejdźmy z drogi temu wodnemu demonowi!".
Ojciec z synem wspinali się dalej, niemal do wierzchołka drzewa. Ponad trzydzieści metrów pod nimi szalała woda. Rzeka zalewała ziemię, która jeszcze wczoraj była sucha i piaszczysta.
Jacob uspokoił się, wiedząc, że przeżyją, choć szybko poczuł głód i pragnienie. Woda w końcu musiała przecież opaść, a cała trójka wtedy zejdzie i zajmie się swoimi sprawami.
Gdy Jacob próbował usadowić się wygodnie wraz z Rachelą w rozwidleniu dwóch konarów tworzących coś na kształt siodła, Dawid, który znalazł już sobie własne siedzisko na innej gałęzi, zaczął krzyczeć:
„Tato! Patrz!".
Jacob spojrzał tam, gdzie pokazywał David i serce zamarło mu w piersi.
Na gałęziach otaczających jego i jego dzieci kłębiły się dziesiątki węży. Owijały się wokół konarów i z łatwością wpełzały na najcieńsze nawet gałązki.
Węże, pomyślał. I w tym momencie wiedział już, że niebawem dzieci dołączą do matki. Węże były jadowite. Ani on sam, ani jego dzieci nie mieli gdzie uciekać.
W chwili gdy sobie to uzmysłowił, David zaczął krzyczeć. Po kilku sekundach to samo zaczęła robić Rachelą. Obydwoje zostali ukąszeni. Gdy Jacob odwrócił się, żeby spojrzeć na Rachelę, poczuł dwa jadowite zęby wpijające mu się w szyję. Instynktownie chwycił węża, zerwał go z szyi i rzucił na dół do wody. Za późno — i to dla nich wszystkich.
W ciągu piętnastu minut cała trójka spadła z drzewa martwa od wsączonej im trucizny.
Następnego dnia Jacob, David i Rachelą stali się cząstką ogromnej masy ciał, które ratownicy spuścili w dół rzeki na tratwie i podpalili. Po nawałnicy w wodzie pływało tak dużo trupów, że trzeba było je zebrać razem i usunąć.
Na tej płynącej tratwie trupów nie było Marii. Jej ciała nigdy nie odnaleziono.
135
Huragan z 1928 roku, który zabił 5 tysięcy ludzi i spowodował straty w wysokości 75 milionów dolarów, narodził się na przełomie sierpnia i września niedaleko Wysp Zielonego Przylądka na zachodnim wybrzeżu Afryki. Przewędrował Atlantyk i dziesiątego września zaatakował Barbados. Potem, 12 września, dotarł do Gwadelupy, zabijając tam ponad 600 osób. Dalej skierował się do Portoryko, gdzie zabił 1000 ludzi, pozbawił dachu nad głową 250 tysięcy i spowodował straty w wysokości 50 milionów dolarów.
A to jeszcze nie był koniec.
Szesnastego września zaatakował wybrzeże Florydy, powodując straty rzędu 25 milionów dolarów i zabijając ponad 2500 osób. Wielu zmarło od ukąszeń węży, utonęło lub zostało zmiażdżonych czy wręcz przeciętych na pół przez szczątki kłębiące się w wodzie lub niesione wiatrem wiejącym z prędkością blisko trzystu kilometrów na godzinę.
Trzydzieści kilometrów naprędce tworzonych wałów ziemnych spłynęło do jeziora Okeechobee, a żywioł zabił przy tym wielu robotników, często przyjezdnych imigrantów.
W Belle Glade na Florydzie wszyscy mieszkańcy w liczbie 650 przenieśli się do dwóch miejskich hoteli w nadziei znalezienia schronienia przed sztormem w tych ogromnych — i na szczęście trwałych — budynkach. Gdy burza przeszła, okazało się, że zmiotła wszystkie domy w mieście — pięćdziesiąt budowli — za wyjątkiem tych dwóch hoteli. Przeżyli wszyscy mieszkańcy Belle Glade.
Liczba ofiar i wielkość strat spowodowanych przez żywioł, a także nieporadne próby uniknięcia powodzi przez formowanie wałów ziemnych, doprowadziły do podjęcia działań w skali państwowej. W 1930 roku prezydent Hoover przyznał pomoc finansową na zbudowanie prawdziwych zapór — kamiennych barier o długości prawie stu trzydziestu kilometrów i o wysokości dwunastu metrów.
Dla tych, którzy zginęli, było to już oczywiście za późno. Dla przyszłych pokoleń żyjących w rejonie Everglades i jeziora Okeechobee jest to gwarancja przetrwania, gdyż huragan z 1928 roku pokazał, jak bardzo te tereny są narażone na niebezpieczne i śmiertelne żywioły.
1 Łączne straty na Karaibach, w Portoryko i na Florydzie. Według wartości dolara w 1928 roku.
41 Trzęsienie ziemi w Kobe
Kobe, Japonia
16 stycznia 1995
5502 ofiary 145 miliardów dolarów strat
Byłem na czwartym piętrze pięciogwiazdkowego hotelu. Wstrząsy trwały 20 sekund lub coś koło tego, a ja leżałem na podłodze i nie byłem w stanie się ruszyć. Sięgnąłem do drzwi, lecz ponieważ nie dały się otworzyć, wyważyłem je i ledwo się uratowałem. Dolna część hotelu, poniżej trzeciego piętra, całkowicie się zawaliła.
Japoński dziennikarz telewizyjny, który przeżył trzęsienie ziemi2
Trzęsienie ziemi w Kobe w Japonii o sile 7,2 stopnia w skali Richtera nazwane zostało najbardziej kosztownym trzęsieniem wszech czasów. Jego moc była ogromna — w ciągu około dwudziestu sekund od momentu rozpoczęcia o godzinie 5.56 rano ów wstrząs spowodował wielkie straty i zabił tysiące niczego się niespodziewających ludzi. Dwudziestosekun-dowe trzęsienie ziemi, po którym odbudowa będzie trwała całe dziesięciolecie.
Dwadzieścia sekund. Tyle czasu potrzeba, by przeciętny czytelnik tej książki przeczytał pierwszy akapit tego rozdziału.
Dwadzieścia sekund. Takie zniszczenia w tak krótkim czasie poraziły tych, którzy przeżyli. Trzęsienie ziemi w Kobe w 1995 roku spowodowało ogromne przewartościowanie w świadomości jego mieszkańców i okolic.
Gdy opadł kurz i do ocalałych ludzi dotarło, jak wielkie straty poniosło ich ukochane miasto, w całym Kobe zapanował nastrój powszechnego przygnębienia. Niektórzy próbowali stawić czoło temu nieszczęściu i zaspokajać podstawowe potrzeby, jak żywność i dach nad głową.
Katastrofy takie jak ta rodzą najdziwniejsze inicjatywy dobroczynne, a jedną z najbardziej nieprawdopodobnych grup filantropów okazał się gang przestępczy Yamaguchi-gumi. Mężczyźni, zwykle bardziej zainteresowani braniem niż dawaniem, naraz zaczęli wydawać osiem tysięcy posiłków dziennie na parkingu. Ofiarowali pieniądze, pojazdy i ludzi
137
oraz wspólnie zajęli się karmieniem swych sąsiadów. Jeden z ocalałych Masakazu Koga stwierdził, że „przypominało to czasy tuż po wojnie. Wszystko było w ruinach i nie miałem pojęcia, jak sobie poradzimy z odbudową. Ale trzęsienie ziemi również nas połączyło. Zetknąłem się ze szczodrością, której istnienia w Japonii się nie spodziewałem"3.
To drugie co do wielkości trzęsienie ziemi w Japonii uszczupliło dochody z podatków o blisko 7 miliardów dolarów4, i to tylko w roku podatkowym 1995.
Główne gałęzie przemysłu w Kobe — przemysł okrętowy, stalowy, chemiczny i spożywczy — były poważnie dotknięte, a wiele fabryk trzeba było zamknąć na kilka dni. Te, które można było uruchomić zaraz po przywróceniu dostaw prądu, pracowały na zwolnionych obrotach — niektóre nawet o 60 procent poniżej swych możliwości. Wstrząs unieruchomił 90 procent zakładów szewskich, a wiele innych drobniejszych gałęzi przemysłu obrócił w perzynę. Sztuczna hodowla pereł w Kobe wypadła z rynku na niemal sześć miesięcy.
Tuż po trzęsieniu ziemi niezwykle trudno było zaspokoić podstawowe potrzeby ocalonych: żywność, wodę, schronienie. Niektórzy koczowali w miejskich halach, inni gnieździli się w niebezpiecznie uszkodzonych budynkach. Prawie jedna trzecia część milionowej ludności miasta pozostawała bez dachu nad głową. Gigantyczne szkody w Kobe spowodowały, iż konieczne reakcje władz były szczątkowe. I tak na przykład nie zabezpieczono wielu grożących zawaleniem budynków, a jeśli już, to bariery okazywały się, niestety, nieskuteczne.
Dopiero po kilku dniach do Kobe zaczęła napływać pomoc, w tym regularne dostawy z Kirin Breweries, jednego z największych japońskich browarów. Biorąc pod uwagę urazy psychiczne i stres mieszkańców Kobe, łatwo można sobie wyobrazić, jak wielu z nich traktowałoby stałe dostawy piwa. To było jednak coś innego. Kirin Breweries wysyłało do miasta tysiące kartonów litrowych butelek od piwa, ale pracownicy browaru napełniali jej nie piwem, lecz wodą pitną.
Jak to zwykle bywa po trzęsieniu ziemi, również w Kobe rozszalały się pożary powstające w wyniku pękania instalacji gazowych czy awarii piecyków i suszarek. Oszacowano, iż spłonął blisko milion metrów kwadratowych miasta. Uszkodzeniu lub zniszczeniu uległo niemal 180 tysięcy budynków miejskich. W porcie uszkodzonych zostało 90 procent ze 187 stanowisk cumowniczych. Linia kolejowa Hanshin Expressway zapadła się w kilku miejscach na długości dwóch kilometrów. 25 stycznia, dziewięć dni po trzęsieniu ziemi, 367 tysięcy gospodarstw domowych w Kobe wciąż pozbawionych było bieżącej wody5.
138
Po każdej wielkiej katastrofie problemem są martwe ciała — a w Kobe zginęły tysiące ludzi, których trzeba było odkopać, zidentyfikować, a następnie pochować lub skremować. Władze zamieniły jedną z miejskich szkół w kostnicę i umieściły na niej napis: „Sala spokojnej duszy".
Problemem stały się też grypa i zapalenie płuc, jak również — co gorsza — zimno, wilgoć i brak trwałego schronienia.
Ludzie zrobili to, co do nich należało i już rok po trzęsieniu ziemi na każdej wolnej przestrzeni stały baraki i namioty.
Kobe odbudowano, otwarto w końcu port, znów ruszyła szybka kolej ekspresowa, naprawiono drogi i znów zaczęły po nich jeździć samochody, a tam, gdzie zalegały ruiny, znów stanęły domy.
Trzęsienie ziemi w 1995 roku uświadomiło ludziom, jak bardzo narażone są budowle i autostrady w Kobe, jakie są możliwości w zakresie bezpieczeństwa publicznego i ochrony przeciwpożarowej i jak miasto reaguje na katastrofy. Niektóre systemy zawiodły, inne nie. Niektóre procedury trzeba było ulepszyć.
W swym podsumowującym raporcie EQE tak oto oceniło sytuację: „Trzęsienie ziemi w Kobe jest dramatycznym przykładem na to, co wstrząsy mogą spowodować we współczesnym społeczeństwie przemysłowym" 6. EQE wie, że należy zawczasu przeznaczać środki na wypadek trzęsienia ziemi, ponieważ wystarczy dwadzieścia sekund, by ze „współczesnego społeczeństwa uprzemysłowionego" zostało tyle co nic.
1 EQE Risk Management Report on the January 16, 1995 Kobe, Japan Earthąuake. Liczby te nie obejmują strat tak istotnych, jak: maszyny, wyposażenie biurowe, zapasy magazynowe, czyli tego wszystkiego, co znajdowało się wewnątrz budynków.
2 Lee D a v i s, Natural Disasters, s. 65.
3 Ibid, s. 66.
4 EQE Risk Management Report on the January 16, 1995 Kobe, Japan Earthąuake.
5 Ibid.
6 Ibid.
42 Zderzenie statków Dona Paz i Vecłor
180 kilometrów na południe od Manili na Filipinach, u wybrzeży wyspy Marinduąue
20 grudnia 1987 4386 ofiar1
Eksplozja zbudziła mnie ze snu. W ciągu dwóch sekund na statku wybuchł wielki pożar, słyszałem, jak ktoś jęczał i krzyczał. Skoczyłem do wody.
Paąuito Osabel, ocalały pasażer Dona Paz2
W opowiadaniu Henry'ego Longfellowa Opowieść teologiczna Elisa-beth mówi o „statku, który płynął nocą... dobiegał tylko sygnał świetlny z oddali i głos z ciemności...". Gdyby te słowa padły 20 grudnia 1987 roku, tysiące pasażerów promu zmierzającego na Boże Narodzenie do Manili prawdopodobnie przeżyłyby i obchodziłyby święta.
Kolizja promu Dona Paz i tankowca Vector spowodowała największą katastrofę na morzu w czasach pokoju.
Dona Paz wypłynął z Tacloban na filipińskiej wyspie Leyte, popłynął na północ przez morze Visayan do kanału Jintotolo, potem skierował się na morze Sibuyan i zbliżył do małej filipińskiej wysepki Marinduąue. Tam zderzył się z tankowcem Vector, który z ładunkiem ośmiu tysięcy trzystu baryłek ropy płynął na wyspę Masbate.
Pewien amerykański lotnik zapamiętał ten wypadek:
W czasie, gdy doszło do wypadku Dona Paz, stacjonowałem na Filipinach.... Pracowałem przy poszukiwaniu załogi helikoptera zwiadu SH-3G Seaking. Na miejsce przyleciały helikoptery sił powietrznych, lecz nie odnalazły nikogo żywego. Dostrzegły jednak wiele ciał, które trzeba było wydobyć.
Z tego, co czytałem w Pacific Stars and Stripes, do kolizji Dona Paz z tankowcem doszło w sobotę o dziesiątej wieczorem. Pojawiła się wielka kula ognia, którą widziano z statków w tym rejonie. Po zderzeniu tankowiec
140
złamał się na pół i natychmiast zatonął. W gazecie podano, że przeżyły jedynie dwie osoby. Ale Dona Paz nie zatonął od razu. Po zderzeniu dostał dużego przechyłu, wywrócił się do góry dnem i tonął przez dwie godziny. O ile pamiętam, uratowały się z niego tylko 24 osoby. Tygodniami morze wyrzucało ciała na brzeg, inne wplątywały się w rybackie sieci, co denerwowało miejscowych rybaków. Na pokładzie zatopionego promu Dona Paz znajdował się krewny jednego z moich kolegów z eskadry. Było to bardzo smutne wydarzenie...3.
Po opisanym przez lotnika wybuchu z tankowca Vector wyciekło do morza tysiące litrów ropy. Gdy tylko ogień z eksplozji dotarł do niej, zapaliła się, zamieniając ocean w morze płomieni.
Wielu pasażerów Dona Paz, nie chcąc pozostawać na pokładzie palącego się i wywracającego promu, zdecydowało się na skok do morza. Bezradne istoty skakały wprost do palącej się ropy. Ogień ogarniał je natychmiast i choć zanurzały się pod wodę, to jednak nic nie gasiło płomieni. Jest rzeczą pewną, iż wielu spośród pasażerów wolało jak najszybciej utonąć z własnej woli, niż cierpieć, płonąc żywcem.
Część pasażerów pozostało jednak na pokładzie Dona Paz. Być może kierowała nimi słaba nadzieja, że zaraz przypłyną łodzie strażackie, ugaszą ogień i bezpiecznie zabiorą ich z promu. Te nadzieje okazały się jednak świadectwem bezradności — wszyscy, którzy zostali na promie, poszli na dno razem z nim. Można tylko mieć nadzieję, że gdy prom szedł pod wodę, tonący ulegli wcześniej zaczadzeniu kłębami dymu i nie byli świadomi zbliżającego się końca.
Wielu członków załogi Vectora również znalazło się w wodzie, a niektórym udało się utrzymać na powierzchni dzięki różnym pływającym szczątkom. W nocy i następnego ranka wyłowiono około trzydziestu ludzi, którzy przeżyli katastrofę. Niestety, niektórzy z ocalałych byli tak mocno poparzeni, że zmarli w szpitalu. Tysięcy ciał nigdy nie odnaleziono. W ciągu następnych kilku dni morze wyrzuciło ich na brzeg około trzystu. Według władz filipińskich wszystkie były częściowo ogryzione i okaleczone przez rekiny4.
Do dziś nie jest jasne, dlaczego Dona Paz i Vector zderzyły się owej feralnej bożonarodzeniowej nocy na wodach wokół wysp filipińskich. Żegluga statków wokół Filipin zawsze była niebezpieczna. Dzieje się tak z powodu jawnego lekceważenia zasad żeglugi, niekompetencji
141
żeglujących, tłoku na szlakach morskich, niewłaściwej aparatury nawigacyjnej i radarów oraz niesprawnych statków. To dlatego filipińskie wody kryją długą historię nieszczęść.
Fakt, iż Dona Paz był bardzo przeładowany, dowodzi braku poszanowania dla przepisów bezpieczeństwa przez marynarzy. (Dlatego też chyba nigdy nie poznamy dokładnej liczby ofiar tego wypadku). Wszystko to są, rzecz jasna, jedynie spekulacje, jako że w katastrofie zginęły obydwie załogi, a statki leżą na dnie morza.
Niezależnie od tego, ilu ludzi naprawdę zginęło w kolizji Dona Paz z Vectorem, tragiczne jest, że jedyne porównanie, jakie się nasuwa w tym wypadku, to porównanie do czasów wojny. Wtedy to zatapiane w czasie bitew statki pociągały za sobą tyle samo niemal ofiar co ta katastrofa morska. Kolizja promu Dona Paz zyskała sobie rozgłos dlatego, że wydarzyła się w czasach pokoju, a jej ofiarami byli cywile.
1 Liczba ofiar tej stosunkowo niedawnej katastrofy jest niezbyt wiarygodna i nie sposób jej zweryfikować. W różnych źródłach podaje się wartości od 3000 do 4386. Niepewna jest nawet liczba pasażerów promu. Niektóre źródła podają, że na promie stłoczono 4000 osób, inne mówią o 1500 pasażerach na pokładzie. Niezależnie od tego, jakie były prawdziwe dane dotyczące ilości pasażerów promu, wszystkie źródła są zgodne co do tego, że statek był bardzo przeładowany i wiózł więcej ludzi, niż pozwalały mu przepisy.
2 Roger S mith, Catastrophes i Disasters, s. 175.
3 www.greatshipwrecks.com
4 Ibid.
43 Wybuch w kościele na Rodos
Pałac Wielkiego Mistrza, ulica Rycerska Rodos, Grecja
3 kwietnia 1856 4000 ofiar
Od burzy i piorunów, od choroby, zarazy i głodu, od wojny i morderstwa i od nagłej śmierci uchowaj nas, Panie.
Modlitewnik, 1662
Ujrzałem szatana jako piorun z niebios.
Łukasz, 10, 18
Nie sposób było nie usłyszeć głosu dzwonów.
W mieście Rodos, na wyspie Rodos, na wszystkich wieżach biły wszystkie dzwony. Zazwyczaj każda dzwonnica odzywała się dwukrotnie w ciągu dnia: raz rano, by wzywać na jutrznię, później w południe na Anioł Pański. Owe wezwania brzmiały powoli i statecznie, a dzwony po niecałej minucie milkły. Kakafonia dźwięków, jaką tej nocy usłyszeli mieszkańcy Rodos, w niczym nie przypominała tego dostojnego tonu.
Na dole wysokich wież dzwonnicy pociągali za sznury jak szaleni. Byli to w większości młodzi chłopcy lub- młodzieńcy w nowicjacie. Cięższy, starszy mężczyzna zwykle pozostawał w miejscu, gdy sznury wędrowały w górę i w dół. Tymczasem młodzi chłopcy uwieszeni na sznurach często unosili się z cementowej podłogi kilka metrów nad ziemię. W oczach obserwatora mogło to wyglądać nieco śmiesznie, ale twarze chłopców zachowywały powagę i skupienie — wykonywali swój święty obowiązek. Mimo to większość z nich i tak przyznawała się, że lubi tak fruwać w górę.
Dzwony biły, ponieważ niebo było pełne błyskawic. W Europie wierzono od wieków, że gwałtowne bicie w dzwony kościelne podczas burz z piorunami przepędza demoniczne moce, które rażą ziemię ogniem. Później, w czasach nieco bardziej oświeconych, wierzono, że huk dzwonów rozproszy ładunki elektryczności i dzięki temu zapobiegnie
143
uderzeniom piorunów. Jak można się było spodziewać, nic to nie dawało, a nierzadko pioruny biły w wieże kościelne, w chwili gdy dzwonnik trzymał sznur, zabijając nieszczęśnika.
W 1856 roku przy ulicy Rycerskiej stał pałac Wielkiego Mistrza — wspaniała budowla wzniesiona w XIV wieku. Pałac miał swój własny kościół pod wezwaniem św. Jana, a każdego dnia tak do pałacu, jak i do kościoła przybywały tysiące ludzi.
W 1856 roku na Rodos rządzili otomańscy Turcy. Ich armia okupacyjna zajęła pałac Wielkiego Mistrza, który na niższych poziomach miał wielkie, przestronne lochy z grobowcami. Turcy szybko zmagazynowali w tych miejscach ogromne ilości prochu strzelniczego. Armia musiała mieć łatwy dostęp do prochu używanego do broni i bomb, a centralne położenie pałacu, z jego ogromnymi przestrzeniami magazynowymi, całkiem dobrze się do tego nadawało. (Turcy wypędzili z Rodos rodowitych Greków, a jeśli znaleziono jakiegoś przebywającego w mieście bez zezwolenia, skracano go o głowę).
W owych czasach przechowywanie w kościelnych kryptach śmiercionośnych materiałów nie było czymś niezwykłym. Powszechne więc były nieuchronne przypadki eksplozji tych wysoce łatwopalnych i groźnych ładunków. W 1769 roku w Brescie we Włoszech w kryptach grobowych pod kościołem św. Nazariusza włoskie wojska zmagazynowały dwieście tysięcy funtów (sto tysięcy ton) prochu. Pewnej gorącej sierpniowej nocy w dzwonnicę kościoła strzelił pojedynczy piorun i wywołał pożar. Zaraz potem w jednej chwili wybuchł cały proch. Zginęło ponad 3 tysiące ludzi, a eksplozja całkowicie zniszczyła niemal 20 procent miasta Brescia.
Wybuch w pałacu Wielkiego Mistrza 3 kwietnia 1856 roku spowodował większe straty.
Przyczyna była taka sama — uderzenie pojedynczego pioruna. W obydwu budowlach bądź w najbliższym sąsiedztwie pałacu znajdowało się 4 tysiące ludzi. Wszyscy zginęli w wybuchu. Tak jak w Brescii proch składowany w lochach wybuchł, a siła eksplozji całkowicie zniszczyła wielki i niezwykły pałac wraz z przynależnym do niego kościołem św. Jana. Pałac stał tu przez ponad czterysta lat, a zawalił się po jednym uderzeniu pioruna, który najwyraźniej nie przestraszył się bicia dzwonów.
Błyskawica i wybuch, jaki po niej nastąpił, to prawdopodobnie najgorsza w dziejach katastrofa spowodowana uderzeniem pioruna. Dzisiaj w starym mieście Rodos mieszka zaledwie 6 tysięcy ludzi. Liczba ofiar wybuchu z 1856 roku — 4 tysiące — doskonale ilustruje rozmiary strat, jakie na Rodos spowodował jeden kaprys nieba.
144
Przez niemal osiemdziesiąt lat pałac Wielkiego Mistrza leżał w gruzach. W 1939 roku, podczas włoskiej okupacji Grecji, faszystowscy najeźdźcy uznali, że Benito Mussolini być może chciałby zamieszkać w tak okazałym miejscu. Jeśli nie Mussolini, to może przynajmniej król Włoch Wiktor Emmanuel II uznałby go za przytulny. Odbudowali i odrestaurowali pałac dosłownie od podstaw, skwapliwie dbając o zachowanie oryginalnej konstrukcji i struktury budowli.
Turyści, którzy dziś odwiedzają odnowiony pałac Wielkiego Mistrza, są niewątpliwie wdzięczni dawno już nieżyjącemu budowniczemu włoskiemu za to, że przywrócił Grecji jeden jej z najwspanialszych zabytków.
-
44 Wyciek chemiczny w Bhopal
Bhopal, Indie
3 grudnia 1984 3828 ofiarx
W sztuce życia człowiek wynaleźć nie może niczego, lecz w sztuce śmierci przewyższa samą naturą i za pomocą chemii i maszyn wywołuje całą masę plag, epidemii i głodu.
. George Bernard Shaw, Man and Superman
Była to wspaniała nowina! Bogata, amerykańska firma Union Carbide zaplanowała budowę fabryki w biednym regionie Indii i ogłosiła, że zamierza zatrudnić osiem tysięcy hinduskich robotników. Ludzie byli podekscytowani możliwością podniesienia swego standardu życia w miejscu, gdzie miało powstać dużo miejsc pracy. W owym czasie nie wiedzieli jednak, że ta cudowna fabryka Union Carbide wielu z nich przyniesie śmierć.
* *
Tamtego straszliwego poranka, 3 grudnia 1984 roku, na ulicach wokół fabryki Union Carbide leżały pokotem setki ciał. Wiele z nich zalane było wymiocinami, moczem i odchodami, a ich skóra przybrała barwę purpury. Wdychanie trującego gazu powodowało utratę kontroli nad funkcjami ciała i zadławienie się własnymi wydzielinami.
Około godziny pierwszej w nocy czterdzieści ton śmiertelnie trującego gazu izocjanu metylu (MIC), substancji chemicznej używanej do produkcji pestycydów, wyciekło ze zbiornika fabryki Union Carbide w chwili, gdy do zbiornika, w którym magazynowano ów produkt nieopatrznie przepompowano duże ilości wody. Woda i MIC nie łączą się i zbiornik eksplodował. Powstała przy tym chmura śmiertelnie trującego gazu uniosła się nad fabryką i rozprzestrzeniła w promieniu trzydziestu kilometrów wokół Bhopalu. Zabiła ludzi w łóżkach, pozostawiła po sobie trupy na ulicach i zmusiła tysiące umierających Hindusów do szukania ratunku w szpitalach. Te jednak nie dawały sobie rady z powodu braku wiedzy i sprzętu umożliwiającego pomoc ofiarom tego typu katastrofy.
146
Dr Thomas Petty, ekspert ds. chorób płuc z Uniwersytetu Kolorado, został poproszony przez korporację Union Carbide o odwiedzenie poszkodowanych w Bhopalu. On też wyraził oficjalne stanowisko firmy wobec pracowników, którzy uciekli z miejsca wypadku: „Można było uratować wielu pacjentów, gdyby nie wpadli w panikę. Gdy zaczęli uciekać, głębiej oddychali. Gdyby zachowali spokój i wychodzili powoli, nie wchłonęliby tak wielu zanieczyszczeń" \
To oczywiście uciekający robotnicy, przerażeni i duszący się, byli winni własnej śmierci.
Lekarze z miejscowych szpitali, którzy nie wiedzieli, jak pomóc ofiarom, wezwali dyżurnego medyka z fabryki Union Carbide. Chcieli się dowiedzieć, co zatruło tych ludzi i jak ich leczyć. Lekarz z Union Carbide stwierdził, że izocjanek metylu to tylko składnik gazu łzawiącego i że wystarczy po prostu zmyć ofiary wodą. Ta rada okazała się bezużyteczna w leczeniu ludzi, którzy wdychali izocjanek metylu. Liczba zgonów zaczęła szybko rosnąć.
Fabrykę szybko zamknięto, a szef Union Carbide Warren Anderson natychmiast poleciał do Indii, by ocenić sytuację i podjąć działania ratownicze. Gdy tylko samolot wylądował, został aresztowany. Po zwolnieniu za kaucją bardzo szybko wrócił do USA.
Czy wyciek toksycznej substancji chemicznej w fabryce Union Carbide w Bhopalu — największy wypadek przemysłowy w historii — spowodowany był sabotażem ze strony „niezadowolonego pracownika"?
Dziesiątego maja 1988 roku, trzy i pół roku po wypadku, Union Carbide opublikowała raport opracowany przez Arthur D. Little Inc. Wskazywał on z „dużym prawdopodobieństwem", iż „wypadek" w Bhopalu (określenie Union Carbide) spowodował jakiś „niezadowolony pracownik". Orzeczenie to nie zostało potraktowane serio ani przez sądy, ani przez światową opinię publiczną głównie z powodu zachowania się Union Carbide wobec podejrzanego robotnika. Gdyby powodem wypadku, w którym zginęły tysiące ludzi, a setki tysięcy innych zostało na trwale okaleczonych, był rzeczywiście świadomy sabotaż, wówczas winowajcę — biochemicznego terrorystę — należałoby ścigać i postawić przed sądem. Union Carbide nigdy nie ścigało osoby, której przypisano odpowiedzialność za sabotaż. Do dziś wielu ludzi uważa, że wytoczenie takiego oskarżenia było wynikiem przyjęcia pewnej strategii na użytek opinii publicznej mającej odwrócić uwagę od winy Union Carbide.
147
W wielu wypadkach przemysłowych dochodziło do znacznie większych szkód w środowisku naturalnym (np. wypadek statku Valdez firmy Exxcon — patrz rozdział 94). Niemniej wyciek chemiczny w Bhopalu zaalarmował cały świat i spowodował sformułowanie stanowczych żądań w kwestii nowych uregulowań prawnych, w zakresie obostrzeń przepisów bezpieczeństwa pracowników fabrycznych zatrudnianych przy potencjalnie niebezpiecznych chemikaliach. Dlaczego? Ponieważ dalsze dochodzenie w sprawie wypadku w Bhopalu wykryło, iż w Union Carbide obowiązują dwa zestawy takich uregulowań — jedno dla fabryk w USA i drugie dla zakładów zagranicznych. Gdy porównano zasady BHP w fabryce w Bhopalu i w fabryce w Wirginii, okazało się, że w Indiach o wypadek było nietrudno. Jeśli coś takiego przydarzyło się jednej z największych firm chemicznych na świecie, od której należałoby oczekiwać, że bezpieczeństwo stawia na pierwszym miejscu, to cóż dopiero mówić o mniejszych fabrykach? One również wytwarzają niebezpieczne chemikalia, ale są dużo mniej rentowne i nie stać ich na najnowocześniejszy sprzęt, procedury bezpieczeństwa i zabezpieczenia na wypadek zagrożenia.
Po pięciu latach sporów sądowych, zarówno w USA, jak i w Indiach, Union Carbide zawarł w 1989 roku umowę o wypłacenie rządowi Indii sumy 470 milionów dolarów. (Przy liczbie 550 000 potwierdzonych ofiar dawało to 850 dolarów na osobę. Gdyby pieniądze te ulokowano na 10 procent na okres dwudziestu lat, suma ta wzrosłaby do 3,1 miliarda dolarów, czyli w przybliżeniu do 5600 dolarów na osobę).
Ugoda ta chroniła też Union Carbide przed oskarżeniami natury kryminalnej. Decyzja szybko została jednak zaskarżona w sądzie przez grupy ofiar — ostatecznie wysokość odszkodowania, jakie miał zapłacić Union Carbide, została utrzymana w mocy, tyle że obalono niepodważalność oskarżeń natury kryminalnej. Były szef firmy Warren Anderson został natychmiast oskarżony przez rząd Indii o umyślne ludobójstwo, lecz ukrył się, by uniknąć odbierania pozwów. Union Carbide odmówiła występowania w jego imieniu czy informowania prokuratorów o miejscu jego pobytu.
Według Union Carbide odszkodowanie w wysokości 470 milionów dolarów uzgodnione w 1989 roku całkowicie zamykało sprawę odpowiedzialności zarówno samej firmy, jak i jej dyrektorów, ale nie zostało przyjęte do wiadomości przez Sąd Okręgowy w Bhopalu. Co ciekawe, amerykański sędzia sądu okręgowego na Manhattanie John Keenan wydał pisemne oświadczenie zalecające Union Carbide „podporządkowanie się prawodawstwu w Indiach". Jak dotąd Union Carbide odmawia poddania
148
się prawom innego wymiaru sprawiedliwości niż amerykańskie, zaś były szef Warren Anderson nadal pozostaje nieuchwytny.
Ocenia się, że każdego tygodnia od 10 do 15 osób w Bhopalu i okolicznych miasteczkach umiera, gdyż podczas wypadku w 1984 roku zostali poddani działaniu gazu MIC.
1 Są to oficjalne dane podane przez indyjski rząd. Klinika Zdrowia Publicznego i Dokumentacji w Bhopalu (BPHDC) utrzymuje, że liczba ofiar wyniosła 8 tysięcy, a ponad 500 tysięcy ludzi uległo obrażeniom zarówno podczas wypadku, jak i po nim.
Rząd Indii — jak to podano na stronie internetowej Union Carbide (www.bhopal.com) w „Chronology" ze stycznia 2001 roku — stwierdził, że poszkodowanych było tylko 203 469 osób w następujących kategoriach:
0 ofiar z całkowitym trwałym inwalidztwem
2680 osób z częściowym trwałym inwalidztwem
18 922 osoby trwale poszkodowane, lecz nie inwalidzi
1313 osób czasowych inwalidów z powodu trwałych obrażeń.
7172 osoby z czasowym inwalidztwem z powodu czasowych obrażeń.
173 382 osoby z czasowymi obrażeniami, lecz nie inwalidzi.
Rząd Indii stwierdził również, że 155 203 osoby podano badaniom lekarskim, lecz nie wykryto u nich obrażeń, www.corpwatch.org/truc/bhopal/fctsheet.html.
45 Trzęsienie ziemi w San Francisco
San Francisco, Kalifornia
18 kwietnia 1906
3000 ofiar1 500 milionów dolarów strat2
Oddziały federalne, członkowie regularnych oddziałów policji i specjalni funkcjonariusze policji zostali przeze mnie upoważni do tego, by ZABIJAĆ wszystkich tych, którzy zajmują się rabunkiem lub popełniają jakiekolwiek inne przestępstwo.
Obwieszczenie burmistrza San Francisco Eugene'a Schmitza wydane po trzęsieniu ziemi
Wydawało się, że ulice poruszają się jak fale wody. Gdy szedłem w stronę Market Street, po jednej stronie wszystkie budynki waliły się i padały tak blisko mnie, że kurz pokrył mnie całego i oślepił. Później zobaczyłem pierwszych zmarłych. Wisieli na samochodzie niczym tusze w rzeźni, całe we krwi, z pogruchotanymi czaszkami, połamanymi kończynami i zakrwawionymi twarzami. Jakiś człowiek krzyknął do mnie: „Uważaj na ten kabel pod napięciem!". Ledwie starczyło mi czasu, żeby odskoczyć. Byłem o krok od śmierci.
Sam Wolfe, ocalały z trzęsienia ziemi
W ciągu pierwszych piętnastu minut potwornych wstrząsów w San Francisco w 1906 roku w mieście wybuchło ponad pięćdziesiąt pożarów.
Gdy grunt zaczął falować, rozszczelnione przewody gazowe zapalały się i trwało to tak długo, dopóki nie wypalił się płynący nimi gaz. Do tego koszmaru doszły uszkodzenia miejskiej sieci wodociągów. Po pierwszych gwałtownych drganiach ziemi rozerwane zostały złącza większości głównych linii wodociągowych na uskoku San Andreas. Strażacy nie mogli gasić ognia bez wody, w związku z czym San Francisco paliło się przez trzy kolejne dni.
Zdesperowani ludzie podejmowali desperackie działania. Opowiadano o włoskich rodzinach, które chcąc zagasić ogień, zalewały płomienie galonami wina, jak również o tym, jak to strażacy polewali domy ściekami zamiast wodą.
150
Wojskowi opracowali nawet plan podobny do tego, co zwykło się robić w przypadku pożarów lasów: wysadzano dynamitem domy w powietrze, żeby robić „przecinki" w nadziei, że zahamuje to rozprzestrzenianie się ognia. Niestety, wybuchy te nic nie dały, jedynie pogorszyły sytuację.
San Francisco leży na uskoku San Andreas o długości ponad tysiąca kilometrów. Jest to miejsce schodzenia się dwóch płyt tektonicznych, które tworzą trzecią część kontynentu północnoamerykańskiego i które biegną od północno-wschodniej Kalifornii do Zatoki Kalifornijskiej. Płyty te „unoszą" się na leżącej pod nimi masie roztopionych skał i stale się przemieszczają. Gdy ogromne płyty skalne nasuwają się na siebie, dochodzi do trzęsienia ziemi. Najczęściej te ciągłe drgania trwają krótko, ale obfitują w ofiary, a usuwanie katastrofalnych szkód wymaga wielu lat.
Trzęsienie ziemi o sile 8,3 stopnia w skali Richtera, które nawiedziło San Francisco, obudziło miasto o godzinie 5.13 rano w czwartek 18 kwietnia 1906 roku. Pierwsza faia wstrząsów trwała 30-40 sekund. Później była dziesięciosekundowa przerwa, po której przyszła druga fala, tym razem trwająca 25 sekund. To wszystko. W ciągu około minuty San Francisco zostało zdziesiątkowane.
Wstrząs zburzył 28 188 budynków, w tym odporny na wstrząsy ratusz wybudowany za 5 milionów dolarów, a także niezliczone hotele, teatry, domy mieszkalne, szkoły, fabryki, kościoły, tysiące domów jednorodzinnych oraz innych budynków. Na ludzi, którym udało się wyjść z ich wnętrze, czyhało niebezpieczeństwo spowodowane przez spadające szczątki budynków — co też miało miejsce.
Żaden człowiek i żadne zwierzę nie było bezpieczne. Na jednej z bardziej poruszających fotografii z tamtego dnia widać grupę ludzi stojącą nad martwymi ciałami niezliczonej ilości koni pociągowych zabitych przez spadające cegły. (Wydostanie się bez szwanku spod walącego się budynku nie zapewniało uniknięcia kłopotów: Agnes Zink, właścicielka posiadłości, której udało się umknąć przed zawaleniem się domu, zsuwając się nago po rynnie, gdy tylko stanęła na ziemi, została aresztowana za nieumyślne obnażanie się).
Trzęsienie ziemi, które było odczuwalne w tak odległych stanach jak Oregon czy Nevada pozbawiło miasto sieci elektrycznej, a to jeszcze bardziej pogłębiło dramat ocalałych ludzi. Bez dachu nad głową pozostało od 200 do 300 tysięcy osób. W parkach wznoszono miasteczka namiotowe (w tym kilka namiotów zorganizowały przedsiębiorcze prostytutki z San Francisco).
151
Wojskowi opracowali nawet plan podobny do tego, co zwykło się robić w przypadku pożarów lasów: wysadzano dynamitem domy w powietrze, żeby robić „przecinki" w nadziei, że zahamuje to rozprzestrzenianie się ognia. Niestety, wybuchy te nic nie dały, jedynie pogorszyły sytuację.
San Francisco leży na uskoku San Andreas o długości ponad tysiąca kilometrów. Jest to miejsce schodzenia się dwóch płyt tektonicznych, które tworzą trzecią część kontynentu północnoamerykańskiego i które biegną od północno-wschodniej Kalifornii do Zatoki Kalifornijskiej. Płyty te „unoszą" się na leżącej pod nimi masie roztopionych skał i stale się przemieszczają. Gdy ogromne płyty skalne nasuwają się na siebie, dochodzi do trzęsienia ziemi. Najczęściej te ciągłe drgania trwają krótko, ale obfitują w ofiary, a usuwanie katastrofalnych szkód wymaga wielu lat.
Trzęsienie ziemi o sile 8,3 stopnia w skali Richtera, które nawiedziło San Francisco, obudziło miasto o godzinie 5.13 rano w czwartek 18 kwietnia 1906 roku. Pierwsza fala wstrząsów trwała 30-40 sekund. Później była dziesięciosekundowa przerwa, po której przyszła druga fala, tym razem trwająca 25 sekund. To wszystko. W ciągu około minuty San Francisco zostało zdziesiątkowane.
Wstrząs zburzył 28 188 budynków, w tym odporny na wstrząsy ratusz wybudowany za 5 milionów dolarów, a także niezliczone hotele, teatry, domy mieszkalne, szkoły, fabryki, kościoły, tysiące domów jednorodzinnych oraz innych budynków. Na ludzi, którym udało się wyjść z ich wnętrze, czyhało niebezpieczeństwo spowodowane przez spadające szczątki budynków — co też miało miejsce.
Żaden człowiek i żadne zwierzę nie było bezpieczne. Na jednej z bardziej poruszających fotografii z tamtego dnia widać grupę ludzi stojącą nad martwymi ciałami niezliczonej ilości koni pociągowych zabitych przez spadające cegły. (Wydostanie się bez szwanku spod walącego się budynku nie zapewniało uniknięcia kłopotów: Agnes Zink, właścicielka posiadłości, której udało się umknąć przed zawaleniem się domu, zsuwając się nago po rynnie, gdy tylko stanęła na ziemi, została aresztowana za nieumyślne obnażanie się).
Trzęsienie ziemi, które było odczuwalne w tak odległych stanach jak Oregon czy Nevada pozbawiło miasto sieci elektrycznej, a to jeszcze bardziej pogłębiło dramat ocalałych ludzi. Bez dachu nad głową pozostało od 200 do 300 tysięcy osób. W parkach wznoszono miasteczka namiotowe (w tym kilka namiotów zorganizowały przedsiębiorcze prostytutki z San Francisco).
151
Zniszczenia spowodowane przez trzęsienie ziemi rodziły wiele problemów dla publicznej służby zdrowia. Ciała usuwano tak szybko, jak tylko to było możliwe, lecz nie na tyle szybko, by uchronić się przed szczurami, z których wiele przenosiło choroby morowe. Zerowały one na zwłokach i atakowały żywych ludzi, których niezliczone rzesze musiały sypiać na zewnątrz. W sumie przez rok po trzęsieniu ziemi w San Francisco odnotowano sto pięćdziesiąt przypadków dymienicy morowej.
Przetrwało wiele opowieści o bohaterstwie i cierpieniu tych, którzy przeżyli. Założyciel Bank of America A.P. Giannini uratował z pożarów wszystkie aktywa bankowe i tak szybko jak tylko się dało zaczął wypuszczać akcje odbudowy w swym zaimprowizowanym oddziale — biurem była deska położona na dwóch beczkach.
Inni mieli mniej szczęścia. Istnieje wiele przekazów o tym, jak ludzie przywaleni gruzem, świadomi tego, co się dzieje, lecz niemający żadnej nadziei na ratunek czy przetrwanie, błagali policjantów, by ich zastrzelono, zanim spłoną żywcem. Wielu funkcjonariuszy spełniało te prośby.
Odbudowa San Francisco zajęła trzy lata. Jednak miasto znów miało ucierpieć. W 1989 roku nawiedziło je trzęsienie ziemi o sile 7,1 w skali Richtera, które spowodowało straty w wysokości ponad sześciu miliardów dolarów (patrz rozdział 88).
Nieuchronne zagrożenie San Francisco ze strony uskoku San Andreas to koszt, jaki ludzie gotowi są ponieść za możliwość mieszkania w mieście radości i miłości bez granic.
1 Przez dziesięciolecia uważano, że liczba ofiar w San Francisco w 1906 roku wyniosła około 700 osób. Nowe badania przeprowadzone w latach osiemdziesiątych przez Urząd Geologiczny USA wykazały, że liczba ta naprawdę bliższa jest trzem tysiącom, a może nawet wyższa. (Liczba ta obejmuje również tych, których zastrzelono w trakcie rabunków).
2 Według wartości dolara z 1906 roku.
152
Opis Enrica Caruso, który przeżył trzęsienie ziemi w San Francisco
Gdy San Francisco nawiedziło trzęsienie ziemi, legendarny śpiewak operowy Enrico Caruso akurat spał w swoim hotelu. Poprzedniej nocy śpiewał w Carmen. Poniższy opis przygotował dla londyńskiego magazynu „The Sketch" z 1 lipca 1906 roku. (Po trzęsieniu ziemi Caruso poprzysiągł, że jego noga nigdy więcej nie postanie w San Francisco — i słowa dotrzymał).
Pytacie mnie, co widziałem i co robiłem w ciągu tych okropnych dni, które przyniosły zniszczenie San Francisco? Cóż, w amerykańskich gazetach podano wiele opisów moich tzw. przygód, lecz większość z nich niezbyt odpowiada prawdzie. Niektóre gazety doniosły, że strasznie się bałem, że na w pół oszalałem ze strachu, że wytasz-czyłem walizkę z hotelu na dwór, zasiadłem na niej i płakałem ze złości. Wszystko to nie prawda. Byłem wystraszony, tak jak wielu, lecz nie straciłem głowy. Mieszkałem w Pałace Hotel, bardzo wygodnym, gdzie zatrzymywało się wielu kolegów artystów. Miałem pokój na czwartym piętrze. W czwartek po południu, w przededniu tej wielkiej katastrofy, poszedłem spać w bardzo dobrym humorze. Tej nocy śpiewałem w Carmen, a opera trzęsła się od oklasków. Wszyscy byliśmy uradowani i — jak powiedziałem już wcześniej — poszedłem do łóżka przepełniony uczuciem szczęścia i zadowolenia.
Lecz cóż za przebudzenie! Musicie wiedzieć, że nie sypiam wiele — wstaję wcześnie rano i jeśli nie jestem znużony, wychodzę i idę na spacer. Tak więc w środę wczesnym rankiem obudziłem się około piątej, poczułem, że łóżko kolebie się, jakbym był na statku na morzu. Przez moment wydawało mi się, że śnię i że wracam przez ocean do mego pięknego kraju. Nie zastanawiałem się nad tym, lecz ponieważ falowanie trwało nadal, wstałem, podszedłem do okna, podniosłem zasłonę i wyjrzałem na zewnątrz. To, co zobaczyłem, spowodowało, że zatrzęsłem się ze strachu. Widziałem rozpadające się budynki, odpadające wielkie kawały ścian, a z dołu, z ulicy, dochodziły krzyki mężczyzn, kobiet i dzieci.
153
Stałem tak w milczeniu, zastanawiając się, czy nie śni mi się jakiś śmiertelny koszmar — tkwiłem tak przez około czterdzieści sekund, budynki padały, a mój pokój wciąż bujał się niczym łódka na morzu. W ciągu tych czterdziestu sekund pomyślałem o czterdziestu tysiącach rzeczy. Całe moje życie przemknęło mi przed oczami — pamiętam, że były tam rzeczy błahe i rzeczy ważne. Myślałem o moim pierwszym występie w wielkiej operze, denerwowałem się, jak też zostanę przyjęty, potem znów pomyślałem, że właśnie gram we wczorajszym przedstawieniu Carmen.
Gdy wyszedłem z odrętwienia, wzywam służącego. Wchodzi spokojny i bez drżenia w głosie oznajmia: „To nic takiego". Jednocześnie jednak radzi mi, bym szybko się ubrał i kierował do wyjścia, zanim hotel zapadnie się i zmiażdży nas na proch. Tymczasem kawałki sufitu zaczynają obrywać się i spadać na łóżko, dywan i na meble. W końcu sam zaczynam myśleć, że warto się pospieszyć. Służący podaje mi jakieś ubranie. Nie wiem, gdzie mam części garderoby, lecz wkładam jakieś spodnie, na to płaszcz, naciągam skarpetki i buty. Nawet wówczas pokój trzęsie się tak, że podskakuję. Nie ukrywam, że byłem zdenerwowany, wciąż myślałem, że budynek zawali się i nas przygniecie. Cały czas słyszymy dźwięki spadających murów i krzyki przerażonych ludzi.
Biegniemy po schodach na ulicę, a mój służący, dzielny człowiek, wraca, wrzuca wszystkie moje rzeczy do walizek i spycha je w dół po schodach, po czym wystawia je na zewnątrz jedna po drugiej. Gdy tak wraca kolejno po każdą z nich, ja sam pilnuję tych, które już wyniósł. Wtedy podchodzi ktoś i próbuje mi je odebrać, twierdząc, że to jego. Mówię mu „nie, są moje", ale on nie ustępuje. Podchodzi do mnie żołnierz, ja mu mówię, że ten człowiek chce zabrać moje walizy, że jestem Enrico Caruso, artysta, który zeszłej nocy śpiewał w Carmen. Pamięta mnie i robi temu człowiekowi, którego interesowały moje bagaże, coś, co Amerykanie nazywają „wycisk".
Następnie kieruję się na Union Sąuare, gdzie widzę kilku moich przyjaciół. Jeden z nich mówi mi, że stracił wszystko oprócz głosu, ale że dziękuje Bogu, że tylko
154
tyle. Mówią mi, żebyśmy weszli do domu, który jeszcze stoi, lecz odpowiadam, że domy nie są bezpieczne, że nigdzie nie jest bezpiecznie oprócz otwartej przestrzeni placu. Że wolę zostać tu, w miejscu, gdzie nie ma obawy, że zostanę pogrzebany pod walącymi się budynkami. Kładę się na placu, żeby chwilę wypocząć, a w czasie, gdy mój służący wyrusza w poszukiwaniu bagażu, widzę, jak buchają płomienie i całe miasto wydaje się stawać w ogniu. Patrzę na to przez cały dzień, aż wreszcie mówię mojemu służącemu, że musimy spróbować stąd odejść. Lecz żołnierze nie pozwalają nam przejść. Nie możemy znaleźć żadnego pojazdu, żeby poszukać bagażu i tej nocy zmuszeni jesteśmy spać na twardej ziemi na dworze. Od tego twardego łoża do dziś bolą mnie nogi.
Służącemu udaje się znaleźć człowieka z furmanką, który mówi, że za określoną sumę zawiezie nas do Oak-land Ferry, na co przystajemy. Wpychamy bagaże na furę, potem wspinamy się sami, człowiek zacina konia i ruszamy.
Po drodze mijamy straszliwe widoki: wszędzie ruiny budynków, a wszystko osnute dymem i kurzem. Woźnica wcale się nie spieszy, co mnie niecierpliwi. Zależy mi, żeby wrócić do Nowego Jorku, gdzie znajdę jakiś statek, który zabierze mnie do mej słonecznej Italii, do mojej żony i małych synków.
Gdy przybywamy do Oakland, trafiamy na pociąg, który właśnie ma ruszać, a bardzo miły konduktor ładuje mój bagaż i mówi, żebym zajął miejsce, co też czynię z przyjemnością. Podróż do Nowego Jorku wydaje się bardzo długa i męcząca, mało śpię, gdyż ciągle czuję to straszliwe dygotanie, które doprowadzało mnie do szału. Nawet dziś mogę spać nie dłużej niż przez godzinę, gdyż to, co przeszedłem, było zbyt straszne.
46 Atak terrorystyczny 11 września 2001 roku
Nowy Jork, Waszyngton, Pensylwania
11 września 2001 3036 ofiar1
Obliczyliśmy prawdopodobną liczbę ofiar, które zabijemy na podstawie położenia obu wież. Obliczyliśmy, że należy przebić stropy trzech lub czterech pięter. Byłem z nich wszystkich największym optymistą... według mego doświadczenia w tej materii sądziłem, że ogień z paliwa lotniczego może roztopić stalową strukturę budynku i spowodować zawalenie się stropów w miejscu uderzenia samolotu i tych powyżej. To wszystko, czego się spodziewaliśmy.
Osama ben Laden, 7 listopada 2001
Jedenastego września 2001 roku w mieście Nowy Jork wydarzyło się coś, co było nie do pomyślenia. Coś, o czym Ameryka i świat nie przestają myśleć.
Dwa samoloty pasażerskie z kompletem pasażerów i pełnymi zbiornikami paliwa zostały porwane nad Bostonem i umyślnie rozbite o dwie bliźniacze wieże World Trade Center. Zginęli wszyscy na pokładach obydwu maszyn (w tym i terroryści-samobójcy) oraz 2673 osoby, które nie były w stanie uciec z palących się budynków, zanim te zwaliły się na ziemię. Liczba ta obejmuje także strażaków i policjantów, którzy zaraz po przybyciu na miejsce wkroczyli do środka i zostali uwięzieni na wyższych piętrach w momencie zawalenia się wież.
Zniszczone zostało sześć i pół hektara dolnego Manhattanu. Odgruzowanie i usunięcie szczątków trwało przez cały 2002 rok. Właściciele budynków postanowili odbudować to miejsce. Codziennie odnajdowano ludzkie szczątki, a biegli twierdzili, że wiele osób spłonęło całkowicie w palącym się paliwie lub zostało zmiażdżone na proch pod tonami betonu i stali. Szczątków setek ludzi nigdy nie odnaleziono.
W ciągu sześciu miesięcy po ataku na Nowy Jork ustalono, że płonące szkło, sprzęt biurowy, farba i materiały izolacyjne, a także wszystkie inne materiały chemiczne, jakich wiele we współczesnych biurowcach, wyparowały i zatruły powietrze na Manhattanie. Wielu robotników zaczęło
156
mieć problemy z drogami oddechowymi, zapadało też na zdrowiu w związku z wdychaniem toksycznych substancji. Jest jeszcze zbyt wcześnie, by poznać długofalowe skutki spłonięcia World Trade Center.
Konsekwencje ataku były tak niesamowite, że lokalne stacje telewizyjne przerwały swe programy natychmiast po zawaleniu się wież i bądź to nadawały komunikaty z wyrazami współczucia, bądź retransmitowały materiały CNN i innych sieci nadających z miejsca tragedii.
Był to najgorszy zamach terrorystyczny na ziemi amerykańskiej. Prezydent George W. Bush natychmiast ogłosił wojnę z napastnikami i poprzysiągł, że dosięgnie ich sprawiedliwość.
W chwili, gdy samoloty uderzyły w World Trade Center, podobnie wyładowana maszyna rozbiła się o Pentagon. Czwarty samolot, który
— jak sądzono — zmierzał w stronę Kapitolu lub Białego Domu — został odbity przez pasażerów i rozbił się na polach Pensylwanii.
Atak natychmiast przypisano wygnańcowi z Arabii Saudyjskiej
— Osamie ben Ladenowi i jego siatce terrorystycznej al Kaidzie. Ben Laden już raz znalazł się na liście najbardziej poszukiwanych przez FBI osób związanych z atakami bombowymi na ambasady w Dar es Salaam w Tanzanii i w Nairobi w Kenii 7 sierpnia 1998 roku, jak również z innymi zamachami terrorystycznymi na całym świecie. Po ataku z 11 września ogłoszono, iż za informację, która doprowadziłaby do ben Ladena i do jego pojmania, wyznacza się nagrodę w wysokości 25 milionów dolarów.
Uznano, że, centrala al Kaidy znajduje się w rządzonym przez talibów Afganistanie. Amerykanie rozpoczęli akcję wojskową przeciwko talibom i oddziałom al Kaidy skrywającym się w wielu tajnych jaskiniach na tamtych terenach. W połowie listopada 2001 talibowie utracili władzę w Afganistanie.
Ataki wąglika: czy miały związek z al Kaidą?
Czwartego października 2001 roku, gdy naród już nieco ochłonął po atakach z 11 września — w sensie emocjonalnym, ekonomicznym, politycznym i wojskowym — Stany Zjednoczone stanęły w obliczu kolejnego zagrożenia. U 63-letniego mężczyzny na Florydzie wykryto zainfekowanie dróg oddechowych wąglikiem. Frank Brogan, asystent gubernatora Florydy, oznajmił w mediach, że choć niektóre kraje wyhodowały wąglika jako broń biologiczną, nie ma jednak dowodów, że chodzi tu o atak bioterrorystyczny.
157
Jednakże w ciągu niecałego tygodnia po tym, jak u dwóch innych mieszkańców Florydy testy wykazały obecność wąglika, przedstawiciele władz oświadczyli, że rząd jest przekonany, iż odmiana wąglika, jaką zaraziły się ofiary z Florydy, nie powstała w sposób naturalny, lecz została wyhodowana sztucznie.
Dzień później pozytywne wyniki przyniósł test przeprowadzony u pracownicy stacji NBC. Otworzyła list, w którym znajdował się proszek z wąglikiem.
Nie było już wątpliwości. Ameryka znów została zaatakowana. Natychmiast pojawiło się wciąż powracające pytanie: „Czy zamach terrorystyczny prowadzony jest z zewnątrz, czy z wewnątrz?".
Wielu ekspertów uważało, że w wysyłanie poczty z wąglikiem zamieszany jest Irak.
Źródło CIA cytowane w brytyjskiej gazecie „The Guardian" podaje: „Wytwarzanie proszku (wąglika) wymaga wielokrotnego odwirowywania w ogromnych wirówkach, następnie dokładnego suszenia, do czego potrzebne są warunki szczelnej sterylności. Technologia ta kosztuje miliony. Nie można wyprodukować takiego produktu w jaskiniach Afganistanu. To niejako z założenia dowodzi zaangażowania agencji wywiadowczej jakiegoś państwa. Może Iran ma takie możliwości. Lecz na to nie wygląda. Pozostaje Irak".
Prawdę mówiąc, inni kierują wzrok na Osamę ben Ladena i terrorystyczną siatkę al Kaidy, a rozsyłanie poczty z wąglikiem traktują jako drugi etap zaplanowanego ataku terrorystycznego na Amerykę.
Przesyłki z wąglikiem spowodowały 18 przypadków zarażenia — 11 przez drogi oddechowe, 7 przez skórę. Pięć osób zmarło.
Władze pocztowe wciąż podtrzymują ofertę nagrody w wysokości 2 milionów dolarów za informację, która doprowadziłaby do aresztowania osób odpowiedzialnych za przesyłki z wąglikiem.
1 Liczba ta, aktualna na 5 września 2002 roku, rozkłada się na:
NOWY JORK: 2803
(Uwaga: liczba ta obejmuje zarówno porywaczy, jak i pasażerów oraz członków załogi dwóch porwanych samolotów: American Airlines, lot 11:49 oraz United Airlines, lot 175:65).
WASZYNGTON: 189
Pentagon: 125
Na pokładzie samolotu American Airlines, lot 77:64 (pasażerowie, porywacze, załoga).
PENSYLWANIA: 44
Na pokładzie United, lot 93:44 (pasażerowie, porywacze, załoga).
47 Powódź w Johnstown
Johnstown, Pensylwania
31 maja 1889
2500 ofiar 17 milionów dolarów strat *
Z dołu tama wyglądała jak ogromna sterta naniesionych gruzów, jak praca wykonana przez jakiś, dajmy na to, lodowiec. Wznosiła się na trzydzieści pięć metrów nad poziom dna doliny i miała prawie siedemset metrów długości. Przez dwa lata tama zaczęła obrastać zaroślami i drzewami wyrastającymi z pęknięć w skalnej ścianie. W dole nie sposób było zorientować się, że jezioro, które cofnęło się, było wytworem człowieka.
David McCullough, The Johnstown Flood
Nigdy jeszcze w żadnym amerykańskim mieście nie doszło do takiego nagromadzenia okropności. Potworność goniła potworność, nieszczęście goniło nieszczęście; bankructwo, osierocenie, wdowieństwo, utrata dzieci, ruina gospodarstw, przepełnione cmentarze i sceny tak porażające, że ten, kto na to patrzył, tylko cudem nie popadał w obłęd.
„New York World"
Przezorny zawsze ubezpieczony — tak brzmi porzekadło. Ostrzeżenie to należy traktować bardzo poważnie.
W przypadku katastrofy z 1889 roku — pęknięcia tamy i powodzi — niemal wszyscy w Johnstown i okolicy wiedzieli, że z tamą są problemy i że stanowi ona potencjalne zagrożenie dla miasta i jego mieszkańców. Wciąż pojawiały się małe podtopienia, a w Johnstown i okolicznych miasteczkach krążył żart: „Tama pękła, chodu na wzgórza!". Jak to jednak zwykle bywa, „proroków tamy" — jakkolwiek by byli ostrożni w swych ostrzeżeniach — mieszkańcy Johnstown, do których kierowane były przepowiednie, z niechęcią czy kpiną traktowali jako panikarzy, szaleńców i kłamców.
Opowieści o powodzi w Johnstown — z których wiele przytoczyli David McCullough w swym reportażu o katastrofie The Johnstown Flood oraz Jay Robert Nash w bogatym opracowaniu Darkest Hours — są
159
niemal nieprawdopodobne i wręcz nie sposób uwierzyć, że coś takiego się wydarzyło. Jednak te koszmary były prawdziwe.
Kościół metodystów w Johnstown uniósł się do góry w jednym kawałku i przeniesiony w powietrzu spadł na dno doliny. Wielu ludzi twierdzi, że słyszało, jak w trakcie tej wędrówki biły w nim dzwony.
Strumienie wody uniosły w powietrze trzydzieści siedem parowozów — a każdy z nich ważył czterdzieści ton — i rzuciły nimi, jakby to były pociągi dziecinnej kolejki.
Pewna kobieta ugrzęzła między kilkudziesięcioma ciałami i tkwiła tak pod nimi przez całą noc, gdzie w ciemnościach pływały jej przed twarzą włosy jakiejś innej kobiety, z którymi nic nie mogła zrobić. Gdy w końcu ją uratowano, po tych nocnych torturach i ponurych nocnych przejściach całkowicie postradała zmysły.
U zbiegu rzek Little Conemaugh i Stony Creek zgromadziły się tony gruzu, a od płonących piecyków, które woda wyrzucała na wierzch, zajęły się znajdujące się w nich łatwopalne materiały. Wszystko ogarnął ogień, a osiemdziesięciu ludzi, którzy uratowali się z powodzi, spłonęło uwięzionych żywcem w plątaninie drutów, kamieni, drewna, ciał ludzi i zwierząt. Wyobraźcie sobie taką oto śmierć: ściana wody unosi człowieka, wyrzuca go na ulicę otoczoną drutem kolczastym, ciska o skały, raz po raz zanurza w wodzie tak, że wystaje tylko twarz, w głowę uderza kawał metalu, a następnie woda więzi człowieka w górze wody, metalu i skał. I tak ostatecznie grzebie go żywcem w tej sali tortur.
Woda płynęła z taką siłą, że wyrywała całe domy, unosiła je, po czym zwalała jedne na drugie — układały się na sobie niczym dziecięce klocki.
Ratownicy znajdowali ocalałych bez odzieży, ale nie rannych. Wielu ludzi opowiadało, że woda zdarła z nich każdy kawałek odzieży, ale pozostawiała ich nietkniętych.
Wiarygodny jest fakt, iż po powodzi ciało jednego z mieszkańców znaleziono w Steubenville w stanie Ohio, w odległości stu sześćdziesięciu kilometrów od Johnstown.
Tamę w Johnstown zbudowały władze Pensylwanii w latach 1838-1853 jako część systemu kanałów transportu wodnego. Jednakże, gdy ukończono budowę, powstanie sieci dróg spowodowało, że kanały te stały się bezużyteczne, a tamy nigdy nie wykorzystywano do celów, do jakich ją postawiono.
Władze Pensylwanii sprzedały tamę o wysokości trzydziestu pięciu i długości siedmiuset metrów kompanii Pennsylvania Railroad, a ta od-
160
sprzedała ją firmie kongresmana z tego stanu Johna Reilly (Altoona), która w końcu sprzedała ją ze stratą klubowi South Fork Fishing and Hunting. To wtedy dopuszczono się uchybień i zaniedbań, wtedy też podjęto wiele złych decyzji, które doprowadziły do katastrofy.
Na tamie trzeba było wykonać wiele poważnych prac. South Fork Club dokonał kilku napraw, lecz wydał na nie zaledwie 17 tysięcy dolarów, co było sumą śmiesznie małą w porównaniu z potrzebami.
Tama utworzyła sztuczne jezioro o szerokości sześciu kilometrów, długości dwóch i głębokości trzystu metrów, którego budowę ukończono w 1852 roku i który nazwano Lakę Conemaugh. Jezioro zarybiono, a członkowie elitarnego klubu wykorzystywali je do żeglowania i innych zajęć rekreacyjnych. (Do klubu należeli magnaci przemysłu stalowego Andrew Carnegie i Henry Clay Frick). Wzdłuż brzegów zbudowano wiele pięknych domków, a cały rejon jeziora był popularnym miejscem wypoczynku dla członków South Fork Club.
Szef klubu, pułkownik B.F. Ruff, chciał, aby członkowie byli zadowoleni — i by łowili ryby. W związku z tym kazał zamknąć kanały odpływowe tamy, by ryby nie uciekały z jeziora do okolicznych rzek. Woda przelewała się jedynie przez szczyt tamy.
Wielu inżynierów, a nawet zwykłych mieszkańców miasta, przez lata informowało klub, że tama sprawia kłopoty i że potrzebne są naprawy. Lecz Ruff odmówił wysupłania jakichkolwiek pieniędzy ponad te 17 tysięcy dolarów, które już w nią włożył. Tak oto określał przyczyny przerwania tamy raport przygotowany przez Wojskowy Korpus Inżynieryjny tuż po powodzi: „Obniżenie się grzbietowej grani, wypłukanie lub spadek głównej grani, zamknięcie dolnych drenów, a także zapchanie się odpływu" — wszystko to powstało po poleceniach wydanych przez Ruffa.
Po silnych deszczach tama przerwała się o godzinie 3.10 po południu, w Dniu Pamięci2. Woda dotarła do Johnstown po pięćdziesięciu siedmiu minutach — o godzinie 4.07. Dwunastometrowa fala o szerokości ośmiuset metrów runęła z piętnastu metrów na ziemię i skierowała się w dół doliny ku miastu.
Dwadzieścia milionów ton wody płynęło doliną do Johnstown z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Gdy nadpłynęła, zalała miasto z jego 1800 domami i 280 zakładami. W jednej chwili zginęło ponad 2000 ludzi. Władze oszacowały ostateczną liczbę ofiar na 2500. Niektóre źródła podają liczbę znacznie większą.
Jak to często bywa podczas wielkich katastrof, tragedia ujawniła to, co w ludziach najlepsze i najgorsze. Istnieje wiele opowieści o bohaterskich ucieczkach ze śmiercionośnych wód i o poświęcaniu swego życia w celu
11 — 100 największych...
161
ratowania innych. Istnieją też opowieści o wrednych rabusiach obcinających palce zmarłych kobiet, by zdobyć tkwiące na nich obrączki. Niektórych bandziorów złapano i w przyspieszonym trybie osądzono i skazano. Bez zwłoki zastosowano w stosunku do nich prawo linczu.
Pamięć o ofiarach powodzi w Johnstown przetrwała w mieście do dziś. Jest tam też muzeum. Opowieść o powodzi wciąż fascynuje ludzi w każdym wieku, również i tych, którzy urodzili się sto lat po wielkiej wodzie.
Niektórzy potomkowie ocalonych nadal przechowują pamiątki po członkach swych rodzin zabranych przez wodę. Dwójka wcześniaków urodzonych w trakcie powodzi otrzymała imię Flood (powódź).
1 Wartość dolara z 1889 roku.
2 Dzień Pamięci (Memoriał Day) to narodowe święto w Stanach Zjednoczonych obchodzone w ostatni poniedziałek maja (przyp. red.).
Wybuch na statku Mont Blanc
Port Halifax, Kanada 6 grudnia 1917
1615 ofiar 35 milionów dolarów strat*
Domy zamieniły się w jednorodną masę, nieroztapialną przez gasnące i wybuchające płomienie, które kłębiły się i szalały i zamieniały to miejsce w jeden cuchnący piec.
„Montreal Daily Star"
Choć wybuch na francuskim statku Mont Blanc przewożącym amunicję wydarzył się podczas pierwszej wojny światowej, a książka ta nie uwzględnia w zasadzie katastrof spowodowanych działaniami wojennymi (holocaust, Hiroszima itd.), to jednak włączono go, ponieważ okazał się największą jednostkową eksplozją wszech czasów, tyle że mającą miejsce w czasie wojny. Uważana jest za największą eksplozję wywołaną przez człowieka przed wybuchem bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę w 1945 roku. Liczba ofiar i szkody, jakie przyniósł wybuch na Mont Blanc, miały rozmiary wręcz apokaliptyczne.
W umysłach ludzi Nowej Szkocji na zawsze pozostała pamięć wielkiej wojny. Przypominała się im nieustannym korowodem statków płynących w tę i z powrotem z ich portu, zmierzających na wojnę lub z niej powracających, by uzupełnić zapasy przed nową wyprawą.
W czwartkowy ranek 6 grudnia 1917 roku francuski krążownik Mont Blanc płynący z północnego Atlantyku wszedł do liczącego sobie dziesięć mil portu Halifax, by spotkać się z brytyjskim okrętem wojennym High Flyer. Mont Blanc płynął z Francji do Nowego Jorku, skąd zabrał ogromny ładunek silnych materiałów wybuchowych. Na pokładzie znajdowało się trzydzieści pięć ton łatwopalnego ciekłego benzenu, dwa tysiące trzysta ton sproszkowanego i mokrego kwasu pikrynowego (substancji używanej do produkcji materiałów wybuchowych), dwieście ton trotylu, dziesięć ton bawełny strzelniczej i trzysta pak amunicji. Według planu High Flyer miał eskortować Mont Blanc z powrotem do Europy, gdzie oddziały francuskie niecierpliwie czekały na przewożony ładunek.
163
Mont Blanc wpłynął do 1,5-kilometrowego portowego kanału, zwalniając nieco podczas przechodzenia przez krótki, kilkusetmetrowy odcinek szlaku wodnego znanego jako przesmyk.
W tym samym czasie z kanału wypływał belgijski statek pomocniczy Imo. Pilota Mont Blanc zaalarmował niespodziewany widok Imo płynącego wprost na niego. Włączył syrenę, a Imo zasygnalizował, że kieruje się do portu po swojej lewej stronie, co oznaczało, że zaraz znajdzie się na tym samym torze co Mont Blanc. Mont Blanc stał po prawej stronie, a jego kapitan miał nadzieję, że Imo nieopatrznie podał zły sygnał i że znajduje się na torze po swojej prawej stronie, co umożliwiłoby swobodne przejście dla Mont Blanc od strony Richmond, południowej strony kanału.
Jednakże Imo nadal płynął wprost na wypełniony materiałami wybuchowymi Mont Blanc. Mimo że ten próbował wykonywać manewry uniku, wciąż pozostawali na kursie kolizyjnym. Kapitan Mont Blanc, widząc, że zderzenie jest nieuniknione, odwrócił statek tak, by Imo nie trafił w tę część ładowni, w której zmagazynowany był dynamit. Manewr ten spowodował, że Imo nie uderzył w trotyl, ale rozpruł ładownię z kwasem pikrynowym, benzenem i ogromną ilością łatwopalnej bawełny strzelniczej. Dwadzieścia dwie baryłki benzenu otworzyły się, zmieszały z kwasem i natychmiast się zapaliły.
Na początku załoga Mont Blanc dzielnie próbowała ugasić ogień, zdając sobie sprawę, jakim niebezpieczeństwem może być przeniesienie się go na dynamit. Jednakże ich wysiłki nic nie dawały i po kilku minutach kapitan wydał rozkaz opuszczenia statku. Jego ludzie załadowali się na łodzie ratunkowe i szaleńczo wiosłowali do brzegu. Tymczasem płonący Mont Blanc bezładnie dryfował, a Imo kierował się ku północnemu brzegowi kanału w stronę miasta Dartmouth. W ciągu kilku minut po opuszczeniu przez załogę Mont Blanc uderzył w falochron i stanął w płomieniach. Zaalarmowani hałasem strażacy z Halifaksu ruszyli na pomoc, a syreny i zgiełk skłoniły dziesiątki ludzi, w tym wiele dzieci, żeby pobiec do doków i być świadkiem widowiska. Wielki błąd.
O godzinie 9.05, dwadzieścia minut po kolizji dwóch statków, Mont Blanc eksplodował. Wybuch był tak ogromny, że zniszczył przedmieście Richmond i każdego, kto znalazł się w pobliżu. W jednej chwili zginęło 1600 ludzi, na obszarze 131 hektarów wszystko zostało zmiecione z powierzchni ziemi. Fruwające odłamki szkła oślepiły 1000 osób, rannych liczono w tysiącach, wszędzie szalał ogień.
Jedna z armat Mont Blanc wylądowała pięć kilometrów od miejsca wybuchu.
164
Oprócz tego zginęły dwie trzecie załóg wszystkich statków w porcie Halifax. W promieniu stu kilometrów słychać było huk i wyleciały szyby.
Gdy tylko świat dowiedział się o katastrofie, na miejsce przybyli ratownicy, przysyłano ładunki z zaopatrzeniem, przyjechały dziesiątki osób personelu medycznego. Wielu rannym nie można było już pomóc. Kilka dni po eksplozji sprawę skomplikowała zamieć, która zasypała Richmond i Dartmouth, poważnie utrudniając wysiłki ratowników — palące się ruiny pokrył śnieg. Wielu z tych, których można było uratować, zmarło z powodu zamarznięcia i komplikacji spowodowanymch zbyt długim przebywaniem pod gruzami.
W działaniach ratunkowych szczególnie hojne były stany Maine i Mas-sachusetts. W artykule „Splendid Help from Our Ally", umieszczonym na pierwszej stronie swego wydania dzień po wybuchu, kanadyjska gazeta „The Globe" w sposób szczególny podkreślała oddanie sprawie tych dwóch stanów — ich szlachetność i altruizm.
Prawie cała załoga Mont Blanc przeżyła. Jeden z jej członków zmarł od ran, jakie odniósł podczas eksplozji. Siedmiu członków załogi Imo zaginęło. Statek odbudowano, zmieniono mu nazwę i przywrócono do służby. Pięć lat później zatonął po wpłynięciu na rafę u wybrzeży Wysp Falklandzkich.
Dzisiaj Halifax regularnie czci pamięć tych, którzy zmarli podczas niebywałego wybuchu spowodowanego tym, że ktoś zagwizdał nie tak, jak trzeba.
1 Wartość w dolarach z 1917 roku.
49 Zatonięcie Sultany
Rzeka Missisipi, północne Memphis, Tennessee
27 kwietnia 1865 1547 ofiar1
Gdy oddaliłem się od statku na jakieś trzysta metrów, wisząc na ciężkiej desce, niebo zdawało się ogarnięte jedną wielką pożogą. Setki moich kompanów spływało w dół rzeki na grubych deskach .... podczas gdy woda zdawała się tworzyć jeden kłąb ludzkich istot walczących Z falami.
Ocałały ze statku Sułtana2
Titanic. Sułtana. Jest ironią żeglarskiego losu, że więcej ludzi utonęło w rzekach niż na północnym Atlantyku.
Wojna domowa wreszcie dobiegła końca. 9 kwietnia 1865 roku generał Lee się poddał, a z więzień Konfederatów natychmiast zwolniono tysiące żołnierzy Unii.
Wielu tych mężczyzn było w nie najlepszym stanie. Warunki panujące w więzieniach Południa były w wielu przypadkach przerażające. Dla przykładu, w więzieniu federalnym w Cahaba w Alabamie pięć tysięcy żołnierzy Unii musiało korzystać z wody odległej o sto metrów od studni artezyjskiej, jednakże zanim trafiała do żołnierzy, bywała używana do płukania odpadków, mycia brudnych naczyń, spluwaczek i innych paskudztw.
Szerzyły się choroby. Gdy ich wreszcie zwolniono, wielu z nich było osłabionych, niedożywionych, wycieńczonych i chorych. Myśleli wyłącznie o powrocie do domu — na Północ. Ich wygląd fizyczny aż nadto świadczył o tym, ile wycierpieli. Mieli przegniłe bandaże, niektórzy byli bez rąk i nóg, jeszcze inni oślepli.
Pływający po Missisipi parowiec Sułtana napędzany bocznym kołem wypłynął z Nowego Orleanu do Cincinnati 21 kwietnia 1865 roku. Dopuszczalna ilość pasażerów wynosiła 365 osób. Gdy wyruszał z Nowego Orleanu, miał na pokładzie 100 pasażerów i 80-osobową załogę. Sułtana
166
wiózł też duży ładunek beczułek cukru, tysiąc koni, mułów i świń oraz jednego dwumetrowego aligatora w skrzyni.
Sułtana zatrzymała się w Vicksburgu (Missisipi), gdzie inżynierowie statku odkryli, iż przecieka jeden z kotłów. Szybko go zreperowano, a w porcie statek przyjął na podkład około dwóch tysięcy czterystu zwolnionych więźniów Unii, jak również dodatkowo osiemdziesięciu cywilów. Nikt nie prowadził listy przewozowej — w jednym z raportów podano, że statek był tak przepełniony, że nie sposób było upchnąć w nim już nikogo więcej.
Gdy Sułtana wypłynęła z Vicksburga, wiozła ponad sześciokrotnie więcej pasażerów, niż dopuszczały normy.
Parowiec płynął dalej w górę Missisipi przez kolejne dwa dni i 26 kwietnia 1865 roku o siódmej po południu przybył do Memphis. Kocioł znów przeciekał i ponownie wymagał naprawy. Niektórzy wysiedli z Sul-tany i z takich czy innych powodów nigdy już na niego nie wrócili. Mieli szczęście. Statek nabrał w Memphis węgla i wyruszył do Cincinnati.
27 kwietnia 1865 roku o godzinie 2 w nocy dwukrotnie naprawiany kocioł eksplodował. Wybuch był potężny, setki ciał raptownie wyrzuciło w powietrze. Wiele spadło do wody w pokrwawionych kawałkach. Wybuch obudził kapitana, który otwarłszy drzwi swojej kajuty, ujrzał dym i płomienie. Ogień ogarniał statek, a setki ludzi zaczęły skakać z pokładu do wody — woda zabezpieczała przed ogniem. Wyjątek stanowili liczni żołnierze Unii, którzy nie umieli pływać. Ci właśnie, spanikowani, uczepiali się tych, którzy pływali i wszyscy razem tonęli.
Sułtana paliła się powoli, przez całą noc. Przez niemal godzinę grupa siedmiuset żołnierzy tłoczyła się z przodu tego statku, patrząc, jak ogień trawi poldad. Potem powiał wiatr i wokół przerażonych, wymizerowanych żołnierzy rozpętało się pieldo. Wszyscy wylądowali w wodzie. Przeżyło niewielu.
Jeden z żołnierzy Unii, szeregowy Summendlle, cudem przeżył pierwszy wybuch. Odrzuciło go daleko od statku w chwili, gdy spał. Gdy się obudził, zobaczył, że jest w wodzie. Summerville widział ludzi wokół siebie desperacko chwytających się czegokolwiek, co pływa. Widział, jak na jednym koniu siedziało dziesięciu mężczyzn. Przerażone zwierzę nie było w stanie udźwignąć takiego ciężaru i unosić się na wodzie. W końcu i zwierzę, i ludzie utonęli. Summerville opowiadał później, że ktoś wciągnął go na beczkę. Ten, kto to zrobił, nie miał twarzy. Spalił ją ogień, lecz mężczyzna nie krzyczał ani nie jęczał. Po prostu wiosłował.
Obecne w pobliżu statki, w tym Bostona, Essex i Tyłer, ratowały kogo się tylko dało, mimo to ponad połowa ludzi zginęła. Przez wiele jeszcze dni po tragedii Missisipi wyrzucała ciała na brzeg.
167
Zatonięcie Sultany było jedną z największych katastrof statków pasażerskich wszech czasów. Ustępowała jedynie wypadkowi Dona Cruz i Vec-tora (patrz rozdział 42) i wybuchowi na Mont Blanc (patrz rozdział 43)3. Jednakże media niemal w ogóle nie zajęły się tym wydarzeniem, jako że całą uwagę poświęcały zakończeniu wojny domowej oraz zamordowaniu Abrahama Lincolna, które miało miejsce dwanaście dni przed katastrofą.
Dziś potomkowie ofiar i ocalałych z katastrofy utrzymują ze sobą kontakty, starając się przechować pamięć o wielkim parowcu i o ludziach, którzy zginęli 27 kwietnia 1865 roku.
1 Jest to oficjalna liczba ofiar, którą uważa się za względnie rzetelną, aczkolwiek liczba zabitych mogła być znacznie większa, bo nieuprawnionych pasażerów (żołnierzy Unii) było więcej, niż podają władze. Niektóre źródła posługują się liczbą 1700 ofiar. Jakakolwiek by była prawda, pewne jest, że na Sułtanie zginęło więcej ludzi niż na Titanicu.
2 „American Heritage", październik 1955.
3 W książce tej nie uwzględniamy katastrof wojskowych. Choć prawdą jest, że ofiarami z Sultany byli w większości żołnierze. Włączyliśmy tę katastrofę, gdyż nie było to zatopienie w trakcie działań wojennych, a przyczyną śmierci tak licznych ofiar był wybuch kotła drastycznie przeładowanego statku.
50 Zatonięcie Titunica
Północny Atlantyk
15 kwietnia 1912 1512 ofiar
Carpathia dotarła na pozycje Titanica o świcie. Znaleziono tylko łodzie i szczątki. Titanic zatonął o 2.20 w nocy na 41.16" szerokości północnej i 50.14" długości zachodniej. We wszystkich łodziach ratunkowych, jakie odnaleziono, uratowało się 875 ludzkich istnień — pasażerowie i członkowie załogi. Niemal wszyscy uratowani to kobiety i dzieci. Lyeland Liner Californian pozostał na miejscu i przeszukał miejsce katastrofy. Zginęło 1800 osób.
Tekst Titanic „Death Message" wysłany z RMS Olympic w poniedziałek 15 kwietnia 1912 roku
Niezatapialny.
Takiego słowa używano do opisu RMS Titanic.
Sama myśl, że Titanic może zatonąć, była dla jego budowniczych na tyle niedopuszczalna, że ze względów kosmetycznych ograniczyli liczbę przewidzianych łodzi ratunkowych. Byli szczerze przekonani, że nigdy nie będą potrzebne. Projektantom żal było umieszczać te łodzie nawet na pomostach, gdzie powinny się znaleźć. Aroganccy budowniczy statku całkowicie wierzyli w to, że rzeczywiście jest niezatapialny.
Titanic został tak skonstruowany, by móc utrzymać się na wodzie nawet gdyby zniszczeniu i zalaniu uległy trzy, a w niektórych przypadkach i cztery wodoszczelne komory pod pokładem. Niemniej jednak nie przewidziano, że w grę wchodzić będzie zalanie wodą wszystkich sześciu. Nikt tego nie uwzględnił przy projektowaniu i budowie. I nikt z załogi nawet w najgorszych snach nie zakładał możliwości, że przy jakimkolwiek możliwym wypadku zatopieniu ulegnie ich więcej niż trzy.
Tak więc zatonięcie Titanica było nie do pomyślenia. A jednak, w bezksiężycową noc 14 kwietnia 1912 roku, podczas swego inauguracyjnego rejsu, zdarzyło się to, co było nie do pomyślenia. 15 kwietnia w godzinach rannych Titanic wpadł na górę lodową, przełamał się na pół i zatonął na północnym Atlantyku.
169
Najnowsze badania za pomocą ultradźwięków przyniosły więcej zdumiewających danych na temat rozcięcia kadłuba statku po uderzeniu w górę lodową. Uszkodzenie okazało się właściwie o wiele mniejsze, niż wcześniej sądzono. Całkowita jego powierzchnia wyniosła 3,5^4 metry kwadratowe, była więc wielkości lodówki. Nie było długiego rozszczel-niającego rozcięcia, jak utrzymywano przez długie lata.
Krytyczną wadą projektu Titanica był brak wzmocnień przegród między wodoszczelnymi komorami aż po ich szczyt. Gdyby przegrody były zamknięte, gdyby nie pozostawiono u góry otwartej przestrzeni między nimi, wówczas woda wpływająca ze szczeliny wypełniłaby komorę i nie przelała się dalej. Doszło jednak do tego, że woda przelewała się przez przegrodę i zaczęła napełniać sąsiednie komory. Powstał skumulowany efekt przelewania się wody bez końca z komory do komory, aż do chwili, gdy przód statku stał się tak ciężki, że zaczął tonąć, podnosząc tył nad powierzchnię wody, co spowodowało, że statek przełamał się na pół i pogrążył na dnie oceanu.
Innym głównym problemem — odkrytym dopiero niedawno po dokładniejszych testach — okazała się użyta do budowy Titanica stal. Testy wykazały, że była złej jakości, nawet jak na ówczesne standardy. Było to ważne, choć nie musiało mieć żadnego istotnego znaczenia. Bratni statek Titanica, Olympic, który zbudowano w tym samym czasie i z tych samych materiałów, pływał niemal przez dwadzieścia pięć lat.
Zbadano też nity, jakich użyto do łączenia płyt Titanica, i stwierdzono, że również były wykonane ze stali niskiej jakości i zawierały niebezpiecznie duży procent (9,3) żużlu, co w zimnej wodzie mogło sprawić, że były szczególnie kruche. Lecz znów tego samego nitowania użyto w budowie Olympica, a przecież jego kadłub nie uległ uszkodzeniu w zimnej wodzie, a złącza nie wykruszały się z płyt pod wpływem naprężeń.
Po dokładnym przebadaniu sprawy Titanica w mej książce z 1998 roku {The Complete Titanic) doszedłem do wniosku, że najważniejszym odrębnym czynnikiem, jaki wpłynął na zatonięcie statku (innym, rzecz jasna, niż góra lodowa), były krótkie przegrody między wodoszczelnymi komorami. Gdybyśmy odtworzyli dokładnie to, co się wtedy wydarzyło z jedną tylko różnicą — gdyby przegrody komór podniesione były do sufitu — Titanic by nie zatonął. Żaden z problemów — niewystarczająca ilość łodzi ratunkowych, kruche nity, zła komunikacja itd. — nie miałby znaczenia, gdyby woda zatrzymała się w pierwszej komorze.
Powód, dla którego zatonięcie Titanica jest jedną z największych katastrof wszech czasów, tkwi w liczbie ofiar. W wielu katastrofach
170
ginęło więcej ludzi. Jednakże zatonięcie wielkiego statku, i to podczas jego pierwszego rejsu, było dramatycznym i strasznym sygnałem ostrzegawczym dla całego świata. Zatonięcie to pokazało, że człowiek nie powinien ani przez chwilę wierzyć, że może przechytrzyć siły przyrody. Budowniczowie Titanica, a wraz z nimi pasażerowie i załoga, byli obojętni na to, co wiązało się z jego rejsami przez Atlantyk. Ogrom oceanu, góry lodowe, mordercze zimno, ograniczenia łączności — żadnego z tych czynników nie brano na serio. Tymczasem natura kieruje się własnymi planami. Miliony dolarów i miliony godzin ludzkiej pracy włożone w budowę Titanica nie przeciwstawiły się powoli sunącej górze lodowej, która w chwili, gdy go spotkała, liczyła sobie już zapewne tysiące lat.
Wrak Titanica odkrył w 1985 roku badacz Robert Ballard. Od tej pory bez przerwy organizowane są wyprawy mające na celu wydobycie rozmaitych jego pozostałości. Kamery nagrały cały statek, lecz zgodnie z międzynarodowym porozumieniem nikt nic nie rusza na jego pokładzie ani w jego wnętrzu. Panuje przekonanie, że na najniższych poziomach wraku prawdopodobnie znajdują się szkielety.
Statek pogrążał się bardzo szybko i w końcu zatonął. Regularne wyprawy na Titanica opisują wrak na filmach, a różne znaleziska ze statku, odnalezione na dnie oceanu, wystawiane są na publicznych pokazach. Cieszący się niebywałym powodzeniem film Jamesa Camerona z 1997 roku — Titanic — rozbudził ogromne zainteresowanie historią statku wśród ludzi na całym świecie.
51
Wielkie pożary Chicago, lasy Pesntigo
Chicago, Illinois
8-10 października 1871 300 ofiar
Peshtigo, Wisconsin
8 października 1871 1502 ofiary
Straszne nieszczęście nadciąga na miasto Chicago! Więcej nie jestem w stanie nic powiedzieć, nie mam odwagi powiedzieć.
George Francis Train, odczyt w Chicago w nocy przed pojawieniem się ognia
Niektóre sceny z wielkiego pożaru w Chicago były doprawdy przerażające, zdarzyły się rzeczy, które musiały ranić psychikę ludzi, którzy przeżyli.
Szczególnie wstrząsająca jest opowieść przekazana przez Aleksandra Freara, który akurat wtedy znalazł się w Chicago. Przytacza ją Jay Robert Nash w książce Darkest Hours. Mała dziewczynka z krzykiem biegła ulicą, z tyłu powiewały jej jasne włosy. Płonące warkocze ciągnęły za sobą wielkie płomienie. Gdy mijała hotel Sherman House, jakiś człowiek, który miał zapewne bardzo szlachetne intencje, chcąc je ugasić, wylał na dziewczynkę całą szklankę likieru. Alkohol zapalił się (oczywiście) i w jednej chwili bezradne dziecko od stóp do głów ogarnął jasnoniebieski ogień. Frear uciekł, by nie patrzeć, jak płonie żywcem.
Ogień doprowadził wielu ludzi do obłędu. Innych pchnął do kradzieży i rabunków. Pewna kobieta wyrzuciła z okna drugiego piętra tobołek z ubraniami i zobaczyła, jak jakiś obcy chwyta go i ucieka. W tobołku zawinięte było jej dziecko. Kobieta wraz z synami polowała wśród płomieni na tego człowieka, lecz nie mogła go złapać. Leżąc na moście, złorzecząc i krzycząc, spazmatycznie spojrzała w dół i zobaczyła, jak jej dziecko, porzucone przez złodzieja, leży na stercie bel bawełny. Obydwoje przeżyli.
Wielki pożar w Chicago rozpoczął się 5 października 1871 roku około 21 wieczorem od ognia w stajni pani Patrick O'Leary przy ulicy DeKoven po wschodniej stronie miasta. Choć opowieść pani O'Leary o tym, że to krowa przewróciła lampę naftową, weszła już na dobre do narodowej
172
legendy, nikt nie potwierdził, że pożar wybuchł właśnie w ten sposób. Po pożarze krążyło wiele podobnych historii o tym, jak się zaczął — a ta była jedną z wielu. Jacyś włóczędzy odwiedzający dom pani O'Leary weszli do stajni, żeby napić się świeżego mleka i przypalając papierosy, przez przypadek upuścili świecę.
Jakakolwiek była prawdziwa przyczyna, ogień zaczął natychmiast się rozprzestrzeniać i w ciągu paru minut zajęło się kilka domów. Nie minęło wiele czasu, gdy cała wschodnia strona Chicago stanęła w płomieniach.
Niszczycielski ogień wypalił się po dwóch dniach. Pochłonął ponad tysiąc hektarów miasta, zabił około 300 osób, 90 tysięcy pozbawił dachu nad głową, spalił doszczętnie osiemnaście tysięcy budynków i spowodował szkody w wysokości 200 milionów dolarów (licząc według ich wartości w 1871 roku). Po wypłacie odszkodowań zbankrutowało sześćdziesiąt towarzystw ubezpieczeniowych.
Przyczyn tak szybkiego rozprzestrzeniania się ognia i tak wielkich strat było kilka — jedną acz nie ostatnią było to, że niemal całe Chicago zbudowane było z drewna. Nawet chodniki. Jeden z ocalałych wspomina, jak widział palącą się ziemię i opisuje to jako morze ognia. Silne wiatry wzmagały ogień i rozpętały piekło, przenosząc płomienie z budynku na budynek, z domu na dom. Mieszkańcom wydawało się, że płonie cały świat.
Innym czynnikiem był brak wody, całkowicie nieadekwatne do sytuacji wyposażenie strażackie oraz to, że na całą ludność Chicago przypadało zaledwie dwustu strażaków. Główną stację pomp po stronie północnej strawił ogień, więc wozy strażackie okazały się bezużyteczne. Było co prawda jezioro, lecz brakowało czasu. Zresztą położone było zbyt daleko od miasta.
Tysiące ludzi ruszyły w stronę jeziora, chcąc uciec przed upieczeniem się w 1500-stopniowym żarze, jaki wypalał do żywego całe miasto.
W końcu, 10 października, wiatr ustał i zaczęło padać. Ogień dopalił się, a ci, którzy przeżyli, krążyli między ruinami w szoku. Niektórzy już nigdy nie wrócili do siebie. Zniszczenia były wręcz niewyobrażalne, wszędzie leżały tysiące spalonych ofiar. Wygasł jeden z najstraszliwszych pożarów w historii Ameryki, lecz rany pozostały na całe stulecia.
W jednej przerażającej chwili po wschodniej stronie nieba wystrzelił wielki płomień, a miasteczko spowiły niezliczone języki ognia. Niczym gorące, czerwone strzały trafiały w każdy przedmiot, jaki się tam znajdował.
Ocalały z Peshtigo
173
Tego samego dnia, gdy wybuchł wielki pożar w Chicago, miejscowość Peshtigo w stanie Wisconsin zniszczona została przez pożar lasów, który przejdzie do historii jako najgorszy ze wszystkich dotychczasowych. Niektóre źródła historyczne sugerują, iż las w Peshtigo zajął się od iskier i kawałków żużlu pochodzących z ognia w Chicago, lecz tereny te i tak były od pewnego czasu kompletnie wysuszone. Co rusz gdzieś wybuchał mały pożar. A ogień został zaprószony przez robotników drogowych, którzy oczyszczali teren pod nową trasę.
Pożar w Peshtigo wypalił 500 000 hektarów lasu i spowodował straty obliczone na 200 milionów dolarów — takie same jak wielki pożar w Chicago (znów według wartości dolara z 1871 roku). Ogarnął siedemnaście miasteczek, a ogień był tak potężny, że niektórzy ocalali opisywali go jako ogniste tornado. Wszystko spłonęło, nawet cegły i trawniki. Temperatura otoczenia podczas pożaru w Peshtigo była tak wysoka, że ludzie stawali w płomieniach, a niektóre domy wybuchały. Podobnie jak w Chicago płomienie przenosiły i rozdmuchiwały silne wiatry. W jednym niewiarygodnym wręcz przypadku pewien dom uleciał z wiatrem na trzydzieści metrów w górę, po czym eksplodował nad głowami ludzi gapiących się na to niewiarygodne, acz zdumiewające widowisko.
W 1871 roku Peshtigo nie przykuło takiej uwagi, jaka mu się należała, nie interesowało też przez następne 130 lat. Pomoc federalna docierała z opóźnieniem, bo wszystkie środki kierowano na oczyszczenie i odbudowanie Chicago. Gubernator stanu Michigan musiał prosić własnych wyborców o to, by nie wysyłać pieniędzy do Chicago, lecz przekazać je na pomoc ocalałym z Peshtigo.
Przyczyną pożaru w Chicago były niewłaściwe praktyki budowlane, brak odpowiedniej ilości strażaków i sprzętu przeciwpożarowego oraz pech. Pożar w Peshtigo, który wybuchł tego samego dnia i niemal o tej samej porze, był najprawdopodobniej spowodowany złą pogodą i lekkomyślnością przy obchodzeniu się z ogniem. Obydwa spowodowały niewiarygodne wręcz straty, tyle tylko że odbudowane Chicago dzisiaj kwitnie. Tymczasem lasy Peshtigo nadal pozostają tym, co Nash nazywa „jałową, spaloną ziemią". Istnieje muzeum pożaru w Peshtigo umiejscowione w budynku dawnego kościoła. Otwarte jest od dziewiątej do piątej codziennie po Dniu Pamięci. Wstęp jest wolny.
52 Zatonięcie statku Toya Maru
Port Hakodate, Japonia
26 września 1954 1155 ofiar
Poczułem straszliwy przechył. Podłoga pochyliła się o 45 stopni, na statek zaczęła wdzierać się woda. W ciemnościach wszyscy wpadali na siebie. Niektórzy się przepychali, jedni deptali drugich. Wszyscy nawoływali i krzyczeli w mroku. Było to niczym piekło na ziemi.
Kaichiki Yamakazi, ocalały z Toya Maru
Toya Maru to taki japoński Titanic, z tym tylko wyjątkiem, że japoński prom kolejowy zatonął nie pośrodku oceanu, lecz w porcie, i zatopiła go nie góra lodowa, ale jeszcze potężniejsza siła przyrody — tajfun.
Liczba ofiar w katastrofie Toya Maru — 1155 — jest tylko nieco mniejsza od liczby ofiar na Titanicu (1512), przez co zapisuje się w historii jako jedna z największych katastrof okrętowych wszech czasów.
W cieśninie Tsuguru, która rozdziela wyspy Honsiu i Hokkaido, odbywa się intensywny ruch promów między Aomori na Honsiu i Hakodate na Hokkaido. Toya Maru był promem pociągowym i pasażerskim, który niczym wahadłowiec przemierzał ponadstukilometrową cieśninę Tsuguru. Był to wielki statek, który mógł przewozić dziewiętnaście piętnasto-tonowych wagonów (w dniu, w którym zatonął, na pokładzie było ich dwanaście), 1209 pasażerów oraz 163 członków załogi i personelu pomocniczego. W sumie 1372 osoby (gdy prom przewoził wagony sypialne było ich 1394).
Toya Maru był statkiem z gatunku wołów roboczych, którego budowa i ciężar sprawiały, że miał skłonność do przechyłów nawet na spokojnej wodzie. Na pewno nie zbudowano go po to, by pływał podczas tajfunów. Ponadto prom był tak zaprojektowany, że żadną miarą nie był w stanie uniknąć zalewania podczas sztormu. Wysoka fala wdzierała się na pokład, przyczyniając się do jego niestateczności i do nabierania przechyłów.
Tajfun, który zatopił Toya Maru, oznakowany przez Japończyków jako tajfun nr 15, utworzył się na Pacyfiku lub gdzieś nad wschodnim Morzem Chińskim. Około pierwszej w nocy, po dotarciu do skraju
175
południowojapońskiej wyspy Kiusiu, przewędrował na północny wschód wzdłuż zachodniego wybrzeża Japonii, minął Hiroszimę, zatokę Toyama i małą wyspę Niigata. Rozpędził się do sześćdziesięciu kiłometrów na godzinę — po całym dniu pokonał dystans półtora tysiąca kilometrów dzielący Kiusiu i najbardziej wysuniętą na północ wyspę Hokkaido. Tajfun nr 15 dotarł do portu Hokadate o północy, kierując się w stronę Aomori na Honsiu.
Gdy kapitan dowodzący Toya Maru został poinformowany o nadejściu tajfunu, podjął decyzję, by wyjść z portu, mimo iż prom załadowany był wagonami i pasażerami. Badanie powypadkowe wykazało, że decyzja ta była zaniedbaniem.
Statek wypłynął z 1314 ludźmi na pokładzie. Uratowało się i przeżyło zaledwie 159. Ze 1155, którzy zginęli, 1041 to pasażerowie, 73 to członkowie załogi, a pozostałe 41 to inne osoby obecne na statku. Kilkaset ciał wypłynęło na brzeg. Pozostałe setki zaginęły w wodzie i nigdy ich nie odnaleziono.
Krótko po wyjściu z przystani, około 6.40, w Toya Maru zaczęły walić silne wiatry i wysokie fale. Kapitan musiał oczywiście wiedzieć, że dalsze żeglowanie jest zbyt niebezpiecznie, podjął więc decyzję, by spuścić kotwicę, nie wracać do portu Hokadate i przetrzymać sztorm na morzu. Kotwicę spuszczono minutę po siódmej. Była to zła decyzja, aczkolwiek było już wiadomo, że statek raczej nie da rady wrócić bezpiecznie, nawet gdyby kapitan podjął taką próbę.
Gwałtowne fale spowodowały, że kilka wagonów transportowych wyrwało się z uchwytów, osunęło po pokładzie i przygniotło kilku pasażerów. Gdy statek stał na kotwicy w porcie, woda przedostała się do ładowni na niższych pokładach i teraz zalewała silniki. Kapitan próbował utrzymać jakoś stateczność za pomocą silników i steru, lecz gdy woda zaczęła wciągać ich w dół, nic już nie było w stanie uratować Toya Maru.
Prom zaczął nabierać wody, robił się coraz cięższy i w końcu uderzył w dno zatoki. Krótko po tym Toya Maru wywrócił się do góry dnem.
Wśród pasażerów było ponad 50 Amerykanów. Byli między nimi członkowie amerykańskiej 1. Dywizji Kawalerii przenoszący się wraz z rodzinami z Hokkaido na Honsiu. Zginął również przedstawiciel firmy Max Factor Cosmetics i sekretarz YMCA' z Ohio.
Jeśli chodzi o Japończyków to tajfun nr 15 uszkodził, zniszczył i zatopił 1130 statków. Zatonęło kilka innych promów transportowych, w tym Tokachi Maru, Kitami Maru, Hidaka Maru i Seikan Maru nr 11. Pociągnęło to za sobą śmierć 275 członków załóg. Dołączyli oni do ofiar z Toya Maru.
176
W oficjalnym dochodzeniu przeprowadzonym przez Agencję Badań Wypadków Morskich (oddział w Hakodate) ustalono, że to kapitan winny był zaniedbania. Przyznano też, że czynnikiem, który przyczynił się do katastrofy, była konstrukcja statku, który okazał się niezdolny przeciwstawić się naporowi wody na pokład transportowy.
1 YMCA to skrót od Young Men's Christian Association (Związek Młodych Mężczyzn Chrześcijan), organizacji ekumenicznej założonej w 1844 roku, której celem jest propagowanie rozwoju duchowego zgodnego z nauką chrześcijańską (przyp. red.).
53
Wybuch w kopalni w Courrieres
Courrieres, Francja
10 marca 1906 1099 ofiar
Kto kopie dół, ten może weń wpaść.
Eklezjasta 10,8
Zaledwie po trzydziestu dziewięciu dniach od tej najstraszniejszej z katastrof oczy świata zwróciły się na San Francisco — na miasto zburzone przez trzęsienie ziemi o sile 8,3 stopnia w skali Richtera. Nikt nie pamiętał już o ludziach z Courrieres we Francji, którzy zostali z ciężarem pochowania 1060 górników i 39 innych osób, które zginęły w strasznym wypadku górniczym.
Kopalnie węgla w północnej Francji rozciągają się wzdłuż regionu Pas de Calais — na terenach leżących przy granicy z Belgią i Niemcami. Kopalnie są głębokie, rozległe i zalegają pod francuską ziemią niczym podziemne składy tysiącletnich bogactw. Przez dziesięciolecia Francuzi drążyli w nich tunele, a szyby kopalniane wystają z ziemi w całym regionie Pas de Calais: na północ aż od Lens i na południe aż do Verdun.
Wydobycie węgla to jedno z najbardziej niebezpiecznych zajęć. To zawód brudny, wyczerpujący i ryzykowny, a przy tym w każdej chwili grożący śmiercią.
Jedna z największych obaw górników (oczywiście oprócz zawalenia się szybów) to możliwość wybuchu pyłu węglowego.
Oto, w jaki sposób określa te wybuchy raport opublikowany przez United Nations Univerity Press z 1992 roku zatytułowany Industrial Pollution in Japan (Przemysłowe skażenie środowiska w Japonii):
Wybuch pyłu węglowego... to problem szczególny, ponieważ pył ten powstaje w każdej fazie procesu wydobycia i mimo ruchu powietrza i transportu węgla gromadzi się na dnie sztolni, na ich ścianach i na suficie, we wszystkich wyjściach z najgłębszych nawet pokładów. Gdy
178
więc w kopalni dojdzie do jakiegoś małego wybuchu, następuje reakcja łańcuchowa podtrzymywana przez pył węglowy i w efekcie eksplozja ogarnia ją całą.
Wybuch pyłu węglowego to najgorszy typ eksplozji, ponieważ wytwarza się w nim ogromna ilość tlenku węgla... Pył węglowy jest bardziej substancją stałą niż gazem, nie spala się do końca i tworzy bardzo gęste chmury pyłowe. Uniemożliwia odpowiednią cyrkulację powietrza i przyczynia się do wytwarzania tlenku węgla. Jeśli nawet wybuch pyłu węglowego nie rozprzestrzenia się wzdłuż i wszerz kopalni, to powstający gaz tlenku węgla w rzeczywistości rozchodzi się wszędzie i zatruwa górników'.
Poranna szychta rozpoczęła się w kopalni wcześnie rano. O siódmej mężczyźni byli już w tunelach. Tego dnia poranna zmiana pod ziemią była niebywale liczna: 1795 mężczyzn. Nikt nie spodziewa się, że dzisiejszy dzień będzie ich ostatnim dniem w kopalni. Niemal natychmiast los zaciążył nad ludźmi pod ziemią — krótko po siódmej w szybie wejściowym w kopalni w Courrieres nastąpił potężny wybuch pyłu węglowego.
Co go spowodowało? Nawet dziś, niemal po stu latach, brak ostatecznej odpowiedzi. Czy było to spięcie elektryczne? Jakieś iskry, od których zajął się łatwopalny pył? Nikt tego nie wie. Wiadomo tylko, że wybuch cisnął wózki i sprzęt aż do wylotu tunelu, wzniecając niebywałe płomienie i spowodował zawalenie się stropu we wszystkich sąsiednich sztolniach. Zginęli wszyscy, którzy znaleźli się na drodze tych strasznych „pocisków", w tym 98 koni.
Ale przyczyna wybuchu była ostatnią rzeczą, o jakiej myśleli zarówno uwięzieni górnicy, jak i ich rodziny, do których szybko dotarły wieści o wybuchu. Z gruzów wydobyto kilku robotników, którzy znaleźli się dość daleko od tunelu w Courrieres, jednak wielu z nich było poważnie poparzonych i nie przeżyło. Innym, którzy znaleźli się blisko któregoś z wyjść z zespołu tuneli, udało się bezpiecznie uciec. Natychmiast rozpoczęto poszukiwania. Postępowały one powoli, głównie z powodu nagromadzenia się śmiertelnego tlenku węgla, który mógł spowodować kolejną eksplozję. Niemniej jednak ludzie na powierzchni gorączkowo pracowali, by uratować kogo się da. W sumie przeżyło 735 osób — 60 procent dziennej zmiany.
Na miejscu panowało szaleństwo. W Courrieres gromadziły się tysiące członków rodzin i przyjaciół w oczekiwaniu na jakieś wieści o swych
179
bliskich. Policja musiała wszystkich zatrzymać siłą, by umożliwić pracę zespołom ratowników.
Jeden z mężczyzn, Sylwester, nie poddał się. Przedarł się przez zaporę policji i dostał do kopalni, by szukać swego brata. Tego samego dnia zmarli on i jego brat, nie wiadomo jednak czy razem.
Próby ratunku spełzły na niczym. Jeden z zarządzających kopalnią stwierdził, że trzeba by co najmniej tygodnia, by przekopać się przez tunele, żeby ratować setki uwięzionych na dole ludzi. Spędzenie tygodnia w jaskiniach pełnych oparów tlenku węgla bez jedzenia i picia było równoznaczne z wyrokiem śmierci. Tak też się stało tego dnia z 1060 ludźmi.
Zatrucie tlenkiem węgla jest czymś bardzo zwodniczym. W raporcie ONZ stwierdza się, że trujący gaz tlenku węgla wypiera tlen z krwi i jeśli jego dopływ nie zostanie powstrzymany, to kończy się to śmiercią. Jeśli ofiarę umieści się na świeżym powietrzu, krew uzupełnia brakujący tlen, lecz tylko wtedy, gdy organizm nie podejmuje żadnej innej aktywności. „Tak więc — głosi raport — podstawową zasadą w pracy ratowników jest unikanie ruchu i jakiejkolwiek innej aktywności fizycznej ofiar, co wymaga zwracania bacznej uwagi na tych, którzy wydają się całkowicie zdrowi"2.
Jeden z górników, któremu udało się uciec, czternaście razy wracał do kopalni i za każdym wynosił z niej jakiegoś rannego współtowarzysza. Wydawał się całkiem zdrowy, niemniej jednak tlenek węgla podstępnie robił swoje, a mozolne wnoszenie górników na górę wyczerpywało zapas tlenu, jaki gromadził organizm. W końcu dało to o sobie znać — podczas piętnastego zejścia bohaterski mężczyzna zmarł, dusząc się po zatruciu tlenkiem węgla.
Wybuch w Courrieres był największym wypadkiem górniczym w dziejach Francji i jednym z naj straszniej szych wśród wszystkich wypadków przemysłowych w historii.
1 Jun U i, Industrial Pollution in Japan, rozdz. 5, sekcja III.
2 Ibid., rozdz. 5, sekcja VII.
54 Zatonięcie Władczyni Irlandii
Rzeka św. Wawrzyńca
29 maja 1914 1024 ofiary1
Władczyni Irlandii zatrzymała się we mgle przy Father Point. Została trafiona w śródokręcie przez węgłowiec Storstad. / było po niej. Kapitan Henry Kendall, Royal Naval Reserve
Władczyni Irlandii (Empress ofirleand) i jej siostrzany okręt Władczyni Brytanii (Empress of Britain) zbudowane zostały w 1905 roku przez firmę Fairfield Shipbuilding & Engineering z Glasgow. 10 stycznia 1906 roku Władczyni Irlandii została oficjalnie oddana do użytku i wypłynęła w swój dziewiczy rejs.
Władczyni ważyła 14 400 ton, mierzyła sto siedemdziesiąt metrów długości i dwadzieścia szerokości. Jej długość wynosiła dwie trzecie długości Titanica (rozdział 50).
Wyposażona była w cztery silniki wysokoprężne i dwie śruby, co pozwalało osiągać prędkość od osiemnastu do dwudziestu węzłów. Odbywała regularne rejsy w barwach Canadian Pacific Lines z Quebecu do Liverpoolu.
Miała na pokładzie miejsca dla 310 pasażerów w pierwszej klasie, 350 w drugiej i 800 w trzeciej. W łodziach ratunkowych Władczyni Irlandii mogło się zmieścić 1968 osób. Maksymalna ilość ludzi, pasażerów i załogi wynosiła 1860 osób, co oznaczało, że nadwyżka miejsc w łodziach wynosiła 108 osiem osób.
Władczyni Irlandii wyruszyła w rejs z Quebecu do Liverpoolu 28 maja 1914 roku o godzinie 4.27 po południu, wioząc 87 pasażerów w pierwszej klasie, 235 w drugiej i 717 w trzeciej. Dawało to 1057 osób plus 420 członków załogi. Łącznie więc podczas ostatniego rejsu było na pokładzie 1477 ludzi i sto ton ładunku. Dowodził nim kapitan Henry Kendall.
Władczyni kierowała się w dół rzeki św. Wawrzyńca i wszystko toczyło się normalnie aż do pewnego poranka. Wtedy to, gdy liniowiec mijał
181
Father Point, załoga dostrzegła przez lornetki jakieś światła z przodu w odległości około dziesięciu kilometrów.
Światła należały do norweskiego masowca (węglowca) Storstad dowodzonego przez kapitana Thomasa Andersena i przewożącego jedenaście tysięcy ton węgla. Niestety, niemal natychmiast zapadła gęsta mgła, która całkowicie ograniczyła widoczność. Mimo że żadna z załóg nie mogła dostrzec tego, co znajduje się przed nią, oba statki bez obaw płynęły swym kursem, choć kapitan Kendall nakazał nieco zwolnić.
Około 1.30 w nocy Kendall zobaczył nagle we mgle, że Storstad znajduje się tuż przed nim. Węglowiec sunął nieubłaganie kursem Władczyni Irlandii prosto na nią.
Kendall zareagował szybko, lecz było już za późno. Krzyknął przez tubę do kapitana Andersena, by pchnął statek całą wstecz. Następnie nakazał swemu sternikowi iść całą naprzód i zrobić ostry zwrot na lewą burtę. Chciał doprowadzić do tego, by statki zeszły sobie z kursu, ale na manewry było już jednak za późno. Storstad uderzył Władczynią w śródokręcie i wybił w jej boku ogromną dziurę — osiem metrów wysokości na pięć szerokości. Do statku zaczęła wdzierać się woda z niesłychaną prędkością dwustu trzydziestu ton na sekundę.
W tej sytuacji kapitan Kendall wydał rozkaz ruszenia całą naprzód, mając nadzieję, że przed utonięciem osadzi statek na mieliźnie. Rozkazał też, by pasażerowie wychodzili na pokład i żeby przygotowano łodzie ratunkowe. Od uderzenia przez Storstad statek nabrał silnego przechyłu. Nawet gdyby pasażerowie dali radę wydostać się na pokład, to i tak łodzie ratunkowe byłyby bezużyteczne.
Wszystkie próby kapitana Kendalla spełzły na niczym i czternaście minut później Władczyni Irlandii legła na dnie rzeki św. Wawrzyńca.
Statek zniknął.
Zginęło w sumie 1024 pasażerów i członków załogi. Uratowały się 453 osoby. Przeżył kapitan Kendall, kapitan Andersen i załoga Storstada.
O tragedii Władczyni Irlandii — jednego z najlepszych statków, jakie kiedykolwiek pływały — zapomniano niemal natychmiast. Nie płynęło na niej zbyt wielu znanych ludzi, służyła już osiem lat (nie tak jak Titanic, który był w swym dziewiczym rejsie), a okropności pierwszej wojny światowej, która wybuchła w tym samym roku, odwróciły uwagę opinii publicznej od katastrofy okrętu.
182
Oto, jaki list od swego pracodawcy otrzymał kapitan Władczyni Irlandii na dwadzieścia dni przed zatonięciem:
Od: Szef Służby Morskiej Do: Kapitan Henry Kendall Data: 9 maj 1914
Szanowny panie,
Powierzając ten statek w pańskie ręce, chciałbym, by zwrócił pan szczególną uwagę na rangę tego dowództwa i na wartość statku. Podkreślam znaczenie zalecenia ze strony udziałowców firmy, by roztoczył pan pieczę nad statkiem i jego pasażerami.
Należy szczególnie mieć na względzie, że bezpieczeństwo żeglugi statku ma być zawsze przedmiotem pańskiej troski. Powinien pan unikać ryzyka, które w jakikolwiek sposób mogłoby spowodować wypadek. Musi pan zawsze mieć świadomość, iż główną zasadą [sic], którą ma się pan kierować podczas dowodzenia statkiem, jest przestrzeganie bezpieczeństwa powierzonych panu osób i mienia. Przestrzeganie rozkładów rejsów nieważne, gdyby miało doprowadzić do ryzyka wypadku.
Nie potrafię dostatecznie silnie wyrazić mego pragnienia, by przestrzegano poleceń podanych w tym liście. Oczekuję, że wszyscy oficerowie pańskiego statku będą mieli to na uwadze, a co więcej, oczekuję, że wszyscy na statku będą robili co w ich mocy, by zadowolić szefów firmy i zdobyć ich wdzięczność.
Władczyni Irlandii wciąż leży na głębokości pięćdziesięciu metrów na dnie rzeki św. Wawrzyńca.
Postscriptum
Czy Władczyni Irlandii to statek przeklęty?
Istnieje sprawdzona opowieść o pewnym nurku, który rok po zatonięciu opuścił się na pięćdziesiąt metrów do wraku, chcąc zdobyć milion dolarów
183
w klejnotach, jakie rzekomo pasażerowie przechowywali w kapitańskim sejfie.
Nurek dotarł do statku i zaczął płynąć w stronę kajuty kapitana, gdzie miał się znajdować sejf, nietknięty i zamknięty. Gdy próbował go otworzyć, sprzęt zaplątał mu się w szczątki wraku i uwięził go. Nurkowi nie udało się uwolnić. Utonął.
Czy duchy pasażerów Władczyni Irlandii załatwiły tego rabusia grobów, tę hienę cmentarną? Nikt tego nie wie, ale bogactwa pasażerów nadal leżą nietknięte na dnie rzeki św. Wawrzyńca.
1 Gavin M u r p h y, Rzeka św. Wawrzyńca wciąga Władczynię dokładnie w 14 minut 2000, www.nepeanmuseum.on.ca/empress.html.
55 Pożar na parowcu Generał Slocum
East River, stan Nowy Jork
15 czerwca 1904 1021 ofiar
Absolutnie nie sposób opisać tego, co się działo na Slocum. Płomienie rozprzestrzeniały się tak szybko, że zdawało się, iż cały statek zajął się w jednej chwili. Kobiety i dzieci skakały jak oszalałe, a wysiłki matek, by ratować swoje maleństwa, były najbardziej rozdzierającym serce widokiem, jaki kiedykolwiek oglądały moje oczy.
Ocalały z pożaru statku Generał Slocum, Julius G. Schulz dla gazety „The New York Times"
Nikt nie pomyślał, by zapytać, jak nazywała się ta kobieta. Pokład wyglądał jak dom wariatów, płomienie otaczały małą grupę kobiet tworzących krąg wokół młodej dziewczyny, która wybrała sobie ten raczej szczególny moment na poród. Przyszła matka charczała i stękała, wypierając z siebie swoje niemowlę na świat, który coraz bardziej przypominał kręgi piekła tak żywo opisane przez Dantego.
Dwie starsze kobiety, matki, pomagały przy porodzie i nerwowo spoglądały, jak zbliżają się płomienie i jak współpasażerowie — niektórzy płonąc — uciekali w panice. Dziecko w końcu się urodziło, jednak nie było czasu żeby je obmyć. Nowa matka podniosła się, chwyciła niemowlę, owinęła je w szal i ruszyła w stronę burty. Rozejrzawszy się dokoła po raz ostatni, skoczyła z płonącego pokładu do kłębiącej się wody, z całych sił przyciskając dziecko do piersi.
Ta bezimienna matka wierzyła, oczywiście, że i ją, i dziecko spotka lepszy los w wodach East River niż na palącym się statku, na którym już wkrótce nie byłoby miejsca, które nie stałoby w ogniu. Podjęła decyzję. Trudno ocenić, wręcz nie sposób, czy słuszną. Po ataku terrorystycznym z 11 września 2001 roku ludzie uwięzieni na górnych piętrach budynków World Trade Center woleli wyskoczyć i zabić się, niż spłonąć żywcem w palącym się paliwie lotniczym. Wiedzieli, że umrą, lecz wybierali łatwiejszą śmierć.
185
Czy tamta matka podjęła taką samą decyzję? Czy rzeczywiście myślała, że jej dziecko może przeżyć? Nigdy się tego nie dowiemy, gdyż nikt nigdy już nie widział ani jej, ani jej dziecka.
Parowiec Generał Slocum nosił imię amerykańskiego oficera, który dowodził częścią wojsk Unii pod Gettysburgiem, a później został członkiem Kongresu USA. Opowieść o Generale Slocum — gdy ją rozłożyć na kolejne fragmenty — brzmi niewiarygodnie. Jak statek, widziany z obydwu brzegów, mógł spłonąć w tak nieokiełznany sposób i pociągnąć za sobą śmierć 1021 pasażerów? Czy ludzie byli w stanie dopłynąć do brzegu? Może — zwłaszcza' gdyby wszyscy pasażerowie umieli pływać i gdyby nie były to w większości kobiety trzymające małe dzieci i ubrane w ciężkie suknie.
Popularny parowiec wycieczkowy General Slocum wiózł ponad tysiąc trzystu pasażerów, głównie kobiety i dzieci, z których większość tej środy wcześnie wyległa na oświetlony słońcem pokład, by świętować doroczną szkolną przejażdżkę organizowaną przez miejscowy kościół luterański pod wezwaniem św. Marka.
Gdy statek wpłynął na wody East River, z obu brzegów można było dostrzec jego wielkie koła łopatkowe i wysokie pokłady. Po godzinie żeglugi, na dolnym śródpokładzie wybuchł pożar. Dziś uważa się, że jakiś majtek wrzucił papierosa do pomieszczenia, gdzie leżały farby i siano. Ktoś z załogi poczuł swąd dymu i otworzył drzwi, co tylko roznieciło ogień. Pożar szybko się rozprzestrzenił. Ludzie zaczęli krzyczeć, a załoga, która nigdy nie przeszła szkolenia przeciwpożarowego, wybiegła na pokład, wrzeszcząc: „Pali się!". Chyba uważali, że to jedyne, co można zrobić mądrego.
Załoga natychmiast powiadomiła o pożarze kapitana Wilłiama Van Schaicka, który jednak nie zrobił nic i kontynuował rejs po rzece. Ludzie na brzegu bezradnie przyglądali się przez lornetki, jak ogień otacza kobiety i dzieci, jak wiele z nich wyrzuca do wody, gdzie szybko toną lub próbując uczepić się łopatek ogromnych kół zamachowych statku, są przez nie wciągane do środka i miażdżone.
Kapitan nadal nie zatrzymywał statku — zamiast tego nakazał całą naprzód. Mógł skierować się na plażę wyspy Sunken Meadow, gdzie ludzie mieli szansę bezpiecznie wydostać się z płonącego statku. Zamiast tego tkwił na wodzie i zmierzał w stronę wyspy North Brother odległej o kilka mil od miejsca pożaru. (Później utrzymywał, że bał się przy wlec ogień na brzeg, a naprowadzając statek na plażę — narazić na szwank ludzkie życie i budynki). General Slocum płynął więc dalej, a jego ciągłe
186
przemieszczanie się wzmagało ogień i zamieniło statek w jedną płonącą pochodnię. Nowojorscy strażacy dowieźli swój sprzęt na molo przy 138 ulicy w nadziei, że kapitan tu właśnie przycumuje. Można sobie wyobrazić szok, w jaki wpadli, widząc, że Generał Slocum płynie dalej z pokładem całym w ogniu i pasażerami krzyczącymi i wyskakującymi na niechybną śmierć.
Do parowca próbowało podpłynąć kilka łodzi, lecz bardzo szybko w wodzie znalazło się zbyt dużo ciał — żywych i martwych — by można było bezpiecznie się do nich zbliżać.
Tymczasem na pokładzie nie było już żadnej nadziei na ugaszenie pożaru. Nylonowe węże do polewania były albo popękane, albo poza-pychane. Węże metalowe były przerdzewiałe, nie było żadnego dostępu do wody, którą można by gasić ogień. Wszystkie zabezpieczenia ratunkowe rozpadały się przy dotyku. Słabe barierki nie wytrzymywały naporu tysięcy ludzi, cienkie drewno pękało i ludzie spadali do wody, gdzie tonęli lub byli miażdżeni przez łopaty kół.
W końcu Generał Slocum rozbił się o skały u brzegów wyspy North Brother (kapitan ominął plażę) i kilku pozostałym na nim pasażerom udało się bezpiecznie uratować. Później prowadzący dochodzenie byli zszokowani, gdy dowiedzieli się, że wszyscy członkowie załogi, w tym sam kapitan, opuścili statek i przeżyli. Kapitan Van Schaick został aresztowany w momencie, gdy jego noga stanęła na brzegu i z miejsca oskarżony — wraz z załogą — o zaniedbanie obowiązków i o rażącą obojętność wobec losu pasażerów.
Kapitan Van Schaick, który oślepł w pożarze, został w końcu skazany za zaniedbania na dziesięć lat więzienia Sing Sing. Po pięciu latach prezydent Taft złagodził wyrok, niemniej jednak Van Schaick żył dalej z piętnem tego, który ponosił odpowiedzialność za najgorszą w historii katastrofę na wodach Nowego Jorku.
56 Zamieć śnieżna w Nowym Jorku
Nowy Jork
12-13 marca 1888
800 ofiar Ponad 7 milionów dolarów stratł
Lekki śnieg, potem się rozjaśni. Będzie ładnie, ale chłodniej.
Prognoza pogody z 12 marca 1888 roku dla miasta Nowy Jork
Jest to sytuacja, w której nawet za pieniądze niczego nie dostaniesz. Biznesmen z Wall Street w gazecie „New York Times"
Śnieg na sprzedaż! Przyjdź wcześniej to unikniesz tłumów!
Graffiti z czasu zamieci w 1888 roku
Wy to nazywacie zamiecią?
Przyjezdny z Teksasu podczas zamieci w 1888 roku
Spektakl musi trwać. To święta zasada artystów, w tym gwiazdy opery niemieckiej Ludwiga Barnaya. Myślami był już na swoim poniedziałkowym popołudniowym występie w Akademii Muzycznej w Nowym Jorku. Amerykańska publiczność entuzjastycznie przyjmowała jego siłę wyrazu i głos, i był przekonany, że będzie to pamiętny występ.
Ludwig udał się z hotelu do Akademii Muzycznej, ponieważ w poniedziałek w Nowym Jorku już od samego rana silnie padał śnieg i dorożki nie były w stanie się przezeń przebić. Nie zamierzał spacerować. Postarał się, żeby w drodze do teatru mieć dobrze owinięte gardło.
Ludwig Barnay poszedł prosto do garderoby i zaczął szykować się do występu. Zauważył, że obsługa sceny była mniej liczna, niż można było się tego spodziewać przy tak poważnym przedstawieniu. Dotarło do niego, że dzieje tak, ponieważ zamieć jest większa, niż na początku sądził. Rzeczywiście, telegrafy nie działały, krążyły jakieś wieści o uwięzieniu promu w zamarzniętych wodach nowojorskiego portu, ale widać też było ludzi zamiatających chodniki i kilka (niewiele) otwartych sklepów. To nic takiego — uznał. Śnieg musi przestać padać, a dzisiejszego
188
wieczoru zaśpiewam tak wspaniale, że widownia nawet nie zwróci uwagi na przenikliwy upiorny wiatr.
Inspicjent uniósł rękę nad ramieniem Ludwiga. Gdy dyrektor dał znak, łagodnie poklepał go dwa razy w lewe ramię, co oznaczało, że czas wejść na scenę. Ludwig Barnay dumnie wkroczył na scenę Akademii Muzycznej gotów śpiewać. Dotarł do proscenium, uniósł twarz ku widowni... i dźwięki zamarły mu w gardle.
Widownia była pusta. Czy to jakiś amerykański dowcip? — sam zadał sobie takie pytanie. Lecz po chwili usłyszał oklaski — brawo biło dwoje czy troje widzów — i ujrzał w sali koncertowej około dziesięciu osób rozrzuconych wśród setek pustych miejsc.
Ludwig stał tak przez moment, spoglądając na kolejne rzędy wolnych foteli. Usłyszał, jak muzycy dali znak, lecz nie zaczął śpiewać. Zamiast tego skłonił się raz, odwrócił i zszedł ze sceny. Dziesiątka nowojorskich melomanów, którym udało się dotrzeć przez gęsty śnieg, żeby posłuchać śpiewu Ludwiga Barnaya, została sama i nie usłyszała nic oprócz odgłosów upiornego, szalejącego wiatru zamieci śnieżnej z 1888 roku.
Deszcz przeszedł w śnieg i w Nowym Jorku zaczęło sypać krótko po północy 12 marca w poniedziałek. O siódmej rano było go już prawie trzydzieści centymetrów, a trzynastego marca, gdy burza w końcu ustała, ponad osiemdziesiąt.
Gdy w końcu przestało padać i rozpoczęto sprzątanie, pod śniegiem odnajdowano ciała zamarznięte na kość. Miejscowy polityk Roscoe Con-klin, którego na czas odratowano, wyszeptał do swych wybawców: „Tu wszędzie śmierć... wszędzie tu umierają ludzie... Widziałem ciała wystające ze śniegu". Dostawca chleba zamarzł podczas objazdu klientów. Nowojorczycy ugrzęźli w sparaliżowanych kolejkach nadziemnych i dopiero gdy przedsiębiorczy współobywatele znaleźli drabiny i porozdawali wszystkim pasażerom ćwierćdolarówki, mogli oni wreszcie wyjść na zewnątrz. Inni, równie przedsiębiorczy nowojorczycy, sprzedawali uwięzionym pasażerom kanapki domowej roboty. „The New York Times" pisał, że każda z nich, obojętnie z czym, kosztowała dwadzieścia pięć centów. Zasypało domy, konie zdychały na ulicach, cały Algonąuin Indians zwany Mahatta (później Manhattanem) przez cały dzień był kompletnie sparaliżowany.
Śnieżyca z 1888 roku była niebywała — potężna i nieustępliwa. Przeszła całą drogę od Maine aż do wschodniego wybrzeża dystryktu Waszyngton, później poszła dalej zachód od miasta Nowy Jork aż do granic Ohio. Wiatry osiągały prędkość stu dwudziestu kilometrów na godzinę i nanosiły
189
ogromne ilości śniegu. W Connecticut i Massachusetts nawiało go prawie półtora metra, zaspy osiągały wysokość od dwunastu do piętnastu metrów, statki tonęły w portach, telegrafiści w Nowym Jorku musieli przesyłać wiadomości do Nowej Anglii i do wszystkich miejsc w Ameryce via Londyn. Wysiadły systemy alarmów pożarowych. Miasto było bez prądu. East River zamarzła. Dzieci nie poszły do szkoły i siedziały w domu. Biznesmeni ruszyli do pracy, lecz po kilku minutach w zawiei zawracali i wycofywali się do domów, by spędzić ten dzień z rodzinami.
„The New York Times" bardzo wyraziście opisał jedną ze scen, jaka się rozegrała podczas śnieżycy 1888 roku:
O godzinie 3 po południu Wielki Dworzec Centralny i jego okolice, gdzie zwykle panował ogromny ruch, wyglądał posępnie i melancholijnie. W budynku stacji i przed nim, gdzie dzień i noc słychać świst pary i dźwięki dzwonków, panowała grobowa cisza. Przez martwą stację przetaczały się kłęby śniegu, ulatywały pod szklany sufit i opadały powoli na długie perony, pokrywając całość białym całunem, nadając wszystkiemu wygląd martwych trumien, w których spoczywają giganci w oczekiwaniu na pochówek. W tej wielkiej budowli nie słychać było żadnego dźwięku oprócz wycia wiatru2.
Liczbę ofiar śnieżycy z 1888 roku oceniono na 400 zmarłych podczas samej zamieci (zamarznięcia, ataki serca, wypadki) plus dodatkowych około 400 osób zmarłych zaraz po niej. Była to największa śnieżyca w historii. Tym bardziej że w tamtych czasach nie sposób było przewidzieć jej nadejścia i jej siły, przez co liczba ofiar i wielkość strat były znacznie większe, niż gdyby się wydarzyła dziś.
1 Według wartości dolara z 1888 roku.
2 „The New York Times", 13 marzec 1888.
57 Wypadek kolejowy w Indiach
Rzeka Bagmati, Bihar, Indie
6 czerwca 1981 Ponad 800 ofiar
Piękny most kolejowy...
Cóż, przykro mi to mówić
...zginęli tam ludzie
O czym pamiętać się będzie bardzo długo.
Wilłiam McGonagall
Indyjską siecią kolei o długości ponad stu tysięcy kilometrów jeździ czternaście tysięcy pociągów, przewożąc każdego dnia ponad trzydzieści milionów ludzi. Wiele pociągów bywa nielegalnie przeładowana lub wozi pasażerów na gapę. Przy takim ruchu trudno się dziwić, że na kolejach indyjskich dochodzi każdego roku do około 400 wypadków, z których 250 spowodowanych jest błędem człowieka.
Zdarzają się w Indiach wypadki bardzo poważne — wykolejenia, zderzenia czołowe z samochodami i autobusami, psucie się sprzętu, pożary.
W 1981 roku wypadek w północnym stanie Indii Biharze został obwołany najgorszym i jak dotąd największym wypadkiem kolejowym wszech czasów.
Indie mają, niestety, długą historię tragedii i nieszczęść. Powszechne są tam epidemie, głód i katastrofy naturalne — biedę kraju wzmagają ciągłe trzęsienia ziemi, powodzie, huragany, susze, cyklony i tajfuny.
Szóstego czerwca 1981 roku doszło do katastrofy kolejowej, w której zginęło ponad 800 osób, wywołanej prawdopodobnie przez złą pogodę i zwykłego pecha. Niektórzy zostali zgnieceni, inni utonęli. Jednakże jeszcze dziś istnieją rozbieżności w opiniach co do prawdziwej przyczyny wypadku i do rzeczywistej liczby ofiar.
Rzeka Bagmati wije się przez północne Indie w stronę Nepalu, a wzdłuż jej biegu rozpięto nad nią wiele mostów kolejowych. W dniu wypadku, gdy pociąg złożony z dziesięciu wagonów przekraczał most w Samastipur, cyklon — a w każdym razie bardzo silny wiatr — zepchnął pociąg
191
z torów i zrzucił siedem wagonów do płynącej w dole rzeki. Na szynach ustał elektrowóz wraz z dwoma wagonami.
Wielu specjalistów dało wiarę wersji o cyklonie, choć krótko po wypadku pojawiły się inne wersje zdarzeń, w tym twierdzenie wyrażone przez ministra ds. rozwoju regionów wiejskich. W najczęściej powtarzanej wersji nieoficjalnej siedem wagonów spadło z mostu po tym, gdy motorniczy zbyt gwałtownie użył hamulców, by zapobiec zderzeniu z bawołem siedzącym na torach.
Historyk kolejnictwa David Fry podważa tę teorię:
Jest nieprawdopodobne, by samo tylko to hamowanie mogło spowodować wypadnięcie z torów. Rozkład sił, jakie powstają przy hamowaniu pociągu osobowego, jest dość prosty. Każdy z wagonów hamowany jest z osobna, a wszystkie one mają ten sam ciężar. Wyjaśnienie to byłoby bardziej wiarygodne w odniesieniu do pociągu towarowego... w którym różne wagony miałyby różny rozkład masy na osiach, a tym samym istniałyby różne warunki hamowania. W przypadku pociągu pasażerskiego każdy wagon ma własny system hamulców'.
Niezależnie od tego, jaka była przyczyna zwalenia się pociągu z trzydziestu metrów do wody, pewne jest, iż zginęło kilkaset osób i że ich ciał nigdy nie odnaleziono. Poszukiwania były szczególnie trudne z racji warunków terenowych i stanu samej rzeki. Indyjscy nurkowie wojskowi po całym dniu pracy w zatopionych wrakach byli w stanie wydobyć zaledwie 50 zwłok. Po kolejnych pięciu dniach poszukiwań w sumie wydobyto 212 ciał. Jednakże pociąg był przeładowany pasażerami i wielu sądzi, że najprawdopodobniejsza jest liczba 800 ofiar (lub nieco mniej).
W ostatnich dwóch dziesięcioleciach Indie bardzo pracowały nad poprawą warunków bezpieczeństwa na kolei, lecz ilość wypadków wciąż pozostaje duża. W 1995 roku podczas zderzenia dwóch pociągów zginęło 395 ludzi. W 1999 roku w innym zderzeniu zginęło 200 osób. Ilość ofiar na indyjskich kolejach jest tak wysoka po części dlatego, że pociągi są regularnie przepełnione, a ludzie wciąż wynajdują zmyślne sposoby, żeby znaleźć dodatkowe miejsca do jazdy: wiszą w oknach lub leżą na podłogach wagonów.
Innym czynnikiem mającym wpływ na dużą wypadkowość jest wiek indyjskich pociągów. Wiele parowozów pochodzi z czasów panowania
192
Brytyjczyków, a niektóre tory i mosty są już tak stare, że wymagają gruntownych napraw.
Indie nadal mają opinię kraju, w którym dochodzi do najgorszych wypadków kolejowych. Uwzględniając ilość wypadków w Indiach zawinionych przez ludzkie błędy, do których dochodzą jeszcze wypadki spowodowane psuciem się taboru, prawdopodobne jest, że nawet gdyby liczba ofiar w katastrofie w Biharze była jeszcze większa, to i tak w Indiach będzie dochodzić do kolejnych takich zdarzeń.
1 Za danger-ahead.railfan.net/accident/samastipur/home.html.
58 Tornada trzech stanów
Missouri, Illinois, Indiana
18 marca 1925
Ponad 689 ofiar x
Ponad 500 milionów dolarów strat2
Myślę, Jim, że idzie sztorm.
Robotnik kolejowy T.H. Philips do swego pomocnika Jima
Chłopie, ta szarlotka jest świetna — pomyślał sobie Lemley, biorąc dokładkę. Siedział na swym ulubionym miejscu w swej ulubionej restauracji w Poplar Bluff w stanie Missouri i jadł lunch w postaci kawałka szarlotki. Nienawidził pośpiechu przy jedzeniu, lecz chciał wracać do pracy, zanim zacznie padać. Gdy wchodził do restauracji, niebo wyglądało nieco dziwnie. Pomyślał, że zaraz się rozpada, a może nawet przejdzie krótka burza.
Nagle, dokładnie w chwili gdy przełykał ostatni kęs ciastka, dach restauracji w całości uleciał w niebo. Zanim Lemley w ogóle zdał sobie sprawę z tego, jak dziwacznym doświadczeniem jest siedzenie w restauracji bez dachu z kawałkiem szarlotki w ustach, wszystkie cztery ściany lokalu zniknęły — po prostu odfrunęły niczym gigantyczne karty do gry rozdawane przez jakiegoś Goliata, a on sam wylądował na podłodze. Lemley dostrzegł, jak ściana frontowa restauracji odlatuje na wschód, a szkło podwójnych drzwi po kilkakrotnym otwieraniu i zamykaniu z hukiem się roztrzaskuje.
Później nie było już nic prócz wiatru, który wdarł się do ogołoconej restauracji. Nikt nie został ranny i — o dziwo — wszystkie stoły pozostały na swoich miejscach. Lemley podniósł się z podłogi i ruszył w stronę swojej ciężarówki. Na restauracyjnym parkingu zaczynali tłumnie gromadzić się ludzie. Lemley wsiadł do wozu i ruszył do domu, gdzie następnych sześć godził przesiedział w piwnicy. Obiecywał sobie, że jeśli przeżyje, wróci i zapłaci za szarlotkę. Przeżył, ale nie zapłacił.
Później tak opowiadał reporterom o swoim przeżyciu: „Najpierw poleciał dach — mówił — a potem odfrunęły cztery ściany. Zostałem, siedząc przy stole... wkoło było pusto, a ja tkwiłem z szarlotką w ręku. Potem wyszedłem".
194
Tornado trzech stanów było w powszechnym przekonaniu najbardziej niszczycielskim i potężnym zespołem sztormów w historii Ameryki. Była to seria co najmniej sześciu śmiercionośnych tornad typu F5, która w ciągu pięciu godzin przeszła z prędkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę pięćsetkilometrową trasę przez trzy stany, zabijając setki ludzi, raniąc tysiące i zrównując całe miasta z ziemią.
Nawałnica przypominała filmowy horror. Pewien budynek szkolny pełen dzieci pod wpływem wiatru dosłownie eksplodował. Wszyscy uczniowie w środku zostali rozerwani na strzępy.
Główne tornado uformowało się wczesnym popołudniem 18 marca 1925 roku nad Ellington w stanie Missouri. Przewędrowało sto pięćdziesiąt kilometrów do Annapolis, niszcząc w trakcie przejścia 90 procent miasta. Później opuściło Missouri i z prędkością stu kilometrów na godzinę dotarło do stanu Illinois, gdzie runęło na Gorham i całkowicie je spustoszyło. Murphysboro zostało zniszczone w 40 procentach, DeSoto w trzydziestu, West Frankfort w dwudziestu; wreszcie Parrish w dziewięćdziesięciu. Od Gorham po Parrish zginęło 541 osób, a 1123 zostało ciężko rannych, i to w ciągu 40 minut. Kopalnia Orient w West Frankfort, druga co do wielkości kopania węgla na świecie, zapadła się i uległa całkowitemu zniszczeniu. W Princetown znikła z powierzchni ziemi fabryka marynat Heinza.
Następnie tornado dotarło do Griffin w stanie Indiana i zniszczyło je do cna, a przed opuszczeniem granic przedmieść kompletnie zrujnowało 85 farm. Wygasło w drodze do Indianapolis i nie spowodowało już więcej szkód.
Po przejściu tornad ustała łączność, popsuły się ujęcia wody, zabrakło prądu. Setki ludzi zostało pogrzebanych żywcem. Nieprędko podjęto działania ratunkowe, by uchronić tych wszystkich, którzy umierali pod gruzami. W niektórych miejscach po przejśchi tornad wybuchały ogromne pożary, które kończyły dzieło zniszczenia rozpoczęte przez nawałnicę.
Ponieważ te ogromne tornada nadeszły bez żadnego ostrzeżenia, nie było czasu, by przygotować jakiekolwiek schronienia (jak to wynikało z dramatycznej przygody Lemleya), a ponieważ po zniszczeniach zabrakło łączności, wody i prądu, akcja ratownicza była utrudniona, a w niektórych miejscach wręcz niemożliwa. Nie zidentyfikowano wielu ciał, ponieważ zginęły całe rodziny. Szczególnie przejmująca scena miała miejsce w jednej ze zniszczonych szkół podstawowych. Ciała wszystkich zmarłych dzieci ułożono na cienkich materacach, a ci, którzy przeżyli, próbowali je jakoś zidentyfikować. Nie zgłosił się nikt z rodziców, ponieważ wszystkich zabiło tornado.
195
Tornada trzech stanów w niezwykle krótkim czasie spowodowały nie-dające się wprost określić szkody. Po raz kolejny ukazały, jak śmiercionośne mogą być błyskawicznie działające i nieszczędzące nikogo siły przyrody.
1 Jest to oficjalna ilość ofiar, lecz liczby obejmują zaginionych, nigdy nieodnalezionych i uznanych z zmarłych.
2 Według wartości dolara z 1925 roku.
59 Pożar w Teatrze Iroąuois
Chicago, Illinois
30 grudnia 1903 602 ofiary
Restauracja pełna śmierci
Sceny w restauracji Thompsona przylegającej do teatru były czymś upiornym ponad wszelką miarę. Półgodzinna bitwa spowodowała większy horror niż owe pół godziny, które zamieniły to miejsce w kostnicę ze stosami trupów z wykrzywionymi w agonii twarzami, z biegającymi w zamieszaniu lekarzami i pielęgniarkami pracującymi jak szaleni przy ciałach, z których usiłowali wykrzesać chociażby iskierkę życia.
Zwłoki ułożone jedne na drugich leżały pod ścianami, inne w poprzek stołów, jednym słowem wszędzie. Niektóre były zwęglone i nie do rozpoznania, niektóre tylko przypalone, inne znów czarne od uduszenia. Niektóre zostały zmiażdżone w trakcie paniki, jaka wybuchła.
Ciągłe stąpanie policjantów wynoszących ciała, wysiłki lekarzy, by ratować żyjących i szaleństwo krewnych oraz przyjaciół przedzierających się przez policyjne barierki do zwałów trupów powodowały, że to miejsce wyglądało jak z niewyobrażalnego horroru.
„The New York Times", czwartek, 31 grudnia 1903 roku
Nowo zbudowany Iroąuois Theater usytuowany był pomiędzy Dearborn Avenue i State Street w dolnej części Chicago. Tego zimowego popołudnia panował tu tłok, gdyż ogromne tłumy ściągnęła okazja zobaczenia słynnego śpiewaka i tancerza Eddiego Foya w przedstawieniu Mr. Bluebeard.
Wszędzie było pełno dzieci. Był 30 grudnia, przeddzień sylwestra, a uczniowie mieli bożonarodzeniowe wakacje. Teatr więc był zapełniony. W środku znalazło się 1830 osób, podczas gdy na widowni były jedynie 1602 miejsca. Ponad 225 osób stało na jaskółce i za sceną. Uważa się, że wśród 1830 widzów było tysiąc dzieci. Oprócz ludzi z biletami w teatrze było też 275 osób obsługi, zespół i pracownicy — w sumie w budynku znajdowało się 2105 osób.
Iroąuois Theater liczył sobie zaledwie trzydzieści osiem dni, a jego budowę prowadzono w przerwach między spektaklami. Właściciele mieli wszystkie niezbędne zezwolenia i kwity pozwalające na otwarcie nawet
197
przy takich niedociągnięciach, jak brak: schodów i drabin przeciwpożarowych, brak odpowiednich wyciągów, brak alarmu pożarowego, nieczynny system hydrantów. Co więcej, z trzydziestu wyjść awaryjnych dwadzieścia siedem było zaryglowanych, siedzenia obito wyjątkowo łatwopalnym obiciem, nie było azbestowej kurtyny przeciwpożarowej na scenie, a zespół teatru nie przeszedł ani jednego szkolenia przeciwpożarowego.
Pomimo tych wszystkich zagrożeń Iroąuois Theatre bezwstydnie ogłosił, iż jest „absolutnie ognioodporny". Zrobiono to celowo, by uspokoić nerwowych mieszkańców Chicago, którzy przed trzydziestu dwu laty przeżyli wielki pożar miasta. Nieważne, czy była to prawda, czy nie. Ważne było, by ludzie myśleli, że jest ognioodporny i o to tylko chodziło właścicielom i dyrekcji teatru.
Pierwszy akt przedstawienia Mr. Bluebeard przeszedł spokojnie. Drugi zaczął się od chóralnego wykonania piosenki „In The Pale Moonlight", w którym przewidziany był efekt świetlny zaciemniający scenę na niebiesko. Łuk elektryczny zaczął iskrzyć, a od iskier zajęły się wiszące kawałki dekoracji z gazy. Ogień widziano na całej widowni, lecz ponieważ był mały, nikt się tym nie zaniepokoił — na początku. Obsługa sceny próbowała oderwać kijami te kawałki, co tylko podsyciło ogień. Gdy zaczął się rozprzestrzeniać, zauważyło to coraz więcej ludzi i napięcie zaczęło rosnąć.
Gwiazda spektaklu Eddie Foy, który stał za sceną w oczekiwaniu na swoje wejście, zorientował się, że gdy tylko ktoś krzyknie „pali się!", wybuchnie panika i ludzie ruszą w stronę wyjścia. W niekompletnym kostiumie wybiegł na scenę i zwrócił się do widowni: „Nie gorączkujcie się — krzyknął do tłumu. — Nie panikujcie, wszystko jest w porządku".
Później zwrócił się do obsługi sceny, by opuściła azbestową kurtynę. Tej nie było, a obsługa opuściła kawałek malowanej dekoracji, która zresztą utknęła w pół drogi. W tym momencie cały już zespół teatru uciekał do tylnego wyjścia awaryjnego. Otwarcie tych drzwi wywołało ciąg powietrza, który wzmocnił ogień, wzniecając płomienie, które spod nieopuszczonej do końca dekoracji runęły prosto na głowy widzów.
Wybuchła panika.
Wszyscy zaczęli biec w stronę wyjść i dróg awaryjnych. Ostatecznie od uduszenia i płomieni zmarło 200 osób. Pozostałe 602 ofiary zginęły zadeptane przez uciekający do wyjścia tłum i w wyniku zatłoczenia na jedynej klatce schodowej, jaka prowadziła do holu.
Oddziały strażackie przyjechały bardzo szybko, lecz niewiele mogły zrobić na miejscu, gdzie ciała spiętrzyły się w drzwiach wejściowych i w holu.
W końcu ogień ugaszono. Zaczęła się przerażająca praca przy usuwaniu zwłok. Ocenia się, że ratownicy i strażacy pracujący non stop przez
198
niemal trzy godziny wynosili po dwa-trzy ciała na minutę. Zebrano w czapki czterdzieści kilogramów monet i klejnotów znalezionych przy zwłokach. Zginęły setki dzieci. Pożar w Iroąuois Theatre uznany został za najgorszy w teatrze w dziejach USA.
Na początku właściciele próbowali obwiniać za śmierć samych widzów, twierdząc, że zmarło ich tak wielu, ponieważ wpadli w panikę i zaczęli w popłochu uciekać. Utrzymywali, że teatr był bezpieczny. Z czasem zaczęło wychodzić na jaw łamanie przepisów i pojawiły się dowody z materiałów zgromadzonych w dochodzeniach prowadzonych zarówno przez policję, jak i przez media. Właściciele i dyrekcja zostali oskarżeni, lecz proces nigdy się nie odbył — niedługo trzeba było czekać na to, jak pod adresem inspektora budowlanego w Chicago, oficerów policji i straży pożarnej, innych urzędników i urzędów państwowych zaczęto stawiać zarzuty łapówkarstwa i nadużywania władzy. Trudno sobie wyobrazić, że teatr tak ewidentnie niebezpieczny mógł dostać pozwolenie na otwarcie, gdyby ktoś (czy raczej wiele osób) nie został dobrze opłacony.
Tak jak to bywa przy dużych katastrofach, pożar w Iroąuois Theater przyciągnął hieny, które bezrozumnie lub z zimną krwią pod pretekstem ratowania innych dostawały się do palącego budynku, żeby buszować i okradać zwłoki. Wielu ze złodziei zmarło w środku od wdychanego dymu, spłonęło lub zostało stratowanych przez spanikowany tłum próbujący uciec z budynku.
¦
Pożar w Iroąuois Theater spowodował przeprowadzenie masowych inspekcji teatrów w całym kraju, jak również opracowanie nowych, ostrzejszych przepisów bezpieczeństwa, budowlanych oraz przeciwpożarowych. W jednym z numerów gazety „New Herald Tribune" oznajmiono, że tak ogromny pożar jak w Iroąuois Theater nigdy nie mógłby mieć miejsca w Nowym Jorku. Jednakże po pożarze połowę teatrów nowojorskich zamknięto właśnie z powodu naruszania przepisów bezpieczeństwa.
A mówiąc o prasie, to na rozkładówce wydania „Chicago Daily Tribune" z 1 stycznia 1904 roku wydrukowano rysunek drzwi wyjściowych z teatru z ogromną stalową sztabą zaryglowaną na uchwytach wielkości połowy drzwi. Nic dodać, nic ująć.
Iroąuois Theater został ponownie otwarty, tyle że nie pod tą samą nazwą. W 1904 roku otwarto Colonial Theater, który działał do 1925 roku, kiedy to został zburzony. Trzy lata później, w 1928 roku, otwarto go znów w tym samym miejscu. Działał do 1998 roku. Dziś w budynku tym mieści się Ford Center for the Performing Arts, Oriental Theater. Centrum Forda spełnia wszystkie wymogi przeciwpożarowe i kryteria bezpieczeństwa.
60 Huragan „Georges"
Antigua, Anguilla, Barbuda, św. Katarzyna, Nevis,
Gwadelupa, Hispaniola, Amerykańskie Wyspy
Dziewicze, Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Portoryko,
Republika Dominikany, Haiti, Kuba, wyspy Bahama,
Floryda, Luizjana, Missisipi, Alabama
20-30 września 1998
602 ofiary 5,9 miliarda dolarów strat
Gdzie nie rzucić okiem, wszędzie panuje spokój. A po chwili słychać, jak znów nadchodzi. Huczy jak sunący po autostradzie buldożer.
Frank Vega, ocalały z huraganu w Portoryko
Spaliśmy na drzewach jak i nasze zwierzęta.
Hodowca bydła Clovis Daniel, który stracił cały dobytek w trakcie huraganu „Georges"
Ofiarą huraganu „Georges" padło stupięćdziesięcioletnie drzewo bananowe Ernesta Hemingwaya. Jednakże wszyscy potomkowie słynnego sześciopalcego kota Hemingwaya wyszły z tego bez szwanku.
Na początku października 1998 roku agencja Associated Press doniosła o grupie uczniów ze szkoły podstawowej Poinciana w Key West na Florydzie, którzy podzielili się wspomnieniami o tym, jak udało im się przeżyć huragan „Georges". Jeden z nich powiedział, że wycie wiatru podczas tej straszliwej nawałnicy przywodziło mu na myśl Halłoween. Jednakże Halłoween trwa tylko jedną noc, podczas gdy szkody i ofiary, jakie przyniósł „Georges" na wysepkach Florydy i na Karaibach, będą pamiętane jeszcze przez całe lata.
„Georges" był jednym z najbardziej niszczycielskich huraganów wszech czasów, a także tym, którego żywot należał do najdłuższych. Sama Narodowa Służba Meteorologiczna, która znana jest z tego, że w swych prognozach bywa powściągliwa i rzeczowa, z rezygnacją ochrzciła „Geor-gesa" jako huragan, który nie popuści.
„Georges" uformował się 13 września jako sztorm u wybrzeży przylądka Verde w Afryce. W ciągu czterdziestu ośmiu godzin przekształcił się
200
w tropikalny niż, zaraz potem w tropikalną burzę, a następnie 17 września w huragan.
Najpierw zaatakował wyspy karaibskie — Antigua, św. Katarzynę i Nevis, później Portoryko, gdzie spowodował największe szkody. Najpóźniej przeszedł przez Republikę Dominikany i Haiti, dotarł do wysepek Florydy i ruszył w stronę Luizjany, Missisipi i Alabamy. „Georges" siał spustoszenie przez dziesięć dni, zanim wreszcie wygasł nad Gulf Coast.
Z 6 miliardów strat, jeden miliard przypadł na USA i w przybliżeniu jeden na Karaiby. Pozostałe objęły szkody, jakie przyniósł bądź to w zniszczonych miastach, bądź w kosztach działań ratunkowych, bądź w tym, czego nie udało się naprawić czy wymienić.
„Georges" pozbawił wielu ludzi dachu nad głową — w Republice Dominikany było ich 100 tysięcy, przynajmniej 18 tysięcy na Haiti, co najmniej 17 tysięcy na terytorium USA i Portoryko i 3 tysiące na św. Katarzynie '. Dodatkowo „Georges" poważnie zniszczył uprawy na zaatakowanych wyspach, a w niektórych miejscowościach niemal całkowicie zlikwidował całe zaplecze turystyczne. Dla wielu ludzi na Karaibach żyjących z turystyki i rolnictwa przejście huraganu „Georges" miało katastrofalne skutki. 11 czerwca 1999 roku Associated Press doniosła, że „narody wyspiarskie (dotknięte przez huragan „Georges") mają ogromne problemy z powodu straty plonów, zburzonych budynków rządowych, strat w turystyce i powstałej przez to rzeszy nowych bezdomnych".
W Republice Dominikany, gdzie zniszczonych zostało 70 procent mostów i 90 procent upraw, straty sięgnęły jednego miliarda dolarów. Najbardziej ucierpiało Portoryko ze stratami w wysokości dwóch miliardów dolarów. Trzy miliony ludzi pozbawionych zostało wody i prądu. Według szacunków zniszczeniu uległo 33 113 domów, uszkodzonych zostało ponad 50 000. Zniszczeniu uległo 75 procent zbiorów kawy, 95 procent plantacji; sztorm wybił także 65 procent drobiu hodowlanego.
Po przejściu huraganu „Georges" nad Haiti, martwe ciała odnajdowano jeszcze przez cały miesiąc. Większość ofiar zmarła w wyniku podtopień i lawin błotnych. Na Haiti od wieków mieszkańcy gór zwykli ścinać drzewa na zboczach i produkować z nich węgiel drzewny. Dawało im to środki do życia, lecz tym samym niszczyli najbardziej skuteczny naturalny system ochrony przed ogromnymi deszczami, jaki tworzyło listowie i korzenie pochłaniające wodę. Gdy na ogołocone wzgórza Haiti „Georges" przyniósł straszliwe deszcze, powstawały śmiercionośne lawiny błotne, które spychały ludzi w dół i grzebały ich żywcem, zanim zdążyli wydobyć się z błota. Huragan spowodował również straty w uprawach na Haiti szacowane na 300 milionów dolarów.
201
Na Kubie Fidel Castro podjął sprytne działania, by przedstawić szkody poczynione przez huragan w pozytywnym świetle. AP doniosła, że „jak się wydaje, Fidel Castro opanował sytuację na Kubie, gdzie po ewakuacji ludzi do stref bezpieczeństwa zginęło zaledwie pięcioro z nich. «Pierwsze zwycięstwo polegało na zmniejszeniu strat» — stwierdził Castro". Owszem, Kuba straciła 3841 domów, a dalsze sześćdziesiąt tysięcy zostało uszkodzonych. W sumie sztorm zabrał 20 000 domów, w kraju poważnie ucierpiały uprawy, a w trakcie burzy i po niej ewakuowano 200 tysięcy ludzi.
Również i USA ucierpiały w wyniku huraganu „Georges". We wszystkich stanach, przez które przeszedł, wielkość opadów wyniosła w sumie od pięćdziesięciu do osiemdziesięciu centymetrów na metr kwadratowy. Na wyspach Florydy siła wiatru sięgała stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Ewakuowano prawie ćwierć miliona ludzi, a trzy czwarte miliona pozbawionych zostało prądu.
Na wyspach postawiono w stan gotowości 340 policjantów wspieranych przez 700 członków Gwardii Narodowej, którzy mieli zapobiegać rozbojom i aktom wandalizmu no i uspokajać turystów. Na wyspach uszkodzonych zostało 1536 domów, a „Georges" wywołał dwadzieścia osiem tornad.
W Alabamie wiatr osiągał prędkość stu trzydziestu kilometrów na godzinę, na wybrzeżu przewalały się fale ośmiometrowej wysokości. W południowej części stanu doszło do podtopień, a 177 tysięcy ludzi pozbawionych było prądu.
„Georges" był huraganem czwartej kategorii i uzmysłowił ludziom na tamtych terenach, co to znaczy żyć w prawdziwym horrorze.
1 „Associated Press".
61 Wielki huragan nad Nową Anglią
Long Island w stanie Nowy Jork i stany Nowej Anglii
21 września 1938
Ponad 600 ofiar
Ponad 400 milionów dolarów stratł
Przewidziano ułatwienia w obsłudze banków dla tych, którzy ponieśli straty podczas ostatniego wielkiego sztormu. Pierwszy Narodowy Bank w Bostonie.
Ogłoszenie na pierwszej stronie „Boston Evening Globe" dzień po huraganie nad Nową Anglią
Nowy najlepszy przyjaciel człowieka
Po nadejściu wielkiego huraganu w 1938 trzy autostrady między-stanowe w Stony Point w stanie Nowy Jork zostały uratowane przed zatopieniem dzięki tamom zbudowanym przez sześćdziesiąt kolonii piżmaków. Posunęły się one do tego, że ścinały drzewa w nocy, w trakcie huraganu, żeby wzmocnić już zbudowane tamy, które powstrzymywały rzeki gotowe zalać autostradę nr 6, Johnstown Road, autostradę 9W oraz szosę nr 17.
W lasach Vermont w New Hampshire i w północnym Massachusetts drzewa leżały pokotem, jak gdyby jakaś gigantyczna dłoń w szaleńczym zapędzie zanurzała się w ich gąszczu lub kosiła je kilometrową kosą... Dzisiaj miejsce to wygląda groteskowo: ogołocone, z porozrzucanymi pniami, zielonymi wierzchołkami i korzeniami wyrwanymi w jakimś dzikim szale. Oficjalne straty sięgają półtora miliarda metrów sześciennych tarcicy2.
Gdy skończył się kryzys
Trzy miliony drzew to bardzo dużo. A to właśnie 21 września 1938 roku (roku Wielkiego Kryzysu) wielki huragan znad Nowej Anglii z siłą
203
61 Wielki huragan nad Nową Anglią
Long Island w stanie Nowy Jork i stany Nowej Anglii
21 września 1938
Ponad 600 ofiar
Ponad 400 milionów dolarów strat*
Przewidziano ułatwienia w obsłudze banków dla tych, którzy ponieśli straty podczas ostatniego wielkiego sztormu. Pierwszy Narodowy Bank w Bostonie.
Ogłoszenie na pierwszej stronie „Boston Evening Globe" dzień po huraganie nad Nową Anglią
Nowy najlepszy przyjaciel człowieka
Po nadejściu wielkiego huraganu w 1938 trzy autostrady między-stanowe w Stony Point w stanie Nowy Jork zostały uratowane przed zatopieniem dzięki tamom zbudowanym przez sześćdziesiąt kolonii piżmaków. Posunęły się one do tego, że ścinały drzewa w nocy, w trakcie huraganu, żeby wzmocnić już zbudowane tamy, które powstrzymywały rzeki gotowe zalać autostradę nr 6, Johnstown Road, autostradę 9W oraz szosę nr 17.
W lasach Vermont w New Hampshire i w północnym Massachusetts drzewa leżały pokotem, jak gdyby jakaś gigantyczna dłoń w szaleńczym zapędzie zanurzała się w ich gąszczu lub kosiła je kilometrową kosą... Dzisiaj miejsce to wygląda groteskowo: ogołocone, z porozrzucanymi pniami, zielonymi wierzchołkami i korzeniami wyrwanymi w jakimś dzikim szale. Oficjalne straty sięgają półtora miliarda metrów sześciennych tarcicy2.
Gdy skończył się kryzys
Trzy miliony drzew to bardzo dużo. A to właśnie 21 września 1938 roku (roku Wielkiego Kryzysu) wielki huragan znad Nowej Anglii z siłą
203
pociągu ekspresowego w ciągu ośmiu godzin zniszczył dwa miliardy drzew3 na Long Island i w stanach Nowej Anglii.
Gdy już mowa o Wielkim Kryzysie, to trzeba powiedzieć, że niszczycielski huragan skutecznie zakończył kryzys ekonomiczny w większej części Nowej Anglii. Nawałnica wyrządziła takie szkody, że przy odbudowie i naprawach pracę znalazła niezliczona ilość ludzi, co pomogło zacząć nową epokę wzrostu gospodarczego. W czasie kryzysu stawka dzienna przed przejściem huraganu wynosiła dwa dolary, po burzy zaczęła rosnąć, bo do poszkodowanych stanów skierowano federalne fundusze na pomoc i odbudowę. Według klasycznej zasady popytu i podaży ilość pracy w owym czasie przekroczyła podaż siły roboczej.
Niezwykłe wręcz były uszkodzenia linii telefonicznych oraz stacji przekaźnikowych na długości 32 tysięcy kilometrów, do jej naprawienia i wymiany Bell Telephone musiał zatrudnić dwa tysiące siedmiuset pracowników. Robotnicy wymienili i zreperowali całą sieć. Urząd ds. Zatrudnienia (WPA) w Massachusetts natychmiast zawiesił rządowe projekty budowlane i skierował tysiąc ośmiuset pracowników w rejon Bostonu do prac związanych z naprawami i oczyszczaniem terenów.
Wielki huragan z 1938 roku uformował się 4 września na wyspach przylądka Verde u wybrzeży Senegalu. Niespiesznie ruszył na zachód, przekraczając Atlantyk, co mu zajęło kilka tygodni, a 19 września skręcił lekko na północ od Portoryko. Wtedy zaczął poruszać się już nieco szybciej, osiągając prędkość rzędu stu kilometrów na godzinę — był to rekord prędkości przemieszczania się huraganów atlantyckich.
19 i 20 września sztorm skierował się na wyspy Bahama i nad wybrzeże Florydy, a rankiem 21 dotarł do przylądka Hatteras („Cmentarzyska Atlantyku") w północnej Karolinie. Kontynuował swą wędrówkę na północ, aż około południa tego samego dnia uderzył z siłą młota kowalskiego na Long Island, po czym zrównał z ziemią Fire Island i Hamptons. Następnie przewalił się przez cieśninę Long Island i runął na Milford i New Haven w stanie Connecticut, docierając na północy aż do Nutmeg State i Hartford. Dalej skierował się na północ w stronę Kanady, zostawiając za sobą pasmo śmierci i zniszczenia, które na Long Island i w stanach Nowej Anglii ludzie pamiętają do dziś.
Wydawać by się mogło, że czas, w jakim wielki huragan przebywał swą trasę ku Nowej Anglii, był na tyle długi, że można było ostrzec ludzi na drodze jego wędrówki. Jednak w dniu jego nadejścia stacje radiowe nie nadawały prognoz pogody. Większość z nich transmitowała przemówienie Adolfa Hitlera. Czesi właśnie napadli na Niemcy i Hitler wygłosił pompatyczną mowę, w której zażądał zwrotu okupowanych terenów
204
— Sudetów. Stacje radiowe za ważniejsze uznały transmitowanie Hitlera niż ostrzeganie przed nadchodzącym wielkim sztormem.
Burza była nieproszonym gościem w Nowej Anglii, zaś opowieści o jej sile brzmią wręcz zdumiewająco.
Gdy przechodziła przez miasto Nowy Jork, wiatr był tak silny, że chwiał się cały Empire State Building. Nawałnica, jaką sprowadził huragan, uniosła i porwała latarnię morską Providence na Rhode Island. Państwo Gibsonowie z Westhampton Beach na Long Island wspięli się na dach swego domu, by uciec przed nadchodzącą powodzią. Jednakże sam dom został porwany i ciśnięty do zatoki Moriches, a państwo Gibsonowie zostali bezceremonialnie rzuceni w wody zatoki Westhampton. Oboje przeżyli tę podróż, a z nimi trzy szczury oraz wąż.
Istnieją różne obliczenia łącznych strat. Narodowy Urząd Meteorologiczny opublikował takie oto podsumowanie zniszczeń spowodowanych przez sztorm oraz liczbę poszkodowanych:
— 8900 domów, willi i budynków — zniszczonych
— 15 000 domów — uszkodzonych
— ponad 2600 łodzi pasażerskich — zatopionych lub zniszczonych
— ponad 3300 łodzi — uszkodzonych
— 3369 kutrów rybackich — zniszczonych
— ponad 600 zmarłych i ponad 1700 rannych.
W tych liczbach zdumiewa to, że są niewielkie. Małe, jeśli je porównać ze szkodami, jakie mógłby spowodować sztorm tych rozmiarów co wielki huragan, gdyby dotarł na Long Island dzisiaj. Wielu badaczy burz uważa, że gdyby dziś w tych samych miejscach pojawił się sztorm o sile i skali huraganu z 1938 roku, pozostawiłby za sobą największe jednorazowe zniszczenia w dziejach USA. W 1938 roku Long Island była mało rozbudowana i szkody wyniosły nieco ponad 400 milionów dolarów. Dzisiaj taka nawałnica nadałaby słowu „katastrofa" całkiem nowy sens.
1 Według wartości dolara z 1938 roku. W 2000 roku byłoby to 18 miliardów dolarów.
2 Michael Wynn J o n e s, Deadline Disatster, s. 123.
3 Liczba ta pochodzi z artykułu Artura A. Francisa, Remembering the Great New England Hurricane of 1938, „Salem Evening News", 21 września 1998.
62 Zderzenie na pasie startowym
Lotnisko Rodeos, Teneryfa, Wyspy Kanaryjskie
27 marca 1977 583 ofiary
Właśnie startujemy.
Jacob van Zenten, kapitan lotu 4805 KLM
To on... popatrz na niego! Boże... ten sukinsyn nadlatuje! Zjeżdżaj! Zjeżdżaj! Zjeżdżaj!
Pierwszy oficer Bragg lotu 1736 Pan Am tuż przed zderzeniem
To śmiertelne zderzenie dwóch jumbojetów boeing 747 było najgorszą w dziejach katastrofą lotnictwa pasażerskiego. Nawet jeśli uznać, że główną przyczyną tragedii była mgła i zła ocena sytuacji przez pilotów, to wypadek taki można by równie dobrze przypisać terrorystom.
Czy na pokładzie obydwu samolotów, które się zderzyły, byli terroryści lub podłożona przez nich bomba?
Czy w obydwu samolotach doszło do terrorystycznego sabotażu?
Czy może obydwa samoloty zostały porwane, a następnie skierowane na siebie?
Na pewno nie.
Ale i tak winna tu była bomba terrorystów.
27 marca 1977 roku wybuchła w kwiaciarni w terminalu lotniska w Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich, raniąc osiem osób, w tym jedną ciężko. W tym samym czasie trwał lot nr 4805 z Las Palmas do Amsterdamu. Samolot Pan Am (lot nr 1736) leciał z lotniska Kennedy'ego w Nowym Jorku, gdzie wylądował, żeby zatankować paliwo i wziąć na pokład pasażerów. Kiedy w Las Palmas wybuchła bomba i gdy okazało się, że grozi wybuch drugiej, lotnisko zamknięto, a obydwa samoloty skierowano do Los Rodeos na Teneryfie na Wyspach Kanaryjskich, gdzie miały wylądować w odstępie czterdziestu minut po sobie.
Lotnisko w Las Palmas otwarto ponownie po niecałych czterech godzinach, a oba starty samolotów błędnie ustalono na tę samą godzinę. Samolot KLM wzniósł się w powietrze, a pilot i załoga Pan Am dostrzegli,
206
że kieruje się wprost na nich zaledwie dziewięć sekund przed zderzeniem. Nawet gdyby pilot Pan Am spróbował skręcić w lewo i dać pełny ciąg, żeby się wznieść i zejść z toru samolotu KLM, nawet gdyby natychmiast podjął taką decyzję, kolizja i tak była nieunikniona.
Samolot KLM oderwał się od ziemi, a w jego podwozie i silnik od razu uderzył samolot Pan Am. Samolot KLM wzniósł się jeszcze o jakieś sto metrów, po czym pilot stracił panowanie nad maszyną, która rozbiła się i stanęła w płomieniach dwieście metrów za pasem startowym. Samolot Pan Am nigdy nie dotknął ziemi — rozpadł się na kilka części i zapalił przed zderzeniem z samolotem KLM.
Z maszyny KLM nie przeżył nikt. Z 335 pasażerów na pokładzie lotu Pan Am przeżyło 61 osób. (Sam wypadek przeżyło ich w istocie 70, lecz dziewięcioro z nich zostało poważnie rannych i zmarło w wyniku obrażeń). Łączna liczba ofiar w obydwu samolotach wyniosła 583 osoby — była to największa katastrofa w historii lotnictwa.
Po długim dochodzeniu w sprawie przyczyn tego tragicznego wypadku ustalono, że winę za niego ponosi kapitan lotu 4805 KLM Jacob van Zanten. Według ostatecznego i oficjalnego raportu van Zanten wystartował bez zezwolenia, nie podporządkował się poleceniu wieży „zatrzymać się przed startem" i nie zaniechał startu, mimo iż zorientował się, że Pan Am 747 podchodzi na ten sam pas. Van Zanten spieszył się, żeby szybko znaleźć się w powietrzu. Gdyby czekał dłużej, musiałby przedłużyć czas trwania podróży i samolot miałby opóźnienie lub zostałby przetrzymany, co byłoby niedogodne dla pasażerów i mogłoby narazić przewoźnika na problemy.
Do wypadku przyczyniło się jeszcze kilka innych czynników, z których nie bez znaczenia była gęsta mgła na ziemi oraz silny hiszpański akcent kontrolerów lotu w Las Palmas, co spowodowało nieporozumienia w łączności wynikające ze złego rozumienia słów i całych zdań. Samoloty otrzymały polecenia z wieży, które naprowadziły je na ten sam pas startowy, tyle że z przeciwległych jego krańców. Pan Am miał skręcić i zjechać z pasa startowego, lecz kapitan nie zauważył zjazdu z powodu mgły.
Wszystkie te błędy i nieporozumienia doprowadziły do jednego z naj-straszniejszych i trudno wyobrażalnych wypadków. Jedyną gorszą rzeczą, jaka mogłaby się zdarzyć, to zderzenie samolotów w powietrzu.
Śmierć setek ludzi poskutkowała wypracowaniem nowych zasad i przepisów dotyczących posługiwania się językiem przez kontrolerów ruchu, procedur lotniczych oraz ruchu na pasach startowych. Ale jak to zwykle bywa przy katastrofach zawinionych przez człowieka, dla 583 zabitych na Teneryfie środki ostrożności wprowadzono zbyt późno.
63 Wybuch w porcie
Miasto Teksas, stan Teksas
16-17 kwietnia 1947
552 ofiary Ponad 100 milionów dolarów strat
Na miłość boską, wyślijcie tam karetki! Miasto wyleciało w powietrze!
Operator telefoniczny z miasta Teksas
— A co, jeśli ktoś to zobaczy? — spytał nerwowy mąż swoją rozbawioną żonę.
— A skąd miałby wiedzieć? Nie masz przecież zamiaru ściągać butów przy wszystkich, co?
Mąż pokręcił głową. Zadowolona żona dalej malowała paznokcie u stóp męża jasnym czerwonym lakierem.
— Lepiej tego nie rób — powiedziała z zaczepką w głosie. — Nie chcę, żebyś machał stopami przed kimś oprócz mnie.
Mąż uśmiechnął się i pokiwał głową, zastanawiając się, jakby tu ukradkiem i dyskretnie kupić sobie butelkę zmywacza do paznokci.
Ratownicy przecierali drogę czterem mężczyznom wrzucającym zwłoki do kostnicy. Urządzono ją w garażu McGarów, jedynym zachowanym budynku na tyle dużym, że mógł pomieścić zmarłych. Mężczyźni wnieśli ciało i łagodnie położyli je na stole. Owłosiona pierś wskazywała, że to męskie zwłoki, brakowało jednak głowy, rąk i nóg. A na piersi, choć spalonej, widniał kluczyk do samochodu.
Garaż kostnica pełen był ludzi, którzy przeżyli i którzy próbowali zidentyfikować zwłoki swych bliskich. Zadanie nie było łatwe, ponieważ większość ciał była okropnie spalona i pokaleczona, co sprawiało, że w niektórych przypadkach identyfikacja nie była prosta.
Gdy ciało ułożono na stole, podeszła jakaś kobieta, która dojrzała ów klucz. Wydawał się jej znajomy.
— Czy możecie mi go dać? — spytała młodego człowieka w zakrwawionym fartuchu.
— Oczywiście, psze pani.
208
Jego towarzysz wyciągnął skalpel i odciął klucz. Podał go kobiecie, która przyjrzała mu się dziwnym wzrokiem. „Zaraz wracam" — powiedziała do niego.
Później znaleziono ją siedzącą w samochodzie na podjeździe do domu i histerycznie szlochającą. Samochód był zapalony, a w stacyjce tkwił klucz, o który prosiła. Owłosione ciało należało do jej męża.
— Popatrz na to — zwróciła się Amy do swej siostry Janet.
Janet spojrzała w dół i zobaczyła ciało, w którym brakowało połowy twarzy, a druga była niemal całkowicie spalona. Janet nie po raz pierwszy widziała już takie upiorne widoki. W przeszłości widywała już nie takie rzeczy, żeby teraz się denerwować.
— Nie, to nie Peter.
Amy już miała się oddalić, gdy wtem usłyszała rozdzierający krzyk. Odwróciła się i zobaczyła klęczącą Janet pochyloną nad spaloną stopą. Gdy ta podniosła głowę, Amy zobaczyła, że paznokcie u nóg zmarłego pomalowane są jaskrawo czerwonym lakierem.
12 kwietnia 1947 roku w sobotę francuski statek towarowy Grandcamp wszedł do portu w mieście Teksas, wioząc na pokładzie bawełnę, szpagat, sprzęt do naftowych szybów wiertniczych i orzeszki ziemne. Grandcamp zatrzymał się w Teksas, żeby załadować jeszcze tysiąc trzysta ton nawozu — azotanu amonowego, substancji silnie łatwopalnej i wybuchowej. Dwie keje przed Grandcampem stał amerykański statek towarowy High Flyer. On też przybył do Teksasu po ten nawóz.
Załadunek na Grandcampa trwał cztery dni bez zakłóceń, jednakże rano w środę 16 kwietnia, gdzieś na dolnym pokładzie francuskiego statku wybuchł pożar, najprawdopodobniej od nieuważnie rzuconego niedopałka. Na początku ogień był stosunkowo słaby i załoga wahała się, czy lać na niego dużo wody. Zalałoby wtedy cały ładunek, który uległby zniszczeniu przez zawilgocenie, a przecież to od niego zależała ich wypłata. I tak przez nierozwagę pożar wymknął się spod kontroli. Gdy następnego dnia wzeszło słońce, nad statkiem Grandcamp unosił się słup czarnego dymu. Zarząd portu denerwował się, ponieważ kilometr dalej od miejsca cumowania statku znajdowała się fabryka chemiczna Monsanto. W trosce o to, by ogień nie rozprzestrzenił się na nią i na łatwopalne chemikalia, wezwano straż pożarną i uruchomiono procedury przeciwpożarowe w porcie. Zaś Grandcamp dostał polecenie wypłynięcia na bezpieczną odległość od brzegu.
Był to dobry pomysł, decyzja niestety okazała się spóźniona.
14 — 100 największych...
209
Czekając na holowniki, które miały wyprowadzić go z portu, statek towarowy eksplodował z taką siłą, że wybuch zarejestrował odległy
0 półtora tysiąca kilometrów sejsmograf w Denver w Kolorado. Słyszany był w promieniu dwustu pięćdziesięciu kilometrów, a 227 osób, które przyszły na nabrzeże, żeby pogapić się na pożar, zginęło na miejscu. W mieście Teksas wyleciały wszystkie szyby, to samo przytrafiło się w połowie domów w odległym od zatoki o piętnaście kilometrów Gal-vestone. Wybuch zmiótł z powierzchni ziemi trzydzieści dwa budynki w mieście, a dwa samoloty lecące trzysta metrów nad nim rozerwało na strzępy. Zginęły cztery osoby, w tym John Morris i Fred Brumley z Pelly w stanie Teksas.
Nie był to jednak koniec katastrofy. Wybuch na statku Grandcamp był w istocie tylko pierwszym aktem straszliwej trzyaktowej tragedii. Kilka minut po eksplozji rozpoczął się akt drugi, kiedy to wybuchła fabryka chemiczna Monsanto, a wraz z nią trzy znajdujące się w pobliżu zbiorniki pełne ropy.
Pewien ekspert stwierdził, że połączona siła wybuchowego azotanu amonowego, łatwopalnych chemikaliów z fabryki i ropy ze zbiorników była zbliżona do mocy średniej bomby atomowej. W sekundę spłonęły setki samochodów, często wraz z ludźmi w środku. Metal z fabryki i ze statku fruwał dokoła z tak przerażającą prędkością, że ludziom, którzy znaleźli się na drodze tych śmiertelnych pocisków, odcinało głowy, ręce
1 nogi. Czwórka braci zginęła w samochodzie terenowym, który uniósł się w górę i odleciał.
Do miasta Teksas szybko przybyły wysłane przez prezydenta Trumana oddziały ratowników i strażaków, które zaczęły robić to, co do nich należało — pomagały rannym, wynosiły zwłoki, usuwały porozrzucane wszędzie części ciał i utrzymywały porządek
Lecz miasto Teksas jeszcze czekał trzeci akt tej makabrycznej sztuki.
Dzień po wybuchu statku Grandcamp, fabryki Monsanto i zbiorników ropy wybuchł statek towarowy High Flyer. Jego ładunek azotanu amonowego zdetonował ogień zaprószony podczas poprzedniego wybuchu.
Koszmar urósł jeszcze bardziej. Wielu mieszkańców Teksasu uciekło z miasta. Niektórzy nigdy już nie wrócili.
By odbudować miasto, potrzeba było trzech lat i stu milionów dolarów. Dziś, gdy miejscowi mówią o eksplozji, wszyscy wiedzą, o co chodzi.
64 Katastrofa we włoskim tunelu kolejowym
Tunel Armi, Balvano, Włochy
2 marca 1944 521 ofiar
...zadymiony maty tunel... i same trujące składniki śmierci...
Karol Dickens, Black House
Wczesny ranek — ktoś mógłby to nazwać środkiem nocy — w Salerno, we Włoszech.
Stacja kolejowa o czwartej rano.
Choć słońce jeszcze nie wzeszło, na stacji panował niebywały ruch, ładowano towar, wsiadali pasażerowie. Lecz obok czaiło się zło.
Pasażerami byli w większości wojskowi. Toczyła się wojna, w Europie trwały szaleńcze przemieszczenia oddziałów i sprzętu, a oprócz tego odbywały się zwykłe przejazdy pasażerskie.
Punktualnie o piątej pociąg złożony z czterdziestu siedmiu wagonów towarowych i dwóch parowozów powoli wyruszył ze stacji w Salerno. (Salerno leży na wybrzeżu południowo-zachodnich Włoch, niedaleko miejsca, w którym kiedyś miała miejsce zbiorowa tragedia — wybuch śmiertelnie groźnego wulkanu Wezuwiusza; patrz rozdział 34).
Po wyjeździe ze stacji i tak już zatłoczony pociąg w ciągu kilku minut jeszcze bardziej się przepełnił. Setki ludzi bez biletu z pobliskiego miasteczka Balvano wdrapały się na wagony. Rozpoczęła się wspinaczka na górę Armi. Pociąg, który miał z założenia przewozić towary i zaopatrzenie dla frontu, wiózł w końcu również sześćset osób.
Ciągniony przez dwie lokomotywy węglowe pełny był pasażerów — cywilów i wojskowych. Węgiel był niskiej jakości, gdyż ten najlepszy wysyłano na front. Dawał dużo dymu, źle się spalał i mało wydajnie. Takie były jednak koszty wojny.
Pociąg zaczął wspinaczkę na górę Armi, wyrzucając z komina ogromne kłęby dymu. Obsługa wiedziała, w czym problem — ciężar dodatkowych pasażerów, którzy wdrapali się na wagony, stawiał parowozom ogromne trudności przy wciąganiu ciężkiego składu pod górę.
211
Pociąg dotarł do tunelu Armi i sunął dalej, aż wreszcie parowozom zabrakło siły. Koła zaczęły buksować i w końcu zatrzymał się w tunelu w pół drogi.
Co robić? Co robić? Dwaj włoscy inżynierowie natychmiast zaczęli zastanawiać się, co można zrobić w tej sytuacji.
Jeden chciał nasypać do paleniska ogromną ilość węgla i spróbować wydusić z kotła parę wystarczającą do pokonania podjazdu w tunelu. Najwyraźniej sądził, że ważne, by dojechać na szczyt góry, zjazd będzie już łatwiejszy.
Drugi nie wierzył, że kotły uciągną przeładowane wagony te kilka mil do szczytu, i to niezależnie od tego, ile węgla wsypie się do paleniska. Chciał całkowicie wygasić ogień i pozwolić składowi stoczyć się z powrotem w dół i zatrzymać go już na zewnątrz, posługując się hamulcami. Jego plan najprawdopodobniej zakładał pozbycie się dodatkowych pasażerów, których obecność była najważniejszą przyczyną powstania problemu.
W trakcie tej dyskusji pod kotłami wciąż palił się ogień, a komin nadal wyrzucał z siebie niebywałe ilości gęstego, czarnego dymu — i to w środku tunelu.
Dym przesycony był tlenkiem węgla...
Według oficjalnej definicji tlenek węgla jest gazem bezbarwnym, bez-wonnym i pozbawionym smaku. Powstaje jako produkt uboczny spalania. Nasyca krew roznoszącą tlen w organizmie. Może wywołać poważne powikłania, a przy wyższych stężeniach zabić w ciągu kilku minut.
Prawdopodobnie owe 521 osób, które wtedy w ten marcowy dzień w czasie drugiej wojny światowej zadusiły się na śmierć w tunelu góry Armi, zmarło w ciągu kilku minut. Niektórzy twierdzą, że nawet kilku sekund.
Na podstawie wszystkich raportów możemy stwierdzić, że stężenie tlenku węgla w powietrzu wewnątrz tunelu prawdopodobnie natychmiast osiągnęło poziom 10 000-12 800 cząsteczek na milion (PPM). Jest to poziom, przy którym śmierć może nastąpić w ciągu jednej do trzech minut. Biorąc pod uwagę zarówno to, jak i fakt, że tunel był dość długi, a możliwość wentylacji ograniczona, ludzie w pociągu najprawdopodobniej nie widzieli, co się dzieje. Spośród 600 pasażerów przeżyło mniej niż stu — i to tylko dlatego, że znajdowali się z tyłu, w najbardziej oddalonych wagonach, z których kilka stało na świeżym powietrzu. Reszta pociągu tkwiła w środku.
Przy niższych poziomach stężenia tlenku węgla odczuwalne objawy fizyczne — silny ból głowy, zmęczenie, zawroty głowy, nudności, wy-
212
mioty, a nawet drgawki — pojawiają się wolniej. Przy ponad dwunastu tysiącach cząsteczek na milion pasażerowie zapewne poczuli oszałamiające zawroty głowy i trudności z oddychaniem, potem przyszły omdlenia i niemal natychmiastowa śmierć. Ponieważ był to wczesny ranek, a pasażerami pociągu byli w znacznej liczbie przepracowani wojskowi, jest oczywiste, że w chwili gdy pociąg utkwił w tunelu, wielu z tych ludzi spało. Do nich śmierć przyszła we śnie. Prawdopodobnie nawet nie przebudzili się i nie byli świadomi, że umierają.
Wiadomości o tej katastrofie —jednej z najgorszych tragedii w historii Europy — nie przedostały się do prasy. Cenzura wojskowa utajniła ją aż do zakończenia wojny.
65 Katastrofa japońskiego samolotu — lot 123
Góra Otusaka, Japonia
12 sierpnia 1985 520 ofiar
Och, to beznadziejne.
Kapitan Masami Takahama, lot 123
Nie wiedzieli, ile zostało im czasu, wiedzieli jednak, że są zgubieni. Gwałtowne wstrząsy, straszliwe opadanie i wznoszenie się, rzędy zwisających masek tlenowych, paniczne spoglądanie po sobie uczestników lotu — wszystko to świadczyło o jednym: samolot spada i być może nikt nie przeżyje tego upadku.
Spośród 524 osób na pokładzie przeżyło tylko czworo. Znaleziono ich po całonocnych poszukiwaniach w lesie na zboczu góry, rozrzuconych między tlącymi się szczątkami maszyny i zakrwawionych ludzkich ciał.
Wielu spośród tych, którzy nie przeżyli, zostawiło listy pożegnalne do bliskich, ostatnie słowa od ludzi, którzy wiedzieli, że umierają i którzy chcieli pożegnać się z rodzinami i przyjaciółmi.
Zdumiewającą rzeczą jest to, iż te listy przetrwały katastrofę — cienkie, kruche skrawki papieru, które czekały na miejscu, aż odnajdą je ubrani w białe kombinezony ratownicy. Jak to możliwe, że człowiek mógł pisać takie wyznania w chwili, gdy samolot koziołkował, a wkoło słychać było krzyki ludzi skazanych na śmierć?
Nie wiemy jak, ale tak właśnie zrobili. Był to ich ostatni znak. Miłość jest najwyraźniej ślepa na zwiastuny śmierci.
Przez siedem lat przednia część kadłuba boeinga 737 wytrzymała 12 319 startów i lądowań, lotów przy wietrze i w deszczu. Wytrzymywała też niskie temperatury na 13 tysiącach metrów nad powierzchnią ziemi. Przez siedem lat kadłub wytrzymywał naprężenia w czasie lotów i nikt nie zauważył na nim żadnych pęknięć. W 1978 roku ogon kadłuba został uszkodzony podczas złego lądowania w Osace w Japonii, lecz producent naprawił go i zapewnił, że samolot może dalej bezpiecznie latać.
Ale nie mógł.
214
Dochodzenie wykazało, że uszkodzenie nie zostało przeprowadzone zgodnie ze standardami obowiązującymi w procedurach fabrycznych Boein-ga. Niewłaściwa naprawa doprowadziła do powstania naprężeń w metalowym poszyciu kadłuba, które zaczęło pękać. I nikt niczego nie zauważył.
Zanim się o tym dowiedziano, minęło siedem lat. Rażące niedbalstwo firmy Boeing w stosowaniu własnych procedur remontowych kosztowało życie 520 ludzi. Tego wypadku można było uniknąć.
Lot 123 z 524 osobami na pokładzie — 503 pasażerami i 15 członkami załogi — wystartował bezproblemowo 12 sierpnia 1985 roku o godzinie 18.12 z lotniska Haneda w Tokio i skierował się na południe do Osaki.
Po dwunastu minutach lotu na wysokości 7 tysięcy metrów i przy prędkości około pięciuset pięćdziesięciu kilometrów na godzinę załoga wyczuła jakieś nietypowe drgania, po czym usłyszała głośny hałas. Ciśnienie w kadłubie obniżyło się, w końcu spadło całkowicie, więc przestała działać cała hydraulika układów sterowania. Oto zapis z kabiny pilotów:
KAPITAN: Siadła cała hydraulika. DRUGI PILOT: Tak, kapitanie. KAPITAN: Schodzimy. DRUGI PILOT: Tak, kapitanie.
Po piętnastu sekundach:
KAPITAN: Straciliśmy ciśnienie (hydrauliczne). DRUGI PILOT: Zupełnie? KAPITAN: Zupełnie.
Gdy załoga straciła panowanie nad samolotem, ten opadł na wysokość dwóch tysięcy metrów, prędkość spadła do bardzo niebezpiecznych dwustu kilometrów na godzinę, co stwarzało ryzyko przeciągnięcia. Kapitanowi udało się wzbić na pięć tysięcy metrów, lecz samolot znów zaczął opadać, tym razem już prawie pionowo.
Gdy tak nurkował ku ziemi, zahaczył o góry — lecz przy tym pierwszym uderzeniu w zalesioną grań nie rozbił się. Na zapisie magnetofonowym z kabiny pilotów słychać, jak w tym momencie kapitan nerwowo wydaje rozkaz: „Podnieś nos, podnieś nos, podnieś nos... klapy w górę, klapy w górę, klapy w górę...".
Trzy sekundy później samolot zahaczył o pierwszy wierzchołek, po czym rozbił się w lasach góry Otusaka. Do Tokio było jeszcze sto kilometrów, a wypadek nastąpił w czterdziestej piątej minucie owego fatalnego lotu.
215
Zespoły ratunkowe mogły dotrzeć na miejsce najwcześniej następnego ranka, po pierwsze ponieważ były rozproszone, a po drugie — lot 123 rozbił się o zachodzie słońca. W nocy widoczność w górach jest niemal zerowa, tak więc wrak i ci, którzy przeżyli, musieli czekać aż do rana.
Miejsce wypadku przedstawiało straszliwy widok. Wszędzie leżały porozrzucane części ciał, a trupy znajdowano nawet na odległych drzewach.
Przeżyły cztery osoby — Yumi Ochiai, stewardesa, dwunastoletnia dziewczynka, którą znaleziono na drzewie i pewna matka z ośmioletnią córką. Wszystkie one siedziały w tylnej części samolotu, jakimś cudem przeżyły uderzenie oraz całą noc spędzoną w lesie z połamanymi kośćmi i innymi obrażeniami.
Katastrofa samolotu lotu 123 była najgorszym pojedynczym wypadkiem lotniczym wszech czasów i drugim pod względem wielkości wypadkiem lotniczym w dziejach. Tylko w zderzeniu na Teneryfie zginęło więcej ludzi, lecz tam w katastrofie uczestniczyły dwie maszyny (patrz rozdział 62).
Boeing przyznał, że przyczyną wypadku była wadliwa naprawa sprzed siedmiu lat i wziął całą winę na siebie. Dzięki temu uniknął pozwów sądowych, a firma ubezpieczeniowa Boeinga wypłaciła odszkodowania. Operator lotu 123 Japan Airlines również przyjął na siebie 20 procent winy za niewłaściwy nadzór i zaniedbania.
66 Pożar w klubie Cocoanut Grove
Boston, Massachusetts
Sobota, 28 listopada 1942 492 ofiary
Jak stwierdziły władze, gdyby ci w środku spokojnie czekali przy swoich stolikach i wychodzili w jakiś uporządkowany sposób, byłoby niewiele ofiar, jeśli w ogóle by były, ponieważ pożar wcale nie był poważny. Strażacy będący na miejscu opisali go jako ognisko wśród dekoracji nocnego klubu i szybko by go ugasili, gdyby byli w stanie się do niego dostać.
„The New York Times", 30 listopada 1942
Stanley Tomaszewski przeżył pożar w Cocoanut Grove, mimo że to od jego zapałki wszystko się zaczęło.
Była sobota, godzina dziesiąta wieczorem, a siedemnastolatek był już po wielu godzinach pracy w zatłoczonym, hałaśliwym i pełnym dymu papierosowego bostońskim klubie Cocoanut Grove. Był to czas największego tłoku, a w ten weekend, w Święto Dziękczynienia, klub był zapchany do granic możliwości. Byli tam żołnierze drugiej wojny światowej przebywający na przepustce i bawiący się przed wyruszeniem do Europy, byli balujący tubylcy, kibice ostro protestujący przeciwko wynikowi meczu futbolowego Holy Cross-Boston College, a nawet znakomitości — włącznie z gwiazdą westernów, kowbojem Buckiem Jonesem.
Według przepisów w Cocoanut Grove mogło przebywać 460 osób. Tej nocy w nocnym klubie mieszczącym się w długim budynku znalazło się ich tysiąc. Najwyraźniej weszli wszyscy chętni.
Cocoanut Grove udekorowany był na podobieństwo tropikalnego raju. Wszędzie poustawiano i porozwieszano papierowe drzewa palmowe, plastikowe pędy bambusa, tanią tapetę w tropikalne wzorki, parawany, przepierzenia ze sztucznej skóry, jedwabne wstążki i inne najrozmaitsze ozdóbki. I niemal wszystko to było wyjątkowo łatwopalne.
Cocoanut Grove miał trzynaście wejść i wyjść. Teoretycznie. Budynek miał dwanaście małych drzwi bocznych oraz jedne drzwi obrotowe od frontu. Jednakże dziewięć spośród bocznych wejść było zawsze
217
zamkniętych, jedne były zablokowane, do wyjścia pozostawało więc dwoje małych drzwi i szklane obrotowe.
Tuż przed dziesiątą barman John Bradley polecił Stanleyowi Tomaszew-skiemu, by wymienił żarówkę, którą jakiś gość wykręcił na schodach prowadzących w dół do Melody Lounge. Dyskretne schodki były skąpo oświetlone, lecz najwyraźniej dla tego, kto to zrobił, nie było tam wystarczająco ciemno. Po wykręceniu żarówki facet zaszył się w kącie i siedział sobie tam wraz ze swą narzeczoną. Chcąc zobaczyć, co się dzieje i wkręcić nową żarówkę, Stanley Tomaszwski musiał zapalić zapałkę.
Ta jedna zapałka doprowadziła do śmierci 492 ludzi. W ciągu kilku sekund zajęła się najbliższa sztuczna palma, a po suficie Melody Lounge przemknęła fala płomieni. Ogień zassało po betonowych schodach do góry, do głównej, przepełnionej i zatłoczonej sali klubu. W chwili, gdy szef orkiestry dał znak do rozpoczęcia piosenki „The Star-Spangled Banner", jakaś kobieta z palącymi się włosami krzyknęła „pożar!" i zaczęła się panika.
Ponieważ większość drzwi klubu była zamknięta po to, by zapobiec przedostawaniu się do środka ludzi bez biletów, osoby na górze schodów runęły ku drzwiom obrotowym, które szybko zapchały się masą ciał próbujących wydostać się naraz na zewnątrz. Strażacy opowiadali później, że gdy usunęli te drzwi, znaleźli spalone i poszarpane zwłoki, zwalone wzdłuż i w poprzek po sześć osób jedna na drugiej. Wielu spłonęło żywcem lub zmarło uduszonych dymem (trujący dym przedostawał się przez zajęte ogniem przepierzenia), wielu jednak zostało stratowanych na śmierć przez hordy spanikowanych ludzi.
Dziś wiemy, że Cocoanut Grove był śmiertelną pułapką. Oprócz przepełnienia istniało w klubie więcej zagrożeń, które przyczyniły się do tak wysokiej liczby ofiar i które spowodowały, że w Bostonie przyjęto później nowe, bardziej rygorystyczne przepisy dotyczące bezpieczeństwa zgromadzeń.
W niecałe piętnaście minut ogień całkowicie zniszczył wnętrze klubu. Gdy o godzinie 10.20 przyjechali strażacy, cały budynek przypominał wielkie płonące piekło.
Ofiary przewożono do kilku pobliskich szpitali, ściśle reglamentując zasoby skromnego zaplecza medycznego w okolicy. Potrzebne dostawy krwi i sulfamidów trzeba było sprowadzać samolotem z Waszyngtonu i Nowego Jorku. Kilka poparzonych ofiar — zanim się nimi zajęto — rozlokowano na łóżkach w szpitalnych korytarzach. Na miejscu pożaru ponad 200 osobom z Cocoanut Grove udzielono tylko pobieżnej pomocy.
218
Niektórzy twierdzą, że przy odpowiedniej organizacji lotów, podawania płynów i właściwej pierwszej pomocy (wszystkie obowiązujące dziś standardowe procedury) liczbę śmiertelnych ofiar pożaru w Cocoanut Grove dałoby się zredukować co najmniej o 50 procent. Po tym pożarze zmieniono sposób postępowania z ofiarami przez personel ratowniczy.
Ofiary, którym udało się trafić do szpitali, cierpiały od poparzeń różnego stopnia i od zatrucia dymem. Większość rannych miała spalone około 13 procent powierzchni ciała, u najbardziej poszkodowanych procent ten sięgał 70, szczególnie twarzy i rąk. Pozostawały one w szpitalu przez okres od jednego do stu czterdziestu dni, średni czas hospitalizacji wyniósł około miesiąca.
Wszystkich zmarłych i rannych ostatecznie usunięto z klubu do niedzieli rano. Stoły, krzesła, szkło i osobiste rzeczy ofiar leżały porozrzucane na chodniku przed klubem, wypłukane ze środka siłą ciśnienia wody z wężów strażackich.
W następnych dniach policja bostońska musiała sobie radzić z pozbawionymi ludzkich uczuć hienami, które krążyły w wypalonym budynku w poszukiwaniu portfeli, toreb i innych wartościowych rzeczy walających się w zgliszczach.
Śledztwo w sprawie pożaru w Cocoanut wykryło wiele naruszeń przepisów prawa i zasad bezpieczeństwa. Za te karygodne przewinienia właściciel klubu Barney Welansky oraz inne odpowiedzialne osoby trafiły w końcu do więzienia. (Welansky'ego skazano na dwadzieścia cztery lata odsiadki).
W 1945 roku Cocoanut Grove został zburzony. Dziś na jego miejscu znajduje się garaż hotelowy. Widnieje tam tablica upamiętniająca śmierć 492 ofiar.
67 Pożar w egipskim pociągu
Reda Al Gharbiya, Egipt
20 luty 2002 373 ofiary
Ogarnął nas dym, więc zaczęliśmy krzyczeć i walić w drzwi. W tym czasie w przedziale pojawił się ogień, otworzyliśmy więc drzwi i wyskoczyliśmy w biegu z pociągu.
Mounir Gerges, ocalały z pożaru, dla CNN
W rozdziale 22 Księgi Rodzaju Bóg poucza Abrahama, by poświęcił swego syna Izaaka jako ofiarę na całopalnym ołtarzu: „Weź swego syna jedynego Izaaka, którego miłujesz — rzekł Pan do Abrahama — idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jakie ci wskażę".
Czy Abraham sprzeciwił się owemu niesłychanie okrutnemu żądaniu Boga? Wręcz przeciwnie. Nazajutrz wstał wcześnie rano, osiodłał swego osła i razem ze swym synem Izaakiem ruszył w stronę gór w kraju Moria.
Po przybyciu Abraham powiedział dwóm młodym mężczyznom, którzy im towarzyszyli, by poczekali tu wraz z osłem: „Ja z chłopcem pójdziemy tam, by oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was".
Zebrawszy drwa, Abraham włożył je na syna swego Izaaka, wziął do ręki ogień i nóż, po czym się oddalili. Po drodze na miejsce ofiary Izaak, który bynajmniej nie był głupi, postanowił się odezwać: „Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie" — zapytał ojca. „Nie martw się synu. Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie".
A gdy przybyli na miejsce, które wskazał Bóg jako doskonałe na ludzką ofiarę, Abraham zbudował ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy swego syna Izaaka, położył go na ołtarzu. Potem sięgnął po nóż, aby zabić swego syna, zanim go podpali. Gdy już podnosił nóż, Bóg w końcu przemówił do niego i kazał mu się wstrzymać: „Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego — nakazał Bóg. — Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś mi nawet twego jedynego syna".
Bóg zesłał barana, by Abraham mógł go złożyć w ofierze zamiast Izaaka. Abraham wrócił do domu i był błogosławiony licznym potomstwem, którym Bóg nagrodził jego posłuszeństwo.
220
Opowieść ta stanowi podstawę muzułmańskiego święta Eid al-Adha, Święta Ofiary, które trwa czterdzieści dni. Jest to jedno z najważniejszych świąt w kalendarzu islamu.
W środę 20 lutego 2002 roku w pociągu z Kairu tłoczyło się ponad trzy tysiące Egipcjan odbywających całymi rodzinami 500-kilometrową podróż do Luksoru na świąteczne uroczystości. Każdy z jedenastu wagonów osobowych mógł pomieścić 150 osób, tymczasem według raportów policjantów, którzy zjawili się potem na miejscu, w każdym z nich mogło być ich nawet dwukrotnie więcej.
W tej największej katastrofie kolejowej w 150-letniej historii Egiptu pożar w pociągu zabił 373 osoby.
Obładowany pociąg ruszył z Kairu 11 lutego 2002 roku we wtorek o godzinie 11.30 w nocy. Po mniej więcej półtorej godzinie podróży wybuchła butla z kuchennym gazem, a ogień rozprzestrzenił się na siedem wagonów. W pociągu nie było wagonu restauracyjnego czy jakichkolwiek innych punktów obsługi gastronomicznej i zgodnie ze zwyczajem pasażerowie zabierali ze sobą małe kuchenki, żeby podczas podróży gotować sobie kawę lub herbatę.
Płonący pociąg sunął po torach jeszcze cztery kilometry, w końcu zatrzymał się w małym miasteczku oddalonym o blisko siedemdziesiąt kilometrów od Kairu. Najprawdopodobniej nieużycie hamulców bezpieczeństwa w chwili, gdy zauważono ogień, spowodowało jego rozprzestrzenianie się: powietrze wdzierało się do pędzącego pociągu i podsycało płomienie. Stwierdzono później, że obsługa była całkowicie nieświadoma, iż w pociągu wybuchł pożar.
Gdy pociąg wreszcie się zatrzymał, nadjechała policja i strażacy. Ugaszenie ognia zajęło im kilka godzin.
Wewnątrz wagonów sytuacja przedstawiała się upiornie.
Dziesiątki ciał spłonęło tak, że nie sposób było ich rozpoznać, a siła ognia spowodowała, że ich szczątki przemieszały się ze sobą. Ciała spłonęły doszczętnie — ubrania, ławki i ludzkie strzępy tworzyły jedną ogromną spaloną masę.
Część ludzi — około 40 osób lub nieco więcej — umarła podczas próby wyskoczenia oknem i uratowania się tym sposobem z palącego się pociągu. Jednak dla niektórych nawet ta droga ucieczki była zamknięta. Wielu spłonęło uwięzionych za zablokowanymi lub zakratowanymi oknami. Dwudziestodwuletni robotnik budowlany Said Fuad Amin, wydobywając się przez okno, zobaczył biegnącą wzdłuż wagonu kobietę, na której paliło się ubranie. Amin przeżył, złamał tylko rękę. Gdy zdecydował się na skok, pociąg wciąż jechał bardzo szybko. „Pomyślałem, że i tak
221
w końcu umrę — mówił później dziennikarzowi Reutersa — więc skoczyłem".
Około 65 osób trafiło do szpitala.
Rząd egipski ogłosił, że wypłaci od razu każdemu z ocalałych i każdej rodzinie ofiar po 650 dolarów jednorazowej pomocy.
W Egipcie kursuje ponad tysiąc trzysta pociągów osobowych, a dla większości obywateli tego biednego kraju jest to jedyny dostępny środek transportu. Turyści i ludzie bogaci zwykle podróżują prędkimi, klimatyzowanymi ekspresami. Biedacy korzystają ze starych, wolniejszych pociągów zwykle przepełnionych do granic możliwości.
Jest coś tragicznie ironicznego w tym, że wielu tamtych zmarłych jechało wtedy, by wziąć udział w święcie religijnym na cześć Izaaka uratowanego od śmierci w ogniu. Owych 373 ludzi nie miało takiego szczęścia.
Katastrofa w kopalni Monongah
Monongah, Wirginia Zachodnia
6 grudnia 1907 362 ofiary
Gdy tylko ciała wynoszone są z kopalni, od razu niesione są do kostnicy i przygotowywane do pochówku. Po umieszczeniu w trumnach przenosi się je do sąsiedniej sali, gdzie przez cały dzień tłoczy się tłum ludzi. Kiedy ciało zostaje rozpoznane przez krewnych lub przyjaciół, informację tę przekazuje się koronerowi E.S. Amosowi, który tkwi tu na posterunku od chwili przyniesienia pierwszego ciała z kopalni.
John F. Cowan, West Yirginia Dispatch
Spośród 362 mężczyzn, którzy zginęli w tej największej katastrofie górniczej w dziejach USA, tylko jeden nie był górnikiem.
Dżentelmen ubrany w garnitur, z teczką pełną dokumentów i cygar, znaleziony został pomiędzy górnikami i ich maszynami. Był spalony tak samo jak wszyscy inni w tym tunelu.
Był to przedstawiciel firmy ubezpieczeniowej, a owe dokumenty były polisami, jakie tego ranka 6 grudnia 1907 roku próbował sprzedać górnikom.
Jednym z oddziałów Departamentu Pracy jest OSHA — Occupational Safety and Health Administration (Zarząd Bezpieczeństwa i Zdrowia Pracowników). OSHA nadzoruje warunki pracy i poprawia przepisy bezpieczeństwa, by pomóc w zapewnieniu robotnikom bezpieczeństwa. Podobnymi sprawami zajmuje się MSHA — Minning Safety and Health Administration (Górniczy Zarząd Bezpieczeństwa i Zdrowia), oddział Departamentu Pracy, który monitoruje wiele kopalni w USA.
W 1907 roku praca górnika była o wiele bardziej niebezpiecznym zajęciem niż dziś, a górnicy byli narażeni na wiele większe ryzyko obrażeń lub śmierci.
W archiwach stanowych Wirginii Zachodniej znajduje się raport zatytułowany „West Virginia's Minę Wars" (Górnicze wojny w Wirginii Zachodniej), gdzie czytamy: „Zachodnia Wirginia dalece odstaje od innych największych stanów górniczych pod względem przepisów
223
dotyczących warunków pracy. W latach 1890-1912, w Wirginii Zachodniej liczba ofiar w górnictwie była wyższa niż w jakimkolwiek innym stanie. Zachodnia Wirginia jest miejscem licznych wypadków górniczych ze skutkiem śmiertelnym, w tym największej górniczej katastrofy historii naszego kraju"'.
A oto fragment współczesnego opracowania MSHA i podsumowanie danych o katastrofie górniczej w Monongah z 1907 roku:
Szóstego grudnia 1907 roku o godzinie 10.20 przed południem doszło do wybuchów w kopalniach nr 6 i 8 w Monongah w Wirginii Zachodniej.
Eksplozje rozprzestrzeniły się na całe kopalnie o godzinie 10.28, powodując wstrząsy ziemi odczuwalne w promieniu dwunastu kilometrów. Spowodowały one chwianie się budynków, falowanie nawierzchni, przewracały ludzi i zwierzęta na ziemię, a tramwaje wypadały z szyn... Kopalnie łączyły się ze sobą pod ziemią i uznawane były za wzorcowe, najbardziej zmodernizowane w całym przemyśle górniczym.
Do napędu maszyn wydobywczych używano prądu elektrycznego, do przewozu urobku używano lokomotyw, a w większej części kopalnie posiadały wentylację mechaniczną.
Na pewien czas zapanowało tam pandemonium. Znik-nęli wszyscy miejscowi zarządcy kopalni. Nie sposób było ogarnąć istoty i rozmiarów katastrofy ani też stwierdzić, czy kopalnia wypełniona jest gazem, czy się pali.
Zaraz po wybuchu u wylotu szybu pojawiło się czterech górników, oszołomionych, krwawiących, lecz najwyraźniej nie byli ranni. Jednakże nie byli w stanie nic powiedzieć o losie pozostałych pod ziemią.
Zdesperowani ochotnicy oczyścili zasypane wejście do szybu i spróbowali siłą wedrzeć się do kopalni. Szybko zaczęli odczuwać wpływ trującego powietrza w kopalni i musieli uciekać. Wybuch wypełnił kopalnie czarnym czadem, mieszanką, w której nie jest w stanie przeżyć żaden człowiek. Unieruchomił on główne chodniki szczątkami wózków i oszalowania oraz zniszczył jedną z turbin zapewniających wentylację. Postępy prac zespołów ratowniczych utrudniały szczątki sprzętu, pył węglowy i gruz.
224
Ogromny wentylator kopalni nr 8 uległ zniszczeniu i obydwie kopalnie wietrzone były drugim, mniejszym z nich.
O czwartej po południu w otworze szybu dały się słychać jęki, więc spuszczono do środka ratownika na linie. Około 30 metrów w dole znalazł górnika Petera Urbana siedzącego na zmiażdżonym ciele swego brata Stanisława. Gapił się szklanym wzrokiem w przestrzeń i bezwiednie szlochał. Był ostatnim ocalałym z katastrofy w Monongah.
Wyczerpani ochotnicy szybko zauważyli, że warunki panujące w kopalni są niemal zabójcze: jest bardzo gorąco, a czad wywołuje bóle głowy i nudności.
Z niektórych sztolni zwłoki trzeba było wyciągać z głębokości dziewięciuset metrów spod ogromnych zwałowisk szczątków maszyn, wózków górniczych, belek i przewodów elektrycznych.
Podczas prowadzonej akcji z trudem dawało się wytrzymać wszechogarniający, śmiertelny zaduch. Ale prowadzący poszukiwania ani przez chwilę nie zapominali, że gdzieś w kopalni mógł znajdować się jeszcze jakiś żywy górnik.
Natychmiast rozpoczęto czynności pogrzebowe. Kaski leżały po obydwu stronach ulicy. Bank posłużył za kostnicę. Kilka razy w ciągu dnia w kościołach odbyły się nabożeństwa żałobne, a dziesiątki ludzkich zwłok utworzyły długie rzędy grobów niedaleko wzgórz.
Rozgorzały dyskusje na temat identyfikacji ofiar, często do jednego ciała przyznawały się dwie rodziny. 362 ofiary katastrofy górniczej w Monongah pozostawiły po sobie ponad tysiąc wdów i sierot.
Sąd orzekający (koroner) okręgu Marion po wysłuchaniu licznych świadków orzekł, że ofiary katastrofy zmarły w wyniku wybuchu spowodowanego bądź to przez odstrzał, bądź w wyniku zapalenia się i eksplozji prochu strzelniczego w kopalni nr 82.
Później dowiedziano się, że w jednym z osiemnastu wypełnionych węglem wagoników urwał się trzpień, co spowodowało, że wagoniki zsunęły się po pochyłych torach i uderzyły w linię wysokiego napięcia. Wypadek ten wywołał krótkie spięcie, które zaczęło iskrzyć i od czego
15 — 100 największych...
225
zajął się łatwopalny pył węglowy, co następnie doprowadziło do eksplozji. Podobny przypadek zapalenia się pyłu węglowego i wybuch miał miejsce poprzedniego roku we Francji (patrz rozdział 53), powodując wypadek, w którym zginęło 1099 mężczyzn.
Kopalnie w Monongah wydobywały cztery miliony ton węgla rocznie, a jak podawały opisy MSHA, były one (jak na owe czasy) „prawdziwym dziełem sztuki". W dzień katastrofy, o piątej nad ranem, przeprowadzono w nich inspekcję i uznano, że są bezpieczne. I, prawdę mówiąc, takie były. Lecz wypadki się zdarzają i nigdy nie wiadomo, czy nie urwie się jakiś wagonik z węglem. Czy złącze było wadliwe? Czy wagonik został przeciążony? Czy ktoś czegoś nie dopatrzył?
Nie wiadomo. Wiadomo za to, że zerwał się wagon i w tragicznym, rekordowym wypadku zginęło 362 ludzi.
1 Archiwa stanu Wirginii Zachodniej, Ośrodek Historii Wirginii Zachodniej.
2 Departament Bezpieczeństwa Górniczego i Zdrowia. Część informacji o katastrofie górniczej znajduje się na stronie www.msha.gov.
69
Zderzenie samolotów linii Arabii Saudyjskiej i Kazachstanu
Lotnisko im. Indiry Gandhi, New Delhi, Indie
12 listopada 1996 349 ofiar
Nigdy nie widziałem czegoś podobnego — tyle śmierci... Nie potrafiłem się ruszyć. Ludzie byli zbyt zszokowani, żeby zareagować. Rakesh Agarwal, student z Charkhi Dadri dla „The Washington Post"
Istnieje stare porzekadło, które powiada, że większość z tego, co człowiek ma, pochodzi od Boga albo z pieniędzy. Wojny toczy się w imię Boże, poświęca się życie, żeby uganiać się za pieniędzmi. Rzeczy duchowe i materialne potrafią bardzo silnie zmotywować. Niekiedy stanowią o ludzkim przeznaczeniu.
We wtorek 12 listopada 1996 roku z lotniska im. Indiry Gandhi w New Delhi w Indiach wystartował saudyjski boeing 747 z ponad trzystoma pasażerami na pokładzie. Byli to pielgrzymi podróżujący do Arabii Saudyjskiej, do świętego miejsca islamu, a także ludzie chcący podjąć nową pracę. Bóg i pieniądze.
Saudyjski samolot wystartował wczesnym rankiem i od indyjskiego kontrolera lotów otrzymał polecenie wzniesienia się na wysokość czterech i pół tysiąca metrów. W tym samym czasie, gdy saudyjczyk wzbijał się w niebo, do lotniska zbliżał się rejsowy samolot transportowy z Kazachstanu z trzydziestoma siedmioma pasażerami i załogą na pokładzie. Wieża poleciła mu zejść na wysokość czterech tysięcy dwustu metrów.
Normy separacji korytarzy powietrznych wszędzie na świecie są takie same: trzysta metrów w pionie i osiem kilometrów w poziomie. Tak więc samoloty kazachski i indyjski mieściły się — ledwo, ledwo — w normach separacji pionowej, jednakże wyposażenie lotniska im. Indiry Gandhi nie pozwalało kontrolerom dostrzec, że obydwie maszyny idą tym samym kursem i kierują się wprost na siebie. Sprzęt radarowy wieży był przestarzały i nie miał transpondera, który informowałby kontrolerów o zaistnieniu sytuacji krytycznej.
227
Jeden z oficjalnych przedstawicieli władz indyjskich (który odmówił podania swego nazwiska do wiadomości publicznej) stwierdził na stronie CNN.com, że „byłoby lepiej, gdybyśmy mieli transponder. Gdy dwa samoloty znajdują się blisko siebie, nie można polegać na tradycyjnym radarze".
W chwili wypadku amerykańska firma Raytheon instalowała nowe wyposażenie radarowe na lotnisku Indiry Gandhi, które miało umożliwić kontrolerom lotów określanie wysokości oddzielającej mijające się samoloty. Jednakże sprzęt nie był w pełni zainstalowany, więc wydawanie poleceń oraz cała łączność odbywała się za pośrednictwem starej aparatury.
Po zderzeniu rząd indyjski oznajmił, że mimo iż nowa urządzenia nie były jeszcze gotowe, to istniejący sprzęt był dostatecznie sprawny, by zapewnić dobrą obsługę lotniska. Wypadek spowodował błąd pilota — głownie pilota rosyjskiego. Mówiono, że otrzymał niewłaściwe polecenie w języku angielskim, a ponieważ angielski jest oficjalnym językiem porozumiewania się kontrolerów z pilotami na całym świecie, problemy z łącznością mogły łatwo przyczynić się do tej tragedii. Sugestia tego typu oburzyła linie lotnicze Kazachstanu, które zapewniły, że pilot miał pełne kwalifikacje i że mówił płynnie po angielsku.
W latach 1994-1995, w ciągu sześciu miesięcy, nad indyjskim niebem zdarzyły się trzy przypadki, w których omal nie doszło do zderzenia w powietrzu. Indyjski Związek Pilotów Cywilnych, który je badał, stwierdził, że winę za nie ponosi przestrzały i nieodpowiedni sprzęt kontroli lotów. Na stronie CNN.com podano, że „związek pilotów zalecił, by do lądowania zainstalowano system radarowy najnowszej generacji, w tym transpondery, sprzęt łączności VHF (wysokiej częstotliwości) i aparaturę CAT II. Rząd tego jednak nie uczynił — twierdzili piloci. Minister lotnictwa cywilnego CM. Ibrahim zaprzeczył, jakoby systemy kontroli lotów i ich wyposażenie było przestarzałe...".
Inną kwestią był fakt, iż w samolotach produkcji radzieckiej wysokość mierzy się w metrach, podczas gdy w zachodnich stosuje się stopy'. Rodzi się pytanie, czemu nie stosuje się jednakowych standardów, co jest przecież równie ważne jak wymóg znajomości języka angielskiego.
Samolot saudyjski z 327 ludźmi na pokładzie był w powietrzu od siedmiu minut, kiedy zderzył się z nadlatującym kazachskim transportowcem wiozącym 37 osób.
Dochodzenie wykazało, że saudyjski pilot przeżył pierwsze zderzenie i był jeszcze w stanie jakoś zapanować nad maszyną w trakcie jej śmiertelnego upadku. Istnieje dowód na to, iż udało mu się tak pokierować maszyną, by odlecieć znad jakiejś wioski i spaść na niezamieszkany
228
teren. „To pilotowi zawdzięczamy, że nie ucierpieli mieszkańcy", stwierdził Jeet Ram Gupta, prawnik z Charkhi Dadri, który był świadkiem zdarzenia2.
Szczątki, ciała, ładunek i bagaże z obydwu samolotów rozrzucone były w promieniu dziesięciu kilometrów. Saudyjski samolot wyrył na indyjskim polu 60-metrową bruzdę głęboką na cztery metry. Ludzkie kończyny i inne części ciała walały się na całym tym terenie, który akurat leżał odłogiem (choć zwykle sadzono tu groch).
Obydwa samoloty spadły w odległości ponad jedenastu kilometrów od zamieszkanych terenów — w tym najgorszym w historii zderzeniu samolotów w powietrzu nikt na ziemi nie odniósł obrażeń.
Pewien trzydziestoletni pilot amerykańskich wojskowych sił powietrznych lecący z zaopatrzeniem dla ambasady USA w New Delhi widział to zdarzenie z wysokości sześciu tysięcy metrów: „Zauważyliśmy po prawej stronie (samolotu) — powiedział gazecie «The Wshington Post» — dużą, unoszącą się chmurę z pomarańczową poświatą, która wynurzała się z innych chmur. Intensywność poświaty słabła, a na ziemię spadały dwie kule ognia, które zamieniły się w dwie kule ognia na ziemi".
Po tym straszliwym zderzeniu strażacy, policja i ludzie z okolicy ruszyli na miejsce w nadziei, iż odnajdą kogoś żywego. Zamiast tego jednak zobaczyli płonące szczątki maszyn i ludzkich ciał.
W okolicy nie było żadnych zakładów usług pogrzebowych, trzeba więc było odwozić ciała na lotnisko, obłożyć je w hangarach lodem i tam dopiero rozpocząć identyfikację.
S.S. Sidhu, były sekretarz generalny Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego, powiedział stacji CNN, że „ujmując rzecz w skali międzynarodowej, przyczyną 75 procent wypadków lotniczych jest błąd człowieka. Maszyny i sprzęt zawodzą jedynie w 25 procentach".
Jest to chyba prawda w przypadku wielu zderzeń w powietrzu, aczkolwiek do tego wypadku przyczyniło się bez wątpienia złe wyposażenie techniczne.
1 1 stopa (ang. foot) to w przybliżeniu 30 cm (przyp. red.).
2 „Washington Post", 13 listopada 1996, A01 oraz www.WashingtonPost.com.
teren. „To pilotowi zawdzięczamy, że nie ucierpieli mieszkańcy", stwierdził Jeet Ram Gupta, prawnik z Charkhi Dadri, który był świadkiem zdarzenia2.
Szczątki, ciała, ładunek i bagaże z obydwu samolotów rozrzucone były w promieniu dziesięciu kilometrów. Saudyjski samolot wyrył na indyjskim polu 60-metrową bruzdę głęboką na cztery metry. Ludzkie kończyny i inne części ciała walały się na całym tym terenie, który akurat leżał odłogiem (choć zwykle sadzono tu groch).
Obydwa samoloty spadły w odległości ponad jedenastu kilometrów od zamieszkanych terenów — w tym najgorszym w historii zderzeniu samolotów w powietrzu nikt na ziemi nie odniósł obrażeń.
Pewien trzydziestoletni pilot amerykańskich wojskowych sił powietrznych lecący z zaopatrzeniem dla ambasady USA w New Delhi widział to zdarzenie z wysokości sześciu tysięcy metrów: „Zauważyliśmy po prawej stronie (samolotu) — powiedział gazecie «The Wshington Post» — dużą, unoszącą się chmurę z pomarańczową poświatą, która wynurzała się z innych chmur. Intensywność poświaty słabła, a na ziemię spadały dwie kule ognia, które zamieniły się w dwie kule ognia na ziemi".
Po tym straszliwym zderzeniu strażacy, policja i ludzie z okolicy ruszyli na miejsce w nadziei, iż odnajdą kogoś żywego. Zamiast tego jednak zobaczyli płonące szczątki maszyn i ludzkich ciał.
W okolicy nie było żadnych zakładów usług pogrzebowych, trzeba więc było odwozić ciała na lotnisko, obłożyć je w hangarach lodem i tam dopiero rozpocząć identyfikację.
S.S. Sidhu, były sekretarz generalny Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego, powiedział stacji CNN, że „ujmując rzecz w skali międzynarodowej, przyczyną 75 procent wypadków lotniczych jest błąd człowieka. Maszyny i sprzęt zawodzą jedynie w 25 procentach".
Jest to chyba prawda w przypadku wielu zderzeń w powietrzu, aczkolwiek do tego wypadku przyczyniło się bez wątpienia złe wyposażenie techniczne.
1 1 stopa (ang. foot) to w przybliżeniu 30 cm (przyp. red.).
2 „Washington Post", 13 listopada 1996, A01 oraz www.WashingtonPost.com.
70
Rozbicie się samolotu DC-10 tureckich linii lotniczych
Las w Ermenonville, Francja
3 marca 1974 346 ofiar
Mc wiedziałem, że to martwe ciało... Myślałem, że to coś innego, co spadło po wybuchu... To była kobieta, choć nie byłem pewny czy to kobieta, ponieważ ciało, było całkowicie zmasakrowane, całe połamane... Była głowa, był mózg... Jedna pierś urwana. Była martwa, całkiem połamana.
Francuski chłop, świadek katastrofy DC-101
Cała połamana
Ze wszystkich 346 pasażerów i członków załogi, którzy zginęli w tym tragicznym wypadku (którego można było uniknąć), chyba najgorszą śmierć miała szóstka osób, które umierały jako pierwsze.
Pozostałe 340 osób na pokładzie zmarły natychmiast w gwałtownej eksplozji, gdy samolot spadł na ziemię niedaleko Paryża z prędkością ośmiuset kilometrów na godzinę. Na połamanych drzewach tkwiło to, co z nich pozostało — zwisały porwane ubrania i strzępy ludzkich ciał. Znaleziono rękę trzymającą przewodnik po paryskich restauracjach. Na jednym z kół samolotu leżał pojedynczy but. Rodzicom pewnej kobiety powiedziano, że ciało jej córki rozpoznano jedynie na podstawie połowy odnalezionej głowy.
Ale pierwszych sześć ofiar przeżyło horror spadania z nieba i śmierci od uderzenia — musieli oni również przeżyć koszmar swobodnego lotu przykuci do swych foteli. W pełni świadomi pikowali ku ziemi.
Gdy w trakcie lotu oderwały się zaryglowane drzwi tylnego luku bagażowego, samolot DC-10 tureckich linii lotniczych znajdował się w odległości około czterdziestu kilometrów na północny wschód od Paryża na wysokości czterech tysięcy metrów. W luku doszło do natychmiastowej dekompresji, co spowodowało, że podłoga kabiny pasażerskiej wybrzuszyła się i pękła. Gdy podłoga się rozwarła, szóstka
230
pasażerów z tylnej części kadłuba przyczepiona do swych foteli została wyssana z wnętrza samolotu. Wszyscy oni byli najprawdopodobniej świadomi tego, co się dzieje — przynajmniej podczas części tego swobodnego lotu w dół.
Los pasażerów i załogi w tureckim samolocie DC-10 i tak był przesądzony, lecz reszta pozostała w środku.
Gdy urwała się podłoga tylnej części kabiny pasażerskiej, wyleciało całe okablowanie sterowania maszyną. Samolot natychmiast przekształcił się w ładunek śmierci wart 20 milionów dolarów, który nie był już w stanie przeciwstawić się sile ciążenia.
Samolot rozbił się w lesie około Ermenonville i wyżłobił ścieżkę 800-metrowej długości o szerokości 30 metrów. Maszyna rozpadła się na kilka części, a zderzenie wyrzuciło ludzi z pokładu. Było ono tak potężne, że zespoły ratownicze i porządkowe odnalazły tylko cztery nienaruszone ciała spośród 346 zabitych — leżały pięć kilometrów od miejsca wypadku. Zbieranie szczątków ciał i ich identyfikacja były jednym z najbardziej ponurych i przerażających zadań w dziejach lotnictwa. Niektórzy robotnicy nie byli w stanie znieść tego makabrycznego widoku i szybko zrezygnowali. Ogromne partie lasu zbryzgane były krwią i obwieszone szczątkami ludzkich ciał. Można zrozumieć, że niektórzy ludzie nie potrafili pracować w takiej kostnicy.
Samolot DC-10 lot 981 wyleciał ze Stambułu w Turcji i zmierzał do Londynu. Lądował na lotnisku Orły w Paryżu, gdzie miał krótką przerwę w podróży. Jak już wspomniano wcześniej, owego tragicznego wypadku można było uniknąć. Dwa lata przed katastrofą we Francji oderwały się w locie tylne drzwi luku bagażowego w samolocie DC-10 lecącym z Detroit do Buffalo nad Winslow w stanie Ontario. Odbyło się to niemal w taki sam sposób jak później w samolocie tureckim. Na szczęście dla pasażerów i załogi okablowanie (choć mocno uszkodzone) nie zostało wyrwane. Choć pilotowanie czegoś takiego trudno określić mianem sprawnego, pilotowi udało się posadzić maszynę w Buffalo. Przeżyli wszyscy z siedemdziesięciu siedmiu pasażerów.
Dochodzenie wykazało, że drzwi oderwały się od samolotu z powodu wadliwego zamka. McDonnell-Douglas postanowił wymienić mechanizmy zamków we wszystkich identycznych modelach DC-10 na system bardziej bezpieczny, zainstalować wizjer, który pozwalał na sprawdzenie, czy zamek jest na swoim miejscu, a także wyposażyć maszynę w instrukcję pouczającą personel lotniska, jak należy go zamykać.
231
Nie zrobiono jednak nic oprócz umieszczenia tabliczek z instrukcją. Co więcej, nieszczęśliwie dla pasażerów tureckiego samolotu, technik, który zamykał tylny luk bagażowy, był Algierczykiem i nie potrafił odczytać tablicy w języku angielskim.
McDonnell-Douglas oświadczył, że mechanizm zamka musiał działać prawidłowo, o ile tylko w samolocie tureckich linii lotniczych używano go we właściwy sposób. Turcy odmówili uznania tej opinii i w 1975 roku do sądów trafiła ogromna liczba pozwów, co zapobiegło rozmyciu kwestii odpowiedzialności za katastrofę. To prawda, że tureckie linie lotnicze miały bardzo złą opinię, jeżeli chodzi o kwestie bezpieczeństwa nawet przed wypadkiem, a polubowne rozwiązania spraw pozwoliły utrzymać wszelkie dokładne dane w tajemnicy przed opinią publiczną.
Samoloty DC-10 zostały naprawione, choć dopiero po tym, jak Federalny Zarząd Lotnictwa wydał zalecenie, by usunięto usterki w zamkach. Obligatoryjność dyrektywy FAA miała ograniczony charakter, biuletyn producenta dla linii lotniczych dysponujących maszynami DC-10 (wydany po pierwszym wypadku) nie zmuszał do wykonania tego nakazu. Do 1974 roku był on traktowany wyłącznie jako sugestia.
1 Jay Robert Nash, Darkest Hours, s. 573-574.
71 Pożar w sklepie L'Innovation Department Storę
Bruksela, Belgia
22 maja 1967
322 ofiary 23 milionów dolarów strat
(Pewien) człowiek na moich oczach zamienił się w żywą pochodnię, ponieważ zawahał się przed wyskoczeniem z wysokiego piętra.
Strażak Jacąues Mesmans '
Była to scena jak z filmu. Jednak dwudziestodwuletnia Catherine Seydel nie spodziewała się, że zagra w horrorze tylko dlatego, że właśnie poszła do sklepu, by kupić sobie jakieś nowe ciuchy.
L'Innovation Department Storę na Rue Neuve w Brukseli był jednym z największych sklepów w kraju — pięć pięter w jednej z najstarszych dzielnic miasta. W maju 1967 roku sklep udekorowano świątecznie amerykańskimi flagami, czerwonymi, białymi i niebieskimi transparentami oraz plakatami amerykańskich miast. Gdyby nie to, że sprzedawcy i kupujący mówili po francuski i flamandzku, można by sądzić, że jest to sklep amerykański. 23 lipca 1967 roku zaplanowano otwarcie w L'Inno-vation wielkiej i mającej potrwać wiele tygodni promocji amerykańskich towarów i producentów.
Ale na dwa miesiące przed planowaną promocją, około południa 22 maja 1967 r., na czwartym piętrze magazynu wybuchł pożar. Natychmiast zaczęła się panika. Zdesperowani kupujący, chcąc uciec przez ogniem, runęli w stronę wind, spychając ludzi w dół. Zdaje się, że ogień wybuchł w chwili, gdy na którymś z górnych pięter sklepu eksplodowała butla z gazem. Tego jednak nigdy nie udowodniono. Zaraz po pierwszym wybuchu ogień pojawił się jeszcze w dwóch miejscach.
L'Innovation Department Storę był ogromny. W chwili wybuchu pożaru na jego pięciu piętrach znajdowało się około dwóch tysięcy pięciuset kupujących oraz dodatkowe półtora tysiąca personelu. Przy takiej ilości ludzi liczba ofiar okazała się śmiesznie mała — biorąc pod uwagę, jak duża mogłaby być. Ale nawet przy „jedynie" 322
233
ofiarach pożar L'Innovation okazał się najtragiczniejszy, jaki kiedykolwiek miał miejsce.
Pierwsi, którzy go dostrzegli, byli klienci z trzeciego piętra. Catherine Seydel znajdowała się akurat w przebieralni, przymierzając nowe ubrania. Kupujący usłyszeli dobiegający z góry harmider i szybko zaczęli kierować się do wyjść. Nie mając pojęcia, co się dzieje, Catherine Seydel wyszła z przebieralni zapewne po to, by przejrzeć się w dużym lustrze. I w tym właśnie momencie rozpoczął się jej własny horror.
Kiedy wyszła z przebieralni, porwał ją — przewalił się przez nią byłoby tu może lepszym słowem — rozpędzony tłum. Zerwano z niej bluzkę, którą przymierzała. Tłum odrzucił Catherine na ścianę frontową na trzecim piętrze z kilkoma oknami, lecz wszystkie były niestety zamknięte. Jakiś klient wybił je gołymi rękami, Catherine udało się więc wdrapać na gzyms, gdzie przerażona czekała, dopóki nie uratowała jej straż pożarna.
W L'Innovation nie zainstalowano systemu gaśniczego. Miał alarm pożarowy, zatrudnionych w nim było na stałe piętnastu strażaków, lecz po wybuchu pożaru zgłosiło się ich tylko dwóch. Próbowali oni gasić ogień za pomocą ręcznych gaśnic. Niezbyt im się to udało.
Jak przekonaliśmy się już nieraz, gdy wyjścia są zablokowane i nie działają windy, ludzie po wybuchu pożaru wdrapują się na okienne parapety i gzymsy budynku. Coś takiego miało też miejsce podczas pożaru w hotelu Winecoff (patrz rozdział 84). A po katastrofie w World Trade Center (rozdział 46) ludzie skakali wprost z okien, ponieważ nie było tam gzymsów.
Podczas pożaru L'Innovation wielu klientów i sprzedawców wdrapywało się na gzymsy i wielu spośród nich potem skoczyło. Wzdłuż całej Rue Neuve stały zaparkowane samochody i wiele osób celowało w ich dachy, mając nadzieję, że złagodzi to upadek. Ci, którym udało się trafić, uratowali się — mimo że odnieśli obrażenia, i to niekiedy bardzo poważne. Ci, którzy nie trafili w samochód i wylądowali na chodniku, ginęli, wybierając śmierć w upadku niż spalenie się żywcem. Taki jedynie został im wybór.
Niektórym ludziom udało się przeskoczyć na dachy sąsiednich budynków i uciec, zanim budowle te się spaliły. Niektórzy jakoś uwiesili się i czekali, aż strażacy podciągną swoje płachty, na które będą mogli bezpiecznie zeskoczyć.
Szalejący ogień rozprzestrzenił się na dach budynku, na którym L'Innovation składował duże ilości turystycznych butli z butanem. Widocznie myślano, że będą tu bezpieczniejsze, z dala od ludzi.
234
Ogień dotarł do butanu i wszystkie butle eksplodowały. Był to koniec dla budynku i dla wielu ludzi. Straż pożarna próbowała zapanować nad ogniem, lecz z chwilą gdy wybuchające zbiorniki z butanem rozleciały się naokoło, zasięg pożaru przekroczył możliwości strażaków.
Sklep uległ całkowitemu zniszczeniu, podobnie jak wiele okolicznych budynków na tej samej ulicy.
Jak przy wielu pożarach tak i tu dochodziło do aktów bohaterstwa. Pewien mężczyzna, który uciekł z tego piekła, uświadomił sobie, że w środku jest jeszcze kilkoro dzieci. Zebrał się na odwagę, rzucił z powrotem w płomienie i jakimś cudem wrócił, niosąc i prowadząc ze sobą, kilka maleństw.
Po ugaszeniu ognia straty oszacowano na 23 miliony dolarów. Ujęto w nich strawione przez płomienie towary oraz sam budynek.
Być może w zgliszczach wśród gruzów i spalonych ciał śledczy i personel ratowniczy dostrzegli leżące strzępy czegoś czerwonego, białego i niebieskiego.
1 Jay Robert Nash, Darkest Hours, s. 335.
72 Tornada na Środkowym Zachodzie
Indiana, Kentucky, Ohio, Missisipi, Alabama,
Tennessee, Georgia, Karolina Północna, Michigan,
Wirginia Zachodnia, Wirginia, Kanada
3-4 kwietnia 1974
315 ofiar Ponad 600 milionów dolarów strat
Wszedłem do domu i w tym momencie poczułem uderzenie wiatru. Wszyscy — było nas siedmioro — padliśmy na podłogę w kuchni... potem wyrwało od razu wszystkie okna i w całym domu słychać było, jak się telepią. Potem słyszałem tylko wiatr. Dokoła przewalało się błoto i szkło, wszędzie było go pełno. Porywisty wiatr wiał i wiał. Słychać było tylko wiatr.
Ocalały z miasta Xenia w stanie Ohio'
Staruszka siedziała w swoim bujanym fotelu i gapiła się bez celu przed siebie, wspominając być może dni młodości. Przed nią przysiadł członek Gwardii Narodowej z Ohio z karabinem przewieszonym przez ramię i z hełmem pod pachą.
„Proszę pani? — odezwał się miękko. — Czy pani jest ranna? Wszystko w porządku? Czy mogłaby pani podać mi swoje nazwisko?".
Stara kobieta nadal wpatrywała się w emblemat na kołnierzu gwardzisty, oczy miała mętne i rozkojarzone. Nie odzywała się ani słowem, jej ciało poruszało się — niemal niezauważalnie — tylko na tyle, by jej fotel lekko bujał się w przód i w tył.
Zrezygnowany gwardzista podniósł się i założył hełm. Rozejrzał się po pobliskiej okolicy i dojrzał stojącego kilka domów dalej lekarza z Czerwonego Krzyża.
Wyjął z kieszeni koszuli jasny srebrny gwizdek, zagwizdał przeciągle, potem powtórzył to trzykrotnie, tyle że krócej. Lekarz spojrzał w jego stronę, a gwardzista pomachał mu ręką.
Doktor podniósł swoją torbę i ruszył w stronę domu staruszki. Gdy podszedł i przyjrzał się nieco uważniej, dokładnie już wiedział, co się stało. Dom, jaki tu był, wywiało, tornado zniosło ściany i dach, wnętrze
236
zamieniło się w kupę gruzów. Pośrodku tego rumowiska siedziała stara kobieta na swoim bujanym fotelu. Tak właśnie zastało ją tornado, w chwili gdy spadło na jej dom, a ona wciąż siedziała — z pozoru nietknięta.
Lekarz pokiwał głową, stwierdziwszy szok pourazowy, i zastanowił się, jak mógłby jej pomóc. Jej dom zniknął, a ona tkwiła w swoim fotelu. Nie była w stanie mówić.
Lekarz ostrożnie przeszedł przez połamane naczynia, meble, ramy obrazów i liczne drobiazgi, jakich wcześniej było pełno w domu. Podszedł do kobiety, przykucnął tak jak przedtem gwardzista i spojrzał kobiecie w oczy. Pustka.
„Proszę pani? — zaczął. — Czy może pani na mnie spojrzeć? Czy może mi pani podać swoje nazwisko?". Nic — tylko powolne, małe ruchy fotela.
Tej nocy fotel wciąż stał tam, gdzie poprzednio, tyle że pusty. Kobieta leżała w szpitalu, podłączona do aparatury i monitora. W ciągu ostatnich pięciu godzin jedyne, co robiła, to kiwała głową.
Seria tornad, które 11 kwietnia 1974 roku spustoszyły jedenaście stanów, była przykładem cyklicznych sztormów, które wciąż pozostają niezbadane. „Toż to jakiś koszmar!" — nie ma lepszego określenia na to, co tamtej wiosny spadło na Środkowy Zachód i południe i co tak łatwo mógł dostrzec każdy mieszkaniec tych stanów, gdy patrzył w niebo.
W ciągu osiemnastu godzin przez siedem stanów przeszło 148 tornad — najgorsza inwazja, jaka przytrafiła się tu w ostatnim półwieczu. Przez pierwsze pięć godzin runęło na nie ponad 100 tornad. Pięć stanów — Alabama, Kentucky, Ohio, Indiana, Tennessee — zostało zniszczonych w takim stopniu, że prezydent Nixon ogłosił stan klęski żywiołowej.
Sztorm rozpoczął się w Decatour (Alabama) około 16.40 po południu, a skończył po osiemnastu godzinach w Winslow (Ontario), pozostawiając po sobie apokaliptyczne zniszczenia — no i zapis w kronikach. 148 tornad przebyło drogę czterech tysięcy kilometrów z południa na północ.
Niektóre miasta miały większe szczęście, inne mniejsze. Jednym z nich, które na Środkowym Zachodzie ucierpiało najbardziej, było Xenia w stanie Ohio. Tornada zrównały z ziemią prawie trzy czwarte domów. Ostro dostało też miasto Guin w stanie Alabama — gdy było już po wszystkim, zniknęło w stu procentach. Wiatr w tych morderczych tornadach wirował z zawrotną prędkością 400-600 kilometrów na godzinę. Typowe tornado klasy Fl zwykle przynosi wiatry wiejące z prędkością 130-160 kilometrów na godzinę (patrz: Skala tornad).
237
Ci, którzy przeżyli tornado z roku 1974 roku, mieli albo wyjątkowe szczęście, albo zrobili wszystko, co możliwe (z reguły niewiele), by zawczasu przygotować się na jego nadejście, budując schrony we własnych domach lub gdzieś obok, w których chowali się, gdy tylko zaczynała się nawałnica.
Gdy sztorm ustępował, wielu spośród ocalałych po wyjściu na powierzchnię zastawało same ruiny.
Tornada w 1974 roku nie były pierwsze, jakie nawiedziły te tereny, i z pewnością nie ostatnie. Jak dotąd były jedynie najgorsze.
Tornada F4 i F5, 3 kwietnia 1974
Tornada F52
Miejscowość Zabitych Rannych
Indiana, Kentucky i Ohio - 3 210
Missisipi i Alabama 30 280
Kentucky i Indiana 31 270
Ohio 34 0
Indiana 6 76
Alabama 28 260
ŹRÓDŁO: Narodowa Służba Meteorologiczna
Tornada F4
Miejscowość Zabitych Rannych
Tennessee i Kentucky 5 6
Georgia i Karolina Północna 3 40
Alabama i Tennessee 22 250
Tennessee 22 271
Ohio 2 39
Kentucky (8 tornad) 24 623
Indiana (6 tornad) 36 702
Georgia (2 tornada) 15 84
Alabama 3 178
ŹRÓDŁO: Narodowa Służba Meteorologiczna
Oprócz tornad klasy F4 i F5 w USA i Kanadzie zarejestrowano ponadto 120 tornad klasy F1-F3.
1 Frances Kenneth, The Greatest Distasters of the 20"1 Century, s. 132.
2 W filmie Helen Hunt, Twister, nie bez powodu nazwano tornada F5 „palcami Boga".
73 Rozruchy piłkarskie w Limie
Stadion Narodowy, Lima, Peru
24 maja 1964 318 ofiar
W krajach, gdzie piłka nożna jest jedną z niewielu rozrywek, a dla tłumów biednych i niezadowolonych ludzi sposobem emocjonalnego odreagowania, mecz nabiera cech kontrolowanego konfliktu wojennego.
Robert Lipsyte, „The New York Times", maj 1964
Sport
Ludzie niebędący miłośnikami sportu nie potrafią zrozumieć fanatyzmu przejawianego przez zagorzałych kibiców wobec drużyn, graczy czy niektórych dyscyplin sportowych. Każdy z nas zna takich, którzy noszą oznaki swego ulubionego zespołu niemal na wszystkim, organizują sobie życie pod kątem rozkładu sezonu rozgrywek i popadają w depresję, gdy ich drużyna nie dokopuje innym.
Zazwyczaj zainteresowanie sportem wypełnia ludziom wolny czas i jest traktowany jako rozrywka. Jednak zawodnicy, trenerzy i kibice skłonni są uważać, iż to, co w istocie jest występem zawodowców, ma wymiar bardziej szlachetny — jest raczej jakąś bohaterską walką, a nie tylko sposobem na spędzenie kilku wolnych godzin.
Sport jest obiektem badań naukowych: prowadzi się dokładne statystyki, istnieje osobna gałąź medycyny — medycyna sportu, przewidywania i prognozowanie wyników prowadzone są wedle bardzo złożonych wzorów i obliczeń.
Piszący o sporcie odwołują się często do terminów zaczerpniętych z dziedzin takich jak wojskowość czy wojna. Opisują mecz dwóch drużyn jako zaciekłą walkę, określają wygrywających jako „zwycięzców" i „zwycięskich", nazywają stadion „polem walki" i kreują trenerów drużyn na kogoś, kto prowadzi swoje oddziały do tej walki. I rzeczywiście poważni kibice czują się znieważeni, gdy ktoś mówi im lekceważąco, że „to tylko gra". Ostatni taki przykład, w którym wprost mówi się o tym, że sport to coś więcej niż tylko gra, można znaleźć
239
w numerze „USA Today" z 22 marca 2002 roku. Rozgrywki NCAA1 („March Madness") trwały w najlepsze, a gazeta na pierwszej stronie ogłosiła (oczywiście w nagłówku) tłustym drukiem i wielkimi literami: „Tylko gra? Na pewno nie".
Dla ludzi, którzy nie interesują się sportem, nie ma w tym zbyt wielkiego sensu. Wszystko to jest jednak niezwykle ważne dla tych, którzy żyją sportem i uważają, że wypełnia ich życie czymś niebywale podniecającym. Namiętność tego rodzaju może stać się mieszanką wybuchową. Może powodować, że rozsądni skądinąd ludzie stracą rozum — choćby na chwilę. Taka namiętność wywołała rozruchy, w których zginęło 318 osób. Tę tragedię uznaje się za jedną z najgorszych w świecie sportu, jakie kiedykolwiek miały miejsce.
Lima, stolica Peru, Stadion Narodowy wypełniony czterdziestoma tysiącami kibiców piłki nożnej oglądającymi mecz Peru z Argentyną w eliminacjach olimpijskich. Podczas całego meczu tłumy zachowywały się głośno i żywiołowo, choć bez ekscesów. Co najważniejsze — ludzie siedzieli na swoich miejscach.
Dwie minuty przed zakończeniem meczu Argentyna wygrywała z Peru jeden do zera. Tłum składał się niemal wyłącznie z kibiców peruwiańskich, zatem nic dziwnego, że atmosfera była w najwyższym stopniu napięta. Wtem popularny skrzydłowy Peru Lobatón strzelił bramkę i tłum oszalał. Był remis i musiała być dogrywka.
Jednak sędzia R. Angel Pazos z Urugwaju nie uznał bramki, stwierdzając, że drużyna Peru popełniła przewinienie. W tym momencie tłum eksplodował. Okazywał swą wściekłość krzykiem i tupaniem, więc Pazos odgwizdał koniec meczu i nakazał zawodnikom dla własnego bezpieczeństwa udać się do szatni.
Kiedy piłkarze zeszli z boiska i gdy było już po meczu, w tłumie puściły wszystkie hamulce. Matia Rojas, miejscowy osiłek znany jako „Bomba", wyskoczył na boisko i zaatakował Angela Pazosa. Na oczach tysięcy podnieconych widzów na atakującego rzuciło się czterdziestu funkcjonariuszy policji z dwoma psami i pobiło go do nieprzytomności.
Gdy wynoszono „Bombę", tłum przełamał barierki wokół boiska i runął na murawę. Taka masa ludzi sama z siebie stanowi ogromną siłę, zatem ludzie na dolnych ławkach, którzy nie potrafili iść dość szybko czy nie usunęli się z drogi, zostali przez fanatycznych kibiców zadeptani na śmierć.
Tłum parł jak burza, zapalał ognie na trybunach i wybijał wszystkie okna na stadionie. Zadziwiająco skąpe oddziały policji były przerażone i reagowały, rzucając na trybuny gaz łzawiący oraz strzelając ostrzegawczo
240
ponad głowami. Nie było to już zamieszanie wywołane przez tysiące rozszalałych ze złości kibiców — zaczęła się bezładna panika, która doprowadziła do stratowania lub uduszenia w strasznym tumulcie jeszcze większej ilości osób.
Tysiące ludzi runęły ku metalowym bramom wyjściowym ze stadionu, lecz te, jak to było w zwyczaju, podczas meczu były zamknięte. Pewna osiemnastolatka została stratowana na śmierć, gdy tylko ojciec stracił ją z oczu. Inni zadusili się w gęstej chmurze gazu łzawiącego.
Bramy w końcu wyłamano i tłum wylał się na ulice Limy. Tysiące ludzi ruszyły w marszu pod dom prezydenta Peru Fernando Belaunde'a z żądaniem, by oficjalnie uznał mecz za nieważny. Trupy, ranni, gwałty, przemoc, podpalenia i zdesperowani ludzie przypominający szaleńców zafiksowanych tylko na jednym — nie można uznać przegranej Peru w meczu, który właśnie się odbył.
Tłumy szalały w Limie przez całą noc, następnego zaś dnia wielu wróciło na stadion, by dokończyć niszczenie i ukraść jakieś pamiątkowe trofea.
Rząd peruwiański ogłosił stan podwyższonej gotowości w całym kraju, szpitale i kostnice w Limie były przepełnione ciałami zmarłych i rannych. Trupy nakrywano płachtami i układano na polu obok szpitala, by rodziny mogły dokonać identyfikacji.
W sumie zginęło 318 osób, ponad 500 odniosło rany, niektórzy dość poważne.
Rząd doprowadził do uchwalenia ustawy przewidującej zasiłki dla wdów, a zaraz po katastrofie ogłoszono, iż przez następny tydzień odbywać się będą oficjalne ceremonie pogrzebowe. Ostatecznie aresztowano pięćdziesiąt osób, oskarżając je o podburzanie do zamieszek i rabunek (niektórzy okradali nawet zwłoki).
Rozruchy piłkarskie w Limie nie były jedyną katastrofą sportową, która spowodowała śmierć tak wielu ludzi. Była jednak najgorszą.
Być może zbyt daleko posunięta skłonność kibiców do posługiwania się porównaniami wojennymi w odniesieniu do rywalizacji sportowej nie jest zupełnie bezzasadna.
1 NCAA to amerykańska liga uniwersytecka. Rozgrywane są turnieje między innymi w sportach takich, jak: koszykówka, hokej i bejsbol (przyp. red.).
16 — 100 największych...
241
74 Katastrofa samolotu DC-10 American Airlines
Międzynarodowe Lotnisko O'Hare Chicago, Illinois
25 maja 1979 273 ofiary *
Pierwsza urwała się końcówka lewego skrzydła, potem samolot eksplodował i rozpadł na kawałki, które rozleciały się dokoła. Samolot rejsu 191 spadł na ziemię lewym skrzydłem i dziobem prosto na otwarte pole i parking wózków transportowych. Konstrukcja rozpadła się na tak małe szczątki, że w badaniu powypadkowym nie udało się zebrać zbyt wielu użytecznych danych...
7L oficjalnego raportu sporządzonego po wypadku przez Państwową Komisję Bezpieczeństwa Transportu Lotniczego
Katastrofa samolotu DC-10 American Airlines jest kwintesencją tego wszystkiego, co przyprawia latających samolotami o paroksyzmy strachu.
Obawa przed porwaniem, kolizją w powietrzu, bombą umieszczoną przez jakiegoś szalonego terrorystę, zatruciem pokarmowym i szeregiem innych „przyjemności latania" nigdy nie opuszcza pasażerów samolotów, nawet wtedy, gdy wiedzą, że szansę na to, by przydarzyło się coś takiego, są niewielkie.
Przyjmuje się jednak zawsze jako pewnik, że sam samolot jest właściwie skonstruowany, należycie utrzymany i — dzięki Bogu — bezpieczny. Chcemy w to wierzyć. I w ogromnej większości przypadków jest to prawda.
Samolot DC-10, który rozbił się 25 maja 1979 roku, został wyprodukowany w zakładach McDonnella-Douglasa, jednego z największych i najbardziej cenionych producentów samolotów na świecie. Jednakże krótko mówiąc, problem, który tkwił u podłoża katastrofy, nie wiązał się z owymi koszmarami, jakie nękają ludzi. Była to wina wadliwej konstrukcji i zaniedbań rutynowych przeglądów technicznych.
25 maja 1979 roku DC-10 wystartował z lotniska O'Hare w Chicago z 271 pasażerami na pokładzie. Rozbił się i spłonął, ponieważ odpadł w nim lewy silnik.
242
Oto fragment raportu Państwowej Komisji Bezpieczeństwa Transportu Lotniczego:
Świadkowie widzieli dym lub parę ulatniającą się w pobliżu wspornika gondoli silnika nr 1. Cały silnik nr 1 wraz ze wspornikiem oddzielił się podczas pracy od samolotu, przesunął na wierzch skrzydła i odpadł. Rejs 191 zszedł na wysokość około 2 tysięcy metrów w stronę pasa startowego 32R, odchylił się na lewe skrzydło, po czym osiągnął wysokość 100 metrów nad ziemią w locie wyrównanym.
Zaraz po tym samolot zaczął się przekręcać i przechylać na lewą stronę, dziób skierował się w dół, a maszyna zaczęła tracić wysokość. W miarę opadania nadal odchylała się na lewą stronę aż do chwili, gdy skrzydła ustawiły się w pozycji pionowej.
Samolot uderzył w otwarte pole i park wózków transportowych w odległości około tysiąca pięciuset metrów na północny zachód od startowego krańca pasa 32R. Przy uderzeniu rozpadł się, nastąpiła eksplozja i samolot stanął w płomieniach. Zginęło dwieście siedemdziesiąt jeden osób na pokładzie oraz dwie osoby na ziemi, a inne dwie miały poparzenia drugiego i trzeciego stopnia.
Dochodzenie powypadkowe wykryło wiele mrożących krew w żyłach szczegółów. Całkiem możliwe, że pasażerowie samolotu oglądali własną śmierć w telewizji. W rozbitym DC-10, podobnie jak w wielu innych samolotach, zainstalowany był system wewnętrznej telewizji przewodowej, który pozwalał kapitanowi demonstrować na żywo pasażerom start i lądowanie maszyny. Gdy DC-10 startował, system TV działał, potem, gdy odpadł silnik, kamera nadal przekazywała — nie wiadomo, jak długo — widok z kokpitu na monitory w kabinie pasażerskiej. Niewykluczone, że pasażerowie mogli oglądać dramatyczne manewry podejmowane przez kapitana w desperackiej próbie ratowania samolotu.
Dowiedziano się również, że na wysokości około dwóch tysięcy metrów, podczas wznoszenia w przechyle, kawałki wspornika lewego silnika zaczęły odpadać od samolotu. Odpadające fragmenty widzieli kontrolerzy lotów na wieży. W chwili gdy samolot szedł w górę, jeden z kontrolerów, widząc, że dzieje się coś niedobrego, połączył się z kapitanem Walterem
243
Luksem i zapytał, czy chce wstrzymać wznoszenie i zawrócić — a jeśli tak, to na którym pasie chciałby usiąść.
Po stronie DC-10 panowała cisza, ponieważ kapitan Lux i jego załoga toczyli rozpaczliwą walkę, by uratować samolot. Utrata silnika zniszczyła również kapitańską tablicę przyrządów, co spowodowało, że wszystkie urządzenia sterownicze w kokpicie stały się bezużyteczne. Samolot przechylił się na lewo i obydwa skrzydła znalazły się w pionie, następnie odwrócił się w chwili, gdy dziób samolotu skierował się w dół. Maszyna znajdowała się na wysokości zaledwie stu metrów, tak więc przechył ustawił skrzydła w stronę ziemi i samolot się rozbił. Do jego zniszczenia oraz śmierci wszystkich na pokładzie przyczynił się fakt, iż zbiorniki paliwa były pełne — samolot miał lecieć z Chicago do Los Angeles bez międzylądowania. We wrześniu 2001 roku zobaczyliśmy, że gdy dwa w pełni zatankowane samoloty wleciały w wieże World Trade Center, może i można by przeżyć samo zderzenie, lecz na pewno nie piekło wywołane przez palące się paliwo.
Była to najgorsza katastrofa lotnicza w historii USA, a raport NTSB uznał, że odpadnięcie wspornika spowodowały niewłaściwe i wadliwe przeglądy techniczne. Stwierdzono również, że pęknięty wspornik nie był zaprojektowany ani wykonany tak, by sprostać „uszkodzeniom wynikłym z powodu niewłaściwego użytkowania". Wina nie była jednak jednostronna. Według NTSB zawiniła również „podatność na uszkodzenia wynikająca z konstrukcji zamocowania wspornika", jak również „zaniedbanie Federalnego Urzędu Lotnictwa w zakresie nadzoru i systemów wymiany informacji, które nie są w stanie wykrywać i zapobiegać niewłaściwym procedurom remontowym". Za karygodne uznano też działania producenta (McDonnell-Douglas) i stwierdzono, że głównym czynnikiem, jaki przyczynił się do wypadku, był brak łączności pomiędzy wszystkimi pracującymi ekipami.
1 Na pokładzie było 271 pasażerów oraz członków załogi, zginęły też 2 osoby na ziemi. Ponadto ranne zostały także 2 osoby z ziemi, które miały oparzenia drugiego i trzeciego stopnia.
75 Wybuch bomby na pokładzie samolotu Pan Am
Lockerbie, Szkocja
21 grudnia 1988 270 ofiar
Katastrofę w sposób oczywisty może spowodować detonacja silnego materiału wybuchowego gdziekolwiek w samolocie, zatem najbardziej skuteczną metodą ochrony życia jest przede wszystkim niedopuszczenie do tego, by znalazł się on na pokładzie...
Raport Wydziału Wypadków Lotniczych Wielkiej Brytanii z 1990 roku na temat rejsu 103 linii Pan Am
Od czasu 11 września świat już wie, że nie trzeba wnosić bomby do samolotu, by uczynić z niego cel terrorystów i że samolot sam jako taki może być użyty jako bomba (patrz rozdział 46). Dawniejsze samolotowe zamachy bombowe jawią się dziś w innym świetle — a jeden z nich wyróżnia się spośród nich w sposób szczególny.
21 grudnia 1988 roku nad miejscowością Lockerby w Szkocji w samolocie Pan Am w rejsie do Nowego Jorku wybuchła bomba, zabijając 259 pasażerów i członków załogi oraz 11 osób na ziemi.
Bomba zrobiona z semteksu zainstalowana została w magnetofonie kasetowym Toshiba zapakowanym w dziecięce ubranka i umieszczonym w walizce w kontenerze bagażowym po lewej stronie luku bagażowego. Śmiercionośna walizka trafiła do samolotu Pan Am we Frankfurcie w Niemczech, po czym została przeładowana na lotnisku Heathrow w Anglii do rejsowego samolotu Pan Am lecącego do Nowego Jorku. Wyładowano ją z samolotu z Frankfurtu i wstawiono do samolotu rejsu 103 bez otwierania, bez prześwietlenia rentgenem i bez sprawdzenia, do kogo należy.
W lutym 1990 roku brytyjski Wydział Wypadków Lotniczych opublikował raport, w którym czytamy:
Ustalono, że bezpośrednią przyczyną upadku samolotu była detonacja IED (improvised explosive device — amatorskiego ładunku wybuchowego). Siła tego wybuchu
245
wyrwała dużą dziurę w układzie paliwowym i zniszczyła podłogę w kabinie głównej. Od tego otworu, pod wpływem różnicy ciśnień, zaczęły rozchodzić się duże pęknięcia. Pośrednim efektem wybuchu były znaczne uszkodzenia elementów konstrukcji, nawet tych odległych od miejsca wybuchu. Skumulowany efekt bezpośredni i pośredni działania sił wybuchu spowodował zniszczenie spójności konstrukcji układu paliwowego, odłączenie się przedniego pokładu załogi i dziobu maszyny w ciągu 2-3 sekund, a następnie rozpadnięcie się większości pozostałej części samolotu w trakcie niemal pionowego spadania z wysokości sześciu tysięcy metrów do wysokości trzech tysięcy metrów.
Wybuch na wysokości dziesięciu tysięcy metrów spowodował oderwanie się z przodu jednej trzeciej samolotu, po czym pasażerowie zaczęli być wysysani przez powstały otwór. Ci, którzy nie zginęli w wybuchu, zginęli w chwili, gdy samolot uderzył w ziemię. Na miejscu koszmarnej tragedii, na Lockerby, zaczęły spadać ciała — niektóre przywiązane do foteli lotniczych. Lądowały na dachach, pośrodku zatłoczonych miejskich ulic, na gałęziach drzew, na podwórkach domów. Jeden z pasażerów rejsu 103 spadł na owcę na polu, zabijając ją na miejscu. Oprócz spadających z nieba ludzi na Lockerby sypały się również fragmenty maszyny. Główny zbiornik paliwa samolotu wpadł do jakiegoś domu, po upadku wybuchł i zapalił się, spopielając wszystkich mieszkańców.
Przed grudniem 1988 roku Lockerby znane było ze śladów łap dinozaurów. Po tym Bożym Narodzeniu nazwa miasteczka na zawsze związana została z terroryzmem.
Kto był odpowiedzialny za zamach bombowy w samolocie Pan Am rejsu 103? I czy zamach ten był jakimś aktem odwetu?
3 lipca 1988 roku podczas wojny Iranu z Irakiem amerykański okręt wojenny USS Vincennes eskortował iracki tankowiec w cieśninie Or-muz. Gdy radar okrętowy wykrył samolot lecący prosto na niego, Vincennes zażądał przez radio identyfikacji. Ponieważ nie było odpowiedzi, okręt go zestrzelił. Szybko wyjaśniło się, że samolot nie odpowiadał na wezwania Vincennesa dlatego, iż ten, zakładając, że ma nad sobą wrogą maszynę, nadał sygnał na częstotliwości wojskowej. A był to pasażerski iracki airbus. Wystrzelenie rakiety z Vincennesa doprowadziło do śmierci wszystkich 290 osób na podkładzie, w tym 66 dzieci.
246
Pięć miesięcy później w powietrzu wybuchł lecący z Nowego Jorku cywilny samolot pełen Amerykanów. Natychmiast pojawiło się podejrzenie, iż była to akcja odwetowa.
W listopadzie 1991 roku wydano nakazy aresztowania dwóch Libij-czyków — Abdelbaseta Ali Mohameda Al Megrahi i Al Amina Fhima — którzy, jak to ustalono, przebywali wtedy w Libii. Rząd libijski odmówił wydania podejrzanych jakiejkolwiek policji świata i nalegał na postawienie ich przed sądem u siebie w kraju. Po latach międzynarodowych negocjacji na najwyższym szczeblu z udziałem Rady Bezpieczeństwa i Trybunału Międzynarodowego zgodzono się, by obywatele libijscy zostali osądzeni w kraju neutralnym, w Holandii, przez trzyosobowy skład sędziowski ze Szkocji.
W styczniu 2001 roku sędziowie jednomyślnie uznali za winnego Al Megrahiego, Fhima zaś uniewinniono.
Al Megrahi czeka na rozpatrzenie złożonej apelacji.
Niezależnie od tego, co orzeknie sąd apelacyjny, dla rodzin ofiar i dla ocalałych z katastrofy lotu 103 Pan Am nad Lockerby niepodważalną prawdą jest fakt, iż akt terroryzmu pochłonął 270 istnień ludzkich. Podczas procesu nie mówiono o zemście. Ale Libia była jednym z dwóch arabskich sojuszników Iranu (obok Syrii) i dlatego też opinia, iż zamach bombowy na amerykański samolot pasażerski mógł być odwetem na Amerykanach, którzy zestrzelili iracki samolot pasażerski, nie była tak całkowicie niewiarygodna dla ludzi po obydwu stronach Atlantyku, którzy ucierpieli w tej katastrofie.
76 Przerwanie tamy w Stavie
Stava, Włochy
19 lipca 1985
269 ofiar
Oglądałem koniec świata. Widziałem białą ścianę sunącą na mnie. Nie potrafiłbym powiedzieć, czy to był ogień, czy coś innego.
Ocalały ze Stavy w rozmowie z reporterem '
Moją uwagę zwróciły miejsca, w których stały domy i hotele. Wyglądało to tak, jakby nigdy nie istniały.
Giuseppe Zamberletti, minister obrony cywilnej, po wizji lokalnej z helikoptera2
„Ave Maria, piena di grazia, ii Signore e con Te...".
„Święta Mario, łaskiś pełna, Pan z tobą...".
Kobieta straciła rachubę zdrowasiek, które powtarzała w ciągu ostatnich dwunastu godzin.
„Tu sei benedettafra le donnę e benedetto e ilfrutto del tuo seno Gesu".
„Błogosławionaś ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota twojego, Jezus".
Było już po północy, a przerażona kobieta z Sardynii będąca przejazdem w Stavie została zagrzebana żywcem, gdy gruba warstwa brei wdarła się krótko po południu do hotelu, w którym się zatrzymała, i pokryła ją ohydną mokrą pokrywą zdającą się ciążyć niczym kamień.
„Santa Maria, Mądre di Dio, pręga per noi peccatori...".
„Święta Mario, matko boża, módl się za nami grzesznymi...".
Błoto sięgało jej aż do policzków, musiała więc walczyć o utrzymanie głowy w górze, gdyż w przeciwnym razie jej usta zanurzałyby się w gęstej mazi. Czy umrze? Czy ktoś ją znajdzie? Słyszała krzyki ludzi, dźwięki łopat i kopania, lecz skąd tamci mieli wiedzieć, że tu tkwi? Minęło już tyle godzin, tyle zdrowasiek, a tu nikogo.
Wiedziała jednak, że nie można tracić wiary. Jeśli taka jest wola boska, żeby umarła w tych ściekach w zalanym hotelu — to trudno. Będzie wiedziała, kiedy nadejdzie czas. Lecz teraz musi być silna, musi dalej modlić się i wierzyć.
248
„Adesso e nelUora delia nostra morte. Amen". „Teraz i w godzinie śmierci naszej. Amen".
Kobieta wzięła krótki oddech, bardzo ostrożnie, żeby nie nałykać się błota, i zaczęła od nowa.
„Ave Maria, piena di grazia, ii Signore e con Te...". Była pierwsza rano.
Przyjezdna z Sardynii została uratowana następnego ranka dokładnie o wschodzie słońca. Po osiemnastu godzinach spędzonych w błocie jej modlitwy zostały w końcu wysłuchane.
Zloty to odpady powstające po obróbce rudy, a tamy zlotów to bariery zbudowane, by powstrzymywać szlam — odpadki i wodę — wypływające rurami z kopalni rud po procesie kruszenia.
Nad tamą w Stavie we Włoszech były dwie tamy zlotów — pierwszą zbudowano w 1961, drugą w 1970 roku. Obsługiwały kopalnię fluorytu. Fluoryt to minerał miękki — bardziej miękki bywa jedynie koral, bursztyn, gips i talk, a używany jest do barwienia szkła okiennego, statuetek i szkła użytkowego. Kopalnie w Stavie były bardzo wydajne i dlatego ujścia zlotów były przeciążone.
19 lipca 1985 roku o godzinie 12.35 obydwie tamy zlotów nad Stavą się zawaliły.
Stava, popularna miejscowość turystyczna, była wtedy pełna ludzi, bo ci, którzy zwiedzali okolice, podziwiając widoki, właśnie wrócili do miasta na jakże ważny południowy posiłek.
Strumienie szlamu, jakie zwaliły się w stronę Stavy z prędkością czterdziestu kilometrów na godzinę, były gigantyczne, tworzyły wał o wysokości trzydziestu i szerokości pięćdziesięciu metrów. Ponieważ była to woda przemieszana z odpadkami mineralnymi, szlam był cięższy niż sama woda i — jak można było oczekiwać — czynił tym większe szkody. Płynąc, wyrywał drzewa z korzeniami niczym buldożer. Unosił samochody i rzucał nimi jak zabawkami. Budynki, które zapewne przetrwałyby przejście samej wody, pod ciśnieniem o wiele cięższego szlamu rozpadały się na kawałki. Ludzie, którzy mieli nieszczęście znaleźć się na drodze tych strumieni, zamieniali się w miazgę — niekiedy do tego stopnia, że nie sposób było potem ustalić ich płci.
Miasto Stava zostało zmiecione, ale wodny demon jeszcze nie skończył swego dzieła w tym małym zakątku północnych Włoch. Fala nabrała prędkości do sześćdziesięciu kilometrów na godzinę i skierowała się ku miasteczku Tesoro nad rzeką Stavą. Dotarła tam w niecałe pięć minut,
249
niszcząc mnóstwo domów, burząc mosty i wyrywając drzewa. Tesoro ucierpiało tak samo jak Stava i zginęło wiele osób.
Dochodzenie przeprowadzone po przerwaniu tam wykryło zaniedbania niektórych właścicieli (kopalnia została sprzedana w 1982 roku) oraz także to, że nie dokonano żadnych ulepszeń, które mogłyby temu zapobiec. W materiałach opublikowanych we wrześniu 2001 roku podczas seminarium w Gallivare w Szwajcarii podano, że żaden z właścicieli nigdy nie przeprowadził chociażby rutynowej kontroli obydwu tam3. W artykule zaznaczono również, że „w oczywisty sposób tamy w Stavie obrazują praktyki konstrukcyjne i budowlane, które dziś byłyby nie do zaakceptowania" 4.
Podobnie jak to ma miejsce w przypadku wielkich katastrof wynikających z zaniedbań czy chociażby jedynie pecha, przerwanie tam w Stavie zaowocowało licznymi procesami sądowymi wytoczonymi zarówno poprzednim właścicielom, jak i tym, którzy byli właścicielami w chwili wypadku. Ich „szczątkowa odpowiedzialność"5 zainicjowała opracowanie we Włoszech ostrzejszych przepisów w zakresie projektowania, budowy i remontów zbiorników retencyjnych. Obostrzono również zasady funkcjonowania i przepisy dotyczące tam zlotów. To wszystko zmieniło się dopiero po wydarzeniach w Stavie.
D a v i s, Natural Disasters, s. 161.
1 Lee
2 Ibid.
3 „Safe Tailins Dam Construction".
4 Ibid.
5 Ibid.
77 Rozbicie samolotu rejsu 800
East Moriches, Long Island, Nowy Jork
17 lipca 1996 230 ofiar
Prawdopodobną przyczyną wypadku samolotu linii TWA (rejs 800) był wybuch zbiornika paliwa w środkowej części skrzydła... ale na podstawie dostępnych materiałów nie można określić, co wyzwoliło to spięcie ani gdzie ono miało miejsce wewnątrz zbiornika.
Z oficjalnego raportu Narodowego Biura Bezpieczeństwa Transportu opublikowanego po wypadku
Podsumowując, uważnie zbadaliśmy i rozpatrzyliśmy wszystkie zeznania świadków. Zeznania oraz zapisy lotu pokrywają się z tym, co zaobserwowano podczas trwania nieszczęsnego lotu rejsu 800. Nie ma mowy o jakimkolwiek pocisku. Na tym kończę moją wypowiedź. David Mayer, rzecznik Narodowego Biura Bezpieczeństwa Transportu na zakończenie publicznego wystąpienia tuż po wypadku
Ponad 150 wiarygodnych świadków — w tym kilku naukowców — powiedziało FBI i ekspertom wojskowym, że widzieli pocisk, który uderzył w samolot TWA (rejs 800).
„New York Post"'
Lipcowe i sierpniowe noce na wybrzeżu Long Island to swoiste połączenie upału i słonego powietrza. Wilgotność w ciągu dnia często dochodzi do 70-80 procent, ale cały czas jest gorąco, a woda przydaje powietrzu tego szczególnego posmaku, który bynajmniej nie jest nieprzyjemny.
Nocą 17 lipca 1996 roku człowiek znany później jako Świadek 649 wyszedł ze swego domu w Westhampton na Long Island i spacerując, wpatrywał się w nocne niebo. Wsłuchując się w szum fal w cieśninie, dotarł w końcu do brzegu.
Dokładnie o 20.13, stojąc na szkolnym parkingu, Świadek 649 zobaczył czerwonawą smugę wznoszącą się z ziemi, odchylającą się i skręcającą nieco w prawo i zmierzającą ku niebu. Gdy tak wodził za nią oczami, zauważył, że po niebie przelatuje w kierunku północno-wschodnim jakieś białe światełko. Świadek 649 śledził je wzrokiem i zobaczył, jak po kilku
251
sekundach zetknęło się z czerwoną smugą. W chwili zderzenia w powietrzu nastąpił wybuch. Płonące szczątki spadły do wody. Świadek 649 przyglądał się właśnie unicestwieniu samolotu TWA (rejs 800) z 230 osobami na pokładzie.
W katastrofie samolotu TWA nad wybrzeżem Long Island zginęli wszyscy pasażerowie i członkowie załogi. Jego nocny upadek do cieśniny Long Island widziało wiele osób, zarówno na brzegu, jak i na wodzie.
Wielu tych świadków zeznało, że zaobserwowało wznoszący się pocisk i jego lot w stronę samolotu. Po kilku sekundach na niebie doszło do eksplozji i widać było, jak płonący wrak maszyny spada do wody.
Czy ów pocisk, ta smuga czerwono-różowego światła, to był pocisk? A jeśli tak, to czy był to atak terrorystyczny, czy też może zbłąkana rakieta wystrzelona z jednego z okrętów marynarki USA podczas nocnych ćwiczeń wojskowych? A może świadkowie błędnie zinterpretowali palące się szczątki samolotu jako swego rodzaju pocisk? A może prawdziwą przyczyną rozbicia się samolotu był wybuch bomby na pokładzie?
I czy — biorąc pod uwagę te wszystkie pytania — oficjalny raport Narodowego Biura Bezpieczeństwa Transportu był zgodny z prawdą? Czy zgubę samolotu i pasażerów spowodowało spięcie w obwodzie elektrycznym z powodu niewłaściwego okablowania, które w jednej chwili doprowadziło do wybuchu zbiornika paliwa? NTSB stwierdziło, że prawdopodobną przyczyną wypadku był wybuch środkowego zbiornika zapewne zainicjowany spięciem w układzie elektrycznym gdzieś w jego pobliżu.
Cóż, setki świadków — wielu z nich sąd uznał za ekspertów (w tym pilotów helikopterów wojskowych i cywilnych) — twierdziło, że widziało coś, co przypominało pocisk ziemia-powietrze kierujący się w stronę samolotu rejsu 800.
Jakakolwiek byłaby przyczyna wybuchu, owo tragiczne wydarzenie doprowadziło do tego, że w wodzie znalazło się 230 ciał, a samolot spoczął na dnie cieśniny Long Island. Na pewno wiadomo tylko jedno — doszło do wybuchu w dziobie samolotu, który oddzielił go od reszty maszyny.
CIA oraz NTSB ustaliły, że pozostała część samolotu (ta z pasażerami) najpierw gwałtownie uniosła się do tysiąca metrów, po czym runęła w dół i pogrążyła się w wodzie.
Natychmiast rozpoczęto poszukiwania, w wyniku których wydobyto ciała wszystkich pasażerów oraz szczątki samolotu rozrzucone na powierzchni morza. Dokładniejsze poszukiwania trwały jeszcze przez następne cztery miesiące. Nurkowie cywilni i wojskowi opuszczali się do wraku
252
f
cztery tysiące razy i wydobyli prawie 90 procent siedemnastoipółtonowego samolotu (ciężar pustej maszyny), po czym złożyli go w hangarach na Long Island. Zrekonstruowany boeing 747 został skrupulatnie przebadany, a wyniki badań doprowadziły do wniosków przedstawionych potem w raporcie NTSB.
Zwolennicy teorii spiskowych utrzymywali, że samolot został zestrzelony, że we wraku można było znaleźć na to niepodważalne dowody oraz że FBI, CIA, NTSB, marynarka USA i Biały Dom — jednym słowem wszyscy uknuli spisek, by te dowody ukryć (posunęli się nawet do tego stopnia, że pewne części rekonstruowanej maszyny po prostu ukradli) i stworzyć scenariusz wypadku. CIA opracowała animowaną symulację wybuchu i wznoszenia się głównej części maszyny, żeby wesprzeć oficjalną wersję wypadku.
Okoliczności towarzyszące rozbiciu się samolotu TWA obrosły w dokumentację, książki, artykuły w gazetach i magazynach, strony inter-netowe, petycje, a nawet całostronicowe ogłoszenia prasowe. Jedno z takich krzykliwych ogłoszeń opublikowane 15 sierpnia 2000 roku w „The Washington Times" informuje: „Widzieliśmy, jak samolot TWA rejs 800 został zestrzelony przez pocisk i nie mamy zamiaru już dłużej milczeć!". W głoszeniu stwierdza się także, że NTSB i wszystkie pozostałe agencje uczestniczące w dochodzeniu kłamią i że „Ameryka musi poznać prawdę".
Prawda o rejsie 800 nigdy chyba nie wyjdzie na jaw. NTSB i inni mówią swoje, a pasażerowie i głośna grupa badaczy, świadków i członków rodzin swoje.
Jakakolwiek była przyczyna, 230 ludzi wsiadło do samolotu, by polecieć do Paryża, a po dwudziestu minutach od startu zginęło w wodzie w jednej z najgorszych katastrof lotniczych w dziejach Stanów Zjednoczonych.
1 „New York Post", 22 września 1996.
78 Katastrofa kolejowa w Quintinshill
Stacja rozrządowa Quintinshill, Gretna, Szkocja
22 maja 1915 227 ofiar
Skupieni na swym zadaniu, ci nieliczni, którzy ocaleli, zobaczyli nagle kolejną pędzącą prosto na nich śmierć. Doszło do przerażającej powtórki. Na splątany wrak pełen zmarłych i rannych oraz na bohaterów starających się pomóc tym, którzy przeżyli w tych dwóch składach, runął jadący na północ spóźniony ekspres ciągnięty przez dwie lokomotywy. Nigdy jeszcze na kolejach brytyjskich nie doszło do takiej katastrofy, nigdy nie widziano czegoś podobnego.
„The Scotsman"
Ostatni wagon leżał na boku, a we wraku zwalone na siebie dziesiątki martwych i rannych żołnierzy. Stanął w ogniu od gazu, którym był oświetlany, a płomienie szybko zaczęły obejmować ciała żołnierzy. Ktoś, kto wszedłby do środka wagonu, zobaczyłby, jak śmierć zbiera żniwo. Przywaleni górą ciał żołnierze modlili się o szybki koniec. Wielu z nich było bez rąk i nóg. Niektórzy mogli tylko bezczynnie czekać, aż ogień podejdzie bliżej, a żar spali im skórę na twarzy. Teraz do tych niewymownych cierpień doszedł nowy koszmar. Setki pocisków z żołnierskich pasów z amunicją zmagazynowanych w skrzyniach w wagonie zaczęło eksplodować z gorąca. Wybuchały one w ciałach zmarłych i żywych. Powodowały, że ci, którzy zachowali jeszcze świadomość, czuli, jakby rozstrzeliwano ich setkami kul naraz. W ciągu kilku minut wszyscy w wagonie byli martwi, lecz pociski wciąż wybuchały i rozrywały ciała żołnierzy. Później kule zabiły kilku ratowników przedzierających się do wagonu w nadziei znalezienia kogoś żywego.
Potworny wypadek kolejowy w Gretna w Szkocji na rozjeździe w Quin-tinshill wydarzył się dziesięć miesięcy po rozpoczęciu pierwszej wojny światowej, a najsmutniejszym aspektem tego tragicznego wydarzenia było to, że można go było uniknąć. Śmierć żołnierzy w walce jest czymś, czego można się spodziewać, lecz strata setek młodych, silnych i zdrowych
254
poborowych tylko z powodu zaniedbania, nieodpowiedzialności i lenistwa to tragedia chyba większa niż śmierć w boju.
Wypadek kolejowy w Quintinshill był najgorszy w całej historii Wielkiej Brytanii. Doszło do czołowego zderzenia dwóch pociągów, a trzeci wpadł z całą prędkością na wrak pierwszego z nich.
Pociąg wojskowy wiózł pięciuset mężczyzn z 7. Szkockiej Dywizji Królewskiej zmierzających do Gallipoli w Turcji. Długi na dwieście metrów został w zdumiewający sposób zgnieciony siłą zderzenia do sześćdziesięciu metrów.
Za wypadek odpowiedzialni byli dwaj zawiadowcy: James Tinsley i George Meakin, którzy w wyniku wielu pomyłek bezsensownie dopuścili do tego, że dwa pociągi jechały tym samym torem. Po tym, jak pociąg z żołnierzami zderzył się z lokalnym pociągiem osobowym, na ten sam tor wpuszczono trzeci pociąg, który uderzył we wraki, powiększając straty w ludziach oraz rozmiary zniszczeń.
Z chwilą gdy maszynista pociągu wojskowego zobaczył przed sobą drugi pociąg, miał zaledwie kilka sekund na to, by zareagować. Nie było oczywiście czasu na hamowanie czy nawet zwalnianie. Około 6.43 rano doszło do zderzenia. Minutę później w tym samym miejscu pojawił się trzeci pociąg — ekspresowy.
Tinsley i Meakin winni byli licznych zaniedbań i błędów, z których jednym było nieuruchomienie blokady semaforowej, by przez nieuwagę nie można było puścić tym torem innego pociągu.
Siódma Szkocka Dywizja Królewska straciła 215 ludzi. Zginął maszynista i jego pomocnik jak również 10 innych cywilów. W sumie było 227 ofiar. Ponadto rannych zostało jeszcze 247 osób, w tym niektórzy bardzo ciężko.
Cztery miesiące po wypadku George Meakin i James Tinsley zostali postawieni przed sądem i uznani za winnych spowodowania katastrofy kolejowej. Tinsley a skazano na trzy lata więzienia, Meakina na osiemnaście miesięcy. Jednakże obydwaj całkowicie załamali się nerwowo i już po roku zwolniono ich z więzienia ze względu na stan zdrowia.
Dziś na cmentarzu w Rosebank przy Pilrig Street w Edynburgu stoi pomnik upamiętniający żołnierzy ofiary katastrofy.
79 Zatopienie dzieł sztuki we Florencji
Florencja, Włochy
4-5 listopada 1966
33-200 ofiarx 700 milionów dolarów strat2
Niedające się ocenić uszkodzenia bezcennych dzieł sztuki
We Florencji mamy do czynienia z fatalną powodzią średnio co sto lat... lecz to, co się wydarzyło w 1966 roku, było najgorsze ze wszystkich. Myślę, że florentyńczycy przywykli do zagrożenia powodzią, a ludzie mają wtedy skłonność do szybkiego zapominania o tych rzeczach. W końcu o wszystkim całkowicie zapomną. Dzisiaj młodzi nie mają pojęcia, co zdarzyło się w 1966 roku, a przecież ważne jest, by pamiętano o tym, co się wtedy stało. Gdy zalało Florencję, doszło do katastrofy, ponieważ nie byliśmy na to przygotowani. Zapomnieliśmy.
Profesor Umberto Baldini, kierownik Wydziału Konserwacji Zabytków Biura Zasobów Dzieł Sztuki we Florencji3
W listopadzie 1966 roku powódź we Florencji zniszczyła bezcenne dzieła sztuki oraz cenne archiwa. Da się to porównać jedynie do zniszczenia biblioteki w Aleksandrii w 500 r.
Rzeka Arno przepływa przez centrum Florencji. Arno wystąpiła z brzegów i wylała na nieprzygotowane miasto 4 listopada 1966 roku o godzinie 4.15 po całym dniu nieprzerwanych silnych opadów. Woda zalewała miasto z prędkością dochodzącą do stu trzydziestu kilometrów na godzinę. Przewalała się ulicami, niosła ze sobą samochody, martwe krowy, meble. Fale przewalały się przez stojące na ich drodze sklepy, domy i inne budynki. W mieście zniszczonych zostało ponad sześć tysięcy sklepów, w tym większość słynnych na cały świat florenckich sklepów złotniczych.
Każdego roku miasto odwiedzają tysiące turystów zwiedzających w bazylice Santa Croce grobowce Galileusza, Michała Anioła i Machiavellego. Turyści, wędrując w ciszy wzdłuż krypt, z szacunkiem przystają przed spuścizną gigantów renesansu. Po tym, jak powódź wypłukała tysiące
256
domów w mieście, Santa Croce stała się schronieniem dla bezdomnych powodzian.
W bazylice znajdują się freski mistrzów odrodzenia, Giotta oraz najsłynniejsze chyba dzieło — Ukrzyżowanie Cimabuego. Dzieło Cimabuego, jedno z niewielu, jakie przetrwało ze spuścizny wielkiego ojca włoskiego malarstwa i nauczyciela Giotta, zostało w 1966 roku zalane wodą i zniszczone niemal w 70 procentach. Odrestaurowano je, ale wiele innych dzieł sztuki zostało bezpowrotnie straconych lub zniszczonych w stopniu uniemożliwiającym ich odnowienie.
Tym, co wszystko skomplikowało i przyczyniło się do dodatkowych strat, była ropa. Gdy do piwnic florenckich domów wdarły się potoki wody, pękło wiele zbiorników z ropą, która rozlała się na zewnątrz i mieszając z wodą, utworzyła grubą lepką ciecz czyniącą jeszcze większe szkody niż sama woda. Wiele książek, obrazów i manuskryptów nasiąkło tą mazią i większości z nich nie dało się już odzyskać.
Łączne szkody we Florencji i jej okolicach okazały się apokaliptyczne. Powódź zerwała ponad sześć tysięcy kilometrów dróg, zniosła ponad 12 000 gospodarstw rolnych i zagród, 10 tysięcy domów w mieście zrównała z ziemią, zginęło 50 tysięcy sztuk bydła, zniszczonych zostało 16 tysięcy sztuk sprzętu rolniczego (traktory, młockarnie), ponad 5 tysięcy rodzin pozbawionych zostało dachu nad głową. Poczyniła szkody łącznie w 800 gminach.
Ociężałe i niekompetentne władze Florencji potrzebowały aż sześciu dni, by ściągnąć sprzęt do oczyszczania miasta. W tym czasie ludzie radzili sobie, jak mogli, własnymi rękami usuwali szlam z ropy zalewający domy i firmy i ratowali, co się dało.
Na wieść o uszkodzeniach bezcennych skarbów sztuki świat wpadł w przerażenie. Z całej Europy i USA zjeżdżali do Florencji ochotnicy, by pomagać w oczyszczaniu i ratowaniu manuskryptów, ksiąg i dzieł sztuki. Pewna młoda amerykanka, która zgłosiła się do pomocy, powiedziała reporterowi: „Powinien nas zobaczyć mój ojciec. Myśli, że nasze pokolenie nie ceni żadnych wartości". Lecz nawet przy tych iście her-kulesowych wysiłkach wiele niezastąpionych dzieł utracono na zawsze.
Dziennik florencki „La Nazione" nazwał powódź „najbardziej monstrualnym naturalnym kataklizmem w historii Florencji". Włoski minister spraw wewnętrznych Paolo Emilio Taviana stwierdził, że „pamięć ludzka nie zna podobnej klęski".
Florencja podjęła kroki, by zabezpieczyć się przed powodzią, a muzea i biblioteki przechowują teraz swe bezcenne dzieła sztuki na najwyższych piętrach. Wstyd jednak, że trzeba było katastrofy takiej jak powódź
17 — 100 największych...
257
z 1996 roku, by skłonić kustoszy największych światowych arcydzieł do ostrożności i zwracania bacznej uwagi na drogocenne skarby, jakie powierzono ich pieczy.
1 Znaczące różnice w podawanych liczbach ofiar dowodzą, iż brakuje dokładnych danych na temat ilości zmarłych w wyniku powodzi. Dziesięć źródeł, do których sięgaliśmy, podawało takie oto liczby: 33, 35, 87, 112, 113, 117, 127, 150, 170 i 200.
2 Wartość dolara z 1966 roku.
3 Wywiad z 1966 roku we „Florence Art News".
Zamach bombowy w Oklahomie
Murrah Federal Building, miasto Oklahoma, stan Oklahoma
19 kwietnia 1995 168 ofiar
Nad ciężko uszkodzonym w wyniku eksplozji budynkiem fruwała chmura wylatujących z okien papierów. Stoję dokładnie trzysta metrów od ściany frontowej, którą rozwalił potężny wybuch... wszystkie budynki dokoła mnie są poważnie uszkodzone. Na dachu jednego z nich wywaliło całą ścianę z cegieł... na czwartym piętrze budynku parkingowego drzwi schodów wyrwało z futryny. Taka była siła wybuchu.
Reporter Ross Simpson w audycji radiowej na żywo krótko po wybuchu
Przed atakiem terrorystycznym na World Trade Center w 2001 roku (rozdział 46) najgorszy w dziejach USA był zamach bombowy w mieście Oklahoma w 1995 roku. Choć nie było wówczas wiadomo, czy dokonali tego obcy terroryści, tak jak w 1993 roku w pierwszym zamachu na World Trade Center, czy Amerykanie. Szybko wyjaśniło się, że atak przeprowadzili ci drudzy.
Timothy McVeigh, skazany za ten zamach w czerwcu 2001 roku, był weteranem wojny w zatoce. W czasie zamachu miał dwadzieścia siedem lat. Śledczym oświadczył, że dokonał tego zbiorowego morderstwa w odpowiedzi na działania rządu federalnego z kwietnia 1993 roku przeciwko sekcie Davida Koresha na terenie posiadłości w Waco w Teksasie. Zginęło wtedy wielu wyznawców Koresha. McVeigh uznał tragedię w Waco za niepodważalny dowód na to, że rząd nie podejmuje właściwych decyzji, i postanowił samemu dokonać aktu zemsty.
19 kwietnia — dwa lata po akcji w Waco — McVeigh przyjechał żółtą, wynajętą ciężarówką pod drzwi frontowe Alfred P. Murrah Federal Building w mieście Oklahoma, wyłączył silnik i przez chwilę siedział bez ruchu. Następnie wyszedł z wozu i spokojnie się oddalił. Skierował się do własnego samochodu zaparkowanego kilka domów dalej. Zanim tam doszedł, wybuchła bomba. Później wyjaśniło się, że McVeigh miał zatycz-ki w uszach, żeby uchronić je przed hukiem eksplozji.
259
Bagażnik wynajętego przez McVeigha samochodu wyładowany był blisko dwiema tonami materiałów wybuchowych zrobionych domowym sposobem z benzyny i nawozu sztucznego. Ładunek był na tyle silny, by zmieść całą przednią ścianę budynku, zabić 168 osób i poranić jeszcze 500 innych.
Bomba w ciężarówce wybuchła o 9.02 rano, w czasie gdy urzędnicy federalni już siedzieli przy swoich biurkach; gdy interesanci wchodzili do budynku, by załatwiać swoje sprawy; gdy dzieci w mieszczącym się w budynku przedszkolu („straty uboczne" jak to beznamiętnie określił później McVeigh) wybierały sobie zabawki lub książeczki do czytania.
Ten zamach bombowy miał ogromne następstwa natury społecznej. Nastąpił dwa lata po pierwszym zamachu na World Trade Center i obudził w świadomości Amerykanów poczucie niepewności i lęku. Na ziemi amerykańskiej nie dojdzie do aktów terroryzmu — tak wtedy sądzono. Terroryzm występuje w Palestynie, Bejrucie, Londynie, lecz nie w Ameryce. Atak na World Trade Center z 1993 roku był przygotowany za granicą, zatem wielu Amerykanów skłonnych było to uznać za jakiś wybryk. Lecz to, co stało się w Oklahomie, działo się na ekranach telewizorów i na pierwszych stronach gazet. Naród zdał sobie sprawę, że nie jest bezpieczny i że to nie tylko cudzoziemcy, obcy, są w stanie przeprowadzić atak terrorystyczny i spowodować śmierć wielu Amerykanów.
Straszliwe ataki na World Trade Center i na Pentagon z 2001 roku ostatecznie przebudziły Amerykanów i przekonały ich, że nie wszyscy ich lubią. Jak na ironię, kolejny atak obcych umocnił tę narodową paranoję, która zrodziła się w 1993 roku, a którą wzmógł w 1995 roku Timothy McVeigh. Ta trylogia terroryzmu raz na zawsze odmieniła oblicze i serce Ameryki.
* *
Timothy'ego McVeigha zatrzymano za jakieś drobne przewinienie drogowe niecałe dwie godziny po eksplozji w Oklahomie. Został oskarżony o coś, co nie miało żadnego związku z zamachem bombowym i już miał zostać zwolniony, gdy dostrzeżono, że ma związek z ciężarówką z miejsca wybuchu. Oskarżono go o zamach, osądzono i skazano.
Dziś Murrah Federal Building już nie istnieje. Rodziny ofiar i naród amerykański zgodnie postanowili, że nie powinien być odbudowany i że na tym miejscu nie należy niczego stawiać. Zamiast tego urządzono tam ogród pamięci ze 168 ławkami — wykonane z brązu i kamienia, stoją jedna za drugą, po jednej dla każdej z ofiar. Dziewiętnaście z nich to małe ławeczki — dla każdego z zabitych dzieci.
81 Pożar w cyrku Ringling Bros. i Barnum & Bailey
Hartford, Connecticut
6 lipca 1944 168 ofiar
Wróciłem tam po raz ostatni, kiedy zawołał mnie jakiś mężczyzna i poprosił, żebym pomógł mu wyciągnąć jego dziecko. Krzyczał z galerii, chciałem do niego wejść. Potem wpadł w ogień.
Herman Wallenda z grupy Latający Wallendowie'
Wszystkie karawany jeździły bez przerwy, grabarze kopali dzień i noc, niektóre domy pogrzebowe odprawiały ceremonie co piętnaście minut. Na cmentarzach tłum gromadził się w ciszy, rozchodził, po czym znowu się gromadził.
„Time"2
Ostatnią rzeczą, jaką artysta cyrkowy chciałby kiedykolwiek usłyszeć podczas swego występu, jest melodia „The Stars and Stripes Forever".
Porywający marsz Johna Philipa Sousy'ego od dawna bywa „hejnałem" parad i patriotycznych uroczystości, niemniej w świecie cyrku tekst tej pieśni rozumiany jest inaczej. Podczas parady porywa Amerykanów, wzbudza ich patriotyzm i przywołuje Dni Chwały. W cyrku jest sygnałem, że dzieje się coś strasznego i grywany jest tylko wówczas, gdy nadchodzi katastrofa.
Tamtego popołudnia, 6 lipca 1944 roku „The Stars and Stripes Forever" grano w Hartford w stanie Connecticut w momencie, gdy płomienie ogarnęły łatwopalne płócienne ściany i zaczęły wypalać dach cyrkowego namiotu.
Kiedy ogień zaczął trawić ścianę boczną, grupa Latający Wallendowie właśnie jeździła na rowerach po rozpiętej wysoko linie. Artyści zeszli z rowerów i zsunęli się po drabinkach na arenę. Szef orkiestry Merle Evans nakazał muzykom rozpoczęcie marszu Sousy'ego (nazywanego potocznie w żargonie cyrkowym „marszem katastrofy"), a pracownicy cyrku na arenie i na zapleczu przestali pracować i ruszyli do wyjść. Ogień rozprzestrzeniał się tak szybko, że widzowie nie mieli nawet czasu, by zareagować. Zmieniło się to jednak z chwilą, gdy na tłum
261
zaczęły spadać kawałki palącego się płótna z dachu. Wszyscy runęli ku wyjściom, które szybko zablokowały się masą uciekających ludzi. Rozdeptywano dzieci, ale orkiestra — tak jak na Titanicu — grała do końca.
Dach namiotu spłonął w niecałą minutę. Po piętnastu znikła cała wielka kopuła — długa na sto sześćdziesiąt metrów i szeroka osiemdziesiąt. Po pożarze śledczy odkryli, że nie ostał się choćby skrawek niespalonego płótna większy niż dwadzieścia centymetrów kwadratowych.
W czasie porannego przedstawienia w namiocie było mniej więcej 7-8 tysięcy ludzi i zdecydowana ich większość — w tym artyści i obsługa — wyszła z tego cało. Jednakże zginęło 168 osób, a kilkaset zostało poważnie poparzonych. Dwie trzecie ofiar to dzieci. Ponad 100 ciał zostało spalonych nie do poznania. Złożono je na środku areny, a ich identyfikację umożliwiły dopiero dane dentystyczne.
Niektórzy mieli szczęście. Siedmioletni Elliot Smith przeżył tylko dlatego, że znalazł się pod stosem spalonych ludzi. Pewna matka wołała w niebogłosy do czwórki swych dzieci w obawie, że spalą się żywcem w namiocie. Podbiegały do niej jedno po drugim, aż wreszcie wszystkie znalazły się w jej objęciach.
Bohaterami dnia okazały się cyrkowe karły (nazywanie tych osób karłami nie uchodzi tam za coś obraźliwego). Wielu tych maleńkich ludzi raz po raz nurkowało pod namiot, żeby wynosić stamtąd dzieci. Ich ubrania aż dymiły z gorąca.
Pożar w lipcu 1944 roku był największą tragedią, jaka kiedykolwiek wydarzyła się w cyrku w USA. Okazało się, że namiot był wodoszczelny, ponieważ nasączono go parafiną z benzyną, to sprawiło jednak, że stał się łatwopalny. Niestety, była to w owych czasach powszechna praktyka.
Z czasem okazało się, że kierownictwo cyrku od lat chciało kupić nowy, wynaleziony przez wojsko, niepalny materiał, lecz za każdym razem mu odmawiano, bo trwała wojna. Po pożarze w cyrku pojawili się wojskowi i dali, co trzeba. Od 1945 roku plandeka była już powlekana materiałem niepalnym. Dla owych 168 ofiar pożaru było to już oczywiście za późno.
Pięciu pracowników cyrku trafiło do więzienia za nieumyślne zabójstwo przez zaniedbanie. Siedzieli jakiś czas, lecz później władze stanu Con-necticut ulitowały się nad nimi i zwolniły krótko po wyroku.
Zachowanie i solidarność władz Ringling Bros. po pożarze przeszły do legendy. Firma nie oprotestowała ani jednego pozwu i przyjęła na siebie pełną odpowiedzialność za ofiary i rannych. Ostatecznie wypłacono 5 milionów dolarów odszkodowań, na które poszły wszystkie zyski netto za dziesięć lat działalności cyrku.
262
W 1950 roku odkryto wreszcie przyczynę pożaru — choć nie stało się dzięki policyjnemu śledztwu.
Robert D. Segee z Circleville w stanie Ohio przyznał się do podpalenia. Powiedział policji, że objawił mu się Indianin na płonącym koniu i nakazał mu wzniecić ogień. Oświadczył też, że po tej wizji zamroczyło go, a kiedy doszedł do siebie, namiot już płonął. Segee sądzony był w Ohio i dostał dwa wyroki po dwadzieścia pięć lat — najwyższe, jakie dopuszcza prawo tego stanu za podpalenie. Okazało się więc, że wszystko to stało się za sprawą podpalacza.
Jedną z osób, które nie musiały zginąć, była dziewczynka znana potem jako Maleńka Miss 1565. Po jej ciało w kostnicy nikt się zgłosił.
Możliwe, że ten, kto przyprowadził ją do cyrku, też zaginął w pożarze, a ona sama nie miała żadnej rodziny, która by jej poszukiwała.
Robi się smutno na myśl, jak bardzo podekscytowana musiała być Maleńka Miss 1565, gdy dowiedziała się, że pójdzie do cyrku.
Dziś na jej nagrobku nie widnieje żadne imię.
1 Jay Robert Nash, Darkest Hours, s. 471
2 Six Minutes, „Time", 17 lipiec 1944 r., s. 19.
82 Pożar w zakładach Triangle
Greene Street i plac Waszyngtona Nowy Jork
25 marca 1911 145 ofiar
Drabiny strażackie nie były w stanie dosięgnąć do ludzi znajdujących się powyżej ósmego piętra, więc podczas akcji strażacy musieli korzystać z zewnętrznych schodów przeciwpożarowych. W wielu budynkach produkowano ubrania i inne łatwopalne towary. Podłogi były zasypane ścinkami, niepotrzebnymi skrawkami i śmieciami często nasączonymi benzyną lub smarem. Nikt nie zaprzątał sobie głowy regularnym sprzątaniem. Nie było żadnych ognioodpornych pojemników na ścinki, które potrafiły niekiedy zalegać na podłodze przez kilka dni. W czasie pracy i przerw śniadaniowych wiele pracujących kobiet i mężczyzn paliło papierosy. Lampy gazowe nie miały kloszy czy osłon z siatki metalowej i rozmieszczone były w pobliżu łatwopalnych materiałów... Nie prowadzono szkoleń przeciwpożarowych... wyjścia były nieozna-kowane, mało kto wiedział, gdzie znajdują się zewnętrzne schody przeciwpożarowe. Dostęp do nich był utrudniony przez stojące maszyny, drewniane przegrody i nagromadzone towary. W niektórych przypadkach podesty przeciwpożarowe znajdowały się tak wysoko nad podłogą, że dostanie się na nie bez pomocy było dla zatrudnionych tu kobiet niemal niemożliwe... W innych przypadkach okna wychodzące na podesty nie były na tyle duże, by mogła nimi wyjść tęga osoba. Nie przewidziano nawet automatycznej czy ręcznej sygnalizacji alarmowej...
Komisja Badań Fabrycznych stanu Nowy Jork „Raport Wstępny KBF", 1912
Do identyfikacji ofiar tragicznego pożaru w fabryce — najgorszego w historii Nowego Jorku i jednego z najgorszych wypadków przemysłowych wszech czasów — policja musiała sprawdzać koperty.
Ciała wielu pracowników fabryki były tak zniekształcone przez ogień, że nie dało się ich rozpoznać. Pożar wybuchł krótko przed zamknięciem zakładów, w sobotę wieczorem, więc wszyscy byli tuż po wypłacie. W niektórych przypadkach jedynym sposobem na identyfikację ofiar było odczytanie nazwiska na kopercie z pieniędzmi.
264
Dziś, w czasach uregulowań państwowych przepisów bezpieczeństwa pracy, związków zawodowych i czujności mediów, warunki pracy w Triangle Shirtwaist Company w 1911 roku jawią się jak wyjęte z ponurej powieści o strasznych nadzorcach rodem z Dickensa.
Prawdą jednak jest, że fabryka Triangle Shirtwaist, choć według dzisiejszych standardów była godna pożałowania, w swoim czasie stanowiła normę.
/ tylko jedna żałośnie mała droga ucieczki przed ogniem.
Holtzhauser, koroner miasta Nowy Jork dla gazety „The New York Times" z 26 marca 1911 roku
Szefowie zamykali drzwi, by uniemożliwić robotnikom odejście od szwalni i wychodzenie z hali. Dziesięciopiętrowy budynek miał tylko jedno wyjście przeciwpożarowe, a i ono było nie takie, jak trzeba. Właściwie to było do niczego. Podłogi na trzech piętrach fabryki ułożone były z łatwopalnych materiałów, nigdzie nie było gaśnic.
Wszędzie wolno było palić.
Siłę roboczą w trzech czwartych stanowiły kobiety, emigrantki żydowskie z Brooklynu w wieku od trzynastu do dwudziestu trzech lat.
Słowo „niesanitarne" nawet w przybliżeniu nie oddaje tego, jakie warunki panowały w zakładzie. Miejsce to z powodzeniem można by określić mianem łaźni parowej.
Robotnice, w tym i te trzynaste-, czternastoletnie, rozpoczynały pracę zawsze o szóstej lub siódmej rano i wychodziły z niej często po ósmej wieczorem lub nawet później.
Biorąc pod uwagę to, że warunki w zakładach odzieżowych w Ameryce na początku dwudziestego wieku były czymś w rodzaju bomby zegarowej, zdumiewa fakt, iż takie straszne tragedie jak ta w zakładach Triangle zdarzały się tak rzadko. Sam ogromny budynek z cegieł był, oczywiście, ognioodporny, niemniej to, co było w środku, stanowiło śmiertelną pułapkę.
Trzynastoletnia dziewczynka przez trzy minuty wisiała na czubkach palców na parapecie okna na dziesiątym piętrze. Języki ognia opaliły jej palce aż w końcu spadła i zginęła.
„The New York Times", 26 marca 1911
Gdy na ósmym piętrze wybuchł ogień, setki młodych kobiet w panice runęły na schody, do windy i na schodki przeciwpożarowe.
265
Dziś, w czasach uregulowań państwowych przepisów bezpieczeństwa pracy, związków zawodowych i czujności mediów, warunki pracy w Triangle Shirtwaist Company w 1911 roku jawią się jak wyjęte z ponurej powieści o strasznych nadzorcach rodem z Dickensa.
Prawdą jednak jest, że fabryka Triangle Shirtwaist, choć według dzisiejszych standardów była godna pożałowania, w swoim czasie stanowiła normę.
/ tylko jedna żałośnie mała droga ucieczki przed ogniem.
Holtzhauser, koroner miasta Nowy Jork dla gazety „The New York Times" z 26 marca 1911 roku
Szefowie zamykali drzwi, by uniemożliwić robotnikom odejście od szwalni i wychodzenie z hali. Dziesięciopiętrowy budynek miał tylko jedno wyjście przeciwpożarowe, a i ono było nie takie, jak trzeba. Właściwie to było do niczego. Podłogi na trzech piętrach fabryki ułożone były z łatwopalnych materiałów, nigdzie nie było gaśnic.
Wszędzie wolno było palić.
Siłę roboczą w trzech czwartych stanowiły kobiety, emigrantki żydowskie z Brooklynu w wieku od trzynastu do dwudziestu trzech lat.
Słowo „niesanitarne" nawet w przybliżeniu nie oddaje tego, jakie warunki panowały w zakładzie. Miejsce to z powodzeniem można by określić mianem łaźni parowej.
Robotnice, w tym i te trzynaste-, czternastoletnie, rozpoczynały pracę zawsze o szóstej lub siódmej rano i wychodziły z niej często po ósmej wieczorem lub nawet później.
Biorąc pod uwagę to, że warunki w zakładach odzieżowych w Ameryce na początku dwudziestego wieku były czymś w rodzaju bomby zegarowej, zdumiewa fakt, iż takie straszne tragedie jak ta w zakładach Triangle zdarzały się tak rzadko. Sam ogromny budynek z cegieł był, oczywiście, ognioodporny, niemniej to, co było w środku, stanowiło śmiertelną pułapkę.
Trzynastoletnia dziewczynka przez trzy minuty wisiała na czubkach palców na parapecie okna na dziesiątym piętrze. Języki ognia opaliły jej palce aż w końcu spadła i zginęła.
„The New York Times", 26 marca 1911
Gdy na ósmym piętrze wybuchł ogień, setki młodych kobiet w panice runęły na schody, do windy i na schodki przeciwpożarowe.
265
Ogień szybko przeniósł się na dziewiąte i dziesiąte piętro. Ogarnął schody, co uniemożliwiło ucieczkę. Winda nigdy nie powróciła na najwyższe piętra i kilka kobiet paliło się żywcem, czekając na otwarcie się jej drzwi. Niektóre z nich nie chciały czekać i w końcu same je rozsunęły. Trzydzieści kobiet skoczyło do szybu, by uciec przed płomieniami, a ich martwe ciała pokrył dach kabiny. Później znaleźli je strażacy. (Operator windy powiedział potem reporterowi gazety „The New York Times", że czuł wstrząsy spadających ciał na dach kabiny i że pamięta, jak ktoś zbierał wysypane z kopert pieniądze). Na wyższych piętrach kilka kobiet wolało skoczyć z okna, niż spalić się żywcem. (Podobne rzeczy działy się we wrześniu 2001 roku w World Trade Center po samobójczym ataku dwu samolotów. Dla wielu ludzi lepszym wyjściem był skok z osiemdziesiątego piętra niż spalenie w żywym ogniu [patrz rozdział 46 i 71]).
Nowojorska straż pożarna przybyła szybko, lecz miała kłopoty z podejściem do fabryki z powodu masy zwłok leżących na chodnikach. Gdy oczyścili drogę i zobaczyli, że ogień pali się na ósmym, dziewiątym i dziesiątym piętrze, zrozumieli, że ich drabiny na nic się zdadzą — sięgały tylko do szóstego piętra. Strażacy rozpięli nylonowe siatki, by wyłapywać skaczących, lecz kobiety były tak spanikowane, że skakały po trzy i cztery naraz, a to powodowało rwanie się siatek.
Ogień ugaszono szybko i zaczął się długi proces przenoszenia zwłok do kostnicy i ich identyfikacji. W ciągu piętnastu minut zginęło 145 pracowników — większość z nich w strasznych męczarniach.
Właściciele i zarządcy firmy uratowali się z pożaru. Dwóch właścicieli zostało później oskarżonych o zabójstwo, lecz się wybronili. Okazało się, że gdy wybuchł ogień, uciekli na dach, zamiast odryglować drzwi robotnikom. Ostatecznie każdemu z nich kazano wypłacić po 75 dolarów dla każdej z rodzin ofiar.
Po pożarze powołano w fabryce Triangle komisję dochodzeniową oraz ustanowiono nowe przepisy bezpieczeństwa pracy.
W 2001 roku w wieku 107 lat zmarła Rosa Cohen, ostatnia żyjąca ocalona z pożaru w fabryce Triangle.
83 Pożar na statku Morro Castle
Wybrzeże Asbury Park, New Jersey
8 września 1934 133 ofiary1
Wraz z Mary Maloney i dwójką przyjaciół popijaliśmy koktajl w sali klubowej. Była czwarta nad ranem. Nie wiedziałam, co się stało. Pierwsza zobaczyłam dym, lecz nie zareagowałam, ponieważ steward powiedział, że nie ma się czego obawiać i że wszystko zaraz wróci do normy. Poszliśmy zobaczyć, co się dzieje, a tu nagle zaatakował nas ogień. Zbiegłam na dół, obudziłam moją współlokatorkę Helenę Williams i zabrałyśmy kamizelki ratunkowe.
Przymierzałam się właśnie do skoku za burtę, gdy powiedziano mi,
Żebym poczekała. Później próbowałam zejść po sznurowej drabince,
lecz moje wysokie obcasy zaplatały się w nią i już przy drugim szczeblu
wpadłam do wody. Myślę, że tkwiłam w wodzie chyba z siedem godzin.
Una Callen, dwudziestojednoletnia ocalona z katastrofy,
dla gazety „The New York Times", 9 września 1934 r.
Opuszczony zamek
Z lotu ptaka unieruchomiony statek Morro Castle leżący na dnie kilkaset metrów od brzegu Asbury Park w New Jersey wyglądał surrealistycznie. Zupełnie nie na miejscu na tych płytkich wodach, niczym duży okręcik zabawka pływający w dwumetrowej wannie. Statek rozmiarów Morro Castle osiadł jednak na otwartym morzu. Po pożarze we wrześniu 1934 i po tym, jak legł w wodach Asbury Park, turyści zachęcani przez miejscowych stawali na plaży i gapili się, jak tkwił na rafach — spalony, sczerniały i martwy. Morro Castle leżał tam już od miesięcy, lecz nadal fascynował przyjezdnych.
Liczba ofiar tej katastrofy była stosunkowo mała w porównaniu z innymi podobnymi tragediami na morzu (Toya Maru, Dona Paz, Generał Slocum i oczywiście — Titanic), niemniej pożar na Morro Castle i jego zatonięcie było jedną z największych katastrof statków pasażerskich wszech czasów, głownie dlatego, że można było jej uniknąć. W rzeczywistości poniesione straty — powiększone o tragiczną śmierć 133 osób
267
— spowodowane zostały przez brak kompetencji, błędną ocenę sytuacji, błędy konkretnych ludzi, a nawet zbrodnię.
Podczas nieszczęsnego rejsu Morro Castle przytrafiło się wszystko to, co tylko złego mogłoby się zdarzyć — śmierć kapitana statku (podejrzewa się tu morderstwo), pożar na pokładzie, nieoczekiwany huragan i tchórzliwa, ciężko pijana i pełna łajdaków załoga uwikłana w przemyt heroiny, kokainy i rumu, nielegalny hazard, przemyt broni i różne inne ciemne interesy. Składała się w większości z ludzi wrednych, leniwych i nieposłusznych, a wypełnianie marynarskich powinności, które zapewniałyby pasażerom bezpieczeństwo, nie było najważniejszą częścią ich pracy.
Jednakże ludzie najwyraźniej nie zauważali tych wewnętrznych problemów statku, podróże Morro Castle z Kuby do Nowego Jorku cieszyły się dużą popularnością i odbywały się zawsze z kompletem pasażerów.
W trakcie owego zgubnego rejsu problemy zaczęły się 7 września w piątek. Kapitan Morro Castle Robert R. Willmott był osobą towarzyską, cieszył się dużą popularnością wśród pasażerów, lubił z nimi jadać obiady, podczas których krążył między stolikami w sali jadalnej. Jednak w piątek wieczorem nie przyłączył się do gości. Zamiast tego kazał sobie przynieść do kajuty stek z warzywami. O siódmej wezwał lekarza pokładowego dr. De Witt Van Zile'a i poprosił go o zrobienie mu lewatywy tak szybko, jak się da. Doktor natychmiast wyszedł z kajuty, żeby spełnić prośbę kapitana, a gdy wrócił znalazł tego krzepkiego, siwowłosego marynarza na pół zanurzonego w małej wannie. Kapitan nie żył, a na jego ciele w krótkim czasie zaczęły występować odbarwienia typowe dla stężenia pośmiertnego.
Był to początek ciągu tragicznych zbiegów okoliczności łączących w sobie niekompetencję, pecha i być może akty zbrodni, co doprowadziło do śmierci pasażerów i do zniszczenia statku.
Po śmierci kapitana dowództwo przejął pierwszy oficer William F. Warms. Zaraz potem Morro Castle zaatakował huragan, na przyjęcie którego Warms był całkowicie nieprzygotowany.
Największe nieszczęścia miały jednak dopiero nadejść.
Mniej więcej siedem godzin po śmierci kapitana o godzinie 2.15 w nocy pożar wybuchł w jednym z boksów kancelarii, gdzie obok płonącego komika leżało schowanych 150 obrusów wyczyszczonych łatwopalnym płynem. (Na początku sądzono, że ogień zaprószył ktoś, nieuważnie wyrzucając niedopałek). Trzej członkowie załogi próbowali go ugasić, niestety, bezskutecznie. W wężach gaśniczych zabrakło wody.
268
Ogień zaczął się rozprzestrzeniać na cały statek, paląc pasażerów żywcem w ich kajutach, ale Warms nie nadał sygnału SOS. Zamiast tego zarządził, by statek płynął dalej, wierząc, że może uda się dopłynąć do odległego o sześćdziesiąt kilometrów nowojorskiego portu.
Radiotelegrafista George Rogers sam podjął decyzję o wysłaniu wezwania o pomoc, które odebrało kilka statków ratowniczych oraz straż przybrzeżna. Tymczasem Warms w końcu kazał spuścić kotwicę, a pasażerowie zaczęli skakać do wody. Do łodzi ratunkowych zapakowali się członkowie załogi zdecydowani ratować własną skórę, ignorując krzyki pasażerów.
Ostatecznie statek opustoszał, a wszystkich pozostałych przy życiu wyłowiono.
Warmsa oskarżono o zaniedbanie i skazano na dwa lata więzienia. Odbyła się rewizja wyroku i w efekcie nie spędził on ani jednego dnia za kratkami.
Rogers wyrósł na bohatera Morro Castle, lecz później padły podejrzenia, że nie tylko otruł kapitana, lecz i podpalił statek. Nigdy jednak nie oskarżono go o przyczynienie się do tragedii, niemniej został w końcu postawiony przed sądem za dwa morderstwa na swych sąsiadach, których zabił młotkiem.
Śmierć kapitana, podejrzany pożar, załoga porzucająca pasażerów, opóźnione wezwanie o pomoc, 133 ofiary — oto, co pozostało po elitarnym statku pasażerskim Morro Castle.
1 To najczęściej podawana liczba ofiar katastrofy Morro Castle. Jak to jednak często bywa w takich przypadkach, różne źródła podają różne liczby, w tym — 125, 133, 134 i 137 ofiar.
Pożar w hotelu Winecoff
Atlanta, Georgia
7 grudnia 1946 119 ofiar
Stała na parapecie okna wysoko nad ulicą w lśniącej, białej nocnej koszuli. Za nią płomienie. Naraz ogarnął ją ogień. Skoczyła. Lecz nie trafiła w rozpostartą przez strażaków płachtę. Wylądowała na zwisających wyżej drutach. Potem stanęła w płomieniach. Na koniec jej ciało przechyliło się i zwaliło na ziemię.
Z opisu w gazecie po pożarze'
To była wielka tragedia. Oszukano ludzi, którym zachwalano hotel jako ognioodporny, choć taki nie był. Odpowiedzialnym za to agencjom należało zakazać używania słowa „ognioodporny", jeśli hotel taki nie był — a Winecoff w oczywisty sposób taki nie był.
Ellis Arnall, gubernator stanu Georgia2
Pokój z pięcioma leżącymi martwymi ludźmi — a między nimi śpiewający kanarek.
Tysiące ludzi zebrały się wzdłuż ulic wokół hotelu Winecoff, gapiąc się z przerażeniem na dziesiątki osób stojących na okiennych parapetach bądź zwisających z okien i wołających o pomoc.
Hotel płonął i nie było dokąd uciec.
Ludzie niebawem zaczęli skakać z parapetów, woląc taką właśnie śmierć niż tę w płomieniach. Cóż mogło być gorszego. Umrzeć spalonym żywcem czy przy upadku z piętnastego piętra? Ponieważ wielu wybrało upadek, dziedziniec bardzo szybko zapełnił się ciałami.
Strażacy szybko przystawili drabiny do budynku i zaczęli wdrapywać się na okna, na których ludzie rozpaczliwie krzyczeli o pomoc. Niestety, drabiny sięgały tylko do dziesiątego piętra, a budynek miał ich piętnaście. Na piątym piętrze strażak dotarł do kobiety wiszącej na parapecie, i to dokładnie w chwili, gdy już nie mogła dłużej się utrzymać. Udało mu się posadzić ją sobie na plecach. Zaczął schodzić po drabinie, lecz widzowie zamarli, gdyż kilka pięter wyżej jakaś spanikowana kobieta wyskoczyła
270
z okna, uderzyła w strażaka i ratowaną przez niego osobę, po czym cała trójka spadła się na ziemię, ginąc na miejscu.
Na ósmym piętrze jakaś kobieta wyrzuciła przez okno czteroletniego synka, modląc się, by ktoś go złapał. Komuś się to udało — dziecko przeżyło, lecz matka, która wyskoczyła zaraz za nim, zginęła.
Niektórzy goście zdecydowali się pozostać w swych pokojach przy otwartych drzwiach i oknach. Sądzili, że jeśli nie ma drogi ratunku, najbezpieczniej będzie w nich pozostać, ponieważ strażacy prędzej czy później ugaszą pożar i po nich przyjdą. Niemal wszyscy zmarli od zaczadzenia. Ciała znaleziono w pokojach, w których telefony i zamki w drzwiach stopiły się w żarze o temperaturze ośmiuset stopni.
Twórca hotelu W. Frank Winecoff miał na dziesiątym piętrze swój apartament, gdzie też mieszkał na stałe. Zginął w pożarze.
Major Jake Cahill, jeden z ocalonych, uratował swą matkę, wyprowadzając ją bezpiecznie kładką, jaką przerzucił nad uliczką do drzwi sąsiedniego budynku. Później, gdy wychodził z hotelu, znalazł na chodniku własny płaszcz. Gdy ratował matkę, ktoś ukradł mu czeki podróżne i wieczne pióro.
Po pożarze ciała ułożono na chodniku przy skrzyżowaniu ulic Peachtree i Carnegie, na wprost kina, w którym odbyła się światowa premiera filmu Przeminęło z wiatrem. Jedną z najbardziej znanych scen jest oczywiście scena płonącej Atlanty.
Hotel Winecoff zyskał sławę „Titanica Atlanty". Tak jak Titanic uchodził za niezatapialny, a jednak zatonął, Winecoff miał być ognioodporny, a się spalił. W reklamie hotelu drukowanej w gazetach przed katastrofą grubą czcionką dumnie głoszono, że jest on „absolutnie odporny na ogień".
W 1946 roku słowo „ognioodporny" miało zupełnie inne znaczenie niż dzisiaj. Winecoff nie był wyposażony w system zraszaczy, w systemy alarmowe, w drzwi czy schodki przeciwpożarowe. Na każde z piętnastu pięter hotelowych można było się dostać tylko długimi krętymi schodami lub windą zatrzymującą się na każdym z nich. Fakt, iż budynek miał trzydziestocentymetrowe ściany z cegieł, był dla inspekcji budowlanej najwyraźniej wystarczającym argumentem. Uznano go za niepalny.
Pożar w hotelu wybuchł o 3.15 na trzecim piętrze. Przez długi czas uważano, że powstał od niedopałka papierosa. Jednak w 1993 roku Sam Heyes i Allen B. Goodwin w książce The Winecoff Pire: The Untold Story of American Deadliest Hotel Fire (Pożar w Winecoff: nieznana
271
historia najgorszego pożaru w amerykańskim hotelu) dowiedli, że przyczyną pożaru było podpalenie — i podali nazwisko podejrzanego.
Kiedy tylko poinformowano zarządzającego hotelem Comera Rowana, że w głównym holu pojawił się ogień, ten wezwał straż pożarną i zaczął dzwonić po pokojach. Gdy ktoś się odzywał, krzyczał: „Pożar!". Zanim wysiadła hotelowa centralka, Rowanowi udało się zadzwonić do kilku zaledwie pokoi. Straż przyjechała o 3.42. Uwięzieni zostali wszyscy powyżej piątego piętra, a gaszenie zajęło w sumie sześć godzin.
Spłonęło wszystko, co znajdowało się w 194 pokojach hotelowych, ostała się jedynie betonowa skorupa. Z 280 gości zginęło 119 osób, 90 było ciężko rannych, 71 wyszło bez szwanku.
Kilka dni po tragedii w całych Stanach Zjednoczonych zaczął się przegląd przepisów przeciwpożarowych. Może dlatego pożar w Winecoff wciąż pozostaje najgorszym pożarem hotelowym w dziejach Stanów Zjednoczonych.
1 Jay Robert Nash, Darkest Hours, s. 616
2 „The New York Times", 8 grudnia 1946 r.
85 Zawalenie się galerii w Hyatt Regency
Kansas City, stan Missouri
17 lipca 1981 114 ofiar
Nawet gdyby nie dokonano określonych zmian projektowych w elementach rusztowania, to i tak cala konstrukcja tych galerii, w tym i tej, która się nie zawaliła, znacząco naruszała przepisy budowlane Kansas City.
Z oficjalnego powypadkowego raportu Departamentu Państwowego Urzędu Norm USA
Tego lata w radiu grano piosenki Queensów „We Are The Cham-pions", „Heart of Glass" Blondie's, „Little Jeannie" Eltona Johna i na okrągło „YMCA" zespołu The Village People. Ale podczas cotygodniowego „Tea Dance" w Hyatt Regency nie słychać było ani jednej nuty tych najnowszych przebojów. Na imprezach królował swing. 17 lipca zgromadził się tam największy tłum od czasu otwarcia hotelu dwanaście miesięcy wcześniej. W atrium hotelu, słynnym z pięknie zakomponowa-nej przestrzeni i zawieszonych w górze trzech pięter galerii, ponad półtora tysiąca ludzi kołysało się w rytm muzyki granej przez orkiestrę Steve'a Millera.
Ludzie bardzo chętnie wypełnili galerie i patrzyli na znajdujące się poniżej atrium, a wielu tak porwała ta muzyka, że nawet tańczyli.
Około godziny 19.05, krótko po tym, jak szef orkiestry Steve'a Millera zaintonował klasyczny przebój Duke'a Ellingtona „Satin Doli" i ludzie zaczęli tańczyć, rozległ się huk zagłuszający dźwięki muzyki. Coś się waliło. W ciągu kilku sekund — co obserwowali przerażeni ludzie na dole — dwie z tych galerii spadły jedna na drugą, zabijając 114 i raniąc 200 osób. Galeria na trzecim piętrze spadła na galerię na drugim piętrze. Galeria po przeciwnej stronie, nietknięta, wisiała na swoim miejscu. Stalowe i żelbetowe rusztowanie, szkło i ciała spadły na dół, grzebiąc ludzi pod tonami gruzu i raniąc tych, którzy mieli szczęście nie stać pod galeriami. Większość spośród 314 zabitych i rannych stała bądź na środku atrium, bądź znajdowała się na najwyższej galerii.
18 — 100 największych...
273
Natychmiast do Hyatta sprowadzono ratowników i personel medyczny. Szybko jednak okazało się, że do wydobycia uwięzionych trzeba będzie sprowadzić ciężki sprzęt. Prace trwały całą noc, a ostatnie ciało wydobyto spod gruzów dopiero następnego dnia około siódmej rano.
Od razu pojawiły się pytania. Jak to możliwe, że w nowo wybudowanym hotelu zawaliły się galerie? Jeśli z galeriami było coś nie tak, to czemu te problemy nie zostały wykryte przez inspektorów budowlanych z Kansas City przed otwarciem hotelu? Kto ostatecznie ponosi odpowiedzialność za zabitych i rannych?
Po długim śledztwie z udziałem Państwowego Urzędu Norm, dwóch firm inżynierskich z zewnątrz i firmy specjalizującej się w analizie błędów budowlanych ustalono, że powodem zawalenia się galerii były zmiany w projekcie belek ich rusztowania. Zmiany, zasugerowane przez producenta stali i zatwierdzone przez firmę konstrukcyjną, w istotny sposób zmieniły rozkład sił i przeniosły ciężar galerii z sufitu na dwa złącza w układzie dźwigarów. Odejście od pojedynczego wspornika, który biegł wzdłuż całego dźwigara do osobnych wsporników połączonych z dźwigarem osobnymi złączami, było ewidentnym błędem konstrukcyjnym i nigdy nie powinno zostać zatwierdzone. Dodanie jednego rusztowania zwiększyło w istotny sposób obciążenie złącza głowicy i samego dźwigara. Obydwie jego połówki ugięły się, co poważnie zmniejszyło jego zdolność przenoszenia dodatkowych obciążeń, a tym samym przyspieszyło rozszczepienie spoiny pod wpływem naprężeń i pęknięcie dźwigara.
Choć żadnych zmian konstrukcyjnych nie zatwierdzono, zostały one zrealizowane, a nade wszystko przyjęte przez nadzór budowlany.
Na początku zaczęto tradycyjnie szukać winnych wśród ofiar — podejrzewano, że na galerii stłoczyło się zbyt wielu ludzi i doszło do przeciążenia. Jak galeria przewidziana na określoną liczbę osób miałaby wytrzymać tak duże obciążenie? Gdy okazało się, że każdy ze wsporników zdolny był wytrzymać ciężar 30 tysięcy kilogramów, teorię tę uznano za naciąganą. Łączne obciążenie galerii w chwili zawalenia się? Zaledwie osiem i pół tony, nieco ponad 25 procent dopuszczalnej normy.
Firma budowlana winą obarczyła podwykonawcę — producenta stali. Ten z kolei winił inżynierów budowlanych.
Koniec końców winę przypisano firmie budowlanej i na podstawie przepisów uznano, że dopuściła się „licznych błędów, pomyłek, zaniedbań i nieprawidłowości" i „nie uwzględniła istniejących zwyczajów i praktyk inżynierskich w zakresie należytych konsultacji na poziomie projektu". W trakcie procesu ujawniono, że podczas budowy hotelu zawalił się dach
274
atrium, a firma produkująca stal nie sprawdziła wszystkich złącz i spoin przed zatwierdzeniem projektu. Obarczenie odpowiedzialnością producenta stali nie wpłynęło na decyzję przypisania głównej części winy firmie, która zaprojektowała atrium.
Dwóm głównym projektantom hotelu Hyatt dożywotnio odebrano uprawnienia w stanie Missouri, niemniej obydwaj nadal pracowali w zawodzie, tyle że w innych stanach.
Kansas City Hyatt Regency zamknięto na jedenaście miesięcy w celu odbudowy, zaś w sześćdziesięciu pozostałych hotelach tej sieci przeprowadzono inspekcje, badając bezpieczeństwo każdego atrium i części budynku przeznaczonych dla gości. Po katastrofie złożono ponad 150 pozwów, z których niemal wszystkie zostały odrzucone przez sąd.
Zawalenie się galerii w Hyatt Regency pozostaje do dziś największą katastrofą budowlaną w dziejach USA.
/
Wielkie zderzenie pociągu w Nasłwille
Nashville, Tennessee
9 lipca 1918 101 ofiar1
Mój ojciec był przerażony. Zszedł na dół i próbował unieść wagon, Żeby uwolnić kilka przygniecionych osób... Inną rzeczą, jaką pamiętam, była ręka wystająca spod wagonu. Mężczyzna był przywalony dwoma martwymi ciałami. Darł się: „ O mój Boże! O mój Boże!". Nie można było nic zrobić, by mu pomóc.
Frank Fletcher, który w wieku czternastu lat był świadkiem zdarzeń2
Najgorsza katastrofa kolejowa w dziejach USA miała miejsce podczas pierwszej wojny światowej, ale media nie zwróciły na nią wtedy większej uwagi. Wiele gazet z tamtych lat nie pisało o niej wcale, a te, które ją odnotowały, nie poświęciły jej zbyt dużo miejsca.
W czołowym zderzeniu dwóch pociągów zginęło w sumie 101 osób. Jak dotąd nie było jeszcze katastrofy kolejowej, w której zginęłoby więcej ludzi.
Dlaczego więc wypadek ten został w mniejszym lub większym stopniu przemilczany? Czemu nie okazano powszechnej sympatii i wsparcia dla rodzin ofiar, co przecież zwykle towarzyszy dochodzeniu przyczyn tragedii?
Od tamtych czasów różne były wytłumaczenia, z których każde było na swój sposób uzasadnione.
W lipcu 1918 roku Stany Zjednoczone już czwarty rok były zaangażowane w wojnę. Razem z Wielką Brytanią, Francją, Rosją, Belgią i Japonią walczyły przeciwko Niemcom, cesarstwu austro-węgierskiemu, Turcji i Bułgarii. Amerykanie byli już tą wojną zmęczeni. Bez przerwy podawano informacje o ofiarach i było tego tak dużo, że przestało już budzić zainteresowanie, w związku z czym gazety musiały pisać na inne tematy.
W listopadzie 1918 roku podpisano kapitulację kończącą wojnę, lecz w lipcu tego roku wciąż toczyły się jeszcze walki.
276
Inny powód, dla którego wiadomość o zderzeniu nie została nagłośniona, wynikał z pewnego wyrachowania — szło bowiem o oznaki powszechnego rasizmu, jaki dawał o sobie znać w Ameryce na początku zeszłego stulecia.
Na stu jeden zabitych 87 osób było cywilami, zaś 14 — członkami obsługi pociągu. Spośród tych 87 ofiar większość stanowili czarni. Według dawnych szacunków ponad 80 procent tych cywilów stanowili Afroame-rykanie, aczkolwiek ostatnio wartość ta została podana w wątpliwość jako zbyt duża. Faktem jest, że większość z nich to byli czarni.
Gazety nie zajęły się tą sprawą, choć w jednym krótkim doniesieniu podano, że miejsce wypadku odwiedziło pięćdziesiąt tysięcy ludzi — jedni, by pomóc, inni, by myszkować.
Niestety, tych myszkujących było wielu.
Dwa pociągi wpadły na siebie z prędkością stu kilometrów na godzinę. Wybuch słyszano i odczuto w promieniu ponad trzech kilometrów. Niektórzy zapewne pomyśleli, że stan Tennessee nawiedziło trzęsienie ziemi.
Miejsce wypadku wyglądało przerażająco. Wszędzie wokół wywróconych wagonów walały się rozrzucone zwłoki, z okiem pociągu wystawały ciała. Gdy tylko rozeszła się wieść o wypadku, zaczęły nadjeżdżać wozy śmierci. Ładowano na nie ciała, jedno po drugim, po czym odwożono do okolicznych domów pogrzebowych. Zwłok było tak dużo, że w kostnicach ustawiano trumny piętrowo. Z okolicznych miasteczek trzeba było sprowadzać dodatkowych ludzi, by przygotowali je do pochówku, zanim ulegną rozkładowi pod wpływem gorąca, jakie panowało tego lipca w Tennessee.
Jak zatem doszło do tak strasznego zderzenia? Mówiąc ściślej, czemu do niego doszło i czy można było go uniknąć?
Pociągi lokalnych linii kolejowych w Nashville, Chattanooga i St. Louis oraz ekspres dalekobieżny były już na trasie. Miejscowy pociąg nr 4 prowadzony przez maszynistę Davida Kennedy'ego wyruszył z Union Station z siedmiominutowym spóźnieniem o godzinie 7.07 rano. Zmierzał do Memphis i wypełniony był robotnikami jadącymi na swoją zmianę do fabryki amunicji, żołnierzami oraz zwykłymi podróżnymi.
Według rozkładu pociąg nr 4 powinien zatrzymać się na stacji Shops o 7.15, gdzie znajdowała się stacja rozrządowa, na której pociągi mogły zmieć tory. Kennedy musiał czekać, aż przejedzie jadący na zielonym świetle ekspres (pociąg nr 1) i aż zwolni się tor nr 4, na który miał być skierowany.
Opóźnienie tego ranka miał również William Floyd, maszynista pociągu nr 1 — około trzydziestu minut.
277
Kennedy czekał na stacji Shops, a o 7.15 dostał sygnał, że ma wolną drogę. Ruszył natychmiast, kierując się w stronę Harding z prędkością nie większą niż dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę (niektóre źródła podają, że na stacji Shops Kennedy nie spostrzegł czerwonego światła).
W tym samym czasie pociąg nr 1 zmierzał od wschodu do Shops, jadąc tym samym torem co od zachodu pociąg nr 4 Kennedy'ego.
Obydwa zderzyły się kilka kilometrów od Shops, wjeżdżając na siebie przy pełnej prędkości.
Zginęło co najmniej 101 osób, 171 zostało rannych.
Winę za tragedię przypisywano Kennedy'emu. Według rozkładu nie powinien on wyjeżdżać z Shops, zanim nie przejedzie ekspres. Gdyby dostał pozwolenie od zawiadowcy stacji, być może to jemu właśnie przypisano by część winy. Kennedy powinien jednak sprawdzić naocznie, czy ekspres już przejechał. A ponieważ był już spóźniony, łatwo zrozumieć, że sygnał od zawiadowcy uznał za wystarczający. Mógł nawet sobie pomyśleć, że nie warto sprawdzać, jeżeli ekspres przejechał zgodnie z rozkładem. Mimo to uznano, że to on właśnie popełnił ów karygodny błąd.
W czasach wypadku koleje w USA podlegały amerykańskiemu rządowi. Ci, którzy przeżyli, zaskarżyli linie w Nasłwille i St. Louis, lecz to rząd musiał bronić się w sądzie. Rodzinom ofiar zaproponowano po 100 dolarów na każdego zmarłego.
Wielkie zderzenie pociągu w Nashville okazało się tragedią niepo-zbawioną pewnego smutnego ironicznego wydźwięku.
Dla wielu robotników, którzy zginęli w pociągu, był to ich pierwszy dzień pracy.
Lecz dla maszynisty Williama Lloyda był to ostatni dzień pracy. Gdyby żył, dziesiąty lipca byłby pierwszym dniem jego emerytury.
1 Niektórzy historycy utrzymują, iż liczba ta jest zbyt mała i że prawdziwsza jest liczba 115 zabitych.
2 „The Great Nashville Wreck of 1918", www.ezl.com/~fireball/Disasterl3.html.
87 Huragan „Andrew"
Wyspy Bahama, Floryda, Luizjana
24 sierpnia 1992
76 ofiarl 30 miliardów dolarów strat2
Brzmiało to tak, jakby zderzyły się dwa pociągi. Ludzie tonęli, płakali, śpiewali, modlili się. Dzieci krzyczały za każdym razem, gdy słychać było jakiś nagły huk. To było potworne.
Marsha Repouchin, ocalała, opisuje warunki panujące w kryjówce podczas sztormu3
Widzieliśmy, jak wszystko wokół nas jest niszczone. Zerwało wszystkie liście. Widać było wyrwane okna, oderwane dachy... Byliśmy całkowicie odcięci, jak na wyspie, poza czasem. Było to uczucie wręcz niesamowite.
George Grim, ocalały osiemnastolatek 4
„Andrew" był najbardziej niszczycielskim huraganem w dziejach USA. Spowodował straty w wysokości 30 miliardów dolarów, a ponad ćwierć miliona ludzi pozbawił dachu nad głową. W sierpniu 1992 roku ludzie dowiedzieli się, że Florydzie zagraża huragan. Ostatni wielki huragan nawiedził te tereny dwadzieścia lat wcześniej. W 1965 roku rejon Miami spustoszył huragan trzeciej kategorii — „Betsy" — który zabił 75 osób i spowodował straty w wysokości 1,4 miliarda dolarów. Dla mieszkańców Dade County były to jednak bardzo dawne czasy (wielu z nich nie było wtedy jeszcze na świecie) i uważano, że jest mało prawdopodobne, by „Andrew" mógł mu dorównać. . -
Jak wiemy, opinia na temat „Andrew" była błędna, a skończyło się to nawałnicą czwartej kategorii, niewiarygodnym spustoszeniem całej południowej części Dade County i południowo-wschodniej Lu-izjany.
„Andrew" niósł wiatry o prędkości dochodzącej do trzystu kilometrów na godzinę i roznosił budynki, jakby to były domki z kart. W południowej Florydzie bardzo popularne są „domy na kółkach" (mobile homes); po przejściu huraganu nie ostał się ani jeden.
279
Podobnie jak wiele innych huraganów atlantyckich „Andrew" uformował się jako tropikalny niż na przylądku Verde w sierpniu 1992 roku. Nabrał mocy w drodze do Portoryko i po kilku dniach znalazł się nad Florydą. W piątek 21 września przeszedł nad Portoryko w kierunku północnym, gdzie przekształcił się w tropikalny sztorm. W sobotę „Andrew" osiągnął status huraganu kategorii czwartej. W niedzielę pojawił się przy południowej Florydzie, a wczesnym rankiem w poniedziałek 24 września dotarł — rozszalały i niszczycielski — do Zatoki Biscayne na Miami w miejscowości Dade Count.
„Andrew" zmiótł 90 procent budynków w okolicy, a zanim opuścił te tereny, wiatr w porywach przekraczał trzysta kilometrów na godzinę.
Południowy skraj półwyspu Floryda jest wąski i z trzech stron otoczony wodą. Większość huraganów słabła po przejściu nad oceanem i wytraceniu energii nad lądem. Ale nie „Andrew". Huragan przeszedł nad południową Florydą i w ciągu czterech godzin dotarł do Zatoki Meksykańskiej. Jej wody pozwoliły mu nabrać sił i odzyskać status huraganu czwartej kategorii. Powędrował dalej nad zatoką, spadł na Luizjanę na południe od Nowego Orleanu. Kontynuował swą wędrówkę w stronę Missisipi i Alabamy. Zanim zdechł niedaleko Georgii, zdążył jeszcze sprowadzić straszne ulewy.
Największe straty spowodował na w południowej Florydzie. Zmieciona została baza lotnictwa wojskowego w Homestead. Myśliwce F-16 i samoloty transportowe C-13 ewakuowano do baz w Karolinie Południowej i Georgii. Nigdy już nie wróciły. Baza wojskowa w Homestead zasilała miejscową gospodarkę kwotą 400 milionów dolarów rocznie i dawała zatrudnienie ośmiu tysiącom ludzi, w tym wielu cywilom z okolicznych miejscowości. Z powodu zniszczenia bazy gospodarka Dade Count poniosła ogromną stratę. Gdy bazę częściowo odbudowano pięć lat później, w Homestead było już tylko tysiąc osób zdolnych do pracy.
„Andrew" przerwał dostawy prądu do 1,4 miliona domów i firm na Florydzie. Na Miami zorganizowano oddziały chroniące przed grabieżą. W tym Słonecznym Stanie (Sunshine State) huragan zniszczył 63 tysiące domów, a gdy skierował się w stronę Nowego Orleanu, zostawił za sobą w Zatoce Meksykańskiej ponad sto zniszczonych lub uszkodzonych platform wiertniczych.
Na Florydzie zniszczone zostały uprawy rolne, w Luizjanie ponad ćwierć miliona ludzi pozbawionych zostało prądu.
Po nawałnicy trzeba było zająć się ruinami i śmietniskami, które przyciągały panoszące się szczury i komary. Obawiano się chorób, lecz władze lokalne przy udziale rządu federalnego uruchomiły szpitale tak
280
szybko, jak to było możliwe, dzięki czemu udało się uniknąć masowych zachorowań na cholerę, tyfus, dyzenterię i inne choroby, które lubią rozwijać się w takich sprzyjających bakteriom warunkach.
Dzisiaj satelity i nowe technologie umożliwiają nam dokładniej przewidywać nadejście huraganów i kierunki ich przemieszczania się. Pozwala to zawczasu ostrzegać ludzi.
Jerry Jarrel z Narodowego Centrum Huraganów Państwowej Służby Meteorologicznej powiedział o nowych możliwościach prognozowania, że „postęp techniki prognozowania jest niezwykły. Nie musimy «siać paniki» i wszędzie ewakuować ludzi, dzięki czemu oszczędzamy miliony dolarów".
1 Od 1992 roku niektórzy mieszkańcy Dade County i miejscowe media utrzymują, że wartość ta jest zaniżona. Tak jak w przypadku wielu katastrof liczba ofiar waha się w zależności od źródła. Podobnie jak w przypadku powodzi we Florencji (rozdział 79) różne źródła podają różne liczby: 14 („World Almanac"), 15 (National Hurricane Center), 23 (Patrick J. Fitzgerald, Natural Disasters), 40 (National Hurricane Center), 50 (CNN), 58 (FEMA), 59 („Nexus Magazine"), 62 („Monthly Weather Review"), 65 (Hurricaneville.com), 69 (Lee D a v i s, Natural Disasters), 76 (Guiness Book of World Records).
2 National Hurricane Center of National Weather Service.
3 Lee D a v i s, Natural Disasters, s. 256.
4 Ibid, s. 256.
Trzęsienie ziemi w San Francisco
Kalifornia Północna od Santa Cruz do San Francisco
17 października 1989
62 ofiary
6 miliardów strat
(3 miliardy strat w San Francisco)
Mamy trzęsienie ziemi!
Al Michaels, reporter ABC z Candlestick Park
„Wyciągniemy cię, Julio" — powiedział strażak do łkającego sześciolatka.
Matka Julio Berumena, Petra, wjechała właśnie na dolną jezdnię Nimitz Freeway w Oakland w stanie Kalifornia, gdy rozpoczęło się trzęsienie ziemi. Górna jezdnia zwaliła się w dół na samochód, zabijając od razu i ją, i jej przyjaciółkę siedzące na przednim siedzeniu. Katastrofa oszczędziła jednak chłopca i jego siostrę Kathy przygniecionych kawałkiem cementu i ciałem matki na tylnym siedzeniu.
Żeby dostać się do samochodu, ratownicy musieli przedrzeć się przez metrową warstwę gruzu. Od razu dostrzegli, że Petra i jej przyjaciółka nie żyją, że ośmioletnia Kathy jest ciężko ranna, a Julio najwyraźniej nie ma żadnych poważnych obrażeń. Istniało ogromne ryzyko, że górna jezdnia estakady wokół nich może się zawalić. Wydostanie Kathy z samochodu zajęło im półtorej godziny. Obecni na miejscu lekarze od razu stwierdzili, że dziewczynka ma poważne obrażenia wewnętrzne i odesłali ją do szpitala. Następnie zajęto się Juliem. Stan sześciolatka, który po tym, co przeszedł, wczepił się we włosy martwej matki i płakał, był okropny. Dzieciak tkwił pod ogromnym kawałem betonowej jezdni, ale wciąż żył, więc trzeba było go stamtąd wyciągnąć.
Cztery godziny po odratowaniu siostry Julio został wydobyty z wraku. Był to jednak zabieg przerażający. Strażacy, by uzyskać dostęp do chłopaka, musieli użyć piły łańcuchowej i przeciąć na pół ciało przyjaciółki matki. Wezwany chirurg musiał chłopcu amputować prawą nogę. Niemniej Julio przeżył i dzisiaj ma już prawie dwadzieścia lat.
282
Epicentrum trzęsienia ziemi znajdowało się na południe do San Jose, w trójkącie miast Gilroy, Santa Cruz i Watsonville. Dwadzieścia pięć kilometrów pod powierzchnią ziemi poruszył się uskok San Andreas.
Gdy 17 października 1989 roku zatrzęsła się ziemia w San Francisco, efektu deja vu mogli doznać jedynie ludzie dziewięćdziesięcioletni. W 1906 roku, kiedy nastąpiło trzęsienie ziemi o sile 8,3 stopni w skali Richtera, ta garstka rodowitych mieszkańców San Francisco była w wieku sześciu lub siedmiu lat i każdy z nich zapewne nadal żywo wspominał, jak udało się przeżyć to zdarzenie.
Trzęsienie ziemi o sile 7,1 stopnia nie pochłonęło tylu ofiar co poprzednie — 62 osoby w porównaniu z ponad trzema tysiącami. Lecz straty liczone w dolarach były znacznie wyższe — 500 milionów wobec sześciu miliardów. Wiele budynków, mostów i domów uszkodzonych lub zniszczonych w 1989 roku zbudowano już po roku 1906. W samym tylko San Francisco straty wyniosły 3 miliardy dolarów.
Podczas wydarzeń z 1989 roku rannych zostało 3757 osób, w tym część poważnie, a 12 tysięcy zostało bez dachu nad głową1.
W chwili trzęsienia ziemi wiele osób, które straciły dom, przebywało gdzieś na zewnątrz. Gdy rano zamykali za sobą drzwi, raczej nie mieli pojęcia, że następnym razem wrócą do domu z przedstawicielem Departamentu Robót Publicznych, który da im piętnaście minut na zabranie najważniejszych rzeczy i na opuszczenie go raz na zawsze.
Trzęsienie nastąpiło o godzinie 17.04. Wielu Amerykanów wspomina, że oglądało je w telewizji. W tym czasie w Candlestick Park odbywał się bowiem mecz trzeciej kolejki bejsbolowej World Series, który był transmitowany na cały kraj. Gdy ziemia drgnęła, obraz na ekranach zaczął się trząść, lecz tylko do momentu, gdy wysiadł prąd (San Francisco było bez prądu przez trzy dni, włączono go z powrotem dopiero 20 października).
Choć transmisja telewizyjna urwała się niemal natychmiast, wiele osób, które były w Candlestick udzielało później wywiadów z pierwszej ręki. Jeden z nich, szczególnie barwny, był autorstwa sierżanta sztabowego Davida Langdona po trzęsieniu ziemi skierowanego do pomocy ofiarom:
Naj ciekawiej było patrzeć do góry na wypełnione do ostatniego miejsca trybuny. Wyobraź sobie, że Cland-lestick Park całkowicie się rozpada i składa z powrotem. Jak siedzenia na górnych miejscach odrywają się i wracają na miejsce, jak słupy oświetleniowe od góry do dołu kiwają się o pięć metrów w prawo i w lewo. Tak to właśnie wyglądało z dołu. Nigdy czegoś takiego nie
283
widziałeś. Jak się człowiek rozejrzał, to widział, że wszystko się buja jak na oceanie, ruszało się jak fala, jak woda: fale, fale i fale. Zanim zdążyła wybuchnąć panika, było już po wszystkim — w dziesięć-piętnaście sekund. Kibice zareagowali naprawdę wspaniale. Najpierw bili brawo, myśląc, że po prostu w San Francisco w czasie takiego meczu musi być trzęsienie ziemi. Myśleli tak, dopóki nie zobaczyli, jakie są zniszczenia 2.
Jak trafnie zauważył sierżant Langdon, pierwotne trzęsienie ziemi trwało piętnaście sekund, potem po piętnastu minutach przyszedł wstrząs wtórny o sile 5,2 stopnia. Trzęsienie wywołało również ponad półtorametrowe tsunami w zatoce Monterey.
19 października 1989 roku straż pożarna w San Francisco odnotowała trzydzieści cztery pożary, które gaszono od momentu trzęsienia ziemi do północy. Ich przyczyną były wybuchy gazu, awarie generatorów włączanych z braku prądu, spięcia elektryczne, kłopoty z maszynkami do kawy, suszarkami, a nawet z grillami, jakie ludzie zapalali po tym, gdy wysiadł prąd.
W San Francisco dochodziło do sporadycznych aktów rabunkowych, w związku z czym prokurator okręgowy wydał zarządzenie, że każdy, kto zostanie przyłapany na grabieży, trafi do więzienia.
Trzęsienie ziemi spowodowało również zawalenie się fragmentu mostu nad zatoką łączącego San Francisco z Oakland. Trzeba go było zamknąć na miesiąc, żeby dokonać napraw.
Miasto szybko poradziło sobie z problemami. Pięć dni po trzęsieniu w Golden Gate Park zebrało się ponad dwadzieścia tysięcy ludzi, żeby wysłuchać IX symfonii Beethovena w wykonaniu San Francisco Sym-phony. Jedną z jej części jest „Oda do radości".
Dziesiątki tysięcy ludzi uczestniczyły w wykonaniu pieśni na cześć tak wzniosłego uczucia. Dowodzi to niezwykłej odporności człowieka, gdyż uczestnicy przeżyli najgorsze w dziejach Kalifornii trzęsienie ziemi w ciągu ostatnich dziewięćdziesięciu lat.
1 Muzeum miejskie w San Franciso.
2 Na podstawie przekazów ustnych zebranych przez Ewę Iversen z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis.
Powodzie na Środkowym Zachodzie USA
Minnesota, Dakota Północna, Dakota Południowa, Iowa, Illinois, Missouri, Nebraska Wisconsin, Kansas
Czerwiec, lipiec i sierpień 1993
52 ofiary 18-20 miliardów strat
[Missisipi] nie daje się oswoić, ograniczyć czy wziąć w karby... nie można jej przegrodzić, bo i tak nie posłucha. Będzie robić swoje i się z tego śmiać.
Mark Twain
Nie było żadnego ostrzeżenia. Nadeszła woda. Po prostu nadeszła.
Farmer z Missouri
Niekiedy przychodzi żyć w świecie skrajności. Biesiada lub głód. Mróz lub spiekota. Susza lub powódź.
Gdy na jakimś obszarze zapanuje wypalający na kość upał, puste niebo, wszechobecny kurz, wówczas ludzie żyją w takiej spiekocie, że nie są w stanie rozpocząć dnia bez ciągłego myślenia o tym, że dobrze byłoby mieć bardzo dużo wody. „Zgromadziłbym jej jak najwięcej. — Modlą się. — Ześlij więc Panie tyle deszczu, ile możesz". Podczas suszy, jaka przytrafiła się Ameryce (rozdział 95) kurz szalał w kraju niczym szarobura zamieć śnieżna.
Ale jego przeciwieństwem jest powódź.
Ameryka wielokrotnie w swej historii miała problemy z powodziami, nigdy jednak nie przydarzyły jej się jej takie, jakie miały miejsce na Środkowym Zachodzie latem 1993 roku. Lee W. Larson, szef Laboratorium Badań Hydrologicznych Biura Hydrologii NO AA, podczas wykładu w Ana-heim w Kalifornii w lipcu 1996 roku stwierdził, że powódź z 1993 roku „lokuje się na liście jako jedna z największych katastrof naturalnych, jakie nawiedziły Amerykę", i dodał, że „była to, oczywiście, największa i najbardziej rozległa powódź, jaka wydarzyła się w Stanach Zjednoczonych" '.
W 1992 roku i na wiosnę 1993 na Środkowym Zachodzie zanotowano obfite opady deszczu i śniegu, a ziemia w stanach, przez które przepływają
285
rzeki Missisipi i Missouri, silnie nasiąkła wodą. W czerwcu 1993 roku rzeki wezbrały. Wszystko to razem stworzyło warunki idealnie sprzyjające katastrofie.
Padać zaczęło w południowej Minnesocie 11 czerwca. Zanim przestało, spadło trzydzieści centymetrów na metr, co podniosło stan wody w rzekach i strumieniach. Kolejne trzydzieści centymetrów wody spadło następnego dnia. Wszystko wskazywało na to, że zła pogoda w stanach Minnesota i Iowa nie ma zamiaru się odmienić.
Ów czerwiec został uznany za jeden z najbardziej wilgotnych czerwców w dziejach Ameryki, a Missisipi tak wezbrała, że na początku lipca wstrzymano na niej cały ruch statków. W ciągu lata wciąż padało, co spowodowało, że woda na rzece przekroczyła stan alarmowy. W związku z tym rozpoczęto ewakuację niżej położonych miasteczek.
W Davenport w stanie Iowa Missisipi podniosła się ponad dwa metry ponad poziom alarmowy. Ewakuowano setki ludzi, zamknięto dla ruchu setki mostów.
Missisipi wylała niezwykle silnymi falami porywającymi samochody wraz z ludźmi i zamieniającymi hektary pól uprawnych w jeziora. Rzeka zalała studnie w West Alton i do pitnej wody przedostały się ścieki.
W całym biegu Missisipi sytuacja wyglądała tak samo. Tamy i zbiorniki uległy zanieczyszczeniu, jak gdyby ktoś zmywał błoto do dopływów. Żadnych z nich nie budowano z myślą o wytrzymaniu naporu takich mas wody,
W Nebrasce burze z piorunami rozpętały wichury i straszliwe ulewy.
W Kansas City w ciągu pięciu godzin spadło dwadzieścia centymetrów wody.
Z miast położonych w górnym i dolnym biegu Missisipi ludzi ewakuowano na łodziach, a widok masy łódek na wysokości dwóch metrów nad poziomem ulic przedstawiał widok zaiste surrealistyczny.
Lekarze w szpitalach przed operacjami musieli myć ręce w butelkowanej wodzie. Jeszcze po kilku dniach w wodzie unosiły się ścieki wymyte przez powódź. To był odrażający widok. Wielu ludzi nie miało wątpliwości, że oto znaleźli się we wnętrzu jakiejś wielkiej i ohydnej toalety. Jednakże zastrzeżenia estetyczne były niczym wobec zagrożeń natury zdrowotnej. W brudach zalegających w wodzie rozpleniły się bakterie E.coli i Clostridum tetani (tężca). Otwarta rana w zetknięciu z nią mogła oznaczać wyrok śmierci. Władze sanitarne stanów Missouri i Iowa publikowały ostrzeżenia dla osób, które mogły zarazić się tężcem, nakazując mycie się zawsze po zetknięciu z brudną wodą.
286
Zniszczenia w czasie powodzi podsumowano na stronie internetowej kanału pogody Wether.com w taki oto sposób:
Po koniec lata w niektórych miejscowościach spadło ponad metr wody — około 200 procent normy. Najciężej dotknięte zostały stany Minnesota, Iowa, Illinois i Missouri. W St. Louis woda osiągnęła poziom piętnastu metrów — sześć metrów ponad stan alarmowy i ponad dwa metry powyżej najwyższego stanu z 1973 roku. Poziom zagrożenia w St. Louis na rzece Missisipi utrzymywał się przez ponad cztery miesiące. Dalej na północ wylał dopływ Missisipi — rzeka Des Moines. W rejonie powodzi unieruchomione zostały główne linie ujęć wodnych, a pobliskie miasto Des Moines liczące około 200 tysięcy mieszkańców pozbawione zostało wody pitnej. Transport i przemysł wzdłuż Missisipi zostały zakłócone na okres wielu miesięcy. Uszkodzenia na lądzie i w transporcie rzecznym w regionie były największe, jakie kiedykolwiek przydarzyły się w USA. Zawiodło ponad tysiąc zapór (z tysiąca trzystu) zbudowanych w celu powstrzymywania naporu wód i ochrony głównych miast nad rzeką takich jak St. Louis. Z powodu powodzi miejsce pobytu zmieniło 70 tysięcy ludzi. Uszkodzonych lub zniszczonych zostało około 50 tysięcy domów, 52 osoby zmarły. Ponad 30 tysięcy kilometrów kwadratowych ziemi uprawnej zamieniło się w nieużytki. Straty oszacowano na 15,020 miliardów dolarów.
Powodzie z 1993 roku zapoczątkowały wielkie zmiany w federalnej polityce gospodarki wodnej. Szczególną uwagę poświęcono lokalizacji i budowie zapór i tam oraz zarządzaniu na terenach podmokłych.
Zmiany te wprowadzono, lecz nie ma gwarancji, że plany zagospodarowania rzek Missisipi i Missouri będą w stanie zapobiec kolejnym wybrykom natury, takim jak deszcze z lata 1993 roku
Wiele agencji ubezpieczeniowych nie przewiduje odszkodowania za starty powstałe w wyniku powodzi.
1 Lee W. L a t s o n, Destructive Water.
90 Huragan „Hugo"
Antigua, Barbuda, Dominika, Gwadelupa,
Montserrat, Nevis, Brytyjskie Wyspy Dziewicze,
Amerykańskie Wyspy Dziewicze, Portoryko,
Karolina Północna, Karolina Południowa
17-23 września 1989
71 ofiar 8,5 miliarda dolarów strat1
Żadnej roboty. Żadnej forsy. Czeki i karty kredytowe są nic niewarte. Zamknięte banki, brak prądu i nie wiadomo, kiedy go podłączą. Brak telefonów. Jedyna łączność z resztą kraju to krótkofalówki. Brak bieżącej wody. Nie ma toalet. Nie działają szkoły. Nie usuwa się śmieci. Nie ma szpitali. Na wyspie nie ma nawet liści i kwiatów. Pszczoły kłują każdego, bo zabrakło flory i fauny.
Michael DeLorenzo, mieszkaniec St. Croix
Prawem kaduka każde dodatkowe trzydzieści kilometrów na godzinę podwaja straty... Nigdy nie widziałem czegoś podobnego.
Gubernator Montserrat
Od dzisiaj wszyscy jesteśmy cieślami, panowie!
Ocalały z Montserrat
„Hugo" to drugi „najkosztowniejszy" huragan w historii USA, porównywalny tylko z huraganem „Andrew" z 1992 roku (patrz rozdział 87).
„Hugo" spowodował straty w łącznej wysokości 8,5 miliarda dolarów, z czego na Portoryko przypadło w przybliżeniu 1,4 miliarda. Liczba ofiar śmiertelnych waha się — w zależności od źródła — w przedziale 71-86 osób. Zależy to od tego, czy w rachunkach brano pod uwagę tylko same Stany Zjednoczone, czy też wszystkie miejsca nawiedzone przez „Hugo". Większość źródeł podaje liczbę 71.
Zanim „Hugo" dotarł do wyspy Montserrat jako huragan czwartej klasy wiejący z prędkością 200 kilometrów na godzinę, przebył trasę 560 kilometrów. Na wyspie pozbawił dachu nad głową niemal 12 tysięcy mieszkańców. Nikt jednak tam nie zginął.
288
Następna była Gwadelupa. Tam „Hugo" zabił 5 osób i pozbawił domu 3 tysiące ludzi. Zniszczył też niemal jedną trzecią dróg.
Później przemieścił się nad maleńką wyspę Nevis, powodując śmierć czterech osób, wznosząc fale sztormowe czterokrotnie wyższe od zwykłych i niszcząc na niej 99 procent domów.
Kolejnym etapem na drodze „Hugo" była wyspa Antigua, gdzie bez dachu nad głową zostało 33 tysiące ludzi. Wiatr wiejący nadal z prędkością około dwustu kilometrów na godzinę przewędrował potem nad wyspy St. Croix i St. Thomas, powodując spustoszenia i wywołując ulewy powodziowe.
Na wyspie St. Croix sztorm nie był jedynym problemem. Po przejściu „Hugo" od razu zaczęły się grabieże. Okradano sklepy, a z miejscowego więzienia zniszczonego przez huragan uciekło 220 przestępców. Zaczęli oni rozkradać wszystko, co się dało. Jednakże najgorsze dla turystów było to, że do rozbojów przyłączyła się miejscowa policja, Gwardia Narodowa oraz mieszkańcy wyspy, dzieci i dorośli. Rabusie i miejscowi zastraszali też turystów. Według potwierdzonych doniesień czarni — a stanowili oni 75 procent populacji wyspy — zaczęli maszerować zniszczonymi ulicami, krzycząc: „Biali do domu!".
By przywrócić porządek na tym terytorium USA, prezydent George W. Bush musiał wysłać tysiąc uzbrojonych policjantów. Wprowadził też stan wyjątkowy aż do czasu uspokojenia nastrojów na wyspie.
Na wyspie St. Thomas zniszczeniu uległo 80 procent budynków. Następna była Dominika, gdzie nikt co prawda nie zginął, ale zmiecione zostały wszystkie pola bananowe — główne źródło utrzymania mieszkańców.
Po spustoszeniu Karaibów „Hugo" ruszył do Portoryko.
Wiejący wciąż z prędkością dwustu kilometrów na godzinę sztorm runął z dużym impetem na stolicę Portoryko — San Juan. Wakacyjni goście w luksusowych hotelach stali się nagle uciekinierami tkwiącymi w ciemnościach bez klimatyzacji i prądu. W Portoryko „Hugo" zniszczył ponad 10 tysięcy domów, 80 procent plantacji kawy i poważnie uszkodził lotnisko.
Po opuszczeniu Portoryko „Hugo" skierował się na Wschodnie Wybrzeże USA, omijając Florydę i zmierzając prosto na Karoliny.
21 września dotarł do Charleston w Karolinie Południowej, wiejąc z prędkością dwustu dwudziestu kilometrów na godzinę i natychmiast przerwał dostawy prądu.
19 — 100 największych...
289
Połowa mieszkańców Charleston ukryła się w schronach, niektórzy jednak zostali na miejscu i przeżyli coś, co określali jako nierealny i wręcz apokaliptyczny koszmar.
Na ulicach zalegały sterty szkła. Statki z portu wylądowały w mieście, z okien w zniszczonych domach co raz strzelały płomienie. W budynkach błoto zalegało do kostek.
W Forcie Sumter, znanym z wojny domowej, „Hugo" spowodował straty rzędu jednego miliona dolarów. Całkowicie zdemolował bazę sił powietrznych USA w Charleston. Burmistrz miasta stwierdził: „Mamy tu wokół siebie zniszczenia bez precedensu w ludzkiej pamięci"2.
Gdy pewien człowiek z Charleston wrócił na miejsce, gdzie powinien stać jego dom, jedyne co zostało to kaloryfer. Cała reszta uleciała i przeniosła się o czterdzieści metrów na północ, lądując na podwórku sąsiada.
Następnego dnia „Hugo" przesunął się o trzysta dwadzieścia kilometrów w głąb lądu do Charlotte w stanie Karolina Północna. Ludność Karoliny Północnej i Południowej liczy sobie około dziesięciu milionów mieszkańców. Za sprawą „Hugo" co dziesiąty został bez prądu.
Straty w uprawach w Karolinie sięgnęły 100 milionów dolarów. Straty masy drzewnej w Karoliny Południowej wyniosły jeden miliard dolarów. Liczba ofiar wyniosła 71 osób, z czego połowa przypadła na Stany Zjednoczone.
Po przejściu tego pojedynczego sztormu obraz spustoszeń regionu był upiorny.
Zniszczonych zostało 3785 domów i 5185 domów składaków. Pracę straciło 292 tysiące ludzi.
1 Patrick J. Fitzpatrick, Natural Disasters: Hurricanes, s. 134.
2 Lee D a v i s, Natural Disasters, s. 282.
91
Eksplozja na Hindenburgu
Lakehurst, New Jersey
6 maja 1937 36 ofiar
Po zapoznaniu się z pracą (załogi sterowca) wasz reporter jest święcie przekonany, że tylko wybuch wojny lub jakaś niepojęta interwencja samego Boga mogłaby narazić ten niemiecki sterowiec pasażerski na niebezpieczeństwo.
W.B. Courtney, Collier, 1936
Trawią go płomienie, spada na maszt cumowniczy i na ludzi, na nas — to jedna z najgorszych katastrof na świecie! Cóż za przerażający widok! Biedna ludzkość, biedni pasażerowie!
Herb Morrison w reportażu na żywo z Lakehurst, 6 maja 1937
Adolf Hitler szczycił się niemieckim sterowcem Hindenburg, na którego ogonie dumnie pyszniła się swastyka — symbol zawłaszczony przez niemieckich nazistów. Gdy powiedziano mu o wybuchu sterowca, był podobno oszołomiony, lecz odmówił komentarzy. Później co prawda oficjalna nazistowska agencja prasowa podała, że loty sterowcami przez Atlantyk będą kontynuowane równie intensywnie, lecz katastrofa Hindenburga definitywnie zakończyła ten rodzaj podróży lotniczych. (Jak na ironię, „San Francisco Chronicie", donosząc o szoku, jaki przeżył Hitler po wypadku z 7 maja 1937 roku, informację tę zamieścił na stronie tytułowej pod nagłówkiem „Tłumy oglądały holokaust w Lakehurst").
Już na kilka lat przed wybuchem drugiej wojny światowej Stany Zjednoczone tak naprawdę nie ufały Hitlerowi i jego partii narodowych socjalistów (NSDAP), ale prowadziły z nim interesy i zezwalały na loty z Niemiec do Ameryki. Pasażerowie, którzy wybierali się w taki lot — 400 dolarów w każdą stronę — mogli dostać się z Frankfurtu do Nowego Jorku w ciągu dwóch dni w warunkach pełnego luksusu. Gondola miała kabiny z toaletą, prysznice, zimną i ciepłą wodę, salę jadalną z długą galerią okien (otwieranych!), z wytworną, chińską służbą, a nawet z palarnią.
291
W owym czasie Hindenburg był jednym z dwóch bliźniaczych najdłuższych statków powietrznych. Miał dwieście czterdzieści metrów długości i był tylko o dwadzieścia trzy metry krótszy od innego nieszczęsnego megastatku — Titanica. Zbudował go Graf Zeppelin Company. Miał być najnowocześniejszym sposobem odbywania podróży lotniczych. Napędzały go czterosuwowe silniki Diesla firmy Mercedes Benz o mocy tysiąca dwustu koni mechanicznych. Samoloty z tamtych lat były małe, niebezpieczne i nie mogły pokonywać dużych odległości.
Sterowiec z założenia powinien być napełniany gazem lżejszym od powietrza — niepalnym helem. Gdy Kongres zatwierdził prawo regulujące dystrybucję helu i odmówił sprzedaży tego gazu firmie Graf Zeppelin (w obawie, że naziści mogliby wykorzystywać statki powietrzne do celów wojskowych), firma niemiecka postanowiła użyć najlżejszego z wszystkich gazów — powszechnie dostępnego wodoru, który jest jednak wyjątkowo łatwopalny. Producent nie miał wyboru i w końcu zdecydował się zastąpić hel dwoma milionami metrów sześciennych tego niebywale wybuchowego gazu.
W latach trzydziestych palenie papierosów uchodziło za coś normalnego, a w wielu przypadkach za wręcz nieodłączny atrybut modnego stylu życia. Papierosy, fajki i cygara palono wszędzie — nawet w szpitalnych łóżkach i oczywiście w sterowcach. W sterowcu ściśle kontrolowano warunki palenia wyłącznie ze względu na potencjalne zagrożenie dla gigantycznej powłoki wypełnionej milionami metrów sześciennych palnego gazu. W palarni, jedynym miejscu, gdzie było to dozwolone, do przypalania papierosów służyła elektryczna zapalniczka na łańcuszku. Wsiadających na pokład pasażerów sprawdzano, czy nie mają ze sobą własnych zapałek lub zapalniczek, lecz później mogli już sobie palić do woli.
Jednakże wybuchu na Hindenburgu nie spowodował nieuważnie rzucony niedopałek.
Gdy sterowiec zbliżał się do lądowiska w Lakehurst w stanie New Jersey, członkowie załogi naziemnej zauważyli małe drgania zewnętrznego poszycia. Piętnaście sekund później pojawiły się płomienie. Zajęła się celulozowa powłoka (impregnowana aluminium i palną żywicą), a z tylnej części statku wystrzeliła fontanna ognia. W ciągu trzydziestu dwóch sekund Hindenburg zamienił się w płonącą skorupę i zwalił na ziemię. W chwili upadku wszystkie szesnaście wypełnionych wodorem komór płonęło żywym ogniem.
Hindenburg miał na pokładzie 61 członków załogi i 36 pasażerów. Ogień i upadek zabił 13 pasażerów, 22 członków załogi i jednego cywila z obsługi naziemnej.
292
Pewien czternastolatek uratował się dzięki niebywałemu zbiegowi okoliczności. Gdy otoczyły go płomienie, jeden ze zbiorników balastowych sterowca pękł i oblał chłopca wodą, co uratowało mu życie.
Przylot Hindenburga do New Jersey oczekiwany był z wielkim zainteresowaniem, na miejscu było więc wielu kamerzystów filmujących zbliżanie się i cumowanie. Byli też fotoreporterzy pstrykający zdjęcia. Dzięki temu media zarejestrowały straszliwą śmierć Hindenburga, a kroniki filmowe z płonącym sterowcem puszczano w kinach Ameryki i Europy jeszcze przez wiele miesięcy.
Nie było czuć czosnku
Co spowodowało wybuch ognia na Hindenburguł
Większość ekspertów twierdziła, że pożar zainicjowała iskra elektryczna. Przez lata uważano, że w komorach statku natychmiast zajął się od niej palny wodór i wywołał tę straszliwą pożogę.
Jednakże nowe badania wykazały istnienie anomalii, które od tamtej pory są podstawą innej interpretacji.
Były kierownik programu paliwa wodorowego NASA Richard G. Van Treuren napisał artykuł „Czy winić wodór?" opublikowany w numerze „Air & Space Smithsonian" z maja 1997 roku, w którym wyjaśnia, że on sam i wielu innych badaczy nie wierzy, że winę za zniszczenie Hindenburga ponosi wodór.
Pierwsza nieścisłość teorii płonącego wodoru polega na tym, że kapitan upierał się, iż w czasie pożaru zawory kontrolne nie wykazywały wycieku wodoru ani nie czuć było zapachu czosnku. Czosnek dodano do bezwon-nego wodoru (tak jak dziś dodaje się do gazu naturalnego siarki) jako ostrzeżenie przed wyciekiem. Żadna z osób, które przeżyły, nie czuła zapachu czosnku.
Inny kłopot z pierwotną hipotezą na temat pożaru polega na tym, że w kronice filmowej, na której zarejestrowano rozbicie się sterowca, widać, jak w chwili dotknięcia ziemi jego przód oderwał się, co wskazywałoby na obecność znacznej ilości wodoru, który, teoretycznie rzecz biorąc, powinien już płonąć.
Treuren doszedł do wniosku, że liny cumujące Hindenburga działały jak przewodnik prądu i że wyładowania elektryczne w atmosferze wytworzyły ogromną ilość ozonu, który jest zabójczy dla aluminium — głównego składnika powłoki zewnętrznej statku. Palił się więc impregnat aluminiowy i łatwopalne cumy, nie wodór.
293
Rozbicie się Hindenburga, które przyniosło śmierć wielu ludzi, spowodowało, że definitywnie zaprzestano lotów sterowcami. Wcześniej ten typ transportu był uważany za całkowicie bezpieczny i miał nieposzlakowaną opinię. Hindenburg zakończył tę dobrą passę, i to w sposób niezwykle widowiskowy — do tego zarejestrowany i pokazywany widzom na całym świecie. Dwa lata po katastrofie Hindenburga odbył się pierwszy transatlantycki samolotowy lot pasażerski, co zakończyło erę statków lżejszych od powietrza.
Postscriptum
Katastrofa Hindenburga definitywnie zakończyła czasy wykorzystywania sterowców do transportu powietrznego. Jednakże w 2001 roku znów ożyły jako tania i wysoce efektywna alternatywa dla satelitów telekomunikacyj nych.
W 2002 roku londyńska firma Advanced Technology Group oznajmiła, że wypuściła statek StratSat — wypełniony helem sterowiec, napędzany gazem lub energią słoneczną. StratSat zawisł dwadzieścia kilometrów nad ziemią, z dala od tras lotniczych. Naszpikowany jest toną sprzętu telekomunikacyjnego najnowszej generacji. Jeden StratSat będzie się utrzymywał na stałej pozycji z dokładnością do pół mili przez trzy do pięciu lat i może pokryć obszar około stu dziewięćdziesięciu kilometrów kwadratowych. Jest to wielkość dużego miasta lub nawet małego kraju. Pierwszym klientem ATG ma być Photran, firma wspierana przez rząd Malezji.
92 Pożary na wzgórzach Oakland
Wzgórza nad Oakland i Berkeley, Kalifornia
20-24 października 1991
25 ofiar 2 miliardy dolarów strat
Ogień przenosił się z drzew na pomosty i dreny pełne suchego igliwia i godzina po godzinie zapalał je jak zapałki w pudełku, jedna od drugiej... Przerażające było to, jak płomienie ogarniały wiele domów, a strażaków jak nie było, tak nie było...
Świadek, Don Pearman z PCI & Associates
Niedziela od dawien dawna jest dniem wypoczynku. Nawet w porze zagrożenia wybuchem pożaru.
Niedziela 20 października 1991 roku nie sprzyjała spokojnemu wypoczynkowi. W Oakland w stanie Kalifornia burza ogniowa pochłonęła 650 hektarów ziemi, 2500 domów i firm, 450 posesji i posiadłości. Nikt nie wiedział, jak wybuchł ten najgorszy pożar w mieście w historii USA i najgorszy w dziejach Kalifornii. Uważano, że winę za wywołanie katastrofy ponosił tajemniczy pożar z soboty 19 października.
Ten sobotni pożar szybko ugaszono. Prędkość wiatru wynosiła zaledwie osiem kil metrów na godzinę, więc nie zdążył się rozprzestrzenić.
Pożar, który wybuchł następnego ranka, był już wprost niewyobrażalny: pochłonął 25 ofiar. Podejrzewano, że zajęło się tlące oszycie (uschnięte liście i gałęzie), co za sprawą silnie wiejącego wiatru szybko zamieniło się w pożogę.
Pożar w Oakland i Berkeley był pożarem „na styku". Nazwa ta bierze się stąd, że ogień pojawia się w miejscach „granicznych", gdzie przyroda styka się z zabudowaniami miejskimi. Co więcej, pojawia się on w kilku punktach naraz (podwórka, dachy, pomosty).
20 października 1991 roku wszystkie te czynniki składające się na pożar wiejsko-miejski zaistniały w Oakland jednocześnie: bardzo wysoka temperatura powietrza, wiele uschniętych roślin wokół domów, skrajne przesuszenie okolicy (susza panowała tu od pięciu lat), budynki zbudowane z łatwopalnych materiałów, a na wzgórzach wiały bardzo silne
295
wiatry. Wszystko to razem stworzyło warunki sprzyjające powstaniu owego podejrzanego pożaru, którego nie ugaszono całkowicie, a który stał się zarzewiem katastrofy.
Jak szybko rozprzestrzeniał się pożar? Wystarczająco, by w pierwszej godzinie spalić 790 domów. Siła ognia szybko zamieniła w burzę ogniową, katastrofalne zjawisko meteorologiczne, podczas którego powstają ogniowe tornada wsysające powietrze u swych podstaw. Powietrze zasila płomienie na szczycie tornada, które by utrzymać się przy życiu, tworzy nawet własne warunki pogodowe.
Budowa domu na wzgórzach Oakland — przy dużym wówczas popycie — kosztowała w owym czasie co najmniej milion dolarów. Widok z ich okien był niezwykły. U podnóża wzgórz rozpościerała się zatoka i miasto San Francisco oraz most Golden Gate (Złote Wrota).
Wśród domów było wiele rodzinnych rezydencji, a otaczająca je zieleń stanowiła doskonały kamuflaż. Ten charakter wiejsko-miejski, czyli bliskość terenów zielonych i zabudowań, spowodował, że niemal wszystkie te domy zostały spalone. Straty obliczono na 2 miliardy dolarów.
Straż pożarna zwykle dociera do terenów podmiejskich z opóźnieniem. Po wykryciu dużego pożaru poza miastem pierwszą sprawą jest ograniczenie jego zasięgu. Gaszenie oddalonych posiadłości wymaga wiele wysiłku. W miastach pożary budynków gaszone są szybko, gdyż sprzęt i ludzie są na miejscu. A tu potrzeba jeszcze dodatkowo pół godziny lub więcej, żeby wozy dojechały do wydzielonych obszarów na wzgórzach, gdzie się pali. Tak właśnie było w przypadku pożarów w Oakland.
Była jeszcze jedna rzecz, która pogorszyła sytuację.
Wiele domów na wzgórzach Oakland i w Berkeley zbudowano z łatwopalnych materiałów budowlanych, z dachówkami z drewna, z drewnianymi rynnami i pomostami. Wiele dachów nie było dostatecznie zaimpregno-wanych. Ale w niektórych domach dachy z dachówek nie spłonęły. Czemu? Ponieważ były tak impregnowane, że ogień z leśnych pożarów po prostu się od nich odbijał.
Gdy ogień już się rozprzestrzenił, zaczęły się poważne problemy z ugaszeniem go i ratowaniem ludzi.
Przewody gazowe pękały i wybuchały fontannami płomieni. Odcięto prąd. Zbiorniki wodne wyschły. Kręte i wąskie drogi na tych terenach utrudniały strażakom manewrowanie przy docieraniu na miejsce. Przeciążenie łącz telefonicznych i radiowych rozmowami zarówno obywateli, jak i strażaków doprowadziło do przerwania łączności, w związku z czym dowódcy akcji nie byli w stanie koordynować działań strażaków.
296
_
Wąskie drogi okazały się śmiertelną pułapką. Ogromne wozy pożarnicze nie były w stanie się nimi poruszać, a sprawę komplikowały blokujące przejazd liczne porzucone samochody. Podczas pożaru w Oakland wielu ludzi zostawiało pojazdy, widząc, że nie uda im się przejechać i dalej uciekało na piechotę. Samochody te tarasowały drogę wozom strażackim. Zapchane drogi były też pułapką dla innych kierowców, w tym i policjantów wywożących osoby z zagrożonych obszarów. Wielu zginęło w pożarze (w tym jeden policjant). Jak na ironię, rozproszenie domów na wzgórzach w Oakland powinno spowodować uznanie tych terenów za obszar podwyższonego ryzyka, przez co władze miejskie mogłyby przewidzieć pewne środki zapobiegawcze jeszcze przed wybuchem pożaru. Jednak wzgórza nad Oakland nie nadawały się do tego z jednego tylko powodu — drogi na tamtych terenach były brukowane.
Dym znacznie ograniczył widoczność, a temperatura dochodziła do tysiąca stu stopni Celsjusza — jest to temperatura, w jakiej kremuje się ludzkie zwłoki. Największe sukcesy strażacy odnotowali trzeciego dnia, gdy udało im się zapanować nad pożarem. Czwartego udało im się wreszcie go powstrzymać. Wysiłek podjęty w celu ugaszenia ognia i ratowania życia był ogromny — w akcji brało udział 88 sekcji strażackich, sześć wozów cystern, 16 helikopterów, osiem zespołów łączności, dwie grupy dowodzenia, dwa oddziały mechaniczne, ponad siedmiuset ratowników i poszukiwaczy, 767 ludzi ze służb porządkowych, Kalifornijskie Biuro Służb Ratunkowych, Czerwony Krzyż, Federalne Biuro Zarządzania Kryzysowego i Armia Zbawienia. Niestety, potrzebna też była policja, gdyż rabusie udający ochotników często okradli domy ewakuowanych.
Trzydzieści procent ludzi, którzy w pożarze stracili domy, nie chciało wracać i je odbudowywać, a miasto straciło większą część wpływów z podatków.
Tak czy owak nastąpiły pewne zmiany, a dzisiejsze przepisy stanowią, że w okresach zagrożenia pożarowego wszystkie zbiorniki mają być pełne. Zainstalowano zapasowe generatory mocy. Zaniechano niektórych praktyk budowlanych, które przyczyniły się do ogromnych strat, a w nowych budowlach instaluje się obowiązkowe zabezpieczenia przeciwpożarowe.
93 Wielki pożar Londynu
Londyn, Anglia
2-6 września 1666 8 ofiar
Oto zgliszcza prześwietnego kościoła, jedne z najstarszych śladów pobożności w świecie chrześcijańskim.
Kronikarz John Evelyn, zapis z 7 września 1666 o spłonięciu katedry św. Pawła
W tej masowej pożodze zginęło tylko osiem osób. Niemniej wielki pożar Londynu w 1666 roku wart jest odnotowania, ponieważ zniszczył trzy czwarte stolicy Zjednoczonego Królestwa, znosząc z powierzchni ziemi znaczą część tego, co dziś nazywamy starym Londynem i jednocześnie stwarzając okazję do wzniesienia takiego Londynu, jaki znamy dzisiaj.
Ogień szalał przez pięć dni, głównie dlatego, że w siedemnastowiecznym Londynie nie było jak go ugasić, zwłaszcza gdy wymykał się spod kontroli. Wielki pożar w dramatyczny sposób unaocznił, że poczyniono oszczędności kosztem bezpieczeństwa. Po ugaszeniu i odbudowie utworzono pierwszy oddział miejskiej straży pożarnej. Pożar przyczynił się też do powstania pierwszej firmy asekuracyjnej ubezpieczającej od pożaru. Lepiej późno niż wcale.
Najpierw wybuchł mały pożar, który potem szybko się wzmógł i rozprzestrzenił.
Pierwszego września 1666 roku jeden z królewskich piekarzy Thomas Farynor pracował w swej piekarni na Pudding Lane aż do dziesiątej wieczorem. Potem wygasił piece (jak później zeznał) i poszedł spać na górę.
Po paru godzinach, gdzieś między północą a drugą rano (tu źródła historyczne nieco się różnią), jego samego i jego rodzinę obudził dym i płomienie. Farynorowie, uznając widocznie, że ogień jest już zbyt duży, nie próbowali go ugasić, lecz wszyscy razem wyskoczyli przez okno na sąsiedni dach. Większość służby poszła w ślady mistrza za wyjątkiem jednej pokojówki — młodej kobiety przerażonej wysokością, z jakiej
miałaby skoczyć. Spłonęła żywcem i oficjalnie została uznana za pierwszą ofiarę pożaru.
Gdy ogień się rozszalał, zawiadomiono burmistrza. Nie był zadowolony, że go budzą i wyciągają z domu. „Pni — warknął zły po przybyciu na Pudding Lane — żeby to zagasić, wystarczy, że nasika tu jakaś baba!". Po czym wrócił do łóżka.
Krótko potem zerwał się wiatr roznoszący po ulicy iskry i wzniecił ogień w stajni za gospodą Star Inn. Połączenie ciasno zabudowanych uliczek Londynu, drewnianej zabudowy i silnego wiatru szybko doprowadziło do pożarów w całym kwartale domów, gdzie przedtem stała piekarnia Farynora.
Następnie ogień przerzucił się na całe miasto, karmiąc się baryłkami wina, oleju do lamp, żywicy i brandy składowanymi w pochłanianych przez siebie warsztatach. Wydatnie pomagał mu w tym wiatr.
Ludzie zaczęli uciekać nad Tamizę, gdzie przewoźnicy żądali niewiarygodnych opłat za przewiezienie w bezpieczne miejsce.
Angielski urzędnik i biograf Samuel Pepys tak oto opisał pożar:
Komendant Tower... powiedział mi, że pożar zaczął się nad ranem w domu królewskiego piekarza na Pudding Lane i że strawił już kościół św. Magnusa i większość Fish Street... biedni ludzie trzymali się domów, póki nie zajęły się ogniem, a wtedy rzucali się do czółen albo tłoczyli się, biegając od jednych schodów nad rzekę do drugich. I te biedne gołębie, którem widział, jak wzdragając się porzucić domy, krążyły koło balkonów i okien, opalając sobie skrzydła.
* *
...widzieliśmy jak pożary się wzmagały, a gdy się ściemniło, pokazywało się ich coraz więcej i więcej, w zaułkach i na dzwonnicach, między domy a kościoły; tak daleko, jak okiem sięgniesz, aż po wzgórza City. Wszędzie najokrutniejszy, złośliwy, krwawy ogień... widzieliśmy pożar jak jedno wielkie sklepienie ognia sięgające na tamtą stronę rzeki i łukiem rozpostarte nad wyniosłością na jaką milę długości. Na płacz mi się zbierało, gdym to widział. Kościoły, domy, wszystko się paliło, a do tego ów przeraźliwy huk, jaki się w tych płomieniach rozlegał i trzask walących się domów'.
299
Pożar próbowano gasić na wiele sposobów. Strażacy burzyli nietknięte domy, żeby tworzyć przecinki i powstrzymać rozchodzenie się ognia. (Nie szło to zbyt dobrze ze względu na mieszkańców, z których wielu nie zdawało sobie sprawy, że ich domy są zagrożone). Skórzane bukłaki z wodą do zalewania płomieni bez końca krążyły w łańcuchu ludzkich rąk. Flota brytyjska wysadzała w powietrze domy, by powstrzymać rozprzestrzenianie się pożogi.
Na koniec wiatr ucichł, co ostatecznie położyło jej kres.
Starty były ogromne. Spłonęło nie mniej niż 13 200 domów oraz 85 ze 190 londyńskich kościołów. Ponad 100 tysięcy ludzi zostało bez dachu nad głową, wypaliło się 400 ulic. Razem 160 hektarów zniszczeń. Zbankrutowały setki firm.
Gdy opadł dym, architekci londyńscy zaprojektowali piękne, nowe miasto, mądrze rozplanowane, ze zrównoważonym układem rezydencji, przedsiębiorstw, parków, ulic i innych zabudowań.
Jednakże niecierpliwość wzięła górę nad estetyką i domy budowano szybko, w wielu wypadkach odtwarzając ciasną zabudowę starego Londynu.
Dzisiejszy Londyn, miasto tak źle zaplanowane, jak to tylko jest możliwe, ma jednak bardzo skuteczną straż pożarną.
1 Samuel P e p y s, Diary, w Eyewitness to History (Dziennik Samuela Pepysa, przekład Marii Dąbrowskiej, PIW, Warszawa, 1950, t. 2, 87-91).
94 Wyciek ropy z Exxon Valdez
Cieśnina Księcia Williama, Alaska
24 marca 1989 3,03-8,03 miliarda dolarów strat1
Najwyraźniej tracimy trochę ropy i na chwilę się tu zatrzymamy. Joseph Hazelwood, kapitan statku Exxon Yaldez
Wyciek ropy ze statku Exxon Valdez odmienił naturalny porządek rzeczy w Zatoce Księcia Williama na Alasce. Jego skutki dla środowiska naturalnego nie są jeszcze w pełni znane.
W ciągu dwóch lat od chwili katastrofy, za sprawą wycieku, ze stada 36 wielorybów mieczników żyjących w cieśninie zginęło trzynaście sztuk. Dziesięć lat później stado nie odtworzyło jeszcze poprzedniego stanu — przybyły tylko trzy osobniki. Najbardziej szokujące jest to, że jedna samica wieloryba i kilkoro jej potomków opuścili własne stado i przyłączyli się do drugiego. Nigdy jeszcze nie zaobserwowano takiego zachowania u wielorybów mieczników.
Gdy 24 marca 1989 roku o godzinie 12.04 Exxon Valdez osiadł na skałach Bligh Reef, wyciekło z niego 257 tysięcy baryłek ropy. Jest to równowartość wody, jaka wypełniłaby 125 długich basenów olimpijskich i stanowiła 20 procent całego ładunku statku liczącego sobie ponad 241 341 831 litrów ropy.
Wyciek ze statku Exxon Yaldez to największy wyciek ropy, do jakiego doszło w USA, a na liście podobnych wypadków zajmuje trzydzieste miejsce. Uchodzi jednak za najgorszy ze wszystkich, jeśli wziąć pod uwagę szkody, jakie poczynił w środowisku naturalnym. Ropa zanieczyściła ponad dwa tysiące kilometrów wybrzeża Alaski — w tym trzysta bardzo poważnie. Wyciek rozlał się na siedmiuset pięćdziesięciu kilometrach, obejmując wszystko od półwyspu Alaska do wioski Chignik.
Z 10,8 miliona galonów ropy, jaka wyciekła ze statku, około 1,5 miliona zebrały zespoły oczyszczające, 1,4 miliona galonów opadło na dno oceanu, 216 tysięcy osiadło na plażach. Reszta wyparowała lub
301
uległa rozpadowi pod wpływem działania sił natury, takich jak: zimowe sztormy, deszcze czy pływy.
(Była to chyba największa akcja reklamowa w dziejach handlu, kiedy to wegetarianie, biolodzy i ochotnicy myli oblepione ropą ptaki i wydry wodne przy użyciu detergentów Downa do mycia zwierząt).
Straty, jakie wśród wielu gatunków na tych terenach spowodowała ropa, były odczuwalne nawet po dziesięciu latach od wypadku.
Tragiczne jest to, że w następstwie szkód spowodowanych przez wyciek nie odrodziły się tu takie gatunki, jak: nury, kormorany (morskie, czubate i czerwone), foki, kaczki arlekiny, wieloryby mieczniki i gołębie nurzyki. i
Proces częściowego odradzania obserwuje się wśród ostry goj adów (ptaki brodzące), małży, śledzi, różowego łososia, morskich wydr, nerek i mięczaków jadalnych.
Całkowicie odrodziły się za to orły i wydry rzeczne.
Jak doszło do wycieku na statku Exxon Valdez1
Mówiąc najprościej, trzeci mat i sternik nie wykonali zwrotu na prawo, tak jak polecił im to kapitan Joseph Hazelwood, który odpoczywał wtedy w swej kajucie. Kilka godzin po wypadku kapitan przeszedł test na obecność alkoholu we krwi, który wykazał, że pił. Uporczywie wypierał się tego, a sąd uznał, że nie prowadził statku w stanie nietrzeźwym. Jednakże uznano, iż winny był rozlania się ropy i skazano na 50 tysięcy dolarów grzywny oraz na przepracowanie tysiąca godzin na rzecz społeczności Alaski.
Sprawa, jaką stan Alaska wytoczył koncernowi Exxon i rządowi federalnemu USA, była bardzo skomplikowana i trwała dwa lata. 19 października 1991 roku doszło do ugody między trzema stronami.
Postanowienie obejmowało ugodę w sprawie zarzutów natury kryminalnej i w sprawie odszkodowań natury kryminalnej oraz w sprawie cywilnej.
Zgodnie z ugodą dotyczącą zarzutów kryminalnych Exxon miał zapłacić 150 milionów dolarów, z czego 125 milionów zostało darowane tytułem kosztów, jakie koncern poniósł w związku z usunięciem wycieku i wypłaty prywatnych odszkodowań.
W kwestiach natury kryminalnej Exxon miał zapłacić 100 milionów dolarów rządowi stanowemu i federalnemu jako rekompensatę za szkody spowodowane przez wyciek w środowisku naturalnym.
Jeżeli zaś chodzi o ugodę cywilną, Exxon zgodził się wpłacić w ciągu dziesięciu lat 900 milionów dolarów na rzecz funduszy administrowanych przez władze stanowe i federalne.
302
Choć wyciek ropy ze statku Exxon Vałdez nie należał do największych w swej kategorii, jego skutki były przerażające. Powód? Niewybaczalne zabrudzenie ropą jednego z najdzikszych i piękniejszych zakątków świata. Wyciek na środku oceanu czy w bardzo ruchliwym i już zanieczyszczonym porcie nie denerwuje ludzi tak bardzo jak spustoszenie nietkniętej przyrody. Można to porównać do różnicy między ochlapaniem przez samochód błotem brudnego drelicha, a nowiutkiej, białej i stylowej sukienki. W tym drugim przypadku szkoda jest swego rodzaju profanacją i tym bardziej nas drażni. Tak właśnie było z wyciekiem ze statku Exxon Valdez. Świat patrzył z przerażeniem na to, jak cuda natury na Alasce i w Zatoce Księcia Williama pokrywają się gęstą, czarną ropą i jak zwierzęta utrwalone na zapierających dech fotografiach pokryte są mazią.
Ropa to życiodajna siła wszystkich uprzemysłowionych krajów. Napędza cały mechanizm handlu i przemysłu i pozwala mu istnieć.
Ropę trudno znaleźć, jej obróbka i transport dużo kosztują, ale też strasznie trudno jest ją zmyć.
Czy wycieki ropy, takie jak w przypadku statku Exxon Valdez, muszą być ceną, jaką płacimy za energię, której się domagamy i za jakość życia, jakiej pragniemy?
1 Na 5,03 miliarda dolarów wyceniono straty zgłoszone w sądzie. 14 czerwca 2002 roku Exxon Mobil zwrócił się do sądu federalnego o redukcję tych kosztów do sumy poniżej 140 milionów.
95 Piaskowa pustynia
Wielkie Równiny USA: Nowy Meksyk, Oklahoma, Arkansas, Teksas,
Nowy Meksyk, Kolorado, Nebraska, Dakota Północna, Dakota Południowa
1932-1937 Miliard dolarów strat1
— Ile dzisiaj, Hiram?
Sara Pikę trzymała ręce po łokcie w misie. Robiła ciasto na chleb, a głęboka misa była jedynym sposobem na uniknięcie piachu w cieście.
Hiram Pikę wszedł do kuchni w swych długich dżinsach, zdjął pokryte kurzem okrycie oraz buty i odrzucił je na ganek. Nad zlewem przetarł palcem kran i otarł warstwę kurzu, jaki pokrył mosiężne kurki. Pokręcił głową i puścił wodę.
Spuściłam ją jakieś dziesięć minut temu — rzekła jego żona Sara w odpowiedzi na milczący gest krytyki. Nerwy Sary napięte były jak postronki, wiedziała, że Hiram jest w parszywym nastroju, gdy wraca z łowów na króliki.
— Niczego nie mówię — odburknął Hiram.
Sara wiedziała, że nie ma co zaczynać, gniotła dalej ciasto i zmieniła temat — z kurzu na króliki.
— Ile tego dzisiaj, Hiram?
Hiram zakręcił kurek, otrzepał ręce i sięgnął po ręcznik wiszący na kołku obok okna. Przed użyciem automatycznie wytrzepał go nad zlewem, a następnie odwrócił się do żony.
— Będzie z tysiąc. Przyniosłem cztery dorodne. Może zrobisz gulasz? Króliki preriowe były twarde i żylaste, ale Sara zwykle robiła z nich
całkiem niezłe dwa-trzy dania, dodając przypraw i trochę warzyw zamarynowanych jeszcze przed suszą.
Hiram lubił zwierzęta i nienawidził patrzeć, jak cierpią i bezsensownie umierają. Nie miał kłopotów z ubojem świni czy sprzedawaniem bydła na rzeź, lecz do królików miał słabość. Gdy zaczynały się burze piaskowe, każdej niedzieli dziesiątki miejscowych mężczyzn spotykały się w miejscach, gdzie gromadziły się całe masy tych zwierząt. Tworzyli krąg
304
o średnicy dwóch kilometrów i ruszali w stronę jego środka, naganiając króliki przed sobą. Gdy zaczęła się susza, ich populacja gwałtownie wzrosła i wyjadały wszystko, co rosło, w tym i słabowite zboża, jakie zdesperowani farmerzy próbowali utrzymać przy życiu. Tak więc w niedziele organizowali nagonki na króliki. Kiedy krąg się zamykał, rolnicy z synami wyłapywali je i zabijali pałkami. Nie wolno było używać broni. Hiram brał oczywiście w tym udział, lecz nienawidził tego. Zawsze po powrocie do domu był markotny.
— Zobaczę, co da się zrobić — odezwała się zadowolona Sara.
— Leżą na ganku.
— Dobrze.
Hiram ruszył do sypialni, żeby zdjąć długie, zabrudzone dżinsy i założyć czyste spodnie. No, powiedzmy, że czyste. Niekiedy pranie Sary pokrywało się błotem, gdy wieszała je na sznurze w niewłaściwym czasie.
Idąc do sypialni, Hiram miał nadzieję, że spodnie będą czyste.
Miał też nadzieję, że spadnie deszcz.
Hiram wiedział, że szansę na spełnienie obydwu tych marzeń są niewielkie.
I miał rację.
Pustynia piaskowa... to pięcioletni okres w dziejach Ameryki, kiedy to zaprzestanie upraw, straszne susze i Wielki Kryzys razem spowodowały, że na obszarze sześćdziesięciu pięciu tysięcy kilometrów kwadratowych w dziewięciu stanach ziemia została ogołocona do cna. Było co siać, co wypasać, lecz nie było dość deszczu i w efekcie ziemia stała się jałowa. Rolnicy tracili swe farmy i domy. Kraj opustoszał (opisał to John Stein-beck w swej książce Grona gniewu).
W 1934 roku w wydawanym przez rząd USA „Roczniku Rolniczym" podano następujące dane statystyczne:
— 141 000 kilometrów kwadratowych obsianej ziemi uległo zniszczeniu lub przyniosło niewielkie zbiory.
— na 405 000 kilometrach kwadratowych ziemi uprawnej gleba zwietrzała, w niektórych miejscach całkowicie.
— w czasie publikacji „Rocznika" wyjałowieniu — niemal całkowitemu — uległo dodatkowo 505 000 kilometrów kwadratowych ziemi.
Ludzie większość czasu spędzali na polach, próbując zapobiec erozji gleby w wyniku burz piaskowych, co często kończyło się zatorami płuc i niewydolnością oddechową. Niektórzy wymiotowali błotem. Lekarze donosili, że ludzie umierali, ponieważ mieli płuca zatkane piaskiem.
20 — 100 największych...
305
W latach pierwszej wojny światowej (1914-1918) farmerów ze Środkowego Zachodu zachęcano do produkowania takich ilości ziarna, ile się da, żeby wspierać działania wojenne. Tym sposobem tysiące kilometrów kwadratowych, na których wcześniej rosła trawa, przeznaczono pod zasiewy. Trawa zawsze wiązała glebę, gdy jednak ją zaorano i w jej miejsce posiano zboże, stała się mało odporna na działanie wiatrów, palące słońce, na brak deszczu i na inne oddziaływania środowiska naturalnego. Ogromne obszary stały się podatne na pustynnienie. Gdy deszcze nie nadeszły, gleba zamieniła się w martwy kurz. Gdy powiał wiatr, kurz wywiewało niczym śnieg podczas zamieci.
W kwietniu 1935 roku „Dallas Mornig News" (Teksas) zamieścił żarcik ilustrujący sytuację na Środkowym Zachodzie:
Żony w Teksasie odmawiają sprzątania domów do czasu, gdy w Oklahomie, Kansas i Nebrasce nie zaczną siać.
Wysiłki rządu na rzecz ulżenia doli farmerów obejmowały dotacje, pożyczki hipoteczne i programy zapobiegania erozji gruntów. Było tego za mało, za późno. Wielu rolników porzuciło swe farmy, spakowało cały dobytek i ruszyło do Kalifornii w poszukiwaniu pracy. To właśnie byli owi emigranci, których w swych Gronach gniewu Steinbeck nazywał „Okies". Według szacunków 300 tysięcy farmerów straciło cały dorobek życia.
Wielka susza zakończyła się w 1938 roku, gdy wreszcie nastały deszcze. Dla wielu poszkodowanych było już jednak za późno, niemniej rozsądna polityka rekultywacji połączona z poprawą sytuacji w gospodarce i oczywiście z opadami deszczu pozwoliły przekształcić tysiące suchych, piaszczystych akrów ziemi w pola pokryte „bursztynowymi falami ziarna".
Dzisiaj na Środkowym Zachodzie susza nadal bywa problemem dla farmerów, tyle że podejmowane są niebywałe środki zapobiegawcze, by nie dopuścić do powtórzenia się sytuacji z lat trzydziestych.
Nie ma jednak gwarancji, że matka natura okaże się w tym pomocna.
1 Wartość dolara z lat trzydziestych.
96 Awaria w elektrowni jądrowej w Three Mile Island
Middletown, Pensylwania
28 marca 1979 1,1 miliarda dolarów strat
Zawsze uważaliśmy, że elektrownia zbudowana jest na tyle dobrze, że nie dojdzie w niej do żadnego poważnego wypadku. To było coś w rodzaju Titanica.
Harold Denton, były członek Komisji Ustawodawczej ds. Energii Atomowej
W 1977 roku tekściarz i piosenkarz Gil Scott-Heron napisał i wykonał balladę pod tytułem „O mało nie straciliśmy Detroit", która po części odwoływała się do skażenia, do jakiego doszło w październiku 1966 roku w reaktorze im. Encrica Fermiego w Monroe w stanie Michigan. Tytuł piosenki wymyślił zaraz po wypadku któryś z inżynierów elektrowni. Elektrownię zamknięto wtedy na cztery lata, a w 1970 roku uruchomiono ją z powrotem. W 1972 roku zamknięto ją już na stałe. Drugi reaktor Fermi II, który postawiono w tym samym miejscu w 1985 roku, ma pracować do roku 2025.
Dwa lata po tym, jak powstała ta wpadająca w ucho i dająca ludziom do myślenia piosenka na temat skażenia w elektrowni jądrowej, zdarzył się wypadek w zespole 2 (TMI-2) wspomagającym obydwa reaktory. Elektrownia pracowała od trzech miesięcy. W końcu stycznia 1979 roku była już zamknięta przez dwa tygodnie, ponieważ zepsuły się dwa zawory bezpieczeństwa.
Wypadek w Three Mile Island uwolnił promieniowanie do atmosfery. Na szczęście było go mało i obyło się bez ofiar. Gubernator Pensylwanii nie ogłaszał nawet masowej ewakuacji z terenów sąsiadujących z elektrownią. (Niemniej polecił ludziom pozostanie w domach przy zamkniętych oknach tak długo, dopóki władze nie ogłoszą, że sytuacja się ustabilizowała).
I choć skutki wypadku wydawały się stosunkowo niewielkie (chociażby w porównaniu z Czarnobylem — patrz rozdział 36), to jednak był on najgorszą awarią elektrowni atomowej w historii USA. Od czasu wypadku w Three Mile Island nikt w Stanach Zjednoczonych nie składał
307
zamówienia na budowę takiej elektrowni. Był to bezpośredni skutek tej awarii. O wiele więcej do myślenia na temat energii jądrowej w ostatnich dwudziestu lat daje fakt, że zaniechano wcześniejszych planów budowy pięćdziesięciu dziewięciu elektrowni atomowych, już zaplanowanych i zaprojektowanych, z przewidzianymi funduszami. Jedynymi nowymi elektrowniami, jakie weszły do eksploatacji po wypadku w Three Mile Island, były te, które rozpoczęto lub kończono budować w czasie, gdy do niej doszło.
Wątpliwości na temat bezpieczeństwa elektrowni jądrowych nie mogą przesłonić podstawowych faktów związanych z wydajnością w zakresie produkcji energii elektrycznej. Według szacunków Instytutu Energii Nuklearnej amerykański popyt na komputery i ich rosnący wpływ na informatyzację gospodarki spowoduje wzrost zapotrzebowania o 35 procent do roku 2010. Dzisiaj komputery i urządzenia peryferyjne zużywają 13 procent tej energii. Oznacza to, że w 2020 roku udział ten wzrośnie do 25 procent.
Poniższa lista pokazuje, dlaczego energia jądrowa nie zniknie — nawet przy wszystkich zagrożeniach czy zdarzających się awariach, takich jak ta w Three Mile Island, elektrowni Fermiego czy nawet w Czarnobylu.
Koszty produkcji energii w 1999 roku'
Rodzaj energii Koszt kilówatogodziny (w dol.)
Gaz naturalny 0.0352
Ropa 0.0324
Węgiel 0.0207
Jądrowa 0.0183
Energia jądrowa jest niemal połowę tańsza od energii pochodzącej z gazu naturalnego, a dla świata, który chce jej coraz więcej, jest to niezwykle ważne. Niemniej wciąż rośnie strach przed wypadkami i przed tym, że pewnego pięknego dnia dojdzie do prawdziwej apokalipsy.
Co się stało w elektrowni jądrowej w Three Mile Island i kto był temu winien?
Wypadek był efektem awarii mechanicznej połączonej z błędem człowieka.
Zawór sterujący dopływem i odpływem wody chłodzącej z reaktora nie zamknął się tak, jak powinien i ta zaczęła z niego wyciekać. Doprowadziło to do przegrzania rdzenia — powyżej dwóch tysięcy siedmiuset stopni — i w efekcie do stopienia się niektórych prętów paliwowych. Do powietrza zaczął uwalniać się radioaktywny gaz i para wodna.
308
Zawiódł alarm. Tablice rozdzielcze i wskaźniki, które powinny być na widoku, zostały pozasłaniane jakimiś instrukcjami. A liczniki, które były widoczne, dawały złe odczyty. Technicy nie mieli zaufania do mierników temperatury... i tak dalej. W efekcie wysiadła połowa rdzenia reaktora i zanim opanowano sytuację, poziom promieniowania w układzie chłodzenia pierwotnego wzrósł 350 razy w ciągu czterech godzin i piętnastu minut.
Możliwość całkowitego stopienia się reaktora w Three Mile Island była zupełnie realna. Gdyby tak się stało, wybuch mógłby zniszczyć budynek, a uwolnione promieniowanie objęłoby setki tysięcy kilometrów kwadratowych w Middletown i innych miastach i miasteczkach Pensylwanii. (Three Mile Island znajduje się zaledwie kilka kilometrów od Harrisburga). Taka właśnie tragedia wydarzyła się w Czarnobylu, kiedy to pochodzący z wybuchu radioaktywny gaz rozpełzł się po całej Europie. Gdyby podobnie los potoczył się w Three Mile Island, powybuchowe promieniowanie mogłoby dotrzeć aż do Los Angeles.
Sprzątanie po awarii w Three Mile Island zajęło jedenaście lat i kosztowało 973 miliony dolarów. Bliźniaczy zespół TMI-1 został zamknięty na sześć lat w celu dokonania ponad stu modyfikacji na bazie doświadczeń z zespołem TMI-2, co kosztowało 95 milionów. Choć niektórzy eksperci utrzymują, że ilość uwolnionego promieniowania była tak mała, iż liczba wywołanych nim zgonów na raka powinna być niewielka. Oczywiście na razie jest zbyt wcześnie, by poznać wpływ awarii na środowisko naturalne i mieszkańców w najbliższym otoczeniu elektrowni.
1 Nuclear Energy Institute, 2001.
97 Krach na giełdzie w USA
Stany Zjednoczone
29 października 1929 Ponad 30 miliardów dolarów strat
Trzeba było stać w kolejce do okna, żeby wyskoczyć, a spekulanci sprzedawali wolne miejsca na zwłoki w wodach East River.
Will Rogers, satyryk komentujący skutki krachu na giełdzie w 1929 roku
Kolejka ciągnęła się przez cały hol, poza podwójne drzwi do banku, wzdłuż całego kwartału aż do skrzyżowania. Dziesiątki ludzi w kolejce było na krawędzi paniki, choć większość próbowała wykrzesać w sobie przynajmniej nieco spokoju. Pod koniec dnia niemal wszyscy mieli stracić pieniądze, jakie trzymali w banku. Przed jego zamknięciem niemal nikomu z nich nie udało się dostać do okienka, żeby wycofać oszczędności. Tak wyglądała sytuacja w tym jednym z czterech tysięcy banków, które nie przetrwały paniki wycofujących pieniądze klientów. Wywołał ją krach na giełdzie w 1929 roku.
Calvin Coolidge nie dostrzegł, że się zbliża, a Herbert Hoover jeszcze pogorszył sprawę.
Wielu historyków utrzymuje, że do krachu na giełdzie w 1929 roku doprowadziło ociąganie się prezydenta Coolidge'a z nałożeniem restrykcji na spekulacje giełdowe.
A Herberta Hoovera oskarża się o to, że podpisując się pod tzw. ustawą Smoot-Hawley, która nakładała bardzo wysokie podatki na towary importowane, spowodował, iż Wielki Kryzys, jaki nastąpił po krachu, był jeszcze gorszy. (Do zawetowania ustawy namawiało go tysiąc ekonomistów). Intencją Smoota-Hawleya było zniechęcenie do importowania towarów dostępnych w USA, a tym samym poparcie rodzimych drobnych producentów. Pomysł jednak nie wypalił i skończyło się to międzynarodową wojną handlową, która pogłębiła Wielki Kryzys i wydłużyła czas jego trwania.
310
To, czy krach z 1929 roku był, czy też nie był (jedyną) przyczyną Wielkiego Kryzysu, jest tematem ciągłych dyskusji. Ponieważ miał on wiele przyczyn i wywołał kryzys ogólnoświatowy, błędem byłoby przypisywanie go jednemu wydarzeniu.
To jedno wydarzenie, krach z 1929 roku, miało niezwykle destrukcyjny wpływ na USA i resztę świata i dlatego powinno być uznane za jedną z największych katastrof finansowych w historii.
24 października 1929 roku w czwartek Ameryka przeżyła przedsmak tego, co się wydarzy. Tego dnia notowania dramatycznie spadły, a giełda nowojorska zamieniła się w dom wariatów, w którym oszalali maklerzy próbowali wycisnąć z akcji, co tylko się da, zanim strącą cały swój majątek. Na parkiecie było w tym dniu aż 1100 sprzedających. W zwykły dzień bywało tam zazwyczaj 750 osób. W Nowym Jorku gruchnęła wieść, że wyprzedaż jest oznaką jakiegoś zagrożenia finansowego, w związku z czym na Wall Street zgromadziły się tysiące ludzi, próbując w desperacji dowiedzieć się, o co chodzi.
„Co słyszałeś?", „Jak bardzo padł rynek?", „Co powinniśmy robić?". Pytania krążyły w zaniepokojonym tłumie i wśród tych, którym udało się przedostać na galerię dla gości.
Tego dnia na galerii znalazł się sam Winston Churchil. Obserwował zaszokowany, jak akcje pikują w dół.
O godzinie pierwszej, gdy na rynek wkroczyła grupa bankierów z inwestycją 20 milionów na zakup najważniejszych akcji, spadki zostały zahamowane. Wyglądało na to, że się udało i że do końca dania uda się odrobić dwie trzecie strat.
Jednak wyhamowanie okazało się chwilowe i po kilku dniach gwałtownych spadków i wzrostów rynek zawalił się ostatecznie. Stało się to 29 października w czarny czwartek, kiedy to w jeden dzień przepadły akcje warte 15 miliardów dolarów. Zanim po upływie dziesięciu lat gospodarka dźwignęła się z kryzysu, liczba ta jeszcze się podwoiła, co oznaczało, że wyparowało z niej 30 miliardów dolarów.
Najbliższą analogią do tego, co się przytrafiło pojedynczym akcjonariuszom 29 października 1929 roku, może być to, co wydarzyło się posiadaczom akcji Enronu, kiedy to na początku 2002 roku firma ogłosiła bankructwo. Stacja CNN przeprowadziła wiele wywiadów z pracownikami Enronu, którzy zainwestowali wszystkie swoje dochody w akcje firmy i którzy wszystko stracili z chwilą, gdy cena akcji spadła do kilku centów. Przed ogłoszeniem bankructwa jeden z pracowników Enronu miał na koncie 1,2 miliona dolarów. Potem udało się z niego wycofać 5500 dolarów. Pracownik ten powiedział CNN, że zaczyna od nowa. Miał 53 lata.
311
Krach na giełdzie przyniósł ogromne szkody gospodarce USA. Był jednym z czynników, jakie wywołały Wielki Kryzys. W ciągu trzech lat od 29 października 1929 roku bezrobocie w Ameryce skoczyło z siedmiu do szesnastu milionów.
Co spowodowało krach?
W ciągu minionych siedmiu dziesięcioleci sugerowano, że chodziło o przewartościowanie akcji, oszustwa brokerów, nadmierne zadłużenie, złą politykę Urzędu Rezerw Federalnych, okłamywanie opinii publicznej przez grube ryby biznesu w sprawie bezpieczeństwa inwestycji i kondycji finansowej ich firm, niekompetencję prezydenta Hoovera oraz inne przyczyny, z których niektóre mogłyby zawstydzić nawet paranoidalnych zwolenników teorii spiskowych.
Zaraz po krachu rząd natychmiast obciął stopy procentowe, co zwiększyło podaż pieniądza, niemniej błędne ich zwiększenie w 1931 roku radykalnie spowolniło wzrost gospodarczy.
Trzeba było dziesięciu lat, by gospodarka USA wróciła do zdrowia. A w tym czasie przeżywaliśmy suszę piaskową... (rozdział 95), pojawienie się miast biedoty (Hoovervilles), kolejki po chleb, bankructwa, egzekucje długów hipotecznych, kryzys państwa oraz kryzys psychologiczny obywateli.
Druga wojna światowa i związane z nią zwiększenie produkcji oraz zapotrzebowania na siłę roboczą wymusiły wzrost i — co tu dużo mówić — okazały się ratunkiem dla gospodarki.
Pewnie nic to nie da, lecz można by się zastanowić, jak długo trwałby kryzys gdyby nie wybuch wojny w 1941 roku.
Wybuch na wahadłowcu Challenger
15 kilometrów nad Ziemią, wejście na orbitę
28 stycznia 1986 7 ofiar
Dzisiaj granice ludzkiego poznania wyznacza przestrzeń kosmiczna. Niekiedy, gdy sięgamy gwiazd, nie udaje się. Musimy jednak umieć się podnieść i przeciwstawić cierpieniu. Nasz naród ma szczęście, że wciąż potrafimy sięgać do nieprzebranych zasobów odwagi i hartu ducha — że wciąż Bóg daje nam takich bohaterów jak ci z wahadłowca Challenger.
Prezydent Ronald Reagan
Dane telemetryczne pokazują, jak działały systemy lotu, i uzupełniają bezpośrednio dane otrzymane ze zdjęć, obrazujące zmagania wahadłowca z siłami, które w końcu go zniszczyły... Statek poddany wielkim obciążeniom aerodynamicznym rozpadł się na kilka mniejszych części, które wyłoniły się z kuli ognia... 73 sekundy po starcie wybuch pochłonął statek i załogę. Przyczyną eksplozji było pęknięcie uszczelki w zbiorniku paliwa stałego. Dodatkowym czynnikiem była zła pogoda.
NASA
Jedno z najczęściej zadawanych pytań na temat katastrofy wahadłowca Challenger brzmi: „Czy po eksplozji astronauci jeszcze żyli?". Wielu chciałoby się dowiedzieć, czy podczas spadania do morza siedmioro astronautow z Challengera zachowywało przytomność.
Odpowiedź brzmi — tak. Przynajmniej przez kilka sekund, a może nawet dłużej. Wyczerpujące dochodzenie po wypadku wykazało, że awaryjne zasobniki powietrza trójki wydobytych astronautow po eksplozji były włączone ręcznie. Oznacza to, że początkowa siła wybuchu nie zabiła ich, nie pozbawiła przytomności i że przyczyną ich śmierci było uderzenie w wodę z prędkością trzystu kilometrów na godzinę. Nie wiadomo, jak długo w kabinie utrzymywało się ciśnienie powietrza ani też, mówiąc ściślej, czy w ogóle w niej było. Jeśli nawet astronauci zachowali przytomność po wybuchu, to najprawdopodobniej stracili ją po kilku sekundach i w takim już stanie uderzyli w wodę.
313
Siódemka z Challengera to: Michael Smith, Dick Scobee, Judith Resnik, Ronald McNair, Ellison Onizuka, Gregory Jarvis oraz Agata McAuliffe.
Wydobyte i zidentyfikowane szczątki ciał załogi Challengera przekazano ich rodzinom 29 kwietnia 1986 roku. To, czego nie udało się zidentyfikować, spalono na cmentarzu wojskowym w Arlington 20 maja tego samego roku.
24 stycznia 1985 roku, na rok przed startem Challengera, NASA wystrzeliła wahadłowiec Discovery. Temperatura powietrza w tym dniu wynosiła 11 stopni Celsjusza i inżynierowie z Morton-Thiokol, firmy produkującej uszczelki do zbiorników silników, zauważyli, że w tej temperaturze dochodzi do ich uszkodzenia.
Temperatura startowa powietrza dla wahadłowca Challenger wynosiła -1°C.
Inżynierowie z Morton-Thoikol, którzy utrzymywali, że nie mieli okazji sprawdzić, czy w temperaturze około zera mogłyby wyniknąć jakieś problemy z uszczelkami. Po prostu nie przeprowadzono testów w niższych temperaturach. Ale powoływali się na kłopoty z Discovery przy 11 stopniach i dlatego zalecili NASA, by wstrzymać start Challengera.
Szef NASA podał w wątpliwość wnioski inżynierów z Morton-Thiokol i poprosił szefów ich firmy o decyzję. Ci przekazali NASA raport wraz z ich oceną inżynierską, zgodnie z którą uszczelki (pierścienie) wytrzymają przewidywane temperatury i że lot może odbyć się w zaplanowanym terminie. Inżynierowie z Morton-Thiokol odmówili podpisania raportu. Alan McDonald, szef projektu silników na paliwo stałe firmy Morton-Thoikol, przebywał na Florydzie i zalecał NASA, by odrzuciła przysłany raport i zrezygnowała ze startu. Był przekonany, że start przy złej pogodzie może być ryzykowny ze względu na uszczelki, co jest wystarczającym powodem, by go odwołać. Szefowie projektu NASA przegłosowali McDo-nalda i 28 stycznia 1986 roku o godzinie 11.38 Challenger został wystrzelony. W chwili startu wyrzutnia startowa była oblodzona, podobnie jak sam wahadłowiec.
Decyzja o wystrzeleniu Challengera była fatalna i kosztowała życie siedmiu ludzi, zniszczenie wielomiliardowego statku kosmicznego i dwuletnie zawieszenie programu wahadłowców NASA. Po raz pierwszy też w historii USA straciły astronautów z powodu awarii maszyny podczas lotu, co podważyło wiarę wielu w Amerykanów w NASA. Katastrofa Challengera spowodowała też odejście wielu kluczowych postaci z agencji
314
oraz podjęcie decyzji o wykorzystaniu do wystrzeliwania satelitów na orbitę nie wahadłowców, lecz drogich tradycyjnych rakiet.
Komisja Kongresu, która prowadziła dochodzenie w sprawie katastrofy, doszła do wniosku, że „terminarz planu lotów i obcinanie kosztów okazało się ważniejsze niż bezpieczeństwo".
Misja Challengera wywołała ogromne zainteresowanie amerykańskiej opinii publicznej z powodu obecności na pokładzie wykładowczyni szkoły wyższej z Hampshire Christy McAuliffe, pierwszego cywila w kosmosie, oraz rozpoczęcia programu NASA „Nauczyciel w kosmosie". McAuliffe miała prowadzić w przestrzeni kosmicznej wykłady dla swoich studentów w ramach nowatorskiego programu „ponad granicami", który wzbudzał olbrzymi entuzjazm zarówno wśród studentów, jak i wykładowców.
Misja Challengera obejmowała również wyniesienie na orbitę satelity telekomunikacyjnego oraz serię eksperymentów związanych z kometą Halleya.
Katastrofa Challengera to jedna z naj straszniej szych katastrof wszech czasów po części dlatego, że idea, koncepcja, opracowanie i wystrzelenie orbitalnego wahadłowca to jedne z największych osiągnięć wszech czasów. Skala dokonań była wprost proporcjonalna do skali katastrofy. Jej przyczyną była awaria urządzenia mechanicznego — pierścienia uszczelki. Rozsypał się pod wpływem zimna i nie był w stanie zapobiec wybuchowi łatwopalnych gazów, który miał blokować. Lecz prawdziwa odpowiedzialność spoczywa na decydentach, którzy zlekceważyli możliwość usterki mechanicznej i zgotowali Challengerowi jego straszny los.
99 Pożar na statku Ayollo 1
Przylądek Kennedy'ego, Floryda
27 stycznia 1967 3 ofiary
Oczywiście zawsze istnieje możliwość, że nastąpi jakaś katastrofalna awaria. To się może zdarzyć w każdym locie. Może zdarzyć się zarówno podczas pierwszego, jak i ostatniego lotu. Powinniście więc planować wszystko tak, by ustrzec się przed taką ewentualnością najlepiej jak potraficie.
Virgil Grissom, astronauta w wywiadzie dla CBS
Naszym zadaniem jest dopilnować, by wszystko u nas grało. Nie wiem, jak moglibyście pomóc, ale możecie się trochę podekscytować. Nie lubię używać słowa „przestraszyć"'.
Astronauta Roger Chaffee w tym samym wywiadzie dla CBS
Na posterunku
Trójka astronautów spędziła pięć i pół godziny przymocowana do swych foteli w kabinie dowodzenia ładownika Apollo 1 (bez paliwa). Przez ponad trzy godziny mieli przeprowadzać w hermetycznej kabinie serię testów i symulacji, z których większość przebiegała bezproblemowo. Na piętnaście minut przez rozpoczęciem symulacji odłączono zewnętrzne źródła zasilania i w kabinie pracowano tylko na akumulatorach. Nosiło to nazwę „testu bez wtyczki".
O godzinie 6.31 astronauta Roger Chaffee krzyknął: „Ogień, czuję ogień". W okablowaniu pod fotelem Virgila Grissoma doszło do kilku spięć, a w atmosferze składającej się z czystego tlenu w kabinie pożar wybuchł niemal w jednej chwili.
Personel misji obserwujący wszystko na ekranach monitorów spostrzegł płomienie w luku ładunkowym, lecz sami astronauci nie zdążyli na czas odciągnąć sześciu zaczepów w jego pokrywie. Kilka sekund później ładownik eksplodował, a bok kabiny odpadł. Świadkowie widzieli płomienie wydobywające się z wraku. W tym momencie dla astronautów z Apollo 1 było już za późno. Cała trójka udusiła się niemal natychmiast,
316
a temperatura wewnątrz kabiny wynosząca 400 stopni poważnie nadpaliła ich ciała już po śmierci.
Przy otwieraniu trzech zaczepów w ładowniku musiało pracować pięciu mężczyzn przez prawie sześć minut. Gdy już dostali się do środka, zobaczyli przerażający widok. Ciała astronautów leżały w plątaninie spalonego nylonu i plastiku, a ich skafandry stopiły się z ciałami. Lekarze przybyli w ciągu ośmiu minut po rozmontowaniu włazu, lecz przeniesienie trzech ciał trwało siedem godzin.
Żeglarze nie powinni umierać na lądzie, strażacy w remizie, policjanci na posterunku, piloci na ziemi, a astronauci na platformie startowej w statku kosmicznym bez paliwa, zanim nie wyjdą poza atmosferę Ziemi i nie zostaną sami w kosmosie.
A jednak w piątek 27 stycznia 1967 roku trzech amerykańskich astronautów — Virgil Grissom, Roger Chaffee i Edward White — zginęło w pożarze, jaki wybuchł w ich ładowniku podczas rutynowego testu na platformie startowej. Sami nie potrafili się uwolnić.
W 1967 roku NASA chciała zrealizować wizjonerski projekt prezydenta Kennedy'ego wysłania człowieka na Księżyc jeszcze przed końcem dekady '. Stany Zjednoczone ścigały się ze Związkiem Radzieckim w kosmosie, a NASA budowała, wypróbowywała i wystrzeliwywała statki w szaleńczym tempie.
Czternastotomowy raport opublikowany po wypadku stwierdzał, że NASA popełniła poważne błędy w wielu dziedzinach, zaś drobiazgowe śledztwo wykazało „złe instalacje, zły projekt i zły dobór ludzi". Raport obwiniał również NASA za „karygodnie niestosowanie wymogów bezpieczeństwa". Było to zakamuflowane oskarżenie pod adresem agencji, która chciała zbyt szybko prześcignąć Rosjan i zadowolić polityków.
Kongres zarządził, by przed dalszymi startami w kosmos dokonano dokładnego przeglądu całego programu kosmicznego.
NASA wykorzystała to wymuszone wstrzymanie prac do ponownego przejrzenia każdego detalu swych statków kosmicznych i swego programu, do wprowadzenia w nich znacznych przeróbek oraz do wymiany tych części i materiałów, które uznano za wadliwe lub niebezpieczne.
Doprowadzanie do ładu statku kosmicznego trwało osiemnaście miesięcy. Wymieniono całe okablowanie na bardziej nowoczesne, usunięto łatwopalne materiały, opracowano nowe ognioodporne materiały do wyposażenia wnętrza ładowników i do konstrukcji skafandrów, wreszcie zaprzestano stosowania w kabinach wyłącznie czystego tlenu.
317
W tym więc sensie wypadek Apolla 1 umożliwił Ameryce odbycie podróży na Księżyc, lądowanie i bezpieczny powrót do domu. Jest wysoce prawdopodobne, że gdyby nie wydarzył się pożar na statku Apollo 1 i gdyby NASA dalej realizowała ten program w taki sposób, jak robiła to przed wypadkiem, misja na Księżyc mogłaby się nie udać. Przy tak wątpliwej niezawodności systemów i wyposażenia jak przed wypadkiem Apollo 1 może i dolecielibyśmy na Księżyc, lecz moglibyśmy już z niego nie wrócić.
Patrząc wstecz, gorszą rzeczą od śmierci astronautów w kabinie ładownika na Ziemi mogła być śmierć w statku kosmicznym zmierzającym na Księżyc.
Po tragedii Apolla 1 przez blisko dwadzieścia lat NASA nie straciła żadnego astronauty. Dopiero w 1996 roku w eksplozji wahadłowca Chal-lenger zginęło siedem osób (patrz rozdział 98).
1 „Po pierwsze, wierzę, że ten naród powinien osiągnąć cel przed upływem dekady — wylądować na Księżycu i wrócić stamtąd bezpiecznie na Ziemię. Żaden projekt kosmiczny w tym czasie nie porusza bardziej ludzkości niż długofalowy plan eksploracji przestrzeni kosmicznej. Realizacja żadnego innego projektu nie będzie tak trudna i kosztowna. Proponujemy przyspieszenie rozwoju budowy pojazdu księżycowego. Proponujemy rozwój alternatywnych zbiorników na paliwo ciekłe i stałe o wiele większych od dzisiejszych i o wiele doskonalszych. Proponujemy przeznaczenie dodatkowych funduszy na rozwój silników, by dokonywać eksploracji, jakiej nie zna świat — eksploracji, która jest szczególnie ważna ze względu na cel, jakiego ten naród nigdy nie straci z oczu: by człowiek, który pierwszy podejmie ten lot, przeżył. W pewnym sensie to niejeden człowiek poleci na Księżyc — mówiąc górnolotnie, oznaczać to będzie, że poleci cały naród. Wszyscy powinniśmy pracować, by go tam wysłać". John F. K e n n e d y, Specjalne przesłanie do Kongresu w sprawach potrzeb wagi państwowej, 25 maja, 1961.
100 Pożar biblioteki Kongresu
Kapitol, Waszyngton
24 grudnia 1851
Nieocenione straty niezastąpionych ksiąg i dokumentów
Zgadzam się z panem, że jest powinnością każdego obywatela, by wykorzystać każdą sposobność, jaka mu się przytrafia, do zachowania dokumentów związanych z historią własnego kraju.
Tomasz Jefferson do Hugha P. Taylora 4 października 1823
Wedle tej filozofii wolność i oświecenie są ze sobą powiązane; wszelako edukacja to fundamentalna powinność wolnego rządu.
Merrill D. Peterson o Tomaszu Jeffersonie '
Maj 1815 roku. Trzy pióra jednocześnie kreślą po papierze i jednocześnie zanurzają się w kałamarzach. Ręka Tomasza Jeffersona trzyma jedno pióro, pozostałe dwa przymocowane są do skomplikowanego układu drewnianych płyt, dźwigni i przegubów maszyny zwanej poligrafem. Nadążają one za ruchami ręki Jeffersona i pozwalają tworzyć identyczne kopie pisma bez potrzeby ich wielokrotnego przepisywania. Jefferson lubił poligraf, maszynę wynalezioną w 1803 roku przez pochodzącego z Anglii Johna Issaka Hawkinsa. Dziś, w czasach błyskawicznego kopiowania cyfrowego całych tomów tekstów, warto odnotować, że ówczesna możliwość otrzymania jednej lub dwóch kopii bez przepisywania była niezwykle ważna. Na cienkim papierze welinowym Jefferson napisał w nagłówku trzech osobnych kolumn tekstu słowa: „Pamięć", „Rozum" i „Wyobraźnia". Pod „Pamięcią" znalazła się „Historia", pod „Rozumem" — „Filozofia", pod „Wyobraźnią" — „Sztuka". W każdej z kolumn Jefferson zapisał tytuły książek ułożonych według rodzaju, liczby stron, wielkości i przybliżonego wieku.
Jefferson przygotował wykaz 6487 książek, które sprzedał rządowi Stanów Zjednoczonych za 23 950 dolarów. Miały one stać się podstawą nowej biblioteki Kongresu.
24 sierpnia 1814 roku podczas wojny z Brytyjczykami oddziały brytyjskie spaliły Kapitol i bibliotekę Kongresu. Jesienią Tomasz Jefferson, już
319
jako były prezydent, z racji potrzeb finansowych (były to czasy, gdy byłym prezydentom nie przyznawano emerytury) zaproponował sprzedaż dużej części własnego słynnego księgozbioru państwu, by mogło odtworzyć tę bibliotekę. Przeprowadzono w tej sprawie wielką debatę w obydwu izbach
— opozycyjni federaliści woleli, by były prezydent zrobił darowiznę na rzecz państwa. Tonący w długach Jefferson nie mógł sobie po prostu pozwolić na oddanie swej biblioteki, choć dziś, z perspektywy historii, możemy zapewnić, że gdyby tylko chciał — toby mógł.
30 stycznia 1815 roku prezydent James Madison podpisał czek, kupując książki Jeffersona.
Jefferson wciąż pisał, wymieniając wiele książek z pamięci. Gdy skończył, niewolnicy załadowali ten cenny ładunek na kilka wagonów i książki wyruszyły do Waszyngtonu. . >
Przez 36 lat pozycje Jeffersona dobrze przysłużyły się członkom Kongresu, dostarczając im wiedzy z zakresu prawa, historii, polityki, ekonomii, religii i wojskowości, a także zaznajamiając ich z dziełami literatury
— od Greków po Szekspira.
W 1851 roku 4300 książek ze zbioru Jeffersona spłonęło wraz z trzydziestoma tysiącami innych woluminów (w sumie spaliło się 55 tysięcy książek) podczas tragicznego pożaru biblioteki Kongresu na Kapitolu. W płomieniach przepadły oryginalne portrety pierwszych pięciu prezydentów oraz bezcenne dokumenty datowane z czasów Kolumba i cały zbiór map. Ocalały z pożogi tylko niektóre z książek Jeffersona, w tym jeden z dokumentów napisanych osobiście przez niego — z ognia wyszedł cało oryginał Deklaracji Niepodległości.
Czy można powiedzieć, że pożar biblioteki jest katastrofą? Książka 700 największych katastrof wszech czasów opisuje ludzkie tragedie, podaje liczby ofiar i straty materialne. Otóż to, książkę tę zamyka właśnie wypadek, w którym utracono skarb złożony z przedmiotów, które są najbardziej wyrazistym przejawem ludzkiego ducha.
Pożar wywołany złym ciągiem kominka w budynku Kapitolu wczesnym rankiem w wigilię Bożego Narodzenia 1851 roku spowodował ogromne straty. Zginęły rzeczy, nie ludzie, jakże więc mówić tu o katastrofie?
Odpowiedzi na to pytanie należy szukać w tym, jak dalekosiężne są konsekwencje takich zniszczeń w porównaniu z utratą ludzkiego życia. Odpowiedź ta zawiera się i w tym, co wydarzyło się w trzecim stuleciu, kiedy to zniszczono bibliotekę w Aleksandrii w Egipcie.
Bibliotekę w Aleksandrii założył Ptolomeusz I w 290 roku p.n.e. Przez pięć wieków jego następcy zgromadzili setki tysięcy woluminów pism
320
naukowych, każde dzieło literatury greckiej i niezliczone tłumaczenia z innych kultur. W istocie biblioteka ta zawierała całą wiedzę, jaką zgromadzono przez stulecia.
Biblioteka w Aleksandrii liczyła od 450 do 530 tysięcy manuskryptów, co według dzisiejszej miary jest równe 100-150 tysiącom książek. Około 641 roku p.n.e. zniszczyli ją islamscy najeźdźcy. Bezcenne rękopisy i dokumenty poszły na podpałkę.
Na temat książek zgromadzonych w bibliotece kalif oświadczył:
Jeśli książki te są zgodne z Księgą Boga, są bezużyteczne i nie warto ich zachowywać; jeśli są niezgodne — są bluźnierstwem i powinny zostać zniszczone2.
To pojedyncze wydarzenie — zniszczenie biblioteki — samo w sobie jeszcze nie zapowiadało nadejścia ciemnych wieków (średniowiecza), niemniej utrata wiedzy i możliwości nauczania, odebranie studentom możliwości nauki na podstawie dzieł dawnych myślicieli i uczonych przyczyniło się do zapanowania ignorancji, przesądów i bigoterii.
Dlatego właśnie włączyliśmy do tej książki pożar biblioteki Kongresu z 1851 roku. Niektóre utracone pozycje i mapy mogły stać się źródłem wiedzy dla przyszłych pokoleń.
Taka strata musi więc być uznana za katastrofę.
1 Henry F. Gof f, The Presidents, s. 56.
2 The Catholic Encyclopiedia, www.newadvent.org.
Skala tornad
Natężenie Prędkość wiatru
FO 70 km/h
Fl 120 km/h
F2 180 km/h
F3 250 km/h
F4 330 km/h
F5 420 km/h
Źródło: opracowanie dr T. Fujita.
Pomiar siły trzęsień ziemi
Siła trzęsienia ziemi wyrażana jest wartością liczbową w skali Richtera — od 1,5 do 10. Liczby te wskazują, jak duże jest trzęsienie i jakie szkody może wyrządzić.
Skala ta wprowadzona w 1935 roku przez amerykańskiego sejsmologa Charlesa Richtera jest w istocie skalą logarytmiczną, co oznacza, że każda następna liczba wyraża dziesięciokrotny wzrost siły i natężenia.
Choć sejsmolodzy nie posługują się zbyt często skalą Richtera (dzisiejsza technika pozwala bardziej precyzyjnie rozpoznawać aktywność sejsmiczną), wartości liczbowe opisujące trzęsienia ziemi są powszechnie stosowane w tej właśnie powszechnie znanej skali.
Innym systemem opisu natężenia trzęsienia ziemi jest Skala Siły Trzęsienia Ziemi opracowana w 1902 roku przez włoskiego sejsmologa Giuseppe Mercallego. Choć dziś jest już nieco przestarzała, to jednak uporządkowane przez Mercallego opisy dwunastu stopni skutków trzęsienia na terenach zamieszkanych dobrze obrazują szkody spowodowane na każdym z tych poziomów. Dołączyliśmy je więc w celu lepszego ich zobrazowania. Wszystko powyżej dziewiątego poziomu oznacza ogromną katastrofę.
Skala Mercallego
(w nawiasach odpowiednik w skali Richtera)
Poziom I: (R 2) Nieodczuwalne przez człowieka, wykrywalne przez sejsmologów.
Poziom II: (R 2) Odczuwane przez niewielu ludzi. Niektóre przedmioty, takie jak wiszące kosze lub lampy mogą się bujać.
Poziom III: (R 3) Odczuwane przez niewielu ludzi, głównie w pomieszczeniach. Odczuwalny jak drgania wywołane przez przejeżdżającą ciężarówkę.
Poziom IV: (R 4) Odczuwalne w pomieszczeniach zamkniętych przez wielu ludzi, znacznie słabiej na zewnątrz. Drgają okna, naczynia i drzwi.
Poziom V: (R 4) Odczuwalne niemal przez wszystkich zarówno w pomieszczeniach, jak i na zewnątrz. Ludzie śpiący się budzą. Małe nieumo-cowane przedmioty mogą spadać, ruszają się drzwi.
Poziom VI: (R 5) Odczuwalne przez wszystkich. Niektóre ciężkie meble mogą się poruszać. Niestabilny chód człowieka. Otwierają się okna, naczynia spadają i się rozbijają, z półek spadają książki, krzewy i drzewa trzęsą się w widoczny sposób.
323
Poziom VII: (R 5-6) Trudno utrzymać się na nogach. Umiarkowane uszkodzenia źle zbudowanych budynków. Odpada gips, tynk, wypadają cegły i kamienie. Małe przesunięcia gruntu na zboczach, woda mętnieje, gdyż dostają się do niej osady.
Poziom VIII: (R 6) Trudno kierować samochodem. Uszkodzenia kominów, pomników i wież. Odpadają tynki, pękają gałęzie i schody.
Poziom IX: (R 7) Rozległe uszkodzenia budynków, poważne uszkodzenia ceglanych murów, pęknięcia fundamentów, poważne uszkodzenia zbiorników wodnych. Pękanie podziemnych instalacji.
Poziom X: (R 7-8) Zniszczenie większości murów, konstrukcji i fundamentów. Liczne przesunięcia ziemi, woda w rzekach i jeziorach burzy się, gdzieniegdzie wyginają się szyny.
Poziom XI: (R 8+) Niewiele domów stoi na miejscu. Poważne uszkodzenia torów kolejowych, zniszczone liczne mosty. Instalacje podziemne są całkowicie niesprawne.
Poziom XII: (R 8+) Niemal wszystko zniszczone. Przemieszczanie się dużych mas skalnych. Przedmioty gwałtownie ulatują w powietrze.
Ilość energii uwalnianej podczas trzęsień ziemi
Wielkość Ilość energii w tonach trotylu (TNT)
4.0 6 ton
5.0 199 ton
6.0 6270 ton
7.0 199 000 ton
8.0 6 270 000 ton
9.0 99 000 000 ton
Źródło: G. Lennis, Earthquak.es and the Urban Envinroment, vol. 1.
Lista stu największych katastrof wszech czasów w porządku chronologicznym
Uwaga: niektóre z tych katastrof trwały przez pewien czas (czarna
śmierć) lub właśnie trwają (epidemia AIDS). Na użytek tej listy przyjęto określać rok rozpoczynający wieloletnią katastrofę.
79 Wybuch Wezuwiusza (34)
526 Trzęsienie ziemi w Antiochii (18)
542 Zaraza Justyniana (17)
1333 Susza, głód i epidemie w Chinach (5)
1347 Czarna śmierć (1)
1485 Potna choroba (10)
1520 Epidemia ospy w Meksyku (9)
1556 Wielkie trzęsienie ziemi w Chinach (14)
1666 Wielki pożar Londynu (93)
1755 Trzęsienie ziemi w Lizbonie (26)
1780 Wielki huragan (32)
1815 Wybuch Tambora i rok bez lata (22)
1846 Głód kartoflany w Irlandii (12)
1851 Pożar biblioteki Kongresu (100)
1856 Wybuch w kościele na Rodos (43)
1864 Cyklon nad Kalkutą (23)
1865 Zatonięcie Sultany (49)
1871 Wielki pożar w Chicago i w lasach Peshtigo (51)
1876 Głód w Chinach (4)
1883 Wybuch góry Krakatau (30)
1887 Wylewy rzeki Żółtej i Jangcy (11)
1888 Zamieć w Nowym Jorku (56)
1889 Powódź w Johnstown (47) 1891 Głód w Rosji (16)
1896 Susza, głód i epidemie w Indiach (6)
1896 Tsunami w Japonii (33)
1900 Huragan w Galveston (38)
1902 Wybuch góry Pelee (29)
1903 Pożar Iroąuois Theater (59)
1904 Pożar na statku General Slocum (55) 1906 Wybuch w kopalni w Courrieres (53)
1906 Trzęsienie ziemi w San Francisco (45)
1907 Katastrofa w kopalni Monongah (68)
325
1908 Trzęsienie ziemi w Mesynie (20)
1911 Pożar zakładów Triangle (82)
1912 Zatonięcie Titanica (50)
1914 Zatonięcie Władczyni Irlandii (54)
1915 Katastrofa kolejowa w Quintinshill (78)
1917 Wybuch na Mont Blanc (48)
1918 Wielka epidemia grypy (2)
1918 Wielka katastrofa kolejowa w Nasłwille (86)
1920 Trzęsienie ziemi w Gansu (19)
1921 Głód na Ukrainie (8)
1923 Wielkie trzęsieni ziemi w Kanto (21)
1925 Tornado trzech stanów'(58)
1928 Huragan w Indiach Zachodnich i nad jeziorem Okeechobee (40)
1929 Krach na giełdzie w USA (97) 1932 Głód na Ukrainie (7)
1932 Piaskowa pustynia (95)
1934 Pożar na Morro Castle (83)
1936 Wybuch Hindenburga (91)
1938 Wielki huragan nad Nową Anglią (61)
1939 Trzęsienie ziemi w Erzincan (27) 1942 Pożar w klubie Cocoanut Grove (66)
1944 Katastrofa we włoskim tunelu kolejowym (64)
1944 Pożar w cyrku Ringling Bros. i Barnum & Bailey (81)
1946 Pożar w hotelu Winecoff (84)
1947 Wybuch w teksaskim porcie (63) 1952 Zabójcza mgła w Londynie (39) 1954 Zatonięcie Toya Maru (52)
1964 Rozruchy piłkarskie w Limie (73)
1966 Powódź we Florencji (79)
1967 Pożar statku kosmicznego Apollo 1 (99) 1967 Pożar L'Innovation Departament Storę (71) 1970 Cyklon w Bangladeszu (13)
1970 Trzęsienie ziemi i osunięcie się góry w Peru w 1970 roku (24)
1974 Huragan „Fifi" (37)
1974 Tornada na Środkowym Zachodzie (72)
1974 Katastrofa samolotu DC-10 tureckich linii lotniczych (70)
1976 Trzęsienie ziemi w Tangshan w Chinach (15)
1977 Zderzenie samolotów na Teneryfie (62)
1979 Katastrofa samolotu DC-10 linii American Airlines (74)
1979 Awaria w elektrowni jądrowej w Three Mile Island (96)
326
1979 Epidemia AIDS (3)
1981 Katastrofa budowlana w Hyatt Regency Walkways (85)
1981 Wypadek kolejowy w Indiach (57)
1984 Wyciek chemiczny w Bhopal (44)
1985 Katastrofa samolotu japońskich linii lotniczych (65)
1985 Przerwanie tamy w Stavie (76)
1986 Awaria nuklearna w Czarnobylu (36)
1986 Eksplozja wahadłowca Challenger (98)
1987 Zderzenie statków Dona Paz i Vector (42)
1988 Trzęsienie ziemi w Armenii (25)
1988 Wybuch bomby na pokładzie samolotu Pan Am (75)
1989 Wyciek ropy z tankowca Exxon Valdez (94) 1989 Huragan „Hugo" (90)
1989 Trzęsienie ziemi w San Francisco (88)
1990 Trzęsienie i osunięcie ziemi w Iranie (28)
1991 Pożary na Oakland Hills (92)
1992 Huragan „Andrew" (87)
1993 Powodzie na Środkowym Zachodzie USA (89) 1995 Trzęsienie ziemi w Kobe (41)
1995 Zamach bombowy w Oklahoma City (80)
1996 Rozbicie samolotu rejsu 800 (77)
1996 Zderzenie samolotów linii Arabii Saudyjskiej i Kazachstanu (69)
1998 Huragan „Georges" (60)
1998 Huragan „Mitch" (35)
1999 Trzęsienie ziemi w Izmirze (31)
2001 Atak terrorystyczny 11 września na World Trade Center (46)
2002 Pożar pociągu w Egipcie (67)
Wybrana literatura
Alexander John T., Bubonic Płague in Early Modern Russia: Public Health
dr Urban Disaster, Baltimore, John Hopkins University Press, 1980. Allen Everett, A Wind to Shake the Earth: The Story of the 1938 Hurricane, Boston,
Little, Brown, 1976. American Meteorological Society, The 1938 Hurricane: An Historical and Pictorial
Surnmary, Boston, American Meteorological Society, 1988. Axelrod Alan, The Complete Idiofs Guide to American History, New York, Alpha
Books, 1996. Aylesworth Thomas G., Geological Disasters: Earthąuakes and Wolcanoes, New
York, Franklin Watts, 1979. Berlin G. Lennis, Earthguakes and the Urhan Environment, vol. 1. Boca Raton, FL,
CRC Press, 1980.
Carey John, red., Eyewitness to History, New York, Avon Books, 1987. Cauf ield Catherine, In the Rainforest, Chicago, University of Chicago Press, 1991. Chilton David, Power in the Blood, Brentwood, TN, Wolgemuth & Hyatt, 1987. Conąuest Robert, The Harvest of Sorrow: Soviet Collectivization and the Terror-
Famine, New York; Oxford University Press, 1986. C o r 1 i s s William R., Handbook of Unusual Natural Phenomena: Eyewitness Accounts
of Naturę's Greatest Mysteries, New York, Gramerey Books, 1995. C o r n e 11 James, The Great International Disaster Book, New York, Charles Scribner' s
Sons, 1976. C o w a n John F., West Virginia Coal Mines: Monongah Disaster, „West Virginia Dis-
patch", December 8, 1907.
D a v i s Lee, Natural Di.sasters, New York, Checkmark Books, 2002. D r e x 1 e r Madeline, Secret Agents: The Menaee of Emerging Infections, Washington,
DC, Joseph Henry Press, 2002.
Ed g ar W., Russia's Confliet with Hunger, „American Review of Reviews", 1892, 576 E r i c k s o n Jon, Quakes, Eruptions and Other Geologie Cataclysms, New York, Facts
on File, 1994.
Famine in Soviet Ukrainę and Its Main Reason, „Svoboda", July 18, 1932. Farrington Karen, Natural Disasters: The Terrifying Forces of Naturę, London, UK,
PRC Publishing, 1999. Fitzpatrick Patrick J., Natural Disasters: Hurricanes: A Reference Handbook, Santa
Barbara, CA, ABC-CLIO, 1999. Flexner Stuart with Doris Flexner, The Pessimist's Guide to History, New York,
Avon Books, 1992. F r a n c i s Arthur A., Remembering the Great New England Hurricane of 1938, „Salem
Evening News", September 21, 1998. Frey Rebecca J., Gale Encyclopedia of Medicine, Farmington Hills, MI, Gale
Group, 1999. G a r n e r Joe, We Interrupt This Broadcast: Relive the Events That Stopped Our Lives
from the Hindenburg to the Death ofPrincess Diana, Naperville, IL, Sourcebooks, 1998.
328
G a r r a t y John A., 1001 Things Everyone Should Know About American History, Garden
City, NY, Doubleday, 1989\
Gibbs Philip, The Pageant ofthe Years, London, Heinemann, 1946. G r a f f Henry F., red., The Presidents: A Reference History, New York, Charles Scribner's
Sons, 1997.
GraftonR. A Chronicie at Large, and Meere History of the Affayres of Englande, 1569. Gregorovich Andrew, Black Famine in Ukrainę 1932-33: A Struggle for Existence,
„Forum Ukrainian Review", No 24, 1974.
Hecker J.F.C., The Black Death, London, Sydenham Society, 1832. H e c k e r J.F.C., The Dancing Mania. 1832. H e w i 11 R., From Earihąuake Fire and Flood, London, UK, George Allen & Unwin,
Ltd., 1957. H e y s Sam and Allen B.Goodwin, The Winecoff Fire: The Untold Story ofAmerica's
Deadliest Hotel Fire, Marietta, GA, Longstreet Press, 1993.
Howell J. Z., The Black Hole of Calcutta, 21 June 1756, „Annual Register", 1758. I ez z o n i Lynette, Infiuenza 1918: The Worst Epidemie in American History, New York,
TV Books, 1999. Jones Michael Wynn, Deadline Disaster: A Newspaper History, Chicago, Henry Regnery
Company, 1976. K e n n e 11 Frances, The Greatest Disasters of the 2Oth Century, London, UK, Cavendish
Publications Ltd., 1975. L a d u r i e Emmanuel Le Roy, Times of Feast, Times of Famine: A History of Climate
Sińce the Year 1000, New York, Farrar, Straus & Giroux, 1971. L a r s o n Lee W Destructwe Water, Water-Caused Natural Disasters-Their Abatement and Control,
„Lecture Presentation", konferencja IAHS, Anaheim, California, June 24-28, 19%. Lee Min, red., Larousse Dictionary of Norćh American History, New York, Larousse, 1994. Loewen James W., Lies My Teacher Told Me: Everything Your American History
Textbook Got Wrong, New York, The New Press, 1995.
McCullough David, The Johnstown Flood, New York, Simon & Schuster, 1968. McPherson James M., „To the Best of My Ability": The American Presidents, New
York, Dorling Kindersley, 2000. MacPherson Malcolm, red., The Black Box: All-New Cockpit Voice Recorder Accounts
of In-Flight Accidents, New York, Quill, 1998. Marks Geoffrey and William K. Beatty, Epidemics, New York, Charles Scribner's
Sons, 1976. Morris Charles, Morris's Story of the Great Earthguake of 1908 and Other Historie
Disasters, Philadelphia, Universal Book and Bibie House, 1909. Nash Bruce and Allan Z u 11 o, The Misfortune 500, New York, Pocket Books, 1988. Nash Jay Robert, Darkest Hours: A Narrative Encyclopedia of Worldwide Disasters
from Ancient Times to the Present, New York, Wallaby, 1977. O c h o a George and Melinda C o r e y, The Timeline Book of Science, New York, Stone-
song Press, 1995.
Pararas-Carayannis George, listy do autora, January 18, 2002. P a r a r a s-C arayannis George, The Big One: The Next Great California Earthguake,
Honolulu, Aston-Forbes, 2001. P e p y s Samuel, Diary, Vol. 7, red.: Robert Latham and William Matthews. London, UK,
G. Bell & Sons, 1970-83.
329
Procopius, Secret History, Richard Atwater, trans. Ann Arbor, MI, University of
Michigan Press, 1961. R i t c h i e Davidand Alexander E. Gates, Encyclopedia of Earthguakes and Volcanoes,
New York, Checkmark Books, 2001. Robbins Richard G. Jr., Famine in Russia 1891-1892: The Imperiał Governmenł
Responds to a Crisis, New York, Columbia University Press, 1975. Robins Joyce, The World's Greatest Disasters, Secaucus, NJ, Chartwell Books, 1990. Safe Tailings Dam Construction, Ekspertyza. Seminarium w Gallivare, Switzerland,
September 20-21, 2001. S c h 1 a g e r Neil, Breakdown: Deadly Technological Disasters, Detroit, Visible Ink
Press, 1995.
S i g e r i s t Henry E., Civilization and Disease, Chicago, University of Chicago Press, 1943. S i m p s o n Howard, Invisible Armies: The Impact of Disease on American History,
Indianapolis, Bobbs-Merrill, 1980. Six Minutes, „Time", July 17, 1944.
S m i t h Roger, Catastrophes and Disasters, Edinburgh, UK, W & R Chambers Ltd., 1992. S p i g n e s i Stephen J., The Complete Titanic: From the Ship's Earliest Blueprints to the
Epic Film, Secaucus, NJ, Citadel Press, 1998. S p i g n e s i Stephen J., The Italian 100: A Ranking of the Most Influential Cultural,
Scientific, and Political Figures, Past and Present, Secaucus, NJ, Citadel Press, 1998. S p i g n e s i Stephen J., The USA Book of Lists, Franklin Lakes, NJ, New Page
Books, 2001. Stan ton Patrick, Assessment of the lranian Earthąuake 20th of June 1990: A Field
Report. Artykuł przedstawiony podczas konferencji międzynarodowej „Katastrofa a małe
domostwa", Ośrodek Zarządzania Zagrożeniami, Politechnika Oksford, Headington,
September 2-6, 1990.
Stein Leon, The Triangle Fire, New York, Carroll & Graf/Quicksilver, 1962. T h w a i t e s Guy, Mark Taviner and Vanya Gant, English Sweating Sickness, 1485-1551,
„New England Journal of Medicine", 336, no. 8 (1997), 580-82. U i Jun, red., Industrial Pollution in Japan, Tokyo, United Nations University Press, 1992.
V a 11 e e David R. and Michael R. D i o n, Southern New England Tropical Storms and Hurricanes, A Ninety-Eight Year Summary 1909-1997, Taunton, MA, National Weather Service, 1998.
W a t s o n Milton H., Disasters at Sea, Northamptonshire, UK, Patrick Stephens Ltd., 1987. W e i s s Murray, TWA Probers: Missile Witnesses Credible, „New York Post", September
22, 1996. Whittow John, Disasters: The Anatomy of Environmental Hazards, Athens, GA,
University of Georgia Press, 1979. W o 1 c o 11 Martin Gilman, The Evil 100, New York, Citadel Press, 2002.
Y o n g Chen, The Great Tangshan Earthąuake of 1976, An Anatomy of Disaster, New York, Pergamon Press, 1988.
Gazety i periodyki
„Air er Space Smithsonian" „American Heritage" „American Review of Reviews"
330
„Boston Evening Globe"
„Collier's"
„Discover"
„EPA Journal"
„Florence Art News"
„Guardian"
„The Hartford Courant"
„Honduras This Week"
„Life"
„Los Angeles Times"
„Montreal Daily Star"
„National Geographic"
„New England Journal of Medicine"
„New Haven Register"
„New York Herald"
„New York Post"
„The New York Times"
„Newsweek Reader's Digest"
„Salem Evening News"
„San Francisco Chronicie"
„The Scotsman"
„Sketch"
„Svoboda"
„Telegraph" (London)
„Time"
„Times" (London)
„Ukrainian Weekly"
„USA Today"
„The Wall Street Journal"
„The Washington Post"
„Washington Times"
Strony internetowe
www.airsafetyonline.com
www.aviationcrashes.com
www.britannica.com
www.cdc.gov (Centers for Disease Control)
www.cnn.com:
Wedeman, Ben, Rula Amin, Jerrold Kessel, „The Associated Press", Rescues bring
flash of hope amid grim toll of Turkey ąuake, August 20, 1999.
Wedeman, Ben, Walter Rodgers, „The Associated Press", „Reuters", Turkish leader
admits mistakes in ąuake response, August 24, 1999. www.crashdatabase.com
danger-ahead.railfan.net/accidents/samastipur/home.html (Bihar, India, Railway Crash) www.disasterrelief.org www.discovery.com
331
wvw.earthquake.com
www.epa.com (Environmental Protection Agency)
www.ezl.com/-fireball/Disasterl3.htm (The Great Nasłwille Wreck of 1918)
www.gale.com (Gale Encyelopedia ofMedieine, Gale Encyelopedia of Alternative Medicine)
w w w. geocities.com/DrGeorgePC
www.greatshipwrecks.com
www.honduras.com
www.hurricaneville.com
www.msha.gov (Minę Safety and Health Administration)
www.msnbc.com
www.nea.com (Nuclear Energy Agency)
www.newadvent.org (Catholic Encyelopedia)
www.ngdc.noaa.gov/cgi-bin/seg/rrL2h7seg/haz--volume2.men +Earthquake+Damage,+Arme-
nian+SSR,12/1988 help (Earthquake Damage, the Armenian SSR, December 7, 1988)
(National Oceanographic and Atmospheric Administration) www.ngdc.noaa.gov/cgi-bin/seg/m2h?seg/haz_volume2.men+Eq+Damage,+Northern+
Iran,+6/21/1990 help (National Oceanographic and Atmospheric Administration) www.nytimes.com v
www.pbs.org www.refdesk.com www .rmsempressofireland.com www.twa800.com/index.htm www.washingtonpost.com www .weather.com www.yahoo.com
Spis treści
Przedmowa. Wyrafinowane okrucieństwo natury.............................................. 7
Wprowadzenie. Próżne przechwałki .................................................................. 9
Podziękowania................................................................................................... 11
Uwagi dotyczące liczb..................................................................................... 12
Od Autora ......................................................................................................... 13
1 Czarna śmierć .............................................................................................. 15
2 Wielka epidemia grypy ............................................................................... 20
3 Ogólnoświatowa epidemia AIDS ............................................................... 24
4 Głód w Chinach .......................................................................................... 27
5 Susza, głód i epidemie w czternastowiecznych Chinach .......................... 30
6 Susza, głód i epidemie w Indiach w roku 1896 ........................................ 33
7 Głód na Ukrainie w 1932 roku .................................................................. 36
8 Głód na Ukrainie ........................................................................................ 39
9 Epidemia ospy w Meksyku w 1520 roku .................................................. 42
10 Epidemia angielskiej gorączki .................................................................... 45
11 Wylewy rzek Żółtej i Jangcy ..................................................................... 48
12 Głód kartoflany w Irlandii .......................................................................... 52
13 Cyklon w Bangladeszu ............................................................................... 55
14 Wielkie trzęsienie ziemi w Chinach w 1556 roku .................................... 58
15 Trzęsienie ziemi w Tangshan w Chinach w 1976 roku ............................ 60
16 Głód w Rosji w roku 1891 ......................................................................... 63
17 Plaga Justyniana .......................................................................................... 66
18 Trzęsienie ziemi w Antiochii (Syria) ......................................................... 68
19 Trzęsienie ziemi w Gansu .......................................................................... 71
20 Trzęsienie ziemi w Mesynie na Sycylii ..................................................... 74
21 Wielkie trzęsienie ziemi w Kanto.............................................................. 77
22 Wybuch wulkanu Tambora i rok bez słońca ............................................. 80
23 Cyklon nad Kalkutą .................................................................................... 83
24 Trzęsienie ziemi i osunięcie się góry w Peru w 1970 roku ..................... 86
25 Trzęsienie ziemi w Armenii ....................................................................... 89
26 Trzęsienie ziemi w Lizbonie ...................................................................... 92
27 Trzęsienie ziemi w Erzincan ...................................................................... 95
28 Trzęsienie i osunięcie ziemi w Iranie ........................................................ 97
29 Wybuch góry Pelee ................................................................................... 100
30 Wybuch Krakatau ..................................................................................... 103
31 Trzęsienie ziemi w Izmirze ...................................................................... 106
32 Wielki huragan .......................................................................................... 109
33 Tsunami z 1896 roku ................................................................................ 112
333
34 Wybuch Wezuwiusza ................................................................................ 115
35 Huragan „Mitch" ....................................................................................... 118
36 Awaria nuklearna w Czarnobylu .............................................................. 121
37 Huragan „Fifi" .......................................................................................... 125
38 Huragan nad GaWeston ............................................................................ 128
39 Zabójcza mgła w Londynie ...................................................................... 131
40 Huragan w Indiach Zachodnich i nad jeziorem Okeechobee ................. 134
41 Trzęsienie ziemi w Kobe .......................................................................... 137
42 Zderzenie statków Dona Paz i Vector ..................................................... 140
43 Wybuch w kościele na Rodos .................................................................. 143
44 Wyciek chemiczny w Bhopal ................................................................... 146
45 Trzęsienie ziemi w San Francisco ........................................................... 150
46 Atak terrorystyczny 11 września 2001 roku ............................................ 156
47 Powódź w Johnstown ............................................................................... 159
48 Wybuch na statku Mont Blanc ................................................................. 163
49 Zatonięcie Sultany ..................................................................................... 166
50 Zatonięcie Titanica ................................................................................... 169
51 Wielkie pożary .......................................................................................... 172
52 Zatonięcie statku Toya Maru .................................................................... 175
53 Wybuch w kopalni w Courrieres ............................................................. 178
54 Zatonięcie Władczyni Irlandii .................................................................. 181
55 Pożar na parowcu Generał Slocum .......................................................... 185
56 Zamieć śnieżna w Nowym Jorku ............................................................. 188
57 Wypadek kolejowy w Indiach .................................................................. 191
58 Tornada trzech stanów .............................................................................. 194
59 Pożar w Teatrze Iroquois .......................................................................... 197
60 Huragan „Georges" ................................................................................... 200
61 Wielki huragan nad Nową Anglią ............................................................ 203
62 Zderzenie na pasie startowym .................................................................. 206
63 Wybuch w porcie ...................................................................................... 208
64 Katastrofa we włoskim tunelu kolejowym .............................................. 211
65 Katastrofa japońskiego samolotu — lot 123 ........................................... 214
66 Pożar w klubie Cocoanut Grove .............................................................. 217
67 Pożar w egipskim pociągu ........................................................................ 220
68 Katastrofa w kopalni Monongah .............................................................. 223
69 Zderzenie samolotów linii Arabii Saudyjskiej i Kazachstanu ................ 227
70 Rozbicie się samolotu DC-10 tureckich linii lotniczych ........................ 230
71 Pożar w sklepie LTnnovation Department Storę .................................... 233
72 Tornada na Środkowym Zachodzie .......................................................... 236
73 Rozruchy piłkarskie w Limie ................................................................... 239
74 Katastrofa samolotu DC-10 American Airlines ....................................... 242
75 Wybuch bomby na pokładzie samolotu Pan Am .................................... 245
76 Przerwanie tamy w Stavie ........................................................................ 248
334
77 Rozbicie samolotu rejsu 800 .................................................................. 251
78 Katastrofa kolejowa w Quintinshill ........................................................ 254
79 Zatopienie dzieł sztuki we Florencji ...................................................... 256
80 Zamach bombowy w Oklahomie ........................................................... 259
81 Pożar w cyrku Ringling Bros. i Barnum & Bailey ............................... 261
82 Pożar w zakładach Triangle ................................................................... 264
83 Pożar na statku Morw Castle ................................................................ 267
84 Pożar w hotelu Winecoff ........................................................................ 270
85 Zawalenie się galerii w Hyatt Regency ................................................. 273
86 Wielkie zderzenie pociągów w Nashville .............................................. 276
87 Huragan „Andrew" ................................................................................. 279
88 Trzęsienie ziemi w San Francisco ......................................................... 282
89 Powodzie na Środkowym Zachodzie USA ............................................ 285
90 Huragan „Hugo" ..................................................................................... 288
91 Eksplozja na Hindenburgu ..................................................................... 291
92 Pożary na wzgórzach Oakland ............................................................... 295
93 Wielki pożar Londynu ............................................................................ 298
94 Wyciek ropy z Exxon Valdez ................................................................. 301
95 Piaskowa pustynia ................................................................................... 304
96 Awaria w elektrowni jądrowej w Three Mile Island ............................ 307
97 Krach na giełdzie w USA ...................................................................... 310
98 Wybuch na wahadłowcu Challenger ..................................................... 313
99 Pożar na statku Apollo 1 ........................................................................ 316
100 Pożar biblioteki Kongresu ...................................................................... 319
Skala tornad .................................................................................................... 322
Pomiar siły trzęsień ziemi ............................................................................. 323
Lista stu największych katastrof wszech czasów w porządku chronologicznym ...................................................................................................... 325
Wybrana literatura .......................................................................................... 328
O AUTORZE
Stephen J. Spignesi jest pisarzem zawodowym, specjalizującym się w problematyce popularnonaukowej, obejmującej biografistykę historyczną, telewizję, film, historię Ameryki i świata oraz sztukę współczesną.
Spignesi — ochrzczony przez pismo „Entertainment Weekly" mianem „najlepszy na świecie znawca Stephena Kinga" — napisał wiele własnych popularnych opracowań, pracował też nad wieloma tematami wraz ze Stephenem Kin-giem i takimi wielkimi postaciami i wydawcami w przemyśle księgarskim, jak: Turner Entarteinment, Margaret Mitchel Estate, Andy Griffith, Viacom oraz innymi. Spignesi pisuje również eseje, rozdziały do różnych tekstów, artykuły oraz wstępy do książek o najrozmaitszej tematyce.
Spignesi ma w swym dorobku ponad trzydzieści książek przetłumaczonych na wiele języków, pisuje dla „Harper's", „Cinefantastique", „Saturday Review", „TV Guide", „Mystery Scenę", „Gauntlet" i „Midnight Graffiti", jak również dla takich gazet jak gazet — „The New York Times, nowojorski „Daily News", „New York Post", „New Haven Register", francuskie pismo „Tenebres" i pismo poświęcone literaturze włoskiej „Horror.lt". Występuje także w CNN, Fox News Channel oraz innych stacjach telewizyjnych i rozgłośniach radiowych. Pojawił się w 1998 w programie dokumentalnym The Kennedys: Power, Seduction and Hollywood jako znawca rodziny Kennedych jak również w programie poświęconym biografii Stephena Kinga emitowanym w styczniu 2000 roku. Książka Spignesiego JFK Jr. z 1997 roku została ogłoszona przez „New York Times" bestsellerem. W 1991 roku jego Complete Stephen King Encyclopedia otrzymała nominację do nagrody Bram Stocker Award.
Poza pisarstwem Spignesi prowadzi wykłady na różne tematy popularnonaukowe i historyczne oraz uczy sztuki pisania w stanie Connecticut. Jest założycielem i szefem małej firmy wydawniczej StephenJohn Press, która ostatnio wydała przyjętą z uznaniem autobiografię feministyczną Open Windows.
Spignesi ukończył studia na uniwersytecie w New Haven, mieszka w New Haven w stanie Connecticut z żoną Pam i kotem Carterem (nazwanym tak od swej ulubionej postaci z ER).
336
46**9-0