Goodall Jane PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA 30 LAT OBSERWACJI SZYMPANSÓW

JANE GOODALL

PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA

30 LAT OBSERWACJI SZYMPANSÓW


ROZDZIAŁ 1

GOMBE

Odwróciłam się na łóżku i spojrzałam na zegarek - godzi­nna 5.44 rano. Wieloletni nawyk wczesnego wstawania dał w efekcie zdolność budzenia się jeszcze przed nieprzyjem­nym jazgotem budzika. Po chwili siedziałam Już na stopniach mojego domu, spoglądając na panoramę jeziora Tanganika. Blednący sierp księżyca wisiał tuż nad horyzontem, nad górzy­stym brzegiem jeziora, już w Zairze (dawne Kongo-Klnszasa). Cicha noc; ścieżka światła księżycowego na wodzie iskrzyła się i falowała na łagodnym rozkołysie fal Jeziora. Szybko skończyłam śniadanie 1 banan i filiżanka kawy z termosu - i po dziesięciu minutach wspinałam się na stromy stok za domem. Maleńką lornetkę i aparat fotograficzny schowałam w kieszeniach, ra­zem z notesem, ogryzkiem ołówka i garścią rodzynek na drugie śniadanie, do tego Jeszcze woreczek plastikowy dla zabezpie­czenia tego wszystkiego przed deszczem, gdyby zaczęło padać. Słabe światło księżyca, odbijające się od rosy pokrywającej tra­wy, wystarczyło dla znalezienia drogi, 1 wkrótce stałam w miej­scu, gdzie poprzedniego wieczoru obserwowałam osiemnaście szympansów przygotowujących się do nocnego spoczynku. Przysiadłam, czekając aż się obudzą.

Drzewa dookoła były Jeszcze spowite nocną mgłą, Jakby ta­jemniczymi widziadłami ze snów. Ciszę 1 spokój przerywały Je­

dynie cykanie świerszcza 1 miękki szum fal Jeziora, łamiących się na kamienistej plaży, daleko w dole. Siedząc odczuwałam dreszcz oczekiwania, ogarniający mnie zawsze przed dniem, który miałam spędzić z szympansami, włócząc się po lesie i gó­rach Gombe, dniem nowych odkryć i nowych przemyśleń.

Ciszę przerwał niespodziewanie wybuch pieśni - duet paiy ptaszków, nieprawdopodobnie piękny. Zorientowałam się, że zmieniło się oświetlenie; zaskoczył mnie świt. Narastający blask słońca zastąpił rozproszone, srebrzyste światło odbite od księżyca. Szympansy jeszcze spały.

Pięć minut później z góry dobiegł szelest liści, gałęzie poruszy­ły się na tle rozjaśnionego nieba. W tym właśnie miejscu wieczo­rem zbudował sobie gniazdo Goblin, dominujący samiec spo­łeczności szympansiej. I znowu cisza. Musiał przewrócić się na bok i znów zapadł w drzemkę. W chwilę potem coś się poruszyło w innym gnieździe, z prawej, a po chwili znowu za mną, nieco wyżej na stoku. Szelest liści, trzask łamanej gałązki. Stado się budziło. Na drzewie, gdzie Flfl zrobiła gniazdo dla siebie i swego niemowlęcia Flossi, dojrzałam przez lornetkę jej stopę. W chwilę potem ośmioletnia córeczka Flfl, Fanni, wspięła się z pobliskiego gniazda i przycupnęła na gałęzi powyżej matki: mały czarny kształt na tle nieba. Dwoje pozostałych dzieci Flfl, dorosły Freud i wyrostek Frodo, zbudowały sobie gniazda nieco wyżej na stoku.

Dziewięć minut po pierwszym poruszeniu się Goblin gwał­townie usiadł i prawie natychmiast opuścił gniazdo, skacząc dziko po drzewie i energicznie potrząsając gałęziami. Rozpętało się istne piekło. Znajdujące się w pobliżu szympansy porzuciły swoje gniazda i rozpierzchły się w ucieczce przed Goblinem. Inne siedziały w gniazdach, napięte i gotowe do ucieczki. Cisza poranka została rozbita gwałtownym stękaniem 1 piskami, któ­rymi podwładni Goblina wyrażali szacunek i strach. W kilka chwil później, zakończywszy nadrzewną część przedstawienia, Goblin zeskoczył na ziemię i pognał obok mnie, klepiąc dłońmi i stopami po wilgotnej ziemi. Wyrywał i szarpał rośliny, pod­niósł 1 cisnął kamień, kawał drewna, następny kamień. Wresz­cie usiadł pięć metrów dalej, z nastroszonymi włosami, ciężko dysząc. Moje serce waliło. Gdy przebiegał koło mnie, wstałam

i przywarłam do drzewa, modląc się, żeby nie zaczął mnie tłuc, co mu się czasami zdarzało. Ku mojej uldze zignorował mnie, mogłam znowu usiąść.

Z cichym postękiwaniem zszedł na ziemię młodszy brat Go- blina, Gimble, aby powitać dominującego samca .alfa”, doty­kając wargami jego twarzy. Potem podszedł inny samiec, mój stary przyjaciel Evered, i Gimble pospiesznie usunął się. Eve- red zbliżał się, pokornie stękając, Goblin zaś powoli podniósł ramię w geście powitania i Evered przyśpieszył. Dwa samce padły sobie w ramiona, szeroko się uśmiechając, podniecone spotkaniem: ich zęby błyskały bielą w półmroku. Przez kilka chwil iskały nawzajem swoje futra*, uspokajając się, po czym Evered odszedł i spokojnie usiadł w pobliżu.

Fifi zeszła na dół ostatnia, z Flossi przyczepioną do brzucha. Ominęła Goblina i cicho postękując zbliżyła się do Evereda, wyciągnęła rękę i dotknęła Jego ramienia. Potem zaczęła iskać mu futro. Flossi wspięła się na kolana samca i popatrzyła mu w twarz. Spojrzał na nią, przebierając przez chwilę futro na Jej głowie, następnie odwrócił się, by odwzajemnić dotyk Fifi. Flossi przybliżyła się nieco do Goblina, nadal nastroszonego, rozmyśliła się jednak i szybko wspięła na drzewo koło Fifi. Po chwili bawiła się już ze swoją siostrą Fanni.

I znowu zapanował spokój poranka, chociaż nie była to Już cisza świtu. Wysoko w koronach drzew poruszały się inne szympansy z tego stada, przygotowując się do rozpoczęcia no­wego dnia. Niektóre zaczęły żerować i od czasu do czasu sły­szałam cichy stuk skórek i nasion fig, spadających na ziemię. Siedziałam spokojnie, szczęśliwa, że znów Jestem w Gombe po niezwykle długiej nieobecności - prawie trzech miesiącach wy­kładów, spotkań i starań o pieniądze w USA i w Europie. To był mój pierwszy dzień po powrocie i chciałam się nim w pełni nacieszyć, odnowić znajomość ze starymi przyjaciółmi, robić zdjęcia i odzyskać sprawność we wspinaczce.

Tb Evered poprowadził stado z miejsca nocnego spoczynku, oglądając się, czy Goblin również idzie. Za nim ruszyła Fifl, z małą Flossi siedzącą jej na plecach niczym dżokej na koniu; Fanni tuż za nią. Inne szympansy zeszły z drzew i powędrowały za nimi: Freud i Frodo, dorosłe samce Atlas i Beethoven, wspa­niale wyglądający wyrostek Wilkie i dwie samice, Patti i Kidevu, ze swoimi niemowlętami. Były i inne, ale nie widziałam ich, po­nieważ wędrowały wyżej na stoku. Kierowaliśmy się na północ, równolegle do plaży pod nami, potem zeszliśmy w dół do doliny Kasakela i wspięliśmy się na przeciwległy stok, często zatrzy­mując się na popas. Niebo na wschodzie stawało się coraz Ja­śniejsze, ale słońce dopiero o godzinie 8.30 wyjrzało spoza po­szarpanej krawędzi doliny ryftowęj; w tym czasie byliśmy Już wysoko ponad jeziorem. Szympansy zatrzymały się i zajęły wza­jemnym iskaniem, rozkoszując się ciepłem porannego słońca.

Mniej więcej po dwudziestu minutach przed nami rozległy się szympansie pohukiwania, jak nazywaliśmy głośne nawoły­wania słyszalne z daleka. Na tle mieszaniny głosów samic i niedorostków mogłam rozpoznać wyróżniający się głos Gigi, wielkiej, bezpłodnej samicy. Goblin i Evered przerwali wycze- sywanie i wszystkie szympansy spojrzały w kierunku, skąd do­biegały głosy. Teraz przewodnictwo objął Goblin i większość grupy wyruszyła w tym kierunku.

Fifl jednak pozostała i dalej iskała Fanni, podczas gdy Flossi bawiła się, huśtając na niskich gałązkach w pobliżu matki i starszej siostry. Ja pozostałam również, zadowolona, że Fro­do poszedł z innymi, ponieważ często mnie prześladował. Chciał, żebym się z nim bawiła, a gdy go nie słuchałam, stawał się agresywny. W wieku 12 lat był już znacznie silniejszy ode mnie, a jego zachowanie było niebezpieczne. Kiedyś kopnął mnie w głowę tak silnie, że omal nie przetrącił mi szyi, innym razem pchnął mnie w dół po stromym stoku. Mogę mieć jedy­nie nadzieję, że gdy wyrośnie i przestanie być dzieckiem, znu­dzą mu się te denerwujące zabawy.

Resztę poranka spędziłam w spokoju, chodząc za Fifl i Jej córkami od Jednego drzewa do drugiego. Szympansy odżywiają się kilkoma różnymi rodzajami owoców, a niekiedy również

młodymi pędami. Przez trzy kwadranse obrywały liście z ni­skich krzaków, skręcone w trąbkę lepkimi nićmi, a następnie ze smakiem żuły gąsienice, wijące się w środku. Raz minęli­śmy inną samicę - Gremlin i Jej nowo narodzone niemowlę, maleńkiego Galahada. Fanni i Flossi podbiegły przywitać się z nimi, ale Fifi zaledwie spojrzała w ich kierunku.

Cały czas wspinaliśmy się wyżej i wyżej. Na odkrytej trawiastej krawędzi natknęliśmy się na inną małą grupkę szympansów, zajadających się liśćmi rozłożystych drzew mbula: dorosłego samca Profesora, jego młodszego brata Paxa i dwie raczej nie­śmiałe samice z niemowlętami. Rozległo się kilka cichych chrząk­nięć powitania i przybysze również zaczęli jeść. Fanni oddaliła się z niewielką grupą, a Fifi zbudowała sobie gniazdo i wyciągnęła się na południową drzemkę. Flossi również pozostała, aby wspinać się na gałęzie, huśtać i zabawiać w pobliżu matki. W końcu przy­łączyła się do Fifi w gnieżdzie, przytuliła i zaczęła ssać.

Z miejsca gdzie siedziałam, poniżej Fifi, mogłam spoglądać na całą dolinę Kasakela. Naprzeciw mnie, na południu, znaj­dował się Peak - zaokrąglone wzniesienie ponad trawiastym grzbietem dzielącym Kasakela od doliny Kakombe, gdzie mieszkałam. Ogarnęła mnie fala ciepłych wspomnień. W po­czątkowym okresie badań w Gombe, w latach 1960-1961, spę­dzałam całe dnie na obserwacji szympansów przez lornetkę z tego doskonałego punktu. Wnosiłam na Peak blaszany kufe­rek z kocem, czajnikiem, kawą i cukrem. Czasami, gdy szym­pansy spały w pobliżu, pozostawałam przy nich na noc, owi­nięta kocem. Stopniowo zaczęłam łączyć okruchy obserwacji ich codziennego życia, poznawałam przyzwyczajenia pokarmo­we i trasy dziennych wędrówek; zaczęłam rozumieć wyjątkową strukturę ich społeczności - małe grupki łączące się w więk­sze, większe grupy dzielące się na mniejsze, pojedyncze szym­pansy włóczące się przez pewien czas samotnie.

Z Peak zobaczyłam po raz pierwszy szympansa Jedzącego mięso - był to Dawid Siwobrody. Obserwowałam. Jak wskaki­wał na drzewo, przyciskając do siebie nieżywego małego war­chlaka, którym podzielił się ze swoją samicą, podczas gdy do­rosłe świnie rzeczne z furią szarżowały na drzewo. A jedynie

sto metrów od Peak, w hiezapomnianym dniu w październiku 1960 roku patrzyłam, jak Dawid Siwobrody ze swym bliskim przyjacielem Goliatem lowil termity na źdźbło trawy. Wspomi­nając te odległe czasy, czułam jeszcze dreszcz podniecenia, które ogarnęło mnie na widok Dawida sięgającego po szerokie źdźbło trawy, obrywającego w skupieniu jego krawędzie, tak aby łatwiej je było wsunąć w wąski korytarzyk termitiery. On nie tylko używał trawy jako narzędzia i dostosowywał ją do specjalnej czynności, ale w gruncie rzeczy demonstrował za­czątki wytwarzania narzędzi. Jakiż pełen podniecenia telegram wysłałam wtedy Louisowi Leakeyowi, temu dalekowzrocznemu geniuszowi, który zainicjował badania w Gombe. Okazało się przecież, że ludzie nie byli jedynymi w świecie zwierząt wytwór­cami narzędzi. A szympansy nie były jedynie potulnymi wege­tarianami, jak sądzili ludzie.

To było zaraz po wyjeździe mojej matki. Vanne, która wróciła do swych obowiązków w Anglii. W czasie czteromiesięcznego po­bytu wniosła nieoceniony wkład do moich badań: zorganizowała klinikę - czteiy słupki i dach z trawy - gdzie leczyła miejscową ludność, głównie rybaków i ich rodziny. Jakkolwiek Jej lekar­stwa były raczej proste: aspiryna, sól emska, jodyna, plastry i temu podobne, jej zaangażowanie i cierpliwość były niewyczer­pane, a kuracje często skuteczne. Znacznie później dowiedzieli­śmy się, że wielu ludzi sądziło, iż posiada magiczną moc ulecza­nia. I tak zaskarbiła mi życzliwość miejscowej ludności.

Fifł poruszyła się nade mną, nieco wygodniej obejmując ssą­cą ją Flossi, i jej oczy znowu się zamknęły. Niemowlę ssało jeszcze kilka minut, potem wypuściło sutek i również zasnęło. Ponownie pogrążyłam się we wspomnieniach.

Myślałam o dniu, w którym Dawid Siwobrody po raz pierw­szy odwiedził mój obóz na brzegu Jeziora. Przyszedł jeść dojrza­łe owoce palmy oleistej, zauważył kilka bananów na stoliku przed mym namiotem i zabrał Je, aby spokojnie zjeść w krza­kach. Raz odkrywszy banany, powrócił po następne, i stopnio­wo zaczęły za nim przychodzić do obozu inne szympansy.

Jedną z samic, która regularnie mnie odwiedzała w 1963 ro­ku, była stara Flo, matka Fifł, z poszarpanymi uszami i bul-

wlastym nosem. Cóż to by} za dzień, gdy, po pięciu latach ma­cierzyńskich kłopotów, Flo ponownie stała się aktywna seksu­alnie. Połyskując różowymi nabrzmieniami pośladków, przy­ciągnęła za sobą cały orszak zalotników. Wielu z nich nie było nigdy przedtem w obozie, ale przyszli za Flo - namiętność przemogła ich naturalną ostrożność. A gdy już odkryli banany, dołączyli do szybko wzrastającego grona stałych gości. 1 tak coraz lepiej poznawałam całą grupę niezapomnianych szym­pansich postaci, opisanych w mojej pierwszej książce - In the Shadow of Man (W cieniu człowieka).*

Fift, tak spokojnie leżąca teraz nade mną, była jedną z kilku, które żyły w tamtych odległych czasach. Poznałam Ją w 1961 roku, jeszcze jako niemowlę. Przetrwała straszliwą epidemię choroby Heinego-Medina, która w 1966 roku zdziesiątkowała populację szympansów, a także miejscową ludność. Dziesięć szympansów z obserwowanej grupy zmarło lub zaginęło. Pięć in­nych pozostało kalekami, w tym brat Fili, Faben, który przeżył z jedną ręką bezwładną. W czasie tej epidemii nasz Ośrodek Ba­dawczy nad Potokiem Gombe (Gombe Stream Research Centre) dopiero powstawał. Dwaj pierwsi asystenci pomagali gromadzić obserwacje zachowań małp i przepisywali notatki na maszynie. Jakieś dwadzieścia pięć osobników regularnie odwiedzało obóz i wszyscy byliśmy bardzo zapracowani. Po całodziennym obser­wowaniu szympansów często do późnej nocy przepisywaliśmy nasze uwagi, nagrywane w ciągu dnia na taśmę magnetofonową.

Moja matka. Vanne, dwukrotnie odwiedziła Gombe w latach sześćdziesiątych. Raz nastąpiło to, gdy National Geographic Society, które wtedy zaczęło finansować nasze badania, przy­słało Hugona van Lawicka, aby filmował szympansy. Louis Lea­key pokrył koszty podróity Vanne, bo uważał, że nie wypada pozostawić mnie w lesie sam na sam z młodym mężczyzną. Jakże inne były zasady moralne przed ćwierćwieczem! I tak pobraliśmy się z Hugonem, a celem kolejnej wizyty Vanne, w 1967 roku. była pamoę w pielęgnowaniu w buszu naszego syna. Gruba (oficjalnie Hugo EryR^udwik)^-^’

Znowu lekki ruch w gnieździe Fifi; odwróciła się i spogląda na mnie z góry. O czym myśli? Jak wiele pamięta z przeszłości? Czy kiedykolwiek wspomina swoją starą matkę Flo? Czy śledzi­ła dramatyczną walkę swojego brata, Figana, o zajęcie dominu­jącej pozycji „alfa" w stadzie? Czy miała świadomość ponurych lat. gdy samce z jej społeczności, często prowadzone przez Figa­na, toczyły rodzaj piymitywnej wojny przeciw sąsiadom, napa­dając ich, jednego po drugim, z szokującą brutalnością? Czy wiedziała o odrażającym kanibalizmie Passion i JeJ dorosłej cór­ki Pom, napadających na noworodki z ich własnej grupy? Zno­wu powróciłam do teraźniejszości, tym razem słysząc płacz szympansa. Uśmiechnęłam się: to musiała być Fanni - osią­gnęła już wiek awanturniczy, gdy młode samice próbują włó­czyć się z innymi dorosłymi, oddalając się od matek; potem raptem znów pragną rozpaczliwie być przy matce i zaczynają jej szukać, porzucając przygodne towarzystwo. Płacz stawał się coraz głośniejszy i wkrótce Fanni pojawiła się w pobliżu. Fifl nie zwracała na to uwagi, ale Flossi wyskoczyła z gniazda i zlazła w dół, aby objąć starszą siostrę. Fanni, znalazłszy Fifl tam, gdzie się z nią rozstała, przestała dziecinnie szlochać.

Najwyraźniej Fifl czekała na Fanni i teraz sama zeszła na ziemię, by wyruszyć w drogę, a dzieci powędrowały za nią, ba­wiąc się w czasie marszu. Rodzina schodziła szybko w dół sto­ku, kierując się na południe. Gdy przedzierałam się za nimi przez gąszcz, każda gałązka zdawała się szarpać mnie za włosy lub koszulę. Nerwowo pełzłam i przeciskałam się przez strasz­liwie splątane poszycie, a przede mną czarne sylwetki szym­pansów poruszały się bez wysiłku; odległość między nami po­większała się. Pnącza okręcały paski moich butów i rzemyk kamery, kolce wbijały się w ramiona, z oczu pociekły mi \Ej, gdy wyszarpywalam włosy zaplątane w gałęzie wyciągające się ku mnie ze wszystkich stron. Po dziesięciu minutach cała by­łam spocona, w podartej koszuli, z kolanami podrapanymi od czołgania się po kamienistym podłożu - a szympansy zniknęły. Usiłowałam zachować spokój, starając się usłyszeć coś poza własnym tłukącym się sercem i rozglądając się dookoła po­przez gąszcz. Ale nie usłyszałam nic.

Przez następne trzydzieści pięć minut wędrowałam wzdłuż kamienistego łożyska potoku Kasakela, zatrzymując się, by na­słuchiwać i przepatiywać gałęzie nade mną. Minęłam stadko gerez rudych, małpek skaczących po wierzchołkach drzew i na­wołujących się dziwnymi, piskliwymi i ćwierkającymi głosami. Spotkałam kilka pawianów ze stada D, a wśród nich starego, jednookiego Freda ze śladami dwóch złamań na ogonie. I wła­śnie wtedy, gdy nie wiedziałam, co robić dalej, usłyszałam pisk młodego szympansa gdzieś w górze doliny. Po dziesięciu minu­tach dołączyłam do Gremlin i jej małego Galahada, Gigi i dwój­ki najmłodszych w Gombe sierot: Mela i Darbee, którzy utracili swoje matki, gdy mieli zaledwie po trzy lata. Gigi, jak to ona, zastępuje obojgu ciotkę. Cala grupka jadła, siedząc na wyso­kich drzewach nad prawie wyschłym tu strumieniem, a Ja wy­ciągnęłam się na skałach i obserwowałam je. Gdy przedziera­łam się za Flfl, słońce zniknęło i przez korony drzew widziałam niebo szare i ciężkie od deszczowych chmur. W pogłębiającym się półmroku nastąpiła trwożna cisza, tak często poprzedzająca ulewny deszcz. Jedynie turkot coraz bliższych grzmotów i sze­lest poruszających się szympansów przerywały ciszę.

Gdy zaczął padać deszcz, Galahad, który wisiał w pobliżu matki i zabawiał się palcami u nóg, szybko wspiął się do bez­piecznej przystani jej ramion. Obie sieroty przytuliły się do sie­bie w pobliżu Gigi. Natomiast Gimble zaczął szaleć na wierz­chołku drzewa, z rozmachem huśtając się i skacząc z gałęzi na gałąź, wspinając w górę i skacząc w dół na niższe gałęzie. W miarę nasilania się deszczu, gdy coraz bardziej przeciekał przez korony, skoki Gimble’a stawały się dziksze, a huśtanie na gałęziach coraz śmielsze. Gdy dorośnie, to ożywienie doro­słego samca przybierze formę wspaniałego tańca deszczu.

Nagle, tuż po trzeciej, niebo rozdarła błyskawica, a grzmot odbił się echem po górach. Z ołowianych chmur lunęły takie potoki deszczu, że ziemię i niebo połączyła jednolita ściana wo­dy. Gimble przerwał zabawę i tak Jak inne szympansy przy­kucnął cicho przy pniu drzewa. Ja przytuliłam się do palmy, kryjąc się jak mogłam najlepiej pod koroną Jej liści. Robiło się coraz zimniej, wkrótce straciłam poczucie czasu: niczego nie

20 » PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA

zapisywałam na taśmie, bo nie było nic do zapisywania, z wy­jątkiem cichego, cierpliwego wyczekiwania końca ulewy.

Dopiero po godzinie deszcz zelżał, burza zaczęła oddalać się na południe. O godzinie 16.30 szympansy zeszły z drzew i ru­szyły w drogę, przedzierając się przez nasiąkniętą wodą, ocie­kającą deszczem roślinność. Poszłam za nimi, nieporadna w przemoczonym, krępującym ruchy ubraniu. Wędrowaliśmy wzdłuż łożyska strumienia, potem w górę po przeciwległym stoku doliny, kierując się na południe. W końcu doszliśmy do trawiastej krawędzi, górującej nad jeziorem. Zaświeciło blade, wodniste słońce, a jego promienie zamieniły w brylanty krople wiszące na każdym liściu, każdym źdźble trawy. W marszu po­chyliłam się nisko, by nie zerwać upstrzonej klejnotami paję­czyny, rozpiętej w poprzek ścieżki.

Szympansy wspięły się na niskie drzewka i zaczęły jeść świeże, młode liście. Poszukałam miejsca, z którego mogłam obserwować, jak zajadały ostatni posiłek dnia. Piękno tej sce­ny zapierało dech w piersiach. Liście lśniły, jasne, Intensywnie zielone w miękkim świetle przyćmionego słońca; wilgotne pnie i gałęzie były czarne jak heban, na ciemnych futrach szympan­sów połyskiwały miedzianobrązowe nitki. A tłem było drama­tyczne, granatowoczarne niebo, przecinane co chwila odległy­mi błyskawicami.

Istnieje wiele okien, przez które możemy spoglądać na świat w poszukiwaniu zrozumienia. Są okna otwarte przez naukę,

o szybach przetartych przez umysły dociekliwych badaczy, po­zwalające sięgnąć w rejony do niedawna niedostępne ludzkie­mu poznaniu. Patrząc latami przez takie okno, choćby było tylko małą dziurką od klucza, miałam okazję nauczyć się wiele

0 szympansach i ich miejscu w naturze. A to z kolei pomogło mi nieco lepiej zrozumieć niektóre aspekty ludzkiego zachowa­nia, nasze własne miejsce w przyrodzie.

Są także okna, otwierane przez logikę filozofów, przez które mistycy wypatrują swojej wizji prawdy, i inne, przez które zało­życiele wielkich religii usiłowali znaleźć sens nie tylko w cu­downym pięknie świata, lecz również w Jego ciemnościach

1 brzydocie. Większość ludzi, zastanawiając się nad misterium

naszej egzystencji, spogląda na świat tylko przez jedno z tych okien. Ale nawet ono jest często zmatowiałe z powodu naszego ograniczonego człowieczeństwa. A więc szukamy dziurki od klucza i patrzymy przez nią, wprowadzeni w błąd fragmenta­rycznością tego, co zdołamy dojrzeć. Jakbyśmy obserwowali pustynię lub morze przez zwiniętą gazetę.

Stałam cicho w bladym świetle słonecznym, będąc cząstką spłukanego deszczem lasu, tak jak inne stworzenia w nim ży­jące, i przez moment spoglądałam przez inne okno i miałam inną wizję. To Jest doświadczenie spływające niespodziewanie na niektórych z nas, przebywających samotnie w świecie przy­rody. Powietrze wypełnione było pierzastą symfonią ptasich pieśni. Słyszałam nowe tony w ich muzyce, także w dźwiękach owadów, zdumiewająco czyste i słodkie. Widziałam ostro kształty i kolory poszczególnych liści, ten nieskończenie różno­rodny układ żyłek, dzięki któremu każdy liść Jest wyjątkowy, niepowtarzalny. Zapachy były wyraźnie rozróżnialne: przejrza­łe, fermentujące owoce, nasycona wodą ziemia, zimna mokra kora, wilgotny odór włosów szympansich, moich własnych zresztą również. Aromatyczny zapach miażdżonych liści osza­łamiał. Poczułam obecność antylopy jeszcze zanim Ją zobaczy­łam, spokojnie się pasącą, zwróconą pod wiatr, z kręconymi rogami czarnymi od deszczu. I byłam przepełniona spokojem, któiy „przekracza wszelkie rozumienie".

I wtedy rozległy się odległe krzyki szympansów, rozbijając nastrój przypominający trans. Gigi i Gremlin odpowiedziały, do chóru dołączyły Mel, Darbee 1 mały Galahad.

Pozostałam z szympansami aż do pory wieczornej budowy gniazd, co po deszczu zrobiły nieco wcześniej. Galahad przy­cupnął w przytulnej bliskości matki, Mel i Darbee zaś każde we własnym małym gniazdku w pobliżu dużego gniazda cio- teczki Gigi. Pozostawiłam Je więc i poszłam z powrotem ścieżką leśną w kierunku brzegu Jeziora. Po drodze minęłam ponownie pawiany ze stada D. Zgromadziły się w pobliżu swoich drzew noclegowych przekomarzając się. bawiąc, iskając wzajemnie w miękkim świetle wieczoru. Kamyki piaty nad Jeziorem zgrzy­tały mi pod stopami, słońce wisiało nad rzeką wielkim czerwo-

22 § PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA

nym kręglem. Gdy na spodzie chmur rozświetliły się płomieni­ste barwy zachodu, woda przybrała złoty kolor, poprzecinany lśniącymi zmarszczkami fioletu i czerwieni.

Później, przycupnąwszy nad małym ogniskiem przed do­mem, i potem, jedząc gotowaną fasolę z pomidorami i jajkiem, nadal nie mogłam oderwać się od przeżyć tego popołudnia. To było tak, myślałam, jak gdybym patrzyła na świat przez okno znane jedynie szympansom. Zamyśliłam się, wpatrzona w pło­mień. Ileż moglibyśmy się dowiedzieć, mogąc, choć na krótko, popatrzeć na świat oczami zwierząt.

Jeszcze tylko filiżanka kawy i zamknę się w domu, zapalę obozową lampę naftową i spiszę notatki z całego wspaniałego dnia. Bo jeśli nie możemy patrzeć oczami szympansów, musi­my posuwać się pracowicie i metodycznie, tak jak to robiłam przez 30 lat: zbierać anegdoty, latami obserwować, zapisywać i interpretować, aby powoli tworzyć obraz ich życia i próbować zrozumieć. Nauczyliśmy się już wiele. Stopniowo podnosimy zasłonę w oknie, przez które pewnego dnia zobaczymy wyraź­nie umysł szympansa.

ROZDZIAŁ 2

UMYSŁ SZYMPANSA

Często wpatrywałam się w oczy szympansów, zastanawia­jąc się, co się za nimi dzieje. Zwykłam patrzyć w oczy Flo, tak starej 1 mądrej - co pamiętała z dni swojej młodości? Dawid Siwobrody miał oczy najpiękniejsze ze wszystkich, wiel­kie, lśniące, szeroko rozstawione. W Jakiś sposób wyrażały Jego osobowość: spokojną pewność siebie, wrodzoną godność i, od czasu do czasu, niezłomne zdecydowanie, by postawić na swo­im. Kiedyś nie patrzyłam prosto w oczy szympansom; bałam się, że mogłyby to potraktować jako groźbę lub naruszenie do­brych obyczajów, tak jak dzieje się u większości innych naczel­nych. Było jednak inaczej. Jeśli patrzy się łagodnie i bez arogancji, szympans zrozumie i może nawet odwzajemni spoj­rzenie. A wtedy, fantazjowałam, oczy stają się oknem w głąb umysłu. I tylko szyba Jest matowa, więc tajemnica nigdy nie zostanie w pełni odsłonięta.

Nigdy nie zapomnę spotkania z Lucy, ośmioletnią szympan- sicą, wychowaną w ludzkim domu. Podeszła, siadła przy mnie na sofie i, z twarzą tuż przy mojej, wpatrywała się w moje oczy | po co? Być może szukała oznak nieufności, niechęci lub stra­chu, ponieważ wielu ludzi czuje się trochę niepewnie, gdy po raz pierwszy, spotykają się twarzą w twarz z dużym szympan­sem | To, co Lucy wyczytała w moich oczach, musiało Ją zado-

24 i PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA

wolić, ponieważ nagle objęła moją szyję ramieniem i serdecznie ucałowała bardzo szympansim całusem, z ustami szeroko otwartymi, przyłożonymi do moich. Zostałam zaakceptowana.

Jeszcze długo potem czułam się nieswojo. Miałam wtedy za sobą Już 15 lat pobytu w Gombe i dobrze znałam dzikie szym­pansy. Ale Lucy, wychowywana jak ludzkie dziecko, była od- szczepieńcem, jej szympansia natura została zamaskowana różnymi obyczajami ludzkimi, nabytymi z wiekiem. Już nie prawdziwy szympans, a równocześnie istota odległa od czło­wieka o miliony lat - wytwór ludzki. Obserwowałam zdumiona, jak otwierała lodówkę i różne kredensy, znalazła butelkę i szklankę, nalała sobie whisky z tonikiem, zaniosła napój do pokoju, włączyła telewizor, poprzełączała kanały i potem, jakby zniechęcona, wyłączyła aparat. Wybrała sobie lśniący magazyn ze stołu 1, nadal dzierżąc szklankę z napojem, rozsiadła się wy­godnie w fotelu. Przerzucając kartki, od czasu do czasu dawa­ła palcami znaki języka migowego, używanego przez głucho­niemych. Nie znam tego języka, ale gospodyni, Jane Temerlin (będąca „matką” Lucy), tłumaczyła mi. „To jest pies” - komen­towała Lucy spoglądając na fotografię białego pudla. Odwróci­ła stronę. „Niebieskie” - stwierdziła, gdy patrzyła na fotografię damy reklamującej mydło czy proszek do prania i ubranej w błękitną suknię. I na koniec, po jakimś niewyraźnym ruchu ręką, być może oznaczającym szept: „to Jest Lucy, to moje", gdy złożyła magazyn i położyła go sobie na kolanach. Jane wy­jaśniła. że właśnie w czasie lekcji Języka migowego, trzy razy w tygodniu uczyła się stosowania zaimków dzierżawczych.

Książka napisana przez „ojca" Lucy - Mauiy’ego Temerlina - nosiła tytuł Lucy. Wyrastając na człowieka. I rzeczywiście, szympans przypomina nas najbardziej ze wszystkich żywych stworzeń. Fizjologia obu naszych gatunków jest podobna, a ge­netycznie, w budowle DNA, różnice pomiędzy szympansami 1 ludźmi wynoszą zaledwie nieco powyżej jednego procenta. Właśnie dlatego w doświadczeniach medycznych szympansy używane są zamiast człowieka w testowaniu niektórych le­karstw lub szczepionek. Szympansy można zakazić niemal wszystkimi znanymi chorobami ludzkimi, włączając w to AIDS

i żółtaczkę wirusową B, na którą inne zwierzęta (z wyjątkiem goryli, orangutana i gibbonów) są odporne. Podobnie uderza­jące podobieństwa pomiędzy człowiekiem i szympansem wy­stępują w anatomii, budowie układu nerwowego i mózgu oraz

- chociaż wielu naukowców ma opory przed przyznaniem tego - w zachowaniu społecznym, zdolnościach intelektualnych i emo­cjach. Wniosek o ewolucyjnej ciągłości struktury biologicznej od przedludzkiej małpy człekokształtnej do człowieka jest od dawna moralnie do przyjęcia dla większości naukowców. To, że ten sam wniosek mógłby się odnosić do umysłu, było jednak nadal uważane za hipotezę absurdalną, zwłaszcza przez tych, którzy wykorzystywali, często okrutnie, zwierzęta w swoich la­boratoriach. W końcu wygodniej jest wierzyć, że istota, której zadajemy cierpienia, jest jedynie bezmyślnym, pozbawionym uczuć, „tępym" zwierzęciem, choć zachowuje się niepokojąco podobnie do nas.

Gdy rozpoczynałam moje badania w Gombe w 1960 roku, nie było dopuszczalne, w każdym razie w środowiskach etolo- gów, mówienie o umyśle zwierzęcym. Tylko człowiek miał umysł. Nie było również właściwe mówienie o osobowości zwie­rząt. Oczywiście każdy, kto miał ulubionego psa czy inne zwie­rzę, wiedział, że zwierzęta mają swoje własne, wyjątkowe ce­chy. Ale etologowie, usiłując nadać swej nauce charakter „ścisły”, odsuwali od siebie próby obiektywnego wyjaśniania takich rzeczy. Jeden z uznanych etologów, przyznając, że Ist­nieje „różnorodność między osobnikami zwierzęcymi", pisał, iż ten fakt najlepiej „wmieść pod dywan". W tym czasie dywany etologów musiały być dobrze wybrzuszone, kryjąc wszystko to, co pod nie wmieciono.

Jakaż byłam naiwna. Nie mając za sobą żadnego kursu uni­wersyteckiego, nie zdawałam sobie sprawy, że zwierzęta nie mogą mieć osobowości, myśleć, odczuwać emocji lub cierpieć ból. Nie miałam pojęcia, że właściwsze od nadawania Imion szympansom byłoby oznaczanie ich numerami. Nie zdawałam sobie sprawy. Jak nienaukowe było omawianie zachowania zwierząt w kategoriach motywacji i celu. I nikt nie powiedział mi. że terminy takie Jak „dzieciństwo" łub „dorastanie" odno-

szą się wyłącznie do okresów cyklu życiowego ludzi, są zdeter­minowane kulturowo i nie wolno ich używać w stosunku do młodych szympansów. Nie wiedząc o lym wszystkim, swobod­nie używałam tych zakazanych słów i idei w moich pierwszych próbach opisania zdumiewających obserwacji poczynionych w Gombe.

Nigdy nie zapomnę reakcji grupy etologów na uwagi, które wypowiedziałam w czasie uczonego seminarium. Opisałam, jak Figan jako wyrostek nauczył się pozostawać w naszym obozie po odejściu starszych samców, tak abyśmy mu mogły dać kilka bananów. Za pierwszym razem, gdy zobaczył owoce, wydal gło­śny okrzyk używany na widok pokarmu; po czym dwa dorosłe samce wróciły, przepędziły Figana i zjadły Jego banany. I wtedy, dochodząc do głównego punktu historii, opowiedziałam, jak następnym razem Figan stłumił swój okrzyk. Usłyszeliśmy zdu­szony dźwięk w jego gardle, tak cichy, że żaden inny szympans nie mógł go zarejestrować. Inne młode szympansy, którym pró­bowaliśmy dawać banany za plecami dorosłych, nigdy nie na­uczyły się tak panować nad swoimi odruchami. Z okrzykami radości rzucały się na owoce, tylko po to, aby za chwilę dorosłe obrabowały je ze zdobyczy. Spodziewałam się, że mol słuchacze będą równie zafascynowani jak ja i sprawi to na nich podobne wrażenie. Spodziewałam się wymiany poglądów o niewątpliwej inteligencji szympansów. Zamiast tego zapanowała niezręczna cisza, po czym przewodniczący szybko zmienił temat. Nie mu­szę dodawać, że potem przez długi czas nie miałam ochoty wy­powiadać się na Jakimkolwiek naukowym zgromadzeniu. Pa­trząc na to po latach podejrzewam, że zainteresowałam wszystkich słuchaczy, ale niedopuszczalne przecież było przed­stawianie anegdot jako dowodu na cokolwiek.

Komentarz redakcyjny do korekty pierwszego artykułu, jaki napisałam, zalecał, abym wszelkie zaimki „on”, „ona" zastąpiła przez „to”, a każde „który", „która" przez „które".* Rozwścieczo­na pozmieniałam z kolei wszystkie poprawki redaktora na wła­

ściwe zaimki; ponieważ nie byłam zależna od naukowego światka, mogłam się nie przejmować reakcją wydawcy na mój wybryk. W końcu wygrałam, artykuł wydrukowano z kurtu­azyjnym zastosowaniem właściwych rodzajników, podnosząc status szympansów z przedmiotów do Istot. Pomimo mojej co­kolwiek czupumej postawy pragnęłam się uczyć i zdawałam sobie sprawę ze szczęścia, jakim było dla mnie przyjęcie na Uniwersytet w Cambridge. Chciałam otrzymać stopień dokto­ra, również ze względu na Louisa Leakeya i inne osoby, które napisały listy popierające moje przyjęcie. Miałam szczęście, że moim opiekunem naukowym na uniwersytecie został Robert Hinde, człowiek o błyskotliwej inteligencji i precyzyjnym spo­sobie myślenia. Jako nauczyciel wyjątkowo odpowiadał mojej specjalizacji i mojej osobowości. Stopniowo udało mu się wy­posażyć mnie w niektóre atrybuty naukowca. Nadal byłam przywiązana do większości moich przekonań: że zwierzęta ma­ją osobowość, że odczuwają szczęście, smutek i strach, że cier­pią ból, że mogą dążyć do zaplanowanych celów i osiągać suk­ces, jeśli mają dostatecznie silną motywację, jednak wkrótce zrozumiałam, iż te moje osobiste przekonania rzeczywiście by­ły trudne do udowodnienia. Lepiej było je omijać, przynajmniej do czasu uzyskania odrobiny wiarygodności i poparcia. To Ro­bert mi doradził, jak niektóre z moich rebelianckich idei przy­brać naukową pozłotą. »Nie możesz wiedzieć, czy Fifi była za­zdrosna” 1 pouczył mnie kiedyś. Przez chwilę spieraliśmy się i wtedy powiedział: „Dlaczego nie powiesz po prostu, że gdyby Fifi była dzieckiem ludzkim, moglibyśmy powiedzieć, że była zazdrosna". Tak też zrobiłam.

Nie jest łatwo zgłębiać uczucia, nawet gdy przedmiotem ba­dań są ludzie. Wiem, co czuję, gdy jestem smutna, szczęśliwa lub zagniewana, jeśli więc przyjaciel mówi mi, że Jest smutny, szczęśliwy lub zagniewany, zakładam naturalnie, iż Jego uczu­cia są podobne do moich, ale oczywiście nie mogę być tego pewna. Gdy próbujemy zrozumieć uczucia bardziej odległe od naszych, staje się to coraz trudniejsze. Gdy zwierzętom przypi­sujemy ludzkie uczucia, jesteśmy oskarżani o antropomorflzm

- kardynalny grzech etologa. Ale co w tym takiego strasznego?

Możemy badać działanie lekarstw na szympansach, ponieważ biologicznie są tak podobne do nas; jeśli zgadzamy się na istnie­nie zasadniczych podobieństw w mózgu i układzie nerwowym człowieka i szympansa, czyż nie jest logiczne przyjąć Istnienie podobieństw między tymi gatunkami również w najbardziej podstawowych uczuciach i nastrojach?

Wszyscy, którzy blisko i dostatecznie długo pracowali z szym­pansami, nie wahają się przypisać im uczuć nazywanych u lu­dzi przyjemnością, radością, żalem, gniewem, znudzeniem itp. Niektóre stany emocjonalne szympansów są w sposób tak oczywisty podobne do naszych, że nawet niedoświadczony ob­serwator rozumie, co się dzieje. Niemowlę, które rzuca się z wrzaskiem i wykrzywioną twarzą na ziemię, tłukąc rękami i głową, najwyraźniej przeżywa atak bezsilnej wściekłości. Każ­dy dzieciak, któiy tańczy wokół matki, fikając koziołki, kręcąc się w kółko, podbiegając co chwilę i ładując się jej na kolana, który głaszcze ją lub ciągnie za rękę domagając się pieszczot, jest niewąpliwie przepełniony radością życia. Prawie każdy ob­serwator powiąże takie zachowanie się ze szczęśliwym, beztro­skim stanem dziecka. Nie sposób długo obserwować dzieci szympansie bez zdania sobie sprawy, że mają one taką samą potrzebę miłości i bezpieczeństwa, jak dzieci ludzkie. Dorosły samiec, wylegujący się w cieniu po dobrym posiłku, wyciągają­cy dobrodusznie rękę, żeby pobawić się z niemowlęciem lub pogłaskać samicę, znajduje się najwyraźniej w dobrym nastro­ju; natomiast gdy siedzi z nastroszonym futrem, spoglądając spode łba na podwładnych i grożąc im gniewnym gestem, gdy próbują się zbliżyć, najwyraźniej Jest zły. Możemy to ocenić, ponieważ tak wiele w zachowaniu szympansa przypomina nas samych, że rozumiemy go.

Trudno zrozumieć emocje, których sami nie przeżywaliśmy. W pewnym stopniu mogę sobie wyobrazić przyjemność odczu­waną przez samicę szympansa w czasie aktu prokreacji, nato­miast odczucia Jej partnera pozostają dla mnie niedostępne, podobnie Jak odczucia mężczyzny w tej samej sytuacji. Niezli­czone godziny spędziłam obserwując wzajemne relacje szym- panalcy-matki i Jej dzieci, ale dopiero gdy sama zostałam mat­

ką, zaczęłam rozumieć potężny instynkt miłości macierzyń­skiej. Jeśli ktoś przypadkiem przestraszył mojego Gruba lub w jakikolwiek sposób zagrażał mu. odczuwałam falę irracjo­nalnego gniewu. O ile łatwiej rozumiałam wtedy uczucia szym- pansicy-matki, wściekle wymachującej rękami i warczącej na osobnika, który zbyt blisko podszedł do jej niemowlęcia, lub na towarzysza zabaw, który niechcący skrzywdził jej dziecko. A dopiero wtedy, gdy poznałam otępiający żal po śmierci moje­go drugiego męża, mogłam ocenić rozpacz i uczucie straty ma­łych szympansów, usychających z tęsknoty po śmierci matek.

Gdy usiłujemy zrozumieć niektóre skomplikowane przejawy zachowań szympansów, sympatia i intuicja mogą mieć olbrzy­mie znaczenie, pod warunkiem jednak, że zapisaliśmy wszyst­ko dokładnie i obiektywnie. Na szczęście rzadko miałam trud­ności z zanotowaniem faktów w uporządkowany sposób, nawet wtedy, gdy byłam silnie emocjonalnie zaangażowana. A .wie­dząc" intuicyjnie, co szympans mógł czuć, na przykład po ataku, mogłam przewidzieć, co się zdarzy za chwilę. Nie powinniśmy obawiać się wykorzystywania naszych bliskich pokrewieństw ewolucyjnych z szympansami przy interpretacji ich złożonych zachowań.

Dziś, podobnie jak w czasach Karola Darwina, Jest w do- biym tonie mówić o umyśle zwierząt i badać go. Ta zmiana nastąpiła stopniowo, przynajmniej częściowo pod wpływem in­formacji zebranych w czasie pogłębionych badań nad społecz­nościami zwierzęcymi w terenie. Gdy obserwacje te zostały spopularyzowane, nie można było dłużej pomijać złożoności zachowań społecznych, odkrywanych u coraz to nowych ga­tunków. Śmietnik spod dywanu etologów był stopniowo wydo­bywany i analizowany. Stawało się oczywiste, że uproszczone wyjaśnianie najwyraźniej inteligentnego zachowania często wprowadzało w błąd. Nastąpiła więc seria eksperymentów, które bezspornie wykazały, że wiele zdolności umysłowych, uważanych dotychczas za wyjątkową właściwość człowieka, występuje również u innych gatunków. Jakkolwiek są one sła­biej rozwinięte. Najlepiej widoczne są oczywiście u naczelnych, a zwłaszcza u szympansów.

Gdy po raz pierwszy czytałam o ewolucji człowieka, dowie­działam się. że zasadniczą cechą naszego gatunku jest nasza,

i tylko nasza, umiejętność wytwarzania narzędzi. „Człowiek - wytwórca narzędzi" - brzmiała często cytowana definicja, i to pomimo skrupulatnych i wyczerpujących badań Wolfganga Köhlera i Roberta Yerkesa nad zdolnością szympansów do wy­korzystywania i wytwarzania narzędzi. Badania te, prowadzo­ne niezależnie od siebie w latach dwudziestych naszego stule­cia, były przyjmowane sceptycznie. A przecież zarówno Köhler, jak i Yerkes byli uznanymi naukowcami i mieli głęboką wiedzę na temat zachowań szympansów. Opisy osobowości i zacho­wań różnych osobników z kolonii szympansów, zamieszczone w książce Köhlera The Mentality ojApes (Umyslowość małp człekokształtnych), należą do najbardziej żywych i barwnych, jakie kiedykolwiek napisano. A jego eksperymenty, pokazują­ce, jak szympasy ustawiały skrzynki jedna na drugiej, po czym wspinały się po tej chwiejnej konstrukcji, żeby sięgnąć po owoc zawieszony pod sufitem, lub jak łączyły dwa drągi, aby przysunąć owoc położony poza ich zasięgiem, uznane zostały za klasyczne i omawiane są w prawie wszystkich podręczni­kach dotyczących inteligentnego zachowania zwierząt.

W czasie, gdy systematyczne obserwacje używania narzę­dzi zaczęły napływać z Gombe, te pionierskie badania były w znacznym stopniu zapomniane. Ponadto czym innym było wiedzieć, że wychowane wśród ludzi szympansy mogą w labo­ratorium wykorzystać dostępne im przedmioty, czymś zaś zu­pełnie innym stwierdzić, że umiejętności takie są naturalne dla dzikich szympansów żyjących na swobodzie. Doskonale pamię­tam, jak pisałam do Louisa o mych pierwszych obserwacjach, opowiadając, jak Dawid Siwobrody nie tylko używał źdźbła tra­wy do łowienia termitów, ale również odrywał blaszkę liściową od środkowego nerwu, robiąc w ten sposób narzędzie. I pamię­tam, jak otrzymałam często dzisiaj cytowaną odpowiedź: „Teraz musimy zmienić definicję narzędzia, zmienić definicję człowie­ka lub zgodzić się, że szympans jest człowiekiem”.

Na początku kilku naukowców próbowało zlekceważyć ob­serwacje o połowie termitów, sugerowali nawet, że Ja po prostu

nauczyłam szympansa to robić! Jednakże większość ludzi była zafascynowana tą informacją i następnymi. Tylko niewielu an­tropologów protestowało, gdy sugerowałam, że szympansy przekazywały tradycję używania narzędzi z pokolenia na poko­lenie przez obserwację, naśladowanie i praktykę, tak że może­my oczekiwać odrębnych kultur używania narzędzi w różnych populacjach. Co, nawiasem mówiąc, zostało potem potwierdzo­ne. A kiedy opisałam, jak jeden z szympansów, Mike, sponta­nicznie rozwiązał nowy problem używania narzędzi (ułamał pa­tyk, by strącić na ziemię banana, gdyż był zbyt nerwowy, aby przyjąć go bezpośrednio z moich rąk), chyba nikt z naukowców nie uniósł nawet brwi. Z pewnością nie byłam atakowana aż tak jadowicie jak Köhler i Yerkes za sugerowanie, że nie tylko człowiek Jest zdolny do rozumowania i przewidywania.

W połowie lat sześćdziesiątych przedsięwzięto inny projekt, który, razem z podobnymi badaniami, powiedział nam wiele

o właściwościach umysłowych szympansa. Był to projekt Wa­shoe, zaplanowany przez Trixie i Allena Gardnerów. Zakupili oni niemowlę szympansa i nauczyli je znaków języka migowego ASL, używanego przez głuchoniemych w USA. Dwadzieścia lat wcześniej inna para małżeńska, Richard i Kathy Hayes, usiło­wała nauczyć mówienia młodą szympansicę Vikki, prawie bez skutku. Próby Hayesów powiedziały nam wiele o umysłowości szympansa, ale Vikki, chociaż była inteligentną szympansią pannicą, z dobrymi wynikami testu na inteligencję, nie mogła się nauczyć ludzkiego Języka. Gardnerowie jednak osiągnęli wyraźny sukces ze swoją wychowanką Washoe. Nie tylko na­uczyła się sygnałów, ale zaczęła szybko łączyć Je w sensowny sposób. Było Jasne, że każdy sygnał wywoływał w Jej umyśle obraz przedmiotu, który oznaczał. Jeśli na przykład była pro­szona w języku migowym o przyniesienie Jabłka, potrafiła wyjść do drugiego pokoju 1 znaleźć je. Do badań włączono inne szympansy, niektóre wychowywane w rodzinach głuchych, używających Języka migowego. W końcu Washoe. adoptowała niemowlę, Loułisa, pochodzącego z laboratorium, gdzie niko­mu nauka Języka głuchoniemych nawet nie przyszła do głowy. Loulis nie otrzymywał żadnych lekcji Języka migowego, gdy był

z Washoe. w każdym razie nie od człowieka. A Jednak, gdy do­szedł do wieku ośmiu lat, znał 58 sygnałów migowych 1 używał ich we właściwym kontekście. Jak się ich nauc2ył? Przede wszystkim, najprawdopodobniej, naśladując zachowanie Wa­shoe i trzech pozostałych sygnalizujących szympansów: Dara, Moji i Ta tu. Niekiedy jednak dostawał instrukcje od samej Wa­shoe. Któregoś dnia na przykład zaczęła dumnie kroczyć na dwóch nogach, straszyć sierść i z wielkim podnieceniem sy­gnalizować: „jedzenie! jedzenie! jedzenie!” - bo zobaczyła czło­wieka zbliżającego się z tabliczką czekolady w ręku. Półtora­roczny wtedy Loulis przyglądał się temu obojętnie. Nagle Washoe zatrzymała się, podeszła do niego, podniosła jego rękę 1 ułożyła ją w znak .Jedzenie" (palce wkazujące ku ustom). In­nym razem, w podobnej sytuacji, zasygnalizowała „guma do żucia", ale układając swoją rękę na jego ciele. Za trzecim ra­zem Washoe, bez żadnego powodu, przyniosła Loulisowi małe krzesełko, postawiła przed nim i trzykrotnie, bardzo wyraźnie, zasygnalizowała „krzesło", obserwując go przy tym uważnie. Znaki Jedzenie" i „guma do żucia" weszły do słownika Loullsa, ale nie znak „krzesło” - najwyraźniej zainteresowania młodego szympansa są takie same, jak ludzkiego dziecka.

Gdy wiadomości o osiągnięciach Washoe dotarły po raz pierwszy do naukowców, natychmiast spowodowały burzę pro­testów. Z obserwacji wynikało, że szympansy mają możliwość opanowania ludzkiego języka, a to z kolei wskazywało na zdol­ność ich umysłu do uogólnień, abstrakcji i tworzenia pojęć, jak również do rozumienia i tworzenia symboli. A przecież te zdol­ności intelektualne były z pewnością wyłączną własnością Ho­mo sapiens. I jakkolwiek wielu uczonych było zafascynowanych i podnieconych odkryciami Gardnerów, to jednak większość potępiała cały projekt badawczy, utrzymując, że wyniki są po­dejrzane, a metodologia nieudolna 1 wprowadzająca w błąd. Spór spowodował podejmowanie różnorodnych badań nad języ­kiem; niezależnie od tego, czy punktem wyjścia był sceptycyzm i chęć zdyskwalifikowania badań Gardnerów, czy też chciano uzyskać potwierdzenie ich wniosków w inny sposób, haHan<a te dostarczyły dalszych Informacji o umyśle szympansów.

UMYSŁ SZYMPANSA . 33

Tak więc psychologowie zaczęli badać najprzeróżniejszymi metodami zdolności umysłowe szympansów 1 za każdym ra­zem okazywało się, że są one zdumiewająco podobne do na­szych. Od dawna twierdzono, że jedynie człowiek był zdolny do, jak to nazywano, „międzyzmysłowego przekazu informacji". Innymi słowy, jeśli z zamkniętymi oczami dotkniesz ziemniaka

o dziwacznym kształcie, będziesz w stanie po otwarciu oczu rozpoznać go wzrokiem wśród innych ziemniaków i na odwrót. Okazało się, że również szympansy mogą w ten sam sposób rozpoznać wzrokiem to, co „poznały” uprzednio dotykiem. Dziś wiemy również, że niektóre inne naczelne mogą to zrobić, a po­dejrzewam, że dotyczy to także wielu różnych zwierząt.

Zaobserwowano potem, że szympansy mogą rozpoznać się w lustrze, a więc mają jakiś rodzaj wyobrażenia o sobie. Oka­zało się zresztą, że sama Washoe zademonstrowała to kilka lat wcześniej, gdy rozpoznała swoje odbicie i stojąc przed lustrem zasygnalizowała swoje imię, ale uważano, że ta obserwacja ma jedynie wartość anegdoty. Dowód uzyskano, gdy szympansy, którym pozwolono bawić się przed lustrem i którym w czasie krótkotrwałego uśpienia wymalowano na głowach kolorowe kropki, po przebudzeniu były nie tylko podniecone swoimi ko­lorowymi znakami, ale również dotykały palcami samych kro­pek, choć mogły je widzieć jedynie w lustrze.

Fakt posiadania przez szympansy świetnej pamięci nie dziwi nikogo, każdy przecież wychował się w przeświadczeniu, że „słoń nigdy nie zapomina", więc dlaczego szympans miałby być inny? Fakt, że Washoe spontanicznie zasygnalizowała Imię swojej przybranej matki, Beatrice Gardner, gdy zobaczyła Ją po Jedenastu latach rozłąki, nie Jest bardziej zdumiewający niż pamięć psów, rozpoznających swych właścicieli po równie dłu­giej rozłące, a przecież szympansy żyją znacznie dłużej od psów. Szympansy mogą również planować, przynajmniej na najbliższą przyszłość. Zostało to świetnie zilustrowane podczas obserwacji nad Gombe: w czasie sezonu odżywiania się terml- taml szympans często przygotowywał sobie narzędzia do Ich odławiania, chociaż termitiera znajdowała się całkowicie poza zasięgiem Jego wzroku, w odległości kilkuset metrów.

Nie jest to miejsce do szczegółowego opisywania innych zdolności poznawczych szympansów. Mają one na przykład zdolności przed-matematyczne: mogą z łatwością rozróżniać .więcej" od „mniej". Mogą też klasyfikować przedmioty na kate­gorie według przyjętych kryteriów; nie sprawia im na przykład trudności podzielenie stosu pokarmu na „owoce” i „jarzyny", innym razem na „duże” 1 „małe”, nawet jeśli zmusza to do zmieszania niektórych jarzyn z owocami. Szympansy nauczo­ne języka migowego mogą twórczo łączyć sygnały dla opisania przedmiotu, którego znaku nie znają. Washoe zdumiała kiedyś swoich opiekunów prosząc wielokrotnie o „kamienne jagody"; okazało się w końcu, że chodziło jej o orzechy brazylijskie, któ­re po raz pierwszy zobaczyła przed chwilą. Inny szympans sy­gnalizował ogórek jako „zielony banan”, inny zaś szklankę na­poju gazowanego określił jako „słuchać pić”. Mogą nawet wymyślać nowe znaki. Dorosłą Lucy wyprowadzano na spacer na smyczy; któregoś dnia, gdy chciała wyjść na spacer, a nie widziała smyczy, sygnalizowała swoje tyczenie wkładając zgię­ty palec wskazujący w kółko przy obroży. Znak ten stał się czę­ścią jej słownika. Niektóre szympansy uwielbiają rysować, a zwłaszcza malować; te z nich, które znają język, czasami z własnej woli etykietują swoje dzieło: to jabłko lub ptak, kolba kukurydzy lub cokolwiek innego. Fakt, że dla naszych oczu dzieło często jest zupełnie niepodobne do przedmiotu wskaza­nego przez artystę, oznaczać może, iż szympansy są kiepskimi rysownikami, lub też że musimy się jeszcze wiele nauczyć

o szympansiej sztuce figuratywnej.

Ludzie czasami pytają, po co szympansy wykształciły tak złożone umiejętności umysłowe, prowadząc proste życie na wolności. Odpowiedź brzmi oczywiście, że ich życie na wolności nie Jest wcale takie prostel One używają, i muszą używać, wszystkich swoich zdolności umysłowych w normalnym, co­dziennym życiu w swoich bardzo złożonych społecznościach. Zawsze muszą podejmować decyzje - dokąd iść i z kim. Po­trzebne im są bardzo rozwinięte talenty towarzyskie, zwłaszcza samcom mającym ambicje osiągnięcia wysokiej pozycji w hie­rarchii dominowania. Samce nisko postawione w hierarchii

muszą się nauczyć skrywania swoich chęci lub załatwiania spraw w ukryciu, jeśli chcą osiągnąć swoje cele w obecności wyżej postawionych. Obserwacje szympansów na swobodzie sugerują, że ich zdolności intelektualne wykształciły się w cią­gu tysiącleci do radzenia sobie z trudnościami codziennego ży­cia. Dzisiaj pokaźny zestaw danych, uzyskanych w doświadcze­niach laboratoryjnych, pozwala ocenić wiele przykładów inteligentnego, racjonalnego zachowania szympansów na swo­bodzie.

Łatwiej jest badać możliwości umysłowe w laboratorium, gdzie w starannie zaplanowanych testach i przy wyważonym stosowaniu nagród można zachęcić szympansy do wysiłku

i pokazania maksimum swoich możliwości. Badania na swobo­dzie są znacznie trudniejsze, ale o wiele bardziej znaczące, gdyż lepiej rozumiemy naciski środowiskowe, które przyczyniły się do rozwoju zdolności intelektualnych w społecznościach szympansich. Trudność obserwacji zachowania na wolności polega na równoczesnym występowaniu niezliczonych zmien­nych czynników. Zamiast wymyślonego testu potrzebne są lata obserwowania, zapisywania i analizowania; powtórki można często policzyć na palcach jednej ręki; jedynymi ekspeiymen- tami są eksperymenty samej przyrody, które często tylko czas może powtórzyć.

Na swobodzie pojedyncza obserwacja może mieć niesłycha­ne znaczenie, dostarczając klucza do zrozumienia zagadkowe­go dotychczas zachowania, na przykład zmiany stosunków między osobnikami. Oczywiście konieczne jest zaobserwowa­nie tak wielu przypadków poszczególnych zachowań, Jak to jest tylko możliwe. W pierwszych latach moich badań w Gom- be okazało się, że jedna osoba może zaobserwować najwyżej ułamek tego, co w danym momencie dzieje się w społeczności szympansiej. Tak więc od roku 1964 stopniowo tworzyłam ze­spół badawczy, pomagający w zbieraniu informacji o zachowa­niu się naszych najbliższych krewniaków.

OŚRODEK BADAWCZY

Ośrodek Badawczy nad Potokiem Gombe (Gombe Stream Research Centre) rozwiną! się z malej placówki w jedną z najbardziej dynamicznych na świecie stacji terenowych ba­dań nad zachowaniem zwierząt. Dwóch pierwszych asystentów dołączyło do mnie w roku 1964, ale wkrótce okazało się, że na­wet we trójkę niż mogliśmy podołać pracy, chociaż pomagał nam również mój mąż, Hugo. Szukaliśmy więc dodatkowych funduszy, żeby zatrudnić następnych studentów. Niemal wszyscy ulegali urokowi Gombe i odwzajemniali nasze zaufa­nie, pomagając w gromadzeniu coraz większej ilości informacji

o życiu szympansów. W roku 1972, gdy badaniami objęliśmy również pawiany, mieliśmy czasami nawet dwudziestu asy­stentów. Byli to studenci kursu magisterskiego najrozmait­szych dyscyplin, przede wszystkim antropologii, etologii i psy­chologii z uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych i Europie. Byli również studenci pierwszych lat interdyscyplinarnych stu­diów nad biologią człowieka Uniwersytetu Stanforda oraz z Za­kładu Zoologii Uniwersytetu w Dar-es-Salaam. Studenci noco­wali w maleńkich aluminiowych domkach, ukrytych wśród drzew dookoła obozu, na posiłki zaś zbierali się w jadalni. Był to funkcjonalny budynek z kamienia i cementu, wybudowany na plaży przez mojego starego przyjaciela. George Dove'a,

w którego obozie, w Serengetl, mieszkaliśmy z Hugonem, gdy Grub byl Jeszcze niemowlęciem. George wybudował również la­boratoria, kuchnię z piecem na drewno oraz zainstalował prądnicę, dzięki której mieliśmy elektryczność. Pozwoliło nam to na pracę nocami oraz używanie zamrażarki, dzięki której przygotowywanie posiłków przestało być zmorą. George wybu­dował nam nawet ciemnię fotograficzną.

Życie w centrum było wypełnione pracą. Oprócz głównego zadania - obserwowania zwierząt i zbierania danych - mieli­śmy cotygodniowe seminaria, na których omawialiśmy wyniki badań i planowaliśmy dalsze. Między studentami panował duch współpracy, zupełnie niezwykła gotowość do dzielenia się wynikami. Osiągnięcie takiej postawy nie było łatwe; początko­wo wielu studentów nie miało ochoty włączać swoich cennych obserwacji do wspólnego banku danych, co w końcu było zro­zumiałe. Musieliśmy jednak współpracować, jeśli mieliśmy zrozumieć złożoną organizację społeczną szympansów i dyspo­nować możliwie pełną dokumentacją życia każdego z nich. Po­magał mi również Dave Hamburg, kierownik Zakładu Psychia­trii na Uniwersytecie Stanforda, który wciągnął do badań swoich studentów biologii człowieka. Wprawdzie rzadko przy­jeżdżali do Gombe na dłużej niż 6 miesięcy, ale dzięki dobremu przygotowaniu pomagali bardzo efektywnie.

W długofalowej perspektywie najważniejsze jednak okazało się szkolenie tanzańskich laborantów, chociaż ha początku nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Poczynając od roku 1968, gdy jedna ze studentek zginęła spadając ze skały w czasie wspi­naczki za szympansem, przyjęliśmy zasadę, że każdemu stu­dentowi towarzyszy w buszu pracownik tanzański. W razie wypadku Jednego, drugi mógł wezwać pomoc. Ludzie ci stop­niowo zgromadzili wiedzę, dzięki której ich pomoc stała się nie­oceniona: znali imię każdego szympansa i mogli zapoznać z ni­mi nowych studentów, byli poza tym ekspertami w poruszaniu się po naszym dzikim, trudnym terenie. Od roku 1972 labo­ranci tanzańscy zaczęli sami zbierać dane - na przykład nano­sząc na mapę trasę codziennych wędrówek szympansa, zapi­sując, z którymi szympansami się spotykał, i rozpoznając

rośliny, które jadł. Studenci kursu magisterskiego w znacz­nym stopniu polegali na obserwacjach laborantów, współpra­cowali więc ofiarnie prey szkoleniu ich. Od czasu do czasu pro­wadziłam dla nich seminaria w języku suahili, używanym w całej Afryce Wschodniej, omawiając różne aspekty zachowa­nia szympansów i pawianów, opowiadałam też o naczelnych z innych części świata, tak więc nasi laboranci byli coraz lepiej poinformowani, wzrastało ich zainteresowanie i entuzjazm.

Byłam bardzo dumna, że udało mi się zebrać taką grupę lu­dzi, a liczba i jakość zbieranych przez nich informacji były wprost fantastyczne. A jednak niekiedy z tęsknotą wspomina­łam początki pracy w Gombe, gdy jedynymi towarzyszami byli: moja matka, kucharz Dominik i Hassan, który pływał naszą małą motorówką po zakupy do Kigoma. Pracowałam niepraw­dopodobnie ciężko, zmuszając się do wspinania o świcie na Peak

i pozostając tam aż do zmroku. Nie miałam weekendów ani świąt. Ale byłam młoda, fizycznie sprawna i czułam się świet­nie. Wiedziałam, że jedynymi istotami, które napotkam przez cały dzień, będą szympansy, pawiany lub jakieś inne dzikie zwierzęta, zamieszkujące bujnie porośnięte doliny lub trawiaste stoki górskie. Zmiana była jednak nieunikniona, gdyż jeden ob­serwator, niezależnie od poświęcenia, nie mógł rzeczywiście wszechstronnie zbadać szympansów w Gombe. I stąd rozbudo­wa centrum, rosnąca liczba ludzi pracujących w lesie i coraz mniej szans na spędzanie godzin w całkowitej samotności.

Tak naprawdę, to od 1972 roku mogłam znaleźć dla szym­pansów bardzo mało czasu, mimo że mieszkałam w Gombe stale, z wyjątkiem 3 miesięcy w roku, gdy wykładałam biologię człowieka na Uniwersytecie Stanforda. Wynikało to stąd, że po kilku latach obserwowania, Jak szympansice niańczą swe nie­mowlęta, sama zajęłam się moim własnym. Było dla mnie oczywiste, że ścisłe więzi uczuciowe z matką odgrywają zasad­niczą rolę w prawidłowym rozwoju małych szympansiąt, i po­dejrzewałam, iż to samo musi odnosić się do ludzi; zresztą pra­ce takich autorów jak René Spitz i John Bowlby potwierdzały to. Byłam zdecydowana zapewnić mojemu dziecku jak najlep­szy start i w czasie, gdy moi studenci spędzali większość czasu

w terenie, ja zajmowałam się Grubem (naprawdę ma na imię Hugo, jednak rodzina i przyjaciele nadal nazywają go Grubem, czyli Pędrakiem). Zwykle rankami zajmowałam się administracją

i pisaniem, popołudnia zaś poświęcałam Grubowi. Oczywiście byłam dobrze zorientowana we wszystkim, co działo się w spo­łeczności szympansiej, nasze wieczorne rozmowy w jadalni rzadko dotyczyły czegoś innego niż szympansów i pawianów. Śledziłam więc narastającą rywalizację pomiędzy Humph- reyem, Figanem i Everedem, otrzymywałam codzienne biulety­ny o rozwoju Flinta i Goblina, Pom i Gilki, oraz o seksualnych przygodach Gigi. W czasie codziennych wizyt w obozie zawsze widziałam jednego lub kilka szympansów.

Czasami ja i Grub przyjmowaliśmy wizyty szympansów w naszym domu na plaży. Kiedyś Melissa i jej rodzina wędro­wały wzdłuż werandy, zaglądając przez okna, pokryte siatką przeciw komarom, do salonu. Było to wkrótce potem, jak Gru­bowi przywieziono dwa małe króliczki. W Gombe nie ma króli­ków i szympansy były najwyraźniej zafascynowane. Goblin, przepełniony dziecięcą ciekawością, wisiał przy oknie i wpatry­wał się w nie jeszcze długo po odejściu matki i sióstr. Nawia­sem mówiąc króliczki okazały się wspaniałymi przyjaciółmi, dobrze zachowującymi się w domu, bardzo serdecznymi i bar­dzo zabawnymi. Przy okazji nauczyły mnie wiele; nie miałam na przykład pojęcia, że króliki lubią mięso. Jeszcze bardziej zdumiały mnie polując na pająki i zjadając Je.

Znane były przypadki chwytania i pożerania ludzkich nie­mowląt przez szympansy, dla zapewnienia więc Grubowi bez­pieczeństwa wybudowaliśmy z Hugonem nasz dom na plaży, gdzie szympansy rzadko przychodziły. Natomiast często poja­wiały się na brzegu pawiany, gdyż nasz dom stał w samym centrum terytorium ich stada. Dzięki temu miałam więcej niż kiedykolwiek okazji obserwowania pawianów. Było to nie tylko pożyteczne doświadczenie badawcze, ale dało mi również do­bry układ odniesienia do interpretacji zachowania szympan­sów, wskazując, czym różnią się od innych małp, na przykład pawianów. Szympansy są najwyraźniej bardziej od nich inteli­gentne, o czym świadczy między Innymi korzystanie z narzę-

dzi. Ale pawiany przystosowują się znacznie łatwiej niż S2ym- pansy, występują w całej Afryce, od wschodu do zachodu, z południa na północ, podczas gdy s2ympansy, z ich ostrożną

i konserwatywną naturą 1 znacznie wolniejszym tempem rozro­du, spotykane są jedynie w pasie równikowym i przylegających do niego strefach.

Od pierwszego momentu pawiany w Gombe, bezczelni opor- tunlści, tylko czekały na jakąkolwiek okazję spróbowania ludz­kiego pożywienia i niemal zawsze stwierdzały, że jest warte za­chodu. Bez przerwy toczyliśmy walkę, kto kogo przechytrzy,

i bardzo często wygrywały pawiany. Na próżno ustanawialiśmy zasady: żadnego jedzenia na zewnątrz domu, wszelkie jadalne odpadki wyrzucamy tylko do zamykanych śmietników, żyw­ność przenoszona z miejsca na miejsce musi być zakryta, drzwi do domu muszą być zawsze zamknięte. Wszyscy starali się tego przestrzegać, ale zawsze ktoś zapomniał lub się spie­szył, albo pomyślał, że w pobliżu nie ma pawianów - a one tyl­ko na to czekały.

Pawian Crease był niespożytym złodziejem. Zwykł godzina­mi czatować cierpliwie, ukryty w gęstwinie drzewa obok które­goś z naszych domków, z daleka od reszty stada. Jeśli tylko za­pomnieliśmy zatrzasnąć drzwi, nawet na moment, korzystał z okazji i przystępował do błyskawicznego ataku. Porwał nam z półek wiele bochenków chleba, jaj, ananasów i owoców pa­pai; kiedyś ukradł kilogramową puszkę margaryny, właśnie otworzoną, 1 przez dwie godziny zjadał ją, rozkoszując się sma­kiem. Musieliśmy w końcu wprowadzić kaiy dla osób naraża­jących nas na straty.

Jednego dnia podniecony Grub opowiedział mi o dramatycz­nej przygodzie Crease'a. Zaczęło się od awarii wodnej taksówki (Jak nazywaliśmy małe łódki wożące pasażerów wzdłuż wybrze­ża) w pobliżu naszego centrum. Łódź przyholowano do plaży

i przycumowano, zdjęto przyczepny silnik dla reperacji, a pa­sażerowie rozłożyli się na brzegu. Crease w jakiś sposób zo­rientował się, że na opustoszałej łodzi znajdował się ładunek worków 1 mąką maniokową. Stary recydywista bez chwili wa­hania skoczył na pokład, rozerwał jeden z worków i zaczął

upychać do pyska garście mąki; w tym czasie jednak łódź za­częła dryfować na środek jeziora. Zobaczywszy, że brzegi nagle się oddaliły, Crease wpadł w panikę. Skacząc od burty do bur­ty wzbijał tumany pyłu z rozerwanego worka, które podrażniły jego nos 1 spowodowały atak kichania. Na koniec jeden ze stu­dentów zlitował się nad nim 1 ledwo żywy ze śmiechu przyholo­wał łódkę do brzegu. Crease zszedł na ląd z pośpiechem całko­wicie pozbawionym dostojeństwa, pobielony mąką niczym drzewko choinkowe.

W odróżnieniu od szympansów pawiany potrafią pływać

1 czasami, gdy woda jest spokojna, młode osobniki zażywają kąpieli dla przyjemności; potrafią nawet nurkować i pływać pod wodą. W razie agresywnych ataków słabszy pawian czasami ucieka do wody i siedzi tam, póki niebezpieczeństwo nie minie.

Jezioro Tanganika Jest uważane za największy na śwlecie zbiornik nie zanieczyszczonej wody, jest najdłuższe i drugie co do głębokości. Silne burze przetaczają się czasami przez całą Je­go długość, wzbudzając wysokie fale. Co roku wichry zapędzają kilku rybaków w stronę Zairu; niektórzy giną. W kryształowych toniach jeziora czają się też inne niebezpieczeństwa; nie ma już krokodyli, ale wśród skał schodzących do wody. na cyplach ograniczających każdą zatokę żyją kobry wodne. Nie ma surowic ratujących życie w przypadku ukąszenia przez te długie, smu­kłe, brązowe węże z czamą opaską na szyi. Dlatego zawsze się niepokoiłam, gdy Grub kąpał się w jeziorze. A jednak Gombe by­ło cudownym miejscem do wychowywania dziecka.

Większość wczesnego dzieciństwa Grub spędził na brzegach Jeziora i tam chyba zaraził się od miejscowych rybaków szaleń­stwem łowienia ryb. Jako mały chłopiec wykazywał niebywałą cierpliwość, gdy przyszło rozplątywać beznadziejnie splątane sieci rybackie. Gdy Ja poddałabym się w ciągu kilku minut, on cierpliwie siedział nad siecią całymi rankami, a czasem i popo­łudniami. póki sieć nie była starannie poskładana na weran­dzie razem z pływakami, gotowa do postawienia w nocy. Po emocjach oglądania połowu rankiem, całe pracowite rozpląty­wanie zaczynało się od początku. Gdy Grub skończył pięć lat, rozpoczął naukę w szkole korespondencyjnej pod kierunkiem

miejscowych korepetytorów, młodych ludzi spędzających u nas rok pomiędzy szkolą i uniwersytetem, szczęśliwych, że w za­mian za pomoc w nauce mogą obejrzeć Gombe i szympansy; te zajęcia szkolne zostawiały masę czasu na łowienie iyb i pływa­nie. W tym czasie w życie Gruba wkroczył Maulidi Yango. Mau- lidi, zatrudniony do wycinania ścieżek w gęstwinie, był postaw­ny i silny jak wół. Czasami zdumiewał nowicjuszy w Gombe, gdy coś, co wyglądało Jak drzewo poruszające się przed nimi na szlaku, potem oka2ywało się Maulidim. Pogodny, ze wspania­łym zmysłem humoru, Maulidi stał się bohaterem dzieciństwa Gruba. Grub twierdzi teraz, że Maulidi miał na rozwój jego cha­rakteru wpływ większy niż ktokolwiek inny poza rodziną. Czę­sto widywało się w Gombe Maulidiego wyciągniętego na plaży

i nie spuszczającego z oka pływającego Gruba, Maulidiego wio­słującego w łódeczce, gdy Grub łowił ryby, lub zjadającego swój posiłek i zażywającego południowej sjesty, podczas gdy Grub czekał, aż skończy. Byli nierozłącznymi przyjaciółmi.

Któregoś dnia Grub przybiegł z wiadomością, że Flo i Flint są koło jadalni. W tym czasie Flo była już bardzo stara, jej zęby były całkowicie starte i trudno jej przychodziło znalezienie wy­starczających ilości miękkiego pokarmu, którym mogłaby się żywić. Dawaliśmy jej dodatkowe porcje bananów w obozie, a gdy zaglądała do mego domu, zawsze dostawała jajko. Mimo tego dokarmiania stawała się coraz słabsza. Nadal jednak przejawiała od czasu do czasu swój nieugięty charakter, który niewątpliwie umożliwił jej dożycie tak sędziwego wieku. Tak było i tego ranka. Spotkałam ją siedzącą na ziemi, skuloną, drżącą i nieszczęśliwą; właśnie przed chwilą ustała ulewa, jed­na z tych, które zaskakują nas w środku pory suchej. W pobli­żu Flint drażnił Crease’a, wstrząsając nad jego głową mokre gałęzie i oblewając co chwila prysznicem zimnego deszczu. Stary pawian chwilowo nie zwracał na to uwagi, siedział z opuszczoną głową. Jakby próbując zignorować smarkacza, w końcu Jednak stracił cierpliwość i skoczył ku dręczycielowi, grożąc mu. Flint wrzasnął i Flo natychmiast stanęła do walki: strosząc swe rzadkie, wylenlałe włosy zaatakowała Crease’a, wściekle warcząc. Crease uciekł.

Kilka tygodni potem Crease chciał zabrać jedno z jajek, któ­re właśnie dałam Flo: najeżyła się, wyprostowała i podbiegła do pawiana, wymachując rękami, nawet uderzyła go. Crease wycofał się i z bezpiecznej odległości obserwował, jak starusz­ka powoli delektowała się jajkami, jednym po drugim, zagryza­jąc je liśćmi.

Niekiedy śledziłam Flo i Flinta, gdy przechodzili koło domu. Czasami Flint próbował jeszcze jeździć na swojej starej matce Jak na koniu, a ona niewątpliwie nosiłaby go, gdyby miała na to dosyć sił; w obecnym stanie jednak padała pod jego cięża­rem i musiał chodzić sam. Ale nawet bez tego ciężaru Flo mu­siała co chwilę przysiadać, by odpocząć w czasie wędrówki; Flint niecierpliwił się i odchodził, pojękując żałośnie, gdy na­tychmiast nie szła za nim. Czasami wracał do niej 1 z gniew­nym wyrazem twarzy gwałtownie ją popychał, próbując zmusić do aktywności. Kiedy nadal się nie ruszała, nie dawał jej spo­koju i ciągle dopraszał się wyczesywania, przyciągając jej rękę

i gniewnie popłakując, gdy nie reagowała. Kiedyś nawet ścią­gnął ją na ziemię z niskiego, dziennego gniazda, tak że spadła, tłukąc się boleśnie. Często miałam ochotę dać mu klapsa. Ale było oczywiste, że bez niego Flo czułaby się bardzo samotna. Poruszała się teraz tak wolno, że nawet jej córka Fifl Już z nią nie chodziła; Flo stała się tak zależna od Flinta, jak on od niej. Pamiętam, jak kiedyś doszli do rozgałęzienia ścieżki: Flo po­szła w jedną stronę, Flint w drugą, a ja ruszyłam za Flo. Po kil­ku minutach zatrzymała się, obejrzała do tyłu i wydala kilka cichych smutnych stęknięć. Czekała przez chwilę, przypusz­czając, jak sądzę, że Flint zmieni zdanie, lecz gdy się nie poka­zał, zawróciła i poszła za synem.

Był jasny, czysty poranek, gdy otrzymałam wiadomość o jej śmierci. Znalezibno Jej ciało leżące twarzą w dół w potoku Ka- kombe. Choć wiedziałam od dawna, że jej dni są policzone, nie zmniejszyło to mojego żalu, gdy tam stałam, spoglądając na jej szczątki. Znałam ją od jedenastu lat i bardzo lubiłam. Czuwa­łam nad jej ciałem tej nocy, odpędzając wałęsające się afry­kańskie świnie rzeczne; Flint nadal kręcił się w pobliżu i Jego rozpacz byłaby Jeszcze większa, gdyby znalazł ciało matki roz-

szarpane i częściowo pożarte. Czuwając w Jasną księżycową noc, myślałam o życiu Flo. Chyba przez jakieś pięćdziesiąt lat musiała wędrować po wzgórzach wokół Gombe. Nawet gdybym nie wtargnęła do samotni dzikich lasów Gombe, aby rejestro­wać Jej życie, samo w sobie byłoby ono znaczące, celowe, pełne wigoru i radości życia. Jak wiele dowiedziałam się od niej w ciągu lat znajomości: o szacunku dla roli matki w społeczeń­stwie, o niezmierzonej wartości matczynej opieki dla dziecka, a także o radości, jaką związek z dzieckiem przynosi matce.

MATKI I CÓRKI

Obyczaje czynią człowieka - pisał poeta William z Wyke- ham. Ale skąd się biorą obyczaje? Możemy chyba zary­zykować tezę, że obyczaje są dziełem matek; no, może przy pewnym udziale doświadczeń z dzieciństwa i dziedziczności. Ocena roli wychowania i natury powodowała wiele zażartych sporów w kołach naukowych. Ale spoiy ucichły i ogólnie przy­jęto pogląd, że nawet u niższych zwierząt zachowanie się Jest wynikiem nakładania się czynników dziedzicznych i doświad­czenia osobniczego. Im bardziej skomplikowany mózg zwierzę­cia, tym większa rola uczenia się w kształtowaniu zachowania

i tym większe różnice napotkamy między osobnikami. Infor­macje i lekcje otrzymane w czasie niemowlęctwa i dzieciństwa, gdy zachowanie jest najbardziej podatne na wpływy, mają praw­dopodobnie największe znaczenie.

Dla szympansów, których mózg bardziej przypomina ludzki niż mózg któregokolwiek innego zwierzęcia, doświadczenie na­byte w dzieciństwie może mleć olbrzymi wpływ na zachowanie w wieku dojrzałym. Szczególnie istotny Jest, Jak sądzę, charak­ter matki, jej pozycja w rodzinie, a jeśli Jest rodzeństwo, to również jego wiek i płeć. Bezpieczne dzieciństwo najprawdopo­dobniej prowadzi do pewności siebie i niezależności u dorosłe­go. Zakłócenia we wczesnym dzieciństwie mogą pozostawić

trwałe ślady. W warunkach naturalnych prawie wszystkie matki opiekują się swoimi dziećmi wystarczająco sprawnie; ale również i tu obserwujemy wyraźne różnice w sposobach wy­chowania u różnych osobników. Trudno znaleźć dwie samice traktowane przez matki w dzieciństwie w sposób bardziej od­mienny niż Fifl, córka Flo, i Pom, córka Passion. Flo i Passlon stoją na przeciwległych krańcach skali; większość matek zaj­muje miejsce pomiędzy nimi.

Fifl miała cudowne, beztroskie dzieciństwo. Stara Flo była bardzo doświadczoną matką, serdeczną, cierpliwą, opiekuńczą i wesołą. W czasie gdy Fifl rosła, Figan był stałym członkiem rodziny i bawił się z nią, gdy matka nie miała na to ocholy, często pomagając młodszej siostrze w dziecinnych bójkach. Faben, starszy syn Flo, kręcił się również często w pobliżu. Flo, zajmująca wtedy najwyższą pozycję w hierarchii samic, była istotą towarzyską. Spędzała dużo czasu z innymi członkami społeczności, utrzymywała swobodne i przyjazne stosunki z większością samców. W tym otoczeniu Fifl była pewnym sie­bie, beztroskim dzieckiem.

Dzieciństwo Pom było ponure. Osobowości Passion i Flo były tak różne, jak woda i ogień. Jeszcze w latach sześćdziesiątych, gdy ją poznałam, Passion była samotnlczką, nie miała żadnych bliskich towarzyszek, a w obecności samców pozostawała napię­ta i czuła się niezręcznie. Jako matka była zimna, niecierpliwa i ostra, rzadko bawiła się z dziećmi, zwłaszcza w czasie pierw­szych dwóch lat ich dzieciństwa. Pom, jako pierwsze dziecko, które przeżyło, nie miała rodzeństwa do zabawy i spędzała czas samotnie z matką; przeżyła trudne chwile w pierwszych miesią­cach życia i była dzieckiem płochliwym, trzymającym się ner­wowo Passion w obawie, że matka pójdzie sobie 1 ją zostawi. Nic dziwnego, że Pom i Fifl różnie reagowały na wyzwania, jakim sprostać musi młoda samica, dorastająca w leśnej głuszy.

Wszystkie młode szympansy przeżywają wstrząs i są przy­gnębione, gdy matka odstawia Je od piersi, zabraniając nie tyl­ko ssać, ale 1 Jeździć na jej plecach. Następuje to zwykle w czwartym roku życia. Fifl w tym okresie przez kilka miesięcy była zdecydowanie mniej radosna i skora do zabawy; coraz

więcej czasu spędzała siedząc skulona, możliwie najbliżej mat­ki. Ale szybko przezwyciężyła depresję i gdy urodził się jej młodszy brat Flint, była znowu sobą: otwartą, radosną i pewną siebie. Depresja Pom trwała bez końca. Interesujące, że stosu­nek Passion do córki w trzecim roku jej życia ulegał czasami poprawie, stawała się bardziej cierpliwa i czasami bawiła się z dzieckiem; prawdopodobnie dzięki temu Pom stała się stop­niowo mniej lękliwa. Ale te oznaki poprawy stanu psychiczne­go znikły w czasie kryzysu odstawienia od piersi. Niewątpliwie dla Pom było to znacznie cięższe doświadczenie niż dla Flfi, mi­mo że, ku mojemu zdumieniu, Passion stała się wtedy zaska­kująco tolerancyjna: prawie zawsze spełniała prośby Pom

0 iskanie jej, a nawet pozwalała jej jeździć sobie na grzbiecie, tylko lekko protestując. Jeszcze w klka tygodni po zaniku po­karmu pozwalała Pom śledzić przy sobie, z sutką w pyszczku

1 przymkniętymi oczyma, czasami nawet dwadzieścia minut. Ale nic to nie pomagało. Trudności Pom w przezwyciężeniu za­łamania z pewnością wynikały z szorstkiego traktowania w wieku niemowlęcym. Tak często jedyną pociechą dla niej by­ło mleko matki, że teraz, gdy została go pozbawiona, dziecięce poczucie zagrożenia wróciło. Pom zaprzestała prób ssania mat­ki dopiero na kilka tygodni przed urodzeniem się następnego dziecka Passion.

Dla wszystkich młodych szympansów pojawienie się nowego dziecka w rodzinie oznacza koniec dzieciństwa, zasadniczy krok ku niezależności - chociaż dopiero po trzech, a nawet sze­ściu latach zaczną opuszczać matkę 1 samodzielnie wkraczać w świat dorosłych. Flii miała prawie pięć 1 pól roku, gdy urodził się Flint; opiekując się małym niemowlęciem, Flo nie mogła ca­łej uwagi poświęcać starszej córce. Fifl nie była Jednak przygnę­biona, lecz zafascynowana i zachwycona nowym dzieckiem, i przez pierwsze dwa lata godzinami bawiła się z nim, wyczesy- wała i nosiła w czasie rodzinnych wędrówek. Zazdrośnie odpę­dzała inne dzieci, które chciały się z nim bawić, i wspólnie | Flo ratowała go z sytuacji grożących niebezpieczeństwem.

Pom. podobnie Jak Flfl, była początkowo zainteresowana i zafascynowana urodzeniem się Profesora, ale wkrótce, gdy no-

wość przestała być atrakcją, wróciła do poprzedniego stanu de­presji. I pozostała letargiczna 1 roztargniona przez większość pierwszego roku życia Profesora, rzadko okazując mu większe zainteresowanie. Nawet gdy w wieku pięciu miesięcy zaczął sta­wiać pierwsze niepewne kroki, co w przypadku Flinta stanowiło dla Fifl nieodpartą atrakcję, Pom pozostawała obojętna. Rzadko nosiła go, a gdy zaczynali się bawić, inicjatorem był z reguły Profesor. W końcu, stopniowo, Pom wyrwała się z depresji i braciszek bardziej ją zainteresował, a nawet stała się opiekuń­cza. Kiedyś na przykład, idąc przez las jako pierwsza z rodziny, Pom zobaczyła dużego węża, skręconego przy ścieżce. Wydając krótki krzyk ostrzegawczy „huu” skoczyła na drzewo; trzyletni Profesor drepcząc za siostrą nie dostrzegł węża, a jeśli nawet, to najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z grożącego niebezpie­czeństwa. Nie zrozumiał także ostrzegawczego krzyku Pom. Passion szła daleko za nimi. Nagle, gdy Profesor był kilka me­trów od węża, Pom, z włosami najeżonymi ze strachu, skoczyła na ziemię, porwała braciszka i wspięła się z nim na drzewo.

Następny przełom w życiu młodej szympansicy to moment, gdy w wieku około dziesięciu lat po raz pierwszy zaczyna być seksualnie atrakcyjna dla samców. Fifl była zachwycona tym nowym doświadczeniem. Czasami, gdy samiec nie był wystar­czająco zainteresowany tym, co miała do zaoferowania, nachy­lała się i, zawsze pełna nadziei, wpatrywała w niego lub, do­kładniej, w jego narządy płciowe. Kiedyś posunęła się do dotknięcia ręką narządów samca, co zresztą przyniosło oczeki­wany rezultat. Wkrótce samce traktowały Fifl jako najbardziej pożądaną partnerkę seksualną.

Gdy Pom stała się atrakcyjna płciowo dla dorosłych sam­ców, podobnie Jak Fifl uznała nowe doświadczenie za przyjemne i spieszyła do każdego samca, który wykazywał oznaki zainte­resowania nią. Ale podczas gdy Fifl, poddając się seksualnym potrzebom samców, była spokojna i zrelaksowana, Pom kuca­ła przed samcem napięta i zdenerwowana, a po zakończeniu stosunku odskakiwała, często z piskiem. Pojawiły się u niej dziwne, neurotyczne formy zachowania. Na przykład często, gdy podchodziła do samca przywitać się z nim, w podnieceniu

wydawała głośne warczące okrzyki poddania się 1, kucając przed nim, wyciągała rękę dotykając jego twarzy, po czym od­skakiwała! Irytowało to samców, którzy niekiedy odpowiadali grożącymi gestami, a nawet atakowali ją. I tak wzmagało się błędne koło nerwowości i napięcia. Trudno się więc dztwić, że Pom, jako partnerka seksualna, była znacznie mniej popular­na niż Fili w tym samym wieku.

Dorastające samice szympasa, podobnie jak kobiety, prze­chodzą okres bezpłodności pomiędzy pierwszą miesiączką a pierwszą ciążą. Okres ten trwa około dwóch lat. Zarówno Fifi, jak 1 Pom przez dziesięć dni cyklu w każdym miesiącu były seksualnie bardzo atrakcyjne dla samców i chętnie przyjmo­wały ich zaloty. Te dwa lata były najwyraźniej niezwykle ko­rzystne dla Fili. Flo czasem towarzyszyła córce, gdy ta udawała się na spotkania z samcami, ale była już stara i Fifl często szła bez niej, nabierając doświadczenia w samodzielnym obracaniu się w środowisku dorosłych, bez uciekania się do wsparcia swojej matki, wysoko postawionej w społeczności. Dojrzewała społecznie i stawała się bardziej doświadczona i niezależna, a przy tym coraz silniejsza, mogła więc lepiej sprostać trudno­ściom macierzyństwa.

Po każdym romansie Fifl wracała Jednak do matki. Nadal więc była aktywnym członkiem rodziny, gdy Flo urodziła swoje ostatnie dziecko. Niestety, maleńka Flame przeżyła jedynie sześć miesięcy. Fifl, gdy tylko miała okazję i gdy nie była sek­sualnie zajęta samcami, uwielbiała ją nosić, wyczesywać 1 deli­katnie bawić się maleńkim niemowlęciem, nabierając przy okazji macierzyńskiego doświadczenia.

Pod koniec dwuletniego okresu bezpłodności Fifl była często zabierana przez któregoś z samców-zalotnlków w odlegle za­kątki terytorium szympansiej społeczności. Jeśli partnerowi się udało, para pozostawała tam, odseparowana od innych samców, przez cały okres nabrzmienia pośladków Fifl, sygnali­zującego jej pobudzenie seksualne. W czasie takich „małżeń­skich" epizodów samiec miał okazję począć dziecko. Jest jed­nak prawie pewne, że pierwsze dziecko Fifl zostało poczęte nie przez samca z własnej społeczności, lecz przez Jednego z sam-

ców sąsiedniej społeczności z Kalande na południu, gdyż Fifi wielokrotnie odwiedzała ich teiytorium, posłuszna dziwnemu wewnętrznemu przymusowi wędrowania i parzenia się z obcy­mi samcami. Obserwowaliśmy to u wielu młodych szympansie w końcowym okresie dojrzewania.* Wydaje się, że Fifi poczęła w czasie jednej z takich wędrówek, a do rodzinnej społeczności wróciła już w ciąży. Teraz, gdy jej pobudzenie seksualne uci­chło, jej stosunki z Flo i siedmioletnim Flintem stały się jesz­cze bliższe.

Dojrzewanie Pom przebiegało burzliwiej. W tym czasie więzi między matką i córką znacznie się zacieśniły, w niektórych za­chowaniach nawet bardziej niż pomiędzy Flo 1 Fifi. Passion za­wsze wspierała córkę w starciach z innymi samicami w społecz­ności, a Pom stała się pewniejsza siebie i agresywna. Gdy w pobliżu nie było Passion, inne samice brały rewanż, wszczyna­jąc bójki z Pom. Ale jeśli Passion mogła usłyszeć krzyki córki, za­wsze pędziła na ratunek i obie odgrywały się na napastniczkach. Pom z reguły starała się pomóc matce w podobnych sytuacjach. Dobrze zapamiętałam jeden z takich incydentów. Szłam przez cały ranek za Pom i obserwowałam, jak łowiła termity razem z drugą samicą, Nope, gdy usłyszałyśmy najpierw pohukiwania, potem krzyki, dochodzące z odległości może pół mili, z głębi doli­ny. Obie samice zwróciły się w tę stronę; Nope wróciła zaraz do przerwanego jedzenia, ale Pom nadal patrzyła. Po chwili rozległy się nowe hałasy, na które Nope nie zwróciła uwagi, natomiast Pom skrzywiła się z przestrachu, wyciągnęła rękę, aby dotknąć Nope, i cały czas wpatrywała się w gąszcz. Po chwili dal się sły­szeć nerwowy wrzask napadniętego szympansa, połączony z pi­skiem strachu. Pom krzyknęła i popędziła w kierunku głosów. Na szczęście była tam przetarta ścieżka przez gęstwinę i udało mi się nie pozostać zbyt daleko w tyle. Przebiegłyśmy może z pięćset metrów, gdy wyrywając się z gąszczu splątanych pną­czy zobaczyłam, jak Pom przyłączyła się do matki i zaczęła Ją wy- czesywać. Passion i siedzący wyżej na drzewie Profesor krwawili

* Biologicznym skutkiem tego jest wymiana genetyczna między populacjami,

przeciwdziałająca ujemnym skutkom krzyżowania wsobnego (przyp. dum.).

ze świeżych ran, otrzymanych niewątpliwie przed chwilą. W tym momencie zaatakował duży samiec, ale natknąwszy się na dwie samice, matkę i córkę, uciekł, zostawiając rodzinę w spokoju.

Nawet gdy pośladki Pom były zaróżowione i wędrowała w poszukiwaniu samców, Passion często nie odstępowała jej. A jeśli Pom samotnie wędrowała z samcami, zwykle wracała do matki i maleńkiego Profesora, bo w ich towarzystwie czuła się pewniej. Dopiero po szóstym okresie zaróżowienia pośladków zobaczyliśmy Pom śpiącą wśród samców, daleko od rodziny.

W odróżnieniu od Fifi, Pom rzadko była zapraszana do .mał­żeńskiego” odosobnienia. Jednym z powodów było jej nienatu­ralnie intensywne przywiązanie do Passion. Zawsze będę pa­miętała jedno gorące, wrześniowe popołudnie w 1967 roku, kiedy spotkałam Pom, jak zwykle w towarzystwie matki i bra­ta; towarzyszył im Satan, próbujący rozpaczliwie odciągnąć Pom na północ, na co ta nie miała ochoty. Raz po raz Satan, z najeżonymi włosami, wymachiwał przed młodą samicą pę­kiem roślin, potem ruszał w wybranym kierunku i oglądał się, czy idzie za nim; Pom w ogóle nie zwracała uwagi na te sygna­ły. Zdesperowany Satan krążył wokół Pom, wygrażając jej, ale ona za każdym razem uciekała z piskiem pod opiekę matki. Wtedy doświadczona Passion wydawała serię gniewnych i z pewnością obraźliwych warknięć .la, ła, ła". Za którymś ra­zem Satan zaatakował Pom i wtedy Passion z wściekłym uja­daniem rzuciła się na napastnika, uderzając go rękami. Satan był prawdopodobnie nie mniej zdziwiony ode mnie, porzucił córkę i zaatakował matkę, ale bez większego przekonania. Pas­sion i Pom zaczęły się spokojnie wyczesywać, co zabrało im du­żo czasu, podczas gdy Satan siedział spoglądając spode łba, potem podjął jeszcze dwie próby narzucenia swojej woli, a w końcu dał za wygraną i po czterech godzinach odszedł. Pom niewątpliwie miała dobrą przyzwoitkę.

Urodzenie pierwszego dziecka Jest dla samicy wydarzeniem

o zasadniczym znaczeniu; w przypadku Flfl sama bardzo to przeżyłam, w czasie 8 miesięcy jej cląty byłam niemal tak nie­cierpliwa, jak podczas mojej własnej, cztery lata wcześniej. Czy, jak się tego spodziewałam, będzie równie dobrą matką Jak

Flo? Jej dziecko zobaczyliśmy po raz pierwszy w maju 1971 ro­ku. gdy miało zaledwie dwa dni; dla upamiętnienia burzliwych przygód seksualnych matki nazwaliśmy je Freud. Tak jak oczekiwałam, Fifi była od początku spokojną i kompetentną matką; podobnie jak wcześniej Flo, chętnie bawiła się z synem, cierpliwa, pełna uczuć.

Pewnego dnia, gdy Freud miał zaledwie kilka miesięcy, jeden ze studentów zawołał mnie: »Czy to nie Jest to, co robiła Flo?” Fifi zawiesiła sobie dziecko na stopie wyciągniętej do góry nogi i zabawiała się z nim tak, jak Flo z Flintem; nigdy przed nimi żadna z matek nie bawiła się z dzieckiem w ten wyjątkowy spo­sób. Fifi próbowała wcześniej, jeszcze jako dziecko, bawić się tak z maleńkim bratem, ale wtedy jej nogi były jeszcze zbyt krótkie; teraz naśladowała Flo doskonale. W czasie pierwszego roku życia Freuda Fifi spędzała większość czasu z matką, ale ku mojemu rozczarowaniu Flo w niewielkim stopniu intereso­wała się wnukiem. Czasami przyglądała mu się 1 tolerowała, gdy wczepiał się jej we włosy. Była jednak wtedy już bardzo sta­ra i z trudem wystarczało jej sił na poruszanie się w ciągu dnia. Nie miała ochoty na luksusy w rodzaju zabaw z niemowlęciem córki. Gdy umarta, Freud miał zaledwie piętnaście miesięcy.

A Jak było z Pom i jej pierwszym dzieckiem? Miała dokładnie trzynaście lat, gdy urodził się Psin. Oczekiwałam, że będzie go traktowała tak, jak sama była traktowana w dzieciństwie, ale tym razem, na szczęście dla Pana, pomyliłam się znacznie w przepowiedniach. Pom była zdecydowanie bardziej czułą 1 cier­pliwą matką niż Passlon. Gdy widziałam, jak ostrożnie podtrzy­mywała w czasie wędrówki niemowlę, które zbyt słabo wczepiało się w jej futro, wydawało mi się, że będzie naprawdę wspaniałą matką. Ale czegoś jej brakowało: w odróżnieniu od Fifi u Pom nie wykształciła się matczyna sprawność i koncentracja uwagi.

Zachowanie Pom odzwierciedlało w pewnym stopniu spo­sób, w Jaki matka odnosiła się do niej w dzieciństwie. Miała trudności z wygodnym utuleniem synka w ramionach, gdy był mały, lub być może po prostu nie zwracała na to uwagi. Czę­sto, gdy siedziała na drzewie, niemowlę ześlizgiwało się jej z kolan i wisiało na rękach, rozpaczliwie kopiąc nogami w cza­

sie prób podciągnięcia się z powrotem. Dopiero gdy Pan zaczy­nał żałośnie piszczeć, spoglądała na niego i, Jakby zdziwiona, sadowiła go z powrotem na kolanach. Ale nie próbowała go usadzić bezpieczniej, po chwili znowu ześlizgiwał się w dół i ca­ła sekwencja wydarzeń się powtarzała. Podobnie jak Passion często ruszała w drogę, nie zabierając dziecka ze sobą, jednak w odróżnieniu od swej matki prawie natychmiast wracała do niego na najcichszy nawet pisk niepokoju. Zdawała się oczeki­wać, że Pan pójdzie za nią, ale reagowała natychmiast, gdy okazywało się, że tego nie robi. Pom, podobnie jak Passion, nie przepadała za zabawami z dzieckiem, ale Pan nie cierpiał z te­go powodu. Pom spędzała nadal wiele czasu z Passion i jej no­wym dzieckiem, Paxem, o rok starszym od Pana, który był wspaniałym towarzyszem zabaw.

Pomimo że była lepszą matką niż oczekiwałam, Pom straciła swe pierwsze dziecko. Byłam świadkiem przerażającego wypad­ku, który doprowadził do Jego śmierci. Był to Jeden z tych wietrznych poranków sierpniowych, gdy gwałtowne porywy wia­tru pędzą doliną, szarpiąc koronami drzew, i spadają na Jezioro, podnosząc wielkie fale. Od pół godziny leżałam na plecach i ob­serwowałam Pom i Pana, zajadających owoce palmy oliwnej, piętnaście metrów nad moją głową. Pan miał wtedy prawie trzy lata i był w stanie wyłuskać sobie owoc z jego twardej łupiny, ale na ogół wolał wypraszać garstkę na wpół przeżutych od mat­ki. Przez pewien czas, wystraszony, jak to się często zdarza ma­łym szympansom, huraganowym wichrem, trzymał się kurczo­wo futra Pom. Ale potem nabrał śmiałości i wspiął się nieco wyżej. Nagle wyjątkowo gwałtowny podmuch wichru uderzył w liście palmy i Pan, jak pluszowa zabawka, polecieli z drzewa. Wydawało się, że płynie w powietrzu, z szeroko rozpostartymi nogami i rękami, Jakby leżąc na niewidocznym materacu. Ude­rzył w spieczoną, twardą Jak skała ziemię z głuchym, przeraża­jącym łoskotem. W chwilę potem usłyszałam dwa zduszone, ła­miące serce wdechy i zapanowała cisza.

Trzęsłam się, podchodząc do Jego ciała: leżał tak Jak upadł, na plecach, z zamkniętymi oczami. Spojrzałam na Pom, osa­motnioną w koronie drzewa: bardzo powoli. Jakby przestraszo-

na. zeszła na ziemię, zbliżyła się do synka i podniosła maleń­kie ciałko. Ku mojemu zdumieniu Pan zacisnął palce na jej włosach i trzymał się sam, bez pomocy, podczas gdy matka po­wlokła się przed siebie; oczekiwałam, że to już jego ostatnie chwile. Przez następne dwie godziny Pom pozwalała dziecku odpocząć i wyczesywała jego futro - żadna matka nie mogłaby być troskliwsza. Pan długo ssał matkę, potem przytulił się do niej i zamknął oczy. Gdy się poruszał, C2ynił to bardzo wolno i, co bynajmniej nie dziwi, zdawał się otępiały. Doszłam do wnio­sku, że doznał co najmniej wstrząsu. Pom zabrała'potłuczone dziecko i wspięła się na wysokie drzewo, aby dalej jeść.

Na nieszczęście zdarzyło się to w dniu, w którym musiałam wyjechać z Gombe; łódź czekała i nie mogłam śledzić dalszego ciągu tragedii. Gdy zobaczono Pom w trzy dni później, dziecko już nie żyło. Prawdopodobnie doznało wewnętrznych obrażeń lub pęknięcia czaszki, albo obu tych uszkodzeń równocześnie. Dziwnym zbiegiem okoliczności trzy tygodnie później, w Dar- -es-Salaam, siedmioletni synek kucharza moich sąsiadów spadł z palmy, lądując jak Pan na plecach. Zawieziono go do szpitala, gdzie stwierdzono liczne obrażenia wewnętrzne, łącz­nie z pęknięciem wątroby. Próbowano go ratować jak umiano, ale wkrótce zmarł.

Byłoby niesprawiedliwe całą winą za wypadek obciążać Pom, oskarżając ją o zaniedbanie. Mogło się to przydarzyć każ­demu dziecku. A jednak trudno mi sobie wyobrazić, żeby Flfi mogła utracić dziecko w ten sam sposób, ponieważ, tak jak Flo i inne bardzo troskliwe szympansie matki, była wyczulona na możliwe niebezpieczeństwa. Często rzucała się na ratunek dziecku, zanim jeszcze ono samo zaczęło wykazywać jakiekol­wiek oznaki strachu czy niepewności. Po śmierci Pana zaczę­łam uważnie obserwować, jak Fifl żeruje z dziećmi na wyso­kich palmach podczas silnych wichrów: dziecko zawsze trzymało się blisko niej. Jakkolwiek nie wiem, czy było to wy­nikiem troskliwości Flfi, czy ostrożności samego dziecka, to obie możliwości sprowadzają się chyba do tego samego: jeśli dziecko jest ostrożne, to dlatego, że poprzednio, w podobnych okolicznościach. Jego ruchy były ograniczane przez matkę.

Po tragicznej śmierci małego Pana Pom zachorowała, poru­szała się jak w letargu 1 tak wychudła, że baliśmy się, iż nie przeżyje. Jej stosunki z matką stały się jeszcze bliższe i rzadko widywaliśmy je osobno. Pamiętam dzień, kiedy przypadkowo zostały rozłączone. Pom szukała Passion prawie przez godzinę, często cicho postękując, od czasu do czasu wspinając się na wysokie drzewa i rozglądając z wysoka na wszystkie strony. W szukaniu pomagał jej charakterystyczny zapach Passion; wędrując obwąchiwała ziemię, czasami podnosifo z ziemi liść i również starannie go obwąchiwała. Gdy wreszcie matka i cór­ka się spotkały, Pom podbiegła do Passion z cichymi piskami podniecenia i radości, po czym iskały się przez godzinę.

Jak jeszcze zobaczymy, losy Fili i Pom potoczyły się całkiem odmiennie. Pom po śmierci matki stała się bardzo samotna i w końcu opuściła społeczność. Fifi natomiast stała się jedną z szanowanych i najwyżej usytuowanych w hierarchii samic swojej społeczności. Utrzymywała bliskie, przyjazne stosunki z wieloma samcami i samicami. Osiągnęła również największy sukces rozrodczy w populacji z Kasakela. Nie wiemy, czy o tym sukcesie zadecydował wkład genetyczny Flo, czy jej talenty macierzyńskie i wychowawcze, a może oba te czynniki łącznie. W każdym razie dwaj najstarsi synowie Flo, którzy odziedziczy­li połowę genów po matce i najprawdopodobniej byli wychowa­ni w ten sam sposób, również odnieśli sukces; szczególnie młodszy z nich, Figan, który przez pewien czas był najpotęż­niejszym, dominującym samcem .alfa" w udokumentowanej historii Gombe.

ROZDZIAŁ 5

KARIERA FIGANA

Od początku było oczywiste, że Figan jest wyjątkowo inteli­gentny: wiele przykładów na to opisałam w mojej po­przedniej książce W cieniu człowieka. Równie wyraźna była jego determinacja zajmowania coraz wyższej pozycji w hierachii sam­ców. Wypracował sobie budzące szacunek zachowanie odstra­szające. Pokaz taki pozwala szympansowi wyglądać na większe­go 1 groźniejszego, niż jest naprawdę: z nastroszonymi włosami podskakuje do góry, szarpie liście, wlecze z hałasem po ziemi wielkie gałęzie 1 ciska je przed siebie, podnosi kamienie i rzuca w najrozmaitszych kierunkach, tupie 1 klaszcze o ziemię lub pnie drzew, jego wargi są zaciśnięte, a twarz wykrzywiona w drapież­nym grymasie. Im dziksza i bardziej przekonująca demonstracja, lm staranniej zaplanowana i wykonana, tym większa szansa, że rywal zostanie odstraszony i obejdzie się bez prawdziwej walki, w której obaj mogliby odnieść rany. Im mniejszy osobnik, tym usilniej musi pracować nad przygotowaniem demonstracji.

Jeszcze Jako wyrostek Figan bacznie śledził wszelkie oznaki słabości (takie jak choroba lub zranienie) u któregoś z doro­słych samców i wtedy rzucał mu raz za razem dramatyczne wyzwania. Czasami nie zwracano na niego uwagi, często gro­żono, ale niekiedy Jego zadziomość dawała rezultaty i starszy samiec ustępował przed nim, przynajmniej do czasu powrotu

do zdrowia. Takie zwycięstwa, nawet chwilowe, podbudowywa­ły pewność siebie Figana. Kiedy Mikę zdetronizował Goliata i zajął najwyższą pozycję w społeczności, Figan miał jedenaście lat i najwyraźniej był zafascynowany pełną wyobraźni strategią nowego samca „alfa". Mike wykorzystywał do swych pokazów puste piętnastolitrowe blaszane bańki, kopiąc i rzucając je przed sobą, gdy pędził w kierunku rywali. Zdołał tym przestra­szyć inne samce, również osobniki większe od siebie. Wszyst­kie szympansy były pod wrażeniem tych wyjątkowych, hałaśli­wych i często przerażających demonstracji, ale tylko Figan ćwiczył puszkami porzuconymi przez Mike’a; zaobserwowali­śmy to dwukrotnie. Charakterystyczne, że jako mistrz w uni­kaniu niebezpieczeństw, robił to tylko pod nieobecność doro­słych samców, które nie tolerowałyby takiego zachowania u wyrostka. Niewątpliwie osiągnąłby w tym zręczność Mike’a, gdybyśmy nie zabrali w końcu wszystkich baniek.

Silna motywacja Figana do osiągnięcia wyższej pozycji spo­łecznej w połączeniu z jego inteligencją wskazywały, że zajmie w przyszłości pozycję samca „alfa”. Jedyną Jego słabością była nerwowość: gdy na przykład stado było podniecone, zaczynał wrzeszczeć w sposób niekontrolowany i często podbiegał do naj­bliższego dorosłego osobnika, dotykał i obejmował go, szukając poparcia. Czasami w tym stanie łapał się za własne narządy rozrodcze. Gdy kończyłam W cieniu człowieka, napisałam: „Po­dejrzewam, że Figan zajmie w przyszłości najwyższą pozycje".

Historia wspinania się Figana na szczyty społeczne jest fa­scynująca. Składają się na nią złożone i zmieniające się sto­sunki pomiędzy czterema osobnikami: Flganem, Jego bratem Fabenem, towarzyszem dziecięcych zabaw Everedem, oraz starszym od nich, potężnym i agresywnym Humphreyem. Gdy Faben zapadł na chorobę Heinego-Medina 1 stracił władzę w Jednej ręce, Figanowi udało się zdominować starszego brata. Przez następne trzy lata oba młode samce mało miały ze sobą wspólnego. Gdyby nie przebywanie w towarzystwie matki, pra­wdopodobnie rozeszliby się całkowicie, ponieważ Faben był w tym czasie zaprzyjaźniony z Humphreyem, a Figan źle się czuł w pobliżu znacznie większego i silniejszego samca.

Potem, gdy Figan mial szesnaście lat, charakter jego sto­sunków z Fabenem uległ zmianie. Bracia stawali się coraz bliż­szymi przyjaciółmi i zaobserwowaliśmy po raz pierwszy, jak łą­czą siły dla pokonania jednego z rywali Figana, towarzysza jego dziecinnych zabaw - Evereda. Razem bracia pokonali go bez kłopotu, raniąc przy tym.

Na jakiś czas przed atakiem stosunki między Figanem i Eve- redem stały się napięte. Przy spotkaniach często demonstro­wali i starali się nawzajem przestraszyć. Evered, jako nieco starszy, wychodził z tych spotkań zwycięsko, aż do czasu, gdy został pokonany przez obu braci. Potem przy każdym spotka­niu z Figanem witał go nerwowymi postękiwaniami. Trwało to przez kilka miesięcy. Młodość zapomina o porażkach, a Evered, podobnie jak Figan, czuł potrzebę wspinania się po drabinie społecznej. Stopniowo Everedowi wracała pewność siebie, czę­ściowo dlatego, że Figan nie zawsze był w towarzystwie brata; Evered nadal był zaprzyjaźniony z Humphreyem, od którego Figan rozsądnie trzymał się z daleka. Co więcej, Faben nie za­wsze pomagał Figanowi, czasami spokojnie siedział i patrzył.

W tym czasie Mike wyraźnie się starzał, choć zachowywał jeszcze swoją dominującą pozycję. Jego zęby były starte, kły wy­łamane, szarobrązowe futro wyleniałe. Nic dziwnego, że Figan, jak zawsze bystry i czujny obserwator, pierwszy zakwestiono­wał władzę słabnącego dominanta. Początkowo ograniczał się do niezwracania uwagi na demonstracje Mike‘a; spokojnie sie­dział, patrząc w drugą stronę. Najwyraźniej denerwowało to starego samca, który czasami robił pokaz za pokazem, kierując się w stronę Figana, na którym nie robiło to żadnego wrażenia. W miarę Jak mijały tygodnie, Figan coraz częściej urządzał de­monstracje w obecności Mike’a, a wkrótce również Evered za­czął kwestionować Jego władzę. Oba młode samce nadal oka2y- wały skrajną uległość Humphreyowi, Ale sam Humphrey był pełen szacunku dla starego samca .alfa", chociaż w prawdziwej walce mógłby pokonać go, nie ruszając ręką. Tak więc w 1969 roku napisałam: .Wkrótce będziemy mieli sytuację, w której ża­den samiec nie dominuje we wszystkich okolicznościach. Z pewnością coś się musi wydarzyć, i to bardzo szybko".

Coś się wydarzyło w ponury, szary poranek w styczniu 1970 roku. Mike siedział samotnie w obozie, jedząc w spokoju bana­ny, gdy nagle Humphrey w towarzystwie Fabena zbiegł po sto­ku i go zaatakował. Po prostu. Bez żadnych oczywistych powo­dów, bez żadnej prowokacji. Mike z wrzaskiem usiłował uciec na wierzchołek drzewa, Humphrey ruszył za nim, ściągnął go na ziemię, uderzył i kopnął. Faben dołączył do bójki i wyrżnął Mike’a ze dwa razy. Humphrey, wyglądający na zszokowanego tym, co uczynił, odchodził już i Faben poszedł za nim. Obaj agresorzy zniknęli, pozostawiając zdruzgotanego Mike’a, który cicho postękiwał ze strachu i przygnębienia.

Wszystko to stało się nagle i szybko się skończyło. A jednak było to naprawdę wydarzenie historyczne, oznaczające koniec sześciu lat rządów Mike’a jako samca „alfa”. Niemal z dnia na dzień stał się pariasem w społeczności, nawet wyrostki zaczęły go atakować, a on na ogół nawet nie próbował się bronić.

W tydzień po klęsce poszłam za obalonym monarchą, kiedy opuszczał obóz. Poruszał się powoli, często zatrzymywał po drodze, aby zerwać i przeżuć liście czy owoce. Potem, w upale południa, przygiął do ziemi kilka młodych drzewek i na tym małym legowisku ułożył się na odpoczynek. Oparłam się

0 pień pokrzywionego figowca i obserwowałam. Mike, cichy

1 bardzo spokojny, leżał z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się w przestrzeń. Zastanawiałam się. o czym myślał. Czy żało­wał utraconej władzy? Czy tylko my, ludzie, z naszym stałym przeczuleniem na punkcie własnej godności, znamy uczucie upokorzenia? Mike odwrócił głowę i popatrzył na mnie, prosto w oczy. Jego spojrzenie wydawało się pozbawione wewnętrz­nych burz, spokojne. Być może. myślałam, był szczęśliwy, od­poczywając po oddaniu steru władzy. W końcu utrzymanie do­minującej pozycji to ciężka praca, nawet dla młodego szympansa w pełni sił; a Mike był tak stary i tak zmęczony. Zamknął oczy i zasnął. Później, gdy się obudził, powędrował w las, samotna figurka, maleńka pod olbrzymimi drzewami.

Humphrey zastąpił Mike’a Jako samiec „alfa”. Ale, choć od­niósł decydujące zwycięstwo, trudno było uznać Je za chwaleb­ne. Był silny i co najmniej dziesięć kilogramów cięższy od sta­

rzejącego się Mike*a. Nie miał ponurej determinacji zdobycia sukcesji, awans nie był rezultatem serii ciężkich walk z silnym przeciwnikiem. I pomimo potężnej budowy i ognistego charakte­ru. Humphrey nigdy nie został naprawdę przekonywającym „al­fa”: był tylko gwałtownym brutalem, pozbawionym wewnętrznej siły, inteligencji i odwagi, tak uderzających zarówno u Mike’a, jak i u jego poprzednika, Goliata. I rzeczywiście, gdyby nie wy­jątkowe szczęście, że odeszło dwóch samców, których obawiał się najbardziej, Humphrey nigdy by nie uzyskał najwyższej po­zycji w stadzie. Odejście samców zdarzyło się zaledwie na kilka miesięcy przed zdetronizowaniem Mike'a, w czasie, gdy społecz­ność, którą obserwowałam od dziesięciu lat, zaczęła się dzielić. Niektóre szympansy zaczęły coraz więcej czasu spędzać na dale­kim południu terytorium, dotychczas wspólnego. Przywódcami przesiedlenia na południe byli Hugh i Charlie, prawie na pewno bracia, którzy wzajemnie się wspierali i wspólnie wędrowali. Razem tworzyli groźny zespół i nic dziwnego, że obawiał się ich samotny Humphrey, pozbawiony przyjaciół, jedynie czasami korzystający ze wsparcia Jednorękiego Fabena. Gdy Hugh i Charlie, w towarzystwie innych „południowych" samców, od­wiedzali od czasu do czasu północne okolice, Humphrey starał się nie pokazywać im na oczy. Stopniowo zresztą te wizyty sta­wały się coraz rzadsze i w końcu zupełnie ustały.

Wszystko zdawało się układać pomyślnie dla Humphreya: nie tylko pozbył się głównych rywali, ale też w wyniku podziału społeczności pozostało już tylko ośmiu dorosłych samców do utrzymania w ryzach. Mike, a przed nim Goliat, musieli radzić sobie z czternastoma. A Jednak, pomimo tak pomyślnego star­tu, Humphrey utrzymał dominującą pozycję jedynie przez pół­tora roku. Zdetronizował go Figan.

Niemal od początku rządów Humphrey zdawał się wyczuwać w Figanie potencjalne niebezpieczeństwo, częściej urządzał de­monstracje w jego obecności, nastroszony i wspaniały. Być może, oprócz pokazania Figanowi Jego miejsca, przy okazji chciał sobie samemu dodać pewności. Figan początkowo sta­rał się unikać Humphreya, a przy spotkaniu demonstrował najgłębszy szacunek. Równocześnie nadal zajęty był przede

wszystkim zdominowaniem Evereda. Patrząc z perspektywy czasu na ten burzliwy okres, wydaje się możliwe, że Figan od początku zdawał sobie sprawę, iż jego głównym rywalem jest Evered, a nie Humphrey.

Wkrótce po zmianie na stanowisku samca „alfa" doszło do poważnej bitwy między Everedem i Figanem. Gdy obaj kodowa­li się wysoko w koronie drzewa, jeden z dorosłych samców przyszedł z pomocą Everedowi, a pokonany Figan spadł z wyso­kości dziesięciu metrów na ziemię. Zwycięski Evered urządził wspaniałą demonstrację wśród gałęzi, podczas gdy Figan sie­dział piszcząc na ziemi - ciężko zraniony, musiał sobie zwich­nąć nadgarstek lub nawet złamać którąś z mniejszych kości dłoni, bo przez następne trzy tygodnie poważnie kulał. Zdarzyło się to dwa miesiące przed śmiercią Flo, która wtedy wyglądała nieprawdopodobnie zgrzybiałe, z pomarszczoną skórą, pusty­mi, pozbawionymi blasku oczami, poruszająca się z trudem. A jednak gdy usłyszała, z odległości pięciuset metrów, rozpacz­liwe krzyki syna, zerwała się na nogi i z nastroszonym futrem pognała w tym kierunku tak szybko, te nasi obserwatorzy nie mogli za nią nadążyć. Gdy dotarła na miejsce, wydawało się, że ta stara, krucha dama nic Już nie może zrobić, aby pomóc Flga- nowi w walce z potężnymi napastnikami. Ale samajej obecność uspokoiła go. Rozpaczliwe krzyki przeszły w ciche pojękiwania, gdy kuśtykał ku matce. A kiedy zaczęła Iskać mu futro, uspo­koił się całkowicie, rozluźniając pod łagodnym dotykiem Je) pal­ców, jak za czasów dzieciństwa. Kiedy Flo odchodziła. Figan po­dążył za nią, nie dotykając swą zranioną dłonią ziemi. Pozostał z nią aż do czasu zagojenia ręki, dopiero wtedy powrócił do świata dorosłych, pełnego napięć, zagrożeń, podniet I radości.

Następnym zaobserwowanym aktem dramatu była walka Flgana z Humphreyem. Nie przebiegała zbyt dramatycznie I ża­den z samców nie uległ zranieniu, ale oznaczała ona początek końca dla dominującego samca. Gdy zakończyła się, każdy z walczących kolejno podbiegał do pozostałych samców, doty­kając ich lub obejmując. Było to nie tylko poszukiwanie popar­cia, ale również próba zwerbowania sojuszników. Udało się to tylko Flganowl; namówił Jednego lub dwa samce I razem zaata­

kowali Humphreya, który uciekł, by włóczyć się samotnie. Czas jego dominacji się skończył, chociaż dla Figana jeszcze nie zaczął.

Im więcej dowiadujemy się o walce o władzę między szym­pansami, tym lepiej uświadamiamy sobie olbrzymie znaczenie zawierania koalicji. Dorosły samiec usiłujący zająć dominującą pozycję jest w znacznie lepszej sytuacji, gdy dysponuje przyja­cielem, który z pewnością przyjdzie mu z pomocą w potrzebie i, co psychologicznie może ważniejsze, nie przyłączy się do rywala.

Chwilowy sojusz został zawiązany między Humphreyem i Everedem. Szukali nawzajem swojego towarzystwa i często się iskali. We dwóch, wzajemnie wspierając się moralnie, mogli sobie pozwolić na ignorowanie burzliwych demonstracji Figa­na. Przecież pokonali go razem przed kilkoma miesiącami. Ale ten sojusz nie zmienił zbyt wiele, Humphrey starał się unikać Figana, podczas gdy napięcia i wrogość pomiędzy Figanem i Everedem wzmagały się. Pokazy przy spotkaniach stawały się coraz bardziej zajadłe. Kiedyś szarżowali na siebie na prze­mian, to jeden, to drugi, prawie przez godzinę. Figan z najeżo­nym futrem podbiegł do Evereda i cisnął wielki kamień, po czym rozpędził inne osobniki grupy. Potem siadł bez tchu, by odpocząć. W chwilę potem zaczął Evered: skakał, wstrząsał i wymachiwał roślinami w pobliżu rywala, taszczył gałąź, po czym usiadł dysząc. Po pięciu minutach demonstrację zaczął Figan, i tak to się ciągnęło. Zanim skończyli, wyczerpani, wywołali napięcie nerwowe 1 podniecenie wśród widzów. O ile mogliśmy to ocenić, wynik spotkania był nierozstrzygnięty.

Figan, pomimo inteligencji i zdecydowania w dążeniu do zdo­bycia władzy, nigdy by prawdopodobnie nie doszedł do pozycji .alfa”, gdyby nie nagła zmiana w postawie Fabena. Jakkolwiek aż do tego czasu Faben nigdy nie przyłączał się do rywali młod­szego brata, to również nie zawsze brał jego stronę. Aż nagle, pod koniec roku 1972, stosunki między nimi się zacieśniły: gdy Figan wyzywał innego samca, Faben przyłączał się do pokazu brata, jeśli tylko był w pobliżu. Gdy Figan potrzebował pomocy, Faben był zawsze gotów jej udzielić; wydawało się, że całkowicie poświęcił się wspomaganiu Figana w jego walce o dominację.

Dlaczego Faben tak nagle zmienił nastawienie? Być może przyczyniła się do tego śmierć Flo. Zacieśnienie więzów między braćmi nie ujawniło się od razu po śmierci matki, ale ani Faben, ani Figan nie widzieli jej zwłok, tak więc nie mogli zorientować się od razu, że odeszła na zawsze. Ale w miarę upływających ty­godni, gdy nie było po niej śladu, Faben mógł zacząć odczuwać samotność. Czy dorosły samiec miał poczucie pustki w sercu? Czy próbował walczyć z samotnością, spędzając więcej czasu z bratem? Z pewnością obecność matki dawała ukojenie, nawet dorosłym samcom, jakimi byli Figan i Faben. Kiedyś, gdy Faben zranił się w stopę, wędrował aż do wyleczenia z matką; podobnie Figan, gdy doznał urazu nadgarstka. Zdarzyło się również, że Faben wrócił po długim pobycie na północy z silną infekcją dło­ni swej sparaliżowanej ręld. Najwyraźniej bardzo cierpiał, idąc wyprostowany i ściskając spuchnięte palce zdrową ręką. Przez wiele dni pozostawał w pobliżu obozu, spoglądając na stoki doli­ny, jakby kogoś szukał. Nigdy nie dowiemy się, czy, jak to podej­rzewam, oczekiwał wsparcia od swej matki Flo, która, Jakby okrutnym zrządzeniem losu, zmarła dzień przed Jego powrotem.

Jakikolwiek by był powód zmiany nastawienia Fabena, z pełnym oddaniem wspierającego teraz młodszego brata, od kwietnia 1973 roku byli nierozłączni. Siła czerpana z tego przymierza nie tylko spowodowała ostateczny upadek Humph- reya, ale pozwoliła Flganowi pokonać w końcu Evereda. Zwy­cięstwo odniósł w trzech poważnych bitwach.

Pierwsza miała miejsce w końcu kwietnia. Figan i Faben wspólnie zaatakowali Evereda, który schronił się na szczycie drzewa, wrzeszcząc i piszcząc. Bracia demonstrowali ataki pod drzewem, aż podczas chwili ciszy ofierze udało się uciec.

Po czterech dniach nastąpiło drugie starcie. Tym razem Fi­gan zabrał się za Humphreya, przeciwnika znacznie bardziej niebezpiecznego, gdy przyszło do rzeczywistej walki, ponieważ był cięższy Jakieś siedem kilogramów od Figana i Fabena. Zda­rzyło się to wieczorem, obecni byli czterej główni aktorzy, któ­rzy zresztą spędzili razem cały dzień w mieszanej grupie, zaja­dając pokarm, obfity przy końcu długiej pory deszczowej. Były zwykłe chwile podniecenia, demonstracje ataku i p rzepy chan-

ki: nic nadzwyczajnego. Gdy słońce zniżało się już nad jezio­rem na zachodzie, Figan jadł sam, w pewnej odległości od pozostałych. Skrzypienie wyginanych gałęzi i szelest liści wskazywał, że szympansy zaczęły szykować gniazda na noc. Był to czas spokoju, czas na łagodne odprężenie po długim dniu, zanim przyjdzie się wyciągnąć z pełnym żołądkiem.

Figan przestał jeść, przez chwilę siedział bez ruchu na swo­im drzewie, a potem, zupełnie spokojny, zsunął się na ziemię. Ale zanim jeszcze dotarł do pozostałych szympansów, włosy je­go futra zaczęły się stroszyć. I nagle zaczął pokaz, dziko de­monstrując wśród gałęzi, potrząsając nimi gwałtownie, ska­cząc i huśtając się z jednej strony drzewa na drugą. Wśród szympansów rozpętało się natychmiast piekło, z wrzaskiem uciekały przed nim, niektóre skakały ze swoich gniazd. Figan przez chwilę gonił starego samca, tłukąc go w przelocie, a na­stępnie, doprowadziwszy się do szału, skoczył w dół na Hum- phreya, który siedział w swoim gnieżdzie. Samce zwarły się w walce i spadły na ziemię, z wysokości co najmniej dziesięciu metrów. Humphrey uciekł wrzeszcząc. Figan przez chwilę biegł za nim, a potem, nie zatrzymując się dla złapania tchu, wspiął się znowu na drzewo, skacząc wśród gałęzi. W czasie następ­nych piętnastu minut Figan jeszcze pięć razy urządzał pokaz. Dwukrotnie zaatakował nisko postawionego w hierarchii sam­ca, którego rozpaczliwe wrzaski powiększały ogólne zamiesza­nie. W końcu Figan uspokoił się, musiał już być bardzo zmę­czony, i siadł nie oglądając się na boki. Widząc to Humphrey po cichutku wspiął się na drzewo i zbudował sobie nowe gniaz­do. Za wcześnie. Zaledwie przyłożył głowę do pęku miękkich li­ści, Figan rozpoczął nowy pokaz 1 powtórnie rzucił się na rywa­la. Znów obaj spadli na ziemię, Humphrey ponownie wyrwał się i wrzeszcząc głośno uciekł w krzaki. W tym czasie zrobiło się Już ciemno. Figan siedział przez chwilę na ziemi, potem wdrapał się na drzewo i przygotował gniazdo. Dopiero wtedy Humphrey wrócił i bardzo spokojnie zrobił sobie trzecie posła­nie. Tym razem mógł już ułożyć się w nim na noc.

Całą tę awanturę starszy brat obserwował siedząc w gnież- dzle. Zastanawiałam się, czy Figan ośmieliłby się zaatakować

potężnego przeciwnika, gdyby Fabena tam nie było. Sądzę, że nie. Z pewnością wiedział, że w razie potrzeby Faben by mu pomógł. Być może ważniejsze było, że Humphrey też to wie­dział.

Po tym decydującym zwycięstwie na oczach prawie połowy członków społeczności Kasakela, zajęcie przez Figana najwyż­szej pozycji wydawało się pewne. Jednakże, chociaż ze spoko­jem przyjmował oznaki uległości ze strony Humphreya, jako coś niemal należnego, nadal zdawał się uważać Evereda za za­grożenie. W koñcu dominował on nad Figanem przez wiele lat, a w czasie długotrwałej wspinaczki na szczyty wykazał znacz­nie więcej wytrwałości i uporu niż Humphrey. Wielki finał na­stąpił w końcu maja i, jak poprzednio, Faben wspierał Figana bez wahania.

Nastąpiło to w gorące, wilgotne popołudnie. Bracia spo­kojnie najadali się, gdy z oddali doleciało charakterystyczne pohukiwanie Evereda. Spojrzeli po sobie, nastroszyli włosy i szeroko uśmiechnęli się, podnieceni. Potem zeskoczyli na zie­mię i pobiegli w kierunku głosu. Znaleźli Evereda na drzewie na stromym stoku wzgórza. Przerażony przykucnął, patrząc jak bracia szarżują w przód i w tył, ciągnąc gałęzie i ciskając kamieniami. Potem w jednej chwili skoczyli na drzewo i rzucili się na ofiarę. Zwarci w bójce spadli na ziemię i Everedowi uda­ło się uciec. Pobiegł w górę stoku i schronił się na innym drze­wie. Bracia pognali za nim i przez następną godzinę demon­strowali pod drzewem. Biedny Evered siedział odcięty, chwilami popiskując i wrzeszcząc ze strachu. W końcu Figan i Faben odeszli. Evered odważył się zejść z drzewa dopiero wtedy, gdy się oddalili i znikli z pola widzenia. Uciekł.

Figan osiągnął szczyt.

WŁADZA

Osiągnięcie najwyższej pozycji w społeczności to jedno. Utrzymanie się na tej pozycji dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, to coś zupełnie innego. Figan awansował dzięki po­mocy brata, ale Faben nie zawsze mógł być w pobliżu, o każdej porze i każdego dnia. Jak więc Figan sobie poradzi, gdy któryś z samców zakwestionuje jego pozycję? Test nastąpił wkrótce, gdy Faben, uwikłany w romans z samicą, zniknął na całe trzy tygodnie w północnej części terytorium. Figan był bardzo za­niepokojony, zupełnie słusznie, bo Humphrey i Evered mogli go z powodzeniem zaatakować, gdyby się tylko zorientowali, że nowego samca »alfa” opuścił sojusznik. Figan teraz często wspinał się na wysokie drzewa i rozglądał dookoła, jakby szu­kając zaginionego brata. Czasami wydawał przeciągły, głośny krzyk, przywołujący przyjaciela w razie potrzeby - krzyk SOS, jak go nazywaliśmy. Ale Faben był zbyt daleko, żeby go usły­szeć, i Figan mógł polegać tylko na sobie.

Przypominało mi to czasy z początków rządów Mike'a, gdy zabraliśmy blaszane bańki, które wykorzystywał w walce

o władzę, tak jak Figan korzystał z pomocy Fabena. Usiłując nadrobić ich utratę, Mike zdobywał się na olbrzymie wysiłki, aby jego demonstracje nadal wzbudzały respekt. Ciskał naj­większymi kamieniami, ciągnął olbrzymią gałąź i wymachiwał

nią, a czasem nawet dwiema. Kiedyś, gdy biegi ku grupie doro­słych samców z wielkim liściem palmy w każdej ręce, zatrzy­mał się na chwilę, żeby wziąć jeszcze trzeci liść. Mike zaczął się powoli odprężać dopiero wówczas, gdy zrozumiał, że nawet bez baniek wymusza posłuch na innych samcach.

Teraz, dziesięć lat później, Figan odpowiedział na podobne wyzwanie w podobny sposób. Częstość i intensywność jego de­monstracji wzrosły dramatycznie, a był on mistrzem w plano­waniu i wykonywaniu tych przedstawień. Tak więc po cichu wspinał się w górę stoku nad nie spodziewającą się niczego grupę, a potem szarżował w dół. Wykorzystywał w ten sposób efekt zaskoczenia, a ponadto udawało mu się ukazać w sytu­acji szczególnie korzystnej, w górze nad ich głowami. I oczywi­ście taki atak - zbieganie z góry - pozwalał zaoszczędzić siły na wypadek, gdyby któraś z małp nie podporządkowała się i po­kaz trzeba by było powtórzyć.

Najefektywniejsze były jego dzikie demonstracje na drze­wach o brzasku, gdy było jeszcze ciemno i reszta grupy spo­czywała w gniazdach. Powodowały istne piekło, gdy oszalałe ze strachu szympansy wrzeszczały i spadały z gniazd. Figan ska­kał z gałęzi na gałąź, wstrząsając drzewami, wyłamując duże gałęzie, od czasu do czasu tłukąc dla przykładu nieszczęsnych poddanych. Zamieszanie i hałas były nieprawdopodobne. A gdy już było po wszystkim, nowy samiec »alfa", wspaniale nastroszony, siadał na ziemi i niczym wielki wódz szczepowy przyjmował wyrazy uległości od swych podwładnych.

I tak, dzięki wewnętrznemu przymusowi, zdeterminowaniu i włożonemu wysiłkowi, Figan utrzymał się na najwyższej po­zycji. A gdy Faben nareszcie powrócił. Figan mógł się odprężyć i rozkoszować wynikami: szacunkiem wszystkich członków społeczności i prawem pierwszeństwa dostępu do pokarmu i do każdej seksualnie atrakcyjnej samicy, na którą mu przy­szła ochota. Władza.

Któregoś dnia, wkrótce po powrocie Fabena, obserwowałam, jak obaj bracia, przez pewien czas oddaleni od reszty, zbliżyli się do trzech samców, spokojnie zjadających owoce leżące na ziemi. Gdy Figan, mając tuż obok siebie Fabena, zaczął szarżo­

wać na nich, wszyscy trzej z wrzaskiem uciekli na drzewa. Po dokonaniu tej demonstracji bracia usiedli na ziemi z najeżo­nym futrem i spoglądali na nich. Satan, znacznie większy od nowego samca .alfa" i w pełni sił, pospieszył w dół i z cichym postękiwaniem poddania przybliżył wargi do uda Figana. A Fi­gan, wyraźnie rozluźniony i całkowicie pewny siebie, położył łaskawą dłoń na pochylonej głowie lennika. Satan zaczął wy- czesywać Figana, a wtedy dla złożenia wyrazów szacunku zbli­żyli się również Jomeo i Humphrey. Po chwili Figan był iskany przez trzech samców. Faben nigdy nie zajął wysokiej pozycji, prawdopodobnie ze względu na sparaliżowaną rękę, ale Jako brat samca „alfa" był teraz traktowany z szacunkiem przez po­zostałych samców, przynajmniej gdy Figan był w pobliżu. Fa­ben prawdopodobnie szybko zdał sobie z tego sprawę, gdyż po pierwszej, trzytygodniowej wycieczce na północ rzadko pozo­stawiał Figana samego na dłużej niż kilka dni.

Niektóre dorosłe samce spędzają wiele czasu samotnie; Mi­kę, nawet jako „alfa”, czasami lubił samotność. Ale Figan od najwcześniejszego dzieciństwa chciał być zawsze w wirze spraw, najszczęśliwszy w środku hałaśliwej grupy: im liczniej­szej, tym lepiej. Również Faben, spędzający teraz tyle czasu w towarzystwie Figana, stał się bardziej towarzyski. Bracia tworzyli oś, wokół której obracało się życie całej społeczności. Pozostałe szympansy, zwłaszcza samce, były zafascynowane i zalęknione, gdy Faben dołączał do demonstracji swojego bra­ta „alfa", szarżując wspaniale wyprostowany, kołysząc sparali­żowaną ręką i strosząc futro.

Przez pierwsze dwa lata rządów Figan dzierżył niemal abso­lutną władzę nad społecznością. Znaczyło to, że mógł, jeśli chciał, monopolizować prawo parzenia się z samicą, która wpadła mu w oko. Gdy chociaż raz oznajmił swoje zaintereso­wanie, grożąc zbliżającemu się zbytnio zalotnikowi, sama jego obecność w pobliżu atrakcyjnej samicy wystarczała, by zaha­mować seksualne zapędy innych samców. Ustanowił zwyczaj odłączania dla siebie każdej samicy w najatrakcyjniejszym okresie jej rui, to znaczy na ostatnie cztery, pięć dni obrzmie­nia. Uprzywilejowana pozycja Fabena w takich momentach

rzucała się w oczy, ponieważ Figan dzielił się z bratem swymi seksualnymi zdobyczami, podobnie jak najcenniejszymi przy­smakami, takimi jak mięso. Za swoją szczodrość Figan otrzy­mywał procent - Faben pilnował aktualnej przyjaciółki, gdy Fi­gan chwilowo był zajęty gdzie indziej. Jednakże bracia, nawet razem, nie byli w stanie zapobiec okazjonalnym skrytym ro­mansom przyjaciółki z innymi, niżej postawionymi samcami. Kiedyś na przykład, gdy Figan i Faben zajęci byli obserwowa­niem stadka gerez, mając nadzieję zdobyć trochę małpiego mięsa, żaden z nich nie zauważył, jak trzy samce po kolei ko- pulowały z ich samicą.

Zawsze zdumiewało nas, że samice były gotowe współdzia­łać w takich nielegalnych aferach, ryzykując pobicie za nie­wierność, jeśli Figan to zauważył. Bicie samicy miało więcej sensu niż karanie uwodziciela, ponieważ podczas bójki pozo­stawałaby bez nadzoru, chętna do jeszcze jednej szybkiej ko­pulacji w ukryciu.

Najwięcej stosunków z samicami Figana udawało się wy­kraść wyrostkowi Goblinowi. Był najwyraźniej zafascynowany seksem, a także Figanem. Miał zaledwie dziewięć lat, gdy Figan doszedł do władzy, i nie był traktowany jako rywal. Mógł więc przebywać zaskakująco blisko samic, z którymi „alfa" zaspoka­jał swe seksualne potrzeby. Tak więc, gdy tylko uwaga Figana koncentrowała się przez moment na czymś innym, Goblin pró­bował skorzystać z okazji. A ponieważ akt seksualny składał się | nie więcej niż dziesięciu do dwunastu szybkich ruchów biodrami, najkrótsza nawet nieuwaga władcy wystarczała, Jeśli samice współdziałały. Goblin trzymał się tak blisko ich ponęt­nie zaróżowionych pośladków, że czasami udawało mu się wy­kraść kilka sekund seksualnej nagrody nawet w czasie prze­marszu, gdy Figan prowadził stadko przez gęste podszycie lasu.

Czasami dojrzewający samiec wybiera sobie któregoś z doro­słych za wzór do naśladowania. Obserwuje uważnie wszystkich, ale swego przewodnika najbardziej; będzie mu towarzyszył, gdy opuści rodzinę. Bez najmniejszej wątpliwości Figan był takim wzorem dla Goblina, który często przyglądał się Jego zachowa­niu, a potem go naśladował. Pewnego dnia, po wspaniałym po­

kazie Figana, któiy ciągnął wielką gałąź, klepał i tupał po ziemi oraz bębnił w korzenie wielkiego drzewa, Goblin powtórzył po chwili Jego demonstrację, posuwając się tą samą trasą, ciągnąc tę samą gałąź i uderzając w te same korzenie. Przypomniało mi się, jak Figan bębnił w pustą blaszaną bańkę Mike’a.

Figan ze swej strony był zdumiewająco tolerancyjny w stosun­ku do swego małego, wytrwałego cienia, czasami tylko łagodnie mu grożąc, gdy przysuwał się już zbyt blisko, na przykład w cza­sie jedzenia. Zdarzało się to jednak bardzo rzadko i powodowało wylewne przeprosiny Goblina. Czasami Figan wspierał swego młodego przyjaciela, gdy ten wpadał w kłopoty. Nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy, jakie będą konsekwencje tych specjalnych stosunków między nimi.

W czasie rządów potężnego samca konflikty pomiędzy inny­mi samcami społeczności są ograniczane do minimum, ponie­waż wykorzystuje on swą pozycję do zapobiegania walkom wśród podwładnych. Nie zawsze jest jasne, jakie są przyczyny tych ingerencji. Czasami chce po prostu pomóc słabszemu, w innych przypadkach „alfa” może odczuwać zagrożenie swojej pozycji skutkami walki, rozpoczętej przez innego samca. Pa­miętam, jak kiedyś Figan i Faben, podnieceni ponownym spo­tkaniem, wspólnie zaatakowali samicę; gdy jednak w chwilę potem tę samą samicę zaatakował młody Sheny, Figan, wzór rycerskości, „uratował" ją. Jakiekolwiek by były przyczyny in­terwencji Figana, jego postawa zdawała się likwidować niezli­czone bójki. Co więcej, podejrzewam, że przewidując niezado­wolenie wodza wielu niedoszłych awanturników opanowywało emocje w Jego obecności. Tak więc Figan w okresie swojej wła­dzy rozwijał i utrzymywał atmosferę społecznej harmonii wśród członków grupy.

W drugim roku władzy Figana dwaj studenci, David Riss i Curt Busse, poprosili mnie o zgodę na ciągłą obserwację Fi­gana w ciągu pięćdziesięciu kolejnych dni: Jego zachowania, wędrówek i stosunków z innymi szympansami. Miałam wątpli­wości, czy nie będzie to zbyt duża ingerencja w Jego życie, nie­pokojąca i irytująca go. Był już precedens szesnastodniowych obserwacji Flo przed sześciu laty, gdy chcieliśmy być świadka­

mi porodu jej ostatniego dziecka; próba zresztą nieudana, po­nieważ dziecko urodziło się w nocy. Flo nie robiło to wtedy róż­nicy. a Figan tolerował obecność człowieka równie dobrze Jak ona. Zgodziłam się więc, pod warunkiem natychmiastowego przerwania obserwacji, gdyby zaczęły denerwować Figana.

Maraton obserwacyjny zaczął się 30 czerwca 1974 roku i trwał do 18 sierpnia. David i Curt w towarzystwie jednego z pracowników terenowych zmieniali się co cztery dni, tak że gdy jeden wałęsał się po górach za Figanem, drugi spisywał obserwacje i odpoczywał po czterech dniach trudów. Te pięć­dziesiąt dni z Figanem dało nam nieocenione informacje o za­chowaniu i życiu społecznym najpotężniejszego z samców z Gombe w szczytowym momencie jego kariery.

W tamtych czasach zbieraliśmy się wszyscy na kolację i wy­mienialiśmy zebrane informacje. Wiele opowieści krążyło wo­kół stołu: Caroline Tutin opowiadała o życiu seksualnym róż­nych samic, Anne Pusey o dojrzewaniu, Richard Wrangham

o obyczajach pokarmowych i terytorialnych oraz niezliczone anegdoty o niemowlętach. Wielu studentów uczestniczyło w długofalowym programie badań nad matkami 1 niemowlęta­mi. Teraz doszły do tego codzienne wieści o Figanie.

W czasie tych pięćdziesięciu dni obserwacji dwie samice przechodziły seksualne zaróżowienie pośladków 1 Figan zmo­nopolizował je, jedną po drugiej. Pierwszą z nich była Gigi. Wielka i bezpłodna Gigi, przechodząca kolejne cykle seksualne od roku 1965, wciąż bezdzietna; była pod wieloma względami raczej typem męskim. Miała swój rozum I niełatwo poddawała się samcom. Nie ma wątpliwości, że w czasie, gdy była w pełni różowa, to ona kierowała ruchami Figana, a przez niego całej grupy. Jednego dnia. na przykład, gdy szympansy kierowały się ku miejscu, gdzie rosły owoce klfumbe. Gigi nagle skręciła ze szlaku i zniknęła w gęstym podszyciu. Figan I Faben na­tychmiast poszli za nią, a reszta kręciła się niezdecydowanie w miejscu, czekając, co dalej. Niektóre szympansy wspięły się na pobliskie drzewa i zaczęły Jeść rosnące tam owoce.

Gigi skierowała się ku gniazdu slafu - wściekłe kąśliwych mrówek wędrownych, które są wielkim przysmakiem szym­

pansów. Po przybyciu na miejsce wyłamała długą gałązkę z pobliskiego krzaka, usunęła boczne odgałęzienia, potem sta­rannie usunęła korę, aż uzyskała gładkie narzędzie długości około metra. Szybko zanurzyła dłoń pod powierzchnię gniazda i przez chwilę szybko wierciła, dopóki mrówki nie wyroiły się na powierzchnię. Wtedy wsunęła narzędzie w mrowisko, od­czekała moment i wyciągnęła pokryte ruchliwą masą mrówek. Starta mrówki na dłoń, wepchnęła do ust i przez chwilę chru­pała. Gdy wzburzone napadem mrówki zbyt licznie wysypały się z gniazda, Gigi wspięła się na pobliskie młode drzewko i sięgając w dół witką, kontynuowała łowy. Mrówki i tam odna­lazły napastnika, więc musiała gwałtownie bić rękami wokół stóp i kopać nogami pień drzewka, aby się ich pozbyć. Teraz, gdy jedną ręką trzymała się drzewka, a drugą łowiła, przed każdym zaczerpnięciem musiała chwycić gałązkę stopą, żeby uwolnić rękę potrzebną do wkładania mrówek do ust. Mimo tych niewygód nie rezygnowała.

Figan również zaczął łowić siafu, ale już po dziesięciu minu­tach cisnął narzędzie i uciekł na bok oczyszczać ramiona 1 uda z atakujących go mrówek. Porzucone narzędzie podjął teraz Fa­ben, lecz po dwóch minutach łowienia dał za wygraną. Obaj bracia zawrócili w kierunku wspaniałych kifumbe. Nie odeszli daleko, bo Gigi nie ruszyła za nimi. Usadowiła się na niskiej ga­łęzi, bezpośrednio nad gniazdem, i z tego stosunkowo bezpiecz­nego miejsca łowiła mrówki. Wobec tego Figan i Faben usiedli i czekali. Po chwili Faben położył się i zamknął oczy, a Figan stopniowo coraz bardziej się niecierpliwił. Siedem razy wydał swoje charakterystyczne chrząknięcie „idziemy", ale Gigi nie zwracała uwagi na te prośby. Od czasu do czasu niezbyt gwał­townie potrząsał w jej kierunku małymi gałązkami, prosząc, aby za nim poszła, lecz jej to zupełnie nie obchodziło. Dopiero po czterdziestu pięciu minutach łowienia (przeciętnie dwie ga­łązki mrówek na minutę) dała wreszcie spokój, przyłączyła się do Figana i cała trójka poszła za resztą grupy.

Następnego dnia, gdy znów wybór Gigi spowodował zmianę trasy, Faben odszedł z resztą grupy, sile Figan pozostał wiemy przyjaciółce. Łącznie, w czasie pięciu różnych epizodów, przez

godzinę i dwadzieścia minut czeka! na nią cierpliwie, pomru­kując z cicha swoje „idziemy”, podczas gdy ona jadła. Dopiero zupełnie najedzona schodziła z drzewa i spokojnie szła za nim. Kiedy pewnego dnia jej różowe obrzmienia zbladły, zaintereso­wanie Figana wygasło.

W czasie tych kilku dni, gdy Figan i Faben kręcili się wokół Gigi, miało miejsce niezwykłe zdarzenie, które zaobserwował Curt. „Wkrótce po opuszczeniu gniazda Faben kopulował z Gigi - opowiadał nam wieczorem. - Zauważył to Figan, nastroszył fu­tro i zaatakował ich, kopiąc Fabena w plecy. Ściślej, kopnął trzy razy, bardzo mocno; Faben wrzeszczał, a gdy Figan odszedł, szczeknął »ła«. Wkrótce potem Figan sam kopulował z Gigi". „Czy to Jedyny przypadek, kiedy Figan nie chciał dzielić swojej samicy z Fabenem?" - zapytałam. „Ja widziałam to jeszcze raz - powiedziała Caroline. - To było wtedy, gdy Faben kopulował w gęstych krzakach, nie sądzę, żeby Figan zorientował się od początku, kto tam był. Potem obaj wyglądali na zdziwionych”.

Gdy potem zaróżowiła się Patti, Figan nie podejmował żad­nych wyraźnych kroków, żeby uniemożliwić Fabenowi kopulo- wanie z nią. A po jej zblednięciu nie było już żadnej różowej sa­micy przez pozostałe dni obserwacji. Spostrzeżenia Davida pozwalają przypuszczać, że w sześć dni po zakończeniu okresu aktywności Patti Figan, głęboko uśpiony w swym gnieździe, śnił o rozkoszach seksualnych minionego tygodnia.

Pewnego wieczoru Curt zrelacjonował polowanie Figana na pawiany. Wędrujący z Fabenem, Satanem, Goblinem i cztere­ma samicami Figan powoli wspiął się do pawianicy 1 jej małe­go, czarnego niemowlęcia. Pawlanica była czujna i udało się Jej zbiec, chociaż gonił ją przez chwilę. Faben i Goblin siedzieli pod drzewem i obserwowali.

Czy wiesz, która to była?” - zapytał Tony Collins, jeden ze studentów obserwujących pawiany. „Tak. To była samica ze stada A, mająca ślepe niemowlę, chyba nazywa się Hokitika".

Cieszę się, że udało jej się uciec" - powiedział Craig Packer, drugi członek pawianiego zespołu. Cieszyliśmy się wszyscy, chociaż przyszłość ślepego niemowlęcia pawiana nie zapowia­dała się różowo; i rzeczywiście, zmarło w następnym tygodniu.

Po próbie ataku Figan pozostał Jeszcze przez chwilę na drze­wie. rozglądając się we wszystkich kierunkach. Nagle zszedł na ziemię 1 pospieszył w dół stoku. Zbliżając się do cienkiego, uschłego drzewa, nie większego od słupa, z sękami obłama- nych gałęzi, zaczął się poruszać ostrożnie i cicho. Obserwując przez gęstwę liści Curt zobaczył bardzo małego pawiana, jesz­cze dziecko, w pobliżu oplątanego pnączami wierzchołka uschłego drzewa. Był tam jeszcze dorosły samiec pawiana, szu­kający pokarmu może trzydzieści metrów dalej, ale nie zwracał uwagi na Figana, powoli wspinającego się ku zdobyczy.

Figan nagle rzucił się ku pawianiątku, próbując je złapać, ale jakimś cudem wymknęło mu się i skoczyło na ziemię, co najmniej dwanaście metrów w dół. Zdumiewający skok. I wylą­dowało wprost pomiędzy Fabenem i Goblinem.

Teraz nam opowiesz o jeszcze jednym wstrząsającym, krwią ociekającym mordzie. Nie mam ochoty tego słuchać” - powie­działa Julia Johnson, inny członek pawianiego zespołu.

Nie. Wszystko dobrze się skończyło" - uspokoił ją Curt. Właśnie w tym momencie zjawił się samiec pawiana 1 zaczęła się wielka kotłowanina. Małe pawianlątko uciekło. Samiec rzu­cił się na Goblina i rozpoczęła się prawdziwa bitwa. Nie wiem, jak to się Goblinowi udało, ale zwyciężył i popędził za malu­chem. Ale w tym momencie zjawił się drugi, wielki pawian. Po­znaliśmy go - to był Bramble, który zaczął grozić Fabenowi; dołączyły jeszcze dwie pawlanlce, Faben się wystraszył i uciekł na drzewo.

Czy Figan mu nie pomógł?" - zapytałam.

Nie, on tylko siedział 1 patrzył, w tym samym miejscu, gdzie nieomal złowił pawianlątko. Po chwili zszedł na ziemię i wszyst­kie szympansy poszły sobie".

W ciągu tych pięćdziesięciu dni Figan niewiele polował. Pod­czas ośmiu polowań na gerezy upolowano Ich siedem, a Figan, któremu w łowach zawsze dopisywało szczęście, sarni zabił trzy.

Stado rzadko wędrowało do granic własnego terytorium. Kiedyś poszło daleko na południe, penetrując strefę, gdzie na­kładało się ich terytorium i sąsiedniej społeczności Kahama.

Szympansy słyszały krzyki, wydawane prawdopodobnie przez grupę Kahama, i wpadły w wielkie podniecenie, obejmując się nawzajem i uśmiechając; poruszały się cicho i sporo czasu po­święciły na przepatiywanie z wysokiego grzbietu terenu w kie­runku południowym. Ale nic więcej się nie wydarzyło i wszyst­kie zawróciły na północ; urządzały jeszcze demonstracje i wykrzykiwały głośno, jakby rozładowując napięcie, nagroma­dzone w czasie przebywania w pobliżu obcych.

Figan, jak można było się tego spodziewać, spędzał więcej czasu z Fabenem niż z jakimkolwiek innym dorosłym samcem, a młody Goblin często ciągnął za nimi. Wiele dni przebywał też z Gigi, nie tylko wtedy, gdy była różowa, ale również wówczas, gdy była płaska i seksualnie nieatrakcyjna. Lubił także sie­dzieć ze swoją siostrą Fifi i jej małym synkiem Freudem. W kontaktach z członkami społeczności Figan był w tym czasie rozluźniony i przyjazny. Tak wyraźnie dominował nad nimi, że, z wyjątkiem może momentów napięć w chwili spotkania, nie miał potrzeby gwałtownego demonstrowania swojej siły i pano­wania nad Innymi szympansami. Wyjątkiem była obecność Evereda; wtedy Figan, zawsze wspólnie z Fabenem, demon­strował z niezwykłym wigorem i często. Wyglądało na to, że Fi­gan nadal czuł się zagrożony przez rywala z młodości, pomimo swej wielkiej siły i poparcia brata oraz zdecydowanych zwy­cięstw nad Everedem sprzed roku.

Pewnego wieczoru, gdy jak zwykle zebraliśmy się w Jadalni, David z przejęciem opowiadał:

Widziałem dziś zupełnie niesłychany atak na Evereda, trwający prawie dwie godziny. Evered przyłączył się do grupy i z początku nie dostrzegł Figana i Fabena, żerujących w gę­stym podssyciu. Ci nagle zaatakowali go i wtedy z wrzaskiem uciekł na drzewo. Figan i Faben demonstrowali kilka razy pod drzewem, po czym usadowili się na niższej gałęzi tego samego drzewa i zaczęli spokojnie iskać się nawzajem. Było w tym coś wstrząsającego. Evered piszczał i wrzeszczał prawie bez prze­rwy, może dwa metry ponad nimi; obserwował ich przez cały czas, ale oni nie zwracali na niego najmniejszej uwagi i iskali się dalej. Potem Figan i Faben zeszli z drzewa i zrobili kilka

wspaniałych demonstracji, szarżowali wspólnie, czteiy razy w ciągu pół godziny. A potem doszło do prawdziwego napadu. Zaczął Figan - wdarł się na drzewo Evereda i gonił go, skacząc z gałęzi na gałąź. Everedowi udało się przeskoczyć na inne drzewo, ale Figan pognał za nim. Faben przez cały czas szarżo­wał na ziemi, a przerażony Evered wrzeszczał jak szalony, sta­rając się trzymać jak najdalej od Figana. To było naprawdę straszne widowisko, niemal jak zabawa kota z myszą. Wiedzia­łem, że Evered nie ma możliwości ucieczki, jeśli prześladowcy mu na to nie zezwolą".

Słuchaliśmy w napięciu, David ciągnął dalej opowieść: „Na­gle Evered przeskoczył na następne drzewo, Figan za nim, Fa­ben włączył się także i Evered znalazł się między nimi. Wtedy obaj napastnicy rzucili się na niego i cała trójka spadła na zie­mię. Bili się dalej, póki wreszcie biednemu Everedowi nie uda­ło się uciec”. Evered był rzeczywiście biedny, ponieważ bracia znowu zagonili go w pułapkę bez wyjścia i rzucili się na niego. Jakoś udało mu się uciec na drzewo, a prześladowcy, bardzo podnieceni, szarżowali przez następne dziesięć minut. Pojawie­nie się innego dorosłego samca odwróciło uwagę Figana i Fa- bena; w końcu ciągle jeszcze wrzeszczącemu Everedowi udało się uciec.

Miesiąc później Figan i Faben znów spotkali Evereda, które­go nie widzieli od dwóch tygodni. Curt obserwował to spotka­nie, dramatyczne i pełne napięcia. Figan 1 Evered objęli się, głośno przy tym krzycząc. Pozostałe szympansy, bardzo pod­niecone, przyglądały się im uważnie i głośno wrzeszczały.

Starałem się zobaczyć wszystko dokładnie - mówił dalej Curt - kiedy zdarzyła się rzecz nieoczekiwana". Tu zawiesił dramatycznie glos. „Jeden z tych cholernych małpiszonów, je­stem pewien, że to była Gigi, nie wytrzymał napięcia i... oblał mnie prysznicem rzadkiego kału. Cały byłem pokryty śmier­dzącym, gorącym gównem". Choć oczywiście współczuliśmy mu, cała jadalnia pokładała się ze śmiechu, podczas gdy Curt usiłował zachować wyniosłą powagę. Biedny Curt musiał prze­rwać te podniecające obserwacje i pójść obmyć się w strumie­niu. Miał szczęście, te strumień był blisko. Na szczęście towa­

rzyszył mu Eslom i uzupełnił szczegóły bójki, która się potem wywiązała. Teraz na Evereda napadło pięciu napastników, po­nieważ do Flgana 1 Fabena przyłączyli się Humphrey, Gigi 1 Jeszcze jakiś wyrostek. Atak 1 wrzask był nieprawdopodobnie gwałtowny; zdumiewające, że Evered odniósł tylko kilka nie­wielkich ran. Pozostał z grupą do końca dnia, ale odszedł, zanim reszta usadowiła się na noc. Nie widzieliśmy go przez następne dwa tygodnie. Nic dziwnego, że wobec tych prześla­dowań Evered stopniowo spędzał coraz mniej czasu w central­nej strefie terytorium grupy. Wyglądało na to, że Figan przy pomocy Fabena usiłował wypędzić Evereda ze społeczności Kasakela.

A potem, niespodziewanie, wszystko się zmieniło. Niemal dokładnie w dwa lata po przejęciu pozycji samca „alfa” okres absolutnej wład2y Flgana dobiegł końca. Faben zniknął, tym razem już na zawsze. Inne samce musiały zorientować się, co zaszło, gdyż zaczęły wykorzystywać słabość pozycji Figana. Grupami po dwóch, trzech lub więcej zaczepiali go w drama­tycznych konfrontacjach. Wydawało się, że nie utrzyma on swojej dominującej pozycji.

Ale w tym czasie, w czerwcu 1975 roku, nie było już w Gom- be żadnego studenta, ani Amerykanina, ani Europejczyka, który mógłby zaobserwować te wydarzenia.

ROZDZIAŁ 7

ZMIANA

W maju 1975 roku nastąpiła niespodziewanie noc grozy: czterdziestu uzbrojonych mężczyzn przepłynęło przez jezioro z Zairu i porwało czterech naszych studentów. Potem krążyło wiele sprzecznych wersji tej historii - opowieści o od­wadze i o okropnościach. Mojego wiernego przyjaciela Rashidi bito po głowie, żeby zdradził, gdzie był ukryty klucz do składu benzyny; ogłuchł potem na jedno ucho na wiele miesięcy. Dwie młode Tanzanki, pracujące wtedy w Gombe, strażniczka parku Etha Lohay i studentka Addie Lyaruu, przemknęły w ciemno­ściach przez las, od jednej chatki do drugiej, ostrzegając resztę studentów o niebezpieczeństwie.

Gdzie uprowadzono porwanych? Czy jeszcze żyli? Nad jezio­rem słyszano huk wystrzałów i przez wiele dni obawialiśmy się, że uprowadzonych zabito. Był to czas lęku. Oczywiście wszyscy musieliśmy wyjechać z Gombe. Na kilka dni zatrzy­maliśmy się w Kigoma, mając mimo wszystko nadzieję, że do­wiemy się czegoś o naszych przyjaciołach. Nie otrzymaliśmy jednak żadnej wieści. Na kilka miesięcy przed napadem wy­szłam ponownie za mąż. Mój mąż. Derek Bryceson, miał dom w Dar-es-Salaam; udaliśmy się tam i czekaliśmy. Studentów umieściliśmy w maleńkim domku gościnnym. Oczekiwanie na wiadomości trwało niemal całą wieczność. Jeśli było to ple-

kłem dla nas, którzy uniknęliśmy porwania, jakież cierpienia musieli znosić uprowadzeni, ich rodzice 1 rodziny.

Po tygodniu, który zdawał się miesiącem, do Tanzanii przy­słano jednego z porwanych studentów z żądaniem okupu. Nie zapomnę uczucia ulgi i szalonej radości na wiadomość, że czterej porwani żyli 1 byli zdrowi, przynajmniej fizycznie. Ale pertraktacje ciągnęły się w nieskończoność. Sprawa okazała się bardzo delikatna, ponieważ dotyczyła stosunków między Tanzanią, Zairem 1 Stanami Zjednoczonymi.

Szczęście w nieszczęściu, że wszyscy porwani byli ludźmi młodymi, odpornymi psychicznie i silnymi fizycznie; trzymano ich razem i mogli się wzajemnie wspierać moralnie. Najbardziej lękaliśmy się w ostatnich dniach po wpłaceniu okupu i zwol­nieniu następnych dwóch studentów. Czwarty zakładnik zo­stał zatrzymany dłużej. Ale w końcu, po dwóch dalszych tygo­dniach, wypuszczono i jego. Ciemna chmura odpłynęła i słońce znowu zaświeciło.

W końcu cała czwórka odzyskała formę po tych przeżyciach, nie jestem jednak pewna, czy kiedykolwiek uwolnią się całko­wicie od koszmarnych wspomnień; będą one chyba wracać, zwłaszcza w trudnych chwilach.

W okresie pomiędzy napadem i zwolnieniem ostatniego z po­rwanych nie potrafiłam myśleć o badaniach w Gombe. Aby podtrzymać trochę morale naszej małej grupki w Dar-es-Salaam, zarządziłam analizowanie wyników dotychczasowych badań, ale nikt z nas nie miał do tego serca. Sama przez większość czasu czytałam powieści, od lat szkolnych nie przeczytałam ich tyle. Dopiero gdy porwani wrócili, mogłam znowu pomyśleć

o przyszłości badań. Podczas tygodni oczekiwania kilkakrotnie razem z Grubem i Dereklem na krótko odwiedzaliśmy park. Trzeba było podtrzymać na duchu 1 wesprzeć nasz personel te­renowy, ludzi, którzy w czasie naszej nieobecności samorzut­nie kontynuowali dokumentowanie obserwacji, za co Jestem im niesłychanie wdzięczna.

Bezpośrednio po napadzie oddział specjalny Policji Tereno­wej został wysłany do Gombe. Doskonale wyszkoleni policjan­ci, zdolni do radzenia sobie w każdej sytuacji, stanowili dla

nas wielkie wsparcie moralne w czasie naszych krótkich wizyt. Po pani miesiącach zostali zastąpieni kilkoma zwyczajnymi policjantami. Stopniowo poczucie bezpieczeństwa wracało i przestaliśmy na widok każdej dziwnie wyglądającej łodzi my­śleć o uciecze do lasu. Ale dopiero po roku mogłam bez nerwo­wego spoglądania na jezioro, walenia serca i myśli o ucieczce w góry słuchać w nocy warkotu zatrzymywanego silnika łodzi.

Wątpię, czy po napadzie mogłabym utrzymać działalność w Gombe bez oparcia i pomocy męża. Spotkałam Dereka w czasie wi2yty w Dar-es-Salaam w 1973 roku; natychmiast poczuliśmy do siebie wielką sympatię. Przyjechał do Tanzanii w roku 1951; podczas drugiej wojny światowej był pilotem myśliwskim w RAF, został zestrzelony na Bilskim Wschodzie. W katastrofie odniósł obrażenia rdzenia kręgowego i powiedziano mu, że ni­gdy nie będzie chodził; miał wtedy dziewiętnaście lat. Postano­wił wykazać, że lekarze się mylą, i dzięki determinacji nauc2ył się chodzić o lasce. Z powodu zaniku mięśni w jednej nodze mógł ją jedynie przesuwać do przodu, drugą nogą zarzucał w stawie biodrowym. Nauc2ył się również prowadzić samochód, szybko i pewnie, chociaż aby przestawić nogę z pedału sprzęgła na hamulec musiał ją podnosić ręką. Odzyskawszy możliwość poruszania się. Derek rozpoczął studia w Cambridge, gdzie uzyskał dyplom z rolnictwa. Ofiarowano mu wtedy pracę w An­glii, którą natychmiast odrzucił. „To była praca w miękkim fo­telu, dobra dla inwalidy" - powiedział mi. Zamiast tego zebrał trochę pieniędzy na wyjazd do Kenii, gdzie przez dwa lata był farmerem; następnie wystąpił do rządu brytyjskiego o przydział jednej z tych pięknych farm u podnóży Kilimandżaro, w ówcze­snym brytyjskim protektoracie Tanganiki. Stał się doskonałym hodowcą pszenicy - aż do czasu, gdy spotkał Juliusa Nyerere, organizującego wtedy ruch, który miał doprowadzić do niepod­ległości Tanganiki. Derek był pod silnym wrażeniem Nyerere i został sympatykiem jego ruchu, co oczywiście zmieniło jego życie. Przyłączył się do Tanganickiego Afrykańskiego Ruchu Nacjonalistycznego i tak się zaangażował w politykę, że porzucił swoją ukochaną farmę i przeniósł do stolicy, Dar-es-Salaam. Tak więc wszedł głęboko w sprawy polityczne swego przybrane­

go kraju, który w końcu w roku 1961, wkrótce po moim przy­byciu do Gombe, uzyskał niepodległość.

Derek zdziałał wiele dla Tanzanii, w którą przekształciła się Tanganika po połączeniu z wyspą Zanzibar. Został wybrany do parlamentu z wielkiego okręgu Kinondoni w Dar-es-Sałaam i co pięć lat był wybierany ponownie olbrzymią przewagą gło­sów. Zajmował wiele stanowisk w rządzie; najlepiej dal się po­znać wkładem w rozwój polityki rolnej Tanzanii w czasie peł­nienia przez dziesięć lat funkcji ministra rolnictwa oraz organizacją prewencji medycznej i podniesieniem poziomu wy­żywienia, gdy był ministrem zdrowia. Gdy poznałam go, zrezy­gnował już ze stanowisk rządowych, ale nadal reprezentował Kinondoni w parlamencie. Prezydent Julius Nyerere mianował go dyrektorem wspaniałych parków narodowych Tanzanii.

Po naszym ślubie żyłam nadal w Gombe, a Derek przylaty­wał do mnie regularnie jednosilnikową, czteromiejscową ces- sną na dwudniowe pobyty. Derek uwielbiał obserwowanie szympansów, ale trudno mu było wspinać się na stok za obo­zem, wycięliśmy więc stopnie w najbardziej stromej, niebez­piecznej Jego części, przywiązując dodatkowo linę wzdłuż naj­gorszego odcinka, tak aby mógł się podciągać, podpierając z drugiej strony laską. To pozwoliło mu wspinać się samodziel­nie, w górę i w dół, bez uzależnienia od przyjaznych ramion. Mimo tych ułatwień spacer, który zajmował nam dziesięć mi­nut, był dla niego czterdziestominutowym wysiłkiem. Kiedyś poślizgnął się i całym ciężarem upadł na kręgosłup; cierpiał potem przez wiele dni, do czego nam się nie przyznał. Innym razem upadł i nadwerężył kolano, które spuchło do olbrzymich rozmiarów. Twierdził zawsze, że warto było ponosić ryzyko.

W czasie tych wizyt Derek, Jako dyrektor parków narodo­wych, poznał doskonale wszystko, co się działo w Gombe. Tak więc po napadzie był w stanie pomóc naprawdę efektywnie. W swoim płynnym suahili*, doskonale znając sposób myślenia

Tanzańczyków, pomógł mi przekonać naszych terenowych pra­cowników do kontynuowania pracy nawet w czasie mojej nie­obecności: przywykli oni do stałej obecności „dr Jane” i korzy­stania ze wskazówek studentów. W ciągu poprzednich lat nabyli jednak dużo wiadomości i doświadczenia: byli w stanie zręcznie śledzić szympansy w porośniętym lasem górzystym terenie, nanosili na mapę ich codzienne trasy, notowali spo­tkania i związki oraz rozpoznawali rośliny, które jadły.

Współpracowałam ściśle z moimi pomocnikami w czasie krótkich, niestety, wizyt, sprawdzając ich dokładność w wywią­zywaniu się z obowiązków. Zbieraliśmy się razem na rozmowy i seminaria. Opowiedziałam im o analizach, które prowadziłam w Dar-es-Salaam, i o opracowywaniu wyników badań przygoto­wywanych do publikacji w książce naukowej. Gdy zrozumieli, jak wykorzystuję ich informacje, zaczęli jeszcze staranniej pi­sać sprawozdania, robiąc wykresy i mapy. Stopniowo rosła ich pewność siebie. Wybrali spośród siebie dwóch uiongozi - przy­wódców; zostali nimi Hilali Matama, który rozpoczął nasze pra­ce z szympansami w 1968 roku, i Eslom Mpongo, który dołą­czył do naszego zespołu nieco później. W roku 1975 obaj wiedzieli o szympansach i ich zachowaniu więcej niż jakikol­wiek z tak zwanych „ekspertów”. Praca wypełniła im życie, byli dosłownie zafascynowani życiem szympansów, które obserwo­wali, podobnie Jak inni członkowie zespołu w Gombe. Podczas każdej następnej wizyty w Gombe uczyłam ich, jak zbierać co­raz bardziej skomplikowane dane; ich sprawozdania stawały się coraz bogatsze. Zaopatrzyliśmy ich w małe magnetofony 1 gdy widzieli coś bardzo ciekawego, mogli podyktować na ta­śmę raport dokładniejszy od zapisanego na papierze. Wielu z nich pisało wolno i z trudem; jeden czy dwóch nauczyło się czytać i pisać dopiero wtedy, gdy starali się o pracę u nas.

Tanzańczycy pracowali w zespołach po dwóch, śledząc wy­branego szympansa tak długo, jak się dało; najlepsze oczywi­ście były obserwacje całodzienne, od momentu przebudzenia szympansa do ułożenia na noc. Jeden z obserwatorów zapisy­wał na taśmę obserwacje zachowania szympansa, drugi ryso­wał na mapie szlak wędrówki, robił spis zjadanych roślin i no-

towal spotkania z innymi szympansami oraz czas trwania tych kontaktów. Obaj opisywali również wszelkie inne interesujące wy­darzenia dotyczące obserwowanego osobnika. Często po kolacji obaj obserwatorzy przychodzili opowiedzieć, co widzieli w ciągu dnia. Siadaliśmy razem na piasku przed domem i przy akom­paniamencie fal pluskających o kamyki plaży słuchaliśmy me­lodyjnych opowieści w suahili o szympansich polowaniach, pa­trolach granicznych lub jakimś zabawnym Incydencie.

Każdy z obserwatorów mial własne zainteresowania. Dla Hi- lala najbardziej interesujące były sceny dominacji. Szczególnie dużo miał do opowiedzenia, podobnie jak inni obserwatorzy, w ciągu miesięcy po śmierci Fabena, kiedy pozostałe samce coraz częściej i śmielej rzucały się grupami na Figana. Stało się oczywiste, że Figan, który całe życie korzystał z poparcia bliskiego sojusznika (najpierw matki, potem brata), czuł po­trzebę znalezienia kogoś, kto zastąpi Fabena. Wybór padł na Humphreya, dawnego zaciętego rywala. Był to wybór sensow­ny, ponieważ Humphrey, poprzednio najbardziej terroryzowa­ny przez Figana, obecnie stanowił najmniejsze zagrożenie. I chociaż nie mógł zastąpić Fabena, ponieważ nigdy aktywnie nie występował w obronie Figana napastowanego przez pozo­stałe samce, to jednak dostarczał mu wsparcia moralnego - niemal nigdy nie przyłączał się do napadów przeciw Figanowi.

Któregoś marcowego wieczoru, jakieś osiem miesięcy po śmierci Fabena, Hilali przyszedł do nas do domu opowiedzieć

o swych obserwacjach. Szedł za Figanem, który Jak zwykle znajdował się w centrum większej grupy. Gdy w stadzie zapa­nowało podniecenie, spowodowane przyłączeniem się Satana, i cztery dorosłe samce I Satan, Evered, Jomeo i Sherry - wyko­nali serię dramatycznych, grupowych ataków na swojego do­minanta. Trzy razy w ciągu czterdziestu minut cała czwórka szarżowała na wrzeszczącego Figana i dookoła niego, zmusza­jąc go do ucieczki. W końcu schronił się na wysokie drzewo, ale czterech prześladowców ścigało go aż do najwyższych gałę­zi. Przerażony Figan przeskoczył na sąsiednie drzewo, zleciał na ziemię i pognał z pięćset metrów, Jakby go ścigały moce pie­kielne. Wyczerpany, ociekający potem Hilali Jakimś cudem na­

dążył za nim i mógł widzieć jak Figan, nadal głośno krzycząc, wskoczył na drzewo i objął ramionami siedzącego tam Humph- reya. Hilali sądził, że Figan musiał zobaczyć Humphreya z wy­soka, choć spotkanie mogło być również wynikiem szczęśliwe­go przypadku. Cztery samce demonstrowały przed Figanem i Humphreyem, siedzącymi obok siebie i wzajemnie podtrzy­mującymi się na duchu.

W czasie niespokojnych miesięcy wielkich napięć w stosun­kach między samcami zaobserwowano wiele podobnych zda­rzeń. I zawsze Humphrey udzielał moralnego wsparcia Flgano- wi. jeśli był w pobliżu. Stopień uzależnienia Figana od tej pomocy dobrze Ilustruje obserwacja dokonana przez Hamisi Mkono. Podczas żerowania w gęstym podszyciu leśnym obaj przyjaciele chwilowo się rozłączyli. Gdy Figan zorientował się, że nie ma przy nim Humphreya, zaczął popłakiwać jak zagu­bione dziecko; alianza kulia kama mtoto - śmiejąc się powie­dział Hamisi. Figan wspiął się na drzewo, rozglądał we wszyst­kie strony, a potem pognał na poszukiwanie przyjaciela, krzycząc przy tym na całe gardło charakterystyczne wezwania SOS. Gdy po dwudziestu minutach odnalazł Humphreya, pod­biegł do niego i zaczął lskać, stopniowo się uspokajając.

Chyba wszyscy oczekiwaliśmy, że Figan utraci na zawsze swo­ją pozycję samca „alfa". I rzeczywiście, przez dziewięć miesięcy nie było w Gombe zdecydowanie dominującego samca. Figan po­trafił utrzymywać przewagę w spotkaniu z jednym czy dwoma samcami, ale uciekał z wrzaskiem, gdy zebrało się trzech czy czterech. Zastanawiałam się, co w nim było takiego, co po­wstrzymywało innych samców przed skorzystaniem z przewagi liczebnej i ostatecznym zaatakowaniem Figana? Nigdy tego nie zrobili. Większość dramatycznych konfrontacji, szarży z najeżo­nym futrem, dzikim wymachiwaniem roślinami i miotaniem skał kończyło się nagłym połączeniem się wszystkich rozwrzeszcza- nych uczestników i sesją zbiorowego iskania, w czasie której wszyscy aktorzy stopniowo uspokajali się, a potem rozchodzili.

W okresie tych awantur atrakcyjna seksualnie samica Pal­las po utracie niemowlęcia stała się ponownie aktywna. Wobec braku zdecydowanie dominującego „alfa” spowodowało to nie-

mai zupełny chaos wśród samców. Figan nie dysponował już autorytetem, pozwalającym na zagarnięcie samicy na stałe, nie mógł tego również zrobić żaden z rywali. Tak więc, gdy tylko któryś z dużych samców wspinał się do niej na drzewo (dla bezpieczeństwa spędzała większość czasu nad ziemią), wśród pozostałych samców wybuchało piekło. Albo zuchwały zalotnik był przepędzany przez pozostałych, albo, jeśli udało mu się zrealizować cel, widok aktu płciowego powodował wśród wi­dzów atak agresji. Wybuchała krótka, chaotyczna awantura, gdy samce demonstrowały z najeżonym futrem i wściekłymi grymasami, ciskając kamieniami, niekiedy chwytając i tłukąc jakąś pechową samicę lub wyrostka, który wpadł im w ręce. Czasami dochodziło do wściekłych, choć krótkotrwałych bitew między samcami. Pallas rzadko padała ich ofiarą, ale niewąt­pliwie napięcie nerwowe musiało odbijać się i na niej.

W czasie tych dziesięciu pełnych napięcia dni Goblin, który nadal wiernie towarzyszył zdetronizowanemu Figanowi, trzy­mał się blisko Pallas. Udało mu się odbyć wiele szybkich kopu­lacji, gdy starsi bili się ze sobą o prawo dostępu do samicy, choć czasami atakowno go za bezczelność.

Po dziesięciu ciężkich miesiącach Figanowi udało się odzy­skać pozycję „alfa”, chociaż nie była to już władza absolutna. I podobnie jak Faben korzystał ze statusu brata samca „alfa”, teraz szczególne przywileje zyskał „najbliższy przyjaciel" Hum­phrey. Hilali zanotował przykład tego, gdy Figan. jego ulubiony szympans, schwytał w czasie jednego polowania dwie gerezy rude. Pierwszą zaraz na początku, gdy chwycił matkę, wyrwał jej z rąk niemowlę i zabił Jednym szybkim ugryzieniem w czasz­kę. A potem, zamiast jeść, siedział trzymając bezwładne ciałko w jednej ręce 1 uważnie przyglądał się polowaniu dwóch innych samców. Po chwili do Figana szybko wspiął się Humphrey 1 usiadł blisko, doprasząjąc się udziału w zdobyczy, nie zainte­resowany toczącym się polowaniem. I wtedy Figan wręczył Humphreyowi całą tuszkę, a sam, skacząc z drzewa, pognał dołączyć do myśliwych 1 w ciągu kilku minut złapał drugą sa­micę, wydzierając jej i zabijając niemowlę. Tym razem sam po­żarł zdobycz.

Nifitndi kioelil „Prawdziwy ekspertl" - powiedział śmiejąc się Hilali. Spoglądał przez chwilę w ogień i, jakby czując potrzebę absolutnej bezstronności, dodał: Na kumbuka Sherry, anapofa- nya hivyo. „Pamiętam, że Sherry dokonał tego samego”. Prawdę mówiąc, osiągnięcie Sherry’ego było jeszcze większe: złowił dru­gą zdobycz trzymając poprzednią. Ale sam zjadł obie!

Przez kilka lat po napadzie Derek pomagał administrować 1 organizować badania w Gombe, ale z miesiąca na miesiąc był coraz bardziej zajęty. Zajmował się dwiema społecznościami: swoimi wyborcami w okręgu Kinondoni w Dar-es-Salaam, któ­rych reprezentował w parlamencie przez dziewiętnaście lat, oraz pierzastymi i owłosionymi mieszkańcami tanzariskich parków narodowych, także zależnymi od jego zręczności i mą­drości polityka. Jednak nie-ludzcy mieszkańcy parku narodo­wego Gombe, bezpieczni w swoim izolowanym środowisku, w mniejszym stopniu potrzebowali jego pomocy. Tak więc było mu coraz trudniej usprawiedliwić coś więcej niż krótkie, oka­zjonalne wizyty u szympansów, które tak lubił.

W tym czasie uznaliśmy zresztą moje samotne pobyty w Gombe za bezpieczne. Kiedy Grub (dotychczas uczący się korespondencyjnie w Dar-es-Salaam, w małym pokoiku obok mojej pracowni) wyjechał do prawdziwej szkoły w Anglii, mia­łam już więcej czasu na pobyty w Gombe. Z początku czułam się dziwnie, gdy przebywałam tam samotnie, tylko z Tanzań- czykami, jak w pierwszych latach, kiedy towarzyszyli mi tylko Hassan, Dominie i Rashidi. Brakowało mi studentów, prowa­dzenie bez nich prac w Gombe wydawało mi się wręcz niemoż­liwe. Ale po kilku miesiącach stopniowo przyzwyczaiłam się do nowej sytuacji i przekonałam się, że nowa organizacja życia - mieszkanie w Dar-es-Salaam i możliwie częste pobyty w Gom­be - ma również zdecydowanie dobre strony. W Dar-es-Salaam mogłam się skoncentrować na analizowaniu danych i pisaniu. Zorganizowałam sobie przewiewną pracownię*, gdzie groma­dziłam dokumentację i siedząc za biurkiem widziałam przed

sobą granat Oceanu Indyjskiego ponad egzotycznym szaleń­stwem kwiatów bugainwilli: purpurowych, różowych, fioleto­wych 1 pomarańczowożółtych. W Gombe mogłam się całkowi­cie oddać obserwacjom szympansów, śledząc Je w gęstwinach i uczestnicząc w ich życiu.

Nawet podczas pobytu w Dar-es-Salaam utrzymywaliśmy z Derekiem stały kontakt z Gombe, codziennie rozmawiając przez radio ze współpracownikami. Właśnie przez radio dowie­działam się, że Gilka urodziła dziecko. Byłam szczęśliwa, po­nieważ poprzednie niemowlę Gilki zaginęło tajemniczo, gdy miało zaledwie miesiąc. Moja radość trwała krótko; trzy tygo­dnie potem radio przyniosło z odległości tysiąca kilometrów zniekształconą, przerażającą wiadomość: Passion amemwua na amemla mtoto wa Gilka. „Passion zabiła i pożarła dziecko Gilki”.

Derek wyłączył radio i popatrzył na mnie. „To nie może być prawda. Nie może!” - nie chciałam uwierzyć. A jednak wiedzia­łam, że musiało tak być w istocie, nikt me mógł wymyślić rów­nie przerażającego zdarzenia. Rozpłakałam się. „Och, dlaczego, dlaczego, dlaczego to się musiało przydarzyć właśnie Gilce?"

ROZDZIAŁ 8

GILKA

Beztroskie dni Gilki skończyły się, gdy miała cztery lata. W dzieciństwie nie brakowało jej towarzystwa: w pobliżu był zwykle starszy brat Evered, a jej matka Olly spędzała dużo czasu z rodziną Flo. Ale Evered był o osiem lat starszy 1 zaczął żyć z dala od rodziny, gdy jego siostra miała pięć lat. Olly praw­dopodobnie musiała stracić jedno niemowlę pomiędzy nimi. W tym samym czasie Olly zaczęła unikać Flo, ponieważ Figan, wchodzący w wiek dojrzewania, zaczął zatruwać tycie przyjaciół­ce matki hałaśliwymi demonstracjami. Tak więc Gilka spędzała całe godziny, niekiedy całe dni wyłącznie w towarzystwie swej lękliwej matki. Jaka była szczęśliwa, gdy urodził się jej mały bra­ciszek. Gdyby trochę podrósł, mógłby się z nią bawić i skończy­łaby się jej samotność. Ale wkrótce, w 1966 roku, nastąpiły po­nure dni epidemii choroby Heinego-Medlna; braciszek umarł, a Gilka miała odtąd sparaliżowany nadgarstek 1 dłoń. A dwa lata potem, jakby tego było mało, Gilka złapała tajemniczą grzybicę, która obrzydliwie zniekształciła Jej sercowatą twarz, przypomi­nającą niegdyś elfa: groteskowo nabrzmiały nos i luki brwiowe niemal zakryły powieki, tak że ledwie mogła otworzyć oczy.

Po rozpoznaniu choroby staraliśmy się złagodzić objawy le­karstwami, ale gdy Gilka czasowo przeniosła się na południe, nie mogliśmy podawać jej bananów z ukrytym lekarstwem,

mmmm I

więc w rezultacie wróciła prawie ślepa (być może przeszła wte­dy również ciążę; jeśli tak, to musiała stracić dziecko). Ponow­nie udało się nam lekarstwami zmniejszyć opuchlizny; wkrótce ku satysfakcji samców wróciły Jej okresowe obrzmienia seksu­alne. Podobnie jak większość dorastających samic, Gilka lubi­ła kontakty seksualne, ale miała trudności w nadążaniu za grupą szybko poruszających się samców, ponieważ po choro­bie Heinego-Medina częściowo zaniknęły jej mięśnie ramienia. Chociaż, jak podejrzewam, odczuwała pewną ulgę, gdy kończy­ły się dni wyczerpującej aktywności seksualnej, pomiędzy tymi okresami była samotnym szympansem: jej matka Olly zmarła, a mimo że jej stosunki z Everedem zawsze doskonale się ukła­dały, to zbyt rzadko przebywał w Jej pobliżu.

I wtedy, w 1974 roku, wydawało się, że jej los się odmieni, bo Gilka pojawiła się z niemowlęciem. Nazwaliśmy go Gandal- fem i mieliśmy nadzieję, że samotność Gilki się skończy. Gdy samica szympansa ma już rodzinę, rzadko jest samotna przez resztę życia. Co więcej, urodzenie pierwszego dziecka wydaje się budzić u reszty społeczności szacunek dla matki. Cudow­nie było widzieć Gilkę, która dotychczas trzymała się z dala od wyczesujących się czy odpoczywających szympansów, jak bie­rze udział w życiu społecznym. Narodziny dziecka przyniosły Gilce jeszcze jedną korzystną zmianę: po porodzie przerwali­śmy leczenie grzybicy, obawiając się skutków ubocznych dla niemowlęcia. Opuchlizna jednak, wbrew naszym przewidywa­niom, wyraźnie się zmniejszyła. Po pewnym czasie pozostało jedynie komiczne powiększenie nosa.

Gilka była opiekuńczą, ostrożną matką, tak jak poprzednio Olly, i miesięczny Gandalf wydawał się zdrowym, dobrze się rozwijającym niemowlęciem. I wtedy zniknął. Nie mieliśmy po­jęcia, co mogło się wydarzyć; po prostu któregoś dnia Gilka po­jawiła się bez niego. I znów zaczęła wędrować samotnie, z wy­jątkiem dni zaróżowienia. Jej stan zdrowia ponownie się pogorszył.

Dokładnie w rok po zaginięciu Gandalfa dostaliśmy przez radio wiadomość, że Gilka ponownie urodziła. Dziecko było córką 1 postanowiliśmy nazwać Ją Otta. przywracając literę

.o" w imionach członków jej rodziny dla utrwalenia pamięci Ol- ly. I właśnie to dziecko zabiła Passion.

Gdy wraz z Derekiem przyjechaliśmy do Gombe, dowiedzie­liśmy się przerażających szczegółów tej ponurej historii. Gilka, jak nam powiedziano, spokojnie siedziała wygrzewając się w popołudniowym słońcu i przytulając swoje niemowlę, kiedy nagle pojawiła się Passion. Przez chwilę stała, przyglądając się matce i dziecku, a potem rzuciła się ku nim z najeżonym fu­trem. Przerażona Gilka uciekała z krzykiem, ale jej ucieczkę utrudniała konieczność podtrzymywania dziecka i niedowład nadgarstka. Passion skoczyła na nią i pochwyciła małą Ottę. Gilka rozpaczliwie starała się uratować dziecko, ale nie miała szans i po krótkiej walce Passion udało się zabrać niemowlę. Najbardziej makabryczne było to, że Passion przycisnęła je do piersi, a ono rozpaczliwie wczepiło się w nią, podczas gdy Pas­sion znowu skoczyła na Gilkę. W tym momencie Pom, już dość duża, dołączyła do matki i Gilka wobec tej przewagi uciekła, ścigana przez Passion z Ottą wiszącą u jej brzucha. Pewna zwycięstwa Passion siadła na ziemi, oderwała przerażone nie­mowlę od piersi i ugryzła głęboko w czoło, powodując natych­miastową śmierć. Wolno, bardzo ostrożnie, Gilka wróciła. Gdy zobaczyła bezwładnie obwisłe, krwawiące ciałko, wydała poje­dynczy, głośny, przypominający szczeknięcie krzyk - przeraże­nia? rozpaczy? - odwróciła się i odeszła.

Przez następne pięć godzin Passion pożerała niemowlę Gilki. dzieląc się mięsem z resztą rodziny, Pom i młodocianym Profe­sorem. Razem zjedli wszystko, do ostatniego skrawka.

Oniemieliśmy ze zgrozy. Nie był to pierwszy przypadek kani­balizmu w Gombe. Przed pięciu laty grupa dorosłych samców napotkała samicę z sąsiedniej społeczności, zaatakowała ją gwałtownie i w czasie walki porwała Jej dziecko. Zabili je i zjedli kawałek. Ale wtedy sytuacja wyglądała inaczej, bo samica była obca 1 obudziła wrogość samców. Zaatakowanie jej było przeja­wem stałej ochrony własnego terytorium przed przenikaniem obcych; wydawało się też, że niemowlę zostało zabite nieomal przypadkiem. Tylko niewielka część ciałka została pożarta, i to Jedynie przez dwa spośród obecnych samców. Agresorzy urzą­

dzali demonstrację nad ciałkiem, dotykali go, nawet wyczesy- wali. Atak Passion na Gilkę wydawał się mieć tylko jeden cel - porwanie dziecka. Zostało też zwyczajnie pożarte, powoli i z przyjemnością; każdy kęs mięsa przeżuwano razem z zielo­nymi listkami. Zaczęliśmy podejrzewać, że podobny los musiał spotkać poprzednie dziecko Gilki, małego Gandalfa.

W następnym roku Gilka urodziła zdrowego synka, Oriona. Wpadała w przerażenie na widok Passion; spotkały się pierwszy raz, gdy dziecko miało kilka dni, lecz na szczęście były w pobli­żu dwa samce. Passion zbliżyła się na jakieś dziesięć metrów i stanęła wpatrując się w dziecko. Gilka natychmiast zaczęła głośno krzyczeć, spoglądając na zmianę na Passion i na samce. Jak gdyby rozumiejąc, co się dzieje, samce jeden po drugim za­atakowały Passion. Tym razem uciekła z krzykiem.

W ciągu następnych dwóch tygodni Gilka rzadko opuszczała dolinę Kakombe, w której znajdował się obóz; rozpaczliwie sta­rała się pozostawać w pobliżu samców, pod ich ochroną. Szłam za nią, gdy odeszła z obozu z Figanem: przez dziesięć minut udawało jej się trzymać blisko niego, ale stopniowo zo­stawała coraz dalej z tyłu, kalectwo i konieczność podtrzymy­wania niemowlęcia utrudniały jej wędrówkę. W końcu Figan zniknął na szlaku i Gilka została z niemowlęciem, zdana wy­łącznie na siebie. Zostałam przy niej. Zajęła się dzieckiem, po­tem siadła na chwilę, spoglądając na synka. W końcu zaczęła jeść. Mniej więcej dwie godziny po odejściu Figana usłyszała pohukiwania Humphreya, dolatujące od strony obozu. Na­tychmiast ruszyła drogą, którą przyszła, i dołączyła do niego. Przez chwilę iskali się nawzajem, a potem, gdy Humphrey od­chodził z obozu, Gilka poszła za nim. I tak Jak poprzednio, co­raz bardziej pozostawała z tyłu, aż w końcu znowu znalazła się w lesie sama.

Było nieuniknione, że prędzej czy później Passion spotka Gil­kę w chwili, gdy nie będzie w pobliżu samców, którzy mogliby jej pomóc. Zdarzyło się to, kiedy Gilka odpoczywała z niemow­lęciem w cieniu, w czasie południowego upału; Orion miał wte­dy trzy tygodnie. Pom nadeszła pierwsza, poruszając się bez­szelestnie wśród podszycia; obserwowała przez chwilę matkę

z dzieckiem, po czym ułożyła się w pobliżu. Bardziej inteligent­ny osobnik zorientowałby się prawdopodobnie w niebezpie­czeństwie, ale Gilka, podobnie jak przed nią Olly, nie odznacza­ła się zbyt wielką bystrością; pozostała tam, gdzie była, najwyraźniej się nie przejmując. Gdy pięć minut potem pojawi­ła się Passion, Pom natychmiast podbiegła do matki i wycią­gniętą ręką dotknęła jej pleców, wykrzywiając w podnieceniu twarz; zachowywały się tak, jak w pobliżu drzewa ze smakowi­tymi owocami. Runęły razem na Gilkę, która na widok Passion rzuciła się do ucieczki. Gilka uciekając krzyczała i wzywała po­mocy, ale tym razem nie było w pobliżu samca, który mógłby zareagować na jej rozpaczliwe wezwania. Skręcała na boki, usi­łując uniknąć Pom, ale ta wyprzedziła ją. W tym momencie do­goniła je Passion, chwyciła Gilkę i pchnęła na ziemię. Ofiara nie próbowała walczyć, wygięła tylko ciało, starając się osłonić dziecko. Pom włączyła się wtedy do bitwy, uderzając i kopiąc Gilkę, podczas gdy Passion chwyciła niemowlę i ugryzła je w głowę. Nieszczęsna matka na próżno usiłowała uderzyć ata­kujące samice i równocześnie wolną ręką utrzymać Oriona. Passion głęboko ugryzła Gilkę w brew - jej twarz zalała się krwią. Passion i Pom wspólnie przewróciły ją na plecy i gdy sil­niejsza Passion obezwładniała matkę, Pom chwyciła dziecko i uciekła z nim; potem usiadła i ugryzła je głęboko w czoło. I tak zginął Orion, zabity równie brutalnie, jak przed rokiem Otta.

Gilka wyrwała się i pobiegła za Pom, ale Passion błyskawicz­nie rzuciła się na nią, atakując jeszcze raz, gryząc w stopy i dłonie. Matka, krwawiąc teraz z licznych ran, po raz ostatni podjęła bohaterską, beznadziejną próbę odbicia poranionego dziecka. Passion w końcu zostawiła Gilkę, schwyciła zdobycz i uciekła, a za nią Pom. Młody Profesor, bezpiecznie obserwu­jący z drzewa tę walkę na śmierć i życie, zszedł na dół i pobiegł za matką. Gilka próbowała iść za nimi kulejąc, ale została da­leko w tyle i po kilku minutach dala za wygraną; zaczęła lizać rany i dotykać ich palcem. Rodzina Passion tymczasem cicho zniknęła w lesie.

Nigdy się prawdopodobnie nie dowiemy, dlaczego Passion i Pom zachowywały się tak makabrycznie. Gilka i jej dzieci nie

były jedynymi ofiarami. Melissa także straciła jedno lub dwoje niemowląt. Przez cztery lata tych rozbojów zaginęło łącznie sześć niemowląt. Podejrzewam, że Passion i Pom były odpowie­dzialne za wszystkie te śmierci. W czasie tego ponurego okresu tylko jednej samicy w środkowej części terytorium społeczno­ści - Fifi - udało się wychować małe. Gdy Passion zaszła w cią­żę, morderstwa ustały. Nie to, żeby od razu zrezygnowała - ob­serwowaliśmy jeszcze trzy próby - ale z tego czy innego powodu wszystkie były nieudane. A potem również Pom stała się brzemienna i nie współpracowała już z matką. Kanibali- styczne ataki więcej się już nie powtórzyły i matki znowu bez­piecznie chodziły z małymi.

Dla Gllki było jednak za późno, nigdy całkowicie nie doszła do siebie po morderczych atakach Passion. Chociaż rany na dłoniach wydawały się zagojone, na palcach otworzyły się jej cieknące wrzody, a gdy te zaczęły się goić, pojawiły się nowe, jeszcze gorsze. Kulała już przedtem, teraz była prawdziwą ka­leką, czasami ledwie mogła się poruszać. Do końca cierpiała na chroniczną biegunkę, była coraz bardziej wychudzona. Miała zaledwie piętnaście lat, ale stan jej zdrowia był tak zły, że już nigdy jej nie wróciły okresowe nabrzmienia seksualne, nie mogła już zostać matką. Jej najbliższymi przyjaciółkami w lym okresie były dwie inne bezdzietne samice: wielka, bez­płodna Gigi 1 niedawna imigrantka Pattl, która Jeszcze nie ro­dziła. Ale choć czasami widywaliśmy je, Jak we trzy spokojnie łowiły termity lub zjadały sezonowe owoce, tylko Gigi 1 Patti odwiedzały dolinę koło domu; Gilka nigdy nie odchodziła dalej, gdyż zbyt mocno kulała. Gdy przyjaciółki oddaliły się na nowe pastwiska, Gilka pozostała sama.

Zaczęła teraz odwiedzać obóz, bardziej dla towarzystwa, Jak sądzę, niż ze względu na możliwość otrzymania banana. Siady­wała tam, mała, samotna figurka, spoglądała na dolinę i cze­kała. Czasami siadałam koło niej; chciałam, by rozumiała, że mi na niej zależy i pragnę Jej pomóc. Jej zaufanie do człowieka, który znał ją i kochał od dzieciństwa, było tak duże, że pozwa­lała mi nawet smarować kremem z antybiotykami straszne wrzody na swych dłoniach.

W czasie tych pomnych dni stosunki Gilkl z bratem nabrały nowego znaczenia. Prawda, nieczęsto bywali razem, ale gdy to się już zdarzyło, Evered ofiarowywał jej bardzo specjalny ro­dzaj towarzystwa. Kiedy był w pobliżu, stawała się na chwilę rozluźniona i pewna siebie. Już wcześniej Evered był jej ukoje­niem, gdy stara Olly zmarła; Gilka miała wtedy dziewięć lat i powinna umieć radzić sobie z problemami życia, ale nie ma­jąc młodszego rodzeństwa była bardzo samotna. Tak więc każ­dego dnia szukała swego brata. Często, gdy nie mogła za nim nadążyć, bo już wtedy wolno poruszała się po chorobie Heine- go-Medina, Evered zatr2ymywał się i czekał na nią. A gdy ją w końcu zostawiał, mogła czasami odnaleźć jego ślady, idąc tym samym szlakiem. Zatrzymywała się w tym samym miej­scu, gdzie on posilał się przed godziną. Być może wyczuwała jego zapach, bo szympansy umieją odróżnić charakterystyczną woń poszczególnych osobników. A może widziała go z odległo­ści jakichś ośmiuset metrów, gdy oboje żerowali na wyższych gałęziach wysokich drzew.

Z upływem czasu Gilka i Evered coraz rzadziej przebywali razem, ale ich stosunki zawsze były przyjacielskie, co wyrażało się na przykład wzajemnym wyczesywaniem. W odróżnieniu od innych braci Evered nigdy nie zmuszał młodszej siostry do ule­głości seksualnej w okresie nabrzmień. Kilka razy zalecał się do niej, łagodnie potrząsając małymi gałązkami, ale gdy unika­ła go lub me zwracała na to uwagi, pozostawiał ją w spokoju. Wielokrotnie obecność Evereda przynosiła Gilce ulgę i wspar­cie moralne. Gdy na przykład grożono jej lub gdy była atako­wana, starała się na ogół usiąść koło Evereda, jeśli tylko był obecny, i wtedy wyraźnie się rozluźniała. Kiedyś Gilka i Fifi starły się ze sobą. Wystawiliśmy w obozie blok soli kamiennej

i przez chwilę obie samice spokojnie lizały obok siebie. Gilka przypadkiem trąciła Fifi, która z miejsca odpowiedziała ude­rzeniem, a rozeźlona Gilka odwzajemniła się tym samym. Wo­bec takiej niesubordynacji wyżej postawiona w hierarchii Fifi zaatakowała towarzyszkę zabaw z dzieciństwa. Nie było to nic poważnego, po prostu kilka uderzeń i kopnięć, i Gilka wpraw­dzie uciekta z wrzaskiem, lecz wkrótce wróciła. Wyciągnęła

dłoń. Fili uspokajająco jej dotknęła i obie samice zabrały się znowu do lizania. Myślałam, że się pogodziły.

Nagle, ku mojemu zaskoczeniu, Gilka głośno szczeknęła Ja", wyrażając w ten sposób groźbę, i wrzeszcząc rzuciła się na Fifi. O co jej chodziło? I wtedy zrozumiałam: przyszedł Evered. Stal z lekko nastroszonym futrem i przyglądał się walczącym samicom. Wtem Fifi zauważyła Evereda: szybko wycofała się z bójki, wydając ciche krzyki - lęku czy może wściekłości? Triumfująca Gilka pozostała na placu boju, kilka razy ostrze­gawczo warknęła do Fifi i znów lizała sól wraz ze swym wielkim bratem. Po chwili Fifi cicho przysunęła się do rodzeństwa, iskała przez chwilę Evereda, a potem przyłączyła się do lizania, ostrożnie pozostawiając samca między sobą i Gilką. Był to do­bry dzień dla Gilki. Jeszcze większą satysfakcję sprawiło jej to. że ośmieliła się, pod bacznym spojrzeniem silnego brata, po­grozić Passion, która nie mogła jej nic zrobić w tej sytuacji.

Pamiętam zdarzenie, tuż przed końcem krótkiego życia Gilki, które jaskrawo ilustruje jej wrodzoną odwagę. Głośny wrzask pawiana i głos szympansa zmusił mnie do biegu przez las. Uj­rzałam nieprawdopodobną scenę. Na młodym drzewku siedział młody samiec pawiana, nazywany Sohrab, i zajadał mięso - koźlę antylopy leśnej. Za nim siedziała Gilka i usiłowała, ku mojemu zdumieniu, odebrać mu część zdobyczy. Za każdym razem, gdy wyciągała rękę po mięso, Sohrab odwracał się i gro­ził jej, szczerząc swoje przerażające kły, podnosząc brwi i bły­skając białymi powiekami. W odpowiedzi na to Gilka wrzesz­czała. ale nie uciekała. Sohrab w końcu rzucił się na nią z wyciągniętymi rękami i mięsem w zębach. Osłabiona Gilka spadła, ale na szczęście wylądowała bezpiecznie na gałęzi poni­żej 1 po chwili wspięła się z powrotem. Sohrab zntt błysnął ku niej białymi powiekami, a ona wrzasnęła głośniej niż przedtem.

Obserwowałam zdumiona. Niżej pod drzewem kręciło się wiele pawianów, szukając okruchów Jedzenia I kłócąc się mię­dzy sobą. Z bezpiecznej odległości przyglądały się temu dwie inne szympansice, Jakby przestraszone awanturą. A Gilka, sła­ba I niesprawna, wiodła spór z wielkim samcem pawiana. Przyszło ml do głowy, że być może ona sama złapała koźlę 1 że

Sohrab po prostu zabrał jej zdobycz. Z pewnością tylko poczu­cie krzywdy mogło sprowokować tak nierozsądne zachowanie.

Nagłe Gilka z wrzaskiem podniosła ręce i z całej siły uderzy­ła pawiana. Sohrab rozwścieczony chwycił mięso w paszczę

i rzucił się na nią, tym razem spadli oboje i wylądowali na zie­mi. Natychmiast jedna z obserwujących szympansie podbie­gła, złapała mięso i pociągnęła. Sohrab trzymał mocno jedną nogę koźlęcia, lecz szympansicy udało się urwać resztę i uciec z tą zdobyczą. Za nią pobiegły pawiany i druga szympansica. Ale Gilka wskoczyła za Sohrabem na drzewo. To przepełniło czarę goryczy - wściekły, pozbawiony większości swojego mię­sa Sohrab skoczył na małą, odważną samicę i znowu oboje spadli na ziemię. Tym razem atakował naprawdę, przyciskając ją do ziemi i próbując ugryźć. Na szczęście nadal trzymał w py­sku mięso, inaczej sprawa skończyłaby się dla Gilki fatalnie. Chociaż nie była ranna, wrzeszczała z całych sił i urządziła hi­steryczną scenę szału pełnego rozpaczy. Wreszcie Sohrab miał tego wszystkiego dosyć i uciekł ze swoją resztką zdobyczy. Gil­ka nie była w stanie gonić go; przez chwilę siedziała, patrząc w kierunku, gdzie zniknął. Potem podeszła do pozostałych szympansie, żebrząc o swoją porcję mięsa, ale one odegnały ją zirytowane. Zrezygnowana Gilka pokuśtykała powoli na miej­sce bójki z Sohrabem i szukała jakichś odpadków z uczty, ale pawiany wyczyściły wszystko.

Gdyby Evered był dostatecznie blisko, aby usłyszeć jej we­zwania, cały incydent zakończyłby się zupełnie inaczej, ale on znajdował się daleko. Po porażce w walce z Figanem i Fabenem spędzał całe tygodnie, wędrując samotnie przez północne krań­ce terytorium. Ilekroć próbował wrócić, był niezmiennie atako­wany przez swoich dwóch potężnych przeciwników. Za każdym razem musiał natychmiast odchodzić i coraz więcej czasu spę­dzał w samotności. Aż do tego czasu nie zdawałam sobie spra­wy, że stosunki między samcami, które wyrastały razem w tej samej społeczności, mogą stać się tak wrogie; wydawało się, że obaj bracia starali się wypędzić Evereda na zawsze.

W czasie tych pełnych napięcia dni stało się widoczne, że bliskie i przyjazne stosunki Evereda ze słabnącą siostrą przy-

nosiły dużo korzyści również Jemu. Pewnego dnia pojawił się w obozie, co czynił teraz rzadko. Prawdopodobnie wiedział, że Figan i Faben byli w tym czasie w południowej części teryto­rium. Chociaż spodziewał się, że braci nie ma w pobliżu, był spięty i nerwowy, spoglądał co chwila to w jedną, to w drugą stronę polanki i wzdrygał się na każdy szelest. Nagle nastro­szył futro 1 spojrzał ku wschodowi, gdzie coś poruszało się w podszyciu. Ale to była iylko Gilka, pomrukująca z cicha na powitanie. Evered się odprężył. Wyczesywali się nawzajem przez chwilę i razem opuścili obóz.

Poszłam za nimi. Przez resztę dnia wędrowali, a Evered naj­wyraźniej dostosowywał krok do tempa siostry. Kilka razy za­bierał się do odejścia, gdy ona jeszcze jadła, ale, obejrzawszy się za nią, kładł się na ziemi i czekał cierpliwie, aż skończy. Za każdym razem, gdy w czasie wędrówki odszedł za daleko, cze­kał, aż do niego dołączy. W obecności Gilki Evered czul się bez­pieczny, byłam tego pewna, i znajdował ten sam odpoczynek

i pociechę, jakie dawała mu matka, gdy jeszcze żyła. Z pewno­ścią dodało mu to odwagi, gdy następnego ranka spotkał się ze swoimi zaciętymi wrogami.

Ale znów został pokonany i powrócił do swego schronienia na północy, a Gilka pozostała sama.

Nie miała jeszcze ukończonych dwudziestu lat, gdy zmarła. Zobaczyłam ją któregoś dnia leżącą bardzo cicho obok wartkie­go strumienia Kakombe i wiedziałam, jeszcze zanim podeszłam bliżej, że już nigdy się nie poruszy. Stojąc tam, przypominałam sobie całą serię nieszczęść, które spadały na nią niemal od po­czątku. Jej tak obiecujące z pozoru życie przekształciło się w pasmo nie kończących się smutków. Była miłym dzieckiem, zabawnym i pełnym radości, pomimo raczej nietowarzyskiego

i ponurego charakteru matki. W dzieciństwie zachwycała się

i radośnie podniecała towarzystwem samców, gdy Olly od cza­su do czasu przyłączała się do grupy. Jako urodzony wesołek, w ekstazie radości wirowała wtedy i fikała koziołki. I ten szym- pansik z twarzyczką elfa stał się żałosną kaleką ze zniekształ­coną twarzą potworka, najbardziej samotnym ze wszystkich szympansów w Gombe.

W lesie panował zielony półmrok, przeszywany jasnymi pro­mieniami przedwieczornego słońca, które przebiło się przez szeleszczące korony drzew. Cicho szumiała woda. I wtedy roz­legła się czysta, chwytająca za serce pieśń ptaka. Patrzyłam na martwą Gilkę i niespodziewanie odczułam spokój: wreszcie opuściła ciało, które było jej Jedynie ciężarem.

ROZDZIAŁ 9

SEKS

RHód Olly wydawał się skazany na wymarcie, mimo że Hw chwili śmierci Olly żyło dwoje jej dorosłych potomków. Gilce, córce, nie udało się wychować ani jednego dziecka. Przez pewien czas wydawało się nam, że również syn Olly, Eve- red, przebywający na wygnaniu, jest skazany na samotne wę­drowanie po obrzeżach teiytorium społeczności.

Hamisi Mkono szedł któregoś niedzielnego ranka samotnie wzdłuż brzegu jeziora na targ do wsi Mwamgongo, która leży na północy, tuż poza granicą parku. Przekraczał małe potoki, spływające do jeziora z działu wód położonego wysoko na grzbiecie obrzeżającym dolinę Wielkiego Rowu Aftykańskiego. Licząc od obozu naszego personelu w dolinie Kasakela, pierw­szy był potok o tej samej nazwie, potem Linda, Rutanga i Bu- samba. Doszedł w ten sposób do szerokiej doliny, gdzie łączą się potoki Mltumba i Kavusindi. Tam właśnie, wysoko na pal­mie oleistej, niezbyt daleko od plaży, żerował szympans.

Zaciekawiony Hamisi podszedł bliżej, spodziewając się, że szympans zaraz ucieknie, ponieważ było to teiytorium lękliwej społeczności Mitumba, nie przyzwyczajonej do bliskości ludzi. Ale szympans najspokojniej jadł dalej. Był to Evered. W chwilę potem Hamisi dojrzał drugiego szympansa, zerkającego na niego spoza liści palmowych - samicę o rzucających się w oczy

zaróżowionych pośladkach. Pomimo spokoju, z jakim Evered odniósł się do obecności człowieka, była zdenerwowana, szyb­ko zeszła na dół 1 uciekła. Evered pośpieszył za nią i para znik­nęła w gęstwinie lasu doliny Mltumba.

A więc nie samotne wygnanie! Evered nie tylko miał towa­rzyszkę, ale w dodatku w szczytowym momencie jej aktywno­ści seksualnej. Nawet wypędzony z własnej społeczności, wy­korzystywał swoje możliwości w maksymalnym stopniu - najwyraźniej przekonał jedną z miejscowych samic do „mał­żeńskiej” wyłączności parzenia. Zastanawialiśmy się, jak wiele takich przygód seksualnych mógł przeżyć Evered podczas wie­lomiesięcznego wygnania.

Mniej więcej w tym samym czasie zginął Faben, skończył się okres prześladowania Evereda i władza Figana osłabła. Evered mógł już powrócić i zająć należną mu pozycję w społeczności Kasakela, jakkolwiek do końca życia pozostał pokorny wobec młodszego od siebie Figana. Powrót nie przeszkodził mu w ro­mantycznych przygodach, raczej stały się jeszcze częstsze. Nie tylko współżył z samicami społeczności Mltumba, ale miał te­raz ułatwione kontakty „małżeńskie” również z samicami wła­snej społeczności: młodymi, dojrzewającymi samicami kończą­cymi okres bezpłodności, gotowymi do poczęcia, oraz ze starszymi samicami w okresie, gdy podejmowały aktywność płciową po odchowaniu dziecka. Gdy zaróżowione samice nie mogły być uprowadzone, by rozpocząć pożycie „małżeńskie", gdyż otaczały je samce społeczności Kasakela, Evered korzy­stał z okazji kopulowania na równi z innymi. Evered począł w tym czasie być może więcej niemowląt niż jakikolwiek inny samiec społeczności; tak więc geny Olly będą w przyszłości do­brze reprezentowane w Gombe.

Samce wchodzą w związek „małżeński", by trzymać samicę

I daleka od rywali w okresie największej szansy na poczęcie, czyli przez kilka ostatnich dni Jej seksualnego obrzmienia. Wszystkie samce w Gombe skłaniają samice do „małżeństwa", ale niektóre robią to częściej 1 z większym powodzeniem od In­nych. Evered wykazał się znacznie większą zręcznością, nie tylko w przymuszaniu samicy do odejścia z nim. ale również

w zapobieganiu jej ucieczce, co zwiększało szansę zapłodnienia jej. Nie mogliśmy dokumentować postępów przygód Evereda z lękliwymi samicami Mitumba, ale uważnie obserwowaliśmy jego technikę przy niezliczonych innych okazjach. Dobrym przykładem było „małżeństwo”, które zainicjował i utrzymywał z Winkle w sierpniu 1978 roku.

Zaczęło się to pewnego poranka, gdy Evered napotkał Win­kle i jej sześcioletniego syna Wilkie na północnych stokach do­liny Kasakela. Gdy wielki samiec się przybliżał, Wilkie podbiegł do niego, aby się przywitać, skoczył mu w ramiona i przez chwilę go iskał. Winkle podchodziła nieco ociężale, cicho po­stękując. Właśnie zaczęły się Jej tworzyć seksualne nabrzmie­nia i Evered natychmiast się nimi zainteresował. Starannie ba­dał jej pośladki, a następnie wąchał palce. Wkrótce para zabrała się do wzajemnego iskania.

Po dziesięciu minutach Evered odszedł, potem odwrócił się

i patrząc na Winkle zaczął szybkimi, przeiywanymt ruchami potrząsać gałązką z liśćmi. W przybliżonym tłumaczeniu zna­czyło to: „Chodź! Idź za mną!” (jeśli potrząsaniu gałązką towa­rzyszy erekcja członka, oznacza to: „Chodź tutaj! Chcę z tobą kopulowaćl”). Winkle przeszła cztery kroki w kierunku Evere- da i zatrzymała się. Evered potrząsnął gałązką, ale z mniej­szym zaangażowaniem, a kiedy Winkle nie zwróciła na to uwa­gi, nie nalegał dłużej. Po następnych dziesięciu minutach spróbował ponownie, tym razem Winkle posłuchała 1 oboje z Wilkie poszli za Everedem.

Już po kilku minutach Wilkie, który szedł na końcu, wspiął się na drzewo, aby Jeść owoce. Winkle, Jak gdyby zadowolona z pretekstu, natychmiast zatrzymała się i usiadła, by czekać na syna. Evered odwrócił się 1 potrząsnął inną gałązką, ale Winkle nie zwracała na niego uwagi. W ciągu następnych dwu­dziestu minut powtarzał coraz gwałtowniej swoje wezwanie, lecz pozostało ono bez odpowiedzi. Było oczywiste, źe Jego cier­pliwość stopniowo się wyczerpuje: w końcu miarka się prze­brała. Z najeżonym futrem i zaciśniętymi wargami skoczył na Winkle. tłukąc Ją 1 ciągnąc, póld nie wyrwała mu się I nie ucie­kła wrzeszcząc. Evered, zadyszany po tym wysiłku. Jeszcze raz

próbował ją przywołać, ale nada] go nie słuchała. Siedziała po prostu patrząc na niego, jej wrzaski stopniowo przeszły w pi­ski. potem w ciche łkanie.

Wytrwałość Evereda była zadziwiająca; znów czekał na nią prawie trzydzieści minut, z Irytacją potrząsając od czasu do czasu gałązką. Tak jak poprzednio, stawał się coraz bardziej nerwowy, w końcu ukarał ją, tym razem atakując znacznie ostrzej. W końcu, gdy wezwał ją, by się zbliżyła, posłuchała natychmiast. Szybko przykucnęła przy nim, nerwowo postęku­jąc, przycisnęła usta do jego uda i pocałowała. Potem, zgodnie z obyczajem samców szympansa, po dokonaniu aktu agresji Evered uspokoił ją wyczesywaniem, aż odprężyła się całkowi­cie pod delikatną pieszczotą jego palców. Po wykonaniu kary przyszedł czas harmonii. Gdy po następnych dwudziestu mi­nutach Evered ponownie wyruszał, odwrócił się i potrząsnął gałązką, a Winkle posłusznie poszła za nim. Wilkle jak po­przednio zamykał pochód.

Tak więc wędrowali przez pewien czas bez dalszych sporów. Zatrzymali się na popas na grzbiecie dzielącym doliny Kasake- la i Linda. Po godzinie Evered dał hasło do wymarszu i w odpo­wiedzi na znane już wezwanie Winkle poszła za nim, choć z wyraźnymi oporami, przystając co kilka kroków. Najwyraź­niej nie chciała porzucać swojego terenu dla nieznanych miejsc na północy. Evered stał się teraz bardziej niecierpliwy

i znowu ją zaatakował, tym razem bardzo ostro - chwycił ją

i tłukł, potoczyli się w dół stoku, obijając o skały. Winkle uwol­niła się i uciekała wrzeszcząc, ale gdy Evered wezwał ją, szyb­ko zabrała przestraszonego bójką syna i, posadziwszy go sobie na plecach, poszła za swoim bezlitosnym zalotnikiem.

Przez następne dwie godziny Evered prowadził wędrówkę coraz dalej i dalej na północ. Trzy razy jeszcze atakował Win­kle: raz, gdy opierała się przy przejściu potoku Linda, potem gdy przestraszona krzykiem rybaka z pobliskiej plaży zaczęła uciekać na południe, i na koniec, gdy podjęła ostatnią próbę oporu przed zejściem w dolinę Rutanga.

Dopiero gdy było już prawie ciemno, wędrowcy rozlokowali się na noc. Wilkte jak zwykle ułożył się w gnieździe matki

1 z pewnością dotknięcie małego, znajomego ciałka przyniosło Wlnkle pewną ulgę po przeżyciach tego długiego dnia.

Nazajutrz sytuacja była już całkowicie Inna. Wlnkle, gdy znalazła się w nieznanym terenie, pozostawała w pobliżu Eve­reda 1 była gotowa iść za nim wszędzie. Nie musiał Już wyma­chiwać gałązką tak często i energicznie. O godzinie 10.30 do­tarli do Kavusindi i tej nocy spali już w dolinie Mitumba, w pobliżu plaży, gdzie Evered często przyprowadzał swoje sa­mice. Mieli tam zostać na następne osiem dni.

Gdy się już osiedlili, bezpiecznie ukryci przed innymi sam­cami z Kasakela, Evered stał się łaskawy i tolerancyjny. Jeśli Wlnkle zajmowała się jedzeniem, odpoczynkiem lub wyczesy- waniem synka, a Evered był już gotowy do miłości, cierpliwie czekał na nią, rozciągnięty na ziemi. Często ją iskał, a w czasie południowych upałów cała trójka wypoczywała obok siebie na ziemi. Evered był również bardzo tolerancyjny dla Wilkiego, czasami iskając go lub dzieląc z nim pokarm, gdy dziecko o to prosiło. Ale Wilkie był i tak zazwyczaj cichy i przygnębiony, po­nieważ przechodził końcowe stadium odstawiania od piersi; spędzał dużo czasu przytulony do matki, rozpaczliwie szukając pociechy, gdy jej mleko wysychało.

Wlnkle zaróżowiła się w pełni trzeciego dnia .małżeństwa". Była płodna, a przy końcu tego okresu najbardziej atrakcyjna seksualnie, a zarazem chętna. Jednak Evered kopulował z nią raczej rzadko, nie częściej niż pięć razy w ciągu dnia. Gdy zale­cał się do niej, Winkle odpowiadała szybko i spokojnie. Jak w czasie idyllicznego miesiąca miodowego.

Nie tylko Evered był tak łaskawy i tolerancyjny po przypro­wadzeniu samicy do wybranego przez siebie miejsca małżeń­skiego odosobnienia; było to regułą pośród samców w Gombe. Agresywne zachowanie ustępuje, gdy tylko samiec osiągnie swój cel. Jest wtedy gotów dopasować swoje codzienne nawyki do wymagań damy. Pamiętam, jak kiedyś Figan powiódł Atenę na północ nad potok Ru tanga. Towarzyszyła mu wyjątkowo niechętnie i był to dla obojga dzień bardzo wyczerpujący ner­wowo. W końcu, dzięki powtarzającym się gwałtownym de­monstracjom złości, ale bez prawdziwej bójki, Figan osiągnął,

.«l

co chcićd. Następnego dnia Atena najwyraźniej chciała sobie poleżeć. Figan wstał o zwykłej porze i usiadł pod jej gniazdem. Ona popatrzyła na niego z góry, cicho mruknęła zaspane „dzień dobiy” i leżała sobie nadal. Po dziesięciu minutach Fi­gan spoglądając w górę potrząsnął małym pęczkiem roślin. Brak odpowiedzi z góry. Po ośmiu minutach spróbował ponow­nie. lecz ona nadal wylegiwała się, nie zwracając na niego uwa­gi. Nie pomogła nawet gwałtowna demonstracja. Tak więc w końcu poszedł bez niej, by wreszcie zjeść śniadanie. Drzewo, na które się wspiął, obciążone mięsistymi figami mmanda, ro­sło niedaleko, ale nawet z najwyższych jego gałązek nie mógł zobaczyć Ateny. Napchawszy w ciągu paru minut zapas jedze­nia pod policzki, pośpieszył na dół, pobiegł z powrotem, popa­trzył niepewnie na jej gniazdo i uspokoiwszy się, że jest w nim nadal, powrócił na drzewo figowe. W ciągu następnych czter­dziestu pięciu minut pięciokrotnie przerywał posiłek, aby upewnić się, że Atena nie uciekła. Dopiero następnego dnia udało się Figanowi poprowadzić Atenę dalej na północ. Tam mógł wreszcie się odprężyć i pozostałe trzynaście dni ich „mał­żeństwa” przebiegło spokojnie.

Jakże inna jest sytuacja, gdy atrakcyjna seksualnie samica otoczona jest całą grupą dorosłych samców. Jeśli jest popular­ną partnerką, napięcie rośnie w miarę jak zalotnicy konkurują

o dostęp do niej. W tych warunkach samica może kopulować z sześcioma samcami w ciągu dziesięciu minut. I każda pod­nieta w związku z przybyciem innych szympansów lub przyj­ście do miejsca, gdzie jest dużo pokarmu, z reguły wywołuje następny wybuch aktywności seksualnej. Stara Flo podczas swoich najlepszych dni była kiedyś pokryta pięćdziesiąt razy w ciągu dwunastu godzin. Przy tak wielkich emocjach prawie nieustannie wybuchają walki, pod najdrobniejszymi pretek­stami; nawet jeśli samica nie bierze w nich udziału, sytuacja odbija się na niej stresująco.

Prawdopodobnie spokojna i przyjazna atmosfera „małżeń­stwa” sprzyja zajściu w ciążę. Osiem miesięcy po powrocie z „miodowego miesiąca" z Everedem Winkle urodziła córkę, którą nazwaliśmy Wunda. Po raz pierwszy w historii Gombe

poród był obserwowany przez człowieka. A ponieważ osiem miesięcy to dokładnie czas trwania ciąży u szympansa, Wunda jest bez najmniejszej wątpliwości córką Evereda.

Zajście szympansicy w ciążę pozostaje przez pewien czas ta­jemnicą. Nie ma żadnego sygnału, który by na to wskazywał, tak jak na przykład zmiana koloru pośladków u ciężarnej sa­micy pawiana. Samica nie wytwarza żadnych specjalnych za­pachów, zwanych feromonami, które obwieściłyby to samcom. Co więcej, w czasie kilku pierwszych miesięcy ciąży szympan- sica może mieć obrzmienia seksualne, które zwykle budzą na początku zainteresowanie samców. Prowadzi to czasami do paradoksalnych sytuacji, kiedy samce męczą się do upadłego, aby skłonić do „małżeństwa” niechętną samicę, zapłodnioną już wcześniej przez rywala.

Często samiec musi się zdobyć na bardzo poważny wysiłek, by uprowadzić i utrzymać przy sobie samicę. Jeśli „żona" po­cznie, wysiłek się opłaci, ale samiec nie może tego oczywiście wiedzieć. Być może jest to racjonalnym uzasadnieniem olbrzy­mich wysiłków ze strony samców, aby uprowadzić samicę na dwa kolejne „małżeństwa”, ponieważ w ten sposób zabezpiecza­ją dokonaną już inwestycję. Jeśli zapłodnienie nie udało się za pierwszym razem, drugi taki okres da samcowi Jeszcze Jedną szansę i zapobiegnie odejściu samicy z rywalem. Nawet jeśli ona nosi już dziecko tego samego samca, drugi „miesiąc miodo­wy" jest korzystny, ponieważ chroni samicę przed stresem ob­cowania seksualnego z wieloma samcami, co mogłoby zabić nie narodzone jeszcze dziecko. Evered uprowadzał w ten sposób swoje samice na trzy kolejne „miesiące miodowe”.

Każdy samiec ma swój własny styl w sprawach „małżeństwa". Evered wolał długie związki, często znacznie dłuższe od dziesię­ciu dni spędzonych z Winkle. Kiedyś wędrował, Jak nam się wy­daje, przez prawie trzy miesiące z Jedną z samic z Kasakela, nie mamy jednak pewności, czy byli razem przez cały czas.

Inne samce odbywają krótkie „małżeństwa", próbując na­wiązać stosunki nie na początku powstawania obrzmień, lecz wtedy, gdy samica Jest już w pełni zaróżowiona. Taka sytuacja daje wyraźne korzyści samcowi, który potraf) to przeprawa-

dzlć. Z Jednej strony samica jest chętna i łatwiej współpracuje z samcem, z drugiej - nie musi on zbyt długo utrzymywać tego związku, co może być istotne, jeśli poza tym stara się podnieść swoją pozycję w hierarchii społecznej; im dłużej jest nieobec­ny, tym większa szansa, że po powrocie będzie musiał stawić czoło jednemu lub kilku rywalom.

Ale strategia ta ma również słabe strony. Niełatwo uprowa­dzić samicę w okresie, gdy jest najbardziej atrakcyjna seksual­nie, może to być wręcz niemożliwe w przypadku samic bardzo popularnych, otoczonych stale tłumem zalotników, którzy ob­serwują każdy jej ruch. Kandydat na „małżonka” cały czas musi trzymać się blisko i być gotowym skorzystać z najmniej­szej okazji uprowadzenia wybranki; oczywiście, nawet gdy to mu się nie uda, jego ciągła obecność też daje mu okazję do ko­pulacji i zapłodnienia jej, co zwiększa szanse poczęcia dziecka. Jednym z głównych amatorów „krótkiego, ale słodkiego mał­żeństwa” był Satan, a jego technika była Interesująca. Nie tylko cały czas pozostawał w pobliżu samicy, którą chciał uprowa­dzić, ale również ciągle ją iskał. A potem, zademonstrowawszy swój łagodny charakter - „spójrz, jakim czarującym partnerem będę" - wyczekiwał na okazję. Jeśli z jakiegokolwiek powodu Satan i samica na moment oddzielili się od grupy, potrząsał szybko roślinami i prowadził ją w wybranym kierunku, w na­dziei, że pójdzie za nim. Kilkakrotnie, gdy samica żerowała dłu­żej wieczorem, nadrabiając niedożywienie w czasie dnia pełne­go wrażeń, Satan pozostawał z nią; gdy zaś się najadła, a inne samce spały spokojnie w gniazdach, próbował odprowadzić ją trochę dalej. Jeśli to się powiodło, następnego dnia wstawał bardzo wcześnie i proponował damie pośpieszne odejście.

Intrygi tego rodzaju dają efekt jedynie wtedy, gdy samica współpracuje. Jeśli się sprzeciwia, a samiec ją przymusza, jej krzyki z pewnością ściągną innych konkurentów. Satan był zręczny i często udawało mu się zniknąć razem z popularną samicą; ale sukces bywał krótkotrwały, ponieważ po dwóch dniach sam na sam samice prawie zawsze wymykały mu się 1 powracały, nadal w pełni różowe, do społeczności. Pozostałe samce nadrabiały wtedy stracony czas, kopulując z nimi po­

śpiesznie. Pomimo niepowodzeń Satan nie zaprzestał kontynu­owania tej strategii.

Niektóre samce stosują technikę przeciwną do .krótko, ale słodko”, uprowadzając na „małżeństwo" samice całkowicie „płaskie”, nie wykazujące jeszcze oznak wytwarzania okreso­wych nabrzmień seksualnych. Niekiedy nawet zabierają ze sobą samice, które dopiero co utraciły nabrzmienia, ewentual­nie właśnie wróciły z poprzedniego „małżeństwa". Jest to Jeden ze sposobów utrzymania przy sobie samicy przez samca nisko postawionego w hierarchii. Samce górujące nad nim nie są nią w tym stadium zainteresowane i nie będą przeszkadzały jego manewrom. Jeśli uda mu się uprowadzić ją i utrzymać aż do czasu, gdy znów stanie się płodna, jego wygrana. Przeżyje kilka spokojnych dni, mając samicę w okresie jej szczytowego obrzmienia wyłącznie dla siebie. Będzie mógł z nią kopulować, kiedy tylko zechce, bez obawy przerwania tych kontaktów przez któregoś z silniejszych samców. Co więcej, jeśli samica nie za­szła wcześniej w ciążę, w tych spokojnych warunkach będzie miał szansę poczęcia jej dziecka i przekazania następnym po­koleniom swoich genów, a o to w końcu w seksie chodzi.

Głównym problemem samca próbującego uprowadzić sami­cę w czasie „oziębłej” fazy cyklu płciowego Jest Jej szczególna niechęć do towarzyszenia mu. Obserwowaliśmy cały przebieg wydarzeń, które mogły być pierwszą próbą „małżeństwa" mło­dego Freuda. Miał wtedy piętnaście lat, a jego wybranką była córka Melissy, Gremlin. Miejsca jej obrzmień były całkowicie płaskie, właśnie wróciła po tygodniu spędzonym z Satanem i zdecydowanie nie chciała iść gdziekolwiek z Freudem. Kiedy napotkałam ich, Gremlin siedziała koło pnia drzewa, a Freud wpatrywał się w nią potrząsając gałęziami. Dopiero po kilku takich demonstracjach poszła za nim, kierując się na północ.

Co chwilę oglądała się za siebie z wykrzywionymi wargami, sły­szałam Jej pojękiwania, wyrażające niezadowolenie. Najwyraź­niej chciała dołączyć do matki, z którą wędrowała wcześniej w ciągu dnia. Ale kiedy odwracała się i próbowała zawrócić, Freud potrząsał w jej kierunku gałęziami. Jeśli nie chciała po­słuchać, stawał wyprostowany, potrząsając roślinami w kolej­

nej, wspaniale wyglądającej demonstracji. Gremlin dużo ryzy­kowała, ignorując go aż do momentu, gdy atak wydawał się nieunikniony. W ostatniej chwili spieszyła do niego, postęku­jąc i demonstrując uległość. Potem następowało iskanie, po czym Freud próbował ponownie. Był dwa lata młodszy od Gremlin, ale znacznie silniejszy i gdyby przyszło do walki, mógłby ją poranić. Tak więc w końcu poddawała się.

Jednak wkrótce znalazła sposób radzenia sobie, uprawiając własną, wyjątkową formę protestu: po przejściu kilku kroków wspinała się na drzewo i zaczynała jeść. Freud spoglądał w gó­rę, niezdecydowanie potrząsał kępką trawy, po czym siadał w oczekiwaniu. Czekał, czekał, czekał, czekał. Kładł się i za­mykał oczy, potem siadał i iskał się. Na koniec, po prawie go­dzinie, zaczynał zdradzać oznaki narastającego zniecierpliwienia, drapiąc się jeszcze energiczniej i coraz częściej spoglądając na Gremlin. W końcu odgrywał serię groźnych demonstracji pod jej drzewem, ale nawet wtedy siedziała nieporuszona, obser­wując go. Dopiero gdy Freud najeżony wskakiwał na jej drze­wo, kapitulowała, schodziła na dół i uspokajająco wyciągała do niego rękę.

Kiedy znów ruszał, nadal kierując się na północ, Gremlin szła za nim, ale po kilku krokach znowu wspinała się na na­stępne drzewo i zaczynała jeść. Nigdy nie widziałam s2ympansa wspinającego się na tak wiele drzew w tak krótkim czasie. Wszystko Jako pretekst, by opóźnić marsz. I za każdym razem Freud wyczekiwał, wyczesując się lub wyciągając na ziemi, do­póki nie zgodziła się iść za nim - następne kilka metrów. W cią­gu pięciu godzin udało im się przejść zaledwie pięćset metrów. Kiedy wreszcie Gremlin wspięła się na drzewo i zaczęła budo­wać gniazdo, półtorej godziny wcześniej niż zwykle, Freud po­patrzył na nią, wydał głośne westchnienie i zrezygnowany zro­bił w pobliżu gniazdo dla siebie. Nadal znajdowali się w środku terytorium ich społeczności i następnego dnia napotkali parę samców z Kasakela. Na tym zakończyła się próba „małżeństwa” Freuda, a Gremlin mogła wrócić do matki.

Jest zupełnie jasne, że niektórych samców samica lubi bar­dziej od innych, są również osobniki, których stara się aktyw­

nie unikać. Agresywnego Humphreya obawiało się, co zrozu­miałe, wiele samic. Samica może niekiedy zakończyć nie chcia­ny związek przez przywołanie lub skuszenie innych samców, może też skorzystać z okazji do wymknięcia się, ale w większo­ści wypadków musi jednak podporządkować się wszelkim za­chciankom samca, który Ją uprowadził. I chociaż czasem wy­daje się, że samica chętnie odchodzi z samcem, może to być po prostu wynik gorzkiej kary za nieposłuszeństwo, otrzymanej przy poprzednich okazjach.

Kiedyś, gdy Passion w stadium jednej czwartej obrzmienia nie chciała pójść z Everedem na północ, zaatakował ją cztero­krotnie w ciągu niecałych dwóch godzin. W czasie trzeciego z tych ataków Passion została ciężko zraniona w rękę i potem nie mogła się nią opierać o ziemię. Okulawiona w ten sposób, jeszcze niechętniej podporządkowywała się bezwzględnym żą­daniom Evereda i jego czwarty atak był najgorszy. Tym razem jej rozpaczliwe wrzaski i krzyki jej wzburzonych dzieci, Pom i Profesora, zwróciły uwagę dwóch samców. Gdy podeszli na­stroszeni, by zobaczyć co się dzieje, Evered pospieszył przywi­tać się z nimi, a potem, nie obejrzawszy się nawet, by spojrzeć na Passion, odszedł z nimi. Passion, nadal popłakująca z cicha, niewątpliwie musiała być zachwycona, że odchodzi,

Ale nie było jej sądzone pozbyć się go tak łatwo. Następnego dnia odnalazł ją ponownie; tym razem podporządkowała mu się od razu i pokuśtykała za nim tak szybko, jak tylko mogła. Nauczka poskutkowała. Jak Już wspominałam, Evered trzymał ją z daleka od innych samców przez dwa miesiące, dwa okresy pełnych nabrzmień. Gdy pojawiła się ponownie w swojej ulu­bionej okolicy, była już w ciąży, prawdopodobnie z dzieckiem Evereda.

Jednym z bardziej interesujących aspektów długich „mał­żeństw” Evereda było częste kopulowanie z samicami, które nie były jeszcze w pełni zaróżowione. To bardzo niezwykłe za­chowanie w warunkach naturalnych. Dorosły samiec prawie nigdy nie zaleca się do samicy poza dziesięcioma dniami pełne­go nabrzmienia, a ona ze swojej strony odnosi się niechętnie do prób wymuszenia na niej uwagi w pozostałych okresach cy­

klu. Jeśli samiec upiera się, samica z reguły staje się lękliwa 1 stara się go unikać. Ale Evered w czasie długich „małżeństw” z dwiema samicami, Ateną i Dove, wielokrotnie kopulował z ni­mi, gdy były całkowicie płaskie lub osiągnęły dopiero jedną czwartą pełnego nabrzmienia. I za każdym razem przyjmowały zupełnie spokojnie jego awanse seksualne. Prawdopodobnie tak samo było, gdy spędzał tygodnie z innymi samicami, ale nie mogliśmy wtedy tego zaobserwować.

Cały ten układ - długi okres wyłączności stosunków, spo­kojna i rozluźniona atmosfera oraz niezwykłe stosunki płciowe - sugeruje, że szympansy mają ukrytą skłonność do rozwijania bardziej trwałych więzi w parach różnopłciowych, a więc po­wiązań przypominających monogamię lub co najmniej mono- gamię seryjną, która stanowi tradycyjny model kulturowy większości świata ludzkiego.

Jednak nawet w czasie trwania najbardziej idyllicznego, jak by się wydawało, „małżeństwa" powstają zarodki niewierności. Kiedyś Evered przebywał razem z Dove przez dwa miesiące w swojej ulubionej okolicy przygód małżeńskich, na północy. Pewnego słonecznego ranka jego lojalność została zagrożona i prysła. Przez mniej więcej pół godziny po opuszczeniu gniazd Evered, Dove i jej młodociana córka jedli bladożółte pączki, a potem dwoje dorosłych siadło obok siebie, by wzajemnie się iskać, podczas gdy dziecko bawiło się samo w opuszczonym gnieżdzie Evereda w pobliżu. Dove była w tym czasie płaska i, jak się potem dowiedzieliśmy, w ciąży z Everedem.

Nagle z podszycia w pobliżu doleciał szelest. Evered, napięty i z najeżonym futrem, patrzył w tym kierunku. Przed kilkoma dniami trzy szympansy musiały chyłkiem uciekać na północ, kiedy z niewielkiej odległości doleciały ich pohukiwania sam­ców społeczności Mitumba: Evered także był najwyraźniej go­tów zainicjować odwrót. Wspiął się na drzewo sto metrów da­lej, pokazał zęby w cichym grymasie, a gdy zbliżyła się Dove, wyciągnął rękę 1 dotknął Ją uspokajająco. Ale wkrótce się roz­luźnił, bo rozpoznał dwa szympansy z własnej społeczności - młodego Sherry’ego w pełni sił i obrzmiałą samicę Winkle - na­stępną parę spędzającą „miesiąc miodowy”. Evered spoglądał

przez chwilę, a potem, nadal z najeżonym futrem, podbiegi, wspiął się szybko na ich drzewo i zaczął potrząsać gałązkami ku Winkle. Nigdy nie dowiemy się, czy była zainteresowana po­słuchaniem wezwania, bowiem Sheriy, w grupie podporządko­wujący się Everedowi, tym razem był gotowy bronić swoich praw. Zaatakował napastnika i po krótkiej walce Evered, mniejszy i lżejszy od Sheriy’ego, wycofał się wrzeszcząc. Ale nie odszedł i po kilku minutach Sherry zaatakował ponownie. Tym razem Evered został dosłownie skopany z drzewa na ziemię. Wrzeszcząc, całkowicie pokonany, powrócił do swojej Dove, która obserwowała całą scenę siedząc tam, gdzie Ją porzucił. Evered pojękiwał i wylizywał krwawiący palec u stopy, a Dove wyczesywała go, aż stopniowo się uspokoił. Nadal Jednak wpa­trywał się w Wlnkle, dopóki nie zniknęła z Sherrym w lesie, ra­zem ze swoimi prowokującymi nabrzmlenlami.

Ta historia ilustruje potężny wpływ, Jaki wywiera samica w okresie nabrzmienia na rozbudzenie pożądania seksualnego u samca. Nie było jasne, czy Evered chciał Jedynie szybkiej ko­pulacji z Winkle, czy też, jak podejrzewam, zamierzał przerwać jej związek z Sherrym i zabrać ją dla siebie. Gdyby ten manewr się powiódł, co by się stało z Dove? Czy Evered próbowałby utrzymać obie samice przy sobie, tak Jak to przed dziesięciu la­ty uczynił stary samiec Leakey? Wydaje się to nieprawdopo­dobne. Pewnie Dove, płaska 1 akurat nie Interesująca, została­by porzucona dla różowej 1 pociągającej Wlnkle.

Wtedy Dove znalazłaby się w bardzo trudnej sytuacji. Pozo­stawiona bez opieki samca w nie znanej sobie okolicy, daleko na północ od Jej stałego miejsca, pozostałaby wraz z dzieckiem na łasce potężnych samców ze społeczności Mltumba.

ROZDZIAŁ. I 0

WOJNA

Patrol z Kasakela posuwał się naprzód powoli i ostrożnie, wchodząc na terytorium społeczności Mitumba. Satan pro­wadził, zaraz za nim sunęło pięć innych samców i Gigi, w pełni różowa. Mieli nastroszone filtra, byli podnieceni i niespokojni. To jeden, to drugi nachylał się i węszył na ziemi. Evered podniósł liść i starannie go obwąchał; Figan wyprostowany badał najniższe ga­łęzie drzew. Co chwila zatrzymywali się nasłuchując, rozglądali po gęstym podszyciu po obu stronach szlaku. Dzień był bez­wietrzny, a las dchy, wypełniony tylko ćwierkającym chórem cy­kad. Nagle rozległ się ostry, suchy trzask pękającej gałązki. Satan odwrócił się do pozostałych z szerokim uśmiechem podniecenia i lęku - błyskając białymi zębami, osadzonymi w różowych dzią­słach. Cicho objął Jomeo, idącego zaraz za nim. Figan i Evered również objęli się ramionami. Mustard wyciągnął rękę i dotknął Goblina. Podobnie jak Satan, wszyscy uśmiechali się szeroko.

Gdy tak stali w milczeniu, znowu trzasnęła gałązka. Zaszele­ściły suche liście pod ciężkimi krokami. Szympansy odprężyły się, gdy z gąszczy wyłoniła się, ryjąc w ziemi, dzika świnią rzecz­na; zajęta swoimi sprawami nawet nie zauważyła widzów i szyb­ko znowu zniknęła. Satan ruszył, ale gdy obejrzał się i zobaczył, że inni nie idą za nim, zatrzymał się - nie był skłonny do samot­nych przygód. Po chwili ruszył za nim Jomeo, a potem reszta.

Po dziesięciu minutach wprost przed nimi rozległ się cichy płacz szympansiego dziecka. Samce i Gigi w jednej chwili spoj­rzeli po sobie i popędzili w tamtą stronę. Gdy dobiegali do wy­sokiego drzewa pokrytego rzadkimi liśćmi, zeskoczyła z niego samica. Pewnie udałoby się jej uciec, gdyby jej dwu- lub trzylet­nie szympansiątko nie pozostało na drzewie, wrzeszcząc teraz ze strachu. Matka pędem zawróciła na drzewo, porwała dziecko i jeszcze raz zeskoczyła na ziemię. Ale straciła już bezcenny czas i patrol z Kasakela rzucił się na nią. Pierwszy był Goblin; chwycił obcą, gryząc, uderzając i kopiąc w plecy. Szympansi wyrostek, również siedzący na drzewie, cicho zsunął się na zie­mię i zniknął w podszyciu. Satan i Mustard skoczyli pomóc Go- blinowi, w chwilę potem dołączyli Figan i Jomeo.

W czasie tej dzikiej napaści Evered porwał niemowlę 1 popę­dził przez krzaki, tłukąc małym ciałkiem o ziemię, jakby to by­ła gałąź. Potem cisnął je przed siebie, zawrócił 1 pognał do po­zostałych samców, nadal atakujących matkę. Obok masy kotłujących się, wrzeszczących i piszczących ciał była tam również Gigi, która starała się zadać cios, gdy tylko znalazła po temu okazję.

Po dziesięciu minutach walki samicy udało się wyrwać i wrzeszcząc nadal ze strachu wspięła się na drzewo. Goblin był jedynym samcem, który pobiegł za nią, przez chwilę atako­wał, a potem tylko patrzył. Jak Gigi, która musiała mieć ostat­nie słowo, wspięła się i wymierzyła serię ciosów. Obca samica skoczyła na sąsiednie drzewo, potem na ziemię 1 pobiegła do dziecka, nadał piszczącego w krzakach. Całe zajście trwało może piętnaście minut. Na podeptanych roślinach było bardzo dużo krwi, trochę również pod drzewem, na którym Goblin i Gigi dokończyli dzieła.

Przez piętnaście minut szympansy z Kasakela biegały do­okoła polany, w stanie ekstazy graniczącej z szałem, ciągnąc i ciskając gałęzie, rzucając kamieniami 1 wydając głośne, nisko brzmiące ryki. W końcu odeszli tam. skąd przyszli, nadal pod­nieceni i hałaśliwi.

Przynajmniej raz w tygodniu samce z Gombe, zwykle w gru­pach nie mniejszych niż trzy, odwiedzały pogranicze teiyto-

rtum swojej społeczności. Nie ma wyraźnego rozgraniczenia te­renów sąsiafflijących grup społecznych: na ogół nakładają się one na dosyć znacznym obszarze. Kiedy samce odkryją dobre źródło pokarmu w takiej strefie przygranicznej, powracają tam następnego dnia na żer razem z samicami i dziećmi. W czasie ekspedycji szympansy, zanim zabiorą się do jedzenia, starają się upewnić, gdzie przebywają sąsiedzi. Gdy dojdą do wysokie­go grzbietu górującego nad sąsiednim terytorium, zatrzymują się i bardzo uważnie rozglądają po okolicy. Jeśli ws2ystko wy­daje się bezpieczne, głośno pohukują i nasłuchują odzewu. Gdy nie usłyszą odpowiedzi lub dolatuje ona z dużej odległo­ści, zaczynają się czuć pewniej i zabierają dojedzenia.

Czasami, gdy podczas wędrówki grupa szympansów Je lub zatrzymuje się dla iskania, dorosłe samce zaczynają nagle szybko iść w kierunku obcego terytorium. Ta niespodziewana świadomość celu, owo zdecydowanie, świadczy na ogół, że po­stanowiły stwierdzić, co robią sąsiedzi. W takich chwilach sa­mice z dziećmi pozostają z tyłu, z wyjątkiem samic zaróżowio­nych, które zwykle idą za samcami.

Gdy patrolujące samce wyczują bliskość obcych, zaczynają poruszać się bardzo ostrożnie, obwąchując roślinność, wyczu­lone na najcichszy dźwięk. Odkrycie ogryzków owoców czy na­rzędzi do łowienia termitów budzi natychmiastowe zaintereso­wanie. Gdy zobaczą świeżo opuszczone gniazdo nocnego odpoczynku, wspinają się na drzewo, by zbadać Je dokładnie, a potem zaczynają dziko demonstrować wśród gałęzi, aż znisz­czą je doszczętnie. Jeśli napotkają szympansy należące do są­siedniej społeczności, ich reakcja zależy od stosunku sił obu grup, zwłaszcza od liczby dorosłych samców. Zwykle mniejsza grupa wycofuje się po cichu w bezpieczne miejsce. Jeśli samce silniejszej grupy zobaczą ich, wydają głośny okrzyk i zaczynają gonić, ale gdy wśród wycofujących się jest więcej niż Jeden sa­miec, goniący nie próbują nawet złapać uciekinierów; zadowa­lają się samą demonstracją przewagi. Jeśli siły są mniej więcej równe, przy podobnej liczbie samców w obu grupach, wrogowie zatrzymują się w odległości kilkuset metrów od siebie i wygra­żają sobie nawzajem. Obie grupy na zmianę urządzają dzikie

demonstracje, szarżując przez podszycie lasu, klepiąc 1 tupiąc

o ziemię: bębnią w pnie drzew, ciskają kamieniami 1 wydają co chwila głośne, krwiożercze okrzyki. Na koniec, mniej więcej po pół godzinie, każda grupa wraca do bezpiecznej, środkowej czę­ści własnego terytorium. To buńczuczne i hałaśliwe zachowa­nie pozwala zamanifestować obecność prawowitych właścicieli terytorium i nastraszyć sąsiadów. Walka nie Jest potrzebna.

Brutalny i krwiożerczy atak następuje wtedy, gdy dwóch lub więcej samców napotka samotnego obcego lub matkę z dziec­kiem. Jeśli patrolujące samce usłyszą głos dziecka dolatujący z odległej części własnego terytorium i podejrzewają obecność matki należącej do sąsiedniej społeczności, czasami tropią Ją przez godzinę lub dłużej, starając się ją wyśledzić; Jeśli im się to uda, zaatakują. Obcy samiec również może zostać zaatako­wany, ale w ciągu lat naszych badań w Gombe widzieliśmy tyl­ko dwa stosunkowo niegroźne ataki na obcych samców, w po­równaniu z osiemnastoma groźnymi napadami na samice. Samce są w końcu znacznie bardziej niebezpiecznymi przeciw­nikami, zwłaiszcza gdy nie zna się ich siły lub słabości. Oczy­wiście grupa samców może pokonać samotnego samca, ale w trakcie bitwy może on poważnie zranić jednego lub kilku atakujących. Samica, zwłaszcza jeśli ochrania swoje niemowlę, nie stanowi takiego zagrożenia.

Dlaczego samice są tak gwałtownie atakowane? W niektó­rych społecznościach ssaków, na przykład u lwów lub małp langurów, samiec, który pokona przywódcę grupy i przejmuje jego samice, czasami zabija ich małe dzieci. Jeśli będzie miał szczęście, nowo pozyskane samice szybciej będą gotowe do rozrodu, niż gdyby ich dzieci doczekały normalnego odstawie­nia od piersi. W ten sposób nowy przywódca uzyskuje podwój­ną korzyść: będzie ojcem wszystkich następnych dzieci uro­dzonych w jego grupie, a także wyeliminuje część potomstwa pokonanego rywala, które, gdyby przeżyło, mogłoby w przy­szłości konkurować z Jego własnym potomstwem. Używając terminologii ewolucyjnej, działanie to przyniesie korzyść sam- cowi-zabójcy, Jeśli spowoduje zwiększenie udziału Jego potom­ków w populacji następnych pokoleń.

Ataki obserwowane w Gombe były najwyraźniej kierowane tylko przeciw obcym samicom. Chociaż w czterech przypad­kach zostały zabite dzieci, wydawało się, że był to efekt ubocz­ny napaści na ich matkę. Ilekroć udawało nam się przyjrzeć ofiarom po napadzie, okazywało się, że samice zostały ciężko poranione, podczas gdy ich dzieci, z wyjątkiem pechowej czwórki, były nietknięte. Nawet pojedynczy samiec stosunko­wo łatwo może wyrwać dziecko matce i zabić je, gdyby chciał to zrobić. Wydaje się, że ataki są przejawem nienawiści, ogarnia­jącej na widok członka obcej społeczności. Tę niechęć wzbu­dzają obcy obojga płci, ale niegroźne samice są atakowane znacznie częściej. W ten sposób samce zniechęcają je, jeśli przeżyją napaść, do przenoszenia się na teren swojej społecz­ności, a tym samym chronią zasoby pokarmowe własnego te­rytorium dla swoich samic i dzieci.

Są jednak okresy, w których samice są chronione przed na­paściami ze strony członków innych społeczności. Dorastające szympansice w okresie aktywności seksualnej z reguły wędru­ją po terytorium sąsiednich społeczności; nie tylko są tolero­wane przez samców, ale również aktywnie przez nich akcep­towane - najwyraźniej znajdują je bardzo pociągającymi seksualnie. Czasami młoda samica pozostaje w nowej społecz­ności po zajściu w ciążę. Jest to dla niej trudna decyzja. Przede wszystkim miejscowe samice będą jej niechętne, przynajmniej na początku. Poza tym zrywa ona wszelkie więzy ze swoją ro­dziną i towarzyszami zabaw młodości; a gdy już urodzi dziecko na obcym terenie, nie będzie mogła wrócić. Jeśli spróbuje, to narazi się na brutalny atak, chyba że byłaby znowu zaróżowio­na. Obserwowaliśmy kilka spotkań pomiędzy samcami i w peł­ni różowymi samicami z różnych społeczności i choć było wiele ataków, doszło również do kopulacji. Ale takie spotkania są rzadkie, gdyż samice w tym czasie są pilnie strzeżone przez własnych samców.

Nie ulega wątpliwości, że obce społeczności fascynują nie­których samców, zwłaszcza w młodości, gdy mają czternaście - osiemnaście lat. Kiedyś obserwowałam Figana, Satana i mło­dego Sherry’ego, gdy wędrowali powoli wzdłuż południowego

skraju doliny Mkenke, stanowiącego w tym czasie wspólną część terytorium grupy z Kasakela i potężnej społeczności Ka- lande. Nagle Figan zatrzymał się z najeżonym futrem, spojrzał na południe i wydał głośny alarmujący okrzyk. Idąc za Jego wzrokiem zobaczyłam grupę co najmniej siedmiu dorosłych szympansów. Najwyraźniej byli to członkowie społeczności Ka- lande. Zaalarmowani krzykiem Figana zaczęli energicznie i ha­łaśliwie demonstrować.

Trzy samce z Kasakela pobiegły w kierunku północnym, po czym zatrzymały się i spojrzały do tyłu. Ponieważ obcy demon­strowali i zbliżali się, Figan i Satan odwrócili się i cicho uciekli w bezpiecznym kierunku. Ale Sherry, który właśnie wychodził z wieku dorastania, nie od razu pobiegł za nimi. Stał zafascy­nowany, patrząc na zbliżających się obcych. Dopiero gdy dwa dorosłe samce podeszły na odległość pięćdziesięciu metrów, odwrócił się i pobiegł za towarzyszami. A potem, w ciągu dnia, odszedł od Figana i Satana i powrócił na grzbiet doliny Mken­ke; wdrapał się na wysokie drzewo i siedział, spoglądając na południe przez ponad pół godziny. Wyglądało to tak, jakby chciał sobie jeszcze raz popatrzeć.

Inny młodzieniec z Kasakela, Sniff, w pojedynkę drażnił du­żą grupę szympansów z Kalande, w której znajdowały się co najmniej trzy dorosłe samce. Był sam, gdyż dwóch Jego towa­rzyszy uciekło. Obcy znajdowali się w głębokim wąwozie o stro­mych stokach, gdzie głośno krzyczeli i demonstrowali. Sniff, porykując głębokim basem, urządził wspaniały pokaz wzdłuż ścieżki w górze stoku. Zrzucił w dół co najmniej trzynaście du­żych odłamków skalnych. W jego kierunku leciały z krzaków w dole kamienie i kawałki gałęzi, ale nie dosięgały go. SnlfT wy­cofał się dopiero wtedy, gdy dwa samce Kalande pobiegły ku niemu. Kiedy dołączył do swoich tchórzliwych towarzyszy, na­dal wojowniczo porykiwał, klepał o ziemię, tupał i bębnił w pnie drzew.

W roku 1974, po dziesięciu latach mojego pobytu, rozpoczę­ła się w Gombe «wojna czteroletnia”. Społeczność, którą tak dobrze poznałam, zaczęła się dzielić. W tym czasie, pod koniec rządów Mike'a Jako samca .alfa", znajdowało się tam cztema-

stu w pełni dojrzałych samców; sześć z nich, w tym bracia Hugh i Charłie oraz mój stary przyjaciel Goliat, zaczęło coraz więcej czasu spędzać w południowej części terytorium społecz­ności. Sniff, w tym czasie jeszcze wyrostek, i trzy dorosłe sami­ce z dziećmi również weszły w skład południowej podgrupy. Jak Ją nazywaliśmy. Północna podgrupa była znacznie większa, liczyła osiem dorosłych samców, dwanaście samic i ich małe.

W ciągu paru miesięcy stosunki między samcami obu pod­grup stawały się coraz bardziej wrogie. Mieszkańcy północy sta­rali się trzymać z daleka od terenów odszczepleńców, ale samce z południa od czasu do czasu wracały, prowadzone przez Hugha i Charliego. Ponieważ podczas wypadów trzymali się razem i by­li nieustraszeni, samce grupy północnej na ogół unikały ich. Tylko dwaj najstarsi z północy. Mikę i Rodolf, czasami przyjaź­nie wędrowali z najstarszym „południowcem", Goliatem.

Po dwóch latach od pierwszych sygnałów rozłamu stało się jasne, że szympansy na stałe podzieliły się na dwie odrębne społeczności, każda z własnym, oddzielnym terytorium. Połu­dniowa „społeczność Kahama” zre2ygnowała z północnej części terytorium, a „społeczność Kasakela” została odcięta od miejsc na południu, gdzie przedtem swobodnie się poruszała. Kiedy samce z tych grup spotykały się na terenach granicznych, wy­krzykiwały zniewagi, demonstrowały długo i energicznie, po czym obie strony wycofywały się do bezpiecznego centrum wła­snego terytorium. Ale trzy najstarsze samce nadal czasami od­nawiały swoją przyjaźń.

Takie stosunki trwały mniej więcej rok. A potem zdarzył się brutalny atak samców Kasakela na samca Kahama. Zajście ob­serwował Hilali 1 jeszcze jeden członek personelu terenowego. Napad zaczął się, gdy patrol złożony z sześciu dorosłych sam­ców Kasakela niespodziewanie natknął się na młodego Godie- go, żerującego na drzewie. Napastnicy zbliżyli się tak cicho, że Godi zobaczył ich dopiero w momencie, gdy już go prawie chwytali; na ucieczkę było za późno. Godl skoczył na ziemię 1 zaczął biec, ale Flgan, Humphrey i ciężki siłacz Jomeo byli tuż za nim, biegnąc ramię w ramię, inni zaś zaraz za nimi. Humph- rey pierwszy złapał ofiarę za nogę i przewrócił na ziemię. Figan,

Jomeo, Sherry i Evered bili i deptali. Humphrey w końcu przy­gwoździł Godiego do ziemi, siadając mu na głowie i przytrzymu­jąc rękami Jego nogi. Godi nie miał szansy ani na ucieczkę, ani na obronę. Rodolf, najstarszy z samców Kasakela, uderzał i gryzł bezbronną ofiarę, gdy tylko znalazł wolne miejsce, a Gigi, która była z nimi, demonstrowała dookoła kłębiących się ciał. Wszystkie szympansy głośno wrzeszczały: Godi z bólu i stra­chu, agresorzy z podniecenia przechodzącego w szal.

Po dziesięciu minutach Humphrey puścił Godiego, pozostali przerwali atak i odeszli hałaśliwą gromadą. Godi pozostał bez ruchu, leżąc tak, jak go zostawili napastnicy; potem powoli podniósł się i cicho pojękując patrzy! za nimi. Był ciężko po­turbowany, z wielkimi ranami na twarzy, jednej nodze i prawej stronie klatki piersiowej, musiał też być bardzo posiniaczony po ciężkich razach, Jakie otrzymał. Niewątpliwie w wyniku ob­rażeń zmarł, ponieważ już nigdy nie widzieli go ani pracownicy terenowi, ani studenci, pracujący na teiytorium społeczności Kahama.

W ciągu następnych czterech lat zaobserwowaliśmy Jeszcze cztery napady tego rodzaju. Ich drugą ofiarą padł młody sa­miec De. Został równie ciężko poraniony podczas dwudziesto­minutowego ataku Jomeo, Sheny'ego i Evereda. Gigi też była obecna, tym razem dołączając się do atakujących. Wychudzo­nego De, z kilkoma nie zaleczonymi ranami, po raz ostatni wi­dzieliśmy miesiąc potem. Również i on zaginął na zawsze.

Trzecią, dla mnie najbardziej tragiczną ofiarą był nie kto in­ny, jak mój staiy przyjaciel Goliat, drugi z szympansów, któiy pozwolił mi się zbliżyć do siebie. Był kiedyś najwyższy rangą po Mike’u; jednym z najśmielszych i najdzielniejszych dorosłych samców. Dlaczego przeniósł się na południe, pozostanie dla mnie na zawsze tajemnicą. Inne samce Kahama były bardzo blisko z sobą związane 1 spędzały dużo czasu razem. A Goliat zawsze wydawał się bardziej zaprzyjaźniony z samcami Kasa­kela, które w końcu zaatakowały go tak nagle I brutalnie. Go­liat był już staiy i kruchy, Jego potężne kiedyś ciało wychudło, lśniące czarne włosy wypłowiały, zęby starły się do połama­nych pieńków.

Atak, który doprowadzi! do śmierci Goliata, obserwowała Jedna ze studentek, Emilie. Najbardziej wstrząsnęła nią prze­rażająca wściekłość i nienawiść pięciu napastników: Figana, Fabena, Humphreya, Satana i Jomeo. „Oni najwyraźniej chcieli go zabić - opowiadała nam potem. - Faben wykręcał mu nogę, to w jedną, to w drugą stronę, zupełnie jakby chciał rozerwać upolowaną gerezę”.

Gdy napastnicy odeszli na północ, Emilie śledziła ich i ob­serwowała dzikie podniecenie zwycięzców. Bez przerwy bębnili w pnie drzew, ciskali kamieniami, ciągnęli i rzucali gałęzie.

I przez cały czas krzyczeli, jakby tryumfalnie.

Goliat, tak jak inne ofiary, był strasznie poraniony. Udało mu się z trudem usiąść i gwałtownie drżąc spoglądał za swoimi dawnymi towarzyszami. Przytrzymywał jeden z nadgarstków, chyba złamany. Jego ciało było pokryte ranami. Następnego dnia staraliśmy się go odnaleźć, ale zniknął bez śladu.

Po śmierci Goliata pozostały już tylko trzy samce Kahama: Charlie, Sniff - teraz młody samiec, i Willy Wally, nadal kaleka po epidemii Heinego-Medina z 1966 roku. Hugh zniknął, prawdopodobnie również zabiły.

Następny był Charlie. Nikt nie widział ataku na niego, ale rybacy donieśli o odgłosach dzikiej walki i po trzech dniach po­szukiwań pracownicy terenowi znaleźli martwe ciało Charlie- go, leżące w pobliżu potoku Kahama. Charakter straszliwych ran wskazywał, że został zabity przez samców z Kasakela.

Stało się oczywiste, że samce Kahama są skazane na zagła­dę; prędzej czy później dwa ostatnie również zostaną wyśledzo­ne i zabite. Byłam wstrząśnięta, gdy następną ofiarą okazała się jedna z trzech samic, Madam Bee. Właściwie powinnam być na to przygotowana, wiedziałam przecież o brutalnych atakach na obce samice. Ale Madam Bee nie była obca i miałam nadzie­ję, że samce Kasakela, po pozbyciu się rywali z Kahama, będą próbowały odzyskać samice, które zdezerterowały na południe.

Madam Bee, podobnie jak Goliat, była stara i jeszcze bar­dziej krucha z powodu ramienia, sparaliżowanego po epidemii Heinego-Medina. Tę bezbronną samicę potraktowano z takim samym okrucieństwem, waląc Ją, uderzając, kopiąc, szarpiąc

i przewracając podczas całej serii ataków. Po ostatnim leżała twarzą w dół, całkowicie nieruchoma, Jak martwa. Ale gdy na­pastnicy się oddalili, demonstrując i hałaśliwie nawołując. Ja­koś udało jej się wpełznąć w gęste krzaki. Schowała się tak do­brze, że intensywne poszukiwania jej zajęły nam dwa dni; udało się nam ją znaleźć jedynie dzięki jej dorastającej córce, Honey Bee, którą zobac2yliśmy wysoko na drzewie ponad mat­ką. Przez dwa dni ranna samica leżała na ziemi, czasami prze- pełzając kilkadziesiąt centymetrów i tracąc ponownie przytom­ność. Stawała się coraz słabsza, chwytały ją spazmy dreszczy; zmarła cztery dni po ataku.

Nie mogliśmy nic zrobić, aby ją uratować, a gdyby nawet wyzdrowiała, i tak nie miała przed sobą żadnej przyszłości: na­wet zdrowy samiec w pełni sił nie umknąłby niepohamowanej nienawiści wrogów z Kasakela. Staraliśmy się złagodzić jej cierpienie, dostarczając wodę i jedzenie, ale przyjęła bardzo mało. Jedyną pociechę przyniosła jej chyba obecność córki; Honey Bee pozostała przy niej przez te ostatnie dni. Iskała ją i starała się odpędzać muchy od ran matki.

Następnym, który zniknął, był Willy Wally. Przez rok Sniff pozostawał jedynym tyjącym samcem Kahama; ograniczył się do maleńkiej przestrzeni, wciśniętej pomiędzy tereny grupy Kasakela na północy i potężnej społeczności Kalande na połu­dniu. Wbrew wszystkiemu miałam rozpaczliwą nadzieję, że mu się jakoś uda przetyć, gdyby na przykład został przyjęły przez społeczność Kalande lub przedostał do jakiejś nie zamieszkałej ostoi poza granicami parku, na wschód od Wielkiego Rowu. Był taki młody i taki sympatyczny.

Pamiętam, jak w roku 1964 matka SnlfTa odwiedziła obóz po raz pierwszy. Kryła się zdenerwowana w krzakach na krawędzi polanki, a Sniff, pełen przemożnej ciekawości, zblitył się do mojego namiotu, podniósł zasłonę i zajrzał do środka. Nie wy­dawał się bynajmniej przerażony, gdy mnie zobaczył. Obserwo­waliśmy Jak rósł, od wesołego, rozbawionego malca do silnego wyrostka. Wzruszyło nas, gdy po śmierci matki ośmioletni Sniff zaopiekował się swoją cztemastomleslęczną siostrą, na­dal Jeszcze uzależnioną od mleka matki. Przetyła tylko trzy ty­

godnie, ale w tym czasie nosit ją wszędzie ze sobą, dzielił się z nią pokarmem, ukladaf na noc w swoim gnieździe t starał ochraniać w czasie brutalnych bójek, wybuchających między szympansami w czasie dokarmiania bananami.

Ale, tak jak i inni, Sniff został brutalnie zamordowany. Po napadzie był zaszczuty, niezdolny do ruchu, krwawiący z nie­zliczonych ran, i miał złamaną nogę. Jeszcze raz udaliśmy się na poszukiwania, ale nie udało nam się znaleźć miejsca, gdzie zmarł. Jego śmierć oznaczała koniec społeczności Kahama. Przez jakiś czas widywaliśmy pozostałe dwie dorosłe samice i ich dzieci, ale i one zaginęły; prawdopodobnie spotkał je ten sam los, co resztę nieszczęsnej grupy. Jedynie dorastające sa­mice były bezpieczne.

Te cztery lata, od 1974 roku, gdy zaatakowany został Godi, do 1977, gdy zginął Sniff, były najgorsze w historii Gombe. Nie tylko wymordowana została cala społeczność, ale również miał miejsce kanibalizm Passion i Pom - ponure uczty nad ciałami niedawno narodzonych niemowląt.

Zastanawiałam się nad porównaniem społeczności szym­pansiej i ludzkiej. Najazd rebeliantów z Zairu i porwanie czte­rech studentów, koszmar, który na szczęście nie pociągnął za sobą utraty niczyjego życia, choć szokujący, w niewielkim stopniu zmienił moje poglądy na naturę ludzką. Historia ludz­kości jest w końcu pełna przypadków porwań i okupów, a tak­że dużo gorszych, naprawdę strasznych tragedii.

Obserwowane przez nas napady i mordy między członkami sąsiednich społeczności szympansich oraz przypadki kanibali­zmu były jednakże pierwszymi naukowymi spostrzeżeniami na ten temat i zmieniły na zawsze moje poglądy na naturę szym­pansów. Przez lata wierzyłam, że szympansy, pomimo wykazy­wania zadziwiających podobieństw do nas, są jednak raczej „sympatyczniejsze” od ludzi. Nagle przekonałam się, że w pew­nych okolicznościach mogą być równie brutalne jak my i że ich natura także ma ciemne strony. To było bolesne. Oczywiście wiedziałam, że od czasu do czasu walczą między sobą i ranią się nawzajem. Ze zgrozą obserwowałam. Jak dorosłe samce, pozbawione w podnieceniu towarzyszącym demonstracjom

i szarżom wszelkich hamulców, atakowały samice, niedorost­ków, nawet maleńkie dzieci, które znalazły się na ich drodze. Ale wybuchy te, choć szokujące dla obserwatorów, prawie ni­gdy nie kończyły się poważnymi ranami. Ataki na członków in­nych społeczności i kanibalizm były całkowicie odrębnym ro­dzajem gwałtu.

Przez kilka lat starałam się oswoić z tą nową wiedzą. Często budziłam się w nocy i stawały mi przed oczami przerażające ob­razy: Satan nadstawiający dłoń pod rozciętą szyję Sniffa, żęły napić się krwi, tryskającej z głębokiej rany: staiy Rodolf, zwykle tak łagodny, ciskający dwu kilowym kamieniem w rozciągnięte ciało Godiego; Jomeo odrywający pasmo skóry z uda Dć; Figan uderzający raz za razem powalone, drgające ciało Goliata, jed­nego z bohaterów jego dzieciństwa. I prawdopodobnie naj­straszniejszy obraz: Passion pożerająca dziecko Gilki, jej usta wysmarowane krwią, niczym u groteskowego wampira.

Stopniowo jednak nauczyłam się żyć z tym nowym obrazem. Bo choć charakter agresji szympansów jest uderzająco podob­ny do ludzkiej, ich rozumienie cierpień, które zadają, jest prze­cież zupełnie inne. Szympansy są w stanie współczuć, przynaj­mniej w części rozumieć potrzeby i niedostatki swoich towa­rzyszy. Ale tylko ludzie są zdolni do świadomego okrucieństwa, działania z zamiarem spowodowania bólu i cierpień.

Tymczasem, nieświadome moich rozważań, do których się przyczyniły, szympansy żyły dalej spokojnie. Ale odwet był Już blisko. Po śmierci Sniffa zwycięskie samce Kasakela, razem z samicami i dziećmi, bez obaw wędrowały, żerowały i budowa­ły sobie gniazda na nowych terenach; obszar ich terytorium zwiększył się z dwunastu do ponad piętnastu kilometrów kwa­dratowych. Ale ta szczęśliwa sytuacja nie trwała długo. Wydaje się, że społeczność Kahama spełniała rolę buforu pomiędzy grupą Kasakela a potężną społecznością Kalande na południu, która teraz zaczęła przeć coraz dalej na północ. W ciągu roku od pokonania SnlfTa samce Kasakela zaczęły się wycofywać. Wędrując po okolicach, które z taką brutalnością wydarfy spo­łeczności Kahama, napotykały patroJe z Kalande. Poruszały się coraz ostrożniej, a ich terytorium zaczęło się znowu kurczyć.

Obserwowaliśmy dramatyczne spotkania między grupami z Kasakela i Kalande. Kiedyś Figan i cztery inne samce zostały wypędzone przez większą grupę z Kalande i cichcem uciekły na bezpieczną północ. Dwa samce z Kasakela zniknęły: naj­pierw silny Sherry, a w następnym roku stary Humphrey. Naj­prawdopodobniej padli ofiarą agresji narastającej między obie­ma społecznościami. Społeczność Kasakela liczyła już tylko pięć dorosłych samców i zaczęła tracić grunt nie tylko na połu­dniu, ale i na północy, gdzie potężna grupa Mitumba wykorzy­stała okazję i również zaczęła rozszerzać swoje terytorium. W końcu 1981 roku, cztery lata po śmierci Sniffa, terytorium Kasakela obejmowało już tylko około kilkunastu kilometrów kwadratowych, obszar z trudem wystarczający do wykarmie- nia osiemnastu dorosłych samic z dziećmi. Zaczęłam się oba­wiać, że stracimy całą społeczność. Dwie samice, przebywające najczęściej na południowym skraju terytorium, straciły swoje niemowlęta i podejrzewamy, że - podobnie jak w wypadku Sherry'ego i Humphreya - odpowiedzialne za to mogły być samce z Kalande.

W następnym roku sprawy przybrały dramatyczny obrót. Cztery samce z Kalande dotarły do naszego obozu i zaatakowa­ły Melissę. Na szczęście, może ze względu na obce otoczenie, był to atak niezdecydowany i jej niemowlę ocalało. Kilka tygo­dni później, gdy Eslom łowił ryby, usłyszał samce Kalande, na­wołujące z grzbietu Mkenke-Kahama, tuż na południe od sobozu, i samce Mitumba, odpowiadające im z grzbietu Linda- Kasakela, zaledwie jedną dolinę na północ od obozu. Przez kil­ka dni samce Kasakela, kiedyś tak wojownicze, były bardzo milczące, nie ruszyły nawet smacznych owoców na drzewach nad potokiem Kakombe, prawdopodobnie dlatego, że szum by­strej wody zagłuszyłby zbliżanie się nieprzyjaciół.

Na szczęście w społeczności Kasakela dorastało w tym cza­sie niezwykle dużo młodych samców. Przebywały one coraz dłużej z dala od matek, towarzysząc dorosłym w wyprawach na południe i północ. Cl młodzi: Mustard, Atlas, Beethoven i Freud byli zbyt słabi i zbyt mało wyrobieni społecznie, aby pomóc w prawdziwej bójce, ale ich nawoływania i hałaśliwe de­

monstracje, razem z glosami czterech starszych samców, mo­gły robić na sąsiadach wrażenie, źe społeczność Kasakela Jest znacznie silniejsza, niż to było naprawdę.

Niebezpieczeństwo zostało zażegnane i patrole Kasakela znowu zaczęły się zapuszczać na południe do Kahama i na pół­noc poza Rutangę. Podczas spotkań z samcami sąsiednich społeczności obie grupy wrzeszczały na siebie, ale nie obser­wowaliśmy już żadnych dramatycznych ataków. Nie było Już ofiar, na peiyferiach terytorium nie znikały niemowlęta. Wyda­wało się, że przywrócono równowagę.

SYNOWIE I MATKI

Patrolowanie granic jest tylko jednym z wielu obowiązków, które młody samiec szympansa musi nauczyć się pełnić, jeśli ma wyrosnąć na użytecznego członka społeczności. Gdy stanie się dorosły, jego doświadczenie będzie bardzo różne od doświadczenia samicy; ich drogi do dojrzałości są inne. Niektó­re etapy są oczywiście wspólne, takie jak odstawienie od piersi i pojawienie się rodzeństwa. Ale uniezależnienie się od matki i pierwsza wędrówka z dorosłymi samcami następują wcze­śniej, niż w przypadku młodych samic, i mają większe znacze­nie. Dorastający samiec nabywa wiele umiejętności, które bę­dą mu potrzebne, gdy dorośnie. Musi podjąć wyzwanie wobec samic społeczności i uzyskać dominację nad każdą z nich po kolei; potem zaczyna starania o zajęcie pozycji w hierarchii do­rosłych samców. Sposób, w jaki młody samiec podchodzi do wypełnienia każdego z tych zadań, oraz wiek, w którym prze­chodzi od jednego etapu do drugiego, w bardzo znacznym stopniu zależy od środowiska rodzinnego we wczesnej młodo­ści i od rodzaju jego doświadczeń społecznych. Różnice stają się widoczne, gdy porównamy rozwój synów Fifi, Freuda i Fro- da, z dojrzewaniem Profesora, syna Passion.

Freud, chociaż był pierwszym dzieckiem, w wieku niemowlę­cym miał wiele kontaktów towarzyskich. Ważną postacią dla

niego w pierwszych dwóch latach życia był młodszy brat Fifl, Flint, zafascynowany swoim małym siostrzeńcem. Fifl, bardzo tolerancyjna, pozwalała mu bawić się ze swoim cennym nie­mowlęciem i nosić je, gdy miało zaledwie dwa miesiące. Starsi bracia Fifl, Faben i Flgan, również często byli w pobliżu i Freud zadzierzgnął wię2y przyjaźni ze swymi wysoko postawionymi w hierarchii wujami. Tak więc, podobnie jak to było z Fifl, w dzieciństwie i młodości był otoczony popierającymi go człon­kami rodziny. Jak wcześniej jego matka, stał się pewny siebie i zdecydowany w kontaktach z wyżej postawionymi osobnikami.

Gdy Flint zmarł w wieku ośmiu i pół roku, niezdolny do ty­cia po śmierci swej starej matki, Freud stracił nie tylko najbliż­szego towarzysza zabaw, ale także swój model dorastającego samca. Wciąż jednak korzystał ze stosunkowo bogatego tycia towarzyskiego. Gdy zabrakło starej Flo, będącej magnesem przyciągającym członków rodziny, Fifl nadal spędzała dużo czasu ze starszymi braćmi. Freud zawsze biegł powitać wujka Figana, skakał mu w ramiona, a nawet czasami jeździł na jego plecach. Te przyjacielskie stosunki trwały również wtedy, gdy Figan został samcem .alfa". Fifl była samicą towarzyską, spę­dzającą dużo czasu z Innymi szympansami; po śmierci Flo, być może z powodu osamotnienia, zaprzyjaźniła się blisko z Win- kle, młodą samicą, swoją rówieśniczką. Willde, syn Winkle, był

o rok młodszy od Freuda i gdy matki się spotykały, dzieci sza- laly, korzystając ze swoich niewyczerpalnych zasobów energii. Jedynak domaga się pełnej uwagi od swej matki, zwłaszcza gdy są sami, tak więc godziny, które dzieci spędzały razem, by­ły korzystne zarówno dla nich, jak i dla matek, mogących wte­dy spokojnie odżywiać się lub wypoczywać.

Oczywiście, Freud przeszedł normalną depresję w czasie od­stawiania od piersi - przytulał się do Fifl, gdy odpoczywała, nadstawiał się do iskanla i rozpaczliwie szukał pociechy w tym nieprzyjemnym okresie. Sama Fifl również wydawała się na początku przygnębiona, gdy została zakłócona tak dotychczas sprawna i gładka koordynacja, charakterystyczna dla stosun­ków między nią a Freudem. Stopniowo matka i syn nauczyli się radzić sobie z tą sytuacją, ale Freud wciąż Jeszcze był w de­

presji, kiedy Fifi, po raz pierwszy od czasu jego urodzenia, po­nownie stała się atrakcyjna seksualnie. Za każdym razem, gdy matka była pokrywana przez dorosłego samca, Freud z furią podbiegał do kopulującej pary, piszczał i rzucał się na zalotni­ka. W czasie dwóch kolejnych nabrzmień Fifi Freud atakował prawie zawsze, gdy dochodziło do zbliżenia; jego przygnębienie i obsesyjne wtrącanie się przypominały zachowanie samej Fifi w tym wieku. Na większość młodzieży wywiera to na ogół mniejsze wrażenie, choć wszyscy wtrącają się, gdy matka od­bywa stosunek.

Gdy urodziło się następne dziecko Fifi, Freud otrząsnął się już ze stresu, wywołanego odstawieniem od piersi i popularno­ścią seksualną matki. Był oczarowany swoim maleńkim bra­ciszkiem Frodo i gdy tylko Fifi zaczęła na to pozwalać, Freud zabierał go z jej ramion, by iskać malucha i bawić się z nim. Był delikatny, ale wielokrotnie wykorzystywał braciszka do swoich celów. Czasami na przykład, gdy pragnął wyruszyć, za­nim Fifi była jeszcze gotowa do drogi, wracał, przytulał Frodo do piersi i odchodził z nim. Niekiedy to się udawało: Fifi z wes­tchnieniem podnosiła się i szła za synami. Ale często dogania­ła Freuda tylko po to, by odebrać mu niemowlę i powracała do przerwanej czynności. Zdarzało się również, że Frodo nie zga­dzał się uczestniczyć w pomysłach starszego brata i dreptał z powrotem do matki.

Wczesne dziecięce doświadczenia pierworodnego Freuda i jego młodszego brata bardzo się różniły. Pomimo wyjątkowo sprzyjającego otoczenia, jakie matka zapewniła Freudowi, spę­dzał on wiele godzin wyłącznie w jej towarzystwie; chociaż tak jak Flo chętnie bawiła się z dzieckiem, w niezliczonych przy­padkach była zbyt zaabsorbowana swoimi sprawami, by zaj­mować się Freudem. Zupełnie inaczej wyglądało dzieciń­stwo Froda - nigdy nie był sam z Fifi, lecz zawsze towarzyszył mu jego starszy brat. I Freud służył na zmianę jako towarzysz zabaw, opiekun, pocieszyciel i wzorzec zachowania. Dla Fifi urodzenie drugiego dziecka również wiele znaczyło; uwolniło ją od konieczności ciągłego zabawiania znudzonego syna, doma­gającego się uwagi i iskania. Miała teraz pełną swobodę. Jak

wówczas, gdy po śmierci Flo połączyła siły z Winkle: mogła sie­dzieć, całkowicie rozluźniona, leniwie spoglądając, jak Freud bawi się z Frodem. Jeśli o czymś rozmyślała, mogła to czynić bez przeszkód. Z natury skłonna do zabawy, często nie mogła się powstrzymać od przyłączenia do baraszkujących synów, je­śli nie miała nic innego do roboty.

Frodo był zafascynowany wszystkim, co robił Freud; obser­wował go uważnie, a potem usiłował naśladować. Gdy miał dziewięć miesięcy i jeszcze niezbyt pewnie trzymał się na no­gach, z otwartymi szeroko oczami podziwiał, jak Freud urzą­dził hałaśliwą i imponującą demonstrację bębnienia w korzeń deskowy wielkiego drzewa, a potem usiłował naśladować go, najlepiej jak potrafił. Miał jednak zbyt słabą koordynację ru­chów, stracił równowagę i potoczył się w dół stoku, wrzeszcząc ze strachu czy może z wściekłości z powodu kompromitacji. Tak czy siak, jego próba dorosłego zachowania skończyła się upokarzającą interwencją matki. Innym razem Frodo, przytu­lony do Fifi, obserwował Freuda bawiącego się agresywnie z młodymi pawianami, goniącego je, tupiącego i wymachujące­go dużym kawałem próchniejącego drewna. Gdy pawiany ode­szły i zapanował spokój, Frodo podszedł do porzuconego drew­na, mając niewątpliwie zamiar pokazać, jak przerażająco ON mógłby nim wymachiwać; przeliczył się jednak z siłami i nie zdołał drewna nawet unieść.

Freud był bardzo serdeczny i opiekuńczy w stosunku do swego małego brata. Gdy Frodo zaczynał się awanturować i wspinał się wysoko poza zasięg Fifl, Freud nierzadko podążał za nim, nie spuszczając oczu z malucha. A gdy malec wpadał w kłopoty i piszczał przestraszony, co zdarzało się często, Freud był pod ręką i ratował go. Dwuletni Frodo lubił bawić się z pawianami, czasami jednak posuwał się za daleko I kierował swoje dziecinne demonstracje nie tylko przeciw rówieśnikom, ale również przeciw dorosłym pawianom, które czasami dener­wowały się jego stroszenlem sierści, tupaniem I wymachiwa­niem gałęziami i groziły mu, klepiąc ziemię dłońmi i pokazując swoje wielkie kły. Frodo wrzeszczał wtedy ze strachu, a Freud był gotów biec na ratunek, podobnie Jak Fifl. Często w takich

sytuacjach Freud trzyma! się w pobliżu, na wszelki wypadek, jako samozwańczy opiekun.

Chociaż Frodo nie potrafi! pomóc starszemu bratu, okazy­wał mu Jednak współczucie w przypadku zranienia lub zdener­wowania. Kiedy Freud miał siedem lat, Flfl czasami uznawała za konieczne karcenie go w czasie jedzenia, na przykład gdy usiłował zabrać Jej upatrzony kąsek. Dwukrotnie, gdy łagodnie mu pogroziła, Freud wpadał w histerię, tarzając się po ziemi 1 wrzeszcząc. Fifl nie zwracała na to uwagi, ale mały Frodo podbiegał do brata, obejmował go i przytulał, póki Freud się nie uspokoił. Rok później Freud zranił się ciężko w stopę, nie mógł jej postawić na ziemi i przez kilka dni wędrował bardzo powoli. Fifl na ogól czekała na niego, kiedy zatrzymywał się dla odpoczynku, ale czasami odchodziła, zanim był gotów pokuś­tykać za nią. Trzykrotnie, gdy to się zdarzyło, Frodo zatrzymy­wał się, spoglądał to na Freuda, to na matkę i piszczał, dopóki Flfl się nie zatrzymała. Wtedy siadał przytulony do wielkiego brata, iskąjąc go 1 spoglądając na zranioną stopę, dopóki Freud nie mógł znów podnieść się i iść dalej; wtedy rodzina wyruszała razem.

Najbardziej fascynujące były wzajemne oddziaływania po­między Flfl 1 Jej dwoma rosnącymi synami, prowadzące do pod­wyższenia statusu całej trójki. Freud rozpoczął kampanię za­straszania samic swej społeczności, gdy miał zaledwie siedem lat. Szarżując w kierunku samic i dookoła nich, wymachiwał gałęziami - typowe zachowanie podrostka. Początkowo zacze­piał w ten sposób starsze dzieci i samice-podlotki, których mat­ki były postawione społecznie niżej od Flfl. Jeśli któraś z matek zareagowała na to groźbą, co zdarzało się często, Fifl stawała po jego stronie, grożąc samicy występującej z obroną nie w po­rę lub nawet atakując ją. W ten sposób pewność siebie Freuda wzrastała i zaczął wyzywać starsze samice, coraz częściej więc Jego .ofiary” zwracały się przeciw małemu prześladowcy, prze­pędzając go lub nawet bijąc. Fifl, która go zawsze broniła, była regularnie wciągana w konflikty z Innymi samicami.

Zdarzało się, że Freud się przeliczył. Kiedyś na przykład ośmielił się zagrozić wysoko uplasowanej w hierarchii Melissle,

która go stłukła za taką bezczelność. Flfi, chociaż młodsza 1 ni­żej postawiona od Melissy, była zdecydowana i nieustraszona, jak kiedyś Flo. W odpowiedzi na bolesne wrzaski Freuda rzuci­ła się na pomoc, z najeżonym futrem, dziko poszczekując groź­ne „łaa”. Melissa natychmiast zwróciła się przeciw Fifi, pozo­stawiając Freuda, i dwie matki biły się, szarpiąc i przewracając po ziemi; Freud biegał za nimi, na próżno szczekając cienkim głosikiem. Na nieszczęście był w pobliżu dorastający syn Me­lissy, Goblin, który słysząc wrzaski matki zaszarżowal i zaata­kował Fifi, przepędzając ją i przy okazji Freuda.

Freud, zawsze większy i silniejszy od rówieśników, w miarę jak w czasie dojrzewania podnosił mu się poziom męskiego hormonu, testosteronu, stawał się coraz bardziej agresywny. Mając dziewięć lat mógł już pomagać matce w jej własnych starciach. Kiedy Fifi wdała się w bójkę z wyżej stojącą Passion. dzieci obojga, Freud i Pom, włączyły się do walki. Freud prze­pędził Pom, po czym wrócił i cisnął kamieniem w Passion. To ją zaskoczyło i pozwoliło Fifi zwyciężyć w walce. I tak, w miarę upływu lat, oboje - matka i syn - stopniowo awansowali w hie­rarchii społecznej.

Tymczasem młody Frodo również rósł. Pewny, że w razie po­trzeby matka i brat przyjdą mu z pomocą, zaczął w bardzo wczesnym wieku wygrażać samicom społeczności. W końcu od lat obserwował Freuda, ucząc się od niego i „pomagając” mu. Za każdym razem, gdy pewny siebie Freud groził Jakimś nie­szczęsnym samicom demonstracjami, mały Frodo przyłączał się do niego z najeżonym futrem, tupiąc i kołysząc się na nie­pewnych jeszcze nóżkach oraz wymachując małymi gałązkami. Wyglądał jak figurka z kreskówek Disneya.

Frodo miał zaledwie pięć lat, gdy zaczął na własną rękę wy­grażać niektórym samicom. Oczywiście był jeszcze bardzo ma­ły, ale szybko się nauczył, że odpowiednie używanie odłamków skał fantastycznie wzmacnia efektywność Jego gróźb. Bardzo szybko zasłużył na reputację mistrzowskiego miotacza. Wiele młodych szympansów rzuca kamieniami w czasie zastraszają­cych demonstracji, był to również charakterystyczny składnik występów Freuda i najprawdopodobniej Frodo na początku

naśladował brata. Ale szybko udoskonalił technikę rzucania i w bardzo krótkim czasie wiele młodszych i niżej postawio­nych samic nauczyło się bać tego przedwcześnie rozwiniętego młodego samca i uciekać, gdy kołysząc się podążał ku nim z kamieniem w ręku. Frodo trafiał znacznie częściej od innych szympansów nie dlatego, że lepiej celował, ale dlatego, że zbli­żał się przed ciśnięciem na odległość jednego metra. Rozwinął również inne nieprzyjemne techniki.

Stoi mi przed oczami incydent, który zdarzył się, gdy obser­wowałam Fifi, Little Bee i ich rodziny. Niespodziewanie Little Bee, patrząc w górę stromego stoku, zaczęła wydawać ciche krzyki. A tam, kilka metrów powyżej nas, zobaczyłam najeżone­go Froda z okruchem skały w ręku. Pocisk został wyrzucony w naszym kierunku, ale nie doleciał i upadł pomiędzy Little Bee i mną. Nie było jasne, czy planowaną ofiarą była Little Bee, czy ja - Frodo zawsze uważał mnie za jeszcze jedną samicę, którą należy zdominować, tak jak inne. Potem zaczął pchać duży ka­wał skały, zbyt ciężki, by dał się podnieść, ale nadający się do stoczenia po stoku - i zrobił to. Kamień błyskawicznie nabierał rozpędu, tocząc się w naszym kierunku i odbijając nieobliczal­nie od jednego pnia drzewa do drugiego. Gdyby trafił, ciężko by nas poranił, jeśli wręcz nie zabił. Gdy zastanawiałyśmy się z Little Bee, w którą stronę uciekać, Frodo zepchnął drugą ska­łę; kiedy zaczął spychać trzecią, uciekłyśmy wszystkie; nie tyl­ko Ja i Little Bee, ale również Fifi. Na szczęście ten typ bombar­dowania nie stał się stałym przyzwyczajeniem Froda, chociaż kamienie i drobne okruchy skalne rzucał jeszcze tatami.

Jednym z ważnych przełomów w życiu młodego samca jest pierwsza wędrówka z innymi członkami społeczności bez matki. Oderwanie się od matki ma znacznie większe znaczenie dla mło­dego samca niż dla samicy, która może pozostać bezpiecznie wśród rodziny i nauczyć się wszystkiego, co jej będzie potrzebne w dorosłym żydu. Nie tylko obserwuje. Jak matka i jej przyjaciół­ki opiekują się niemowlętami, ale robi to także sama, nabierając doświadczenia, które spożytkuje, gdy urodzi dziecko. A w czasie .różowych dni" dowie się wiele o seksie i wymaganiach, które w tej dziedzinie będą stawiane jej samej w przyszłości.

Miody samiec musi się nauczyć innych rzeczy. Niektóre aspekty życia społeczności są przede wszystkim, choć nie wy­łącznie, domeną samców: patrolowanie, odpędzanie obcych, poszukiwanie odległych źródeł pokarmu oraz pewne rodzaje polowania. Samiec nie zdobędzie wystarczającego doświadcze­nia w tych sprawach, jeśli pozostanie przy matce. Musi ją opu­ścić i spędzać czas z samcami. Freud był zafascynowany mę­skim towarzystwem od dzieciństwa. Od czasu gdy zaczął chodzić, spieszył przywitać każdego dużego samca odwiedzają­cego matkę i często odprowadzał go kawałek, gdy ten odcho­dził. Pamiętam Freuda drepczącego kiedyś za Humphreyem, który odchodził po sesji iskania się z jego matką. Fifl, która wcale nie chciała odchodzić, szła za Freudem i próbowała go zatrzymać, na co ten zaprotestował energicznie, popłakując i czepiając się gałęzi. Po kilku próbach, prowokujących coraz większy opór, Fifl zrezygnowana poszła za synem, który ma­szerował za Humphreyem. Na koniec dzieciak poczuł się zmę­czony, siadł jej na plecy i nie protestował, gdy zawróciła.

Freud zawsze chętnie przyłączał się do zabawy, gdy tylko usłyszał wołania podnieconych szympansów, zgromadzonych w hałaśliwe grupki. Pamiętam, że gdy miał cztery lata, spędzi­liśmy we trójkę spokojny ranek. W południe Fifl odpoczywała, rozciągnięta na ziemi, podczas gdy Freud, zawsze aktywny, ba­wił się wśród gałęzi nad nami. Nagle z drugiej strony doliny do­biegły krzyki. Z pewnością było tam kilku dorosłych samców; łatwo odróżniłam głosy Figana, Satana, Humphreya i Jomeo, słyszeliśmy również głosy samic i dzieci. Freud słuchał w na­pięciu, a potem dołączył się wysokim, dziecięcym głosem. Fifl usiadła i również zawołała. Zsunąwszy się na ziemię, Freud natychmiast skierował się ku dużej grupie, ale Fifl nie podnio­sła się i jej syn po przejściu dziesięciu metrów obejrzał się, po­tem zatrzymał 1 cicho pisnął. Ale matka nie zwróciła uwagi na błagania Freuda 1 spokojnie odpoczywała. Rozczarowany wró­cił 1 siadł przy niej, podnosząc rękę w geście prośby o lskanle.

Pięć minut później grupa odezwała się ponownie. Jak po­przednio, Freud odpowiedział z entuzjazmem, biegnąc tym ra­zem i tupiąc w krótkiej demonstracji. Znowu wyruszył ku eks­

cytującym głosom, niecierpliwie pragnąc dołączyć się do za­bawy starszych, a|e Fifl nadal się nie poruszała. Tym razem Freud poszedł nieco dalej, zatrzymał się 1 spojrzał do tyłu; nie zawrócił, stał w odległości piętnastu metrów, tuż koło zakrętu, za którym zniknąłby z oczu Fifl. Jego ciche pojękiwania stawa­ły się częstsze i głośniejsze, aż przeszły w głośny płacz. I wtedy, czy to na skutek apelu Freuda, czy też dlatego, że sama zapra­gnęła wesołego towarzystwa, Fifl podniosła się 1 poszła za sy­nem. Dziesięć minut później byli już częścią hałaśliwej, tryska­jącej radością grupy. Fifl, cicho postękując z radości, wspięła się po soczyste figi, które skusiły do zainicjowania uczty poło­wę członków społeczności. Freud, oszalały z podniecenia, po­gnał. by dołączyć do dziko bawiącej się młodzieży.

Bardzo wyraźnym wskaźnikiem wzrastającej niezależności młodych samców Jest częstość przyłączania się bez matki do zgromadzeń tego rodzaju. Czasami szympansy gromadzą się w takie duże 1 hałaśliwe grupy, aby objadać się jakimiś bardzo smacznymi owocami; czasami magnesem jest popularna sek­sualnie samica. Zgromadzenia trwają tydzień lub dłużej, szym­pansy przyłączają się i odchodzą w ich trakcie. Są, na różny sposób, osią towarzyskiego życia szympansów, dając członkom społeczności okazję do spotkań i różnorodnych kontaktów: za­bawy, iskania, demonstrowania, hałasowania. Często panuje wręcz karnawałowa atmosfera, szczególnie gdy w grupie obec­ne są zaróżowione samice.

Fifl, przy swoich towarzyskich skłonnościach, dołączała do wielu takich zgromadzeń w czasie niemowlęctwa i dzieciństwa Freuda, zebrał więc on wiele doświadczeń społecznych i na­uczył się, często na własnej skórze, jak trzymać się z daleka, gdy wielkie samce były zdenerwowane, a próg agresji - łatwy do przekroczenia. W miarę upływu lat pewność siebie Freuda w takich sytuacjach wzrastała, a gdy dorósł do lat dziewięciu, regularnie przyłączał się do zgromadzeń bez matki. Frodo robił to w jeszcze młodszym wieku, pod warunkiem, że Jego brat był w pobliżu, dając poczucie bezpieczeństwa. Już w wieku pięciu lat Frodo spędził kilka nocy pod rząd bez matki, wędrując z dorosłymi samcami -1 z Freudem.

Dzieciństwo Profesora bardzo różniło się od dzieciństwa Freuda, a jeszcze bardziej od Froda. Jakkolwiek Passion znacz­nie więcej uwagi poświęcała drugiemu dziecku i była mniej szorstka, trudno jednak porównać ją z Fifl pod względem uczu­cia i troskliwości, tolerancji i gotowości do zabawy. Co więcej, w miarę upływu lat stawała się coraz bardziej aspołeczna, nie brała już udziału w dużych zgromadzeniach szympansów w obozie przy jedzeniu bananów, nawet w czasie niemowlęctwa Pom. Passion nie miała też przyjaciółek takich Jak Winkle. z któiych niemowlętami Profesor mógłby się bawić. Miał oczywi­ście starszą siostrę, ale, chociaż po wyjściu z depresji po odsta­wieniu od piersi zaczęła okazywać więcej zainteresowania młod­szemu bratu, nigdy nie odegrała w jego tyciu takiej roli. Jak Freud w tyciu Froda czy Flint, zanim umarł, w tyciu Freuda.

Profesor miał wobec tego znacznie mniej okazji do kontaktów społecznych niż synowie Fifl. Ponieważ rzadziej niż oni bawił się z Innymi dziećmi, brakowało mu pewności siebie, gdy w końcu do tego dochodziło. Z trudem sobie radził, kiedy zaba­wa stawała się zbyt ostra, chociaż w razie trudności Pom i Pas­sion na ogół mu pomagały. Najbardziej istotna różnica to znacznie mniej okazji do kontaktów z dorosłymi samcami.

Dla Profesora, podobnie Jak przed nim dla jego siostry, okres odstawiania był czasem rozpaczy, ale Jako samiec był wówczas znacznie bardziej agresywny od Pom. Urządzał gwał­towne sceny, wrzeszcząc, wyrywając sobie włosy i rzucając się na ziemię. W większości rodzin ataki histerii wywoływały na­tychmiastową reakcję matki. Frodo, rozpieszczone dziecko, również dziko histeryzował, prawdopodobnie wyrażając wście­kłość z powodu niemożności postawienia na swoim. Fifl za­wsze się nim wtedy zajmowała, usiłowała przytulić; Jeśli rzucał się na ziemię, uciekając od JeJ łagodzących gestów, zwykle bra­ła go w ramiona i przyciskała do siebie. Frodo zawsze uspoka­jał się po chwili, być może intuicyjnie rozumiejąc przesłanie matki: .Wprawdzie nie możesz possać mleka (lub Jeździć mi na grzbiecie), ale 1 tak nadal clę kocham".

Ale Passion miała twarde serce i często w ogóle nie zwracała uwagi na histerie Profesora. Była to oczywiście Jeszcze Jedna

forma odepchnięcia i Profesor w rezultacie stawał się coraz bardziej przygnębiony. Wrzeszcząc głośno biegał przez podszy­cie lub toczył się po stoku. Kiedyś potoczył się do tyłu nie pa­trząc i wpadł prosto do potoku 1 a młode szympansy boją się szybko płynącej wody. AJe nawet wtedy, gdy jego wrzaski roz­goryczenia zmieniły się w krzyki przerażenia, Passion zupełnie nie zwróciła na niego uwagi. Ten ciężki okres w jego młodym życiu nie przyczynił się do umocnienia jego, i tak już minimal­nej, pewności siebie. Jednakże, w odróżnieniu od Pom, Profe­sor wyszedł ze stanu depresji przed urodzeniem się jego młod­szego braciszka Paxa i, tak jak Freud, był zafascynowany niemowlęciem, bardziej niż Pom nim.

Profesor był mniej więcej w tym samym wieku co Freud, gdy po raz pierwszy zobaczyliśmy, jak rzucał wyzwanie samicy. Ale Freud, zająwszy się zadaniem zdominowania samic, powtarzał swoje demonstracje coraz częściej, natomiast przedstawienia Profesora były rzadkie. Brakowało im też zdecydowania i ener­gii, tak charakterystycznych dla Freuda, a potem dla Froda. Zdarzyło się zresztą przy drugiej próbie zastraszania, że „ofia­ra” Profesora chwyciła go za szyję i tak długo łaskotała, aż jego nastroszenie zakończyło się niesławnymi chichotami.

W dzieciństwie Profesor wyraźnie tęsknił do spędzania cza­su z dorosłymi samcami, tak samo jak Freud i Frodo; ale gdy wyruszał w ślad za którymś, Passion nigdy nie szła za nim, więc wkrótce zrezygnował z prób nakłonienia jej do tego. Co więcej, ponieważ Passion unikała dużych zgromadzeń, tak atrakcyjnych dla Fifi i innych towarzyskich samic. Profesor czuł się niepewnie, jeśli już się znalazł wśród rozbawionych szympansów. Tak więc z braku pewności siebie Profesor nadal spędzał prawie cały czas z matką, aż do jej śmierci, która na­stąpiła, gdy miał jedenaście lat.

Nie ma wątpliwości, że obserwowane różnice w zachowaniu Profesora, Freuda i Froda wynikają w znacznej mierze z osobo­wości i metod wychowawczych ich matek. Oczywiście, między tymi trzema młodymi samcami mogły występować różnice ge­netyczne; niektóre cechy temperamentu są z pewnością wyni­kiem dziedziczności, a nie doświadczenia. Jednak niekiedy

można odnaleźć początek niezwykłego zachowania w konkret­nym przerażającym wydarzeniu z wczesnego dzieciństwa. Gdy Profesor mial zaledwie dwa lata, został podczas polowania za­atakowany przez dorosłego samca gerezy. Passion siedziała spokojnie i obserwowała, co się dzieje, trzymając Profesora, gdy nagle rozwścieczony samiec gerezy skoczył na nią i zaata­kował. Jej nic nie zrobił, natomiast Profesorowi odgryzł palec.

Doświadczenie to, niewątpliwie bolesne i przerażające, naj­wyraźniej wywołało u Profesora głęboko zakorzenione poczucie strachu przed małpkami. Większość młodych samców zaczyna polować Jeszcze przed osiągnięciem dojrzałości. Freud złapał swoją pierwszą małpkę, którą mu zresztą zaraz zabrała Fifl, gdy miał zaledwie sześć lat. Nie widziano, aby Profesor próbo­wał polować przed osiągnięciem Jedenastu lat, a nawet wtedy robił to bardzo niepewnie; nigdy nie zaobserwowaliśmy, żeby udało mu się złapać choć jedną. Interesujące, że jako dziecko wpadał w przerażenie na widok pawianów. Nigdy nie widziano go w agresywnych zabawach z młodymi pawianami, tak czę­stych u Freuda i Froda. Jeśli duży samiec pawiana zbliżał sie do niego w czasie jedzenia. Profesor piszczał ze strachu i cho­wał się za Passion. Można przypuszczać, że strach przed gere- zami przeobraził się w uogólniony lęk przed małpami, także pawianami. Istnieje oczywiście możliwość, że w dzieciństwie miał on równie przerażający i bolesny kontakt także z pawia­nami. Okazji było z pewnością wiele.

ROZDZIAŁ 12

PAWIANY

yC ontakty pomięd2y szympansami 1 pawianami są, według JL \jiaszych obserwacji w Gombe, bardziej złożone i zróżni­cowane niż między Jakimikolwiek innymi dwoma gatunkami, z wyjątkiem relacji człowieka z innymi zwierzętami. Szympan­sy i pawiany czasami konkurują agresywnie o pokarm. Młode pawiany mogą być łapane, zabijane i zjadane przez szympan­sy. Dzieci obu gatunków czasami bawią się razem, a młode szympansy mogą nawet iskać dorosłe pawiany i próbować się z nimi bawić. Rozumieją wiele sygnałów porozumiewawczych drugiego gatunku i czasami może to prowadzić nawet do po­dejmowania wspólnych wysiłków wystraszenia i odpędzenia drapieżcy.

W Gombe jest więcej pawianów niż szympansów. Przy po­dobnej liczbie osobników w każdej z grup społecznych, wyno­szącej przeciętnie około pięćdziesięciu (średnia wieloletnia), na terytorium społeczności szympansów Jest stłoczonych aż dwa­naście stad pawianów. Oznacza to, że rzadkie są dni bez Ja­kichś spotkań osobników obu gatunków. Na ogół spotkania te przebiegają pokojowo, często szympansy i pawiany są po pro­stu zajęte swoimi sprawami i nie zwracają na siebie uwagi. Ko­rzystają oczywiście z tych samych zasobów pokarmowych, ale w Gombe przez większą część roku starcza ich dla wszystkich

z nawiązką, nie są więc przedmiotem konfliktów. Czasami wi­duje się osobniki obu gatunków żerujące spokojnie obok siebie na tym samym drzewie. Okresowo zmienia się stopień 1 Inten­sywność agresywności. Dopiero w porze suchej, od czerwca do października, gdy pokarmu zaczyna brakować, widzi się więcej scysji pomiędzy obu gatunkami naczelnych. Kiedy stado pa­wianów przybywa pod drzewo, na którym żerują trzy lub cztery szympansy, 1 zaczyna się wspinać na gałęzie, szympansy stają się coraz bardziej nerwowe. Przemieszczają się szybciej, napy- chają pokarm do ust 1 odchodzą prędzej, niżby to zrobiły nor­malnie. Ale nie zawsze - czasami nawet wobec dużej przewagi liczebnej nie ustępują tak łatwo; zależy to od wieku, płci 1 tem­peramentu osobników. Niektóre szympansy w takich sytu­acjach są znacznie śmielsze od Innych 1 nie ma wątpliwości, że pawiany rozpoznają je. Pamiętam doskonale. Jak Goblin, Satan i Humphrey spokojnie jedli figi, gdy przybyło stado D pawianów 1 zaczęło sle wspinać, chcąc wziąć udział w uczcie. Pod wodzą Goblina trzy dorosłe samce atakowały pawiany raz za razem; doszło do gwałtownych potyczek wśród gałęzi, pawiany 1 szym­pansy wrzeszczały i ryczały, spokój poranka został zakłócony. Dopiero po dwudziestu minutach szympansy zdecydowały dać za wygraną. Ale nawet wtedy odeszły w pełnym majestacie, wy­dając gromkie okrzyki, szarżując na pawiany żerujące na ziemi 1 rozpędzając je na wszystkie strony.

Niektóre szympansy są bardziej bojaźllwe przy spotkaniach z pawianami, a one wiedzą o tym 1 wykorzystują to odpowied­nio, pozwalając sobie na znacznie więcej niż w stosunku do In­nych. Podobnie szympansy zdają sobie sprawę, że niektórych samców pawianów nie należy lekceważyć. Taki Walnut, przez wiele lat samiec .alfa" stada z okolic obozu, niezmiennie budził lęk w sercach najpewniejszych siebie szympansów; zupełnie słusznie, bo czasami wpadał w szał, szarżując na grupę spokoj­nych szympansów 1 wydając tak przerażające, dzikie ryki, przy­pominające kaszlący iyk lamparta, że Jeden za drugim uciekały.

Jednak, mimo dramatycznych konfrontacji i walk o naj­atrakcyjniejszy pokarm, zdarzających się czasami, większość konfrontacji kończy się pokojowo; ogranicza się co najwyżej do

gestów łagodnych pogróżek z obu stron. Konkurencja nie jest zbyt duża. bo dieta pawianów jest znacznie bogatsza od szym­pansiej. Jedzą bardzo różnorodne łodygi, nasiona i pączki; w czasie pory suchej, gdy pokarmu brakuje, godzinami wyko­pują z ziemi korzenie i małe bulwy. Odwracają kamienie w po­toku i na stokach górskich, szukając krabów i owadów. Ich nieprawdopodobnie silne szczęki pozwalają na kruszenie ma­łych, twardych jak skała pestek owoców palmy oleistej. Szym­pansy z Gombe, zaciekli konserwatyści, rzadko Interesują się pokarmem, który nie wchodzi w skład Ich tradycyjnej diety; wyjątkiem są dzieci - bywają zafascynowane widokiem pawia­nów jedzących coś innego.

Pamiętam jeden taki przypadek. Pom odpoczywała, a jej dwuletni syn. Pan, bawił się w pobliżu. Wiele pawianów żero­wało spokojnie obok, a jeden z nich, dorosły samiec Claudius, siedział niedaleko obu szympansów. Pan przybliżył się i z sze­roko otwartymi oczyma przyglądał się, jak Claudius podniósł orzech palmy oleistej, umieścił między zębami trzonowymi i przyciskając dolną szczękę ręką rozgniótł skorupkę; wydobył ze środka orzeszek, a pustą skorupkę upuścił na ziemię. Pan, z oczyma wlepionymi w twarz pawiana, jakby próbując ocenić jego nastrój, bardzo powoli przybliżył się, wyciągnął rękę i zła­pał kawałek pustej skorupki. Jakby zaskoczony własną śmia­łością, pospieszył z powrotem do Pom i trzymając się jedną rę­ką jej kudłów, uważnie obejrzał i polizał swoją zdobycz. W tym czasie Claudius wybrał sobie inny orzech i Pan zafascynowany znowu patrzył, jak go miażdży i otwiera; potem, znacznie już pewniejszy siebie, Pan ponownie zbliżył sie do pawiana i zabrał porzuconą skorupkę.

Gdyby pokarmem było coś, co Pan mógłby łatwo zdobyć, na przykład jagody na krzewie, jestem pewna, że zerwałby jedną i zjadł. W ten sposób mogłaby zacząć się nowa tradycja jedze­nia, zapoczątkowana przez pawiana. Ale twarde jak skała orze­chy palmowe były niedostępne dla szympansiego niemowlęcia.

Odżywczy miąższ owoców palmy oleistej jest podstawowym pokarmem zarówno szympansów, jak 1 pawianów, zwłaszcza że drzewa dojrzewają kolejno przez cały rok. Palma stanowi

miejsce do żerowania dla jednego lub dwóch osobników i gdy pokarmu jest mało, może dochodzić do zajadłej konkurencji

o dostęp do pęków czerwonych owoców. Pamiętam, Jak kiedyś szłam za Fifl przez las, kiedy nagle zatrzymała się i z nastro­szonym futrem zaczęła przypatrywać się wysokiej palmie. W chwilę potem wspinała się po pniu, a gdy była Już blisko ko­rony, wyskoczył z niej bardzo mały, młody pawian i z wrza­skiem uciekł na koniec długiego liścia palmowego. Obserwo­wałam z zapartym tchem, sądząc że Fifl chce schwytać pawianiątko, chociaż nigdy w ciągu dwudziestu pięciu lat nie widzieliśmy samicy szympansa uczestniczącej w polowaniu na pawiany. Ale Fifl chciała jedynie dostać się do pęku dojrzałych owoców. Gdy z cichymi postękiwaniami zadowolenia przycup­nęła do jedzenia, jej nastroszone futro opadło. Tymczasem ma­ły pawianek znalazł się w pułapce; być może i on wziął agre­sywne zachowanie się Fifl za drapieżne zainteresowanie nim samym, w każdym razie nie miał zamiaru przybliżać się do sa­micy, która tak go przestraszyła. Wisząc na samym końcu li­ścia palmowego nadaremnie rozglądał się za drogą ucieczki. Jego ciężar nie wystarczał, żeby całkowicie przygiąć liść pal­mowy, więc wisiał trzy metry od pnia; nie było w pobliżu żad­nej gałęzi, na którą mógłby przeskoczyć. Dyndał tak przez trzy minuty, po czym bardzo powoli i ostrożnie zaczął zbliżać się do Fifl, a właściwie do miejsca, skąd mógł już sięgnąć do następ­nego liścia palmowego. Po cichutku przesuwał się dookoła pal­my, z liścia na liść, aż w końcu mógł przeskoczyć na sąsiednie drzewo i uciec.

Wysokie palmy z koronami górującymi nad sąsiednimi drze­wami służyły czasami jako pułapki na pawiany, w tych rzad­kich przypadkach, gdy szympansy polowały na nie. Myśliwy wspinał się powoli po pniu, podczas gdy pozostałe szympansy czekały na ziemi pod palmą; ofierze wówczas trudno było uciec. Kiedyś na przykład sześć samców szympansów, wędru­jących ku południowej części terytorium, napotkało samotną samicę pawiana z bardzo małym niemowlęciem, żerującą na wysokiej palmie. Nie należała do żadnej z badanych przez nas grup i nie miała Imienia. Figan, który prowadził, uśmiechnął

się na jej widok, cicho pisnął 1 ręką dotknął Satana. Wszystkie samce zatrzymały się. wpatrując się w nią z nastroszonymi fu­trami. Kiedy pawianica zobaczyła Ich, przestała jeść 1 przerażo­na, cicho pokrzykując ze strachu, zaczęła cofać się na drugą stronę palmy. Jomeo powoli wspinał się na drzewo rosnące obok palmy, aż znalazł się na wysokości pawlanlcy, w odległo­ści może pięciu metrów od niej. Gdy zatrzymał się i patrzył na nią, zaczęła głośno krzyczeć, ale najwyraźniej w pobliżu nie by­ło żadnego pawiana. Po dwóch pełnych napięcia minutach Fi- gan i Sheny wspięli się ostrożnie na dwa sąsiednie drzewa, każdy z myśliwych blokował więc jedno drzewo, na które ich ofiara mogłaby przeskoczyć. Pozostałe szympansy czekały na ziemi. Nagle Jomeo przeskoczył na palmę pawianicy, ta wyko­nała olbrzymi skok na drzewo Figana, ten z łatwością ją złapał, wyrwał maleńkie dziecko i szybko zabił ugryzieniem w głowę. A potem sześciu myśliwych podzieliło się zdobyczą, podczas gdy matka patrzyła i bezradnie krzyczała na pobliskim drzewie.

Ponieważ w Gombe obserwowaliśmy również pawiany i zna­liśmy imiona członków pięciu stad oraz ich fascynujące życio­rysy, obserwowanie szympansów zabijających i zjadających ich dzieci zawsze było dla nas ciężkim przeżyciem. A Jednak odczuwaliśmy nie dające się ukryć podniecenie i narastające napięcie, gdy zaczynało się polowanie. Najczęściej były one zresztą nieudane. Gdyby w czasie polowania Figana i Jego przyjaciół w pobliżu znajdowało się stado pawianów, wynik byłby zupełnie inny. Zdenerwowane samce pawianów są zaja­dłe i gdy tylko usłyszą rozpaczliwe krzyki niemowlęcia lub jego matki, natychmiast pędzą na ratunek, rycząc, rzucając się na każdego szympansa w okolicy i bijąc go. Dołączają się również dorosłe samice, robiąc dużo zamieszania swoimi wrzaskami strachu i wściekłości. Wobec takiego tłumu wiele polowań zo­staje przerwanych i szympansy uciekają. Prawdę mówiąc zdu­miewa mnie, że przy takiej furii obrońców polującym szympan­som udaje się czasami schwytać i zabić ofiarę. Jeszcze bardziej zdumiewa mnie to, że we wszystkich przypadkach, gdy szym­pansy zostały schwytane przez rozwścieczone samce pawiana i przygwożdżone do ziemi, nigdy właściwie nie odniosły ran.

A przecież pawiany zaatakują lamparta, polującego w pobliżu ich młodych, i mogą poranić go bardzo ciężko, czasem śmier­telnie. Wydaje się, że szympansy, być może dzięki umiejętności rzucania kamieniami 1 patykami we wrogów, wyrobiły sobie pozycję gatunku dominującego. .Oszukały" pawiany, udając, że są silniejsze i groźniejsze, niż to Jest w istocie.

Pawiany również są myśliwymi i obserwuje się zjadanie przez nie mięsa we wszystkich miejscach ich występowania w Afryce. W Gombe najczęściej łowiły koziołki antylop w porze cielenia się, kiedy matki pozostawiają swoje młode ukryte wśród traw. Ponieważ pawiany szukając pokarmu spędzają więcej czasu w takich miejscach niż szympansy 1 chodzą tyralierą, mają większe szanse odnalezienia ukrytych koziołków.

Gdy pawian upoluje zdobycz, następują zwykle akty agresji, gdyż pozostałe pawiany starają się odebrać mięso myśliwemu. Często podczas takich kłótni tuszka przechodzi z rąk do rąk wśród wrzawy, prawdziwej kakofonii wrzasków, szczekania oraz ryków. Jeśli szympansy słyszą to, przerywają swoje zaję­cia 1 pędzą w kierunku odgłosów; dochodzi wtedy do aktów za­dziwiającego piractwa.

Opisywałam już spotkanie Gilki z samcem pawiana Sohra- bem. Mała i słaba Gllka nie dała rady odebrać mu zdobyczy, in­ne samice miały więcej szczęścia. O jednym z najbardziej dra­matycznych incydentów opowiadał Hilali. Szedł za Melissą i dwójkąjej dzieci: pięcioletnim synem Gimblem i trzyletnią cór­ką Gremlin. Nagły wybuch wrzasków pawianów ze stada D, że­rujących w pobliżu, błyskawicznie poderwał na nogi spokojnie iskające się szympansy. Z grymasami podniecenia objęły się na moment, po czym pognały w kierunku hałasów. W chwilę po­tem napotkały dorosłego pawiana Claudiusa, odrywającego ka­wałek mięsa świeżo zabitego koziołka. Trzy Inne samce groziły mu, klepiąc dłońmi o ziemię, pokazując kły 1 białe powieki, wy­dając wściekłe, dzikie dźwięki, przypominające ryk.

Melissa i Gremlin powoli zbliżyły się, obserwując, Jak Clau- dius ciągnie zdobycz po ziemi. Gdy się na chwilę zatrzymał, aby oderwać następny kęs mięsa, zaszarżowały na niego, groź­nie szczekając i wymachując rękami. Kiedy pawian odpowie-

dział, porykując i rzucając się wściekle w ich kierunku. Melis- sa zatrzymała się, wydała cichy. Jękliwy głos, potem chwyciła grubą uschłą gałąź i cisnęła nią w Claudiusa, któiy uskoczył w bok. Korzystając z chwilowej przewagi Melissa zaszarżowała ponownie, tym razem dziko kołysząc gałęziami i podskakując. Nagle Claudius porzucił swoją zdobycz i ruszył na Melissę. Uderzył Ją i, Jak się wydawało Hilali, ugryzł w ramię. Melissa odpowiedziała tym samym, głośno szczekając, wymachując rę­kami i uderzając potężnego przeciwnika. W tym momencie po­zostałe pawiany rzuciły się na zdobycz, więc Claudius musiał zostawić Melissę i bronić swego mięsa. Melissa obserwowała to przez chwilę, a potem zaczęła następną dziką demonstrację. Gremlin dołączyła do matki i zaszarżowały razem na Claudiu­sa. Nie ustępował, ale zaczął szaleńczo wpychać do ust mięso koziołka. Melissa obserwowała go; od czasu do czasu wyma­chiwała roślinami i piszczała.

Po pięciu minutach rozpoczęła nową demonstrację, jeszcze dzikszą. Claudius pochwycił tuszkę w zęby i próbował odcią­gnąć ją dalej, ale zaplątała się w podszycie. Po desperackich, acz daremnych próbach pociągnięcia Jej dalej, oderwał duży kawał mięsa i uciekł z nim. Ale gdy Melissa podbiegła do zdo­byczy i pociągnęła za przednią nogę, Claudius wrócił i zaczął ciągnąć w swoją stronę. Zdumiewające, że Melissa nie prze­straszyła się jego przerażającego jyku ani bliskości strasznych kłów i wrzeszcząc głośno, ciągnęła dalej. Gremlin, która ucie­kła na drzewo, gdy Claudius wrócił po zdobycz, spuściła się tuż nad scenę konfliktu i zaczęła machać i potrząsać gałęziami nad głową matki, powodując dodatkowe zamieszanie. A wtedy Melissa, wczepiona w koźlątko, jakby od tego zależało jej życie, zaczęła wspinać się do córki. Nagle pawian rozluźnił chwyt i Melissa, szybko przerzucając sobie zdobycz przez ramię, wspięła się wyżej. Claudius z rykiem skoczył ku matce, a Gremlin wyłamała suchą gałąź, zamachała nią dziko i cisnę­ła w pawiana. Udało mu się uchylić i znowu rzucił się ku Me- lissie, ale ta Jakby przestała się go w ogóle bać i najspokojniej zabrała się do Jedzenia skradzionego mięsa. Podzieliła się nim z Gremlin i młodym Gimblem, oberwującym przebieg za|ścia

z bezpiecznego miejsca na drzewie. Przez chwilę Claudlus sie­dział w pobliżu i groził im, ale gdy przybyły dwie inne samice szympansa, aby wziąć udział w uczcie, zrezygnował, zszedł z drzewa i przyłączył się do innych pawianów, szukających pod drzewem skrawków mięsa.

Jak to możliwe, żeby szympansica, z jej stosunkowo krótki­mi, tępymi zębami, mogła przeciwstawić się dorosłemu samcowi pawiana, którego kły są dwukrotnie większe i mocniejsze, i wy­grać? Czy to jej demonstracja sprawiła ten cud? Najeżone futro, dzikie potrząsanie gałęziami, wyprostowana postawa, którą tak często przybierała? C2y też może chodziło o wykorzystywanie broni - wymachiwanie i rzucanie gałęziami? Prawdopodobnie miały wpływ wszystkie te elementy łącznie: do tego jeszcze inne samce pawiany, zamiast przyjść z pomocą posiadaczowi mięsa, usiłowały mu je ukraść, odwracając jego uwagę od szympansie­go przeciwnika. Chociaż samce pawiana uczestniczyły w obro­nie stada przed wrogami, nie zaobserwowano, żeby współpraco­wały w trakcie polowania lub dzieliły się zdobyczą.

Tylko raz widzieliśmy, jak pawian ukradł mięso szympanso­wi. Było to wtedy, gdy Passion zabiła rannego jastrzębia, duże­go ptaka o prawie metrowej rozpiętości skrzydeł. Kiedy siedzia­ła, jedząc mięso i dzieląc się z Pom i Profesorem, zbliżył się Hektor, samiec z obozowego stada pawianów. Siadł w pobliżu i obserwował. Młodemu Profesorowi, w tym czasie siedmio­latkowi, udało się uprosić matkę, żeby mu oddała całe skrzy­dło. Postękując z zadowolenia odszedł kilka kroków, by je zjeść. Zwietrzywszy okazję, Hektor podbiegł do Profesora, po­rwał skrzydło i uciekł, zostawiając go w ataku histerii, duszą­cego się z wściekłości.

Krzyki pawianów, które upolowały zdobycz, są bardzo po­dobne do wrzawy w czasie niektórych innych zdarzeń; czasami szympansy mylą się i w nadziei na smakowite jedzenie pędzą do stada pawianów tylko po to, aby stwierdzić, że toczy się wśród nich ostra walka, na przykład o samicę w okresie ak­tywności seksualnej. Nic interesującego dla szympansa, choć dorosłe samce często z miną znawcy przyglądają się w pełni nabrzmiałym samicom pawiana. Jeśli taka samica zatrzyma

się i zwróci do szympansa swoje pośladki, w typowej dla na­czelnych pozie poddania, może on wyciągnąć rękę i dotknąć ich. albo przynajmniej powąchać, jak postąpiłby, gdyby była sjympanslcą. Młodociane szympansy wykazują jeszcze więk­sze zainteresowanie różowymi nabrzmieniami pawianie i mogą nawet próbować parzyć się z nimi. Kiedyś doprowadziło to do najbardziej nieprawdopodobnego „dialogu", jaki widziałam po­między przedstawicielami dwóch różnych gatunków zwierząt.

Aktorami zdarzenia byli: siedmioletni Flint i dojrzewająca samica pawiana Apple, należąca do stada z piaty. Flint był najwyraźniej pobudzony seksualnie widokiem małych, różo­wych nabrzmieli Apple. Żeby zwrócić jej uwagę, utył typowych gestów z arsenału zalotów samca szympansa: usiadł, z rozsu­niętymi udami i naprężonym członkiem, patrzył na Apple i krótkimi, przerywanymi ruchami ręki potrząsał małą gałąz­ką. Samiec pawiana me robi żadnej z tych rzeczy - zbliża się po prostu do wybranej samicy i kopuluje. Apple zdawała się jednak dobrze rozumieć, czego Flint pragnie, najprawdopodob­niej również tego chciała. Podeszła i ustawiła się do kopulacji, w sposób właściwy jej gatunkowi - stanęła tyłem do niego, z głową zwróconą nad barkiem do tyłu, z ogonem odsuniętym na bok. Ale samice szympansów nie ofiarowują się w ten spo­sób swoim samcom, lecz przykucają nisko nad ziemią. Flint popatrzył na Apple zakłopotany. Potrząsnął ponownie swoją gałązką, ale widząc, że to nie pomaga, wstał, położył palce pra­wej ręki w okolicy jej krzyża, u nasady ogona i przycisnął w dół. Ku mojemu zdumieniu Apple ugięła nogi, ale tylko tro­chę. Flint popatrzył na nią, potrząsnął gałązką 1 znowu spró­bował przycisnąć ją ku ziemi. Apple nieco bardziej ugięła nogi. Wyglądało na to, że Flint zdecydował się wyjść Jej naprzeciw. Samce szympansów kopulują normalnie w pozycji siedzącej, z tułowiem raczej wyprostowanym, często z ręką lekko położo­ną na grzbiecie samicy. Samiec pawiana chwyta stopą kolano pawianicy, przytrzymuje ją obiema rękami w pasie i tak wznie­siony robi swoje. Flint chwycił prawą stopą prawe kolano Ap­ple, drugą stopą przytrzymał się drzewka i w tej niezwykłej po­zycji udało mu się wprowadzić członek.

Ten niemy dialog byl bardzo skomplikowany: Flint 1 Apple ro­zumieli, czego chce partner, 1 odpowiednio dostosowali swoje za­chowanie, pomimo że oznaczało to rzeczy dla obojga niezwykłe.

Czasami młode pawiany, skuszone przez dorastające samice szympansa, chwytają je za kolana i próbują kopulować. Nigdy jednak nie udało się nam zaobserwować ciągu zachowań tak złożonych, jak pomiędzy Flintem i Apple. Najzabawniejszy incy­dent miał miejsce, gdy córka Miff, Moeza, miała dziewięć lat. Jej nabrzmienia były bardzo małe, co więcej, nie była w nastro­ju do żadnych zabaw seksualnych, ponieważ chwilowo rozłą­czyła się z matką i popłakiwała po dchu. Kiedy młody Hector ze stada obozowego podszedł i wspiął się na nią trzy razy pod rząd, stała po prostu, przygnębiona i zagubiona, i całkowicie nie zwracała uwagi na jego nieudane usiłowania pokrycia Jej.

Szympansy najwyraźniej rozumieją i odpowiadają we wła­ściwy sposób na wiele postaw, gestów 1 okrzyków systemu po­rozumiewania się pawianów: sygnały przyjaźni, groźby, podda­nia się i pobudzenia płciowego. Również pawiany rozumieją podobne sygnały szympansów. Osobniki Jednego gatunku re­agują na okrzyki alarmowe drugiego, zwracają zresztą uwagę również na głosy ostrzegawcze innych małp, a nawet ptaków. Jest to zjawisko powszechne w przyrodzie - wiadomość o nie­bezpieczeństwie, na przykład informacja o zbliżającym się lamparcie, jest ogłaszana przez osobniki, które go zauważyły, a członkowie Innych gatunków nauczyli się rozumieć, co ona oznacza. Jest to bardzo korzystne dla potencjalnej ofiaiy dra­pieżcy, za to najprawdopodobniej frustrujące dla myśliwego.

Któregoś dnia, idąc za Fifi 1 jej rodziną przez las, usłyszeliśmy głośne, natarczywe okrzyki obozowego stada pawianów z dru­giej strony doliny: „łaa-hu! łaa-hul łaa-hul" Wiadomość została ogłoszona najpierw przez jednego pawiana, potem powtórzona przez następne. Cienkie głosy niedorostków i głębsze samic do­łączyły do ochrypłego chóru wielkich samców. Fili, z Flossl usa­dowioną na plecach, zatrzymała się; w Jej ślady poszła Fannl. Wszystkie zwróciły się w stronę zgiełku. Po chwili Flfl zdecydo­wała się zbadać, o co chodzi. Zeszła ze szlaku, którym wędrowa­ła, i zanurzyła się w splątane podszycie niższych stoków. Stara-

jąc się za nią nadążyć, pełzłam 1 przeciskałam się z tyłu. Po chwili przekroczyliśmy potok 1 zaczęliśmy wspinać się na prze­ciwległy stok. Gdy byliśmy już blisko, Flfl co pewien czas zatrzy­mywała się, wypatrując poprzez gąszcza. Nagle w pobliżu coś zaszeleściło. Fifl odwróciła się z szerokim grymasem strachu lub podniecenia, albo obu tych uczuć naraz, i wyciągnęła rękę ku ciemnej postaci innego szympansa, ledwie widocznego w gęstwi­nie. Był to Goblin z nastroszonym futrem; uśmiechnął się i wy­ciągnął rękę, aby dotknąć jej dłoni. Uspokojona tym gestem, ru­szyła dalej. W tym momencie zdałam sobie sprawę z bliskości innych ciemnych sylwetek, poruszających się równolegle do nas i kierujących się do miejsca, gdzie pawiany spotkały się z nie znanym nam niebezpieczeństwem.

Zobaczyliśmy pierwszego pawiana, siedzącego na niskiej ga­łęzi 1 wpatrującego się w ziemię. Co chwila któryś z pawianów zaczynał swoje „łaa-hu! laa-hul łaa-hul" Szympansy, a było ich chyba z osiem, również wspięły się na drzewa i spoglądały po­między liśćmi w dół. Co tam mogło być? Czułam się zdecydo­wanie nieprzyjemnie, dopóki nie zauważyłam drzewa, na które 1 ja mogłabym się wspiąć w razie potrzeby.

Nagle Fanni wydała dźwięk „huuu” sygnalizujący zdziwie­nie, zaciekawienie i odrobinę strachu. Fifl przysunęła się bliżej 1 popatrzyła w dół, tam gdzie spoczął wzrok Fanni. Ona rów­nież wykrzyknęła „huu”, po którym natychmiast rozległo się krew w żyłach mrożące „łaa”, ostrzegawczy krzyk szympansów. Był to sygnał dla nich i nagle znalazłam się w środku przeraża­jącego chóru. Samce, z nastroszonymi futrami, nagle rozpo­częły spektakularną demonstrację nadrzewną, skacząc z gałęzi na gałąź, potrząsając i wymachując nimi.

Do tej chwili nie widziałam nic, ale nagle Satan zeskoczył z dzikim okrzykiem prawie na samą ziemię i ja również zoba­czyłam niebezpieczeństwo - niesłychanej wielkości pytona, grubego jak udo mężczyzny. Był tak wspaniale wtopiony w tło, że nigdy bym go nie dostrzegła. Demonstracja Satana skłoniła go do poruszenia się, pełzł powoli przez plamę słońca.

Przez następne dwadzieścia minut szympansy i pawiany kręciły się wokół węża: zafascynowane i zainteresowane, prze­

stały się Już bać. Jeden po drugim schodziły na dół, coraz bli­żej pytona, odskakując do tylu z krzykiem, gdy tylko się poru­szył. Ale stopniowo, gdy wąż wśliznął się w gęste podszycie 1 zniknął z pola widzenia, widzowie stracili zainteresowanie. Najpierw odeszły pawiany, potem również szympansy, w gru­pach po dwa, trzy osobniki.

Nie mieliśmy dowodu na to, że pytony w Gombe zabiły kiedy­kolwiek młodego szympansa lub pawiana, jednak teoretycznie byłoby to możliwe. Krążą opowieści o pytonach chwytających, duszących i połykających duże zwierzęta. Ostrzegając się na­wzajem przed potencjalnym niebezpieczeństwem tego rodzaju, szympansy i pawiany mogą od czasu do czasu sobie pomagać.

Ze wszystkich współdziałań pawianów i szympansów naj­bardziej fascynujące dla obserwatora są chyba radosne zaba­wy młodzieży. Czasami rozwijają się niezwykle bliskie związki, prawdziwa przyjaźń pomiędzy młodymi obu gatunków, i wtedy korzystają one z każdej okazji, żeby bawić się razem. Pierwszą taką przyjaźń zaobserwowałam pomiędzy Gilką i młodą pawia- nicą, Gobllną. Jeśli tylko matka Gilkl była w pobliżu stada Go- bliny, dwie .nastolatki” odszukiwały się nawzajem i zaczynały zabawę, delikatnie dotykając się palcami lub skubiąc warga­mi; towarzyszyły temu ciche śmiechy. Czasami Jedna z nich przez chwilę iskała drugą. Zasmucające, że pierwsze dziecko Gobliny zostało zabite i zjedzone przez polujące szympansy. Gilka nie uczestniczyła w tym incydencie, ale podejrzewam, że chętnie wzięłaby swoją porcję, gdyby była w pobliżu. W końcu wielu rolników zjada prosię, które przez pewien czas było nie­mal domownikiem. Gilka miałaby jeszcze mniej powodów, żeby zrezygnować z mięsa niemowlęcia Gobliny.

Później podobne, chociaż bardziej .chłopięce” związki rozwi­nęły się pomiędzy młodocianym Freudem a młodym pawianem Hectorem. Raz za razem tych dwóch pędziło do siebie 1 dziko się kotłowało. Freud, mniejszy z nich, czasami zaśmiewał się histerycznie, w miarę Jak zabawa stawała się coraz ostrzejsza. Nigdy nie widziałam oznak agresji w stosunkach między Gilką a Gobliną, natomiast zabawy Freuda i Hectora często prze­kształcały się w agresywne gonitwy, a nawet bójki. Hector zwy­

kle wygrywał, a Freud z krzykiem uciekał do Fifl szukać pocie­chy. Ale przy następnym spotkaniu Freud zawsze był równie chętny do zabawy.

Większość Ich zabaw składała się z gonitw 1 krótkich moco­wań. Szympansy, zwłaszcza młode samce, mają tendencję do demonstrowania wielu agresywnych zachowań w czasie tych zabaw, tupiąc nogami, machając gałęziami i rzucając kamie­niami; często kończy się to ucieczką krzyczących pawianiątek. Tak przepędzone, zbliżają się do Jednego z dorosłych samców, i poczuwszy się przez to bezpieczniej, wracają i grożą brutal­nym uczestnikom zabawy. Czasami dorosłe osobniki obu ga­tunków wciągane są do tych dziecięcych utarczek i zaczynają się wzajemnie obrzucać zniewagami: szympansy wymachują rękami i gałęziami i szczekają „łaa"; pawiany warczą, błyskają powiekami i pokazują swe przerażające kły, podskakując w stronę przeciwników. Wszystko to Jest na ogół niczym nie grożącym pokazem „dźwięk i furia” i po chwili uspokojenia za­bawa często zostaje podjęta na nowo.

W najbardziej niezwykłym incydencie, jaki kiedykolwiek za­obserwowałam pomiędzy szympansem i pawianem, wzięli udział Pom i Quisqualls ze stada obozowego. Pom od dzieciń­stwa wykazywała brak szacunku dla dorosłych samców pawia­nów i ich potężnych kłów. W tym szczególnym przypadku, a miała wtedy dziesięć lat, jej zachowanie graniczyło z czystym szaleństwem. Zdarzenie miało miejsce w obozie, w dniach, kie­dy od czasu do czasu wystawiałam mineralne lizawki, uwiel­biane zarówno przez szympansy, jak i pawiany. Passion z ro­dziną lizały już od pewnego czasu, gdy przyszedł pawian Quisqualls i próbował bardzo energicznie usunąć konkuren­tów. Wiele szympansów porzuciłoby lizanie wobec poważnej groźby ze strony dorosłego samca pawiana. Ale nie Passion i Pom. nawet gdy groźby Quisqualisa stały się bardzo dobitne. Pokazywał swoje potężne kły, raz za razem otwierając pysk co­raz szerzej w przesadnym ziewaniu. Podchodził do szympan­sów na sztywnych nogach i zgrzytał zębami. A przede wszyst­kim starał się popatrzeć szympansom w oczy, ponieważ pawianowi trudno jest zaatakować (właściwie nie może tego

uczynić), nie sygnalizując przeciwnikowi swej wrogości twarzą w twarz. W tym celu Quisqualis krążył wkoło, kierując swe groźby to do jednego, to do drugiego szympansa. Pom i Passion najspokojniej nie zwracały na to uwagi, jedynie młody Profe­sor, Jak można się było tego spodziewać, był przerażony i cią­gle przesuwał się tak, aby pomiędzy nim i wściekłym pawia­nem znajdowała się Jedna z samic.

Nagle Pom, jakby zmęczona lizaniem, położyła się. Qulsqua- lis, niewątpliwie upokorzony takim brakiem respektu z jej strony, natychmiast pochylił się nad nią i pokazał swe wielkie kły w odległości kilku centymetrów od jej twarzy. Ale Pom, za­miast wrzasnąć wobec tak bliskiej demonstracji uzbrojenia, wyciągnęła rękę i bawiąc się uderzyła rozwścieczonego pawia­na w nos. Zdumiony cofnął się i ponownie błysnął zębami; Pom znowu, teraz szeroko uśmiechając się Jak w zabawie, ude­rzyła pawiana. Gdy ten nadal groził, usiadła, potem wstała i zaczęła go Jeszcze energiczniej bić, z wyrazem twarzy wskazu­jącym, że jest to tylko zabawa. Ale 9uisqualis nie był w stanie tolerować takiego traktowania, z gniewnym warczeniem pod­skoczył do niej i uderzył ją w głowę. W tym momencie dla Pom zabawa się skończyła; agresywnie najeżyła futro, podniosła du­ży liść palmowy 1 zaczęła nim dziko wymachiwać. I Quisqua- lls się poddał. Usiłując zachować godną postawę, wycofał się i pozostawił szympansom lizawkę do dyspozycji.

Czasami młody szympans może drażnić dorosłego pawiana w sposób całkowicie pozbawiony szacunku. Nigdy nie zapo­mnę, Jak pięcioletni Freud gnębił Heatha ze stada obozowego. Heath siedział spokojnie w cieniu, nie przeszkadzając nikomu, a w pobliżu wyczesywało się siedem szympansów. Freud wspiął się na drzewo nad Heathem i zaczął się huśtać nad Jego głową, bawiąc się kopaniem go w głowę. Przez pewien czas Heath znosił to ze zdumiewającą cierpliwością, co najwyżej się uchylał, gdy Freud wpychał mu stopę do oka lub ucha. Ale po dziesięciu minutach miał tego dosyć, podskoczył, pochwycił Freuda, ściągnął go z gałęzi i ugryzł. Freud zaczął wrzeszczeć na cały głos, chociaż stare i starte zęby Heatha nie mogły po­ważniej zranić malca.

Dwunastoletni Goblin, spoczywający w odległości jakichś ośmiu metrów, skoczył na nogi i pobiegł na ratunek Freudowi, uderzając Heatha w głowę. Freud uciekł na drzewo, Goblin wrócił na swoje miejsce, a Heath usiadł z powrotem pod tą sa­mą gałęzią. Powrócił spokój. Ale nie na długo. Po kilku minu­tach. ku mojemu zdumieniu. Freud znowu zaczął drażnić sta­rego pawiana w ten sam sposób. Heath jeszcze raz wykazał zdumiewającą cierpliwość, ale nie Goblin. Po chwili wstał i podszedł do Freuda z lekko nastroszonym futrem i wściekłym wyrazem twarzy. Goblin ściągnął Freuda na dół i mocno go uderzył. Freud, zdyscyplinowany i pouczony, co mu wolno, na­wet nie pisnął; cicho odszedł i usiadł przy matce. Stary pawian uspokoił się i w popołudniowym słońcu pogrążył w swoich sprawach, a Goblin, nadal mrucząc, powrócił do przerwanego odpoczynku.

ROZDZIAŁ 13

GOBLIN

Goblina zobaczyłam po raz pierwszy w roku 1964, gdy miał zaledwie kilka godzin. Zapisałam wtedy: „Melissa, patrząc w dół, wpatrywała się w maleńką twarzyczkę. Trudno wyobrazić sobie równie śmiesznie wykrzywiony pyszczek, ko­miczny w swojej brzydocie, z dużymi uszami, małymi, zaci­śniętymi ustami, skórą nieprawdopodobnie pomarszczoną i czamoniebieską, a nie różową. Jego oczy, wystawione na peł­ne światło, były zamknięte i wyglądał Jak jakiś mądry gnom lub goblin”.

Siedemnaście lat potem Goblin został niekwestionowanym samcem „alfa" swojej społeczności. Nie było to łatwe zwycię­stwo; przez sześć burzliwych lat wyzywał starsze i na ogół znacznie większe od siebie samce. Ryzykował dużo, nie mając na pozór żadnych szans. Opowieść o nim Jest dziś ważną czę­ścią udokumentowanej historii Gombe.

Cofając się w przeszłość widzę teraz, że od najmłodszych lat Goblin wykazywał wiele cech, niezbędnych do uzyskania wyso­kiej pozycji w hierarchii szympansiej społeczności. Zawsze byt zdecydowany postawić na swoim, nie znosił czyjejś dominacji, był inteligentny, odważny 1 nie tolerował swarów pomiędzy podwładnymi. Incydent, opisany na końcu poprzedniego roz­działu. kiedy to Goblin najpierw uratował, a potem ukarał

Freuda. Jest typowym przykładem jego pragnienia zaprowadze­nia porządku w społeczności.

Oprócz tych cech osobowości najważniejszym czynnikiem, który przyczynił się do szybkiego sukcesu Goblina, były jego wyjątkowe stosunki z Figanem, przed i w czasie zajmowania przez niego pozycji .alfa”. Zaczęło się to, gdy Goblin był jeszcze dzieckiem. To niewątpliwie bliskość i poparcie Figana dały Go- blinowi pewność siebie i odwagę rzucenia wyzwania innym samcom w niezwykle młodym wieku.

Podobnie jak wszystkie dorastające samce o silnej motywa­cji, Goblin wcześnie i bardzo energicznie zaczął podporządko­wywać sobie samice swej społeczności. Figan odgrywał w tym minimalną rolę, ponieważ te mające wzbudzać strach demon­stracje rzadko odbywają się w obecności dorosłych samców. Mełlssa czasami pomagała synowi w tych, wcale nie rzadkich, wypadkach, gdy padał ofiarą odwetu ze strony rozwścieczonej, silniejszej samicy o wysokiej pozycji w hierarchii. Ale matka nie zawsze była w pobliżu i Goblin często musiał sam stawiać lm czoło. W miarę jak jego demonstracje stawały się coraz żyw­sze, jego pewność siebie wzrastała 1 brał się za podporządko­wywanie coraz silniejszych samic; nierzadko był odganiany, często przez dwie samice, łączące sie w chwilowym sojuszu. Przeważnie kończyło się to bójkami, które Goblin na początku raczej przegrywał. Ale nawet jeśli musiał uciekać z wrzaskiem, był gotów brać się za poskramianie tych samych samic przy następnym spotkaniu. Nigdy nie dawał za wygraną.

To właśnie w tym okresie życia Goblin zaczął podporządko­wywać sobie mnie. Od niemowlęctwa Goblin, podobnie Jak Flint, wykazywał tendencję do dręczenia ludzi. Gdy ukończył cztery lata, zorientowaliśmy się, że będzie prawdziwym utra­pieniem. Zbliżał się na przykład do mnie lub któregoś ze stu­dentów, chwytał nas za przeguby rąk, trzymał 1 nie puszczał, ściskając coraz mocniej, gdy próbowaliśmy się uwolnić.

W końcu znaleźliśmy sposób: mieliśmy zawsze przy sobie puszkę tłuszczu - zużyty olej silnikowy, margarynę, cokolwiek. Ponieważ nie lubił rąk wymazanych tłuszczem, szybko nauczył się zostawiać nas w spokoju. Ale w miarę dojrzewania zaczął

prześladować ludzi w Inny sposób, a raczej - zaczął prześlado­wać MNIE!

Szympansy bezbłędnie odróżniają mężczyzn od kobiet. Żywią na ogół duży szacunek wobec mężczyzn, zwłaszcza wysokich, silnych, mówiących basem. Za to pozwalają sobie na wiele z ko­bietami. I myślę, że Goblin odczuwał potrzebę podporządkowa­nia sobie mnie, tak jak i wszystkich innych samic w jego życiu. Fakt, że należałam do Innego gatunku, nie wydawał się go mar­twić. Musiałam wytrzymać kilka lat, nigdy nie wiedząc, kiedy Goblin wyskoczy na mnie z gęstwiny, pobiegnie za mną, uderzy lub nawet kopnie. Czasem cala byłam pokiyta czarnymi i gra­natowymi siniakami. To irytujące i czasami bolesne prześlado­wanie zelżało po pewnym czasie. Nigdy nie oddawałam ciosów i sądzę, że w końcu uznał mnie za zdominowaną i niewartą za­wracania sobie głowy. W wieku dwunastu lat poświęcał zresztą w ogóle znacznie mniej uwagi podporządkowaniu sobie samic szympansów. Ponieważ atakował już i zdominował większość samic, byłby to zmarnowany wysiłek. Wyzywał jedynie ostatnie trzy: Passion, Fifi i Gigi. Każda z nich czasami go atakowała, ale Goblin nie przejmował się porażkami: wkrótce będą następ­ne okazje. Gdy miał trzynaście lat, udało mu się zdominować Gigi, najsilniejszą z nich.

Teraz był gotów skierować swoją uwagę na najniżej posta­wionego w hierarchii samca, Humphreya. Biedny Humphrey, zdetronizowany król, wyzywany przez kilkunastoletnich wy­rostków! Z początku, gdy Goblin demonstrował przed nim, Humphrey nie zwracał na niego uwagi lub zirytowany machał ręką. Ale Goblin nie przestawał. W pewnym momencie Hum­phrey musiał się zorientować, że nie Jest to zwykły popis odwa­gi trzynastolatka, że to początek korica. Irytacja Humphreya przeszła w napięcie nerwowe 1 zaczął na serio odpowiadać na hałaśliwe wyzwania wyrostka.

Ta walka o dominację pomiędzy Humphreyem 1 Goblinem najwyraźniej postawiła Figana w niezręcznej sytuacji. Jego po­czujcie lojalności obejmowało Humphreya, obecnie zajmujące­go stanowisko .najlepszego przyjaciela”, a także młodego Go- blina. z którym przez tyle czasu utrzymywał pokojowe, niemal

ojcowskie stosunki. Podczas sporów tych dwóch Figan z reguły decydował się na kompromis, demonstrując pomiędzy nimi, co zwykle kończyło incydent.

Pierwszy prawdziwy konflikt pomiędzy Goblinem i Humph- reyem zaobserwowaliśmy w końcu 1977 roku. Pewnego dnia, gdy Humphrey demonstrował przed nim, Goblin uderzył star­szego samca wierzchołkiem przygiętego drzewka. Humphrey za- szarżował i minął go, a Goblin zajął się jedzeniem. Ale nie Hum­phrey; przez pól godziny siedział i patrzył na młodego samca, jakby rozważając sytuację. A potem rozpoczął demonstrację przed Goblinem. Tym razem oba samce stały wyprostowane, z nastroszonym futrem, uderzając się nawzajem. Starszy zaczął krzyczeć, młodszy pozostał milczący. W końcu Humphrey utra­cił ducha i krzycząc odszedł; Goblin pozostał panem sytuacji.

Drugi incydent przyniósł Jeszcze wyraźniejsze zwycięstwo młodemu samcowi. Humphrey właśnie pokrył samicę i w spo­koju ją iskał, gdy podszedł Goblin, z nastroszonym futrem i wyprężonym członkiem, najwyraźniej chcąc kopulować. Humphrey natychmiast zaszarżował w kierunku młodego ry­wala, ale Goblin bynajmniej się nie przestraszył, ani nie cof­nął. Bili się wśród gałęzi i Humphrey, ważący około pięćdzie­sięciu kilogramów, a więc o szesnaście więcej niż Goblin, został po prostu zrzucony z drzewa 1 odszedł wrzeszcząc; mło­dy zwycięzca popatrzył za nim przez chwilę, po czym powrócił do samicy i spokojnie ją pokrył.

I tak Goblin zdobył miejsce w hierarchii dorosłych samców mając zaledwie trzynaście lat, co najmniej dwa lata wcześniej niż Inne samce, których debiut obserwowaliśmy. Humphrey znajdował się teraz poniżej niego, pięć dorosłych samców - wy­żej. Goblin przestał Już być wyrostkiem. Spędzał dużo czasu wśród dorosłych samców na iskanlu, czasami one mu się re­wanżowały. Często dołączał do zbiorowych demonstracji po dotarciu do nowego źródła pokarmu lub w chwili spotkania In­nej grupy. Nieraz pokrywał w pełni różową samicę na oczach innych samców, zamiast odciągać ją w ustronne miejsce. Upo­lowawszy zdobycz mógł zwykle zatrzymać sporą jej część, bo starsze samce na to pozwalały.

Osiągnięcia Goblina w następnym roku byty już spektaku­larnym sukcesem. Systematycznie wyzywał starsze samce: najpierw nisko postawionego, łagodnego Jomeo, potem młod­szego brata Jomeo - Sherry'ego, następnie Satana i na koniec Evereda. Wyłączony z tego był tylko Figan, bo Jedynie stosunki z Figanem umożliwiły mu zdominowanie tych starszych i bar­dziej doświadczonych samców. Nigdy nie demonstrował, gdy Figana nie było w pobliżu, a ten prawie zawsze popierał szarże swego młodego stronnika. Kiedyś na przykład Goblin i Evered zaczęli się bić na drzewie: wisząc kopali się, uderzali, aż w koń­cu obaj spadli na ziemię. Goblin najwyraźniej przegrywał tą walkę 1 zaczął krzyczeć; w tym momencie Figan zaszarżował i Evered uciekł.

Do Innego incydentu doszło wtedy, gdy Figana nie było w po­bliżu. Zaczął się w czasie wędrówki grupy, kiedy Goblin próbo­wał wysforować się przed prowadzącego Satana. To nie mogło być tolerowane i Satan, znacznie większy i cięższy, zaatakował młodszego samca. Goblin uciekł z wrzaskiem, ale po godzinie, gdy Figan dołączył do grupy, Goblin natychmiast zaczął prowo­kować Satana, szczekając i demonstrując przed nim. A Satan, niewątpliwie przewidując niezadowolenie samca „alfa”, gdyby odpowiedział na zaczepki, wspiął się szybko na drzewo, cicho pojękując, podczas gdy Goblin szarżował na dole.

W piętnastym roku życia Goblin mógł, w sytuacji jeden przeciwko jednemu, nastraszyć każdego starszego samca, z wyjątkiem oczywiście Figana. A potem nastąpił dzień, w któ­rym Goblin rzucił wyzwanie braciom Jomeo i Sherry'emu, gdy byli razem. Trzykrotnie demonstrował przed nimi, za każdym razem podchodząc trochę bliżej, za czwartym zaś razem ude­rzył Jomeo. Bracia, z których każdy ważył więcej niż Goblin, pogonili za nim rozwścieczeni. Ale chociaż uciekł, nie poddał się. Cztery miesiące później, nieomal dokładnie w Jego piętna­ste urodziny, doszło do dramatycznego konfliktu. Jomeo 1 Sherry iskali się 1 z początku nie zwracali uwagi na Goblina, który zaczął demonstrować w ich kierunku, lub przynajmniej udawali, że go ignorują. Ale gdy podszedł naprawdę blisko, wy­krzyknęli wściekłe „łaa” i zaczęli wymachiwać rękami. Atmos-

fera zaczęła się robić coraz bardziej napięta, a kiedy dorosła samica Miff podeszła tam, natychmiast została gwałtownie za­atakowana, najpierw przez Sheny’ego, potem przez Jomeo. W ten sposób bracia chcieli dać ujście narastającej w nich fru­stracji. To odwrócenie uwagi wykorzystał Goblin i rzucił się na Sheny'ego, gdy Jomeo zajęty był biedną Miff. Ten szybko ją porzucił i przybiegł z pomocą bratu - ale tylko wykrzykiwał groźby. Tymczasem Goblin i Sheny walczyli, przewracając się po ziemi, raz na wierzchu był jeden, raz drugi. Zmagali się w milczeniu, dopóki Goblin nie ugryzł Sheny’ego w szyję. Wte­dy starszy samiec z głośnym wrzaskiem wyrwał się i uciekł; Jomeo za nim, również wrzeszcząc. Goblin gonił za braćmi przez jakieś dwadzieścia metrów, potem zatrzymał się, usiadł ciężko dysząc, i patrzył za nimi z błyszczącymi oczami. Cały był pokryty śliną i rozmazanym kałem. Było to zadziwiające i decydujące zwycięstwo. Od tej poiy Goblin mógł zdominować obu braci, nawet gdy byli razem.

W ciągu następnego miesiąca zaczęliśmy obserwować pierw­sze oznaki zmiany w stosunkach między Gobllnem i jego do­tychczasowym bohaterem. Już od pewnego czasu oczekiwali­śmy, że Goblin zwróci się przeciw Figanowi. Nadal się dziwię, czemu Figan, tak wyrobiony społecznie, nie mógł przewidzieć nieuniknionych skutków popierania wojowniczego młokosa. Pierwsza nielojalność została zaobserwowana w spokojne po­południe, gdy Goblin, zamiast podbiec i powitać nowo przyby­łego Figana, zignorował go. Potem zdarzało się to coraz częściej i Figan, najwyraźniej czując kryjące się za tym wyzwanie, stał się nerwowy i napięty. Któregoś dnia, gdy Goblin pojawił się niespodziewanie, Figan krzyknął kilka razy ze strachu 1 po­biegł objąć Evereda, pragnąc się uspokoić. Coraz częściej moż­na było zobaczyć Figana, Jak krzywi się ze strachu i biegnie szukać pomocy u Innych samców. Od tego czasu wydarzenia powoli prowadziły do nieuniknionego końca.

W czasie pory suchej w 1979 roku Figan zranił palec prawej ręki i chodząc kulał. Goblin wykorzystał pierwszą oznakę sła­bości dominującego samca, tak jak kiedyś Figan. Zaczął otwarcie rzucać wyzwanie, demonstrując przeciw niemu raz za

razem, czasami uderzał go przy okazji. Jeśli któryś z wyżej posta­wionych samców byl w pobliżu, Figan biegi do niego po pomoc. Między pięcioma starszymi samcami rosło poczucie jedności - zjednoczyli się przeciw młodemu uzurpatorowi w obronie sta­rego porządku. Tak więc Figan miał czterech potencjalnych so­juszników, podczas gdy Goblin, utraciwszy jedynego długo­trwałego protektora, był pozostawiony sam sobie. Polegał głównie na piorunujących skutkach powtarzanych raz za ra­zem energicznych demonstracji.

Goblin skorzystał na poprzednich bliskich związkach z Figa- nem, ucząc się wielu sposobów osiągania dominacji. Wiedział na przykład, jaką psychologiczną przewagę daje podrywanie wczesnym rankiem na nogi zaspanych jeszcze samców. Urzą­dzał więc przerażające demonstracje nadrzewne, wysoko nad ich gniazdami.

Albo efekt zaskoczenia - ukrycie się w gęstym podszyciu na odgłos zbliżającej się grupy i niespodziewane zaszarżowanie na nich. Rezultaty obu tych technik dawały satysfakcję ambitne­mu młodemu samcowi; ale niezależnie od jego bohaterskich popisów widać było, że przeżywa wielki stres. W konfrontacji z wyżej postawionymi samcami Goblin nieraz ujawniał napię­cie nerwowe, niespodziewanie i bez powodu demonstrując przeciw młodocianym i samicom. I ja stawałam się kozłem ofiarnym przy takich okazjach. Pamiętam, jak kiedyś Derek i Ja obserwowaliśmy próby zastraszenia Satana i Evereda, spo­kojnie się iskających; Goblin siedem razy szarżował, ciągnąc gałęzie i ciskając kamienie. Za każdym razem przebiegał kilka metrów od nich, ale nawet na niego nie spojrzeli. Goblin sta­wał się coraz bardziej sfrustrowany i po ósmej nieudanej pró­bie zaszarżowal na nas: pominął Dereka siedzącego obok na ziemi, ale mnie popchnął mocno obiema rękami i dwukrotnie kopnął, zanim pobiegł demonstrować nieco dalej od nas. W końcu usiadł, wściekły na cały świat.

Pod koniec września zobaczyliśmy pierwszą poważną bójkę między Figanem i Goblinem. Goblin zwyciężył zdecydowanie, skopując z drzewa Figana, który spadł na ziemię z wysokości jakichś dziesięciu metrów i uciekł wrzeszcząc. Tydzień później,

po pięciokrotnych demonstracjach Goblina, Figan ponownie schronił się na drzewie. Nigdy nie zapomnę tego dnia; siedzia­łam obserwując Figana, kiedyś najpotężniejszego z samców „alfa" w Gombe, z minuty na minutę coraz bardziej zdenerwo­wanego i nieszczęśliwego. Wiercił się bez przerwy, drapał, raz bardzo ostrożnie zaczął schodzić z drzewa na ziemię, ale wy­starczyło, że Goblin, cały najeżony, z wściekłością popatrzył na niego, aby Figan wycofał się z piskiem strachu. Przypomniał mi się dzień, gdy Figan tak samo upokorzył Evereda. Teraz mogłam obserwować, w jakim znajduje się nastroju. Odszedł w końcu od drzewa Figana i dołączył do Melissy, siedzącej w krzakach w pobliżu. Rozciągnął się na ziemi, a ona zaczęła go iskać. I wtedy, prawie niedostrzegalnym ruchem, sięgnął po dłoń matki i delikatnie zaczął bawić się jej palcami. I leżał tam, rozluźniony i spokojny, leniwie łaskocząc Melissę. A kiedy Fi­gan, z najwyższą ostrożnością, zsunął się po drzewie i odszedł, Goblin, choć odprowadzał starszego samca wzrokiem, nie przerwał odpoczynku przy matce.

Najwyraźniej Figana nie można już było uważać za samca .alfa”, ale Goblina również, bo chociaż mógł zdominować każ­dego pojedynczego samca, nie potrafił kontrolować sytuacji, gdy samce były razem. Piętnastoletni Goblin znalazł się w sy­tuacji wyjątkowej - ale temu zadziwiającemu osobnikowi wszystkiego było mało. Stało się jasne, że nie spocznie, dopóki nie zajmie najwyższej pozycji i temu celowi poświęcał się, nie zważając na zmęczenie, przy każdej okazji demonstrując w po­bliżu wyżej postawionych samców.

Wtedy, w połowie września, nastąpił wielki atak, który pra­wie na cały rok przywrócił najwyższą pozycję Figanowi. Zaczę­ło się w czasie jedzenia mięsa, kiedy napięcie często rośnie i wybucha agresja. Goblin, który nie otrzyma! mięsa, demon­strował przed Figanem, który je mial. Figan, otoczony przez potencjalnych sojuszników, nie ustąpił. Zaczęła się drama­tyczna bójka, podczas której przez ponad minutę oba samce walczyły w ciszy, przerywanej jedynie zgrzytaniem zębów. Na­gle, jakby na wezwanie trąbki, wszystkie obecne samce - Eve- red, Satan, Jomeo i Humphrey - dołączyły do bitwy pod sztan­

darem Figana. Wobec przewagi pięciu przeciw Jednemu Goblin zaczął wrzeszczeć i szarpać się, pragnąc uciec. Kiedy wreszcie się wyrwał, Figan popędził za nim, a pozostałe samce szarżo­wały we wszystkich kierunkach, podniecone i rozkrzyczane. Goblin był ciężko poraniony i miał otwartą, głęboką ranę na udzie, intensywnie krwawiącą Jeszcze po godzinie.

Figan odzyskał więc część poprzedniej pewności siebie, pod­czas gdy Goblin czuł się bardzo niepewnie w towarzystwie starszych samców. Miesiąc po wielkim ataku Figan z satysfak­cją patrzył na Goblina, uciekającego przed jego demonstracja­mi. Co więcej, gdy ten, napięty i zdenerwowany, schronił się na drzewo, Figan trzymał go tam ponad dwadzieścia minut, siedząc spokojnie na dole. Pozostałe starsze samce, odzyskaw­szy również pewność siebie, z jeszcze większym przekonaniem wspierały się nawzajem w walce z Goblinem. Samiec mniejsze­go formatu zrezygnowałby po takiej porażce, ale Goblin, zde­sperowany i nieszczęśliwy z powodu swej obecnej pozycji, był naprawdę twardy.

Gdy rany się zaleczyły, znów zaczął rzucać wyzwania innym samcom, chociaż przez pewien czas unikał bezpośredniej kon­frontacji z Figanem. Stałe zakłócanie spokoju społecznego za­częło przynosić rezultaty. Stopniowo, w ciągu dziesięciu mie­sięcy po ataku Figana, Goblin odzyskał poprzednią pozycję i znów mógł podporządkować sobie każdego samca, gdy byli sami. A wtedy zabrał się do zdobycia pozycji .alfa". Biedny Fi­gan; jego odzyskana pewność siebie, nawet w najlepszych mo­mentach wątła, zachwiała się i załamała. Jego najlepszy przyja­ciel, Humphrey, zaginął, prawdopodobnie padł oflarą samców z Kalande. I chociaż Figan szukał przyjaźni zarówno Jomeo, Jak i Evereda, którzy spędzali z nim dużo czasu, nie miał Jednak nikogo, komu mógłby ufać. Kiedy Goblin był w pobliżu, apele Figana do pozostałych trzech samców o pomoc stawały się co­raz bardziej rozpaczliwe.

W ciągu kilku miesięcy Goblin ponownie i bez reszty zastra­szył bohatera swego dzieciństwa. Wkrótce potem Figan znik­nął. Być może padł oflarą agresji ze strony sąsiedniej społecz­ności, a może zmarł samotnie z powodu jakiejś choroby. Nigdy

się tego nie dowiemy. Żałowałam Figana, którego znałam przez tyle lat 1 od dawna podziwiałam za Inteligencję i wytrwałość.

Gdy nie było Już samca «alfa", wstrząsające demonstracje Goblina stały się jeszcze gwałtowniejsze. W odpowiedzi na nie pozostałe samce zbijały się w grupkę i iskały zapamiętale. Im bardziej Goblin starał się im przerwać, tym bardziej były zajęte, tym mocniej się wspierały nawzajem i tym dłużej mogły nie zwracać uwagi lub udawać, że nie zwracają uwagi na jego za­chowanie. Goblina ogarniała coraz większa frustracja. Z jednej strony, znacznie trudniej jest skutecznie grozić rywalowi, który nie ucieka i nawet nie patrzy ci w oczy, z drugiej, rywale otwar­cie demonstrowali przyjaźń pomiędzy sobą. a to było trudne do przełknięcia. Za wszelką cenę musiał przerwać te sesje iskania.

Ale starsze samce, z oczyma wlepionymi w kępki futra, po­trafiły udawać brak zainteresowania nawet przez piętnaście minut. Goblin raz za razem szarżował w ich kierunku i obok nich, w przerwach siedział dysząc i patrząc na nich z wściekło­ścią. W końcu przekraczał próg ostrożności i zbierał się na od­wagę, by zatakować wprost jednego z samców.

Incydenty te były zdumiewające dla obserwatora. Któregoś dnia na prcyklad Goblin niespodziewanie dołączył do grupy, którą obserwowałam przez cały ranek, a znajdowali się w niej również Satan 1 Jomeo. Gdy tylko się pojawił, oba samce, jak zwykle, przysiadły obok siebie i zaczęły się iskać. Goblin stal najeżony i patrzy! na nich, na razie nie reagując; po kilku mi­nutach zaczął jedną ze swych demonstracji. Oba samce wciąż się iskały z fanatyczną niemal zapamiętałością. Samice i mło­dzież wrzeszczały w sposób całkowicie zadowalający i uciekły na drzewa, ale Goblin nie Interesował się nimi - demonstracja była skierowana przeciw rywalom. Wkrótce przerwał, potem demonstrował nieco bliżej obu samców. A ci nadal się iskali. z jeszcze większym zapałem. I tak się to toczyło.

Goblin szarżował energicznie siedem razy, aż doprowadził się do stanu skrajnej wściekłości. Wtedy, podczas ósmej de­monstracji, zaatakował Satana, skacząc na drzewo nad nim 1 uderzając go nogą w głowę. Teraz samce musiały już zareago­wać. Głośno wrzeszcząc zaatakowały Goblina, wymachując rę­

kami z wściekłością. I mimo że Jego przeciwnicy ważyli 48 i 46 kilogramów, 36-kilogramowy Goblin nie cofnął się i walcżył z oboma. Przez prawie minutę szarpali się 1 uderzali nawzajem, po czym, ku mojemu prawdziwemu zdumieniu, Satan i Jomeo uciekli. Goblin gonił ich i rzucał kamieniami. A potem, jakby dla podkreślenia swojej przewagi, zaatakował Satana ponow­nie. Goblin w końcu oddalił od grupy, próbując zapewne rozła­dować w ten sposób napięcie.

Innym razem podobna konfrontacja, z udziałem Evereda

i Satana, zakończyła się bez wyraźnego zwycięstwa którejkol­wiek ze stron. Goblin pozostawił ich i odszedł samotnie. Hilali ruszył za nim. Po godzinie Goblin napotkał Fifl i natychmiast przypuścił na nią gwałtowny atak; potem, ot tak sobie, pobił jeszcze Frodo i Freuda. Przy akompaniamencie wrzasków

i szczęknięć oddalił się, wciąż demonstrując. Czterdzieści pięć minut potem wpadł na inną samicę i ją również gwałtownie za­atakował bez żadnej przyczyny. Wyglądało na to, że Goblin, nadal gotujący się wewnętrznie podczas włóczęgi po lesie, sza­lał dla rozładowania furii, w rzeczywistości skierowanej prze­ciw Satanowi i Everedowi.

Wiele razy się zdarzyło, że podczas napięć towarzyszą­cych kontaktom z innymi samcami Goblin niespodziewanie szarżował i atakował niewinnych postronnych. Takimi kozłami ofiarnymi były z reguły dorastające samce, samice i oczywiście ja. Gdy spodziewałam się takiego ataku, zawsze wstawałam

i mocno trzymałam się drzewa. Miałam wtedy większe szanse na utrzymanie się na nogach; myśl o szympansie tupiącym po moim rozciągniętym na ziemi ciele nigdy nie była dla mnie atrakcyjna. Na ogół Goblin przechodząc obok mnie zadowalał się kilkoma uderzeniami w plecy. Trzykrotnie Jednak ataki wy­glądały gorzej. Kiedyś oderwał mnie od drzewa, celowo pchnął na ziemię i kopnął. Innym razem zaczął mnie ciągnąć w dół stoku; byłam przerażona myślą o utracie równowagi 1 przewró­ceniu się na niego. Bóg wie, czym to by się mogło skońcsyć. Trzeci incydent był najgorszy; zaczął się normalnie - Goblin złapał drzewko, do którego przywarłam, podskoczył w górę

i stopami walił mnie z całej siły w kark. Potem jednak okręcił

się wokół drzewa, skoczył, ustawiając się przede mną, i kopnął mnie w piersi - w tym momencie jego otwarta paszcza z cztere­ma lśniącymi, ostrymi jak rapiery kłami znalazła się w odległo­ści może ośmiu centymetrów od mojej twarzy. Czasami Goblin tłukł również innych członków naszego personelu terenowego i sądzę, że my wszyscy, zarówno ludzie, jak i szympansy, szczerze mu życzyliśmy, aby jak najszybciej objął dominującą pozycję i poczuł się w pełni usatysfakcjonowany.

W tym czasie Goblin zaczął systematycznie terroryzować Jo- meo. I chociaż nikt nie miał już wątpliwości, że Jomeo jest cał­kowicie uległy wobec młodszego samca, Goblin nie tracił żad­nej okazji do zaatakowania go w czasie spotkań lub w momen­tach towarzyskiego podniecenia. Prześladował go tak bardzo, że Jomeo przez pewien czas, jeśli nie towarzyszył mu któryś ze starszych samców, odłączał się od grupy, gdy słyszał charakte­rystyczne krzyki zbliżającego się Goblina. A potem, gdy ten najcięższy samiec w Gombe został doprowadzony do stanu uległej niższości, Goblin postanowił nawiązać z nim przyjaźń. Nagle zaczął iskać go częściej niż innych samców, dzielić się z nim jedzeniem, podtrzymywać na duchu w ciężkich chwi­lach. Często razem wędrowali i żerowali. Jednym słowem, stali się przyjaciółmi i Goblin, po raz pierwszy od wystąpienia prze­ciw Figanowi przed pięcioma laty, miał sojusznika. Może nie najlepszego, ale przynajmiej mógł odprężyć się i odetchnąć w towarzystwie innego samca.

Mniej więcej w rok po śmierci Figana pozostałe samce zrezy­gnowały z oporu. Ustąpiły mu, zmęczone powtarzającymi się wyzwaniami Goblina. I tak, w wieku siedemnastu lat, Goblin stał się samcem .alfa” o niekwestionowanej pozycji, zdolnym do kontrolowania niemal każdej sytuacji w społeczności. Cho­ciaż ciągle demonstrował, czynił to mniej gwałtownie i rzadziej ruszał do ataku. W końcu życie innych członków społeczności stało się spokojniejsze.

Ta fascynująca historia pokazuje, że Goblina, podobnie jak Mike'a, Goliata i Figana, cechowała ponadprzeciętna odwaga i wytrwałość; niezależnie od tego, czy były to cechy wrodzone, cay nabyte, pozwoliły mu zająć najwyższą pozycję i utrzymać

ją, pomimo niepowodzeń. Czy możemy wskazać jakieś cechy charakteru Melissy, które mogły przyczynić się do ich rozwo­ju? Była uważną i opiekuńczą matką, choć nie rozpieszczała syna. Gdy Goblin popadał w kłopoty podczas dziecinnych prób chodzenia i wspinania się, matka na ogół pozwalała mu wydo­stać się z nich samemu, nawet jeśli popłakiwał; pomagała mu dopiero wtedy, gdy ugrzązł na dobre. Nie była surową matką i nie zawsze mogła wyegzekwować natychmiastowe posłuszeń­stwo - Goblin szybko się nauczył, że upierając się może w koń­cu uzyskać to, co chce. Nie był jednak dzieckiem rozpieszczo­nym; gdy chodziło o sprawy naprawdę istotne, takie jak od­stawienie od piersi. Melissa narzucała synowi swoją wolę. W sumie była najwyraźniej dobrą matką i stosowała właściwe metody wychowawcze. A jeśli idzie o dziedziczność, w końcu to ona przekazała mu połowę genów, więc niewątpliwie również pod tym względem okazała się wspaniałą matką.

ROZDZIAŁ 14

JOMEO

J omeo zdecydowanie różnił się osobowością od Goblina. Podczas gdy Goblin był fanatyczny w swojej determinacji wzniesienia się na szczyty hierarchii i utrzymania się tam, Jo- meo po okresie dojrzewania niemal całkowicie wyzbył się ambicji społecznych. Jako najcięższy samiec w Gombe, ważący prawie 50 kilogramów, był groźnym przeciwnikiem dla osobników nale­żących do sąsiednich społeczności. Unikał jednak konfliktów z samcami własnej grupy. Przy swojej niezwykłej osobowości i wyjątkowym życiorysie, Jomeo pozostawał postacią zagadkową.

Nic nie wiemy o jego dzieciństwie; był już wyrostkiem, gdy po raz pierwszy spotkałam go na początku lat sześćdziesią­tych. Rzadko widywałam go z rodziną, ponieważ jego lękliwa matka, Vodka, razem z młodszymi dziećmi, Sherry’m i małym Quantro, większość czasu spędzała w południowej części tery­torium ich społeczności. Jomeo jednak stał się częstym go­ściem w naszym obozie. Pod wieloma względami był zupełnie normalnym wyrostkiem, ale miał pewien dziwny zwyczaj. Kie­dy przychodził do obozu w towarzystwie jednego lub kilku du­żych samców, Jak każdy młodociany miał trudności z obroną swojej porcji bananów. Wobec tego, podobnie Jak i inne dora­stające samce, dosyć często przychodził do obozu sam, co po­zwalało nam dać banany iylko jemu. I w tym momencie ujaw­

niało się jego dziwne zachowanie - gdy tylko zobaczył owoce, zaczynał krzyczeć. Nie wydawał jednak kilku cichych, krótkich okrzyków podniecenia, co byłoby zrozumiałe. Krzyczał bardzo głośno przez parę minut. Naturalnie każdy szympans w pobli­żu obozu przybiegał zobaczyć co się dzieje i... zjadał banany Jomeo. Zachowywał się w ten dziwny sposób przez kilka mie­sięcy. A potem, zupełnie niespodziewanie, przestał.

W wieku około dziewięciu lat Jomeo rozpoczął próby podpo­rządkowania sobie samic społeczności za pomocą nastroszo­nych, groźnych demonstracji, co było zwykłą oznaką dojrzewa­nia. Początkowo te demonstracje były energiczne, śmiałe i robiły wrażenie. Kiedyś odważył się nawet konkurować z Pas- sion o kiść bananów. Gdy ta najwyżej postawiona w hierarchii, agresywna samica zaczęła z wielką pewnością siebie zbierać owoce, Jomeo stanął wyprostowany, z najeżonym futrem, co sprawiło, że wyglądał na dwukrotnie większego niż był. Masze­rował przed nią, wymachując rękami, z zaciśniętymi wargami i wściekłym wyrazem twarzy. Passion, zaskoczona prawdopo­dobnie jego arogancją, bo dla niej był Jeszcze nadal dzieckiem, cofnęła się. Młodzik demonstrował trochę dalej, na pozór po­konany, zaczęła więc zbierać rozsypane owoce. Ale Jomeo od­szedł jedynie po to, żeby lepiej się przygotować do bitwy. Schwycił wielką suchą gałąź, leżącą w pobliżu, i zaszarżował. Maszerował, wymownie pokazując gałąź. I Passion ograniczyła się do bananów, które wcześniej zebrała, nie kwestionując prawa napastnika do pozostałych.

Wydawało się, że Jomeo mocno uchwycił szczeble drabiny, wiodącej w perspektywie do wysokiej pozycji w hierarchii do­minacji społecznej. Ale wtedy coś się wydarzyło. Któregoś dnia w 1966 roku, w kilka miesięcy po Jego zwycięskiej konfrontacji z Passion, Jomeo przywlókł się do obozu pokryty ranami. Naj­gorsze było głębokie przecięcie w poprzek podeszwy jego pra­wej stopy; goiło się przez kilka tygodni. Jego palce pozostały na stałe podkurczone. Nigdy się nie dowiemy, kto zaatakował Jo­meo, ale jakkolwiek się to odbyło, pozostawiło piętno na całej Jego dalszej karierze. Hałaśliwe demonstracje przed samicami, nawet najniżej postawionymi, skończyły się nagle. Rok później

zaobserwowałam incydent dobrze charakteryzujący pozycję Jomeo w społeczności. Zaczęło się od tego, że Pom - niemowlę Passion - nadmiernie zbliżyła się do Jomeo w czasie jedzenia. Kiedy zamachnął się na nią, ostrzegając, żeby trzymała się z daleka, nie poruszyła się. Patrząc to na matkę, to na wielkie­go samca, wydala cichy szczek wyzwania. Passion natych­miast zaszarżowała w kierunku Jomeo i tym razem to on uciekł przed nią; krzycząc ze strachu schronił się na palmie. Kiedy zaczęła wspinać się za nim, Jomeo, wrzeszcząc jeszcze głośniej, skoczył na inne drzewo, zleciał na ziemię i pognał przed siebie na złamanie karku.

W iym czasie był już najcięższym samcem w Gombe, a jego tchórzliwe zachowanie uczyniło go pośmiewiskiem obserwują­cych go ludzi. Nawet gdy miał już piętnaście lat i ważył prawie czterdzieści pięć kilogramów, Passion czasami zmuszała go do ucieczki z krzykiem. I mogłoby tak być przez resztę życia, gdyby me jego brat, Sherry. Bracia zaczęli spędzać więcej czasu razem po zniknięciu ich matki w 1967 roku. Nie wiemy, czy zmarła, czy też zdecydowała się pozostać w odległych zakątkach teryto­rium; ona i jej mała córeczka przestały się po prostu pokazy­wać w naszym obozie i więcej ich nie widzieliśmy. Sherry i Jo­meo stali się prawie nierozłączni, a starszy brat w wielu sprawach zastępował młodszemu rodziców. Gdy Sherry w cza­sie pierwszych prób zastraszenia samic miał kłopoty, a zdarza­ło mu się to równie często, jak innym wyrostkom, Jomeo biegł go bronić, tak jak by to czyniła Vodka, gdyby tam była. Czas płynął i w miarę jak Sherry podporządkowywał sobie wyżej sto­jące samice, pomoc Jomeo była coraz częściej potrzebna. A kie­dy Już decydował się bić, Jomeo był przeciwnikiem, z którym należało się liczyć. Nawet Jeśli jego metody wałki nie zawsze by­ły najskuteczniejsze, ważył co najmniej dziesięć kilogramów więcej od każdej z przeciwniczek Sherry’ego i powodował ból każdym uderzeniem lub kopnięciem, niezależnie od miejsca, w które trafił. Gdy podnosił samicę, a potem ciskał ją o ziemię, co czynił często, kara wyglądała strasznie. I tak w końcu samice zaczęły respektowć Jomeo, a nawet obawiać się go: dni domi­nacji Passion nad wielkim samcem skończyły się na zawsze.

Częstość demonstracji samca jest oczywiście ważnym czyn­nikiem, określającym jego pozycję w hierarchii samców. W przypadku Jomeo spadla ona do zera po ciężkim zranieniu stopy. Teraz jednak, gdy po sześciu latach odzyskał pewność siebie, zaczął demonstrować znacznie częściej. Biedny Jomeo. czasami zastanawiałam się, czy te jego przedstawienia, mające wzbudzać strach w sercach obecnych, były równie zabawne dla szympansich widzów, jak dla nas, ludzi! Miał takie braki techniczne. Kiedyś chciał wzmocnić efekt szarży w dół stoku, tocząc wielki odłamek skalny. Ale skała, zamiast toczyć się ze strasznym hałasem, dodając blasku jego demonstracji, pozo­stała mocno pogrążona w twardym podłożu. Inny samiec szar­żowałby, nie zwracając uwagi na to niepowodzenie, ale nie Jo­meo. Przerwał demonstrację, zatrzymał się, odwrócił i z całej siły naparł na nieposłuszną skałę. W końcu ją ruszył, ale nic to nie dało; zbyt wielka, przetoczyła się powoli może z metr 1 się zatrzymała. Straciwszy w ten sposób cały efekt, Jomeo bez większego przekonania demonstrował dalej.

Innym razem, gdy zaszarżował w kierunku grupy samic i młodzieży, potknął się o korzeń drzewa 1 runął na ziemię, roz­ciągając się jak długi w krzakach. Samice, zamiast rozpierzch­nąć się z wrzaskiem, co dałoby mu wystarczającą satysfakcję, wspięły się na okoliczne drzewa i gdy się wreszcie pozbierał, obserwowały go z bezpiecznej odległości.

Najśmieszniejszy ze wszystkich (dla mnie) był .przypadek opornego drzewka". Małe drzewko, z ładną koroną liści, dobrze się prezentowało, gdy wymachiwał nim szarżujący samiec. Ale gdy Jomeo demonstrował, nie udało mu się ani wyłamać drzewka, ani wyrwać z korzeniami. I znów, podobnie Jak w hi­storii z odłamem skalnym, przerwał swoje przedstawienie 1 za­jął się mocowaniem z drzewkiem; po trzydziestu sekundach udało mu się je w końcu wyrwać, ale wtedy stało się Jasne, przynajmniej dla mnie, że drzewko było za duże. by nim efek­townie wymachiwać. Jomeo, wygrawszy walkę z drzewkiem, był najwyraźniej zdecydowany posłużyć się nim. W każdym razie próbował, miało ono jednak tyle bocznych gałęzi, że zawsze któraś zaplątywała się wśród roślinności podszycia. Biedak był

zmuszony trzy razy przerywać demonstrację, cofać się 1 ciągnąć uparte drzewko obu rękami, zanim ostatecznie zrezygnował.

Stopniowo Jednak technika Jomeo poprawiła się i wypraco­wał sobie własne pokazy, robiące duże wrażenie.

To samo było z polowaniem. Chociaż pełen zapału, Jomeo zwykle zawalał całą sprawę. Kiedyś na przykład próbował zło­wić dorosłego koczkodana czamosiwego. Łowy były zaciekłe 1 małpka w rozpaczy skoczyła na bardzo odległe drzewo. Jo­meo, który już ją prawie doganiał, skoczył za nią, ale nie dole­ciał i zwalił się na ziemię. David Bygot, który to obserwował, mówił, że Jomeo runął z wysokości jakichś dziesięciu metrów, co dla ciężkiego szympansa było przykrym przeżyciem. Przez chwilę leżał nie ruszając się, niewątpliwie oszołomiony i obola­ły; potem wstał, popatrzył za szybko oddalającym się obiadem i powlókł się jeść figi.

Szympansy z Gombe łapały na ogól niemowlęta i młodociane osobniki, a upolowanie dorosłego przyjmowane było bardzo burzliwie. Tak więc, gdy Jomeo udało się upolować dorosłego samca gerezy, gryzienie, wymachiwanie i bicie zdobyczy zajęło mu trochę czasu, zanim martwa ofiara leżała bezwładnie w po­przek gałęzi. I wtedy, zanim Jomeo udało się połknąć pierwszy kęs, zebrały się silniejsze samce i zabrały mu mięso. Pamiętam, jak Richard Wrangham, który obserwował przebieg wydarze­nia, opowiadał mi potem; „Siadł i patrzył przez chwilę, jak Inne samce dzieliły się jego zdobyczą; wszystkie w wielkim podniece­niu wrzeszczały, tylko on jeden był bardzo spokojny. Nie dołą­czył do samic i młodzieży, żebrzących o ochłapy. Podszedł, zli­zał z kilku liści krew i się oddalił. Chciało mi się płakać”.

W miarę upływu czasu gromadziliśmy coraz więcej obserwa­cji, jak to Jomeo tracił swoje zdobycze, odbierane przez silniej­sze samce, kiedyś nawet przez Gigi, i wszyscy zaczęliśmy mu współczuć. Ale zauważyliśmy, że bardzo często znikał w trak­cie lub po polowaniu. Zaczęliśmy zastanawiać się, czy może przypadkiem udaje mu się w zamieszaniu złapać małpkę i wy­mknąć z łupem, zanim Inni to zobaczą. Kiedyś upolował nie­mowlaka, a Figan zabrał mu go. Jomeo zniknął jak zwykle. A po dwóch godzinach znaleźliśmy go, siedzącego samotnie,

| napęczniałym brzuchem i resztkami koźlęcia antylopy. Naj­wyraźniej nie zawsze trzeba było współczuć Jomeo.

Mimo pewnych osiągnięć, takich Jak U2yskanle dominacji nad samicami, poprawa techniki demonstrowania i wzrastają­ca zręczność łowiecka, Jomeo prześladowały niezliczone drob­ne upokorzenia, które oczywiście budziły naszą życzliwość. By­ło tak na przykład, gdy obserwowałam go któregoś dnia, Jak bardzo wolno i z wyrazem pełnej koncentracji wspinał się na wysokie drzewo. Przez cały ranek padało i pień był bardzo, ale to bardzo śliski. Wreszcie najniższa gałąź znalazła się w zasię­gu jego ręki, ale właśnie wyciągając do niej rękę zaczął się ze­ślizgiwać. Coraz szybciej i szybciej mknął ku ziemi, na próżno starając się przylgnąć do zdradliwego pnia. Rozległ się grzmot, gdy najcięższy szympans Gombe sięgnął ziemi. Przez chwilę siedział spokojnie, patrząc na pień ponad nim; potem, przyj­rzawszy się gałęziom w górze, powoli podniósł się na nogi i z wielką determinacją ponownie zaczął trudną wspinaczkę. Żaden entuzjasta jarmarcznych rozrywek nie wspinał się z większą wytrwałością na słup wysmarowany tłuszczem - i tym razem mu się udało. Przez następną godzinę objadał się jędrnymi zielonymi listkami, pień przez ten czas wysechł w po­południowym słońcu i udało mu się dostać na dół z zachowa­niem godności.

Był również incydent z samcem gerezy. Dorosłe samce tego gatunku są niezwykle odważne, broniąc swych samic i ma­łych. Nawet jeśli szympansy polują całą grupą, samce gerez nieustraszenie krążą wokół nich i atakują, przy czym często udaje się im przepędzić napastników. Być może dzięki temu, że są znacznie mniejsze i mają długie, ostre kły, którymi stara­ją się ugryźć myśliwych w narządy rozrodcze. Nie Jest więc rze­czą niezwykłą zobaczyć szympansy uciekające wśród gałęzi z głośnymi krzykami, gonione przez kilka rozwścieczonych samców gerez. Ale to, co przydarzyło się któregoś dnia Jomeo, było naprawdę wyjątkowe. Siedział spokojnie Jedząc owoce i nie interesując się niczym dookoła, gdy napadł go duży sa­miec gerezy, który zjawił się nie wiadomo skąd. Skoczył z wyż­szej gałęzi, wylądował wprost na głowie Jomeo i uderzył go

w głowę, wykrzykując wysokim głosikiem groźby właściwe swojemu gatunkowi. Całkowicie zaskoczony Jomeo wrzasnął 1 uciekł.

_A któż inny, jak nie Jomeo - śmiał się któregoś wieczoru Ri­chard - uciekłby na widok trzech maleńkich jeżozwieny, krę­cących się hałaśliwie wśród suchych trawi"

Wydarzenie to, w zasadzie tragiczne, uczyniło z Jomeo po­stać komiczną. Zranił się w lewe oko, przez ponad dwa tygo­dnie chodził z mocno zaciśniętą powleką, spod której coś wy­ciekało. musiało to być bardzo bolesne. Podaliśmy mu anty­biotyki ukryte w bananie 1 rana się w końcu zagoiła. Pozostał mu mniej sprawny wzrok, a połowa oka zbielała na skutek zbliznowacenia. Czasami wydawał się dzięki temu groźny, zwłaszcza gdy w półmroku lasu wyglądał zza liści, znacznie częściej jednak nadawało mu to oblicze rozpustnika. Biedny Jomeo, teraz przypominał klowna nie tylko charakterem, ale także wyglądem.

Pomimo ustanowienia dominacji nad samicami, Jomeo nie był nigdy zainteresowany wywalczaniem sobie pozycji wśród samców. Rywalizował jednak od dawna z Satanem, swoim ró­wieśnikiem. Pierwsze oznaki tej rywalizacji zaobserwowaliśmy w roku 1971, gdy obaj byli wyrostkami 1 czasami maszerowali ku sobie z najeżonym futrem, konkurowali o pokarm lub wpa­dali w podniecenie podczas spotkania z jakąś grupą. W tym czasie wydawało się, że ich ranga społeczna była mniej więcej jednakowa, a konfrontacje kończyły się najczęściej szerokimi uśmiechami 1 obejmowaniem się obu rywali. Po paru latach jednak Satan ustalił swoją dominację nad Jomeo, chyba że w pobliżu był Sherry, popierający brata; wtedy, zagrożony przez .koalicję” braci, Satan ustępował.

Kiedy Sherry zaczął rzucać wyzwania niżej postawionym spośród starszych samców. Jego demonstracje były burzliwe, śmiałe i pełne pomysłów. Wyłaniał się nieoczekiwanie z krza­ków, ciskał wielkimi kamieniami i wymachiwał gałęziami i liść­mi palmowymi z tak dzikim zapałem, że starsze samce często schodziły mu z drogi. Poprawiało to Jego samopoczucie 1 w związku z tym atakował starszych Jeszcze częściej. Kiedy ta

bezczelność wciągała go w kłopoty, Jomeo, który prawie za­wsze był w pobliżu, szarżował 1 niecierpliwie demonstrował, wspierając młodszego brata. Wydawało się, źe Sherry miał przed sobą drogę do wysokiej pozycji społecznej, wielu z nas przepowiadało, że wkrótce obali Figana, panującego w tym czasie samca „alfa".

Ale wtedy właśnie nastąpiła decydująca porażka. Rozdraż­niony długą serią demonstracji ze strony młodego samca Sa­tan skoncentrował się i w dzikim ataku poranił go w wielu miejscach. Jomeo jak zwykle przyszedł z pomocą młodszemu bratu i, chociaż nie zaatakował Satana, demonstrował tak gwałtownie, że napastnik porzucił ofiarę i zajął się bratem. Z pewnością uchroniło to Sherxy’ego od Jeszcze cięższych ran.

Była to przełomowa walka, ponieważ przerwała dążenie Sheny’ego do zajęcia wyższej rangi społecznej. Potem, nawet jeśli czasami bil się z wyżej postawionym samcem, dotyczyło to z reguły rywalizacji o jedzenie lub seks, a więc o bezpośrednią, materialną korzyść. W ciągu pozostałych kilku lat życia nigdy już nie walczył o wyższą pozycję. Tak więc Sherry reagował na przeciwności podobnie, jak jego brat Jomeo na ten tajemniczy atak przed kilku laty. Jakże inni byli ci bracia od samców, któ­rzy dzięki bohaterskiej walce osiągnęli szczyt i utrzymali się na nim bez względu na koszty: Mike’a, Figana i Goblina.

A jakie były osiągnięcia Jomeo wśród płci pięknej, czy może raczej, powiedzmy - różowej? Jeśli samiec może zapewnić sobie odpowiednią reprezentację genetyczną w następnych pokole­niach, stanowi to wystarczającą rekompensatę za niepowodze­nia w innych sferach. Niestety, również i w tej dziedzinie nie wiodło mu się; możliwe, że nie był ojcem żadnego dziecka. Bra­kowało mu silnych nerwów, żeby agresywnie konkurować z in­nymi samcami w podnieconych grupach, otaczających popu­larną samicę; brakowało mu wyobraźni, aby skorzystać z nieoczekiwanej okazji kopulacji w chwili, gdy silniejsze samce były zajęte czymś innym; nie miał też niezbędnych talentów to­warzyskich, pozwalających namówić lub przymusić pożądaną samicę do romantycznej eskapady a deux. Jako uwodziciel był również żałosny: często próbował uprowadzić samicę, ale na

ogól nic z tego nie wychodziło. O Ile wiemy, w ciągu piętnastu lat przymierzał się do piętnastu „małżeństw” I niemal za każ­dym razem samicy udawało się uciec przed krytycznym mo­mentem w czasie ostatnich dni nabrzmienia. Co gorsza - bied­ny Jomeol - siedem z jego „żon” było już w ciąży z innymi samcami.

Jednak, pomimo jego idiosynkrazji i niepowodzeń, a może dzięki nim, Jomeo w końcu stal się szanowanym i zasłużonym obywatelem swojej społeczności. Tak mało interesował się wal­kami o dominację pomiędzy wyżej postawionymi samcami spo­łeczności, że nie stanowił zagrożenia dla tych, którzy zwycięża­li. I tak Jomeo został najlepszym przyjacielem najpierw Figana (po śmierci Humphreya), a potem Goblina. I chociaż obydwa te samce, nastawione na uzyskanie dominacji, uznały za ko­nieczne sterroryzować Jomeo i całkowicie podporządkować go sobie przed zawarciem przyjaźni, to gdy już przekonał ich

o swoim całkowitym poddaniu, korzystał z apanaży udziela­nych pomocnikom przez samca „alfa" - ochrony przed innymi, wyżej postawionymi samcami i pełnej tolerancji przy dostępie do pokarmu i atrakcyjnych seksualnie samic.

Jomeo zapewniał również bezpieczeństwo młodym samcom. Często w czasie pierwszych wędrówek z dala od matek zwracali się właśnie do starego Jomeo, by im towarzyszył, wyczuwając jego życzliwą tolerancję. Kiedyś obserwowałam, Jak szukał po­karmu w towarzystwie conajmniej pięciu dorastających sam­ców, spokojnie idących jego śladem. W ciągu pięciu godzin, które z nimi spędziłam, ani razu nie widziałam, aby pogroził któremukolwiek z nich, nawet jeśli żerowały bardzo blisko nie­go. W pewnej chwili Jomeo wyprostował się i sięgnął wysoko nad głowę, żeby zerwać długą, soczystą łodygę winorośli, okrę­coną wokół gałęzi. Gdy ściągnął ją na dół i zaczął żuć z jednego końca, zbliżył się Beethoven, złapał w miejscu, gdzie się rozga­łęziała, i również zaczął Ją gryźć. Beethoven był faworytem Jo­meo, to prawda, ale nawet ja byłam zdumiona, że wielki samiec nie wykonał nawet najmniejszego gestu protestu.

Często zastanawiałam się nad fascynującym charakterem Jomeo, Jego dziwnym brakiem żądzy osiągnięcia dominacji.

Czy gdyby nie rana odniesiona w młodości, zostałby samcem wysokiej rangi? Prawdopodobnie nie, ponieważ Jego brat Sher­ry wykazywał tę samą niezdolność radzenia sobie z przeciwno­ściami. Czy była to cecha genetyczna? Możliwe, choć raczej wynik osobowości i techniki wychowawczej ich matki, Vodki. Naprawdę żałuję, że nie udało ml się Jej dobrze poznać - była zbyt lękliwa. Ale o Ile wiem. była samicą aspołeczną, spędzają­cą większość czasu wyłącznie w towarzystwie rodziny i wędru­jącą po peryferiach terytorium społeczności. Profesor, syn sa­motniczej Passion, również nie wykazywał żadnej chęci zdominowania swoich towarzys2y. Zupełnie inaczej rzecz się miała z Figanem 1 Goblinem, których matki, Flo i Melissa, nie tylko zajmowały dominujące pozycje, lecz także były niezwykle towarzyskie; obaj osiągnęli pozycje najwyżej postawionych samców i nigdy na dłużej nie pogodzili się z porażką.

ROZDZIAŁ 15

MELISSA

Melissa zasługuje na specjalną uwagę, już choćby jako matka jednego z najbardziej dynamicznych samców „alfa” w Gombe. Jej życie było ciekawe również i z innych względów. W roku 1977 urodziła jedyne w Gombe bliźniaki. Nigdy nie zapomnę widoku tych dzieci - dwóch braci, których nazwaliśmy potem Gyre i Gimble. Melissa siedziała w słońcu późnego popołudnia, trzymając dwa małe ciałka blisko przy piersi, tak że były prawie niewidoczne; jedno ssało, drugie wy­dawało się spać. Gdy Melissa w towarzystwie swojej córki Gremlin ruszyła w drogę, poszłam za nimi i wieczorem, po po­wrocie do domu, miałam już wyobrażenie o ogromie zadania stojącego przed Melissą. Większość niemowląt, dorastając do wieku dwóch-trzech tygodni, może wisieć u piersi matki przez dłuższy czas bez podtrzymywania. Bliźniaki trzymały się dosyć dobrze, ale jeden przez pomyłkę wisiał na drugim, ściągając go w dół, co powodowało, że obaj zaczynali spadać, głośno pła­cząc. Melissa musiała podtrzymywać ich przez cały czas, przy­ciskając jedną ręką, lub chodzić na podkurczonych nogach, podpierając niemowlęta udami. Raz, w czasie tego pierwszego popołudnia, Jedno z bliźniąt upadło, uderzając głową o ziemię; zaczęło głośno płakać, co pobudziło do krzyku również drugie. Uciszenie ich zajęło Melissie kilka minut. Miała również masę

kłopotów z przygotowaniem gniazda; nie mogłam obserwować ich dobrze w gęstwinie liści, ale słyszałam płacz dzieci.

Tego wieczoru przy ognisku Derek i ja rozmawialiśmy z Hi- lalim, Eslomem i Hamisi. Hamisl opowiedział o swoich pierw­szych obserwacjach, z czasu gdy dzieci miały zaledwie kilka dni. Melissa wędrowała bardzo wolno, siadając i tuląc dzieci co kilka metrów przez minutę lub dwie, zanim ruszyła dalej; wy­dawała się zmęczona i wcześnie zbudowała sobie gniazdo. Na­stępnego ranka Eslomowi udało się wspiąć na sąsiednie drze­wo i zajrzeć do środka. Gremlin wyszła ze swojego małego gniazda o siódmej rano i zaczęła żerować w pobliżu, ale Melis­sa obudziła się dopiero po półtorej godzinie: siadła wyprosto­wana i iskała przez chwilę to jedno, to drugie dziecko. Po dzie­sięciu minutach podniosła się, gotowa do wymarszu, ale dzieci natychmiast zaczęły płakać; Melissa siadła, bezradnie popa­trzyła na dzieci i położyła się. Po następnych piętnastu minu­tach znowu próbowała opuścić gniazdo, ale musiała od nowa ukołysać bliźnięta, poiskać je i uspokoić. Powtórzyło się to kil­ka razy i dopiero po dwóch godzinach udało jej się zejść z gniazda. Przyciskając mocno dzieci i nie zwracając uwagi na ich płacz i krzyki, zsunęła się z drzewa z rozpaczliwym niemal pośpiechem. Dopiero gdy cała trójka znalazła się bezpiecznie na ziemi, zatrzymała się, aby je uspokoić.

Przez pierwsze trzy miesiące towarzyszyliśmy Melissie co­dziennie, obawiając się ponownego ataku Passion i Pom; byli­śmy gotowi w razie potrzeby bronić niemowląt i matki. W umy­śle Melissy pamięć o potwornym ataku na JeJ poprzednie niemowlę nadał musiała być żywa, gdyż, pomimo uciążliwej wędrówki z dwojgiem niemowląt, udawało JeJ się w ciągu pierwszego miesiąca prawie przez cały czas trzymać w pobliżu któregoś z dużych samców. Mogłam się przekonać pewnego dnia, że było to mądre zachowanie. Szłam za Melissą, Gremlin i Satanem, wspinającymi się na szczyt grzbietu górskiego, któ­ry nazywaliśmy Śpiącym Bawołem. Było szare, chłodne, listo­padowe popołudnie, z południa dolatywały odgłosy grzmotów. Wcześniej padał ulewny deszcz i w naszej wysoko położonej dolinie, pod niskimi chmurami, nadal było wilgotno 1 chłodno.

Obserwując Melissę żerującą na palmie drżałam z zimna. Na­gle trzasnęła gałązka - szybko odwróciłam się 1 ku mojemu przerażeniu zobaczyłam zbliżające się Passlon i Pom. Porusza­ły się prawie bezszelestnie po miękkiej, mokrej glebie. Stanęły bez ruchu, patrząc w górę na Melissę i jej dzieci. Żaden z szympansów na drzewach nie zobaczył ich. Powoli, skradając się, Pom zaczęła się wspinać do Melissy. Passion, w zaawanso­wanej ciąży, również weszła na drzewo, ale zatrzymała się i ob­serwowała z dolnych gałęzi. Pom pełzła bardzo cicho, coraz bli­żej Melissy i Już miałam krzyknąć ostrzegawczo, gdy nagle Melissa zobaczyła je. Oszalała ze strachu, z głośnym wrza­skiem skoczyła ku najbliższej gałęzi sąsiedniego drzewa, pod­pierając dzieci jedynie udami. Serce ml zamarto, ale cała trój­ka jakimś cudem wylądowała bezpiecznie i Melissa pospieszyła do Satana, który przerwał jedzenie i uważnie obserwował Pom. Melissa położyła jedną rękę na ramieniu wielkiego samca, od­wróciła się i szczeknęła zajadle w kierunku młodszej samicy. Tak więc próba ataku się nie udała. Gdyby jednak nie było tam Satana, z pewnością doszłoby do tragicznej walki wysoko nad ziemią, a ja nie mogłabym w niczym pomóc.

Niedługo po tym incydencie u bliźniaków pojawiła się źle wy­glądająca wysypka na brzuszkach i wewnętrznych powierzch­niach ud, a Melissa, jak zauważyliśmy, straciła wiele włosów w dolnej części brzucha. Działo się tak dlatego, że cała trójka była stale zabrudzona odchodami, kałem i moczem. Zwykle od­chody niemowlęcia przelatują pomiędzy udami siedzącej matki, a jeśli ją zabrudzą, wyciera się do czysta liśćmi. Ale z bliźnięta­mi to nie wychodziło i Melissa po prostu nie dawała sobie rady. Na domiar złego Gyre w jakiś sposób zranił się w stopę i najwy­raźniej bardzo cierpiał, ponieważ prawie przy każdym ruchu Melissy krzyczał głośno, dziwnym, wysokim głosikiem, brzmią­cym jak krzyk ptaka. Biedna Melissa: już płacz jednego z bliź­niaków był trudny do zniesienia, a bardzo często dołączał się i Glmble, zapewne przestraszony głośnym lamentem brata. Czasami, gdy obaj krzyczeli, Melissa siadała i tuliła Ich, aż uci­chli. Kiedy indziej biegła dalej bardzo szybko, przyciskając nie­mowlęta rękami 1 wydając serię stęknięć, przypominających

kaszel, jakby karcąc ich. Zwykle płakali wtedy Jeszcze głośniej i matka, całkowicie zagubiona, czy może mająca tego dosyć, wspinała się na drzewo i szybko przygotowywała duże gniazdo. Krzyki narastały i słychać je było z daleka. Ale gdy wreszcie Melissa kładła się z dziećmi w gnieździe, wszystko milkło. Zmę­czona matka nie mogła już nadążyć za dużymi samcami, więc spędzała dużo czasu w pobliżu obozu, razem z Gremlin. Na szczęście Passion, będąc w zaawansowanej ciąży, nie intereso­wała się więcej pożeraniem niemowląt innych matek. A Pom, chociaż mogłaby porwać bez trudności jedno z bliźniąt, nie miała dosyć pewności siebie, żeby zaczepić starszą od siebie sa­micę bez oparcia w swej matce, wysoko usytuowanej w hierar­chii. Jednak, chociaż niebezpieczeństwo kanibalizmu wydawa­ło się zażegnane, obawialiśmy się czego innego: Melissa, zajęta noszeniem i uciszaniem bliźniaków, miała coraz mniej czasu na jedzenie. W niektóre dni jadła jedynie przez godzinę, pod­czas gdy normalnie dorosły szympans odżywia się przez sześć do ośmiu godzin dziennie. Dawaliśmy Jej dodatkowe banany, a nasi ludzie zbierali dla niej dzikie owoce.

Po tygodniu zdecydowałam, że trzeba Melissie dać antybio­tyki. Miałam nadzieję, że dostaną się do Jej mleka i pomogą za­leczyć infekcję stopy Gyre’a. Tak więc przez pięć dni braliśmy ze sobą na obserwacje trochę bananów i w regularnych odstę­pach czasu podawaliśmy jej, posypane lekarstwem. Nie wiem, czy akurat to pomogło, ale stan stopy Gyre'a poprawił się i wkrótce Melissa mogła zajmować się swoimi sprawami nieco spokojniej.

Gyre nigdy naprawdę nie wyzdrowiał, a Gimble, jak zauwa­żyliśmy, rozwijał się szybciej od swego brata, chociaż i on był zapóźniony w porównaniu z innymi szympanslątkami. Dopiero w wieku sześciu miesięcy, kiedy powinien stawiać pierwsze kroki, zaczął się sam przesuwać, przyczepiony do ciała matki. Wkrótce potrafił wdrapać się na Jej plecy. Opanowawszy tę umiejętność, często Jeździł na Melissie lub przewieszał się przez Jej bark z głową w dół, gdy żerowała siedząc; czasami na­wet spał w ten sposób. Prawdopodobnie chciał usunąć się z zatłoczonych kolan matki. Dopiero w wieku dziesięciu mie-

stęcy oderwał się po raz pierwszy od Melissy, zrobił kilka sa­modzielnych, drżących kroków i wspiął się na gałąź. Gyre jed­nak nawet nie próbował chodzić lub się wspinać, leżał cicho na kolanach matki, często z zamkniętymi oczyma.

Pora sucha roku 1978 była bardzo ciężka 1 w sierpniu w Gombe zaczęło brakować pokarmu. Już przedtem Melissie nie starczało mleka dla dwóch niemowlaków, a teraz stało się oc2ywiste, że bliźniacy byli stale głodni, zawsze jeden lub obaj ssali pierś. Gimble, silniejszy i bardziej aktywny od brata, na pewno zjadał więcej, a Gyre stawał się coraz słabszy. Miał ka­tar i jego osłabiony organizm nie mógł sobie z tym poradzić. Katar zamienił się w zapalenie płuc i któregoś dnia Melissa przyszła do obozu, niosąc małe bezwładne ciałko Gyre’a w jed­nej ręce. Był zbyt słaby, żeby samodzielnie jej się trzymać, od­dychał z trudem, oczy miał zamknięte. Melissa wspięła się na drzewo, podtrzymując Gyre'a tylko udami, i wtedy spadł z wy­sokości jakichś trzech metrów. Matka pospieszyła na dół, pod­niosła go, objęła i wyiskała. Nadal jeszcze oddychał, gdy od­chodziła, ale niosła go tak, jakby był już martwy. Przewiesiła ciałko przez ramię i przytrzymywała brodą. Upadł jeszcze kilka razy i leżał bez ruchu na ziemi, póki go nie podniosła; następ­nego ranka był martwy.

Śmierć Gyre’a przygnębiła mnie; utraciłam możliwość śle­dzenia rozwoju bliźniaków w naturalnych warunkach i bada­nia związków pomiędzy nimi. Jednak była to szansa zarówno dla Gimble'a, jak i dla Melissy. Gimble zaczął nadrabiać utra­cony czas. Wkrótce, chociaż mały jak na swój wiek, uprawiał akrobacje wśród gałęzi i bawił się z innymi dziećmi. Był coraz aktywniejszy, podskakiwał z miejsca na miejsce, urządzał ma­łe demonstracje tupania, fikał koziołki i rzucał suchymi liśćmi. Czasami zgarniał liście rękami, potem cofał się ciągnąc je za sobą lub pchał przed sobą, usypując duży stos. Kiedyś wyta­rzał się w liściach, innym razem rzucał sobie całe garście na głowę i plecy, potem wytarł nimi twarz.

Melissa miała teraz nowe problemy. Gimble często nie zgadzał się iść razem z nią; albo musiała ciągnąć go, albo czekać. Kiedyś, gdy chciała zmusić go do odejścia, złapał oburącz za krzaki

1 trzymał się przez dłuższą chwilę. W końcu posadziła go sobie na karku, ale już po paru krokach zeskoczy! i uciekł, by się ba­wić. Melissa złapała go znowu i pociągnęła za sobą, lecz wkrótce znów umknął. Pognała za nim, ale wymykał się i chował za drze­wami. Spróbowała go złapać, gdy fikał koziołki, jednak źle oceni­ła odległość. Melissa obserwowała go przez chwilę, potem ostroż­nie wyciągnęła rękę, chwyciła jego dłoń i pociągnęła go za sobą po ziemi. Gimble ugryzł ją w rękę, ale nie na serio; zrewanżowała mu się łaskotaniem i wkrótce zaśmiewał się głośno. Posadziła go sobie na plecach i wreszcie mogła ruszyć w drogę.

Przez całe niemowlęctwo Gimble’a Gremlin była pełnopraw­nym członkiem rodziny. Nie ma w społeczności szympansiej w Gombe bliższych związków niż pomiędzy matką i dorosłą córką. Samice przed osiągnięciem dziesięciu lat rzadko opusz­czają matki nawet na kilka godzin i tylko wtedy, gdy są seksu­alnie aktywne. Młoda samica odnosi konkretne korzyści z przebywania w pobliżu matki: jej stosunki ze starszymi sami­cami układają się lepiej, ponieważ w razie konfliktu matka in­terweniuje; z reguły pomaga też córce wobec pierwszych wy­zwań młodych samców. Ale Jest i druga strona medalu. Młoda samica musi zapłacić za opiekę i poparcie: matka dominuje nad nią całkowicie, poddając dyscyplinie godnej wiktoriańskiej matrony. To ona decyduje o kierunku wędrówki, szybs2ym lub wolniejszym marszu, do niej należy wybór miejsca żerowania i pokarmu. Gremlin, podobnie jak inne młode samice, wkrótce się o tym przekonała.

Gdy na przykład łowiły termity, Melissa wielokrotnie przega­niała Gremlin lub zabierała Jej narzędzie. Z początku córka urządzała w takich sytuacjach ataki histerii. Widziałam kiedyś, Jak Melissa chwyciła wspaniałe, długie żdżblo trawy, które Gremlin dopiero co przyniosła i przerobiła: Gremlin trzymała Je mocno, płakała, zaczęła cicho krzyczeć. Na to Melissa wzięła ją w objęcia, uspokoiła, po czym... zabrała narzędzie. Ale w miarę upływu czasu córka zaczęła to traktować z filozoficznym spoko­jem: czasami zapłakała, gdy matka Ją przeganiała, ale potem szła szukać nowego miejsca połowu lub nowego narzędzia. Nie­kiedy wystarczyło, by Melissa popatrzyła w kierunku córki,

1 Gremlin odstępowała jej tunel wydrapany w termitierze lub gałąź obciążoną owocami. Gdy Gremlin pierwsza wchodziła na drzewo i orientowała się, że pokarmu jest niewiele, często sama decydowała się odejść, pozostawiając go matce. Wszytko było w porządku: Melissa przez lata karmiła córkę 1 dzieliła się z nią pokarmem, teraz powinna mieć wystarczająco dużo jedzenia, by odzyskać siły i wykarmić następne potomstwo. A Gremlin, zdrowa i mająca do wyżywienia tylko samą siebie, pełna była energii: mogła zbierać pokarm z wyższych, cieńszych gałązek, niedostępnych dla cięższej Melissy.

Oczywiście, Gremlin mogłaby porzucić swoją autokratyczną matkę, gdyby tylko zechciała, ale wtedy znalazłaby się na łasce wszystkich samic, które póty okazywały jej szacunek, póki to­warzyszyła matce. Co więcej, Melissa, chociaż egoistka w spra­wie pokarmu, bezgranicznie popierała córkę w innych kwe­stiach. Najbardziej dramatycznym przykładem była jej reakcja na atak Satana na Gremlin. Melissa w odpowiedzi na wrzask córki skoczyła na wielkiego samca, szarpiąc go i gryząc: za wtrącenie się została bardzo ciężko pobita. Tak więc Gremlin, podobnie jak większość córek, pozostała przy matce.

Nie ulega wątpliwości, że ścisła więź z córką jest bardzo ko­rzystna również i dla matki. Gremlin była lojalna i dzielna, gdy przyszło bronić Melissy. Kiedyś, jeszcze jako dziecko, próbowa­ła nawet uratować matkę przed brutalnym atakiem Satana: oczywiście była za mała i zbyt lekka, aby rzeczywiście pomóc, ale nie umniejsza to jej odwagi. Rzuciła się na wielkiego sam­ca, bijąc go pięściami, potem pobiegła do znajdującego się w pobliżu Goblina i ciągnąc go za rękę przenosiła spojrzenie z niego na napadniętą matkę. Wyraźnie prosiła go o pomoc. Ale Goblln, który miał w tym czasie napięte stosunki z Sata- nem, nie był w nastroju rycerskim: siedział tylko 1 patrzył. Gremlin rzuciła się więc znowu do walki, odważnie, choć bez­skutecznie dołączając swe nieustraszone szczeknięcia do głosu Melissy, gdy Satan w końcu odszedł.

Równie bohatersko zachowała się, gdy Melissa próbowała uratować swoje niemowlę, Genie, przed Passion i Pom. Grem- Un wielokrotnie skakała na napastniczki, bijąc je małymi

piąstkami. Pobiegła nawet po pomoc do naszych pracowników terenowych. Stojąc wyprostowana przed nimi patrzyła im w oczy, potem spojrzała na walczącą o życie niemowlęcia Me- lissę i znowu na ludzi. Rozumieli, że prosiła o pomoc, i chcieli interweniować, ale pełna furii bójka toczyła się zbyt szybko. Byli bezradni. Tak więc Gremlin zawróciła sama do matki i rzuciła się na morderczynie właśnie w chwili, gdy Pom wy­rwała dziecko Melissie. Jej interwencja była tak szaleńcza, że matce udało się na chwilę odzyskać dziecko, po chwili jednak utraciła je znowu, na zawsze.

Gremlin stawała się teraz bardziej pomocna matce w inny sposób - nosząc coraz większego braciszka. Gdyby Melissa po­zwoliła Gremlin pomagać sobie, kiedy żyli jeszcze obaj bliźnia­cy, miałaby o wiele łatwiejsze zadanie. Zamiast tego, zagubio­na i przemęczona, przejawiała nadmierną opiekuńczość i zmuszała Gremlin do trzymania się z daleka. Jednak gdy Gimble osiągnął trzy lata, nie było dnia, żeby Gremlin nie nosi­ła brata przynajmniej przez jakiś czas; a gdy rodzina spokojnie żerowała, malec często trzymał się bliżej siostry niż matki. Je­śli popadł w tarapaty, nierzadko właśnie Gremlin reagowała na jego krzyki i pędziła mu na pomoc. Kiedyś wyrostek Atlas, wściekły na małego Gimble’a, któiy przeszkadzał mu w pokry­waniu Gremlin, uderzył go - oburzona Gremlin natychmiast przerwała kopulację, odwróciła się i zaatakowała samca.

Zainteresowanie Gremlin Gimble'em nie ograniczało się tylko do reagowania na jego knykl o pomoc. Jak dobra matka, prze­widywała niebezpieczeństwa. Kiedy na przykład Gimble bawił się z młodymi pawianami, Gremlin obserwowała go bardzo uważnie i Jeśli tylko zabawa stawała się trochę zbyt ostra, Jesz­cze zanim sam Gimble zdał sobie z tego sprawę, zdecydowanie zabierała go. Kiedyś niosła brata ścieżką 1 zobaczyła przed sobą małego węża; ostrożnie zdjęła Glmble'a z pleców, schowała za sobą 1 potrząsała gałęzią nad wężem tak długo, póki nie odpełzł. Inn jon razem Gremlin, z Gimble'em siedzącym Jak zwykle na jej plecach, nagłe zatrzymała się przed kępką wysokiej trawy. Me­lissa poszła dalej, ale gdy Gimble, który zeskoczył na ziemię, próbował iść za nią, Gremlin zatrzymała go. Odepchnęła go za

siebie, kilka razy uderzyła w trawę, a potem poprowadziła małe­go dookoła. Myślałam, że ukrywa się tam wąż, ale okazało się, że trawa Jest obsypana setkami larw kleszczy.

Gremlin była bardzo tolerancyjna w stosunku do braciszka. W okresie odławiania termitów szympansiątka tylko czekają na okazję popatrzenia w dziurę w termitierze, gdy dorosły szympans odchodzi na chwilę, aby znaleźć nowe narzędzie po­łowu. Gdy wraca, odsuwa szympansiątko łagodnie, ale sta­nowczo. Gremlin siedziała czasami po pięć i więcej minut, ob­serwując eksperymenty Gimble’a z różnymi porzuconymi narzędziami, i wracała do swojego otworu dopiero wtedy, gdy mały dał za wygraną. Kiedyś Gimble, już nieco starszy, próbo­wał przejąć dziurę, przy której siostra jeszcze pracowała, a gdy nie pozwoliła na to, był tak bezczelny, że pogroził jej, wznosząc ramiona do góry i szczekając dziecięce „łaa”. Gremlin nie zwró­ciła uwagi na tę dziecinną demonstrację, łagodnie go odsunęła i kontynuowała łowy.

Nic dziwnego, że była potem dobrą matką dla swojego pierw­szego dziecka - Getty’ego. Prawdziwie rodzinne stosunki rozwi­nęły się między Gettym 1 jego babką. Melissa po raz pierwszy zobaczyła wnuka, gdy miał jeden dzień. Nie była obecna przy porodzie, ponieważ Gremlin, tak jak większość samic, oddaliła się na ten czas. Kiedy Melissa zbliżyła się po raz pierwszy, Gremlin nerwowo się cofnęła, obawiając się prawdopodobnie, że jej dominująca matka będzie próbowała przywłaszczać sobie ten nowy, cudowny nabytek, tak jak zabierała jej wszystko In­ne. Ale Melissa siadła spokojnie w pobliżu i jedynie spoglądała od czasu do czasu na niemowlę. Wkrótce Gremlin się odpręży­ła. Po raz pierwszy zobaczyliśmy, jak Melissa dotyka wnuka do­piero wówczas, gdy miał dziesięć miesięcy, a 1 wtedy poiskała go tylko przez chwilę, przy okazji iskanla Gremlin.

Niedługo potem obserwowałam fascynujące zdarzenie. Me­lissa iskała plecy Gremlin, gdy Getty wepchnął się pomiędzy nie. Melissa popatrzyła na niego, podniosła, posadziła sobie na kolanach 1 zaczęła iskać, tak jakby był jej własnym dzieckiem. Gremlin rozejrzała się i zesztywniała. Bardzo wolno odwróciła się i ostrożnie, patrząc matce w twarz, wyciągnęła rękę z ci­

chym, proszącym piśnlęctem 1 mały zareagował od razu i wspiął się na jej ramiona. Gremlin szybko odeszła i usiadła pięć metrów dalej. Najwyraźniej znowu przestraszyła się, że Melissa może próbować ukraść jej ukochanego synka

Dni mijały, a Melissa wydawała się coraz bardziej oczarowa­na Gettym i więź między nimi się umacniała. Gdy iskały się wraz z Gremlin, Getty często przeszkadzał im, skacząc z górnej gałęzi na swoją babcię, a Melissa, która nigdy nadmiernie nie lubiła zabaw z własnymi dziećmi, przerywała iskanie i łaskota­ła go. Podczas tych pieszczot, trwających niekiedy piętnaście minut, Gremlin zwykle tylko przypatrywała się. Melissa sama zaczynała niektóre zabawy, a czasami nawet odciągała Get- ty’ego od innych dzieci. Nie zawsze mu się to podobało i, ponie­waż był upartym maluchem, wyrywał się, póki nie uciekł bab­ce, żeby bawić się z rówieśnikami.

Ze wszystkich szympansiątek, jakie spotkałam w Gombe, Getty był najbardziej czarujący. Żywy i awanturniczy, zawsze lubił przebywać w towarzystwie. Potrafił również bawić się sam: kiedyś, gdy Gremlin zajęta była łowieniem termitów, Get­ty przez dziesięć minut zabawiał się piaskiem. Leżąc na ple­cach, z szeroko otwartym pyszczkiem, zgarniał garście piasku i trzymając ręce w górze sypał piasek tak. że pokrywał go całe­go i wpadał mu do buzi.

Kiedy Gimble miał sześć lat, Melissa powróciła do cykli sek­sualnych, co doprowadziło do serii zupełnie niezwykłych zda­rzeń. Goblin, który liczył sobie wtedy dziewiętnaście lat, zaczął przejawiać kazirodcze zainteresowanie seksualne swoją mat­ką. Nigdy przedtem, podobnie jak inni dorośli synowie, nie wy­kazywał takich chęci, tym razem jednak było inaczej. Któregoś dnia, mniej więcej w połowie jej okresu nabrzmienia, Goblin zbliżył się do Melissy i przywołał ją energicznym potrząsaniem gałęzi. Z początku go ignorowała, ale gdy nalegał, pogroziła mu. To doprowadziło go do wściekłości: z warknięciem skoczył do niej. a gdy uciekła, gonił Ją, a nawet kopnął. Melissa wycho­dziła z siebie ze złości i gdy Goblin się oddalał, pognała za nim, tupiąc i krzycząc głośno, omal nie dostając apopleksji. Odszedł wtedy, ale następnego dnia przywoływał Ją ponownie, a gdy

starała się go uniknąć, pogroził Jej. cały najeżony. Wtedy, ku mojemu zdumieniu, Mełissa przykucnęła przed nim do kopu­lacji. Do aktu seksualnego Jednak nie doszło: Melissa po kilku sekundach wyrwała się, wrzeszcząc głośno. Goblin znowu sko­czył ku niej i kopnął ją. Swoją własną matkę! Byłam oburzona, a Melissa najwyraźniej musiała się czuć podobnie, gdyż - za­nim uciekła - odwróciła się i uderzyła go. Wspięła się wysoko na drzewo, jak najdalej od Goblina; on pozostał na dole, spo­glądając gniewnie ku górze i potrząsając gałązkami. Wobec braku reakcji wkrótce zrezygnował.

Obserwowaliśmy ją teraz codziennie, dopóki nabrzmienia nie zniknęły. Goblin podjął jeszcze kilka niezdecydowanych prób, ale nie dostrzegliśmy już, by siłowali się między sobą. Nie był również agresywny w czasie jej następnego zaróżowienia; miesiąc później próbował jeszcze ze dwa razy kopulować z nią, ale udało się jej uciec.

Nienaturalne zachowanie Goblina wyraźnie zmieniło sto­sunki pomiędzy matką i synem. Byli przedtem bardzo sobie bliscy, spędzali razem dużo czasu - wędrowali, jedli lub odpo­czywali, często się lskając. Goblin zazwyczaj pomagał matce w starciach z innymi samicami o dominację lub gdy jakiś mło­dociany próbował ją wyzywać. Po próbie pokrycia matki sto­sunki między nimi były napięte. Przestali przebywać razem, a Melissa najwyraźniej bała się syna. W swym następnym okresie zaróżowienia zaszła w ciążę, po czym, podobnie jak in­ne starsze samice, zakończyła aktywność seksualną. Stosunki między Melissą i synem wróciły do normy. Jednak nawet wcze­śniej, w szczytowym okresie napięcia między nimi, widać było głęboko skrywaną wzajemną sympatię. Ilustruje to następują­ce zdarzenie: społeczność szympansów była podniecona, po­nieważ oprócz Melissy sześć innych samic znajdowało się w aktywnej fazie cyklu, ukazując swoje prowokujące zaróżo­wienia. Obecne były zarówno wszystkie samce, jak i większość samic z młodymi. Panowała atmosfera karnawału, szympansy włóczyły się radosnymi, hałaśliwymi grupami, nawołując się przez dolinę. Dorosłe samce demonstrowały wspaniale, wy­rostki i dzieci dokazywały, siłowały się i ganiały wśród gałęzi.

Czasem wybuchały krzyki, gdy podniecenie przekształcało się w agresję. Od czasu do czasu dochodziło do prawdziwych bó­jek, choć zdarzało się to zadziwiająco rzadko. Jedna z nich od­była się na drzewie, wprost nad moją głową, a ofiarą Jej padła Mełissa. Siedziała spokojnie na gałęzi, iskając młodego Gim- ble’a, gdy Evered, odpędzony przez Satana od innej samicy, niespodziewanie skoczył na nią. Wrzasnęła i próbowała uciec. W tym momencie zobaczyłam, jak jego białe zęby wbijają się w jej różowe, nabrzmiałe pośladki; polała się krew. W tej samej chwili usłyszałam trzask i Goblin przebiegł koło mnie, wska­kując na drzewo. Nie zatrzymując się napadł na Evereda. Cała trójka zwarła się w walce, dwa metry nad moją głową. Nie ośmieliłam się poruszyć, gdyż stok był stromy i skalisty, a ja opierałam się o pień tego samego drzewa: pozostałam więc tam, gdzie byłam, modląc się tylko, żeby gałąź nie złamała się i cała walcząca trójka nie zwaliła mi się wprost na głowę. W końcu bójka zakończyła się i Evered uciekł wrzeszcząc. Go­blin pozostał przez chwilę, patrząc jak Mełissa zrywa liście i przykłada do krwawiącego pośladka. Gdy wszystko się uspo­koiło, zszedł na ziemię.

Następnego dnia obrzmienie Melissy zmniejszyło się, co Jest typową reakcją na zranienie, i przestała być interesująca dla najwyżej postawionych samców. Ale nie dla Jomeo. Przypad­kiem spotkałam tę parę, wędrującą razem z Gimble’em w doli­nie Kasakela. Biedna Mełissa: jej pośladek był obolały, a w do­datku miała silną biegunkę; idąc pochylała się do przodu, Jakby cierpiała na skurcze żołądka. Zamiast odpoczywać w spokoju, była zmuszana przez Jomeo do maszerowania z nim na północ. Trudno sobie wyobrazić parę mniej pasującą do miodowego miesiąca, ponieważ Jomeo znajdował się w Jesz­cze gorszym stanie niż Mełissa. Cała lewa strona Jego twarzy była potwornie spuchnięta, od szczęki do oka, i miała ohydny różowy kolor, co razem z bielmem na oku wyglądało niemal groteskowo. Dla uzupełnienia tego obrazu nieszczęścia dodam, że Gimble znajdował się wtedy w depresji, związanej z odsta­wieniem od piersi. TYzymał się tuż koło matki, ze smutnym wy­razem twarzy i zaciśniętymi, wysuniętymi do przodu wargami.

Gdy do nich dotarłam, cała trójka siedziała: Melissa i Glm- ble przytuleni, Jomeo kilka metrów przed nimi. Jomeo musiał mieć ropiert przy zębach trzonowych, który chyba właśnie w tym momencie pękł, ponieważ nagle zaczął palcem przyci­skać dziąsło. Oblizywał palec, przyciskał, znowu oblizywał, i tak w kółko. Zafascynowany Gimble wpatrywał się, jak duży samiec zajmuje się swoją obolałą szczęką.

Potem Jomeo wstał, odszedł kilka metrów, obejrzał się i po­trząsnął kilkoma gałązkami. Melissa całkowicie zignorowała to wezwanie. Wtedy Jomeo zaczął wymachiwać rękami i kroczył, jeżąc futro. Byłam pewna, że Melissa zostanie zaatakowana. Ale w ostatnim momencie posłuchała i pospieszyła do niego z pokornymi stęknięciami; ucałowała go w udo, podczas gdy on ją iskal. Dziesięć minut później Jomeo znów chciał wyru­szyć i całe przedstawienie się powtórzyło, aż wreszcie Melissa niechętnie przeszła kilka dalszych metrów.

Śledziłam ich przez resztę dnia; nie odeszliśmy daleko - Me­lissa już o to zadbała. W przerwach między podejmowanymi przez Jomeo próbami, aby nakłonić samicę do wyruszenia, wszyscy troje żerowali, a najczęściej po prostu siedzieli. Jomeo dotykał palcem dziąsła, Melissa kucała lub kuliła się, jakby w boleściach, od czasu do czasu zrywała liść i przyciskała do zranionego pośladka. Gimble ciągle dręczył matkę, domagając się dostępu do sutków. Kiedy zbliżył się ze skrzywioną twarzą, popiskując i płacząc, Melissa była zbyt znużona i chora, żeby długo się opierać. Poddała się, dzieciak wpełzł między jej ramio­na i zaczął ssać. Gdy odchodziłam, Melissa leżała z zamknięty­mi oczami, obejmując jedną ręką Gimble'a, który mocno trzy­mał sutek. Jomeo czekał w pobliżu, dłubiąc palcem w pysku.

Małżeństwo”, jak większość innych w tyciu Jomeo, nie było udane i dwa dni później cała trójka pojawiła się ponownie w środkowej części terytorium Kasakela. A po miesiącu Melis­sa „zawarła małżeństwo" z Satanem i zaszła w ciążę.

Mniej więcej na dwa miesiące przed przewidywanym urodze­niem dziecka Satana, Melissa ciężko zachorowała. Uporczywy kaszel, obfite wydzielanie śluzu i wysoka gorączka sugerowały zapalenie płuc; obawialiśmy się o jej tycie. Przez kilka dni nie

mo^a wspiąć się na drzewo, a w najgorszym momencie ledwie się poruszała. Zjadała kilka kęsów pokarmu, odrzucając dary naszych pracowników. Ku zdumieniu wszystkich wyzdrowiała, ale struny głosowe zostały na zawsze uszkodzone i przez resztę życia głos Melissy przypominał ochrypłe krakanie. Jej ciąża zakończyła się poronieniem.

Trzy miesiące później Melissa znowu wędrowała wśród wzgórz, obnosząc różowy sygnał gotowości seksualnej szym- pansicy. Prawie natychmiast zaszła w ciążę, po raz ostatni.

0 ileż lepiej byłoby dla niej, gdyby to się nie zdarzyło. Jej siły

1 żywotność wyczerpały się i gdy urodził się mały Groucho, Me­lissa była wychudzona i wyglądała na znacznie więcej niż jej przypuszczalne trzydzieści pięć lat. Groucho był od początku maleńki i letargiczny. Gdy miał dziewięć miesięcy, czasami od­dalał się na krótko od matki, zaczynał jeść stały pokarm i nie­kiedy bawił się łagodnie z Gimble’em; potem jednak jego stan się pogorszył. Jako roczne dziecko najczęściej leżał apatycznie na kolanach matki. Gimble próbował czasami namówić bra­ciszka do zabawy, ale Groucho, chociaż odpowiadał na to ra­dośnie, był zbyt słaby, by podjąć ruchliwe i szorstkie zabawy, właściwe dla jego wieku.

W tym czasie każdego dnia spodziewałam się wiadomości

o śmierci Groucha. I wtedy otrzymałam z Kigoma wiadomość, że zaginął Getty. Nie zapomnę uczucia szoku i oburzenia, gdy tydzień po przyjeżdzie do Gombe dowiedziałam się, że Jego cia­ło znaleziono w lesie bez głowy. Nigdy nie udało nam się usta­lić dokładnie, co się zdarzyło, ale podejrzewaliśmy, że chodziło

o magię - stare obyczaje, głęboko zakorzenione u miejscowej ludności Waha. Nic takiego nie zdarzyło się ani przedtem, ani nigdy potem. Był to ciężki cios, gdyż Getty był ulubionym szympansiątkiem nas wszystkich. Myślę, że wśród szympan­sów jego stratę odczuli nie tylko członkowie najbliższej rodzi­ny, gdyż Getty, ze swym awanturniczym, wesołym usposobie­niem, był łubiany przez wszystkich.

Gremlin po stracie synka popadła w apatię, ale dwa miesiące później wznowiła cykl seksualny: zaczęła spędzać więcej czasu wśród samców, a mniej ze starą matką. Gimble również często

opuszcza! Melissę. Goblin natomiast, gdy jego stosunki z mat­ką powróciły do normy, wędrował z nią od czasu do czasu, cho­ciaż zazwyczaj krótko. Któregoś dnia, gdy śledziłam ich w lesie, usłyszeliśmy z drugiej strony doliny pohukiwania Satana i Enve­reda. Choć Goblin zajmował pozycję samca „alfa”, jego stosunki ze znacznie cięższym Satanem często były napięte. Popatrzył w kierunku, skąd dochodziły głosy, najeżył futro, potem odwró­cił się ku starej matce z wyrazem lęku na twarzy i wyciągnął do niej rękę. Odpowiedziała natychmiast, podając mu rękę i doty­kając jego palców. Goblin uspokoił się, tak jak niegdyś w dzie­ciństwie. Odwrócił się i odszedł podjąć wyzwanie, jakiekolwiek by było. Melissa szła za nim przez chwilę, ale wkrótce zatrzy­mała się, żeby odpocząć.

Kilka miesięcy potem, idąc doliną Kakombe, zobaczyłam Gimble’a wnoszącego coś na drzewo - było to martwe ciało ma­łego Groucho. Podczas gdy Melissa i Gremlin iskały się na zie­mi, Gimble tulił ciałko na kolanach. Kiedy rodzina ruszyła da­lej, Gimble poszedł za nimi, przerzucając sobie ciało Groucha przez ramię; spadło na ziemię i odtąd ciągnął je za sobą za rę­kę. Gdy się potem zatrzymali, Melissa delikatnie wzięła od nie­go bezwładne ciałko i umieściła sobie na plecach. Nosiła mar­twe dziecko przez następne dwa dni, po czym porzuciła zwłoki w gęstym lesie.

Wydawało się, że Melissa utraciła po śmierci dziecka wolę życia. Już przedtem była chuda, lecz teraz zaczęła wyglądać jak szkielet: prawie nic nie jadła. Często nie opuszczała gniaz­da aż do dziesiątej rano, czasami szła spać już o czwartej po południu, a w środku dnia robiła sobie jeszcze jedno gniazdo, gdzie leżała godzinami, wpatrując się w liście nad sobą. Czasa­mi towarzyszył jej Gimble, ale szybko się nudził i stawał się głodny; poza tym spędzał teraz więcej czasu z dużymi samca­mi. Nie było również Gremlin, która mogłaby Ją pocieszać. Wie­czorem, w dniu, w którym zmarł Groucho, mimo protestów zo­stała uprowadzona przez Satana.

Dziesięć dni po stracie niemowlęcia Melissa resztkami sil wspięła się na wysokie, liściaste drzewo mgwiza i tam, otoczo­na pękami purpurowych, przypominających tarninę owoców.

zbudowała duże gniazdo, ostatnie w jej życiu. Leżała w nim przez cały następny dzień, prawie się nie ruszając. Przyszły tam inne szympansy, znęcone soczystymi owocami, żerowały przez godzinę, po czym odeszły. Gimble był w pobliżu i kilka­krotnie iskał matkę, ale odszedł po południu.

Był wieczór. Melissa została sama. Jedna Jej stopa zwisała z gniazda i co pewien czas poruszała nią. Siedziałam tam, pod umierającą szympansicą, i czasami mówiłam do niej. Nie wiem, czy zdawała sobie sprawę, że tam byłam i, jeśli tak, czy to cokolwiek zmieniło. Ale chciałam jej towarzyszyć, gdy zapa­dała noc, żeby nie czuła się samotnie. Gdy tam siedziałam, tropikalny zmierzch zmienił się w zupełną ciemność. Coraz więcej gwiazd pojawiało się na niebie; mrugały coraz jaśniej przez szczeliny w koronach drzew. Zza doliny doleciały odległe pohukiwania. Melissa milczała. Nigdy więcej nie usłyszę jej charakterystycznego, ochrypłego głosu, nigdy nie pójdę za nią od jednej kępy owocujących drzew do drugiej, czekając i czując się częścią tętniącego życiem lasu. Gwiazdy raptem zamgliły się, a ja zapłakałam nad losem starej preyjaciółki.

Następnego ranka byłam świadkiem ostatniego, ciężkiego oddechu Melissy; jej ciało najpierw drgnęło, a potem się roz­luźniło. Podczas tych ostatnich godzin gałęzie kołysały się i szeleściły, gdy szympansiątka bawiły się, a dorosłe osobniki objadały smakowitymi owocami. Śmierć wśród życia. To była właściwa sceneria dla odejścia Melissy - alegoiyczna w przed­stawieniu nieuniknionego cyklu przyrody. Czułam się głęboko wzruszona, ale Już nie płakałam. Melissa poznała, co to jest ciężkie, pełne nieszczęść życie, ale żyła Jego pełnią 1 przez większość czasu najwyraźniej cieszyła się nim. Osiągnęła wy­soką pozycję społeczną i, co ważniejsze, zostawiła po sobie trwałą spuściznę; byli nią Gimble - mały, ale zdeterminowany; Gremlin - silna i zdrowa, będzie miała liczne potomstwo prze­noszące geny swojej matki; oraz Goblin, najwyższy rangą sa­miec swojej społeczności.

GIGI

Gigi, w przeciwieństwie do Melissy, nie pozostawiła po so­bie potomków, a jednak trudno przecenić wpływ, jaki ta duża, bezpłodna samica wywarła na życie szympansów Kasake- la, zwłaszcza samców. Dojrzała płciowo w roku 1965 i kolejne różowe nabrzmienia miała mniej więcej co trzydzieści dni. Tak więc przez ponad dwadzieścia lat mogła stale zaspokajać seksu­alne pragnienia samców Kasakela. Nie mniej niż dwieście pięć­dziesiąt razy jej pośladki nabrzmiewały i różowiały. Fifl zdarzyło się to tylko trzydzieści razy w ciągu dwudziestu pięciu lat. W wy­niku tak częstych metamorfoz pośladków Gigi jej obrzmienia są dziś olbrzymie w porównaniu z innymi samicami z Gombe.

Od samego początku Gigi była niezwykle atrakcyjna płcio­wo. Za każdym razem stawała się centrum dużych, podnieco­nych zgromadzeń seksualnych, otoczona przez większość sam­ców społeczności. A kiedy dorosłe samce już się zgromadziły, przyciągnięte magnetyzmem seksualnym popularnej samicy, na ogół wyruszały na obrzeża terytorium, by patrolować grani­ce. Tak więc wspaniałe nabrzmienia Gigi służyły również jako sztandar, gromadzący samce Kasakela dla dokonania ekspan­sji i bohaterskich czynów w obronie terytorium.

Pod pewnym względem trudno zrozumieć popularność sek­sualną Gigi - często wyrywa się partnerom przed dopełnieniem

I i I

v

1

aktu seksualnego, 1 to od ponad dwudziestu lat. Zachowanie takie musiało być irytujące i frustrujące dla samców, ale nigdy nie osłabiło ich zapału. Niekiedy Gigi skrajnie niechętnie pod­dawała się seksualnym żądaniom samców, ale jej zalotnicy okazywali się zdumiewająco cierpliwi. Pamiętam Figana w ta­kiej sytuacji. Gigi z bardzo prowokującymi nabrzmieniami wy­ciągnęła się na ziemi i całkowicie ignorowała gwałtowne po­trząsanie gałązkami przez zalotnika. Po chwili Figan stanął wyprostowany z najeżonym futrem i dziko wymachiwał gałąz­kami nad najwyraźniej nie zainteresowaną samicą. Gigi, ledwo spojrzawszy na niego, przewróciła się na plecy i wpatrywała w korony drzew. Nie zniechęcony Figan usiadł na chwilę, po­trząsając od czasu do czasu gałązką. Był wyraźnie zirytowany i jakby zastanawiał się, co robić dalej. Jego gesty stawały się coraz gwałtowniejsze, futro coraz bardziej nastroszone, a w oczach pojawił się dziki błysk, nie wróżący Gigi nic dobre­go, jeśli będzie go dalej ignorowała. Najwyraźniej zrozumiała te sygnały, bo nagle wstała, zbliżyła do Figana i nadstawiła do kopulacji. Ale gdy tylko zaczął, wyrwała się wrzeszcząc i ucie­kła. Położyła się w odległości dziesięciu metrów od Figana, któ­ry wyciągnął się również i przez godzinę panował spokój. Po­tem zaloty się powtórzyły, choć Gigi ciągle nie reagowała. Dopiero gdy samiec ponowił swoje dzikie potrząsanie gałązką i marsz wokół niej, podniosła się na koniec i przykucnęła przed nim - i znowu prawie natychmiast wyrwała się i uciekła. Tym razem Figan poszedł za nią, z zaciśniętymi ustami i war­czący, a jego zaloty zmieniły się w zupełnie wyraźną groźbę. Poddała mu się więc szybko, ale wynik był ten sam, z tą tylko różnicą, że całkowicie pobudzony Figan dokończył akt seksu­alny - w powietrze.

Nie było w Kasakela samicy, którą tyle razy odprowadzano by na „małżeństwo”, co Gigi. Na ogół nie wykazywała entuzja­zmu, ale różne samce wciąż porywały ją do swych ulubionych peryferyjnych obszarów terytorium. Wiemy o czterdziestu trzech takich wycieczkach w ciągu dwudziestu lat, choć pewnie było ich więcej. W kategoriach biologii ewolucyjnej samce mar­nowały czas, ponieważ sukces rozrodczy był niemożliwy. Jed­

nak samce nie wiedziały o tym, konkurowały więc ojej względy w najlepszej wierze. Nie wątpię zresztą, że nawet gdyby wiedzia­ły. nadal głosowałyby za stałą obecnością Gigi wśród nich.

Gigi służyła ponadto młodocianym i dorastającym samcom swojej społeczności, pomagając im nauczyć się techniki aktu seksualnego. Samce szympansów interesują się seksem bar­dzo wcześnie. Ledwo zaczną stawiać pierwsze kroki, wykazują wielkie zainteresowanie różowymi nabrzmieniami i gorliwie .pokrywają” samice w ciągu całego dzieciństwa. Oczywiście są to tylko ćwiczenia, samiec szympansa nie może zostać ojcem wcześniej niż pomiędzy trzynastym a piętnastym rokiem życia. Czasami wydawało się, że Gigi woli zaczepki seksualne dziecię­cych i młodocianych zalotników od bardziej energicznych żą­dań dorosłych samców. Często przykucała zachęcająco, gdy któryś z tych młokosów zaczynał się zalecać, przybliżając z maleńkim, wyprężonym członkiem i władczo potrząsając ma­łą gałązką. Więcej, czasami sama zachęcała ich do aktywności seksualnej. Kiedyś na przykład nagle podeszła do bawiącego się radośnie z Wilkle Profesora, odciągnęła go od towarzysza zabawy 1, nadal trzymając, przykucnęła przed nim. Wypuściła go dopiero wtedy, gdy spełnił jej życzenie.

Kiedy Indziej potrafiła przez pół godziny i dłużej zupełnie nie zwracać uwagi na tych młodzików, niezależnie od ich wytrwa­łości, a w takich sprawach dzieci potrafią być zaskakująco uparte. Pamiętam jedną długą wędrówkę, gdy za Gigi, w pełni nabrzmienia, szło trzech opryskliwych młodych zalotników. Każdy z nich pomrukiwał pod nosem, wpatrzony w kuszące, różowe pośladki. Za każdym razem, gdy się tylko zatrzymała, przybliżali się i potrząsali gałązkami. Gigi nie zwracała uwagi na żadnego z nich.

W roku 1976 cykle Gigi z jakiegoś powodu zaczęły następo­wać mniej regularnie; w tym samym czasie stała się znacznie mniej popularna wśród samców. Mogło być to związane z jaki­miś zmianami hormonalnymi - samce reagowały na nią tak. Jakby przechodziła cykle w okresie ciąży. Któregoś dnia, dwa lata później, byłam przy niej, gdy wydaliła dziwny kłębek za­krwawionej, galaretowatej tkanki. Przechowałam to (w naczy­

niu z whisky, jedynym rodzaju spirytusu. Jakim dysponowali­śmy) i wysiałam do zbadania specjaliście od spraw biologii roz­rodu. Zidentyfikował to Jako wewnętrzny odcisk macicy, taki jaki czasami mogą, z dużymi bólami, wydalić kobiety. Co to znaczyło w przypadku Gigi, nie wiemy, ale potem znów zyskała nieco na popularności u samców, jeśli nie było zbyt dużej kon­kurencji ze strony innych samic.

W miarę upływu lat Gigi coraz łatwiej irytowała się i stawała się coraz mniej przewidywalna w kontaktach seksualnych z młodymi samcami. Najczęściej odpowiadała na ich zaloty, ale potem odwracała się i biła, a nawet atakowała, gdy zaczynali kopulację. Kiedyś odwróciła się do Profesora, gdy parzył się z nią na drzewie, i popchnęła go tak mocno, że spadł na skali­stą ziemię z wysokości sześciu metrów. Siedział chwilę bez ru­chu, a potem dostał ataku histerii, na który nikt, a zwłaszcza Gigi, nie zwrócił najmniejszej uwagi. Incydenty tego rodzaju były coraz częstsze, nic więc dziwnego, że młode samce traciły ochotę do stosunków z tą nieobliczalną samicą. Zagadkowe było to, że Gigi wydawała się równie chętna jak zawsze do ini­cjowania aktu seksualnego. Stale szukała młodego zalotnika i zachęcała do kopulacji, a jeśli on jej unikał, jak to się teraz często zdarzało, nie dawała za wygraną i próbowała ponownie. Kiedyś na przykład Gigi przyłączyła się do młodocianego Beethovena i jego siostry Harmonii, żerujących na drzewie. Gdy wspięła się do Beethovena, on się odsunął, po chwili znów spróbowała, ale on skoczył na drugie drzewo. Podążyła za nim, ale w końcu zatrzymała się i zabrała do jedzenia, sądziłam więc, że dała spokój. Skądże: po dziesięciu minutach znowu wspięła się za nim, lecz on jej umknął. Trwało to do chwili, kie­dy rodzeństwo zaczęło się iskać. Gigi podeszła do nich, ale Beethoven skrył się za siostrą, a potem sjybko wspiął się na wysokie drzewo. Usiadła pod nim i przez pół godziny spogląda­ła w górę, z nadzieją, jak można przypuszczać. Gdy zszedł na dół. Jeszcze raz przybliżyła się i przykucnęła przed nim, podsu­wając nabrzmienia. W końcu wytrwałość została nagrodzona - w godzinę i dwadzieścia pięć minut po rozpoczęciu zalotów. Tym razem Gigi ani nie uderzyła partnera, ani mu nie groziła.

Gigi zastraszała nie tylko młodocianych, denerwowała rów­nież dorastające samce. Stała się bardzo silną i napastliwą sa­micą, zdolną do ustawienia większości wyrostków na właści­wym miejscu. Chociaż samce atakują znacznie częściej od samic, również u tych ostatnich pojawia się agresja. Wiele młodych samic przechodzi wojownic2y okres, zanim urodzą po raz pierwszy. Gdy spada na nie obowiązek noszenia 1 karmie­nia małego dziecka, grożenie wszystkim dookoła 1 bójki mogły­by narazić na ryzyko ich cenne maleństwa. Tak więc u więk­szości samic agresywność przestaje być widoczna, gdy już osiągną dojrzałość.

Sytuacja Gigi była inna, ponieważ nie urodziła dziecka, co by złagodziło jej z natury silną i dominującą osobowość. Pod wieloma względami zachowywała się teraz jak samiec. Urzą­dzała pełne energii agresywne demonstracje i robiła to często. Przeciwstawiała się groźbom, którym poddałaby się większość samic, a wobec tego nierzadko uczestniczyła w bójkach. Młode samce, usiłujące podporządkować sobie wszystkie samice spo­łeczności, na końcu z nią miały do czynienia. Czasami towa­rzyszyła samcom w patrolach granicznych, nie tylko w okre­sach nabrzmienia, lecz także gdy była całkowicie płaska. Inne samice, uczestniczące w patrolach tylko wtedy, gdy były zaró­żowione, z reguły szły za samcami, ale Gigi często odgrywała aktywną rolę w czasie tych wypadów. Uczestniczyła w niszcze­niu gniazd obcych szympansów 1 w atakach na samice z są­siednich społeczności. Wzięła nawet udział w brutalnych na­paściach w czasie wojny z szympansami z Kahama.

Gigi wyróżniała się podczas łowów; polowała częściej niż Inne samice 1 miała duże osiągnięcia w chwytaniu zdobyczy. Potrafiła nawet obronić swoją zdobycz przed dorosłymi samcami.

Tak było na przykład, kiedy upolowała małą gerezę. Obroni­ła tę zdobycz przed trzema kolejnymi atakami Satana 1 jednym Sherry’ego. W czasie zmagań z Satanem trzykrotnie spadli ra­zem na ziemię, a mimo to udało jej się uciec, i, nadal trzymając łup, wspiąć na sąsiednie drzewo. Wtedy Sherry złapał oburącz jej zdobycz 1 ciągnął z całych sił, ale nie wypuściła jej, i to po­mimo demonstracji Satana wokół nich i na drzewach nad nl-

mi. Gdy w końcu Sherry’emu udało się oderwać część zdoby­czy. Gigi mogła spokojnie zabrać się do jedzenia, ponieważ Sa- tan wołał pobiec za Shenym i jemu odbierać mięso.

Myślę, że samce naprawdę szanowały tę twardą i nieustra­szoną samicę, która przez tak długi czas była pełnoprawnym członkiem ich społeczności. Tak więc, pomimo jej dziwacznych zachowań seksualnych, utrzymywała z nimi dobre stosunki i była ulubioną partnerką do iskania. Gigi spędzała wiele cza­su na ożywionych, hałaśliwych zgromadzeniach towarzyskich, chociaż samice, z wyjątkiem okresów zaróżowienia, wolą spo­kojniejsze życie wśród rodziny i dołączają do większych grup jedynie w chwilach pobudzenia. Podobnie jak samce, Gigi przebywała często całkiem sama, podczas gdy samice, które mają dziecko, nigdy więcej nie zaznają prawdziwej samotności; reszta ich życia upływa w towarzystwie jednego lub kilku po­tomków. Sama będąc matką, wiem doskonale, że nawet małe dziecko daje poczucie czyjejś obecności.

Gigi zatem pod wieloma względami była istotą wyjątkową. Pomimo wielu męskich cech, nie była samcem: nigdy całkowi­cie nie włączyła się w koleżeńskie układy społeczności sam­ców. Nie znajdowała również przyjaźni i wsparcia psychicznego w rodzinie; oczywiście była kiedyś członkiem rodziny, ale upły­nęło od tego czasu wiele lat. Kiedy pierwszy raz ją spotkałam, a miała wtedy osiem lat. Jej jedynym krewniakiem wydawał się młody samiec Willy Wally, ale przy podziale społeczności od­szedł na południe z samcami Kahama.

Nie mając ani własnych dzieci, ani możliwości utworzenia dla siebie tej specjalnej grupy przyjaciół. Jaką Jest rodzina, Gigi utrzymywała wiele kontaktów z dużą liczbą szympansiątek. Przywiązywała się do każdego z nich, gdy dorastało do wieku, w którym matki dają im względną swobodę w komunikowaniu się z osobnikami spoza kręgu rodziny. Jeśli matka na to po­zwalała, Gigi iskała, nosiła 1 bawiła się często z aktualnym fa­worytem. Pomagała również chronić maluchy, szczególnie gor­liwie przerywając zabawy, gdy te stawały się zbyt ostre. Wobec wielu malców po kolei przyjmowała więc tradycyjną rolę nieza­mężnej ciotki.

Byty to stosunki przelotne, ponieważ Gigi traciła zainteresowa­nie. gdy w wieku dwóch i pół lat szympansiątka stawały się coraz bardziej hałaśliwe i uparte. Rozwinęła jednak również i bardziej trwały związek, nie tylko z dwojgiem maluchów, bratem i siostrą, ale również z ich matką - Patti. Gigi i Patti spędzały razem sporo czasu, jeszcze przed porodem Patti, a potem, w związku z pewną jej nieudolnością macierzyńską, Gigi po raz pierwszy w życiu wniosła znaczący wkład w wychowanie dziecka.

Patti dołączyła do społeczności Kasakela na początku lat siedemdziesiątych, nie wiemy więc nic o jej wcześniejszym ży­ciu. Jej pierwsza ciąża w 1977 roku zakończyła się zagadkowo: dziecko albo urodziło się martwe, albo zmarło w pierwszych dniach życia. W tym czasie Passion i Pom nadal mordowały noworodki i dziecko Patti mogło być jedną z ofiar. Po roku uro­dziła zdrowego synka, który zmarł najwyraźniej z powodu bra­ku matczynej kompetencji, gdyż Patti nia miała pojęcia, jak opiekować się dzieckiem. Podtrzymywała je w czasie marszu jedną ręką, ale czasami przyciskała sobie do brzucha jego po­śladki, podczas gdy głowa dziecka tłukła się o ziemię. Kiedyś ciągnęła je za sobą za nogę. Czasami, siedząc i karmiąc je, wy­ciągała rękę po owoc w taki sposób, że zgniatała dziecko uda­mi i brzuchem: nie zwracała jednak uwagi na słabe piski roz­paczy. Nic dziwnego, że dziecko zmarło po tygodniu.

Rok później Patti ponownie urodziła synka, którego nazwali­śmy Tapit. Chociaż była tym razem nieco lepszą matką (do­prawdy nie było to trudne!), sądzę, że dziecko zawdzięczało przeżycie w równym stopniu własnej wytrzymałości i sile du­cha, co opiece Patti. Wydawało się często, że szympansica po prostu nie wie, co z nim robić. Trzymała go nieprawidłowo w ramionach i gdy siadała do iskania lub karmienia, spadał na ziemię; pozwalała mu tam leżeć, dopóki nie zaczynał płakać. Kiedyś przeskoczyła z drzewa na drzewo z Tapitem przewieszo­nym przez ramię; krzyczał głośno w czasie tego wyczynu, więc okazała mu serce, siadając i trzymając go w ramionach - ze stopami pod jej brodą i z głową pomiędzy nogami. Incydenty tego typu zdarzały się często i ciągle słyszało się krzyki Tapita. gdy jego matka wędrowała w koronach drzew.

Ponieważ byl niewłaściwie noszony, trudno przychodziło mu sięganie do sutów matki, ale l w tej najważniejszej dla niego czynności Patti nie umiała mu pomóc. Rozpaczliwie szukał w złym miejscu, zaczynał popłakiwać, potem wrzeszczeć, i choć spoglądała na niego z uwagą, prawie nigdy nie poprawiała Jego pozycji. A gdy na koniec odnalazł sutek 1 zaczynał ssać, było pewne, że nagły ruch matki wyrwie mu z pyszczka z takim tru­dem zdobytą nagrodę.

Gdy już osiągnął sześć miesięcy, sutki odnajdywał z łatwo­ścią, teraz jednak czekała go nowa trudność. Któregoś dnia poszłam za nimi do cienistego zakątka w lesie. Patti położyła się, by odpocząć, i wkrótce Tapit zaczął ssać. Przez chwilę wszystko było dobrze, ale potem Patti zaczęła się śmiać. Pa­trzyłam ze zdumieniem, jak śmiejąc się coraz głośniej oderwa­ła go od sutka i łaskotała delikatnymi, drapiącymi ruchami palców po głowie 1 twarzy. Ale Tapit chciał mleka, nie zabawy, W końcu popłakując dorwał się z powrotem do sutka, tylko po to, żeby nadal zaśmiewająca się matka znów pozbawiła go po­karmu. Jeszcze parę razy próbował postawić na swoim, ale po­tem dał za wygraną, przynajmniej na chwilę. Gdy ssał następ­nym razem, mniej więcej po godzinie, Patti nie próbowała mu przeszkadzać, ale tę samą zabawową reakcję na ssanie ujaw­niła jeszcze wielokrotnie. Kiedyś Tapit walczył przez siedem minut, płacząc przez cały czas, podczas gdy jego matka łasko­tała go, śmiejąc się. Trudno zrozumieć, czemu zachowywała się w sposób tak niezwykły. Niektóre matki postępują tak w końcowym okresie odstawiania od piersi, żeby odwrócić uwagę dziecka od ssania, albo gdy odzwyczajają je od jeżdże­nia na plecach w czasie wędrówki. Ale dotyczy to czterolatków. Patti była najwyraźniej pomylona; a może wargi dziecka łasko­tały ją, wywołując chęć zabawy.

Patti pozwalała Tapitowi odchodzić od siebie, gdy miał zaled­wie cztery miesiące i ledwie dreptał. Od tego czasu często zosta­wał sam, podczas gdy ona iskała się lub żerowała w pobliżu. Czasami płakał, próbując wspinać się do niej po stromym stoku lub iść za nią z gałęzi na gałąź, ale ona zupełnie nie zwracała na niego uwagi. Czasami tylko spoglądała w Jego kierunku, nawet

jeśli spadł i krzyczał. Nie interesował jej również Jego rozwój społeczny; większość matek przez ostrożność zapobiega w cza­sie pierwszych miesięcy życia swoich malców kontaktom z Inny­mi dorosłymi. Tapit mial dopiero pięć miesięcy, kiedy wspiął się na Satana w czasie sesji iskania: wydawał się zagubiony 1 pła­kał. ale Patti nie zwracała na to uwagi. Płacząc wspinał się po Satanie, potem zaczął wrzeszczeć; dopiero wtedy Patti go zabra­ła. Innym razem wspiął się na młode drzewko, następnie pła­cząc podszedł do Gremłin. Szybko objęła go, ale uciekł: potyka­jąc się i krzycząc coraz głośniej podszedł do Gigi, która wtedy jeszcze nie była z nim związana, więc go zignorowała. Wreszcie Patti z cichym stęknięciem podeszła i zabrała go.

Gdy Tapit miał dziewięć miesięcy, padł ofiarą innego dziwac­twa matki. Byłam zdumiona, gdy to pierwszy raz zobaczyłam. Bawił się na niskiej gałęzi, podczas gdy Patti łowiła termity. Gdy chciała odejść, podniosła się wyprostowana, ale zamiast objąć go i przytulić w normalny sposób, chwyciła go za kostkę i pociągnę­ła. To oczywiście była dla Tapita bardzo trudna sytuacja. Matka ciągnęła coraz mocniej, a on trzymał się gałęzi i zaczął krzyczeć. Jedyną odpowiedzią było szarpanie, dopóki go nie oderwała, po czym przycisnęła go sobie do brzucha, głową w dół. Zdarzało się to wielokrotnie w ciągu następnych paru miesięcy.

Patti czasami odchodziła sama, gdy Tapit miał zaledwie rok. Kiedyś na przykład kręciła się coraz dalej od niego, jedząc słodkie, żółte owoce krzaków budyankende, porastających wczesnym latem niższe stoki górskie. Nie zwracała uwagi na jego ciche popłakiwanie, gdy usiłował iść za nią. Po chwili pra­wie znikła mu z oczu, więc zaczął bardzo głośno krzyczeć; do­piero wtedy obejrzała się i wróciła po niego. Cztery miesiące później zostawiła go samego na ziemi i wspięła się na drzewo po pokarm. Po pięciu minutach Tapit spróbował iść za matką, ale wspinaczka okazała się zbyt trudna i zaczął płakać. Patti nie zareagowała, a gdy jego krzyki stały się głośniejsze, matka ograniczyła się jedynie do popatrzenia na niego. W końcu Tapit dostał prawdziwego ataku histerii, wrzeszcząc na cały głos, ta­rzając się po ziemi i wyrywając sobie włosy. Dopiero wtedy Pat­ti niechętnie przerwała Jedzenie i zabrała go.

To bardzo nlemacterzyńskie zachowanie sprawiało, że z upływem czasu matka i syn rozdzielali się przypadkowo. Kie­dyś spotkałam Pattł wędrującą z grupą samców, bez Taplta. Gdy zatrzymali się, by żerować, Patti również jadła spokojnie. Dopiero po pięćdziesięciu minutach nagle .przypomniała” so­bie, że razem z nią powinno być dziecko! Przerwała jedzenie, rozejrzała się dookoła, zaczęła płakać i pobiegła z powrotem, głośno krzycząc. Nie mogłam nadążyć za nią, ale potem w cią­gu dnia widziałam ją już z Tapltem. Innym razem szłam za Me- lissą i jej rodziną, gdy usłyszeliśmy rozpaczliwy płacz zagubio­nego dziecka. Gremlin natychmiast pospieszyła w tamtym kierunku, znalazła i utuliła malca - oczywiście Taplta. Pozo­stał z nimi, dopóki nie znalazł matki.

Gdy Tapit skończył rok. Gigi zaczęła nawiązywać z nim przyjaźń. Dobrze pamiętam dzień, gdy po raz pierwszy zoba­czyłam ich razem. Tapit jak zwykle kuśtykał jakieś dziesięć metrów za matką. Było późne popołudnie, gdy większość ma­luchów jest zmęczona i nawet znacznie starsze od Tapita z re­guły proszą, by wziąć Je na plecy. Tapit zaczął popłakiwać, Pat­ti jak zwykle zignorowała to, ale Gigi, która była z nimi przez całe popołudnie, natychmiast zawróciła do niego, przykucnęła i wyciągając rękę za siebie zaprosiła do wspięcia się na jej ple­cy. Cofnął się zmieszany i położył, płacząc jeszcze głośniej. Gi­gi początkowo odeszła, ale gdy Tapit podniósł się, nadal łkając, ponownie przykucnęła przy nim. Tym razem Tapit skoczył jej na plecy, a ona odniosła go do Patti.

Tak rozpoczął się bliski związek, który miał odegrać wielką rolę we wczesnym rozwoju Tapita. Gigi, jeśli tylko nie była ró­żowa, najczęściej wędrowała razem z Patti i otoczyła Tapita nie spełnioną miłością macierzyńską. Nosiła go, iskała i bawiła się z nim, była również bardzo opiekuńcza. Kiedyś dorastający sa­miec pawiana, przed którym Tapit z dziecinną lekkomyślno­ścią demonstrował najeżony, nagle stracił cierpliwość, chwycił go, przewrócił na ziemię i pociągnął za sobą. Tapit przeraził się oczywiście i zaczął krzyczeć. Patti popatrzyła tylko na to, lecz Gigi skoczyła, pognała do nich ! przytuliła Taplta do piersi. Odważny w obecności obrońcy, Tapit wyrwał się jej i znowu

zwróci? się ku pawianowi, podczas gdy Gigi przyglądała się te­mu dobrodusznie. Zdarzyło się kiedyś, że Gigi porwała Tapita i uciekła z nim na drzewo, w ostatniej chwili unikając ataku Goblina. Innym razem, gdy Satan zaatakował Patti, powodując wrzask strachu Tapita, jadącego na jej grzbiecie, Gigi nie tylko zaczęła demonstrować, ale Jeszcze kopnęła Satana.

Gigi zachowywała się jak starsza siostra, często można ją było widzieć z Tapltem nawet trzydzieści metrów od miejsca, gdzie jego matka odpoczywała lub żerowała. Kiedyś siedziałam z nimi w upale południa, Tapit od pół godziny spał na kola­nach u Gigi, podczas gdy jego matka żerowała na dość odle­głym drzewie. Patti wydawała się zachwycona pomocą opie­kunki i gdy nie było jej w pobliżu, jeszcze mniej zajmowała się synem. Kiedyś Tapit odszedł wraz z Gigi ze sto metrów, gdy Patti iskała się z grupą samców. Choć syn zniknął Jej z oczu, a szympansy podniosły alarm i uciekły na drzewa, nawet wte­dy Patti się nie przejmowała. Tapit pojawił się może po trzy­dziestu minutach, jadąc na szerokich plecach Gigi.

W trzecim roku życia Patti traktowała syna jeszcze bardziej nonszalancko. Podczas wędrówek musiał sobie niekiedy radzić z bardzo trudnymi szlakami nadrzewnymi, gdy usiłował podą­żać za matką. Nawet gdy krzyczał, rzadko wracała, by mu po­móc. Wielokrotnie nie potrafił przeskoczyć zbyt dużej odległości między drzewami, pomimo rozpaczliwych wysiłków; płacząc musiał schodzić na ziemię i wdrapywać się na drzewo, na któ­rym Patti najspokojniej żerowała Chociaż cztero- i pięcioletnie wyrostki na ogół przekraczają potoki na plecach matek, Patti kilkakrotnie pozostawiała Tapita na brzegu, zmuszając go do samodzielnego przedostania się na drugi brzeg po zwisającej roślinności. Jeśli Gigi była przy tym obecna, wszystko szło do­brze; przenosiła go i uspokajała. Przez resztę dzieciństwa była Jego towarzyszką, uczestniczką zabaw i opiekunką.

Nie ma wątpliwości, że obecność Gigi miała ogromny wpływ na życie Tapita, przynosząc mu spokój, opiekę i uczucie. Czy­nił niezwykłe postępy i w wieku pięciu lat, po odstawieniu od piersi, stał się zachwycającym młodym szympansem. Zdumie­wająco niezależny, samodzielny, wpadał Jednak w panikę, gdy

coś szło źle. I właśnie wtedy, na krótko przed urodzeniem na­stępnego dziecka Patti, Tapit zmarł na jakąś nieznaną choro­bę. Jakaż to ironia losu, że przeżywszy najbardziej niebez­pieczny okres dzieciństwa, pomimo niewystarczającej opieki matki, opuścił świat będąc na samym progu niezależności.

Życie Tapita nie poszło jednak na marne, ponieważ przy nim Patti nauczyła się wreszcie obchodzić z dziećmi. Ku mojej sa­tysfakcji okazała się wspaniałą matką dla swojego następnego dziecka, córeczki Tity - pozbyła się swych poprzednich dzi­wactw i niewłaściwego zachowania. Tak więc uporczywe trzy­manie się życia przez Tapita przyniosło korzyść młodszej sio­strze, której nigdy nie spotkał, i wzmocniło ród Patti wśród szympansów w Gombe.

Gigi otoczyła Titę ciotczyną opieką, jeszcze zanim ta ukoń­czyła rok, ponieważ; Patti zaakceptowała już wielką samicę Ja­ko niemal członka rodziny. Ze względu na to stosunki między Gigi i Titą były bardzo bliskie, a więź między obu dorosłymi sa­micami się wzmocniła. Gigi czasami była bardzo zdenerwowa­na, gdy przypadkowo traciła kontakt z Patti w czasie wędrówki lub żerowania.

Któregoś dnia Gigi żerowała jakieś piętnaście metrów od Patti i Tiiy; po czterdziestu minutach zsunęła się na dół i pode­szła do drzewa, gdzie powinny być matka i córka, ale one od­daliły się kilka minut wcześniej, poruszając się cicho w pod­szyciu. Gigi rozejrzała się dookoła i zaczęła popłakiwać, jak dziecko, które zgubiło matkę. Po chwili wydala całą serię po­hukiwań, zakończonych bardzo głośnym krzykiem, który dla mnie brzmiał jak rozpaczliwe: .Gdzie Jesteście?" Po chwili Patti | córką wrócify i obie samice iskaly się przez Jakiś czas. A po­tem Gigi wyciągnęła rękę do Ti(y, żeby się na nią wspięła, i wy­ruszyła w drogę. Patti nie pozostało nic innego, Jak iść za nimi.

Pamiętam też inny dzień spędzony z tą trójką. Gdy połu­dniowy upał zelżał, Patti weszła na drzewo po pokarm, a Gigi wyciągnęła się na ziemi. Tlta pozostała z nią, podskakiwała wokół wielkiej samicy, a potem zaczęła uderzać Ją gałązką, po­krytą liśćmi. Z miną uczestnika zabawy Gigi chwyciła drugi koniec gałązki i zaczęły ją przeciągać. Gigi połaskotała Titę,

a ta odpowiedziała ugryzieniem w bardzo łaskotliwy policzek ciotki. Po chwili obie zaśmiewały się głośno. Po dziesięciu mi­nutach Tita miała dosyć zabawy i poszła huśtać się na pną­czach. Było bardzo spokojnie. Szeleściły liście drzewa, na któ­rym żerowała Patti, i dźwięczał chór cykad. Gigi zamknęła oczy i zasnęła. Nagle spokój popołudnia został przerwany bójką sta­da pawianów w pobliżu. Przerażona Tita zaczęła krzyczeć i Gigi błyskawicznie skoczyła na nogi, pognała w górę drzewa, chwy­ciła Titę i przytuliła do piersi. Zniosła dziecko na ziemię i iska- ła, dopóki Tita nie zamknęła oczu, całkowicie odprężona. Gdy Patti skończyła jedzenie, cala trójka wyruszyła na wędrówkę, a Tita jechała beztrosko na silnym grzbiecie ciotki Gigi.

ROZDZIAŁ 1 7

MIŁOŚĆ

Biedna Gigi. Niezdolna do rodzenia własnych dzieci, nie mogła zaznać uczucia rozwijającego się pomiędzy szym­pansią matką i jej rosnącymi dziećmi. Rozpaczliwie szukała kontaktów z kolejnymi niemowlętami, ale każde z nich wyra­stało i uniezależniało się od niej. Były przywiązane do własnej matki, a ten związek Jest najsilniejszy i najbardziej znaczący. Nikt nigdy nie będzie otaczany taką opieką, chroniony i kar­miony, jak w czasie niemowlęctwa i wczesnego dzieciństwa. Gdy szympansiątko dorasta, więzi z matką ulegają wzmocnie­niu, przechodzą w bliską przyjaźń, wzajemne wspieranie, które może trwać lata. Samiec może wprawdzie wytworzyć podobne więzi z bratem lub nawet z innym, nie spokrewnionym sam­cem, ale samica, która straci matkę (gdy ona umrze lub prze­niesie się do innej społeczności), nie przeżyje czegoś takiego, dopóki jej własne dzieci nie dorosną.

Im silniejsze są powiązania między dwoma szympansami, tym większe nieszczęście, gdy zostają one zagrożone. Ponieważ matka Jest dla małego dziecka całym światem, w okresie od­stawiania od piersi w sposób naturalny ogarnia Je przygnębie­nie, gdy spotyka się ze zdecydowanym sprzeciwem matki. Na początku maluch może osiągnąć niemal wszystko, wytrwale egzekwując swoje prawa. Ale w miarę upływu czasu matka co­

raz częściej i energiczniej odmawia ssania piersi i noszenia na plecach. Ciche i proszące plącze dziecka zaczynają zmieniać się w krzyki i ataki histerii. Sytuacja staje się coraz trudniejsza i wywołuje stresy u obydwojga, szczególnie przy odstawianiu pierwszego dziecka, kiedy matce brakuje doświadczenia, oraz gdy dotyczy to syna, ponieważ jego sprzeciw Jest zwykle bar­dziej gwałtowny niż córki. Co może zrobić matka, kiedy syn ucieka od niej wrzeszcząc histerycznie, rzuca się na ziemię i wyrywa sobie włosy? Na ogół towarzyszy mu, często z gryma­sem strachu na twarzy, i przytrzymuje, chcąc, jak sądzę, uspokoić go. Syn, gniewny i oburzony, próbuje się wyrwać, matka jednak obejmuje go nadal - nawet jeśli bije ją lub gryzie - dopóki nie ucichnie. Córka natomiast często usiłuje wyegze­kwować swoje prawa w sposób bardziej subtelny: w czasie iskania matki przysuwa się coraz bliżej do sutka, a potem ła­pie go pyszczkiem i szybko ssie.

W końcowym okresie odstawiania od piersi dochodzi do zda­rzenia, które dziecko może potraktować jako następne zagro­żenie dla dotychczasowych stosunków z matką: pojawiają się u niej znowu różowe obrzmienia seksualne. Teraz w każdym cyklu matka będzie zajęta zalotami samców, kopulacją i całym towarzyszącym temu zgiełkiem. Dwa pierwsze cykle są zwykle najgorsze, ponieważ sytuacja jest nowa, dziwna i przerażająca dla dziecka. Mały samiec, Jak widzieliśmy, usiłuje przeszka­dzać podczas kopulacji innych samic, odbywającej się w pobli­żu, ale zwykle jest przy tym opanowany, jedynie biegnie i odpy­cha samca. Sytuacja zmienia się, gdy samicą jest jego własna matka. Przeszkadza jej wtedy bliski szału, może uderzyć sam- ca-zalotnika, wykrzywiając się przy tym i piszcząc, pełen nie­pokoju. Córki są zwykle jeszcze bardziej wstrząśnięte wido­kiem pokrywania matki, chociaż z reguły nie zwracają uwagi na akt seksualny, gdy dotyczy to innych samic.

Nadal mało wiemy o korelacjach pomiędzy stopniowym za­nikaniem mleka matki a częstością ssania przez dziecko oraz

o zmianach hormonalnych, poprzedzających, a następnie to­warzyszących rozwojowi zarodka w łonie szympansicy. Niektó­re maluchy ssą przez okres następnej ciąży. Inne są odstawia­

ne przed zajściem w ciążę lub w jej pierwszym okresie. Jakkol­wiek by było, urodzenie się następnego dziecka sygnalizuje po­czątek nowej epoki dla poprzedniego i nic dziwnego, że niektó­re czują się zagrożone. Już dłużej nie mogą skupiać na sobie całej uwagi matki, nie mogą jeździć na jej grzbiecie lub wpełzać do ciepłego gniazda w nocy. Niemowlęctwo się skończyło. Jed­nakże, chociaż matka nie może obdarzać starszego dziecka ca­łym swym uczuciem, jest nadal obecna, wspiera i ochrania; wciąż dzieli się pożywieniem, Jeśli dziecko prosi, iska je, i to częściej niż młodsze. Podchowany maluch, choć początkowo przygnębiony, zwykle szybko przychodzi do siebie i zaczyna być zafascynowany nowym niemowlęciem.

Dwa szympansiątka nie osiągały niezależności w normalny sposób; Flint i Michaelmas. Obaj pozostali niezwykle uzależ­nieni emocjonalnie od matek również po urodzeniu młodszego rodzeństwa, ale z bardzo różnych powodów. W przypadku Flin­ta było to skutkiem wieku Flo, która - w swoim czasie najlep­sza z matek - zawiodła najmłodszego syna. Gdyby nie zaszła w następną, ostatnią ciążę, wszystko jak sądzę skończyłoby się dobrze. Ale ta ciąża tak wyczerpała siły starzejącej się Flo, że nie była po prostu w stanie prawidłowo odstawić Flinta. Otoczony przez pewnych siebie członków swojej wysoko posta­wionej rodziny, wyrósł na rozpuszczone, uparte dziecko i kiedy Flo usiłowała powstrzymać go od ssania jej piersi czy jeżdżenia na plecach, wpadał w tak gwałtowne i agresywne ataki histerii, że Flo ustępowała mu za każdym razem. Karmiła go więc aż do momentu urodzenia małej Flame. Z konieczności musiała wte­dy odstawić go od piersi, bez względu na Jego ataki, ale wyda­wało się, że nie potrafiła zapobiec Jego wpychaniu się do gniaz­da nocą i jeżdżeniu na jej grzbiecie. Czasami chciał zwisać u niej na brzuchu w niemowlęcej pozycji, całkowicie zasłania­jąc swoją maleńką siostrę. Stawał się w tym czasie coraz bar­dziej przygnębiony, rzadko się bawił i spędzał długie godziny przytulony do Flo lub iskając Ją. Ciągnęło się to przez sześć miesięcy tycia Jego siostrzyczki. Wtedy Flo zapadła na chorobę przypominającą zapalenie płuc: była tak słaba, że nie mogła nawet wspiąć się na drzewo, by przygotować gniazdo na noc.

A gfly Ją znaleźliśmy leżącą na ziemi, Flame zaginęła i nigdy już jej nie zobaczyliśmy. Flo po wyzdrowieniu była nadal na­stawiona psychicznie i fizjologicznie na doglądanie małego dziecka i nawet nie próbowała protestować, gdy Flint wchodził do Jej gniazda czy jeździł jej na grzbiecie. Przestała go nosić do­piero wtedy, gdy miał osiem lat i gdy brakowało jej już po pro­stu sił, żeby udźwignąć taki ciężar.

Historia Michaelmasa jest zupełnie inna. Miał pięć lat, gdy u jego matki, Miff, znów pojawiły się różowe nabrzmienia. W tych okresach cieszyła się ona dużą popularnością i stale otaczały ją samce. W dużych grupach zawsze panowało napię­cie i samce czasami atakowały Miff. Michaelmas, trzymający się blisko matki na dobre i na złe, nie tylko rzucał się pomię­dzy nią i zalotników, ale też bronił jej, gdy była atakowana. W czasie jednej z takich potyczek jego staw biodrowy uległ zwichnięciu. Obolały i kulejący, nie mógł nadążyć za resztą ro­dziny w czasie wędrówek i Miff, przed wypadkiem odstawiająca go konsekwentnie, potem ustąpiła i pozwoliła mu nadal jeździć na grzbiecie. Nawet po urodzeniu następnego dziecka często nadal go nosiła, a gdy czasami ignorowała smutne popłakiwa­nia, Jego starsza siostra Moeza pozwalała mu jeździć na sobie. Prawdopodobnie ze względu na jego kiepską kondycję Miff nie próbowała trzymać go poza swoim, gniazdem i nadal sypiał z nią i z dzieckiem. Dopiero gdy miał siedem lat zaobserwowa­liśmy, że buduje własne gniazdo, ale 1 wtedy czasami wpełzał do legowiska matki i siostrzyczki.

W miarę jak szympansiątko staje się coraz bardziej niezależ­ne, jego stosunki z matką ulegają zmianie. Nadal są bliskie, matka jest czuła i opiekuńcza, ale ciężar podtrzymywania wię­zi coraz bardziej spada na dziecko. Podczas gdy gotowa do wy­marszu matka czeka na małe dziecko lub idzie po nie i je za­biera, starsze musi samo się pilnować. To nie oznacza, że matka zawsze odchodzi bez niego, na pewno nie, ale mogą się przypadkowo rozdzielić. Gdy tak się zdarzy, mały szympans bardzo się denerwuje; głośne, oszalałe krzyki zagubionego dziecka, przemieszane z płaczliwymi wołaniami, są bardzo charakterystyczne. Słysząc takie nawoływania, matki na ogól

zatrzymują się i czekają, ale z jakichś powodów prawie nigdy nie odpowiadają wołaniem. Tak więc szympansiątko uczy się dwóch ważnych rzeczy: że musi być czujne, aby zapobiec roz­dzieleniu, i że chwilowe rozstanie z matką nie Jest końcem świata - prędzej czy później znowu się odnajdą. I w końcu przychodzi czas, gdy celowo na krótko opuszcza matkę: u sy­nów następuje to wcześniej, u córek - później.

Ale nawet wtedy, gdy wyrośnięte dziecko przypadkowo od­dzieli się od matki, wytrąca je to z równowagi. Jeśli chce wę­drować w Innym kierunku niż matka, może perswadować jej usilnie zmianę marszruty; jeśli matka ustąpi i pójdzie za nim, uniknie rozdzielenia przynajmiej na pewien czas.

Któregoś dnia w 1982 roku towarzyszyłam Fifł i jej rodzinie: Freudowi, Frodowi 1 jednorocznej Fanni. Odpoczywali może przez godzinę, gdy jedenastoletni Freud usiadł, popatrzył na Fi- fi, przycisnął Fanni do piersi i wyruszył na północ. Fifl, która iskała w tym momencie Froda, zobaczyła to i poszła ich śladem. Wkrótce Fanni wykręciła się bratu i wróciła do matki, do której zaraz dołączył Frodo. Po pięciu minutach Fifl podniosła się 1 bardzo wolno skierowała się na południe, pozwalając Fanni dreptać za sobą. Freud natychmiast wykorzystał szansę: chwy­cił swą maleńką siostrzyczkę, przytulił i jeszcze raz skierował się w przeciwnym kierunku. Fifl zatrzymała się, popatrzyła za nimi, potem zawróciła i poszła za Freudem. Wkrótce Fanni ucie­kła bratu, ale gdy zrobiła kilka kroków w kierunku Fifl, złapał Ją znowu i kilkoma popchnięciami zmusił, żeby szła przed nim. Przebyli tak kilka metrów i Fanni znowu próbowała uciec; FYeud złapał ją za kostkę, przyciągnął do siebie i iskał, dopóki się nie odprężyła. Fifl tylko się przyglądała. Po kilku minutach Freud podniósł się i wziął Fanni za rękę. Fifl błyskawicznie złapała ją za drugą rękę i łagodnie przyciągnęła do siebie. Freud ustąpił i Fifl, umieszczając sobie Fanni na brzuchu, skierowała się na południe. Freud patrzył za nią przez chwilę, potem z na­dzieją na północ, w końcu odwrócił się i poszedł śladem rodziny.

Znacznie później, gdy wszyscy żerowali, usłyszeli podekscy­towane okrzyki szympansów ze wschodu. Freud natychmiast zaczął iść w tamtym kierunku, ale Fifl nie przerywała Jedzenia.

Freud wrócił, zabrał Fannl 1 wyruszył Jeszcze raz, a Flfl wkrót­ce za nimi. Po kilkudziesięciu metrach Fannl wróciła do matki, ale tym razem Fili poszła za synem i cała rodzina przyłączyła się do większej grupy.

Wszystkie te denerwujące sytuacje - odstawianie od piersi, urodzenie się następnego dziecka, chwilowa rozłąka - są ni­czym w porównaniu ze śmiercią matki, ostatecznym i nieod­wracalnym przerwaniem więzów. Dzieci młodsze niż trzyletnie, nadal zależne od mleka matki, oczywiście nie będą w stanie przeżyć. Ale nawet samodzielnie odżywiające się wyrostki by­wają tak przygnębione, że może się to skończyć śmiercią. Flint na przykład miał osiem i pół roku, gdy stara Flo umarła, i po­winien już umieć troszczyć się o siebie. Ale był bardzo psy­chicznie uzależniony od matki i nie mógł, jak się wydawało, przeżyć bez niej. Cały jego świat obracał się wokół Flo i gdy jej zabrakło, życie stało się puste i bezsensowne. Nigdy nie zapo­mnę, jak Flint, trzy dni po jej śmierci, wolno wspiął się na wy­sokie drzewo przy strumieniu. Idąc wzdłuż jednej z gałęzi za­trzymał się i stal nieruchomo, wpatrując się w puste gniazdo. Po dwóch minutach odwrócił się, poruszając jak stary czło­wiek, zsunął się na dół, przeszedł kilka kroków i położył, pa­trząc przed siebie pustym wzrokiem. W gnieźdzle tym spał z Flo na krótko przed Jej śmiercią. Co myślał wtedy? Czy wspo­minał utracone szczęśliwe dni? Cierpiał w poczuciu straty? Ni­gdy się tego nie dowiemy.

Na nieszczęście przez kilka dni po śmierci Flo Fifl wędrowa­ła w dalszych okolicach; gdyby mogła pocieszać Flinta od po­czątku, sprawy mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej. Wędro­wał przez kilka dni z Figanem i w obecności wielkiego brata otrząsnął się częściowo z depresji, ale potem nagle oddzielił się od grupy, pognał na miejsce śmierci Flo i tam pogrążył się w jeszcze głębszej depresji. Gdy pojawiła się Fifl, Flint był już chory 1 chociaż iskała go 1 czekała, żeby z mą poszedł, zabrakło mu na to i chęci, 1 siły.

Flint stawał się coraz bardziej apatyczny, nie chciał jeść 1 osłabił przez to swój układ odpornościowy, aż zachorował. Gdy po raz ostatni widziałam go żywego, był wychudzony, leżał

skulony wśród roślin w pobliżu miejsca śmierci Flo, wpatrując się w jeden punkt, 1 całkowicie przygnębiony. Oczywiście pró­bowaliśmy mu pomóc; musiałam opuścić Gombe wkrótce po śmierci Flo, ale któryś ze studentów lub asystentów tereno­wych odwiedzał go codziennie, dotrzymując mu towarzystwa i próbując skusić różnymi smakołykami. Ale nic nie mogło za­stąpić utraconej matki. Jego ostatnia, krótka droga, z prze­rwami na odpoczynek co kilka kroków, wiodła do miejsca, gdzie leżało ciało Flo. Siedział tam kilka godzin, wpatrując się w płynącą wodę. Przeszedł z wysiłkiem jeszcze kilka kroków, potem skulił się i więcej już nie poruszył.

Innymi sierotami opiekowało się starsze rodzeństwo, i adop­cje te dostarczają nam najbardziej wzruszających przykładów pełnego uczucia, bardzo opiekuńczego stosunku dorastają­cych szympansów do maluchów. Okazuje się, że młode samce mogą być tak opiekuńcze jak samice; z pewnością są równie uczuciowe i tolerancyjne. Po raz pierwszy zobaczyliśmy to wy­raźnie w rodzinie Passion. Pax miał zaledwie cztery lata, gdy jego matka umarła. Była chora przez kilka lygodni, poruszając się coraz wolniej, przykucając na ziemi od czasu do czasu, jak­by w bólach. Chociaż nienawidziłam jej przed czterema laty, gdy mordowała niemowlęta, nie mogłam jej teraz nie współ­czuć. Ostatniego wieczoru była tak osłabiona, że drżała po wy­konaniu najmniejszego ruchu. Udało się jej wspiąć na niskie drzewo, gdzie zbudowała maleńkie gniazdo, w którym potem leżała wyczerpana. Świt następnego ranka był zimny 1 szary, z ołowianego nieba bez przerwy lał deszcz, a Passion Już nie żyła. W nocy wypadła z gniazda i wisiała, zaczepiona ramie­niem w splątanych pnączach. Trójka jej dzieci, stale towarzy­szących jej w ciągu ostatnich tygodni życia, otaczała ją teraz. Pom i Profesor siedzieli i wpatrywali się w ciało matki. Pax raz po raz przysuwał się i próbował ssać Jej zimne, mokre piersi. Potem, coraz bardziej rozżalony, krzycząc coraz głośniej, zaczął szarpać jej zwisającą rękę tak szaleńczo, że w końcu ściągnął jej ciało na dół. Gdy martwa Passion legła na namokniętej zie­mi. dzieci wielokrotnie badały jej zwłoki. Czasami odchodziły apatycznie żerować w pobliżu, a potem znów spieszyły do ciała

matki. Pod koniec dnia Pax stopniowo się uspokoił, nie próbo­wał już więcej ssać, ale zdawał się jeszcze bardziej przybity, ci­cho popłakiwał i czasami ciągnął martwą rękę Passion. W koń­cu, tuż przed zapadnięciem ciemności, cała trójka odeszła.

Przez kilka następnych tygodni Pax wykazywał wiele oznak depresji. Był apatyczny, w ogóle się nie bawił i, podobnie jak u innych sierot, zrobił mu się wypukły brzuszek. Ale powrócił do równowagi zdumiewająco szybko. Trójka rodzeństwa spę­dziła następny rok razem. Gdy Profesor odchodził na parę dni włóczyć się z dorosłymi samcami, Pax zostawał z Pom. Ale cho­ciaż trzymali się blisko siebie i chociaż Pax zawsze szukał ochrony u siostry, z Jakichś powodów nigdy nie jeździł na niej, nawet gdy wędrowali z grupą szybko idących samców. Pax nie nadążał za nimi i szedł z tyłu, płacząc, choć ona wyciągała rę­kę i zapraszała, by się na nią wdrapał. Początkowo Pom miała rozbudzony instynkt macierzyński i próbowała zmusić go do wspięcia się na jej grzbiet, ale Pax czepiał się roślin i wrzesz­czał histerycznie, dopóki nie przestała. Profesor również usiłował nosić małego braciszka, ale Pax odrzucił i tę ofertę, z równie niewytłumaczalnych powodów. Tak samo, gdy starsze rodzeństwo zapraszało go do swoich gniazd na noc: odmówił zdecydowanie, nawet gdy serdecznie wyciągali do niego ręce. Patrzyli więc jak Pax, smutnie popłakując, budował w pobliżu swoje małe gniazdo. Jak wielu rzeczy nie wiemy jeszcze o za­chowaniu szympansów.

Rok po śmierci Passion Pom wyemigrowała i przyłączyła się do społeczności Mitumba na północy. Zrobiła to prawdopodob­nie dlatego, że po utracie swej wysoko postawionej matki pozo­stawała na łasce samic z Kasakela. Szympansy mają dobrą pa­mięć i wiele z nich zachowało wrogie uczucia. Ale jeszcze przed odejściem siostry Pax przywiązał się do swojego brata i chodził za Profesorem Jak mały, wytrwały cień. Stosunki między brać­mi zawsze były serdeczne, ponieważ Profesora od początku fa­scynował mały braciszek. Pamiętam, Jak kiedyś Pax, cierpiący na katar w czasie pory deszczowej, kichnął głośno. Profesor przybiegł pospiesznie, popatrzył na Paxa, a potem zerwał kilka listków i starannie wytarł mu mokry nos.

Teraz, rok po śmierci Passion, Profesor troszczył się o brata jak matka, czekając na niego w czasie wędrówek i ochraniając go. Pax miał Już sześć lat, ale nadal bardzo się denerwował w razie przypadkowego rozłączenia z bratem. Profesor również był tym zatroskany. Kiedyś, dwa lata po stracie matki, poszli w różnych kierunkach, gdy duża grupa, z którą żerowali, rozłą­czyła się. Kiedy Pax się zorientował, że nie ma z nim Profesora, zaczął popłakiwać 1 krzyczeć. Raz po raz wspinał się na wysokie drzewo, rozglądał po okolicy i krzyczał bardzo głośno. Profesor znajdował się jednak wtedy poza zasięgiem jego głosu. Pax trzy­mał się więc Jomeo i zrobił sobie gniazdo koło wielkiego samca. Ale mimo to popłakiwał wielokrotnie w ciągu nocy. Profesor zaś, gdy tylko się zorientował, co się wydarzyło, pozostawił duże samce i zaczął szukać Paxa. Nie widziałam ich spotkania, ale w południe następnego dnia byli już znowu razem.

Zawsze będę pamiętać pewien incydent. Bracia wędrowali w małej grupie z Miff, która była różowa, i Goblinem, zazdro­śnie pilnującym swoich praw samca .alfa" 1 uniemożliwiają­cym innym samcom kopulowanie z nią. Nie zwracał jednak uwagi, gdy Pax zalecał się do Miff: wyrostek nie był dla niego zagrożeniem. Miff jednakże wydawała się denerwować zapęda­mi tego małego zalotnika i kiedy nie przestawał, kopnęła go. Pax potoczył się pomiędzy krzewy. Biedny Pax! Zaprezentował jeden z najgwałtowniejszych ataków histerii, jaki kiedykolwiek widziałam. Rwąc sobie włosy, rzucił się na ziemię 1 wrzeszczał coraz głośniej. Goblin, najwyraźniej zirytowany hałasem, bły­snął okiem w kierunku Paxa i włosy zaczęły mu się Jeżyć. W tym momencie Profesor, który żerował trochę dalej, przy­biegł zobaczyć, co się dzieje. Przez moment przygląda! się całej scenie, a następnie, zrozumiawszy, że Pax zostanie za chwilę surowo ukarany, chwycił swojego ciągle Jeszcze wrzeszczącego brata za przegub 1 pospiesznie odciągnął na bok. Dopiero gdy oddalili się o jakieś dwadzieścia metrów 1 niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Profesor puścił Paxa. który wreszcie prze­stał krzyczeć 1 zgodził się pójść z bratem.

Gimble miał osiem lat. gdy zmarła Melissa, 1 chociaż był ma­ły Jak na swój wiek, potrafił sam zadbać o siebie. Mimo to był

wstrząśnięty i trochę zagubiony po stracie matki. W poszuki­waniu pociechy zwrócił się do rodzeństwa; najczęściej szukał towarzystwa Gobłina i wkrótce wszędzie mu towarzyszył. Czę­sto terowali na tym samym drzewie, a Gimble budował swoje gniazdo blisko brata. Z punktu widzenia Gimble’a najważniej­sze było, że Goblin na ogól wspierał swego małego braciszka, jeśli mu grożono lub atakowano. Tak więc samiec „alfa", o trzy­naście lat starszy od brata, pod wieloma względami zastępował Gimble'owi matkę.

Kiedy zmarła Winkle, Wolfi został zaadoptowany przez swoją starszą siostrę - Wundę. Historia tej dziewięcioletniej samicy i Jej trzyletniego braciszka jest naprawdę zadziwiająca. Wolfi pomimo młodego wieku wykazywał mniej oznak depresji niż inne sieroty, pewnie dlatego, że na długo przed śmiercią matki stosunki pomiędzy rodzeństwem były bardzo zażyłe. Wunda często nosiła go podczas rodzinnych wędrówek, gdyż, podob­nie jak wszystkie starsze siostry, była zafascynowana bracisz­kiem, a 1 Wolfi, od czasu gdy zaczął raczkować, chciał wszędzie iść za nią. Wiele razy zawracała z drogi, słysząc smutny płacz braciszka, który nie mógł za nią nadążyć. Zabierała go wtedy i dalej szli razem. Nie należy sądzić, że bliskie stosunki między rodzeństwem miały rekompensować niewystarczające zdolno­ści macierzyńskie Winkle. Była dbałą, uczuciową 1 sprawną matką i Wunda niewątpliwie wiele nauczyła się od niej. Gdy Winkle umarła, Wunda przyjęła obowiązki opiekuńcze jako rzecz oczywistą. Co najbardziej zdumiewające, ta młoda sami­ca, jeszcze niedojrzała płciowo, prawdopodobnie karmiła bra­ciszka. Z pewnością ssał ją po kilka minut co dwie godziny 1 protestował, gdy Wunda próbowała go powstrzymać. Ale na­wet z bardzo bliska nie umieliśmy stwierdzić, czy rzeczywiście pil mleko; prawdopodobnie dla uspokojenia przykładał tylko pyszczek do sutka.

Skosha była dzieckiem pierworodnym i nie miała rodzeń­stwa, które mogłoby się nią zająć po śmierci matki. Przez pierwsze dwa miesiące ta pięcioletnia samiczka spędzała więk­szość czasu z którymś z dorosłych samców; potem przywiązała się do Pallas, samicy, która przed kilkoma miesiącami straciła

swoje pierwsze dziecko. Pallas była bliską towarzyszką matki Skoshy, często zastanawialiśmy się nawet, czy nie Jej siostrą; byłaby wtedy biologiczną ciotką Skoshy. Tak czy owak, stały się nierozłączne. Pallas wspaniale pełniła rolę przybranej mat­ki: nosiła Skoshę, czekała na nią, dzieliła się pokarmem i była zadziwiająco cierpliwa wobec dziecka, które często urządzało ataki histerii, gdy coś szło nie po jego myśli.

W ciągu roku Pallas urodziła drugie dziecko, które w nie­mowlęctwie prawdopodobnie padło ofiarą Passion i Pom. Na­stępnego roku Pallas miała kolejne dziecko, które przeżyło; w tym czasie Skosha była już w pełni zintegrowanym człon­kiem rodziny. Była to przemiła rodzina: Pallas, choć niezbyt towarzyska, była serdeczna i chętna do zabawy, a maleńka Kristal, otwarta, silna i awanturnicza, stała się ulubienicą nas wszystkich. Ale zdarzyło się nieszczęście - Pallas zachorowała i umarła, gdy Kristal miała zaledwie pięć lat. Tak więc Skosha po stracie rodzonej matki utraciła również przybraną.

Wróciłam do Gombe wkrótce potem. Widok dwóch sierot rozdzierał serce. Skosha starała się najlepiej jak mogła, doglą­dając Kristal, ale dziecko było przygnębione i apatyczne, a sa­ma Skosha, obecnie dziesięcioletnia, wydawała się zagubiona i przygaszona. Podjęcie jakiejkolwiek decyzji przychodziło Jej z wielkim trudem. Gdzie teraz pójść? Co powinny teraz Jeść? Kiedy trzeba zbudować sobie gniazdo? Kristal trzymała się bardzo blisko Skoshy i razem wędrowały bez celu po lesie - dwoje zagubionych dzieci. Mieliśmy wszyscy nadzieję, że Kri­stal przeżyje, ale pozostawała w apatii i nigdy nie odzyskała swego poprzedniego, radosnego usposobienia. Dziewięć mie­sięcy po śmierci Pallas Kristal zniknęła na zawsze.

W roku 1987 epidemia choroby, przypominającej zapalenie płuc, ogarnęła populację szympansów w Gombe. Wielu człon­ków społeczności Kasakela zachorowało i chociaż niektóre, jak Evered, Fifl i Gremlin, szybko wróciły do zdrowia, dziewięć szympansów zmarło. Spośród moich najstarszych przyjaciół nie przeżyli Jomeo, Satan i Little Bee, a także Miff. którą zna­łam jeszcze jako podlotka w 1964 roku. Kilka lat wcześniej Miff miała kwitnącą rodzinę, ale najpierw Michaelmas (który już

prawie nie utykał) zmarł z powodu silnej inwazji pasożytów wewnętrznych, potem młodociana Mo zniknęła po przewlekłej chorobie. 1 na koniec zmarła sama Mlff, pozostawiając choro­witego, trzyletniego Mela. Pozostał zupełnie sam; najstarsza córka Moeza nadal żyła, lecz wyemigrowała przed trzema laty do społeczności Mitumba.

Byłam w Stanach na corocznej turze wykładów, kiedy otrzy­małam list z wiadomościami z Gombe. Mel był bardzo slaby. Kręcił się koło różnych dorosłych samców i chociaż wszystkie traktowały go przychylnie, żaden specjalnie nim się nie przej­mował. Nie spodziewałam się zobaczyć Mela żywego, taki był zawsze wychudzony, z napęczniałym brzuszkiem, apatyczny. Wysłałam nawet próbkę jego kału na badania parazytologicz­ne; wynik informował o bardzo poważnej inwazji kilku różnych typów pasożytów wewnętrznych i nie był pocieszający. Ale po­tem przyszedł telegram: „Spindle zaadoptował Mela”. Byłam zdumiona, bo Spindle, dwunastoletni syn starej Sprout, nie był zupełnie spokrewniony z Melem, o ile wiedzieliśmy.

Wkrótce potem wróciłam do Gombe. Mel nadal żył pod opieką Spindle’a. Patrząc na mą sierotę, z napęczniałym brzuszkiem, chudymi ramionami i nogami, matową, rzadką sierścią, podzi­wiałam jego nieugiętego ducha, który pozwolił mu utrzymać się przy życiu wbrew wszelkim przeciwnościom. Zadziwiało również oddanie i serdeczność opiekuna. Spindle był również sierotą, po­nieważ Sprout umarta w czasie tej samej epidemii, która zabrała Miff i wiele innych szympansów. Mógł oczywiście sam zadbać

o siebie, ale być może świadomość straty i uczucie samotności doprowadziło do tego nieprawdopodobnego związku z pozbawio­nym matki, nie spokrewnionym dzieckiem. Jakiekolwiek były powody, Spindle okazał się wspaniałym opiekunem. Dzielił się z Melem swoim pokarmem i wpuszczał go do gniazda. Ochraniał dziecko jak mógł najlepiej, zabierał go, gdy wielkie samce były podniecone. Kiedy Mel popłakiwał podczas drogi, Spindle czekał na niego i pozwalał mu wspinać się sobie na plecy, a nawet, w czasie deszczu i zimną wisieć na brzuchu. Nosił go tak często, że w miejscach, gdzie Mel trzymał się stopami, włosy się wytarty i Spindle świecił dwiema białymi plamami w pachwinach.

Głównym problemem, z którym Mel musiał sobie poradzić, były duże odległości, pokonywane każdego dnia przez Spin- dle’a, który chodził z dużymi samcami, szukającymi o tej porze opadłych na ziemię owoców mbula. Podczas tych wycieczek często wędrowali do północnych krańców terytorium, a słysząc nawoływania samców z potężnej społeczności Mitumba, wra­cali cicho i szybko z powrotem do centrum. Było to ciężkie za­danie dla małego Mela, ponieważ Spindle, chociaż cierpliwy, nie zawsze czekał na swojego małego podopiecznego. Mel mu­siał zatem przebywać spore odległości o własnych siłach.

Większość szympansów, zwłaszcza dorosłe samce, była zdu­miewająco łagodna i tolerancyjna w kontaktach z sierotą. Mógł bez obawy zbliżyć się do każdego z nich, prosić o pokarm, nawet wpychać się po mięso po udanym polowaniu, gdy wśród konku­rujących osobników narasta napięcie. Spotykały go co najwyżej łagodne pogróżki, na które za każdym razem odpowiadał gwał­towną histerią. I często udawało mu się dostać swój udział.

W końcu lipca Mel i Spindle zostali rozdzieleni. Mel był bar­dzo przygnębiony, przez kilka dni chodził za tym lub innym do­rosłym samcem, wskakując mu na grzbiet nawet w czasie na­głych wybuchów emocji w grupie. A potem znalazł czasowego zastępcę dla Spindle'a. Niewiarygodne, ale to Pax zajął się nim.

Upłynęło już pięć lat od śmierci Passion i Pax miał dziesięć lat, ale, tak jak inne sieroty, które przeżyły stratę matki, był bardzo drobny. Nadal tworzył z Profesorem nierozłączną parę i więź między nimi była równie silna jak zawsze. Nigdy nie za­pomnę tego lata i dni spędzonych w towarzystwie obu braci i małego Mela. W czasie wędrówek Profesor szedł pierwszy, a Pax, | uwieszonym na plecach Melem, niezdarnie kroczył za starszym bratem wzdłuż leśnych ścieżek i nad potokami. Wno­sił nawet swego podopiecznego na duże drzewa, przynajmniej do pewnej wysokości. Wkrótce i Pax miał .odznaki” pełnionej służby 1 dwie białe plamy na biodrach. Podobnie Jak Spindle, dzielił swój pokarm i gniazdo z Melem. A Profesor czasami czę­stował ich obuł Chociaż wydawało się, że ta trójka Jest bardzo ze sobą związana, po kilku tygodniach Mel wrócił do Spin- dle’a i znowu stali się nierozłączni na wiele miesięcy.

Rok po stracie matki Mel wydawał się nieco zdrowszy: Jego ramiona i nogi przestały być takie patyczkowate, brzuszek stał się mniej wypukły, włosy gęstsze i bardziej połyskujące. Był również mniej przygnębiony i czasami przyłączał się do spokoj­nych zabaw rówieśników. Chociaż poprawa stanu zdrowia była częściowo wynikiem podania mu lekarstw przeciw pasożytom, nie ulega wątpliwości, że Mel przeżył dzięki opiece Spindle’a. W wieku czterech lat Mel spędzał już mniej czasu ze swoim do­broczyńcą i więź między nimi osłabła.

Mniej więcej wtedy Mel zaczął coraz częściej wędrować z Gi­gi: zawsze była z nimi również Darbee, której matka, Little Bee, zmarła w czasie tej samej epidemi, co MifF. Darbee miała starszego brata i spodziewałam się, że to on się nią zaopiekuje, ale chociaż spędziła z nim wiele czasu bezpośrednio po śmierci matki, nigdy nie stall się sobie naprawdę bliscy. Darbee przy­wiązała się czasowo do dwóch wyrostków, samca i samicy, a potem przyłączyła się do Gigi. Z czasem widok Gigi, Darbee

1 Mela razem stał się czymś normalnym; wielka bezdzietna sa­mica krocząca na przedzie, dwoje małych sierot za nią.

Związek Gigi z nimi ma Inny charakter niż te, które nawią­zywała w przeszłości z szympansiątkami. To Gigi pragnęła wte­dy tych kontaktów, musiała nie tylko przynęcać maluchy do siebie, ale również zaprzyjaźniać się z ich matkami. Teraz to Mel i Darbee same wybrały sobie opiekunkę. Gigi okazuje im niewiele uczucia 1 przejawy przyjaźni sprowadzają się przede wszystkim do iskanla od czasu do czasu. Ale dostarcza im oparcia, którego potrzebują w tym tak często nieprzyjaznym świecle. Blada wyrostkowi, który brutalnym zachowaniem spo­woduje płacz któregoś z jej małych podopiecznych: musi wtedy liczyć się z jej reakcją. Przebywając z nią, sieroty mogą się od­prężyć, bo wiedzą, że to ona podejmie decyzje w sprawie tras wędrówek, miejsc do spania czy żerowania. Ale gdy Gigi się za- różowia 1 wędruje z wielkimi samcami, Mel 1 Darbee raczej jej nie towarzyszą; wolą zostawać same, z dala od podniecenia

1 zgiełku dużych grup.

Te dwie sieroty przeżyją, ale psychiczne ślady doświadczeń pozostaną w nich na zawsze. Można to poznać po Ich oczach -

brak im iskry ożywienia i ciekawości dzieci w ich wieku. Pod wieloma względami zachowują się Jak dorosłe: ich mchy są przemyślane, wiele czasu spędzają ze sobą, iskając się i odpo­czywając. Bawią się rzadko, a gdy już to robią, nie są tak rado­sne i hałaśliwe, Jak ich rówieśnicy. Są spokojne, zwykle siedzą

i często mają urojone poczucie krzywdy. Jak będą zachowywać się jako dorośli, oni i inne szympansy, które miały podobne przeżycia w dzieciństwie? Odpowiedź otrzymamy cierpliwie czekając, obserwując i notując. Kiedy po raz pierwszy przyby­łam do Gombe, długie, prawie roczne badania były rzeczą nie­omal niesłychaną. Louis Leakey przepowiadał, że aby zacząć rozumieć zachowania szympansów, potrzebujemy co najmniej dziesięciu lat. Chyba byłby zachwycony widząc, że badania, które zainicjował, wkraczają już w czwartą dekadę.

ROZDZIAŁ 18

PRZERZUCANIE MOSTÓW

Louis Leakey wysiał mnie do Gombe w nadziei, że pełniej­sze poznanie zachowania nas2ych najbliższych krewnia­ków otwony możliwość wejrzenia w naszą własną przeszłość. Zgromadził już mnóstwo informacji, umożliwiających rekon­strukcję wyglądu i budowy pierwszych ludzi w Afryce oraz po­zwalających snuć domniemania o używaniu przez nich narzę­dzi i innych wytworów znajdowanych w ziemi, na której żyli. Ale ze skamieniałości nie da się odtworzyć zachowania. Jego zainteresowanie małpami człekokształtnymi wynikało z prze­świadczenia, że skoro część zachowań jest wspólna dla czło­wieka współczesnego i szympansa, to występowała prawdopo­dobnie również i u wspólnych przodków obu gatunków, a więc

i u praludzi. Louis swoimi przemyśleniami wyprzedzał więk­szość współczesnych uczonych, a dziś, wobec zaskakującego odkrycia, że różnice pomiędzy materiałem genetycznym (DNA) ludzi i szympansów wynoszą zaledwie nieco powyżej 1 procen­ta, Jego podejście wydaje się Jeszcze bardziej godne podziwu.

Jest wiele podobieństw w zachowaniach szympansa i czło­wieka: serdeczne i trwałe więzi pomiędzy członkami rodziny, wzajemnie się wspierającymi, długi okres zależności dzieci, znaczenie uczenia się, sposoby porozumiewania się bez użycia słów, wytwarzanie 1 użytkowanie narzędzi, współpraca w cza-

ste polowania, bardzo rozwinięte manipulacje społeczne, agre­sywny terytoriallzm, różnorodność zachowań wspomagają­cych, żeby wymienić tylko kilka. Podobieństwa w budowie mó­zgu i ośrodkowego układu nerwowego spowodowały wytwo­rzenie się podobnych zdolności intelektualnych, wrażliwości

i emocji u naszych dwóch gatunków. O tym. że informacje

0 życiu s2ympansów są pomocne badaczom przodków człowie­ka, świadczy częste odwoływanie się autorów podręczników antropologii do badań w Gombe. Oczywiście, teorie dotyczące zachowania praczłowieka mogą być tylko spekulacjami, ma­china czasu nie przeniesie nas do zarania naszego gatunku, byśmy mogli obserwować przodków oraz rozwój Ich zachowań. Chcąc zrozumieć choć w części zachowania praludzi, musimy dobrze wykorzystać dane, jakimi dysponujemy. Co do mnie, myśl, że praczłowiek wydłubywał owady za pomocą gałązki

1 wycierał się liśćmi, wydaje się w pełni sensowna. Pozdrawia­nie się naszych przodków i uspokajanie nawzajem pocałunka­mi i przytulaniem, współdziałanie w obronie własnego teryto­rium lub na polowaniu, dzielenie się pokarmem - nie budzi we mnie zastrzeżeń. Serdeczne więzy rodzinne w epoce kamien­nej, bracia pomagający sobie nawzajem, kilkunastoletni syno­wie stający w obronie matek i kilkunastoletnie córki zajmujące się rodzeństwem - skamieniałe szczątki osobowości przodków widziane w tym świetle ożywają w sposób dramatyczny.

Badania w Gombe nie tylko dostarczają podstawy do snucia przypuszczeń na temat człowieka prehistorycznego. Pozwalają również zrozumieć, w Jaki sposób żyją nasi najbliżsi krewnia­cy, a także określić miejsce szympansa w przyrodzie i miejsce w niej człowieka. Wiedza o tym, że szympansy mają zdolności poznawcze, uważane za wyjątkową właściwość człowieka, że odczuwają emocje, ból i strach, sprowadza nas do właściwego, skromniejszego wymiaru. Nie Jesteśmy, Jak kiedyś wierzono, oddzieleni od reszty świata zwierzęcego przepaścią nie do prze­bycia. Jednak nie wolno nam zapominać nawet na moment, że choć nie różnimy się od małp człekokształtnych Jakościowo, lecz Jedynie Ilościowo, to Jednak skala tej różnicy Jest przytła­czająco wielka. Zrozumienie zachowania szympansów pozwala

wyodrębnić niektóre aspekty zachowania człowieka, które są wyjątkowe 1 odróżniają nas od Innych żyjących naczelnych. Przede wszystkim wykształciliśmy intelekt, przy którym zdol­ności nawet najbystrzejszych szympansów są znikome. To właśnie ze względu na ogrom różnicy pomiędzy mózgiem czło­wieka i naszego najbliższego krewniaka, szympansa, paleonto­logowie latami polowali na szkielet półmałpy-półczłowleka, po­most nad przepaścią między człowiekiem i nieczłowiekiem. W rzeczywistości to „brakujące ogniwo” składa się z serii coraz doskonalszych mózgów, o których istnieniu wiemy jedynie dzięki słabym odciskom na wewnętrznych powierzchniach ko­ści znalezionych puszek mózgowych; mózgów, które w coraz bardziej skomplikowanych pofałdowaniach i połączeniach ko­mórkowych zawierały dramatyczny scenariusz rozwoju inte­lektu aż do stadium człowieka współczesnego.

Ze wszystkich właściwości, odróżniających człowieka od nieczłowieczych kuzynów, najważniejsza jest, jak sądzę, zdol­ność do porozumiewania się za pomocą bardzo skomplikowa­nego języka mówionego. Gdy (ylko nasi przodkowie opanowali to potężne narzędzie, mogli omawrtać wydarzenia przeszłości

i robić plany na bliższą i dalszą przyszłość. Mogli uczyć swoje dzieci bez konieczności demonstrowania każdej czynności. Słowa stały się podstawą myśli i idei, które, nie wyrażone, mo­głyby pozostać na zawsze niejasne i pozbawione praktycznego znaczenia. Kontakt umysłu z umysłem poszerzał pojęcia i za­ostrzał znaczenia. Niekiedy patrząc na szympansy czułam, że pozbawione możliwości porozumiewania się za pomocą Języka, znalazły się we własnej, wewmętrznej pułapce. Ich głosy, posta­wy i gesty tworzą bogaty repertuar, złożony i zaawansowany.

O ile więcej osiągnęłyby, mogąc rozmawiać. To prawda, że można je nauczyć używania znaków i symboli języka ludzkie­go. Mają rówmież zdolności poznawcze, umożliwiające łączenie tych znaków w zdania o określonym znaczeniu. Wydawałoby się więc, że umysłowo szympansy są przygotowane, by używać języka. Ale czynniki, które działały, gdy ludzie zaczynali mó- wrtć, najwyraźniej nie odegrały roli przy kształtowaniu intelek­tu szympansa.

Szympansy przejawiają również zaczątki innego, swoiście ludzkiego zachowania - prowadzenia wojen. Wojna, definiowa­na jako zorganizowany konflikt zbrojny między grupami, miała na przestrzeni wieków olbrzymi wpływ na naszą historię. Gdzie­kolwiek byli ludzie, prowadzili w tym czy innym momencie hi­storycznym jakiś rodzaj wojen. Tak więc wydaje się bardzo prawdopodobne, że prymitywne formy wojny były udziałem również naszych najstarszych przodków, a konflikty te odgry­wały rolę w ludzkiej ewolucji. Sugerowano, że wojny wywarły znaczny nacisk selekcjonujący inteligencję i coraz doskonalsze współdziałanie. Proces ten narastał, ponieważ większa inteli­gencja, lepsze współdziałanie w jednej grupie i odwaga stanowi­ły większe wyzwanie dla wrogów. Darwin należał do pierwszych myślicieli, którzy sugerowali, że prowadzenie wojen wywarto po­tężny wpływ na rozwój umysłu ludzkiego. Inni postulowali, że prowadzenie wojen mogło być przyczyną powstania przepaści pomiędzy mózgiem ludzkim i mózgiem naszych krewniaków - małp człekokształtnych; grupy mające niżej rozwinięty mózg nie mogły wygrywać wojen i zostały wymordowane.

Na tle tych poglądów fascynujące i zarazem szokujące Jest odkrycie, że szympansy wykazują agresywne zachowania tery­torialne, me tak bardzo odbiegające od pewnych rodzajów pry­mitywnej wojny u ludzi. Niektóre ludzkie plemiona przeprowa­dzają napady, podczas których .podkradają się lub wślizgują do wrogów, stosując taktyki przypominające polowanie" - pi­sze etolog Renke Eibl-Eibelsfeldt, która badała agresję wśród ludów na wszystkich kontynentach. Na długo przed wykształ­ceniem zaawansowanych umiejętności wojennych wśród na­szego własnego gatunku, przodkowie człowieka musieli mieć preadaptacje podobne lub identyczne do tych, które obserwu­jemy dziś u szympansów, takie Jak tycie we współdziałających grupach, grupowy terytorializm, wspólne polowania 1 utywanie broni. Inną niezbędną preadaptacją byłaby wrodzona obawa przed obcymi lub nienawiść do nich, czasami wyrażająca się agresywnymi napadami. Ale atakowanie dorosłych osobników tego samego gatunku jest zawsze niebezpieczne 1 w społeczeń­stwach ludzkich w czasach historycznych niezbędne było

szkolenie wojowników metodami kulturowymi, takimi jak gloryfikowanie bohaterów, potępianie tchórzostwa, hojne na­gradzanie za odwagę 1 zręczność okazywaną na polu bitwy, podkreślanie wartości uprawiania męskich sportów w dzieciń­stwie. Dla szympansów, zwłaszcza młodych dorosłych sam­ców. konflikty grupowe w obrębie własnego gatunku okazały się atrakcyjne, pomimo niebezpieczeństwa, jakie stanowią. Je­śli młodzi mężczyźni w prehistorycznych społeczeństwach rów­nież znajdowali podnietę w walkach grupowych, mogło to sta­nowić dobry biologiczny punkt wyjścia do gloryfikowania wojo­wników i wojny.

Wśród ludzi członkowie Jednej grupy mogą postrzegać sie­bie jako istoty zupełnie odrębne od członków innych grup i w związku z tym traktować ich jak obcych. Osobnicy z innych grup często jawili się jako nieludzie, kreatury innego gatunku. Przy takim nastawieniu ludzie uwalniali się od zahamowań i sankcji społecznych obowiązujących w swojej grupie i mogli zachowywać się w stosunku do obcych w sposób nie tolerowa­ny u siebie. Prowadziło to między innymi do okrucieństw wo­jennych. Szympansy też różnie zachowują się w stosunku do osobników własnej i obcej grupy. Ich poczucie tożsamości gru­powej jest silne i najwyraźniej wiedzą, kto jest „swój", a kto nie; obcy mogą być atakowani tak brutalnie, że giną z odnie­sionych ran. Nie Jest to tylko wyraz „strachu przed obcymi” - członkowie społeczności Kahama znali agresorów z Kasakela, a mimo to byli brutalnie atakowani. Oddzielając się, jak gdyby zaprzepaścili swoje prawo do traktowania ich jako współple- mieńców. Co więcej, niektóre rodzaje ataku, skierowane prze­ciw obcym osobnikom, nigdy nie były używane w walkach we­wnątrz społeczności: wyłamywanie kończyn, oddzieranie płatów skóry, picie krwi. Ofiary były więc „odszympansione”, ponieważ te rodzaje walki występują wtedy, gdy szympansy próbują zabić dorosłą ofiarę, należącą do innego gatunku.

W wyniku tej niezwykle wrogiej i bardzo agresywnej postawy w stosunku do osobników spoza własnej społeczności, szym­pansy najwyraźniej stanęły na samym progu ludzkich osią­gnięć w niszczeniu, okrucieństwie i zaplanowanych konflik­

tach międzygrupowych. Gdyby Jeszcze opanowały potęgę języ­ka, czyż nie mogłyby wyważyć drzwi i toczyć wojny z najlepszy­mi pośród nas?

Jaka jest druga strona medalu? Jak szympansy lokują się w stosunku do nas pod względem okazywania miłości, współ­czucia i altruizmu? Ponieważ brutalne zachowanie rzuca się w oczy, szympansy mogą łatwo wydawać się znacznie bardziej agresywne, niż są w rzeczywistości. Tymczasem relacje pokojo­we są u nich dużo powszechniejsze od agresywnych; łagodne pogróżki są częstsze od prawdziwych i zdecydowanych; same groźby zdarzają się częściej od bójek, a poważne konflikty, po­wodujące zranienia - rzadziej od krótkich, stosunkowo nie­szkodliwych potyczek. Co więcej, szympansy mają bogaty re­pertuar zachowań służących utrzymywaniu lub przywracaniu harmonii społecznej i podtrzymujących solidarność oraz przy­jaźń między członkami społeczności. Obejmowanie, całowanie, głaskanie i trzymanie za rękę stanowią formy powitania po rozłące lub są stosowane przez osobniki dominujące dla uspo­kojenia podwładnych po uprzednim ich zastraszeniu. Długie sesje grupowego iskania, dzielenie się pokarmem, troska

0 choiych lub rannych, gotowość pomagania towarzyszom w nieszczęściu, nawet jeśli niesie to ryzyko utraty iycia lub ka­lectwo - wszystkie te zachowania łagodzące, przyjacielskie lub wspomagające są bez wątpienia bardzo bliskie naszym wy­obrażeniom o współczuciu, miłości i samopoświęceniu.

W Gombe opieka nad chorymi nie Jest zachowaniem czę­stym w stosunku do nie spokrewnionych szympansów. Ciężko zraniony osobnik Jest czasami odpychany przez szympansy spoza rodziny. Kiedy Fifl, z szeroko otwartą raną na głowie, wielokrotnie dopraszała się iskania, członkowie społeczności patrzyli na ranę (w której można było zobaczyć larwy muchó­wek) i szybko się oddalali. Ale jej mały synek ostrożnie iskałją wokół krawędzi rany i czasami nawet Ją wylizywał. A kiedy sta­ra Madam Bee leżała, umierając po napaści samców z Kasake- la, Honey Bee spędzała wiele godzin dziennie iskąjąc matkę

1 odpędzając muchy od jej strasznych ran. W grupach szym­pansów trzymanych w niewoli osobniki wychowane razem są

bliskie sobie Jak krewniacy na wolności: wzajemnie wyciskają ropę ze swoich ran i usuwają sobie drzazgi. Któiyś z nich usu­ną! okruch z oka towarzysza. Młoda samica wyrobiła sobie zwyczaj czyszczenia gałązką zębów swego towarzysza; była szczególnie zafascynowana obluzowanymi, kiwającymi się zę­bami mlecznymi i nawet sama usunęła dwa. Takie manipula­cje są wynikiem fascynacji samą czynnością i prawdopodobnie pochodną towarzyskiego iskania. Mają jednak korzystne skut­ki. tak jak zainteresowanie okazywane członkom rodziny, i stanowią być może biologiczny punkt wyjścia dla opieki nad chorymi u ludzi, wynikającej ze współczucia.

U naczelnych, żyjących w warunkach naturalnych, rzadkie jest - poza człowiekiem - dzielenie się pokarmem przez osobni­ki dorosłe, chociaż matki z reguły oddają część jedzenia swoim dzieciom. Jednak w społeczności szympansiej pokarmem dzie­lą się nawet nie spokrewnione osobniki dorosłe, choć czynią to chętniej w stosunku do krewnych i przyjaciół. W Gombe dzie­lenie się pomiędzy dorosłymi najczęściej widuje się przy jedze­niu mięsa, kiedy w odpowiedzi na wyciągniętą rękę lub inne proszące postawy posiadacz może pozwolić na zabranie części mięsa lub oderwać kawałek 1 wręczyć proszącemu. Niektóre osobniki są bardziej szczodre od innych. Czasami dzielone są również inne rodzaje pokarmu, dostępnego w ograniczonych ilościach, na przykład banany. Dużo takich przypadków ob­serwuje się u szympansów w niewoli. Kiedyś Wolfgang Kohler »dla dobra nauki” zamknął w klatce bez kolacji młodego sam­ca, Sułtana, karmiąc równocześnie starą samicę Tschego. Sie­działa w swojej klatce jedząc posiłek, a prośby Sułtana stawały się coraz bardziej natarczywe: popiskiwanie, krzyki, wyciąga­nie rąk, nawet rzucanie w nią słomą. W końcu, prawdopodob­nie po zaspokojeniu pierwszego głodu, zgarnęła stertę pokar­mu i wepchnęła mu do klatki.

Dzielenie się pokarmem przez szympansy jest na ogół obja­śniane przez naukowców jedynie Jako najlepszy sposób pozby­cia się Irytującej obecności żebrzącego towarzysza. Czasami jest to niewątpliwie prawda, ponieważ skamlące osobniki by­wają bardzo nachalne. A jednak cierpliwość l tolerancja posia­

dacza pożądanego przedmiotu Jest zadziwiająca. Było tak na przykład ze starą Flo, proszącą o kawałek mięsa, przeżuwanego właśnie przez Mike’a. Żebrała z obu rękami złożonymi w mi­seczkę koło jego pyska przez ponad minutę. Stopniowo przysu­wała swoje wyciągnięte wargi coraz bliżej ust Mike’a, w końcu na odległość dwóch centymetrów. W końcu wynagrodził Jej sta­rania, wsuwając kęs mięsa, w tym momencie dobrze Już prze­żuty, wprost do jej pyska. A karmienie Sułtana przez Tschego? Oczywiście, mogła być zirytowana jego głośnym histeryzowa­niem, ale przecież równie dobrze mogła odejść w najdalszy ko­niec swojej klatki. Robert Yerkes opowiada o samicy, której ofiarowano kubek soku przez kraty klatki. Wlała sobie sok do pyska, a następnie, w odpowiedzi na proszące piski przyjaciela w następnej klatce, podeszła do niego i przelała sok do jego ust. Wróciła potem po następny łyk, który znowu oddała w ten sam sposób. I tak to trwało, póki kubek się nie opróżnił.

Koniec życia Madam Bee przypadł na niezwykle suche lato w Gombe i szympansy musiały pokonywać duże odległości od jednego źródła pokarmu do drugiego. Madam Bee, stara i cho­ra, czasami była tak zmęczona tymi wędrówkami, że po doj­ściu do celu nie potrafiła dosięgnąć do pożywienia. Obie jej córki, cicho popiskując z zachwytu, wspinały się pędem na drzewo, ona zaś leżała wyczerpana na ziemi. W trzech przy­padkach jej córka, Little Bee, najadłszy się w ciągu dziesięciu minut, schodziła na dół z owocami w pyszczku i w jednej ręce, by złożyć ten pokarm na ziemi obok Madam Bee; siadały obok siebie i jadły razem. Zachowanie Little Bee nie tylko było de­monstracyjnym ofiarowaniem pokarmu z własnej woli, ale do­wodziło, że rozumie potrzeby starej matki. Bez takiego rozu­mienia nie może być współczucia. Zarówno u szympansów, jak i u człowieka są to właśnie te cechy, które prowadzą do zacho­wań altruistycznych i samopoświęcenia.

Jakkolwiek w społeczeństwach szympansich ryzyko najczę­ściej Jest podejmowane dla ratowania krewniaków, znamy Jed­nak przypadki narażania zdrowia. Jeśli nie żyda, również dla nie spokrewnionych towarzyszy. Evered nadstawiał karku, atakując rozszalałego dorosłego samca pawiana, żeby ratować wyrostka

Mustarda. przygwożdżonego podczas polowania. A kiedy Freud został schwytany przez rozwścieczoną świnię rzeczną w czasie polowania na warchlaki. Gigi zaryzykowała życiem by go urato­wać. Świnia schwyciła Freuda od tyłu; ten porzucił złapanego prosiaka, wrzeszczał i szarpał się, próbując się uwolnić, kiedy Gigi podbiegła z najeżonym futrem. Świnia odwróciła się, żeby ją zaatakować, a Freud, obficie krwawiąc, zdołał uciec na drzewo.

W niektórych ogrodach zoologicznych szympansy są trzy­mane na sztucznych wysepkach, otoczonych fosami wypełnio­nymi wodą. I tu znane są przypadki bohaterstwa. Szympansy nie umieją pływać i toną w głębokiej wodzie. Jeśli nie zostaną od razu wyciągnięte. Pomimo tego niektóre osobniki dokonują czasami bohaterskich wysiłków dla uratowania towarzyszy, którzy wpadli do wody, i niekiedy to się udaje. Pewien dorosły samiec utonął, ratując małe szympansiątko, któremu nie­ostrożna matka pozwoliła wejść do wody.

U wszystkich gatunków zwierząt rodzice, którzy poświęcają czas i wysiłek opiece nad młodymi, w razie konieczności ryzy­kują życie lub zdrowie w obronie dzieci. Rzadziej spotyka się altruistyczne zachowania dorosłych w obronie nie spokrewnio­nych osobników. Jeśli pomagasz krewniakowi, mającemu te same geny, co ty, umożliwi to również przetrwanie twojego kla­nu, nawet jeśli odniesiesz przy tym obrażenia. Z tych, w zasa­dzie egoistycznych, korzeni bierze początek najbardziej wysu­blimowana forma altruizmu - pomoc innemu osobnikowi, kiedy ani ty sam, ani twój klan nic na tym nie 2yska.

W miarę ewolucji coraz bardziej złożonego i sprawnego mó­zgu przodków szympansów (i naszych również), wydłużał się okres niedołężności dziecięcej i matki musiały coraz więcej czasu poświęcać na wychowanie potomstwa; więzi między matką a dzieckiem stawały się coraz trwalsze. Potomstwo naj­lepszych, najbardziej opiekuńczych i wspierających swe dzieci matek rozkwitało i samo wyrastało z kolei na troskliwe matki, rodzące dużo dzieci. Młode, którymi matki gorzej się opiekowa­ły, częściej traciły tycie, a jeśli przeżyły, to miały tendencję do bycia równie złymi matkami, o niewielkich szansach na wy­chowanie licznego potomstwa. Geny miłości i opiekuńczości

konkurowały więc z powodzeniem z genami powodującymi bardziej egoistyczne zachowanie. W ciągu tysiącleci skłonności do pomagania i ochraniania, początkowo służące pomyślnemu chowaniu własnych dzieci, stopniowo utrwaliły się w genach szympansów. Dziś wielokrotnie obserwujemy, jak nieszczęście nie spokrewnionego, lecz dobrze znanego członka społeczności szympansiej może wywołać szczere zatroskanie u towarzysza i chęć niesienia pomocy.

Współczucie i samopoświęcenie to wartości, które cenimy najwyżej w naszym zachodnim społeczeństwie. Gdy ktoś ryzy­kuje życie dla ratowania bliźniego, ten altrulstyczny czyn jest prawdopodobnie spowodowany tym samym dziedzicznym kompleksem zachowań, który każe szympansowi wspomóc to­warzysza. Ale w niezliczonych przypadkach jest to również przesłonięte czynnikami kulturowymi. Jeśli widzimy, że ktoś cierpi, zwłaszcza bliski krewny lub przyjaciel, wtedy sami czu­jemy się emocjonalnie zaangażowani, czasami do granic udrę­ki. Jedynie pomagając lub starając się pomóc możemy mieć nadzieję na poprawę samopoczucia. Czy to znaczy, że działa­nia altruistyczne służą uładzeniu naszego własnego sumienia? Egoistycznemu pragnieniu uzyskania spokoju? O motywach ludzkiego altruizmu można spekulować w nieskończoność. Dlaczego wysyłamy pieniądze dla głodujących dzieci Trzeciego Świata? Ponieważ inni nas pochwalą i poprawi to naszą opinię, czy też dlatego, że głodujące dzieci budzą w nas uczucie żalu, z którym czujemy się niewygodnie? Czy nasze motywy, polega­jące na poprawieniu własnej pozycji społecznej lub usunięciu niepokoju moralnego, nie są w ostatecznym rachunku ego­istyczne? Być może, lecz takie redukcjonlstyczne argumenty nie powinny nam przesłonić inspiracyjnego charakteru wielu aktów altruizmu. Sam fakt, że niepokoi nas los osobników, których nigdy nie widzieliśmy, mówi wszystko.

Jesteśmy skomplikowanym i ciągle fascynującym gatun­kiem. W naszych genach przenosimy głęboko zakorzenione tendencje agresywne, pochodzące Jeszcze z odległej przeszło­ści. Przejawy agresji niewiele się różnią od tych, które obser­wujemy u szympansów. Ale Jeśli szympansy tylko do pewnego

stopnia mogą być świadome cierpienia zadawanego ofiarom. Jedynie my, ludzie, jesteśmy - Jak sądzę - zdolni do prawdziwe­go okrucieństwa, celowego zadawania innym istotom bólu fi­zycznego lub psychicznego, pomimo lub ze względu na nasze dobre rozumienie, na czym polegają cierpienia. Tylko my jeste­śmy zdolni do torturowania, czynienia zła.

Nie zapominajmy Jednak, że nasza ludzka miłość i współczu­cie są równie głęboko zakorzenione w dziedzictwie, wywodzą­cym się od naczelnych, i że nasza wrażliwość w tej sferze Jest wyższego rzędu niż u szympansów. Miłość ludzka w swym naj­lepszym wydaniu - ekstaza wywodząca się z doskonałego zjed­noczenia umysłu i ciała - prowadzi na wyżyny namiętności, de­likatności i zrozumienia, niedostępne szympansom. Chociaż szympansy reagują na bezpośrednie potrzeby towarzyszy w nie­szczęściu, nawet ryzykując, tylko ludzie są zdolni do aktu sa- mopoświęcenia, z pełną świadomością kosztów, które będą mu­sieli ponieść nie tylko bezpośrednio, lecz również być może w dalszej przyszłości. Szympans nie ma rozumnej zdolności sta­nia się męczennikiem, ofiarowania swojego życia dla sprawy.

Tak więc, chociaż nasze „zło” jest gorsze, nieporównanie gorsze od najgorszych z możliwych czynów naszych kuzynów, nasze „dobro” jest również nieporównanie lepsze. Co więcej, rozwinęliśmy skomplikowany mechanizm - umysł - który umożliwia nam kontrolowanie naszej odziedziczonej, pełnej nienawiści tendencji do agresji. Powinniśmy pamiętać, że tylko my jedni spośród wszystkich form życia na naszej planecie je­steśmy w stanie przezwyciężyć, w drodze świadomego wyboru, to, co nam dyktuje nasza biologiczna natura. Przynajmniej wierzę, że tak jest

A co z szympansami? Czy osiągnęły kres swojej ewolucji? Czy w ich leśnym środowisku istnieją czynniki, które mogłyby z czasem popchnąć Je dalej na drodze przebytej poprzednio przez naszych prehistorycznych przodków, prowadzącej ku małpom coraz bardziej ludzkim? Wydaje się to nieprawdopo­dobne, ewolucja się me powtarza. Być może szympansy mogły­by stać się Jeszcze bardziej odrębne, na przykład rozwijając prawą półkulę mózgu kosztem lewej?

Jest to jednak pytanie czysto akademickie. Można by na nie odpowiedzieć po upływie niezliczonych tysięcy lat, a Już dzisiaj Jest oczywiste, że dni wielkich lasów w Aftyce są policzone. Jeśli same szympansy przetrwają na wolności, będą tyć w kilku izo­lowanych wysepkach leśnych, niechętnie pozostawionych dla nich, gdzie możliwości wymiany genetycznej pomiędzy różnymi społecznościami będą ograniczone lub wręcz żadne. Jeśli nie będziemy działać szybko, nasi najbliżsi krewniacy przeżyją Jedy­nie w niewoli, skazani Jako gatunek na zależność od człowieka.

ROZDZIAŁ 19

NASZA HAŃBA

Nawet w Gombe s2ympansy są zagrożone ludzką ekspan­sją. Myślałam o tym w czasie niedawnej tam wizyty, gdy szlam za dużą grupą szympansów wysoko na otwartych, sma­ganych wichrem trawiastych stokach, w pobliżu grzbietu skar­py Wielkiego Rowu. Dyszałam, gdy dotarliśmy do celu - duże­go stanowiska drzew muhandekande. Podczas gdy szympansy z głośnymi okrzykami radości zaczęły zajadać żółte, słodkie jak nektar owoce, usiadłam na skale ocienionej samotnymi, powy­ginanymi drzewami, gdzie zachowały się jeszcze resztki nocne­go chłodu. Byliśmy niemal na szczycie świata szympansów, pod bladym niebem poranka. Pod nami teren opadał, czasami stromo, czasami łagodniej, do blękitnoszarych wód jeziora Tanganika. Poniżej gładkich, złotobrązowych garbów i krawę­dzi górnych, suchych stoków zaczynały się linie i łaty zieleni, stopniowo rozszerzające się i ciemniejące, które zbiegały się w plątaninie wąwozów i rozpadlin, przechodzących w dole w gęsto zalesione doliny. Na północ i południe dolina następo­wała po dolinie, każdą spływał rwący potok, od działu wód, wysoko wśród grzbietów, na zachód od jeziora.

Park Narodowy Gombe - trzykilometrowej szerokości pas górskiego terenu - rozciąga się szesnaście kilometrów wzdłuż wschodnich brzegów jeziora; rozpaczliwie mała ostoja dla żyją­

cych tam trzech społeczności szympansich. Chociaż chodzą wolne, w gruncie rzeczy są uwięzione, gdyż ich teren z trzech stron otaczają wioski i pola uprawne, a z czwartej, wzdłuż Je­ziora, obozuje ponad tysiąc rybaków. A jednak te sto sześć­dziesiąt szympansów jest bezpieczniejsze niż jakiekolwiek inne szympansy w Afryce, z wyjątkiem tych w okolicach centrum ich zasięgu geograficznego, odległego od cywilizacji. W Gombe przynajmniej nie ma kłusownictwa.

Siedziałam, chłodząc się w porannym wietrze, i patrzyłam na kurczące się królestwo szympansów. Kiedy przybyłam do Gom­be w 1960 roku, można było, po wspięciu się na szczyt skarpy Rowu Afrykańskiego, spoglądać na wschód i obserwować sie­dlisko szympansów, rozciągające się na dużym terenie. Las i sawanna parkowa, stanowiąca ostoję dzikich zwierząt, biegły prawie nieprzerwanie od północnego końca jeziora do połu- dniowo-zachodniej granicy Tanzanii, a nawet dalej. W Tanzanii żyło wtedy nie mniej niż dziesięć tysięcy szympansów, podczas gdy dzisiaj jest ich najwyżej dwa tysiące pięćset. Wiele z pozo­stałych jeszcze szympansów jest chronionych w dwóch par­kach narodowych: Gombe i znacznie większym Mahale Moun- tains na południu. Istnieje poza tym wiele rezerwatów leśnych, gdzie szympansy żyją stosunkowo bezpiecznie. Miejscowa lud­ność w Tanzanii nie je szympansów, nie ma tu również rozwi­niętego eksportu żywych zwierząt. W większości Innych krajów afrykańskich ich los jest znacznie bardziej ponury.

Na początku stulecia setki tysięcy szympansów tyły w dwu­dziestu pięciu krajach afrykańskich. Dziś wyginęły całkowicie w czterech krajach, w pięciu innych jest ich tak mało, że nie przetrwają już długo: w pięciu dalszych liczebność populacji nie przekracza pięciu tysięcy. Nawet w pozostałych czterech krajach, stanowiących główne ostoje szympansów, stopniowo i bezlitośnie tracą one teren wobec coraz większych potrzeb ciągle rosnących osiedli ludzkich. Lasy są wycinane pod wioski i pod uprawy, wyrąb lasów i przemysł wydobywczy coraz głę­biej wnikają do naturalnych siedlisk, a za nimi posuwają się zakaźne choroby ludzkie, na które szympansy łatwo zapadają. Co więcej, kurczące się społeczności dzielą coraz większe odle-

głoścl, a przerwanie kontaktów unlemożliwa dalszą wymianę genów, niezbędną dla zapewnienia zdrowia przyszłej populacji. W wielu przypadkach małe grupki ocalałych szympansów nie mogą się same utrzymać. W niektórych krajach Zachodniej i Środkowej Afiyki poluje się na szympansy dla mięsa. Ale na­wet w miejscach, gdzie się Ich nie jada, samice często są od­strzeliwane, łowione w sidła, gonione ze sforą psów lub nawet zatruwane, by zdobyć niemowlęta na sprzedaż. Handlarze roz­syłają je potem do firm rozrywkowych, farmaceutycznych lub sprzedających szympansiątka jako „ulubieńców" domowych każdemu, kto za nie zapłaci.

Na drzewie obok mnie usłyszałam cichy śmiech: dwie córki Fifl, Flossi i Fanni. po zaspokojeniu pierwszego głodu zaczęły się bawić. Gdy patrzyłam w górę, najmłodsze niemowlę Fifl, maleńki Faustino, wyciągnął rękę, dotknął jednego z żółtych owoców przeżuwanych przez matkę, potem polizał palce. Po zaspokojeniu głodu kilka szympansów zeszło na dół i położyło się na ziemi. Gremlin i Galahad byli blisko mnie i widziałam, jak niemowlę, uspokojone iskanlem przez matkę, zamknęło oczy i zasnęło. Znajdowały się w odległości niecałych dwóch metrów ode mnie i ponownie ogarnęło mnie wzruszenie, że są tak ufne; pomyślałam, że tego zaufania nie możemy nigdy za­wieść. Galahad, być może śniąc, wczepił się nagłe w matkę, a Gremlin natychmiast zareagowała, przyciskając go mocniej 1 utulając we śnie. Obserwując Ich pomyślałam Jeszcze raz, jak to często robię ostatnio, o ponurym losie setek afrykańskich szympansów. O zabijanych matkach, niemowlętach wyrywa­nych im z rąk, zszokowanych, przerażonych, często rannych, ciągniętych w nowe, twarde 1 gorzkie życie. Życie puste i zim­ne, ponieważ brak w nim zawsze utulających ramion matki, pokarmu i ukojenia przy jej piersi.

Cały ten brudny, przyprawiający o zgrozę preceder łapania niemowląt szympansów Jest, niezależnie od celów, nie tylko okrucieństwem, ale również strasznym marnotrawstwem. Broń myśliwych Jest najczęściej stara i niepewna. Wiele rannych ma­tek ucieka, aby umrzeć potem z odniesionych obrażeń. Ich nie­mowlęta najprawdopodobniej również giną. Często maluchy zo­

stają także zranione, zwłaszcza gdy strzela się starymi flintami nabitymi gwoździami lub skrawkami metalu. A Jeśli inne szym­pansy staną w obronie matki i dziecka, są zabijane.

Czasami myśliwi przegrywają. Znam autentyczną historię dwóch myśliwych, poszukujących młodych szympansów. Po trzech dniach, w czasie których strzelali do czterech matek, raniąc trzy, a Jedną zabijając razem z dzieckiem, zlokalizowali piątą, którą też zastrzelili. Spadła na ziemię razem z żyjącym dzieckiem. Myśliwi odłożyli broń i podbiegli, aby wyrwać prze­rażone, wrzeszczące dziecko, wczepione rozpaczliwie w umie­rającą matkę. Nagle rozległ się trzask w krzakach 1 nastroszo­ny, dorosły samiec zaatakował ich. Szerokim ruchem ręki dosłownie oskalpował jednego z myśliwych, a drugiego złapał i cisnął o skały, łamiąc mu kilka żeber; potem schwycił dziec­ko i zniknął w lesie. Gdy po raz pierwszy usłyszałam tę histo­rię, uznałam, że maluch musi zginąć, ale wtedy jeszcze nie znałam przypadku Spindle’a, który zaopiekował się małym Melem. Miejmy nadzieję, że samiec-mściciel okazał się równie opiekuńczy i troskliwy, a malec równie uparcie trzymał się ży­cia, jak Mel. Obu rannym mężczyznom udało się dostać do szpitala, a po wyzdrowieniu poszli do więzienia.

Przypadki takie są jednak rzadkie. Dla większości niemow­ląt śmierć matki przerywa życie w lesie i rozpoczyna ciąg no­wych, przerażających doświadczeń. Po brutalnym oderwaniu od matki maluch musi najpierw przeżyć koszmarną drogę do wioski krajowców lub obozu handlarza; często z rękami i sto­pami skrępowanymi sznurkiem lub drutem, wepchnięty do małej skrzynki, kosza lub worka, gdzie brakuje mu powietrza. A pamiętajmy, że dziecko szympansa cierpi prawie tak samo, jak małe dziecko ludzkie.

Wiele niemowląt nie przeżywa takiej podróży, ponieważ nikt się nimi nie opiekuje w tym czasie. Te, którym uda się zacho­wać życie, docierają do miejsca dalszego przetrzymywania w rozpaczliwym stanie. Wiele jest rannych, wszystkie odwod­nione, zagłodzone, zszokowane. Niemożliwe Jest Jednak, aby uzyskały pomoc lub pociechę, ponieważ warunki w takich miejscach są straszne, a poziom opieki - na granicy zbrodni.

Dlatego też oczekując na transport do miejsca ostatecznego przeznaczenia, wiele szympansiątek umiera. Pozostałe czeka podróż do najrozmaitszych miejsc na wszystkich kontynen­tach. Opóźnienia w portach lotniczych są częste, rzadko kiedy znajduje się tam ktoś, kto nakarmi więźniów zamkniętych w skrzyniach. Wysyłka jest często nielegalna, tak więc handla­rze i opłacani przez nich pomocnicy robią wszystko, by ukryć istnienie i zawartość przesyłki. Cl handlarze, z krwią niezliczo­nych ofiar na rękach, są uosobieniem zła; bogacą się na cier­pieniu, jak handlarze niewolników w przeszłości.

Jest zdumiewające, że niektóre maluchy wychodzą żywe z ciasnych skrzyń, w których odbyły podróż lotniczą; te małe szympansy wykazują zdumiewającą wolę życia. Ale nawet wy­lądowanie za morzami nie zawsze oznacza koniec drogi - nie­które muszą odbywać skomplikowane podróże dla ukrycia kraju pochodzenia; do państw, w których nie można legalnie importować szympansów dziko urodzonych w Afryce, przyjadą Jako urodzone w niewoli. I tak ponura lista szympansów zmar­łych w drodze rośnie. Te, które w końcu dotrą żywe do miejsca przeznaczenia, są często tak osłabione i tak poważnie okale­czone psychicznie, że nie sposób przywrócić im zdrowia. Lu­dzie znający tajniki handlu oceniają, że na każdego szympan­sa, który przeżyje do końca pierwszego roku niewoli w miejscu ostatecznego przeznaczenia, umiera dziesięć do dwudziestu maluchów.

Moje myśli przerwała grupa najedzonych 1 wypoczętych szympansów, która wyruszyła w dół stoku. Przyjemność towa­rzyszenia Flfl i jej rodzinie była przyćmiona dręczącym przy­gnębieniem. Przyglądałam się Faustino, cieszącemu się opieką matki 1 dwóch starszych sióstr, l myślałam o losie tylu Innych nieszczęsnych niemowląt, porwanych tak gwałtownie z podob­nych grup rodzinnych.

Co czeka te sieroty, które przeżyją horror utraty wolności 1 transportu? Co lm ofiarujemy, aby wynagrodzić tę wytrzyma­łość? Niestety, najczęściej ich życie będzie tak ponure i nie­szczęsne, że lepiej byłoby dla nich, aby umarły w czasie pierw­szych miesięcy pobytu u człowieka. Podobnie czarna przyszłość

oczekuje wiele niemowląt urodzonych w niewoli. Najlepsze, co może je spotkać, to trafienie do dobrego ogrodu zoologicznego. A takich miejsc, mających naprawdę dobre warunki do hodow­li szympansów. Jest, przykro tó powiedzieć, bardzo niewiele. Po­nieważ dorosłe szympansy są silne i zdolne do ucieczki, po­trzebne są odpowiednio duże zagrody, aby stworzyć im właściwe środowisko, a to bardzo dużo kosztuje. Niezliczone szympansy we wszystkich częściach świata cierpią w małych klatkach o betonowej podłodze, za stalową kratą. Niektóre z tych nieszczęśników mają jednego lub dwóch towarzyszy, z którymi dzielą więzienie, inne muszą samotnie znosić nieraz nawet pięćdziesiąt lat całkowitej nudy. Stają się sfrustrowane, apatyczne, w końcu chorują psychicznie. Warunki niewoli są szczególnie okrutne w wielu ogrodach zoologicznych Aftyki i in­nych krajów Trzeciego Świata, co nie dziwi, jeśli się weźmie pod uwagę, że setki ludzi muszą tam również znosić nędzę; nie ma jednak usprawiedliwienia dla szokujących warunków w wielu ogrodach zoologicznych Europy i Stanów Zjednoczonych.

Nic nie usprawiedliwia również cierpień młodych szympan­sów w nadmorskich uzdrowiskach południowej Hiszpanii 1 Wysp Kanaryjskich. Te maluchy, przeszmuglowane wbrew prawu z Afryki, są skazane na lata nędzy w rękach fotografów, oferujących turystom okazję sfotografowania się w towarzy­stwie miłego szympansika, ubranego w dziecięce ubranko. Fo­tografia będzie przypominać przyjemne słoneczne wakacje w kraju wydającym się jeszcze bardziej egzotycznym z powodu obecności dzikich zwierząt. W końcu nie widuje się szympan­sów na plażach Anglii czy francuskiej Riwiery. Przypadkowy turysta nie ma pojęcia o cierpieniach, zadawanych lym wzru­szającym maluchom. W ciągu dnia są noszone lub prowadzone w gorącym słońcu, w nocy często zabierane do klubów noc­nych i dyskotek, gdzie dostają zapalenia spojówek od dymu papierosów, a hałas musi być męczarnią dla ich czułych uszu; ich stopy ściska obuwie nie dostosowane do kształtu palców stopy szympansa. Noszą pieluchy pod plastikowymi majtecz­kami, powodującymi odparzenia 1 ból. Wiele z nich właściciele narkotyzują, tresują biciem, niekiedy karzą przytykaniem do

ciała rozżarzonych niedopałków papierosów. Gdy dorastają, ich kły. a czasami i inne zęby, są wyrywane, żeby zapobiec ry­zyku ugryzienia klientów. Gdy dorastają do pięciu, sześciu lat stają się zbyt duże, by dalej zarabiać w ten sposób i albo są za­bijane. albo sprzedawane handlarzom.

Głównie dzięki wytrwałym staraniom pary brytyjczyków mieszkających w Hiszpanii, Simona i Peggy Templarów, uchwalono prawo umożliwiające konfiskatę szympansów trzy­manych bez zezwoleń. Byłam obecna przy tym, gdy dwa takie szympansie maluchy wysyłano do Anglii ze schroniska utrzy­mywanego przez Templarów w Hiszpanii. Jednym z nich był Charlie, sześcio- lub siedmioletni szympans, uratowany kilka tygodni wcześniej. Wszystkie jego zęby, z wyjątkiem kilku wła­śnie się wyrzynających, zostały wybite. Był wychudzony, poru­szał się jak stary człowiek, powoli i ostrożnie; jego doświadcze­nie życiowe obejmowało wszystkie nieszczęścia, jakie na wolności nie spotkałyby go do późnej starości. Wydawało się, że jego oczy spoglądają w głąb, na przebyte cierpienia.

Weterynarz brytyjski, Kenneth Pack, zastosował środek uspokajający, umożliwiający wsadzenie szympansa do skrzyni podróżnej, wstrzykiwany za pomocą małej strzykawki, wydmu­chiwanej przez rurkę z pewnej odległości. Gdy Charlie został trafiony taką strzykaweczką, popatrzył spokojnie na sterczącą mu z ramienia strzałkę, zakończoną pęczkiem czerwonych ni­tek, potem powoli wyciągnął ją i uważnie obejrzał. Zdjął igłę, spróbował Ją założyć z powrotem, a potem, ku mojemu zdumie­niu, próbował sam sobie zrobić zastrzyk, bez powodzenia, bo nie było już igły. Potem podszedł do mnie i wręczył mi strzy­kawkę, a gdy ją wzięłam, delikatnie skierował moją rękę ze strzykawką ku swojemu ramieniu. Templarowie opowiedzieli mi o przerażających symptomach głodu narkotycznego, trwają­cych niekiedy u niektórych ze skonfiskowanych szympansów tygodniami. Gdy patrzyłam na smutną twarzą Charliego, rów­nocześnie i starą, i młodą, czułam, jak robi mi się niedobrze; był narkomanem starającym się dostać następną dawkę.

Szympansy są poza tym wykorzystywane w przemyśle wido­wiskowym, w cyrkach i wytwórniach filmowych. Oczywiście

można wytresować szympansy łagodnie, ale idealnie dopraco­wane występy szympansich gwiazd, takich Jak w różnych fil­mach o Tarzanie, Projekt X, Czas spać. Bonzo i im podobnych, prawie bez wyjątku uzyskuje się przez surową brutalność. Na planie filmowym rzadko spotyka się przejawy przemocy, nie byłyby one tolerowane; ale podczas treningów zwierzęcy akto­rzy są rutynowo bici, aż w pełni się podporządkowują. Trener często używa do bicia ołowianej rurki, owiniętej w gazetę; w czasie pracy na planie, w obecności aktorów, wystarczy po­kazać zrolowaną gazetę, aby uzyskać natychmiastowe posłu­szeństwo.

Wiele małych szympansów kończy jako domowi ulubieńcy, zwłaszcza w Afryce. Najczęściej należą do cudzoziemców za­trudnionych w Afryce, którzy uratowali je z ciasnych klatek i łańcuchów, często bliskich śmierci, wystawionych na sprze­daż na bazarach i poboczach szos. Ich matki zastrzelono, po­ćwiartowano i uzyskane w ten sposób mięso sprzedano. Na niemowlętach jest mało mięsa i myśliwy, jeśli ma szczęście, dostanie znacznie więcej pieniędzy sprzedając żywe szyman- siątko. I tak handel ten kwitnie.

Z początku łatwo jest opiekować się takim maluchem w do­mu. Ubrany w pieluszki przypomina żywą laleczkę, słodki, serdeczny i miły. Często troszczą się o niego, doglądają, a gdy pełen dobrej woli właściciel dobrze go karmi, otacza bezpie­czeństwem i miłością, niemowlę będzie cieszyć się z tak niena­turalnego tycia. Ale gdy szympansiątko rośnie, trudniej nim kierować, a gdy dorasta do lat czterech, pięciu, staje się utra­pieniem i obciążeniem. Szympansy są silne I ciekawe, starają się poznać środowisko, wspinają się na firanki, łamią wszyst­ko, co im wpadnie w ręce. okradają lodówkę, używają kluczy do otwierania kredensów. Coraz częściej trzeba Je przywoływać do porządku, a że nie znoszą kar. więc reagują gwałtowną hi­sterią, gryzą. Są za to wyrzucane z domu, na werandę, często do ciasnych klatek. Szympans Sokrates spędził całe miesiące w takim więzieniu, gdy go spotkałam, a historia cierpieli. Ja­kich zaznał w swoim krótkim, trzyletnim życiu była wyraźnie zapisana na Jego twarzy.

Whiskeya trzymano na łańcuchu. Widziałam jego fotografie, uwiązanego na tyłach garażu, więc wiedziałam, czego oczeki­wać. ale to, co zobaczyłam, wywołało we mnie falę gniewu. Je­go cela, z betonową podłogą 1 ścianami z cegieł, miała rozmiary dwa metry na metr siedemdziesiąt, z olbrzymią dziurą w rozsy­pującym się dachu. Maleńka komórka sąsiadowała z ubikacją azjatyckiego typu, wyposażoną jedynie w dziurę w ziemi 1 nie­domknięte drzwi; „dom” Whiskeya prawdopodobnie spełniał poprzednio tę samą funkcję.

.On jest dla mnie jak syn” - powiedział z uśmiechem Arab. Popatrzyłam na niego, nie będąc w stanie wykrztusić słowa. Czy ten człowiek był aż tak głupi czy bezczelny, żeby przedstawiać .syna" uwiązanego na sześćdziesięciocentymetrowym łańcuchu do stalowego słupka, z tyłu nie używanej toalety? Spojrzałam na Whiskeya i napotkałam jego pytające spojrzenie. „Na noc przedłużamy mu łańcuch - powiedział »ojciec« - wtedy może wejść do garażu”. Tak, pomyślałam, w nocy, kiedy szympansy śpią. Podeszłam do Whiskeya, a on objął mnie ramionami.

Gdy odchodziłam, zaczął się rzucać, szarpiąc za łańcuch, tłu­kąc w ściany dłońmi i stopami. Wyciągnął w moim kierunku rę­kę, potem cisnął we mnie skórką banana - jedyną rzeczą, którą mógł znaleźć koło siebie. Powiedziano mi, że normalnie rzuca kałem, ale przed moją wizytą wszystko zostało wyczyszczone.

Co się stanie z tymi nieszczęsnymi szympansami, gdy wyro­sną na naprawdę duże i silne? Niektóre kończą w miejscowych ogrodach zoologicznych, gdzie, nawet przy najlepszych chę­ciach, fundusze są z reguły ograniczone. Co więcej, opiekuno­wie zwierząt mają własne rodziny do wykarmienia, a pożywie­nie szympansów bardzo smakuje głodnym dzieciom ludzkim. Jeśli zoo nie przyjmie młodych szympansów, są one najczę­ściej zabijane, gdyż większość krajów wydała prawa zabrania­jące ich eksportu. Przeważnie nie ma dla nich schronienia w kraju, który Jest Ich własnym domem.

W Stanach Zjednoczonych również trzyma się wiele szym­pansów jako maskotki domowe. Ich .kochający” opiekunowie podejmują różne kroki, aby odsunąć dzień rozstania. Niektó­rym szympansom usuwa się zęby. Pewnej młodej samicy am­

putowano oba kciuki, żeby nie mogła (tak sądziła jej .mama") wspinać się po firankach 1 niszczyć ich. W końcu trzeba się po­zbyć tych małpich członków rodziny, ale wtedy jest już dla nich za późno na nauczenie się bycia szympansem. Przez całe życie uczono je zachowywać się jak ludzie. Co się stanie z tymi nieszczęsnymi wyrzutkami? Nie jest wcale tak łatwo umieścić nie chcianego, wychowanego w domu szympansa w amerykań­skich ogrodach zoologicznych, ponieważ źle funkcjonują w grupach i się nie rozmnażają. Często są sprzedawane han­dlarzom, kończą w przydrożnych zwierzyńcach, gdzie są wy­stawiane w ciasnych klatkach ku uciesze gawiedzi, lub trafiają do laboratoriów badawczych.

Jaki jest los szympansów używanych przez naukowców do badań, ponieważ fizjologicznie są tak podobne do ludzi? Jak traktują je ci, którzy wykorzystują ich żywe ciała próbując le­piej zrozumieć ludzkie choroby zakaźne, narkomanię i choroby psychiczne? Z pewnością nie jak honorowych gości. W rzeczy­wistości większość jest trzymana w warunkach przypominają­cych więzienia w dawnych epokach. A przecież te szympansy nie tylko nie popełniły żadnej zbrodni, ale przyczyniają się do ulżenia ludzkim cierpieniom. Nawet w najlepszych laborato­riach, gdzie grupy hodowlane szympansów mają duże wybiegi na zewnątrz, szympansy używane do eksperymentów są trzy­mane w małych klatkach z niewielkimi wybiegami. A w pew­nych odwiedzanych przeze mnie laboratoriach szympansy żyją w warunkach, które najłagodniej można określić Jako stworzo­ne bez najmniejszego zrozumienia potrzeb uwięzionych; nie­kiedy wręcz szokują okrucieństwem.

Pierwsze laboratorium, Jakie odwiedziłam, znajduje się tuż obok stolicy USA, w Rockville, w stanie Maryland. Oglądałam taśmę wideo, zrobioną tam w czasie nielegalnej wizyty, ale na­wet to nie przygotowało mnie do widoku koszmarnego świata, do którego wprowadził mnie uśmiechnięty człowiek w białym fartuchu. Za zamkniętymi drzwiami nie było żadnego natural­nego źródła światła. Szliśmy przez słabo oświetlony korytarz podziemny I pokazywano ml pokoje o ścianach zastawionych małymi klatkami z drutu, ustawionymi jedna na drugiej, w któ-

rvch małpy kręciły ślę bez przewy w kółko. Znajdował się tam pokój, w którym młode szympansy, dwu- i trzyletnie, były upchane po dwa w małych klatkach o wymiarach, Jak mi powie­dziano, 55 na 55 centymetrów i wysokości 60 cm; ledwie mogły się tam poruszać. Nie uczestnicząc Jeszcze w żadnym ekspery­mencie, były tam zamknięte od ponad trzech miesięcy. Te klatki umieszczono w małych metalowych skrzynkach - wyglądają­cych jak kuchenki mikrofalowe .Izolatkach” - i każdy więzień mógł spoglądać na zewnątrz jedynie przez małą szybkę. I co one mogły tam zobaczyć? Nagą ścianę naprzeciwko. A co w tych klatkach mogło dostarczyć podniet, zajęcia, odrobiny wygody? Nic. Nic prócz własnego kału i, od czasu do czasu, jedzenia.

Prawda, w każdej klatce były dwa szympansy, mogły się więc nawzajem podtrzymywać. Ale nie na długo. Po zakażeniu zapaleniem wątroby, AIDS lub Jakąś Inną śmiertelną chorobą zostaną rozdzielone i, tak jak inne, które widziałam w ciągu te­go dnia, umieszczone pojedynczo we własnych klatkach. Ob­serwowałam Jednego starszego szympansa, niedojrzałą jeszcze samicę, kołyszącą się na boki, odciętą od świata w metalowej izolatce. Siedziała w półmroku. Jedynym dolatującym do niej dźwiękiem był ryk powietrza, tłoczonego przez wentylatory. Gdy została wyjęta z izolatki przez jednego z techników, sie­działa mu na rękach jak szmaciana lalka, apatyczna, jak w le­targu. Zawsze będą prześladować mnie Jej oczy, tak jak i oczy innych szympansów, które widziałam tego dnia. Oczy mętne, puste, bez nadziei. Czy zdarzyło się wam patrzeć w oczy czło­wieka, który przeżył stres przekraczający wytrzymałość i po­grążył się całkowicie w otępiającej, beznadziejnej rozpaczy? Kiedyś widziałam małego afrykańskiego chłopca, którego cała rodzina została wymordowana w czasie walk w Burundi; on również patrzył na świat nie widząc, mętnymi, pustymi oczy­ma. Jeśli obiecane zmiany nie nastąpią, szympansy te pozo­staną w tym stanie przez następne trzy, cztery lata. W tym cza­sie ich psychika i emocje zostaną nieodwracalnie uszkodzone.

Klatki te nie spełniają przepisów o trzymaniu zwierząt, ale nawet gdyby się do nich stosowano, dałoby to niewiele. Byłam przygnębiona, przekonawszy się, jak wielu naukowców i labo­

rantów nie dostrzega nic złego w klatkach spełniających mini­malne wymagania prawa obowiązującego w USA. Setki szym­pansów są zamknięte pojedynczo w więzieniach o wymiarach 1,75 metra na 1,75 metra i wysokości 2,1 metra. Te wysoce społeczne, bardzo inteligentne istoty, których emocje są tak po­dobne do naszych, mogą być przez całe życie trzymane w tych skrzynkach z metalowych krat. Przez pięćdziesiąt lat.

Wyobraźcie sobie, że jesteście zamknięci w takiej celi: kraty z każdej strony, kraty nad wami, kraty pod wami. I nic do ro­boty. Nic do oderwania się od monotonii niezwykle długich dni. Nigdy żadnego kontaktu fizycznego z kimś należącym do tego samego gatunku. Szympansom potrzebny jest przyjazny, fizyczny kontakt, te odprężające długie sesje wzajemnego iska- nia, które tak wiele dla nich znaczą.

Nigdy nie zapomnę, jak po raz pierwszy patrzyłam w oczy dorosłego samca, uwięzionego w jednej z tych standardowych klatek. Jedynym obiektem w klatce, poza nim samym, była stara opona samochodowa, zawieszona pod sufitem. W ciem­nawym podziemnym pomieszczeniu bez okien znajdowało się dziewięć innych samców. Nic do oglądania oprócz innych więź­niów. Ściany były jednolicie białe, drzwi stalowe. Dźwięk szym­pansich głosów odbijał się echem i wibrował, gdy witali mnie i weterynarza. Ich ryk, szarpanie krat i tłuczenie w nie było nie do wytrzymania. Gdy się uspokoiły, popatrzyłam w oczy Jojo. Nie zobaczyłam w nich nienawiści - to byłoby łatwiej wytrzy­mać - tylko zdziwienie, wdzięczność, że zatrzymałam się przy nim, urozmaiciłam nieznośną nudę dnia. Pomyślałam o szym­pansach w Gombe, swobodnie włóczących się po lesie, bawią­cych się i iskających, budujących gniazda ze sprężystych gałą­zek. Jojo wyciągnął delikatnie palec i dotkął mojego policzka, po którym łzy spływały na moją laboratoryjną maskę.

Innym koszmarem była wizyta w Austrii, tuż koło Wiednia. Dojechaliśmy tam w blasku słońca, przemierzając piękne, po­fałdowane tereny rolnicze. W laboratorium szympansy siedzia­ły zamknięte w podziemiu. Był to zupełnie nowy budynek, przeznaczony dla badań nad AIDS, 1 każdy udający się do po­mieszczeń szympansów musiał włożyć ciężki kombinezon

ochronny, zupełnie Jak astronauta. Powiedziano ml, że się udus/ę. Jeśli zapomnę podłączyć końcówkę mojej rurki odde­chowej do wlotu powietrza w każdym pokoju, do którego wej­dę. Przeżyłam chwilę paniki, gdy opuszczałam na głowę hełm j czułam, Jak ml go z tyłu szczelnie łączą z kombinezonem. Mój przewodnik zniknął pod prysznicem sterylizującym Jego kom­binezon. Odczekałam przepisową liczbę minut i patrząc przez szybkę hełmu poczłapałam niezgrabnie za nim.

Ciężkie drzwi szczęknęły. W każdym z trzech małych pokoi, gdzie mnie zaprowadzono, znajdowały się dwa szympansy, uwięzione osobno w klatce 1,75 metra na 1,75 metra. Pomię­dzy klatkami wisiały arkusze pleksiglasu czy plastiku, przez które więźniowie mogli, jak sądzę, na siebie spoglądać. Więk­szość tylko popatrzyła na nas, gdy weszliśmy do ich pokoju. Jedna z szympansie wydawała się podniecona, czy może prze­straszona; podeszłam do krat i pogłaskałam ją ręką w nie­zgrabnej, ciężkiej rękawicy. Gdy wychodziliśmy, pogrążyła się znowu w apatii, a przynajmniej nie doleciał nas żaden dźwięk, gdy drzwi zamykały się za nami.

W czasie tego krótkiego obchodu przez pogrążone w półmro­ku podziemne pokoje wydawało mi się, że poruszam się w Ja­kimś fantastycznym świede, całkowicie oddzielonym od rzeczy­wistości. Próbowałam wyobrazić sobie szpital dla ludzi chorych na AIDS, w którym wszyscy lekarze i pielęgniarki poruszaliby się w takich groteskowych strojach kosmicznych, w którym wszyscy odwiedzający musieliby się przebierać w takie ubrania ochronne. Jak przerażone musiały być szympansy, widząc po raz pierwszy te monstrualne figury, słysząc grobowe głosy znie­kształcone przez hełmy. Teraz już do tego przywykły. Dla nich świat zewnętrzny, prawdziwy świat, gdzie są drzewa i niebo, gdzie można się rozluźnić podczas przyjaznego spotkania z in­nymi, żywymi istotami, przepadł na zawsze.

Jak mogą ludzie pracujący w takich więzieniach dla szym­pansów tolerować te warunki? Czy pozbawieni są uczuć? Czy nie są w stanie nic zrozumieć? Czy są sadystami, rozkoszują­cymi się odrobiną władzy i kontrolowaniem takich dużych 1 potencjalnie niebezpiecznych stworzeń? Sądzę, że ten stosu­

nek pracowników do zwierząt został im narzucony przez sys­tem pracy naukowej. Pracownicy nowo zatrudniani są zwykle wstrząśnięci tym, co widzą; niektórzy odchodzą, niezdolni do wytrzymania otaczającego ich cierpienia. A wielu z tych, którzy zostają, stopniowo przyzwyczaja się do okrucieństwa, wierząc, lub zmuszając się do uwierzenia, że Jest to nieunikniony koszt walki o ograniczenie cierpień ludzi; niektórzy przy tym tward­nieją i obojętnieją, współczucie zostaje zabite przez rutynę.

Na szczęście dla szympansów jest wielu ludzi, którzy nigdy nie pogodzili się z warunkami panującymi w laboratoriach i po­zostali tam, aby próbować uczynić życie szympansów znośniej­szym. Jedną z takich osób jest dr James Mahoney, troszczący się o 250 szympansów, pozostających pod jego opieką. To Jim zapoznał mnie z Jojo. Gdy przykucnęłam na podłodze, tłumiąc łjy, Jim, któiy podszedł do innych szympansów, wrócił i zoba­czył moje przygnębienie. Pochylił się i objął mnie ramieniem: „Nie rób tego, Jane - powiedział - ja to muszę znosić każdego ranka, przez całe tycie". To oczywiście jeszcze pogorszyło moje samopoczucie. Jim jest jednym z najłagodniejszych, współczu­jących ludzi, jakich znam. Ta wizyta w piekle, które on musi wy­trzymywać, pozwoliła mi uświadomić sobie jeszcze Jedną rzecz. Warunki w laboratoriach muszą się poprawić nie tylko dla do­bra szympansów, lecz również dla dobra ludzi, któr2y się nimi opiekują, laborantów, których oczy napełniały się łzami, gdy py­tałam, jak wytrzymują wyrywanie dzieci matkom, zamykanie beztroskich wyrostków z wychowalni do cel, gdzie spędzą całą resztę życia. Wiem, że moja wizyta przyniosła im nową nadzieję, zachętę do walki o poprawę sytuacji. Tak więc i dla nich, i dla szympansów wracałam wielokrotnie do tego piekła.

Na nieszczęście ludzie starający się o poprawę doli szym­pansów mają trudne i niewdzięczne zadanie. Po pierwsze ich koledzy nic nie wiedzą o naturalnym zachowaniu szympan­sów; znają tylko zwierzęta laboratoryjne. A szympans laborato­ryjny, pozbawiony niemal wszystkiego, co Jest potrzebne do komfortu fizycznego i stymulacji umysłowej, ma tendencję do złośliwości. Potrafi pluć i rzucać odchodami, chwytać 1 gryźć. Częściowo z powodu frustracji i narastającej agresji, częściowo

usiłując nawiązać jakiś kontakt z ludźmi, ponieważ nic innego nie jest w stanie robić. Te szympansy nie są najlepszymi am­basadorami swojego gatunku i nic dziwnego, że wielu laboran­tów i weterynarzy nie lubi ich, a nawet się ich boi.

Jest prawdą, że w wielu laboratoriach szympansy wydają się być w dość dobrej kondycji fizycznej, pomimo sterylnego środowiska. Panuje błędny pogląd, że Jeśli zwierzęta wyglądają zdrowo, jedzą dobrze i przede wszystkim dobrze się rozmnaża­ją, to muszą być zadowolone, a wobec tego środowisko Jest do­bre i zmiany nie są konieczne. Oczywiście nie jest to prawda, podobnie jak w odniesieniu do człowieka. Dzieci rodziły się na­wet w obozach koncentracyjnych i nie ma powodów, by sądzić, że z szympansami jest Inaczej.

Na ogół naukowcy, którzy planują badania, zapominają, że mają do czynienia z żywymi, wrażliwymi istotami. Upierają się, żeby zwierzęta były trzymane w tradycyjny sposób, bo tylko wtedy ich doświadczenia 1 testy dadzą wyniki godne zaufania. Ponure, sterylne środowisko ograniczające ruchy - twierdzą - jest konieczne dla zwierząt laboratoryjnych. Klatki muszą być całkowicie puste, bez posłania na nocleg i bez zabawek, ponie­waż zmniejsza to szansę złapania przez zwierzęta choroby lub pasożyta. No i oczywiście łatwiej jest czyścić puste klatki. Klat­ki muszą być małe, bo inaczej trudno jest leczyć „obiekty" - ro­bić zastrzyki lub pobierać krew. Szympansy muszą być trzy­mane w klatkach osobno, żeby uniknąć wzajemnego zarażania.

W rzeczywistości wszystko to nie musi się tak odbywać 1 ist­nieją laboratoria, w których bardziej ludzkie podejście dopro­wadziło do poprawy warunków. Klatki mogą być większe, bo szympansy można nauczyć, żeby zbliżały się 1 nadstawiały po­śladki do zastrzyków czy ramiona do pobierania krwi. Można je również nauczyć wchodzenia do małych klatek przy wykony­waniu Innych zabiegów. Na pewno potrafiłyby oddawać kocyki 1 zabawki za nagrodę w postaci dodatkowego pokarmu, czemu czyszczenie klatek będzie łatwiejsze. Są również labora­toria, w których trzymanie szympansów pojedynczo Jest wyjąt­kiem, a nie regułą. Ostatnio kilku wybitnych Immunologów i wirusologów z USA i Europy opublikowało artykuł stwierdza-

Jący. że eksperymenty, wymagające tradycyjnie, aby szympan­sy byty trzymane pojedynczo, mogą najczęściej być zmodyfiko­wane i dostosowane do trzymania szympansów parami. Ozna­cza to, że dla szympansów, używanych obecnie przy bada­niach nad zapaleniem wątroby 1 AIDS, zbliża się koniec więzie­nia w samotności. Z pewnością laboratorium, które więzi szympansy pojedynczo w klatkach, powinno zostać zobowiąza­ne do udowodnienia konieczności postępowania tak nieludz­kiego. Narasta liczba dowodów, że takie stresujące zwierzęta warunki mogą w rzeczywistości pogarszać wyniki badań. Po­nieważ stres obniża odporność, dane o efektywności lekarstw, uzyskane na zestresowanych zwierzętach, mogą wprowadzać w błąd.

Niestety, walka o poprawę położenia zwierząt laboratoryj­nych toczy się przeciw zachowawczo nastawionym kołom kie­rowniczym, które z reguły sprzeciwiają się zmianom. Reformy są kosztowne, tak więc powiększenie klatek, trzymanie szym­pansów w grupach społecznych, urozmaicenie środowiska 1 lepsza opieka zahamują badania i w ostatecznym rachunku zwiększą cierpienia ludzi. Oczywiście nie jest to prawda: nawet przy większych kosztach badania naprawdę niezbędne będą kontynuowane. Z punktu widzenia moralności trudno jest uzasadnić używanie Jakiegokolwiek szympansa jako żywej pro­bówki doświadczalnej, nawet w najkorzystniejszych warun­kach. To, że tolerujemy stałe ich wykorzystywanie w takich warunkach laboratoryjnych, jak opisałam wyżej, dyskwalifiku­je wartości etyczne naszych czasów.

Stosunek do zwierząt zmienia się w miarę docierania do opi­nii publicznej informacji o okrucieństwach. W niektórych ośrodkach badawczych, wykorzystujących ssaki naczelne, aspekty etyczne są rutynowo omawiane i podejmowane są pró­by poprawiania warunków. W niektórych laboratoriach istnieją obszerne wybiegi dla grup hodowlanych, a zwierzęta poddawa­ne doświadczeniom są przynajmniej trzymane parami i mają dostęp do wybiegów na zewnątrz budynków. Programy wzboga­cenia tycia zwierząt trzymanych w zamknięciu są wprowadza­ne w coraz większej liczbie laboratoriów, z korzyścią nie tylko

dla szympansów, ale 1 dla stanu psychicznego ich opiekunów. Te programy niekoniecznie muszą kosztować dużo, dzień szym­pansa będzie radośniejszy. Jeśli dać mu, na przykład, kolorowy tygodnik .do czytania", grzebień lub szczoteczkę do zębów i lu­sterko albo mocną plastikową rurkę napełnioną rodzynkami i tatarakiem oraz gałązki Jako narzędzia do wydłubywania sma­kołyków: planowane są obecnie bardziej skomplikowane sposo­by rozpędzenia nudy, na przykład gry wideo.

Jedną z nieoczekiwanych atrakcji zajmowania się ochroną zwierząt okazały się spotkania z bardzo wieloma ludźmi, peł­nymi zrozumienia i poświęcenia, toczącymi tę samą batalię

o poprawienie warunków i ograniczenie cierpień szympansów w niewoli, o organizowanie schronisk dla osobników skrzyw­dzonych lub osieroconych oraz o ochronę siedlisk natural­nych. Ci fantastyczni ludzie poświęcają czas, pieniądze, a na­wet niekiedy zdrowie, by pomóc szympansom w okresie bezpośredniego zagrożenia. Geza Teleki, na przykład, zapadł na ślepotę rzeczną*, gdy pracował nad wytyczeniem parku na­rodowego dla szympansów w Sierra Leone. Ludzie ci osiągnęli już wiele, często walcząc z potężnymi przeciwnikami, teraz łą­czą siły, a to pomoże szympansom (patrz również Dodatek 2).

Jaka jest, realistycznie oceniając, przyszłość szympansów w Afryce: dzikich, wolnych i majestatycznych istot, które tak dobrze poznałam? Naszą jedyną nadzieją jest ciąg parków na­rodowych lub rezerwatów, chronionych otulinami, gdzie szym­pansy i inne zwierzęta leśne będą mogły pędzić swoje natural­ne życie w spokoju. Kiedyś to osiągniemy. Trzeba oczywiście przekonać rządy zainteresowanych krajów, że to się opłaci, że ochrona zasobów naturalnych jest korzystniejsza od eksplo­atacji dla bezpośrednich zysków. Badania naukowe przynoszą dewizy, a turystyka jeszcze więcej: obie te dziedziny powinny być planowane równocześnie, tak aby napływ turystów nie przeszkadzał w badaniach, a przede wszystkim nie zagrażał samym zwierzętom. Programy oświatowe budzą świadomość

miejscowej ludności, a zatrudnianie personelu pochodzącego I okolicznych wiosek, tak jak to robiliśmy w Gombe, wzmacnia miejscową gospodarkę i pomaga wzbudzić entuzjazm, nie tylko wśród zatrudnionych, ale także wśród ich rodzin i przyjaciół. Właśnie dlatego w Gombe nie ma kłusownictwa.

Pamiętajmy, że ludność obrzeży nowych rezerwatów ma prawo protestować, że pozbawia się ich ziemi, uprawianej przez pokolenia przodków. Ochrona środowiska, oświata i na­pływ dolarów od turystów nie są wystarczającą rekompensatą. Pomysłowe projekty agroleśne wokół rezerwatów, takie jak ho­dowla drzew na opał, wytwarzanie węgla drzewnego i budulca pozwoli ludności nadal korzystać z zasobów leśnych, a równo­cześnie chronić zwierzęta. Niektórzy ochroniarze zdają się za­pominać, że ludzie też zasługują na ochronę.

Nie mogę zakończyć tego rozdziału bez przytoczenia historii, która ma dla mnie prawdziwie symboliczne znaczenie. Urodzony w niewoli szympans Old Man został w wieku ośmiu lat uratowa­ny z cyrku czy laboratorium i umieszczony wraz z trzema sami­cami na sztucznej wysepce w zoo na Florydzie. Kilka lat później młody człowiek, Marc Cusano, został zatrudniony jako opiekun szympansów. „Nie zbliżaj się do wyspy - powiedziano Markowi - te bestie są niebezpieczne, zabiją cię”. Przez pewien czas stoso­wał się do tej instrukcji i rzucał szympansom pokarm z łódki; zrozumiał Jednak, że nie będzie mógł opiekować się nimi właści­wie, jeśli nie nawiąże z nimi jakichś kontaktów. Przy karmieniu zaczął się zbliżać coraz bardziej, aż któregoś dnia Old Man wyjął Markowi banana wprost z ręki. To był początek wzajemnego za­ufania pomiędzy nimi. Kilka tygodni później Marc wyszedł na wyspę. W końcu mógł Iskać Old Mana, a nawet bawić się z nim; samice, zwłaszcza jedna z dzieckiem, trzymały się nieco dalej.

Któregoś dnia Marc czyszcząc wyspę poślizgnął się i upadł. To przestraszyło dziecko szympansicy, które wrzasnęło, a Jego matka skoczyła na Marka i ugryzła go w szyję, gdy leżał twarzą do ziemi. Poczuł krew ściekającą mu na pierś; dwie pozostałe samice nadbiegły pomóc przyjaciółce, jedna ugryzła go w prze­gub ręki, druga w nogę. Poprzednio był już nieraz atakowany, ale nigdy tak dziko; myślał, że to już koniec.

A \vtedv Old Man podbiegi, żeby ratować swojego pierwszego prn jaciela-człowieka, Oderwał rozwścieczone samice od Mar­ka i odrzucił Je daleko; potem stał w pobliżu, pilnując, żeby żadna nie podeszła, podczas gdy Marc powoli dopełzł do bez­piecznej łodzi. .Old Man uratował mi życie" - opowiedział mi potem Marc, po wyjściu ze szpitala.

Jeśli szympans, w dodatku wielokrotnie krzywdzony przez ludzi, może pomóc przyjacielowi-człowiekowi w potrzebie, czyż my, z naszymi większymi możliwościami rozumienia i współ­czucia, nie możemy pomóc szympansowi, który tak bardzo nas dziś potrzebuje? Nie możemy?

ROZDZIAŁ 20

WNIOSKI

Minęło trzydzieści lat od rozpoczęcia moich badań nad szympansami, wiele zmieniło się na świecie, łącznie z naszym sposobem myślenia o zwierzętach i o środowisku. Moje wędrówki przez spokojne lasy Gombe i walka z dżunglą, trudności związane z walką o dobro zwierząt i ochronę środowi­ska, zmieniły głęboko naiwną angielską dziewczynę, która pod opieką matki z entuzjazmem zeszła niegdyś ze statku na plażę Gombe. A jednak resztki tego entuzjazmu nadal tkwią we mnie i nadal ogarnia mnie podniecenie, gdy widzę jakieś nowe, fas­cynujące zachowanie szympansów, zarówno w Gombe, jak i w warunkach niewoli. Jestem tak jak dawniej przejęta, widząc z bliska nowe niemowlę, zatroskaną matkę zabierającą dziecko, które się zbytnio oddaliło, szarżującego wielkiego samca z naje­żonym futrem i wargami zaciśniętymi w wyrazie dumy.

Moje dni wśród szympansów zostały nagrodzone obserwa­cjami bardziej podniecającymi, niż można to sobie wyobrazić. Przyszło zrozumienie i otwarto wiele okien na świat całkowicie nieznany przed trzydziestu laty. Szczęśliwy los skierował mnie do Louisa Leakeya, a potem do Tanzanii, gdzie przez wszystkie te lata mogłam prowadzić badania, wspierana przez Jeden z najbardziej stabilnych, pokojowych rządów w całej Afryce, świadomy znaczenia ochrony środowiska.

Informacje zebrane w Gombe i Innych miejscach obserwacji w Afryce oraz badania nad szympansami w niewoli pozwoliły nam nakreślić fascynujący portret naszego najbliższego żyją­cego krewniaka, coraz dokładniejszą podobiznę bardzo złożo­nej istoty. Oczywiście nie jest to dzieło skończone: ani nie zgłę­biliśmy szympansiej agresywności, ani nie zmierzyliśmy granic ich opiekuńczości i współczucia. Nasze badania są zbyt krótkie

- trzydzieści lat to jedynie dwie trzecie życia szympansa. Nasze doświadczenie w Gombe wskazuje na konieczność długofalo­wych badań nad złożonością społeczności szympansów. Wiele przejawów ich zachowań społecznych nabiera sensu, gdy zna się je dostatecznie długo i można określić pokrewieństwa po­między dorosłymi. I jedynie przebywając tam rok po roku mo­gliśmy udokumentować bliskie i trwałe więzi powstające wśród członków rodziny. Gdybyśmy przerwali badania po dziesięciu latach, me zaobserwowalibyśmy brutalnych walk między spo­łecznościami. Odchodząc po dwudziestu latach nie udoku­mentowalibyśmy wzruszającej adopcji małego Mela przez Spindle'a. A kto wie, co ujawni następna dekada badań? Bę­dzie niewątpliwie więcej niespodzianek, gdyż każdy rok, poczy­nając od 1960, przynosił plon nowych obserwacji o naturze sjympansa, nowy wgląd w pracę jego umysłu. Są one przecież istotami tak skomplikowanymi, o tak elastycznym zachowaniu i tak wyraźnie zarysowanych charakterach.

Przez lata zapoznawaliśmy się z coraz większą liczbą szym­pansów, z których każdy miał żywą i indywidualną osobowość. Ich różnorodne charaktery były ukształtowane przez współ­działanie cech odziedziczonych i nabytych przez doświadczenie iycia rodzinnego oraz czasu, w którym przyszedł na świat. Bo­wiem szympansy. Jak ludzie, mają swoją historię. Epidemie choroby Heinego-Medina, zapalenia płuc, starcia między spo­łecznościami, me różniące się od ludzkich wojen, spustoszyły ich społeczność. Były ponure lata, kiedy morderczynie nie­mowląt i kanibale, Passion i Pom, uczyniły spacer przez spo­kojny las niebezpiecznym dla matek i dzieci. Były rywalizacje

o władzę, równie dramatyczne. Jak królów i dyktatorów wśród ludzi. A ja miałam przywilej rejestrowania tych faktów; przez

trzydzieści lat uwieczniłam historię grupy istot nie dysponują­cych własnym Językiem pisanym.

Podobnie Jak u ludzi, niektóre szympansy odgrywały kluczo­wą rolę w kształtowaniu losów całej społeczności. Niektóre z dorosłych samców o wybijających się cechach przywódczych

- determinacji, odwadze lub inteligencji - zajęły wybitne miej­sce w księgach szympansiej historii: Goliat Dzielne Serce, Mike od Baniek, Humphrey Brutalny, Figan Wielki, Goblin Burzliwy. Mógłby powstać epicki opis ich dążenia do władzy 1 panowania. Inne osobniki również odegrały znaczącą rolę. Gdyby nie Hugh i Charlie, społeczność Kasakela mogłaby nigdy się nie podzielić. Bez Gigi i zgromadzeń podnieconych samców, których zawsze przyciągała, społeczność Kasakela byłaby mniej agresywna, mniej wojownicza w stosunku do sąsiadów. Samce tej społecz­ności były silne, a ich zwycięstwa godne podziwu. Wyobraźcie sobie, że szympansy mogą mówić: te podniecające historie opo­wiadane o czteroletniej wojnie przeciwko dezerterom z Kahama,

0 likwidacji zbuntowanych samców, którzy odwrócili się od swoich wieloletnich przyjaciół i próbowali stworzyć własną spo­łeczność. Jakie opowieści byłyby snute w związku z odparciem najeźdźców z Kalande i Mi tumba, kiedy, według krążących plo­tek, Humphrey i Sherry polegli w obronie królestwa. A jak sa­mice wychwalałyby Gigi, królową-wdowę społeczności.

Anormalne zachowanie Passion, niesławnej morderczyni,

1 Jej córki Pom byłoby analizowane w całej literaturze krymi­nalnej, a matki straszyłyby niegrzeczne dzieci: »Poczekaj, Pas­sion cię zabierze!”

Miałyby szympansy również swoje miły. Mogłyby czcić daw­nych mędrców, którzy pierwsi nauczyli ich otwierania termitier i wyrabiania narzędzi do łowienia mrówek i termitów, a także straszenia wrogów za pomocą odłamków skał i pałek. A dora­stające szympansy uczyłyby się, jak uzyskiwać względy wiel­kiego boga Pana, bóstwa wszystkich stworzeń leśnych. Jak urządzać budzące podziw ceremonie przy wodospadzie 1 tańce deszczu w głębi leśnej głuszy.

I oczywiście istniałby mit o Białej Małpie, która nagle obja­wiła się wśród nich, witana początkowo z lękiem i gniewem.

Dzięki niej ¿aczęty się dostawy bananów, magiczne niczym manna z nieba. Dawid Slwobrody również pojawiłby się w le­gendzie, Jako Jedyny szympans, któiy nie lękał się Białej Małpy 1 wprowadził Ją do leśnego świata swoich krewniaków.

Gdyby Louis Leakey nie wysłał mnie do Gombe w 1960 ro­ku. szympansy na pewno straciłyby tę ostoję, ponieważ w tym czasie mieszkańcy okolicznych wiosek starali się zmienić sta­tus rezerwatu, tak aby mogli go zasiedlić i uprawiać. Zaintere­sowanie. jakie wzbudziły na świecie moje badania, zabezpie­czyło trwałość rezerwatu Gombe. Gdyby szympansy mogły to wiedzieć, naturalnie zrobiłyby mnie swoją patronką.

Jak w rzeczywistości szympansy postrzegają mnie? Mnie i innych ludzi, którzy przyszli obserwować je i uczestniczyć w dokumentowaniu ich historii? Wierzę, że jesteśmy dla nich zjawiskiem naturalnym. W świecie szympansów najważniej­szymi postaciami są inne szympansy, zwłaszcza członkowie bliskiej rodziny i przyjaciele oraz aktualny samiec .alfa". Zwie­rzęta takie jak małpki, dzikie świnie i im podobne mają zna­czenie jako źródło mięsa. Pawiany, często ignorowane, są uwa­żane za potencjalnych konkurentów do cennych zasobów, z wyjątkiem młodych, które dla młodych szympansów mogą być towarzyszami zabaw. A ludzi traktuje się w Gombe jako jeszcze jeden gatunek zwierząt, naturalny składnik środowi­ska szympansów. Niegroźni, czasami dostarczają banany, cza­sami irytują nadmierną hałaśliwością poruszania się w pod­szyciu, ale na ogół są łagodni 1 nieszkodliwi.

Oczywiście szympansy rozpoznają każdego z nas. Niektóre są bardziej rozluźnione w mojej obecności niż przy innych ob­serwatorach. Prawdopodobnie dlatego, że niezmiennie obser­wuję je samotnie i pozostaję spokojnie z dala od nich, jak naj­mniej mieszając się do ich spraw. Często rezygnuję z okazji zebrania dodatkowych danych lub sfotografowania ciekawsze­go zachowania, jeśli by to im przeszkadzało lub je irytowało. Szympansy są też na ogół bardzo tolerancyjne w stosunku do naszych tanzanskich pracowników terenowych, któr2y towa­rzyszą im dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem. Ale na ogół źle się czują, napotykając w parku grupy obcych.

Obserwowałam szympansa, który usłyszawszy rybaków, idą­cych ścieżką od brzegu jeziora do wsi, przykucnął, nieruchomy i cichy, wśród krzewów 1 wysokiej trawy, dopóki mężczyźni nie odeszli. Niektóre szympansy unikają turystów, a bardziej nie­śmiałe samice przychodzą do obozu Jedynie w większych gru­pach, wierząc zapewne, że liczebność zwiększa bezpieczeństwo. Ale pewne szympansy, zwłaszcza te urodzone w okresie, gdy pracowało z nami wielu studentów, wydają się interesować tu­rystami i ich dziwnymi, na ogół nieprzydatnymi ubraniami. Przynajmniej tak ml się wydaje, gdy Fifl, Gigi lub Profesor zbli­żają się do szczękającej kamerami, opalonej grupy, siadają w pobliżu, iskając się lub po prostu tylko patrząc.

Natura moich własnych kontaktów z szympansami Jest w pewnym stopniu ograniczona metodyką naszych badań w Gombe. Celowo trzymamy się w pewnej odległości od szym­pansów, po części dlatego, że są znacznie od nas silniejsze 1 mo­gą być niebezpieczne, jeśli utracą respekt przed człowiekiem, a po części, ponieważ chcemy w jak najmniejszym stopniu za­kłócać ich normalne zachowanie. Próbujemy podawać lekarstwa osobnikom chorym lub zranionym, ale przeważnie obserwujemy tylko i notujemy. Szympansy w żadnym stopniu nie zależą ode mnie, nawet w sprawie bananów, które otrzymują bardzo niere­gularnie. Prawdopodobnie dlatego nie uważam ich, wbrew temu, co myślą niektórzy, za rozszerzenie mojej własnej rodziny. Mam dla nich głęboki szacunek i respekt. Jestem ciągle zafascynowa­na ich zachowaniem i mogę spędzać całe godziny w ich towarzy­stwie. Często jestem pytana, czy wolę szympansy od ludzi. Od­powiedź jest prosta: wolę niektóre szympansy od niektórych ludzi i niektórych ludzi od niektórych szympansów! Ponieważ, oczywiście, są oni tacy różni. Kilka szympansów, które pozna­łam, takich Jak Humphręy czy Passion, rzeczywiście bardzo nie lubię. Inni, jak Dawid Siwobnody, Flo, Gilka, Fifl i Gremlln, mają trwałe miejsce w moim sercu, a uczucie dla nich przypomina mi­łość. Ale Jest to miłość do istot wolnych i dzikich. A ponieważ ja nie iskam ich, nie bawię się z nimi, nie biorę udziału w ich dys­putach, jest to miłość Jednostronna: nie odwzajemniają Jej Jak dziecko C2y pies, co nie umniejsza tęgo, co do nich czuję.

Nie zapomnę czuwania przy martwym ciele FIo, a dziesięć lat później pod gniazdem, w którym umierała Melissa; gdy my­ślałam o ich życiu, przeżywałam prawdziwą stratę i opłakiwa­łam ich śmierć. Jak odejście bliskiego przyjaciela wśród ludzi. Kiedy znaleziono okaleczone ciałko Getty’ego, byłam ogłuszona

i zaszokowana tą potwornością i również czułam głęboki żal. Nigdy więcej nie będę patrzyć na jego radosne zabawy, zapisy­wać Jego pomysłowych gier, zachwycać się Jego nieustraszo­nym. awanturniczym charakterem.

Ze wszystkich szympansów w Gombe najbardziej kochałam Dawida Siwobrodego; jego ciała nigdy nie odnaleźliśmy, po prostu przestał przychodzić do obozu i gdy tygodnie jego nie­obecności zmieniły się w miesiące, stopniowo uświadomiliśmy sobie, że więcej go nie zobaczymy. Poczułam wtedy żal głębszy niż po jakimkolwiek innym szympansie. Nie widziałam jego ciała, ominął mnie więc ból. Dawid, łagodny a równocześnie zdeterminowany, otworzył dla mnie świat szympansów. Jakże magiczny świat, napełniający spokojem i energią, leczący znu­żonego ducha, tak odległy od zgiełku naszej współczesności.

W Iesie czuje się nieskończoność czasu, a w życiu ssympan- sów, równocześnie tak podobnym do naszego i tak różnym, do­strzegamy wartości, które stawiają nam przed oczami prawdy podstawowe. One sobie tam radzą i choć sprawy układają się czasami źle, w pełni cieszą się życiem.

To właśnie do Gombe wróciłam, ldedy Derek przegrał swoją bohaterską walkę z rakiem. Zmarł w Niemczech, gdzie przez chwilę wierzyliśmy w cudowne ocalenie, jak tysiące Innych w podobnych okolicznościach. Gdy nadzieja zgasła, poznałam gorycz 1 rozpacz, doświadczające nas po stracie najbliższych. Spędziłam trochę czasu z rodziną w Anglii; potem wróciłam do Dar-es-Salaam z jego przygnębiającymi skojarzeniami - patrząc codziennie na Ocean Indyjski, w którym Derek, pomimo okale­czonych nóg, pływał wśród swoich ulubionych raf koralowych. Odprężyłam się naprawdę dopiero w Gombe. Dopiero tam, w demu starych drzew, zabliźniły się moje rany; tam znalazłam nowe siły, żyjąc w lasach, które z pewnością niewiele się zmieni­ły od czasów, gdy Chrystus wędrował po wzgórzach Jerozolimy.

I f

m

fm

W tym czasie, kiedy błądząc po okolicy nie myślałam o zbie­raniu danych, zbliżyłam się do szympansów bardziej niż kiedy­kolwiek przedtem. Pewnie dlatego, że potrzebowałam ich towa­rzystwa, nie krępującego i wolnego od żalu. W miarę jak rany mojej duszy stopniowo się goiły, uświadamiałam sobie coraz bardziej nową, intuicyjną więź z najbliższymi krewniakami człowieka - szympansami. Od tego czasu czuję się bardziej do­strojona do natury, nieskończonych cyklów przyrody, współza­leżności wszystkich żywych istot w lesie.

Nie zapomnę popołudnia spędzonego z Fifi, jej rodziną i Eve- redem. Przez trzy godziny szłam za szympansami, które w zgo­dzie wędrowały z miejsca na miejsce, to żerując, to odpoczywa­jąc i iskając się, podczas gdy młodzież się bawiła. Pod koniec popołudnia zeszły w dół do doliny Kakombe i wzdłuż potoku na wschód, zdążając do drzew figowych, zwanych przez miej­scową ludność mtobogolo, rosnących koło wodospadów Ka­kombe. Grzmot spadającej wody brzmiał coraz donośniej w spokojnym powietrzu. Nastroszeni Evered i Freud przyspie­szyli. Niespodziewanie zobaczyliśmy między drzewami wodo­spad, spadający kaskadą może pięciometrowej wysokości. W ciągu niezliczonych stuleci woda wyżłobiła głęboki ślad w twardej skale. Po obu stronach wodospadu na skałach wi­siały pętle lian. Intensywnie zielone paprocie kołysały się w po­wiewach powietrza poruszanego przez wodę.

Niespodziewanie Evered zaszarżował przed siebie, skoczył, chwycił jedną ze zwisających lian i z rozmachem przeleciał nad strumieniem. W chwilę potem dołączył do niego Freud. Obaj skakali z liany na lianę, kołysząc się, aż obawiałam się, że cienkie pędy zostaną wyrwane. Frodo szarżował wzdłuż brzegu potoku, ciskając odłamki skalne przed siebie i na boki. Jego fu­tro połyskiwało kropelkami wody.

Przez całe dziesięć minut trójka szympansów urządzała dzi­kie przedstawienie, podczas gdy Fifi i jej młodsze dzieci przy­glądały się temu z wysokiego figowca nad potokiem. Czy wyra­żały podziw, Jaki u pierwszych ludzi dal początek religii i czci natury? Czci tajemnicy wody, na pozór żywej, zawsze pędzącej, zawsze takiej samej, a jednak stale innej.

Zakończywszy ten rytuał, samce odeszły od strumienia i do­łączyły do FM na drzewie. Zaczęły Jeść, postękując radośnie. Delikatny wietrzyk poruszał gałązkami, promienie słońca prze­bijały się przez korony drzew, świeciły i mrugały. Rozchodził się oszałamiający zapach dojrzałych fig, brzęczały owady, słychać było ćwierkanie i furkot skrzydeł żerujących ptaków. Olbrzymie konary figowca były obwieszone festonami pnączy, jak popląta­nymi sznurkami zwisającymi z nieba; Ich kwiaty udzielały nek­taru motylom i lśniącym kolorowo ptakom cukrzykom. S2ym- pansy żuły figi. wypluwając pestki, z których wyrosną nowe figowce. Drzewo kiedyś runie na ziemię, a z tego rozkładającego się bogactwa rozwinie się nowe życie. Wszędzie życie splata się z ¿tyciem, łącząc ze śmiercią, by leśny dom szympansów trwał wiecznie. Niekończący się cykl, równie stary jak pierwsze drze­wa. stare układy powtarzane na stale nowe sposoby.

W bogactwie tego wspaniałego środowiska żyły i rozwijały się powoli istoty przypominające ssympansy, które stały się pierwszymi ludźmi. Niektóre, bardziej przedsiębiorcze, opuści­ły las i odeszły na otaczającą go sawannę w poszukiwaniu po­karmu i nowych terytoriów. Jakąż ulgą musiał być, po niebez­pieczeństwach takich przedsięwzięć, powrót do bezpiecznych lasów. Ale stopniowo, podobnie jak wcześniejsze formy życia coraz bardziej uniezależniły się od mórz, jezior i rzek, prehisto­ryczni ludzie uczyli się żyć z daleka od lasów. Znaleźli jaskinie

i ogień, nauczyli się budować siedziby, polować za pomocą broni, mówić. Stali się śmiali i aroganccy. Zaczęli wkraczać na obrzeża lasów, poddając swojej woli to, co kiedyś umożli­wiało im życie. Dziś, wędrując po powierzchni globu, człowiek usuwa drzewa, tworzy nieużytki, pokrywa betonem kolejne hektary urodzajnej gleby. Ludzie oswajają dziką przyrodę i plą­drują jej bogactwa, uważają się za wszechmocnych. Ale tak nie jest. Pustynia pełznie nieustannie, stopniowo zastępując Jało­wą, bezlitosną pustką lasy podtrzymujące życie. Gatunki ro­ślin i zwierząt giną, zanim jeszcze poznaliśmy ich wartość, ich miejsce w ogólnym porządku bytów. Na całym świecie tempe­ratura wzrasta, a warstwa ozonowa rzednie. Wszędzie dookoła widzimy zniszczenie 1 zanieczyszczenia, wojny i nędzę, okale­

czone ciała 1 wypaczone umysły ludzi i zwierząt. Jeśli pozwoli­my na kontynuowanie tego świętokradztwa, będziemy zgubie­ni. Nie możemy burzyć ogólnego porządku świata i równocze­śnie wierzyć, że przeżyjemy.

Ten straszliwy obraz, myśl o rozmiarze naszych grzechów przeciw przyrodzie i innym organizmom, przytłacza mnie. Cóż mogłabym, ja lub ktokolwiek inny, zrobić w obliczu tak rozle­głego i bezmyślnego niszczenia?

Wzdrygnęłam się na dźwięk spadającej figi. Fifl zeszła z drzewa i położyła się koło mnie z zamkniętymi oczami, naje­dzona. Tutaj przynajmniej istniało doskonałe zaufanie pomię­dzy ludźmi i zwierzętami, całkowita harmonia między stworze­niami i ich środowiskiem. Faustino drepcząc przysunął się do mnie i spoglądając szeroko otwartymi oczami wyciągnął rękę; dotkął mojej dłoni, potem podreptał do Fifl. Zaufanie, wolność. Myślałam o niezliczonych szympansach, które utraciły swoje leśne domy, i o więźniach ogrodów zoologicznych i laborato­riów na całym świecie. Przypomniałam sobie historię Old Ma­na i jego reakcję na zagrożenie przyjaciela-człowieka.

Szympansy potrzebują dziś naszej pomocy bardziej niż kie­dykolwiek przedtem, a my możemy pomóc tylko wtedy, gdy każdy z nas zrobi tę odrobinę, Jaką może, niezależnie od tego, jak znikoma się wydaje. Jeśli tego nie uczynimy, dopuścimy się zdrady nie tylko wobec szympansów, ale i ludzkości. Choć problemy degradacji środowiska stające przed światem wydają się nie do przezwyciężenia, jeśli zjednoczymy nasze wysiłki, mamy szansę spowodować zmiany. Po prostu musimy.

Evered, Freud i Frodo zeszli na dół, i razem z Fifl i Faustino oddalili się daleko w głąb spokojnego lasu. Patrzyłam Jak od­chodzili, a potem obejrzałam się za siebie. Tam, gdzie słońce przebiło się przez gęste korony, pojawiła się tęcza, wieńcząc łu- ldem chmurę wodnego pyłu u podstawy wodospadu.

DODATEK 1

UWAGI O WYZYSKU ZWIERZĄT

Im więcej dowiadujemy się o prawdziwej naturze zwierząt, zwłaszcza tych mających złożony mózg i wykazujących od­powiednio skomplikowane zachowania społeczne, tym bardziej problematyczne wydaje się, z punktu widzenia etyki, wykorzy­stywanie ich w służbie człowieka: dla zabawy, jako „ulubień­ców”, jako pożywienie, w laboratoriach badawczych, czy w ja­kikolwiek inny sposób. Niepokój naszego sumienia pogłębia się, kiedy wykorzystywanie to powoduje dojmujące cierpienia fizyczne lub psychiczne, jak na przykład przy operacjach pro­wadzonych bez znieczulenia.

Wykorzystywanie zwierząt do badań medycznych zaczęło się w czasach, gdy ludzie na ogól nie przejmowali się ich cierpie­niami, choć wiedzieli, że zwierzęta odczuwają ból i emocje. Na­ukowcy ulegali wpływom behawlorystów - psychologów utrzy­mujących, że zwierzęta nie różnią się zbytnio od maszyn, są niezdolne do odczuwania bólu lub jakichkolwiek uczuć i emo­cji podobnych do ludzkich. Nie uważano więc za potrzebne, by troszczyć się o potrzeby zwierząt laboratoryjnych. W tym cza­sie nie rozumiano jeszcze wpływu stresu na układ hormonalny

i nerwowy, nikomu nie przychodziło na myśl, że użytkowanie zestresowanych zwierząt może wpłynąć na wyniki doświad­czeń. Dlatego też zasady trzymania zwierząt, rozmiary i wypo­

sażenie klatki, liczbę znajdujących się w nlę) zwierząt ustalano biorąc pod uwagę maksymalne ułatwienie życia opiekunom

i eksperymentatorom. Im mniejsza klatka, tym tańsza i prost­sza do czyszczenia, tym łatwiej radzić sobie z więźniami. Nic więc dziwnego, że zwierzęta do badań trzymano zwykle poje­dynczo - w tych małych, sterylnych klatkach, ustawionych jedna na drugiej. Etyczne problemy wykorzystywania zwierząt pozostawiano za drzwiami.

W laboratoriach poddawano eksperymentom coraz większą liczbę zwierząt, zwłaszcza gdy prawnie zabroniono wykonywa­nia na ludziach pewnych rodzajów badań klinicznych i spraw­dzania działania leków. Badania na zwierzętach uważano za niezbędne, by osiągnąć postęp w medycynie, i do dziś uchodzi to za oczywisty sposób zdobywania wiedzy o chorobach, ich le­czeniu i profilaktyce. Sprawdza się też w ten sposób wszelkie produkty przeznaczone dla ludzi przed wprowadzeniem ich do sprzedaży.

W tym samym czasie jednak, dzięki wzrastającej liczbie ba­dań nad zachowaniem, mechanizmem percepcji i inteligencją zwierząt, większość łudzi zaczęła rozumieć, że wszystkie zwie­rzęta, z wyjątkiem najbardziej prymitywnych, wiedzą, co to ból, a zwierzęta wyższe odczuwają podobne do naszych emocje, któ­re nazywamy przyjemnością, smutkiem, lękiem lub rozpaczą. Dlaczego więc naukowcy, gdy włożą białe fartuchy t zamkną za sobą drzwi laboratoriów, mogą nadal traktować zwierzęta jak przedmioty? Jak my, obywatele cywilizowanych krajów, może­my tolerować istnienie laboratoriów, które z punktu widzenia uwięzionych zwierząt nie różnią się od obozów koncentracyj­nych? Sądzę, że główną przyczyną Jest niewiedza ludzi o tym, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami przybytków nauki. A cl, którzy coś wiedzą na ten temat lub są poruszeni raportami, wierzą, że wszystkie badania na zwierzętach są niezbędne dla postępu medycyny oraz że cierpienia im towarzyszące są ko­nieczną częścią badań. Tb nie Jest prawda.

Niektóre badania podejmuje się z Jasno określonym celem, który może spowodować przełom w medycynie, ale bardzo wie­le doświadczeń, często pociągających za sobą ogromne cierpie-

nta, nie ma najmniejszej wartości dla zdrowia ludzi lub zwie­rząt. Ponadto wiele doświadczeń po prostu powtarza wyniki poprzednich badań. Czasem badania prowadzi się wyłącznie dla samych badań; nawet jeśli jest to jednym z naszych naj­wyższych osiągnięć intelektualnych, czy powinniśmy dążyć do naszych celów kosztem innych Istot żywych? Czy mamy na przykład prawo do cięcia, wstrzykiwania, narkotyzowania lub osadzania elektrod w ciałach żywych zwierząt tylko po to, żeby dowiedzieć się, co zmusza je do mrugania okiem? Albo jaki skutek spowoduje podanie pewnych związków chemicznych?

Można się zgodzić, że przeciętny człowiek na ogól nie wie, co się dzieje w laboratoriach i jakie są cele badań, podobnie jak Niemcy nie byli na ogół poinformowani o hitlerowskich obo­zach koncentracyjnych. Ale co powiedzieć o laborantach, wete­rynarzach i badaczach, pracujących w tych laboratoriach? Czy są oni wszyscy potworami pozbawionymi serc? Oczywiście nie. Mogą się trafić nieliczni sadyści, tak jak we wszystkich innych dziedzinach życia, ale stanowią mniejszość. Problem polega na sposobie kształcenia młodych ludzi w naszych społeczeń­stwach. Na początku padają oni ofiarami swoistego prania móz­gów w szkołach, potem na większości uniwersytetów. Studenci na ogół są utrzymywani w przeświadczeniu, że jest rzeczą etyczną robić w imię nauki coś, co dla zwierząt jest po prostu torturą. Uczy się ich przezwyciężać naturalną sympatię dla zwierząt i przekonuje, że ból 1 uczucia zwierząt są czymś in­nym niż u nas, jeśli w ogóle istnieją. Gdy ci młodzi ludzie po raz pierwszy wchodzą do laboratoriów, są już zaprogramowani, by godzić się z cierpieniem dookoła. A cóż łatwiejszego, jak przyjąć, że zwierzęta cierpią dla dobra ludzkości, w imię jedy­nego zwierzęcia, które rozwinęło w sobie wyższe uczucia współ­czucia i rozumienia, uważane za atrybut człowieczeństwa.

Uważają mnie czasem za .wściekłą antywiwisekcjonistkę", ale moja własna matka iyJe dzięki przeszczepowi zastawki tęt­niczej pobranej od świni, którą zabito w rzeźni. Inaczej mówiąc, ta świnią i tak straciłaby życie. To stwierdzenie nie całkiem eli­minuje moje zainteresowanie tą konkretną świnią. Cierpienia świń laboratoryjnych i tych hodowanych na farmach interesu­

ją mnie specjalnie 1 piszę teraz książkę Antologia świni, która, mam nadzieję, zwróci uwagę społeczeństwa na los tych Inteli­gentnych zwierząt.

Oczywiście chciałabym, podobnie jak wszyscy współczujący ludzie, również cl, którzy używają zwierząt do badań medycz­nych, żeby klatki w laboratoriach stały puste. Ale nagłe za­przestanie wszystkich eksperymentów spowodowałoby olbrzy­mie zamieszanie i przerwałoby wiele badań, co niewątpliwie zwiększyłoby ludzkie cierpienia. Oznacza to, że dopóki nie bę­dzie alternatywy wobec prowadzenia badań na zwierzętach, a naukowcy i firmy farmaceutyczne nie przestaną być prawnie zmuszani do wykonywania testów na zwierzętach, gehenna zwierząt szybko się nie skończy.

Zwrócenie uwagi na te problemy spowodowało już zasadniczy postęp, polegający na zastępowaniu zwierząt laboratoryjnych hodowlami tkanek. Wprowadzono badania poza organizmem oraz symulacje komputerowe w wielu dziedzinach nauki

i w kontroli środków farmaceutycznych. Być może przyjdzie dzień, gdy w ogóle wyeliminuje się z badań zwierzęta. Musi przyjść. Ale trzeba wciąż wywierać nacisk w tym kierunku, na­leży również wyrażać uznanie i nagradzać tych, którzy o to za­biegają; przydałaby się seria Nagród Nobla. Trzeba włączyć do działań najzdolniejszych. Ale należy również nalegać na wpro­wadzenie w życie już wypracowanych i sprawdzonych technik. Już teraz można znacznie zmniejszyć liczbę zwierząt używanych w doświadczeniach, unikając zbędnego powtarzania badań. Trzeba ustanowić prawa, określające jakich zwierząt można używać do poszczególnych celów, 1 ograniczyć się do nąjważniej- S2ych badań o wyraźnych korzyściach zdrowotnych, zmniejsza­jących ludzkie cierpienia. Wykorzystywanie zwierząt do innych celów, na przykład do testowania kosmetyków i artykułów go­spodarstwa domowego, powinno zostać natychmiast zabronio­ne. Zwierzętom trzymanym w laboratoriach należy zapewnić humanitarne traktowanie i możliwie najlepsze warunki żyda.

Dlaczego tak niewielu naukowców Jest gotowych poprzeć żą­dania poprawienia warunków życia zwierząt laboratoiyjnych? Zwykle słyszymy, że koszty takich zmian byłyby tak duże, iż

wszelki postęp wiedzy medycznej zostałby zatrzymany. Nie Jest to prawda. Podstawowe badania będą kontynuowane, koszty budowy nowych klatek i programy lepszej opieki nad zwierzę­tami są minimalne w porównaniu z ceną nowej aparatury uży­wanej do badań. Natomiast wiele projektów badawczych Jest nie przemyślanych i całkowicie zbędnych; te mogą rzeczywi­ście źle wyjść na podwyżce kosztów utrzymania zwierząt, a lu­dzie żyjący z nich - stracić pracę.

Kiedy ludzie skarżą się na wysokie koszty wprowadzenia bardziej humanitarnych warunków przetrzymywania zwierząt, odpowiadam: Popatrzcie, na Jakim poziomie żyjecie. Samocho­dy. ubrania... Pomyślcie o budynkach, w których pracujecie, uposażeniu, wydatkach, wakacjach. A potem powiedzcie mi, że powinniśmy żałować kilku dolarów, by uczynić życie zwierząt mniej ponurym.

Prawo federalne w Stanach Zjednoczonych nadal wymaga, aby każda partia szczepionki przeciwko zapaleniu wątroby B była sprawdzona na szympansach. Szympansy są ciągle wy­korzystywane w różnych bardzo niewłaściwych badaniach, na przykład nad skutkami zażywania niektórych lekarstw, powo­dujących uzależnienia. Nie ma szympansów w laboratoriach w Wielkiej Brytanii, ale brytyjscy naukowcy robią takie bada­nia w USA lub w TNO Primate Centre w Holandii, gdzie Unia Europejska sfinansowała nowy budynek dla szympansów. Brytyjscy naukowcy masowo wykorzystują natomiast inne małpy i tysiące psów, kotów, gryzoni itp.

Szympansy przypominają nas bardziej niż jakiekolwiek ży­we istoty. Podobieństwa fizjologiczne były opisywane z entuzja­zmem przez uczonych od wielu lat i doprowadziły do używania szympansów jako modeli w badaniach pewnych chorób zakaź­nych, na które większość innych zwierząt jest odporna. Oczy­wiście równie uderzające podobieństwa występują w anatomii mózgu i układu nerwowego oraz - chociaż wielu miało opory, by to przyznać - w zachowaniu społecznym, zdolnościach po­znawczych i w uczuciowości. Ponieważ możliwości umysłowe szympansów są tak podobne do naszego gatunku, linia dzielą­ca ludzi od reszty zwierząt przestała być tak wyraźna, uległa

częściowemu zatarciu. Szympansy są pomostem między czło­wiekiem a zwierzętami.

Miejmy nadzieję, że ta nowa wiedza o miejscu szympansów w przyrodzie przyniesie trochę ulgi tym. które żyją jak więźnio­wie w niewoli u człowieka. Miejmy nadzieję, że nasza znajo­mość ich zdolności do odczuwania radości, przyjemności, lę­ków, smutków i cierpienia skłoni nas do traktowania ich z tą samą życzliwością, z jaką odnosimy się do ludzi. I choć medy­cyna nadal wykorzystuje szympansy do bolesnych i kończą­cych się załamaniem psychicznym doświadczeń, będziemy mieli dość uczciwości, by oceniać te badania tak, jak na to za­sługują -jako zadawanie tortur niewinnym ofiarom.

Miejmy nadzieję, że nasza wiedza o szympansach skłoni nas do lepszego traktowania innych zwierząt, z którymi dzielimy jedną planetę. Jak powiedział Albert Schweitzer: .Potrzeba nam nieograniczonej etyki, obejmującej również zwierzęta". Obecnie nasze zasady etyczne w odniesieniu do zwierząt są ograniczone i niejasne.

Jeśli my, w świecie zachodnim, widzimy chłopa bijącego wy­chudłego osła, który musi ciągnąć ładunek ponad jego siły. Je­steśmy oburzeni. To jest okrucieństwo. Ale wyrwania niemow­lęcia szympansa z ramion matki, zamknięcia go w ponurym świecie laboratorium, wstrzykiwania ludzkiej choroby zakaź­nej - gdy dzieje się to w imię Nauki - nie uważamy za okrucień­stwo. A jednak w końcu zarówno osioł. Jak i szympans są wy­zyskiwane i nadużywane dla ludzkiej korzyści. Dlaczego jedno Jest okrucieństwem, a drugie nie? Czy tylko dlatego, że nauka musi być szanowana, a naukowiec działa dla dobra ludzkości, podczas gdy chłop samolubnie katuje biedne zwierzę dla wła­snej korzyści? W rzeczywistości wiele eksperymentów na zwie­rzętach służy tylko samym sobie, a wiele doświadczeń zapla­nowano tylko po to, by uzyskać dotację na dalsze badania.

Nie zapominajmy, że zamykamy tysiące zwierząt domowych na fermach intensywnego tuczu, by przerabiać białko roślinne na zwierzęce na nasze stoły. Chociaż na ogół uważa się to za konieczność ekonomiczną lub racjonalne metody hodowlane. Jest to równie okrutne. Jak bicie osła czy więzienie szympan-

Sów, Istnieją także fermy zwierząt futerkowych, polowania na lisy z ogarami i zakulisowe tortury podczas tresury. Tę listę można ciągnąć bardzo długo.

Często słyszę pytanie, czy to etyczne tracić czas na walkę

o .dobrobyt' zwierząt? Czy nie byłoby właściwsze pomóc gło­dującym dzieciom, bitym żonom, bezdomnym? Na szczęście tymi sprawami zajmują się setki ludzi. Moje specjalne talenty nie są tu już niezbędne. Okrucieństwo jest z pewnością najgor­szym z ludzkich grzechów. Zwalczanie okrucieństwa w każdym jego przejawie, czy to skierowanego do innych istot ludzkich, czy też do istot innych niż ludzie, wprowadza nas w bezpośred­ni konflikt z tą niefortunną skłonnością, która w nas drzemie. Gdybyśmy tylko mogli przezwyciężyć okrucieństwo współczu­ciem, dobrze przyczynilibyśmy się do stworzenia nowej, nie­ograniczonej etyki, respektującej prawo do życia wszystkich istot. Powinniśmy w końcu stanąć na progu nowej ery w ewo­lucji człowieka: zrozumienia naszej wyjątkowej właściwości - humanitaryzmu.

DODATEK 2

OCHRONA I OSTOJE SZYMPANSÓW

SHtosunek do zwierząt i środowiska zmienia się w wielu krajach. Większa niż przed ldlku laty jest świadomość lo­su szympansów, rośnie zainteresowanie nimi i chęć niesienia im pomocy. W odpowiedzi na apele ludzie dobrej woli pojawia­ją się tam, gdzie są najbardziej potrzebni.

Głęboko zaangażowany w planowanie i wspomaganie strate­gii ochrony szympansów w Afiyce Committee for Conservation and Care of Chimpanzees (Komitet Ochrony i Opieki nad Szympansami), zwany „Cztery C”, to grupa uczonych, przeję­tych losem szympansów i warunkami ich tycia. Przewodniczą­cym jest dr Geza Teleki, pracujący razem z dr. Toshisadą Ni- shidą i innymi naukowcami nad wprowadzeniem w tycie planów niesienia szybkiej pomocy szympansom, zagrożonym na całym terenie ich występowania, w krajach ciągnących się w poprzek środkowej części Afiyki. Mapa na następnej stronie ukazuje okolice, gdzie s2ympansy nadal tyją i gdzie projekty badawcze (takie jak w Gombe i Mahale Mountains w Tanzanii, Tai Forest na Wybrzeżu Kości Słoniowej oraz Lope w Gabonie) prowadzi się od wielu lat. Wszystkie te projekty są bardzo uży­teczne dla ochrony szympansów w konkretnej okolicy.

Badania nad rozmieszczeniem szympansów są niezwykle potrzebne w wielu krajach afrykańskich; musimy się dowie-

dzieć, jaki jest dzisiaj rzeczywisty zasięg szympansów. Trze­ba również jak najszybciej uruchomić projekty badawcze w niektórych kluczowych strefach. Bez tych projektów, realizo­wanych razem z ochroną, oświatą, rozwojem turystyki i orga­nizowaniem gospodarki rolno-leśnej, szympansy szybko powy- mierają w wielu krajach. Dzięki badaniom dowiemy się czegoś więcej o najciekawszym aspekcie zachowania szympansów,

o którym wiemy najmniej - o różnicach w zachowaniu poszcze­gólnych populacji w różnych częściach Afryki. Albowiem nie tylko giną setki szympansów, ale zanikają również całe odręb­ne ich grupy, zanim jeszcze zaczęliśmy je poznawać.

W roku 1989 zainteresowałam się zagadnieniem ochrony szympansów w Burundi, około stu sześćdziesięciu kilometrów na północ od Gombe, wzdłuż brzegów jeziora Tanganika. Było to bezpośrednim wynikiem inspiracji ambasadora Jamesa Dana Phillipsa i jego żony, Lucie. Na ich zaproszenie po raz pierwszy odwiedziłam Burundi, spotkałam prezydenta Buyoya i wielu Jego ministrów oraz innych członków rządu, w tym sekretarza gene­ralnego, Venanta Bambonehoyo. Byłam pod naprawdę silnym wrażeniem wysiłków podejmowanych przez ten rząd dla urato­wania ostatnich stref leśnych ich pięknego kraju. Godne uwagi wydały ml się Już podjęte działania na rzecz ochrony szympan­sów. Spotkałam się z Peterem Trenchardem, koordynatorem Biological Diversity Project. Obserwował on przez kilka miesięcy szympansy w Parku Narodowym Kibira, pięknym lesie deszczo­wym na północy kraju. Paul Cowles 1 Wendy Bromley zabrali mnie do małej grupki szympansów na południu kraju, gdzie wielu mieszkańców okolicznych wiosek zatrudniono Jako straż­ników, rejestrujących wędrówki szympansów wzdłuż pasm la­sów galeriowych*, przechodzących przy tym przez pola uprawne

i omijających wioski krajowców. Nakładanie się terytoriów szympansów i mieszkańców wiosek nie jest rzeczą niezwykłą, kroki podjęte dla ich ochrony z inicjatywy Roberta Clausena są jednak czymś unikalnym. Sytuacja była potencjalnie wybucho-

wa. ponieważ pobliscy famerzy bardzo potrzebowali ziemi uprawnej. Paul (który początkowo pracował Jako ochotnik Kor­pusu Pokoju, a potem Jako konsultant Catholic Relief Service przy National Institute for the Environment and Nature Conser­vation) wyjaśnił ml założenia projektu rolno-leśnego, którym się zajmował. Szkółki leśne przygotowywały dla wiosek sadzonki szybko rosnących drzew, które można było wykorzystywać już po dwóch latach do uzyskania drewna budulcowego, węgla drzewnego, chrustu na opal i do zacieniania innych upraw; wzbogacały one również glebę w azot. Każde drzewo ma swoją specjalną funkcję. Korzyści wynikające z tego projektu dła ochrony istniejących jeszcze naturalnych obszarów leśnych są oczywiste. Wendy pracowała razem z Paulem, wyjaśniając zało­żenia projektu mieszkańcom wiosek. Można pogratulować rzą­dowi Burundi tego przedsięwzięcia, bez którego nie byłoby moż­liwe zachowanie dzikich szympansów w tak małym kraju,

0 bardzo dużej gęstości zaludnienia.

Aby zapewnić miejscowej ludności dodatkowe zarobki

1 bodźce materialne, niezbędny jest rozwój kontrolowanej tury­styki. Pierwszym krokiem w tym kierunku było sfinansowanie przez Jane Goodalł Institute (Wlk. Brytania) pracy Charlotte Uhłenbroek, która przyuczała grupy szympansów w południo­wej części kraju do znoszenia obecności ludzi. Częścią tego programu, mającego poza tym na celu zbieranie informacji

o zachowaniu szympansów, jest przeszkolenie wielu strażni­ków w metodach obserwacji; zajęli się tym nasi pracownicy te­renowi z Gombe.

Wzrost zainteresowania szympansami spowodował ujawnie­nie obecności wielu szympansów trzymanych Jako „ulubieńcy” w stolicy Bujumburze i w Innych miejscowościach na terenie Burundi; najprawdobniej przeszmuglowano je przez granicę z Zairu. Dzięki poparciu rządu Burundi i wielu osób prywat­nych Jane Goodall institute, współpracując ściśle z National Institute for the Environment and Nature Conservation, może wybudować koło Bujumbury schronisko dla byłych „ulubień­ców" i małych szympansów skonfiskowanych myśliwym. Obiekt ten został zaplanowany z udziałem Steve’a Matthewsa;

pomógł on również wybrać odpowiednie miejsce na schronisko oraz rozpoczął jego budowę w 1990 roku. Pierwsze dwie siero­ty, Poco i Sokrates, zamieszkały na razie w ogrodzie Mellndy (Mimi) Brian. W centrum schroniska znajdzie się ośrodek edu­kacyjny, w którym tubylcy i goście będą mogli dowiedzieć się najważniejszych rzeczy o szympansach i ich zachowaniu.

W tym samym 1990 roku Karen Pack rozpoczęła dla naszego instytutu pracę w ogrodzie zoologicznym koło Pointe Noire, próbu­jąc zmienić warunki życia trzymanych tam ośmiu szympansów; mamy nadzieję przenieść je do budowanego schroniska. Planu­jemy utworzenie tam centrum edukacyjnego, przypominającego ośrodek w Burundi. Plany te mają pełne poparcie rządu kongij- skiego. Budową ośrodka kieruje Steve Matthews, korzystając z hojnego poparcia finansowego koncernu naftowego Conoco, życzliwie nastawionego dla spraw ochrony środowiska. Jeste­śmy za to szczególnie wdzięczni panu Rogerowi Simpsonowi; do czasu wybudowania schroniska młodymi szympansami opieku­je się wraz z mężem w sposób godny podziwu pani Jamart.

Pierwsze schronisko dla skrzywdzonych i nie chcianych szympansów w Afryce zaczął budować w latach sześćdziesią­tych Eddie Brewer. Zajmując się z ramienia rządu ochroną fauny, Eddie skonfiskował wiele szympansiątek, szmuglowa- nych przez Gambię (gdzie w tym czasie wyginęły miejscowe szympansy). Jego córka Stella przewiozła je następnie do Se­negalu, gdzie próbowano umieścić je w naturalnym środowi­sku; niestety, miejscowe dzikie szympansy uniemożliwiły to. Przeniesiono Je więc na Wyspę Pawianów na rzece Gambia. Program ten jest prowadzony od lat przez bardzo ofiarną panią Janlce Carter.

Sheila i David Siddle, którzy mieszkają w Zambii, zamienili swój dom w schronisko dla skonfiskowanych szympansiątek, przemycanych z Zairu. Państwo Siddle zbudowali czterohekta- rową zagrodę, a planują ogrodzenie dużo większego obszaru, gdzie cała grupa szympansów mogłaby żyć stosunkowo swo­bodnie. Nowy Liberyjski Sierociniec Zwierzęcy i Centrum Re­habilitacji ma zagrodę dla szympansów; istnieją plany budowy dalszych schronisk w Zairze i w Kenii. Skonfiskowane szym-

panslątka w ogrodzie zoologicznym w Entebbe, w Ugandzie, bardzo potrzebują większych pomieszczeń. Prawie w każdym kraju afrykańskim, w którym szympansy żyją na wolności, wy­stępuje problem sierot. Wyjątek stanowi Tanzania, gdzie zna­leźliśmy tylko dwie (przeszmuglowane z Zairu); wkrótce zresztą zostaną przekazane pod opiekę państwa Siddle.

W rozdziale 19 opowiadałam o Simonie i Peggy Templarach, opiekujących się maltretowanymi szympansiątkami z hiszpań­skich plaż. Część ich maluchów przesłano potem do Gambii, ostatnio jednak sieroty te znalazły przytułek w Swiecie Małp, w Dorset w Anglii. Schronisko to powstało dzięki wspólnym wysiłkom Jima Cronina, Steve’a Matthewsa i weterynarza Ke- na Packa; niektóre z wysłanych tam szympansów przybyły w opłakanym stanie, ale po odżywieniu, wychowaniu i podczas zabaw ich rany psychiczne zostały w znacznej części zaleczone przez Jeremy’ego Keelinga, człowieka umiejącego nawiązać fantastyczne więzi emocjonalne z szympansami.

Wallace Sweet założył wyjątkową instytucję opiekuńczą - Primarily Primates - w Teksasie (USA). Wśród dwudziestu in­nych szympansów znajduje się tam Virgil (Willie) - gwiazda fil­mu Project X oraz jego .przyjaciółka” Ginger (naprawdę - Har­ry). Żyją w niezwykle zróżnicowanym środowisku, wśród szympansów „odzyskanych” z całych Stanów Zjednoczonych.

Dwa laboratoria medyczne zorganizowały programy „przej­ścia na emeryturę” dla szympansów, których przestano uży­wać do eksperymentów. Fred Prince z New York Blood Center przeniósł wiele takich „emerytów” z laboratorium na małą wy­sepkę w Uberii. Jorg Elchburg z Southwest Blomedlcal Foun­dation zbudował bardziej konwencjonalne klatki z wybiegami na zewnątrz. Żadne z tych schronisk nie jest miejscem, gdzie chciałabym, będąc szympansem, spędzić resztę życia, ale wszystko jest lepsze od małej klatki w laboratorium. Niewątpli­wie jest to krok w dobrym kierunku.

Ogólnie rzecz biorąc, losy szympansów na całym świecie przedstawiają się ponuro. W Afryce rozpaczliwie potrzebne są środki na rejestrację zasobów w terenie, prowadzenie badań

i organizowanie schronisk. Wciąż brakuje wykształconych

ł pełnych poświęcenia ludzi, którzy prowadziliby badania oraz opiekowali się skonfiskowanymi lub opuszczonymi szympansi­mi sierotami. Potrzebne są również sierocińce poza Afryką, dla szympansiątek ratowanych z rąk handlarzy oraz wycofywa­nych z laboratoriów badawczych. Jestem przekonana, że nie zabraknie ofiarnych ludzi, podobnych wyżej opisanym, którzy się tym zajmą. To ludzie przez swą ignorancję i chciwość do­prowadzili setki szympansów do obecnego, rozpaczliwego poło­żenia; wzrastająca świadomość i współczucie ludzi pomoże w walce ze złem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Goodall Przez dziurkę od klucza 30 lat obserwacji szympansów (NOWE)
GOODALL przez dziurkę od klucz 30 lat obser szympansów całość
Jane Goodal Przez dziurkę od klucza
przez dziurkę od klucza, scenariusze
Siesicka Krystyna Przez dziurkę od klucza
2013 02 15 Przez dziurkę od kobiety
Modern Talking mija 30 lat od debiutu Dieter Bohlen oraz Thomas Anders kiedyś i dziś
Pytania od Olakowskiej z zeszłych lat
POZYTYWIZM (Od63r do lat? XIX w )
Fizyka-2Miary i wagi, Ważniejsze osiągnięcia pierwszych 30 lat ery kosmicznej
Zmiany w używaniu substancji psychoaktywnych przez młodzież w wieku 11 15 lat w Polsce w latach 2002
zagadnienia z ekonomii od 21-30, Prawo, Ekonomia
przewlekanie przez dziurki (2)
30 Lat W Niewoli Straznicy

więcej podobnych podstron