Caroline Anderson
Po prostu ideał
Mężczyzna przechadzał się po oddziale z miną właściciela. Zwracał uwagę swą urodą. A przecież zamiast gapić się na niego jak na gwiazdora Fliss powinna zapytać go, co tu właściwie robi. Tymczasem przysiadłszy na skraju krzesła, oddała się z rozkoszą obserwowaniu nieznajomego. Na oko dałaby mu jakieś trzydzieści pięć lat, może odrobinę więcej.
Miał na sobie sportową koszulę i spodnie, marynarkę przerzucił przez ramię. Wprost emanował energią. Fliss wyobraziła go sobie na szczycie jakiegoś wzgórza, z rozwianymi włosami, stawiającego czoła groźnym żywiołom.
Tak, pomyślała na pewno się zgubił. Albo też szuka krewnego, który leży szpitalu. Niewykluczone nawet, że wypatruje żony. Ma kobieta szczęście!
Ciekawe, czym zajmuje się zawodowo? Dałaby głowę, że nie tkwi za biurkiem. Jego praca musi mieć związek z aktywnością fizyczną. A jeżeli już nie praca, to z całą pewnością poważnie traktowane hobby. Może uprawia wspinaczkę górską? Albo przemierza godzinami dzikie, surowe wrzosowiska?
Wtem mężczyzna zauważył ją, po czym skręcił w jej stronę. Fliss wstrzymała oddech. Nie ruszyłaby się z miejsca gdyby jej życie od tego zależało.
Nieznajomy długimi krokami pokonał dzielącą ich przestrzeń i stanął na wprost jej biurka. Przypatrywał się jej uważnie. Miał fantastyczne oczy, szare jak dym. W ich kącikach pojawiły się już zmarszczki. Miał też długie czarne rzęsy, dla których niejedna kobieta dałaby się zabić. Fliss wystarczyło, że mogła na nie patrzeć.
Czuła również, że nic nie uszło jego uwadze, choć na pozór był nonszalancki. Co prawda oddziałowi niczego nie można było zarzucić, za to jej wręcz przeciwnie. Nie miała rano czasu na makijaż, a spod klamry, którą niezdarnie spięła włosy, wymykały się pojedyncze kosmyki.
Pewnie robię świetne wrażenie, pomyślała i jęknęła w duchu. Znając swoje szczęście, doszła do wniosku, że nieznajomy nie jest wcale alpinistą ani krewnym jednego z pacjentów, tylko inspektorem z jakiegoś rządowego departamentu. Wspaniale. Jeśli o nią chodzi, znalazł zapewne same braki.
– Pani jest Felicity, jak sądzę.
Dobry Boże, ale głos! Jak czarna i gorąca kawa. Jej serce, które dopiero co się wyciszyło, znowu zabiło mocniej. Zaraz, przecież skoro zna jej imię, to nie wpadł tu przypadkiem, tylko przyszedł w jakimś konkretnym celu.
Inspekcja. Mało co nie stanęła na baczność, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Była tak rozkojarzona, że pewnie padłaby plackiem.
– Tak, jestem Felicity – potwierdziła odkładając pióro, by go nie wypuścić z ręki. – Ale znają mnie tutaj jako Fliss albo siostrę Rymań. Czym mogę panu służyć?
Mężczyzna wyciągnął rękę, przez jego twarz przemknął uśmiech.
– Tom Whittaker. Wpadłem, żeby trochę się rozejrzeć przed jutrzejszym dniem.
Najpierw Fliss ogarnęła ulga, a zaraz potem zdumienie. A więc to jest ten długo oczekiwany konsultant? Zabawne, że tyle o nim mówiono, a nikt nie wspomniał, że facet jest tak niewiarygodnie przystojny. Wstała uścisnęła mu dłoń i natychmiast pożałowała swych dobrych manier, ponieważ ten zwyczajny dotyk sprawił, że nogi omal się pod nią nie ugięły.
Cofnęła rękę i usiłowała sobie przypomnieć, co trzeba zrobić, by się uśmiechnąć.
– Witamy w Audley Memorial – powiedziała ciekawa, czy głos także ją zawiedzie. – Ma pan szczęście, mieliśmy tu piekło, ale trochę się uspokoiło...
Akurat w tym momencie zadzwonił telefon.
– No tak – mruknęła. – Przepraszam.
Mężczyzna zaśmiał się, oparł o biurko i stał tak na skraju pola widzenia Fliss, która usiłowała zebrać myśli.
– Wypadek cztery mile na zachód od Audley, pięć pojazdów, wielu rannych. Na miejscu jest lekarz ogólny, ale potrzebna mu pomoc. Czy ktoś od was mógłby szybko przyjechać?
Na koniec tego ponurego weekendu? Będą w skowronkach. Fliss przewróciła oczami.
– Jasne. Powiem im, żeby się z wami skontaktowali, jak już będą w drodze. – Odłożyła słuchawkę na widełki i spojrzała na nowego konsultanta. – Przepraszam, ale to piekło jednak nie ma końca. Karambol na drodze.
– Chciałaby mnie pani wykorzystać?
Spotkali się wzrokiem, Fliss zaśmiała się krótko.
– Bardzo bym chciała ale jestem teraz trochę zajęta – odparowała po czym ruszyła do pokoju służbowego, zostawiając nowego kolegę i obrzucając się w myślach najgorszymi słowami za swą niewyparzoną gębę.
Kiedy usłyszała, że Tom Whittaker śmieje się cicho za jej plecami, odetchnęła. Dzięki Bogu, że człowiek ma poczucie humoru. W tym miejscu bardzo mu się przyda.
Zatrzymała na korytarzu Meg, koleżankę z oddziału.
– Zaraz będą karetki z ofiarami zderzenia. To może być niezła jatka. Przygotujesz co trzeba?
– Jasne. – Meg zakręciła się na pięcie i zniknęła, a Fliss poszła dalej do kolegów, którzy właśnie raczyli się dobrze zasłużoną filiżanką herbaty.
– Przykro mi, chłopaki, ale to pilne. Karambol na zachód na Ipswich Road. Kontrola dysponuje szczegółami. Kto wyciągnie złamaną zapałkę?
– Ja pojadę – odparł Nick Baker, wstając bez wahania.
– Uwielbiasz tę zabawę w wyjące syreny i migające światła, co? – zażartowała Sophie, idąc za nim.
– Więc ty też jedziesz?
– Jasne. Każdy pretekst jest dobry, żeby się stąd wyrwać.
Po ich wyjściu Fliss zwróciła się do pozostałych:
– Pierwsza karetka powinna być za jakieś osiem minut. Trzeba przygotować reanimację i miejsce dla chodzących rannych. Zderzyło się pięć pojazdów, jeden z nich to pewnie mikrobus. O, a to jest Tom Whittaker, nasz nowy konsultant. Niech ktoś znajdzie dla niego fartuch. To byłby grzech, gdybyśmy nie wykorzystali dodatkowej pary rąk. – Przeniosła na niego wzrok. – Zakładając, że przed chwilą mówił pan poważnie...
W jego oczach pojawiły się iskierki śmiechu, ale jego głos, kiedy się odezwał, był poważny i profesjonalny:
– Oczywiście. Muszę tylko zadzwonić w jedno miejsce.
– Proszę bardzo. Zostawię pana, żeby pan poznał zespół. Muszę wracać do recepcji i zorientować się, kto zajmie się pozostałymi pacjentami.
– Ja to zrobię – zaproponowała Meg, która właśnie weszła do pokoju. – Nie ma nic pilnego, odesłałam wszystkich do poczekalni. Jest mężczyzna ze złamanym paznokciem, który robi dużo szumu, ale chyba przeżyje.
– Pan Cordy – stwierdziła Fliss. – Właśnie miałam mu zerwać paznokieć i zrobić opatrunek. Czekałam, aż zacznie działać miejscowe znieczulenie.
– Tak mi właśnie oświadczył, między innymi. Jeśli chcesz, pójdę i pozbędę się ewidentnych symulantów.
– Cudownie.
Fliss zerknęła na zegarek, potem przeniosła wzrok na oddalającego się Toma, którego jedna z pielęgniarek prowadziła do magazynu.
Fliss próbowała się skoncentrować. Miała tak ułożony grafik, że zapewne nawet nie zobaczy nowego lekarza. Zresztą to bez znaczenia. A jeśli jej serce będzie nadal tak fatalnie się zachowywać, dla jej własnego zdrowia lepiej tego pana wcale nie oglądać.
Chwyciła za słuchawkę i poprosiła centralę, by zawiadomili pagerem anestezjologów, ortopedów i chirurgów o akcji ratowniczej. W tle słyszała spokojny głos Meg, tłumaczący coś panu Cordy'emu, który gorzko skarżył się, że nikogo nie obchodzi, czy on jeszcze żyje. Dziesięć sekund później Meg powiedziała stanowczo:
– Panie Cordy, pan tylko złamał paznokieć. To na pewno boli, ale od tego się nie umiera. Jeśli chce pan poczekać, proszę bardzo, ale musi pan wziąć pod uwagę, że do rana nikt pana nie przyjmie.
– Przecież dostałem znieczulenie! Do rana przestanie działać.
– Damy panu drugie. Niech pan spojrzy na to bardziej optymistycznie, przynajmniej teraz pana nie boli.
– Hm. Pójdę, zjem rybę z frytkami i wpadnę tu później – rzekł niechętnie. – I niech pani zajmie mi kolejkę. Jak po tym wszystkim nie poproszą mnie pierwszego, wpiszę się do księgi skarg i zażaleń.
– Ależ proszę – oznajmiła cierpko Meg.
Po kilku sekundach minęła Fliss z błyszczącym wzrokiem i zniknęła na reanimacji. Fliss przygryzła wargę i podniosła wzrok.
– Bardzo lubię takich histeryków – rzekł Tom, zbliżywszy się do niej.
– Mówi pan o Meg czy panu Cordym?
– O Cordym. Zerwałbym mu ten paznokieć do końca i zakleił plastrem. Prawdę mówiąc, mogę to jeszcze zrobić.
– Prawdę mówiąc, to coś więcej niż złamany paznokieć – wyjaśniła zastanawiając się, dlaczego broni tak irytującego pacjenta, ale Tom właśnie uniósł sceptycznie brwi.
– Lepiej, żeby tak było – oznajmił, po czym dodał ciszej: – No dobrą Felicity, teraz jestem twój.
Bardzo bym chciała, pomyślała, zachowując minę sfinksa. W jej życiu nie było miejsca dla mężczyzny, a już zwłaszcza takiego, który mógłby mieć każdą kobietę. Tom chyba woli atrakcyjne blondynki, te nieskazitelne długonogie istoty, które nigdy nie zapominają o makijażu ani nie zjawiają się w pracy z farbą do ścian pod paznokciami i tynkiem we włosach.
Fliss też nie zdarzało się to często, zawsze dokładnie szorowała ręce, gdyż higiena jest przecież wyjątkowo istotna w jej pracy. W jej pierwszej pracy, uściśliła słysząc karetki na sygnale, gdyż pielęgniarstwo stawiała jednak na czołowym miejscu.
– No to do roboty. – Spojrzała na Toma z promiennym uśmiechem, ciekawa, czy ten facet jest świadom swojej urody. Praca z nim może okazać się trudnym ćwiczeniem woli, ale gdy pierwsza karetka ukazała się ich oczom, Tom znalazł się na końcu listy ważnych spraw Fliss.
Mógł był przewidzieć, że tak się to skończy. Powinien był sobie pójść, powiedzieć nowym kolegom „do jutra" i wracać do domu do rodziny. Ale on tak nie postąpił. Nigdy tego nie potrafił, a to, rzecz jasna, stanowiło jeden z głównych powodów narzekań Jane.
Jego matka i ojciec, chwała im za to, obiecali, że nakarmią dzieciaki i położą je spać. Tom wiedział, że naprawdę nie sprawia im to kłopotu, a jednak sumienie go gryzło. Zacisnął wargi i bez słowa ruszył za Felicity do karetki, automatycznie dostosowując do niej krok.
Dzieciom nic nie będzie. Jego rodzice cieszyli się, że mają okazję spędzić z nimi czas. Odsunął ich na razie z myśli i próbował skupić się na słowach Fliss. Minąwszy drzwi, poczuł znany skok adrenaliny, pojawiający się, kiedy życie przyspieszało tempa. Bardzo lubił pracować w napięciu, nie wiedząc, co kryje się za wyjącymi syrenami. To dlatego wybrał oddział ratunkowy, a nie chirurgię czy internę, i dlatego nigdy nie wyszedł wcześniej do domu.
Powiedział sobie tylko zdecydowanie, że jego chęć pozostania w szpitalu nie ma nic wspólnego z wyzywającymi oczami, kusząco wykrojonymi wargami ani kobiecymi kształtami nowej koleżanki z pracy. Absolutnie nic.
Pracowało się z nim znakomicie! Fliss wzięła go pod swoje skrzydła nie próbując nawet analizować własnych motywów. Obawiała się, że będzie przy nim rozkojarzona, tymczasem już po kilku pierwszych chwilach zapomniała o wszystkim prócz pacjentki. Była to dwudziestokilkuletnia kobieta, która doznała poważnych obrażeń klatki piersiowej i miednicy, a jej ciśnienie niebezpiecznie spadało.
Wystarczy moment wahania i kobieta umrze, pomyślała Fliss, ciekawa, jak Tom sobie poradzi.
Poradził sobie wspaniale. Niewiarygodnie szybko zdiagnozował ranną, podłączył jej kroplówkę i założył dren, który miał zmniejszyć ucisk na płuca. Potem delikatnie nastawił miednicę.
– No dobrze, to teraz zróbmy zdjęcia całego kręgosłupa, klatki piersiowej i miednicy. Dobrze byłoby wiedzieć, z czym mamy do czynienia.
Fliss skinęła głową.
– Tak. A nie chce pan posłać jej na blok operacyjny?
– A pani chciałaby, żeby panią ruszano więcej niż to konieczne w takiej sytuacji? – mruknął. – Bo ja nie. Zrobimy zdjęcia, a w międzyczasie pobierzemy jej krew. Żebra nie wyglądają najlepiej, jeśli jedno się przesunie, skończy się na przebiciu płuca, jeśli już do tego nie doszło. Najpierw trzeba ją ustabilizować, a potem wysłać na blok.
Zdjęcia wykazały, że kobieta złamała miednicę z dwóch stron i należy ją unieruchomić, by zminimalizować ryzyko dalszych uszkodzeń. Tom wyjaśnił pacjentce całą procedurę.
– To brzmi groźnie, ale to najlepsze wyjście i wcale nie tak straszne. No i poczuje się pani od razu lepiej.
– Mam nadzieję – odparła słabo kobieta.
W ciągu kilku minut ranną przeniesiono na salę operacyjną. Tom zdjął rękawiczki i fartuch, przeciągnął się i spojrzał na Fliss ze zmęczonym uśmiechem.
– Następny?
Fliss odpowiedziała mu uśmiechem, gdyż jej rezerwa zniknęła na widok jego profesjonalizmu.
– Już słychać kolejne syreny. Na pewno ma pan czas?
– Oczywiście – odparł, patrząc na kolegów, którym nie udało się reanimować jednego z rannych.
– Dziękuję – rzekła, a on tylko wzruszył ramionami.
– Niech pani mi nie dziękuje, to moja praca.
– Ale nie dzisiaj.
– Codziennie, więc dzisiaj także – poprawił.
Jak może podważać przekonanie, które sama podzielą? A zatem zajęli się rannymi przywiezionymi przez tę karetkę i następną. Szacunek Fliss do Toma rósł z każdą chwilą. Mógł wrócić do domu, a tymczasem zakasał rękawy i zabrał się do roboty. Prawdę mówiąc, nie wiedziała jak by sobie bez niego poradzili, ponieważ jego wkład był bezcenny.
Mniej poszkodowanymi zajmował się inny zespół. Ludzie czekali w kolejce na rentgen, do gipsowni i na szycie ran. Na reanimacji pomagano paru osobom, których życie wisiało na włosku, a uratowanie ich wymagało od lekarzy i pielęgniarek wielu umiejętności.
Otoczeni aparaturą, Fliss i Tom pracowali niemal w milczeniu, ramię przy ramieniu. Kiedy minuty zamieniły się w godziny, Fliss uprzytomniła sobie, że działają w całkowitej harmonii, jakby robili to od lat. Zaskoczoną ale zbyt zajęta, by to analizować, wykorzystywała ich ciche porozumienie do jeszcze wydajniejszej pracy, aż ostatni pacjent został przekazany na blok operacyjny.
– No, to chyba koniec – oznajmiła, zdejmując rękawiczki. Spojrzała na Toma z przyjaznym uśmiechem. W tej samej chwili stało się coś, czego do tej pory nie doświadczyła, i kiedy spotkali się wzrokiem, uśmiech zgasł na jej wargach.
Fliss, która zawsze uważała, że można w niej czytać jak w otwartej książce, nagle zdała sobie sprawę, że jest w niej wiele ukrytych stron, których nikt dotąd nie widział. Tymczasem ten mężczyzna, z którym pracowała, przewraca te strony, odczytując jej najskrytsze myśli i marzenia, jej lęki, rozumiejąc ją, jak nawet ona sama siebie nie rozumiała.
Uprzytomniła sobie, że zawsze coś ukrywała, aż tu w ciągu kilku minionych godzin kompletnie obcy jej człowiek w jakiś instynktowny sposób połączył się z tą jej ukrytą częścią. Była zszokowana tą niespodziewaną więzią. Zszokowana i dziwnie podekscytowana.
Najwyraźniej nie tylko ona. Oczy Toma pociemniały, ale szybko się otrząsnął. Zmarszczył czoło, wciągnął powietrze i zrobił krok do tyłu, przerywając kontakt ku jej uldze, a zarazem żalowi. Odwróciła się, czerwona jak piwonia. Wzięła głęboki oddech i zabrała się za sprzątanie.
Powstrzymała ją Meg.
– Zostaw to nocnej zmianie. Minęła dziewiąta. Wczoraj źle się czułaś, musisz odpocząć. I pan też – dodała, zwracając się do Toma. – Pana w ogóle nie powinno tu być.
– A co z panem Cordym? Czy mam go załatwić? – spytała Fliss, na co Meg tylko się roześmiała.
– Och, już dawno znudziło mu się czekanie. Zacisnął zęby, zerwał sobie resztę paznokcia i poprosił o plaster. W trzy minuty stąd wyszedł.
Teraz wszyscy troje zaczęli się śmiać, ale śmiech Toma brzmiał jakoś nienaturalnie. Fliss odniosła wrażenie, że pożałował krótkiej chwili bliskości, która wstrząsnęła podstawami jej świata. I jego chyba też, uświadomiła sobie ze zdumieniem, ciekawa, jak dalej ułożą się ich stosunki.
Tom przeczesał włosy palcami i uśmiechnął się z roztargnieniem do kobiet, a jego kolejne słowa stanowiły odpowiedź na niewypowiedziane pytanie Fliss:
– Lepiej już pójdę, póki jeszcze rodzina chce ze mną rozmawiać.
Fliss przygniotło idiotyczne rozczarowanie.
Skąd się wzięło? Przecież nie ma czasu na romanse. To ostatni punkt na jej liście spraw do załatwienia. Oczekiwała jedynie, że Tom będzie kolegą, na którym można polegać w pracy. Czemu więc tak bardzo ją poruszyło, że ma rodzinę, która na niego czeka?
Dom był pogrążony w niemal kompletnej ciszy. Z końca korytarza z pokoju rodziców docierał przyciszony głos telewizora z góry zaś nastawiona cicho muzyka w pokoju córki. Tom zagroził Catherine, że zabierze jej sprzęt, jeżeli nie zacznie słuchać muzyki trochę ciszej. I najwidoczniej wzięła jego słowa poważnie – albo jego rodzice również dorzucili swoje trzy grosze na ten temat.
Poza tym Tom nie zauważył szczęśliwie żadnych oznak zaciekłych krwawych sporów. Westchnął z ulgą i poszedł do kuchni. Zajrzał do lodówki.
– Zostawiłam ci kolację w mikrofalówce.
Za jego plecami stała matka. Wyglądała dobrze – żadnych śladów walki, nienaganna fryzurą a na jej twarzy jak zwykle malował się spokój. Jakże on jej tego zazdrościł! Nie wyglądu, oczywiście, lecz tego spokoju. Wiele by za to dał. Pocałował matkę w policzek.
– Wszystko w porządku?
– Tak. Catherine słuchała muzyki i czytała, Andrew poszedł spać. Bliźniaki śpią od paru godzin, chyba zmęczyły się spacerem. A co tam w pracy? Jak twoi nowi koledzy?
Gdy pomyślał o Felicity, obudziło się w nim jakieś gorące i trochę niebezpieczne uczucie.
– Dobrze – odparł, nie patrząc w czujne oczy matki. – Chyba będę tutaj zadowolony. Dobra robota...
No i pielęgniarka o ciętym języku i fantastycznym ciele, potrafiąca współczuć.
– Och, to się cieszę – odparła łagodnie matka. – Podać ci teraz kurczaka, kochanie, czy chcesz chwilkę odpocząć?
Tomowi burczało w brzuchu.
– Mamuś, kocham cię, umieram z głodu.
Roześmiała się i pchnęła go lekko na krzesło, potem włączyła kuchenkę i nalała mu kieliszek wina.
– Więc będzie dobrze?
– Będzie świetnie. Muszę tylko znaleźć dla nas dom, żeby nie siedzieć wam na głowie.
– Nie musisz. – Matka posmutniała. – Wiesz, jaka to dla mnie radość, że mam was u siebie. Dla ojca też. A dzieci potrzebują kobiecej ręki, zwłaszcza Catherine. W jej wieku...
– Nie musisz mi mówić. Tak czy owak, nie wyjedziemy daleko. I nie przypuszczam, żeby obeszło się bez waszej pomocy, więc nie ciesz się, że damy wam spokój.
– Wcale nie chcę, żebyście dawali nam spokój. Nudziliśmy się z ojcem jak mopsy. Emerytura nam nie odpowiada.
– A powinna. Zasłużyliście na odpoczynek.
– Tak dziwnie jest żyć bez pracy, dni są takie puste. Potrzeba nam takiej rozrywki jak dzieci.
– Ale dom pęka w szwach. Nie zrozum mnie źle, jestem wam niezmiernie wdzięczny, ale ten dom jest za mały dla nas wszystkich. Jeszcze trochę i pozabijamy się nawzajem.
– Więc znajdź większy dom – powiedziała matka po krótkiej przerwie. – Podzielimy go i zamieszkamy w nim razem.
Tom popatrzył na matkę zdumiony, że taki pomysł w ogóle wpadł jej do głowy. Tak radykalny i taki kapitalny. W każdym razie dla niego. Perspektywa posiadania w pobliżu kogoś, komu można zaufać i powierzyć dzieci, przemawiała do jego wyobraźni. I wcale nie martwił go brak prywatności. Nie zamierzał już się wiązać.
Wtem obraz Felicity powrócił do niego nieproszony i mało nie odebrał mu tchu. Co za idiotyzm. Przecież Fliss to po pierwsze koleżanka, po drugie pewnie mężatka albo tak czy owak kobieta zajęta, jeśli w Suffolk są prawdziwi mężczyźni.
Chociaż nie zauważył obrączki na jej palcu...
– Pomyślę o tym.
Kolacja uratowała go na jakiś czas przed dalszą dyskusją. Niestety później, kiedy już ucałował na dobranoc Catherine i pozostałą trójkę, matka wróciła do tematu.
– A propos tego domu – zaczęła z powagą świadczącą, że już przemyślała sprawę. – Potrzeba ci dużo miejsca na górze, a my, biorąc pod uwagę kłopoty twojego ojca z kolanem, zaczynamy myśleć o mieszkaniu bez schodów.
– Jak ma się do tego większy dom? To chyba tylko więcej problemów.
– Nie, jeżeli wy zajmiecie górę i większość parteru, a my ze dwa pokoje na parterze, żeby każdy miał własny kąt. Ale będziemy stale do waszej dyspozycji.
Tom pomyślał, że rodzicom wyraźnie na tym zależy, jakby od dawna omawiali kwestię przeprowadzki. Potrzebował jednak trochę czasu, by samemu to rozważyć. A w tej chwili czasu mu brakowało. Wiedział, że nie będzie też łatwo znaleźć dom wystarczająco duży, a równocześnie w cenie nie przekraczającej jego możliwości finansowych.
– Chyba nie stać mnie na to – oznajmił rodzicom.
– Ale jeśli złożymy się, to wystarczy. Mamy pieniądze ze sprzedaży firmy...
– To wasza emerytura – zaprotestował, na co oj ciec pokręcił głową.
– Mamy więcej niż nam trzeba. Rozmawialiśmy już, na co przeznaczyć te pieniądze. Nieruchomość to dobra lokata kapitału...
Tom przestał oponować, ponieważ to rozwiązanie było o wiele lepsze niż wszystko, co wymyślił do tej pory.
– Wobec tego przeprowadźcie sondaż wśród agentowi zobaczcie, co mają do zaoferowania, dobrze? Przez najbliższy tydzień czy dwa będę bardzo zajęty. Muszę się rozejrzeć w nowej pracy, dzieci czekają nowe szkoły. Ale jeśli coś znajdziecie, chętnie obejrzę. Nie chciałbym was wykorzystywać, ale to może okazać się najlepsze rozwiązanie dla nas wszystkich, jeśli mówicie poważnie.
– Oczywiście, że poważnie. Uważaj sprawę za załatwioną – rzekł ojciec. Oczy mu błyszczały z radości, że będzie miał się czym zająć. – Zaczniemy jutro.
– A na razie jesteśmy bardzo szczęśliwi, że u nas mieszkacie – dorzuciła matka – No, nie wiem jak wy, ale ja zrobię sobie drinka i idę spać. David?
– Chętnie będę ci towarzyszył. Tylko wypuszczę Amber na dwór. Gdzież ona jest?
– A jak myślisz? – spytał Tom. – Nie popieram sypiania z psami w łóżku, ale Andrew miał tak uszczęśliwioną minę, trzymając ją w objęciach, że nie miałem serca jej ruszać.
– Nie przypuszczam, żeby mu to zaszkodziło bardziej niż tobie. Pamiętasz, że Bonzo spał z tobą?
– No tak. Zawsze wiedziałem, kiedy ma pchły.
Matka zaśmiała się.
– To prawda. No to idę, ty też powinieneś się dzisiaj wcześniej położyć. I nie przejmuj się. Wszystko się ułoży. Zawsze możesz na nas liczyć.
Tom, czując, że ty mi słowami matka zdjęła mu z barków część odpowiedzialności, przytulił ją serdecznie, uścisnął rękę ojca i poszedł do swojego pokoju.
Ten pokój nadawał się na mały gabinet, bo jako sypialnia pozostawiał nieco do życzenia. Było to jednak lepsze niż dzielenie sypialni z Andrew.
Tom umył się, położył na kanapie i leżał tak, patrząc w sufit w słabym świetle, które sączyło się spod drzwi. Zdał sobie sprawę, że niecierpliwie czeka na pierwszy dzień w pracy. Ten mijający dał mu wspaniałą okazję, by poznać ludzi i zyskać wstępną orientację.
No i ta pielęgniarka – znowu ona! – kobieta, której każda myśl była lustrzanym odbiciem jego myśli, której zapach jeszcze teraz, po dwóch godzinach od rozstania, wciąż wypełniał mu nozdrza i doprowadzał go do rozpaczy.
Kiedy wychodził ze szpitala, rzuciła coś w rodzaju: „To do jutra", co sugerowałoby, że nazajutrz ma dyżur. A to znaczyło, że za kilka godzin znowu ją zobaczy. Nie, nie będzie o niej myślał. Nie może sobie pozwolić na to, żeby coś wytrącało go z równowagi.
– Felicity.
Mimowolnie wypowiedział na głos jej imię, próbując, jak smakuje, a potem zamknął usta i głęboko westchnął. Przewrócił się na bok i zacisnął powieki.
W dalszym ciągu ją widział. Poprawił poduszkę i zaczął liczyć barany. Całe mnóstwo baranów.
Zapowiada się długa noc.
Fliss zerknęła na zegarek i westchnęła. Doprawdy lepiej byłoby, gdyby nie musiała tego dnia pracować do wieczora, nawet jeśli spędziła część zmiany z najbardziej fascynującym mężczyzną, jakiego spotkała od lat.
I tak nic dobrego z tego dla niej nie wynika. Żonaty, dzieciaty – po co komplikować sobie życie? Starczy jej tych komplikacji, które już ma, zaczynając od domu.
Dochodziła dwudziesta pierwsza trzydzieści. Rano musi być na nogach o wpół do ósmej, żeby wpuścić ekipę remontową. Roboty i tak były już opóźnione, a jeśli nie chce przekroczyć dramatycznie budżetu, musi jeszcze wynieść szafki z kuchni, zerwać resztki starej tapety i opróżnić pokój, żeby Bill mógł rozpocząć pracę z samego rana.
Oczywiście znaczy to, że przez tydzień czy dwa będzie pozbawiona kuchni. No świetnie. Odłączyła zlewozmywak, wyciągnęła starą szafkę do ogrodu i wróciła po kuchenkę.
Właściciel chińskiej knajpki za rogiem na pewno się ucieszy. W dającej się przewidzieć przyszłości będzie kupowała jedzenie na wynos, i niech Bóg dopomoże jej talii.
Następnie, zanim zrobiło się zbyt późno, by tłuc młotkiem, Fliss zbiła kafle ze ściany, potem wyniosła je i otworzyła okna, żeby pozbyć się pyłu. Wymieniła już kable, wyrzuciła stare gniazdka, cały czas zastanawiając się, dlaczego to robi, skoro ma przecież dobrą pracę.
Na pewno straciła rozum. Tylko kompletny wariat wziąłby sobie na głowę firmę deweloperską, pracując w pełnym wymiarze godzin w wymagającym zawodzie i na dodatek zajmując się owdowiałą matką. Większość kobiet dobiegających trzydziestki siedzi sobie teraz w domowym ciepełku u boku mężów i dzieci, a nie zbija kafle ze ścian i walczy ze starymi kablami.
Wyciągnęła ostatni kawał kabla wyrwała gniazdko ze ściany, po czym zabrała się za usuwanie resztek tapety. Jeszcze kilka dni i będzie można wstawić szafki, położyć kafle i kuchnia będzie jak nowa.
O północy po bardzo pracowitym dniu, osłabiona dodatkowo konsekwencjami rozstroju żołądka, Fliss była tak zmęczona, że ledwie widziała na oczy. Stwierdziła że musi wypić drinka, by oczyścić gardło z pyłu, ale nie mogła znaleźć kieliszków. W końcu wyjęła z lodówki puszkę piwa, przygotowała sobie gorącą kąpiel i wymoczyła się porządnie, zmywając z siebie stres całego dnia. Jej myśli, najwyraźniej nie zmęczone, podryfowały w kierunku nowego kolegi z pracy.
Nawet kiedy wymawiała w myślach jego imię, dostawała gęsiej skórki. Praca z nim będzie interesującym doświadczeniem.
Poza tym, oczywiście, że facet jest żonaty, ma dzieci i zobowiązania, przypomniała sobie. Zresztą ona przecież nie chce się z nikim wiązać. Zbyt dobrze poznała, na czym to polega. Już to przeżyła i nie zamierza powtarzać tego doświadczenia.
– Jak minął weekend?
Angie, przełożona oddziału ratunkowego, przystanęła przed białą tablicą i uśmiechnęła się do Fliss przez ramię.
– Cudownie. Większość czasu spędziłam w ogrodzie. Zapomniałam już, jak szybko rosną chwasty. A ty? Już lepiej?
Fliss skinęła głową.
– Tak, dzięki. Ale wczoraj mieliśmy tu piekło.
– Słyszałam. Podobno poznałaś tego nowego.
– Tak. Wpadł późnym popołudniem. Prosto w wir walki.
– Zrobił wielkie wrażenie. Nick uważa, że jest świetny.
Fliss przypomniała sobie jego ręce, pracujące szybko i metodycznie, bez żadnego błędu. Wolała nie przypominać sobie swojego snu na temat tych samych dłoni...
– Tak, jest świetny, dzięki Bogu. Przynajmniej nie będziemy musieli wprowadzać go we wszystko. Pięć godzin na reanimacji to intensywny kurs. Sądzę, że da sobie radę.
– Jest pani zbyt szlachetna.
Fliss odwróciła się z uśmiechem na ustach i sercem w gardle. Bardzo starała się zachować normalnie, ale raczej jej to nie wyszło.
– Witam ponownie. Czy rodzina panu wybaczyła?
Tom zaśmiał się cierpko.
– Przyzwyczaili się do mnie. To nie był pierwszy raz. Młodsi już spali, tylko Catherine jeszcze nie.
A więc jego żona ma na imię Catherine. Nagle Fliss znielubiła to imię.
– No to musimy się postarać, żeby dziś wyszedł pan z pracy punktualnie – zauważyła pogodnie.
Tom zaśmiał się, a jej ciarki przeszły po plecach.
– Może pani spróbować – odparł. – Ale nie ma pani wielkich szans, jeżeli będzie się działo coś ważnego. Nigdy nie zostawiam za sobą niezałatwionych spraw, nie porzucam zobowiązań, które na siebie przyjąłem.
– Więc co dzisiaj mamy? – spytała. – Kolejną kraksę?
– Nie, zaczekają z tym do fajrantu – odparł. – Na razie było całkiem miło i spokojnie.
– Chłopak z nieznośnym bólem głowy – wtrąciła Angie. – Sporo drobnych ran i otarć, i jakichś głupich wypadków, dwa oparzenia...
– Więc normalka.
– Absolutnie. Mamy jeszcze dziewczynę, której właśnie zrobiono zdjęcie. Zajmij się nią, Fliss.
– Aj a – rzekł Tom – idę na lunch. Za chwilę do was wrócę. W razie czego zawołajcie mnie pagerem.
– Ma pan to jak w banku – odparła Fliss z uśmiechem. Potem zebrała notatki i poszła założyć gips dziewczynie ze złamaną kością promieniową. Pacjentce towarzyszyła matka, zamartwiająca się dalszą tenisową karierą córki. Fliss zapewniła je, że to proste złamanie, które powinno się idealnie zrosnąć.
– Tylko kiedy?
Fliss z namysłem wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Po dwóch miesiącach? Na pewno córka nie weźmie udziału w tegorocznym Wimbledonie dla juniorów, ale jeśli chodzi o dalszą przyszłość, nie widzę przeszkód.
– Ale właśnie mamy początek sezonu tenisa na trawie. To złamanie nie mogło się przytrafić w gorszym terminie.
– I tak mnie boli – rzekła dziewczyna przez łzy.
– Ulży ci, jak zaczną działać środki przeciwbólowe. Ale będzie bolało przez jakiś tydzień. Musisz nosić rękę na temblaku i przyjść tutaj jutro na kontrolę. Potem założymy ci właściwy opatrunek gipsowy, kiedy opuchlizna zejdzie, i ten gips będziesz nosić jakieś sześć tygodni, do czasu, aż kość się zrośnie. Pamiętaj, żeby ruszać palcami, gdy tylko przestanie cię trochę boleć.
– Jeśli w ogóle przestanie.
– Przestanie – oznajmiła Fliss, zastanawiając się, dlaczego matka dziewczyny nie uściskaj ej serdecznie, zamiast jęczeć na temat jej kariery sportowej. W końcu chyba zdrowie córki jest ważniejsze?
– Wiedziałam, że do tego dojdzie – stwierdziła znów matka. – Po prostu czułam, że coś się stanie. Nie powinnaś była wspinać się na tę ścianę.
– Mamo, to była lekcja wuefu. Nie miałam wyboru.
– Teraz przez wiele tygodni nie będziesz mogła grać. Stracisz miejsce w swojej drużynie...
– Teraz – rzekła stanowczo Fliss – ona potrzebuje pani miłości i współczucia. Może lepiej zabierze ją pani do domu, da jej coś lekkiego do jedzenia i położy ją do łóżka?
Pani Wright obrzuciła Fliss nienawistnym spojrzeniem, ale tanie pozostała jej dłużna. Po chwili kobieta zaczerwieniła się i odwróciła wzrok.
– Ma pani rację. Przepraszam, kochanie. Chodźmy, zabieram cię do domu.
– Proszę nie zapomnieć umówić się na jutro rano – przypomniała im Fliss, kiedy wychodziły.
Potem posprzątała i wyszła z gipsowni do kolejnych pacjentów. Zrobiła dwa szwy i udała się do pokoju służbowego, gdzie znalazła Toma w towarzystwie Nicka Bakera i Marta Jordana. Mężczyźni zaśmiewali się w głos, Nick opowiadał właśnie o swoim małym dziecku.
– Wszyscy trzej tu jesteście? Ktokolwiek robił grafik, musiał wiedzieć coś, o czym ja nie wiem – oznajmiła.
Nick wciąż rozbawiony ruszył do drzwi.
– Już znikam, wpadłem tylko zabrać swóją komórkę. Wczoraj ją tu zostawiłem. Do zobaczenia w środę rano.
– Ja też znikam, muszę odebrać wyniki pacjenta. – Mart również wyszedł.
Fliss popatrzyła za nim, wzięła do ręki kubek, napełniła go zimną wodą z kranu i wypiła do dna.
– Udało się panu zjeść lunch w spokoju? – zapytała a Tom skinął głową.
– Zdumiewające. Założę się, że piekło rozpęta się około czwartej. Zawsze tak jest, tak jak wczoraj.
– Prawo Murphy'ego?
– Czyjeś tam w każdym razie – odparł. – A pani miała jakieś problemy z powodu późnego powrotu do domu? – zapytał, opierając biodro o stół i przypatrując się Fliss z nieskrywaną i bezczelną ciekawością.
– Dlaczego miałabym mieć kłopoty?
Uniósł ramiona, na jego wargach igrał leniwy uśmiech.
– Tak tylko zgaduję.
On jest żonaty, powtórzyła sobie w duchu.
– Przykro mi. Nie trafił pan. Prowadzę samotne i nienaganne życie.
Tom wyprostował się i spojrzał jej prosto w oczy.
– Co za potworna strata – stwierdził, po czym skierował się do wyjścia.
Tom miał rację, chociaż nie sprawiło mu to wcale satysfakcji. Dokładnie o szesnastej zaczęły ciągłym strumieniem nadjeżdżać karetki, przywożąc pacjentów skierowanych do szpitala przez lekarzy rodzinnych oraz ofiary wypadków. Ostatnią z nich była młoda kobieta potrącona przez samochód, gdy przechodziła przez jezdnię z niemowlęciem w wózku. Jakimś cudem dziecko nie ucierpiało, za to kobieta była w stanie krytycznym.
Tom, który o wpół do szóstej miał już wychodzić, włożył z powrotem fartuch i rękawiczki.
– Trzeba ją intubować – rzucił, a Fliss włożyła mu do ręki laryngoskop. W ciągu kilku sekund drogi oddechowe pacjentki zostały zabezpieczone.
Fliss sprawdzała na monitorze pracę jej serca. Linia była słaba, nieregularna, jakby serce było kompletnie wybite z rytmu. Fliss wykonała szybko ogólne badanie neurologiczne i sprawdziła poziom przytomności kobiety.
– Paskudnie – oznajmił Tom. – Prawa źrenica rozszerzoną lewa ledwie punkcik. Mamy do czynienia z poważnym uszkodzeniem głowy. Trzeba jej szybko zrobić tomografię.
Wtem do pokoju wpadła młoda kobieta i stanęła jak zamurowana, zakrywając usta i wytrzeszczając oczy.
– Jodie? – wyszeptała. – Dobry Boże, powiedzcie mi, że ona z tego wyjdzie. Dopiero co była tam, obok mnie...
– Proszę zaprowadzić panią do pokoju dla rodzin – rzekł cicho Tom. – Odsunąć się. – Przyłożył łyżki defibrylatora do klatki piersiowej rannej i patrzył na monitor, kiedy ciało kobiety uniosło się i opadło.
– O Boże. Czy moja siostra nie żyje?
– Jeszcze żyje. Niech pani zaczeka w pokoju dla rodzin.
Kobieta odetchnęła głęboko i zwróciła się do Toma:
– Proszę pozwolić mi tu zostać. Ona chciałaby, żebym przy niej była. Powinnam być z nią, jak będzie umierać.
Ponieważ młoda kobieta uspokoiła się, Tom pozwolił jej zostać i obserwować ich bezowocne zabiegi mające na celu uratowanie życia Jodie.
– To koniec – oznajmił wreszcie. – Czas zgonu siódma czterdzieści dwie. Przykro mi. Dziękuję wszystkim.
Zdjął rękawiczki i fartuch i podszedł do kobiety, która stała oparta o ścianę, z pięścią w ustach. Delikatnie położył jej rękę na ramieniu.
– Naprawdę bardzo mi przykro. Nie mogliśmy nic więcej zrobić, ale jeśli to panią pocieszy, powiem, że siostra nie cierpiała.
Kobieta skinęła głową. Potem rozejrzała się wokół siebie z rosnącą paniką.
– A dziecko, co z dzieckiem? Och nie, proszę mi powiedzieć, że maleństwo żyje.
– Dziecku nic się nie stało – odparła Felicity, stając u boku Toma. – Zaopiekowaliśmy się nim. Proszę ze mną, napije się pani herbaty, a potem wróci tu za kilka minut, żeby jeszcze raz zobaczyć siostrę.
Objęła kobietę i wyprowadziła ją z sali. Tom wypełnił niezbędne formularze, zapewniając się w duchu, że niczego nie zaniedbał. Kilka minut później znalazł młodą kobietę z Felicity i dwójką niemowlaków w pokoju dla rodzin. Kobieta płakała karmiąc piersią jedno z dzieci.
Felicity spojrzała na niego z uśmiechem. Drugie dziecko spało na jej kolanach.
– Kate karmi swoją siostrzenicę. Próbowali ją nakarmić butelką, ale nie chciała ssać smoka.
– Już to robiłam. Jodie usiłowała ją karmić, ale nie zawsze dawała radę.
Pogłaskała gładki policzek dziecka. Tom poczuł dławienie w gardle. Co za przejmująca tragedia!
– Jest cudowna – ciągnęła Kate. – Jodie ją uwielbiała ale nie bardzo potrafiła się nią opiekować. Doznała kiedyś urazu głowy, miała problem z nauką, a potem... zgwałcił ją jeden kolega ze szkoły. Nie rozumiał, co robi ani jakie to może mieć konsekwencje. Jodie też tego nie rozumiała. Ale wiedziała, co to znaczy być w ciąży, ponieważ ja byłam wówczas w ciąży, i uznała, że to wspaniałe. Przez chwilę byłyśmy takie same... – Zawiesiła głos. – Mógłby pan zadzwonić do naszej mamy? Muszę jej powiedzieć...
– Już to zrobiliśmy – odparł łagodnie Tom. – Porozmawiam z nią, kiedy tu przyjedzie. Proszę nakarmić małą i zaopiekować się nią. Zbadaliśmy ją dokładnie, nic jej nie jest. Potrzebuje teraz tylko miłości.
– Na pewno jej tego nie zabraknie – obiecała Kate.
Tom szybko opuścił pokój, żeby nie wyjść na sentymentalnego głupca.
Trzy godziny po czasie, kiedy powinien był już skończyć dyżur, zadzwoniła do niego Catherine.
– Tato, woda leci spod zlewu w kuchni na podłogę, a dziadków nie ma w domu. Gdzie jesteś?
– Woda? – zapytał, widząc w wyobraźni prawdziwą powódź. – Dużo tej wody?
– Bardzo. Tryska spod szafki.
Tryska. Do diabła. Przeczesał włosy palcami.
– Dobra, już jadę. Połóżcie tam jakieś ręczniki...
– Ręczniki? – jęknęła córka. – Tu jest wody po kostki.
Tom przeklął cicho.
– Wobec tego odsuńcie, co się da, co mogłoby się zniszczyć. Będę za dziesięć minut. Spróbuję znaleźć hydraulika. Gdzie są dziadkowie?
– Twoi rodzice – podkreśliła – poszli na brydża. Powiedzieli, że zaraz wrócisz, ale ja wiedziałam, że tak nie będzie – rzekła jednocześnie oskarżycielskim i triumfalnym tonem.
Tom westchnął i zwiesił ramiona.
– Dobra. Już jadę. – Odłożył słuchawkę i potoczył wzrokiem po kolegach. – Może ktoś z was wie, gdzie znajdę o tej porze hydraulika?
Roześmiali się gromkim chórem, a potem jedna z lekarek wskazała palcem za jego plecy.
– Ją zapytaj.
Tom odwrócił się i popatrzył na Felicity.
– O co chce mnie pan zapytać?
– Potrzebny mi hydraulik. Woda leci spod zlewozmywaka. Przepraszam, tryska, jak twierdzi Catherine. Podobno wie pani, gdzie go szukać?
Fliss zaśmiała się.
– W pewnym sensie. Gdzie pan mieszka?
– Niecały kilometr od cmentarza przy Tuddingfield Road. A czemu? Zna pani tylu hydraulików, że mogę wybierać?
I znowu wszyscy wybuchnęli śmiechem, jakby usłyszeli dobry dowcip, którego on nie pojął.
– Niezupełnie. Proszę jechać za mną. Muszę wziąć z domu narzędzia. Do jutra.
Zakręciła się na pięcie i wyszła przystając po drodze, by na niego spojrzeć, gdyż stał jak zamurowany.
– To chce pan naprawić ten cieknący kran, czy nie?
Nie miała najmniejszej ochoty naprawiać kranu u Toma zwłaszcza jeśli oznaczało to poznanie histerycznej Catherine. Ale przecież nie może zostawić kolegi w potrzebie. A poza tym była ciekawa jak cholera.
Kilka razy próbowała uruchomić silnik w samochodzie, aż wreszcie zaskoczył, po czym pojechała do domu, nie spuszczając wzroku ze wstecznego lusterka, w którym widziała Toma. Nie mogła go zresztą zgubić. Jego mercedes był niemal przylepiony do jej zderzaka.
Zaparkowała przy krawężniku, nie wyłączając silnika, wbiegła do domu, chwyciła skrzynkę z narzędziami hydraulicznymi i biegiem zawróciła do samochodu. Potem pomachała Tomowi, by teraz on prowadził. Tom ruszył przed siebie w takim tempie, że nawet znając dobrze miejscowe drogi, Fliss miała problem, by go nie zgubić. Nie przekraczał co prawda dozwolonej szybkości, ale nie tracił czasu na skrzyżowaniach. Tak, sprawa musi być pilna.
Tryska, powiedziała mu Catherine. Może być zabawnie. Fliss nawet się nie przebrała ale w bagażniku prawdopodobnie miała jakiś kombinezon. To musi jej wystarczyć.
Tom skręcił na podjazd sporego, porządnego powojennego domu, zgasił silnik i wyskoczył z auta, po czym otworzył drzwi jej samochodu i wyjął skrzynkę z narzędziami.
– Catherine? – zawołał.
Wysoka, szczupła dziewczynka, mniej więcej trzynastoletnia, pojawiła się w holu, przewracając oczami.
– Nareszcie! – rzuciła w sposób typowy dla nastolatków.
– Catherine, przepraszam – rzekł Tom.
Fliss powściągnęła uśmiech. Więc to jest Catherine? Czyli to nie żona, ale córka, jak należy sądzić.
Udała się za nimi do kuchni. Podłoga była co prawda mokra, ale wcale nie zalana po kostki, a spod zlewu nie tryskało, tylko ledwie kapało. Fliss wyciągnęła zawartość szafki i zakręciła zawór odcinający. Woda przestała lecieć. Fliss otarła twarz grzbietem dłoni.
– Wiem już, o co chodzi – oznajmiła. – Wezmę kombinezon i zobaczę, czy da się dokręcić kolanko, ale być może pękło i trzeba będzie je wymienić.
Tom miał skonsternowaną minę, a równocześnie czuł wielką ulgę, że woda już nie leci. Fliss po raz kolejny powstrzymała uśmiech i wyszła po kombinezon. Była już mokra, oczywiście, więc chodziło raczej o to, by się bardziej nie zabrudzić.
Gdy wróciła, Tom wycierał podłogę ręcznikami i wykręcał je nad zlewem. Catherine bez entuzjazmu przecierała podłogę mopem. Fliss wzięła ręcznik od Toma i wytarła dolną półkę w szafce pod zlewem, a następnie położyła się na ręczniku.
Hm. Pęknięcie spowodowane chyba uderzeniem w rurę. Fliss znalazła potrzebne narzędzia i znowu wsunęła się pod zlew.
Jak to możliwe, by kobieta z mokrymi, lepiącymi się włosami, ubrana w pobrudzony farbą kombinezon, wyglądała tak seksownie? Leżała do połowy schowana pod zlewozmywakiem, z jedną nogą wyprostowaną, drugą zgiętą w kolanie. Tom o niczym tak nie marzył jak o tym, by położyć się obok niej na mokrej podłodze i całować ją do utraty zmysłów.
Na początek.
Tak gwałtownie wykręcił ręcznik, że dosłownie słyszał, jak materiał pęka. Tylko w ten sposób mógł rozładować swą frustrację, a przynajmniej jedynie ten sposób był do zaakceptowania. Bo absolutnie nie wchodziło w rachubę, by wyciągnął ją z szafki i kochał się z nią na oczach córki. Tymczasem Fliss wysunęła się spod zlewu z uśmiechem, odsuwając włosy z oczu.
– Zrobione – oświadczyła. – Odkręciłam zawór. Puść teraz zimną wodę, dobrze? Chcę sprawdzić, czy wszystko w porządku.
W tej chwili spełniłby jej każdą prośbę. Odkręcenie wody to jest pestka. Ale jej to wystarczało, obdarowała go kolejnym promiennym uśmiechem i wstała. Poklepała go po nosie mokrym, brudnym palcem.
– Uśmiechnij się. Nie marszcz tak brwi, bo ci się zrobią zmarszczki.
– Już mam zmarszczki – burknął.
– Owszem, masz. I całkiem ci z nimi do twarzy.
A niech to, ona z nim flirtuje! Zrobiło mu się gorąco i zaczął wycierać podłogę, jakby jego życie od tego zależało.
Fliss tymczasem pakowała narzędzia przykucnąwszy tuż obok niego. Tom uświadomił sobie, że nawet jej nie podziękował. Nie powiedział ani jednego sensownego słowa.
– Felicity, dzięki.
– Nie ma za co. No dobra, muszę wracać do domu i zrzucić z siebie te mokre ciuchy.
No i dlaczego musiała to powiedzieć? Obrazy, jakie te słowa wywołały w jego wyobraźni, omal mu nie rozsadziły głowy. Wziął głęboki oddech i podniósł się z nadzieją, że jego ciało nie przysporzy mu wstydu. Przemoczony ręcznik zasłaniał go skutecznie, ale raptem Catherine wyrwała mu go, by dalej wycierać podłogę, więc Tom złapał pudło Fliss.
– Tom?
W progu stanęli rodzice Toma, spojrzeli na mokrą podłogę i kobietę w kombinezonie, i mowę im odebrało. Tom pośpiesznie wyjaśnił im sytuację, a jego ojciec z miejsca sięgnął do portfela. Felicity pokręciła głową.
– Nie biorę pieniędzy od znajomych – oznajmiła.
Twarz ojca zmarszczyła się ze zdziwienia.
– Felicity jest pielęgniarką. Z jakichś nieznanych mi powodów zajmuje się też hydrauliką – wytłumaczył Tom i wyprowadził Fliss na dwór, zanim jego matka zdołała spostrzec, jak bardzo docenia swoją nową koleżankę z pracy.
Rodzice Toma ruszyli za nimi, nie znajdując słów wdzięczności, powtarzając, jak to miło z jej strony i upewniając się, czy na pewno nie przyjmie zapłaty. Fliss odebrała skrzynkę od Toma, położyła ją na podłodze w samochodzie i usiadła za kierownicą.
No i wtedy okazało się, że samochód nie chce ruszyć. Raz za razem próbowała uruchomić silnik, który w końcu zapalił, ale wydawał taki odgłos, jak potrząsane wiadro gwoździ. Tom nie widział szansy, by samochód w tym stanie dowiózł Fliss szczęśliwie do domu.
– Fatalnie charczy.
– Już dawno powinnam go odstawić do warsztatu. Pewnie coś się zatkało. Jeśli zaraz nie ruszy, zacznę krzyczeć.
– Nie pozwól pani samej jechać tym do domu. – Matka Toma była jak zawsze praktyczna. – Musisz pojechać za panią.
– Albo niech pani zostawi tu samochód, a my go odstawimy do serwisu – zaproponował ojciec. – Przynajmniej tak się pani odwdzięczymy.
– Nie trzeba...
– Pojadę za tobą – rzekł stanowczo Tom, nie zwracając uwagi na jej protesty.
Wsiadł do mercedesa, wyjechał na drogę i zaczekał tam na Fliss, po czym ruszył w ślad za nią. Tyle że ona wcale nie zatrzymała się przed swoim domem, ale pojechała dalej, skręciła w następną ulicę i zaparkowała przed garażem. Potem biegiem wróciła do niego ze skrzynką z narzędziami.
– Pewnie nie masz czasu, żeby mnie podrzucić do domu.
– Nie. Każę ci iść na piechotę – odparł, po czym zawrócił i podjechał pod jej dom.
– Dzięki.
– Nie, to ja ci dziękuję. Bez twojej pomocy bylibyśmy dziś wieczorem w wielkim kłopocie.
– E tam. Otworzyłbyś szafkę, zakręcił zawór i rano wezwał hydraulika.
– Skoro tak mówisz. Ale i tak jestem ci wdzięczny. Może dasz się zaprosić na kolację?
– A kiedy znajdziemy czas? Chociaż to miły pomysł. A właśnie, jadłeś coś? Za rogiem jest Chińczyk. Nie mam w tej chwili kuchni, więc możemy kupić coś na wynos i butelkę wina.
– Ja prowadzę – przypomniał, ale ona tylko uśmiechnęła się szelmowsko.
– Możesz wypić kieliszek, reszta zostanie dla mnie.
Tom miał na to wielką ochotę. Kusiło go wręcz absurdalnie. Fliss wysiadła z samochodu, a on mimo woli poszedł za nią.
– Najpierw muszę zrzucić te mokre ciuchy – oznajmiła przez ramię, wchodząc do domu.
Był to mały wiktoriański dom z tarasem, ale widać było, że Fliss włożyła w niego sporo pracy. Świeżo pomalowane ściany, pod stopami gołe deski. Pomachała mu przez drzwi remontowanego pomieszczenia, gdzie na ścianach schła świeża warstwa tynku. Tu i ówdzie wystawały kable, zapewne w oczekiwaniu na gniazdka.
– Kuchnia – oznajmiła, kładąc skrzynkę z narzędziami na podłodze i zdejmując kombinezon. – W każdym razie to będzie kuchnia. Sam widzisz, że w tej chwili mam drobny kłopot z gotowaniem.
– Mieszkasz tutaj?
– A niby gdzie? Nie mam wyboru.
– Jestem pod wrażeniem. Jak długo już to robisz?
– Pięć tygodni – odparła. – Jeszcze dwa i będę mogła wystawić dom na sprzedaż.
Tom zrobił zaskoczoną minę.
– Chcesz go sprzedać? Po tym, jak się przy nim naharowałaś?
– Tak, sprzedać – powtórzyła żartobliwym tonem. – Jestem deweloperem. Tym się właśnie zajmuję.
Tom zaśmiał się cicho.
– Wybacz. Sądziłem, że jesteś pielęgniarką.
– Och, bo jestem. Przede wszystkim jestem pielęgniarką, a tym zajmuję się w czasie wolnym.
Znowu się zaśmiał, tym razem z niedowierzaniem.
– W wolnym czasie? Czy masz tak dużo wolnego czasu?
– Nie prowadzę życia towarzyskiego – przyznała szczerze – a to lepsze niż siedzenie przed telewizorem. Poza tym jeszcze trochę, i będę mogła kupić coś dla siebie. Z pensji pielęgniarki przez lata nie byłabym w stanie spłacić kredytu. Poza tym lubię tę pracę.
Toma jednak zafrapowało jej oświadczenie, że nie prowadzi życia towarzyskiego. Już to mówiła, kiedy próbował wyciągnąć z niej jakieś osobiste informacje.
– Więc nie ma w twoim życiu żadnego mężczyzny? – zapytał dla pewności, na co Fliss zaśmiała się gorzko.
– Żartujesz? Kto by się z tym wszystkim pogodził?
– Ja – wypalił szczerze, a ona szeroko otworzyła oczy. – Jestem rozwiedziony. Mam czwórkę dzieci, które cierpią przez matkę, która je zostawiła. Nie widzę możliwości, żeby się ożenić po raz drugi i narazić moje dzieci i siebie na to, że znowu zostaniemy skrzywdzeni. Ale czuję się samotny. Ja też nie prowadzę życia towarzyskiego, nie mam na to czasu. Nie mam czasu dla kogoś, kto oczekuje, że będę wracał do domu o stałej porze, że będę miał wolne weekendy i z chęcią urządzał proszone kolacje. Ale mam...
– Potrzeby? – podpowiedziała.
– No tak. Rozmaite potrzeby. Nie tylko fizyczne, ale...
– Ja też.
Podeszła do niego, stanęła na palcach, objęła go za szyję i dotknęła wargami jego warg. Tom miał wrażenie, że serce mu stanęło. W chwilę potem wydawało mu się, że rozwali mu żebra. A później przestał myśleć i zatracił się w dotyku jej ciała, które tak świetnie do niego pasowało, i jej warg, ciepłych i zapraszających. Jakże by mógł odmówić?
Nie miała najmniejszego zamiaru tego robić. Naprawdę chciała jedynie zaprosić go na drinka albo na chińczyznę na wynos, o której rozmawiali. Nie planowała że zamiast kolacji to siebie poda mu jak na talerzu.
A przecież, patrząc mu w oczy, kiedy opowiadał jej w skrócie o swoim nieszczęsnym małżeństwie, zdała sobie sprawę, że nie potrafiłaby go odrzucić, gdyż jego potrzeby dokładnie odpowiadały jej własnym. I wcale nie chciała go odrzucić, uświadomiła sobie, kiedy ujął jej twarz w dłonie i z jakąś desperacją całował coraz namiętniej. Jego ciało domagało się odpowiedzi. Jej zaś brakowało sił, by powiedzieć nie.
Nie chciała odmawiać niczego temu mężczyźnie, którego ledwie znała, a zarazem znała lepiej niż samą siebie. Ale była brudna od walki z cieknącą rurą i z całą pewnością nie tak wyobrażała sobie ich pierwsze intymne spotkanie.
Uwolniła się, odsunęła i spój rżała na Toma. Z radością ujrzała w jego oczach pożądanie. Jego wargi, pełne i stanowcze, były ciut rozchylone, lekko dyszał. Och tak, pomyślała. Widzi go teraz na górskim zboczu, wyciosanego z granitu, dzikiego jak żywioły.
Położyła dłoń na jego piersi.
– Muszę wziąć prysznic – oznajmiła z oczami pełnymi obietnic. – Chodź ze mną.
Musiałby być kimś innym, by odejść w takiej chwili, chociaż odnosił wrażenie, że ledwie trzyma się na nogach. Poszedł za Fliss na górę, do pięknie zrobionej łazienki. Ale w zasadzie nie widział lśniącej bieli ścian, błyszczących chromowanych kurków ani czystych kafli.
Za to luksusowa kabina prysznicowa natychmiast przyciągnęła jego uwagę. Fliss puściła wodę i zdejmowała swój roboczy strój. Spojrzała na niego przez ramię.
– To co, jesteś gotowy?
Mruknął coś, a ona się roześmiała. Głośno lecąca woda zagłuszyła ten śmiech.
– No dobrą powiem inaczej. Dołączysz do mnie?
– Tak na obydwa pytania. Oby w odwrotnej kolejności.
Sięgnęła do zapięcia stanika a Tom czym prędzej odwrócił głowę. Jeśli nie chce, by urzeczywistniły się jego lęki, musi zwolnić. Byle tylko poradził sobie z guzikami koszuli.
– Zmieniłeś zdanie?
– Mowy nie ma.
W końcu rozebrał się, wszedł do kabiny, a Fliss zasunęła szklane drzwi i wtuliła się w niego. Jej skóra była zimna, a on niczego tak nie pragnął, jak poczuć jej smak. Ponownie ujął jej twarz w dłonie i zaczął całować.
Fliss cicho zamruczała. Tom poczuł jej dłonie na swoim ciele. Próbował złapać oddech, ale miał wrażenie, że zapomniał, na czym to polega. Fliss nie zamierzała zwolnić, ugięła jedną nogę i wsunęła za jego biodro. Tom podniósł ją lekko, oparł plecami o kafle i szybko się z nią połączył.
W tym momencie przestał nad sobą panować. Wydawało mu się, że nie utrzyma się na nogach, a mimo wszystko jakimś cudem wciąż stał. Po chwili wtulił głowę w zagłębienie jej szyi. Jego serce zwalniało, oddech wracał do normy. Potem uniósł głowę i popatrzył w szeroko otwarte oczy Fliss.
– Dobrze się czujesz? – zapytał.
Ku jego konsternacji oczy Fliss zaszły łzami. Położyła głowę na jego ramieniu.
– Felicity?
Pociągnęła nosem i jak dziecko wytarła go wierzchem dłoni. Tom otarł jej łzy i patrzył na nią zakłopotany.
– Kochanie, coś nie tak? Bolało cię?
Zaśmiała się dziwnie, po czym przesunęła palcami po jego brodzie i spojrzała na niego niepewnie. Następnie położyła rękę na jego sercu tak opiekuńczym gestem, że Toma ścisnęło w gardle.
– Nic nie bolało, skąd. Było fantastycznie. Nigdy nie płaczę, tego też zresztą nie robię. Nigdy się tak nie czułam. Tak blisko z kimś. To mnie bardzo zaskoczyło.
Przez moment patrzył na nią zdziwiony, że tak dokładnie opisała jego własne odczucia. Nie był w stanie się poruszyć. W końcu z westchnieniem wziął ją w ramiona.
– Wiem – wykrztusił.
Trzymał ją tak przez parę minut, aż obydwoje zapanowali nad emocjami. Potem znowu weszli pod prysznic. Fliss stała oparta rękami o ścianę. Tom umył jej włosy oraz całe ciało. Patrzyła na niego teraz już spokojnie. Nalała na dłoń porcję żelu i ona z kolei zaczęła namydlać jego ciało.
– Całe szczęście, że mój bojler grzeje na okrągło – oświadczyła rzeczowo, czym rozbawiła Toma.
Gdy jednak sięgnęła jego brzucha chwycił ją za rękę.
– Moje nogi dłużej tego nie wytrzymają. Masz jakieś łóżko?
Fliss roześmiała się serdecznie.
– Tak, mam. I to bardzo wygodne.
– Świetnie, bo o kabinie prysznicowej nie można tego powiedzieć. Spłuczmy z siebie te pianę i zwolnijmy trochę.
Patrząc na nią, na jej błyszczące oczy i blask wody na skórze, Tom zastanawiał się, czy to nie próżna nadzieja...
Wprost nie mogła w to uwierzyć. Siedzieli po turecku na kołdrze, jedli grzanki i pili herbatę. Tom wyglądał wyjątkowo seksownie w dżersejowych bokserkach. Ona miała na sobie stary T-shirt i majtki dla przyzwoitości, chociaż było już za późno na udawanie skromnisi. Nie było między nimi żadnego napięcia żadnych żalów czy podobnych nonsensów, które przychodzą rankiem po namiętnej nocy. Co prawda do rana było jeszcze daleko, ale skoro minęła północ, można już mówić o rozpoczęciu nowego dnia.
Fliss zdawało się, że podniecają wszystko, co go dotyczy, nawet sposób, w jaki je. Skończywszy grzanki, Tom wsadził sobie pod plecy poduszkę i oparł się, wzdychając z zadowoleniem. Wodził po Fliss wzrokiem, w którym było ciepło i czułość, a na jego wargach igrał lekki uśmiech.
– Co? – spytała, ogarnięta nagle niepewnością.
– Nic. Po prostu patrzę na ciebie i podziwiam.
– Ciekawe co. Wyglądam okropnie.
– Wyglądasz fantastycznie.
Roześmiała się i potrząsnęła wilgotnymi włosami.
– Taa, niech ci będzie. Przypominam straszydło, a jeśli nie chcę wyglądać tak samo jutro, muszę pamiętać, żeby wyprasować fartuch. Nie mam drugiego czystego, a zaczynam dyżur o siódmej.
– Jak się dostaniesz do szpitala?
– Na własnych nogach. To niedaleko, jakieś piętnaście minut. Spacer dobrze mi zrobi.
– Podwiózłbym cię, ale o tej porze będę zajęty śniadaniem i pakowaniem lunchu.
Zabrzmiało to jakoś tak swojsko i po domowemu, że nagle Fliss zobaczyła z całą jasnością, jak samotne jest jej życie. Właściwie nie miała ochoty tego zmieniać. Trzymała się swego planu, choćby się waliło i paliło, albo choćby spotkała na swojej drodze najseksowniejszego mężczyznę świata.
– Masz szczęście – zażartowała. – Pomyśl o mnie unurzanej po łokcie w cudzej krwi.
Tom przekrzywił głowę i zerknął na nią z poważną miną.
– Lubisz swoją pracę?
– Którą?
– W szpitalu.
– Tak – odparła zgodnie z prawdą. – Bardzo. Cieszę się, kiedy udaje się zawrócić ludzi znad przepaści. Ale nie bardzo lubię ich tracić.
– Tak jak Jodie – rzekł cicho Tom, a ona skinęła głową.
– Biedna dziewczyną już i tak sporo wycierpiała. Dziecko chyba będzie zdrowe? Myślisz, że Kate się nim zaopiekuje?
– Pewnie tak. Rozmawiałem chwilę z ich matką. Prawdę mówiąc, chodziło mi o przekazanie organów, ale przy okazji poruszyliśmy wiele innych kwestii. Matka powiedziała, że Jodie doznała uszkodzenia mózgu, kiedy uczyła się chodzić. Spadła ze schodów.
– Kate wspomniała mi coś o urazie głowy, ale bez szczegółów. Ciekawe, czy matka czuje się winna.
– Z pewnością tak. Ja bym się czuł winny.
A jak ona by się czuła, gdyby była matką?
– A co z ojcem dziecka? Wiesz coś o nim?
– Podobno jako nastolatek miał guza mózgu, operacja uratowała mu życie, ale pozostały nieodwracalne zmiany. W każdym razie dziecko nie odziedziczy po nich żadnego upośledzenia, skoro nie jest to sprawa genetyczna.
– Bardzo mi ich żal. Przypuszczam, że skoro Kate sama właśnie urodziła, teraz będzie się czułą jakby miała bliźniaki.
Tom zaśmiał się dziwnie.
– Tak, życzę jej powodzenia. To właśnie bliźniaki przesądziły o rozpadzie mojego małżeństwa. Nie dość, że Jane zaszła w nieplanowaną ciążę po raz drugi... – Urwał przestraszony, a potem przeczesał włosy. – I znowu to zrobiłem! Nie do wiary. Mając takie doświadczenia, kochałem się z tobą dwa razy bez zabezpieczenia. A podobno człowiek uczy się na błędach.
– Nie przejmuj się. Biorę pigułkę.
I całe szczęście, bo ona też przestała myśleć. Tom się uspokoił, a równocześnie nie krył zaskoczenia.
– Sądziłem, że nie ma żadnego mężczyzny w twoim życiu?
– Bo nie ma. Byłam z kimś jakieś dwa lata temu, to był zresztą też deweloper. Wpadałam na niego od czasu do czasu podczas oglądania domów, na aukcjach i przy podobnych okazjach, i w końcu mieliśmy romans. Skończyło się dość gwałtownie, kiedy jego żona pojawiła się na lunchu w tej samej restauracji co my, z grupą przyjaciół.
– Aha!
– No właśnie. – Nie miała najmniejszej chęci odtwarzać tamtej obrzydliwej sceny. – W każdym razie jedyna dobra rzecz, jaka wyszła przy okazji tej pigułki, to fakt, że cykle mam bardziej regularne, a miesiączki mniej dokuczliwe, więc postanowiłam brać ją nadal. W pewien sposób ten człowiek zrobił mi przysługę.
Śmiech Toma był nieco wymuszony.
– Nie bez powodu mówi się, że należy dostrzegać we wszystkim dobre strony.
Fliss wzruszyła ramionami.
– Ja staram się znajdować coś pozytywnego w każdej sytuacji. Jeśli człowiek tego nie robi, życie staje się nieznośne.
– Nie musisz mi tego mówić. – Zerknął na zegarek. – Dochodzi pierwszą a ty za sześć godzin musisz być w pracy. Lepiej już pójdę. – Wycisnął całusa na jej wargach i wstał z łóżka, po czym poszedł do łazienki.
Mało brakowało, a Fliss udałaby się tam za nim, ale rozsądek zatrzymał ją na miejscu. Znała zasady, powiedział jej jasno, co ma do zaoferowania, a Bóg jeden wie, że ona nie ma wiele do dania w zamian. Została zatem skulona wśród zmiętej pościeli, między okruchami grzanek. Po chwili Tom wrócił ubrany, z jej mokrym fartuchem w ręce.
– Bardzo mi przykro, że tak się zamoczyłaś, i nadal jestem ci winien kolację.
– Nic mi nie jesteś winien. Nigdy nie przeżyłam z nikim takiej nocy, i to mi wystarczy.
– Nie żałujesz?
– Nigdy nie było mi tak dobrze.
Powoli uśmiech wypłynął na jego twarz.
– Mnie też. Uważaj na siebie. Do zobaczenia rano.
Odwrócił się i zbiegł na dół. Po chwili usłyszała jak zamykają się frontowe drzwi. Zerknęła na swój fartuch i powiesiła go na wieszaku na drzwiach. Pomyśli o nim rankiem. A teraz ma ważniejsze rzeczy do zrobienia.
Wyciągnęła się wygodnie w łóżku, westchnęła głęboko i uśmiechnęła się. W pościeli pozostał zapach Toma męski i niepowtarzalny. Fliss owinęła się szczelnie kołdrą i w ciągu paru sekund zasnęła.
– To chyba miła dziewczyna.
– Kto?
– Felicity.
– Miła – odparł Tom, zastanawiając się, czy matka byłaby tego samego zdania, widząc ich razem pod prysznicem.
– Twój ojciec twierdzi, że świetnie się spisała.
– To dobrze.
– Jak rozumiem, jest samotna?
– Raczej tak. Zanim zaczniesz sobie cokolwiek wyobrażać, przypomnę ci, że ja też jestem samotny i zamierzam pozostać samotny, więc nie zaczynaj, proszę. To tylko koleżanka.
– Skoro tak mówisz, kochanie. Oczywiście, ty to wiesz najlepiej.
Tom wypił kawę, włożył do ust ostatni kawałek grzanki i poszedł pogonić dzieci.
– Mamy jeszcze masę czasu – mruknął Andrew, nie odrywając oczu od książki, z którą się nie rozstawał.
– On nie umył zębów – poskarżyła Catherine, wyłaniając się z łazienki z mocno przy czernionymi rzęsami.
– Naprawdę? Andrew, zęby. Catherine, zmyj ten makijaż, przecież wiesz, że nie wolno ci się malować. – Ignorując protesty i pomruki niezadowolenia starszych dzieci, ruszył do sypialni bliźniaków, którzy akurat walczyli o książkę.
– Prawdę mówiąc, ta książka jest własnością szkoły. Oddajcie mi ją, zanim ją podrzecie – poprosił Tom.
Abby wcisnęła mu książkę i stanęła naprzeciw z rękami splecionymi na szczupłej piersi i uniesioną głową.
Tom powściągnął uśmiech i popędził Michaela, który rozłożył się z powrotem na łóżku, pokazując siostrze język i nie robiąc nic, żeby szybciej znaleźć się za drzwiami.
– Wstawaj, uczesz się i włóż buty. I wsadź koszulę do spodni.
– Nie chcę.
– Wszyscy musimy robić rzeczy, których nie chcemy. No już.
Chłopiec podniósł się niechętnie. Na podeście dołączyła do niego starsza siostra, która miała teraz zdecydowanie cieńszą warstwę tuszu na rzęsach, za to minę jeszcze bardziej nadąsaną niż Abby, oraz Andrew z mniej więcej umytymi zębami i nosem w książce. Abby siedziała na schodach urażona. Tom najchętniej wziąłby ich wszystkich za głowy i przemówił im do rozumu.
Dwadzieścia minut później, dostarczywszy dzieci do szkół, zatrzymał samochód na parkingu dla pracowników szpitala. Szukał wzrokiem samochodu Fliss, póki nie przypomniał sobie, że zostawiła go w warsztacie. Ciekaw był, jak dotarła do szpitala. Prawie biegł do drzwi, wydłużając idiotycznie krok, by jak najszybciej znowu ją zobaczyć. Zwolnił siłą woli, by nabrać powietrza. W następnej chwili drzwi otworzyły się szeroko i stanęła w nich Fliss, jakby wyczarował ją nie wiadomo skąd na własne życzenie.
Przystanął w pół kroku, mimo woli uśmiechając się.
– Komitet powitalny? – spytał.
Rozbawiona, popatrzyła na niego czule.
– Nie ciesz się tak. Czekam na karetkę.
– Złamałaś mi serce. – Zlustrował ją wzrokiem. – Więc jednak uprasowałaś fartuch.
– Mniej więcej. Z bliska widać, że jest pognieciony.
– Muszę pamiętać, żeby nie przyglądać ci się z bliska. A kogo ma przywieźć karetka?
– Dziecko, prawdopodobnie z zapaleniem nagłośni.
– Mamy pediatrę?
– I anestezjologa. A ja będę uspokajać matkę.
Tom pokiwał głową i czekał razem z Fliss na karetkę, która po chwili zajechała pod same drzwi. Wysiadła z niej kobieta trzymająca na ręku z trudem oddychające dziecko.
– Pani Keyes? Proszę ze mną – rzekła Felicity ze spokojem.
Tom wysłuchał informacji ratownika i poszedł za nimi. Zaraz potem przekazali kobietę z dzieckiem w ręce pediatry. Tom odetchnął z ulgą. Nawet sobie nie zdawał sprawy, że wstrzymuje oddech.
– Dobra robota – powiedział do Felicity. – Dzięki tobie ta kobieta wzięła się w garść. W przypadku zapalenia nagłośni łatwo doprowadzić do kryzysu. Ostatni wypadek, jaki widziałem, mało nie skończył się tragicznie, ponieważ matka uparła się, żeby otworzyć usta dziecka i pokazać, co się dzieje, i gardło się zacisnęło. Kiedy skończyła histeryzować, stan dziecka był już dramatyczny.
– Ale wtedy ty przyleciałeś na swoim białym rumaku i uratowałeś je – zażartowała z niego.
– Oczywiście – przyznał, patrząc jej w oczy. I natychmiast zapomniał o wszystkich obietnicach, które sobie złożył. – Felicity, jeśli chodzi o wczorajszy wieczór...
– Wiem. To nic nie znaczy. Zrozumiałam, co mówiłeś.
Odwróciła się, ale Tom złapał ją za rękę i zatrzymał.
– Wcale nie to chciałem powiedzieć. Właściwie to pragnąłem ci podziękować.
– Za naprawienie zlewu?
– Za wszystko. Za naprawienie cieknącego zlewu i za resztę. Zwłaszcza za resztę... – dodał ciszej.
Policzki Fliss zalała jaskrawa czerwień, jej oczy patrzyły ciepło.
– To była przyjemność – mruknęła. – Możemy to powtórzyć, kiedy tylko zechcesz.
– Nie kuś mnie! – jęknął. – Na pewno mamy tu gdzieś jakiś magazyn z pościelą czy coś takiego.
W śmiechu Fliss pobrzmiewał serdeczny żal.
– Bardzo bym chciała Tom. Muszę już iść.
– Ja też. To na razie.
Skinęła mu głową i odeszła. Po chwili była już zajęta pacjentami. Tom obserwował ją przez moment, po czym ruszył korytarzem. Dawno nie był tak zadowolony.
Fliss miała dokładnie te cechy, których szukał w kobiecie – ciepło, serdeczność, inteligencję, dojrzałość. Była przy tym wystarczająco niezależną dzięki czemu nie domagała się tego, czego nie zamierzał jej dać. Po prostu ideał.
Nucąc cicho pod nosem, wszedł do pokoju lekarskiego, zrzucił marynarkę i podwinął rękawy, a potem zabrał się do roboty.
Fliss zastanawiała się, jak to będzie, kiedy wpadną na siebie tego ranką i okazało się to bardzo proste. Żadnych napięć, żadnych pretensji czy żalów.
Ranek i przedpołudnie były tak pracowite, że Fliss nie miała nawet czasu pomyśleć o Tomie, ale los sprawił, że o tej samej porze zrobili sobie przerwę na lunch. Tom namówił ją na pójście do bufetu.
– Tylko sobie nie wyobrażaj, że zwalnia cię to z zaproszenia mnie na kolację – zażartowała, patrząc na kurczaka curry i lepki ryż.
– Mówisz, jakbym był strasznym centusiem – odparł również żartem, po czym podjął już na serio: – Prawdę mówiąc, muszę ci coś wyznać. Chciałbym porozmawiać z tobą o domach.
– O domach? – powtórzyła czując dziwne rozczarowanie, że nie chciał po prostu spędzić z nią czasu. Ale w końcu niby z jakiego powodu miałby to robić? Zdaje się, że już zapomniała że choć spędzili cudowną noc, to przecież umówili się, że będą tylko zaspokajać swoje potrzeby. Koniec kropka.
Niech to cholera.
– Więc – zaczęła, grzebiąc bez przekonania widelcem w curry i dumając, czy w ogóle jest głodna – o co chcesz mnie zapytać?
– Nie wiem, od czego zacząć. Rozważamy z rodzicami kupno dużego domu i przerobienie go na dwa oddzielne, ale połączone mieszkania, żeby rozwiązać problem opieki nad dziećmi. Dom musi być wystarczająco duży, żebyśmy wszyscy żyli w nim wygodnie. Mamy pieniądze, ale prawdopodobnie za mało, żeby zrealizować nasz plan. Masz jakiś pomysł?
Fliss wzruszyła ramionami.
– W czwartki w lokalnej gazecie jest dział nieruchomości. Możesz też szukać w Internecie. A czego właściwie szukasz?
Tom zrobił zdziwioną minę.
– No właśnie ci wyjaśniłem, czegoś dużego.
– Ale mato być stary dom czy nowy? Chcesz, żeby był z kawałkiem ziemi? Jak blisko szpitala ma się znajdować, no i co ze szkołami dla dzieci?
Patrzył na nią zdezorientowany.
– O rety, nie wiem. Może być jakiś ogród. No i żeby było bezpiecznie. Odległość od szkół nie ma znaczenia. Myślę też, żeby to był stary dom, ale w dobrym stanie. Nie jestem entuzjastą majsterkowania, jak pewnie wczoraj zauważyłaś.
Fliss roześmiała się.
– Nie musisz mi mówić. A co z odległością od szpitala?
– Dziesięć minut samochodem?
– Dobra. Będę miała oczy otwarte, ale to potrwa. A propos samochodów, dzwonili do mnie z warsztatu. Zablokowałam sobie przewód. Pewnie dlatego, że dolewam benzynę ze starego, brudnego kanistra ojca.
– Dużo cię to będzie kosztować?
– Nie mam pojęcia. Chyba zależy, gdzie jest zatkane. Wiem tylko, że czeka mnie kolejny dzień albo dwa bez samochodu. Na szczęście akurat mogę się bez niego obyć. Nie do wiary, że mogłam być taka głupia. Ale nie znam się na samochodach, a swojego wcale nie szanuję. Więc pewnie sobie na to zasłużyłam.
– Pewnie tak. Chociaż dziwi mnie, że nie znasz się na samochodach. Sądziłem, że znasz się na wszystkim – stwierdził Tom pół żartem, pół serio.
Fliss włożyła palec do szklanki i prysnęła na niego wodą.
– Jesteś niegrzeczny.
– A ty jesteś wyjątkowo utalentowana manualnie – odparł, porzucając żartobliwy ton. – Poza tym nigdy nie pracowałem z pielęgniarką o tak niezwykłej intuicji. Ana dodatek jesteś piękną masz poczucie humoru i jesteś świetnym kompanem.
A ona myślała, że Tom nie chce spędzać z nią czasu! Poczuła że palą ją policzki i odwróciła głowę.
– Potrafisz prawić komplementy. Zresztą, ty też masz sprawne ręce – odparła, myśląc o jego profesjonalizmie.
Tymczasem Tom zaśmiał się dziwacznie, na co Fliss podniosła wzrok i zdała sobie sprawę, że źle zinterpretował jej słowa.
– Zbytek uprzejmości – mruknął.
– Głupi. Przecież mówię o pracy – wyjaśniła zmuszając się, by zachować powagę. Nie wytrzymała jednak długo, bo śmiech Toma był zaraźliwy.
Dopiero później, po powrocie na oddział, stwierdziła że całe popołudnie nasłuchiwała jego głosu. Zrozumiała, jak mocno się już zaangażowała, jak ważny stał się dla niej ten mężczyzna. Jeżeli nie zachowa rozwagi, odda mu nie tylko ciało, ale również serce. A to byłaby prawdziwa katastrofa.
Fliss odebrała samochód w środę wieczorem, szybciej, niż się spodziewała, a w czwartek w drodze do pracy kupiła gazetę, by sprawdzić, czy agent zamieścił ogłoszenie dotyczące jej małego domku. Nie był jeszcze wykończony, wymagał mniej więcej tygodnia pracy. Fliss zależało, żeby sprzedać go jak najszybciej.
Ze zdziwieniem ujrzała, że przy jej ogłoszeniu podano cenę wyższą niż tą którą ustalili. Swoją drogą na zdjęciu dom pokazany od frontu prezentował się przyzwoicie. Uśmiechnęła się z satysfakcją po czym rzuciła gazetę na siedzenie obok i pojechała do szpitala.
Była w pracy za dziesięć siódma. Na oddziale już wrzało. Zostawiła torebkę i żakiet w szafce i ruszyła do boju.
– Chcesz mi teraz coś przekazać? – zapytała siostrę z nocnej zmiany, ale Sue pokręciła głową.
– Mamy dziś kompletny zamęt. Zajmij się tym, dobrze? Pacjenci czekają już trzy godziny. Jeszcze chwilę zostanę i zrobię zmianę, jak Angie przyjdzie o dziewiątej.
– Dobrze, już się za nich zabieram.
Przez godzinę Fliss załatwiła trzech pacjentów z drobnymi ranami ciętymi, jednego z oparzeniem i innego, który potknął się o kota w progu. Słyszała, jak Tom przyjechał z Mattem, dobiegały jej uszu jego dobroduszne żarty, ale powiedziała sobie, że zachoruje na serce, jeżeli nie przestanie w ten sposób reagować na głos tego mężczyzny. Obiecała sobie, że zachowa rozsądek, i poprosiła następnego pacjenta.
Nazwisko było jej znane. Mężczyzna wstał i powoli szedł w jej stronę. Był ubrany w biały kombinezon, więc zapewne miał wypadek w pracy.
Fliss poznała go i wyszła mu naprzeciw.
– Co się stało, Bill? Nie możesz się ze mną rozstać? – zażartowała, przyglądając się uważnie, jak kuśtyka.
Bill skrzywił się z bólu.
– Mógłbym to samo powiedzieć o tobie. Co tu robisz?
– To moja druga praca – odparła z uśmiechem. – Chodź, obejrzymy cię. Co cię boli?
– Kostka, to znaczy tak mi się zdaje, ale tak naprawdę trochę mnie zaćmiło.
– No to posadzimy cię na wózku, żebyś nie musiał chodzić. – Pomogła mu usiąść, położyła jego nogę wysoko na poduszce i zawiozła go do części oddzielonej parawanem. – Teraz zdejmę ci but i rzucę na to okiem, ale pewnie trzeba będzie zrobić prześwietlenie. Co się stało?
– Och, zaczepiłem nogą o szczebel i spadłem z drabiny.
Fliss usłyszała w jego głosie ukryty niepokój. Jak większość ludzi pracujących w budownictwie, Bill nie mógł sobie pozwolić na chorobę, ponieważ oznacza to brak zarobków. Na pewno martwi się już, jak długo to potrwa.
– Tylko żebyś czegoś nie znalazła – rzekł, kiedy ostrożnie odsunęła nogawkę kombinezonu. – Jeśli sobie skręciłem kostkę, to pestką ale nie stać mnie na złamanie o tej porze roku. Zima nie była najlepsza, a teraz nazbierało się roboty.
Fliss uniosła głowę.
– Ale przynajmniej skończyłeś już u mnie tynkowanie, więc ja ci to wybaczę.
Bill roześmiał się, jak tego oczekiwała, ale kiedy zdjęła mu but i skarpetkę, jego uśmiech zamarł.
– Przepraszam, wiem, że to boli.
– Nie przejmuj się, kochana. Wygląda tak paskudnie, że ma prawo boleć – odparł, zerkając na kostkę.
– Chyba trzeba jednak zrobić zdjęcie. Poproszę lekarza żeby na to spojrzał. Pewnie on też zaleci rentgen.
– Czy to konieczne? Zostawiłem chłopaka żeby dokończył sufit, ale on nie jest jeszcze wprawiony...
– Tak, to konieczne – stwierdziła stanowczo, ale z uśmiechem, by złagodzić swój ton.
Odsunęła zasłonę i zobaczyła Toma który skończył akurat badać swojego pacjenta. Zerknął na nią unosząc brwi.
– Potrzebujesz mnie? – zapytał, a ona poczuła że się czerwieni. Udała, że nie widzi iskierek w jego oczach.
– Mam tu starego przyjaciela, Billa Neillsa. Jest tynkarzem. Spadł z drabiny i coś sobie zrobił w kostkę.
– Noga spuchła?
– Niewiele, ale wychodzą siniaki.
Tom skinął głową i wszedł za Fliss za zasłonę. Przedstawił się Billowi i go uspokoił.
– Wiec jest pan tynkarzem, tak? Moje najwyższe uznanie. Ja mam dwie lewe ręce, jeśli chodzi o takie prace.
– No wie pan, ja z kolei mdleję na widok krwi, doktorze. – Bill spuścił wzrok na nogę. – Może pan coś z tym zrobić i puścić mnie do domu? Naprawdę nie mogę sobie pozwolić na chorowanie. Już mówiłem Fliss, zostawiłem chłopaka, żeby skończył robotę, ale on się dopiero uczy.
– Obejrzę to, dobrze? – Tom przykucnął, wziął stopę Billa i ostrożnie poruszył nią w jedną stronę, a potem w drugą. Bill jęknął. – Przykro mi, że boli, ale muszę wiedzieć, na ile może pan ruszać nogą. Da pan radę odepchnąć się od mojej dłoni?
Bill znów stęknął, a Tom wstał i popatrzył mu w oczy.
– Chcę, żeby zrobił pan prześwietlenie, a potem zobaczymy. Moim zdaniem to raczej złamanie. Wiem, że nie to chciał pan usłyszeć. – Odwrócił się do stolika, wypisał skierowanie na rentgen i wręczył je Fliss. – Chcę mieć pełen zestaw zdjęć. Zawołasz mnie, jak będą gotowe?
– Oczywiście, dzięki.
Bill patrzył na niego skonsternowany.
– Więc złamałem tę cholerną nogę.
Fliss uśmiechnęła się do niego ze współczuciem.
– Zaczekaj my na wynik – rzekła, zwalniając hamulec wózka.
– Doktor uważa, że to złamanie, ty też. Jestem tylko prostym tynkarzem, ale nie jestem głupi.
– Tylko tynkarzem? – prychnęła. – Jesteś świetnym rzemieślnikiem. Dlatego cię zatrudniam. Nie martw się, szybko postawimy cię na nogi.
Podjechała wózkiem przed gabinet rentgena, przekazała zlecenie radiologowi i poklepała Billa po ramieniu. Nie mogła z nim zostać, gdyż czekało na nią wiele innych osób, ale zerkała w jego stronę i odebrała go, gdy tylko został załatwiony.
– I co? – zapytał.
Westchnęła i potrząsnęła głową.
– A co ja mogę wiedzieć? Jestem tylko deweloperem, a nie lekarzem.
– Jak ja zrobię coś nie tak, to od razu to widzisz – odparł ponuro Bill, a ona zaśmiała się rozbawiona.
– Nie przejmuj się. Lekarz za moment tu będzie.
Tom akurat miał wolną chwilę. Fliss podała mu kopertę z kliszami.
– Zdjęcia Billa.
– No cóż, tu jest cienka rysa, widzisz? Na kości strzałkowej. Szczęście mu dopisało, biorąc pod uwagę, co mogło się stać.
– Dam ci szansę, żebyś mu sam powiedział, jakie miał szczęście. Wątpię, żeby się z tobą zgodził.
Tom udał się do Billa, zostawiając za sobą Fliss, która tłumiła śmiech.
– Bill, chce pan usłyszeć dobrą czy złą wiadomość?
– Wiem, jaka jest zła – rzekł mężczyzna. – A jaka jest ta dobra?
– To tylko cienka rysa. Jeśli Felicity założy panu lekki gips, nie będzie pan mógł pracować tylko przez parę tygodni, najwyżej pięć. Ale przez jakiś czas musi pan unikać wchodzenia na drabinę, dopóki noga się całkiem nie zagoi.
Bill odchrząknął.
– To jaka jest ta zła wiadomość?
– A taka, że po takim upadku mógł pan wylądować na sali operacyjnej. Zostawiam pana w rękach Felicity.
– Felicity? – powtórzył Bill, gdy znaleźli się znowu sami. – Myślałem, że na imię ci Fliss.
– Odpowiem na każde pytanie, byle nie było niegrzeczne – odparła ale kiedy o tym pomyślała zdała sobie sprawę, że tylko Tom używa imienia Felicity. Większość osób mówi do niej Fliss. W dzieciństwie często wołano na nią Felicity, ale w ustach Toma brzmiało to inaczej.
Jakoś tak lirycznie. Nawet pięknie.
– No dobrze, Bill, to wsadzimy nogę w gips i wyślemy cię do domu, żebyś odpoczywał – oznajmiła, wioząc go do gipsowni.
Po chwili pomogła mu usiąść na kozetce.
– Teraz lepiej – rzekł, gdy ostrożnie owijała nogę lekkim gipsowym opatrunkiem, by ją unieruchomić. – Trochę bezpieczniej. Nie wiedziałem, że to takie wrażliwe miejsce.
Fliss uśmiechnęła się do niego ze zrozumieniem.
– Ludzie zawsze tak mówią. Owinę ci też piętę, to będziesz mógł chodzić, ale nie ruszaj się przez kilka dni. Obiecujesz?
– Wiesz, że nie mogę tego obiecać.
Fliss spojrzała na niego, przerywając na moment pracę.
– Jeżeli kość się nie zrośnie, będzie dużo gorzej. Więc jak? Mam kłaść gips na piętę, a ty będziesz się zachowywał rozsądnie, czy uniemożliwić ci chodzenie?
Bill pojął w końcu, że Fliss nie żartuje.
– Będę się zachowywał rozsądnie. Nie mogę tracić więcej czasu niż to absolutnie konieczne.
– No i dobrze. To znaczy, że nie wrócisz do pracy, dopóki nie zdejmiemy ci gipsu, a jeśli już tam zajrzysz, to tylko po to, żeby doglądać roboty. – Fliss dokończyła zakładanie opatrunku. – Gotowe. Teraz zdrowiej szybko, żebyś był gotowy do następnej roboty.
– Masz coś na oku?
– Jeszcze nie. A ty słyszałeś, że coś się szykuje?
– Raczej nie. Nie w takim stanie, w jakim ty zwykle bierzesz domy.
Fliss przypomniała sobie o prośbie Toma.
– A coś większego? Dużo większego?
– Większego? Zabawne, że o tym mówisz, bo akurat wczoraj żona wspominała mi o jednym domu. Właśnie takim, jakie zwykle cię nie interesują. Cholernie duży dom.
Fliss przekrzywiła głowę z zainteresowaniem.
– Naprawdę? Gdzie to jest?
– To Red House w Tuddingfield, blisko twojej matki. Jego właściciele przenieśli się do domu opieki. Dom będzie wystawiony na aukcję. Jest w fatalnym stanie, nie ma żadnych wygód, przydałaby mu się odrobina twoich czarów. Kłopot w tym, że jest z dziesięć razy większy niż domy, które zwykle bierzesz, i pewnie z dziesięć razy droższy.
Fliss poczuła znajomy dreszcz, który pojawiał się zawsze, kiedy trafiała jej się jakaś wyjątkowa nieruchomość. A ta wyglądała na prawdziwy skarb. Jeżeli Tom potrzebuje przestrzeni, w Red House mu jej nie zabraknie. Fliss od lat marzyła, by zobaczyć wnętrze tego domu.
– A kto jest agentem? – zapytała podniecona.
– Nie wiem, ale żona słyszała to od listonoszki.
– No tak, June zawsze wszystko wie. Poproszę matkę, żeby ją pociągnęła za język.
– Mówisz serio? Chcesz ten dom?
– To nie dla mnie, ale znam kogoś, kogo ten dom zainteresuje. Dzięki za informację.
– Postaraj się zatrudnić mnie do tynkowania. Bardzo bym chciał zobaczyć ten stary budynek, gdy będzie już wyremontowany.
Fliss uśmiechnęła się zamyślona.
– I ja też, Bill. Zrobię wszystko, żebyś dostał tę pracę. Pod warunkiem, że teraz zachowasz rozsądek.
Bill znaczącym gestem położył rękę na piersi, lecz Fliss nie wierzyła mu ani przez moment.
– Poszukamy kogoś, kto wyposaży cię w kule, a potem pojedziesz do domu i poleżysz z nogą wysoko aż do rana. Rano wrócisz do przychodni ortopedycznej, żeby sprawdzili, czy gips nie jest za ciasny. Jeśli będzie cię cisnął albo palce ci spuchną czy zsinieją, czy poczujesz w nich mrowienie, masz przyjechać natychmiast. Jasne?
Bill skinął głową, po czym nagle spoważniał.
– Tak, dzięki, Fliss. Dobrze wiedzieć, że w tej robocie jesteś równie dobra co w tamtej. – Uścisnął jej dłoń i odwrócił wzrok zażenowany.
– Pochlebiasz mi, żebym cię nie ścigała, jak mi sufit popęka – powiedziała żartem, po czym dała Billowi środki przeciwbólowe, odszukała pracownika, który przygotowywał kule dla pacjentów, i zostawiła z nim Billa.
Toma zastała w pokoju lekarskim, gdzie wpadł wypić szybko kawę. Spojrzała na niego z szerokim uśmiechem.
– Znalazłeś już dom?
– Niby kiedy? Przejrzałem wprawdzie gazetę, ale nie było tam nic poniżej miliona co zwróciłoby moją uwagę.
– Masz świetny gust – zauważyła żartobliwie i nalała sobie kawy. – A ja być może coś znalazłam. Co byś powiedział na Tuddingfield?
– Czy to nie za domem moich rodziców, jakieś trzy kilometry dalej?
Fliss przytaknęła.
– Bill mi o tym powiedział. To wspaniałe miejsce, albo będzie wspaniale.
– Będzie? – powtórzył z rezerwą.
– Zaufaj mi. Chcesz go zobaczyć, jak się czegoś dowiem?
– Nie zaszkodzi popatrzeć.
– Dobrze, ponieważ ja umieram z ciekawości i od lat marzę, żeby obejrzeć ten dom.
Tom rozbawiony dopił kawę.
– Aha, więc tak naprawdę to ma być dla ciebie?
– Niestety nie. To co najwyżej powód mojej wielkiej frustracji, bo bardzo chciałabym mieć dość pieniędzy, żeby go wyremontować. Można z tego zrobić cudowną rezydencję. Uwierz mi, to naprawdę świetna inwestycja.
– Inwestycja? To brzmi niebezpiecznie. To znaczy, ile on kosztuje?
– Na razie wiem tylko, że będzie wystawiony na aukcję.
– O nie! – Tom podniósł ręce. – Odpada.
– Dlaczego? Będzie świetna zabawa, zobaczysz. Kupiłam wiele domów podczas aukcji.
– Jesteś szalona. Zawsze mi się zdawało, że coś z tobą nie tak, tylko nie wiedziałem dokładnie co.
– E tam, nie potrafisz się bawić.
– O przepraszam – zaoponował głosem, po którym tętno jej przyspieszyło. – Myślałem, że wczoraj w nocy udowodniłem coś wręcz przeciwnego. Nie lubię tylko narażać się dobrowolnie na atak serca.
– Jaki atak serca? – spytała zaniepokój ona. – O czym ty mówisz?
– Atak serca, którego dostanę, wysłuchując twoich opowieści i zwariowanych pomysłów.
– Wcale nie są zwariowane – zapewniła go uspokojona, że nie chodzi jednak o chorobę. – Nie napotkasz żadnych nierozstrzygniętych kwestii prawnych, żadnych niemiłych niespodzianek, musisz tylko podliczyć swoje fundusze, wyznaczyć sobie realistyczny limit i się go trzymać.
– I ty oczywiście potrafisz to wszystko zrobić. Bo jesteś kobietą o wielu talentach.
Uśmiechnęła się zadowolona z siebie, na co Tom przewrócił oczami.
– Ty naprawdę jesteś szalona, wiesz?
– Ale być może dzięki temu spełnisz swoje marzenie – zauważyła. – To chcesz obejrzeć ten dom czy nie?
– Nie jestem pewien. Mam wrażenie, że nakazujesz mi przebrnąć przez basen pełen piranii i oczekujesz, że uwierzę ci, że wcale nie są głodne.
– Tchórz – rzuciła Fliss. Podeszła do biurka i zadzwoniła do matki. – Jesteś zajęta dziś po południu? – zapytała bez zbędnych wstępów.
– Nie bardzo. Właśnie patrzyłam na ogród i zastanawiałam się, czy chce mi się strzyc trawnik. A czemu pytasz?
– Nie przeszłabyś się na pocztę? Red House będzie wystawiony na sprzedaż. Chcę wiedzieć, kto jest agentem.
– A June będzie miała informacje, oczywiście – rzekła matka. – Jest ładna pogodą krótki spacer dobrze mi zrobi. Jasne.
Po niecałej godzinie Fliss dzwoniła do agenta.
– Jadę tam o piątej z innym klientem – oznajmił. – Chce pani wybrać się z nami?
Fliss umówiła się na piątą trzydzieści, po czym poszła poszukać Toma.
– Oglądamy dom dzisiaj o wpół do szóstej – oświadczyła.
– Szybka jesteś. – Szeroko otworzył oczy ze zdumienia.
– Speedy Gonzales, można powiedzieć – odparła z uśmiechem. – Tylko pamiętaj, że musimy wyjechać stąd dziesięć po piątej.
Dom wprawił Toma w przerażenie. Dach był dziurawy jak sito, ramy okienne przegniłe, nie było kuchni ani łazienki. A jednak Felicity krążyła po nim z błyszczącymi oczami, dosłownie emanując entuzjazmem. A kiedy słuchał, jak ma wyglądać ten dom w jej fantazji, niemal zaczął to sobie wyobrażać.
– Pomyśl tylko: Boże Narodzenie, w rogu pokoju stoi ogromna choinka, a może być naprawdę duża, bo te pomieszczenia są bardzo wysokie, ponad trzy metry. Okna i kominek ozdobione jemiołą i ostrokrzewem, a cała rodzina siedzi przed kominkiem i wcina czekoladę i orzechy. Na podłodze leży dużo poduszek dla dzieci, żeby mogły na nich leżeć. – Patrzyła wokół rozmarzonym wzrokiem. – Och, Tom, naprawdę tego nie widzisz?
Nie widzi? On nawet czuł te zapachy, ten smak, ciepło ognia w kominku i słyszał trzaskające polana. Było to niezwykle kuszące. Zbyt kuszące. Zbyt niebezpieczne.
– A tutaj – podjęła Fliss, ciągnąc go do kolejnego pomieszczenia – wyobraź sobie duży olejowy piec, ręcznie robione szafki i ogromny stół na środku, no i psy. Masz psy?
– Moi rodzice mają psa.
– Więc pies leży pod stołem, kot śpi w koszyku na pranie. Masz kota?
– Nawet dwa.
– No widzisz. Czworo dzieci, dwa koty, pies, twoi rodzice, opiekunka do dzieci. Będziesz miał opiekunkę?
– Chyba tak. Żeby odciążyć rodziców i żeby od czasu do czasu odwiozła dzieci do Niemiec do ich matki.
– Więc cała wasza ósemka co wieczór zgromadzi się wokół stołu ze zwierzętami u stóp, będziecie opowiadać sobie, co wydarzyło się w ciągu dnia, a w lecie otworzycie drzwi i wpuścicie słońce. Tom, tu będzie cudownie – oświadczyła, aj emu zdawało się, że w jej głosie usłyszał tęskną nutę.
Fliss odwróciła twarz i ruszyła po schodach, żeby raz jeszcze obejrzeć dziewięć, czy ile ich tam było, sypialni i dwie łazienki, które nie zasługiwały póki co na to miano.
– To skrzydło jest znakomite dla opiekunki i dzieci – mówiła. – A ty możesz zająć pokój gościnny, na przykład ten.
Okna tego pokoju wychodziły na zachwaszczony ogród i zarośnięty podjazd, zapewne zadbany niegdyś, czego w tej chwili nie było widać. A jednak Tom ujrzał w wyobraźni wysypany żwirem podjazd i pięknie zagospodarowany ogród.
Jego matka dotykała roślin, jakby chciała wziąć sekator i zrobić z tym porządek. Ojciec stał z podniesioną głową i patrzył na dom z iskierkami pasji w oczach, dzieci zaś – no cóż, dzieci biegały po trawie roześmiane. Nawet Catherine, zazwyczaj zbyt zajęta sobą, by zwracać na cokolwiek uwagę, rozpuściła włosy i chyba dobrze się bawiła.
Tom jeszcze raz potoczył wzrokiem po pokoju, wyobrażając sobie, gdzie stanie łóżko – nie żadna kanapa, na której spał obecnie, ale łóżko, takie jakie dzielił z Jane, tyle że nowe, mahoniowe z jasnymi kotarami. Łóżko stworzone do miłości. A na nim ta zadziwiająca i pełna życia kobieta, która jest bliska zawładnięcia jego życiem i sercem.
I która nadal coś mówi, szeroko gestykulując, opowiada o komodzie i miejscu dla dużego starego fotela, na którym można się przytulić razem z dzieckiem i czytać mu bajki na dobranoc. I kiedy Tom obserwował ją i słuchał jej, poczuł nagły ucisk w piersi.
Fliss malowała przed nim obraz idealnej rodziny, ze sobą jako jej integralną częścią. Wymachiwała mu przed nosem czymś, czego nie mógł mieć. Spojrzał jej w oczy i zobaczył w nich odbicie swych fantazji.
– I jak? – spytała. – Wyobrażasz to sobie?
Skinął głową, ponieważ widział to wszystko nawet zbyt wyraźnie, ale obawiał się, że bez niej to się nie uda.
I to go przerażało.
– Tak – odparł. – Tylko że daleka droga, żeby to osiągnąć. Tyle trzeba zrobić, przemyśleć.
– Więc pomyślisz? – nie ustępowała.
Tom podrapał się po głowie.
– Muszę porozmawiać z rodziną. – Próbował zyskać na czasie. – To nie jest dokładnie to, o czym myślałem.
– Sądząc z twojego opisu, chodziło właśnie o taki dom. To po prostu ideał. Wszyscy będą tu bardzo zadowoleni, Tom.
– To właściwie trzeba dopiero zbudować. – Trzymał się strony praktycznej, chociaż czuł, że zbliża się do krawędzi, ciągnięty przez tę szaloną kobietę. Pomyślał o ogromie pracy, której konieczność nawet on, amator, dostrzegał. – Jesteś wielką optymistką. Trzeba by to bardzo dokładnie obejrzeć i Bóg wie, co by się okazało. A skąd wziąć robotników? Przypuszczam, że masz sprawdzonych ludzi, którzy mogliby się tym zająć.
– Oczywiście.
– Oczywiście – powtórzył, znów pokonany przez tę wygadaną i pewną siebie kobietę. – Jak mogłem wątpić?
Poczuł, że jego argumentacja rozpada się jak domek z kart i zostało tylko pożądanie.
– Będzie dobrze. – Wyciągnęła rękę i przesunęła palcami po brodzie Toma a on pocałował jej dłoń, splótł palce z jej palcami i na moment zamknął oczy.
– Co robisz dziś wieczorem? – zapytał. – To znaczy później. Muszę porozmawiać z rodzicami i położyć dzieciaki spać, więc powiedzmy o wpół do dziesiątej? O dziesiątej? Mógłbym do ciebie wpaść?
– Jasne. Przegadamy sobie wszystko. Kupię butelkę wina – obiecała a w jej oczach pokazała się zupełnie inna obietnica.
I naraz Tom odniósł wrażenie, że do dziesiątej jest potwornie daleko.
W drodze do domu Fliss wpadła do matki.
– Spodziewałam się ciebie – oznajmiła Helen Rymań z uśmiechem. – 1 co, jest tak strasznie, jak wygląda?
– To cudowny dom. Wcale nie straszny. Jest piękny i rozpaczliwie potrzebuje kogoś, kto by go uratował.
– A on jest zainteresowany?
Fliss uniosła ramiona.
– Nie wiem. Wpadnie do mnie wieczorem, żeby o tym pogadać. To ma być dla niego, jego dzieci i rodziców, więc muszą razem podjąć decyzję.
– A co to za człowiek? – zapytała matka, patrząc na Fliss z nieukrywaną ciekawością.
– Tom Whittaker. Nowy lekarz na oddziale. Jego rodzice mieszkają na skraju miasta, może ich znasz. Eileen i David Whittakerowie?
– Dobry Boże. Oczywiście, że znam. Od lat. Razem z Eileen chodziłam na kurs do college'u, kurs ogrodnictwa, oczywiście. Boże mój, to było całe lata temu, zanim twój ojciec zachorował. Grywaliśmy z nimi w brydża. Mili ludzie.
– Tak, takie robią wrażenie. I chyba zainteresowali się poważnie tym domem. No ale Tom panikuje.
– Mądry człowiek. Nie mam pojęcia, jak ty zachowujesz spokój, remontując te rudery, ale jakoś zawsze ci się udaje. Jak idzie z tym ostatnim domem?
– W dzisiejszej gazecie jest ogłoszenie. Chciałam uprzedzić agenta, że jeszcze nie skończyłam, ale nie zdążyłam. Zresztą nie sądzę, żeby od razu ktoś chciał go oglądać.
– A zatem dasz się namówić na kolację czy musisz biec do roboty?
Fliss otworzyła usta ale akurat zadzwonił jej telefon komórkowy, więc wyjęła go z kieszeni. Niestety, tego właśnie nie chciała usłyszeć, jeszcze nie!
– O wilku mowa. Widzę, że długo pracujesz.
– Wszystko, byle cię zadowolić – odparł agent. – Mam chętnego do obejrzenia domu.
– Peter, nie! Nie jestem gotowa!
– Ależ jesteś. Tej pary nie interesują drobiazgi.
– Drobiazgi! Tam jeszcze nie ma kuchni!
Mimo wszystko nie zdołała go przekonać. Po paru chwilach rozłączyła się i spojrzała na matkę z pełnym żalu uśmiechem.
– To był agent, ktoś chce obejrzeć dom. Pewnie napatrzyli się już na rozmaite śmieci i są zdesperowani. Będą wpół do dziewiątej, więc dzięki, ale nie zostanę na kolacji.
Pojechała szybko do domu i zrobiła wszystko, co jeszcze dało się zrobić. Nie było to proste, biorąc pod uwagę, że w kuchni brakowało szafek, pokój od frontu był zastawiony meblami do granic możliwości, zaś w sypialni nie było jeszcze dywanu.
Para młodych ludzi przyjechała nieco wcześniej. Oznajmili, że dom bardzo im się podoba, a dziewczyna zalała się łzami.
– To straszne – wyjaśniła. – Wszystko, co oglądaliśmy, było w okropnym stanie albo fatalnie wyremontowane, a tu jest po prostu pięknie. Zostały mi tylko dwa miesiące do porodu. Bałam się, że nigdy nie znajdziemy domu, do którego będę mogła sprowadzić się z dzieckiem. Bardzo pani dziękujemy.
Zaakceptowali proponowaną cenę i w ten sposób dom został sprzedany. Nawet się nie targowali, co znaczyło, że po zrobieniu jeszcze jednego domu Fliss będzie w stanie kupić sobie podobny, nie zaciągając kredytu.
Zaskoczona obrotem spraw, przysiadła na skraju jedynego wolnego krzesła z filiżanką herbaty. Niedługo będzie mogła skupić się na pracy w szpitalu, swojej pierwszej i prawdziwej miłości. Ale czy tego chce? Bardzo lubiła także to drugie zajęcie, odkrywanie kolejnych warstw historii w każdym domu. Cieszyło ją, gdy do każdego z uratowanych przez siebie domostw wprowadzała ciepło i światło.
Tak czy owak, musi wyremontować jeszcze jeden dom, i powinna znaleźć go jak najszybciej, gdyż ci młodzi chcą wprowadzić się, zanim ich dziecko przyjdzie na świat.
Fliss zwykle w takiej sytuacji na parę tygodni zamieszkiwała u matki. Jeżeli i teraz tak zrobi, Tom zaś zostanie u swoich rodziców, nie będą mieli gdzie się spotykać, a ona nie wyobrażała sobie przemykania się do pokoi hotelowych, by spędzić z nim kilka chwil sam na sam.
Spodziewała się Toma za niecałe pół godziny. Zjadła kilka herbatników, wzięła szybki prysznic, potem ubrała się w dżinsy i bluzę, która swoje już przeżyła, ale była przynajmniej czysta. Spryskała się tu i ówdzie perfumami, pociągnęła rzęsy tuszem, a wargi szminką, i zostało jej akurat tyle czasu, żeby pobiec do sklepu i kupić butelkę czegoś musującego. Tom, oczywiście, przyjechał wcześniej, i czekał przed drzwiami, gdy wróciła.
– Szampan? – Spojrzał na nią bacznie. – Mam nadzieję, że nie świętujesz przedwcześnie kupna Red House.
– To tylko wino musujące, nie ma wiele wspólnego z szampanem. Ani z Red House. Sprzedałam właśnie ten dom.
– Co? To świetnie! Nie wiedziałem, że jest na sprzedaż.
Uśmiechnęła się, otworzyła drzwi i wprowadziła go do środka.
– Było tu dzisiaj młode małżeństwo i z miejsca się w nim zakochali. Chcą mi dać kupę forsy! Nawet się nie targowali, więc uznałam, że mam powody do świętowania.
– No pewnie. Znajdą się tu jakieś kieliszki?
– Gdzieś mam, poszukam, a ty powalcz z korkiem.
Kiedy korek wyskoczył z butelki i zimna piana wylała się na jej dłoń, Fliss zapiszczała z radości.
Tom uniósł kieliszek i spojrzał jej w oczy.
– Za najbardziej seksowną i przebojową deweloperkę w Suffolk – rzekł. – Niech jej się nadal wiedzie.
– Za to wypij ę – odparła wznosząc toast. – 1 za Red House. Chcesz o tym rozmawiać?
Tom pokręcił głową.
– Nie teraz. Muszę spokojnie przegadać to z rodziną. W tej chwili mamy inne rzeczy do zrobienia.
– Na przykład?
Uśmiechnął się leniwie.
– Musimy znaleźć wygodne miejsce. Masz jakiś pomysł?
Westchnęła z zadowoleniem i odwróciła głowę, by popatrzeć na Toma. Leżał obok niej na plecach, z rękami pod głową i zamyśloną miną. Fliss położyła się na brzuchu, wsparła na łokciach i pocałowała go w ramię.
– O czym tak dumasz? – zapytała.
– Myślę o tym domu, i co teraz zrobisz. Kiedy musisz się wyprowadzić?
– Wkrótce, skoro mają już pieniądze. Znam ich prawnika, jest szybki, więc pewnie wyniosę się za trzy, cztery tygodnie, jeśli nic nie wyskoczy.
– I co dalej? Gdzie będziesz mieszkać?
– Z matką, w Tuddingfield, dopóki nie znajdę kolejnego domu. Matka doprowadza mnie do szału, jeśli jestem z nią dłużej niż parę tygodni. Ale jak coś się trafi i nie będzie w bardzo złym stanie, jest szansa, że zamieszkam tam od razu. To miałoby swoje dobre strony, oczywiście.
– Mielibyśmy gdzie się spotykać.
– To główna zaleta.
– To dobrze. Nie chciałbym myśleć, że nie figuruję w twoich planach.
Tom uniósł się, pochylił nad Fliss i musnął jej ramię wargami, a potem zaczął całować jej plecy. Jego palce przesuwały się po jej biodrze, wzdłuż kręgosłupa, wplotły się we włosy.
– Felicity – szepnął, a ona myślała, że umrze, jeśli będzie musiała czekać jeszcze choćby sekundę.
Tom nie wystawił jej na tę próbę. Później podniósł głowę i patrzył jej w oczy. Przez wieki chyba nic nie mówił, tylko tak patrzył, aż wreszcie w milczeniu zsunął się z niej i przytulił ją do serca. W dalszym ciągu nie rozmawiali. Słowa były zbędne. Ich ciała mówiły same za siebie, ich ręce wyrażały wszystko delikatnym dotykiem, czułym gestem.
– Muszę iść – stwierdził w końcu Tom.
– Wiem.
Nie próbowała go zatrzymywać. Czekała na niego rodzina, dzieci, które będą go potrzebowały rankiem. Ona z kolei musi nazajutrz wykończyć kuchnię i zamówić dywany, a także zadzwonić do agenta nieruchomości oraz prawnika.
Patrzyła, jak Tom ubiera się, potem włożyła szlafrok i zeszła z nim na dół. Przystanęła w drzwiach, żeby pocałować go na pożegnanie.
– Dziękuję za dzisiejszy wieczór – szepnęła.
Tom lekko się speszył.
– Nie dziękuj. Dałaś mi tak wiele; serdeczność, przyjaźń, szansę, żebym mógł pokazać się od innej strony. A to nie wszystko, jest jeszcze śmiech, radość bycia z tobą. Nie umiem tego wyjaśnić, nie ma takich słów.
Położyła palec na jego wargach.
– Więc ich nie szukaj. Rozumiem cię. Muszę się teraz wyspać, żebym jutro była śliczna i wypoczęta. – Raz jeszcze go pocałowała, otworzyła drzwi i pomachała mu, kiedy znikał na ścieżce. Później wróciła do łóżka.
Powinna zamknąć butelkę, ale nie była przekonaną czy chce jej się fatygować. Pewnie już i tak wszystkie bąbelki uleciały, a ona nie była wielkim amatorem win. Zresztą w ogóle niewiele piła, poza herbatą.
Tak, to dobry pomysł. Herbata i gorąca kąpiel.
Wzięła butelkę i kieliszki i zeszła z nimi na dół, a następnie wróciła na górę, by wstawić czajnik z wodą. Wypiła herbatę, pławiąc się w wannie.
Od wieków nie pozwoliła sobie na leżenie w łóżku po przebudzeniu. Ale teraz remont jest niemal skończony i uznała, że zasłużyła na odrobinę lenistwa. Może nawet zje śniadanie w łóżku, pomyślała. Albo wstanie, skończy robotę, a potem nareszcie sobie odpocznie.
– Zrobiłaś kuchnię?
Fliss podskoczyła przestraszona, zamknęła szafkę i odwróciła się do Toma z ręką na sercu.
– Tak, dzięki, że pytasz. Został mi jeszcze jakiś drobiazg, ale muszę do tego pożyczyć czyjeś mięśnie. Na ciebie raczej nie mogę liczyć, co?
– Na mnie? – Przerażony podniósł ręce. – Ja nie mam mięśni.
– No cóż, widziałam je, więc wiem, że kłamiesz – odparła. – Wymyśl coś innego.
– Jestem zajęty.
– Słabo. Potrzebuję kogoś na pół godziny, najwyżej godzinę. A potem mogę cię nakarmić. Już mam gdzie gotować.
Spojrzał na nią spod półprzymkniętych powiek.
– Nie uda mi się wykręcić, co?
– Nie.
– Więc kiedy?
– Kiedy zechcesz. Trzeba tylko potrzymać szafki ścienne, żebym mogła zaznaczyć, gdzie wbić kołki.
– I nakarmisz mnie?
Fliss przytaknęła.
– To może w piątek albo sobotę wieczorem? Dzieciaki prosto ze szkoły jadą do drugich dziadków na weekend, a moi rodzice wybierają się w sobotę do przyjaciół i zostaną tam na noc. Ja mam dyżur, ale mogę wyrwać parę godzin.
– W piątek mam pierwszą zmianę, a w sobotę wieczorną, więc dla mnie piątek jest lepszy, jeśli chcesz coś zjeść. A skoro twoich dzieci nie będzie, mógłbyś zostać na noc – zasugerowała, ciekawa, czy to przekracza granice jego dokładnie ustalonych reguł.
– A ty przygotujesz mi śniadanie – odrzekł ciepło. – Powiem rodzicom, że zostanę w szpitalu.
– Musisz się przed nimi tłumaczyć?
– Postaw się w moim położeniu. Co byś powiedziała swojej matce? Pracuję w szpitalu, więc tam zostanę, czy odwiedzę mojego nowego kochanka, żeby z nim spędzić szaloną noc?
– A kto mówi o szalonej nocy? Myślałam, że rozmawiamy o szafkach kuchennych.
– Oczywiście, jakiż ze mnie głupiec. A nie lepiej, żebym wpadł w sprawie tych szafek dziś wieczorem? Potem ewentualnie będziemy mieć cały weekend tylko dla siebie.
Fliss żywo przytaknęła.
– Dzisiaj mam wieczorną zmianę, więc nie będę w domu przed ósmą.
– Ja mam związane ręce do dziewiątej. To o dziesiątej?
– Świetnie. Myślałeś może w międzyczasie o Red House?
Tom uniósł kąciki warg.
– Zastanawiałem się właśnie, kiedy mnie o to zapytasz.
– Staram się nie naciskać.
– Nie musisz. Mam już rzeczoznawcę budowlanego, rozmawiałem z agentem. Ma do mnie oddzwonić.
– No! Więc rozważasz to poważnie – ucieszyła się.
– Bardzo ci się podoba ten dom, prawda? A mnie na myśl o nim przechodzą dreszcze z przerażenia. Chyba straciłem rozum, ulegając twoim namowom.
– Na co ona cię namówiła? – Mart stanął za nimi i położył ręce na ich ramionach. – Czy powinienem o czymś wiedzieć?
– Nigdy nie wspominaj tej kobiecie, że szukasz domu – odparł Tom ze śmiertelną powagą, na co Fliss omal nie parsknęła śmiechem.
– Powiedziałeś jej, że szukasz domu? Fatalny błąd. Byłbym cię ostrzegł, gdybym wiedział. Posłuchaj, mógłbyś mi poświęcić minutkę? Chciałbym usłyszeć twoją opinię.
Gdy obaj się oddalili, Fliss poszła do pokoju służbowego. Jeszcze dziesięć godzin i spotka się z Tomem.
– Wyglądasz na szczęśliwą – zauważyła Meg. – Spędziłaś miły weekend?
– Tak, to był dobry weekend. Sprzedałam dom, wykończyłam kuchnię i nawet udało mi się trochę pospać.
– O, świetnie, więc będziesz miła dla pana Cordy'ego.
– Cordy?
– Ten gość ze złamanym paznokciem, który robił tyle szumu, kiedy mieliśmy rannych z wypadku. Znowu tu jest, i to raczej w kiepskim humorze. Zakażenie.
– Och, super! – westchnęła Fliss. Wzięła głęboki oddech i rozciągnęła wargi w uśmiechu, a po chwili odsunęła zasłonę jednego z boksów dla pacjentów. – Panie Cordy.
– To pani. Niech pani patrzy, co mi się zrobiło. Mógłbym was za to pozwać do sądu.
Fliss spojrzała na porządnie spuchnięty palec i zmarszczyła czoło.
– Nie wygląda to najlepiej. Może trzeba było wtedy poczekać, żeby ktoś się tym fachowo zajął.
– Mógłbym tak czekać Bóg wie ile, zresztą to tylko paznokieć.
Przesunęła palcem po czerwonej linii na przedramieniu.
– Widzi pan to? Zakażenie przenosi się wyżej. Powinien był pan iść do swojego lekarza.
– Nie pracują tam w weekendy, a na dziś nie chcieli mnie zapisać. Zresztą postanowiłem pani pokazać, co pani zrobiła.
– Co ja zrobiłam?! – Uniosła brwi i cofnęła się. – Nie wydaje mi się, żebym cokolwiek zrobiła, panie Cordy. Gdybym się panem zajmowała, dostałby pan antybiotyk i odpowiedni sterylny opatrunek, a nie plaster.
– To dlaczego mi tego nie dali?
– Bo nie chciał pan czekać.
– Życie jest za krótkie.
– Pańskie może się jeszcze skrócić, jeżeli nie zrobimy tego przyzwoicie, ponieważ teraz ma pan już zakażenie krwi. Proponuj ę, żeby pan się stąd nie ruszał, dopóki nie obejrzy pana lekarz, a potem zdecydujemy, co dalej.
Odsunęła zasłonę. Tom stał tuż obok.
– Czy tam jest ten człowiek, o którym właśnie myślę?
Fliss przytaknęła bez słowa.
– Tak. Tyle że w tej chwili grozi nam sądem.
– O, jak miło. Zobaczmy to. – Tom wszedł za zasłonę. – Pan Cordy! – zawołał radośnie. – Jak widzę, palec jest zainfekowany.
– No właśnie.
– O rety, brzydko to wygląda. Szkoda, że pan wtedy nie poczekał. Chyba uda nam się uratować rękę, jak pani myśli, siostro Rymań? Jest nadzieja?
Fliss omal się nie udławiła, tłumiąc śmiech.
– No cóż, ewentualnie – wykrztusiła w końcu, udając przez chwilę, że przygląda się palcowi.
– Wolne żarty! – zawołał spanikowany pacjent.
– Na szczęście dla pana, tak. Panie Cordy, łatwo sobie z tym poradzimy, ale muszę podkreślić, że nie doszłoby do tej sytuacji, gdyby oddał się pan w nasze ręce. Nie nasza winą że tak się nie stało. W przyszłości radzę taką robotę zostawić profesjonalistom. Jest pan uczulony na penicylinę?
– Hm, nie wydaje mi się – odparł utemperowany pacjent.
– To dobrze. Siostro, może pani to oczyścić i opatrzyć, a ja dam panu zastrzyk z penicyliny i receptę. Sądzę, że pan przeżyje. Dziękuję, siostro. Do widzenia panu.
Tom skinął głową i wyszedł. Fliss nadal dusiła się ze śmiechu, a pacjent siedział spokorniały. Fliss założyła mu opatrunek, dała zastrzyk i receptę, po czym odesłała go do domu.
– Dręczył cię jeszcze? – zapytał później Tom, mijając ją na korytarzu.
– Oskarżył mnie tylko o sadyzm, kiedy czyściłam ranę. Nie spodziewam się, że go znowu zobaczymy, dzięki Bogu. Co za trudny człowiek!
– Raczej głupi, skoro dopuścił do takiego stanu. No dobrze, cieszę się, że już jesteś wolna. Przyjęliśmy właśnie faceta z butelką w odbytnicy. Zanim zadasz mi pytanie, zapewniam cię, że nie chciałabyś znać odpowiedzi.
– W poniedziałek? To się zwykle zdarza w sobotę.
– Bo właśnie ta butelka od soboty tam siedzi, a facet jest bardzo nieszczęśliwy.
– O, nie wątpię! – odparła.
Oczy Toma błyszczały ze śmiechu.
– Chciałbym zrozumieć, skąd ludziom przychodzą do głowy takie durne pomysły. Jak nie to, to dzieci z groszkiem w dziurkach od nosa.
– Nawet mi nie mów. No ale mamy trochę odmiany.
– O, z pewnością. Od razu człowiek czuje się jakoś lepiej. No chodźmy, załatwmy tego gościa żebyśmy mogli zająć się czymś pożytecznym. Na przykład iść na lunch. Pod warunkiem, że badanie nie odbierze mi apetytu.
W czwartek Tom otrzymał wstępny raport od rzeczoznawcy budowlanego wraz z szacunkowym kosztorysem podstawowych robót.
– Co to u diabła znaczy podstawowe? – zapytał rodziców, którzy tylko pokręcili głowami.
– Nie mam pojęcia – odparł ojciec. – Musisz się skonsultować z ekspertem.
A zatem Tom zadzwonił do Fliss, kobiety, która była już jego ekspertem od wszystkiego.
– Och, moim zdaniem nie da się tego wyjaśnić bez kolacji – usłyszał. – Chciałabym zerknąć na ten raport, zanim ci odpowiem.
– A nie wpadłabyś do nas? Mama coś upichciła. Jak ją znam, nakarmiłaby tym całą armię. Chciałbym cię też o coś zapytać.
Zamilkł i poczuł, że Fliss podjęła już decyzję.
– Dobra, przekonałeś mnie. Już dawno nie jadłam nic normalnego. W takim razie do zobaczenia za kilka minut.
Tom zdał sobie sprawę, że był tak potwornie spięty, iż prawie nie oddychał. Co za szaleństwo.
– To na razie – odparł, powstrzymując się przed powiedzeniem jej, by jechała ostrożnie, i tak dalej.
Ściągnął brwi, odłożył słuchawkę i usiadł na moment, pogrążony w myślach. Potem poszedł poinformować matkę, że będzie miała gościa na kolacji.
– Bardzo się cieszę. To urocza młoda kobieta – rzekł ojciec, a matka uśmiechnęła się znacząco i dorzuciła kilka małych pomidorów do sałaty.
– Idę do Zoe – oznajmiła tymczasem Catherine, zaglądając do kuchni.
Tom już chciał wyrazić zgodę, ale w ostatniej chwili się opamiętał.
– Raczej nie. Babcia przygotowała kolację.
– Nie jestem głodna.
– Nie pytałem, czy jesteś głodna. Powinnaś pytać nas, czy możesz wyjść z domu, a nie oświadczać łaskawie, że wybierasz się z wizytą.
– Ale ja w sprawie zadania domowego.
– Jakiego zadania domowego?
– Z chemii – odparła.
– A ja nie mogę ci pomóc?
– A co ty wiesz o chemii?
Tom przewrócił oczami.
– Och, przepraszam, zapomniałem, że chemię wynaleziono dopiero, kiedy skończyłem swoją edukację.
– Tato, wszystko się zmieniło – zauważyła spokojnie córką jakby miała do czynienia z przy głupim dzieckiem.
Tom wziął uspokajający oddech.
– To prawda. Dawniej dzieci były grzeczne i nie pyskowały starszym. I nie malowały się do szkoły – dorzucił jeszcze do oddalających się pleców córki.
Catherine trzasnęła drzwiami do swojego pokoju. Tom wzdrygnął się, ale jego matka zareagowała na to śmiechem.
– Ona jest taka sama jak twoja siostra. I nie mów mi, że dawniej dzieci nie pyskowały. Ty miałeś odpowiedź na wszystko.
– To dlatego, że byłem taki inteligentny – stwierdził, nakrywając do stołu. Nie skończył jeszcze, kiedy Catherine znowu stanęła w progu.
– Skończyłam lekcje. Mogę teraz iść? – zapytała lekko protekcjonalnym tonem.
Tom zamierzał jej odmówić, ale potem pomyślał, że martwiłby się, gdyby Catherine nie miała przyjaciół w nowej szkole.
– Czy mama koleżanki jest w domu?
– Tak. I zgodziła się, żebym przyszła.
– A gdzie mieszka twoja koleżanka?
– Na sąsiedniej ulicy, Kingsbury Avenue. Pod szóstką. To jakieś dwie minuty na piechotę. Tato, tonie jest dzielnica domów publicznych.
Tom nie chciał nawet pytać, co jego córka wie na temat dzielnicy domów publicznych.
– W porządku, ale masz wrócić przed dziewiątą. I weź komórkę. Idź prosto do domu koleżanki i nie zatrzymuj się w po drodze. Czy to jasne?
– Jak słońce – odparła znudzonym głosem. – Skończyliście już wykład?
– Powinienem dać ci w pupę – oznajmił Tom. – Przeproś babcię, że nie uprzedziłaś jej, że nie będziesz na kolacji.
– Przepraszam, babciu – rzekła posłusznie dziewczynka. O dziwo zabrzmiało to szczerze.
Po ciężkim dniu w szpitalu Tom zadowolił się tym drobnym zwycięstwem. Marzył o ciszy i spokoju.
I wtedy do kuchni wpadł Michael, a za nim zapłakana Abby. Tom uświadomił sobie, że jego nadzieje na ciszę i spokój są złudne.
Podczas kolacji rozmawiali o domu, omówili wszystkie szczegóły raportu rzeczoznawcy, a potem, zanim Tom zdążył zadać Fliss ważne pytanie, zadzwoniła Catherine, by ją odebrać od koleżanki, bo właśnie zaczęło padać.
Fliss wcześnie pojechała do domu, gdyż nazajutrz miała być w pracy o siódmej rano. A teraz leżeli w jej łóżku. Piątek dobiegał końca. Tom pozbył się dzieci na weekend, a Fliss roznosiła ciekawość.
– To o co chciałeś mnie wtedy zapytać?
– Chodzi o dom – zaczął.
– Tak przypuszczałam – rzekła chłodno.
Przechyliła głowę i przyglądała się Tomowi. Miała dziwne uczucie, że stanowi część jego planu. Nie potrafiła tylko odgadnąć, jaką rolę jej przeznaczył.
– Więc? – podjęła ostrożnie. – W czym problem? Najpierw musisz mieć wycenę.
– Uhm. Jeżeli kupię ten dom, zakładając, że dostanę go na aukcji za rozsądną cenę, będę potrzebował kogoś, kto nadzorowałby prace remontowe.
– I chcesz, żebym cię skontaktowała z jakimś kierownikiem budowy.
– Niezupełnie. – Urwał, patrząc na nią przenikliwie. – Felicity, nie dam rady zrobić tego sam. Potrzebuję twojej pomocy. Tworzymy zgrany zespół...
– No cóż, pomogę ci, oczywiście. Znam różnych ludzi, którzy nie zedrą z ciebie skóry, i mogę ci podpowiedzieć, gdzie najlepiej zrobić zakupy.
– Nie rozumiesz. – Pokręcił głową. – Chcę, żebyś to ty była moim kierownikiem budowy.
Fliss zrobiła wielkie oczy.
– A to dopiero! – rzuciła, otrząsnąwszy się. – Kierownikiem budowy? Nigdy nie robiłam nic na taką skalę. Jesteś pewny?
– Nie mógłbym być bardziej pewny. Ufam ci.
Przygryzła wargi, rozważając nie tyle skalę zadania, ile to, co ono by oznaczało. Zwłaszcza fakt, że byłaby tak blisko Toma. Miałaby wyremontować dla niego dom marzenie, w którym nie znajdzie się dla niej miejsce. Od razu wiedziała, że bardzo by to przeżywała.
Mój Boże, zaangażowała się emocjonalnie, remontując ten mały dom, nie mając pojęcia, kto w nim zamieszka. A potem, poznawszy nowych lokatorów, myślała bez przerwy o tej młodej kobiecie, która gotuje i zerka na dziecko bawiące się w kuchni na ułożonej przez nią podłodze. Albo kąpie je w wannie, którą ona, Fliss, zainstalowała. A przecież widziała tę kobietę tylko raz w życiu!
Jak zdołałaby zachować dystans, gdyby remontowała dom dla Toma i jego rodziny? Musiałaby być kompletną wariatką, żeby w ogóle brać to pod uwagę. Otworzyła usta, by odmówić, ale Tom, jakby spodziewał się takiej właśnie odpowiedzi, położył palec na jej wargach.
– Nie chcę, żebyś powiedziała nie, a potem tego żałowała albo powiedziała tak, a później w połowie wszystko rzuciła. Przemyśl to. Daj sobie czas.
Co mu chodzi po głowie, na Boga! Jak mógł ją prosić, by pomogła mu przy remoncie domu? Przysiągł sobie, że będzie ją trzymał z dala od swojej rodziny, że Felicity będzie odrębną częścią jego życia. I proszę, co właśnie zrobił. Niewątpliwie postradał zmysły.
Do tej pory Fliss dwa razy spotkała Catherine i jego rodziców. Pozostałą trójkę dzieci widziała tylko wtedy, gdy przyjechali obejrzeć dom. Tymczasem on otwiera przed nią drzwi, które powinny pozostać szczelnie zamknięte. Angażuje ją w realizację marzenia, które jakże przekonująco malowała słowami, kiedy zwiedzali pustą skorupę domu, który wypełniła obrazami, ciepłem i śmiechem.
To wręcz niewiarygodne. Tak uważał, by się nie wiązać, a teraz, zaledwie po dwóch tygodniach znajomości, poprosił obcą kobietę, by stworzyła mu dom. Przecież byłaby tam niemal bez przerwy, poza godzinami pracy w szpitalu. I odcisnęłaby na tym domu swoje niezatarte piętno.
– Jesteś pewny? – powtórzyła z powątpiewaniem, jakby zdawała sobie sprawę z jego obaw. – To znaczy chcę powiedzieć, że trochę mnie zaskoczyłeś. Mogłabym to kompletnie zepsuć. Prawie mnie nie znasz.
– Znam cię o wiele lepiej niż każdego innego kierownika budowy, którego bym zatrudnił. Poza tym, czy muszę cię znać aż tak dobrze? Przecież nie proszę cię o rękę.
Na twarzy Fliss malowało się zdumienie.
– Mam nadzieję – rzuciła natychmiast. – Już chętniej wzięłabym sobie na głowę twój dom niż czwórkę dzieci, choćby były słodkie i idealne.
Odsunęła się od Toma, oparła plecy o zagłówek i patrzyła przez okno z nieczytelną miną.
– Ile mam czasu?
– Na co?
– Żeby przemyśleć twoją ofertę... niemałżeńską?
Tom wpadł w panikę. Po co wspominał o małżeństwie? Po co w ogóle podjął ten temat i dlaczego raptem wydało mu się to takie atrakcyjne? Idiotą powiedział sobie ze złością. Zwolnij. Nie wolno ci się angażować, zresztą ona tego nie chce. Przeraził ją sam pomysł. To już druga kobieta z kolei, która w ten sposób myśli o dzieciach.
Więc co teraz? Czy ma odejść od niej? Znowu zostałby sam.
Ta myśl była nie do zniesienia. Och, do diabła. Doigrał się i nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo. Nagle poczuł, że stąpa po grząskim gruncie.
– Ile chcesz – odparł. I zapragnął, żeby Fliss myślała tak długo, aż zdoła sobie to wyperswadować.
Ale czy naprawdę tego chciał?
Nie mogła uwierzyć we własną głupotę. Dosłownie przygniotło ją rozczarowanie. A przecież nie chciała wyjść za rozwodnika z czwórką dzieci, na dodatek tak przewrażliwionego. Prawdę mówiąc, on wcale jej nie prosił, by za niego wyszła. A jednak gdy słowo „małżeństwo" ni stąd, ni zowąd padło w rozmowie, Fliss zrozumiała swe prawdziwe uczucia i teraz nie mogła się pozbierać.
Cudze dzieci nigdy nie znajdowały się w jej planach, a czwórka w ogóle nie wchodziła w grę, więc dlaczego czuła się... oszukana?
Gdyby Tom zadał jej to pytanie w szpitalu, zareagowałaby inaczej, zapewne by się roześmiała. Ale kiedy leżała obok niego w łóżku, przepełniona czułością i troską, sytuacja była zupełnie inna. Oczywiście, nie zmieniało to istoty rzeczy, a tylko ich postrzeganie, ale to wystarczyło, by wytrącić ją z równowagi.
– Zapłacę ci, oczywiście – podjął, przypominając, że chodzi wyłącznie o interesy. – Podaj cenę. Wiem, że mnie nie oszukasz. Zdaję sobie sprawę, że to ciężka robota i że nie będziesz w stanie robić równocześnie nic innego, więc wezmę to pod uwagę.
Pieniądze stanowiły najmniejsze zmartwienie Fliss, ale Tom ma rację. To ciężka praca, o wiele poważniejsza niż wszystko, czego podejmowała się do tej pory. Niewątpliwie dopiero później, w trakcie realizacji zadania, pojęłaby to dokładnie. Teraz starała się tylko nie płakać z rozpaczy i rozczarowania.
Była po uszy zakochana. Praca u Toma, tworzenie domu dla niego i jego rodziny, do której nigdy nie będzie należała chybaby ją załamały. A z drugiej strony nie oddałaby tego zlecenia nikomu innemu.
– A jeśli ci odmówię? – zapytała, by sprawdzić, jak Tom na to zareaguje.
– Nie wiem, ale mam nadzieję, że tego nie zrobisz. Dla mnie to krok w nieznane, potrzebuję kogoś, na kim mogę polegać. Liczę, że nie żałowałabyś, gdybyś się zdecydowała.
Fliss uśmiechnęła się, spojrzała na niego, i ponieważ oddała mu na zawsze swoje głupie serce, oznajmiła:
– Zgadzam się. Jeśli kupisz dom, bo to jeszcze nie przesądzone.
Trzymała się tej ostatniej myśli, bo tylko to pozwalało jej pozostać przy zdrowych zmysłach.
Podczas weekendu miała mnóstwo czasu, by rozważyć ofertę Toma i wszystkie możliwe konsekwencje, które z niej wynikają. Niestety, wcale jej to nie uspokoiło.
W sobotę tuż po szóstej rano Toma wezwano pagerem do szpitala. Fliss skorzystała z przepięknej pogody, uporządkowała do końca ogród i posprzątała po robotach budowlanych.
Dzień był doprawdy wyjątkowy. Fliss myślała przy pracy o rodzinie, która będzie odpoczywała w tym ogrodzie, o dziecku śpiącym w wózku pod jabłonią, a następnego lata stawiającym tutaj swoje pierwsze kroki. Zamęczała się obrazem szczęśliwej rodziny po to tylko chyba, by się nie zadręczać myślami o Tomie i jego dzieciach w ogrodzie Red House albo przed kominkiem, lub przy długim stole w kuchni, którą dla nich urządzi, bo to było jeszcze gorsze.
Gdyby miała choć szczyptę rozsądku, nie brałaby tej pracy, ale wiedziała już, że się zgodzi. Pozostawała jej tylko nadzieja, że transakcja nie dojdzie do skutku, choć było to nieszlachetne z jej strony. Tom i jego rodzina potrzebują domu. A jeśli ona może im w czymś pomóc, zrobi to. Oby tylko sama nie zapłaciła za to zbyt wysokiej ceny.
Potoczyła wzrokiem po ogrodzie, po kwitnących krzewach i roślinach i pokiwała głową z satysfakcją. Właściciele będą mieli ładne miejsce do odpoczynku, a dziecko do zabawy.
Podniosła się, otrzepała dżinsy i poszła się umyć. Gdy dotarła do szpitala o dwunastej, ręce piekły ją od szorowania. Tom, który był już w pracy prawie sześć godzin, siedział teraz na kanapie w pokoju lekarskim i pił kawę.
– Poleniuchowałaś sobie w łóżku? – zapytał.
– Niespecjalnie. Skończyłam robotę w ogrodzie, skoro będę niedługo związana z Red House.
– No, to brzmi interesująco – rzekł z uśmiechem.
Fliss wzniosła oczy do nieba i wrzuciła torebkę do szafki.
– A co tutaj słychać? Nie wyglądasz na specjalnie zajętego. Bałeś się, że jak do mnie wrócisz, zatrudnię cię do sprzątania?
– Ale skąd! – odparł. – W tej chwili wpadłem na kawę. Mieliśmy prawdziwe piekło. Cała seria majsterkowiczów i ogrodników, sercowców, którzy przesadzili z kopaniem w ogródku. A teraz pojawią się pewnie miłośnicy słońca. Zabawne, ludzie siedzą w domu całymi miesiącami, a przy pierwszej trochę lepszej pogodzie wszyscy gnają na dwór, żeby sobie zaszkodzić.
– A dlaczego cię właściwie wezwano?
– Wcześnie rano był poważnie poparzony pacjent, a potem jakoś tak zostałem. Wiesz, jak jest.
– Jasne, dlatego właśnie trzymam się jak najdalej stąd, jeżeli nie mam dyżuru. – Zerknęła na zegarek i pospieszyła do drzwi. – No to do roboty. Jedziesz już do domu?
– Chcesz się mnie pozbyć?
– Nie, ale twój młody kolega może zechce. Wolałby pewnie popełniać błędy bez świadków.
Tom zaśmiał się.
– Wątpię. Był całkiem zadowolony, że zostałem rano, ale masz rację. Lepiej zaoszczędzę energię na czas, kiedy będę tu rzeczywiście potrzebny.
Gdy tylko wypowiedział te słowa, Meg wsadziła głowę przez drzwi i odetchnęła z ulgą.
– Dobrze, że pan jest. Mamy ostry brzuch, ten nowy jest kompletnie zagubiony. Pomoże pan?
– No jasne. – Posłał Fliss smutny uśmiech. – Pójdziesz ze mną?
– Sprawdzę, co nas jeszcze czeka. Pomogę ci, jeśli to będzie możliwe. – Poszła za nim korytarzem.
Pacjent przywieziony przez karetkę leżał na wózku skulony z bólu i zlany potem. Meg pochylała się nad nim i wycierała mu usta. Steve natomiast notował coś nerwowo.
Fliss spotkała się wzrokiem z koleżanką.
– Chcesz, żebym cię zastąpiła? – zapytała a Meg skinęła głową.
– Jest twój .Panie Carter, przekazuj ę pana Fliss, ona się teraz panem zajmie.
Fliss uśmiechnęła się pod nosem. Meg źle znosiła wymiotujących pacjentów i pozbywała się ich przy pierwszej okazji. Niestety, Fliss także za tym nie przepadała.
– Będziesz mi za to coś winien – rzekła do Toma.
– Więc pozwij mnie do sądu – odparł, nachylając się nad pacjentem. – Witam, panie Carter. Nazywam się Tom Whittaker. Jak widzę, nie czuje się pan najlepiej.
– Niedobrze mi – odparł zwięźle mężczyzna, przełykając spazmatycznie. – Boli.
– Gdzie pana boli?
Mężczyzna pokazał mniej więcej na nadbrzusze, po czym znowu szarpnął nim odruch wymiotny.
– A co było pierwsze, ból czy wymioty?
– Ból.
– Dobra. Steve, co zrobiłeś do tej pory?
Młody lekarz zajrzał do swoich notatek.
– Wstępne badanie, krótką historię choroby i kroplówkę. Wysłaliśmy też krew do analizy.
– Dobrze. Jakieś wnioski?
– Hm, wygląda na zapalenie otrzewnej. Brzuch jest w porządku, pacjent jest w szoku, ma ostry ból.
Tom skinął głową.
– Powód zapalenia?
Steve zrobił wielkie oczy.
– Jeszcze do tego nie doszedłem.
A Tom przeciwnie, uświadomiła sobie Fliss, kiedy lekarz odezwał się, patrząc na rękę pacjenta:
– Panie Carter, brał pan ostatnio jakieś środki przeciwbólowe?
– O tak. Dostałem coś od lekarza. Zaczyna się na dik. Mam zespół cieśni nadgarstka.
– Diklofenak?
– O, właśnie. Brałem to przez jakiś tydzień czy dwa.
– No dobrze. Podejrzewam, że ten lek mógł zrobić dziurę w pańskim żołądku i dlatego tak pana boli. Podam panu morfinę, żeby złagodzić ból, zrobimy prześwietlenie, żeby zobaczyć, czy jest gaz w brzuchu, podamy panu antybiotyk w kroplówce, a potem zawieziemy pana na blok operacyjny, gdzie zajmą się panem. Ale najpierw musimy opróżnić żołądek, dzięki czemu powinny panu minąć mdłości, a my zobaczymy przy okazji, co pan tam ma w środku. – Spojrzał na Fliss. – Załóż panu zgłębnik nosowo-żołądkowy, a ja podam morfinę. Panie Carter, jest pan uczulony na penicylinę?
Ale pan Carter nie mógł odpowiedzieć, gdyż po raz kolejny wymiotował.
– Jego żona jest w poczekalni – oznajmił Steve. – Może ona wie.
Młody lekarz poszedł porozmawiać z panią Carter. Fliss tymczasem założyła pacjentowi zgłębnik. Zazwyczaj nie robiło to na niej wielkiego wrażenia ale tego dnia zrobiło jej się niedobrze. Odetchnęła, gdy pacjent dostał lek przeciwbólowy. Prześwietlenie potwierdziło wstępną diagnozę, pokazując gazy w jamie brzusznej. Pan Carter został przewieziony na blok operacyjny.
Fliss zdjęła rękawiczki i plastikowy fartuch.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Tom. – Mocno zbladłaś.
– Czasami mi się to zdarza. Zobaczę, gdzie jestem teraz potrzebna. Wolałabym, żeby to było jakieś ładne złamanie bez wymiotów.
Tom zaśmiał się.
– Rozumiem.
Fliss zostawiła go ze Steve'em i poszła poszukać Meg, by dowiedzieć się, co się dzieje.
– Dzięki – powiedziała Meg. – Zawsze przy takiej okazji żołądek podchodzi mi do gardła. Jesteś kochana.
– A ty masz u mnie dług – oznajmiła Fliss. – Co teraz?
– Możesz wybierać między zszyciem ręki albo zaklejeniem czaszki nałogowego alkoholika.
– To ja zaszyję – rzuciła szybko Fliss, a Meg uśmiechnęła się.
– Ciekawe, skąd wiedziałam, że tak właśnie powiesz? Dobra, jest pod dwójką.
I tak dzień mijał, aż w końcu wybiła ósma wieczór i Fliss była wolna. Czuła się niewiarygodnie zmordowana. Była też niewyspana, spędziwszy część minionej nocy z Tomem. Jej dyżur tego dnia nie był może specjalnie dramatyczny, za to dosyć męczący. Fliss nie miała nawet czasu przysiąść.
A teraz czekał ją powrót do domu i gotowanie.
– Co z kolacją?
Tom dogonił ją, stał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała, chociaż jej nie dotykał. Nigdy nie robił tego w szpitalu, w obecności kolegów.
– Kolacją?
– Uhm. Możemy gdzieś wyskoczyć, a jeśli nie masz ochoty, kupić coś w drodze do domu.
– Albo zjeść tosty z fasolką, leżeć przed telewizorem i nic nie robić.
– Fasolka na grzankach? Może być. Chodźmy.
Kiedy już zaspokoili głód, Fliss zwinęła się na kanapie z głową na ramieniu Toma i spała, dopóki jej nie obudził i nie zaniósł do łóżka.
Do dnia aukcji pod koniec tygodnia mała armia rzemieślników współpracujących z Fliss obejrzała dom i podała szacunkowe ceny za swą pracę. Niektóre z nich przekraczały wstępny kosztorys rzeczoznawcy, inne były od niego niższe, ale ogólna suma była podobną a zatem Tom niechętnie wziął wolny dzień i pojechał na aukcję z Fliss.
– Nie zrobię tego bez ciebie – oznajmił. – Chcę, żebyś ze mną była.
– Ależ tak, wybieram się tam. Za dwa tygodnie wyprowadzam się z obecnego domu i wciąż nie mam gdzie się podziać. Zamierzam wziąć udział w licytacji bungalowu. To nie jest moje marzenie, ale to bez znaczenia – dodała, zastanawiając się, czy nie zdradziła zbyt wiele.
No jasne, że zdradziła.
– Więc o czym marzysz? – zapytał.
– Nie wiem. O czymś starym i walącym się.
– Jak Red House.
Dokładnie jak Red House, do cholery.
– Cii. Już się zaczęło. Skup się i obserwuj bacznie, na czym to polega.
– Nie mogę. Już mi niedobrze – odparł szczerze.
Fliss ścisnęła go za rękę, by dodać mu odwagi. Stali z tyłu sali, w której odbywała się aukcją żeby móc przyglądać się rozwojowi wypadków i wypatrzyć konkurentów.
Fliss nie zdołała kupić bungalowu. Wycofała się, kiedy licytowane sumy przekroczyły jej limit.
– Teraz patrz na mnie, ja nie będę taki zdyscyplinowany – mruknął jej do ucha Tom.
Ja też nie, pomyślała. Nie przy okazji domu, o którym marzę od lat, który zawsze kochałam i którego zawsze pragnęłam. Domu, w którym mam stworzyć bezpieczną przystań dla ciebie i twojej rodziny.
– Przypomnij mi, jaki jest twój limit – poprosiła, ale Tom tylko się uśmiechnął.
– Pamiętaj, Felicity, pieniądze nie mają dla mnie znaczenia.
Otworzyła szeroko oczy, ale to on był szefem.
– Powinieneś sam licytować.
– Nie, ty licytuj. Ja sobie nie ufam.
Fliss nie była wcale przekonaną czyjej można ufać, ale w końcu Tom i tak wyręczył ją, kiedy licytacja nabrała rozpędu i Fliss już zamierzała się wycofać. Wtedy Tom zaproponował ostatnią cenę. Młotek uderzył i dom był jego. Tom, nie myśląc o dyskrecji, przyzwoitości czy powadze, wziął Fliss w ramiona i zakręcił nią, śmiejąc się serdecznie, aż pracownik domu aukcyjnego sprowadził go na ziemię.
– Proszę tu podpisać, sir.
Tego wieczoru urządzili przyjęcie. Tom, jego rodzice i dzieci, no i Felicity, oczywiście, bez której Tom nie miałby odwagi popełnić takiego szaleństwa.
Krążyli razem po nowym domu, słuchali tupotu dziecięcych stóp na piętrze. Tom spojrzał na Fliss z radością.
– Powtórz mi jeszcze raz, że dobrze zrobiłem – poprosił, a ona zaśmiała się i powiedziała, by się nie martwił.
Martwić się? Nie wiedziałby, czym najpierw się martwić.
– Zakładam, że dzieci nie spadną nam za chwilę na głowę?
– Nie przypuszczam – odparła, co wcale nie poprawiło mu samopoczucia.
Jedyną częścią domu, która wyglądała znośnie, było małe skrzydło przeznaczone dla rodziców Toma.
– Ta część jest naprawdę w bardzo dobrym stanie – stwierdziła Fliss, podnosząc wzrok na sufit i sprawdzając ramy okienne. – Możesz tu właściwie od razu zamieszkać.
– Albo ty – odparł, bo nagle wpadło mu to do głowy. – Co na to powiesz? Nie kupiłaś bungalowu, nie masz się gdzie podziać. Będziesz na miejscu, co ułatwi pracę, no i – dodał szeptem – będziemy mieć dla siebie cichy kącik.
Przez chwilę miał wrażenie, że Fliss odrzuci jego propozycję. Ale w końcu było to naprawdę rozsądne wyjście, i to wcale nie tylko ze względu na ich spotkania. Jedyny kłopot w tym, że przebywałaby w tym swoim wymarzonym domu tylko czasowo. A potem?
– Pomyślę o tym – odparła nie całkiem uczciwie, ponieważ doskonale wiedziała, jaka będzie jej odpowiedź.
Wprowadziła się dwa tygodnie później, przekazując klucze do swojego poprzedniego domu miłej młodej parze, która była pełna nadziei i nieograniczonego niczym optymizmu młodości. Fliss poczuła ukłucie smutku i zazdrości.
– Mam nadziej ę, że będzie wam tu dobrze – powiedziała, po czym, impulsywna jak zwykle, ucałowała obydwoje i życzyła szczęścia ich dziecku, a następnie odjechała z oczami pełnymi łez, głupich łez, gdyż nagle spadła na nią świadomość, że jest bezdomna.
Co za dziwna myśl. Tyle razy już to robiła, ale w tym małym domu zostawiła część swego serca. Czy to z powodu Toma? Dlatego, że kochali się tam tyle razy, tak czule?
Przez parę ostatnich tygodni była szczęśliwa w tym małym domu, teraz sobie to uprzytomniła. Naprawdę szczęśliwa, po raz pierwszy od wieków, i to właśnie dzięki Tomowi.
A teraz miała zamieszkać w Red House i wyprowadzić się stamtąd, kiedy dom zostanie wyremontowany, co będzie dla niej dużo większym stresem, niż rozstanie z małym domem.
Po co ona to na siebie wzięła?
Tom nie mógł się nadziwić, jak szybko wszystko się przewartościowuje. W jednej chwili był to stary, ponury dom, w następnej – no cóż, to nie do opisania.
Chodził po tym nowym domu z pełną przerażenia fascynacją, kiedy Fliss przyjechała z mężczyzną, który wydał mu się znajomy.
– Pamiętasz Billa? – zapytała. – Spadł z drabiny. Zajmie się pracami tynkarskimi.
– Bill, tak, pamiętam. Miło pana znowu widzieć. Jak noga?
Bill spojrzał na gips, pomazany i brudny, oraz, jeśli Toma wzrok nie mylił, pochlapany różowym tynkiem.
– Och, no wie pan, czasem trochę pobolewa, ale nie za bardzo. Nie trzymała mnie długo w domu.
– Obawiam się, że nie chcę tego słyszeć – rzekł Tom. – Ile czasu minęło? Dopiero jakieś pięć tygodni?
– Mniej więcej – przyznał Bill. – Niech pan się nie przejmuje.
– Więc czy zdoła pan zrobić z tej rudery dom dla mnie i moich dzieci? – zapytał, na co Bill wybuchnął śmiechem.
– Teraz to jeszcze nie jest rudera, doktorze. Niech pan zaczeka, jak zacznie się robota.
Tom zastanowił się, czy zbladł tak bardzo, jak mu się zdawało, bo Felicity zerknęła na niego zaniepokojona.
– Bill, nie strasz go. On z przerażeniem patrzy na tę ruinę, w którą go wrobiłam. Nie dobij aj człowieka. Tak czy owak, masz pracę, którą musisz wycenić, więc nie traćmy czasu. Za godzinę muszę być w szpitalu.
Tom spacerował bez celu po ogrodzie. Dzieci pojechały do Niemiec do matki, gdyż wypadała akurat przerwa semestralna. W czasie poprzedniego weekendu zgłosił się na ochotnika na dyżur. Teraz miał za to w środku tygodnia wolny dzień, toteż postanowił porozglądać się po swoim nowym domu i porozmawiać o nim z Felicity.
By mieć pewność, że ją zastanie w Red House, sprawdził jej grafik w szpitalu, ale tam dowiedział się, że jednak Fliss ma dyżur, i jego plany uległy zmianie.
Po kilku chwilach Fliss do niego dołączyła.
– W porządku? – zapytała, a on uśmiechnął się z żalem.
– Myślałem, że masz wolne popołudnie.
– Przepraszam, musiałam się zamienić. Ale mam tylko pół dyżuru, zastępuję Angie, która ma wizytę u dentysty. Wieczorem jestem wolna. Może wpadniesz? Przygotuję coś, na przykład sałatkę.
– Zrobisz sałatkę? Tego nie mogę przegapić – zażartował. – O której?
– Wpół do szóstej?
– Już się nie mogę doczekać.
– To dobrze. Chcę o czymś pogadać. Zostawiłam rysunki na stole w swoim biurze. Do twojej akceptacji. Obejrzyj je. Na razie, muszę lecieć.
Zostawiła go z uśmiechem na twarzy.
Dyżur mijał spokojnie, dopóki ktoś przy niej nie zwymiotował.
– Wybacz, Meg, możesz mnie zastąpić? – jęknęła Fliss i popędziła do toalety, gdzie zwróciła cały lunch.
Trzęsła się zaskoczona. Usiadła na piętach, wycierając usta chusteczką i patrząc w osłupieniu w ścianę. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio chorowała, a teraz wymiotuje już drugi raz w ciągu paru tygodni. Wstała na chwiejnych nogach, spuściła wodę i wypłukała nad umywalką usta. Wypiła kilka łyków zimnej wody, a następnie spryskała twarz i szyję, by się orzeźwić. No jasne. Wszystko przez tę duchotę. Niemożliwe, żeby to był jakiś wirus. Nikt oprócz niej nie chorował.
– Dobrze się czujesz? – zapytała Meg, kiedy Fliss wróciła.
– Tak. Na chwilę zrobiło mi się słabo. Pewnie przez ten upał.
– Może – przyznała Meg z pełną powątpiewania miną.
– No nic, trzeba brać się do pracy. – Fliss uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Umieram z głodu.
– To idź coś zjeść.
– Mam tylko pół dyżuru, nie mogę sobie pozwolić na przerwę.
– Bzdurą możesz wypić herbatę i coś przegryźć.
– Wybacz – rzuciła raptem Fliss, odwróciła się i pobiegła z powrotem do toalety.
Kiedy się wyprostowała, zobaczyła Meg.
– Chyba nie...
– Co?
– Czy to możliwe, że jesteś w ciąży?
– W ciąży?! Biorę pigułkę.
– A ten wirus? Zabezpieczyłaś się wtedy dodatkowo?
Fliss otworzyła usta, by powiedzieć, że nie musiała tego robić, i z miejsca je zamknęła. Sześć tygodni temu miała rozstrój żołądka, tuż przed tym, jak poznała Toma.
Tuż przed tym, jak się kochali po raz pierwszy pod prysznicem w jej małym domu, nie myśląc o konsekwencjach.
– O cholera – powiedziała z uczuciem.
– Zrób sobie test.
Fliss spryskała twarz wodą i spojrzała na Meg.
– Nie mogę być w ciąży. To idiotyczny pomysł.
– Hm – mruknęła Meg i wyszła. Niecałą minutę później wróciła z testem w ręku i popchnęła Fliss do kabiny.
– Och, do diabła – burknęła Fliss niezadowolonym tonem, wyłaniając się po chwili z niepodważalnym dowodem.
Meg zerknęła na cienki paseczek.
– Pozytywne. O kurczę – rzekła z charakterystyczną dla siebie szczerością. – Kto jest ojcem?
Fliss odwróciła wzrok.
– Taki tam znajomy – odparła. Nie może przecież zdradzić tego Meg, zanim powie Tomowi, a bardzo, ale to bardzo nie miała ochoty informować Toma.
Piątka dzieci. No świetnie. Będzie po prostu zachwycony. Swoją drogą, ona sama wcale nie była zachwycona.
– Muszę wracać do pracy – oznajmiła Meg, patrząc na koleżankę zatroskanym wzrokiem. – A ty usiądź sobie i zjedz coś, choćby krakersa. Za chwilę do ciebie przyjdę. I nie myśl, że zakończyłyśmy tę rozmowę. Chcę wiedzieć wszystko o tym tajemniczym mężczyźnie.
Fliss przestraszyła się nie na żarty.
– Nic mi nie jest. Ja też wracam do pracy – oznajmiła w pośpiechu. – Nie mogę siedzieć bezczynnie. Zresztą, już jest dużo lepiej.
Rzeczywiście czuła się nieco lepiej i miała wielką potrzebę, by się czymś zająć. Skierowano ją jednak do lżejszych zajęć i podejrzewała że przyjaciółka maczała w tym palce.
Jej kolejnym pacjentem było dziecko z drzazgą w kciuku. Fliss znieczuliła palec, wyciągnęła drzazgę i założyła opatrunek. Potem odesłała chłopca do domu z drzazgą przyklejoną do kawałka papieru, by mógł pochwalić się kolegom. Miły dzieciak, pomyślała, po czym zdała sobie sprawę, że być może będzie miała syna. Albo córkę. Ale z całą pewnością jedno albo drugie.
Dobry Boże! To już nie jest teoria, to stało się realne i dlatego wprawiało ją w przerażenie.
Następna pacjentka, Clare Barret, spadła ze schodów i stłukła sobie kolano. Jej partner pomógł jej dotrzeć na jednej nodze do Fliss, która położyła ją wygodnie na kozetce.
– Ona jest w ciąży – oświadczył mężczyzna.
Serce Fliss zabiło gwałtownie. Mężczyzna oznajmił to z taką dumą. Fliss mimo wszelkich starań nie wyobrażała sobie, że Tom mógłby odczuwać coś podobnego.
– Więc jak to się stało? – zapytała, skupiając uwagę na pacjentce i odkładając na bok własne troski.
– Jestem tak niewiarygodnie bezmyślna – rzekła Clare. – Od dwóch lat chodzę po tych schodach, ale tym razem spieszyłam się do telefonu. Właśnie zrobiłam test ciążowy i chciałam powiedzieć o wyniku mężowi i mamie. Byłam taka podniecona, że przewróciłam się na schodach.
– A jednak, kiedy do mnie zadzwoniła – podjął Paul – najpierw powiedziała mi, że jest w ciąży.
Fliss zdobyła się na uśmiech.
– Gratulacje z powodu dziecka. Rozumiem, że było zaplanowane?
– O tak. Próbowaliśmy od miesięcy. Moja mama bardzo się ucieszy. Sądzi pani, że to coś poważnego z tym kolanem?
– Nie wiem, ale raczej nie. Poproszę lekarza. – Wyszła, wzięła głęboki oddech i poszła poszukać Nicka Bakera. – Możesz pójść ze mną i zrobić swoją sztuczkę? – poprosiła. – Mam młodą pacjentkę z przemieszczeniem rzepki i bardzo szczęśliwym partnerem. Właśnie się dowiedzieli, że zostaną rodzicami.
– Coś widocznie jest w tutejszej wodzie – odparł tajemniczo Nick.
Fliss stała jak zamurowana. Chyba Meg nic mu nie powiedziała? Tylko tego jej trzeba żeby Tom dowiedział się o dziecku od osób trzecich. Pospieszyła za Nickiem.
– Witam, jestem Nick. Rozumiem, że pora składać gratulacje.
– Tak, jestem taka szczęśliwa. Ale chyba nie wolno mi się teraz prześwietlać, prawda?
– To wygląda na przemieszczenie rzepki, więc obejdzie się bez zdjęcia. Pozwoli pani, że obejrzę dokładnie? – Lekko poruszył kolano, a Clare skrzywiła się z bólu. – Już się to pani kiedyś przytrafiło?
– Nic mi o tym nie wiadomo, ale od czasu do czasu pobolewało bez powodu.
– To może być powracający problem. Jeśli się powtórzy, musi pani skonsultować się ze specjalistą. Fliss, możesz podać pani entonoks, żeby złagodzić ból? Poczuje się pani trochę lepiej – oznajmił z uśmiechem.
Clare nabrała powietrza, odetchnęła i chyba się uspokoiła.
– Więc kiedy dziecko ma się urodzić? – spytał Nick, delikatnie zginając jej nogę w kolanie i przygotowując się do wykonania czynności, której Clare wcale się nie spodziewała.
– W styczniu. To dopiero początek ciąży.
– Co za zbieg okoliczności! Moja żona poinformowała mnie dzisiaj rano, że w styczniu znowu zostanę ojcem.
Po drugiej stronie kozetki Fliss westchnęła z ulgą. Spojrzała w oczy Nicka i dostrzegła w nich taką samą dumę i szczęście, jakie widniały w oczach partnera Clare.
Jakoś nagle się to szczęście rozmnożyło, aż zachciało jej się płakać.
– Gratuluję. – Przywołała na twarz uśmiech.
– Dziękuję. Zapowiada się ciężki miesiąc na położnictwie. Musi pani poszukać mojej żony na oddziale. Nazywa się Sally, Sally Baker.
– Poszukam na pewno. Au!
Pacjentka krzyknęła z bólu, szeroko otwierając oczy, po czym opadła na podgłówek.
– To było chytre.
Nick sprawdził, czy rzepka wróciła na miejsce.
– No nie, taka wdzięczność! Proszę powiedzieć: Dziękuję, Nick – zażartował, a Clare się zaśmiała.
– Dziękuję, Nick – rzekła posłusznie. – Od razu mi lepiej.
– Jesteśmy tutaj po to, żeby ludziom było lepiej. Fliss zabandażuje pani kolano i za parę tygodni wszystko się zagoi. Tylko proszę nie biegać po schodach i świętować w pozycji leżącej.
– Och, na pewno nie omieszkamy – odparł Paul, na co Nick omal nie zakrztusił się ze śmiechu.
– Niezupełnie to miałem na myśli.
– Wprawiłeś pana doktora w zakłopotanie, Paul – skarciła męża Clare.
– Chyba jestem dość dorosły, żeby sobie z tym poradzić – odparł Nick, posyłając uśmiech obojgu małżonkom. – Proszę na siebie uważać.
– Dziękuję, Nick – odpowiedzieli zgodnie.
Fliss zabandażowała kolano Clare i dała jej rozmaite wskazówki. Robiła wszystko, byle tylko nie myśleć, jak Tom zareaguje na nieoczekiwane wieści.
Nie spodziewała się wielkiego świętowania, na leżąco ani w żadnej innej pozycji. A najsmutniejsze było to, że ona sama nie była przekonana, czy chce tego dziecka.
W chwili, gdy Fliss otworzyła drzwi, Tom miał przeczucie, że stało się coś złego. Nie potrafiła niczego przed nim ukryć.
– O co chodzi? – zapytał bez zbędnych wstępów, lecz nie był przygotowany na równie bezpośrednią odpowiedź.
– Jestem w ciąży.
Zaszumiało mu w uszach, wyciągnął rękę i chwycił się framugi, by przytrzymać się czegoś solidnego.
– Co? – szepnął zachrypłym głosem. – Jak to się stało?
Fliss zaśmiała się gorzko.
– Jak zwykle. Nie zastanawiałam się nad tym. Miałam zatrucie. Od lat nie byłam w żadnym związku, nigdy nie choruję, dlatego nie myślę o takich rzeczach.
– Od kiedy? To było kilka tygodni temu. Na pewno wcześniej byś sobie to uświadomiła.
Wzruszyła bezradnie ramionami.
– Miałam okres, krótszy niż zwykle, ale tak bywa kiedy bierze się pigułkę. Nie myślałam o tym aż do wczoraj, kiedy dopadły mnie nudności.
– Więc... kiedy... to ma być?
– Kiedy urodzę? W styczniu. Dziesiątego stycznia.
Tom zacisnął powieki.
– W urodziny Catherine. Ładny prezent, nie ma co. Kolejny braciszek albo siostrzyczka do opieki.
– Niekoniecznie – odparła.
Toma przeszły dreszcze. Nie chciał znowu przeżywać tego sporu. Nie pozwoli, żeby Fliss pozbyła się dziecka. Tak samo jak nie pozwolił Jane.
– Co masz na myśli? – zapytał, by wyjaśnić sprawę.
– Tylko tyle, że Catherine wcale nie musi się opiekować tym dzieckiem. Pewnie poproszę o pomoc moją matkę.
– Po co, kiedy będziemy mieć na miejscu opiekunkę i na dodatek moich rodziców? – zapytał.
Dlaczego na Boga, martwi się takimi drobiazgami, gdy jego świat wywraca się do góry nogami? Pięcioro dzieci!
– Ponieważ nie będziemy razem.
Spojrzał na nią, nie rozumiejąc.
– Oczywiście, że będziemy razem. Nie mamy wyboru.
– Oczywiście, że mamy wybór. Może ja nie chcę być z tobą?
– Powinnaś była pomyśleć o tym, zanim zaszłaś w ciążę – odparował zszokowany, wiedząc, że jest niesprawiedliwy. Ale te niespodziewane i niechciane wieści wytrąciły go z równowagi.
– A ty pomyślałeś? Pomyślałeś, zanim kochałeś się ze mną pierwszy raz, pod prysznicem, że jeśli coś się zdarzy, spędzisz ze mną resztę życia? Nie pamiętasz, co mówiłeś? Żadnych zobowiązań.
– No cóż, teraz sytuacja się zmieniła.
– Wiem. To moja wina – odparła ku jego zaskoczeniu. – Powinnam była pamiętać o swojej niestrawności. To ja powiedziałam, że nie musimy się niczym martwić. Powinnam była bardziej uważać.
– I co?
– I wziąć pigułkę dzień po.
Tom podrapał się po głowie.
– Ale tego nie zrobiłaś, a ja też straciłem głowę, więc nie przypisuj sobie całej winy. Zachowałem się jak kompletny idiota. Cholera, potrzeba mi tego jak dziury w moście. Ale nie ma rady, musimy się pobrać. Nie chcę, żeby moje dziecko chowało się w niepełnej rodzinie.
– Nie? A może mi się tylko zdaje, że ty i matka twoich dzieci nie jesteście już małżeństwem?
– To co innego.
– Nie widzę, na czym polega różnica.
Tom usiadł ciężko, gdyż ledwie trzymał się na nogach.
– Więc co proponujesz? Żebyśmy zamieszkali razem?
– Nie! Ty naprawdę uważasz, że mieszkałabym z tobą i opiekowała się twoimi dziećmi, nie mając zabezpieczenia w postaci świadectwa ślubu? Nadzieja jest matką głupich, Tom. Będę mieszkać sama z dzieckiem, ewentualnie z moją matką. Nie wiem jeszcze, nie miałam czasu, żeby to przeanalizować. Dopiero o pierwszej dowiedziałam się, że jestem w ciąży.
Tom oparł łokcie na stole. No cóż, niemożliwe, by w obecnej sytuacji Fliss pracowała w szpitalu i równocześnie zajmowała się remontem jego domu. To nie byłoby bezpieczne dla dziecka ani dla niej.
– Muszę poszukać innego kierownika budowy – oznajmił, nie wiedząc, od czego zacząć i żałując rozpaczliwie, że dał się namówić Fliss na kupno tego domu, ponieważ bez niej stracił do niego serce.
– Porozmawiam z Billem i innymi, popytam, czy znają kogoś odpowiedniego – obiecała. – Aha, i wyprowadzę się.
Nagle Tom przestał myśleć o sobie, o dzieciach i o domu, i pomyślał o Felicity i o tym, jak zmieni się jej życie. O wiele bardziej niż jego, nawet gdyby nowe dziecko miało z nimi zamieszkać.
– Chcesz, żebym zajął się dzieckiem? Żebym sprawował nad nim opiekę?
– Ty? – spytała zdumiona.
– Dlaczego nie? Mam już czwórkę. Jedno więcej nie zrobi różnicy. Dom jest wystarczająco duży.
Podniósł się i odwrócił, widząc jej przerażoną minę, ręce splecione opiekuńczym gestem na płaskim jeszcze brzuchu. Już się tak nie bał.
Pojął, że mimo wszystko Fliss będzie kochała to ich dziecko i opiekowała się nim najlepiej, jak potrafi. Nie zachowa się tak jak Jane, która po tygodniu miała dosyć. Uprzytomnił sobie także, że będzie musiał powiedzieć o wszystkim dzieciom, i znowu ogarnęła go panika.
Powoli, uspokajał się, nie wszystko naraz. Jeszcze nic nie widać, a rodzina nie wie, że coś łączy go z Fliss. Zamknął oczy i westchnął. Gdyby tylko nie stracił głowy, kiedy ją poznał, gdyby nie dał się ponieść emocjom i nie uległ hormonom...
– Czuję się jak kompletny głupiec – mruknął pod nosem.
– Nie, to moja wina.
Tom zobaczył, że po policzku Fliss spływa łza.
– Przepraszam. Nie zamierzałam ci tego robić, ani sobie.
– Obydwoje jesteśmy winni – rzekł ciężko. – Ale ty nie dasz sobie rady sama, będziesz potrzebowała pomocy. Wyjdź za mnie, Felicity – poprosił. – Może nam się uda.
Fliss cicho pociągnęła nosem.
– Nie sądzę, Tom. Poradzimy sobie bez ciebie. Jest moja matka. Niech Bóg broni, żebyśmy byli dla kogoś ciężarem. Nie chcę nikomu sprawiać kłopotu.
Jej gorycz zaskoczyła Toma, uświadomiła mu, jak okrutnie musiały zabrzmieć jego słowa.
– Och, do diabła, Felicity. Nie to miałem na myśli.
– Nie? Ale tak wyszło, Tom. I sądzę, że to właśnie chciałeś powiedzieć.
– Nie.
– Tak. Możesz zaprzeczać, ale to była twój a pierwsza reakcja. Nie chcę tego więcej słyszeć, nie chcę, żeby to mnie dręczyło przez następne lata. Poza tym, co powiedziałyby twoje dzieci, gdybym pojawiła się w waszym życiu z ich nowym braciszkiem czy siostrzyczką? Przysiągłeś sobie, że nie narazisz ich na niebezpieczeństwo, nie pozwolisz, żeby świat je znowu skrzywdził. Za nic bym ich nie skrzywdziła, oczywiście, ale też nie zostałabym z tobą, gdyby to nie było dla nas dobre rozwiązanie. A nie jest, więc nie ma sensu zaczynać.
Tom czuł, jak emocje palą mu wnętrzności, jak pieką go oczy, i nagle stwierdził, że musi natychmiast wyjść.
Ruszył ślepo do drzwi, pchnął je i wyszedł na podwórze na tyłach szpitala. Do diabła. Nie może prowadzić w takim stanie, nic nie widzi. Nie chciał też, żeby Fliss za nim wybiegła. Na szczęście została w pokoju, siedział zatem w samochodzie i patrzył przed siebie, czekając, aż zawroty głowy miną.
Wiadomość o ciąży Fliss była dla niego szokiem, ale jeszcze bardziej zdumiało go, że Fliss tak broni się przed małżeństwem, jest taka pewną że ich związek jest skazany na niepowodzenie. Ni stąd, ni zowąd dotarło do niego, że pragnąłby z całego serca, by im się udało. Że chciałby mieć Fliss u swego boku, tutaj, w swoim domu, z całą rodziną.
Cokolwiek powiedział Felicity, jakakolwiek była jego pierwsza instynktowna reakcją za nic nie odsunie się od tego dziecka. Nie ma takiej możliwości.
Fliss obserwowała go przez okno sypialni ze złamanym sercem. Od początku wiedziała że Tom nie chce się poważnie angażować, ale póki nie wspomniał o tej nieszczęsnej dziurze w moście, nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo nie chciał kolejnego dziecka. A może to jej nie chce?
Zapewne jedno i drugie. Ale dziura w moście? To jednak dosyć okrutne.
Siedział w samochodzie. Nie widziała go dokładnie, nie miała pojęcia, co tam robi, ale nie mogła teraz wyjść i porozmawiać z nim. Powiedział wszystko, co było do powiedzenia ona również, przynajmniej na tę chwilę.
– Och, kochanie, co my teraz zrobimy? – Pogłaskała swój brzuch, stając plecami do okna. Osunęła się po ścianie i usiadła na podłodze z kolanami podciągniętymi pod brodę.
Siedziała tak chyba całe wieki, aż usłyszała, że samochód odjechał. Potem w końcu wstała i podreptała do kuchni, by coś zjeść, choć wcale nie miała ochoty.
Trzeba też podjąć decyzję dotyczącą okien. Powinna przegadać tę sprawę z Tomem, ale z tym będzie musiała poczekać. Należy również znaleźć innego kierownika budowy, skoro Tom nie życzy sobie jej w tej roli.
To pewnie rozsądne wyjście, a jednak zaskakująco bolesne. Nie tak bardzo, co prawdą jak bolałoby, gdyby nadal remontowała dom dla niego i jego dzieci – wszystkich prócz tego, które mu urodzi. Dom, o którym zawsze marzyła i w którym pragnęła zamieszkać.
Nie, Tom ma rację. Powinna przekazać ten projekt komuś innemu. Tymczasem czeka ją decyzja, jakie prace należy wykonać, co zamówić, i kontakt z handlowcami.
Im bardziej była zajętą tym mniej czasu pozostawało na to, by rozpamiętywać nieprzyjazną reakcję Toma na jej wieści, a także zastanawiać się, gdzie się teraz podzieje.
– Tom?
– Cześć. – Posłał matce niewyraźny uśmiech i opadł na krzesło przy kuchennym stole, bawiąc się bezmyślnie cukierniczką. – Co u ciebie?
– W porządku, ale dlaczego jesteś w domu? Myślałam, że zjesz z Felicity i porozmawiacie o Red House?
Jego uśmiech był dosyć cierpki, sam to czuł, więc odwrócił głowę.
– Byłem tam, ale Fliss zasunęła niezłą bombę. Jest w ciąży.
– Och. – Matka usiadła na krześle naprzeciw Toma, który czuł, jak przeszywa go wzrokiem. – Ojej.
– Tak, no właśnie. To rzeczywiście mała katastrofa. Muszę znaleźć innego kierownika budowy.
– Och, naprawdę? Jaka szkoda. Ona nie da rady tego pociągnąć?
Tom powściągnął histeryczny śmiech.
– No wiesz, pewnie dałaby radę, ale przecież pracuje w szpitalu. To jednak za duży wysiłek.
– I to ona chce odejść? Szkoda. Miała tyle dobrych pomysłów, i to taka miła osoba. Liczyłam... Ale skoro oczekuje dziecka przypuszczam, że nie jest sama, jak sądziłeś. Och, Tom, tak mi przykro. Czy ty dobrze się czujesz?
Próbował spojrzeć jej w oczy, ale to była jego matka. Znała go na wylot.
– Jasne. Dlaczego miałbym się źle czuć?
– Bo się w niej zakochałeś.
– Nie żartuj, mamo. Mam więcej rozsądku.
– Skoro tak mówisz... Gdzie ona teraz zamieszka? Czy nadal jest z ojcem dziecka? Może mieszkać razem z nim?
Ona mieszka w jego domu, mógłby odpowiedzieć, ale to otworzyłoby kolejną puszkę Pandory, której nie chciał ruszać, a już na pewno nie tego wieczoru.
Chociaż wiedział, że w jakimś momencie będzie do tego zmuszony – tylko kiedy? Nie może ukrywać tego problemu przed dziećmi. Pojawi się masa spraw do załatwienia – kwestia opieki prawnej, prawa do odwiedzin i tym podobne – oczywiście, jeżeli nie zdoła przekonać Fliss, by z nimi zamieszkała.
Jeszcze się całkiem nie poddał i nie porzucił tej myśli. Po prostu źle to rozegrał. Złe? Fatalnie. Porozmawia z nią jutro, poprosi, by nie zostawiała remontu. Tak będzie najlepiej. Trzeba zająć ją sprawami domu i rodziny, popracować nad nią, złamać jej upór. Zakładając cały czas, że Fliss nie wyśle go do diabła.
Bóg jeden wie, że na to zasłużył.
– Felicity, musimy pogadać.
Zamarłą stojąc do niego plecami. Serce jej waliło nieprzytomnie. Bardzo, ale to bardzo nie chciała z nim rozmawiać.
– Zostało coś do powiedzenia?
Usłyszała pełne irytacji westchnienie Toma który po chwili podrapał się po głowie, jak zwykle w kłopotliwej sytuacji. Już prawie zrobiło jej się go żal.
– Oczywiście, że zostało. Jest mnóstwo spraw do omówienia. Nie wiem nawet, od czego zacząć.
– Może od przepraszam? – zaproponowała.
Znowu westchnął, tym razem ciszej, i dłużej milczał. Fliss wzięła głęboki oddech i odwróciła się do niego. Zaskoczyło ją, ile bólu było w oczach Toma. Bólu i skruchy.
Dobrze. Najwyższy czas.
– Przepraszam – zaczął głosem ochrypłym z emocji. – Wiem, jak bardzo zraniły cię moje słowa.
– Wiesz? – rzekła z goryczą. – Jesteś pewien, że masz jakiekolwiek pojęcie na ten temat?
Kolejne westchnienie, nerwowe postukiwanie palcami. Fliss potrząsnęła głową.
– Nie tutaj. Nie w szpitalu. Wpadnij po pracy.
– Dobrze. O której?
– O siódmej? Powinnam zdążyć coś zjeść do tej pory – rzekła, podkreślając fakt, że nie zamierza zabijać dla niego tłustego cielaka.
– W takim razie widzimy się o siódmej – odparł Tom i odszedł.
Fliss patrzyła za nim z zaciśniętym gardłem. Wyglądał na pokonanego, szedł lekko przygarbiony. Nie, nie będzie go żałować, nie będzie...
– No i jak samopoczucie? – zapytała Meg, przystając znienacka obok niej.
Fliss rozciągnęła wargi w wymuszonym uśmiechu.
– Świetnie. Przyzwyczajam się.
– Tom jest jakiś taki poważny. Coś się stało?
Fliss zaśmiała się cynicznie.
– Poza tym, że straci kierownika budowy? Wszystko super.
– Aha. Rozumiem. No to chyba będzie miał kłopot. Co robisz dzisiaj wieczorem? Może zjemy pizzę i urządzimy sobie babskie pogaduchy?
Nic nie napełniało teraz Fliss taką niechęcią jak babskie pogaduchy. No, może poza zapowiedzianą rozmową z Tomem, ale tego nie mogła zdradzić koleżance.
– Chyba nie mam ochoty na pizzę – rzekła zgodnie z prawdą. – Poza tym spotykam się z Tomem w sprawie domu.
To już nie była do końca prawda, ale Fliss nie przewidywała wprowadzania Meg w szczegóły. Meg jest kochaną ale cechuje ją nienasycona ciekawość, która Fliss bardzo teraz drażniła. Meg potrafi wyciągnąć informacje od ludzi w taki sposób, że nie są nawet świadomi, iż się nimi dzielą. Nie ma mowy, żeby Fliss dała jej taką okazję.
– Nie uda ci się od tego uciec – postraszyła ją Meg, świadoma, że koleżanka wymiguje się od zwierzeń.
Policzki Fliss lekko się zaczerwieniły.
– To naprawdę nie jest wymówka. Pogadamy sobie, tylko nie teraz, dobra? Potrzebuję trochę czasu.
Meg patrzyła na nią przez krótką chwilę, potem uściskała ją i wręczyła jej zapisaną kartkę.
– Masz, pacjent dla ciebie. Drobny wypadek przy pracy, facet przybił sobie rękę do deski.
– Dobra, zajmę się nim. Czy dotarł tu z tą deską?
– O tak – potwierdziła Meg. – Zostawiłam go w czwórce, tam jest więcej miejsca.
Fliss znalazła mężczyznę, który siedział na wózku. Miał niewielką deskę podłogową w prawej ręce i śmiertelnie bladą twarz.
– Au! Trochę głupio wyszło, co? Pan Graham, nie mylę się?
– Bob Graham – odrzekł. – Uścisnąłbym pani dłoń, ale chyba nie dam rady.
Fliss roześmiała się.
– No cóż, normalnie to obowiązek pacjenta ale tym razem odpuszczę panu. Jak pan to zrobił, jeśli wolno spytać?
– Potknąłem się – odparł. – Trzymałem pistolet do wbijania gwoździ w lewej ręce, właśnie miałem go przełożyć do prawej i zabrać się do roboty, kiedy pośliznąłem się i zachwiałem. Pistolet wystrzelił, i po sprawie. Sam nie mogłem w to uwierzyć. Jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy.
– Tak, znam to. – Fliss rozumiała go doskonale. – Możemy być wdzięczni losowi, że nie przybił pan deski do podłogi.
– Niech pani nawet nie mówi takich rzeczy. – Pacjent pobladł jeszcze bardziej, a Fliss poklepała go po ramieniu.
– Dam panu zaraz środek przeciwbólowy i poproszę lekarza.
Słysząc o pacjencie z deską, Nick wpadł w przerażenie.
– Teraz już wiem, dlaczego nie znosiłem majsterkowania.
– Bardzo zabawne. Możesz na niego spojrzeć? – poprosiła Fliss, ale Nick pokręcił głową.
– Wybacz, Fliss, jestem zajęty. Tom właśnie skończył. Zaraz go zawołam.
Właśnie tego chciała uniknąć, ale w końcu nie chodzi o nią, przypomniała sobie.
– Au! – jęknął Tom na widok pacjenta, a Bob przewrócił oczami.
– Czy tylko tyle macie tu wszyscy do powiedzenia?
Tom przykucnął i zerknął na koniec gwoździa, który wyszedł z drugiej strony deski.
– Hm – rzekł z namysłem i podniósł wzrok na Fliss. – Ty jesteś ekspertem od gwoździ. Masz jakiś pomysł?
– Najpierw coś przeciwbólowego.
– To dobry pomysł – wtrącił Bob. – Boli jak diabli, jakby mnie kto pytał.
– No dobra. Znieczulimy całą rękę. A później?
Fliss nie znała odpowiedzi.
– Mam w samochodzie młotek stolarski. Mogłabym wybić gwóźdź od spodu, a potem chwycić go za główkę i wyciągnąć. Nie jest to wyrafinowana ani nowoczesna metoda, ale chyba najszybsza i najprostsza. I najmniej traumatyczna.
Pacjent przełknął ślinę, Tom zaś wyraził aprobatę.
– Zaraz pana znieczulę. Trafił pan i tak bardzo dobrze, bo między kciukiem i palcem wskazującym są przede wszystkim mięśnie i drobne naczynia krwionośne. Nie ma tu nerwów, ścięgien ani kości, więc miejmy nadzieję, że nie pozostaną trwałe ślady.
Te zapewnienia bynajmniej nie poprawiły nastroju Boba. Przez chwilę wydawało się, że zemdleje. Fliss, która wybrała się po narzędzia do samochodu, nie dałaby głowy, czy nie zemdleje razem z nim. Nie była panikarą, ale ciąża zmieniła jej stosunek do podobnych sytuacji. Liczyła na to, że zdoła przetrwać kilka kolejnych minut, nie robiąc z siebie idiotki.
Gdy wróciła do sali, Tom właśnie zaaplikował pacjentowi miejscowe znieczulenie. Przetarł skórę, zlokalizował nerw i wbił igłę. W tym samym momencie Bob zasłabł.
Fliss złapała go i posadziła prosto, i po kilku sekundach Bob odzyskał przytomność. Krople potu zebrały się nad jego górną wargą, twarz kompletnie posiniała.
– Zemdlałem? – zapytał, a Fliss uśmiechnęła się uspokajająco.
– Na sekundę.
– Ale baba ze mnie – stwierdził zniesmaczony.
– Jest pan niesprawiedliwy. Teraz zaczekamy minutkę, aż znieczulenie zacznie działać.
Usiadła przy biurku, by wypełnić kartę Boba. Starała się rozmową odwrócić uwagę pacjenta od czekającego go zabiegu.
– Lubię prace renowacyjne, ale tutaj mało się tego robi – zdradził w pewnym momencie.
Fliss nastawiła uszu.
– Naprawdę? Ma pan jakieś referencje?
– Jasne, czemu pani pyta?
– Bo nadzoruję remont dużego wiktoriańskiego domu i przydałby mi się dobry cieśla. Będzie dużo prac renowacyjnych w drewnie, okna i tym podobne.
– Tym się właśnie zajmuję. Robię takie otwierane pionowo okna, dokładne kopie tych dawnych. Ale nie są wcale takie tanie – uprzedził.
– To zrozumiałe – odparła. – Niech pan do mnie wpadnie, poda mi swoją cenę. Przez dzień czy dwa nie będzie pan mógł pracować. Jutro mam wolne w szpitalu, więc będę na budowie. Kto mógłby dać panu referencje?
– John Cotton – odrzekł natychmiast Ben.
Fliss uniosła brwi. Słyszała o Johnie Cottonie, o tym, że uratował zabytkowy budynek przed kompletną ruiną.
– Pracował pan u niego?
– Zrobiłem wszystkie okna i całą stolarkę. Zna pani ten dom?
– Słyszałam o nim. Skoro pan tam pracował, to mi zupełnie wystarczy. Niech pan wpadnie jutro, porozmawiamy.
– Proszę mi tylko powiedzieć, jak tam trafić.
– Umawiacie się na randkę? – zapytał Tom, który zostawił ich na chwilę samych i właśnie wrócił.
Fliss miała wrażenie, że odezwał się nieco protekcjonalnym tonem. Postanowiła jednak to zignorować.
– Oczywiście – odparła spokojnie. – Bob jest stolarzem, specjalizuje się w pracach renowacyjnych. Wpadnie jutro obejrzeć Red House.
– Aha. To świetnie. Felicity wszystko panu powie, ona jest najlepiej zorientowana w sprawie remontu. Ja tylko daję pieniądze.
Kiedy nie mówisz mi, że jestem dziurą w moście i że muszę cię poślubić, pomyślała, czując znów nawrót znajomego bólu. Obiecała sobie jednak, że w pracy nie da się ponieść emocjom. Niezależnie od tego, czy będzie to w szpitalu, czy w Red House, o ile jeszcze tam pracuje. Bo tego nie była pewna. Być może pospieszyła się, zatrudniając kolejnego robotnika. Dopóki jednak nie pojawi się jej zastępca, musi koordynować prace.
– W porządku, Bob, popatrzmy teraz na rękę – rzekł Tom. – Czuje pan coś?
– Jak u dentysty. No wie pan, niby czuję, a nie czuję.
– Dobrze. Które z nas to zrobi? – Tom spojrzał na Fliss, unosząc brwi.
– Jak sobie radzisz z młotkiem? – zapytała, świetnie znając odpowiedź. – No więc jednak ja to zrobię – rzekła, nie okazując niepokoju.
Oparli deskę na skraju biurka. Tom przytrzymał ją, a Fliss wybiła gwóźdź, po czym jednym szybkim ruchem wyciągnęła go pazurem umocowanym z drugiej strony młotka.
– O Boże! – szepnął Bob i znowu zemdlał.
Fliss upuściła młotek na podłogę i pobiegła do łazienki. Przytuliła policzek do zimnych kafli i oddychała głęboko, aż nudności minęły. Gdy wróciła, Bob siedział na kozetce i powoli wracał do siebie. Tom oglądał jego rękę.
Podniósł wzrok i wnikliwie przyjrzał się Fliss.
– Dobrze się czujesz?
– Przeżyję. Przepraszam, ale w przeciwieństwie do pana, mam prawo być babą – zwróciła się do Boba który odpowiedział jej uśmiechem.
– Pani też dało się we znaki? Nie zauważyłem.
– Nie ma czego żałować. No dobrze, co dalej?
– Czyścimy ranę i zakładamy opatrunek. Rano trzeba będzie zobaczyć, czy nie spuchło zbyt mocno. Moim zdaniem wszystko będzie dobrze. Damy panu antybiotyk. Fliss pana opatrzy.
Tom wyszedł, a za nim ciągnęło się echo podziękowań Boba. Tymczasem Fliss stała oniemiała.
Tom powiedział „Fliss". Ciekawe, czy zrobił to celowo, by w ten symboliczny sposób podkreślić ich bliski związek, czy po prostu mu się wymknęło. Nie wiedzieć czemu wątpiła, żeby to był przypadek.
Bob także zwrócił uwagę na zdrobnienie, ale z zupełnie innych powodów. Przekrzywił głowę z namysłem.
– Pani jest Fliss Rymań?
– Tak, to ja.
– Słyszałem o pani. Bill Neills ciągle o pani mówi.
– Zna pan Billa?
– Jasna sprawa. Często razem pracujemy. Równy gość.
– Zdawało mi się, że znam skądś pańskie nazwisko. No to świetnie się składa, pod warunkiem, że będzie nas stać na pana. Zrobię panu teraz opatrunek i spotkamy się jutro rano. Powiedzmy o dziewiątej, dobrze?
– Oczywiście.
– Potrzebna panu ta deska? – zapytała jeszcze, na co Bob się roześmiał.
– Wątpię, żeby chcieli ją teraz kłaść na podłogę, ale może wezmę ją do domu na pamiątkę. – Stłumił śmiech, wziął deskę z rąk Fliss, wsadził ją pod ramię i o wiele radośniejszy ruszył w stronę apteki.
To był długi dzień. Fliss wyczerpana wyszła do domu o czwartej i od razu padła na łóżko, by godzinkę odpocząć.
Tyle że godzina zamieniła się w trzy godziny. Obudził ją dopiero Tom, który delikatnie głaskał jej policzek.
– Felicity? – szepnął.
Podniosła ciężkie jak ołów powieki i zamrugała.
– Która godzina?
– Kwadrans po siódmej. Nastawiłem wodę w czajniku, przyniosłem ziołową herbatę.
– Ja tego nie wypiję – oznajmiła czując, że jej gardło zaciska się na samą myśl o ziółkach.
– Mam herbatę miętową, cynamonową, imbirową i koper włoski. Pomagają na nudności.
Fliss usiadła odsunęła włosy z oczu. Co nakazuje etykieta w takim związku jak ich? No właśnie, jaki to właściwie związek?
– Dziękuję – odparła, nie znajdując lepszych słów.
– Jak się czujesz?
– Jestem zmęczona.
– Zrobię ci coś do picia. Zostań tutaj.
– Nie, nie, wstaję. Nic mi nie jest.
Po chwili wahania Tom wyszedł z pokoju, zamykając cicho drzwi. Fliss odrzuciła kołdrę i usiadła. Przez chwilę wszystko wirowało jej przed oczami. Cholera jasna. Ta ciąża daje jej się we znaki, lecz nie zamierzała podejmować tego wątku z Tomem. Jeszcze by się nad nią litował. Pewnie nakłaniałby ją ponownie do małżeństwa, dla dobra dziecka, którego tak bardzo nie chciał.
Wciągnęła dżinsy i bluzę, wsunęła stopy w stare tenisówki i podreptała do małego pomieszczenia, w którym urządziła prowizoryczną kuchnię.
– Dajesz sobie tutaj radę? – Tom patrzył na nią ze zmarszczonym czołem.
– Tak, a zresztą to bez znaczenia. Mam na myśli, że i tak chcesz, żebym odeszła, więc się wyprowadzę. Pewnie w weekend.
– Nie chcę, żebyś odeszła. – Nerwowo masował kark. – Trochę mnie tylko martwi, że nie ma tutaj wygód.
– Jest mnóstwo wygód – odparła zdecydowanie, a potem dodała mniej pewnie: – Więc jak? Mam być kierownikiem budowy czy nie?
– Tylko pod warunkiem, że się nie sforsujesz. Ten dom wiele dla ciebie znaczy, a wszystkie twoje plany wy dają mi się słuszne. Ktoś inny mógłby to postrzegać inaczej.
Więc chodzi jedynie o dom. No cóż, proszę bardzo. Przynajmniej Bob Graham nie będzie się nazajutrz fatygował na darmo.
– Okej. Zobaczymy, jak to pójdzie.
Tom skinął głową i przysunął jej kubek.
– Pewnie nic nie jadłaś?
– Nie. Ale nie jestem głodna.
– A jednak musisz jeść. Coś ci ugotuję.
– Nie, Tom, nie chcę.
Mimo to dwadzieścia minut później Tom postawił przed nią talerz ugotowanego ryżu z warzywami skropionymi sosem sojowym i miodem, z odrobiną masła na brzegach.
Spojrzała na to podejrzliwie, ale przełknąwszy pierwszą porcję, przestała myśleć i po prostu jadła. Kiedy ostatnie ziarenko ryżu zniknęło z talerza, popatrzyła na Toma z uśmiechem.
– Dzięki. Nie wiedziałam, że byłam taka głodna.
– Zapomniałaś, że jato znam. – Bawił się filiżanką. – Wracając do domu, stawiam pewne warunki.
Fliss uniosła brwi.
– Warunki? Nie wiem, czy mnie to interesuje.
– Ależ tak. Nie wolno ci wchodzić na drabinę. Nie wolno ci niczego robić samej, masz tylko nadzorować prace. Nie życzę sobie, żebyś biegała po rusztowaniu czy oglądała dach. Nie możesz nosić żadnych ciężarów ani pracować z chemikaliami. Nie wolno ci zdrapywać starej ołowiowej farby.
Szybko zabrakło mu palców w tej wyliczance, a Fliss równie szybko traciła cierpliwość.
– Rozumiem – rzekła zjadliwie. – Nie przejmuj się. Nie zrobię nic, co mogłoby zaszkodzić twojemu dziecku, nawet jeśli pragniesz go równie mocno, co dziury w moście.
– Och, do diabła – rzucił, drapiąc się po głowie. – Nie o to mi chodziło. Chodzi o czas, dzieciaki jeszcze się tu nie zadomowiły. Ich matka zraniła je, porzucając je. Od jej odejścia minęły ledwie trzy lata, dla Catherine i Andrew to był prawdziwy cios. To świetne dzieciaki, powoli do siebie wracają, ale bliźniaki właśnie zaczęły mnie pytać, dlaczego mama ich nie chce. Więc na tym etapie nie potrzeba im dodatkowych komplikacji. Nie obrażaj się, jeśli nazwałem naszą sytuację komplikacją. Nie chodzi o ciebie ani o dziecko, ale o moje dzieci. Zresztą wciąż nie wiem, co im powiem.
– Powiedz im po prostu, że jestem w ciąży. Wkrótce same to zobaczą. Przykro mi, że tak mnie zdenerwowały twoje słowa, ale ja też poczułam się odrzucona. Bo nie chodzi tylko o twoje dzieci.
– Wiem, przepraszam. Czasami nie widzę świata poza nimi, ale wiem, że to mnie nie tłumaczy. – Jego uśmiech był wymuszony. Fliss czuła, że ta rozmowa przychodzi mu równie ciężko jak jej. – Więc jak? – podjął. – Zostaniesz?
– Jeśli mogę. Jeżeli będzie się układać. Ale nie obiecuję, że nie wejdę na drabinę.
– Wtedy cię zwolnię.
Nie było żadnej dyskusji, a przecież proponował jej dobre rozwiązanie. Jeżeli zrezygnuje z Red House, znajdzie inny dom i skończy się na tym, że będzie sama ciężko pracować. Tutaj ma tylko nadzorować, a jeśli wejdzie na drabinę, kiedy Tom nie będzie widział, nic się nie stanie.
– Dobra – odparła. – Nie będę wchodzić na drabinę.
Bob Graham okazał się wspaniałym nabytkiem. Jego okna nie były tanie, jak zaznaczył, ale nie były też przesadnie drogie. Fliss wiedziała poza tym, że może polegać na jakości jego pracy. Prawdę mówiąc, wszyscy pracowali świetnie i była naprawdę zadowolona.
Poza tym, oczywiście, że ilekroć stawiała stopę na drabinie, ktoś groził, że doniesie Tomowi. Miał ich wszystkich po swojej stronie, informując, że Fliss spodziewa się dziecka i prosząc, by się nią opiekowali. Gwarantowało to, że nie pozwolą jej ruszyć nawet palcem. Równie dobrze mogliby związać jej ręce i nogi. Ale z drugiej strony dzięki temu, że wiedzieli ojej stanie, uniknęła zbędnych dyskusji czy sporów, które musiałaby rozstrzygać. Wszyscy pracowali uczciwie i z zapałem.
W zajmowanej przez nią części domu także zaszły zmiany. Któregoś dnia pojawił się porządny zlewozmywak z szafką i bojler, który grzał wodę na okrągło. Nad starą wanną zawisła zasłona prysznicową a przede wszystkim elektryczny bojler, więc nie musiała już chodzić do matki, by się umyć. Już sam ten fakt był dla niej wielkim odciążeniem, gdyż matka nigdy nie traciła sposobności, by zapytać ją o ojca dziecka. A Fliss postanowiła nie zdradzać tego nikomu, póki Tom nie powie swoim dzieciom.
Ukrywała to nadal przed Meg, która odwiedziła ją pewnego wieczoru na początku września i zaciągnęła do ogrodu, gdzie pod drzewem jadły pizzę.
Nudności minęły, dzięki Bogu, ale nie ciekawość Meg.
– No powiedz, już tyle czasu każesz mi czekać. Kto to jest? – naciskała, przechodząc od razu do ataku.
Fliss, która czuła się dużo lepiej, wyjęła z pudełka kawałek pizzy z ciągnącym się serem.
– Nie twój interes.
Meg zmrużyła oczy.
– Nie wierzę, że mi nie chcesz powiedzieć. Czy on pracuje w szpitalu?
Fliss właśnie otwierała wodę z gazem. Za szybko odkręciła zakrętkę i oblała je obie. Meg wybuchnęła śmiechem.
– Przyjdzie dzień, że to z ciebie wyciągnę – oznajmiła w końcu, kiedy Fliss uparcie odmawiała wynurzeń. – Chcesz ostatni kawałek? Skoro jesz za dwoje?
– I rosnę jak dom. Tak, jeśli ty nie chcesz. Umieram z głodu.
– No to pokaż mi ten dom, skoro nie zamierzasz podzielić się ze mną swoją tajemnicą – poprosiła zrezygnowana Meg.
Fliss z westchnieniem ruszyła, by oprowadzić ją po Red House.
– Ale kolos!
– On ma czwórkę dzieci, nie zapominaj, i jego rodzice zamieszkają w części, z której ja teraz korzystam. Zatrudni też opiekunkę. Zajmą każdy centymetr tego domu.
– O rety! Wyobraź sobie tylko, ile tu będzie roboty, sprzątania! Nie chciałabym być ich pomocą domową.
Wyszły znowu na zewnątrz i spacerowały po ogrodzie. Zapadał zmierzch. Fliss ziewnęła.
– Przepraszam, to był ciężki dzień.
– Pójdę już. Zapomniałam, jak wcześnie wstajesz, nawet jeśli masz popołudniowy dyżur albo dzień wolny w szpitalu. A jutro jesteś chyba rano.
– Mam być o dziewiątej. Angie ma wolne, zastępuję ją.
– Nie powinnaś się przepracowywać. Kiedy sobie ostatnio poleżałaś i poleniuchowałaś?
– W niedzielę – odparła Fliss, niezupełnie zgodnie z prawdą, ale to ucięło pytania Meg.
Pożegnały się, a potem Fliss usiadła z nogami do góry. Może przyjaciółka ma rację, może powinna trochę zwolnić.
– Pospieszcie się, jesteśmy już spóźnieni! – wołał Tom do dzieci, zerkając na zegarek.
– Nie chcę iść do szkoły – oznajmiła nadąsana Abby.
– Ja też nie chcę – dodał Michael.
– Catherine, Andrew! – krzyknął Tom.
Catherine zeszła na dół, stukając obcasami, rozpuszczone włosy zasłaniały jej twarz. Andrew wlókł się za nią, ciągnąc po schodach szkolny plecak.
– No już, do samochodu. Catherine, zrób coś z włosami. Nie masz jakiejś opaski?
– Mam mnóstwo opasek – odparła siadając z przodu z odwróconą twarzą.
Umalowała się, odgadł Tom, ale nie miał już siły ani czasu, by z nią teraz walczyć. Może nauczycielka odeśle ją do domu, żeby się umyła.
Wyjechał z podjazdu. Bliźniaki kłóciły się o coś z tyłu. Nie zwracał na nie uwagi. Ostatnio ciągle się sprzeczały. Dzieci miały za sobą męczące lato, z nieszczęśliwym tygodniem u matki, i szczerze mówiąc, Tom był zadowolony, że wrócą do szkolnej rutyny.
Na drodze panował spory ruch, ponieważ zaczął się nowy semestr. Kiedy dojechali do obwodnicy, korek trochę się zmniejszył. Tom właśnie dodał gazu, kiedy z boku wyjechał mu tuż przed maskę inny samochód.
Zatrąbił i nacisnął hamulce, ale był zbyt blisko, żeby się zatrzymać. Chciał wyminąć intruza, w ostatniej chwili zobaczył drzewo i przeklął pod nosem.
Na skutek uderzenia otworzyły się poduszki powietrzne. Potem nastąpił huk, potworny ból i ciemność.
Fliss widziała to wszystko, siedząc w swoim samochodzie kilka wozów za nimi. Usłyszała klakson, pisk hamulców i rozdzierający dźwięk metalu, kiedy samochody wpadały na siebie. Później cały ruch się zatrzymał.
– O Boże! – szepnęła, wstrzymując oddech.
Zgasiła silnik, wyskoczyła z samochodu i pobiegła na początek kolejki, zaglądając do mijanych wozów. Zszokowani pasażerowie wlepiali przed siebie wzrok. Niektórzy wysiadali od razu, inni na coś czekali. Nikt nie odniósł poważnych obrażeń, ale samochód na samym początku uderzył w drzewo i został wgnieciony przez jadący za nim duży pojazd terenowy.
Samochód był srebrny, ale z powodu wgniecenia Fliss nie widziała jego marki. Wciąż miał włączony klakson, a jego silnik nadal pracował. Otworzyła drzwi, by przekręcić kluczyk w stacyjce, i serce jej zamarło. Tom leżał na kierownicy, krew ciekła mu po twarzy i kapała na poduszkę powietrzną.
– Tom? Tom, odezwij się.
– On nie żyje.
Podniosła wzrok i dopiero teraz uświadomiła sobie, że w aucie są dzieci. Catherine na przednim siedzeniu, kredowobiała, zapłakana, zaś przerażeni Andrew i bliźniaki z tyłu.
– Wszystko w porządku, on żyje – oznajmiła wyczuwając puls drżącymi palcami. – Tom, obudź się.
Tom poruszył się i jęknął z bólu.
– Nie ruszaj się. Muszą ci założyć kołnierz ortopedyczny.
– Dzieci...
– Z dziećmi wszystko dobrze – uspokoiła go. – Żadnemu nic się nie stało, prawdą dzieciaki?
– Wszystko dobrze, tatusiu – powiedziała Catherine drżącym głosem. – Nie ruszaj się.
– Zadzwonię po karetkę – rzekła Fliss, ale ktoś z tyłu poinformował ją, że już to zrobiono.
– Musimy go wyciągnąć – zauważył ktoś inny.
Fliss pokręciła głową i dodała głośno:
– Proszę nie ruszać nikogo, kto jest unieruchomiony. Wszyscy, którzy odnieśli jakiekolwiek obrażenia, powinni zostać na miejscu, dopóki nie nadejdzie pomoc. Proszę zejść z drogi i zabrać dzieci. Zaraz przyjadą karetki. – Fliss wsadziła głowę do samochodu i uśmiechnęła się do dzieci. – No jak, w porządku?
Skinęli głowami, ale Abby zaczęła płakać, a Michael poszedł w jej ślady. Moment później płakali już Catherine i Andrew, a Fliss czuła, że i jej niewiele brakuje.
– Sprawdźcie, czy nic was nie boli. Głowy okej? Szyje? Ręce, nogi? Plecy i brzuchy?
– Boli mnie w klatce piersiowej – oświadczyła Catherine. – Dlaczego tata tak krwawi?
– Rany na głowie zawsze tak krwawią. Ale to nic nie znaczy. Tom, nie ruszaj się.
– Nic mi nie jest. – Uniósł nieco głowę, na skutek czego znowu jęknął i natychmiast ją opuścił.
Catherine rozbeczała się na dobre.
– Kochanie, to naprawdę nic strasznego – uspokajała ją Fliss. – A maluchy nie powinny widzieć, jak płaczesz, bo będą się bardziej bać. Przesiądź się do tyłu i przytul je, a ja usiądę na twoim miejscu i zajmę się tatą, dobrze?
Catherine skinęła głową, chociaż Fliss wyczuła w niej pewną niechęć. Po raz kolejny zbadała tętno Toma które tym razem było przyspieszone.
– Nic mi nie jest – powtórzył. – Tylko trochę kręci mi się w głowie. Chyba na moment straciłem przytomność.
– Jak twoja szyja?
– Trochę boli. Ale nie bój się, nie ruszam nią. Mam zbyt wiele do stracenia.
– To dobrze. Tylko nie zapomnij o tym. Coś jeszcze cię boli?
– Kolano, chyba o coś uderzyłem.
– Siedź i czekaj na karetkę.
Nadstawiła uszu. Tom wyciągnął rękę, a ona ucieszyła się, że tak mocno ją uścisnął. Oddała mu uścisk i przez chwilę siedzieli w oczekiwaniu.
Policja i pogotowie przyjechały równocześnie. Dzieciom kazano wysiąść z samochodu, by je zbadać. Potem ratownik ostrożnie założył Tomowi kołnierz ortopedyczny, odpiął mu pas i zaczął go wyciągać z wozu.
Tom jęknął tak głośno, że Fliss wpadła w popłoch. Zapłakana Catherine natychmiast podbiegła do ojca.
– Tatusiu! – krzyknęła.
Fliss odciągnęła ją i trzymała mocno, kiedy ratownicy kładli Toma na noszach i wsuwali do karetki. Każdy oddech sprawiał mu ból, jego lewa noga leżała pod dziwnym kątem. Złamanie? Boże, oby nie. Z kolanami nie ma żartów.
– Co mu jest? – wołała Catherine. – Chcę z nim jechać. Puść mnie!
– Nie. Musisz zostać z rodzeństwem, oni cię teraz potrzebują. Tata jest w dobrych rękach. Zawiozą go do szpitala i zbadają. Pojadę za karetką, spotkamy się za kilka minut.
– Dlaczego nie możemy jechać z tobą?
– Mieliście wypadek. Lekarz musi sprawdzić, dlaczego boli cię w klatce piersiowej. Idź z innymi, Catherine, proszę.
Przekazała dziewczynkę załodze karetki. Zauważyła że Andrew stał kompletnie zagubiony. Podeszła i uściskała go.
– Wszystko dobrze?
Skinął głową, ale Fliss podejrzewała że robi tylko dobrą minę do złej gry.
– Dzielny chłopak. Zobaczymy się w szpitalu – dodała. Pobiegła do swojego samochodu tak szybko, jak potrafiła, i usiadła za kierownicą. Kiedy znalazła się w szpitalu, Tom leżał na reanimacji.
– Zastąpię cię. – Odsunęła na bok Meg i wzięła Toma za rękę.
– I jak?
– Dobrze. Co ja, do diabła, robię na reanimacji? Czy to nie lekka przesada?
– Badają cię. A czemu narobiłeś takiego hałasu?
– Cholerne kolano – odparł. – Nie wiedziałem, że jest w takim stanie, dopóki mnie nie ruszyli.
Nick podał Fliss nożyczki.
– Tnij. Zobaczymy, o co ten cały szum.
Po przecięciu nogawki okazało się, że rzepka się przemieściła.
– Zrobimy zdjęcia kolana, głowy i kręgosłupa szyjnego. Jeszcze coś powinniśmy sprawdzić?
– Dzieci – odparł Tom.
– Płyta ci się zacięła. Dzieci już zostały zbadane, nic im się nie stało.
– To prawda, Tom – wtrąciła Fliss. – Widziałam je, rozmawiałam z wszystkimi, jak wysiedli z samochodu.
– Idź i zobacz. Są już tutaj?
– Tak sądzę.
– Chcę je zobaczyć.
– Nie teraz. Jesteś cały we krwi. Tylko by się przeraziły. Niech cię najpierw umyją i zaszyją ci tę ranę na głowie. Skąd ją masz?
– To pewnie książka Andrew mnie walnęła.
Fliss delikatnie rozdzieliła mu włosy i znalazła spuchnięte rozcięcie na głowie.
– Wyczyszczę to i skleję za minutę.
– Nie możesz tego jakoś zakryć? Chcę zobaczyć dzieci.
– Najpierw zdjęcia.
Tom zacisnął wargi, ale chociaż był zły, zerkał spod oka na klisze, kiedy były już gotowe.
– To moja rzepka, tak?
– Tak – potwierdził Nick.
– Cholera. Trudno, zrób to, Nick.
– Dobra, ale wcześniej cię znieczulę.
– Zrób to i już – rzucił Tom.
– Mowy nie mą stary. Nie potrzeba nam tu bohaterów. – Podał mu maskę i kazał wziąć kilka wdechów. Potem dopiero położył rękę na boku rzepki, równocześnie prostując nogę Toma. Krzyk zamienił się w skowyt, a potem popłynął wianuszek słów, których dzieci Toma z pewnością nie słyszały dotąd z jego ust. Fliss próbowała się uśmiechnąć.
– Okej – rzekł po chwili Tom, ściskając z całych sił rękę Fliss. – Mogę teraz zobaczyć dzieci?
– Ale z ciebie zrzęda – zauważyła łagodnie. Nogi miała jak z waty i z wielkim trudem wyszła poszukać dzieci.
Znalazła je w towarzystwie Meg. Spojrzały na nią cztery pary oczu podobnych do oczu Toma, trzy pary ze strachem i jedna z niechęcią. Fliss przełknęła ślinę.
– Ojciec chce was widzieć. Muszę was uprzedzić, że jest poplamiony krwią, ale to nic takiego. Umyjemy go i założymy szwy.
– A dlaczego tak krzyczał? – spytała Catherine.
– Miał przemieszczoną rzepkę w kolanie. Jeden z lekarzy przestawił ją na miejsce. Kolano to bardzo wrażliwe miejsce, nawet jak się uderzysz, bardzo boli. Ale wszystko się wygoi.
– Możemy teraz do niego iść? – zapytał Andrew.
– Pójdziesz z nimi, Meg?
– Catherine miała prześwietloną klatkę piersiową. Istnieje podejrzenie złamania mostka. Czekamy na wynik. Poza tym wszystko dobrze. Nie możemy tylko skontaktować się z rodzicami Toma.
– Zawsze chodzą z psem o tej porze – wyjaśniła Catherine. – Niedługo wrócą.
– To dobrze. No to chodźmy, ale musicie być bardzo ostrożni. Meg, pomożesz mi? Weźmiemy młodsze na ręce, żeby Tom je widział. Nie uwierzy, że nic im się nie stało, jak się sam nie przekona.
– Więc to jest twoja banda. – Nick uśmiechnął się, kiedy wmaszerowali na oddział całą gromadką. – Robi wrażenie. Uważajcie i nie skaczcie po nim – ostrzegł, ale oni bali się nawet podejść bliżej.
Tylko Catherine zatrzymała się tuż obok głowy Toma.
– W porządku, kochanie? – szepnął, a ona skinęła głową. Podniósł rękę i pogłaskał jej policzek. – Czy to tusz? – zapytał z lekkim uśmiechem, a ona znowu przytaknęła.
– Przepraszam.
– Nie szkodzi. Nic ci nie jest?
– Boli mnie w klatce piersiowej.
Tom natychmiast przeniósł wzrok na Fliss.
– Trzeba jej zrobić zdjęcie.
– Już zrobione, czekamy na wynik – stwierdziła Meg. – Uspokój się, jesteś teraz pacjentem. Zaufaj nam.
– Przepraszam. Andrew, a co z tobą? I co z wami?
Sprawdził wszystkie dzieci po kolei, ucałował bliźniaki, a Catherine cały czas stała za nim i patrzyła na niego, jakby nie mogła uwierzyć, że ojciec żyje.
Fliss doskonale ją rozumiała. Pół godziny później, gdy wreszcie udało się dodzwonić do dziadków, którzy zabrali dzieci do domu, a Toma przewieziono na ortopedię na obserwację, Fliss poszła do toalety, usiadła i niemal wypłakała oczy. Kiedy stamtąd wyszła Meg czekała przed drzwiami.
– To jego, tak? – zapytała spokojnie.
Fliss nie mogła już dłużej ukrywać prawdy. Zamiast odpowiedzieć, znów się rozpłakała, a Meg otworzyła ramiona i przytuliła ją mocno.
Kiedy Fliss wzięła się w garść, zrobiły kawę i opuściły budynek. Znalazły sobie spokojne miejsce na niskim murku, gdzie mogły usiąść i porozmawiać.
– Rozumiem, że Tom wie?
Fliss przytaknęła.
– Tak. Wie od początku.
– I co?
– Powiedział, że musimy się pobrać.
– O! – rzekła Meg ze zrozumieniem. – O rety. A ty go kochasz, oczywiście, i chcesz za niego wyjść, ale nie z powodu dziecka.
– Sama nie wiem. Tak myślałam, na początku. Ale Catherine jest mi taka niechętną że nie wiem, czy dałabym radę. Czy chciałabym żyć z kimś, kto mnie nienawidzi.
– Ona cię nie nienawidzi.
– Ależ tak. Chce być dla ojca najważniejsza, mieć go tylko dla siebie, i chyba coś podejrzewa.
– Więc wy nadal...?
– Co? Mamy romans? Trudno to tak nazwać. Remontuję mu dom przy pomocy pilota, czyli nadzoruję prace, żeby nie zaszkodzić dziecku, a kiedy dom będzie gotowy, a mianowicie na Boże Narodzenie, zbiorę manatki i przeniosę się do mojej mamy. Będę sama wychowywała dziecko.
– Ale ty go kochasz.
– Głupie, co? – Fliss przełknęła łzy.
Meg poklepała ją po ręce.
– Daj spokój. Może weźmiesz sobie wolne do końca dnia i posiedzisz przy nim?
– Nie, brakuje personelu. Nic jeszcze dzisiaj nie zrobiłam, a minęła już dziesiąta.
– Nic poza tym, że zajmowałaś się ofiarami karambolu. Moim zdaniem to jest praca.
Fliss posłała przyjaciółce zmęczony uśmiech.
– Chyba tak.
– Więc idź do niego i wróć, jak będziesz gotowa.
– Potem pójdę. Wciąż nie czuję się pewnie.
Weszły z powrotem do budynku i zabrały się do pracy, a pod koniec dyżuru Fliss wybrała się na oddział, gdzie leżał Tom.
– Przyszłam do Toma Whittakera – oznajmiła pielęgniarce.
– Właśnie go przywieźli z bloku...
– Z bloku? – Serce Fliss zabiło mocniej.
– Tak, robili mu artroskopię. Czuje się dobrze, ale niech pani nie siedzi długo. Leży w pokoju obok.
Fliss wytarła wilgotne dłonie o fartuch. Tom spał. Na czole miał siniaka, lewa noga wystawała mu spod kołdry, zabandażowana od połowy uda do dołu. Przez chwilę Fliss patrzyła na niego, zadowolona, że słyszy jego równy oddech.
Chyba jednak głośniej się poruszyła, gdyż Tom otworzył oczy, a na jego twarz wypłynął uśmiech.
– Cześć.
– Cześć. Jak się masz? – Przysunęła krzesło i usiadła obok łóżka.
– Kolano boli jak diabli – wyznał. – Łeb mi pęka, a poza tym okej. Jak dzieci?
– Catherine nie złamała mostka ale też jest obolała. Twoi rodzice zabrali dzieci do domu.
Tom lekko skinął głową i skrzywił się.
– Szyja cię boli?
– Trochę. Jutro powinni mnie wypuścić. – Wyciągnął do niej rękę, a ona uścisnęła ją delikatnie. – Dzięki za pomoc. Naprawdę się ucieszyłem, słysząc twój głos.
– Nie tak jak ja, słysząc twój – odparła, śmiejąc się nerwowo. – Napędziłeś mi porządnego stracha.
– Wybacz. A co z samochodem?
– Kiepsko. Na ogon wjechała ci terenówka, a przytulanie się do drzew zawsze kończy się źle. Moim zdaniem skasowany.
– Chyba masz rację. Przypuszczam, że policja zna wszystkie szczegóły.
– Tak sądzę.
Tom zamknął oczy i westchnął.
– Potem będę się tym martwił – mruknął i zapadł w sen.
Fliss siedziała przy nim jeszcze kilka minut, potem spróbowała uwolnić rękę i wstać, ale trzymał ją tak mocno, że musiała zostać. Wtem usłyszała za plecami głos Eileen Whittaker, a następnie Catherine.
– Nie chcę tam wchodzić. Ta wiedźma z nim siedzi, co się wtrąca – rzekła dziewczynka.
Wiedźma. Dlatego że powiedziała im rano, co mają robić? Nachyliła się nad Tomem.
– Tom? Tom, obudź się. Twoja rodzina przyszła.
Zabrała rękę, wstała i uśmiechnęła się do matki Toma a potem przeniosła wzrok na Catherine.
– Jak się czujesz?
Dziewczynka obrzuciła ją nieprzyjaznym spojrzeniem.
– Boli mnie – odparła takim tonem, jakby mówiła do niedorozwiniętego dziecka.
Fliss westchnęła w duchu.
– Na pewno. Zostawię was samych. A jak się czują pozostałe dzieci, pani Whittaker?
– Dobrze. Przywiozłam na razie Catherine. David przyjedzie później z Andrew. Nie chcieliśmy zabierać bliźniaków, dopóki nie zobaczymy, w jakim stanie jest Tom.
– Prawdopodobnie jutro zostanie wypisany.
Fliss udała się do domu. Po drodze mijała miejsce, gdzie zdarzył się wypadek. W trawie leżały w dalszym ciągu odłamki szkła. Fliss wstrząsnęły dreszcze. Zmieniła plany i skręciła do matki.
– Witaj, kochanie – rzekła Helen ze zdziwieniem. – Dziś się ciebie nie spodziewałam.
– Wiem, przepraszam, ale nie czuję się najlepiej. Tom miał wypadek w drodze do pracy.
– O mój Boże! Nic mu się nie stało? Jechał sam?
– Nie, z dziećmi. Dzieci wyszły bez szwanku, ale on uderzył się w głowę i miał przemieszczoną rzepkę w kolanie. Zatrzymali go do jutra w szpitalu.
– Biedak.
– Jechałam kilka samochodów za nim – wyjaśniła Fliss i opowiedziała matce całą historię.
– I pewnie nic nie jadłaś? – Matka zaprowadziła ją do kuchni i zajrzała do lodówki. – Omlet z serem i grzybami?
– Świetnie, mamo. Dzięki.
– Zaraz ci zrobię, a ty idź i usiądź wygodnie. Wyglądasz mamie.
Fliss przeniosła się do salonu i z westchnieniem opadła na stary fotel ojca. W ciągu paru sekund zasnęła.
Tom odzyskiwał formę przez parę tygodni, ale już po kilku dniach wrócił do pracy. Kulał i złościł się na każdego, kto sugerował, że się przemęcza.
– Lekarze są najgorszymi pacjentami – stwierdziła Meg z niechęcią, kiedy zmył jej głowę trzeci raz jednego dnia.
Fliss schodziła mu z drogi. Skupiła się na pracy. Poza tym robiła wszystko, by skończyć dom przed Bożym Narodzeniem. Roboty przy dachu trwały całe wieki. Bob Graham wymieniał po kolei wszystkie okna z przegniłym drewnem, a pozostałe naprawiał. Teraz zajmował się okiennicami i boazerią w jadalni.
Bill Neills razem z synem tynkowali ściany. Wymieniono już wszystkie kable. Zamontowano kaloryfery, a także wyposażenie łazienek. Fliss widziała już koniec tego dzieła. Denerwowała się tylko, że nie może w niczym pomóc.
Jedyną rzeczą, jaką mogła się zająć, była renowacja kominka w salonie, pokrytego kilkoma warstwami farby. Pamiętając o uwagach Toma postarała się o specjalną bezołowiową pastę do usuwania starej farby.
Pod warstwami farby pokazały się kafle otoczone przez piękny kremowy marmur. Chociaż zajęło to Fliss więcej czasu, niż się spodziewała, to cieszyła się, że przynajmniej Tom nie stoi jej nad głową i nie doprowadza do szału, wydając zakazy i polecenia.
Usiadła na stołku. Dziecko w jej brzuchu ułożyło się wygodniej. Automatycznie położyła tam rękę, głaskaniem uspokoić maleństwo, po czym znowu wzięła się do pracy. Właśnie zdrapała ostatni ślad farby, kiedy usłyszała kroki Toma.
Wiedziała że to on, gdyż kulał i przystawał po drodze, przyglądając się postępom w pracach remontowych.
– Fliss?
– Jestem tutaj! – zawołała, ciekawa, czy jej się upiecze.
Tom wszedł i stanął jak wryty.
– Dobry Boże! Skąd to się wzięło? Wspaniałe! Gdzie to kupiłaś?
– To tu było – odparła.
Tom pokręcił głową.
– Nie widziałem. – Podszedł bliżej i zajrzał do puszki. – Sama to robisz? – zapytał, spoglądając na jej pobrudzone ubranie i rękawiczki rzucone pospiesznie na podłogę.
– To nie jest szkodliwe. Sprawdziłam. To także moje dziecko.
Patrzył na nią przez kilka sekund, potem westchnął i odłożył puszkę.
– Mam nadzieję. Mam też nadzieję, że nie przesadzasz.
– Nie.
– Byłaś na badaniu prenatalnym?
– Po co? – rzuciła sarkastycznie. – No jasne, że tak. Jutro mam usg.
Wyraz twarzy Toma uległ ledwo zauważalnej zmianie.
– Mogę iść z tobą?
O Boże!
– Nie uważasz, że to wywoła plotki?
– Może tak, a może nie – odparł obojętnie. – Zależy, kto będzie robił badanie.
– Nie wiem. Opiekuje się mną Sam Gregory, ale wątpię, żeby był obecny przy badaniu.
– On mnie chyba nie zna. Jeżeli nie zapyta, kim jestem, nie muszę się przedstawiać. Więc jak?
Fliss była równocześnie ciekawa i niechętną ale w końcu Tom jest ojcem. Tak czy owak, musi pozwolić mu na kontakt z dzieckiem. Tyle że na razie ono należy tylko do niej. I ona czerpie wielką radość z tej bliskości.
– Okej. O jedenastej w poradni dla ciężarnych.
Tom był pod wrażeniem. Widział już swoje dzieci na obrazie usg, widział kobiety podczas takiego badania u siebie na oddziale, ale to było dziecko jego i Felicity.
– To lewa ręka, a to prawa. Proszę popatrzeć, wkłada kciuk do ust. A to serce, bije równo i mocno, nerki pracują, widać, jak pęcherz się opróżnia. Wszystko dobrze.
Tom czuł napływające do oczu łzy. Wziął Felicity za rękę.
– Chce pani znać płeć? – zapytała lekarka.
Tom już chciał pokręcić głową, gdy Felicity odparła:
– Jeżeli pani wie.
– To dziewczynka.
Przez wiele dni Fliss chodziła z głupim uśmiechem na twarzy. Teraz mogła zaplanować wyprawkę dla dziecka i pomyśleć o imieniu. Co prawda była tak zajęta w szpitalu i w domu, że musiała poczekać, aż znajdzie na to czas.
Pod koniec listopada poszła na urlop macierzyński. Kolejne trzy tygodnie wykorzystała na wykończenie domu.
Wreszcie, na tydzień przed Bożym Narodzeniem i na cztery dni przed planowanym wprowadzeniem się rodziny Toma, Red Hose był gotowy.
Na podłogach leżały dywany, w oknach wisiały zasłony. Fliss przyszła się pożegnać.
Dom był piękny. Niezwykły. Tom nie żałował pieniędzy i to było widać. W kuchni stały ręcznie robione dębowe szafki z granitowymi blatami, cały sprzęt był wbudowany, a na środku stał ogromny prostokątny stół dla licznej rodziny.
Skrzydło, które mieli zajmować rodzice Toma, zostało odnowione i czekało na nowych lokatorów. Czekał także pokój dla opiekunki.
Fliss weszła na piętro, sprawdziła łazienki, a zwłaszcza czy wspaniałe granitowe kafle na ścianach zostały porządnie wyczyszczone i zabezpieczone. Następnie obejrzała sypialnie, pokoje dzieci i pokoje gościnne, i wreszcie weszła do pokoju Toma.
Był wciąż pusty. Słyszała, jak matka Toma mówiła o łóżku, które kupił, wielkim łożu z baldachimem. Wyobraziła sobie, że leżą na nim obydwoje.
Przełknęła ślinę. Mogła dzielić z Tomem to łóżko, mogłaby wszystko z nim dzielić – ale za jaką cenę?
Nie. Niech sam mieszka w tym wspaniałym domu. Będzie tu szczęśliwy z rodziną, ona nie jest im potrzebna, żadnemu z nich. Tom już nie jest nią zainteresowany, Catherine jej nienawidzi.
Zeszła na dół głównymi schodami i skręciła do salonu. Kominek lśnił dumnie naprzeciw nowych okien Boba. Podeszła do kominka przejechała palcami do gładkiej powierzchni marmuru, pamiętając godziny, które przy nim spędziła.
Poświęciła temu wszystkiemu wiele czasu i miłości. Zrobiła to dla Toma, a teraz wraca do siebie.
Odwróciła się do drzwi i poczuła skurcz. Od kilku dni miała lekkie skurcze, które kładła na karb zmęczenia. Teraz, stojąc z ręką na półce nad kominkiem, stwierdziła że dłużej nie może tego ignorować.
Niech to jasna cholera. Akurat teraz, zresztą za wcześnie, trzy tygodnie przed terminem. Już miała zatelefonować do matki, gdy usłyszała, że otwierają się frontowe drzwi.
– Wszystko w porządku ? – zapytał Tom. – Dobrze się czujesz?
– Dobrze – odparła i zaatakował ją kolejny skurcz.
– Kiedy to się zaczęło? – zapytał Tom.
Chwyciła się obiema rękami półki nad kominkiem i oddychała płytko. Tom zdał sobie sprawę, że Fliss wykonuje ćwiczenia oddechowe, i zamarł w oczekiwaniu.
– Chyba wczoraj. Tak mi się zdaje – powiedziała po jakiejś minucie.
– Dobra, wsiadaj do samochodu. Zawiozę cię do szpitala.
– Tom, nic mi nie jest.
– A ja jestem wróżką. Idziemy.
Objął ją ramieniem i nie słuchając dłużej słów sprzeciwu, wyprowadził z pokoju.
– Muszę zabrać swoje rzeczy od mamy – oznajmiła w samochodzie, ale w tym samym momencie poczuła następny skurcz. Tom pokręcił głową.
– Jedziemy prosto do szpitala. Potem przywiozę ci rzeczy.
Otworzyła usta, by zaprotestować, ale zamiast tego jęknęła z bólu, a potem westchnęła.
– Tom?
– Uhm?
– Chodzi o twój nowy wóz.
– Tak?
– Wody mi odeszły.
Tego było już za wiele! Tom nie mógł się powstrzymać. Wybuchnął śmiechem.
On się śmieje! Ona rodzi w samochodzie, a on się zaśmiewa, na Boga, chociaż zniszczyła mu tapicerkę i z całych sił walczy ze sobą, żeby nie przeć.
– Cholera, to nie jest śmieszne, ja naprawdę rodzę.
Zerknął na nią, zaklął cicho i nacisnął gaz.
– Mam nadzieję, że nie będziesz się tak wyrażać przy dziecku – przygadała mu i wstrzymała oddech pod wpływem kolejnej fali bólu. – Tom, pospiesz się, nie wytrzymam dłużej.
– Zaraz dogoni mnie policja.
I tak się właśnie stało, ku wielkiej uldze Fliss. Dzięki policji przebili się przez korek prosto przed oddział położniczy, gdzie policjanci zostawili ich z najlepszymi życzeniami.
– Dlaczego winda zawsze stoi na samej górze, kiedy jest potrzebna? – marudziła Fliss, siedząc już na wózku.
Wpadła w panikę. Tom przejechał z nią korytarzem dalej i wsiedli do windy bloku operacyjnego, trafiając na miejsce w momencie kolejnego skurczu.
Kiedy Tom chciał jej pomóc położyć się na łóżku, odepchnęła go.
– Dam radę. Zrobiłeś już więcej niż trzeba – warknęła wczołgując się na łóżko na czworakach i padając na poduszki. – Nienawidzę cię, Tom, wiesz o tym.
– Stadium przejściowe, co? – zauważyła spokojnie położna.
Fliss słyszała, jak Tom za jej plecami mówi, co się działo.
– Jestem tutaj, może pani mnie spytać – syknęła po czym kolejny skurcz odebrał jej głos.
– Dziecko powinno się urodzić za trzy tygodnie – wyjaśniał Tom.
– Pan jest jej partnerem?
– Tak – odparł.
– Nie, do cholery – burknęła równocześnie Fliss. – On jest tylko ojcem.
– Mam nadzieję, że nie będziesz używać takiego języka przy dziecku – zauważył Tom, a ona uderzyła go grzbietem dłoni w rękę.
Po chwili poczuła, że Tom ją podtrzymuje, kiedy chwyciła mocno drążek nad głową i podciągnęła się na kolana.
Czuła, że położna rozbierają, zdejmuje jej mokre spodnie, bada delikatnie, jedną ręką powoli masuje jej plecy. Tom z kolei wolną ręką głaskał ją po brzuchu.
Oparła się o niego. Potrzebowała go, chociaż tego nie chciała. Zaczęła płakać, a Tom ją kołysał, tulił, kiedy przyszedł następny skurcz i położna kazała jej przeć.
– Tom! – jęknęła. – Nie dam rady.
– Dasz radę.
– Nie! – jęczała kompletnie owładnięta tym, co się z nią działo. – Boję się, jest za wcześnie. Przyjadę tu za tydzień albo dwa, ale nie teraz, proszę.
– Wszystko w porządku – mówił kojącym głosem. – Jesteś kobietą, Felicity. Dasz sobie radę, tylko pozwól, żeby twoje ciało podpowiadało ci, co masz robić. Oprzyj się na mnie, a ja będę cię trzymał.
I zrobił, jak powiedział, trzymał ją przy wtórze przeraźliwych i zadziwiających dźwięków, które wydawała, aż usłyszała płacz swej córeczki. Wtedy zabrał ręce i położył jej dziecko w ramionach, i nagle wszystko odzyskało sens.
– Czy ona jest zdrowa? – zapytała.
Pediatra pojawił się, nie wiadomo kiedy i skąd. Zbadał dziecko, posłuchał płuc małej. Sądząc z głośnego płaczu, nie miała kłopotów z oddychaniem.
– Wspaniała. I jak na wcześniaka całkiem duża. Jest śliczna i silna. Będziemy ją pilnie obserwować, ale wygląda dobrze. Przez dzień czy dwa musimy ją trzymać w cieple, na wszelki wypadek. Dobra robota, Fliss.
Fliss była bardzo słaba i szczęśliwa.
– Część, kochanie – powiedziała miękko, a dziecko przestało płakać i zaczęło szukać piersi.
Ależ siła jest w tych maleńkich usteczkach, pomyślała Fliss. Zakręciło jej się w głowie od samego patrzenia na dziecko ssące pierś. Prawdę mówiąc, całkiem mocno jej się zakręciło.
– Tom? Dziwnie się czuję, możesz ją wziąć?
I w tej samej chwili spłynęła na nią ciemność.
– Co jest, do diabła? Ciśnienie jej leci, jest w szoku. Musi mieć krwotok. Zróbcie coś!
Położna wyciągnęła poduszkę spod głowy Felicity i nałożyła na nią czystą poszewkę. Na poduszce została krwawa plama. Serce Toma zamarło. Dobry Boże!
W ciągu kilku następnych sekund rozpętało się piekło. Mężczyzną w którym Tom rozpoznał Sama Gregory'ego, stanął w drzwiach, zerknął na Fliss i polecił:
– Zawieźcie ją na blok.
– Tak, jeszcze nie urodziła łożyska, a nie mogę ciągnąć mocniej za pępowinę.
– Na blok, tutaj nic nie zrobimy. Niech ktoś zajmie się dzieckiem. Szybciej.
Tom uświadomił sobie, że trzyma dziecko na ręku, owinięte tylko w płócienny ręcznik. Z przerażeniem patrzył, jak wywożą Felicity, i pobiegł do windy.
– Proszę mi dać dziecko – powiedziała spokojnie pielęgniarka i zabrała niemowlę z jego rąk.
– To wcześniak – oznajmił jeszcze, wiodąc wzrokiem za łóżkiem, które pchano korytarzem. – Niech pani się nią zaopiekuje, ja pójdę z jej matką.
Dwie godziny później, najdłuższe dwie godziny w jego życiu, Tom siedział przy łóżku Fliss, trzymał ją za rękę i modlił się, by przeżyła. Nie miał pojęcia, co się dzieje z dzieckiem, ale zostawił je w dobrych rękach. Teraz najważniejsza była Felicity.
Odsunął jej włosy z twarzy. Miał kompletnie ściśnięte gardło. Po drugiej stronie łóżka siedziała matka Fliss i trzymała jej drugą rękę. Zamknęła oczy, lekko poruszała wargami – modli się?
Zapewne. W głowie Toma także krążyły błagalne słowa. Boże, nie pozwól jej umrzeć. Uratuj ją, proszę. Zrobię wszystko, co tylko mi każesz, ale nie pozwól, żeby umarła.
Helen wstała sztywno. Jej oczy, podobnie jak oczy Felicity, były przepełnione bólem i lękiem.
– Idę się przejść. Proszę mnie zawołać w razie czego.
Tom skinął głową, słyszał, jak drzwi otwierają się i zamykają. Nie spuszczał wzroku z Felicity.
– Obudź się, kochanie. Obudź się, na pewno możesz to zrobić. Dziecko cię potrzebuje, do diabła, ja cię potrzebuję. Kocham cię. Nie możesz mi tego zrobić, Felicity. Nie zostawiaj mnie. Nie mogę bez ciebie żyć...
Urwał, pochylił głowę. Jej dłoń leżała w jego dłoni nieporuszona. Aż tu nagle palce Fliss zacisnęły się na jego palcach. Tom podniósł głowę i spojrzał na nią.
– Tom? – szepnęła.
Wstał, chociaż nogi miał jak z waty. Pogłaskał japo głowie drżącą ręką.
– Felicity?
– Cześć. Co się stało?
– Miałaś krwotok. Łożysko nie chciało odejść. Musieli cię operować.
Fliss skinęła głową, wciąż miała nieco nieprzytomny wzrok.
– Jak dziecko?
– Sądzę, że w porządku.
– Czy mama tu jest?
– Poszła się przejść. Zawołam ją.
– Zaczekaj. Mówiłeś coś... przed chwilą. Że mnie kochasz...
– A co?
– Mówiłeś to poważnie?
Zaśmiał się krótko i nerwowo. Przechylił głowę i zamrugał powiekami. Głęboko zaczerpnął powietrza i dopiero wtedy znowu spojrzał na Fliss, na jej ściągniętą delikatną twarz, ciemne oczy na tle bladej skóry.
– Tak – odparł. – Mówiłem poważnie.
– Och. Możesz poprosić mamę i dowiedzieć się, co z dzieckiem?
Och? To wszystko? Nie ma nic więcej w zamian, żadnego „i ja też cię kocham"? Czego on się spodziewał po tym, jak ją potraktował, po tym, co powiedział wcześniej? Przełknął gorzkie rozczarowanie.
– Oczywiście. – Pocałował ją w czoło, wyprostował się i wyszedł. Na korytarzu oparł się o ścianę i niemal zaszlochał. Helen podbiegła do niego w panice.
– Nie! – szepnęła.
Potrząsnął głową.
– Wszystko w porządku. Wyjdzie z tego. Chce teraz widzieć panią.
Tego wieczoru Tom późno wrócił do domu. Kiedy wszedł do kuchni, rozmowa ucichła. Rodzice oraz Catherine i Andrew siedzieli przy stole. Podnieśli na niego pytający wzrok.
– W porządku. Obydwie są w porządku.
Matka podniosła się z krzesła i otoczyła go ramionami.
– Dzięki Bogu – powiedziała a Tom nie mógł już powstrzymać łez.
– Tato?
– Nic, nic – odparł i wciągnął powietrze. Otarł łzy i posłał dzieciom niepewny uśmiech. – Miałem tylko koszmarny dzień.
– A dziecko? – zapytała znów matka.
– Jest śliczna, maleńką ale piękna i naprawdę świetnie sobie radzi. Spała, kiedy wychodziłem.
Catherine patrzyła na niego z jakąś nieznaną dotąd dojrzałością w oczach.
– To nasza siostra, tak?
Tom nie mógł jej przecież okłamać, teraz ani nigdy.
– Tak.
– Tak myślałam. Kiedy mieliśmy wypadek, ona tak się dziwnie zachowywała, jakbyś do niej należał. Jakby cię kochała.
– Taa, nic o tym nie wiem. Zobaczymy. A teraz naprawdę powinniście już iść do łóżek – oznajmił, wracając do codzienności, a dzieci, jakby wyczuwały jego napięcie, nie dyskutowały. Uściskał je na dobranoc z wdzięcznością.
– A ty? – zapytała matka. – Jak się czujesz?
Wzruszył ramionami.
– Jestem zmęczony, chyba też się położę. Przez kilka następnych dni czeka nas dużo roboty z przeprowadzką.
– A jak się układa między tobą i Fliss?
Zaśmiał się zdezorientowany.
– Pojęcia nie mam.
Przez parę dni prawie nie widywała Toma. Przeprowadzał się, oczywiście, poza tym pracował, więc wpadał tylko na moment, ale nigdy nie miał czasu porozmawiać, powiedzieć jej tego, co chciała usłyszeć. Ona też nie miała okazji powiedzieć mu tego, co z kolei on pragnąłby usłyszeć. Za to nie mógł się napatrzeć na córeczkę.
Sam Gregory zajrzał do Fliss i oświadczył, że jej losy ważyły się niemal do ostatniej chwili. Przyznał, że nie wiedział, czy nie będzie zmuszony wyciąć szyjki macicy.
– Na szczęście udało się, i możesz jeszcze urodzić tyle zdrowych dzieci, ile tylko zechcesz.
Tyle że mężczyzna, którego kochała, nie okazywał nawet ochoty do rozmowy. Powiedział, że ją kocha, ale to było w chwili strachu, że ją straci. Teraz, gdy wydobrzała, wręcz jej unikał.
Nie, to niesprawiedliwe. Nie unikaj ej. Po prostu jest zajęty. Na dzień przed Bożym Narodzeniem wprowadził się z rodziną do nowego domu. Następnego dnia Fliss miała być wypisana ze szpitala. Przypuszczała, że Tom spędzi święta ze swoimi bliskimi i nie będzie miała okazji go zobaczyć.
Łzy napłynęły jej do oczu. Głupia, to tylko baby blues. Każda kobieta przeżywa to czwartego dnia po porodzie, uprzedzano ją o tym. Miała chęć zwinąć się w kącie i wypłakać oczy.
Dobrze przynajmniej, że dziecko jest zdrowe i silne i nie ucierpiało przez jej głupotę.
Tego wieczoru przyszła ją odwiedzić matka, przyniosła jej ubrania i drobiazgi dla dziecka, żeby Fliss była nazajutrz gotowa do wyjścia. Tyle że następnego dnia matka po nią nie przyszła. Zamiast tego pojawił się Tom, spięty i z lekka nieprzytomny.
– Gdzie moja matka?
– Wybrała się kupić rzeczy dla dziecka. Prosiła, żebym cię odebrał – wyjaśnił, unikając jej wzroku.
Fliss czuła, że coś się za tym kryje. Ale co?
Tom ubrał dziecko, niewiarygodnie zręcznie i delikatnie, i po chwili wsadził małą do przenośnego fotelika.
– A ty? – zapytał. – Dasz radę iść?
– Zawsze odwozimy pacjentki do wyjścia na wózku – oznajmiła pielęgniarka.
Zjechali windą na dół. Tom poszedł po samochód.
– Czy twoja tapicerka przetrwała? – zapytała Fliss, a on roześmiał się w odpowiedzi.
– Mniej więcej. Wyczyściłem ją.
– Przykro mi.
– To nieważne. Nie przejmuj się.
Pomógł jej wsiąść do wozu, przypiął fotelik z dzieckiem do tylnego siedzenia i sam usiadł za kierownicą.
– Ruszamy?
Skinęła głową. Była niewyobrażalnie wprost zmęczona fizycznie i wyczerpana emocjonalnie. Marzyła tylko o tym, by jak najszybciej położyć się do łóżka w swojej starej sypialni.
Tymczasem Tom nie zawiózł jej wcale do domu jej matki. Skręcił do Red House. Spojrzała na niego zaskoczona.
– Tom?
– Musisz rzucić na coś okiem, coś tam nie gra. Zależy mi, żeby załatwić tę sprawę przed świętami.
Dom, zawsze tylko dom, pomyślała bliska łez. Omal nie straciła dziecka przez ten cholerny dom.
– Co nie gra?
– Jakoś tam chłodno – odparł dziwnym głosem.
Wjechał na świeżo wysypany żwirem podjazd. W oknach domu paliły się światła. W otwartych drzwiach stanęła jej matka.
– Fliss, kochanie, witaj. Jak się czujesz? – Pocałowała ją w policzek, otworzyła tylne drzwi samochodu i wyjęła dziecko. – Zabiorę ją z tego zimna – rzekła i zniknęła, zanim Fliss zdołała powiedzieć słowo.
– Chodźmy. – Tom wziął Fliss pod ramię i powoli wprowadził do domu.
– Tutaj jest pięknie i ciepło – stwierdziła zdumiona, na co on uśmiechnął się, patrząc na nią... ze strachem?
– Teraz tak. Kiedy ty tutaj jesteś.
Otworzył drzwi salonu. Fliss objęła pokój spojrzeniem. Wszystko, co do najmniejszego szczegółu, wyglądało dokładnie tak, jak mu niegdyś opisywała.
Duża choinka stała w jednym rogu, sięgając sufitu. Maleńkie białe lampki choinkowe sprawiały, że ta część pokoju lśniła. Rodzice Toma siedzieli na podłodze pod choinką. Obrazy i okna udekorowane zostały bluszczem, ostrokrzewem i jemiołą. Fliss założyłaby się o ostatni grosz, że pochodziły z ogrodu.
W kominku za solidnym ekranem płonął ogień. Tom zaprowadził ją na jedną z kanap ustawionych przed kominkiem, po czym podszedł do choinki, podniósł coś spod niej i wsunął do kieszeni.
– Tom, co robisz? – zapytała.
Przykląkł przed nią i ujął ją za rękę. Miał zimne palce, przez moment wydawało jej się nawet, że ręce Toma drżą. Potem odchrząknął i spojrzał jej w oczy.
– Prawdę mówiąc, mam ci tyle do powiedzenia że nie wiem, od czego zacząć. Może zacznę od przeprosin. Widzisz, okłamałem cię, i siebie też, kiedy powiedziałem, że nie chcę się z tobą wiązać. To znaczy faktycznie nie chciałem, pora była fatalna, ale zakochałem się w tobie pierwszego dnia, kiedy cię zobaczyłem.
Tak, to prawdą on ją naprawdę kochał. Otworzyła usta, ale zakrył je ręką i pokręcił głową.
– Pozwól mi skończyć. Potem powiesz, co chcesz, albo sobie pójdziesz. Tylko pozwól mi dokończyć, ponieważ już i tak dużo nabroiłem i nie chciałbym znowu tego popsuć.
Przeniósł wzrok na swoich bliskich. Fliss poczuła że zacisnął palce.
– Od początku chciałem być z tobą. Nie wiedziałem tylko, jak to zrobić. Wiem, że nasze spotkania nie były satysfakcjonujące, ale przynajmniej byliśmy razem i nikt nie ucierpiał. Nikt prócz ciebie, oczywiście. I mnie. Ale jesteśmy dorośli, uważałem, że sobie z tym poradzimy w przeciwieństwie do dzieci. Chciałem jednak więcej i kiedy oświadczyłaś, że jesteś w ciąży, to było, jakby los podjął za nas decyzję.
– Ale ja powiedziałam nie.
– Tak. Co prawda nie wyłożyłem wszystkiego jak należy, ale słowa padły i nie mogłem ich wycofać. Zdałem sobie wtedy sprawę, jak bardzo cię kocham. Jak głęboko cię zraniłem. I nie wiedziałem, co robić. Więc zrobiłem to, w czym jestem najlepszy, czyli nic. Pomyślałem: poczekam, czas pokaże, a potem mało cię nie straciłem...
Głos mu się załamał. Fliss dotknęła jego dłoni.
– Ale żyję...
– Tak, los dał mi ostatnią szansę i mam nadzieję, że nie jest za późno. – Klęczał na jednym kolanie, lewym, tym nie uszkodzonym w wypadku. – Wyjdź za mnie, Felicity. Wiem, że proszę o zbyt wiele, wiem, że twoim zdaniem Catherine cię nie lubi, ale to nieprawda. Ona potrzebuje przyjaciółki. Matkę już ma, ale przyda jej się ktoś bliski i bliższy wiekiem niż babcia. To samo dotyczy Andrew. A bliźniaki będą się bawić z maleństwem. Co do mnie...
– Tak?
– Potrzebuję cię, Feli city. Jesteś moją drugą połową. Kocham cię i chcę się przy tobie zestarzeć. Życie bez ciebie będzie pozbawione kolorów, śmiechu, radości. Powiedz, że za mnie wyjdziesz, proszę. Zgódź się.
Miała kompletnie ściśnięte gardło, nie znajdowała słów. Łzy cisnęły jej się do oczu.
– Tak – wykrztusiła w końcu i rzuciła się w jego ramiona.
Dziadkowie i dzieci mówili jeden przez drugiego i śmiali się głośno. Zrobił się straszny rwetes i zamieszanie. Kiedy Fliss pogłaskała Toma po policzku, poczuła, że jest mokry od łez. Nie wiedziała tylko, czy to jej łzy, czy może Toma.
– Kocham cię. Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa.
– Nie musisz nic robić – odparła, śmiejąc się przez łzy. – Tylko bądź.
– W naszym domu.
– To brzmi cudownie.
– Więc pasuje? – zapytał Andrew.
– Co pasuje? – zaciekawił się Michael.
– Pasuje? – powtórzyła zdumiona Fliss.
Tom włożył rękę do kieszeni, wyjął z niej coś i podał Fliss. Otworzywszy maleńkie pudełeczko, zawołała:
– Tom, jakie to piękne!
Trzymała w dłoni prostą obrączkę z rzędem małych diamencików.
– Doszedłem do wniosku, że pierścionek nie powinien mieć dużego oczka, bo chcę, żebyś go nie zdejmowała, a wiem, że będziesz naprawiać rury i robić różne inne głupie rzeczy.
– Tylko bez hydrauliki, proszę! – zaśmiała się.
– Nawet jak nam będzie ciekło z kranu?
– No, może wtedy – ustąpiła, wyciągając do niego rękę. – Załóż go.
– Pasuje! – zawołały chórem dzieci.
– Tym pierścionkiem cię poślubiam – powiedział cicho Tom i pocałował ją gorąco.