Caroline Anderson
Po prostu ideał
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Me˛z˙czyzna przechadzał sie˛ po oddziale z mina˛
włas´ciciela. Zwracał uwage˛ swa˛ uroda˛. A przeciez˙
zamiast gapic´ sie˛ na niego jak na gwiazdora, Fliss
powinna zapytac´ go, co tu włas´ciwie robi. Tymczasem
przysiadłszy na skraju krzesła, oddała sie˛ z rozkosza˛
obserwowaniu nieznajomego. Na oko dałaby mu jakies´
trzydzies´ci pie˛c´ lat, moz˙e odrobine˛ wie˛cej.
Miał na sobie sportowa˛ koszule˛ i spodnie, marynar-
ke˛ przerzucił przez ramie˛. Wprost emanował energia˛.
Fliss wyobraziła go sobie na szczycie jakiegos´ wzgo´-
rza, z rozwianymi włosami, stawiaja˛cego czoła groz´-
nym z˙ywiołom.
Tak, pomys´lała, na pewno sie˛ zgubił. Albo tez˙ szuka
krewnego, kto´ry lez˙y szpitalu. Niewykluczone nawet,
z˙e wypatruje z˙ony. Ma kobieta szcze˛s´cie!
Ciekawe, czym zajmuje sie˛ zawodowo? Dałaby
głowe˛, z˙e nie tkwi za biurkiem. Jego praca musi miec´
zwia˛zek z aktywnos´cia˛ fizyczna˛. A jez˙eli juz˙ nie praca,
to z cała˛ pewnos´cia˛ powaz˙nie traktowane hobby. Moz˙e
uprawia wspinaczke˛ go´rska˛? Albo przemierza godzi-
nami dzikie, surowe wrzosowiska?
Wtem me˛z˙czyzna zauwaz˙ył ja˛, po czym skre˛cił w jej
strone˛. Fliss wstrzymała oddech. Nie ruszyłaby sie˛
z miejsca, gdyby jej z˙ycie od tego zalez˙ało.
Nieznajomy długimi krokami pokonał dziela˛ca˛ ich
przestrzen´ i stana˛ł na wprost jej biurka. Przypatrywał
sie˛ jej uwaz˙nie. Miał fantastyczne oczy, szare jak dym.
W ich ka˛cikach pojawiły sie˛ juz˙ zmarszczki. Miał tez˙
długie czarne rze˛sy, dla kto´rych niejedna kobieta
dałaby sie˛ zabic´. Fliss wystarczyło, z˙e mogła na nie
patrzec´.
Czuła ro´wniez˙, z˙e nic nie uszło jego uwadze, choc´
na pozo´r był nonszalancki. Co prawda oddziałowi
niczego nie moz˙na było zarzucic´, za to jej wre˛cz
przeciwnie. Nie miała rano czasu na makijaz˙, a spod
klamry, kto´ra˛ niezdarnie spie˛ła włosy, wymykały sie˛
pojedyncze kosmyki.
Pewnie robie˛ s´wietne wraz˙enie, pomys´lała i je˛kne˛ła
w duchu. Znaja˛c swoje szcze˛s´cie, doszła do wniosku,
z˙e nieznajomy nie jest wcale alpinista˛ ani krewnym
jednego z pacjento´w, tylko inspektorem z jakiegos´
rza˛dowego departamentu. Wspaniale. Jes´li o nia˛ cho-
dzi, znalazł zapewne same braki.
– Pani jest Felicity, jak sa˛dze˛.
Dobry Boz˙e, ale głos! Jak czarna i gora˛ca kawa. Jej
serce, kto´re dopiero co sie˛ wyciszyło, znowu zabiło
mocniej. Zaraz, przeciez˙ skoro zna jej imie˛, to nie
wpadł tu przypadkiem, tylko przyszedł w jakims´ kon-
kretnym celu.
Inspekcja. Mało co nie stane˛ła na bacznos´c´, ale
w ostatniej chwili sie˛ powstrzymała. Była tak roz-
kojarzona, z˙e pewnie padłaby plackiem.
– Tak, jestem Felicity – potwierdziła, odkładaja˛c
pio´ro, by go nie wypus´cic´ z re˛ki. – Ale znaja˛ mnie tutaj
jako Fliss albo siostre˛ Ryman. Czym moge˛ panu słuz˙yc´?
Me˛z˙czyzna wycia˛gna˛ł re˛ke˛, przez jego twarz prze-
mkna˛ł us´miech.
4
PO PROSTU IDEAŁ
– Tom Whittaker. Wpadłem, z˙eby troche˛ sie˛ rozej-
rzec´ przed jutrzejszym dniem.
Najpierw Fliss ogarne˛ła ulga, a zaraz potem zdu-
mienie. A wie˛c to jest ten długo oczekiwany konsul-
tant? Zabawne, z˙e tyle o nim mo´wiono, a nikt nie
wspomniał, z˙e facet jest tak niewiarygodnie przystoj-
ny. Wstała, us´cisne˛ła mu dłon´ i natychmiast poz˙ałowa-
ła swych dobrych manier, poniewaz˙ ten zwyczajny
dotyk sprawił, z˙e nogi omal sie˛ pod nia˛ nie ugie˛ły.
Cofne˛ła re˛ke˛ i usiłowała sobie przypomniec´, co
trzeba zrobic´, by sie˛ us´miechna˛c´.
– Witamy w Audley Memorial – powiedziała, cie-
kawa, czy głos takz˙e ja˛ zawiedzie. – Ma pan szcze˛s´cie,
mielis´my tu piekło, ale troche˛ sie˛ uspokoiło...
Akurat w tym momencie zadzwonił telefon.
– No tak – mrukne˛ła. – Przepraszam.
Me˛z˙czyzna zas´miał sie˛, oparł o biurko i stał tak na
skraju pola widzenia Fliss, kto´ra usiłowała zebrac´
mys´li.
– Wypadek cztery mile na zacho´d od Audley, pie˛c´
pojazdo´w, wielu rannych. Na miejscu jest lekarz ogo´l-
ny, ale potrzebna mu pomoc. Czy ktos´ od was mo´głby
szybko przyjechac´?
Na koniec tego ponurego weekendu? Be˛da˛ w skow-
ronkach. Fliss przewro´ciła oczami.
– Jasne. Powiem im, z˙eby sie˛ z wami skontak-
towali, jak juz˙ be˛da˛w drodze. – Odłoz˙yła słuchawke˛ na
widełki i spojrzała na nowego konsultanta. – Prze-
praszam, ale to piekło jednak nie ma kon´ca. Karambol
na drodze.
– Chciałaby mnie pani wykorzystac´?
Spotkali sie˛ wzrokiem, Fliss zas´miała sie˛ kro´tko.
5
PO PROSTU IDEAŁ
– Bardzo bym chciała, ale jestem teraz troche˛
zaje˛ta – odparowała, po czym ruszyła do pokoju
słuz˙bowego, zostawiaja˛c nowego kolege˛ i obrzucaja˛c
sie˛ w mys´lach najgorszymi słowami za swa˛ niewypa-
rzona˛ ge˛be˛.
Kiedy usłyszała, z˙e Tom Whittaker s´mieje sie˛ cicho
za jej plecami, odetchne˛ła. Dzie˛ki Bogu, z˙e człowiek
ma poczucie humoru. W tym miejscu bardzo mu sie˛
przyda.
Zatrzymała na korytarzu Meg, kolez˙anke˛ z od-
działu.
– Zaraz be˛da˛ karetki z ofiarami zderzenia. To moz˙e
byc´ niezła jatka. Przygotujesz co trzeba?
– Jasne. – Meg zakre˛ciła sie˛ na pie˛cie i znikne˛ła,
a Fliss poszła dalej do kolego´w, kto´rzy włas´nie raczyli
sie˛ dobrze zasłuz˙ona˛ filiz˙anka˛ herbaty.
– Przykro mi, chłopaki, ale to pilne. Karambol na
zacho´d na Ipswich Road. Kontrola dysponuje szczego´-
łami. Kto wycia˛gnie złamana˛ zapałke˛?
– Ja pojade˛ – odparł Nick Baker, wstaja˛c bez
wahania.
– Uwielbiasz te˛ zabawe˛ w wyja˛ce syreny i migaja˛ce
s´wiatła, co? – zaz˙artowała Sophie, ida˛c za nim.
– Wie˛c ty tez˙ jedziesz?
– Jasne. Kaz˙dy pretekst jest dobry, z˙eby sie˛ sta˛d
wyrwac´.
Po ich wyjs´ciu Fliss zwro´ciła sie˛ do pozostałych:
– Pierwsza karetka powinna byc´ za jakies´ osiem
minut. Trzeba przygotowac´ reanimacje˛ i miejsce dla
chodza˛cych rannych. Zderzyło sie˛ pie˛c´ pojazdo´w,
jeden z nich to pewnie mikrobus. O, a to jest Tom
Whittaker, nasz nowy konsultant. Niech ktos´ znajdzie
6
PO PROSTU IDEAŁ
dla niego fartuch. To byłby grzech, gdybys´my nie
wykorzystali dodatkowej pary ra˛k. – Przeniosła na
niego wzrok. – Zakładaja˛c, z˙e przed chwila˛ mo´wił pan
powaz˙nie...
W jego oczach pojawiły sie˛ iskierki s´miechu, ale
jego głos, kiedy sie˛ odezwał, był powaz˙ny i profes-
jonalny:
– Oczywis´cie. Musze˛ tylko zadzwonic´ w jedno
miejsce.
– Prosze˛ bardzo. Zostawie˛ pana, z˙eby pan poznał
zespo´ł. Musze˛ wracac´ do recepcji i zorientowac´ sie˛, kto
zajmie sie˛ pozostałymi pacjentami.
– Ja to zrobie˛ – zaproponowała Meg, kto´ra włas´nie
weszła do pokoju. – Nie ma nic pilnego, odesłałam
wszystkich do poczekalni. Jest me˛z˙czyzna ze złama-
nym paznokciem, kto´ry robi duz˙o szumu, ale chyba
przez˙yje.
– Pan Cordy – stwierdziła Fliss. – Włas´nie miałam
mu zerwac´ paznokiec´ i zrobic´ opatrunek. Czekałam, az˙
zacznie działac´ miejscowe znieczulenie.
– Tak mi włas´nie os´wiadczył, mie˛dzy innymi. Jes´li
chcesz, po´jde˛ i pozbe˛de˛ sie˛ ewidentnych symulanto´w.
– Cudownie.
Fliss zerkne˛ła na zegarek, potem przeniosła wzrok
na oddalaja˛cego sie˛ Toma, kto´rego jedna z piele˛g-
niarek prowadziła do magazynu.
Fliss pro´bowała sie˛ skoncentrowac´. Miała tak uło-
z˙ony grafik, z˙e zapewne nawet nie zobaczy nowego
lekarza. Zreszta˛ to bez znaczenia. A jes´li jej serce
be˛dzie nadal tak fatalnie sie˛ zachowywac´, dla jej
własnego zdrowia lepiej tego pana wcale nie ogla˛dac´.
Chwyciła za słuchawke˛ i poprosiła centrale˛, by
7
PO PROSTU IDEAŁ
zawiadomili pagerem anestezjologo´w, ortopedo´w i chi-
rurgo´w o akcji ratowniczej. W tle słyszała spokojny głos
Meg, tłumacza˛cy cos´ panu Cordy’emu, kto´ry gorzko
skarz˙ył sie˛, z˙e nikogo nie obchodzi, czy on jeszcze z˙yje.
Dziesie˛c´ sekund po´z´niej Meg powiedziała stanowczo:
– Panie Cordy, pan tylko złamał paznokiec´. To na
pewno boli, ale od tego sie˛ nie umiera. Jes´li chce pan
poczekac´, prosze˛ bardzo, ale musi pan wzia˛c´ pod
uwage˛, z˙e do rana nikt pana nie przyjmie.
– Przeciez˙ dostałem znieczulenie! Do rana prze-
stanie działac´.
– Damy panu drugie. Niech pan spojrzy na to
bardziej optymistycznie, przynajmniej teraz pana nie
boli.
– Hm. Po´jde˛, zjem rybe˛ z frytkami i wpadne˛ tu
po´z´niej – rzekł nieche˛tnie. – I niech pani zajmie mi
kolejke˛. Jak po tym wszystkim nie poprosza˛ mnie
pierwszego, wpisze˛ sie˛ do ksie˛gi skarg i zaz˙alen´.
– Alez˙ prosze˛ – oznajmiła cierpko Meg.
Po kilku sekundach mine˛ła Fliss z błyszcza˛cym
wzrokiem i znikne˛ła na reanimacji. Fliss przygryzła
warge˛ i podniosła wzrok.
– Bardzo lubie˛ takich histeryko´w – rzekł Tom,
zbliz˙ywszy sie˛ do niej.
– Mo´wi pan o Meg czy panu Cordym?
– O Cordym. Zerwałbym mu ten paznokiec´ do
kon´ca i zakleił plastrem. Prawde˛ mo´wia˛c, moge˛ to
jeszcze zrobic´.
– Prawde˛ mo´wia˛c, to cos´ wie˛cej niz˙ złamany paz-
nokiec´ – wyjas´niła, zastanawiaja˛c sie˛, dlaczego broni
tak irytuja˛cego pacjenta, ale Tom włas´nie unio´sł scep-
tycznie brwi.
8
PO PROSTU IDEAŁ
– Lepiej, z˙eby tak było – oznajmił, po czym dodał
ciszej: – No dobra, Felicity, teraz jestem two´j.
Bardzo bym chciała, pomys´lała, zachowuja˛c mine˛
sfinksa. W jej z˙yciu nie było miejsca dla me˛z˙czyzny,
a juz˙ zwłaszcza takiego, kto´ry mo´głby miec´ kaz˙da˛
kobiete˛. Tom chyba woli atrakcyjne blondynki, te
nieskazitelne długonogie istoty, kto´re nigdy nie zapo-
minaja˛ o makijaz˙u ani nie zjawiaja˛ sie˛ w pracy z farba˛
do s´cian pod paznokciami i tynkiem we włosach.
Fliss tez˙ nie zdarzało sie˛ to cze˛sto, zawsze dokładnie
szorowała re˛ce, gdyz˙ higiena jest przeciez˙ wyja˛tkowo
istotna w jej pracy. W jej pierwszej pracy, us´cis´liła,
słysza˛c karetki na sygnale, gdyz˙ piele˛gniarstwo stawia-
ła jednak na czołowym miejscu.
– No to do roboty. – Spojrzała na Toma z promien-
nym us´miechem, ciekawa, czy ten facet jest s´wiadom
swojej urody. Praca z nim moz˙e okazac´ sie˛ trudnym
c´wiczeniem woli, ale gdy pierwsza karetka ukazała sie˛
ich oczom, Tom znalazł sie˛ na kon´cu listy waz˙nych
spraw Fliss.
Mo´gł był przewidziec´, z˙e tak sie˛ to skon´czy. Powi-
nien był sobie po´js´c´, powiedziec´ nowym kolegom ,,do
jutra’’ i wracac´ do domu do rodziny. Ale on tak nie
posta˛pił. Nigdy tego nie potrafił, a to, rzecz jasna,
stanowiło jeden z gło´wnych powodo´w narzekan´ Jane.
Jego matka i ojciec, chwała im za to, obiecali, z˙e
nakarmia˛ dzieciaki i połoz˙a˛ je spac´. Tom wiedział, z˙e
naprawde˛ nie sprawia im to kłopotu, a jednak sumienie
go gryzło. Zacisna˛ł wargi i bez słowa ruszył za Felicity
do karetki, automatycznie dostosowuja˛c do niej krok.
Dzieciom nic nie be˛dzie. Jego rodzice cieszyli sie˛,
9
PO PROSTU IDEAŁ
z˙e maja˛ okazje˛ spe˛dzic´ z nimi czas. Odsuna˛ł ich na
razie z mys´li i pro´bował skupic´ sie˛ na słowach Fliss.
Mina˛wszy drzwi, poczuł znany skok adrenaliny, poja-
wiaja˛cy sie˛, kiedy z˙ycie przyspieszało tempa. Bardzo
lubił pracowac´ w napie˛ciu, nie wiedza˛c, co kryje sie˛ za
wyja˛cymi syrenami. To dlatego wybrał oddział ratun-
kowy, a nie chirurgie˛ czy interne˛, i dlatego nigdy nie
wyszedł wczes´niej do domu.
Powiedział sobie tylko zdecydowanie, z˙e jego che˛c´
pozostania w szpitalu nie ma nic wspo´lnego z wyzywa-
ja˛cymi oczami, kusza˛co wykrojonymi wargami ani
kobiecymi kształtami nowej kolez˙anki z pracy. Ab-
solutnie nic.
Pracowało sie˛ z nim znakomicie! Fliss wzie˛ła go
pod swoje skrzydła, nie pro´buja˛c nawet analizowac´
własnych motywo´w. Obawiała sie˛, z˙e be˛dzie przy nim
rozkojarzona, tymczasem juz˙ po kilku pierwszych
chwilach zapomniała o wszystkim pro´cz pacjentki.
Była to dwudziestokilkuletnia kobieta, kto´ra doznała
powaz˙nych obraz˙en´ klatki piersiowej i miednicy, a jej
cis´nienie niebezpiecznie spadało.
Wystarczy moment wahania i kobieta umrze, pomy-
s´lała Fliss, ciekawa, jak Tom sobie poradzi.
Poradził sobie wspaniale. Niewiarygodnie szybko
zdiagnozował ranna˛, podła˛czył jej kroplo´wke˛ i załoz˙ył
dren, kto´ry miał zmniejszyc´ ucisk na płuca. Potem
delikatnie nastawił miednice˛.
– No dobrze, to teraz zro´bmy zdje˛cia całego kre˛go-
słupa, klatki piersiowej i miednicy. Dobrze byłoby
wiedziec´, z czym mamy do czynienia.
Fliss skine˛ła głowa˛.
10
PO PROSTU IDEAŁ
– Tak. A nie chce pan posłac´ jej na blok ope-
racyjny?
– A pani chciałaby, z˙eby pania˛ ruszano wie˛cej niz˙
to konieczne w takiej sytuacji? – mrukna˛ł. – Bo ja nie.
Zrobimy zdje˛cia, a w mie˛dzyczasie pobierzemy jej
krew. Z
˙
ebra nie wygla˛daja˛ najlepiej, jes´li jedno sie˛
przesunie, skon´czy sie˛ na przebiciu płuca, jes´li juz˙ do
tego nie doszło. Najpierw trzeba ja˛ ustabilizowac´,
a potem wysłac´ na blok.
Zdje˛cia wykazały, z˙e kobieta złamała miednice˛
z dwo´ch stron i nalez˙y ja˛ unieruchomic´, by zminima-
lizowac´ ryzyko dalszych uszkodzen´. Tom wyjas´nił
pacjentce cała˛ procedure˛.
– To brzmi groz´nie, ale to najlepsze wyjs´cie i wcale
nie tak straszne. No i poczuje sie˛ pani od razu lepiej.
– Mam nadzieje˛ – odparła słabo kobieta.
W cia˛gu kilku minut ranna˛ przeniesiono na sale˛
operacyjna˛. Tom zdja˛ł re˛kawiczki i fartuch, przecia˛g-
na˛ł sie˛ i spojrzał na Fliss ze zme˛czonym us´miechem.
– Naste˛pny?
Fliss odpowiedziała mu us´miechem, gdyz˙ jej rezer-
wa znikne˛ła na widok jego profesjonalizmu.
– Juz˙ słychac´ kolejne syreny. Na pewno ma pan
czas?
– Oczywis´cie – odparł, patrza˛c na kolego´w, kto´rym
nie udało sie˛ reanimowac´ jednego z rannych.
– Dzie˛kuje˛ – rzekła, a on tylko wzruszył ramio-
nami.
– Niech pani mi nie dzie˛kuje, to moja praca.
– Ale nie dzisiaj.
– Codziennie, wie˛c dzisiaj takz˙e – poprawił.
Jak moz˙e podwaz˙ac´ przekonanie, kto´re sama po-
11
PO PROSTU IDEAŁ
dziela? A zatem zaje˛li sie˛ rannymi przywiezionymi
przez te˛ karetke˛ i naste˛pna˛. Szacunek Fliss do Toma
ro´sł z kaz˙da˛ chwila˛. Mo´gł wro´cic´ do domu, a tym-
czasem zakasał re˛kawy i zabrał sie˛ do roboty. Prawde˛
mo´wia˛c, nie wiedziała, jak by sobie bez niego poradzi-
li, poniewaz˙ jego wkład był bezcenny.
Mniej poszkodowanymi zajmował sie˛ inny zespo´ł.
Ludzie czekali w kolejce na rentgen, do gipsowni i na
szycie ran. Na reanimacji pomagano paru osobom,
kto´rych z˙ycie wisiało na włosku, a uratowanie ich
wymagało od lekarzy i piele˛gniarek wielu umieje˛tnos´ci.
Otoczeni aparatura˛, Fliss i Tom pracowali niemal
w milczeniu, ramie˛ przy ramieniu. Kiedy minuty
zamieniły sie˛ w godziny, Fliss uprzytomniła sobie, z˙e
działaja˛ w całkowitej harmonii, jakby robili to od lat.
Zaskoczona, ale zbyt zaje˛ta, by to analizowac´, wyko-
rzystywała ich ciche porozumienie do jeszcze wydaj-
niejszej pracy, az˙ ostatni pacjent został przekazany na
blok operacyjny.
– No, to chyba koniec – oznajmiła, zdejmuja˛c
re˛kawiczki. Spojrzała na Toma z przyjaznym us´mie-
chem. W tej samej chwili stało sie˛ cos´, czego do tej
pory nie dos´wiadczyła, i kiedy spotkali sie˛ wzrokiem,
us´miech zgasł na jej wargach.
Fliss, kto´ra zawsze uwaz˙ała, z˙e moz˙na w niej czytac´
jak w otwartej ksia˛z˙ce, nagle zdała sobie sprawe˛, z˙e
jest w niej wiele ukrytych stron, kto´rych nikt dota˛d nie
widział. Tymczasem ten me˛z˙czyzna, z kto´rym praco-
wała, przewraca te strony, odczytuja˛c jej najskrytsze
mys´li i marzenia, jej le˛ki, rozumieja˛c ja˛, jak nawet ona
sama siebie nie rozumiała.
Uprzytomniła sobie, z˙e zawsze cos´ ukrywała, az˙ tu
12
PO PROSTU IDEAŁ
w cia˛gu kilku minionych godzin kompletnie obcy jej
człowiek w jakis´ instynktowny sposo´b poła˛czył sie˛ z ta˛
jej ukryta˛cze˛s´cia˛. Była zszokowana ta˛ niespodziewana˛
wie˛zia˛. Zszokowana i dziwnie podekscytowana.
Najwyraz´niej nie tylko ona. Oczy Toma pociem-
niały, ale szybko sie˛ otrza˛sna˛ł. Zmarszczył czoło,
wcia˛gna˛ł powietrze i zrobił krok do tyłu, przerywaja˛c
kontakt ku jej uldze, a zarazem z˙alowi. Odwro´ciła sie˛,
czerwona jak piwonia. Wzie˛ła głe˛boki oddech i zabrała
sie˛ za sprza˛tanie.
Powstrzymała ja˛ Meg.
– Zostaw to nocnej zmianie. Mine˛ła dziewia˛ta.
Wczoraj z´le sie˛ czułas´, musisz odpocza˛c´. I pan tez˙
– dodała, zwracaja˛c sie˛ do Toma. – Pana w ogo´le nie
powinno tu byc´.
– A co z panem Cordym? Czy mam go załatwic´?
– spytała Fliss, na co Meg tylko sie˛ rozes´miała.
– Och, juz˙ dawno znudziło mu sie˛ czekanie. Zacis-
na˛ł ze˛by, zerwał sobie reszte˛ paznokcia i poprosił
o plaster. W trzy minuty sta˛d wyszedł.
Teraz wszyscy troje zacze˛li sie˛ s´miac´, ale s´miech
Toma brzmiał jakos´ nienaturalnie. Fliss odniosła wra-
z˙enie, z˙e poz˙ałował kro´tkiej chwili bliskos´ci, kto´ra
wstrza˛sne˛ła podstawami jej s´wiata. I jego chyba tez˙,
us´wiadomiła sobie ze zdumieniem, ciekawa, jak dalej
ułoz˙a˛ sie˛ ich stosunki.
Tom przeczesał włosy palcami i us´miechna˛ł sie˛
z roztargnieniem do kobiet, a jego kolejne słowa
stanowiły odpowiedz´ na niewypowiedziane pytanie
Fliss:
– Lepiej juz˙ po´jde˛, po´ki jeszcze rodzina chce ze
mna˛ rozmawiac´.
13
PO PROSTU IDEAŁ
Fliss przygniotło idiotyczne rozczarowanie.
Ska˛d sie˛ wzie˛ło? Przeciez˙ nie ma czasu na romanse.
To ostatni punkt na jej lis´cie spraw do załatwienia.
Oczekiwała jedynie, z˙e Tom be˛dzie kolega˛, na kto´rym
moz˙na polegac´ w pracy. Czemu wie˛c tak bardzo ja˛
poruszyło, z˙e ma rodzine˛, kto´ra na niego czeka?
Dom był pogra˛z˙ony w niemal kompletnej ciszy.
Z kon´ca korytarza, z pokoju rodzico´w docierał przyci-
szony głos telewizora, z go´ry zas´ nastawiona cicho
muzyka w pokoju co´rki. Tom zagroził Catherine, z˙e
zabierze jej sprze˛t, jez˙eli nie zacznie słuchac´ muzyki
troche˛ ciszej. I najwidoczniej wzie˛ła jego słowa powa-
z˙nie – albo jego rodzice ro´wniez˙ dorzucili swoje trzy
grosze na ten temat.
Poza tym Tom nie zauwaz˙ył szcze˛s´liwie z˙adnych
oznak zaciekłych krwawych sporo´w. Westchna˛ł z ulga˛
i poszedł do kuchni. Zajrzał do lodo´wki.
– Zostawiłam ci kolacje˛ w mikrofalo´wce.
Za jego plecami stała matka. Wygla˛dała dobrze
– z˙adnych s´lado´w walki, nienaganna fryzura, a na jej
twarzy jak zwykle malował sie˛ spoko´j. Jakz˙e on jej
tego zazdros´cił! Nie wygla˛du, oczywis´cie, lecz tego
spokoju. Wiele by za to dał. Pocałował matke˛ w poli-
czek.
– Wszystko w porza˛dku?
– Tak. Catherine słuchała muzyki i czytała, And-
rew poszedł spac´. Bliz´niaki s´pia˛ od paru godzin, chyba
zme˛czyły sie˛ spacerem. A co tam w pracy? Jak twoi
nowi koledzy?
Gdy pomys´lał o Felicity, obudziło sie˛ w nim jakies´
gora˛ce i troche˛ niebezpieczne uczucie.
14
PO PROSTU IDEAŁ
– Dobrze – odparł, nie patrza˛c w czujne oczy matki.
– Chyba be˛de˛ tutaj zadowolony. Dobra robota...
No i piele˛gniarka o cie˛tym je˛zyku i fantastycznym
ciele, potrafia˛ca wspo´łczuc´.
– Och, to sie˛ ciesze˛ – odparła łagodnie matka. –
Podac´ ci teraz kurczaka, kochanie, czy chcesz chwilke˛
odpocza˛c´?
Tomowi burczało w brzuchu.
– Mamus´, kocham cie˛, umieram z głodu.
Rozes´miała sie˛ i pchne˛ła go lekko na krzesło, potem
wła˛czyła kuchenke˛ i nalała mu kieliszek wina.
– Wie˛c be˛dzie dobrze?
– Be˛dzie s´wietnie. Musze˛ tylko znalez´c´ dla nas
dom, z˙eby nie siedziec´ wam na głowie.
– Nie musisz. – Matka posmutniała. – Wiesz, jaka
to dla mnie rados´c´, z˙e mam was u siebie. Dla ojca tez˙.
A dzieci potrzebuja˛ kobiecej re˛ki, zwłaszcza Cathe-
rine. W jej wieku...
– Nie musisz mi mo´wic´. Tak czy owak, nie wyje-
dziemy daleko. I nie przypuszczam, z˙eby obeszło sie˛
bez waszej pomocy, wie˛c nie ciesz sie˛, z˙e damy wam
spoko´j.
– Wcale nie chce˛, z˙ebys´cie dawali nam spoko´j.
Nudzilis´my sie˛ z ojcem jak mopsy. Emerytura nam nie
odpowiada.
– A powinna. Zasłuz˙ylis´cie na odpoczynek.
– Tak dziwnie jest z˙yc´ bez pracy, dni sa˛ takie puste.
Potrzeba nam takiej rozrywki jak dzieci.
– Ale dom pe˛ka w szwach. Nie zrozum mnie z´le,
jestem wam niezmiernie wdzie˛czny, ale ten dom jest za
mały dla nas wszystkich. Jeszcze troche˛ i pozabijamy
sie˛ nawzajem.
15
PO PROSTU IDEAŁ
– Wie˛c znajdz´ wie˛kszy dom – powiedziała matka
po kro´tkiej przerwie. – Podzielimy go i zamieszkamy
w nim razem.
Tom popatrzył na matke˛ zdumiony, z˙e taki pomysł
w ogo´le wpadł jej do głowy. Tak radykalny i taki
kapitalny. W kaz˙dym razie dla niego. Perspektywa
posiadania w pobliz˙u kogos´, komu moz˙na zaufac´
i powierzyc´ dzieci, przemawiała do jego wyobraz´ni.
I wcale nie martwił go brak prywatnos´ci. Nie zamierzał
juz˙ sie˛ wia˛zac´.
Wtem obraz Felicity powro´cił do niego nieproszony
i mało nie odebrał mu tchu. Co za idiotyzm. Przeciez˙
Fliss to po pierwsze kolez˙anka, po drugie pewnie
me˛z˙atka albo tak czy owak kobieta zaje˛ta, jes´li w Suf-
folk sa˛ prawdziwi me˛z˙czyz´ni.
Chociaz˙ nie zauwaz˙ył obra˛czki na jej palcu...
– Pomys´le˛ o tym.
Kolacja uratowała go na jakis´ czas przed dalsza˛
dyskusja˛. Niestety po´z´niej, kiedy juz˙ ucałował na
dobranoc Catherine i pozostała˛ tro´jke˛, matka wro´ciła
do tematu.
– A propos tego domu – zacze˛ła z powaga˛ s´wiad-
cza˛ca˛, z˙e juz˙ przemys´lała sprawe˛. – Potrzeba ci duz˙o
miejsca na go´rze, a my, biora˛c pod uwage˛ kłopoty
twojego ojca z kolanem, zaczynamy mys´lec´ o miesz-
kaniu bez schodo´w.
– Jak ma sie˛ do tego wie˛kszy dom? To chyba tylko
wie˛cej problemo´w.
– Nie, jez˙eli wy zajmiecie go´re˛ i wie˛kszos´c´ parteru,
a my ze dwa pokoje na parterze, z˙eby kaz˙dy miał
własny ka˛t. Ale be˛dziemy stale do waszej dyspozycji.
Tom pomys´lał, z˙e rodzicom wyraz´nie na tym zale-
16
PO PROSTU IDEAŁ
z˙y, jakby od dawna omawiali kwestie˛ przeprowadzki.
Potrzebował jednak troche˛ czasu, by samemu to roz-
waz˙yc´. A w tej chwili czasu mu brakowało. Wiedział,
z˙e nie be˛dzie tez˙ łatwo znalez´c´ dom wystarczaja˛co
duz˙y, a ro´wnoczes´nie w cenie nie przekraczaja˛cej je-
go moz˙liwos´ci finansowych.
– Chyba nie stac´ mnie na to – oznajmił rodzicom.
– Ale jes´li złoz˙ymy sie˛, to wystarczy. Mamy pie-
nia˛dze ze sprzedaz˙y firmy...
– To wasza emerytura – zaprotestował, na co ojciec
pokre˛cił głowa˛.
– Mamy wie˛cej niz˙ nam trzeba. Rozmawialis´my
juz˙, na co przeznaczyc´ te pienia˛dze. Nieruchomos´c´ to
dobra lokata kapitału...
Tom przestał oponowac´, poniewaz˙ to rozwia˛zanie
było o wiele lepsze niz˙ wszystko, co wymys´lił do tej
pory.
– Wobec tego przeprowadz´cie sondaz˙ ws´ro´d agen-
to´w i zobaczcie, co maja˛do zaoferowania, dobrze? Przez
najbliz˙szy tydzien´ czy dwa be˛de˛ bardzo zaje˛ty. Musze˛
sie˛ rozejrzec´ w nowej pracy, dzieci czekaja˛nowe szkoły.
Ale jes´li cos´ znajdziecie, che˛tnie obejrze˛. Nie chciałbym
was wykorzystywac´, ale to moz˙e okazac´ sie˛ najlepsze
rozwia˛zanie dla nas wszystkich, jes´li mo´wicie powaz˙nie.
– Oczywis´cie, z˙e powaz˙nie. Uwaz˙aj sprawe˛ za za-
łatwiona˛ – rzekł ojciec. Oczy mu błyszczały z rados´ci,
z˙e be˛dzie miał sie˛ czym zaja˛c´. – Zaczniemy jutro.
– A na razie jestes´my bardzo szcze˛s´liwi, z˙e u nas
mieszkacie – dorzuciła matka – No, nie wiem jak wy,
ale ja zrobie˛ sobie drinka i ide˛ spac´. David?
– Che˛tnie be˛de˛ ci towarzyszył. Tylko wypuszcze˛
Amber na dwo´r. Gdziez˙ ona jest?
17
PO PROSTU IDEAŁ
– A jak mys´lisz? – spytał Tom. – Nie popieram
sypiania z psami w ło´z˙ku, ale Andrew miał tak uszcze˛s´-
liwiona˛ mine˛, trzymaja˛c ja˛ w obje˛ciach, z˙e nie miałem
serca jej ruszac´.
– Nie przypuszczam, z˙eby mu to zaszkodziło bar-
dziej niz˙ tobie. Pamie˛tasz, z˙e Bonzo spał z toba˛?
– No tak. Zawsze wiedziałem, kiedy ma pchły.
Matka zas´miała sie˛.
– To prawda. No to ide˛, ty tez˙ powinienes´ sie˛ dzisiaj
wczes´niej połoz˙yc´. I nie przejmuj sie˛. Wszystko sie˛
ułoz˙y. Zawsze moz˙esz na nas liczyc´.
Tom, czuja˛c, z˙e tymi słowami matka zdje˛ła mu z bar-
ko´w cze˛s´c´ odpowiedzialnos´ci, przytulił ja˛ serdecznie,
us´cisna˛ł re˛ke˛ ojca i poszedł do swojego pokoju.
Ten poko´j nadawał sie˛ na mały gabinet, bo jako
sypialnia pozostawiał nieco do z˙yczenia. Było to jed-
nak lepsze niz˙ dzielenie sypialni z Andrew.
Tom umył sie˛, połoz˙ył na kanapie i lez˙ał tak, patrza˛c
w sufit w słabym s´wietle, kto´re sa˛czyło sie˛ spod drzwi.
Zdał sobie sprawe˛, z˙e niecierpliwie czeka na pierwszy
dzien´ w pracy. Ten mijaja˛cy dał mu wspaniała˛ okazje˛,
by poznac´ ludzi i zyskac´ wste˛pna˛ orientacje˛.
No i ta piele˛gniarka – znowu ona! – kobieta, kto´rej
kaz˙da mys´l była lustrzanym odbiciem jego mys´li,
kto´rej zapach jeszcze teraz, po dwo´ch godzinach od
rozstania, wcia˛z˙ wypełniał mu nozdrza i doprowadzał
go do rozpaczy.
Kiedy wychodził ze szpitala, rzuciła cos´ w rodzaju:
,,To do jutra’’, co sugerowałoby, z˙e nazajutrz ma dy-
z˙ur. A to znaczyło, z˙e za kilka godzin znowu ja˛
zobaczy. Nie, nie be˛dzie o niej mys´lał. Nie moz˙e sobie
pozwolic´ na to, z˙eby cos´ wytra˛cało go z ro´wnowagi.
18
PO PROSTU IDEAŁ
– Felicity.
Mimowolnie wypowiedział na głos jej imie˛, pro´bu-
ja˛c, jak smakuje, a potem zamkna˛ł usta i głe˛boko
westchna˛ł. Przewro´cił sie˛ na bok i zacisna˛ł powieki.
W dalszym cia˛gu ja˛ widział. Poprawił poduszke˛
i zacza˛ł liczyc´ barany. Całe mno´stwo barano´w.
Zapowiada sie˛ długa noc.
19
PO PROSTU IDEAŁ
ROZDZIAŁ DRUGI
Fliss zerkne˛ła na zegarek i westchne˛ła. Doprawdy
lepiej byłoby, gdyby nie musiała tego dnia pracowac´ do
wieczora, nawet jes´li spe˛dziła cze˛s´c´ zmiany z najbar-
dziej fascynuja˛cym me˛z˙czyzna˛, jakiego spotkała od lat.
I tak nic dobrego z tego dla niej nie wynika. Z
˙
onaty,
dzieciaty – po co komplikowac´ sobie z˙ycie? Starczy jej
tych komplikacji, kto´re juz˙ ma, zaczynaja˛c od domu.
Dochodziła dwudziesta pierwsza trzydzies´ci. Rano
musi byc´ na nogach o wpo´ł do o´smej, z˙eby wpus´cic´
ekipe˛ remontowa˛. Roboty i tak były juz˙ opo´z´nione,
a jes´li nie chce przekroczyc´ dramatycznie budz˙etu,
musi jeszcze wynies´c´ szafki z kuchni, zerwac´ resztki
starej tapety i opro´z˙nic´ poko´j, z˙eby Bill mo´gł rozpo-
cza˛c´ prace˛ z samego rana.
Oczywis´cie znaczy to, z˙e przez tydzien´ czy dwa
be˛dzie pozbawiona kuchni. No s´wietnie. Odła˛czyła
zlewozmywak, wycia˛gne˛ła stara˛ szafke˛ do ogrodu
i wro´ciła po kuchenke˛.
Włas´ciciel chin´skiej knajpki za rogiem na pewno
sie˛ ucieszy. W daja˛cej sie˛ przewidziec´ przyszłos´ci be˛-
dzie kupowała jedzenie na wynos, i niech Bo´g dopo-
moz˙e jej talii.
Naste˛pnie, zanim zrobiło sie˛ zbyt po´z´no, by tłuc
młotkiem, Fliss zbiła kafle ze s´ciany, potem wyniosła
je i otworzyła okna, z˙eby pozbyc´ sie˛ pyłu. Wymieniła
juz˙ kable, wyrzuciła stare gniazdka, cały czas zasta-
nawiaja˛c sie˛, dlaczego to robi, skoro ma przeciez˙ dob-
ra˛ prace˛.
Na pewno straciła rozum. Tylko kompletny wariat
wzia˛łby sobie na głowe˛ firme˛ deweloperska˛, pracuja˛c
w pełnym wymiarze godzin w wymagaja˛cym zawo-
dzie i na dodatek zajmuja˛c sie˛ owdowiała˛ matka˛.
Wie˛kszos´c´ kobiet dobiegaja˛cych trzydziestki siedzi
sobie teraz w domowym ciepełku u boku me˛z˙o´w
i dzieci, a nie zbija kafle ze s´cian i walczy ze starymi
kablami.
Wycia˛gne˛ła ostatni kawał kabla, wyrwała gniazdko
ze s´ciany, po czym zabrała sie˛ za usuwanie resztek
tapety. Jeszcze kilka dni i be˛dzie moz˙na wstawic´
szafki, połoz˙yc´ kafle i kuchnia be˛dzie jak nowa.
O po´łnocy po bardzo pracowitym dniu, osłabiona
dodatkowo konsekwencjami rozstroju z˙oła˛dka, Fliss
była tak zme˛czona, z˙e ledwie widziała na oczy. Stwier-
dziła, z˙e musi wypic´ drinka, by oczys´cic´ gardło z pyłu,
ale nie mogła znalez´c´ kieliszko´w. W kon´cu wyje˛ła
z lodo´wki puszke˛ piwa, przygotowała sobie gora˛ca˛
ka˛piel i wymoczyła sie˛ porza˛dnie, zmywaja˛c z siebie
stres całego dnia. Jej mys´li, najwyraz´niej nie zme˛czo-
ne, podryfowały w kierunku nowego kolegi z pracy.
Nawet kiedy wymawiała w mys´lach jego imie˛,
dostawała ge˛siej sko´rki. Praca z nim be˛dzie interesuja˛-
cym dos´wiadczeniem.
Poza tym, oczywis´cie, z˙e facet jest z˙onaty, ma
dzieci i zobowia˛zania, przypomniała sobie. Zreszta˛
ona przeciez˙ nie chce sie˛ z nikim wia˛zac´. Zbyt dobrze
poznała, na czym to polega. Juz˙ to przez˙yła i nie
zamierza powtarzac´ tego dos´wiadczenia.
21
PO PROSTU IDEAŁ
– Jak mina˛ł weekend?
Angie, przełoz˙ona oddziału ratunkowego, przysta-
ne˛ła przed biała˛ tablica˛ i us´miechne˛ła sie˛ do Fliss przez
ramie˛.
– Cudownie. Wie˛kszos´c´ czasu spe˛dziłam w ogro-
dzie. Zapomniałam juz˙, jak szybko rosna˛ chwasty.
A ty? Juz˙ lepiej?
Fliss skine˛ła głowa˛.
– Tak, dzie˛ki. Ale wczoraj mielis´my tu piekło.
– Słyszałam. Podobno poznałas´ tego nowego.
– Tak. Wpadł po´z´nym popołudniem. Prosto w wir
walki.
– Zrobił wielkie wraz˙enie. Nick uwaz˙a, z˙e jest
s´wietny.
Fliss przypomniała sobie jego re˛ce, pracuja˛ce szyb-
ko i metodycznie, bez z˙adnego błe˛du. Wolała nie
przypominac´ sobie swojego snu na temat tych samych
dłoni...
– Tak, jest s´wietny, dzie˛ki Bogu. Przynajmniej nie
be˛dziemy musieli wprowadzac´ go we wszystko. Pie˛c´
godzin na reanimacji to intensywny kurs. Sa˛dze˛, z˙e da
sobie rade˛.
– Jest pani zbyt szlachetna.
Fliss odwro´ciła sie˛ z us´miechem na ustach i sercem
w gardle. Bardzo starała sie˛ zachowac´ normalnie, ale
raczej jej to nie wyszło.
– Witam ponownie. Czy rodzina panu wybaczyła?
Tom zas´miał sie˛ cierpko.
– Przyzwyczaili sie˛ do mnie. To nie był pierwszy
raz. Młodsi juz˙ spali, tylko Catherine jeszcze nie.
A wie˛c jego z˙ona ma na imie˛ Catherine. Nagle Fliss
znielubiła to imie˛.
22
PO PROSTU IDEAŁ
– No to musimy sie˛ postarac´, z˙eby dzis´ wyszedł pan
z pracy punktualnie – zauwaz˙yła pogodnie.
Tom zas´miał sie˛, a jej ciarki przeszły po plecach.
– Moz˙e pani spro´bowac´ – odparł. – Ale nie ma pani
wielkich szans, jez˙eli be˛dzie sie˛ działo cos´ waz˙nego.
Nigdy nie zostawiam za soba˛ niezałatwionych spraw,
nie porzucam zobowia˛zan´, kto´re na siebie przyja˛łem.
– Wie˛c co dzisiaj mamy? – spytała. – Kolejna˛
krakse˛?
– Nie, zaczekaja˛ z tym do fajrantu – odparł. – Na
razie było całkiem miło i spokojnie.
– Chłopak z nieznos´nym bo´lem głowy – wtra˛ciła
Angie. – Sporo drobnych ran i otarc´, i jakichs´ głupich
wypadko´w, dwa oparzenia...
– Wie˛c normalka.
– Absolutnie. Mamy jeszcze dziewczyne˛, kto´rej
włas´nie zrobiono zdje˛cie. Zajmij sie˛ nia˛, Fliss.
– A ja – rzekł Tom – ide˛ na lunch. Za chwile˛ do was
wro´ce˛. W razie czego zawołajcie mnie pagerem.
– Ma pan to jak w banku – odparła Fliss z us´mie-
chem. Potem zebrała notatki i poszła załoz˙yc´ gips
dziewczynie ze złamana˛ kos´cia˛ promieniowa˛. Pacjent-
ce towarzyszyła matka, zamartwiaja˛ca sie˛ dalsza˛ teni-
sowa˛ kariera˛ co´rki. Fliss zapewniła je, z˙e to proste
złamanie, kto´re powinno sie˛ idealnie zrosna˛c´.
– Tylko kiedy?
Fliss z namysłem wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Po dwo´ch miesia˛cach? Na pewno
co´rka nie wez´mie udziału w tegorocznym Wimbledo-
nie dla junioro´w, ale jes´li chodzi o dalsza˛ przyszłos´c´,
nie widze˛ przeszko´d.
– Ale włas´nie mamy pocza˛tek sezonu tenisa na
23
PO PROSTU IDEAŁ
trawie. To złamanie nie mogło sie˛ przytrafic´ w gor-
szym terminie.
– I tak mnie boli – rzekła dziewczyna przez łzy.
– Ulz˙y ci, jak zaczna˛działac´ s´rodki przeciwbo´lowe.
Ale be˛dzie bolało przez jakis´ tydzien´. Musisz nosic´ re˛ke˛
na temblaku i przyjs´c´ tutaj jutro na kontrole˛. Potem
załoz˙ymy ci włas´ciwy opatrunek gipsowy, kiedy opuch-
lizna zejdzie, i ten gips be˛dziesz nosic´ jakies´ szes´c´
tygodni, do czasu, az˙ kos´c´ sie˛ zros´nie. Pamie˛taj, z˙eby
ruszac´ palcami, gdy tylko przestanie cie˛ troche˛ bolec´.
– Jes´li w ogo´le przestanie.
– Przestanie – oznajmiła Fliss, zastanawiaja˛c sie˛,
dlaczego matka dziewczyny nie us´ciska jej serdecznie,
zamiast je˛czec´ na temat jej kariery sportowej. W kon´cu
chyba zdrowie co´rki jest waz˙niejsze?
– Wiedziałam, z˙e do tego dojdzie – stwierdziła
zno´w matka. – Po prostu czułam, z˙e cos´ sie˛ stanie. Nie
powinnas´ była wspinac´ sie˛ na te˛ s´ciane˛.
– Mamo, to była lekcja wuefu. Nie miałam wyboru.
– Teraz przez wiele tygodni nie be˛dziesz mogła
grac´. Stracisz miejsce w swojej druz˙ynie...
– Teraz – rzekła stanowczo Fliss – ona potrzebuje
pani miłos´ci i wspo´łczucia. Moz˙e lepiej zabierze ja˛
pani do domu, da jej cos´ lekkiego do jedzenia i połoz˙y
ja˛ do ło´z˙ka?
Pani Wright obrzuciła Fliss nienawistnym spojrze-
niem, ale ta nie pozostała jej dłuz˙na. Po chwili kobieta
zaczerwieniła sie˛ i odwro´ciła wzrok.
– Ma pani racje˛. Przepraszam, kochanie. Chodz´my,
zabieram cie˛ do domu.
– Prosze˛ nie zapomniec´ umo´wic´ sie˛ na jutro rano
– przypomniała im Fliss, kiedy wychodziły.
24
PO PROSTU IDEAŁ
Potem posprza˛tała i wyszła z gipsowni do kolejnych
pacjento´w. Zrobiła dwa szwy i udała sie˛ do pokoju
słuz˙bowego, gdzie znalazła Toma w towarzystwie
Nicka Bakera i Matta Jordana. Me˛z˙czyz´ni zas´miewali
sie˛ w głos, Nick opowiadał włas´nie o swoim małym
dziecku.
– Wszyscy trzej tu jestes´cie? Ktokolwiek robił
grafik, musiał wiedziec´ cos´, o czym ja nie wiem –
oznajmiła.
Nick wcia˛z˙ rozbawiony ruszył do drzwi.
– Juz˙ znikam, wpadłem tylko zabrac´ swoja˛komo´rke˛.
Wczoraj ja˛tu zostawiłem. Do zobaczenia w s´rode˛ rano.
– Ja tez˙ znikam, musze˛ odebrac´ wyniki pacjenta.
– Matt ro´wniez˙ wyszedł.
Fliss popatrzyła za nim, wzie˛ła do re˛ki kubek, na-
pełniła go zimna˛ woda˛ z kranu i wypiła do dna.
– Udało sie˛ panu zjes´c´ lunch w spokoju? – zapytała,
a Tom skina˛ł głowa˛.
– Zdumiewaja˛ce. Załoz˙e˛ sie˛, z˙e piekło rozpe˛ta sie˛
około czwartej. Zawsze tak jest, tak jak wczoraj.
– Prawo Murphy’ego?
– Czyjes´ tam w kaz˙dym razie – odparł. – A pani
miała jakies´ problemy z powodu po´z´nego powrotu do
domu? – zapytał, opieraja˛c biodro o sto´ł i przypatruja˛c
sie˛ Fliss z nieskrywana˛ i bezczelna˛ ciekawos´cia˛.
– Dlaczego miałabym miec´ kłopoty?
Unio´sł ramiona, na jego wargach igrał leniwy
us´miech.
– Tak tylko zgaduje˛.
On jest z˙onaty, powto´rzyła sobie w duchu.
– Przykro mi. Nie trafił pan. Prowadze˛ samotne
i nienaganne z˙ycie.
25
PO PROSTU IDEAŁ
Tom wyprostował sie˛ i spojrzał jej prosto w oczy.
– Co za potworna strata – stwierdził, po czym
skierował sie˛ do wyjs´cia.
Tom miał racje˛, chociaz˙ nie sprawiło mu to wcale
satysfakcji. Dokładnie o szesnastej zacze˛ły cia˛głym
strumieniem nadjez˙dz˙ac´ karetki, przywoz˙a˛c pacjento´w
skierowanych do szpitala przez lekarzy rodzinnych
oraz ofiary wypadko´w. Ostatnia˛ z nich była młoda
kobieta potra˛cona przez samocho´d, gdy przechodziła
przez jezdnie˛ z niemowle˛ciem w wo´zku. Jakims´ cudem
dziecko nie ucierpiało, za to kobieta była w stanie
krytycznym.
Tom, kto´ry o wpo´ł do szo´stej miał juz˙ wychodzic´,
włoz˙ył z powrotem fartuch i re˛kawiczki.
– Trzeba ja˛ intubowac´ – rzucił, a Fliss włoz˙yła mu
do re˛ki laryngoskop. W cia˛gu kilku sekund drogi od-
dechowe pacjentki zostały zabezpieczone.
Fliss sprawdzała na monitorze prace˛ jej serca.
Linia była słaba, nieregularna, jakby serce było kom-
pletnie wybite z rytmu. Fliss wykonała szybko ogo´lne
badanie neurologiczne i sprawdziła poziom przyto-
mnos´ci kobiety.
– Paskudnie – oznajmił Tom. – Prawa z´renica
rozszerzona, lewa ledwie punkcik. Mamy do czynienia
z powaz˙nym uszkodzeniem głowy. Trzeba jej szybko
zrobic´ tomografie˛.
Wtem do pokoju wpadła młoda kobieta i stane˛ła jak
zamurowana, zakrywaja˛c usta i wytrzeszczaja˛c oczy.
– Jodie? – wyszeptała. – Dobry Boz˙e, powiedzcie
mi, z˙e ona z tego wyjdzie. Dopiero co była tam, obok
mnie...
26
PO PROSTU IDEAŁ
– Prosze˛ zaprowadzic´ pania˛ do pokoju dla rodzin
– rzekł cicho Tom. – Odsuna˛c´ sie˛. – Przyłoz˙ył łyz˙ki
defibrylatora do klatki piersiowej rannej i patrzył na
monitor, kiedy ciało kobiety uniosło sie˛ i opadło.
– O Boz˙e. Czy moja siostra nie z˙yje?
– Jeszcze z˙yje. Niech pani zaczeka w pokoju dla
rodzin.
Kobieta odetchne˛ła głe˛boko i zwro´ciła sie˛ do Toma:
– Prosze˛ pozwolic´ mi tu zostac´. Ona chciałaby,
z˙ebym przy niej była. Powinnam byc´ z nia˛, jak be˛dzie
umierac´.
Poniewaz˙ młoda kobieta uspokoiła sie˛, Tom po-
zwolił jej zostac´ i obserwowac´ ich bezowocne zabiegi
maja˛ce na celu uratowanie z˙ycia Jodie.
– To koniec – oznajmił wreszcie. – Czas zgonu
sio´dma czterdzies´ci dwie. Przykro mi. Dzie˛kuje˛ wszy-
stkim.
Zdja˛ł re˛kawiczki i fartuch i podszedł do kobiety,
kto´ra stała oparta o s´ciane˛, z pie˛s´cia˛ w ustach. Delikat-
nie połoz˙ył jej re˛ke˛ na ramieniu.
– Naprawde˛ bardzo mi przykro. Nie moglis´my nic
wie˛cej zrobic´, ale jes´li to pania˛ pocieszy, powiem, z˙e
siostra nie cierpiała.
Kobieta skine˛ła głowa˛. Potem rozejrzała sie˛ woko´ł
siebie z rosna˛ca˛ panika˛.
– A dziecko, co z dzieckiem? Och nie, prosze˛ mi
powiedziec´, z˙e malen´stwo z˙yje.
– Dziecku nic sie˛ nie stało – odparła Felicity, staja˛c
u boku Toma. – Zaopiekowalis´my sie˛ nim. Prosze˛ ze
mna˛, napije sie˛ pani herbaty, a potem wro´ci tu za kilka
minut, z˙eby jeszcze raz zobaczyc´ siostre˛.
Obje˛ła kobiete˛ i wyprowadziła ja˛ z sali. Tom wy-
27
PO PROSTU IDEAŁ
pełnił niezbe˛dne formularze, zapewniaja˛c sie˛ w duchu,
z˙e niczego nie zaniedbał. Kilka minut po´z´niej znalazł
młoda˛ kobiete˛ z Felicity i dwo´jka˛ niemowlako´w w po-
koju dla rodzin. Kobieta płakała, karmia˛c piersia˛ jedno
z dzieci.
Felicity spojrzała na niego z us´miechem. Drugie
dziecko spało na jej kolanach.
– Kate karmi swoja˛ siostrzenice˛. Pro´bowali ja˛ na-
karmic´ butelka˛, ale nie chciała ssac´ smoka.
– Juz˙ to robiłam. Jodie usiłowała ja˛ karmic´, ale nie
zawsze dawała rade˛.
Pogłaskała gładki policzek dziecka. Tom poczuł
dławienie w gardle. Co za przejmuja˛ca tragedia!
– Jest cudowna – cia˛gne˛ła Kate. – Jodie ja˛ uwiel-
biała, ale nie bardzo potrafiła sie˛ nia˛ opiekowac´.
Doznała kiedys´ urazu głowy, miała problem z nauka˛,
a potem... zgwałcił ja˛ jeden kolega ze szkoły. Nie
rozumiał, co robi ani jakie to moz˙e miec´ konsekwen-
cje. Jodie tez˙ tego nie rozumiała. Ale wiedziała, co to
znaczy byc´ w cia˛z˙y, poniewaz˙ ja byłam wo´wczas
w cia˛z˙y, i uznała, z˙e to wspaniałe. Przez chwile˛
byłys´my takie same... – Zawiesiła głos. – Mo´głby pan
zadzwonic´ do naszej mamy? Musze˛ jej powiedziec´...
– Juz˙ to zrobilis´my – odparł łagodnie Tom. – Poroz-
mawiam z nia˛, kiedy tu przyjedzie. Prosze˛ nakarmic´
mała˛ i zaopiekowac´ sie˛ nia˛. Zbadalis´my ja˛ dokładnie,
nic jej nie jest. Potrzebuje teraz tylko miłos´ci.
– Na pewno jej tego nie zabraknie – obiecała Kate.
Tom szybko opus´cił poko´j, z˙eby nie wyjs´c´ na
sentymentalnego głupca.
Trzy godziny po czasie, kiedy powinien był juz˙
skon´czyc´ dyz˙ur, zadzwoniła do niego Catherine.
28
PO PROSTU IDEAŁ
– Tato, woda leci spod zlewu w kuchni na podłoge˛,
a dziadko´w nie ma w domu. Gdzie jestes´?
– Woda? – zapytał, widza˛c w wyobraz´ni praw-
dziwa˛ powo´dz´. – Duz˙o tej wody?
– Bardzo. Tryska spod szafki.
Tryska. Do diabła. Przeczesał włosy palcami.
– Dobra, juz˙ jade˛. Poło´z˙cie tam jakies´ re˛czniki...
– Re˛czniki? – je˛kne˛ła co´rka. – Tu jest wody po
kostki.
Tom przekla˛ł cicho.
– Wobec tego odsun´cie, co sie˛ da, co mogłoby sie˛
zniszczyc´. Be˛de˛ za dziesie˛c´ minut. Spro´buje˛ znalez´c´
hydraulika. Gdzie sa˛ dziadkowie?
– Twoi rodzice – podkres´liła – poszli na brydz˙a.
Powiedzieli, z˙e zaraz wro´cisz, ale ja wiedziałam, z˙e
tak nie be˛dzie – rzekła jednoczes´nie oskarz˙ycielskim
i triumfalnym tonem.
Tom westchna˛ł i zwiesił ramiona.
– Dobra. Juz˙ jade˛. – Odłoz˙ył słuchawke˛ i potoczył
wzrokiem po kolegach. – Moz˙e ktos´ z was wie, gdzie
znajde˛ o tej porze hydraulika?
Rozes´miali sie˛ gromkim cho´rem, a potem jedna
z lekarek wskazała palcem za jego plecy.
– Ja˛ zapytaj.
Tom odwro´cił sie˛ i popatrzył na Felicity.
– O co chce mnie pan zapytac´?
– Potrzebny mi hydraulik. Woda leci spod zlewo-
zmywaka. Przepraszam, tryska, jak twierdzi Catherine.
Podobno wie pani, gdzie go szukac´?
Fliss zas´miała sie˛.
– W pewnym sensie. Gdzie pan mieszka?
– Niecały kilometr od cmentarza przy Tuddingfield
29
PO PROSTU IDEAŁ
Road. A czemu? Zna pani tylu hydrauliko´w, z˙e moge˛
wybierac´?
I znowu wszyscy wybuchne˛li s´miechem, jakby u-
słyszeli dobry dowcip, kto´rego on nie poja˛ł.
– Niezupełnie. Prosze˛ jechac´ za mna˛. Musze˛ wzia˛c´
z domu narze˛dzia. Do jutra.
Zakre˛ciła sie˛ na pie˛cie i wyszła, przystaja˛c po
drodze, by na niego spojrzec´, gdyz˙ stał jak zamu-
rowany.
– To chce pan naprawic´ ten ciekna˛cy kran, czy nie?
Nie miała najmniejszej ochoty naprawiac´ kranu
u Toma, zwłaszcza jes´li oznaczało to poznanie his-
terycznej Catherine. Ale przeciez˙ nie moz˙e zostawic´
kolegi w potrzebie. A poza tym była ciekawa jak
cholera.
Kilka razy pro´bowała uruchomic´ silnik w samo-
chodzie, az˙ wreszcie zaskoczył, po czym pojechała do
domu, nie spuszczaja˛c wzroku ze wstecznego lusterka,
w kto´rym widziała Toma. Nie mogła go zreszta˛ zgubic´.
Jego mercedes był niemal przylepiony do jej zderzaka.
Zaparkowała przy krawe˛z˙niku, nie wyła˛czaja˛c sil-
nika, wbiegła do domu, chwyciła skrzynke˛ z narze˛-
dziami hydraulicznymi i biegiem zawro´ciła do samo-
chodu. Potem pomachała Tomowi, by teraz on prowa-
dził. Tom ruszył przed siebie w takim tempie, z˙e nawet
znaja˛c dobrze miejscowe drogi, Fliss miała problem,
by go nie zgubic´. Nie przekraczał co prawda dozwolo-
nej szybkos´ci, ale nie tracił czasu na skrzyz˙owaniach.
Tak, sprawa musi byc´ pilna.
Tryska, powiedziała mu Catherine. Moz˙e byc´ zaba-
wnie. Fliss nawet sie˛ nie przebrała, ale w bagaz˙niku
30
PO PROSTU IDEAŁ
prawdopodobnie miała jakis´ kombinezon. To musi jej
wystarczyc´.
Tom skre˛cił na podjazd sporego, porza˛dnego powo-
jennego domu, zgasił silnik i wyskoczył z auta, po
czym otworzył drzwi jej samochodu i wyja˛ł skrzynke˛
z narze˛dziami.
– Catherine? – zawołał.
Wysoka, szczupła dziewczynka, mniej wie˛cej trzy-
nastoletnia, pojawiła sie˛ w holu, przewracaja˛c oczami.
– Nareszcie! – rzuciła w sposo´b typowy dla na-
stolatko´w.
– Catherine, przepraszam – rzekł Tom.
Fliss pows´cia˛gne˛ła us´miech. Wie˛c to jest Cathe-
rine? Czyli to nie z˙ona, ale co´rka, jak nalez˙y sa˛dzic´.
Udała sie˛ za nimi do kuchni. Podłoga była co prawda
mokra, ale wcale nie zalana po kostki, a spod zlewu nie
tryskało, tylko ledwie kapało. Fliss wycia˛gne˛ła zawar-
tos´c´ szafki i zakre˛ciła zawo´r odcinaja˛cy. Woda przesta-
ła leciec´. Fliss otarła twarz grzbietem dłoni.
– Wiem juz˙, o co chodzi – oznajmiła. – Wezme˛
kombinezon i zobacze˛, czy da sie˛ dokre˛cic´ kolanko, ale
byc´ moz˙e pe˛kło i trzeba be˛dzie je wymienic´.
Tom miał skonsternowana˛ mine˛, a ro´wnoczes´nie
czuł wielka˛ ulge˛, z˙e woda juz˙ nie leci. Fliss po raz
kolejny powstrzymała us´miech i wyszła po kombine-
zon. Była juz˙ mokra, oczywis´cie, wie˛c chodziło raczej
o to, by sie˛ bardziej nie zabrudzic´.
Gdy wro´ciła, Tom wycierał podłoge˛ re˛cznikami
i wykre˛cał je nad zlewem. Catherine bez entuzjazmu
przecierała podłoge˛ mopem. Fliss wzie˛ła re˛cznik od
Toma i wytarła dolna˛ po´łke˛ w szafce pod zlewem,
a naste˛pnie połoz˙yła sie˛ na re˛czniku.
31
PO PROSTU IDEAŁ
Hm. Pe˛knie˛cie spowodowane chyba uderzeniem
w rure˛. Fliss znalazła potrzebne narze˛dzia i znowu
wsune˛ła sie˛ pod zlew.
Jak to moz˙liwe, by kobieta z mokrymi, lepia˛cymi
sie˛ włosami, ubrana w pobrudzony farba˛ kombinezon,
wygla˛dała tak seksownie? Lez˙ała do połowy schowana
pod zlewozmywakiem, z jedna˛ noga˛ wyprostowana˛,
druga˛ zgie˛ta˛ w kolanie. Tom o niczym tak nie marzył
jak o tym, by połoz˙yc´ sie˛ obok niej na mokrej podłodze
i całowac´ ja˛ do utraty zmysło´w.
Na pocza˛tek.
Tak gwałtownie wykre˛cił re˛cznik, z˙e dosłownie
słyszał, jak materiał pe˛ka. Tylko w ten sposo´b mo´gł
rozładowac´ swa˛ frustracje˛, a przynajmniej jedynie
ten sposo´b był do zaakceptowania. Bo absolutnie nie
wchodziło w rachube˛, by wycia˛gna˛ł ja˛ z szafki i ko-
chał sie˛ z nia˛ na oczach co´rki. Tymczasem Fliss wysu-
ne˛ła sie˛ spod zlewu z us´miechem, odsuwaja˛c włosy
z oczu.
– Zrobione – os´wiadczyła. – Odkre˛ciłam zawo´r.
Pus´c´ teraz zimna˛ wode˛, dobrze? Chce˛ sprawdzic´, czy
wszystko w porza˛dku.
W tej chwili spełniłby jej kaz˙da˛ pros´be˛. Odkre˛cenie
wody to jest pestka. Ale jej to wystarczało, obdarowała
go kolejnym promiennym us´miechem i wstała. Po-
klepała go po nosie mokrym, brudnym palcem.
– Us´miechnij sie˛. Nie marszcz tak brwi, bo ci sie˛
zrobia˛ zmarszczki.
– Juz˙ mam zmarszczki – burkna˛ł.
– Owszem, masz. I całkiem ci z nimi do twarzy.
A niech to, ona z nim flirtuje! Zrobiło mu sie˛ gora˛co
32
PO PROSTU IDEAŁ
i zacza˛ł wycierac´ podłoge˛, jakby jego z˙ycie od tego
zalez˙ało.
Fliss tymczasem pakowała narze˛dzia, przykuc-
na˛wszy tuz˙ obok niego. Tom us´wiadomił sobie, z˙e
nawet jej nie podzie˛kował. Nie powiedział ani jedne-
go sensownego słowa.
– Felicity, dzie˛ki.
– Nie ma za co. No dobra, musze˛ wracac´ do domu
i zrzucic´ z siebie te mokre ciuchy.
No i dlaczego musiała to powiedziec´? Obrazy, jakie
te słowa wywołały w jego wyobraz´ni, omal mu nie
rozsadziły głowy. Wzia˛ł głe˛boki oddech i podnio´sł sie˛
z nadzieja˛, z˙e jego ciało nie przysporzy mu wstydu.
Przemoczony re˛cznik zasłaniał go skutecznie, ale rap-
tem Catherine wyrwała mu go, by dalej wycierac´
podłoge˛, wie˛c Tom złapał pudło Fliss.
– Tom?
W progu stane˛li rodzice Toma, spojrzeli na mokra˛
podłoge˛ i kobiete˛ w kombinezonie, i mowe˛ im ode-
brało. Tom pos´piesznie wyjas´nił im sytuacje˛, a jego
ojciec z miejsca sie˛gna˛ł do portfela. Felicity pokre˛ciła
głowa˛.
– Nie biore˛ pienie˛dzy od znajomych – oznajmiła.
Twarz ojca zmarszczyła sie˛ ze zdziwienia.
– Felicity jest piele˛gniarka˛. Z jakichs´ nieznanych
mi powodo´w zajmuje sie˛ tez˙ hydraulika˛ – wytłumaczył
Tom i wyprowadził Fliss na dwo´r, zanim jego matka
zdołała spostrzec, jak bardzo docenia swoja˛ nowa˛
kolez˙anke˛ z pracy.
Rodzice Toma ruszyli za nimi, nie znajduja˛c sło´w
wdzie˛cznos´ci, powtarzaja˛c, jak to miło z jej strony
i upewniaja˛c sie˛, czy na pewno nie przyjmie zapłaty.
33
PO PROSTU IDEAŁ
Fliss odebrała skrzynke˛ od Toma, połoz˙yła ja˛ na pod-
łodze w samochodzie i usiadła za kierownica˛.
No i wtedy okazało sie˛, z˙e samocho´d nie chce
ruszyc´. Raz za razem pro´bowała uruchomic´ silnik,
kto´ry w kon´cu zapalił, ale wydawał taki odgłos, jak
potrza˛sane wiadro gwoz´dzi. Tom nie widział szansy,
by samocho´d w tym stanie dowio´zł Fliss szcze˛s´liwie do
domu.
– Fatalnie charczy.
– Juz˙ dawno powinnam go odstawic´ do warsztatu.
Pewnie cos´ sie˛ zatkało. Jes´li zaraz nie ruszy, zaczne˛
krzyczec´.
– Nie pozwo´l pani samej jechac´ tym do domu.
– Matka Toma była jak zawsze praktyczna. – Musisz
pojechac´ za pania˛.
– Albo niech pani zostawi tu samocho´d, a my go
odstawimy do serwisu – zaproponował ojciec. – Przy-
najmniej tak sie˛ pani odwdzie˛czymy.
– Nie trzeba...
– Pojade˛ za toba˛ – rzekł stanowczo Tom, nie
zwracaja˛c uwagi na jej protesty.
Wsiadł do mercedesa, wyjechał na droge˛ i zaczekał
tam na Fliss, po czym ruszył w s´lad za nia˛. Tyle z˙e ona
wcale nie zatrzymała sie˛ przed swoim domem, ale
pojechała dalej, skre˛ciła w naste˛pna˛ ulice˛ i zapar-
kowała przed garaz˙em. Potem biegiem wro´ciła do
niego ze skrzynka˛ z narze˛dziami.
– Pewnie nie masz czasu, z˙eby mnie podrzucic´ do
domu.
– Nie. Kaz˙e˛ ci is´c´ na piechote˛ – odparł, po czym
zawro´cił i podjechał pod jej dom.
– Dzie˛ki.
34
PO PROSTU IDEAŁ
– Nie, to ja ci dzie˛kuje˛. Bez twojej pomocy bylibys´-
my dzis´ wieczorem w wielkim kłopocie.
– E tam. Otworzyłbys´ szafke˛, zakre˛cił zawo´r i rano
wezwał hydraulika.
– Skoro tak mo´wisz. Ale i tak jestem ci wdzie˛czny.
Moz˙e dasz sie˛ zaprosic´ na kolacje˛?
– A kiedy znajdziemy czas? Chociaz˙ to miły po-
mysł. A włas´nie, jadłes´ cos´? Za rogiem jest Chin´czyk.
Nie mam w tej chwili kuchni, wie˛c moz˙emy kupic´ cos´
na wynos i butelke˛ wina.
– Ja prowadze˛ – przypomniał, ale ona tylko us´mie-
chne˛ła sie˛ szelmowsko.
– Moz˙esz wypic´ kieliszek, reszta zostanie dla mnie.
Tom miał na to wielka˛ ochote˛. Kusiło go wre˛cz
absurdalnie. Fliss wysiadła z samochodu, a on mimo
woli poszedł za nia˛.
– Najpierw musze˛ zrzucic´ te mokre ciuchy – oznaj-
miła przez ramie˛, wchodza˛c do domu.
Był to mały wiktorian´ski dom z tarasem, ale widac´
było, z˙e Fliss włoz˙yła w niego sporo pracy. S
´
wiez˙o
pomalowane s´ciany, pod stopami gołe deski. Poma-
chała mu przez drzwi remontowanego pomieszczenia,
gdzie na s´cianach schła s´wiez˙a warstwa tynku. Tu
i o´wdzie wystawały kable, zapewne w oczekiwaniu na
gniazdka.
– Kuchnia – oznajmiła, kłada˛c skrzynke˛ z narze˛-
dziami na podłodze i zdejmuja˛c kombinezon. – W kaz˙-
dym razie to be˛dzie kuchnia. Sam widzisz, z˙e w tej
chwili mam drobny kłopot z gotowaniem.
– Mieszkasz tutaj?
– A niby gdzie? Nie mam wyboru.
– Jestem pod wraz˙eniem. Jak długo juz˙ to robisz?
35
PO PROSTU IDEAŁ
– Pie˛c´ tygodni – odparła. – Jeszcze dwa i be˛de˛
mogła wystawic´ dom na sprzedaz˙.
Tom zrobił zaskoczona˛ mine˛.
– Chcesz go sprzedac´? Po tym, jak sie˛ przy nim
naharowałas´?
– Tak, sprzedac´ – powto´rzyła z˙artobliwym tonem.
– Jestem deweloperem. Tym sie˛ włas´nie zajmuje˛.
Tom zas´miał sie˛ cicho.
– Wybacz. Sa˛dziłem, z˙e jestes´ piele˛gniarka˛.
– Och, bo jestem. Przede wszystkim jestem piele˛g-
niarka˛, a tym zajmuje˛ sie˛ w czasie wolnym.
Znowu sie˛ zas´miał, tym razem z niedowierzaniem.
– W wolnym czasie? Czy masz tak duz˙o wolnego
czasu?
– Nie prowadze˛ z˙ycia towarzyskiego – przyznała
szczerze – a to lepsze niz˙ siedzenie przed telewizorem.
Poza tym jeszcze troche˛, i be˛de˛ mogła kupic´ cos´ dla
siebie. Z pensji piele˛gniarki przez lata nie byłabym
w stanie spłacic´ kredytu. Poza tym lubie˛ te˛ prace˛.
Toma jednak zafrapowało jej os´wiadczenie, z˙e nie
prowadzi z˙ycia towarzyskiego. Juz˙ to mo´wiła, kiedy
pro´bował wycia˛gna˛c´ z niej jakies´ osobiste informacje.
– Wie˛c nie ma w twoim z˙yciu z˙adnego me˛z˙czyzny?
– zapytał dla pewnos´ci, na co Fliss zas´miała sie˛ gorzko.
– Z
˙
artujesz? Kto by sie˛ z tym wszystkim pogodził?
– Ja – wypalił szczerze, a ona szeroko otworzyła
oczy. – Jestem rozwiedziony. Mam czwo´rke˛ dzieci,
kto´re cierpia˛przez matke˛, kto´ra je zostawiła. Nie widze˛
moz˙liwos´ci, z˙eby sie˛ oz˙enic´ po raz drugi i narazic´ moje
dzieci i siebie na to, z˙e znowu zostaniemy skrzyw-
dzeni. Ale czuje˛ sie˛ samotny. Ja tez˙ nie prowadze˛ z˙ycia
towarzyskiego, nie mam na to czasu. Nie mam czasu
36
PO PROSTU IDEAŁ
dla kogos´, kto oczekuje, z˙e be˛de˛ wracał do domu
o stałej porze, z˙e be˛de˛ miał wolne weekendy i z che˛cia˛
urza˛dzał proszone kolacje. Ale mam...
– Potrzeby? – podpowiedziała.
– No tak. Rozmaite potrzeby. Nie tylko fizyczne,
ale...
– Ja tez˙.
Podeszła do niego, stane˛ła na palcach, obje˛ła go za
szyje˛ i dotkne˛ła wargami jego warg. Tom miał wraz˙e-
nie, z˙e serce mu stane˛ło. W chwile˛ potem wydawało
mu sie˛, z˙e rozwali mu z˙ebra. A po´z´niej przestał mys´lec´
i zatracił sie˛ w dotyku jej ciała, kto´re tak s´wietnie do
niego pasowało, i jej warg, ciepłych i zapraszaja˛cych.
Jakz˙e by mo´gł odmo´wic´?
37
PO PROSTU IDEAŁ
ROZDZIAŁ TRZECI
Nie miała najmniejszego zamiaru tego robic´. Napra-
wde˛ chciała jedynie zaprosic´ go na drinka albo na
chin´czyzne˛ na wynos, o kto´rej rozmawiali. Nie plano-
wała, z˙e zamiast kolacji to siebie poda mu jak na talerzu.
A przeciez˙, patrza˛c mu w oczy, kiedy opowiadał jej
w skro´cie o swoim nieszcze˛snym małz˙en´stwie, zdała
sobie sprawe˛, z˙e nie potrafiłaby go odrzucic´, gdyz˙ jego
potrzeby dokładnie odpowiadały jej własnym. I wcale
nie chciała go odrzucic´, us´wiadomiła sobie, kiedy uja˛ł
jej twarz w dłonie i z jaka˛s´ desperacja˛ całował coraz
namie˛tniej. Jego ciało domagało sie˛ odpowiedzi. Jej
zas´ brakowało sił, by powiedziec´ nie.
Nie chciała odmawiac´ niczego temu me˛z˙czyz´nie,
kto´rego ledwie znała, a zarazem znała lepiej niz˙ sama˛
siebie. Ale była brudna od walki z ciekna˛ca˛ rura˛i z cała˛
pewnos´cia˛ nie tak wyobraz˙ała sobie ich pierwsze in-
tymne spotkanie.
Uwolniła sie˛, odsune˛ła i spojrzała na Toma. Z rados´-
cia˛ ujrzała w jego oczach poz˙a˛danie. Jego wargi, pełne
i stanowcze, były ciut rozchylone, lekko dyszał. Och
tak, pomys´lała. Widzi go teraz na go´rskim zboczu,
wyciosanego z granitu, dzikiego jak z˙ywioły.
Połoz˙yła dłon´ na jego piersi.
– Musze˛ wzia˛c´ prysznic – oznajmiła z oczami peł-
nymi obietnic. – Chodz´ ze mna˛.
Musiałby byc´ kims´ innym, by odejs´c´ w takiej
chwili, chociaz˙ odnosił wraz˙enie, z˙e ledwie trzyma sie˛
na nogach. Poszedł za Fliss na go´re˛, do pie˛knie
zrobionej łazienki. Ale w zasadzie nie widział ls´nia˛cej
bieli s´cian, błyszcza˛cych chromowanych kurko´w ani
czystych kafli.
Za to luksusowa kabina prysznicowa natychmiast
przycia˛gne˛ła jego uwage˛. Fliss pus´ciła wode˛ i zdej-
mowała swo´j roboczy stro´j. Spojrzała na niego przez
ramie˛.
– To co, jestes´ gotowy?
Mrukna˛ł cos´, a ona sie˛ rozes´miała. Głos´no leca˛ca
woda zagłuszyła ten s´miech.
– No dobra, powiem inaczej. Doła˛czysz do mnie?
– Tak na obydwa pytania. Oby w odwrotnej kolej-
nos´ci.
Sie˛gne˛ła do zapie˛cia stanika, a Tom czym pre˛dzej
odwro´cił głowe˛. Jes´li nie chce, by urzeczywistniły sie˛
jego le˛ki, musi zwolnic´. Byle tylko poradził sobie
z guzikami koszuli.
– Zmieniłes´ zdanie?
– Mowy nie ma.
W kon´cu rozebrał sie˛, wszedł do kabiny, a Fliss
zasune˛ła szklane drzwi i wtuliła sie˛ w niego. Jej sko´ra
była zimna, a on niczego tak nie pragna˛ł, jak poczuc´ jej
smak. Ponownie uja˛ł jej twarz w dłonie i zacza˛ł całowac´.
Fliss cicho zamruczała. Tom poczuł jej dłonie na
swoim ciele. Pro´bował złapac´ oddech, ale miał wraz˙e-
nie, z˙e zapomniał, na czym to polega. Fliss nie zamie-
rzała zwolnic´, ugie˛ła jedna˛ noge˛ i wsune˛ła za jego
biodro. Tom podnio´sł ja˛ lekko, oparł plecami o kafle
i szybko sie˛ z nia˛ poła˛czył.
39
PO PROSTU IDEAŁ
W tym momencie przestał nad soba˛ panowac´. Wy-
dawało mu sie˛, z˙e nie utrzyma sie˛ na nogach, a mimo
wszystko jakims´ cudem wcia˛z˙ stał. Po chwili wtulił
głowe˛ w zagłe˛bienie jej szyi. Jego serce zwalniało,
oddech wracał do normy. Potem unio´sł głowe˛ i popa-
trzył w szeroko otwarte oczy Fliss.
– Dobrze sie˛ czujesz? – zapytał.
Ku jego konsternacji oczy Fliss zaszły łzami. Poło-
z˙yła głowe˛ na jego ramieniu.
– Felicity?
Pocia˛gne˛ła nosem i jak dziecko wytarła go wierz-
chem dłoni. Tom otarł jej łzy i patrzył na nia˛ za-
kłopotany.
– Kochanie, cos´ nie tak? Bolało cie˛?
Zas´miała sie˛ dziwnie, po czym przesune˛ła palcami
po jego brodzie i spojrzała na niego niepewnie. Naste˛p-
nie połoz˙yła re˛ke˛ na jego sercu tak opiekun´czym
gestem, z˙e Toma s´cisne˛ło w gardle.
– Nic nie bolało, ska˛d. Było fantastycznie. Nigdy
nie płacze˛, tego tez˙ zreszta˛ nie robie˛. Nigdy sie˛ tak nie
czułam. Tak blisko z kims´. To mnie bardzo zaskoczyło.
Przez moment patrzył na nia˛ zdziwiony, z˙e tak
dokładnie opisała jego własne odczucia. Nie był w sta-
nie sie˛ poruszyc´. W kon´cu z westchnieniem wzia˛ł ja˛
w ramiona.
– Wiem – wykrztusił.
Trzymał ja˛ tak przez pare˛ minut, az˙ obydwoje
zapanowali nad emocjami. Potem znowu weszli pod
prysznic. Fliss stała oparta re˛kami o s´ciane˛. Tom umył
jej włosy oraz całe ciało. Patrzyła na niego teraz juz˙
spokojnie. Nalała na dłon´ porcje˛ z˙elu i ona z kolei
zacze˛ła namydlac´ jego ciało.
40
PO PROSTU IDEAŁ
– Całe szcze˛s´cie, z˙e mo´j bojler grzeje na okra˛gło
– os´wiadczyła rzeczowo, czym rozbawiła Toma.
Gdy jednak sie˛gne˛ła jego brzucha, chwycił ja˛ za
re˛ke˛.
– Moje nogi dłuz˙ej tego nie wytrzymaja˛. Masz
jakies´ ło´z˙ko?
Fliss rozes´miała sie˛ serdecznie.
– Tak, mam. I to bardzo wygodne.
– S
´
wietnie, bo o kabinie prysznicowej nie moz˙na
tego powiedziec´. Spłuczmy z siebie te piane˛ i zwolnij-
my troche˛.
Patrza˛c na nia˛, na jej błyszcza˛ce oczy i blask wody
na sko´rze, Tom zastanawiał sie˛, czy to nie pro´z˙na
nadzieja...
Wprost nie mogła w to uwierzyc´. Siedzieli po
turecku na kołdrze, jedli grzanki i pili herbate˛. Tom
wygla˛dał wyja˛tkowo seksownie w dz˙ersejowych bok-
serkach. Ona miała na sobie stary T-shirt i majtki dla
przyzwoitos´ci, chociaz˙ było juz˙ za po´z´no na udawanie
skromnisi. Nie było mie˛dzy nimi z˙adnego napie˛cia,
z˙adnych z˙alo´w czy podobnych nonsenso´w, kto´re przy-
chodza˛ rankiem po namie˛tnej nocy. Co prawda do rana
było jeszcze daleko, ale skoro mine˛ła po´łnoc, moz˙na
juz˙ mo´wic´ o rozpocze˛ciu nowego dnia.
Fliss zdawało sie˛, z˙e podnieca ja˛ wszystko, co go
dotyczy, nawet sposo´b, w jaki je. Skon´czywszy grzan-
ki, Tom wsadził sobie pod plecy poduszke˛ i oparł sie˛,
wzdychaja˛c z zadowoleniem. Wodził po Fliss wzro-
kiem, w kto´rym było ciepło i czułos´c´, a na jego
wargach igrał lekki us´miech.
– Co? – spytała, ogarnie˛ta nagle niepewnos´cia˛.
41
PO PROSTU IDEAŁ
– Nic. Po prostu patrze˛ na ciebie i podziwiam.
– Ciekawe co. Wygla˛dam okropnie.
– Wygla˛dasz fantastycznie.
Rozes´miała sie˛ i potrza˛sne˛ła wilgotnymi włosami.
– Taa, niech ci be˛dzie. Przypominam straszydło,
a jes´li nie chce˛ wygla˛dac´ tak samo jutro, musze˛ pa-
mie˛tac´, z˙eby wyprasowac´ fartuch. Nie mam drugiego
czystego, a zaczynam dyz˙ur o sio´dmej.
– Jak sie˛ dostaniesz do szpitala?
– Na własnych nogach. To niedaleko, jakies´ pie˛t-
nas´cie minut. Spacer dobrze mi zrobi.
– Podwio´złbym cie˛, ale o tej porze be˛de˛ zaje˛ty s´nia-
daniem i pakowaniem lunchu.
Zabrzmiało to jakos´ tak swojsko i po domowemu, z˙e
nagle Fliss zobaczyła z cała˛ jasnos´cia˛, jak samotne jest
jej z˙ycie. Włas´ciwie nie miała ochoty tego zmieniac´.
Trzymała sie˛ swego planu, choc´by sie˛ waliło i paliło,
albo choc´by spotkała na swojej drodze najseksowniej-
szego me˛z˙czyzne˛ s´wiata.
– Masz szcze˛s´cie – zaz˙artowała. – Pomys´l o mnie
unurzanej po łokcie w cudzej krwi.
Tom przekrzywił głowe˛ i zerkna˛ł na nia˛ z powaz˙na˛
mina˛.
– Lubisz swoja˛ prace˛?
– Kto´ra˛?
– W szpitalu.
– Tak – odparła zgodnie z prawda˛. – Bardzo. Ciesze˛
sie˛, kiedy udaje sie˛ zawro´cic´ ludzi znad przepas´ci. Ale
nie bardzo lubie˛ ich tracic´.
– Tak jak Jodie – rzekł cicho Tom, a ona skine˛ła
głowa˛.
– Biedna dziewczyna, juz˙ i tak sporo wycierpiała.
42
PO PROSTU IDEAŁ
Dziecko chyba be˛dzie zdrowe? Mys´lisz, z˙e Kate sie˛
nim zaopiekuje?
– Pewnie tak. Rozmawiałem chwile˛ z ich matka˛.
Prawde˛ mo´wia˛c, chodziło mi o przekazanie organo´w,
ale przy okazji poruszylis´my wiele innych kwestii. Mat-
ka powiedziała, z˙e Jodie doznała uszkodzenia mo´zgu,
kiedy uczyła sie˛ chodzic´. Spadła ze schodo´w.
– Kate wspomniała mi cos´ o urazie głowy, ale bez
szczego´ło´w. Ciekawe, czy matka czuje sie˛ winna.
– Z pewnos´cia˛ tak. Ja bym sie˛ czuł winny.
A jak ona by sie˛ czuła, gdyby była matka˛?
– A co z ojcem dziecka? Wiesz cos´ o nim?
– Podobno jako nastolatek miał guza mo´zgu, ope-
racja uratowała mu z˙ycie, ale pozostały nieodwracalne
zmiany. W kaz˙dym razie dziecko nie odziedziczy
po nich z˙adnego upos´ledzenia, skoro nie jest to sprawa
genetyczna.
– Bardzo mi ich z˙al. Przypuszczam, z˙e skoro Kate
sama włas´nie urodziła, teraz be˛dzie sie˛ czuła, jakby
miała bliz´niaki.
Tom zas´miał sie˛ dziwnie.
– Tak, z˙ycze˛ jej powodzenia. To włas´nie bliz´niaki
przesa˛dziły o rozpadzie mojego małz˙en´stwa. Nie dos´c´,
z˙e Jane zaszła w nieplanowana˛ cia˛z˙e˛ po raz drugi...
– Urwał przestraszony, a potem przeczesał włosy.
– I znowu to zrobiłem! Nie do wiary. Maja˛c takie
dos´wiadczenia, kochałem sie˛ z toba˛ dwa razy bez
zabezpieczenia. A podobno człowiek uczy sie˛ na
błe˛dach.
– Nie przejmuj sie˛. Biore˛ pigułke˛.
I całe szcze˛s´cie, bo ona tez˙ przestała mys´lec´. Tom
sie˛ uspokoił, a ro´wnoczes´nie nie krył zaskoczenia.
43
PO PROSTU IDEAŁ
– Sa˛dziłem, z˙e nie ma z˙adnego me˛z˙czyzny w two-
im z˙yciu?
– Bo nie ma. Byłam z kims´ jakies´ dwa lata temu, to
był zreszta˛ tez˙ deweloper. Wpadałam na niego od
czasu do czasu podczas ogla˛dania domo´w, na aukcjach
i przy podobnych okazjach, i w kon´cu mielis´my
romans. Skon´czyło sie˛ dos´c´ gwałtownie, kiedy jego
z˙ona pojawiła sie˛ na lunchu w tej samej restauracji co
my, z grupa˛ przyjacio´ł.
– Aha!
– No włas´nie. – Nie miała najmniejszej che˛ci od-
twarzac´ tamtej obrzydliwej sceny. – W kaz˙dym razie
jedyna dobra rzecz, jaka wyszła przy okazji tej pigułki,
to fakt, z˙e cykle mam bardziej regularne, a miesia˛czki
mniej dokuczliwe, wie˛c postanowiłam brac´ ja˛ nadal.
W pewien sposo´b ten człowiek zrobił mi przysługe˛.
S
´
miech Toma był nieco wymuszony.
– Nie bez powodu mo´wi sie˛, z˙e nalez˙y dostrzegac´
we wszystkim dobre strony.
Fliss wzruszyła ramionami.
– Ja staram sie˛ znajdowac´ cos´ pozytywnego w kaz˙-
dej sytuacji. Jes´li człowiek tego nie robi, z˙ycie staje sie˛
nieznos´ne.
– Nie musisz mi tego mo´wic´. – Zerkna˛ł na zegarek.
– Dochodzi pierwsza, a ty za szes´c´ godzin musisz byc´
w pracy. Lepiej juz˙ po´jde˛. – Wycisna˛ł całusa na jej
wargach i wstał z ło´z˙ka, po czym poszedł do łazienki.
Mało brakowało, a Fliss udałaby sie˛ tam za nim, ale
rozsa˛dek zatrzymał ja˛ na miejscu. Znała zasady, po-
wiedział jej jasno, co ma do zaoferowania, a Bo´g jeden
wie, z˙e ona nie ma wiele do dania w zamian. Została
zatem skulona ws´ro´d zmie˛tej pos´cieli, mie˛dzy okru-
44
PO PROSTU IDEAŁ
chami grzanek. Po chwili Tom wro´cił ubrany, z jej
mokrym fartuchem w re˛ce.
– Bardzo mi przykro, z˙e tak sie˛ zamoczyłas´, i nadal
jestem ci winien kolacje˛.
– Nic mi nie jestes´ winien. Nigdy nie przez˙yłam
z nikim takiej nocy, i to mi wystarczy.
– Nie z˙ałujesz?
– Nigdy nie było mi tak dobrze.
Powoli us´miech wypłyna˛ł na jego twarz.
– Mnie tez˙. Uwaz˙aj na siebie. Do zobaczenia rano.
Odwro´cił sie˛ i zbiegł na do´ł. Po chwili usłyszała, jak
zamykaja˛ sie˛ frontowe drzwi. Zerkne˛ła na swo´j fartuch
i powiesiła go na wieszaku na drzwiach. Pomys´li o nim
rankiem. A teraz ma waz˙niejsze rzeczy do zrobienia.
Wycia˛gne˛ła sie˛ wygodnie w ło´z˙ku, westchne˛ła głe˛-
boko i us´miechne˛ła sie˛. W pos´cieli pozostał zapach
Toma, me˛ski i niepowtarzalny. Fliss owine˛ła sie˛ szcze-
lnie kołdra˛ i w cia˛gu paru sekund zasne˛ła.
– To chyba miła dziewczyna.
– Kto?
– Felicity.
– Miła – odparł Tom, zastanawiaja˛c sie˛, czy matka
byłaby tego samego zdania, widza˛c ich razem pod
prysznicem.
– Two´j ojciec twierdzi, z˙e s´wietnie sie˛ spisała.
– To dobrze.
– Jak rozumiem, jest samotna?
– Raczej tak. Zanim zaczniesz sobie cokolwiek
wyobraz˙ac´, przypomne˛ ci, z˙e ja tez˙ jestem samotny
i zamierzam pozostac´ samotny, wie˛c nie zaczynaj,
prosze˛. To tylko kolez˙anka.
45
PO PROSTU IDEAŁ
– Skoro tak mo´wisz, kochanie. Oczywis´cie, ty to
wiesz najlepiej.
Tom wypił kawe˛, włoz˙ył do ust ostatni kawałek
grzanki i poszedł pogonic´ dzieci.
– Mamy jeszcze mase˛ czasu – mrukna˛ł Andrew, nie
odrywaja˛c oczu od ksia˛z˙ki, z kto´ra˛ sie˛ nie rozstawał.
– On nie umył ze˛bo´w – poskarz˙yła Catherine,
wyłaniaja˛c sie˛ z łazienki z mocno przyczernionymi
rze˛sami.
– Naprawde˛? Andrew, ze˛by. Catherine, zmyj ten
makijaz˙, przeciez˙ wiesz, z˙e nie wolno ci sie˛ malowac´.
– Ignoruja˛c protesty i pomruki niezadowolenia star-
szych dzieci, ruszył do sypialni bliz´niako´w, kto´rzy
akurat walczyli o ksia˛z˙ke˛.
– Prawde˛ mo´wia˛c, ta ksia˛z˙ka jest własnos´cia˛ szko-
ły. Oddajcie mi ja˛, zanim ja˛ podrzecie – poprosił Tom.
Abby wcisne˛ła mu ksia˛z˙ke˛ i stane˛ła naprzeciw
z re˛kami splecionymi na szczupłej piersi i uniesiona˛
głowa˛.
Tom pows´cia˛gna˛ł us´miech i pope˛dził Michaela,
kto´ry rozłoz˙ył sie˛ z powrotem na ło´z˙ku, pokazuja˛c
siostrze je˛zyk i nie robia˛c nic, z˙eby szybciej znalez´c´ sie˛
za drzwiami.
– Wstawaj, uczesz sie˛ i wło´z˙ buty. I wsadz´ koszule˛
do spodni.
– Nie chce˛.
– Wszyscy musimy robic´ rzeczy, kto´rych nie chce-
my. No juz˙.
Chłopiec podnio´sł sie˛ nieche˛tnie. Na podes´cie doła˛-
czyła do niego starsza siostra, kto´ra miała teraz zdecy-
dowanie cien´sza˛ warstwe˛ tuszu na rze˛sach, za to mine˛
jeszcze bardziej nada˛sana˛ niz˙ Abby, oraz Andrew
46
PO PROSTU IDEAŁ
z mniej wie˛cej umytymi ze˛bami i nosem w ksia˛z˙ce.
Abby siedziała na schodach uraz˙ona. Tom najche˛tniej
wzia˛łby ich wszystkich za głowy i przemo´wił im do
rozumu.
Dwadzies´cia minut po´z´niej, dostarczywszy dzieci
do szko´ł, zatrzymał samocho´d na parkingu dla pracow-
niko´w szpitala. Szukał wzrokiem samochodu Fliss,
po´ki nie przypomniał sobie, z˙e zostawiła go w warsz-
tacie. Ciekaw był, jak dotarła do szpitala. Prawie biegł
do drzwi, wydłuz˙aja˛c idiotycznie krok, by jak najszyb-
ciej znowu ja˛ zobaczyc´. Zwolnił siła˛ woli, by nabrac´
powietrza. W naste˛pnej chwili drzwi otworzyły sie˛
szeroko i stane˛ła w nich Fliss, jakby wyczarował ja˛ nie
wiadomo ska˛d na własne z˙yczenie.
Przystana˛ł w po´ł kroku, mimo woli us´miechaja˛c sie˛.
– Komitet powitalny? – spytał.
Rozbawiona, popatrzyła na niego czule.
– Nie ciesz sie˛ tak. Czekam na karetke˛.
– Złamałas´ mi serce. – Zlustrował ja˛ wzrokiem. –
Wie˛c jednak uprasowałas´ fartuch.
– Mniej wie˛cej. Z bliska widac´, z˙e jest pognie-
ciony.
– Musze˛ pamie˛tac´, z˙eby nie przygla˛dac´ ci sie˛ z blis-
ka. A kogo ma przywiez´c´ karetka?
– Dziecko, prawdopodobnie z zapaleniem nagło-
s´ni.
– Mamy pediatre˛?
– I anestezjologa. A ja be˛de˛ uspokajac´ matke˛.
Tom pokiwał głowa˛ i czekał razem z Fliss na
karetke˛, kto´ra po chwili zajechała pod same drzwi.
Wysiadła z niej kobieta trzymaja˛ca na re˛ku z trudem
oddychaja˛ce dziecko.
47
PO PROSTU IDEAŁ
– Pani Keyes? Prosze˛ ze mna˛ – rzekła Felicity ze
spokojem.
Tom wysłuchał informacji ratownika i poszedł za
nimi. Zaraz potem przekazali kobiete˛ z dzieckiem
w re˛ce pediatry. Tom odetchna˛ł z ulga˛. Nawet sobie nie
zdawał sprawy, z˙e wstrzymuje oddech.
– Dobra robota – powiedział do Felicity. – Dzie˛ki
tobie ta kobieta wzie˛ła sie˛ w gars´c´. W przypadku
zapalenia nagłos´ni łatwo doprowadzic´ do kryzysu.
Ostatni wypadek, jaki widziałem, mało nie skon´czył
sie˛ tragicznie, poniewaz˙ matka uparła sie˛, z˙eby o-
tworzyc´ usta dziecka i pokazac´, co sie˛ dzieje, i gardło
sie˛ zacisne˛ło. Kiedy skon´czyła histeryzowac´, stan
dziecka był juz˙ dramatyczny.
– Ale wtedy ty przyleciałes´ na swoim białym ruma-
ku i uratowałes´ je – zaz˙artowała z niego.
– Oczywis´cie – przyznał, patrza˛c jej w oczy. I na-
tychmiast zapomniał o wszystkich obietnicach, kto´re
sobie złoz˙ył. – Felicity, jes´li chodzi o wczorajszy
wieczo´r...
– Wiem. To nic nie znaczy. Zrozumiałam, co mo´-
wiłes´.
Odwro´ciła sie˛, ale Tom złapał ja˛za re˛ke˛ i zatrzymał.
– Wcale nie to chciałem powiedziec´. Włas´ciwie to
pragna˛łem ci podzie˛kowac´.
– Za naprawienie zlewu?
– Za wszystko. Za naprawienie ciekna˛cego zlewu
i za reszte˛. Zwłaszcza za reszte˛... – dodał ciszej.
Policzki Fliss zalała jaskrawa czerwien´, jej oczy
patrzyły ciepło.
– To była przyjemnos´c´ – mrukne˛ła. – Moz˙emy to
powto´rzyc´, kiedy tylko zechcesz.
48
PO PROSTU IDEAŁ
– Nie kus´ mnie! – je˛kna˛ł. – Na pewno mamy tu
gdzies´ jakis´ magazyn z pos´ciela˛ czy cos´ takiego.
W s´miechu Fliss pobrzmiewał serdeczny z˙al.
– Bardzo bym chciała, Tom. Musze˛ juz˙ is´c´.
– Ja tez˙. To na razie.
Skine˛ła mu głowa˛ i odeszła. Po chwili była juz˙
zaje˛ta pacjentami. Tom obserwował ja˛ przez moment,
po czym ruszył korytarzem. Dawno nie był tak zado-
wolony.
Fliss miała dokładnie te cechy, kto´rych szukał
w kobiecie – ciepło, serdecznos´c´, inteligencje˛, dojrza-
łos´c´. Była przy tym wystarczaja˛co niezalez˙na, dzie˛ki
czemu nie domagała sie˛ tego, czego nie zamierzał jej
dac´. Po prostu ideał.
Nuca˛c cicho pod nosem, wszedł do pokoju lekars-
kiego, zrzucił marynarke˛ i podwina˛ł re˛kawy, a potem
zabrał sie˛ do roboty.
Fliss zastanawiała sie˛, jak to be˛dzie, kiedy wpadna˛
na siebie tego ranka, i okazało sie˛ to bardzo proste.
Z
˙
adnych napie˛c´, z˙adnych pretensji czy z˙alo´w.
Ranek i przedpołudnie były tak pracowite, z˙e Fliss
nie miała nawet czasu pomys´lec´ o Tomie, ale los
sprawił, z˙e o tej samej porze zrobili sobie przerwe˛ na
lunch. Tom namo´wił ja˛ na po´js´cie do bufetu.
– Tylko sobie nie wyobraz˙aj, z˙e zwalnia cie˛ to
z zaproszenia mnie na kolacje˛ – zaz˙artowała, patrza˛c
na kurczaka curry i lepki ryz˙.
– Mo´wisz, jakbym był strasznym centusiem – od-
parł ro´wniez˙ z˙artem, po czym podja˛ł juz˙ na serio:
– Prawde˛ mo´wia˛c, musze˛ ci cos´ wyznac´. Chciałbym
porozmawiac´ z toba˛ o domach.
49
PO PROSTU IDEAŁ
– O domach? – powto´rzyła, czuja˛c dziwne roz-
czarowanie, z˙e nie chciał po prostu spe˛dzic´ z nia˛ czasu.
Ale w kon´cu niby z jakiego powodu miałby to robic´?
Zdaje sie˛, z˙e juz˙ zapomniała, z˙e choc´ spe˛dzili cudowna˛
noc, to przeciez˙ umo´wili sie˛, z˙e be˛da˛ tylko zaspokajac´
swoje potrzeby. Koniec kropka.
Niech to cholera.
– Wie˛c – zacze˛ła, grzebia˛c bez przekonania widel-
cem w curry i dumaja˛c, czy w ogo´le jest głodna – o co
chcesz mnie zapytac´?
– Nie wiem, od czego zacza˛c´. Rozwaz˙amy z rodzi-
cami kupno duz˙ego domu i przerobienie go na dwa
oddzielne, ale poła˛czone mieszkania, z˙eby rozwia˛zac´
problem opieki nad dziec´mi. Dom musi byc´ wystar-
czaja˛co duz˙y, z˙ebys´my wszyscy z˙yli w nim wygodnie.
Mamy pienia˛dze, ale prawdopodobnie za mało, z˙eby
zrealizowac´ nasz plan. Masz jakis´ pomysł?
Fliss wzruszyła ramionami.
– W czwartki w lokalnej gazecie jest dział nieru-
chomos´ci. Moz˙esz tez˙ szukac´ w Internecie. A czego
włas´ciwie szukasz?
Tom zrobił zdziwiona˛ mine˛.
– No włas´nie ci wyjas´niłem, czegos´ duz˙ego.
– Ale ma to byc´ stary dom czy nowy? Chcesz, z˙eby
był z kawałkiem ziemi? Jak blisko szpitala ma sie˛
znajdowac´, no i co ze szkołami dla dzieci?
Patrzył na nia˛ zdezorientowany.
– O rety, nie wiem. Moz˙e byc´ jakis´ ogro´d. No i z˙eby
było bezpiecznie. Odległos´c´ od szko´ł nie ma znacze-
nia. Mys´le˛ tez˙, z˙eby to był stary dom, ale w dobrym
stanie. Nie jestem entuzjasta˛ majsterkowania, jak pew-
nie wczoraj zauwaz˙yłas´.
50
PO PROSTU IDEAŁ
Fliss rozes´miała sie˛.
– Nie musisz mi mo´wic´. A co z odległos´cia˛ od
szpitala?
– Dziesie˛c´ minut samochodem?
– Dobra. Be˛de˛ miała oczy otwarte, ale to potrwa.
A propos samochodo´w, dzwonili do mnie z warsztatu.
Zablokowałam sobie przewo´d. Pewnie dlatego, z˙e do-
lewam benzyne˛ ze starego, brudnego kanistra ojca.
– Duz˙o cie˛ to be˛dzie kosztowac´?
– Nie mam poje˛cia. Chyba zalez˙y, gdzie jest za-
tkane. Wiem tylko, z˙e czeka mnie kolejny dzien´ albo
dwa bez samochodu. Na szcze˛s´cie akurat moge˛ sie˛ bez
niego obyc´. Nie do wiary, z˙e mogłam byc´ taka głupia.
Ale nie znam sie˛ na samochodach, a swojego wcale nie
szanuje˛. Wie˛c pewnie sobie na to zasłuz˙yłam.
– Pewnie tak. Chociaz˙ dziwi mnie, z˙e nie znasz sie˛
na samochodach. Sa˛dziłem, z˙e znasz sie˛ na wszystkim
– stwierdził Tom po´ł z˙artem, po´ł serio.
Fliss włoz˙yła palec do szklanki i prysne˛ła na niego
woda˛.
– Jestes´ niegrzeczny.
– A ty jestes´ wyja˛tkowo utalentowana manualnie
– odparł, porzucaja˛c z˙artobliwy ton. – Poza tym nigdy
nie pracowałem z piele˛gniarka˛ o tak niezwykłej in-
tuicji. A na dodatek jestes´ pie˛kna, masz poczucie humo-
ru i jestes´ s´wietnym kompanem.
A ona mys´lała, z˙e Tom nie chce spe˛dzac´ z nia˛czasu!
Poczuła, z˙e pala˛ ja˛ policzki i odwro´ciła głowe˛.
– Potrafisz prawic´ komplementy. Zreszta˛, ty tez˙
masz sprawne re˛ce – odparła, mys´la˛c o jego profes-
jonalizmie.
Tymczasem Tom zas´miał sie˛ dziwacznie, na co
51
PO PROSTU IDEAŁ
Fliss podniosła wzrok i zdała sobie sprawe˛, z˙e z´le
zinterpretował jej słowa.
– Zbytek uprzejmos´ci – mrukna˛ł.
– Głupi. Przeciez˙ mo´wie˛ o pracy – wyjas´niła, zmu-
szaja˛c sie˛, by zachowac´ powage˛. Nie wytrzymała jed-
nak długo, bo s´miech Toma był zaraz´liwy.
Dopiero po´z´niej, po powrocie na oddział, stwier-
dziła, z˙e całe popołudnie nasłuchiwała jego głosu.
Zrozumiała, jak mocno sie˛ juz˙ zaangaz˙owała, jak
waz˙ny stał sie˛ dla niej ten me˛z˙czyzna. Jez˙eli nie
zachowa rozwagi, odda mu nie tylko ciało, ale ro´wniez˙
serce. A to byłaby prawdziwa katastrofa.
52
PO PROSTU IDEAŁ
ROZDZIAŁ CZWARTY
Fliss odebrała samocho´d w s´rode˛ wieczorem, szyb-
ciej, niz˙ sie˛ spodziewała, a w czwartek w drodze do
pracy kupiła gazete˛, by sprawdzic´, czy agent zamies´cił
ogłoszenie dotycza˛ce jej małego domku. Nie był jesz-
cze wykon´czony, wymagał mniej wie˛cej tygodnia
pracy. Fliss zalez˙ało, z˙eby sprzedac´ go jak najszybciej.
Ze zdziwieniem ujrzała, z˙e przy jej ogłoszeniu
podano cene˛ wyz˙sza˛ niz˙ ta, kto´ra˛ ustalili. Swoja˛
droga˛ na zdje˛ciu dom pokazany od frontu prezentował
sie˛ przyzwoicie. Us´miechne˛ła sie˛ z satysfakcja˛, po
czym rzuciła gazete˛ na siedzenie obok i pojechała
do szpitala.
Była w pracy za dziesie˛c´ sio´dma. Na oddziale juz˙
wrzało. Zostawiła torebke˛ i z˙akiet w szafce i ruszyła do
boju.
– Chcesz mi teraz cos´ przekazac´? – zapytała siostre˛
z nocnej zmiany, ale Sue pokre˛ciła głowa˛.
– Mamy dzis´ kompletny zame˛t. Zajmij sie˛ tym,
dobrze? Pacjenci czekaja˛ juz˙ trzy godziny. Jeszcze
chwile˛ zostane˛ i zrobie˛ zmiane˛, jak Angie przyjdzie
o dziewia˛tej.
– Dobrze, juz˙ sie˛ za nich zabieram.
Przez godzine˛ Fliss załatwiła trzech pacjento´w
z drobnymi ranami cie˛tymi, jednego z oparzeniem
i innego, kto´ry potkna˛ł sie˛ o kota w progu. Słyszała, jak
Tom przyjechał z Mattem, dobiegały jej uszu jego
dobroduszne z˙arty, ale powiedziała sobie, z˙e zachoruje
na serce, jez˙eli nie przestanie w ten sposo´b reagowac´
na głos tego me˛z˙czyzny. Obiecała sobie, z˙e zachowa
rozsa˛dek, i poprosiła naste˛pnego pacjenta.
Nazwisko było jej znane. Me˛z˙czyzna wstał i powoli
szedł w jej strone˛. Był ubrany w biały kombinezon,
wie˛c zapewne miał wypadek w pracy.
Fliss poznała go i wyszła mu naprzeciw.
– Co sie˛ stało, Bill? Nie moz˙esz sie˛ ze mna˛ rozstac´?
– zaz˙artowała, przygla˛daja˛c sie˛ uwaz˙nie, jak kus´tyka.
Bill skrzywił sie˛ z bo´lu.
– Mo´głbym to samo powiedziec´ o tobie. Co tu
robisz?
– To moja druga praca – odparła z us´miechem.
– Chodz´, obejrzymy cie˛. Co cie˛ boli?
– Kostka, to znaczy tak mi sie˛ zdaje, ale tak na-
prawde˛ troche˛ mnie zac´miło.
– No to posadzimy cie˛ na wo´zku, z˙ebys´ nie musiał
chodzic´. – Pomogła mu usia˛s´c´, połoz˙yła jego noge˛
wysoko na poduszce i zawiozła go do cze˛s´ci od-
dzielonej parawanem. – Teraz zdejme˛ ci but i rzuce˛ na
to okiem, ale pewnie trzeba be˛dzie zrobic´ przes´wiet-
lenie. Co sie˛ stało?
– Och, zaczepiłem noga˛ o szczebel i spadłem z dra-
biny.
Fliss usłyszała w jego głosie ukryty niepoko´j. Jak
wie˛kszos´c´ ludzi pracuja˛cych w budownictwie, Bill nie
mo´gł sobie pozwolic´ na chorobe˛, poniewaz˙ oznacza to
brak zarobko´w. Na pewno martwi sie˛ juz˙, jak długo to
potrwa.
– Tylko z˙ebys´ czegos´ nie znalazła – rzekł, kiedy
54
PO PROSTU IDEAŁ
ostroz˙nie odsune˛ła nogawke˛ kombinezonu. – Jes´li
sobie skre˛ciłem kostke˛, to pestka, ale nie stac´ mnie na
złamanie o tej porze roku. Zima nie była najlepsza,
a teraz nazbierało sie˛ roboty.
Fliss uniosła głowe˛.
– Ale przynajmniej skon´czyłes´ juz˙ u mnie tynko-
wanie, wie˛c ja ci to wybacze˛.
Bill rozes´miał sie˛, jak tego oczekiwała, ale kiedy
zdje˛ła mu but i skarpetke˛, jego us´miech zamarł.
– Przepraszam, wiem, z˙e to boli.
– Nie przejmuj sie˛, kochana. Wygla˛da tak paskud-
nie, z˙e ma prawo bolec´ – odparł, zerkaja˛c na kostke˛.
– Chyba trzeba jednak zrobic´ zdje˛cie. Poprosze˛
lekarza, z˙eby na to spojrzał. Pewnie on tez˙ zaleci
rentgen.
– Czy to konieczne? Zostawiłem chłopaka, z˙eby
dokon´czył sufit, ale on nie jest jeszcze wprawiony...
– Tak, to konieczne – stwierdziła stanowczo, ale
z us´miechem, by złagodzic´ swo´j ton.
Odsune˛ła zasłone˛ i zobaczyła Toma, kto´ry skon´czył
akurat badac´ swojego pacjenta. Zerkna˛ł na nia˛, uno-
sza˛c brwi.
– Potrzebujesz mnie? – zapytał, a ona poczuła, z˙e
sie˛ czerwieni. Udała, z˙e nie widzi iskierek w jego
oczach.
– Mam tu starego przyjaciela, Billa Neillsa. Jest
tynkarzem. Spadł z drabiny i cos´ sobie zrobił w kostke˛.
– Noga spuchła?
– Niewiele, ale wychodza˛ siniaki.
Tom skina˛ł głowa˛ i wszedł za Fliss za zasłone˛.
Przedstawił sie˛ Billowi i go uspokoił.
– Wiec jest pan tynkarzem, tak? Moje najwyz˙sze
55
PO PROSTU IDEAŁ
uznanie. Ja mam dwie lewe re˛ce, jes´li chodzi o takie
prace.
– No wie pan, ja z kolei mdleje˛ na widok krwi,
doktorze. – Bill spus´cił wzrok na noge˛. – Moz˙e pan cos´
z tym zrobic´ i pus´cic´ mnie do domu? Naprawde˛ nie
moge˛ sobie pozwolic´ na chorowanie. Juz˙ mo´wiłem
Fliss, zostawiłem chłopaka, z˙eby skon´czył robote˛, ale
on sie˛ dopiero uczy.
– Obejrze˛ to, dobrze? – Tom przykucna˛ł, wzia˛ł
stope˛ Billa i ostroz˙nie poruszył nia˛ w jedna˛ strone˛,
a potem w druga˛. Bill je˛kna˛ł. – Przykro mi, z˙e boli, ale
musze˛ wiedziec´, na ile moz˙e pan ruszac´ noga˛. Da pan
rade˛ odepchna˛c´ sie˛ od mojej dłoni?
Bill zno´w ste˛kna˛ł, a Tom wstał i popatrzył mu w oczy.
– Chce˛, z˙eby zrobił pan przes´wietlenie, a potem
zobaczymy. Moim zdaniem to raczej złamanie. Wiem,
z˙e nie to chciał pan usłyszec´. – Odwro´cił sie˛ do stolika,
wypisał skierowanie na rentgen i wre˛czył je Fliss.
– Chce˛ miec´ pełen zestaw zdje˛c´. Zawołasz mnie, jak
be˛da˛ gotowe?
– Oczywis´cie, dzie˛ki.
Bill patrzył na niego skonsternowany.
– Wie˛c złamałem te˛ cholerna˛ noge˛.
Fliss us´miechne˛ła sie˛ do niego ze wspo´łczuciem.
– Zaczekajmy na wynik – rzekła, zwalniaja˛c hamu-
lec wo´zka.
– Doktor uwaz˙a, z˙e to złamanie, ty tez˙. Jestem tylko
prostym tynkarzem, ale nie jestem głupi.
– Tylko tynkarzem? – prychne˛ła. – Jestes´ s´wietnym
rzemies´lnikiem. Dlatego cie˛ zatrudniam. Nie martw
sie˛, szybko postawimy cie˛ na nogi.
Podjechała wo´zkiem przed gabinet rentgena, prze-
56
PO PROSTU IDEAŁ
kazała zlecenie radiologowi i poklepała Billa po ramie-
niu. Nie mogła z nim zostac´, gdyz˙ czekało na nia˛ wiele
innych oso´b, ale zerkała w jego strone˛ i odebrała go,
gdy tylko został załatwiony.
– I co? – zapytał.
Westchne˛ła i potrza˛sne˛ła głowa˛.
– A co ja moge˛ wiedziec´? Jestem tylko dewelope-
rem, a nie lekarzem.
– Jak ja zrobie˛ cos´ nie tak, to od razu to widzisz
– odparł ponuro Bill, a ona zas´miała sie˛ rozba-
wiona.
– Nie przejmuj sie˛. Lekarz za moment tu be˛dzie.
Tom akurat miał wolna˛ chwile˛. Fliss podała mu
koperte˛ z kliszami.
– Zdje˛cia Billa.
– No co´z˙, tu jest cienka rysa, widzisz? Na kos´ci
strzałkowej. Szcze˛s´cie mu dopisało, biora˛c pod uwage˛,
co mogło sie˛ stac´.
– Dam ci szanse˛, z˙ebys´ mu sam powiedział, jakie
miał szcze˛s´cie. Wa˛tpie˛, z˙eby sie˛ z toba˛ zgodził.
Tom udał sie˛ do Billa, zostawiaja˛c za soba˛ Fliss,
kto´ra tłumiła s´miech.
– Bill, chce pan usłyszec´ dobra˛czy zła˛ wiadomos´c´?
– Wiem, jaka jest zła – rzekł me˛z˙czyzna. – A jaka
jest ta dobra?
– To tylko cienka rysa. Jes´li Felicity załoz˙y panu
lekki gips, nie be˛dzie pan mo´gł pracowac´ tylko przez
pare˛ tygodni, najwyz˙ej pie˛c´. Ale przez jakis´ czas musi
pan unikac´ wchodzenia na drabine˛, dopo´ki noga sie˛
całkiem nie zagoi.
Bill odchrza˛kna˛ł.
– To jaka jest ta zła wiadomos´c´?
57
PO PROSTU IDEAŁ
– A taka, z˙e po takim upadku mo´gł pan wyla˛dowac´
na sali operacyjnej. Zostawiam pana w re˛kach Felicity.
– Felicity? – powto´rzył Bill, gdy znalez´li sie˛ znowu
sami. – Mys´lałem, z˙e na imie˛ ci Fliss.
– Odpowiem na kaz˙de pytanie, byle nie było nie-
grzeczne – odparła, ale kiedy o tym pomys´lała, zdała
sobie sprawe˛, z˙e tylko Tom uz˙ywa imienia Felicity.
Wie˛kszos´c´ oso´b mo´wi do niej Fliss. W dziecin´stwie
cze˛sto wołano na nia˛ Felicity, ale w ustach Toma
brzmiało to inaczej.
Jakos´ tak lirycznie. Nawet pie˛knie.
– No dobrze, Bill, to wsadzimy noge˛ w gips i wy-
s´lemy cie˛ do domu, z˙ebys´ odpoczywał – oznajmiła,
wioza˛c go do gipsowni.
Po chwili pomogła mu usia˛s´c´ na kozetce.
– Teraz lepiej – rzekł, gdy ostroz˙nie owijała noge˛
lekkim gipsowym opatrunkiem, by ja˛ unieruchomic´.
– Troche˛ bezpieczniej. Nie wiedziałem, z˙e to takie
wraz˙liwe miejsce.
Fliss us´miechne˛ła sie˛ do niego ze zrozumieniem.
– Ludzie zawsze tak mo´wia˛. Owine˛ ci tez˙ pie˛te˛, to
be˛dziesz mo´gł chodzic´, ale nie ruszaj sie˛ przez kilka
dni. Obiecujesz?
– Wiesz, z˙e nie moge˛ tego obiecac´.
Fliss spojrzała na niego, przerywaja˛c na moment
prace˛.
– Jez˙eli kos´c´ sie˛ nie zros´nie, be˛dzie duz˙o gorzej.
Wie˛c jak? Mam kłas´c´ gips na pie˛te˛, a ty be˛dziesz sie˛
zachowywał rozsa˛dnie, czy uniemoz˙liwic´ ci chodzenie?
Bill poja˛ł w kon´cu, z˙e Fliss nie z˙artuje.
– Be˛de˛ sie˛ zachowywał rozsa˛dnie. Nie moge˛ tracic´
wie˛cej czasu niz˙ to absolutnie konieczne.
58
PO PROSTU IDEAŁ
– No i dobrze. To znaczy, z˙e nie wro´cisz do pracy,
dopo´ki nie zdejmiemy ci gipsu, a jes´li juz˙ tam zajrzysz,
to tylko po to, z˙eby dogla˛dac´ roboty. – Fliss dokon´-
czyła zakładanie opatrunku. – Gotowe. Teraz zdrowiej
szybko, z˙ebys´ był gotowy do naste˛pnej roboty.
– Masz cos´ na oku?
– Jeszcze nie. A ty słyszałes´, z˙e cos´ sie˛ szykuje?
– Raczej nie. Nie w takim stanie, w jakim ty zwykle
bierzesz domy.
Fliss przypomniała sobie o pros´bie Toma.
– A cos´ wie˛kszego? Duz˙o wie˛kszego?
– Wie˛kszego? Zabawne, z˙e o tym mo´wisz, bo
akurat wczoraj z˙ona wspominała mi o jednym domu.
Włas´nie takim, jakie zwykle cie˛ nie interesuja˛. Choler-
nie duz˙y dom.
Fliss przekrzywiła głowe˛ z zainteresowaniem.
– Naprawde˛? Gdzie to jest?
– To Red House w Tuddingfield, blisko twojej
matki. Jego włas´ciciele przenies´li sie˛ do domu opieki.
Dom be˛dzie wystawiony na aukcje˛. Jest w fatalnym
stanie, nie ma z˙adnych wygo´d, przydałaby mu sie˛
odrobina twoich czaro´w. Kłopot w tym, z˙e jest z dzie-
sie˛c´ razy wie˛kszy niz˙ domy, kto´re zwykle bierzesz,
i pewnie z dziesie˛c´ razy droz˙szy.
Fliss poczuła znajomy dreszcz, kto´ry pojawiał sie˛
zawsze, kiedy trafiała jej sie˛ jakas´ wyja˛tkowa nieru-
chomos´c´. A ta wygla˛dała na prawdziwy skarb. Jez˙eli
Tom potrzebuje przestrzeni, w Red House mu jej nie
zabraknie. Fliss od lat marzyła, by zobaczyc´ wne˛trze
tego domu.
– A kto jest agentem? – zapytała podniecona.
– Nie wiem, ale z˙ona słyszała to od listonoszki.
59
PO PROSTU IDEAŁ
– No tak, June zawsze wszystko wie. Poprosze˛
matke˛, z˙eby ja˛ pocia˛gne˛ła za je˛zyk.
– Mo´wisz serio? Chcesz ten dom?
– To nie dla mnie, ale znam kogos´, kogo ten dom
zainteresuje. Dzie˛ki za informacje˛.
– Postaraj sie˛ zatrudnic´ mnie do tynkowania. Bar-
dzo bym chciał zobaczyc´ ten stary budynek, gdy
be˛dzie juz˙ wyremontowany.
Fliss us´miechne˛ła sie˛ zamys´lona.
– I ja tez˙, Bill. Zrobie˛ wszystko, z˙ebys´ dostał te˛
prace˛. Pod warunkiem, z˙e teraz zachowasz rozsa˛dek.
Bill znacza˛cym gestem połoz˙ył re˛ke˛ na piersi, lecz
Fliss nie wierzyła mu ani przez moment.
– Poszukamy kogos´, kto wyposaz˙y cie˛ w kule,
a potem pojedziesz do domu i polez˙ysz z noga˛ wysoko
az˙ do rana. Rano wro´cisz do przychodni ortopedycz-
nej, z˙eby sprawdzili, czy gips nie jest za ciasny. Jes´li
be˛dzie cie˛ cisna˛ł albo palce ci spuchna˛czy zsinieja˛, czy
poczujesz w nich mrowienie, masz przyjechac´ natych-
miast. Jasne?
Bill skina˛ł głowa˛, po czym nagle spowaz˙niał.
– Tak, dzie˛ki, Fliss. Dobrze wiedziec´, z˙e w tej
robocie jestes´ ro´wnie dobra co w tamtej. – Us´cisna˛ł jej
dłon´ i odwro´cił wzrok zaz˙enowany.
– Pochlebiasz mi, z˙ebym cie˛ nie s´cigała, jak mi
sufit pope˛ka – powiedziała z˙artem, po czym dała
Billowi s´rodki przeciwbo´lowe, odszukała pracownika,
kto´ry przygotowywał kule dla pacjento´w, i zostawiła
z nim Billa.
Toma zastała w pokoju lekarskim, gdzie wpadł
wypic´ szybko kawe˛. Spojrzała na niego z szerokim
us´miechem.
60
PO PROSTU IDEAŁ
– Znalazłes´ juz˙ dom?
– Niby kiedy? Przejrzałem wprawdzie gazete˛, ale
nie było tam nic poniz˙ej miliona, co zwro´ciłoby moja˛
uwage˛.
– Masz s´wietny gust – zauwaz˙yła z˙artobliwie i na-
lała sobie kawy. – A ja byc´ moz˙e cos´ znalazłam. Co bys´
powiedział na Tuddingfield?
– Czy to nie za domem moich rodzico´w, jakies´ trzy
kilometry dalej?
Fliss przytakne˛ła.
– Bill mi o tym powiedział. To wspaniałe miejsce,
albo be˛dzie wspaniale.
– Be˛dzie? – powto´rzył z rezerwa˛.
– Zaufaj mi. Chcesz go zobaczyc´, jak sie˛ czegos´
dowiem?
– Nie zaszkodzi popatrzec´.
– Dobrze, poniewaz˙ ja umieram z ciekawos´ci i od
lat marze˛, z˙eby obejrzec´ ten dom.
Tom rozbawiony dopił kawe˛.
– Aha, wie˛c tak naprawde˛ to ma byc´ dla ciebie?
– Niestety nie. To co najwyz˙ej powo´d mojej wiel-
kiej frustracji, bo bardzo chciałabym miec´ dos´c´ pienie˛-
dzy, z˙eby go wyremontowac´. Moz˙na z tego zrobic´
cudowna˛ rezydencje˛. Uwierz mi, to naprawde˛ s´wietna
inwestycja.
– Inwestycja? To brzmi niebezpiecznie. To znaczy,
ile on kosztuje?
– Na razie wiem tylko, z˙e be˛dzie wystawiony na
aukcje˛.
– O nie! – Tom podnio´sł re˛ce. – Odpada.
– Dlaczego? Be˛dzie s´wietna zabawa, zobaczysz.
Kupiłam wiele domo´w podczas aukcji.
61
PO PROSTU IDEAŁ
– Jestes´ szalona. Zawsze mi sie˛ zdawało, z˙e cos´
z toba˛ nie tak, tylko nie wiedziałem dokładnie co.
– E tam, nie potrafisz sie˛ bawic´.
– O przepraszam – zaoponował głosem, po kto´rym
te˛tno jej przyspieszyło. – Mys´lałem, z˙e wczoraj w nocy
udowodniłem cos´ wre˛cz przeciwnego. Nie lubie˛ tylko
naraz˙ac´ sie˛ dobrowolnie na atak serca.
– Jaki atak serca? – spytała zaniepokojona. – O czym
ty mo´wisz?
– Atak serca, kto´rego dostane˛, wysłuchuja˛c twoich
opowies´ci i zwariowanych pomysło´w.
– Wcale nie sa˛ zwariowane – zapewniła go uspoko-
jona, z˙e nie chodzi jednak o chorobe˛. – Nie napotkasz
z˙adnych nierozstrzygnie˛tych kwestii prawnych, z˙ad-
nych niemiłych niespodzianek, musisz tylko podliczyc´
swoje fundusze, wyznaczyc´ sobie realistyczny limit
i sie˛ go trzymac´.
– I ty oczywis´cie potrafisz to wszystko zrobic´. Bo
jestes´ kobieta˛ o wielu talentach.
Us´miechne˛ła sie˛ zadowolona z siebie, na co Tom
przewro´cił oczami.
– Ty naprawde˛ jestes´ szalona, wiesz?
– Ale byc´ moz˙e dzie˛ki temu spełnisz swoje ma-
rzenie – zauwaz˙yła. – To chcesz obejrzec´ ten dom czy
nie?
– Nie jestem pewien. Mam wraz˙enie, z˙e nakazujesz
mi przebrna˛c´ przez basen pełen piranii i oczekujesz, z˙e
uwierze˛ ci, z˙e wcale nie sa˛ głodne.
– Tcho´rz – rzuciła Fliss. Podeszła do biurka i za-
dzwoniła do matki. – Jestes´ zaje˛ta dzis´ po południu?
– zapytała bez zbe˛dnych wste˛po´w.
– Nie bardzo. Włas´nie patrzyłam na ogro´d i za-
62
PO PROSTU IDEAŁ
stanawiałam sie˛, czy chce mi sie˛ strzyc trawnik.
A czemu pytasz?
– Nie przeszłabys´ sie˛ na poczte˛? Red House be˛dzie
wystawiony na sprzedaz˙. Chce˛ wiedziec´, kto jest
agentem.
– A June be˛dzie miała informacje, oczywis´cie
– rzekła matka. – Jest ładna pogoda, kro´tki spacer
dobrze mi zrobi. Jasne.
Po niecałej godzinie Fliss dzwoniła do agenta.
– Jade˛ tam o pia˛tej z innym klientem – oznajmił.
– Chce pani wybrac´ sie˛ z nami?
Fliss umo´wiła sie˛ na pia˛ta˛ trzydzies´ci, po czym
poszła poszukac´ Toma.
– Ogla˛damy dom dzisiaj o wpo´ł do szo´stej – os´wia-
dczyła.
– Szybka jestes´. – Szeroko otworzył oczy ze zdu-
mienia.
– Speedy Gonzales, moz˙na powiedziec´ – odparła
z us´miechem. – Tylko pamie˛taj, z˙e musimy wyjechac´
sta˛d dziesie˛c´ po pia˛tej.
Dom wprawił Toma w przeraz˙enie. Dach był dziu-
rawy jak sito, ramy okienne przegniłe, nie było kuchni
ani łazienki. A jednak Felicity kra˛z˙yła po nim z błysz-
cza˛cymi oczami, dosłownie emanuja˛c entuzjazmem.
A kiedy słuchał, jak ma wygla˛dac´ ten dom w jej fan-
tazji, niemal zacza˛ł to sobie wyobraz˙ac´.
– Pomys´l tylko: Boz˙e Narodzenie, w rogu pokoju
stoi ogromna choinka, a moz˙e byc´ naprawde˛ duz˙a,
bo te pomieszczenia sa˛ bardzo wysokie, ponad trzy
metry. Okna i kominek ozdobione jemioła˛ i ostro-
krzewem, a cała rodzina siedzi przed kominkiem
63
PO PROSTU IDEAŁ
i wcina czekolade˛ i orzechy. Na podłodze lez˙y duz˙o
poduszek dla dzieci, z˙eby mogły na nich lez˙ec´. – Pat-
rzyła woko´ł rozmarzonym wzrokiem. – Och, Tom,
naprawde˛ tego nie widzisz?
Nie widzi? On nawet czuł te zapachy, ten smak,
ciepło ognia w kominku i słyszał trzaskaja˛ce polana.
Było to niezwykle kusza˛ce. Zbyt kusza˛ce. Zbyt niebez-
pieczne.
– A tutaj – podje˛ła Fliss, cia˛gna˛c go do kolejnego
pomieszczenia – wyobraz´ sobie duz˙y olejowy piec,
re˛cznie robione szafki i ogromny sto´ł na s´rodku, no
i psy. Masz psy?
– Moi rodzice maja˛ psa.
– Wie˛c pies lez˙y pod stołem, kot s´pi w koszyku na
pranie. Masz kota?
– Nawet dwa.
– No widzisz. Czworo dzieci, dwa koty, pies,
twoi rodzice, opiekunka do dzieci. Be˛dziesz miał
opiekunke˛?
– Chyba tak. Z
˙
eby odcia˛z˙yc´ rodzico´w i z˙eby od
czasu do czasu odwiozła dzieci do Niemiec do ich
matki.
– Wie˛c cała wasza o´semka co wieczo´r zgromadzi
sie˛ woko´ł stołu ze zwierze˛tami u sto´p, be˛dziecie
opowiadac´ sobie, co wydarzyło sie˛ w cia˛gu dnia,
a w lecie otworzycie drzwi i wpus´cicie słon´ce. Tom, tu
be˛dzie cudownie – os´wiadczyła, a jemu zdawało sie˛, z˙e
w jej głosie usłyszał te˛skna˛ nute˛.
Fliss odwro´ciła twarz i ruszyła po schodach, z˙eby
raz jeszcze obejrzec´ dziewie˛c´, czy ile ich tam było,
sypialni i dwie łazienki, kto´re nie zasługiwały po´ki co
na to miano.
64
PO PROSTU IDEAŁ
– To skrzydło jest znakomite dla opiekunki i dzieci
– mo´wiła. – A ty moz˙esz zaja˛c´ poko´j gos´cinny, na
przykład ten.
Okna tego pokoju wychodziły na zachwaszczony
ogro´d i zaros´nie˛ty podjazd, zapewne zadbany niegdys´,
czego w tej chwili nie było widac´. A jednak Tom ujrzał
w wyobraz´ni wysypany z˙wirem podjazd i pie˛knie
zagospodarowany ogro´d.
Jego matka dotykała ros´lin, jakby chciała wzia˛c´
sekator i zrobic´ z tym porza˛dek. Ojciec stał z pod-
niesiona˛ głowa˛ i patrzył na dom z iskierkami pasji
w oczach, dzieci zas´ – no co´z˙, dzieci biegały po trawie
rozes´miane. Nawet Catherine, zazwyczaj zbyt zaje˛ta
soba˛, by zwracac´ na cokolwiek uwage˛, rozpus´ciła
włosy i chyba dobrze sie˛ bawiła.
Tom jeszcze raz potoczył wzrokiem po pokoju,
wyobraz˙aja˛c sobie, gdzie stanie ło´z˙ko – nie z˙adna
kanapa, na kto´rej spał obecnie, ale ło´z˙ko, takie jakie
dzielił z Jane, tyle z˙e nowe, mahoniowe z jasnymi
kotarami. Ło´z˙ko stworzone do miłos´ci. A na nim ta
zadziwiaja˛ca i pełna z˙ycia kobieta, kto´ra jest bliska
zawładnie˛cia jego z˙yciem i sercem.
I kto´ra nadal cos´ mo´wi, szeroko gestykuluja˛c, opo-
wiada o komodzie i miejscu dla duz˙ego starego fotela,
na kto´rym moz˙na sie˛ przytulic´ razem z dzieckiem
i czytac´ mu bajki na dobranoc. I kiedy Tom obser-
wował ja˛ i słuchał jej, poczuł nagły ucisk w piersi.
Fliss malowała przed nim obraz idealnej rodziny, ze
soba˛ jako jej integralna˛ cze˛s´cia˛. Wymachiwała mu
przed nosem czyms´, czego nie mo´gł miec´. Spojrzał jej
w oczy i zobaczył w nich odbicie swych fantazji.
– I jak? – spytała. – Wyobraz˙asz to sobie?
65
PO PROSTU IDEAŁ
Skina˛ł głowa˛, poniewaz˙ widział to wszystko nawet
zbyt wyraz´nie, ale obawiał sie˛, z˙e bez niej to sie˛ nie uda.
I to go przeraz˙ało.
– Tak – odparł. – Tylko z˙e daleka droga, z˙eby to
osia˛gna˛c´. Tyle trzeba zrobic´, przemys´lec´.
– Wie˛c pomys´lisz? – nie uste˛powała.
Tom podrapał sie˛ po głowie.
– Musze˛ porozmawiac´ z rodzina˛. – Pro´bował zys-
kac´ na czasie. – To nie jest dokładnie to, o czym
mys´lałem.
– Sa˛dza˛c z twojego opisu, chodziło włas´nie o taki
dom. To po prostu ideał. Wszyscy be˛da˛ tu bardzo
zadowoleni, Tom.
– To włas´ciwie trzeba dopiero zbudowac´. – Trzy-
mał sie˛ strony praktycznej, chociaz˙ czuł, z˙e zbliz˙a sie˛
do krawe˛dzi, cia˛gnie˛ty przez te˛ szalona˛ kobiete˛. Pomy-
s´lał o ogromie pracy, kto´rej koniecznos´c´ nawet on,
amator, dostrzegał. – Jestes´ wielka˛ optymistka˛. Trzeba
by to bardzo dokładnie obejrzec´ i Bo´g wie, co by sie˛
okazało. A ska˛d wzia˛c´ robotniko´w? Przypuszczam, z˙e
masz sprawdzonych ludzi, kto´rzy mogliby sie˛ tym
zaja˛c´.
– Oczywis´cie.
– Oczywis´cie – powto´rzył, zno´w pokonany przez te˛
wygadana˛ i pewna˛ siebie kobiete˛. – Jak mogłem
wa˛tpic´?
Poczuł, z˙e jego argumentacja rozpada sie˛ jak domek
z kart i zostało tylko poz˙a˛danie.
– Be˛dzie dobrze. – Wycia˛gne˛ła re˛ke˛ i przesune˛ła
palcami po brodzie Toma, a on pocałował jej dłon´,
splo´tł palce z jej palcami i na moment zamkna˛ł
oczy.
66
PO PROSTU IDEAŁ
– Co robisz dzis´ wieczorem? – zapytał. – To znaczy
po´z´niej. Musze˛ porozmawiac´ z rodzicami i połoz˙yc´
dzieciaki spac´, wie˛c powiedzmy o wpo´ł do dziesia˛tej?
O dziesia˛tej? Mo´głbym do ciebie wpas´c´?
– Jasne. Przegadamy sobie wszystko. Kupie˛ butel-
ke˛ wina – obiecała, a w jej oczach pokazała sie˛
zupełnie inna obietnica.
I naraz Tom odnio´sł wraz˙enie, z˙e do dziesia˛tej jest
potwornie daleko.
67
PO PROSTU IDEAŁ
ROZDZIAŁ PIA˛TY
W drodze do domu Fliss wpadła do matki.
– Spodziewałam sie˛ ciebie – oznajmiła Helen Ry-
man z us´miechem. – I co, jest tak strasznie, jak wygla˛da?
– To cudowny dom. Wcale nie straszny. Jest pie˛kny
i rozpaczliwie potrzebuje kogos´, kto by go uratował.
– A on jest zainteresowany?
Fliss uniosła ramiona.
– Nie wiem. Wpadnie do mnie wieczorem, z˙eby
o tym pogadac´. To ma byc´ dla niego, jego dzieci i ro-
dzico´w, wie˛c musza˛ razem podja˛c´ decyzje˛.
– A co to za człowiek? – zapytała matka, patrza˛c na
Fliss z nieukrywana˛ ciekawos´cia˛.
– Tom Whittaker. Nowy lekarz na oddziale. Jego
rodzice mieszkaja˛ na skraju miasta, moz˙e ich znasz.
Eileen i David Whittakerowie?
– Dobry Boz˙e. Oczywis´cie, z˙e znam. Od lat. Razem
z Eileen chodziłam na kurs do college’u, kurs ogrod-
nictwa, oczywis´cie. Boz˙e mo´j, to było całe lata temu,
zanim two´j ojciec zachorował. Grywalis´my z nimi
w brydz˙a. Mili ludzie.
– Tak, takie robia˛ wraz˙enie. I chyba zainteresowali
sie˛ powaz˙nie tym domem. No ale Tom panikuje.
– Ma˛dry człowiek. Nie mam poje˛cia, jak ty za-
chowujesz spoko´j, remontuja˛c te rudery, ale jakos´
zawsze ci sie˛ udaje. Jak idzie z tym ostatnim domem?
– W dzisiejszej gazecie jest ogłoszenie. Chciałam
uprzedzic´ agenta, z˙e jeszcze nie skon´czyłam, ale nie
zda˛z˙yłam. Zreszta˛ nie sa˛dze˛, z˙eby od razu ktos´ chciał
go ogla˛dac´.
– A zatem dasz sie˛ namo´wic´ na kolacje˛ czy musisz
biec do roboty?
Fliss otworzyła usta, ale akurat zadzwonił jej telefon
komo´rkowy, wie˛c wyje˛ła go z kieszeni. Niestety, tego
włas´nie nie chciała usłyszec´, jeszcze nie!
– O wilku mowa. Widze˛, z˙e długo pracujesz.
– Wszystko, byle cie˛ zadowolic´ – odparł agent. –
Mam che˛tnego do obejrzenia domu.
– Peter, nie! Nie jestem gotowa!
– Alez˙ jestes´. Tej pary nie interesuja˛ drobiazgi.
– Drobiazgi! Tam jeszcze nie ma kuchni!
Mimo wszystko nie zdołała go przekonac´. Po paru
chwilach rozła˛czyła sie˛ i spojrzała na matke˛ z pełnym
z˙alu us´miechem.
– To był agent, ktos´ chce obejrzec´ dom. Pewnie
napatrzyli sie˛ juz˙ na rozmaite s´mieci i sa˛zdesperowani.
Be˛da˛ wpo´ł do dziewia˛tej, wie˛c dzie˛ki, ale nie zostane˛
na kolacji.
Pojechała szybko do domu i zrobiła wszystko, co
jeszcze dało sie˛ zrobic´. Nie było to proste, biora˛c pod
uwage˛, z˙e w kuchni brakowało szafek, poko´j od frontu
był zastawiony meblami do granic moz˙liwos´ci, zas´
w sypialni nie było jeszcze dywanu.
Para młodych ludzi przyjechała nieco wczes´niej.
Oznajmili, z˙e dom bardzo im sie˛ podoba, a dziewczyna
zalała sie˛ łzami.
– To straszne – wyjas´niła. – Wszystko, co ogla˛dali-
s´my, było w okropnym stanie albo fatalnie wyremon-
69
PO PROSTU IDEAŁ
towane, a tu jest po prostu pie˛knie. Zostały mi tylko
dwa miesia˛ce do porodu. Bałam sie˛, z˙e nigdy nie
znajdziemy domu, do kto´rego be˛de˛ mogła sprowadzic´
sie˛ z dzieckiem. Bardzo pani dzie˛kujemy.
Zaakceptowali proponowana˛ cene˛ i w ten sposo´b
dom został sprzedany. Nawet sie˛ nie targowali, co
znaczyło, z˙e po zrobieniu jeszcze jednego domu Fliss
be˛dzie w stanie kupic´ sobie podobny, nie zacia˛gaja˛c
kredytu.
Zaskoczona obrotem spraw, przysiadła na skraju
jedynego wolnego krzesła z filiz˙anka˛ herbaty. Nie-
długo be˛dzie mogła skupic´ sie˛ na pracy w szpitalu,
swojej pierwszej i prawdziwej miłos´ci. Ale czy tego
chce? Bardzo lubiła takz˙e to drugie zaje˛cie, odkrywa-
nie kolejnych warstw historii w kaz˙dym domu. Cieszy-
ło ja˛, gdy do kaz˙dego z uratowanych przez siebie
domostw wprowadzała ciepło i s´wiatło.
Tak czy owak, musi wyremontowac´ jeszcze jeden
dom, i powinna znalez´c´ go jak najszybciej, gdyz˙ ci
młodzi chca˛ wprowadzic´ sie˛, zanim ich dziecko przyj-
dzie na s´wiat.
Fliss zwykle w takiej sytuacji na pare˛ tygodni
zamieszkiwała u matki. Jez˙eli i teraz tak zrobi, Tom zas´
zostanie u swoich rodzico´w, nie be˛da˛ mieli gdzie sie˛
spotykac´, a ona nie wyobraz˙ała sobie przemykania sie˛
do pokoi hotelowych, by spe˛dzic´ z nim kilka chwil sam
na sam.
Spodziewała sie˛ Toma za niecałe po´ł godziny.
Zjadła kilka herbatniko´w, wzie˛ła szybki prysznic,
potem ubrała sie˛ w dz˙insy i bluze˛, kto´ra swoje juz˙
przez˙yła, ale była przynajmniej czysta. Spryskała sie˛ tu
i o´wdzie perfumami, pocia˛gne˛ła rze˛sy tuszem, a wargi
70
PO PROSTU IDEAŁ
szminka˛, i zostało jej akurat tyle czasu, z˙eby pobiec do
sklepu i kupic´ butelke˛ czegos´ musuja˛cego. Tom, oczy-
wis´cie, przyjechał wczes´niej, i czekał przed drzwiami,
gdy wro´ciła.
– Szampan? – Spojrzał na nia˛ bacznie. – Mam
nadzieje˛, z˙e nie s´wie˛tujesz przedwczes´nie kupna Red
House.
– To tylko wino musuja˛ce, nie ma wiele wspo´lnego
z szampanem. Ani z Red House. Sprzedałam włas´nie
ten dom.
– Co? To s´wietnie! Nie wiedziałem, z˙e jest na
sprzedaz˙.
Us´miechne˛ła sie˛, otworzyła drzwi i wprowadziła go
do s´rodka.
– Było tu dzisiaj młode małz˙en´stwo i z miejsca
sie˛ w nim zakochali. Chca˛ mi dac´ kupe˛ forsy! Na-
wet sie˛ nie targowali, wie˛c uznałam, z˙e mam powo-
dy do s´wie˛towania.
– No pewnie. Znajda˛ sie˛ tu jakies´ kieliszki?
– Gdzies´ mam, poszukam, a ty powalcz z korkiem.
Kiedy korek wyskoczył z butelki i zimna piana
wylała sie˛ na jej dłon´, Fliss zapiszczała z rados´ci.
Tom unio´sł kieliszek i spojrzał jej w oczy.
– Za najbardziej seksowna˛ i przebojowa˛ dewelo-
perke˛ w Suffolk – rzekł. – Niech jej sie˛ nadal wiedzie.
– Za to wypije˛ – odparła, wznosza˛c toast. – I za Red
House. Chcesz o tym rozmawiac´?
Tom pokre˛cił głowa˛.
– Nie teraz. Musze˛ spokojnie przegadac´ to z rodzi-
na˛. W tej chwili mamy inne rzeczy do zrobienia.
– Na przykład?
Us´miechna˛ł sie˛ leniwie.
71
PO PROSTU IDEAŁ
– Musimy znalez´c´ wygodne miejsce. Masz jakis´
pomysł?
Westchne˛ła z zadowoleniem i odwro´ciła głowe˛, by
popatrzec´ na Toma. Lez˙ał obok niej na plecach, z re˛ka-
mi pod głowa˛ i zamys´lona˛ mina˛. Fliss połoz˙yła sie˛ na
brzuchu, wsparła na łokciach i pocałowała go w ramie˛.
– O czym tak dumasz? – zapytała.
– Mys´le˛ o tym domu, i co teraz zrobisz. Kiedy mu-
sisz sie˛ wyprowadzic´?
– Wkro´tce, skoro maja˛ juz˙ pienia˛dze. Znam ich
prawnika, jest szybki, wie˛c pewnie wyniose˛ sie˛ za trzy,
cztery tygodnie, jes´li nic nie wyskoczy.
– I co dalej? Gdzie be˛dziesz mieszkac´?
– Z matka˛, w Tuddingfield, dopo´ki nie znajde˛
kolejnego domu. Matka doprowadza mnie do szału,
jes´li jestem z nia˛dłuz˙ej niz˙ pare˛ tygodni. Ale jak cos´ sie˛
trafi i nie be˛dzie w bardzo złym stanie, jest szansa, z˙e
zamieszkam tam od razu. To miałoby swoje dobre
strony, oczywis´cie.
– Mielibys´my gdzie sie˛ spotykac´.
– To gło´wna zaleta.
– To dobrze. Nie chciałbym mys´lec´, z˙e nie figuruje˛
w twoich planach.
Tom unio´sł sie˛, pochylił nad Fliss i musna˛ł jej ramie˛
wargami, a potem zacza˛ł całowac´ jej plecy. Jego palce
przesuwały sie˛ po jej biodrze, wzdłuz˙ kre˛gosłupa,
wplotły sie˛ we włosy.
– Felicity – szepna˛ł, a ona mys´lała, z˙e umrze, jes´li
be˛dzie musiała czekac´ jeszcze choc´by sekunde˛.
Tom nie wystawił jej na te˛ pro´be˛. Po´z´niej podnio´sł
głowe˛ i patrzył jej w oczy. Przez wieki chyba nic nie
72
PO PROSTU IDEAŁ
mo´wił, tylko tak patrzył, az˙ wreszcie w milczeniu
zsuna˛ł sie˛ z niej i przytulił ja˛do serca. W dalszym cia˛gu
nie rozmawiali. Słowa były zbe˛dne. Ich ciała mo´wiły
same za siebie, ich re˛ce wyraz˙ały wszystko delikatnym
dotykiem, czułym gestem.
– Musze˛ is´c´ – stwierdził w kon´cu Tom.
– Wiem.
Nie pro´bowała go zatrzymywac´. Czekała na niego
rodzina, dzieci, kto´re be˛da˛ go potrzebowały rankiem.
Ona z kolei musi nazajutrz wykon´czyc´ kuchnie˛ i zamo´-
wic´ dywany, a takz˙e zadzwonic´ do agenta nieruchomo-
s´ci oraz prawnika.
Patrzyła, jak Tom ubiera sie˛, potem włoz˙yła szlaf-
rok i zeszła z nim na do´ł. Przystane˛ła w drzwiach, z˙eby
pocałowac´ go na poz˙egnanie.
– Dzie˛kuje˛ za dzisiejszy wieczo´r – szepne˛ła.
Tom lekko sie˛ speszył.
– Nie dzie˛kuj. Dałas´ mi tak wiele; serdecznos´c´,
przyjaz´n´, szanse˛, z˙ebym mo´gł pokazac´ sie˛ od innej
strony. A to nie wszystko, jest jeszcze s´miech, rados´c´
bycia z toba˛. Nie umiem tego wyjas´nic´, nie ma takich
sło´w.
Połoz˙yła palec na jego wargach.
– Wie˛c ich nie szukaj. Rozumiem cie˛. Musze˛ sie˛
teraz wyspac´, z˙ebym jutro była s´liczna i wypocze˛ta.
– Raz jeszcze go pocałowała, otworzyła drzwi i poma-
chała mu, kiedy znikał na s´ciez˙ce. Po´z´niej wro´ciła do
ło´z˙ka.
Powinna zamkna˛c´ butelke˛, ale nie była przekonana,
czy chce jej sie˛ fatygowac´. Pewnie juz˙ i tak wszystkie
ba˛belki uleciały, a ona nie była wielkim amatorem win.
Zreszta˛ w ogo´le niewiele piła, poza herbata˛.
73
PO PROSTU IDEAŁ
Tak, to dobry pomysł. Herbata i gora˛ca ka˛piel.
Wzie˛ła butelke˛ i kieliszki i zeszła z nimi na do´ł,
a naste˛pnie wro´ciła na go´re˛, by wstawic´ czajnik z wo-
da˛. Wypiła herbate˛, pławia˛c sie˛ w wannie.
Od wieko´w nie pozwoliła sobie na lez˙enie w ło´z˙ku
po przebudzeniu. Ale teraz remont jest niemal skon´-
czony i uznała, z˙e zasłuz˙yła na odrobine˛ lenistwa.
Moz˙e nawet zje s´niadanie w ło´z˙ku, pomys´lała. Albo
wstanie, skon´czy robote˛, a potem nareszcie sobie
odpocznie.
– Zrobiłas´ kuchnie˛?
Fliss podskoczyła przestraszona, zamkne˛ła szafke˛
i odwro´ciła sie˛ do Toma z re˛ka˛ na sercu.
– Tak, dzie˛ki, z˙e pytasz. Został mi jeszcze jakis´
drobiazg, ale musze˛ do tego poz˙yczyc´ czyjes´ mie˛s´nie.
Na ciebie raczej nie moge˛ liczyc´, co?
– Na mnie? – Przeraz˙ony podnio´sł re˛ce. – Ja nie
mam mie˛s´ni.
– No co´z˙, widziałam je, wie˛c wiem, z˙e kłamiesz
– odparła. – Wymys´l cos´ innego.
– Jestem zaje˛ty.
– Słabo. Potrzebuje˛ kogos´ na po´ł godziny, najwyz˙ej
godzine˛. A potem moge˛ cie˛ nakarmic´. Juz˙ mam gdzie
gotowac´.
Spojrzał na nia˛ spod po´łprzymknie˛tych powiek.
– Nie uda mi sie˛ wykre˛cic´, co?
– Nie.
– Wie˛c kiedy?
– Kiedy zechcesz. Trzeba tylko potrzymac´ szafki
s´cienne, z˙ebym mogła zaznaczyc´, gdzie wbic´ kołki.
– I nakarmisz mnie?
74
PO PROSTU IDEAŁ
Fliss przytakne˛ła.
– To moz˙e w pia˛tek albo sobote˛ wieczorem? Dzie-
ciaki prosto ze szkoły jada˛ do drugich dziadko´w na
weekend, a moi rodzice wybieraja˛ sie˛ w sobote˛ do
przyjacio´ł i zostana˛ tam na noc. Ja mam dyz˙ur, ale
moge˛ wyrwac´ pare˛ godzin.
– W pia˛tek mam pierwsza˛ zmiane˛, a w sobote˛
wieczorna˛, wie˛c dla mnie pia˛tek jest lepszy, jes´li
chcesz cos´ zjes´c´. A skoro twoich dzieci nie be˛dzie,
mo´głbys´ zostac´ na noc – zasugerowała, ciekawa, czy to
przekracza granice jego dokładnie ustalonych reguł.
– A ty przygotujesz mi s´niadanie – odrzekł ciepło.
– Powiem rodzicom, z˙e zostane˛ w szpitalu.
– Musisz sie˛ przed nimi tłumaczyc´?
– Postaw sie˛ w moim połoz˙eniu. Co bys´ powiedzia-
ła swojej matce? Pracuje˛ w szpitalu, wie˛c tam zostane˛,
czy odwiedze˛ mojego nowego kochanka, z˙eby z nim
spe˛dzic´ szalona˛ noc?
– A kto mo´wi o szalonej nocy? Mys´lałam, z˙e roz-
mawiamy o szafkach kuchennych.
– Oczywis´cie, jakiz˙ ze mnie głupiec. A nie lepiej,
z˙ebym wpadł w sprawie tych szafek dzis´ wieczorem?
Potem ewentualnie be˛dziemy miec´ cały weekend tylko
dla siebie.
Fliss z˙ywo przytakne˛ła.
– Dzisiaj mam wieczorna˛ zmiane˛, wie˛c nie be˛de˛
w domu przed o´sma˛.
– Ja mam zwia˛zane re˛ce do dziewia˛tej. To o dzie-
sia˛tej?
– S
´
wietnie. Mys´lałes´ moz˙e w mie˛dzyczasie o Red
House?
Tom unio´sł ka˛ciki warg.
75
PO PROSTU IDEAŁ
– Zastanawiałem sie˛ włas´nie, kiedy mnie o to
zapytasz.
– Staram sie˛ nie naciskac´.
– Nie musisz. Mam juz˙ rzeczoznawce˛ budowlane-
go, rozmawiałem z agentem. Ma do mnie oddzwonic´.
– No! Wie˛c rozwaz˙asz to powaz˙nie – ucieszyła sie˛.
– Bardzo ci sie˛ podoba ten dom, prawda? A mnie na
mys´l o nim przechodza˛ dreszcze z przeraz˙enia. Chyba
straciłem rozum, ulegaja˛c twoim namowom.
– Na co ona cie˛ namo´wiła? – Matt stana˛ł za nimi
i połoz˙ył re˛ce na ich ramionach. – Czy powinienem
o czyms´ wiedziec´?
– Nigdy nie wspominaj tej kobiecie, z˙e szukasz
domu – odparł Tom ze s´miertelna˛ powaga˛, na co Fliss
omal nie parskne˛ła s´miechem.
– Powiedziałes´ jej, z˙e szukasz domu? Fatalny bła˛d.
Byłbym cie˛ ostrzegł, gdybym wiedział. Posłuchaj,
mo´głbys´ mi pos´wie˛cic´ minutke˛? Chciałbym usłyszec´
twoja˛ opinie˛.
Gdy obaj sie˛ oddalili, Fliss poszła do pokoju słuz˙-
bowego. Jeszcze dziesie˛c´ godzin i spotka sie˛ z Tomem.
– Wygla˛dasz na szcze˛s´liwa˛ – zauwaz˙yła Meg. –
Spe˛dziłas´ miły weekend?
– Tak, to był dobry weekend. Sprzedałam dom,
wykon´czyłam kuchnie˛ i nawet udało mi sie˛ troche˛
pospac´.
– O, s´wietnie, wie˛c be˛dziesz miła dla pana Cor-
dy’ego.
– Cordy?
– Ten gos´c´ ze złamanym paznokciem, kto´ry robił
tyle szumu, kiedy mielis´my rannych z wypadku. Zno-
wu tu jest, i to raczej w kiepskim humorze. Zakaz˙enie.
76
PO PROSTU IDEAŁ
– Och, super! – westchne˛ła Fliss. Wzie˛ła głe˛boki
oddech i rozcia˛gne˛ła wargi w us´miechu, a po chwili
odsune˛ła zasłone˛ jednego z bokso´w dla pacjento´w.
– Panie Cordy.
– To pani. Niech pani patrzy, co mi sie˛ zrobiło.
Mo´głbym was za to pozwac´ do sa˛du.
Fliss spojrzała na porza˛dnie spuchnie˛ty palec i zmar-
szczyła czoło.
– Nie wygla˛da to najlepiej. Moz˙e trzeba było wtedy
poczekac´, z˙eby ktos´ sie˛ tym fachowo zaja˛ł.
– Mo´głbym tak czekac´ Bo´g wie ile, zreszta˛ to tylko
paznokiec´.
Przesune˛ła palcem po czerwonej linii na przed-
ramieniu.
– Widzi pan to? Zakaz˙enie przenosi sie˛ wyz˙ej. Po-
winien był pan is´c´ do swojego lekarza.
– Nie pracuja˛ tam w weekendy, a na dzis´ nie chcieli
mnie zapisac´. Zreszta˛ postanowiłem pani pokazac´, co
pani zrobiła.
– Co ja zrobiłam?! – Uniosła brwi i cofne˛ła sie˛.
– Nie wydaje mi sie˛, z˙ebym cokolwiek zrobiła, panie
Cordy. Gdybym sie˛ panem zajmowała, dostałby pan
antybiotyk i odpowiedni sterylny opatrunek, a nie
plaster.
– To dlaczego mi tego nie dali?
– Bo nie chciał pan czekac´.
– Z
˙
ycie jest za kro´tkie.
– Pan´skie moz˙e sie˛ jeszcze skro´cic´, jez˙eli nie zrobi-
my tego przyzwoicie, poniewaz˙ teraz ma pan juz˙
zakaz˙enie krwi. Proponuje˛, z˙eby pan sie˛ sta˛d nie ruszał,
dopo´ki nie obejrzy pana lekarz, a potem zdecydujemy,
co dalej.
77
PO PROSTU IDEAŁ
Odsune˛ła zasłone˛. Tom stał tuz˙ obok.
– Czy tam jest ten człowiek, o kto´rym włas´nie
mys´le˛?
Fliss przytakne˛ła bez słowa.
– Tak. Tyle z˙e w tej chwili grozi nam sa˛dem.
– O, jak miło. Zobaczmy to. – Tom wszedł za
zasłone˛. – Pan Cordy! – zawołał rados´nie. – Jak widze˛,
palec jest zainfekowany.
– No włas´nie.
– O rety, brzydko to wygla˛da. Szkoda, z˙e pan wtedy
nie poczekał. Chyba uda nam sie˛ uratowac´ re˛ke˛, jak
pani mys´li, siostro Ryman? Jest nadzieja?
Fliss omal sie˛ nie udławiła, tłumia˛c s´miech.
– No co´z˙, ewentualnie – wykrztusiła w kon´cu,
udaja˛c przez chwile˛, z˙e przygla˛da sie˛ palcowi.
– Wolne z˙arty! – zawołał spanikowany pacjent.
– Na szcze˛s´cie dla pana, tak. Panie Cordy, łatwo
sobie z tym poradzimy, ale musze˛ podkres´lic´, z˙e nie
doszłoby do tej sytuacji, gdyby oddał sie˛ pan w nasze
re˛ce. Nie nasza wina, z˙e tak sie˛ nie stało. W przyszłos´ci
radze˛ taka˛ robote˛ zostawic´ profesjonalistom. Jest pan
uczulony na penicyline˛?
– Hm, nie wydaje mi sie˛ – odparł utemperowany
pacjent.
– To dobrze. Siostro, moz˙e pani to oczys´cic´ i opa-
trzyc´, a ja dam panu zastrzyk z penicyliny i recepte˛.
Sa˛dze˛, z˙e pan przez˙yje. Dzie˛kuje˛, siostro. Do widzenia
panu.
Tom skina˛ł głowa˛i wyszedł. Fliss nadal dusiła sie˛ ze
s´miechu, a pacjent siedział spokorniały. Fliss załoz˙yła
mu opatrunek, dała zastrzyk i recepte˛, po czym ode-
słała go do domu.
78
PO PROSTU IDEAŁ
– Dre˛czył cie˛ jeszcze? – zapytał po´z´niej Tom, mi-
jaja˛c ja˛ na korytarzu.
– Oskarz˙ył mnie tylko o sadyzm, kiedy czys´ciłam
rane˛. Nie spodziewam sie˛, z˙e go znowu zobaczymy,
dzie˛ki Bogu. Co za trudny człowiek!
– Raczej głupi, skoro dopus´cił do takiego stanu. No
dobrze, ciesze˛ sie˛, z˙e juz˙ jestes´ wolna. Przyje˛lis´my
włas´nie faceta z butelka˛ w odbytnicy. Zanim zadasz mi
pytanie, zapewniam cie˛, z˙e nie chciałabys´ znac´ od-
powiedzi.
– W poniedziałek? To sie˛ zwykle zdarza w sobote˛.
– Bo włas´nie ta butelka od soboty tam siedzi, a fa-
cet jest bardzo nieszcze˛s´liwy.
– O, nie wa˛tpie˛! – odparła.
Oczy Toma błyszczały ze s´miechu.
– Chciałbym zrozumiec´, ska˛d ludziom przychodza˛
do głowy takie durne pomysły. Jak nie to, to dzieci
z groszkiem w dziurkach od nosa.
– Nawet mi nie mo´w. No ale mamy troche˛ odmiany.
– O, z pewnos´cia˛. Od razu człowiek czuje sie˛ jakos´
lepiej. No chodz´my, załatwmy tego gos´cia, z˙ebys´my
mogli zaja˛c´ sie˛ czyms´ poz˙ytecznym. Na przykład is´c´
na lunch. Pod warunkiem, z˙e badanie nie odbierze mi
apetytu.
W czwartek Tom otrzymał wste˛pny raport od rze-
czoznawcy budowlanego wraz z szacunkowym kosz-
torysem podstawowych robo´t.
– Co to u diabła znaczy podstawowe? – zapytał
rodzico´w, kto´rzy tylko pokre˛cili głowami.
– Nie mam poje˛cia – odparł ojciec. – Musisz sie˛
skonsultowac´ z ekspertem.
79
PO PROSTU IDEAŁ
A zatem Tom zadzwonił do Fliss, kobiety, kto´ra
była juz˙ jego ekspertem od wszystkiego.
– Och, moim zdaniem nie da sie˛ tego wyjas´nic´ bez
kolacji – usłyszał. – Chciałabym zerkna˛c´ na ten raport,
zanim ci odpowiem.
– A nie wpadłabys´ do nas? Mama cos´ upichciła. Jak
ja˛ znam, nakarmiłaby tym cała˛ armie˛. Chciałbym cie˛
tez˙ o cos´ zapytac´.
Zamilkł i poczuł, z˙e Fliss podje˛ła juz˙ decyzje˛.
– Dobra, przekonałes´ mnie. Juz˙ dawno nie jadłam
nic normalnego. W takim razie do zobaczenia za kilka
minut.
Tom zdał sobie sprawe˛, z˙e był tak potwornie spie˛ty,
iz˙ prawie nie oddychał. Co za szalen´stwo.
– To na razie – odparł, powstrzymuja˛c sie˛ przed
powiedzeniem jej, by jechała ostroz˙nie, i tak dalej.
S
´
cia˛gna˛ł brwi, odłoz˙ył słuchawke˛ i usiadł na mo-
ment, pogra˛z˙ony w mys´lach. Potem poszedł poinfor-
mowac´ matke˛, z˙e be˛dzie miała gos´cia na kolacji.
– Bardzo sie˛ ciesze˛. To urocza młoda kobieta –
rzekł ojciec, a matka us´miechne˛ła sie˛ znacza˛co i do-
rzuciła kilka małych pomidoro´w do sałaty.
– Ide˛ do Zoe – oznajmiła tymczasem Catherine,
zagla˛daja˛c do kuchni.
Tom juz˙ chciał wyrazic´ zgode˛, ale w ostatniej chwili
sie˛ opamie˛tał.
– Raczej nie. Babcia przygotowała kolacje˛.
– Nie jestem głodna.
– Nie pytałem, czy jestes´ głodna. Powinnas´ pytac´
nas, czy moz˙esz wyjs´c´ z domu, a nie os´wiadczac´
łaskawie, z˙e wybierasz sie˛ z wizyta˛.
– Ale ja w sprawie zadania domowego.
80
PO PROSTU IDEAŁ
– Jakiego zadania domowego?
– Z chemii – odparła.
– A ja nie moge˛ ci pomo´c?
– A co ty wiesz o chemii?
Tom przewro´cił oczami.
– Och, przepraszam, zapomniałem, z˙e chemie˛ wy-
naleziono dopiero, kiedy skon´czyłem swoja˛ edukacje˛.
– Tato, wszystko sie˛ zmieniło – zauwaz˙yła spokoj-
nie co´rka, jakby miała do czynienia z przygłupim
dzieckiem.
Tom wzia˛ł uspokajaja˛cy oddech.
– To prawda. Dawniej dzieci były grzeczne i nie
pyskowały starszym. I nie malowały sie˛ do szkoły –
dorzucił jeszcze do oddalaja˛cych sie˛ pleco´w co´rki.
Catherine trzasne˛ła drzwiami do swojego pokoju.
Tom wzdrygna˛ł sie˛, ale jego matka zareagowała na to
s´miechem.
– Ona jest taka sama jak twoja siostra. I nie mo´w
mi, z˙e dawniej dzieci nie pyskowały. Ty miałes´ od-
powiedz´ na wszystko.
– To dlatego, z˙e byłem taki inteligentny – stwier-
dził, nakrywaja˛c do stołu. Nie skon´czył jeszcze, kiedy
Catherine znowu stane˛ła w progu.
– Skon´czyłam lekcje. Moge˛ teraz is´c´? – zapytała
lekko protekcjonalnym tonem.
Tom zamierzał jej odmo´wic´, ale potem pomys´lał, z˙e
martwiłby sie˛, gdyby Catherine nie miała przyjacio´ł
w nowej szkole.
– Czy mama kolez˙anki jest w domu?
– Tak. I zgodziła sie˛, z˙ebym przyszła.
– A gdzie mieszka twoja kolez˙anka?
– Na sa˛siedniej ulicy, Kingsbury Avenue. Pod
81
PO PROSTU IDEAŁ
szo´stka˛. To jakies´ dwie minuty na piechote˛. Tato, to nie
jest dzielnica domo´w publicznych.
Tom nie chciał nawet pytac´, co jego co´rka wie na
temat dzielnicy domo´w publicznych.
– W porza˛dku, ale masz wro´cic´ przed dziewia˛ta˛.
I wez´ komo´rke˛. Idz´ prosto do domu kolez˙anki i nie
zatrzymuj sie˛ w po drodze. Czy to jasne?
– Jak słon´ce – odparła znudzonym głosem. – Skon´-
czylis´cie juz˙ wykład?
– Powinienem dac´ ci w pupe˛ – oznajmił Tom. –
Przepros´ babcie˛, z˙e nie uprzedziłas´ jej, z˙e nie be˛dziesz
na kolacji.
– Przepraszam, babciu – rzekła posłusznie dziew-
czynka. O dziwo zabrzmiało to szczerze.
Po cie˛z˙kim dniu w szpitalu Tom zadowolił sie˛ tym
drobnym zwycie˛stwem. Marzył o ciszy i spokoju.
I wtedy do kuchni wpadł Michael, a za nim za-
płakana Abby. Tom us´wiadomił sobie, z˙e jego nadzieje
na cisze˛ i spoko´j sa˛ złudne.
82
PO PROSTU IDEAŁ
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
Podczas kolacji rozmawiali o domu, omo´wili wszy-
stkie szczego´ły raportu rzeczoznawcy, a potem, zanim
Tom zda˛z˙ył zadac´ Fliss waz˙ne pytanie, zadzwoniła
Catherine, by ja˛ odebrac´ od kolez˙anki, bo włas´nie
zacze˛ło padac´.
Fliss wczes´nie pojechała do domu, gdyz˙ nazajutrz
miała byc´ w pracy o sio´dmej rano. A teraz lez˙eli w jej
ło´z˙ku. Pia˛tek dobiegał kon´ca. Tom pozbył sie˛ dzieci na
weekend, a Fliss roznosiła ciekawos´c´.
– To o co chciałes´ mnie wtedy zapytac´?
– Chodzi o dom – zacza˛ł.
– Tak przypuszczałam – rzekła chłodno.
Przechyliła głowe˛ i przygla˛dała sie˛ Tomowi. Miała
dziwne uczucie, z˙e stanowi cze˛s´c´ jego planu. Nie po-
trafiła tylko odgadna˛c´, jaka˛ role˛ jej przeznaczył.
– Wie˛c? – podje˛ła ostroz˙nie. – W czym problem?
Najpierw musisz miec´ wycene˛.
– Uhm. Jez˙eli kupie˛ ten dom, zakładaja˛c, z˙e do-
stane˛ go na aukcji za rozsa˛dna˛ cene˛, be˛de˛ potrzebował
kogos´, kto nadzorowałby prace remontowe.
– I chcesz, z˙ebym cie˛ skontaktowała z jakims´ kie-
rownikiem budowy.
– Niezupełnie. – Urwał, patrza˛c na nia˛ przenik-
liwie. – Felicity, nie dam rady zrobic´ tego sam.
Potrzebuje˛ twojej pomocy. Tworzymy zgrany zespo´ł...
– No co´z˙, pomoge˛ ci, oczywis´cie. Znam ro´z˙nych
ludzi, kto´rzy nie zedra˛ z ciebie sko´ry, i moge˛ ci pod-
powiedziec´, gdzie najlepiej zrobic´ zakupy.
– Nie rozumiesz. – Pokre˛cił głowa˛. – Chce˛, z˙ebys´
to ty była moim kierownikiem budowy.
Fliss zrobiła wielkie oczy.
– A to dopiero! – rzuciła, otrza˛sna˛wszy sie˛. – Kie-
rownikiem budowy? Nigdy nie robiłam nic na taka˛
skale˛. Jestes´ pewny?
– Nie mo´głbym byc´ bardziej pewny. Ufam ci.
Przygryzła wargi, rozwaz˙aja˛c nie tyle skale˛ zadania,
ile to, co ono by oznaczało. Zwłaszcza fakt, z˙e byłaby
tak blisko Toma. Miałaby wyremontowac´ dla niego
dom marzenie, w kto´rym nie znajdzie sie˛ dla niej
miejsce. Od razu wiedziała, z˙e bardzo by to prze-
z˙ywała.
Mo´j Boz˙e, zaangaz˙owała sie˛ emocjonalnie, remon-
tuja˛c ten mały dom, nie maja˛c poje˛cia, kto w nim
zamieszka. A potem, poznawszy nowych lokatoro´w,
mys´lała bez przerwy o tej młodej kobiecie, kto´ra gotuje
i zerka na dziecko bawia˛ce sie˛ w kuchni na ułoz˙onej
przez nia˛ podłodze. Albo ka˛pie je w wannie, kto´ra˛ ona,
Fliss, zainstalowała. A przeciez˙ widziała te˛ kobiete˛
tylko raz w z˙yciu!
Jak zdołałaby zachowac´ dystans, gdyby remontowała
dom dla Toma i jego rodziny? Musiałaby byc´ kompletna˛
wariatka˛, z˙eby w ogo´le brac´ to pod uwage˛. Otworzyła
usta, by odmo´wic´, ale Tom, jakby spodziewał sie˛ takiej
włas´nie odpowiedzi, połoz˙ył palec na jej wargach.
– Nie chce˛, z˙ebys´ powiedziała nie, a potem tego
z˙ałowała, albo powiedziała tak, a po´z´niej w połowie
wszystko rzuciła. Przemys´l to. Daj sobie czas.
84
PO PROSTU IDEAŁ
Co mu chodzi po głowie, na Boga! Jak mo´gł ja˛
prosic´, by pomogła mu przy remoncie domu? Przy-
sia˛gł sobie, z˙e be˛dzie ja˛ trzymał z dala od swojej
rodziny, z˙e Felicity be˛dzie odre˛bna˛ cze˛s´cia˛ jego z˙y-
cia. I prosze˛, co włas´nie zrobił. Niewa˛tpliwie po-
stradał zmysły.
Do tej pory Fliss dwa razy spotkała Catherine i jego
rodzico´w. Pozostała˛ tro´jke˛ dzieci widziała tylko wte-
dy, gdy przyjechali obejrzec´ dom. Tymczasem on
otwiera przed nia˛ drzwi, kto´re powinny pozostac´
szczelnie zamknie˛te. Angaz˙uje ja˛ w realizacje˛ marze-
nia, kto´re jakz˙e przekonuja˛co malowała słowami, kie-
dy zwiedzali pusta˛ skorupe˛ domu, kto´ry wypełniła
obrazami, ciepłem i s´miechem.
To wre˛cz niewiarygodne. Tak uwaz˙ał, by sie˛ nie
wia˛zac´, a teraz, zaledwie po dwo´ch tygodniach znajo-
mos´ci, poprosił obca˛ kobiete˛, by stworzyła mu dom.
Przeciez˙ byłaby tam niemal bez przerwy, poza godzi-
nami pracy w szpitalu. I odcisne˛łaby na tym domu
swoje niezatarte pie˛tno.
– Jestes´ pewny? – powto´rzyła z powa˛tpiewaniem,
jakby zdawała sobie sprawe˛ z jego obaw. – To znaczy
chce˛ powiedziec´, z˙e troche˛ mnie zaskoczyłes´. Mogła-
bym to kompletnie zepsuc´. Prawie mnie nie znasz.
– Znam cie˛ o wiele lepiej niz˙ kaz˙dego innego
kierownika budowy, kto´rego bym zatrudnił. Poza tym,
czy musze˛ cie˛ znac´ az˙ tak dobrze? Przeciez˙ nie prosze˛
cie˛ o re˛ke˛.
Na twarzy Fliss malowało sie˛ zdumienie.
– Mam nadzieje˛ – rzuciła natychmiast. – Juz˙ che˛t-
niej wzie˛łabym sobie na głowe˛ two´j dom niz˙ czwo´rke˛
dzieci, choc´by były słodkie i idealne.
85
PO PROSTU IDEAŁ
Odsune˛ła sie˛ od Toma, oparła plecy o zagło´wek
i patrzyła przez okno z nieczytelna˛ mina˛.
– Ile mam czasu?
– Na co?
– Z
˙
eby przemys´lec´ twoja˛ oferte˛... niemałz˙en´ska˛?
Tom wpadł w panike˛. Po co wspominał o małz˙en´st-
wie? Po co w ogo´le podja˛ł ten temat i dlaczego raptem
wydało mu sie˛ to takie atrakcyjne? Idiota, powiedział
sobie ze złos´cia˛. Zwolnij. Nie wolno ci sie˛ angaz˙owac´,
zreszta˛ ona tego nie chce. Przeraził ja˛ sam pomysł. To
juz˙ druga kobieta z kolei, kto´ra w ten sposo´b mys´li
o dzieciach.
Wie˛c co teraz? Czy ma odejs´c´ od niej? Znowu
zostałby sam.
Ta mys´l była nie do zniesienia. Och, do diabła. Do-
igrał sie˛ i nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo.
Nagle poczuł, z˙e sta˛pa po grza˛skim gruncie.
– Ile chcesz – odparł. I zapragna˛ł, z˙eby Fliss mys´-
lała tak długo, az˙ zdoła sobie to wyperswadowac´.
Ale czy naprawde˛ tego chciał?
Nie mogła uwierzyc´ we własna˛ głupote˛. Dosłownie
przygniotło ja˛ rozczarowanie. A przeciez˙ nie chciała
wyjs´c´ za rozwodnika z czwo´rka˛ dzieci, na dodatek tak
przewraz˙liwionego. Prawde˛ mo´wia˛c, on wcale jej nie
prosił, by za niego wyszła. A jednak gdy słowo ,,mał-
z˙en´stwo’’ ni sta˛d, ni zowa˛d padło w rozmowie, Fliss
zrozumiała swe prawdziwe uczucia i teraz nie mogła
sie˛ pozbierac´.
Cudze dzieci nigdy nie znajdowały sie˛ w jej pla-
nach, a czwo´rka w ogo´le nie wchodziła w gre˛, wie˛c
dlaczego czuła sie˛... oszukana?
86
PO PROSTU IDEAŁ
Gdyby Tom zadał jej to pytanie w szpitalu, zare-
agowałaby inaczej, zapewne by sie˛ rozes´miała. Ale
kiedy lez˙ała obok niego w ło´z˙ku, przepełniona czu-
łos´cia˛ i troska˛, sytuacja była zupełnie inna. Oczywis´-
cie, nie zmieniało to istoty rzeczy, a tylko ich po-
strzeganie, ale to wystarczyło, by wytra˛cic´ ja˛ z ro´w-
nowagi.
– Zapłace˛ ci, oczywis´cie – podja˛ł, przypominaja˛c,
z˙e chodzi wyła˛cznie o interesy. – Podaj cene˛. Wiem, z˙e
mnie nie oszukasz. Zdaje˛ sobie sprawe˛, z˙e to cie˛z˙ka
robota i z˙e nie be˛dziesz w stanie robic´ ro´wnoczes´nie
nic innego, wie˛c wezme˛ to pod uwage˛.
Pienia˛dze stanowiły najmniejsze zmartwienie Fliss,
ale Tom ma racje˛. To cie˛z˙ka praca, o wiele powaz˙niej-
sza niz˙ wszystko, czego podejmowała sie˛ do tej pory.
Niewa˛tpliwie dopiero po´z´niej, w trakcie realizacji
zadania, poje˛łaby to dokładnie. Teraz starała sie˛ tylko
nie płakac´ z rozpaczy i rozczarowania.
Była po uszy zakochana. Praca u Toma, two-
rzenie domu dla niego i jego rodziny, do kto´rej
nigdy nie be˛dzie nalez˙ała, chybaby ja˛ załamały.
A z drugiej strony nie oddałaby tego zlecenia ni-
komu innemu.
– A jes´li ci odmo´wie˛? – zapytała, by sprawdzic´, jak
Tom na to zareaguje.
– Nie wiem, ale mam nadzieje˛, z˙e tego nie zrobisz.
Dla mnie to krok w nieznane, potrzebuje˛ kogos´, na kim
moge˛ polegac´. Licze˛, z˙e nie z˙ałowałabys´, gdybys´ sie˛
zdecydowała.
Fliss us´miechne˛ła sie˛, spojrzała na niego, i ponie-
waz˙ oddała mu na zawsze swoje głupie serce, oznaj-
miła:
87
PO PROSTU IDEAŁ
– Zgadzam sie˛. Jes´li kupisz dom, bo to jeszcze nie
przesa˛dzone.
Trzymała sie˛ tej ostatniej mys´li, bo tylko to po-
zwalało jej pozostac´ przy zdrowych zmysłach.
Podczas weekendu miała mno´stwo czasu, by roz-
waz˙yc´ oferte˛ Toma i wszystkie moz˙liwe konsekwen-
cje, kto´re z niej wynikaja˛. Niestety, wcale jej to nie
uspokoiło.
W sobote˛ tuz˙ po szo´stej rano Toma wezwano
pagerem do szpitala. Fliss skorzystała z przepie˛knej
pogody, uporza˛dkowała do kon´ca ogro´d i posprza˛tała
po robotach budowlanych.
Dzien´ był doprawdy wyja˛tkowy. Fliss mys´lała
przy pracy o rodzinie, kto´ra be˛dzie odpoczywała
w tym ogrodzie, o dziecku s´pia˛cym w wo´zku pod
jabłonia˛, a naste˛pnego lata stawiaja˛cym tutaj swoje
pierwsze kroki. Zame˛czała sie˛ obrazem szcze˛s´liwej
rodziny po to tylko chyba, by sie˛ nie zadre˛czac´
mys´lami o Tomie i jego dzieciach w ogrodzie Red
House albo przed kominkiem, lub przy długim stole
w kuchni, kto´ra˛ dla nich urza˛dzi, bo to było jeszcze
gorsze.
Gdyby miała choc´ szczypte˛ rozsa˛dku, nie brałaby
tej pracy, ale wiedziała juz˙, z˙e sie˛ zgodzi. Pozostawała
jej tylko nadzieja, z˙e transakcja nie dojdzie do skutku,
choc´ było to nieszlachetne z jej strony. Tom i jego
rodzina potrzebuja˛ domu. A jes´li ona moz˙e im w czyms´
pomo´c, zrobi to. Oby tylko sama nie zapłaciła za to
zbyt wysokiej ceny.
Potoczyła wzrokiem po ogrodzie, po kwitna˛cych
krzewach i ros´linach i pokiwała głowa˛ z satysfakcja˛.
88
PO PROSTU IDEAŁ
Włas´ciciele be˛da˛ mieli ładne miejsce do odpoczynku,
a dziecko do zabawy.
Podniosła sie˛, otrzepała dz˙insy i poszła sie˛ umyc´.
Gdy dotarła do szpitala o dwunastej, re˛ce piekły ja˛ od
szorowania. Tom, kto´ry był juz˙ w pracy prawie szes´c´
godzin, siedział teraz na kanapie w pokoju lekarskim
i pił kawe˛.
– Poleniuchowałas´ sobie w ło´z˙ku? – zapytał.
– Niespecjalnie. Skon´czyłam robote˛ w ogrodzie,
skoro be˛de˛ niedługo zwia˛zana z Red House.
– No, to brzmi interesuja˛co – rzekł z us´miechem.
Fliss wzniosła oczy do nieba i wrzuciła torebke˛ do
szafki.
– A co tutaj słychac´? Nie wygla˛dasz na specjalnie
zaje˛tego. Bałes´ sie˛, z˙e jak do mnie wro´cisz, zatrudnie˛
cie˛ do sprza˛tania?
– Ale ska˛d! – odparł. – W tej chwili wpadłem na
kawe˛. Mielis´my prawdziwe piekło. Cała seria majster-
kowiczo´w i ogrodniko´w, sercowco´w, kto´rzy przesa-
dzili z kopaniem w ogro´dku. A teraz pojawia˛ sie˛
pewnie miłos´nicy słon´ca. Zabawne, ludzie siedza˛
w domu całymi miesia˛cami, a przy pierwszej troche˛
lepszej pogodzie wszyscy gnaja˛ na dwo´r, z˙eby sobie
zaszkodzic´.
– A dlaczego cie˛ włas´ciwie wezwano?
– Wczes´nie rano był powaz˙nie poparzony pacjent,
a potem jakos´ tak zostałem. Wiesz, jak jest.
– Jasne, dlatego włas´nie trzymam sie˛ jak najdalej
sta˛d, jez˙eli nie mam dyz˙uru. – Zerkne˛ła na zegarek
i pospieszyła do drzwi. – No to do roboty. Jedziesz juz˙
do domu?
– Chcesz sie˛ mnie pozbyc´?
89
PO PROSTU IDEAŁ
– Nie, ale two´j młody kolega moz˙e zechce. Wolał-
by pewnie popełniac´ błe˛dy bez s´wiadko´w.
Tom zas´miał sie˛.
– Wa˛tpie˛. Był całkiem zadowolony, z˙e zostałem
rano, ale masz racje˛. Lepiej zaoszcze˛dze˛ energie˛ na
czas, kiedy be˛de˛ tu rzeczywis´cie potrzebny.
Gdy tylko wypowiedział te słowa, Meg wsadziła
głowe˛ przez drzwi i odetchne˛ła z ulga˛.
– Dobrze, z˙e pan jest. Mamy ostry brzuch, ten nowy
jest kompletnie zagubiony. Pomoz˙e pan?
– No jasne. – Posłał Fliss smutny us´miech. – Po´j-
dziesz ze mna˛?
– Sprawdze˛, co nas jeszcze czeka. Pomoge˛ ci, jes´li
to be˛dzie moz˙liwe. – Poszła za nim korytarzem.
Pacjent przywieziony przez karetke˛ lez˙ał na wo´zku
skulony z bo´lu i zlany potem. Meg pochylała sie˛ nad
nim i wycierała mu usta. Steve natomiast notował cos´
nerwowo.
Fliss spotkała sie˛ wzrokiem z kolez˙anka˛.
– Chcesz, z˙ebym cie˛ zasta˛piła? – zapytała, a Meg
skine˛ła głowa˛.
– Jest two´j. Panie Carter, przekazuje˛ pana Fliss, ona
sie˛ teraz panem zajmie.
Fliss us´miechne˛ła sie˛ pod nosem. Meg z´le znosiła
wymiotuja˛cych pacjento´w i pozbywała sie˛ ich przy
pierwszej okazji. Niestety, Fliss takz˙e za tym nie
przepadała.
– Be˛dziesz mi za to cos´ winien – rzekła do Toma.
– Wie˛c pozwij mnie do sa˛du – odparł, nachylaja˛c
sie˛ nad pacjentem. – Witam, panie Carter. Nazywam
sie˛ Tom Whittaker. Jak widze˛, nie czuje sie˛ pan
najlepiej.
90
PO PROSTU IDEAŁ
– Niedobrze mi – odparł zwie˛z´le me˛z˙czyzna, prze-
łykaja˛c spazmatycznie. – Boli.
– Gdzie pana boli?
Me˛z˙czyzna pokazał mniej wie˛cej na nadbrzusze, po
czym znowu szarpna˛ł nim odruch wymiotny.
– A co było pierwsze, bo´l czy wymioty?
– Bo´l.
– Dobra. Steve, co zrobiłes´ do tej pory?
Młody lekarz zajrzał do swoich notatek.
– Wste˛pne badanie, kro´tka˛ historie˛ choroby i krop-
lo´wke˛. Wysłalis´my tez˙ krew do analizy.
– Dobrze. Jakies´ wnioski?
– Hm, wygla˛da na zapalenie otrzewnej. Brzuch jest
w porza˛dku, pacjent jest w szoku, ma ostry bo´l.
Tom skina˛ł głowa˛.
– Powo´d zapalenia?
Steve zrobił wielkie oczy.
– Jeszcze do tego nie doszedłem.
A Tom przeciwnie, us´wiadomiła sobie Fliss, kiedy
lekarz odezwał sie˛, patrza˛c na re˛ke˛ pacjenta:
– Panie Carter, brał pan ostatnio jakies´ s´rodki
przeciwbo´lowe?
– O tak. Dostałem cos´ od lekarza. Zaczyna sie˛ na
dik. Mam zespo´ł cies´ni nadgarstka.
– Diklofenak?
– O, włas´nie. Brałem to przez jakis´ tydzien´ czy
dwa.
– No dobrze. Podejrzewam, z˙e ten lek mo´gł zrobic´
dziure˛ w pan´skim z˙oła˛dku i dlatego tak pana boli.
Podam panu morfine˛, z˙eby złagodzic´ bo´l, zrobimy
przes´wietlenie, z˙eby zobaczyc´, czy jest gaz w brzuchu,
podamy panu antybiotyk w kroplo´wce, a potem
91
PO PROSTU IDEAŁ
zawieziemy pana na blok operacyjny, gdzie zajma˛ sie˛
panem. Ale najpierw musimy opro´z˙nic´ z˙oła˛dek, dzie˛ki
czemu powinny panu mina˛c´ mdłos´ci, a my zobaczymy
przy okazji, co pan tam ma w s´rodku. – Spojrzał na
Fliss. – Zało´z˙ panu zgłe˛bnik nosowo-z˙oła˛dkowy, a ja
podam morfine˛. Panie Carter, jest pan uczulony na
penicyline˛?
Ale pan Carter nie mo´gł odpowiedziec´, gdyz˙ po raz
kolejny wymiotował.
– Jego z˙ona jest w poczekalni – oznajmił Steve. –
Moz˙e ona wie.
Młody lekarz poszedł porozmawiac´ z pania˛ Carter.
Fliss tymczasem załoz˙yła pacjentowi zgłe˛bnik. Zazwy-
czaj nie robiło to na niej wielkiego wraz˙enia, ale tego
dnia zrobiło jej sie˛ niedobrze. Odetchne˛ła, gdy pacjent
dostał lek przeciwbo´lowy. Przes´wietlenie potwierdziło
wste˛pna˛ diagnoze˛, pokazuja˛c gazy w jamie brzusznej.
Pan Carter został przewieziony na blok operacyjny.
Fliss zdje˛ła re˛kawiczki i plastikowy fartuch.
– Dobrze sie˛ czujesz? – zapytał Tom. – Mocno
zbladłas´.
– Czasami mi sie˛ to zdarza. Zobacze˛, gdzie jestem
teraz potrzebna. Wolałabym, z˙eby to było jakies´ ładne
złamanie bez wymioto´w.
Tom zas´miał sie˛.
– Rozumiem.
Fliss zostawiła go ze Steve’em i poszła poszukac´
Meg, by dowiedziec´ sie˛, co sie˛ dzieje.
– Dzie˛ki – powiedziała Meg. – Zawsze przy takiej
okazji z˙oła˛dek podchodzi mi do gardła. Jestes´ kochana.
– A ty masz u mnie dług – oznajmiła Fliss. – Co
teraz?
92
PO PROSTU IDEAŁ
– Moz˙esz wybierac´ mie˛dzy zszyciem re˛ki albo za-
klejeniem czaszki nałogowego alkoholika.
– To ja zaszyje˛ – rzuciła szybko Fliss, a Meg
us´miechne˛ła sie˛.
– Ciekawe, ska˛d wiedziałam, z˙e tak włas´nie po-
wiesz? Dobra, jest pod dwo´jka˛.
I tak dzien´ mijał, az˙ w kon´cu wybiła o´sma wieczo´r
i Fliss była wolna. Czuła sie˛ niewiarygodnie zmor-
dowana. Była tez˙ niewyspana, spe˛dziwszy cze˛s´c´ mi-
nionej nocy z Tomem. Jej dyz˙ur tego dnia nie był moz˙e
specjalnie dramatyczny, za to dosyc´ me˛cza˛cy. Fliss nie
miała nawet czasu przysia˛s´c´.
A teraz czekał ja˛ powro´t do domu i gotowanie.
– Co z kolacja˛?
Tom dogonił ja˛, stał tak blisko, z˙e czuła ciepło jego
ciała, chociaz˙ jej nie dotykał. Nigdy nie robił tego
w szpitalu, w obecnos´ci kolego´w.
– Kolacja˛?
– Uhm. Moz˙emy gdzies´ wyskoczyc´, a jes´li nie
masz ochoty, kupic´ cos´ w drodze do domu.
– Albo zjes´c´ tosty z fasolka˛, lez˙ec´ przed telewizo-
rem i nic nie robic´.
– Fasolka na grzankach? Moz˙e byc´. Chodz´my.
Kiedy juz˙ zaspokoili gło´d, Fliss zwine˛ła sie˛ na
kanapie z głowa˛ na ramieniu Toma i spała, dopo´ki jej
nie obudził i nie zanio´sł do ło´z˙ka.
Do dnia aukcji pod koniec tygodnia mała armia
rzemies´lniko´w wspo´łpracuja˛cych z Fliss obejrzała
dom i podała szacunkowe ceny za swa˛ prace˛. Niekto´re
z nich przekraczały wste˛pny kosztorys rzeczoznawcy,
inne były od niego niz˙sze, ale ogo´lna suma była
93
PO PROSTU IDEAŁ
podobna, a zatem Tom nieche˛tnie wzia˛ł wolny dzien´
i pojechał na aukcje˛ z Fliss.
– Nie zrobie˛ tego bez ciebie – oznajmił. – Chce˛,
z˙ebys´ ze mna˛ była.
– Alez˙ tak, wybieram sie˛ tam. Za dwa tygodnie
wyprowadzam sie˛ z obecnego domu i wcia˛z˙ nie mam
gdzie sie˛ podziac´. Zamierzam wzia˛c´ udział w licytacji
bungalowu. To nie jest moje marzenie, ale to bez
znaczenia – dodała, zastanawiaja˛c sie˛, czy nie zdradzi-
ła zbyt wiele.
No jasne, z˙e zdradziła.
– Wie˛c o czym marzysz? – zapytał.
– Nie wiem. O czyms´ starym i wala˛cym sie˛.
– Jak Red House.
Dokładnie jak Red House, do cholery.
– Cii. Juz˙ sie˛ zacze˛ło. Skup sie˛ i obserwuj bacznie,
na czym to polega.
– Nie moge˛. Juz˙ mi niedobrze – odparł szczerze.
Fliss s´cisne˛ła go za re˛ke˛, by dodac´ mu odwagi. Stali
z tyłu sali, w kto´rej odbywała sie˛ aukcja, z˙eby mo´c
przygla˛dac´ sie˛ rozwojowi wypadko´w i wypatrzyc´ kon-
kurento´w.
Fliss nie zdołała kupic´ bungalowu. Wycofała sie˛,
kiedy licytowane sumy przekroczyły jej limit.
– Teraz patrz na mnie, ja nie be˛de˛ taki zdyscyp-
linowany – mrukna˛ł jej do ucha Tom.
Ja tez˙ nie, pomys´lała. Nie przy okazji domu, o kto´-
rym marze˛ od lat, kto´ry zawsze kochałam i kto´rego
zawsze pragne˛łam. Domu, w kto´rym mam stworzyc´
bezpieczna˛ przystan´ dla ciebie i twojej rodziny.
– Przypomnij mi, jaki jest two´j limit – poprosiła,
ale Tom tylko sie˛ us´miechna˛ł.
94
PO PROSTU IDEAŁ
– Pamie˛taj, Felicity, pienia˛dze nie maja˛ dla mnie
znaczenia.
Otworzyła szeroko oczy, ale to on był szefem.
– Powinienes´ sam licytowac´.
– Nie, ty licytuj. Ja sobie nie ufam.
Fliss nie była wcale przekonana, czy jej moz˙na ufac´,
ale w kon´cu Tom i tak wyre˛czył ja˛, kiedy licytacja
nabrała rozpe˛du i Fliss juz˙ zamierzała sie˛ wycofac´.
Wtedy Tom zaproponował ostatnia˛ cene˛. Młotek ude-
rzył i dom był jego. Tom, nie mys´la˛c o dyskrecji,
przyzwoitos´ci czy powadze, wzia˛ł Fliss w ramiona
i zakre˛cił nia˛, s´mieja˛c sie˛ serdecznie, az˙ pracownik
domu aukcyjnego sprowadził go na ziemie˛.
– Prosze˛ tu podpisac´, sir.
Tego wieczoru urza˛dzili przyje˛cie. Tom, jego rodzi-
ce i dzieci, no i Felicity, oczywis´cie, bez kto´rej Tom nie
miałby odwagi popełnic´ takiego szalen´stwa.
Kra˛z˙yli razem po nowym domu, słuchali tupotu
dziecie˛cych sto´p na pie˛trze. Tom spojrzał na Fliss
z rados´cia˛.
– Powto´rz mi jeszcze raz, z˙e dobrze zrobiłem –
poprosił, a ona zas´miała sie˛ i powiedziała, by sie˛ nie
martwił.
Martwic´ sie˛? Nie wiedziałby, czym najpierw sie˛
martwic´.
– Zakładam, z˙e dzieci nie spadna˛ nam za chwile˛ na
głowe˛?
– Nie przypuszczam – odparła, co wcale nie po-
prawiło mu samopoczucia.
Jedyna˛cze˛s´cia˛ domu, kto´ra wygla˛dała znos´nie, było
małe skrzydło przeznaczone dla rodzico´w Toma.
95
PO PROSTU IDEAŁ
– Ta cze˛s´c´ jest naprawde˛ w bardzo dobrym stanie
– stwierdziła Fliss, podnosza˛c wzrok na sufit i spraw-
dzaja˛c ramy okienne. – Moz˙esz tu włas´ciwie od razu
zamieszkac´.
– Albo ty – odparł, bo nagle wpadło mu to do gło-
wy. – Co na to powiesz? Nie kupiłas´ bungalowu, nie
masz sie˛ gdzie podziac´. Be˛dziesz na miejscu, co ułatwi
prace˛, no i – dodał szeptem – be˛dziemy miec´ dla siebie
cichy ka˛cik.
Przez chwile˛ miał wraz˙enie, z˙e Fliss odrzuci jego
propozycje˛. Ale w kon´cu było to naprawde˛ rozsa˛dne
wyjs´cie, i to wcale nie tylko ze wzgle˛du na ich
spotkania. Jedyny kłopot w tym, z˙e przebywałaby
w tym swoim wymarzonym domu tylko czasowo.
A potem?
– Pomys´le˛ o tym – odparła nie całkiem uczciwie,
poniewaz˙ doskonale wiedziała, jaka be˛dzie jej od-
powiedz´.
Wprowadziła sie˛ dwa tygodnie po´z´niej, przekazuja˛c
klucze do swojego poprzedniego domu miłej młodej
parze, kto´ra była pełna nadziei i nieograniczonego
niczym optymizmu młodos´ci. Fliss poczuła ukłucie
smutku i zazdros´ci.
– Mam nadzieje˛, z˙e be˛dzie wam tu dobrze – powie-
działa, po czym, impulsywna jak zwykle, ucałowała
obydwoje i z˙yczyła szcze˛s´cia ich dziecku, a naste˛pnie
odjechała z oczami pełnymi łez, głupich łez, gdyz˙
nagle spadła na nia˛ s´wiadomos´c´, z˙e jest bezdomna.
Co za dziwna mys´l. Tyle razy juz˙ to robiła, ale
w tym małym domu zostawiła cze˛s´c´ swego serca. Czy
to z powodu Toma? Dlatego, z˙e kochali sie˛ tam tyle
razy, tak czule?
96
PO PROSTU IDEAŁ
Przez pare˛ ostatnich tygodni była szcze˛s´liwa w tym
małym domu, teraz sobie to uprzytomniła. Naprawde˛
szcze˛s´liwa, po raz pierwszy od wieko´w, i to włas´nie
dzie˛ki Tomowi.
A teraz miała zamieszkac´ w Red House i wypro-
wadzic´ sie˛ stamta˛d, kiedy dom zostanie wyremonto-
wany, co be˛dzie dla niej duz˙o wie˛kszym stresem, niz˙
rozstanie z małym domem.
Po co ona to na siebie wzie˛ła?
97
PO PROSTU IDEAŁ
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
Tom nie mo´gł sie˛ nadziwic´, jak szybko wszystko sie˛
przewartos´ciowuje. W jednej chwili był to stary, ponu-
ry dom, w naste˛pnej – no co´z˙, to nie do opisania.
Chodził po tym nowym domu z pełna˛ przeraz˙enia
fascynacja˛, kiedy Fliss przyjechała z me˛z˙czyzna˛, kto´ry
wydał mu sie˛ znajomy.
– Pamie˛tasz Billa? – zapytała. – Spadł z drabiny.
Zajmie sie˛ pracami tynkarskimi.
– Bill, tak, pamie˛tam. Miło pana znowu widziec´.
Jak noga?
Bill spojrzał na gips, pomazany i brudny, oraz, jes´li
Toma wzrok nie mylił, pochlapany ro´z˙owym tynkiem.
– Och, no wie pan, czasem troche˛ pobolewa, ale nie
za bardzo. Nie trzymała mnie długo w domu.
– Obawiam sie˛, z˙e nie chce˛ tego słyszec´ – rzekł
Tom. – Ile czasu mine˛ło? Dopiero jakies´ pie˛c´ tygodni?
– Mniej wie˛cej – przyznał Bill. – Niech pan sie˛ nie
przejmuje.
– Wie˛c czy zdoła pan zrobic´ z tej rudery dom dla
mnie i moich dzieci? – zapytał, na co Bill wybuchna˛ł
s´miechem.
– Teraz to jeszcze nie jest rudera, doktorze. Niech
pan zaczeka, jak zacznie sie˛ robota.
Tom zastanowił sie˛, czy zbladł tak bardzo, jak mu sie˛
zdawało, bo Felicity zerkne˛ła na niego zaniepokojona.
– Bill, nie strasz go. On z przeraz˙eniem patrzy na te˛
ruine˛, w kto´ra˛go wrobiłam. Nie dobijaj człowieka. Tak
czy owak, masz prace˛, kto´ra˛ musisz wycenic´, wie˛c nie
trac´my czasu. Za godzine˛ musze˛ byc´ w szpitalu.
Tom spacerował bez celu po ogrodzie. Dzieci poje-
chały do Niemiec do matki, gdyz˙ wypadała akurat
przerwa semestralna. W czasie poprzedniego weeken-
du zgłosił sie˛ na ochotnika na dyz˙ur. Teraz miał za to
w s´rodku tygodnia wolny dzien´, totez˙ postanowił po-
rozgla˛dac´ sie˛ po swoim nowym domu i porozmawiac´
o nim z Felicity.
By miec´ pewnos´c´, z˙e ja˛ zastanie w Red House,
sprawdził jej grafik w szpitalu, ale tam dowiedział sie˛,
z˙e jednak Fliss ma dyz˙ur, i jego plany uległy zmianie.
Po kilku chwilach Fliss do niego doła˛czyła.
– W porza˛dku? – zapytała, a on us´miechna˛ł sie˛
z z˙alem.
– Mys´lałem, z˙e masz wolne popołudnie.
– Przepraszam, musiałam sie˛ zamienic´. Ale mam
tylko po´ł dyz˙uru, zaste˛puje˛ Angie, kto´ra ma wizyte˛
u dentysty. Wieczorem jestem wolna. Moz˙e wpad-
niesz? Przygotuje˛ cos´, na przykład sałatke˛.
– Zrobisz sałatke˛? Tego nie moge˛ przegapic´ – za-
z˙artował. – O kto´rej?
– Wpo´ł do szo´stej?
– Juz˙ sie˛ nie moge˛ doczekac´.
– To dobrze. Chce˛ o czyms´ pogadac´. Zostawiłam
rysunki na stole w swoim biurze. Do twojej akceptacji.
Obejrzyj je. Na razie, musze˛ leciec´.
Zostawiła go z us´miechem na twarzy.
99
PO PROSTU IDEAŁ
Dyz˙ur mijał spokojnie, dopo´ki ktos´ przy niej nie
zwymiotował.
– Wybacz, Meg, moz˙esz mnie zasta˛pic´? – je˛kne˛ła
Fliss i pope˛dziła do toalety, gdzie zwro´ciła cały lunch.
Trze˛sła sie˛ zaskoczona. Usiadła na pie˛tach, wycie-
raja˛c usta chusteczka˛ i patrza˛c w osłupieniu w s´ciane˛.
Nie pamie˛tała juz˙, kiedy ostatnio chorowała, a teraz
wymiotuje juz˙ drugi raz w cia˛gu paru tygodni. Wstała
na chwiejnych nogach, spus´ciła wode˛ i wypłukała nad
umywalka˛ usta. Wypiła kilka łyko´w zimnej wody,
a naste˛pnie spryskała twarz i szyje˛, by sie˛ orzez´wic´. No
jasne. Wszystko przez te˛ duchote˛. Niemoz˙liwe, z˙eby to
był jakis´ wirus. Nikt opro´cz niej nie chorował.
– Dobrze sie˛ czujesz? – zapytała Meg, kiedy Fliss
wro´ciła.
– Tak. Na chwile˛ zrobiło mi sie˛ słabo. Pewnie przez
ten upał.
– Moz˙e – przyznała Meg z pełna˛ powa˛tpiewania
mina˛.
– No nic, trzeba brac´ sie˛ do pracy. – Fliss us´miech-
ne˛ła sie˛ z wysiłkiem. – Umieram z głodu.
– To idz´ cos´ zjes´c´.
– Mam tylko po´ł dyz˙uru, nie moge˛ sobie pozwolic´
na przerwe˛.
– Bzdura, moz˙esz wypic´ herbate˛ i cos´ przegryz´c´.
– Wybacz – rzuciła raptem Fliss, odwro´ciła sie˛
i pobiegła z powrotem do toalety.
Kiedy sie˛ wyprostowała, zobaczyła Meg.
– Chyba nie...
– Co?
– Czy to moz˙liwe, z˙e jestes´ w cia˛z˙y?
– W cia˛z˙y?! Biore˛ pigułke˛.
100
PO PROSTU IDEAŁ
– A ten wirus? Zabezpieczyłas´ sie˛ wtedy dodat-
kowo?
Fliss otworzyła usta, by powiedziec´, z˙e nie musiała
tego robic´, i z miejsca je zamkne˛ła. Szes´c´ tygodni temu
miała rozstro´j z˙oła˛dka, tuz˙ przed tym, jak poznała
Toma.
Tuz˙ przed tym, jak sie˛ kochali po raz pierwszy pod
prysznicem w jej małym domu, nie mys´la˛c o konsek-
wencjach.
– O cholera – powiedziała z uczuciem.
– Zro´b sobie test.
Fliss spryskała twarz woda˛ i spojrzała na Meg.
– Nie moge˛ byc´ w cia˛z˙y. To idiotyczny pomysł.
– Hm – mrukne˛ła Meg i wyszła. Niecała˛ minute˛
po´z´niej wro´ciła z testem w re˛ku i popchne˛ła Fliss do
kabiny.
– Och, do diabła – burkne˛ła Fliss niezadowolonym
tonem, wyłaniaja˛c sie˛ po chwili z niepodwaz˙alnym
dowodem.
Meg zerkne˛ła na cienki paseczek.
– Pozytywne. O kurcze˛ – rzekła z charakterystycz-
na˛ dla siebie szczeros´cia˛. – Kto jest ojcem?
Fliss odwro´ciła wzrok.
– Taki tam znajomy – odparła. Nie moz˙e przeciez˙
zdradzic´ tego Meg, zanim powie Tomowi, a bardzo, ale
to bardzo nie miała ochoty informowac´ Toma.
Pia˛tka dzieci. No s´wietnie. Be˛dzie po prostu za-
chwycony. Swoja˛ droga˛, ona sama wcale nie była
zachwycona.
– Musze˛ wracac´ do pracy – oznajmiła Meg, patrza˛c
na kolez˙anke˛ zatroskanym wzrokiem. – A ty usia˛dz´
sobie i zjedz cos´, choc´by krakersa. Za chwile˛ do ciebie
101
PO PROSTU IDEAŁ
przyjde˛. I nie mys´l, z˙e zakon´czyłys´my te˛ rozmowe˛. Chce˛
wiedziec´ wszystko o tym tajemniczym me˛z˙czyz´nie.
Fliss przestraszyła sie˛ nie na z˙arty.
– Nic mi nie jest. Ja tez˙ wracam do pracy – oznaj-
miła w pos´piechu. – Nie moge˛ siedziec´ bezczynnie.
Zreszta˛, juz˙ jest duz˙o lepiej.
Rzeczywis´cie czuła sie˛ nieco lepiej i miała wielka˛
potrzebe˛, by sie˛ czyms´ zaja˛c´. Skierowano ja˛ jednak do
lz˙ejszych zaje˛c´ i podejrzewała, z˙e przyjacio´łka macza-
ła w tym palce.
Jej kolejnym pacjentem było dziecko z drzazga˛
w kciuku. Fliss znieczuliła palec, wycia˛gne˛ła drzazge˛
i załoz˙yła opatrunek. Potem odesłała chłopca do domu
z drzazga˛ przyklejona˛ do kawałka papieru, by mo´gł
pochwalic´ sie˛ kolegom. Miły dzieciak, pomys´lała, po
czym zdała sobie sprawe˛, z˙e byc´ moz˙e be˛dzie miała
syna. Albo co´rke˛. Ale z cała˛ pewnos´cia˛ jedno albo
drugie.
Dobry Boz˙e! To juz˙ nie jest teoria, to stało sie˛ realne
i dlatego wprawiało ja˛ w przeraz˙enie.
Naste˛pna pacjentka, Clare Barret, spadła ze scho-
do´w i stłukła sobie kolano. Jej partner pomo´gł jej
dotrzec´ na jednej nodze do Fliss, kto´ra połoz˙yła ja˛
wygodnie na kozetce.
– Ona jest w cia˛z˙y – os´wiadczył me˛z˙czyzna.
Serce Fliss zabiło gwałtownie. Me˛z˙czyzna oznajmił
to z taka˛ duma˛. Fliss mimo wszelkich staran´ nie wyob-
raz˙ała sobie, z˙e Tom mo´głby odczuwac´ cos´ podobnego.
– Wie˛c jak to sie˛ stało? – zapytała, skupiaja˛c uwage˛
na pacjentce i odkładaja˛c na bok własne troski.
– Jestem tak niewiarygodnie bezmys´lna – rzekła
Clare. – Od dwo´ch lat chodze˛ po tych schodach, ale
102
PO PROSTU IDEAŁ
tym razem spieszyłam sie˛ do telefonu. Włas´nie zrobi-
łam test cia˛z˙owy i chciałam powiedziec´ o wyniku
me˛z˙owi i mamie. Byłam taka podniecona, z˙e prze-
wro´ciłam sie˛ na schodach.
– A jednak, kiedy do mnie zadzwoniła – podja˛ł
Paul – najpierw powiedziała mi, z˙e jest w cia˛z˙y.
Fliss zdobyła sie˛ na us´miech.
– Gratulacje z powodu dziecka. Rozumiem, z˙e było
zaplanowane?
– O tak. Pro´bowalis´my od miesie˛cy. Moja mama
bardzo sie˛ ucieszy. Sa˛dzi pani, z˙e to cos´ powaz˙nego
z tym kolanem?
– Nie wiem, ale raczej nie. Poprosze˛ lekarza. – Wy-
szła, wzie˛ła głe˛boki oddech i poszła poszukac´ Nicka
Bakera. – Moz˙esz po´js´c´ ze mna˛ i zrobic´ swoja˛ sztucz-
ke˛? – poprosiła. – Mam młoda˛ pacjentke˛ z przemiesz-
czeniem rzepki i bardzo szcze˛s´liwym partnerem. Wła-
s´nie sie˛ dowiedzieli, z˙e zostana˛ rodzicami.
– Cos´ widocznie jest w tutejszej wodzie – odparł
tajemniczo Nick.
Fliss stała jak zamurowana. Chyba Meg nic mu nie
powiedziała? Tylko tego jej trzeba, z˙eby Tom dowie-
dział sie˛ o dziecku od oso´b trzecich. Pospieszyła za
Nickiem.
– Witam, jestem Nick. Rozumiem, z˙e pora składac´
gratulacje.
– Tak, jestem taka szcze˛s´liwa. Ale chyba nie wolno
mi sie˛ teraz przes´wietlac´, prawda?
– To wygla˛da na przemieszczenie rzepki, wie˛c
obejdzie sie˛ bez zdje˛cia. Pozwoli pani, z˙e obejrze˛
dokładnie? – Lekko poruszył kolano, a Clare skrzywiła
sie˛ z bo´lu. – Juz˙ sie˛ to pani kiedys´ przytrafiło?
103
PO PROSTU IDEAŁ
– Nic mi o tym nie wiadomo, ale od czasu do czasu
pobolewało bez powodu.
– To moz˙e byc´ powracaja˛cy problem. Jes´li sie˛
powto´rzy, musi pani skonsultowac´ sie˛ ze specjalista˛.
Fliss, moz˙esz podac´ pani entonoks, z˙eby złagodzic´
bo´l? Poczuje sie˛ pani troche˛ lepiej – oznajmił z us´mie-
chem.
Clare nabrała powietrza, odetchne˛ła i chyba sie˛
uspokoiła.
– Wie˛c kiedy dziecko ma sie˛ urodzic´? – spytał
Nick, delikatnie zginaja˛c jej noge˛ w kolanie i przygoto-
wuja˛c sie˛ do wykonania czynnos´ci, kto´rej Clare wcale
sie˛ nie spodziewała.
– W styczniu. To dopiero pocza˛tek cia˛z˙y.
– Co za zbieg okolicznos´ci! Moja z˙ona poinfor-
mowała mnie dzisiaj rano, z˙e w styczniu znowu zo-
stane˛ ojcem.
Po drugiej stronie kozetki Fliss westchne˛ła z ulga˛.
Spojrzała w oczy Nicka i dostrzegła w nich taka˛ sama˛
dume˛ i szcze˛s´cie, jakie widniały w oczach partnera
Clare.
Jakos´ nagle sie˛ to szcze˛s´cie rozmnoz˙yło, az˙ za-
chciało jej sie˛ płakac´.
– Gratuluje˛. – Przywołała na twarz us´miech.
– Dzie˛kuje˛. Zapowiada sie˛ cie˛z˙ki miesia˛c na połoz˙-
nictwie. Musi pani poszukac´ mojej z˙ony na oddziale.
Nazywa sie˛ Sally, Sally Baker.
– Poszukam na pewno. Au!
Pacjentka krzykne˛ła z bo´lu, szeroko otwieraja˛c
oczy, po czym opadła na podgło´wek.
– To było chytre.
Nick sprawdził, czy rzepka wro´ciła na miejsce.
104
PO PROSTU IDEAŁ
– No nie, taka wdzie˛cznos´c´! Prosze˛ powiedziec´:
Dzie˛kuje˛, Nick – zaz˙artował, a Clare sie˛ zas´miała.
– Dzie˛kuje˛, Nick – rzekła posłusznie. – Od razu mi
lepiej.
– Jestes´my tutaj po to, z˙eby ludziom było lepiej.
Fliss zabandaz˙uje pani kolano i za pare˛ tygodni wszyst-
ko sie˛ zagoi. Tylko prosze˛ nie biegac´ po schodach
i s´wie˛towac´ w pozycji lez˙a˛cej.
– Och, na pewno nie omieszkamy – odparł Paul, na
co Nick omal nie zakrztusił sie˛ ze s´miechu.
– Niezupełnie to miałem na mys´li.
– Wprawiłes´ pana doktora w zakłopotanie, Paul
– skarciła me˛z˙a Clare.
– Chyba jestem dos´c´ dorosły, z˙eby sobie z tym po-
radzic´ – odparł Nick, posyłaja˛c us´miech obojgu mał-
z˙onkom. – Prosze˛ na siebie uwaz˙ac´.
– Dzie˛kuje˛, Nick – odpowiedzieli zgodnie.
Fliss zabandaz˙owała kolano Clare i dała jej rozma-
ite wskazo´wki. Robiła wszystko, byle tylko nie mys´lec´,
jak Tom zareaguje na nieoczekiwane wies´ci.
Nie spodziewała sie˛ wielkiego s´wie˛towania, na
lez˙a˛co ani w z˙adnej innej pozycji. A najsmutniejsze
było to, z˙e ona sama nie była przekonana, czy chce tego
dziecka.
W chwili, gdy Fliss otworzyła drzwi, Tom miał
przeczucie, z˙e stało sie˛ cos´ złego. Nie potrafiła niczego
przed nim ukryc´.
– O co chodzi? – zapytał bez zbe˛dnych wste˛po´w,
lecz nie był przygotowany na ro´wnie bezpos´rednia˛
odpowiedz´.
– Jestem w cia˛z˙y.
105
PO PROSTU IDEAŁ
Zaszumiało mu w uszach, wycia˛gna˛ł re˛ke˛ i chwycił
sie˛ framugi, by przytrzymac´ sie˛ czegos´ solidnego.
– Co? – szepna˛ł zachrypłym głosem. – Jak to sie˛
stało?
Fliss zas´miała sie˛ gorzko.
– Jak zwykle. Nie zastanawiałam sie˛ nad tym.
Miałam zatrucie. Od lat nie byłam w z˙adnym zwia˛zku,
nigdy nie choruje˛, dlatego nie mys´le˛ o takich rzeczach.
– Od kiedy? To było kilka tygodni temu. Na pewno
wczes´niej bys´ sobie to us´wiadomiła.
Wzruszyła bezradnie ramionami.
– Miałam okres, kro´tszy niz˙ zwykle, ale tak bywa,
kiedy bierze sie˛ pigułke˛. Nie mys´lałam o tym az˙ do
wczoraj, kiedy dopadły mnie nudnos´ci.
– Wie˛c... kiedy... to ma byc´?
– Kiedy urodze˛? W styczniu. Dziesia˛tego stycznia.
Tom zacisna˛ł powieki.
– W urodziny Catherine. Ładny prezent, nie ma co.
Kolejny braciszek albo siostrzyczka do opieki.
– Niekoniecznie – odparła.
Toma przeszły dreszcze. Nie chciał znowu przez˙y-
wac´ tego sporu. Nie pozwoli, z˙eby Fliss pozbyła sie˛
dziecka. Tak samo jak nie pozwolił Jane.
– Co masz na mys´li? – zapytał, by wyjas´nic´ sprawe˛.
– Tylko tyle, z˙e Catherine wcale nie musi sie˛ opie-
kowac´ tym dzieckiem. Pewnie poprosze˛ o pomoc moja˛
matke˛.
– Po co, kiedy be˛dziemy miec´ na miejscu opiekunke˛
i na dodatek moich rodzico´w? – zapytał.
Dlaczego na Boga, martwi sie˛ takimi drobiazgami,
gdy jego s´wiat wywraca sie˛ do go´ry nogami? Pie˛cioro
dzieci!
106
PO PROSTU IDEAŁ
– Poniewaz˙ nie be˛dziemy razem.
Spojrzał na nia˛, nie rozumieja˛c.
– Oczywis´cie, z˙e be˛dziemy razem. Nie mamy wy-
boru.
– Oczywis´cie, z˙e mamy wybo´r. Moz˙e ja nie chce˛
byc´ z toba˛?
– Powinnas´ była pomys´lec´ o tym, zanim zaszłas´
w cia˛z˙e˛ – odparował zszokowany, wiedza˛c, z˙e jest
niesprawiedliwy. Ale te niespodziewane i niechciane
wies´ci wytra˛ciły go z ro´wnowagi.
– A ty pomys´lałes´? Pomys´lałes´, zanim kochałes´ sie˛
ze mna˛ pierwszy raz, pod prysznicem, z˙e jes´li cos´ sie˛
zdarzy, spe˛dzisz ze mna˛ reszte˛ z˙ycia? Nie pamie˛tasz,
co mo´wiłes´? Z
˙
adnych zobowia˛zan´.
– No co´z˙, teraz sytuacja sie˛ zmieniła.
– Wiem. To moja wina – odparła ku jego za-
skoczeniu. – Powinnam była pamie˛tac´ o swojej nie-
strawnos´ci. To ja powiedziałam, z˙e nie musimy sie˛
niczym martwic´. Powinnam była bardziej uwaz˙ac´.
– I co?
– I wzia˛c´ pigułke˛ dzien´ po.
Tom podrapał sie˛ po głowie.
– Ale tego nie zrobiłas´, a ja tez˙ straciłem głowe˛,
wie˛c nie przypisuj sobie całej winy. Zachowałem sie˛
jak kompletny idiota. Cholera, potrzeba mi tego jak
dziury w mos´cie. Ale nie ma rady, musimy sie˛ pobrac´.
Nie chce˛, z˙eby moje dziecko chowało sie˛ w niepełnej
rodzinie.
– Nie? A moz˙e mi sie˛ tylko zdaje, z˙e ty i matka
twoich dzieci nie jestes´cie juz˙ małz˙en´stwem?
– To co innego.
– Nie widze˛, na czym polega ro´z˙nica.
107
PO PROSTU IDEAŁ
Tom usiadł cie˛z˙ko, gdyz˙ ledwie trzymał sie˛ na
nogach.
– Wie˛c co proponujesz? Z
˙
ebys´my zamieszkali ra-
zem?
– Nie! Ty naprawde˛ uwaz˙asz, z˙e mieszkałabym
z toba˛ i opiekowała sie˛ twoimi dziec´mi, nie maja˛c
zabezpieczenia w postaci s´wiadectwa s´lubu? Nadzieja
jest matka˛ głupich, Tom. Be˛de˛ mieszkac´ sama z dziec-
kiem, ewentualnie z moja˛matka˛. Nie wiem jeszcze, nie
miałam czasu, z˙eby to przeanalizowac´. Dopiero o pier-
wszej dowiedziałam sie˛, z˙e jestem w cia˛z˙y.
Tom oparł łokcie na stole. No co´z˙, niemoz˙liwe, by
w obecnej sytuacji Fliss pracowała w szpitalu i ro´wno-
czes´nie zajmowała sie˛ remontem jego domu. To nie
byłoby bezpieczne dla dziecka ani dla niej.
– Musze˛ poszukac´ innego kierownika budowy – o-
znajmił, nie wiedza˛c, od czego zacza˛c´ i z˙ałuja˛c rozpacz-
liwie, z˙e dał sie˛ namo´wic´ Fliss na kupno tego domu,
poniewaz˙ bez niej stracił do niego serce.
– Porozmawiam z Billem i innymi, popytam, czy
znaja˛ kogos´ odpowiedniego – obiecała. – Aha, i wy-
prowadze˛ sie˛.
Nagle Tom przestał mys´lec´ o sobie, o dzieciach
i o domu, i pomys´lał o Felicity i o tym, jak zmieni sie˛ jej
z˙ycie. O wiele bardziej niz˙ jego, nawet gdyby nowe
dziecko miało z nimi zamieszkac´.
– Chcesz, z˙ebym zaja˛ł sie˛ dzieckiem? Z
˙
ebym spra-
wował nad nim opieke˛?
– Ty? – spytała zdumiona.
– Dlaczego nie? Mam juz˙ czwo´rke˛. Jedno wie˛cej
nie zrobi ro´z˙nicy. Dom jest wystarczaja˛co duz˙y.
Podnio´sł sie˛ i odwro´cił, widza˛c jej przeraz˙ona˛ mine˛,
108
PO PROSTU IDEAŁ
re˛ce splecione opiekun´czym gestem na płaskim jesz-
cze brzuchu. Juz˙ sie˛ tak nie bał.
Poja˛ł, z˙e mimo wszystko Fliss be˛dzie kochała to ich
dziecko i opiekowała sie˛ nim najlepiej, jak potrafi. Nie
zachowa sie˛ tak jak Jane, kto´ra po tygodniu miała
dosyc´. Uprzytomnił sobie takz˙e, z˙e be˛dzie musiał
powiedziec´ o wszystkim dzieciom, i znowu ogarne˛ła
go panika.
Powoli, uspokajał sie˛, nie wszystko naraz. Jeszcze
nic nie widac´, a rodzina nie wie, z˙e cos´ ła˛czy go
z Fliss. Zamkna˛ł oczy i westchna˛ł. Gdyby tylko nie
stracił głowy, kiedy ja˛ poznał, gdyby nie dał sie˛
ponies´c´ emocjom i nie uległ hormonom...
– Czuje˛ sie˛ jak kompletny głupiec – mrukna˛ł pod
nosem.
– Nie, to moja wina.
Tom zobaczył, z˙e po policzku Fliss spływa łza.
– Przepraszam. Nie zamierzałam ci tego robic´, ani
sobie.
– Obydwoje jestes´my winni – rzekł cie˛z˙ko. – Ale ty
nie dasz sobie rady sama, be˛dziesz potrzebowała po-
mocy. Wyjdz´ za mnie, Felicity – poprosił. – Moz˙e nam
sie˛ uda.
Fliss cicho pocia˛gne˛ła nosem.
– Nie sa˛dze˛, Tom. Poradzimy sobie bez ciebie. Jest
moja matka. Niech Bo´g broni, z˙ebys´my byli dla kogos´
cie˛z˙arem. Nie chce˛ nikomu sprawiac´ kłopotu.
Jej gorycz zaskoczyła Toma, us´wiadomiła mu, jak
okrutnie musiały zabrzmiec´ jego słowa.
– Och, do diabła, Felicity. Nie to miałem na mys´li.
– Nie? Ale tak wyszło, Tom. I sa˛dze˛, z˙e to włas´nie
chciałes´ powiedziec´.
109
PO PROSTU IDEAŁ
– Nie.
– Tak. Moz˙esz zaprzeczac´, ale to była twoja pierw-
sza reakcja. Nie chce˛ tego wie˛cej słyszec´, nie chce˛,
z˙eby to mnie dre˛czyło przez naste˛pne lata. Poza tym,
co powiedziałyby twoje dzieci, gdybym pojawiła sie˛
w waszym z˙yciu z ich nowym braciszkiem czy sios-
trzyczka˛? Przysia˛głes´ sobie, z˙e nie narazisz ich na
niebezpieczen´stwo, nie pozwolisz, z˙eby s´wiat je zno-
wu skrzywdził. Za nic bym ich nie skrzywdziła,
oczywis´cie, ale tez˙ nie zostałabym z toba˛, gdyby to nie
było dla nas dobre rozwia˛zanie. A nie jest, wie˛c nie ma
sensu zaczynac´.
Tom czuł, jak emocje pala˛ mu wne˛trznos´ci, jak
pieka˛ go oczy, i nagle stwierdził, z˙e musi natychmiast
wyjs´c´.
Ruszył s´lepo do drzwi, pchna˛ł je i wyszedł na
podwo´rze na tyłach szpitala. Do diabła. Nie moz˙e
prowadzic´ w takim stanie, nic nie widzi. Nie chciał tez˙,
z˙eby Fliss za nim wybiegła. Na szcze˛s´cie została
w pokoju, siedział zatem w samochodzie i patrzył
przed siebie, czekaja˛c, az˙ zawroty głowy mina˛.
Wiadomos´c´ o cia˛z˙y Fliss była dla niego szokiem,
ale jeszcze bardziej zdumiało go, z˙e Fliss tak broni sie˛
przed małz˙en´stwem, jest taka pewna, z˙e ich zwia˛zek
jest skazany na niepowodzenie. Ni sta˛d, ni zowa˛d
dotarło do niego, z˙e pragna˛łby z całego serca, by im sie˛
udało. Z
˙
e chciałby miec´ Fliss u swego boku, tutaj,
w swoim domu, z cała˛ rodzina˛.
Cokolwiek powiedział Felicity, jakakolwiek była
jego pierwsza instynktowna reakcja, za nic nie odsunie
sie˛ od tego dziecka. Nie ma takiej moz˙liwos´ci.
110
PO PROSTU IDEAŁ
Fliss obserwowała go przez okno sypialni ze złama-
nym sercem. Od pocza˛tku wiedziała, z˙e Tom nie chce
sie˛ powaz˙nie angaz˙owac´, ale po´ki nie wspomniał o tej
nieszcze˛snej dziurze w mos´cie, nie zdawała sobie
sprawy, jak bardzo nie chciał kolejnego dziecka. A mo-
z˙e to jej nie chce?
Zapewne jedno i drugie. Ale dziura w mos´cie? To
jednak dosyc´ okrutne.
Siedział w samochodzie. Nie widziała go dokładnie,
nie miała poje˛cia, co tam robi, ale nie mogła teraz wyjs´c´
i porozmawiac´ z nim. Powiedział wszystko, co było do
powiedzenia, ona ro´wniez˙, przynajmniej na te˛ chwile˛.
– Och, kochanie, co my teraz zrobimy? – Pogłas-
kała swo´j brzuch, staja˛c plecami do okna. Osune˛ła sie˛
po s´cianie i usiadła na podłodze z kolanami podcia˛g-
nie˛tymi pod brode˛.
Siedziała tak chyba całe wieki, az˙ usłyszała, z˙e
samocho´d odjechał. Potem w kon´cu wstała i podreptała
do kuchni, by cos´ zjes´c´, choc´ wcale nie miała ochoty.
Trzeba tez˙ podja˛c´ decyzje˛ dotycza˛ca˛ okien. Powin-
na przegadac´ te˛ sprawe˛ z Tomem, ale z tym be˛dzie
musiała poczekac´. Nalez˙y ro´wniez˙ znalez´c´ innego
kierownika budowy, skoro Tom nie z˙yczy sobie jej
w tej roli.
To pewnie rozsa˛dne wyjs´cie, a jednak zaskakuja˛co
bolesne. Nie tak bardzo, co prawda, jak bolałoby,
gdyby nadal remontowała dom dla niego i jego dzieci
– wszystkich pro´cz tego, kto´re mu urodzi. Dom,
o kto´rym zawsze marzyła i w kto´rym pragne˛ła zamie-
szkac´.
Nie, Tom ma racje˛. Powinna przekazac´ ten projekt
komus´ innemu. Tymczasem czeka ja˛ decyzja, jakie
111
PO PROSTU IDEAŁ
prace nalez˙y wykonac´, co zamo´wic´, i kontakt z hand-
lowcami.
Im bardziej była zaje˛ta, tym mniej czasu pozo-
stawało na to, by rozpamie˛tywac´ nieprzyjazna˛ reakcje˛
Toma na jej wies´ci, a takz˙e zastanawiac´ sie˛, gdzie sie˛
teraz podzieje.
– Tom?
– Czes´c´. – Posłał matce niewyraz´ny us´miech
i opadł na krzesło przy kuchennym stole, bawia˛c sie˛
bezmys´lnie cukierniczka˛. – Co u ciebie?
– W porza˛dku, ale dlaczego jestes´ w domu? Mys´-
lałam, z˙e zjesz z Felicity i porozmawiacie o Red
House?
Jego us´miech był dosyc´ cierpki, sam to czuł, wie˛c
odwro´cił głowe˛.
– Byłem tam, ale Fliss zasune˛ła niezła˛ bombe˛. Jest
w cia˛z˙y.
– Och. – Matka usiadła na krzes´le naprzeciw Toma,
kto´ry czuł, jak przeszywa go wzrokiem. – Ojej.
– Tak, no włas´nie. To rzeczywis´cie mała kata-
strofa. Musze˛ znalez´c´ innego kierownika budowy.
– Och, naprawde˛? Jaka szkoda. Ona nie da rady
tego pocia˛gna˛c´?
Tom pows´cia˛gna˛ł histeryczny s´miech.
– No wiesz, pewnie dałaby rade˛, ale przeciez˙ pracu-
je w szpitalu. To jednak za duz˙y wysiłek.
– I to ona chce odejs´c´? Szkoda. Miała tyle dobrych
pomysło´w, i to taka miła osoba. Liczyłam... Ale skoro
oczekuje dziecka, przypuszczam, z˙e nie jest sama, jak
sa˛dziłes´. Och, Tom, tak mi przykro. Czy ty dobrze sie˛
czujesz?
112
PO PROSTU IDEAŁ
Pro´bował spojrzec´ jej w oczy, ale to była jego
matka. Znała go na wylot.
– Jasne. Dlaczego miałbym sie˛ z´le czuc´?
– Bo sie˛ w niej zakochałes´.
– Nie z˙artuj, mamo. Mam wie˛cej rozsa˛dku.
– Skoro tak mo´wisz... Gdzie ona teraz zamieszka?
Czy nadal jest z ojcem dziecka? Moz˙e mieszkac´ razem
z nim?
Ona mieszka w jego domu, mo´głby odpowiedziec´,
ale to otworzyłoby kolejna˛ puszke˛ Pandory, kto´rej nie
chciał ruszac´, a juz˙ na pewno nie tego wieczoru.
Chociaz˙ wiedział, z˙e w jakims´ momencie be˛dzie do
tego zmuszony – tylko kiedy? Nie moz˙e ukrywac´ tego
problemu przed dziec´mi. Pojawi sie˛ masa spraw do
załatwienia – kwestia opieki prawnej, prawa do od-
wiedzin i tym podobne – oczywis´cie, jez˙eli nie zdoła
przekonac´ Fliss, by z nimi zamieszkała.
Jeszcze sie˛ całkiem nie poddał i nie porzucił tej
mys´li. Po prostu z´le to rozegrał. Z
´
le? Fatalnie. Poroz-
mawia z nia˛ jutro, poprosi, by nie zostawiała remontu.
Tak be˛dzie najlepiej. Trzeba zaja˛c´ ja˛ sprawami domu
i rodziny, popracowac´ nad nia˛, złamac´ jej upo´r. Za-
kładaja˛c cały czas, z˙e Fliss nie wys´le go do diabła.
Bo´g jeden wie, z˙e na to zasłuz˙ył.
113
PO PROSTU IDEAŁ
ROZDZIAŁ O
´
SMY
– Felicity, musimy pogadac´.
Zamarła, stoja˛c do niego plecami. Serce jej wali-
ło nieprzytomnie. Bardzo, ale to bardzo nie chciała
z nim rozmawiac´.
– Zostało cos´ do powiedzenia?
Usłyszała pełne irytacji westchnienie Toma, kto´ry
po chwili podrapał sie˛ po głowie, jak zwykle w kłopot-
liwej sytuacji. Juz˙ prawie zrobiło jej sie˛ go z˙al.
– Oczywis´cie, z˙e zostało. Jest mno´stwo spraw do
omo´wienia. Nie wiem nawet, od czego zacza˛c´.
– Moz˙e od przepraszam? – zaproponowała.
Znowu westchna˛ł, tym razem ciszej, i dłuz˙ej mil-
czał. Fliss wzie˛ła głe˛boki oddech i odwro´ciła sie˛ do
niego. Zaskoczyło ja˛, ile bo´lu było w oczach Toma.
Bo´lu i skruchy.
Dobrze. Najwyz˙szy czas.
– Przepraszam – zacza˛ł głosem ochrypłym z emo-
cji. – Wiem, jak bardzo zraniły cie˛ moje słowa.
– Wiesz? – rzekła z gorycza˛. – Jestes´ pewien, z˙e
masz jakiekolwiek poje˛cie na ten temat?
Kolejne westchnienie, nerwowe postukiwanie pal-
cami. Fliss potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie tutaj. Nie w szpitalu. Wpadnij po pracy.
– Dobrze. O kto´rej?
– O sio´dmej? Powinnam zda˛z˙yc´ cos´ zjes´c´ do tej
pory – rzekła, podkres´laja˛c fakt, z˙e nie zamierza za-
bijac´ dla niego tłustego cielaka.
– W takim razie widzimy sie˛ o sio´dmej – odparł
Tom i odszedł.
Fliss patrzyła za nim z zacis´nie˛tym gardłem. Wy-
gla˛dał na pokonanego, szedł lekko przygarbiony. Nie,
nie be˛dzie go z˙ałowac´, nie be˛dzie...
– No i jak samopoczucie? – zapytała Meg, przy-
staja˛c znienacka obok niej.
Fliss rozcia˛gne˛ła wargi w wymuszonym us´miechu.
– S
´
wietnie. Przyzwyczajam sie˛.
– Tom jest jakis´ taki powaz˙ny. Cos´ sie˛ stało?
Fliss zas´miała sie˛ cynicznie.
– Poza tym, z˙e straci kierownika budowy? Wszyst-
ko super.
– Aha. Rozumiem. No to chyba be˛dzie miał kłopot.
Co robisz dzisiaj wieczorem? Moz˙e zjemy pizze˛ i urza˛-
dzimy sobie babskie pogaduchy?
Nic nie napełniało teraz Fliss taka˛ nieche˛cia˛ jak
babskie pogaduchy. No, moz˙e poza zapowiedziana˛
rozmowa˛ z Tomem, ale tego nie mogła zdradzic´
kolez˙ance.
– Chyba nie mam ochoty na pizze˛ – rzekła zgodnie
z prawda˛. – Poza tym spotykam sie˛ z Tomem w spra-
wie domu.
To juz˙ nie była do kon´ca prawda, ale Fliss nie
przewidywała wprowadzania Meg w szczego´ły. Meg
jest kochana, ale cechuje ja˛ nienasycona ciekawos´c´,
kto´ra Fliss bardzo teraz draz˙niła. Meg potrafi wycia˛g-
na˛c´ informacje od ludzi w taki sposo´b, z˙e nie sa˛ nawet
s´wiadomi, iz˙ sie˛ nimi dziela˛. Nie ma mowy, z˙eby Fliss
dała jej taka˛ okazje˛.
115
PO PROSTU IDEAŁ
– Nie uda ci sie˛ od tego uciec – postraszyła ja˛ Meg,
s´wiadoma, z˙e kolez˙anka wymiguje sie˛ od zwierzen´.
Policzki Fliss lekko sie˛ zaczerwieniły.
– To naprawde˛ nie jest wymo´wka. Pogadamy so-
bie, tylko nie teraz, dobra? Potrzebuje˛ troche˛ czasu.
Meg patrzyła na nia˛ przez kro´tka˛ chwile˛, potem
us´ciskała ja˛ i wre˛czyła jej zapisana˛ kartke˛.
– Masz, pacjent dla ciebie. Drobny wypadek przy
pracy, facet przybił sobie re˛ke˛ do deski.
– Dobra, zajme˛ sie˛ nim. Czy dotarł tu z ta˛ deska˛?
– O tak – potwierdziła Meg. – Zostawiłam go
w czwo´rce, tam jest wie˛cej miejsca.
Fliss znalazła me˛z˙czyzne˛, kto´ry siedział na wo´zku.
Miał niewielka˛ deske˛ podłogowa˛ w prawej re˛ce i s´mier-
telnie blada˛ twarz.
– Au! Troche˛ głupio wyszło, co? Pan Graham, nie
myle˛ sie˛?
– Bob Graham – odrzekł. – Us´cisna˛łbym pani dłon´,
ale chyba nie dam rady.
Fliss rozes´miała sie˛.
– No co´z˙, normalnie to obowia˛zek pacjenta, ale
tym razem odpuszcze˛ panu. Jak pan to zrobił, jes´li
wolno spytac´?
– Potkna˛łem sie˛ – odparł. – Trzymałem pistolet do
wbijania gwoz´dzi w lewej re˛ce, włas´nie miałem go
przełoz˙yc´ do prawej i zabrac´ sie˛ do roboty, kiedy
pos´lizna˛łem sie˛ i zachwiałem. Pistolet wystrzelił, i po
sprawie. Sam nie mogłem w to uwierzyc´. Jak sie˛
człowiek spieszy, to sie˛ diabeł cieszy.
– Tak, znam to. – Fliss rozumiała go doskonale.
– Moz˙emy byc´ wdzie˛czni losowi, z˙e nie przybił pan
deski do podłogi.
116
PO PROSTU IDEAŁ
– Niech pani nawet nie mo´wi takich rzeczy. – Pac-
jent pobladł jeszcze bardziej, a Fliss poklepała go po
ramieniu.
– Dam panu zaraz s´rodek przeciwbo´lowy i po-
prosze˛ lekarza.
Słysza˛c o pacjencie z deska˛, Nick wpadł w przera-
z˙enie.
– Teraz juz˙ wiem, dlaczego nie znosiłem majster-
kowania.
– Bardzo zabawne. Moz˙esz na niego spojrzec´? –
poprosiła Fliss, ale Nick pokre˛cił głowa˛.
– Wybacz, Fliss, jestem zaje˛ty. Tom włas´nie skon´-
czył. Zaraz go zawołam.
Włas´nie tego chciała unikna˛c´, ale w kon´cu nie cho-
dzi o nia˛, przypomniała sobie.
– Au! – je˛kna˛ł Tom na widok pacjenta, a Bob
przewro´cił oczami.
– Czy tylko tyle macie tu wszyscy do powiedzenia?
Tom przykucna˛ł i zerkna˛ł na koniec gwoz´dzia,
kto´ry wyszedł z drugiej strony deski.
– Hm – rzekł z namysłem i podnio´sł wzrok na Fliss.
– Ty jestes´ ekspertem od gwoz´dzi. Masz jakis´ pomysł?
– Najpierw cos´ przeciwbo´lowego.
– To dobry pomysł – wtra˛cił Bob. – Boli jak diabli,
jakby mnie kto pytał.
– No dobra. Znieczulimy cała˛ re˛ke˛. A po´z´niej?
Fliss nie znała odpowiedzi.
– Mam w samochodzie młotek stolarski. Mogła-
bym wybic´ gwo´z´dz´ od spodu, a potem chwycic´ go za
gło´wke˛ i wycia˛gna˛c´. Nie jest to wyrafinowana ani
nowoczesna metoda, ale chyba najszybsza i najprost-
sza. I najmniej traumatyczna.
117
PO PROSTU IDEAŁ
Pacjent przełkna˛ł s´line˛, Tom zas´ wyraził aprobate˛.
– Zaraz pana znieczule˛. Trafił pan i tak bardzo
dobrze, bo mie˛dzy kciukiem i palcem wskazuja˛cym sa˛
przede wszystkim mie˛s´nie i drobne naczynia krwio-
nos´ne. Nie ma tu nerwo´w, s´cie˛gien ani kos´ci, wie˛c
miejmy nadzieje˛, z˙e nie pozostana˛ trwałe s´lady.
Te zapewnienia bynajmniej nie poprawiły nastroju
Boba. Przez chwile˛ wydawało sie˛, z˙e zemdleje. Fliss,
kto´ra wybrała sie˛ po narze˛dzia do samochodu, nie
dałaby głowy, czy nie zemdleje razem z nim. Nie była
panikara˛, ale cia˛z˙a zmieniła jej stosunek do podobnych
sytuacji. Liczyła na to, z˙e zdoła przetrwac´ kilka kolej-
nych minut, nie robia˛c z siebie idiotki.
Gdy wro´ciła do sali, Tom włas´nie zaaplikował pac-
jentowi miejscowe znieczulenie. Przetarł sko´re˛, zloka-
lizował nerw i wbił igłe˛. W tym samym momencie Bob
zasłabł.
Fliss złapała go i posadziła prosto, i po kilku
sekundach Bob odzyskał przytomnos´c´. Krople potu
zebrały sie˛ nad jego go´rna˛ warga˛, twarz kompletnie
posiniała.
– Zemdlałem? – zapytał, a Fliss us´miechne˛ła sie˛
uspokajaja˛co.
– Na sekunde˛.
– Ale baba ze mnie – stwierdził zniesmaczony.
– Jest pan niesprawiedliwy. Teraz zaczekamy mi-
nutke˛, az˙ znieczulenie zacznie działac´.
Usiadła przy biurku, by wypełnic´ karte˛ Boba. Stara-
ła sie˛ rozmowa˛odwro´cic´ uwage˛ pacjenta od czekaja˛ce-
go go zabiegu.
– Lubie˛ prace renowacyjne, ale tutaj mało sie˛ tego
robi – zdradził w pewnym momencie.
118
PO PROSTU IDEAŁ
Fliss nastawiła uszu.
– Naprawde˛? Ma pan jakies´ referencje?
– Jasne, czemu pani pyta?
– Bo nadzoruje˛ remont duz˙ego wiktorian´skiego
domu i przydałby mi sie˛ dobry cies´la. Be˛dzie duz˙o prac
renowacyjnych w drewnie, okna i tym podobne.
– Tym sie˛ włas´nie zajmuje˛. Robie˛ takie otwierane
pionowo okna, dokładne kopie tych dawnych. Ale nie
sa˛ wcale takie tanie – uprzedził.
– To zrozumiałe – odparła. – Niech pan do mnie
wpadnie, poda mi swoja˛ cene˛. Przez dzien´ czy dwa nie
be˛dzie pan mo´gł pracowac´. Jutro mam wolne w szpi-
talu, wie˛c be˛de˛ na budowie. Kto mo´głby dac´ panu
referencje?
– John Cotton – odrzekł natychmiast Ben.
Fliss uniosła brwi. Słyszała o Johnie Cottonie,
o tym, z˙e uratował zabytkowy budynek przed komplet-
na˛ ruina˛.
– Pracował pan u niego?
– Zrobiłem wszystkie okna i cała˛ stolarke˛. Zna pani
ten dom?
– Słyszałam o nim. Skoro pan tam pracował, to mi
zupełnie wystarczy. Niech pan wpadnie jutro, poroz-
mawiamy.
– Prosze˛ mi tylko powiedziec´, jak tam trafic´.
– Umawiacie sie˛ na randke˛? – zapytał Tom, kto´ry
zostawił ich na chwile˛ samych i włas´nie wro´cił.
Fliss miała wraz˙enie, z˙e odezwał sie˛ nieco protekcjo-
nalnym tonem. Postanowiła jednak to zignorowac´.
– Oczywis´cie – odparła spokojnie. – Bob jest stola-
rzem, specjalizuje sie˛ w pracach renowacyjnych. Wpa-
dnie jutro obejrzec´ Red House.
119
PO PROSTU IDEAŁ
– Aha. To s´wietnie. Felicity wszystko panu powie,
ona jest najlepiej zorientowana w sprawie remontu. Ja
tylko daje˛ pienia˛dze.
Kiedy nie mo´wisz mi, z˙e jestem dziura˛w mos´cie i z˙e
musze˛ cie˛ pos´lubic´, pomys´lała, czuja˛c zno´w nawro´t
znajomego bo´lu. Obiecała sobie jednak, z˙e w pracy nie
da sie˛ ponies´c´ emocjom. Niezalez˙nie od tego, czy
be˛dzie to w szpitalu, czy w Red House, o ile jeszcze tam
pracuje. Bo tego nie była pewna. Byc´ moz˙e pospieszyła
sie˛, zatrudniaja˛c kolejnego robotnika. Dopo´ki jednak
nie pojawi sie˛ jej zaste˛pca, musi koordynowac´ prace.
– W porza˛dku, Bob, popatrzmy teraz na re˛ke˛ –
rzekł Tom. – Czuje pan cos´?
– Jak u dentysty. No wie pan, niby czuje˛, a nie
czuje˛.
– Dobrze. Kto´re z nas to zrobi? – Tom spojrzał na
Fliss, unosza˛c brwi.
– Jak sobie radzisz z młotkiem? – zapytała, s´wiet-
nie znaja˛c odpowiedz´. – No wie˛c jednak ja to zrobie˛
– rzekła, nie okazuja˛c niepokoju.
Oparli deske˛ na skraju biurka. Tom przytrzymał ja˛,
a Fliss wybiła gwo´z´dz´, po czym jednym szybkim ru-
chem wycia˛gne˛ła go pazurem umocowanym z drugiej
strony młotka.
– O Boz˙e! – szepna˛ł Bob i znowu zemdlał.
Fliss upus´ciła młotek na podłoge˛ i pobiegła do
łazienki. Przytuliła policzek do zimnych kafli i od-
dychała głe˛boko, az˙ nudnos´ci mine˛ły. Gdy wro´ciła,
Bob siedział na kozetce i powoli wracał do siebie. Tom
ogla˛dał jego re˛ke˛.
Podnio´sł wzrok i wnikliwie przyjrzał sie˛ Fliss.
– Dobrze sie˛ czujesz?
120
PO PROSTU IDEAŁ
– Przez˙yje˛. Przepraszam, ale w przeciwien´stwie do
pana, mam prawo byc´ baba˛ – zwro´ciła sie˛ do Boba,
kto´ry odpowiedział jej us´miechem.
– Pani tez˙ dało sie˛ we znaki? Nie zauwaz˙yłem.
– Nie ma czego z˙ałowac´. No dobrze, co dalej?
– Czys´cimy rane˛ i zakładamy opatrunek. Rano
trzeba be˛dzie zobaczyc´, czy nie spuchło zbyt mocno.
Moim zdaniem wszystko be˛dzie dobrze. Damy panu
antybiotyk. Fliss pana opatrzy.
Tom wyszedł, a za nim cia˛gne˛ło sie˛ echo podzie˛-
kowan´ Boba. Tymczasem Fliss stała oniemiała.
Tom powiedział ,,Fliss’’. Ciekawe, czy zrobił to
celowo, by w ten symboliczny sposo´b podkres´lic´ ich
bliski zwia˛zek, czy po prostu mu sie˛ wymkne˛ło. Nie
wiedziec´ czemu wa˛tpiła, z˙eby to był przypadek.
Bob takz˙e zwro´cił uwage˛ na zdrobnienie, ale z zupe-
łnie innych powodo´w. Przekrzywił głowe˛ z namysłem.
– Pani jest Fliss Ryman?
– Tak, to ja.
– Słyszałem o pani. Bill Neills cia˛gle o pani mo´wi.
– Zna pan Billa?
– Jasna sprawa. Cze˛sto razem pracujemy. Ro´wny
gos´c´.
– Zdawało mi sie˛, z˙e znam ska˛ds´ pan´skie nazwisko.
No to s´wietnie sie˛ składa, pod warunkiem, z˙e be˛dzie
nas stac´ na pana. Zrobie˛ panu teraz opatrunek i spot-
kamy sie˛ jutro rano. Powiedzmy o dziewia˛tej, dobrze?
– Oczywis´cie.
– Potrzebna panu ta deska? – zapytała jeszcze, na
co Bob sie˛ rozes´miał.
– Wa˛tpie˛, z˙eby chcieli ja˛ teraz kłas´c´ na podłoge˛, ale
moz˙e wezme˛ ja˛ do domu na pamia˛tke˛. – Stłumił
121
PO PROSTU IDEAŁ
s´miech, wzia˛ł deske˛ z ra˛k Fliss, wsadził ja˛ pod ramie˛
i o wiele rados´niejszy ruszył w strone˛ apteki.
To był długi dzien´. Fliss wyczerpana wyszła do
domu o czwartej i od razu padła na ło´z˙ko, by godzinke˛
odpocza˛c´.
Tyle z˙e godzina zamieniła sie˛ w trzy godziny.
Obudził ja˛ dopiero Tom, kto´ry delikatnie głaskał jej
policzek.
– Felicity? – szepna˛ł.
Podniosła cie˛z˙kie jak oło´w powieki i zamrugała.
– Kto´ra godzina?
– Kwadrans po sio´dmej. Nastawiłem wode˛ w czaj-
niku, przyniosłem ziołowa˛ herbate˛.
– Ja tego nie wypije˛ – oznajmiła, czuja˛c, z˙e jej
gardło zaciska sie˛ na sama˛ mys´l o zio´łkach.
– Mam herbate˛ mie˛towa˛, cynamonowa˛, imbirowa˛
i koper włoski. Pomagaja˛ na nudnos´ci.
Fliss usiadła, odsune˛ła włosy z oczu. Co nakazuje
etykieta w takim zwia˛zku jak ich? No włas´nie, jaki to
włas´ciwie zwia˛zek?
– Dzie˛kuje˛ – odparła, nie znajduja˛c lepszych sło´w.
– Jak sie˛ czujesz?
– Jestem zme˛czona.
– Zrobie˛ ci cos´ do picia. Zostan´ tutaj.
– Nie, nie, wstaje˛. Nic mi nie jest.
Po chwili wahania Tom wyszedł z pokoju, zamyka-
ja˛c cicho drzwi. Fliss odrzuciła kołdre˛ i usiadła. Przez
chwile˛ wszystko wirowało jej przed oczami. Cholera
jasna. Ta cia˛z˙a daje jej sie˛ we znaki, lecz nie zamierza-
ła podejmowac´ tego wa˛tku z Tomem. Jeszcze by sie˛
nad nia˛ litował. Pewnie nakłaniałby ja˛ ponownie do
122
PO PROSTU IDEAŁ
małz˙en´stwa, dla dobra dziecka, kto´rego tak bardzo nie
chciał.
Wcia˛gne˛ła dz˙insy i bluze˛, wsune˛ła stopy w stare
teniso´wki i podreptała do małego pomieszczenia,
w kto´rym urza˛dziła prowizoryczna˛ kuchnie˛.
– Dajesz sobie tutaj rade˛? – Tom patrzył na nia˛ ze
zmarszczonym czołem.
– Tak, a zreszta˛ to bez znaczenia. Mam na mys´li, z˙e
i tak chcesz, z˙ebym odeszła, wie˛c sie˛ wyprowadze˛.
Pewnie w weekend.
– Nie chce˛, z˙ebys´ odeszła. – Nerwowo masował
kark. – Troche˛ mnie tylko martwi, z˙e nie ma tutaj wygo´d.
– Jest mno´stwo wygo´d – odparła zdecydowanie,
a potem dodała mniej pewnie: – Wie˛c jak? Mam byc´
kierownikiem budowy czy nie?
– Tylko pod warunkiem, z˙e sie˛ nie sforsujesz. Ten
dom wiele dla ciebie znaczy, a wszystkie twoje plany
wydaja˛ mi sie˛ słuszne. Ktos´ inny mo´głby to postrzegac´
inaczej.
Wie˛c chodzi jedynie o dom. No co´z˙, prosze˛ bardzo.
Przynajmniej Bob Graham nie be˛dzie sie˛ nazajutrz
fatygował na darmo.
– Okej. Zobaczymy, jak to po´jdzie.
Tom skina˛ł głowa˛ i przysuna˛ł jej kubek.
– Pewnie nic nie jadłas´?
– Nie. Ale nie jestem głodna.
– A jednak musisz jes´c´. Cos´ ci ugotuje˛.
– Nie, Tom, nie chce˛.
Mimo to dwadzies´cia minut po´z´niej Tom postawił
przed nia˛ talerz ugotowanego ryz˙u z warzywami skro-
pionymi sosem sojowym i miodem, z odrobina˛ masła
na brzegach.
123
PO PROSTU IDEAŁ
Spojrzała na to podejrzliwie, ale przełkna˛wszy pier-
wsza˛ porcje˛, przestała mys´lec´ i po prostu jadła. Kiedy
ostatnie ziarenko ryz˙u znikne˛ło z talerza, popatrzyła na
Toma z us´miechem.
– Dzie˛ki. Nie wiedziałam, z˙e byłam taka głodna.
– Zapomniałas´, z˙e ja to znam. – Bawił sie˛ filiz˙anka˛.
– Wracaja˛c do domu, stawiam pewne warunki.
Fliss uniosła brwi.
– Warunki? Nie wiem, czy mnie to interesuje.
– Alez˙ tak. Nie wolno ci wchodzic´ na drabine˛. Nie
wolno ci niczego robic´ samej, masz tylko nadzorowac´
prace. Nie z˙ycze˛ sobie, z˙ebys´ biegała po rusztowaniu
czy ogla˛dała dach. Nie moz˙esz nosic´ z˙adnych cie˛z˙aro´w
ani pracowac´ z chemikaliami. Nie wolno ci zdrapywac´
starej ołowiowej farby.
Szybko zabrakło mu palco´w w tej wyliczance,
a Fliss ro´wnie szybko traciła cierpliwos´c´.
– Rozumiem – rzekła zjadliwie. – Nie przejmuj sie˛.
Nie zrobie˛ nic, co mogłoby zaszkodzic´ twojemu dziec-
ku, nawet jes´li pragniesz go ro´wnie mocno, co dziury
w mos´cie.
– Och, do diabła – rzucił, drapia˛c sie˛ po głowie. –
Nie o to mi chodziło. Chodzi o czas, dzieciaki jeszcze
sie˛ tu nie zadomowiły. Ich matka zraniła je, porzucaja˛c
je. Od jej odejs´cia mine˛ły ledwie trzy lata, dla Catherine
i Andrew to był prawdziwy cios. To s´wietne dzieciaki,
powoli do siebie wracaja˛, ale bliz´niaki włas´nie zacze˛ły
mnie pytac´, dlaczego mama ich nie chce. Wie˛c na tym
etapie nie potrzeba im dodatkowych komplikacji. Nie
obraz˙aj sie˛, jes´li nazwałem nasza˛sytuacje˛ komplikacja˛.
Nie chodzi o ciebie ani o dziecko, ale o moje dzieci.
Zreszta˛ wcia˛z˙ nie wiem, co im powiem.
124
PO PROSTU IDEAŁ
– Powiedz im po prostu, z˙e jestem w cia˛z˙y. Wkro´t-
ce same to zobacza˛. Przykro mi, z˙e tak mnie zdener-
wowały twoje słowa, ale ja tez˙ poczułam sie˛ odrzu-
cona. Bo nie chodzi tylko o twoje dzieci.
– Wiem, przepraszam. Czasami nie widze˛ s´wiata
poza nimi, ale wiem, z˙e to mnie nie tłumaczy. – Jego
us´miech był wymuszony. Fliss czuła, z˙e ta rozmowa
przychodzi mu ro´wnie cie˛z˙ko jak jej. – Wie˛c jak? –
podja˛ł. – Zostaniesz?
– Jes´li moge˛. Jez˙eli be˛dzie sie˛ układac´. Ale nie
obiecuje˛, z˙e nie wejde˛ na drabine˛.
– Wtedy cie˛ zwolnie˛.
Nie było z˙adnej dyskusji, a przeciez˙ proponował jej
dobre rozwia˛zanie. Jez˙eli zrezygnuje z Red House,
znajdzie inny dom i skon´czy sie˛ na tym, z˙e be˛dzie sama
cie˛z˙ko pracowac´. Tutaj ma tylko nadzorowac´, a jes´li
wejdzie na drabine˛, kiedy Tom nie be˛dzie widział, nic
sie˛ nie stanie.
– Dobra – odparła. – Nie be˛de˛ wchodzic´ na drabine˛.
Bob Graham okazał sie˛ wspaniałym nabytkiem.
Jego okna nie były tanie, jak zaznaczył, ale nie były tez˙
przesadnie drogie. Fliss wiedziała poza tym, z˙e moz˙e
polegac´ na jakos´ci jego pracy. Prawde˛ mo´wia˛c, wszys-
cy pracowali s´wietnie i była naprawde˛ zadowolona.
Poza tym, oczywis´cie, z˙e ilekroc´ stawiała stope˛ na
drabinie, ktos´ groził, z˙e doniesie Tomowi. Miał ich
wszystkich po swojej stronie, informuja˛c, z˙e Fliss
spodziewa sie˛ dziecka i prosza˛c, by sie˛ nia˛ opiekowali.
Gwarantowało to, z˙e nie pozwola˛ jej ruszyc´ nawet
palcem. Ro´wnie dobrze mogliby zwia˛zac´ jej re˛ce
i nogi. Ale z drugiej strony dzie˛ki temu, z˙e wiedzieli
125
PO PROSTU IDEAŁ
o jej stanie, unikne˛ła zbe˛dnych dyskusji czy sporo´w,
kto´re musiałaby rozstrzygac´. Wszyscy pracowali ucz-
ciwie i z zapałem.
W zajmowanej przez nia˛ cze˛s´ci domu takz˙e zaszły
zmiany. Kto´regos´ dnia pojawił sie˛ porza˛dny zlewo-
zmywak z szafka˛ i bojler, kto´ry grzał wode˛ na okra˛gło.
Nad stara˛ wanna˛ zawisła zasłona prysznicowa, a prze-
de wszystkim elektryczny bojler, wie˛c nie musiała juz˙
chodzic´ do matki, by sie˛ umyc´. Juz˙ sam ten fakt był dla
niej wielkim odcia˛z˙eniem, gdyz˙ matka nigdy nie traci-
ła sposobnos´ci, by zapytac´ ja˛ o ojca dziecka. A Fliss
postanowiła nie zdradzac´ tego nikomu, po´ki Tom nie
powie swoim dzieciom.
Ukrywała to nadal przed Meg, kto´ra odwiedziła ja˛
pewnego wieczoru na pocza˛tku wrzes´nia i zacia˛gne˛ła
do ogrodu, gdzie pod drzewem jadły pizze˛.
Nudnos´ci mine˛ły, dzie˛ki Bogu, ale nie ciekawos´c´
Meg.
– No powiedz, juz˙ tyle czasu kaz˙esz mi czekac´. Kto
to jest? – naciskała, przechodza˛c od razu do ataku.
Fliss, kto´ra czuła sie˛ duz˙o lepiej, wyje˛ła z pudełka
kawałek pizzy z cia˛gna˛cym sie˛ serem.
– Nie two´j interes.
Meg zmruz˙yła oczy.
– Nie wierze˛, z˙e mi nie chcesz powiedziec´. Czy on
pracuje w szpitalu?
Fliss włas´nie otwierała wode˛ z gazem. Za szybko
odkre˛ciła zakre˛tke˛ i oblała je obie. Meg wybuchne˛ła
s´miechem.
– Przyjdzie dzien´, z˙e to z ciebie wycia˛gne˛ – oznaj-
miła w kon´cu, kiedy Fliss uparcie odmawiała wynu-
rzen´. – Chcesz ostatni kawałek? Skoro jesz za dwoje?
126
PO PROSTU IDEAŁ
– I rosne˛ jak dom. Tak, jes´li ty nie chcesz. Umieram
z głodu.
– No to pokaz˙ mi ten dom, skoro nie zamierzasz
podzielic´ sie˛ ze mna˛ swoja˛ tajemnica˛ – poprosiła
zrezygnowana Meg.
Fliss z westchnieniem ruszyła, by oprowadzic´ ja˛ po
Red House.
– Ale kolos!
– On ma czwo´rke˛ dzieci, nie zapominaj, i jego
rodzice zamieszkaja˛ w cze˛s´ci, z kto´rej ja teraz korzys-
tam. Zatrudni tez˙ opiekunke˛. Zajma˛ kaz˙dy centymetr
tego domu.
– O rety! Wyobraz´ sobie tylko, ile tu be˛dzie roboty,
sprza˛tania! Nie chciałabym byc´ ich pomoca˛ domowa˛.
Wyszły znowu na zewna˛trz i spacerowały po ogro-
dzie. Zapadał zmierzch. Fliss ziewne˛ła.
– Przepraszam, to był cie˛z˙ki dzien´.
– Po´jde˛ juz˙. Zapomniałam, jak wczes´nie wstajesz,
nawet jes´li masz popołudniowy dyz˙ur albo dzien´ wol-
ny w szpitalu. A jutro jestes´ chyba rano.
– Mam byc´ o dziewia˛tej. Angie ma wolne, za-
ste˛puje˛ ja˛.
– Nie powinnas´ sie˛ przepracowywac´. Kiedy sobie
ostatnio polez˙ałas´ i poleniuchowałas´?
– W niedziele˛ – odparła Fliss, niezupełnie zgodnie
z prawda˛, ale to ucie˛ło pytania Meg.
Poz˙egnały sie˛, a potem Fliss usiadła z nogami do
go´ry. Moz˙e przyjacio´łka ma racje˛, moz˙e powinna
troche˛ zwolnic´.
– Pospieszcie sie˛, jestes´my juz˙ spo´z´nieni! – wołał
Tom do dzieci, zerkaja˛c na zegarek.
127
PO PROSTU IDEAŁ
– Nie chce˛ is´c´ do szkoły – oznajmiła nada˛sana
Abby.
– Ja tez˙ nie chce˛ – dodał Michael.
– Catherine, Andrew! – krzykna˛ł Tom.
Catherine zeszła na do´ł, stukaja˛c obcasami, roz-
puszczone włosy zasłaniały jej twarz. Andrew wlo´kł
sie˛ za nia˛, cia˛gna˛c po schodach szkolny plecak.
– No juz˙, do samochodu. Catherine, zro´b cos´ z wło-
sami. Nie masz jakiejs´ opaski?
– Mam mno´stwo opasek – odparła, siadaja˛c z przo-
du z odwro´cona˛ twarza˛.
Umalowała sie˛, odgadł Tom, ale nie miał juz˙ siły ani
czasu, by z nia˛ teraz walczyc´. Moz˙e nauczycielka ode-
s´le ja˛ do domu, z˙eby sie˛ umyła.
Wyjechał z podjazdu. Bliz´niaki kło´ciły sie˛ o cos´
z tyłu. Nie zwracał na nie uwagi. Ostatnio cia˛gle sie˛
sprzeczały. Dzieci miały za soba˛ me˛cza˛ce lato, z nie-
szcze˛s´liwym tygodniem u matki, i szczerze mo´wia˛c,
Tom był zadowolony, z˙e wro´ca˛ do szkolnej rutyny.
Na drodze panował spory ruch, poniewaz˙ zacza˛ł sie˛
nowy semestr. Kiedy dojechali do obwodnicy, korek
troche˛ sie˛ zmniejszył. Tom włas´nie dodał gazu, kiedy
z boku wyjechał mu tuz˙ przed maske˛ inny samocho´d.
Zatra˛bił i nacisna˛ł hamulce, ale był zbyt blisko, z˙eby
sie˛ zatrzymac´. Chciał wymina˛c´ intruza, w ostatniej
chwili zobaczył drzewo i przekla˛ł pod nosem.
Na skutek uderzenia otworzyły sie˛ poduszki powiet-
rzne. Potem nasta˛pił huk, potworny bo´l i ciemnos´c´.
128
PO PROSTU IDEAŁ
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Fliss widziała to wszystko, siedza˛c w swoim samo-
chodzie kilka wozo´w za nimi. Usłyszała klakson, pisk
hamulco´w i rozdzieraja˛cy dz´wie˛k metalu, kiedy samo-
chody wpadały na siebie. Po´z´niej cały ruch sie˛ za-
trzymał.
– O Boz˙e! – szepne˛ła, wstrzymuja˛c oddech.
Zgasiła silnik, wyskoczyła z samochodu i pobiegła
na pocza˛tek kolejki, zagla˛daja˛c do mijanych wozo´w.
Zszokowani pasaz˙erowie wlepiali przed siebie wzrok.
Niekto´rzy wysiadali od razu, inni na cos´ czekali. Nikt
nie odnio´sł powaz˙nych obraz˙en´, ale samocho´d na
samym pocza˛tku uderzył w drzewo i został wgnieciony
przez jada˛cy za nim duz˙y pojazd terenowy.
Samocho´d był srebrny, ale z powodu wgniecenia
Fliss nie widziała jego marki. Wcia˛z˙ miał wła˛czony
klakson, a jego silnik nadal pracował. Otworzyła
drzwi, by przekre˛cic´ kluczyk w stacyjce, i serce jej
zamarło. Tom lez˙ał na kierownicy, krew ciekła mu po
twarzy i kapała na poduszke˛ powietrzna˛.
– Tom? Tom, odezwij sie˛.
– On nie z˙yje.
Podniosła wzrok i dopiero teraz us´wiadomiła sobie,
z˙e w aucie sa˛ dzieci. Catherine na przednim siedzeniu,
kredowobiała, zapłakana, zas´ przeraz˙eni Andrew i bli-
z´niaki z tyłu.
– Wszystko w porza˛dku, on z˙yje – oznajmiła, wy-
czuwaja˛c puls drz˙a˛cymi palcami. – Tom, obudz´ sie˛.
Tom poruszył sie˛ i je˛kna˛ł z bo´lu.
– Nie ruszaj sie˛. Musza˛ ci załoz˙yc´ kołnierz orto-
pedyczny.
– Dzieci...
– Z dziec´mi wszystko dobrze – uspokoiła go. – Z
˙
a-
dnemu nic sie˛ nie stało, prawda, dzieciaki?
– Wszystko dobrze, tatusiu – powiedziała Cathe-
rine drz˙a˛cym głosem. – Nie ruszaj sie˛.
– Zadzwonie˛ po karetke˛ – rzekła Fliss, ale ktos´
z tyłu poinformował ja˛, z˙e juz˙ to zrobiono.
– Musimy go wycia˛gna˛c´ – zauwaz˙ył ktos´ inny.
Fliss pokre˛ciła głowa˛ i dodała głos´no:
– Prosze˛ nie ruszac´ nikogo, kto jest unieruchomio-
ny. Wszyscy, kto´rzy odnies´li jakiekolwiek obraz˙enia,
powinni zostac´ na miejscu, dopo´ki nie nadejdzie po-
moc. Prosze˛ zejs´c´ z drogi i zabrac´ dzieci. Zaraz
przyjada˛ karetki. – Fliss wsadziła głowe˛ do samochodu
i us´miechne˛ła sie˛ do dzieci. – No jak, w porza˛dku?
Skine˛li głowami, ale Abby zacze˛ła płakac´, a Mi-
chael poszedł w jej s´lady. Moment po´z´niej płakali juz˙
Catherine i Andrew, a Fliss czuła, z˙e i jej niewiele
brakuje.
– Sprawdz´cie, czy nic was nie boli. Głowy okej?
Szyje? Re˛ce, nogi? Plecy i brzuchy?
– Boli mnie w klatce piersiowej – os´wiadczyła
Catherine. – Dlaczego tata tak krwawi?
– Rany na głowie zawsze tak krwawia˛. Ale to nic
nie znaczy. Tom, nie ruszaj sie˛.
– Nic mi nie jest. – Unio´sł nieco głowe˛, na skutek
czego znowu je˛kna˛ł i natychmiast ja˛ opus´cił.
130
PO PROSTU IDEAŁ
Catherine rozbeczała sie˛ na dobre.
– Kochanie, to naprawde˛ nic strasznego – uspoka-
jała ja˛ Fliss. – A maluchy nie powinny widziec´, jak
płaczesz, bo be˛da˛ sie˛ bardziej bac´. Przesia˛dz´ sie˛ do tyłu
i przytul je, a ja usia˛de˛ na twoim miejscu i zajme˛ sie˛
tata˛, dobrze?
Catherine skine˛ła głowa˛, chociaz˙ Fliss wyczuła
w niej pewna˛ nieche˛c´. Po raz kolejny zbadała te˛tno
Toma, kto´re tym razem było przyspieszone.
– Nic mi nie jest – powto´rzył. – Tylko troche˛ kre˛ci
mi sie˛ w głowie. Chyba na moment straciłem przytom-
nos´c´.
– Jak twoja szyja?
– Troche˛ boli. Ale nie bo´j sie˛, nie ruszam nia˛. Mam
zbyt wiele do stracenia.
– To dobrze. Tylko nie zapomnij o tym. Cos´ jeszcze
cie˛ boli?
– Kolano, chyba o cos´ uderzyłem.
– Siedz´ i czekaj na karetke˛.
Nadstawiła uszu. Tom wycia˛gna˛ł re˛ke˛, a ona ucie-
szyła sie˛, z˙e tak mocno ja˛ us´cisna˛ł. Oddała mu us´cisk
i przez chwile˛ siedzieli w oczekiwaniu.
Policja i pogotowie przyjechały ro´wnoczes´nie.
Dzieciom kazano wysia˛s´c´ z samochodu, by je zbadac´.
Potem ratownik ostroz˙nie załoz˙ył Tomowi kołnierz
ortopedyczny, odpia˛ł mu pas i zacza˛ł go wycia˛gac´
z wozu.
Tom je˛kna˛ł tak głos´no, z˙e Fliss wpadła w popłoch.
Zapłakana Catherine natychmiast podbiegła do ojca.
– Tatusiu! – krzykne˛ła.
Fliss odcia˛gne˛ła ja˛ i trzymała mocno, kiedy ratow-
nicy kładli Toma na noszach i wsuwali do karetki.
131
PO PROSTU IDEAŁ
Kaz˙dy oddech sprawiał mu bo´l, jego lewa noga lez˙ała
pod dziwnym ka˛tem. Złamanie? Boz˙e, oby nie. Z kola-
nami nie ma z˙arto´w.
– Co mu jest? – wołała Catherine. – Chce˛ z nim
jechac´. Pus´c´ mnie!
– Nie. Musisz zostac´ z rodzen´stwem, oni cie˛ teraz
potrzebuja˛. Tata jest w dobrych re˛kach. Zawioza˛ go do
szpitala i zbadaja˛. Pojade˛ za karetka˛, spotkamy sie˛ za
kilka minut.
– Dlaczego nie moz˙emy jechac´ z toba˛?
– Mielis´cie wypadek. Lekarz musi sprawdzic´, dla-
czego boli cie˛ w klatce piersiowej. Idz´ z innymi,
Catherine, prosze˛.
Przekazała dziewczynke˛ załodze karetki. Zauwaz˙y-
ła, z˙e Andrew stał kompletnie zagubiony. Podeszła
i us´ciskała go.
– Wszystko dobrze?
Skina˛ł głowa˛, ale Fliss podejrzewała, z˙e robi tylko
dobra˛ mine˛ do złej gry.
– Dzielny chłopak. Zobaczymy sie˛ w szpitalu – do-
dała. Pobiegła do swojego samochodu tak szybko, jak
potrafiła, i usiadła za kierownica˛. Kiedy znalazła sie˛
w szpitalu, Tom lez˙ał na reanimacji.
– Zasta˛pie˛ cie˛. – Odsune˛ła na bok Meg i wzie˛ła
Toma za re˛ke˛.
– I jak?
– Dobrze. Co ja, do diabła, robie˛ na reanimacji?
Czy to nie lekka przesada?
– Badaja˛ cie˛. A czemu narobiłes´ takiego hałasu?
– Cholerne kolano – odparł. – Nie wiedziałem, z˙e
jest w takim stanie, dopo´ki mnie nie ruszyli.
Nick podał Fliss noz˙yczki.
132
PO PROSTU IDEAŁ
– Tnij. Zobaczymy, o co ten cały szum.
Po przecie˛ciu nogawki okazało sie˛, z˙e rzepka sie˛
przemies´ciła.
– Zrobimy zdje˛cia kolana, głowy i kre˛gosłupa szyj-
nego. Jeszcze cos´ powinnis´my sprawdzic´?
– Dzieci – odparł Tom.
– Płyta ci sie˛ zacie˛ła. Dzieci juz˙ zostały zbadane,
nic im sie˛ nie stało.
– To prawda, Tom – wtra˛ciła Fliss. – Widziałam je,
rozmawiałam z wszystkimi, jak wysiedli z samochodu.
– Idz´ i zobacz. Sa˛ juz˙ tutaj?
– Tak sa˛dze˛.
– Chce˛ je zobaczyc´.
– Nie teraz. Jestes´ cały we krwi. Tylko by sie˛ prze-
raziły. Niech cie˛ najpierw umyja˛ i zaszyja˛ ci te˛ rane˛ na
głowie. Ska˛d ja˛ masz?
– To pewnie ksia˛z˙ka Andrew mnie walne˛ła.
Fliss delikatnie rozdzieliła mu włosy i znalazła spu-
chnie˛te rozcie˛cie na głowie.
– Wyczyszcze˛ to i skleje˛ za minute˛.
– Nie moz˙esz tego jakos´ zakryc´? Chce˛ zobaczyc´
dzieci.
– Najpierw zdje˛cia.
Tom zacisna˛ł wargi, ale chociaz˙ był zły, zerkał spod
oka na klisze, kiedy były juz˙ gotowe.
– To moja rzepka, tak?
– Tak – potwierdził Nick.
– Cholera. Trudno, zro´b to, Nick.
– Dobra, ale wczes´niej cie˛ znieczule˛.
– Zro´b to i juz˙ – rzucił Tom.
– Mowy nie ma, stary. Nie potrzeba nam tu bohate-
ro´w. – Podał mu maske˛ i kazał wzia˛c´ kilka wdecho´w.
133
PO PROSTU IDEAŁ
Potem dopiero połoz˙ył re˛ke˛ na boku rzepki, ro´wno-
czes´nie prostuja˛c noge˛ Toma. Krzyk zamienił sie˛
w skowyt, a potem popłyna˛ł wianuszek sło´w, kto´rych
dzieci Toma z pewnos´cia˛ nie słyszały dota˛d z jego ust.
Fliss pro´bowała sie˛ us´miechna˛c´.
– Okej – rzekł po chwili Tom, s´ciskaja˛c z całych sił
re˛ke˛ Fliss. – Moge˛ teraz zobaczyc´ dzieci?
– Ale z ciebie zrze˛da – zauwaz˙yła łagodnie. Nogi
miała jak z waty i z wielkim trudem wyszła poszukac´
dzieci.
Znalazła je w towarzystwie Meg. Spojrzały na
nia˛ cztery pary oczu podobnych do oczu Toma, trzy
pary ze strachem i jedna z nieche˛cia˛. Fliss przełkne˛-
ła s´line˛.
– Ojciec chce was widziec´. Musze˛ was uprzedzic´,
z˙e jest poplamiony krwia˛, ale to nic takiego. Umyjemy
go i załoz˙ymy szwy.
– A dlaczego tak krzyczał? – spytała Catherine.
– Miał przemieszczona˛ rzepke˛ w kolanie. Jeden
z lekarzy przestawił ja˛ na miejsce. Kolano to bardzo
wraz˙liwe miejsce, nawet jak sie˛ uderzysz, bardzo boli.
Ale wszystko sie˛ wygoi.
– Moz˙emy teraz do niego is´c´? – zapytał Andrew.
– Po´jdziesz z nimi, Meg?
– Catherine miała przes´wietlona˛ klatke˛ piersiowa˛.
Istnieje podejrzenie złamania mostka. Czekamy na
wynik. Poza tym wszystko dobrze. Nie moz˙emy tylko
skontaktowac´ sie˛ z rodzicami Toma.
– Zawsze chodza˛ z psem o tej porze – wyjas´niła
Catherine. – Niedługo wro´ca˛.
– To dobrze. No to chodz´my, ale musicie byc´ bar-
dzo ostroz˙ni. Meg, pomoz˙esz mi? Wez´miemy młodsze
134
PO PROSTU IDEAŁ
na re˛ce, z˙eby Tom je widział. Nie uwierzy, z˙e nic im sie˛
nie stało, jak sie˛ sam nie przekona.
– Wie˛c to jest twoja banda. – Nick us´miechna˛ł sie˛,
kiedy wmaszerowali na oddział cała˛ gromadka˛. – Robi
wraz˙enie. Uwaz˙ajcie i nie skaczcie po nim – ostrzegł,
ale oni bali sie˛ nawet podejs´c´ bliz˙ej.
Tylko Catherine zatrzymała sie˛ tuz˙ obok głowy
Toma.
– W porza˛dku, kochanie? – szepna˛ł, a ona skine˛ła
głowa˛. Podnio´sł re˛ke˛ i pogłaskał jej policzek. – Czy to
tusz? – zapytał z lekkim us´miechem, a ona znowu
przytakne˛ła.
– Przepraszam.
– Nie szkodzi. Nic ci nie jest?
– Boli mnie w klatce piersiowej.
Tom natychmiast przenio´sł wzrok na Fliss.
– Trzeba jej zrobic´ zdje˛cie.
– Juz˙ zrobione, czekamy na wynik – stwierdziła
Meg. – Uspoko´j sie˛, jestes´ teraz pacjentem. Zaufaj
nam.
– Przepraszam. Andrew, a co z toba˛? I co z wami?
Sprawdził wszystkie dzieci po kolei, ucałował bliz´-
niaki, a Catherine cały czas stała za nim i patrzyła na
niego, jakby nie mogła uwierzyc´, z˙e ojciec z˙yje.
Fliss doskonale ja˛ rozumiała. Po´ł godziny po´z´niej,
gdy wreszcie udało sie˛ dodzwonic´ do dziadko´w, kto´rzy
zabrali dzieci do domu, a Toma przewieziono na orto-
pedie˛ na obserwacje˛, Fliss poszła do toalety, usiadła
i niemal wypłakała oczy. Kiedy stamta˛d wyszła, Meg
czekała przed drzwiami.
– To jego, tak? – zapytała spokojnie.
Fliss nie mogła juz˙ dłuz˙ej ukrywac´ prawdy. Zamiast
135
PO PROSTU IDEAŁ
odpowiedziec´, zno´w sie˛ rozpłakała, a Meg otworzyła
ramiona i przytuliła ja˛ mocno.
Kiedy Fliss wzie˛ła sie˛ w gars´c´, zrobiły kawe˛ i opus´-
ciły budynek. Znalazły sobie spokojne miejsce na nis-
kim murku, gdzie mogły usia˛s´c´ i porozmawiac´.
– Rozumiem, z˙e Tom wie?
Fliss przytakne˛ła.
– Tak. Wie od pocza˛tku.
– I co?
– Powiedział, z˙e musimy sie˛ pobrac´.
– O! – rzekła Meg ze zrozumieniem. – O rety. A ty
go kochasz, oczywis´cie, i chcesz za niego wyjs´c´, ale
nie z powodu dziecka.
– Sama nie wiem. Tak mys´lałam, na pocza˛tku. Ale
Catherine jest mi taka nieche˛tna, z˙e nie wiem, czy
dałabym rade˛. Czy chciałabym z˙yc´ z kims´, kto mnie
nienawidzi.
– Ona cie˛ nie nienawidzi.
– Alez˙ tak. Chce byc´ dla ojca najwaz˙niejsza, miec´
go tylko dla siebie, i chyba cos´ podejrzewa.
– Wie˛c wy nadal...?
– Co? Mamy romans? Trudno to tak nazwac´. Re-
montuje˛ mu dom przy pomocy pilota, czyli nadzoruje˛
prace, z˙eby nie zaszkodzic´ dziecku, a kiedy dom
be˛dzie gotowy, a mianowicie na Boz˙e Narodzenie,
zbiore˛ manatki i przeniose˛ sie˛ do mojej mamy. Be˛de˛
sama wychowywała dziecko.
– Ale ty go kochasz.
– Głupie, co? – Fliss przełkne˛ła łzy.
Meg poklepała ja˛ po re˛ce.
– Daj spoko´j. Moz˙e wez´miesz sobie wolne do kon´-
ca dnia i posiedzisz przy nim?
136
PO PROSTU IDEAŁ
– Nie, brakuje personelu. Nic jeszcze dzisiaj nie
zrobiłam, a mine˛ła juz˙ dziesia˛ta.
– Nic poza tym, z˙e zajmowałas´ sie˛ ofiarami karam-
bolu. Moim zdaniem to jest praca.
Fliss posłała przyjacio´łce zme˛czony us´miech.
– Chyba tak.
– Wie˛c idz´ do niego i wro´c´, jak be˛dziesz gotowa.
– Potem po´jde˛. Wcia˛z˙ nie czuje˛ sie˛ pewnie.
Weszły z powrotem do budynku i zabrały sie˛ do
pracy, a pod koniec dyz˙uru Fliss wybrała sie˛ na od-
dział, gdzie lez˙ał Tom.
– Przyszłam do Toma Whittakera – oznajmiła pie-
le˛gniarce.
– Włas´nie go przywiez´li z bloku...
– Z bloku? – Serce Fliss zabiło mocniej.
– Tak, robili mu artroskopie˛. Czuje sie˛ dobrze, ale
niech pani nie siedzi długo. Lez˙y w pokoju obok.
Fliss wytarła wilgotne dłonie o fartuch. Tom spał.
Na czole miał siniaka, lewa noga wystawała mu spod
kołdry, zabandaz˙owana od połowy uda do dołu. Przez
chwile˛ Fliss patrzyła na niego, zadowolona, z˙e słyszy
jego ro´wny oddech.
Chyba jednak głos´niej sie˛ poruszyła, gdyz˙ Tom
otworzył oczy, a na jego twarz wypłyna˛ł us´miech.
– Czes´c´.
– Czes´c´. Jak sie˛ masz? – Przysune˛ła krzesło i usiad-
ła obok ło´z˙ka.
– Kolano boli jak diabli – wyznał. – Łeb mi pe˛ka,
a poza tym okej. Jak dzieci?
– Catherine nie złamała mostka, ale tez˙ jest obolała.
Twoi rodzice zabrali dzieci do domu.
Tom lekko skina˛ł głowa˛ i skrzywił sie˛.
137
PO PROSTU IDEAŁ
– Szyja cie˛ boli?
– Troche˛. Jutro powinni mnie wypus´cic´. – Wycia˛g-
na˛ł do niej re˛ke˛, a ona us´cisne˛ła ja˛ delikatnie. – Dzie˛ki
za pomoc. Naprawde˛ sie˛ ucieszyłem, słysza˛c two´j głos.
– Nie tak jak ja, słysza˛c two´j – odparła, s´mieja˛c sie˛
nerwowo. – Nape˛dziłes´ mi porza˛dnego stracha.
– Wybacz. A co z samochodem?
– Kiepsko. Na ogon wjechała ci tereno´wka, a przy-
tulanie sie˛ do drzew zawsze kon´czy sie˛ z´le. Moim zda-
niem skasowany.
– Chyba masz racje˛. Przypuszczam, z˙e policja zna
wszystkie szczego´ły.
– Tak sa˛dze˛.
Tom zamkna˛ł oczy i westchna˛ł.
– Potem be˛de˛ sie˛ tym martwił – mrukna˛ł i zapadł
w sen.
Fliss siedziała przy nim jeszcze kilka minut, potem
spro´bowała uwolnic´ re˛ke˛ i wstac´, ale trzymał ja˛ tak
mocno, z˙e musiała zostac´. Wtem usłyszała za plecami
głos Eileen Whittaker, a naste˛pnie Catherine.
– Nie chce˛ tam wchodzic´. Ta wiedz´ma z nim siedzi,
co sie˛ wtra˛ca – rzekła dziewczynka.
Wiedz´ma. Dlatego z˙e powiedziała im rano, co maja˛
robic´? Nachyliła sie˛ nad Tomem.
– Tom? Tom, obudz´ sie˛. Twoja rodzina przyszła.
Zabrała re˛ke˛, wstała i us´miechne˛ła sie˛ do matki
Toma, a potem przeniosła wzrok na Catherine.
– Jak sie˛ czujesz?
Dziewczynka obrzuciła ja˛ nieprzyjaznym spojrze-
niem.
– Boli mnie – odparła takim tonem, jakby mo´wiła
do niedorozwinie˛tego dziecka.
138
PO PROSTU IDEAŁ
Fliss westchne˛ła w duchu.
– Na pewno. Zostawie˛ was samych. A jak sie˛ czuja˛
pozostałe dzieci, pani Whittaker?
– Dobrze. Przywiozłam na razie Catherine. David
przyjedzie po´z´niej z Andrew. Nie chcielis´my zabierac´
bliz´niako´w, dopo´ki nie zobaczymy, w jakim stanie jest
Tom.
– Prawdopodobnie jutro zostanie wypisany.
Fliss udała sie˛ do domu. Po drodze mijała miejsce,
gdzie zdarzył sie˛ wypadek. W trawie lez˙ały w dalszym
cia˛gu odłamki szkła. Fliss wstrza˛sne˛ły dreszcze. Zmie-
niła plany i skre˛ciła do matki.
– Witaj, kochanie – rzekła Helen ze zdziwieniem.
– Dzis´ sie˛ ciebie nie spodziewałam.
– Wiem, przepraszam, ale nie czuje˛ sie˛ najlepiej.
Tom miał wypadek w drodze do pracy.
– O mo´j Boz˙e! Nic mu sie˛ nie stało? Jechał sam?
– Nie, z dziec´mi. Dzieci wyszły bez szwanku, ale
on uderzył sie˛ w głowe˛ i miał przemieszczona˛ rzepke˛
w kolanie. Zatrzymali go do jutra w szpitalu.
– Biedak.
– Jechałam kilka samochodo´w za nim – wyjas´niła
Fliss i opowiedziała matce cała˛ historie˛.
– I pewnie nic nie jadłas´? – Matka zaprowadziła
ja˛ do kuchni i zajrzała do lodo´wki. – Omlet z serem
i grzybami?
– S
´
wietnie, mamo. Dzie˛ki.
– Zaraz ci zrobie˛, a ty idz´ i usia˛dz´ wygodnie. Wyg-
la˛dasz marnie.
Fliss przeniosła sie˛ do salonu i z westchnieniem
opadła na stary fotel ojca. W cia˛gu paru sekund
zasne˛ła.
139
PO PROSTU IDEAŁ
Tom odzyskiwał forme˛ przez pare˛ tygodni, ale juz˙
po kilku dniach wro´cił do pracy. Kulał i złos´cił sie˛ na
kaz˙dego, kto sugerował, z˙e sie˛ przeme˛cza.
– Lekarze sa˛ najgorszymi pacjentami – stwierdziła
Meg z nieche˛cia˛, kiedy zmył jej głowe˛ trzeci raz
jednego dnia.
Fliss schodziła mu z drogi. Skupiła sie˛ na pracy.
Poza tym robiła wszystko, by skon´czyc´ dom przed
Boz˙ym Narodzeniem. Roboty przy dachu trwały całe
wieki. Bob Graham wymieniał po kolei wszystkie okna
z przegniłym drewnem, a pozostałe naprawiał. Teraz
zajmował sie˛ okiennicami i boazeria˛ w jadalni.
Bill Neills razem z synem tynkowali s´ciany. Wy-
mieniono juz˙ wszystkie kable. Zamontowano kaloryfe-
ry, a takz˙e wyposaz˙enie łazienek. Fliss widziała juz˙
koniec tego dzieła. Denerwowała sie˛ tylko, z˙e nie moz˙e
w niczym pomo´c.
Jedyna˛ rzecza˛, jaka˛ mogła sie˛ zaja˛c´, była renowacja
kominka w salonie, pokrytego kilkoma warstwami
farby. Pamie˛taja˛c o uwagach Toma, postarała sie˛
o specjalna˛ bezołowiowa˛ paste˛ do usuwania starej
farby.
Pod warstwami farby pokazały sie˛ kafle otoczone
przez pie˛kny kremowy marmur. Chociaz˙ zaje˛ło to Fliss
wie˛cej czasu, niz˙ sie˛ spodziewała, to cieszyła sie˛, z˙e
przynajmniej Tom nie stoi jej nad głowa˛ i nie do-
prowadza do szału, wydaja˛c zakazy i polecenia.
Usiadła na stołku. Dziecko w jej brzuchu ułoz˙yło sie˛
wygodniej. Automatycznie połoz˙yła tam re˛ke˛, głas-
kaniem uspokoic´ malen´stwo, po czym znowu wzie˛ła
sie˛ do pracy. Włas´nie zdrapała ostatni s´lad farby, kiedy
usłyszała kroki Toma.
140
PO PROSTU IDEAŁ
Wiedziała z˙e to on, gdyz˙ kulał i przystawał po
drodze, przygla˛daja˛c sie˛ poste˛pom w pracach remon-
towych.
– Fliss?
– Jestem tutaj! – zawołała, ciekawa, czy jej sie˛
upiecze.
Tom wszedł i stana˛ł jak wryty.
– Dobry Boz˙e! Ska˛d to sie˛ wzie˛ło? Wspaniałe!
Gdzie to kupiłas´?
– To tu było – odparła.
Tom pokre˛cił głowa˛.
– Nie widziałem. – Podszedł bliz˙ej i zajrzał do
puszki. – Sama to robisz? – zapytał, spogla˛daja˛c na jej
pobrudzone ubranie i re˛kawiczki rzucone pospiesznie
na podłoge˛.
– To nie jest szkodliwe. Sprawdziłam. To takz˙e
moje dziecko.
Patrzył na nia˛ przez kilka sekund, potem westchna˛ł
i odłoz˙ył puszke˛.
– Mam nadzieje˛. Mam tez˙ nadzieje˛, z˙e nie przesa-
dzasz.
– Nie.
– Byłas´ na badaniu prenatalnym?
– Po co? – rzuciła sarkastycznie. – No jasne, z˙e tak.
Jutro mam usg.
Wyraz twarzy Toma uległ ledwo zauwaz˙alnej zmia-
nie.
– Moge˛ is´c´ z toba˛?
O Boz˙e!
– Nie uwaz˙asz, z˙e to wywoła plotki?
– Moz˙e tak, a moz˙e nie – odparł oboje˛tnie. – Zale-
z˙y, kto be˛dzie robił badanie.
141
PO PROSTU IDEAŁ
– Nie wiem. Opiekuje sie˛ mna˛ Sam Gregory, ale
wa˛tpie˛, z˙eby był obecny przy badaniu.
– On mnie chyba nie zna. Jez˙eli nie zapyta, kim
jestem, nie musze˛ sie˛ przedstawiac´. Wie˛c jak?
Fliss była ro´wnoczes´nie ciekawa i nieche˛tna, ale
w kon´cu Tom jest ojcem. Tak czy owak, musi pozwo-
lic´ mu na kontakt z dzieckiem. Tyle z˙e na razie ono na-
lez˙y tylko do niej. I ona czerpie wielka˛ rados´c´ z tej
bliskos´ci.
– Okej. O jedenastej w poradni dla cie˛z˙arnych.
Tom był pod wraz˙eniem. Widział juz˙ swoje dzieci
na obrazie usg, widział kobiety podczas takiego bada-
nia u siebie na oddziale, ale to było dziecko jego
i Felicity.
– To lewa re˛ka, a to prawa. Prosze˛ popatrzec´,
wkłada kciuk do ust. A to serce, bije ro´wno i mocno,
nerki pracuja˛, widac´, jak pe˛cherz sie˛ opro´z˙nia. Wszyst-
ko dobrze.
Tom czuł napływaja˛ce do oczu łzy. Wzia˛ł Felicity
za re˛ke˛.
– Chce pani znac´ płec´? – zapytała lekarka.
Tom juz˙ chciał pokre˛cic´ głowa˛, gdy Felicity od-
parła:
– Jez˙eli pani wie.
– To dziewczynka.
Przez wiele dni Fliss chodziła z głupim us´miechem
na twarzy. Teraz mogła zaplanowac´ wyprawke˛ dla
dziecka i pomys´lec´ o imieniu. Co prawda była tak
zaje˛ta w szpitalu i w domu, z˙e musiała poczekac´, az˙
znajdzie na to czas.
142
PO PROSTU IDEAŁ
Pod koniec listopada poszła na urlop macierzyn´ski.
Kolejne trzy tygodnie wykorzystała na wykon´czenie
domu.
Wreszcie, na tydzien´ przed Boz˙ym Narodzeniem
i na cztery dni przed planowanym wprowadzeniem sie˛
rodziny Toma, Red Hose był gotowy.
Na podłogach lez˙ały dywany, w oknach wisiały
zasłony. Fliss przyszła sie˛ poz˙egnac´.
Dom był pie˛kny. Niezwykły. Tom nie z˙ałował pie-
nie˛dzy i to było widac´. W kuchni stały re˛cznie robione
de˛bowe szafki z granitowymi blatami, cały sprze˛t był
wbudowany, a na s´rodku stał ogromny prostoka˛tny sto´ł
dla licznej rodziny.
Skrzydło, kto´re mieli zajmowac´ rodzice Toma,
zostało odnowione i czekało na nowych lokatoro´w.
Czekał takz˙e poko´j dla opiekunki.
Fliss weszła na pie˛tro, sprawdziła łazienki, a zwła-
szcza czy wspaniałe granitowe kafle na s´cianach zo-
stały porza˛dnie wyczyszczone i zabezpieczone. Na-
ste˛pnie obejrzała sypialnie, pokoje dzieci i pokoje
gos´cinne, i wreszcie weszła do pokoju Toma.
Był wcia˛z˙ pusty. Słyszała, jak matka Toma mo´wiła
o ło´z˙ku, kto´re kupił, wielkim łoz˙u z baldachimem.
Wyobraziła sobie, z˙e lez˙a˛ na nim obydwoje.
Przełkne˛ła s´line˛. Mogła dzielic´ z Tomem to ło´z˙ko,
mogłaby wszystko z nim dzielic´ – ale za jaka˛ cene˛?
Nie. Niech sam mieszka w tym wspaniałym domu.
Be˛dzie tu szcze˛s´liwy z rodzina˛, ona nie jest im potrzeb-
na, z˙adnemu z nich. Tom juz˙ nie jest nia˛ zainteresowa-
ny, Catherine jej nienawidzi.
Zeszła na do´ł gło´wnymi schodami i skre˛ciła do
salonu. Kominek ls´nił dumnie naprzeciw nowych
143
PO PROSTU IDEAŁ
okien Boba. Podeszła do kominka, przejechała palcami
do gładkiej powierzchni marmuru, pamie˛taja˛c godzi-
ny, kto´re przy nim spe˛dziła.
Pos´wie˛ciła temu wszystkiemu wiele czasu i miłos´ci.
Zrobiła to dla Toma, a teraz wraca do siebie.
Odwro´ciła sie˛ do drzwi i poczuła skurcz. Od kilku
dni miała lekkie skurcze, kto´re kładła na karb zme˛cze-
nia. Teraz, stoja˛c z re˛ka˛ na po´łce nad kominkiem,
stwierdziła, z˙e dłuz˙ej nie moz˙e tego ignorowac´.
Niech to jasna cholera. Akurat teraz, zreszta˛ za
wczes´nie, trzy tygodnie przed terminem. Juz˙ miała
zatelefonowac´ do matki, gdy usłyszała, z˙e otwieraja˛sie˛
frontowe drzwi.
– Wszystko w porza˛dku ? – zapytał Tom. – Dobrze
sie˛ czujesz?
– Dobrze – odparła i zaatakował ja˛ kolejny skurcz.
144
PO PROSTU IDEAŁ
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
– Kiedy to sie˛ zacze˛ło? – zapytał Tom.
Chwyciła sie˛ obiema re˛kami po´łki nad kominkiem
i oddychała płytko. Tom zdał sobie sprawe˛, z˙e Fliss
wykonuje c´wiczenia oddechowe, i zamarł w oczekiwa-
niu.
– Chyba wczoraj. Tak mi sie˛ zdaje – powiedziała
po jakiejs´ minucie.
– Dobra, wsiadaj do samochodu. Zawioze˛ cie˛ do
szpitala.
– Tom, nic mi nie jest.
– A ja jestem wro´z˙ka˛. Idziemy.
Obja˛ł ja˛ ramieniem i nie słuchaja˛c dłuz˙ej sło´w
sprzeciwu, wyprowadził z pokoju.
– Musze˛ zabrac´ swoje rzeczy od mamy – oznajmiła
w samochodzie, ale w tym samym momencie poczuła
naste˛pny skurcz. Tom pokre˛cił głowa˛.
– Jedziemy prosto do szpitala. Potem przywioze˛ ci
rzeczy.
Otworzyła usta, by zaprotestowac´, ale zamiast tego
je˛kne˛ła z bo´lu, a potem westchne˛ła.
– Tom?
– Uhm?
– Chodzi o two´j nowy wo´z.
– Tak?
– Wody mi odeszły.
Tego było juz˙ za wiele! Tom nie mo´gł sie˛ po-
wstrzymac´. Wybuchna˛ł s´miechem.
On sie˛ s´mieje! Ona rodzi w samochodzie, a on sie˛
zas´miewa, na Boga, chociaz˙ zniszczyła mu tapicerke˛
i z całych sił walczy ze soba˛, z˙eby nie przec´.
– Cholera, to nie jest s´mieszne, ja naprawde˛ rodze˛.
Zerkna˛ł na nia˛, zakla˛ł cicho i nacisna˛ł gaz.
– Mam nadzieje˛, z˙e nie be˛dziesz sie˛ tak wyraz˙ac´
przy dziecku – przygadała mu i wstrzymała oddech
pod wpływem kolejnej fali bo´lu. – Tom, pospiesz sie˛,
nie wytrzymam dłuz˙ej.
– Zaraz dogoni mnie policja.
I tak sie˛ włas´nie stało, ku wielkiej uldze Fliss.
Dzie˛ki policji przebili sie˛ przez korek prosto przed
oddział połoz˙niczy, gdzie policjanci zostawili ich
z najlepszymi z˙yczeniami.
– Dlaczego winda zawsze stoi na samej go´rze,
kiedy jest potrzebna? – marudziła Fliss, siedza˛c juz˙ na
wo´zku.
Wpadła w panike˛. Tom przejechał z nia˛ korytarzem
dalej i wsiedli do windy bloku operacyjnego, trafiaja˛c
na miejsce w momencie kolejnego skurczu.
Kiedy Tom chciał jej pomo´c połoz˙yc´ sie˛ na ło´z˙ku,
odepchne˛ła go.
– Dam rade˛. Zrobiłes´ juz˙ wie˛cej niz˙ trzeba – wark-
ne˛ła, wczołguja˛c sie˛ na ło´z˙ko na czworakach i padaja˛c
na poduszki. – Nienawidze˛ cie˛, Tom, wiesz o tym.
– Stadium przejs´ciowe, co? – zauwaz˙yła spokojnie
połoz˙na.
Fliss słyszała, jak Tom za jej plecami mo´wi, co sie˛
działo.
146
PO PROSTU IDEAŁ
– Jestem tutaj, moz˙e pani mnie spytac´ – sykne˛ła, po
czym kolejny skurcz odebrał jej głos.
– Dziecko powinno sie˛ urodzic´ za trzy tygodnie
– wyjas´niał Tom.
– Pan jest jej partnerem?
– Tak – odparł.
– Nie, do cholery – burkne˛ła ro´wnoczes´nie Fliss.
– On jest tylko ojcem.
– Mam nadzieje˛, z˙e nie be˛dziesz uz˙ywac´ takiego
je˛zyka przy dziecku – zauwaz˙ył Tom, a ona uderzyła
go grzbietem dłoni w re˛ke˛.
Po chwili poczuła, z˙e Tom ja˛ podtrzymuje, kiedy
chwyciła mocno dra˛z˙ek nad głowa˛ i podcia˛gne˛ła sie˛ na
kolana.
Czuła, z˙e połoz˙na rozbiera ja˛, zdejmuje jej mokre
spodnie, bada delikatnie, jedna˛ re˛ka˛ powoli masuje
jej plecy. Tom z kolei wolna˛ re˛ka˛ głaskał ja˛ po
brzuchu.
Oparła sie˛ o niego. Potrzebowała go, chociaz˙ tego
nie chciała. Zacze˛ła płakac´, a Tom ja˛ kołysał, tulił,
kiedy przyszedł naste˛pny skurcz i połoz˙na kazała jej
przec´.
– Tom! – je˛kne˛ła. – Nie dam rady.
– Dasz rade˛.
– Nie! – je˛czała kompletnie owładnie˛ta tym, co sie˛
z nia˛ działo. – Boje˛ sie˛, jest za wczes´nie. Przyjade˛ tu za
tydzien´ albo dwa, ale nie teraz, prosze˛.
– Wszystko w porza˛dku – mo´wił koja˛cym głosem.
– Jestes´ kobieta˛, Felicity. Dasz sobie rade˛, tylko
pozwo´l, z˙eby twoje ciało podpowiadało ci, co masz
robic´. Oprzyj sie˛ na mnie, a ja be˛de˛ cie˛ trzymał.
I zrobił, jak powiedział, trzymał ja˛ przy wto´rze
147
PO PROSTU IDEAŁ
przeraz´liwych i zadziwiaja˛cych dz´wie˛ko´w, kto´re wy-
dawała, az˙ usłyszała płacz swej co´reczki. Wtedy zabrał
re˛ce i połoz˙ył jej dziecko w ramionach, i nagle wszyst-
ko odzyskało sens.
– Czy ona jest zdrowa? – zapytała.
Pediatra pojawił sie˛, nie wiadomo kiedy i ska˛d.
Zbadał dziecko, posłuchał płuc małej. Sa˛dza˛c z głos´-
nego płaczu, nie miała kłopoto´w z oddychaniem.
– Wspaniała. I jak na wczes´niaka całkiem duz˙a.
Jest s´liczna i silna. Be˛dziemy ja˛ pilnie obserwowac´, ale
wygla˛da dobrze. Przez dzien´ czy dwa musimy ja˛
trzymac´ w cieple, na wszelki wypadek. Dobra robota,
Fliss.
Fliss była bardzo słaba i szcze˛s´liwa.
– Cze˛s´c´, kochanie – powiedziała mie˛kko, a dziecko
przestało płakac´ i zacze˛ło szukac´ piersi.
Alez˙ siła jest w tych malen´kich usteczkach, pomys´-
lała Fliss. Zakre˛ciło jej sie˛ w głowie od samego pa-
trzenia na dziecko ssa˛ce piers´. Prawde˛ mo´wia˛c, cał-
kiem mocno jej sie˛ zakre˛ciło.
– Tom? Dziwnie sie˛ czuje˛, moz˙esz ja˛ wzia˛c´?
I w tej samej chwili spłyne˛ła na nia˛ ciemnos´c´.
– Co jest, do diabła? Cis´nienie jej leci, jest w szoku.
Musi miec´ krwotok. Zro´bcie cos´!
Połoz˙na wycia˛gne˛ła poduszke˛ spod głowy Felicity
i nałoz˙yła na nia˛ czysta˛ poszewke˛. Na poduszce zosta-
ła krwawa plama. Serce Toma zamarło. Dobry Boz˙e!
W cia˛gu kilku naste˛pnych sekund rozpe˛tało sie˛
piekło. Me˛z˙czyzna, w kto´rym Tom rozpoznał Sama
Gregory’ego, stana˛ł w drzwiach, zerkna˛ł na Fliss
i polecił:
– Zawiez´cie ja˛ na blok.
148
PO PROSTU IDEAŁ
– Tak, jeszcze nie urodziła łoz˙yska, a nie moge˛
cia˛gna˛c´ mocniej za pe˛powine˛.
– Na blok, tutaj nic nie zrobimy. Niech ktos´ zajmie
sie˛ dzieckiem. Szybciej.
Tom us´wiadomił sobie, z˙e trzyma dziecko na re˛ku,
owinie˛te tylko w pło´cienny re˛cznik. Z przeraz˙eniem
patrzył, jak wywoz˙a˛ Felicity, i pobiegł do windy.
– Prosze˛ mi dac´ dziecko – powiedziała spokojnie
piele˛gniarka i zabrała niemowle˛ z jego ra˛k.
– To wczes´niak – oznajmił jeszcze, wioda˛c wzro-
kiem za ło´z˙kiem, kto´re pchano korytarzem. – Niech
pani sie˛ nia˛ zaopiekuje, ja po´jde˛ z jej matka˛.
Dwie godziny po´z´niej, najdłuz˙sze dwie godziny
w jego z˙yciu, Tom siedział przy ło´z˙ku Fliss, trzymał ja˛
za re˛ke˛ i modlił sie˛, by przez˙yła. Nie miał poje˛cia, co
sie˛ dzieje z dzieckiem, ale zostawił je w dobrych
re˛kach. Teraz najwaz˙niejsza była Felicity.
Odsuna˛ł jej włosy z twarzy. Miał kompletnie s´cis´-
nie˛te gardło. Po drugiej stronie ło´z˙ka siedziała matka
Fliss i trzymała jej druga˛ re˛ke˛. Zamkne˛ła oczy, lekko
poruszała wargami – modli sie˛?
Zapewne. W głowie Toma takz˙e kra˛z˙yły błagalne
słowa. Boz˙e, nie pozwo´l jej umrzec´. Uratuj ja˛, prosze˛.
Zrobie˛ wszystko, co tylko mi kaz˙esz, ale nie pozwo´l,
z˙eby umarła.
Helen wstała sztywno. Jej oczy, podobnie jak oczy
Felicity, były przepełnione bo´lem i le˛kiem.
– Ide˛ sie˛ przejs´c´. Prosze˛ mnie zawołac´ w razie
czego.
Tom skina˛ł głowa˛, słyszał, jak drzwi otwieraja˛ sie˛
i zamykaja˛. Nie spuszczał wzroku z Felicity.
149
PO PROSTU IDEAŁ
– Obudz´ sie˛, kochanie. Obudz´ sie˛, na pewno mo-
z˙esz to zrobic´. Dziecko cie˛ potrzebuje, do diabła, ja cie˛
potrzebuje˛. Kocham cie˛. Nie moz˙esz mi tego zrobic´,
Felicity. Nie zostawiaj mnie. Nie moge˛ bez ciebie
z˙yc´...
Urwał, pochylił głowe˛. Jej dłon´ lez˙ała w jego dłoni
nieporuszona. Az˙ tu nagle palce Fliss zacisne˛ły sie˛ na
jego palcach. Tom podnio´sł głowe˛ i spojrzał na nia˛.
– Tom? – szepne˛ła.
Wstał, chociaz˙ nogi miał jak z waty. Pogłaskał ja˛ po
głowie drz˙a˛ca˛ re˛ka˛.
– Felicity?
– Czes´c´. Co sie˛ stało?
– Miałas´ krwotok. Łoz˙ysko nie chciało odejs´c´. Mu-
sieli cie˛ operowac´.
Fliss skine˛ła głowa˛, wcia˛z˙ miała nieco nieprzytom-
ny wzrok.
– Jak dziecko?
– Sa˛dze˛, z˙e w porza˛dku.
– Czy mama tu jest?
– Poszła sie˛ przejs´c´. Zawołam ja˛.
– Zaczekaj. Mo´wiłes´ cos´... przed chwila˛. Z
˙
e mnie
kochasz...
– A co?
– Mo´wiłes´ to powaz˙nie?
Zas´miał sie˛ kro´tko i nerwowo. Przechylił głowe˛
i zamrugał powiekami. Głe˛boko zaczerpna˛ł powietrza
i dopiero wtedy znowu spojrzał na Fliss, na jej s´cia˛g-
nie˛ta˛ delikatna˛ twarz, ciemne oczy na tle bladej sko´ry.
– Tak – odparł. – Mo´wiłem powaz˙nie.
– Och. Moz˙esz poprosic´ mame˛ i dowiedziec´ sie˛, co
z dzieckiem?
150
PO PROSTU IDEAŁ
Och? To wszystko? Nie ma nic wie˛cej w zamian,
z˙adnego ,,i ja tez˙ cie˛ kocham’’? Czego on sie˛ spodzie-
wał po tym, jak ja˛ potraktował, po tym, co powiedział
wczes´niej? Przełkna˛ł gorzkie rozczarowanie.
– Oczywis´cie. – Pocałował ja˛ w czoło, wypros-
tował sie˛ i wyszedł. Na korytarzu oparł sie˛ o s´ciane˛
i niemal zaszlochał. Helen podbiegła do niego w pa-
nice.
– Nie! – szepne˛ła.
Potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Wszystko w porza˛dku. Wyjdzie z tego. Chce
teraz widziec´ pania˛.
Tego wieczoru Tom po´z´no wro´cił do domu. Kiedy
wszedł do kuchni, rozmowa ucichła. Rodzice oraz
Catherine i Andrew siedzieli przy stole. Podnies´li na
niego pytaja˛cy wzrok.
– W porza˛dku. Obydwie sa˛ w porza˛dku.
Matka podniosła sie˛ z krzesła i otoczyła go ra-
mionami.
– Dzie˛ki Bogu – powiedziała, a Tom nie mo´gł juz˙
powstrzymac´ łez.
– Tato?
– Nic, nic – odparł i wcia˛gna˛ł powietrze. Otarł łzy
i posłał dzieciom niepewny us´miech. – Miałem tylko
koszmarny dzien´.
– A dziecko? – zapytała zno´w matka.
– Jest s´liczna, malen´ka, ale pie˛kna i naprawde˛
s´wietnie sobie radzi. Spała, kiedy wychodziłem.
Catherine patrzyła na niego z jaka˛s´ nieznana˛ dota˛d
dojrzałos´cia˛ w oczach.
– To nasza siostra, tak?
151
PO PROSTU IDEAŁ
Tom nie mo´gł jej przeciez˙ okłamac´, teraz ani nigdy.
– Tak.
– Tak mys´lałam. Kiedy mielis´my wypadek, ona tak
sie˛ dziwnie zachowywała, jakbys´ do niej nalez˙ał.
Jakby cie˛ kochała.
– Taa, nic o tym nie wiem. Zobaczymy. A teraz
naprawde˛ powinnis´cie juz˙ is´c´ do ło´z˙ek – oznajmił,
wracaja˛c do codziennos´ci, a dzieci, jakby wyczuwały
jego napie˛cie, nie dyskutowały. Us´ciskał je na do-
branoc z wdzie˛cznos´cia˛.
– A ty? – zapytała matka. – Jak sie˛ czujesz?
Wzruszył ramionami.
– Jestem zme˛czony, chyba tez˙ sie˛ połoz˙e˛. Przez
kilka naste˛pnych dni czeka nas duz˙o roboty z prze-
prowadzka˛.
– A jak sie˛ układa mie˛dzy toba˛ i Fliss?
Zas´miał sie˛ zdezorientowany.
– Poje˛cia nie mam.
Przez pare˛ dni prawie nie widywała Toma. Prze-
prowadzał sie˛, oczywis´cie, poza tym pracował, wie˛c
wpadał tylko na moment, ale nigdy nie miał czasu
porozmawiac´, powiedziec´ jej tego, co chciała usłyszec´.
Ona tez˙ nie miała okazji powiedziec´ mu tego, co z kolei
on pragna˛łby usłyszec´. Za to nie mo´gł sie˛ napatrzec´ na
co´reczke˛.
Sam Gregory zajrzał do Fliss i os´wiadczył, z˙e jej
losy waz˙yły sie˛ niemal do ostatniej chwili. Przyznał, z˙e
nie wiedział, czy nie be˛dzie zmuszony wycia˛c´ szyjki
macicy.
– Na szcze˛s´cie udało sie˛, i moz˙esz jeszcze urodzic´
tyle zdrowych dzieci, ile tylko zechcesz.
152
PO PROSTU IDEAŁ
Tyle z˙e me˛z˙czyzna, kto´rego kochała, nie okazywał
nawet ochoty do rozmowy. Powiedział, z˙e ja˛kocha, ale
to było w chwili strachu, z˙e ja˛ straci. Teraz, gdy wy-
dobrzała, wre˛cz jej unikał.
Nie, to niesprawiedliwe. Nie unika jej. Po prostu jest
zaje˛ty. Na dzien´ przed Boz˙ym Narodzeniem wprowa-
dził sie˛ z rodzina˛ do nowego domu. Naste˛pnego dnia
Fliss miała byc´ wypisana ze szpitala. Przypuszczała, z˙e
Tom spe˛dzi s´wie˛ta ze swoimi bliskimi i nie be˛dzie
miała okazji go zobaczyc´.
Łzy napłyne˛ły jej do oczu. Głupia, to tylko baby
blues. Kaz˙da kobieta przez˙ywa to czwartego dnia po
porodzie, uprzedzano ja˛ o tym. Miała che˛c´ zwina˛c´ sie˛
w ka˛cie i wypłakac´ oczy.
Dobrze przynajmniej, z˙e dziecko jest zdrowe i silne
i nie ucierpiało przez jej głupote˛.
Tego wieczoru przyszła ja˛ odwiedzic´ matka,
przyniosła jej ubrania i drobiazgi dla dziecka, z˙eby
Fliss była nazajutrz gotowa do wyjs´cia. Tyle z˙e
naste˛pnego dnia matka po nia˛ nie przyszła. Zamiast
tego pojawił sie˛ Tom, spie˛ty i z lekka nieprzyto-
mny.
– Gdzie moja matka?
– Wybrała sie˛ kupic´ rzeczy dla dziecka. Prosiła,
z˙ebym cie˛ odebrał – wyjas´nił, unikaja˛c jej wzroku.
Fliss czuła, z˙e cos´ sie˛ za tym kryje. Ale co?
Tom ubrał dziecko, niewiarygodnie zre˛cznie i deli-
katnie, i po chwili wsadził mała˛ do przenos´nego
fotelika.
– A ty? – zapytał. – Dasz rade˛ is´c´?
– Zawsze odwozimy pacjentki do wyjs´cia na wo´z-
ku – oznajmiła piele˛gniarka.
153
PO PROSTU IDEAŁ
Zjechali winda˛ na do´ł. Tom poszedł po samocho´d.
– Czy twoja tapicerka przetrwała? – zapytała Fliss,
a on rozes´miał sie˛ w odpowiedzi.
– Mniej wie˛cej. Wyczys´ciłem ja˛.
– Przykro mi.
– To niewaz˙ne. Nie przejmuj sie˛.
Pomo´gł jej wsia˛s´c´ do wozu, przypia˛ł fotelik z dziec-
kiem do tylnego siedzenia i sam usiadł za kierownica˛.
– Ruszamy?
Skine˛ła głowa˛. Była niewyobraz˙alnie wprost zme˛-
czona fizycznie i wyczerpana emocjonalnie. Marzyła
tylko o tym, by jak najszybciej połoz˙yc´ sie˛ do ło´z˙ka
w swojej starej sypialni.
Tymczasem Tom nie zawio´zł jej wcale do domu jej
matki. Skre˛cił do Red House. Spojrzała na niego
zaskoczona.
– Tom?
– Musisz rzucic´ na cos´ okiem, cos´ tam nie gra.
Zalez˙y mi, z˙eby załatwic´ te˛ sprawe˛ przed s´wie˛tami.
Dom, zawsze tylko dom, pomys´lała bliska łez.
Omal nie straciła dziecka przez ten cholerny dom.
– Co nie gra?
– Jakos´ tam chłodno – odparł dziwnym głosem.
Wjechał na s´wiez˙o wysypany z˙wirem podjazd.
W oknach domu paliły sie˛ s´wiatła. W otwartych
drzwiach stane˛ła jej matka.
– Fliss, kochanie, witaj. Jak sie˛ czujesz? – Pocało-
wała ja˛ w policzek, otworzyła tylne drzwi samochodu
i wyje˛ła dziecko. – Zabiore˛ ja˛ z tego zimna – rzekła
i znikne˛ła, zanim Fliss zdołała powiedziec´ słowo.
– Chodz´my. – Tom wzia˛ł Fliss pod ramie˛ i powoli
wprowadził do domu.
154
PO PROSTU IDEAŁ
– Tutaj jest pie˛knie i ciepło – stwierdziła zdumiona,
na co on us´miechna˛ł sie˛, patrza˛c na nia˛... ze strachem?
– Teraz tak. Kiedy ty tutaj jestes´.
Otworzył drzwi salonu. Fliss obje˛ła poko´j spojrze-
niem. Wszystko, co do najmniejszego szczego´łu, wy-
gla˛dało dokładnie tak, jak mu niegdys´ opisywała.
Duz˙a choinka stała w jednym rogu, sie˛gaja˛c su-
fitu. Malen´kie białe lampki choinkowe sprawiały,
z˙e ta cze˛s´c´ pokoju ls´niła. Rodzice Toma siedzieli
na podłodze pod choinka˛. Obrazy i okna udeko-
rowane zostały bluszczem, ostrokrzewem i jemioła˛.
Fliss załoz˙yłaby sie˛ o ostatni grosz, z˙e pochodziły
z ogrodu.
W kominku za solidnym ekranem płona˛ł ogien´.
Tom zaprowadził ja˛ na jedna˛ z kanap ustawionych
przed kominkiem, po czym podszedł do choinki, pod-
nio´sł cos´ spod niej i wsuna˛ł do kieszeni.
– Tom, co robisz? – zapytała.
Przykla˛kł przed nia˛ i uja˛ł ja˛ za re˛ke˛. Miał zimne
palce, przez moment wydawało jej sie˛ nawet, z˙e
re˛ce Toma drz˙a˛. Potem odchrza˛kna˛ł i spojrzał jej
w oczy.
– Prawde˛ mo´wia˛c, mam ci tyle do powiedzenia, z˙e
nie wiem, od czego zacza˛c´. Moz˙e zaczne˛ od prze-
prosin. Widzisz, okłamałem cie˛, i siebie tez˙, kiedy
powiedziałem, z˙e nie chce˛ sie˛ z toba˛ wia˛zac´. To znaczy
faktycznie nie chciałem, pora była fatalna, ale zako-
chałem sie˛ w tobie pierwszego dnia, kiedy cie˛ zobaczy-
łem.
Tak, to prawda, on ja˛ naprawde˛ kochał. Otworzyła
usta, ale zakrył je re˛ka˛ i pokre˛cił głowa˛.
– Pozwo´l mi skon´czyc´. Potem powiesz, co chcesz,
155
PO PROSTU IDEAŁ
albo sobie po´jdziesz. Tylko pozwo´l mi dokon´czyc´,
poniewaz˙ juz˙ i tak duz˙o nabroiłem i nie chciałbym
znowu tego popsuc´.
Przenio´sł wzrok na swoich bliskich. Fliss poczuła,
z˙e zacisna˛ł palce.
– Od pocza˛tku chciałem byc´ z toba˛. Nie wiedzia-
łem tylko, jak to zrobic´. Wiem, z˙e nasze spotkania nie
były satysfakcjonuja˛ce, ale przynajmniej bylis´my ra-
zem i nikt nie ucierpiał. Nikt pro´cz ciebie, oczywis´cie.
I mnie. Ale jestes´my doros´li, uwaz˙ałem, z˙e sobie z tym
poradzimy w przeciwien´stwie do dzieci. Chciałem
jednak wie˛cej i kiedy os´wiadczyłas´, z˙e jestes´ w cia˛z˙y,
to było, jakby los podja˛ł za nas decyzje˛.
– Ale ja powiedziałam nie.
– Tak. Co prawda nie wyłoz˙yłem wszystkiego jak
nalez˙y, ale słowa padły i nie mogłem ich wycofac´.
Zdałem sobie wtedy sprawe˛, jak bardzo cie˛ kocham.
Jak głe˛boko cie˛ zraniłem. I nie wiedziałem, co robic´.
Wie˛c zrobiłem to, w czym jestem najlepszy, czyli nic.
Pomys´lałem: poczekam, czas pokaz˙e, a potem mało cie˛
nie straciłem...
Głos mu sie˛ załamał. Fliss dotkne˛ła jego dłoni.
– Ale z˙yje˛...
– Tak, los dał mi ostatnia˛ szanse˛ i mam nadzieje˛, z˙e
nie jest za po´z´no. – Kle˛czał na jednym kolanie, lewym,
tym nie uszkodzonym w wypadku. – Wyjdz´ za mnie,
Felicity. Wiem, z˙e prosze˛ o zbyt wiele, wiem, z˙e twoim
zdaniem Catherine cie˛ nie lubi, ale to nieprawda. Ona
potrzebuje przyjacio´łki. Matke˛ juz˙ ma, ale przyda jej
sie˛ ktos´ bliski i bliz˙szy wiekiem niz˙ babcia. To samo
dotyczy Andrew. A bliz´niaki be˛da˛ sie˛ bawic´ z malen´st-
wem. Co do mnie...
156
PO PROSTU IDEAŁ
– Tak?
– Potrzebuje˛ cie˛, Felicity. Jestes´ moja˛ druga˛ poło-
wa˛. Kocham cie˛ i chce˛ sie˛ przy tobie zestarzec´. Z
˙
y-
cie bez ciebie be˛dzie pozbawione koloro´w, s´miechu,
rados´ci. Powiedz, z˙e za mnie wyjdziesz, prosze˛.
Zgo´dz´ sie˛.
Miała kompletnie s´cis´nie˛te gardło, nie znajdowała
sło´w. Łzy cisne˛ły jej sie˛ do oczu.
– Tak – wykrztusiła w kon´cu i rzuciła sie˛ w jego
ramiona.
Dziadkowie i dzieci mo´wili jeden przez drugiego
i s´miali sie˛ głos´no. Zrobił sie˛ straszny rwetes i zamie-
szanie. Kiedy Fliss pogłaskała Toma po policzku,
poczuła, z˙e jest mokry od łez. Nie wiedziała tylko, czy
to jej łzy, czy moz˙e Toma.
– Kocham cie˛. Zrobie˛ wszystko, z˙ebys´ była szcze˛s´-
liwa.
– Nie musisz nic robic´ – odparła, s´mieja˛c sie˛ przez
łzy. – Tylko ba˛dz´.
– W naszym domu.
– To brzmi cudownie.
– Wie˛c pasuje? – zapytał Andrew.
– Co pasuje? – zaciekawił sie˛ Michael.
– Pasuje? – powto´rzyła zdumiona Fliss.
Tom włoz˙ył re˛ke˛ do kieszeni, wyja˛ł z niej cos´
i podał Fliss. Otworzywszy malen´kie pudełeczko,
zawołała:
– Tom, jakie to pie˛kne!
Trzymała w dłoni prosta˛ obra˛czke˛ z rze˛dem małych
diamenciko´w.
– Doszedłem do wniosku, z˙e piers´cionek nie powi-
nien miec´ duz˙ego oczka, bo chce˛, z˙ebys´ go nie zdej-
157
PO PROSTU IDEAŁ
mowała, a wiem, z˙e be˛dziesz naprawiac´ rury i robic´
ro´z˙ne inne głupie rzeczy.
– Tylko bez hydrauliki, prosze˛! – zas´miała sie˛.
– Nawet jak nam be˛dzie ciekło z kranu?
– No, moz˙e wtedy – usta˛piła, wycia˛gaja˛c do niego
re˛ke˛. – Zało´z˙ go.
– Pasuje! – zawołały cho´rem dzieci.
– Tym piers´cionkiem cie˛ pos´lubiam – powiedział
cicho Tom i pocałował ja˛ gora˛co.
158
PO PROSTU IDEAŁ