Caroline Anderson
Idealna żona i matka?
Rozdział 1
To był ładny ślub.
Ryan czuł się zaskoczony, bo trochę obawiał się tej chwili. Od śmierci Ann
niezbyt lubił takie uroczystości. Kiedy padły słowa przysięgi małżeńskiej: „dopóki
śmierć nas nie rozłączy", był bliski załamania.
Ale ku swemu zdziwieniu tym razem zdołał się opanować. Czyżby czas zagoił
rany? Może stało się tak dlatego, że Jill i Zach tworzyli bardzo dobraną parę, a
może sprawiła to obecność jego niesfornych dzieci, którymi musiał się zajmować?
Może też złożyły się na to jakieś inne okoliczności, których nie potrafił sobie
wytłumaczyć?
Niezależnie od przyczyny musiał przyznać, że ślub był wspaniały. Wzruszył
ramionami, a potem zerknął na swoje odbicie w małym, wiszącym za drzwiami
lusterku, i przesunął palcami po włosach.
Stwierdził, że są zbyt krótkie, ale był okres upałów, więc ostrzygł się na ten
ślub. Lekko spłowiałe od słońca, trochę sterczały na tyle głowy. Nie mógł sobie z
nimi poradzić, więc dał w końcu za wygraną. I tak nie wyglądam na swoje
trzydzieści pięć lat, pomyślał, przyglądając się sobie uważnie. Zastanawiał się, czy
to złudzenie, czy też zmarszczki smutku naprawdę zniknęły.
Najwyższa pora, bo minęły już dwa lata. Dwa długie, bolesne lata samotności.
Dzieci jakoś pogodziły się ze śmiercią Ann, ale on ciągle miał żal do Boga. To nie
pomagało. Nadal budził się rano sam.
Może nadszedł czas, by to zmienić, wdać się w jakiś mały romans? Nie w jakąś
burzliwą przygodę miłosną, tylko w rozsądny układ z kobietą rozumiejącą zasady
takiego związku?
Uśmiechnął się do siebie i w jego zielonych oczach znów zabłysły jasne ogniki.
Kobieta. Poczuł wewnętrzne napięcie i cicho się zaśmiał. Czy jeszcze pamięta,
jak postępować z kobietą?
Ginny znalazła izbę przyjęć i rozejrzała się wokół. O wpół do dziewiątej rano
panował tu już duży ruch.
To dobrze, pomyślała. Nie lubiła bezczynności, dlatego właśnie wybrała
pogotowie. Teraz musi znaleźć swego szefa.
Nie było to trudne. Idąc korytarzem i rozmyślając, gdzie ma go szukać, po
prostu na niego wpadła. Nagle otworzyły się drzwi jakiegoś gabinetu i drogę
zastąpił jej wysoki, jasnowłosy mężczyzna.
Podniósł ręce i chwycił ją mocno za ramiona. W tym momencie poczuła w
piersiach ogień emocji, jakiś nagły przypływ energii, po prostu dreszcz
spowodowany uściskiem jego rąk i dotykiem ciała. Czuła się oszołomiona,
zażenowana i jakby zahipnotyzowana. Cofnęła się o krok, spojrzała na niego i
dostrzegła najbardziej niezwykłe zielone oczy, jakie kiedykolwiek widziała.
Dziwne, że nie zauważyła ich zadziwiającej barwy podczas rozmowy
kwalifikacyjnej. A teraz zdała sobie sprawę, że jego oczy są nie tylko zielone, lecz
również niezwykle fascynujące.
– Doktor O’Connor? – wyszeptała. – Nazywam się Virginia Jeffres. Jestem
pańską nową asystentką.
Ryan poczuł się, jakby ktoś go uderzył. Jeszcze przed chwilą marzył o kobiecie,
która rozjaśniłaby mu życie, a teraz już trzyma ją w ramionach.
W dodatku jaka to wspaniała kobieta! Jej łagodne, zamglone, szare oczy
okalały długie, czarne rzęsy, a ciemne, lśniące włosy opadały lekko na czoło. Na
delikatnych, pełnych ustach gościł uśmiech powitania.
Nie pamiętał, czy podczas rozmowy kwalifikacyjnej była równie piękna.
Dziwne, że nie dostrzegł w niej wówczas kobiety. Chyba musiał być wtedy
nieprzytomny!
Opamiętał się, wypuścił ją z uścisku, cofnął się na bezpieczną odległość i
wciągnął głęboko powietrze.
– Tak... dzień dobry – wyjąkał bezmyślnie.
Do diabła, czy rzeczywiście od tak dawna nie rozmawiał z kobietą, że nie
potrafi się zachować? A ta kobieta w dodatku ma zostać jego asystentką i nie
wolno mu o tym zapominać.
– Och, proszę mówić do mnie Ryan. Czy mogę zwracać się do pani Virginia? –
Boże, co za uśmiech!
– Dobrze... Albo po prostu Ginny.
Kiwnął głową. W jego umyśle panował kompletny chaos.
– No cóż, jeśli pójdziesz ze mną, zobaczymy, co da się zrobić. Musisz mieć
fartuch...
– Dostałam już w rejestracji.
– A słuchawki?
– Mam przy sobie.
Wyciągnęła w jego stronę stetoskop, a on ponownie kiwnął głową. Boże, jakże
ona się cudownie uśmiecha!
– W porządku – powiedział. – Chodźmy do pacjentów.
Był czarujący. Okropnie zakłopotany swą reakcją, wyraźnie zafascynowany jej
urodą i speszony. A ona musiała przyznać, że też jest nim zaintrygowana. Nie był
konwencjonalnie przystojny, ale miał nieodparty wdzięk i wspaniałe, zielone oczy.
Mówił łagodnym, głębokim głosem, lekko przeciągając słowa, co świadczyło, że
pochodził zza oceanu, być może z Kanady.
Nie pamiętała brzmienia jego głosu z rozmowy kwalifikacyjnej, ale być może
nie mówił wiele. Miała wrażenie, że to Jack Lawrence nikomu nie dawał dojść do
słowa. Była pewna, że gdyby Ryan odzywał się wówczas nieco częściej, nie
zapomniałaby jego głosu...
Szkoda, że jest kolegą z pracy... Nie lubiła komplikować spraw zawodowych
problemami natury osobistej.
Może jednak dla niego mogłaby zrobić wyjątek?
Wpatrzona w jego plecy, szła za nim korytarzem w kierunku odkażalni. W izbie
przyjęć zobaczyła pacjentów, którzy siedzieli na wózkach lub leżeli częściowo
rozebrani na kozetkach, oraz krzątające się wśród nich pielęgniarki.
Jedna z pielęgniarek wskazała jej pokój dla personelu. Ginny zostawiła w nim
torebkę, włożyła fartuch, a potem zawiesiła na szyi słuchawki lekarskie i ponownie
wyszła na korytarz.
– Proszę. – Ryan wręczył jej plakietkę z napisem: „Dr Virginia Jeffries", którą
przypięła do klapy fartucha. Obdarzyła go uśmiechem i rozejrzała się wokół.
– Od czego zaczniemy?
– Chodź ze mną – powiedział.
Jego głos brzmiał teraz pewniej; chyba odzyskał już panowanie nad sobą. Wziął
z leżącej na stole sterty papierów plik kart choroby pacjentów.
– Na początku trzymaj się blisko mnie i patrz, co robię.
Pogodny nastrój wkrótce ją opuścił, a jego miejsce zajęła frustracja. Przez całe
przedpołudnie czuła się jak studentka, która stoi biernie obok mistrza i obserwuje
jego poczynania.
Nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby mogła skoncentrować się na
praktycznych szczegółach. Powinna przecież wiedzieć, gdzie przechowuje się
wyniki badań rentgenowskich, kto wykonuje unieruchomienia, a kto zakłada gips!
Ona tymczasem nie mogła oderwać wzroku od jego dłoni i palców, którymi
ostrożnie i delikatnie badał obrażenia pacjentów. Wpatrywała się w jego głowę i
krótko przystrzyżone włosy, rozjaśnione przez słońce. Słuchała też jego głosu,
którego ciepłe, melodyjne brzmienie działało oszałamiająco na jej zmysły.
Zmarnowała jednak poranek, ponieważ nie wykonała żadnej pracy, nie zbadała
żadnego pacjenta.
Ginny nie lubiła trwonić czasu, nawet jeśli poświęcała go na podziwianie Ryana
O’Connora. Była więc zadowolona, kiedy polecono jej, by opatrzyła pacjentowi
ranę, w której pozostały odłamki szkła, oraz zbadała jakąś starszą panią z typowym
złamaniem nadgarstka.
Zamierzała właśnie przeciąć lancetem ropień na palcu młodej kobiety, kiedy do
gabinetu zabiegowego zajrzała pielęgniarka i poinformowała ją, że karetka wiezie
na sygnale dwie osoby, więc musi asystować Ryanowi, ponieważ drugi konsultant,
Jack Lawrence, zajmuje się właśnie pacjentem z niewydolnym sercem, a Patrick
Haddon, młodszy asystent, opatruje dziecko z poważnymi oparzeniami.
– Podejrzewam, że ich stan jest krytyczny – ciągnęła pielęgniarka. – Ryan przez
telefon udziela sanitariuszowi z karetki wskazówek dotyczących jednego z
poszkodowanych. Czy może pani przeprowadzić wywiad w sprawie tego drugiego?
Ginny ledwo zdążyła przeprosić swoją pacjentkę, kiedy rozległa się syrena
zajeżdżającej pod szpital karetki.
Rozpętało się istne piekło. Otworzono drzwi i pospiesznie wepchnięto przez nie
dwa wózki z rannymi. Ryan natychmiast zajął się dziewczyną. Ginny zdążyła tylko
dostrzec mnóstwo spienionej krwi wokół jej twarzy, kiedy sanitariusz postawił
obok niej wózek z drugim pacjentem i streścił jej przebieg wydarzeń.
– Wypadek na motocyklu. – Powiedział to niepotrzebnie, ponieważ chłopak
miał na sobie skórzany kombinezon. – Stracił przytomność na miejscu wypadku i
do tej pory jej nie odzyskał. Lewa noga została unieruchomiona. Jest odkształcona
w dolnej partii uda, ale wygląda to na złamanie zamknięte. Nie umiem nic
powiedzieć o uszkodzeniu rdzenia kręgowego, ale nie można tego wykluczyć. Dla
pewności położyliśmy go na twardych noszach. Kask musieliśmy zdjąć, żeby
zapewnić drożność dróg oddechowych.
Ginny kiwnęła głową.
– W porządku. Dziękuję.
Przyjrzała się pacjentowi i zmarszczyła brwi. Oddychał z trudem, więc
zaniepokoiła się o jego klatkę piersiową.
– Czy możemy go rozebrać?
– Połóżcie go na ten wózek, którym można podjechać pod aparat rentgenowski
– polecił Ryan z drugiego końca sali.
Sanitariusze przenieśli chłopca bardzo ostrożnie, a potem zdjęli szynę z jego
nogi i rozcięli ubranie, by odsłonić obrażenia.
– Jeśli przeżyje, wniesie skargę, że zniszczyliśmy mu kombinezon – rzekła z
uśmiechem pielęgniarka.
– Miejmy nadzieję, że przeżyje – mruknęła Ginny, przyglądając się uważnie
każdej części odsłoniętego ciała chłopca.
Tak jak powiedział sanitariusz, udo było odkształcone tuż nad kolanem,
niepokojąco wyglądał też prawy nadgarstek. Ginny martwiła jednak klatka
piersiowa rannego. Lewa jej strona nie unosiła się w prawidłowym rytmie
oddechowym. Kiedy delikatnie ją nacisnęła, wyczuła pod palcami lekkie
trzeszczenie ocierających się o siebie zakończeń kości.
– Łuk żebrowy przesunął się w lewą stronę. Przypuszczalnie ma uszkodzone
płuco – poinformowała Ryana.
– Obserwuj go pod kątem wstrząsu pourazowego. Śledziona również mogła
zostać uszkodzona – odparł Ryan, a potem cicho zaklął, ponieważ jego pacjentka
dostała konwulsyjnych drgawek. – Cholera! Muszę znowu sprawdzić drożność
dróg oddechowych.
Ginny wprowadziła do klatki piersiowej dwa dreny, z których jeden miał
odprowadzać powietrze, a drugi – odciągać krwiak. Zastosowała miejscowe
znieczulenie. Była zadowolona, że robi taki zabieg nie po raz pierwszy.
– Tętno sto dwadzieścia, słabo wyczuwalne, ciśnienie krwi siedemdziesiąt na
trzydzieści i nadal spada – informowała ją pielęgniarka.
– Cholera. Trzeba podać mu płyny dożylnie. Czy można już zrobić
prześwietlenia?
Otworzyły się drzwi i wszedł technik radiolog. Przystąpił do wykonywania
zdjęć, ale Ginny nie cofnęła się i nadal podłączała kroplówkę do ręki pacjenta.
– Nie powinna pani stać tak blisko. Jest pani młodą kobietą – skarcił ją technik.
– Proszę się o mnie nie martwić – odparła, pobierając krew do próby
krzyżowej. – Czy możemy dostać zdjęcia jak najszybciej?
– Oczywiście.
Czekając na wyniki próby krzyżowej potrzebnej do transfuzji krwi, szybko
podała rannemu plazmę. Ciśnienie nieco wzrosło. Wprowadziła kolejną kroplówkę
do uszkodzonej prawej ręki.
– Nie mogę wykorzystać jego nóg z powodu obrażeń uda i podejrzeń obrażeń
wewnętrznych – powiedziała do Ryana. – Nie chcę też wkłuć się w szyję, dopóki
nie jesteśmy pewni, że nie ma urazów głowy. Czy mogę więc wykorzystać jego
złamaną rękę?
– Nie masz wyboru. W porządku, wyciągnij krew z tchawicy. Dasz sobie radę,
Mrginio?
– Chyba tak.
– Przetocz mu cztery jednostki krwi, zanim otrzymasz wyniki próby krzyżowej.
Zaraz powinniśmy je mieć.
Kiedy wyniki nadeszły, odczuła ulgę. Choć pacjent nadal miał słabo
wyczuwalne i nierówne tętno, udało im się zwiększyć objętość krwi.
– Mamy zrobić badanie otrzewnej, żeby sprawdzić, czy nie ma krwotoku
wewnętrznego? – spytała Ryana.
Potrząsnął głową.
– Nie. Postępuj z nim tak, jakby to było oczywiste. Chirurg jest już w drodze.
Jeśli nie zjawi się w ciągu pięciu minut lub stan chłopca się pogorszy, to zrobię
próbne nakłucie otrzewnej. Lepiej zajmij się jego wzmocnieniem, zanim odeślemy
go na salę operacyjną. Czy mamy ich dane?
– Tak, policja próbuje skontaktować się z rodziną.
Wszedł wysoki, szczupły mężczyzna, którego siwe włosy kontrastowały z
gęstymi, czarnymi brwiami.
– Jakiś problem z brzuchem? – spytał z lekkim szkockim akcentem.
– Cześć, Ross. To pacjent Virginii. Ona wszystko ci wyjaśni.
Ginny spojrzała na Rossa i uśmiechnęła się przelotnie.
– Cześć. Myślę, że ma uszkodzoną śledzionę. Zebra przebiły dolną część
lewego płuca. Możliwy jest również uraz głowy. Ma też złamane lewe udo i coś z
prawym nadgarstkiem.
Ross pokiwał głową, potem szybko umył ręce, wbił igłę punkcyjną i delikatnie
nacisnął brzuch pacjenta. Z małego otworu gwałtownie wytrysnęła krew.
– Cholera. Czy mamy prześwietlenia głowy i kręgosłupa?
– Tak.
Obejrzeli pod sztucznym światłem zdjęcia rentgenowskie.
– Uraz głowy jest sprawą drugorzędną w stosunku do krwotoku wewnętrznego
– stwierdził Ross. – Śledziona wygląda na powiększoną, a jelita są nieco
przesunięte. Kiedy uporam się ze śledzioną i klatką piersiową, wezwę personel
ortopedyczny, żeby unieruchomili mu nogę i rękę. Na ile jest stabilny?
– Nie jest źle – odparła Ginny. – Myślę, że jego stan się poprawia, ale ciśnienie
nadal jest niskie.
Ross kiwnął głową.
– W porządku. Czy możecie go przysłać do mnie, kiedy będzie stabilny? Pójdę
się umyć. Co z tą drugą pacjentką?
Ryan odchrząknął.
– Zmiażdżona żuchwa, rozerwany język... Właśnie go zeszyłem, żeby
powstrzymać krwawienie. Poza tym jest nieprzytomna i ma urazy podudzia.
Ross mruknął coś niewyraźnie i wyszedł.
W tym momencie zjawili się rodzice pacjenta Ginny. Uprzedziła ich, że ma on
podłączoną do tchawicy rurkę oddechową i dreny w klatce piersiowej.
Rodzice chłopca byli wstrząśnięci widokiem syna, ale przynajmniej wiedzieli,
że żyje i mogli go rozpoznać. Dziewczyna, która siedziała z tyłu motocykla,
wyglądała znacznie gorzej. Miała rozległe urazy twarzy, które wymagały
interwencji chirurga plastycznego. Ryan uważał, że miała zbyt duży kask, który
spadł jej z głowy w chwili wypadku, miażdżąc żuchwę.
Rodzice chłopca byli zrozpaczeni stanem dziewczyny i syna.
– Czy mogliby państwo wypełnić formularze, a potem porozmawiać z
policjantami i powiedzieć im, gdzie można znaleźć rodziców dziewczyny? – spytał
Ryan.
– Oczywiście.
Drżącymi rękami podpisali zgodę na leczenie chirurgiczne syna. Wkrótce
potem ciśnienie chłopca wzrosło na tyle, że można go było przewieźć do sali
operacyjnej.
Pacjentka Ryana nadal budziła jego niepokój. Odłamki kostne złamanej żuchwy
przebiły się do jamy ustnej i poważnie uszkodziły język. Ryan nie był w stanie
udrożnić dróg oddechowych, więc musiał zrobić tracheotomię, ponieważ ranna
krwawiła do gardła, a uszkodzony język zatykał tchawicę.
Rodzice chorej jeszcze się nie zjawili, ale jej stan nie ulegał dalszemu
pogorszeniu. Ginny podeszła do Ryana i spytała go, czy nie mogłaby pomóc.
W jego uśmiechu dostrzegła zmęczenie.
– Nie, dziękuję. Możesz wrócić do pacjentki, którą porzuciłaś, a ja zostanę
tutaj, dopóki nie przewiozą tej dziewczyny na oddział intensywnej terapii.
Ginny zupełnie zapomniała o kobiecie, której miała przeciąć ropień.
– Wydaje się, że to było dawno temu – mruknęła.
– Minęło zaledwie pół godziny.
Ryan nadal zajmował się swoją pacjentką. Ginny patrzyła, jak ponownie
sprawdza źrenice jej oczu.
– Co z urazem głowy?
– Niedobrze. Wprawdzie źrenice reagują na światło, ale ona jest nadal
nieprzytomna. Ma wiele złamań w obu nogach i jednej ręce, ale wyjdzie z tego bez
trudu, jeśli uraz głowy nie okaże się zbyt poważny. O ile mogę wnioskować, pod
wpływem siły uderzenia dziewczyna owinęła się wokół gałęzi drzewa. Może mieć
po prostu wstrząs mózgu, ale nie możemy wykluczyć czegoś groźniejszego. Ma
również paskudne rany na nodze. Trzeba zrobić jej zastrzyk przeciwtężcowy.
Ginny dostrzegła długą, postrzępioną ranę na udzie pacjentki.
– Czy ją zszyjesz? – spytała.
– Nie. Przecież jest brudna. Opatrzymy ją i przez kilka dni będziemy podawać
antybiotyki. Wtedy dopiero będzie można ją zszyć. Gdybyś zrobiła to teraz, w ranie
zostałby cały brud uliczny i mogłaby się wywiązać paskudna infekcja.
Ginny poczuła nagle otwierającą się pod jej stopami otchłań własnej ignorancji.
– Przepraszam – wybąkała.
Ryan podniósł głowę i spojrzał na nią z uśmiechem.
– Nie przepraszaj. Po to pracujesz ze mną, żeby uczyć się takich rzeczy. A
propos, świetnie dałaś sobie radę z tym chłopcem.
Ginny, widząc w jego oczach wyraz uznania, poczuła się tak, jakby nagle
słońce wyszło zza chmur. Odzyskała pewność siebie, odwzajemniła jego uśmiech i
wyprostowała się.
– Dziękuję. Więc co teraz?
– A twoja pacjentka? – przypomniał jej łagodnym tonem.
– Och, prawda! – odparła z uśmiechem.
Ruszyła w kierunku drzwi, ale zatrzymało ją jego chrząknięcie.
– Zanim stąd wyjdziesz, postaraj się usunąć tę krew – poprosił cicho.
Ginny ze zdziwieniem spojrzała na swój fartuch.
– Rozumiem...
Kiedy czyściła plamy, ranną zabrano do sali operacyjnej. Ryan podszedł do
stojącej przy umywalce Ginny. Ich spojrzenia spotkały się w lustrze.
– Czy moglibyśmy zająć się teraz tą biedną kobietą? – spytała.
– Pewnie do tej pory poczuła się już lepiej, ale chyba powinniśmy to sprawdzić.
Wyszli, zostawiając cały bałagan za sobą, a pielęgniarki energicznie zabrały się
do sprzątania, by przygotować salę na przyjęcie następnych chorych. Stwierdzili,
że pacjentkę Ginny opatrzył już inny lekarz, więc skierowali się do pokoju dla
personelu. Kiedy parzyli kawę, usłyszeli podjeżdżającą na sygnale karetkę.
Ryan spojrzał na Ginny i wymownie zmarszczył brwi.
– Znów mamy zajęcie – mruknął. – Jeśli chcesz, zostań tu i wypij kawę. Ja to
załatwię.
– Czy przemawia przez ciebie uprzejmość, czy też zwalniasz mnie z pracy?
Uśmiechnął się szeroko.
– Zwolnić cię z pracy? Chyba żartujesz. Coś ci powiem: ty tam idź, a ja zostanę
tutaj i wypiję kawę.
Ginny zerwała się na równe nogi.
– Coś ci powiem: pójdziemy tam oboje, a potem razem napijemy się kawy!
Ginny doszła do wniosku, że jej pierwszy dzień w pracy należy zaliczyć do
pomyślnych. Była bardzo wyczerpana, więc zrzuciwszy pantofle, opadła na swe
wygodne łóżko, zamknęła oczy i dziękowała Bogu, że nie ma nocnego dyżuru.
Próbowała odtworzyć wydarzenia minionego dnia, ale mogła myśleć jedynie o
Ryanie. O jego głosie, uśmiechu i dotyku jego dłoni. O jego uścisku. Spojrzała na
swój wydatny biust i zaczęła Przeszył ją tępy ból. Była zmęczona. Musiało tak być,
skoro zaczęła wyobrażać sobie swego nowego szefa w takiej sytuacji. Bądź co-
bądź, po ich początkowym zderzeniu Ryan zachowywał się już rozważnie i z
rezerwą.
Żadnych aluzji, żadnych sugestii... Nie zrobił nic, co mogłoby ją utwierdzić w
przekonaniu, że jego zainteresowanie nie było tylko wytworem jej wyobraźni.
No i dobrze, pomyślała. Tak czy owak pewnie jest żonaty.
– Czy miło spędziliście dzień?
Evie kiwnęła głową. W jej szeroko otwartych oczach skrzyły się iskierki.
– Babcia znów zabrała nas na plażę. Kupiła nam lody, jechaliśmy małym
pociągiem, a Gus zjadł za dużo prażonej kukurydzy i wymiotował.
Matka Ann uśmiechnęła się przepraszająco.
– Uważam, że nie ma się czym martwić. Dzieci często miewają mdłości, jeśli za
bardzo im się dogadza. Nie powinnam była pozwolić mu tak dużo jeść, prawda,
Angus? Gus potrząsnął głową.
– W tym, co wyrzygałem, pełno było prażonej kukurydzy i jasnozielonego
koloru od lizaka...
– W porządku, Gus, oszczędź nam szczegółów – poprosił Ryan znużonym
głosem.
Ileż to razy powtarzał teściowej, żeby nadmiernie nie rozpieszczała dzieci.
Zawsze za długo przebywają na słońcu, zbyt dużo jedzą i w ogóle wszystkiego
mają w nadmiarze. Wsadził pospiesznie syna i córkę do samochodu, przypiął ich
pasami i zawiózł do domu.
Dzieci były zmęczone, ale szczęśliwe. Ryan doszedł do wniosku, że jest zbyt
surowy. No i co z tego, że babcia je trochę rozpieszcza? Przecież są jeszcze
dziećmi. Niewiele miały w życiu radości.
Kiedy poszły wreszcie spać, wziął prysznic, a potem przebrał się w stare dżinsy
i bawełnianą koszulkę, zamierzając popracować trochę w ogrodzie. Wieczór był
jednak taki piękny, że po samotnej kolacji usiadł z piwem w jednej ręce i
miejscową gazetą w drugiej, by nacieszyć się ostatnimi promieniami zachodzącego
słońca. I... pomyśleć o Virginii. Zapomniał już, jakie uczucia budzi dotyk ładnej
kobiety.
Na to wspomnienie serce zaczęło mu bić mocniej. Zamknął oczy, usiadł
wygodniej na leżaku i westchnął. Przecież mam prawo pragnąć kobiety, pomyślał.
Przecież to zupełnie normalne. Przecież Ann już nie żyje.
Czuł wyraźne podniecenie. Tego dnia obudził się z letargu, w jakim tkwił przez
ostatnie dwa lata. Był pełen życia i gotów na romans.
Przyrzekł sobie, że będzie to tylko seks bez zobowiązań. Żadnych trwałych
związków. Jest potrzebny dzieciom, a opieka nad nimi nie pozostawia mu wiele
czasu, który mógłby poświęcić komu innemu. Ale romans z Virginią... Na to
mógłby się zdecydować. Ona zrozumie reguły gry.
Stłumił głos sumienia, który przypomniał mu, że Virginia jest koleżanką z
pracy. Doszedł do wniosku, że mogliby razem pracować i razem się bawić.
To byłoby wspaniałe.
Poczuł przyspieszone bicie serca.
Pożądanie.
Nie pamiętał już tego uczucia.
Upłynęło przecież tyle czasu.
– Trochę z nią poflirtuję, zaproszę ją na kolację, do kina lub do teatru, i
przekonam się, czy ma ochotę na przygodę.
Zaczął się zastanawiać, jak zareaguje matka Ann, kiedy poprosi ją, żeby została
w domu z dziećmi, bo on chce spędzić czas z kobietą.
Doszedł do wniosku, że może powinien raczej poprosić o to sąsiadkę!
Rozdział 2
Może się myli? Może Ryan jest nią zainteresowany, a może po prostu źle
zrozumiała jego zachowanie?
Nie, to niemożliwe. Przy każdej okazji próbował ściągnąć na siebie jej
spojrzenie, a z jego oczu biła jakaś niezwykła ekspresja. Nie miała pewności, czy
celowo nadawał im taki wyraz, czy też było to niezamierzone, lecz bez wątpienia
okazywał jej zainteresowanie.
Nadal nic o nim nie wiedziała, ale na podstawie tego, co zaobserwowała w
pracy, mogłaby się założyć, że nie należy do mężczyzn, którzy oszukują żony.
Oczywiście, najprościej było go o to zapytać, ale tego z oczywistych powodów nie
chciała robić.
W końcu dowiedziała się prawdy od Patricka Haddona. Któregoś dnia, kiedy
wywieziono wózek z pacjentem na oddział, Patrick ściągnął rękawice, wrzucił je
do kosza i uśmiechnął się do niej.
– Brawo. Rozumiem, dlaczego Ryan ma o tobie tak pochlebne zdanie,
oczywiście poza wyraźną do ciebie sympatią.
Mrugnął do niej, a Ginny lekko się zaczerwieniła. Zignorowała komplement
dotyczący jej pracy, ale zainteresowała ją druga część jego wypowiedzi.
– Co masz na myśli? – spytała.
Patrick roześmiał się.
– Nie mów, że nie zauważyłaś, w jaki sposób Ryan na ciebie patrzy.
Wzruszyła ramionami, udając obojętność.
– Czy to aż tak bardzo rzuca się w oczy?
– Owszem. Dostrzegam w nim zmianę. Zaczął zwracać uwagę na płeć
współpracowników. Nikt tego bynajmniej nie krytykuje, Ginny; wszyscy mamy
słabość do ładnych kobiet. Tak czy owak, przyjemnie jest widzieć, że Ryan się
kimś zainteresował. Dwa lata to długo.
– Dwa lata? – spytała, usiłując nie okazywać ciekawości.
– Od śmierci żony. Nie sądzę, żeby od tej pory kogoś miał.
Jego słowa nią wstrząsnęły. Poczuła przypływ współczucia.
Jak umarła żona Ryana? Czy była to śmierć powolna, czy nagła? Czy wiedział,
że to nastąpi? Czy bardzo cierpiał?
Tyle pytań bez odpowiedzi... Postanowiła zadać Patrickowi tylko jedno, na
które z pewnością mógł jej odpowiedzieć, ale nawet ono z trudem przeszło jej
przez gardło:
– Czy mieli dzieci?
– Tak, dwoje. Dziewczynkę i chłopca.
Przeszył ją przelotny ból. Nie była pewna, co jest gorsze: mieć dzieci i umrzeć,
czy też żyć i ich nie posiadać.
Jej życie mimo wszystko jest pełne. Ma odpowiedzialną, interesującą i
pobudzającą pracę. Jej życie prywatne ma właśnie rozkwitnąć, o ile może wierzyć
oczom Ryana... Wszystko wygląda jak różany ogród.
No cóż, prawie wszystko. W jej duszy istniał mały zakamarek, w którym nic nie
kiełkowało. I nigdy nie zakiełkuje...
Tak, przyjemnie jest żyć.
Znacznie przyjemniej niż umrzeć.
Albo owdowieć. Biedny Ryan. Ciekawa była, co i kiedy jej o tym powie.
Zapewne niewiele, skoro nie zrobił tego do tej pory. Instynktownie czuła, że jego
życie osobiste i zawodowe toczą się zupełnie oddzielnymi torami. Zastanawiała się,
gdzie umieściłby ją, gdyby została jego kochanką.
A może istnieje trzeci tor, zarezerwowany na specjalne okazje? Ani pierwszy,
ani drugi? Kategoria trzecia – seks.
– Nie mów hop, póki nie przeskoczysz, Patrick. Jestem pewna, że gdyby
rzeczywiście się mną interesował, zrobiłby już w tej sprawie jakiś ruch.
Ryan tymczasem nie robił żadnego ruchu, jednakże pod pretekstem szkolenia
swej asystentki przez cały czas był obok niej. W piątek skończyła pracę o piątej.
Kiedy wychodziła z pokoju dla personelu, zderzyła się z nim w drzwiach.
Tym razem nie wypuścił jej z objęć. Kiedy spojrzał na nią rozjaśnionym
wzrokiem, poczuła gwałtowne bicie serca.
Nie spuściła oczu, widząc jego ciepłe spojrzenie. Kiedy popatrzył na jej usta,
odniosła wrażenie, że chce ją pocałować. Większość mężczyzn tak by postąpiła, ale
on najwyraźniej potrafił panować nad odruchami. Dużo by dała, by tak nie było,
ale najprawdopodobniej jego powściągliwość wynikała również z faktu, że po
korytarzu kręciło się wiele osób, które z ciekawością na nich spoglądały.
– Czy czegoś ode mnie chcesz? – spytała cicho, czując, że drgnął pod wpływem
dotyku jej dłoni.
Ponownie na nią spojrzał, a dziwny wyraz jego oczu sprawił, że zabrakło jej
powietrza.
– Cóż, owszem – wyjąkał. – Zastanawiam się, czy jutro wieczorem jesteś
zajęta.
– A co chcesz mi zaproponować? – spytała z uśmiechem.
Mogłaby przysiąc, że lekko się zaczerwienił.
– Hm... Kolację? Może kino? Grają nowy film, który chciałbym zobaczyć, ale
się nie upieram.
– Wspaniale. O której?
Przez chwilę wydawał się speszony.
– O której? No tak, o siódmej? Przyjadę po ciebie. Gdzie mieszkasz?
– Tutaj, w szpitalu. Przydzielono mi jeden z tych ciasnych, obskurnych pokoi,
ale nie ma to większego znaczenia, bo i tak wpadam tam tylko od czasu do czasu.
Spotkajmy się przy głównym wejściu.
– Wspaniale. Zatem jutro o siódmej.
Zdając sobie w końcu sprawę, że stoi zbyt blisko niej, postąpił krok do tyłu, a
potem uśmiechnął się i pożegnał. Idąc korytarzem, cicho pogwizdywał, jakby był z
siebie bardzo zadowolony.
Wróciła do swego małego pokoju i otworzyła okno, by wpuścić do środka
trochę świeżego powietrza. Potem zaczęła przeglądać ubogą zawartość szafy. Nie
znalazła w niej niczego odpowiedniego, musiała więc wybrać się po zakupy.
Pomyślał, że postradał zmysły. Najpierw rzucił się na Ginny jak spragniony
seksu wyrostek, a potem nie wypuścił jej z objęć. Zapach kobiety uruchomił w jego
pamięci okruchy wspomnień. Jakby tego było jeszcze za mało, zrobił coś, od czego
starał się przez cały tydzień powstrzymać: zaproponował jej spędzenie wspólnego
wieczoru.
W przypływie rozdrażnienia gwałtownym ruchem zdjął krawat. Jest zbyt
gorąco, by go wkładać. Jest zbyt gorąco, by cokolwiek na siebie wkładać. A już na
pewno jest zbyt gorąco na to, czego tak bardzo pragnął.
Zrzucił z siebie resztę odzieży, wziął głęboki oddech i wszedł pod prysznic.
Pomyślał ze złością, że zimna woda ostudzi jego podniecenie. Przecież nie rzuci się
na Ginny już przy pierwszym spotkaniu. Wykluczone! Ani przy drugim.
Być może nawet nie przy trzecim.
No cóż, niech będzie przy trzecim. Cholera. Mimo zimnej wody ponownie
poczuł ogarniające go podniecenie.
Odciągnął gwałtownym szarpnięciem zasłonę prysznica, zaklął i sięgnął po
ręcznik. W tym momencie do łazienki weszła Evie.
– Myślałem, że leżysz już w łóżku, kochanie.
– Leżałam, ale zrobiło mi się za gorąco. Tatusiu, powiedziałeś brzydkie słowo.
Ryan przymknął oczy.
– Wiem. Przepraszam, skarbie. Mnie też jest za gorąco. – No cóż, przynajmniej
to nie jest kłamstwem. Przykucnął i ujął jej ręce w dłonie. – Chcesz, żebym
poczytał ci bajkę?
Kiwnęła potakująco głową.
– Gus już zasnął.
– Tak myślałem. Zmęczył się na spacerze. Co będziemy czytać?
– „Czarną Piękność" – odparła bez chwili wahania.
– Zgoda, niech będzie „Czarna Piękność".
Usadowili się na łóżku Evie i Ryan sięgnął po książkę. W dziesięć minut
później, kiedy Evie zaczęły opadać powieki, rozległ się dzwonek do drzwi.
– To wasza opiekunka. Obejrzyj sobie teraz obrazki, a ja poproszę ją, żeby ci
jeszcze trochę poczytała.
– Dlaczego nie mogła przyjść babcia? – spytała Evie, kiedy Ryan, nadal
owinięty ręcznikiem, ruszył w kierunku drzwi.
– Pomyślałem, że damy jej wolny wieczór.
– Czy wychodzisz z jakaś panią?
Co, u diabła, ma jej odpowiedzieć?
– No, w pewnym sensie. Pracujemy razem, i chcemy właśnie porozmawiać o
naszej pracy.
Zbiegł na dół, spodziewając się, że grom z jasnego nieba powali go za
okłamanie sześcioletniego dziecka.
Siedemnastoletnia córka sąsiadów spojrzała z ciekawością na jego nagi tors.
– Czy przyszłam za wcześnie, czy też pan jest już spóźniony? – spytała.
Ryan lekko się zaczerwienił.
– To ja jestem spóźniony. Czytałem Evie. Wejdź, Suzannah. Czy mogłabyś
dokończyć rozdział, a ja tymczasem coś na siebie włożę? Dziękuję.
Zaprowadził ją do sypialni córki, a potem wpadł do swego pokoju i zaczął się
pospiesznie ubierać. Nie miał już czasu na dokonywanie wyboru odzieży.
Ciemnoszare spodnie, jasna koszula, do kieszeni na wszelki wypadek schował
krawat. Aha, portfel. Uczesał się, ale niewiele to dało. Zamszowe buty. Jest zbyt
gorąco, by wkładać cokolwiek innego.
Pocałował Evie, zajrzał do Gusa, a potem powiedział Suzannah, że wróci około
jedenastej, podał jej numer telefonu komórkowego i wybiegł z domu.
Ryan się spóźniał. Ginny zerknęła na zegarek, raz jeszcze spojrzała na podjazd,
a potem usiadła na niskim murku przy głównym wejściu.
Na szczęście miała na sobie kolorową spódnicę, na której trudno byłoby
dostrzec ślady zabrudzenia. Po całym dniu spędzonym na robieniu zakupów w
okropnym upale nie miała najmniejszej ochoty czekać stojąc.
Dobrze się czuła w tym kobiecym stroju. Pod cieniutką bluzką, której poły
przewiązała wokół talii, miała dobraną do spódnicy koszulkę. Podkreślała ona
nieco przesadnie jej biust, ale co z tego? W końcu właśnie piersi są jej
największym atutem, więc mogła go wykorzystać. Chyba jej strój okaże się
odpowiedni na ten wieczór. Miała nadzieję, że w planie Ryana mieści się jakiś
posiłek, ponieważ od przygotowanego naprędce śniadania nic nie jadła.
Dostrzegła wreszcie ciemnoniebieskie kombi, które po chwili zatrzymało się
przy niej z piskiem opon. Ryan wyskoczył na podjazd.
– Przepraszam za spóźnienie, domowe kłopoty. Wszystko w porządku?
Kiwnęła głową i wstała. Reakcja Ryana była warta pieniędzy, które wydała na
swój strój. Wbił szeroko otwarte oczy w jej biust, a potem z wyraźnym trudem
przeniósł wzrok na jej twarz.
– Wyglądasz... bardzo... hm... – wyjąkał. Zamknął oczy i zaśmiał się. –
Przepraszam. Ten biały fartuch sporo zasłania. Wyglądasz zachwycająco. Jestem
naprawdę oszołomiony.
– Ty też nieźle wyglądasz.
Uśmiechnął się szeroko, odzyskując równowagę. Otworzył przed nią drzwiczki
samochodu, wsunął do środka zwisający kawałek jej spódnicy, a potem usiadł za
kierownicą.
– No dobrze, co chciałabyś robić? Kino czy może najpierw kolacja?
Ginny przybrała niewinny wyraz twarzy.
– Może kolacja? Umieram z głodu.
– Ja też. Uroczysta czy kameralna?
– Kameralna.
– Wewnątrz czy na powietrzu?
Roześmiała się.
– Wolałabym na powietrzu.
– Załatwione. Niedaleko jest pub, w którym podają doskonałe jedzenie i mają
położony nad rzeką ogród pełen wierzb. Jest tam naprawdę ładnie, a w dodatku
chłodno.
– Więc prowadź – powiedziała z uśmiechem, opierając się wygodnie.
Spodobał mu się jej strój. W porządku. A teraz zabierają na kolację. Życie jest
wspaniałe.
W ogródku wszystkie stoliki były zajęte, ale kiedy wyszli na zewnątrz z
drinkami, jakaś para zwalniała właśnie ustronne miejsce pod drzewem.
Ginny, zadowolona, że na spódnicy nie będzie widać śladów trawy, usiadła na
ziemi, objęła rękami podkurczone nogi i oparła podbródek na kolanach. Zwisające
wokół gałęzie wierzby szumiały cicho w lekkich podmuchach wiatru. Choć
otaczali ich inni goście, czuli się, jakby byli zupełnie sami.
Siedzieli nad brzegiem rzeki, po której leniwie płynęły kaczki, czekając
wytrwale na kawałek chleba lub frytkę. Ginny obserwowała je przez chwilę, a
potem ze śmiechem odwróciła się do Ryana i zauważyła, że patrzy na nią z jakimś
dziwnym napięciem.
Myślała, że Ryan zaczerwieni się lub odwróci głowę, on tymczasem szepnął:
– Jesteś piękna, Virginio. – Poczuła, że się czerwieni. – Piękna, kobieca i
bardzo, bardzo pociągająca. Dziś wieczorem dałem sobie słowo... – Urwał, po
czym dodał nienaturalnym głosem: – Przyrzekłem sobie, że nie rzucę się na ciebie.
Przynajmniej nie przy pierwszym spotkaniu. Ani przy drugim.
– Kiedy będzie trzecie? – spytała bezwstydnie.
Była zgorszona własnym zachowaniem, ale nie mogła powstrzymać tych słów.
– No wiesz?! Nie powinnaś mówić takich rzeczy! – wykrztusił, dusząc się ze
śmiechu.
Ginny również się roześmiała. Ryan przysunął się do niej bliżej i musnął
delikatnie dłonią jej policzek. Potem powiódł ręką po jej szyi i w końcu zatrzymał
ją na biuście. Po chwili jego wargi zaczęły zbliżać się powoli do jej ust.
Ten pierwszy dotyk jego warg był lekki i delikatny; potem pocałował ją gorąco
i świat wokół nich zniknął we mgle ogarniającego ich uczucia. Marzyła, żeby
trwało to w nieskończoność, ale miłe rzeczy zawsze zbyt szybko mają swój kres.
– Numer trzydzieści siedem? – zawołała kelnerka.
– Cholera – mruknął – nasza kolacja. Virginio, czy będziesz tak dobra? Nie
mogę wyjść w tym stanie.
Wydawał się zażenowany, ale było to zupełnie niepotrzebne, ponieważ Ginny
odczuwała nie mniejsze podniecenie. Wstała, schylona przeszła pod gałęziami
wierzby i odebrała od kelnerki ich dania.
Gdy wróciła, Ryan siedział z podkurczoną nogą, opierając rękę na kolanie.
Wydawał się zakłopotany pocałunkiem, który Ginny uznała za najpiękniejsze
doświadczenie swego życia. Usiadła, podała mu kolację i spojrzała w jego smutne
oczy.
– Nie trzeba, Ryan – powiedziała łagodnie. – To był wspaniały pocałunek. Nie
wolno ci go żałować.
– Trochę przesadziłem.
– Nie. Po prostu mnie uprzedziłeś.
Spojrzał na nią z zaskoczeniem.
– Wierzę, że mówisz prawdę.
– Och, oczywiście – przyznała z ustami pełnymi krewetek w majonezie. –
Zaczęłam już myśleć, że nigdy się na to nie odważysz bez drobnej pomocy z mojej
strony.
Zakrztusił się sałatką, więc Ginny uderzyła go w plecy.
– Dobrze się czujesz?
– Wspaniale – odparł – tylko nie mów takich rzeczy.
– Jakich? Że również cię pragnę?
Ryan wypuścił z ręki widelec i odsunął talerz.
– Virginio, igrasz z ogniem.
– Taką właśnie mam nadzieję.
Przyjrzał jej się uważnie.
– Jestem wdowcem. Mam dwoje dzieci, które pochłaniają cały mój czas i
energię. To byłby tylko romans.
– W porządku. Ja przecież również tylko tego chcę. Dokąd pojedziemy?
– Teraz? – spytał zduszonym głosem.
– Dlaczego nie?
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a potem wstał i podniósł ją z ziemi.
– Moi przyjaciele wyjechali i zostawili mi klucze od swojego domku, tak na
wszelki wypadek. Sądzę, że mamy właśnie wszelki wypadek.
Ginny roześmiała się i wyszła za nim z osłoniętej gałęziami kryjówki.
Wydawało się, że dzieli ich od samochodu wiele kilometrów, a jeszcze więcej od
położonego wysoko na zboczu kotliny wiejskiego domku.
Bez słowa weszli do środka i udali się na górę do jedynego umeblowanego
pokoju. Tam Ryan odwrócił się i spojrzał na nią z powagą.
– Jesteś pewna?
– Tak. Jestem pewna.
Dotykał jej ciała delikatnie, niemal z szacunkiem. Rozwiązał jej bluzkę i
spojrzał na biust rysujący się pod ciasną koszulką.
– Jesteś bardzo kobieca – wyszeptał.
Wsunął dłonie pod koszulkę i dotknął jej nagich piersi, a potem zbliżył do nich
usta. Krzyknęła cicho i przylgnęła do niego całym ciałem. Przyciągnął ją jeszcze
bliżej i ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi.
– Za pierwszym razem to z pewnością będzie katastrofa, Virginio. Od dawna
nie miałem do czynienia z kobietą, ale obiecuję, że wynagrodzę ci to przy następnej
okazji.
Położył ją na łóżku, uniósł jej spódnicę i zsunął z niej mikroskopijny skrawek
koronki. Z napiętą pod wpływem pożądania twarzą ukląkł między jej udami i
drżącymi rękami rozpiął spodnie.
– Pomóż mi – szepnął. – Virginio...
Objęła go za szyję i wygięła się w łuk, a potem połączyli się w jedno. Ginny nie
zdążyła osiągnąć rozkoszy, ale to nie miało znaczenia. Ryan jej potrzebował, a ona
chciała czuć się potrzebna. W porządku, przecież to jest tylko przelotny akt
fizyczny, a ona wzięła tyle, ile mogła dostać.
Po jej twarzy spływały łzy, ale nie przejmowała się nimi. Rozkoszowała się
zapachem jego ciała, które z taką przyjemnością trzymała w ramionach. Po chwili
Ryan poderwał się, ubrał szybko, a potem zbiegł na dół i wypadł na świeże
powietrze.
Nie zatrzymywała go. Wiedziała, że będzie jeszcze dość czasu, by z nim
porozmawiać. Machinalnie otarła łzy i ubrała się. Uprzytomniła sobie, że Ryan nie
użył prezerwatywy. Pewnie nawet nie przyszło mu to do głowy. Ale to nie miało
znaczenia. Przecież i tak nie mogła zajść w ciążę...
Doprowadziwszy do porządku łóżko, zeszła na dół. Ryan stał na małym tarasie,
wpatrując się nie widzącymi oczami w dolinę. Nie chcąc mu w tym przeszkadzać,
poszła do kuchni zaparzyć kawę. Potem wyszła na taras i bez słowa wsunęła mu
kubek w rękę. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nią.
– Virginio, przepraszam. Zachowałem się jak zwierzę.
– Nie. Zachowałeś się jak mężczyzna. Czy chcesz o tym porozmawiać?
Ponownie spojrzał na dolinę, a potem zaczął mówić:
– Ann umarła prawie dwa i pół roku temu. Od tej pory nie miałem nikogo.
Teraz po raz pierwszy...
– I czujesz się winny?
– Czuję się winny, bo nie czułem się winny, przynajmniej nie wobec Ann. Ani
przez chwilę o niej nie pomyślałem. Ona zasługiwała na więcej, Virginio...
Podobnie jak ty. – Westchnął i spojrzał na niebo. – Zachowałem się haniebnie.
– Ależ nie...
– Wykorzystałem cię.
Poczuła skurcz serca i szybko zamknęła oczy, by powstrzymać napływające do
nich łzy.
– Miałeś powód, ale nie rób tego więcej. Dobrze?
Delikatnie odwrócił ją i objął. Widząc jej łzy, cicho westchnął.
– Wybacz mi. Nie chciałem cię zranić.
– Wybaczam ci. Ryan?
– Tak?
– Pokochaj mnie.
Nastąpiła długa chwila ciszy. Ginny była pewna, że Ryan odwróci się i
odejdzie... ale nie zrobił tego. Powoli i delikatnie pocałował ją w usta.
Tym razem kochali się pod gołym niebem. Ich głosy zlewały się z odgłosami
zwierząt i szumem lasu, a potem zanikały w szeptach wieczornego wiatru. W
końcu Ryan uniósł głowę i odgarnął wilgotne włosy z jej czoła.
– Teraz lepiej? – spytał szeptem.
Uśmiechnęła się, ale łzy znów napłynęły jej do oczu.
– Wspaniale – skłamała.
Pod względem fizycznym istotnie było jej wspaniale, ale dobrze wiedziała, że
pod względem emocjonalnym stoi na straconej pozycji. Popełniła niewybaczalny
błąd, zakochując się w nim, i czuła, że nic już nigdy nie będzie wyglądać tak samo
jak przedtem.
Rozdział 3
Targały nim sprzeczne uczucia. Żal, wyrzuty sumienia, podniecenie i radość na
myśl o następnym spotkaniu... Lecz przede wszystkim było mu przykro.
Spowodowały to łzy Ginny. Przypomniał sobie jej łagodne, szare oczy, w
których dostrzegł rozczarowanie... i stwierdzenie, że nie zachował się jak zwierzę,
lecz jak mężczyzna.
Czy tego właśnie oczekiwała od kochanka? Rozczarowania? Pośpiechu? Braku
delikatności, namysłu, rozwagi?
Przecież powinna mieć męża i dzieci, pomyślał. Dlaczego jest tak spragniona
uczucia, że oddała mu się bez wahania, nie zważając na własne doznania? Och,
Virginio! Pozornie jesteś twarda i opanowana, a w głębi duszy chyba wrażliwa i
bezbronna... Dlaczego musiałem wybrać właśnie ciebie?
Tak czy owak, za drugim razem było lepiej. Bardzo się o to starał. Tak łatwo
było sprawić jej przyjemność. Mógłby to osiągnąć za pierwszym razem, gdyby
zachował trochę więcej opanowania.
Leżał samotnie w łóżku, patrząc w sufit i zastanawiając się, co pomyślałaby o
jego zachowaniu Ann. Ich noce nigdy nie były tak gwałtowne. Czy Ann
zrozumiałaby nienasycone pożądanie, jakie odczuwał w stosunku do Virginii?
Chyba nie. Ona była delikatna, łagodna i otwarta. Zgorszyłoby ją zachowanie
jego i Virginii. Szczególnie Virginii.
On też był nieco zgorszony. Nie rozumiał do końca postępowania Virginii.
Podejrzewał, że pod jej pozorną odwagą i zuchwałością kryje się jakaś głęboka
rana... zbyt bolesna, żeby o niej rozmawiać, rozdrapywać ją i wyciągać na światło
dzienne jej przyczyny.
Być może któregoś dnia odważy się mu o tym opowiedzieć? Na razie niech to
będzie romans bez żadnych zobowiązań. Przewrócił się na bok, poprawił poduszkę
i zamknął oczy. Postanowił, że pomyśli o tym wszystkim w poniedziałek.
Nie wiedziała, jak ma się zachować wobec Ryana. Była pewna, że uczucia,
jakie do niego żywi, są wyraźnie wypisane na jej twarzy, a nie miała zamiaru
ujawniać przed nim własnej głupoty. Ostatecznie nie jest to jego wina, że się w nim
zakochała.
Oczywiście ma wybór. Może zakończyć romans, zanim zostanie zraniona, albo
pozwolić mu toczyć się własnym torem. Ma spędzić tu rok, a Ryan wyraźnie dał jej
do zrozumienia, że nie chce wiązać się z nią uczuciowo. Zatem wybór należy do
niej.
Jak więc powinna postąpić? Czy z bólem serca zerwać z nim teraz, czy cieszyć
się nim i przeżyć przykre rozstanie później?
Włożyła praktyczną, lecz kobiecą suknię z małym dekoltem, zapinaną z przodu
na guziki. Ma spędzić dzień, udając, że nie zauważa spojrzeń pacjentów w wieku
od piętnastu do osiemdziesięciu pięciu lat.
I Ryana.
Znalazł ją podczas przerwy i zaprosił do swego gabinetu. Bez żadnych wstępów
wziął ją w ramiona i obsypał pocałunkami. Potem zapiął guziki jej fartucha.
– Jest za gorąco – zaprotestowała.
– Dlatego właśnie je zapiąłem.
Roześmiała się, a on ujął delikatnie jej podbródek i ponownie ją pocałował.
– Pragnę cię – wyszeptał.
– Hm... W porze lunchu?
Spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
– Gdzie?
– W moim pokoju?
Jej propozycja wyraźnie go kusiła.
– Nie będzie czasu – powiedział z żalem.
– Wieczorem?
Potrząsnął głową, a ona odczuła przykre rozczarowanie.
– Muszę odebrać dzieci od opiekunki i zająć się nimi. Nie martw się, jakoś
znajdziemy czas. Niebawem.
Zadzwonił telefon, więc podniósł słuchawkę, ale nie oderwał oczu od Ginny.
– O’Connor. Tak. Jestem na oddziale. Już idę. – Odłożył słuchawkę. –
Obowiązki wzywają. Nie rozpinaj fartucha.
Uśmiechnęła się i wyszła za nim na korytarz. Przez jakiś czas była posłuszna
jego poleceniu, ale potem zrobiło się zbyt gorąco, więc zdjęła fartuch.
Później Ryan zajrzał do pokoju, w którym badała pacjentkę, i spojrzał
wymownie na jej dekolt. Nie przerywając swych zajęć, uśmiechnęła się do niego
wyzywająco, a potem ponownie skupiła uwagę na pacjentce.
– Pani Robson, więc w jaki sposób pani się skaleczyła?
Miał rację. W porze lunchu byli tak zajęci, że nie mogli nawet marzyć o
wyrwaniu się do jej pokoju.
Panowała naprawdę gorączkowa atmosfera. Przywieziono kobietę, która,
upadając, oparła się na wyciągniętej ręce i złamała ją. Bardzo cierpiała i była w
szoku.
Zbadawszy ją, Ginny stwierdziła, że tętno w nadgarstku jest ledwo
wyczuwalne, a okolice kciuka zdrętwiałe. Ponieważ objawy te wskazywały na
uszkodzenie nerwu i krążenia w ręku, potrzebna była interwencja chirurga. Ginny
kazała zrobić prześwietlenie, a kiedy miała przed sobą zdjęcia, dostrzegła
wewnętrzne uszkodzenia. Pod wpływem upadku kość ramienna złamała się
spiralnie. Ostre zakończenie dolnej części uszkodziło nerw i naczynia krwionośne.
Kobietę należało jak najszybciej operować, by przywrócić odpowiednie krążenie i
zapobiec powikłaniom wynikającym z ostrego niedokrwienia.
Ginny wezwała dyżurnego ortopedę i w kilka minut później na korytarzu
pojawił się przystojny, młody mężczyzna.
– Kto mnie potrzebuje? – spytał z uśmiechem.
– Jesteś żonaty, Zach, więc zachowuj się przyzwoicie – skarciły go pielęgniarki.
Siostra przełożona skierowała go do Ginny, która pokazała mu zdjęcia
rentgenowskie.
– Ojej! Paskudne złamanie. Czy to pani ramię? – spytał pacjentkę, pochylając
się w jej stronę.
– Tak. Strasznie boli.
– Wiem, ale proszę się nie martwić. Szybko się z tym uporamy. Kiedy jadła
pani po raz ostatni?
– Rano, śniadanie. Jestem na diecie, więc nie jadam lunchu.
– A kiedy ostatnio pani coś piła?
– Około jedenastej. Kiedy wracałam do domu z zakupów, wypadłam z
autobusu.
– Więc tak to się stało? – Delikatnie badał jej rękę, na której widoczne były
ślady skaleczeń i stłuczeń. – To był paskudny upadek. Zabierzemy parną na salę
operacyjną i doprowadzimy do porządku. Czy jest pani na coś uczulona albo źle
znosi znieczulenie?
Kobieta potrząsnęła głową.
– Dobrze. Zajmiemy się nią, kiedy sala operacyjna będzie wolna. Za jakieś
dziesięć minut.
Ginny kiwnęła głową.
– Czy mamy zawieźć ją teraz do anestezjologa?
– Tak. Najpierw ją znieczulimy. Czy mogę zadzwonić na salę operacyjną?
– Oczywiście.
Kiedy zniknął w biurze, Ginny wypełniła formularz, a potem powiesiła historię
choroby na wózku z pacjentką. Później poszła poszukać Zacha, chcąc dowiedzieć
się, jaka jest sytuacja. Dostrzegła go w drzwiach gabinetu Ryana.
– Więc w czasie weekendu nic się nie zdarzyło? – pytał Zach z szerokim
uśmiechem. – Nie było żadnego pożaru, powodzi ani włamania?
Ryan wydawał się nieco speszony.
– Nie. Pojechaliśmy tam w sobotę wieczorem i wszystko sprawdziliśmy.
Ginny otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. A więc to Zach jest właścicielem
tego wiejskiego domku... Poczuła, że się czerwieni, więc szybko odeszła. Obawiała
się, że Zach spyta o znaczenie słowa „my", ale nie zrobił tego. Musiał więc
uważać, że Ryan miał na myśli swoje dzieci. Odetchnęła z ulgą i ponownie
skierowała się w stronę gabinetu Ryana.
– Pacjentka jest już gotowa, Zach – oznajmiła półgłosem i pospiesznie wyszła.
Nie chciała zostać wmieszana w dalszą rozmowę na temat domku. W kilka
minut później Ryan znalazł ją w pokoju dla personelu. Miała wolną chwilę, więc
odpoczywała z kubkiem kawy w ręku. Przynajmniej przez chwilę mogli być sami.
Ryan nalał sobie kawy i usiadł obok niej.
– Mogłeś mi powiedzieć, że to jego domek – mruknęła z wyrzutem. – Omal nie
umarłam.
– Nie pomyślałem o tym. Zapomniałem, że go tu możesz spotkać. Tak, to
wypadło dość niezręcznie.
– Czy myślisz, że miałby coś przeciwko temu?
– Nie, ale wolałbym zachować dyskrecję.
Znów kategoria trzecia, pomyślała w duchu. No cóż, darowanemu koniowi nie
zagląda się w zęby.
– Więc – zaczął – co robisz dziś wieczorem?
– Przecież musisz odebrać dzieci.
– To prawda. Ale mogłabyś wpaść do mnie później.
– Do twojego domu?
– Nie, to kiepski pomysł. Mogłyby się obudzić.
– Postaraj się o opiekunkę.
Odchrząknął i kiwnął głową.
– Problem w tym, dokąd pójdziemy. Twój pokój w szpitalu jest za bardzo na
widoku, Zach i Jilly wrócili, mój dom nie wchodzi w rachubę, a ja jestem za stary,
żeby zabawiać się w samochodzie.
– Będę musiała postarać się o jakieś mieszkanie.
– Ale dzisiaj nas to nie uratuje, prawda?
– Rzeczywiście nie.
Uśmiechnął się i wstał.
– Mam pewien pomysł. Nie ruszaj się stąd.
Po trzech minutach wrócił z wyrazem zadowolenia na twarzy.
– Mieszkanie po Jilly jest nadal wolne. Znajduje się tuż obok szpitala, więc
miałabyś blisko do pracy. Jest w każdej chwili do dyspozycji.
– Teraz?
– W każdej chwili. Szpital wynajął je na długi okres. Administrator da ci
klucze.
– Tak po prostu?
– Tak po prostu.
– A jeśli mi się nie spodoba?
– Spodoba ci się. Jest bardzo przytulne i ma mały ogródek.
– Więc jak to się stało, że jest wolne?
Ryan uśmiechnął się szeroko.
– Jilly oddała klucze dziś rano. Była trochę nieprzytomna, bo mieli wiele spraw
na głowie. Pobrali się zaledwie przed dwoma tygodniami. Czy chcesz, żebym
wieczorem pomógł ci w przeprowadzce?
– Nie mam tego wiele – odparła. – Dwie walizki, pudło z książkami i trochę
drobiazgów. Żadnych mebli.
– Ono jest umeblowane.
– Tak?
– No dobrze, więc idź do administratora i weź klucze. Jeśli mieszkanie ci się nie
spodoba, możesz go o tym zawiadomić jutro.
– A co z pracą? Przecież nie mogę tak po prostu wyjść.
– Któż mógłby chcieć donieść na ciebie twojemu szefowi, Virginio?
– Dobrze, idę. Jesteś pewien, że dasz sobie radę?
– Och, znajdę na to jakiś sposób.
– Oczywiście, nie wzięliśmy pod uwagę paru rzeczy – powiedziała później,
kiedy rozglądali się po mieszkaniu.
– Na przykład?
– Pościel, ręczniki, jedzenie. Nic ważnego!
Ryan zerknął na zegarek. Jest za kwadrans ósma. Mogą jeszcze zdążyć do
supermarketu.
– Pożyczę ci pościel i ręczniki, a jedzenie możemy zaraz kupić – powiedział.
Zrobili pospieszne zakupy, a potem podjechali pod jego dom po bieliznę. Ginny
została w samochodzie i przyglądała się oddalonym od ulicy schludnym, małym
domkom, otoczonym ładnymi, zadrzewionymi ogródkami. Na podjazdach stały
eleganckie samochody. Ciekawa była, jak taki sfrustrowany demon seksu, którego
odkryła w Ryanie, przystosował się do podmiejskiego życia.
Wrócili do jej mieszkania, ale nie zabrali się bynajmniej do porządków.
Schowali pospiesznie zakupy i z grubsza pościelili łóżko, a resztę bielizny Ginny
położyła na rogu materaca. Potem Ryan wziął ją w ramiona i spojrzał jej w oczy.
Poczuła przeszywające ją pożądanie.
Musnął wargami jej usta i pod wpływem ogarniającego go podniecenia
przymknął powieki. Ginny zamknęła oczy i poddała się pocałunkom. Położył ją na
łóżku i zatrzymał rękę na górnym guziku sukienki.
– Marzyłem o tym przez cały dzień – wyszeptał.
Rozpinał guziki i całował każdy skrawek jej odsłaniającego się ciała. Kiedy
dotarł do brzucha, wstrzymała oddech. Co powie? Czy odczuje wstręt? Przedtem
kochali się po ciemku, a on był zbyt podniecony, by zwracać uwagę na błahostki.
– Co ci się stało? – spytał nagle, dotykając plątaniny blizn między jej kośćmi
biodrowymi.
– W wieku siedemnastu lat miałam wypadek samochodowy. Uderzyliśmy w
obudowę mostu i balustrada przebiła karoserię.
– Och! Biedne dziecko.
Kiedy pochylił głowę i zaczął całować blizny, zamknęła oczy. Potem uniósł się
na łokciu i spojrzał na nią.
– Jesteś taka kobieca – wyszeptał.
W pokoju słychać było jedynie jego przyspieszony oddech. W panującej ciszy
zgrzyt zamka błyskawicznego wydał się niemal ogłuszający. Kiedy Ryan był już
całkiem nagi, ogarnęły ją dziwne uczucia: miłości, rozpaczy, pustki i pożądania.
Wyciągnął do niej ręce, a ona przytuliła się do niego i z cichym westchnieniem
ukryła twarz w jego ramieniu.
– Virginio?
– Proszę, Ryan – wyszeptała błagalnie. – Proszę...
– Czy mam się jakoś zabezpieczyć? Wtedy zapomniałem cię o to spytać.
– Nie, wszystko w porządku – odparła. – Ryan, proszę...
– Jesteś pewna? Nie chciałbym, żebyś zaszła w ciążę.
– Jestem pewna – wyszeptała z bólem w sercu.
Zacisnęła powieki, by ukryć napływające do oczu łzy. Pragnęła czuć go na
sobie i w sobie. Ryan nie wiedział, czy okrzyk, który później się wyrwał z jej
piersi, był wynikiem spełnienia czy bólu. O tym wiedziała tylko Ginny.
Po wyjściu Ryana miała wreszcie czas, by dokładnie rozejrzeć się po
mieszkaniu i doszła do wniosku, że jest bardzo przytulne. Z przedpokoju można
było wejść do salonu i do kuchni. Z położonej od frontu sypialni jedne drzwi
prowadziły do salonu, w którym stał zniszczony, ale wygodny komplet mebli.
Drugie natomiast wiodły do otoczonego murem ogródka, w którym znajdowało się
kilka zaniedbanych rabatek, doniczek i skrzynek oraz wydzielona, żwirowana
część. Mimo to ogródek wyglądał jak niewielka oaza, a przy odrobinie wysiłku
można było z niego zrobić przyjemne miejsce. Ginny stwierdziła, że czuje się tu o
wiele lepiej niż w szpitalnym pokoiku.
Jedne z drzwi kuchennych również wiodły do ogrodu, w którym pod porośniętą
kapryfolium ścianą stała ławka. W wieczornym powietrzu unosił się słodki zapach
kwiatów. Ginny zrobiła sobie kawę i z kubkiem w ręku wyszła na dwór. Usiadła na
ławce i zaczęła rozmyślać o Ryanie.
Wrócił do dzieci, do swych obowiązków i do świata, do którego ona nigdy nie
będzie miała dostępu.
– Kocham cię – wyszeptała.
Nagle wskoczył jej na kolana jakiś kot, który pojawił się nie wiadomo skąd.
Ginny, wdzięczna mu za towarzystwo, pogłaskała go czule i podrapała za uszami.
Być może powinna postarać się o kota, a może już go ma...
– Gdzie mieszkasz, kotku? – spytała, ale on nie odpowiedział, tylko umościł się
wygodniej na jej kolanach.
Och, no cóż, albo zostanie, albo sobie pójdzie, pomyślała. Może Jilly Samuels
coś o nim wie. Przy okazji spytam o niego Zacha.
Następnego ranka doszła do wniosku, że mieszkanie jest wspaniałe. Przez całą
noc dobrze spała, mimo odejścia Ryana. Panował tu większy spokój niż w jej
szpitalnym pokoiku. Poza dużą sypialnią miała jeszcze salon, kuchnię i ogród, a
wszystko to za naprawdę niezbyt wygórowaną cenę.
Droga do pracy zajmowała jej tylko o trzy minuty więcej, co uważała za dużą
zaletę. To był jeden z powodów, dla którego nie szukała mieszkania wcześniej.
Kiedy miała nocny dyżur, mogła spać na oddziale, ale mogła też wpaść do domu,
żeby się przebrać czy coś zjeść, i przez cały czas była w zasięgu pagera. Siedząc na
ławce obok kota i jedząc śniadanie, doszła do wniosku, że to wspaniałe
rozwiązanie.
Kot wydawał się również zadowolony. Właśnie wskoczył jej na kolana i zanim
zorientowała się, do czego zmierza, polizał jej grzankę.
– Jesteś zuchwałym zwierzątkiem – skarciła go czule. – Idź stąd.
Niechętnie usłuchał, ale śledził uważnie każdy kęs jedzenia. W końcu Ginny
uległa i dała mu ostatni kawałek grzanki. On jednak zlizał z niej tylko masło.
– Jesteś rozkapryszony – powiedziała z wyrzutem.
Kiedy dotarła do szpitala, zadzwoniła na ortopedię, gdzie żona Zacha pracowała
jako pielęgniarka.
– Och, tak, kot – powiedziała pogodnie. – Jest cudowny! Trochę apodyktyczny,
ale niezwykle przyjazny. Uważaj na masło. Nie zostawiaj go na stole, boje wyliże.
Uwielbia też biszkopty. Jest również postrachem dla kur i krwistych befsztyków.
Mieszka za murem, na dole, ze starszą panią, która okropnie go rozpieszcza. Co
sądzisz o mieszkaniu?
– Jest wspaniałe. Cóż za zbieg okoliczności!
– Miałaś szczęście. No cóż, myślę, że wszystko ci się dobrze ułoży. Jeśli
będziesz chciała jeszcze się czegoś ode mnie dowiedzieć, po prostu pytaj.
Kiedy Ginny odkładała słuchawkę, zadzwonił bezpośredni telefon z
dyspozytorni karetek pogotowia.
– Mamy wypadek poparzenia, kochanie – oznajmił dyspozytor. – Pożar w
domu. Mężczyzna w średnim wieku spał na piętrze, wrócił z nocnej zmiany.
Przyczyna pożaru nie jest znana, ale zgłoszono ciężkie zaczadzenie, więc
przygotujcie się na przyjęcie pacjenta z oparzeniami dróg oddechowych, twarzy i
głowy. Mogą też zjawić się dwaj strażacy zatruci dymem.
– Dziękuję. Postawię wszystkich na nogi – odparła Ginny, a potem poszła
szukać Ryana.
– Pacjent z poparzeniami – poinformowała go, a następnie powtórzyła to, czego
dowiedziała się od dyspozytora.
– W porządku. Trzeba zawiadomić Cambridge, żeby czekali na niego, kiedy
tylko będzie można go przewieźć. Skoro nastąpiło zatrucie dymem oraz oparzenia
twarzy, potrzebny jest anestezjolog do udrożnienia dróg oddechowych i
podłączenia go do monitora. Musimy sprawdzić zawartość tlenku węgla i cyjanku
we krwi. Trzeba też podłączyć kroplówkę z nawilżaniem salbutamolem i podać
stuprocentowy tlen do oddychania, gdyby zaczął się dusić.
Ginny kiwnęła głową.
– Czy po wezwaniu anestezjologa mam zawiadomić pielęgniarki?
– Tak, proszę. Ja pójdę sprawdzić, czy na erce jest wszystko, czego potrzebuję.
Przyślij tam pielęgniarkę, może mi się przydać.
Kiedy przyjechał ambulans, wszystko było gotowe i zespół lekarzy przystąpił
do działania. Pierwsze czynności polegały na ochłodzeniu oparzeń i sprawdzeniu
drożności dróg oddechowych. Zajął się tym anestezjolog. Lekarze mieli ciężkie
zadanie, ponieważ głęboko poparzona skóra na twarzy pacjenta była sztywna,
twarda i pozbawiona czucia. Jego ręce również były w złym stanie, a palce zaczęły
puchnąć. Jack Lawrence, chirurg, ponacinał skórę na palcach poszkodowanego, na
grzbiecie dłoni i na szyi, by zabezpieczyć tkankę podskórną przed niedokrwieniem.
Nie potrzebował do tego anestezjologa, ponieważ skóra w tych miejscach była
zupełnie martwa, a nerwy zniszczone.
Mężczyzna oddychał ciężko i nierówno. Z pewnością miał uszkodzone płuca.
Ginny zauważyła, że Jack i Ryan wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jack
potrząsnął głową, a Ryan kiwnął do niego potakująco.
Wynikało z tego, że nie dają mu wielkiej szansy. Ginny skupiła swe wysiłki na
wprowadzeniu dożylnego cewnika o dużym przekroju. Ręce pacjenta były w
beznadziejnym stanie, a krążenie tak słabe, że miała wątpliwości, czy uda jej się
podłączyć to urządzenie nawet do jego nogi.
– Chyba muszę zrobić wenesekcję – powiedziała do Ryana.
– W porządku. Do dzieła. Dasz sobie radę?
W istocie nie było to trudne zadanie. Znieczuliła rannego miejscowo, ale nie
miała pewności, czy jest przytomny. Oczywiście po wprowadzeniu cewnika mogła
zaaplikować mu morfinę, by zmniejszyć ból w obwodowych częściach ciała, gdzie
oparzenia nie były tak poważne.
– Czy pan mnie słyszy, Dennis? – spytał Ryan, kiedy mężczyzna zaczął jęczeć.
– Jest pan w szpitalu, wszystko w porządku. Proszę spróbować się odprężyć i nie
wyrywać rurki. Czy cewnik został już wprowadzony?
– Prawie... Tak, już jest.
– W porządku, daj mu trochę morfiny, a potem kroplówkę.
Pielęgniarka wręczyła jej strzykawkę. Ginny sprawdziła zawartość, a potem
powoli wstrzyknęła morfinę do cewnika. Pacjent przestał jęczeć, ale nadal był
niespokojny. Wiedziała, że może to wynikać z braku tlenu spowodowanego
oparzeniami w płucach lub z odwodnienia.
– Ile podać płynu?
– Oparzenie obejmuje około dwudziestu pięciu procent ciała. Pomnóż to przez
jego wagę w kilogramach, a potem podziel przez dwa.
Ginny spojrzała na pacjenta.
– Ile on może ważyć? Osiemdziesiąt kilogramów?
– Coś koło tego.
Ginny szybko policzyła w myślach.
– Więc potrzebuje... tysiąc. Litr na godzinę?
– Nie, na cztery. Cztery godziny od chwili wypadku... więc tysiąc mililitrów
przez następne trzy godziny, potem tysiąc przez kolejne cztery, i tak dalej.
– W porządku. Zwykła sól fizjologiczna?
– Najpierw płyn koloidalny, a potem sól fizjologiczna. Podaj mu też lek
przeciwwymiotny, bo po morfinie może dostać torsji.
Ginny zrobiła domięśniowy zastrzyk w udo pacjenta.
– Co teraz?
– Trzeba założyć opatrunki na twarz, szyję i ręce, a potem przewieźć go do
Cambridge na oddział oparzeń.
– Karetka stoi przed szpitalem – oznajmiła pielęgniarka. – Zawiadomiliśmy
Cambridge. Czekają na twoje polecenia.
– Dobrze. Chyba lepiej będzie, jeśli ktoś z nim pojedzie. – Spojrzał na
wszystkich po kolei, a potem się uśmiechnął. – Widzę, że mnie spotka to szczęście,
prawda? W porządku. Czy dacie sobie radę ze strażakami?
– Jedź już – rzekł Jack rzeczowym tonem. – Nawet ty nie jesteś niezastąpiony.
Ryan wrócił po trzech godzinach z wiadomością, że kiedy dotarli do
Cambridge, pacjent dostał zapaści i nie ma pewności, czy z tego wyjdzie.
Ginny nie była zaskoczona. Ranny wydawał się poważnie chory, a niewidoczne
uszkodzenia płuc były najprawdopodobniej poważniejsze niż rany zewnętrzne.
Strażakom zbadano krew na zawartość cyjanku oraz tlenku węgla i po opatrzeniu
drobnych oparzeń na rękach wypuszczono ze szpitala.
O godzinie czwartej piętnaście zatelefonowano z Cambridge, że Dennis umarł.
Jego płuca nie wytrzymały dymu i wysokiej temperatury, a serce nie zniosło
wstrząsu oparzeniowego. Mimo wysiłków nie byli w stanie go zreanimować.
Ta wiadomość sprawiła Ginny dziwną ulgę. Wiadomo było, że gdyby przeżył,
miałby paskudne blizny. W dodatku musiałby przejść długi i przykry okres
rehabilitacji z licznymi przeszczepami skóry oraz innymi operacjami, na przykład
przykurczów ścięgien raje. Mimo to wszyscy byli przygnębieni, więc Ginny nie
zdziwiła się, że Ryan tego wieczora do niej nie przyszedł.
Miała teraz okazję rozpakować się, uporządkować rzeczy i przenieść kilka
ostatnich drobiazgów z pokoju w szpitalu. Postanowiła kupić parę niezbyt drogich
grafik, które widziała w antykwariacie.
Kot siedział na łóżku i patrzył, jak Ginny układa ubrania, a potem doszedł do
wniosku, że jest bardzo nudno, więc zwinął się w kłębek i zasnął.
– Mam nadzieję, że nie masz pcheł – powiedziała z wyrzutem.
Kot zastrzygł tylko uchem, traktując uwagę Ginny z należnym jej
lekceważeniem. Kiedy przygotowywała sobie grzankę i wyjęła masło z lodówki,
pojawił się w kuchni.
– To znowu ty – powiedziała.
Kot, mrucząc, zaczął ocierać się o jej nogi, a potem wygiął grzbiet w łuk,
żądając, by go pogłaskała.
– Zakochany kocur. Wracaj do domu. Twoja pani na pewno się o ciebie martwi.
Wypchnęła go za drzwi i zamknęła je, starając się nie zważać na żałosne
miauczenie. Ten kot nie zasługuje na współczucie, powiedziała do siebie. Jest po
prostu nieznośny. W końcu jednak wpuściła go z powrotem. Wskoczył jej na
kolana i wpatrywał się w ekran małego telewizora. O dziesiątej wieczorem Ginny
usłyszała słaby, kobiecy głos:
– Geronimo! Wracaj!
Kot podniósł się, wygiął grzbiet, a następnie wbił lekko pazurki w kolano
Ginny. Zeskoczył na podłogę i miaucząc, pobiegł w stronę drzwi.
– To ciebie wołają? Ty jesteś Geronimo?
Kot ponownie miauknął, więc wypuściła go na dwór, a potem patrzyła, jak
biegnie przez ogród, wskakuje na mur i znika.
– Tu jesteś, niedobry – powiedziała drżącym głosem jego właścicielka. –
Naprzykrzałeś się komuś? Chodź, czas na kolację.
Ginny usłyszała trzask zamykanych drzwi i uśmiechając się, weszła do domu.
Geronimo? No cóż, najwyraźniej jest bardzo kochany... Może szanuje swoją panią i
nie ostrzy sobie pazurków na jej kolanie!
Rozdział 4
Ginny usłyszała krzyki dziecka, jeszcze zanim otworzyły się drzwi na oddział.
Wyszła z gabinetu i zobaczyła pielęgniarkę, która wprowadzała do pokoju przyjęć
matkę z wrzeszczącym dzieckiem na ręku.
– W porządku, Frań, zajmę się nim – powiedziała – a ty wypełnij kartę.
Matka spojrzała na nią z wdzięcznością, ale w jej oczach malował się paniczny
strach.
– Ona cały czas krzyczy. Przez chwilę czuła się lepiej, ale potem znów zaczęła,
a ja naprawdę nie mogę w żaden sposób jej uspokoić...
Kobieta była bliska łez, więc Ginny położyła dłoń na jej ramieniu i próbowała
ją pocieszyć.
– Proszę pójść ze mną. Zobaczymy, jak temu zaradzić – powiedziała
uspokajającym tonem.
Kiedy szły korytarzem, Ginny poczęła analizować w myślach objawy. Bladość,
nieregularne krzyki...
– Czy wymiotowała?
– Tak, dwukrotnie. W trakcie tych napadów krzyku.
W tym momencie dziecko znów zwymiotowało, a potem zaczęło krzyczeć
jeszcze głośniej.
– Biedne maleństwo. Proszę położyć dziecko tutaj. Zaraz je zbadam, dobrze? W
jakim jest wieku?
– Piętnaście miesięcy. Prawie szesnaście.
– Czy miała przedtem jakieś dolegliwości?
– Nie. Od czasu do czasu dostawała kolki, ale poza tym nie chorowała na nic
poważnego.
– Dobrze. Kiedy to się zaczęło?
– Dziś rano, około ósmej. Musiałam odprowadzić do szkoły starsze dzieci i
miałam wrażenie, że poczuła się lepiej, ale przed dziewiątą znów dostała ataku,
więc przywiozłam ją prosto tutaj. Pomyślałam, że może to wyrostek.
Ginny zerknęła na zegarek. Za kwadrans dziesiąta. Delikatnie pomacała
brzuszek dziecka i stwierdziła, że po prawej stronie jest miękki.
– Nie, nie sądzę. Muszę przeprowadzić badanie przez odbytnicę. Nie jest to
przyjemne, więc proszę ją potrzymać.
Włożyła rękawice, natłuściła mały palec i delikatnie zbadała odbytnicę dziecka,
które krzyczało i kręciło się niespokojnie. Na gumowej rękawiczce pozostał ślad
przypominający galaretkę z czerwonej porzeczki.
– Wobec tego trzeba zrobić prześwietlenia jamy brzusznej, na stojąco i w
pozycji leżącej. Trzeba też wezwać chirurga dziecięcego. Podejrzewam
niedrożność jelit spowodowaną lekkim skrętem kiszek, a w takim przypadku
należy jak najszybciej przeprowadzić operację, bo biedactwo bardzo cierpi. –
Pogłaskała dziecko czule po główce. – Przepraszam, kochanie. Nie chciałam zrobić
ci krzywdy. Uspokój się.
Pielęgniarka wzięła małą na prześwietlenie, a Ginny przeprowadziła wywiad
chorobowy, zapewniając zdenerwowaną matkę, że wszystko dobrze się skończy.
Kiedy przyniesiono dziecko z powrotem, Ginny podłączyła kroplówkę, pobrała
krew do analizy i zaczęła powoli podawać dziecku sól fizjologiczną. Potem zjawił
się Ross Hamilton, który zbadał małą pacjentkę, obejrzał prześwietlenia i
potwierdził diagnozę.
– Co teraz? – spytała matka, próbując zachować spokój.
– No cóż, będziemy musieli natychmiast przewieźć ją na oddział dziecięcy –
wyjaśnił Ross. – Być może uda nam się odkręcić to jelito, robiąc lewatywę z
zawiesiny baru. To oszczędziłoby jej operacji, ale nie możemy zagwarantować, że
ten zabieg się powiedzie. – Odwrócił się do Ginny. – Załatw formalności związane
z przyjęciem dziecka, a ja przygotuję wszystko do zabiegu.
Gdy Ross wyszedł, Ginny wręczyła sanitariuszowi historię choroby oraz nerkę
na wymioty i poprosiła go, by odprowadził matkę z dzieckiem na pediatrię. Kiedy
odwróciła głowę, dostrzegła Ryana, który bacznie jej się przyglądał.
– Jakieś kłopoty? – spytał łagodnie.
– Niedrożność jelit. Ross chce zrobić lewatywę z baru.
– Biedne maleństwo.
– Biedne. – Wróciła do swego pokoju, wzięła z biurka pióro i zaczęła się nim
bezmyślnie bawić. Zastanawiała się, co mogłaby odczuwać, trzymając w objęciach
własne dziecko.
– Virginia?
Stłumiła łzy i podniosła głowę.
– Słucham?
– Dobrze się czujesz?
– Tak. Po prostu jestem trochę zajęta.
Było to oczywiste kłamstwo. Wsunęła pióro do kieszonki fartucha, zostawiając
na nim niebieski ślad, a potem odwróciła się i obdarzyła Ryana uśmiechem.
– Czy wpadniesz do mnie później?
Przyjrzał się uważnie jej twarzy, a ona poczuła wyraźny niepokój. Co
dostrzegł? Tęsknotę? Żal? Miłość?
– Tak – odparł w końcu. – Około wpół do dziewiątej?
Kiwnęła głową.
– Kolacja?
– Niezły pomysł.
Przechodząc obok niego, uśmiechnęła się sztucznie i poklepała go po policzku.
– Nie mów hop... Nie jestem najlepszą kucharką na świecie.
– Kochanie, musiałabyś zadać sobie wiele trudu, żeby gotować gorzej niż ja –
oznajmił półgłosem, ujmując jej rękę.
– Puść mnie – poprosiła cicho. – Nie wiesz, gdzie byłam.
Istotnie nie wiedział. Nie miał najmniejszego pojęcia, przez jakie piekło
przeszła, ale bardzo chciał wiedzieć, co wypaliło w jej duszy dziurę.
Widział, z jaką troskliwością trzymała w ramionach dziecko. Ponownie
pomyślał, że powinna być mężatką. Może już kiedyś miała męża? Nigdy jej o to
nie spytał, bo oboje unikali rozmów na tematy osobiste. Oczywiście, jeśli chodzi o
ich romans, nie miało to żadnego znaczenia.
– Do diabła – westchnął cicho. – Przecież nie powinno mnie to obchodzić...
Ginny skłamała. Umiała dobrze gotować. Szkoda, że Ryan nie był w nastroju,
by to docenić.
Postanowił, że nie rzuci się na Ginny natychmiast po przekroczeniu progu jej
mieszkania. Dlatego też prowadził uprzejmą rozmowę i chwalił jej potrawy,
podczas gdy myślał jedynie o tym, by wziąć ją w ramiona i zatracić się w miłości.
Najpierw dotkliwie oparzył sobie język i przełyk gorącym ziemniakiem.
Później, sięgając po szklankę z wodą, wylał jej zawartość na Ginny. Gdy z
krzykiem zerwała się na równe nogi, przewróciła krzesło i omal nie trafiła nim w
kota, który na wszelki wypadek umknął przez otwarte drzwi. Ryan próbował
wytrzeć papierową serwetką jej przemoczoną do suchej nitki spódnicę.
– Jestem cała mokra – powiedziała bez sensu.
– To lepiej zdejmij to z siebie, zanim śmiertelnie się zaziębisz.
Był duszny, upalny wieczór sierpniowy, ale żadne z nich nie zwróciło uwagi na
niedorzeczność jego słów.
– Dobry pomysł – mruknęła.
I na tym skończył się ich posiłek.
Leżąc w łóżku, Ginny obserwowała śpiącego Ryana, którego skóra lśniła
złociście w łagodnym świetle nocnej lampki. Na jego twarzy malował się wyraz
odprężenia, lecz dostrzegła też cień zarostu. Pomyślała, że pewnie nazajutrz będzie
miała ślady zadrapań na ciele, bo Ryan nie szczędził jej pieszczot.
Był wspaniałym kochankiem: delikatnym, troskliwym i cierpliwym. Było im z
sobą tak dobrze, że Ginny osiągnęła rozkosz, gdy tylko jej dotknął, a potem razem
z nim. Odgarnęła włosy z jego czoła i patrzyła na niego pełnym tęsknoty
wzrokiem.
Wielka szkoda, że tak się to ułożyło, pomyślała. Szkoda, że nie będziemy
razem...
Ze ściśniętym gardłem pochyliła się nad Ryanem i pocałowała go lekko w usta.
Otworzył oczy i uśmiechnął się do niej leniwie.
– Cześć – powiedział zaspanym głosem.
– Cześć. Musisz już iść, zrobiło się późno.
Zerknął na zegarek i mruknął coś z niezadowoleniem. Potem odrzucił kołdrę,
wstał i zaczął przetrząsać stertę leżących obok łóżka ubrań w poszukiwaniu swej
garderoby. Podnosząc z podłogi zmięte spodnie, zrobił posępną minę.
– Wyglądam, jakbym wracał z jakiegoś zebrania.
– Powiedz, że ktoś przewrócił szklankę wody. To prawda.
– To tylko jeszcze jedna półprawda – rzekł z niesmakiem, a Ginny poczuła
przypływ lęku. Czyżby to wszystko było ponad jego siły... kłamstwa, potajemne
schadzki?
Przecież nie musimy się ukrywać, pomyślała. Przecież Ryan może otwarcie
przyznać się do romansu... Ale matka Ann opiekuje się dziećmi, a on najwyraźniej
nie chce, by wiedziała, że w jego życiu istnieje inna kobieta.
Dlaczego? Czyżby myślała, że jej zięć żyje jak mnich? A może to on sam
stwarza problemy? Może naprawdę czuje się winny?
Czy dlatego właśnie nie dopuszcza jej do swego życia? Czy jego dom jest
świętym miejscem poświęconym wyłącznie Ann?
Miała wrażenie, że nigdy się tego nie dowie, ponieważ Ryan zawsze
uporczywie obstawał przy tym, by spotykali się w jej mieszkaniu. Ciekawa była,
czy kiedykolwiek pozna jego dzieci. Po chwili doszła do wniosku, że skoro tak
silnie zareagowała na cierpienia obcego niemowlęcia, to spotkanie z dziećmi Ryana
mogłoby okazać się ponad jej siły.
Ryan pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta.
– Dobranoc, Virginio. Śpij dobrze.
– Ty również. Jedź ostrożnie.
– Obiecuję. Zawsze staram się uważać.
Odsłoniła okno i patrzyła, jak Ryan przechodzi przez ulicę, zdążając w
kierunku samochodu. Odwrócił głowę i pomachał do niej ręką, a potem usiadł za
kierownicą, uruchomił silnik i powoli odjechał. Ginny opuściła zasłonę i rozejrzała
się po pokoju. Cóż za bałagan.
Taki sam jak w moim życiu, pomyślała.
Romans Ginny i Ryana musiał nieuchronnie wyjść na jaw. Któregoś dnia
Patrick Haddon przyłapał ich na ukradkowym pocałunku. Przepraszał, ale jego
oczy zabłysły i nie było w nich widać wielkiej skruchy. Na domiar złego, w kilka
dni później, kiedy byli w kuchni Ginny, rozległ się dzwonek do drzwi.
Ginny miała rozpiętą bluzkę, a Ryan wyciągniętą ze spodni koszulę...
– Kto to, do diabła, może być? – wymamrotał Ryan, przygładzając włosy i
wpychając koszulę do spodni.
– Nie mam pojęcia – odparła Ginny, zapinając bluzkę. – Pewnie jakaś sekta
religijna. Zostań tu. Powiem im, żeby sobie poszli.
Poprawiła włosy, odetchnęła głęboko i wyszła do holu. W uchylonych drzwiach
frontowych stał Zach z jakąś kobietą, której Ginny nigdy przedtem nie spotkała.
Goście spojrzeli na Ryana, potem na Ginny, a później na siebie.
– Och, przepraszam – powiedział Zach i odchrząknął, najwyraźniej
zakłopotany, że przyłapali ich niemal in flagrante delicto. – Nie zamierzaliśmy...
eee, .. przerywać... Po prostu wpadliśmy, żeby zobaczyć, czy u Ginny wszystko w
porządku.
Ginny pomyślała, że nie ma nic do ukrycia. Obdarzyła gości wymuszonym
uśmiechem i wskazała im drzwi do salonu.
– Wejdźcie. Ty pewnie jesteś My, prawda?
Kobieta kiwnęła głową i wyciągnęła rękę na powitanie.
– Cześć. Miło mi cię w końcu poznać. – Podeszła do Ryana i uścisnęła go. –
Cześć, stary nicponiu. Ostatnio nas zaniedbujesz.
Ryan poczerwieniał, ale odwzajemnił jej uścisk.
– Cześć, Jilly. Przepraszam, ale nie miałem zamiaru was zaniedbywać. Ostatnio
miałem dość gorączkowy okres.
– Rozumiem. Jesteś niezwykle tajemniczy.
– Och, do diabła, wy również powinniście poznać prawdę. Zdaje się, że
wszyscy już o nas wiedzą.
– Tak czy owak, po co ta cała mistyfikacja? – spytał Zach. – Najwyższy już
czas, żeby w twoim życiu pojawiła się jakaś kobieta.
– W moim życiu istnieje kobieta – wymamrotał. – Moja teściowa. Ona nie
pochwaliłaby tego związku.
– A co ona ma z tym wspólnego?
Ryan przesunął dłońmi po włosach i westchnął.
– Chyba nic, z wyjątkiem tego, że jestem zależny od jej dobrej woli. A poza
tym nie chcę, żeby do dzieci dotarły jakieś plotki.
– Jakie plotki? – spytała Jilly. – Że w końcu Ryan O’Connor przestał żyć jak
mnich? Przecież masz do tego prawo!
– Wiem o tym – westchnął. – Tylko trudno jest wszystko tak ułożyć, żeby nie
zranić osób, które najmniej na to zasługują.
– Rozumiem – powiedziała cicho Ginny. – Pogadamy o tym później. Tak czy
owak, istnieją jeszcze inne powody, żeby trzymać to w tajemnicy. Musimy razem
pracować...
– Sądzisz, że ludzie tego nie zauważą? – spytał Zach. – Mrzonki, moja miła. To
jest szpital. Nie możesz nawet kichnąć, żeby tego od razu nie skomentowano.
Ginny roześmiała się.
– Zauważyłam to. Pracuję tu zaledwie od trzech i pół tygodnia, a znam
najdrobniejsze szczegóły dotyczące prywatnego życia całego personelu. A wierzcie
mi, że o nic nie pytałam! – Sięgnęła po czajnik. – Kawy?
– Z przyjemnością. Zatem dość już o waszym życiu prywatnym. Jak podoba ci
się mieszkanie?
– Jest wspaniałe. Mam blisko do pracy i cudownie tu odpoczywam.
– Jak się miewa kot? – spytała Jilly.
– To złodziej. Wczoraj zostawiłam na wierzchu kawałek bekonu.
– Wszystko jasne!
Wymieniły uśmiechy, a Ginny doszła do wniosku, że polubiła Jilly... pomimo
jej smukłej sylwetki i bajecznie jasnych włosów.
Nastawiła czajnik i odwróciła się w stronę gości. Zach zerknął badawczo na jej
biust.
– Wybacz mi moją poufałość, ale czy twoja bluzka jest zapięta właściwie?
Ginny spojrzała na guziki i zaczerwieniła się.
– Och, do diabła. To jego wina.
Zach roześmiał się.
– Nic wątpię. Powinniście byli po prostu powiedzieć nam, żebyśmy sobie
poszli.
– Tak jak zrobiliście to wy, kiedy przyłapałem was pod prysznicem?
Teraz z kolei Jilly poczerwieniała, a Zach, zupełnie nie tracąc kontenansu,
uśmiechnął się szeroko.
– Skoro byłeś świadkiem tamtego wydarzenia, mogę równic dobrze przekazać
ci najświeższą wiadomość. Spodziewamy się dziecka, które zostało poczęte
właśnie wtedy pod prysznicem.
Ryan roześmiał się, najwyraźniej ucieszony nowiną i rozbawiony zbiegiem
okoliczności. Jednakże dla Ginny była to jeszcze jedna strzała, która trafiła w jej
serce. Korzystając z okazji, że Ryan ściska ich i składa im gratulacje, wymknęła się
do kuchni, by przygotować kawę i odzyskać panowanie nad sobą.
I co z tego, że będą mieli dziecko? – pomyślała. Przecież to normalna rzecz.
Dla innych ludzi. Ale nie dla mnie.
Ten wieczór wydawał się punktem zwrotnym ich związku. Może stało się tak
na skutek tego, co powiedział Zach, a może Ryan sam podjął takie postanowienie,
niemniej w piątek spytał Ginny, czy następnego dnia jest wolna.
– Jilly i Zach wyjechali na weekend i zostawili mi pod opieką psa, który jest
właściwie psem siostry Zacha, ale ona źle się czuje i ma małe dziecko, więc na
razie ten pies jest u nich. Dzieciaki i ja zamierzamy wziąć go na spacer. Chcemy
zabrać jedzenie na piknik i spędzić dzień w lesie. Czy miałabyś ochotę jechać z
nami?
Na myśl o spotkaniu z jego dziećmi zdobyła się na odważny uśmiech.
– To cudowny pomysł. Dziękuję.
W istocie bała się tego spotkania. Jasny i pogodny poranek zapowiadał kolejny
bezchmurny, upalny dzień. Włożyła dżinsy, krótką, bawełnianą koszulkę i
zawiązywaną pod biustem przezroczystą bluzkę, która miała chronić jej ramiona
przed słońcem.
Ryan przyjechał po nią o dziesiątej. Kiedy wsiadła do samochodu, odwróciła
głowę i po raz pierwszy zobaczyła jego dzieci.
Wszędzie by je rozpoznała. Były żywym odbiciem swego ojca. Miały
błyszczące oczy i gęste włosy. Były wyraźnie podniecone, podobnie jak olbrzymi,
czarny, kudłaty pies, który z tylnego siedzenia szczerzył na nią zęby, łypał oczami i
donośnie szczekał.
– Dziękuję, Scud, to wystarczy – powiedział Ryan.
Kiedy ruszyli, pies usiadł, ale z tyłu nadal dobiegały chichoty dzieci. Jechali
przez jakieś dwadzieścia minut, a potem Ryan skręcił z głównej drogi w kierunku
wrzosowiska i zaparkował w cieniu kępy sosen.
– No, załoga, wysiadać! – rozkazał wesoło, a dzieci wygramoliły się z
samochodu i podbiegły do bagażnika. Ryan wręczył każdemu z nich mały, barwny
plecak, a potem zarzucił sobie na ramię znacznie większą torbę.
– Mają tam swoje kanapki – wyjaśnił – a ja całą resztę: napoje, wodę dla psa,
koc... – Wzruszył ramionami i uśmiechnął się. – Po to właśnie są ojcowie, prawda?
Hej, Scud, chodź tu!
Ruszyli ścieżką wiodącą przez wrzosowisko. Słońce mocno przypiekało. Ginny
była zadowolona, że pomyślała o włożeniu bluzki, ponieważ w przeciwnym razie
spaliłaby się na węgiel. Zanim wyruszyli w dalszą drogę, Ryan posmarował dzieci
grubą warstwą kremu z filtrem ochronnym.
O godzinie jedenastej Ginny nałożyła trochę kremu na nos Ryana. Stali blisko
siebie, a on spoglądał na nią wzrokiem bardziej palącym niż słońce.
– Znów masz na sobie tę bluzkę – mruknął.
– Mhm.
– Ona niesamowicie wpływa na bicie mojego serca.
– Nie ruszaj się. Ćwiczenia wydolności układu krążenia są dla ciebie dobre...
– Czy znów mnie prowokujesz?
Ginny wsunęła palce pod jego rozchyloną na piersi koszulę.
– Chciałbyś tego, prawda?
Kiedy Ryan pochylił lekko głowę, usłyszeli dziecięcy głosik:
– Czy chcesz ją pocałować?
Gwałtownie wyprostował się i spojrzał w dół.
– Nie, Evie. Ona po prostu smarowała kremem mój nos.
– To było dawno.
– Upewniałam się tylko, czy zrobiłam to właściwie – oznajmiła poważnie
Ginny. – Możemy iść dalej. Odwróć się, to schowam krem do twojego plecaka.
– Teraz widzisz, dlaczego nie mogę sobie przy nich na wiele pozwolić –
szepnął Ryan, kiedy podążali ścieżką za dziećmi. – Są moimi aniołami stróżami.
– To urocze dzieci – powiedziała Ginny pełnym tęsknoty głosem. – Po prostu są
ciekawe, kim jestem, a ciebie bardzo kochają. Powinieneś być z nich dumny.
Ryan nagle przystanął. Ginny również się zatrzymała i odwróciła głowę w jego
stronę.
– Co się stało?
– Dziękuję – szepnął.
– To prawda, są wspaniałe. Z pewnością niełatwo ci samemu je wychowywać.
– Nie – przyznał z westchnieniem. – To bardzo trudne zadanie. Niekiedy
uważam je za zbyt trudne. Przyjeżdżam po nie spóźniony albo w ostatniej chwili
zmieniają mi terminy dyżurów, więc sama rozumiesz, dlaczego muszę liczyć na
teściową. Przeprowadziliśmy się tu po śmierci Ann, żeby być bliżej dziadków. Są
jedynymi krewnymi dzieci ze strony ich matki i nie chciałem, żeby straciły z nimi
kontakt.
– Więc nie mieszkaliście tu za życia Ann?
– Nie. Kupiłem ten dom mniej więcej półtora roku temu. Przedtem
mieszkaliśmy w Sussex, a ja pracowałem w Brighton.
Ginny zastanawiała się przez chwilę, a potem spojrzała na niego i spytała cicho:
– Jak ona umarła?
– Zginęła w wypadku samochodowym. W bezsensownym, głupim wypadku, do
którego w ogóle nie powinno było dojść. Po moim nocnym dyżurze jechaliśmy do
teściów na weekend. Ann postanowiła prowadzić. Zjechaliśmy z autostrady i
przejeżdżaliśmy przez skrzyżowanie. Jakiś samochód niespodziewanie wyjechał na
nas z prawej strony. Musiał nie zauważyć, że ma czerwone światło. Walnął prosto
w drzwi od strony Ann. Zginęła na miejscu. Wiem o tym, bo uderzenie rzuciło ją
na moje kolana. Miała wgniecioną czaszkę i zmiażdżoną klatkę piersiową.
Ginny zamknęła oczy i potknęła się. Poczuła, że Ryan mocno ją podtrzymuje.
– Jak to przeżyłeś?
Pogłaskał ją po głowie.
– To było lepsze, niż patrzeć, jak cierpi. Dzieci były w szoku, więc się nie
zorientowały. Wyciągnąłem je z samochodu, zanim zdały sobie sprawę z tego, co
się wydarzyło. My troje wyszliśmy z wypadku prawie bez szwanku. Byliśmy tylko
posiniaczeni, a dzieci doznały lekkiego wstrząsu. Ann wzięła całe uderzenie na
siebie.
Odetchnął głęboko, więc uniosła głowę i spojrzała na niego. Wydawał się
nieobecny, blask jego oczu zmąciły wspomnienia. Dotknęła dłonią jego policzka.
– Przepraszam, Ryan. Nic chciałam ci tego przypominać.
Delikatnie uścisnął jej dłoń.
– Wszystko w porządku, kochanie, to nie twoja wina. Tak czy owak, nadszedł
czas, żebym ci o tym opowiedział. To po prostu wciąż jest dość żywy obraz.
Chodźmy. Dzieciaki zniknęły.
Ruszył za dziećmi, a Ginny podążyła za nim nieco wolniej. Kiedy ich dogoniła,
siedzieli już na zwalonym drzewie, śmiejąc się głośno i rzucając psu patyki.
Pomachali do niej, a ona stwierdziła, że pod wpływem ich radości wewnętrzną
pustkę, którą ciągle czuła, wypełniło szczęście.
– Przerwa na herbatę? – spytała pogodnie.
Ryan uśmiechnął się i rzucił jej butelkę coca-coli. Kiedy Ginny ją odkręcała,
płyn gwałtownie wytrysnął, oblewając dokładnie przód jej bluzki. Ryan zerwał się
na równe nogi i zaczął wycierać mokre miejsca chusteczką do nosa. W jego oczach
tańczyły figlarne ogniki.
– Zrobiłaś to celowo – szepnął jej do ucha.
– Oczywiście – odparła z zalotnym uśmiechem. – Zniszczysz mi bluzkę –
wyszeptała, chwytając go za rękę.
Spojrzał jej w oczy.
– Wszystko w porządku, Virginio – mruknął, jakby wiedząc, co miała na myśli.
– Naprawdę. No dobrze, czy chcesz pić, czy też potrząśniesz butelką i oblejesz nas
wszystkich?
Ginny wahała się przez chwilę z błyskiem w oczach, a potem szybkim ruchem
odkręciła butelkę i przechyliwszy ją, wypiła kilka łyków.
– Czy chcecie się napić? – zapytał dzieci.
– Tak – odparła Evic.
– Nic chcę coca-coli – oznajmił Gus.
– Wiem. Wziąłem twój sok pomarańczowy.
Pogrzebał w plecaku i wyciągnął z niego małą butelkę.
– Skończyłaś, Evic?
Dziewczynka kiwnęła głową, zakręciła swoją butelkę i podała ją Ryanowi,
który odruchowo sprawdził zamknięcie, zanim włożył ją do plecaka. Potem
zarzucił plecak na ramiona i wyciągnął ręce w stronę dzieci.
– Ruszajmy, trzeba poszukać miejsca na piknik. Czy sądzicie, że uda nam się
znaleźć jakąś rzekę?
Po dłuższym marszu dotarli do niewielkiego strumienia. Otaczały go drzewa,
wśród których dostrzegli upstrzoną plamkami słońca małą polankę, idealnie
nadającą się na piknik.
– Co wy na to? – spytał Ryan, mrugając porozumiewawczo do Ginny. –
Doskonałe miejsce na lunch, prawda?
– Bardzo dobre. Czy byłeś już tu? – spytała Ginny, podczas gdy dzieci
wyjmowały z plecaków kanapki.
– Nic, ale Patrick bywa tu dość często. Przychodzi z Anną, Flissy i dzieckiem.
Powiedział mi o tym wczoraj.
– Więc nie jest to niespodzianka?
– Nic, ale chcę, żeby dzieci myślały, że wspólnie odkryliśmy to miejsce.
Po zjedzeniu kanapek Ryan i dzieci podwinęli nogawki spodni i zaczęli brodzić
w strumieniu.
– Chodź do nas – zawołał Ryan do Ginny.
Miała ochotę pójść w ich ślady, ale jej dżinsy nie dały podwinąć się zbyt
wysoko. Mimo to zdjęła buty oraz skarpetki i weszła do strumienia tylko po kostki.
Woda była przyjemnie chłodna i wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby Ryan nie
rozpoczął „bitwy morskiej"...
– Przepraszam, ze tak cię opryskałem – wyszeptał, kiedy odprowadził ją pod
drzwi mieszkania.
– Czuję się świetnie. Jestem tylko trochę mokra i pomięta.
– Pozwól, że pomogę ci zdjąć te wilgotne rzeczy – zaproponował, a ona
dostrzegła w jego oczach dziwne błyski.
– W samochodzie są twoje dzieci – przypomniała mu.
– Więc poczekaj na mnie. Wrócę o ósmej.
– Zamienię się w suszoną śliwkę.
– Wobec tego szybko się przebierz i jedź z nami na barbecue.
– Czyżbyś zapraszał mnie do siebie? Przecież uważasz to za niestosowne.
Potrząsnął głową.
– Już nie. Zach miał rację. Mam prawo do własnego życia. Proszę cię, przebierz
się i jedź z nami.
– Wracajcie sami, a ja przyjadę za jakaś godzinę. Dobrze?
Kiwnął głową i ruszył biegiem w kierunku samochodu. Kiedy odjeżdżali, dzieci
pomachały do niej przyjaźnie. Ginny weszła do mieszkania, a potem spędziła pół
godziny w wannie, próbując uporządkować własne myśli.
Jej wysiłki na nic się jednak nie zdały. Włożyła więc długą, obcisłą spódnicę i
luźny podkoszulek/Wokół ramion przewiązała trykotową bluzę na wypadek, gdyby
zrobiło się chłodniej.
Kiedy podjechała pod dom Ryana, zauważyła, że zatrzymał się tam inny
samochód, z którego wysiadali właśnie jacyś starsi państwo. Ryan otworzył drzwi,
popatrzył na nich, a potem spojrzał znacząco na Ginny. Wzięła głęboki oddech, z
lękiem oczekując spotkania z rodzicami Ann.
Evie i Gus wybiegli z domu i ruszyli pędem w kierunku starszej pary.
– Babciu! Dziadku! Byliśmy na pikniku z Ginny i ze Scudem! Było wspaniale!
– Ginny?
Kobiety spojrzały na siebie. Ginny doszła do wniosku, że nie zrobiła niczego,
czego mogłaby się wstydzić i że nie powinna czuć się jak intruz.
– Dzień dobry – powiedziała z uśmiechem.
Ryan odchrząknął.
– Virginio, chciałbym, żebyś poznała Betty i Douga Powersów, rodziców Ann.
Betty, Doug, to jest Virginia.
Rozdział 5
Kiedy Ryan zaprosił wszystkich do domu, Ginny podejrzewała, że starsi
państwo zastanawiają się nad tym, kim ona jest. Co robi tutaj z mężem ich córki? Z
ich wnukami?
– Miło nam panią poznać – powiedziała uprzejmie Betty Powers i obrzuciła
Ginny taksującym spojrzeniem, jakby szukając jakichś wskazówek, jakiegoś
powodu jej obecności w domu zięcia. – Czy od dawna zna pani Ryana? – spytała z
pozorną obojętnością.
– Od czterech tygodni – odparła Ginny. – Odkąd zaczęłam pracować w szpitalu.
Jestem nową asystentką Ryana.
– Aha, jest pani koleżanką z pracy – powiedziała Betty, wrzucając Ginny do
bezpiecznej szufladki.
Ryan mógł pominąć to stwierdzenie milczeniem, ale nie zrobił tego.
– Więcej niż koleżanką z pracy, Betty. Virginia i ja jesteśmy.. . – nastała chwila
wymownej ciszy – przyjaciółmi. Bliskimi przyjaciółmi.
Betty i Doug wymienili szybkie spojrzenia; atmosfera stała się wyraźnie
napięta. Dzieci nie rozładowały sytuacji, ponieważ bez przerwy opowiadały
jedynie o tym, jak Ryan ochlapał ją wodą w strumieniu, a ona przewróciła go, a
potem usiadła na nim i zaczęła go topić, a w drodze powrotnej on gonił ją przez las.
– Powiedział, że wygrała konkurs mokrych koszulek – obwieścił Gus. – Babciu,
na czym polega ten konkurs?
– To jasne, trzeba sprawdzić, kto ma najbardziej mokrą koszulkę – wyjaśniła
Evie z wyższością.
Ryan omal nie zakrztusił się drinkiem. Betty zaparło dech z przerażenia, Doug
odkaszlnął z zażenowania, a Ginny nie wiedziała, gdzie się schować.
Państwo Powers dość szybko się pożegnali.
– Ojej – mruknął Ryan, wracając do ogrodu.
– Przepraszam – zaczęła Ginny, ale on skwitował jej próbę usprawiedliwienia
się machnięciem ręki.
– Nie ma za co. To nie twoja wina. Prędzej czy później musiało do tego dojść.
– Jestem tu po raz pierwszy, a oni gotowi są pomyśleć, że flirtujemy na oczach
dzieci.
– Nie. Wyjaśniłem im, że tak nie jest. Że nic się nie wydarzy w obecności
dzieci. Powiedziałem im również, że nie jestem mnichem i muszą to uszanować.
Powinni zdać sobie sprawę, że nadal żyję. To nie znaczy, że nie kochałem ich córki
i nie boleję nad jej śmiercią, ale nie zostałem z nią pogrzebany i nie widzę
powodów, żeby zachowywać się w taki sposób. W każdym, razie to nie ma nic
wspólnego z Ann. To zupełnie odrębna sprawa.
Cokolwiek by powiedział, jestem kategorią trzecią, pomyślała. Ryan przysiadł
na poręczy ławki ogrodowej obok Ginny i spojrzał na nią.
– Czy mogę przynieść ci drinka?
– Tak. Dżin bez toniku – odparła poważnym tonem.
– Przecież będziesz prowadzić. Może jednak z tonikiem?
– Cudownie.
Wrócił, niosąc dwie wysokie szklanki, w których pobrzękiwały kostki lodu.
Usiadł obok Ginny i wyciągnął przed siebie nogi.
– Jak to się stało, że twoje nogi nie są niebieskie? – spytała z oburzeniem.
– Słucham?
Podciągnęła spódnicę do połowy ud, a Ryan zachichotał.
– Nowe dżinsy?
– Niestety. Chciałam, żeby były jak najciemniejsze, bo wtedy nie brudzą się tak
szybko. Może powinnam była uprać je przed włożeniem.
– Przecież uprałaś je w strumieniu.
Oboje wybuchnęli śmiechem. Kiedy w końcu się opanowali, dostrzegli dzieci,
które stały przed nimi i patrzyły na nich ze zdziwieniem.
– Z czego się śmiejecie? – spytała Evie i przekrzywiła głowę, podświadomie
naśladując ojca.
– Z niczego, kochanie – wysapał Ryan, ocierając oczy. – To był po prostu taki
mokry żart.
To wywołało kolejny wybuch niepohamowanego śmiechu, ale dzieci nie
ruszyły się z miejsca, a Gus wyglądał na znudzonego.
– Nie zwracajcie uwagi na waszego ojca – powiedziała Ginny pogodnie. – On
po prostu ma takie poczucie humoru.
Gus pociągnął Ryana za rękaw.
– Tato?
Ryan opamiętał się.
– O co chodzi?
– Czy coś ugotujesz? Jestem głodny – oznajmił chłopiec płaczliwym głosem.
– Oczywiście. Przepraszam, synku. Zaraz przygotuję grill.
W ciągu kilku minut wszystko było gotowe: kebaby z kurcząt, skwierczący
bekon, ananasowe bułeczki i inne smakołyki. Ryan przydzielił Ginny
przygotowanie sałaty.
– Tatuś robi to inaczej – powiedział Gus, przyglądając się podejrzliwie sałacie.
– Tnie ją na małe kawałki.
– Tak jak robiła to mamusia.
Zapadło pełne napięcia milczenie. Po chwili Ryan odchrząknął i wziął miskę z
rąk Ginny.
– Przyjemna jest jakaś odmiana. Zaczynałem mieć już powyżej uszu sałaty
przyrządzanej stale w ten sam sposób. Kroiliśmy ją na drobne kawałki, bo byliście
mali, ale dorośli zazwyczaj jedzą sałatę przygotowaną właśnie w taki sposób.
Spróbujcie.
Postawił miskę na stole, a dzieci podejrzliwie patrzyły to na sałatę, to na niego.
– Uważam, że taka wygląda ładniej – rzekła w końcu Evie, sięgając po sztućce.
– Myślę, że Gusowi nadal trzeba kroić ją na małe kawałki.
– Nieprawda! Z tymi też dam sobie radę – zaprotestował brat, a Ginny z trudem
stłumiła uśmiech.
Jakże sprytnie Ryan zażegnał tę niezręczną sytuację, pomyślała. Chyba
niewiele osób by to potrafiło. A może nikt. Ale pewnie po fiasku z rodzicami Ann
Ryan nie pozwoli jej się więcej zbliżyć do swych dzieci.
Poniedziałek w szpitalu był jak zwykle gorączkowym dniem. Pacjenci, zbyt
zajęci w czasie weekendu, teraz napływali masowo z różnymi dolegliwościami,
które w większości mogli z łatwością sami wyleczyć domowymi sposobami. Mogli
też zasięgnąć porady rejonowego lekarza rodzinnego. Tylko nieliczni naprawdę
wymagali opieki szpitalnej. Większość z nich powinna była zjawić się wcześniej.
Pewna kobieta zgłosiła się ze spuchniętą prawą stopą i klasyczną ostrogą
końską powyżej pięty. Wyjaśniła, że kiedy w piątek rano prowadziła samochód w
drodze na konferencję, poczuła okropny ból na grzbiecie stopy. Nie mogła się
zatrzymać, ponieważ jechała autostradą.
– Co pani robiła? – spytała Ginny, przyglądając się stopie pacjentki. Objawy
wskazywały na złamanie.
– Naciskałam na pedały, to wszystko.
– Co miała pani na nogach?
– Buty na wysokich obcasach.
– Ciasne?
– Nic bardzo. Choć, owszem, uciskały mnie, kiedy wyginałam nogę w stopie.
– Czy pani dużo chodzi?
Kobieta roześmiała się.
– Nic dla przyjemności. Nic mam na to czasu. Ale sądzę, że tak. W każdym
razie przez cały dzień jestem na nogach.
– Czy odczuwała pani ból poprzedniego dnia?
Pacjentka ponownie się roześmiała.
– Nic większy niż zwykle, chociaż, skoro już pani o tym wspomniała,
przypominam sobie, że mniej więcej przez ostatni tydzień bolała mnie właśnie ta
część stopy, ale byłam zbyt zajęta, żeby zwracać na to uwagę.
Ginny kiwnęła głową.
– Sądzę, że trzeba stopę prześwietlić. Choć wydaje się to nieprawdopodobne,
może to być złamanie jednej z długich, cienkich kości śródstopia.
– Złamanie? W jaki sposób?
– Często powtarzane czynności. W pani przypadku jest to najprawdopodobniej
chodzenie. Mogła też pani zerwać sobie wiązadło podczas prowadzenia
samochodu. Zrobimy kilka zdjęć i sprawdzimy.
Okazało się, że jest to złamanie. Ginny pokazała pacjentce pękniętą kość na
prześwietleniu.
– Och, tak! – zawołała kobieta. – Dokładnie w tym miejscu mnie boli! To
dziwne.
– Takie złamanie nazywa się „marszowym". To typowe złamanie, którego
doznawali żołnierze piechoty w wyniku długich marszów. Niestety, pani się też to
przytrafiło, choć nie służy pani w wojsku.
– Co mi pani radzi?
– Odpoczynek, zimne okłady, bandaż elastyczny i uniesienie nogi do góry.
Mniej więcej po dwóch tygodniach wszystko powinno być w porządku, ale pod
warunkiem, że zastosuje się pani do moich zaleceń.
– Ależ nie mogę! Mam mnóstwo pracy! Dzisiaj muszę wziąć udział w trzech
konferencjach, jutro mam kolejne zebranie w Manchesterze, a w piątek spotkanie z
projektantem na miejscu budowy...
– W takim razie lepiej będzie, jeśli włożymy nogę w gips i damy pani kule
łokciowe. Musi jednak pani możliwie jak najwięcej odpoczywać, żeby nie dopuścić
do obrzęku stopy. Myślę, że założymy pani szynę gipsową na wypadek, gdyby
noga miała przy tym upale tendencję do puchnięcia, ale musi pani na nią naprawdę
bardzo uważać. Jeśli zacznie boleć, będzie to oznaczało, że ją pani sforsowała.
Czym się pani właściwie zajmuje?
– Jestem architektem.
– To bardzo interesujący zawód – powiedziała Ginny, wypełniając kartę
choroby. – Co pani projektuje?
– Domy, głównie mieszkalne. Pracuję dla jednej z większych firm
budowlanych. Mam szczęście, że dostałam tę pracę. Naprawdę nic mogę sobie
pozwolić na chorowanie.
– No cóż, proszę nie forsować nogi i przyjść za tydzień na kontrolę. Proszę mi
przyrzec, że będzie pani postępować rozważnie.
– Nic mogę – przyznała pacjentka.
Ginny roześmiała się i potrząsnęła głową.
– Przynajmniej jest pani szczera! No cóż, proszę zrobić, co w pani mocy.
Wręczyła jej zlecenie założenia gipsu oraz wydania kul i już miała wezwać
następnego pacjenta, kiedy karetka przywiozła mężczyznę z ostrym bólem brzucha.
– Przynieście go wprost do mnie – poleciła pielęgniarce z sali przyjęć.
Mężczyzna miał około czterdziestu pięciu lat. Najwyraźniej cierpiał i z trudem
wymawiał słowa.
– Gdzie pana boli? – spytała Ginny. – Czy może mi pan pokazać to miejsce?
Chory wskazał środek brzucha.
– Ból promieniuje aż do pleców – wystękał, a potem zwymiotował.
– W porządku, przyjrzyjmy się temu – powiedziała Ginny.
Brzuch pacjenta nie był napięty, co wykluczało perforację.
Bardziej prawdopodobny wydawał się tętniak aorty lub zawał serca. Ginny
osłuchała serce; poza przyspieszonym rytmem, pracowało normalnie.
Badając delikatnie brzuch, wyczuła w linii pośrodkowej ciała miękką,
stawiającą lekki opór masę.
– Jakie ma ciśnienie? – spytała pielęgniarkę.
– Niskie. Dziewięćdziesiąt na czterdzieści.
– Wezwij szybko chirurga, dobrze? Podejrzewam pękający tętniak. Panie
Bright, teraz podłączę kroplówkę, żeby podać panu płyny i środki przeciwbólowe.
Podam również tlen, żeby ułatwić panu oddychanie.
Założyła mu maskę tlenową, a potem błyskawicznie podłączyła kroplówkę. Po
pobraniu krwi do analizy oraz do próby krzyżowej zaczęła przetaczać osocze, by
zwiększyć objętość krążącej krwi.
Technik radiolog przyniósł przenośny aparat rentgenowski, a potem przyszedł
Ross Hamilton i potwierdził diagnozę Ginny.
– Tom Russell jest teraz na sali operacyjnej. Zawiadomię go, żeby natychmiast
zajął się panem Brightem. Czy wymiotował?
– Tak. Jego żołądek jest zupełnie pusty.
– Dobrze. Zawieźcie go na górę. Ja zadzwonię na salę operacyjną.
Do pokoju zajrzała pielęgniarka.
– Nadjeżdża karetka na sygnale. Ryan potrzebuje cię szybko na erce.
– Dobrze. Powiedz mu, że zaraz będę – odparła Ginny.
Wypełniła kartę choroby pana Brighta, a potem odesłała go z pielęgniarką i
sanitariuszem na salę operacyjną. Zeszła na reanimację w chwili, gdy przyjechała
karetka. Sanitariusz zarzucił lekarzy informacjami:
– Straciła przytomność na miejscu wypadku, podejrzenie urazu głowy,
obrażenia brzucha i klatki piersiowej od pasa bezpieczeństwa w chwili zderzenia,
uszkodzenia nogi. Dwójka małych dzieci wyszła bez obrażeń. Teraz są na policji w
celu ustalenia tożsamości. Pacjentka ma niskie ciśnienie krwi, więc podłączyliśmy
ją do kroplówki, pobraliśmy krew do próby krzyżowej i...
Ginny wzięła od niego cewniki i podążyła za wózkiem. Sanitariusz nadal
mówił, ale do niej docierały tylko pojedyncze słowa. Ranna potrzebuje
natychmiastowej i wszechstronnej pomocy, to oczywiste, a Ryan musi
skompletować zespół lekarzy.
Ginny bezzwłocznie wysłała krew do próby krzyżowej i szybko wróciła do
Ryana. Kobieta miała unieruchomione plecy oraz szyję. Ponieważ istniało
podejrzenie uszkodzenia rdzenia kręgowego, Ryan ostrożnie włożył rurkę
intubacyjną.
ABCD, pomyślała Ginny. A – zapewnienie drożności dróg oddechowych –
załatwione. Teraz B – oddychanie. Założyła na twarz pacjentki maskę tlenową i
zaczęła podawać stuprocentowy tlen.
Następnie C – krążenie. Ciśnienie krwi rannej było niskie.
– Wezwij chirurga, bo istnieje podejrzenie krwotoku – polecił Ryan, pochylając
się nad pacjentką.
– Ross może jeszcze być tutaj – odparła.
W tym momencie uchyliły się drzwi i zajrzał przez nie Ross.
– Czy przypadkiem mnie nie potrzebujecie, skoro już tu jestem?
– Och, w samą porę! Mamy kobietę z podejrzeniem krwotoku do jamy
brzusznej. Jest nieprzytomna, a ciśnienie krwi gwałtownie spada. Obrażenia klatki
piersiowej, uszkodzenia nogi. Rzuć na nią okiem, dobrze?
Cofnęli się, by Ross mógł obejrzeć pacjentkę. Ginny z przerażeniem dostrzegła,
że z jego twarzy odpływa krew.
– Mój Boże, nie! – jęknął. – Lizzi?
Ryan zaklął cicho i odwrócił się do niego, ale nie był wystarczająco szybki.
Ross wziął głęboki oddech, podszedł do pacjentki i położył dłonie na jej brzuchu.
Choć drżały mu ręce, badał chorą delikatnie i ostrożnie.
– Ma pęknięte żebra, ale ściana klatki piersiowej porusza się prawidłowo –
powiedziała Ginny do Ryana.
– Wezwijcie anestezjologa – odezwał się Ross. – Może będzie trzeba ją
operować, żeby sprawdzić, skąd pochodzi ten krwotok. Czy są jakieś objawy
krwiaka opłucnej?
Ginny potrząsnęła głową.
– Na razie nie. – Spojrzała na Rossa, a potem odwróciła się do Ryana. – Kim
ona jest? – spytała szeptem.
– Jego żoną.
Ginny popatrzyła na rozebraną kobietę. Jej klatka piersiowa była stłuczona i
pokryta siniakami, twarz i skroń – opuchnięte, a nogi – zniekształcone poniżej
kolan.
– Wyczuwam coś w podbrzuszu – oznajmił Ross. – Nie sądzę, żeby była to
śledziona. Będę musiał operować...
– Nie ma mowy – zaprotestował Ryan stanowczo. – Czy Olivier znajduje się na
terenie szpitala?
– Jest już w drodze. – ""
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i mężczyzna w stroju chirurga chwycił
Rossa mocno za ramiona i odsunął go od pacjentki.
– Dolny lewy kwadrat – wyjaśnił Ross ochrypłym głosem.
– Tak – przyznał Olivier. – Myślę, że to w gruncie rzeczy sprawa
ginekologiczna. Wystąpiło obfite krwawienie z pochwy; może ronić lub mieć
pękniętą ciążę pozamaciczną. Czy to możliwe? Nie sądzę, żeby miała uraz brzucha,
bo nie widzę oznak uderzenia. Co się stało?
– Nie wiadomo – odparł Ryan. – W wypadku nie brały udziału inne
samochody.
– Ona jest w ciąży – mruknął Ross, a potem chwycił Ryana kurczowo za ramię.
– Co z dziećmi? Gdzie są moje dzieci?
Ginny wzięła go za rękę i zaprowadziła do gabinetu lekarskiego.
– Wszystko w porządku. Zajęła się nimi policja. Nic im się nie stało. Chodź,
dowiemy się, gdzie są teraz.
– Ale Lizzi...
– Jest w dobrych rękach. Nie martw się, wyjdzie z tego.
– Jest nieprzytomna – powiedział, jakby dopiero teraz to do niego dotarło.
Zza wahadłowych drzwi dobiegł do nich głos Ryana:
– Cholera! Brak akcji serca.
Ross zdrętwiał, a potem nagle się załamał.
– Dobry Boże, nie, nie Lizzi...
Wstrząsnęło nim ciche łkanie, ale Ginny nie dostrzegła w jego oczach łez.
Nagle otworzyły się drzwi i weszła pielęgniarka.
– Ryan prosi, żebyś tam wróciła – powiedziała do Ginny.
Ross zerwał się na równe nogi.
– Co z nią? Miała zapaść czy umarła? – spytał, chwytając ją za ramię.
– Nie, żyje. Serce znów zaczęło pracować. Czy zrobić ci herbatę?
Potrząsnął głową.
– Nie, chcę być tam.
– Nie sądzę...
Ginny wróciła do sali reanimacyjnej. Ryan podniósł głowę i spojrzał na nią.
– Co z nim?
– Jest w szoku. A ona?
– Bardzo źle. Miała zapaść.
– Wiemy. Słyszeliśmy cię.
– Cholera. Nie chciałem, żeby martwił się bardziej niż to konieczne. Gdzie on
jest?
– W gabinecie z pielęgniarką.
– To dobrze. Mam nadzieję, że uda jej się go tam zatrzymać. Zamierzamy
otworzyć ją i zatamować krwawienie.
– Tutaj? Nie na sali operacyjnej?
– Nie ma czasu. Lada chwila zjawi się zespół ginekologiczny, ale ja potrzebuję
pomocy z innego powodu. Krwiak opłucnej powiększył się. Pomożesz mi założyć
dren?
Ginny pracowała niemal machinalnie, przez cały czas myśląc o czekającym w
gabinecie Rossie.
On jednak, mimo protestów lekarzy, wszedł na salę, oparł się o ścianę i w
posępnym milczeniu obserwował ich walkę o życie żony.
Lizzi ponownie dostała zapaści, ale udało się ją zreanimować. Kiedy
anestezjolog ją uśpił, ginekolodzy stwierdzili pękniętą ciążę pozamaciczną.
Zatamowano krwotok, odessano krew, a potem pielęgniarki przetoczyły krew do
żył. Po chwili Lizzi przestała być tak przerażająco blada, ciśnienie krwi wzrosło.
Lekarze usunęli ciążę, potem przepłukali jamę brzuszną i zaszyli cięcie. Potem
anestezjolog przestał podawać środek znieczulający.
– Sprawdźmy, czy nadal jest nieprzytomna – mruknął Ryan.
– Lizzi? Lizzi, obudź się, czy mnie słyszysz?
– Ja coś powiem – rzekł Ross, odpychając Ryana. – Lizzi, kochanie! Obudź się.
Pora wstawać. Lizzi? – Uścisnął jej dłoń.
– Lizzi? Obudź się, kochanie.
– Nie – jęknęła, z trudem otwierając poranione usta. – Boli.
Ross zamknął oczy, a potem pochylił się nad nią i pocałował ją w czoło. Na
jego spiętej twarzy malowało się wzruszenie.
– Wiem, kochanie. Już wszystko dobrze. Jestem przy tobie.
– Dzieci...
– Nic im się nie stało. Nie martw się.
– Gdzie jestem?
– W szpitalu. Otwórz oczy, kochanie.
– Źrenice reagują na światło – stwierdził Ryan. – Przywróciliśmy ją do życia.
Mówił spokojnym, ale nieco bezbarwnym głosem. Ginny spojrzała na niego po
raz pierwszy od dłuższego czasu i była wstrząśnięta zmianą, jaka w nim zaszła.
Miał poszarzałą twarz i zapadnięte, matowe oczy. Bez słowa odwrócił się i wyszedł
z sali.
Nie mogła pójść za nim, ponieważ była zbyt zajęta pacjentką. Kiedy wrócił,
jego twarz odzyskała już normalną barwę, tylko oczy pozostały bez wyrazu.
Pracował niemal mechanicznie.
– W porządku. Skoro najgorsze minęło, czy możemy dostać prześwietlenia nóg,
klatki piersiowej, kręgosłupa, głowy, miednicy i wszystkiego, co pacjentkę boli?
Potem przewieziemy ją na ortopedię.
– Ona okropnie cierpi – powiedział Ross, nadal stojąc przy żonie.
– Panujemy nad tym. Ginny, bardzo dziękuję za pomoc. Możesz już iść.
Ginny kiwnęła głową i uścisnęła Rossa za ramię.
– Cieszę się, że z nią wszystko w porządku.
Ross uśmiechnął się blado.
– Dziękuję.
Raz jeszcze spojrzała na spiętą twarz Ryana i wyszła.
Ryan bał się, że zemdleje. Miał mdłości, kręciło mu się w głowie, a dokuczliwy
szum w uszach utrudniał zebranie myśli.
Ściągnął rękawice i wrzucił je do kosza, a potem zdjął zakrwawiony fartuch i
ruszył w kierunku drzwi, nie zważając na zdziwione spojrzenia personelu. Musiał
po prostu stąd wyjść, zanim ściany runą na niego i zwymiotuje.
Było chłodniej niż w czasie weekendu, więc kiedy znalazł się na powietrzu,
wziął kilka głębokich oddechów. Jego samochód stał w pobliżu głównego wejścia
na miejscu zarezerwowanym dla konsultantów. Otworzył drzwi, usiadł bokiem na
fotelu kierowcy i ukrył twarz w dłoniach.
Przeraził go widok twarzy Rossa. Mogło to być jego własne odbicie w lustrze.
Wstrząs, przerażenie, świadomość krytycznego stanu chorej... Z tą różnicą, że żona
Rossa żyła, a jego zginęła na miejscu.
Nie miał wtedy żadnych wątpliwości. Głowa Ann pękła jak jajko, a jedna strona
czaszki była wgnieciona. Nikt nie przeżyłby takich obrażeń. Mimo wszystko badał
jej tętno albo przynajmniej próbował je sprawdzić. Miała zmiażdżony nadgarstek.
Kiedy wypuścił z dłoni jej rękę, na jego palcach pozostały odłamki kości.
Poczuł palenie w przełyku. Od dłuższego czasu nie dopuszczał do siebie tych
wspomnień, ale sobotnia rozmowa z Virginią oraz walka o życie Lizzi
spowodowały, że wszystko powróciło ze zdwojoną siłą. Nagle padł na niego cień.
– Ryan?
Otworzył oczy i na tle nieba dostrzegł zarys sylwetki Virginii. Jej włosy
tworzyły w promieniach słońca coś w rodzaju aureoli. Czy była świętą? Powinna,
jeśli chce zrozumieć to wszystko.
– Dobrze się czujesz?
Kiwnął głową.
– Mam lekkie mdłości, ale to przejdzie.
– Wspomnienia?
Ponownie kiwnął głową.
– Dlaczego nie pojedziesz do domu? Jack jest na miejscu. Damy sobie bez
ciebie radę.
– Może to dobry pomysł. Jesteś pewna, że sobie poradzicie?
– Och, będziemy się starać. Czy możesz prowadzić?
Rozważył w myślach jej pytanie.
– Jeszcze nie. Po prostu posiedzę tu przez chwilę.
– Jeśli chcesz, możesz położyć się w moim mieszkaniu.
Spojrzał w jej oczy.
– Naprawdę?
Delikatnie pogłaskała go po policzku.
– Oczywiście. Masz to.
Kiedy wręczała mu pęk kluczy, gwałtownie chwycił jej dłoń i pocałował ją.
– Dziękuję – wyszeptał. Nie był w stanie mówić głośniej.
Po kilku minutach pojechał do jej mieszkania, zrzucił z siebie ubranie i wśliznął
się do łóżka. Natychmiast zapadł w sen, który przyniósł mu błogosławione
zapomnienie i tak bardzo potrzebny jego udręczonemu umysłowi odpoczynek.
Obudził go odgłos kroków w salonie. Odrzucił pościel, wstał z łóżka i podszedł do
drzwi.
Ginny go nie usłyszała. Zajęta była porządkowaniem gazet i układaniem
poduszek. Po powrocie z pracy przebrała się w wygodną, luźną, bawełnianą
sukienkę, pod którą widać było zarys piersi i bioder. Ryan natychmiast otrząsnął
się ze snu.
– Virginio – powiedział zmienionym przez sen głosem.
Odwróciła głowę, spojrzała na niego, a potem bez słowa rzuciła mu się w
ramiona. Z łatwością poradził sobie z jej sukienką i skąpą, koronkową bielizną.
Potem zatopił się w jej cudownych ramionach, próbując zapomnieć o
okropnościach sprzed kilku godzin.
Ginny dała się porwać jego nienasyconej żądzy. Jego pocałunki stały się
brutalne, pieścił ją z zapamiętałą pasją, która obudziła w niej jakieś dzikie uczucia,
z których istnienia nie zdawała sobie dotąd sprawy. Był nienasycony, ale mimo
wysiłków żadne z nich nie mogło osiągnąć rozkoszy. Stało się to dopiero później.
Potem Ryan długo milczał, a gdy wreszcie uniósł głowę, w jego oczach dostrzegła
niepokój.
– Przepraszam. Znowu zachowałem się jak zwierzę. Dobrze się czujesz?
Kiwnęła głową.
– A ty?
– Chyba tak. Domyślam się, że oboje żyjemy.
– Na to wygląda.
Ponownie oparł głowę na jej ramieniu.
– Czasami ta praca jest zbyt stresująca – mruknął. – Przepraszam, jeśli
sprawiłem ci ból.
– Ależ skąd.
Pogłaskała go po wilgotnych plecach.
– Jesteś bardzo wyrozumiała. Większość kobiet powiedziałaby, żebym nie
pokazywał im się na oczy, dopóki nie wezmę się w garść.
– Zatem większość kobiet nie ma wyobraźni.
Uśmiechnął się blado.
– Co z Lizzi?
– W porządku. Nastawili złamania w miejscowym znieczuleniu. Termin
ostatecznej operacji wyznaczono na jutro. Chcą, żeby się ustabilizowała i trochę
wzmocniła.
– Uraz głowy?
– To tylko lekkie stłuczenie. Przyczyną wypadku była ciąża pozamaciczna.
Lizzi poczuła nagle ostry ból i straciła panowanie nad kierownicą.
– Czy Ross odebrał dzieci?
– Tak. Zawiózł je do domu.
Ryan pogłaskał ją delikatnie po policzku.
– Virginio?
– Tak?
– To nie ma nic wspólnego z Ann. Dzisiejszego popołudnia przeżyłem wstrząs,
ale teraz... cieszę się, że żyjemy. Wciąż stykamy się oko w oko ze śmiercią i
musimy mieć pewność, że nadal jesteśmy gdzieś tutaj, że ta dzika bestia jeszcze
nas nie dopadła. – Odgarnął włosy z jej twarzy i pocałował ją czule w czoło. –
Dziękuję, że tu jesteś.
Nic mogła wydobyć z siebie słowa. Przytuliła się do niego, a on przez chwilę
trzymał ją mocno w objęciach.
– Muszę odebrać dzieci. Zaczęły dzisiaj szkołę, więc po lekcjach Betty zabrała
je do siebie, a ja miałem przyjechać po nie po pracy. Zazwyczaj dzwonię do niej,
jeśli coś mi wypadnie.
– Więc zadzwoń.
– Słusznie. – Spuścił nogi z łóżka i zaczął szukać części swojej garderoby, a
potem ubrał się i poszedł do salonu. Po chwili tłumaczył matce Ann, że coś go
zatrzymało w pracy.
– Żona kolegi miała poważny wypadek. Zajęło nam sporo czasu, zanim
uporaliśmy się ze wszystkim. Niedługo przyjadę.
Odłożył słuchawkę i wrócił do sypialni.
– Powiedziała, że nakarmi dzieci, więc nie muszę się spieszyć. – Łóżko ugięło
się pod jego ciężarem. – Co powiesz na rybę z frytkami?
– Można je kupić tuż za rogiem.
– Wiem.
– W porządku. Ty pójdziesz po jedzenie, a ja wstanę i nastawię wodę na
herbatę.
Kiedy wyszedł, Ginny przygotowała dzbanek herbaty i dokończyła sprzątanie.
Z poduszką w ręku zaczęła zastanawiać się nad tym, co Ryan powiedział na
temat dzikiej bestii. Tak, pomyślała, niespodziewana i gwałtowna śmierć jest
bestią, która zagraża wszystkim, zwłaszcza tym, którzy stykają się z nią na co
dzień. Nic dziwnego, że reagują często w sposób nieopanowany.
Trzeba mieć wiele siły, żeby stawić czoło tej bestii i zwyciężyć...
Rozdział 6
Następnego dnia jedynym tematem na oddziale był wypadek Lizzi Hamilton.
Ginny od samego rana została wciągnięta w nieustający wir dyskusji.
Ross wydawał się wyczerpany, ale wyglądał o dziesięć lat młodziej niż
poprzedniego dnia. Powitał Ginny zmęczonym uśmiechem.
– Cześć – zawołała Ginny pogodnie, widząc Rossa w znacznie lepszym
nastroju. – Co nowego?
– Och, wszystko w porządku. Miała ciężką noc. Boli ją klatka piersiowa z
powodu pękniętych żeber i uderzenia Ryana, który chciał przywrócić ją do życia.
Cięcie i nogi dają jej piekielną szkołę, ale uraz głowy nie okazał się groźny.
Oczywiście jest wytrącona z równowagi w związku z utratą dziecka, ale ta ciąża
była przyczyną wypadku. Lizzi przypomina sobie, że przeszył ją okropny ból i
straciła panowanie nad kierownicą. Może i lepiej, że więcej już nic nie pamięta.
– Jak wygląda? – spytała Ginny, przypominając sobie jej posiniaczoną twarz i
skroń.
– Kolorowo. Jedno oko ma okropnie podbite. Pasuje barwą do reszty ciała.
– A jak dzieci?
Ross westchnął.
– Och, chyba dobrze. Są teraz u babci. Przywiozłem je wczesnym rankiem,
żeby odwiedziły Lizzie, bo były bardzo niespokojne. Młodsze jest za małe, żeby to
wszytko zrozumieć, a starsze było przestraszone, widząc cewniki i siniaki. Myślę,
że z ich punktu widzenia nie była to przesadnie udana wizyta. Lizzi ucieszyła się,
widząc, że są zdrowe i całe, więc chyba w sumie odwiedziny spełniły swoją rolę.
Tak czy owak, dziękuję wam wszystkim za to, czego wczoraj dokonaliście.
Byliście wspaniali.
– Staraliśmy się pomóc – oznajmił Jack z szerokim uśmiechem. – Ale tak
naprawdę powinieneś podziękować Ryanowi, który dziś jest nieobecny, bo
rozchorowały mu się dzieci.
Ginny poczuła, że dzień traci dla niej cały urok. Zastanawiała się wcześniej,
gdzie też może być Ryan.
Kiedy zadzwoniła do niego później, usłyszała w słuchawce pełen niepokoju
głos.
– Oboje wymiotują, podobnie jak Betty i Doug. Musiało im coś zaszkodzić.
Próbuję załatwić jakąś opiekunkę, żeby wpaść do szpitala, ale dzieci nie chcą mnie
puścić.
– Więc zostań. Jack tu jest, Patrick Haddon również. I ja, więc personelu jest
pod dostatkiem. Zostań w domu, opiekuj się dziećmi i bądź dobrej myśli.
– Przez cały ranek zmieniałem prześcieradła i wycierałem podłogi.
– Czy przydałabym ci się później? – zaproponowała.
– O której mogłabyś wpaść?
– Około wpół do szóstej? Nie będę jednak mogła zostać zbyt długo, bo jutro
mam nocny dyżur, więc muszę położyć się wcześnie spać.
– W porządku. Czy mogłabyś przywieźć coś do jedzenia? Lodówka świeci
pustkami, a ja nie mogę ich zostawić, żeby wyskoczyć do sklepu. Mam pół
bochenka chleba, trochę starego sera i zwiędłą sałatę.
Później pożałowała swego optymizmu. Choć personelu medycznego było pod
dostatkiem, przez pewien czas nie mieli ani chwili wytchnienia.
– Czy sądzisz, że istnieje szansa, żeby zjawił się tu Ryan? – spytał Jack,
przechodząc obok Ginny.
– Raczej nie – odparła. – Chyba że ja go zmienię przy dzieciach, ale widziałam
je zaledwie jeden raz.
– Trudno. Ciebie również nie chcielibyśmy stracić. Damy sobie jakoś radę.
Istotnie poradzili sobie, ale nie było to łatwe. Kiedy zamierzali już wyjść do
domu, zaczął się wieczorny ruch.
– Chcesz, żebym jeszcze chwilę została? – spytała Ginny.
– A możesz?
Ginny zadzwoniła do Ryana i zawiadomiła go, że przyjedzie trochę później, a
potem zaczęła się zastanawiać, dlaczego nie wyszła ze szpitala, kiedy panował
niewielki ruch. Teraz musieli zająć się rannymi z dwóch wypadków drogowych.
Jeden z nich okazał się niestety śmiertelny, a wyniku drugiego pacjent odniósł
liczne obrażenia. Kiedy uporali się już ze wszystkim, przywieziono chłopca, który
postanowił zabawić się w Supermana wyskoczył z okna swojej sypialni. Pech
chciał, że okno znajdowało się dokładnie nad szklarnią.
Przywieziono go na sygnale. Z karetki przekazano wiadomość, że chłopiec ma
grupę krwi „0" Rh minus i że bezzwłocznie trzeba zrobić transfuzję. Pobrano
niewielką dawkę krwi do próby krzyżowej i można było zacząć przetaczanie
natychmiast po podłączeniu kroplówki.
A to okazało się niełatwym zadaniem. Chłopiec rzucał się niespokojnie i miał
liczne rany cięte na rękach oraz nogach. Do podłączenia kroplówki nadawała się
jedynie żyła na szyi.
– Będę potrzebowała pomocy – oznajmiła Ginny bladej jak ściana matce
chłopca i wezwała Jacka, który wreszcie zdołał podłączyć kroplówkę.
Chłopiec powoli się uspokajał. Stracił dużo krwi, więc Ginny zaczęła
transfuzję, a potem zajęła się najbardziej rozległymi ranami. Niewiele brakowało,
by szkło przecięło tętnicę w lewym nadgarstku. Gdyby tak się stało, chłopiec
mógłby umrzeć w ciągu kilku minut.
– Trzeba go przewieźć na salę operacyjną i pozszywać – powiedział Jack. –
Zajmę się teraz tylko najgorszymi ranami, żeby zatrzymać upływ krwi, a potem
przekażemy go w ręce chirurga. Trzeba zrobić prześwietlenia, żeby wykryć
wszystkie odłamki szkła, które w nim jeszcze pozostały.
Kiedy chłopca przewieziono na chirurgię, Ginny mogła w końcu pójść do
domu. Wykąpała się i przebrała, a potem wyruszyła do Ryana, wstępując po drodze
do supermarketu. Ryan powitał ją z entuzjazmem.
– Jestem taki głodny, że mógłbym jeść korzonki – oznajmił, chwytając torbę z
zakupami i ruszając z nią w kierunku kuchni.
– Dobrze więc, że kupiłam ziemniaki i marchewkę, prawda? – spytała
żartobliwie, całując go w policzek. – Jak dzieci?
Ryan westchnął i przesunął dłonią po włosach.
– Marnie. Evie odzyskała już formę i żąda, żeby się nią zajmować, ale stan
Angusa jest nadal zmienny. Jest żarłokiem, więc zjadł wszystkiego więcej niż Evie,
a przecież jest niniejszy. Najwyraźniej babcia zafundowała im jedzenie na wynos.
– Tatusiu?
Ryan podszedł do stóp schodów. Na jego twarzy malował się wyraz rezygnacji.
– Tak, Evie, o co chodzi, kochanie?
– Kto przyszedł?
– Virginia.
– Chcę bajkę – zawołała Evie po chwili milczenia.
Ryan westchnął i oparł głowę o poręcz.
– Znowu?
– Mogę jej poczytać?
Spojrzał na nią tak, jakby nagle wyrosły jej skrzydła.
– Naprawdę? „Czarna Piękność" leży na jej nocnym stoliku. Przyniosę ci
filiżankę herbaty.
Kiedy Ryan przyszedł na górę, były tak bardzo zaabsorbowane bajką, że w
ogóle nie zwróciły na niego uwagi. Ginny doszła właśnie do momentu, w którym
Ginger umiera. W końcu Evie ogarnęła senność, więc przytuliła się do Ginny, która
odłożyła książkę i zaczęła nucić zapamiętaną z dzieciństwa kołysankę. Gdy Evie
zasnęła, nadal siedziała obok niej, zastanawiając się, co by było, gdyby życie nie
spłatało jej tak przykrego figla.
Spojrzała na jasną główkę dziewczynki i odgarnęła delikatnie włosy z jej
ślicznej buzi. Cóż za szkoda, że ta mała straciła matkę, pomyślała. Kto przekaże jej
to wszystko, co przekazują matki swym dorastającym córkom?
Betty? Ginny wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Berty wydawała się tak
bardzo zamknięta w sobie, taka poprawna. Jakże uporałaby się z szalejącymi
hormonami nastolatki, będącej w trudnym okresie życia?
Usłyszała, że Ryan krząta się po sąsiednim pokoju, walcząc z kolejnym atakiem
choroby Gusa. Powinien mieć żonę, pomyślała, choć jeszcze nie jest na to
przygotowany.
Po chwili Ryan stanął w drzwiach. Wydawał się wyczerpany.
– Myślę, że teraz się uspokoi. Zmieniłem prześcieradła, umyłem go i podałem
płyn elektrolitowy.
– To straszne paskudztwo – powiedziała cicho. – Jeśli tego nie zwymiotuje,
jego stan się poprawi.
Mimo zmęczenia uśmiechnęli się do siebie, a Ryan wyciągnął do niej rękę.
– Chodź, zrobię ci drinka. Czy jadłaś kolację?
– Nie miałam czasu. Przepraszam, że przyjechałam tak późno, ale po telefonie
do ciebie zaczęło się prawdziwe piekło.
– Zawsze tak jest. – Kiedy schodzili na dół, otoczył ją ramieniem. – Tęskniłem
za tobą – szepnął, muskając ustami jej włosy.
– Tu też było prawdziwe piekło. Dzieci wymiotowały jak gejzery. Zaczęło się
około czwartej nad ranem.
– Jak się czują twoi teściowie?
– Chodzi ci o moich byłych teściów? – spytał z uśmiechem, wypuszczając ją z
objęć i wchodząc do kuchni. – Och, coraz lepiej. Zamierzam jutro zawieźć do nich
dzieci. Cała czwórka słabeuszy będzie mogła wspólnie spędzić czas. Tak czy owak,
Betty i Doug przenocują tu jutro, ponieważ ja mam nocny dyżur razem z tobą.
Zasada wyznaczania dyżurów polegała na tym, że każdego młodszego członka
personelu medycznego zawsze asekurował jakiś bardziej doświadczony lekarz,
który spał w czasie dyżuru na terenie szpitala. Zazwyczaj nie zakłócano mu snu, ale
Ginny niejednokrotnie cieszyła się, że w razie potrzeby może liczyć na pomoc.
– Jesteś moją ostoją moralną – powiedziała z uśmiechem.
– Masz prawo mnie obudzić – przypomniał jej z szelmowskim uśmiechem. –
Mój sen nie jest święty.
– Ach, gdybym przyszła do twojego pokoju, mogłabym nie wydostać się
stamtąd przez całe wieki. Lepiej będzie dla pacjentów, jeśli sama się nimi zajmę!
Przyciągnął ją do siebie i wtulił twarz w jej szyję.
– Mógłbym od razu wziąć cię do łóżka. Cudownie pachniesz.
– Czego nie można powiedzieć o tobie – odparła szczerze.
– Wokół ciebie unosi się wyraźny zapach pokoju szpitalnego, ale chyba go
zniosę.
Natychmiast wypuścił ją z objęć.
– Daj mi pięć minut – powiedział i zniknął.
Wprawdzie nie było go przez dziesięć minut, ale w tym czasie wziął prysznic,
umył głowę i włożył czyste ubranie.
– Teraz lepiej? – spytał z chłopięcym uśmiechem.
– Znacznie lepiej – przyznała. – Teraz mogę cię przytulić.
– A co z kolacją?
– Pewnie lepiej by mi zrobiła, ale pieszczoty są okropnie kuszące.
– Najpierw posiłek, pieszczoty później.
– Później będę musiała wracać do domu.
– Może tak będzie lepiej. Przyrzekłem Betty i Dougowi, że nie będziemy się
bawić, kiedy w domu są dzieci. Wiesz co? Usiądziemy na kanapie i zjemy kolację
przy telewizji, dobrze? Przy tej okazji będę mógł cię przytulić.
Tak też zrobili. Po kolacji Ryan poszedł do kuchni, by zaparzyć kawę, a Ginny
po raz pierwszy dokładniej rozejrzała się po pokoju.
Na stojącym w kącie fortepianie dostrzegła fotografię, na której Ryan otaczał
ramieniem kobietę o jasnych, lśniących włosach i roześmianych oczach. Ginny
poczuła, że cały jej świat wali się w gruzy.
Nie pasowała do tego miejsca i wiedziała, że nigdy nie będzie do niego
pasować. Ryan nie chciał widzieć jej w swoim życiu w takiej roli, a ona, choć nie
liczyła na trwały związek, nadal odczuwała ból.
Przypomniała sobie, że jest tylko kategorią trzecią. Nie żoną, a już z całą
pewnością nie matką.
I nigdy nią nie będzie.
Ze łzami w oczach zerwała się gwałtownie z kanapy, wpadając w drzwiach na
Ryana, który właśnie wchodził do pokoju z dwoma kubkami kawy.
– Muszę iść. Jestem zmęczona. Wybaczysz mi?
– Przecież kawa jest już gotowa, więc napij się. To nie zajmie ci nawet pięciu
minut.
– Ceduję ją na ciebie – oznajmiła z wymuszonym uśmiechem. – Muszę iść.
Dobranoc, Ryan. Śpij dobrze.
Nic zaczekała nawet na pożegnalny pocałunek. Ryan, zaskoczony jej
zachowaniem, postawił kubki na stoliku i rozejrzał się po pokoju. Co, u diabła, ją
opętało? Dostrzegł fotografię, przedstawiającą jego, dzieci oraz Ann, i nagle
zrozumiał.
– Cholera – mruknął cicho. Wziął zdjęcie do rąk, przetarł szkło rękawem i
spojrzał na uśmiechniętą twarz swojej żony. – Och, Ann – westchnął. – Co ja mam
z nią począć?
Ginny wracała do domu z rozdartym sercem. Zdała sobie sprawę, że nie należy
do rodziny Ryana i postępuje nierozsądnie, angażując się w tę niebezpieczną grę.
Może pozwolić sobie na romans, ale nie ma prawa wystawiać na próbę uczuć jego
dzieci. Ryanowi nie przyszło zapewne nawet do głowy, że Evic i Gus mogą stać się
od niej zależne, ale ona była tego świadoma. Czuła też, że ona również może stać
się zależna od nich.
Kiedy znalazła się u siebie, zapaliła światło i weszła do kuchni. Na parapecie
czekał na nią Geronimo.
Wpuściła go do środka.
– Chodź i przytul się do mnie – rzekła półgłosem, biorąc go na ręce.
Może sobie pozwolić na miłość do kota. To uczucie jest bezpieczne. Jednakże
Geronimo miał inne zamiary. Zaczął się nerwowo kręcić, więc Ginny postawiła go
na podłodze. Podszedł prosto do lodówki i usiadł przed nią, obserwując Ginny
takim wzrokiem, jakby nie mógł uwierzyć, że ktoś może być aż tak powolny jak
ona.
– Jesteś głodny? Przecież masz swój dom.
Kot zamiauczał.
– Och, dobrze. Zostało mi trochę tuńczyka. Chcesz?
Geronimo z ochotą zjadł rybę, a potem mały kawałek sera i wypił spodek
mleka.
Ginny wypuściła go na dwór i patrzyła, jak biegnie przez ogród, a później
przeskakuje przez mur. Wrócił po pięciu minutach i zaczął niespokojnie ocierać się
o jej nogi.
To dziwne, pomyślała. Zawsze wraca na noc do domu i zawsze zostaje do niego
wpuszczony. Ruszyła w głąb ogrodu i próbowała wyjrzeć przez mur, ale była zbyt
niska. Jej wzrok padł na ławkę. Choć była ciężka, udało jej się przyciągnąć ją do
muru i wdrapać na górę.
Dom właścicielki kota tonął w ciemności. Ginny dostrzegła jedynie migoczącą
poświatę bijącą od telewizora, który znajdował się w pokoju na dole. Wydało jej
się dziwne, że sąsiadka nie włączyła żadnego oświetlenia. Zazwyczaj o tej porze na
piętrze paliła się co najmniej jedna lampa.
Kot ponownie zeskoczył do swojego ogrodu i zamiauczał pod drzwiami, ale
gospodyni nie dawała znaku życia. Być może wyszła albo zabrano ją do szpitala,
pomyślała Ginny. Ale dlaczego zostawiła włączony telewizor?
Nie można tego zlekceważyć. Wzięła latarkę i, oświetlając sobie drogę,
zeskoczyła z muru do ogrodu sąsiadki. Czuła się głupio, chodząc po cudzym
ogrodzie w środku nocy. Starsza pani najprawdopodobniej po prostu zasnęła przed
telewizorem, zapominając zapalić światła. Ginny zastanawiała się, jak wytłumaczy
swoją obecność w jej ogrodzie, jeśli ktoś ją tu zobaczy.
Zapukała nieśmiało do drzwi i zaczęła wołać, ale nie było żadnej odpowiedzi.
Zapukała więc mocniej i nagle wydało jej się, że słyszy słaby okrzyk. Podeszła do
okna tylnego pokoju i oświetliła jego wnętrze latarką, niczego jednak nie
dostrzegła.
– Halo? – zawołała. – Czy dobrze się pani czuje? Jestem lekarzem.
Każdy mógłby to powiedzieć, pomyślała, i poczuła się trochę nieswojo.
Usłyszała jakieś odgłosy w sąsiednim domu, a po chwili otworzyło się okno na
piętrze.
– Hej! Co tam się dzieje?
Ginny skierowała światło latarki na siebie, chcąc, żeby sąsiadka mogła ją
zobaczyć.
– Mieszkam po drugiej stronie muru. Chciałam sprawdzić, czy nic jej się nie
stało. Czy pani coś słyszała?
– Nic, proszę poczekać. Zejdę na dół i wpuszczę panią. Mam klucz.
Po chwili Ginny zobaczyła, jak zapalają się światła w mieszkaniu i usłyszała
zgrzyt zamka. Kobieta otworzyła drzwi i wpuściła ją do środka.
– Czy znalazła ją pani?
– Nic. Zajrzyjmy tutaj. Och, Mabel, co ci się stało?
Na klozecie siedziała wątła i śmiertelnie blada staruszka. Opierała plecy o
ścianę, ściskając kurczowo zniekształconą dłonią umocowany obok niej uchwyt.
Druga ręka spoczywała bezwładnie na jej kolanach, jedna strona twarzy była
sparaliżowana – najwyraźniej w wyniku udaru mózgu. Staruszka, widząc
nadchodzącą pomoc, zaczęła bezgłośnie płakać.
Nie mogła mówić, więc Ginny stwierdziła, że udar zaatakował ośrodek mowy.
Mebel musiała wszystko słyszeć, ale była w stanie wydawać tylko ciche okrzyki.
– Niech pani z nią zostanie, a ja wezwę karetkę. Czy dobrze słyszałam, że jest
pani lekarzem? – spytała kobieta. – Mam na imię Dora.
– Owszem – odparła Ginny z roztargnieniem. – Mabel, niech pani się nie
martwi, dobrze? Dora poszła wezwać karetkę. Położymy panią w wygodnym łóżku
i sprawdzimy, czy wszystko w porządku. Dobrze?
Mabel kiwnęła smętnie głową. Ginny uklękła na wyłożonej kafelkami podłodze
łazienki, ujęła w dłonie ręce kobiety i powiedziała jej, że nakarmiła Geronimo i że
weźmie go na razie do siebie.
– Każdego wieczoru słyszałam, jak pani go woła, ale dzisiaj ciągle kręcił się w
pobliżu mnie. Dlatego przyszłam sprawdzić, czy nic się pani nie stało. Zrobiłam to
dzięki niemu, więc powinna pani być mu naprawdę wdzięczna. Mimo że jest
złodziejaszkiem i kradnie mi bekon.
Na twarzy staruszki pojawił się słaby uśmiech.
Niebawem przyjechała karetka i zabrała Mabel do szpitala. Ginny wzięła na
ręce zaniepokojonego kota i wróciła do swego mieszkania. Geronimo spędził noc
na jej łóżku, a rano wypuściła go na dwór. Potem nakarmiła go i wyszła do pracy.
Postanowiła, że jeśli znajdzie wolną chwilę, dowie się o stan zdrowia swojej
sąsiadki.
Dzień w szpitalu był piekielnie gorączkowy. Wczesnym wieczorem Ginny
wpadła na chwilę do domu, wykąpała się, przebrała, naprędce coś zjadła i
nakarmiła kota. Miała właśnie wyruszyć z powrotem do szpitala, kiedy zapiszczał
pager. Zadzwoniła więc do centrali, która połączyła ją z Ryanem.
– Gdzie jesteś? – spytał.
– W domu. Musiałam nakarmić kota. Moja sąsiadka miała wczoraj udar mózgu
i zabrano ją do szpitala. Jakiś problem?
– Nic. Po prostu chciałem z tobą porozmawiać.
– Czy mógłbyś zastąpić mnie przez kilka minut? Chciałabym odwiedzić po
drodze Mabel. Powinnam powiedzieć jej, że z kotem wszystko w porządku.
– Oczywiście. Jeśli nie wydarzy się nic szczególnego, zastaniesz mnie w
gabinecie.
– Dobrze.
Weszła na oddział geriatryczny i znalazła pielęgniarkę.
– Szukam mojej sąsiadki, Mabel. Została przywieziona wczoraj z rozpoznaniem
udaru mózgu.
– Ach, tak, Mabel Walsh. Jest u niej jeszcze jedna sąsiadka. Dora?
– Tak, poznałam ją wczoraj wieczorem. No cóż, nie zostanę długo.
– Z pewnością ucieszy się z pani wizyty, ale nie może mówić. Jest okropnie
czymś podniecona, ale nie możemy się z nią porozumieć. Leży tutaj. Mabel, ma
pani gościa!
Mabel wyciągnęła lewą rękę i zacisnęła ją kurczowo na dłoni Ginny.
Bezskutecznie próbowała coś powiedzieć, a potem jej twarz skurczyła się i po
pomarszczonych policzkach zaczęły spływać łzy.
– Dzień dobry, Mabel – powitała ją Ginny, siadając na brzegu łóżka. – O co
chodzi? Powiedziano mi, że czymś się pani martwi. Czy chodzi o kota?
Mabel niemal niedostrzegalnie kiwnęła głową, a na jej twarzy pojawił się wyraz
ulgi. Ginny uśmiechnęła się.
– Podejrzewałam, że będzie się pani o niego martwić, bo wiem, jak bardzo go
pani kocha. Czuje się świetnie. Zjadł wszystko, co miałam w domu. Noc spędził na
moim łóżku i wydawał się okropnie zadowolony. Wie pani, spytam siostrę
oddziałową, czy mogłabym go tu przynieść, dobrze? Może jutro?
– Uhm – wymamrotała Mabel.
Ginny była pewna, że chciała powiedzieć coś więcej, ale tylko tyle udało jej się
wykrztusić. Pocałowała ją w policzek.
– O nic się proszę nie martwić. Dora zaopiekuje się domem, ja zadbam o kota, a
pani niech po prostu wraca do zdrowia.
Zeszła na oddział urazowy. Była zadowolona, że odwiedziła właścicielkę kota,
że ją uspokoiła i ucieszyła perspektywą odwiedzin. Teraz myślała z niepokojem o
czekającej ją rozmowie z Ryanem.
On tymczasem wciągnął ją do gabinetu, zamknął drzwi i stał, patrząc na nią
uważnie swymi cudownie zielonymi oczami.
– Virginio, chciałbym porozmawiać z tobą o wczorajszym wieczorze – zaczął.
– Wyszłaś tak niespodziewanie. Czy to z powodu Ann?
– Nic pasuję do waszego domu – powiedziała cicho. – Nic jestem twoją żoną
ani ich matką. Nie jestem niczyją matką i nigdy nią nie będę.
– To nie znaczy, że nie ma tam dla ciebie miejsca. Przy mnie, Virginio.
– Przecież ustaliliśmy to. Żadnych zobowiązań, żadnego zaangażowania, po
prostu zwykły romans. Czyż nie tak to określiłeś?
Spojrzał na nią badawczo.
– Czy nie wolno mi zmienić zdania?
Odwróciła wzrok, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Przecież się w niej nie
zakochał. Mogło mu się tak wydawać, ale kiedy zda sobie sprawę... kiedy nastąpi
kryzys... sytuacja diametralnie się zmieni.
Nic miała odwagi wyznać mu prawdy. Nie chciała zniszczyć tego, co mieli,
pozbawić się radości, jaką jej dawał.
Więc zamiast powiedzieć Ryanowi o wszystkim, pozwoliła mu wziąć się w
ramiona i pocałować. Potem odwzajemniła jego pocałunek. Nic zdążyła jednak
odpowiedzieć na jego pytanie, ponieważ w tym momencie ktoś zapukał do drzwi i
znów rozpętało się istne piekło. W ciągu tego wieczora nie spędzili już sam na sam
ani jednej chwili.
Gorączkowy ruch trwał aż do północy. Potem zjawił się na oddziale jakiś
zdenerwowany młody mężczyzna.
– Mamy w samochodzie Buzz, ona zachowuje się bardzo dziwnie. Nic wiemy,
co jej jest. Chyba straciła świadomość.
Ginny wezwała pomoc i zeszła do samochodu, w którym dostrzegła kilka osób.
Na tylnym siedzeniu leżała mniej więcej osiemnastoletnia dziewczyna. Ginny
wystarczył szybki rzut oka, by stwierdzić, że jest nieprzytomna.
– Trzeba wynieść ją z samochodu i zobaczyć przy świetle, co jej dolega. Czy
któreś z was wie, co mogło się stać?
Rozejrzała się po wnętrzu pojazdu i cicho westchnęła. Wszyscy pasażerowie
byli najwyraźniej pod silnym wpływem narkotyków. Zastanawiała się, czy Buzz
zażyła ten sam środek.
Lub kilka środków. Sanitariusze wyciągnęli dziewczynę z samochodu i ułożyli
na wózku. Kiedy znalazła się w pokoju przyjęć, stwierdzono, że jest głęboko
nieprzytomna.
– Czy mogłabyś sprowadzić Ryana? – poprosiła Ginny pielęgniarkę. – Wrócił
do swojego gabinetu.
Zbadała ciśnienie krwi chorej i stwierdziła, że jest wysokie. Dziewczyna miała
normalny oddech, choć nieco płytki.
– Muszę wiedzieć o niej wszystko – oznajmiła znajomym Buzz. – Co brała,
kiedy zauważyliście, że jest z nią niedobrze, czy zachowywała się dziwnie,
wszystko, co uważacie za istotne.
Chłopak, który wszedł jako pierwszy, wzruszył ramionami i bezradnie machnął
ręką.
– Ona bierze, co tylko jej się trafi, jasne? To wariatka. Łyka ecstasy, kwas i...
do diabła, tyle było tego dziś wieczorem. Ludzie rzucali się na wszystko.
– Może komuś przyjdzie jeszcze coś na myśl?
Wszyscy potrząsnęli głowami, lecz jedna dziewczyna zacisnęła usta i spuściła
głowę. Ginny spojrzała na nią uważnie.
– Czy coś wiesz? Bez waszej pomocy ona może umrzeć. Musimy dokładnie
wiedzieć, co zażyła. Jeśli coś podejrzewasz, powiedz nam o tym.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Mogła wziąć ecstasy... Widziałam, jak kupowała coś od tego typa. Wiem, że
on tym handluje.
– Jakieś problemy? – spytał Ryan, podchodząc do nich.
– Podejrzewamy narkotyki. Nie mamy pewności, co to było. Może ecstasy albo
jakaś mieszanka.
– W porządku. Pójdziecie teraz z pielęgniarką i powiecie jej, co wiecie. Jen,
informuj nas natychmiast o wszystkim, dobrze? – Zrzucił fartuch i włożył
rękawice. – Zrób test na HIV – polecił Ginny. – Jak głęboko jest nieprzytomna?
– Dość głęboko.
– Czy ma odruch szczękowy?
– Chyba nie. Musimy jej zrobić płukanie żołądka.
– Tak. Trzeba ją przewieźć na erkę i sprawdzić, co ma w żołądku. Należy podać
jej pięcioprocentową glukozę, a badania posłać do pracowni toksykologicznej.
Wydaje mi się, że ma podwyższone ciśnienie wewnątrzczaszkowe. To typowe po
zażyciu ecstasy. Za dużo piją, więc wysiadają im nerki i są przesadnie nawodnieni.
Jakie ma tętno?
– Wolne i nieregularne.
– Cholera. No dobrze, do roboty.
Podłączyli szybko kroplówkę, a po przepłukaniu żołądka znaleźli resztki
białych tabletek. Żadnych śladów jedzenia, xxi jest typowe dla narkomanów i co
tłumaczyło chorobliwą chudość dziewczyny.
Jej przyjaciele również byli wychudzeni i mieli rozbiegane, błyszczące oczy.
Mówili jednocześnie i bez przerwy. Nawet Ginny i Ryan słyszeli ich podniecone
głosy.
– Są pod silnym wpływem narkotyków – stwierdził Ryan z goryczą. – Popatrz
na nią. Trzeba skierować ją na toksykologię. Muszą ją tam natychmiast dokładnie
zbadać. Nie podoba mi się to wzmożone ciśnienie śródczaszkowe... Jestem pewien,
że jej mózg wygląda jak rozmiękła gąbka. Trzeba monitorować ciśnienie,
podłączyć ją do sztucznej nerki i odwodnić mózg, ale potrzebny jest do tego
nefrolog lub toksykolog. Czy wiemy, kim ona jest?
– Sądzę, że powinniśmy wezwać policjantów, żeby porozmawiali z nimi i
dowiedzieli się, kto sprzedał temu dziecku to świństwo. Ja się nią teraz zajmę, a ty
zadzwoń na toksykologię, żeby byli przygotowani na jej przyjęcie.
Buzz natychmiast zabrano na odtruwanie. Jeden z jej kolegów nagle upadł, ale
do czasu przyjazdu policjantów wszyscy byli już na tyle przytomni, że mogli z
nimi rozmawiać.
Dopiero o trzeciej nad ranem opuścili szpital i udali się na komisariat, ale Ginny
i Ryan nadal nie wiedzieli, kim naprawdę jest Buzz ani kogo należy zawiadomić.
– Jak rodzice mogą pozwolić swoim dzieciom zadawać się z kolegami, którzy
mają na nie tak okropnie zły wpływ? – powiedział Ryan z gniewem. – Przecież to
jeszcze dziecko.
– Istnieją dzieci zarówno złe, jak i dobre, Ryan. Być może to właśnie ona ma
zły wpływ na innych. Nic wydaje się, żeby zdobycie narkotyków było szczególnie
trudne. Tak czy owak, powinieneś mieć pretensję do handlarzy, a nie do samych
dzieci.
– Masz rację. Gdyby to ode mnie zależało, kara śmierci byłaby dla nich zbyt
łagodna. To zwykłe szumowiny.
Ginny drżącymi rękami nalała kawę i podała kubek Ryanowi.
– Czy myślisz, że z tego wyjdzie?
– Nic wiem. Być może. Jeśli jej stan szybko się poprawi, to pewnie
wyzdrowieje. Może na tyle się przestraszy, że rzuci narkotyki, zanim zrujnuje sobie
życic. Jeśli już nie jest za późno.
– Jeśli... – Ginny wzięła swój kubek z kawą, próbując opanować drżenie rąk.
Miała poważne powody, by żałować swego jedynego doświadczenia z
narkotykami. Kiedy w wieku siedemnastu lat była na przyjęciu, dała się namówić
na haszysz. Wracając samochodem z kolegą, który był pod silnym wpływem
narkotyków dosiarczonych przez jakiegoś pozbawionego skrupułów handlarza,
wypadli z szosy i uderzyli w balustradę mostu.
To dziwne, pomyślała, że poza bliznami wydaję się w pełni zdrowa, a jednak
nie jestem. I wszystko to z powodu kilku minut bezsensownej ciekawości...
Rozdział 7
Rano Ginny umyła się i zjadła śniadanie, a potem zatelefonowała do siostry
przełożonej na oddziale geriatrycznym, by spytać ją, czy może przynieść do Mabel
kota.
– Och, to wspaniały pomysł. Z pewnością będzie wzruszona. Jest strasznie
przygnębiona, biedactwo. To okropne, nie móc się porozumieć.
Mimo napiętego planu zajęć, Ginny wróciła do domu w porze lunchu, by zabrać
Geronimo do szpitala. Przywiązała kawałek sznurka do jego obróżki na wypadek,
gdyby próbował uciec. Kot jednak wdrapał się na piersi Mabel i wtulił pyszczek w
jej szyję. Potem usadowił się wygodnie, podwinął łapki i zaczął lizać ją po twarzy.
Jak można było przewidzieć, Mabel rozpłakała się, czule głaszcząc go sprawną
ręką. Ginny usiadła obok nich, trzymając koniec sznurka. Była bardzo zadowolona,
że wpadła na ten pomysł. Niebawem musi zabrać go z powrotem do domu, ale
obiecała Mabel, że jeszcze z nim do niej przyjdzie.
Kiedy wróciła na oddział urazowy, dowiedziała się, że czekają tam dwaj
dziennikarze, którzy chcą z nią porozmawiać.
– Dlaczego właśnie ze mną i na jaki temat? – spytała rejestratorkę.
– Chodzi o jakąś młodą narkomankę, którą przyjęto wczoraj na toksykologię.
– O Boże – jęknęła Ginny i natychmiast pobiegła do Ryana.
– Łowcy sensacji depczą nam po piętach. Dowiedzieli się o Buzz.
– Do diabła, nie mam czasu. Powiedz im, że nie wolno nam wypowiadać się na
ten temat.
Ginny przekazała dziennikarzom tę informację, ale oni nie poddali się tak
łatwo, bo był to bardzo gorący temat. Sprawie narkotyków nadano dużo rozgłosu,
ponieważ w ostatnich miesiącach zmarło z przedawkowania kilka młodych osób.
– Mogę powiedzieć tylko tyle, że po udzieleniu pierwszej pomocy
przewieźliśmy ją na inny oddział – oznajmiła Ginny dziennikarzom.
– Ale przywieziono ją tutaj? Czy była przytomna?
– Co z pozostałymi?
– Kto sprzedał jej narkotyki?
– Przykro mi, ale nie mogę na to odpowiedzieć. Proszę mi wybaczyć, mam
mnóstwo pracy – odparła Ginny.
– Czy ma pani coś do powiedzenia na temat ludzi, którzy sprzedają tym
dzieciakom narkotyki?
– Owszem, mam. To najgorsze szumowiny. Są przyczyną wielu nieszczęść i
zmartwień. Żadna kara nie byłaby dla nich wystarczająco surowa – powiedziała
Ginny i odeszła.
Jej słowa zacytowały wieczorne wydania gazet. Ginny zamierzała właśnie
położyć się spać, gdy przyszedł Ryan.
– Widziałaś to? – spytał, wymachując gazetą.
– Nie. Pokaż.
– „Handlarze narkotyków to najgorsze szumowiny" – przeczytał na głos i podał
jej gazetę.
Ginny przebiegła wzrokiem artykuł.
– Cholera. No cóż, przynajmniej nie przekręcili moich słów.
– Chyba mówiłem ci, żebyś nie wypowiadała się na ten temat?
– Przecież nie skomentowałam sprawy Buzz, tylko wyraziłam swoje zdanie o
handlarzach narkotyków.
– No, już dobrze. – Odłożył gazetę i uśmiechnął się. – Czy przypadkiem nie
wybierałaś się do łóżka?
– Owszem. Czy chciałbyś mi towarzyszyć?
– Myślałem, że nigdy mnie o to nie poprosisz – mruknął i przyciągnął ją do
siebie.
– Nie jesteś zmęczony? – spytała, kładąc dłonie na jego ramionach.
– Padam z nóg, ale i tak cię pragnę. Chyba nigdy nie zabraknie mi sił, żeby cię
objąć.
Ginny wyciągnęła rękę i przesunęła palcami po jego włosach. Natychmiast
zapomniała o tym, że postanowiła zachować rezerwę, i bez wahania poddała się
jego pieszczotom.
Kocha go, a on jej potrzebuje, i tylko to się liczy.
– Jutro wybieramy się na pokazy hippiczne – oznajmił jej Ryan w piątek. –
Dzieciaki bardzo chcą iść. Odbędzie się również wystawa psów. Może być bardzo
zabawnie, jeśli lubisz zwierzęta.
– Uwielbiam. Z przyjemnością z wami pójdę – odparła, zapominając o tym, że
postanowiła trzymać się z dala od jego dzieci. Kiedy patrzył na nią tymi swoimi
zielonymi oczami, zapominała nawet, jak się nazywa.
Przyjechał po nią w sobotę o wpół do jedenastej rano. Siedząca w tyle
samochodu Evie była najwyraźniej w złym humorze.
– Usłyszała, że impreza zaczyna się o ósmej i chciała tam być od samego
początku – wyjaśnił Ryan, mrugając do Ginny porozumiewawczo. – A ja się nie
zgodziłem. Czy ta mała dziewczynka musi się złościć, kiedy nie postawi na
swoim?
– Po prostu poddaje cię próbie – oznajmiła Ginny.
– Ale przekonała się, że ja też jestem nieustępliwy.
Kiedy dotarli na miejsce i Evie dostrzegła samochód z lodami, natychmiast
przestała się dąsać.
– Och, tatusiu, proszę – błagała.
Gus przyłączył się do jej nalegań, więc Ryan kupił każdemu po porcji lodów.
Potem, obawiając się, że przechodzące w pobliżu konie mogą stratować dzieci,
posadził Gusa na swoich ramionach. Ginny wzięła Evie za rękę i wszyscy
powędrowali w kierunku terenu pokazów.
– Jaki wielki koń! – zawołała Evie, patrząc z podziwem na wspaniałego
kasztana, który przebiegł kłusem obok nich.
– Rzeczywiście – przyznał Ryan. – Chyba trochę zbyt narowisty dla tej pani.
Obawiam się, że nie potrafi nad nim panować.
– Czy znasz się na koniach? – spytała Ginny.
– Owszem. Moi rodzice mieli ranczo, więc z konieczności dorastałem w siodle.
Ona wyraźnie nie radzi sobie z tym koniem.
– Jest bardzo blada. Może źle się czuje?
– Pewnie jest po prostu śmiertelnie przerażona.
Potem ich uwagę przyciągnęły inne konie. Zauważyli, że przeszkody
skonstruowane z belek oraz słupków w naturalnym kolorze drewna i pokryte
gałązkami drzew różnią się od barwnych słupków na innym padoku. Dowiedzieli
się, że jest to tor treningowy dla koni używanych do polowań.
Evie i Gus patrzyli z zachwytem na konie, które pokonywały ogromne
przeszkody. Po chwili na torze pojawił się kasztan. Ryan spojrzał na dosiadającą go
kobietę i zmarszczył brwi.
– Chyba masz rację. Ona nie wygląda dobrze. Może jest chora.
Pierwsze dwa skoki były udane, ale kiedy koń pokonał trzecią przeszkodę,
zaczął nagle przyspieszać i tuż przed czwartą kobieta opadła na jego szyję.
Kasztan, przeskoczywszy przeszkodę, zaczął galopować, a potem gwałtownie
skręcił w lewo. Kobieta niczym szmaciana lalka spadła z jego grzbietu i potoczyła
się w kierunku widzów.
Ryan, mrucząc coś niewyraźnie, zdjął Gusa z ramion i postawił go obok Ginny,
a sam podbiegł do leżącej na murawie kobiety. W tym samym momencie podszedł
do nich przedstawiciel Czerwonego Krzyża.
– Jestem lekarzem – oznajmił Ryan.
Sprawdził drożność dróg oddechowych poszkodowanej, zbadał, czy nie doznała
urazu kręgosłupa, a potem podtrzymywał ją, czekając, aż unieruchomią jej szyję.
– Może powinniśmy coś zrobić? – spytała stojąca obok Ginny kobieta.
– Jestem również lekarzem. Gdyby zajęła się pani dziećmi, mogłabym pomóc.
Oddała dzieci pod opiekę nieznajomej i podbiegła do Ryana.
– Co mam robić?
– Sprawdź rdzeń. Ona oddycha, ale jest piekielnie rozpalona i nieprzytomna.
– Może ma wstrząs mózgu – powiedział mężczyzna z Czerwonego Krzyża.
Ryan potrząsnął głową.
– Nie. Obserwowałem ją i zauważyłem, że zemdlała w czasie jazdy. Nie sądzę,
żeby miała jakiś uraz głowy, ale podczas upadku mogła doznać obrażeń.
Ginny obmacała dokładnie kręgi pacjentki, szukając przemieszczeń, ale niczego
nie wyczuła.
– Jeśli nastąpiło złamanie, to bez przemieszczeń. Zbadam jej nogi.
– Źrenice reagują na światło – stwierdził Ryan półgłosem. – Chyba odzyskuje
przytomność.
Ujął dłoń dziewczyny.
– Czy pani mnie słyszy? Jestem lekarzem. Proszę powiedzieć, co się stało.
Pacjentka otworzyła oczy.
– Moje plecy – wykrztusiła urywanym szeptem. – Bolą...
Ryan odgarnął włosy z jej twarzy i spytał:
– Jak się pani nazywa?
– Debbie – wyjąkała. – Debbie McNab. Gdzie jestem?
– Spadła pani z konia. Co się stało?
– Nogi chyba w porządku – rzekła cicho Ginny.
– Dziękuję. Czy wie pani, jak do tego doszło?
Debbie potrząsnęła głową, a Ryan spojrzał na Ginny.
– Dość swobodnie porusza szyją, ale na wszelki wypadek założymy jej kołnierz
usztywniający. Debbie, czy może była pani ostatnio przeziębiona?
– Tak... Boli mnie głowa – wyszeptała i natychmiast zwymiotowała.
– Niech mi pani powie coś więcej o tym przeziębieniu – poprosił Ryan.
– Grypa. Czuję się okropnie. Gdzie jestem?
– Spadła pani z konia.
– Och! Co się z nim stało?
Ginny rozejrzała się po padoku.
– Chyba ktoś go złapał. Wszystko w porządku.
– Och... – Debbie zamknęła oczy, ale Ryan nie dał jej zasnąć.
– Niech się pani obudzi. Unieruchomimy pani szyję, a potem zaniesiemy panią
do karetki.
Gdy ułożono ją na noszach, Ryan ostrożnie zdjął jej z głowy toczek. Poza
niewielkim zasinieniem, nie dostrzegł żadnych śladów urazu głowy.
– Czy ktoś z państwa ją zna? – spytał, rozglądając się wokół.
– Ja – zawołała z tłumu jakaś kobieta.
– Czy możemy skontaktować się z jej rodziną? Z mężem lub narzeczonym?
– Z mężem. Zawiadomimy go. Czy nic jej nie jest?
– Chyba nie, ale dla pewności zabierzemy ją do szpitala. To był paskudny
upadek. Może pani wie, jak się czuła dziś rano?
– Nie najlepiej. Mówiłam jej, że nie powinna brać udziału w tym pokazie, ale
się uparła. Aha, nie wiem, czy to ważne, ale ona nie ma śledziony. Straciła ją jakiś
czas temu w wyniku innego upadku z konia.
Ryan, chcąc dokładniej zbadać Debbie, wsiadł wraz z nią do karetki, a Ginny
wróciła do dzieci. Znajoma Debbie odwróciła się do Ginny.
– To chyba nic poważnego, prawda? Nie widziałam tego upadku, ale podobno
poniósł ją koń.
– Zemdlała, zanim z niego spadła. To chyba z powodu tej grypy. Myślę, że
wszystko będzie dobrze, ale trzeba jej zrobić kilka prześwietleń. Czy skontaktuje
się pani z jej mężem?
– Tak, a mój narzeczony zajmie się koniem i odwiezie go ciężarówką pod jej
dom. Dziękuję, że udzieliliście jej pomocy.
Ginny podeszła do dzieci.
– Czy tatuś pojedzie karetką? – spytała Evie podnieconym głosem.
– Nie mam pojęcia, ale zaraz się dowiemy.
Po chwili Ryan wysiadł z karetki i podszedł do nich.
– Wybieram się z nią do szpitala. Czy mogłabyś pojechać za nami moim
samochodem?
– Och, tatusiu, chcemy tu jeszcze zostać! – zawołała Evie płaczliwie.
– Możesz wrócić tu moim samochodem – zaproponowała Ginny.
– Naprawdę? A co z ubezpieczeniem?
– Chyba masz więcej niż dwadzieścia pięć lat, prawda?
Ryan roześmiał się.
– Tylko o dziesięć więcej.
Ginny wyjęła z kieszeni kluczyki i podała je Ryanowi.
– Nie martw się o nas. Gdzieś tu kręci się sprzedawca frytek i hot dogów. Na
pewno miło spędzimy czas. Do zobaczenia.
Ryan pocałował ją w policzek i odszedł, a dzieci patrzyły na nią z nadzieją w
oczach.
– Czy możemy zjeść frytki? – spytał Gus.
– Jeśli dasz słowo, że nie będziesz po nich chorował. Ale nie dostaniecie
zielonych lizaków ani prażonej kukurydzy. I nie bierzcie za dużo ketchupu.
– On zawsze bierze za dużo ketchupu – oznajmiła Evie autorytatywnie. – A czy
potem moglibyśmy zobaczyć kucyki? Nie lubię dużych koni. Są straszne.
Stanęli w kolejce po frytki i hot dogi, a potem poszli na niewielki padok, po
którym prowadzono wkoło kilka ślicznych kucyków. Miały jedwabiste grzywy i
ogony, a ich sierść lśniła w słońcu. Zwycięzcą został wspaniały kucyk szetlandzki z
falującą czarną grzywą i zadem przypominającym wypolerowany kasztan. Kiedy
przebiegał kłusem obok nich, chlubiąc się swą czerwoną rozetką z wstążek, Evie
westchnęła.
– Chciałabym mieć takiego – powiedziała – ale tatuś się nie zgadza.
Ginny doszła do wniosku, że po dzisiejszym wypadku Ryan z pewnością
jeszcze bardziej uprze się przy swoim zdaniu.
– Macie ochotę na lody? – spytała, chcąc zmienić ten niebezpieczny temat.
– Co, zamiast kucyka?
– Głuptasek. No, chodźmy poszukać czegoś do zjedzenia.
Po drodze do samochodu z lodami natknęli się na człowieka, który za drobną
opłatą na cele dobroczynne oferował przejażdżki na kucyku.
– Och, czy mogłabym spróbować? – poprosiła Evie.
Ginny miała ochotę się zgodzić, ale doszła do wniosku, że nie może tego zrobić
bez pozwolenia Ryana.
– Zaczekajmy na tatę – zaproponowała.
W tym momencie pojawił się Ryan, jakby Evie wyczarowała go spod ziemi.
Dziewczynka podbiegła do ojca, chwyciła go za rękę i zarzuciła błagalnymi
prośbami.
– No dobrze, skoro nalegasz – powiedział z pobłażliwym uśmiechem i kupił dla
dzieci dwa bilety.
Kiedy dopasowano im toczki i wyprowadzono na padok, Ginny spytała:
– Co z pacjentką?
– Czuje się dość kiepsko, ale myślę, że to z powodu tej grypy. Przyszedł jej
mąż, a Jack był na miejscu, więc ich zostawiłem. – Wsunął w dłoń Ginny kluczyki
od samochodu. – Dzieciaki były grzeczne?
– Owszem. – Spojrzała na niego. – Evie marzy o kucyku.
– Wiem, ale nie możemy brać na siebie tego rodzaju obowiązków. A poza tym
Evie jest jeszcze za mała. Kiedy trochę dorośnie, może brać lekcje jazdy, a jeśli
rzeczywiście to polubi, dostanie kucyka. Ale na razie nie chciałbym narażać jej na
niebezpieczeństwo.
– Wiedziałam, że to powiesz – zaśmiała się Ginny.
– Zobaczymy, co będziesz czuła, kiedy będziesz matką.
Ginny zrobiło się niedobrze. Gdybym tylko mogła, pomyślała ze łzami w
oczach i ściśniętym z bólu sercem.
Dzieci wróciły radośnie szczebiocząc. Powiedziały, jak miały na imię ich
cudowne kucyki i błagały ojca o jeszcze jedną przejażdżkę. Ryan pokręcił głową.
– Mam dla was niespodziankę. W szpitalu spotkałem Jilly i Zacha, którzy
zaprosili nas na barbecue.
– I Scud też będzie? – zapiszczał radośnie Gus. – Och, tato!
– No to jedziemy? – spytała Evie, zapominając o kucykach.
– Co ty na to, Virginio?
– A jestem zaproszona?
– Oczywiście. Powiedziałem im, że dzisiejszy dzień spędzasz z nami.
– Wobec tego pojadę z przyjemnością. Zapowiada się miłe popołudnie.
I byłoby miło, gdyby nie dociekliwe pytania gospodarzy, których najwyraźniej
interesowały perspektywy związku Ginny z Ryanem.
– Nie wyobrażajcie sobie o nas zbyt wiele – powiedziała Ginny do Jilly, kiedy
reszta towarzystwa poszła bawić się ze Scudem. – Nasz związek nie ma
przyszłości. Od początku oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Nie chcę,
żebyście poruszali ten temat w obecności dzieci, bo nie mogę zająć miejsca ich
matki. Ryan dał mi to wyraźnie do zrozumienia. Wydaje mi się, że on wciąż kocha
Ann.
Jilly spojrzała na nią ze zdziwieniem.
– Ależ, Ginny, przecież każdy widzi, że on kocha ciebie!
Ginny potrząsnęła głową.
– Nie. On mnie pożąda, a to co innego. Od śmierci Ann upłynęło sporo czasu i
w końcu pozwolił sobie na romans. Któregoś dnia obudzi się, spojrzy na mnie i
dojdzie do wniosku, że nie jestem osobą, za jaką mnie uważał, ale do tego czasu...
będę cieszyć się tym, co mam.
– Wiesz, sprawiasz wrażenie osoby bardzo pewnej siebie, ale chyba to tylko
pozory, prawda? Nie zdajesz sobie sprawy z własnej wartości.
– Och, wiem. Jestem tylko kochanką, Jill. Nie żoną.
W tym momencie wrócili panowie i padli na ziemię, z trudem łapiąc oddech.
Tuż za nimi przybiegły dzieci i z radosnym śmiechem usiadły im na piersiach.
– Jesteś spocony – oznajmił Gus, klepiąc Ryana po policzku.
– Ty też – mruknął Ryan i zrzucił chłopca na trawę.
Evic podskakiwała na piersiach Zacha, głośno chichocząc.
– To dla ciebie doskonały trening – powiedziała Jilly. – Masz czas tylko do
lutego, a musisz się jeszcze sporo nauczyć.
Zach przewrócił się na bok i łaskotał Evic, dopóki nie zaczęła go błagać o
litość.
– Kto chciałby zobaczyć szczenięta Scuda? – spytał obojętnym tonem.
Dzieci podskoczyły, piszcząc z radości.
– Tato, tato, musisz pójść z nami – prosiły.
Potem Evic odwróciła się do Ginny i chwyciła ją za rękę.
– Ty też chodź, Ginny!
– No dobrze. Zobaczmy te szczenięta. – Spojrzała na Jilly. – Idziesz?
Jilly potrząsnęła głową, uważnie jej się przyglądając. Ginny dostrzegła w jej
oczach współczucie i odwróciła się. Nic potrzebuje litości. Jest wystarczająco silna,
by dać sobie ze wszystkim radę.
– Zostanę i przygotuję jedzenie – oznajmiła Jilly. – Tylko nie bądźcie tam zbyt
długo.
Szczenięta były wspaniałe. Wyglądały jak puchate kłębki czarnej sierści. Miały
krótkie, grube łapki, różowe języki i ostre jak igły zęby. Kiedy Ginny usiadła na
kuchennej posadzce domu na pobliskiej farmie, pieski natychmiast ją otoczyły.
Jedne żuły sznurowadła od jej tenisówek, inne wdrapywały się chwiejnym krokiem
na jej nogi, a potem z nich spadały. Ich matka spoglądała na nie z boku
pobłażliwym wzrokiem.
– Ten zostanie u nas – oznajmił Zach, unosząc jednego z większych samców. –
Jeszcze nie mamy dla niego imienia. Nazywamy go po prostu Junior. Jest bardzo
podobny do Scuda, kiedy był szczeniakiem.
– Dwa takie duże psy? – mruknął Ryan. – Przecież to straszny kłopot.
– To już problem Jilly. Ona będzie zostawać z nimi w domu.
– A pan nie chciałby jednego? – spytała siostra Zacha.
Evie i Gus natychmiast podnieśli larum, ale Ryan pozostał nieugięty.
– Od czasu do czasu będziemy pożyczać Scuda i Juniora – obiecał – ale to
niesprawiedliwe, żeby pies był w domu, a ja cały dzień w pracy.
Evic zmarkotniała.
– Gdyby mama żyła, moglibyśmy mieć psa – oznajmiła ze smutkiem.
Ryan przymknął oczy.
– Chodź, kochanie. Uściśnij Juniora i wracajmy do Jilly. Niebawem będzie
kolacja.
Ginny wstała, ostrożnie zsuwając na ziemię szczególnie ambitnego alpinistę.
Evie ucałowała Juniora w nos, a potem położyła go obok rodzeństwa i wsunęła
rękę w dłoń Ginny.
– Czy mogę iść z tobą? – spytała.
Serce Ginny gwałtownie zabiło.
– Oczywiście, kochanie – odparła, ściskając małą rączkę. – Przekonamy się, ile
jest kroków do domu Jilly?
Było ich niemal sześćset... wystarczająco dużo, żeby Ginny zdołała odzyskać
panowanie nad sobą. Miała ochotę odejść, uciec, ale jej samochód został pod
domem Ryana. Przybrała więc pogodny wyraz twarzy, który zwiódł wszystkich z
wyjątkiem Jilly, i zachowywała się tak, jakby nic nie zaszło. Miała wrażenie, że
kolacja nigdy się nie skończy. Wszyscy jedli bardzo powoli, gawędząc i śmiejąc się
wesoło. W końcu pożegnali się z gospodarzami i odjechali.
– Wstąp na drinka – zaproponował Ryan, ale Ginny stwierdziła, że to ponad jej
siły.
Nie była w stanie znów wejść do jego domu, siedzieć w pokoju, w którym stała
fotografia Ann, i uśmiechać się beztrosko.
– Nie mogę – odparła. – Muszę zająć się kotem, a poza tym dziś wieczorem
powinnam jeszcze odwiedzić Mabel.
– Do widzenia, Ginny! – zawołała Evic, podbiegając do jej samochodu. –
Dziękuję, że spędziłaś z nami dzień. – Pochyliła się i pocałowała ją w policzek.
Ginny uruchomiła silnik i odjechała, zostawiając za sobą cząstkę swego serca.
– Ona dziś wieczorem była smutna, tato – powiedziała Evie, kiedy Ryan otulał
ją kołdrą.
– Wiem. Ciekawe dlaczego. Może była po prostu zmęczona?
– Była smutna – upierała się Evie.
Zauważył to. Często jest smutna, pomyślał i znów zaczął się zastanawiać, czy
Ginny kiedykolwiek zaufa mu na tyle, by wyznać mu przyczynę swego smutku.
– Chciałabym, żeby została naszą nową mamą – oznajmiła Evic po namyśle.
Ryan poczuł ucisk w gardle. Nową mamą? Próbował wyobrazić sobie Virginię
w tej roli. Ku jego zdumieniu nie wydało mu się to bynajmniej godne potępienia,
nierozważne czy nieprzyzwoite. Ale czy to w ogóle wchodzi w rachubę? Czy ona
zechciałaby wziąć na siebie opiekę nad cudzymi dziećmi?
Bez wątpienia ma z nimi dobry kontakt... Byłyby przy niej bezpieczne. Może
potem przyszłyby na świat inne dzieci? Podobne do matki – istotki z
ciemnobrązowymi włosami, szarymi oczami i ustami stworzonymi do uśmiechu...
Doszedł do wniosku, że jest jeszcze za wcześnie, żeby o tym myśleć.
Rozdział 8
Ginny wróciła do domu z kilkoma puszkami jedzenia dla kota i znalazła pod
drzwiami liścik napisany drżącą ręką. Zanim go przeczytała, domyśliła się, co
zawiera. Wiadomość, która pochodziła od Dory, była krótka i rzeczowa.
„Z przykrością zawiadamiam, że Mabel zmarła dziś po południu".
Ta kropla przepełniła czarę goryczy. Ginny usiadła na kanapie, wzięła
Geronimo na kolana i zaczęła rozpaczliwie płakać. Kot najwyraźniej uznał to za
oburzające, więc poszedł do kuchni, usiadł obok lodówki i miauczał, dopóki go nie
nakarmiła.
– Chyba teraz należysz już do mnie, staruszku – powiedziała. – No cóż,
przynajmniej nie jestem sama.
Zadzwonił telefon.
– Cześć – powitał ją Ryan. – Co robisz?
Z trudem powstrzymała łzy.
– Tęsknię za tobą – odparła.
– Virginio, czy dobrze się czujesz? – spytał z niepokojem.
Ginny ciężko westchnęła.
– Dziś po południu umarła moja sąsiadka. Była właścicielką Geronimo, więc
pewnie go po niej odziedziczyłam.
– Och, Virginio, bardzo mi przykro. Chcesz, żebym przyjechał? Wydajesz się
zdenerwowana.
– Naprawdę? Nie martw się. To po prostu reakcja na tę wiadomość.
– Kochanie, czy jesteś pewna, że wszystko w porządku? – spytał po chwili
milczenia.
Miała ochotę krzyczeć, że nic nie jest w porządku i nigdy nie będzie. Że chce,
aby ją objął i wyznał jej miłość...
– Oczywiście – odparła pogodnym tonem i zmieniła temat. – To był miły dzień,
prawda? Dzieci chyba nieźle się bawiły.
– Owszem. Dziękuję, że się nimi zaopiekowałaś, kiedy pojechałem z tą
dziewczyną do szpitala.
– To była prawdziwa przyjemność. Nic sprawiły mi kłopotu. Jak ona się czuje?
– Dobrze. Na prośbę męża wypisali ją do domu.
– Więc nie miała urazu głowy?
– Chyba nie, bo Jack nie wypuściłby jej ze szpitala. – Zawiesił głos i dodał z
rezerwą: – Evic żałowała, że nie mogłaś jej dzisiaj poczytać „Czarnej Piękności".
Uważa, że spodobałoby ci się zakończenie. Chce, żebyś jej to ponownie
przeczytała, a Gus powiedział, że następnym razem masz zająć się nim.
Ginny zaniemówiła. Wciągają ją w swoje życie, nie dbając o jej zgodę. Czy ma
im na to pozwolić? A co będzie, jeśli wszystko się rozpadnie? Nie, nie może się na
to zgodzić. Tym razem ma znacznie więcej do stracenia...
– Posłuchaj, muszę kończyć. Kot domaga się spaceru, a ja powinnam zrobić mu
jakieś stałe legowisko. Na razie zdecydował, że będzie spał ze mną na łóżku.
– Mądry kot. Czy myślisz, że wpuściłby mnie tam na dwie godziny? Mógłbym
poprosić Suzannah, żeby tu wpadła. Na pewno chętnie by to zrobiła.
To była kusząca propozycja, ale Ginny miała zbyt rozstrojone nerwy, by nie
zepsuć Ryanowi jego romantycznego nastroju. Każda pieszczota z jego strony
jeszcze bardziej wyprowadziłaby ją z równowagi.
– Myślisz wyłącznie o swoich hormonach – powiedziała.
– To przez ciebie. Tak na mnie działasz, że nie potrafię zapanować nad sobą.
Przedtem byłem porządnym chłopcem.
– I nadal jesteś – stwierdziła ze śmiechem.
– Miło, że to mówisz. – Zniżył głos. – Pragnę cię, Virginio. Dlaczego, do
diabła, nie jesteś teraz ze mną?
– Bo obiecałeś teściowej, że nie będziesz się bawił u siebie w domu –
przypomniała mu.
– I dlatego wyszłaś tak wcześnie?
– Przecież wiesz dlaczego – skłamała. – Wybierałam się do Mabel. Teraz
muszę zaraz wypuścić kota. Zobaczymy się w poniedziałek.
– A jutro?
– Mam dyżur.
– Cholera. No to trzymaj się. Będziemy za tobą tęsknić.
Kot wcale nie musiał wychodzić, bo już był dziś na dworze.
Kiedy Ginny kładła się spać, leżał zwinięty w kłębek pośrodku jej łóżka.
– Posuń się – zażądała, delikatnie popychając go stopą.
Mruknął z niezadowoleniem i ułożył się wygodnie nieco dalej. Ginny leżała,
rozmyślając o Ryanie i jego dzieciach. Po chwili kot wdrapał się na poduszkę i
dotknął pyszczkiem jej twarzy. Przytuliła się do niego i zasnęła przy
akompaniamencie jego cichych pomruków.
Następnego dnia z chęcią poszła do pracy. Miała nadzieję, że natłok zajęć
pozwoli jej oderwać myśli od Ryana. Kiedy znalazła wolną chwilę, usiadła i wypiła
kawę w towarzystwie Patricka Haddona, który poinformował ją o stanie Buzz.
– Dzięki dobrej opiece wraca do zdrowia. Nic rozumiem, dlaczego te dzieciaki
pakują się w takie kłopoty. W czasach naszej młodości było zupełnie inaczej.
– Tak sądzisz? – spytała Ginny sceptycznie. – Ja pamiętam z tego okresu sporo
niesamowitych wyskoków.
– Pewnie wychowywano cię mniej rygorystycznie niż mnie. Mój ojciec
obdarłby mnie żywcem ze skóry, gdyby poczuł ode mnie zapach alkoholu!
– Och, mnie spotkałoby to samo. Z wyjątkiem jednego przypadku, kiedy
wszystko wymknęło mi się spod kontroli. Wtedy cieszyli się, że w ogóle żyję.
– To wydaje się bardziej ekscytujące niż moje przeżycia z młodości. Opowiedz
mi o tym.
– To nie było wcale ekscytujące, lecz głupie i przerażające. Poszłam na
przyjęcie z chłopcem, którego prawie nie znałam. Przedawkował. Ktoś wsypał coś
do jego drinka, a ja nie zwróciłam na to uwagi, bo przeprowadzałam właśnie
jedyne w swoim życiu doświadczenie z haszyszem.
Patrick spojrzał na nią z zainteresowaniem.
– No i?
– Roztrzaskał samochód, a ja wylądowałam na balustradzie mostu. Miałam
szczęście, że przeżyłam.
– Och! Pewnie miałaś straszne obrażenia wewnętrzne?
– Tylko lekkie.
– Śledziona?
Potrząsnęła głową.
– Nie. Raczej jelito.
– Miałaś szczęście.
– Szczęście? Być może.
– Lizzi Hamilton też miała szczęście – dodał.
– Owszem. Jak się czuje?
– Powoli wraca do zdrowia. Jej nogi okazały się największym zmartwieniem,
ale po operacji dobrze się goją. Przez jakiś czas nie będzie mogła chodzić, ale
uważam, że to niezbyt wygórowana cena za to, że w ogóle żyje. Dziwna jest
śmierć. Moja pierwsza żona zginęła podczas trzęsienia ziemi.
– Och, Patrick – westchnęła Ginny. – Przykro mi. Nie wiedziałam, że byłeś
wcześniej żonaty.
– Minęło wiele lat. Byliśmy wówczas w małym, meksykańskim miasteczku.
Isobel weszła do szkoły, nagle nastąpił wstrząs i budynek po prostu złożył się jak
domek z kart. Nie było nadziei na wyciągnięcie stamtąd kogokolwiek żywego, ale
próbowaliśmy. Okropne było to, że nie mogłem się z nią pożegnać. – Wbił wzrok
w swój kubek. – Przez wiele lat nie dawało mi to spokoju. Dopiero dzięki
ogromnej wyrozumiałości Anny jakoś udało mi się pogodzić ze stratą Isobel.
– To musiał być trudny okres.
– Owszem. To Anna postawiła mnie na nogi i sprawiła, że odzyskałem chęć do
życia. Nie rozumiem, jak Ryan daje sobie z tym radę, nie mając obok siebie kogoś,
kto w trudnych chwilach podtrzymywałby go na duchu. Jest oddalony od swojej
rodziny o tysiące kilometrów.
– Nie – zaprotestowała. – Jego rodzina jest przy nim. ' Są nią jego dzieci.
Patrick potrząsnął głową.
– Nie o to mi chodzi. Przecież nie możesz zwierzać się dzieciom, zwłaszcza
kiedy są takie małe. Sam nie wiem, czy mając dzieci łatwiej jest przeżyć taki
wstrząs.
– Myślę, że tak... Wtedy musisz wziąć się w garść i działać. Ale masz też do
czynienia z całym wachlarzem ich uczuć. Sądzę, że łączenie pracy zawodowej z
prowadzeniem domu musi być dla mężczyzny okropnie trudne.
– Moim zdaniem to pomaga. Bez wsparcia kolegów i nawału pracy ugrzązłbym
w ponurym bagnie rozpaczy i nigdy się z niego nie wydostał.
– Od jak dawna Ryan tu mieszka?
– Mniej więcej od dwóch lat. W jakieś sześć miesięcy po śmierci Ann zaczął
pracować w szpitalu.
– Jaki wtedy był?
– Dość gburowaty. Prawie się nie uśmiechał. Po pracy szedł prosto do domu.
Nigdy się na nic nie skarżył, zupełnie jakby nic nie miało już dla niego znaczenia.
Początkowo współpraca z nim była dość trudna, ale potem zaczął się stopniowo
uśmiechać, a od twojego przyjazdu po prostu promienieje radością.
Ginny lekko się zaczerwieniła, a Patrick wybuchnął śmiechem.
– Przepraszam. Nie chciałem wprawiać cię w zakłopotanie, ale musielibyście
mieć sieczkę w głowie, gdybyście się do tej pory nie związali.
– Związali? O co ci chodzi?
– Dobrze wiesz, i wszyscy są ci za to wdzięczni. Ryan potrzebował kogoś
takiego jak ty.
Słowa Patricka podniosły ją na duchu. Być może, dając Ryanowi odrobinę
szczęścia, przyczyniła się do tego, że odzyskał równowagę uczuciową i chęć do
życia.
Wkrótce po tej rozmowie zalała ich fala pacjentów z weekendowymi
kontuzjami. Rozpoczął się sezon piłkarski, obfitujący w łatwe do przewidzenia
urazy nie wytrenowanych mięśni, które nagle zostały nadmiernie przeciążone i
napięte. Zjawił się jakiś młody chłopak z naciągniętym ścięgnem, drugi z
naderwanym mięśniem uda, a jeszcze inny ze złamaną nogą w kostce.
Ginny pokazała Patrickowi prześwietlenia.
– Jeszcze jeden sportowiec padł na boisku – powiedziała. – Sądziłam, że sport
ma służyć zdrowiu.
Patrick roześmiał się głośno.
– Co podsunęło ci taką myśl? Przed chwilą był u mnie amator squasha, który
dostał piłką w twarz i najprawdopodobniej straci wzrok w jednym oku.
Podejrzewam złamanie dolnej ściany oczodołu, więc skierowałem go na
obserwację i badania do okulisty.
– Zdaje się, że Ryan i Zach też niekiedy grają w squasha.
– I zapewne nie używają okularów ochronnych.
– Chyba nie. Wszyscy wierzymy we własną nieśmiertelność.
– Nie wszyscy, ale utrata tej wiary może naprawdę zagrozić zdrowiu.
To była prawda. Mabel odeszła, najprawdopodobniej wcale się tego nie
spodziewając. Pierwszy mąż Lizzi Hamilton umarł, pierwsza żona Patricka
również, Jack Lawrence stracił syna, a Ann O’Connor zginęła w kwiecie wieku.
Bestia zbiera swe żniwo, gdzie i kiedy tylko zechce, pomyślała Ginny.
W poniedziałek rano Ryan wciągnął Ginny do swego gabinetu, a potem objął ją
i dokonywał cudów, żeby rozproszyć jej ponury nastrój.
– Tęskniliśmy wczoraj za tobą – powiedział, przytulając się do niej. – Boże,
Virginio, jak ty pięknie pachniesz. Może w porze lunchu poszlibyśmy nakarmić
kota?
– On nie jest głodny.
– Ale poza nami nikt o tym nie wie.
– Nie chciałabym pozbawiać cię złudzeń, ale nikt nie da się nabrać na bajeczkę
o karmieniu kota.
– Więc niech sobie myślą, co chcą – oznajmił beztrosko. – W końcu jesteśmy
już dorośli.
– Oni uważają, że oddałam im przysługę, ponieważ podobno odkąd zacząłeś
pracować nad hormonami, łatwiej jest z tobą wytrzymać.
– Co? Kto to powiedział?
– Patrick.
– Naprawdę? No cóż, w takim razie może nas zastąpić, kiedy będziemy
poddawać je dalszej gimnastyce!
Klepnęła go w ramię.
– Zabierz ręce! Jak mogę pracować, skoro przy każdej okazji zachowujesz się
tak jak teraz?
– Inaczej byś się tutaj zanudziła, ale chyba masz rację. Wiesz co, może
wpadniesz wieczorem i trochę poczytasz dzieciakom przed snem? Potem poproszę
Suzannah, żeby się nimi zaopiekowała, a ja zabiorę cię gdzieś na kolację, co? Czy
to bardziej odpowiada twojej romantycznej duszyczce?
– A potem?
– Potem odwiozę cię do domu, kochanie. No więc?
– Pod warunkiem, że nie będę musiała czytać „Czarnej Piękności" od samego
początku.
Uśmiechnął się.
– Zgoda.
Czytając ostatni rozdział, Ginny tak się wzruszyła, że miała łzy w oczach.
Potem Evie objęła ją i pocałowała na dobranoc. Angus nieśmiało poszedł za jej
przykładem.
Kiedy zjawiła się Suzannah, natychmiast wyszli z domu. Ryan zabrał Ginny do
nowej włoskiej restauracji. Panujący w niej półmrok był wprost wymarzony dla
zakochanych par.
Po powrocie do domu Ryan od razu wziął Ginny w ramiona i zaczął ją całować.
Nic tracili czasu na wstępną grę miłosną. Podziałała na nich panująca w restauracji
atmosfera oraz kilkudniowa przymusowa wstrzemięźliwość. Nic zdołali nawet
dotrzeć do sypialni... przynajmniej nie za pierwszym razem.
Kiedy w końcu tam weszli, dostrzegli pośrodku łóżka zwiniętego w kłębek
kota. Był oburzony, że został wyeksmitowany ze swego legowiska. Ryan
wytłumaczył mu łagodnie, lecz stanowczo, że teraz jest jego kolej, więc musi
ustąpić mu miejsca.
– Chyba jesteś zazdrosny – powiedziała Ginny z przekąsem, przesuwając
palcem po jego nagim torsie.
Chwycił jej dłoń.
– Jasne, że jestem zazdrosny. Ten kot sypia w twoim łóżku, a ja dotąd nie
spędziłem z tobą ani jednej nocy!
Miał rację, ale żeby mogli mieć noc dla siebie, musieliby znaleźć jakąś
opiekunkę do dzieci. Na przykład ich babcię? Ginny wyobraziła sobie Ryana,
przekonującego Betty i Douga, żeby zgodzili się wziąć dzieci na weekend, bo on
zamierza spędzić czas z kochanką!
– Chciałbym spać z tobą – powiedział, tuląc ją czule. – Nigdy nie mamy czasu
wyłącznie dla siebie. Albo pracujemy, albo zabawiamy dzieci, albo się kochamy.
Nic ma czasu, żeby porozmawiać. Nic nie wiem o twojej przeszłości, o tym, jak
wyglądało twoje życie, zanim mnie spotkałaś.
– Uważam, że znamy się całkiem dobrze – odparła wymijająco.
– Nie wiem nawet, czy masz jakąś rodzinę, braci, siostry, rodziców?
– Jestem jedynaczką, mam tylko rodziców. Mieszkają niedaleko stąd.
– Chciałbym ich poznać.
– Może pojechalibyśmy tam wszyscy w czasie weekendu?
– zaproponowała pochopnie i od razu miała ochotę ugryźć się w język. Przecież
postanowili, że ma ich łączyć jedynie romans.
Ryan odwrócił się i spojrzał jej w oczy.
– Naprawdę?
Cóż mogła odpowiedzieć? Że zaproponowała to bezwiednie?
– Naprawdę – potwierdziła. – Oczywiście – dodała pospiesznie, chwytając się
ostatniej deski ratunku – rodzice mogą być zajęci.
– Inny termin też będzie dobry – mruknął, całując ją w szyję.
– Virginio, jak ty to robisz, że tak ładnie pachniesz? Mógłbym cię zjeść.
Lekko ugryzł ją w ucho, a ona zaczęła się śmiać i tulić do niego. W ten sposób
kwestia wizyty u jej rodziców została na jakiś czas odsunięta na dalszy plan.
– Jak, u diabła, udało ci się jeszcze raz tego dokonać? – spytała później, kiedy
w końcu otworzyła oczy.
Spojrzał na nią niewinnym wzrokiem.
– Sam nie wiem. Mam wrażenie, że dzieje się tak za każdym razem, kiedy
jestem blisko ciebie. Co zamierzasz teraz ze mną zrobić?
Ginny zerknęła na zegar.
– Nic. Dochodzi północ. Suzannah ma jutro zajęcia w szkole. Wstawaj.
Przecież nie mogę przedstawić mojej matce kogoś tak zepsutego jak ty, prawda?
Minęło całe osiem godzin, zanim znów go zobaczyła. Wyglądał równie
wspaniale jak poprzedniego wieczoru. Mieli mnóstwo pracy, więc udało im się
znaleźć tylko krótką chwilę, by razem wypić kawę.
– Nie mamy żadnych planów na ten weekend – oznajmił – więc dostosujemy
się do twojej matki, jeśli jesteś pewna, że można sprawić jej taki kłopot.
– To dla niej żaden kłopot – odparła.
Matka już od kilku tygodni ciągle mówiła, że chce go poznać. Ginny wiedziała,
że matka ma takt dyplomaty. Niepokoił ją tylko ojciec, który w sposób niezwykle
bezceremonialny traktował rozmówców. Postanowiła, że nie dopuści go do zbyt
bezpośredniego kontaktu z Ryanem.
W szpitalu znów zaczął się gorączkowy ruch. Przywieziono mężczyznę po
trzydziestce, który spacerował z psem, kiedy nagle wypadł na niego zza rogu ulicy
samochód terenowy. Ręka mężczyzny ugrzęzła w umocowanej z przodu pojazdu
kratownicy. Na domiar złego ranny upadł i jedno koto przejechało po jego nodze.
Doznał poważnych obrażeń obu kończyn i niezbyt groźnych urazów głowy.
Stracił też dużo krwi. W pierwszej kolejności należało ustabilizować krążenie i
zawiadomić zespół chirurgów o pilnej operacji ręki.
Ginny i Ryan zajęli się przygotowaniami do transfuzji. Tętnica w ramieniu
pacjenta była uszkodzona, a ręka zwisała bezwładnie. Miał wyrwany zarówno staw
barkowy, jak i łokciowy, oraz zmiażdżoną kość ramienną. W złamanej poniżej
kolana nodze stwierdzono rozległe uszkodzenie tkanek miękkich. Kiedy
pielęgniarka rozcięła jego ubranie, zauważono przechodzące przez uszkodzoną
kończynę ślady opony.
Na szczęście wypadek wydarzył się w pobliżu szpitala, więc lekarze mogli
natychmiast przystąpić do działania, co w znacznym stopniu zwiększyło szansę
uratowania jego kończyn.
– Przenośny aparat rentgenowski – powiedział Ryan do czekającej na jego
polecenia pielęgniarki. – Natychmiast. I cztery jednostki krwi Rh minus. Najpierw
krew.
Ginny założyła pacjentowi maskę tlenową i zaczęła podawać mu stuprocentowy
tlen. Ryan wkłuł do zdrowej ręki mężczyzny wenflon do kroplówki i podłączył
pojemnik z krwią.
– Wpompuj mu to szybko – polecił Ginny, podając jej pojemnik.
Jedna pielęgniarka ostrożnie rozcinała ubranie na uszkodzonej ręce pacjenta, a
druga podłączała go do monitora serca. Pokój wypełniły nieregularne, szybkie
dźwięki. Wszyscy podświadomie nasłuchiwali, czy nie następują jakieś zmiany w
rytmie serca, świadczące o pogorszeniu stanu rannego. Ryan podłączył do nie
uszkodzonej kostki pacjenta kolejną kroplówkę. Przywieziono aparat rentgenowski
i zrobiono zdjęcia.
– Jeśli przeżyje, na pewno pozwie ich do sądu – powiedział Ryan. – Założę się,
że kierowca, który go uderzył, jechał z prędkością większą niż dwadzieścia
kilometrów na godzinę. Te kratownice są zabójcze. Ma szczęście, że nie zginął na
miejscu.
– Jeśli przeżyje – mruknęła Ginny, obserwując silny upływ krwi ze zranionej
ręki. Pomyślała, że im szybciej ranny znajdzie się na sali operacyjnej, tym lepiej.
– Dopóki się z tym nie uporamy, jego stan nie ulegnie poprawie – oznajmił
Ryan, podążając za jej wzrokiem. – Gdzie, do cholery... Och, jesteś. Zach, mam dla
ciebie złe wiadomości. Potrzeba co najmniej dwóch lekarzy twojej specjalności.
– Skontaktuję się z Robertem. Powinien jeszcze być w swojej klinice. Miał
właśnie wychodzić.
Zatelefonował do szefa kliniki, a potem odwiesił słuchawkę.
– Jest w drodze. Czy mogę obejrzeć zdjęcia?
– Są tam. – Ryan wskazał ruchem głowy negatoskop.
– Niech to diabli – zaklął cicho Zach. – Zabiorę je. Przywieźcie go na górę za
jakieś pięć minut. Pójdę się umyć.
Wybiegł z pokoju, a Ryan i Ginny zajęli się przetaczaniem krwi. Wykres pracy
serca pacjenta był nierówny, ale stabilny, a ciśnienie krwi nieznacznie wzrosło.
– Nic możemy nic więcej zrobić – powiedział Ryan do Ginny, kiedy myli ręce.
– Doprowadziliśmy go do takiego stanu, że mogą przystąpić do operacji. Teraz
wszystko zależy od nich.
– Tak. Życzę im powodzenia.
Nazajutrz dowiedzieli się, że zespół chirurgów zdołał uratować obie kończyny
pacjenta.
– A więc warto było się starać – rzekł Ryan z uśmiechem. – Skoro przeżył,
będzie mógł zaskarżyć tego idiotę, który na niego wjechał. To miła myśl.
– Podobno psu nic się nie stało. Och, skoro mowa o zwierzętach... Jutro jest
pogrzeb Mabel Walsh. Czy mogę zwolnić się na godzinę?
– Oczywiście. Mogę cię zastąpić.
– Dziękuję.
Przed wieczorną wizytą Ryana Ginny zdążyła zadzwonić do rodziców.
– Dzień dobry, kochanie – powitała ją matka. – Jak twoje sprawy?
– Dobrze. Słuchaj, czy mogę przywieźć Ryana i dzieci w czasie weekendu?
– Oczywiście – odparła matka po chwili wahania. – Kiedy chcecie się zjawić?
– Który dzień bardziej ci odpowiada? Sobota czy niedziela?
– Może przyjedziecie na niedzielny lunch?
– Doskonale. Ale nie rób sobie z tego powodu nadmiernych kłopotów. On jest
tylko moim kochankiem. Nic mamy żadnych romantycznych planów na przyszłość,
nie będzie weselnych dzwonów. To zwykły romans, więc powiedz tacie, żeby nie
wyskakiwał z tym swoim: „Jakie masz zamiary wobec mojej córki, synu?" Dobrze?
– Kochanie, przecież wiesz, że tego nie zrobi – odparła matka nieco urażonym
tonem.
– Po prostu nie chcę, żeby ojciec wywierał na niego jakąkolwiek presję. O
której mamy przyjechać?
– O dwunastej? Co przygotować dla dzieci?
– Chyba najlepszy będzie kurczak – poradziła Ginny.
Kiedy Ryan przyszedł, przekazała mu propozycję matki.
– Doskonale – powiedział i gorąco ją pocałował.
Pogrzeb Mabel był skromny i cichy. Uczestniczyło w nim niewiele osób, więc
Ginny naprawdę była zadowolona, że przyszła. Dora wymieniła z nią kilka miłych
uwag, a potem spytała o kota.
– Och, miewa się świetnie. Czuje się jak we własnym domu.
– To dobrze – rzekła Dora. – Wzięłabym go do siebie, ale moja wnuczka cierpi
na astmę, więc nie mogę mieć w domu żadnego zwierzęcia. – Położyła dłoń na
ramieniu Ginny. – Cieszę się, że pani przyszła. W ostatnich czasach odwiedzało ją
niewiele osób, z każdym rokiem coraz mniej. Myślę, że tak już jest, kiedy dożywa
się późnej starości w stanie panieńskim. Wszyscy przyjaciele i krewni umierają
przed tobą. Ale przynajmniej do samego końca była samowystarczalna. Wiedziała,
że ktoś zaopiekuje się jej kotem. Ogromnie się ucieszyła, kiedy pani przyszła z nim
do szpitala.
– On też był zadowolony. Oddałby wszystko za odrobinę miłości.
– To cały Geronimo. Jest okropnie interesowny. Mój mąż był podobny! –
Wybuchnęły śmiechem, a potem Dora pochyliła się i powiedziała
konfidencjonalnie: – Któregoś wieczora widziałam panią z narzeczonym. To
bardzo przystojny mężczyzna! Gdzie pani go znalazła?
– Pracujemy razem w szpitalu.
– To musi okropnie rozpraszać.
– Owszem, nawet bardzo. Proszę mi wybaczyć, ale muszę wracać do szpitala.
Kiedy powtórzyła Ryanowi słowa Dory, lekko się zaczerwienił i spytał:
– Czy naprawdę moja obecność cię rozprasza?
– Ależ skądże. W pracy skupiam się na tym, co robię.
– To dobrze. Nie chciałbym ponosić odpowiedzialności za to, że coś zawaliłaś z
mojego powodu.
– Jesteś arogancki. Postaraj się zmienić przed wizytą u mojej matki.
– Nic bój się, zachowam się bez zarzutu – obiecał.
Ryan był oczarowany rodzicami Ginny. Evic i Gus natychmiast ich polubili.
Choć starsi państwo nie przywykli – tak jak rodzice Ann – do towarzystwa małych
dzieci, nie rozpieszczali ich, nie bałamucili ani nie traktowali protekcjonalnie.
Ojciec Virginii, Ron, zabrał je do ogrodu, żeby pokazać im pływającą w stawie
rybę. W tym czasie Adele obrała marchewkę, a jej córka przygotowała ziemniaki
do pieczenia. Ryanowi pozwolono zasiąść przy kuchennym stole i sączyć wino.
– Mężczyźni nie są stworzeni do pracy w kuchni, lecz do prowadzenia
towarzyskich rozmów – oznajmiła Adele, nie zgadzając się na jego propozycję
pomocy. – Proszę opowiedzieć nam o Kanadzie.
Mówił więc o bezkresnych przestrzeniach, ogromnych górach i
oszałamiających barwach jesieni, o mroźnych zimach i upalnych latach oraz o
swoim bracie, który służył w Królewskiej Policji Konnej. Kiedy skończył, lunch
był już gotowy, więc przywołali Rona i dzieci z ogrodu.
– Tatusiu, oni mają wielką rybę w stawie – oznajmił Angus z błyszczącymi
oczami. – Czy możemy też mieć staw?
– Tylko taki malutki – dodała Evic.
Virginia i Ryan z trudem powstrzymali uśmiech. Evic poznała już sztukę
negocjacji, więc ograniczyła do minimum swe żądania, żeby łatwiej postawić na
swoim.
Ryan nie dał się zwieść.
– Zobaczymy – odparł.
– To znaczy „nie" – stwierdziła Evic. – On zawsze mówi „zobaczymy", kiedy
myśli „nie", ale nie może tego powiedzieć, bo nie chce wywołać awantury.
Dorośli zakrztusili się, słysząc tak dorosły komentarz z ust dziecka. Ryan
zamierzał zaprzeczyć, ale Evic powiedziała z rozbrajającym uśmiechem:
– To prawda, tato, i dobrze o tym wiesz.
– Tylko czasami – przyznał Ryan, zastanawiając się, z czym Evic jeszcze
wyskoczy, zanim lunch dobiegnie końca.
Od tego jednak momentu zarówno Evic, jak i Gus stali się wzorem dobrych
manier. Ryan był z nich dumny.
Po posiłku poszukał okazji, by porozmawiać z Ronem.
– Czy mógłby mi pan pokazać ten staw i wszystko mi o nim opowiedzieć? –
spytał. – Skoro dzieci tak bardzo pragną mieć coś takiego, może moglibyśmy to
rozważyć. Czy pan sam go wykopał?
Ron roześmiał się i poklepał Ryana po ramieniu.
– Na miły Bóg, nie. Był już, kiedy się tu wprowadziliśmy. Może wzięlibyśmy
herbatę i usiedli w ogrodzie, a ja wyjaśniłbym panu wszystkie szczegóły?
Ryan zauważył, że Virginia patrzy na matkę przerażonym wzrokiem, więc
uśmiechnął się do niej uspokajająco. Odniósł jednak wrażenie, że to nie
poskutkowało.
– Tylko nie siedźcie tam zbyt długo – poprosiła Ginny. – Może wkrótce
wszyscy wybierzemy się na spacer.
Ryan miał wrażenie, że Virginia nie chce dopuścić do jego rozmowy z ojcem.
Czyżby obawiała się, że Ron zdradzi tajemnicę, której tak strzegła? Miał nadzieję,
że do tego nie dojdzie. Pragnął, aby sama mu wszystko wyznała.
Pijąc herbatę, przyglądali się rybie. Po chwili Ryan odwrócił się do swego
gospodarza.
– Ściągnąłem tu pana z innego powodu – zaczął z uśmiechem. – Chciałem
porozmawiać o Virginii i naszym związku. Może mam do tego trochę
staroświeckie podejście...
– Nic nazwałbym tego w ten sposób – odparł Ron. – Widzę, jak pan na nią
patrzy. Podobnie jak pan zdaję sobie sprawę, że jest atrakcyjną dziewczyną, więc
proszę nie udawać, że wasze stosunki ograniczają się do staroświeckich zalotów.
Ryan lekko poczerwieniał, ale zdobył się na uśmiech.
– Tego nie powiedziałem. Kocham Virginię, moje dzieci również za nią
przepadają, więc doszedłem do wniosku, że stanowilibyśmy bardzo szczęśliwą
rodzinę. Virginia byłaby idealną żoną i matką. Chcę się z nią ożenić. W Bogu
pokładam nadzieję, że się zgodzi, i chciałbym wiedzieć, czy mogę liczyć na pańską
aprobatę.
– Och, to wspaniale, mój chłopcze! – zawołał Ron, klepiąc go po ramieniu. –
Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę. Adele i ja straciliśmy już nadzieję na wnuki.
Ginny zachowywała się trochę nieodpowiedzialnie, a jej kolejni partnerzy zupełnie
do niej nie pasowali. Martwiliśmy się, że nigdy nie wyjdzie z tego kryzysu, ale po
tym, co się wydarzyło... To było naprawdę straszne, ale teraz sytuacja się zmieni,
bo będzie miała twoje dzieci. Zapewniam cię, że będziemy je kochać jak własne.
Och, Adele okropnie się ucieszy.
Pochylił się w stronę Ryana.
– Wiesz, po tym wypadku powiedziano nam, że Virginia nigdy nie będzie
mogła mieć dzieci. Bałem się, że Adele tego nie przeżyje. Pomyśl,
siedemnastoletnia dziewczyna, której przyszłość przekreślił tragiczny, idiotyczny
wypadek...
Ryan poczuł, że robi mu się zimno. Wypadek? Nigdy nie będzie mogła mieć
dzieci? Czy to właśnie jest owa tak głęboko skrywana tajemnica?
Rozdział 9
Ginny nie była w stanie znieść tego dłużej. Widziała, że jej ojcu nie zamykają
się usta, a Ryan poważnieje. O czym on, u diabła, mówi?
– Mamo, przecież obiecałaś, że z nim porozmawiasz – rzekła półgłosem,
wyglądając przez okno salonu. – On za chwilę wyciągnie dubeltówkę... Popatrz na
twarz Ryana!
Adele spojrzała na siedzących w ogrodzie mężczyzn, a potem przeniosła wzrok
na dzieci, które bawiły się nowymi zabawkami na dywanie obok kominka.
– Rozmawiałam z nim. Przyrzekł, że o niczym nie powie. Nic martw się, oni
pewnie gawędzą sobie o czymś innym.
Ginny poderwała się z miejsca.
– Idę po nich. Nic mogę tego dłużej wytrzymać. Wybierzemy się wszyscy na
spacer.
Otworzyła drzwi i ruszyła w ich kierunku. Na Boga, co on mu powiedział?
Twarz Ryana była ściągnięta napięciem, a jej ojciec wydawał się bardzo z siebie
zadowolony. To zły znak. Pomogła ojcu wstać, obrzucając Ryana badawczym
spojrzeniem.
– Chodź – powiedziała, zdobywając się na promienny uśmiech. – Pójdziemy na
spacer, zanim doszczętnie wystraszysz Ryana.
Ryan podniósł się sztywno z ławki.
– Virginio, bardzo mi przykro, że przerywam tę wizytę, ale musimy już jechać
– oznajmił przez zaciśnięte zęby, nie patrząc jej w oczy. – Pęka mi głowa... Źle się
czuję.
Nic chciał na nią patrzeć. Był tak bardzo zły, że nie mógł spojrzeć jej w oczy.
Nie miała wątpliwości, że później wszystkiego się dowie, ale teraz nie chciała
załatwiać tej sprawy w obecności innych osób.
– Dobrze się czujesz? – spytał Ron, patrząc na Ryana z niepokojem. – Może
Virginia powinna cię odwieźć.
– Wszystko w porządku. Dziękuję za wspaniały lunch. Bardzo nam smakował,
prawda, dzieci?
– Tak, bardzo – zawołała piskliwie Evic. – Dziękuję za lalkę.
– I za wóz strażacki – dodał Angus. – I za pyszny lunch. Okropnie się
najadłem!
Wszyscy z wyjątkiem Ryana wybuchnęli głośnym śmiechem. Ginny źle się
poczuła. Huczało jej w głowic i drżała ze strachu.
Ryan odwiózł ją do domu, nie odzywając się po drodze ani słowem. Przez
resztę dnia czekała na telefon albo na jego wizytę. Kiedy zjawił się w końcu o wpół
do dziewiątej, była bliska histerii. Otworzyła drzwi, nerwowo wygładzając rękami
koszulkę.
– Spodziewałam się ciebie wcześniej – powiedziała.
Nic potrafiła zdobyć się na uśmiech, ale i tak niewiele by to pomogło. Przedtem
Ryan był zły, ale teraz wydawał się naprawdę wściekły. Minął ją, wszedł do
kuchni, a potem odwrócił się i zaczął mówić, zanim Ginny zdążyła zamknąć drzwi.
– Odbyłem niezwykle interesującą rozmowę z twoim ojcem – oznajmił i od
razu przeszedł do sedna sprawy. – Dlaczego mi nie powiedziałaś? Dlaczego musiał
to zrobić za ciebie twój ojciec? Wydaje się miłym człowiekiem, ale jest okropnie
gadatliwym starym głupcem. Nic dziwnego, że tak bardzo zaniepokoiła cię nasza
rozmowa w ogrodzie.
– Ryan, nie wiem, o czym mówisz – zaczęła, ale on obrzucił ją chłodnym
spojrzeniem i natychmiast jej przerwał.
– Naprawdę? Więc pozwól mi wyjaśnić. Oznajmiłem twojemu ojcu, że cię
kocham i chcę się z tobą ożenić. Powiedziałem mu nawet, że moim zdaniem
będziesz idealną żoną i matką. On odparł, że bardzo go to cieszy, bo stracili już
nadzieję na wnuki... od czasu twojego wypadku. Ginny gwałtownie zbladła.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś, Virginio? – wybuchnął. – Dlaczego przez cały
czas trzymałaś to w tajemnicy?
– Bo uważałam, że to nie ma dla nas żadnego znaczenia!
– Nic ma znaczenia? Jak możesz tak mówić? Kochałem cię i chciałem się z
tobą ożenić, a ty cały czas ukrywałaś tę wielką tajemnicę. Nic dziwnego, że od
samego początku widziałem na twojej twarzy poczucie winy. Brzemię oszustwa
musi być bardzo ciężkie.
– Oszustwa? – wyszeptała. – Nigdy cię nie okłamałam...
– Nie zaufałaś mi. Do diabła, Virginio, ukrywałaś ten sekret przez wszystkie te
tygodnie, a ja byłem na tyle głupi, żeby się w tobie zakochać. Sądziłem, że ty też
mnie kochasz. Myślałem, że pragniesz stać się częścią mojej rodziny, ale teraz
zdaję sobie sprawę, że ty chciałaś po prostu nią zawładnąć. W gruncie rzeczy żadne
z nas cię nie obchodzi. Bardzo starannie opracowałaś swój plan. Postanowiłaś
wzbudzić moje uczucia, zdobyć miłość i zaufanie moich dzieci, a potem zacisnąć
wokół nas pętlę... Pozwól, że coś ci powiem, moja droga. Nic masz prawa robić
tego z moją rodziną!
Ginny zdrętwiała z przerażenia.
– Ryan, to nie było tak...
– Powiedz mi, czy bawiło cię, kiedy udawałaś, że tak bardzo się mną
interesujesz? Tylko po to, by zdobyć moje dzieci? Czy istnieją jakieś granice,
których nie byłabyś gotowa przekroczyć?
– Ale to nie było tak...
– Nic okłamuj mnie! – zawołał. – Mam już dosyć kłamstw, Virginio!
Wykorzystałaś mnie, mnie i moje dzieci! Zachowałaś się jak bezwzględna,
wyrachowana kobieta! Zdobyłaś naszą miłość, wszyscy kolejno uwierzyliśmy w
twoje kłamstwa. Sądziłem, że mnie kochasz, ale tobie chodziło wyłącznie o dzieci.
– Nie, Ryan, mylisz się...
– Nic sądzę. Czy nie dlatego wybrałaś mnie spośród dziesiątek źle dobranych
kochanków, którymi przez lata zadręczałaś swoich biednych rodziców? Już samo
to, że tak chętnie poszłaś ze mną do łóżka pierwszego wieczoru, powinno było dać
mi do myślenia. Żadna uczciwa dziewczyna nie postępuje w taki sposób, ale byłem
gotów ci wybaczyć, sobie również, bo uważałem, że coś między nami jest. Ale była
to tylko twoja ambicja. Nic wyznałaś mi prawdy, bo pokrzyżowałoby to twoje
plany, prawda? – Parsknął drwiąco. – Cóż ze mnie za głupiec! Samotny,
spragniony miłości wdowiec z dwójką smutnych, tęskniących za matką dzieci! I
pomyśleć, że tak niewiele brakowało, żebyśmy dali się nabrać. No cóż, Virginio,
nie udało się. Dzięki Bogu, że nigdy nie będziesz matką, bo się do tego zupełnie
nie nadajesz!
Wyminął ją, szarpnięciem otworzył drzwi i wybiegł na ulicę. Ginny nie mogła
się poruszyć. Była odrętwiała i zaszokowana, ale wiedziała, że ból nadejdzie. Już
nieraz rozdzierał ją swymi nienawistnymi pazurami, ale instynktownie czuła, że
tym razem będzie znacznie bardziej dotkliwy.
Oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy, czekając, aż nadejdzie. Nic trwało to
długo. Poczuła, że podstępne macki zaciskają się wokół jej serca i powoli osunęła
się na podłogę.
Chciała krzyczeć, że to nie było tak, ale nie mogła wydobyć głosu. Z jej ust
wyrwał się tylko jakiś dziwny, gardłowy dźwięk. Podkurczyła nogi, otoczyła je
rękami i oparła głowę na kolanach. W jej uszach wciąż rozbrzmiewały okrutne
słowa prawdy.
Miał rację. Pragnęła go od pierwszego wejrzenia i sięgnęła po niego. Bez chwili
wahania wzięła to, co jej ofiarował. Nic ma żadnego usprawiedliwienia. Zachowała
się bezwstydnie, ale co on miał na myśli, mówiąc o dziesiątkach mężczyzn? Co
takiego mógł mu powiedzieć jej ojciec? Przecież nie zadręczała swoich rodziców
kolejnymi opowieściami o nie udanych związkach.
Teraz żałowała, że nie wyznała mu swej tajemnicy, ale nie mogła cofnąć
wskazówek zegara. Przecież nie porzuciłby jej tylko dlatego, że nie może dać mu
dzieci.
Jego oskarżenia sprawiły jej wielki ból. Pragnęła wszystko mu wytłumaczyć,
naprawić zło, które wyrządziło jej milczenie. Wiedziała jednak, że jej się to nie
uda. Ryan nie zrozumie, nie wysłucha jej wyjaśnień. Utraciła go na zawsze... Od
początku wiedziała, że to musi kiedyś nastąpić, bo przepaść między nimi była zbyt
. szeroka, aby przerzucić przez nią most.
Poczuła, że o jej nogi ociera się Geronimo. Miaucząc i mrucząc, domagał się
kolacji. Ginny z trudem wstała z podłogi, poszła do kuchni i nakarmiła go.
Rozległ się dźwięk telefonu. Dzwonił jej ojciec, żeby spytać o zdrowie Ryana.
– Nic czuje się jeszcze dobrze – odparła Ginny bezbarwnym głosem. – Co ty, u
licha, mu powiedziałeś?
– O co ci chodzi?
– O mnie. Co mu powiedziałeś o mnie? A zwłaszcza o wypadku?
– O wypadku? Tylko tyle, że oboje z Adele bardzo to przeżyliśmy i wydawało
się, że twoja matka nigdy się z tym faktem nie pogodzi. Nic więcej.
– A co z dziesiątkami moich rzekomych kochanków, którymi was zadręczałam?
– O czym ty mówisz? – spytał szczerze zdziwiony. – Powiedziałem tylko, że
zachowywałaś się nieodpowiedzialnie...
– A on opacznie to zrozumiał. Ciekawe dlaczego? – spytała z goryczą. – Jak
mogłeś, tato? Przecież było ich tylko dwóch, i obu poznaliście. Więc dlaczego on
doszedł do wniosku, że miałam ich tak wielu?
– Nie mam pojęcia!
– A ja mam – powiedziała ze złością, nie zważając na to, że może sprawić mu
ból. – Uwielbiasz ubarwiać swoje opowieści, żeby wywrzeć większe wrażenie na
rozmówcach, i nie zdajesz sobie sprawy, jaką krzywdę mogą wyrządzić twoje
słowa!
– Krzywdę?
– On uważa mnie za dziwkę! Sądzi, że starałam się o niego z powodu dzieci.
Nic wiedział, że na skutek tego wypadku nigdy nie będę mogła mieć własnych. Nic
wiedział, że go kocham. Nic wyznał mi, że też mnie kocha i chce się ze mną
ożenić. Gdyby to zrobił, powiedziałabym mu o wszystkim. Ale myślałam, że on
chce tylko romansu. A teraz, przez ciebie, porzucił mnie i nigdy nie będę miała
okazji, żeby mu to wytłumaczyć...
Odłożyła z trzaskiem słuchawkę i wyciągnęła wtyczkę z gniazdka. Nic chciała z
nikim rozmawiać. Potem rozebrała się i położyła do łóżka, na którym czekał już na
nią Geronimo.
– Kocham cię, Ryan – wyszeptała w ciemności. – To nie było tak. Powinieneś
pozwolić mi wszystko wyjaśnić.
Geronimo cicho zamiauczał i ułożył się obok niej. Ginny mocno go przytuliła i
głośno załkała. Kot z oburzeniem wyrwał się z jej objęć i czmychnął. Znów została
sama...
Nazajutrz rano zjawiła się w szpitalu z silnym postanowieniem, że zachowa
panowanie nad sobą. Patrick spojrzał na nią i uniósł wysoko brwi.
– Co ci się stało? – spytał, patrząc badawczo na jej strój. Miała na sobie krótką,
wąską spódnicę, obcisły sweter, który uwydatniał jej biust, i buty na wysokich
obcasach. Twarz zdobił mocny makijaż. – Na kim chcesz wywrzeć wrażenie?
– Przecież wiesz.
– Istotnie. Od ósmej siedzi w gabinecie i obgryza ołówki.
Zastanawiam się, o co chodzi. – Zniżył głos. – Ginny, dobrze się czujesz?
– Owszem. Na miłość boską, nie staraj się być dla mnie miły.
– W takim razie idź do jedynki. Czeka tam pacjent z paskudną opryszczką na
genitaliach.
To był okropnie ponury poranek. Funkcjonowała tylko dzięki Patrickowi, który
mrugał do niej ciepło i uśmiechał się ze zrozumieniem. W porze lunchu wziął ją
pod swe opiekuńcze skrzydła i zabrał do pobliskiego pubu.
Niestety, w jednej sprawie nie mógł jej pomóc. Musiała spotkać się z Ryanem i
osobiście wręczyć mu swoje wymówienie. Kiedy weszła do jego gabinetu,
dostrzegła na biurku stos połamanych ołówków i pokruszonych grafitów. Ryan
spojrzał na nią z wściekłością.
– Co ty, do diabła, masz na sobie? Nie możesz pracować w takim stroju. To
niestosowne.
– Więc mnie zwolnij, O’Connor.
Ryan zacisnął usta.
– Nic prowokuj mnie. Czego chcesz?
– Chcę wręczyć ci to – odparła, upuszczając wymówienie na stos połamanych
ołówków.
Ryan rozerwał kopertę i zerknął na pismo.
– W porządku. Załatwione. Coś jeszcze?
Jej serce rozpadło się na kawałki.
– Nic... Nic takiego, czego chciałbyś wysłuchać – odparła cicho. – Do chwili
odejścia muszę pracować. Myślę, że dobrze byłoby, gdybyś zorganizował to tak,
żebyśmy nie musieli spędzać razem zbyt dużo czasu.
– Nic martw się. Już zmieniłem plan dyżurów. Odtąd pracujesz z Patrickiem.
Ale pamiętaj o jednym... On jest szczęśliwy w małżeństwie, więc zostaw go w
spokoju.
Ginny zaniemówiła.
– Jesteś podły – powiedziała po chwili, a potem odwróciła sic. i wyszła.
Zanim zamknęła za sobą drzwi, usłyszała trzask łamanego ołówka. Bodaj go
diabli, pomyślała. A niech się wścieka.
– Ginny?
Zatrzymała się.
– Och, Patrick – powiedziała z westchnieniem, czując, że jej oczy wypełniają
się łzami. Po chwili zaczęły spływać po policzkach, zostawiając na nich pasemka
tuszu.
Patrick otoczył ją ramieniem, a ona przytuliła się do niego i zaczęła płakać.
Zaprowadził ją do ich pokoju i zamknął drzwi na klucz. Posadził Ginny w fotelu, a
sam usiadł na krześle obok niej i ponownie ją objął.
– No, już dobrze – mruknął. – Wypłacz się.
Poszła za jego radą. Kiedy skończyła i uniosła głowę, dostrzegła na jego koszuli
ślady tuszu.
– Zniszczyłam ci koszulę – powiedziała, pociągając nosem.
– Nic nie szkodzi. Mam bardzo wyrozumiałą żonę.
– Ryan powiedział mi, że jesteś szczęśliwy w małżeństwie, więc mam zostawić
cię w spokoju.
– Co, do cholery, między wami zaszło?
Ginny westchnęła i zamknęła oczy.
– To długa historia.
– Opowiedz mi ją.
Potrząsnęła głową.
– Nic tutaj i nie teraz.
– Idź do domu. Dochodzi piąta. Dopilnuję tu wszystkiego, a potem zadzwonię
do Anny i wpadnę do ciebie.
– Nie trzeba...
– Owszem, trzeba. Umyj się trochę, a potem idź do domu i nastaw czajnik.
Kiedy przyjdzie wujek Patrick, wszystko mu opowiesz.
Geronimo czekał na nią w ogródku, wygrzewając się w plamic jesiennego
słońca, które padało na stojącą pod oknem kuchennym ławkę. Ginny włączyła
czajnik, przebrała się w dżinsy i czystą koszulkę, a potem zmyła makijaż.
Słysząc dźwięk dzwonka, poszła otworzyć drzwi. Patrick podążył za nią do
kuchni i patrzył, jak zalewa wrzątkiem torebki herbaciane.
– Okropnie mi głupio – zaczęła i znów się rozpłakała. Odstawiła czajnik i
oparła się o blat kuchenny.
Patrick wyprowadził ją do ogródka, posadził na ławce obok kota i wrócił do
kuchni. Po chwili pojawił się, niosąc dwie filiżanki herbaty.
– Proszę. Tylko się nie poparz.
Ginny ostrożnie wzięła od niego filiżankę i westchnęła.
– Przepraszam. Rozkleiłam się.
Patrick zostawił ją na chwilę samą, żeby mogła się uspokoić, a potem usiadł
przy niej.
– No więc opowiedz wszystko wujkowi Patrickowi.
Ginny wzięła głęboki oddech.
– Przypominasz sobie ten wypadek, o którym ci mówiłam?
– Kiedy byłaś nastolatką?
Kiwnęła głową.
– Pamiętasz, że odniosłam wtedy obrażenia wewnętrzne? No więc, kiedy mnie
otworzyli, doszli do wniosku, że muszą się mną również zająć ginekolodzy.
– Do diabła!
– Wycięli mi macicę. Jeden z jajników był zmiażdżony, a drugi poważnie
uszkodzony. Usunęli wszystko, a potem zrobili porządek i ładnie mnie zaszyli.
Więc teraz wyglądam jak prawdziwa kobieta, ale to tylko pozory.
Mówiła bezbarwnym, matowym głosem. Tej części swej historii mogła jakoś
sprostać. Natomiast ilekroć myślała o sprawach związanych z Ryanem, nie była w
stanie stłumić rozdzierającego ją bólu. Patrick milczał przez dłuższą chwilę, a
potem odstawił na bok filiżankę i wbił wzrok w ziemię.
– Co właściwie zaszło między tobą a Ryanem?
– Och, dowiedział się o tym wczoraj. Mój ojciec się wygadał. Tak czy owak,
wszystko skończone.
– Ale dlaczego?
Ginny potrząsnęła głową.
– Przepraszam, ale nie jestem w stanie o tym mówić.
– Zerwał z tobą z tego powodu?
– To nie było bynajmniej zaskakujące. Kiedy dowiedział się, że nie mogę dać
mu dzieci... Przecież mężczyźni tego właśnie pragną, nie?
– Tak sądzisz?
– Oczywiście. Tak było od początku świata.
– Posłuchaj, nie dlatego pragnąłem być z Anną... czy z Isobel. Isobel miała
rozszczep kręgosłupa i nie było mowy o dzieciach, a mimo to ożeniłem się z nią,
bo ją kochałem.
– Miała wielkie szczęście.
Położył dłoń na jej ręce.
– Ginny, Ryan ma już dzieci, więc na czym polega problem?
– Na tym, że mu o tym nie powiedziałam. Sądziłam, że na razie nie jest to
konieczne. Lubiłam, kiedy mówił, że jestem bardzo kobieca, a ja chciałam za taką
uchodzić. Potem mój ojciec wygadał się i Ryan wpadł w szał. Uważa, że
polowałam na niego tylko z powodu dzieci.
– To bezsensowne. Przecież każdy widzi, że go kochasz.
– Ale nie Ryan.
– Więc jest głupi.
– Nic. On czuje się zraniony. W każdym razie ja wyjeżdżam.
– Co?!
Ginny wzruszyła ramionami.
– Nie mogę tu zostać... Chyba to rozumiesz.
– Ależ, Ginny, musisz zostać i załatwić tę sprawę do końca.
Potrząsnęła głową.
– Nic. Nie ma już nie do załatwienia. Wszystko skończone, Patrick.
– Ty chyba oszalałaś! A co z twoją przyszłością? Co z karierą?
– Z karierą? W tej chwili nie jestem w stanie o tym myśleć. Chcę wyjechać.
Wiesz, że Ryan zmienił grafik, więc nie będzie musiał ze mną pracować. Mam
nadzieję, że Annie nie będzie to przeszkadzało.
– Dlaczego miałoby przeszkadzać? Ona ma do mnie pełne zaufanie.
– Jesteś szczęściarzem, prawda?
– Owszem – przyznał. – Ginny, czy mógłbym coś dla ciebie zrobić?
– Tak. Trzymaj go z dala ode mnie i ściskaj moją rękę, dopóki stąd nie ucieknę.
– Uśmiechnęła się niepewnie. – Jesteś bardzo kochany. Dziękuję ci za wszystko.
Patrick wstał i pocałował ją w policzek, a potem odniósł filiżanki do kuchni.
– Odpocznij trochę – poradził jej, stojąc w drzwiach. – Aha, w tym stroju
wyglądasz znacznie lepiej.
– Wiem, ale ten strój nie irytuje go tak bardzo.
Patrick zachichotał.
– Idę. Do zobaczenia jutro rano, a jeśli będziesz czegoś potrzebowała, po prostu
krzyknij.
– Dziękuję.
Następne dni były istnym piekłem. Ryan wyglądał okropnie, a Ginny
podejrzewała, że ona również. Przestała ubierać się wyzywająco i usiłowała nie
wchodzić mu w drogę. Wymieniali tylko zdawkowe uwagi, a chwile, które musieli
spędzać razem, stanowiły koszmar.
Każdą próbę nawiązania z nim rozmowy ucinał z wyrachowanym
okrucieństwem. W końcu nie była już pewna, czy kiedykolwiek naprawdę go
znała.
Spotkała go w pokoju dla personelu, kiedy weszła tam na kawę. Ryan, milcząc,
uważnie śledził każdy jej ruch. Chcąc przerwać tę żenującą ciszę, spytała:
– Jak dzieci?
– Są zmartwione – odparł po chwili. – A czego się spodziewałaś? Powiedziałem
im, że nie chcesz nas więcej widzieć.
– Przecież to kłamstwo! – zawołała.
Była wstrząśnięta i zasmucona faktem, że mógł tak postąpić wobec własnych
dzieci.
– Wiem, ale uważam, że to lepsze niż prawda. Przecież nie mogłem im
powiedzieć, że były tylko towarem przetargowym, że ja też byłem jedynie
środkiem na drodze do celu. A ten seks... ile z tego było zwykłym udawaniem?
Świetnie grałaś swoją rolę. Może powinnaś dostać Oscara?
Wypuściła kubek z drżącej ręki i ruszyła biegiem w kierunku drzwi, zderzając
się po drodze z Patrickiem, który chwycił ją w ramiona i pomógł odzyskać
równowagę. W kilka minut później odnalazł ją w ich pokoju.
– Rzuć okiem na moją wargę, dobrze? – poprosił.
Ginny otarła łzy, odwróciła się do niego i wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
– Och, Patrick, co ci się stało?
– Wpadłem na drzwi – wyjaśnił.
– To bardziej przypomina ślad po pięści. Dlaczego bijesz się o mnie? To może
zdenerwować Annę.
– Bzdura. Powiem jej, że uderzył mnie jakiś pacjent.
– Nic! – krzyknęła Ginny. – Jeśli nie powiesz jej prawdy, ja to zrobię.
– Ale ty nie znasz prawdy... Tak czy owak, on nie ma prawa odzywać się do
ciebie w ten sposób. Przynajmniej nie w miejscu publicznym.
– Ale żeby aż się bić! Jak on z tego wyszedł?
– To cię naprawdę obchodzi?
– Coś mu zrobiłeś?
– Mam taką nadzieję. Okropnie boli mnie ręka.
Ginny obejrzała jego dłoń i z dezaprobatą pokręciła głową.
– Miałeś szczęście. Mogłeś złamać sobie nadgarstek.
– To by się opłaciło.
Po opatrzeniu Patricka poszła odszukać Jacka.
– Co tu się dzieje? – spytał. – Ty wyglądasz jak żywy trup, Patrick krąży z
rozciętą wargą, a Ryan ma podbite oko. Podobno wręczyłaś mu wymówienie.
Chciałbym wiedzieć, o co chodzi.
– Właśnie próbujemy sobie udowodnić, że łączenie pracy z przyjemnością nie
jest najlepszym pomysłem – odparła spokojnie. Potem z całą obojętnością, na jaką
mogła się zdobyć, spytała: – Czy Ryan dobrze się czuje?
– Będzie żył. Poszedł do swojego gabinetu, biorąc z sobą okład z lodu. Na
miłość boską, trzymaj się od niego z daleka, zanim ktoś zostanie zamordowany.
Posłuchała jego rady i starała się unikać kontaktów z Ryanem. Niestety, już na
początku następnego tygodnia okoliczności zmusiły ich do wspólnej pracy. Doszło
do wybuchu gazu w jednym z szeregu przylegających do siebie, dużych, starych
domów mieszkalnych. Z budynków została kupa gruzu, a wicie osób doznało mniej
lub bardziej poważnych obrażeń.
Władze szpitala natychmiast wprowadziły w życic specjalny plan ratunkowy.
Jack Lawrence zwołał zebranie całego personelu oddziału urazowego, od
pracowników rejestracji aż po anestezjologów i chirurgów.
– Przede wszystkim trzeba ustalić, kto zostaje w szpitalu, a kto jedzie na
miejsce wypadku – powiedział. – Potrzebny jest jeden wykwalifikowany,
doświadczony zespół, który będzie zajmował się przywożonymi tu rannymi, i drugi
w terenie, decydujący, które przypadki należy skierować do szpitala w pierwszej
kolejności oraz udzielający niezbędnej pomocy na miejscu.
Ryan, ty odpowiadasz za akcję ratunkową. Musisz mieć w zespole trzy
pielęgniarki i lekarza. Nic mogę przydzielić ci Patricka, bo jest potrzebny tutaj.
Weź Ginny. – Spojrzał na Ryana znacząco. – I niech Bóg ma was w swojej opiece,
jeśli na czas tej akcji nie zdołacie zapomnieć o swoich nieporozumieniach.
Rozdział 10
Kiedy Ginny i Ryan przybyli na miejsce wybuchu, panował tam zorganizowany
chaos. Ryan, po spotkaniu ze starszym komisarzem policji, który dowodził akcją
ratunkową, został natychmiast skierowany do rannych. Poinformowano go, że na
miejscu jest kilku lekarzy, którzy czekają na jego polecenia.
– Właśnie dostarczono wszelkiego rodzaju wyposażenie: fartuchy,
dokumentację i tak dalej – powiedział do grupy lekarzy. – Kiedy otrzymacie sprzęt,
przystąpimy do działania. Ofiary wypadku, niezależnie od stopnia odniesionych
obrażeń, należy po udzieleniu pierwszej pomocy kierować do szpitala.
Każdemu pacjentowi należy założyć kartę wypadkową i opisać jego stan oraz
zastosowane środki. Musicie ustalić stopień obrażeń: lekkie, poważne, krytyczne
czy śmiertelne. Potem trzeba wypełnić kartę, włożyć ją do plastikowego pokrowca
i przypiąć do rannego. Pacjenci w stanie krytycznym wymagają, oczywiście,
natychmiastowej pomocy. Ja będę was nadzorował i decydował o kolejności
ewakuacji. Mamy cały niezbędny sprzęt. Wszelkie pytania proszę kierować do
mnie.
Odwrócił się do Ginny.
– Wiesz, co do ciebie należy.
Kiwnęła głową, wzięła swoje instrumenty medyczne i ruszyła w kierunku dużej
grupy rannych. Ryan włożył fartuch, który wyróżniał go spośród innych lekarzy, i
zajął się najcięższymi przypadkami.
– Virginio, szybko podłącz temu człowiekowi kroplówkę – polecił Ryan. –
Potem odeślij go do szpitala. Ma krwotok wewnętrzny.
Po odesłaniu pacjenta na oddział urazowy Ginny zajęła się kolejnymi
poszkodowanymi. Niektórzy byli pokaleczeni przez odłamki szkła, inni potłuczeni
przez spadające cegły, a jeszcze inni doznali szoku lub zostali ogłuszeni hukiem
wybuchu.
Ginny uspokajała i pocieszała zszokowanych ludzi oraz opatrywała rany,
zastanawiając się, jak w szpitalu poradzą sobie z taką liczbą pacjentów. Od
jakiegoś czasu nie widziała Ryana. Pomyślała, że zapewne wszedł do budynku, by
zająć się ofiarami uwięzionymi w gruzach.
Nagle nastąpił kolejny potężny wybuch.
Ginny uniosła głowę i z przerażeniem patrzyła na tumany opadającego pyłu.
Wśród panującej na ulicy ciszy słychać było jedynie brzęk tłuczonego szkła.
Dopiero płacz jakiegoś dziecka wyrwał ją z odrętwienia.
– Ryan? – wyszeptała, ruszając biegiem w kierunku walącego się budynku. –
Ryan? Ryan, gdzie jesteś? – wołała.
Wyobraziła go sobie zasypanego i pokaleczonego.
– Muszę go odnaleźć, muszę go stamtąd wyciągnąć...
– Ryan! – zawołała ponownie i zaczęła grzebać rozpaczliwie w kupie gruzu,
szukając jego charakterystycznego fartucha.
Nagle usłyszała za plecami jego głos, więc gwałtownie się odwróciła.
– Virginia! – krzyknął. – Co ty, do cholery, robisz? Uciekaj stamtąd!
Z wyrazem przerażenia na twarzy ruszył biegiem w jej stronę. W tym
momencie rozległ się głuchy huk i świat powoli zwalił im się na głowę.
– Virginio?
Myślała, że śni. Wymówił jej imię, jakby była dla niego najważniejszą istotą na
świecie. Odwróciła głowę, krztusząc się w kłębach duszącego pyłu i dymu.
Poczuła, że oddycha przez kawałek jakiejś tkaniny. Stopniowo odzyskiwała
przytomność.
– Ryan? – wyszeptała.
– Och, Bogu dzięki! – powiedział łamiącym się głosem.
Miała wrażenie, że jest naprawdę zaniepokojony... Pomyślała, że chyba śni.
Nagle przeszył ją dotkliwy ból. Zamknęła oczy i jęknęła.
– Co cię boli?
– Nogi – odparła, czując, że nie jest w stanie nimi poruszać.
– Chyba będę zmuszona tu przez chwilę zostać.
Zaklął cicho i zaczął obmacywać jej nogi, szukając uszkodzeń. Kiedy dotarł do
kolan, ponownie zaklął.
– Czy możesz poruszać palcami? – spytał.
– Nie. Byłabym w stanie to zrobić, ale stopy są przywalone czymś ciężkim.
Mogę jednak napiąć mięśnie.
– Czy bardzo cię boli?
– Trochę – odparła. – Czułam się już w życiu gorzej.
– Po tym wypadku – powiedział i bąknął coś niewyraźnie.
– Posłuchaj, spróbuję znaleźć jakieś wyjście, dobrze?
– Dobrze – odparła, usiłując zachować spokój. Miała ochotę krzyczeć: „Nie, nie
zostawiaj mnie", ale się powstrzymała.
– Zaraz wracam – obiecał.
– Wspaniale. Przynieś mi aspirynę.
W sączącym się z zewnątrz bladym świetle dostrzegła jego twarz.
– Czy to miał być żart? – spytał z niedowierzaniem.
– Bynajmniej. Leżę tu pod tonami gruzu, czekając na kolejny wybuch, więc
dlaczego miałabym żartować? No, idź już, i wracaj szybko.
Po chwili wahania zaczął się czołgać, ale nie dotarł daleko.
– Widzę światło dzienne i słyszę głosy wołających nas ludzi.
– Odwrócił się w kierunku szczeliny, przez którą wpadała jasna smuga. – Hej!
Tu jesteśmy! – krzyknął.
– Czy to pan, doktorze O’Connor?
Głos był odległy i zniekształcony, ale przynajmniej nawiązali kontakt ze
światem. Ginny zaczęła oddychać regularnie, starając się nie wpadać w panikę.
Słyszała odgłosy przesuwanych kamieni. Wiedziała, że ich wybawcy usuwają gruz
wokół szczeliny, przez którą sączy się światło.
Nagle zrobiło się jaśniej.
– Co się dzieje? – spytała.
– Odgruzowują wyjście. Trzymaj się.
Ratownicy napotkali jednak na przeszkodę. Zagrodziła im drogę ogromna
belka, więc nie mogli zrobić wystarczająco szerokiego wykopu.
– No cóż, jeśli nie wyniosą nas stąd w kawałkach, to będziemy tu tkwić
niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy nie – powiedziała Ginny.
– Nie martw się, zaraz coś wykombinują. Wtedy będę mógł swobodnie
wchodzić i wychodzić.
Zwłaszcza wychodzić, pomyślała. Spróbowała poruszyć nogami i omal nie
krzyknęła z bólu. Odwróciła głowę i dostrzegła leżący tuż obok jej twarzy
olbrzymi, kamienny blok. Zdała sobie sprawę, że cudem uniknęła śmierci, i zaczęła
drżeć ze strachu. Łzy skleiły jej rzęsy, serce zabiło mocniej. Nagle zwymiotowała.
– Do diabła! – mruknął Ryan.
Otoczył ją ramieniem, a drugą ręką odgarnął włosy z jej twarzy, szepcząc słowa
pociechy. Ginny stłumiła szloch.
– Przepraszam – wybąkała. – Nic wiem, dlaczego to zrobiłam.
– Szok, ból... Nic przejmuj się tym. Spróbuję zdobyć latarkę i koce. Ułożę cię
wygodniej i będę mógł obejrzeć twoje nogi.
Znów zaczął się czołgać i krzyczeć przez szczelinę do pracujących na zewnątrz
ratowników. Ginny straciła na chwilę przytomność. Odzyskała ją, kiedy Ryan
skierował na jej twarz oślepiający snop światła.
– Razi mnie – powiedziała, odpychając jego rękę.
– Chcę zobaczyć twoje źrenice – wyjaśnił.
– Są w porządku. Lepiej zbadaj moje nogi.
– Pozwól, że ja o tym zadecyduję. Patrz przed siebie... wspaniale. A druga...
świetnie.
– A nie mówiłam?
– Ale lepiej się upewnić, prawda? Teraz nogi.
Ginny uniosła lekko głowę i spojrzała na miejsce, które Ryan oświetlił latarką.
Dostrzegła wiszący tuż nad jej stopami ogromny, kamienny blok.
– Tylko niczego nie ruszaj! – zawołała.
– Nic bój się. Widzę nad twoimi nogami jakieś drzwi czy coś w tym rodzaju.
Leży na nich sporo gruzu, więc zapewne wyświadczyły ci przysługę. A stopy
przygniotła ci chyba jakaś belka. Tak czy owak, wydaje mi się, że krążenie masz
dobre. Lewa noga najwyraźniej jest złamana, a prawa... chyba też.
– Zauważyłam to. Posłuchaj, żartowałam w sprawie aspiryny, ale czy mógłbyś
zdobyć jakiś środek przeciwbólowy?
Podczołgał się do jej głowy.
– Najpierw muszę ci zbadać ciśnienie.
– Na miłość boską, mam złamane kości, a nie obrażenia wewnętrzne!
– Tak – mruknął i poczołgał się w stronę szczeliny.
Ginny słyszała, jak głośno wydaje polecenia, ale wpadła w stan odrętwienia i
nie zwracała uwagi na słowa Ryana. Zamknęła oczy i odwróciła lekko głowę. Po
raz pierwszy zauważyła, ze ziemia, na której leży, jest bardzo nierówna.
Przypomniała sobie, że przecież zostali przysypani gruzem. Nic więc dziwnego,
że jest cała pokryta pyłem. Kiedy poruszyła się lekko, poczuła ostry, kłujący ból w
boku. Wsunęła ostrożnie rękę pod fartuch i wyczuła tuż powyżej talii coś ciepłego i
lepkiego. Wspaniale, pomyślała. Rana drążąca. Cudownie.
– Ryan?
– Tak?
– Coś się we mnie wbiło.
– Wytrzymaj chwilę. Podłożę ci pod plecy koc, żeby nie uwierał cię gruz.
– Chodzi mi o to, że coś wbiło mi się w ciało.
Ryan znieruchomiał.
– Gdzie? – spytał łagodnie.
– Z lewej strony. Tuż powyżej talii.
Obmacał ostrożnie okolice jej żeber i cicho zaklął.
– To gwóźdź. Najprawdopodobniej tkwi płytko pod skórą. Czy czujesz ból,
kiedy się poruszasz lub oddychasz?
– Niezbyt astry – odparła.
Spojrzał jej w oczy.
– Na wszelki wypadek podłączę ci do ręki kroplówkę. Straciłaś sporo krwi.
– Znam się na tym – oznajmiła.
– W tym właśnie tkwi cały problem – mruknął pod nosem.
Ginny chwyciła go za rękę.
– Ryan, rób, co uważasz za stosowne, a ja będę zachowywać się jak wzorowa
pacjentka, Tylko powiedz im, żeby się pospieszyli i jakoś nas stąd wydostali,
dobrze?
Po raz pierwszy od wielu dni nie dostrzegła w jego oczach wyrazu oburzenia
ani drwiny. Patrzył na nią z troską, a nawet z pewnym uznaniem.
– Pospiesz się – poprosiła, zamykając oczy.
Uścisnął jej dłoń i zniknął. Wydawało jej się, że upłynęły wieki, zanim wrócił.
Poczuła w ręce ostre ukłucie wenflonu, a po chwili dotkliwy ból minął.
Wprawdzie nadal go jeszcze odczuwała, ale nie zwracała na to uwagi. Była zbyt
pochłonięta widokiem pochylonego nad nią Ryana. Wyciągnęła powoli rękę i
pogładziła jego sztywne od kurzu włosy.
– Dziękuję – szepnęła.
Potem nie była już w stanic myśleć.
Ryan poczuł mdłości na widok osuwającego się budynku. Nic pomyślał o
własnym bezpieczeństwie ani o dzieciach, które mógł osierocić. Myślał wyłącznie
o Virginii, która najwyraźniej szukała go w gruzach, choć nad jej głową zwisały
tony kamiennych bloków.
Czyżby sądziła, że został zasypany? Istotnie mogło tak się zdarzyć... Przecież
był w budynku tuż przed wybuchem. Wyszli stamtąd, kiedy poczuli zapach gazu. A
ona wołała go po imieniu.
Nic krzyczała „O’Connor", lecz „Ryan", a jej głos był pełen przerażenia i
rozpaczy.
Dlaczego?
Przecież go nie kocha, więc skąd ten ból w jej głosie?
Sprawdził podłączenie kroplówki, a potem zaczął powoli podawać roztwór soli
fizjologicznej. Ciśnienie krwi było trochę za niskie, ale utrzymywało się w
granicach normy. Morfina zaczęła działać. Ponownie zbadał okolice rany i wyczuł
pod skórą jeszcze jeden gwóźdź. Nic mógł przewrócić jej na bok, bo stopy miała
unieruchomione pod stertą gruzu.
Ponownie obejrzał nogi. Krążenie krwi wydawało siew normie, obie stopy były
umiarkowanie ciepłe, ale lewa noga niebezpiecznie spuchła i wymagała pilnej
interwencji chirurga. Ginny odwróciła głowę w jego stronę i otworzyła oczy.
– Ryan? – wyszeptała. – To naprawdę ty?
Ujął jej rękę w dłonie.
– Tak, Virginio.
– Jesteś pewien? Od wieków ze mną nie rozmawiałeś. Skąd tu się wziąłeś?
– Jesteśmy uwięzieni pod stertą gruzu.
– Gruzu? Och, prawda, ten budynek. Ja również?
– Owszem. Jak twoje nogi?
– Jakie nogi? – spytała i zaczęła się śmiać. – Nic mam żadnych nóg. One mnie
bolą. Już ich nie chcę. Czy mogę dostać twoje? Są bardzo seksowne.
Boże, ona majaczy, pomyślał. Dość tych bredni.
– Zamknij oczy i śpij – powiedział.
Przez chwilę leżała spokojnie, a potem znów otworzyła oczy i spojrzała na
niego.
– Ryan?
– Tak?
– Dziwnie się czuję. Jakbym miała omamy.
– Zaaplikowałem ci trochę morfiny.
– Naprawdę? Dlaczego ludzie biorą to z własnej woli?
– Nic mam pojęcia.
– Raz spróbowałam haszyszu. Potem chorowałam. To było wtedy, kiedy
miałam ten wypadek. Niewiele z tego wszystkiego pamiętam.
– Opowiedz mi o tym – poprosił, czując się winny, że wyciąga z niej
zwierzenia, kiedy jest półprzytomna. – Co ci się stało?
– Kawałek mostu wbił mi się do brzucha i wszystko przewrócił do góry
nogami. Uszkodził to i owo, więc usunęli różne narządy.
– Jakie narządy? – W istocie wcale nie chciał o tym słuchać, ale nie mógł
powstrzymać się od pytania.
– Duży kawałek jelita – powiedziała śpiewnym głosem, wymachując ręką. –
Lewą nerkę... i macicę. Pocięli mnie na kawałki... Miałam zmiażdżony jajnik, więc
usunęli wszystko.
Ryan chwycił ją za rękę, zanim wyrwała dren, a ona zacisnęła palce wokół jego
dłoni i westchnęła.
– Jak miło – wymamrotała. – Myślałam, że nie będziesz mnie już chciał.
Do diabła, nigdy nie przestał jej pożądać.
– Ryan?
Uniósł powieki i zobaczył jej łagodne, szare oczy, w których dostrzegł wyraz
bólu.
– Słucham?
– Zimno mi.
Podłożył jej pod plecy jeden koc, a drugim ją przykrył. Potem objął ją czule.
Gdyby nie ten gwóźdź, pomyślał. Bał się jednak ją poruszyć. Ginny westchnęła i
oparła głowę na jego ramieniu. Ryan uniósł rękę i odgarnął włosy z jej twarzy. Nie
były jak zawsze miękkie i lśniące, lecz sztywne i szorstkie od tynku. Dlaczego
nadal ją kocha? Po tym, co zrobiła jemu i jego dzieciom?
– Och, Virginio, dlaczego? – spytał głośno.
Ginny poruszyła się i pogłaskała go po policzku.
– Kocham cię – wyszeptała.
Zamknął oczy. Ginny sprawiała wrażenie zamroczonej, a przecież nie wolno
przywiązywać wagi do słów półprzytomnego człowieka.
– Przykro mi, że nie jestem prawdziwą kobietą – wyjąkała.
– Przy tobie czułam się kobietą, jakby nie miało znaczenia, że to tylko pozory...
– Zdusiła płacz. – Myślałam, że nie żyjesz – odezwała się po chwili nieco
przytomniejszym głosem. – Sądziłam, że zginąłeś w ruinach tego budynku. Nie
chciałam dłużej żyć. Proszę, nie umieraj. Kocham cię.
– Nie mam zamiaru umierać – zapewnił ją.
– Przyrzekasz?
– Przyrzekam.
– Wiesz, to nie było tak – zaczęła po chwili milczenia. – Nie przyszło mi nawet
do głowy, że mnie pragniesz. Myślałam, że interesuje cię tylko moje ciało. Nie
chciałam zakochać się w tobie. To było takie nierozsądne, prawda? Zwłaszcza że ty
mnie nienawidzisz.
– To nieprawda, Virginio. Chciałbym cię nienawidzić, ale nie mogę. Kocham
cię niezależnie od tego, co i dlaczego zrobiłaś.
– Ryan?
– Tak, kochanie?
– Powtórz to jeszcze raz.
Westchnął i poddał się.
– Kocham cię.
– Przecież mieliśmy tego nie robić, prawda? To znaczy, zakochiwać się w
sobie. To miał być tylko romans. Żadnych zobowiązań. Żadnych planów na
przyszłość. Po prostu zwykła przygoda miłosna. – Uwolniła rękę z dłoni Ryana i
znów dotknęła jego policzka. – Dlatego ci nie powiedziałam. Nie musiałeś
wiedzieć, że nie jestem prawdziwą kobietą, a mnie sprawiały przyjemność twoje
względy, których nie okazywałbyś mi, gdybyś znał prawdę.
Westchnęła.
– A potem zepsuliśmy wszystko, zakochując się w sobie. Musiałeś więc
dowiedzieć się o tym, a teraz mnie nienawidzisz. Zawsze tak było. Simon
znienawidził mnie, kiedy poznał prawdę, Rick twierdził, że go oszukałam, a ty
myślisz, że robiłam wszystko z powodu twoich dzieci. To zabawne. Nie chciałam
zbyt bliskiego związku, żeby nie zranić dzieci, a ty twierdzisz, że chciałam je
zdobyć. Po co miałabym je zdobywać, skoro chodziło tylko o romans?
Wiedziałam, że nigdy się ze mną nie ożenisz.
– Skąd mogłaś to wiedzieć?
– Bo nie jestem dla ciebie wystarczająco dobra. Każdy mężczyzna chce mieć za
żonę stuprocentową kobietę. Zabawnie było bawić się przez chwilę w dom, tylko
że w grę wchodzili żywi ludzie i wszystko się pogmatwało, prawda? – Pogłaskała
go po policzku. – Przepraszam. Powinnam była grać z tobą w otwarte karty, ale
teraz nic już na to nie poradzę. Bardzo cię pragnęłam, a ty byłeś taki samotny...
Przez chwilę leżała spokojnie, a potem powiedziała:
– Ryan, bolą mnie nogi. Morfina chyba przestała działać.
Ponownie sprawdził jej ciśnienie krwi i stwierdził z niepokojem, że się obniża.
Nagle przeszył go paraliżujący strach, że Ginny może umrzeć, zanim zdąży z nią
porozmawiać i wszystko jej wytłumaczyć.
Nic chciał robić tego teraz, kiedy była pod wpływem środków
halucynogennych. Musiał poczekać, aż oprzytomnieje i zacznie myśleć logicznie.
Czuł, że popełnił okropny błąd, fałszywie ją oceniając, a teraz ona może umrzeć,
zanim zdąży ją przeprosić...
Minęły dwa dni, zanim Ginny w pełni odzyskała świadomość. W tym czasie
Ryan przeprowadził z Ronem kilka pouczających rozmów, które wszystko
wyjaśniły. Ojciec Ginny może i był gadatliwym starym głupcem, ale kochał swą
córkę do szaleństwa i nie mógł wybaczyć Ryanowi tego, że tak boleśnie ją zranił.
Zdawał sobie również sprawę, że to on stał się przyczyną całego
nieporozumienia i starał się wszystko naprawić.
Ryan dowiedział się, że Ron, mówiąc o nieodpowiedzialności Ginny, miał na
myśli jej depresję, a nie szaleńczą pogoń za seksem. Przecież miała tylko dwie
przygody miłosne, które zakończyły się katastrofą.
– Obaj ci dranie twierdzili, że kochają moją córkę, a potem porzucili ją,
ponieważ nie mogła dać im dzieci – powiedział Ron do Ryana, kiedy siedzieli przy
łóżku szpitalnym śpiącej Ginny. – Myślę, że po takich przeżyciach straciła wszelką
nadzieję. Wyznała Adele, że nigdy już nie spojrzy na żadnego mężczyznę, ale
potem poznała ciebie. Jestem zaskoczony, że przystała na romans, bo zawsze
wystrzegała się takich związków. Może jednak doszła do wniosku, że czas zacząć
żyć.
Zawsze znajdowała wspólny język z dziećmi, ale nigdy nie widziałem, żeby
traktowała je tak jak twoje. Wydaje mi się, że naprawdę je kocha. Musi bardzo was
lubić, skoro tak chętnie spędzała z wami czas.
Ryan zamknął oczy. Żałował, że nie może cofnąć czasu. Powiedział jej tyle
okropnych, okrutnie bolesnych rzeczy. Teraz był pewny, że się mylił, więc jedynie
cofnięcie wskazówek zegara i własnych słów mogłoby uśmierzyć ból, którego
musiała doznać.
Jednakże nie był w stanic tego zrobić. Mógł tylko ponownie próbować, ale
musiał zacząć od przeprosin.
Ginny strasznie cierpiała. Bolały ją nogi, bolał bok, ale najbardziej bolało ją
serce. Zdawała sobie sprawę, że Ryan jest w pobliżu. Wiedziała, że siedzi od wielu
godzin przy jej łóżku i rozmawia z Ronem.
W gruzach zawalonego budynku przez chwilę wierzyła, że ją kocha. Teraz
uświadamiała sobie, że to był tylko sen, zwykła halucynacja. Zastanawiała się,
dlaczego nadal tu jest. Przecież od wypadku musiało upłynąć wicie godzin.
– Ryan? – powiedziała zachrypniętym głosem.
Natychmiast się nad nią pochylił. Spojrzała na niego i dostrzegła na jego twarzy
liczne stłuczenia, zadrapania i skaleczenia.
– Wyglądasz okropnie – stwierdziła. – 'tylko, na miłość boską, nie podawaj mi
lusterka.
Ryan lekko się uśmiechnął.
– Za to ty wyglądasz wspaniale – skłamał.
– Nic oszukuj mnie – powiedziała z wyrzutem.
Usiadł na brzegu łóżka i ujął jej dłoń.
– Jak się czujesz?
– Cudownie. Która godzina?
– Wpół do szóstej.
– Myślałam, że jest znacznie później. Przecież wezwano nas tam dopiero w
porze lunchu. Wydawało mi się, że tkwiliśmy w gruzach przez wiele godzin.
– To było w poniedziałek, a dzisiaj jest środa.
– Środa? – zawołała. – Co się stało z rannymi?
– Wezwano dwóch lekarzy z najbliższego . szpitala.
– A moje nogi? – spytała po chwili.
– W porządku. Lewa została zespolona, a prawa jest po prostu złamana. Obie są
w gipsie.
– Nic musisz mi tego mówić. – Czuła na nogach ciężki jak ołów gips. –
Dlaczego tu jesteś? – spytała, bojąc się odpowiedzi.
– Bo cię kocham – wyznał. Jego oczy lśniły jak szmaragdy. – Bo musimy
porozmawiać. Bo jestem ci winien przeprosiny, ale myślę, że to, co mógłbym
powiedzieć, z pewnością nie wynagrodzi krzywdy, jaką ci wyrządziłem.
Ginny nie mogła uwierzyć własnym uszom.
– Za co chcesz mnie przeprosić? Za to, że mnie śmiertelnie przestraszyłeś? Że
nie zginąłeś w czasie wybuchu? Że podałeś mi za dużą dawkę morfiny?
– Za to wszystko, co ci powiedziałem – wyjaśnił posępnym tonem, wpatrzony
w swe ręce. – Po śmierci Ann myślałem, że zawsze już będę sam. Nic wierzyłem,
że jakaś kobieta zechce wziąć na swoje barki odpowiedzialność za cudze dzieci.
Potem, kiedy wydało mi się, że kogoś takiego znalazłem, wmówiłem sobie, iż tobie
chodzi wyłącznie o moje dzieci, a nie o mnie.
Spojrzał na nią.
– Podejrzewałem, że chciałaś zachować swoją tajemnicę aż do dnia ślubu,
żebym nie przejrzał twojego planu, polegającego na zdobyciu gotowej rodziny.
Później powiedziałaś, że nie wyznałaś mi prawdy, ponieważ chciałaś uchodzić za
prawdziwą kobietę. Byłaś pod silnym działaniem morfiny i powiedziałaś
najgłupszą rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem. Musiała więc to być prawda.
– Bo to prawda – odparła. – Dlatego nic ci nie powiedziałam. Dwóch mężczyzn
mnie porzuciło, bo postąpiłam uczciwie. Mężczyźni pragną mieć przy sobie
stuprocentową kobietę, więc starałam się zachować pozory. Nic przypuszczałam,
że to może cię zranić. Przecież dałeś mi wyraźnie do zrozumienia, że chodzi ci
tylko o romans.
– Ależ to szaleństwo. W życiu nie spotkałem kobiety bardziej kobiecej niż ty.
Oczy Ginny wypełniły się łzami.
– Ryan, nie okłamuj mnie z litości. Po prostu przyznaj, że się pomyliłeś. Skoro
znasz prawdę i już mnie nie chcesz, rozstańmy się w przyjaźni, dobrze? Nic
chciałabym, żebyś mnie nienawidził. Mogę żyć bez ciebie, ale nie mogę żyć ze
świadomością, że mnie nienawidzisz...
Zamknęła oczy, a po jej policzkach popłynęły strumienie łez. Ryan położył
dłonie na jej ramionach i przyciągnął ją do siebie.
– Przestań – wyjąkał. – Nic płacz, kochanie. To nieprawda, że cię nienawidzę.
Nic potrafiłem cię znienawidzić nawet wtedy, kiedy myślałem, że wykorzystujesz
moje dzieci, więc jak mógłbym nienawidzić cię za to, że próbowałaś wykraść życiu
odrobinę szczęścia?
– Powinnam była ci powiedzieć – szepnęła.
– A ja powinienem był z tobą porozmawiać, zamiast wyciągać pochopne
wnioski i mówić ci te okropne rzeczy. – Wypuścił ją z objęć i spojrzał na nią.
Ginny dostrzegła w jego oczach poczucie winy, ból i miłość. – Virginio, czy
moglibyśmy zacząć wszystko od nowa? – spytał cicho. – Kocham cię. To
nieważne, że nie możesz mieć dzieci. Dla mnie liczysz się tylko ty... Bez ciebie
jestem nikim. Moje dzieci też cię kochają i tęsknią za tobą. Wróć do nas, proszę.
Znów zabawimy się w szczęśliwą rodzinę, którą nie jesteśmy bez ciebie. Błagam
cię, Virginio. Spojrzała w jego przepełnione miłością oczy.
– Myślałam, że cię straciłam – powiedziała łamiącym się głosem. – Sądziłam,
że nie żyjesz i nigdy więcej cię już nie zobaczę, ze umarłeś, czując do mnie
nienawiść, i też zapragnęłam śmierci. Nic musisz mnie błagać, Ryan. Właściwie
musiałbyś mnie zabić, żeby się mnie pozbyć, bo nie pozwolę ci już nigdy odejść.
Przytulił ją mocniej.
– Odpocznij – szepnął. – Nic mam zamiaru cię zabijać, ani teraz, ani w
przyszłości. Należysz do mnie, Virginio, do mnie i do moich dzieci. Miałem rację:
będziesz idealną żoną i matką. Po prostu zostań ze mną... z nami. To wszystko, o
co cię proszę.
Do oczu napłynęły jej łzy wzruszenia.
– To nic trudnego – wyjąkała. – Uważaj tę sprawę za załatwioną, Ryan.
I odwracając głowę, czule go pocałowała.