Caroline Anderson
Idealna żona i matka?
Rozdział 1
To był ładny ślub.
Ryan czuł się zaskoczony, bo trochę obawiał się
tej chwili. Od śmierci Ann niezbyt lubił takie
uroczystości. Kiedy padły słowa przysięgi
małżeńskiej: „dopóki śmierć nas nie rozłączy", był
bliski załamania.
Ale ku swemu zdziwieniu tym razem zdołał się
opanować. Czyżby czas zagoił rany? Może stało się
tak dlatego, że Jill i Zach tworzyli bardzo dobraną
parę, a może sprawiła to obecność jego niesfornych
dzieci, którymi musiał się zajmować? Może też
złożyły się na to jakieś inne okoliczności, których
nie potrafił sobie wytłumaczyć?
Niezależnie od przyczyny musiał przyznać, że
ślub był wspaniały. Wzruszył ramionami, a potem
zerknął na swoje odbicie w małym, wiszącym za
drzwiami lusterku
, i przesunął palcami po włosach.
Stwierdził, że są zbyt krótkie, ale był okres
upałów, więc ostrzygł się na ten ślub. Lekko
spłowiałe od słońca, trochę sterczały na tyle głowy.
Nie mógł sobie z nimi poradzić, więc dał w końcu za
wygraną. I tak nie wyglądam na swoje trzydzieści
pięć lat, pomyślał, przyglądając się sobie uważnie.
Zastanawiał się, czy to złudzenie, czy też zmarszczki
smutku naprawdę zniknęły.
Najwyższa pora, bo minęły już dwa lata. Dwa
długie, bolesne lata samotności. Dzieci jakoś
pogodziły się ze śmiercią Ann, ale on ciągle miał żal
do Boga. To nie pomagało. Nadal budził się rano
sam.
Może nadszedł czas, by to zmienić, wdać się w
jakiś mały romans? Nie w jakąś burzliwą przygodę
miłosną, tylko w rozsądny układ z kobietą
rozumiejącą zasady takiego związku?
Uśmiechnął się do siebie i w jego zielonych
oczach znów zabłysły jasne ogniki.
Kobieta. Poczuł wewnętrzne napięcie i cicho się
zaśmiał. Czy jeszcze pamięta, jak postępować z
kobietą?
Ginny znalazła izbę przyjęć i rozejrzała się wokół.
O wpół do dziewiątej rano panował tu już duży ruch.
To dobrze, pomyślała. Nie lubiła bezczynności,
dlatego właśnie wybrała pogotowie. Teraz musi
znaleźć swego szefa.
Nie było to trudne. Idąc korytarzem i rozmyślając,
gdzie ma go szukać, po prostu na niego wpadła.
Nagle otworzyły się drzwi jakiegoś gabinetu i drogę
zastąpił jej wysoki, jasnowłosy mężczyzna.
Podniósł ręce i chwycił ją mocno za ramiona. W
tym momencie poczuła w piersiach ogień emocji,
jakiś nagły przypływ energii, po prostu dreszcz
spowodowany uściskiem jego rąk i dotykiem ciała.
Czuła się oszołomiona, zażenowana i jakby
zahipnotyzowana. Cofnęła się o krok, spojrzała na
niego i dostrzegła najbardziej niezwykłe zielone
oczy, jakie kiedykolwiek widziała.
Dziwne, że nie zauważyła ich zadziwiającej barwy
podczas rozmowy kwalifikacyjnej. A teraz zdała
sobie sprawę, że jego oczy są nie tylko zielone, lecz
również niezwykle fascynujące.
– Doktor O’Connor? –
wyszeptała. – Nazywam
się Virginia Jeffres. Jestem pańską nową asystentką.
Ryan poczuł się, jakby ktoś go uderzył. Jeszcze
przed chwilą marzył o kobiecie, która rozjaśniłaby
mu życie, a teraz już trzyma ją w ramionach.
W dodatku jaka to wspaniała kobieta! Jej łagodne,
zamglone, szare oczy okalały długie, czarne rzęsy, a
ciemne, lśniące włosy opadały lekko na czoło. Na
delikatnych, pełnych ustach gościł uśmiech
powitania.
Nie
pamiętał,
czy
podczas
rozmowy
kwalifikacyjnej była równie piękna. Dziwne, że nie
dostrzegł w niej wówczas kobiety. Chyba musiał
być wtedy nieprzytomny!
Opamiętał się, wypuścił ją z uścisku, cofnął się na
bezpieczną odległość i wciągnął głęboko powietrze.
–
Tak... dzień dobry – wyjąkał bezmyślnie.
Do diabła, czy rzeczywiście od tak dawna nie
rozmawiał z kobietą, że nie potrafi się zachować? A
ta kobieta w dodatku ma zostać jego asystentką i nie
wolno mu o tym zapominać.
–
Och, proszę mówić do mnie Ryan. Czy mogę
zwracać się do pani Virginia? – Boże, co za
uśmiech!
– Dobrze... Albo po prostu Ginny.
Kiwnął głową. W jego umyśle panował kompletny
chaos.
–
No cóż, jeśli pójdziesz ze mną, zobaczymy, co
da się zrobić. Musisz mieć fartuch...
–
Dostałam już w rejestracji.
–
A słuchawki?
– Mam przy sobie.
Wyciągnęła w jego stronę stetoskop, a on
ponownie kiwnął głową. Boże, jakże ona się
cudownie uśmiecha!
–
W porządku – powiedział. – Chodźmy do
pacjentów.
Był czarujący. Okropnie zakłopotany swą reakcją,
wyraźnie zafascynowany jej urodą i speszony. A ona
musiała przyznać, że też jest nim zaintrygowana.
Nie był konwencjonalnie przystojny, ale miał
nieodparty wdzięk i wspaniałe, zielone oczy. Mówił
łagodnym, głębokim głosem, lekko przeciągając
słowa, co świadczyło, że pochodził zza oceanu, być
może z Kanady.
Nie pamiętała brzmienia jego głosu z rozmowy
kwalifikacyjnej, ale być może nie mówił wiele.
Miała wrażenie, że to Jack Lawrence nikomu nie
dawał dojść do słowa. Była pewna, że gdyby Ryan
odzywał się wówczas nieco częściej, nie
zapomniałaby jego głosu...
Szkoda, że jest kolegą z pracy... Nie lubiła
komplikować spraw zawodowych problemami
natury osobistej.
Może jednak dla niego mogłaby zrobić wyjątek?
Wpatrzona w jego plecy, szła za nim korytarzem
w kierunku odkażalni. W izbie przyjęć zobaczyła
pacjentów, którzy siedzieli na wózkach lub leżeli
częściowo rozebrani na kozetkach, oraz krzątające
się wśród nich pielęgniarki.
Jedna z pielęgniarek wskazała jej pokój dla
personelu. Ginny zostawiła w nim torebkę, włożyła
fartuch, a potem zawiesiła na szyi słuchawki
lekarskie i ponownie wyszła na korytarz.
–
Proszę. – Ryan wręczył jej plakietkę z napisem:
„Dr Virginia Jeffries", którą przypięła do klapy
f
artucha. Obdarzyła go uśmiechem i rozejrzała się
wokół.
– Od czego zaczniemy?
–
Chodź ze mną – powiedział.
Jego głos brzmiał teraz pewniej; chyba odzyskał
już panowanie nad sobą. Wziął z leżącej na stole
sterty papierów plik kart choroby pacjentów.
–
Na początku trzymaj się blisko mnie i patrz, co
robię.
Pogodny nastrój wkrótce ją opuścił, a jego miejsce
zajęła frustracja. Przez całe przedpołudnie czuła się
jak studentka, która stoi biernie obok mistrza i
obserwuje jego poczynania.
Nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby mogła
skoncentrować się na praktycznych szczegółach.
Powinna przecież wiedzieć, gdzie przechowuje się
wyniki badań rentgenowskich, kto wykonuje
unieruchomienia, a kto zakłada gips!
Ona tymczasem nie mogła oderwać wzroku od
jego dłoni i palców, którymi ostrożnie i delikatnie
badał obrażenia pacjentów. Wpatrywała się w jego
głowę i krótko przystrzyżone włosy, rozjaśnione
przez słońce. Słuchała też jego głosu, którego ciepłe,
melodyjne brzmienie działało oszałamiająco na jej
zmysły.
Zmarnowa
ła jednak poranek, ponieważ nie
wykonała żadnej pracy, nie zbadała żadnego
pacjenta.
Ginny nie lubiła trwonić czasu, nawet jeśli
poświęcała go na podziwianie Ryana O’Connora.
Była więc zadowolona, kiedy polecono jej, by
opatrzyła pacjentowi ranę, w której pozostały
odłamki szkła, oraz zbadała jakąś starszą panią z
typowym złamaniem nadgarstka.
Zamierzała właśnie przeciąć lancetem ropień na
palcu młodej kobiety, kiedy do gabinetu
zabiegowego zajrzała pielęgniarka i poinformowała
ją, że karetka wiezie na sygnale dwie osoby, więc
musi asystować Ryanowi, ponieważ drugi
konsultant, Jack Lawrence, zajmuje się właśnie
pacjentem z niewydolnym sercem, a Patrick
Haddon, młodszy asystent, opatruje dziecko z
poważnymi oparzeniami.
–
Podejrzewam, że ich stan jest krytyczny –
ciągnęła pielęgniarka. – Ryan przez telefon udziela
sanitariuszowi z karetki wskazówek dotyczących
jednego z poszkodowanych. Czy może pani
przeprowadzić wywiad w sprawie tego drugiego?
Ginny ledwo zdążyła przeprosić swoją pacjentkę,
kiedy rozległa się syrena zajeżdżającej pod szpital
karetki.
Rozpętało się istne piekło. Otworzono drzwi i
pospiesznie wepchnięto przez nie dwa wózki z
rannymi. Ryan natychmiast zajął się dziewczyną.
Ginny zdążyła tylko dostrzec mnóstwo spienionej
krwi wokół jej twarzy, kiedy sanitariusz postawił
obok niej wózek z drugim pacjentem i streścił jej
przebieg wydarzeń.
– Wypadek na motocyklu. –
Powiedział to
niepotrzebnie, ponieważ chłopak miał na sobie
skórzany kombinezon. –
Stracił przytomność na
miejscu wypadku i do tej pory j
ej nie odzyskał.
Lewa noga została unieruchomiona. Jest
odkształcona w dolnej partii uda, ale wygląda to na
złamanie zamknięte. Nie umiem nic powiedzieć o
uszkodzeniu rdzenia kręgowego, ale nie można tego
wykluczyć. Dla pewności położyliśmy go na
twardych
noszach. Kask musieliśmy zdjąć, żeby
zapewnić drożność dróg oddechowych.
Ginny kiwnęła głową.
–
W porządku. Dziękuję.
Przyjrzała się pacjentowi i zmarszczyła brwi.
Oddychał z trudem, więc zaniepokoiła się o jego
klatkę piersiową.
–
Czy możemy go rozebrać?
–
Połóżcie go na ten wózek, którym można
podjechać pod aparat rentgenowski – polecił Ryan z
drugiego końca sali.
Sanitariusze przenieśli chłopca bardzo ostrożnie, a
potem zdjęli szynę z jego nogi i rozcięli ubranie, by
odsłonić obrażenia.
–
Jeśli przeżyje, wniesie skargę, że zniszczyliśmy
mu kombinezon –
rzekła z uśmiechem pielęgniarka.
–
Miejmy nadzieję, że przeżyje – mruknęła Ginny,
przyglądając się uważnie każdej części odsłoniętego
ciała chłopca.
Tak jak powiedział sanitariusz, udo było
odkształcone tuż nad kolanem, niepokojąco
wyglądał też prawy nadgarstek. Ginny martwiła
jednak klatka piersiowa rannego. Lewa jej strona nie
unosiła się w prawidłowym rytmie oddechowym.
Kiedy delikatnie ją nacisnęła, wyczuła pod palcami
lekkie trzeszczenie ocierających się o siebie
zakończeń kości.
–
Łuk żebrowy przesunął się w lewą stronę.
Przypuszczalnie ma uszkodzone płuco –
poinformowała Ryana.
–
Obserwuj go pod kątem wstrząsu pourazowego.
Śledziona również mogła zostać uszkodzona –
odparł Ryan, a potem cicho zaklął, ponieważ jego
pacjentka dostała konwulsyjnych drgawek. –
Cholera! Muszę znowu sprawdzić drożność dróg
oddechowych.
Ginny wprowadziła do klatki piersiowej dwa
dreny, z których jeden miał odprowadzać powietrze,
a drugi –
odciągać krwiak. Zastosowała miejscowe
znieczulenie. Była zadowolona, że robi taki zabieg
nie po raz pierwszy.
–
Tętno sto dwadzieścia, słabo wyczuwalne,
ciśnienie krwi siedemdziesiąt na trzydzieści i nadal
spada –
informowała ją pielęgniarka.
–
Cholera. Trzeba podać mu płyny dożylnie. Czy
można już zrobić prześwietlenia?
Otworzyły się drzwi i wszedł technik radiolog.
Przystąpił do wykonywania zdjęć, ale Ginny nie
cofnęła się i nadal podłączała kroplówkę do ręki
pacjenta.
–
Nie powinna pani stać tak blisko. Jest pani
młodą kobietą – skarcił ją technik.
–
Proszę się o mnie nie martwić – odparła,
pobierając krew do próby krzyżowej. – Czy możemy
dostać zdjęcia jak najszybciej?
–
Oczywiście.
Czekając na wyniki próby krzyżowej potrzebnej
do transfuzji krwi, szybko podała rannemu plazmę.
Ciśnienie nieco wzrosło. Wprowadziła kolejną
kroplówkę do uszkodzonej prawej ręki.
–
Nie mogę wykorzystać jego nóg z powodu
obrażeń uda i podejrzeń obrażeń wewnętrznych –
powiedziała do Ryana. – Nie chcę też wkłuć się w
szyję, dopóki nie jesteśmy pewni, że nie ma urazów
głowy. Czy mogę więc wykorzystać jego złamaną
rękę?
–
Nie masz wyboru. W porządku, wyciągnij krew
z tchawicy. Dasz sobie radę, Mrginio?
– Chyba tak.
– Przetocz mu cztery jednostki krwi, zanim
otrzymasz wyniki próby krzyżowej. Zaraz
powinniśmy je mieć.
Ki
edy wyniki nadeszły, odczuła ulgę. Choć
pacjent nadal miał słabo wyczuwalne i nierówne
tętno, udało im się zwiększyć objętość krwi.
–
Mamy zrobić badanie otrzewnej, żeby
sprawdzić, czy nie ma krwotoku wewnętrznego? –
spytała Ryana.
Potrząsnął głową.
– Nie.
Postępuj z nim tak, jakby to było
oczywiste. Chirurg jest już w drodze. Jeśli nie zjawi
się w ciągu pięciu minut lub stan chłopca się
pogorszy, to zrobię próbne nakłucie otrzewnej.
Lepiej zajmij się jego wzmocnieniem, zanim
odeślemy go na salę operacyjną. Czy mamy ich
dane?
–
Tak, policja próbuje skontaktować się z rodziną.
Wszedł wysoki, szczupły mężczyzna, którego
siwe włosy kontrastowały z gęstymi, czarnymi
brwiami.
–
Jakiś problem z brzuchem? – spytał z lekkim
szkockim akcentem.
–
Cześć, Ross. To pacjent Virginii. Ona wszystko
ci wyjaśni.
Ginny spojrzała na Rossa i uśmiechnęła się
przelotnie.
–
Cześć. Myślę, że ma uszkodzoną śledzionę.
Zebra przebiły dolną część lewego płuca. Możliwy
jest również uraz głowy. Ma też złamane lewe udo i
coś z prawym nadgarstkiem.
Ross pokiwał głową, potem szybko umył ręce,
wbił igłę punkcyjną i delikatnie nacisnął brzuch
pacjenta. Z małego otworu gwałtownie wytrysnęła
krew.
–
Cholera. Czy mamy prześwietlenia głowy i
kręgosłupa?
– Tak.
Obejrzeli pod sztucznym
światłem zdjęcia
rentgenowskie.
–
Uraz głowy jest sprawą drugorzędną w stosunku
do krwotoku wewnętrznego – stwierdził Ross. –
Śledziona wygląda na powiększoną, a jelita są nieco
przesunięte. Kiedy uporam się ze śledzioną i klatką
piersiową, wezwę personel ortopedyczny, żeby
unieruchomili mu nogę i rękę. Na ile jest stabilny?
–
Nie jest źle – odparła Ginny. – Myślę, że jego
stan się poprawia, ale ciśnienie nadal jest niskie.
Ross kiwnął głową.
–
W porządku. Czy możecie go przysłać do mnie,
kiedy będzie stabilny? Pójdę się umyć. Co z tą drugą
pacjentką?
Ryan odchrząknął.
–
Zmiażdżona żuchwa, rozerwany język...
Właśnie go zeszyłem, żeby powstrzymać
krwawienie. Poza tym jest nieprzytomna i ma urazy
podudzia.
Ross mruknął coś niewyraźnie i wyszedł.
W tym momencie zjawili się rodzice pacjenta
Ginny. Uprzedziła ich, że ma on podłączoną do
tchawicy rurkę oddechową i dreny w klatce
piersiowej.
Rodzice chłopca byli wstrząśnięci widokiem syna,
ale przynajmniej wiedzieli, że żyje i mogli go
rozpoznać. Dziewczyna, która siedziała z tyłu
motocykla, wyglądała znacznie gorzej. Miała
rozległe urazy twarzy, które wymagały interwencji
chirurga plastycznego. Ryan uważał, że miała zbyt
duży kask, który spadł jej z głowy w chwili
wypadku, miażdżąc żuchwę.
Rodzice chłopca byli zrozpaczeni stanem
dziewczyny i syna.
–
Czy mogliby państwo wypełnić formularze, a
potem porozmawiać z policjantami i powiedzieć im,
gdzie można znaleźć rodziców dziewczyny? – spytał
Ryan.
–
Oczywiście.
Drżącymi rękami podpisali zgodę na leczenie
chirurgiczne syna. Wkrótce potem ciśnienie chłopca
wzrosło na tyle, że można go było przewieźć do sali
operacyjnej.
Pacjentka Ryana nadal budziła jego niepokój.
Odłamki kostne złamanej żuchwy przebiły się do
jamy ustnej i poważnie uszkodziły język. Ryan nie
był w stanie udrożnić dróg oddechowych, więc
musiał zrobić tracheotomię, ponieważ ranna
krwawiła do gardła, a uszkodzony język zatykał
tchawicę.
Rodzice chorej jeszcze się nie zjawili, ale jej stan
nie ulegał dalszemu pogorszeniu. Ginny podeszła do
Ryana
i spytała go, czy nie mogłaby pomóc.
W jego uśmiechu dostrzegła zmęczenie.
–
Nie, dziękuję. Możesz wrócić do pacjentki,
którą porzuciłaś, a ja zostanę tutaj, dopóki nie
przewiozą tej dziewczyny na oddział intensywnej
terapii.
Ginny zupełnie zapomniała o kobiecie, której
miała przeciąć ropień.
–
Wydaje się, że to było dawno temu – mruknęła.
–
Minęło zaledwie pół godziny.
Ryan nadal zajmował się swoją pacjentką. Ginny
patrzyła, jak ponownie sprawdza źrenice jej oczu.
–
Co z urazem głowy?
– Niedobrze. Wprawdz
ie źrenice reagują na
światło, ale ona jest nadal nieprzytomna. Ma wiele
złamań w obu nogach i jednej ręce, ale wyjdzie z
tego bez trudu, jeśli uraz głowy nie okaże się zbyt
poważny. O ile mogę wnioskować, pod wpływem
siły uderzenia dziewczyna owinęła się wokół gałęzi
drzewa. Może mieć po prostu wstrząs mózgu, ale nie
możemy wykluczyć czegoś groźniejszego. Ma
również paskudne rany na nodze. Trzeba zrobić jej
zastrzyk przeciwtężcowy.
Ginny dostrzegła długą, postrzępioną ranę na
udzie pacjentki.
–
Czy ją zszyjesz? – spytała.
–
Nie. Przecież jest brudna. Opatrzymy ją i przez
kilka dni będziemy podawać antybiotyki. Wtedy
dopiero będzie można ją zszyć. Gdybyś zrobiła to
teraz, w ranie zostałby cały brud uliczny i mogłaby
się wywiązać paskudna infekcja.
Ginny pocz
uła nagle otwierającą się pod jej
stopami otchłań własnej ignorancji.
– Przepraszam –
wybąkała.
Ryan podniósł głowę i spojrzał na nią z
uśmiechem.
–
Nie przepraszaj. Po to pracujesz ze mną, żeby
uczyć się takich rzeczy. A propos, świetnie dałaś
sobie radę z tym chłopcem.
Ginny, widząc w jego oczach wyraz uznania,
poczuła się tak, jakby nagle słońce wyszło zza
chmur. Odzyskała pewność siebie, odwzajemniła
jego uśmiech i wyprostowała się.
–
Dziękuję. Więc co teraz?
– A twoja pacjentka? –
przypomniał jej łagodnym
tonem.
– Och, prawda! –
odparła z uśmiechem.
Ruszyła w kierunku drzwi, ale zatrzymało ją jego
chrząknięcie.
–
Zanim stąd wyjdziesz, postaraj się usunąć tę
krew –
poprosił cicho.
Ginny ze zdziwieniem spojrzała na swój fartuch.
– Rozumiem...
Kiedy czyściła plamy, ranną zabrano do sali
operacyjnej. Ryan podszedł do stojącej przy
umywalce Ginny. Ich spojrzenia spotkały się w
lustrze.
–
Czy moglibyśmy zająć się teraz tą biedną
kobietą? – spytała.
–
Pewnie do tej pory poczuła się już lepiej, ale
chyba powinn
iśmy to sprawdzić.
Wyszli, zostawiając cały bałagan za sobą, a
pielęgniarki energicznie zabrały się do sprzątania, by
przygotować salę na przyjęcie następnych chorych.
Stwierdzili, że pacjentkę Ginny opatrzył już inny
lekarz, więc skierowali się do pokoju dla personelu.
Kiedy parzyli kawę, usłyszeli podjeżdżającą na
sygnale karetkę.
Ryan spojrzał na Ginny i wymownie zmarszczył
brwi.
–
Znów mamy zajęcie – mruknął. – Jeśli chcesz,
zostań tu i wypij kawę. Ja to załatwię.
–
Czy przemawia przez ciebie uprzejmość, czy też
zwalniasz mnie z pracy?
Uśmiechnął się szeroko.
–
Zwolnić cię z pracy? Chyba żartujesz. Coś ci
powiem: ty tam idź, a ja zostanę tutaj i wypiję kawę.
Ginny zerwała się na równe nogi.
–
Coś ci powiem: pójdziemy tam oboje, a potem
razem napijemy się kawy!
Ginny doszła do wniosku, że jej pierwszy dzień w
pracy należy zaliczyć do pomyślnych. Była bardzo
wyczerpana, więc zrzuciwszy pantofle, opadła na
swe wygodne łóżko, zamknęła oczy i dziękowała
Bogu, że nie ma nocnego dyżuru.
Próbowała odtworzyć wydarzenia minionego dnia,
ale mogła myśleć jedynie o Ryanie. O jego głosie,
uśmiechu i dotyku jego dłoni. O jego uścisku.
Spojrzała na swój wydatny biust i zaczęła Przeszył
ją tępy ból. Była zmęczona. Musiało tak być, skoro
zaczęła wyobrażać sobie swego nowego szefa w
takiej sytuacji. Bądź co-bądź, po ich początkowym
zderzeniu Ryan zachowywał się już rozważnie i z
rezerwą.
Żadnych aluzji, żadnych sugestii... Nie zrobił nic,
co mogłoby ją utwierdzić w przekonaniu, że jego
zainteresowanie nie było tylko wytworem jej
wyobraźni.
No i dobrze, pomyślała. Tak czy owak pewnie jest
żonaty.
–
Czy miło spędziliście dzień?
Evie kiwnęła głową. W jej szeroko otwartych
oczach skrzyły się iskierki.
–
Babcia znów zabrała nas na plażę. Kupiła nam
lody, jechaliśmy małym pociągiem, a Gus zjadł za
dużo prażonej kukurydzy i wymiotował.
Matka Ann uśmiechnęła się przepraszająco.
–
Uważam, że nie ma się czym martwić. Dzieci
często miewają mdłości, jeśli za bardzo im się
dogadza. Nie powinnam była pozwolić mu tak dużo
jeść, prawda, Angus? Gus potrząsnął głową.
–
W tym, co wyrzygałem, pełno było prażonej
kukurydzy i jasnozielonego koloru od lizaka...
–
W porządku, Gus, oszczędź nam szczegółów –
poprosił Ryan znużonym głosem.
Ileż to razy powtarzał teściowej, żeby nadmiernie
nie rozpi
eszczała dzieci. Zawsze za długo
przebywają na słońcu, zbyt dużo jedzą i w ogóle
wszystkiego mają w nadmiarze. Wsadził pospiesznie
syna i córkę do samochodu, przypiął ich pasami i
zawiózł do domu.
Dzieci były zmęczone, ale szczęśliwe. Ryan
doszedł do wniosku, że jest zbyt surowy. No i co z
tego, że babcia je trochę rozpieszcza? Przecież są
jeszcze dziećmi. Niewiele miały w życiu radości.
Kiedy poszły wreszcie spać, wziął prysznic, a
potem przebrał się w stare dżinsy i bawełnianą
koszulkę, zamierzając popracować trochę w
ogrodzie. Wieczór był jednak taki piękny, że po
samotnej kolacji usiadł z piwem w jednej ręce i
miejscową gazetą w drugiej, by nacieszyć się
ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. I...
pomyśleć o Virginii. Zapomniał już, jakie uczucia
bud
zi dotyk ładnej kobiety.
Na to wspomnienie serce zaczęło mu bić mocniej.
Zamknął oczy, usiadł wygodniej na leżaku i
westchnął. Przecież mam prawo pragnąć kobiety,
pomyślał. Przecież to zupełnie normalne. Przecież
Ann już nie żyje.
Czuł wyraźne podniecenie. Tego dnia obudził się
z letargu, w jakim tkwił przez ostatnie dwa lata. Był
pełen życia i gotów na romans.
Przyrzekł sobie, że będzie to tylko seks bez
zobowiązań. Żadnych trwałych związków. Jest
potrzebny dzieciom, a opieka nad nimi nie
pozostawia mu wiele czasu, który mógłby poświęcić
komu innemu. Ale romans z Virginią... Na to
mógłby się zdecydować. Ona zrozumie reguły gry.
Stłumił głos sumienia, który przypomniał mu, że
Virginia jest ko
leżanką z pracy. Doszedł do
wniosku, że mogliby razem pracować i razem się
bawić.
To byłoby wspaniałe.
Poczuł przyspieszone bicie serca.
Pożądanie.
Nie pamiętał już tego uczucia.
Upłynęło przecież tyle czasu.
–
Trochę z nią poflirtuję, zaproszę ją na kolację,
do kina lub do teatru, i przekonam się, czy ma
ochotę na przygodę.
Zaczął się zastanawiać, jak zareaguje matka Ann,
kiedy poprosi ją, żeby została w domu z dziećmi, bo
on chce spędzić czas z kobietą.
Doszedł do wniosku, że może powinien raczej
poprosić o to sąsiadkę!
Rozdział 2
Może się myli? Może Ryan jest nią
zainteresowany, a może po prostu źle zrozumiała
jego zachowanie?
Nie, to niemożliwe. Przy każdej okazji próbował
ściągnąć na siebie jej spojrzenie, a z jego oczu biła
jakaś niezwykła ekspresja. Nie miała pewności, czy
celowo nadawał im taki wyraz, czy też było to
niezamierzone, lecz bez wątpienia okazywał jej
zainteresowanie.
Nadal nic o nim nie wiedziała, ale na podstawie
tego, co zaobserwowała w pracy, mogłaby się
założyć, że nie należy do mężczyzn, którzy oszukują
żony. Oczywiście, najprościej było go o to zapytać,
ale tego z oczywistych powodów nie chciała robić.
W końcu dowiedziała się prawdy od Patricka
Haddona. Któregoś dnia, kiedy wywieziono wózek z
pacjentem na oddział, Patrick ściągnął rękawice,
wrzucił je do kosza i uśmiechnął się do niej.
– Brawo. Rozumiem, dlaczego Ryan ma o tobie
tak pochlebne zdanie, oczywiście poza wyraźną do
ciebie sympatią.
Mrugnął do niej, a Ginny lekko się zaczerwieniła.
Zignorowała komplement dotyczący jej pracy, ale
zainteresowała ją druga część jego wypowiedzi.
–
Co masz na myśli? – spytała.
Patrick roześmiał się.
–
Nie mów, że nie zauważyłaś, w jaki sposób
Ryan na ciebie patrzy.
Wzruszyła ramionami, udając obojętność.
–
Czy to aż tak bardzo rzuca się w oczy?
–
Owszem. Dostrzegam w nim zmianę. Zaczął
zwracać uwagę na płeć współpracowników. Nikt
tego bynajmniej nie krytykuje, Ginny; wszyscy
mamy słabość do ładnych kobiet. Tak czy owak,
przyjemnie jest widzieć, że Ryan się kimś
zainteresował. Dwa lata to długo.
– Dwa lata? –
spytała, usiłując nie okazywać
ciekawości.
–
Od śmierci żony. Nie sądzę, żeby od tej pory
kogoś miał.
Jego słowa nią wstrząsnęły. Poczuła przypływ
współczucia.
Jak umarła żona Ryana? Czy była to śmierć
powolna, czy nagła? Czy wiedział, że to nastąpi?
Czy bardzo cierpiał?
Tyle pytań bez odpowiedzi... Postanowiła zadać
Patrickowi tylko jedno, na które z pewnością mógł
jej odpowiedzieć, ale nawet ono z trudem przeszło
jej przez gardło:
– Czy mieli dzieci?
–
Tak, dwoje. Dziewczynkę i chłopca.
Przeszył ją przelotny ból. Nie była pewna, co jest
gorsze: mieć dzieci i umrzeć, czy też żyć i ich nie
posiadać.
Jej życie mimo wszystko jest pełne. Ma
odpowiedzialną, interesującą i pobudzającą pracę.
Jej życie prywatne ma właśnie rozkwitnąć, o ile
mo
że wierzyć oczom Ryana... Wszystko wygląda
jak różany ogród.
No cóż, prawie wszystko. W jej duszy istniał mały
zakamarek, w którym nic nie kiełkowało. I nigdy nie
zakiełkuje...
Tak, przyjemnie jest żyć.
Znacznie przyjemniej niż umrzeć.
Albo owdowieć. Biedny Ryan. Ciekawa była, co i
kiedy jej o tym powie. Zapewne niewiele, skoro nie
zrobił tego do tej pory. Instynktownie czuła, że jego
życie osobiste i zawodowe toczą się zupełnie
oddzielnymi torami. Zastanawiała się, gdzie
umieściłby ją, gdyby została jego kochanką.
A może istnieje trzeci tor, zarezerwowany na
specjalne okazje? Ani pierwszy, ani drugi?
Kategoria trzecia – seks.
– Nie mów hop, póki nie przeskoczysz, Patrick.
Jestem pewna, że gdyby rzeczywiście się mną
interesował, zrobiłby już w tej sprawie jakiś ruch.
Ryan tymczasem nie robił żadnego ruchu,
jednakże pod pretekstem szkolenia swej asystentki
przez cały czas był obok niej. W piątek skończyła
pracę o piątej. Kiedy wychodziła z pokoju dla
personelu, zderzyła się z nim w drzwiach.
Tym razem n
ie wypuścił jej z objęć. Kiedy
spojrzał na nią rozjaśnionym wzrokiem, poczuła
gwałtowne bicie serca.
Nie spuściła oczu, widząc jego ciepłe spojrzenie.
Kiedy popatrzył na jej usta, odniosła wrażenie, że
chce ją pocałować. Większość mężczyzn tak by
postąpiła, ale on najwyraźniej potrafił panować nad
odruchami. Dużo by dała, by tak nie było, ale
najprawdopodobniej jego powściągliwość wynikała
również z faktu, że po korytarzu kręciło się wiele
osób, które z ciekawością na nich spoglądały.
–
Czy czegoś ode mnie chcesz? – spytała cicho,
czując, że drgnął pod wpływem dotyku jej dłoni.
Ponownie na nią spojrzał, a dziwny wyraz jego
oczu sprawił, że zabrakło jej powietrza.
–
Cóż, owszem – wyjąkał. – Zastanawiam się, czy
jutro wieczorem jesteś zajęta.
– A co chcesz mi
zaproponować? – spytała z
uśmiechem.
Mogłaby przysiąc, że lekko się zaczerwienił.
–
Hm... Kolację? Może kino? Grają nowy film,
który chciałbym zobaczyć, ale się nie upieram.
– Wspaniale. O której?
Przez chwilę wydawał się speszony.
– O której? No tak, o si
ódmej? Przyjadę po ciebie.
Gdzie mieszkasz?
– Tutaj, w szpitalu. Przydzielono mi jeden z tych
ciasnych, obskurnych pokoi, ale nie ma to
większego znaczenia, bo i tak wpadam tam tylko od
czasu do czasu. Spotkajmy się przy głównym
wejściu.
– Wspaniale. Zatem jutro o siódmej.
Zdając sobie w końcu sprawę, że stoi zbyt blisko
niej, postąpił krok do tyłu, a potem uśmiechnął się i
pożegnał. Idąc korytarzem, cicho pogwizdywał,
jakby był z siebie bardzo zadowolony.
Wróciła do swego małego pokoju i otworzyła
okno, by wpuścić do środka trochę świeżego
powietrza. Potem zaczęła przeglądać ubogą
zawartość szafy. Nie znalazła w niej niczego
odpowiedniego, musiała więc wybrać się po zakupy.
Pomyślał, że postradał zmysły. Najpierw rzucił się
na Ginny jak spragniony seksu wyrostek, a potem
nie wypuścił jej z objęć. Zapach kobiety uruchomił
w jego pamięci okruchy wspomnień. Jakby tego
było jeszcze za mało, zrobił coś, od czego starał się
przez cały tydzień powstrzymać: zaproponował jej
spędzenie wspólnego wieczoru.
W
przypływie rozdrażnienia gwałtownym ruchem
zdjął krawat. Jest zbyt gorąco, by go wkładać. Jest
zbyt gorąco, by cokolwiek na siebie wkładać. A już
na pewno jest zbyt gorąco na to, czego tak bardzo
pragnął.
Zrzucił z siebie resztę odzieży, wziął głęboki
odd
ech i wszedł pod prysznic. Pomyślał ze złością,
że zimna woda ostudzi jego podniecenie. Przecież
nie rzuci się na Ginny już przy pierwszym
spotkaniu. Wykluczone! Ani przy drugim.
Być może nawet nie przy trzecim.
No cóż, niech będzie przy trzecim. Cholera. Mimo
zimnej wody ponownie poczuł ogarniające go
podniecenie.
Odciągnął gwałtownym szarpnięciem zasłonę
prysznica, zaklął i sięgnął po ręcznik. W tym
momencie do łazienki weszła Evie.
–
Myślałem, że leżysz już w łóżku, kochanie.
–
Leżałam, ale zrobiło mi się za gorąco. Tatusiu,
powiedziałeś brzydkie słowo.
Ryan przymknął oczy.
–
Wiem. Przepraszam, skarbie. Mnie też jest za
gorąco. – No cóż, przynajmniej to nie jest
kłamstwem. Przykucnął i ujął jej ręce w dłonie. –
Chcesz, żebym poczytał ci bajkę?
Kiwnęła potakująco głową.
–
Gus już zasnął.
–
Tak myślałem. Zmęczył się na spacerze. Co
będziemy czytać?
–
„Czarną Piękność" – odparła bez chwili
wahania.
–
Zgoda, niech będzie „Czarna Piękność".
Usadowili się na łóżku Evie i Ryan sięgnął po
książkę. W dziesięć minut później, kiedy Evie
zaczęły opadać powieki, rozległ się dzwonek do
drzwi.
– To wasza opiekunka. Obejrzyj sobie teraz
obrazki, a ja poproszę ją, żeby ci jeszcze trochę
poczytała.
–
Dlaczego nie mogła przyjść babcia? – spytała
Evie, kiedy Ryan, nadal owinięty ręcznikiem, ruszył
w kierunku drzwi.
–
Pomyślałem, że damy jej wolny wieczór.
–
Czy wychodzisz z jakaś panią?
Co, u diabła, ma jej odpowiedzieć?
– No, w pewnym sensie. Pracujemy razem, i
chcemy właśnie porozmawiać o naszej pracy.
Zbiegł na dół, spodziewając się, że grom z jasnego
nieba powali go za okłamanie sześcioletniego
dziecka.
Siedemnastoletnia córka sąsiadów spojrzała z
ciekawością na jego nagi tors.
–
Czy przyszłam za wcześnie, czy też pan jest już
spóźniony? – spytała.
Ryan lekko się zaczerwienił.
–
To ja jestem spóźniony. Czytałem Evie. Wejdź,
Suzannah. Czy mogłabyś dokończyć rozdział, a ja
tymczasem coś na siebie włożę? Dziękuję.
Zaprowadził ją do sypialni córki, a potem wpadł
do swego pokoju i zaczął się pospiesznie ubierać.
Nie miał już czasu na dokonywanie wyboru odzieży.
Ciemnoszare spodnie, jasna koszula, do kieszeni na
wszelki wypadek schował krawat. Aha, portfel.
Uczesał się, ale niewiele to dało. Zamszowe buty.
Jest zbyt gorąco, by wkładać cokolwiek innego.
Pocałował Evie, zajrzał do Gusa, a potem
powiedział Suzannah, że wróci około jedenastej,
podał jej numer telefonu komórkowego i wybiegł z
domu.
Ryan się spóźniał. Ginny zerknęła na zegarek, raz
jeszcze spojrzała na podjazd, a potem usiadła na
niskim murku przy głównym wejściu.
Na szczęście miała na sobie kolorową spódnicę,
na której trudno byłoby dostrzec ślady zabrudzenia.
Po całym dniu spędzonym na robieniu zakupów w
okropnym upale nie miała najmniejszej ochoty
czekać stojąc.
Dobrze się czuła w tym kobiecym stroju. Pod
cien
iutką bluzką, której poły przewiązała wokół talii,
miała dobraną do spódnicy koszulkę. Podkreślała
ona nieco przesadnie jej biust, ale co z tego? W
końcu właśnie piersi są jej największym atutem,
więc mogła go wykorzystać. Chyba jej strój okaże
się odpowiedni na ten wieczór. Miała nadzieję, że w
planie Ryana mieści się jakiś posiłek, ponieważ od
przygotowanego naprędce śniadania nic nie jadła.
Dostrzegła wreszcie ciemnoniebieskie kombi,
które po chwili zatrzymało się przy niej z piskiem
opon. Ryan wyskoczył na podjazd.
–
Przepraszam za spóźnienie, domowe kłopoty.
Wszystko w porządku?
Kiwnęła głową i wstała. Reakcja Ryana była
warta pieniędzy, które wydała na swój strój. Wbił
szeroko otwarte oczy w jej biust, a potem z
wyraźnym trudem przeniósł wzrok na jej twarz.
–
Wyglądasz... bardzo... hm... – wyjąkał. Zamknął
oczy i zaśmiał się. – Przepraszam. Ten biały fartuch
sporo zasłania. Wyglądasz zachwycająco. Jestem
naprawdę oszołomiony.
–
Ty też nieźle wyglądasz.
Uśmiechnął się szeroko, odzyskując równowagę.
Otworzył przed nią drzwiczki samochodu, wsunął
do środka zwisający kawałek jej spódnicy, a potem
usiadł za kierownicą.
–
No dobrze, co chciałabyś robić? Kino czy może
najpierw kolacja?
Ginny przybrała niewinny wyraz twarzy.
–
Może kolacja? Umieram z głodu.
–
Ja też. Uroczysta czy kameralna?
– Kameralna.
–
Wewnątrz czy na powietrzu?
Roześmiała się.
–
Wolałabym na powietrzu.
–
Załatwione. Niedaleko jest pub, w którym
podają doskonałe jedzenie i mają położony nad
rzeką ogród pełen wierzb. Jest tam naprawdę ładnie,
a w dodatku chłodno.
–
Więc prowadź – powiedziała z uśmiechem,
opierając się wygodnie.
Spodobał mu się jej strój. W porządku. A teraz
zabierają na kolację. Życie jest wspaniałe.
W ogródku wszystkie stoliki były zajęte, ale kiedy
wyszli na zewnątrz z drinkami, jakaś para zwalniała
właśnie ustronne miejsce pod drzewem.
Ginny, zadowolona, że na spódnicy nie będzie
widać śladów trawy, usiadła na ziemi, objęła rękami
podkurczone nogi i oparła podbródek na kolanach.
Zwisające wokół gałęzie wierzby szumiały cicho w
lekkich podmuchach wiatru. Choć otaczali ich inni
goście, czuli się, jakby byli zupełnie sami.
Siedzieli nad brzegiem rzeki, po której leniwie
płynęły kaczki, czekając wytrwale na kawałek
chleba lub frytkę. Ginny obserwowała je przez
chwilę, a potem ze śmiechem odwróciła się do
Ryana i zauważyła, że patrzy na nią z jakimś
dziwnym napięciem.
Myślała, że Ryan zaczerwieni się lub odwróci
głowę, on tymczasem szepnął:
–
Jesteś piękna, Virginio. – Poczuła, że się
czerwieni. –
Piękna, kobieca i bardzo, bardzo
pociągająca. Dziś wieczorem dałem sobie słowo... –
Urwał, po czym dodał nienaturalnym głosem: –
Przyrzekłem sobie, że nie rzucę się na ciebie.
Przynajmniej nie przy pierwszym spotkaniu. Ani
przy drugim.
–
Kiedy będzie trzecie? – spytała bezwstydnie.
Była zgorszona własnym zachowaniem, ale nie
mogła powstrzymać tych słów.
–
No wiesz?! Nie powinnaś mówić takich rzeczy!
–
wykrztusił, dusząc się ze śmiechu.
Ginny również się roześmiała. Ryan przysunął się
do niej bliżej i musnął delikatnie dłonią jej policzek.
Potem powiódł ręką po jej szyi i w końcu zatrzymał
ją na biuście. Po chwili jego wargi zaczęły zbliżać
się powoli do jej ust.
Ten pierwszy dotyk jego warg był lekki i
delikatny; potem pocałował ją gorąco i świat wokół
nich zniknął we mgle ogarniającego ich uczucia.
Marzyła, żeby trwało to w nieskończoność, ale miłe
rzeczy zawsze zbyt szybko mają swój kres.
–
Numer trzydzieści siedem? – zawołała kelnerka.
– Cholera –
mruknął – nasza kolacja. Virginio,
czy będziesz tak dobra? Nie mogę wyjść w tym
stanie.
Wydawał się zażenowany, ale było to zupełnie
niepotrzebne, ponieważ Ginny odczuwała nie
mniejsze podniecenie. Wstała, schylona przeszła pod
gałęziami wierzby i odebrała od kelnerki ich dania.
Gdy wróciła, Ryan siedział z podkurczoną nogą,
opierając rękę na kolanie. Wydawał się zakłopotany
pocałunkiem, który Ginny uznała za najpiękniejsze
doświadczenie swego życia. Usiadła, podała mu
kolację i spojrzała w jego smutne oczy.
– Nie trzeba, Ryan –
powiedziała łagodnie. – To
był wspaniały pocałunek. Nie wolno ci go żałować.
–
Trochę przesadziłem.
–
Nie. Po prostu mnie uprzedziłeś.
Spojrzał na nią z zaskoczeniem.
–
Wierzę, że mówisz prawdę.
–
Och, oczywiście – przyznała z ustami pełnymi
krewetek w majonezie. –
Zaczęłam już myśleć, że
nigdy się na to nie odważysz bez drobnej pomocy z
mojej strony.
Zakrztusił się sałatką, więc Ginny uderzyła go w
plecy.
–
Dobrze się czujesz?
– Wspaniale –
odparł – tylko nie mów takich
rzeczy.
–
Jakich? Że również cię pragnę?
Ryan wypuścił z ręki widelec i odsunął talerz.
– Virginio, igrasz z ogniem.
–
Taką właśnie mam nadzieję.
Przyjrzał jej się uważnie.
– Jestem wdowcem. Mam dwoje dzieci, które
pochłaniają cały mój czas i energię. To byłby tylko
romans.
–
W porządku. Ja przecież również tylko tego
chcę. Dokąd pojedziemy?
– Teraz? –
spytał zduszonym głosem.
– Dlaczego nie?
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a potem wstał
i podniósł ją z ziemi.
– Moi przyjaciele wyjechali i zostawili mi klucze
od swojego domku, tak na wszelki wypadek. Sądzę,
że mamy właśnie wszelki wypadek.
Ginny ro
ześmiała się i wyszła za nim z osłoniętej
gałęziami kryjówki. Wydawało się, że dzieli ich od
samochodu wiele kilometrów, a jeszcze więcej od
położonego wysoko na zboczu kotliny wiejskiego
domku.
Bez słowa weszli do środka i udali się na górę do
jedynego umeblowanego pokoju. Tam Ryan
odwrócił się i spojrzał na nią z powagą.
–
Jesteś pewna?
– Tak. Jestem pewna.
Dotykał jej ciała delikatnie, niemal z szacunkiem.
Rozwiązał jej bluzkę i spojrzał na biust rysujący się
pod ciasną koszulką.
–
Jesteś bardzo kobieca – wyszeptał.
Wsunął dłonie pod koszulkę i dotknął jej nagich
piersi, a potem zbliżył do nich usta. Krzyknęła cicho
i przylgnęła do niego całym ciałem. Przyciągnął ją
jeszcze bliżej i ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi.
–
Za pierwszym razem to z pewnością będzie
katastrofa, Virginio. Od dawna nie miałem do
czynienia z kobietą, ale obiecuję, że wynagrodzę ci
to przy następnej okazji.
Położył ją na łóżku, uniósł jej spódnicę i zsunął z
niej mikroskopijny skrawek koronki. Z napiętą pod
wpływem pożądania twarzą ukląkł między jej udami
i drżącymi rękami rozpiął spodnie.
–
Pomóż mi – szepnął. – Virginio...
Objęła go za szyję i wygięła się w łuk, a potem
połączyli się w jedno. Ginny nie zdążyła osiągnąć
rozkoszy, ale to nie miało znaczenia. Ryan jej
potrzebował, a ona chciała czuć się potrzebna. W
porządku, przecież to jest tylko przelotny akt
fizyczny, a ona wzięła tyle, ile mogła dostać.
Po jej twarzy spływały łzy, ale nie przejmowała
się nimi. Rozkoszowała się zapachem jego ciała,
które z taką przyjemnością trzymała w ramionach.
Po chwili Ryan poderwał się, ubrał szybko, a potem
zbiegł na dół i wypadł na świeże powietrze.
Nie zatrzymywała go. Wiedziała, że będzie
jeszcze dość czasu, by z nim porozmawiać.
Machinalnie otarła łzy i ubrała się. Uprzytomniła
sobie, że Ryan nie użył prezerwatywy. Pewnie
nawet nie przyszło mu to do głowy. Ale to nie miało
znaczenia. Przecież i tak nie mogła zajść w ciążę...
Doprowadziwszy do porządku łóżko, zeszła na
dół. Ryan stał na małym tarasie, wpatrując się nie
widzącymi oczami w dolinę. Nie chcąc mu w tym
przeszkadzać, poszła do kuchni zaparzyć kawę.
Potem wyszła na taras i bez słowa wsunęła mu
kubek w rękę. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na
nią.
–
Virginio, przepraszam. Zachowałem się jak
zwierzę.
– Nie. Zachowa
łeś się jak mężczyzna. Czy chcesz
o tym porozmawiać?
Ponownie spojrzał na dolinę, a potem zaczął
mówić:
–
Ann umarła prawie dwa i pół roku temu. Od tej
pory nie miałem nikogo. Teraz po raz pierwszy...
–
I czujesz się winny?
–
Czuję się winny, bo nie czułem się winny,
przynajmniej nie wobec Ann. Ani przez chwilę o
niej nie pomyślałem. Ona zasługiwała na więcej,
Virginio... Podobnie jak ty. –
Westchnął i spojrzał
na niebo. –
Zachowałem się haniebnie.
–
Ależ nie...
–
Wykorzystałem cię.
Poczuła skurcz serca i szybko zamknęła oczy, by
powstrzymać napływające do nich łzy.
–
Miałeś powód, ale nie rób tego więcej. Dobrze?
Delikatnie odwrócił ją i objął. Widząc jej łzy,
cicho westchnął.
–
Wybacz mi. Nie chciałem cię zranić.
– Wybaczam ci. Ryan?
– Tak?
– Pokochaj mnie.
Nastąpiła długa chwila ciszy. Ginny była pewna,
że Ryan odwróci się i odejdzie... ale nie zrobił tego.
Powoli i delikatnie pocałował ją w usta.
Tym razem kochali się pod gołym niebem. Ich
głosy zlewały się z odgłosami zwierząt i szumem
lasu, a potem zani
kały w szeptach wieczornego
wiatru. W końcu Ryan uniósł głowę i odgarnął
wilgotne włosy z jej czoła.
– Teraz lepiej? –
spytał szeptem.
Uśmiechnęła się, ale łzy znów napłynęły jej do
oczu.
– Wspaniale –
skłamała.
Pod względem fizycznym istotnie było jej
wspaniale, ale dobrze wiedziała, że pod względem
emocjonalnym stoi na straconej pozycji. Popełniła
niewybaczalny błąd, zakochując się w nim, i czuła,
że nic już nigdy nie będzie wyglądać tak samo jak
przedtem.
Rozdział 3
Targały nim sprzeczne uczucia. Żal, wyrzuty
sumienia, podniecenie i radość na myśl o następnym
spotkaniu... Lecz przede wszystkim było mu
przykro.
Spowodowały to łzy Ginny. Przypomniał sobie jej
łagodne, szare oczy, w których dostrzegł
rozczarowanie... i stwierdzenie, że nie zachował się
jak zwierzę, lecz jak mężczyzna.
Czy tego właśnie oczekiwała od kochanka?
Rozczarowania? Pośpiechu? Braku delikatności,
namysłu, rozwagi?
Przecież powinna mieć męża i dzieci, pomyślał.
Dlaczego jest tak spragniona uczucia, że oddała mu
się bez wahania, nie zważając na własne doznania?
Och, Virginio! Pozornie jesteś twarda i opanowana,
a w głębi duszy chyba wrażliwa i bezbronna...
Dlaczego musiałem wybrać właśnie ciebie?
Tak czy owak, za drugim razem było lepiej.
Bardzo się o to starał. Tak łatwo było sprawić jej
przyjemność. Mógłby to osiągnąć za pierwszym
razem, gdyby zachował trochę więcej opanowania.
Leżał samotnie w łóżku, patrząc w sufit i
zastanawiając się, co pomyślałaby o jego
zachowaniu Ann. Ich noce nigdy nie były tak
gwałtowne. Czy Ann zrozumiałaby nienasycone
pożądanie, jakie odczuwał w stosunku do Virginii?
Chyba nie. Ona była delikatna, łagodna i otwarta.
Zgorszyłoby ją zachowanie jego i Virginii.
Szczególnie Virginii.
On też był nieco zgorszony. Nie rozumiał do
końca postępowania Virginii. Podejrzewał, że pod
jej pozorną odwagą i zuchwałością kryje się jakaś
głęboka rana... zbyt bolesna, żeby o niej rozmawiać,
rozdrapywać ją i wyciągać na światło dzienne jej
przyczyny.
Być może któregoś dnia odważy się mu o tym
opowiedzieć? Na razie niech to będzie romans bez
żadnych zobowiązań. Przewrócił się na bok,
poprawił poduszkę i zamknął oczy. Postanowił, że
pomyśli o tym wszystkim w poniedziałek.
Nie wiedziała, jak ma się zachować wobec Ryana.
Była pewna, że uczucia, jakie do niego żywi, są
wyraźnie wypisane na jej twarzy, a nie miała
zamiaru ujawniać przed nim własnej głupoty.
Ostatecznie nie jest to jego wina, że się w nim
zakochała.
Oczywiście ma wybór. Może zakończyć romans,
zanim zostanie zraniona, albo pozwolić mu toczyć
się własnym torem. Ma spędzić tu rok, a Ryan
wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie chce wiązać
się z nią uczuciowo. Zatem wybór należy do niej.
Jak więc powinna postąpić? Czy z bólem serca
zerwać z nim teraz, czy cieszyć się nim i przeżyć
przykre rozstanie później?
Włożyła praktyczną, lecz kobiecą suknię z małym
dekoltem, zapinaną z przodu na guziki. Ma spędzić
dzień, udając, że nie zauważa spojrzeń pacjentów w
wieku od piętnastu do osiemdziesięciu pięciu lat.
I Ryana.
Znalazł ją podczas przerwy i zaprosił do swego
gabinetu.
Bez żadnych wstępów wziął ją w ramiona
i obsypał pocałunkami. Potem zapiął guziki jej
fartucha.
–
Jest za gorąco – zaprotestowała.
–
Dlatego właśnie je zapiąłem.
Roześmiała się, a on ujął delikatnie jej podbródek
i ponownie ją pocałował.
–
Pragnę cię – wyszeptał.
– Hm... W porze lunchu?
Spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
– Gdzie?
– W moim pokoju?
Jej propozycja wyraźnie go kusiła.
–
Nie będzie czasu – powiedział z żalem.
– Wieczorem?
Potrząsnął głową, a ona odczuła przykre
rozczarowanie.
–
Muszę odebrać dzieci od opiekunki i zająć się
nimi. Nie martw się, jakoś znajdziemy czas.
Niebawem.
Zadzwonił telefon, więc podniósł słuchawkę, ale
nie oderwał oczu od Ginny.
– O’Connor. Tak.
Jestem na oddziale. Już idę. –
Odłożył słuchawkę. – Obowiązki wzywają. Nie
rozpinaj fartucha.
Uśmiechnęła się i wyszła za nim na korytarz.
Przez jakiś czas była posłuszna jego poleceniu, ale
potem zrobiło się zbyt gorąco, więc zdjęła fartuch.
Później Ryan zajrzał do pokoju, w którym badała
pacjentkę, i spojrzał wymownie na jej dekolt. Nie
przerywając swych zajęć, uśmiechnęła się do niego
wyzywająco, a potem ponownie skupiła uwagę na
pacjentce.
–
Pani Robson, więc w jaki sposób pani się
skaleczyła?
Miał rację. W porze lunchu byli tak zajęci, że nie
mogli nawet marzyć o wyrwaniu się do jej pokoju.
Panowała naprawdę gorączkowa atmosfera.
Przywieziono kobietę, która, upadając, oparła się na
wyciągniętej ręce i złamała ją. Bardzo cierpiała i
była w szoku.
Zbadawszy ją, Ginny stwierdziła, że tętno w
nadgarstku jest ledwo wyczuwalne, a okolice kciuka
zdrętwiałe. Ponieważ objawy te wskazywały na
uszkodzenie nerwu i krążenia w ręku, potrzebna była
interwencja chirurga. Ginny kazała zrobić
prześwietlenie, a kiedy miała przed sobą zdjęcia,
dostrzegła wewnętrzne uszkodzenia. Pod wpływem
u
padku kość ramienna złamała się spiralnie. Ostre
zakończenie dolnej części uszkodziło nerw i
naczynia krwionośne. Kobietę należało jak
najszybciej operować, by przywrócić odpowiednie
krążenie i zapobiec powikłaniom wynikającym z
ostrego niedokrwienia.
Ginny wezwała dyżurnego ortopedę i w kilka
minut później na korytarzu pojawił się przystojny,
młody mężczyzna.
– Kto mnie potrzebuje? –
spytał z uśmiechem.
–
Jesteś żonaty, Zach, więc zachowuj się
przyzwoicie –
skarciły go pielęgniarki.
Siostra przełożona skierowała go do Ginny, która
pokazała mu zdjęcia rentgenowskie.
–
Ojej! Paskudne złamanie. Czy to pani ramię? –
spytał pacjentkę, pochylając się w jej stronę.
– Tak. Strasznie boli.
–
Wiem, ale proszę się nie martwić. Szybko się z
tym uporamy. Kiedy jadła pani po raz ostatni?
–
Rano, śniadanie. Jestem na diecie, więc nie
jadam lunchu.
–
A kiedy ostatnio pani coś piła?
–
Około jedenastej. Kiedy wracałam do domu z
zakupów, wypadłam z autobusu.
–
Więc tak to się stało? – Delikatnie badał jej rękę,
na której w
idoczne były ślady skaleczeń i stłuczeń. –
To był paskudny upadek. Zabierzemy parną na salę
operacyjną i doprowadzimy do porządku. Czy jest
pani na coś uczulona albo źle znosi znieczulenie?
Kobieta potrząsnęła głową.
–
Dobrze. Zajmiemy się nią, kiedy sala operacyjna
będzie wolna. Za jakieś dziesięć minut.
Ginny kiwnęła głową.
–
Czy mamy zawieźć ją teraz do anestezjologa?
–
Tak. Najpierw ją znieczulimy. Czy mogę
zadzwonić na salę operacyjną?
–
Oczywiście.
Kiedy zniknął w biurze, Ginny wypełniła
formularz, a
potem powiesiła historię choroby na
wózku z pacjentką. Później poszła poszukać Zacha,
chcąc dowiedzieć się, jaka jest sytuacja. Dostrzegła
go w drzwiach gabinetu Ryana.
–
Więc w czasie weekendu nic się nie zdarzyło? –
pytał Zach z szerokim uśmiechem. – Nie było
żadnego pożaru, powodzi ani włamania?
Ryan wydawał się nieco speszony.
–
Nie. Pojechaliśmy tam w sobotę wieczorem i
wszystko sprawdziliśmy.
Ginny otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. A
więc to Zach jest właścicielem tego wiejskiego
domku... Poczuła, że się czerwieni, więc szybko
odeszła. Obawiała się, że Zach spyta o znaczenie
słowa „my", ale nie zrobił tego. Musiał więc
uważać, że Ryan miał na myśli swoje dzieci.
Odetchnęła z ulgą i ponownie skierowała się w
stronę gabinetu Ryana.
– Pacjentka jest
już gotowa, Zach – oznajmiła
półgłosem i pospiesznie wyszła.
Nie chciała zostać wmieszana w dalszą rozmowę
na temat domku. W kilka minut później Ryan
znalazł ją w pokoju dla personelu. Miała wolną
chwilę, więc odpoczywała z kubkiem kawy w ręku.
Przynajmni
ej przez chwilę mogli być sami. Ryan
nalał sobie kawy i usiadł obok niej.
–
Mogłeś mi powiedzieć, że to jego domek –
mruknęła z wyrzutem. – Omal nie umarłam.
–
Nie pomyślałem o tym. Zapomniałem, że go tu
możesz spotkać. Tak, to wypadło dość niezręcznie.
–
Czy myślisz, że miałby coś przeciwko temu?
–
Nie, ale wolałbym zachować dyskrecję.
Znów kategoria trzecia, pomyślała w duchu. No
cóż, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
–
Więc – zaczął – co robisz dziś wieczorem?
–
Przecież musisz odebrać dzieci.
–
To prawda. Ale mogłabyś wpaść do mnie
później.
– Do twojego domu?
–
Nie, to kiepski pomysł. Mogłyby się obudzić.
–
Postaraj się o opiekunkę.
Odchrząknął i kiwnął głową.
–
Problem w tym, dokąd pójdziemy. Twój pokój
w szpitalu jest za bardzo na widoku, Zach i Jilly
wrócili, mój dom nie wchodzi w rachubę, a ja jestem
za stary, żeby zabawiać się w samochodzie.
–
Będę musiała postarać się o jakieś mieszkanie.
– Ale dzisiaj nas to nie uratuje, prawda?
–
Rzeczywiście nie.
Uśmiechnął się i wstał.
–
Mam pewien pomysł. Nie ruszaj się stąd.
Po trzech minutach wrócił z wyrazem
zadowolenia na twarzy.
– Mieszkanie po Jilly jest nadal wolne. Znajduje
się tuż obok szpitala, więc miałabyś blisko do pracy.
Jest w każdej chwili do dyspozycji.
– Teraz?
–
W każdej chwili. Szpital wynajął je na długi
okres. Administrator da ci klucze.
– Tak po prostu?
– Tak po prostu.
–
A jeśli mi się nie spodoba?
–
Spodoba ci się. Jest bardzo przytulne i ma mały
ogródek.
–
Więc jak to się stało, że jest wolne?
Ryan uśmiechnął się szeroko.
–
Jilly oddała klucze dziś rano. Była trochę
nieprzytomna, bo mieli wiele spraw na głowie.
Pobrali się zaledwie przed dwoma tygodniami. Czy
chcesz, żebym wieczorem pomógł ci w
przeprowadzce?
– Nie mam tego wiele –
odparła. – Dwie walizki,
pudło z książkami i trochę drobiazgów. Żadnych
mebli.
– Ono jest umeblowane.
– Tak?
–
No dobrze, więc idź do administratora i weź
klucze. Jeśli mieszkanie ci się nie spodoba, możesz
go o tym zawiadomić jutro.
–
A co z pracą? Przecież nie mogę tak po prostu
wyjść.
–
Któż mógłby chcieć donieść na ciebie twojemu
szefowi, Virginio?
–
Dobrze, idę. Jesteś pewien, że dasz sobie radę?
–
Och, znajdę na to jakiś sposób.
–
Oczywiście, nie wzięliśmy pod uwagę paru
rzeczy –
powiedziała później, kiedy rozglądali się po
mieszkaniu.
–
Na przykład?
–
Pościel, ręczniki, jedzenie. Nic ważnego!
Ryan zerknął na zegarek. Jest za kwadrans ósma.
Mogą jeszcze zdążyć do supermarketu.
–
Pożyczę ci pościel i ręczniki, a jedzenie możemy
zaraz kupić – powiedział.
Zrobili pospieszne zakupy, a potem podjechali
pod jego dom po bieliznę. Ginny została w
samochodzie i przyglądała się oddalonym od ulicy
schludnym, małym domkom, otoczonym ładnymi,
zadrzewionymi ogródkami. Na podjazdach stały
eleganckie samochody. Ciekawa była, jak taki
sfrustrowany de
mon seksu, którego odkryła w
Ryanie, przystosował się do podmiejskiego życia.
Wrócili do jej mieszkania, ale nie zabrali się
bynajmniej do porządków. Schowali pospiesznie
zakupy i z grubsza pościelili łóżko, a resztę bielizny
Ginny położyła na rogu materaca. Potem Ryan wziął
ją w ramiona i spojrzał jej w oczy. Poczuła
przeszywające ją pożądanie.
Musnął wargami jej usta i pod wpływem
ogarniającego go podniecenia przymknął powieki.
Ginny zamknęła oczy i poddała się pocałunkom.
Położył ją na łóżku i zatrzymał rękę na górnym
guziku sukienki.
–
Marzyłem o tym przez cały dzień – wyszeptał.
Rozpinał guziki i całował każdy skrawek jej
odsłaniającego się ciała. Kiedy dotarł do brzucha,
wstrzymała oddech. Co powie? Czy odczuje wstręt?
Przedtem kochali się po ciemku, a on był zbyt
podniecony, by zwracać uwagę na błahostki.
–
Co ci się stało? – spytał nagle, dotykając
plątaniny blizn między jej kośćmi biodrowymi.
–
W wieku siedemnastu lat miałam wypadek
samochodowy. Uderzyliśmy w obudowę mostu i
balustrada przebiła karoserię.
– Och! Biedne dziecko.
Kiedy pochylił głowę i zaczął całować blizny,
zamknęła oczy. Potem uniósł się na łokciu i spojrzał
na nią.
–
Jesteś taka kobieca – wyszeptał.
W pokoju słychać było jedynie jego
przyspieszony oddech. W panującej ciszy zgrzyt
zamka błyskawicznego wydał się niemal
ogłuszający. Kiedy Ryan był już całkiem nagi,
ogarnęły ją dziwne uczucia: miłości, rozpaczy,
pustki i pożądania. Wyciągnął do niej ręce, a ona
przytuliła się do niego i z cichym westchnieniem
ukryła twarz w jego ramieniu.
– Virginio?
–
Proszę, Ryan – wyszeptała błagalnie. – Proszę...
–
Czy mam się jakoś zabezpieczyć? Wtedy
zapomniałem cię o to spytać.
–
Nie, wszystko w porządku – odparła. – Ryan,
proszę...
–
Jesteś pewna? Nie chciałbym, żebyś zaszła w
c
iążę.
– Jestem pewna –
wyszeptała z bólem w sercu.
Zacisnęła powieki, by ukryć napływające do oczu
łzy. Pragnęła czuć go na sobie i w sobie. Ryan nie
wiedział, czy okrzyk, który później się wyrwał z jej
piersi, był wynikiem spełnienia czy bólu. O tym
wiedz
iała tylko Ginny.
Po wyjściu Ryana miała wreszcie czas, by
dokładnie rozejrzeć się po mieszkaniu i doszła do
wniosku, że jest bardzo przytulne. Z przedpokoju
można było wejść do salonu i do kuchni. Z
położonej od frontu sypialni jedne drzwi prowadziły
do
salonu, w którym stał zniszczony, ale wygodny
komplet mebli. Drugie natomiast wiodły do
otoczonego murem ogródka, w którym znajdowało
się kilka zaniedbanych rabatek, doniczek i skrzynek
oraz wydzielona, żwirowana część. Mimo to
ogródek wyglądał jak niewielka oaza, a przy
odrobinie wysiłku można było z niego zrobić
przyjemne miejsce. Ginny stwierdziła, że czuje się
tu o wiele lepiej niż w szpitalnym pokoiku.
Jedne z drzwi kuchennych również wiodły do
ogrodu, w którym pod porośniętą kapryfolium
ścianą stała ławka. W wieczornym powietrzu unosił
się słodki zapach kwiatów. Ginny zrobiła sobie kawę
i z kubkiem w ręku wyszła na dwór. Usiadła na
ławce i zaczęła rozmyślać o Ryanie.
Wrócił do dzieci, do swych obowiązków i do
świata, do którego ona nigdy nie będzie miała
dostępu.
–
Kocham cię – wyszeptała.
Nagle wskoczył jej na kolana jakiś kot, który
pojawił się nie wiadomo skąd. Ginny, wdzięczna mu
za towarzystwo, pogłaskała go czule i podrapała za
uszami. Być może powinna postarać się o kota, a
może już go ma...
– Gdzie mieszkasz, kotku? –
spytała, ale on nie
odpowiedział, tylko umościł się wygodniej na jej
kolanach.
Och, no cóż, albo zostanie, albo sobie pójdzie,
pomyślała. Może Jilly Samuels coś o nim wie. Przy
okazji spytam o niego Zacha.
Następnego ranka doszła do wniosku, że
mieszkanie jest wspaniałe. Przez całą noc dobrze
spała, mimo odejścia Ryana. Panował tu większy
spokój niż w jej szpitalnym pokoiku. Poza dużą
sypialnią miała jeszcze salon, kuchnię i ogród, a
wszystko to za naprawdę niezbyt wygórowaną cenę.
Droga do pracy zajmowała jej tylko o trzy minuty
więcej, co uważała za dużą zaletę. To był jeden z
powodów, dla którego nie szukała mieszkania
wcześniej. Kiedy miała nocny dyżur, mogła spać na
oddziale, ale mogła też wpaść do domu, żeby się
przebrać czy coś zjeść, i przez cały czas była w
zasięgu pagera. Siedząc na ławce obok kota i jedząc
śniadanie, doszła do wniosku, że to wspaniałe
rozwiązanie.
Kot wydawał się również zadowolony. Właśnie
wskoczył jej na kolana i zanim zorientowała się, do
czego zmierza,
polizał jej grzankę.
–
Jesteś zuchwałym zwierzątkiem – skarciła go
czule. –
Idź stąd.
Niechętnie usłuchał, ale śledził uważnie każdy kęs
jedzenia. W końcu Ginny uległa i dała mu ostatni
kawałek grzanki. On jednak zlizał z niej tylko masło.
–
Jesteś rozkapryszony – powiedziała z wyrzutem.
Kiedy dotarła do szpitala, zadzwoniła na
ortopedię, gdzie żona Zacha pracowała jako
pielęgniarka.
– Och, tak, kot –
powiedziała pogodnie. – Jest
cudowny! Trochę apodyktyczny, ale niezwykle
przyjazny. Uważaj na masło. Nie zostawiaj go na
stole, boje wyliże. Uwielbia też biszkopty. Jest
również postrachem dla kur i krwistych befsztyków.
Mieszka za murem, na dole, ze starszą panią, która
okropnie go rozpieszcza. Co sądzisz o mieszkaniu?
–
Jest wspaniałe. Cóż za zbieg okoliczności!
–
Miałaś szczęście. No cóż, myślę, że wszystko ci
się dobrze ułoży. Jeśli będziesz chciała jeszcze się
czegoś ode mnie dowiedzieć, po prostu pytaj.
Kiedy Ginny odkładała słuchawkę, zadzwonił
bezpośredni telefon z dyspozytorni karetek
pogotowia.
– Mamy wypadek poparzenia, kochanie –
oznajmił dyspozytor. – Pożar w domu. Mężczyzna w
średnim wieku spał na piętrze, wrócił z nocnej
zmiany. Przyczyna pożaru nie jest znana, ale
zgłoszono ciężkie zaczadzenie, więc przygotujcie się
na przyjęcie pacjenta z oparzeniami dróg
oddechowych, twarzy i głowy. Mogą też zjawić się
dwaj strażacy zatruci dymem.
–
Dziękuję. Postawię wszystkich na nogi –
odparła Ginny, a potem poszła szukać Ryana.
– Pacjent z poparzeniami –
poinformowała go, a
następnie powtórzyła to, czego dowiedziała się od
dyspozytora.
–
W porządku. Trzeba zawiadomić Cambridge,
żeby czekali na niego, kiedy tylko będzie można go
przewieźć. Skoro nastąpiło zatrucie dymem oraz
oparzenia twarzy, potrzebny jest anestezjolog do
udrożnienia dróg oddechowych i podłączenia go do
monitora. Musimy sprawdzić zawartość tlenku
węgla i cyjanku we krwi. Trzeba też podłączyć
kroplówkę z nawilżaniem salbutamolem i podać
stuprocentowy tlen do oddychania, gdyby zaczął się
dusić.
Ginny kiwnęła głową.
–
Czy po wezwaniu anestezjologa mam
zawiadomić pielęgniarki?
–
Tak, proszę. Ja pójdę sprawdzić, czy na erce jest
wszystko, czego potrzebuję. Przyślij tam
pielęgniarkę, może mi się przydać.
Kiedy przyjechał ambulans, wszystko było
gotowe i zespół lekarzy przystąpił do działania.
Pierwsze czynności polegały na ochłodzeniu
oparzeń i sprawdzeniu drożności dróg oddechowych.
Zajął się tym anestezjolog. Lekarze mieli ciężkie
zadanie, ponieważ głęboko poparzona skóra na
twarzy pacjenta była sztywna, twarda i pozbawiona
czucia. Jego ręce również były w złym stanie, a
palce zaczęły puchnąć. Jack Lawrence, chirurg,
ponacinał skórę na palcach poszkodowanego, na
grzbiecie dłoni i na szyi, by zabezpieczyć tkankę
podskórną przed niedokrwieniem. Nie potrzebował
do tego anestezjologa, ponieważ skóra w tych
miejscach była zupełnie martwa, a nerwy
zniszczone.
Mężczyzna oddychał ciężko i nierówno. Z
pewnością miał uszkodzone płuca. Ginny
zauważyła, że Jack i Ryan wymienili
porozumiewawcze spojrzenia. Jack potrząsnął
głową, a Ryan kiwnął do niego potakująco.
Wynikało z tego, że nie dają mu wielkiej szansy.
Ginny skupiła swe wysiłki na wprowadzeniu
dożylnego cewnika o dużym przekroju. Ręce
pacjenta były w beznadziejnym stanie, a krążenie tak
słabe, że miała wątpliwości, czy uda jej się
podłączyć to urządzenie nawet do jego nogi.
–
Chyba muszę zrobić wenesekcję – powiedziała
do Ryana.
–
W porządku. Do dzieła. Dasz sobie radę?
W istocie nie było to trudne zadanie. Znieczuliła
rannego miejscowo, ale nie miała pewności, czy jest
przytomny. Oczywiście po wprowadzeniu cewnika
mogła zaaplikować mu morfinę, by zmniejszyć ból
w obwodowych częściach ciała, gdzie oparzenia nie
były tak poważne.
–
Czy pan mnie słyszy, Dennis? – spytał Ryan,
kiedy mężczyzna zaczął jęczeć. – Jest pan w
szpitalu, wszystko w p
orządku. Proszę spróbować
się odprężyć i nie wyrywać rurki. Czy cewnik został
już wprowadzony?
–
Prawie... Tak, już jest.
–
W porządku, daj mu trochę morfiny, a potem
kroplówkę.
Pielęgniarka wręczyła jej strzykawkę. Ginny
sprawdziła zawartość, a potem powoli wstrzyknęła
morfinę do cewnika. Pacjent przestał jęczeć, ale
nadal był niespokojny. Wiedziała, że może to
wynikać z braku tlenu spowodowanego oparzeniami
w płucach lub z odwodnienia.
–
Ile podać płynu?
–
Oparzenie obejmuje około dwudziestu pięciu
procen
t ciała. Pomnóż to przez jego wagę w
kilogramach, a potem podziel przez dwa.
Ginny spojrzała na pacjenta.
–
Ile on może ważyć? Osiemdziesiąt kilogramów?
–
Coś koło tego.
Ginny szybko policzyła w myślach.
–
Więc potrzebuje... tysiąc. Litr na godzinę?
– Nie, na cztery. Cztery godziny od chwili
wypadku... więc tysiąc mililitrów przez następne
trzy godziny, potem tysiąc przez kolejne cztery, i tak
dalej.
–
W porządku. Zwykła sól fizjologiczna?
–
Najpierw płyn koloidalny, a potem sól
fizjologiczna. Podaj mu też lek przeciwwymiotny,
bo po morfinie może dostać torsji.
Ginny zrobiła domięśniowy zastrzyk w udo
pacjenta.
– Co teraz?
–
Trzeba założyć opatrunki na twarz, szyję i ręce,
a potem przewieźć go do Cambridge na oddział
oparzeń.
– Karetka stoi przed szpitalem –
oznajmiła
pielęgniarka. – Zawiadomiliśmy Cambridge.
Czekają na twoje polecenia.
–
Dobrze. Chyba lepiej będzie, jeśli ktoś z nim
pojedzie. –
Spojrzał na wszystkich po kolei, a potem
się uśmiechnął. – Widzę, że mnie spotka to
szczęście, prawda? W porządku. Czy dacie sobie
radę ze strażakami?
–
Jedź już – rzekł Jack rzeczowym tonem. –
Nawet ty nie jesteś niezastąpiony.
Ryan wrócił po trzech godzinach z wiadomością,
że kiedy dotarli do Cambridge, pacjent dostał
zapaści i nie ma pewności, czy z tego wyjdzie.
Ginny nie była zaskoczona. Ranny wydawał się
poważnie chory, a niewidoczne uszkodzenia płuc
były najprawdopodobniej poważniejsze niż rany
zewnętrzne. Strażakom zbadano krew na zawartość
cyjanku oraz tlenku węgla i po opatrzeniu drobnych
oparzeń na rękach wypuszczono ze szpitala.
O godzinie czwartej piętnaście zatelefonowano z
Cambridge, że Dennis umarł. Jego płuca nie
wytrzymały dymu i wysokiej temperatury, a serce
nie zniosło wstrząsu oparzeniowego. Mimo
wysiłków nie byli w stanie go zreanimować.
Ta wiadom
ość sprawiła Ginny dziwną ulgę.
Wiadomo było, że gdyby przeżył, miałby paskudne
blizny. W dodatku musiałby przejść długi i przykry
okres rehabilitacji z licznymi przeszczepami skóry
oraz innymi operacjami, na przykład przykurczów
ścięgien raje. Mimo to wszyscy byli przygnębieni,
więc Ginny nie zdziwiła się, że Ryan tego wieczora
do niej nie przyszedł.
Miała teraz okazję rozpakować się, uporządkować
rzeczy i przenieść kilka ostatnich drobiazgów z
pokoju w szpitalu. Postanowiła kupić parę niezbyt
drogich graf
ik, które widziała w antykwariacie.
Kot siedział na łóżku i patrzył, jak Ginny układa
ubrania, a potem doszedł do wniosku, że jest bardzo
nudno, więc zwinął się w kłębek i zasnął.
–
Mam nadzieję, że nie masz pcheł – powiedziała
z wyrzutem.
Kot zastrzygł tylko uchem, traktując uwagę Ginny
z
należnym
jej
lekceważeniem.
Kiedy
przygotowywała sobie grzankę i wyjęła masło z
lodówki, pojawił się w kuchni.
– To znowu ty –
powiedziała.
Kot, mrucząc, zaczął ocierać się o jej nogi, a
potem wygiął grzbiet w łuk, żądając, by go
pogłaskała.
– Zakochany kocur. Wracaj do domu. Twoja pani
na pewno się o ciebie martwi.
Wypchnęła go za drzwi i zamknęła je, starając się
nie zważać na żałosne miauczenie. Ten kot nie
zasługuje na współczucie, powiedziała do siebie.
Jest po prostu
nieznośny. W końcu jednak wpuściła
go z powrotem. Wskoczył jej na kolana i wpatrywał
się w ekran małego telewizora. O dziesiątej
wieczorem Ginny usłyszała słaby, kobiecy głos:
– Geronimo! Wracaj!
Kot podniósł się, wygiął grzbiet, a następnie wbił
lekko pa
zurki w kolano Ginny. Zeskoczył na
podłogę i miaucząc, pobiegł w stronę drzwi.
–
To ciebie wołają? Ty jesteś Geronimo?
Kot ponownie miauknął, więc wypuściła go na
dwór, a potem patrzyła, jak biegnie przez ogród,
wskakuje na mur i znika.
–
Tu jesteś, niedobry – powiedziała drżącym
głosem jego właścicielka. – Naprzykrzałeś się
komuś? Chodź, czas na kolację.
Ginny usłyszała trzask zamykanych drzwi i
uśmiechając się, weszła do domu. Geronimo? No
cóż, najwyraźniej jest bardzo kochany... Może
szanuje swoją panią i nie ostrzy sobie pazurków na
jej kolanie!
Rozdział 4
Ginny usłyszała krzyki dziecka, jeszcze zanim
otworzyły się drzwi na oddział. Wyszła z gabinetu i
zobaczyła pielęgniarkę, która wprowadzała do
pokoju przyjęć matkę z wrzeszczącym dzieckiem na
ręku.
–
W porządku, Frań, zajmę się nim – powiedziała
–
a ty wypełnij kartę.
Matka spojrzała na nią z wdzięcznością, ale w jej
oczach malował się paniczny strach.
–
Ona cały czas krzyczy. Przez chwilę czuła się
lepiej, ale potem znów zaczęła, a ja naprawdę nie
mogę w żaden sposób jej uspokoić...
Kobieta była bliska łez, więc Ginny położyła dłoń
na jej ramieniu i próbowała ją pocieszyć.
–
Proszę pójść ze mną. Zobaczymy, jak temu
zaradzić – powiedziała uspokajającym tonem.
Kiedy szły korytarzem, Ginny poczęła analizować
w myślach objawy. Bladość, nieregularne krzyki...
–
Czy wymiotowała?
– Tak, dwukrotnie. W trakcie tych napadów
krzyku.
W tym momencie dziecko znów zwymiotowało, a
potem zaczęło krzyczeć jeszcze głośniej.
–
Biedne maleństwo. Proszę położyć dziecko
tutaj. Zaraz je zbadam, dobrze? W jakim jest wieku?
–
Piętnaście miesięcy. Prawie szesnaście.
–
Czy miała przedtem jakieś dolegliwości?
–
Nie. Od czasu do czasu dostawała kolki, ale
poza tym nie chorowała na nic poważnego.
–
Dobrze. Kiedy to się zaczęło?
–
Dziś rano, około ósmej. Musiałam odprowadzić
do szkoły starsze dzieci i miałam wrażenie, że
poczuła się lepiej, ale przed dziewiątą znów dostała
ataku, więc przywiozłam ją prosto tutaj.
Pomyślałam, że może to wyrostek.
Ginny zerknęła na zegarek. Za kwadrans dziesiąta.
Delikatnie pomacała brzuszek dziecka i stwierdziła,
że po prawej stronie jest miękki.
–
Nie, nie sądzę. Muszę przeprowadzić badanie
przez odbytnicę. Nie jest to przyjemne, więc proszę
ją potrzymać.
Włożyła rękawice, natłuściła mały palec i
de
likatnie zbadała odbytnicę dziecka, które
krzyczało i kręciło się niespokojnie. Na gumowej
rękawiczce pozostał ślad przypominający galaretkę z
czerwonej porzeczki.
–
Wobec tego trzeba zrobić prześwietlenia jamy
brzusznej, na stojąco i w pozycji leżącej. Trzeba też
wezwać chirurga dziecięcego. Podejrzewam
niedrożność jelit spowodowaną lekkim skrętem
kiszek, a w takim przypadku należy jak najszybciej
przeprowadzić operację, bo biedactwo bardzo cierpi.
–
Pogłaskała dziecko czule po główce. –
Przepraszam, kocha
nie. Nie chciałam zrobić ci
krzywdy. Uspokój się.
Pielęgniarka wzięła małą na prześwietlenie, a
Ginny
przeprowadziła
wywiad
chorobowy,
zapewniając zdenerwowaną matkę, że wszystko
dobrze się skończy.
Kiedy przyniesiono dziecko z powrotem, Ginny
podłączyła kroplówkę, pobrała krew do analizy i
zaczęła powoli podawać dziecku sól fizjologiczną.
Potem zjawił się Ross Hamilton, który zbadał małą
pacjentkę, obejrzał prześwietlenia i potwierdził
diagnozę.
– Co teraz? –
spytała matka, próbując zachować
spokój.
– No
cóż, będziemy musieli natychmiast
przewieźć ją na oddział dziecięcy – wyjaśnił Ross. –
Być może uda nam się odkręcić to jelito, robiąc
lewatywę z zawiesiny baru. To oszczędziłoby jej
operacji, ale nie możemy zagwarantować, że ten
zabieg się powiedzie. – Odwrócił się do Ginny. –
Załatw formalności związane z przyjęciem dziecka,
a ja przygotuję wszystko do zabiegu.
Gdy Ross wyszedł, Ginny wręczyła sanitariuszowi
historię choroby oraz nerkę na wymioty i poprosiła
go, by odprowadził matkę z dzieckiem na pediatrię.
Kiedy odwróciła głowę, dostrzegła Ryana, który
bacznie jej się przyglądał.
–
Jakieś kłopoty? – spytał łagodnie.
–
Niedrożność jelit. Ross chce zrobić lewatywę z
baru.
–
Biedne maleństwo.
– Biedne. –
Wróciła do swego pokoju, wzięła z
biurka pióro i zacz
ęła się nim bezmyślnie bawić.
Zastanawiała się, co mogłaby odczuwać, trzymając
w objęciach własne dziecko.
– Virginia?
Stłumiła łzy i podniosła głowę.
–
Słucham?
–
Dobrze się czujesz?
–
Tak. Po prostu jestem trochę zajęta.
Było to oczywiste kłamstwo. Wsunęła pióro do
kieszonki fartucha, zostawiając na nim niebieski
ślad, a potem odwróciła się i obdarzyła Ryana
uśmiechem.
–
Czy wpadniesz do mnie później?
Przyjrzał się uważnie jej twarzy, a ona poczuła
wyraźny niepokój. Co dostrzegł? Tęsknotę? Żal?
Miłość?
– Tak –
odparł w końcu. – Około wpół do
dziewiątej?
Kiwnęła głową.
– Kolacja?
–
Niezły pomysł.
Przechodząc obok niego, uśmiechnęła się
sztucznie i poklepała go po policzku.
–
Nie mów hop... Nie jestem najlepszą kucharką
na świecie.
–
Kochanie, musiałabyś zadać sobie wiele trudu,
żeby gotować gorzej niż ja – oznajmił półgłosem,
ujmując jej rękę.
–
Puść mnie – poprosiła cicho. – Nie wiesz, gdzie
byłam.
Istotnie nie wiedział. Nie miał najmniejszego
pojęcia, przez jakie piekło przeszła, ale bardzo
chciał wiedzieć, co wypaliło w jej duszy dziurę.
Widział, z jaką troskliwością trzymała w
ramionach dziecko. Ponownie pomyślał, że powinna
być mężatką. Może już kiedyś miała męża? Nigdy
jej o to nie spytał, bo oboje unikali rozmów na
tematy osobiste. Oczywiście, jeśli chodzi o ich
romans, nie miało to żadnego znaczenia.
–
Do diabła – westchnął cicho. – Przecież nie
powinno mnie to obchodzić...
Ginny skłamała. Umiała dobrze gotować. Szkoda,
że Ryan nie był w nastroju, by to docenić.
Postanowił, że nie rzuci się na Ginny natychmiast
po przekroczeniu progu jej mieszkania. Dlatego też
prowadził uprzejmą rozmowę i chwalił jej potrawy,
podczas gdy myślał jedynie o tym, by wziąć ją w
ramiona i zatracić się w miłości.
Najpierw dotkliwie oparzył sobie język i przełyk
go
rącym ziemniakiem. Później, sięgając po szklankę
z wodą, wylał jej zawartość na Ginny. Gdy z
krzykiem zerwała się na równe nogi, przewróciła
krzesło i omal nie trafiła nim w kota, który na
wszelki wypadek umknął przez otwarte drzwi. Ryan
próbował wytrzeć papierową serwetką jej
przemoczoną do suchej nitki spódnicę.
–
Jestem cała mokra – powiedziała bez sensu.
–
To lepiej zdejmij to z siebie, zanim śmiertelnie
się zaziębisz.
Był duszny, upalny wieczór sierpniowy, ale żadne
z nich nie zwróciło uwagi na niedorzeczność jego
słów.
–
Dobry pomysł – mruknęła.
I na tym skończył się ich posiłek.
Leżąc w łóżku, Ginny obserwowała śpiącego
Ryana, którego skóra lśniła złociście w łagodnym
świetle nocnej lampki. Na jego twarzy malował się
wyraz odprężenia, lecz dostrzegła też cień zarostu.
Pomyślała, że pewnie nazajutrz będzie miała ślady
zadrapań na ciele, bo Ryan nie szczędził jej
pieszczot.
Był wspaniałym kochankiem: delikatnym,
troskliwym i cierpliwym. Było im z sobą tak dobrze,
że Ginny osiągnęła rozkosz, gdy tylko jej dotknął, a
potem razem z nim. Odgarnęła włosy z jego czoła i
patrzyła na niego pełnym tęsknoty wzrokiem.
Wielka szkoda, że tak się to ułożyło, pomyślała.
Szkoda, że nie będziemy razem...
Ze ściśniętym gardłem pochyliła się nad Ryanem i
pocałowała go lekko w usta. Otworzył oczy i
uśmiechnął się do niej leniwie.
–
Cześć – powiedział zaspanym głosem.
–
Cześć. Musisz już iść, zrobiło się późno.
Zerknął na zegarek i mruknął coś z
niezadowoleniem. Potem odrzucił kołdrę, wstał i
zaczął przetrząsać stertę leżących obok łóżka ubrań
w poszukiwaniu swej garderoby. Podnosząc z
podłogi zmięte spodnie, zrobił posępną minę.
–
Wyglądam, jakbym wracał z jakiegoś zebrania.
–
Powiedz, że ktoś przewrócił szklankę wody. To
prawda.
–
To tylko jeszcze jedna półprawda – rzekł z
niesmakiem, a Ginny poczuła przypływ lęku.
Czyżby to wszystko było ponad jego siły...
kłamstwa, potajemne schadzki?
Przecież nie musimy się ukrywać, pomyślała.
Przecież Ryan może otwarcie przyznać się do
romansu... Ale matka Ann opiekuje się dziećmi, a on
najwyraźniej nie chce, by wiedziała, że w jego życiu
istnieje inna kobieta.
Dlaczego? Czyżby myślała, że jej zięć żyje jak
mnich? A może to on sam stwarza problemy? Może
naprawdę czuje się winny?
Czy dlatego właśnie nie dopuszcza jej do swego
życia? Czy jego dom jest świętym miejscem
poświęconym wyłącznie Ann?
Miała wrażenie, że nigdy się tego nie dowie,
ponieważ Ryan zawsze uporczywie obstawał przy
tym, by spotykali się w jej mieszkaniu. Ciekawa
była, czy kiedykolwiek pozna jego dzieci. Po chwili
doszła do wniosku, że skoro tak silnie zareagowała
na cierpienia obcego niemowlęcia, to spotkanie z
dziećmi Ryana mogłoby okazać się ponad jej siły.
Ryan pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta.
–
Dobranoc, Virginio. Śpij dobrze.
–
Ty również. Jedź ostrożnie.
–
Obiecuję. Zawsze staram się uważać.
Odsłoniła okno i patrzyła, jak Ryan przechodzi
przez ulicę, zdążając w kierunku samochodu.
Odwrócił głowę i pomachał do niej ręką, a potem
usiadł za kierownicą, uruchomił silnik i powoli
odjechał. Ginny opuściła zasłonę i rozejrzała się po
pokoju. Cóż za bałagan.
Taki sam jak w moim życiu, pomyślała.
Romans Ginny i Ryana musiał nieuchronnie wyjść
na jaw. Któregoś dnia Patrick Haddon przyłapał ich
na ukradkowym pocałunku. Przepraszał, ale jego
oczy zabłysły i nie było w nich widać wielkiej
skruchy. Na domiar złego, w kilka dni później, kiedy
byli w kuchni Ginny, rozległ się dzwonek do drzwi.
Ginny miała rozpiętą bluzkę, a Ryan wyciągniętą
ze spodni koszulę...
–
Kto to, do diabła, może być? – wymamrotał
Ryan, przygładzając włosy i wpychając koszulę do
spodni.
–
Nie mam pojęcia – odparła Ginny, zapinając
bluzkę. – Pewnie jakaś sekta religijna. Zostań tu.
Powiem im, żeby sobie poszli.
Poprawiła włosy, odetchnęła głęboko i wyszła do
holu. W uchylonych drzwiach frontowych
stał Zach
z jakąś kobietą, której Ginny nigdy przedtem nie
spotkała. Goście spojrzeli na Ryana, potem na
Ginny, a później na siebie.
– Och, przepraszam –
powiedział Zach i
odchrząknął,
najwyraźniej
zakłopotany,
że
przyłapali ich niemal in flagrante delicto. – Nie
zamierzaliśmy... eee, .. przerywać... Po prostu
wpadliśmy, żeby zobaczyć, czy u Ginny wszystko w
porządku.
Ginny pomyślała, że nie ma nic do ukrycia.
Obdarzyła gości wymuszonym uśmiechem i
wskazała im drzwi do salonu.
–
Wejdźcie. Ty pewnie jesteś My, prawda?
Kobieta kiwnęła głową i wyciągnęła rękę na
powitanie.
–
Cześć. Miło mi cię w końcu poznać. – Podeszła
do Ryana i uścisnęła go. – Cześć, stary nicponiu.
Ostatnio nas zaniedbujesz.
Ryan poczerwieniał, ale odwzajemnił jej uścisk.
–
Cześć, Jilly. Przepraszam, ale nie miałem
zamiaru was zaniedbywać. Ostatnio miałem dość
gorączkowy okres.
–
Rozumiem. Jesteś niezwykle tajemniczy.
–
Och, do diabła, wy również powinniście poznać
prawdę. Zdaje się, że wszyscy już o nas wiedzą.
–
Tak czy owak, po co ta cała mistyfikacja? –
spytał Zach. – Najwyższy już czas, żeby w twoim
życiu pojawiła się jakaś kobieta.
–
W moim życiu istnieje kobieta – wymamrotał. –
Moja teściowa. Ona nie pochwaliłaby tego związku.
– A co ona ma z tym wspólnego?
Ryan przesunął dłońmi po włosach i westchnął.
–
Chyba nic, z wyjątkiem tego, że jestem zależny
od jej dobrej woli. A poza tym nie chcę, żeby do
dzieci dotarły jakieś plotki.
– Jakie plotki? –
spytała Jilly. – Że w końcu Ryan
O’Connor przestał żyć jak mnich? Przecież masz do
tego prawo!
– Wiem o tym –
westchnął. – Tylko trudno jest
wszystko tak ułożyć, żeby nie zranić osób, które
najmniej na to zasługują.
– Rozumiem –
powiedziała cicho Ginny. –
Pogadamy o tym później. Tak czy owak, istnieją
jeszcze inne powody, żeby trzymać to w tajemnicy.
Musimy razem pracować...
–
Sądzisz, że ludzie tego nie zauważą? – spytał
Zach. –
Mrzonki, moja miła. To jest szpital. Nie
możesz nawet kichnąć, żeby tego od razu nie
skomentowano.
Ginny roześmiała się.
–
Zauważyłam to. Pracuję tu zaledwie od trzech i
pół tygodnia, a znam najdrobniejsze szczegóły
dotyczące prywatnego życia całego personelu. A
wierzcie mi, że o nic nie pytałam! – Sięgnęła po
czajnik. – Kawy?
–
Z przyjemnością. Zatem dość już o waszym
życiu prywatnym. Jak podoba ci się mieszkanie?
– Jest
wspaniałe. Mam blisko do pracy i cudownie
tu odpoczywam.
–
Jak się miewa kot? – spytała Jilly.
–
To złodziej. Wczoraj zostawiłam na wierzchu
kawałek bekonu.
– Wszystko jasne!
Wymieniły uśmiechy, a Ginny doszła do wniosku,
że polubiła Jilly... pomimo jej smukłej sylwetki i
bajecznie jasnych włosów.
Nastawiła czajnik i odwróciła się w stronę gości.
Zach zerknął badawczo na jej biust.
–
Wybacz mi moją poufałość, ale czy twoja
bluzka jest zapięta właściwie?
Ginny spojrzała na guziki i zaczerwieniła się.
–
Och, do diabła. To jego wina.
Zach roześmiał się.
–
Nic wątpię. Powinniście byli po prostu
powiedzieć nam, żebyśmy sobie poszli.
–
Tak jak zrobiliście to wy, kiedy przyłapałem
was pod prysznicem?
Teraz z kolei Jilly poczerwieniała, a Zach,
zupełnie nie tracąc kontenansu, uśmiechnął się
szeroko.
–
Skoro byłeś świadkiem tamtego wydarzenia,
mogę równic dobrze przekazać ci najświeższą
wiadomość. Spodziewamy się dziecka, które zostało
poczęte właśnie wtedy pod prysznicem.
Ryan roześmiał się, najwyraźniej ucieszony
nowiną i rozbawiony zbiegiem okoliczności.
Jednakże dla Ginny była to jeszcze jedna strzała,
która trafiła w jej serce. Korzystając z okazji, że
Ryan ściska ich i składa im gratulacje, wymknęła się
do kuchni, by przygotować kawę i odzyskać
panowanie na
d sobą.
I co z tego, że będą mieli dziecko? – pomyślała.
Przecież to normalna rzecz.
Dla innych ludzi. Ale nie dla mnie.
Ten wieczór wydawał się punktem zwrotnym ich
związku. Może stało się tak na skutek tego, co
powiedział Zach, a może Ryan sam podjął takie
postanowienie, niemniej w piątek spytał Ginny, czy
następnego dnia jest wolna.
– Jilly i Zach wyjechali na weekend i zostawili mi
pod opieką psa, który jest właściwie psem siostry
Zacha, ale ona źle się czuje i ma małe dziecko, więc
na razie ten pies jest u nich. Dzieciaki i ja
zamierzamy wziąć go na spacer. Chcemy zabrać
jedzenie na piknik i spędzić dzień w lesie. Czy
miałabyś ochotę jechać z nami?
Na myśl o spotkaniu z jego dziećmi zdobyła się na
odważny uśmiech.
–
To cudowny pomysł. Dziękuję.
W istoc
ie bała się tego spotkania. Jasny i pogodny
poranek zapowiadał kolejny bezchmurny, upalny
dzień. Włożyła dżinsy, krótką, bawełnianą koszulkę
i zawiązywaną pod biustem przezroczystą bluzkę,
która miała chronić jej ramiona przed słońcem.
Ryan przyjechał po nią o dziesiątej. Kiedy wsiadła
do samochodu, odwróciła głowę i po raz pierwszy
zobaczyła jego dzieci.
Wszędzie by je rozpoznała. Były żywym odbiciem
swego ojca. Miały błyszczące oczy i gęste włosy.
Były wyraźnie podniecone, podobnie jak olbrzymi,
czarny, k
udłaty pies, który z tylnego siedzenia
szczerzył na nią zęby, łypał oczami i donośnie
szczekał.
–
Dziękuję, Scud, to wystarczy – powiedział
Ryan.
Kiedy ruszyli, pies usiadł, ale z tyłu nadal
dobiegały chichoty dzieci. Jechali przez jakieś
dwadzieścia minut, a potem Ryan skręcił z głównej
drogi w kierunku wrzosowiska i zaparkował w
cieniu kępy sosen.
–
No, załoga, wysiadać! – rozkazał wesoło, a
dzieci wygramoliły się z samochodu i podbiegły do
bagażnika. Ryan wręczył każdemu z nich mały,
barwny plecak, a pot
em zarzucił sobie na ramię
znacznie większą torbę.
–
Mają tam swoje kanapki – wyjaśnił – a ja całą
resztę: napoje, wodę dla psa, koc... – Wzruszył
ramionami i uśmiechnął się. – Po to właśnie są
ojcowie, prawda? Hej, Scud, chodź tu!
Ruszyli ścieżką wiodącą przez wrzosowisko.
Słońce mocno przypiekało. Ginny była zadowolona,
że pomyślała o włożeniu bluzki, ponieważ w
przeciwnym razie spaliłaby się na węgiel. Zanim
wyruszyli w dalszą drogę, Ryan posmarował dzieci
grubą warstwą kremu z filtrem ochronnym.
O godz
inie jedenastej Ginny nałożyła trochę
kremu na nos Ryana. Stali blisko siebie, a on
spoglądał na nią wzrokiem bardziej palącym niż
słońce.
–
Znów masz na sobie tę bluzkę – mruknął.
– Mhm.
–
Ona niesamowicie wpływa na bicie mojego
serca.
–
Nie ruszaj się. Ćwiczenia wydolności układu
krążenia są dla ciebie dobre...
– Czy znów mnie prowokujesz?
Ginny wsunęła palce pod jego rozchyloną na
piersi koszulę.
–
Chciałbyś tego, prawda?
Kiedy Ryan pochylił lekko głowę, usłyszeli
dziecięcy głosik:
–
Czy chcesz ją pocałować?
Gwałtownie wyprostował się i spojrzał w dół.
–
Nie, Evie. Ona po prostu smarowała kremem
mój nos.
–
To było dawno.
–
Upewniałam się tylko, czy zrobiłam to
właściwie – oznajmiła poważnie Ginny. – Możemy
iść dalej. Odwróć się, to schowam krem do twojego
plecaka.
–
Teraz widzisz, dlaczego nie mogę sobie przy
nich na wiele pozwolić – szepnął Ryan, kiedy
podążali ścieżką za dziećmi. – Są moimi aniołami
stróżami.
– To urocze dzieci –
powiedziała Ginny pełnym
tęsknoty głosem. – Po prostu są ciekawe, kim
jeste
m, a ciebie bardzo kochają. Powinieneś być z
nich dumny.
Ryan nagle przystanął. Ginny również się
zatrzymała i odwróciła głowę w jego stronę.
–
Co się stało?
–
Dziękuję – szepnął.
–
To prawda, są wspaniałe. Z pewnością niełatwo
ci samemu je wychowywać.
– Nie –
przyznał z westchnieniem. – To bardzo
trudne zadanie. Niekiedy uważam je za zbyt trudne.
Przyjeżdżam po nie spóźniony albo w ostatniej
chwili zmieniają mi terminy dyżurów, więc sama
rozumiesz, dlaczego muszę liczyć na teściową.
Przeprowadziliśmy się tu po śmierci Ann, żeby być
bliżej dziadków. Są jedynymi krewnymi dzieci ze
strony ich matki i nie chciałem, żeby straciły z nimi
kontakt.
–
Więc nie mieszkaliście tu za życia Ann?
–
Nie. Kupiłem ten dom mniej więcej półtora roku
temu. Przedtem mieszkaliśmy w Sussex, a ja
pracowałem w Brighton.
Ginny zastanawiała się przez chwilę, a potem
spojrzała na niego i spytała cicho:
–
Jak ona umarła?
–
Zginęła w wypadku samochodowym. W
bezsensownym, głupim wypadku, do którego w
ogóle nie powinno było dojść. Po moim nocnym
dyżurze jechaliśmy do teściów na weekend. Ann
postanowiła prowadzić. Zjechaliśmy z autostrady i
przejeżdżaliśmy
przez
skrzyżowanie.
Jakiś
samochód niespodziewanie wyjechał na nas z prawej
strony. Musiał nie zauważyć, że ma czerwone
światło. Walnął prosto w drzwi od strony Ann.
Zginęła na miejscu. Wiem o tym, bo uderzenie
rzuciło ją na moje kolana. Miała wgniecioną czaszkę
i zmiażdżoną klatkę piersiową.
Ginny zamknęła oczy i potknęła się. Poczuła, że
Ryan mocno ją podtrzymuje.
–
Jak to przeżyłeś?
Pog
łaskał ją po głowie.
–
To było lepsze, niż patrzeć, jak cierpi. Dzieci
były w szoku, więc się nie zorientowały.
Wyciągnąłem je z samochodu, zanim zdały sobie
sprawę z tego, co się wydarzyło. My troje wyszliśmy
z wypadku prawie bez szwanku. Byliśmy tylko
po
siniaczeni, a dzieci doznały lekkiego wstrząsu.
Ann wzięła całe uderzenie na siebie.
Odetchnął głęboko, więc uniosła głowę i spojrzała
na niego. Wydawał się nieobecny, blask jego oczu
zmąciły wspomnienia. Dotknęła dłonią jego
policzka.
– Przepraszam, Ryan.
Nic chciałam ci tego
przypominać.
Delikatnie uścisnął jej dłoń.
–
Wszystko w porządku, kochanie, to nie twoja
wina. Tak czy owak, nadszedł czas, żebym ci o tym
opowiedział. To po prostu wciąż jest dość żywy
obraz. Chodźmy. Dzieciaki zniknęły.
Ruszył za dziećmi, a Ginny podążyła za nim nieco
wolniej. Kiedy ich dogoniła, siedzieli już na
zwalonym drzewie, śmiejąc się głośno i rzucając psu
patyki. Pomachali do niej, a ona stwierdziła, że pod
wpływem ich radości wewnętrzną pustkę, którą
ciągle czuła, wypełniło szczęście.
–
Przerwa na herbatę? – spytała pogodnie.
Ryan uśmiechnął się i rzucił jej butelkę coca-coli.
Kiedy Ginny ją odkręcała, płyn gwałtownie
wytrysnął, oblewając dokładnie przód jej bluzki.
Ryan zerwał się na równe nogi i zaczął wycierać
mokre
miejsca chusteczką do nosa. W jego oczach
tańczyły figlarne ogniki.
–
Zrobiłaś to celowo – szepnął jej do ucha.
–
Oczywiście – odparła z zalotnym uśmiechem. –
Zniszczysz mi bluzkę – wyszeptała, chwytając go za
rękę.
Spojrzał jej w oczy.
–
Wszystko w porządku, Virginio – mruknął,
jakby wiedząc, co miała na myśli. – Naprawdę. No
dobrze, czy chcesz pić, czy też potrząśniesz butelką i
oblejesz nas wszystkich?
Ginny wahała się przez chwilę z błyskiem w
oczach, a potem szybkim ruchem odkręciła butelkę i
przechyl
iwszy ją, wypiła kilka łyków.
–
Czy chcecie się napić? – zapytał dzieci.
– Tak –
odparła Evic.
–
Nic chcę coca-coli – oznajmił Gus.
–
Wiem. Wziąłem twój sok pomarańczowy.
Pogrzebał w plecaku i wyciągnął z niego małą
butelkę.
–
Skończyłaś, Evic?
Dziewczynka
kiwnęła głową, zakręciła swoją
butelkę i podała ją Ryanowi, który odruchowo
sprawdził zamknięcie, zanim włożył ją do plecaka.
Potem zarzucił plecak na ramiona i wyciągnął ręce
w stronę dzieci.
–
Ruszajmy, trzeba poszukać miejsca na piknik.
Czy sądzicie, że uda nam się znaleźć jakąś rzekę?
Po dłuższym marszu dotarli do niewielkiego
strumienia. Otaczały go drzewa, wśród których
dostrzegli upstrzoną plamkami słońca małą polankę,
idealnie nadającą się na piknik.
– Co wy na to? –
spytał Ryan, mrugając
porozumiewawczo do Ginny. –
Doskonałe miejsce
na lunch, prawda?
–
Bardzo dobre. Czy byłeś już tu? – spytała
Ginny, podczas gdy dzieci wyjmowały z plecaków
kanapki.
–
Nic, ale Patrick bywa tu dość często. Przychodzi
z Anną, Flissy i dzieckiem. Powiedział mi o tym
wczoraj.
–
Więc nie jest to niespodzianka?
–
Nic, ale chcę, żeby dzieci myślały, że wspólnie
odkryliśmy to miejsce.
Po zjedzeniu kanapek Ryan i dzieci podwinęli
nogawki spodni i zaczęli brodzić w strumieniu.
–
Chodź do nas – zawołał Ryan do Ginny.
Miała ochotę pójść w ich ślady, ale jej dżinsy nie
dały podwinąć się zbyt wysoko. Mimo to zdjęła buty
oraz skarpetki i weszła do strumienia tylko po
kostki. Woda była przyjemnie chłodna i wszystko
skończyłoby się dobrze, gdyby Ryan nie rozpoczął
„bitwy morskiej"...
–
Przepraszam, ze tak cię opryskałem – wyszeptał,
kiedy odprowadził ją pod drzwi mieszkania.
–
Czuję się świetnie. Jestem tylko trochę mokra i
pomięta.
–
Pozwól, że pomogę ci zdjąć te wilgotne rzeczy –
zaproponował, a ona dostrzegła w jego oczach
dz
iwne błyski.
–
W samochodzie są twoje dzieci – przypomniała
mu.
–
Więc poczekaj na mnie. Wrócę o ósmej.
–
Zamienię się w suszoną śliwkę.
–
Wobec tego szybko się przebierz i jedź z nami
na barbecue.
–
Czyżbyś zapraszał mnie do siebie? Przecież
uważasz to za niestosowne.
Potrząsnął głową.
–
Już nie. Zach miał rację. Mam prawo do
własnego życia. Proszę cię, przebierz się i jedź z
nami.
–
Wracajcie sami, a ja przyjadę za jakaś godzinę.
Dobrze?
Kiwnął głową i ruszył biegiem w kierunku
samochodu. Kiedy odjeżdżali, dzieci pomachały do
niej przyjaźnie. Ginny weszła do mieszkania, a
potem spędziła pół godziny w wannie, próbując
uporządkować własne myśli.
Jej wysiłki na nic się jednak nie zdały. Włożyła
więc
długą,
obcisłą
spódnicę
i
luźny
podkoszulek/Wokół ramion przewiązała trykotową
bluzę na wypadek, gdyby zrobiło się chłodniej.
Kiedy podjechała pod dom Ryana, zauważyła, że
zatrzymał się tam inny samochód, z którego
wysiadali właśnie jacyś starsi państwo. Ryan
otworzył drzwi, popatrzył na nich, a potem spojrzał
znac
ząco na Ginny. Wzięła głęboki oddech, z lękiem
oczekując spotkania z rodzicami Ann.
Evie i Gus wybiegli z domu i ruszyli pędem w
kierunku starszej pary.
–
Babciu! Dziadku! Byliśmy na pikniku z Ginny i
ze Scudem! Było wspaniale!
– Ginny?
Kobiety spojrzały na siebie. Ginny doszła do
wniosku, że nie zrobiła niczego, czego mogłaby się
wstydzić i że nie powinna czuć się jak intruz.
–
Dzień dobry – powiedziała z uśmiechem.
Ryan odchrząknął.
–
Virginio, chciałbym, żebyś poznała Betty i
Douga Powersów, rodziców Ann. Betty, Doug, to
jest Virginia.
Rozdział 5
Kiedy Ryan zaprosił wszystkich do domu, Ginny
podejrzewała, że starsi państwo zastanawiają się nad
tym, kim ona jest. Co robi tutaj z mężem ich córki?
Z ich wnukami?
–
Miło nam panią poznać – powiedziała uprzejmie
Betty Powers i obrzuciła Ginny taksującym
spojrzeniem, jakby szukając jakichś wskazówek,
jakiegoś powodu jej obecności w domu zięcia. – Czy
od dawna zna pani Ryana? –
spytała z pozorną
obojętnością.
– Od czterech tygodni –
odparła Ginny. – Odkąd
za
częłam pracować w szpitalu. Jestem nową
asystentką Ryana.
–
Aha, jest pani koleżanką z pracy – powiedziała
Betty, wrzucając Ginny do bezpiecznej szufladki.
Ryan mógł pominąć to stwierdzenie milczeniem,
ale nie zrobił tego.
–
Więcej niż koleżanką z pracy, Betty. Virginia i
ja jesteśmy.. . – nastała chwila wymownej ciszy –
przyjaciółmi. Bliskimi przyjaciółmi.
Betty i Doug wymienili szybkie spojrzenia;
atmosfera stała się wyraźnie napięta. Dzieci nie
rozładowały sytuacji, ponieważ bez przerwy
opowiadały jedynie o tym, jak Ryan ochlapał ją
wodą w strumieniu, a ona przewróciła go, a potem
usiadła na nim i zaczęła go topić, a w drodze
powrotnej on gonił ją przez las.
–
Powiedział, że wygrała konkurs mokrych
koszulek –
obwieścił Gus. – Babciu, na czym polega
ten konkurs?
–
To jasne, trzeba sprawdzić, kto ma najbardziej
mokrą koszulkę – wyjaśniła Evie z wyższością.
Ryan omal nie zakrztusił się drinkiem. Betty
zaparło dech z przerażenia, Doug odkaszlnął z
zażenowania, a Ginny nie wiedziała, gdzie się
schować.
Państwo Powers dość szybko się pożegnali.
– Ojej –
mruknął Ryan, wracając do ogrodu.
– Przepraszam –
zaczęła Ginny, ale on skwitował
jej próbę usprawiedliwienia się machnięciem ręki.
–
Nie ma za co. To nie twoja wina. Prędzej czy
później musiało do tego dojść.
–
Jestem tu po raz pierwszy, a oni gotowi są
pomyśleć, że flirtujemy na oczach dzieci.
–
Nie. Wyjaśniłem im, że tak nie jest. Że nic się
nie wydarzy w obecności dzieci. Powiedziałem im
również, że nie jestem mnichem i muszą to
uszanować. Powinni zdać sobie sprawę, że nadal
żyję. To nie znaczy, że nie kochałem ich córki i nie
boleję nad jej śmiercią, ale nie zostałem z nią
pogrzebany i nie widzę powodów, żeby
zachowywać się w taki sposób. W każdym, razie to
nie ma nic wspólnego z Ann. To zupełnie odrębna
sprawa.
Cokolwiek by powiedział, jestem kategorią
trzecią, pomyślała. Ryan przysiadł na poręczy ławki
ogrodowej obok Ginny i spojrzał na nią.
–
Czy mogę przynieść ci drinka?
–
Tak. Dżin bez toniku – odparła poważnym
tonem.
–
Przecież będziesz prowadzić. Może jednak z
tonikiem?
– Cudownie.
Wrócił, niosąc dwie wysokie szklanki, w których
pobrzękiwały kostki lodu. Usiadł obok Ginny i
wyciągnął przed siebie nogi.
–
Jak to się stało, że twoje nogi nie są niebieskie?
–
spytała z oburzeniem.
–
Słucham?
Podciągnęła spódnicę do połowy ud, a Ryan
zachichotał.
–
Nowe dżinsy?
–
Niestety. Chciałam, żeby były jak
najciemniejsze, bo wtedy nie brudzą się tak szybko.
Może powinnam była uprać je przed włożeniem.
–
Przecież uprałaś je w strumieniu.
Oboje wybuchnęli śmiechem. Kiedy w końcu się
opanowali, dostrzegli dzieci, które stały przed nimi i
patrzyły na nich ze zdziwieniem.
–
Z czego się śmiejecie? – spytała Evie i
przekrzywiła głowę, podświadomie naśladując ojca.
– Z niczego, kochanie –
wysapał Ryan, ocierając
oczy. – T
o był po prostu taki mokry żart.
To wywołało kolejny wybuch niepohamowanego
śmiechu, ale dzieci nie ruszyły się z miejsca, a Gus
wyglądał na znudzonego.
– Nie zwracajcie uwagi na waszego ojca –
powiedziała Ginny pogodnie. – On po prostu ma
takie poczucie humoru.
Gus pociągnął Ryana za rękaw.
– Tato?
Ryan opamiętał się.
– O co chodzi?
–
Czy coś ugotujesz? Jestem głodny – oznajmił
chłopiec płaczliwym głosem.
–
Oczywiście. Przepraszam, synku. Zaraz
przygotuję grill.
W ciągu kilku minut wszystko było gotowe:
ke
baby z kurcząt, skwierczący bekon, ananasowe
bułeczki i inne smakołyki. Ryan przydzielił Ginny
przygotowanie sałaty.
–
Tatuś robi to inaczej – powiedział Gus,
przyglądając się podejrzliwie sałacie. – Tnie ją na
małe kawałki.
–
Tak jak robiła to mamusia.
Za
padło pełne napięcia milczenie. Po chwili Ryan
odchrząknął i wziął miskę z rąk Ginny.
–
Przyjemna jest jakaś odmiana. Zaczynałem mieć
już powyżej uszu sałaty przyrządzanej stale w ten
sam sposób. Kroiliśmy ją na drobne kawałki, bo
byliście mali, ale dorośli zazwyczaj jedzą sałatę
przygotowaną właśnie w taki sposób. Spróbujcie.
Postawił miskę na stole, a dzieci podejrzliwie
patrzyły to na sałatę, to na niego.
–
Uważam, że taka wygląda ładniej – rzekła w
końcu Evie, sięgając po sztućce. – Myślę, że Gusowi
nadal trzeba kroić ją na małe kawałki.
–
Nieprawda! Z tymi też dam sobie radę –
zaprotestował brat, a Ginny z trudem stłumiła
uśmiech.
Jakże sprytnie Ryan zażegnał tę niezręczną
sytuację, pomyślała. Chyba niewiele osób by to
potrafiło. A może nikt. Ale pewnie po fiasku z
rodzicami Ann Ryan nie pozwoli jej się więcej
zbliżyć do swych dzieci.
Poniedziałek w szpitalu był jak zwykle
gorączkowym dniem. Pacjenci, zbyt zajęci w czasie
weekendu, teraz napływali masowo z różnymi
dolegliwościami, które w większości mogli z
łatwością sami wyleczyć domowymi sposobami.
Mogli też zasięgnąć porady rejonowego lekarza
rodzinnego. Tylko nieliczni naprawdę wymagali
opieki szpitalnej. Większość z nich powinna była
zjawić się wcześniej.
Pewna kobieta zgłosiła się ze spuchniętą prawą
stopą i klasyczną ostrogą końską powyżej pięty.
Wyjaśniła, że kiedy w piątek rano prowadziła
samochód w drodze na konferencję, poczuła
okropny ból na grzbiecie stopy. Nie mogła się
zatrzymać, ponieważ jechała autostradą.
–
Co pani robiła? – spytała Ginny, przyglądając
się stopie pacjentki. Objawy wskazywały na
złamanie.
–
Naciskałam na pedały, to wszystko.
–
Co miała pani na nogach?
– Buty na wysokich obcasach.
– Ciasne?
–
Nic bardzo. Choć, owszem, uciskały mnie, kiedy
wyginałam nogę w stopie.
–
Czy pani dużo chodzi?
Kobieta roześmiała się.
–
Nic dla przyjemności. Nic mam na to czasu. Ale
sądzę, że tak. W każdym razie przez cały dzień
jestem na nogach.
–
Czy odczuwała pani ból poprzedniego dnia?
Pacjentka ponownie się roześmiała.
–
Nic większy niż zwykle, chociaż, skoro już pani
o tym wspomniała, przypominam sobie, że mniej
więcej przez ostatni tydzień bolała mnie właśnie ta
część stopy, ale byłam zbyt zajęta, żeby zwracać na
to uwagę.
Ginny kiwnęła głową.
–
Sądzę, że trzeba stopę prześwietlić. Choć
wydaje się to nieprawdopodobne, może to być
złamanie jednej z długich, cienkich kości śródstopia.
–
Złamanie? W jaki sposób?
–
Często powtarzane czynności. W pani
przypadku jest to najprawdopodobniej chodzenie.
Mogła też pani zerwać sobie wiązadło podczas
prowadzenia samochodu. Zrobimy kilka zdjęć i
sprawdzimy.
Okazało się, że jest to złamanie. Ginny pokazała
pacjentce pękniętą kość na prześwietleniu.
– Och, tak! –
zawołała kobieta. – Dokładnie w
tym miejscu mnie boli! To dziwne.
–
Takie złamanie nazywa się „marszowym". To
typowe złamanie, którego doznawali żołnierze
piechoty w wyniku długich marszów. Niestety, pani
się też to przytrafiło, choć nie służy pani w wojsku.
– Co mi pani radzi?
–
Odpoczynek, zimne okłady, bandaż elastyczny i
uniesienie n
ogi do góry. Mniej więcej po dwóch
tygodniach wszystko powinno być w porządku, ale
pod warunkiem, że zastosuje się pani do moich
zaleceń.
–
Ależ nie mogę! Mam mnóstwo pracy! Dzisiaj
muszę wziąć udział w trzech konferencjach, jutro
mam kolejne zebranie w Ma
nchesterze, a w piątek
spotkanie z projektantem na miejscu budowy...
–
W takim razie lepiej będzie, jeśli włożymy nogę
w gips i damy pani kule łokciowe. Musi jednak pani
możliwie jak najwięcej odpoczywać, żeby nie
dopuścić do obrzęku stopy. Myślę, że założymy pani
szynę gipsową na wypadek, gdyby noga miała przy
tym upale tendencję do puchnięcia, ale musi pani na
nią naprawdę bardzo uważać. Jeśli zacznie boleć,
będzie to oznaczało, że ją pani sforsowała. Czym się
pani właściwie zajmuje?
– Jestem architektem.
–
To bardzo interesujący zawód – powiedziała
Ginny, wypełniając kartę choroby. – Co pani
projektuje?
–
Domy, głównie mieszkalne. Pracuję dla jednej z
większych firm budowlanych. Mam szczęście, że
dostałam tę pracę. Naprawdę nic mogę sobie
pozwolić na chorowanie.
–
No cóż, proszę nie forsować nogi i przyjść za
tydzień na kontrolę. Proszę mi przyrzec, że będzie
pani postępować rozważnie.
–
Nic mogę – przyznała pacjentka.
Ginny roześmiała się i potrząsnęła głową.
– Przynajmniej jest pani szczera! No c
óż, proszę
zrobić, co w pani mocy.
Wręczyła jej zlecenie założenia gipsu oraz
wydania kul i już miała wezwać następnego
pacjenta, kiedy karetka przywiozła mężczyznę z
ostrym bólem brzucha.
–
Przynieście go wprost do mnie – poleciła
pielęgniarce z sali przyjęć.
Mężczyzna miał około czterdziestu pięciu lat.
Najwyraźniej cierpiał i z trudem wymawiał słowa.
– Gdzie pana boli? –
spytała Ginny. – Czy może
mi pan pokazać to miejsce?
Chory wskazał środek brzucha.
–
Ból promieniuje aż do pleców – wystękał, a
potem
zwymiotował.
–
W porządku, przyjrzyjmy się temu –
powiedziała Ginny.
Brzuch pacjenta nie był napięty, co wykluczało
perforację.
Bardziej prawdopodobny wydawał się tętniak
aorty lub zawał serca. Ginny osłuchała serce; poza
przyspieszonym rytmem, pracowało normalnie.
Badając delikatnie brzuch, wyczuła w linii
pośrodkowej ciała miękką, stawiającą lekki opór
masę.
–
Jakie ma ciśnienie? – spytała pielęgniarkę.
–
Niskie. Dziewięćdziesiąt na czterdzieści.
– Wezwij szybko chirurga, dobrze? Podejrzewam
pękający tętniak. Panie Bright, teraz podłączę
kroplówkę, żeby podać panu płyny i środki
przeciwbólowe. Podam również tlen, żeby ułatwić
panu oddychanie.
Założyła mu maskę tlenową, a potem
błyskawicznie podłączyła kroplówkę. Po pobraniu
krwi do analizy oraz do próby
krzyżowej zaczęła
przetaczać osocze, by zwiększyć objętość krążącej
krwi.
Technik radiolog przyniósł przenośny aparat
rentgenowski, a potem przyszedł Ross Hamilton i
potwierdził diagnozę Ginny.
– Tom Russell jest teraz na sali operacyjnej.
Zawiadomię go, żeby natychmiast zajął się panem
Brightem. Czy wymiotował?
–
Tak. Jego żołądek jest zupełnie pusty.
–
Dobrze. Zawieźcie go na górę. Ja zadzwonię na
salę operacyjną.
Do pokoju zajrzała pielęgniarka.
–
Nadjeżdża karetka na sygnale. Ryan potrzebuje
cię szybko na erce.
–
Dobrze. Powiedz mu, że zaraz będę – odparła
Ginny.
Wypełniła kartę choroby pana Brighta, a potem
odesłała go z pielęgniarką i sanitariuszem na salę
operacyjną. Zeszła na reanimację w chwili, gdy
przyjechała karetka. Sanitariusz zarzucił lekarzy
informacjami:
–
Straciła przytomność na miejscu wypadku,
podejrzenie urazu głowy, obrażenia brzucha i klatki
piersiowej od pasa bezpieczeństwa w chwili
zderzenia, uszkodzenia nogi. Dwójka małych dzieci
wyszła bez obrażeń. Teraz są na policji w celu
ustalen
ia tożsamości. Pacjentka ma niskie ciśnienie
krwi, więc podłączyliśmy ją do kroplówki,
pobraliśmy krew do próby krzyżowej i...
Ginny wzięła od niego cewniki i podążyła za
wózkiem. Sanitariusz nadal mówił, ale do niej
docierały tylko pojedyncze słowa. Ranna potrzebuje
natychmiastowej i wszechstronnej pomocy, to
oczywiste, a Ryan musi skompletować zespół
lekarzy.
Ginny bezzwłocznie wysłała krew do próby
krzyżowej i szybko wróciła do Ryana. Kobieta miała
unieruchomione plecy oraz szyję. Ponieważ istniało
podej
rzenie uszkodzenia rdzenia kręgowego, Ryan
ostrożnie włożył rurkę intubacyjną.
ABCD, pomyślała Ginny. A – zapewnienie
drożności dróg oddechowych – załatwione. Teraz B
–
oddychanie. Założyła na twarz pacjentki maskę
tlenową i zaczęła podawać stuprocentowy tlen.
Następnie C – krążenie. Ciśnienie krwi rannej
było niskie.
– Wezwij chirurga, bo istnieje podejrzenie
krwotoku –
polecił Ryan, pochylając się nad
pacjentką.
–
Ross może jeszcze być tutaj – odparła.
W tym momencie uchyliły się drzwi i zajrzał
przez nie Ross.
– Czy przypadkiem mnie nie potrzebujecie, skoro
już tu jestem?
–
Och, w samą porę! Mamy kobietę z
podejrzeniem krwotoku do jamy brzusznej. Jest
nieprzytomna, a ciśnienie krwi gwałtownie spada.
Obrażenia klatki piersiowej, uszkodzenia nogi. Rzuć
na nią okiem, dobrze?
Cofnęli się, by Ross mógł obejrzeć pacjentkę.
Ginny z przerażeniem dostrzegła, że z jego twarzy
odpływa krew.
–
Mój Boże, nie! – jęknął. – Lizzi?
Ryan zaklął cicho i odwrócił się do niego, ale nie
był wystarczająco szybki. Ross wziął głęboki
oddech, podszedł do pacjentki i położył dłonie na jej
brzuchu. Choć drżały mu ręce, badał chorą
delikatnie i ostrożnie.
–
Ma pęknięte żebra, ale ściana klatki piersiowej
porusza się prawidłowo – powiedziała Ginny do
Ryana.
– Wezwijcie anestezjologa –
odezwał się Ross. –
Może będzie trzeba ją operować, żeby sprawdzić,
skąd pochodzi ten krwotok. Czy są jakieś objawy
krwiaka opłucnej?
Ginny potrząsnęła głową.
– Na razie nie. –
Spojrzała na Rossa, a potem
odwróciła się do Ryana. – Kim ona jest? – spytała
szeptem.
–
Jego żoną.
Ginny popatrzyła na rozebraną kobietę. Jej klatka
piersiowa była stłuczona i pokryta siniakami, twarz i
skroń – opuchnięte, a nogi – zniekształcone poniżej
kolan.
–
Wyczuwam coś w podbrzuszu – oznajmił Ross.
–
Nie sądzę, żeby była to śledziona. Będę musiał
operować...
– Nie ma mowy –
zaprotestował Ryan stanowczo.
–
Czy Olivier znajduje się na terenie szpitala?
–
Jest już w drodze. – ""
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i
mężczyzna w stroju chirurga chwycił Rossa mocno
za ram
iona i odsunął go od pacjentki.
– Dolny lewy kwadrat –
wyjaśnił Ross ochrypłym
głosem.
– Tak –
przyznał Olivier. – Myślę, że to w gruncie
rzeczy sprawa ginekologiczna. Wystąpiło obfite
krwawienie z pochwy; może ronić lub mieć pękniętą
ciążę pozamaciczną. Czy to możliwe? Nie sądzę,
żeby miała uraz brzucha, bo nie widzę oznak
uderzenia. Co się stało?
– Nie wiadomo –
odparł Ryan. – W wypadku nie
brały udziału inne samochody.
–
Ona jest w ciąży – mruknął Ross, a potem
chwycił Ryana kurczowo za ramię. – Co z dziećmi?
Gdzie są moje dzieci?
Ginny wzięła go za rękę i zaprowadziła do
gabinetu lekarskiego.
–
Wszystko w porządku. Zajęła się nimi policja.
Nic im się nie stało. Chodź, dowiemy się, gdzie są
teraz.
– Ale Lizzi...
–
Jest w dobrych rękach. Nie martw się, wyjdzie z
tego.
– Jest nieprzytomna –
powiedział, jakby dopiero
teraz to do niego dotarło.
Zza wahadłowych drzwi dobiegł do nich głos
Ryana:
– Cholera! Brak akcji serca.
Ross zdrętwiał, a potem nagle się załamał.
–
Dobry Boże, nie, nie Lizzi...
Wstrząsnęło nim ciche łkanie, ale Ginny nie
dostrzegła w jego oczach łez. Nagle otworzyły się
drzwi i weszła pielęgniarka.
–
Ryan prosi, żebyś tam wróciła – powiedziała do
Ginny.
Ross zerwał się na równe nogi.
–
Co z nią? Miała zapaść czy umarła? – spytał,
chwytając ją za ramię.
–
Nie, żyje. Serce znów zaczęło pracować. Czy
zrobić ci herbatę?
Potrząsnął głową.
–
Nie, chcę być tam.
–
Nie sądzę...
Ginny wróciła do sali reanimacyjnej. Ryan
podniósł głowę i spojrzał na nią.
– Co z nim?
– Jest w szoku. A ona?
–
Bardzo źle. Miała zapaść.
–
Wiemy. Słyszeliśmy cię.
–
Cholera. Nie chciałem, żeby martwił się bardziej
niż to konieczne. Gdzie on jest?
–
W gabinecie z pielęgniarką.
–
To dobrze. Mam nadzieję, że uda jej się go tam
zatrzymać. Zamierzamy otworzyć ją i zatamować
krwawienie.
– Tutaj? Nie na sali operacyjnej?
–
Nie ma czasu. Lada chwila zjawi się zespół
ginekologiczny, ale ja potrzebuję pomocy z innego
powodu. Krwiak opłucnej powiększył się. Pomożesz
mi założyć dren?
Ginny pracowała niemal machinalnie, przez cały
czas
myśląc o czekającym w gabinecie Rossie.
On jednak, mimo protestów lekarzy, wszedł na
salę, oparł się o ścianę i w posępnym milczeniu
obserwował ich walkę o życie żony.
Lizzi ponownie dostała zapaści, ale udało się ją
zreanimować. Kiedy anestezjolog ją uśpił,
ginekolodzy
stwierdzili
pękniętą
ciążę
pozamaciczną. Zatamowano krwotok, odessano
krew, a potem pielęgniarki przetoczyły krew do żył.
Po chwili Lizzi przestała być tak przerażająco blada,
ciśnienie krwi wzrosło.
Lekarze usunęli ciążę, potem przepłukali jamę
brzuszną i zaszyli cięcie. Potem anestezjolog
przestał podawać środek znieczulający.
–
Sprawdźmy, czy nadal jest nieprzytomna –
mruknął Ryan.
–
Lizzi? Lizzi, obudź się, czy mnie słyszysz?
–
Ja coś powiem – rzekł Ross, odpychając Ryana.
–
Lizzi, kochanie! Obudź się. Pora wstawać. Lizzi?
–
Uścisnął jej dłoń.
–
Lizzi? Obudź się, kochanie.
– Nie –
jęknęła, z trudem otwierając poranione
usta. – Boli.
Ross zamknął oczy, a potem pochylił się nad nią i
pocałował ją w czoło. Na jego spiętej twarzy
malowało się wzruszenie.
–
Wiem, kochanie. Już wszystko dobrze. Jestem
przy tobie.
– Dzieci...
–
Nic im się nie stało. Nie martw się.
– Gdzie jestem?
– W szpitalu. Otwórz oczy, kochanie.
–
Źrenice reagują na światło – stwierdził Ryan. –
Przywróciliśmy ją do życia.
Mówił spokojnym, ale nieco bezbarwnym głosem.
Ginny spojrzała na niego po raz pierwszy od
dłuższego czasu i była wstrząśnięta zmianą, jaka w
nim zaszła. Miał poszarzałą twarz i zapadnięte,
matowe oczy. Bez słowa odwrócił się i wyszedł z
sali.
Nie
mogła pójść za nim, ponieważ była zbyt zajęta
pacjentką. Kiedy wrócił, jego twarz odzyskała już
normalną barwę, tylko oczy pozostały bez wyrazu.
Pracował niemal mechanicznie.
–
W porządku. Skoro najgorsze minęło, czy
możemy dostać prześwietlenia nóg, klatki
piersiowej, kręgosłupa, głowy, miednicy i
wszystkiego,
co
pacjentkę
boli?
Potem
przewieziemy ją na ortopedię.
– Ona okropnie cierpi –
powiedział Ross, nadal
stojąc przy żonie.
–
Panujemy nad tym. Ginny, bardzo dziękuję za
pomoc. Możesz już iść.
Ginny ki
wnęła głową i uścisnęła Rossa za ramię.
–
Cieszę się, że z nią wszystko w porządku.
Ross uśmiechnął się blado.
–
Dziękuję.
Raz jeszcze spojrzała na spiętą twarz Ryana i
wyszła.
Ryan bał się, że zemdleje. Miał mdłości, kręciło
mu się w głowie, a dokuczliwy szum w uszach
utrudniał zebranie myśli.
Ściągnął rękawice i wrzucił je do kosza, a potem
zdjął zakrwawiony fartuch i ruszył w kierunku
drzwi, nie zważając na zdziwione spojrzenia
personelu. Musiał po prostu stąd wyjść, zanim
ściany runą na niego i zwymiotuje.
Było chłodniej niż w czasie weekendu, więc kiedy
znalazł się na powietrzu, wziął kilka głębokich
oddechów. Jego samochód stał w pobliżu głównego
wejścia na miejscu zarezerwowanym dla
konsultantów. Otworzył drzwi, usiadł bokiem na
fot
elu kierowcy i ukrył twarz w dłoniach.
Przeraził go widok twarzy Rossa. Mogło to być
jego własne odbicie w lustrze. Wstrząs, przerażenie,
świadomość krytycznego stanu chorej... Z tą różnicą,
że żona Rossa żyła, a jego zginęła na miejscu.
Nie miał wtedy żadnych wątpliwości. Głowa Ann
pękła jak jajko, a jedna strona czaszki była
wgnieciona. Nikt nie przeżyłby takich obrażeń.
Mimo wszystko badał jej tętno albo przynajmniej
próbował je sprawdzić. Miała zmiażdżony
nadgarstek. Kiedy wypuścił z dłoni jej rękę, na jego
palcach pozostały odłamki kości.
Poczuł palenie w przełyku. Od dłuższego czasu
nie dopuszczał do siebie tych wspomnień, ale
sobotnia rozmowa z Virginią oraz walka o życie
Lizzi spowodowały, że wszystko powróciło ze
zdwojoną siłą. Nagle padł na niego cień.
– Ryan?
Otworzył oczy i na tle nieba dostrzegł zarys
sylwetki Virginii.
Jej włosy tworzyły w promieniach
słońca coś w rodzaju aureoli. Czy była świętą?
Powinna, jeśli chce zrozumieć to wszystko.
–
Dobrze się czujesz?
Kiwnął głową.
–
Mam lekkie mdłości, ale to przejdzie.
– Wspomnienia?
Ponownie kiwnął głową.
– Dlaczego nie pojedziesz do domu? Jack jest na
miejscu. Damy sobie bez ciebie radę.
–
Może to dobry pomysł. Jesteś pewna, że sobie
poradzicie?
–
Och, będziemy się starać. Czy możesz
prowadzić?
Rozważył w myślach jej pytanie.
–
Jeszcze nie. Po prostu posiedzę tu przez chwilę.
–
Jeśli chcesz, możesz położyć się w moim
mieszkaniu.
Spojrzał w jej oczy.
–
Naprawdę?
Delikatnie pogłaskała go po policzku.
–
Oczywiście. Masz to.
Kiedy wręczała mu pęk kluczy, gwałtownie
chwycił jej dłoń i pocałował ją.
–
Dziękuję – wyszeptał. Nie był w stanie mówić
głośniej.
Po kilku minutach pojechał do jej mieszkania,
zrzucił z siebie ubranie i wśliznął się do łóżka.
Natychmiast zapadł w sen, który przyniósł mu
błogosławione zapomnienie i tak bardzo potrzebny
jego udręczonemu umysłowi odpoczynek. Obudził
go odgłos kroków w salonie. Odrzucił pościel, wstał
z łóżka i podszedł do drzwi.
Ginny go nie usłyszała. Zajęta była
porządkowaniem gazet i układaniem poduszek. Po
powroc
ie z pracy przebrała się w wygodną, luźną,
bawełnianą sukienkę, pod którą widać było zarys
piersi i bioder. Ryan natychmiast otrząsnął się ze
snu.
– Virginio –
powiedział zmienionym przez sen
głosem.
Odwróciła głowę, spojrzała na niego, a potem bez
słowa rzuciła mu się w ramiona. Z łatwością
poradził sobie z jej sukienką i skąpą, koronkową
bielizną. Potem zatopił się w jej cudownych
ramionach, próbując zapomnieć o okropnościach
sprzed kilku godzin.
Ginny dała się porwać jego nienasyconej żądzy.
Jego pocałunki stały się brutalne, pieścił ją z
zapamiętałą pasją, która obudziła w niej jakieś
dzikie uczucia, z których istnienia nie zdawała sobie
dotąd sprawy. Był nienasycony, ale mimo wysiłków
żadne z nich nie mogło osiągnąć rozkoszy. Stało się
to dopiero później. Potem Ryan długo milczał, a gdy
wreszcie uniósł głowę, w jego oczach dostrzegła
niepokój.
–
Przepraszam. Znowu zachowałem się jak
zwierzę. Dobrze się czujesz?
Kiwnęła głową.
– A ty?
–
Chyba tak. Domyślam się, że oboje żyjemy.
–
Na to wygląda.
Ponownie oparł głowę na jej ramieniu.
–
Czasami ta praca jest zbyt stresująca – mruknął.
–
Przepraszam, jeśli sprawiłem ci ból.
–
Ależ skąd.
Pogłaskała go po wilgotnych plecach.
–
Jesteś bardzo wyrozumiała. Większość kobiet
powiedziałaby, żebym nie pokazywał im się na
oczy, dopóki nie wezmę się w garść.
–
Zatem większość kobiet nie ma wyobraźni.
Uśmiechnął się blado.
– Co z Lizzi?
–
W porządku. Nastawili złamania w miejscowym
znieczuleniu. Termin ostatecznej operacji
wyznaczono na jutro. Chcą, żeby się ustabilizowała i
trochę wzmocniła.
–
Uraz głowy?
–
To tylko lekkie stłuczenie. Przyczyną wypadku
była ciąża pozamaciczna. Lizzi poczuła nagle ostry
ból i straciła panowanie nad kierownicą.
–
Czy Ross odebrał dzieci?
–
Tak. Zawiózł je do domu.
Ryan pogłaskał ją delikatnie po policzku.
– Virginio?
– Tak?
– To nie ma nic wspólnego z Ann. Dzisiejszego
popołudnia przeżyłem wstrząs, ale teraz... cieszę się,
że żyjemy. Wciąż stykamy się oko w oko ze
śmiercią i musimy mieć pewność, że nadal jesteśmy
gdzieś tutaj, że ta dzika bestia jeszcze nas nie
dopadła. – Odgarnął włosy z jej twarzy i pocałował
ją czule w czoło. – Dziękuję, że tu jesteś.
Nic mogła wydobyć z siebie słowa. Przytuliła się
do niego, a on przez chwilę trzymał ją mocno w
objęciach.
–
Muszę odebrać dzieci. Zaczęły dzisiaj szkołę,
więc po lekcjach Betty zabrała je do siebie, a ja
miałem przyjechać po nie po pracy. Zazwyczaj
dzwonię do niej, jeśli coś mi wypadnie.
–
Więc zadzwoń.
–
Słusznie. – Spuścił nogi z łóżka i zaczął szukać
części swojej garderoby, a potem ubrał się i poszedł
do salonu. Po chwili tłumaczył matce Ann, że coś go
zatrzymało w pracy.
–
Żona kolegi miała poważny wypadek. Zajęło
nam sporo czasu, zanim uporaliśmy się ze
wszystkim. Niedługo przyjadę.
Odłożył słuchawkę i wrócił do sypialni.
–
Powiedziała, że nakarmi dzieci, więc nie muszę
się spieszyć. – Łóżko ugięło się pod jego ciężarem. –
Co powiesz na rybę z frytkami?
–
Można je kupić tuż za rogiem.
– Wiem.
–
W porządku. Ty pójdziesz po jedzenie, a ja
wstanę i nastawię wodę na herbatę.
Kie
dy wyszedł, Ginny przygotowała dzbanek
herbaty i dokończyła sprzątanie.
Z poduszką w ręku zaczęła zastanawiać się nad
tym, co Ryan powiedział na temat dzikiej bestii.
Tak, pomyślała, niespodziewana i gwałtowna śmierć
jest bestią, która zagraża wszystkim, zwłaszcza tym,
którzy stykają się z nią na co dzień. Nic dziwnego,
że reagują często w sposób nieopanowany.
Trzeba mieć wiele siły, żeby stawić czoło tej bestii
i zwyciężyć...
Rozdział 6
Następnego dnia jedynym tematem na oddziale
był wypadek Lizzi Hamilton. Ginny od samego rana
została wciągnięta w nieustający wir dyskusji.
Ross wydawał się wyczerpany, ale wyglądał o
dziesięć lat młodziej niż poprzedniego dnia. Powitał
Ginny zmęczonym uśmiechem.
–
Cześć – zawołała Ginny pogodnie, widząc
Rossa w znacznie lepszym nastroju. – Co nowego?
–
Och, wszystko w porządku. Miała ciężką noc.
Boli ją klatka piersiowa z powodu pękniętych żeber i
uderzenia Ryana, który chciał przywrócić ją do
życia. Cięcie i nogi dają jej piekielną szkołę, ale uraz
głowy nie okazał się groźny. Oczywiście jest
wytrącona z równowagi w związku z utratą dziecka,
ale ta ciąża była przyczyną wypadku. Lizzi
przypomina sobie, że przeszył ją okropny ból i
straciła panowanie nad kierownicą. Może i lepiej, że
więcej już nic nie pamięta.
–
Jak wygląda? – spytała Ginny, przypominając
sobie jej posiniaczoną twarz i skroń.
– Kolorowo. Jedno oko ma okropnie podbite.
Pasuje barwą do reszty ciała.
– A jak dzieci?
Ross westchnął.
–
Och, chyba dobrze. Są teraz u babci.
Przywiozłem je wczesnym rankiem, żeby
odwiedziły Lizzie, bo były bardzo niespokojne.
Młodsze jest za małe, żeby to wszytko zrozumieć, a
starsze było przestraszone, widząc cewniki i siniaki.
Myślę, że z ich punktu widzenia nie była to
przesadnie udana wizyta. Lizzi ucieszyła się,
widząc, że są zdrowe i całe, więc chyba w sumie
odwiedziny spełniły swoją rolę. Tak czy owak,
dziękuję wam wszystkim za to, czego wczoraj
dokonaliście. Byliście wspaniali.
–
Staraliśmy się pomóc – oznajmił Jack z
szerokim uśmiechem. – Ale tak naprawdę
p
owinieneś podziękować Ryanowi, który dziś jest
nieobecny, bo rozchorowały mu się dzieci.
Ginny poczuła, że dzień traci dla niej cały urok.
Zastanawiała się wcześniej, gdzie też może być
Ryan.
Kiedy zadzwoniła do niego później, usłyszała w
słuchawce pełen niepokoju głos.
–
Oboje wymiotują, podobnie jak Betty i Doug.
Musiało im coś zaszkodzić. Próbuję załatwić jakąś
opiekunkę, żeby wpaść do szpitala, ale dzieci nie
chcą mnie puścić.
–
Więc zostań. Jack tu jest, Patrick Haddon
również. I ja, więc personelu jest pod dostatkiem.
Zostań w domu, opiekuj się dziećmi i bądź dobrej
myśli.
–
Przez cały ranek zmieniałem prześcieradła i
wycierałem podłogi.
–
Czy przydałabym ci się później? –
zaproponowała.
–
O której mogłabyś wpaść?
–
Około wpół do szóstej? Nie będę jednak mogła
zostać zbyt długo, bo jutro mam nocny dyżur, więc
muszę położyć się wcześnie spać.
–
W porządku. Czy mogłabyś przywieźć coś do
jedzenia? Lodówka świeci pustkami, a ja nie mogę
ich zostawić, żeby wyskoczyć do sklepu. Mam pół
bochenka chleba, trochę starego sera i zwiędłą
sałatę.
Później pożałowała swego optymizmu. Choć
personelu medycznego było pod dostatkiem, przez
pewien czas nie mieli ani chwili wytchnienia.
–
Czy sądzisz, że istnieje szansa, żeby zjawił się tu
Ryan? –
spytał Jack, przechodząc obok Ginny.
– Raczej nie –
odparła. – Chyba że ja go zmienię
przy dzieciach, ale widziałam je zaledwie jeden raz.
–
Trudno. Ciebie również nie chcielibyśmy
stracić. Damy sobie jakoś radę.
Istotnie poradzili sobie, ale nie było to łatwe.
Kiedy zamierzali
już wyjść do domu, zaczął się
wieczorny ruch.
–
Chcesz, żebym jeszcze chwilę została? – spytała
Ginny.
–
A możesz?
Ginny zadzwoniła do Ryana i zawiadomiła go, że
przyjedzie trochę później, a potem zaczęła się
zastanawiać, dlaczego nie wyszła ze szpitala, kiedy
panował niewielki ruch. Teraz musieli zająć się
rannymi z dwóch wypadków drogowych. Jeden z
nich okazał się niestety śmiertelny, a wyniku
drugiego pacjent odniósł liczne obrażenia. Kiedy
uporali się już ze wszystkim, przywieziono chłopca,
który postan
owił zabawić się w Supermana
wyskoczył z okna swojej sypialni. Pech chciał, że
okno znajdowało się dokładnie nad szklarnią.
Przywieziono go na sygnale. Z karetki przekazano
wiadomość, że chłopiec ma grupę krwi „0" Rh
minus i że bezzwłocznie trzeba zrobić transfuzję.
Pobrano niewielką dawkę krwi do próby krzyżowej i
można było zacząć przetaczanie natychmiast po
podłączeniu kroplówki.
A to okazało się niełatwym zadaniem. Chłopiec
rzucał się niespokojnie i miał liczne rany cięte na
rękach oraz nogach. Do podłączenia kroplówki
nadawała się jedynie żyła na szyi.
–
Będę potrzebowała pomocy – oznajmiła Ginny
bladej jak ściana matce chłopca i wezwała Jacka,
który wreszcie zdołał podłączyć kroplówkę.
Chłopiec powoli się uspokajał. Stracił dużo krwi,
więc Ginny zaczęła transfuzję, a potem zajęła się
najbardziej rozległymi ranami. Niewiele brakowało,
by szkło przecięło tętnicę w lewym nadgarstku.
Gdyby tak się stało, chłopiec mógłby umrzeć w
ciągu kilku minut.
–
Trzeba go przewieźć na salę operacyjną i
pozszywać – powiedział Jack. – Zajmę się teraz
tylko najgorszymi ranami, żeby zatrzymać upływ
krwi, a potem przekażemy go w ręce chirurga.
Trzeba zrobić prześwietlenia, żeby wykryć
wszystkie odłamki szkła, które w nim jeszcze
pozostały.
Kiedy chłopca przewieziono na chirurgię, Ginny
mogła w końcu pójść do domu. Wykąpała się i
przebrała, a potem wyruszyła do Ryana, wstępując
po drodze do supermarketu. Ryan powitał ją z
entuzjazmem.
–
Jestem taki głodny, że mógłbym jeść korzonki –
oznajmił, chwytając torbę z zakupami i ruszając z
nią w kierunku kuchni.
–
Dobrze więc, że kupiłam ziemniaki i
marchewkę, prawda? – spytała żartobliwie, całując
go w policzek. – Jak dzieci?
Ryan westchnął i przesunął dłonią po włosach.
–
Marnie. Evie odzyskała już formę i żąda, żeby
się nią zajmować, ale stan Angusa jest nadal
zmienny. Jest żarłokiem, więc zjadł wszystkiego
więcej niż Evie, a przecież jest niniejszy.
Najwyraźniej babcia zafundowała im jedzenie na
wynos.
– Tatusiu?
Ryan podszedł do stóp schodów. Na jego twarzy
malował się wyraz rezygnacji.
– Tak, Evie, o co chodzi, kochanie?
–
Kto przyszedł?
– Virginia.
–
Chcę bajkę – zawołała Evie po chwili milczenia.
Ryan westchnął i oparł głowę o poręcz.
– Znowu?
–
Mogę jej poczytać?
Spojrzał na nią tak, jakby nagle wyrosły jej
skrzydła.
–
Naprawdę? „Czarna Piękność" leży na jej
nocnym stoliku. Przyniosę ci filiżankę herbaty.
Kiedy Ryan przyszedł na górę, były tak bardzo
zaabsorbowane bajką, że w ogóle nie zwróciły na
niego uwagi. Ginny doszła właśnie do momentu, w
którym Ginger umiera. W końcu Evie ogarnęła
senność, więc przytuliła się do Ginny, która odłożyła
książkę i zaczęła nucić zapamiętaną z dzieciństwa
kołysankę. Gdy Evie zasnęła, nadal siedziała obok
niej, zastanawiając się, co by było, gdyby życie nie
spłatało jej tak przykrego figla.
Spojrza
ła na jasną główkę dziewczynki i
odgarnęła delikatnie włosy z jej ślicznej buzi. Cóż za
szkoda, że ta mała straciła matkę, pomyślała. Kto
przekaże jej to wszystko, co przekazują matki swym
dorastającym córkom?
Betty? Ginny wzdrygnęła się na samą myśl o tym.
Berty wydawała się tak bardzo zamknięta w sobie,
taka poprawna. Jakże uporałaby się z szalejącymi
hormonami nastolatki, będącej w trudnym okresie
życia?
Usłyszała, że Ryan krząta się po sąsiednim
pokoju, walcząc z kolejnym atakiem choroby Gusa.
Powinien
mieć żonę, pomyślała, choć jeszcze nie
jest na to przygotowany.
Po chwili Ryan stanął w drzwiach. Wydawał się
wyczerpany.
–
Myślę, że teraz się uspokoi. Zmieniłem
prześcieradła, umyłem go i podałem płyn
elektrolitowy.
– To straszne paskudztwo –
powiedziała cicho. –
Jeśli tego nie zwymiotuje, jego stan się poprawi.
Mimo zmęczenia uśmiechnęli się do siebie, a
Ryan wyciągnął do niej rękę.
–
Chodź, zrobię ci drinka. Czy jadłaś kolację?
–
Nie miałam czasu. Przepraszam, że
przyjechałam tak późno, ale po telefonie do ciebie
zaczęło się prawdziwe piekło.
– Zawsze tak jest. –
Kiedy schodzili na dół,
otoczył ją ramieniem. – Tęskniłem za tobą – szepnął,
muskając ustami jej włosy.
–
Tu też było prawdziwe piekło. Dzieci
wymiotowały jak gejzery. Zaczęło się około
czwartej nad ranem.
–
Jak się czują twoi teściowie?
–
Chodzi ci o moich byłych teściów? – spytał z
uśmiechem, wypuszczając ją z objęć i wchodząc do
kuchni. – Och, coraz lepiej. Zamierzam jutro
zawieźć do nich dzieci. Cała czwórka słabeuszy
będzie mogła wspólnie spędzić czas. Tak czy owak,
Betty i Doug przenocują tu jutro, ponieważ ja mam
nocny dyżur razem z tobą.
Zasada wyznaczania dyżurów polegała na tym, że
każdego młodszego członka personelu medycznego
zawsze asekurował jakiś bardziej doświadczony
leka
rz, który spał w czasie dyżuru na terenie
szpitala. Zazwyczaj nie zakłócano mu snu, ale Ginny
niejednokrotnie cieszyła się, że w razie potrzeby
może liczyć na pomoc.
–
Jesteś moją ostoją moralną – powiedziała z
uśmiechem.
–
Masz prawo mnie obudzić – przypomniał jej z
szelmowskim uśmiechem. – Mój sen nie jest święty.
–
Ach, gdybym przyszła do twojego pokoju,
mogłabym nie wydostać się stamtąd przez całe
wieki. Lepiej będzie dla pacjentów, jeśli sama się
nimi zajmę!
Przyciągnął ją do siebie i wtulił twarz w jej szyję.
–
Mógłbym od razu wziąć cię do łóżka. Cudownie
pachniesz.
–
Czego nie można powiedzieć o tobie – odparła
szczerze.
–
Wokół ciebie unosi się wyraźny zapach pokoju
szpitalnego, ale chyba go zniosę.
Natychmiast wypuścił ją z objęć.
–
Daj mi pięć minut – powiedział i zniknął.
Wprawdzie nie było go przez dziesięć minut, ale
w tym czasie wziął prysznic, umył głowę i włożył
czyste ubranie.
– Teraz lepiej? –
spytał z chłopięcym uśmiechem.
– Znacznie lepiej –
przyznała. – Teraz mogę cię
przytulić.
– A co z
kolacją?
–
Pewnie lepiej by mi zrobiła, ale pieszczoty są
okropnie kuszące.
–
Najpierw posiłek, pieszczoty później.
–
Później będę musiała wracać do domu.
–
Może tak będzie lepiej. Przyrzekłem Betty i
Dougowi, że nie będziemy się bawić, kiedy w domu
są dzieci. Wiesz co? Usiądziemy na kanapie i zjemy
kolację przy telewizji, dobrze? Przy tej okazji będę
mógł cię przytulić.
Tak też zrobili. Po kolacji Ryan poszedł do
kuchni, by zaparzyć kawę, a Ginny po raz pierwszy
dokładniej rozejrzała się po pokoju.
Na
stojącym w kącie fortepianie dostrzegła
fotografię, na której Ryan otaczał ramieniem kobietę
o jasnych, lśniących włosach i roześmianych oczach.
Ginny poczuła, że cały jej świat wali się w gruzy.
Nie pasowała do tego miejsca i wiedziała, że
nigdy nie będzie do niego pasować. Ryan nie chciał
widzieć jej w swoim życiu w takiej roli, a ona, choć
nie liczyła na trwały związek, nadal odczuwała ból.
Przypomniała sobie, że jest tylko kategorią
trzecią. Nie żoną, a już z całą pewnością nie matką.
I nigdy nią nie będzie.
Ze łzami w oczach zerwała się gwałtownie z
kanapy, wpadając w drzwiach na Ryana, który
właśnie wchodził do pokoju z dwoma kubkami
kawy.
–
Muszę iść. Jestem zmęczona. Wybaczysz mi?
–
Przecież kawa jest już gotowa, więc napij się.
To nie zajmie ci nawe
t pięciu minut.
–
Ceduję ją na ciebie – oznajmiła z wymuszonym
uśmiechem. – Muszę iść. Dobranoc, Ryan. Śpij
dobrze.
Nic zaczekała nawet na pożegnalny pocałunek.
Ryan, zaskoczony jej zachowaniem, postawił kubki
na stoliku i rozejrzał się po pokoju. Co, u diabła, ją
opętało? Dostrzegł fotografię, przedstawiającą jego,
dzieci oraz Ann, i nagle zrozumiał.
– Cholera –
mruknął cicho. Wziął zdjęcie do rąk,
przetarł szkło rękawem i spojrzał na uśmiechniętą
twarz swojej żony. – Och, Ann – westchnął. – Co ja
mam z n
ią począć?
Ginny wracała do domu z rozdartym sercem.
Zdała sobie sprawę, że nie należy do rodziny Ryana
i postępuje nierozsądnie, angażując się w tę
niebezpieczną grę. Może pozwolić sobie na romans,
ale nie ma prawa wystawiać na próbę uczuć jego
dzieci. R
yanowi nie przyszło zapewne nawet do
głowy, że Evic i Gus mogą stać się od niej zależne,
ale ona była tego świadoma. Czuła też, że ona
również może stać się zależna od nich.
Kiedy znalazła się u siebie, zapaliła światło i
weszła do kuchni. Na parapecie czekał na nią
Geronimo.
Wpuściła go do środka.
–
Chodź i przytul się do mnie – rzekła półgłosem,
biorąc go na ręce.
Może sobie pozwolić na miłość do kota. To
uczucie jest bezpieczne. Jednakże Geronimo miał
inne zamiary. Zaczął się nerwowo kręcić, więc
Ginny p
ostawiła go na podłodze. Podszedł prosto do
lodówki i usiadł przed nią, obserwując Ginny takim
wzrokiem, jakby nie mógł uwierzyć, że ktoś może
być aż tak powolny jak ona.
–
Jesteś głodny? Przecież masz swój dom.
Kot zamiauczał.
–
Och, dobrze. Zostało mi trochę tuńczyka.
Chcesz?
Geronimo z ochotą zjadł rybę, a potem mały
kawałek sera i wypił spodek mleka.
Ginny wypuściła go na dwór i patrzyła, jak
biegnie przez ogród, a później przeskakuje przez
mur. Wrócił po pięciu minutach i zaczął
niespokojnie oci
erać się o jej nogi.
To dziwne, pomyślała. Zawsze wraca na noc do
domu i zawsze zostaje do niego wpuszczony.
Ruszyła w głąb ogrodu i próbowała wyjrzeć przez
mur, ale była zbyt niska. Jej wzrok padł na ławkę.
Choć była ciężka, udało jej się przyciągnąć ją do
muru i wdrapać na górę.
Dom właścicielki kota tonął w ciemności. Ginny
dostrzegła jedynie migoczącą poświatę bijącą od
telewizora, który znajdował się w pokoju na dole.
Wydało jej się dziwne, że sąsiadka nie włączyła
żadnego oświetlenia. Zazwyczaj o tej porze na
piętrze paliła się co najmniej jedna lampa.
Kot ponownie zeskoczył do swojego ogrodu i
zamiauczał pod drzwiami, ale gospodyni nie dawała
znaku życia. Być może wyszła albo zabrano ją do
szpitala, pomyślała Ginny. Ale dlaczego zostawiła
włączony telewizor?
Nie można tego zlekceważyć. Wzięła latarkę i,
oświetlając sobie drogę, zeskoczyła z muru do
ogrodu sąsiadki. Czuła się głupio, chodząc po
cudzym ogrodzie w środku nocy. Starsza pani
najprawdopodobniej po prostu zasnęła przed
telewizorem, zapominając zapalić światła. Ginny
zastanawiała się, jak wytłumaczy swoją obecność w
jej ogrodzie, jeśli ktoś ją tu zobaczy.
Zapukała nieśmiało do drzwi i zaczęła wołać, ale
nie było żadnej odpowiedzi. Zapukała więc mocniej
i nagle wydało jej się, że słyszy słaby okrzyk.
Podeszła do okna tylnego pokoju i oświetliła jego
wnętrze latarką, niczego jednak nie dostrzegła.
– Halo? –
zawołała. – Czy dobrze się pani czuje?
Jestem lekarzem.
Każdy mógłby to powiedzieć, pomyślała, i
poczuła się trochę nieswojo. Usłyszała jakieś
odgłosy w sąsiednim domu, a po chwili otworzyło
się okno na piętrze.
–
Hej! Co tam się dzieje?
Ginny skierowała światło latarki na siebie, chcąc,
żeby sąsiadka mogła ją zobaczyć.
–
Mieszkam po drugiej stronie muru. Chciałam
sprawdzić, czy nic jej się nie stało. Czy pani coś
słyszała?
–
Nic, proszę poczekać. Zejdę na dół i wpuszczę
panią. Mam klucz.
Po chwili Ginny zobaczyła, jak zapalają się
światła w mieszkaniu i usłyszała zgrzyt zamka.
Kobieta otworzyła drzwi i wpuściła ją do środka.
–
Czy znalazła ją pani?
–
Nic. Zajrzyjmy tutaj. Och, Mabel, co ci się
stało?
Na klozecie siedziała wątła i śmiertelnie blada
staruszka. Opierała plecy o ścianę, ściskając
kurczowo zniekształconą dłonią umocowany obok
niej uchwyt. Druga ręka spoczywała bezwładnie na
jej kolana
ch, jedna strona twarzy była sparaliżowana
–
najwyraźniej w wyniku udaru mózgu. Staruszka,
widząc nadchodzącą pomoc, zaczęła bezgłośnie
płakać.
Nie mogła mówić, więc Ginny stwierdziła, że udar
zaatakował ośrodek mowy. Mebel musiała wszystko
słyszeć, ale była w stanie wydawać tylko ciche
okrzyki.
–
Niech pani z nią zostanie, a ja wezwę karetkę.
Czy dobrze słyszałam, że jest pani lekarzem? –
spytała kobieta. – Mam na imię Dora.
– Owszem –
odparła Ginny z roztargnieniem. –
Mabel, niech pani się nie martwi, dobrze? Dora
poszła wezwać karetkę. Położymy panią w
wygodnym łóżku i sprawdzimy, czy wszystko w
porządku. Dobrze?
Mabel kiwnęła smętnie głową. Ginny uklękła na
wyłożonej kafelkami podłodze łazienki, ujęła w
dłonie ręce kobiety i powiedziała jej, że nakarmiła
Geronimo i że weźmie go na razie do siebie.
–
Każdego wieczoru słyszałam, jak pani go woła,
ale dzisiaj ciągle kręcił się w pobliżu mnie. Dlatego
przyszłam sprawdzić, czy nic się pani nie stało.
Zrobiłam to dzięki niemu, więc powinna pani być
mu naprawdę wdzięczna. Mimo że jest
złodziejaszkiem i kradnie mi bekon.
Na twarzy staruszki pojawił się słaby uśmiech.
Niebawem przyjechała karetka i zabrała Mabel do
szpitala. Ginny wzięła na ręce zaniepokojonego kota
i wróciła do swego mieszkania. Geronimo spędził
noc na jej łóżku, a rano wypuściła go na dwór.
Potem nakarmiła go i wyszła do pracy. Postanowiła,
że jeśli znajdzie wolną chwilę, dowie się o stan
zdrowia swojej sąsiadki.
Dzień w szpitalu był piekielnie gorączkowy.
Wczesnym wieczorem Ginny
wpadła na chwilę do
domu, wykąpała się, przebrała, naprędce coś zjadła i
nakarmiła kota. Miała właśnie wyruszyć z powrotem
do szpitala, kiedy zapiszczał pager. Zadzwoniła więc
do centrali, która połączyła ją z Ryanem.
–
Gdzie jesteś? – spytał.
– W domu. Mu
siałam nakarmić kota. Moja
sąsiadka miała wczoraj udar mózgu i zabrano ją do
szpitala. Jakiś problem?
–
Nic. Po prostu chciałem z tobą porozmawiać.
–
Czy mógłbyś zastąpić mnie przez kilka minut?
Chciałabym odwiedzić po drodze Mabel. Powinnam
powiedzieć jej, że z kotem wszystko w porządku.
–
Oczywiście. Jeśli nie wydarzy się nic
szczególnego, zastaniesz mnie w gabinecie.
– Dobrze.
Weszła na oddział geriatryczny i znalazła
pielęgniarkę.
–
Szukam mojej sąsiadki, Mabel. Została
przywieziona wczoraj z rozpoznaniem udaru mózgu.
– Ach, tak, Mabel Walsh. Jest u niej jeszcze
jedna sąsiadka. Dora?
–
Tak, poznałam ją wczoraj wieczorem. No cóż,
nie zostanę długo.
–
Z pewnością ucieszy się z pani wizyty, ale nie
może mówić. Jest okropnie czymś podniecona, ale
nie możemy się z nią porozumieć. Leży tutaj. Mabel,
ma pani gościa!
Mabel wyciągnęła lewą rękę i zacisnęła ją
kurczowo na dłoni Ginny. Bezskutecznie próbowała
coś powiedzieć, a potem jej twarz skurczyła się i po
pomarszczonych policzkach zaczęły spływać łzy.
–
Dzień dobry, Mabel – powitała ją Ginny,
siadając na brzegu łóżka. – O co chodzi?
Powiedziano mi, że czymś się pani martwi. Czy
chodzi o kota?
Mabel niemal niedostrzegalnie kiwnęła głową, a
na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi. Ginny
uśmiechnęła się.
– Podejrzew
ałam, że będzie się pani o niego
martwić, bo wiem, jak bardzo go pani kocha. Czuje
się świetnie. Zjadł wszystko, co miałam w domu.
Noc spędził na moim łóżku i wydawał się okropnie
zadowolony. Wie pani, spytam siostrę oddziałową,
czy mogłabym go tu przynieść, dobrze? Może jutro?
– Uhm –
wymamrotała Mabel.
Ginny była pewna, że chciała powiedzieć coś
więcej, ale tylko tyle udało jej się wykrztusić.
Pocałowała ją w policzek.
–
O nic się proszę nie martwić. Dora zaopiekuje
się domem, ja zadbam o kota, a pani niech po prostu
wraca do zdrowia.
Zeszła na oddział urazowy. Była zadowolona, że
odwiedziła właścicielkę kota, że ją uspokoiła i
ucieszyła perspektywą odwiedzin. Teraz myślała z
niepokojem o czekającej ją rozmowie z Ryanem.
On tymczasem wciągnął ją do gabinetu, zamknął
drzwi i stał, patrząc na nią uważnie swymi cudownie
zielonymi oczami.
–
Virginio, chciałbym porozmawiać z tobą o
wczorajszym wieczorze –
zaczął. – Wyszłaś tak
niespodziewanie. Czy to z powodu Ann?
–
Nic pasuję do waszego domu – powiedziała
cicho. –
Nic jestem twoją żoną ani ich matką. Nie
jestem niczyją matką i nigdy nią nie będę.
–
To nie znaczy, że nie ma tam dla ciebie miejsca.
Przy mnie, Virginio.
–
Przecież ustaliliśmy to. Żadnych zobowiązań,
żadnego zaangażowania, po prostu zwykły romans.
C
zyż nie tak to określiłeś?
Spojrzał na nią badawczo.
–
Czy nie wolno mi zmienić zdania?
Odwróciła wzrok, nie mogąc uwierzyć w to, co
słyszy. Przecież się w niej nie zakochał. Mogło mu
się tak wydawać, ale kiedy zda sobie sprawę... kiedy
nastąpi kryzys... sytuacja diametralnie się zmieni.
Nic miała odwagi wyznać mu prawdy. Nie chciała
zniszczyć tego, co mieli, pozbawić się radości, jaką
jej dawał.
Więc zamiast powiedzieć Ryanowi o wszystkim,
pozwoliła mu wziąć się w ramiona i pocałować.
Potem odwzajemniła jego pocałunek. Nic zdążyła
jednak odpowiedzieć na jego pytanie, ponieważ w
tym momencie ktoś zapukał do drzwi i znów
rozpętało się istne piekło. W ciągu tego wieczora nie
spędzili już sam na sam ani jednej chwili.
Gorączkowy ruch trwał aż do północy. Potem
zjawił się na oddziale jakiś zdenerwowany młody
mężczyzna.
–
Mamy w samochodzie Buzz, ona zachowuje się
bardzo dziwnie. Nic wiemy, co jej jest. Chyba
straciła świadomość.
Ginny wezwała pomoc i zeszła do samochodu, w
którym dostrzegła kilka osób. Na tylnym siedzeniu
leżała mniej więcej osiemnastoletnia dziewczyna.
Ginny wystarczył szybki rzut oka, by stwierdzić, że
jest nieprzytomna.
–
Trzeba wynieść ją z samochodu i zobaczyć przy
świetle, co jej dolega. Czy któreś z was wie, co
mogło się stać?
Rozejrzała się po wnętrzu pojazdu i cicho
westchnęła. Wszyscy pasażerowie byli najwyraźniej
pod silnym wpływem narkotyków. Zastanawiała się,
czy Buzz zażyła ten sam środek.
Lub kilka środków. Sanitariusze wyciągnęli
dziewczynę z samochodu i ułożyli na wózku. Kiedy
znal
azła się w pokoju przyjęć, stwierdzono, że jest
głęboko nieprzytomna.
–
Czy mogłabyś sprowadzić Ryana? – poprosiła
Ginny pielęgniarkę. – Wrócił do swojego gabinetu.
Zbadała ciśnienie krwi chorej i stwierdziła, że jest
wysokie. Dziewczyna miała normalny oddech, choć
nieco płytki.
–
Muszę wiedzieć o niej wszystko – oznajmiła
znajomym Buzz. –
Co brała, kiedy zauważyliście, że
jest z nią niedobrze, czy zachowywała się dziwnie,
wszystko, co uważacie za istotne.
Chłopak, który wszedł jako pierwszy, wzruszył
ramio
nami i bezradnie machnął ręką.
–
Ona bierze, co tylko jej się trafi, jasne? To
wariatka. Łyka ecstasy, kwas i... do diabła, tyle było
tego dziś wieczorem. Ludzie rzucali się na wszystko.
–
Może komuś przyjdzie jeszcze coś na myśl?
Wszyscy potrząsnęli głowami, lecz jedna
dziewczyna zacisnęła usta i spuściła głowę. Ginny
spojrzała na nią uważnie.
–
Czy coś wiesz? Bez waszej pomocy ona może
umrzeć. Musimy dokładnie wiedzieć, co zażyła.
Jeśli coś podejrzewasz, powiedz nam o tym.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
–
Mogła wziąć ecstasy... Widziałam, jak kupowała
coś od tego typa. Wiem, że on tym handluje.
–
Jakieś problemy? – spytał Ryan, podchodząc do
nich.
–
Podejrzewamy narkotyki. Nie mamy pewności,
co to było. Może ecstasy albo jakaś mieszanka.
–
W porządku. Pójdziecie teraz z pielęgniarką i
powiecie jej, co wiecie. Jen, informuj nas
natychmiast o wszystkim, dobrze? –
Zrzucił fartuch i
włożył rękawice. – Zrób test na HIV – polecił
Ginny. –
Jak głęboko jest nieprzytomna?
–
Dość głęboko.
–
Czy ma odruch szczękowy?
–
Chyba nie. Musimy jej zrobić płukanie żołądka.
–
Tak. Trzeba ją przewieźć na erkę i sprawdzić, co
ma w żołądku. Należy podać jej pięcioprocentową
glukozę, a badania posłać do pracowni
toksykologicznej. Wydaje mi się, że ma
podwyższone ciśnienie wewnątrzczaszkowe. To
typowe po zażyciu ecstasy. Za dużo piją, więc
wysiadają im nerki i są przesadnie nawodnieni. Jakie
ma tętno?
– Wolne i nieregularne.
– Cholera. No dobrze, do roboty.
Podłączyli szybko kroplówkę, a po przepłukaniu
żołądka znaleźli resztki białych tabletek. Żadnych
śladów jedzenia, xxi jest typowe dla narkomanów i
co tłumaczyło chorobliwą chudość dziewczyny.
Jej przyjaciele również byli wychudzeni i mieli
rozbiegane, błyszczące oczy. Mówili jednocześnie i
bez przerwy. Nawet Ginny i Ryan słyszeli ich
podniecone głosy.
–
Są pod silnym wpływem narkotyków –
stwierdził Ryan z goryczą. – Popatrz na nią. Trzeba
skierować ją na toksykologię. Muszą ją tam
natychmiast dokładnie zbadać. Nie podoba mi się to
wzmożone ciśnienie śródczaszkowe... Jestem
pewien,
że jej mózg wygląda jak rozmiękła gąbka.
Trzeba monitorować ciśnienie, podłączyć ją do
sztucznej nerki i odwodnić mózg, ale potrzebny jest
do tego nefrolog lub toksykolog. Czy wiemy, kim
ona jest?
–
Sądzę, że powinniśmy wezwać policjantów,
żeby porozmawiali z nimi i dowiedzieli się, kto
sprzedał temu dziecku to świństwo. Ja się nią teraz
zajmę, a ty zadzwoń na toksykologię, żeby byli
przygotowani na jej przyjęcie.
Buzz natychmiast zabrano na odtruwanie. Jeden z
jej kolegów nagle upadł, ale do czasu przyjazdu
policjantów wszyscy byli już na tyle przytomni, że
mogli z nimi rozmawiać.
Dopiero o trzeciej nad ranem opuścili szpital i
udali się na komisariat, ale Ginny i Ryan nadal nie
wiedzieli, kim naprawdę jest Buzz ani kogo należy
zawiadomić.
– Jak rodzice mog
ą pozwolić swoim dzieciom
zadawać się z kolegami, którzy mają na nie tak
okropnie zły wpływ? – powiedział Ryan z gniewem.
–
Przecież to jeszcze dziecko.
–
Istnieją dzieci zarówno złe, jak i dobre, Ryan.
Być może to właśnie ona ma zły wpływ na innych.
Nic w
ydaje się, żeby zdobycie narkotyków było
szczególnie trudne. Tak czy owak, powinieneś mieć
pretensję do handlarzy, a nie do samych dzieci.
–
Masz rację. Gdyby to ode mnie zależało, kara
śmierci byłaby dla nich zbyt łagodna. To zwykłe
szumowiny.
Ginny drżącymi rękami nalała kawę i podała
kubek Ryanowi.
–
Czy myślisz, że z tego wyjdzie?
–
Nic wiem. Być może. Jeśli jej stan szybko się
poprawi, to pewnie wyzdrowieje. Może na tyle się
przestraszy, że rzuci narkotyki, zanim zrujnuje sobie
życic. Jeśli już nie jest za późno.
–
Jeśli... – Ginny wzięła swój kubek z kawą,
próbując opanować drżenie rąk.
Miała poważne powody, by żałować swego
jedynego doświadczenia z narkotykami. Kiedy w
wieku siedemnastu lat była na przyjęciu, dała się
namówić na haszysz. Wracając samochodem z
kolegą, który był pod silnym wpływem narkotyków
dosiarczonych przez jakiegoś pozbawionego
skrupułów handlarza, wypadli z szosy i uderzyli w
balustradę mostu.
To dziwne, pomyślała, że poza bliznami wydaję
się w pełni zdrowa, a jednak nie jestem. I wszystko
to z powodu kilku minut bezsensownej ciekawości...
Rozdział 7
Rano Ginny umyła się i zjadła śniadanie, a potem
zatelefonowała do siostry przełożonej na oddziale
geriatrycznym, by spytać ją, czy może przynieść do
Mabel kota.
–
Och, to wspaniały pomysł. Z pewnością będzie
wzruszona. Jest strasznie przygnębiona, biedactwo.
To okropne, nie móc się porozumieć.
Mimo napiętego planu zajęć, Ginny wróciła do
domu w porze lunchu, by zabrać Geronimo do
szpitala. Przywiązała kawałek sznurka do jego
obróżki na wypadek, gdyby próbował uciec. Kot
jednak wdrapał się na piersi Mabel i wtulił pyszczek
w jej szyję. Potem usadowił się wygodnie, podwinął
łapki i zaczął lizać ją po twarzy.
Jak można było przewidzieć, Mabel rozpłakała
się, czule głaszcząc go sprawną ręką. Ginny usiadła
obok nich, trzymając koniec sznurka. Była bardzo
zadowolona, że wpadła na ten pomysł. Niebawem
musi zabrać go z powrotem do domu, ale obiecała
Mabel, że jeszcze z nim do niej przyjdzie.
Kiedy wróciła na oddział urazowy, dowiedziała
się, że czekają tam dwaj dziennikarze, którzy chcą z
nią porozmawiać.
–
Dlaczego właśnie ze mną i na jaki temat? –
spytała rejestratorkę.
–
Chodzi o jakąś młodą narkomankę, którą
przyjęto wczoraj na toksykologię.
–
O Boże – jęknęła Ginny i natychmiast pobiegła
do Ryana.
–
Łowcy sensacji depczą nam po piętach.
Dowiedzieli się o Buzz.
–
Do diabła, nie mam czasu. Powiedz im, że nie
wolno nam wypowiadać się na ten temat.
Ginny przekazała dziennikarzom tę informację,
ale oni nie poddali się tak łatwo, bo był to bardzo
gorący temat. Sprawie narkotyków nadano dużo
rozgłosu, ponieważ w ostatnich miesiącach zmarło z
przedawkowania kilka młodych osób.
–
Mogę powiedzieć tylko tyle, że po udzieleniu
pierwszej pomocy przewieźliśmy ją na inny oddział
–
oznajmiła Ginny dziennikarzom.
–
Ale przywieziono ją tutaj? Czy była przytomna?
–
Co z pozostałymi?
–
Kto sprzedał jej narkotyki?
–
Przykro mi, ale nie mogę na to odpowiedzieć.
Proszę mi wybaczyć, mam mnóstwo pracy – odparła
Ginny.
–
Czy ma pani coś do powiedzenia na temat ludzi,
którzy sprzedają tym dzieciakom narkotyki?
–
Owszem, mam. To najgorsze szumowiny. Są
przyczyną wielu nieszczęść i zmartwień. Żadna kara
nie byłaby dla nich wystarczająco surowa –
powiedziała Ginny i odeszła.
Jej słowa zacytowały wieczorne wydania gazet.
Ginny zamierzała właśnie położyć się spać, gdy
przyszedł Ryan.
–
Widziałaś to? – spytał, wymachując gazetą.
–
Nie. Pokaż.
–
„Handlarze narkotyków to najgorsze
szumowiny" –
przeczytał na głos i podał jej gazetę.
Ginny przebiegła wzrokiem artykuł.
–
Cholera. No cóż, przynajmniej nie przekręcili
moich słów.
–
Chyba mówiłem ci, żebyś nie wypowiadała się
na ten temat?
–
Przecież nie skomentowałam sprawy Buzz,
tylko wyraziłam swoje zdanie o handlarzach
narkotyków.
–
No, już dobrze. – Odłożył gazetę i uśmiechnął
się. – Czy przypadkiem nie wybierałaś się do łóżka?
–
Owszem. Czy chciałbyś mi towarzyszyć?
–
Myślałem, że nigdy mnie o to nie poprosisz –
mruknął i przyciągnął ją do siebie.
–
Nie jesteś zmęczony? – spytała, kładąc dłonie na
jego ramionach.
– Pada
m z nóg, ale i tak cię pragnę. Chyba nigdy
nie zabraknie mi sił, żeby cię objąć.
Ginny wyciągnęła rękę i przesunęła palcami po
jego włosach. Natychmiast zapomniała o tym, że
postanowiła zachować rezerwę, i bez wahania
poddała się jego pieszczotom.
Kocha go
, a on jej potrzebuje, i tylko to się liczy.
–
Jutro wybieramy się na pokazy hippiczne –
oznajmił jej Ryan w piątek. – Dzieciaki bardzo chcą
iść. Odbędzie się również wystawa psów. Może być
bardzo zabawnie, jeśli lubisz zwierzęta.
– Uwielbiam. Z przyjemno
ścią z wami pójdę –
odparła, zapominając o tym, że postanowiła trzymać
się z dala od jego dzieci. Kiedy patrzył na nią tymi
swoimi zielonymi oczami, zapominała nawet, jak się
nazywa.
Przyjechał po nią w sobotę o wpół do jedenastej
rano. Siedząca w tyle samochodu Evie była
najwyraźniej w złym humorze.
–
Usłyszała, że impreza zaczyna się o ósmej i
chciała tam być od samego początku – wyjaśnił
Ryan, mrugając do Ginny porozumiewawczo. – A ja
się nie zgodziłem. Czy ta mała dziewczynka musi
się złościć, kiedy nie postawi na swoim?
–
Po prostu poddaje cię próbie – oznajmiła Ginny.
–
Ale przekonała się, że ja też jestem
nieustępliwy.
Kiedy dotarli na miejsce i Evie dostrzegła
samochód z lodami, natychmiast przestała się dąsać.
–
Och, tatusiu, proszę – błagała.
Gus przyłączył się do jej nalegań, więc Ryan kupił
każdemu po porcji lodów. Potem, obawiając się, że
przechodzące w pobliżu konie mogą stratować
dzieci, posadził Gusa na swoich ramionach. Ginny
wzięła Evie za rękę i wszyscy powędrowali w
kierunku terenu pokazów.
–
Jaki wielki koń! – zawołała Evie, patrząc z
podziwem na wspaniałego kasztana, który przebiegł
kłusem obok nich.
–
Rzeczywiście – przyznał Ryan. – Chyba trochę
zbyt narowisty dla tej pani. Obawiam się, że nie
potrafi nad nim panować.
– Czy znasz si
ę na koniach? – spytała Ginny.
–
Owszem. Moi rodzice mieli ranczo, więc z
konieczności dorastałem w siodle. Ona wyraźnie nie
radzi sobie z tym koniem.
–
Jest bardzo blada. Może źle się czuje?
–
Pewnie jest po prostu śmiertelnie przerażona.
Potem ich uwagę przyciągnęły inne konie.
Zauważyli, że przeszkody skonstruowane z belek
oraz słupków w naturalnym kolorze drewna i
pokryte gałązkami drzew różnią się od barwnych
słupków na innym padoku. Dowiedzieli się, że jest
to tor treningowy dla koni używanych do polowań.
Evie i Gus patrzyli z zachwytem na konie, które
pokonywały ogromne przeszkody. Po chwili na
torze pojawił się kasztan. Ryan spojrzał na
dosiadającą go kobietę i zmarszczył brwi.
–
Chyba masz rację. Ona nie wygląda dobrze.
Może jest chora.
Pierwsze dwa
skoki były udane, ale kiedy koń
pokonał trzecią przeszkodę, zaczął nagle
przyspieszać i tuż przed czwartą kobieta opadła na
jego szyję. Kasztan, przeskoczywszy przeszkodę,
zaczął galopować, a potem gwałtownie skręcił w
lewo. Kobieta niczym szmaciana lalka
spadła z jego
grzbietu i potoczyła się w kierunku widzów.
Ryan, mrucząc coś niewyraźnie, zdjął Gusa z
ramion i postawił go obok Ginny, a sam podbiegł do
leżącej na murawie kobiety. W tym samym
momencie podszedł do nich przedstawiciel
Czerwonego Krzyża.
– Jestem lekarzem –
oznajmił Ryan.
Sprawdził
drożność
dróg
oddechowych
poszkodowanej, zbadał, czy nie doznała urazu
kręgosłupa, a potem podtrzymywał ją, czekając, aż
unieruchomią jej szyję.
–
Może powinniśmy coś zrobić? – spytała stojąca
obok Ginny kobieta.
–
Jestem również lekarzem. Gdyby zajęła się pani
dziećmi, mogłabym pomóc.
Oddała dzieci pod opiekę nieznajomej i podbiegła
do Ryana.
–
Co mam robić?
–
Sprawdź rdzeń. Ona oddycha, ale jest piekielnie
rozpalona i nieprzytomna.
–
Może ma wstrząs mózgu – powiedział
mężczyzna z Czerwonego Krzyża.
Ryan potrząsnął głową.
–
Nie. Obserwowałem ją i zauważyłem, że
zemdlała w czasie jazdy. Nie sądzę, żeby miała jakiś
uraz głowy, ale podczas upadku mogła doznać
obrażeń.
Ginny obmacała dokładnie kręgi pacjentki,
sz
ukając przemieszczeń, ale niczego nie wyczuła.
–
Jeśli nastąpiło złamanie, to bez przemieszczeń.
Zbadam jej nogi.
–
Źrenice reagują na światło – stwierdził Ryan
półgłosem. – Chyba odzyskuje przytomność.
Ujął dłoń dziewczyny.
–
Czy pani mnie słyszy? Jestem lekarzem. Proszę
powiedzieć, co się stało.
Pacjentka otworzyła oczy.
– Moje plecy –
wykrztusiła urywanym szeptem. –
Bolą...
Ryan odgarnął włosy z jej twarzy i spytał:
–
Jak się pani nazywa?
– Debbie –
wyjąkała. – Debbie McNab. Gdzie
jestem?
–
Spadła pani z konia. Co się stało?
–
Nogi chyba w porządku – rzekła cicho Ginny.
–
Dziękuję. Czy wie pani, jak do tego doszło?
Debbie potrząsnęła głową, a Ryan spojrzał na
Ginny.
–
Dość swobodnie porusza szyją, ale na wszelki
wypadek założymy jej kołnierz usztywniający.
Debbie, czy może była pani ostatnio przeziębiona?
–
Tak... Boli mnie głowa – wyszeptała i
natychmiast zwymiotowała.
–
Niech mi pani powie coś więcej o tym
przeziębieniu – poprosił Ryan.
–
Grypa. Czuję się okropnie. Gdzie jestem?
–
Spadła pani z konia.
–
Och! Co się z nim stało?
Ginny rozejrzała się po padoku.
–
Chyba ktoś go złapał. Wszystko w porządku.
– Och... –
Debbie zamknęła oczy, ale Ryan nie dał
jej zasnąć.
–
Niech się pani obudzi. Unieruchomimy pani
szyję, a potem zaniesiemy panią do karetki.
Gdy
ułożono ją na noszach, Ryan ostrożnie zdjął
jej z głowy toczek. Poza niewielkim zasinieniem, nie
dostrzegł żadnych śladów urazu głowy.
–
Czy ktoś z państwa ją zna? – spytał, rozglądając
się wokół.
– Ja –
zawołała z tłumu jakaś kobieta.
–
Czy możemy skontaktować się z jej rodziną? Z
mężem lub narzeczonym?
–
Z mężem. Zawiadomimy go. Czy nic jej nie
jest?
–
Chyba nie, ale dla pewności zabierzemy ją do
szpitala. To był paskudny upadek. Może pani wie,
jak się czuła dziś rano?
–
Nie najlepiej. Mówiłam jej, że nie powinna brać
udziału w tym pokazie, ale się uparła. Aha, nie
wiem, czy to ważne, ale ona nie ma śledziony.
Straciła ją jakiś czas temu w wyniku innego upadku
z konia.
Ryan, chcąc dokładniej zbadać Debbie, wsiadł
wraz z nią do karetki, a Ginny wróciła do dzieci.
Znajoma Debbie odwróciła się do Ginny.
–
To chyba nic poważnego, prawda? Nie
widziałam tego upadku, ale podobno poniósł ją koń.
–
Zemdlała, zanim z niego spadła. To chyba z
powodu tej grypy. Myślę, że wszystko będzie
dobrze, ale trzeba jej zrobić kilka prześwietleń. Czy
skontaktuje się pani z jej mężem?
–
Tak, a mój narzeczony zajmie się koniem i
odwiezie go ciężarówką pod jej dom. Dziękuję, że
udzieliliście jej pomocy.
Ginny podeszła do dzieci.
–
Czy tatuś pojedzie karetką? – spytała Evie
podnieconym głosem.
–
Nie mam pojęcia, ale zaraz się dowiemy.
Po chwili Ryan wysiadł z karetki i podszedł do
nich.
–
Wybieram się z nią do szpitala. Czy mogłabyś
pojechać za nami moim samochodem?
–
Och, tatusiu, chcemy tu jeszcze zostać! –
zawołała Evie płaczliwie.
–
Możesz wrócić tu moim samochodem –
zaproponowała Ginny.
–
Naprawdę? A co z ubezpieczeniem?
–
Chyba masz więcej niż dwadzieścia pięć lat,
prawda?
Ryan roześmiał się.
–
Tylko o dziesięć więcej.
Ginny wyjęła z kieszeni kluczyki i podała je
Ryanowi.
–
Nie martw się o nas. Gdzieś tu kręci się
sprzedawca frytek i hot dogów. Na pewno miło
spędzimy czas. Do zobaczenia.
Ryan pocałował ją w policzek i odszedł, a dzieci
patrzyły na nią z nadzieją w oczach.
–
Czy możemy zjeść frytki? – spytał Gus.
–
Jeśli dasz słowo, że nie będziesz po nich
chorował. Ale nie dostaniecie zielonych lizaków ani
prażonej kukurydzy. I nie bierzcie za dużo ketchupu.
–
On zawsze bierze za dużo ketchupu – oznajmiła
Evie autorytatywnie. –
A czy potem moglibyśmy
zobaczyć kucyki? Nie lubię dużych koni. Są
straszne.
Stanęli w kolejce po frytki i hot dogi, a potem
poszli na niewielki padok, po którym prowadzono
wkoło kilka ślicznych kucyków. Miały jedwabiste
grzywy i ogony, a ich sierść lśniła w słońcu.
Zwycięzcą został wspaniały kucyk szetlandzki z
falującą czarną grzywą i zadem przypominającym
wypolerowany kasztan. Kiedy przebiegał kłusem
obok nich, chlubiąc się swą czerwoną rozetką z
wstążek, Evie westchnęła.
–
Chciałabym mieć takiego – powiedziała – ale
tatuś się nie zgadza.
Ginny doszła do wniosku, że po dzisiejszym
wypadku Ryan z pewnością jeszcze bardziej uprze
się przy swoim zdaniu.
–
Macie ochotę na lody? – spytała, chcąc zmienić
ten niebezpieczny temat.
– Co, zamiast kucyka?
–
Głuptasek. No, chodźmy poszukać czegoś do
zjedzenia.
Po drodze do samochodu z lodami natknęli się na
człowieka, który za drobną opłatą na cele
dobroczynne oferował przejażdżki na kucyku.
–
Och, czy mogłabym spróbować? – poprosiła
Evie.
Ginny miała ochotę się zgodzić, ale doszła do
wniosku, że nie może tego zrobić bez pozwolenia
Ryana.
–
Zaczekajmy na tatę – zaproponowała.
W tym momencie pojawił się Ryan, jakby Evie
wyczarowała go spod ziemi. Dziewczynka podbiegła
do ojca, chwyciła go za rękę i zarzuciła błagalnymi
prośbami.
– No dobrze, skoro nalegasz –
powiedział z
pobłażliwym uśmiechem i kupił dla dzieci dwa
bilety.
Kiedy dopasowano im toczki i wyprowadzono na
padok, Ginny spytała:
–
Co z pacjentką?
–
Czuje się dość kiepsko, ale myślę, że to z
powodu tej grypy. Przyszedł jej mąż, a Jack był na
miejs
cu, więc ich zostawiłem. – Wsunął w dłoń
Ginny kluczyki od samochodu. –
Dzieciaki były
grzeczne?
– Owszem. –
Spojrzała na niego. – Evie marzy o
kucyku.
–
Wiem, ale nie możemy brać na siebie tego
rodzaju obowiązków. A poza tym Evie jest jeszcze
za mała. Kiedy trochę dorośnie, może brać lekcje
jazdy, a jeśli rzeczywiście to polubi, dostanie
kucyka. Ale na razie nie chciałbym narażać jej na
niebezpieczeństwo.
–
Wiedziałam, że to powiesz – zaśmiała się
Ginny.
–
Zobaczymy, co będziesz czuła, kiedy będziesz
matką.
Ginny zrobiło się niedobrze. Gdybym tylko
mogła, pomyślała ze łzami w oczach i ściśniętym z
bólu sercem.
Dzieci
wróciły
radośnie
szczebiocząc.
Powiedziały, jak miały na imię ich cudowne kucyki i
błagały ojca o jeszcze jedną przejażdżkę. Ryan
pokręcił głową.
–
Mam dla was niespodziankę. W szpitalu
spotkałem Jilly i Zacha, którzy zaprosili nas na
barbecue.
–
I Scud też będzie? – zapiszczał radośnie Gus. –
Och, tato!
– No to jedziemy? –
spytała Evie, zapominając o
kucykach.
– Co ty na to, Virginio?
– A jestem zaproszona?
–
Oczywiście. Powiedziałem im, że dzisiejszy
dzień spędzasz z nami.
–
Wobec tego pojadę z przyjemnością. Zapowiada
się miłe popołudnie.
I byłoby miło, gdyby nie dociekliwe pytania
gospodarzy, których najwyraźniej interesowały
perspektywy zw
iązku Ginny z Ryanem.
–
Nie wyobrażajcie sobie o nas zbyt wiele –
powiedziała Ginny do Jilly, kiedy reszta
towarzystwa poszła bawić się ze Scudem. – Nasz
związek nie ma przyszłości. Od początku oboje
zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Nie chcę, żebyście
porus
zali ten temat w obecności dzieci, bo nie mogę
zająć miejsca ich matki. Ryan dał mi to wyraźnie do
zrozumienia. Wydaje mi się, że on wciąż kocha
Ann.
Jilly spojrzała na nią ze zdziwieniem.
–
Ależ, Ginny, przecież każdy widzi, że on kocha
ciebie!
Ginny potr
ząsnęła głową.
–
Nie. On mnie pożąda, a to co innego. Od śmierci
Ann upłynęło sporo czasu i w końcu pozwolił sobie
na romans. Któregoś dnia obudzi się, spojrzy na
mnie i dojdzie do wniosku, że nie jestem osobą, za
jaką mnie uważał, ale do tego czasu... będę cieszyć
się tym, co mam.
–
Wiesz, sprawiasz wrażenie osoby bardzo pewnej
siebie, ale chyba to tylko pozory, prawda? Nie
zdajesz sobie sprawy z własnej wartości.
–
Och, wiem. Jestem tylko kochanką, Jill. Nie
żoną.
W tym momencie wrócili panowie i padli na
ziemię, z trudem łapiąc oddech. Tuż za nimi
przybiegły dzieci i z radosnym śmiechem usiadły im
na piersiach.
–
Jesteś spocony – oznajmił Gus, klepiąc Ryana
po policzku.
–
Ty też – mruknął Ryan i zrzucił chłopca na
trawę.
Evic podskakiwała na piersiach Zacha, głośno
chichocząc.
–
To dla ciebie doskonały trening – powiedziała
Jilly. –
Masz czas tylko do lutego, a musisz się
jeszcze sporo nauczyć.
Zach przewrócił się na bok i łaskotał Evic, dopóki
nie zaczęła go błagać o litość.
–
Kto chciałby zobaczyć szczenięta Scuda? –
spytał obojętnym tonem.
Dzieci podskoczyły, piszcząc z radości.
–
Tato, tato, musisz pójść z nami – prosiły.
Potem Evic odwróciła się do Ginny i chwyciła ją
za rękę.
–
Ty też chodź, Ginny!
–
No dobrze. Zobaczmy te szczenięta. – Spojrzała
na Jilly. – Idziesz?
Jilly potrząsnęła głową, uważnie jej się
przyglądając. Ginny dostrzegła w jej oczach
współczucie i odwróciła się. Nic potrzebuje litości.
Jest wystarczająco silna, by dać sobie ze wszystkim
radę.
–
Zostanę i przygotuję jedzenie – oznajmiła Jilly.
–
Tylko nie bądźcie tam zbyt długo.
Szczenięta były wspaniałe. Wyglądały jak puchate
kłębki czarnej sierści. Miały krótkie, grube łapki,
różowe języki i ostre jak igły zęby. Kiedy Ginny
usiadła na kuchennej posadzce domu na pobliskiej
farmie
, pieski natychmiast ją otoczyły. Jedne żuły
sznurowadła od jej tenisówek, inne wdrapywały się
chwiejnym krokiem na jej nogi, a potem z nich
spadały. Ich matka spoglądała na nie z boku
pobłażliwym wzrokiem.
– Ten zostanie u nas –
oznajmił Zach, unosząc
jed
nego z większych samców. – Jeszcze nie mamy
dla niego imienia. Nazywamy go po prostu Junior.
Jest bardzo podobny do Scuda, kiedy był
szczeniakiem.
–
Dwa takie duże psy? – mruknął Ryan. –
Przecież to straszny kłopot.
–
To już problem Jilly. Ona będzie zostawać z
nimi w domu.
–
A pan nie chciałby jednego? – spytała siostra
Zacha.
Evie i Gus natychmiast podnieśli larum, ale Ryan
pozostał nieugięty.
–
Od czasu do czasu będziemy pożyczać Scuda i
Juniora –
obiecał – ale to niesprawiedliwe, żeby pies
był w domu, a ja cały dzień w pracy.
Evic zmarkotniała.
–
Gdyby mama żyła, moglibyśmy mieć psa –
oznajmiła ze smutkiem.
Ryan przymknął oczy.
–
Chodź, kochanie. Uściśnij Juniora i wracajmy
do Jilly. Niebawem będzie kolacja.
Ginny wstała, ostrożnie zsuwając na ziemię
szczególnie ambitnego alpinistę. Evie ucałowała
Juniora w nos, a potem położyła go obok rodzeństwa
i wsunęła rękę w dłoń Ginny.
–
Czy mogę iść z tobą? – spytała.
Serce Ginny gwałtownie zabiło.
–
Oczywiście, kochanie – odparła, ściskając małą
rączkę. – Przekonamy się, ile jest kroków do domu
Jilly?
Było ich niemal sześćset... wystarczająco dużo,
żeby Ginny zdołała odzyskać panowanie nad sobą.
Miała ochotę odejść, uciec, ale jej samochód został
pod domem Ryana. Przybrała więc pogodny wyraz
twarzy, który zwió
dł wszystkich z wyjątkiem Jilly, i
zachowywała się tak, jakby nic nie zaszło. Miała
wrażenie, że kolacja nigdy się nie skończy. Wszyscy
jedli bardzo powoli, gawędząc i śmiejąc się wesoło.
W końcu pożegnali się z gospodarzami i odjechali.
–
Wstąp na drinka – zaproponował Ryan, ale
Ginny stwierdziła, że to ponad jej siły.
Nie była w stanie znów wejść do jego domu,
siedzieć w pokoju, w którym stała fotografia Ann, i
uśmiechać się beztrosko.
–
Nie mogę – odparła. – Muszę zająć się kotem, a
poza tym dziś wieczorem powinnam jeszcze
odwiedzić Mabel.
– Do widzenia, Ginny! –
zawołała Evic,
podbiegając do jej samochodu. – Dziękuję, że
spędziłaś z nami dzień. – Pochyliła się i pocałowała
ją w policzek.
Ginny uruchomiła silnik i odjechała, zostawiając
za sobą cząstkę swego serca.
–
Ona dziś wieczorem była smutna, tato –
powiedziała Evie, kiedy Ryan otulał ją kołdrą.
–
Wiem. Ciekawe dlaczego. Może była po prostu
zmęczona?
–
Była smutna – upierała się Evie.
Zauważył to. Często jest smutna, pomyślał i znów
zaczął się zastanawiać, czy Ginny kiedykolwiek
zaufa mu na tyle, by wyznać mu przyczynę swego
smutku.
–
Chciałabym, żeby została naszą nową mamą –
oznajmiła Evic po namyśle.
Ryan poczuł ucisk w gardle. Nową mamą?
Próbował wyobrazić sobie Virginię w tej roli. Ku
jego zdumi
eniu nie wydało mu się to bynajmniej
godne potępienia, nierozważne czy nieprzyzwoite.
Ale czy to w ogóle wchodzi w rachubę? Czy ona
zechciałaby wziąć na siebie opiekę nad cudzymi
dziećmi?
Bez wątpienia ma z nimi dobry kontakt... Byłyby
przy niej bezpieczne
. Może potem przyszłyby na
świat inne dzieci? Podobne do matki – istotki z
ciemnobrązowymi włosami, szarymi oczami i
ustami stworzonymi do uśmiechu...
Doszedł do wniosku, że jest jeszcze za wcześnie,
żeby o tym myśleć.
Rozdział 8
Ginny wróciła do domu z kilkoma puszkami
jedzenia dla kota i znalazła pod drzwiami liścik
napisany drżącą ręką. Zanim go przeczytała,
domyśliła się, co zawiera. Wiadomość, która
pochodziła od Dory, była krótka i rzeczowa.
„Z przykrością zawiadamiam, że Mabel zmarła
dz
iś po południu".
Ta kropla przepełniła czarę goryczy. Ginny
usiadła na kanapie, wzięła Geronimo na kolana i
zaczęła rozpaczliwie płakać. Kot najwyraźniej uznał
to za oburzające, więc poszedł do kuchni, usiadł
obok lodówki i miauczał, dopóki go nie nakarmiła.
–
Chyba teraz należysz już do mnie, staruszku –
powiedziała. – No cóż, przynajmniej nie jestem
sama.
Zadzwonił telefon.
–
Cześć – powitał ją Ryan. – Co robisz?
Z trudem powstrzymała łzy.
–
Tęsknię za tobą – odparła.
–
Virginio, czy dobrze się czujesz? – spytał z
niepokojem.
Ginny ciężko westchnęła.
–
Dziś po południu umarła moja sąsiadka. Była
właścicielką Geronimo, więc pewnie go po niej
odziedziczyłam.
– Och, Virginio, bardzo mi przykro. Chcesz,
żebym przyjechał? Wydajesz się zdenerwowana.
–
Naprawdę? Nie martw się. To po prostu reakcja
na tę wiadomość.
–
Kochanie, czy jesteś pewna, że wszystko w
porządku? – spytał po chwili milczenia.
Miała ochotę krzyczeć, że nic nie jest w porządku
i nigdy nie będzie. Że chce, aby ją objął i wyznał jej
miłość...
– Oc
zywiście – odparła pogodnym tonem i
zmieniła temat. – To był miły dzień, prawda? Dzieci
chyba nieźle się bawiły.
–
Owszem. Dziękuję, że się nimi zaopiekowałaś,
kiedy pojechałem z tą dziewczyną do szpitala.
–
To była prawdziwa przyjemność. Nic sprawiły
mi k
łopotu. Jak ona się czuje?
–
Dobrze. Na prośbę męża wypisali ją do domu.
–
Więc nie miała urazu głowy?
–
Chyba nie, bo Jack nie wypuściłby jej ze
szpitala. –
Zawiesił głos i dodał z rezerwą: – Evic
żałowała, że nie mogłaś jej dzisiaj poczytać „Czarnej
Piękności". Uważa, że spodobałoby ci się
zakończenie. Chce, żebyś jej to ponownie
przeczytała, a Gus powiedział, że następnym razem
masz zająć się nim.
Ginny zaniemówiła. Wciągają ją w swoje życie,
nie dbając o jej zgodę. Czy ma im na to pozwolić? A
co będzie, jeśli wszystko się rozpadnie? Nie, nie
może się na to zgodzić. Tym razem ma znacznie
więcej do stracenia...
–
Posłuchaj, muszę kończyć. Kot domaga się
spaceru, a ja powinnam zrobić mu jakieś stałe
legowisko. Na razie zdecydował, że będzie spał ze
mną na łóżku.
–
Mądry kot. Czy myślisz, że wpuściłby mnie tam
na dwie godziny? Mógłbym poprosić Suzannah,
żeby tu wpadła. Na pewno chętnie by to zrobiła.
To była kusząca propozycja, ale Ginny miała zbyt
rozstrojone nerwy, by nie zepsuć Ryanowi jego
romantycznego n
astroju. Każda pieszczota z jego
strony jeszcze bardziej wyprowadziłaby ją z
równowagi.
–
Myślisz wyłącznie o swoich hormonach –
powiedziała.
–
To przez ciebie. Tak na mnie działasz, że nie
potrafię zapanować nad sobą. Przedtem byłem
porządnym chłopcem.
–
I nadal jesteś – stwierdziła ze śmiechem.
–
Miło, że to mówisz. – Zniżył głos. – Pragnę cię,
Virginio. Dlaczego, do diabła, nie jesteś teraz ze
mną?
–
Bo obiecałeś teściowej, że nie będziesz się bawił
u siebie w domu –
przypomniała mu.
–
I dlatego wyszłaś tak wcześnie?
–
Przecież wiesz dlaczego – skłamała. –
Wybierałam się do Mabel. Teraz muszę zaraz
wypuścić kota. Zobaczymy się w poniedziałek.
– A jutro?
–
Mam dyżur.
–
Cholera. No to trzymaj się. Będziemy za tobą
tęsknić.
Kot wcale nie musiał wychodzić, bo już był dziś
na dworze.
Kiedy Ginny kładła się spać, leżał zwinięty w
kłębek pośrodku jej łóżka.
–
Posuń się – zażądała, delikatnie popychając go
stopą.
Mruknął z niezadowoleniem i ułożył się wygodnie
nieco dalej. Ginny leżała, rozmyślając o Ryanie i
jego dzieciach. Po chwili kot wdrapał się na
poduszkę i dotknął pyszczkiem jej twarzy. Przytuliła
się do niego i zasnęła przy akompaniamencie jego
cichych pomruków.
Następnego dnia z chęcią poszła do pracy. Miała
nadzieję, że natłok zajęć pozwoli jej oderwać myśli
od Ryana. Kiedy znalazła wolną chwilę, usiadła i
wypiła kawę w towarzystwie Patricka Haddona,
który poinformował ją o stanie Buzz.
–
Dzięki dobrej opiece wraca do zdrowia. Nic
rozumiem, dlaczego te dzieciaki pakują się w takie
kłopoty. W czasach naszej młodości było zupełnie
inaczej.
–
Tak sądzisz? – spytała Ginny sceptycznie. – Ja
pamiętam z tego okresu sporo niesamowitych
wyskoków.
–
Pewnie wychowywano cię mniej rygorystycznie
niż mnie. Mój ojciec obdarłby mnie żywcem ze
skóry, gdy
by poczuł ode mnie zapach alkoholu!
–
Och, mnie spotkałoby to samo. Z wyjątkiem
jednego przypadku, kiedy wszystko wymknęło mi
się spod kontroli. Wtedy cieszyli się, że w ogóle
żyję.
–
To wydaje się bardziej ekscytujące niż moje
przeżycia z młodości. Opowiedz mi o tym.
–
To nie było wcale ekscytujące, lecz głupie i
przerażające. Poszłam na przyjęcie z chłopcem,
którego prawie nie znałam. Przedawkował. Ktoś
wsypał coś do jego drinka, a ja nie zwróciłam na to
uwagi, bo przeprowadzałam właśnie jedyne w
swoim życiu doświadczenie z haszyszem.
Patrick spojrzał na nią z zainteresowaniem.
– No i?
–
Roztrzaskał samochód, a ja wylądowałam na
balustradzie mostu. Miałam szczęście, że przeżyłam.
–
Och! Pewnie miałaś straszne obrażenia
wewnętrzne?
– Tylko lekkie.
–
Śledziona?
Potrząsnęła głową.
– Nie. Raczej jelito.
–
Miałaś szczęście.
–
Szczęście? Być może.
–
Lizzi Hamilton też miała szczęście – dodał.
–
Owszem. Jak się czuje?
–
Powoli wraca do zdrowia. Jej nogi okazały się
największym zmartwieniem, ale po operacji dobrze
się goją. Przez jakiś czas nie będzie mogła chodzić,
ale uważam, że to niezbyt wygórowana cena za to,
że w ogóle żyje. Dziwna jest śmierć. Moja pierwsza
żona zginęła podczas trzęsienia ziemi.
– Och, Patrick – west
chnęła Ginny. – Przykro mi.
Nie wiedziałam, że byłeś wcześniej żonaty.
–
Minęło wiele lat. Byliśmy wówczas w małym,
meksykańskim miasteczku. Isobel weszła do szkoły,
nagle nastąpił wstrząs i budynek po prostu złożył się
jak domek z kart. Nie było nadziei na wyciągnięcie
stamtąd kogokolwiek żywego, ale próbowaliśmy.
Okropne było to, że nie mogłem się z nią pożegnać.
–
Wbił wzrok w swój kubek. – Przez wiele lat nie
dawało mi to spokoju. Dopiero dzięki ogromnej
wyrozumiałości Anny jakoś udało mi się pogodzić
z
e stratą Isobel.
–
To musiał być trudny okres.
–
Owszem. To Anna postawiła mnie na nogi i
sprawiła, że odzyskałem chęć do życia. Nie
rozumiem, jak Ryan daje sobie z tym radę, nie mając
obok siebie kogoś, kto w trudnych chwilach
podtrzymywałby go na duchu. Jest oddalony od
swojej rodziny o tysiące kilometrów.
– Nie –
zaprotestowała. – Jego rodzina jest przy
nim. ' Są nią jego dzieci.
Patrick potrząsnął głową.
–
Nie o to mi chodzi. Przecież nie możesz
zwierzać się dzieciom, zwłaszcza kiedy są takie
małe. Sam nie wiem, czy mając dzieci łatwiej jest
przeżyć taki wstrząs.
–
Myślę, że tak... Wtedy musisz wziąć się w garść
i działać. Ale masz też do czynienia z całym
wachlarzem ich uczuć. Sądzę, że łączenie pracy
zawodowej z prowadzeniem domu musi być dla
mężczyzny okropnie trudne.
– Moim zdaniem to pomaga. Bez wsparcia
kolegów i nawału pracy ugrzązłbym w ponurym
bagnie rozpaczy i nigdy się z niego nie wydostał.
– Od jak dawna Ryan tu mieszka?
–
Mniej więcej od dwóch lat. W jakieś sześć
miesięcy po śmierci Ann zaczął pracować w
szpitalu.
–
Jaki wtedy był?
–
Dość gburowaty. Prawie się nie uśmiechał. Po
pracy szedł prosto do domu. Nigdy się na nic nie
skarżył, zupełnie jakby nic nie miało już dla niego
znaczenia. Początkowo współpraca z nim była dość
trudna, ale potem
zaczął się stopniowo uśmiechać, a
od twojego przyjazdu po prostu promienieje
radością.
Ginny lekko się zaczerwieniła, a Patrick
wybuchnął śmiechem.
–
Przepraszam. Nie chciałem wprawiać cię w
zakłopotanie, ale musielibyście mieć sieczkę w
głowie, gdybyście się do tej pory nie związali.
–
Związali? O co ci chodzi?
–
Dobrze wiesz, i wszyscy są ci za to wdzięczni.
Ryan potrzebował kogoś takiego jak ty.
Słowa Patricka podniosły ją na duchu. Być może,
dając Ryanowi odrobinę szczęścia, przyczyniła się
do tego, że odzyskał równowagę uczuciową i chęć
do życia.
Wkrótce po tej rozmowie zalała ich fala pacjentów
z weekendowymi kontuzjami. Rozpoczął się sezon
piłkarski, obfitujący w łatwe do przewidzenia urazy
nie wytrenowanych mięśni, które nagle zostały
nadmiernie pr
zeciążone i napięte. Zjawił się jakiś
młody chłopak z naciągniętym ścięgnem, drugi z
naderwanym mięśniem uda, a jeszcze inny ze
złamaną nogą w kostce.
Ginny pokazała Patrickowi prześwietlenia.
–
Jeszcze jeden sportowiec padł na boisku –
powiedziała. – Sądziłam, że sport ma służyć
zdrowiu.
Patrick roześmiał się głośno.
–
Co podsunęło ci taką myśl? Przed chwilą był u
mnie amator squasha, który dostał piłką w twarz i
najprawdopodobniej straci wzrok w jednym oku.
Podejrzewam złamanie dolnej ściany oczodołu, więc
skierowałem go na obserwację i badania do okulisty.
–
Zdaje się, że Ryan i Zach też niekiedy grają w
squasha.
–
I zapewne nie używają okularów ochronnych.
–
Chyba nie. Wszyscy wierzymy we własną
nieśmiertelność.
–
Nie wszyscy, ale utrata tej wiary może naprawdę
zagrozić zdrowiu.
To
była
prawda.
Mabel
odeszła,
najprawdopodobniej
wcale
się
tego
nie
spodziewając. Pierwszy mąż Lizzi Hamilton umarł,
pierwsza żona Patricka również, Jack Lawrence
stracił syna, a Ann O’Connor zginęła w kwiecie
wieku. Bestia zbier
a swe żniwo, gdzie i kiedy tylko
zechce, pomyślała Ginny.
W poniedziałek rano Ryan wciągnął Ginny do
swego gabinetu, a potem objął ją i dokonywał
cudów, żeby rozproszyć jej ponury nastrój.
–
Tęskniliśmy wczoraj za tobą – powiedział,
przytulając się do niej. – Boże, Virginio, jak ty
pięknie pachniesz. Może w porze lunchu
poszlibyśmy nakarmić kota?
–
On nie jest głodny.
– Ale poza nami nikt o tym nie wie.
–
Nie chciałabym pozbawiać cię złudzeń, ale nikt
nie da się nabrać na bajeczkę o karmieniu kota.
–
Więc niech sobie myślą, co chcą – oznajmił
beztrosko. –
W końcu jesteśmy już dorośli.
–
Oni uważają, że oddałam im przysługę,
ponieważ podobno odkąd zacząłeś pracować nad
hormonami, łatwiej jest z tobą wytrzymać.
–
Co? Kto to powiedział?
– Patrick.
–
Naprawdę? No cóż, w takim razie może nas
zastąpić, kiedy będziemy poddawać je dalszej
gimnastyce!
Klepnęła go w ramię.
–
Zabierz ręce! Jak mogę pracować, skoro przy
każdej okazji zachowujesz się tak jak teraz?
–
Inaczej byś się tutaj zanudziła, ale chyba masz
rację. Wiesz co, może wpadniesz wieczorem i trochę
poczytasz dzieciakom przed snem? Potem poproszę
Suzannah, żeby się nimi zaopiekowała, a ja zabiorę
cię gdzieś na kolację, co? Czy to bardziej odpowiada
twojej romantycznej duszyczce?
– A potem?
–
Potem odwiozę cię do domu, kochanie. No
więc?
–
Pod warunkiem, że nie będę musiała czytać
„Czarnej Piękności" od samego początku.
Uśmiechnął się.
– Zgoda.
Czytając ostatni rozdział, Ginny tak się wzruszyła,
że miała łzy w oczach. Potem Evie objęła ją i
pocałowała na dobranoc. Angus nieśmiało poszedł
za jej przykładem.
Kiedy zjawiła się Suzannah, natychmiast wyszli z
domu. Ryan zabrał Ginny do nowej włoskiej
restauracji. Panujący w niej półmrok był wprost
wymarzony dla zakochanych par.
Po powrocie do domu Ryan od razu wzi
ął Ginny
w ramiona i zaczął ją całować. Nic tracili czasu na
wstępną grę miłosną. Podziałała na nich panująca w
restauracji atmosfera oraz kilkudniowa przymusowa
wstrzemięźliwość. Nic zdołali nawet dotrzeć do
sypialni... przynajmniej nie za pierwszym razem.
Kiedy w końcu tam weszli, dostrzegli pośrodku
łóżka zwiniętego w kłębek kota. Był oburzony, że
został wyeksmitowany ze swego legowiska. Ryan
wytłumaczył mu łagodnie, lecz stanowczo, że teraz
jest jego kolej, więc musi ustąpić mu miejsca.
–
Chyba jesteś zazdrosny – powiedziała Ginny z
przekąsem, przesuwając palcem po jego nagim
torsie.
Chwycił jej dłoń.
–
Jasne, że jestem zazdrosny. Ten kot sypia w
twoim łóżku, a ja dotąd nie spędziłem z tobą ani
jednej nocy!
Miał rację, ale żeby mogli mieć noc dla siebie,
musieliby znaleźć jakąś opiekunkę do dzieci. Na
przykład ich babcię? Ginny wyobraziła sobie Ryana,
przekonującego Betty i Douga, żeby zgodzili się
wziąć dzieci na weekend, bo on zamierza spędzić
czas z kochanką!
–
Chciałbym spać z tobą – powiedział, tuląc ją
czule. –
Nigdy nie mamy czasu wyłącznie dla siebie.
Albo pracujemy, albo zabawiamy dzieci, albo się
kochamy. Nic ma czasu, żeby porozmawiać. Nic nie
wiem o twojej przeszłości, o tym, jak wyglądało
twoje życie, zanim mnie spotkałaś.
–
Uważam, że znamy się całkiem dobrze – odparła
wymijająco.
–
Nie wiem nawet, czy masz jakąś rodzinę, braci,
siostry, rodziców?
–
Jestem jedynaczką, mam tylko rodziców.
Mieszkają niedaleko stąd.
–
Chciałbym ich poznać.
–
Może pojechalibyśmy tam wszyscy w czasie
weekendu?
– za
proponowała pochopnie i od razu miała
ochotę ugryźć się w język. Przecież postanowili, że
ma ich łączyć jedynie romans.
Ryan odwrócił się i spojrzał jej w oczy.
–
Naprawdę?
Cóż mogła odpowiedzieć? Że zaproponowała to
bezwiednie?
–
Naprawdę – potwierdziła. – Oczywiście –
dodała pospiesznie, chwytając się ostatniej deski
ratunku –
rodzice mogą być zajęci.
–
Inny termin też będzie dobry – mruknął, całując
ją w szyję.
–
Virginio, jak ty to robisz, że tak ładnie
pachniesz? Mógłbym cię zjeść.
Lekko ugryzł ją w ucho, a ona zaczęła się śmiać i
tulić do niego. W ten sposób kwestia wizyty u jej
rodziców została na jakiś czas odsunięta na dalszy
plan.
–
Jak, u diabła, udało ci się jeszcze raz tego
dokonać? – spytała później, kiedy w końcu
otworzyła oczy.
Spojrzał na nią niewinnym wzrokiem.
–
Sam nie wiem. Mam wrażenie, że dzieje się tak
za każdym razem, kiedy jestem blisko ciebie. Co
zamierzasz teraz ze mną zrobić?
Ginny zerknęła na zegar.
–
Nic. Dochodzi północ. Suzannah ma jutro
zajęcia w szkole. Wstawaj. Przecież nie mogę
przedstawić mojej matce kogoś tak zepsutego jak ty,
prawda?
Minęło całe osiem godzin, zanim znów go
zobaczyła. Wyglądał równie wspaniale jak
poprzedniego wieczoru. Mieli mnóstwo pracy, więc
udało im się znaleźć tylko krótką chwilę, by razem
wypić kawę.
–
Nie mamy żadnych planów na ten weekend –
oznajmił – więc dostosujemy się do twojej matki,
jeśli jesteś pewna, że można sprawić jej taki kłopot.
–
To dla niej żaden kłopot – odparła.
Matka już od kilku tygodni ciągle mówiła, że chce
go poznać. Ginny wiedziała, że matka ma takt
dyplomaty. Niepokoił ją tylko ojciec, który w
sposób niezwykle bezceremonialny traktował
rozmówców. Postanowiła, że nie dopuści go do zbyt
bezpośredniego kontaktu z Ryanem.
W szpitalu znów zaczął się gorączkowy ruch.
Przywieziono
mężczyznę po trzydziestce, który
spacerował z psem, kiedy nagle wypadł na niego zza
rogu ulicy samochód terenowy. Ręka mężczyzny
ugrzęzła w umocowanej z przodu pojazdu
kratownicy. Na domiar złego ranny upadł i jedno
koto przejechało po jego nodze.
Doznał poważnych obrażeń obu kończyn i niezbyt
groźnych urazów głowy. Stracił też dużo krwi. W
pierwszej kolejności należało ustabilizować krążenie
i zawiadomić zespół chirurgów o pilnej operacji
ręki.
Ginny i Ryan zajęli się przygotowaniami do
transfuzji. Tętnica w ramieniu pacjenta była
uszkodzona, a ręka zwisała bezwładnie. Miał
wyrwany zarówno staw barkowy, jak i łokciowy,
oraz zmiażdżoną kość ramienną. W złamanej
poniżej kolana nodze stwierdzono rozległe
uszkodzenie tkanek miękkich. Kiedy pielęgniarka
rozcięła jego ubranie, zauważono przechodzące
przez uszkodzoną kończynę ślady opony.
Na szczęście wypadek wydarzył się w pobliżu
szpitala, więc lekarze mogli natychmiast przystąpić
do działania, co w znacznym stopniu zwiększyło
szansę uratowania jego kończyn.
–
Przenośny aparat rentgenowski – powiedział
Ryan do czekającej na jego polecenia pielęgniarki. –
Natychmiast. I cztery jednostki krwi Rh minus.
Najpierw krew.
Ginny założyła pacjentowi maskę tlenową i
zaczęła podawać mu stuprocentowy tlen. Ryan
wkłuł do zdrowej ręki mężczyzny wenflon do
kroplówki i podłączył pojemnik z krwią.
– Wpompuj mu to szybko –
polecił Ginny,
podając jej pojemnik.
Jedna pielęgniarka ostrożnie rozcinała ubranie na
uszkodzonej ręce pacjenta, a druga podłączała go do
monitora serca. Pokój
wypełniły nieregularne,
szybkie
dźwięki.
Wszyscy
podświadomie
nasłuchiwali, czy nie następują jakieś zmiany w
rytmie serca, świadczące o pogorszeniu stanu
rannego. Ryan podłączył do nie uszkodzonej kostki
pacjenta kolejną kroplówkę. Przywieziono aparat
re
ntgenowski i zrobiono zdjęcia.
–
Jeśli przeżyje, na pewno pozwie ich do sądu –
powiedział Ryan. – Założę się, że kierowca, który go
uderzył, jechał z prędkością większą niż dwadzieścia
kilometrów na godzinę. Te kratownice są zabójcze.
Ma szczęście, że nie zginął na miejscu.
–
Jeśli przeżyje – mruknęła Ginny, obserwując
silny upływ krwi ze zranionej ręki. Pomyślała, że im
szybciej ranny znajdzie się na sali operacyjnej, tym
lepiej.
–
Dopóki się z tym nie uporamy, jego stan nie
ulegnie poprawie –
oznajmił Ryan, podążając za jej
wzrokiem. –
Gdzie, do cholery... Och, jesteś. Zach,
mam dla ciebie złe wiadomości. Potrzeba co
najmniej dwóch lekarzy twojej specjalności.
–
Skontaktuję się z Robertem. Powinien jeszcze
być w swojej klinice. Miał właśnie wychodzić.
Zate
lefonował do szefa kliniki, a potem odwiesił
słuchawkę.
–
Jest w drodze. Czy mogę obejrzeć zdjęcia?
–
Są tam. – Ryan wskazał ruchem głowy
negatoskop.
– Niech to diabli –
zaklął cicho Zach. – Zabiorę je.
Przywieźcie go na górę za jakieś pięć minut. Pójdę
si
ę umyć.
Wybiegł z pokoju, a Ryan i Ginny zajęli się
przetaczaniem krwi. Wykres pracy serca pacjenta
był nierówny, ale stabilny, a ciśnienie krwi
nieznacznie wzrosło.
–
Nic możemy nic więcej zrobić – powiedział
Ryan do Ginny, kiedy myli ręce. – Doprowadziliśmy
go do takiego stanu, że mogą przystąpić do operacji.
Teraz wszystko zależy od nich.
–
Tak. Życzę im powodzenia.
Nazajutrz dowiedzieli się, że zespół chirurgów
zdołał uratować obie kończyny pacjenta.
–
A więc warto było się starać – rzekł Ryan z
uśmiechem. – Skoro przeżył, będzie mógł zaskarżyć
tego idiotę, który na niego wjechał. To miła myśl.
–
Podobno psu nic się nie stało. Och, skoro mowa
o zwierzętach... Jutro jest pogrzeb Mabel Walsh.
Czy mogę zwolnić się na godzinę?
–
Oczywiście. Mogę cię zastąpić.
–
Dziękuję.
Przed wieczorną wizytą Ryana Ginny zdążyła
zadzwonić do rodziców.
–
Dzień dobry, kochanie – powitała ją matka. –
Jak twoje sprawy?
–
Dobrze. Słuchaj, czy mogę przywieźć Ryana i
dzieci w czasie weekendu?
–
Oczywiście – odparła matka po chwili wahania.
–
Kiedy chcecie się zjawić?
–
Który dzień bardziej ci odpowiada? Sobota czy
niedziela?
–
Może przyjedziecie na niedzielny lunch?
– Doskonale. Ale nie rób sobie z tego powodu
nadmiernych kłopotów. On jest tylko moim
kochankiem. Nic mamy żadnych romantycznych
planów na przyszłość, nie będzie weselnych
dzwonów. To zwykły romans, więc powiedz tacie,
żeby nie wyskakiwał z tym swoim: „Jakie masz
zamiary wobec mojej córki, synu?" Dobrze?
–
Kochanie, przecież wiesz, że tego nie zrobi –
odparła matka nieco urażonym tonem.
–
Po prostu nie chcę, żeby ojciec wywierał na
niego jakąkolwiek presję. O której mamy
przyjechać?
–
O dwunastej? Co przygotować dla dzieci?
–
Chyba najlepszy będzie kurczak – poradziła
Ginny.
Kiedy Ryan przyszedł, przekazała mu propozycję
matki.
– Doskonale –
powiedział i gorąco ją pocałował.
Pogrzeb Mabel był skromny i cichy.
Uczestniczyło w nim niewiele osób, więc Ginny
naprawdę była zadowolona, że przyszła. Dora
wymieniła z nią kilka miłych uwag, a potem spytała
o kota.
–
Och, miewa się świetnie. Czuje się jak we
własnym domu.
– To dobrze –
rzekła Dora. – Wzięłabym go do
siebie, ale moja wnuczka cierpi na astmę, więc nie
mogę mieć w domu żadnego zwierzęcia. – Położyła
dłoń na ramieniu Ginny. – Cieszę się, że pani
przyszła. W ostatnich czasach odwiedzało ją
niewiele osób, z każdym rokiem coraz mniej. Myślę,
że tak już jest, kiedy dożywa się późnej starości w
stanie panieńskim. Wszyscy przyjaciele i krewni
umierają przed tobą. Ale przynajmniej do samego
końca była samowystarczalna. Wiedziała, że ktoś
zaopiekuje się jej kotem. Ogromnie się ucieszyła,
kiedy pani przyszła z nim do szpitala.
–
On też był zadowolony. Oddałby wszystko za
odrobinę miłości.
–
To cały Geronimo. Jest okropnie interesowny.
Mój mąż był podobny! – Wybuchnęły śmiechem, a
potem Dora pochyliła się i powiedziała
konfidencjonalnie: –
Któregoś wieczora widziałam
panią z narzeczonym. To bardzo przystojny
mężczyzna! Gdzie pani go znalazła?
– Pracujemy razem w szpitalu.
–
To musi okropnie rozpraszać.
– Owszem, naw
et bardzo. Proszę mi wybaczyć,
ale muszę wracać do szpitala.
Kiedy powtórzyła Ryanowi słowa Dory, lekko się
zaczerwienił i spytał:
–
Czy naprawdę moja obecność cię rozprasza?
–
Ależ skądże. W pracy skupiam się na tym, co
robię.
–
To dobrze. Nie chciałbym ponosić
odpowiedzialności za to, że coś zawaliłaś z mojego
powodu.
–
Jesteś arogancki. Postaraj się zmienić przed
wizytą u mojej matki.
–
Nic bój się, zachowam się bez zarzutu – obiecał.
Ryan był oczarowany rodzicami Ginny. Evic i
Gus natychmiast ich polub
ili. Choć starsi państwo
nie przywykli – tak jak rodzice Ann – do
towarzystwa małych dzieci, nie rozpieszczali ich, nie
bałamucili ani nie traktowali protekcjonalnie.
Ojciec Virginii, Ron, zabrał je do ogrodu, żeby
pokazać im pływającą w stawie rybę. W tym czasie
Adele obrała marchewkę, a jej córka przygotowała
ziemniaki do pieczenia. Ryanowi pozwolono zasiąść
przy kuchennym stole i sączyć wino.
–
Mężczyźni nie są stworzeni do pracy w kuchni,
lecz do prowadzenia towarzyskich rozmów –
oznajmiła Adele, nie zgadzając się na jego
propozycję pomocy. – Proszę opowiedzieć nam o
Kanadzie.
Mówił więc o bezkresnych przestrzeniach,
ogromnych górach i oszałamiających barwach
jesieni, o mroźnych zimach i upalnych latach oraz o
swoim bracie, który służył w Królewskiej Policji
Konnej. Kiedy skończył, lunch był już gotowy, więc
przywołali Rona i dzieci z ogrodu.
–
Tatusiu, oni mają wielką rybę w stawie –
oznajmił Angus z błyszczącymi oczami. – Czy
możemy też mieć staw?
– Tylko taki malutki –
dodała Evic.
Virginia i Ryan z trudem powstrzymali uśmiech.
Evic poznała już sztukę negocjacji, więc ograniczyła
do minimum swe żądania, żeby łatwiej postawić na
swoim.
Ryan nie dał się zwieść.
– Zobaczymy –
odparł.
– To znaczy „nie" –
stwierdziła Evic. – On zawsze
mów
i „zobaczymy", kiedy myśli „nie", ale nie może
tego powiedzieć, bo nie chce wywołać awantury.
Dorośli zakrztusili się, słysząc tak dorosły
komentarz z ust dziecka. Ryan zamierzał
zaprzeczyć, ale Evic powiedziała z rozbrajającym
uśmiechem:
– To prawda, tato, i dobrze o tym wiesz.
– Tylko czasami –
przyznał Ryan, zastanawiając
się, z czym Evic jeszcze wyskoczy, zanim lunch
dobiegnie końca.
Od tego jednak momentu zarówno Evic, jak i Gus
stali się wzorem dobrych manier. Ryan był z nich
dumny.
Po posiłku poszukał okazji, by porozmawiać z
Ronem.
–
Czy mógłby mi pan pokazać ten staw i wszystko
mi o nim opowiedzieć? – spytał. – Skoro dzieci tak
bardzo pragną mieć coś takiego, może moglibyśmy
to rozważyć. Czy pan sam go wykopał?
Ron roześmiał się i poklepał Ryana po ramieniu.
–
Na miły Bóg, nie. Był już, kiedy się tu
wprowadziliśmy. Może wzięlibyśmy herbatę i
usiedli w ogrodzie, a ja wyjaśniłbym panu wszystkie
szczegóły?
Ryan zauważył, że Virginia patrzy na matkę
przerażonym wzrokiem, więc uśmiechnął się do niej
uspok
ajająco. Odniósł jednak wrażenie, że to nie
poskutkowało.
–
Tylko nie siedźcie tam zbyt długo – poprosiła
Ginny. –
Może wkrótce wszyscy wybierzemy się na
spacer.
Ryan miał wrażenie, że Virginia nie chce dopuścić
do jego rozmowy z ojcem. Czyżby obawiała się, że
Ron zdradzi tajemnicę, której tak strzegła? Miał
nadzieję, że do tego nie dojdzie. Pragnął, aby sama
mu wszystko wyznała.
Pijąc herbatę, przyglądali się rybie. Po chwili
Ryan odwrócił się do swego gospodarza.
–
Ściągnąłem tu pana z innego powodu – zaczął z
uśmiechem. – Chciałem porozmawiać o Virginii i
naszym związku. Może mam do tego trochę
staroświeckie podejście...
–
Nic nazwałbym tego w ten sposób – odparł Ron.
–
Widzę, jak pan na nią patrzy. Podobnie jak pan
zdaję sobie sprawę, że jest atrakcyjną dziewczyną,
więc proszę nie udawać, że wasze stosunki
ograniczają się do staroświeckich zalotów.
Ryan lekko poczerwieniał, ale zdobył się na
uśmiech.
–
Tego nie powiedziałem. Kocham Virginię, moje
dzieci również za nią przepadają, więc doszedłem do
wniosku
, że stanowilibyśmy bardzo szczęśliwą
rodzinę. Virginia byłaby idealną żoną i matką. Chcę
się z nią ożenić. W Bogu pokładam nadzieję, że się
zgodzi, i chciałbym wiedzieć, czy mogę liczyć na
pańską aprobatę.
–
Och, to wspaniale, mój chłopcze! – zawołał
Ron,
klepiąc go po ramieniu. – Nawet nie masz
pojęcia, jak się cieszę. Adele i ja straciliśmy już
nadzieję na wnuki. Ginny zachowywała się trochę
nieodpowiedzialnie, a jej kolejni partnerzy zupełnie
do niej nie pasowali. Martwiliśmy się, że nigdy nie
wyjdzie z
tego kryzysu, ale po tym, co się
wydarzyło... To było naprawdę straszne, ale teraz
sytuacja się zmieni, bo będzie miała twoje dzieci.
Zapewniam cię, że będziemy je kochać jak własne.
Och, Adele okropnie się ucieszy.
Pochylił się w stronę Ryana.
– Wiesz, p
o tym wypadku powiedziano nam, że
Virginia nigdy nie będzie mogła mieć dzieci. Bałem
się, że Adele tego nie przeżyje. Pomyśl,
siedemnastoletnia dziewczyna, której przyszłość
przekreślił tragiczny, idiotyczny wypadek...
Ryan poczuł, że robi mu się zimno. Wypadek?
Nigdy nie będzie mogła mieć dzieci? Czy to właśnie
jest owa tak głęboko skrywana tajemnica?
Rozdział 9
Ginny nie była w stanie znieść tego dłużej.
Widziała, że jej ojcu nie zamykają się usta, a Ryan
poważnieje. O czym on, u diabła, mówi?
–
Mamo, przecież obiecałaś, że z nim
porozmawiasz –
rzekła półgłosem, wyglądając przez
okno salonu. –
On za chwilę wyciągnie
dubeltówkę... Popatrz na twarz Ryana!
Adele spojrzała na siedzących w ogrodzie
mężczyzn, a potem przeniosła wzrok na dzieci, które
bawiły się nowymi zabawkami na dywanie obok
kominka.
–
Rozmawiałam z nim. Przyrzekł, że o niczym nie
powie. Nic martw się, oni pewnie gawędzą sobie o
czymś innym.
Ginny poderwała się z miejsca.
–
Idę po nich. Nic mogę tego dłużej wytrzymać.
Wybierzemy si
ę wszyscy na spacer.
Otworzyła drzwi i ruszyła w ich kierunku. Na
Boga, co on mu powiedział? Twarz Ryana była
ściągnięta napięciem, a jej ojciec wydawał się
bardzo z siebie zadowolony. To zły znak. Pomogła
ojcu wstać, obrzucając Ryana badawczym
spojrzeniem.
–
Chodź – powiedziała, zdobywając się na
promienny uśmiech. – Pójdziemy na spacer, zanim
doszczętnie wystraszysz Ryana.
Ryan podniósł się sztywno z ławki.
–
Virginio, bardzo mi przykro, że przerywam tę
wizytę, ale musimy już jechać – oznajmił przez
zaciśnięte zęby, nie patrząc jej w oczy. – Pęka mi
głowa... Źle się czuję.
Nic chciał na nią patrzeć. Był tak bardzo zły, że
nie mógł spojrzeć jej w oczy. Nie miała wątpliwości,
że później wszystkiego się dowie, ale teraz nie
chciała załatwiać tej sprawy w obecności innych
osób.
–
Dobrze się czujesz? – spytał Ron, patrząc na
Ryana z niepokojem. –
Może Virginia powinna cię
odwieźć.
–
Wszystko w porządku. Dziękuję za wspaniały
lunch. Bardzo nam smakował, prawda, dzieci?
– Tak, bardzo –
zawołała piskliwie Evic. –
Dziękuję za lalkę.
–
I za wóz strażacki – dodał Angus. – I za pyszny
lunch. Okropnie się najadłem!
Wszyscy z wyjątkiem Ryana wybuchnęli głośnym
śmiechem. Ginny źle się poczuła. Huczało jej w
głowic i drżała ze strachu.
Ryan odwiózł ją do domu, nie odzywając się po
drodze ani słowem. Przez resztę dnia czekała na
telefon albo na jego wizytę. Kiedy zjawił się w
końcu o wpół do dziewiątej, była bliska histerii.
Otworzyła drzwi, nerwowo wygładzając rękami
koszulkę.
–
Spodziewałam się ciebie wcześniej –
powiedzi
ała.
Nic potrafiła zdobyć się na uśmiech, ale i tak
niewiele by to pomogło. Przedtem Ryan był zły, ale
teraz wydawał się naprawdę wściekły. Minął ją,
wszedł do kuchni, a potem odwrócił się i zaczął
mówić, zanim Ginny zdążyła zamknąć drzwi.
–
Odbyłem niezwykle interesującą rozmowę z
twoim ojcem –
oznajmił i od razu przeszedł do
sedna sprawy. –
Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Dlaczego musiał to zrobić za ciebie twój ojciec?
Wydaje się miłym człowiekiem, ale jest okropnie
gadatliwym starym głupcem. Nic dziwnego, że tak
bardzo zaniepokoiła cię nasza rozmowa w ogrodzie.
– Ryan, nie wiem, o czym mówisz –
zaczęła, ale
on obrzucił ją chłodnym spojrzeniem i natychmiast
jej przerwał.
–
Naprawdę? Więc pozwól mi wyjaśnić.
Oznajmiłem twojemu ojcu, że cię kocham i chcę się
z tobą ożenić. Powiedziałem mu nawet, że moim
zdaniem będziesz idealną żoną i matką. On odparł,
że bardzo go to cieszy, bo stracili już nadzieję na
wnuki... od czasu twojego wypadku. Ginny
gwałtownie zbladła.
–
Dlaczego mi nie powiedziałaś, Virginio? –
wyb
uchnął. – Dlaczego przez cały czas trzymałaś to
w tajemnicy?
–
Bo uważałam, że to nie ma dla nas żadnego
znaczenia!
–
Nic ma znaczenia? Jak możesz tak mówić?
Kochałem cię i chciałem się z tobą ożenić, a ty cały
czas ukrywałaś tę wielką tajemnicę. Nic dziwnego,
że od samego początku widziałem na twojej twarzy
poczucie winy. Brzemię oszustwa musi być bardzo
ciężkie.
– Oszustwa? –
wyszeptała. – Nigdy cię nie
okłamałam...
–
Nie zaufałaś mi. Do diabła, Virginio, ukrywałaś
ten sekret przez wszystkie te tygodnie,
a ja byłem na
tyle głupi, żeby się w tobie zakochać. Sądziłem, że
ty też mnie kochasz. Myślałem, że pragniesz stać się
częścią mojej rodziny, ale teraz zdaję sobie sprawę,
że ty chciałaś po prostu nią zawładnąć. W gruncie
rzeczy żadne z nas cię nie obchodzi. Bardzo
starannie opracowałaś swój plan. Postanowiłaś
wzbudzić moje uczucia, zdobyć miłość i zaufanie
moich dzieci, a potem zacisnąć wokół nas pętlę...
Pozwól, że coś ci powiem, moja droga. Nic masz
prawa robić tego z moją rodziną!
Ginny zdrętwiała z przerażenia.
–
Ryan, to nie było tak...
–
Powiedz mi, czy bawiło cię, kiedy udawałaś, że
tak bardzo się mną interesujesz? Tylko po to, by
zdobyć moje dzieci? Czy istnieją jakieś granice,
których nie byłabyś gotowa przekroczyć?
–
Ale to nie było tak...
– Nic o
kłamuj mnie! – zawołał. – Mam już dosyć
kłamstw, Virginio! Wykorzystałaś mnie, mnie i
moje dzieci! Zachowałaś się jak bezwzględna,
wyrachowana kobieta! Zdobyłaś naszą miłość,
wszyscy kolejno uwierzyliśmy w twoje kłamstwa.
Sądziłem, że mnie kochasz, ale tobie chodziło
wyłącznie o dzieci.
–
Nie, Ryan, mylisz się...
–
Nic sądzę. Czy nie dlatego wybrałaś mnie
spośród dziesiątek źle dobranych kochanków,
którymi przez lata zadręczałaś swoich biednych
rodziców? Już samo to, że tak chętnie poszłaś ze
mną do łóżka pierwszego wieczoru, powinno było
dać mi do myślenia. Żadna uczciwa dziewczyna nie
postępuje w taki sposób, ale byłem gotów ci
wybaczyć, sobie również, bo uważałem, że coś
między nami jest. Ale była to tylko twoja ambicja.
Nic wyznałaś mi prawdy, bo pokrzyżowałoby to
twoje plany, prawda? –
Parsknął drwiąco. – Cóż ze
mnie za głupiec! Samotny, spragniony miłości
wdowiec z dwójką smutnych, tęskniących za matką
dzieci! I pomyśleć, że tak niewiele brakowało,
żebyśmy dali się nabrać. No cóż, Virginio, nie udało
się. Dzięki Bogu, że nigdy nie będziesz matką, bo
się do tego zupełnie nie nadajesz!
Wyminął ją, szarpnięciem otworzył drzwi i
wybiegł na ulicę. Ginny nie mogła się poruszyć.
Była odrętwiała i zaszokowana, ale wiedziała, że ból
nadejdzie. Już nieraz rozdzierał ją swymi
nienawistnymi pazurami, ale instynktownie czuła, że
tym razem będzie znacznie bardziej dotkliwy.
Oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy, czekając,
aż nadejdzie. Nic trwało to długo. Poczuła, że
podstępne macki zaciskają się wokół jej serca i
powoli osunęła się na podłogę.
Chciała krzyczeć, że to nie było tak, ale nie mogła
wydobyć głosu. Z jej ust wyrwał się tylko jakiś
dziwny, gardłowy dźwięk. Podkurczyła nogi,
otoczyła je rękami i oparła głowę na kolanach. W jej
uszach wciąż rozbrzmiewały okrutne słowa prawdy.
Miał rację. Pragnęła go od pierwszego wejrzenia i
sięgnęła po niego. Bez chwili wahania wzięła to, co
jej ofiarował. Nic ma żadnego usprawiedliwienia.
Zachowała się bezwstydnie, ale co on miał na myśli,
mówiąc o dziesiątkach mężczyzn? Co takiego mógł
mu powiedzieć jej ojciec? Przecież nie zadręczała
swoich rodziców kolejnymi opowieściami o nie
udanych związkach.
Teraz żałowała, że nie wyznała mu swej
tajemnicy, ale nie mogła cofnąć wskazówek zegara.
Przecież nie porzuciłby jej tylko dlatego, że nie
może dać mu dzieci.
Jego oskarżenia sprawiły jej wielki ból. Pragnęła
wszystko mu wytłumaczyć, naprawić zło, które
wyrządziło jej milczenie. Wiedziała jednak, że jej
się to nie uda. Ryan nie zrozumie, nie wysłucha jej
wyjaśnień. Utraciła go na zawsze... Od początku
wiedziała, że to musi kiedyś nastąpić, bo przepaść
między nimi była zbyt . szeroka, aby przerzucić
przez nią most.
Poczuła, że o jej nogi ociera się Geronimo.
Miaucząc i mrucząc, domagał się kolacji. Ginny z
trudem wstała z podłogi, poszła do kuchni i
nakarmiła go.
Rozległ się dźwięk telefonu. Dzwonił jej ojciec,
żeby spytać o zdrowie Ryana.
–
Nic czuje się jeszcze dobrze – odparła Ginny
bezbarwnym głosem. – Co ty, u licha, mu
powiedziałeś?
– O co ci chodzi?
–
O mnie. Co mu powiedziałeś o mnie? A
zwłaszcza o wypadku?
–
O wypadku? Tylko tyle, że oboje z Adele
bardzo to przeżyliśmy i wydawało się, że twoja
matka nigdy się z tym faktem nie pogodzi. Nic
więcej.
–
A co z dziesiątkami moich rzekomych
kochanków, którymi was zadręczałam?
– O czym ty mówisz? –
spytał szczerze
zdziwiony. –
Powiedziałem tylko, że zachowywałaś
się nieodpowiedzialnie...
–
A on opacznie to zrozumiał. Ciekawe dlaczego?
–
spytała z goryczą. – Jak mogłeś, tato? Przecież
było ich tylko dwóch, i obu poznaliście. Więc
dlac
zego on doszedł do wniosku, że miałam ich tak
wielu?
–
Nie mam pojęcia!
– A ja mam –
powiedziała ze złością, nie zważając
na to, że może sprawić mu ból. – Uwielbiasz
ubarwiać swoje opowieści, żeby wywrzeć większe
wrażenie na rozmówcach, i nie zdajesz sobie
sprawy, jaką krzywdę mogą wyrządzić twoje słowa!
–
Krzywdę?
–
On uważa mnie za dziwkę! Sądzi, że starałam
się o niego z powodu dzieci. Nic wiedział, że na
skutek tego wypadku nigdy nie będę mogła mieć
własnych. Nic wiedział, że go kocham. Nic wyznał
mi, że też mnie kocha i chce się ze mną ożenić.
Gdyby to zrobił, powiedziałabym mu o wszystkim.
Ale myślałam, że on chce tylko romansu. A teraz,
przez ciebie, porzucił mnie i nigdy nie będę miała
okazji, żeby mu to wytłumaczyć...
Odłożyła z trzaskiem słuchawkę i wyciągnęła
wtyczkę z gniazdka. Nic chciała z nikim rozmawiać.
Potem rozebrała się i położyła do łóżka, na którym
czekał już na nią Geronimo.
–
Kocham cię, Ryan – wyszeptała w ciemności. –
To nie było tak. Powinieneś pozwolić mi wszystko
wyjaśnić.
Geronimo cicho zamiauczał i ułożył się obok niej.
Ginny mocno go przytuliła i głośno załkała. Kot z
oburzeniem wyrwał się z jej objęć i czmychnął.
Znów została sama...
Nazajutrz rano zjawiła się w szpitalu z silnym
postanowieniem, że zachowa panowanie nad sobą.
Patrick spojrzał na nią i uniósł wysoko brwi.
–
Co ci się stało? – spytał, patrząc badawczo na jej
strój. Miała na sobie krótką, wąską spódnicę, obcisły
sweter, który uwydatniał jej biust, i buty na
wysokich obcasach. Twarz zdobił mocny makijaż. –
N
a kim chcesz wywrzeć wrażenie?
–
Przecież wiesz.
– Istotnie. Od ósmej siedzi w gabinecie i obgryza
ołówki.
Zastanawiam się, o co chodzi. – Zniżył głos. –
Ginny, dobrze się czujesz?
–
Owszem. Na miłość boską, nie staraj się być dla
mnie miły.
– W takim razi
e idź do jedynki. Czeka tam pacjent
z paskudną opryszczką na genitaliach.
To był okropnie ponury poranek. Funkcjonowała
tylko dzięki Patrickowi, który mrugał do niej ciepło i
uśmiechał się ze zrozumieniem. W porze lunchu
wziął ją pod swe opiekuńcze skrzydła i zabrał do
pobliskiego pubu.
Niestety, w jednej sprawie nie mógł jej pomóc.
Musiała spotkać się z Ryanem i osobiście wręczyć
mu swoje wymówienie. Kiedy weszła do jego
gabinetu, dostrzegła na biurku stos połamanych
ołówków i pokruszonych grafitów. Ryan spojrzał na
nią z wściekłością.
–
Co ty, do diabła, masz na sobie? Nie możesz
pracować w takim stroju. To niestosowne.
–
Więc mnie zwolnij, O’Connor.
Ryan zacisnął usta.
– Nic prowokuj mnie. Czego chcesz?
–
Chcę wręczyć ci to – odparła, upuszczając
wymówien
ie na stos połamanych ołówków.
Ryan rozerwał kopertę i zerknął na pismo.
–
W porządku. Załatwione. Coś jeszcze?
Jej serce rozpadło się na kawałki.
–
Nic... Nic takiego, czego chciałbyś wysłuchać –
odparła cicho. – Do chwili odejścia muszę
pracować. Myślę, że dobrze byłoby, gdybyś
zorganizował to tak, żebyśmy nie musieli spędzać
razem zbyt dużo czasu.
–
Nic martw się. Już zmieniłem plan dyżurów.
Odtąd pracujesz z Patrickiem. Ale pamiętaj o
jednym... On jest szczęśliwy w małżeństwie, więc
zostaw go w spokoju.
Ginny zaniemówiła.
–
Jesteś podły – powiedziała po chwili, a potem
odwróciła sic. i wyszła.
Zanim zamknęła za sobą drzwi, usłyszała trzask
łamanego ołówka. Bodaj go diabli, pomyślała. A
niech się wścieka.
– Ginny?
Zatrzymała się.
– Och, Patrick – powiedzi
ała z westchnieniem,
czując, że jej oczy wypełniają się łzami. Po chwili
zaczęły spływać po policzkach, zostawiając na nich
pasemka tuszu.
Patrick otoczył ją ramieniem, a ona przytuliła się
do niego i zaczęła płakać. Zaprowadził ją do ich
pokoju i zamknął drzwi na klucz. Posadził Ginny w
fotelu, a sam usiadł na krześle obok niej i ponownie
ją objął.
–
No, już dobrze – mruknął. – Wypłacz się.
Poszła za jego radą. Kiedy skończyła i uniosła
głowę, dostrzegła na jego koszuli ślady tuszu.
–
Zniszczyłam ci koszulę – powiedziała,
pociągając nosem.
–
Nic nie szkodzi. Mam bardzo wyrozumiałą
żonę.
–
Ryan powiedział mi, że jesteś szczęśliwy w
małżeństwie, więc mam zostawić cię w spokoju.
–
Co, do cholery, między wami zaszło?
Ginny westchnęła i zamknęła oczy.
–
To długa historia.
–
Opowiedz mi ją.
Potrząsnęła głową.
– Nic tutaj i nie teraz.
–
Idź do domu. Dochodzi piąta. Dopilnuję tu
wszystkiego, a potem zadzwonię do Anny i wpadnę
do ciebie.
– Nie trzeba...
–
Owszem, trzeba. Umyj się trochę, a potem idź
do domu i nastaw czajnik. Kiedy przyjdzie wujek
Patrick, wszystko mu opowiesz.
Geronimo czekał na nią w ogródku, wygrzewając
się w plamic jesiennego słońca, które padało na
stojącą pod oknem kuchennym ławkę. Ginny
włączyła czajnik, przebrała się w dżinsy i czystą
koszulkę, a potem zmyła makijaż.
Słysząc dźwięk dzwonka, poszła otworzyć drzwi.
Patrick podążył za nią do kuchni i patrzył, jak
zalewa wrzątkiem torebki herbaciane.
–
Okropnie mi głupio – zaczęła i znów się
rozpłakała. Odstawiła czajnik i oparła się o blat
kuchenny.
Patrick wyprowadził ją do ogródka, posadził na
ławce obok kota i wrócił do kuchni. Po chwili
pojawił się, niosąc dwie filiżanki herbaty.
–
Proszę. Tylko się nie poparz.
Ginny ostrożnie wzięła od niego filiżankę i
westchnęła.
– Przeprasz
am. Rozkleiłam się.
Patrick zostawił ją na chwilę samą, żeby mogła się
uspokoić, a potem usiadł przy niej.
–
No więc opowiedz wszystko wujkowi
Patrickowi.
Ginny wzięła głęboki oddech.
– Przypominasz sobie ten wypadek, o którym ci
mówiłam?
–
Kiedy byłaś nastolatką?
Kiwnęła głową.
–
Pamiętasz, że odniosłam wtedy obrażenia
wewnętrzne? No więc, kiedy mnie otworzyli, doszli
do wniosku, że muszą się mną również zająć
ginekolodzy.
–
Do diabła!
–
Wycięli mi macicę. Jeden z jajników był
zmiażdżony, a drugi poważnie uszkodzony. Usunęli
wszystko, a potem zrobili porządek i ładnie mnie
zaszyli. Więc teraz wyglądam jak prawdziwa
kobieta, ale to tylko pozory.
Mówiła bezbarwnym, matowym głosem. Tej
części swej historii mogła jakoś sprostać. Natomiast
ilekroć myślała o sprawach związanych z Ryanem,
nie była w stanie stłumić rozdzierającego ją bólu.
Patrick milczał przez dłuższą chwilę, a potem
odstawił na bok filiżankę i wbił wzrok w ziemię.
–
Co właściwie zaszło między tobą a Ryanem?
–
Och, dowiedział się o tym wczoraj. Mój ojciec
się wygadał. Tak czy owak, wszystko skończone.
– Ale dlaczego?
Ginny potrząsnęła głową.
– Przepraszam, ale nie jestem w stanie o tym
mówić.
–
Zerwał z tobą z tego powodu?
–
To nie było bynajmniej zaskakujące. Kiedy
dowiedział się, że nie mogę dać mu dzieci... Przecież
mężczyźni tego właśnie pragną, nie?
–
Tak sądzisz?
–
Oczywiście. Tak było od początku świata.
–
Posłuchaj, nie dlatego pragnąłem być z Anną...
czy z Isobel. Isobel miała rozszczep kręgosłupa i nie
było mowy o dzieciach, a mimo to ożeniłem się z
nią, bo ją kochałem.
–
Miała wielkie szczęście.
Położył dłoń na jej ręce.
–
Ginny, Ryan ma już dzieci, więc na czym polega
problem?
–
Na tym, że mu o tym nie powiedziałam.
Sądziłam, że na razie nie jest to konieczne. Lubiłam,
kiedy mówił, że jestem bardzo kobieca, a ja
chciałam za taką uchodzić. Potem mój ojciec
wygadał się i Ryan wpadł w szał. Uważa, że
polowałam na niego tylko z powodu dzieci.
–
To bezsensowne. Przecież każdy widzi, że go
kochasz.
– Ale nie Ryan.
–
Więc jest głupi.
–
Nic. On czuje się zraniony. W każdym razie ja
wyjeżdżam.
– Co?!
Ginny wzruszyła ramionami.
–
Nie mogę tu zostać... Chyba to rozumiesz.
–
Ależ, Ginny, musisz zostać i załatwić tę sprawę
do końca.
Potrząsnęła głową.
–
Nic. Nie ma już nie do załatwienia. Wszystko
skończone, Patrick.
–
Ty chyba oszalałaś! A co z twoją przyszłością?
Co z karierą?
–
Z karierą? W tej chwili nie jestem w stanie o
tym myśleć. Chcę wyjechać. Wiesz, że Ryan zmienił
grafik, więc nie będzie musiał ze mną pracować.
Mam nadzieję, że Annie nie będzie to
przeszkadzało.
–
Dlaczego miałoby przeszkadzać? Ona ma do
mnie pełne zaufanie.
–
Jesteś szczęściarzem, prawda?
– Owszem –
przyznał. – Ginny, czy mógłbym coś
dla ciebie zrobić?
–
Tak. Trzymaj go z dala ode mnie i ściskaj moją
rękę, dopóki stąd nie ucieknę. – Uśmiechnęła się
niepewnie. –
Jesteś bardzo kochany. Dziękuję ci za
wszystko.
Patrick wstał i pocałował ją w policzek, a potem
odniósł filiżanki do kuchni.
–
Odpocznij trochę – poradził jej, stojąc w
drzwiach. –
Aha, w tym stroju wyglądasz znacznie
lepiej.
– Wiem, ale ten strój nie irytuje go tak bardzo.
Patrick zachichotał.
–
Idę. Do zobaczenia jutro rano, a jeśli będziesz
czegoś potrzebowała, po prostu krzyknij.
–
Dziękuję.
Następne dni były istnym piekłem. Ryan wyglądał
okropnie, a Ginny podejrzewała, że ona również.
Przestała ubierać się wyzywająco i usiłowała nie
wchodzić mu w drogę. Wymieniali tylko zdawkowe
uwagi, a chwile, które musieli spędzać razem,
stanowiły koszmar.
Każdą próbę nawiązania z nim rozmowy ucinał z
wyrachowanym okrucieństwem. W końcu nie była
już pewna, czy kiedykolwiek naprawdę go znała.
Spotkała go w pokoju dla personelu, kiedy weszła
tam na kawę. Ryan, milcząc, uważnie śledził każdy
jej ruch. Chcąc przerwać tę żenującą ciszę, spytała:
– Jak dzieci?
–
Są zmartwione – odparł po chwili. – A czego się
spodziewałaś? Powiedziałem im, że nie chcesz nas
więcej widzieć.
–
Przecież to kłamstwo! – zawołała.
Była wstrząśnięta i zasmucona faktem, że mógł
tak postąpić wobec własnych dzieci.
–
Wiem, ale uważam, że to lepsze niż prawda.
Przecież nie mogłem im powiedzieć, że były tylko
towarem przetargowym, że ja też byłem jedynie
środkiem na drodze do celu. A ten seks... ile z tego
było zwykłym udawaniem? Świetnie grałaś swoją
rolę. Może powinnaś dostać Oscara?
Wyp
uściła kubek z drżącej ręki i ruszyła biegiem
w kierunku drzwi, zderzając się po drodze z
Patrickiem, który chwycił ją w ramiona i pomógł
odzyskać równowagę. W kilka minut później
odnalazł ją w ich pokoju.
–
Rzuć okiem na moją wargę, dobrze? – poprosił.
Gi
nny otarła łzy, odwróciła się do niego i
wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
–
Och, Patrick, co ci się stało?
–
Wpadłem na drzwi – wyjaśnił.
–
To bardziej przypomina ślad po pięści. Dlaczego
bijesz się o mnie? To może zdenerwować Annę.
–
Bzdura. Powiem jej, że uderzył mnie jakiś
pacjent.
– Nic! –
krzyknęła Ginny. – Jeśli nie powiesz jej
prawdy, ja to zrobię.
– Ale ty nie znasz prawdy... Tak czy owak, on nie
ma prawa odzywać się do ciebie w ten sposób.
Przynajmniej nie w miejscu publicznym.
–
Ale żeby aż się bić! Jak on z tego wyszedł?
–
To cię naprawdę obchodzi?
–
Coś mu zrobiłeś?
–
Mam taką nadzieję. Okropnie boli mnie ręka.
Ginny obejrzała jego dłoń i z dezaprobatą
pokręciła głową.
–
Miałeś szczęście. Mogłeś złamać sobie
nadgarstek.
–
To by się opłaciło.
Po o
patrzeniu Patricka poszła odszukać Jacka.
–
Co tu się dzieje? – spytał. – Ty wyglądasz jak
żywy trup, Patrick krąży z rozciętą wargą, a Ryan
ma podbite oko. Podobno wręczyłaś mu
wymówienie. Chciałbym wiedzieć, o co chodzi.
–
Właśnie próbujemy sobie udowodnić, że
łączenie pracy z przyjemnością nie jest najlepszym
pomysłem – odparła spokojnie. Potem z całą
obojętnością, na jaką mogła się zdobyć, spytała: –
Czy Ryan dobrze się czuje?
–
Będzie żył. Poszedł do swojego gabinetu, biorąc
z sobą okład z lodu. Na miłość boską, trzymaj się od
niego z daleka, zanim ktoś zostanie zamordowany.
Posłuchała jego rady i starała się unikać
kontaktów z Ryanem. Niestety, już na początku
następnego tygodnia okoliczności zmusiły ich do
wspólnej pracy. Doszło do wybuchu gazu w jednym
z szeregu przylegających do siebie, dużych, starych
domów mieszkalnych. Z budynków została kupa
gruzu, a wicie osób doznało mniej lub bardziej
poważnych obrażeń.
Władze szpitala natychmiast wprowadziły w życic
specjalny plan ratunkowy. Jack Lawrence zwo
łał
zebranie całego personelu oddziału urazowego, od
pracowników rejestracji aż po anestezjologów i
chirurgów.
–
Przede wszystkim trzeba ustalić, kto zostaje w
szpitalu, a kto jedzie na miejsce wypadku –
powiedział.
–
Potrzebny jest jeden
wykwalifikowany,
doświadczony zespół, który
będzie zajmował się przywożonymi tu rannymi, i
drugi w terenie, decydujący, które przypadki należy
skierować do szpitala w pierwszej kolejności oraz
udzielający niezbędnej pomocy na miejscu.
Ryan, ty odpowiadasz za akcję ratunkową. Musisz
mieć w zespole trzy pielęgniarki i lekarza. Nic mogę
przydzielić ci Patricka, bo jest potrzebny tutaj. Weź
Ginny. –
Spojrzał na Ryana znacząco. – I niech Bóg
ma was w swojej opiece, jeśli na czas tej akcji nie
zdołacie zapomnieć o swoich nieporozumieniach.
Rozdział 10
Kiedy Ginny i Ryan przybyli na miejsce wybuchu,
panował tam zorganizowany chaos. Ryan, po
spotkaniu ze starszym komisarzem policji, który
dowodził akcją ratunkową, został natychmiast
skierowany do rannych. Poinformowano go, że na
miejscu jest kilku lekarzy, którzy czekają na jego
polecenia.
–
Właśnie dostarczono wszelkiego rodzaju
wyposażenie: fartuchy, dokumentację i tak dalej –
powiedział do grupy lekarzy. – Kiedy otrzymacie
sprzęt, przystąpimy do działania. Ofiary wypadku,
nieza
leżnie od stopnia odniesionych obrażeń, należy
po udzieleniu pierwszej pomocy kierować do
szpitala.
Każdemu pacjentowi należy założyć kartę
wypadkową i opisać jego stan oraz zastosowane
środki. Musicie ustalić stopień obrażeń: lekkie,
poważne, krytyczne czy śmiertelne. Potem trzeba
wypełnić kartę, włożyć ją do plastikowego
pokrowca i przypiąć do rannego. Pacjenci w stanie
krytycznym
wymagają,
oczywiście,
natychmiastowej pomocy. Ja będę was nadzorował i
decydował o kolejności ewakuacji. Mamy cały
niezbędny sprzęt. Wszelkie pytania proszę kierować
do mnie.
Odwrócił się do Ginny.
–
Wiesz, co do ciebie należy.
Kiwnęła głową, wzięła swoje instrumenty
medyczne i ruszyła w kierunku dużej grupy rannych.
Ryan włożył fartuch, który wyróżniał go spośród
innych lekarzy, i zajął się najcięższymi
przypadkami.
–
Virginio, szybko podłącz temu człowiekowi
kroplówkę – polecił Ryan. – Potem odeślij go do
szpitala. Ma krwotok wewnętrzny.
Po odesłaniu pacjenta na oddział urazowy Ginny
zajęła się kolejnymi poszkodowanymi. Niektórzy
byli pokaleczeni przez odłamki szkła, inni
potłuczeni przez spadające cegły, a jeszcze inni
doznali szoku lub zostali ogłuszeni hukiem
wybuchu.
Ginny uspokajała i pocieszała zszokowanych ludzi
oraz opatrywała rany, zastanawiając się, jak w
szpitalu poradzą sobie z taką liczbą pacjentów. Od
jakiegoś czasu nie widziała Ryana. Pomyślała, że
zapewne wszedł do budynku, by zająć się ofiarami
uwięzionymi w gruzach.
Nagle nastąpił kolejny potężny wybuch.
Ginny uniosła głowę i z przerażeniem patrzyła na
tumany opadającego pyłu. Wśród panującej na ulicy
ciszy słychać było jedynie brzęk tłuczonego szkła.
Dopiero płacz jakiegoś dziecka wyrwał ją z
odrętwienia.
– Ryan? –
wyszeptała, ruszając biegiem w
kierunku walącego się budynku. – Ryan? Ryan,
gdzie j
esteś? – wołała.
Wyobraziła go sobie zasypanego i pokaleczonego.
–
Muszę go odnaleźć, muszę go stamtąd
wyciągnąć...
– Ryan! –
zawołała ponownie i zaczęła grzebać
rozpaczliwie w kupie gruzu, szukając jego
charakterystycznego fartucha.
Nagle usłyszała za plecami jego głos, więc
gwałtownie się odwróciła.
– Virginia! –
krzyknął. – Co ty, do cholery,
robisz? Uciekaj stamtąd!
Z wyrazem przerażenia na twarzy ruszył biegiem
w jej stronę. W tym momencie rozległ się głuchy
huk i świat powoli zwalił im się na głowę.
– Virginio?
Myślała, że śni. Wymówił jej imię, jakby była dla
niego najważniejszą istotą na świecie. Odwróciła
głowę, krztusząc się w kłębach duszącego pyłu i
dymu. Poczuła, że oddycha przez kawałek jakiejś
tkaniny. Stopniowo odzyskiwała przytomność.
– Ryan? –
wyszeptała.
–
Och, Bogu dzięki! – powiedział łamiącym się
głosem.
Miała wrażenie, że jest naprawdę zaniepokojony...
Pomyślała, że chyba śni. Nagle przeszył ją dotkliwy
ból. Zamknęła oczy i jęknęła.
–
Co cię boli?
– Nogi –
odparła, czując, że nie jest w stanie nimi
poruszać.
–
Chyba będę zmuszona tu przez chwilę zostać.
Zaklął cicho i zaczął obmacywać jej nogi,
szukając uszkodzeń. Kiedy dotarł do kolan,
ponownie zaklął.
–
Czy możesz poruszać palcami? – spytał.
–
Nie. Byłabym w stanie to zrobić, ale stopy są
przywalone czymś ciężkim. Mogę jednak napiąć
mięśnie.
–
Czy bardzo cię boli?
–
Trochę – odparła. – Czułam się już w życiu
gorzej.
– Po tym wypadku –
powiedział i bąknął coś
niewyraźnie.
–
Posłuchaj, spróbuję znaleźć jakieś wyjście,
dobrze?
– Dobrze –
odparła, usiłując zachować spokój.
Miała ochotę krzyczeć: „Nie, nie zostawiaj mnie",
ale się powstrzymała.
– Zaraz wracam –
obiecał.
–
Wspaniale. Przynieś mi aspirynę.
W sączącym się z zewnątrz bladym świetle
dostrzegła jego twarz.
–
Czy to miał być żart? – spytał z
niedowierzaniem.
–
Bynajmniej. Leżę tu pod tonami gruzu, czekając
na kolejny wybuch, więc dlaczego miałabym
żartować? No, idź już, i wracaj szybko.
Po chwili wahania zaczął się czołgać, ale nie
dotarł daleko.
–
Widzę światło dzienne i słyszę głosy wołających
nas ludzi.
–
Odwrócił się w kierunku szczeliny, przez którą
wpadała jasna smuga. – Hej! Tu jesteśmy! –
krzyknął.
– Czy to pan, doktorze O’Connor?
Głos był odległy i zniekształcony, ale
przynajmniej nawiązali kontakt ze światem. Ginny
zaczęła oddychać regularnie, starając się nie wpadać
w panikę. Słyszała odgłosy przesuwanych kamieni.
Wiedziała, że ich wybawcy usuwają gruz wokół
szczeliny, przez którą sączy się światło.
Nagle zrobiło się jaśniej.
–
Co się dzieje? – spytała.
–
Odgruzowują wyjście. Trzymaj się.
Ratownicy napotkali jednak na przeszkodę.
Zagrodziła im drogę ogromna belka, więc nie mogli
zrobić wystarczająco szerokiego wykopu.
–
No cóż, jeśli nie wyniosą nas stąd w kawałkach,
to będziemy tu tkwić niezależnie od tego, czy nam
się to podoba, czy nie – powiedziała Ginny.
–
Nie martw się, zaraz coś wykombinują. Wtedy
będę mógł swobodnie wchodzić i wychodzić.
Zwłaszcza wychodzić, pomyślała. Spróbowała
poruszyć nogami i omal nie krzyknęła z bólu.
Odwróciła głowę i dostrzegła leżący tuż obok jej
twarzy olbrzymi, kamienny blok. Zdała sobie
sprawę, że cudem uniknęła śmierci, i zaczęła drżeć
ze strachu. Łzy skleiły jej rzęsy, serce zabiło
mocniej. Nagle zwymiotowała.
–
Do diabła! – mruknął Ryan.
Otoczył ją ramieniem, a drugą ręką odgarnął
włosy z jej twarzy, szepcząc słowa pociechy. Ginny
stłumiła szloch.
– Przepraszam –
wybąkała. – Nic wiem, dlaczego
to zrobiłam.
–
Szok, ból... Nic przejmuj się tym. Spróbuję
zdobyć latarkę i koce. Ułożę cię wygodniej i będę
mógł obejrzeć twoje nogi.
Znów zaczął się czołgać i krzyczeć przez
szczelinę do pracujących na zewnątrz ratowników.
Ginny straciła na chwilę przytomność. Odzyskała ją,
kiedy Ryan skierował na jej twarz oślepiający snop
światła.
– Razi mnie –
powiedziała, odpychając jego rękę.
–
Chcę zobaczyć twoje źrenice – wyjaśnił.
–
Są w porządku. Lepiej zbadaj moje nogi.
–
Pozwól, że ja o tym zadecyduję. Patrz przed
siebie... wspaniale. A druga... świetnie.
–
A nie mówiłam?
–
Ale lepiej się upewnić, prawda? Teraz nogi.
Ginny uniosła lekko głowę i spojrzała na miejsce,
które Ryan oświetlił latarką. Dostrzegła wiszący tuż
nad jej stopami ogromny, kamienny blok.
– Tylko niczego nie ruszaj! –
zawołała.
–
Nic bój się. Widzę nad twoimi nogami jakieś
drzwi czy coś w tym rodzaju. Leży na nich sporo
gruzu, więc zapewne wyświadczyły ci przysługę. A
stopy przygniotła ci chyba jakaś belka. Tak czy
owak, wydaje mi się, że krążenie masz dobre. Lewa
noga najwyraźniej jest złamana, a prawa... chyba też.
–
Zauważyłam to. Posłuchaj, żartowałam w
spraw
ie aspiryny, ale czy mógłbyś zdobyć jakiś
środek przeciwbólowy?
Podczołgał się do jej głowy.
–
Najpierw muszę ci zbadać ciśnienie.
–
Na miłość boską, mam złamane kości, a nie
obrażenia wewnętrzne!
– Tak –
mruknął i poczołgał się w stronę
szczeliny.
Ginny s
łyszała, jak głośno wydaje polecenia, ale
wpadła w stan odrętwienia i nie zwracała uwagi na
słowa Ryana. Zamknęła oczy i odwróciła lekko
głowę. Po raz pierwszy zauważyła, ze ziemia, na
której leży, jest bardzo nierówna.
Przypomniała sobie, że przecież zostali
przysypani gruzem. Nic więc dziwnego, że jest cała
pokryta pyłem. Kiedy poruszyła się lekko, poczuła
ostry, kłujący ból w boku. Wsunęła ostrożnie rękę
pod fartuch i wyczuła tuż powyżej talii coś ciepłego
i lepkiego. Wspaniale, pomyślała. Rana drążąca.
Cudownie.
– Ryan?
– Tak?
–
Coś się we mnie wbiło.
–
Wytrzymaj chwilę. Podłożę ci pod plecy koc,
żeby nie uwierał cię gruz.
–
Chodzi mi o to, że coś wbiło mi się w ciało.
Ryan znieruchomiał.
– Gdzie? –
spytał łagodnie.
–
Z lewej strony. Tuż powyżej talii.
Obmacał ostrożnie okolice jej żeber i cicho zaklął.
–
To gwóźdź. Najprawdopodobniej tkwi płytko
pod skórą. Czy czujesz ból, kiedy się poruszasz lub
oddychasz?
– Niezbyt astry –
odparła.
Spojrzał jej w oczy.
–
Na wszelki wypadek podłączę ci do ręki
kroplówk
ę. Straciłaś sporo krwi.
–
Znam się na tym – oznajmiła.
–
W tym właśnie tkwi cały problem – mruknął
pod nosem.
Ginny chwyciła go za rękę.
–
Ryan, rób, co uważasz za stosowne, a ja będę
zachowywać się jak wzorowa pacjentka, Tylko
powiedz im, żeby się pospieszyli i jakoś nas stąd
wydostali, dobrze?
Po raz pierwszy od wielu dni nie dostrzegła w
jego oczach wyrazu oburzenia ani drwiny. Patrzył na
nią z troską, a nawet z pewnym uznaniem.
–
Pospiesz się – poprosiła, zamykając oczy.
Uścisnął jej dłoń i zniknął. Wydawało jej się, że
upłynęły wieki, zanim wrócił. Poczuła w ręce ostre
ukłucie wenflonu, a po chwili dotkliwy ból minął.
Wprawdzie nadal go jeszcze odczuwała, ale nie
zwracała na to uwagi. Była zbyt pochłonięta
widokiem pochylonego nad nią Ryana. Wyciągnęła
powoli rękę i pogładziła jego sztywne od kurzu
włosy.
–
Dziękuję – szepnęła.
Potem nie była już w stanic myśleć.
Ryan poczuł mdłości na widok osuwającego się
budynku. Nic pomyślał o własnym bezpieczeństwie
ani o dzieciach, które mógł osierocić. Myślał
wy
łącznie o Virginii, która najwyraźniej szukała go
w gruzach, choć nad jej głową zwisały tony
kamiennych bloków.
Czyżby sądziła, że został zasypany? Istotnie
mogło tak się zdarzyć... Przecież był w budynku tuż
przed wybuchem. Wyszli stamtąd, kiedy poczuli
z
apach gazu. A ona wołała go po imieniu.
Nic krzyczała „O’Connor", lecz „Ryan", a jej głos
był pełen przerażenia i rozpaczy.
Dlaczego?
Przecież go nie kocha, więc skąd ten ból w jej
głosie?
Sprawdził podłączenie kroplówki, a potem zaczął
powoli podawać roztwór soli fizjologicznej.
Ciśnienie krwi było trochę za niskie, ale
utrzymywało się w granicach normy. Morfina
zaczęła działać. Ponownie zbadał okolice rany i
wyczuł pod skórą jeszcze jeden gwóźdź. Nic mógł
przewrócić jej na bok, bo stopy miała
unieruchomi
one pod stertą gruzu.
Ponownie obejrzał nogi. Krążenie krwi wydawało
siew normie, obie stopy były umiarkowanie ciepłe,
ale lewa noga niebezpiecznie spuchła i wymagała
pilnej interwencji chirurga. Ginny odwróciła głowę
w jego stronę i otworzyła oczy.
– Ryan? –
wyszeptała. – To naprawdę ty?
Ujął jej rękę w dłonie.
– Tak, Virginio.
–
Jesteś pewien? Od wieków ze mną nie
rozmawiałeś. Skąd tu się wziąłeś?
–
Jesteśmy uwięzieni pod stertą gruzu.
–
Gruzu? Och, prawda, ten budynek. Ja również?
– Owszem. Jak twoje nogi?
– Jakie nogi? –
spytała i zaczęła się śmiać. – Nic
mam żadnych nóg. One mnie bolą. Już ich nie chcę.
Czy mogę dostać twoje? Są bardzo seksowne.
Boże, ona majaczy, pomyślał. Dość tych bredni.
–
Zamknij oczy i śpij – powiedział.
Przez chwilę leżała spokojnie, a potem znów
otworzyła oczy i spojrzała na niego.
– Ryan?
– Tak?
–
Dziwnie się czuję. Jakbym miała omamy.
–
Zaaplikowałem ci trochę morfiny.
–
Naprawdę? Dlaczego ludzie biorą to z własnej
woli?
–
Nic mam pojęcia.
–
Raz spróbowałam haszyszu. Potem chorowałam.
To było wtedy, kiedy miałam ten wypadek. Niewiele
z tego wszystkiego pamiętam.
– Opowiedz mi o tym –
poprosił, czując się
winny, że wyciąga z niej zwierzenia, kiedy jest
półprzytomna. – Co ci się stało?
–
Kawałek mostu wbił mi się do brzucha i
wszystko przewrócił do góry nogami. Uszkodził to i
owo, więc usunęli różne narządy.
–
Jakie narządy? – W istocie wcale nie chciał o
tym słuchać, ale nie mógł powstrzymać się od
pytania.
–
Duży kawałek jelita – powiedziała śpiewnym
głosem, wymachując ręką. – Lewą nerkę... i macicę.
Pocięli mnie na kawałki... Miałam zmiażdżony
jajnik, więc usunęli wszystko.
Ryan chwycił ją za rękę, zanim wyrwała dren, a
ona zacisnęła palce wokół jego dłoni i westchnęła.
–
Jak miło – wymamrotała. – Myślałam, że nie
b
ędziesz mnie już chciał.
Do diabła, nigdy nie przestał jej pożądać.
– Ryan?
Uniósł powieki i zobaczył jej łagodne, szare oczy,
w których dostrzegł wyraz bólu.
–
Słucham?
– Zimno mi.
Podłożył jej pod plecy jeden koc, a drugim ją
przykrył. Potem objął ją czule. Gdyby nie ten
gwóźdź, pomyślał. Bał się jednak ją poruszyć.
Ginny westchnęła i oparła głowę na jego ramieniu.
Ryan uniósł rękę i odgarnął włosy z jej twarzy. Nie
były jak zawsze miękkie i lśniące, lecz sztywne i
szorstkie od tynku. Dlaczego nadal ją kocha? Po
tym, co zrobiła jemu i jego dzieciom?
– Och, Virginio, dlaczego? –
spytał głośno.
Ginny poruszyła się i pogłaskała go po policzku.
–
Kocham cię – wyszeptała.
Zamknął oczy. Ginny sprawiała wrażenie
zamroczonej, a przecież nie wolno przywiązywać
wagi do słów półprzytomnego człowieka.
–
Przykro mi, że nie jestem prawdziwą kobietą –
wyjąkała.
–
Przy tobie czułam się kobietą, jakby nie miało
znaczenia, że to tylko pozory... – Zdusiła płacz. –
Myślałam, że nie żyjesz – odezwała się po chwili
nieco pr
zytomniejszym głosem. – Sądziłam, że
zginąłeś w ruinach tego budynku. Nie chciałam
dłużej żyć. Proszę, nie umieraj. Kocham cię.
–
Nie mam zamiaru umierać – zapewnił ją.
– Przyrzekasz?
– Przyrzekam.
–
Wiesz, to nie było tak – zaczęła po chwili
milczenia. –
Nie przyszło mi nawet do głowy, że
mnie pragniesz. Myślałam, że interesuje cię tylko
moje ciało. Nie chciałam zakochać się w tobie. To
było takie nierozsądne, prawda? Zwłaszcza że ty
mnie nienawidzisz.
–
To nieprawda, Virginio. Chciałbym cię
nienawidzić, ale nie mogę. Kocham cię niezależnie
od tego, co i dlaczego zrobiłaś.
– Ryan?
– Tak, kochanie?
– Powtórz to jeszcze raz.
Westchnął i poddał się.
–
Kocham cię.
–
Przecież mieliśmy tego nie robić, prawda? To
znaczy, zakochiwać się w sobie. To miał być tylko
r
omans. Żadnych zobowiązań. Żadnych planów na
przyszłość. Po prostu zwykła przygoda miłosna. –
Uwolniła rękę z dłoni Ryana i znów dotknęła jego
policzka. –
Dlatego ci nie powiedziałam. Nie
musiałeś wiedzieć, że nie jestem prawdziwą kobietą,
a mnie sprawiały przyjemność twoje względy,
których nie okazywałbyś mi, gdybyś znał prawdę.
Westchnęła.
–
A potem zepsuliśmy wszystko, zakochując się w
sobie. Musiałeś więc dowiedzieć się o tym, a teraz
mnie nienawidzisz. Zawsze tak było. Simon
znienawidził mnie, kiedy poznał prawdę, Rick
twierdził, że go oszukałam, a ty myślisz, że robiłam
wszystko z powodu twoich dzieci. To zabawne. Nie
chciałam zbyt bliskiego związku, żeby nie zranić
dzieci, a ty twierdzisz, że chciałam je zdobyć. Po co
miałabym je zdobywać, skoro chodziło tylko o
romans? Wiedziałam, że nigdy się ze mną nie
ożenisz.
–
Skąd mogłaś to wiedzieć?
–
Bo nie jestem dla ciebie wystarczająco dobra.
Każdy mężczyzna chce mieć za żonę stuprocentową
kobietę. Zabawnie było bawić się przez chwilę w
dom, tylko że w grę wchodzili żywi ludzie i
wszystko się pogmatwało, prawda? – Pogłaskała go
po policzku. –
Przepraszam. Powinnam była grać z
tobą w otwarte karty, ale teraz nic już na to nie
poradzę. Bardzo cię pragnęłam, a ty byłeś taki
samotny...
Przez chwilę leżała spokojnie, a potem
powiedziała:
–
Ryan, bolą mnie nogi. Morfina chyba przestała
działać.
Ponownie sprawdził jej ciśnienie krwi i stwierdził
z niepokojem, że się obniża. Nagle przeszył go
paraliżujący strach, że Ginny może umrzeć, zanim
zdąży z nią porozmawiać i wszystko jej
wytłumaczyć.
Nic chciał robić tego teraz, kiedy była pod
wpływem środków halucynogennych. Musiał
poczekać, aż oprzytomnieje i zacznie myśleć
logicznie. Czuł, że popełnił okropny błąd, fałszywie
ją oceniając, a teraz ona może umrzeć, zanim zdąży
ją przeprosić...
Minęły dwa dni, zanim Ginny w pełni odzyskała
świadomość. W tym czasie Ryan przeprowadził z
Ronem kilka pouczających rozmów, które wszystko
wyjaśniły. Ojciec Ginny może i był gadatliwym
starym głupcem, ale kochał swą córkę do szaleństwa
i nie mógł wybaczyć Ryanowi tego, że tak boleśnie
ją zranił.
Zdawał sobie również sprawę, że to on stał się
przyczyną całego nieporozumienia i starał się
wszystko naprawić.
Ryan dowiedział się, że Ron, mówiąc o
nieodpowiedzialności Ginny, miał na myśli jej
depresję, a nie szaleńczą pogoń za seksem. Przecież
miała tylko dwie przygody miłosne, które
zakończyły się katastrofą.
–
Obaj ci dranie twierdzili, że kochają moją córkę,
a potem porzucili ją, ponieważ nie mogła dać im
dzieci –
powiedział Ron do Ryana, kiedy siedzieli
przy łóżku szpitalnym śpiącej Ginny. – Myślę, że po
takich przeżyciach straciła wszelką nadzieję.
Wyznała Adele, że nigdy już nie spojrzy na żadnego
mężczyznę, ale potem poznała ciebie. Jestem
zaskoczony, że przystała na romans, bo zawsze
wystrzegała się takich związków. Może jednak
doszła do wniosku, że czas zacząć żyć.
Zawsze znajdowała wspólny język z dziećmi, ale
nigdy nie widziałem, żeby traktowała je tak jak
twoje. Wydaje mi się, że naprawdę je kocha. Musi
bardzo was lubić, skoro tak chętnie spędzała z wami
czas.
Ryan zamknął oczy. Żałował, że nie może cofnąć
czasu. Powiedział jej tyle okropnych, okrutnie
bolesnych rzeczy. Teraz był pewny, że się mylił,
więc jedynie cofnięcie wskazówek zegara i
własnych słów mogłoby uśmierzyć ból, którego
musiała doznać.
Jednakże nie był w stanic tego zrobić. Mógł tylko
ponownie próbować, ale musiał zacząć od
przeprosin.
Ginny strasznie cierpiała. Bolały ją nogi, bolał
bok, ale najbardziej bolało ją serce. Zdawała sobie
sprawę, że Ryan jest w pobliżu. Wiedziała, że siedzi
od wielu godzin przy jej łóżku i rozmawia z Ronem.
W gruzach zawalonego budynku przez chwilę
wierzyła, że ją kocha. Teraz uświadamiała sobie, że
to był tylko sen, zwykła halucynacja. Zastanawiała
się, dlaczego nadal tu jest. Przecież od wypadku
musiało upłynąć wicie godzin.
– Ryan? –
powiedziała zachrypniętym głosem.
Natychmiast się nad nią pochylił. Spojrzała na
niego i dostrzegła na jego twarzy liczne stłuczenia,
zadrapania i skaleczenia.
–
Wyglądasz okropnie – stwierdziła. – 'tylko, na
miłość boską, nie podawaj mi lusterka.
Ryan lekko się uśmiechnął.
–
Za to ty wyglądasz wspaniale – skłamał.
– Nic oszukuj mnie –
powiedziała z wyrzutem.
Usiadł na brzegu łóżka i ujął jej dłoń.
–
Jak się czujesz?
– Cudownie. Która godzina?
– Wpó
ł do szóstej.
–
Myślałam, że jest znacznie później. Przecież
wezwano nas tam dopiero w porze lunchu.
Wydawało mi się, że tkwiliśmy w gruzach przez
wiele godzin.
–
To było w poniedziałek, a dzisiaj jest środa.
–
Środa? – zawołała. – Co się stało z rannymi?
–
Wezwano dwóch lekarzy z najbliższego .
szpitala.
– A moje nogi? –
spytała po chwili.
–
W porządku. Lewa została zespolona, a prawa
jest po prostu złamana. Obie są w gipsie.
–
Nic musisz mi tego mówić. – Czuła na nogach
ciężki jak ołów gips. – Dlaczego tu jesteś? – spytała,
bojąc się odpowiedzi.
–
Bo cię kocham – wyznał. Jego oczy lśniły jak
szmaragdy. –
Bo musimy porozmawiać. Bo jestem
ci winien przeprosiny, ale myślę, że to, co mógłbym
powiedzieć, z pewnością nie wynagrodzi krzywdy,
jaką ci wyrządziłem.
Ginny nie mogła uwierzyć własnym uszom.
–
Za co chcesz mnie przeprosić? Za to, że mnie
śmiertelnie przestraszyłeś? Że nie zginąłeś w czasie
wybuchu? Że podałeś mi za dużą dawkę morfiny?
–
Za to wszystko, co ci powiedziałem – wyjaśnił
posępnym tonem, wpatrzony w swe ręce. – Po
śmierci Ann myślałem, że zawsze już będę sam. Nic
wierzyłem, że jakaś kobieta zechce wziąć na swoje
barki odpowiedzialność za cudze dzieci. Potem,
kiedy wydało mi się, że kogoś takiego znalazłem,
wmówiłem sobie, iż tobie chodzi wyłącznie o moje
dzieci, a nie o mnie.
Spojrzał na nią.
–
Podejrzewałem, że chciałaś zachować swoją
tajemnicę aż do dnia ślubu, żebym nie przejrzał
twojego planu, polegającego na zdobyciu gotowej
rodziny. Później powiedziałaś, że nie wyznałaś mi
prawdy, ponieważ chciałaś uchodzić za prawdziwą
kobietę. Byłaś pod silnym działaniem morfiny i
powiedziałaś najgłupszą rzecz, jaką kiedykolwiek
słyszałem. Musiała więc to być prawda.
– Bo to prawda –
odparła. – Dlatego nic ci nie
powiedziałam. Dwóch mężczyzn mnie porzuciło, bo
postąpiłam uczciwie. Mężczyźni pragną mieć przy
sobie stuprocentową kobietę, więc starałam się
zachować pozory. Nic przypuszczałam, że to może
cię zranić. Przecież dałeś mi wyraźnie do
zrozumienia, że chodzi ci tylko o romans.
–
Ależ to szaleństwo. W życiu nie spotkałem
kobiety bardziej kobiecej niż ty.
Oczy Ginny wypełniły się łzami.
–
Ryan, nie okłamuj mnie z litości. Po prostu
przyznaj, że się pomyliłeś. Skoro znasz prawdę i już
mnie nie chcesz, rozstańmy się w przyjaźni, dobrze?
Nic chciałabym, żebyś mnie nienawidził. Mogę żyć
bez ciebie, ale nie mogę żyć ze świadomością, że
mnie nienawidzisz...
Zamknęła oczy, a po jej policzkach popłynęły
strumienie łez. Ryan położył dłonie na jej ramionach
i przyciągnął ją do siebie.
–
Przestań – wyjąkał. – Nic płacz, kochanie. To
nieprawda, że cię nienawidzę. Nic potrafiłem cię
znienawidzić nawet wtedy, kiedy myślałem, że
wykorzystujesz moje dzieci, więc jak mógłbym
nienawidzić cię za to, że próbowałaś wykraść życiu
odrobinę szczęścia?
–
Powinnam była ci powiedzieć – szepnęła.
–
A ja powinienem był z tobą porozmawiać,
zamiast wyciągać pochopne wnioski i mówić ci te
okropne rzeczy. –
Wypuścił ją z objęć i spojrzał na
nią. Ginny dostrzegła w jego oczach poczucie winy,
ból i miłość. – Virginio, czy moglibyśmy zacząć
wszystko od nowa? –
spytał cicho. – Kocham cię.
To nieważne, że nie możesz mieć dzieci. Dla mnie
liczysz się tylko ty... Bez ciebie jestem nikim. Moje
dzieci też cię kochają i tęsknią za tobą. Wróć do nas,
proszę. Znów zabawimy się w szczęśliwą rodzinę,
kt
órą nie jesteśmy bez ciebie. Błagam cię, Virginio.
Spojrzała w jego przepełnione miłością oczy.
–
Myślałam, że cię straciłam – powiedziała
łamiącym się głosem. – Sądziłam, że nie żyjesz i
nigdy więcej cię już nie zobaczę, ze umarłeś, czując
do mnie nienawi
ść, i też zapragnęłam śmierci. Nic
musisz mnie błagać, Ryan. Właściwie musiałbyś
mnie zabić, żeby się mnie pozbyć, bo nie pozwolę ci
już nigdy odejść.
Przytulił ją mocniej.
– Odpocznij –
szepnął. – Nic mam zamiaru cię
zabijać, ani teraz, ani w przyszłości. Należysz do
mnie, Virginio, do mnie i do moich dzieci. Miałem
rację: będziesz idealną żoną i matką. Po prostu
zostań ze mną... z nami. To wszystko, o co cię
proszę.
Do oczu napłynęły jej łzy wzruszenia.
– To nic trudnego –
wyjąkała. – Uważaj tę sprawę
za
załatwioną, Ryan.
I odwracając głowę, czule go pocałowała.