Roger Żelazny
Is There a Demon Lover in the House?
Wszedłem do holu i ruszyłem do przodu. Przyszedłem wcześnie, żeby dostać się jak najbliżej. Zwykle nie przepycham się przez tłum, żeby znaleźć się na jego czele. Nie próbowałem zdobyć dobrego miejsca nawet wtedy, gdy miałem wysłuchać jego lub tych prezydentów, którzy byli przed nim. Tym razem było jednak inaczej i wydawało mi się to w jakiś sposób ważne.
Ale szczęście! To miejsce wygląda na idealne. Usadowiłem się wygodnie.
Moje stopy były jak pogrążone w letargu. Właściwie całe nogi… To bez znaczenia. Mogę teraz dać im odetchnąć. Mam dużo czasu…
Czas? Nie. Ciemność. Tak. Sen…
Spojrzałem na zegarek. Nadal mam trochę czasu. Inni ludzie palą. To dobry pomysł. Gdy sięgałem po papierosy, przypomniałem sobie, że rzuciłem palenie, ale potem odkryłem, że ciągle mam je przy sobie. To bez znaczenia. Weź jednego. Zapal. (Masz trudności. Spróbuj drugą ręką). Poczułem się spięty. Nie wiem dlaczego. Zaciągnąłem się. Lepiej. Dobrze.
Kim on jest? Och.
Z prawej strony wszedł niski człowiek w szarym garniturze i sprawdził mikrofon. Od razu zaległa cisza. Potem znowu hałas. Człowiek wyglądał na zadowolonego. Wyszedł.
Zaciągnąłem się dymem i odprężyłem.
Odpocząć. Tak. Spać, spać… Tak… Ty…
Po chwili zaczęli schodzić się ludzie i zajmować miejsca na podium. Tak, to był gubernator. Będzie przemawiał pierwszy; powie kilka słów tytułem wstępu.
Ten człowiek daleko z mojej lewej strony, na podium… Widziałem go na wielu zdjęciach, zawsze w pobliżu prezydenta, nie do końca zidentyfikowany. Niski, z wydatnym brzuszkiem i cienkimi włosami w kolorze piasku. Miał ciemne, świdrujące oczy za grubymi okularami… Byłem pewien, że jest członkiem, a może nawet szefem, elitarnej grupy telepatycznych strażników, którzy zawsze towarzyszyli prezydentowi w sytuacjach publicznych. Zjawisko telepatii zostało odkryte dopiero kilka lat temu i od tego czasu rozwinęło się w pełni, lecz jedynie u niektórych osób. Ci jednakże, którzy posiedli tę umiejętność idealnie nadawali się do tego rodzaju pracy. Gdy takie osoby, zdolne do kontrolowania nastroju tłumu, wykrywania każdego zakłócenia i zbrodniczych myśli oraz do przekazywania informacji do Tajnych Służb, znajdowały się wśród widowni, wystąpienia publiczne prezydenta pozbawione były jakiegokolwiek ryzyka. W ten sposób wyeliminowano możliwość podjęcia próby zamachu na życie głowy państwa, nie mówiąc już o próbie udanej. Może właśnie w tym momencie jeden z nich skanuje moje myśli…
Jednak tutaj nie ma nic wartego ich uwagi; żadnego powodu, żeby czuć się niespokojnie.
Zgniotłem papierosa. Spojrzałem na operatorów kamer, na publiczność, a potem na ludzi na scenie. Gubernator właśnie wstał. Spojrzałem na zegarek. Wszystko zgodnie z planem.
Już czas? Nie. Później nagroda. On powie mi kiedy. Kiedy…
Oklaski ucichły, ale hałas trwa nadal, wznosi się i opada. Przetacza się. Początkowo nie mogłem go zlokalizować, ale potem zdałem sobie sprawę, że dochodzi z zewnątrz. Grzmot. Na dworze chyba pada. Nie przypominam sobie, żeby pogoda się pogorszyła. Nie pamiętam ciemnego nieba, zapowiedzi burzy lub…
Nie pamiętałem, jak było na zewnątrz — ciemno, jasno, ciepło, zimno, wietrznie, spokojnie… Nie pamiętałem, jaka była pogoda albo cokolwiek innego.
W porządku. Jakie to ma znaczenie? Przyszedłem tu, żeby posłuchać i zobaczyć. Niech pada. To nie jest w końcu istotne.
Słuchałem słów gubernatora wartych sześciu minut mojego czasu; klaskałem, błyskały flesze, utrwalając twarze, a pobliskie wiwaty raniły moje uszy i przyprawiały o pulsowanie w skroniach. Trwało to bardzo długo, kiedy prezydent wstawał i szedł, uśmiechając się. Spojrzałem na zegarek i usadowiłem się na krawędzi krzesła. Bardzo dobrze. Świetnie.
Wydaje mi się, że to jest galeria całego rzędu twarzy umieszczonych na tekturowych, surowych sylwetkach ludzi. Pada na nich jaskrawe światło. Stoję na drugim końcu galerii z lewą ręką przy boku. W dłoni trzymam pistolet. On mi rozkazuje. Mówi mi kiedy. Słowa. Gdy je słyszę, wiem wszystko. Za to, co zrobię, dostanę nagrodę. Sprawdzam broń bez patrzenia na nią, bo nie spuszczam oczu z widoku, który roztacza się przede mną. Mam jeden cel, szczególny. Muszę w niego trafić. Bez szarpania, a raczej szybkim i spokojnym ruchem unoszę pistolet, ustawiam go i z odpowiednią siłą naciskam spust. Wszystkie tekturowe figurki poruszają się lekko i drgają. Ale to nie ma znaczenia. Pojedyncza eksplozja. Mój cel przewraca się. Zdobyłem nagrodę.
Ciemność.
Wydaje mi się, że to jest galeria rzędu twarzy umieszczonych na tekturowych, surowych sylwetkach ludzi. Pada na nich jaskrawe światło. Stoję na drugim końcu galerii z lewą ręką przy boku. W dłoni trzymam pistolet. On mi rozkazuje. Mówi mi kiedy. Słowa…
Krzyk człowieka stojącego za mną… Gdy prezydent podnosi rękę, macha nią i powoli obraca się, dzwonienie w moich uszach stopniowo ustaje… Ale pulsowanie w głowie nie mija. Jest tak, jakbym właśnie zdał sobie sprawę, że odczuwam skutki uderzenia gdzieś w sklepienie czaszki. Podnoszę rękę i palcami dotykam głowy. Jest bolące miejsce, ale nie wyczuwam żadnego skaleczenia. Nie mogę jednak precyzyjnie rozróżnić poszczególnych kształtów, których dotykają moje palce. Oprócz bólu, jest jeszcze jakieś ogólne zdrętwienie. Jak to możliwe?
Krzyki i oklaski cichną. Zaczął mówić.
Doznałem wstrząsu. Co się stało, co się dzieje? Nie pamiętam, jaka była pogoda i boli mnie głowa. Czy było coś jeszcze?
Spróbowałem cofnąć się myślą do momentu, kiedy wchodziłem do holu i dowiedzieć się, dlaczego nie pamiętam nadchodzącej burzy.
Zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie pamiętam, czy byłem na zewnątrz. Nie pamiętam, jak się tu dostałem — taksówką, autobusem, pieszo, czy prywatnym samochodem. Nie wiem, skąd przyszedłem, co jadłem dzisiaj na śniadanie, i czy w ogóle jadłem. Nie pamiętam nawet, czy się dzisiaj ubierałem.
Znowu uniosłem rękę do głowy. Tym razem, tak jak poprzednio, coś ostrzegło moje palce, żeby trzymały się z dala od tego miejsca. Zignorowałem to, bo pomyślałem nagle o urazach głowy i amnezji.
Czy to może być to? Wypadek? Silne uderzenie w czaszkę, a potem chodzenie bez celu przez cały dzień. Może jakaś wskazówka dopomogła mi przypomnieć sobie o tym przemówieniu, a stopniowe dochodzenie do celu wyciągało mnie z pourazowego szoku?
Czuję nadal, że moja głowa jest jakaś dziwna… Wodzę wokół zdrętwiałego miejsca. To nie jest dokładnie brak czucia…
A potem to częściowo mija. Odzywa się ostry ból. Przykładam tam palce. Chociaż ból szybko ustępuje, badam dalej. Nie ma krwi. Dobrze. Ale jest miejsce, w którym jakby brakuje mi włosów, a właściwie części skóry. Momentalnie ogarnął mnie strach. Jednak gdy dotknąłem niżej, poczułem ciepłą gładkość o normalnej wrażliwości, nic takiego jak poszarpana tkanka.
Sprawdzałem dalej i wszystko było prawidłowo. Tylko na samym środku czułem nierówne, obolałe miejsce, a poniżej coś jakby gazę. Zorientowałem się wówczas, że mam na sobie perukę, a pod nią bandaż.
Rozległ się niewielki szmer oklasków, gdy prezydent powiedział coś, czego nie słyszałem. Spojrzałem na zegarek.
Co to było? Wypadek? Czy zostałem przyjęty na jakimś ostrym dyżurze, gdzie ogolono mi skaleczoną głowę i zszyto rozcięcie; czy oceniono, że leczenie ambulatoryjne będzie wystarczające i zwolniono mnie do domu, nie stwierdziwszy wstrząsu pourazowego?
Nie brzmiało to jednak przekonywująco. W ambulatoriach nie dają peruk, aby zakryć ślady swojej działalności na głowach pacjentów. Przyszedłem posłuchać tego przemówienia. Mam dobre miejsce i dobry widok. Powinienem się z tego cieszyć. Zajmę się sobą, kiedy wszystko się skończy.
Prawie dwadzieścia minut…
Próbowałem słuchać, ale nie mogłem zapamiętać, co on mówi. Coś było nie tak i szkodziłem sobie, nie próbując tego rozwikłać. Było bardzo źle i to nie tylko ze mną. Ale co? Jak?
Spojrzałem na małego telepatę stojącego za prezydentem.
Dalej, zajrzyj w mój umysł. Naprawdę chcę, żebyś to zrobił. Może będziesz mógł wejrzeć głębiej niż ja sam. Spójrz i zobacz, co jest źle. Powiedz mi, co się stało i co się dzieje. Chciałbym to wiedzieć.
Nawet nie spojrzał w moją stronę. Był zainteresowany jedynie rodzącymi się złymi zamiarami, a wszystkie moje intencje były czyste i pokojowe. Jeśli w ogóle mnie odczytał, musiał zinterpretować moją dezorientację i oszołomienie jako strumień świadomości osoby o neurotycznych skłonnościach; wśród sporych rozmiarów zgromadzenia zawsze znajdzie się niewielki procent takich osobników — zagadkowych, ale nie niebezpiecznych. Jego uwaga była zarezerwowana dla prawdziwie groźnych przypadków, jakie mogły się przecież wydarzyć. I prawidłowo.
Znowu zagrzmiało. Nic. Poza tym holem nie ma nic, co bym pamiętał. Cały dzień, aż do przyjścia tutaj, jest dla mnie białą plamą. Zastanów się. Myśl. Kiedyś czytałem o przypadkach amnezji. Może dzisiaj doznałem czegoś takiego?
Nic. Źródło moich zamiarów było nadal ukryte.
Czy może być w tym coś podejrzanego? Czy jest to w jakiś sposób niezwykłe, że chcę tu być?
Ja… Nie, nic.
Dziewiętnaście minut…
Zacząłem się pocić. To chyba normalny objaw zdenerwowania.
Mija jedna sekunda, druga, trzecia…
Coś mam zrobić… Za chwilę się wyjaśni. Co? Nieważne. Czekaj i obserwuj.
Sześć, siedem…
Gdy rozległa się nowa fala oklasków, zacząłem żałować, że tu przyszedłem.
Dziewięć, dziesięć…
Dwadzieścia minut po…
Moje wargi zaczęły się poruszać. Mówiłem coś po cichu. Wątpiłem, czy ktokolwiek w pobliżu mnie słyszy.
— Wybierzcie tę drogę, panie i panowie. Spróbujcie szczęścia.
— …spróbuj szczęścia.
Nagle obudziłem się w galerii, ręka w kieszeni. Wysoko przede mną rząd twarzy, a pod nimi tekturowe sylwetki ciał oświetlone jasnym światłem. Poczułem, że mam rewolwer i sprawdziłem go bez patrzenia w dół. Człowiek przede mną był celem, który dla mnie wybrano.
Wyciągnąłem ostrożnie broń i zacząłem ją powoli podnosić.
Moja ręka! Kto…?!
Z nagłym i rosnącym strachem ujrzałem, jak moja lewa ręka wyłania się z kieszeni, trzymając rewolwer. Nie miałem nad nią żadnej kontroli. Było tak, jakby ręka należała do innej osoby. Chciałem ją cofnąć, ale dalej się podnosiła. Zrobiłem więc jedyną rzecz, jaką mogłem zrobić.
Chwyciłem się prawą ręką za lewy nadgarstek. Walczył ze mną, więc wzmocniłem uścisk i pchnąłem w dół z całą siłą.
Na usta cisnęły mi się przekleństwa. Ręka była silna. Nie wiedziałem, jak długo uda mi się ją utrzymać.
Palce zacisnęły się na spuście, a ręka została odrzucona siłą wystrzału. Na szczęście lufa była skierowana w dół, gdy to się stało. Mam nadzieję, że rykoszet nie zranił nikogo.
Ludzie zaczęli krzyczeć i rozpierzchli się, uciekając jak najdalej. Jednak kilku innych pędziło w moim kierunku. Gdybym tylko mógł utrzymać rękę, aż znajdą się przy mnie…
Dopadło mnie dwóch. Jeden pochwycił mnie, a drugi wykręcił mi ręce. Przewróciliśmy się na podłogę. Poczułem, że lewa ręka się rozluźnia. Zabrali mi pistolet. Moje dwie ręce, zupełnie sobie obce, były teraz wykręcone do tyłu i zakute w kajdanki. Pamiętam tylko błysk nadziei, że jedna nie połamie drugiej. Przestały walczyć ze sobą; gdy wstałem, zwisały z tyłu zupełnie bez życia.
Spojrzałem na podium; prezydenta już nie było. Patrzył na mnie tylko mały, pucołowaty mężczyzna. Gdy ruszył w naszym kierunku, jego ciemne oczy nie świdrowały już otoczenia; gestami przekazywał jakąś informację mężczyznom, którzy mnie trzymali.
Nagle poczułem się chory i słaby, a głowa rozbolała mnie ponownie, zwłaszcza tam, gdzie byłem ranny.
Mały człowiek zbliżył się do mnie i ścisnął moje ramiona.
— Teraz wszystko będzie dobrze — powiedział.
Galeria zafalowała mi przed oczami. Nie było już tekturowych sylwetek. Tylko ludzie. Nie rozumiałem, gdzie to wszystko zniknęło i dlaczego on wymówił te słowa, a potem ograniczył swobodę moich ruchów. Wiedziałem jedynie, że nie trafiłem do celu i że nie będzie nagrody. Poczułem, jak oczy mi wilgotnieją.
Zabrali mnie do kliniki, przy drzwiach postawili strażników. Mały telepata, który nazywał się Arthur Cook, przebywał ze mną większość czasu. Jeden z lekarzy wstrzyknął mi w lewą stronę szyi jakiś przezroczysty płyn. Reszta była tylko ciszą.
Gdy dużo później odzyskałem już przytomność, nie miałem pewności czy to była lewa strona, bo prawa bolała mnie równie mocno. Arthur i jeden z lekarzy stali przy łóżku i uważnie mnie obserwowali.
— Cieszymy się, że jest pan znowu z nami, panie Mathews — powiedział Arthur. — Chcemy panu podziękować.
— Za co? — spytałem. — Nie wiem nawet, co się stało.
— Udaremnił pan próbę zabójstwa. Powiedziałbym nawet, że jedną ręką, ale nie chcę się bawić w dwuznaczniki. Przeciwstawił się pan jednej z najbardziej pomysłowych prób wymknięcia się telepatycznej kontroli bezpieczeństwa. Jednocześnie był pan ofiarą pewnych bezwzględnych ludzi, którzy wykorzystali do swoich zamiarów wysoce skomplikowane metody medyczne. Gdyby podjęli jeszcze jeden dodatkowy środek, myślę, że odnieśliby sukces. Pozwolili jednak wam obu być obecnym w kluczowym momencie i to ich zgubiło.
— Nam obu?
— Tak, panie Mathews. Wie pan, co to jest corpus callosum?
— Sądzę, że jakaś część mózgu.
— Dokładnie. Jest wiązką włókienek o długości jednego cala i grubości jednej czwartej. Zapewnia łączność między obiema półkulami mózgowymi. Jeśli przerwie się tę łączność, rezultatem są dwie osoby w jednym ciele. Robi się to czasami w przypadkach ciężkiej epilepsji, by zmniejszyć możliwość wystąpienia ataków.
— Twierdzi pan, że poddano mnie takiemu zabiegowi?
— Tak.
— …i teraz w mojej głowie jest jeszcze jeden „ja”?
— O to właśnie chodzi. Jednak ta druga półkula jest w tym momencie zrównoważona i spokojna.
— A którą półkulą ja jestem?
— Lewą. Posiada pan zdolności językowe i jest pan w stanie przeprowadzić bardziej skomplikowane rozumowanie. Druga część jest odpowiedzialna za intuicję i emocje; posiada również większe możliwości wizualne i przestrzenne.
— Czy można to naprawić?
— Nie.
— Rozumiem. Mówi pan, że inni ludzie, epileptycy, miewają takie operacje. Jak sobie potem radzą?
Lekarz, wysoki mężczyzna o jastrzębim wyglądzie i ciemnopopielatych włosach, powiedział:
— Przez długi czas to połączenie, czyli corpus callosum, przyzwyczaiło się do tego, że nie spełnia żadnych ważnych funkcji. Minęły lata, zanim dowiedziano się o tym ubocznym efekcie przerwania połączenia. Dlatego nie przewiduję w pana wypadku żadnych większych trudności. Później porozmawiamy o tym bardziej szczegółowo.
— Dobrze. W każdym razie czuję się sobą. Dlaczego mi to zrobili?
— Aby uczynić z pana perfekcyjnego, nowoczesnego zabójcę — odparł Arthur. — Połowa mózgu może zostać uśpiona, podczas gdy druga połowa pozostaje aktywna. Można tego dokonać, wprowadzając narkotyk do tętnicy po właściwej stronie. Po przeprowadzeniu zabiegu, pan — czyli lewa półkula — został uśpiony, a prawa półkula poddana hipnozie oraz pewnym behawioralnym technikom modyfikującym. W ten sposób zamienioną ją w podlegającego pewnym uwarunkowaniom mordercę.
— Zawsze myślałem, że są rzeczy, których nie zrobi się nawet pod wpływem hipnozy.
Arthur pokiwał głową.
— Normalnie tak się dzieje. Jednak jak się okazało, prawa półkula, jako mniej racjonalna, kieruje się emocjami. Jest bardziej podatna na sugestię. Nie otrzymała w końcu prostego rozkazu, by zabić, ale sprytnie skonstruowaną iluzję, na którą miała zareagować.
— W porządku — powiedziałem. — Kupuję to, ale jak im się udało tego dokonać?
— Chodzi panu o mechanizm? Cóż, uwarunkowanie, jak już powiedziałem, zostało dokonane, gdy był pan nieprzytomny i z tego powodu również nieświadomy tego, co się dzieje. Uwarunkowywana półkula została więc wprowadzona w stan głębokiego uśpienia i poddana sugestii; gdy się przebudzi i otrzyma odpowiedni sygnał, będzie miała wykonać swoje zadanie. Pana półkula, za pomocą posthipnotycznej sugestii, otrzymała z kolei rolę dostarczenia tej wskazówki, którą miało być jakieś wyrażenie wypowiedziane w odpowiednim czasie w trakcie przemówienia. Zostawili więc pana przed wejściem, nieświadomego i nie mającego o niczym pojęcia. Przy bliższym badaniu telepatycznym, umysł był idealnie niewinny. Gdy tylko wypełnił pan posthipnotyczną sugestię i chwilę później zwrócił na siebie moją uwagę, zorientowałem się nagle, że jedno ciało jest pod kontrolą dwóch umysłów. Mogę dodać, że wywołało to wyjątkowo niesamowite wrażenie. Całe szczęście, że pan, czyli bardziej racjonalna osobowość, szybko spostrzegł, co się dzieje i walczył, by oddalić niebezpieczeństwo. To dało nam czas, żeby się zbliżyć.
Skinąłem głową. Myślałem o tym; o dwóch osobach we mnie walczących o kontrolę nad jednym ciałem.
— Powiedział pan, doktorze, że oni popełnili błąd, że gdyby zrobili jedną rzecz, mogłoby się udać? Co to takiego?
— Powinni byli wpoić sugestię, by usnął pan natychmiast po wypowiedzeniu stymulującego wyrażenia. Wydaje mi się, że to by zadziałało. Nie przewidzieli po prostu konfliktu miedzy pana dwiema osobowościami.
— Kto za tym stoi? — spytałem w końcu.
— Gdy pan spał, prawa półkula dostarczyła nam kilku całkiem dobrych rysopisów.
— Rysopisów? Myślałem, że ona umie mówić.
— W zasadzie tak, ale przedstawiła tak doskonałe szkice, że mogłem weryfikować je telepatycznie. Nasza Tajna Służba skojarzyła je z pewnymi osobami na podstawie posiadanych kartotek i od razu aresztowała.
— Prawa strona nie jest oczywiście całkiem niema — kontynuował. — Zachodzi wciąż niewielka liczba połączeń miedzy półkulami. Może się to odbywać nawet w tej chwili.
— Co pan ma na myśli?
— To, że ten drugi właśnie się obudził. Lewa ręka, którą kontroluje, wymachiwała dziko przez kilka chwil. Wydaje mi się, że chciała moje pióro.
Wyjął je z kieszeni wraz z małą karteczkę i podał je mnie. Patrzyłem zafascynowany, jak zostały pochwycone i ustawione w odpowiednich pozycjach. Powoli, ostrożnie, moja lewa ręka napisała na kartce: Przepraszam.
…Teraz, gdy to napisałem, zdałem sobie sprawę, że on nie zrozumie, nigdy nie będzie potrafił zrozumieć tego, co ja chcę wyrazić i co dokładnie mam na myśli.
I to właśnie chciałem powiedzieć.
Spojrzałem na te słowa, a potem na ścianę, na Arthura i na lekarza.
— Byłbym wdzięczny, gdyby panowie zostawili nas na chwilę samych — odezwałem się.
Wyszli, ale nawet przedtem już wiedziałem, że bez względu na to gdzie spojrzę, połowa pokoju i tak pozostanie dla mnie pusta.
Przełożyli Magdalena i Piotr Hermanowscy