Krentz Jayne Ann Próba czasu

Jayne Ann Krentz

PRÓBA CZASU

ROZDZIAŁ 1

Panna młoda podniosła do ust kieliszek szampana i po raz tysięczny tego dnia zadała sobie pytanie, czy aby nie popełnia największego błędu w życiu.

Katy Randall Coltrane starała się zachować spokój, ale palce jej drżały. Jeśli nie będzie ostrożna, znowu rozleje drugi kieliszek szampana na piękną ślubną suknię. Byłoby szkoda, zważywszy, ile czasu poświęciła, by ją wybrać.

To tylko normalne w takiej sytuacji zdenerwowanie panny młodej, starała się przekonać samą siebie. Idiotyczne obawy, jakie mogą przytrafić się każdemu. Wszystkim pan­nom młodym nerwy odmawiają posłuszeństwa. Gdyby nie był to powszechny problem, nie warto byłoby w ogóle o tym wspominać. Przecież wszystko jest w porządku. Nic się nie zmieniło. Nie ma powodu, aby analizować raz jesz­cze wszystkie lęki i wątpliwości. Powtarzała sobie, że wie, co robi i że to jest słuszne.

Wszystko jakoś się ułoży, A zresztą jest po uszy zako­chana w mężczyźnie, który właśnie złożył jej przysięgę małżeńską. Na dodatek ma dwadzieścia osiem lat, wystar­czająco dużo, by podjąć samodzielną decyzję.

Oczywiście nie podniosła jej na duchu rozmowa, którą przypadkowo podsłuchała przed chwilą w hotelowym ogrodzie. Dobrze jej tak! Powinna była spytać w recepcji, gdzie są pokoje wypoczynkowe. Nie natknęłaby się wtedy na dwie przyjaciółki matki. Wciąż jeszcze dźwięczały jej w uszach ich słowa.

- Cóż, Randallowie dali swej jedynaczce jak najstaranniejsze wychowanie - zauważyła Leonora Bates. - Musia­ło ich to kosztować fortunę.

- Mogą sobie na to pozwolić - odparła jej towarzyszka. - Teraz pewnie dziękują losowi, że ich Katy znalazła sobie męża, wszystko jedno jakiego. Jest przecież taką skromną, nieśmiałą istotą. Wydawało mi się, że interesuje ją wyłącz­nie stadnina koni ojca. Zastanawiam się, co jej matka myśli o swoim zięciu?

- Wilma akceptuje Coltrane'a, ponieważ jej mąż go lubi. Uważa, że Harry zna się na ludziach. Wiesz przecież równie dobrze jak ja, że Harry Randa ocenia ludzi według ich osiągnięć, a nie na podstawie przeszłości. Właściwie to nie Katy znalazła sobie męża - zauważyła Leonora znaczą­co. - To on ją znalazł. Jeśli chcesz znać moje zdanie, Garrettowi Coltrane wystarczyło rzucić okiem na małą, spo­kojną Katy Randa, by wiedzieć, że jest ona osobą, jakiej potrzebuje. Żeniąc się z nią, żeni się z kilkoma szacownymi pokoleniami Randallów, cieszących się ogólnym poważa­niem i dobrą pozycją towarzyską. Nie mówiąc już o pienią­dzach.

- Coltrane też nieźle sobie radzi w interesach. Jest czło­wiekiem zamożnym.

- To prawda - przyznała Leonora - ale w jego włas­nym mniemaniu nie rekompensuje to chyba jego pocho­dzenia, braku starannego wykształcenia i kiepskiej reputa­cji. Na Boga, przecież on kiedyś występował na rodeo! Dużo czasu upłynie, zanim małżeństwo z Katy Randa pozwoli ludziom zapomnieć o jego awanturniczej prze­szłości.

- Wiesz, kiedy ten chłopak opuścił miasto, by dołączyć do zespołu rodeo, myślałam, że już go nie zobaczymy. Kto by przypuszczał, że wróci po tylu latach i poślubi córkę człowieka, który zatrudniał go jako stajennego?

- Zastanawiam się tylko, czy słodka mała Katy wie, co ją czeka?

- Masz jakieś powody do niepokoju?

- Oczywiście - odparła Leonora. - Odnoszę wrażenie, że Garrett Coltrane jest twardym, bezwzględnym, spryt­nym kombinatorem.

Katy wymknęła się z ogrodu, zanim Leonora skończyła swoją ocenę Garretta.

Teraz, ukryta za gazonami z bujną roślinnością w ele­ganckim holu recepcyjnym, nerwowo spoglądała na lśnią­cą na palcu złotą obrączkę. Odwieczny symbol małżeństwa błyszczał w świetle żyrandoli. Pomyślała właśnie, jak pro­zaicznie w gruncie rzeczy wygląda obrączka, gdy nagle wyrwał ją z zadumy czyjś wesoły głos.

- Ach, to tutaj ukrywa się nasza panna młoda. Cóż ty robisz za tymi palmami, Katy? Przecież dziś twój wielki dzień. Powinnaś być w centrum uwagi, między gośćmi, w towarzystwie.

Katy podniosła głowę. Zerwała się na nogi, długa spód­nica owinęła jej się wokół kostek.

- To ty, Julio? Wcale się nie chowam, ja po prostu... - Przerwała nagle, gdyż poczuła, że traci równowagę. Chwyciła brzeg gazonu, ale parę kropli szampana spłynęło na suknię.

- Do diabła - wymamrotała.

- Czy tak się powinna wyrażać panna młoda? - Julia Talbot ujęła Katy za łokieć. - Nic ci nie jest?

- Skądże. To tylko ta kostka. Zrobiłam zbyt gwałtowny ruch, a ona tego nie lubi. Wiesz przecież.

Julia uśmiechnęła się ze zrozumieniem, jak na dobrą przyjaciółkę przystało. Jasnowłosa, niebieskooka rówieśni­ca Katy była atrakcyjną kobietą. Przed rokiem wyszła za mąż za potomka jednej ze starych i zamożnych rodzin z tu­tejszej społeczności.

Ta społeczność, którą Katy przez całe swoje życie nazy­wała domem, była niewielką enklawą bogatych, zasiedzia­łych Kalifornijczyków, którzy zamieszkiwali prestiżową część Złotego Wybrzeża południowej Kalifornii. W tym stanie były wprawdzie bogatsze miasta, ale niewiele z nich mogło się poszczycić tak długimi tradycjami i tak dobrym pochodzeniem swych mieszkańców. Ludzie z otoczenia Randallów uważali się za lepszych od ekstrawaganckiego, nowobogackiego pospólstwa w Los Angeles, gdzie wię­kszość dorobiła się fortun w przemyśle filmowym i roz­maitych spółkach.

Byli pewni swojej niezachwianej pozycji wynikającej z faktu, że pieniądze i ziemię posiadali od pokoleń. Niektó­rzy wywodzili swój rodowód jeszcze z czasów hiszpań­skich. A w Kalifornii to się liczy.

Przyjaciele Randallów nie wdawali się w biznes filmo­wy ani w spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Inwes­towali w ziemię, w bajecznie drogie konie i w sztukę pre­kolumbijską. Wielu z nich lubiło grać rolę ziemian. Byli to ludzie interesu, którzy bardzo rozważnie gospodarowali odziedziczonym kapitałem.

Tacy ludzie na ogól wynajmowali robotników w rodzaju Garretta Coltrane'a, by uprawiali im ziemię, doglądali koni i dbali o ich piękne ogrody. Nieczęsto zdarzało się, by przedstawiciele tutejszej klasy pracującej wchodzili w związki małżeńskie z kimś ze środowiska Randallów, Katy doskonale zdawała sobie sprawę, że Leonora Bates nie jest jedyną osobą komentującą ten związek. Powtarzała sobie jednak, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia. Ona i Garrett kochają się, a przy tym instynktownie czuła, że Garrett jest zbyt dumny, by żenić się dla pieniędzy.

- Nie byłabym pewna, czy to sprawa kostki, czy szam­pana - powiedziała Julia. - A jeśli chodzi o kostkę, to cie­szę się, że zdecydowałaś się na płaskie obcasy. Bałam się, że będziesz chciała jednak włożyć szpilki.

- Nie jestem aż tak głupia - skrzywiła się Katy. - Gdy­bym włożyła pantofle na wysokich obcasach, prawdopo­dobnie padłabym u stóp Garretta. Przyznasz, że byłoby to dość żenujące.

- Dla ciebie, ale nie dla Garretta. Myślę, że nawet wi­dok upadłej panny młodej w trakcie uroczystości ślubnej nie zdołałby poruszyć twego męża. - Julia posłała zamy­ślone spojrzenie w głąb pokoju, gdzie Garrett Coltrane pro­wadził ożywioną rozmowę z grupką gości weselnych.

Garrett rzadko się odzywał. Zazwyczaj przysłuchiwał się w skupieniu temu, co mówili inni. Ale gdy wreszcie zabrał glos, inni natychmiast milkli. Wywierał jakieś szcze­gólne wrażenie na wszystkich, niezależnie od ich statusu społecznego i finansowego. Miał wrodzony talent, który w ostatnich latach pomógł mu w założeniu i rozwoju firmy konsultingowej. Był człowiekiem, który mimo woli sku­piał na sobie uwagę innych.

Katy podążyła za wzrokiem przyjaciółki, przygryzając wargi, na których pozostały nikłe ślady brzoskwiniowej szminki. Patrzyła na swego dopiero co poślubionego męża z niepokojem. Julia miała rację. Garretta niełatwo byłoby czymś poruszyć. Był mężczyzną, który wie, czego chce, dokąd zmierza i jak dopiąć celu. Chronił go mur, jaki wzniósł wokół siebie, wykorzystując cały swój zasób siły fizycznej i psychicznej.

Nie był wysoki, mógł mieć ze 175 centymetrów wzrostu, mniej niż ojciec Katy. Ale gdy stał w grupie mężczyzn, właśnie on przyciągał ogólną uwagę.

Szczupły, smukły, miał w sobie jakąś zwierzęcą zwin­ność ruchów, która uwidaczniała się jeszcze bardziej, gdy dosiadał konia. Ramiona i uda znamionowały siłę, choć nie był szczególnie muskularny.

Miał włosy czarne jak węgiel, krótko ostrzyżone. Gdy wychodził z domu, zawsze wkładał drogi kapelusz. Wyra­ziste, jak rzeźbione, rysy i silnie zarysowana linia szczęki sprawiały, że nie było w nim nic delikatnego, ale miał w oczach coś bardzo intrygującego. Tak przynajmniej wy­dawało się Katy. Miała nadzieję, że te złociste oczy w ko­lorze bursztynu odzwierciedlą kiedyś uczucia, jakie na pewno do niej żywi.

Garrett Coltrane był mężczyzną starej daty. Mężczyzną, który robi w życiu to co chce i tak jak chce. Był silny i milczący, powtarzała sobie Katy po raz kolejny. Gdyby był ogierem, włączyłaby go do swojego stada rozpłodowe­go, mimo że nie wyróżniał się elegancją. Podobała jej się jednak jego siła, wytrzymałość i determinacja. Takie cechy przydają się zarówno koniom, jak i ludziom.

Garrett nie miał talentu ani skłonności do roztrząsania swoich uczuć, ale Katy była pewna, że jest zdolny do wielkiej miłości. Fakt, że o tym nie mówi, nie znaczy jesz­cze, że jest tych uczuć pozbawiony. Katy była przekonana, że się nie myli, wiedziała, że zamknięty w sobie Garrett kocha ją na swój własny, męski, milczący sposób.

W każdym razie była tego pewna, gdy przyjmowała jego spokojne, beznamiętne oświadczyny.

Ale po czterech tygodniach, w czasie których zaczęła się zastanawiać nad prawdziwymi uczuciami Garretta, w jej serce wkradł się pewien niepokój. Starała się jednak odsu­nąć od siebie nękające ją wątpliwości, zajmując się sprawami związanymi z przyszłym ślubem i przeprowadzką do domu Garretta.

Subtelna, skryta, romantyczna natura skłoniła ją do zor­ganizowania wspaniałej uroczystości. Chciała, żeby wszy­stko było zapięte na ostatni guzik. Pomagała jej w tym matka i razem przygotowały imponujące przyjęcie. Zapro­szono sąsiadów z okolicy i wszyscy przyjęli zaproszenie.

Ale dziś, gdy ostrożnie kroczyła między kościelnymi ławkami, by połączyć się z Coltrane'em przed ołtarzem, lęki i wątpliwości odezwały się ze wzmożoną siłą.

- Zwykłe zdenerwowanie panny młodej - usłyszała głos Julii. - Rozluźnij się.

Uśmiechnęła się ponuro. Powinna była wiedzieć, że Julia zorientuje się, iż nerwy odmawiają jej posłuszeństwa.

- Też ci się to zdarzyło? - spytała.

- Owszem. Nie przejmuj się. Zaraz ci przejdzie - po­cieszyła ją przyjaciółka. - Pokaż obrączkę.

Katy wyciągnęła rękę, na której lśnił prosty złoty paseczek.

- Garrett jest bardzo tradycyjny - wyjaśniła. - Nie lubi wyszukanej biżuterii.

- Hm. Wiem, co masz na myśli. Mnie się ta obrączka podoba. Jest w dobrym stylu. I pasuje do ciebie, Katy.

- Skromna obrączka dla skromnej panny młodej, tak?

- Nie pleć głupstw. Zawsze byłaś atrakcyjną dziewczy­ną, a dzisiaj wyglądasz po prostu pięknie. Kiedy szłaś przez kościół, błyszczałaś.

- Myślę, że byłam spocona.

- O czym ty, na Boga, mówisz?

- No dobrze - zaśmiała się Katy. - A więc delikatny blask wilgotnej twarzy. Czy to brzmi lepiej? Pewnie dlate­go tak błyszczałam, jak to nazwałaś. Byłam śmiertelnie przerażona.

- Wyglądasz znakomicie - powtórzyła Julia. - Po­dobasz mi się z rozpuszczonymi włosami, - Zmierzyła ba­cznym wzrokiem ciemne włosy Katy. ~ Do twarzy ci w tej fryzurze. Powinnaś częściej tak się czesać.

- Może masz rację - odparła Katy wymijająco. Garrett nic nie powiedział na temat jej uczesania. Oczywiście on nigdy nie komentował jej wyglądu. Nie należał do męż­czyzn, którzy zwracają uwagę na sposób ubrania czy ucze­sania kobiety.

- Wracając do obrączki - Julia kontynuowała temat -myślę, że jest jak najbardziej odpowiednia. Czy wiesz, że obrączka jest pradawnym symbolem płodności? - dodała mrużąc oczy.

- Możesz być pewna, że postaram się to zapamiętać.

- Ludzie, którzy hodują konie, znają się na tym. Właś­nie ty powinnaś to wiedzieć. Twoja rodzina hodowała te piękne araby, zanim jeszcze przyszłaś na świat, a ty już od czterech lat zajmujesz się programem hodowli. Z powodze­niem, muszę przyznać. Ciekawe tylko, czy wykorzystałaś swoją wiedzę w zakresie odpowiedniej selekcji, by wybrać sobie męża.

- Julio, na litość boską! Jak możesz mówić coś podo­bnego?

Julia roześmiała się, zwracając wzrok w kierunku kilku osób stojących w zasięgu jej głosu za donicami paproci. Uśmiechali się do nich.

- Naprawdę uważam, że Garrett zorganizuje doskonałą stadninę - ciągnęła dalej Julia. - Wyrażając się w ściśle technicznych terminach, będziecie tworzyć znakomity duet. Ty masz w sobie błękitną krew, a on siłę i wytrwałość. Z niecierpliwością czekam na wasze dzieci. Twoi rodzice też, jeśli o to chodzi.

Katy zaczerwieniła się. Sama nieraz się nad tym zasta­nawiała.

- Jestem pewna, że moi rodzice jeszcze nie myślą o wnukach.

- To ty tak sądzisz. Oni wprost nie mogą się ich docze­kać. Założę się, że będą liczyli dni od nocy poślubnej i odznaczali je przez dziewięć miesięcy w kalendarzu.

- Lepiej niech tego nie robią. Nie chcę, by ktokolwiek ponaglał mnie w sprawie tak poważnej jak dziecko. - Katy zacisnęła usta, z jej twarzy zniknął wyraz rozbawienia.

- A co na to Garrett? - nie dawała za wygraną Julia. - On chyba też ma tutaj coś do powiedzenia?

- Nie rozmawialiśmy na ten temat - ucięła Katy. Pra­wdę mówiąc był to jeden z wielu wątków osobistych, któ­rych jeszcze nie rozważali.

- Nie chciałabym cię urazić, ale czy nie należało poru­szyć tak zasadniczej sprawy, zanim przystąpiliście do wa­szych planów małżeńskich?

Katy poczuta, że oblewa ją fala gorąca. Patrzyła w dal unikając wzroku przyjaciółki.

- Garrett jest człowiekiem bardzo skrytym. Nie warto wspominać przy nim o... o pewnych rzeczach.

- Przy tobie też - w głosie Julii brzmiała nagana. - Do­prawdy, zastanawiam się, o czym ze sobą rozmawiacie, kiedy jesteście razem. Ale posłuchaj, Katy, nie możesz unikać rozmów na takie tematy jak dzieci. Przecież tu chodzi o waszą przyszłość.

- Nie martw się o mnie, Julio. Wiem, co robię.

- Myślę, że wiedziałaś - Julia zmrużyła oczy w zadu­mie - ale teraz z jakiegoś powodu nie jestem już tego taka pewna.

- Dzięki. Mam dwadzieścia osiem lat, uchodzę za inte­ligentną i odebrałam staranne wykształcenie. Wyszłam za mąż za mężczyznę, z którym łączą mnie interesy i ogólne zainteresowania zawodowe. Dla mnie ślub z Garrettem Coltrane'em jest ze wszechmiar pożyteczny. To rozsądny krok. Miej do mnie trochę zaufania.

- Sama nie wiem. - Na twarzy Julii pojawił się wyraz zwątpienia. - Jesteś zakochana. A miłość przyćmiewa inte­ligencję, wykształcenie i rozsądek.

Katy aż jęknęła. Nie spodziewała się po Julii takiej przenikliwości. Starała się przecież ukryć swoje uczucia.

- Ale z ciebie przyjaciółka.

- No cóż, pocieszam się myślą, że nawet jeżeli ty nie wiesz, co robisz, Garrett przypuszczalnie wie.

- Wygląda na takiego, prawda? - zgodziła się Katy. Targały nią mieszane uczucia. Starała się ukryć kiełkującą niepewność pod beztroskim uśmiechem, gdy nagle zoba­czyła matkę, zbliżającą się do nich z rozpromienioną twa­rzą.

Stojący po drugiej stronie pokoju Garrett zerknął w kie­runku gazonu z paprociami i zobaczył stojącą wśród ziele­ni Katy. Rozmawiała z matką i z Julią Talbot. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Nie chciał, by na własnym ślubie trzy­mała się z dala od ludzi.

Nie, żeby była wstydliwa czy lękliwa. Raczej skromna i pełna rezerwy. Nie miała zwyczaju zwracać na siebie uwagi. Bardzo spokojna, cicha dziewczyna. Nie jest typem kobiety, która stara się za wszelką cenę stać duszą towarzy­stwa, wysunąć na czoło. Ma w sobie jakąś dystynkcję i ele­gancję. Po prostu klasę. Poznał się na tym. Była to jedna z wielu rzeczy, które mu się w Katy Randa spodobały.

Nagle uświadomił sobie, że przecież ona nie jest już Katy Randa. Od godziny jest Katy Coltrane.

Było coś niezwykle satysfakcjonującego w myśli, że wreszcie wszystko w jego życiu ułożyło się jak należy.

Interesy kwitły, miał nowy dom odpowiadający jego obe­cnemu statusowi i wreszcie znalazł kobietę, która będzie jego partnerką w interesach i zarazem żoną.

Żoną. Jego żoną.

Ma teraz kobietę nie tylko do łóżka, ma również do­świadczonego eksperta w dziedzinie hodowli koni raso­wych. Ma kogoś, z kim nie tylko siądzie razem do śniada­nia, ale również będzie mógł przedyskutować problemy zawodowe.

Aż do tej chwili nie zastanawiał się specjalnie nad tym, co to znaczy mieć żonę w sensie jak najbardziej fizycznym.

Decyzję poślubienia Katy podjął, gdy zobaczył ją po latach po raz pierwszy. Złożył wizytę Randallom, ponieważ miał zamiar przyjrzeć się stadninie. To prawda, że chciał się spotkać z jej właścicielem ze względów zawodowych. Ale musiał również przyznać, że chciał też pokazać Harry'emu Randallowi, że ów nieokrzesany wyrostek, którego kiedyś zatrudnił, który u nikogo innego nie mógł znaleźć pracy, stał się innym człowiekiem. Że wyszedł na ludzi.

Z zaskoczeniem stwierdził, że ta mała dziewczynka o poważnej twarzyczce, która cały swój czas spędzała w stajniach ojca, zmieniła się w znakomitego zarządcę stadniny Randalla. Nie była przy tym bynajmniej przemą­drzałą debiutantką. Cały jej dziewczęcy świat stanowiły konie i najwyraźniej nic się nie zmieniło w tym względzie, poza tym, że nie jeździła już konno.

Garrett natychmiast instynktownie wyczuł, że Katy Randa będzie odpowiednią żoną dla niego. Dokonał szyb­kiej analizy sytuacji i doszedł do wniosku, że wszystko jest bardzo proste. Znalazł inteligentną, wrażliwą młodą kobie­tę, która świetnie nadaje się na towarzyszkę jego życia osobistego i zawodowego. Będzie cennym nabytkiem w jego firmie konsultingowej i będzie się swobodnie czuła w towarzystwie ludzi, z którymi ma on teraz do czynienia.

Garrett był przekonany, że Katy nie okaże się kobietą ze zbyt dużym temperamentem ani też nie da mu odczuć, że jest bardziej wykształcona. Nie będzie znudzona ani trudna we współżyciu, gdy minie pierwszy okres małżeństwa. Nie jest typem kobiety, która szukałaby przygód miłosnych lub jakichkolwiek innych. Dowiodła tego, gdy po ukończeniu studiów i próbach podjęcia pracy w Los Angeles wróciła do rodzinnego miasta i zaczęta pomagać ojcu przy hodowli koni.

Garrett akceptował sposób, w jaki Katy starała mu się podobać. Odpowiadało mu również i to, że mógł z nią rozmawiać o swojej pracy i o tym, co go interesowało. By­ła też atrakcyjna na swój cichy, skromny sposób. A poza tym w zasięgu wzroku nie było żadnego innego mężczy­zny. Wziąwszy to wszystko pod uwagę Garrett nie widział powodu, dla którego nie miałoby im być ze sobą dobrze. Katy zapewne była tego samego zdania.

Ale dziś odbył ich ślub i Garrett myślał również o spra­wach innych niż logiczne przesłanki, które doprowadziły do tego małżeństwa. Miał prawo cieszyć się tym wieczo­rem. Poza wszystkim przyjął dziś na siebie odpowiedzial­ność jako mąż. Dowodziła tego obrączka lśniąca na jego palcu.

Garrett spojrzał na złoty krążek. Oczywiście nie będzie jej nosił bez przerwy. Dla mężczyzny, który pracuje głów­nie na świeżym powietrzu, noszenie pierścionków nie jest bezpieczne. Mimo że nazywano go konsultantem, spędzał dużo czasu w stajniach, szopach, na pastwiskach i na polu. Zbyt łatwo mógłby stracić palec, gdyby obrączka zaczepiła o jakiś przypadkowy gwóźdź albo wystający kawałek me­talu. Ale nie miał nic przeciwko noszeniu obrączki przy okazjach towarzyskich. Chciał jednak, by Katy nie zdejmo­wała jej z palca, W ten sposób inni mężczyźni będą wie­dzieli, że nie jest już wolna.

Uśmiechnął się, świadomy tego, co go czeka. Nie ulega wątpliwości, że zaczyna się coraz więcej zastanawiać nad prawami i przywilejami, jakie od dziś daje mu jego nowy status małżonka.

Wznosząc w górę kieliszek, by skosztować wyśmienite­go szampana, jaki Harry i Wilma Randallowie kupili na dzisiejszą okazję, Garrett przysłuchiwał się rozmowie we­selnych gości, obserwując równocześnie ukradkiem swoją świeżo poślubioną żonę.

Spokojna, skromna, uprzejma, inteligentna, zrównowa­żona. Wszystkie te przymiotniki bezwiednie mu się nasu­wały, ilekroć pomyślał o Katy. Nie będzie doprowadzać go do szalu żądając egzotycznego urlopu na antypodach albo nocnych uciech. Mimo swego pochodzenia była przyzwy­czajona do spokojnego trybu życia. Z łatwością dostosuje się do stylu życia Garretta.

W tym momencie jednak zastanawiał się nad czym in­nym. Czy Katy będzie skłonna pozbyć się w łóżku choć odrobiny owego spokoju, skromności i zrównoważenia. W ciągu minionych tygodni nieraz usiłował sobie wyobra­zić, jak to będzie, gdy znajdzie się z nią w sypialni. Była tak subtelna i nieśmiała, że wydawało mu się niemal pewne, iż tam będzie równie delikatna, słodka i mało wymagająca. Wyczuwał, że ma bardzo małe doświadczenie w tej dzie­dzinie, co powinno mu jedynie ułatwić sytuację. Nie będzie czyniła żenujących porównań.

Uświadomił sobie jednak, że chce ją zadowolić. Chce, by była szczęśliwa i cieszyła się ich wspólnym życiem. Dzisiejszej nocy zrobi wszystko, by była usatysfakcjo­nowana.

Miał tylko nadzieję, że jej wrodzona powściągliwość nie sprawi, iż będzie całkowicie nieczuła na jego starania. Nie był ani Don Juanem, ani Casanovą. Miał trzydzieści pięć lat i niewiele znał w życiu kobiet. Dużo więcej czasu spę­dzał z końmi i z bydłem niż z płcią piękną.

Obcowanie ze zwierzętami zresztą było znacznie ła­twiejsze. Nie miały za sobą kilku tysięcy lat cywilizacji, przysłaniających zwykły instynkt, z którymi trzeba było się zmagać.

O tym wszystkim myślał przypatrując się Katy. Próbo­wał wyobrazić ją sobie z tymi ciemnymi włosami rozrzu­conymi na poduszce. Były takie miękkie. Odkrył to już wtedy, gdy po raz pierwszy bezwiednie zanurzył w nie palce.

Nie zrobił tego z premedytacją. Stal obok niej przy padoku, obserwując młode źrebię odkrywające uroki swobo­dy, gdy nagle zerwał się wiatr. Włosy Katy rozwiały się. Chciała je doprowadzić do ładu, ale zanim to zrobiła, Gar­rett chwycił pasmo ciemnych pukli. Wciąż jeszcze pamię­tał ich jedwabisty dotyk. Zastanawiał się teraz, jak by się czul, gdyby spłynęły na nagą skórę jego piersi i ud.

Dzisiejszej nocy, gdy położą się już obok siebie, Katy będzie patrzeć na niego tymi swoimi szeroko otwartymi, poważnymi, szarymi oczami. Wyobrażał sobie jej kobiecą ciekawość i, być może, pragnienie, jakie rozjaśni te oczy, i czul jak jego ciało napręża się na samą myśl o tym. Po­dobały mu się jej oczy. Była w nich uczciwość, ciepło i inteligencja. Oczy klaczy mogą o niej powiedzieć bardzo dużo, pomyślał Garrett. Nie ma powodu, by wątpić, że tak samo jest z oczami kobiety.

Złapał się na tym, że rozbiera w myślach swoją świeżo poślubioną żonę i próbuje sobie wyobrazić, co odkryje pod jedwabiem i koronkami. Dostatecznie dobrze poznał jej figurę w dżinsach i obcisłym sweterku, by móc wiedzieć, czego się może spodziewać.

Była o jakieś pół głowy niższa od niego, zgrabna i pro­porcjonalnie zbudowana. Gdyby była czystej krwi arabem, określiłby jej sylwetkę jako doskonalą. Niewysoka i deli­katna ale zdrowa, niczym dobrze zbudowana klacz. Zdro­wa z wyjątkiem tej lewej kostki.

Piersi miała wysokie i kształtne, wąską talię, biodra ła­godnie zaokrąglone. To prawda, że lekkie utykanie zakłócało nieco harmonię jej ciała, ale Garrett prawie tego nie dostrzegał. Nawet jeśli czasem zwrócił na to uwagę, uwa­żał że to też ma swój wdzięk. A w łóżku nie będzie miało najmniejszego znaczenia.

Nie po raz pierwszy tego dnia zadał sobie pytanie, dla­czego nie zrobił nic, by kochać się z Katy przed ślubem. Prawdę mówiąc, powody były prozaiczne. Po swej pier­wszej wizycie w stadninie nie miał możliwości, by spędzać z nią dużo czasu. Interesy wymagały jego obecności w San Luis Obispo. Zaloty sprowadzały się do serii krótkich po­spiesznych wizyt w czasie weekendów. Niezależnie od bra­ku czasu dodatkową komplikację stanowił fakt, że Katy mieszkała o krok od rodziców. Miała niewielki domek w pobliżu ich rezydencji i Garrett nie był pewien, jak by się czuła, gdyby wiedzieli, że spędził noc z ich jedyną córką, nawet jeżeli ma ona już dwadzieścia osiem lat. Nie chciał popełnić niewybaczalnego błędu na tym etapie znajomości.

Niezależnie od obiektywnych trudności Garrettowi wy­dawało się, że Katy nie jest kobietą, którą należałoby do czegokolwiek ponaglać.

Była cała masa powodów, dla których nie powinien przyśpieszać pójścia z Katy do łóżka, zdecydował. Ale był na tyle uczciwy, by przyznać, że istniała jedna decydująca, na wpół zrozumiała przyczyna jego wahania.

W głębi duszy niepokoił się, że Katy mogłaby wycofać się z planów małżeńskich, gdyby nie spełnił jej oczekiwań seksualnych. Sęk w tym, że Garrett nie miał pojęcia, jakie oczekiwania mogłaby mieć dobrze wychowana, powścią­gliwa młoda kobieta o takim pochodzeniu jak Katy. Lękał się, by nie stracić szans na poślubienie jej. Takie rozterki wewnętrzne były sprzeczne z naturą Garretta. Już dawno nauczył się zmierzać prosto do celu, nie dopuszczając do siebie wątpliwości ani wahań.

Ale zabieganie o względy Katy to był cel szczególny.

Nagle rozmyślania przerwał mu znajomy męski śmiech.

- Zaczynasz się niecierpliwić, Garrett? Zastanawiałem się właśnie, jak długo ty i moja córka będziecie jeszcze tkwić na tym przyjęciu. Nie miałbym ci za złe, gdybyś chciał się już stąd ulotnić. Dochodzi dziewiąta, a przed wami jeszcze godzina jazdy, jeśli chcecie dotrzeć do tego hotelu na wybrzeżu przed nocą. Wilma powiedziała mi, że to Katy wybrała miejsce na miodowy miesiąc.

- To prawda. - Garrett skinął głową. - Sam ją prosiłem, żeby się tym zajęła.

- Masz rację - uśmiechnął się Harry Randall. - To ko­bieca sprawa.

Garrett lubił swego teścia. Gdy przed laty po raz pier­wszy przyszedł do niego do pracy, Randa był najbogat­szym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek w życiu spotkał, Od tamtej pory poznał wielu ludzi, którzy byli o wiele zamożniejsi niż Randa, ale żadnego z nich nie szanował ani nie lubił tak jak jego. I to nie dlatego że Randa zatrud­nił go wtedy, gdy błąkał się szukając guza. Garrett szano­wał Randalla również ze względów profesjonalnych. Wiele się nauczył w jego stajniach. Randa bardzo dużo wiedział na temat technik hodowlanych, licytacji koni, pokazów jazdy. Był ekspertem w dziedzinie hodowli koni rasowych.

Doświadczenie, jakie Garrett zdobył pracując u niego, oka­zało się później przydatne w innych dziedzinach rolnictwa i hodowli.

Harry Randall był potężnym, kościstym mężczyzną, którego ciemne włosy z biegiem lat posiwiały, ale atletycz­na budowa wciąż jeszcze sprawiała imponujące wrażenie, Stanowił znakomicie dobraną parę ze swą również wysoką, postawną żoną, Wilmą. Ona także zachowała dobrą figurę dzięki codziennej jeździe konnej i wciąż jeszcze brała udział w pokazach jazdy dosiadając iście po królewsku pięknych arabów Randalla. Wilma była też znakomitą go­spodynią, a to liczyło się w świecie, w którym spotykali się ludzie, wydający na konie tysiące dolarów.

- Będzie mi brakowało córki, to najlepszy hodowca, jakiego miałem, Garrett. Ma prawdziwy talent do prowa­dzenia interesów. Będziesz miał świetnego partnera.

- Wiem o tym - odparł Garrett.

- Ale chyba nie powinienem się skarżyć, prawda? -Harry rozjaśnił twarz w uśmiechu. - Może tracę menedże­ra, ale za to zyskuję zięcia. Byłem trochę przestraszony, gdy pojawiłeś się parę miesięcy temu, ale nie byłem zaskoczony rym, co zrobiłeś ze swoim życiem. Zawsze wiedziałem, że dasz sobie radę.

- Podałeś mi rękę, gdy znalazłem się w opałach, Harry. Nigdy tego nie zapomnę.

- Opłaciło mi się - odrzekł Harry z uśmiechem, - Pra­cowałeś ciężej niż którykolwiek z moich stajennych, może z wyjątkiem własnej córki. Pamiętam, jak nie odstępowała cię na krok, gdy do nas przyszedłeś. Była dzieckiem, ale myślę, że podkochiwała się w tobie, Kiedy zobaczyłem, w jaki sposób na ciebie patrzy, gdy wróciłeś tutaj przed paroma miesiącami, wiedziałem już, co w trawie piszczy. A i ty nie starałeś się przed nią uciekać, prawda?

- Nie, nie uciekałem.

- Wszystko już w domu gotowe na przyjęcie nowej pani?

Garrett skinął głową, jego głos brzmiał poważnie. Zale­żało mu, by Harry Randa wiedział, że postara się zapew­nić jego córce jak najlepszą przyszłość.

- Proszę się nie martwić. Katy będzie miała odpowiedni dom. Jest duży, trochę przypomina wasz. Usytuowany na urwistym cyplu, z widokiem na ocean. Wokół dużo ziemi. Byłoby więcej, ale przed kilku laty właściciel zaczął sprze­dawać swoje parcele. Teraz jest tam stajnia i padok, cho­ciaż pomieszczenia stajenne wymagają remontu. Gdy tylko się z tym uporam, natychmiast sprowadzę swego poczci­wego Herosa. Teraz przebywa na wydzierżawionym pa­stwisku.

- Mówisz, że ktoś tam mieszka?

- Tak. - Garrett skinął głową, - Dozorca z żoną. Od lat tam są. Myślę, że byli wierni poprzedniemu właścicielowi i nie mieli co ze sobą zrobić, gdy sprzedał mi posiadłość. W pewnym sensie ich odziedziczyłem, ale nie mam nic przeciwko temu. Potrzebuję zarządcy, a Katy kogoś do pro­wadzenia domu. Będziecie musieli niebawem nas odwie­dzić.

- Dzięki, Garrett, na pewno przyjedziemy. Ale jeszcze nie teraz. Nowożeńcy muszą mieć trochę czasu dla siebie. A propos, Katy mi powiedziała, że bierzesz parę tygodni wolnego na miesiąc miodowy?

Garrett przytaknął.

- Myślę, że potrzeba nam trochę czasu na urządzenie się w nowym domu, poza tym muszę przygotować stajnię dla Herosa. Czeka nas jeszcze dużo pracy. Dozorca właści­wie niewiele zrobił. Myślę, że nie miał motywacji. Nie był pewien, czy nowy właściciel w ogóle zechce go zatrzymać.

Co do domu, nie spędziłem tam nawet jednej nocy. Deko­rator wnętrz skończył pracę w ubiegłym tygodniu, a ja przewiozłem swoje rzeczy przed samym ślubem.

- Wiem, że Katy jest bardzo ciekawa swego nowego domu. - Harry uśmiechnął się spoglądając w kierunku cór­ce otoczonej grupką weselnych gości. Oczy mu spoważ­niały.

- Nie martw się o nią, Harry - powiedział Garrett w od­powiedzi na zaniepokojone spojrzenie teścia. - Będę o nią dbał.

- Wiem, Garrett. Ale wciąż jeszcze jakoś dziwnie się czuję. Dla ojca to niecodzienna chwila, gdy jego mała córeczka staje się mężatką. Mogę cię o coś prosić?

- Oczywiście.

- Spróbuj nakłonić ją, by znów wsiadła na konia.

- Wiem, że już od pewnego czasu nie jeździ. Wilma mówiła, że Katy nigdy już nie dosiądzie konia.

- Katy wyglądała pięknie w siodle - powiedział Harry Randa z zadumą. - Już jako mała dziewczynka. Pamię­tasz? Gdy wyjeżdżała na tor, przesłaniała wszystkich. Wszystkie oczy były wpatrzone w nią i w jej konia. Potra­fiła sprawić, że każdy koń wydawał się najpiękniejszy : najważniejszy na świecie. Co więcej, koń również tak się czuł. Pod wpływem jej ręki konie zmieniały się w czempionów. Miała zdumiewający talent i wszystko to przepadło z powodu tego piekielnego pożaru stajni.

- Była ciężko ranna, prawda? - spytał Garrett, patrząc na żonę. Pamiętał, jak uwielbiała jazdę konną, gdy była dzieckiem. Trudno zliczyć, ile razy podsadzał ją na malut­kie, eleganckie angielskie siodło, jakiego zawsze używała. Gdy galopowała po torze, nie sposób było oderwać od niej wzroku. Harry Randa miał rację - Katy stawała się na koniu inną osobą.

- Tak, była ciężko ranna - przytaknął Harry. - Ale co gorsza, była śmiertelnie przerażona. Tak przerażona, że raz na zawsze skończyła z konną jazdą.

- Czy to po tym wypadku utyka? - spytał Garrett. Katy nigdy nie opowiadała, co stało się tamtej nocy. Garrett dowiedział się coś niecoś od innych.

- O mało nie zginęła starając się wyprowadzić konie.

- Głos Harry'ego nagle zabrzmiał twardo. - Właśnie wy­prowadzała ostatniego, gdy tuż przed nim upadla płonąca belka. Zwierzę i tak było w panice. Spadająca belka dopeł­niła reszty. Koniowi zsunęły się klapki z oczu i wpadł w szał. Był to duży, ciężki ogier. Katy nie miała żadnej szansy, by nad nim zapanować. Kopnął ją, przewrócił, i omal nie stratował usiłując uciec przed ogniem.

- Kto ją uratował? - spytał Garrett. Po raz pierwszy usłyszał całą tę historię.

- Ja - odparł Harry. - Nie miałem pojęcia, że Katy jest w stajni. Ktoś mi powiedział, że pobiegła do koni. Znala­złem ją nieprzytomną, leżącą w dymie. Wokół płomienie. Wyniosłem ją na zewnątrz, a kiedy odzyskała przytomność w szpitalu, powiedziała mi, że już nigdy nie wsiądzie na konia. Sprawił to strach i ból.

- Zawiodły ją nerwy - powiedział Garrett. - Powinie­neś był skłonić ją, by dosiadła konia, gdy tylko wyszła ze szpitala.

- Nie mógłbym tego zrobić. - Harry potrząsnął głową.

- Nie była dzieckiem. Miała dwadzieścia lat i przeżyła po­ważny uraz psychiczny. Podjęła taką decyzję i nie odstąpiła od niej. Strach pojawiający się w jej oczach na samą myśl o jeździe konnej powstrzymywał mnie przed próbą zmu­szenia jej do czegokolwiek. Ale może tobie uda się ją przekonać, by zmieniła zdanie. Mężowie mogą nieraz do­konać tego, co nie udaje się ojcom.

- Skąd ta myśl, że mnie mogłoby się powieść, skoro ani ty, ani matka nie zdołaliście tego zrobić? - zaciekawił się Garrett.

- Nie wiem - wzruszył ramionami Harry. - Chyba to sposób, w jaki na ciebie patrzy. Wydaje mi się, że moja córka jest bardzo zakochana.

- Dobrze - odrzekł Garrett po chwili namysłu. - To mi ułatwi sprawę.

ROZDZIAŁ 2

Największy błąd jej życia.

Katy wyglądała przez szybę białego mercedesa Garretta i próbowała sobie wytłumaczyć, że jej obawy są bezpod­stawne. Teraz, gdy stres związany ze ślubem i weselem miała już za sobą, lęki panny młodej znikną. Przez ostatnie tygodnie bardzo się napracowała, by wszystko przebiegło jak należy.

Ślub był wspaniały, po starannie przygotowanej oficjal­nej ceremonii odbyło się huczne przyjęcie. Żadna panna młoda nie mogłaby sobie życzyć więcej. Ale być może ta panna młoda trochę się przeforsowała i teraz za to płaciła. Stresującą część miała już za sobą. Wreszcie była sam na sam z mężem. Mogła się odprężyć.

Ale w rzeczywistości jej nastrój wcale się nie poprawił. Nerwy miała napięte jak postronki, żołądek ściśnięty i tar­gało nią jakieś dziwne uczucie oscylujące między lękiem a paniką. Powinna wziąć się w garść. Nie może sobie po­zwolić na atak strachu we własną noc poślubną.

- Wszystko w porządku, Katy? - Garrett rzucił żonie szybkie, badawcze spojrzenie. Wjeżdżali właśnie na nad­morską autostradę. Było już ciemno. Niewidoczne fale morskie uderzały o przybrzeżne skały. - Wyglądasz, jak­byś była czymś zdenerwowana.

- Wychodzenie za mąż okazało się bardziej stresujące, niż myślałam - wyznała, zmuszając się do beztroskiego uśmiechu. - Na tobie nie zrobiło to chyba większego wra­żenia. A ja zawsze sądziłam, że to mężczyzn ślub wypro­wadza z równowagi, nie kobiety.

Garrett wzruszył ramionami. Miał na sobie drogą białą koszulę. Marynarkę rzucił już wcześniej na tylne siedzenie, rozluźnił krawat. Widać było, że z trudem tolerował ten oficjalny strój, który był zmuszony włożyć.

- Ślub to coś, przez co mężczyzna musi przejść, aby zacząć nowy etap życia. Nie ma sensu robić wokół tego dużo szumu. To po prostu zwykła formalność.

- Bardzo pragmatyczne podejście - stwierdziła Katy, zastanawiając się, czy wyczuł sarkazm w jej głosie. Pra­wdopodobnie nie. Garrett nie spodziewałby się tego po niej. Prawie nigdy nie miała ostrego języka, a już szczegól­nie w rozmowie z nim. Oparła się o zagłówek i raz jeszcze wróciła myślą do tych godzin, gdy wszystko planowała, przygotowywała i obmyślała przed uroczystością, którą on skwitował krótkim „formalność”. Zapięcie wszystkiego na ostatni guzik kosztowało ją wiele wysiłku.

- Jesteś zmęczona - powiedział Garrett, jak gdyby to miało wyjaśnić jej nie najlepszy nastrój.

- Chyba tak - odparła, choć nie czuła się zmęczona, Czuła się rozstrojona i podenerwowana, spięta.

- Dlaczego się trochę nie zdrzemniesz? - spytał.

- Nie potrafię spać w samochodzie.

- Spróbuj.

- Powiedziałam - powtórzyła, wyraźnie akcentując każde słowo - że nie potrafię spać w samochodzie.

- W porządku, to dlaczego nic nie mówisz? Od kiedy opuściliśmy przyjęcie, wypowiedziałaś zaledwie parę słów.

Katy westchnęła głęboko i zamrugała powiekami. Były wilgotne. Zachowuję się jak idiotka, skarciła się w duchu. Nic złego przecież się nie dzieje. Poślubiła mężczyznę, którego kocha, a on stara się prowadzić miłą pogawędkę w drodze do miejsca ich nocy poślubnej. Powinna się rozluźnić i uspokoić. Wszystko będzie dobrze.

- Przyjęcie było wspaniale, prawda? - starała się, by jej glos brzmiał swobodnie i obojętnie.

- Tak, tak - odparł Garrett, ale widać było, że myślami jest gdzie indziej. - Wiesz, kochanie, nie mogę się już doczekać chwili, gdy zobaczysz swój nowy dom. Na pew­no będzie ci się podobał. Pasuje do ciebie.

- Bardzo bym chciała już tam być - zapewniła uprzej­mie.

- Może powinienem był jednak pokazać ci go wcześ­niej - zastanowił się Garrett.

- Przecież kupiłeś go, zanim poprosiłeś mnie o rękę - przypomniała mu Katy, lekko rozbawiona tym nieoczeki­wanym przypływem wątpliwości. Wiedziała, że nie potrwa to długo. Garrett był człowiekiem bardzo pewnym siebie.

- Wynająłeś robotników i dekoratora wnętrz, zanim w ogó­le wspomniałeś, że kupiłeś ten dom. Nie miałam nawet możliwości w cokolwiek się włączyć.

- Nie mogłem czekać. - Garrett zesztywniał. - Kiedy Atwood wreszcie zdecydował się na sprzedaż, musiałem działać błyskawicznie. Nie mogłem ryzykować utraty do­mu. Co do urządzenia wnętrza, wiedziałem od samego początku, czego chcę.

- Wiem. Powiedziałeś, że chciałbyś, aby przypominał dom moich rodziców.

- Lubię ten styl - przyznał Garrett - odpowiada mi, tobie również. Będziesz szczęśliwa w swoim nowym do­mu.

- Jestem pewna, że dekorator spisał się na medal.

Wyraz rozbawienia znikł z twarzy Katy. Teraz chciało jej się płakać. Przecież to jej noc poślubna. Jeśli, mają zamiar rozmawiać, powinni mówić o sobie, a nie o dekora­cji wnętrz. Na ogól entuzjazm Garretta dla nowej posiadło­ści podobał jej się, wyczuwała i rozumiała jego pragnienie stworzenia prawdziwego domu. Ale tego wieczoru nie mogła zdobyć się na to, by dzielić jego radość. Chciała, by rozmawiał z nią w sposób bardziej osobisty.

- Mówiłem twemu ojcu, że muszę jeszcze wykończyć stajnię, zanim sprowadzę Herosa, ale myślę, że to nie po­trwa długo. Bracken mi pomoże; był dozorcą w domu, który kupiłem.

- Bardzo jestem ciekawa tych Brackenów. - Katy za wszelką cenę starała się przybrać obojętny ton. Oparła bro­dę na dłoni, wyjrzała przez okno. Spowijały ich ciemności.

- Jak ci mówiłem, jeśli się nie sprawdzi, zwolnię go. Ale czuję się do pewnego stopnia zobowiązany, by go zatrzymać. Atwood mówił, że są bardzo przywiązani do jego rodziny i tego domu, i że nie chciałby, aby znaleźli się na ulicy.

- To ładnie z jego strony, że się o nich martwi.

- To jedyna rzecz, o jaką się martwił. Poza tym tylko zależało mu, żeby domu nie kupił jego sąsiad, Royce Hutton. Od lat chodził za Atwoodem, by kupić od niego ostatni kawałek jego ziemi, ale stary Silas go nie cierpiał.

- Miał ku temu jakieś szczególne powody? - spytała Katy, choć wcale nie była tym zainteresowana.

- Synowie Huttona i Atwooda przyjaźnili się. Gdy chłopak Atwooda zginął przed paru laty, syn Huttona był wtedy z nim. O ile wiem, Atwood nigdy nie wybaczył żad­nemu z chłopców, którzy byli wtedy z jego synem, mimo że to był wypadek.

- Ach, tak. Nie mogę się już doczekać przyjazdu na miejsce. - Katy usiłowała zdobyć się choć na odrobinę entuzjazmu. Co się z nią dzisiaj dzieje? Rozmawiali z Garrettem głównie o jego planach zawodowych, o jej roli w je­go przedsiębiorstwie, o ziemi i domu, który niedawno ku­pił. Powtarzała sobie, że Garrett nie jest typem mężczyzny, który potrafi mówić o sprawach bardziej intymnych.

W czasie ostatnich kilku miesięcy Katy wydawało się, że zbliżyli się z Garrettem. Że oprócz wspólnych interesów będzie ich łączyć coś więcej. Była nieomal przerażona pociągiem fizycznym, jaki czuła do niego niemal od pier­wszej chwili. Uwielbienie dla dorastającego bohatera, ja­kiego doświadczyła we wczesnej młodości, było niczym w porównaniu z nagłym podnieceniem, jakie wystąpiło w dniu, gdy Garrett Coltrane ponownie zjawił się na farmie hodowlanej Randalla.

To nie znaczy, że przez wszystkie te lata tęskniła za nim. Była zbyt pochłonięta arabami ojca. Później zaabsorbowa­ły ją studia w college'u, wreszcie rzuciła się w wir pracy. O Garrecie myślała raczej rzadko. Ale dzień, w którym ponownie wkroczył w jej życie parę miesięcy temu, uświa­domił Katy, iż dawne dziecięce uczucia trwały przez cały ten czas w stanie hibernacji. Ożyły na nowo i tym razem nie były to już tylko fantazje dorastającej dziewczynki. Była to namiętność dojrzałej kobiety.

Mówiła sobie, że Garrett podobnie jak ona zdawał sobie sprawę z ich wzajemnego przyciągania. Zapewniała samą siebie, że czuł to samo co ona. Warunki nie pozwalały im niestety oddać się w pełni uczuciom, aż do dzisiejszego wieczoru. Poza tym Garrett nie należał do mężczyzn, któ­rzy cokolwiek robią pospiesznie. Wszystko u niego nastę­powało w określonym czasie i we właściwy jemu sposób.

Niezwykle opanowany charakter. Nieraz już miała oka­zję się o tym przekonać.

W czasie ostatnich dwóch miesięcy była obiektem bardzo uprzejmych i kurtuazyjnych zalotów odbywają­cych się pod okiem rodziców i sąsiadów, Ale były to rów­nież zaloty bardzo zdecydowane i jednoznaczne. Pod­dawała się im z radością, ale czasami zadawala sobie pyta­nie, co by było, gdyby nie była tak chętna. Podświadomie czuła, że skutek prawdopodobnie byłby taki sam. W ciągu minionych lat Garrett nauczył się zdobywać to, czego za­pragnął.

Okres ich narzeczeństwa nie był szczególnie romantycz­ny. Garrett nie miał zwyczaju przynosić kwiatów ani dekla­mować wierszy. Nie pozwalał sobie nawet nigdy na żadną intymność, choć Katy wcale nie byłaby temu przeciwna. Oczywiście, całował ją, ale poza tym był bardzo powścią­gliwy w manifestowaniu swoich uczuć.

Katy wmawiała sobie, że ta powściągliwość jej się po­doba. Większość mężczyzn zachowuje się odwrotnie. Chcą jak najszybciej znaleźć się z kobietą w łóżku i jak najprę­dzej wyskoczyć z niego rano bez żadnych zobowiązań. Podobał jej się sposób postępowania Garretta, gdyż sama miała podobne poglądy. Była osobą uczuciową i oddaną, ale nie chciała, by skłaniano ją zbyt szybko do stosunków fizycznych. Należała do kobiet, które potrzebują czasu.

No cóż, dał jej czas, aż za dużo. Miała tyle czasu, że zaczęły w niej kiełkować pewne wątpliwości. A teraz cze­kała ją noc poślubna.

Być może Garrettowi owa powściągliwość nie sprawia­ła trudności z tej prostej przyczyny, że nie był zaintereso­wany uprawianiem z nią miłości.

Może w ogóle nie był w niej zakochany.

Katy wiedziała, że obiektywnie rzecz biorąc, Leonora Bates miała rację. Dzięki małżeństwu z Katy Randa Gar­rett zyskiwał coś, czego dotychczas nie miał w życiu za wiele: szacunek, uznanie i kontakty towarzyskie. Poza tym potwierdzał swoją wartość. Ślub z Katy był dowodem, że dzięki własnym wysiłkom zdołał poprawić swoją pozycję społeczną, wspiąć się wyżej w hierarchii. Z chłopca stajen­nego zmienił się w mężczyznę, który mógł poprosić o rękę córki swego dawnego pracodawcy, i otrzymał ją. Garrett Coltrane przeszedł długą drogę. Ślub z Katy Randa był tego najlepszym potwierdzeniem.

Katy przeszedł dreszcz na myśl, że Garrett mógł chcieć ją poślubić wyłącznie w celu pokazania sobie i światu, na co go stać.

Na pewno się myli. Przyszłe szczęście nie może zależeć od jej obaw, całkowicie fałszywych.

To tylko lęki panny młodej, uspokajała samą siebie.

Wkrótce dowie się prawdy. Kiedy będą się z Garrettem kochać, przekona się, co on naprawdę czuje. Z całą pewno­ścią mężczyzna nie zdoła ukryć swych prawdziwych uczuć w czasie najintymniejszego aktu miłości.

Zanim wzejdzie słońce, wszystkie jej pytania i wątpli­wości rozwiążą się w ten lub inny sposób.

W półtorej godziny później Katy leżała w jedwabnej pościeli na szerokim łożu w apartamencie nowożeńców, czekając, aż Garrett wyjdzie z łazienki. Gdy usłyszała, że zakręca prysznic, zgasiła boczną lampkę. Romantyczny pokój natychmiast pogrążył się w ciemności. Katy lepiej się czuła pozostając w mroku.

Wybrała ten hotel i ten apartament z folderu. Gromadzi­ła foldery od czasu, gdy Garrett poprosił ją, by wybrała miejsce na ich noc poślubną. Zdjęcie nie kłamało. Cały apartament był w kolorze różowo-biało-srebrnym i spra­wiał bardzo romantyczne wrażenie. Nad okrągłym łożem było duże lustro, na stoliku przy oknie stal w srebrnym wiaderku szampan i owoce południowe. Na jednej ze ścian znajdował się kominek. Różowe szlafroki frotte dla „niej” i dla „niego” wisiały w łazience.

Katy musiała stłumić nerwowy chichot, gdy weszli do tego pokoju. Garrett rozglądał się wokół zdumiony. Kon­trast był uderzający. On - ciemny, silny i bardzo męski, a pokój - słodki, różowy i bardzo kobiecy.

- Jak, u diabła, znalazłaś to miejsce? - spytał ponuro, gdy chłopiec hotelowy wyszedł z pokoju.

- Nie było to wcale proste - zapewniła go Katy. -Przejrzałam całą masę folderów, zanim trafiłam wreszcie na jeden reklamujący ten właśnie apartament.

- Chcesz przez to powiedzieć, że rezerwując go wie­działaś, jak wygląda? - Garrett patrzył na nią ze smutnym zdziwieniem.

- Wydawał mi się na zdjęciu taki romantyczny. - Katy nagle poczuła się niepewnie.

Garrett wyglądał tak, jakby chciał coś jeszcze powie­dzieć, ale glos uwiązł mu w gardle. Spojrzał na zegarek i zaproponował uprzejmie, by Katy jako pierwsza skorzy­stała z łazienki.

Gdy wyszła z niej niezdecydowanie, w drogim nowym peniuarze, zastała Garretta przemierzającego pokój wzdłuż i wszerz. Zatrzymał się gwałtownie, gdy ukazała się w drzwiach, i przesunął łakomie wzrok po jej spowitej w jedwabie figurze. Katy uzmysłowiła sobie, że za bardzo przyzwyczaiła się do jego powściągliwości. Później, uśmiechnąwszy się zaskakująco łagodnie, zniknął za drzwiami łazienki.

Teraz czekała na niego i łatwiej było jej czekać w cie­mności.

Kocha ją, powtarzała sobie w duchu. Musi ją kochać. Nie mogłaby się całkowicie mylić co do niego. Problem polega po prostu na tym, że nie jest mężczyzną, któremu łatwo uzewnętrzniać uczucia. Ale kiedy wyjdzie z łazienki i zacznie się z nią kochać, jej wątpliwości się rozwieją. Raz na zawsze.

W łazience Garrett szybko się wytarł, zaniepokojony wzbierającym w sobie pożądaniem. Nie pamiętał już, kie­dy ostatni raz odczuwał coś podobnego. Ból w lędźwiach stawał się nie do zniesienia. Wydawało mu się, że ostatecz­nie pękła jakaś niewidzialna bariera, która tkwiła w nim przez ostatnie dwa miesiące.

W czasie minionych tygodni myśli jego były zaprzątnię­te całą masą najprzeróżniejszych spraw - nowym domem, interesami, wspólną przyszłością z Katy, satysfakcją z aprobaty ze strony Harry'ego Randalla. Garrett rozmyślał o wszystkim z wyjątkiem tego, co naprawdę oznacza mał­żeństwo ze słodką, łagodną, uległą Katy Randa.

Tego wieczoru nie myślał już o niczym innym, tylko o tej najbardziej osobistej, najintymniejszej stronie mał­żeństwa, co powodowało, że całe jego ciało pulsowało z podniecenia. Czuł się tak, jakby za chwilę miał stracić panowanie nad sobą i zdolność samokontroli.

Gdy otwierał drzwi łazienki, dłonie drżały mu lekko.

Przez chwilę stal w progu, z ręcznikiem luźno opasują­cym biodra, mrugając oczami, by przyzwyczaić je do nie­spodziewanej ciemności.

Po chwili uśmiechnął się, uświadamiając sobie, co ozna­cza ów brak światła. Powinien był wiedzieć, że pod tym względem Katy była bardzo wstydliwa.

- Ej - powiedział cicho, robiąc parę kroków w głąb pokoju. -Gdzie jesteś, kochanie?

- Tutaj - dobiegł go od łóżka jej szept, Słyszał w jej glosie nerwowe napięcie i natychmiast po­stanowił ją uspokoić.

- Myślałem, że może jakieś tajemnicze siły zmieniły cię w różową kokardkę.

- Niezupełnie. Być może do rana dokona się do końca owa przemiana. - Tym razem głos Katy zabrzmiał nieco swobodniej, jak gdyby drobny żart Garretta przywrócił jej spokój.

Garrett uśmiechnął się. Nie jest tak źle. Przynajmniej zachowała poczucie humoru. Zatrzymał się obok łóżka i spojrzał na nią. Nie był pewien, czy wiedziałby, co robić, gdyby jej wrodzona nieśmiałość wywołała u niej nagłą panikę i oziębłość.

Jest po prostu troszeczkę zdenerwowana, uspokajał sam siebie. To naturalne. Do diabła, on też czuje się trochę nieswojo. Nagle uzmysłowił sobie, że czekanie się skoń­czyło. Po wszystkich tych latach wreszcie sprawy ułożyły się tak jak należy. Wreszcie ma to, czego zawsze pragnął. Przedsiębiorstwo, dom i żonę. Czeka go spokojna przy­szłość.

Usiadł na brzegu łóżka i popatrzył na nowo poślubioną żonę, która leżała w mroku czekając na niego.

Teraz, gdy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, widział ją nieco wyraźniej w bladym świetle sączącym się przez zasłony. Właśnie tak ją sobie wyobrażał. Ciemne, gęste włosy oplatały twarz spoczywającą na poduszce. Nie widział dokładnie koloru jej oczu, ale dostrzegał nieme pytanie kryjące się w skierowanym ku niemu wzroku. Na wargach błądził lekki, niepewny uśmieszek. Chciał ją uspokoić, utulić, spowodować, by się rozluźniła i mogła cieszyć atmosferą intymności, jaka powoli się między nimi wytwarzała. Chciał coś powiedzieć, ale nie bardzo wie­dział, jakie słowa byłyby w tym momencie najodpowied­niejsze.

- Ładnie dzisiaj wyglądałaś — zaczął.

- Dziękuję. Ty też. To by było tyle, jeśli chodzi o komplementy. Nie były jego mocną stroną. Zastanawiał się, co jeszcze chciałaby usłyszeć panna młoda. Starał się wymyślić coś, co dodało­by jej otuchy i zarazem uspokoiło.

- Zapomniałem cię spytać, czy nie jesteś głodna. Nie jadłaś wiele w czasie przyjęcia. Na stole są owoce, chciała­byś?

- Nie jestem głodna - odparła uprzejmie. To by było tyle, jeśli chodzi o jedzenie. Być może nie powinien podtrzymywać rozmowy. W końcu nie są dzieć­mi. Zarówno on, jak i Katy doskonale wiedzieli, co ma nastąpić. Garrett jednak wciąż czuł jakąś niewytłumaczalną potrzebę rozładowania napięcia, jakie wyczuwał w żonie. Coś w wyrazie jej oczu sprawiało, że czuł się zakłopotany.

- Moglibyśmy otworzyć szampana - zaproponował, spoglądając w kierunku srebrzystego wiaderka. Lód zaczy­nał się już topić.

- Jeśli masz ochotę - odparła Katy uprzejmie, Nie, nie mam. W każdym razie nie teraz. Dość tych bzdur, pomyślał. Może należy się zachować bardziej bez­pośrednio. Wstał gwałtownie i zrzucił ręcznik z bioder. Bez słowa podniósł kołdrę i wśliznął się do łóżka obok Katy. Natychmiast poczuł ciepło jej smukłego ciała. Chło­nął je całym sobą. Bez namysłu wyciągnął ramiona, by objąć żonę.

- Katy, dobrze mi z tobą.

- Mnie też. Nie widział potrzeby dalszej konwersacji. Zresztą i tak nie potrafił rozmawiać. Jego ciało było napięte z pożądania i był pewien, że Katy też go pragnie. Może jest nieśmiała, ale na pewno nie będzie mu się opierać. Faktycznie, przytuliła się do niego, odpowiadając w ten sposób na dotyk jego ręki.

Garrett przez chwilę starał się jakoś uporać z jej nocną koszulą, w końcu jednak stracił cierpliwość.

- To gorsze niż włożenie siodła dzikiemu koniowi. Dla­czego kobiety ubierają się do łóżka w takie skomplikowane stroje? - spytał, wyplątując dłoń z falbanek i koronek.

- Myślałam, że to romantyczne - bąknęła Katy.

- Skąd, to okropnie kłopotliwe.

- A co miałam na siebie włożyć? Końską derkę? Garrett zesztywniał, zastanawiając się, czy przypadkiem jej nie uraził. Poczuł wyrzuty sumienia.

- Nie, myślę, że ta koszulka jest wystarczająco ładna.

- Tak jak ja?

- A to co ma znaczyć? - zdziwił się.

- Czy jestem wystarczająco ładna dla ciebie?

- No wiesz! Oczywiście, że jesteś wystarczająco ładna. Co zapytanie!

Nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Od ślubu Katy zachowywała się dziwnie. Pochylił się i pocałował ją, chcąc w ten sposób powstrzymać dalsze słowa.

- Katy, kochanie, jesteś wszystkim, czego pragnę tej nocy. Jesteś piękna.

Gdy tylko dotknął ustami jej warg, napięcie opadło. Odwzajemniła pocałunek. Wargi miała miękkie i gorące. Garrett jęknął, gdy ich pocałunek stał się bardziej namiętny, głęboki. Gorączkowo dotykał jej nagiego ciała, rozkoszu­jąc się łagodnie zaokrąglonymi kształtami.

Katy objęła go za szyję. Słyszał, że szepce mu coś do ucha, ale nie był w stanie rozróżnić słów. Rozchylił jej wargi jeszcze bardziej, spragniony smaku ust. Był podnie­cony do granic wytrzymałości, pragnął jak najszybciej na­sycić głód swego ciała. Wiedział, że nie zdoła czekać zbyt długo. Nie pamiętał, kiedy tak bardzo pragnął kobiety jak tej nocy Katy.

Pieścił i głaskał gorące ciało, czując radość za każdym razem, gdy jęczała cichutko i tuliła się do niego.

Krzyknęła. Ciało Garretta przeszedł dreszcz. Tak cu­downie reagowała na jego dotknięcia. Zdumiało go to, ale i ogromnie ucieszyło. Musnął palcami jej piersi, poczuł, jak twardnieją jej sutki. Westchnął.

Pokusa była nieodparta. Oderwał usta od warg Katy. Powędrowały w kierunku jej piersi. Drżała, gdy koniusz­kiem języka delikatnie dotykał jej sutek, Był zachwycony jej reakcją. I odurzony zarazem.

- Jak dobrze - szepnął. Jego ręka wędrowała coraz niżej i niżej, aż dosięgła tego cudownego miejsca, które kryło najbardziej intymne i nie­zgłębione tajemnice. Katy oddychała ciężko. Zesztywniała nagle, jak gdyby obawiała się, że Garrett potraktuje ją zbyt brutalnie. Jak mało go znała, pomyślał. Za nic w świecie nie chciałby jej zranić. A tym bardziej sprawić jej bólu.

- Spokojnie, kochanie. Nie denerwuj się - powiedział łagodnie. - Pozwól tylko, że będę cię dotykał. Boże, ale jesteś gorąca. I taka miękka. - Dotknął palcami jej najczul­szego miejsca i zaczął je lekko uciskać.

Katy wyprężyła się, jej ciało zaczęło drżeć, skręcała się i wiła jęcząc z rozkoszy. Nagle ta zawsze opanowana, po­wściągliwa dziewczyna ukazała drugą stronę swej natury - pełną temperamentu i ognia, Garrett nie spodziewał się tego, ale ta nieoczekiwana reakcja żony tylko jeszcze bar­dziej pobudziła jego zmysły.

Pragnął jej. Pragnął jej w sposób niepohamowany, pra­gnął jej tak bardzo jak jeszcze nigdy nikogo. Nie przypomi­nał sobie, by kiedykolwiek przytrafiło mu się coś podobne­go. Żadna kobieta nie oddawała mu się z takim zapamiętaniem, żadna nie pragnęła go tak gorąco. Nie chciał już niczego więcej, jak wejść w to rozpalone kobiece ciało. Jęki i westchnienia Katy upewniały go, że i ona tego pragnie.

Nie był w stanie dłużej czekać! Przycisnął się do niej całym ciałem, pamiętając o tym, by zbyt nagłym ruchem nie sprawić jej bólu. Czuł, jak zaciska kurczowo palce na jego ramionach. Czuł jej brzuch tuż przy swoim i tracił resztki samokontroli. Pragnął z całej mocy dać Katy tę samą rozkosz, jaką on za chwilę będzie odczuwał. Na samą myśl o tym ogarniała go dzika, niemal prymitywna żądza.

- Rozchyl uda, kochanie - powiedział przez zęby, gdy poczuł pod sobą drżące, garnące się do niego ciało. - Roz­chyl je dla mnie. Pozwól mi wejść do środka. Tak bardzo cię pragnę.

Katy objęła go jeszcze mocniej, poczuł jej paznokcie wpijające się w jego skórę i wywołało to w nim kolejny przypływ podniecenia. Nieśmiało rozchyliła uda i Garrett jęknął głucho, gdy poczuł, jak zagłębia się w gorący, najintymniejszy zakamarek jej ciała.

Przylgnęła do niego całą sobą, ale mięśnie jej naprężyły się, jakby protestując przeciwko wtargnięciu w jej wnętrze. Garrett był ostrożny, poruszał się bardzo delikatnie, dzi­wiąc się, jak wąska i ciasna jest w środku. Nie może spra­wić jej bólu. Musi jej dać rozkosz. Może wszystko znisz­czyć, jeśli będzie działał zbyt pospiesznie.

- Garrett, och, Garrett, najdroższy, tak bardzo cię ko­cham - szeptała, przyciskając się do niego tak kurczowo, jakby zależało od tego jej życie.

Garrett zamknął oczy pod wpływem wszechogarniają­cego go szczęścia. Wszystko będzie dobrze. Ona go prag­nie. Poruszał się pomału, ostrożnie, ale czul, że traci resztki kontroli nad sobą.

Chwycił Katy za pośladki, unosząc ją nieco w górę, by móc wejść w nią najgłębiej jak to było możliwe.

- Pragnę cię całej - wycharczał. - Pragnę każdego cen­tymetra twego ciała.

Nic nie powiedziała, ale krzyknęła głośno, gdy jego ruchy stały się bardziej gwałtowne. Wsunął dłoń między ich ciała, szukając tego intymnego miejsca, którego do­tknięcie dawało jej największą rozkosz. Gdy go znalazł, ciało Katy zadrżało jak w konwulsjach.

Wydawało się, że eksploduje pod nim. Garrett nieomal stracił świadomość. Czuł, jak ciało Katy miarowo unosi się i opada, chcąc mieć go w sobie jak najgłębiej, że i ona traci poczucie rzeczywistości. Krzyknął z zadowolenia i rozko­szy.

Katy nie spodziewała się wybuchu aż tak gwałtownej rozkoszy, aż takiego ognia płonącego gdzieś w samym jej środku. To tego właśnie jej ciało pragnęło i na to czekała przez ostatnie parę minut. Nigdy przedtem nie doznała czegoś podobnego, była jak ogłuszona. Niezdolna do cze­gokolwiek innego, oplotła ciaśniej ramionami i udami cia­ło Garretta i poruszała się wraz z nim zgodnym rytmem.

Dużo czasu minęło, zanim wróciła do rzeczywistości. Uświadomiła sobie, że wciąż jeszcze czuje w sobie Garretta. Leżał na niej, ociężały, nasycony. Czuła jego wilgotną skórę.

Garrett zaspokojony, szczęśliwy, czul samczą fizyczną satysfakcję.

Trudno mieć o to pretensje, pomyślała. W końcu i ona musiała przyznać, że czuła się fizycznie zaspokojona. Róż­nica polegała na tym, że Garrettowi ten rodzaj zadowolenia najzupełniej wystarczał.

Ale nie wystarczał Katy.

Przypomniała sobie swoje słowa wypowiedziane w mo­mencie największej rozkoszy. Kocham cię.

Garrett nie odpowiedział na nie. Nawet w chwili najwię­kszej ekstazy nie był w stanie mówić o swojej miłości.

Nie mogła dłużej wmawiać sobie, że jest on po prostu twardym facetem, który nie uznaje czegoś takiego jak manifestowanie uczuć. W końcu potrafił przecież mówić o pożądaniu i o tym, czego pragnął. Mówił tak podniecają­ce rzeczy, że sprowokował ją do odpowiedzi. Powiedział, że jej pragnie.

Nie usłyszała jednak żadnych wyznań, żadnych słów miłości.

Pomału otworzyła oczy i spojrzała w wiszące nad głową ciemne lustro. Musi zaakceptować prawdę. To, co czuje do niej Garrett, nie jest miłością.

Popełniła straszliwą pomyłkę.

Wreszcie Garrett przesunął się na bok. Westchnął głębo­ko z zadowolenia, uniósł głowę i spojrzał na Katy. Do­strzegła w zarysie jego ust cos' władczego. Odgarnął jej włosy z policzka niedbałym gestem.

Podobnym gestem mógłby pogłaskać klacz, która dała popis sprawności, pomyślała.

- Nie masz w tych sprawach zbyt dużego doświadcze­nia, prawda? - spytał.

Katy w swym przewrażliwieniu zastanowiła się, czy nie jest to aby łagodna wymówka. Być może nie spisała się najlepiej. Zesztywniała, ale Garrett zdawał się tego nie zauważać.

- Zbyt dużego nie - odparła ostrożnie.

- Tak też myślałem - stwierdził, najwyraźniej nie za­skoczony tą informacją.

- Byłam aż tak kiepska?

Garretta zaszokowało to pytanie i zaczepny ton głosu Katy. Ujął w dłonie jej twarz.

- O czym ty, u licha, mówisz? Było wspaniale. Cudow­nie. Nigdy nie czułem... - przerwał nagle. - Mniejsza o to. Jestem usatysfakcjonowany w pełni i miałem wrażenie, że ty również. Nie próbuj zaprzeczać, kochanie.

- Nie zaprzeczam.

- To dobrze. - Wydawało się, że poczuł ulgę. Przewró­cił się na plecy, pociągnął ją ku sobie. - Przypuszczałem, że taka kobieta jak ty musi być bardzo spięta w noc poślubną.

- Czy to dobrze?

- Pewnie, potrafię to zrozumieć. - Uczynił ręką wielko­duszny gest. - Jesteś z natury spokojna. Zawsze taka byłaś. Nie prowadziłaś burzliwego życia od czasu, gdy widziałem cię ostatni raz, prawda kochanie?

- Nie - przytaknęła chłodno. - Nie prowadziłam. Wyobrażam sobie, że w porównaniu z twoim moje życie musi się wydawać niezbyt ciekawe.

- Nie, wcale, raczej bezpieczne i wygodne. Cieszę się, że przez te wszystkie lata żyłaś spokojnie i bezpiecznie. Nie należysz do tych kobiet, które wdają się w pospieszne miłostki.

Te słowa dolały jedynie oliwy do ognia, jaki zaczynał już buzować w Katy.

- Nie myśl, że żyłam pod kloszem. Miałam masę przy­jaciół i prowadziłam ożywione życie towarzyskie.

- Ejże, nie denerwuj się, nie twierdzę przecież, że żyłaś na pustyni.

Starał się uspokoić ją, delikatnie głaszcząc po głowie, co tylko nasunęło jej skojarzenia z końmi. Pamiętała, jak bar­dzo Garrett lubił konie i jak dobrze się z nimi obchodził. W stajniach jej ojca był wprost niezastąpiony. Odsunęła się lekko.

- Proszę cię - szepnęła. - Muszę się umyć. Przytrzymał ją mocniej.

- Wszystko dobrze. Nie musisz być zażenowana To naturalne. Spróbuj zasnąć, Katy. Masz za sobą długi wy­czerpujący dzień i wciąż jeszcze jesteś trochę zdenerwowa­na. Po prostu śpij.

Wiedziała, że nie uwolni się tak łatwo z jego ramion więc leżała w milczeniu obok nowo poślubionego męża i czekała, by najpierw on posłuchał swojej rady.

Nie trwało to długo. W ciągu paru minut Garrett zasnął Katy ostrożnie wyśliznęła się z jego objęć i poszła do łazienki. Zamknęła za sobą drzwi i usiadła na brzegu wanny.

Rozpłakała się. Szybko jednak otarła łzy. Roztkliwianie się nad sobą nie było w jej stylu. Uspokoiła się. Decyzję już podjęła.

ROZDZIAŁ 3

Gdzieś około pierwszej w nocy Katy udało się wśliznąć z powrotem do łóżka nie budząc Garretta i nareszcie za­snąć. Garrett miał rację co do jednego - to był długi, mę­czący dzień i potrzebowała odpoczynku.

Obudziła się na krótko przed świtem. W pierwszej chwi­li nie bardzo wiedziała, gdzie się znajduje, ale wkrótce oprzytomniała i przypomniała sobie, że nie jest sama w szerokim łóżku.

Oczywiście, że nie była sama. Obok niej leżał Garrett. Poślubiła mężczyznę, który jej nie kochał, ale który miał teraz prawo z nią spać.

Pomału odsunęła na bok kołdrę. Ostrożnie usiadła, sta­rając się nie obudzić męża. Jej piękna nocna koszula leżała zmięta na różowym dywanie obok łóżka. Katy sięgnęła po peniuar i narzuciła go na siebie.

W bladym świetle wschodzącego poranka apartament nowożeńców wydawał jej się teraz tak pretensjonalny, że aż śmieszny. Rozejrzała się dokoła i skrzywiła z niesma­kiem. Od samego patrzenia robiło się niedobrze. Był tak samo sztuczny i iluzoryczny jak jej małżeństwo. W drodze do łazienki spostrzegła, że w wiaderku z lodem była już woda. Szampan na pewno zrobił się ciepły. Ale cóż to miało za znaczenie. Kobiety takie jak ona nie piją szampana na śniadanie. Robią to tylko osoby prowadzące burzliwy tryb życia. Katy z trudem opanowała się, by nie podnieść wia­derka i nie wylać jego zawartości na głowę nic nie przeczu­wającego Garretta.

Gdy wyszła z łazienki ubrana w dżinsy i zielony podko­szulek, słońce już wzeszło. Rzuciła okiem na łóżko. Garrett jeszcze spał. Popatrzyła przez chwilę na nieruchomą postać spowitą w różowo-białe prześcieradła. Ten mężczyzna na­wet się nie zorientował, że jego żona nie leży już obok niego, pomyślała dotknięta do żywego. Podeszła do okna.

Przez chwilę usiłowała zdefiniować jakoś uczucia, któ­rych doświadczała. Nieczęsto dotychczas zdarzało jej się żywić do kogoś urazę, złość i gniew.

Widziała przed sobą Pacyfik. W blasku porannego słoń­ca ocean mienił się wszystkimi odcieniami błękitu. Katy wpatrywała się w daleki horyzont, dziwiąc się wzbierającej w niej złości. Nigdy przedtem czegoś podobnego nie prze­żywała. Była też przerażona gwałtownością własnej natury, jaka ujawniła się tej nocy.

To Garrett Coltrane, pomyślała ze złością, był przyczyną tych nowych dla niej doświadczeń. Uświadomienie sobie tego faktu zirytowało ją jeszcze bardziej.

- Dzień dobry, kochanie - usłyszała nagle jego głos, rozespany, a równocześnie wyrażający zadowolenie i saty­sfakcję. - Ranny ptaszek z ciebie. Wyspałaś się?

- Znakomicie, - Katy nadal wpatrywała się w widok za oknem.

- Zdążyłaś się już ubrać. Po co ten pośpiech? Mamy mnóstwo czasu. Dlaczego nie ściągniesz dżinsów i nie wskoczysz z powrotem do łóżka?

W Katy aż się zagotowało.

- A dlaczegóż, na miły Bóg, miałabym to robić? - spytała najłagodniej jak potrafiła. - Podaj mi choć jeden po­wód.

Zaległa cisza, jak gdyby Garrett zaczął w końcu pojmo­wać, że nie wszystko jest tego ranka tak, jak to sobie wyobrażał.

- Mam podać powód? - spytał uprzejmie. - No to może dlatego, że wczoraj wzięliśmy ślub, a nowożeńcy na ogół chcą spędzić w łóżku nieco więcej czasu niż inni. Tak zwykli robić panowie młodzi - Sugerował ostrożnie. Prze­ścieradło zaszeleściło lekko, gdy odsunął je na bok.

- A co ty wiesz na temat zachowania panny i pana młodego? Czyżbyś już był kilka razy żonaty?

- Nie, nigdy przedtem nie miałem żony i ty dobrze o tym wiesz. Katy, o co chodzi? - Wstał z łóżka i ruszył w jej kierunku.

Słyszała za sobą jego kroki. Bała się odwrócić, bała się widoku jego nagiego ciała. Pozwoliła się ponieść zmysłom nocą, w ciemności. Za nic na świecie nie chciałaby, aby powtórzyło się to za dnia. Na to nie była przygotowana. W każdym razie jeszcze nie teraz.

- Katy? - Usłyszała zniecierpliwiony głos Garretta.

- Nie kochasz mnie - powiedziała, nie ruszając się z miejsca. Wiedziała, że te słowa go powstrzymają.

- Do licha, Katy jeszcze wesele dobrze się nie skończy­ło, a ty już wygadujesz takie głupoty. O co chodzi?

- O to, że mnie nie kochasz - powtórzyła wolno. Garrett głęboko zaczerpnął powietrza, najwyraźniej tra­cił cierpliwość i nic z tego wszystkiego nie rozumiał.

- Katy, nie wiem, o co ci chodzi. Mówisz bez sensu. Przecież nic się między nami nie zmieniło od wczoraj, od ostatniego tygodnia czy od ostatniego miesiąca. Czuję do ciebie to samo co wtedy, gdy prosiłem, byś za mnie wyszła.

- Wiem - odparła z goryczą.

- To dlaczego, na Boga, jesteś taka rozdrażniona? -W glosie Garretta dało się wyczuć zakłopotanie.

- To nie twoja wina.

- Co za ulga -zakpił. - To może będziesz tak uprzejma : powiesz mi, do kogo masz pretensje i o co?

Katy kurczowo ścisnęła róg firanki.

- To moja wina - powiedziała z determinacją. - Do sie­bie mam pretensje. Źle oceniłam ciebie, twoje uczucia i całą sytuację. Sądziłam, że mnie kochasz. Słuchasz, co do ciebie mówię? Byłam na tyle głupia, by myśleć, że mnie kochasz. Wydawało mi się tylko, że nie potrafisz wyrazić tego słowami. Wydawało mi się, że jedyny problem polega na tym - dodała złośliwie - że jesteś twardym, małomów­nym facetem. Czyż to nie śmieszne? - Odwróciła się gwał­townie, by spojrzeć na niego i jej nadwerężona lewa kostka odmówiła posłuszeństwa. Straciła równowagę.

Garrett natychmiast znalazł się przy niej, chwytając ją w ramiona, by nie upadła.

- Spokojnie - wymamrotał. - Uspokój się, kochanie, Możesz sobie zrobić krzywdę. Nie denerwuj się. - Jego głos brzmiał ciepło, po ojcowsku, jak wtedy, gdy uspokajał konia.

Katy zacisnęła powieki. Ogarnęła ją furia. Czuła się upokorzona. Zaklęła siarczyście, używając słowa, jakiego Garrett nigdy dotąd nie słyszał z jej ust. Gdy już odzyskała równowagę, wyrwała się gwałtownie z jego ramion. Uty­kała lekko, ale udało jej się stanąć prosto i oprzeć o kra­wędź stołu, Spojrzała Garrettowi prosto w twarz. Oczy jej błyszczały.

- Wczoraj wreszcie zaświtało mi, że być może popełni­łam największy błąd w życiu. W zeszłym tygodniu z dnia na dzień ogarniała mnie coraz większa niepewność, ale wmawiałam sobie, że to tylko normalne w takiej sytuacji zdenerwowanie panny młodej. Wczoraj stwierdziłam, iż po prostu bardzo mocno uległam emocjom. Ale prawda wygląda tak, że nie chciałam przyznać sama przed sobą, że pomyliłam się co do ciebie. Tej nocy jednak musiałam spojrzeć prawdzie w oczy.

Garrett przyglądał jej się, jak gdyby postradała zmysły. Nie zwracał uwagi na własną nagość. W świetle poranka jego ciało wydawało się szczupłe i silne zarazem. Z oczu wyzierał niepokój.

- Tej nocy - powiedział - jedyną prawdą, jakiej musia­łaś spojrzeć w oczy, była ta, że jesteś bardzo zmysłową kobietą. Nie rozumiem, co w tym złego. Niezależnie od wszystkiego wydawałaś się szczęśliwa w moich ramio­nach.

Te słowa jeszcze bardziej ją rozwścieczyły.

- Nie mówię o seksie, mówię o miłości. Tej nocy, Gar­rett, nie znalazłam w twoich ramionach miłości. A seks bez miłości niewiele jest wart.

Tym razem w oczach Garretta rozbłysły pierwsze iskier­ki złości.

- To, co zdarzyło się miedzy nami tej nocy, było wspa­niałe. I nie próbuj temu zaprzeczać.

- Po co ja w ogóle z tobą dyskutuję? - Katy załamała ręce w geście rozpaczy. - Ty nic nie rozumiesz. Ożeniłeś się ze mną, bo jestem Katy Randall, Bo lubisz i szanujesz mego ojca. Bo znam się na koniach. Bo osiągnąłeś ten moment w życiu, gdy do listy swego dobytku zapragnąłeś dodać jeszcze żonę.

Garrett przesunął palcami po włosach. Wciąż jeszcze starał się zachować cierpliwość.

- Masz rację co do jednego. Nie rozumiem cię. W ciągu ostatnich miesięcy byłaś rozsądną, rozważną kobietą. Ma­my ze sobą wiele wspólnego. Znamy się od lat. Twój ojciec mnie akceptuje. Podobamy się sobie. Czego jeszcze chcesz? Nikt cię nie zmuszał do małżeństwa ze mną. Wydawało mi się, że chcesz tego tak samo jak ja. Naprawdę nie pojmuję, o co ci raptem chodzi.

- Tej nocy powiedziałam, że cię kocham - powtórzyła Katy, wściekła, że musi to powtórzyć.

- Wiem - odparł miękko. - Byłaś słodka.

- Nawet nie odpowiedziałeś.

- Nie odpowiedziałem! Kobieto, przecież ja się z tobą kochałem.

- To się nie liczy. Tym razem Garrett zaklął.

- A czego ty chcesz ode mnie? Kwiecistych, idiotycz­nych poematów miłosnych w środku nocy? Jeśli tego ocze­kiwałaś, to jesteś bardziej naiwna, niż sądziłem.

- Chciałam tylko, żebyś też powiedział, że mnie ko­chasz. To wszystko. Chciałam jakiegoś potwierdzenia, że podjęłam słuszną decyzję.

- Podjęłaś słuszną decyzję. Będziemy dobrym małżeń­stwem. Ale musisz się uspokoić i przestać zachowywać jak źrebica, której po raz pierwszy włożono siodło na grzbiet.

Katy z trudem powstrzymała się, by nie cisnąć w niego jakimś przedmiotem. Podniosła głowę i przeszyła go wzro­kiem.

- Czy chcesz powiedzieć, że się mylę? Że nie mam powodów do zdenerwowania? Mówisz, że mnie kochasz?

- Chcę powiedzieć, że wszystko nam sprzyja. Nie wiem, u licha, co się z tobą dzisiaj dzieje, ale uważam, że będziemy bardzo dobrym małżeństwem.

- Kochasz mnie?

- Pragnę cię, szanuję, chcę się tobą opiekować - powie­dział Garrett z determinacją. - Nigdy nie zrobiłem niczego, co kazałoby ci w to wątpić. Chryste, nawet nie wziąłem cię do łóżka, zanim nie włożyłem ci na palec obrączki. Myśla­łem, że taka dżentelmeńska powściągliwość będzie ci się podobać.

- Ale mnie nie kochasz. Twarz Garretta zesztywniała. Najwidoczniej wszelkimi siłami powstrzymywał się, by nie wybuchnąć.

- Nie rób tego, Katy. Sama siebie ranisz, całkiem bez powodu.

- Odpowiedz tylko na moje pytanie, do cholery!

- Dobrze - Garrett stracił cierpliwość. - Jeśli chcesz to usłyszeć, proszę bardzo. Odpowiedź brzmi: nie. Nie ko­cham cię.

Katy poczuła, że gaśnie jej ostatnia naiwna nadzieja. Zamrugała gwałtownie powiekami, by ukryć napływające do oczu łzy. Ręce oparte o stół drżały.

- Dobrze, że wiem. Lepiej późno niż wcale - wyjąkała.

Garrett obserwował ją spod na wpół przymkniętych po­wiek. Potem postąpił krok do przodu i chwycił za ramiona. Odwrócił ku sobie. Stali teraz twarzą w twarz.

- Powiedziałaś, co miałaś do powiedzenia, Katy, a teraz wysłuchaj mnie. Nie ma potrzeby, byś zachowywała się jak źrebię, które dopiero co stanęło na własnych nogach. To nie moja wina, że masz trochę wyidealizowane wyobrażenie o miłości i małżeństwie. Myślałem, że jesteś zbyt rozsądna i trzeźwa, by ulegać takim głupotom. Myślałem, że wiesz, co jest ważne, a co nie. Miłość to coś takiego jak ten ckliwy różowy pokój hotelowy - nic więcej niż białoróżowa pian­ka, która wyparuje na słońcu lub rozpłynie się w deszczu.

- Nie wiesz, o czym mówisz.

- Wiem, o czym mówię - wycedził przez zęby. - Słowa nic nie znaczą. Myślisz, że wcześniej ich nie słyszałem? Myślisz, że nie wiem, jak niewiele są warte? Słowa takie „Jak kocham cię” nie liczą się, Katy. Liczy się zaangażowanie. Uczciwość. Zgodność, Seks.

Katy drgnęła, szeroko otworzyła oczy.

- Co ty opowiadasz! Ktoś ci już mówił, że cię kocha?

- Katy, mam trzydzieści pięć lat - przypomniał jej Garrett. -I trochę więcej doświadczenia niż ty.

- Ach tak, rozumiem. Nie jestem pierwszą kobietą, któ­ra wyznała ci w łóżku, że cię kocha? - warknęła.

Garrett wyglądał na poirytowanego.

- Nie, nie jesteś.

- Czy tym innym kobietom udzieliłeś takiej samej le­kcji jak mnie? Czy też powiedziałeś im, wyraźnie sylabizu­jąc, że ich nie kochasz? Czy nazwałeś je idiotkami, bo oddają się różowobiałym romantycznym złudzeniom?

- Mówisz tak, jak gdybym miał setki kobiet - obruszył się Garrett. - Katy, ja ciężko pracuję. Zawsze tak było. To właśnie ty powinnaś najlepiej wiedzieć, jakie życie prowa­dziłem. Nie daje ono zbyt dużo czasu ani okazji na przygo­dy miłosne.

- W porządku, nie mówmy o liczbach. Powiedz mi tyl­ko, ile z tych kobiet kochałeś.

Garrett zmienił się na twarzy. W jego oczach pojawiły się niebezpieczne błyski.

- Tylko raz w życiu popełniłem błąd, dawno temu. By­ło to wtedy, gdy rzuciłem pracę w stajniach twego ojca i zacząłem występować na rodeo. Była najpiękniejszą ko­bietą, jaką w życiu widziałem, i chciała mnie. Mnie, faceta, którego największym osiągnięciem w owym czasie było to, że udało mu się nie wylądować w więzieniu. Faceta bez dobrego pochodzenia i bez obiecującej przyszłości. Nie mogłem ofiarować jej nic więcej ponad marzenia, nadzieje i plany. Ale okazało się, że jej wcale na tym nie zależy. Była zepsutą bogatą dziewczynką, której sprawiało frajdę sypia- nie z chłopakami z rodeo. Jedne kobiety uwielbiają gwiaz­dy rocka, inne kierowców wyścigowych, a jeszcze inne kowbojów. Ona należała do tych ostatnich. A kiedy któryś' z chłopaków jej się znudził, rzucała go i rozglądała się za następnym. Śmiech ją ogarniał na samą myśl o tym, że mogłaby wyjść za jednego z tych facetów w dżinsach i kowbojskich butach.

- Garrett...

- Mówiła, że mnie kocha, ale gdy poprosiłem, by zosta­ła moją żoną, roześmiała mi się prosto w twarz. Nie mo­głem mieć o to pretensji, ale dostałem niezłą lekcję.

- Jaką?

- Postanowiłem, że kiedy następnym razem zechcę się ożenić, będę musiał mieć pewność, że mój związek z ko­bietą będzie się opierał na trwalszej podstawie niż ulotne słowa o miłości!

- I uznałeś, że właśnie nasz związek będzie oparty na czymś solidniejszym niż miłość, tak?

- Tak. - Zacisnął palce na jej ramieniu. - Doszedłem do wniosku, że tym razem znalazłem właściwą kobietę, taką, jakiej potrzebuję.

- A teraz stwierdzasz, że ma ona w głowie takie same głupoty jak każda inna. Tak bardzo byliśmy przez ostatnie tygodnie zajęci planowaniem twojej przyszłości, że zapo­mnieliśmy o mojej. Fatalne przeoczenie, Garrett. To tak jakby kupować klacz nie sprawdziwszy najpierw jej zębów.

- Przestań, Katy. Nie wiesz, co mówisz. Usiądź i posłu­chaj. Całe życie spędziłem na uczeniu się, że nie można wierzyć pięknym słowom. Mój ojciec zaufał słowom ban­kiera, przez co wpadł w długi, z których nigdy nie wyszedł. Bank zarekwirował mu ranczo. Matka uwierzyła słowom ojca, gdy mówił, że wzbogaci się na hodowli bydła. Ojciec wierzył matce, że będzie przy nim na dobre i złe. Oboje się rozczarowali. Katy, gładkie słówka nic nie znaczą. Liczą się czyny.

- Mylisz się, Garrett. Czasami słowa też są ważne.

- Te ważne usłyszysz. Ale nie chcę ani do ciebie, ani do żadnej innej kobiety mówić słów bez znaczenia.

- To tylko wymówki. Być może jesteś. takim twardzie­lem, że boisz się poddać miłości. Może jesteś tego rodzaju mężczyzną, który uważa, że się za bardzo obnaży, jeśli wyzna kobiecie miłość. To nie to samo, co zmierzyć się z bykiem albo dzikim koniem, prawda? Obdarzenie kogoś uczuciem to podjęcie prawdziwego ryzyka, takiego ryzyka, jakie ja podjęłam wczoraj wychodząc za ciebie.

- Kochanie, to absurd. Jesteś moją żoną. Należysz do mnie. Mamy przed sobą przyszłość. Przyszłość, jakiej obo­je chcemy. Usiłujesz to wszystko popsuć tylko dlatego, że nie jestem wystarczająco romantyczny, by zaspokoić twe wyobrażenia o mężu?

Objął ją i Katy nagle poczuła, jak bardzo jest podnieco­ny. Odruchowo spojrzała w dół. Ogarnęła ją furia. Tego już za wiele. Odwróciła gwałtownie głowę i wbiła wzrok w ob­razek wiszący na ścianie.

- Czy mógłbyś się wreszcie ubrać? - spytała, siląc się na spokój.

- O co chodzi, Katy? Powinnaś się cieszyć, że tak na mnie działasz. - W głosie Garretta brzmiało lekkie rozba­wienie.

- Nie widzę powodu. Przyciągnął ją do siebie.

- Nie wierzę. Przez ostatnie dni byłaś bardzo zajęta przygotowaniami do ślubu. To cię wyczerpało. Dajesz się ponieść emocjom i nie zachowujesz jasności myśli. Wra­cajmy do łóżka i zacznijmy ten dzień tak, jak powinniśmy go byli zacząć.

Katy zesztywniała w jego objęciach, zdając sobie spra­wę, że każdy jej ruch tylko wzmaga jego podniecenie.

- Garrett, proszę cię. Powiedziałeś, że miłość cię nie interesuje. W porządku, ale mnie nie interesuje seks bez miłości. Wyszłam za ciebie powodowana błędnym mnie­maniem. Popełniłam straszliwą pomyłkę. Okrutny błąd. Nie winię cię za to. Nigdy mnie nie okłamywałeś. To ja oszukiwałam samą siebie. Ale teraz z tym koniec. Teraz już wiem, gdzie jestem.

- Przestań udawać męczennicę. Jesteś przy mnie, do diabła. Wczoraj ślubowałaś, a w nocy mi się oddałaś.

- No to teraz siebie odbieram - odparowała, usiłując bezskutecznie wyswobodzić się z jego uścisku.

- Co właściwie zamierzasz zrobić?

- Myślałam nad tym w nocy, gdy zasnąłeś. Jeśli już za późno na unieważnienie małżeństwa, wystąpię o rozwód. Nie powinno to być zbyt skomplikowane. Nie zamierzam tobie przypisywać winy.

- Rozwód! Katy, postradałaś rozum? Cała przyszłość przed nami.

- Nie, cała przyszłość przed tobą. Moja będzie całkiem inna.

- Do diabla! Przecież chcesz tego samego co ja. To jeden z powodów, dla których się z tobą ożeniłem.

- A ja wyszłam za ciebie, bo cię kochałam, a nie dlatego że chciałam w przyszłości tego co ty! - zaprotestowała.

- Nie wierzę. Nie powiesz mi, że nie odpowiada ci to, co planuję na przyszłość.

- Czekała mnie świetna przyszłość w stadninie mego ojca. Daj mi spokój. Najwyraźniej tracę czas próbując ci cokolwiek wytłumaczyć. - Podniosła ku niemu wzrok. -Powiedziałam, daj mi spokój.

Garrett potrząsnął głową.

- Co się z tobą dzisiaj dzieje? Nigdy cię takiej nie wi­działem. Od kiedy cię znam, zawsze byłaś taka rozsądna, miła, naturalna i...

- I potulna, i zrównoważona, i dobrze ułożona, i posłu­szna, tak? Reagowałam natychmiast na każde ściągniecie cugli i na łagodnie aplikowaną tresurę - dokończyła. -Właśnie tak jak dobrze ułożona klacz. A teraz, Garretcie Coltrane, mam dla ciebie informację. Nie jestem koniem. Przepraszam za cały ten zamęt wywołany nieporozumie­niem. Przede wszystkim włóż coś na siebie. Nie mam zamiaru ciągnąć tej rozmowy, gdy ty stoisz tutaj przypomi­nając ogiera, którego przyprowadzono do klaczy, by ją zapłodnił.

Garrett zaniemówił. Spojrzał na nią lodowato. Przez chwilę wydawało się, że zrobi coś strasznego, ale się opa­sowa!. Popatrzył w błyszczące oczy Katy, po czym szybko wypuścił ją z objęć. Obrócił się gwałtownie, zaklął głośno i poszedł w kierunku łazienki, sięgając po drodze po leżące na krześle dżinsy.

- Dobrze, wezmę prysznic i ubiorę się. Myślę, że oboje potrzebujemy trochę czasu, by ochłonąć. Nie panujemy już nad swoimi słowami. - Zatrzymał się w drzwiach i posłał Katy ostrzegawcze spojrzenie. - Ale niech ci nie przyjdzie do głowy wyjść stąd, gdy będę w łazience. Użyj tych sza­rych komórek, które, jak mi się wydawało, posiadasz, i za­stanów się nad tym, co robisz. Obiecuję ci, że gdy wyjdę z łazienki, jakoś to wszystko załatwimy.

Usta Katy drżały, ale wzrok pozostał niewzruszony.

- Nie zamierzam stąd uciekać. Wiem, że musimy coś postanowić. Powinniśmy przede wszystkim porozmawiać na temat formalności prawnych i zasięgnąć porady adwo­kata.

- Nie zamierzam iść do żadnego adwokata. Chcę tylko mieć pewność, że będziesz tu jeszcze, gdy wyjdę z łazienki. Wtedy ci powiem, co powinniśmy robić.

Zamknął delikatnie drzwi, pozostawiając Katy wpatrzo­ną smętnie w wybitą srebrno-różową tapetą ścianę.

W łazience Garrett napotkał w lustrze wzrok mężczy­zny, Facet z lustra wyglądał na gotowego do walki.

- Adwokaci - wymamrotał. - Adwokaci. Najgłupsze co można wymyślić. Mówi o wynajęciu adwokata, a prze­cież jesteśmy małżeństwem niecałe dwadzieścia cztery go­dziny.

W swych najśmielszych wyobrażeniach nie mógłby przewidzieć takiego poranka jak dzisiejszy. Katy była prze­cież zawsze tak łagodna, delikatna, miła. Pomyśleć, że zawsze, nawet kiedy była dzieckiem, czuł się jej obrońcą. Do diabła, dziś jego należałoby bronić. Poszedł do łóżka z motylem, a obudził się obok dzikiej kocicy.

Oparł ręce o umywalkę i spojrzał w lustro. Czekał, aż ogrzeje się woda. Widział dwoje złocistobrązowych oczu rzucających niebezpieczne błyski. Musiał przyznać, że z a -wzięte spojrzenie w połączeniu z ciemnym, ostrym zaro­stem i nieregularnością rysów twarzy nie sprawiały szcze­gólnie miłego wrażenia. Nie był piękny. Trudno powie­dzieć, by była to twarz, jaką nowo poślubiona małżonka chciałaby zobaczyć następnego ranka po weselu.

Odwrócił się i wszedł pod prysznic. Nie mógł zmienić rysów twarzy ani rodzaju zarostu. Są od niego niezależne i Katy będzie musiała się do tego przyzwyczaić. Ale, do licha, wyraz oczu nie był wrodzony. To dziwaczne zacho­wanie Katy było tego przyczyną.

Pomyśleć, że przez ostatnie dwa miesiące wierzył, że ta nieśmiała dziewczynka, którą kiedyś znał, stała się milą, zrównoważoną, rozsądną młodą kobietą. Idealną żoną dla niego.

Garrett westchnął na samą myśl o tym, co czuł, gdy obudził się tego ranka. Jego ciało wciąż jeszcze pulsowało porannym podnieceniem. Wymiana zdań z żoną wcale tego nie osłabiła, raczej pogorszyła sprawę. To Katy była powo­dem całego problemu. Niestety, tylko ona mogła stać się środkiem leczniczym.

Stał pod strumieniem gorącej wody, usiłując przeanali­zować nieoczekiwaną sytuację, w jakiej się znalazł. Był zawiedziony i zły, czuł się okpiony. Trudno mu było ująć w słowa to, co przeżywał. Przez cały czas ich znajomości Katy nigdy nie patrzyła na niego w taki sposób jak tego ranka. Uświadomił sobie, że przyzwyczaił się do tego, zda­wałoby się pełnego szacunku i podziwu spojrzenia Katy, do kobiecej wstydliwości, którą widział w jej szarych oczach przez ostatnie miesiące. Był zupełnie zbity z tropu naglą zmianą, jaka w niej zaszła.

Otworzył oczy i popatrzył na fantazyjną armaturę w ła­zience, na ozdóbki i ornamenty w ckliwym, sentymental­nym stylu. Co za dziwactwa, pomyślał. Cały ten hotel przypominał mu buduary z kiczowatych filmów francu­skich.

Uroczystość ślubna przygotowana w najdrobniejszych szczegółach zaskoczyła go. Nie podejrzewał Katy, że ze­chce się bawić w takie ceregiele. Ale w najwyższe zdumie­nie wprawił go wybór miejsca na noc poślubną. Zupełnie nie pasował do Katy. A na dodatek cała ta gadanina o miło­ści. Widocznie gdzieś w głębi duszy Katy była romantycz­ką. A na to Garrett był absolutnie nie przygotowany. Gdy snuł plany wspólnego życia, w ogóle nie brał tego w rachu­bę.

Nagłe zaświtała mu w głowie całkiem nowa myśl. A może wszystko to, co się dzieje, jest rezultatem ukrytego romantyzmu Katy. Może ten romantyzm kazał jej spodzie­wać się znacznie więcej, niż otrzymała tej nocy.

Przypuszczenie to ugodziło go boleśnie. Wyszedł spod prysznica i sięgnął po ręcznik. Zaczął zastanawiać się nad tym, jakie mógł popełnić błędy w czasie nocy poślubnej. Być może działał zbyt pospiesznie. Tak bardzo jej przecież pragnął. Ona była nieśmiała, choć oczywiście chętna, i wspaniale mu się poddawała. Zorientował się po sposobie jej reagowania, że nigdy jeszcze nie doświadczyła tego rodzaju satysfakcji seksualnej.

Oddawała mu się całą sobą.

Być może jednak czuła się zawiedziona. Być może nie tego oczekiwała.

Kto wie, czy romantyzm Katy, w połączeniu z niewiel­kim doświadczeniem, nie sprawił, że spodziewała się cze­goś niezwykłego. Zorzy polarnej na suficie, orkiestry w tle i oślepiającego deszczu gwiazd.

Garrett jęknął. Wiedział, że nie jest ani Don Juanem, ani Casanovą, Miał nadzieję, że subtelna, inteligentna, zrów­noważona Katy będzie zadowolona z tego, kto stał się jej partnerem w łóżku, ale być może nie była.

Nie powinien był zasnąć tak od razu. To fatalny błąd. Katy najwyraźniej spędziła pozostałą część nocy bez zmru­żenia oka, wmawiając sobie, że została oszukana. Rano była już na granicy histerii.

Garrett wiedział jednak, że pod tą demonstracją kobie­cych stanów emocjonalnych kryje się gdzieś jeszcze pra­wdziwa Katy, którą znał. Nie mogła zniknąć bezpowrotnie. Do niego należy odnalezienie tej spokojnej, racjonalnie myślącej, ciężko pracującej kobiety. Rozpaczliwie szukał w myślach najlepszego sposobu dotarcia do jej ukrytego wnętrza. Musi znaleźć sposób, by ją uspokoić i przywrócić jej jasność myśli.

Po chwili wpadł na pewien pomysł. To przecież oczywi­ste. Należy przypomnieć Katy o jej zobowiązaniach. Była osobą absolutnie uczciwą, prawą. Błędem byłoby stosowa­nie brutalnej siły wobec kogoś wrażliwego jak ona, ale wywołanie w niej poczucia winy może sprawić cud. Po­trzebował teraz tylko czasu. Prędzej czy później Katy wróci do równowagi.

Powiesił ręcznik na wieszaku, nie zauważając nawet dwóch wyhaftowanych na nim serc. Umysł miał zaprząt­nięty całkiem czym innym. Musi zyskać na czasie. Przynaj­mniej sześć miesięcy. Tyle potrzebuje.

W pokoju Katy popijała właśnie herbatę, którą zamówi­ła w recepcji. Zastanawiała się, w jaki sposób będzie mogła wymknąć się z hotelu. Przede wszystkim trzeba wynająć samochód, zadecydowała. Nie pojedzie prosto do domu. Musi być przez jakiś czas sama, aby dojść do siebie i odzy­skać równowagę ducha.

Po dwudziestu minutach Garrett wyszedł z łazienki, do­pinając dżinsy szybkim, niecierpliwym gestem. Spostrzegł Katy siedzącą koło okna z filiżanką w ręku. Była bardzo zdenerwowana, ale starała się tego nie okazywać. Garrett był nagi do pasa, szerokie ramiona lśniły w blasku rannego słońca.

Mimo zaistniałej sytuacji Katy nie zapomniała o zasa­dach dobrego wychowania. Nie tak łatwo wykorzenić to, co wpajano człowiekowi przez cale lata.

- Napijesz się herbaty? - spytała uprzejmie. - Zamówi­łam również dla ciebie.

Garrett rzucił okiem na srebrzysty czajniczek.

- Nalej mi filiżankę. Chcę z tobą pomówić.

- Nie ma o czym. - Katy ostrożnie przechyliła czajni­czek. Ręce wciąż jej drżały, bała się, że rozleje gorącą herbatę na piękny ozdobny stolik. Garrett przysunął sobie jedno z różowych krzeseł. Usiadł okrakiem i wziął do ręki filiżankę.

- Owszem, jest. I to im prędzej, tym lepiej.

- Słucham? - Katy przybrała zaczepno — agresywny ton.

- Sprawiasz wrażenie, jakbyś została oszukana przez to małżeństwo. Z jakichś nie znanych mi powodów stwierdzi­łaś, że nie da ci ono tego, czego pragniesz. Myślę, że się mylisz. Kiedy się uspokoisz, przekonasz się, że chcesz tego samego co ja, Ale na razie mamy problem.

- Łagodnie mówiąc. Garrett udał, że nie słyszy.

- Jak wiesz, moje oczekiwania nie były wygórowane - kontynuował. - Chciałem mieć żonę, która pomoże mi w prowadzeniu interesów. Liczyłem na to, że znajdę w to­bie partnera, kogoś, kto będzie pracować tak ciężko jak ja.

Katy zacisnęła usta. Nagle odezwało się w niej poczucie winy. Garrett miał rację. On też został oszukany. Wszedł w to małżeństwo z własnymi oczekiwaniami, a ona go nie ostrzegła.

- Wiem, Garrett.

- Jeśli teraz odejdziesz - ciągnął dalej - postawisz mnie w trudnej sytuacji. Liczyłem na ciebie. Chciałem uru­chomić hodowlę koni, a to może potrwać około sześciu miesięcy.

- Wiem, Garrett - odparła niepewnie - ale czy nie wi­dzisz...

- Widzę tylko, że będę miał masę kłopotów. Katy milczała. Uważała go co prawda za człowieka, który poradzi sobie z niemal każdym problemem, ale nie mogła zaprzeczyć, że krzyżuje mu plany. Nie mogła rów­nież zaprzeczyć, że nie sposób go było oskarżyć o chęć okpienia jej czy manipulowania nią, Nigdy nie udawał kogoś innego i nigdy nie oferował niczego więcej, niż mógł zagwarantować. To ona budowała zamki na piasku i padła ofiarą swej wybujałej wyobraźni.

- Liczyłem na ciebie, Katy - powtórzył Garrett. - Mia­łem tyle planów.

- Tak, ale...

- Może byś została ze mną chociaż przez pewien czas - powiedział łagodnie.

Kąty spojrzała na niego pytająco.

- Ile?

- Przez sześć miesięcy. Katy. To wszystko, o co proszę. Najgorsze już za nami. Wyszłaś za mnie i spędziliśmy ra­zem noc. Nic gorszego już się nie zdarzy. No to jak? Podaj mi rękę i zgódź się na te sześć miesięcy. Traktuj to po prostu jak nową pracę. Będziesz robiła to, co dotychczas u ojca. I wszystko odbędzie się formalnie. Będę ci wypłacał pen­sję.

Katy szeroko otworzyła oczy ze zdumienia i przerażenia zarazem.

- Sześć miesięcy! Ależ Garrett...

- W porządku - powiedział pojednawczo, jakby właś­nie dobili targu - wygrałaś. Niech będzie trzy.

ROZDZIAŁ 4

Trzy miesiące!

Katy siedziała skulona w kącie mercedesa, wpatrując się w krętą szosę za oknem. Wciąż jeszcze nie mogła uwie­rzyć, że dała się namówić na taki układ. Trzy miesiące życia z Garrettem. Trzy miesiące udawania, że jest jego żoną. Wydawało jej się, że to będzie wieczność. Nie wie­działa, jak wytrzyma taką męczarnię.

Dlaczego jednak poczuła jakąś niewytłumaczalną ulgę, pytała sama siebie. Znała odpowiedź na to pytanie. Kocha­ła Garretta. Mówiąc, że chce zerwać to nieszczęsne mał­żeństwo, w głębi serca bardzo ciężko to przeżywała. Teraz ma jeszcze przed sobą trzy miesiące. Coś jakby odroczenie wyroku. Wprawdzie to Garrett namawiał ją, by się zgodzi­ła, ale w rzeczywistości nie miała nic przeciwko tej propo­zycji.

Poczucie winy stanowiło silną motywację, ale nie na tyle silną, by zmusić ją do zrobienia czegoś wbrew własnej woli. Katy w pełni zdawała sobie z tego sprawę. Marzenia były jeszcze poważniejszym powodem niż poczucie winy i jakaś część jej osoby za nic nie chciała się ich wyrzec.

Głupotą było pozwolić sobie na marzenia. W ciągu trzech miesięcy nic przecież się nie zmieni. Pod koniec tego okresu Garrett będzie takim samym mężczyzną jak obecnie: twardym, zdecydowanym, skoncentrowanym wyłącz­nie na swojej wizji przyszłości, która ma wyglądać tak, jak on to sobie postanowił. Będzie do tego dążył konsekwen­tnie, nie ryzykując zaangażowania emocjonalnego, Był mężczyzną, w którego życiu nie ma miejsca na coś tak delikatnego jak uczucia. Sam się do tego przyznał.

Katy wiedziała jednak, że mimo wszelkich wysiłków nie zdoła stłumić w sobie kiełkującej nadziei, która łatwo może jej przesłonić rzeczywistość. Trzy miesiące to kawał czasu. Wiele jeszcze może się zdarzyć.

Jeżeli będzie jej sprzyjać szczęście.

Spojrzała z ukosa na Garrena, który siedział za kierow­nicą. Od kiedy opuścili hotel, powiedział zaledwie parę słów. Zamknął się w swoim własnym świecie, pomyślała ironicznie Katy. Ale i ona niewiele miała do powiedzenia. Wciąż jeszcze czuła się jak ogłuszona po wydarzeniach ostatniej nocy.

- Głodna? - przerwał nagle milczenie Garrett. Katy z trudem zbierała myśli. Nagle uświadomiła sobie, że faktycznie jest głodna.

- Trochę.

- Nic dziwnego. Prawie nic nie zjadłaś. Mówiłem ci, że jedna grzanka to trochę za mało.

- Tak, mówiłeś. Ale wtedy nie byłam głodna. - Patrzyła przez okno niewidzącym wzrokiem.

- Po prostu nie chciałaś zrobić niczego, co proponowa­łem - skorygował Garrett z przenikliwością, o jaką by go nie podejrzewała.

- Prawdopodobnie tak właśnie było - odpowiedziała, siląc się na obojętność.

- No, wreszcie się przyznałaś. Czy zamierzasz przez następne trzy miesiące zachowywać się tak, jak gdyby świat wywrócił się do góry nogami? - Po raz pierwszy od chwili opuszczenia hotelu w jego głosie zabrzmiała iryta­cja.

- A czyż właśnie to się nie stało?

- Nie rozumiem, co za różnica, czy pracujesz u mnie. czy u ojca. Przecież będziesz robiła to samo. - Zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. - Prawie to samo -dodał.

Katy przypuszczała, że Garrett zrobił to zastrzeżenie, ponieważ była jego żoną i jego status męża wciąż jeszcze dawał mu pewne prawa. Przypomniała sobie ich noc po­ślubną i nagle zrobiło jej się gorąco. Garrett miał jasno wytyczone metody działania, jeśli chodziło o plany na przyszłość, ale ostatniej nocy dowiódł, że był zdolny sku­pić swoją uwagę również na czym innym. Gdy nie myślał o niczym, tylko o swojej nowo poślubionej żonie, stawał się namiętnym i czułym kochankiem.

W ciągu tego krótkiego czasu, jaki spędziła w jego ra­mionach, Katy była nim wręcz oczarowana. Był nią całko­wicie pochłonięty, a ona była dumna i szczęśliwa aż do momentu, gdy stanęła twarzą w twarz z rzeczywistością. Garrett jednak nie widział żadnego problemu w sytuacji, jaką sprowokował. Nie przeszkadzało mu wcale że jego zachowanie w łóżku pozostawało w sprzeczności ze stwierdzeniem, iż miłość go nie interesuje. Katy z kolei była zła i urażona, że mógł być tak cudownym kochankiem nie kochając jej.

Teraz z typowo męską arogancją założył, że zaakceptuje ona zarówno swe obowiązki w firmie Coltrane i Spółka, jak i w sypialni. Jeśli o niego chodzi, miał żonę i konsultan­ta do spraw hodowli koni na najbliższe trzy miesiące. Nie było jeszcze okazji, by wyjaśnić sytuację. Katy sama nie wiedziała, jak się zachować. Targały nią sprzeczne uczucia.

Zerknęła ukradkiem na obrączkę, zastanawiając się, kiedy będzie miała odwagę ją zdjąć. Czuła, że Garrett byłby wściekły. On swojej nie zdjął.

- Uważasz, że zachowuję się jak idiotka, co? - spytała. Popatrzył na nią badawczo, jakby zastanawiając się, czy może powiedzieć jej prawdę.

- Nie uważam cię za idiotkę. Zbyt dobrze cię znam. Jesteś mądra, zdolna i zorganizowana.

- Aż tyle komplementów? Dzięki! Nie zwrócił uwagi na sarkazm w jej głosie. Być może zaczynał się już do tego przyzwyczajać. A może myślał, że Katy uspokoi się, gdy ją zignoruje.

- Tyle że wpadasz z jednej skrajności w drugą ~ dodał. - Zwykłe zdenerwowanie z powodu ślubu u ciebie zmienia się w histerię. Oboje wiedzieliśmy, co robimy, pobierając się. Wyraźnie ci powiedziałem, czego chcę i czego od cie­bie oczekuję. Przyznałaś przecież, że nigdy cię nie okłama­łem ani nie wprowadzałem celowo w błąd.

- A co z moimi życzeniami i potrzebami? One się nie liczą? Ja też spodziewałam się czegoś po tym małżeństwie.

- Sądziłem, - powiedział gwałtownie - że wiem, czego wymagasz od męża. Nigdy nie dałaś mi najmniejszych powodów do przypuszczeń, że może nie jestem dla ciebie odpowiedni.

- Widzę teraz, że powinniśmy byli więcej ze sobą roz­mawiać - stwierdziła z zadumą.

- Przecież przez ostatnie miesiące nic innego nie robili­śmy.

- Owszem, rozmawialiśmy o koniach i hodowli, o two­im ukochanym Herosie i o twoich planach na przyszłość. Rozmawialiśmy o mojej przyszłej pracy w twojej firmie. Rozmawialiśmy o twoim nowym domu. Ale nigdy nie mó­wiliśmy o nas - o tobie i o mnie. Teraz dopiero to sobie uświadomiłam.

- Kiedy rozmawialiśmy o planach na przyszłość, mó­wiliśmy właśnie o tobie i o mnie.

- Jeśli tak, to nadawaliśmy na różnej długości fal - od­cięta się.

- Nie ma takich spraw, których nie można by sobie wyjaśnić. Trzeba tylko trochę czasu.

- Nie sądzę, by trzy miesiące wystarczyły na rozwiąza­nie naszego problemu, Garrett.

- A więc zaczniemy to robić w ciągu najbliższych dwóch tygodni.

- Nie ma potrzeby udawać, że to nasz miesiąc poślub­ny. Jeśli o mnie chodzi, łączą nas interesy, a nie małżeń­stwo. - Katy była zaskoczona własną pewnością siebie. Sprawiała wrażenie, jakby go chciała sprowokować, a to zupełnie nie leżało w jej naturze. Nigdy nie starała się wywoływać scysji, a pewna siebie była tylko wtedy, gdy mówiła o koniach. Czy małżeństwo może zmienić chara­kter? Zawsze uważała, że pewne cechy człowieka są nie­zmienne.

- Czy nie przyszło ci do głowy, Katy, że może dla mnie liczą się nie tylko interesy? Może ryzykuję coś więcej?

- Na przykład? - zaciekawiła się.

- Na przykład swoją dumę-odparł.

- Ach tak. - Natychmiast straciła zainteresowanie te­matem.

- Dla ciebie może to być funta kłaków nie warte, moja pani, ale dla mnie to coś bardzo ważnego. Nie mam zamia­ru, by moi przyjaciele i pracownicy dowiedzieli się, że w czasie nocy poślubnej moja żona zmieniła zdanie co do swego małżeństwa. Następne dwa tygodnie mamy wolne, tak jak zaplanowaliśmy, i postaramy się zachowywać jak nowożeńcy, w każdym razie przy ludziach. Zresztą mam trochę pracy w domu i w stajniach. Potrzebuję czasu.

W ciągu ostatnich pięciu lat rzadko kiedy miałem wolny weekend.

- Jeśli chcesz zmarnować dwa tygodnie, twoja sprawa. - Katy pochyliła się do przodu, zdecydowana skończyć tę rozmowę. - Patrz, tam jest jakiś bar. Zatrzymajmy się.

Dotarli do nowego domu Garretta, gdy już było ciemno. Ciemne chmury przysłaniały księżyc, tak że nie sposób było cokolwiek zobaczyć. Ale Katy wyczuwała wewnętrz­ną satysfakcję Garretta, gdy skręcił z głównej szosy w dro­gę wysadzaną drzewami, prowadzącą w kierunku morza, Zaczął jej opisywać okolicę.

- Dom znajduje się tam, na lewo, za drzewami. Zaraz go zobaczysz. Stoi prawie na samym szczycie skarpy. Bę­dzie ci się podobać, Katy. Czerwony dach, białe sztukate­rie, łukowate drzwi i okna. Wokół ogrody, A tam, na pra­wo, są stajnie i padoki. Na wzgórzu za stajniami znajduje się gospodarstwo Brackenów. Poczekaj do rana. Zoba­czysz, jak tutaj pięknie.

Katy słyszała entuzjazm w jego głosie i starała się go zignorować. Nie było to łatwe, bo ciekawość brała górę. Aż do ostatniej nocy bardzo pragnęła się tutaj znaleźć. Cieszy­ła się, że to miejsce będzie jej domem. Cóż, wciąż jeszcze ma być jej domem, tyle że na trzy miesiące.

- Wygląda na to, że Bracken pogasił wszystkie światła. Do diabła, mówiłem mu, żeby zostawił zapalone u wejścia, na wypadek gdybyśmy przyjechali o zmroku. - Garrett zwolnił i zaparkował samochód na podjeździe. Zmarszczył brwi. Nie był zadowolony, że piękny dom jest pogrążony w ciemności. Oświecił reflektorami wejście i kawałek og­rodu.

- Może zapomniał zostawić światło – zasugerowała Katy wysiadając z samochodu. Garrett trzasnął drzwiczka­mi.

- Tak, może zapomniał - burknął, szukając klucza. -A może za wcześnie zabrał się do picia.

- O, to on pije?

- Atwood napomknął coś na ten temat, ale nie wdawa­liśmy się w szczegóły. Jutro rano porozmawiam z Brackenem. Jeśli chce tu zostać, musi się nauczyć wypełniać moje polecenia.

Katy nic nie odpowiedziała, ale osobiście miała nadzie­ję, że ten nie znany jej Emmett Bracken szybko się nauczy, iż jego nowy pracodawca nie toleruje niedbalstwa. Gdy jako kilkunastoletni chłopak pracował w stajniach jej ojca, w pełni zasługiwał na swoją płacę. W ciągu ostatnich mie­sięcy Katy przekonała się, że pod tym względem nic a nic się nie zmienił. Sam ciężko pracował i wymagał, by inni robili to samo.

Garrett przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi. Wszedł do środka. Za chwilę przestronny hol rozbłysnął jasnym światłem. Katy weszła do środka i mimo woli się uśmiechnęła.

- Och, ależ tu pięknie, Garrett - wyszeptała rozglądając się wokół. Zobaczyła przed sobą ozdobne lustro w pięknej ramie z kutego żelaza, wiszące nad długim lśniącym sto­łem. Przestraszyła się na widok swego odbicia. Szare oczy wydawały się jeszcze większe niż zazwyczaj. Malowała się w nich czujność pomieszana ze zmęczeniem. Włosy rozsy­pały się na ramiona. Zielona bluzka była zupełnie pognie­ciona po długiej podróży samochodem. Krótko mówiąc, nie wyglądała na energiczną, rozważną kobietę interesu. Nie była z tego zadowolona.

- Cieszę się, że ci się podoba - usłyszała głos Garretta. - Cały czas myślałem o tobie, gdy dawałem wskazówki dekoratorowi wnętrz. - Nie spuszczał z niej wzroku. Katy przeszła wolno przez hol do salonu.

Gdy zapaliła światło i spojrzała na piękną drewnianą posadzkę, zdała sobie sprawę z dobrego gustu Garretta. Wokół dużego kominka umieszczonego na jednej ze ścian ustawiono komplet zadziwiająco pięknych skórzanych mebli. Duży oblamowany frędzlami dywan był wierną ko­pią kilimów indiańskich. Z okien sięgających od podłogi do sufitu rozpościerał się widok na spowite ciemnościami morze.

- Dekorator dobrze się spisał - przyznała Katy rozglą­dając się po salonie.

W oczach Garretta ujrzała błysk satysfakcji.

- Powiedziałem mu, że to dla mojej żony i że wszystko musi być zrobione na medal.

Na myśl o tym, jak bardzo Garrettowi zależało, by po­dobało jej się to miejsce, w Katy znów odezwało się poczu­cie winy. Nagle przypomniała sobie jednak, że miał ku temu swe własne, czysto pragmatyczne powody, i to ją otrzeźwiło. Spontaniczny uśmiech zachwytu zniknął z jej twarzy.

- Tam jest kuchnia - powiedział Garrett szybko, gdy się odwróciła. - W starodawnym stylu. Ogromna. Jest wypo­sażona we wszystko, co konieczne.

Katy przeszła przez jadalnię, w której stał długi stół sosnowy, i weszła do kuchni, najwyraźniej urządzonej z myślą o kimś, kto lubi gotować. Ściany były wyłożone kafelkami, na środku stał okrągły stół ze szklanym blatem, na hakach zawieszono garnki i sprzęty kuchenne.

- W ciągu ostatnich miesięcy zauważyłem, że chętnie gotujesz - bąknął Garrett.

Przeszyła go wzrokiem. To jasne, że zwracał uwagę na takie rzeczy. Nie odezwała się jednak i otworzyła drzwi dużej lodówki. Była zupełnie pusta.

- Dobrze, że wzięliśmy coś do jedzenia - powiedział Garrett na widok pustych półek. - Umieram z głodu.

Katy zastanawiała się, czy była to aluzja do jej obowiąz­ków jako żony. Wsunęła ręce w kieszenie dżinsów i utkwi­ła w mężu badawczy wzrok. Wyglądał najniewinniej pod słońcem, o ile w ogóle było to możliwe w przypadku kogoś takiego jak Garrett.

Uznała, że nie warto kruszyć kopii. Też była głodna. Szkoda czasu na kłótnie.

- No to przynieś rzeczy z samochodu. Zaraz coś przy­gotuję.

- Świetna myśl.

W niecałą godzinę później Katy przyrządziła sałatkę z pomidorów, ogórków i sera, ryż i curry z krewetkami. Garrett w tym czasie rozładowywał samochód. Wszedł do kuchni w momencie, gdy stawiała jedzenie na stole.

- Już zapomniałem, że w ogóle jedliśmy cokolwiek -zawołał. Pochylił się nad stołem i przyjrzał sałatce i curry. - Cudownie pachnie. Otworzyłaś wino?

- Nie. - Katy obserwowała go kątem oka. - Nie wie­działam, czy zechcesz wino do kolacji.

- Przecież to nasz pierwszy posiłek w nowym domu. Czyż nie należy tego uczcić kieliszkiem wina?

- Myślisz? - zdziwiła się Katy. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Garrett przykłada wagę do takich spraw.

- Wiesz, zważywszy na okoliczności - dodała - nie sądzę, byśmy musieli jakoś szczególnie świętować dzisiejszy wieczór. - Usiadła i sięgnęła po miskę z sałatką.

- Ależ to wieczór wyjątkowy - żachnął się Garrett -i będziemy go traktować tak, jak na to zasługuje.

Sięgnął do lodówki i wyjął z niej butelkę szampana.

którą Kąty widziała ostatnio w wiaderku z rozpuszczonym lodem w ich hotelowym apartamencie.

- Myślałam, że został w hotelu. - Obserwowała Garretta, gdy stawiał butelkę na blacie i zabierał się do wyjęcia korka.

- Gdyby to od ciebie zależało, na pewno nie zabraliby­śmy go. Ale skoro słono zapłaciliśmy za ten cholerny apar­tament, nie widziałem powodu, aby zostawiać to, co się nam należy. Jedyną rzeczą zasługującą tego ranka na oca­lenie był szampan, więc go wziąłem.

Katy czuła gorąco napływające jej do twarzy. Garrett nie musiał akcentować faktu, że wszystko, co łączyło się z tym nieszczęsnym pokojem w hotelu, uważał za totalną klęskę. Ona też to wiedziała. Ale zaskoczyło ją, że wziął szampana. Ona nawet o nim nie pamiętała. Chciała po prostu jak najszybciej stamtąd wyjść i zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło.

Korek wystrzelił, ale ani kropla nie wydostała się z bu­telki. Garrett zawsze nad wszystkim panuje, nawet nad szampanem, pomyślała ze złością.

- Czy za każdym razem, pijąc szampana, będziesz wspominała naszą noc poślubną, kochanie? - spytał na widok wyrazu twarzy Katy.

Nie lubiła tego lekko drwiącego tonu jego głosu.

- Kto wie? Parę kieliszków tego napoju i może nawet będę zdolna zapomnieć raz na zawsze o naszej nocy po­ślubnej.

- Akurat - mruknął pod nosem Garrett podając jej kie­liszek. Ich oczy spotkały się. - Może nie wszystko odbyło się tak, jak tego chciałaś lub oczekiwałaś, ale była to jednak nasza noc poślubna i nie mam najmniejszego zamiaru do­puścić, byś ją zapomniała.

Katy zamarła z ręką wyciągniętą po kieliszek. Czuła przewagę Garretta i za wszelką cenę próbowała się jej oprzeć.

- Niektóre rzeczy lepiej zapomnieć, Garrett.

- Niektóre rzeczy lepiej trochę popraktykować - skory­gował.

Katy zaczerpnęła tchu. Wiedziała aż nadto dobrze, co Garrett chce przez to powiedzieć: że spodziewa się spędzić z nią noc.

- Łączą nas interesy. - Starała się przybrać naturalny ton. Wzięła kieliszek i wypiła maleńki łyk. Po raz pierwszy dotarło do niej, co to znaczy być sam na sam z Garrettem. W ciągu ostatnich miesięcy rzadko kiedy byli sami. A wte­dy na ogół omawiali swoje plany na przyszłość. Nigdy nie był tak skoncentrowany na niej jak tego wieczoru. Dener­wowało ją, że znajduje się w centrum jego uwagi. - O ile sobie przypominasz, to ty zaproponowałeś taki układ.

- Nie miałem dużego wyboru - odparł, spoglądając na nią przeciągle.

- Myślę, że to się nie uda, Garrett. - Katy popatrzyła na niego błagalnie. - Powinniśmy już dziś zapobiec dalszym stratom, nie zamieniając w układ służbowy czegoś, co mia­ło być małżeństwem.

- To twoja propozycja, Katy - odrzekł, sięgając po wi­delec. - Masz dużo mniej do stracenia ode mnie. Ale może zmienisz zdanie. Trzy miesiące to kawał czasu.

Te trzy miesiące to wieczność, pomyślała.

W dwie godziny później Katy położyła się do łóżka. Zanim zgasiła lampę, rozejrzała się po pokoju. Był to, jak się domyślała, pokój gościnny. Znacznie mniejszy niż sy­pialnia gospodarzy, którą dyskretnie opuściła, pozostawia­jąc ją nowemu właścicielowi domu.

Gdy wsunęła się pod kołdrę, ogarnęła ją złość połączona z głębokim smutkiem. Nie chciała poddać się smutkowi, więc całą uwagę skupiła na złości. Może to nie doprowadzi jej do łez.

Tymczasem nowy pan tego domu wyszedł pospiesznie z łazienki w samych tylko dżinsach i ujrzał to, czego w ja­kimś stopniu się spodziewał. W pięknej sypialni był sam.

Wiedział, że nie ma co liczyć na to, iż Katy zgodzi się dzielić z nim łoże przez najbliższe trzy miesiące. Ale jed­nak tliła się w nim jakaś iskierka nadziei. Ułatwiłoby to wiele spraw. Jeśli tylko zdołałby namówić ją, by sypiała z nim w jednym pokoju, mógłby stopniowo przezwyciężyć jakoś jej irracjonalną reakcję. W normalnych warunkach była przecież taką słodką, delikatną, uległą istotą. A poza tym, czy chciała to przyznać, czy nie, była też bardzo zmysłową kobietą. Z całą pewnością, gdyby przez dłuższy czas odwoływał się do jej delikatności i zmysłowości, mó­głby ją przekonać, że powinni być razem.

Zaskoczyła go swoją nieoczekiwaną ucieczką w roman­tyczny świat fantazji. Wiedział jednak, że w głębi duszy wciąż była tą trzeźwo myślącą, uprzejmą, niewymagąjącą dziewczyną, z jaką miał do czynienia przez ostatnie mie­siące. Kiedyś patrzyła na niego pełnymi podziwu oczami dziecka. Ostatniej nocy wyraz nieśmiałego uwielbienia dziewczynki zastąpiło namiętne spojrzenie kobiety. Z cza­sem, był tego pewien, uda mu się sprawić, że przekona się do niego.

No dobrze, wywalczył sobie trochę czasu, ale wszystko wskazywało na to, że Katy odmówi mu prawa do tej części bliskości, która liczy się najbardziej - do wspólnej sypialni.

Garrett stał przez chwilę na środku pokoju. Zmarszczył brwi. Katy była na pewno w jednej z trzech innych sypialni na dole. Nie ulegało wątpliwości, że do niego nie przyjdzie.

Jeśli w ogóle coś można było uczynić w tej nieznośnej sytuacji, to musi to zrobić on.

Przeszedł przez długi hol, otwierając kolejne drzwi.

Znalazł ją w ostatnim pokoju. Postanowił przyjąć za dobrą monetę fakt, że drzwi nie były zamknięte na klucz. Wszedł do środka. W mroku widział jej bladą twarz i cudownie rozrzu­cone na poduszce ciemne włosy. W podwójnym łożu wydała mu się bardzo samotna i bardzo zagubiona.

- Garrett!

- A kogo się spodziewałaś? Księcia z bajki, którego chciałaś poślubić? Przykro mi, kochanie, ale muszę cię rozczarować. - Założył ręce i oparł się o framugę. Wie­dział, że w bladym świetle padającym z korytarza Katy widzi jedynie zarys sylwetki. Nie byłaby w stanie odczytać wyrazu jego twarzy. To dobrze.

Uniosła się lekko na łokciach, starając się zobaczyć go lepiej.

- Nie wiem, czy dobrze zrobiłeś, wypijając sam tego szampana- zauważyła.

- A co mogłem zrobić? Nie wyglądało na to, byś chciała mi towarzyszyć.

- Nie miałam nastroju.

- A czemuż to? Przecież to takie cholernie romantycz­ne. - Wziął tę idiotyczną butelkę z myślą o niej, a ona wypiła zaledwie pół kieliszka. Nie dawało mu to spokoju przez cały wieczór. Zabrał przecież szampana, który pozo­stał po ich nocy poślubnej. Wydawało mu się to w stylu tej nowej, nie znanej mu dotychczas Katy.

- Garrett, proszę cię. Uda nam się jakoś przebrnąć przez te trzy miesiące, pod warunkiem że będziesz przestrzegał pewnych zasad.

- Mężczyzna nie może przez cały czas pamiętać o zasa­dach.

- Owszem, kiedyś pamiętałeś. Przestrzegałeś ich do czasu...

- Mniejsza o to. Nie obchodzi mnie, w którym momen­cie zorientowałaś się, że nie jestem twoim rycerzem w bły­szczącej zbroi. Wiem już, że byłaś ogromnie wstrząśnięta, gdy się okazało, że mogę się z tobą kochać, nie wygłaszając ckliwych, nic nie znaczących deklaracji miłości.

- Dosyć! - Głos jej był jeszcze spokojny, ale pozostała nieugięta. - Dosyć! Nie zamierzam tego wysłuchiwać.

- Nie zamierzasz! Przecież jesteś moją żoną.

- Jestem twoim pracownikiem - odcięła się. - A teraz wyjdź stąd i idź do swego pokoju, zanim cię oskarżę o na­pastowanie seksualne. - Położyła się, odwróciła do ściany i przykryła kołdrą aż po brodę.

- Powiedz mi tylko jedno, Katy.

- Co chciałbyś wiedzieć?

- Powiedz mi, czy naprawdę ostatniej nocy byłem tak fatalnym kochankiem, że nie możesz znieść myśli, iż mógłbym cię dotknąć.

Katy milczała.

- Znasz odpowiedź - odparła po chwili.

- Nie, wcale nie znam. Gdybym znał, nie pytałbym cię o to.

- Na litość boską, Garrett.

- Tylko mów prawdę.

- Dobrze - odrzekła ze złością, zakrywając kołdrą gło­wę. - Powiem ci prawdę. Pod względem fizycznym wszy­stko było... było doskonale. Zadowolony? Nie zgłaszam żadnych pretensji w tym względzie. A teraz wyjdź!

Garrett odwrócił się i powoli poszedł w kierunku drzwi. Zatrzymał się jeszcze na moment, gdy zauważył, że odsu­nęła kołdrę i patrzy na niego.

- Garrett?

- O co chodzi, kochanie? - spytał z nadzieją w glosie.

- Czy ona była piękna?

- Kto? - Spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Ta kobieta, którą kochałeś przed laty. Nadzieja zmieniła się w irytację.

- Co za idiotyczne pytanie, Katy. Nie pamiętam nawet, jak wyglądała. Powiedziałem ci, że dala mi niezłą lekcję, ale nie mówiłem, że noszę w portfelu jej zdjęcie.

- Chciałam tylko wiedzieć.

- Chciałaś wiedzieć, czy nadal ją kocham - warknął. - Odpowiedź brzmi: nie.

- Skąd możesz wiedzieć? - nalegała.

- Bo pięć lat temu pojechałem do niej - odparł ze znie­cierpliwieniem. - Mogłem ją wtedy mieć. Tymczasem spojrzałem na nią i podziękowałem losowi, że uciekłem we właściwym czasie. Była zimną, wyrachowaną, małą dzi­wką. Wystarczy?

- Chyba tak.

- Mam nadzieję. Zamykam ten temat. - Wyszedł z sypialni i udał się do swego pokoju. Ciało miał napięte z po­żądania aż do bólu. Rzucił okiem na puste łóżko i wyszedł do łazienki, by poznać na własnej skórze terapeutyczne skutki zimnego prysznica.

ROZDZIAŁ 5

Katy przygotowywała właśnie placki kukurydziane, gdy ktoś zapukał do drzwi kuchni. W czasie długiej, bezsennej nocy odgrażała się wprawdzie, że poda Garrettowi na śnia­danie tylko zimne płatki, ale jakoś nie mogła się na to zdobyć.

Widocznie poczucie winy i obowiązku tkwi w niej zbyt głęboko, pomyślała z irytacją. Musi je za wszelką cenę przezwyciężyć. Może powinna przeanalizować własny charakter. Dotychczas nie wiedziała, że jest w niej aż tyle złości.

Położyła ostatni placuszek na gorącą patelnię i pobiegła do drzwi. Zastanawiała się, czy nie zawołać Garretta. Na pewno jednak był jeszcze pod prysznicem. W ciągu ostat­nich dwudziestu czterech godzin brał go wyjątkowo często.

Otworzyła drzwi. W progu stał chudy, żylasty mężczy­zna o ogorzałej twarzy. Trudno było określić jego wiek. Mógł mieć równie dobrze pięćdziesiąt jak siedemdziesiąt lat. Praca na powietrzu naznaczyła jego szczupłą twarz zmarszczkami. Miał na sobie znoszone dżinsy, stare buty z cholewami, wyblakłą koszulę i zniszczoną czapkę. Uniósł ją na moment, po czym wpatrzył się w Katy swymi załzawionymi niebieskimi oczami, tak wyblakłymi jak jego koszula. Widać było, że lata nadużywania alkoholu zrobiły swoje, ale tego ranka nie był pijany.

- Dzień dobry pani. Jestem Emmett Bracken. A pani jest zapewne żoną Coltrane'a. Mówił mi, że przywiezie tutaj żonę.

- Witam pana. - Katy wolała nie wyjaśniać swojej sy­tuacji. Trudno by ją było wytłumaczyć, zwłaszcza że miała na palcu obrączkę. Postanowiła, że musi ją jak najprędzej zdjąć. - Milo mi pana poznać, Emmett. Wiem, że zajmował się pan tym domem, kiedy opuścił go parę lat temu poprze­dni właściciel.

- Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że będzie tu mieszkał kto inny. Myślałem, że trupem padnę, gdy usły­szałem, że Atwood sprzedaje dom. Nie mogłem patrzeć. jak po kawałku pozbywał się ziemi. Myśleliśmy z żoną, że zostanie tu do śmierci. Kto by pomyślał, że przeniesie się do Palm Springs?

- No cóż, myślę, że to było zaskoczeniem nie tylko dla pana - powiedziała Katy dyplomatycznie.

- Żeby pani wiedziała. - Bracken powoli cedził słowa. - Royce Hutton wpadł w prawdziwy szał, kiedy się dowie­dział, że ten dom i ostatni skrawek ziemi przechodzą w rę­ce nowego właściciela.

- Royce Hutton?

- Taak, mieszka tam, w dole drogi. Ma trochę ziemi i hoduje bydło. Sprzedaje swoje sztuki okolicznym chło­pom. Od lat miał chętkę na tę ziemię. Przez ostatnie parę lat próbował nakłonić Atwooda, żeby mu ją sprzedał, ale Atwood był nieugięty. Hutton był z chłopakiem Atwooda tej nocy, gdy młody Brent zginął. Potem Atwood nie chciał mieć już z nim nigdy do czynienia. Nie chciał mieć do czynienia z żadnym z tych chłopaków, którzy byli tam owej nocy.

- Ach, tak. - Katy jak przez mgłę przypomniała sobie Historię, którą opowiedział jej Garrett. Chciała, żeby już przyszedł. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć Brackenowi. - Może napije się pan kawy? - zaproponowała wresz­cie.

- Nie, dziękuję. Dopiero co piłem. Wpadłem, bo Col­trane mówił, że chce od rana zacząć robotę przy stajniach. Mówił, że za parę dni przywiezie tu swego konia.

- Jestem pewna, że chce wcześnie zacząć, ale na razie nie jadł jeszcze śniadania. Gdy tylko będzie gotów, przyj­dzie do pana.

- W porządku - skinął głową Bracken. - Niech mu pani powie, że będę w stajni.

- Dobrze. Bracken zawahał się chwilę, spojrzał w kierunku kuchni.

- Ale tu się zmieniło. Wygląda jak całkiem inny dom. Jakoś dziwnie, gdy nie ma tu nikogo z Atwoodów. - Po­trząsnął głową, - Po tylu latach. Ja i żona byliśmy pewni, że kiedyś jego chłopak przejmie gospodarstwo.

- Rozumiem.

- Wie pani, on chodził z moją córką, Felice. - W glosie mężczyzny pobrzmiewała duma.

- Nie, nie wiedziałam.

- Moja Felice to prawdziwa piękność. Mieli się kiedyś pobrać. Spotykali się z Brentem regularnie. A potem zdarzył się ten wypadek. I wszystko się rozleciało. Żona Silasa zmarła, a on pomału zaczął tracić zainteresowanie tym Miejscem. Moja żona ciężko to przeżyła. Nigdy tak napra­wię nie doszła już do siebie. Zależało jej na tym, żeby Felice wyszła za Brema.

- W życiu nie zawsze wszystko układa się tak, jak to sobie zaplanujemy - powiedziała Katy, mądrzejsza o swe ostatnie doświadczenia.

- Z pewnością.

- A co się stało z pana córką? - Nie mogła powstrzy­mać się od tego pytania.

- Pojechała do college'u i teraz pracuje w dużej firmie, która robi takie rzeczy jak stereo i te wszystkie urządzenia do nagrywania programów telewizyjnych. Chyba jest szczęśliwa. Tylko jej matka nigdy nie zapomniała, co mo­głoby się zdarzyć, gdyby młody Brent nie złamał karku tamtej nocy. - Bracken uchylił czapki. - No cóż, do zoba­czenia, pani Coltrane. Moja żona przyjdzie się z panią przywitać. Proszę powiedzieć mężowi, że jestem w stajni.

- Może pan być spokojny - obiecała Katy. Pomału za­mknęła drzwi. Do kuchni wszedł Garrett.

- Bracken tu był? - spytał szorstko. Zakasał rękawy roboczej bluzy.

- Tak - odparła Katy, trzymając wciąż jeszcze rękę na klamce. Patrzyła na niego z zadumą. Tak jak powiedziała Brackenowi, w życiu nie wszystko układa się zgodnie z na­szymi planami. Był to pierwszy ranek w jej nowym domu. Mógł wyglądać zupełnie inaczej.

- Powiedział, że będzie w stajni.

- Dobrze - skinął głową Garrett. - A co jest na śniada­nie? - Skierował wzrok w stronę piecyka.

- Placki kukurydziane na słodko. Kawa już gotowa. - Katy nagle się ożywiła. Do diabła, powinna być równie czynna jak on. Postanowiła, że przez cały czas będzie czymś zajęta. Podeszła do piecyka. - Usiądź, zaraz ci po­dam kawę. Emmett opowiadał mi właśnie o Huttonie. Po­dobno chciał kupić ten dom i ziemię.

- Hutton musi zrozumieć, że nie zawsze może mieć to, co się chce - uciął krótko Garrett. - Wszyscy prędzej czy później musimy się tego nauczyć, prawda?

Katy zastanawiała się, czy miało się to odnosić do niej. Postawiła na stole półmisek z placuszkami.

- Masz rację. Jak myślisz, kiedy będziesz mógł sprowa­dzić Herosa?

- Niebawem. Za parę dni jeden boks będzie już gotowy. Załatwiłem już dostawę siana i ziarna.

Katy skinęła głową, starając się za wszelką cenę pod­trzymać nastrój służbowej rozmowy.

- Pani Bracken pokaże mi dom i gospodarstwo - po-wiedziała.

- Dobrze - wymamrotał Garrett, przełykając kolejny kawałek placka. - Cieszę się, że umiesz gotować - powie­dział z uznaniem. - Brackenowa może się zajmować do­mem, ale wolałbym, żebyś ty gotowała. Nie lubię, jak w czasie śniadania albo obiadu kręcą się wokół obcy lu­dzie.

- Czy to znaczy, że do moich obowiązków służbowych zależy również gotowanie? - Katy starała się zachować obojętny ton, ale wiedziała, że zabrzmiało to dość cierpko.

- Chyba znasz wszystkie powody, dla których się z tobą ożeniłem, prawda? - Garrett rzucił jej lodowate spojrzenie.

- Owszem, chociaż poznałam je dość późno. Ale masz rację, w końcu je znam.

- Ależ ty jesteś uparta. - Garrett ugryzł następny kawa­łek placka. - Sam nie wiem, dlaczego tego wcześniej nie zauważyłem.

- Może dlatego, że tak naprawdę wcale na mnie nie patrzyłeś - odparła ze spokojem. - Widziałeś tylko to, co rzucało się w oczy. Dobre pochodzenie, stosunki towarzy­skie, wykształcenie. Wszystko to, czego tobie brakowało. A na dodatek wydawałam ci się niewymagająca, cicha i uległa. Czegóż więcej może chcieć mężczyzna od przy­szłej żony?

Garrett zmierzył ją wzrokiem, w którym złość mieszała się ze smutkiem.

- Naprawdę chcesz, abym ci powiedział? - spytał.

- Nie - wykrztusiła Katy.

- Dajmy spokój. Już i tak atmosfera jest wystarczająco napięta. Na litość boską, przestań mnie już dręczyć. Wyjdzie to nam obojgu na dobre.

Katy nie bardzo wiedziała, jak to rozumieć, więc zacho­wała milczenie.

Ku jej zaskoczeniu, w ciągu dwóch następnych dni sy­tuacja jakoś się unormowała. Kiedy była z Garrettem, za­chowywała się uprzejmie, ale oficjalnie, a on starał się jej odwzajemniać tym samym. Z trudem jednak skrywał nie­zadowolenie. Katy wyczuwała, że liczył, iż z czasem wszy­stko się zmieni. Myślała, czy by go nie wyprowadzić z błę­du, ale dała spokój. Miał rację, dręczenie go mogło być niebezpieczną rozrywką.

Nadine Bracken, kobieta o surowej twarzy, mniej więcej w tym samym wieku co jej mąż, okazała się bardzo przy­datna, choć niespecjalnie rozmowna. Gdy Katy pochwaliła ją za tak dobrą opiekę nad domem, wzruszyła tylko ramio­nami.

- Dbałam o ten dom od zawsze. Przez cale życie mia­łam do niego serce. Byłam jeszcze w średniej szkole, kiedy zaczęłam pracować u Atwoodów. Emmett też. Zawsze tra­ktowali nas jak rodzinę, jeśli wie pani, co mam na myśli. Myślałam nawet, że pewnego dnia możemy naprawdę stać się rodziną. - Popatrzyła na Katy z zadumą. - Emmett i ja myśleliśmy, że nasza mała, Felice, będzie kiedyś mieszkać w tym domu.

Katy nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć.

- Wydaje mi się, że dekorator wynajęty przez Garretta dużo tutaj zmienił. - Przeszła zręcznie na inny temat.

- O, tak. - Nadine wpatrywała się bez entuzjazmu w nowe meble w salonie. - Zachowywał się tak, jak gdyby nie musiał się z nikim liczyć. Nie miał żadnego szacunku. Po prostu zjawił się i przewrócił wszystko do góry nogami.

- Ale przecież dom jest urządzony bardzo ładnie - za­oponowała Katy, czując dziwną potrzebę obrony gustu Garretta. Wiedziała, że dlatego zlecił przemeblowanie do­mu, by dogodzić jej, żonie. Na myśl o tym poczuła znajo­me ukłucie w sercu. Będzie musiała ciężko pracować nad tym, by pozbyć się poczucia winy.

Trzeciego dnia pobytu Katy w nowym miejscu odwie­dził ją Royce Hutton. Garretta nie było. Doglądał ostatnich prac wykończeniowych w stajni. Katy otworzyła drzwi i ujrzała na progu wysokiego, smukłego, przystojnego mężczyznę, dobiegającego czterdziestki. Uśmiechał się czarująco.

- Zapewne mam przyjemność z panią Coltrane. Jestem rani sąsiadem. Royce Hutton. Przyszedłem, żeby się przed­stawić. Nie mogę odżałować tego domu. Mam nadzieję, że się pani podoba.

Katy nie mogła się oprzeć błyskowi piwnych oczu Roy­ce'a Huttona. Po pełnych napięcia chwilach z Garrettem z ulgą powitała możliwość porozmawiania z kimś, kto tak bardzo starał się być miły.

- Proszę do środka, Royce. Słyszałam, że chciał pan opić tę posiadłość. Jest pięknie położona, prawda?

- Nie musi mi pani tego mówić. - Royce z zaintereso­waniem rozglądał się wokoło. - No, no, Coltrane urządził to na medal. Słyszałem, że wydal fortunę. Dom wygląda jak z katalogu.

- Prawda? Garrett chciał, żeby wszystko było w najle­pszym gatunku. Napije się pan kawy?

- Z przyjemnością.

Nagle jak spod ziemi wyrosła obok nich Nadine Bra­cken.

- Zaraz podam, pani Coltrane.

- Dziękuję, Nadine - uśmiechnęła się Katy. Royce uniósł brwi.

- Brackenowie byli tutaj od zawsze - powiedział, -Ciężko to przeżyli, gdy stary Silas pozbył się domu. Garrett chce ich zatrzymać?

- O ile wiem, tak - odparta Katy ostrożnie. - Garrett nie wypowiedział się jednoznacznie, ale chyba tak. Proszę, niech pan siada.

- Dzięki. - Royce rozsiadł się niedbale na białym skó­rzanym fotelu. Katy zauważyła, że miał na nogach piękne ręcznie robione buty. - Słyszałem, że jest pani z domu Randallówna, a pani rodzice hodują araby. Czyżby chodzi­ło o słynną stadninę Randallów?

- Wieści szybko się rozchodzą, co?

- Coltrane nie robił z tego tajemnicy - roześmiał się Royce, - Odniosłem wrażenie, że był bardzo dumny z te­go, że to właśnie panią przywiezie tutaj jako żonę.

Dumny z tego, że przywiezie Randallównę jako żonę, pomyślała Katy. To w stylu Garretta. Na szczęście pojawie­nie się Nadine Bracken uwolniło ją od konieczności odpo­wiedzi.

- O, jest już kawa. Dziękuję, Nadine. Nadine skinęła głową, położyła tacę na stoliku i wyszła.

- Jakiś czas temu robiłem interesy z pani ojcem. - Royce wziął filiżankę z rąk Katy. - Posłałem do jego stadniny moją najlepszą klacz, by pokrył ją wasz ogier, Srebrny Księżyc. Piękne źrebię z tego wyszło.

- Jak się nazywała ta klacz?

- Jutrzenka.

- Pamiętam ją - uśmiechnęła się Katy. - Aż do chwili ślubu zajmowałam się końmi. Srebrny Księżyc to jeden z naszych najlepszych ogierów. Potomstwo zawsze dzie­dziczy jego inteligencję i sylwetkę. Zobaczy pan, że dzięki temu źrebakowi wygra pan jeszcze mistrzostwa.

- Szkoda, że sam nie pojechałem wtedy z klaczą -uśmiechnął się Royce. - Może spotkałbym panią przed Coltrane'em.

Na wypolerowanej posadzce rozległy się głośne kroki i w rozmowę wmieszał się nagle ostry głos Garretta.

- Nic by ci to nie dało, Hutton. Byłeś wtedy żonaty.

- Garrett energicznie wkroczył do salonu, rzucając okiem na żonę, i zatrzymał wzrok na Huttonie.

- Jeszcze jeden przykład, że nie udaje mi się zrobić niczego we właściwym czasie - odparł sucho Royce.

- Jeden wygrywa, inny przegrywa. Takie jest życie.

- Garrett usiadł na kanapie obok Katy. Wydawało się, że de zwraca najmniejszej uwagi na to, że zakurzone dżinsy mogą zabrudzić nieskazitelnie białą skórę. Myślał zupełnie o czym innym.

- Jest jeszcze kawa?

- Poproszę Nadine, żeby przyniosła. - Katy wstała. Na­gle poczuła się niepewnie. Obecność Garretta wywoływała jakieś dziwne napięcie. Przez chwilę zastanawiała się, czy aby nie jest zazdrosny, ale uznała, że przemawia przez niego raczej poczucie własności. Gdy ukradkiem obserwo­wała twarz męża, uzmysłowiła sobie, że jest on typem mężczyzny, który nauczył się, jak pilnować tego, co jego zlaniem do niego należy, nawet jeśli owa „własność” wca­le nie chce być pilnowana.

Bezpośredni sposób bycia Royce'a Huttona rozładował sytuacje. Wydawało się, że jest on skłonny respektować oczywiste prawo Garretta i do domu, i do żony. Katy nie była pewna, czy chce być uznana za własność męża, ale była mu wdzięczna, że nie doszło do żadnej sceny.

- Nie przyszedłem tu tylko po to, żeby się przedstawić. - Royce uśmiechnął się do Katy, dopijając kawę. - Chcia­łem zaprosić was oboje na drinka dziś wieczór. Urządzam małe sąsiedzkie spotkanie. Wiem, że powinienem był was uprzedzić wcześniej, ale chyba teraz, w okresie miodowe­go miesiąca, nie macie zbyt dużo zobowiązań towarzy­skich.

- Bardzo chętnie poznam sąsiadów - ucieszyła się Ką­ty. Garrett zmarszczył brwi. Nie była pewna, czy dlatego przyjęła zaproszenie, że nie chciała spędzić kolejnego wieczoru sam na sam z mężem, czy też subtelnie i trochę pod­świadomie starała się go sprowokować. Ostatnio coraz czę­ściej zdarzało się, że nie rozumiała samej siebie.

Garrett popatrzył na nią przeciągle, ale w końcu skinął głową bez specjalnego entuzjazmu.

- Przyjdziemy - powiedział do Huttona.

- Misja zakończona - oznajmił Royce, wstając od sto­łu. - Pójdę już. Spodziewam się po południu paru Australij­czyków. Zechcą obejrzeć moje konie.

- Dziękujemy, że pan wpadł - Katy uśmiechnęła się ciepło. - Bardzo się cieszymy na ten wieczór.

- No to do zobaczenia. - Royce wsiadł do zaparkowa­nego przed domem BMW, zapuścił silnik i wycofał się z podjazdu.

- Nie musisz stać w drzwiach i patrzeć za nim - wark­nął Garrett.

- Wcale tego nie robiłam. - Katy była zaskoczona opryskliwym tonem męża.

- Mam nadzieję. Wolałbym, żebyś sobie nie zawracała głowy Huttonem. Ani on tobą.

- Nie sądzę, by miał taki zamiar - żachnęła się Katy.

- Tak myślisz? Parę miesięcy temu się rozwiódł. Na pewno zechce pokazać, co potrafi. Ostatnio uganiał się za każdą spódnicą.

- Garrett, jesteś śmieszny.

- Tylko ostrożny.

- Zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi - wycedziła Katy przez zęby. Nagle ogarnęła ją furia. - Royce wie wszystko o stadninie mego ojca. Wie, że jestem córką Har­ry'ego Randalla i jestem pewna, że poinformuje o tym wszystkich swoich gości. Przecież to jeden z powodów, dla których się ze mną ożeniłeś, czyż nie? Chciałeś dowieść sobie i innym, że jesteś dostatecznie bogaty i ustabilizowa­ny, by móc poślubić córkę człowieka, którego stajnie kie­dyś sprzątałeś. Dzięki zaproszeniu Royce'a będziesz mógł dzisiejszego wieczoru zademonstrować swój nowy nabytek.

- Do licha, sama nie wiesz, co mówisz. - W oczach Garretta pojawiły się groźne błyski.

- Mówię tylko to, co mówiło wielu gości na weselu.

- I ty im wierzyłaś? - Garrett nie posiadał się ze zdu­mienia.

- Wtedy nie. Uwierzyłam dopiero później, gdy uświa­domiłam sobie, że mnie nie kochasz. Wtedy widziałam jeszcze inne przyczyny naszego małżeństwa. Fakt, że je­stem córką Harry'ego Randalla, wystarczająco tłumaczy twoje zainteresowanie moją osobą. Byłam tylko zbyt głu­pia, by szukać prawdziwych motywów naszego małżeń­stwa, zanim jeszcze znalazłam się przed ołtarzem.

- Do diabła, Katy, jedyna rzecz, jakiej ostatnio szukasz, to kłopoty i jeśli nie będziesz bardziej ostrożna, znajdziesz je. Nie ożeniłem się z tobą po to, by pokazać światu, że mogę sobie pozwolić na poślubienie córki mego dawnego pracodawcy. Na litość boską, zastanów się choć przez chwilę. Czy naprawdę myślisz, że byłbym w stanie związać się z kobietą tylko po to, by komukolwiek cokolwiek udowodnić? Nie jestem masochistą.

Nagle rozległ się na dworze jakiś hałas. Szczęśliwi, że mogą zakończyć tę rozmowę, odwrócili się jak na komen­dę. Ujrzeli ciężarówkę z przyczepą.

- O, przywieźli Herosa - powiedziała Katy obojętnym tonem.

- Punktualnie. - Garrett wyszedł na dwór. Podbiegł do przyczepy.

Katy stała w drzwiach. Żałowała swoich wcześniej­szych słów. Nie ruszyła się z miejsca, dopóki nie wyczula. że nie jest sama. Odwróciła się trochę zbyt nerwowo i uj­rzała Nadine Bracken. Kobieta spoglądała na nią w milcze­niu. Katy zastanawiała się, czy słyszała ich rozmowę.

- Przestraszyłaś mnie. - Kąty usiłowała się uśmiech­nąć.

- Nie wiem, czy mam zmienić pościel - powiedziała Brackenowa.

Katy skrzywiła się na samą myśl o tym, że Nadine prawdopodobnie wie, iż jej nowi gospodarze nie spali razem tej nocy.

- Nie, możemy z tym zaczekać do jutra. Jesteś już wolna. Sama się wszystkim zajmę. Wieczorem wychodzimy.

- W porządku. - Nadine bezszelestnie wycofała się z pokoju.

Katy obserwowała scenę rozgrywającą się przed do­mem, Garrett był pochłonięty rozmową z kierowcą cięża­rówki. Wyszła więc i powoli podeszła do przyczepy. Była bardzo ciekawa, jak wygląda Heros, Przypomniał jej się ten dzień z dzieciństwa, gdy ukradkiem wymknęła się na ro­deo. Miała wtedy piętnaście lat i była zapatrzona w Garreta. Jak przez mgłę pamiętała dość ospałego kasztana, na którym jeździł, budową przypominającego raczej buldoga niż ogiera. Pamiętała również, jak w tego z pozoru sennego konia wstąpiła jakaś dzika energia, gdy znalazł się na are­nie. Garrett zwyciężył wówczas w wielkim stylu.

Heros chyba nie jest już młody, pomyślała. Ma pewno siedemnaście albo osiemnaście lat. To dużo jak na konia. Garrett opiekował się nim przez te wszystkie lata po wyco­faniu się z rodeo. To o czymś świadczy. Katy na myśl o tym złagodniała nieco i nawet poczuła lekkie wzruszenie.

Właśnie sprowadzano Herosa z przyczepy, gdy Katy do mej podeszła. Uśmiechnęła się. Widać było, że koń nie ma żadnych kłopotów z zejściem. Był przyzwyczajony do podróży. Otarł łeb o ramię Garretta i machnął ogonem. Wyglądał na znudzonego.

- Nie wydaje się bardziej ożywiony niż wtedy, gdy widziałam go ostatnio - zaczęła Katy, chcąc przerwać ja­koś niemiłą atmosferę, jaką wywołała przy śniadaniu. Było jej przykro, że nie powściągnęła trochę języka.

Garrett zmierzył ją od stóp do głów, jakby starając się dociec, skąd nagle ten przyjazny ton w głosie. Heros posta­wił uszy na dźwięk głosu Katy i popatrzył na nią senno-leniwym wzrokiem.

- Poczciwy Heros wygląda tak od urodzenia. Nie przy­pomina smukłych, delikatnych, nerwowych arabów ze stadniny twego ojca.

- Nie, nie przypomina - przyznała, zastanawiając się, czy te słowa nie odnoszą się w jakiejś mierze i do niej. - Trudno powiedzieć, aby był delikatny. - Ty też nie, doda­ła w duchu.

- Kiedy poprzednio go widziałaś? - spytał, gładząc pie­szczotliwie szyję zwierzęcia.

- Gdy miałam piętnaście lat, na rodeo. Urwałam się ze szkoły, bo słyszałam, że ty... - zamilkła raptownie, stara­jąc się ukryć zmieszanie, - Postanowiliśmy z paroma przy­jaciółmi zwiać ze szkoły i pojechać na rodeo. Strasznie byliśmy ciekawi. Nigdy przedtem nie uciekłam ze szkoły, Było to dla mnie niezwykłe wydarzenie. O ile sobie przy­pominam, jeździłeś na Herosie.

- Naprawdę? - Oczy Garretta rozbłysły. - To była dla ciebie atrakcja? A ja myślałem, że bywałaś wtedy tylko na eleganckich wyścigach i pokazach jazdy konnej. Angiel­skie siodło, wytworny strój amazonki, lśniące oficerki. -Spojrzał na nią z uśmiechem. W oczach zatliły mu się iskierki humoru. - Dlaczego miałabyś oglądać facetów w starych dżinsach, tarzających się w kurzu i błocie?

- Dla odmiany - odparła, podnosząc zaczepnie głowę. Niech sobie nie myśli, że powie mu prawdę.

- O tak, to była niezła odmiana. No i co, podobałem ci się?

- Przyszło mi wtedy do głowy, że możesz sobie poła­mać wszystkie kości, o ile nie skończysz z tymi wyczyna­mi.

- Miałaś rację. To dobre dla młodych. Ale nie rokuje żadnej przyszłości. Dlatego dałem spokój. - Przerwał na chwilę, wciąż głaszcząc Herosa. - Jak myślisz, złamałem sobie wtedy parę kości?

- Tak- odpowiedziała stanowczo. Przypomniała sobie, jak się bała, gdy wyjechał na arenę na ogromnym byku. Przez chwilę wisiał uczepiony jego brzucha, ale gdy wresz­cie znalazł się na ziemi, byk przewrócił się na niego. Garrettowi udało się jakoś spod niego wyśliznąć, unikając ro­gów, a byka odciągnięto. Jednak Katy trzęsła się ze strachu.

W niedługi czas potem Garrett wygrał konkurencję rzuca­nia lassem, jak gdyby pół godziny wcześniej nie stal twarzą w twarz ze Śmiercią.

- Koniec końców to ty zostałaś tak ciężko ranna, że już nigdy potem nie chciałaś wsiąść na konia - podsumował spokojnie Garrett.

- Cóż, ironia losu - uśmiechnęła się cierpko.

- Katy.

- Tak? - Odwróciła ku niemu głowę.

- Tamtego dnia, kiedy uciekłaś ze szkoły, żeby zobaczyć rodeo...

- To co?

- Zrobiłaś to po to, żeby zobaczyć mnie? - spytał mięk­ko.

On wie, przemknęło jej przez głowę. Domyślił się.

- To było tak dawno, Garrett - uśmiechnęła się. - Wła­ściwie już nawet nie pamiętam, dlaczego uważałam, że warto dla rodeo zaryzykować opuszczenie lekcji. - Odwró­ciła się i poszła w kierunku domu.

Obserwował jej zgrabną sylwetkę. Pamiętał dokładnie kształty jej ciała, oczami wyobraźni widział, co kryje się pod obcisłymi dżinsami. Nie tylko on patrzył na Katy z uznaniem. Młody kierowca też się w nią wpatrywał. Garrettowi wydawało się, że tego dnia każdy mężczyzna będą­cy w pobliżu po prostu pożera jego żonę wzrokiem. Naj­pierw Royce Hutton, a teraz ten.

- Zaprowadzę Herosa do stajni. Wrócę za parę minut. - Było w jego głosie coś, co zabrzmiało jak ostrzeżenie.

- Poczekam - odrzekł młody człowiek. Garrett ujął wodze i ostrożnie poprowadził konia ku stajni.

- Wiesz co, stary? Ona kłamała. Widziałem to w jej oczach. Nie umie kłamać. Naprawdę zwiała ze szkoły po to, żeby oglądać nas, ciebie i mnie. Była nami zachwycona. Wyobrażam sobie jej rodziców, gdyby się dowiedzieli, że ich córka ugania się za kowbojem z rodeo, który nie ma przed sobą żadnej przyszłości.

Heros zarżał cicho, ale trudno byłoby powiedzieć, czy oznaczało to odpowiedź na zwierzenia Garretta.

- Wiesz, stary, w dniach naszej chwały prezentowali­śmy się naprawdę nieźle. - Garrett otworzył drzwi stajni i wprowadził konia do boksu. - Szkoda, że nie mogę znów wyjść na arenę i udawać rycerza w lśniącej zbroi.

Heros nie słuchał. Zajął się sianem. Garrett zamykał właśnie drzwi od boksu, gdy w stajni pojawił się Bracken.

- To na tego stwora czekaliśmy, tak? - spytał i poklepał Herosa po potężnym zadzie.

- Tak, to on. - Garrett oparł się o barierkę. - Wiesz, Emmett, czas rozejrzeć się za jakąś dobrą klaczką dla mojej żony.

- Jeździ konno? - spytał Bracken.

- Była ranna parę lat temu i od tamtego czasu nie jeździ. Przestraszyła się konia. Myślę jednak, że już najwyższy czas, by znów spróbowała.

- A co ona o tym myśli? Ludzie, których koń przestra­szył, mają na ogół uraz na zawsze. - Wzrok Emmetta wyrażał zwątpienie. - Im więcej czasu mija, tym mniejszą mają ochotę zasiąść w siodle.

- Wiesz, Emmett, lepiej nie pytać kobiety o zdanie. Zwłaszcza jeśli jest to sprawa, co do której już powzięła decyzję.

- To znaczy, że nie będzie miała nic przeciwko temu?

- Zobaczymy. Garrett wyszedł ze stajni. Im częściej myślał o tym, by Katy znów zaczęła jeździć konno, tym bardziej ten pomysł mu się podobał. Kto wie, czy nie pomoże to ich związkowi.

Będzie to jedna z rzeczy, którą będą mogli robić razem. Jedna z tych, które ich łączą.

A poza tym, może Katy będzie mu wdzięczna, że po­mógł jej przezwyciężyć dawny uraz. Wdzięczność kobiety to dużo. A nuż uda mu się zmienić ją w miłość.

ROZDZIAŁ 6

W kilka godzin później Garrett stal w drzwiach domu Royce'a Huttona prowadzących na niewielkie patio. Wieczór byt ciepły, ale nad morzem zawisły już ciemne chmu­ry. Spojrzał na zegarek i pomyślał, że przypuszczalnie będą wracać do domu w deszczu.

Hutton zaprosił na przyjęcie większość sąsiadów. Go­ście zgromadzeni w salonie byli co prawda ubrani w spo­sób nieoficjalny, ale nie ulegało wątpliwości, że są to ludzie zamożni, o pewnej pozycji społecznej. Garrett znal niektó­rych z nich. Oprócz dwóch wykładowców z pobliskiego college'u, byli tutaj przedstawiciele najrozmaitszych zawo­dów - od producentów sprzętu komputerowego po wy -twórców win. Niektórzy uważali się za ziemian. Intereso­wała ich hodowla koni rasowych i drogie ogiery.

Garrett wiedział, że jeszcze dziesięć lat temu ludzie ci nie zaszczyciliby go nawet jednym spojrzeniem, ale dziś traktowali jak równego sobie. Zaakceptowali również jego żonę. Dzięki swemu pochodzeniu od razu stała się jedną z nich.

Na myśl o tym przypomniała mu się dzisiejsza rozmowa z Katy i jej zarzuty. Do diabła, przecież nie ożenił się z nią po to, by wejść w ten świat. Na wspomnienie jej oskarżycielskiego wzroku zacisnął zęby. Wiedział, że była delikatną, miłą istotą, ale jej przewrażliwienie go zaskoczyło. Tylko dlatego że nie uczynił paru melodramatycznych wy­znań miłosnych, wyciągnęła tak daleko posunięte i fałszy­we wnioski.

Na dźwięk jej głosu obejrzał się. Zobaczył swoją żonę pogrążoną w rozmowie z jakimś gadatliwym starszym mężczyzną rozprawiającym o drzewach genealogicznych. Widać było, że Katy czuje się swobodnie i imponuje roz­mówcy swoją wiedzą na ten temat. Oczy błyszczały jej z podniecenia, a uśmiech sprawiał, że Garrett poczuł nie­odpartą chęć, by wziąć ją na ręce i zanieść do najbliższego łóżka. Teraz, gdy wiedział, jak bardzo jest zmysłowa, nie dawała mu spokoju myśl o przymusowym celibacie. Miał przed sobą trzy miesiące pokusy i nie zaspokojonego pożą­dania. Nie mógł odżałować straconego czasu.

Z drugiej strony, zreflektował się, gdyby wziął Katy do łóżka, zanim się pobrali, mogłaby dokonać swego katastro­falnego „odkrycia” znacznie wcześniej i zrezygnować z małżeńskich planów. W ten sposób przynajmniej czekają go trzy miesiące.

Problem w tym, że będzie miał żonę, ale nie będzie miał tego, na czym mu najbardziej zależało.

Pamiętał wyraz jej oczu, gdy opowiedziała mu o tym dniu przed laty, kiedy urwała się z lekcji. Paliła się wtedy do niego, to pewne. A gdy ponownie pojawił się w jej życiu, była przekonana, że go kocha. W ich noc poślubną oddawała mu się całą sobą.

Na pewno jej uczucia nie mogły zgasnąć w ciągu paru godzin, nawet jeśli nie zachował się tak, jak tego oczekiwa­ła. Garrett wpatrywał się w kieliszek, usiłując uporać się z tym problemem. Musi znaleźć jakiś sposób przełamania barier, które wyrosły między nimi. Żałował, że nie zna się na uwodzeniu kobiet tak dobrze jak na prowadzeniu konia.

- No i jak znajdujesz małżeństwo, Coltrane? - usłyszał nagle czyjś głos.

Odwrócił gwałtownie głowę i zobaczył Dana Bartona, zadbanego, eleganckiego mężczyznę mniej więcej w swo­im wieku.

- Interesujące - odparł, nadal wpatrując się w Katy.

- Widzę, że wciąż jeszcze jesteś na etapie wstępnym - powiedział Dan, podążając za jego wzrokiem.

- A co to za etap?

- Etap, na którym odkrywasz, że nie zawsze wiesz, o czym ona myśli. Kobiety to dziwne istoty, stary. Fascynu­jące, ale dziwne.

- Wierzę ci. - Garrett pociągnął łyk piwa. Lubił Dana. Poznali się, gdy zaproszono ich obu, by wygłosili parę wykładów na kursach dokształcających. Dan był księgo­wym. Jego wykłady z dziedziny finansów zazębiały się z wiedzą Garretta na temat zarządzania farmą. Od tamtego czasu często spotykali się przy podobnych okazjach.

- Cieszę się, że znalazłeś żonę, która ma rozeznanie w twoich interesach. Rozmawiałem z nią. Jest ekspertem w swojej dziedzinie, prawda?

- W jej rodzinie hodowano araby, zanim jeszcze przy­szła na świat - wyjaśnił Garrett. - Wygrała niejeden turniej, gdy była młodsza. Przez ostatnie dwa lata to ona zarządzała stadniną ojca.

- Będzie cennym nabytkiem w twojej firmie.

- Też tak myślę - zgodził się Garrett.

- Wydaje mi się, że będziecie świetnym małżeństwem.

- Na pewno - odparł Garrett. W tym momencie zauwa­żył, że do Katy podchodzi Royce Hutton.

- Przepraszam cię, Dan. Wrócę już do żony.

- Ależ rozumiem. - Dan mrugnął porozumiewawczo - a Hutton ostatnio wciąż szuka jakiejś nowej zdobyczy. To przez ten rozwód. Zachowuje się jak nienormalny.

Katy spostrzegła idącego ku niej Garretta w tym samym momencie, w którym zobaczyła Royce'a Huttona. Zasta­nawiała się, czy to zbieg okoliczności, czy też w Garretcie odezwało się poczucie własności. Postanowiła nie roztrzą­sać tej sprawy. Uśmiechnęła się do męża. Gdy objął ją lekko w pasie, nie broniła się. W tej samej chwili u jej boku zjawił się Hutton. Uśmiechał się szeroko.

- Wygląda na to, że Coltrane wciąż jeszcze pamięta swoje sztuczki z rodeo. Krótko cię trzyma, Katy.

Parę osób roześmiało się. Katy poczerwieniała, Garrett ścisnął ją mocniej. Uśmiechał się niewyraźnie. Oczy mu błyszczały.

- Żyjemy w niebezpiecznych czasach - stwierdził iro­nicznie. - Mężczyzna musi dbać o to, co dla niego najcen­niejsze. - Rzucił okiem na zegarek. - Myślę, że już na nas czas - zwrócił się do Katy.

- Od razu poznać młodego małżonka - zauważył ktoś z rozbawieniem. - Nie może się doczekać, kiedy będzie z żoną sam na sam.

- Pamiętam, jak to było - wtrącił inny mężczyzna wzdychając. Żona szturchnęła go w bok. Zebrani spogląda­li na nowożeńców z sympatią i życzliwością, życząc im wszystkiego najlepszego.

Katy czuła, że robi jej się gorąco. Myślała o czekających na nich w domu dwóch oddzielnych łóżkach. Tego rodzaju dogadywanie byłoby nieznośne nawet dla najczulszych ko­chanków, a co dopiero dla nich. Chciała jak najprędzej stąd wyjść. Gdy poczuła, że Garrett kieruje ją łagodnie ku drzwiom, poddała mu się z ochotą.

- Dobranoc, Royce. Dziękujemy za zaproszenie. Miło nam było poznać sąsiadów - wyrzuciła z siebie jednym tchem, zanim wyszli.

- Cala przyjemność po mojej stronie, Katy - uśmiech­nął się Royce, - Do zobaczenia wkrótce.

Na dworze lało jak z cebra.

- Poczekaj tutaj - rzucił Garrett, pozostawiając ją na ganku. - Przyprowadzę samochód.

- Przecież to niedaleko - zaprotestowała. - Raz, dwa przebiegniemy.

- Do licha, Katy, powiedziałem, żebyś tutaj zaczekała. Nie musimy oboje moknąć. Zaraz wrócę.

Westchnęła. Nie chciała sprawiać mu kłopotu. Garrett poślubił partnerkę w interesach i była zdecydowana grać tę rolę do końca. Została jednak tam, gdzie jej polecił. Naj­wyraźniej postanowił traktować ją jak żonę.

Przez głowę Katy przemykały różne myśli, ogarniały ją na przemian uczucia tęsknoty i nadziei. Od trzech dni po­padała w zmienne nastroje, a nie wiedziała, ile czasu jesz­cze upłynie, zanim zdoła nad sobą zapanować.

Prawda wygląda tak, że jest bardzo zakochana w swoim mężu i wie, że on jej pragnie. Na dodatek mieszkają pod tym samym dachem. Takie połączenie uczuć i okoliczności wystarczy, aby zachwiać nawet najbardziej nieugiętą decy­zją. Odkrycie własnego gorącego temperamentu na pewno nie pomoże jej wytrwać w postanowieniu. Była dostatecz­nie bystra, by wiedzieć, że absolutnie nie może na sobie polegać. Życie w permanentnym gniewie było całkowicie sprzeczne z jej naturą.

Patrzyła bezmyślnie na strugi deszczu i oczami wy­obraźni coraz wyraźniej widziała swoją przyszłość. Nigdy nie zdoła grać przez trzy miesiące roli partnerki Garretta w interesach i współlokatorki, kiedy jedyną rolą, jaka ją interesowała, była rola żony.

Rozmyślała jeszcze nad swoją nieszczęsną przyszłością, gdy na podjeździe błysnęły reflektory mercedesa. Zahamo­wał tuż przed nią, drzwiczki otworzyły się.

- Szybciej, Katy, bo zmokniesz - zawołał Garrett.

Zbiegła ze schodów, uważając, by się nie potknąć. Uda­ło jej się dobiec do samochodu prawie nie zmoczywszy płaszcza.

- Ulewa rzeczywiście szybko tutaj dotarła - powiedzia­ła obojętnym tonem, zapinając pas.

- Tak. I na tym skończyła się rozmowa na tematy neutralne.

W samochodzie zaległa cisza. Podobna cisza panowała, gdy parę godzin wcześniej jechali do Huttona.

Zgoda, Garrett musiał się skoncentrować, aby wyprowa­dzić wóz z podjazdu. Deszcz lał, wokół panowały ciemno­ści.

- Dobrze się bawiłaś? - zagadnął po pewnym czasie.

- O tak, było bardzo miło.

- Spotkałem już niektórych z tych ludzi wcześniej, gdy przyjeżdżałem tutaj organizować firmę - oznajmił chłodno Garrett.

- Domyśliłam się. - Katy zastanawiała się, co też chciał przez to wyrazić. Był w jego słowach jakiś ukryty sens, - Wydali mi się sympatyczni - dodała po chwili.

- Owszem - wzruszył ramionami. - Hutton po rozwo­dzie zachowuje się co prawda trochę zbyt swobodnie, a nie­którym wydaje się, że oficjalna granica ubóstwa leży nieco poniżej dochodu stu tysięcy dolarów rocznie, ale tak w ogóle to przyzwoici ludzie.

- Na pewno masz rację. - Katy czuła, że coś tu zostało nie dopowiedziane. Garrett widocznie też, bo gdy znów się odezwał, z trudem się opanował, by nie wybuchnąć.

- Katy, oni zaakceptowali mnie przed pięciu laty. Naprawdę nie musiałem wżeniać się w twoją rodzinę, aby otrzymać od nich zaproszenie, Potrzebowałem tytko odpo­wiedniego poziomu dochodów i umiejętności porozumie­wania się ich językiem.

Katy nerwowo przełknęła ślinę. Była w domu. Próbo­wał ją przekonać, że ożenił się z nią nie tylko dlatego, że była Randallówną z domu.

- Przepraszam za to, co powiedziałam dziś po południu, Garrett - wykrztusiła. - Nie miałam prawa oskarżać cię, że ożeniłeś się ze mną ze względu na moje pochodzenie.

- Może nie podobają ci się wszystkie powody, dla któ­rych cię poślubiłem, ale chcę, żeby choć jedno było jasne. Nigdy nie miałem zamiaru traktować cię jako przynęty na ważnych klientów ani też wchodzić za twoim pośrednic­twem do wyższej klasy społecznej.

Katy zrozumiała, jak bardzo go uraziła. Nerwowo zaci­skała dłonie.

- Wiem, Garrett. Jesteś na to zbyt dumny. Byłam po prostu zła i przygnębiona, dlatego tak się zachowałam. Ostatnio oboje mieliśmy dużo stresów.

- Zupełnie niepotrzebnych.

- Jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji - ciągnęła ostroż­nie.

- W cholernie nienaturalnej sytuacji. W głupiej sytu­acji. Idiotycznej. Człowieka o zdrowych zmysłach może ona doprowadzić do obłędu.

Katy obserwowała go kątem oka. Zmarszczył brwi. Za­cisnął dłonie na kierownicy z taką siłą, jakby chciał ją zmiażdżyć.

- To się nie uda, prawda, Garrett? - spytała wreszcie, siląc się na spokój.

- Co się nie uda? Trzy miesiące życia jak rodzeństwo, które dzieli wspólne mieszkanie? Nie, to się rzeczywiście nie uda.

Katy zaczerpnęła tchu. Musi podjąć decyzję. Podobnie jak Garrett nie wytrzyma długo w takiej sytuacji.

- Może - zaczęła ostrożnie - może powinniśmy spró­bować jeszcze raz. Oczywiście jeśli chcesz.

- Katy ! - Garrett był jak ogłuszony.

- Może masz rację - kontynuowała, starając się zapo­mnieć o wszystkich dręczących ją wątpliwościach. - Może ja rzeczywiście niewłaściwie sobie to wyobrażałam. Może za wiele oczekiwałam od małżeństwa. Dałam się ponieść dawnym, dziewczęcym emocjom, które powinnam była porzucić dawno temu.

- Katy...

Nie odpowiedziała, wpatrywała się intensywnie w cie­mność za oknem. Stopniowo cały ten zamęt umysłu, jaki przeżywała od nocy poślubnej, zaczął powoli ustępować, czyniąc miejsce racjonalnemu spojrzeniu na sytuację.

- Pod wieloma względami masz słuszność Garrett. Moglibyśmy tworzyć dobry związek. Mamy wspólne inte­resy, szanujemy się nawzajem i aż do naszej nocy poślub­nej łączyła nas przyjaźń.

- Katy, kochanie, oczywiście, że tak. Właśnie to stara­łem ci się od paru dni wytłumaczyć. - W głosie Garretta brzmiało podniecenie. Jeszcze mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. - Przykro mi, że twoja noc poślubna nie wy­padła tak, jak tego oczekiwałaś. To moja wina. Byłem zmęczony i za bardzo cię pragnąłem. Tak dawno nie byłem z żadną kobietą. - Przerwał na chwilę. - W każdym razie byłem zbyt szybki. Teraz to wiem. Powinienem był bar­dziej liczyć się z tobą. A później od razu zasnąłem. Nie wiem, jak mogłem to zrobić. Po prostu wydawało mi się, że ty już więcej nie chcesz, to znaczy, że już nie masz ochoty się kochać i... Mniejsza o to. Chcę po prostu powiedzieć, że wiem, iż nie zachowałem się jak należy i przykro mi z tego powodu. Jeśli dasz mi jeszcze jedną szansę, posta­ram się, zrobię wszystko, żeby ci było dobrze. Przysięgam. Katy obserwowała jego profil. Własne zakłopotanie by­ło niczym w porównaniu z jego problemami.

- Garrett, na litość boską, o czym ty mówisz? Było mi dobrze. Powiedziałam ci przecież. Naprawdę. To było wręcz niewiarygodne. Nie miałam pojęcia, że mogę cos' podobnego przeżyć. Jesteś... jesteś fantastycznym kochan­kiem.

- Jeśli naprawdę byłbym taki fantastyczny - Garrett odwrócił na moment wzrok od szosy - nigdy by nie doszło do takiej sytuacji między nami. Nie miałabyś tylu wątpli­wości. Nie zaczęłabyś mnie nienawidzić.

- Ależ Garrett, ja cię wcale nie nienawidzę. - Wpatry­wała się w niego zdumiona, że mógł dojść do takiego wnio­sku.

- Czy ty w ogóle masz pojęcie, co ja przeszedłem od czasu naszej nocy poślubnej?

- Wiem, Garrett.

- Na litość boską, kochanie, ja... Nie zdążył dokończyć myśli. Błyskawicznie nacisnął hamulec. Katy ujrzała ogromny ciemny kształt wyłaniający się z rowu prosto na szosę dokładnie w tym samym mo­mencie, gdy Garrett zahamował. Przez parę sekund refle­ktory oświetlały Herosa.

Koń stał na środku drogi, wyprężony, drżący. Po chwili ruszył w kierunku pobocza, po czym przyspieszył i zniknął w strumieniach deszczu.

- Mój Boże, to Heros - wyszeptała Katy, przerażona. - O mało na niego nie najechaliśmy.

- Dobrze, że nie jechaliśmy szybciej.

- Mogliśmy wszyscy wylądować w szpitalu.

- Albo w kostnicy. Ponad sześćset kilo końskiego mię­sa w zetknięciu z mercedesem to nie żarty. - Garrett skręcił aa pobocze i zatrzymał się. - W jaki sposób on się wydo­stał? Sam osobiście zamknąłem drzwi do stajni - zastana­wiał się.

- Musimy go poszukać. Zgubił się i jest przerażony. Może znów skoczyć pod jakiś samochód.

- Pójdę za nim. - Garrett otworzył bagażnik i wyjął lasso. - A ty jedź do domu.

- Najpierw pomogę ci go znaleźć. - Katy pchnęła drzwiczki. - Kto wie, czy w tych warunkach dałbyś radę sam go złapać.

- Nie, Katy. Zniszczysz sukienkę. Dam sobie radę.

- Za późno. - Katy wysiadła już z samochodu i mo­mentalnie przemokła. - I tak już się zniszczyła. Na szczę­ście noszę płaskie obcasy. Wyobraź sobie, że musiałabym brnąć przez to błoto w szpilkach.

- Katy, a więc pomóż mi...

Ale ona odeszła już w tym kierunku, gdzie zniknął He­ros. Garrett zaklął pod nosem, wziął latarkę i poszedł za nią. Gwizdnął przeraźliwie.

- Czy ten twój psotny konik przyjdzie na zawołanie?

- Jeśli będzie miał ochotę.

- Być może znów ogarnie go senność, zanim zdąży się za bardzo oddalić. Muszę przyznać, że tym razem nie wy­glądał na ospałego.

- 0 nie - przyznał Garrett w zamyśleniu. - Wyglądał na porządnie wystraszonego. A starego Herosa byle co nie przestraszy.

- Może to ta burza?

- Taak. Pytanie tylko, co on tu robił?

- Może to jacyś wandale? Albo kiepscy dowcipnisie? - zastanawiała się Katy. - A może zamek w drzwiach był wyłamany?

- Do diabła, sam chciałbym to wiedzieć. Ale się do­wiem. - Garrett znów przeciągle gwizdnął.

- Nie słyszę jakoś grzmiących kopyt konia wracającego na wezwanie swego pana - zauważyła Katy.

- Przecież to nie jest koń wyścigowy. Nagle przed oczami Katy przemknął jakiś cień.

- Garrett, tam! - zawołała.

- Widziałem. Pójdź na lewo i powoli okrążaj go z tam­tej strony. Nie rób żadnych gwałtownych ruchów. Tylko go uspokajaj.

- Wiem, jak się obchodzić z przerażonym koniem.

- Przepraszam. Zapomniałem, z kim się ożeniłem. Na­przód, cowgirll - roześmiał się.

Katy zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała. Oddali­ła się we wskazanym kierunku.

Cała operacja nie trwała długo. Heros wyraźnie się ucie­szył, gdy poznał, kto za nim idzie. Podbiegł do Garretta i pozwolił uwiązać się na lasso.

Gdy szli już razem prowadząc konia, widać było, że Heros chce jak najprędzej znaleźć się w domu.

- Wiem, co on czuje - powiedział Garrett, gdy koń dotknął głową jego ramienia. - Czas, byśmy już poszli do domu.

Zagłębił dłoń we włosach Katy. Przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta.

- Wrócę na koniu - powiedział. - A ty weź samochód Gdy tylko znajdziesz się w domu, wskakuj pod gorący prysznic.

- Dobrze, Obserwował ją, gdy siadała za kierownicą. Już miała ruszyć, gdy pochylił się do okna.

- Jedź ostrożnie, Katy - przestrzegł. - Jesteśmy już bli­sko domu, ale w taką noc jak dziś ta droga staje się niebez­pieczna.

- Dobrze, Garrett. - Pomyślała, jak to miło, że się o nią troszczy.

- Za parę minut będę - zawołał jeszcze.

Katy skinęła głową i zatrzasnęła drzwiczki. Przez chwi­lę siedziała nieruchomo, wspominając smak pocałunku Garretta. Obserwowała, jak ostrożnie prowadził konia skrajem drogi. Widać było, że Heros doskonale wyczuwa każdy ruch ciała swego pana. Może sprawiał wrażenie ospałego, ale trzeba przyznać, że był wspaniale wytresowa­ny. Garrett nie potrzebował nawet cugli.

Zniknęli w deszczu, jadąc drogą na skróty, a Katy poma­łu skierowała się ku domowi. Myśli jej zaprzątała decyzja, jaką podjęła.

W istocie było tak, jak gdyby postanowiła ponownie wyjść za mąż. Chociaż niezupełnie. Tym razem trudniej jej było podjąć decyzję. Powodowała się miłością do Garretta, ale rozsądek ostrzegał ją, że może to być zdradliwe.

Z całą świadomością wkracza z powrotem w intymny związek z mężczyzną, który jej nie kocha. Tym razem zna­ła fakty, a jednak podjęła taką samą decyzję.

Zaryzykowała, gdyż jakaś jej część nie chciała wyrzec się Garretta Colltrane'a.

Może wreszcie nauczy się ją kochać. A któż może być lepszą nauczycielką jak nie żona, pytała samą siebie. Za­parkowała samochód przed domem. Gdy wchodziła do środka, poczuła nagle przypływ jakiegoś irracjonalnego optymizmu.

Zauważyła, że w stajni pali się światło. A więc Garrett i Heros już są. Jeszcze chwilę potrwa, zanim Garrett wróci do domu. Musi najpierw osuszyć konia i oporządzić go na noc. Katy postanowiła zrobić to, o co ją prosił przed rozsta­niem.

Dziwnie się czuła wchodząc do małżeńskiej sypialni i zdejmując z siebie mokrą suknię. Przez ostatnie dni zwykła myśleć o tym pokoju jako o pokoju Garretta. Ro­zejrzała się dokoła. Widać tu było ślady Garretta, wskazu­jące na dwie strony jego natury.

W szafie wisiały zarówno spłowiałe dżinsy, jak i drogie garnitury. Buty z cholewami stały tuż obok wytwornych bucików wizytowych. Na specjalnych uchwytach były za­czepione paski z cienkiej skóry odpowiednie do garnituru, a obok gruby skórzany pas zakończony srebrną klamrą z wygrawerowanymi słowami upamiętniającymi zwycię­stwa Garretta w rodeo.

Garrett Coltrane przebył długą drogę od czasu, gdy opuścił stajnie jej ojca. Wiele się nauczył, ale nigdy nie nauczył się, jak kochać kobietę, pomyślała. Tyle sprzysięgło się przeciw niemu. Po pierwsze, miał nie najlepszych nauczy­cieli w osobach rodziców, po drugie - złe doświadczenia z kobietą, która przez miłość rozumiała jedynie zaspokoje­nie własnego pożądania. Na dodatek wiele czasu i energii kosztowało go wspinanie się po szczeblach drabiny społe­cznej. Niewiele już zostawało na przyjemniejsze strony życia. Może jednak nie było jeszcze za późno na nauczenie Garretta miłości.

Katy weszła do łazienki i puściła gorący prysznic. Za­czynała właśnie rozkoszować się ciepłem spływającej na nią wody, gdy usłyszała, że ktoś wchodzi do łazienki. Nerwowo ścisnęła mydło.

- Garrett? - spytała.

Drzwi kabiny z prysznicem otworzyły się gwałtownie. Stał przed nią Garrett wpatrzony w jej nagie ciało. Był rozebrany i wydawało się, że wypełnia sobą całą przestrzeń między kabiną prysznica a łazienką. Widać było, że jest podniecony. Gdy wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, mięśnie napięły mu się pod gładką, opaloną skórą.

- Chyba to będzie romantyczne - powiedział, wciąż nie spuszczając z niej wzroku.

- Co? - Instynktownie podniosła do piersi rękawicę do mycia, by natychmiast uświadomić sobie, jak niewiele ona przykrywa. Uśmiechnęła się niepewnie.

- Wspólny prysznic. - Garrett ujął jej podbródek. -Myślę, że mógłbym się przyzwyczaić do odrobiny roman­tyzmu.

- Wierzę w twoje zdolności adaptacyjne - zażartowała. Przesunęła palcami po jego klatce piersiowej. Widziała i czuła, że reaguje na bliskość jej ciała, i ucieszyła się. Zniknęła gdzieś cala nieśmiałość, tak samo jak wtedy, gdy Garrett po raz pierwszy wziął ją w ramiona.

- Katy, kochanie, nie będziesz żałowała swojej decyzji. Przysięgam. Należymy do siebie. Odpowiadamy sobie. Zo­baczysz, że wszystko będzie dobrze, że będziemy bardzo szczęśliwi.

- Wydajesz się bardzo pewny siebie.

- Nie ożeniłbym się z tobą, gdybym nie był pewny. Wiem, czego chcę, i jestem zdecydowany ciężko praco­wać, by to osiągnąć. Ty też lubisz pracować. Wiem o tym. Proszę cię więc, abyś włożyła trochę wysiłku w to, żeby nasze małżeństwo było udane.

- Myślisz, że to wystarczy? - Ujęła jego twarz w dłonie i przyciągnęła gwałtownie ku sobie jego głowę. Rozchyliła usta.

- Katy, moja słodka Katy. - W glosie Garretta wezbrało pożądanie. Przywarł wargami do jej ust.

Drżała w jego ramionach. Przycisnęła się do niego ca­łym ciałem.

- Tym razem to ja chcę cię dotykać - wyszeptała.

- Tak, Katy, kochana, rób wszystko, co chcesz. Wszy­stko. Chcę, żebyś dotykała mnie wszędzie. - Oparł dłonie na jej biodrach. Przesunął niżej, na pośladki. Ścisnął je delikatnie.

- Chcę, żebyś mnie poznała. Całego. Chcę, żeby ci było dobrze, tak dobrze, żebyś nigdy nie chciała nikogo innego. - Glos uwiązł mu w gardle.

Teraz, gdy znajdowała się znów w jego ramionach, nie wyobrażała sobie, by mogła kiedykolwiek być z innym mężczyzną.

- Tylko ciebie chcę dotykać - szeptała. - Nikogo inne­go nie mogłabym. Naprawdę. Nikogo... - Błądziła palca­mi po jego mokrych ramionach.

- Ach, Katy, jak mi dobrze. - Zadrżał i przytulił ją jesz­cze mocniej. Chwycił ją za pośladki i uniósł do góry. -Patrz, co ty ze mną robisz.

- Czuję, co z tobą robię. - Przylgnęła do niego, objęła go za szyję, dumna z jego siły. Poczuła, że jest twardy, napięty.

Krzyknęła z rozkoszy. Przywarła twarzą do jego ramie­nia, pieściła jego skórę koniuszkiem języka.

- Pomału, kochanie. Chcę, żeby ci było dobrze. - Garrett westchnął, jego ciało przeszedł dreszcz.

- Nie martw się. Jest mi dobrze - roześmiała się.

- Co w tym śmiesznego? - spytał.

- Nic - odparta i znów się uśmiechnęła. Pochyliła gło­wę, by lekko ugryźć' go w ramię.

- Katy.

- Właśnie pomyślałam, jakie to dziwne, że to ja ciebie uspokajam. Zawsze wydajesz się taki pewny tego, co ro­bisz.

- Nie przy tobie. Myślę, że popełniłem parę błędów, kochanie.

- Nie w tej dziedzinie - roześmiała się, patrząc mu pro­sto w oczy.

Uśmiechała się przez cały czas, gdy pomału opuszczał ją w dół, aż stanęła na podłodze. Zakręcił prysznic.

- Jeśli to jest jedyna rzecz, jaką dobrze robię - wymam­rotał - to skoncentruję się na niej.

Katy zamknęła oczy, czując miłe podniecenie i prawdzi­wą rozkosz, gdy Garrett pieścił ją delikatnie, wycierając całe ciało ręcznikiem. Dotknął jej sutek, a gdy poczuł, że stwardniały, pochylił się, by całować każdą z nich z ogro­mną czułością i delikatnością.

- Lubisz to, Katy?

- O tak - westchnęła. - Bardzo.

- Powiedz mi, co jeszcze lubisz. Co mam robić.

- Wszystko, co robisz, jest cudowne. - Przesunęła dłoń do jego brzucha, a później niżej i zaczęła go pieścić najczu­lej, jak potrafiła.

- O Boże, Katy -jęknął.

- Dobrze to robię?

- Wspaniale. Nie mogę dłużej czekać.

- Ja też nie.

Garrett wytarł ją do sucha. Gdy kończył, z trudem trzy­mała się na nogach.

- Pomóż mi - poprosiła. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Posadził na łóżku.

- Będę cię trzymał tak mocno, że nigdy nie zechcesz ode mnie odejść.

Położył się obok niej, rozchylił jej uda i dotknął palcami ciepłego i wilgotnego ciała. Zadrżała, przyciągnęła go do siebie.

Pieścił ją dłońmi i ustami, aby wywołać reakcję, której tak bardzo pragnął. Tak bardzo chce, żeby mi było dobrze, ucieszyła się. Wydawało się, że jest to jedyna rzecz na świecie, na której mu naprawdę zależy. Był zajęty wyłącz­nie nią, skoncentrowany tylko na niej, myślał jedynie o tym, żeby sprawić jej przyjemność. Krzyknęła, była jak ogłuszona, wydawało jej się, że zapada się w jakąś przepa­stną otchłań.

A gdy powrócili do rzeczywistości, leżeli przy sobie obejmując się wzajemnie, rozgrzani namiętnością, która doprowadziła ich do najwyższej ekstazy. Katy raz jeszcze poddała się prymitywnej sile instynktu, który sprawia, że mężczyzna i kobieta przez ułamek sekundy czują się ze­spoleni w jedno.

ROZDZIAŁ 7

Następnego ranka Heros nie wyglądał wcale gorzej niż zazwyczaj. Garrett przechadzał się u wejścia do stajni i ob­serwował konia zajadającego siano.

- Mieliśmy obaj ekscytującą noc, prawda, stary? - za­gadał. Koń zastrzygł uszami na dźwięk znajomego głosu.

- Założę się jednak, że ja lepiej spędziłem czas niż ty.

- Garrett uśmiechnął się na samo wspomnienie. Heros odwrócił na chwilę łeb, ale po chwili znów zajął się sianem.

Garrett był w znakomitym nastroju. Od dawna już nie czul się tak wspaniale.

- Mam cudowną, słodką, seksowną żonę, stary. Nigdy byś tego nie zgadł patrząc na nią. Sprawia wrażenie spokoj­nej i opanowanej, poważnej i trochę nieśmiałej. Ale w łóż­ku zamienia się w wulkan. Delikatna jak kotka, potrafi być dzika jak źrebica, która jeszcze nie nosiła siodła. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem.

Heros nadal był zajęty sianem. Najwidoczniej ludzkie namiętności nie robiły na nim żadnego wrażenia.

- Są takie chwile, Heros, kiedy mi cię żal. Bycie wała­chem ma swoje ujemne strony.

Garrett przyjrzał się zamkowi u drzwi. Był nie naruszo­ny. Drzwi nie mogły otworzyć się przypadkowo. Słońce świeciło jasno. Po nocnej burzy nie zostało ani śladu. Dzień zapowiadał się obiecująco.

Tak jak jego małżeństwo.

Na samą myśl o tym poczuł głębokie zadowolenie. Krótka, niespodziewana burza, jaka rozpętała się następne­go ranka po nocy poślubnej, minęła tak samo nagle, jak się zaczęła. Katy znów była tą dawną Katy, którą znal wcześ­niej. Wszystko teraz będzie dobrze. Wszystko ułoży się tak, jak sobie zaplanował. A nawet lepiej. Kiedy zdecydował się ożenić z Katy, nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jest zmysłowa. Nie miał pojęcia, że będzie aż tak szczęśliwy.

- Masz szczęście, Heros, że nie musisz się zastanawiać nad kobiecą psychiką. Mówię ci, to straszne. Istny labirynt, w którym nie sposób się rozeznać. Nawet jeśli jest inteli­gentna i wygląda na rozsądną, może cię zaskoczyć. Kto by pomyślał, że słodka mała Katy będzie taka uparta? Powia­dają, że to zwykłe zdenerwowanie panny młodej, ale ja ci mówię, że przez ostatnie parę dni czułem się tak, jakbym stąpał po polu minowym. Na szczęście już po wszystkim. Sytuacja się unormowała.

Heros zarżał cicho i chwycił następną kupkę siana.

- Muszę jej pilnować. Zauważyłem, jak Hutton i paru innych patrzyło na nią wczoraj. Gdy tylko zaczynała mó­wić o swoim programie hodowlanym, zamieniali się w słuch. Nie wiem, czy ona wie, jak seksownie wygląda rozprawiając o rozpłodzie koni. Jest tak poważna i tak przekonywająca, że słuchający jej mężczyźni czują się jak­by należeli do jej stadniny. Gdy włączyła się w dyskusję o przewadze naturalnych metod rozrodu nad sztucznym zapłodnieniem, mało brakowało, a byłbym ją chwycił za ręce i nogi i wyniósł z pokoju. Mężczyznom aż ślinka le­ciała, gdy na nią patrzyli. Najzabawniejsze jest to, że ona prawdopodobnie wcale nie zdawała sobie z tego sprawy.

Herosowi też leciała ślinka, ale na widok siana. Garrett przerwał na chwilę swój monolog i jeszcze raz przyjrzał się uważnie zamkowi u drzwi. Nagle usłyszał nieco zachry­pnięty głos Emmetta Brackena. Najwyraźniej chlapnął so­bie jednego wieczorem.

- Dzień dobry, panie Coltrane. - Bracken wszedł do stajni. - Co słychać?

- Coś tu się działo w nocy z tymi drzwiami.

- A co takiego? - Bracken zmarszczył brwi.

- Heros uciekł. Omal na niego nie wpadłem wracając od Huttona.

- Był na szosie?

- Tak. Spłoszony przez burzę. Tak myślę. Zauważyłem go dosłownie w ostatniej chwili.

- Zamek w porządku? - Emmett zacisnął wargi i spoj­rzał w zamyśleniu na konia.

- Tak.

- To zmyślny koń. Czy nie sądzi pan, że mógł sam jakoś odemknąć zasuwę? - Emmett powoli cedził słowa.

- Wykluczone. Jest zmyślny, ale nie ma rąk. Bez pomo­cy rąk nie można otworzyć tych drzwi.

- A może jakaś para rąk zapomniała zamknąć stajnię? - mruknął Bracken.

- Własnoręcznie ją zamknąłem około szóstej po połud­niu.

Zapadła długa cisza. Emmett stał nieporuszony z widła­mi w ręku, wpatrując się w zatrzask u drzwi.

- Sądzi pan, że ktoś naumyślnie je otworzył?

- Przemknęła mi taka myśl. - Garrett uważnie obser­wował Brackena.

- Myślę, że to mogło się stać w ten sposób - potrząsnął głową Emmett. Zsunął czapkę niżej na czoło, tak że niemal przysłaniała mu oczy.

- To znaczy, w jaki? - nalegał Garrett.

- To znaczy, że ktoś to zrobił naumyślnie.

- Wiesz coś, czego ja nie wiem, Bracken? - spytał Gar­rett najłagodniej, jak potrafił.

- Wiem, ile ten koń dla pana znaczy. Każdy, kto pana zna, też to wie - powiedział Emmett tajemniczo.

- Co ty próbujesz mi powiedzieć, Bracken? - Garrett rozłożył ręce i oparł się o drzwi stajni.

- Tylko to, że mógł to zrobić ktoś, kto ma z panem na pieńku. - Bracken odwrócił się do wyjścia.

- Bracken. - Głos Garretta zabrzmiał ostrzegawczo.

- Nie wiem nic, czego by pan nie wiedział.

- To znaczy?

- To znaczy, że pan lepiej niż ja zna ludzi, którzy mają z panem na pieńku.

- Być może - odparł sucho Garrett. - Ale chciałbym, żebyś wymienił kilku. Może to będą ci sami.

- Na pana miejscu - zaczął Emmett - zacząłbym od kobiet. Kobieta, która czuje, że została skrzywdzona, jest zdolna do najprzedziwniejszych rzeczy. A może zbyt krót­ko pan żyje, aby o tym wiedzieć? - Bracken wyszedł ze stajni.

Katy usłyszała głos Emmetta w momencie, gdy przekra­czała próg stajni. Bracken o mało na nią nie wpadł. Usunęła się na bok.

- Przepraszam - bąknął. - Nie zauważyłem pani.

Katy uśmiechnęła się przelotnie. Podeszła do Garretta, patrzącego na nią z dziwnym wyrazem twarzy.

- Przyszłam zobaczyć, jak się miewa Heros - zaczęła.

- W porządku. - Garrett nadal uważnie ją obserwował.

Katy nerwowo przełknęła ślinę. Nagle poczuła się nie­swojo. Serce skoczyło jej do gardła. Większą część nocy spędziła przekonując samą siebie, że postąpiła słusznie zgadzając się, by ich małżeństwo było małżeństwem z pra­wdziwego zdarzenia. Teraz niezrozumiały wyraz oczu mę­ża sprawił, że znów zadała sobie pytanie, czy aby nie popełniła kolejnego błędu. Garrett tego ranka wydawał się jakiś obcy i ponury. Całkiem inny niż w nocy.

- Coś się stało, Garrett? - spytała zaniepokojona.

- Rozmawiałem właśnie z Emmettem o tym, co się wy­darzyło w nocy. Doszliśmy do wniosku, że Heros nie mógł się stąd wydostać sam. Ktoś musiał mu w tym pomóc.

- Co? - Katy popatrzyła na niego z przerażeniem. -Ktoś go wypuścił?

- Na to wygląda.

- Ale kto?

- To właśnie najbardziej interesująca część pytania.

- Może jakieś dzieciaki chciały zrobić głupi kawał? A może jakiś włóczęga chciał spędzić noc w ciepłej stajni?

- Emmett sugerował, że mogła to zrobić kobieta. Może w ten sposób chciała się zemścić na mężczyźnie, który, jej zdaniem, ją skrzywdził.

Katy zabrakło tchu. Musiała oprzeć się o ścianę, by nie upaść. Słowa Garretta raziły w nią jak piorunem. Zrozu­miała, co miał na myśli. Instynktownie się cofnęła.

- Uważasz, że miałam z tym coś wspólnego? - wyszeptała. - Myślisz, że byłabym zdolna do czegoś takiego? Po tym... po tym, co zdarzyło się między nami tej nocy?

- Heros został wypuszczony, zanim poszliśmy do łóż­ka. - Garrett zmierzył ją wzrokiem. - Nie wiadomo do­kładnie, kiedy wyszedł ze stajni.

- Garrett!

- Mógł zginąć. Mógł zabłądzić gdzieś między skałami. Mogła go zabić ciężarówka. Do diabła, sam go o mały włos nie zabiłem. Byłaby to wyjątkowo perfidna forma zemsty, nie uważasz?

- Garrett, na litość boską, co ty mówisz? - Katy nie wierzyła własnym uszom. - Czy ty naprawdę myślisz, że ja mogłabym zrobić coś podobnego tylko dlatego, że inaczej wyobrażałam sobie małżeństwo? Wierzysz, że mogłabym mścić się w ten sposób? Wykorzystując Bogu ducha winne­go konia?

Garrett zbliżył się do niej. Chwycił ją za ramiona i świ­drował wzrokiem z taką siłą, że zadrżała.

- Nie - powiedział zdecydowanie, - Nie wierzę, byś mogła wykorzystać poczciwego Herosa, by się na mnie zemścić. Bracken się myli. Kobieta, która żywi do kogoś urazę, może zrobić różne dziwne rzeczy, ale jednego jestem pewien. Że kochasz konie. Nigdy nie naraziłabyś na nie­bezpieczeństwo Herosa. Nie posłużyłabyś się koniem prze­ciwko mnie. Jesteś uczciwa, Katy. Masz swoje własne spo­soby toczenia walki.

- No cóż, dziękuję ci chociaż za to. Garrett przyciągnął ją do siebie. Objął mocno i wtulił twarz w jej włosy.

- Przepraszam, Katy. Przez chwilę po tym, co powie­dział Emmett, pomyślałem o twoim zachowaniu po nocy poślubnej. Przez parę dni nie miałem pojęcia, co czujesz, co myślisz. Byłaś tak inna niż ta Katy, którą znałem. Ta cala gadanina o wspólnym życiu jak rodzeństwo czy partnerzy w interesach, po prostu całkowicie wytrąciła mnie z rów­nowagi. Nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje.

- Nie trzeba wiele, by zamącić męski umysł - zauwa­żyła z przekąsem.

- No cóż, jesteśmy nieskomplikowanymi, prostolinij­nymi osobnikami. Spytaj któregokolwiek z mężczyzn -uśmiechnął się Garrett.

- Już dobrze. - Katy oparła głowę o jego pierś. Napięcie powoli ją opuszczało. - Jeśli jesteśmy zgodni, że nie zrobiłam tego ja, to kto w takim razie?

- Żebym to ja wiedział. Być może rzeczywiście jakiś włóczęga. Albo dziecko, które chciało pobawić się z ko­niem. W każdym razie postaram się, żeby to się więcej nie powtórzyło.

- Co zrobisz?

- Jeszcze dziś zainstaluję system alarmowy. Nic bardzo skomplikowanego. Po prostu urządzenie, które uruchomi dzwonek znajdujący się w domu, gdyby ktoś próbował otworzyć drzwi. To powinno wystarczyć.

- Przykro mi, że choć przez chwilę myślałeś, że to ja.

- Katy spojrzała na niego ze smutkiem. Uścisnął ją mocno, po czym odstąpił o krok do tyłu.

- W ciągu ostatnich dni zupełnie zbiłaś mnie z tropu, moja pani. Nie wiedziałem, na jakim świecie żyję, ale teraz znów wszystko się unormowało. Prawda? - popatrzył na nią z rozmarzeniem. Myślami błądził wokół przeżyć mi­nionej nocy.

- Nie bardzo wiem, co uważasz za normalne, Garrett.

- Dopóki będzie tak jak tej nocy, wszystko będzie do­brze. - W głosie Garretta pobrzmiewało zadowolenie i ra­dość. - Wiesz, dużo o tym myślałem.

- O, to ogromny wysiłek dla mężczyzny.

- Nie bądź złośliwa. Mówię poważnie. Ty i ja mamy ze sobą wiele wspólnego i powinniśmy to wykorzystać, W małżeństwie wspólne zainteresowania są bardzo ważne.

- Od kiedy to jesteś takim ekspertem od małżeństwa?

- uśmiechnęła się, spoglądając mu prosto w oczy. Ku jej zaskoczeniu potraktował to pytanie poważnie.

- Przyznaję, że dopiero się uczę. Ale myślę, że to do­brze, jeśli ludzi coś łączy. Jeden z powodów, dla których pobraliśmy się, to przecież wspólne zainteresowania.

- Chyba masz rację. - Katy utkwiła wzrok w Herosie, zastanawiając się, czego jeszcze może się spodziewać. Udało jej się ostatnio kilka razy zbić Garretta z tropu, ale to było niczym w porównaniu z tym, do czego on był zdolny wobec niej.

- Powinniśmy wykorzystać fakt, że mamy ze sobą tyle wspólnego.

- Zgoda - przytaknęła.

- Myślę, że już czas, by ktoś z powrotem wrzucił cię na konia, Katy.

- Niech ci to nawet przez myśl nie przejdzie - ostrzeg­ła. Przywarła do drzwi stajni, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w konia.

- Ależ, Katy, kochanie, pomyśl rozsądnie. - Garrett sta­rał się mówić jak najłagodniej. Pogłaskał ją delikatnie po włosach. - Wiem o wszystkim, co się wydarzyło tamtej nocy. Wiem, jak bardzo to przeżyłaś. Ale teraz to już prze­szłość. Było, minęło. Tak bardzo lubiłaś jeździć konno. Nie ma sensu rezygnować z powodu jednego przykrego do­świadczenia.

- Przykre doświadczenie! Garrett, ależ ja o mało nie zginęłam! Nie możesz sobie nawet wyobrazić tego, co działo się tamtej nocy. Płomienie, dym i oszalałe konie. I ból. Garrett, czy ty masz pojęcie, jak ja cierpiałam?!

- Kochanie, rozumiem, ale gdybyś miała wypadek sa­mochodowy, prędzej czy później znów wsiadłabyś do auta. Tak samo jest z jazdą konną.

- Nieprawda, to ogromna różnica. Mam swobodę wyboru i zdecydowałam, że nigdy już nie będę jeździć. Nie przekonuj mnie, Garrett. Decyzję podjęłam już dawno. Je­stem dorosła i mam prawo robić to, co uważam za stosow­ne.

- Wytworzyłaś w sobie jakąś fobię. I po co? Przecież jazda konna stanowiła część twego życia - perswadował Garrett. - Pamiętam, jak pięknie wyglądałaś w siodle. Sta­wałaś się inną kobietą, ożywiałaś się, rozkwitałaś, zupełnie tak samo jak wtedy, gdy trzymam cię w ramionach.

- Na litość boską, Garrett. A cóż to za bezsensowne porównanie. Skąd ty możesz wiedzieć, jak wyglądałam. Gdy znałeś mnie przed laty, byłam jeszcze dzieckiem.

- Pamiętam, Katy, dobrze pamiętam. Pamiętam, jak uwielbiałaś pokazy i zawody. Jaka byłaś podniecona i dum­na ze zwycięstwa. Pamiętam, ile godzin przygotowywałaś konie do wyjścia na tor. Jaka byłaś ambitna. Jazda konna była dla ciebie najważniejszą rzeczą w życiu. A ty byłaś dobra, bardzo dobra.

- Ludzie się zmieniają, Garrett. Powinieneś to wie­dzieć.

- Owszem, ludzie się zmieniają. Ale pewne rzeczy się nie zmieniają. Kochasz konie i byłaś cudowną amazonką. Jazda konna to coś, co możemy robić razem. Co nas łączy. Czas, byś znów wsiadła na konia. Zbyt dużo już czasu spędziłaś na podsycaniu w sobie strachu. - Garrett uśmie­chnął się ciepło. - Pomogę ci przezwyciężyć ten strach.

- Nie nalegaj, Garrett.

- Kiedyś będziesz mi jeszcze za to wdzięczna, kocha­nie.

- Nie uszczęśliwiaj mnie na siłę. - Katy była już wyraź­nie wściekła. - Jeśli nie przestaniesz...

- Cicho... - Zamknął jej usta pocałunkiem. - Uspokój się, kochana. Do niczego nie chcę cię zmuszać. Niech czas to rozstrzygnie. Tak jak to było z nami. - Pocałował ją raz jeszcze. - Lubię to - wymamrotał między jednym a drugim pocałunkiem.

- Garrett, rozpraszasz mnie - powiedziała Katy oskar­życielskim tonem, ale jej irytacja słabła pod wpływem ciepła jego ust. Ostatniej nocy zdecydowała, że jeśli tylko w tej dziedzinie mogą się naprawdę porozumieć, powinna starać się ułatwić to porozumienie. Problem polegał jedynie na tym, że w takich chwilach jak ta całkowicie ulegała mężczyźnie, który nawet nie nauczył się jeszcze jej kochać. Ryzyko, na które się wystawiała, było ogromne i Katy świetnie o tym wiedziała.

- Lubię cię rozpraszać. - Oparł ją plecami o ścianę i przysunął się do niej. Kolanem rozchylał jej nogi, a kiedy ustąpiła pod jego naporem, natychmiast wsunął udo mię­dzy jej uda.

- Tak, właśnie tak, kochanie. Zaciśnij nogi tak, jakbyś to zrobiła jadąc na ogierze. No, dalej.

- Ależ, Garrett! Ktoś może nas zobaczyć. - Pożądanie mieszało się w niej ze strachem. - Emmett kręci się w po­bliżu. Może w każdej chwili wejść.

- Nie sądzę, aby się odważył, ale jeśli się boisz, to zaraz temu zaradzimy.

- Co chcesz zrobić?

- Zgadnij. - Podniósł ją i zarzucił sobie na ramię.

- Nie! Nie tutaj. Puść mnie, Garrett. Słyszysz?

- Słyszę.

Zaniósł ją do pustego boksu, gdzie złożono siano i sło­mę. Starannie zamknął drzwi do stajni. Natychmiast zrobi­ło się ciemno. Promienie słońca sączyły się jedynie przez szpary w ścianach. Garrett ostrożnie ułożył Katy na sianie.

- Wciąż jeszcze nie przyzwyczaiłaś się do roli żony.

- To źle czy dobrze? - Przeraziła się na samą myśl o tym, jak na niego działa. - Myślę, że to ty powinieneś mi pomóc przyzwyczaić się do tej roli.

- Oczywiście, to mój słodki obowiązek - zapewnił, kła­dąc się obok. Oczy błyszczały mu tak samo jak ostatniej nocy.

Katy westchnęła i objęła go za szyję. Pod wpływem jego wzroku zaczynała poddawać się całkowicie zmysłom i wszechogarniającemu ją pożądaniu.

Garrett pospiesznie ściągnął ubranie z siebie i z niej. Później przewrócił się na plecy i chwycił ją w pasie. Pra­gnął jej i ona go pragnęła. Dotknął najintymniejszego miej­sca, a kiedy jęknęła, zamruczał z rozkoszy.

Pomału położył ją na sobie, przykrywając się jej ciałem. Drżała pod dotykiem jego dłoni.

- Pokaż mi, jaki dobry z ciebie jeździec - powiedział chrapliwym głosem.

A później roześmiał się z radości i satysfakcji, czując, jak jej palce wbijają się w skórę jego ramienia. W chwilę później już się nie śmiał.

Oboje zatracili się w namiętności.

W jakiś czas później Garrett poruszył się. Katy zsunęła się z niego.

^ - Przypomnij mi, żebym następnym razem odliczył do dziesięciu, zanim to zrobię. - Otrzepał źdźbła słomy i po­dał Katy ubranie. - Człowiek może się nieźle poranić upra­wiając miłość na słomie.

- A ja myślałam, że to romantyczne.

- To dlatego, że byłaś na górze, - Wstał i włożył dżinsy.

- Do mnie masz pretensje? Przecież to był twój pomysł. - Katy włożyła bluzkę.

- Hej, chciałem cię tylko trochę podrażnić. Naprawdę sądzisz, że to było romantyczne? - Spoważniał nagle.

Zawahała się, po czym szybko skinęła głową. Garrett wyglądał na zadowolonego z siebie.

- Cóż. nigdy bym nie myślał... Mniejsza o to. A więc to było romantyczne? - powtórzył.

- Uhm.

- W takim razie może kiedyś to powtórzymy. Mężczyzna musi być gotów do pewnych poświęceń dla swojej kobiety.

- Naprawdę? - uśmiechnęła się.

- Naprawdę. - Zapiął koszulę i popatrzył z zaintereso­waniem właściciela, jak Katy pomału się ubiera. Nagle uśmiech zniknął mu z twarzy, spoważniał.

- Coś się stało? - spytała zaniepokojona.

- Myślałem właśnie o tym, co powiedział Bracken. Że to kobieta mogła w nocy wypuścić Herosa.

- Znowu zaczynasz? - Katy ogarnął lęk. - Znów wra­casz do tego samego? Teraz, gdy już zrobiłeś sobie przyje­mność na słomie, znów się zastanawiasz, czy to jednak nie ja?

- Uspokój się. - W głosie Garretta brzmiało ostrzeże­nie. - Strasznie jesteś dziś nerwowa. Daj mi skończyć. Wcale nie myślę, że to ty. Doskonale wiem, że nie. Coś innego nie daje mi spokoju.

- Co mianowicie?

- Zastanawiałem się, skąd Brackenowi przyszło do gło­wy, że to mogłaś zrobić ty. Powiedział coś o kobiecie, która czuje się skrzywdzona.

- Wiem, skąd wpadł na ten pomysł. - Katy umknęła wzrokiem w bok.

- Taak? Mam nadzieję, że nie będziesz tego przede mną ukrywać - powiedział Garrett z lekką pretensją w głosie.

- Nadine zauważyła, że... że nie spaliśmy razem. - Katy westchnęła. - Sprzątała mieszkanie i zobaczyła, że spa­liśmy w osobnych pokojach. Trochę to dziwne jak na parę nowożeńców w czasie miodowego miesiąca. Usłyszała także to, co mówiłeś wczoraj po wyjściu Huttona. Podej­rzewam, że wyciągnęła z tego swoje własne wnioski i po­dzieliła się nimi z mężem.

- Ach, tak. - Garrett oparł się o drzwi. - Teraz rozumiem. Ostatnio zachowywałaś się jak kobieta skrzywdzo­na, czy tak?

- Nie zauważyłam.

- To dlatego Bracken tak powiedział - roześmiał się Garrett. - Ale już po wszystkim, prawda? Sytuacja między sami znów się unormowała. Nie będzie już więcej burz i napadów gniewu. Żadnych ataków zdenerwowania panny młodej.

- Jak rozkażesz, Garrett - powiedziała ze sztuczną słodyczą w głosie.

Roześmiał się, przytulił ją i pocałował w czubek głowy.

- No, chodźmy, moja pani. Trzeba coś zjeść i napić się kawy. Zostały może bułeczki ze śniadania?

- Przecież zjadłeś je godzinę temu.

- Widocznie wzmaga mi się apetyt. Akurat wchodzili do kuchni, gdy zadzwonił telefon.

Garrett podniósł słuchawkę. Z jego słów Katy domyśliła się, że musiało wydarzyć się coś poważnego w firmie, coś, co można było załatwić tylko z nim.

- W porządku, Carson, uspokój się. Czy Layton tam jest? Co u diabła ma znaczyć, że ma urlop? Ściągnij go, niech wraca do biura. - Zaklął pod nosem. - Dobrze, już dobrze, słyszę cię. Nie sposób go ściągnąć. A niech to! Następnym razem, gdy będzie brał wolne, upewnij się, czy jedzie gdzieś, gdzie są telefony. Wygląda na to, że muszę wyjechać. - Spojrzał na zegarek, - Mogę być późnym popołudniem. Powiedz Bisby'emu, żeby nie popuszczał. Bank nie może działać tak szybko jak my. Nie straci swojej ziemi w ciągu następnych czterdziestu ośmiu godzin. Do­stanie pożyczkę. Zobaczymy się o trzeciej. A teraz trzymaj rękę na pulsie. Dopóki nie przyjadę.

Katy słuchała, jak Garrett wydawał polecenia świadczące o jego dobrej znajomości pracy banków i księgowości Odwiesił wreszcie z irytacją słuchawkę. Sięgnął po kawę.

- Słyszałaś? - spytał.

- Pojedziesz do biura po południu? - Katy usiadła obok niego.

- Obawiam się, że będę musiał. W tym miesiącu perso­nel pracuje w uszczuplonym składzie, a szef biura, Layton, wyjechał gdzieś do Meksyku i nie sposób go znaleźć. Jeden z naszych klientów ma problemy z bankiem. W normalnej sytuacji nie zajmowałbym się tym, ale w tym wypadku wszystko wskazuje na to, że muszę wziąć sprawę w swoje ręce.

- Będzie to dobra okazja, bym mogła zapoznać się z pracą jednego z twoich biur - powiedziała Katy. - Zosta­niemy tam na noc?

- Ja zostanę. - Garrett potrząsnął głową. - Ty zosta­niesz tutaj. Nie ma sensu, byś ze mną jechała. Wrócę jutro. Przecież to wciąż jeszcze nasz miodowy miesiąc, zapo­mniałaś?

- Wiem - uśmiechnęła się Katy. - Ale coś mi się wyda­je, że to małżeństwo partnerów w interesach. Od początku to podkreślałeś, czyż nie? A więc nadarza się doskonała okazja, bym się zapoznała ze swoją nową pracą.

- Będzie jeszcze niejedna okazja, gdy skończy się mie­siąc miodowy - obstawał przy swoim Garrett.

- Po co zwlekać? Pojadę z tobą już dzisiaj. Poznam twoich pracowników i zobaczę, jak działa biuro w trudnej sytuacji.

- Trudna sytuacja nie jest najlepszym momentem, by uczyć się nowych obowiązków - uciął Garrett. - Będziesz tylko przeszkadzać.

- Postaram się nie wchodzić wam w drogę. - Katy za­czynała już być zła.

- Zostaniesz w domu - oświadczył Garrett tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Do diabła, dopiero co wyszłaś za maż. Jeszcze nie czas, byś zawracała sobie głowę takimi prawami.

- Dlaczego nie? - spytała z oburzeniem. - Przecież w tym celu mnie nająłeś. Abym pracowała dla Coltrane'a i spółki.

- Nająłem. - Garrett z trzaskiem odstawił filiżankę. -O czym ty, do cholery, mówisz? Ja cię nie nająłem, ja cię poślubiłem, kobieto!

- Przepraszam, przejęzyczyłam się.

- Przejęzyczyłaś? - Garrett nie dowierzał własnym uszom. - Użyłaś słowa „nająć” zamiast „poślubić” i mó­wisz, że to przejęzyczenie?

- Uspokój się, Garrett. Powiedziałam przecież, że to byla pomyłka. - Katy natychmiast pożałowała swoich słów.

- Cholerna pomyłka. - Garrett wstał, oczy pałały mu gniewem. - Pozwól, że ci coś wyjaśnię, Katy Coltrane. Dwa tygodnie temu nie podpisywałaś umowy o pracę, tyl­ko świadectwo ślubu. Chcę, żebyś o tym pamiętała. To nie okres próbny, lecz miodowy miesiąc. Jesteś moją żoną, a nie moją pracownicą. Spróbuj zastanowić się przez nastę­pne dwadzieścia cztery godziny, na czym to polega.

- Garrett...

- Wezwę człowieka, który zakłada w domach alarm. Może zainstaluje jakiś w stajni.

Wyszedł z kuchni, zostawiając Katy całkowicie zdez­orientowaną. Ręce jej drżały, gdy podnosiła do ust kubek z kawą.

Pociągnęła długi łyk i odstawiła kubek. Uśmiechnęła się do siebie. Gdyby miała przed sobą lustro, zobaczyłaby swoje błyszczące radością oczy.

Uczenie Garretta Coltrane'a miłości było sprawą ryzy­kowną, ale była na to przygotowana.

Nie była natomiast przygotowana na odkrywanie taje­mnic własnej natury. Było coś podniecającego w prowoko­waniu Garretta, nawet jeśli koniec końców to on brał górę. Tak samo jak podniecające było uprawianie z nim miłości.

Tak czy inaczej wreszcie zaczął ją dostrzegać.

Nigdy jeszcze, od czasu gdy po raz ostatni zdobyła nagrodę dosiadając jednego z arabów ojca, nie czuła się tak dobrze jak w tej chwili.

ROZDZIAŁ 8

Tej nocy duży dom wydawał się wyjątkowo pusty. Katy nalała sobie kieliszek wina i przygotowała kolację. Zjadła w kuchni. Otworzyła telewizor, aby obejrzeć wiadomości, ale szybko go wyłączyła. Chwilę poczytała, po czym sięg­nęła po brandy. Miała przed sobą długą, samotną noc.

Gdy wreszcie około dziesiątej wieczór zdecydowała się pójść spać, małżeńska sypialnia wydala jej się większa niż zazwyczaj i odpychająca. Brakuje w niej mężczyzny, stwierdziła rozbierając się powoli. Gdy był tutaj Garrett, pokój od razu stawał się przytulniejszy.

Ogromne łóżko też wydawało się obce bez niego. Czuła się w nim jakaś bezbronna i samotna. To dziwne, pomyśla­ła. Tylko jedną noc spędziła tutaj z mężem, a już przywykła do jego obecności. Zastanawiała się, czy Garrett ucieszyłby się widząc, że za nim tęskni. Miała nadzieję, że i on czuje się samotny tej nocy.

Nie trzeba było mieć wybujałej wyobraźni, aby domy­ślić się, dlaczego nie chciał zabrać jej ze sobą. Katy czuła, że na swój męski, szowinistyczny sposób próbował naj­pierw przyzwyczaić ją do roli żony, a dopiero później part­nerki w interesach. Było w tym coś wzruszającego. Nie chciał, by zaangażowała się w swoją nową pracę, zanim ich stosunki nie ułożą się tak, jak na dobre małżeństwo przysta­ło.

Nie wiedziała, czy Garrett zdaje sobie sprawę z logiki swego postępowania, ale sama myli o tym napełniła ją otuchą. Uśmiechnęła się. Mimo wszystko Garrett doszedł do wniosku, że ich osobiste stosunki są ważniejsze niż współpraca zawodowa.

Być może pewnego dnia dojdzie nawet do wniosku, że jest zakochany.

Jakby w odpowiedzi na to przypuszczenie rozległ się dzwonek telefonu. Podniosła słuchawkę.

- Halo?

- Dobry wieczór, Katy, to ja. - W słuchawce rozległ się ożywiony glos Garretta. Najwyraźniej nie zamierzał kłaść się spać. - Pomyślałem sobie, że zadzwonię dowiedzieć się, co słychać.

- Wszystko dobrze. - Usiadła i zapaliła lampkę. -Właśnie się położyłam. A co u ciebie?

- Jakoś to będzie. Widziałem się z właścicielem banku i uzgodniłem odroczenie spłaty. Jutro mam tutaj jeszcze parę spraw do załatwienia. Wrócę dopiero po południu.

- Dobrze.

- Tęsknisz za mną? - spytał od niechcenia.

- Tak, mówiąc szczerze, tak - odparła. Zaległa cisza.

- Ja też za tobą tęsknię - usłyszała po chwili głos Garretta. - Wolałbym teraz być z tobą w łóżku, niż siedzieć tutaj przy biurku.

Katy usłyszała w tle jakiś męski głos.

- Nie jesteś sam?

- Nie, zostało ze mną paru pracowników. Sprawdzili­ście z Emmettem system alarmowy? Ja już nie zdążyłem.

- Oczywiście. Działa bez zarzutu. Sprawdziliśmy i w domu, i u Emmetta. Wiedziałeś, że Emmett ma pisto­let? Trzyma go na kominku, w pudełku po cygarach. Poka­zał mi go, gdy sprawdzaliśmy alarm.

- Nie wiedziałem, ale wcale mnie to nie zaskakuje. - Zamilkł na moment, - Biorąc jednak pod uwagę, ile pije, nie uważam, by to było zbyt bezpieczne.

- Też tak myślę - zgodziła się Katy. - Chociaż mam wrażenie, że jest takim rodzajem pijaka, który raczej zasy­pia, a nie rozrabia.

- Sam nie wiem, Katy. Nie chciałbym ich zwalniać, ale nie jestem pewien, czy mam ochotę ich zatrzymać. W koń­cu to Atwood powinien się o to martwić.

- Masz rację.

- No cóż, porozmawiamy, kiedy wrócę. Dzisiaj i tak mam sporo na głowie. Śpij dobrze, kochanie. Do zobacze­nia jutro.

Katy z westchnieniem odłożyła słuchawkę. Nie pożeg­nali się w zasadzie jak kochankowie, ale słyszała w jego glosie cień czułości. Garrett troszczył się o nią. Była o tym przekonana. Musi być pewna, bo na tej pewności opiera swoje przyszłe szczęście.

Gdy sięgnęła, by wyłączyć lampkę, zauważyła, że na małym porcelanowym talerzyku na toaletce coś lśni. Czyż­by zostawiła pierścionek? Po chwili wiedziała już, co to jest.

Garrett przed wyjazdem do biura zostawił obrączkę.

Cały optymizm Katy nagle prysł. Wstała i podeszła do toaletki. Wzięła do ręki obrączkę i wpatrywała się w nią z głębokim smutkiem. Symbol małżeństwa tak niewiele znaczył dla Garretta, że po prostu mógł go zdjąć i zapo­mnieć z powrotem włożyć na palec.

Zaczynała wzbierać w niej złość. Za każdym razem, gdy wydawało jej się, że zdoła nauczyć Garretta miłości, przy­trafiało się coś, co niweczyło te nadzieje.

Wyobraziła sobie Garretta w biurze wśród współpra­cowników. Siedzi przy biurku, świeżo upieczony małżo­nek, i nawet nie przejmuje się tym, że zapomniał obrączki.

Zdjęła swoją i położyła ją obok. Od razu poczuła się trochę lepiej.

W trzy godziny później obudziła się przerażona. Była zlana potem. Przez parę sekund usiłowała zidentyfikować przeraźliwy dźwięk, który wyrwał ją ze snu.

Był to system alarmowy zainstalowany w stajni Herosa.

Odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka. W pośpiechu na­ciągnęła szlafrok i zbiegła na dół, do holu, zapalając po drodze wszystkie światła. Niezależnie od tego, kto był przy stajni, zauważy, że gospodarze się obudzili.

Gdy była już u drzwi, nagle poczuła przeszywający ból w kostce. Z trudem utrzymała się na nogach. Pokuśtykała w kierunku stajni. Zobaczyła jakiś cień. To tylko dziecko, uspokajała samą siebie. Tylko dziecko. Dopiero teraz uprzytomniła sobie, że przecież jest całkowicie bezbronna.

- Hej, ty tam! - krzyknęła najgroźniej jak potrafiła. - Wynoś się, wynoś się stąd, bo wezwę policję! To teren prywatny!

- Spokojnie, pani Coltrane, to ja, Emmett Bracken. Odetchnęła na dźwięk znajomego głosu.

- Emmett! Na litość boską, ale mnie przestraszyłeś. Alarm słychać było w całym domu. Myślałam, że znów ktoś się włamuje do stajni.

Katy z trudem łapała oddech. Wykręcona kostka bolała ją coraz bardziej.

- Obudziłem się i nie mogłem zasnąć - tłumaczył się Bracken. - Pomyślałem, że wyjdę odetchnąć trochę świeżym powietrzem. Chciałem sprawdzić, co u Herosa, i chy­ba przez pomyłkę włączyłem alarm. Obiecałem pani mężo­wi, że będę miał na wszystko oko, kiedy go nie będzie. Przepraszam, że panią przestraszyłem. Powinienem był le­piej słuchać, gdy facet wyjaśniał mi, jak to działa. Wszy­stko w porządku, pani Coltrane? - Bracken podszedł do Katy.

- Tak - powiedziała przez zęby. - Chyba skręciłam no­gę w kostce, ale to głupstwo. - Rozejrzała się wokół. Wszę­dzie panował spokój. Weszła do stajni i zapaliła światło.

Heros wyglądał na zaspanego. Chyba zdziwiła go ta nocna wizyta.

Katy uśmiechnęła się i pogładziła konia po karku.

- Przepraszam, że cię obudziłam, Herosie. Śpij dalej. Koń cofnął się do boksu. W chwilę później jego równo­mierny oddech potwierdził, że posłuchał rady Katy.

- Wszystko w porządku - powiedział Emmett zagląda­jąc do stajni. - To tylko fałszywy alarm. Naprawdę bardzo mi przykro.

- Już dobrze, Emmett. Myślę, że trzeba czasu, abyśmy się przyzwyczaili do tego systemu. Do zobaczenia jutro. - Katy zgasiła światło i wyszła ze stajni.

- Mam pani pomóc? Ta pani kostka jest chyba bardzo słaba.

- Dam sobie radę. To nie pierwszy raz. Nie martw się, wiem. co zrobić. Cholerny ból - zaklęła pod nosem i po­wlokła się do domu.

No tak. to tyle bohaterstwa. Coś jej mówiło, że Garrett będzie wściekły, gdy dowie się, co wydarzyło się tej nocy.

Garrett wracał do domu z jak najlepszymi przeczuciami. Przez chwilę zastanawiał się, skąd ten nastrój. To jasne. Dotychczas wracał do pustego domu. Teraz czekała na niego kobieta i już sama ta myśl wydawała mu się niereal­na.

Nie była to byle jaka kobieta. To żona. Jego żona, Kąty.

Delektował się myślą o tym, że czeka na niego przy wejściu z kieliszkiem wina na powitanie. Wróci na kolację, a więc na pewno przygotuje coś dobrego. Koniec końców posiadanie żony wcale nie jest takie źle.

Po latach zmian, niepewności, braku stabilizacji z przy­jemnością myślał, że wreszcie jest w jego życiu coś stałego.

Stałego? Nagle ogarnęły go wątpliwości. Przecież tak na dobrą sprawę niczego sobie z Katy nie wyjaśnili do końca, Żadne z nich nie poruszyło nieprzyjemnego tematu uzgo­dnionych trzech miesięcy.

Garrett zacisnął wargi. Cały ten idiotyzm mają już za sobą. Katy skapitulowała przecież dwie noce temu, po przyjęciu u Huttona. Oddała mu się z takim samym słod­kim, zmysłowym zapałem jak w noc poślubną. Nie jest kobietą, która zachowałaby się w ten sposób, gdyby nie była zaangażowana, przekonywał sam siebie.

Musiał jednak pogodzić się z faktem, że dowiadywał się o Katy wciąż czegoś nowego. Była osobą o wiele bardziej skomplikowaną, niż początkowo myślał. Nie podejrzewał jej o taką zapalczywość i upór, Nie miał pojęcia, co napra­wdę myśli.

Przypomniał sobie jej słowa, gdy wracali z przyjęcia u Huttona. Nie wspomniała o terminie trzech miesięcy. Po­wiedziała tylko, że będą znów ze sobą spali, gdyż w prze­ciwnym razie byłoby im zbyt trudno mieszkać razem.

Chyba nie jest możliwe, by zdecydowała się tylko na przygodę trwającą trzy miesiące.

Przeszedł go zimny dreszcz. Wiele ważnych spraw nale­żało jeszcze wyjaśnić. Nie chciał, by pozostały jakiekolwiek niedomówienia. Pragnął nade wszystko mieć pew­ność, że Katy czuje się związana małżeńską przysięgą.

Pamiętał, jaka była zła wczoraj, gdy powiedział jej, że pojedzie do Fresno sam. Może powinien był wziąć ją ze sobą. Ale prawdę mówiąc nie chciał, aby zajmowała się sprawami zawodowymi na samym początku miodowego miesiąca. Wolał, żeby najpierw przyzwyczaiła się do roli żony.

Nie potrafił jej jednak tego wytłumaczyć, nie był zresztą wcale pewien, czy zaakceptowałaby jego wyjaśnienia, na­wet gdyby znalazł właściwe słowa. Tak więc skończyło się na tym, że polecił jej zostać w domu.

Zaklął pod nosem. Chyba źle to rozegrał. Musi się jesz­cze wiele nauczyć, jeśli chce właściwie postępować z taką kobietą jak Katy.

W godzinę później skręcił w długą, wysadzaną drzewa­mi aleję z uczuciem ulgi. Wreszcie jest w domu i Katy na niego czeka. Dziś wieczór wyjaśnią sobie wreszcie wszy­stkie istniejące jeszcze wątpliwości.

Ale gdy podjechał pod dom i wysiadł z samochodu, nie zobaczył Katy na progu. Nie pojawiła się również, gdy otworzył frontowe drzwi i wszedł do holu. W do­mu panowała cisza. Garrett zebrał się w sobie, jak gdyby czekała go jakaś fizyczna próba sił. Wszedł na schody prowadzące do sypialni. Przeczuwał, że coś jest nie w po­rządku.

Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, gdy otwo­rzył drzwi sypialni, był błyszczący przedmiot na toaletce. Odruchowo dotknął serdecznego palca. Oczywiście, zapo­mniał włożyć obrączkę, gdy wczoraj rano wrócił ze stajni. Wciąż jeszcze się do niej nie przyzwyczaił.

Po chwili obok swojej obrączki spostrzegł drugą. W tym momencie poczuł się tak, jak gdyby ktoś z całej siły uderzył go w żołądek.

Kąty usiadła na kamieniu i wpatrywała się w ocean. Bryza wiejąca od morza nie zwiastowała niczego dobrego. Zanosiło się na burzę.

Delikatnie dotknęła nadwerężonej kostki. Z trudem nią poruszała, ale ból nieco zelżał. Najwidoczniej nie skręciła jej tak silnie, jak się obawiała. Nie powinna była jednak iść nad morze po obiedzie. Zajęło jej to więcej czasu, niż przewidywała.

Nie była jednak w stanie siedzieć bezczynnie w oczeki­waniu na powrót Garretta. Nagle poczuła gwałtowną po­trzebę popatrzenia na ocean i teraz tego żałowała. Uspra­wiedliwiała się wmawiając sobie, że musiała rozruszać zesztywniałą kostkę, ale teraz wiedziała już, że powinna była raczej dać jej odpocząć.

Jeszcze miesiąc temu nie zrobiłaby niczego pod wpły­wem chwilowego impulsu. Małżeństwo z Garrettem Coltrane'em wytrąciło ją z normalnego, spokojnego rytmu. Sama nie wiedziała, czy to dobrze, czy ile. Wiedziała tylko, że się zmieniła i to nieodwracalnie. Nie wyobrażała sobie, by mogła stać się na powrót tą spokojną, zrównowa­żoną osobą co kiedyś, prowadzącą spokojne, unormowane życie. Tak czy inaczej małżeństwo ją odmieniło. Mogła tylko mieć nadzieję, że i Garrett się zmieni.

Wiatr był coraz silniejszy. Nad horyzontem zawisły czarne chmury. Katy zapięła kurtkę pod szyję i wstała. Przy takim tempie, w jakim się dzisiaj porusza, nieprędko dotrze do domu.

Była właśnie mniej więcej w połowie drogi, gdy nagle ujrzała przed sobą jakąś ciemną postać wpatrującą się w ocean. W pierwszej chwili jej nie poznała, ale gdy zauważyła rozwiane na wietrze siwe włosy, wiedziała już, kogo ma przed sobą.

- Nadine! - zawołała, podchodząc wolno do stojącej kobiety. Odpowiedziało jej milczenie. Przypuszczalnie szum wiatru zagłuszył wołanie. Wzruszyła ramionami. Chciała się już oddalić, gdy coś ją powstrzymało. W cie­mnej postaci stojącej na skale było coś tak rozpaczliwego, że zawróciła. Podeszła bliżej do Nadine.

- Obserwujesz morze - zagadnęła. - Pewnie będzie bu­rza, prawda? Robi się zimno i zaraz zacznie padać. Może wrócimy razem?

W pierwszej chwili myślała, że nie doczeka się odpo­wiedzi, ale Nadine powoli odwróciła głowę. Na widok wyrazu jej oczu Katy przeraziła się. Kobieta patrzyła na nią jak na kogoś całkiem obcego.

- Nic ci nie jest, Nadine? - spytała z niepokojem.

- Ależ skąd, wszystko w porządku. - Nadine wciąż spoglądała na kłębiące się w dole fale. - A co pani tutaj robi?

- Po prostu wyszłam się przejść. - Katy starała się, by jej głos zabrzmiał jak najpogodniej i beztrosko. Nie miała pojęcia, w jakim nastroju jest Nadine. Być może wcale nie jest zadowolona z tego spotkania. - W nocy nadwerężyłam sobie nogę w kostce i pomyślałam, że dobrze byłoby ją rozruszać.

- Co jest z pani kostką? - spytała obojętnie Nadine.

- To stara historia. Przed laty miałam wypadek. Cza­sem, gdy zrobię nieopatrzny ruch, dokucza mi ból. W nocy biegłam do stajni, potknęłam się i znów się zaczęło.

- Emmett mówił, że alarm włączył się przez przypadek. Nadine popatrzyła na nią nieodgadnionym wzrokiem.

- Tak. Coś tam chyba jest nie w porządku z systemem bezpieczeństwa. Trzeba się przyzwyczaić do fałszywych alarmów.

Zaległa cisza. Katy już chciała odejść, ale się zawahała.

- Jakoś tu nieprzyjemnie, Nadine - odezwała się. -Wracaj ze mną. Napijemy się gorącej herbaty.

- To się tutaj stało, wie pani? - Nadine potrząsnęła głową.

- Co takiego? - spytała Katy ze zdumieniem.

- To tutaj ten chłopak został zabity.

- Syn Silasa Atwooda? Tutaj zginął? - Katy popatrzyła w dół.

- Właśnie. Był na dole na plaży, pił z kolegami. Urzą­dzali sobie zabawę. Ot, taka grupka chłopaków. Olbrzymie ognisko i za dużo alkoholu. Wie pani, jakie te wyrostki są. Za grosz rozumu. Zaczęli jeden drugiego podpuszczać, żeby się wspiąć na tę skalę, zamiast wracać ścieżką.

- Po ciemku? - Katy zadrżała spoglądając w dół. Skała była niemal pionowa. Nie bardzo było o co oprzeć stopę ani czego się uchwycić.

- Dwóm się udało. Ale kiedy Brent Atwood zaczął się wspinać, ześliznął się. Spadł i złamał kark.

- To straszne.

- Potem wszystko się zmieniło - wyszeptała Nadine. - Wszystko. Nic już nie było tak jak dawniej.

Po chwili kobieta bez słowa odwróciła się i zaczęła po­woli iść ku domowi. Katy chciała jeszcze coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Nadine najwyraźniej nie miała ochoty ani na towarzystwo, ani na rozmowę. Katy poczuła nagłe sympatię do tej starszej kobiety, ale nie bardzo wiedziała, co mogłaby zrobić. Najwyraźniej Nadine była bardzo przy­wiązana do Atwoodów.

Katy ruszyła w stronę domu. Właśnie otwierała drzwi do kuchni, gdy lunął deszcz. Weszła do środka i nastawiła wodę na herbatę, W tym momencie zauważyła na pod­jeździe samochód Garretta. A więc już wrócił.

- Garrett? - zawołała.

Nagle ogarnęło ją podniecenie. Odstawiła czajnik i we­szła do salonu. Tu też go nie było.

- Garrett? Gdzie jesteś? - Postanowiła sprawdzić w sy­pialni.

Zobaczyła go obok toaletki. Popatrzył na nią bacznie. Prawą dłoń ścisnął w pięść. Katy poczuła nagłą ochotę rzucić się w jego ramiona. Ale tylko się uśmiechnęła.

- Witaj, Garrett. Nawet nie pomyślałam, że możesz już być w domu. Byłam na spacerze, na skałach. Jak ci się jechało?

- Dobrze. - Oczy płonęły mu dziwnym blaskiem. - Nie było żadnych problemów, dopóki nie wszedłem tutaj i nie znalazłem tego. - Otworzył dłoń pokazując dwie obrączki.

Katy spojrzała ostrożnie na lśniące kółeczka i nagle uświadomiła sobie, że porusza się po niebezpiecznym grun­cie. Przecież to on zaczął, przekonywała samą siebie. Uśmiechnęła się niepewnie.

- Coś się stało, Garrett?

- Gdy parę minut temu znalazłem twoją obrączkę, prze­szło mi przez myśl, że ode mnie odeszłaś - powiedział gwałtownie.

- Jak widzisz, jestem - uśmiechnęła się z trudem. Pode­szła do niego i wspięła się na palce muskając go wargami, po czym szybko cofnęła się o krok.

- Jesteś głodny? Zaraz będzie kolacja. A może najpierw wypijemy drinka?

- Do diabła, Katy, ja chcę z tobą porozmawiać.

- O czym? - Popatrzyła na niego z miną niewiniątka.

- O tym, że znalazłem tutaj twoją obrączkę. Możesz mi to wyjaśnić?

- A co tu jest do wyjaśniania? Twoja też tu leżała. Coś ty taki zły?

- Powiedziałem ci przecież. Myślałem, że odeszłaś.

- Ale nie odeszłam.

- Widzę. A teraz chcę wiedzieć, dlaczego zdjęłaś obrą­czkę i położyłaś ją tutaj?

- Ależ to proste, Garrett, Bo twoja tutaj leżała. Wybacz, ale muszę wypłukać sałatę.

Chwycił ją, zanim doszła do drzwi. Spojrzał jej prosto w twarz.

- Katy, w co ty ze mną grasz?

- Nie wiem, o czym mówisz. - Potrząsnęła głową.

- Nie wiesz? Czy chcesz mi wmówić, że dlatego zdjęłaś obrączkę, że ja zostawiłem tu swoją?

- Zdaje się, że oboje chcieliśmy, żeby to małżeństwo było całkowicie równoprawne, czyż nie? - odpowiedziała z uśmiechem.

- A teraz posłuchaj mnie, moja pani, i to słuchaj dobrze - powiedział, akcentując każde słowo. - Zdjąłem obrączkę wczoraj, gdy szedłem do stajni. Przy pracy z narzędziami przeszkadza, a nawet może być niebezpieczna. Gdy jecha­łem do biura, spieszyłem się, nie pamiętasz? Wrzuciłem rzeczy do torby i wyszedłem. Po prostu zapomniałem wło­żyć obrączkę, to wszystko.

- Może następnym razem będziesz pamiętał - bąknęła, cofając się jeszcze o krok.

- Ty mała czarownico. - Tym razem udało mu się chwycić ją za ramiona i przytrzymać. - Co to, u diabła, ma znaczyć? - Popatrzył na nią bacznie. - Próbujesz dać mi nauczkę, tak?

- Właściwie - zaczęła Katy - gdy zauważyłam obrącz­kę na toaletce, akurat rozmawiałam z tobą przez telefon. Pomyślałam sobie, że jesteś tam, w pięknym mieście, będziesz pracował do późna, a potem pewno pójdziesz z kimś na drinka. Wszyscy oczywiście wiedzą, że dopiero co się ożeniłeś i przypuszczalnie zechcą zobaczyć nową obrącz­kę. Zastanawiałam się, co sobie pomyślą, gdy zauważą, że jej nie masz.

- Tylko kobieta może wymyślić podobny scenariusz! - wykrzyknął Garrett.

- Na wypadek, gdybyś tego nie zauważył, jestem ko­bietą.

- Nie bądź taka przemądrzała, Katy.

- Nie jestem przemądrzała. Jestem tylko logiczna. -Usiłowała odsunąć się od niego, ale trzymał ją mocno.

- Wydaje mi się, że zaczynam pomału rozumieć. Było ci przykro, prawda? Pomyślałaś, że naumyślnie zostawiłem obrączkę, i postanowiłaś zrobić to samo.

- Powiedzmy, że było mi przykro, iż tak łatwo zapomi­nasz o tym, że ją nosisz. Zaczęłam się zastanawiać, jak ty właściwie traktujesz nasze małżeństwo. Czy aby nie zbyt lekko?

Garrett potrząsnął nią. W jego oczach czaił się podejrza­ny uśmieszek.

- Dobrze wiesz, jak traktuję małżeństwo.

- No cóż, może odniosłam niewłaściwe wrażenie.

- A żebyś wiedziała, Jestem mężczyzną żonatym i pa­miętam o tym, niezależnie od tego, czy noszę obrączkę, czy nie. Nie traktuję lekko swych obowiązków małżeńskich.

Katy wydawało się, że wypowiedział te słowa z jakąś osobliwą dumą. Uspokoiła się.

- Wierzę ci - powiedziała, - Jeśli polepszy ci to samo­poczucie, to wiedz, że i ja traktuję poważnie nasze małżeń­stwo, nawet jeśli zdarzyło mi się zdjąć obrączkę.

Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie. Wreszcie Garrett gwałtownie przyciągnął ją do siebie. Objął mocno i przytu­lił.

- Cieszę się. Naprawdę się cieszę - powiedział. Katy ogarnęła fala gorących uczuć, Objęła Garretta w pasie.

- Witaj w domu - szepnęła.

- Dzięki. Ale następnym razem, gdy wrócę z podróży służbowej, bądź uprzejma nie robić mi takich niespodzia­nek. Nie jestem pewien, czy zniósłbym po raz drugi podo­bny szok.

- Naprawdę był to dla ciebie szok?

- Tym razem jesteś górą. Myślę, że już mi się nie zdarzy zapomnieć o obrączce.

- To dobrze.

Roześmiał się słysząc w jej głosie nie skrywane zado­wolenie. Popchnął ją lekko na łóżko i sam położył się obok Ujął jej dłoń i ostrożnie wsunął na palec obrączkę.

- Wciąż mnie czymś zaskakujesz, Katy Coltrane. Kto by pomyślał, że jest w tobie tyle kobiecej dumy. Zawsze wydawałaś mi się taka... taka...

- Rozsądna? Opanowana? Rozważna? Garrett uśmiechnął się. Włożył obrączkę. Po czym jego dłoń powędrowała w kierunku guzików jej bluzki.

- To lubię - rzucił.

- A co z kolacją?

- Może poczekać. Teraz mam w głowie co innego.

- Zauważyłam. - Katy westchnęła i zabrała się do guzi­ków jego koszuli.

ROZDZIAŁ 9

- Jeśli chodzi o szok - zaczęła Kąty w półtorej godziny później, gdy Garrett siadł wreszcie do kolacji - to sama przeżyłam niewielki ostatniej nocy.

- Co się stało? - Garrett podniósł wzrok znad łososia. Jego oczy, jeszcze przymglone rozkoszą, nagle stały się czujne.

- Emmett przypadkowo włączył w stajni alarm. Ze­szłam na dół, żeby sprawdzić, co się stało - wyjaśniła Katy. - Ten system jest chyba bardzo czuły - dodała.

- Taki powinien być - stwierdził Garrett z irytacją -Ale po co, u diabła, w ogóle tam chodziłaś? Przecież to był środek nocy. Mógł tam być jakiś punk, niebezpieczny włó­częga albo bandzior.

- Nie denerwuj się - powiedziała spokojnie Katy, pod­nosząc do ust kieliszek. - Przecież nic się nie stało. Powie­działam ci, że to był przypadek.

- Postąpiłaś głupio, Katy. - Garrett obstawał przy swo­im. - Powinnaś była zadzwonić do Brackenów albo we­zwać policję, a nie iść sama do stajni. Na Boga, Katy, czy ty nic nie rozumiesz?

- Garrett...

- Jeszcze nie skończyłem. - Oparł łokcie na stole i przez następne pięć minut wyłuszczał, co myśli na temat nierozsądnego, impulsywnego działania. Łosoś kompletnie wystygł.

Mój mąż ma prawdziwy talent do ujawniania swoich uczuć w takich momentach, pomyślała Katy. Nie potrafi powiedzieć, że mnie kocha, ale nie ma najmniejszych trud­ności z okazaniem tego, że się o mnie martwi. Odczekała, aż skończył, i uśmiechnęła się.

- Skończyłeś?

- Nie bierzesz poważnie tego, co mówię?

- Ależ skąd - zaprzeczyła szybko. - To się już nie po­wtórzy. Obiecuję. Wiem, że działałam bez zastanowienia, ale wszystko skończyło się dobrze i naprawdę nie potrzebu­ję już dziś żadnych kazań. Opowiedz mi lepiej, jak tam było we Fresno.

Garrett rzucił raz jeszcze, by nigdy więcej nie ważyła się zrobić czegoś podobnego, po czym nalał, sobie kieliszek wina.

- Wszystko poszło jak najlepiej. Udało nam się wyrato­wać Bisby'ego z opresji. Klasyczny przypadek ciężkiej pracy i kiepskiego zarządzania. Nawet najlepszy farmer niczego nie dokona, jeśli nie będzie miał pojęcia o zarzą­dzaniu i rachunkowości. To bardzo ważne. W dzisiejszych czasach tylko taki hodowca ma szanse, który traktuje swoją pracę jak biznes z prawdziwego zdarzenia. Taki Bisby i je­mu podobni przypominają mi mego ojca. Wszystko, co mają, inwestują w ziemię, ale nie pomyślą nawet o naucze­niu się zarządzania.

- Twój ojciec nie miał firmy Coltrane i Spółka, w której mógłby zasięgnąć fachowej rady i pomocy - zwróciła mu łagodnie uwagę.

- O ile wiem, i tak nie posłuchałby niczyjej rady. Był farmerem starej daty, któremu wydawało się, że wie wszy­stko na temat bydła. Nawet by mu do głowy nie przyszło, że można zasięgać jakichkolwiek porad. I w ten sposób stracił to, co liczyło się dla niego w życiu najbardziej - zie­mię i żonę. Później już nie miał po co żyć.

Katy jadła powoli, zastanawiając się, do czego może prowadzić taka strata. Ojciec Garretta rozbił się samocho­dem na wiejskiej drodze, gdy jego syn był kilkunastoletnim chłopcem. Niektórzy podejrzewali samobójstwo. Inni, że był pijany. Było to wkrótce potem, gdy Harry Randa, który znal Coltrane'ów od lat, zatrudnił Garretta w swoim majątku jako stajennego.

Jedyną pewną rzeczą w życiu Garretta była ta właśnie praca. Zrezygnował z niej, gdy stwierdził, że może zarobić znacznie więcej na rodeo. Harry Randa rozumiał to i ży­czył mu powodzenia.

- Chciałbym zaprosić na piątek wieczór przyjaciół -powiedział nagłe Garrett, kończąc kolację.

Katy popatrzyła na niego zaskoczona.

- Boba i Dianę Greeleyów - dodał. - Bob to mój kum­pel jeszcze z czasów rodeo. Zawsze razem występowali­śmy. Na pewno ich polubisz, zwłaszcza Dianę.

Katy skinęła głową.

- Bob wciąż jeszcze jeździ?- spytała.

- Skądże. Zerwał z tym, zanim zdążył połamać sobie wszystkie kości. Wrócił do college'u i skończył informaty­kę.

- Trudno sobie wyobrazić dawnego kowboja w roli eksperta od komputerów - uśmiechnęła się Katy.

- Wiem, co taka dama jak ty myśli o kowbojach. Pra­wdopodobnie w ogóle nie mieści jej się w głowie, że są w stanie zajmować się czymś innym niż byki, piwo i świń-swa.

- Jeśli nawet kiedyś tak myślałam - Katy uniosła brwi - to chyba miałam czas się przekonać, że tak nie jest, prawda? Przeszedłeś długą drogę od czasu, gdy występo­wałeś.

- Przepraszam. - Garrett uśmiechnął się. - Nie chcia­łem cię dotknąć. Czasem odzywają się dawne kompleksy i uczucia.

A czasem zdarza się, że dawne uczucia nie wygasają. pomyślała Katy.

- Powiedz Nadine, żeby pomogła ci coś przygotować na piątek. Nie ma powodu, abyś wszystko robiła sama. Chcę, żebyś też spędziła miły wieczór. Myślę, że przypad­niecie sobie z Diane do gustu.

Katy skinęła głową. Wyczuła, że Garrettowi bardzo z a -leży na tym, by zaprzyjaźniła się z tą Diane. Najwidoczniej chciał pochwalić się przed przyjaciółmi swoją nowo poślu­bioną żoną. Ta myśl bardzo ją rozczuliła.

Skłonienie Nadine Bracken, by pomogła w przygotowa­niu piątkowej kolacji, okazało się nad wyraz trudne. Katy siedziała z nią w czwartek do późna, by ustalić jadłospis. Chciała podać paelle, sałatę i ciemne pieczywo.

- Na przystawkę proponuję zapiekany ser, paszteciki z wędzonymi ostrygami i świeże warzywa z sosem winegret - powiedziała Katy. - To nic skomplikowanego. Można to wszystko przygotować wcześniej.

Nadine przez dłuższą chwilę studiowała zaproponowa­ny przez Katy jadłospis.

- Pani Atwood nigdy nie podawała gościom paelli -oświadczyła wreszcie. - Zawsze przygotowywałyśmy bef­sztyki. Pan Atwood własnoręcznie piekl je na ruszcie w ogrodzie. Bardzo to lubił.

- No tak, ale ja wolę ryby i owoce morza niż befsztyki. a więc zrobimy paelle. Na deser upiekę sernik - zdecydo­wała Katy.

- To już nie będzie to samo. - Nadine była wyraźnie niezadowolona.

- Nie - zgodziła się Katy. - To już nie będzie to samo.

- Nie rozumiem, dlaczego wszystko musi się zmieniać - wymamrotała Nadine. - Po prostu nie rozumiem.

Katy westchnęła. Zastanawiała się, czy nie byłoby le­piej, gdyby wszystkim zajęła się sama. Lubiła gotować i tylko dlatego poprosiła Nadine o pomoc, że chciał tego Garrett.

Następne trzy dni upłynęły spokojnie. Garrett kręcił się wokół stajni i domu. Do biura tylko telefonował. Zabrał Katy na zakupy do San Luis Obispo, gdzie odwiedzili przy okazji jednego z jego przyjaciół z uniwersytetu.

Przez cały ten czas bacznie ją obserwował. Każde jej słowo i gest oceniał pod kątem przystosowania do roli żony. Niekiedy było to denerwujące. Usiłowała sobie wmówić, że to dobry znak.

W nocy kochał się z nią tak namiętnie, że nie ulegało wątpliwości, iż próbował w ten właśnie sposób przywiązać ją do siebie. Powstrzymywał się tak długo, dopóki nie wykrzyknęła z rozkoszy i nie zadrżała konwulsyjnie w je­go ramionach. Dopiero wtedy i on osiągał pełnię miłosnej ekstazy i ostatecznego spełnienia.

W czwartek rano Katy zaskoczyła go w gabinecie, gdy kończył rozmowę telefoniczną. Zdumiało ją jego zachowa­nie. Był szorstki, niemal obcesowy.

- Wiesz dobrze, czego chcę. Tutaj wszystko zapięte na ostatni guzik. Chcę tylko wiedzieć, że u ciebie też gra. Porozmawiamy później. - Odłożył z trzaskiem słuchawkę, odwrócił się do Katy.

- O co chodzi? - Popatrzył na nią z irytacją.

- O nic. Chciałam się przejść nad morze i myślałam, że może pójdziesz ze mną. Ale jeśli jesteś zajęty, odłożymy te na później.

- Nie. - Wstał i sięgnął po kapelusz, - Dobrze mi zrobi trochę ruchu. Chodźmy. - Chwycił ją za rękę i pociągnął gwałtownie za sobą, jak gdyby chciał jak najprędzej opuścić to miejsce.

Katy zamierzała go poprosić, by wyjaśnił swoje zacho­wanie, ale coś ją przed tym powstrzymało. Instynktownie wyczuwała, że Garrett nie chce, by wypytywała go o ten tajemniczy telefon. Dała więc spokój. Było jeszcze tyle spraw związanych z jej mężem, do których powinna pod -chodzić bardzo ostrożnie.

Pocieszała się, że i on powinien obchodzić się z nią delikatnie. Była to interesująca, choć niekiedy uciążliwi sytuacja. Często zastanawiała się, czy koniec końców do­prowadzi do miłości.

Nadszedł piątkowy wieczór. Wszystko odbyło się bez większych problemów, mimo że Nadine Bracken z ogro­mną niechęcią zaakceptowała paelle w szacownym domu Atwoodów.

Garretta cały ten konflikt między żoną a Nadine tylko ubawił. Jeśli Nadine spodziewała się, że będzie tutaj rządzić, przekonała się teraz, że jest w błędzie. Katy może wydawać się łagodna i uległa, ale pod tą pozorną delikatno­ścią kryje się natura uparta i zdecydowana, Garrett ostatnio nieraz miał okazję się o tym przekonać i z cichą satysfakcją stwierdził, że nie tylko on pomylił się w ocenie swoje: żony.

Podobał mu się sposób zachowania Katy. Być może wreszcie uzna ona ten dom za swój.

Przez ostatnie dni pilnie ją obserwował. Nie wyobrażał sobie, by mogło mu być z kimkolwiek lepiej w łóżku. Dawała mu z siebie wszystko, W ciągu dnia wydawała się szczęśliwą żoną.

Tylko jedna sprawa go niepokoiła. Świadomość, że nie poruszyli tematu owych trzech miesięcy wyznaczonych przez Katy. Nie wiedział, czy po upływie tego okresu nie zechce go opuścić. Niejeden już raz kusiło go, by przyzna­ła, że nie uważa już małżeństwa za przygodę mającą trwać tylko trzy miesiące. Ale wciąż nie mógł się na to zdobyć.

Pozostawianie spraw bez wyjaśnienia nie było w jego stylu. Był mężczyzną, który grał w otwarte karty i kierował swoim życiem tak, jak tego chciał. Ale nie wiedział, jak skłonić Katy, by zgodziła się na rolę oddanej żony.

O piątej po południu Katy weszła do sypialni, by się przebrać. Garrett właśnie kończył prysznic.

- Wszystko gotowe? - spytał, wychodząc z łazienki.

- Myślę, że tak. Kolacja będzie o wpół do ósmej. Katy poszła w kierunku łazienki, zapinając po drodze guziki bluzki. Wciąż jeszcze trochę się go wstydziła. Wie­dział, że rozbierze się dopiero w łazience. To zabawne. Ta sama kobieta w nocy, gdy będą się kochać, zmieni się w je­go ramionach w wulkan. Będzie zachłanna, podniecona, pełna namiętności. Dosiądzie go tak, jak on dosiadał nie­gdyś wspaniałych arabów jej ojca.

I jeśli myśli, że będzie to robić tylko przez trzy miesiące, i potem go zostawi, lepiej niech o tym zapomni. Garrett zebrał się w sobie i postanowił odbyć wreszcie decydującą rozmowę.

- Katy-zaczął.

- O co chodzi? - Spojrzała na niego przez ramię.

- Chcę z tobą pomówić - powiedział, starając się nadać swojemu głosowi obojętne brzmienie.

- O czym?

- O twoich planach na przyszłość.

- O moich planach? Nie rozumiem. - Spojrzała na nie­go z ciekawością.

- Mam prawo wiedzieć, co zamierzasz robić po upły­wie trzech miesięcy. Chcę wiedzieć, czy wciąż myślisz o zerwaniu naszego małżeństwa.

Popatrzyła na niego nieodgadnionym wzrokiem. Rzadko kiedy udawało jej się skutecznie ukryć przed nim swoje myśli. Na ogół czytał je z jej oczu. Ale nie tym razem.

- Garrett, to nie jest najlepszy moment na taką rozmo­wę. Za niecałą godzinę przychodzą goście, a ja nie jestem jeszcze ubrana.

~ Wciąż chcesz ode mnie uciec po trzech miesiącach? - nalegał.

- Mówisz tak, jakbym była przerażoną panną młodą, która chce uciec do mamy. Nasza sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Jeśli wszystko skończy się po trzech miesiącach, jestem pewna, że potraktujemy rozpad nasze­go małżeństwa w sposób dojrzały i odpowiedzialny. Nie jesteśmy przecież dziećmi.

Garrett poczuł nagły ucisk w żołądku. A więc myśli o opuszczeniu go.

Nie mógł w to uwierzyć. Wydawało się, że już się zado­mowiła. Cieszyła się na pracę w jego biurze. Wiedział, że jest jej z nim dobrze w łóżku. Czego jeszcze może chcieć kobieta, głowił się.

Stał w miejscu, świdrując ją wzrokiem.

- Skąd ten pomysł, że pozwolę ci postępować tak, jakby to miała być tylko przygoda trwająca trzy miesiące, Katy ?

- Uspokój się, Garrett. Zachowujesz się nierozsądnie.

- Ja? A co w takim razie powiedzieć o tobie? To ty jesteś małą wariatką, która myśli, że nałożono jej kajdany, tylko dlatego że małżeństwo nie okazało się ckliwym związkiem dwóch serduszek, tak jak to sobie wyobrażała.

- Uspokój się, Garrett. Zaraz przyjdą goście, a mam jeszcze sporo do zrobienia. - Katy chwyciła za klamkę.

Garrett zreflektował się. Musi działać pomału i rozważ­nie. To tak jakby miał do czynienia z krnąbrną klaczą. Zbyt szybki ruch może ją spłoszyć. Jeśli jednak nie zrobi żadne­go ruchu, pomyśli, że wygrała pojedynek, i jeszcze trudniej będzie ją poskromić.

- Nie wiem, skąd zaczerpnęłaś swoje wyobrażenia o małżeństwie, Katy, ale myślę, że już czas, by ktoś ci je wyperswadował. A kto może zrobić to lepiej niż rodzony mąż? Powiem ci, czym jest małżeństwo. Małżeństwo to pozostawanie ze sobą również wtedy, gdy jest ciężko i bra­kuje pieniędzy. Małżeństwo to honorowanie ślubowania złożonego w obecności świadków. To tworzenie czegoś trwałego. To wzajemne zobowiązania. To zaangażowanie. Jeśli myślisz, że pozwolę ci uciec od zobowiązań, to lepiej zapomnij o tym. Ostrzegam cię, moja pani. Nie ma takiego miejsca na ziemi, w którym bym cię nie znalazł. Jeśli doj­dzie do ostateczności, okaże się, że jestem silniejszy, twardszy i bardziej zdeterminowany niż ty będziesz kiedy­kolwiek. Zapamiętaj to. Jestem zdolny do wszystkiego.

- Nie potrzebuję od ciebie pouczeń na temat małżeń­stwa, do cholery!

Katy odskoczyła do tyłu i zatrzasnęła drzwi łazienki przed samym nosem Garretta. W sekundę później usłyszał trzask zamka. Zaklął cicho, uderzył otwartą dłonią w drzwi, odwrócił się i poszedł do garderoby. Zdejmując z wieszaka spodnie, syknął z bólu. Zauważył, że dłoń mu lekko krwawi.

Co do jednego Garrett miał rację, stwierdziła Katy tego wieczoru, po wyjściu gości. Naprawdę polubiła Diane Greeley, niedużą, drobną blondyneczkę. Nie była pięknością, ale miała uroczy uśmiech i ciepłe niebieskie oczy. Była w zaawansowanej ciąży.

- Siódmy miesiąc - zwierzyła się, gdy Katy oprowa­dzała ją po domu. - Nie możemy się już z Bobem docze­kać. Odkładaliśmy to długo, gdyż Bob poszedł na studia, i już zaczynaliśmy się niepokoić, żeby nie było za późno. - Diane rozejrzała się po dużym domu. - Wygląda na to, że jeśli chcecie zapełnić ten dom dziećmi, powinniście też wziąć się do dzieła.

Katy uśmiechnęła się, widząc już oczami wyobraźni ich dom w przyszłości. Postanowiła nie przyznawać się, że Garrett nigdy nie wspomniał o dzieciach.

- Masz rację, rzeczywiście jest duży - zgodziła się.

- Wiedziałam, że gdy Garrett wreszcie kupi sobie dom, zrobi to w wielkim stylu - zachichotała Diane. - Zawsze planuje wszystko bardzo skrupulatnie, jak dobry generał przed bitwą. I nigdy nie zrobi nic, dopóki nie wie dokład­nie, co i jak chce zrobić. Zawsze ma nad wszystkim kontro­lę, prawda?

Nad wszystkim z wyjątkiem mnie, pomyślała Katy, wspominając krótką gwałtowną wymianę zdań w sypialni przed wizytą Diane i Boba. Poczuła się trochę niepewnie, gdy uzmysłowiła sobie, że za parę godzin znów zostanie z Garrettem sam na sam. Nie trzeba było specjalnej przeni­kliwości, by wiedzieć, że nie uważa on ich rozmowy za zakończoną.

- Znasz Garretta od dawna? - spytała Diane, gdy szły wolno w kierunku schodów.

- Znałam go jeszcze jako mała dziewczynka. Ale kiedy miałam dwanaście lat, wyjechał z miasta. Zobaczyłam go znowu przed paru miesiącami - odparła.

- Bob opowiadał mi trochę o przeszłości Garretta. Nie była łatwa.

- Nie.

- Słyszałam, że jego rodzice stracili ziemię, a matka odeszła od ojca. - Diane posłała Katy zaciekawione spoj­rzenie. - Garrett był później właściwie zdany sam na sie­bie, prawda?

- Mniej więcej. Gdy skończył średnią szkołę, zaczął występować na rodeo.

Diane z uśmiechem potrząsnęła głową.

- Zamienił jeden niepewny tryb życia na inny równie niepewny. Rodeo niejednego może wpędzić w pijaństwo. Człowiek bez przerwy przemieszcza się z miasta do miasta. Nie sposób prowadzić normalnego życia rodzinnego. Nie ma przy tym żadnej gwarancji, czy przy kolejnym występie nie złamie sobie karku albo nie pogruchocze kości. Nie wie, co to poczucie bezpieczeństwa. - Diane przeszedł dreszcz. - Nie masz pojęcia, jaka byłam szczęśliwa, gdy Bob się wreszcie z tego wycofał. Myślę, że i ty się cieszysz, że Garrett zdecydował się na to samo. Wielu chłopaków nie może się na to zdobyć. Oczywiście zarówno Bob, jak i Gar­rett wiedzieli, że chcą w życiu czegoś więcej.

Nie wie, co to poczucie bezpieczeństwa” - powtórzyła w myślach Katy.

Zastanawiała się nad słowami Diane. Przez większość swego życia Garrett nie zaznał ani stabilizacji, ani bezpie­czeństwa, z wyjątkiem tych chwil, które sam dla siebie wygospodarował. Bardzo wcześnie nauczył się polegać wyłącznie na sobie. Katy wiedziała o tym od dawna, ale teraz uderzyło ją to szczególnie. Zatrzymała się na szczycie schodów i odwróciła do Diane.

- Coś się stało? - spytała Dianę z niepokojem.

- Nie - potrząsnęła głową Katy. - Nic złego. Po prostu uświadomiłam sobie coś, czego dotychczas jakoś nie za­uważałam.

- W związku z tym, co powiedziałam? - spytała Diane ostrożnie.

- Tak - uśmiechnęła się Katy. - W zasadzie tak. Powin­nam była sama do tego dojść, ale zbyt wielką wagę przykła­dałam do swoich własnych odczuć. Zresztą nie ma o czym mówić - machnęła ręką. - Chodźmy na dół, do naszych panów. Pewnie umierają z głodu.

Gdy schodziły z góry, Garrett spojrzał na nią sponad ramienia Boba. Ich oczy spotkały się i Katy zadrżała. W i -dać było, że jej pragnie. Zrobi wszystko, co będzie mógł. by ją przy sobie zatrzymać. Według niego, to właśnie jest miłość.

Przekonywała samą siebie, że powinna to zrozumieć. Powinna zrozumieć, że popełnia ogromny błąd grożąc mu że pozbawi go wszelkiego oparcia. To nie było dla niego nic nowego. Grożąc mu terminem trzech miesięcy postępo­wała tak samo, jak w przeszłości postępowali wobec niego inni. Mówiła mu, że nie może liczyć na nią i na jej miłość.

Nagle stało się dla niej bardzo ważne, by Garrett wie­dział, że może polegać na jej miłości.

W tym momencie Bob podał swej żonie szklankę soku pomarańczowego i czar chwili prysł. Bob był wysokim, szczupłym mężczyzną ze śmiejącymi się piwnymi oczami i zawsze pogodną twarzą.

- To jest prawdziwy dom, prawda, kochanie? - zwrócił się do Diane. - Mówiłem właśnie Garrettowi, że przeszedł długą drogę od tych zapchlonych moteli, w których noco­wał w czasie rodeo.

- Ty też - stwierdziła Diane, patrząc na niego czule. Uśmiechnęła się do Katy. - A ja mówiłam właśnie Katy, że muszą się pospieszyć, jeśli chcą zapełnić to miejsce nowy­mi mieszkańcami. Taki duży dom potrzebuje rodziny z pra­wdziwego zdarzenia.

Katy zarumieniła się. Garrett spojrzał na nią bacznie.

- Przepraszam na chwilę - powiedziała, zadowolona, że ma pretekst do wyjścia z pokoju. Miała wiele rzeczy do przemyślenia. - Muszę pójść do kuchni. Paella zaraz bę­dzie gotowa.

W trzy godziny później znów była z mężem sam na sam. Od czasu rozmowy z Diane ciągle myślała, jak rozegrać tę sprawę. Mącił jej się umysł. Nie wiedziała, czy wyjaśnić wprost swój zamiar pozostania z Garrettem, czy też działać w sposób bardziej wyrafinowany, zawoalowany. Ani jedna, ani druga metoda nie wydawała jej się odpowiednia. Posta­nowiła wybrać drogę pośrednią.

- Było bardzo przyjemnie, prawda? - zauważyła, gdy szli na górę. - Cieszę się, że poznałam Diane i Boba.

Garrett milczał. Rozpiął mankiety koszuli. Wydawało się, że całą uwagę skupia na wchodzeniu po schodach.

- Bałam się, że Nadine nie zechce zrobić paelli, ale udało mi się ją namówić - kontynuowała Katy. - Myślę, że wszystko było smaczne, sernik też.

Garrett nadal milczał. Szli w kierunku sypialni. Katy była coraz bardziej zdenerwowana. Głęboko zaczerpnęła oddechu.

- Garrett... - zaczęła, gdy stanęli w progu. Zamknął delikatnie drzwi i odwrócił się ku niej. Był poważny.

- Czy brałaś kiedykolwiek pod uwagę fakt, że możesz być w ciąży? - spytał.

Katy poczuła ucisk w gardle. Pomyślała o pigułkach, które stosowała od kilku tygodni.

- Hm, nie, właściwie nie. To niemożliwe. Byłam u le­karza jeszcze przed ślubem. Biorę pigułki.

- Ach, tak. - Spojrzał na nią przeciągle.

Katy była coraz bardziej zdenerwowana. Wszystko przebiegało całkiem inaczej, niż to sobie zaplanowała.

- Garrett, chciałabym porozmawiać z tobą o tym... o tym, o czym zaczęliśmy mówić dzisiaj, zanim przyszli Greeleyowie.

Udał, że nie słyszy.

- Byłbym dobrym ojcem, Katy. Wiem, że pewnie my­ślisz inaczej mając w pamięci mego ojca, ale właśnie dlate­go chciałbym być inny. Rozumiesz. Będę dbał o rodzinę. Nie musisz się bać, że zostawię ciebie i dziecko. Możesz mi ufać, Katy.

- Ależ ja ci ufam - wyszeptała. - Wiem, że nie odej­dziesz.

- Powiedziałem, że nigdy nie odejdę, i tak będzie. Po­wiedziałem to w dniu naszego ślubu, gdy składałem przy­sięgę, pamiętasz?

- Pamiętam.

- To ty wciąż mówisz o odejściu, moja pani, nie ja.

- Wiem. Przepraszam. - Wolno podeszła do niego. Uśmiechnęła się niepewnie. - Myliłam się, Garrett.

- Myliłaś się? - Spojrzał na nią ponuro.

- Mniejsza o to. Najwyższy czas, żebyś się dowiedział, że ja też nie odejdę. Nie mam zamiaru cię opuszczać po trzech miesiącach. Chyba że poprosisz mnie, żebym odesz­ła. - Objęła go za szyję.

W jego oczach odmalowała się niewypowiedziana ulga.

- Katy. Czekałem na te słowa, tak bardzo czekałem, Wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Zaczął ją rozbierać tak czule, tak delikatnie, że omal nie płakała ze szczęścia. Wyciągnęła ręce i przyciągnęła go do siebie. Zaczęła ner­wowo rozpinać guziki jego koszuli.

- Katy, słodka, mała Katy - szeptał. - Teraz wszystko będzie dobrze.

- Tak, Garrett. Wszystko będzie dobrze. Gdy leżała już naga obok niego, uniósł się na łokciu i popatrzył na nią z zachwytem i pożądaniem. Zaczął ją pieścić. Dotykał jej piersi, delikatnie gładził sutki, aż na­brzmiały i stary się twarde.

Pochylił głowę i zaczął każdą z nich całować, dotykając ich lekko koniuszkiem języka. Katy też zaczęła go pieścić, rozkoszując się swoją mocą, swoim oddziaływaniem na niego.

Garrett całował teraz każdy kawałeczek jej ciała. Jego usta wędrowały coraz niżej i niżej, a gdy dotarły do najintymniejszego miejsca, krzyknęła z rozkoszy. Zabrakło jej tchu, drżała na całym ciele.

Garrett pochylił się nad nią, a kiedy w nią wszedł, ogar­nęła ją fala rozkoszy i szczęścia.

- Pragnę cię, Katy - szeptał. - Tak bardzo cię pragnę. Chcę być w tobie zawsze. Trzymaj mnie, mocno, mocno.

Trzymała go tak, jakby od tego zależała cała jej przy­szłość.

ROZDZIAŁ 10

W czasie weekendu Garrett rozkoszował się życiem szczęśliwego małżonka. Miało wiele dobrych stron, a jed­ną z nich było niewątpliwie poczucie bezpieczeństwa.

- Nie wiesz, co tracisz, Herosie - przemawiał do uko­chanego konia w poniedziałkowy ranek.

Heros, jeszcze nie rozbudzony, spojrzał zaspanym wzro­kiem na swego pana. Garrett uśmiechnął się i pogładził czule koński kark.

- Wreszcie się zdecydowała - kontynuował. - Już nie będzie rozmów o trzymiesięcznym terminie i gadek o „partnerach w interesach”. To będzie wreszcie prawdzi­wy miesiąc miodowy. Wszystko, co złe, mamy już za sobą. Kto by pomyślał, że jedna mała kobietka wykaże tyle złośliwego uporu?

Heros w odpowiedzi zwiesił łeb.

- Wiesz, ona mnie kocha - wyjaśnił Garrett. - Kiedy była dziewczynką, latała za mną, a teraz jest dojrzałą ko­bietą i jest we mnie zakochana. Powiedziała mi to w noc poślubną.

Ale od tamtej chwili już tego nie powtórzyła, dodał w duchu. Nie dawało mu to spokoju. Zrezygnowała ze wszystkich metod obrony, z wyjątkiem tej. Nie robiła mu już miłosnych wyznań.

Garrett dopiero tego ranka uświadomił sobie, że ma jeszcze jedną barierę do pokonania. Dotychczas nie zauwa­żył jakoś, że Katy nie wyznała po raz drugi, że go kocha.

Nie powinno go to właściwie dręczyć. Ma poza tym wszystko, czego chce i czego od niej potrzebuje. Wreszcie oznajmiła, że nie zamierza od niego odejść'. Dodała nawet, że mu ufa i wierzy, iż będzie dobrym ojcem.

To stwierdzenie wstrząsnęło nim. Dotychczas nawet nie zdawał sobie sprawy, jak ważna jest dla niego rozmowa o dzieciach. Kiedy zobaczył ciężarną Diane Greeley, my­ślał już tylko o tym, jak będzie wyglądała Katy nosząca jego dziecko. Przez większą część wieczoru wyobrażał ją sobie z niemowlęciem w ramionach.

Później uprzytomnił sobie, że Katy może mieć opory przed posiadaniem dziecka z mężczyzną, który wychowy­wał się w rozbitej rodzinie. Na myśl o tym, że może nie chcieć jego dziecka, przeszedł go zimny dreszcz. Przed ślubem nigdy się nad tym nie zastanawiał. Uważał za oczy­wiste, że prawdopodobnie będą mieli dzieci. Dzieci to przecież część przyszłości. Ale w piątkowy wieczór ta sprawa nabrała nagle bardzo konkretnych kształtów. Zdo­minowała cały jego świat. Wciąż jeszcze czuł niewyobra­żalną ulgę, jakiej doznał, gdy Katy zapewniła go, że ufa mu jako przyszłemu ojcu ich dzieci.

Ta ulga w połączeniu z jej wyznaniem, że nie zamierza go opuścić, uszczęśliwiła go na resztę weekendu. Zacho­wywali się z Katy jak prawdziwi kochankowie.

Tego ranka stwierdził, że do pełnego szczęścia brakuje mu już tylko jednej drobnej rzeczy. Chciał znów usłyszeć od Katy, że go kocha. Chciał usłyszeć te słodkie, czułe słowa, które wypowiedziała w ich noc poślubną.

- Nie ulega wątpliwości, stary, że jestem bardzo za­chłanny. - Poklepał konia po szyi. - No cóż, lepiej sprawdzę pomieszczenie dla twojej współlokatorki. Nie wypada, by była niezadowolona. Wiesz sam, jakie są te rasowe, rozpieszczone klacze. Trzeba się z nimi obchodzić delikat­nie, w rękawiczkach.

Tak samo jak z Katy, pomyślał, wychodząc ze stajni. Katy ma wiele wspólnego z delikatnymi klaczami. A taką właśnie mają przywieźć po południu. Ognista, ale delikat­na. Wymagająca lekkiej ręki. Ostatnia rzecz, jakiej chciał­by Garrett, to zranić którąś z nich. Nie zamierzał również żadnej z nich stracić.

Klacz miała być niespodzianką dla Katy, być może z po­czątku niezbyt miłą. Ale Garrett był optymistą. Niektórzy ludzie nie wiedzą, co jest dla nich dobre. Był przekonany, że Katy podziękuje mu jeszcze za to, co zamierzał uczynić. Chciał ją z powrotem posadzić na konia, by odkryła radość, jaką odczuwała kiedyś, siedząc w siodle. Miał nadzieję, że wtedy ujrzy w jej oczach wdzięczność.

Wdzięczność i miłość.

Zamówił u Harry Randalla trzyletnią klacz czystej krwi arabskiej i ustalał właśnie ostatnie szczegóły transakcji przez telefon, gdy Katy niespodziewanie weszła do gabine­tu. Koń miał być dostarczony dzisiaj.

Katy zaczynała wreszcie cieszyć się swoim miodowym miesiącem. Miała za sobą dziwny okres, wypełniony wzlo­tami i upadkami oraz nieoczekiwanymi zakrętami, ale czu­ła się teraz spokojniejsza niż wkrótce po ślubie. Może nie był to miesiąc idylliczny, ale niewątpliwie wiele się dowie­działa o swoim nowo poślubionym mężu.

Dowiedziała się także czegoś o sobie.

Idąc do stajni rozmyślała o odkryciach, jakie poczyniła. Nigdy na przykład do głowy by jej nie przyszło, że może być kobietą z takim temperamentem. Odnosiła wrażenie, że Garretta też to zaskoczyło, ale był zbyt taktowny, aby to komentować.

Nigdy też nie przeszłoby jej przez myśl, że może być tak uparta i stanowcza. W ciągu paru ostatnich dni jednak przekonała się, że jest do tego zdolna.

Uśmiechnęła się tajemniczo, wchodząc do stajni.

- Garrett? Gdzie jesteś?

- Tutaj. Poszła za głosem i zobaczyła, jak układa coś w pustym boksie obok Herosa.

- Co robisz? - spytała.

- Trochę tutaj porządkuję - odpowiedział wymijająco.

- Ach, tak. Ostatnio dużo czasu spędzasz w stajni. Sy­stem alarmowy w porządku?

- Możesz być spokojna - zapewnił. Podniósł głowę i uśmiechnął się. - Napiłbym się kawy, a ty? - Chwycił ją za rękę i przytrzymał.

- Świetnie. A poza tym powinniśmy dziś zrobić zaku­py. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby zajrzeć do tych butików, które mi pokazałeś. Diane powiedziała mi, które są najlepsze. No i już najwyższy czas, żebyś mi pokazał swoje biuro.

- Będziemy mieć na to jeszcze mnóstwo czasu - od­rzekł. - Nie ponaglaj. Chcę teraz cieszyć się naszym mio­dowym miesiącem.

- Czy aby na pewno? A co z tym odczytem dla hodow­ców bydła, który masz wygłosić dzisiaj wieczór? Czy to też jeden ze sposobów na spędzanie miodowego miesiąca?

- Nie żartuj sobie - westchnął. - Obiecałem to już daw­no i nie mogę się wykręcić. To nie potrwa długo. Będę w domu najpóźniej koło dziewiątej.

- Mogłabym pojechać z tobą - zaproponowała.

- Mówiłem ci, kochanie, że tam będą sami mężczyźni. Źle byś się czuła. Zresztą cały wieczór spędzę z gruboskór­nymi hodowcami bydła.

- Gromadka męskich szowinistów, co?

- Tobie się wydaje, że farmerzy to staroświeccy, konser­watywni faceci - obruszył się.

- A ty? - roześmiała się Katy. - Ty nie jesteś staroświec­kim, konserwatywnym facetem?

- Oczywiście, że nie - odpowiedział zaczepnym to­nem. - Ja już jestem z innej gliny. Nie zauważyłaś? Do diabła, przecież chcę nawet uczynić swoją żonę partnerem w interesach. Czy może być lepszy dowód, że mam postę­powe poglądy?

- Nie wiem, czy ten fakt dowodzi otwartości twego umysłu. Nie wiem, czy nie chcesz jedynie darmowego pracownika.

- No nie, tego już za wiele. - Garrett udawał dotknięte­go do żywego.

- Hm, hm - pokiwała sceptycznie głową. - Wiesz, co myślę? Że w głębi duszy jesteś straszliwym tradycjonalistą i... - przerwała, słysząc jakiś hałas za oknem. - Spodzie­wamy się kogoś? - spytała.

Garrett podszedł do niej i objął ją ramieniem. Obserwo­wał nadjeżdżającą ciężarówkę z platformą.

- Spodziewamy się - zaczął ostrożnie - współlokatorki dla Herosa. Na pewno ci się spodoba.

- O czym ty, na Boga, mówisz? - Katy wpatrywała się w konną platformę. - Kupiłeś sobie następnego konia?

- Nie sobie, choć przyznaję, że mam ochotę na piękne­go, młodego ogiera, którego proponuje mi twój ojciec. Ale ta klaczka jest dla ciebie, - Garrett pociągnął Katy do wyjścia. - Nazywa się Atena. Pamiętasz ją?

- Atena! To jedna z klaczy mego ojca! - Katy zaczynała się już domyślać, o co w rym wszystkim chodzi. - Co to ma znaczyć, że ona jest dla mnie? Garrett, co ty zrobiłeś?

- Kupiłem ją dla ciebie - odpowiedział jak gdyby ni­gdy nic. Przycisnął ją mocniej do siebie jakby w obawie, że zechce wyśliznąć się z jego ramion, - Spokojnie, kochanie. Zaczniemy stopniowo, bez pośpiechu.

- Zaczniemy? - Katy ogarnęła furia, gdy zrozumiała, co Garrett ma na myśli. - Jeśli sądzisz, że mnie zmusisz do jazdy konnej, to się grubo mylisz. Jak śmiałeś coś takiego uknuć? Jak śmiałeś? Co ty sobie wyobrażasz, że kim ty jesteś, Garretcie Coltrane?

- Spokojnie, tylko spokojnie, kochanie. Wszystko bę­dzie dobrze, zobaczysz.

- Przestań do mnie przemawiać jak do konia! - Katy była bliska histerii. Za wszelką cenę starała się zapanować nad sobą. - Garrett, nie masz prawa, nie masz prawa tego ode mnie wymagać. Natychmiast odeślesz Atenę z powro­tem do ojca, słyszysz?

- Słyszę. Słyszy cię także kierowca i wszyscy, którzy pozostają w zasięgu głosu. - Garrett powoli tracił cierpli­wość, - Posłuchaj, całkiem niepotrzebnie robisz scenę. Przecież sama nie lubisz scen. Więc uspokój się i pozwól, bym zajął się wyładowaniem klaczy i zainstalowaniem jej w stajni.

W oczach Katy pojawiły się łzy wściekłości. Zacisnęła dłonie. Oddychała przyśpieszonym rytmem. Miała ochotę krzyczeć, ale nie była zdolna wydobyć z siebie głosu.

- Nic nie rozumiesz - wyszeptała. - Ty po prostu nie rozumiesz. Nikt nie rozumie. Nawet moi rodzice ani przy­jaciele tego nie rozumieją. Dlaczego nikt z was nie chce uznać, że mam prawo do własnych decyzji? Nie mam zamiaru nigdy więcej dosiąść konia Nigdy! Rozumiesz? Nie wiem, jak ci to powiedzieć, żebyś wreszcie zrozumiał.

- Kochanie, czas, byś przezwyciężyła strach. - Ujął w dłonie jej twarz. - Jazda konna była kiedyś najważniej­szą rzeczą w twoim życiu. Uwielbiałaś to. Znowu to polu­bisz. Będziemy jeździć razem. To będzie cudowne. Już się na to cieszę.

Katy z rozpaczą potrząsnęła głową. Wiedziała, że nie znajdzie słów, by wytłumaczyć mu, dlaczego tak bardzo się boi.

- Po prostu tego nie rozumiesz - ucięła.

- Wiem, co to znaczy strach, kochanie. Wiem również, że jedynym sposobem na jego pokonanie jest stanąć z nim twarzą w twarz. Powinnaś była już dawno wsiąść na konia.

- Postanowiłam, że nigdy więcej tego nie zrobię!

- No cóż, ktoś powinien wybić ci z głowy tę decyzję.

- I tobie się wydaje, że to zrobisz?

- Jestem pewien, że mi się uda.

- Nie ma szans, Garrett. Słyszysz, co mówię? Nie ma mowy! - Katy odwróciła się do okna. Nigdy jeszcze nie czuła takiego gniewu jak w tej chwili.

Ten gniew był silniejszy nawet niż strach.

W parę minut później patrzyła przez okno kuchni, jak Garrett prowadzi Atenę do stajni. Dobrze pamiętała tę deli­katną, drobną klacz. Była urocza i pełna gracji. Szarej ma­ści, wspaniale zbudowana, o szlachetnym łbie i cudow­nych oczach. Jeden z najwspanialszych okazów z hodowli Randalla. Z rodowodem sięgającym całe pokolenia wstecz. Była też świetnie wytresowana, w znakomitej kondycji. Wszystkie konie ojca traktowano zawsze niezwykle łagod­nie i z ogromną cierpliwością.

Jednak nawet najlepiej ułożone, najspokojniejsze na świecie konie stają się groźne, gdy wpadają w panikę. Ich kopyta mogą stratować każdego, kto pojawi się na ich drodze, a co dopiero delikatną kobietę, ważącą niecałe pięćdziesiąt kilogramów. Katy na samo wspomnienie tego, co przeżyła, poczuła, jak oblewa ją zimny pot.

Właśnie te wciąż żywe wspomnienia przez całe lata skutecznie powstrzymywały ją przed jazdą konną. Rodzice i przyjaciele namawiali ją, by spróbowała, ale w końcu dali spokój. Nie mieli zamiaru wywierać presji. Nie chcieli też ponosić odpowiedzialności, gdyby coś się nie udało.

Ale Garrett Coltrane nie zrezygnował.

Katy zacisnęła ze złością usta i odeszła od okna. Ustępo­wała temu mężczyźnie w różnych sytuacjach. Tym razem postawi na swoim.

Wiedziała jednak, że nawet jeśli wypowie mu walkę, będzie to walka długa i nigdy nie kończąca się. Garrett jest człowiekiem zdecydowanym, nieugiętym i konsekwen­tnym.

Rozejrzała się wokół. Czuła się jak w pułapce w tym dużym, przepięknie urządzonym domu. Garrett zaraz po nią przyjdzie, zechce, by poszła do stajni i obejrzała Atenę. Katy zdecydowała, że musi być przez chwilę sama. Chwy­ciła kluczyki od mercedesa, torebkę i wyszła na podjazd, gdzie stał zaparkowany samochód.

Na dźwięk zapuszczanego silnika w drzwiach stajni po­jawił się Garrett.

- Kaaty! - zawołał. Ze złością opuściła szybę i czekała, aż do niej podejdzie.

Zsunął z czoła kapelusz, oparł ręce o dach i pochylił się do okna.

- A dokąd to się wybierasz, jeśli wolno spytać? - za­gadnął z przesadną uprzejmością.

~ Do sklepu.

- Pojedziemy razem trochę później. Zakupy nam nie uciekną.

- Podejrzewam, że będziesz zbyt zajęty swoją nową klaczą - powiedziała zgryźliwie. - Pojadę sama. - Położy­ła nogę na pedale gazu.

- Katy, posłuchaj, proszę. Zachowujesz się jak dziecko. Mercedes ruszył. Garrett gwałtownie odskoczył.

Katy tylko raz spojrzała w lusterko wsteczne. Stał na rozstawionych nogach z dłońmi opartymi na biodrach, z zawziętym wyrazem twarzy.

Obserwował odjeżdżający samochód, aż zniknął za za­krętem, po czym udał się z powrotem do stajni. Wiele przeszedł od dnia ich ślubu. Dużo się dowiedział o swej żonie. Nigdy jednak nie widział jej w takim nastroju jak w tej chwili.

- Przejdzie jej - zwrócił się do Ateny w parę minut później. - Trzeba jej tylko dać trochę czasu. Jest przewra­żliwiona i podenerwowana, ale dojdzie do siebie.

Atena zarżała cicho, po czym zaczęła rozglądać się po swoim nowym pomieszczeniu.

Około piątej po południu Garrett poczuł głód. Katy wciąż jeszcze się nie zjawiła, a on za godzinę miał wyru­szyć na odczyt. Liczył, że Katy zrobi obiad, a tymczasem minęło wpół do szóstej, a jej wciąż nie było. Otworzył lodówkę i posępnie studiował jej zawartość.

Po następnych piętnastu minutach zaczął się poważnie niepokoić. Niezależnie od swoich nastrojów, Katy powinna była już wrócić do domu. Po raz pierwszy poważnie się przestraszył, że może go opuścić.

Nie, nie zrobi mu tego. To niemożliwe. Przecież go kocha.

Ale nie powiedziała tego od czasu ich nocy poślubnej. Garrett uzmysłowił sobie, że chodzi tam i z powrotem po kuchni, zaciskając pięści, zupełnie tak samo jak przed wjazdem na arenę rodeo.

Dawno już nie czuł takiego napięcia. Nigdy nie było to przyjemne, ale tym razem było gorzej niż kiedyś, bo po prostu ogarnął go strach.

Nagle usłyszał podjeżdżający samochód i strach natych­miast ustąpił miejsca dzikiej furii. Po raz pierwszy całkowi­cie stracił nad sobą panowanie. Wypadł z domu jak burza i omal nie zderzył się z Katy, która powoli wchodziła na schody. Niosła dużą torbę z zakupami. Zatrzymała się na jego widok.

- A gdzieś ty się, u diabła, podziewała? - W jego głosie groźba mieszała się z niepokojem. Wiedział o tym, ale nie był w stanie się opanować. Czuł się zagrożony. Nigdy w życiu nie czuł się tak jak teraz.

- Mówiłam ci, że jadę na zakupy. - Katy ostrożnie we­szła na następny stopień i zatrzymała się. - Nie widzisz? - Wskazała na torbę. Trzymała ją przed sobą niczym tar­czę.

- Zakupy! Nie było cię parę godzin.

- Przepraszam. Ale nie ma tu chyba godziny policyj­nej?

- Katy, żebyś nie przeholowała. Tracę już resztki cier­pliwości. To, co dzisiaj zrobiłaś, było głupie i infantylne. Nie przyszło ci do głowy, że mogę się martwić?

- Nie. - Weszła na następny schodek i znów się zatrzy­mała. - Wydawało mi się, że będziesz zbyt zaabsorbowany swoim nowym koniem.

- Ta klacz należy do ciebie, Katy - wycedził przez zęby. - Jest twoja, niezależnie od tego, czy kiedykolwiek nałożysz na nią siodło, czy nie.

- Nie chcę jej.

- To niedobrze, bo już ci ją podarowałem. - Garrett cofnął się o krok, by ją przepuścić. Weszła do domu, ostrożnie, z wahaniem, jakby obawiała się następnego wy­buchu jego gniewu. Złagodniał.

- Katy, nigdy więcej tego nie rób.

- Nie wydawaj mi rozkazów, Garrett. - We wzroku Katy widać było zmęczenie. - Mam tego dość. Od dnia naszego ślubu wygrywasz każdą bitwę i jestem już zmę­czona tym ciągłym przegrywaniem, słyszysz?

Patrzył na nią w milczeniu. Zdziwił go taki punkt widze­nia.

- A więc nasz miesiąc miodowy jest dla ciebie serią potyczek? - spytał.

- Niekiedy tak. Mam tego powyżej uszu, Garrett. - Umknęła wzrokiem w bok. - Twoje dzisiejsze zachowa­nie było już tą ostatnią kroplą.

Przeraził się.

- Ostatnią kroplą? - Wszedł za nią do kuchni. - Co ty mówisz? Kupuję ci najpiękniejszą klacz na świecie, a ty to nazywasz ostatnią kroplą?

Katy położyła torbę z zakupami na stole i obejrzała się.

- Dlaczego nalegasz? Ustępuję ci we wszystkim. Czego ty jeszcze, u licha, ode mnie chcesz?

- Wszystkiego - wybuchnął. - Chcę wszystkiego.

- A co ci daje do tego prawo?

- Jesteś moją żoną, to mi daje prawo. Kochasz mnie, czy się do tego przyznasz, czy nie. Pewnego dnia znów to powiesz, tak jak powiedziałaś w naszą noc poślubną.

- A ty odrzucisz mi te słowa w twarz, tak jak to wtedy zrobiłeś? - Zjeżyła się.

- Nigdy tego nie zrobiłem. I nie mam zamiaru robić. Jeśli uważasz, że odrzuciłem te słowa, możesz winić tylko siebie. To wszystko przez tę twoją babską naturę. Nawyobrażałaś sobie Bóg wie co i byłaś wściekła, że noc poślubna nie odpowiada twoim urojeniom.

- Czyżby? - żachnęła się. - No dobrze, dzięki tobie dowiedziałam się paru rzeczy na temat miodowego miesiąca. Ale spójrz, kto teraz zaczyna snuć jakieś mrzonki. Dla­czego chcesz, żebym ci powiedziała, że cię kocham? Ty przecież nawet nie wierzysz w miłość.

Odstąpił o krok do tyłu i zatrzymał się, nie mając odwa­gi jej dotknąć.

- Czy nigdy do ciebie nie dotarło, że nie tylko ty mogłaś się nauczyć paru rzeczy w czasie tego zwariowanego mio­dowego miesiąca? - krzyknął.

- Nie. - Katy szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia.

- Nie? - Teraz z kolei on nic nie rozumiał. - Nie? Są­dzisz, że ja już nie potrafię niczego się nauczyć? Myślisz, że masz wyłączność na naukę?

- Garrett, uspokój się. - Katy zagryzła dolną wargę. - Opanuj się.

- Nie mów do mnie jak do konia. Jestem twoim mężem.

- Wiem - odrzekła słodko. - Jesteś uparty, arogancki, rogaty jak diabeł i wpadasz w szał przy byle okazji, ale tak czy inaczej jesteś moim mężem.

Nie był w stanie przejrzeć jej myśli, ale wyczuwał zmia­nę w nastroju.

- Katy, posłuchaj... - zaczął.

- Nie, to ty posłuchaj. Jestem zmęczona tą ciągłą walką i tymi ciągłymi przegranymi.

- Przecież nie toczymy wojny - zaprotestował, nagle zaniepokojony. Była zbyt blisko prawdy.

- To sprawa punktu widzenia. - Uchwyciła się brzegu stołu. Widział, że zbiera się w sobie. - Powiedziałeś, że nigdy nie odrzuciłeś mego wyznania miłości.

- Bo tak jest, Katy.

- Mówisz, że czegoś się nauczyłeś w ciągu ostatnich dni.

- Musiałbym być ślepy, głuchy i niemy, żeby się nie nauczyć - bąknął.

Katy zaczerpnęła oddechu.

- Dobrze, a wiec sprawdzimy, ile się nauczyłeś. Co się stanie, gdy ci teraz powiem, że cię kocham?

- To proste - odparł, - Ja też to powiem. Osłupiała. Zapanowało milczenie.

- Kocham cię, Garrett - szepnęła wreszcie.

- Wiem, Ja też cię kocham, Katy.

Otworzył ramiona, a ona podbiegła ku niemu. Potknęła się, ale pochwycił ją i przytulił mocno do siebie.

- Kocham cię, Katy. Kocham cię, kocham, kocham. - Teraz, gdy nauczył się już wymawiać te słowa, chciał je powtarzać bez końca.

Przylgnęła do niego, odpowiadając mu słowami miłości, Przez chwilę pozostali bez ruchu, spleceni ze sobą, upojeni tym, co się stało. Garrett czuł, jak wypełnia go ogromne szczęście, radość i spokój. Było tak, jakby nagle wyzwoliła się jego potrzeba uzewnętrznienia swej miłości do Katy. Czuł się jak pijany.

- A co z twoim dzisiejszym odczytem? - spytała po chwili, spoglądając na zegar. - Spóźnisz się.

- No to co? - Przytulił ją do siebie.

- Nie bądź niemądry - roześmiała się. - Musisz pójść. Mamy przed sobą całą noc na rozmowy.

- Rozmów akurat tej nocy nie planuję. - Musnął warga­mi koniuszek jej ucha.

- To niedobrze. Zaczynasz już nabierać wprawy.

- Nie drażnij lwa. Ma za sobą fatalny dzień.

- Biedny lew - szepnęła, przesuwając palcami po jego włosach.

- O Boże, Katy, jak ja cię kocham. Powinienem był już wcześniej zrozumieć, co czuję. Powinienem był wiedzieć...

- To bardzo pouczający miesiąc miodowy - przerwała jego wyznania.

- Jeszcze się nie skończył - przypomniał.

- To prawda. Ale musimy zrobić sobie krótką przerwę na twoje spotkanie z hodowcami bydła.

- Katy, nie chcę się teraz z tobą rozstawać. Dziesięć minut przekonywała go, żeby wyszedł z domu.

Stojąc na progu omal nie krzyczała ze szczęścia. Nie po­trzebowała zapewnień, że wróci natychmiast po zebraniu. Będą mieli całą noc na okazywanie sobie miłości.

Wreszcie zamknęła drzwi i weszła do domu. Była nie­mal pijana ze szczęścia. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Garrett ją kocha. Powiedział to. Wspólnie dotarli do pun­ktu, który ona w swej naiwności chciała osiągnąć już w noc poślubną.

Czasem na to, co w życiu dobre, trzeba trochę poczekać, stwierdziła rozpakowując torbę. Aby to osiągnąć, trzeba sobie zadać trochę trudu.

Wiedziała, jak należy pracować nad tym, co w życiu ważne. Nauczyła się tego, gdy zajmowała się końmi i wy­stępowała na turniejach.

W tym momencie przypomniała sobie o Atenie. Po raz pierwszy zastanowiła się nad intencjami Garretta. Wiedzia­ła, że chciał jak najlepiej. Chciał przywrócić jej coś, co było dla niej kiedyś bardzo ważne, coś, co mógłby z nią dzielić.

Nie sposób mieć mu to za złe ani interpretować na jego niekorzyść. Rozmyślała nad tym, zjadając resztki wczoraj­szej kolacji. Garrett był niekiedy trudny we współżyciu, despotyczny, nawet bezwzględny, ale teraz, gdy emocje opadły, jego determinacja w dążeniu do celu głęboko ją poruszyła.

W pół godziny później włożyła naczynia do zlewu, wy­szła z kuchni i naciągnęła długi ciepły pulower.

Nie ma żadnego powodu, by nie miała pójść do stajni i popatrzeć na Atenę. Może nie chcieć na niej jeździć, ale wciąż kocha konie, a Garrett powiedział przecież, że Atena należy do niej.

W parę minut później zastała klacz bezpiecznie ukrytą w swoim nowym boksie, pochyloną nad sianem.

Miejsce Herosa natomiast było puste.

ROZDZIAŁ 11

Katy miała jeszcze rozpaczliwą nadzieję, że Heros po prostu wydostał się z boksu na padok, ale gdy biegła w tamtym kierunku, coś jej mówiło, że tylko traci czas. Konia nie było. Po prostu zniknął.

Wróciła do stajni, by zamknąć drzwi. Za wszelką cenę starała się uspokoić. Heros był koniem powolnym i opano­wanym. Nie mógł odejść zbyt daleko. Nie było też burzy, która mogłaby go spłoszyć.

- Co się stało, Ateno? - przemówiła do klaczy, gładząc ją pieszczotliwie po szyi. - Co zrobiłaś ze swoim towarzy­szem? Wiem, że nie jest on najprzystojniejszym ogierem na świecie, że nie jest dobrze urodzony ani elegancki. Po prostu wywodzi się z klasy robotniczej i jest z tego dumny. Ale ma dobre serce, wiesz? Pod niejednym względem jest podobny do swego pana.

Kąty zamyśliła się na chwilę.

- Jest tylko jedna różnica. Garrett nie jest wałachem - dorzuciła.

Atena zarżała cichutko.

Katy popatrzyła z uwagą na drzwi stajni. Nie mogła się zorientować, czy otworzył je człowiek, czy też koń pyskiem. Nagłe przypomniała sobie o systemie alarmo­wym.

- Powinien był zadziałać, niezależnie od tego, kto i w jaki sposób otworzył drzwi - powiedziała do siebie.

Zaniepokojona przeszła do pomieszczenia, w którym był zainstalowany.

Gdy otworzyła drzwi i zapaliła światło, zauważyła, że skrzynka z tablicą rozdzielczą była otwarta. Ktoś wyłączył system.

Poczuła niepokój. A wiec Heros nie wyszedł sam. Ktoś go naumyślnie wyprowadził ze stajni. I to już po raz drugi.

Nie miała pojęcia, kto mógłby to zrobić, ale nie zastana­wiała się nad tym. Wyszła ze stajni i udała się do zagrody Brackenów. Było już ciemno. Jedynie światło księżyca oświetlało Ścieżkę prowadzącą w kierunku małego obej­ścia. Zobaczyła światło w pokoju. Nadine nie zamknęła jeszcze okiennic.

Zadyszana zapukała do drzwi. Odpowiedziała jej cisza. Zaczęła walić w drzwi pięściami.

- Emmett? Nadine? To ja, Katy. Coś się stało z Hero­sem. Musicie mi pomóc.

Cisza trwała nadal. Katy cofnęła się o krok, zajrzała na podwórze. Zobaczyła starą furgonetkę Brackena. A więc są w domu. Podeszła do okna salonu. Było uchylone. Zagląd­nęła do środka.

Emmett Bracken leżał rozwalony na kanapie przed ko­minkiem. Najwyraźniej spał. Na podłodze stała opróżniona do polowy butelka whisky. Wcześnie zaczął, pomyślała Katy. Obrzuciła wzrokiem pokój. Wszystko było tutaj tak samo jak tego popołudnia, gdy sprawdzali system alarmo­wy. Na kominku stał stary srebrny świecznik, z którego Nadine była taka dumna. To prezent od Atwoodów. Obok leżało stare pudełko po cygarach.

Było otwarte.

Nagle Katy przypomniała sobie, że Emmett trzymał w nim pistolet. Teraz było puste. Może Nadine ukryła broń przed pijanym Emmettem?

Zawróciła. Stąd nie może oczekiwać pomocy. Ale co się stało z Nadine? Może miała dość pijanego Emmetta i po prostu wyszła na chwilę z domu?

Pytanie jednak, czy to wszystko miało coś wspólnego z zaginięciem konia. Ogarnął ją lęk. Fakt zniknięcia Nadine Bracken i Herosa nie wyglądał na zwykły zbieg okolicz­ności.

Katy stała przed domem i obserwowała stajnię. Wokół panowała cisza. Nie zauważyła niczego podejrzanego. Po­mału obeszła wokół dom, żałując, że nie wzięła ze sobą latarki.

Gdy dotarła na tyły obejścia, ujrzała jakąś sylwetkę. Ktoś prowadził konia na szczyt urwiska. Poznała Herosa. Po sekundzie koń i tajemnicza postać zniknęli za wystę­pem skalnym.

- O Boże! - krzyknęła. Zaczęła biec. Każdy krok wzmagał dotkliwy ból w kostce.

To musiała być Nadine Bracken. To ona prowadziła konia w kierunku urwiska. Ale po co? Katy nie miała poję­cia, co Nadine chciała z nim zrobić. Niejasność sytuacji potęgowała tylko jej obawy. Niezależnie od tego, co zamie­rzała zrobić Nadine, Katy czuła, że dzieje się coś niedobre­go. Na myśl o szorstkim, obcesowym zachowaniu Nadine zadrżała. Przyśpieszyła kroku. W tej starej kobiecie tkwiła zadawniona złość i rozgoryczenie. Uważała, że została skrzywdzona przez los, że śmierć syna Atwooda zrujnowa­ła jej życie.

Po raz pierwszy Katy zadała sobie pytanie, jaki był naprawdę stan psychiczny Nadine Bracken.

Daleki szum oceanu zagłuszał stukot kopyt Herosa. Zaniepokojona Katy śledziła wzrokiem ciemne sylwetki, sta­rając się nadążyć za nimi.

Na szczęście Heros nigdy nigdzie się nie spieszył. Wydawało się, że i tym razem nie zamierzał przyspieszyć kro­ku. Katy modliła się w duchu, by nadal szedł w ten sposób. Kostka dokuczała jej coraz bardziej.

Zbliżała się do urwiska i już chciała zawołać Nadine, gdy nagle intuicja ją ostrzegła. Zrozumiała, dokąd Nadine prowadzi Herosa. Szła z nim w kierunku tych samych skał, gdzie przed laty zginął syn Atwooda.

Głęboko zaczerpnęła tchu, skupiając całą swoją energię na tym, by dogonić Nadine. Kostka bolała ją coraz bardziej. Nogi zapadały się w miękkim gruncie. Nadine wciąż jesz­cze jej nie słyszała. Była całkowicie pochłonięta tym, co zamierzała uczynić. Katy, przerażona, starała się dostrzec cokolwiek w bladym świetle księżyca.

Nadine dotarła wreszcie na szczyt urwiska. Podprowa­dziła konia tak, by znalazł się między nią a stromą ścianą spadającą ku plaży. Później wyjęła coś z kieszeni i położyła obok na kamieniu. Przez cały czas trzymała wodze. Dopie­ro teraz Katy rozpoznała, co miała w lewej ręce. Widły.

- No, dalej, naprzód - syknęła Nadine do konia. - Na­przód, mówię. - Szturchnęła go widłami.

Heros prychnął. Po raz pierwszy okazał trochę zaintere­sowania sytuacją. Cofnął się przed widłami, uniósł łeb, potrząsnął grzywą. Nadine podniosła w górę widły.

- Nadine! Zaczekaj! Zaczekaj! - Katy rzuciła się do przodu, poczuła przeszywający ból w kostce i wylądowała na piasku.

- Co pani tutaj robi? - spytała Nadine, odwracając się ku niej. - Nie powinna pani tutaj być.

Katy z trudem stanęła na nogi. Od Nadine dzieliło ją jeszcze dobrych parę metrów. Musiała poruszać się bardzo ostrożnie. Nadine może użyć po raz drugi wideł, zanim do niej dotrze.

- Co się tutaj dzieje? - spytała. - Co zamierzasz zrobić, Nadine?

- Chcę go ukarać - odparła. Koń zaczynał się już dener­wować.

- Ukarać konia? Ależ to idiotyczne. Dlaczego chcesz mu zrobić krzywdę? - Katy starała się, by jej głos brzmiał spokojnie i rzeczowo.

- Proszę się zatrzymać - ostrzegła Nadine, potrząsając widłami. - Słyszysz? Nie podchodź do mnie.

Katy stanęła.

- Powiedz, co ci zawinił ten nieszczęsny koń - popro­siła.

- To nie koń - krzyknęła Nadine. - To on.

- Kto?

- Twój mąż. Nowy właściciel, - Oddychała ciężko. Skierowała widły w stronę Katy. - To twego męża chcę ukarać. On nie miał prawa, rozumiesz? Nie miał prawa kupować tego domu. To ziemia Atwooda. Zawsze należała do Atwoodów. I tak musi pozostać. Nie rozumiesz? Moja córka miała wyjść za Atwooda. Ta ziemia powinna należeć do nas. Garrett Coltrane nie ma do niej żadnych praw. Żadnych! Jestem starą kobietą, a on silnym mężczyzną w kwiecie wieku. Nie mogę nic zrobić Coltrane'owi, ale mogę zniszczyć coś, co kocha. Mogę zabić jego konia. Coltrane musi zostać ukarany!

- Nadine, przecież to sam Atwood zdecydował, że sprzeda swoją posiadłość. Garrett po prostu się o tym do­wiedział. Nie miał nic wspólnego z decyzją Atwooda. Nie miał nic wspólnego z tym, co stało się przed laty, gdy syn Atwooda spadł ze skał i się zabił.

- Coltrane nie powinien tutaj być - wrzasnęła Nadine histerycznie. - Nie ma do tego żadnego prawa.

- Nadine, posłuchaj mnie, proszę...

- Najpierw myślałam, że to ciebie powinnam zabić -mówiła Nadine. - Dlatego się nad tym zastanawiałam. Za­kochany mężczyzna byłby zdruzgotany tracąc swą młodą żonę. Ale później zobaczyłam, jak to między wami jest naprawdę. Nawet nie spaliście ze sobą. Dziwny miesiąc miodowy, pomyślałam. Coś tu nie jest w porządku. Col­trane widocznie jej nie kocha. Słyszałam waszą rozmowę w dniu, kiedy przyszedł Royce Hutton. Dowiedziałam się, że Coltrane ożenił się z tobą z wyrachowania, żeby dostać się do wyższych sfer. A więc nie ma między wami miłości, prawda?

Katy wpadła w panikę. Próbowała podejść parę kroków bliżej. Nadine zdawała się tego nie zauważać. Przeniosła się całkowicie w świat własnej wyobraźni.

- Nadine, odłóż te widły i zechciej mnie wysłuchać - zwróciła się do niej. - Pozwól, że coś ci wyjaśnię.

Odpowiedzią był następny ostrzegawczy ruch widłami. Musiała pociągnąć za wodze, bo Heros gwałtownie pod­rzucił łbem i uderzył kopytami o ziemię. Podniósł uszy. Zbliżył się niebezpiecznie do krawędzi urwiska.

- Nie musisz mi nic wyjaśniać - odezwała się Nadine.

- Zobaczyłam, jak to między wami jest i postanowiłam ukarać Coltrane'a uświadamiając mu, że poślubił kobietę, której nie tylko nie może kochać, ale i ufać. Mogę go przekonać, żeby się rozwiódł. Nowa rodzina, jaką chciał założyć tutaj, na ziemi Atwooda, zostanie zniszczona, za­nim jeszcze zacznie na dobre wspólne życie. Byłam pewna, że pomyśli, że to ty wyprowadziłaś Herosa ze stajni tamtej nocy. Jeśli koń zostanie ranny albo zginie, będzie na ciebie wściekły. Znienawidzi cię. Widzisz teraz, jaki był mój plan. Chciałam zrobić wszystko, żeby zaczął się zastanawiać nad tobą, żeby przestał ci ufać, żeby się martwił i dręczył, aż wreszcie doszedłby do wniosku, że musi się rozwieść.

- Ale z tego planu nic by nie wyszło, bo Garrett nigdy nie uwierzyłby, że to ja wypuściłam Herosa ze stajni.

- Później między wami zaczęło się poprawiać. Nawet sypialiście już razem. Jesteś sprytna. Stało się jasne, że postanowiłaś go uwieść, a on jak typowy mężczyzna, po­stanowił skorzystać z sytuacji. Ale ja wciąż jeszcze mogę go ukarać. Wciąż jeszcze mogę go nastawić przeciwko tobie. To, że z tobą śpi, nie znaczy jeszcze, że nie spojrzy na sprawy tak, jak tego chcę, Coltrane'owi bardzo zależy na tym koniu. Jest do niego naprawdę przywiązany. A kie­dy znajdzie go martwego u stóp urwiska, zacznie się zasta­nawiać, czy nie ty to zrobiłaś.

- Dlaczego miałby tak myśleć? On mnie kocha, Nadine.

- Kocha cię? - Twarz Nadine wykrzywiła się drwiąco.

- Śmiechu warte. Właśnie dziś stoczyliście kolejną walkę, może nie? Byłaś wściekła, kiedy się dowiedziałaś, że kupił ci tę klacz. Gdy znajdzie martwego Herosa, pomyśli, że to ty go zabiłaś, żeby się zemścić za to, że chciał cię zmusić do jeżdżenia.

- Garrett nie jest taki głupi. - Katy przeszedł zimny dreszcz. - Wie, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła.

- To się jeszcze okaże - wykrzyknęła z furią Nadine.

- Zobaczymy, co będzie. Wszystko obmyśliłam. Nawet dałam Emmettowi wcześniej wódkę, żeby mi nie przeszka­dzał. Ostatnim razem mi przeszkodził. Stary dureń. Ta wódka rozmiękcza mu mózg. Nie rozumie, że to jedyny sposób.

- Ten alarm w stajni niedawno... - domyśliła się Katy.

- To też ty?

- Coltrane był w mieście. Chciałam wtedy przyprowa­dzić konia na skały. Przedtem poprosiłam Emmetta, żeby mi pokazał, jak działa system alarmowy, Ale Emmett po­szedł za mną i nic z tego wszystkiego nie wyszło. Przypad­kowo sam włączył alarm. Był pijany, jak zwykle. Zmusił mnie, żebym wróciła do domu, zanim ty się zjawiłaś. Cze­kałam więc na następną okazję i dzisiaj się nadarzyła. Col­trane znów wyjechał, a kiedy wróci, jego ukochany koń już nie będzie żył. Oskarży ciebie. Zobaczysz.

- Powiem mu, że to ty zrobiłaś - krzyknęła Kąty.

- Twoje słowa przeciwko moim? Przecież wie, że byłaś na niego wściekła. Tylko ty masz powód, by go zranić. Wie, że jesteś kobietą impulsywną i zdolną do wszystkie­go.

- To nieprawda! - wrzasnęła Kąty.

- Mówił Emmettowi, że jesteś - odparowała Nadine triumfująco.

- Nadine, daj spokój tym głupotom. - Katy podeszła jeszcze bliżej. - Odłóż te widły i daj mi wodze. Zaprowa­dzę Herosa z powrotem do stajni.

- Nigdy! - krzyknęła z wściekłością Nadine i pchnęła konia widłami. Tym razem na jego szyi pozostał krwawy Ślad.

Heros cofnął się. Zarżał głośno z przerażenia i bólu. Katy uzmysłowiła sobie, że od krawędzi urwiska dzieli go już tylko niecały metr.

- Heros - zawołała i spróbowała gwizdnąć, tak jak to robił Garrett, gdy szukali konia nocą w czasie burzy. Koń zastrzygł uszami w odpowiedzi, ale pozostał na miejscu.

- Naprzód, głupi koniu, - Nadine wypuściła wodze i uniosła widły obiema rękami.

Nie mogła jednak dźgnąć konia, broniąc się równocześnie przed Katy. Katy wykorzystała ten moment i pchnęła ją mocno.

Stara kobieta zrozumiała wreszcie, że została zaatako­wana. Obróciła się gwałtownie i rzuciła widły w kierunku Katy. Ta pochyliła się, by uniknąć ciosu. Skoczyła do przo­du i chwyciła Nadine za kostkę.

Nadine krzyknęła przeraźliwie, padając na ziemię. Katy również upadla. Zapomniała o swojej nodze. Wstąpiła w nią jakaś nadludzka energia. Udało jej się wstać. Pochy­liła się, by podnieść widły. Cisnęła je w dół.

Heros rżał nerwowo. Stanął dęba, gdy zbliżyła się do niego.

- Spokojnie, spokojnie, Heros - powtarzała, sięgając po wodze. - Wiem, że jesteś przerażony, ale już po wszy­stkim. Zaraz zaprowadzę cię z powrotem do stajni. Rano o wszystkim zapomnisz.

Ujęła wodze i zaczęła ostrożnie odprowadzać konia jak najdalej od urwiska. Heros rżał cicho, potrząsał grzywą, ale szedł za nią posłusznie.

W pewnym momencie usłyszała, że Nadine wstaje, ale nie odwróciła się. Była zajęta Herosem, a poza tym Nadine nie miała już swojej broni.

- Nie powstrzymasz mnie - usłyszała nagle głos starej kobiety. - Słyszysz? Nie powstrzymasz mnie.

Histeryczny ton wzbudził czujność Katy. Obejrzała się przez ramię w chwili, gdy Nadine sięgała po mały ciemny przedmiot, który wyjęła wcześniej z kieszeni i położyła na kamieniu.

Katy przypomniała sobie puste pudełko po cygarach. Pistolet Emmetta zniknął. Nagle zrozumiała, kto go zabrał.

- Nie chciałam tego użyć - szlochała Nadine, chwyta­jąc pistolet. - Nie chciałam tego zrobić w ten sposób, ale mnie zmusiłaś...

Katy nie mogła dłużej czekać. Dla niej i dla Herosa pozostało tylko jedno wyjście.

- W porządku. Heros - powiedziała przez zęby, stając zdrową nogą na leżącym obok głazie. - Pokażesz teraz, co potrafisz. - Chwyciła mocno grzywę, odbiła się od kamie­nia i wskoczyła na grzbiet konia.

Może nie zrobiła tego ze szczególnym wdziękiem, ale Heros był najwyraźniej zbyt zdziwiony, by narzekać.

- A teraz zmykajmy jak najdalej stąd. - Katy pochyliła się i uderzyła obcasami w boki konia. Nie wiedziała, co to da, bo od lat nie widziała Herosa w akcji. Ale gdy konie z rodeo już raz ruszą, są niczym wozy wyścigowe. Bardzo szybkie i bardzo wytrzymałe.

Heros i tym razem udowodnił, że w pełni zasłużył na miano jednego z najlepszych koni na rodeo. Pokazał, na co go stać, galopując ile sił w nogach. Katy przywarła całym ciałem do jego grzbietu. Palce kurczowo wczepiła w grzy­wę.

Nagle usłyszała za sobą trzask. Wiedziała, że Nadine użyła broni. Ale Heros nie zwolnił. A więc wszystko w po­rządku. Jeszcze parę sekund, a znajdą się poza zasięgiem strzału.

Gdy zbliżali się do ogrodzenia domu, ujrzała światła mercedesa. Garrett wracał z miasta. Katy szarpnęła wodze.

- Wspaniale, Heros, teraz jesteśmy bezpieczni. Uspo­kój się.

Koń jakby tylko na to czekał. Zatrzymał się w miejscu jak wryty. Omal nie przeleciała przez jego łeb. Stanęli na wprost samochodu w chwili, gdy Garrett otwierał drzwicz­ki, Ze zdumieniem popatrzył na konia i jeźdźca, po czym podszedł do nich, by ująć Herosa za cugle. Koń natych­miast zapadł w swój zwykły stan otępienia.

- Co tu się, u diabła, dzieje? - spytał.

- To Nadine. Próbowała zabić Herosa. Chciała go strą­cić z urwiska.

- Chciała co?

- Garrett, ona ma pistolet. Ta kobieta jest niepoczytal­na.

i - Gdzie ona jest?

- Zostawiłam ją nad urwiskiem z pistoletem w dłoni. Heros zdążył nas uratować.

- Nic ci się nie stało?

- Nie, wszystko w porządku - skinęła głową Katy. -Martwię się o Herosa. Odzwyczaił się już od takich wyczy­nów.

- Nic mu nie będzie. - Garrett poklepał konia po szyi. - Jest w dobrej formie. Zostaw go i idź do domu. Zamknij się na klucz i wezwij policję.

- A ty dokąd idziesz? - spytała z niepokojem.

- Muszę odnaleźć Nadine i skończyć raz na zawsze z tymi idiotyzmami.

- Garrett, nie powinieneś tam iść. Ona jest szalona i ma pistolet.

- Idź do domu i zadzwoń na policję. - Garrett ostrożnie zdjął ją z konia. Gdy stanęła na nogi, potknęła się.

- Coś ci się stało? - spytał z niepokojem.

- Nic, nic, wszystko w porządku.

Nie była to prawda, ale Kąty nie chciała się dłużej nad tym rozwodzić. Noga w kostce bolała ją coraz bardziej, ale wiedziała przecież, że od tego się nie umiera. Jeden rzut oka na męża upewnił ją, iż nie zdoła go powstrzymać przed pójściem po Nadine.

- Obiecaj mi tylko, że będziesz ostrożny - poprosiła.

- Będę. - Otworzył frontowe drzwi i pomógł jej wejść do holu.

Pokuśtykała do telefonu. Garrett uwiązał Herosa u drzewa i poszedł rozejrzeć się za Nadine Bracken. Nie musiał jej długo szukać. Gdy zbliżał się do urwiska, usłyszał szloch. Zobaczył starą ko­bietę siedzącą na kamieniu z twarzą ukrytą w dłoniach. Bez słowa wyjął z jej ręki pistolet.

- Szkoda, że wszystko potoczyło się w ten sposób - po­wiedziała ze smutkiem.

W jakiś czas potem Katy leżała w łóżku i czekała nie­cierpliwie, aż Garrett wyjdzie z łazienki. Nogę owinęła w kostce elastycznym bandażem. Nie przejmowała się zbytnio. Wiedziała z doświadczenia, że za dzień lub dwa dojdzie do siebie.

Nie mieli nawet czasu porozmawiać. Trzeba było odpo­wiedzieć na pytania policji, uspokoić Herosa, zająć się pijanym Brackenem. Poza tym Garrett bez przerwy niepo­koił się o nogę Katy, aż wreszcie zdołała go przekonać, że poradzi sobie nie gorzej od lekarza. Uśmiechnęła się na wspomnienie jego ponurego spojrzenia, gdy obserwował, jak bandażowała kostkę.

Po chwili Garrett stanął w drzwiach sypialni. Był nagi, tylko wokół bioder miał owinięty ręcznik.

- Cóż, cieszę się, że ktoś uważa ten wieczór za zabawny - wymamrotał na widok uśmiechniętej twarzy Katy. - Ja i Heros jesteśmy już za starzy na takie figle.

- Och, wcale bym tego nie powiedziała - odparła Katy.

- Wydawało mi się, że świetnie sobie radzicie w nieco­dziennych sytuacjach.

Garrett odchylił kołdrę, zrzucił ręcznik i wsunął się do łóżka. Wziął Katy w ramiona, zanurzył dłoń w jej włosach. W mroku widział tylko jej błyszczące oczy.

- Od dnia naszego ślubu wciąż zaskakujesz mnie czymś nowym - zauważył.

- Różnorodność wzbogaca treść życia - uśmiechnęła się.

- Tak? Na razie mam tej różnorodności powyżej uszu. Najwyższy czas, żeby nasze małżeństwo się unormowało i ułożyło tak jak powinno.

- To znaczy jak?

- Zwyczajnie. Kiedy się z tobą żeniłem, myślałem, że wiem, jak powinno wyglądać małżeństwo. Powinno być przyjemne, solidne, unormowane. Ty powinnaś być uległa i łatwa we współżyciu. Wydawałaś mi się kobietą zrówno­ważoną i nie ulegającą emocjom. Mamy wspólne zaintere­sowania zawodowe i wydajemy się sobie na tyle atrakcyjni, by dzielić wspólne łoże. Tak właśnie myślałem.

- Delikatnie mówiąc. Dobrze o tym wiesz, że nie chodziło mi tylko o to, żeby pójść z tobą do łóżka. Byłam w tobie po uszy zakochana. Byłeś poza tym najseksowniejszym mężczy­zną, jakiego znałam. Nie mogłam się doczekać, kiedy się będziemy kochać. Prawdę mówiąc, mogliśmy to zrobić zna­cznie wcześniej, gdybyś się bardziej postarał.

- Byłem idiotą - przyznał Garrett.

- To prawda.

- Nie musisz zgadzać się ze wszystkim, co mówię.

- Staram się być uległa i łatwa we współżyciu. A to wymaga również zgadzania się ze wszystkim, co mówi mąż - wyjaśniła Katy z całą powagą.

- Ulegle, zgodne żony nie spędzają całego czasu na dręczeniu swoich mężów.

- Naprawdę? A czym się zajmują?

- Z przyjemnością ci to zademonstruję - powiedział Garrett, przewracając Katy na plecy.

- Zaczekaj! Chcę cię o coś zapytać - zawołała, opiera­jąc dłonie na jego ramionach i odpychając go od siebie.

- Co będzie z Emmettem i Nadine?

- Co będzie? - Garrett chwycił ją za koniuszek nosa.

- Sądzę, że powinniśmy się rozejrzeć za nowym zarządcą.

- Chcesz zwolnić Emmetta?

- Na emeryturę. Jest ubezpieczony. Nie umrze z głodu. Jeśli zechce pracować, znajdzie sobie zajęcie gdzie indziej.

- A Nadine?

- Coś mi się wydaje, że najbliższe parę lat spędzi w za­kładzie.

- Garrett, może jednak powinniśmy się nimi zająć - za­niepokoiła się Katy. - W końcu mieszkali tutaj od lat i...

- Kochanie, zostawiliśmy Brackenom pełną swobodę - Garrett położył jej palec na ustach - i w końcu to ty o mało nie padłaś tego ofiarą. Ty i Heros, Nie mam zamiaru prowokować losu, dając im kolejną szansę. Chcę się ich stąd pozbyć raz na zawsze. Nie mamy już o czym mówić. Uważam ten temat za zamknięty. Masz trochę za miękkie serce.

Katy westchnęła. Wiedziała, że przegrała tę potyczkę i że Garrett przypuszczalnie ma rację. Nigdy nie czułaby się bez­piecznie w towarzystwie Emmetta i jego szalonej żony. Do­tknęła lekko językiem dłoni Garretta. Uśmiechnął się.

- No i co? Koniec dyskusji? - spytał.

- Tak. Trudno mi się z tym pogodzić, ale chyba masz rację.

- Takie słowa to miód na mężowską duszę. A kiedy już wyjaśniliśmy sobie tę sprawę, możemy przejść do następnej.

- Jakiej? - Katy popatrzyła na niego z zainteresowa­niem.

- Do twego zwyczaju nocnych przejażdżek konnych.

- Ach, to.

- Tak, to. - Garrett objął ją mocniej. - Myślę, że nie zdajesz sobie sprawy, jakim szokiem był dla mnie twój widok tej nocy? Pełny galop w blasku księżyca! Bez siodła, wczepiona w końską grzywę.

- Było to dość ryzykowne, prawda?

- Będzie mnie to kosztować parę lat życia - oświadczył Garrett. - Ale teraz przynajmniej nie będę już wysłuchiwał twoich wymówek, że nie możesz jeździć konno.

- Ależ Garrett... - żachnęła się.

- Zapomnij o tym. Wsiadłaś tej nocy na konia i nic ci się nie stało, a więc nie próbuj mi wmawiać, że nie jesteś w stanie jeździć konno.

- To stało się tak nagle - powiedziała Katy. - Nie było czasu, by się zastanawiać. Zresztą nie miałam wielkiego wyboru. Mogłam tylko albo dosiąść konia albo stać się celem dla Nadine.

- Niekiedy życie ułatwia nam pewne sprawy - powie­dział Garrett z satysfakcją.

- Jak to?

- Kocham cię - rzekł, przyciskając ją do siebie. - Czy może być coś prostszego?

- Niekiedy - szepnęła Katy - kochanie kogoś może być sprawą bardzo skomplikowaną.

- Tylko dla kobiety, która za bardzo ulega własnej wyobraźni. A teraz nic już nie mów i pozwól, bym ci poka­zał, jak proste może być życie.

- Kocham cię, Garrett - wyszeptała.

- I ja cię kocham. - Pochylił nad nią głowę, muskając wargami jej usta.

Katy zagłębiła palce w jego ciemnych włosach, a ciało jej naprężyło się z pożądania.

- Wiem - odrzekła. - Ale tak miło się tego słucha.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
058 Krentz Jayne Ann Próba czasu
Krentz Jayne Ann Wielka namiętność
Zrządzenie losu Krentz Jayne Ann
Krentz Jayne Ann Eclipse Bay 03 Koniec lata
Krentz Jayne Ann Wiedźma
Krentz Jayne Ann Bransoletka
Krentz Jayne Ann Dolina klejnotów
Krentz Jayne Ann Magia kobiecości
Krentz Jayne Ann Szansa życia
Krentz Jayne Ann Damy i Awanturnicy 03 Kowboj (1990) Rafe&Margaret
Krentz Jayne Ann Szansa życia
51 Krentz Jayne Ann Powiedz że mnie kochasz
039 Krentz Jayne Ann Bransoletka
Krentz Jayne Ann Misterny plan
101 Krentz Jayne Ann Niepewny układ
Krentz Jayne Ann Zgubione, znalezione
Krentz Jayne Ann Pensjonat Maggie
Krentz Jayne Ann Magia kobiecości
Krentz Jayne Ann Przygoda na Karaibach

więcej podobnych podstron