SYLWESTER 1943 ROKU, WEDŁUG OKUPACYJNYCH ZAPISKÓW PAMIĘTNIKA MICHAŁA KRYCZKI
Dzień 31 grudnia 1943 roku był dniem bezchmurnego nieba. Promieniom słonecznym nic więc, poza gazowymi składnikami atmosfery, nie przeszkadzało w „bombardowaniu" znacznej pokrywy śnieżnej, chroniącej ozime zasiewy błażowskich pól, rozpościerających się w północno-środkowej części, krajobrazowe urzekających Pogórze Dynowskie, przed niszczycielskim dla nich (ozimin) oddziaływania wysokich amplitud temperatury. Słoneczna, lecz przy gruncie (śniegu) utrzymująca się poniżej O C temperatura, stanowiła jak gdyby radosne ukoronowanie wielkiego przełomu w II wojnie światowej, który nastąpił w mijającym roku - roku pierwszych, od czterech lat, dotkliwych klęsk wojsk niemiecko-włoskiej osi zła, barbarzyńskiego zniewolenia i zagłady ludności podbitych krajów - głównie Europy Środkowej, Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Niewątpliwie, roku początkującego spełnienia nadziei rozgromienia hitlerowskiego nazizmu i jego zbrodniczych ramion jednostek okupacyjnych: gestapo, żandarmerii i wszelkiego rodzaju policji oraz gospodarczo wyniszczającej kraj administracji. Lecz także roku nasilających się obaw przed nieuchronnie zbliżającymi się kolejnymi zagrożeniami, jakie niosły ze sobą -wprawdzie koalicyjne, ale wobec Polski zdradzieckie wojska sowieckie, przede wszystkim jednak przyfrontowe i terytorialne formacje NKWD, których bezwzględnej, represyjnej brutalności doświadczyli już Polacy, podczas prawie dwuletniej, zaborczej okupacji województw Polski Wschodniej. Wzrost spodziewanego zagrożenia stał się tym realniejszy, że:
- 15 kwietnia 1943 roku Rząd Rzeczypospolitej Polskiej zwrócił się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Genewie z prośbą o wysłanie delegacji na tereny czasowo zajętej przez wojska Białorusi, celem zbadania masowych grobów polskich oficerów w Katyniu pod Smoleńskiem. Stało się to podstawowym powodem zerwania przez ZSRR stosunków dyplomatycznych z Rządem RP; Rząd Związku Radzieckiego utrzymywał bowiem, ze mordu katyńskiego dokonał niemiecki Wermaht, co było ewidentnym kłamstwem;
- 30 czerwca tego roku gestapo dokonało aresztowania gen. Stefana Roweckiego - Komendanta Armii Krajowej;
- a ledwie kilka dni później - w nocy z 4 na 5 lipca, na pewno nie bez przyczynku służb specjalnych koalicjantów, zginął w katastrofie samolotowej, tuż po starcie z lotniska angielskiej bazy morskiej na przylądku Półwyspu Pirenejskiego Giblartar gen. Władysław Sikorski.
Przytoczone fakty poważnie osłabiły pozycję, urzędującego wówczas w Londynie, Rządu RP. Widać z powyższego, iż mimo jasnego nieba. oczekiwania wiązane z nadchodzącym Nowym 1944 Rokiem, nie sposób było zaliczyć nawet do umiarkowanie optymistycznych.
31 grudnia 1943 roku, pod Makłuczką, w domu szacownego rejenta Jana Woźniaka, jego syn Jerzy przyjmował dwóch bliskich mu: kuzyna -Stefana Sieńkę i kolegę - Michała Kryczkę. W godzinach popołudniowych przyszedł do państwa Woźniaków Czesław Bialic. Zaprosił on znajdującą się tam młodzież na spotkanie Nowego Roku w domostwie swych rodziców. Znajdowało się ono w obrębie przysiółka nazywanego przez miejscową ludność Liwośką. Od Maktuczki dzieliła ją odległość - nie licząc „za drogą" - nieco dłuższa niż 2 kilometry. W okresie zimy, zwykle po zamieciach śnieżnych, droga ta przebiegająca wzdłuż grzbietu działu wodnego, była zupełnie niewidoczna. Mieszkańcy gospodarstw rolnych zlokalizowanych przy tej drodze, nie korzystali z niej podczas zimy. Jeżeli już musieli w tym czasie udawać się gdziekolwiek saniami lub pieszo, posługiwali się trasami przełajowymi.
Czesław nie zatrzymał się dłużej u państwa Woźniaków. Złożywszy jeszcze tylko życzenia starszyźnie, niezwłocznie pospieszył do swego domu. Najwidoczniej chciał uprzedzić rodzinę o mającej w krotce nastąpić wizycie.
Po poobiednim wypoczynku, w czasie, kiedy słońce ,,minęło" najwyższy szczyt środkowej części Pogórza Dynowskiego - zwany Patrią (506 m n.p.m.), młodzieńcy postanowili wyruszyć do państwa Bialiców. A, że -jako się rzekło - temperatura powietrza przyziemia troposfery utrzymywała się niezmiennie trochę poniżej zerowego stopnia, przeto rozpierani energią witalną młodzieńcy, postanowili wyruszyć w drogę w letnich przyodziewkach, tyle tylko, że przezorna pani domu - Karolina Woźniak wymogła na Jerzym i Stefanie założenie na swe tułowia (korpusy) wełnianych serdaków, a na głowy czapki. Natomiast Michał wybrał się z gołą głową i bez cieplejszego okrycia tułowia. W drogę udali się na nartach. Najsprawniej poruszał się na nich Stefan. Jemu więc przypadło w udziale torowanie na śniegu szlaku bieżnego. Za nim podążał Jerzy a na końcu usiłował im w miarę skutecznie dorównywać Michał. Dwukilometrową odległość dzielącą Liwośkę od Makłuczki pokonali w czasie niespełna dziesięciu minut. Zatrzymali się przy krzyżu ustawionym w pobliżu zabudowań gospodarczych państwa Bialiców. Tu po oddaniu należnej czci ukrzyżowanemu Chrystusowi zdjęli narty i po zawiązaniu ich paskami, zarzuciwszy je na ramiona, postanowili przed wejściem do mieszkania państwa Bialiców zachować się podobnie do kolędników. Tak też postąpili. Po zapukaniu do drzwi wejściowych, donośnie zaśpiewali:
Nowy Rok bieży, w jasełkach leży;-
A kto, kto?
Dzieciątko małe, dajcie Mu chwałę-
na ziemi.
Leży Dzieciątko jako jagniątko;
-A gdzie, gdzie?
W Betlejem mieście, tam się pospieszcie
Znajdziecie.
Nim zakończyli drugą zwrotkę drzwi domu szeroko uchyliła pani Bialicowa i nie przerywając im modlitewnego śpiewania, wymownym gestem ręki zapraszała do wejścia „na pokoje", lecz oni kontynuowali nieprzerwanie:
Jak Go poznamy, gdy Go nie znamy;-
Jezusa?
Biednie uwity nie w aksamity-
Ubogo.
Anieli grają, wdzięcznie śpiewają;-
A co, co?
Niech chwała będzie, zawsze i wszędzie -Dzieciątku.
Teraz dopiero „trzej muszkieterowie" mogli przystąpić do przywitania się z rodziną państwa Bialiców. Stefan Sieńko obdarzony nieprzeciętną elokwencją wygłosił kilka zdań powitalnych, w których wyraził należne poważanie domownikom, w szczególności pani domu - matce czworga synów, w tym świetnego profesora Seminarium Duchownego w Przemyślu ks. prałata Dominika Bialica; już tylko z podkreślenia tego faktu można się domyślić, że była to rodzina wyróżniona wyjątkową Łaską Bożą, na którą sobie w pełni zasługiwała uwielbieniem Trójcy i Matki Przenajświętszej Jezusa, wyrażającym się ścisłym przestrzeganiem Dekalogu i przykazań kościelnych. Zauważyć również należy, iż pozostający w domu bracia ks. profesora byli żołnierzami podziemnej AK, zakonspirowani pod pseudonimami: Staszek - „Gaik", Józef - ,,Jawor", a Czesław - ,,Miech". Pozwalało to oczekującym nadejścia godziny zero roku 1944 snuć nieskrępowanie dyskusję na temat spodziewanego w nadchodzącym roku scenariusza sowieckiego „wyzwolenia" terytoriów Polski. Mimo koszmarnych zachowań Armii Czerwonej po zdradzieckim napadzie na Polskę 17 września 1939 roku i włączenia terytoriów Wschodniej RP do graniczących z nimi Republik Radzieckich, mimo znajomości wydarzeń takich jak przesiedlenie Polaków do Kazachstanu, wywożenie na Syberię i, co najgorsze, osadzanie w łagrach i masowe ich zabijanie (Katyń, Ostaszków, Miednoje i w innych dotychczas nie ustalonych miejscowościach), nie był on pozbawiony optymistycznych przebłysków nadziei, iż może wielcy koalicjanci docenią ofiarny udział Polaków w wojnie z hitlerowskimi Niemcami i zapobiegną - dobrze znanym już światu zaborczym tendencjom bolszewicko-rosyjskiego komunizmu.
Realnego prognozowania jednak nie można opierać na dowolnie skonstruowanych założeniach, pozbawionych wniosków opracowanych na podstawie analizy -jeżeli już nie doświadczeń, to przynajmniej ścisłych danych faktograficznych. Tymczasem goszcząca w domu państwa Bialiców młodzież była skazana na wyrażanie poglądów kształtowanych w oparciu o wiadomości prasowe, rzadziej, a nawet bardzo rzadko radiowe - „dobre lub złe", zwykle niewiele mające wspólnego z prawdą, lecz służące propagandzie:
- hitlerowskich Niemiec, mającej na celu realizowanie z brutalną konsekwencją nikczemnych planów sprowadzania ludności polskiej do roli ślepo poddańczych, pozbawionych ambicji, godności i jakichkolwiek praw obywatelskich roboli;
- koalicji państw antyhitlerowskich, zachęcaniu do tworzenia i aktywizacji oddziałów sabotażowo-dywersyjnych i partyzanckich przez ludność krajów znajdujących się pod niemiecką okupacją;
- jak również polskiemu podziemiu zbrojnemu w:
l) kształtowaniu patriotycznej świadomości politycznej w zakresie:
- intensyfikacji walki wyzwoleńczej, przede wszystkim w należytym przygotowaniu się do powstania kroczącego, oznaczonego kryptonimem ,,Burza";
- bardziej skutecznym przeciwstawianiu się bolszewickiej komunizacji Polski i usiłowaniom podporządkowania jej Związkowi Radzieckiemu;
2) utrwaleniu norm i zasad postępowania opartych na etyce chrześcijańskiej;
3) tworzeniu warunków rozwoju intelektualnego poprzez upowszechnianie tajnego nauczania, a także wojskowego wyszkolenia.
Rozważania młodzieży z punktu widzenia dysponowanego dzisiaj, 60-letniego doświadczenia i faktów dokonanych, wydawać się mogą nieco naiwnymi, ale nie byty one pozbawione uroku, głoszonej przez księcia poezji polskiej ks. bpa. Ignacego Krasickiego - „świętości umiłowania Ojczyzny", Adama Mickiewicza - „zapału tworzącego cuda", Henryka Sienkiewicza przykładów i zachowań bohaterów ,,Trylogii", ich nieustępliwej woli trwania w walce aż do ostatecznego zwycięstwa.
W ferworze dyskusji niepostrzeżenie zbliżyła się północ. Uszła by ona uwagi młodzieży, gdyby nie krzątanina pani domu przygotowującej noworoczny poczęstunek. Na stole przykrytym białym obrusem, zdobionym ręcznie haftowanym kwieciem, pojawiły się talerze, sztućce, szklanki, a pośrodku stołu - na tacach, drożdżowe ciasto z kruszonką, chleb własnego wypieku, sernik i waza z kompotem z suszonych owoców. Obok chleba znalazła się na talerzyku osełka masła.
A że północ faktycznie była już tuż, tuż, pani Bialicowa poprosiła młodzież do stołu i gdy wszyscy znaleźli się przy swoich krzesłach, zainicjowała modlitwę Panu Bogu dziękczynną za ogół łask udzielonych jej domostwu, rodzinie i goszczącej młodzieży. Po czym, przed przystąpieniem do składania sobie wzajemnie życzeń noworocznych, zaintonowała przygodną pieśń kościelną:
Ojcze z niebios Boże Panie,
Tu na ziemię ześlij nam
Twoje święte zmiłowanie,
Tu na ziemię ześlij nam.
Boże mocny, my w pokorze. Do Twych stóp garniemy się, Bo dłoń Twoja wszystko może. Ty nad nami zlituj się.
A przez syna Twego męki,
Ulżyj smutnej doli tej,
Łzom pofolguj, utul męki,
Boże Wielki, litość miej. Indywidualne powinszowania noworoczne, odpowiednio do czasu wojny i mało przejrzyście rysującej się przyszłości sprowadzały się nade wszystko do powodzenia w wyzwoleńczych przedsięwzięciach kraju i aby im towarzyszył rozsądek i zdrowie, siły i wytrwałość.
Podczas spożywania posiłku prowadzono rozmowy przeważnie na tematy rodzinne. Zastanawiano się również nad najbliższą przyszłością. Usiłowano przewidzieć, co ten 1944 rok przyniesie Rzeszowszczyźnie, w ogóle naszemu krajowi? Jak zachowają się niemieckie władze łącznie z gestapo, żandarmerią, policja, łącznie z ich informatorami? Jaki charakter przybierze sowieckie wyzwolenie, jaki będzie stosunek wojsk Związku Radzieckiego, w szczególności sławnych już na całym świecie ze swej bezwzględnej brutalności oddziałów NKWD, jak potraktowani zostaną żołnierze AK i cywilni przedstawiciele krajowej administracji, podporządkowani Rządowi RP, tymczasowo urzędującemu w Londynie? Lecz ogół nawet tych pozbytych optymizmu przewidywań był jeszcze zbyt pozytywny dla mającej się okazać rzeczywistości. Ale tak już bywa, kiedy siła może rządzić się swoimi prawami, pozbytymi sprawiedliwości i odpowiedzialności.
Podobno nie ma takiego towarzystwa, takich grup zaprzyjaźnionych osób, które by się zeszły, a nie rozeszły. Tak się stało i w tym przypadku. Nim dobiegła końca pierwsza godzina Nowego Roku, młodzież uznała, że nadszedł czas powrotu do domów. Wstali wtedy z miejsc i na pożegnanie zaśpiewali dwie ostatnie zwrotki kolędy zatytułowanej „Bóg się rodzi":
Podnieś rączkę Boże Dziecię,
Błogosław Ojczyznę miłą,
W dobrych radach, w dobrym bycie
Wspieraj jej siłę swa siłą
Dom nasz i majętność całą
I wszystkie wioski z miastami,
A Słowo Ciałem się stało
I mieszkało między nami. Następnie serdecznie podziękowali gospodarzom za miłą gościnę i po pożegnaniu opuścili ich domostwo.
Gdy znaleźli się na dworze, całkiem niespodziewanie (będąc w mieszkaniu zupełnie uszło to ich uwagi) powitała ich niesamowita zawieja śnieżna. Silny wiatr z kierunku południowo-wschodniego niósł ze sobą tumany wilgotnego śniegu, ograniczającego widoczność od dwóch do co najwyżej trzech metrów. Stojący opodal domu krzyż był niedostrzegalny. Do wyjścia z domu odprowadzał gości Staszek Bialic. Skoro tylko spostrzegł, co się na dworze dzieje, zaproponował kolegom, aby zatrzymali się do rana, a przynajmniej do czasu wydatnego zmniejszenia siły natężenia gwałtownej zamieci śnieżnej. Ale oni rozpierani energią i dobrze orientujący się w terenie, nawet słyszeć o pozostaniu nie chcieli. Zarzucili sprzęt narciarski na ramiona i ruszyli w kierunku niewidocznego krzyża. I rzeczywiście po chwili do niego dotarli. Mijając go przeżegnali się „po Bożemu" i podążyli dalej - jak im się wydawało - we właściwą stronę, do Makłuczki. Po kilkunastu minutach brnięcia przez zaspy śnieżne zatrzymali się przy krzyżu, tym samym, który stanowił ich punkt wyjściowy. Fakt ten ich zdumiał i rozśmieszył, lecz nie zniechęcił do powrotu do domu. Nim jednak zawrócili ku Mokłuczce postanowili konsekwentnie iść rzędem pod wiatr, przestrzegając przy tym odległości wzrokowej, to znaczy nie przekraczając dwóch metrów. Tym razem na czoło „gęsiego szyku" wysunął się dobrze znający topografię terenu Jerzy. Za nim podążał Michał, a na końcu Stefan. Wytrwałe kroczenie „pod wiatr", już chociażby ze względu na kierunkowe odchylenia jego porywów, nie było najlepszą decyzją, jednak wobec braku busoli i punktów orientacyjnych, przy zupełnie zasypanych śniegiem drogach i ścieżkach, innym, bardziej poprawnych sposobem osiągnięcia celu nie dysponowali. Poruszali się więc ,,na wyczucie", po prostu pod wiatr.
Nagle, kroczącemu w środku Michałowi, zniknął z pola widzenia Jerzy. Pomyślał, że to złudzenie i nie zatrzymując się przetarł oczy, gdy tuż przed kolejnym stąpnięciem usłyszał ostrzegawcze wołanie Jerzego:
- Zatrzymajcie się i pomóżcie mi wydostać się z tego dołu!
Michał i Stefan szybko przyjęli postawę klęczącego, odsunęli na bok pozostawione przez Jerzego na powierzchni zaspy śnieżnej narty, następnie podali mu ręce i bez specjalnego wysiłku, wyciągnęli go z wąwozu. Tak, to był rzeczywiście wąwóz nieznacznej głębokości (około 2 metry) wyżłobiony wodami opadów atmosferycznych spływającymi wzdłuż stoku górskiego ku dolinie, którą przepływał potok, a dawały mu początek źródełka „bijące" na stokach górskich makłuczańskiego lasu. Prawie równolegle z tym potokiem przebiegała droga (o koronie nieutwardzonej), łącząca Dolną Błażowę z Makłuczką. Przypadkowe odkrycie wąwozu pozwoliło trójce sylwestrowego powitania Nowego Roku zorientować się w położeniu własnym i w rezultacie tego skorygować kierunek, w którym zmierzali. Zeszli wówczas w dolinę, by znaleźć się na dobrze znanej sobie drodze. Miało to i ten pozytywny skutek, że sita wiatru była tu znacznie mniejsza, co nie pozostawało bez wpływu na poważne zwiększenie pola widzenia. Środowiskowa poprawa warunków atmosferycznych umożliwiła również dokonanie pobieżnej oceny zewnętrznych skutków zawiei śnieżnej na młodzieńcach. Najgorzej prezentował się zupełnie niestosownie do panujących warunków odziany Michał; wichura wpychała mu śnieg za koszulę, czego skutków można było się bez trudu domyślić. Aże nie miał czapki, wilgotny śnieg wraz z włosami utworzył twardą osłonę głowy. Stało się to powodem zatrzymania się ich w jednym z dwóch domów zlokalizowanych obok makłuczańskiej drogi. W oknach drugiego z nich (bliższego Makłuczki) widoczne było dość jasne światło - najwidoczniej pochodzące z karbilówki. Zatem mieskzańcy tego domu jeszcze czuwali.
Nie bez oporów domownicy zdecydowali się otworzyć drzwi i wpuścić do mieszkania mało znanych im, pochodzących z odległej stąd około półtora kilometra Makłuczki. Sytuacja się zmieniła, gdy cała trójka ukazała się domownikom w pełnym świetle lampki (karbitowej). Gospodyni widząc ich opłakany stan, bezzwłocznie przystąpiła do gotowania mleka. Oczekując na nie młodzieńcy „odtajali". Gorące mleko rozgrzało ich ;
przywróciło sity. Przed opuszczeniem, jakby nie było gościnnego domu, Jerzy mający na sobie dwa serdaki, jeden z nich przekazał Michałowi. W czasie ich odpoczynku, na dworze nastąpiła poprawa pogody. Przestał padać śnieg, zmalała również prędkość wiatru i co najważniejsze - poprawiła się widoczność. Mogli więc bez obaw dalszy odcinek drogi pokonać na nartach. Przed zabudowaniami gospodarczymi Sieńków Stefan pożegnał Jerzego i Michała. Kilka minut później także i oni dotarli do położonego prawie na grzbiecie makłuczańskiego działu domu państwa Woźniaków. Powrotu ich oczekiwała z niepokojem matka Jerzego.