Anne Robillard
Szmaragdowi Rycerze
Ogień na niebie
(Les Chevaliers d’emeraude)
Przełożył Adam Bobrowicz
Zakon
Szmaragdowy Rycerz Welland
Giermek Bridżes
Szmaragdowy Rycerz Bergo
Giermek Buchanan
Szmaragdowy Rycerz Kloe
Giermek Wanda
Szmaragdowy Rycerz Dempsej
Giermek Kewin
Szmaragdowy Rycerz Falko
Giermek Wimme
Szmaragdowy Rycerz Jason
Giermek Nogat
Szmaragdowy Rycerz Santo
Giermek Kerns
Królestwa wielkiego kontynentu Eukidii zaznały pokoju dopiero w setki lat po straszliwej wojnie, jaką toczyły z Amekaretem, cesarzem ludzi-owadów Mężczyźni, kobiety i dzieci ginęli rażeni włóczniami wojowników, rozszarpani pazurami ich przerażających smoków – sami bogowie musieli interweniować, aby rasa ludzka nie została zmieciona z powierzchni ziemi. Rozkazali jednemu ze swoich nieśmiertelnych sług, Kryształowemu Czarodziejowi, zgromadzić wielkie wojska i wyposażyć je w magiczne moce. Ci wspaniali żołnierze byli pierwszymi Szmaragdowymi Rycerzami i to oni zepchnęli w końcu najeźdźcę do oceanu, skąd przybył.
Z biegiem stuleci ludzie stopniowo zapomnieli o tych tragicznych wypadkach. Jedynie czarownicy zachowali je w pamięci, ponieważ gwiazdy nadal mówiły o nieustającym zagrożeniu nadciągającym z zachodu. Król Szmaragd I, panujący w królestwie położonym w środkowej części kontynentu, u stóp Kryształowej Góry, podjął mądrą decyzję powołania nowego zakonu rycerskiego, którego głównym zadaniem byłaby obrona wszystkich mieszkańców Eukidii. Lecz nie każdy mógł zostać rycerzem. Król sporządził długą listę cech, jakimi powinno się odznaczać dziecko już we wczesnym wieku, aby mieć nadzieję, że pewnego dnia będzie służyć pod Szmaragdową tarczą.
Kandydatami na rycerzy mogli być i chłopcy, i dziewczynki, byle odznaczali się uczciwością i odwagą, a także umiejętnością komunikowania się ze światem niewidzialnym. Król pragnął, aby wszyscy rycerze zdobywali wiedzę pod opieką jego starego przyjaciela, czarownika Elunda, i potrafili panować nad otoczeniem, czytać znaki na niebie i lojalnie walczyć. Rozpoczynali więc swoje rycerskie życie w szkole na zamku, który król zamierzał pozostawić Zakonowi, jako że los nie dał mu spadkobiercy. Przyszli obrońcy sprawiedliwości uczyli się bez przerwy do jedenastego roku życia, kiedy to zostawali giermkami i zajmowali się bardziej sztuką wojenną. Mieli oni w przyszłości tworzyć nowy Zakon Szmaragdowych Rycerzy, tymczasem jednak ćwiczyli się w walce z żołnierzami króla. Rycerzami mieli zostać po ukończeniu dwudziestego roku życia, kiedy to każdy z nich wziąłby pod swoje skrzydła młodego giermka. W myśl słusznych zaleceń nadwornego czarownika król postanowił, że każdy Szmaragdowy Rycerz może kształcić tylko jednego giermka naraz: miał obowiązek trzymać go przy sobie przez całe dziewięć lat nauki, chyba żeby giermek popełnił jakieś poważne wykroczenie przeciwko Zakonowi.
Król Szmaragd I kazał wyryć te reguły złotymi literami na murach wielkiego zamkowego podwórca, aby wszyscy jego poddani mogli je widzieć, i rozesłał po kontynencie heroldów, aby je obwieścili na cztery strony świata.
Ze wszystkich królestw zjechały się dzieci. Czarownik Elund poddał je egzaminowi, który pomyślnie przeszło tylko siedmioro kandydatów. Z miejsca też rozpoczęli naukę w zamku. Od tej pory owe wybrane dzieci nie mogły już nigdy wrócić do swoich rodziców, chyba że czarodziej by je odesłał. Zakon stał się ich domem, a Szmaragd – nazwiskiem. Nie należały już do żadnej określonej rasy czy królestwa, lecz zostawały spadkobiercami i obrońcami całego kontynentu. Król nie miał jednak zamiaru uczynić z nich samotnych pustelników: przyznał kandydatom prawo do żeniaczki i posiadania dzieci, jednak dopiero wtedy, gdy zostaną pasowani na rycerzy i w takim okresie życia, kiedy nie będą mieli pod opieką żadnego giermka. Było oczywiste, że gdyby Zakon z jakichkolwiek powodów ich potrzebował, Szmaragdowi Rycerze musieliby opuścić swoje rodziny i służyć jego sprawie.
Z siedmiorga pierwszych wybrańców, sześciu chłopców i jednej dziewczynki, czworo było królewskiej krwi, reszta pochodziła z ludu. Wszyscy od kołyski wykazywali się niezwykłymi talentami. Niektórzy potrafili mówić niemal od urodzenia, inni potrafili na odległość przenosić przedmioty, nie dotykając ich, lub też przepowiadać ważne wydarzenia czekające rodzime królestwa. Nie były to zwykłe dzieci, lecz takie, które los wybrał, aby zostały nowymi Szmaragdowymi Rycerzami.
Król z bliska śledził postępy uczniów, w zamku rozbrzmiewały ich wesołe głosy. Żadne inne dziecko nie miało zostać przyjęte do przyzamkowej szkoły, zanim król nabierze pewności, że dzięki pierwszym wychowankom ziści się jego wielki sen o bezpieczeństwie i sprawiedliwości. Kiedy kandydaci na rycerzy ukończyli piętnaście lat, król Szmaragd I pozwolił mieszkańcom Eukidii przystać kolejne dzieci, z których zakwalifikowało się dziesięcioro. Po pasowaniu na rycerzy pierwszej siódemki zjawiła się trzecia fala uczniów, niewielu jednak dostało się do szkoły. Czarownik krążył teraz między kilkoma klasami na różnym poziomie, składającymi się z dzieci wszelkich ras. Najzdolniejsze spośród nich oddzielił od reszty i wyznaczył im trudniejsze zadania. Król nigdy jeszcze nie widział Elunda pałającego tak wielkim entuzjazmem. Spotykał się z nim regularnie w wielkiej zamkowej auli i wysłuchiwał, jak się pyszni postępami swoich uczniów. Niektóre imiona często się powtarzały w tych pochwałach, zwłaszcza imię Wellana.
Urodzony w Rubinowym Królestwie młodzieniec był najmłodszym synem króla Burga, po którym odziedziczył krzepką posturę i siłę mięśni. Przewyższał o głowę swoich towarzyszy broni. Z łatwością wywijał najcięższym nawet mieczem. Wielkiej odwadze zawdzięczał, że został wodzem rycerzy w swojej klasie. Żaden z jego druhów nie podejmował decyzji bez uprzedniego porozumienia się z nim. Król miał więc powody, aby być dumnym ze Szmaragdowego Wellana, i ufnie patrzył w przyszłość, wierząc, że ujrzy go w akcji, gdy sytuacja będzie wymagać interwencji Zakonu.
Nie musiał długo czekać, tyle że pierwszy wielki wyczyn Wellana nie nastąpił w starciu z wrogami królestwa. Faktycznie miał on miejsce na dziedzińcu Szmaragdowego Zamku. Podczas gdy siedmiu młodych rycerzy ćwiczyło się w sztuce wojennej, walcząc ze sobą, usłyszeli hałaśliwy zgiełk za murami obronnymi. Wrota zamkowe zawsze były otwarte przed ludem, toteż młodzi wojownicy niebawem odkryli źródło tego tumultu. Wieśniacy towarzyszyli grupie pielgrzymów ubranych w luźne tuniki i skrywających twarze pod wielkimi kapturami, mimo że promienie popołudniowego słońca ostro paliły.
Wellan szybkim gestem ręki przerwał ćwiczenia i rycerze zwrócili się w stronę tłumu wkraczającego na zamkowy podwórzec. Nastawiwszy ucha i otworzywszy serce przed tym morzem ludzi, Wellan zrozumiał, że poddani Szmaragda I są zagniewani i gotowi zaatakować pielgrzymów. Słuchając jedynie własnej odwagi, wyciągnął miecz i podszedł do tych nieboraków, najwyraźniej nieuzbrojonych. Jego towarzysze ruszyli za nim i, z mieczami w ręku, otoczyli kołem przybyszy. Wieśniacy stanęli jak wryci.
– Dlaczego grozicie tym ludziom? – zagrzmiał Wellan, przeszywając tłum lodowatym spojrzeniem swoich niebieskich oczu.
– Nie chcemy ich tutaj! – zawołał jakiś człowiek.
– Oni są z Szoli! – krzyknął inny i splunął na ziemię.
– Czy uczynili jakiś zaczepny gest przeciwko wam? – spytał Wellan, groźnie się prostując.
Nikt nie odpowiedział. Pielgrzymi zatrzymali się w środku koła utworzonego przez ubranych w zielone tuniki rycerzy i cierpliwie czekali na dalszy bieg wydarzeń. Było ich tylko dziesięciu i Wellan nie wyczuł w ich sercach żadnej wrogiej intencji.
– Wszyscy obywatele Eukidii mają prawo prosić króla Szmaragda o posłuchanie – powiedział władczym tonem. – Nawet Szolijczycy. Wracajcie do swoich zajęć, my zajmiemy się pielgrzymami.
Tłum najpierw wrogo pohukiwał, później przycichł, wreszcie opuścił fortecę. Wellan zaczekał, aż wszyscy wieśniacy wyjdą, po czym obrócił się w stronę cudzoziemców.
– Dziękujemy ci, rycerzu – odezwał się spod kaptura kobiecy głos. – Przychodzimy z daleka, żeby się spotkać z najmądrzejszym królem na kontynencie.
– Kogo mam zaanonsować Jego Królewskiej Mości? – spytał Wellan tonem łagodniejszym, lecz jednak surowym.
– Królową Fan z Szoli.
Szmaragdowi Rycerze wymienili niespokojne spojrzenia, wsunęli miecze do pochew, lecz nie odezwali się słowem. Decyzja zaprowadzenia bądź nie Szolijczyków przed oblicze króla należała do Wellana. Królowa odgadła ich myśli: nawet ci mężni rycerze o czystych sercach nie mogli pozostać obojętni wobec potomków jedynego króla, który ośmielił się zaatakować Szmaragdowe Królestwo. Draka, niegdyś władca Srebrnego Królestwa, ich sąsiad od zachodu, próbował powiększyć swoje terytorium, zajmując słynny zamek u stóp Kryształowej Góry. W końcu poniósł porażkę, gdyż wszystkie królestwa sprzymierzyły się przeciwko niemu, lecz nim to się stało, siał na swojej drodze śmierć i zniszczenie.
Fan była małżonką Szila, jednego z dwóch synów Draki. Głęboko upokorzony machinacjami swojego ojca, Szil schronił się wraz z nim w Szoli, najodleglejszym królestwie, i tam znalazł w sobie siłę, aby żyć dalej poza zasięgiem pełnych wyrzutu spojrzeń innych mieszkańców kontynentu. Zakochał się w księżniczce Fan, połączył swój los z jej losem i po śmierci króla Szoli naturalną drogą zasiadł na tronie. Jego brat Kul, bardziej nieustępliwy i niekrępujący się opinią ludu, pozostał w Srebrnym Królestwie, gdzie zamierzał panować do końca życia.
– Muszę porozmawiać z królem Szmaragdem w bardzo pilnej sprawie – powtórzyła z naciskiem królowa Fan.
Wellan zawahał się, choć nie wyczuł agresywnych zamiarów u młodej kobiety i jej świty. Pierwszym obowiązkiem rycerza jest przecież chronić króla.
– Czy jesteście uzbrojeni? – spytał w końcu.
– Szolijczycy nie mają żadnej broni, rycerzu – odpowiedziała nieskończenie łagodnym tonem.
Powoli zsunęła kaptur z głowy i wśród otaczających ją rycerzy rozległ się szmer podziwu. Matka Fan pochodziła z Królestwa Elfów, a jej babka z Królestwa Wróżek. Młoda królowa odziedziczyła po nich delikatne rysy twarzy i niemal przezroczyste, jasne włosy. Szczupła i krucha, wyróżniała się niezwykłą urodą. Jej srebrzyste oczy błyszczały w ostrych promieniach słońca, lecz godnie wytrzymała spojrzenie Wellana. Nie nosiła korony, ale wszystko w niej tchnęło szlachetnością. Skóra królowej lśniła, biała i czysta jak jej śnieżna ojczyzna, w rozchylonych różowych ustach widać było doskonale równe, perłowe zęby. Nie było takiej kobiety w Szmaragdowym Królestwie, żadna nie mogła się z nią równać i Wellan złapał się na myśli, że gdyby Fan nie była żoną króla czarownika Szoli, to natychmiast poprosiłby ją o rękę. Falko, jeden z towarzyszy broni, podszedł do niego i szepnął mu do ucha:
– Nie daj się zauroczyć, Wellanie. To czarodziejka.
Falko miał rację. Mieszkańcy krajów magicznych mocą samego spojrzenia mogli zmusić całą armię do ucieczki. Wellan spuścił oczy i odezwał się do Fan z szacunkiem należnym królowej.
– Zechcesz podążać za mną, milady. Tutejsze słońce musi być ciężkie do zniesienia dla mieszkańców Szoli – powiedział, złożywszy krótki ukłon.
Rycerz Bergo, porywczy młodzieniec, wywodzący się ze szczepów Pustyni, podszedł do Wellana, nie kryjąc głębokiego niepokoju.
– Chyba nie zamierzasz tego zrobić! – zaprotestował.
– Uprzedź króla, że ma ważnych gości – odparł Wellan tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Bergo zawahał się, zatopił spojrzenie w lodowatych oczach Wellana, potem skłonił się przed Fan, mamrocząc coś pod nosem, i ruszył w stronę zamku. Wellan popatrzył w ślad za nim, potem podał ramię królowej i zaprowadził ją do wielkich zielonych wrót Szmaragdowego Zamku. Pozostali pielgrzymi podążali za nimi w milczeniu. Jak tego wymagały obyczaje, w chłodnej zamkowej auli Wellan kazał podać gościom napoje. Kiedy towarzysze królowej zdjęli kaptury z głów, zobaczył, że mają skórę białą jak śnieg, wieńczący szczyt Kryształowej Góry.
Czarodziej Elund opowiadał mu już, że nad Szolą prawie nigdy nie świeci słońce, a powietrze jest tam bardziej rozrzedzone niż w innych królestwach na kontynencie. Niegościnne kamieniste terytorium, prawie stale pokryte śniegiem, leżało na dalekiej północy Eukidii, na płaskowyżu górującym nad zieloną krainą Elfów. W Królestwie Szoli nic nie rosło i żadne zwierzęta nie śmiały się tam zapuszczać, z wyjątkiem legendarnych morskich smoków, które niekiedy sypiały na pokrytych lodem plażach. W kronikach historycznych można było przeczytać, że tamtejszy klimat był niegdyś bardziej łaskawy, lecz trzęsienia ziemi i zmiany klimatyczne radykalnie przeobraziły ten kraj. Dlaczego tak piękna kobieta jak Fan wybrała na miejsce życia tę rozległą, arktyczną pustynię?
Na korytarzu pojawił się Bergo i Wellan ujrzał wyraz niezadowolenia malujący się na jego twarzy. Ukłonił się szybko przed gośćmi.
– Król jest zaszczycony waszą wizytą i zaprasza na spotkanie do sali tronowej – wycedził, nie kryjąc niechęci.
Wellan pomyślał, że powinien był wysłać do króla rycerza Santo, który miał przyjemniejsze maniery i lepiej by się zachował w takich okolicznościach. Ale brak taktu rycerza Bergo najwyraźniej nie zraził królowej. Zwróciła swoje srebrzyste oczy na Wellana, który znów podał jej ramię. Zadrżał, poczuwszy na skórze dotyk jej długich palców, a jego ogorzałą od słońca twarz rozświetlił rzadko goszczący na niej uśmiech. Powoli poprowadził królową Szoli na spotkanie z królem Szmaragdem, tuż za nimi podążała jej świta. Bergo i inni rycerze zamykali pochód, zachowując pełen szacunku dystans.
– Jestem pewien, że rzuciła na niego urok – oświadczył Falko idącemu obok niego rycerzowi Bergo.
– Mężczyzna nie może pozostać obojętny wobec tak pięknego oblicza – rzekł na to Jason, starając się nie podnosić głosu.
– Przecież ona przybywa z Szoli – przypomniał idący za nimi rycerz Dempsej.
– Od kiedy to rycerze stali się rasistami? – zwróciła im uwagę Kloe, jedyna kobieta wśród Szmaragdowych Rycerzy.
Umilkli zawstydzeni i nie odzywając się więcej szli za Szolijczykami do ogromnej, udekorowanej zielonymi draperiami auli z białego marmuru. Szmaragd I z wolna powstał z tronu wysadzanego drogocennymi kamieniami i z wyciągniętą ręką ruszył na spotkanie królowej. Fan podała mu dłoń i złożyła ukłon. Król Szmaragd był najstarszym, jak również najmądrzejszym ze wszystkich monarchów Eukidii. Słusznego wzrostu, korpulentny, ze spadającymi na ramiona gładkimi siwymi włosami i przyciętą w szpic bródką, z szaroperłowymi oczyma, patrzącymi otwarcie i szczerze, nie był człowiekiem uśmiechającym się na zawołanie, lecz królowa Szoli najwyraźniej urzekła monarchę tak samo jak wodza jego rycerzy.
– Proszę powstać – powiedział z zachwytem.
Wellan, stojący kilka kroków dalej, widział, że uroda Fan oczarowała króla.
– Przybywasz z daleka, żeby mnie odwiedzić – powiedział monarcha, z żalem wypuszczając jej dłoń ze swej ręki.
– Wasza Królewska Mość, przyszłam przede wszystkim po to, by nawiązać stosunki między naszymi królestwami – odpowiedziała melodyjnym głosem. – To powinno się stać już dawno.
– Zgadzam się najzupełniej – przytaknął król. – Bądź łaskawa usiąść przy mnie.
– Obawiam się, że to niemożliwe, Wasza Królewska Mość. Spędziłam wystarczająco dużo czasu z dala od mego ludu, muszę czym prędzej wracać do Szoli. Lecz zanim odejdę, pragnę zostawić wam dowód naszej dobrej woli.
Jedna z towarzyszących królowej Szolijek podeszła do niej i zaczęła coś wyciągać spod obszernej tuniki. Wellan dyskretnie położył rękę na rękojeści miecza, lecz kobieta wydobyła spod fałd ubrania jakieś stworzenie przypominające dziecko. Chudziutka istotka miała fiołkową skórę i uszy spiczaste jak u kota. Jej fioletowe włosy były usiane jaśniejszymi kosmykami. Wszyscy obecni cofnęli się z wrażenia, zwłaszcza zabobonny rycerz Falko. Bergo położył mu rękę na ramieniu, żeby dodać druhowi otuchy.
– Oto moja córka Kira – powiedziała królowa. – Słyszeliśmy, że szukacie dzieci, aby je wychować na mężnych wojowników, jak rycerz Wellan.
Mówiąc to, spojrzała czule na rycerza, który nie mógł powstrzymać uśmiechu. Krew zawrzała mu w żyłach, poczuł, że kocha tę cudowną kobietę.
– Otwieram drzwi przed kandydatami tylko raz na sześć lub siedem lat, milady. I nie wszyscy, którzy się zgłaszają, zostają przyjęci – wyjaśnił król.
– Kira to moje jedyne dziecko – odparta królowa. – Królowi Szilowi i mnie samej bardzo zależy na tym, aby zapomniano o wybrykach jej dziadka, Draki, niegdyś władcy Srebrnego Królestwa. Pomyśleliśmy, że lud kontynentu chętniej okaże nam łaskawość, jeśli jego wnuczka zostanie Szmaragdowym Rycerzem.
Szolijka postawiła dziecko na marmurowej posadzce. Kira miała chyba nie więcej niż dwa lata i najwidoczniej była niedożywiona. Z opuszczoną głową wpatrywała się w swoje stopy, nie wydając najmniejszego dźwięku. Król obszedł ją dookoła.
– Musiałaby zdać egzaminy, których nie jest nawet w stanie zrozumieć – zaprotestował.
– Nie trzeba jej lekceważyć – odparła łagodnie królowa.
Dziecko wydawało się onieśmielone obecnością tylu obcych ludzi, lecz nie próbowało uczepić się matki czy innych pielgrzymów. Wreszcie dziewczynka podniosła głowę i Szmaragd I mógł skonstatować, że jej twarz, mimo niezwykłego ubarwienia, jest jak najbardziej ludzka. Miała delikatne rysy swojej matki, ledwo widoczny nos w trójkątnej twarzyczce, fioletowe wargi kreśliły cienką linię nad podbródkiem. Za to jej oczy były nie z tego świata: tej samej barwy co włosy, dziwnie wydłużone i zachodzące na skronie; czarne jak noc, pionowe źrenice przecinały w środku fosforyzujące tęczówki.
– Dasz mi, pani, kilka dni, aby mój czarownik ocenił jej talenty?
– Nie mogę zostać, panie. Jeśli się jej nie powiedzie, niechaj będzie twoją służącą.
Po tym zdumiewającym oświadczeniu Fan złożyła głęboki, wdzięczny ukłon i opuściła salę wraz ze swą świtą. Na miejscu została tylko malutka Kira, dziwnie pogodzona z losem. Król natychmiast wezwał służące i kazał im się zająć dzieckiem.
– Przede wszystkim ją nakarmcie! – zawołał.
Potem zwrócił się do swoich rycerzy i nakazał im eskortować Szolijczyków do granicy. Wellan ruszył przodem, za nim sześciu pozostałych rycerzy, ich kroki rozbrzmiewały w wielkim korytarzu. Kiedy wyszli na zalany słońcem zamkowy dziedziniec, po gościach nie było śladu. Od stajennych, rzemieślników i robotników dowiedzieli się, że pielgrzymi już opuścili fortecę.
Zdumiony Wellan kazał siodłać konie, rycerze wskoczyli na nie czym prędzej i przez wielkie wrota murów obronnych ruszyli na północ. Daremne jednak okazały się ich poszukiwania. Wypytywali po drodze chłopów pracujących w polu: wszyscy oni widzieli przechodzących gości, tyle że w rozmaitych kierunkach.
– Przecież to niemożliwe! Jakże mogli iść w różne strony? – uniósł się Jason, najmłodszy z rycerzy.
– A nie mówiłem! – grzmiał Falko. – Oni potrafią rzucać czary!
– Może wysłał ich władca Królestwa Cieni, aby rzucili zły urok na króla? – zaniepokoił się Bergo.
– Albo żeby nie dopuścić do założenia Szmaragdowego Zakonu? – zasugerował Dempsej.
Rozdrażniony Wellan podniósł gwałtownie rękę, nakazując im milczenie.
– Gdyby wszyscy mieszkańcy kontynentu was nienawidzili, to czy wy również nie mielibyście ochoty posłużyć się magią i zniknąć, aby was nie ukamienowano, nim dojdziecie do domu? – spytał surowym głosem.
– Wellan ma rację – poparła go Kloe. – Inaczej nigdy nie udałoby im się dotrzeć aż do nas.
– Ale dlaczego córka królowej jest taka brzydka? – wybuchnął gniewnie Bergo.
– Ma wśród swoich przodków Elfy i Wróżki, a to są dziwne stworzenia – westchnął Wellan, który wolałby, żeby jego druhowie byli bardziej tolerancyjni.
– Nie rozumiem, jak matka może porzucić swoją jedyną córkę, nie wiedząc nawet, co się z nią stanie – oświadczył Santo, marszcząc brwi.
– Przecież nietrudno to zrozumieć – rzekł na to Wellan łagodniejszym tonem. – Szolijczycy cierpią, odkąd Draka schronił się na ośnieżonych szczytach ich krainy. Liczne królestwa, które dostarczały im niezbędnych do życia produktów w zamian za wspaniałe drogocenne kamienie wydobywane w górach, odwróciły się do nich plecami. Myślę, że królowa rozstała się z córką w nadziei, że zostanie ona mężnym rycerzem i w ten sposób przywróci stosunki dyplomatyczne między Szolą a resztą kontynentu.
– Wierzysz, że ten plan się powiedzie? – spytał Falko.
– Wystarczy popatrzeć na Wellana, żeby się domyślić, że tak – roześmiał się Jason.
Wellan wyprężył się w siodle. Zrozumieli, że nie zniesie żadnych żartów na temat swoich uczuć do królowej. Nie powiedziawszy nic więcej, spiął konia do jazdy w kierunku zamku. Jego druhowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia i ruszyli w ślad za nim.
Służące otoczyły kołem dziwaczną istotkę ubraną w tunikę o wiele dla niej za dużą. Posadziły ją na drewnianym stole tronującym pośrodku kuchni i przyglądały się jej spiczastym uszom oraz miękkim jak jedwab, fioletowym włosom. Dziewczynka nie wydawała się przestraszona, ale na pewno była zawstydzona, że budzi tak wielkie zainteresowanie.
– Ta mała jest w rzeczywistości księżniczką – oświadczyła Armena, najstarsza ze służących. – Jej matką jest Fan, królowa Szoli, a ojcem książę czarownik Szil ze Srebrnego Królestwa, ogłoszony suwerennym władcą po śmierci króla Szoli.
Służące cofnęły się kilka kroków, słysząc nazwy przeklętych krain. Armena wytknęła im ignorancję: król Szmaragd I przygarnął ją, gdy była młodziutką sierotą i niejedno w swoim życiu widziała...
Armenę od początku przydzielono do obsługi króla. Z wiekiem jej protektor wymagał coraz więcej starań ze strony otoczenia. Gotowała królowi ulubione potrawy, podawała mu z dobrym skutkiem wywary z leczniczych ziół. Była krzepką kobietą o kwadratowych ramionach i obfitych piersiach, umiała wzbudzać posłuch. Swoje długie kasztanowe włosy plotła w dwa warkocze, które wiązała na plecach, aby jej nie przeszkadzały w pracy. Miała złote serce, a jej wielkie ciemne oczy błyszczały dobrocią i współczuciem.
– Myślicie, że ta dziewczynka pójdzie w ślady swojego dziadka? Ja wam mówię, że jeśli będziemy ją dobrze traktować, zostanie Szmaragdowym dzieckiem, jak wszystkie, które się tu uczą na zamku. Ale najpierw trzeba ją porządnie nakarmić. Toż to sama skóra i kości!
Jedna z kobiet przyniosła dziewczynce miseczkę gorącej kaszy i złotą łyżeczkę. Kira z ciekawością obejrzała zawartość naczynia i narzędzie, lecz ich nie tknęła.
– Nie jest głodna? – zdziwiła się kucharka.
– Pewnie nie wie, co to jest – domyśliła się Armena i wzięła łyżeczkę do ręki.
Zanurzyła ją w ciepłej kaszce i podniosła do swoich ust, wydając pomruki zadowolenia. Kira uniosła nagle głowę i wszystkie kobiety z wyjątkiem Armeny wstrzymały oddech na widok jej fioletowych oczu, przeciętych czarnymi jak noc, pionowymi źrenicami.
– Czy to dziecko, czy zwierzę? – zawołała z przerażeniem jedna ze służących.
Kira nie zwróciła na nią uwagi, lecz rzuciła przeszywające, nierealne spojrzenie na wargi Armeny. Wreszcie na jej trójkątnej twarzyczce zakwitł uśmiech i sięgnęła ręką po łyżeczkę. W kuchni zapanowała panika, ponieważ rączka dziewczynki liczyła tylko cztery palce zakończone fioletowymi szponami, tak samo zresztą jak stopy. Służące, krzycząc ze strachu, wybiegły na korytarz, tylko Armena stała spokojnie przy dziwnej księżniczce. Podała dziewczynce złotą łyżeczkę i przyglądała się, jak je z apetytem. Kiedy Kira oddała jej miseczkę, Armena zrozumiała, że nadal jest głodna. Dała więc małej drugą porcję kaszy, grubą kromkę chleba posmarowaną miodem oraz kubek wody, którą Kira wypiła jednym haustem.
Armena, sądząc, że dziecko nie ma dość siły, żeby wstać od stołu, zaniosła naczynia do wielkiej kadzi. Gdy się odwróciła, Kiry nie było. Szukała jej we wszystkich zakamarkach wielkiego pomieszczenia. Na próżno. Dziewczynka była tak malutka, że mogła się wcisnąć dosłownie wszędzie. Wtem służąca usłyszała ptasi śpiew i podniosła oczy w stronę okien przebitych w kamiennych murach na wysokości kilku metrów od ziemi. Tam siedziała Kira z usadowionym na jednym palcu kolorowym ptakiem.
– Ale jakżeś tam wlazła? – zdumiona kobieta wzięła się pod boki.
Pod oknem nie stało nic, co pozwalałoby szybko się na nie wdrapać. Zanim jednak Armena zdążyła podejść i zachęcić dziewczynkę do zejścia, do kuchni wkroczył król w zwiewnej zielonej pelerynie.
– Armeno, wytłumacz mi, dlaczego moje służące są takie wystraszone! – burknął, gniewnie marszcząc brwi.
– To z powodu małej, panie – odpowiedziała Armena. – To nie jest zwyczajne dziecko.
Król obrócił się kilka razy dokoła, lecz nigdzie nie dostrzegł maleńkiej chudziny. Armena z westchnieniem wskazała mu palcem okno. Szmaragd I, niespokojny o bezpieczeństwo dziecka, kazał służącej natychmiast ją stamtąd zdjąć. Oboje przemawiali do Kiry we wszystkich językach używanych na kontynencie, aby dać jej do zrozumienia, że za oknem znajdują się głębokie fosy broniące dostępu do zamku. Dziewczynka przyglądała im się, nie rozumiejąc ani słowa.
Wreszcie Armena wpadła na pomysł. Wyciągnęła z jednej z licznych szaf srebrną butelkę ze smoczkiem, umyła ją i napełniła ciepłym mlekiem. Znajomy zapach przykuł uwagę fiołkowej dziewczynki. Pozwoliła ptakowi odlecieć i utkwiła fioletowe oczy w nieznajomych.
– Chodź, Kira, chodź – powiedział król, otwierając ramiona.
Bez najmniejszego wahania Kira skoczyła i wylądowała na piersi Szmaragda I, uczepiwszy się pazurkami jego aksamitnej szaty. Armena podała jej butelkę z mlekiem, a mała schwyciła ją łapczywie, jakby jej życie od tego zależało. Tuląc się w królewskich ramionach, łakomie ssała i mrużyła oczy z zadowolenia.
– Przecież to jeszcze niemowlę – wzruszył się monarcha.
Wpatrywał się w Kirę z rozczuleniem, którego Armena dotąd u niego nie spotkała. Szmaragd I od początku swego panowania był dwukrotnie żonaty, lecz obie żony umarły, nie pozostawiwszy spadkobiercy. Teraz, gdy tak pieścił tę małą, wyglądało jednak na to, że jego ojcowski instynkt nie wygasł. Wyszedł z kuchni, unosząc Kirę w ramionach, aby ją umieścić w luksusowej kołysce w swoich prywatnych apartamentach.
Kołysał dziecko i przyglądał się, jak zachłannie pije mleko, rytmicznie kurcząc i rozkurczając osiem fiołkowych paluszków na srebrnej butelce. Dziewczynka nie znała go, a przecież wydawało się, że ufa mu instynktownie.
– Zabawne z ciebie stworzenie.
Kira otworzyła oczy i spojrzała uważnie na króla. W mroku jej pionowe źrenice rozszerzyły się i król miał przez chwilę wrażenie, że trzyma w ramionach fioletowego kotka. Wiele podróżował w młodości, lecz nigdy nie spotkał niczego, co by przypominało tę dziewuszkę. Obaj synowie wojowniczego króla Draki byli biali, chociaż ich matka należała do świata Wróżek. A królowa Fan, mimo że w jej żyłach płynęła krew Elfów i Wróżek, z pewnością nie miała fiołkowej skóry. Co też się takiego stało, że mała księżniczka urodziła się taka inna?
Kira skończyła mleko i oddała królowi pustą butelkę. Odstawił ją na marmurowy stolik tuż obok. Nim zdążył się podnieść, dziewczynka wczepiła się w jego szaty jak malutki nietoperz, szukający ciepła i bezpieczeństwa na matczynym łonie. Szmaragd I poczuł, że między nim a dziewczynką zawiązuje się potężna więź – nie próbował się przed tym bronić. Królowa Fan miała rację, mówiąc, że jej dziecko nie jest takie jak inne. Mimo fizycznej ułomności dziewczynki, nie mógł jej nie pokochać.
Długo kołysał ją w ramionach, zapomniawszy o mijającym czasie i czekających go obowiązkach. Kira usnęła mu na rękach. Król delikatnie głaskał jej odchylone do tyłu spiczaste uszka i ku jego zdumieniu dziecko zaczęło mruczeć jak kot.
Te zaczarowane chwile przerwał raptownie nadworny mag, który wpadł jak burza do królewskich apartamentów. Był niewysoki, a upodobanie do dobrego jadła i trunku sprawiło, że co roku przybywało mu kilka centymetrów w pasie, przez co wydawał się jeszcze mniejszy. Miał długie siwe włosy usiane jaśniejszymi kosmykami, a jego czarne oczy przeszywały człowieka na wskroś. Orli nos upodabniał czarownika do starej sowy, zwłaszcza gdy się zirytował. Elund był porządnym człowiekiem, lecz niekiedy przesadnie dramatyzował, jak na królewski gust.
Mag zbliżał się wielkimi krokami, luźna suknia tańczyła wokół niego w powietrzu, jeszcze bardziej upodobniając go do sowy.
– Jego Królewska Mość powinien...
Ujrzał dziecko w objęciach monarchy i o mało nie zawył z rozpaczy. Padł na kolana, przyciskając do czoła srebrny wisior, który nosił na szyi. Szmaragd I tylko raz widział go czyniącego ten gest, gdy kilka lat wcześniej skrzydlaty potwór przeleciał nad twierdzą.
– Co się stało, Elundzie? – zaniepokoił się król. – Przed jakim nieszczęściem się bronisz?
– Gdzieś znalazł tego demona, panie? – zawołał czarownik, który z trudem panował nad własnymi emocjami.
Jego krzyk rozbudził dziewczynkę – wlepiła w niego fioletowe oczy i tym razem mag przycisnął do czoła wszystkie swoje amulety, wypowiadając przy tym niezrozumiałe słowa, zapewne zaklęcia. Król nakazał mu surowo wytłumaczyć się z tego co najmniej zaskakującego zachowania. Elund cofnął się parę kroków na kolanach i spuścił głowę.
– Jego Królewska Mość, na północy kontynentu leży przeklęte królestwo...
– Nie potrzebuję lekcji geografii – zirytował się król.
– Wysłuchaj mnie, panie – błagał czarownik, pocąc się ze strachu.
Król niecierpliwym gestem pozwolił mu mówić. Elund wyjął z kieszeni chustkę i szybko wytarł twarz.
– To królestwo zamieszkują demony, które pożerają się nawzajem! – oświadczył w końcu, zebrawszy całą odwagę.
– I co dalej? – spytał coraz bardziej zniecierpliwiony Szmaragd I.
– Mają fioletową skórę, spiczaste uszy oraz pazury i zęby tnące jak nasze najlepsze szpady.
Król włożył dwa palce do ust dziewczynki, aby sprawdzić, że istotnie ma ostre jak brzytwa zęby. Ale mimo to zaprotestował:
– Przecież to córka Fan, królowej Szoli!
– Z pewnością poczęła ją z demonem!
– To bardzo poważne oskarżenie – powiedział król, marszcząc brwi.
– Mam wszystkie pergaminy potwierdzające jego prawdziwość, panie.
Król milczał przez chwilę, zastanawiając się, dlaczego królowa Fan powierzyła mu demona na dowód przyjaźni między ich dwoma królestwami. Fiołkowe dziecko z ciekawością przyglądało się czarownikowi, doprowadzając go tym do szczytu zdenerwowania. Potem dziewczynka zwinnie jak kot zeskoczyła na ziemię i zbliżyła się do maga.
– Niechaj bogowie mają mnie w swojej opiece! – krzyknął Elund, przekonany, że wybiła jego ostatnia godzina.
Dziewczynka stanęła przed nim i z widocznym zainteresowaniem dotknęła koniuszkami pazurków wisiora błyszczącego na piersi czarownika. Na jej trójkątnej twarzyczce, do tej pory bardzo poważnej, pojawił się szeroki uśmiech.
– Szola – powiedziała cicho cienkim głosikiem.
Czarownik, drżąc, spuścił oczy na brelok i zmuszony był z niechęcią przyznać, że potężna pięcioramienna gwiazda, z którą nigdy się nie rozstawał, rzeczywiście stamtąd pochodzi.
– Ona mówi! – zachwycił się król.
– Co nie zmienia faktu, że jest istotą przeklętą – wyrzucił z siebie czarownik, próbując oddalić się od dziecka na kolanach.
– Szola di jama – powiedziała Kira, podnosząc rękę.
Metalowy talizman wyprężył się na łańcuchu i zaczął zataczać koła wokół szyi starego czarownika, który o mały włos nie uległ panice.
– W dodatku ma magiczne zdolności! – zawołał z dumą król.
– Litości! – jęczał czarownik bliski płaczu.
– Chodź tu, Kira – rozkazał Szmaragd I.
Dziewczynka odwróciła się do niego, jej oczy były pełne niepokoju. Zapewne nie rozumiała słów, lecz doskonale chwytała jego uczucia.
– Elund jest naszym przyjacielem i cennym współpracownikiem. Nie trzeba go straszyć – wyjaśnił król.
– Straszyć... – powtórzyła dziewczynka, skłaniając lekko głowę w bok.
Jednym susem wskoczyła na kolana monarchy, lecz nie spuszczała z oczu czarownika, od stóp do głów zlanego potem.
– Nie straszyć – zapewniła Kira władczym tonem swego opiekuna.
Król wybuchnął śmiechem i dziewczynka zrozumiała, że to wszystko komedia. Odsłoniła w uśmiechu spiczaste ząbki. Czarownik na próżno usiłował przekonać króla, że mała mimo młodego wieku stanowi zagrożenie dla królestwa i że należy ją czym prędzej oddać matce. Zaproponował nawet, by powierzyć to zadanie rycerzom. Szmaragd I zamyślił się, a później zdecydował, że lepiej najpierw dokładnie wypytać królową o pochodzenie dziewczynki. W tym celu jutro wyruszy do niej posłaniec z listem.
– Ależ Jego Królewska Mość... – oponował czarownik.
– Powiedziałem.
Elund wstał na trzęsących się nogach, złożył niepewny ukłon i wycofał się powoli w kierunku drzwi. Fiołkowe dziecko na kolanach króla gwałtownie się uniosło.
– Szola! – krzyknęła wysokim głosem.
Błyszczący wisior oderwał się od łańcucha i przeleciał w powietrzu do ręki dziecka, które go przytuliło do piersi. Obaj mężczyźni skamienieli: Kira była jeszcze prawie niemowlęciem, a już dysponowała mocami potężniejszymi niż moce Szmaragdowych Rycerzy.
– Jego Królewska Mość, ten talizman należy do mnie – poskarżył się czarownik.
– Oddam ci go, jak tylko mała uśnie.
Elund opuścił ręce. Już miał wyjść, gdy Szmaragd I zatrzymał go, unosząc dłoń.
– Jeżeli nauczymy ją panować nad własnymi mocami, to z pewnością wyrośnie na walecznego rycerza – powiedział z nadzieją w głosie.
– Chyba nie zamierzasz tego uczynić, panie...
– Musimy się upewnić, że wykorzysta te moce w służbie dobra.
– Ależ to demon!
– Jej matka na pewno zdoła nam dowieść, że się mylisz, czarowniku.
Elund przestał nalegać i opuścił królewskie pokoje. Od przeszło dwudziestu lat służył Szmaragdowemu Królowi i nigdy dotąd nie widział go tak upartym i niezważającym na rady swego czarownika. Ta mała czarownica to na pewno ostatnia zemsta Draki, głęboko upokorzonego wygnaniem do śnieżnej krainy.
Czarownik wrócił do wielkiej wieży, gdzie mieszkał sam ze swoimi kotami i magicznymi eliksirami. Niebo było bezchmurne. Za kilka godzin będzie mógł czytać w gwiazdach i upewnić się co do przyszłych losów królestwa. Niebo mu powie, czy ten straszliwy fiołkowy demon został wysłany do zamku, żeby zniszczyć króla i jego otoczenie. Usiadł więc przed wykutym w kamieniu wielkim oknem, przez które wpadały ostatnie blaski zachodzącego słońca, i czekał, aż zapanuje ciemność.
***
Na drugim końcu zamku, w oddzielnym budynku Szmaragdowi Rycerze jedli wieczerzę. Jadalnia znajdowała się w środku gmachu, wokół niej były rozmieszczone pokoje rycerzy i kuchnia z bezpośrednim dostępem do stajni; piętro wyżej mieściły się sypialnie młodych uczniów. W głębi sali wznosił się wielki kamienny kominek, w którym zimową porą płonął ogień. W letnich miesiącach służący usuwali ogromne gobeliny przysłaniające okna i wtedy do wnętrza sali wpadała świeża bryza.
Na środku pomieszczenia stał długi drewniany stół, przy którym siedmiu rycerzy posilało się, dyskutując przy tym o swojej roli obrońców Eukidii. Na wysokości piętra salę otaczała galeria, gdzie siadywali uczniowie, żeby zza krat obserwować rycerzy i wybrać tego, któremu chcieliby służyć.
Owego wieczoru Dempsej oświadczył swoim druhom, że król zapewne powołał ich Zakon w obawie przed grożącym niebezpieczeństwem, chociaż inni władcy na kontynencie zgodnie uznawali jego zwierzchnictwo.
– Z wyjątkiem króla Kula ze Srebrnego Królestwa oraz jego brata, króla czarownika Szila z Królestwa Szoli – przypomniał mu Falko. – Nie wybaczyli Szmaragdowi I, że wygnał ich ojca do niegościnnej krainy.
– Żaden z synów Draki nigdy nie okazał wrogości wobec Szmaragdowego Królestwa – powiedziała z naciskiem Kloe.
– A jednak Dempsej ma rację – rzekł z niepokojem Falko. – Jego Królewska Mość nie powołałby Zakonu, gdyby żadne niebezpieczeństwo nie wisiało nad kontynentem.
– Sądzę, że wskrzeszając Zakon Szmaragdowych Rycerzy, którzy niegdyś zapewniali pokój i sprawiedliwość, chciał po prostu wskazać poddanym rzetelne wartości – powiedział Santo o czarnych, żarliwie błyszczących oczach.
– No właśnie, dlaczego oni znikli? – spytał Bergo, gryząc jabłko.
Wszyscy zwrócili się ku Wellanowi, który był z nich najbardziej wykształcony. Jeśli ktoś znał odpowiedź na to pytanie, to tylko on. Ale Wielki Rycerz wydawał się zatopiony w myślach. Na ostrzu jego noża tkwił nietknięty kawałek chleba. Siedzący obok Jason stwierdził, że Wellan niczego jeszcze nie wziął do ust.
– Falko dobrze mówi! Rzucono na niego urok! – zagrzmiał Bergo, waląc w stół potężną pięścią.
Hałas wyrwał Wellana z zadumy. Powiódł wzrokiem po swoich towarzyszach broni, zastanawiając się, czy rzeczywiście odgadli rozterkę w jego sercu, czy też po prostu niepokoją się, że nie uczestniczy w wieczornej rozmowie.
– Można by powiedzieć, że miłość odebrała ci apetyt – zażartował Jason.
– To z powodu tej kobiety z Szoli, prawda? – spytał Falko oskarżycielskim tonem.
Ale Wellan nie lubił, by rozprawiano na temat jego rozkazów, a tym bardziej uczuć. Z tego też powodu szybko został wodzem drużyny.
– Sądziłem, że wszyscy zrozumieli, iż nie mam ochoty o tym mówić – powiedział, patrząc na nich lodowatym wzrokiem.
– Tak, to prawda. Opowiedz nam lepiej, jak znikli pierwsi Szmaragdowi Rycerze – wtrąciła szybko Kloe, żeby zażegnać konflikt.
Z siedmiu rycerzy to ona zawsze opowiadała się za rokowaniami, a przeciwko starciom. Miała rękę równie silną jak jej druhowie i często zapędzała ich w kozi róg w ćwiczeniach ze szpadą, lecz jej ulubioną bronią pozostawała łagodność.
– Znikli, ponieważ zastanawiali się nad uczuciami swego wodza – powiedział ponuro Wellan, rzucając kawałek chleba w ogień.
Wsunął nóż za pas i wstał od stołu, nie tknąwszy jedzenia. Sześciu kompanów popatrzyło za nim bez słowa. Wellan miał ogromne zalety, ale i wielkie wady, w tym skłonność do wpadania w gniew.
– Czy wybierzemy ochotnika, żeby go uspokoił? – zapytał Dempsej.
– Nie. Niech sam ochłonie – zdecydowała Kloe. – Tak będzie lepiej dla wszystkich.
***
Wewnętrznym korytarzem otaczającym wielką salę rozdrażniony Wellan poszedł do swojego pokoju. Zamknął za sobą drzwi i odetchnął z ulgą. Myślał, że twardy rycerski trening przygotował go do stawienia czoła wszelkim sytuacjom, ale ani czarownik, ani fechtmistrze nie przestrzegli go przed niebezpieczeństwami serca. Zdjął broń i powiesił ją na ścianie przy drzwiach, by w razie czego była na podorędziu, potem zrzucił z siebie tunikę. Służący zostawili czyste ubranie na jedynej komodzie znajdującej się w pokoju i zmienili wodę w misce. Ukląkł na ziemi i spryskał sobie twarz.
Dlaczego nie jest w stanie wygnać ze swej głowy pięknego oblicza królowej Fan? Dlaczego serce mu się ściska na myśl, że jest ona teraz w drodze do swego małżonka? Rycerze nigdy nie powinni ulegać negatywnym emocjom jak żądza czy zazdrość, ale Wellan nie potrafił przywołać się do porządku. Całe jego jestestwo domagało się ramion królowej o satynowej skórze i oczach głębokich jak ocean. Chwycił ręcznik i wytarł twarz, dusząc w sobie pożądanie.
A jeśli rzeczywiście go zaczarowała, jak twierdzą druhowie? Nigdy w życiu nie padł ofiarą uroku. Jak się czują ci, co dali się urzec magicznym wdziękom czarodziejki? Elund z pewnością mógłby go oświecić w tej sprawie. Ktoś nieśmiało zapukał do drzwi, Wellan, dzięki swym nadprzyrodzonym zdolnościom, wiedział, że to dziecko.
– Wejdź – powiedział z westchnieniem, choć nie miał ochoty nikogo widzieć.
Mały paź pchnął ciężkie drzwi i skłonił się przed Wellanem. Kolor jego tuniki wskazywał, że należy do bezpośredniego otoczenia króla.
– Panie, mam dla ciebie wiadomość od Jego Królewskiej Mości – powiedział chłopiec, wciąż zgięty we dwoje.
– Wyprostuj się i mów.
Paź wyprostował się posłusznie, lecz nie śmiał spojrzeć rycerzowi w oczy. Jąkając się wydukał, że król pragnie widzieć Wellana jutro o świcie, aby powierzyć mu nader ważną misję. Wellan zdziwił się, sięgnął ręką do sakiewki i rzucił chłopcu złotą monetę.
– Nie mogę tego przyjąć, panie – powiedział chłopiec, łapiąc ją w locie i szeroko otwierając zdumione oczy.
– Czyżbyś podważał rozkaz rycerza?
– Och, nigdy w życiu, panie.
– Więc zmykaj.
Chłopak wziął nogi za pas, przez nieuwagę głośno zatrzaskując drzwi. Na ustach Wellana zarysował się uśmiech rozbawienia. Elund nieraz mu mówił, że będzie nieznośnym panem, kiedy przyjdzie pora przyjąć ucznia. „Wszyscy przed tobą uciekną, jeśli się nie zmienisz, Wellanie”, przestrzegał go czarownik.
Czy to naprawdę konieczne wychować giermka, jak sobie życzy król? On sam nie miał nigdy mistrza i świetnie dawał sobie radę. Po cóż narzucać sobie krępującą obecność dziecka w sytuacjach, które wymagają rozwagi i lotności dorosłego? Nie rozumiał intencji Szmaragda I, ale wypadki, jakie miały się wydarzyć, sprawiły, że zmienił zdanie...
Wstał i podszedł do okna. Słońce zaszło po stronie Srebrnego Królestwa, na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Czy Fan patrzy teraz w niebo tak samo jak on? Czy widzi te same gwiazdy? Czy jest szczęśliwa w swoim wielkim lodowym pałacu na drugim końcu świata? Czy ramiona jej męża dają jej ciepło, jakiego potrzebuje? Czy jest kochana?
Wtem ogromna czerwona gwiazda rozdarła ciemności, lecąc na północ. Wellan, jak wszyscy Szmaragdowi Rycerze, opanował sztukę czytania znaków na niebie: ta ognista lanca nie wróżyła nic dobrego. Kiedy uzmysłowił sobie, że zapowiada ona nieszczęście Królestwu Szoli, stłumił krzyk rozpaczy.
***
Czarownik ze swojej wieży obserwował to samo zjawisko. Z przerażenia aż przysiadł na drewnianym zydlu. Stało się to, czego od tak dawna się obawiali, król i on. Zagrożenie, które jeszcze jako młodzi ludzie ujrzeli w wielkim zwierciadle przeznaczenia, przybrało konkretny kształt.
Gdy tylko słońce wstało, Wellan wdział najpiękniejszą tunikę i kazał służącym włożyć na siebie zielony pancerz z emblematem Zakonu – inkrustowanym w skórze złotym krzyżem, wewnątrz którego cztery pięcioramienne gwiazdy z pięknym szmaragdem w środku tworzyły mniejszy krzyżyk, spoczywający na koncentrycznych kołach. Jego zdaniem zawsze należało pięknie się prezentować przed królem, który przyjął go w swoim zamku i czuwał nad jego edukacją. Wciągnął najbardziej lśniące wysokie buty i zapiął pas na biodrach. Wsunął miecz i nóż do pochwy ukrytej pod długą zieloną peleryną.
Jego towarzysze broni rzucili się każdy do swojego okna, żeby popatrzeć, jak kroczy środkiem zamkowego dziedzińca.
– Gdzież się on wybiera w tak paradnym stroju? – zawołał Bergo, który dopiero co otworzył oczy.
Wellan nie widział żadnego powodu, żeby powiadomić swoich towarzyszy o zleceniu, jakie dostał od króla. Gdyby Szmaragd I chciał, aby mu towarzyszyli, powiedziałby o tym. Było rzeczą niezmiernie ważną, żeby rycerz wykonywał królewskie rozkazy, nie próbując ich interpretować po swojemu.
Paziowie zaprowadzili Wellana do nieznanej mu części zamku. Dlaczego Jego Królewska Mość nie przyjmuje go w sali tronowej, jak to jest w zwyczaju? Otworzono przed nim wielkie złote wrota i Wellan zdumiał się, widząc władcę siedzącego w olbrzymim fotelu z otwartą księgą na kolanach. Nigdy dotąd nie zauważył, aby król sam cokolwiek czytał. Miał służących zatrudnionych tylko w tym celu. Wellan wciągnął głęboko powietrze i podszedł do monarchy, jego kroki dźwięczały na posadzce z błyszczących płytek. Król podniósł oczy znad księgi i na widok rycerza jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
– Oto człowiek, którego pragnąłem zobaczyć. Zbliż się, Wellanie – powiedział z zadowoleniem.
Rycerz zatrzymał się kilka kroków przed monarchą, jak każe etykieta, potem przykląkł na kolanie. Szmaragd opuścił wtedy księgę i Wellan ujrzał przeraźliwe fiołkowe stworzenie siedzące mu na kolanach. Zdecydowanie mniej zawstydzone od niego, stworzonko patrzyło mu prosto w oczy, obgryzając coś, co wyglądało na srebrny breloczek. Wellan niczego się nie bał, a jednak pionowe źrenice otoczone fioletową tęczówką wprawiły go w zmieszanie. Przeniósł spojrzenie na bardziej serdeczne oczy króla.
– Jego Królewska Mość chciał mnie widzieć...
– Mam dla ciebie misję, Wellanie.
„Najwyższy czas”, pomyślał rycerz, który tylko marzył o tym, żeby się wykazać.
– Chcę, abyś zaniósł ode mnie list do królowej Szoli.
Wellan poczuł, że serce zamarło mu w piersi. A więc bogowie ulitowali się nad nim i postanowili dać mu szansę, aby mógł otwarcie wyznać miłość najpiękniejszej kobiecie na kontynencie. Nie chciał jednak okazać, jak bardzo mu na tej misji zależy, bo wtedy Szmaragd I powierzyłby ją innemu posłańcowi.
– Kiedy mam wyruszyć, panie? – zapytał, skrywając radość.
– Jeszcze dziś, jeśli to możliwe.
– Dziś – powtórzyło stworzenie cienkim głosikiem. Wellan spojrzał na nie, zastanawiając się, czy to naprawdę dziecko, czy też jakieś domowe zwierzątko.
– Dopiero zaczyna mówić – powiedział król, czule głaszcząc fioletowe włosy dziewczynki. – Nie zawsze rozumie, co mówi.
Dziewczynka z chyżością Elfa zeskoczyła na ziemię i podeszła do Wellana, patrząc z podziwem na klejnoty zdobiące jego pancerz. Pokazała mu talizman, który trzymała w zaciśniętej dłoni, i Wellan cofnął się lekko na widok jej ostrych pazurków.
– Ty Szola – powiedziała tonem niewątpliwie zapożyczonym od króla.
Wellan odruchowo posłużył się swymi magicznymi zdolnościami i przeniknął do umysłu dziwnego stworzenia. Stwierdził ze zdumieniem, że mimo młodego wieku dziewczynka rozumuje w sposób zorganizowany i tylko nieznajomość słów w obcym języku nie pozwala jej przekazać swoich myśli.
– Tak, ja Szola – potwierdził, domyśliwszy się, że chodzi jej o cel jego podróży.
Na dziwnej, nieczłowieczej twarzyczce zakwitł uśmiech, odsłaniając spiczaste ząbki. Wellan przypomniał sobie, że widział już podobne kły w pysku bardzo starej ryby żyjącej w rzece Seridzie, dzielącej Rubinowe Królestwo od Ziem Nieznanych.
– Nie powiesz mi, że się rozumiecie? – zdziwił się król.
– Odgadła, że powierzasz mi misję, panie – odparł Wellan, choć wcale nie był pewny, czy Kira zrozumiała całą ich rozmowę.
Król uroczyście wręczył rycerzowi złotą tubkę zawierającą list, który pragnął przekazać królowej. Wellan nie miał prawa zapytać wprost o jego treść, lecz mógł przecież delikatnie skłonić króla, aby mu ją wyjawił. Już miał przeniknąć do umysłu monarchy, gdy dziewczynka brutalnie schwyciła go za rękę, aż się wzdrygnął.
– Nie! – powiedziała rozkazującym głosem, groźnie marszcząc brwi.
Wellan spojrzał na nią osłupiały. Skąd wiedziała, co zamierza zrobić? Jakie cudowne właściwości posiada ta fiołkowa istota?
– Niechaj cię nie zrażą jej maniery – rzekł król z rozbawieniem. – Obawiam się, że Kira jest osobą nader autorytatywną. Wyprawia ze mną, co chce.
Wellan nie widział w tym nic dobrego. Szmaragd I nie tylko panował we własnym królestwie, lecz i miał wiele do powiedzenia w sprawach całego kontynentu.
– Czy mam jechać sam, panie? – spytał, postanowiwszy nie zwracać więcej uwagi na dziewczynkę.
– Nie. Zabierz z sobą towarzyszy. Już czas, aby mieszkańcy Eukidii ujrzeli moich dzielnych rycerzy.
– A kto będzie bronić zamku w czasie naszej nieobecności?
– Mam jeszcze straż przyboczną oraz setki wieśniaków gotowych bić się o zachowanie pokoju i dobrobytu, jakimi się cieszymy. Przekaż mój list królowej, Wellanie. To dla mnie bardzo ważne.
Rycerz skłonił głowę, po czym wyprężył się. Jego wysoki wzrost najwyraźniej imponował Kirze, ledwo sięgającej mu do kolan. Odwrócił oczy od stworzenia, na którego widok dostawał gęsiej skórki.
– Twój rozkaz zostanie wykonany, panie.
Gdy wyszedł, fiołkowa dziewczynka zwróciła się do króla. W jej fioletowych oczach kryła się mądrość, której monarcha po prostu nie pojmował. Dał znak, żeby podeszła, i dziewczynka zwinnie jak kotek wskoczyła mu na kolana.
– Czytać! – zażądała.
– Myślę, że jeśli nadal będziesz okazywać taką pewność siebie, to zostawię ci w spadku królestwo – powiedział Szmaragd I z rozbawieniem.
Kira usadowiła się wygodnie w jego ramionach i czekała, by ją nauczył nowych słów, a król nie pamiętał, żeby kiedykolwiek czuł się tak szczęśliwy.
***
Wellan zastał swoich towarzyszy zgromadzonych przy stole w sali rycerskiej. Na jego widok zapadła cisza.
– Co się dzieje? – zapytał Jason w imieniu wszystkich.
– Za godzinę wyruszamy – oznajmił z dumą Wellan.
– A dokąd? – zdziwił się Falko.
– Król powierzył nam pierwszą misję. Mamy zawieźć list władcom Szoli.
Wyjął zza pasa złotą tubkę i pokazał im, spodziewając się pytań i komentarzy, na które gotów był odpowiedzieć. Tymczasem panowało milczenie, jakby rycerze byli zszokowani. Choć od dawna ćwiczyli się w sztuce rycerskiej, wydawało się, że żaden nie jest skłonny porzucić gniazda.
– Za godzinę macie być gotowi do drogi, w zbroi, aby mieszkańcy królestwa widzieli, że bronią ich waleczni mężowie.
Wellan wsunął tubkę za pas i obrócił się na pięcie, czując na sobie niespokojne spojrzenia rycerskiej braci. Poszedł wprost do zamkowej kaplicy. W kojącym sanktuarium były reprezentowane wierzenia całego kontynentu, ponieważ Szmaragd I najbardziej w świecie pragnął pokoju, braterstwa i tolerancji między ludźmi wszystkich ras. Toteż nie wyróżniał żadnej szczególnej filozofii. Wolałby, aby jego rycerze nie czcili żadnego konkretnego boga, tylko szanowali wszystkich, lecz Wellan nigdy się nie wyparł religii kraju, w którym się urodził.
Uklęknął przed Teandrą, czerwoną boginią – opiekowała się ona Rubinowym Królestwem, gdzie zostali jego rodzice, król Burg i królowa Mira, oraz starszy brat, następca tronu, i siostra. W odróżnieniu od swoich druhów, którzy niewiele zachowali wspomnień z domu, Wellan szczegółowo pamiętał życie na Rubinowym Zamku i wszystkie podróże, jakie odbył z rodziną do innych królestw. Król Burg był głęboko przekonany, że nie można należycie rządzić, jeśli się nie zna świata, w którym się żyje. Postarał się więc, aby wszystkie jego dzieci miały otwarte głowy, gdyż każde z trojga mogło pewnego dnia zająć jego miejsce. Wellan był mu za to wdzięczny, bo w obliczu nieznanego nie czuł się tak bezbronny jak jego druhowie.
Modlił się w milczeniu do Teandry, prosząc, aby zminimalizowała niszczące skutki ognistej gwiazdy, którą widział na niebie. Potem jego myśli zajęło piękne oblicze królowej Fan i jej miękki jak atłas głos. Jak go powita w swoim pałacu? Jak jej mąż, król czarownik Szil, który najbardziej ucierpiał wskutek wygnania ojca, przyjmie Szmaragdowych Rycerzy? W głowie kłębiły mu się pytania, na które nie znajdował odpowiedzi.
Skończywszy modlitwę, Wellan poszedł po rzeczy do swego pokoju, a stamtąd udał się do stajni. Kazał osiodłać konie pozostałych rycerzy, a sam zajął się własnym wierzchowcem. Wiedział, że niebawem zjawią się towarzysze, tymczasem obecność gorącego rumaka działała na niego jak kojący balsam. Założył na konia zielonozłotą uprząż i wyprowadził go na dziedziniec. Kilka minut później zjawiła się tam szóstka rycerzy, każdy prowadził za uzdę swego wierzchowca.
– Nie wyglądasz zbyt dziarsko jak na człowieka, który wreszcie wyrusza z misją – powiedział Bergo do Wellana, stanąwszy obok niego.
– Wczoraj w nocy widziałem znak na niebie i obawiam się, że nasza droga będzie usiana przeszkodami – wyznał wódz rycerskiej drużyny.
– Tym bardziej będziemy mogli udowodnić, że mamy za sobą najlepszą szkołę na świecie! – zawołał radośnie Bergo.
„Może ma rację”, pomyślał Wellan. Służący wyprowadzili dwa dodatkowe konie, objuczone zapasami żywności i wody.
– Ominiemy Kryształową Górę od zachodniej strony, łatwiej tamtędy przejechać – oświadczył Wellan towarzyszom. – Potem przez Diamentowe Królestwo i Krainę Elfów dotrzemy do stromizny dzielącej nas od płaskowyżu, na którym leży Szola. Mam nadzieję, że wzięliście z sobą futrzane okrycia.
– Nie zapomnieliśmy o tym – zapewnił Santo, poklepując swego konia po szyi.
– To nasza pierwsza długa wyprawa pod Szmaragdowym sztandarem i jest moim obowiązkiem przypomnieć wam, że musimy dzierżyć go wysoko.
– Wszystko będzie dobrze, Wellanie – powiedział uspokajająco Falko. – Przestań się niepokoić.
– Po prostu zawieziemy innemu królowi list od naszego króla, to wszystko – dodał Jason.
Ich widoczny spokój powinien był dodać Wellanowi otuchy, lecz niejasna obawa nadal ściskała mu serce. Dał znak, by wskoczyli na koń, i zobaczył Szmaragdowego Króla stojącego na balkonie swojej komnaty. Spiął rumaka do skoku i zbliżył się do fasady pałacu, szóstka rycerzy podążyła za nim. Szmaragd I trzymał w ramionach malutką szolijską księżniczkę.
– Jesteście Szmaragdowymi Rycerzami, nieustraszonymi obrońcami pokoju i sprawiedliwości na całym kontynencie. Postępujcie wszędzie zgodnie z rycerskim kodeksem. Życzę wam szerokiej drogi, rycerze! Niechaj bogowie nad wami czuwają!
Wszyscy z szacunkiem schylili głowy przed monarchą, po czym skierowali się w stronę wielkiej bramy w murach obronnych. Już, już mieli ją przekroczyć, gdy rzucił się ku nim czarownik Elund. Wellan podniósł rękę, kolumna rycerzy w zielonych zbrojach znieruchomiała.
– Co się stało, mistrzu? – spytał Wellan, marszcząc brwi.
– Widziałem złowrogi znak na niebie.
Wellan poczuł, że krew mu się ścina w żyłach. Tak by chciał się mylić co do znaczenia zjawiska, które sam widział ze swego okna.
– Musicie zachować największą ostrożność, kiedy zbliżycie się do stromych zboczy Szoli.
– Z powodu ognistej kuli... – szepnął rycerz.
– Tak, z powodu tej komety. Przeleciała po niebie nad Królestwami Duchów, Cieni i Szoli. Obawiam się, że zwiastuje wielkie nieszczęście.
– W takim razie weźmy z sobą żołnierzy – zasugerował Dempsej, zbliżywszy się do Wellana.
– Najpierw zobaczmy, co się dzieje – odparł Wellan. – Czyż nie po to powstał nasz Zakon, byśmy bronili mieszkańców całego kontynentu?
– Szlachetne są twoje słowa, Wellanie – rzekł czarownik – lecz Dempsej ma słuszność. Za mało was jest, byście mogli zapewnić bezpieczeństwo na kontynencie. Radzę wam nie wystawiać się niepotrzebnie na niebezpieczeństwo. W razie czego możecie zawsze wycofać się i ściągnąć żołnierzy z innych krain.
– Pójdę za twoją radą, mistrzu Elundzie – powiedział Wellan zduszonym głosem.
Gdyby królowej Szoli przydarzyło się nieszczęście, nie przeżyłby tego. Czarownik dał rycerzom odjechać, lecz w jego oczach czaił się lęk. Wellan uznał, że lepiej, aby jego towarzysze tego nie widzieli, i spiął konia do galopu. Jason i Kloe, zamykający kolumnę, trzymali na lonży konie objuczone zapasami. Gdy tylko wyjechali za zamkową bramę, Bergo dumnie rozwinął sztandar.
Wieśniacy przerwali pracę w polu, aby się przyjrzeć rycerzom. Nie bardzo wiedzieli, jak siedmiu walecznych wojowników może zapewnić pokój w królestwie, lecz ich serca były pełne nadziei i wznosili okrzyki na cześć drużyny, która, wzbijając kłęby kurzu, ruszyła w drogę ku Kryształowej Górze.
***
Kiedy rycerze opuścili zamek, Elund przycisnął do czoła swoje breloki i zaczął odmawiać zaklęcia od uroku. Przez całą noc wertował stare magiczne księgi. Do tej pory bardzo niewiele ognistych kul przeleciało po niebie nad kontynentem. Ostatnim razem zdarzyło się to przed najazdem króla Draki na Szmaragdowe Królestwo, a poprzednio, gdy nieprzyjaciel, który wyłonił się z morza, niemal zdziesiątkował ludność zachodniego wybrzeża. Wydawało się niemożliwe, by nie nastąpiła teraz jakaś nowa katastrofa na północy, tam bowiem pomknęła przeklęta kometa.
Król Szmaragd I dostrzegł z balkonu swojego maga. Dziewczynka, którą trzymał w ramionach, wyciągnęła rączkę i wskazała go pazurkami.
– Boi się... – wyszeptała.
„Ale czego?”, zastanawiał się król. Postanowił wrócić na pokoje i kazał służącemu iść po czarownika. Kira nagle wtuliła głowę w królewską pierś i, drżąc, wczepiła się w jego szaty. Król objął ją czule.
– Nie masz powodu się bać. Ze mną jesteś bezpieczna.
Zaniósł ją do przedpokoju, gdzie służące przygotowały dla niej wszelkiego rodzaju zabawki. Dziewczynka nie chciała jednak opuścić opiekuńczych ramion monarchy. Kiedy próbował uwolnić się od niej, uczepiła się go kurczowo, rozdzierając pazurkami królewskie szaty.
– Co ci się stało?
Starał się wszelkimi sposobami postawić dziewczynkę na ziemi, ona jednak przywarta do niego jak kot, którego chcą wrzucić do wody. Czarownik, wchodząc do komnaty, był świadkiem tego widowiska.
– Nie stój bezczynnie! – krzyknął monarcha. – Pomóż mi!
– Chcesz, panie, bym dotknął tej złowrogiej istoty? Toż mogę utracić wszystkie swoje moce! – oburzył się czarownik.
Elund za bardzo się obawiał osobliwego stworzenia, żeby przyjść z pomocą władcy, może jednak znajdzie jakiś ciężki przedmiot i je unieszkodliwi? Kira błyskawicznie odwróciła głowę i zmroziła czarownika wzrokiem.
– Na Boga! Potrafi czytać w moich myślach! – krzyknął z przerażeniem.
– Boi się – powtórzyła szolijska księżniczka, wbijając czubki pazurków w ciało króla, który aż krzyknął z bólu.
Przestał szarpać drobne rączki, aby ją oderwać od siebie, i dziewczynka natychmiast się uspokoiła. Wdrapała się jeszcze parę centymetrów wyżej i wtuliła twarzyczkę w szyję Szmaragda I, a on zastanawiał się, jak królowa Fan dawała sobie radę z tym dzieckiem. Kiedy upewnił się, że mała nie zamierza porwać jego szat na strzępy, usiadł z nią przy kołysce. Zmartwiały ze strachu Elund stanął przed nim.
– O czym rozmawiałeś przed chwilą z rycerzem Wellanem? – spytał niedbale monarcha, kołysząc dziecko.
– Jego Królewska Mość, ujrzałem na niebie przerażający znak. Boję się, że straszliwe nieszczęście spadnie na kraj, do którego wysłałeś rycerzy.
Kira zadrżała i król doszedł do wniosku, że dziewczynka rozumie wszystko, co się wokół niej mówi.
– Być może potrafi interpretować nasze uczucia – zasugerował czarownik.
– Gdybyś mniej się bał tej dzieciny, mógłbyś mi pomóc lepiej ją rozumieć, Elundzie.
– Demon jest zawsze niebezpieczny, panie. Niezależnie od wieku.
– Poza tym, że zniszczyła moją garderobę, nie zrobiła mi nic złego. Dlaczego nie zaczniesz z nią pracować?
– Bo mogłaby mi ukraść wszystkie moje moce! A bez nich nie byłbym w stanie zajmować się edukacją powierzonych mi uczniów.
Szmaragd I głęboko westchnął. W sporach z czarownikiem nigdy nie miał ostatniego słowa. Kira nadal tuliła się do niego, drżąc jak wystraszone zwierzątko.
– Czy zajrzałeś do zwierciadła przeznaczenia? – spytał król, pragnąc dowiedzieć się czegoś więcej o przepowiedni z nieba.
Elund wyjaśnił, że całą noc czytał księgi czarowników i dopiero o świcie zajrzał do zwierciadła. Niestety – ujrzał w nim tylko dym i płomienie, a nie zobaczył niczego, co by mu powiedziało, jaka groźba zawisła nad kontynentem.
– Jestem pewien, że moi rycerze ją zidentyfikują – oświadczył król. – I śmiem wierzyć, że Wellan będzie na tyle przytomny, by wysłać gońca, gdyby niebezpieczeństwo miało i nam zagrażać.
– Niebezpieczeństwo – powtórzyła Kira królowi do ucha.
– Elundzie, jeśli mi nie pomożesz rozumieć tego dziecka, będę się musiał zwrócić do innego czarownika – zagroził król.
– Pozwól mi najpierw zajrzeć do moich ksiąg, panie, abym się upewnił, czy mogę to zrobić bezpiecznie.
Szmaragd I kazał mu się bezzwłocznie do tego zabrać. Gdy tylko czarownik opuścił komnatę, Kira podniosła głowę. Położyła dłonie na policzkach swego opiekuna i zmusiła go, by popatrzył prosto w jej fioletowe oczy.
– Niebezpieczeństwo – powiedziała z naciskiem.
Król doznał nagle zawrotu głowy, jakby zydel, na którym siedział, zawalił się pod nim. Oczy dziecka przemieniły się w okna; ujrzał w nich czarnych jeźdźców na przeraźliwych smokach cwałujących po śniegu. Wszyscy wywijali ostrymi włóczniami, lecz żaden nie miał tarczy. Daleko w tyle wznosiła się lodowa twierdza. Szmaragd I, którego na chwilę wciągnęła czasowa próżnia, znów poczuł ziemię pod stopami. Kira wierciła mu się na kolanach, uważnie go obserwując. Co to było? Jak te obrazy pojawiły się w jego umyśle? Czy to sprawka małej Szolijki?
– Niebezpieczeństwo – powtórzyła jeszcze raz.
– Dziś w nocy postawię warty na murach. Nie bój się, dziecino. Nikt cię tu nie skrzywdzi.
Tkliwie przytulił dziewczynkę, obiecując sobie, że porozmawia na osobności z czarownikiem, gdy tylko mała uśnie. Być może te obrazy były jedynie wyrazem poczucia zagrożenia, jakie odczuwała w tym zupełnie jej obcym świecie, jednak król chciał je opisać Elundowi.
***
Strwożony czarownik wrócił do swojej wieży. Dzieci zaczęły się już schodzić do sali, w której pobierały nauki. Musi więc odłożyć lekturę na później. Zasiadł w środku pierwszej grupy: dwie dziewczynki i siedmiu około dziesięcioletnich chłopców, w tym pierwszy przedstawiciel Krainy Elfów. Drobniutki Hawke miał skórę niepokalaną jak śnieg. Jego wielkie zielone oczy rejestrowały wszystko, co się działo dokoła; wyróżniał się darem dedukcji, Elund wątpił jednak w jego zdolność władania bronią. Przedstawiciele tej rasy byli asami w sztuce kamuflażu, lecz na pewno nie wojownikami. Jak mógłby zresztą unieść szpadę równie ciężką jak on sam?
Szczęściem uczniowie mieli jeszcze przed sobą cały rok nauki, nim oficjalnie zostaną giermkami. Elund rozdał im pergaminy pisane w obcych dialektach, aby przełożyli je na język Szmaragdowego Królestwa, który w przyszłości miał się stać językiem pisanym wszystkich narodów. Czarownik przechadzał się między młodymi uczniami, a ci z wielkim szacunkiem rozwijali stare pergaminy. Oto dumna Bridżes już zabrała się do pisania na nowym papirusie pierwszych słów swojego tłumaczenia. Jakże obiecująca jest ta piękna jasnowłosa dziewczynka rodem z Perłowego Królestwa! Od kiedy przybyła na zamek, wyróżnia się we wszystkich przedmiotach. Elund był przekonany, że będzie najbardziej oddaną nowicjuszką w Zakonie.
Spostrzegł nagle, że Hawke siedzi nad starym pożółkłym zwojem i wpatruje się weń nieruchomym wzrokiem, najwyraźniej z ciężkim, zatroskanym sercem. Elund zebrał poły tuniki i usiadł przed młodym Elfem.
– Co ci jest, Hawke? – zapytał, unosząc siwe brwi.
– Widziałem ogień na niebie – wyszeptał chłopiec cichutko, żeby inni nie słyszeli. – Byłem jeszcze mały, kiedy rodzice mnie tutaj przyprowadzili, ale pamiętam, co Starcy mówili o ogniu na niebie.
Niektórzy siedzący wokół Elfa uczniowie odwrócili głowy w jego stronę. Nie potrzebowali słyszeć jego głosu, żeby zrozumieć, co mówi, ponieważ umieli czytać w myślach. Kewin, pochodzący z Królestwa Zenoru, był szczególnie wrażliwy na doznania swoich kolegów.
– Co mówili? – spytał Elund, z lekka niezadowolony.
Rycerze powinni dowierzać swojemu instynktowi i swoim magicznym właściwościom, a nie dawać posłuch przesądom i zabobonom szerzącym się wciąż jeszcze na kontynencie.
– Że niebawem zdarzy się wielkie nieszczęście.
– Boisz się, Hawke?
– Wiem, że rycerze nigdy nie powinni ulegać uczuciu strachu, mistrzu Elundzie, ale to bardzo trudne, bo czuję lęk tutaj – chłopiec położył rękę na sercu. – I ten lęk nie jest mój.
– A czyj?
– Nie wiem... Myślę, że doznaje go wielka liczba ludzi, może nawet cały naród.
Uczniowie przestali pisać i zwrócili oczy na czarownika. Elund nie chciał ich przerazić, ale przywykli słuchać prawdy i mówić prawdę.
– Zdarzyło się wielkie nieszczęście, prawda, Mistrzu Elundzie? – spytał Hawke.
– Nie wiem więcej od ciebie, mój mały – westchnął czarownik – ale prawdą jest, że smuga ognia na niebie zawsze zapowiadała tragiczne wydarzenia.
– Czy z tego powodu rycerze opuścili zamek? – spytał Kewin, załamując ręce z niepokoju.
– Nie – zapewnił go czarownik. – Król powierzył im pewną misję.
– Więc jeśli coś się wydarzyło gdzieś na kontynencie, oni to zobaczą? – dopytywał się Nogat rodem z Turkusowego Królestwa.
– Zobaczą.
Trudno było wymagać od uczniów, by skupili się na swojej pracy, bo chociaż stali się Szmaragdowymi dziećmi, to niepokoili się o losy krain, w których się urodzili. Ale Elund nie miał innego wyjścia. Te dzieci to przyszli rycerze, nie mogą poddawać się wzruszeniu.
– Nie możecie pomóc rycerzowi Wellanowi i jego towarzyszom inaczej, niż przykładając się do nauki, aby skutecznie ich wspierać w pokojowych misjach w Eukidii. A dzisiaj nauka polega na rozszyfrowywaniu starych dokumentów.
Czarownik wstał i ze srogą miną przeszedł się między ławkami. Uczniowie dobrze znali ten jego wyraz twarzy, pochylili się więc nad tekstami, nawet Hawke, który drżącą ręką rozwinął swój pergamin.
– Teraz zajmę się młodszymi dziećmi – oświadczył Elund. – Gdy wrócę, tłumaczenia mają być gotowe.
Czarownik ruszył w stronę drzwi odprowadzany zgnębionymi spojrzeniami, wiedział jednak, że uczniowie zrobią to, czego od nich żąda. Przecież to przyszli Szmaragdowi Rycerze.
***
Król uspokoił Kirę tym samym sposobem, jakim udało mu się ściągnąć ją z okna, mianowicie za pomocą butelki ciepłego mleka. Uczepiła się jej jak wygłodniały kotek i mógł wreszcie włożyć ją do łóżeczka. Pozostawiwszy dziewczynkę pod opieką wiernej Armeny, Szmaragd I poszedł zmienić podartą tunikę, zastanawiając się, czy inni rodzice w królestwie mają takie same problemy ze swoim potomstwem. Armena posiedziała kilka minut nad kołyską i stwierdziwszy z rozczuleniem, że mała powoli zasypia, zaczęła, nucąc, sprzątać jej pokój, całkowicie pochłonięta tym zajęciem.
***
W wielkiej wieży czarownik wszedł do innej okrągłej sali, gdzie znajdowali się najmłodsi uczniowie. Większość liczyła sobie sześć lat, z wyjątkiem Kolwila z Jaspisowego Królestwa, który miał lat pięć, lecz odznaczał się żywą inteligencją. Dzieci w tym wieku należało przede wszystkim nauczyć panowania nad ich świeżo nabytymi mocami. Dopiero później miał im wpoić zasady Zakonu dotyczące zastosowania tych umiejętności.
Dzieci siedziały wokół wielkiej kadzi z piaskiem, ich niewinne oczy zwróciły się w stronę czarownika. „Przyszłość królestwa”, pomyślał Elund, siadając obok malców.
Pierwsze poranne ćwiczenie okazało się dość łatwe dla tych niezwykle uzdolnionych dzieci. Miały kolejno samym wysiłkiem umysłu tworzyć rozmaite formy z piasku. Większość odtwarzała przedmioty znane z rodzinnego domu, jedynie mała Ariana, urodzona w Królestwie Wróżek, wolała formować kwiaty.
Elund przyglądał się brzdącom z uśmiechem zadowolenia. Byli jeszcze bardziej utalentowani i posłuszni niż ich poprzednicy. Wtem spostrzegł, że do klasy wślizguje się na palcach fiołkowe dziecko; dreszcz zgrozy przebiegł mu po plecach. Cóż ona robi w jego wieży, przez nikogo niepilnowana? Pewnie zwabiły ją dziecięce głosiki, a może jej nadprzyrodzone zmysły skierowały ją do siedziby czarownika? Elund patrzył na nią w milczeniu, zastanawiając się, co też mu ta mała szykuje, i gotów użyć magii, gdyby próbowała napaść jakieś dziecko.
Szolijka, dwa razy mniejsza od pozostałych uczniów, usiadła wśród nich i obserwowała ich zabawy z piaskiem. Kiedy rozsypał się kaktus przywołany przez pochodzącego z Pustyni Pencera, Kira podniosła rękę i ziarenka piasku utworzyły wirującą trąbę, co bardzo się dzieciom spodobało. „Całkiem nieźle”, pomyślał czarownik w nadziei, że dziewczynka nie zrobi jakiejś diabelskiej sztuczki.
Piasek przestał wirować i jego ziarenka utworzyły przerażającą figurę smoka na czterech łapach, z szeroko otwartą paszczą. Zasyczał jak wąż na dzieci, a one wybałuszyły oczy z przerażenia. Na grzbiecie smoka siedziała człekokształtna istota o ohydnym obliczu, dzierżąca w ręku długą włócznię.
– Nie chcemy tego tutaj, Kiro – ostrzegł ją czarownik.
– Szola – powiedziała mała, zwracając ku niemu fioletowe oczy.
Choć skupiła teraz uwagę na Elundzie, jej złowrogi twór dalej kręcił się w kółko, budząc w dzieciach strach.
– Boi się – szepnęła fiołkowa dziewczynka i zaczęła drżeć na całym ciele.
– Mniej byś się bała, gdyby twoja wyobraźnia nie rodziła takich potworów, głuptasie.
– Może takie u niej żyją – wtrącił się Hetryk.
– Jej królestwo jest pokryte śniegiem – odpowiedział czarownik. – Smoki nie zdołałyby przetrwać w Szoli.
– Szola – powtórzyła Kira, rozpaczliwie pragnąc, by Elund zrozumiał wreszcie, o co jej chodzi.
Małym uczniom wyrwał się okrzyk zdumienia na widok innych postaci, które zmaterializowały się w piasku i rozpierzchły we wszystkie strony. Smok z jeźdźcem na grzbiecie rzucili się za nimi w pogoń i zmasakrowali je.
– Dość tego, Kiro! – huknął Elund.
Wszystkie postaci z piasku znikły w okamgnieniu, a Kira wycofała się w kierunku drzwi, urażona gniewem dorosłego, który górował nad nią jak wieża.
– Rycerze walczą jedynie wtedy, gdy to konieczne – oświadczył Elund. – Nie bawią ich gry wojenne ani zabijanie biednych niewinnych ludzi. Nie będę tolerował tego rodzaju występów w mojej klasie. Jasne?
Kira nie rozumiała słów czarownika, ale jego intencje były oczywiste. Nie tylko obojętnie przyjął wiadomość, jaką próbowała mu przekazać, ale w dodatku wpadł w gniew. Nikt na Zamku nie rozumiał powagi sytuacji w Szoli. Dziewczynka obróciła się na pięcie i wybiegła. Elund czym prędzej przywołał uczniów do porządku i krótko uciął wszystkie pytania dotyczące fiołkowego dziecka.
***
Armena potrzebowała trochę czasu, nim się zorientowała, że jej podopieczna znikła z łóżka. Najpierw przeszukała dokładnie pokój, potem wszczęła alarm. Służący pomagali jej w poszukiwaniach, lecz Kiry nigdzie nie było. Wówczas powiadomiono króla, który zmobilizował cały personel Zamku do szukania zguby. Szmaragd I rozkazał, by przetrząśnięto wszystkie zakamarki, i niebawem jedna ze służących dostrzegła księżniczkę siedzącą na wysokiej szafie w środku korytarza. Natychmiast zawołano na miejsce monarchę i Armenę.
– Jak się tam mogła wdrapać? – zdziwił się król.
Armena i Szmaragd I próbowali zwabić dziewczynkę, wymachując butelką z mlekiem, ale mała uparcie nie chciała się ruszyć. W końcu król kazał służącym iść do stajni po drabinę, aby osobiście zdjąć Kirę z szafy.
– Chyba nie zrobisz tego, panie! – zaprotestowała Armena.
– Zapominasz o spiczastych ząbkach i ostrych pazurkach tego dziecka. Myślisz, że możemy o to prosić osobę, której mała nie zna? – odparł król.
– W takim razie ja to zrobię.
Przystawiono drabinę do szafy i Armena ostrożnie wspięła się po szczeblach. Serce jej się rozdarło, gdy ujrzała Kirę skuloną przy ścianie. Ciałem dziewczynki wstrząsał szloch.
– Mama... – szepnęła, rozpoznawszy Armenę.
Służąca schwyciła mokrą od łez tunikę i przyciągnęła dziecko do siebie, potem ostrożnie zeszła po drabinie, trzymając małą w ramionach, i zwróciła się do króla.
– Myślę, że uzmysłowiła sobie, iż ostatecznie rozstała się z matką – powiedziała zasmucona.
Szmaragdowi Rycerze obeszli Kryształową Górę, najwyższy szczyt Eukidii, i wkroczyli do Diamentowego Królestwa, gdzie urodziła się Kloe. Tak samo jak jej towarzysze broni opuściła ojczyznę, będąc małym dzieckiem, i od tego czasu nie wróciła do domu.
Kiedy zapuścili się w wielkie iglaste lasy, osaczyły ją znajome zapachy, lecz nie rozbudziły w umyśle Kloe żadnych wspomnień. Wiedziała, że jest najmłodszą córką króla Pali i królowej Elli, jednak nawet ich twarze zatarły się we mgle niepamięci. Jej braćmi byli teraz waleczni mężowie w zielonych pancerzach Zakonu Szmaragdowych Rycerzy. Wyrosła wraz z nimi i ślepo im ufała.
Zamykała konny orszak, trzymając niedbale na lonży jednego z jucznych koni i myślała o swoich dzielnych druhach. Na czele jechał, oczywiście, Wellan. Od początku nauki w Szmaragdowym Zamku wykazywał się niepodważalnym talentem przywódcy. Po ojcu, królu Burgu, odziedziczył umysł stratega i krzepką posturę. Wellan z opadającymi na ramiona ciemnoblond włosami i przenikliwymi niebieskimi oczyma był wśród swych kompanów olbrzymem.
Zręcznie i bez wysiłku władał wszelkimi rodzajami broni. Bardzo szybko wybił się na bohatera swojej klasy, a potem również na bohatera wszystkich uczniów, którzy obserwowali go z galerii, gdy jadł, i przez zamkowe okna, gdy ćwiczył się w sztuce wojennej na wielkim dziedzińcu. Wellan miał jednak w sobie jakąś posępną nieraz powagę. Nic go nie było w stanie rozśmieszyć, nawet Bergo ze swoimi żarcikami. Odgrodził się od zewnętrznego świata barierą lodu i dopiero przy spotkaniu z królową Szoli Kloe spostrzegła, że jego surowa twarz pojaśniała. Wellan był milczkiem, ale Szmaragdowi Rycerze nie mogliby znaleźć lepszego wodza.
Za Wellanem podążał konno Bergo, syn rozbójnika z Pustyni. Choć Bergo nie miał powodu do dumy ze swego pochodzenia, to przecież się go nie wypierał. Nieliczni mieszkańcy Pustyni nie mieli takich zasobów jak ludność innych krain. Prawie wszyscy uciekli na południe przed karzącą ręką sprawiedliwości, po czym wiedli tam uczciwe życie, trudne i niebezpieczne, lecz na pewno lepsze niż więzienne lochy. Ojciec Berga złożył syna na ręce Szmaragda I, aby uchronić to dziecko przed głodem i nędzą, lecz także dla własnej satysfakcji, że jeden z jego potomków będzie wieść godne życie.
Silny, muskularny Bergo rzadko wykorzystywał swoją fizyczną przewagę nad innymi. Wolał użytkować siłę, pomagając wieśniakom albo otoczeniu króla, gdy wymagały tego pewne prace. Mógł bez niczyjej pomocy unieść wóz, podczas gdy zmieniano koła, a także dźwigać kamienie ciężkie jak on sam. Chłopak w gorącej wodzie kąpany zawsze mówił, co myślał, lecz nie był złośliwy. Jeśli zdarzało mu się wybuchnąć gniewem, to zawsze w obronie jakiegoś druha. Zachował z dzieciństwa smagłą skórę. Włosy miał ciemne, oczy złotobrązowe, na jego ustach stale igrał uśmiech, z wyjątkiem chwil, gdy czuł wiszące nad kompanami zagrożenie. Był niebywale wytrzymały, Wellan bez wahania powierzyłby mu życie w boju, bo wiedział, że Bergo będzie walczyć aż do końca.
Falko przyszedł na świat w Turkusowym Królestwie, którego ludność była bardzo zabobonna. Zanim trafił do Szmaragdowego Zamku, karmiono go od kołyski fantastycznymi bajkami. Turkusowe Królestwo leżało w głębokiej dolinie na południe od Kryształowej Góry. Mieszkańcy tej krainy woleli nie karczować gęstych lasów, tylko uprawiać rolę na rozmaitych tarasach wzdłuż rzeki Wawki. Nie zbudowali też zamku, gdyż tutejsza skalista gleba o magicznych właściwościach nie nadawała się do tego. Król mieszkał w zwykłej chacie, jak jego poddani. Żyli oni w zgodzie z przyrodą, lecz o zachodzie słońca barykadowali się w domach, aby nie wpaść w łapy mitycznych, nigdy niewidzianych bestii, o których złowrogich wyczynach opowiadali od niepamiętnych czasów przodkowie.
Niewysoki Falko był szczupły i zwinny. Miał bardzo krótkie czarne włosy, a w jego błękitnych oczach można było niemal utonąć. Choć dorastał w Szmaragdowym Zamku, to mimo nauki i zaprawy nadal bał się ciemności: mógł jej stawić czoło tylko w towarzystwie swoich druhów. Był łagodny i romantyczny, wiedział, że któregoś dnia ożeni się i odda do Zakonu liczne potomstwo, rozumiał bowiem znaczenie Szmaragdowych Rycerzy dla sprawy utrzymania sprawiedliwości i harmonii na kontynencie. W walce odznaczał się szybkim refleksem i pokonywał przeciwników przez zaskoczenie. Nawet Wellan wolał unikać z nim konfrontacji sam na sam.
Dempsej, syn Króla Wylera i Królowej Stelli, urodził się w Berylowym Królestwie, leżącym na płaskowyżu między doliną Turkusowego Królestwa a nieprzebytą gęstwiną Zakazanych Lasów. Był dobrze zbudowany i szeroki w ramionach, jasne jak zboże włosy ledwie zakrywały mu uszy, a w jego modrych oczach czaiła się wielka przezorność.
Rozrzedzone powietrze, niewielkie opady deszczu i pofałdowany teren Berylowej krainy skłaniały bowiem jej mieszkańców do unikania niepotrzebnego ryzyka i do maksymalnego wykorzystywania bogactw naturalnych. Dempsej od najmłodszych lat musiał brać udział w pracach nawadniających pola, niezbędnych dla zapewnienia plonów, i szybko zrozumiał, jak kruche jest ludzkie życie.
Podobnie jak Wellan, nieczęsto się bawił, a w każdym ćwiczeniu czy misji interesowała go jedynie strona praktyczna. Najlepiej ze wszystkich rycerzy umiał uspokajać innych i można było na niego liczyć, jeśli chodzi o interpretację znaków na ziemi.
Jason, najmłodszy ze Szmaragdowych Rycerzy, a też i najbardziej żarliwy, urodził się w wiosce Perłowego Królestwa. Już jako niemowlę zdumiewał rodziców darem telekinezy. Leżąc w kołysce, samym napięciem woli z łatwością umiał przesuwać przedmioty. Kiedy zaczął posługiwać się tymi nadprzyrodzonymi zdolnościami na użytek swojej rodziny, ojciec postanowił zaprowadzić go do Szmaragdowego Zamku, aby wykorzystał je raczej dla dobra ogółu. Jason zachował z dzieciństwa skłonność do zabawy i Wellan musiał niekiedy przywoływać go do porządku, uważał bowiem, że w powierzonych rycerzom zadaniach nie będzie miejsca na żarty.
Tak samo jak Wellan, miał spadające na ramiona ciemnoblond włosy, których jednak nie wiązał w węzeł, żeby czuć się swobodniej. Z jego zielonych oczu tryskała radość, gdyż bardzo kochał życie. Smukły i wiotki Jason nie był zagorzałym wojownikiem, a wiedząc o tym, wolał rozbrajać przeciwników swoim darem lewitacji. Wellan nie przestawał mu powtarzać, że na nic się on nie zda, gdy przyjdzie stawić czoło całej armii, ale młodziutki rycerz tylko wzruszał ramionami. Widział w Zakonie symboliczną siłę, której samo istnienie rozładuje w razie czego wojownicze zamiary Srebrnego Królestwa czy Szoli.
Kloe natomiast pochodziła z kraju będącego właściwie kolonią Szmaragdowego Królestwa, położoną po drugiej stronie Kryształowej Góry. Szczupła, ale silna, miała krótko obcięte złote włosy, a jej jasnoniebieskie oczy wydawały się czasem wręcz przezroczyste. Reprezentowała w drużynie żywioł kobiecy, wprowadzając tym samym cenną równowagę. Choć władała bronią równie zręcznie jak jej towarzysze, w pierwszym odruchu nie powodowała się agresją. Jej kobieca natura skłaniała ją do tego, by starać się zrozumieć sytuację, nim się w nią zaangażuje. Wellan, chociaż nie przyznawał tego otwarcie, cenił sobie jej rady, wszystkie problemy widziała bowiem w innym świetle.
***
Szmaragdowi Rycerze jechali wzdłuż rzeki Tikopia, która wiła się leniwie u stóp wznoszącej się od północy góry. Migały im już w oddali, między drzewami gęstego boru, ośnieżone szczyty Królestwa Szoli, lecz byli jeszcze za daleko, by dojrzeć fortyfikacje.
– Gdzie się zatrzymamy na noc? – spytał Dempsej wystarczająco głośno, by wszyscy go usłyszeli.
– Moglibyśmy dotrzeć do Diamentowego Pałacu przed zapadnięciem nocy – odpowiedział spokojnie Wellan. – Chyba że Kloe sobie tego nie życzy.
– Boisz się, że rodzice spróbują ją zatrzymać? – droczył się z nim Jason.
– Co byś zrobił, gdyby twoja córka wyrosła na taką piękną pannę? – rzekł Bergo, wzruszając ramionami.
– Ja bym jej poszukał odpowiedniego męża – powiedział Santo.
– Może byście przestali pleść głupstwa – wtrąciła się Kloe, potrząsając głową.
– Ostateczna decyzja należy do ciebie – odrzekł na to Wellan.
– Nie czuję najmniejszej potrzeby zatrzymania się w Diamentowym Pałacu, choć jego mieszkańcy z pewnością ucieszyliby się na widok Szmaragdowych Rycerzy. Myślę, że stracimy mniej czasu, obozując w lesie.
W milczeniu kontynuowali drogę. Wellan zastanawiał się nad sytuacją. Postój w Diamentowym Pałacu z pewnością byłby słuszną decyzją polityczną, lecz musieliby uczestniczyć w najrozmaitszych uroczystościach, pospiesznie przygotowanych na ich cześć przez gospodarzy, a to z pewnością opóźniłoby ich wymarsz do Szoli.
– Zanocujemy w lesie – zdecydował. – Lecz jutro pojedziemy drogą prowadzącą do zamku, ażeby lud nas zobaczył.
Nikt nie odpowiedział, jako że wszystkie decyzje Wellana były ostateczne. Aż do zachodu słońca jechali wzdłuż rzeki. Kiedy zaczęło się powoli ściemniać, Falko zrobił się nerwowy. Wellan kazał więc zatrzymać się na polanie, gdzie łatwo dostrzegliby każdego, kto by próbował zbliżyć się do obozowiska. Nie spodziewali się spotkania z siłami wrogimi Diamentowemu Królestwu, ale obecność myśliwych w lesie przedstawiała potencjalne niebezpieczeństwo.
Najpierw zajęli się końmi, potem Dempsej rozpalił ognisko. Santo i Kloe poszli szukać chrustu, żeby podsycać płomienie w ciągu nocy, tymczasem Falko przygotował zupę. Blask ognia natychmiast uspokoił jego zabobonną duszę. Kiedy wszyscy usiedli wokół ogniska i pokrzepili się, Jason poprosił Wellana, aby im opowiedział o pierwszych Szmaragdowych Rycerzach, ich poprzednikach żyjących setki lat wcześniej.
– Zebrali się w czasach Dziewiątej Dynastii Szmaragdów, kiedy na kontynent najechała rasa dziwnych demonów – zaczął opowieść Wellan, obierając jabłko.
Drżący ze strachu Falko owinął się szczelnie burką. Opowieści o dziwnych stworach zawsze przypominały mu legendy Turkusowego Królestwa.
– Wieśniacy za bardzo się bali, aby skutecznie stawić im czoło, toteż Szmaragdowy Król Jabe zażądał od Kryształowego Czarownika wyposażenia swoich najlepszych żołnierzy w cudowne moce, które pozwoliłyby im pokonać demony. Tak narodzili się pierwsi Szmaragdowi Rycerze. Stanęli na czele wojsk wszystkich królestw i zepchnęli przeciwnika do morza.
– Skąd przybyły demony? – spytał Falko, któremu widać było tylko błyszczące spod burki oczy.
– Po drugiej stronie morza rozciągają się liczne kontynenty. Legendy mówią, że jeden z nich zamieszkują demony. Ich świat jest podzielony, jak nasz, na królestwa, lecz zamiast pozwalać wieśniakom pracować, aby mogli wykarmić naród, sami ich zjadają.
Falko całkiem znikł pod burką i wszyscy roześmieli się w głos, tylko Wellan ledwie się uśmiechnął.
– Jak wyglądały te stworzenia? – spytał Jason, którego wielkie zielone oczy błyszczały z ciekawości.
– Przeczytałem w pewnej starej księdze, że mieli ludzkie kształty, lecz czarne i błyszczące pancerze owadów – odpowiedział z powagą Wellan. – Ich oczy były wielkie jak to jabłko i buchały z nich płomienie. Ich szczęki...
– Litości! – wrzasnął Falko, wydobywając się spod burki.
– Demony zostały pokonane, Falko – rzekł Dempsej. – Nie przyjdą połaskotać cię w pięty, gdy będziesz spał.
– Nie wiemy też, czy Starcy nie przesadzili w opisie tych stworów – dodała Kloe. – Dobrze wiesz, że ci, którzy opisują bitwy na pergaminach, rzadko kiedy brali w nich udział.
Falko bynajmniej nie czuł się pocieszony, patrzył błagalnie na Wellana, który spokojnie żuł owoc.
– To stare dzieje – powiedział wreszcie. – Przypominają nam, że w każdym momencie z oceanu może się wyłonić wróg i że musimy być gotowi do walki.
– Tymczasem szlachetni Szmaragdowi Rycerze służą do dostarczania korespondencji królom – zachichotał Jason.
Wellan spiorunował go wzrokiem. To prawda, że nie przeszli jeszcze do czynu, co nie znaczy, by niepotrzebnie kształcili się przez te wszystkie lata. Skoro Elund poradził Szmaragdowi I wskrzesić stary rycerski zakon, to dlatego, że ujrzał w gwiazdach zagrożenie.
– Ja chciałbym się dowiedzieć, dlaczego pierwsi Szmaragdowi Rycerze znikli – dopytywał się Bergo.
– Pycha ich zjadła – odparł Wellan, formułując tym samym przestrogę pod adresem swoich towarzyszy.
Wpatrywali się w niego, czekając, co jeszcze powie. Wellan powiódł lodowatym spojrzeniem po swojej drużynie, potem rzucił jabłko za siebie i lekko pochylił głowę.
– Pierwsi Szmaragdowi Rycerze nie posiadali magicznych mocy od dziecka, jak my – powiedział, marszcząc brwi. – Kryształowy Czarownik wyposażył ich w nie, gdy byli już dorosłymi ludźmi. Wykorzystali je w walce, by unicestwić wroga i samemu ujść z życiem, lecz gdy wojna się skończyła i wrócili do swoich królestw, szybko zdali sobie sprawę, że górują nad innymi ludźmi, i próbowali to wykorzystać.
– Co wtedy zrobił Kryształowy Czarownik? – spytał Falko.
– Zanim zdążył interweniować, zaczęli się wzajemnie zabijać. Zamiast nadal pomagać bliźnim za pomocą swoich cudownych właściwości, próbowali narzucić swoją władzę towarzyszom broni. Jeden z nich usiłował nawet obalić króla Jaspisu i zostać Szmaragdowym monarchą.
– Ilu było rycerzy, kiedy Kryształowy Czarownik zdecydował się wkroczyć do akcji?
– Niespełna tysiąc. Musiał wielu wyeliminować, a pozostałym odebrać cudowne moce, lecz jeden z nich zdążył zniknąć. Nazywał się Onyks. Nie wiemy, czy pochodził, czy nie, ze Szmaragdowego Królestwa. Wiadomo tylko, że był potężnym i bardzo sprytnym człowiekiem.
– Nigdy go nie odnaleziono? – spytał Falko słabym głosem.
– I co z tego? – odezwał się Bergo, wzruszając ramionami. – Wszystko to się działo setki lat temu! Dawno umarł i został pogrzebany wraz ze swoimi złymi intencjami!
– Bergo ma rację – przytaknęła Kloe, chcąc pocieszyć Falka.
– Już późno, bracia. Pora spać – powiedział na zakończenie Wellan, rozwijając koc.
Poszli za jego przykładem i niebawem wszyscy spali wyciągnięci wokół ogniska. Jedynie Falko długo nie mógł zasnąć, w głowie przelatywały mu zatrważające obrazy demonów pożerających ludzi.
Tymczasem w Szmaragdowym Zamku nie działo się najlepiej. Malutka Kira nie przestawała szlochać w ramionach Armeny, mimo że monarcha starał się jak mógł ją rozbawić. Dziewczynka uczepiła się kurczowo swojej opiekunki i schowała głowę w fałdach jej sukni. A że nie chciała nic jeść, Szmaragd I obawiał się najgorszego.
– Toż to sama skóra i kości! Jeśli nie będzie jadła, umrze, zanim mój list dotrze do matki!
Nawet butelka ciepłego mleka nie wywołała oczekiwanego skutku. W prywatnych pokojach króla Armena usiadła z dziewczynką w fotelu i wszelkimi sposobami próbowała ją zainteresować miseczką kaszki. Gdyby chociaż mówiła tym samym językiem!
– Kira, dziecinko moja, posłuchaj – prosiła piastunka. – Wiem, że rozumiesz wszystko, co mówimy. Wierz mi, że współczujemy ci całym sercem, ale nie możemy cię odwieźć do Szoli.
Słysząc nazwę królestwa, dziewczynka podniosła zapłakane oczy na opiekunkę.
– Twoja matka oddała nam cię pod opiekę, teraz my musimy o ciebie dbać.
– Mama...
Kira wyprężyła się raptownie na kolanach Armeny, podniosła fiołkowe rączki do piersi i wykrzywiła się z bólu. Armena pomyślała, że pupilka monarchy się rozchorowała, i postawiła cały Zamek na nogi. Jedynym człowiekiem, który umiał leczyć, był Elund. Nie miał teraz wyboru, musiał zająć się dzieckiem.
Król sam zaprowadził Kirę do wysokiej wieży czarownika. Elund zaczął właśnie uczyć starszą klasę przekazywania myśli, lecz Szmaragd I nie mógł dłużej czekać. Wkroczył do wielkiej okrągłej sali z dziewczynką na rękach, Armena podążała tuż za nim.
– Jego Królewska Mość? – zdziwił się czarownik.
– Wiem, że lekcje z przyszłymi rycerzami to sprawa najwyższej wagi, lecz to dziecko źle się czuje. Proszę cię, Elundzie, powiedz mi, na co cierpi, abyśmy ją mogli wyleczyć.
W obecności młodych uczniów, którzy mieli w przyszłości zostać mężnymi obrońcami królestwa, czarownik próbował ukryć strach przed demonem. Wszyscy wpatrywali się teraz w swojego nauczyciela, oczekując, że dokona cudu. Elund przede wszystkim nie chciał stracić twarzy w ich oczach.
– Posadźcie ją na kryształowym stole – powiedział, nadrabiając miną.
Szmaragd I posadził dziewczynkę na stole, uczniowie, czarownik i Armena stanęli wokół. Dziewczynka, o dziwo, nie uczepiła się królewskich ramion i zgodziła się siedzieć samodzielnie. Elund ostrożnie nachylił się nad nią. Jednym gestem ręki sprawił, że powierzchnia stołu zajaśniała białym światłem. Dzieci były oczarowane. Kira ani drgnęła. Nie spuszczała z czarownika fioletowych oczu, rozpaczliwie pragnąc, by ktoś w końcu zrozumiał, co chce powiedzieć, lecz Elund skupił się teraz głęboko na lekturze jej drobnego ciałka. Zwykle, gdy jakiś organ był chory, białe światło ogniskowało się na nim i zabarwiało na czerwono. Nic takiego się nie stało.
– Absolutnie nic jej nie jest, panie – oświadczył czarownik, trzymając się na odległość od małej.
Światło znikło, jakby wchłonęła je zimna powierzchnia stołu. Kira znów położyła ręce na żebrach i skręciła się z bólu.
– Dlaczego to robi, skoro nic jej nie jest? – zirytował się monarcha.
– To nie jej ból – odezwał się nagle dźwięczny dziecięcy głosik.
Wszystkie głowy zwróciły się w stronę młodego Elfa Hawke, który wrażliwością stokrotnie przewyższał innych uczniów.
– Czy rozumiesz, co ona chce nam powiedzieć? – zdziwił się król.
– Owszem, panie – odparł delikatny chłopczyk o oczach barwy lasu.
Kira na czworakach podpełzła w stronę Hawke. Zatrzymała się na skraju stołu, przyjrzała się jego twarzy i spiczastym uszom, po czym przyłożyła swoją malutką dłoń do jego policzka.
– Wielkie nieszczęście przydarzyło się osobie, którą kocha... Chyba jej matce.
– Ale skąd ona może o tym wiedzieć? – spytał Szmaragd I.
– Jest między nimi niewidzialna więź, taka jak między ludźmi mojego narodu... To znaczy... mojego starego narodu – wyjąkał Hawke, spuściwszy wstydliwie głowę.
– Czyli to jej matka odczuwa ten ból? – spytała Armena ze współczuciem.
– Tak, pani.
– Czy jest chora? – chciał się dowiedzieć król.
– Nie, panie. Została ranna – oświadczył Elf, podnosząc głowę. – Coś zimnego wbiło się w jej ciało. Obawiam się, że to czubek strzały albo ostrze noża.
Jego słowa wywołały konsternację. Napady z bronią w ręku były na kontynencie rzadkością, zwłaszcza w królewskich rodzinach. Prawdopodobnie ktoś zaatakował królową, gdy wracała do Szoli.
Król podniósł Kirę i podał ją Armenie, prosząc, aby zmusiła małą do zjedzenia czegokolwiek, nim padnie z wycieńczenia. Elund, który czytał w myślach swego władcy, kazał uczniom wrócić na miejsca i kontynuować ćwiczenia. Potem poszedł z królem do wielkiej biblioteki, gdzie poza rycerzami mało kto zaglądał. Czarownik starannie zamknął drzwi i zrelacjonował królowi dziwny epizod z postaciami, które Kira zmaterializowała w piasku. Szmaragd I uniósł brwi, lecz nie wyglądał na zaskoczonego. Opowiedział o wizji, jaką mała Szolijka wywołała w jego umyśle, a która bardzo przypominała napaść nieznanych stworów.
– Ogień na niebie... – zrozumiał wreszcie czarownik. – Obawiam się, panie, że potwory, któreśmy pokonali setki lat temu, nie do końca wyginęły.
– To stara historia, Elundzie. Nawet jej dokładnie nie znam.
– W takim razie przedstawię ci ją, panie, całą, gdy tylko skończę lekcje.
Król przeszedł się po pustej sali bibliotecznej, zastanawiając się, jakie mogą być konsekwencje takiej napaści dla kontynentu. Czyżby lata pokoju bezpowrotnie minęły?
– Na dodatek wysłałem naszych jedynych rycerzy prosto w paszczę lwa – powiedział z westchnieniem.
Wyraz królewskiej twarzy nagle się zmienił, przygnębienie ustąpiło miejsca nadziei. Otworzył drzwi i mocnym głosem kazał przechodzącemu słudze wezwać najbardziej godnego zaufania żołnierza ze straży przybocznej. Jeśli bezzwłocznie wyśle wiadomość Wellanowi i jego towarzyszom, może ich jeszcze uratować.
O świcie, po skromnym śniadaniu rycerze osiodłali konie i wyruszyli w drogę. Diamentowe Królestwo, spokojna i niezbyt ludna kraina, leżało na północ od Kryształowej Góry. Klimat był tu nieco surowszy niż w Szmaragdowym Królestwie, bory gęstsze, roślinność bardziej obfitująca w owoce lasu. U stóp drzew rosły kwiaty, nad rzeką Tikopią zwisały ciężkie gałęzie olbrzymich wierzb. Wzdłuż rzeki poprzecinanej drewnianymi mostami stały wielkie młyny. Wieśniacy w wozach ciągnionych przez osły dostarczali na zamek worki wszelkiego rodzaju ziarna.
Wellan minął ich i skierował swoją drużynę na drogę biegnącą przez zamkowe włości. Kloe nie zamierzała się tam zatrzymać, nie chcieli jednak pozbawiać wieśniaków pokrzepiającego widoku mężnych wojowników odzianych w zbroje wysadzane drogocennymi kamieniami. Zakon Szmaragdowych Rycerzy powstał po to, by bronić całego kontynentu, nie tylko Szmaragdowego Królestwa.
Kiedy dotarli do pierwszych pól uprawnych, chłopi przerwali pracę, aby przyjrzeć się rycerzom, którzy z dumnie wypiętą piersią jechali na wierzchowcach. Było ich tylko siedmioro, lecz rychło będzie ich legion. Wellan uważał, że na widok wojowników ludzie będą bardziej skłonni wysłać swoje uzdolnione dzieci do Szmaragdowego Zamku, aby zasiliły rycerskie szeregi.
Minęli kilka wsi i ujrzeli w oddali otoczoną grubymi murami twierdzę o czterech wieżach, niemal równie imponującą jak Szmaragdowy Zamek. Zapewne ciekawie byłoby zobaczyć, jak Kloe się zachowa na widok rodziców, ale nie mieli czasu do stracenia. Może zatrzymają się w drodze powrotnej? Na razie Wellan musiał się skoncentrować na swojej misji i złotej tubce tkwiącej za jego pasem. Im bardziej zbliżali się do Szoli, tym mocniej tłukło mu się serce w piersi. Nigdy dotąd nie zaznał miłości i choć strasznie się bał tego uczucia, wiedział, że mu ulegnie, jeśli tylko królowa Szoli otworzy przed nim ramiona.
W Diamentowym Królestwie mieszkało znacznie więcej ludzi, niż sądził Wellan. Setki chłopów uwijały się w polu i tyleż dzieci we wsiach. Malcy biegli za wierzchowcami, głośno podziwiając jeźdźców, piękne dziewczęta obsypywały ich kwiatami. Wellan dyskretnie przeniknął serca swoich druhów, aby się upewnić, czy te dowody uznania nie uderzą im do głowy, gdyż pycha jest najgorszym wrogiem rycerza.
O zmroku dotarli wreszcie na granicę krainy Elfów, która była porośnięta gęstym, wysokopiennym lasem. Nikt nie wiedział, gdzie się znajduje pałac króla ani wioski jego poddanych. Elfy, stworzenia pokojowo nastawione i trwożne, z łatwością wtapiały się w otoczenie, jak kameleony. Żyły dłużej niż ludzie i utrzymywały ścisłe związki z drzewami i strumieniami, podobnie jak ze zwierzętami, które buszowały w lasach przez nikogo nie niepokojone, ponieważ Elfy nie jadały mięsa. Nic prawie nie było wiadomo na ich temat poza tym, że przed tysiącami lat wyłoniły się z morza i że nie chciały się sprzymierzyć ze swoimi sąsiadami z krajów Diamentu i Opalu; wolały nawiązać stosunki z Wróżkami, które bardziej były do nich podobne. Król Elfów Hamil uznawał jednak zwierzchnictwo Szmaragda I i prowadził z nim obszerną korespondencję, choć nikt nie wiedział, w jaki sposób kursowały listy między dwoma monarchami.
W pergaminach wielkiej biblioteki Wellan wyczytał, że władcy lasu wolą raczej obserwować z daleka podróżnych przejeżdżających przez ich tereny, niż wyjść im naprzeciw. Zastanawiał się, czy będzie miał okazję spotkać się z nimi w czasie wykonywania swojej misji.
Krainę Elfów pokrywała puszcza jeszcze gęstsza niż w Diamentowym Królestwie. W niektórych miejscach czubki drzew stykały się, tworząc szczelną kopułę, przez którą nie przenikało nawet światło dnia. Wellan wybrał miejsce na obozowisko nad rzeką Tikopią, gdzie promienie księżyca przebijały zielony dach i pozwalały widzieć, co się znajduje w promieniu kilku metrów.
Rozsiodłali konie, napoili je i umieścili między wysokimi skałami, chroniącymi zwierzęta przed potencjalnymi drapieżnikami. Tak czy owak, Wellan wystawił wartę. Jak dotąd nie napotkali nieprzyjaciół, lecz wódz drużyny uważał, że dla jego towarzyszy to niezbędna praktyka. Na pierwszą wachtę wyznaczył Santa, który usiadł z dala od ogniska ze szpadą na kolanach, podczas gdy druhowie ułożyli się do snu. W blasku księżyca na rzece lśniły drobne fale, ba, dojrzał nawet jelenie u wodopoju na przeciwległym brzegu. Noc była chłodna i cicha. Niebawem będą kontynuować drogę w śniegu na płaskowyżu Szoli. Jako pierwsi cudzoziemcy odwiedzą ten naród, wyklęty przez wszystkie królestwa wskutek najazdu Draki na Szmaragdowe Królestwo.
Santo przyglądał się spokojnym twarzom swoich towarzyszy i myślał o tym, że nigdy nie było w Eukidii równie mężnych wojowników. Wiedział, że w razie niebezpieczeństwa zawsze może liczyć na swoich braci, nawet na nieskorego do bitki Jasona. Pomyślał o młodych uczniach, którzy często obserwowali ich z galerii wielkiej rycerskiej sali. Jeden z nich zostanie wkrótce jego giermkiem, lecz tak słabo ich zna... Suchy trzask gałęzi przerwał te rozmyślania.
Podniósł się z wolna, ściskając rękojeść szpady w dłoni. Mowy nie ma, by zaalarmować towarzyszy, nim się upewni, czy to aby nie wilk albo lis. Użył swego umysłu tak, jak go uczył czarownik, i przeniknął leśną gęstwinę. Serce niemal zamarło mu w piersi, gdy wyczuł obecność nie zwierzęcia, lecz prawdopodobnie ludzkiej istoty. O tej porze? Konie były niespokojne, co potwierdziło jego domysły; więc czym prędzej obudził braci.
Pierwszy zerwał się na nogi Wellan, mobilizując wszystkie zmysły w stan pogotowia. Istotnie, jakaś istota zbliżała się szybko do obozowiska, lecz zmysły mówiły mu, że to Elf. Rycerze siedzieli cicho bez ruchu, tak jak ich uczono, ale przygotowani do walki. Gdyby wróg rzucił się na nich w ciemnościach, stawiliby mu czoło w milczeniu, gdyż potrafili komunikować się ze sobą myślami.
Jakież było ich zdziwienie, kiedy zza drzew wyszedł dziesięcioletni może chłopiec. Niewątpliwie był to młody Elf, stwierdził Wellan na widok jego długich włosów, spod których sterczały spiczaste uszy. Chłopiec, który posiadał właściwą jego rasie zdolność widzenia w ciemnościach, podbiegł do rycerzy i rzucił się do stóp Wellana.
– Panie, mój król cię potrzebuje – zawołał bez tchu.
– Dajcie mu wody – zażądał Wellan.
Bergo chwycił swoją manierkę i podał dziecku. Elf wypił ją do dna, rozpaczliwie próbując złapać oddech. Był bardzo podobny do Hawke, lecz w jego zielonych oczach czaił się lęk.
– Nazywam się Dżen – powiedział wreszcie, zwracając manierkę Bergwi i dziękując skinieniem głowy.
– W jaki sposób mogę pomóc królowi Hamilowi? – spytał Wellan i kucnął obok chłopca.
– Mój naród jest bardzo wyczulony na wszystko, co się dokoła niego dzieje – wyjaśnił Dżen. – Dwa dni temu ogień przemknął po niebie nad szczytami Szoli.
– Też go widzieliśmy – odpowiedział rycerz ze ściśniętym sercem.
– Mój władca chciał wysłać swoje najlepsze straże, aby pomóc tym nieszczęsnym ludziom, ale...
Oczy chłopca napełniły się łzami, głos uwiązł mu w gardle. Wellan schwycił go mocno za ramiona, modląc się do Teandry, by nic złego nie przytrafiło się królowej Szoli.
– Mów dalej! – nalegał rycerz.
– Zlękli się... i...
– Co się wydarzyło w Szoli? – zapytała Kloe, stanąwszy za Wellanem.
– Wraz z ogniem spadły z nieba złowrogie stwory – wyszeptał chłopiec, drżąc ze zgrozy.
Rycerze popatrzyli po sobie osłupiałym wzrokiem. Jakże to możliwe? Małemu Elfowi przyśnił się pewnie koszmarny sen. Ale wyraz twarzy wodza drużyny, oświetlonej blaskiem ogniska, dał im do zrozumienia, że Wellan doskonale się orientuje, o czym mówi chłopiec.
– I nikt nie przyszedł im z pomocą? – wycedził Wellan, próbując zdusić gniew.
– Nie wiem... Wszyscy się pochowali...
Wellan zerwał się na równe nogi, mały Elf skulił się ze strachu. Jakże to możliwe, by cały naród niczego nie zrobił dla swoich najbliższych sąsiadów w niedoli? Czyż mieszkańcy Szoli nie dość wycierpieli?
– Zaprowadź mnie do swego króla – zażądał Wellan.
– Teraz? – zdziwił się Falko, rozglądając się niespokojnie w ciemnościach. – Czy nie lepiej doczekać świtu?
– Ryzykując, że Szolijczycy zostaną unicestwieni? – powiedział surowym tonem Wellan, aby wszyscy zrozumieli powagę sytuacji.
Ich milczenie upewniło go, że się z nim zgadzają, toteż kazał osiodłać konie. Dempsej ugasił ognisko i dołączył do druhów, zamykając orszak, za Kloe i Jasonem. Konie niechętnie posuwały się po ciemku, Falko zresztą też, ale gdy Wellan powziął jakąś decyzję, nic nie było w stanie go od niej odwieść.
Wódz rycerzy posadził młodego Elfa w siodle przed sobą i szedł za jego wskazówkami. Słodkie oblicze królowej Fan bardziej niż kiedykolwiek zajmowało jego myśli. Zwykle każdy naród broni swego króla. Jeśli wróg napadł na Szolę, to mieszkańcy z pewnością ukryli bezpiecznie władczynię w lodowej twierdzy. Wellan nie dopuszczał myśli, że mogło ją spotkać coś złego.
Po kilku godzinach jazdy rycerze dotarli na wielką, usianą chatkami polanę. Dżen zeskoczył na ziemię i pobiegł do największej. W środku świeciło się słabe światło, ale Wellan nie był w stanie niczego dojrzeć. Kazał rycerzom zsiąść z koni. Byli niespokojni, a ich dowódca nie mógł im dodać otuchy, póki sam się nie rozezna w sytuacji. Powiedział, żeby zostali z końmi, sam zaś skierował się do chaty, w której znikł chłopiec.
Przed wielkim paleniskiem ujrzał na kamiennym siedzisku samotnego mężczyznę, który, oparłszy łokcie na kolanach, ukrył twarz w dłoniach. Stojący obok Dżen szeptał mu coś do ucha. „Czyżby to był król Elfów?”, zastanawiał się Wellan. Zbliżył się do nieznajomego, od którego dzieliły go płomienie. Dorosły Elf powoli podniósł głowę i jego bezgranicznie smutne spojrzenie spoczęło na rycerzu. Twarz miał zalaną łzami, długie jasne kosmyki lepiły mu się do policzków.
– Rycerz Szmaragdowy Wellan – przedstawił się wódz drużyny śmiałym głosem.
– Król Hamil, władca krainy Elfów – odpowiedział cicho nieznajomy. – Przykro mi, rycerzu, że nie mogę cię przyjąć z należnymi honorami, ale wielkie nieszczęście spadło na kontynent i mój przerażony lud uciekł do lasu.
– Opowiedz, panie, co się stało – nalegał Wellan.
Hamil wytłumaczył mu, że Elfy nie są tacy jak ludzie – od urodzenia mają bardzo ścisły związek z ziemią i innymi stworzeniami, i kiedy wiele z owych stworzeń cierpi, Elfy czują to całym swoim jestestwem.
– Mówisz o przerażeniu, a Dżen wspomniał o złowrogich stworach. Opowiedz o nich coś więcej – domagał się Wellan, świadom, że cenny czas ucieka.
– Dawno, dawno temu, kiedy pierwsi Szmaragdowi Rycerze bronili Eukidii, zza oceanu przybyły potwory i zaatakowały królestwa leżące na wybrzeżu.
Dreszcz grozy przebiegł Wellanowi po plecach. Czytał tę opowieść setki razy z nadzieją, że ów wróg został pokonany raz na zawsze. Nie dalej niż wczoraj mówił o tym swoim towarzyszom broni. Te przypominające owady stwory zdziesiątkowały ludność, nim pierwsi rycerze zepchnęli ich w końcu do morza. Ale teraz jest ich tylko siedmioro. I nie mogą liczyć na pomoc Elfów.
– Jesteś pewien, panie, że chodzi o te same stwory? – spytał Wellan, z obawą czekając odpowiedzi.
– Groza, którą odczuliśmy, nie była naszą grozą, lecz przerażeniem ludzi mających do czynienia z odrażającym i nieubłaganym przeciwnikiem – powiedział cicho król, przymykając oczy. – Widziałem w swojej głowie ciemne ciała, lśniące jak powierzchnia wody, i palce zakończone szponami.
A więc nieszczęście rzeczywiście spadło na Szolę. Wellan poradził królowi Hamilowi skupić naród wokół siebie, bo skoro potwory zaatakowały sąsiadów, to niewątpliwie zejdą z płaskowyżu, by dobrać się z kolei do nich. Elfy absolutnie muszą się zorganizować, aby bronić swojego terytorium. Wellan ukłonił się z szacunkiem i opuścił królewską chatę. Rycerze czekali na niego na polanie.
– Czego się dowiedziałeś? – spytał Bergo.
– Szola została zaatakowana przez potwory zza morza, a król Hamil nie może, niestety, nam pomóc – powiedział krótko Wellan, dosiadając konia.
– I dokąd to się wybierasz? – zaniepokoił się Falko.
– Do Szoli, rzecz jasna.
– Chcesz, abyśmy ruszyli na armię wystarczająco potężną, by zaatakować królestwo? – zawołał Jason z niedowierzaniem w głosie. – Przecież jest nas tylko siedmioro, Wellanie!
– Nie musicie mi towarzyszyć. Szczerze mówiąc, wolałbym, abyście wrócili do Zamku i poinformowali Szmaragda I i Elunda, jaka jest sytuacja.
– Podczas gdy ty co zrobisz?
– Podczas gdy ja ocenię rzeczywiste szkody i spróbuję znaleźć niedobitków.
– Przykro mi, bracie – rzekł na to Bergo, marszcząc brwi – lecz jeśli gdziekolwiek się wybieram, to z tobą.
– Ja również – zgłosił się Dempsej.
– To bardzo niebezpieczna misja – przypomniał im Wellan.
– Nie zostaliśmy rycerzami, żeby zajmować się haftem, na Boga! – uniósł się Bergo. – Kiedy uczono nas władania bronią, wiedzieliśmy, że pewnego dnia przyjdzie nam walczyć z kim innym niż z drewnianymi kukłami!
– Ja też jadę z wami – powiedziała Kloe.
Falko i Santo przyłączyli się do niej, dodając, że wszyscy rycerze są braćmi i nie powinni walczyć w pojedynkę. Jednakże jeden z nich powinien przekazać tę pilną wiadomość królowi Szmaragdowi.
– Ja to zrobię – oświadczył Jason. – Jeszcze nie zwariowałem na tyle, żeby walczyć z potworami!
Wellan spojrzał na niego z wyrzutem. Rycerze byli odważnymi ludźmi, nie powinni bać się niebezpieczeństwa. Może Jason jest nie dość dzielny, by należeć do Zakonu. Ale teraz nie pora zastanawiać się nad tą kwestią. Trzeba jak najprędzej wyruszyć w drogę.
– Czy potrafisz odnaleźć w ciemnościach ślady swoich stóp? – spytał kąśliwie wódz rycerskiej braci.
– Tak samo jak ty umiem wyłapywać energię, jaką zostawiliśmy w ziemi – odparł obrażony Jason. – Pewnie, że trafię z powrotem do domu!
– Więc jedź.
Jason wskoczył żwawo na konia i skierował go na południe. Wellan patrzył, jak znika między drzewami, i wymazał z pamięci ten przykry epizod.
– Możecie jeszcze zmienić zdanie – powiedział rycerzom.
Wszyscy wsiedli na konie i w milczeniu czekali na jego rozkazy. Wellan spojrzał w gwiazdy i ruszył na północ. Wtedy z chaty wyskoczył Dżen i pobiegł za końmi.
– Jedźcie wzdłuż rzeki Mardal! To najkrótsza droga! – zawołał.
Wellan podziękował mu i poprosił, aby czuwał nad królem Hamilem. Rycerze zanurzyli się w gąszcz drzew, a po kilku minutach wyszli nad wodę. W ciszy posuwali się w górę rzeki, nadstawiając uszu na odgłosy nocy. Być może nieprzyjaciel już zaczął się spuszczać w dół z płaskowyżu...
Kiedy wstało słońce, ujrzeli w oddali strome szczyty w całej ich urodzie. Smugi czarnego dymu biły w lodowate niebo, budząc popłoch wśród rycerzy. Po urwistym zboczu biegła droga przebita w czasach, gdy Szola utrzymywała jeszcze stosunki handlowe z innymi królestwami. Na tym odsłoniętym szlaku będą z daleka widoczni i narażeni na atak, ale najwyraźniej to najkrótsza droga do krainy śniegu.
Wellan zatrzymał towarzyszy i kazał im napoić konie, nim rozpoczną niebezpieczną wspinaczkę. Poradził im także coś przekąsić. Podczas gdy jego wierzchowiec pił wodę, wyjął spod siodła ciepłą burkę i zarzucił ją na ramiona. Pogrzebał w workach z zapasami i wyciągnął suchy chleb oraz daktyle; jadł je powoli, obserwując skalną ścianę. Jego wyostrzone zmysły nie sygnalizowały niczego szczególnego. Gdyby złowrogie stwory tędy przeszły, wyczułby to z pewnością, lecz nie docierał do niego żaden ślad ich obecności. Czyli muszą się znajdować wciąż jeszcze tam, na górze.
Kilka minut później znów siedzieli w siodłach i zbliżali się do skał. Rzeka Mardall pieniła się, spadając z gór burzliwą kaskadą, ogłuszył ich jej narastający huk. Konie niechętnie pięły się po zboczu, Wellan miał nadzieję, że to nie zapach drapieżników je odstrasza.
Wspinaczka trwała ponad godzinę. Na czele kroczył czujny Wellan, świadom, że nawet jeśli wywęszy przeciwnika, nie na wiele się to zda. Na tej odsłoniętej trasie można ich było wyłapać równie łatwo, jak pisklęta z gniazda. Odetchnął z ulgą, gdy dotarli wreszcie na zaśnieżony płaskowyż, lecz widok, który ujrzeli, rozdarł im serca. W dali nad twierdzą władców Szoli unosił się dym jak z rozpalonego pieca. Nieprzyjaciel podpalił więc zamek z przyległościami, aby pozbyć się jego mieszkańców.
Konie z trudem brnęły w śniegu. Wellan był tak pochłonięty obserwacją terenu, że nie czuł przenikliwego zimna. W tym białym królestwie panowała dziwna atmosfera, rycerze zidentyfikowali źródło swego niepokoju, gdy spostrzegli pierwsze trupy leżące na śniegu. Zatrzymali konie i w niemej trwodze przyglądali się zwłokom. Na piersi każdej ofiary ziała dziura, jakby wygryziona przez jakąś gigantyczną paszczę.
Wellan powoli obrócił się z koniem w koło, mierząc wzrokiem bezkresny biały przestwór, i odkrył, że usiany jest tysiącami trupów. Przeraził się na myśl, że może cała ludność Szoli zginęła.
– Jak to się stało? – szepnął Dempsej ze zgrozą, która ich wszystkich sparaliżowała.
Ścisnął konia piętami i objechał martwe ciała dokoła, próbując zrozumieć, co je spotkało. Wszystkie były okaleczone w ten sam sposób i nigdzie nie było widać brakujących części ich anatomii.
– Kto mógł zrobić coś podobnego? – zapytał z niedowierzaniem Bergo.
– Te same stwory, którym niegdyś stawili czoło pierwsi Szmaragdowi Rycerze – szepnął Falko o krok od paniki.
Wellan spojrzał ku odległej twierdzy. Ślady na śniegu dowodziły, że wszyscy ci nieszczęśnicy daremnie próbowali uciec. Ze ściśniętym gardłem skierował konia w stronę zamku. Fan... Jego towarzysze ruszyli za nim.
Rycerze, niemal w stanie szoku, wjechali przez bramę do fortecy. Drewniane domy wciąż jeszcze płonęły i ogień przenosił się szybko na zabudowania gospodarcze: niebawem pod wpływem gorąca stopnieje lodowy pałac stojący pośrodku dziedzińca. Wewnątrz zamku było tyle samo trupów co na śnieżnej równinie, wszystkie zmasakrowane w ten sam sposób. Oczy miały otwarte, twarze stężałe w wyrazie nieopisanej grozy.
– Wątpię, by ktoś się uratował – powiedział Santo.
Wellan nie chciał tego słyszeć, choć jego nadprzyrodzone zmysły mówiły mu, że druh ma rację. Zeskoczył na śnieg i kazał towarzyszom przeszukać wszystkie budynki, które nie stały w płomieniach. Być może były jakieś tajemne przejścia czy inne miejsce, gdzie ukryto królewską rodzinę. Zanim rycerze postawili stopę na ziemi, ich wódz pędem wpadł do pałacu.
Zdumiał go komfort i prostota lodowego gmachu. Ściany wielkiej sieni błyszczały jak szkło. Zdobiące je gobeliny zostały zerwane podczas szturmu. Leżały na ziemi w rękach nieszczęsnych kobiet zabitych przez nieprzyjaciela. Srebrne żyrandole zawieszone na łańcuchach pod bardzo wysokim sufitem rzucały blade światło na rozległe ciche wnętrze. Lśniącą posadzkę pokrywały kobierce w żywych barwach, prowadzące do schodów zbudowanych z bloków lodu. Żadnej balustrady, żadnych ozdób. Równie dobrze mógłby się znajdować w młynie. „Cóż za dziwne pomieszczenia dla królowej, tak delikatnej jak Fan”, pomyślał Wellan.
Wódz rycerzy susami pokonał schody i przeszukał wszystkie pokoje. Dym słał wszędzie swój szary woal, na posadzce leżały martwe ciała, głównie służących, których atak najwyraźniej zaskoczył przy codziennych zajęciach. Obok ich zwłok spoczywały tace z jedzeniem albo sterty świeżo upranych ubrań. Napaść była szybka i brutalna, pomyślał wojownik, ale agresorzy nie zostawili po sobie najmniejszego śladu.
Otworzył drzwi na końcu korytarza i zamarł. Przed nim, na wpół leżąc na ziemi, plecami oparta o okno, królowa Fan próbowała wyrwać sobie sztylet z piersi, jej biała suknia była splamiona krwią. Wellan rzucił się ku władczyni i padł na kolana. Spoczęło na nim spojrzenie wielkich srebrnych oczu królowej, która najwyraźniej była u kresu sił.
– Nie, nie wyciągaj go, pani – powiedział rycerz, kładąc swoją dłoń na jej ręce. – Pomożemy ci.
– Już nic nie możecie dla mnie zrobić – szepnęła.
– Jesteśmy nie tylko wojownikami, Wasza Wysokość. Mamy magiczne moce, również uzdrawiania.
– Żadna moc nie zdoła mnie uratować, rycerzu. Posłuchaj mnie, proszę. Niewiele zostało mi czasu...
– O nie! – jęknął Wellan, unosząc dłoń królowej do ust i całując ją czule. – Wykształcił nas potężny czarownik. Pozwól nam wyleczyć twoją ranę i zabrać cię do Szmaragdowego Królestwa, gdzie będziesz bezpieczna.
Fan pogłaskała leciutko rycerza po policzku, dotyk jej ręki uspokoił go. Zatopił spojrzenie w nierealnych oczach królowej i dojrzał w nich dziwną mieszaninę obawy i zgody.
– Ten sztylet jest zatruty – powiedziała ze smutkiem. – Chciałam go wyciągnąć, aby szybciej umrzeć, ale teraz, skoro tu jesteś, muszę ci coś powiedzieć, nim opuszczę ten świat.
– Nie dam ci umrzeć.
– Nie możesz zmienić mego losu, Szmaragdowy Wellanie, lecz jesteś jeszcze w stanie uratować ludzką rasę.
– Ludzką rasę? – powtórzył zasępiony. – Czyżby niebezpieczeństwo groziło również...
Położyła rękę na jego ustach, zmuszając go do milczenia. Nie próbował jej oderwać. Jakże była piękna, jakże doskonała, nawet w agonii! Nie, nie pozwoli jej zgasnąć. Zabierze ją do swego kraju, wyleczy i poślubi.
– Czarownik chciał, abym przemówiła – wyznała królowa.
Wellan zdjął jej przezroczystą dłoń ze swoich ust i zatrzymał we własnych dłoniach. Był w niej głęboko zakochany, lecz miał przede wszystkim serce wojownika.
– Wiesz, kim są agresorzy? – spytał ze zdziwieniem.
– Szola leży z dala od reszty kontynentu. Nie po raz pierwszy padamy ofiarą tego rodzaju napaści. Kilka lat temu złożył nam wizytę czarodziej ze swym panem, Czarnym Cesarzem – szeptała królowa.
Wellan, który przeczytał prawie wszystkie pergaminy Szmaragdowej Biblioteki, nigdy nie słyszał o Czarnym Cesarzu.
– Tego dnia byłam ich jedyną ofiarą, cesarz chciał bowiem począć syna – ciągnęła dalej Fan.
– Nie... – szepnął Wellan, zrozumiawszy, co się stało.
– Mój mąż został zmuszony do bycia świadkiem tej okropnej sceny – wyznała królowa, spuściwszy oczy ze wstydu. – A cesarz na odchodnym uprzedził nas, że któregoś dnia zjawi się po syna...
– A więc dokonał tej rzezi, żeby go odzyskać?
– Czarodziej wściekł się, że dziecka tu nie ma i że wbrew ich planom wydałam na świat nie syna, lecz córkę...
– Kira – dopowiedział cicho rycerz.
– Tak, Kira – uśmiechnęła się czule matka. – Nie chciałam jej nawet obejrzeć, kiedy ją powiłam... Ale potem podeszłam do jej kołyski. Była malusieńka i rozdzierająco płakała z głodu. Wzięłam ją wtedy w ramiona i zrozumiałam, że nie jest zimnym i odrażającym owadem jak jej ojciec. Była ciepła jak kotek i doznawała uczuć jak ja, mimo że miała fiołkową skórę. Ochroniłam ją przed tysiącami Szolijczyków, którzy pragnęli jej śmierci, łącznie z moim mężem, bo wiedziałam, że ta mała dokona wielkich czynów.
– Toż to progenitura potwora! – zaprotestował Wellan.
– W jej żyłach płynie jego krew, to prawda, lecz ma człowiecze serce. Posiada niebywałe moce, rycerzu, i chcę, aby je spożytkowała, walcząc wraz z wami przeciwko swojemu ojcu.
W tym momencie na królewskie pokoje wkroczyli towarzysze broni Wellana i stanęli jak wryci, widząc swego wodza na klęczkach przed ranną królową.
– Nie znaleźliśmy nikogo... – zaczęła Kloe.
– Pomóż mi, Santo! – przerwał jej Wellan błagalnym głosem.
Rycerz o uzdrawiających rękach podbiegł do nich i uklęknął obok. Rzucił okiem na sztylet w piersi królowej i zwrócił się do swego wodza.
– Jeśli wyciągniemy sztylet, zabijemy ją – przestrzegł go Wellan. – Ostrze noża jest zatrute. Czy możesz unieszkodliwić działanie tej przeklętej trucizny?
– Spreparował ją sam czarodziej – szepnęła Fan, przymykając oczy ze znużenia. – Nic się nie da zrobić. Proszę, zostawcie mnie samą z rycerzem Wellanem. Pozwólcie mi godnie umrzeć.
Santo wpatrywał się w naznaczoną cierpieniem i wahaniem twarz swego dowódcy. W końcu Wellan potrząsnął głową i Santo poderwał się na nogi. Podszedł do przyjaciół i zmusił ich do opuszczenia komnaty i zamknięcia za sobą drzwi. Musieli teraz spalić zwłoki ofiar, aby uwolnić ich dusze. Kiedy się oddalili, królowa uścisnęła leciutko dłonie Wellana i spojrzała na niego błagalnie.
– Chcę, abyś mi złożył przysięgę na honor Szmaragdowego Rycerza – wyszeptała.
– Obiecam wszystko, co zechcesz, pani.
– Chcę, byś chronił moją córkę i nikomu nie mówił, że jej ojciec nie jest człowiekiem. Nawet Kira nie powinna o tym wiedzieć, póki nie dorośnie i nie będzie w stanie znieść konsekwencji tej strasznej prawdy.
Wellan nerwowo przygryzł dolną wargę. Jakże może pozwolić, aby nasienie zła dorastało w obrębie twierdzy dobra, nie uprzedzając nawet o tym króla i czarownika?
– Jeśli żywisz do mnie choć odrobinę uczucia, zadbasz o życie Kiry, Wellanie.
– Moje serce nie ma przed tobą tajemnic, pani...
– Wyczuwam twój niepokój i rozumiem go, lecz to dziecko w niczym nie zagraża waszemu królestwu. Przeciwnie, może stać się jedynym rycerzem zdolnym pokonać Czarnego Cesarza. Zaklinam cię...
– Daję ci słowo honoru, pani. Kira będzie bezpieczna w Szmaragdowym Królestwie – oznajmił na koniec Wellan.
– Uszczęśliwiasz mnie, rycerzu.
– Wasza Wysokość, jakże bym pragnął uczynić cię jeszcze szczęśliwszą...
– Zdejmij łańcuch z mojej szyi. Dasz go Kirze, kiedy dorośnie. Niechaj nosi go z dumą.
Fan powoli zamknęła oczy, a jej palce wyślizgnęły się z dłoni rycerza. Schwycił je z nadzieją, lecz życie opuściło tę cudowną istotę. Wellan wydał krzyk boleści, od którego zamek zatrząsł się w posadach. Na dziedzińcu jego przyjaciele, którzy palili zwłoki Szolijeżyków, przerwali na chwilę pracę, czując jego rozpacz. Nie rozumieli tej miłości do kobiety, którą widział tylko przez parę minut w Szmaragdowym Zamku, lecz dzielili z nim smutek. Wyczuleni na energię swoich bliźnich wojownicy boleśnie przeżywali każdą stratę ludzkiego życia.
– Przynajmniej teraz Wellan nie jest już więźniem uroku, jaki rzuciła na niego ta kobieta – powiedział Falko z westchnieniem ulgi. – Nasz brat jest wolny.
Pozostali rycerze woleli się nie wypowiadać. Bergo wyciągnął rękę nad kolejnym trupem. Wyleciała z niej jasna błyskawica i zwłoki zajęły się ogniem.
***
Tymczasem Jason zatrzymywał się w drodze tylko po to, by napoić konia. Kiedy przemierzał galopem pola Diamentowego Królestwa, ujrzał nadjeżdżającego z przeciwka gońca w barwach Szmaragdowego Królestwa. Zatrzymał konia i jeździec rozpoznał jego zbroję wysadzaną drogocennymi kamieniami, tworzącymi kształt krzyża.
– Mam wiadomość od króla, rycerzu – oświadczył uroczyście, przytrzymując konia prychającego z niecierpliwości.
– Mów! – rzucił sucho Jason.
– Obawia się najazdu na Szolę i żąda, by jego rycerze nie wystawiali się niepotrzebnie na ryzyko.
– Wracaj do twojego władcy i powiedz, że jest za późno: moi towarzysze są już w Szoli. Kazali mi uprzedzić Szmaragda I, że napaść miała miejsce, lecz nie znam jeszcze szczegółów. Jedź i powtórz królowi i Elundowi, co ci powiedział Szmaragdowy Rycerz Jason.
Goniec skłonił się z szacunkiem i zawrócił konia. Młody rycerz popatrzył w ślad za nim, po czym też zawrócił swego rumaka. Wielki smutek ścisnął mu serce, wydało mu się, że jeden z druhów stracił życie. Czuł odrazę do wojaczki, lecz nie mógł zamykać oczu, kiedy mordowano jego przyjaciół. Zaciął konia do galopu w kierunku północy.
Na Szmaragdowym Zamku Kira, od kilku dni spokojniejsza, rozszlochała się rozdzierająco w momencie, gdy jej matka wyzionęła ducha. Waliła w pręty swojej kolebki i wyła przeraźliwie, budząc popłoch w pałacu. Armena pierwsza zjawiła się u jej wezgłowia. Mała wskoczyła na ręce opiekunki i wczepiła się w jej suknię, wykrzykując słowa w ojczystym języku. Kilka minut później zjawił się król, on też nie rozumiał, co mówi dziewczynka.
Szmaragd kazał więc wezwać Elunda i zażądał jego pomocy. Poprosili też młodego Hawke, aby ujawnił im myśli rozhisteryzowanej księżniczki, lecz chłopiec tak się przeraził tego, co wyczytał w jej głowie, że z płaczem ukrył się w swoim pokoju.
– Jest tylko jedno wyjście, panie – westchnął Elund, którego głos zagłuszały krzyki Kiry.
Zaprowadził ich do wysokiej wieży i kazał Armenie posadzić małą przed kadzią z piaskiem. Kira początkowo zaciekle się broniła i czepiała się kurczowo tuniki swojej niani, lecz Armena przemawiała do niej uspokajająco i w końcu dziewczynka zgodziła się usiąść.
– Najpierw musi się wyciszyć – powiedział Elund.
Nagle w kadzi podniósł się wir piasku. Na ich zdumionych oczach piasek utworzył płaskowyż Królestwa Szoli i jego twierdzę. Na drugim końcu kadzi wyłonili się nagle człekokształtni jeźdźcy na smokach, uzbrojeni we włócznie. Były ich setki i wszyscy zmierzali do zamku. Pojawiły się inne małe postaci przedstawiające Szolijczyków – król, czarownik i służąca byli świadkami istnej rzezi. Żołnierze wroga przebijali ludzi wielkimi włóczniami, a ich smoki wyrywały ofiarom serca.
Piasek opadł, po czym ukazała się nowa scena. W środku pałacu jakieś pokryte piórami stworzenie wbijało kobiecie nóż w serce.
– Mama... – szepnęła Kira i łzy potoczyły się jej po policzkach.
Stworzenie znikło, a kobieta doczołgała się do okna, lecz nie była w stanie podnieść się na nogi. Znieruchomiała na podłodze, straszliwie cierpiąc. Do komnaty wszedł rycerz i padł przed nią na kolana.
– Wellan – szepnęła Kira.
Królowa Fan umarła w jego ramionach. Fiołkowe dziecko rozszlochało się, a ziarenka piasku spadły gwałtownie jak deszcz do kadzi. Armena przycisnęła małą do serca i objęła ją z matczyną tkliwością, lecz nic nie mogło pocieszyć Kiry. Król i czarownik, skamieniali, nadal wpatrywali się w piasek.
– Nic już się nie da zrobić dla Szoli, lecz nie jest jeszcze za późno dla innych krain.
Szmaragd I, głęboko wstrząśnięty, obrócił się na pięcie i oddalił wielkimi krokami.
***
Tymczasem w Szoli rycerze znaleźli ciało króla Szila ze sztyletem zatopionym w piersi. Postanowili zaczekać na rozkazy Wellana, nim ruszą je z miejsca. Kiedy spalili wszystkie zwłoki znalezione w zamkowych zabudowaniach, które się ostały, oraz na dziedzińcu, wrócili na zaśnieżone pole, by spalić pozostałe ciała. O tym, żeby zaprzątali tym Wellana, który w lodowej komnacie opłakiwał królową, nawet nie było mowy.
Podchodząc do jednej z ofiar, Dempsej odkrył dziwne ślady na śniegu. Wcześniej ich nie dostrzegł, ponieważ ziemia była zdeptana aż do zamku. Kucnął i dotknął śladu trójpalczastej łapy, co najmniej czterokrotnie większej od jego dłoni.
– Santo, chodź no tu! – zawołał.
Uzdrowiciel podłożył ogień pod leżące przed nim okaleczone zwłoki i brnąc w kopnym śniegu podszedł do druha.
– Rozpoznajesz te ślady? – spytał Dempsej.
Santo schylił się i uważnie im przyjrzał, potem zrobił parę kroków na zachód, gdzie było mnóstwo takich samych śladów. Kloe, Bergo i Falko, widząc druhów zaprzątniętych nowym odkryciem, podeszli do nich i też zbadali cudaczne tropy.
– To ślady zwierzęcych łap – stwierdził Bergo.
A że było ich tak wiele, doszli do wniosku, że to zapewne stado. Lecz cóż to mogły być za zwierzęta? Nigdy wcześniej żaden z rycerzy nie widział podobnych śladów. Jedynie Falko słyszał o nich w legendach swojego narodu.
– To smoki – powiedział ponurym głosem.
Druhowie spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
– Mają po trzy palce u łapy i paszcze wystarczająco wielkie, by wyrządzić tym biednym ludziom szkody, jakie widzieliśmy – ciągnął zabobonny rycerz.
– A więc twoim zdaniem Szolijczycy nie zostali zaatakowani przez wroga, który chciał zawładnąć ich królestwem, lecz przez sforę wygłodniałych smoków? – próbował się upewnić Bergo.
– Gdyby było inaczej, najeźdźcy wciągnęliby swoją flagę na najwyższy maszt w twierdzy i nigdy nie moglibyśmy tam wkroczyć – odparł Falko.
– Ma słuszność – poparła go Kloe. – Po co podbijać Szolę, żeby się potem wycofać?
– Ślady prowadzą na zachód, w stronę oceanu – stwierdził Bergo, patrząc w dal. – Musimy pójść za nimi.
– Nie bez Wellana – sprzeciwił się Santo.
– I nie wcześniej niż skończymy tę ponurą robotę – dodał Dempsej, pokazując rozrzucone wokół zwłoki.
Wrócili na teren zamku dopiero wtedy, gdy wszyscy nieszczęśni mieszkańcy Szoli stanęli w płomieniach. Dym i odór palonego ciała zapełniały dziedziniec i gryzły w oczy. Niektóre budynki obróciły się w zgliszcza, pałac zaczął topnieć. Czas było opuścić twierdzę, stojące w ciepłej od pożaru wodzie mury groziły zawaleniem. Weszli po schodach i poczuli na piętrze swąd ognia. Musieli wyciągnąć z pałacu Wellana, nim zostanie pogrzebany wraz ze swoją królową.
Znaleźli go w tej samej pozycji, tulącego w ramionach ciało Fan, z leżącym u jego stóp zakrwawionym sztyletem. Rycerze zgodnie spojrzeli na Santa, jedynego, który miał pewien wpływ na wodza. Santo zebrał się na odwagę i podszedł do Wellana.
– Czas ruszać, bracie. Zaraz tu się wszystko zawali.
– Nie mogę oddać jej płomieniom – wyszeptał Wellan, podnosząc oczy pełne łez.
Dempsej lekko szturchnął Kloe w bok i błyskawicznym przekazem myśli dał jej do zrozumienia, że gdzieś tutaj powinny znajdować się lochy, jak niemal we wszystkich zamkach w Eukidii. Szybko wyszli z komnaty, zostawiając Falka, Berga i Santa, by przekonali wodza drużyny, że należy opuścić to miejsce.
– Dobrze wiesz, że nie palimy zwłok królewskich – przypomniał Santo, kładąc rękę na ramieniu druha.
– Nie zasługiwała na taką śmierć...
– Nie, nie zasługiwała.
Nigdy nie widzieli Wellana w stanie tak wielkiej rozterki, ale też nigdy nikt z nich nie zaznał miłości. Nie wiedzieli, co czuje serce mężczyzny, który oddał je kobiecie umierającej w jego ramionach. Otrzymali naraz telepatyczny przekaz od Kloe, która znalazła kryptę pod paradnymi schodami.
– Pomogę ci ją przenieść – zaofiarował się Santo.
– O nie! – Wellan odepchnął go ostrym głosem, zazdrośnie obejmując królową.
– Idę po króla – powiedział Bergo.
Wellan, obdarzony wielką siłą fizyczną, podniósł się sam, nie wypuszczając Fan z ramion. Skierował się do drzwi, też bowiem odebrał milczący przekaz Kloe, i zszedł po schodach, które zaczynały już topnieć pod wpływem żaru bijącego od płonących zgliszczy. Znalazł drzwi prowadzące do lochu i ujrzał Kloe i Dempseja stojących po obu stronach kamiennego grobowca. Trzymali w rękach pochodnie oświetlające grotę. Wellan z wielką czcią złożył wiotkie ciało królowej Szoli na zimnym kamieniu i ułożył przejrzyste włosy wokół jej twarzy, na której malował się teraz wielki spokój. Podniósł się z wolna, cofnął parę kroków, a jego przyjaciele zamknęli ciężkie wieko grobowca. Podczas gdy Bergo i Dempsej składali zwłoki króla Szila w drugim grobowcu, Wellan stał bez ruchu, czując w sobie wielką pustkę, jak gdyby wraz z królową pochował swoje serce w tym kamiennym więzieniu.
Obrócił się raptownie i wbiegł na schody. Druhowie wymienili niespokojne spojrzenia i rzucili się za nim. Spieszno im było opuścić pałac i dosiąść koni czekających na dziedzińcu. Topniejący lód tworzył teraz wokół nich wielką kałużę ciepłej wody i zwierzęta nerwowo przebierały nogami. Rycerze wskoczyli na siodła i opuścili twierdzę w momencie, gdy jej mury zaczęły jeden po drugim ciężko się osuwać.
Aby wyrwać Wellana z zasępienia, Santo opowiedział mu, że natrafili na nader tajemnicze tropy w śniegu. Chrobry rycerz pragnął je zobaczyć. W okamgnieniu przeobraził się z powrotem w wodza, którego zawsze znali. Zeskoczył z konia i kucnął przy śladach pozostawionych przez tajemnicze zwierzęta, które Falko nazwał smokami.
– Widziałeś już kiedy takie ślady? – spytał Bergo.
– Tak, w książce – westchnął Wellan, wstając.
Oparłszy ręce na biodrach, spojrzał na zachód, druhowie wyczuli jego niepokój. Powiedział im, że to te same stwory, które wylądowały na kontynencie setki lat wcześniej, kiedy ludzie-owady próbowali podbić Eukidię.
– Musimy się zorientować, dokąd poleciały – oświadczył, wsiadając na konia.
– Ale te potwory zjadają serce każdego, w którego żyłach płynie gorąca krew! – krzyknął Falko.
– I dlatego musimy je powstrzymać – odparł wódz, kierując rumaka na zachód.
– My? – spytał z naciskiem Dempsej. – Zmasakrowały całą ludność Szoli, Wellanie. Nie sądzę, by się zawahały na widok sześciu rycerzy, nawet wyposażonych w magiczne moce.
– Chyba że już wiesz, jak je powstrzymać – wtrąciła się Kloe.
– Te stwory można zniszczyć ogniem – rzekł Wellan.
– A mieczem? – spytał niespokojnie Bergo.
– Mają gruby pancerz i zęby bardziej tnące niż ostrze twojej szpady – poinformował go Wellan. – Żeby im przebić skórę, musisz je najpierw podejść. Podobno boją się światła i atakują tylko o zmroku. Zapewne zawiązano im oczy, żeby je tu przyprowadzić.
Wszystko to brzmiało dość przerażająco. Młodzi wojownicy w milczeniu posuwali się do przodu za Wellanem, próbując wyobrazić sobie, jak wyglądają smoki z innego świata. Jedynie Falko wolał się zastanawiać, jakie to smaczne potrawy serwowano na Szmaragdowym Zamku pod ich nieobecność. Za żadne skarby świata nie chciał myśleć o potworach.
Przez cały dzień jechali po zaśnieżonym polu, w końcu musieli się zatrzymać na noc. Aby zapewnić im bezpieczeństwo, Wellan rozpalił magiczny krąg ognia wokół rycerzy i wierzchowców, po czym owinął się w futrzaną burkę i zasnął. O świcie on i jego towarzysze rozdali koniom porcje owsa i wyruszyli w dalszą drogę. Na krótko przed zachodem słońca przybyli na kamienistą plażę.
Wellan zeskoczył na ziemię i przeszedł się powoli po śliskich kamykach. Fale lizały mu buty, lecz nie rozpraszały jego myśli. Szukał śladów smoków albo ich panów. Na próżno... A przecież tropy zaprowadziły ich do oceanu, mimo że bestie bały się kontaktu z wodą.
Druhowie pozostali w siodle i towarzyszyli mu konno, tworząc za nim jakby klucz ptaków. Nadprzyrodzone zmysły nie sygnalizowały im żadnego niebezpieczeństwa. Wellan uklęknął na wilgotnej ziemi i zbadał palcem głębokie wgłębienie w kamykach. Potwierdziły się jego obawy. Stwory nie dopłynęły do kontynentu, tylko zostały przywiezione na łodziach, które przybiły do tej plaży. Fan mówiła prawdę... Ta ponura ekspedycja nie była inwazją, lecz wynikiem chęci odzyskania dziecka przez Czarnego Cesarza. Na nieszczęście, ponieważ pachołkowie cesarza nie znaleźli jego potomka, to pewnie teraz rozkaże im przeszukać po kolei inne królestwa, póki ich misja nie zakończy się sukcesem. Ale jak przestrzec królów przed wiszącym nad nimi niebezpieczeństwem, nie zdradzając przy tym obietnicy złożonej królowej Szoli? Wrócił do swoich towarzyszy i westchnął zniechęcony.
– Smoki odpłynęły na łodziach – oznajmił.
– Umieją wiosłować? – zdziwił się Bergo.
– To zwykłe zwierzęta pociągowe, jak nasze konie – wyjaśnił Wellan. – Tyle że o wiele bardziej niebezpieczne.
– A kim są ich panowie? – spytał Santo.
– Wojownicy-owady.
– Dlaczego popełnili takie okrucieństwa, po czym spokojnie wrócili do domu? – zastanawiał się głośno Dempsej, drapiąc się w głowę.
Wellan, związany przyrzeczeniem, nie mógł odpowiedzieć na to pytanie i zablokował swoje myśli, aby druhowie nie próbowali ich przeniknąć.
– Czy twoim zdaniem chcą się zemścić za dotkliwą porażkę, jaką ponieśli z rąk pierwszych rycerzy? – spytała Kloe.
– Możliwe – burknął Wellan, który nie znosił kłamać.
– Ale dlaczego tak długo czekali? – zdziwił się Falko.
– Pewnie stracili prawie wszystkich żołnierzy – myślał na głos Santo.
– Pergaminy istotnie mówią o sromotnej porażce – przyznał Wellan.
– Przysięgam, że kiedy wrócimy na Szmaragdowy Zamek, przeczytam wszystko, co jest w bibliotece! – zapewnił całkiem serio Bergo.
– Każda rzecz w swoim czasie, bracie – odparł przyjaźnie Wellan. – Najpierw musimy przygotować plan, aby rzeź Szoli nie powtórzyła się gdzie indziej.
Dziwne im się wydało, że głęboki smutek wodza nagle się rozpierzchł, nie śmieli jednak zapytać, jaka jest tego przyczyna. Jego niebieskie oczy były teraz równie zimne jak przed wyjazdem z tą niezwyczajną misją, a jego logika równie nieubłagana.
– Nie wiemy, czy te stwory wróciły, skąd przybyły, czy też zamierzają zaatakować inne królestwo – powiedział Wellan głosem niezdradzającym najmniejszej emocji. – Trzeba zawiadomić władców krain nadmorskich i zażądać, by przygotowali się do obrony swoich terytoriów. Obawiam się, że musimy się rozdzielić, jeśli mamy być skuteczni. Cała wasza piątka pojedzie brzegiem morza. Kloe zatrzyma się w Królestwie Wróżek, natomiast Santo i Falko zajmą się Srebrnym Królestwem...
Obaj młodzieńcy unieśli brwi i wydali okrzyk zdumienia, gdyż to królestwo, tak samo jak Szola, było wyklęte przez mieszkańców kontynentu z powodu zdrady króla Draki.
– Chyba nie mówisz poważnie, Wellanie! – żachnął się Santo.
– Rycerze służą wszystkim królestwom! – zagrzmiał Wellan, który odzyskał cały swój autorytet. – Widzieliście, co się wydarzyło w Szoli, jesteśmy za to częściowo odpowiedzialni, a to z powodu naszej nietolerancji i umysłowego ograniczenia. Nie będzie więcej takiej masakry na kontynencie, bo uprzedzimy wszystkich królów o zagrożeniu.
Wellan powiódł lodowatym spojrzeniem po towarzyszach, którzy nie śmieli oponować. Kiedy nabrał pewności, że jego rozkazy zostaną wykonane, wyznaczył kolejne zadania. Dempsej uda się do Kryształowego Królestwa, a Bergo, najbardziej z nich wytrzymały, aż do Królestwa Zenoru.
– Chciałbym, abyście wrócili na Szmaragdowy Zamek o przyszłym nowiu – zażądał wódz.
– A ty? Dokąd ty pojedziesz? – spytała Kloe, wyczuwając rosnącą w nim agresję.
– Mam dwa słowa do powiedzenia królowi Elfów.
– Wellanie, uczono cię tak samo jak nas, że w sercu Szmaragdowego Rycerza nie ma miejsca na zemstę – powiedział z wyrzutem Santo.
Wódz drużyny udał, że nie słyszy, i wsiadł na konia. Jechali wybrzeżem Szoli, kamienista plaża schodziła tarasami aż do Królestwa Elfów. Noc już zapadła, kiedy pod osłoną gęstego lasu stuletnich drzew, w pewnej odległości od oceanu, rozbili obóz. Falko, pierwszy na warcie, wspiął się na drzewo i usiadł na gałęzi, by stamtąd obserwować całe wybrzeże. Towarzysze rozpalili pod drzewem ognisko i zaparzyli herbatę.
– Jeśli w czasie wykonywania misji spotkacie nieprzyjaciela – powiedział Wellan zapatrzony w płomienie – nie popełnijcie błędu i nie doradzajcie lokalnemu władcy, by ruszył z armią na wroga. Niechaj raczej zgromadzi poddanych w twierdzy, a jego taktycy niech uruchomią wszystkie środki obronne, jakimi dysponują. Potem wracajcie czym prędzej do Szmaragdowego Królestwa, aby poinformować naszego króla o sytuacji.
– Ty też masz zamiar to zrobić w Królestwie Elfów? – spytał Dempsej, który z trudem odczytywał intencje swego szefa.
Wellan nie odpowiedział, nawet jego serce pozostawało przed nimi zamknięte. Nie po raz pierwszy druhom nie udawało się przeniknąć zamiarów dowódcy. Wymienili niespokojne spojrzenia i Kloe uznała, że powinna zainterweniować.
– Dobrze wiesz, że Elfy nie lubią się bić. To nie jest wojowniczy naród – powiedziała, chcąc zmusić go do szczerości.
– Nie mieli prawa chować się po kątach, podczas gdy te ohydne bestie mordowały Szolijczyków – rzucił kąśliwie Wellan, nie patrząc jej w twarz.
– W takim razie trzeba potępić nie tylko Elfów – oświadczył Santo. – Sam nam mówiłeś, że wszystkie królestwa są winne izolacji Szoli.
– W każdym razie ci ludzie zostali zaatakowani tuż przed zapadnięciem nocy albo bardzo wcześnie rano, przed wschodem słońca. To była błyskawiczna napaść, nikt nie zdążył zareagować – dorzucił Dempsej.
Wellan ukrył nagle twarz w ramionach i zdali sobie sprawę, że wciąż odczuwa piekący ból, nawet jeśli go przed nimi ukrywa. Kloe usiadła przy nim i pogłaskała go po karku.
– Nie wiemy, co dzieje się w twoim sercu, bracie, ale gdybyś chciał z kimś pogadać, jesteśmy przy tobie.
Pokiwał z wolna głową, ale nic nie powiedział. Jego miłość była zbyt cenna, by ją komukolwiek powierzać. Tej nocy spał niespokojnie i pierwszy obudził się o brzasku. Kiedy Bergo, który był wtedy na warcie, ujrzał, że wódz wstaje, zlazł z drzewa i zaproponował, że zrobi śniadanie.
– Nie musisz mnie rozpieszczać jak chore dziecko – westchnął Wellan. – Mam odporniejsze serce, niż wam się wydaje.
Zaakceptował jednak trochę strawy, którą mu podał druh, i wypił nieco wody, podczas gdy inni wstali z posłania. Przygotowali się do wymarszu i Wellan każdemu przyjaźnie uścisnął ramię, życząc szerokiej drogi. Stojąc przy swoim wierzchowcu patrzył, jak oddalają się brzegiem morza. Wiedział, że na każdego z nich może liczyć. Sam zaś pałał niecierpliwością przed spotkaniem z królem Hamilem.
Piątka Szmaragdowych Rycerzy cwałowała ramię przy ramieniu, badając wzrokiem wybrzeże. Nikogo. Wyglądało na to, że wrogie stwory powróciły na swój kontynent. Lecz mogły też w nocy przybić do brzegu w jakimś innym miejscu. Rycerze upewnią się, czy tak się nie stało, udając się do nadmorskich królestw. Kloe pierwsza wycofała się z szeregu. Druhowie kazali jej zachować ostrożność i dziewczyna zapuściła się między skały, które, niczym olbrzymie stalagmity, osłaniały Królestwo Wróżek przed wiatrem od morza.
Rycerze po raz pierwszy przemierzali ziemie leżące na zewnątrz Szmaragdowego Królestwa. Czarownik Elund opowiadał im o innych krainach, ale tylko Wellan zadał sobie trud i przeczytał wszystko, co napisano na ich temat. Jego głód wiedzy nie znał granic. Wszystko go interesowało. Kloe, tak samo jak on, wobec czegoś nieznanego nie miała poczucia zagrożenia, jakiego doznawali ich druhowie. Przeciwnie, uwielbiała poddawać swoje umiejętności próbie nowej sytuacji.
Wyprawa w głąb kontynentu była bez wątpienia niebezpieczna, lecz przecież interesująca. Kloe bynajmniej nie pragnęła spotkać się oko w oko ze smokami, które żywią się ludzkimi sercami, chętnie natomiast stanęłaby z nimi do walki, aby ratować bliźnich – w końcu życie rycerza składa się z tego rodzaju doświadczeń. Wiedziała o tym od zawsze i nigdy nie żałowała, że rodzice zdecydowali się powierzyć ją Szmaragdowi I. Lubiła swoje życie, tak różne od życia innych kobiet, oraz bliską przyjaźń z towarzyszami broni.
Ceniła sobie wszystkich rycerzy, szczególnie jednak wyróżniała Wellana. Rozumiała jego rezerwę i chwilowe napady gniewu, nie jest bowiem łatwo stać na czele tego rodzaju elity. Choć Wellan temu zaprzeczał, wiedziała, iż niekiedy żałuje, że odstąpił prawo do tronu bratu Sternowi, o wiele bardziej od niego delikatnemu. Rola wodza Szmaragdowych Rycerzy polegała na nadaniu im kierunku i wpojeniu pewnego kodeksu zachowania. Nawet młodzi uczniowie chcieli być do niego podobni. Kloe rozumiała chłodny niekiedy stosunek Wellana do innych ludzi, lecz nie potrafiła odgadnąć, co się dzieje w jego sercu, i nie wiedziała, jak mu pomóc. Być może królowa Fan i on to siostrzane dusze, którym, niestety, nie dane było przeżyć tego, co los im przeznaczył. Elund opowiadał swoim wychowankom, że każdy ma na świecie jakąś jedną, jedyną osobę, która go dopełnia, i że ci, co znaleźli siostrzaną duszę, są błogosławieni. „Pewnie dlatego Wellan odczuwa tak wielki smutek”, myślała Kloe. W głębi duszy musi wiedzieć, że żadna inna kobieta na świecie go nie zaspokoi.
Samej Kloe niespieszno było szukać partnera. Chciała dalej się kształcić u boku swoich braci rycerzy i wychować giermka. Nie zależało jej na tym, aby mieć dzieci, zwłaszcza że nie mogłaby im poświęcić wiele czasu. Małżeństwo było sprawą o wiele prostszą dla jej druhów – będą mogli zostawić swoje potomstwo pod opieką żon, gdyby musieli wojować gdzieś na drugim końcu kontynentu.
Nie żałowała jednak, że jest kobietą w rycerskim zakonie złożonym głównie z mężczyzn. Wiedziała, że wnosi do drużyny odmienny punkt widzenia i bardziej łagodne podejście.
Jechała konno w labiryncie sterczących skał, wsłuchując się, co jej podszeptują zmysły. Złowrogie istoty nie pojawiły się tutaj, nikt też nie stał na czatach. Eukidia od zbyt dawna żyła w pokoju i teraz mieszkańcy nie przestrzegali najbardziej elementarnych zasad bezpieczeństwa.
Skalisty teren nagle się skończył i Kloe znalazła się na rozległym polu gigantycznych kwiatów. Zatrzymała konia i rozejrzała się ze zdziwieniem po okolicy. Nawet źdźbła rosnącej wokół trawy miały rozmiary miecza. Kloe wyciągnęła rękę i dotknęła płatka wielkiej jak tarcza róży. Oszołomił ją bijący od niej rozkoszny zapach. Jakim cudem mogła nie wiedzieć o istnieniu podobnego miejsca? Posuwała się powoli do przodu, nie mogąc oderwać oczu od tych wspaniałości. Wszystko było tu olbrzymie i barwne. Czy takim właśnie sposobem bronią się mieszkańcy Królestwa Wróżek? Oczarowując nieprzyjaciela? Czy to miejsce naprawdę istnieje, czy też to tylko złudzenie wywołane przez krajowców, aby zbić z tropu podróżnych?
Podążała przed siebie wśród kwiatów, które niekiedy pochylały się nad jej głową niczym parasole, aż dotarła do wielkiego lasu. Rosły w nim jeszcze dziwniejsze drzewa: miały pnie i gałęzie z kryształu i widać było krążące w ich wnętrzu soki. Kloe wjechała na piaszczystą ścieżkę wijącą się zygzakiem między drzewami, które łapały promienie słońca i oślepiały ją. Usłyszała szmer strumyka i zadała sobie pytanie, czy jest on równie dziwny jak reszta krajobrazu. Zatrzymała się przed wygiętym w łuk mostem przerzuconym nad turkusowymi wodami, tak przejrzystymi, że widać było całe kipiące w nich życie. Wielobarwne rybki ścigały się wśród różowych i fioletowych alg, świecące żaby wskakiwały w pomarszczoną toń, uciekając przed koniem. Cóż za przedziwny świat...
Kloe wjechała na most, choć jej wierzchowiec się przed tym opierał. Dął lekki, pieszczący skórę wietrzyk. Posuwając się naprzód w tej wspaniałej scenerii Kloe wyobraziła sobie, jakiego potwornego zniszczenia mogłyby dokonać smoki i ich krwiożerczy panowie, gdyby wylądowali w tym królestwie. Kontynent nie może sobie pozwolić na utratę podobnego klejnotu.
Dotarła na koniec do głębokiego wąwozu i zobaczyła klucz żurawi lecących nad szeroką rzeką. Ale gdzie mieszkają Wróżki? Rozejrzała się dokoła, lecz nie zobaczyła żadnego zamku, żadnej wioski. A przecież królestwem tym rządzili król Tilly i królowa Kałwa. Na lekcji historii kontynentu Kloe słyszała o tej młodej parze monarchów wywodzących się z prastarego rodu magicznych stworzeń. Jedyna Wróżka, jaką znała, mała Ariana, należała do klasy najmłodszych uczniów Szmaragda i poza wielką nieśmiałością nie odznaczała się niczym specjalnym.
Kloe zjechała po łagodnym stoku na dno wąwozu. Z gąszczu wychodziły coraz to nowe zwierzęta i przyglądały się jej, bynajmniej nie spłoszone. Było więc oczywiste, że Wróżki nigdy na nie nie polowały, bo inaczej by uciekły. Kloe jechała wzdłuż rzeki Mardal: z wody wyskakiwały ryby, wykonując w powietrzu obroty, wśród trzcin leniwie przechadzały się czaple.
– Jak we śnie – szepnęła Kloe oczarowana widokiem setek jaskrawo upierzonych ptaków.
– Masz najzupełniej rację – odezwał się z tyłu cienki głosik.
Rycerz Kloe odwróciła się gwałtownie, dobywając szpadę z pochwy, gotowa do walki. Lecz spostrzegłszy miniaturową istotkę, schowała broń. Maleńka osoba ubrana w niezliczone delikatne, drżące na wietrze woale unosiła się nad ziemią. Utrzymywały ją w zawieszeniu dwa wielkie przezroczyste jak u ważki skrzydła, bijące powietrze za jej plecami. Była to młodziutka panna o delikatnej twarzy porcelanowej laleczki. Kaskada długich blond loków spadała jej aż do talii, a wesołe błękitne oczy Wróżki otwierały się szerzej niż normalnie.
– Szmaragdowy Rycerz Kloe – przedstawiła się Kloe.
– Ja jestem Altra. Witam w Królestwie Wróżek, rycerzu.
– Czy możesz mnie zaprowadzić do króla Tilly?
– Oczywiście. Chodź za mną.
Młodziutka Wróżka z gracją motyla zaczęła kreślić arabeski w powietrzu. W ten sposób przemierzyły szmat drogi i zatrzymały się u stóp wzgórza pokrytego kwietnym kobiercem.
– Jesteśmy na miejscu! – zawołała radośnie Altra.
A przecież nie było tu ani domów, ani Wróżek. Kloe obracała się w siodle na wszystkie strony i zmobilizowała swoje magiczne zdolności, lecz nie wyczuła wokół siebie żadnej świadomej myśli. Jej młoda przewodniczka zdawała się niepocieszona.
– Daj im czas, by nabrały do ciebie zaufania – poradziła.
Czy Wróżki ukryły się na drzewach, czy w norach, jak Elfy, kiedy czują się zagrożone? Jeśli tak, to dlaczego nie mogła wykryć ich obecności? „Ponieważ są magiczne”, przypomniała sobie Kloe. Na pewno posiadają zdolność znikania, gdy tylko tego zapragną.
– Przybywam, aby do was przemówić w imieniu Szmaragdowych Rycerzy – oświadczyła niewidzialnemu audytorium.
Poczuła wokół siebie lekkie drżenie, trochę tak jak w powietrzu przed burzą, i przed jej oczami zaczęły się rysować setki sylwetek, powoli nabierających ciała. Nagle wyłonił się przed nią, płosząc jej wierzchowca, bardzo piękny, skrzydlaty mężczyzna. Kloe uspokajająco pogłaskała konia po szyi.
– Szukasz króla Tilly? – spytał mężczyzna głosem miękkim jak wietrzyk.
O wiele wyższy od Wróżki Altry, a też z pewnością starszy, sądząc po wyrazistych rysach twarzy, nie miał jednak powierzchowności wojownika. Był szczupły i delikatny, jego długie kończyny wydawały się kruche jak ze szkła. Niemal przezroczyste włosy spadały mu na ramiona, złote oczy błyszczały w słońcu. Błękitna tunika mężczyzny, tak samo jak strój innych Wróżek, składała się z licznych, nałożonych jeden na drugi woali.
– Szukam go w imieniu moich towarzyszy broni – wyjaśniła Kloe, prostując się w siodle.
Po raz pierwszy występowała w imieniu Zakonu i była z tego bardzo dumna. Na ustach mężczyzny-Wróżki zakwitł przyjazny uśmiech.
– To ja jestem król Tilly, a oto moje królestwo.
– A gdzie jest pałac Jego Królewskiej Mości?
– Pozostaje niewidzialny dla ludzkich oczu.
„Czy również dla oczu potworów przybyłych z innego kontynentu?”, zastanawiała się Kloe.
– Cóż to za wielki niepokój czytam w twojej duszy, rycerzu? – spytał król.
– Królestwo Szoli zostało zniszczone przez ród złowrogich stworzeń, które dosiadają smoków – poinformowała go ze smutkiem Kloe.
Wiadomość ta wzbudziła konsternację wśród setek Wróżek krążących w powietrzu za królem, aż był zmuszony uciszyć ich bzyczenie. Stanął na ziemi i złożył wielkie przezroczyste skrzydła. Wzrostem prawie dorównywał Wellanowi, nie widać było po nim zdenerwowania. Kloe zeskoczyła na ziemię i mocno trzymała wodze konia, w którym wszystkie te barwne stworzenia budziły nieufność.
– Szmaragdowi Rycerze rozmawiają obecnie ze wszystkimi władcami nadmorskich krain, aby ich przestrzec przed niebezpieczeństwem inwazji – ciągnęła Kloe.
– Doprawdy bardzo nam przykro z powodu Szolijczyków – powiedział mężczyzna-Wróżka, spuszczając oczy.
Obok króla pojawiła się młoda jasnowłosa kobieta, wsunęła dłoń do jego dłoni, a po jej porcelanowej twarzy spłynęła łza.
– Królowa Szoli była daleką krewną mojej tu obecnej żony – wyjaśnił król, ściskając rękę Kałwy, aby ją pocieszyć.
– Niestety, Wasza Wysokość, obawiam się, że zginęła, ale jej córka przebywa bezpiecznie w Szmaragdowym Królestwie.
– Nie po raz pierwszy ten wróg próbuje zawładnąć kontynentem – oświadczył król, który wolał nie mówić o księżniczce Szoli, również spokrewnionej z Kałwą. – Nie udało mu się to w przeszłości, nie uda się i teraz.
– A jednak nalegam, Wasza Królewska Mość, byście przygotowali się do obrony waszego cudownego królestwa.
– Może porozmawiamy o tym u mnie w domu, rycerzu? – zaproponował Tilly, który wydał jej się nagle bardzo znużony.
Kloe przyjęła zaproszenie i złożyła pełen szacunku ukłon, tak jak ją uczył Elund. Król polecił jej zostawić konia w dolinie, zapewniając, że zajmą się nim Wróżki. Rycerz zawsze niechętnie rozstaje się ze swym rumakiem, zwłaszcza w obcym kraju, ale co można było zrobić w tej sytuacji? Kloe zostawiła więc wierzchowca, aby skubał bujną trawę na brzegu rzeki Mardal, i poszła za królem w stronę wzgórza. Nie wiedząc, jak to się stało, znalazła się nagle w wysokiej sieni, przez której przezroczyste mury wpadało światło dzienne, odbijając się w nich jak w kolorowym kalejdoskopie. Kloe zakręciła się w kółko, urzeczona wspaniałym wnętrzem; niezliczone fruwające, malutkie Wróżki tworzyły falujący sufit sieni.
Przez ciąg pustych pokoi o szklanych ścianach zaprowadzono ją do zalanej słońcem olbrzymiej jadalni, którą niemal w całości wypełniał długi stół. Wewnątrz stołu przebiegały świetliste tęcze. Kloe stwierdziła ze zdumieniem, że unosi się on w powietrzu.
– Trzeba za nim stale gonić – wyjaśnił król. – Nigdy nie wiadomo, w którym pokoju się zatrzyma.
Zaciekawiona Kloe zajrzała pod stół: nie opierał się na żadnej podstawie. Dworki, czyli Wróżki w pastelowych sukniach, zgromadziły się wokół stołu, obserwując dziwne zachowanie istoty ludzkiej.
Król gestem ręki zaprosił Kloe do stołu i zaraz pojawiły się na nim dania z całego świata, jak też puchary napełnione rozmaitymi napojami. Kloe ostrożnie usiadła na krześle, również bujającym w powietrzu i nakrytym niebieską aksamitną poduszką, zadając sobie pytanie, czy to, co widzi, aby naprawdę istnieje. Na jej twarzy chyba się malowało zdumienie, skoro mężczyzna-Wróżka i jego dworki wymienili rozbawione spojrzenia.
– Jesteś rodem z Diamentowego Królestwa, prawda? – spytał król i jego złote oczy spoczęły na młodym rycerzu.
– Tam się urodziłam i tam spędziłam pierwsze lata życia, Wasza Królewska Mość – odpowiedziała Kloe, podnosząc głowę – lecz dorastałam w Szmaragdowym Królestwie.
Zmaterializował przed nią potrawy będące specjalnością jej ojczyzny i zachęcił, by się posiliła, zanim przystąpią do omawiania spraw kontynentu. Zapach jedzenia był jak najbardziej realny. Przysunęła więc do siebie porcelanowy półmisek, na którym dymiły delikatne jarzynowe zapiekanki, specjalność kuchni Diamentowego króla. W ręku Kloe pojawił się znienacka ładny złocony widelec, aż wyrwał jej się okrzyk zdumienia. Rozbawione Wróżki szeptały między sobą, ich wesołość udzieliła się Kloe. Czując na sobie zachęcające spojrzenie króla Tilly, przełknęła pierwszy kąsek, którego smak ożywił w niej pamięć pierwszych lat życia. Usłyszała głos swojej matki i poczuła delikatną pieszczotę ojcowskiej dłoni na głowie.
– Nie możesz mieć, panie, wielu wrogów, jeśli wszystkich tak dobrze traktujesz – powiedziała, patrząc ze zdumieniem na króla.
Cały dwór wybuchł śmiechem. Jedynie twarz królowej Kałwy pozostała smutna.
– Nie musimy się przed nikim bronić – powiedział król Tilly z uśmiechem. – Królestwo Wróżek jest niewidzialne, a inne stworzenia mogą nas postrzegać tylko wtedy, gdy tego chcemy. U siebie w domu jesteśmy bezpieczni.
– Lecz wasza piękna dolina nie jest bezpieczna – odparła Kloe.
– To prawda, ale nie pozwalamy nikomu tam wejść, jeśli czujemy zagrożenie. Przemieszczamy skały w taki sposób, że tworzą nieprzebytą barierę od strony wybrzeża.
– Czy w taki właśnie sposób broniliście waszego królestwa w czasie ostatniego najazdu tych ohydnych potworów?
– Nie byłem wtedy Królem Wróżek, ale wiem, że mój poprzednik uchronił swoje ziemie przed zakusami przeciwnika, używając w tym celu magicznych mocy.
– Czy wasze moce są wystarczająco wielkie, by ukryć przed ich wzrokiem cały kontynent? – spytała Kloe z ciekawością.
– Taki wyczyn przekracza moje siły. Jednakże Szmaragdowi Rycerze nie powinni się obawiać, że moje królestwo ulegnie unicestwieniu przez najeźdźcę albo posłuży mu jako korytarz do Diamentowego i Szmaragdowego Królestwa. Nie pozwolę mu przejść.
– Moja misja polega na nakłonieniu cię, panie, do jak największej ostrożności. Błagam, wystaw warty na wybrzeżu.
– Nie ma najmniejszej potrzeby – zapewnił król. – Czujemy, gdy ktoś zbliża się do naszego terytorium.
– Czy jesteście też zdolni uprzedzić sąsiadów o niebezpieczeństwie?
– Na nic by się to nie zdało. Elfy odczuwają obecność obcych. A jeśli chodzi o mieszkańców Srebrnego Królestwa, to nie życzą oni sobie kontaktów z nami.
Kloe wiedziała, że kraj tych ostatnich srodze ucierpiał wskutek niełaski króla Draki, lecz nie nalegała, by Wróżki pierwsze wyciągnęły do nich rękę. Podziękowała mężczyźnie-Wróżce za smaczny posiłek i spytała, czy może się teraz pożegnać, gdyż musi bezzwłocznie wracać do Szmaragdowego Królestwa i spotkać się z druhami.
– Zanim odjedziesz, powiedz, jakie postępy robi mała Ariana – spytał król Tilly z uśmiechem.
Jeśli rzeczywiście przejmował się losem swojej najmłodszej córki, to nie okazywał tego specjalnie. Kloe wytłumaczyła mu, że rycerze nie mają żadnych wspólnych zajęć z uczniami aż do chwili, gdy zostaną oni giermkami. Jednak była przekonana, że mała znakomicie się rozwija, bo inaczej czarownik dawno by ją odesłał do domu.
– Jeśli Wasza Wysokość pozwoli... Jedna rzecz mnie zastanawia... – powiedziała Kloe z wahaniem.
– Chcesz wiedzieć, dlaczego nie ma skrzydeł? – uśmiechnął się król. – No cóż, szczęściem dla nas, rodziców, skrzydła wyrastają im dopiero w okresie dojrzewania.
A więc Ariana w końcu upodobni się do tych wszystkich cudownych skrzydlatych istot. Ale czy skrzydła nie będą jej przeszkadzać w szkoleniu? Wystarczy jedno źle obliczone cięcie szpadą, aby je zniszczyć.
– Skoro postanowiła resztę swego ziemskiego żywota spędzić w szeregach Szmaragdowych Rycerzy, zdejmiemy jej skrzydła – powiedział król, kiwając głową.
„Czy te pogodne istoty zdają sobie sprawę z cierpień, jakich doznają inni mieszkańcy kontynentu?”, zastanawiała się Kloe. Wstała i z szacunkiem ukłoniła się królowi. Potem podeszła za młodą Wróżką do ściany, w której nie było żadnego widocznego otworu, i nagle znalazła się w wysokiej trawie, a jej koń pasł się kilka kroków dalej. Zarżał z zaskoczenia na widok Kloe, więc poklepała go uspokajająco i spojrzała na słońce, żeby się zorientować w położeniu. Jeśli pojedzie na południowy wschód, trafi prosto do Szmaragdowego Królestwa i tam zaczeka na rycerzy. Wolałaby udać się do krainy Elfów i spróbować uspokoić Wellana, lecz jego rozkazy były jasne, wpadłby w gniew, gdyby go nie posłuchała.
Włożyła stopę w strzemię i już miała wspiąć się na siodło, gdy poczuła delikatny dotyk dłoni na ramieniu. Odwróciła się tak gwałtownie, że królowa Kałwa, patrząca na nią ze smutkiem, aż się wzdrygnęła.
– Tilly jest królem – powiedziała cichym głosem. – Nie może okazywać swoich prawdziwych uczuć przed narodem, ale martwi się nie mniej ode mnie.
– Jestem rycerzem, Wasza Wysokość. Nie mnie osądzać króla.
– Wasz Zakon rycerski uczy cennych wartości. Jestem szczęśliwa, że moja córka do niego należy.
Królowa zawahała się przez chwilę, nim poruszyła gnębiący ją temat.
– Jak umarła Fan? – spytała w końcu z lękiem w oczach.
– Została zasztyletowana przez agresorów, tak samo jak jej mąż. Natomiast mieszkańców Szoli zmasakrowały smoki, wyrywając im serca.
Kałwa schowała swoją piękną twarz w dłoniach i gorzko się rozpłakała. Kloe współczująco położyła jej rękę na ramieniu, błagając bezgłośnie królową, by takie okrucieństwa nie przydarzyły się w jej kraju. Królowa nie była w stanie nic powiedzieć, wycofała się łagodnie i znikła.
Kloe wskoczyła na siodło z postanowieniem, że gdy tylko wróci do Szmaragdowego Królestwa, spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej o tej dziwnej krainie. Skierowała się na południe, życząc swoim druhom, by z lepszym skutkiem spełnili swoje zadanie.
Czterej druhowie Kloe kontynuowali drogę po kamienistym brzegu morza, aż dotarli do Srebrnego Królestwa. Rycerze Santo i Falko rozstali się tutaj ze swoimi towarzyszami broni i skierowali w stronę twierdzy króla Kula, zabierając z sobą jednego jucznego konia. Rycerze Dempsej i Bergo pojechali dalej na południe, aby wywiązać się z powierzonego im zadania.
Santo i Falko nieco się zdziwili, gdy na horyzoncie zarysowały się przed nimi fortyfikacje Srebrnego Królestwa. Zamek wznosił się na wzgórzu, lecz wydawało się, że cały kraj jest otoczony wysokim kamiennym murem. Dwaj rycerze zatrzymali się na chwilę, aby mu się przyjrzeć. Na lekcjach historii kontynentu nigdy im nie mówiono o tego rodzaju obwarowaniach.
– Został zbudowany niedawno – oświadczył Santo, dotykając ręką powierzchni muru.
– Zapewne służy ku ochronie królestwa przed gwałtowną wichurą i falami w czasie sztormu – zasugerował Falko.
– Jest tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć.
Całymi godzinami jechali wzdłuż muru, nie napotykając żadnej bramy. Morze zostało daleko w tyle, znajdowali się teraz na granicy między dwoma królestwami, Srebrnym i Kryształowym, a podążając dalej trafiliby pomału, lecz niezawodnie do kraju Szmaragda I.
– Ależ to śmieszne! – wybuchnął w końcu Falko. – Po cóż wznosić mury bez jakichkolwiek otworów pozwalających wjeżdżać i wyjeżdżać?
– Na pewno znajdują się od północnej strony albo bliżej zamku – powiedział na to Santo, nie poddając się zniechęceniu.
Wellan obarczył ich misją: nie wrócą, dopóki nie dopełnią obowiązku. Pojechali na wschód, starając się wyłapać swoimi nadprzyrodzonymi zmysłami jakiś sygnał życia. Cisza. Dopiero o zmroku ujrzeli ogromne stalowe wrota, przed którymi biegła bita droga do Kryształowego Królestwa. Falko bardzo grzecznie głośno się przedstawił i na szczycie muru, między blankami, pojawiła się głowa w hełmie. Strażnik przyjrzał im się przez chwilę, po czym znikł bez słowa.
– Wydaje mi się komiczne radzić królowi, aby chronił swoje terytorium przed inwazją, skoro jest otoczone tego rodzaju murem – oświadczył Falko druhowi.
– Musimy go jednak uprzedzić – upierał się Santo. Między blankami zaroiło się nagle od mężczyzn w srebrzystych zbrojach, którzy obserwowali ich z góry.
– Jedźcie swoją drogą, cudzoziemcy – zawołał jeden z nich. – Mamy rozkaz nikogo nie wpuszczać.
– Jesteśmy Szmaragdowymi Rycerzami – odparł Falko, nie kryjąc zdumienia wobec takiego braku gościnności.
– Taka jest wola Srebrnego króla Kula. Idźcie sobie stąd.
– Mamy wiadomość dla króla – nalegał Santo, dumnie prostując się w siodle. – Nie odjedziemy, dopóki jej nie przekażemy.
Strażnicy cicho rozmawiali między sobą i rycerze wyczuli, że w ich sercach rodzi się zaciekła nienawiść. Dobrze wiedzieli, że mieszkańcy Srebrnego Królestwa ponieśli konsekwencje najazdu Draki, lecz to przecież nie powód, aby traktować gości z takim lekceważeniem.
– Naszemu panu do niczego nie jest potrzebna wiadomość pochodząca ze Szmaragdowego Królestwa – rzucił pogardliwie jeden z mężczyzn.
– Powiedzcie królowi Kulowi, że Szmaragdowi Rycerze są nie tylko ludźmi honoru i mężnymi wojownikami, lecz również czarownikami – dodał Santo, obserwując ich reakcję.
Żołnierze zawahali się, potem jeden z nich błyskawicznym ruchem rzucił sztylet w stronę rycerzy. Santo podniósł rękę i sztylet zatrzymał się w powietrzu kilka centymetrów od jego dłoni. Po blankach przeszedł szmer niedowierzania.
– Komu mam go oddać? – spytał kpiąco rycerz.
Żołnierze się pochowali. Lekko poruszając palcami, Santo przyciągnął broń do ręki i przyjrzał się jej uważnie.
– Niczego sobie sztuka – pokiwał głową, pokazując sztylet druhowi.
– Może byśmy dali koniom najeść się trawy w oczekiwaniu na odpowiedź króla? – zaproponował Falko.
Santo wsunął sztylet za pas i zeskoczył na ziemię. Obaj rycerze odprowadzili konie na pobocze drogi.
W obrębie warownych murów żołnierze naradzali się, po czym wysłali jednego ze swego grona, aby pilnie powiadomił króla Kula o przybyciu rycerzy. Od wyjazdu Szila, starszego syna Draki, w Srebrnym Królestwie nie było czarownika i wiedzieli, że król rozpaczliwie poszukuje jakiegoś maga. Posłaniec podprowadził swojego konia do stojącego na zboczu wzgórza zamku; końskie kopyta dźwięczały po kamiennych płytach dziedzińca. Jeździec zatrzymał się przed wspaniałymi srebrnymi wrotami głównego skrzydła, zeskoczył z konia, podał wodze jednemu z wartowników i wbiegł do środka.
Srebrny pałac, wielkie gmaszysko obłożone z zewnątrz i od wewnątrz białym kamieniem, nie robił przyjemnego wrażenia. Gładkie ściany były skromnie udekorowane i oświetlone paroma tylko pochodniami. Jedynie w skarbcu znajdowały się piękne dzieła sztuki oraz zbroja i osobiste rzeczy króla Hadriana, który niegdyś przewodził pierwszym Szmaragdowym Rycerzom.
Mieszkańcy Srebrnego Królestwa zgorzknieli wskutek wydarzeń ostatnich lat i w zamku panowała martwa cisza. Nawet król Kul był posępny. Nie udzielał już audiencji poddanym, gdyż za bardzo go pochłaniało żonglowanie skromnymi zasobami jego ludu.
Srebrne Królestwo, pozbawione wymiany handlowej i kulturalnej, musiało być samowystarczalne, produkować odpowiednio dużo żywności dla wszystkich i starać się wykształcić dzieci, których rodziło się coraz mniej. Ale przede wszystkim królowi boleśnie brakowało czarownika albo wielkiego uzdrawiacza, gdyż jego synek był ciężko chory i wydawało się, że nic mu nie przywróci zdrowia. Królowa Oliwia i on stracili już dwoje malutkich dzieci, a teraz obawiali się, że ten sam los spotka trzeciego chłopca.
Kiedy strażnik z przybocznej gwardii króla przyszedł go powiadomić, że jakiś żołnierz chce się z nim widzieć, Kul był skłonny odesłać go na stanowisko bez posłuchania. Był dosłownie wyczerpany, ponieważ spędził wiele nocy u wezgłowia chorego dziecka, daremnie próbując mu ulżyć. Westchnął głęboko, po czym skinieniem głowy dał znak, aby wprowadzić żołnierza. Następnie zagłębił się w fotelu, z wysiłkiem starając się zachować oczy otwarte. Zakurzony żołnierz ukląkł na kolano i pozdrowił monarchę.
– Dwaj cudzoziemcy stoją przed południową bramą, panie – oznajmił.
– Wydałem jasne rozkazy w tej sprawie, żołnierzu – odpowiedział Kul z rozdrażnieniem.
– Jeden z nich jest czarownikiem, panie.
Król podniósł się z fotela. Czy to odpowiedź na jego modły do bogów morza, czczonych przez tutejszy lud?
– Czy powiedzieli, kim są? – zapytał.
– To Szmaragdowi Rycerze.
Jakże to możliwe? Przecież ci wojownicy wyginęli setki lat temu, własna zachłanność doprowadziła ich do zguby.
– Przynoszą wieści dla Jego Królewskiej Mości – dodał żołnierz.
– W takim razie zaprowadźcie ich do południowej wieży. Bądźcie uprzejmi, lecz nie pozwólcie im kontaktować się z kimkolwiek.
– Już lecę, panie.
Kul udał się do wielkiej sali, w której przechowywano paradne stroje, i zawezwał sługi. Przyjmie gości tak, jak powinien to uczynić mąż królewskiej rangi, nawet jeśli jego ród został odrzucony przez resztę kontynentu.
***
Tymczasem dwaj rycerze rozpalili ognisko na skraju drogi, w miejscu osłoniętym z jednej strony przez dziwne menhiry. Santo zrobił herbatę, Falko zajął się końmi. Było bardzo ciemno i przesądny rycerz nie lubił o tej porze przebywać w szczerym polu. Usiadł obok Santa i z wdzięcznością przyjął kubek gorącej herbaty.
– Niczego się nie obawiaj, bracie. Zbadałem okolicę i nie ma tu nikogo poza naszymi przyjaciółmi żołnierzami i nami.
– Myślisz, że nasze moce pozwalają nam wyczuć obecność smoków albo ludzi-owadów? – spytał Falko, trzęsąc się z lekka.
– Sądzę, że tak, jeśli oni są żywi.
– A jeśli ich krew różni się od naszej?
– Falko, błagam cię! Nauczono nas rozpoznawać wszystko, co nas otacza, i przysięgam ci, że nie ma tu żadnego niebezpieczeństwa. Uspokój się i sam wysonduj to miejsce, żeby się przekonać.
Falko odstawił kubek i zwolnił oddech, co nie było dla niego łatwe. Nad kontynentem zapadały ciemności. Przymknął turkusowoniebieskie oczy i otworzył się na wibracje ziemi i nieba. Kojące ciepło zawładnęło jego ciałem. Wsłuchiwał się usilnie we wszystko, co w niego wstąpiło, lecz Santo miał rację. Nie czuł żadnego niebezpieczeństwa... aż do chwili, gdy głośny huk kazał mu szybko otworzyć oczy. Wielkie metalowe wrota powoli się rozwarły. Santo, już na nogach, w skupieniu zmarszczył czoło.
– Nie czuję żadnej wrogiej intencji...
Dziesięciu żołnierzy w srebrzystych zbrojach zbliżyło się do nich, trzymając rękę na rękojeści miecza, lecz Santo był pewien, że to tylko gwoli ostrożności. Rozumiał, że nie wyszli z twierdzy po to, aby ich przepędzić. Żołnierze stanęli przed nimi i rycerze wyczuli ich niechęć. Ale rozkaz to rozkaz.
– Jego Królewska Mość Srebrny Kul dowiedział się o waszym przybyciu i pragnie się z wami spotkać – powiedział jeden z żołnierzy, patrząc ponad ich głowami.
Santo skłonił się przed nim leciutko na znak posłuszeństwa, tymczasem Falko przeniknął ich serca. Ci żołnierze byli dziećmi, kiedy król Draka uciekł do Szoli, lecz nadal czuli się głęboko upokorzeni z tego powodu.
Santo i Falko zebrali swoje rzeczy, wzięli konie i poszli za Srebrnymi żołnierzami na drugą stronę murów. Tam czekali inni żołnierze na koniach, dzierżyli w rękach pochodnie, aby oświetlić drogę.
Rycerze dyskretnie przyglądali się otoczeniu. Całe królestwo leżało w obrębie murów jak w wielkiej muszli. Jadąc konno do pałacu, widzieli z daleka tysiące skupionych w grona światełek, co wskazywało, że mieszkańcy żyją w małych, ciasno zabudowanych wioskach, dochodzących aż do morza.
Przed nimi wyrosła twierdza: nie tak wysoka jak w Szmaragdowym Królestwie, lecz zajmująca większy obszar. Nie było tu zwodzonego mostu, a tylko potężna srebrna brama. Służący zajęli się ich wierzchowcami, a kolejni żołnierze zastąpili poprzednich, aby zaprowadzić przybyszów do królewskiej wieży.
Falko nie mógł nie zauważyć wrogiego nastawienia tych, których mijali: widok wysadzanych drogimi kamieniami zielonych pancerzy przypominał im o sromotnej porażce króla Draki. Santo szedł obok niego z podniesioną głową, a przecież tak samo musiał odczuwać wrogość tubylców. Żołnierze stanęli przed drzwiami, otworzyli je i cofnęli się na boki, przepuszczając cudzoziemców.
Dwaj rycerze weszli do wielkiej okrągłej sali: pośrodku stał tron z masywnego srebra, na którym siedział mężczyzna o znużonej twarzy. Ubrany był w zwykłą, niepokalanie czystą tunikę przepasaną srebrnym łańcuchem, na głowie miał równie prostą koronę odlaną z tego samego kruszcu. Rycerze skłonili się przed nim.
– Jestem Kul, władca Srebrnego Królestwa – oświadczył bardzo zmęczony mężczyzna ochrypłym głosem. – Mój posłaniec twierdzi, że jesteście Szmaragdowymi Rycerzami.
– Zgadza się, Wasza Królewska Mość – odparł Santo.
– A przecież Szmaragdowi Rycerze dawno temu wyginęli...
– Przed piętnastu laty król Szmaragd I postanowił wskrzesić ten rycerski Zakon, kształcąc w tym celu szczególnie uzdolnione dzieci z całego kontynentu. Należymy do pierwszych, którzy zostali pasowani na rycerzy.
Kul przyglądał im się dłuższą chwilę i rycerze odczuli jego głęboki smutek z racji tego, że od początku swego panowania był odsunięty od decyzji dotyczących kontynentu.
– Jestem Rycerz Szmaragdowy Santo, a to mój druh Szmaragdowy Falko – ciągnął młody wojownik, nie chcąc, by król pogrążył się jeszcze bardziej w melancholii.
– Jaki jest powód waszej wizyty?
Rycerze porozumieli się wzrokiem i telepatycznie ustalili, że Santo przemówi w ich imieniu. Głosem pełnym współczucia opowiedział królowi, co widzieli w kraju Szoli.
– Czy znaleźliście ciało mego brata króla Szila? – chciał się dowiedzieć Kul, którego twarz mocno zbladła.
– Tak, Wasza Królewska Mość – potwierdził Santo, spuszczając oczy. – Został zasztyletowany przez wroga.
Kul nie mógł uwierzyć, by czarownik, równie zręczny jak Szil, nie potrafił się obronić przed potworami. Milczał przez długi czas, próbując sobie wyobrazić ostatnie chwile brata.
– Co się stało z królową Szoli? – spytał wreszcie.
– Również zginęła, panie – odparł Santo – lecz wcześniej zdążyła powierzyć córkę królowi Szmaragdowi.
– Nie wiedziałem, że mój brat ma następczynię – zdziwił się Kul. – Myślałem że...
Nie skończył zdania. Wstał i podszedł do otworu strzelniczego, przez który widać było w oddali ocean. Rycerze nie zrozumieli dziwnego uczucia, jakie ogarnęło serce króla. Powinien się ucieszyć na wiadomość, że dziedzic jego krwi przeżył masakrę, tymczasem wydawało się, że cierpi z zazdrości. Kul był zakochany w Fan i pienił się na samą myśl, że obdarzyła brata dzieckiem. „Jego też musiała zauroczyć”, pomyślał Falko. Santo dyskretnie szturchnął druha łokciem pod żebro, aby go przywołać do porządku.
– Czy dziecko ma pozostać w Szmaragdowym Królestwie? – spytał Kul, odwracając się do młodych wojowników.
– Było życzeniem matki, panie, aby jej córka została rycerzem – odpowiedział Santo.
– Czy jest podobna do matki? – zapytał król, podchodząc do nich i z trudem powstrzymując łzy.
– W pewien sposób – powiedział wymijająco rycerz, niezbyt pewny siebie.
Kul zasiadł na tronie i westchnął z nieudawanym znużeniem.
– Moi żołnierze twierdzą, że jeden z was jest czarownikiem – rzekł, marszcząc brwi.
– Wszyscy Szmaragdowi Rycerze są czarownikami, panie – zapewnił go Santo.
– Czy mają dar uzdrawiania?
– Niektórzy z nas górują w tej dziedzinie nad innymi.
– Mój syn jest ciężko chory, żaden z tradycyjnych leków nie przywraca mu zdrowia. Czy zgodzicie się go leczyć?
– To byłby dla nas zaszczyt, panie.
Mimo wielkiego zmęczenia król Kul jednym susem poderwał się z tronu, wyskoczył za drzwi i wąskimi korytarzami oraz ukrytymi schodami pobiegł przed siebie, nie troszcząc się o asystę. Rycerze szli za nim w milczeniu, zrozumiawszy w końcu, jaka jest ich prawdziwa rola na kontynencie. Mają bronić i ratować wszystkich mieszkańców Eukidii, łącznie z chorymi książętami.
Weszli do rozległej komnaty z białego marmuru, oświetlonej mnóstwem świeczek. Zapewne była to królewska sypialnia. Pod przeciwległą ścianą między dwoma wielkimi oknami stało szerokie łoże z baldachimem. Przesłaniające je opalizujące woale lekko powiewały w wieczornej bryzie. Pod innymi ścianami stały luksusowe szafy i komody oraz lustro we wspaniałej srebrnej ramie w kształcie mewy. Królowa Oliwia siedziała nad srebrną kolebką, delikatnie ją kołysząc. Była to kobieta cicha i łagodna, o długich złotych włosach i pięknej twarzy naznaczonej wieloma bezsennymi nocami, jakie spędziła u wezgłowia syna. Spojrzała zgaszonym wzrokiem na dwóch nieznajomych towarzyszących mężowi.
– To Szmaragdowi Rycerze – przedstawił ich król. – Są czarownikami.
W zmęczonych oczach królowej zabłysło światełko nadziei. Ci ludzie przyszli uratować jej dziecko. Kul wyjął je ostrożnie z kolebki i pokazał rycerzom. Niemowlę było blade jak śmierć, a pot zlepiał ciemny puch na główce. Mając kilka miesięcy, powinno tryskać życiem, tymczasem leżało bezwładnie w ramionach ojca. Wśród Szmaragdowych Rycerzy największym talentem uzdrowicielskim był obdarzony Santo. Wyciągnął ręce i król Kul bez wahania podał mu dziecko. Niespokojna o los synka królowa przytuliła się do męża i obserwowała uzdrawiacza. Rycerz ułożył maleństwo na swojej lewej ręce i wolno przesunął prawą rękę nad jego wątłym ciałkiem.
– Gdzie go mogę położyć? – spytał króla.
Kul podbiegł do wielkiej komody z jasnego drewna i jednym ruchem zmiótł wszystko, co się na niej znajdowało. Santo położył księcia i przesunął nad nim drugą rękę.
– Uratujecie go? – szepnął błagalnie król.
– To poważna choroba, panie – powiedział Santo. – Jednak myślę, że mogę mu pomóc. Kiedy przekażę mu moją życiową siłę, prawdopodobnie stracę przytomność, a wtedy trzeba będzie zrobić wszystko, co wam powie rycerz Falko.
– Posłuchamy go – zapewnił Kul.
Santo zwrócił lekko głowę w stronę Falka i przez kilka sekund ich oczy wymieniały informacje. Tak, to są prawdziwi magowie, pomyślała królewska para, czując dziwną, zimną i niewidzialną energię, jaka przebiegła między rycerzami. Santo skoncentrował się następnie na chorym dziecku. Wyciągnął nad nim ręce i wypowiedział jakieś słowa w nieznanym języku. Nagle jego dłonie zaświeciły się i królowa Oliwia podniosła rękę do ust, tłumiąc okrzyk zdziwienia. Młodzieniec w zielonej zbroi położył swoje świecące ręce na piersi dziecka, potem na jego głowie. Po chwili rycerz zaczął się trząść w niekontrolowany sposób i światło znikło z jego dłoni. Zachwiał się i Falko przytrzymał go za ramię.
– Gdzie może odpocząć z dala od spojrzeń? – spytał króla, kryjąc niepokój, jaki w nim wzbudziło zasłabnięcie druha.
Królowa wskazała mu zaraz łóżko w alkowie. Falko zaniósł tam przyjaciela i położył na posłaniu. Szybko przesunął ręką nad jego ciałem i stwierdził, że siła życiowa Santa bardzo osłabła.
– Wiesz, co trzeba zrobić – szepnął Santo z na wpół zamkniętymi oczyma.
Falko energicznie potrząsnął głową i ścisnął go za przedramię, jak to robią rycerze, po czym się cofnął. Ciało Santa osnuł kokon białego światła, a Falko stanął przy druhu, aby nad nim czuwać. Odzyskiwanie energii po tak wyczerpującym uzdrawianiu to dla rycerza moment niezwykle trudny. Jeden z jego towarzyszy musi absolutnie zostać przy nim i pilnować, by nikt go nie dotknął.
Leżące na komodzie dziecko zaczęło się poruszać na oczach rodziców, patrzących z niedowierzaniem. Od urodzenia nie zdarzyło mu się przejawiać takiej witalności. Chłopczyk wymachiwał rączkami we wszystkie strony, a w końcu się rozpłakał.
– Udało się... Udało się, mężu – szepnęła Oliwia, która wciąż nie wierzyła własnym oczom.
Wzięła synka na ręce i przytuliła do piersi, uśmiechając się ze szczęścia. Król Kul patrzył na oboje, ciesząc się nagłym zwrotem Fortuny. Obroty losu potrafią nieraz zaskoczyć ludzi. Pocałował królową w policzek, a dziecko w główkę i wszedł do alkowy, gdzie czuwał Falko.
– Jak on się czuje? – spytał król, wskazując Santa.
– Odzyskuje siły, Wasza Królewska Mość – odpowiedział rycerz. – Za kilka godzin dojdzie do siebie.
– Każę przygotować bardziej stosowny pokój, abyście obaj mogli odpocząć.
– Dopóki mój towarzysz karmi się światłem, nie można go ruszać.
– W takim razie dam wam służących do dyspozycji. Bez wahania każcie sobie przynieść wszystko, czego wam trzeba.
Falko podziękował mu i król wyszedł wraz z żoną i dzieckiem. Rycerz przyciągnął stołek do wezgłowia Santa i usiadł, by przy nim dyżurować. Nie wolno mu zasnąć, jak długo druh jest w niebezpieczeństwie, i nikt nie może dotknąć białego światła spowijającego jego ciało. Instrukcje Elunda były w tym punkcie najzupełniej jasne. Falko wpatrywał się w spokojną twarz przyjaciela; miał nadzieję, że uleczenie następcy tronu pozwoli im przekonać Srebrne Królestwo do wznowienia stosunków z resztą kontynentu.
Kilka godzin przed świtem Santo odzyskał przytomność. Energie ziemi i nieba całkowicie przywróciły mu siły i niebawem ustąpił miejsca przyjacielowi, aby i on trochę odpoczął przed wschodem słońca. Sam zaś poszedł napić się wody i usiadł na krześle przy oknie. Santo urodził się w Królestwie Fal, na skraju Pustyni, a wyrósł w Szmaragdowym Królestwie, w samym środku kontynentu, toteż nie znał naprawdę oceanu. Przywarłszy do okna, podziwiał bezkresne morze i pierwsze promienie słońca, zabarwiające niebo na szaro i różowo. Wiedział, że po drugiej stronie morza, na zachodzie, rozciągają się inne ziemie, jednak tak oddalone, że nie można ich zobaczyć nawet z wierzchołka Kryształowej Góry. Na tych dalekich ziemiach mieszkały smoki pożerające serca ciepłokrwistych istot...
Falko obudził się w chwili, kiedy posłaniec od króla przyszedł zaprosić ich do stołu na pierwsze śniadanie. Dwaj rycerze szybko się umyli, poświęcili kilka minut medytacji i dali się zaprowadzić służącym do wielkiej marmurowej sali, ozdobionej tkaninami haftowanymi niebieską i srebrną nicią, a przedstawiającymi nieznane im morskie stworzenia. Jednym z nich była olbrzymia ryba z czarnym grzbietem i białym brzuchem, szczerząca ostre zęby. Drugi stwór był jeszcze dziwniejszy: miał okrągły łeb z jednym tylko okiem i mnóstwo długich łap. Wellan z pewnością umiałby je nazwać, bo przeczytał wszystkie książki z biblioteki Szmaragda, lecz dla Santa i Falka te bestie były równie przerażające jak smoki ludojady.
Rycerze zasiedli przy królewskim stole. Na twarzach Kula i jego żony malowała się radość.
– Uratowaliście życie naszemu dziecku – przemówił król, uśmiechając się szeroko. – Proście, o co chcecie, a otrzymacie to ode mnie.
– W takim razie proszę nam obiecać, że jeśli jedno z waszych dzieci będzie wykazywać zdolności do magii, to pozwolicie mu zostać Szmaragdowym Rycerzem.
– Macie moje słowo – odparł monarcha.
Słudzy postawili na stole chleb, miód, jajka i owoce, obaj podróżni jedli z apetytem.
– A więc wasza misja polegała na poinformowaniu mnie o tragicznym losie królestwa mego brata? – zapytał poważniejszym głosem król Kul.
– Przybyliśmy, aby prosić Jego Królewską Mość o przygotowanie waszego ludu na wypadek inwazji od strony morza – powiedział Falko. – Lecz kiedy ujrzeliśmy mur otaczający wasze królestwo, uznaliśmy, że jesteście bezpieczni.
– Chcieliśmy jednak spotkać się z tobą, panie, i poinformować cię, że Szmaragdowi Rycerze znów są gotowi do walki – dodał Santo.
– Pocieszająca nowina – pokiwał głową król. – Jeśli chodzi o mur, to kazałem go zbudować na samym początku mego panowania, aby uchronić lud przed ewentualnymi represjami ze strony innych królestw po ucieczce mojego ojca.
– Co w końcu was wszystkich uratuje – zauważył Santo.
Król przyglądał im się przez chwilę w milczeniu, zupełnie tak samo, jak to robił Szmaragd I, gdy miał powziąć ważną decyzję.
– Powiedzcie waszemu władcy, że jeśli wojna wybuchnie, przyjmiemy wszystkich, którzy poproszą o azyl – oświadczył w końcu. – Zanim jednak wrócicie do domu, chciałbym, abyście wzięli udział w uroczystości pogrzebowej, którą chcę uczcić pamięć mojego brata i jego żony.
– Będziemy zaszczyceni – zapewnił go Falko.
I dwaj rycerze, zadowoleni z wyniku swojej pierwszej misji, wznieśli toast za pomyślność Srebrnego Królestwa.
Rycerze Dempsej i Bergo rozstali się na kamienistej plaży u progu Kryształowego Królestwa. Pierwszy pojechał w głąb lądu, natomiast drugi kontynuował drogę brzegiem, ciągnąc za sobą konia objuczonego zapasami.
Dempsej wiedział o tym królestwie tylko tyle, że przeszło w ręce młodego króla, liczącego nie więcej lat niż on. Kryształowe Królestwo było właściwie jednym długim ciągiem skąpo zadrzewionych dolin, w których pasły się na swobodzie liczne stada owiec. Dumni i wojowniczy mieszkańcy tej krainy dobrze się bronili w czasie pierwszej inwazji ludzi-owadów. Nigdy też nie próbowali przejąć tradycji i zwyczajów czterech sąsiadujących z nimi królestw. Fanatycznie niezależni, nie lubili, by cudzoziemcy przekraczali granice ich kraju bez powodu. Dempsej oczekiwał więc szybkiej reakcji ze strony tubylców i nie zawiódł się.
Jadąc na wschód, już po kilku kilometrach poczuł niebezpieczeństwo. Z dłonią na rękojeści szpady podążał dalej z tą samą prędkością, czekając, aż obserwujący go wartownicy zechcą się pokazać. Nie wiedział, gdzie się znajduje zamek królewski, więc ich pomoc bardzo by mu się przydała. Ci mistrzowie kamuflażu wychynęli z ukrycia w momencie, gdy Dempsej sprowadzał konia w dół, ku rzece Mardal, przecinającej nadmorską krainę. Rycerza w mgnieniu oka otoczyło dwunastu zbrojnych mężów odzianych w tuniki w barwach rosnącej tu zieleni.
– Co robisz na ziemiach Kryształowego Króla? – zapytał ten, który wyglądał na najstarszego.
– Jestem Dempsej, Szmaragdowy Rycerz, i mam wiadomość dla waszego władcy – odpowiedział rycerz z dumą.
Mężczyźni spojrzeli po sobie i Dempsej wyczuł ich zmieszanie. Kryształowe Królestwo nie obfitowało w naturalne bogactwa i jego mieszkańcy zapewne spędzali większość czasu na zdobywaniu pożywienia, a nie na studiowaniu historii. Nie mieli pojęcia, kim są Szmaragdowi Rycerze, dawni czy obecni.
– Jeśli jesteś Szmaragdowy, to chyba bez problemu możesz porozmawiać z królem – powiedział niepewnym jeszcze głosem żołnierz.
Wszyscy z podziwem patrzyli na zieloną zbroję rycerza, wysadzaną drogimi kamieniami na kształt krzyża, i Dempsej domyślił się, że w życiu codziennym rzadko mają do czynienia ze szlachetnym tworzywem. Żołnierze ruszyli przodem, lecz nie przestali go pilnować. Dempsej czuł na sobie ich uwagę i zastanawiał się, czy aby nie chcą go oddalić od zamku, gdy skierowali się na zachód, z biegiem rzeki. Była głęboka, choć nie rwąca. Na przeciwległym brzegu rycerz zobaczył dzieci łowiące ryby na przynętę. Większość z nich odprowadziła go wzrokiem: czy z powodu konia, czy też błyszczących w słońcu drogich kamieni na zbroi?
Żołnierze zatrzymali się wreszcie nad brzegiem wody i jeden z nich zadął w wielki czarny róg, uprzedzając resztę mieszkańców o przybyciu cudzoziemca. Rycerz ani przez chwilę nie wątpił, że ma do czynienia z dobrze zorganizowanym społeczeństwem, które i tym razem będzie się umiało skutecznie obronić przed najeźdźcą. Jeżeli Wellan się nie myli, smoki boją się wody, a wieś leżała nad rzeką, doskonałą osłoną naturalną przed potworami. Żołnierze weszli do wody aż po pas, Dempsej, cały czas czujny, podążał za nimi na koniu.
Potem kontynuowali drogę, idąc dolinami i mijając skupiska krytych słomą chałup, między którymi uganiały się dzieci i kozy. Przed glinianymi chatami kobiety gotowały jedzenie albo szyły ubrania.
– Gdzie są mężczyźni? – spytał Dempsej ze zdziwieniem.
– Trochę wszędzie: w polu, w młynie – odpowiedział jeden z przewodników, wzruszając ramionami. – Zajmują się inwentarzem albo stoją na czatach. Nigdy nie oddalają się za bardzo od swoich rodzin.
Przeszli przez szereg wiosek, aż w końcu Dempsej ujrzał ogromną chatę stojącą przy wiatraku. Żołnierze pokazali mu ją z daleka, mówiąc, że to siedziba króla Kala i królowej Felicyty. Dziwne, pomyślał rycerz, że niektórzy monarchowie chcą mieszkać na tak odsłoniętym terenie. Rozległy dom nie był ufortyfikowany, byle kto mógł tam wejść i go zniszczyć. Pozostawianie najważniejszych ludzi w królestwie bez ochrony wydało się Dempsejowi nieostrożnością.
Zsiadł z konia przed dziwaczną, krytą słomą siedzibą króla. Jeden z przewodników wprowadził go do środka, pozostali zajęli się wierzchowcem. Dempseja zdziwiło prymitywne wnętrze domu. Wielką sień otaczały pokoiki oddzielone od siebie przepierzeniami utworzonymi ze skór zawieszonych na belkach stropowych. W środku znajdowało się wielkie kamienne palenisko.
Kilka kroków od ognia siedział mężczyzna we fiołkowej tunice i podrzucał na kolanach małego chłopca. Miał długie ciemne włosy i złoty łańcuszek na czole. Na widok zbliżającego się cudzoziemca przerwał zabawę.
– Kai, ten człowiek chce z tobą rozmawiać – powiedział przewodnik, wskazując Dempseja palcem.
Kryształowy Król postawił chłopczyka na ziemi i szepnął mu coś do ucha. Chłopiec ze śmiechem wybiegł z pokoju, a monarcha podszedł do wojownika w zielonej zbroi i przyjaźnie wyciągnął rękę. Dempsej podał mu swoją i ku jego wielkiemu zdumieniu król uścisnął mu przedramię, jak to robią rycerze. Choć twarz miał młodzieńczą, w jego oczach widać było mądrość i doświadczenie.
– Jestem król Kai – oznajmił najprościej w świecie.
– Szmaragdowy Rycerz Dempsej, Wasza Królewska Mość – przedstawił się Dempsej i złożył ukłon.
– Tak właśnie mi się wydawało! Siadaj, proszę.
Przyciągnął go bliżej paleniska i usadowił w drewnianym fotelu. Przewodnik, zorientowawszy się, że królowi nic nie grozi ze strony mężczyzny przyozdobionego szlachetnymi kamieniami, zostawił ich samych i wrócił na czaty. Rozejrzawszy się po wykonanych przez rękodzielnika sprzętach, Dempsej pojął, że tutejsi mieszkańcy różnią się od wszystkich znanych mu ludzi. Mieszkali na wybrzeżu i byli sąsiadami Królestwa Zenoru, gdzie przed wiekami rozegrała się rozstrzygająca bitwa z najeźdźcą, sami jednak nie ponieśli prawie żadnych strat.
– Bardzo chciałem spotkać prawdziwego Szmaragdowego Rycerza – powiedział król z prostotą. – Jedno z naszych dzieci uczy się obecnie u czarownika Elunda. Do twarzy mu będzie w tym stroju.
– Postanowiliśmy ubierać się tak samo jak niegdysiejsi rycerze, panie, lecz bronimy bardziej szlachetnych wartości.
– Zapewne nie ty jeden zdążyłeś zostać pasowany na Rycerza. Gdzie są inni?
– Rozstaliśmy się z druhami, aby przestrzec nadmorskie królestwa przed niebezpieczeństwem, które wisi nad nami wszystkimi. Obawiam się, że wyparty przez naszych przodków nieprzyjaciel znów nam zagraża. Spustoszył już Królestwo Szoli, nikogo nie pozostawiając przy życiu.
– Nikogo? – zdziwił się król. – Cały naród został unicestwiony?
– W ciągu jednej nocy, Wasza Królewska Mość.
Król zaczął chodzić tam i z powrotem po pokoju ze wzrokiem wbitym w ziemię, wreszcie stanął i odważnie spojrzał na Rycerza.
– Dokąd się udał nieprzyjaciel? – spytał, prężąc pierś niczym bóg wojny.
– Wycofał się za morze i nie wiemy, kiedy pojawi się znowu. Z tego powodu uprzedzamy wszystkie leżące na wybrzeżu kraje.
– Jaką strategię sugerują Szmaragdowi Rycerze?
– Nie powinniście sami stawiać czoła wrogowi. Wszyscy zginiemy, jeśli będziemy walczyć w pojedynkę. Na razie radzimy przyjąć postawę obronną.
– Zgoda. Jeśli legendy nie kłamią, bardzo trudno wyeliminować te stwory. Podporządkujemy się waszym zaleceniom.
Dempsej chciał, aby król opowiedział mu te legendy, które znał tylko Wellan, jedyny z rycerzy. Król Kai wytłumaczył mu, że kryształowy naród nie posiada żadnych pisanych tekstów, a wydarzenia z przeszłości są przekazywane z pokolenia na pokolenie przez bajarzy. Wybiera się ich spośród ludzi odznaczających się świetną pamięcią i darem wymowy. Dempsej natychmiast zapragnął ich poznać i posłuchać, co mają do powiedzenia na temat tajemniczego wroga. Król obiecał ich zaprosić na wieczerzę i wyprowadził rycerza na dwór.
Usiedli na dużej płaskiej skale u brzegu wielkiego jeziora w pobliżu pałacu i Kai przedstawił Szmaragdowemu Rycerzowi rozmaite środki obrony, jakimi dysponuje jego naród.
Dopiero wieczorem, siedząc przy wielkim, trzaskającym ogniu, Dempsej dowiedział się czegoś więcej o krwiożerczych smokach. Najstarsi bajarze stawili się na wezwanie króla i przedstawili raczej niepokojący wizerunek wroga. Jeden z siwowłosych opowiadaczy spojrzał na rycerza jasnymi jak letnie niebo oczami.
– Kiedy te przerażające bestie po raz pierwszy zjawiły się na terytorium Eukidii, przybyły przez pustynię, od południa, gdyż nie znoszą wody.
Zgromadzeni mężczyźni, kobiety i dzieci słuchali w milczeniu, bo rzadko kiedy bajarze chcieli mówić o tym ponurym okresie ich dziejów.
– Przecież widzieliśmy ślady tych bestii na śniegu! – zaoponował rycerz.
– To pewnie inny rodzaj smoków – powiedział król w zamyśleniu – co skomplikuje naszą strategię obronną, jako że liczyliśmy, iż powstrzymają ich nasze rzeki i jeziora.
– Z pewnością można je zabić w inny sposób – zapewnił go Dempsej. – Powiedz, co wiecie o pierwszych smokach.
Wszystkie zaintrygowane spojrzenia zwróciły się w stronę rycerza o bardzo jasnych włosach, lecz Dempsej jakby ich nie czuł, uwagę skupiwszy na bajarzu.
– Są dwa razy większe od konia – ciągnął starzec. – Zamiast kopyt mają łapy zakończone palcami, jak jaszczurki. Mają długą szyję i ogon najeżony ostrymi igłami. Trójkątny łeb i spiczasty pysk z paszczą pełną tnących zębów.
– Czy są szybkie?
– Szybkie jak koń, lecz trudniej je okiełznać. Jeźdźcy nie zawsze umieli nad nimi zapanować, dzięki czemu nasi ludzie zdołali je zakatrupić.
– W jaki sposób?
– Wciągając smoki w pułapki na grubego zwierza, takie jakie kopią w puszczy leśne plemiona, i potem paląc je tam żywcem. Niektóre, ale bardzo nieliczne smoki utonęły na bagnach i w rzekach.
Dempsej zatopił się w myślach. „Te potwory nie wydają się niepokonane, ale skąd pewność, że to te same, które zaatakowały Królestwo Szoli?”, zastanawiał się. Tylko w jeden sposób można się było tego dowiedzieć, ale rycerz wahał się przed postawieniem bajarzowi pytania w obecności tylu niewinnych uszu.
– Czym żywią się te bestie? – spytał w końcu.
– Nie wiemy – przyznał bajarz.
Dempsej pomyślał, że gdyby w przeszłości wyrwały komuś serce, zostałoby to zapamiętane. A więc to nie te same zwierzęta. Król wyczuł rozczarowanie rycerza i spytał go na ucho, czego naprawdę chce się dowiedzieć. Dempsej spojrzał na twarzyczki siedzących wokół niego dzieci i przygryzł dolną wargę. Wahał się. Król Kai domyślił się, co go powstrzymuje przed zadaniem pytania. Nie okazując niepokoju, z pogodną twarzą oświadczył, że najwyższy czas położyć dzieci do łóżka. Kobiety zabrały je, mimo protestów, i zaprowadziły do chat, oświetlając sobie drogę pochodniami.
Rycerz zaczekał, aż przy ognisku zostaną tylko mężczyźni i starsze osoby, nim ujawnił straszliwy koniec mieszkańców Szoli. Wszyscy byli wstrząśnięci. Nawet bajarze nigdy nie słyszeli o smoku pożerającym ludzkie serca.
– Musimy się więc przygotować do walki z innymi stworami – westchnął monarcha. – Powiedz Szmaragdowemu Królowi, że jesteśmy gotowi przyłączyć się do jego rycerzy, aby bronić Eukidii.
***
Dempsej spędził noc w chacie króla i zorientował się, że oprócz królewskiej pary mieszka tam wiele rodzin. Rankiem zbudziły go śmiechy dzieci bawiących się w berka wokół jego łóżka. Usiadł i złapał chłopczyka, który zaniósł się głośnym śmiechem.
Rycerz zjadł śniadanie z królem i jego otoczeniem. Byli to prości ludzie, lubiący weselić się i żartować. Słuchał, jak opowiadają o swoich codziennych zajęciach, i dzięki temu lepiej zrozumiał ich świat. Pozwolił dzieciom dotknąć drogich kamieni na swojej zbroi i wsiadł na konia. Król Kai przyjaźnie uścisnął mu ramię, a królowa Felicyta, kobieta równie prosta jak jej małżonek, podała mu koszyk z prowiantem. Dempsej wszystkim podziękował i poradził wystawić możliwie najwięcej wartowników na brzegu morza. Potem skierował się na wschód w kierunku Szmaragdowego Królestwa.
Rycerz Bergo samotnie podążał drogą nad brzegiem oceanu i po całym dniu jazdy przespał się na plaży. O świcie napoił oba konie i ruszył dalej w kierunku Królestwa Zenoru. Ze wszystkich krajów, o których opowiadano rycerzom na lekcjach historii kontynentu, ten właśnie znali najlepiej, ponieważ na plażach Zenoru toczyły się ostatnie walki z ludźmi-owadami. Galopując po drobnym żwirze, Bergo nie mógł myśleć obojętnie o wypadkach, jakie się tu rozegrały setki lat wcześniej. Jak zareaguje ludność Zenoru na wieść, że złowrogie istoty, które omal nie zmiotły jej z powierzchni ziemi, znowu się pojawiły?
Zastanawiał się, dlaczego Wellan powierzył tę delikatną misję właśnie jemu. W stosunkach z ludźmi nie miał tej zręczności co Santo ani tej łagodności co Kloe. Jak uprzedzić tych nieszczęśników o niebezpieczeństwie, żeby ich nie przerazić? Rozmyślał nad wszystkimi ewentualnościami, gdy wtem ujrzał na horyzoncie zamek, a raczej jego pozostałości. Zbudowany był na wrzynającym się w morze skalistym cyplu, tak iż wydawało się, że jego fundamenty tkwią w wodzie.
Podjechawszy bliżej, Bergo zorientował się w kiepskim stanie budowli. Jedna z czterech wież została całkowicie zburzona, sterczały tylko trzy. Na plaży w pobliżu murów leżały zwały kamieni, milczących świadków straszliwej walki czarowników z czarnoksiężnikami. Twierdza w niczym nie przypominała Szmaragdowego Zamku. Różniła się architekturą, była bardziej ascetyczna, pozbawiona ozdób i znacznie starsza od fortecy, w której wyrósł. Fundamenty budowli pokryte były mułem.
Z wolna okrążył twierdzę na koniu. W wielu miejscach mury były przebite. Jaka nadludzka siła spowodowała takie szkody? Czarodziejska moc? Potężne szpony smoka? Objechawszy zamek, Bergo stwierdził ze zdumieniem, że czwarta ściana, ta zbudowana na stałym gruncie, runęła, i że dziedziniec jest pusty. Zatrzymał rumaka i przez dłuższą chwilę przyglądał się rozrzuconym na ziemi kamieniom, starając się zrekonstruować wypadki z przeszłości i złożyć w całość kawałki tej gigantycznej łamigłówki. Szmaragdowi Rycerze byli nie tylko wojownikami, czarownikami i uzdrowicielami, kształcono ich również w takich dyscyplinach jak polityka, strategia, rozwiązywanie konfliktów, architektura, historia i anatomia.
Wyostrzone zmysły rycerza zasygnalizowały mu czyjąś obecność na plaży. Odwrócił się i ujrzał pięć kobiet z wiklinowymi koszami. Stały bez ruchu i wpatrywały się w niego z obawą w oczach – co było zupełnie zrozumiałe, zważywszy, jak bardzo ucierpiała tutejsza ludność. Bergo podszedł powoli, aby ich nie spłoszyć, ale wyczuł, że w sercach kobiet zbudził się lęk.
– Jestem Bergo z Zakonu Szmaragdowych Rycerzy – powiedział silnym i uspokajającym głosem. – Szukam waszego króla.
Na wiadomość, że przybywa z zaprzyjaźnionego kraju, kobiety odprężyły się. Bergo podszedł więc do nich, a one wcale nie rzuciły się do ucieczki.
– Król już nie mieszka na zamku – powiedziała jedna z nich i zarumieniła się.
Były młode i zapewne nieczęsto spotykały cudzoziemców na tym odległym krańcu kontynentu. Bergo poprosił więc, aby mu pokazały drogę do nowego zamku, ale ta prośba wprawiła je w zakłopotanie.
– Nie ma nowego zamku – powiedziała inna z niewiast. – Król mieszka w miasteczku na górze. Właśnie tam idziemy.
Bergo zauważył, że ich kosze są wypełnione dziwnymi muszlami. Poszedł więc za kobietami wydeptaną w ziemi ścieżką, biegnącą przez pole w stronę wysokiej skarpy. Spodziewał się lada chwila ujrzeć miasteczko, lecz po godzinie dotarli do skały, nie zobaczywszy po drodze żywej duszy.
Wieśniaczki wydawały się przyzwyczajone do długich marszów, żadna nie skarżyła się, że jej gorąco albo że jest zmęczona. Dzielnie niosły ciężkie kosze, patrząc prosto przed siebie.
– Codziennie chodzicie nad morze? – spytał Bergo.
– Nie, nie codziennie – odpowiedziała jedna z kobiet, nawet nie odwracając głowy w jego stronę.
– A co to za muszle nosicie w koszach?
– Ostrygi – powiedziała inna. – Żyją w wodzie, u stóp zamku.
– Jecie je?
– Oczywiście! – odpowiedziała najmłodsza, zerknąwszy na niego.
Bergo ze swoimi ciemnymi włosami i złotymi oczyma przypominał mężczyzn z jej miasteczka, ale był wyższy i mocniej zbudowany. Dobra partia dla niezamężnej niewiasty...
– Mam na imię Katina – powiedziała dziewczyna, a jej towarzyszki spojrzały na nią z wyrzutem. – Co cię sprowadza do Zenoru, rycerzu Bergo?
– Przybyłem spotkać się z waszym władcą.
– Czy przynosisz mu dobre nowiny?
Tym razem pozostałe kobiety zmusiły ją do milczenia i pójścia przodem, z dala od Berga. Szły w górę wijącą się wśród skał ścieżyną, na której koń Berga ledwie się mieścił. Na szczycie skarpy rycerz wyszedł na rozciągającą się hen, daleko, zieloną łąkę. Od południa na horyzoncie rysował się ciemny las, w którym ginęły odnogi rzeki Mardal. W dali fioletowawe góry dzieliły królestwo Zenoru od sąsiadów, Perły i Fału. Bergo zmrużył oczy i dostrzegł smużki dymu sygnalizujące, że są tutaj zamieszkane wioski.
Kobiety niezmordowanie podążały przed siebie i dopiero w południe dotarły do zbudowanych z kamienia domów. Słońce paliło coraz mocniej i o ile Bergo dobrze znosił żar z nieba, jako że spędził wczesne dzieciństwo na Pustyni, o tyle jego konie zaczęły prychać. Zeskoczył na ziemię i poprosił stojących nieopodal mężczyzn o wodę dla zwierząt. Zaczerpnęli wiadrem wodę ze studni i napełnili koryto dla spragnionych koni. Z podziwem klepali je po szyi, absolutnie ignorując ich właściciela, który stał parę kroków dalej.
– Zaprowadzimy je w cień – oświadczył jeden z mężczyzn, racząc wreszcie dostrzec rycerza.
– Dziękuję bardzo.
Powiedział, że pragnie się spotkać z królem, i usłyszał w odpowiedzi, że Wel prawdopodobnie jest w polu, na wschód od wsi, nad brzegiem jednego z licznych dopływów rzeki Mardal. Bergo ruszył więc na wschód, mijając kryte strzechą chaty, w których mieszkańcy chronili się przed słońcem. Nagle stanął jak wryty i położył dłoń na rękojeści szpady. Przed nim wyrósł trzymetrowy potwór na czterech łapach, z otwartą paszczą pełną ostrych kłów. Stał zupełnie bez ruchu i rycerz zrozumiał, że to tylko szkielet.
– A cóż to takiego? – aż gwizdnął Bergo.
– Smok – odpowiedział cienki głosik.
Rycerz odwrócił się żwawo i ujrzał ubranego w prostą tunikę bosego chłopczyka z sięgającymi ramion jasnymi włosami i błyszczącymi ciekawością oczyma.
– Pewny jesteś? – spytał Bergo niespokojnie.
– Bardziej niż pewny.
Chłopiec wszedł między przednie łapy zwierzęcia. Nie sięgał mu nawet do kolan! Pogłaskał starą wysuszoną kość i rzucił rozbawione spojrzenie na rycerza.
– Tylko cudzoziemcy nie wiedzą, co to jest.
– To prawda, jestem cudzoziemcem, więc poinstruuj mnie.
– Mój ojciec znalazł te kości u stóp skarpy na długo przed moim urodzeniem. Postanowił przynieść je tutaj i złożyć do kupy, aby jego poddani i ich potomkowie nigdy nie zapominali, że nie cierpieli na darmo. Jestem Zach, syn króla Wela i królowej Jany.
– Szmaragdowy Rycerz Bergo – przedstawił się Bergo i skłonił się przed młodym księciem.
– Szmaragdowy Rycerz! – zawołał chłopiec, aż nieprzytomny z radości.
Szeroki uśmiech rozjaśnił jego opaloną twarzyczkę. Podbiegł do rycerza i położył dłoń na rękojeści jego szpady.
– Całe życie marzyłem, aby spotkać prawdziwego rycerza!
– Całe życie? A ile masz lat? – spytał rozbawiony Bergo.
– Osiem! Lecz nie wysłano mnie na naukę do Szmaragdowego Królestwa, ponieważ nie mam żadnych magicznych mocy. Mój przyjaciel Kurtis potrafi odgadnąć temperaturę i czytać myśli innych ludzi, więc go przyjęto do szkoły. A jeszcze przed nim przyjęto Kewina, który rozumie język zwierząt i każe im robić, co tylko zechce.
– A cóż to za gaduła z małego księcia! – roześmiał się Bergo, który rozpoznał w oczach smyka podziw, jaki sam niegdyś odczuwał, gdy mu opowiadano o rycerzach z dawnych czasów. – Czy jest tu gdzieś twój ojciec? Muszę z nim porozmawiać.
Chłopiec rzucił się pędem przed siebie i dał rycerzowi znak, żeby szedł za nim. Minęli pola uprawne i wyszli na brzeg rzeki, gdzie grupa mężczyzn zażywała ochłody. Bergo nie zauważył nikogo, kto by spoczywał pod baldachimem czy inną osłoną, i pomyślał, że król pewnie znajduje się dalej, w górze rzeki.
– Tato! Patrz, kto do nas przyszedł! – krzyknął książę.
Mężczyzna, do którego wołał, odwrócił się w stronę Berga i natychmiast rozpoznał jego strój, tak często opisywany przez Starców. Kubek wody wypadł mu z rąk, a jego towarzysze podskoczyli z wrażenia. Król podszedł do rycerza i wyciągnął rękę.
– Jestem król Wel – powiedział szczerym i przyjaznym głosem.
– A ja Szmaragdowy Rycerz Bergo – przedstawił się przybysz, ściskając królewską prawicę.
Rycerz szybko wysondował serce stojącego przed nim mężczyzny: miał do czynienia ze szlachetnym i dobrym człowiekiem, z królem, który bez ociągania się brudzi sobie ręce, aby pomóc swojemu ludowi. Wel powiedział, że z powodu gorąca nie mogą kontynuować pracy w polu i zamierzają wrócić do wsi. Zaprosił rycerza do siebie do domu, nim nadejdzie pora wieczerzy. Bergo szedł obok króla, mały książę z właściwą dzieciom beztroską biegł, podskakując przed nimi.
– Niech korzysta, póki czas – powiedział Wel. – W przyszłym roku będzie dostatecznie duży, żeby pracować w polu jak inni.
– Tam, skąd przybywam, królowie nie uprawiają ziemi – powiedział Bergo, któremu wydawało się to po prostu zboczeniem.
– Zenor nie ma tak wielu mieszkańców jak Szmaragdowe Królestwo. Jedyny sposób, żeby przetrwać deszczową porę, to zebrać bogate plony latem. Wszyscy muszą uprawiać rolę, bo inaczej nie starczyłoby nam jedzenia. Sąsiedzi z Kryształowego Królestwa przysyłają nam od czasu do czasu wozy z żywnością, ale nie chcemy być uzależnieni od obcych.
Doszli do zupełnie zwyczajnego domu na skraju wsi. Ku zdziwieniu Berga król wszedł do środka, choć dom ten nie był wcale większy od tych, które stały obok, i z pewnością w niczym nie przypominał pałacu. Żadnych ozdób, najprostsze sprzęty. Usiedli na drewnianych zydlach wykonanych przez rękodzielnika. Król wytarł sobie czoło.
– Niestety, na płaskowyżu jest o wiele bardziej gorąco niż nad morzem – powiedział z żalem.
– Dlaczego tam nie wrócicie? – zdziwił się rycerz. – Moglibyście odbudować zamek i uprawiać okoliczne ziemie, tak jak to robili wasi przodkowie.
– Moglibyśmy, gdyby te ziemie nie były zaczarowane. Z pewnością wiesz, rycerzu, że ostatni bój żołnierzy Eukidii ze złowrogimi stworzeniami rozegrał się właśnie tutaj, u stóp skarpy. Choć po obu stronach walczyli wojownicy, o zwycięstwie przesądziło starcie czarnoksiężników z czarownikami. Wokół zamku rzucone zostały potężne czary. Nic już nie rośnie tam, gdzie magiczne moce zmierzyły się ze sobą, a lud nie chce się osiedlać na dawnych terenach, bo boi się, że wrócą potworne smoki.
– Lękam się, że te obawy są uzasadnione, panie – westchnął Bergo, nie wiedząc, jak to powiedzieć inaczej.
Przyjazny uśmiech zamarł królowi na ustach, w jego szarych oczach pojawił się lęk; na myśl o ponownym najściu wroga, który spustoszył Zenor, w pamięci króla ożyły przerażające obrazy.
– Czy nieprzyjaciel znów przypuścił atak? Z tego powodu do mnie przybyłeś? – spytał, wstrzymując oddech.
Bergo opowiedział o najeździe na Królestwo Szoli. Wel na chwilę zamknął oczy, żeby rozpatrzyć sytuację. Szola leżała na dalekiej północy, lecz była dostępna od strony morza. Niewątpliwie tym razem ludzie-owady spróbują zawładnąć nadmorskimi królestwami, zanim ruszą na podbój środka kontynentu. Pięćset lat wcześniej Rycerze odcięli im odwrót na granicach królestw Szmaragdu, Diamentu, Rubinu i Turkusa, smoki i ich panowie nie mieli więc innego wyjścia, jak przedrzeć się przez królestwa Perły, Kryształu i Zenoru.
– Nie przeżyjemy drugiego ataku tych potworów – powiedział w końcu król, otwierając oczy. – Jest nas znacznie mniej niż za czasów pierwszej inwazji.
– Nie żądamy, byście stawili im czoło, Wasza Królewska Mość – rzekł Bergo. – Wolimy, byście sięgnęli po wszelkie dostępne środki obrony, aby osłonić naród, nim wszystkie królestwa zjednoczą się do walki z wrogiem.
Chodzi tylko o zachowanie ostrożności, nie wiemy jeszcze, gdzie uderzą.
***
Tego wieczoru Bergo biesiadował ze wszystkimi mieszkańcami wsi na dworze, na rozległym placu między chatami, czując na sobie pożądliwe spojrzenie młodej Katiny i pełne podziwu oczy małego księcia Zacha. Kobiety zawiesiły kociołki nad ogniem i gotowały apetyczną potrawkę z jarzyn i mięsa. Najpierw poczęstowano go ostrygami, które zręcznie otwierał dla niego młody chłopak. Bergo chętnie wszystkiego próbował, toteż z przyjemnością połknął owoce morza, popijając piwem produkowanym przez poddanych króla z lokalnych zbóż. „Doskonalą wieczerza”, stwierdził, najadłszy się do syta. Przyglądał się wieśniakom, którzy wspólnie jedli kolację, opowiadając przy tym młodzieży rozmaite historie, i zrozumiał, dlaczego zakon Szmaragdowych Rycerzy został wskrzeszony. Przecież nie można pozwolić, aby wymordowano takich zacnych ludzi.
Przespał się w chacie króla, ale obudził się na długo przed brzaskiem. Cicho wstał z posłania i wyszedł z domu. Księżyc oblewał pola nierealnym światłem. Z dalekich gór dobiegało wycie wilków. Bergo przeszedł się kawałek, po czym zawrócił w stronę olbrzymiego szkieletu smoka, żeby przyjrzeć mu się bliżej. W promieniach nocnej gwiazdy wydawał się jeszcze groźniejszy. Smocze gardło znajdowało się na wysokości trzech metrów od ziemi. U zwierząt jest to zwykle najczulsze miejsce: tam trzeba zadać cios, żeby je szybko zabić.
Bergo wyciągnął szpadę z pochwy i wyprostował ramię. Dotykał tego rzekomo słabego punktu samym czubkiem klingi. Nie mogłaby wyrządzić bestii większej krzywdy, lepiej więc wbić ją w serce, między przednimi łapami. Ale w tym celu trzeba się do smoka zbliżyć. Rycerz uważnie przyjrzał się zakrzywionym, ostrym kłom i długiej szyi, która mogła się obracać we wszystkie strony. Schylił się i zbadał łapy Trzy palce każdej z nich były zakończone potężnymi szponami. W jaki sposób smoki wyrywały serce Szolijczykom? Zębami czy pazurami? Bergo obserwował już, jak wielkie drapieżniki polują na Pustyni. Zwykle posługiwały się przednimi łapami, żeby zwalić ofiarę na ziemię, i zębami, żeby ją rozszarpać. Zamknął oczy i próbował wyobrazić sobie grozę, jaką musieli odczuwać tamci ludzie. Trzeba te smoki wytępić aż do ostatniego.
Nagle usłyszał za sobą kroki i odwrócił się błyskawicznie ze szpadą w ręku. W srebrnych promieniach księżyca zbliżał się król Wel.
– Imponujący, co? – powiedział król, podnosząc oczy na trójkątny łeb smoka.
– Raczej przerażający – odparł rycerz, czując, że dreszcz przebiega mu po plecach. – Czy znaleźliście także szczątki jeźdźców, którzy cwałowali na smokach?
– Tylko trochę kości, które dzieci wykopały z ziemi. Mają głowę, dwie ręce i dwie nogi, ale naprawdę nie wiadomo, jak wyglądają.
– Ale dlaczego napadli na nasz kontynent? – szepnął Bergo w zadumie.
– Nie mamy pojęcia. Najwyraźniej nikomu się nie udało usłyszeć od tych istot choćby jednego ludzkiego słowa. Żałuję, że nie mogę bardziej wam pomóc, ale nasze informacje pochodzą z dalekiej przeszłości.
Stojąc obok króla, Bergo raz jeszcze podniósł oczy na straszliwy szkielet. Będzie miał dużo do opowiadania druhom, kiedy wróci do Szmaragdowego Zamku.
Wellan, rozstawszy się ze swoimi zakonnymi braćmi, wkroczył do Królestwa Elfów. Ciężko mu było szybko posuwać się do przodu w gęstym, usianym przeszkodami lesie, ale się nie spieszył. Elund uczył ich, że gniew i mściwość nigdy nie powinny zawładnąć sercem Szmaragdowego Rycerza. Jednak Wellan z trudem panował nad ogarniającą go wściekłością, gdy popełniona została rażąca niesprawiedliwość, a tak się właśnie stało w przypadku Szoli. Elfy wolały się raczej schować, niż przestrzec sąsiadów. Z powodu ich bezczynności Królowa Fan straciła życie. Na myśl o tym serce Wellana pękało z bólu.
Nie rozumiał miłości, jaką czuł do tej wspaniałej kobiety, spotkanej tylko przez chwilę, lecz nie mógł się jej wyprzeć. Serce rycerza dało się porwać i nie znało teraz spokoju, nie wiedział, czy uda mu się kiedyś ukoić tę piekącą ranę. Nie chciał się uciekać do przemocy, lecz trzeba przecież, żeby król Hamil zrozumiał, iż Eukidia przepadnie, jeśli wszyscy mieszkańcy kontynentu uciekną na drzewa przy pierwszym alarmie.
Jechał więc wzdłuż rzeki Mardal, próbując odzyskać zimną krew. Nie pragnie zabić króla Elfów, tylko nim potrzasnąć. Jeśli da się ponieść gniewowi, może w ciągu zaledwie kilku sekund zniszczyć reputację nowych Szmaragdowych Rycerzy. Spotkanie z Hamilem będzie więc pierwszym prawdziwym egzaminem ze sztuki panowania nad sobą.
Podczas gdy jego koń ostrożnie omijał sterczące z ziemi korzenie, Wellan czuł na sobie spojrzenia Elfów. Nie widział ich, bo byli ukryci w gąszczu listowia, lecz wiedział, że go śledzą na zlecenie króla. A że one również mają zdolność wyczuwania cudzych emocji, z pewnością uprzedzą monarchę o jego wrogich zamiarach.
Dotarł do wsi po zachodzie słońca. W chatach płonęły paleniska, noce były chłodne w tym królestwie. Wellan widział blask płomieni bijący przez okienka, lecz nikt nie wyszedł go powitać. Zeskoczył z konia i niecierpliwie krążył w miejscu, wziąwszy się pod boki.
– Hamilu! Pokaż się, jeśli jeszcze całkiem nie straciłeś odwagi! – ryknął rycerz.
Wyczuł ruch wokół siebie, potem falę niepokoju. Elfy nie wiedziały, jak król zareaguje na to wyzwanie. Przez chwilę nic we wsi nie drgnęło, potem z największej chaty wyłonił się król Hamil. W niczym nie przypominał załamanego człowieka, którego Wellan zaskoczył przy ognisku w dzień masakry. No pewnie, skoro skończyła się napaść złowrogich istot... Elf był absolutnie spokojny, lękał się jedynie tego, co czytał w sercu rycerza.
– Nie mogliśmy nic zrobić – powiedział bezbarwnym głosem.
– W żyłach królowej Szoli płynęła krew Elfów, Wasza Królewska Mość – odparował Wellan tonem bliskim pogardy. – Gdybyś nie był tchórzem, wyczułaby ostrzeżenie emanujące z twego umysłu!
– Nikt nie ma prawa obrażać królów na tym kontynencie! – odpowiedział ostrzej Hamil.
– Mieszkańcy Szoli zginęli z waszej winy.
– Elfy nie są wojownikami.
– Ludzie też nie, panie! – grzmiał Wellan. – Ale gdy mają do czynienia z hordą krwiożerczych smoków, zdolnych wyeliminować cały naród w ciągu jednej nocy, nie opuszczają sąsiadów w biedzie.
– Nie chcę słyszeć tego rodzaju oskarżeń. Nic nie wiesz o Elfach, Szmaragdowy Wellanie!
Hamil obrócił się na pięcie, najwyraźniej gotów wrócić do chaty, lecz Wellan nie miał zamiaru pozwolić mu się wycofać tanim kosztem. Podniósł rękę i wypuścił z niej jasną błyskawicę, która otoczyła króla kokonem białego światła, sprawiając mu wielki ból. Setki Elfów wyleciały z chat, aby ratować monarchę, lecz znieruchomiały w powietrzu na widok wykrzywionej gniewem twarzy rycerza.
Wellan powoli poruszył promieniem światła, tak aby zwrócić Hamila twarzą do siebie. Rysy królewskiej twarzy zniekształcił bolesny skurcz.
– Czy poczułeś zatruty sztylet wbity w ciało królowej Szoli, kiedy ukryłeś się w swojej norze? – wrzeszczał rycerz purpurowy ze złości.
„Natychmiast przerwij tę napaść”, usłyszał głosy Elfów, które coraz liczniej gromadziły się wokół niego.
– Bo jak nie, to co? – wyzwał je buńczucznie Wellan. – Wiedzieliście, widząc ogień na niebie, że Szolijczykom grozi katastrofa, ale nie zrobiliście nic! Toteż jesteście tak samo odpowiedzialni za ich śmierć, jak smoki, które żywcem wyrywały im serca! Nie wyobrażajcie sobie, że uda wam się uciec przed tym groźnym wrogiem! Kiedy smoki zeżrą wszystkich ludzi, przyjdą szukać karmy w waszych pięknych lasach! Być może zrozumiecie wtedy, że wszystkie formy życia na tym kontynencie są ze sobą połączone i że to, co przydarza się jednej z nich, dotyczy pozostałych!
Wściekłość Wellana sprawiła, że bijące z jego ręki białe światło przemieniło się w żarzącą czerwień i król Elfów padł na kolana. Wyjąc z bólu, złapał się rękami za głowę. Elfy otoczyły ciasnym kołem rycerza, który gniewnie patrzył na przeciwnika, czerpiąc dziwną satysfakcję z jego cierpień.
– Zostaw go, Wellanie! – usłyszał za plecami rozkazujący głos.
Rycerz Jason zeskoczył z konia na ziemię i podbiegł do swego dowódcy, żeby go powstrzymać przed dokonaniem czynu, którego gorzko by pożałował.
– Rycerze nie napadają na królów! – krzyknął Jason, chcąc przerwać ten niezdrowy trans.
Wellan zaczął się gwałtownie trząść. Opuścił rękę i światło znikło, uwalniając Hamila – natychmiast otoczyli go współplemieńcy. Król spojrzał współczująco na rycerza, który go omal nie zabił. W całej historii jego narodu nigdy żaden człowiek nie miał podobnej władzy nad Elfem. A więc Szmaragdowi Rycerze rzeczywiście są tak potężni, jak twierdzą.
Po twarzy odzianego w zieloną zbroję olbrzyma toczyły się łzy. Hamil zapuścił sondę w jego serce i ukazał mu się obraz pięknej królowej umierającej na rękach rycerza.
– Naprawdę bardzo mi przykro – szepnął.
Wellan, miotany udręką, zrobił krok w jego stronę, z dłonią na rękojeści szpady, lecz Jason schwycił mocno rycerza za ramię i wytrzymał jego lodowate spojrzenie.
– Nie, Wellanie – powiedział, próbując rozładować gniew druha.
Wielki Rycerz zrzucił jego rękę i podszedł do swego konia. Elfy szybko rozstąpiły się przed nim, podczas gdy Jason pomagał królowi podnieść się z ziemi.
– Proszę przyjąć szczere przeprosiny naszego Zakonu – wybąkał młody rycerz z wielkim zażenowaniem. – Jego serce straszliwie cierpi i...
– Wiem – przerwał mu król. – Zaopiekuj się nim.
Wellan siedział już w siodle i zapuszczał się w ciemny las. Jason podbiegł do swego wierzchowca i zwinnie jak kot wskoczył mu na grzbiet. Wąską, ledwo widoczną ścieżyną podążał za swoim wodzem. Kiedy wyjechali na polanę nad rzeką, Wellan puścił wodze i rozszlochał się gorzko. Wielki Rycerz skulił się pod ciężarem bólu, Jason rzucił się ku niemu z pomocą. Cały czas sondując uczucia dowódcy, zmusił go, aby zsiadł z konia. Wellan nie był w stanie utrzymać się na nogach i runął na kolana.
– Szczęśliwy ten, kto tak mocno pokochał kobietę... – szepnął młodzieniec, obejmując Wielkiego Rycerza.
Wellan ukrył twarz na piersi druha i zapłakał. Dwaj mężowie nie zawsze zgadzali się ze sobą co do celów Zakonu czy kodeksu rycerzy, lecz razem wyrośli pod egidą Elunda i nauczyli się liczyć na siebie wzajem. Jason mocno ściskał Wellana w ramionach, dając mu się wyżalić. Kiedy ten się uspokoił, młody rycerz rozbił obóz, otulił druha burką i rozpalił ognisko. Potem zajął się końmi i czuwał nad snem dowódcy.
O świcie Wellan obudził się z opuchniętymi oczami, wciąż czując wielki ucisk w piersi. Jason podał mu chleb i suszone owoce, ale Wielki Rycerz je odsunął, nie miał apetytu. Wziął jednak kubek z herbatą, którą powoli wypił, zastanawiając się nad kolejną akcją. Jego towarzysz skonstatował, że dowódca znów zamknął przed nim serce. Być może nigdy go już nie otworzy...
Jason cierpliwie czekał, aż Wellan nawiąże kontakt ze światem zewnętrznym, zanim ośmielił się do niego odezwać. Nie rozumiał swojego dowódcy, który był człowiekiem o wiele bardziej skomplikowanym od niego, ulegającym podszeptom już to serca, już to rozumu. Wellan, będąc człowiekiem o wiele głębszym niż pozostali rycerze, nie umiał jednak panować nad gniewem. Ale czyż oni wszyscy nie musieli walczyć z jakąś własną słabością?
– Wracamy do Szmaragdowego Zamku – oświadczył w końcu Wellan, przerywając milczenie.
Wstał i poszedł osiodłać konia. Jason szybko zebrał rzeczy, zgasił ognisko i przyłączył się do druha. Zajął się swoim wierzchowcem, ukradkiem zerkając na napięte oblicze dowódcy.
– Wszystko w porządku – powiedział Wellan, zapinając popręgi.
Wskoczył na konia i głęboko wciągnął powietrze. Czekał, aż jego młody druh będzie gotów.
– Więc dlaczego blokujesz przede mną swoje myśli, Wellanie?
– Bo nie chcę, żebyś i ty cierpiał.
– Wszyscy jesteśmy braćmi – przypomniał mu Jason. – Ślubowaliśmy sobie pomagać i wspierać się wzajemnie, cokolwiek by się działo.
– Nic nie możesz zrobić. To, co się zdarzyło w Szoli, wymaga, abym kazał sercu milczeć, ponieważ inaczej zaprzepaściłbym szanse na wskrzeszenie Zakonu. Przejdzie mi to... z czasem.
Co powiedziawszy, Wellan zaciął konia i ruszyli w długą drogę do domu przez Królestwa Elfów i Diamentów. Jason wiele razy próbował rozchmurzyć Wellana, opowiadając mu o tym i owym, ale Wielki Rycerz zapadł się w siebie i odpowiadał na pytania tylko potrząsając głową.
Kiedy dotarli wreszcie na Szmaragdowy Zamek, zastali tam już wszystkich druhów poza Bergiem. Rycerze wyszli na powitanie dwóch towarzyszy broni i po bratersku ich uściskali. Nigdy jeszcze żołnierze-czarownicy nie rozstawali się na tak długo, toteż byli szczęśliwi, że znów są razem. Rozmawiał z nimi głównie Jason, gdyż Wellan nadal był pochmurny i milczący. Uchylał się od odpowiedzi na pytania i poszedł do łaźni, bo chciał być trochę sam.
Sytuacja kontynentu wymagała, aby odsunął uczucia na bok i skoncentrował się na środkach obrony. Po tym, co ujrzał w Szoli, pertraktacje z przeciwnikiem były wykluczone. Trzeba wygnać te krwiożercze bestie z Eukidii albo unicestwić je raz na zawsze; ażeby to osiągnąć szybciej, niż udało się ich przodkom, muszą mądrze skupić swoje siły.
Wellan przebrał się w czystą tunikę, związał włosy na karku i poszedł opowiedzieć królowi, co widzieli w Szoli. Wręczył mu złotą tubkę, której nie mógł dostarczyć władczyni, i oświadczył, że bezzwłocznie przystępuje do naszkicowania planu obrony. Potem wrócił do swoich towarzyszy. Bergo wciąż jeszcze się nie pojawił, pozostali rycerze siedzieli wokół stołu w wielkiej sali i w milczeniu patrzyli na wchodzącego dowódcę. A więc wszyscy odczuli jego wielki gniew u Elfów.
Zajął miejsce wśród nich i spostrzegł twarzyczki uczniów przyglądających im się zza balustrady galerii. Najstarsi zaczynali już porozumiewać się telepatycznie i opanowywać magię. Choć wahał się przed wzięciem dziecka na wyprawę, giermkowie z pewnością bardzo by im się przydali.
– Nigdzie nie spotkaliśmy wroga – powiedział Dempsej, sprowadzając go na ziemię.
– Czy królowie zechcieli was wysłuchać? – spytał Wellan towarzyszy.
– Wszyscy rozumieją, że trzeba się zabezpieczyć przed tak potężnym nieprzyjacielem – zapewniła Kloe – lecz najwyraźniej każdy zamierza to zrobić na swój sposób. Król Wróżek sądzi, że dzięki posiadanym magicznym mocom ukryje swój kraj przed najeźdźcą. Chyba nie zdaje sobie sprawy, że smoki mogłyby zaatakować go od północy, niszcząc kwiaty i drzewa, które umożliwiają tę magię.
– Jeśli chodzi o Srebrnego Króla – podjął Santo – to jego kraj jest otoczony potężnym murem, zdolnym osłonić go przed najeźdźcami. Jest gotów przyjąć u siebie sąsiednie narody i udzielić im schronienia.
Wellan słuchał w milczeniu, przenosząc zimne spojrzenie z mówcy na mówcę. Mieli poczucie, że zbiera te informacje, aby je później wykorzystać, tak jak przystało na wielkiego wojskowego stratega. Zwrócił się w stronę Dempseja, który pochwalił odwagę i determinację mieszkańców Kryształowego Królestwa. W razie zbrojnego konfliktu ludzie ci mogliby, pod mądrym kierownictwem, zaważyć na wyniku walki. Opowiedział też, że tym mistrzom w sztuce stawiania oporu udało się zabić smoki: łapali je w pułapki na grubego zwierza, a potem palili. Bestie boją się również wody, lecz bardzo niewiele z nich utonęło w tamtejszych jeziorach i rzekach.
Wellan przez dłuższą chwilę siedział w milczeniu. Druhowie czekali, aż zechce podzielić się z nimi myślami.
– Przede wszystkim nie możemy tracić czasu – powiedział w końcu. – Wróg uderzył i znowu uderzy. Zapewnił sobie odwrót, unicestwiając Szolę, toteż wolno zakładać, że przypuści szturm od północy. Musimy udać się do Królestw Wróżek, Diamentów i Opali i nauczyć tamtejszych mieszkańców kopać wilcze doły. Niechaj Dempsej i Jason dowiedzą się wszystkiego na ten temat. Spróbujcie znaleźć odpowiednie rysunki w bibliotece.
Obaj rycerze skwapliwie pokiwali głowami na znak, że przyjmują to ważne zadanie.
– Kloe – ciągnął dalej Wellan swoim zwykłym, rozkazującym tonem – pójdziesz wieczorem do Elunda, kiedy czarownik będzie obserwował niebo. Chcę znać wszystkie szczegóły, które mogą nam pomóc uratować kontynent.
– Zrozumiałam – odpowiedziała Kloe.
– Natomiast wy dwaj – zwrócił się Wellan do Santa i Falka – idźcie do płatnerza i masztalerza upewnić się, czy mamy wszystko, co potrzeba, żeby zacząć szkolenie giermków.
Uczniowie na galerii zdusili w sobie krzyk radości i wszyscy rycerze prócz Wellana uśmiechnęli się rozbawieni.
– Potrzebujemy ich pomocy bardziej niż kiedykolwiek – dodał, podnosząc wzrok na twarze widoczne między drewnianymi tralkami balustrady. – Pójdę wypytać Elunda, jakie robią postępy.
Następnie powiódł chłodnymi, niebieskimi oczyma po swoich towarzyszach, którzy najwyraźniej nie mieli zamiaru sprzeciwiać się jego decyzji.
– Mamy bardzo mało czasu na przygotowanie uczniów do walki, składam więc w wasze ręce ich indywidualne szkolenie.
Wellan nie był pewien, czy czarownik tak łatwo mu powierzy swoich wychowanków, lecz stanowili oni dodatkowy atut, na który mogli liczyć w wypadku wojny.
Po wieczerzy, w czasie której niemal nic nie przełknął, Wellan poszedł do wieży czarownika. Czuł podniecenie dzieci za kamiennymi ścianami. Elund zapewne wiedział już o jego planach... Kiedy podszedł do drzwi, same się przed nim otworzyły; wszedł i zobaczył Elunda siedzącego samotnie w ulubionym fotelu. Na twarzy czarownika kładł się cieniem wyraz potępienia, a kiedy rycerz chciał przeniknąć jego myśli, natrafił się na mur.
– Przecież ci mówiłem, żebyś nigdy tego nie robił – powiedział Elund z wyrzutem.
– Żałuję, ale weszło mi to w krew – przeprosił Wellan.
Stanął przed czarownikiem i patrząc mu prosto w oczy zaczekał, aż ten się odezwie.
– Od pierwszych dni twego pobytu na Szmaragdowym Zamku wiedziałem, że będą z tobą kłopoty – rzekł Elund z westchnieniem. – Nie urodziłeś się, żeby służyć, lecz żeby rządzić. Być może popełniliśmy błąd, odrywając cię od twego królestwa. Jednak wiedzieliśmy, że rycerze będą potrzebowali żelaznej ręki, która nimi pokieruje. Natomiast nie wyobrażałem sobie, że posuniesz się tak daleko i będziesz miał czelność zmieniać reguły Zakonu.
– Powiedziałeś kiedyś, czarowniku, że nazbyt skwapliwe przestrzeganie kodeksu doprowadziło niegdysiejsze królestwo do zguby – odparł spokojnie rycerz.
Elund uśmiechnął się leciutko. Ten piękny młodzieniec, wysoki, silny i mądry, odznaczał się w dodatku doskonałą pamięcią.
– Mamy do czynienia ze straszliwym wrogiem, który w ciągu jednej nocy unicestwił całą ludność Szoli, mistrzu Elundzie – ciągnął Wellan. – Minęły czasy pokoju, kiedy mogliśmy pozwolić, by rzeczy biegły swoim zwykłym torem. Potrzebujemy giermków do pomocy. Wysyłając rycerza z posłaniem do innego króla, marnuję jego talent.
– Nie sądzę, aby to był najlepszy pomysł, Wellanie, pozwolić dziecku pętać się w pojedynkę po niebezpiecznym terenie.
– Jeżeli nie zmieniłeś metod nauczania, bardzo dobrze potrafią przemieszczać się niepostrzeżenie i odwracać uwagę ewentualnych obserwatorów. Dobrze wiesz, że te dzieci nie są takie jak inne. A my potrzebujemy setek takich jak one. Od tej pory należy przyspieszyć proces nauki i przyjmować o wiele więcej kandydatów.
– Chcesz decydować również o moim programie nauczania? – rzucił ostrym tonem Elund, unosząc brew.
– Jeśli będzie trzeba... Przy całym szacunku dla ciebie, mistrzu, nasz kodeks rycerski przewiduje, że w razie skrajnej potrzeby rycerz ma prawo to zrobić.
Przez długą chwilę Elund przyglądał się swojemu najwybitniejszemu uczniowi, a Wellan mężnie zniósł spojrzenie czarownika, tak jak on sam go nauczył. W gruncie rzeczy Elund nie miał wyboru. Wszystkie te zmiany były konieczne z uwagi na groźbę najazdu smoków i nawet jeśli czarownik nie lubił, aby go poganiano, to przecież będzie zmuszony rozstać się z najstarszymi wychowankami i przyjąć większą liczbę uczniów spośród wybitnie uzdolnionych dzieci.
– I dobrze byłoby przyjmować trochę starszych kandydatów i skrócić kursy, aby szybciej szli na służbę u rycerzy.
Czarownik, dotknięty do żywego, podniósł się z miejsca. Wellan przez mgnienie sądził, że zamierza go przemienić w zaskrońca, ale Elund szybko się opanował.
– Nie sposób nauczyć się magii w ciągu paru dni, rycerzu.
Wellan nie odpowiedział. Na nic by się to nie zdało.
– Mam siedmiu dziesięcioletnich uczniów, którzy mogliby zacząć aktywnie służyć Zakonowi, pięciu chłopców i dwie dziewczynki. Ale wśród rycerzy jest sześciu mężczyzn i jedna kobieta. Czy to roztropne powierzać mężczyźnie w twoim wieku wojenne szkolenie jednej z dziewcząt?
– W takim razie ja ją wezmę. Rozumiem, że rycerza i giermka łączy taki stosunek, jaki łączy mistrza i ucznia. I nie czuję najmniejszego pociągu do dziesięcioletnich dziewczynek.
– Istotnie, zachowujesz porywy serca dla nieosiągalnych królowych.
Ramiona Wellana opadły, jakby czarownik przebił mu pierś kołkiem. Elund spostrzegł, że rycerz aż się zatrząsł, lecz należało postawić kropkę nad i: nie chciał powierzać sterowania Zakonem mężczyźnie, który nie panuje nad popędami.
– Poczułem twój gniew, Wellanie.
Wielki Rycerz spuścił głowę na znak, że przyznaje się do winy. Elund wolno podszedł do niego.
– Sam nie rozumiem własnego serca, jeśli chodzi o królową Szoli – wyznał Wellan. – Lecz jestem przekonany, że padła ofiarą wielkiej niesprawiedliwości i...
– Myślałeś, że zdołasz odmienić jej los?
– Tak – odpowiedział Wellan twardo, podnosząc głowę.
Gniew znów ogarniał jego serce. Czy należy obawiać się takiej postawy u wodza? A może złość pozwoli mu spojrzeć w twarz smokom i ich panom, gdy zaatakują?
– Ukrywasz przede mną straszną prawdę, synu – natarł czarownik, jak gdyby postanowił dobić rycerza.
Wellan chciałby się schować w swoim pokoju, bo wiedział, że Elund jest wystarczająco potężny, by wydrzeć mu sekret bez jego zgody.
– Przyrzekłem królowej Szoli, że dochowam tajemnicy – wyrzucił z siebie w końcu.
– Jeśli chcesz, abym zmienił metody nauczania, to sam też musisz pójść na kompromis, Wellanie.
Rycerz zawahał się, widział w głowie piękne oblicze królowej i jej wargi, które błagały, by nie zdradził sekretu.
– Wiesz, że sam potrafię wyciągnąć tę informację z twego serca i że to może być bardzo bolesne – zagroził czarownik.
– Ale ta prawda jest niebezpieczna, mistrzu Elundzie – zaprotestował Wellan związany przysięgą.
– Więc zostanie między tobą a mną.
Wellan głęboko wciągnął powietrze, gotów zerwać obietnicę; miał nadzieję, że duch królowej nie będzie żywił do niego żalu.
– Kira nie jest córką króla Szila – szepnął ze wzrokiem wbitym w posadzkę.
Czarownik uniósł brwi ze zdziwienia, bo cudzołóstwo było rzadkością na kontynencie, zwłaszcza w królewskich rodach. Wellan czuł, jak gardło mu się ściska, bo słowa Fan odezwały się echem w jego pamięci.
– Jest córką Czarnego Cesarza – mówił dalej zdławionym głosem. – Obrócił Królestwo Szoli w perzynę, bo chciał ją odebrać.
– Wiedziałem, że z niej demon! – zawołał Elund niemal triumfalnie. – Zastanawiam się, czy fiołkowe dziecko nie było aby powodem również i pierwszej inwazji. A przecież niczego nie czytałem na ten temat.
Wellan szybko zaczął szukać w pamięci. Przeczytał wszystkie opisy licznych batalii w przeszłości, lecz nigdy nie znalazł powodu tych najazdów. Czy była już kiedyś istota tak dziwna jak Kira z Szoli? Czy nadal żyje? Przypomniał sobie nagle, że w szafie bibliotecznej leży stos bardzo starych dokumentów. Przejrzał je pospiesznie kilka lat temu – nieuważnie, bo składały się głównie z listów, które wymieniali ówcześni królowie. Intuicja podszepnęła mu, że powinien im się teraz baczniej przyjrzeć.
– Obecność tego dziecka w murach Zamku naraża Szmaragdowych Rycerzy na niebezpieczeństwo – oświadczył, zwracając się do Elunda, żeby zbadać jego reakcję. – Czy naprawdę chcemy, aby Czarny Cesarz zdewastował cały kontynent w celu jej odszukania? Czy lud nie dość wycierpiał?
– Więc co mamy zrobić z małą? Oddać ją ojcu?
– Czemu nie?
Elund cierpliwie czekał, aż Wellan doprowadzi swoją myśl do końca. Wyczuwał kłębowisko sprzecznych uczuć w jego sercu i chciał, aby rycerz sam się w nich rozeznał. Było rzeczą pierwszorzędnej wagi, aby Wellan, kluczowa postać, jeśli idzie o obronę kontynentu, nauczył się panować nad gniewem. To była jego największa słabostka.
– Gdyby ta ofiara miała uratować tysiące ludzkich istnień... – szepnął Wellan w zamyśleniu.
– Czy tego pragnie królowa Szoli?
Kolejny kołek w sercu. Rycerzowi zmiękły kolana na wspomnienie, że błagała go, aby czuwał nad jej córką, a nie żeby ją oddał naturalnemu ojcu.
– Powierzyła ci ją, prawda, Wellanie?
– Kazała mi przysiąc, że będę ją chronić – przyznał zdławionym głosem. – Ale czy mam dotrzymać przysięgi, skoro w grę wchodzi los całego kontynentu?
– Wydaje mi się, że uczyłem cię, jakie to ważne, by Szmaragdowy Rycerz nigdy nie przysięgał lekkomyślnie.
– A jednak dopiero co zmusiłeś mnie do złamania słowa danego królowej – powiedział z wyrzutem Wielki Rycerz.
– To nie to samo. Jestem Szmaragdowym Magiem, osią naszego Zakonu. To mnie powinni się zwierzać rycerze, kiedy im zbyt ciężko na sercu. Ale wygląda na to, że ty, Wellanie, lubisz cierpieć w milczeniu.
– Nieprawda – bronił się gorzko rycerz.
Nie chcąc, aby czarownik wysondował jego serce, Wellan obrócił się na pięcie w stronę otwartych drzwi. Zatrzasnęły mu się z hukiem przed nosem, uniemożliwiając wyjście. Znieruchomiał, zwrócony plecami do Elunda.
– A przecież uczyłem was grzeczności – powiedział czarownik.
– Nie chcę, abyś widział, co się ze mną dzieje – szepnął rycerz.
– Dlaczego, Wellanie?
Były wychowanek zaczął dygotać, rozpaczliwie próbując zapanować nad falą zalewających go uczuć. Elund podszedł do niego i położył mu łagodnie rękę na ramieniu.
– Miłość nie jest uczuciem fatalnym – zapewnił. – Sprawia, że mężczyźnie robi się lekko na sercu i wiersze rodzą się w jego ustach, każe mu na wieki pokochać wybrankę.
– Miłość, którą ja czuję, jest zakazana – westchnął Wellan; dalej miotał się w oceanie sprzecznych uczuć.
– Serce rozumuje inaczej niż głowa, Wellanie. Zanim twoje oczy spoczęły na królowej Szoli, patrzyłeś na świat umysłem. Nie potrafisz zinterpretować nauk, jakie ci dyktuje twoje serce. Ale się nauczysz. Jesteś młody i zaznasz jeszcze nowej miłości.
– Nigdy! – oświadczył dobitnie Wielki Rycerz.
– Jutro rano zbierz druhów na zamkowym dziedzińcu, przydzielę wam giermków – powiedział Elund, żeby zmienić temat. – Wierzę, że to doświadczenie zmusi cię do uważniejszego słuchania własnego serca, bo dzieci bardzo rzadko kierują się rozumem. Będziesz musiał rozwinąć w sobie ufność, cierpliwość, współczucie i umiejętność wybaczania. To ci dobrze zrobi.
W tym momencie drzwi się otworzyły i Wellan wypadł na korytarz. Miał ochotę schować się w jakimś zakamarku, gdzie nikt nie będzie próbował go zmusić, aby się przyznał do ludzkiej słabości. Ma naturę przywódcy i jeśli nie zapanuje nad nagłymi przypływami uczuć, to wojna jest z góry przegrana.
Przypomniał sobie o bibliotecznej szafie. Zawrócił i poszedł bocznym korytarzem, prowadzącym do wielkiej, wypełnionej wiedzą sali.
W środku ujrzał Dempseja i Jasona, którzy rozwijali pergaminy na długim stole, szukając planów pułapek na grubego zwierza. Nie przeszkadzał im, poszedł cicho w głąb sali, gdzie stała rzeczona szafa. Zapalił świece na stole i wziął się do lektury dokumentów zapisanych na pierwszych tabliczkach. Czytał je jeden po drugim, odtwarzając w myśli wydarzenia sprzed setek lat. Całą noc przesiedział za stołem, wertując teksty świadczące przede wszystkim o lęku monarchów przed najazdem wroga, który nie mówił w żadnym znanym języku i zabijał nawet tych, co się poddawali.
Potem pod stertą pergaminów odkrył całkiem innego rodzaju pismo. Od pierwszej linijki wiedział, że znalazł to, czego szukał. Król Zenoru błagał Szmaragdowego Króla, aby oddał mu chłopca o fiołkowej skórze, który jego zdaniem był przyczyną tej niepotrzebnej masakry. Takie samo dziecko jak Kira... A więc nie po raz pierwszy Czarny Cesarz próbował począć syna, który byłby pół człowiekiem, pół owadem, i zapewnił mu władzę nad nowym terytorium. Co się stało z królewskim potomkiem? Wellan, zachęcony swoim odkryciem, wyciągnął z szafy wszystkie inne dokumenty i położył je przed sobą. Brał je po kolei i systematycznie studiował. Dopiero tuż przed świtem znalazł brakującą informację.
Z uwagi na skalę rzezi Szmaragdowy Król sam wziął ze sobą chłopca na pole bitwy, po czym zaprowadził go na szczyt wzgórza, gdzie wszyscy mogli go zobaczyć z daleka. Ludzie-owady opuścili broń i zwrócili się w stronę dziecka. Wtedy król zabił je na ich wybałuszonych oczach, siejąc tym gestem panikę w nieprzyjacielskich szeregach. Najeźdźcy natychmiast rzucili się pędem ku morzu, rozwalając wszystko po drodze.
Wellan oparł się o ścianę i zadał sobie pytanie, dlaczego okryto milczeniem tę historię i następne pokolenia nic o niej nie wiedziały. Czy złożenie w ofierze dziecka, które zagrażało życiu całego kontynentu, zostało tak źle przyjęte przez ludność, że królowie postanowili wymazać je z pamięci? Dlaczego te dokumenty spoczywały zamknięte w szafie i nie zachęcano żadnego ucznia do ich lektury? Rycerz zastanawiał się przez dłuższą chwilę, co z tego wszystkiego wynika. Co by się stało, gdyby je teraz ogłosić? I czy, ujawniając los tamtego fiołkowego chłopca, nie złamałby przysięgi złożonej Fan, królowej Szoli, że będzie chronił jej córkę, również poczętą przez wroga?
Kira spała w drewnianej kolebce z zaciśniętymi piąstkami, wśród swoich ulubionych zabawek, gdy nagle w pokoju zrobiło się bardzo zimno. Fiołkową skórę przebiegł dreszcz i dziewczynka się obudziła. Poszukała po omacku kołderki, którą zrzuciła w bardziej burzliwej fazie snu, i poczuła obecność kogoś bliskiego. Znieruchomiała i wsłuchała się w swoje dziecięce zmysły.
– Mama? – szepnęła, czując, że ogarnia ją wielka radość.
Pokój wypełnił się jaskrawym białym światłem i przy kolebce zmaterializowała się jakaś ludzka postać. Kira podniosła się zdumiona. Nigdy jeszcze nikt nie ukazał jej się w taki sposób, ale wcale się nie bała. Sylwetka zarysowała się wyraźniej i Kira rozpoznała rysy matki. Ciało Fan nabrało konsystencji, jej piękne srebrne oczy spoczęły z czułością na dziwnym stworzeniu, które wydała na świat. Pogłaskała fioletowe włosy dziewczynki, a ta niecierpliwie wyciągnęła do niej ramionka. Królowa podniosła ją delikatnie i przycisnęła do serca.
– Cieszę się, że jesteś zdrowa i bezpieczna, kochanie.
Kira wtuliła się w jej szyję jak kotek, ale ciało matki było zimne. Fan leciutko potarła czubkiem nosa spiczaste uszko córeczki i mała zaczęła mruczeć z zadowolenia.
– Nie mogę tu długo zostać, Kiro – szepnęła jej do ucha. – Wysłuchaj, co ci mam do powiedzenia.
Pocałowała dziewczynkę w czoło i włożyła ją z powrotem do łóżeczka. Kira początkowo się broniła, lecz widząc poważne spojrzenie matki, uległa. Fan mówiła do dziewczynki, nie przestając głaskać jej fioletowej główki.
– Muszę wracać tam, gdzie teraz mieszkam, a ty, Kiro, masz zostać tutaj z królem i czarownikiem.
– Nie... – jęknęła dziewczynka. – Kira razem z mamą...
– Jeszcze nie nadszedł czas, abyś do mnie przyszła, maleńka. Masz przed sobą długie życie, musisz jeszcze dokonać tylu wielkich rzeczy... Stamtąd, gdzie przebywam, widzę wszystko, co robisz, i chcę być z ciebie dumna.
Dziewczynka ze smutkiem spuściła głowę, ale królowa palcem uniosła podbródek małej i, patrząc jej głęboko w oczy powiedziała:
– Chcę, Kiro, abyś zachowywała się godnie wobec twoich strażników, zwłaszcza Wellana. To najbardziej nieustraszony z rycerzy, jacy kiedykolwiek żyli w tym królestwie. Obiecał mi, że będzie czuwał nad tobą. Zaufaj mu, a nic złego ci się nie stanie.
Mała poczuła, że Fan zaraz odejdzie, i rozpłakała się, lecz królowa skarciła ją melodyjnym głosem.
– To nie jest zachowanie godne księżniczki, Kiro z Szoli. Chcę, żebyś była dzielna i przestała płakać. Masz uczyć się pilnie wszystkiego, co ci będą wykładać, i pogodzić się z losem. Rozumiesz, o co cię proszę?
Dziewczynka skinęła głową. Fan obiecała, że będzie ją odwiedzać tak często, jak tylko możliwe, po czym pocałowała małą w czoło. Cofnęła się kilka kroków i na oczach zdumionej córeczki ciało matki rozpłynęło się w powietrzu. W pokoju znów zapanowały ciemności. Kira usiadła na łóżeczku, chciało jej się płakać, ale matka prosiła, żeby nigdy więcej tego nie robiła. Walcząc ze łzami, dziewczynka chwyciła ulubioną laleczkę i przycisnęła ją do serca, tak jak przed chwilą królowa córkę.
***
Wellan siedział w zamkowej bibliotece przy stole zarzuconym starymi dokumentami, plecami oparty o ścianę, i rozmyślał o tym, czego się właśnie dowiedział. Z westchnieniem włożył pergaminy z powrotem do szafy, którą zamknął, starając się nie zostawić po sobie śladów. Zdmuchnął ogarki świec i wyszedł z sali. Zamek skąpany był w szarym świetle poprzedzającym wschód słońca.
Dzięki temu, co wyczytał w ciągu ostatnich godzin, Wellan pojął, że jest w stanie zdusić tę wojnę w zarodku, zanim wybuchnie. Udał się więc do królewskich apartamentów i po cichu wszedł do pokoju, który Szmaragd I oddał swojej małej pupilce. Nie miał przy sobie szpady, lecz za jego pasem tkwił sztylet. Zbliżył się do kołyski i usłyszał perlisty śmiech dziewczynki, nad którą latały w powietrzu zabawki. Jak to możliwe, żeby umiała tak manipulować przedmiotami, skoro jest jeszcze taka malutka i nikt nie uczył jej magii? Czy właśnie z tego powodu ojciec chce ją odzyskać?
Kira spostrzegła rycerza stojącego bez ruchu przy jej łóżeczku i zabawki spadły na kołderkę. Na chudej, fiołkowej twarzyczce pojawił się uśmiech odsłaniający spiczaste ząbki. Dziewczynka skoczyła na równe nogi i rzuciła się w jego stronę.
– Wellan!
Jednak rycerz wcale się nie ucieszył na jej widok, bo wiedział, co z nią musi zrobić. Wtem Kira rozpoznała łańcuszek na jego szyi i wskazała go swoim szponiastym paluszkiem.
– Mama...
Wellan przypomniał sobie nagle, że stałe nosi medalion, który mu dała Fan, i ścisnął go lekko palcami, czując wstyd na myśl o zdradzie, jaką zamierzał popełnić. Ale przecież Fan z Szoli należała do kasty władców kontynentu. Jeśli dowie się w zaświatach o jego uczynku, na pewno zrozumie, że był zmuszony zabić jej dziecko. Za wszelką cenę musi uwolnić świat od tego potencjalnego potwora, nawet gdyby miał przez resztę życia pokutować w lochu za tę zbrodnię. Wystarczy zabić dziecko i złożyć jego zwłoki na lodowatej plaży Szoli, gdzie znajdą je ludzie-owady i oddadzą ciało Czarnemu Cesarzowi.
Zafascynowana dziewczynka wpatrywała się swoimi fioletowymi oczyma w medalion, tymczasem Wellan zgiął rękę i delikatnie wyciągnął sztylet z pochwy. Nie chciał, aby Kira ujrzała broń i podniosła krzyk. Zamknął palce na perłowej rękojeści i przeniósł rękę za plecy dziewczynki. Kira zdążyła jednak obrócić się błyskawicznie i schwycić go za przegub.
– Mama powiedziała? – spytała, raz jeszcze podnosząc na niego zwierzęce spojrzenie.
Wellan, zaskoczony, że mała jest taka prędka, nie odpowiedział, tylko patrzył na nią ze zdumieniem. Kira zbliżyła wówczas ostrze sztyletu do piersi, jakby sama chciała go sobie wbić w serce.
– Mama powiedziała? – powtórzyła, sondując umysł rycerza.
Wellan poczuł, że mała przenika jego myśli, odepchnął ją brutalnie i cofnął się parę kroków. Ogarnęło go straszliwe poczucie winy.
– Mama powiedziała? – nalegała Kira, zniecierpliwiona jego milczeniem.
– Nie... nie... – wybełkotał Wellan ze ściśniętym gardłem – nigdy ode mnie tego nie żądała...
Cofnął się kilka kroków, obrócił na pięcie i pospiesznie wyszedł. Kira zawołała go po imieniu. Na próżno. Wellan biegiem przemierzył zamkowe komnaty i wpadł do swego pokoju. Rzucił sztylet na podłogę, a sam padł ze szlochem na łóżko. Z powodu własnego tchórzostwa skazał na zagładę cały kontynent.
Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu i odwrócił się błyskawicznie, gotów do walki. Stała przed nim Fan z Szoli, od której biło dziwne złote światło. „Zjawa”, pomyślał.
– Proszę cię, nie płacz – powiedziała łagodnie.
– Omal nie zabiłem twojej córki, a ty mnie pocieszasz? – odparł zduszonym głosem rycerz.
– Wiedziałam, że tego nie zrobisz. W głębi duszy zdajesz sobie sprawę, jak ważną rolę ma do odegrania Kira w dalszym biegu wypadków.
– O nie, z niczego nie zdaję sobie sprawy...
Postać królowej nabrała konsystencji, bijące z niej światło znikło. Usiadła na brzegu łóżka, a jej srebrzyste oczy spoczęły na rycerzu. Kochającą dłonią osuszyła łzy mężczyzny, który łączył w sobie żelazną wolę z bezgranicznie wrażliwym sercem.
– To niemożliwe – szepnął Wellan, czując dotyk jej dłoni. – Przecież sam cię złożyłem w kamiennym grobie. Nie możesz tu być... Istniejesz jedynie w moich snach...
Przesunęła palcami po jego wargach, każąc mu umilknąć, i wpatrywała się badawczo w twarz rycerza, jakby go widziała po raz pierwszy.
– To nie jest sen – powiedziała.
Wziął jej palce w dłoń i czule je uścisnął. Były zimne, lecz realne. Jak to możliwe? Strach go ogarnął, we wszystkich zakamarkach pamięci szukał wyjaśnienia.
– Tylko mistrzowie czarodziejskiej sztuki oraz Nieśmiertelni mogą swobodnie przekraczać granicę między światem żywych a światem umarłych – wybąkał w końcu.
Na pięknym obliczu Fan zawitał uśmiech. A więc Wellan nie docenił magicznych mocy królowej Szoli.
– Mój ojciec był Nieśmiertelny – powiedziała. – A ponieważ reszta kontynentu ignorowała nasze królestwo, to zamiast uczyć się dworskiej etykiety, studiowałam magię. W Szoli nie było nic innego do roboty.
– Więc dlatego ta mała jest taka zdolna – zrozumiał rycerz.
– Kira ma w sobie wielki potencjał: może zostać mistrzynią magii, jeśli dobrze ją poprowadzić. Z tego właśnie powodu ukryłam ją w Szmaragdowym Królestwie. Jeśli wasz mag nie chce się nią zająć, oddam ją do nauki Kryształowemu Czarownikowi. Proszę cię, Wellanie, daj jej szansę pokazania ci, co potrafi.
– Ale Czarny Cesarz będzie próbował ją odzyskać.
– Ona uwolni was od niego raz na zawsze – zapewniła królowa.
– Przecież to jeszcze malutkie dziecko! A wróg już stuka do naszych drzwi.
– Nie zapominaj, że Czarny Cesarz nie jest człowiekiem. Jego mózg nie pracuje tak szybko jak nasz, on nie ma pojęcia o czasie. Kiedy wreszcie zrozumie, dlaczego w Szoli nie było jego córki, zorganizuje nową ekspedycję, ale to może zająć całe miesiące, a nawet lata. Kira tymczasem urośnie i rozwinie swoje możliwości.
– A co z nami? Czy mamy czekać jak owce, aż wilk zaatakuje owczarnię?
– Nie, Wellanie. Moja pozycja pozwala mi informować was o jego ruchach. Nie zostaniecie zaskoczeni.
– Więc przyjdziesz jeszcze do mnie? – spytał pełen nadziei.
– Tak często, jak tylko będę mogła.
Nim zdążył odpowiedzieć, Fan nachyliła się i pocałowała go w usta. Wellanowi wydało się, że czas się zatrzymał. Dotknięcie tej cudownej kobiety ożywiło w nim uczucia, które uważał za pogrzebane na zawsze. Fan oderwała swoje wargi od jego warg i przez długą chwilę wpatrywali się w siebie. Jakże mógłby się oprzeć tej skończenie pięknej twarzy, tej kobiecie, co zdołała roztopić więzienie z lodu, w którym od zawsze było zamknięte jego serce? Nawet zapomniał, że ona nie należy już do tego świata.
– Kocham cię – szepnął. – Kocham cię, odkąd pierwszy raz cię ujrzałem.
Ucałował zimną dłoń, którą wciąż trzymał w swojej dłoni i łzy radości potoczyły się po jego policzkach. Czy Szmaragdowy Rycerz ma prawo się kochać w mistrzu czarodziejskiej sztuki, w dodatku zmarłym? Fan leciutko potarła nosem ucho Wellana, budząc wir rozkosznych doznań w całym jego ciele.
– Szkoda, że cię nie poznałem, zanim związałaś swoje życie z życiem króla Szila – szepnął zanurzony w jej długie, srebrzyste włosy.
– Nasz los byłby jeszcze bardziej tragiczny, Wellanie – odparła, całując go w szyję.
Wziął ją w objęcia, choć bał się, że się rozwieje, kiedy jednak poczuł jedwabistą materię jej białej sukni, przekonał się, że jest jak najbardziej realna. Pocałunki Fan były coraz bardziej natarczywe i Wellan przestał się zadręczać. Oddawał je z żarem, którego wcześniej nigdy w sobie nie poczuł. W ekstazie kochał się ze zjawą, nie troszcząc się o ewentualne konsekwencje swojej namiętności.
Kiedy Fan znikła, Wellan nie miał już najmniejszych wątpliwości, że nigdy nie pokocha innej kobiety. Jego serce należało do nieboszczki królowej Szoli.
Kiedy pierwsze promienie słońca wpadły do pokoju, Wellan wdział zieloną tunikę i poszedł do Sali Rycerskiej. Na jego widok słudzy przynieśli czym prędzej ciepły chleb, ser, owoce i wodę. Wziął kawałek chleba i żuł go powoli, ze wzrokiem utkwionym w pustce – nie był w stanie uwolnić się od obrazu Fan, która zaprzątała wszystkie jego myśli. Dlaczego królowa mu się oddała? Czy dlatego, że podziela jego uczucia, czy też pragnie się upewnić, że on obroni jej córkę? Zresztą, czy to ważne, z jakiego powodu przyszła?
Gdzieś z tyłu głośno trzasnęły drzwi. Wellan wzdrygnął się, sięgnął ręką do pasa i zorientował się, że jest nieuzbrojony. Cicho odsunął krzesło, wsłuchując się w odgłos pospiesznych kroków na kamiennej posadzce, kroków zmierzających w jego stronę. Do sali wpadł Bergo i napięte muskuły Wellana rozluźniły się.
Rycerz spóźnialski podszedł do dowódcy i serdecznie uścisnął mu ramię. Przyciągnął Wellana do siebie i poklepał przyjaźnie po plecach. Następnie usiadł przy nim i zabrał się z apetytem do jedzenia. W drodze powrotnej nie zatrzymywał się wcale, by jak najszybciej dołączyć do towarzyszy. Wellan pozwolił mu więc połknąć połowę stojącej przed nim strawy, po czym zapytał, jak się wywiązał z zadania.
– Widziałem smoka! – zawołał Bergo i walnął pięścią w stół.
Wellan na chwilę wstrzymał oddech, obawiając się, że inwazja ludzi-owadów już się zaczęła. Jego druh zaraz go uspokoił: wytłumaczył, że chodzi o szkielet odtworzony przez króla Zenoru.
– Ten naród bardzo wycierpiał, Wellanie. Smoki nie tylko zabiły znaczną część ludności i zniszczyły niemal wszystko na swej drodze, ale zasiały straszliwy strach, który utrzymuje się od setek lat.
– Znam dzieje Zenoru – uciął krótko Wellan. – Opowiedz lepiej o tym smoku.
Bergo nie kazał się dwa razy prosić i szczegółowo opisał bestię.
– Gigantyczny zwierz. Szyję ma długą jak wąż i nie sposób poderżnąć mu gardła, stojąc na ziemi. Natomiast on sam, wyciągając szyję przed siebie, może śmiertelnie zranić nasze konie, zanim zdołamy się do niego zbliżyć.
– A więc Kryształowe Królestwo proponuje najlepsze rozwiązanie.
Wytłumaczył towarzyszowi, jak ludowi Kryształu udało się zabić wielką liczbę potworów: wykopali doły-pułapki i spalili je tam żywcem.
– Też mi się wydaje, że to jedyny sposób – zgodził się Bergo. – Ale trzeba kopać bardzo głęboko, bo bestie mają potężne szpony i mogą ich użyć, żeby się wydostać z pułapki.
– No i trzeba, żeby były takie same jak te, które zaatakowały Szolę – westchnął Wellan. – Bo przecież to może być zupełnie nowa rasa smoków.
– Jeśli tylko nie mają skrzydeł, można je będzie złapać w wilcze doły – zapewnił Bergo. – Ale gdzie chcesz je wykopać?
– Na granicy Królestw Wróżek, Diamentu i Opalu. Uprzedzimy ich władców o niebezpieczeństwie, żeby szybko zabrali się do dzieła. I od dziś możemy liczyć na pomoc naszych pierwszych giermków. Elund zgodził się oddać w nasze ręce najstarszych uczniów. Nie nauczyli się jeszcze władania bronią, lecz dobrze panują nad swoimi magicznymi mocami.
Bergo ucieszył się niezmiernie z tej nowiny, bo w ten sposób było ich więcej i na pewno mogli być bardziej skuteczni. Dalej jadł z apetytem, aż spostrzegł, że Wellan nawet nie tknął jedzenia. Położył przyjazną dłoń na ramieniu wodza i wyczuł miotające nim dziwne uczucia.
– To wciąż jeszcze królowa, prawda? – spytał bez ogródek.
– Tak – westchnął Wellan. – Sprawy się skomplikowały od czasu twego wyjazdu do Zenoru, bracie.
– Możesz mi wszystko powiedzieć, nikomu nie powtórzę – zapewnił Bergo najszczerzej w świecie.
Na ustach Wellana zaigrał uśmiech rozbawienia: wiedział, że spośród wszystkich druhów to właśnie dziecię Pustyni jest największym gadułą.
– Tak czy owak, inni to odczytają prędzej czy później – powiedział dowódca z rezygnacją, podrzucając w ręku jabłko.
– Co odczytają? – spytał Jason, który wszedł właśnie do Sali Rycerskiej na czele towarzyszy broni.
Wellan przyglądał się, jak rycerze siadają przy stole, po czym zerknął na galerię i stwierdził z ulgą, że jest pusta. Był gotów powierzyć swój sekret braciom, lecz niekoniecznie młodym uszom uczniów Elunda.
– A więc pozwolisz, byśmy sami rozgryźli twój sekret? – spytał kpiąco Falko.
– Nigdy w życiu! – odparował Wellan cynicznie. – Nie przeżyłbym tak zmasowanego ataku...
– Więc mów! – nalegał Santo.
– Najpierw wam powiem, że Elund przydzieli nam dzisiaj naszych pierwszych giermków – powiedział Wellan, instalując wokół siebie niewidzialną barierę.
– No nie, to nie jest twój sekret – przypilił go Jason.
– Wygląda też na to, że królowa Szoli była mistrzynią sztuki magicznej – oświadczył Wielki Rycerz z niezwykłą u niego nieśmiałością.
– Co nie przeszkodziło, że dała się zabić jak wszyscy inni Szolijczycy – skomentował nietaktownie Bergo.
– Gdybyś pamiętał, czego cię uczono na lekcjach, bracie – upomniał go Dempsej – wiedziałbyś, że mistrzowie magii nie znają śmierci. Mogą swobodnie krążyć między naszym światem a zaświatami.
Rycerze, do których wreszcie dotarło, w jaki sposób dowódca się o tym dowiedział, jak jeden mąż zwrócili się w stronę Wellana. Pytania cisnęły im się na usta.
– Odwiedziła mnie tej nocy – przyznał z pewnym zażenowaniem.
Po raz pierwszy od kiedy mieszkali razem, jego druhowie ujrzeli, że się czerwieni. Jason od razu domyślił się dlaczego.
– Kochałeś się ze zjawą? – uśmiechnął się szeroko.
– Ona nie jest naprawdę zjawą – bronił się niezręcznie Wellan.
– Zrobiłeś to?
Wellan nigdy by się nie spodziewał, że młodzieńcy, z którymi razem się wychował, są w stanie go speszyć do tego stopnia. Żeby się nie narażać na ich żarty i brak delikatności, poderwał się z miejsca i ruszył w stronę drzwi. Kloe skoczyła za nim i zagrodziła mu drogę. Wellan spojrzał na nią bezgranicznie smutnymi oczami, lecz nie próbował jej odsunąć.
– Nie dbam o to, co robiliście razem, Wellanie – zapewniła go dziewczyna. – Powiedz mi tylko, dlaczego przyszła do ciebie z zaświatów.
– Chce się upewnić, że uchronimy jej córkę – powiedział cicho Wielki Rycerz. Nie mógł odkryć przed nią całej prawdy.
– Mam nadzieję, że powiedziałeś, iż uważamy to za nasz obowiązek.
Wellan lekko skinął głową i zamknął swoje serce, by dziewczyna nie uległa pokusie wysondowania jego uczuć.
– Powiedziała mi też, że nas uprzedzi o ruchach nieprzyjaciela.
– Doskonała wiadomość.
– Istotnie – zgodził się z roztargnieniem Wielki Rycerz, który myślał tylko o chwili, kiedy znów weźmie Fan w ramiona.
– Jeśli chodzi o to, o co mnie wczoraj prosiłeś, to poszłam do Elunda i wiem, co mówią gwiazdy. Nieprzyjaciel wróci za kilka tygodni. Mamy bardzo mało czasu na zorganizowanie obrony.
– Tego się obawiałem.
Kloe chciała go zaciągnąć z powrotem do stołu, ale wymówił się pod pretekstem, że musi się przygotować do spotkania ze swoim przyszłym giermkiem. Poprosił, żeby zrobili to samo. Kloe nie nalegała, wróciła do kolegów, którzy dyskutowali o dziwnym doświadczeniu swojego dowódcy.
– Nie da się ukryć: wszystko robi inaczej niż inni! – zawołał Jason, gryząc jabłko.
– Nie powinniście się wyśmiewać z tak wielkiego uczucia – zarzuciła im Kloe.
– Nie wyśmiewamy się, przeciwnie, uważamy, że ma niebywałe szczęście! – wyprowadził ją z błędu Bergo. – Dużo znasz takich, co się kochali ze zjawą?
– Z mistrzynią sztuki magicznej – poprawiła go Kloe.
– Bergo ma rację – poparł go Falko. – Tylko takiemu Wielkiemu Rycerzowi jak Wellan mogą się przydarzyć równie nieprawdopodobne historie.
– Jeśli chcecie znać moje zdanie, to niejednym nas jeszcze zadziwi – dorzucił Dempsej.
– Korzystajcie z chwili, żeby wyczerpać ten temat, bo nie powinniśmy o tym mówić przy naszych uczniach – uprzedziła ich Kloe.
Spotkali Wellana dopiero na zamkowym dziedzińcu, gdzie czarownik przygotował w pośpiechu ceremonię przydzielenia giermków rycerzom. Niezbyt był z tego kontent, ale Wellan miał słuszność: należało oddać uczniów do dyspozycji Zakonu z uwagi na wiszącą w powietrzu wojnę. Przestudiował więc starannie wszystkie zalety i słabości każdego dziecka i każdego rycerza, aby właściwie ich dobrać.
Krawiec, płatnerz i masztalerz również przygotowali wszystko, czego giermkom potrzeba: dobrego konia, szpadę, sztylet, nową tunikę i pas z zielonej skóry, wysadzany drogimi kamieniami, identyfikującymi ich jako Szmaragdowych Giermków. Wellan zmierzył spojrzeniem defilujących uczniów i stwierdził, że są jeszcze młodsi, niż myślał. No, ale w końcu wstąpili do Zakonu, aby służyć dobru ogółu, a nie żeby dorastać jak normalne dzieci.
Król Szmaragd I z zadowoleniem przyglądał się, jak Elund przydziela swoich wychowanków rycerzom. Wimme, ładny chłopak o smagłej skórze i błękitnych oczach, dostał się Falkowi. Rycerz ceremonialnie zapiął pas wokół jego talii, wręczył mu broń i wodze konia. Kerns został giermkiem Santa, Buchanan przypadł Bergowi, Nogat Jasonowi, a Kewin Dempsejowi. Kiedy Elund przydzielił Wandę Kloe, młodziutka Bridżes stłumiła w sobie krzyk radości, bo każdy z uczniów marzył, aby zostać giermkiem Wellana. Dała sobie zapiąć pas i dzielnie wytrzymała spojrzenie Wielkiego Rycerza, gdy jej wręczał broń.
„Elund dobrze wybrał”, pomyślał Wellan, przypatrując się dziewczynce. Biła z niej siła, a nawet wyczuwał w niej upór, przypominający jego własny. Czeka go niewątpliwie ciekawe doświadczenie.
Postanowił dać druhom czas, aby lepiej zapoznali się z dziećmi, a potem wysłać ich z misją. A tego dnia wszyscy razem wsiedli na konie i z uczniami u boku pojechali pokazać się mieszkańcom okolicznych wsi. Wellan, jadąc obok Bridżes, obserwował ją uważnie. Siedziała w siodle dumnie wyprostowana i choć nigdy dotąd nie posługiwała się szpadą, instynktownie umieściła ją tak, by móc prędko wyciągnąć broń. „Całkiem nieźle”, pomyślał Wellan.
Po powrocie na Zamek rycerze dali swoim podopiecznym lekcję władania bronią. Płatnerz zrobił im szpady mniejsze i lżejsze niż szpady rycerzy. Bridżes, tak samo jak Wellan, nie uśmiechała się chętnie, za to najwyraźniej wykazywała zdolność do koncentracji. Jej ramiona nie były jeszcze umięśnione, lecz ciosy wymierzała precyzyjnie. Wielki Rycerz uznał, że ćwiczenia z nią są przyjemne i pouczające. Od tej chwili on był odpowiedzialny za dziewczynkę. Faktycznie został jakby jej ojcem. Jako rycerz ślubował wykształcić swojego giermka najlepiej jak potrafi i chronić go przed niebezpieczeństwem. Gdyby nie to, że wojna stała u progu, byłoby to proste zadanie, ale mając w perspektywie ciężkie boje, nie był pewien, czy zdoła należycie się z niego wywiązać.
Giermkowie ze swej strony ślubowali jak najlepiej służyć swojemu panu, nigdy go nie okłamywać i szczerze patrzeć mu w oczy. Wellan nie spodziewał się trudności z Bridżes pod tym względem. Znosiła jego lodowate spojrzenie, nie mrugnąwszy okiem, i nie broniła się wcale, gdy zapuszczał sondę w jej umysł. Elund nie mógł wybrać lepiej. Wellan z przyjemnością uczył dziewczynkę dobywać szpadę z pochwy i instynktownie przybierać pozycję obronną, bez względu na to, jakim sposobem wróg zaatakuje. „Ta mała szybko się uczy”, stwierdził z satysfakcją.
– Jutro nauczę cię robić to samo, tyle że na koniu – postanowił rycerz.
Wtem na dziedziniec wbiegł goniec i Bridżes wyciągnęła szpadę tuż przed jego nosem, zmuszając go, aby się gwałtownie zatrzymał. Wellan roześmiał się głośno, co nie zdarzyło mu się od dawna. Stwierdził, że jego młody giermek bardzo poważnie traktuje swoją rolę, położył dłoń na ramieniu dziewczynki i Bridżes opuściła szpadę.
– Mnie szukasz? – spytał Wellan gońca.
Chłopak podniósł oczy na olbrzyma w zielonej tunice – wódz rycerzy zrobił na nim wielkie wrażenie.
– Król chce cię natychmiast widzieć, panie – odpowiedział, biorąc się w garść.
– Powiedz, że już idę.
Goniec obrócił się na pięcie i pobiegł do pałacu. Wellan zerknął na Bridżes. Wsunęła szpadę do pochwy i cierpliwie czekała na instrukcje.
– Zostań tu i ćwicz – powiedział przyjaznym tonem.
– Moje miejsce jest przy tobie, panie.
Miała najzupełniej rację. Od tej chwili była częścią jego życia codziennego i miała prawo słyszeć wszystko, co ktoś do niego mówił... wyjąwszy królową Szoli. Poszedł więc w kierunku pałacu, a Bridżes truchtem usiłowała nadążyć za jego wielkimi krokami. Kiedy rycerz stanął przed obliczem Szmaragda I, od razu wyczuł jego poirytowanie. Uklęknął na kolano, jego uczennica zrobiła to samo. Król, marszcząc brwi, patrzył to na jedno, to na drugie.
– Jego Królewska Mość może mówić przy moim giermku – zapewnił Wellan.
– Nawet jeśli zamierzam udzielić ci upomnienia?
Rycerz zawahał się chwilę, po czym wolno skinął głową na znak przyzwolenia. Byłoby nieuczciwością, gdyby pozwolił dziewczynce wierzyć, że jej pan jest człowiekiem doskonałym. Lepiej, żeby od razu się dowiedziała, że bywa uparty i że czasami w gniewie łamie reguły zakonu.
– Niech będzie – westchnął król. – Dostałem niepokojącą wiadomość od króla Elfów.
Wellan zamrugał powiekami na wspomnienie swojego agresywnego zachowania. Król to zauważył i zrozumiał, że Wielki Rycerz postąpił niewłaściwie.
– Powiada, że nie tylko mu groziłeś, ale i napadłeś na niego.
Bridżes rzuciła niespokojne spojrzenie na swego pana, lecz nie poczuł, by pozwoliła sobie go oceniać.
– Co się tam zdarzyło, Wellanie?
– Nie umiałem zapanować nad gniewem, panie – odparł rycerz. – Moje zachowanie było niegodne Szmaragdowego Rycerza, toteż zgadzam się ponieść karę.
Jak król mógł ukarać wodza swoich rycerzy, na którym spoczywała odpowiedzialność za obronę całego kontynentu? Szmaragd I westchnął ze znużeniem.
– Powiedz, co cię tak rozgniewało – zażądał.
– Elfy postanowiły zignorować katastrofę zagrażającą Szoli. Z powodu ich tchórzostwa zginął cały naród.
– To bardzo poważne oskarżenie, rycerzu.
– Moi towarzysze potwierdzą jego prawdziwość, panie – zapewnił Wellan. – By jednak dobrze zrozumieć, jak wielka była moja wściekłość, musiałbyś, panie, ujrzeć na własne oczy tysiące trupów leżących w śniegu, z twarzą stężałą ze zgrozy, z wyrwanym sercem.
Król przyglądał mu się przez chwilę, zastanawiając się, co sam by zrobił w takiej sytuacji. Zapewne byłby tak samo wściekły jak Wellan, lecz rycerzowi nie wolno karać króla za bezczynność.
– Rozumiem twoje uczucia, a nawet w pewien sposób rozumiem twoją reakcję – powiedział Szmaragd I. – Lecz już dawno temu postanowiliśmy, że błędy królów będą sądzić i karać inni królowie, nie żołnierze.
Wellan znowu w milczeniu spuścił oczy. Jakakolwiek odpowiedź z jego strony byłaby nie na miejscu.
– Królewska krew płynie w twoich żyłach, czujesz się w każdym calu wodzem, ale wolałeś zostać rycerzem niż następcą tronu. Jesteś zwykłym członkiem Zakonu, a to ogranicza rolę, jaką masz do odegrania.
– Przyznaję, że popełniłem błąd, panie.
– Napiszę do króla Elfów, że wtrąciłem cię na parę dni do lochu, o suchym chlebie.
Bridżes drgnęła z oburzenia, ale Wellan, jak przystało na wychowawcę, natychmiast wysłał jej uspokajający sygnał.
– Ponieważ nie mogę się bez ciebie obejść, pozostaniesz oczywiście na wolności, chcę jednak, abyś mi obiecał, że gdyby tego rodzaju sytuacja miała się powtórzyć, będziesz się trzymał regulaminu.
– Masz moje słowo, panie.
– To mi wystarczy. Wracaj teraz do swoich zajęć, rycerzu. Obrona Eukidii spoczywa w twoich rękach.
Wellan ukłonił się z szacunkiem i wyszedł, Bridżes pospieszyła za nim. Po głębokim namyśle Wielki Rycerz zgodził się, że Szmaragd I miał słuszność. Jako królewski syn musi bardziej starać się hamować swoje zapędy obrońcy sprawiedliwości.
– Cóżeś uczynił królowi Elfów, panie? – spytała cieniutkim głosikiem Bridżes, która musiała niemal biec, żeby za nim nadążyć.
Wellan przez chwilę o niej zapomniał. Rzucił poirytowane spojrzenie na dziewczynkę, a ona czym prędzej spuściła głowę, nadąsana.
– Nie wiesz, że masz patrzeć swojemu panu prosto w oczy? – przypomniał jej rycerz.
Jasnowłosa Bridżes natychmiast podniosła głowę, lecz w jej oczach nie było wyzwania. Tak samo jak on została spłodzona przez królewską parę i miała w sobie godność księżniczki.
– Nauczono mnie także nie zadawać mojemu panu pytań i czekać, aż pierwszy się do mnie odezwie. Bardzo przepraszam. Moja ciekawość okazała się silniejsza niż respekt.
– Marnym byłbym wychowawcą, gdybym otwarcie zachęcał cię do dawania upustu popędom, lecz uwierz, że je rozumiem. Jak przed chwilą słyszałaś, moje nie zawsze są mi najlepszym przewodnikiem...
– Panie, jeśli wolno mi coś powiedzieć, to zachowałabym się tak samo. Król Elfów nie miał prawa pozostawić Szolijczyków własnemu losowi.
Wellan szedł przed siebie labiryntem korytarzy, lecz zamiast wrócić na dziedziniec i podjąć na nowo ćwiczenia, zatrzymał się w wewnętrznym ogrodzie i usiadł na kamiennej ławce przed migocącą w słońcu fontanną. Bridżes rozejrzała się dokoła z ciekawością i Wellan odgadł, że zarejestrowała wszystkie szczegóły: tęczowe refleksy igrające w wodzie, liście leniwie szumiące na wietrze, wypełnione nektarem kwiaty o jaskrawych barwach, obrośnięty bluszczem kamienny mur, który otaczał tę oazę spokoju, tworząc prawdziwy kokon intymności.
– Możesz mówić swobodnie – zapewnił dziewczynkę rycerz. – Tutaj nikomu nie damy złego przykładu, nie ma obawy.
Usiadła obok i zatopiła błękitne oczy w jego oczach, odczytując w nich sympatię dla swojej osoby.
– Przede wszystkim chcę powiedzieć, jaki to dla mnie wielki honor, żeś jest moim panem.
– Nawet jeśli o mało nie wybebeszyłem króla? – roześmiał się Wellan.
– Zwłaszcza z tego powodu. Nie bałeś się bronić sprawiedliwości nawet przeciwko monarsze.
– A jednak Jego Królewska Mość ma rację, Bridżes. Nie do mnie należy wymierzanie kary. Powinienem był wrócić tutaj i pozostawić wyższej kaście decyzję w jego sprawie.
Dziewczynka leciutko skinęła głową na znak, że zrozumiała i zaakceptowała lekcję.
– Nikogo już nie ma w Szoli? – spytała z wielkim niepokojem.
– Nikogo – potwierdził Wellan, a jego twarz na chwilę stężała z bólu.
– Kto zabił tych wszystkich ludzi? Mieszkańcy Królestwa Cieni? Albo może Królestwa Duchów?
– Obawiam się, że nie – powiedział cicho rycerz. – Czy lubisz czytać? – spytał weselszym głosem, zbijając ją z tropu tą nagłą zmianą humoru.
– O tak. Bardzo.
– Czy czytałaś pergaminy opowiadające dzieje strasznej wojny, jaką toczyliśmy niegdyś z wrogiem przybyłym z innego kontynentu?
– Ach! Więc mamy stawić czoło tym potworom? – spytała dziewczynka.
– Wolałbym powiedzieć, że zatrzymamy je, nim dojdzie do walki. Niebawem wyruszamy na północ, aby wraz z tamtejszymi władcami przygotować system obronny.
– Pojadę z tobą, panie? – ożywiła się Bridżes.
– Nie uwolnisz się ode mnie dopóty, dopóki sama nie zostaniesz rycerzem! No chodź, musisz się jeszcze nauczyć wielu rzeczy przed wyjazdem.
Bridżes z radością ruszyła za nim, szczęśliwa, że służy najlepszemu rycerzowi na świecie.
Tego ranka, kiedy Armena chciała wykąpać Kirę w wielkiej balii, fiołkowa dziewczynka raz jeszcze postawiła cały zamek na nogi. Wrzeszcząc z przerażenia, wczepiła się w ubranie piastunki, która próbowała ją wsadzić do gorącej wody.
– W Szoli było może za zimno, ale w tym zamku ludzie się myją, Kiro.
Dziewczynka wyrywała się, wykrzykując słowa w niezrozumiałym języku. Wszyscy słudzy zbiegli się do kuchni i, stojąc w drzwiach, ze zdumieniem przyglądali się widowisku. Kira, w odruchu rozpaczy, skoczyła z rąk Armeny na kamienną ścianę, po której wspięła się za pomocą pazurów, po czym schowała się na szafie. Żadne zachęty do zejścia nie skutkowały, mała siedziała skulona przy ścianie, drżąc na całym ciele.
Zawołano na pomoc króla, potem czarownika. Próbowano na nowo pertraktować z dzieckiem, ale nadaremnie. Przyniesiono drabinę, lecz Kira wcisnęła się w kąt, groźnie szczerząc zęby. W końcu Szmaragd I wysłał gońca do Wellana. Bystra inteligencja i strategiczny umysł pozwolą mu zapewne rozwiązać ten dokuczliwy domowy kłopot.
Wielki Rycerz, zły, że każą mu interweniować w sprawie, którą powinny się zająć kobiety, najpierw zdusił w sobie irytację, a potem poszedł do kuchni. Wszyscy rozstąpili się przed nim w milczeniu. Bridżes stanęła za nim i obserwowała sytuację. Wellan spojrzał na balię stygnącej wody, na leżącą na stole malutką tunikę i drżące ciałko na szafie.
– Kira! – zawołał rozkazująco.
Ku zdumieniu obecnych, dziewczynka podniosła głowę, rozpoznawszy głos rycerza. Zbliżyła się do drabiny i patrzyła na niego, nic nie mówiąc. Wellan wyciągnął ramiona i dziecko bez wahania skoczyło w dół. Uczepiła się go, nadal dygocząc. „Nic dziwnego, że się boi wody, pomyślał. W końcu smoki też się jej boją, a część krwi płynącej w żyłach Kiry jest z tego samego źródła”. Wellan podszedł do balii i dziecko zaczęło jęczeć w obcym języku.
– Nie ma niebezpieczeństwa, patrz – pogłaskał małą rycerz.
Włożył rękę do letniej wody i twarz dziewczynki zastygła z przerażenia, jakby jakiś potwór miał ją pożreć. Wellan wyciągnął rękę i podsunął dziewczynce, która ją obwąchała jak zwierzę. Patrzył na małą z boku i spostrzegł, że z profilu jest podobna do Fan. Powoli, ale stanowczo uwolnił się od pazurków Kiry i, trzymając ją w wyciągniętych ramionach, spróbował wsadzić do wody. Kira przeraźliwie krzyknęła.
– Dość tego! – powiedział surowo.
Dziewczynka przestała się opierać, jej stopki dotknęły wody. Zesztywniała na ciele, lecz już się nie wyrywała i rycerzowi udało się zanurzyć ją w balii.
– Widzisz, że to nic groźnego – powiedział łagodniejszym głosem. – Teraz zaopiekuje się tobą Armena.
– Mena – powtórzyła Kira, tłumiąc płacz.
Piastunka, korzystając z magicznego wpływu Welland na dziecko, zajęła jego miejsce. Rycerz wyszedł z kuchni zaniepokojony, że córka królowej Szoli wydaje się tak bardzo do niego przywiązana.
***
Wellan ujrzał druhów dopiero przy wieczerzy. Zrobiło mu się ciepło na sercu, że do stołu w Sali Rycerskiej zasiadło aż tyle osób. Bridżes usiadła obok niego i zaczekała, aż jej pan się obsłuży, nim nałożyła sobie jedzenie na talerz. W koleżeńskiej atmosferze rycerze rozmawiali z podopiecznymi, póki dowódca nie przedstawił im swoich planów.
– Za dwa dni utworzymy trzy grupy i wyruszymy w stronę Królestw Wróżek, Diamentu i Opalu, żeby nadzorować budowę wilczych dołów.
– Czy trzeba też będzie kąpać dzieci? – zakpił Jason.
Wszyscy poczuli, że Wellana ogarnia piekąca wściekłość, i w sali zapadło ciężkie milczenie. Lodowate oczy Wielkiego Rycerza przeszyły młodego druha, dla każdego było oczywiste, że ogromnie się stara opanować, nim odpowie.
– Ty z Falkiem i Bergiem pojedziesz do Diamentowego Królestwa – powiedział surowo. – Ty, Kloe, ponieważ znasz już króla Wróżek, złożysz mu wizytę w towarzystwie Dempseja. Santo i ja pojedziemy do króla Opalu.
– A król Elfów? – spytał Jason, najwyraźniej zdecydowany wyprowadzić szefa z równowagi. – Jego królestwo również leży na drodze nieprzyjaciela.
– Jeśli masz czas do stracenia, to jedź tam i spróbuj go przekonać do kopania pułapek na smoki, które grożą pożarciem jego sąsiadom! – odciął się Wellan.
– Czyż nie uczono nas, kiedy zostaliśmy pasowani na rycerzy, że powinniśmy bronić całego kontynentu i wszystkich jego mieszkańców? – przypomniał dowódcy młody rycerz.
Żeby nie wykonać gestu, którego by gorzko pożałował, Wellan szybko odszedł od stołu. Bridżes chciała iść za nim, ale Santo ją powstrzymał.
– Zostańcie i jedzcie! – rozkazał swojemu giermkowi i dziewczynce.
Oboje go posłuchali i za dowódcą wybiegł Santo.
– Wiadomo, że masz rację – powiedział Bergo pod adresem Jasona – ale byłoby lepiej, gdybyś poczekał z rozmową o Elfach, aż będziesz z nim sam na sam.
– Sprawy kontynentu dotyczą nas wszystkich, Bergo – odparł młody rycerz. – I przysięgliśmy przywoływać się wzajem do porządku, gdyby któremuś zdarzyło się błądzić. Wellan nie ma prawa pozostawiać Elfów własnemu losowi, nawet jeśli król Hamil wzbudził w nim gniew.
– Zgadzam się z tobą – wtrąciła Kloe – lecz uwaga na temat kąpieli była złośliwa i niepotrzebna.
– Tylko żartowałem! – bronił się Jason.
– W złym guście... – zarzucił mu Falko. – Wiesz, że od czasu naszej wyprawy do Szoli Wellan nie jest w nastroju do żartów.
– W końcu musi się z tego otrząsnąć – burknął Jason.
– Nie ma co teraz o tym dyskutować – uciął Dempsej. – Powinniśmy raczej przygotować naszych giermków do przyszłej misji, a przede wszystkim nie zostawiać ich w przekonaniu, że nam, opiekunom, często się zdarzają tego rodzaju spory.
I tu Dempsej wygłosił długą mowę na temat roli rycerzy i braterstwa, jakie powinno ich łączyć.
W tym samym czasie Santo dopadł Wellana na dziedzińcu. Wielki Rycerz stał przed bramą, z opuszczonymi wzdłuż ciała rękami i zaciśniętymi pięściami głęboko wdychał powietrze w płuca.
– To był tylko niewinny docinek, Wellanie – zapewnił go druh.
– Nie podoba mi się, żeby publicznie kwestionowano moje decyzje – grzmiał Wielki Rycerz, nie odwracając się.
– Zgoda, powinien był zaczekać, aż będzie z tobą sam na sam, żeby pomówić o królu Elfów, lecz przecież znasz Jasona...
Szybkie wejrzenie w serce Wellana przekonało Santa, że jego gniew bynajmniej nie ucichł. Położył więc przyjazną i kojącą dłoń na ramieniu wodza.
– Cieszę się, że wybrałeś mnie na towarzysza podróży do Królestwa Opalu – dodał.
Wellan odwrócił głowę i spojrzał mu w oczy, potem westchnął i złość mu przeszła.
– Bardzo mi się przyda twoja dyplomacja, Santo – powiedział. – Wiesz, że nie jestem najcierpliwszym z ludzi... A król Natan wcale nie jest przekonany, czy trzeba wskrzeszać Zakon rycerski. Królestwa Opalu i Diamentu jako jedyne nie przysłały nam dzieci na naukę.
Wellan wolałby, żeby Santo przemawiał w ich imieniu, bo był o wiele lepszym negocjatorem od niego.
– Czy twoja królowa do ciebie wróci? – spytał druh, usiłując zrozumieć smutek wodza.
– Powiedziała, że tak – rzekł Wellan, unikając jego spojrzenia – ale nie wiem kiedy.
– Szczęściarz z ciebie.
– Tego nie wiem, bracie – powiedział z wahaniem Wielki Rycerz. – Trudno być szczęśliwym, jeśli nie dzieli się każdego dnia życia z tą, którą się kocha...
– Może, ale ona cię kocha...
„Ma rację”, pomyślał Wellan. Fan niewątpliwie dowiodła, i to mimo śmierci, że podziela jego uczucia.
Podziękował Santowi za to, że go uważnie wysłuchał, i poszedł do siebie, druhowi zostawiając troskę o to, by jego giermek najadł się do syta. Niemniej Bridżes zjawiła się niebawem w pokoju Wellana i zastała go siedzącego na łóżku.
– Najadłaś się? – spytał rycerz.
– O, tak – powiedziała dziewczynka i podała mu talerz z bochnem ciepłego chleba, surowymi jarzynami i serem oraz garść daktyli.
– Nigdzie nie czytałem, żeby giermkowie mieli obowiązek karmić swoich panów – uśmiechnął się Wellan.
– Pewnie, że nie. Sama wymyśliłam tę regułę.
– Myślę, że ty i ja będziemy się dobrze rozumieć – pokiwał głową rycerz.
Dziewczynka usiadła na ziemi po turecku i przyglądała się w milczeniu, jak jej opiekun je. Zerkając w szeroko otwarte, zaciekawione oczy małej, Wellan poczuł przypływ dumy. Czy to właśnie odczuwa ojciec, patrząc na swoje dzieci? Kiedy skończył się posilać, Bridżes przyłączyła się do niego na seans medytacji.
Jak wszyscy giermkowie, miała spać w wąskim łóżeczku stojącym w pobliżu łóżka jej pana. Ale że była odmiennej płci, służący, dla zachowania pewnej intymności, powiesili aksamitną zasłonę między dwoma posłaniami. Tej nocy Wellana obudziła straszna burza, która wstrząsała murami zamku. Poczuł, że jego podopieczna jest sparaliżowana ze strachu, i szeptem wymówił jej imię. Dziewczynka momentalnie odsunęła zasłonę, wskoczyła do łóżka rycerza i przywarła do jego pleców.
– Nie ma się czego bać – uspokoił ją. – Burza powstaje na skutek zetknięcia zimnych wiatrów z ciepłymi.
– Wiem, ale jednak błyskawice wzniecają pożar wszędzie, gdzie spadną...
– Niekoniecznie. Na pewno niczym nie grożą kamiennym zamkom.
– A co będzie, kiedy pojedziemy z misją i znajdziemy się w odkrytym polu?
– Zawsze znajdziemy jakieś schronienie, gdzie błyskawica nas nie dosięgnie. Obiecuję ci.
Nie śmiał odesłać jej do łóżka, jak długo pioruny biły w twierdzę. Zamknął oczy dopiero, gdy usnęła. Oczywiście będzie musiała pokonać lęk przed burzą, nim zostanie pasowana na rycerza, no, ale wszystko w swoim czasie.
***
Rankiem Wellan ujrzał Bridżes stojącą przed oknem z zamkniętymi oczami: grzała sobie twarz w słońcu. Obserwował dziewczynkę przez chwilę, potem wezwał ją telepatycznie. Natychmiast się do niego odwróciła.
– Jak zapewne wiesz, rycerze co rano biorą kąpiel, aby oczyścić ciało i duszę, ale z szacunku dla kobiet dajemy im pierwszeństwo. O tej porze zastaniesz w łaźni Kloe i jej podopieczną. Idź do nich. Spotkamy się na śniadaniu.
Dziewczynka ukłoniła się i pospiesznie wyszła z pokoju. Wellan przeciągnął się na łóżku, dziwiąc się, że jej obecność przynosi mu pociechę w każdym momencie życia.
Kiedy sam poszedł do łaźni, zastał tam swoich braci w towarzystwie giermków. Wybrał kąt przeciwległy do tego, w którym wygrzewał się Jason, i wszedł do gorącej wody. Jak co rano pomodlił się w milczeniu do Teandry i podziękował jej za życie usłane dobrodziejstwami. Potem dał się osuszyć i wymasować służącym i związał włosy w węzeł na karku. Z Bridżes spotkał się w Sali Rycerskiej; zauważył z rozbawieniem, że ściągnęła włosy w ten sam sposób co on.
– Nie powiesz nikomu o burzy, dobrze, panie? – szepnęła, upewniwszy się, że Kloe i Wanda jej nie słyszą.
– Jakiej burzy? – spytał Wellan i puścił oko.
Reszta towarzystwa wkroczyła, zaśmiewając się z jakiegoś żartu Berga, ich dowódca ucieszył się, że tworzą taką zgodną grupę. Ale Jason, niestety, usiadł obok niego. Wellan lodowatym wzrokiem otaksował młodego druha.
– Nie mam ochoty kłócić się z tobą od rana – przestrzegł go Wielki Rycerz.
– Ja też nie. Chcę tylko, abyś wiedział, że różnice zdań między nami w niczym nie umniejszają mojego najwyższego szacunku dla ciebie.
Oczy Wellana spotkały się z czujnym spojrzeniem Nogata, Jasonowego giermka; docenił, że Jason wykonuje ten pojednawczy gest, aby dać przykład chłopcu.
– Rozumiem twoje uczucia wobec króla Elf – ciągnął dalej Jason – i w twojej sytuacji być może postąpiłbym tak samo. Lecz mimo wszystko serce każe mi spróbować go przekonać o konieczności zastawienia pułapek.
– A jeśli odmówi? – spytała zuchwale Bridżes.
– Nie mówi się takim tonem do rycerza, dziecko – skarcił ją Wellan.
Wszystkie dzieci spojrzały na dziewczynkę, czekając, jak zareaguje, ale spokojnie zniosła spojrzenie opiekuna.
– Rycerzu Jasonie, proszę o wybaczenie – powiedziała w końcu. – Uniosłam się niepotrzebnie.
– Wybaczam ci twoje zachowanie, bo dopiero wczoraj zostałaś giermkiem, ale na przyszły raz nie ujdzie ci to na sucho.
– Dziękuję za łaskawość, rycerzu Jasonie.
Ze spuszczoną głową skubała jedzenie z talerza. „Prędzej czy później muszą się nauczyć szacunku”, pomyślał Wellan. Jason nachylił się do ucha jasnowłosej dziewczynki.
– Jeżeli król Elfów odmówi, będę zmuszony go zadenuncjować przed innymi monarchami – szepnął.
– Jedyne, co pozostaje do zrobienia, rycerzu! – palnęła, choć byłoby lepiej, gdyby siedziała cicho.
Jason wybuchnął śmiechem i przyjaźnie klepnął Wellana po plecach.
– Nie ma co, oboje jesteście siebie warci!
Rankiem Wellan musiał obudzić Bridżes, która spała z zaciśniętymi pięściami, i wypchnąć ją do łaźni. Patrzył za nią, jak powłóczy nogami w korytarzu, i zastanawiał się, w jakim będzie stanie po całym dniu konnej jazdy. Po śniadaniu rycerze i ich podopieczni zebrali się na wielkim zamkowym dziedzińcu. Stajenni osiodłali konie, słudzy włożyli zapasy żywności do skórzanych juków. Już siedząc w siodłach, podjechali pod balkon, z którego Szmaragd I wygłosił zwyczajowe kazanie o rycerskim kodeksie honorowym i dumie, jaką czuje na widok wojowników wyruszających z misją.
Następnie rycerze w zielonych zbrojach opuścili zamkowe mury, za nimi podążali giermkowie. W tym szyku dojechali aż na granicę Diamentowego Królestwa, gdzie się rozdzielili. Kloe i Dempsej pomknęli na zachód, Jason, Falko i Bergo kontynuowali drogę na północ, natomiast Wellan i Santo ruszyli na wschód.
Tymczasem w pałacu Kira nieprzerwanie wzywała Wellana. Armena wytłumaczyła jej, że wyjechał wraz z towarzyszami broni. Żeby zająć dziewczynkę, poprosiła Hawke, jedynego spośród dziesięciolatków, który nie został giermkiem, ponieważ Elund chciał go zatrzymać przy sobie, aby uczył Kirę języka. Kira lubiła młodego Elfa i chętnie zasiadła z nim przed stertą starych książek, które czytał jej na głos, każąc powtarzać słowa.
***
Falko i Bergo jako pierwsi dotarli do celu, czyli do Diamentowego Królestwa, leżącego za Kryształową Górą. To obszerne terytorium, należące niegdyś do Szmaragdowego Królestwa, zostało podzielone na dwie równe części przez ówczesnego władcę, ojca dwóch chłopców, aby obaj mogli panować. Choć królestwa różniły się nazwą, były niemal identyczne.
Twierdza stała na skalistym szczycie, wznoszącym się w środku rozległej doliny, uprawianej przez rolników. Zamek był dobrze strzeżony, lecz prawie cała ludność mieszkała na odkrytym terenie bez żadnego zabezpieczenia. Od północnego wschodu dolina stykała się z zachodnią częścią Królestwa Opalu. Należało umocnić północno-zachodnią granicę Diamentowego Królestwa, za którą rozpościerała się kraina Elfów.
Obaj rycerze i ich giermkowie, Wimme i Buchnan, dotarli do twierdzy dopiero pod wieczór, w chwili gdy zachodzące słońce zabarwiało niebo długimi, czerwono-pomarańczowymi pasmami.
Falko obserwował małego Wimme, od kiedy wkroczyli do królestwa, w którym chłopiec urodził się dziesięć lat wcześniej, lecz ten nie okazywał najmniejszego wzruszenia na widok rodzinnej ziemi. Koncentrował się raczej na uczuciach swego pana oraz na własnych nogach, które bolały go coraz bardziej.
Król Pally wyraził chęć bezzwłocznego spotkania się z rycerzami i kazał ich zaprowadzić do sali, w której zasiadł z rodziną do kolacji. Wnętrze było urządzone tak jak w Szmaragdowym Zamku, tyle że zamiast zieleni dominował błękit. Nawet Diamentowy król, młodszy kuzyn Szmaragda I, przypominał go z wyglądu. Jego czarne włosy zaczynały siwieć i utył co nieco w ostatnich latach. Oczy miał dobre i mądre, a maniery nader wyrafinowane, gdy jednak stwierdził, że nie ma wśród rycerzy jego córki Kloe, nie krył rozczarowania.
– Została wysłana do króla Wróżek, ponieważ już go zna – usprawiedliwiał się Falko.
– Nas też zna! – zaprotestował król.
– Bardzo mi przykro, Wasza Królewska Mość – ciągnął Falko – lecz musimy słuchać rozkazów. Być może Kloe zostanie kiedyś wysłana z misją do waszego pięknego kraju.
Król Pally zaprosił ich do stołu i przedstawił swojej żonie Elli, pięknej kobiecie o miodowych włosach i miłym uśmiechu, oraz córce Beli i synowi Krausowi, starszemu rodzeństwu Kloe. Księżniczka, bardziej nieśmiała niż brat, wolała nie przyglądać się otwarcie rycerzom. Krausa natomiast zafascynowali nowi reprezentanci legendarnego Zakonu. Był odważnym i walecznym młodzieńcem, gotowym ponieść ofiary dla ratowania swojego narodu.
Rycerze uraczyli się jadłem, jakie im podano, i poczekali, aż skończy się kolacja, żeby opowiedzieć królowi o nieszczęściu, które spadło na Szolę, i o wilczych dołach, które proponowali wykopać na granicy jego królestwa. Jak większość władców na kontynencie, Diamentowy monarcha słyszał o smokach i spustoszeniach dokonanych przez nie w przeszłości. Wysłuchał więc uważnie zaleceń rycerzy, po czym zamyślił się głęboko. Nawet rodzina nie śmiała wyrwać go z zadumy. Bergo wyjął plany z zawieszonego u pasa futerału. Król rzucił na nie okiem i poprosił rycerzy, żeby pozwolili mu je przestudiować do rana. Kazał ich zaprowadzić do przydzielonych pokojów, sam zaś wycofał się do siebie.
W sypialni Falko przyglądał się małemu giermkowi, który uważnie badał swoje legowisko u stóp rycerskiego łoża.
– Nie martw się, panie – powiedział wreszcie Wimme, zorientowawszy się, że rycerz sonduje jego serce. – Nie jestem już dzieckiem tego kraju. Należę do Szmaragdowego Królestwa i jego wojowników. Nawet gdybyś mnie do tego zmuszał, nie chciałbym tu zostać.
– Ale możesz spotkać członków twojej rodziny, kiedy chłopi przyjdą nam pomagać kopać doły.
– W takim przypadku będę dla nich grzeczny, lecz na dystans, tak jak rycerz powinien się zachować wobec ludu.
– Dobrze mówisz, Wimme – uśmiechnął się Falko. – Jestem z ciebie zadowolony.
Twarz giermka pojaśniała z radości.
***
Rankiem, po szybkiej kąpieli w zamkowej łaźni, rycerze i giermkowie spotkali się z królem Pally w sali audiencyjnej, gdzie zwykł przyjmować ważnych gości. Czekał na nich z planami Berga w ręku.
– Za wszelką cenę chcę się przyczynić do tego, aby uniemożliwić tym potworom zrujnowanie mego królestwa. Jeżeli w tym celu trzeba kopać doły, zgoda. Udzielę wam wszelkiego niezbędnego wsparcia.
Rycerze i ich podopieczni skłonili się. Poczuli ulgę, że monarcha tak szybko dał się przekonać.
– Zanim wyjedziecie, powiedzcie, czy moja córka jest dobrym rycerzem.
– Kloe jest z nas najlepsza, Wasza Królewska Mość – powiedział Bergo z rozbrajającą szczerością. – Zawsze długo się zastanawia, nim przejdzie do czynu, a magii używa tylko w przypadku absolutnej konieczności. Wszyscy nasi rycerze powinni się na niej wzorować.
Król Pally, uszczęśliwiony tymi słowami, zaprosił wszystkich na śniadanie i przedstawił im listę środków, które oddaje im do dyspozycji.
Tego samego dnia Kloe, Dempsej i ich giermkowie wkroczyli do Królestwa Wróżek i wśród olbrzymich kwiatów i kryształowych drzew przemierzali tę cudowną krainę. Dempsej, który znał tylko skaliste terytorium Berylu i umiarkowany klimat Szmaragdowego Królestwa, nie przestawał głośno się zachwycać. Podziwiał lot barwnych ptaków na bezchmurnym niebie i igraszki fosforyzujących rybek w rzece Mardall. Mali giermkowie też byli oczarowani.
– Nigdy nam o tym nie opowiadano! – wołał olśniony Dempsej.
– Mieszkańcy tego królestwa wolą zachować sekret – powiedziała Kloe.
– Ale przecież drzewa nie mogą być przezroczyste, a kwiaty aż tak wielkie...
– Masz rację, tylko że Wróżki potrafią zmieniać naturę swojego otoczenia.
– Gdybym był Wróżką, chciałbym również to wszystko uchronić – szepnął Kewin.
– Miejmy nadzieję, że ich król będzie tego samego zdania – rzekła Kloe.
Następnie, rozglądając się czujnie po okolicy, zwróciła się do swego druha:
– Brzeg morza jest chroniony przez labirynt stromych skał, między którymi trudno się przecisnąć na koniu – poinformowała go. – Toteż kopanie pułapek nie wydaje mi się tu konieczne.
– A jeśli smoki mają skrzydła? – zapytał.
– W takim przypadku wszyscy zginiemy, nic bowiem nie zdoła ich powstrzymać.
Dwoje uczniów aż się zakrztusiło z przejęcia i Kloe, wyrzucając sobie lekkomyślność, czym prędzej wysłała im falę uspokojenia.
– Musimy przekonać króla Tilly, że powinien bronić swojego terytorium od północnej strony, tam gdzie graniczy ono z krainą Elfów – powiedziała, ściskając piętami wierzchowca.
Zjechali w dół do doliny i Dempsej zdziwił się, że nigdzie nie widać tubylców ani żadnych zabudowań. Kloe wyjaśniła, że Wróżki mają moc ukrywania swojego królestwa przed wzrokiem obcych.
– Bardzo by nam się to przydało! – zażartował Dempsej. Giermkowie się uśmiechnęli.
– Ludzie nie są wystarczająco mądrzy, aby korzystać z tej mocy ze świadomością rzeczy – odezwał się dźwięczny głos za ich plecami.
Zanim Kloe zdążyła uprzedzić druha, że to król Tilly, Dempsej zawrócił konia i wyciągnął szpadę. Giermkowie poszli w jego ślady, a widząc przed sobą uskrzydlonego mężczyznę, który nie dotykał stopami ziemi, opuścili broń.
– Wasza Królewska Mość, oto Szmaragdowy Rycerz Dempsej i nasi giermkowie, Wanda i Kewin – przedstawiła Kloe swoich towarzyszy. – Przybywamy, aby porozmawiać o strategii, która uchroniłaby Eukidię przed inwazją.
– W jakim stopniu nas to dotyczy? – spytał król śpiewnym głosem.
– Wasze królestwo leży nad oceanem i jest przez to idealnym miejscem desantu dla wroga – wyjaśnił Dempsej.
– Już tłumaczyłem Kloe, że moje terytorium wystarczająco chronią nadmorskie skały.
– Ale wróg może najechać na Królestwo Elfów i stamtąd posuwać się w kierunku południa.
Wokół króla zaczęły się gromadzić inne Wróżki. Ich skrzydełka brzęczały jak u owadów, lecz te zachwycające stworzenia nie brały udziału w rozmowie, zadowalały się słuchaniem.
– Wątpię, by przeszli przez moje królestwo – upierał się król. – A nawet gdyby tak się stało, bez kłopotu przegnamy ich z naszej doliny.
Po policzku królowej, która fruwała u boku króla, spłynęła łza. Wyciągnęła rękę przed siebie i straszliwy ryk wstrząsnął okolicznym lasem. Dempsej obrócił się na koniu, szukając źródła zagrożenia. Kloe, która zrozumiała, co królowa pragnie zrobić, powiedziała giermkom, żeby się nie bali i mocno trzymali wodze wierzchowców.
Wśród Wróżek otaczających królową nastąpiło poruszenie – i nie bez powodu. Z lasu, zwalając drzewa i wznosząc chmurę kryształowego pyłu, wyłonił się ogromny zwierz. Przerażone konie stanęły dęba, rycerze z najwyższym trudem zapanowali nad nimi. Czarny potwór przypominał gigantyczną jaszczurkę. Przednie łapy miał łukowato wygięte, a długą szyję zakończoną trójkątnym łbem, w którym płonęły wielkie czerwone ślepia. Potężną szczękę zdobiły ostre kły. Bestia rozwarła paszczę, wydając przeraźliwy ryk, i ruszyła żwawo na rycerzy.
Dempsej był gotów stawić jej czoło, choć niełatwo mu przyszło okiełznać konia. Kloe też z całej siły trzymała wodze swego rumaka. Nie wyciągnęła szpady, bo zrozumiała, że smok jest iluzją wywołaną przez królową Kałwę. Ale Kewin miał wrażenie, że to nagle ożył szkielet królujący na placu jego rodzinnej wsi. Mocno ściągnął wodze konia, lecz w oczach chłopca malował się strach. Podobne stwory o mały włos nie wymordowały jego przodków w Zenorze.
Smok w ciągu zaledwie paru sekund pokonał dystans dzielący go od ludzi i Wróżek, ale znikł, nim ich dosięgnął. Król milczał przez chwilę, po czym z bólem w oczach spojrzał na zalaną łzami twarz królowej.
– Takie bestie jak ta zaatakowały Szolę – powiedziała z płaczem. – Tej nocy Fan ukazała mi się we śnie i pokazała mi je.
– Jeśli smoki zniszczą tę dolinę, gdzie zamieszkasz, panie? – spytała Kloe ze smutkiem w głosie.
Tilly zrozumiał lekcję. Od tej chwili gotów był wysłuchać ich planu i zgodził się, że kopanie wilczych dołów to zapewne jedyny sposób na pozbycie się smoków. Jego ludowi łatwo je będzie wykopać za pomocą magii. W pobliżu pułapek wystawi się warty, aby nie wpadli do nich przez nieuwagę ludzie lub Elfy. Rycerze obiecali, że zostaną na miejscu dopóty, dopóki wszystko nie będzie gotowe.
Ponieważ najtrudniejsza część zadania została wykonana, Kloe zainteresowała się wreszcie dwojgiem małych giermków. Wanda uspokoiła się, ponieważ teraz już wiedziała, że straszliwa bestia to jedynie złudzenie; Kewin jednak nadal był w szoku. Kloe spojrzała błagalnie na Dempseja; zrozumiał i bez tego, że jest jego obowiązkiem zaopiekować się podopiecznym rodem z Zenoru. Oddalili się we dwóch na stronę, Kloe zaś zeskoczyła z konia, żeby dać mu odpocząć. Giermek Wanda, jako dobra uczennica, zaraz zrobiła to samo.
Jason dotarł do Królestwa Elfów dopiero następnego dnia. Młodociany giermek jechał za nim w milczeniu od samego rana. Rycerz czuł, że w jego główce kłębią się pytania, lecz postanowił odpowiedzieć na nie, kiedy się zatrzymają. Ale kiedy wjechali wreszcie na polanę, gdzie leżała wioska Elfów, okazało się, że jest pusta. Jason powoli wyciągnął szpadę z pochwy, mały Nogat poszedł za jego przykładem. Ostatnim razem Elfy tak się pochowały, gdy na ich sąsiadów z północy spadło wielkie nieszczęście. Jason przejechał konno przez miasteczko, czujnie wytężając wszystkie zmysły. Mocno zdenerwowany uczeń jechał tuż za nim.
Wtem z rosnącego nieopodal drzewa zsunął się chłopiec. Jason rozpoznał Dżena, małego Elfa, który zaprowadził ich do króla Hamila, gdy pierwszy raz przyjechali w odwiedziny.
– Dlaczego twój lud się schował? – spytał Jason.
– Bo nie ma zaufania do ludzi w zielonych zbrojach – odpowiedział chłopiec z rezerwą.
– Powiedz twojemu królowi, że Szmaragdowy Rycerz Jason pragnie z nim pomówić. Zaczekam tutaj na niego.
Chłopiec zawahał się przez chwilę, zlustrował obu jeźdźców podejrzliwym spojrzeniem, po czym pospiesznie się oddalił i znikł między drzewami.
– Czy czujesz niebezpieczeństwo, panie? – spytał nerwowo Nogat.
– Nie – uspokoił go Jason, podjechawszy do giermka i schowawszy broń. – Jestem tylko ostrożny. Na ogół, kiedy nikogo nie ma we wsi, trzeba się strzec. Ale Elfy to płochliwe istoty. Musimy dać im czas, zanim zdecydują się wyjść nam naprzeciw.
– Nie mają do nas zaufania z powodu rycerza Wellana, prawda?
– Powiedzmy, że nasz wódz zachowywał się raczej agresywnie podczas naszej pierwszej wizyty. Słusznie rozgniewał się na króla Elfów, ale nie miał prawa samodzielnie go karać. To jest niezgodne z naszym kodeksem.
– Więc dlaczego to zrobił?
– Każdy z nas ma swoje słabostki, z którymi musi walczyć. W przypadku Wellana to złość. W moim – beztroska.
– Czy my też mamy słabostki? – spytał Nogat w imieniu giermków.
– Oczywiście. Do obowiązków waszych panów należy jak najszybsze ich wytropienie i wyeliminowanie.
Tymczasem z lasu wyłoniła się gromada Elfów. W pierwszym szeregu kroczył król Hamil. Jason zeskoczył z konia i ukłonił się przed monarchą. Nogat pospiesznie poszedł w jego ślady.
– Dlaczego znowu tu przybywacie, rycerzu? – spytał nieufnie król.
– Szmaragdowi Rycerze mają powody sądzić, że wróg rychło zaatakuje Eukidię i że posuwać się będzie z północy na południe, prawdopodobnie przechodząc przez wasze królestwo.
– I wysłali tylko jednego spośród was, żeby nas bronić? – zdziwił się król.
– Jest nas za mało, byśmy mogli zapewnić bezpieczeństwo na całym kontynencie – odparł Jason. – Toteż wybraliśmy naturalny wariant obrony.
Podczas gdy Jason tłumaczył królowi, na czym ów wariant polega, Hamil przyglądał mu się badawczo, a wreszcie powiedział, że wpierw musi naradzić się z ludem. Rycerz ze zrozumieniem przyjął to zastrzeżenie i król Elfów znikł w lesie. Zapadał zmrok i Jason przypomniał sobie, że noce w tym kraju są zimne. Zebrali więc razem z giermkiem chrust i rozpalili ognisko w otoczonym kamieniami kręgu pośrodku wsi. Następnie zajęli się wierzchowcami, nakarmili je i napoili, a na koniec sami usiedli przy ogniu, aby się najeść i rozgrzać. Jason zdziwił się, że król Elfów wraca przed nocą. Hamil usiadł obok niego na ziemi, widać było, że intensywnie nad czymś myśli. Przyszedł sam, ale Jason czuł na sobie setki niewidzialnych spojrzeń.
– Nasze lasy są bardzo gęste – powiedział król, zwracając głowę w stronę rycerza.
– Nie sądzę, by to powstrzymało bestie przed wkroczeniem na wasze terytorium, Wasza Wysokość – rzekł Jason.
– Czy mogę przemówić, panie? – spytał Nogat.
Król Elfów z zainteresowaniem spojrzał na chłopca o czarnych włosach i wielkich błękitnych oczach, który z kocem zarzuconym na ramiona siedział przy rycerzu.
– Oczywiście – odpowiedział Jason.
– Jego Królewska Mość, przeczytałem w bibliotece Szmaragdowego Zamku, że Elfy nie tylko wyczuwają strach innych istot, ale i znają przyczynę tego strachu.
Czyżby malec celnie strzelił? Król słuchał go z napięciem. Nim Jason zdążył wtrącić słowo, Nogat ciągnął dalej.
– Jeden z twoich poddanych, panie, na pewno widział smoki w czasie kilku minut poprzedzających rzeź Szolijczyków Ta osoba mogłaby przekazać ich obraz innym Elfom, aby uświadomiły sobie skalę grożącej nam inwazji.
– Po cóż mielibyśmy wracać do tej straszliwej nocy? – szepnął król Hamil, patrząc w płomienie ogniska.
– Aby twój lud zrozumiał, że trzeba zniszczyć smoki, zanim dotrą do zamieszkanych terenów kontynentu – powiedział z naciskiem chłopiec.
– I żeby poparł twoją decyzję zatrzymania ich na granicy – dodał Jason.
Nagle król ukrył twarz w dłoniach i zaszlochał. Nogat odwrócił się w rozterce w stronę Jasona, był przekonany, że to on jest przyczyną tego smutku. Rycerz położył kojącą dłoń na ramieniu chłopca, aby go zapewnić, że tak nie jest i żeby nic nie mówił.
Król płakał przez dłuższą chwilę i Jason zrozumiał, że to właśnie on był świadkiem rzezi. Podłączywszy się do myśli monarchy, rycerz ujrzał pośrodku lodowatego dziedzińca szolijskiej twierdzy olbrzymią, pokrytą czarnymi lśniącymi łuskami bestię o żarzących się w ciemności czerwonych ślepiach. Przez moment wydawało mu się, że dostrzega siedzącego na niej okrakiem mężczyznę w ciemnej zbroi, lecz smok z szybkością węża wyciągnął szyję: Jason ujrzał spadające na niego śnieżnobiałe kły i poczuł straszliwy ból w piersi.
Rycerz wzdrygnął się i wrócił do rzeczywistości. Spostrzegł, że drży na całym ciele. Głos giermka dotarł do niego jak zza gęstej mgły.
– Panie...
– Nic to, chłopcze, uspokój się.
Król Elfów patrzył na Jasona ze współczuciem. A więc specjalnie pozwolił mu wysondować swoje myśli, aby się przekonał o jego bezsilności.
– W dzień najazdu na Szolę przeżywałem wszystkie te śmierci bez wyjątku. Przyjeżdżając tutaj, rycerz Wellan tylko rozjątrzył mój ból – oświadczył król.
– To, co widziałem, to smok? – spytał w końcu Jason.
– Tak. Ludzie-owady mają ich całe setki.
Jason spuścił głowę i spojrzał w ogień, próbując wyobrazić sobie, jakim cudem garstka ludzi, nawet przy najlepszych chęciach, mogłaby uchronić kontynent przed kolejną masakrą.
– Wykopiemy doły w miejscach, które wskażecie – powiedział król Hamil na odchodnym.
Nogat starannie otulił kocem ramiona swego pana, choć wiedział, że drży nie z powodu zimna, lecz wizji, jaką wywołał w jego mózgu król Elfów. Wszyscy rycerze byli ze sobą połączeni mentalnie, toteż druhowie odczuli jego złe samopoczucie i przesłali mu, wszyscy jednocześnie, falę ukojenia. Jason runął na wznak i z ulgą zamknął oczy.
– Dzięki – szepnął pod adresem towarzyszy broni.
Zanim pogrążył się we śnie, napotkał jasne spojrzenie chłopca, który okazał się teraz jego prawdziwym giermkiem. Wiedząc, że Nogat będzie nad nim czuwał, bez obawy zapadł w nicość.
Wiele kilometrów stamtąd, siedząc przy ognisku na północnej granicy dzielącej Królestwa Diamentu i Opalu, odczuli zgrozę Jasona jego towarzysze, Wellan i Santo. Przez chwilę zlękli się, że wpadł w zasadzkę, lecz szybko zrozumieli, że jego wizja dotyczy innego miejsca i innego czasu. Wellan napotkał niespokojne spojrzenia małych giermków.
– To Jason – mruknął.
– Miał przerażającą wizję, a że jesteśmy połączeni mentalnie, też ją odczuliśmy – dodał Santo. – Ale to minęło, nie macie żadnego powodu do obaw.
– Czy my też będziemy do was podłączeni, kiedy zostaniemy rycerzami? – spytała Bridżes z nadzieją w głosie.
– Nie wiem – odpowiedział Wellan. – Nie byliśmy giermkami jak wy, nigdy też nie byliśmy rozdzieleni jak wy teraz. Dlatego więź między nami jest taka silna. Nie mam pojęcia, czy z wami będzie podobnie.
Potem poradził uczniom owinąć się w koce i spać. Obaj rycerze też położyli się przy ognisku, mając giermków na widoku.
O świcie rycerze i ich podopieczni wyruszyli w drogę. Wellan wcześniej rzucił okiem na mapę kontynentu, aby się upewnić, że jadąc wzdłuż rzeki Amimilt, płynącej środkiem Królestwa Opalu, dotrą do zamku króla Natana.
Jechali niespiesznie, ponieważ Wellan chciał zapamiętać wszystkie szczegóły pejzażu – mogłyby się przydać na wypadek, gdyby musieli kiedyś uciekać z tego miejsca przed napastnikami. Kraj był gęsto zalesiony, stale omiatany chłodnym wiatrem. Dzikiej zwierzyny było w bród; mieli jednak wystarczające zapasy i nie musieli polować.
– Wszystko w porządku, Bridżes? – spytał Wellan, poczuwszy nagłe zmęczenie dziewczynki.
– Skłamałabym, gdybym powiedziała, że tak.
Wellan obrócił się w siodle i fizycznie wysondował dwójkę dzieci. Od razu poczuł, że bolą je nogi.
– Powinniśmy się trochę przejść – zasugerował Santo.
Rycerze zeskoczyli na ziemię i pomogli giermkom zsiąść z koni. Przez dłuższy czas szli pieszo, aby rozprostować nogi, wierzchowce posłusznie stąpały za nimi i dziewczynce wyraźnie się spodobała ta odmiana.
– Musisz wyrobić sobie muskuły – powiedział Wellan, lecz nie była to wymówka.
– Obiecuję, że to zrobię, panie.
Spojrzał na nią rozbawiony. Mimo młodego wieku miała żelazną wolę i wielką determinację. Nie wątpił, że z czasem wyrośnie na groźnego wojownika, może nawet wodza, jak on.
Po godzinie marszu rycerze wsadzili dzieci na konie. Szczęśliwie zamek był niedaleko. Za gęstym iglastym borem majaczyły już w dali wieże białej twierdzy, zbudowanej w prostszym stylu niż Szmaragdowa forteca. Wysokie kamienne mury ciągnęły się kilometrami, jedynie głównej fasady nie osłaniała knieja.
– Co wiesz o tym królestwie? – spytał Santo szefa.
– Królestwo Opalu jest najbardziej niezależne ze wszystkich. Położenie geograficzne zapewniło mu bezpieczeństwo podczas ostatniej wojny. Smokom nie udało się tu dotrzeć, ponieważ na granicy Szmaragdowego Królestwa zostały powstrzymane przez pierwszych rycerzy. Wyobrażam sobie, że tubylcy sądzą, iż ponowna inwazja też ich nie dotyczy. Musisz więc okazać wielką siłę perswazji, bracie.
– To sąsiedzi twego dawnego królestwa, prawda? – spytał Santo z myślą o przyszłej strategii.
– Tak jest. Królestwa Opalu i Rubinu mają wspólne tereny łowów na granicy; wprawdzie dwaj królowie nie rywalizują ze sobą, to bynajmniej nie łączy ich przyjaźń. Co najwyżej szanują się nawzajem.
– Opowiedz mi o królu Opalu.
– Król Natan całkiem niedawno odziedziczył tron po śmierci ojca, króla Oluma. Podobno nieufnie odnosi się do postępu. Nie wiem, kim jest królowa.
Wjechali na piaszczystą drogę, która zdawała się prowadzić do zamku, i zaraz zostali zatrzymani przez konny oddział uzbrojonych po zęby żołnierzy. Nosili oni na tunikach metalowe zbroje ozdobione wizerunkiem orła z rozpostartymi skrzydłami i wysokie czarne buty.
– Kim jesteście? Co robicie na ziemiach Opalowego króla Natana? – warknął agresywnie dowódca oddziału.
– Jesteśmy Szmaragdowymi Rycerzami i pragniemy, by król zechciał nas wysłuchać – odpowiedział Wellan, sondując prawdziwe zamiary żołnierzy.
Wiedział, że Santo robi to samo. Twarde sztuki z tych rębajłów, nie wpojono im najmniejszego pojęcia o szacunku i grzeczności, a ich król musi być człowiekiem tego samego pokroju.
– Dostaliśmy rozkaz nikogo nie przepuszczać – oświadczył żołnierz.
– To, co mamy do powiedzenia królowi Natanowi, to sprawa najwyższej wagi – odparł spokojnie Wellan.
Niektórzy z wojaków roześmieli się. Rycerze poczuli, że ich giermkowie zesztywnieli wobec takiej arogancji, i posłali im falę uspokojenia. Za wszelką cenę należało uniknąć prowokacji.
– Czy zgadzacie się przekazać królowi wiadomość od nas? – nalegał Wellan, ignorując afront.
– Jesteśmy żołnierzami, a nie posłańcami.
– W takim razie musicie rozumieć, że trzeba bezzwłocznie zawiadomić waszego króla o szykującej się wojnie – zabrał głos Santo. – Ale ponieważ wyglądacie na takich, co sami umieją wykryć wroga i to zanim będzie za późno...
Wellan i Santo wymienili porozumiewawcze spojrzenia i milcząco nakazali giermkom zachowywać się tak samo jak oni.
– Mimo wszystko powiedzcie królowi, że jego sąsiedzi z Diamentowego Królestwa zgotowali nam o wiele lepsze przyjęcie i że natychmiast do nich wracamy – rzekł Wellan, dumnie podnosząc głowę. – Jeżeli król chce dowiedzieć się czegoś więcej o wrogu, który próbuje zawładnąć kontynentem, niechaj sam się do nas zgłosi.
Rycerze zawrócili konie, pozostawiając żołnierzy w stanie kompletnego oszołomienia. Giermkowie nie rozumieli, jaką reakcję chcieli wywołać rycerze swoim postępowaniem, ale bez dyskusji ruszyli ich śladem. Wellan i Santo odwołali się do swoich magicznych mocy, aby zbadać uczucia żołnierzy: dostrzegli jedynie niepewność i zmieszanie. Dowódca oddziału puścił się galopem za nimi, lecz rycerze bynajmniej nie próbowali zwolnić biegu koni. Nie było mowy, żeby po tym nieprzyjaznym przyjęciu ułatwić mu zadanie.
– Jesteśmy Opałowymi żołnierzami – oświadczył dowódca, dogoniwszy Wellana. – Jeżeli jesteście w posiadaniu ważnych informacji, powinniście je przekazać właśnie nam.
– Szmaragdowi Rycerze rozmawiają wyłącznie z królami – odparł Wellan lodowatym głosem.
Żołnierz pchnął swego konia, który obrócił się, zagradzając im drogę. Najwyraźniej nie spodobał mu się ton rycerza.
– Król daje posłuchanie jedynie walecznym żołnierzom, a nie chucherkom paradującym w zbrojach wysadzanych drogimi kamieniami.
– Nie musimy nikomu niczego udowadniać – zniecierpliwił się Santo.
– W tym królestwie jedynie prawdziwi mężczyźni mają prawo głosu – powiedział szyderczo żołnierz. – Jeśli chcecie widzieć króla, któryś z was musi stanąć ze mną w szranki. Wtedy zadecyduję, czy was zaprowadzę do zamku, czy nie.
– W takim razie to będę ja – oznajmił Wellan z kpiącym uśmieszkiem, który zmroził żołnierzom krew w żyłach.
Na ogół cudzoziemcy, którzy śmieli zapędzić się na tę drogę, brali nogi za pas, lecz rycerz w zielonej zbroi nie okazywał najmniejszego strachu. Gorzej, wydawał się zachwycony, że ma okazję do bitki.
Żołnierze Opalu w milczeniu utworzyli wielki krąg wokół harcowników. Walka odbędzie się więc na drodze. Santo, posługując się samym umysłem, zapytał bezgłośnie Wellana o instrukcje. Ten przekazał mu w ten sam sposób: „Jeśli sprawy przybiorą zły obrót, wracaj z uczniami do Szmaragdowego Królestwa i organizuj obronę kontynentu w moim zastępstwie. Ale nie przewiduję kłopotów”.
Spostrzegł niespokojne spojrzenie Bridżes i puścił do niej oko, zeskakując na ziemię. Podał dziewczynce wodze swego konia, po czym rozkazał bez słów druhowi i dwojgu dzieciom: „Cokolwiek się stanie, nie wtrącajcie się”. Potem podszedł do żołnierza, który tupał z niecierpliwości, wzniecając obłok kurzu. Jeśli wszyscy mężczyźni w Królestwie Opalu są tak skorzy do bójki jak ten, to nic dziwnego, że Elund chciał, aby wzmocnili nasze szeregi.
– Pokaż, na co cię stać, Szmaragdowy Rycerzu! – rzucił wyzwanie żołnierz, wyciągając broń.
Imponująca postura Wellana nie zrobiła na nim wrażenia, podobnie jak szeroka dłoń rycerza, zaciśnięta na rękojeści szpady, którą dobył z pochwy. Zapewne nie znał historii Szmaragdowych Rycerzy i nie wiedział o ich magicznych mocach.
Żołnierz zaatakował pierwszy i przez kilka minut Wellan zadowalał się odparowywaniem ciosów, miarkując siłę swojego ramienia. Nie chciał upokorzyć dowódcy przed jego podwładnymi, lecz musiał dać mu do zrozumienia, że Szmaragdowi Rycerze to osobny gatunek wojowników.
Widząc, że przeciwnik atakuje według jednego schematu, czy to prostymi, pozbawionymi finezji ciosami, czy konwencjonalną paradą, Wellan postanowił sprawić sobie przyjemność i pokazać, na co go stać. Jego muskularne ramiona z łatwością obracały ciężką szpadę, zakręcił nią młynek nad głową i natarł na przeciwnika ze wszystkich stron. Żołnierz cofnął się pod lawiną ciosów, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. Nigdy dotąd nie miał do czynienia z tak silnym i szybkim rywalem. Wellan zebrał całą energię i uderzył w ostrze szpady żołnierza, który stracił równowagę. Drugie uderzenie zadane z piorunującą szybkością wytrąciło mu broń z ręki. Wellan gwałtownie kopnął przeciwnika w pierś, ten zachwiał się i padł na wznak. Rycerz przytknął czubek szpady do jego gardła i uśmiechnął się sadystycznie.
– Jam jest Szmaragdowy Rycerz Wellan! – ryknął triumfalnie.
Otaczający ich żołnierze wyciągnęli szpady, lecz Wellan podniósł wolną rękę i niewidzialna siła wyrwała im je z rąk – sterta szpad leżała na ziemi przed rycerzem.
– To czarownik! – zawołał jeden z żołnierzy.
– Żołnierze Opalu, zanim rzuci się wyzwanie Szmaragdowemu Rycerzowi, warto się poinformować! – skarcił ich Wellan. – Nie tylko jesteśmy najlepszymi rycerzami na kontynencie, lecz jeszcze potężnymi czarownikami!
Wellan cofnął się i wsunął szpadę do pochwy. Jego rywal podniósł się na łokciach, z nowym u niego wyrazem respektu na twarzy. Rycerz, wiedząc, że przykuwa uwagę całej widowni, podniósł ręce do nieba i na oczach skamieniałych ze zdumienia żołnierzy szpady uniosły się w powietrze. Wellan, tłumiąc uśmieszek satysfakcji, raptownie opuścił ręce i stalowe klingi wbiły się w przydrożne drzewa. Zwyciężony ukląkł na kolano przed tak wszechmocnym rycerzem.
– Jestem Opałowy Kardej, dowódca żołnierzy Jego Królewskiej Mości Natana. Zaprowadzę cię do niego.
Wellan lekko skłonił głowę i wrócił do swego konia. Bridżes patrzyła na niego z podziwem. Był nie tylko jej panem, ale i bohaterem.
– Dałeś niezłe przedstawienie – szepnął Santo z uśmiechem.
– Dziękuję – powiedział Wellan, wskakując na siodło. Czuł się raczej dumny z siebie.
Żołnierze, uwolniwszy swoje szpady, stali się nagle potulni i eskortowali ich do zamku. Dopiero wjechawszy w obręb murów Wellan zrozumiał, dlaczego twierdza jest tak rozległa. Wieśniacy nie mieszkali na zewnątrz szańców, lecz w środku. Domki i ogródki ciągnęły się po obu stronach wysadzanej topolami alei, która wiodła do dwupiętrowego pałacu zbudowanego z piaskowca. Fasadę zdobiły balkony, balustrady były udekorowane czarnymi proporczykami z wyhaftowanymi srebrną nicią zwierzętami. Na zachód od głównych zabudowań rozpościerały się pola uprawne, dalej na północ w ogromnych zagrodach pasło się bydło i trzoda.
Stajenni zajęli się końmi, a dowódca oddziału zaprowadził gości do wielkiej sali z dobrze rozpalonym kominkiem. Słudzy podali im napoje, przyglądając się bacznie przybyszom. Najwyraźniej nieczęsto widywano cudzoziemców w tym królestwie.
Bridżes napiła się grzanego wina, nie odrywając wzroku od Wellana. Kiedy Wielki Rycerz to wyczuł, usiadł obok dziewczynki. Santo, stojąc przy kominku, odpowiadał na pytania swojego giermka.
– Dlaczego patrzysz na mnie tak, jakbyś się bała, że zaraz zniknę? – spytał Wellan podopiecznej.
– O nie, panie, jestem pewna, że nigdy nie znikniesz – wyprowadziła go z błędu dziewczynka.
Wellan uśmiechnął się. Położył przyjazną dłoń na jej ramieniu.
– Nikt nie jest wieczny, moja mała.
– Ale ty, panie, jesteś za silny, żeby dać się łatwo pokonać.
– Nie jestem silny, Bridżes – odparł Wellan. – jestem przede wszystkim przebiegły. Znam swoją siłę i swoje słabostki, wiem, jak się nimi posługiwać, aby osiągnąć możliwie najlepszy wynik. Dobry ze mnie szermierz, bo mam krzepkie ręce, ale nie jestem zbyt wytrzymały. Muszę więc szybko zakończyć walkę, o ile chcę wygrać. Jeśli chodzi o magiczne sztuczki, którymi się posłużyłem, sama byś mogła zrobić to samo. Trzeba po prostu umieć dobrze wykorzystać swój potencjał, to wszystko.
– Nauczysz mnie wykorzystywać mój?
– Właśnie po to mi ciebie powierzono.
***
Kiedy król Natan dowiedział się, że rycerze, w dodatku Szmaragdowi, poradzili sobie z jego najlepszymi żołnierzami, zrobiło to na nim wielkie wrażenie. Dowódca straży, Kardej, szczegółowo opisał mu swoją walkę z Wellanem. Na wiadomość o użyciu magii Natan z wolna wstał z tronu. Słyszał, że nowi rycerze przewyższają swoich niegdysiejszych poprzedników, ponieważ kształceni są od dziecka, lecz przypuszczał, że to zwykłe przechwałki ze strony Szmaragda I.
– Przygotować ucztę na ich cześć! – rozkazał król służbie.
***
W wielkiej sali, którą im oddano do dyspozycji, Wellan wyciągnął się na posadzce przy kominku, rozluźnił mięśnie i wyłączył świadomość. W sercu każdego rycerza był spokojny zakątek, w którym chętnie się chronili od czasu do czasu, aby się skoncentrować na sobie. Nie potrzebowali przebywać tam długo, lecz musieli to robić często. Sanktuarium Wellana było grotą w Rubinowym Królestwie, do której lubił chodzić, gdy był dzieckiem. Przypadkiem odkryli to piękne miejsce wraz ze starszym bratem, Sternem. Do jaskini można się było dostać tylko przez rzekę Seridę, płynącą nieopodal zamku.
Ściany pokryte kryształami migocącymi w rozproszonych promieniach słońca zrobiły na Wellanie ogromne wrażenie. Złote światło wpadało w toń rzeki i odbijało się rykoszetem w na wpół zatopionym dnie jaskini. Miejsce było nierealne jak ze snu, można było niemal słyszeć ciszę. Wellan wybrał więc to głęboko tkwiące w pamięci wspomnienie, żeby się w nim chronić, ilekroć potrzebował nabrać sił.
Kiedy otworzył oczy, zapadał już zmrok. Bridżes siedziała przy nim i obserwowała go uważnie.
– Król nas do siebie wzywa – powiedziała.
Wellan w mgnieniu oka zerwał się na nogi. Słudzy zaprowadzili ich do sali bankietowej, w której zebrał się cały dwór. Wieść o porażce, jaką poniósł Kardej z rąk olbrzyma przybyłego zza granicy, rozeszła się lotem błyskawicy, wszyscy marzyli tylko o tym, żeby spotkać zwycięzcę.
Kiedy ujrzeli wchodzącego do sali rycerza w zielonej zbroi, przewyższającego wszystkich o głowę, wśród zgromadzonych rozległ się szmer. Wellan, świadom efektu, jaki robi na publice, wyprostował się dumnie. Skoro lud Opalu kocha wielkich wojowników, to niechaj się nasyci. Stanął przed Opałowym Natanem i ukłonił się królowi z szacunkiem. Santo i giermkowie również się ukłonili, idąc za jego przykładem.
– Jestem Szmaragdowy Rycerz Wellan. A to mój towarzysz broni, Szmaragdowy Rycerz Santo, i nasi giermkowie, Bridżes i Kerns.
– Są wśród was dziewczęta? – zdziwił się król.
– Jak najbardziej, Wasza Wysokość. Rycerzami mogą być zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Ten przywilej daje im zasługa, nie płeć.
Wellan zorientował się w tym momencie, że w sali są sami mężczyźni z wyjątkiem jednej kobiety i jednej dziewczynki, siedzących na drugim końcu królewskiego stołu, zapewne królowej i księżniczki. Monarcha przedstawił im całą kohortę dygnitarzy, potem zaprosił do stołu. Wellan zostawił Santowi miejsce przy królu, aby użył swojego daru perswazji, sam zaś usiadł między dwoma giermkami. Dostrzegł Kardeja przy innym stole i z szacunkiem skinął mu głową. Mile podbechtany żołnierz również mu się ukłonił. Wellan przypomniał dzieciom, że to bardzo ważne, aby rycerz znajdował sobie sprzymierzeńców, gdziekolwiek się znajdzie. Szkoda, że nie poszedł za własną radą, będąc w Królestwie Elfów...
Kiedy Santo opisywał smoki królowi, na sali panowała cisza. Wszyscy uważnie słuchali rycerza, który był dobrym mówcą i umiał znaleźć odpowiednie słowa, aby obraz potwora na zawsze wrył im się w pamięć. Opowiedział następnie o straszliwym końcu Szolijczyków Podczas gdy Santo zaabsorbował swoim krasomówstwem cały dwór Opalu, Wellan obserwował małą dziewczynkę, siedzącą nieruchomo przy królowej.
„Jak masz na imię?”, zapytał rycerz, posługując się myślami. „Swan”, odpowiedziała bez wahania. Miała więc potencjał, aby zostać Szmaragdowym Rycerzem, pojął Wellan. „Ja też potrafię przenosić szpady w powietrzu, tylko mama mi zabrania. Mówi, że kobiety nigdy nie powinny zwracać na siebie uwagi”. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że Wellan prowadzi rozmowę z dzieckiem. Wyjaśnił jej, że w Szmaragdowym Królestwie jest inaczej, tam zachęca się dziewczęta, żeby zostały rycerzami. Opowiedział o Kloe i Bridżes, które mają talenty, jakich mężczyznom brak.
Ręka Bridżes spoczęła na jego nodze, sprowadzając go na powrót do rozmowy między królem a Santem. Wellan zwrócił ku nim głowę, jakby nie umknęło mu ani słowo.
– Sądzę, że wilcze doły to dobre rozwiązanie, aby zatrzymać te bestie, o ile jesteście przekonani, że nie da się na nie zapolować jak na grubego zwierza – oświadczył Natan.
Santo spojrzał porozumiewawczo na Wellana i udzielił dworzanom dodatkowych informacji na temat smoków i dosiadających ich ludzi-owadów Następnie otworzył srebrną tubkę zawieszoną u pasa i pokazał plany królowi, który przyjrzał im się uważnie, marszcząc czoło.
– Gdzie chcielibyście kopać te pułapki? – spytał w końcu Wellana.
– Na granicy między waszym królestwem a krainą Elfów. Moi druhowie są w drodze do innych królestw, aby przekonać tamtejszych monarchów, by uczynili to samo.
– Podjęliście się trudnego zadania, rycerze – powiedział cicho król, kiwając głową.
– Wasza Wysokość, obrona Eukidii to nasz obowiązek – zapewnił Wellan.
W sali podniósł się gwar, mężczyźni dyskutowali jednocześnie o ewentualnym starciu z krwiożerczymi potworami i o tym, jak najlepiej złapać je w potrzask. Wellan skorzystał z zamieszania i podszedł do kobiety z dziewczynką na końcu stołu. Bridżes deptała mu po piętach. Wielki Rycerz kucnął przy małej.
– Obawiam się, że nie zostaliśmy sobie przedstawieni – odezwał się grzecznie do młodej kobiety o długich czarnych włosach. – Wellan, Szmaragdowy Rycerz, a to mój giermek, Bridżes.
– Ardera, królowa Opalu, a oto księżniczka Swan – uśmiechnęła się szeroko kobieta.
Imię królowej wydało mu się znajome, lecz nie przypominał sobie, gdzie je już słyszał. Zaraz zaczął jej mówić o szczególnych uzdolnieniach córeczki.
– Rycerze widzą rzeczy, które dla zwykłych ludzi pozostają niewidzialne – zagadnął łagodnym głosem, aby jej nie przestraszyć. – Wykryłem u księżniczki talent do magii. Gdybyście ją powierzyli czarownikowi Elundowi, mogłaby się stać wielkim atutem dla kontynentu.
– W tym królestwie kobiety się nie liczą – odparła ze smutkiem królowa.
– Ale gdzie indziej, owszem – oświadczył rycerz. – Jeśli nie ma dla niej miejsca w tym kraju, z pewnością znajdzie je w Szmaragdowym Królestwie.
Rycerz i królowa popatrzyli na siebie długo i jej migdałowe, czarne jak noc oczy obudziły w nim jakieś słabe echo. Zanim zdążył zadać pytanie, król Natan schwycił go za ramię i pociągnął w stronę grupki mężczyzn, którzy chcieli dyskutować o strategii.
Wellan i Santo najlepiej jak umieli odpowiadali na pytania, którymi ich zasypało otoczenie króla. Giermkowie towarzyszyli w milczeniu swoim panom, przysłuchując się uważnie wszystkiemu, o czym była mowa. Kiedy wreszcie wycofali się i poszli spać, dzieci były wyczerpane, za to rycerze zadowoleni. Nazajutrz rano pojadą na granice królestwa wraz z armią wolontariuszy gotowych kopać doły. Santo będzie nadzorował grupę pracującą w pobliżu granicy z Diamentowym Królestwem, Wellan zaś tę, która zastawi pułapki na skraju Królestwa Cieni.
***
Następnego dnia rano rycerze obudzili dzieci i zmusili je do kąpieli. Bridżes nie skarżyła się, ale widać było, że strasznie bolą ją nogi. Po skończonej toalecie Wellan wyciągnął z jednej z toreb flakonik i natarł nogi swojego giermka, czym przyniósł dziewczynce ulgę. Spytała, co jest w buteleczce. Odpowiedział, mrugnąwszy okiem, że to sekret.
Bridżes poszła za nim do wielkiej sali, tam w milczeniu zjedli śniadanie, a potem wyszli na dziedziniec, gdzie czekały konie. Santo i Kerns wyjeżdżali z pierwszą grupą. Czarnooki rycerz serdecznie uścisnął przedramię Wellana, który obiecał mu, że pozostaną w kontakcie. Następnie wsiadł na konia, Bridżes pospiesznie uczyniła to samo. Sam Kardej poprowadził ich na tereny północno-zachodnie. Król dał im stu mężczyzn do kopania dołów, grupę myśliwych, którzy mieli ich zaopatrzyć w dziczyznę, oraz kucharzy do gotowania strawy.
Jechali konno, wpatrując się w płaskowyż Królestwa Cieni i spadające stamtąd wielkie kaskady, tworzące lodowato zimne rzeki, które wiły się przez całą resztę kontynentu. Kardej pokazał im granicę biegnącą skrajem lasu gigantycznych drzew, gdzie zaczynało się Królestwo Elfów. Po tej stronie granicy rozpościerała się rozległa równina, skąpo porośnięta roślinnością. Muszą więc wykopać sporo dołów, aby powstrzymać smoki, na wypadek gdyby się przedarły przez bory krainy Elfów. Ale je wykopią, muszą je wykopać, jeśli chcą przeżyć.
Wellan pojechał wzdłuż granicy z dowódcą żołnierzy i wbili w ziemię piki, oznaczając miejsca, w których należało wyżłobić trzy rzędy pułapek. Robotnicy natychmiast zabrali się do pracy, a przerwali ją dopiero o zachodzie słońca. Usiedli wokół ognisk i z apetytem spałaszowali kolację. Wellan na chwilę odizolował się mentalnie, żeby skontaktować się z Santem. Dowiedział się, że jego ekipa też zaczęła kopać. Porozumiał się także z pozostałymi druhami: ku jego radości udało im się przekonać wszystkich monarchów do uczestnictwa w obronie kontynentu.
Wyszedłszy z transu, zobaczył zaniepokojone oczy Bridżes wpatrzonej w wysokie skały. Położył dziewczynce rękę na ramieniu i zapewnił ją, że nie ma powodu do obaw. Spała przy nim, owinięta w burkę, ale sen miała niespokojny. Wellan swoimi nadprzyrodzonymi zmysłami objął tedy całą okolicę, lecz nie znalazł przyczyny jej zdenerwowania. Nazajutrz rano wykąpali się w rzece Amimilt, po czym Wellan spytał Bridżes, co ją tak męczyło we śnie. Spojrzała na skalistą ścianę dzielącą Królestwo Opalu od Królestwa Cieni.
– Wiele się opowiada o tym miejscu – szepnęła z nadzieją, że jej nie skarci, bo chodziło głównie o przesądy.
– Kto opowiada? – spytał rycerz, idąc obok dziewczynki w stronę dołów.
– Uczniowie... Mówią między sobą, że w Królestwie Cieni i w Królestwie Duchów żyje rasa dziwnych ludzi.
– Mianowicie jakich?
– Że to szkielety, dusze potępieńców, którzy nie mają skóry na kościach i próbują złapać podróżnych, żeby im ją zabrać.
– A więc dlatego tak źle spałaś. Bałaś się, że ci ukradną skórę.
– Wiem, panie, że to pewnie głupie bajki, ale nie mogłam się od nich uwolnić.
– W takim razie lepiej, żebyś mi dała wiarę i uspokoiła się, bo przyjdzie nam tu zostać wiele tygodni.
Bridżes nie śmiała odpowiedzieć, ale Wellan czuł, że zesztywniała na myśl, iż spędzi jeszcze tyle czasu w pobliżu Królestwa Cieni. Rycerz przypomniał sobie, że i on słyszał niezwykłe historie o tych odległych stronach, ale nienasycona ciekawość kazała mu dowiedzieć się czegoś więcej na temat północnych krain. I tak wyczytał w książkach, że są to głównie tereny wulkaniczne, skute grubą warstwą lodu, gdzie nie przeżyje żadne stworzenie. Co się tyczy potępionych dusz, to Wellan był święcie przekonany, że tak samo jak wszystkie inne trafiają do świata umarłych, lecz inaczej są tam traktowane.
– Nikt tam na górze nie mieszka, Bridżes – zapewnił swego giermka. – Klimat i gleba to uniemożliwiają.
– Przecież Szola też leży wysoko, a jednak ludzie tam mieszkali – zaoponowała dziewczynka.
– Szola nie należy do łańcucha gór wulkanicznych ciągnących się na wschód i ma bardziej stabilny grunt. Co więcej, jest pokryta śniegiem, a nie lodem będącym w wiecznym ruchu. Możesz mi wierzyć, sam sprawdziłem wszystko, co mówię.
– To mnie pociesza – szepnęła dziewczynka, wciąż jeszcze bojaźliwie.
Wellan zdusił uśmiech, nie chcąc, aby myślała, że się z niej śmieje. Wiedział, że sama przywoła się do rozsądku.
Doszli na plac budowy, gdzie jedni robotnicy kopali doły, drudzy zaś na drewnianych taczkach wywozili ziemię. Ku zdumieniu Bridżes Wellan zdjął pas, zbroję i zieloną tunikę, chwycił łopatę i zabrał się do kopania razem z innymi. Dziewczynka obserwowała go, myśląc, że rycerz nie powinien się mieszać z robotnikami, potem jednak przypomniała sobie, że szlachetni wojownicy też są na służbie kontynentu. Z podziwem patrzyła na umięśnione ręce i szeroką pierś swego pana. Zapewne dzięki tego rodzaju pracom tak sobie wyrobił muskuły. Wellan, zlany potem, zwrócił się do dziewczynki.
– Poszukaj łopaty i chodź mi pomóc.
– Ja? – zdziwiła się Bridżes.
– Tak, ty – powiedział Wellan najpoważniej w świecie. – Najwyższy czas, abyś zaczęła sobie wyrabiać mięśnie.
Dziewczynka, niepewna siebie, posłusznie podniosła leżącą na ziemi łopatę i stanęła na skraju dołu nad rycerzem.
– Mogę kopać, panie, ale tuniki nie zdejmę – uprzedziła go, zagryzając wargi.
Wskoczyła do dołu, a Wellan z trudem powstrzymał się od śmiechu. Całe przedpołudnie spędziła na wyrzucaniu łopatą ziemi na zewnątrz. Nie będzie w stanie tego robić, kiedy dół zostanie pogłębiony, ale tymczasem to dobre ćwiczenie dla wątłych rąk, które niebawem mają władać ciężką szpadą.
Pod wieczór Bridżes była tak zmęczona, że ledwie co zjadła i zasnęła, podczas gdy Kardej snuł opowieści o polowaniach. „Przynajmniej nie ma czasu martwić się o udręczone dusze zamieszkujące Królestwo Cieni”, pomyślał Wellan.
Rankiem musiał jej natrzeć ręce magicznym eliksirem, aby w ogóle mogła nimi poruszać. Widząc to, zwolnił ją z obowiązku kopania. Miała czuwać nad bronią i pomagać innym mężczyznom przy robocie.
Kiedy wrócił z lasu, zdziwił się, że przy jego giermku stoi królowa z córeczką. Cóż one tu robią z dala od zamku?
– Wasza Królewska Mość, nikt mi nie zapowiedział wizyty...
– Nie pierwszy raz widzę cię, rycerzu, z nagim torsem – przerwała mu królowa, najwyraźniej rozbawiona jego zakłopotaniem.
Wellan gorączkowo szukał w pamięci: Ardera... Rubinowe Królestwo... księżniczka z Królestwa Jaspisu...
– Jesteś siostrą króla Langa, milady! – wykrzyknął na koniec.
Bridżes rozpaczliwie próbowała sobie przypomnieć lekcje historii, ale te skojarzenia nic a nic jej nie mówiły.
– Sądziłam, że nigdy mnie nie rozpoznasz! – zażartowała królowa. – Przejdźmy się razem, panie Wellanie...
Zostawiła księżniczkę pod opieką giermka i poszła z Wellanem na plac budowy, gdzie mężczyźni uwijali się przy robocie.
– Mam niejasne wspomnienie o Jej Królewskiej Mości, proszę wybaczyć – powiedział Wellan, wkładając tunikę.
– Jakże mogłabym mieć o to pretensję, Rubinowy Wellanie? Byłeś wtedy taki młody. Kiedy ojciec mi powiedział, że nasze małżeństwo nie dojdzie do skutku, ponieważ król Burg postanowił uczynić z ciebie Szmaragdowego Rycerza, miałam złamane serce.
Wellan nie wiedział, co powiedzieć.
– Dopiero kiedy cię tu ujrzałam, zrozumiałam, jak egoistycznie podeszłam do sprawy. Jesteś ozdobą waszego Zakonu.
Przez chwilę szli w milczeniu, każde myślało o tym, jak ułożyłoby się ich wspólne życie.
– Zastanawiam się czasem, do kogo byłyby podobne nasze dzieci, panie – westchnęła z żalem królowa.
Zaskoczony rycerz milczał. Przypominał sobie, że przy narodzinach został obiecany księżniczce Jaspisu, wówczas sześcioletniej. W królewskich rodach przyszli małżonkowie nierzadko różnili się wiekiem. Wellan bardzo wcześnie ujawnił magiczne zdolności, czym zaniepokoił cały Rubinowy Zamek. Przemieszczał przedmioty, nie dotykając ich, tak samo jak ludzi stojących na jego drodze. Wszyscy słudzy skarżyli się na chłopca ojcu, królowi Burgowi, lecz ten zawsze wybaczał beniaminkowi dziecięce psoty, ponieważ mały był do niego bardzo podobny. To matka, królowa Mira, postanowiła wyekspediować syna do Szmaragdowego Królestwa.
– Bardzo mi przykro – wymamrotał w końcu Wellan.
– To nie ty podjąłeś decyzję opuszczenia królestwa, lecz twoi rodzice – powiedziała Ardera, biorąc go za rękę. – I patrząc na ciebie dzisiaj, muszę przyznać, że była to słuszna decyzja. W tej zbroi wysadzanej drogimi kamieniami wyglądasz bardzo godnie.
Wellan szedł obok królowej, nie zwracając uwagi na spojrzenia postronnych, którzy oglądali się za nimi. Jeśli król Natan dowie się o tej przechadzce we dwoje, z pewnością zrozumie, że to spotkanie starych przyjaciół, pierwsze od dzieciństwa.
– A potem, bez twojej pomocy, wydałam na świat magiczną córkę – roześmiała się królowa.
– Powierzcie ją czarownikowi Elundowi, nie pożałujecie – rzekł Wellan.
– Zrobię to... dla ciebie.
Zatrzymała się i spojrzała mu prosto w oczy. Wellan podniósł jej dłoń do ust i ucałował z szacunkiem.
– A jeśli kiedykolwiek zechcesz się, panie, ożenić, to mnie po prostu porwij! – powiedziała.
Roześmiała się serdecznie na widok zdumienia malującego się na twarzy rycerza. Zaprowadziła go z powrotem do miejsca, gdzie zostawiła córeczkę, i podziękowała mu za dobre rady. Po czym, nie odwracając się, oddaliła się wraz z małą Swan.
Podczas gdy rycerze zastawiali w rozmaitych krajach pułapki na smoki, Kira spędzała masę czasu z małym Hawke, który uczył ją wszystkich znanych sobie słów. Fiołkowa dziewczynka zaczynała lepiej rozumieć świat, do którego została wrzucona, lecz jej znajomość języka pozostawiała jeszcze wiele do życzenia. Kiedy Elf był zajęty, Kira wyrywała się spod kontroli Armeny, żeby śledzić ćwiczenia najmłodszych uczniów w magii. Jedni byli bardziej utalentowani, drudzy mniej. Dziewczynka obserwowała ich z ukrycia, po czym wracała do swojego pokoju i próbowała sama wykonywać ćwiczenia.
Pewnego ranka, podczas gdy w sali audiencyjnej król wysłuchiwał skarg dwóch chłopów kłócących się o miedzę, mała Szolijka prześliznęła się między nogami dygnitarzy aż do Szmaragda I i wdrapała mu się na kolana, tak jak to miała w zwyczaju robić, kiedy byli sami. Na sali zaległa cisza, lecz Kira tego nie zauważyła.
– Gdzie Wellan? – spytała, utkwiwszy w monarsze wielkie fioletowe oczy.
– Wyjechał z misją, Kiro, przecież wiesz. Nie powinnaś tu przychodzić, kiedy przyjmuję poddanych.
Odwróciła raptownie głowę i zobaczyła, że wszyscy zgromadzeni w sali ludzie patrzą na nią z niesmakiem.
– Nikt nie kochać Kiry – jęknęła boleśnie.
I zanim król zdążył ją zatrzymać, skoczyła na równe nogi i rzuciła się do ucieczki.
***
Tego wieczoru Armena posadziła dziewczynkę na wielkim stole w kuchni i postawiła przed nią miseczkę zupy. Kira wolno jadła, podczas gdy piastunka szczotkowała jej gładkie jak jedwab włosy.
– Wiele ludzi w królestwie jeszcze cię nie zna, moje serduszko, ale to wcale nie znaczy, że cię nie lubią.
– Nawet Wellan nie kochać Kiry.
– Nieprawda. Jest dla ciebie bardzo czuły. I dlatego twoja mama prosiła go, aby nad tobą czuwał.
– Wellan nie czuwać, Wellan wyjechać.
– Bo jest Szmaragdowym Rycerzem i obrona nas wszystkich to jego pierwszy obowiązek.
Piastunka pocałowała Kirę w czoło i mała uśmiechnęła się. Następnie umyła ją, włożyła jej nocną koszulę i zaniosła przytuloną do serca dziewczynkę do sypialni.
***
Nazajutrz Kirę wyrwał ze snu głośny rwetes na zewnątrz pałacu. Hawke opowiadał jej historie o ostatniej wojnie i zlękła się, czy aby Szmaragdowy Zamek znów nie jest na pastwie smoków. Wyskoczyła z łóżka i podbiegła do okna. Widząc tłum ludzi na dziedzińcu, rzuciła się do drzwi, wypadła na korytarz i pędem zbiegła po schodach. Już mknęła w stronę drzwi wejściowych, kiedy po drodze złapała ją Armena.
– Kira wiedzieć! – krzyknęła dziewczynka, próbując uwolnić się z rąk piastunki.
– To tylko ludzie, którzy chcą powierzyć swoje dzieci Elundowi – zapewniła ją Armena. – To nas nie dotyczy. Natomiast ty, panienko, masz dziś spędzić poranek z Hawke i uczyć się nowych słów.
– O tak! Kira uczyć słów! – mała gorliwie pokiwała głową.
W tej samej chwili przez okno wysokiej wieży wychylił się czarownik. Na widok mnóstwa tłoczących się ludzi czym prędzej zszedł na dziedziniec, ciekaw się dowiedzieć, z jakiego powodu to zbiegowisko.
– Odpowiadamy na apel Szmaragdowego króla – poinformował go mężczyzna trzymający za rękę małego chłopca.
– Herold powiedział nam, że poszukujecie dzieci od pięciu do dziesięciu lat, mających magiczne zdolności, żeby z nich zrobić Szmaragdowych Rycerzy – dodała jego żona.
– Rozumiem – burknął Elund, tłumiąc wściekłość.
Wrócił do pałacu purpurowy ze złości i poszedł prosto na królewskie pokoje.
– Wasza Królewska Mość, jestem głęboko urażony – oświadczył czarownik, składając krótki ukłon. – Przecież uzgodniliśmy ze sobą, jak ma wyglądać rekrutacja rycerzy.
– O czym ty mówisz, Elundzie? – zdziwił się Szmaragd I.
– Na zamkowym dziedzińcu znajdują się obecnie setki rodziców, którzy przyprowadzili swoje dzieci! I mówią, że to w odpowiedzi na apel, jaki wysłałeś do ich krajów!
– Nigdzie nikogo nie wysyłałem!
– W takim razie co oni tu robią?
Wtem czarownik stuknął się mocno w głowę.
– Wellan! – ryknął.
– A cóż ma z tym Wellan wspólnego? – zniecierpliwił się król. – Od kilku tygodni przebywa w Królestwie Opalu.
– Przed wyjazdem oświadczył, że nie kształcę dość dzieci naraz i że garstka rycerzy nie jest w stanie zapewnić ochrony Eukidii. Chciał, aby szeregi Zakonu szybko się wzmocniły.
– Muszę przyznać, że raczej się z nim zgadzam, Elundzie.
– To w żadnym wypadku nie jest sprawa rycerzy! Wasza Królewska Mość, żądam, aby jego uwłaczająca mojej godności inicjatywa została ukarana!
– Wellan jest urodzonym przywódcą. Potrzebuję takiego wojownika jak on, żeby poprowadził planową akcję przeciwko wrogowi.
– Ale to go nie upoważnia do wysyłania heroldów w twoim imieniu, panie! Co jeszcze wymyśli następnym razem?
– Załatwię tę sprawę z Wielkim Rycerzem po jego powrocie. Tymczasem powinniśmy odpowiednio przyjąć tych ludzi.
Szmaragd I kazał rozbić namioty na dziedzińcu. Elund niechętnie zaczął testować dzieci i przyznał ze zdziwieniem, że są jeszcze bardziej utalentowane niż jego aktualni uczniowie. Niektórzy kandydaci mieli już skończone osiem lat, ale przejawiali tak wielkie magiczne zdolności, że nie mógł po prostu odesłać ich z kwitkiem. Pod koniec pierwszego dnia przyjęto i zaprowadzono do sypialni około dwudziestu malców. Selekcja kandydatów trwała kilka dni: żaden nie został odrzucony i Elund był zmuszony przyznać, że Wellan umiał tak sformułować apel, że do zamku zgłosiły się jedynie dzieci obdarzone niebywałym potencjałem. Ale czarownika czekała jeszcze większa niespodzianka.
Kiedy nowi uczniowie – w sumie sześćdziesięcioro dzieci – zainstalowali się w zamku, a ich rodzice wyruszyli w drogę powrotną do domu, jakiś człowiek poprosił Szmaragda I o posłuchanie: chciał mu zaproponować swoje czarodziejskie usługi. Zaintrygowany król kazał natychmiast zaprowadzić przybysza do prywatnej sali audiencyjnej. Wiedział, że na kontynencie jest bardzo niewielu czarowników, i zastanawiał się, co też pchnęło tego maga do opuszczenia stanowiska.
Słudzy wprowadzili szczupłego i wysokiego dwudziestoletniego mężczyznę o krótkich ciemnych włosach i szarych oczach. Miał na sobie beżową tunikę, zawiązaną w pasie zwykłym sznurkiem. Na plecach niósł worek, najwyraźniej zawierający całe jego mienie. Grzecznie pozdrowił króla i powiedział, że urodził się w Zakazanym Lesie, nie należy do żadnego królestwa i studiował u wielkiego maga. Szmaragd I chciałby dowiedzieć się czegoś więcej, nim zawoła Elunda, ale ten, wyczuwszy obecność rywala na swoim terytorium, wkroczył na salę bez zaproszenia, purpurowy ze złości.
– Kto cię przysyła? – zagrzmiał stary czarownik.
– Mój mistrz – odpowiedział przybysz, składając pełen szacunku ukłon. – Nazywam się Abnar. Jestem uczniem czarnoksiężnika i szukam ważnego stanowiska u boku wielkiego króla lub wielkiego maga. Dowiedziałem się, że macie dużo dzieci do nauki i...
– Od kogo? – przerwał mu rozwścieczony Elund. – Kto ci powiedział?
– Nikt – odparł młodzieniec.
– Zabraniam ci go chronić!
Abnar był tak zbity z tropu, że nie ulegało wątpliwości, iż nie rozumie aluzji do Wellana, którego czarownik oskarżał o wtykanie nosa w nieswoje sprawy.
– Czy ktoś z mojego królestwa przyniósł ci posłanie? – spytał król, spokojniejszy i bardziej dyplomatyczny od swojego maga.
– Nie, Wasza Królewska Mość – odpowiedział szczerze Abnar. – Czarownicy informują się innymi sposobami.
– No więc? Jak się o tym dowiedziałeś? – przyciskał go do muru Elund.
– Parę miesięcy temu mój mistrz wrócił do bogów, ale dwukrotnie mi się ukazał: za pierwszym razem, aby mnie uprzedzić, że kontynent jest w niebezpieczeństwie, za drugim, aby powiedzieć, że potrzebujecie pomocy...
– Kim był twój mistrz?
– Kryształowym Czarownikiem... – odpowiedział młodzieniec z wahaniem, jakby się bał, że mu nie uwierzą.
Szmaragd I i Elund wpatrywali się w niego przez chwilę jak zamurowani. Każdy wiedział, że ten Nieśmiertelny żyt na szczycie Kryształowej Góry, ale nikt go nigdy nie widział. I gdyby naprawdę odszedł, gwiazdy na pewno poinformowałyby o tym ludzi.
– Młody człowieku, upiekę cię na wolnym ogniu, jeśli kłamiesz – pogroził mu Szmaragdowy czarownik.
– Mistrzu Elundzie, niewątpliwie będziesz miał okazję sam się przekonać, że nigdy nie kłamię – odparł Abnar, podnosząc na czarownika swoje jasne oczy. – Mój mistrz uprzedził mnie, że szykuje się straszna wojna i tylko Szmaragdowi Rycerze są w stanie pokonać wroga, który niebawem napadnie na kontynent. Poprosił mnie, abym przyszedł wam z pomocą, skoro jednak sobie tego nie życzycie, nie zostanę w tym zamku, nawet jeśli taka jest wola Kryształowego Czarownika.
Zakłopotany Elund milczał i przyglądał się nieufnie przybyszowi. Wreszcie podszedł do niego i wbił wzrok w kryształowy pierścień, wiszący na srebrnym łańcuszku na szyi młodzieńca. Gdy zapytał o jego pochodzenie, Abnar powiedział, że to cenny spadek po wielkim mistrzu. Pierścień ten zawierał w sobie całą jego wiedzę, lecz zdradzał tylko jeden sekret na raz.
– Jesteś zbyt młody, by posiadać tak wielką władzę – stwierdził z zadumą czarownik.
– Nie polegaj na tym, co widzą twe oczy, mistrzu Elundzie. Spędziłem całe życie, studiując na Kryształowej Górze.
– Weź go na próbę, Elundzie – poprosił król, który chciał zakończyć ten niepotrzebny spór.
Czarownik głęboko westchnął, co, o dziwo, wcale mu nie ulżyło, i skapitulował. Abnara umieszczono więc w drugiej wieży, nad piętrem zajmowanym przez nowych uczniów. W obszernym pomieszczeniu stało łóżko, stół, dwa krzesła oraz kufer, w którym mógł ułożyć swoje rzeczy. Pokój ogromnie mu się spodobał, tym bardziej że miał liczne okna, przez które wpadało światło dnia.
Młodzieniec położył na ziemi swój płócienny worek i obrócił się z wolna w kółko, aby wchłonąć w siebie wibracje tego miejsca i odzyskać prawdziwą tożsamość. Nie był to żaden uczeń, lecz Kryształowy Czarownik we własnej osobie. Od z górą pięciuset lat chronił cały kontynent, nie wyróżniając szczególnie żadnego królestwa. I jeśli wybrał Szmaragdowy Zamek na miejsce czasowego pobytu, to dlatego, że chciał mieć pewność, iż nie powtórzą się tragiczne wypadki, w wyniku których rasa ludzka omal nie wyginęła za pierwszej wojny. Nigdy więcej nie wyposaży w magiczne właściwości ludzi, którzy urodzili się bez nich. Szmaragdowi Rycerze, szkoleni od wczesnego dzieciństwa, byli o wiele bardziej czyści niż ich poprzednicy. Z łatwością więc pokieruje nimi tak, jak chce.
Wtem poczuł obecność istoty, dla której zrezygnował ze spokojnego życia na szczycie góry. Odwrócił się i spokojnie zniósł badawcze spojrzenie wielkich fioletowych oczu Kiry. Wiedział, że to dziecko zostało poczęte przez Czarnego Cesarza, lecz miało czystą duszę. Fiołkowa dziewczynka była jeszcze malutka i gdyby Amekaret ją porwał, z pewnością mógłby ją ukształtować na swoje podobieństwo. Nie ma też mowy o tym, by pozwolić ludziom na złożenie dziecka w ofierze dla ratowania własnej skóry. Abnar raz na zawsze położy kres niszczącemu cyklowi.
– Dzień dobry, Kiro – pozdrowił ją przyjaźnie. – Nazywam się Abnar. Możesz wejść, jeśli chcesz.
Fiołkowe dziecko rozejrzało się czujnie po okrągłym pokoju, po czym, najwyraźniej zadowolone, stanęło przed czarownikiem. Dziewczynka była drobniejsza, niż sobie wyobrażał, zapewne z powodu niskiego wzrostu matki, lecz fioletowa skóra nie pozostawiała żadnych wątpliwości co do tożsamości ojca.
– Ty znać Kira? – spytała, marszcząc czoło.
Słabo jeszcze panowała nad językiem, lecz jej inteligencja i bystrość biły w oczy. Bez najmniejszych kłopotów nauczy ją magii wielkich mistrzów przed ostateczną rozprawą z wrogiem.
– Tak, znam cię od bardzo dawna – oświadczył czarownik i usiadł na łóżku, obserwując reakcje dziewczynki.
– Ty Szola?
– Nie. Należę do innego królestwa, lecz znam je wszystkie. Jestem Kryształowym Czarownikiem, opiekunem kontynentu. Przybyłem na zamek króla Szmaragda, aby się upewnić, czy masz szansę rozwinięcia wszystkich swoich talentów.
– Tutaj dla Kira? – zdziwiła się i podeszła bliżej.
Uśmiech na twarzy małej Szolijki odsłonił jej spiczaste ząbki. „Ciężko będzie zapewnić jej właściwe miejsce w świecie, gdzie nikt nie jest do niej podobny”, pomyślał Abnar. Ale jest rzeczą absolutnie konieczną, aby dzieci, które zostaną wkrótce Szmaragdowymi Rycerzami, nauczyły się ją szanować i traktować jak swoją. Kira jednym susem wskoczyła na kolana czarownika, uśmiech zgasł na jej twarzy.
– Tutaj nikt kochać Kira – poskarżyła się. – Strach Kira.
„Czyta w moich myślach”, pojął czarownik, tłumiąc odruch zdziwienia. „Rzadki talent u dziecka w tym wieku...”.
– Wszystko się odmieni, królewno – pocieszył ją. – Strach często rodzi się z niewiedzy, ale ty i ja wykształcimy ludzi jak należy i przestaną się ciebie bać.
– Ty dobry – powiedziała Kira, leciutko kiwając głową.
– Wszyscy są z gruntu dobrzy, królewno.
– Nie. Czarnoksiężnik niedobry. Czarnoksiężnik zabić mama.
– Wiem, że to jeszcze dla ciebie za trudne do zrozumienia, ale ciemności istnieją po to, byśmy docenili światło. Czarnoksiężnik Azbet ma swoją rolę do odegrania w ładzie świata, lecz za wszelką cenę nie możemy dopuścić, aby złamał jego równowagę.
– Kira nie rozumieć.
– Kiedyś zrozumiesz...
Postanowił bezzwłocznie zająć się edukacją małej. Przed nimi ukazała się wielka tablica i czarownik, posługując się magią, napisał na niej proste słowa, które następnie głośno przeczytał, po czym kazał dziewczynce go naśladować. Ta zabawa nauczy ją jednocześnie pisać, czytać, mówić i panować nad swoimi magicznymi zdolnościami. Kira chętnie oddawała się jej przez ponad dwie godziny, aż do chwili, gdy wyczuła rozterkę Armeny, która szukała małej po całym pałacu. Zarzuciła chudziutkie rączki Nieśmiertelnemu na szyję i przytuliła się do niego, potem zeskoczyła na ziemię i zbiegła po schodach na dziedziniec.
***
Następnego dnia Elund podzielił uczniów na dwie grupy. Podczas gdy on będzie uczył jedną głównych zasad magii, Abnar spróbuje wpoić drugiej zasady rycerskie. Elund dał mu historyczne księgi, którymi się posługiwał, oraz napisany przez Wellana kodeks honorowy. Abnar z przyjemnością zaakceptował nową funkcję i o ustalonej godzinie przyjął małych adeptów w swojej nowej kwaterze. Włączył do klasy małą Kirę, a gdy dzieci cofnęły się na jej widok, złapał ją za rękę i przytrzymał, aby nie uciekła.
– Przedstawiam wam Kirę – oznajmił uczniom, którzy nieufnie przyglądali się dziewczynce. – Mimo że różni się od was wyglądem, to przecież też urodziła się w jednym z królestw na naszym kontynencie. Ponieważ jest od was młodsza, będzie potrzebowała waszej pomocy, żeby poznać historię Eukidii.
– Czy ona umie mówić? – spytał Miłosz, chłopiec rodem z Kryształowego Królestwa.
– Tak, Kira mówi – odpowiedziała z dumą dziewczynka.
– Ale musi doskonalić znajomość naszego języka – dodał Abnar. – Liczę więc na was: macie jej tłumaczyć słowa, których nie rozumie.
Dzieci przytaknęły głowami, ociągając się trochę, bo nie były wcale pewne, czy chcą wziąć na siebie to zadanie. Abnar zaczął więc opowiadać o dziejach pierwszych Szmaragdowych Rycerzy i ukazywał postaci występujące w jego opowieści w formie małych hologramów. Dzieci cicho i uważnie obserwowały rycerzy wyruszających konno do boju. Kira nie odrywała oczu od tego fascynującego widowiska i kiedy dzieci poszły na dół na obiad, dziewczynka została w klasie i spróbowała odtworzyć to, co zobaczyła. Jej hologramom daleko było do doskonałości. Niektórym rumakom brakowało ogona, a jeźdźcom ręki, ale sam fakt, że udało jej się wywołać te obrazy, zadziwił Abnara. Zadowolony, wynagrodził dziewczynkę głośnymi oklaskami. Kira wzdrygnęła się i hologramy zniknęły.
– Jesteś dobrą uczennicą – pogratulował jej.
– Kira iść do Elunda?
– Nie. Wolę, żebyś została ze mną, dopóki nie opanujesz naszego języka. Bo inaczej czarownik mógłby stracić cierpliwość, a tego nie chcemy.
– Nie, nie chcemy – powtórzyła dziewczynka z drwiącym uśmieszkiem.
– A poza tym twoje magiczne zdolności są dla niego za wielkie. Przestraszyłby się. To ja nauczę cię panować nad nimi.
***
Ponieważ Kira spędzała całe dni w klasie, Armena mogła trochę odetchnąć od codziennych obowiązków. Widywała dziewczynkę tylko wieczorami, przy kolacji, i nie mogła wyjść z podziwu, że robi tak wielkie postępy. Kira stała się bardziej spokojna i opanowana, a też coraz lepiej potrafiła się wysłowić. Piastunka była z niej bardzo dumna. Król także.
– No i co? Podoba ci się nowy czarownik? – spytał ją Szmaragd I trzy tygodnie po rozpoczęciu lekcji.
– O, tak! Abnar jest świetnym nauczycielem – powiedziała Kira.
– Jeśli osiąga równie dobre rezultaty z innymi uczniami, to niedługo będziemy mieli całą armię utalentowanych rycerzy.
– Kira też będzie rycerzem.
Król uśmiechnął się, widząc jej zdecydowaną minę.
Od tej chwili pokój zapanował w zamku. Żadnych krzyków, żadnych szlochów, Kira nie grymasząc robiła wszystko, o co ją proszono. Ba, nawet wcześnie kładła się wieczorem do łóżka, żeby raniutko wstać i biec do klasy.
Kiedy Abnar skończył opowiadać uczniom dzieje pierwszych rycerzy, przeszedł do nauki zasad postępowania członków Zakonu. Wyjaśnił, że żadnemu ze Szmaragdowych Rycerzy nie wolno złamać kodeksu honorowego. Wstępując do Zakonu, stają się braćmi i siostrami i składają swoje życie w ręce towarzyszy broni. Dziesiątki par oczu wpatrywały się w czarownika z zafascynowaniem, nie wiedząc, że nauczyciel sonduje uczniów jednego po drugim, aby się upewnić, że w przyszłości wykażą się cechami, jakich wymaga spełnienie rycerskich ślubów.
Tego wieczoru Armena dostrzegła powagę malującą się na twarzy Kiry i spytała, co ją tak gnębi.
– Zycie wszystkich mieszkańców kontynentu zależy od Szmaragdowych Rycerzy – szepnęła dziewczynka, która wreszcie zrozumiała ich rolę. – Kira zostanie rycerzem i ochroni Menę.
– Wiem, serduszko.
Piastunka czule uściskała dziewczynkę i pocałowała ją w czoło. Nigdy nikogo nie kochała tak bardzo jak tę małą.
W odległości wielu, wielu kilometrów od Szmaragdowego Zamku, na zachodniej granicy Królestwa Opalu, wszystkie pułapki zostały wykopane i przykryte grubymi gałęziami. Dowódca oddziału wyznaczył wartowników; mieli się zmieniać co dwa dni. Wellan ze swoją młodziutką uczennicą u boku patrzył, jak Kardej i jego żołnierze oddalają się, pozostawiając na miejscu warty, które od tej pory miały patrolować granicę z Królestwem Elfów.
Wielki Rycerz wrócił nad rzekę Amimilt, spryskał sobie twarz wodą, potem usiadł po turecku na brzegu, zapatrzony w połyskujące drobne fale. Bridżes stała obok z dłonią na rękojeści szpady, było bowiem jej obowiązkiem czuwanie nad panem, gdy komunikował się mentalnie z druhami.
Wellan kazał wpierw Kloe i Dempsejowi jechać do Kryształowego Królestwa i upewnić się, czy poddani króla Kala przygotowali stare pułapki, następnie zlecił Bergowi i Falkowi inspekcję terytorium Zenoru. Strome zbocza oddzielały Pustynię od Królestwa Fala, Wellan chciał, aby sprawdzili, czy ta naturalna osłona ciągnie się aż do Królestwa Zenoru.
„A ja? Co mam zrobić?”, odezwał się w jego głowie głos Jasona. „Elfy skończyły kopanie dołów u stóp płaskowyżu Szoli i wzdłuż wybrzeża oceanu”.
„Masz wielki dar perswazji”, pogratulował mu Wellan. „Jedź więc i pomóż Bergowi i Falkowi. Dobiję do was za parę dni”.
Otworzył oczy i wyczuł powagę swojego giermka. Głęboko wciągnął powietrze do płuc, powoli nawiązując kontakt ze światem namacalnym. Rzucił okiem na Bridżes i zrozumiał, że dziewczynka czeka, aby mu coś powiedzieć.
– Słyszałaś moje słowa? – spytał, marszcząc brwi.
– Troszkę, ale nie mogłam skoncentrować się na twoim umyśle, panie, i jednocześnie czuwać nad tobą, więc nie wszystko do mnie dotarło. Czy mamy wracać do Opalowego Zamku?
– Nie. Teraz nasze zadanie polega na przekonaniu królestw leżących na południu, aby pomogły mieszkańcom Zenoru.
Wellan przerwał, szybko wstał i położył dłoń na rękojeści szpady, wyczuł bowiem, że zbliżają się dwaj jeźdźcy. Pobiegł w stronę obozowiska, Bridżes za nim, chwycił wodze koni i wysondował okolicę. Ramiona Wielkiego Rycerza rozluźniły się.
– To tylko Santo i mały Kerns.
Patrzyli na powiększające się dwie czarne kropki na horyzoncie. Kiedy żołnierze Opalu znaleźli się na wysokości nowo przybyłych, rozpoznali zieloną zbroję rycerza i ukłonili się z szacunkiem. Santo i Kerns dotarli do obozowiska i zsiedli z koni. Rycerze serdecznie uścisnęli jeden drugiemu ramię i objęli się jak rodzeni bracia.
– Powierzyłeś nowe misje wszystkim naszym towarzyszom prócz mnie – powiedział z wyrzutem Santo.
– Nie chciałem, aby inni ci zazdrościli – odparł, śmiejąc się, Wellan.
Wyjaśnił, że wszystkie królestwa leżące nad oceanem są strzeżone, z wyjątkiem Zenoru. Podczas gdy druhowie będą badać tamtejszy teren, oni muszą zebrać mężczyzn do pomocy przy kopaniu dołów.
– Poprosisz królów Turkusu, Perły i Fala, by wysłali królowi Wajlowi robotników.
– Fala? – spytał Santo, który był najmłodszym synem króla tego kraju.
– Ja udam się do Królestwa Rubinu, a potem odwiedzę królów Jaspisu i Berylu.
– Czy to na pewno dobry pomysł, byśmy wracali do kraju pochodzenia? – zaniepokoił się Santo.
– Sądzę, że tak. Czy nasi ojcowie mogą nam odmówić? Trzeba za wszelką cenę wykopać tu wilcze doły, Santo, bo inaczej wróg wykorzysta ten wyłom w linii obrony. A wie, gdzie znajduje się Królestwo Zenoru, ponieważ je zdewastował w czasie pierwszej wojny.
Santo ciężko westchnął. Wódz poklepał go przyjaźnie po plecach dla otuchy. Poprosił, aby jak najszybciej wywiązał się z zadania, a następnie dołączył do towarzyszy broni w Zenorze. I nie dając druhowi czasu na narzekanie, Wellan dosiadł konia. Oświadczył, że razem przemierzą Diamentowe Królestwo i rozstaną się na granicy z Królestwem Rubinu. Wszyscy wskoczyli więc na konie i pojechali za swoim dowódcą. W czasie drogi Santo nadal był w nie najlepszym humorze. Lękał się spotkania z rodzicami i powrotu do zamku, w którym się urodził.
Pod wieczór obaj rycerze i ich giermkowie rozbili obóz na granicy Królestwa Rubinu, a nazajutrz rano rozdzielili się. Wellan wiedział, że jego towarzyszowi ciężko na sercu, lecz Szmaragdowi Rycerze nie należeli do żadnego konkretnego królestwa. Santo powinien sam, bez niczyjej pomocy, zerwać niewidoczną więź łączącą go nadal z ojczyzną.
Podczas gdy Wellan i Bridżes zapuszczali się coraz dalej w krainę Rubinu, Santo i Kerns podążali swoją drogą, wiodącą przez Szmaragdowe Królestwo. Mały giermek ogromnie się zahartował od początku tej wyprawy. Nie poskarżył się ani razu, choć przez cały dzień nie schodzili z koni i zatrzymali się dopiero na noc przy granicy z Królestwem Turkusa. Santo postanowił, że ten zamek będzie ostatni na liście, nim zbierze się na odwagę i wróci do kraju lat dziecinnych.
Rankiem w asyście Kernsa zjechał do rozleglej doliny Turkusa. Królestwo to graniczyło z królestwami Fala, Perły, Szmaragdu i Berylu, ponieważ jednak leżało w głębi naturalnej depresji, miało jedyny w swoim rodzaju klimat i roślinność. Ziemie Turkusa, przecięte na pół rzeką Wawki, były niemal w całości pokryte puszczą. Rosły tu rozmaite gatunki gigantycznych drzew. Ludzie mieszkali w wioskach położonych nad brzegami rzeki i komunikowali się ze sobą za pomocą bębenków. Byli prości i gościnni, lecz szalenie zabobonni.
Santo jechał z biegiem rzeki, aż dotarli z Kernsem do pierwszych domów: były to wydrążone wielkie pniaki pokryte strzechą. Otoczyła ich gromadka dzieci, które zaprowadziły jeźdźców do pałacu. Król Toma, jak wielu monarchów na kontynencie, wolał żyć w zupełnie zwyczajnym domu, toteż Santo nie zdziwił się, gdy ujrzał krytą strzechą chatę otoczoną dwudziestoma innymi, tworzącymi osiedle. Zeskoczył na ziemię, Kerns za nim. Obaj ukłonili się nisko królewskiej parze, która z pomocą syna, piętnastoletniego Lewina, przygotowywała wieczerzę.
– Szmaragdowi Rycerze! – zwołał radośnie król.
Wytarł ręce w tunikę i podszedł przytulić Santa i Kernsa do serca, jakby ich znał całe życie. Król Toma był niewysoki, lecz ramiona miał szerokie, a ręce muskularne, przywykłe do ciężkiej pracy. Kręcone rude włosy tańczyły mu na ramionach, a niebieskie oczy patrzyły przenikliwie, jak u drapieżnego ptaka. Biła z niego spokojna siła i nieposzlakowana uczciwość.
– Jestem Szmaragdowy Rycerz Santo, a to mój giermek Kerns.
– Giermek? – zdziwił się król. – Nasze dzieci zostały już giermkami?
– Twój syn Nogat, panie, jest giermkiem rycerza Jasona. Obaj przebywają z misją w krajach nadmorskich – poinformował go Santo.
Król Toma, promieniejący z dumy, zaprosił ich, aby usiedli, a sam wrócił do gotowania jarzyn. Wydawało się, że królowa Rojana również z radością oddaje się kuchennym zajęciom. Santo powiedział, że wpadli tylko na chwilę, ale król nie chciał go słuchać. Mowy nie ma, aby szlachetny reprezentant Szmaragdowego Zakonu ruszył w dalszą drogę, nie zjadłszy z nimi kolacji. Rycerzowi nie wypadało odmówić królowi, lecz aby nie tracić czasu, Santo zaczął mu opowiadać o wiszącym nad Eukidią niebezpieczeństwie.
Król Toma słuchał go, serwując jednocześnie gościom wyśmienitą potrawkę oraz piwo własnej produkcji. Rozumiał, jak ważną sprawą jest osłona wybrzeża przed najeźdźcą, gdyż smoki w czasie ostatniego wypadu na kontynent zadały ludziom ciężkie straty. Obiecał więc, że przedstawi prośbę rycerza ludowi.
Santo i Kerns spędzili tę noc w królewskiej chacie, której drzwi i okna starannie zabarykadowano, nim goście położyli się spać. „Nic dziwnego, że Falko jest przesądny, nawet jeśli przeżył tylko pięć lat w tej pełnej tajemnic dolinie”, pomyślał Santo.
Rycerz i jego giermek, wypoczęci po długiej nocy bez snów, wczesnym rankiem pożegnali się z gospodarzami i wyruszyli na zachód. Wspięli się po zboczu doliny na wyżej położoną równinę sąsiedniego królestwa, przedzierając się przez las, którego podłoże ginęło w gęstej mgle.
Pejzaż Perłowego Królestwa przedstawiał się zupełnie inaczej. Gdy tylko Santo i Kerns wyjechali z dobroczynnego cienia wielkich drzew, znaleźli się na bezkresnej równinie, porośniętej falującym na wietrze morzem traw. Mijali po drodze stada dzikich kóz, które przyglądały im się, nastawiając uszu, a pod koniec dnia przejechali w bród rzekę Dilmun. Widząc piękno tutejszego krajobrazu, Santo kolejny raz się utwierdził, że rycerze muszą za wszelką cenę ochronić kontynent przed ludźmi-owadami.
– Panie? – usłyszał cichy głos Kernsa.
Santo zupełnie zapomniał o skośnookim chłopcu z czarnymi włosami, które łagodnie pieścił wiaterek.
– Przepraszam, Kerns, zamyśliłem się.
– Masz rację, panie – rzekł giermek. – Nasz kontynent jest zbyt piękny, abyśmy mieli pozwolić potworom go nam odebrać.
– Czytasz w moich myślach! – powiedział Santo z wyrzutem.
– Trudno się powstrzymać, panie – zaczerwienił się chłopiec. – Są tak natarczywe.
Rycerz nie odpowiedział, wprawiając tym małego w jeszcze większe zakłopotanie. Postanowił rozbić obóz przy kępie wierzb płaczących, których długie gałęzie muskały powierzchnię rzeki. Kerns zajął się końmi, a Santo obserwował malujące się na jego twarzy napięcie. Wellan uprzedzał go swego czasu, że nadmierna uczuciowość może mu spłatać figla. Santo wydatkował tak wielką ilość energii, że nawet mało wrażliwy wróg mógłby go z łatwością namierzyć.
– Nie gniewam się na ciebie – powiedział Santo, kiedy giermek usiadł przy nim na trawie. – Przeciwnie, cieszę się, że mi sygnalizujesz moją słabość. Muszę się nauczyć lepiej ukrywać swoje myśli. Moją największą wadą jest to, że często można we mnie czytać jak w otwartej księdze.
– Wada? – zdziwił się chłopiec. – A ja myślałem, że rycerze są doskonali!
Santo wybuchł głośnym śmiechem, co całkiem zbiło chłopca z tropu.
– Dobrze opanowaliśmy technikę walki – powiedział rycerz, ocierając łzy radości – i rozwinęliśmy maksymalnie nasze magiczne zdolności, ale do doskonałości jeszcze nam daleko...
– A więc Szmaragdowi Rycerze nigdy nie przestają się doskonalić?
– Nigdy. I w tym nasza siła.
***
O pierwszym brzasku wyruszyli w dalszą drogę i pod wieczór przybyli do Perłowego Zamku. Była to wielka, bardzo stara budowla pozbawiona zbędnych ozdób i wzniesiona w czasach, gdy twierdze służyły bardziej jako schronienie dla ludu niż mieszkanie dla królów. Głęboka fosa otaczała fortecę, a w jej ciemnych wodach odbijały się wysokie, zwieńczone blankami mury. Żeby się dostać do środka, trzeba było pokonać most zwodzony.
Rycerz i jego giermek ostrożnie nań wjechali, końskie podkowy stukały po drewnianej kostce. Wnętrze fortyfikacji było równie surowe jak jej zewnętrzne ściany. Na środku wysypanego piaskiem dziedzińca znajdowała się jedyna studnia. Fasady wszystkich zabudowań były gładkie, zapewne po to, by uniemożliwić niepożądanym przybyszom wspinaczkę do wysokich okien. Pod osłoną dachu tłoczyły się konie. Santo od razu spostrzegł brak jakiegokolwiek ruchu. Zwykle na królewskich dziedzińcach kręcili się chłopi i handlarze, przynoszący daninę lub sprzedający swoje towary. Tutaj tylko kilku żołnierzy zabawiało się u wrót pałacu: gra polegała na rzucaniu kostkami w ziemię.
Rycerz stracił kontenans, czując panującą w tym miejscu wrogość. Zatrzymał wierzchowca przed żołnierzami, Kerns jak zwykle stanął za nim. Żołnierze byli tylko w tunikach, bez zbroi czy pancerzy, ale u boku wisiały im szpady, najwyraźniej gotowe do użycia. Lekceważąc groźną posturę żołnierzy, Santo grzecznie poprosił o audiencję u Perłowego króla.
– A kto pragnie się z nim spotkać? – spytał nieufnie jeden ze strażników.
– Szmaragdowy Rycerz Santo.
Żołnierz zawahał się, porozumiał się wzrokiem z kompanami, po czym wszedł do pałacu, nie zwierzając się Santowi ze swoich zamiarów. „Cóż za dziwne miejsce”, pomyślał rycerz, wciąż czując agresywne wibracje bijące od zamku. „Panie?”, spytał bezgłośnie giermek. „Nie ma się czego bać, Kerns”. Chłopiec zwrócił głowę w jego stronę na znak, że usłyszał odpowiedź. „Ci ludzie znają i szanują Szmaragdowych Rycerzy. Król i królowa są rodzicami Bridżes”, dodał Santo. Ta informacja z miejsca uspokoiła giermka.
Nie czekając na zaproszenie, rycerz zsiadł z konia, a Kerns za nim. Przywiązali wierzchowce do słupów stojących obok studni i napoili je. Żołnierz wrócił i zaczepnym tonem oświadczył, że król Giler zgadza się ich przyjąć. Wskazał palcem otwarte drzwi i nie troszcząc się o nich dłużej, kontynuował zabawę z kolegami.
Santo, zdumiony tak rażącym brakiem kurtuazji, wszedł jednak do pałacu ze swoim wychowankiem u boku. Jako jego mistrz miał obowiązek chronić chłopca w każdej sytuacji, a to miejsce nie wydawało się bezpieczne. Razem szli długim, bogato zdobionym korytarzem, aż w końcu trafili na służącego, który niechętnie zaprowadził ich przed oblicze króla.
Giler przebywał w pałacowej wolierze, w której mieszkało około dziesięciu drapieżnych ptaków rozmaitych gatunków. Santo i Kerns ostrożnie weszli do środka. Monarcha stał przy dużym oknie i głaskał sokoła, który wpił się pazurami w królewską rękawicę. Perłowy król rzucił przybyszom poirytowane spojrzenie, dając im do zrozumienia, że psują cenną dla niego chwilę. Miał blond włosy, jak Bridżes, i bardzo jasne oczy. Niepodobna było orzec czy błękitne, czy szare. Wysoki i muskularny, przypominał w pewien sposób Wellana.
– Czego ode mnie chcą Szmaragdowi Rycerze? – zapytał wyniośle.
– Przychylności, Wasza Wysokość – odpowiedział Santo, zorientowawszy się, że ma do czynienia z człowiekiem, który nie lubi tracić czasu.
W kilku słowach streścił najazd na Szolę i zaznaczył, że istnieje prawdopodobieństwo nowej inwazji. Potem poprosił o kontyngent mężczyzn, którzy by pomogli mieszkańcom Zenoru kopać pułapki na smoki.
– Nigdy nie utrzymywaliśmy dobrych stosunków z królestwem Wela – odpowiedział król z rozdrażnieniem.
Ptak siedzący na jego pięści, jakby czując złość pana, wydał przenikliwy krzyk i chciał odlecieć, ale król powstrzymał go, kładąc mu drugą rękę na grzbiecie.
– Jeżeli wrogowi uda się wkroczyć na kontynent przez Królestwo Zenoru, nie będziesz się, panie, musiał przejmować ewentualnymi sporami z sąsiadami, ponieważ w szybkim tempie obróci w perzynę oba wasze kraje.
Giler był mądrym człowiekiem. Przez dłuższą chwilę spokojnie wytrzymał nieubłagane spojrzenie rycerza, aż w końcu zniecierpliwiony ptak przerwał napięcie.
– Zobaczę, co się da zrobić – rzucił król.
Santo złożył krótki ukłon i obrócił się na pięcie. Nie zostaną tu ani chwili dłużej. Pchnął przed sobą Kernsa i wyszli z pokoju. Z giermkiem u boku minął warty i skierował się w stronę czekających koni. Natychmiast wyczuł podejrzliwość w sercach żołnierzy.
– To było raczej krótkie spotkanie – odezwał się krytycznie jeden z nich.
– Miałem krótką wiadomość do przekazania – odpowiedział rycerz neutralnym głosem.
Żołnierz wyciągnął szpadę z pochwy i zrobił krok naprzód, lecz Santo zignorował prowokację. Podniósł tylko rękę, zwróciwszy otwartą dłoń w stronę Perłowego żołnierza, a szpada zaczęła tamtego parzyć, tak iż musiał ją rzucić na ziemię.
– Nie przybyłem tu po to, żeby się bić – powiedział rycerz pojednawczym tonem.
Wszyscy żołnierze jednocześnie wyciągnęli szpady, lecz Santo ani drgnął.
– Przekazałem wiadomość królowi Gilerowi, a teraz czas, bym odjechał – ciągnął, nie okazując cienia lęku. – Nie mam najmniejszej ochoty przelewać waszej krwi, więc proszę, nie zmuszajcie mnie do tego.
„Jeżeli spróbują cokolwiek zrobić, wskakuj na konia i zmykaj”, rozkazał bezgłośnie rycerz giermkowi. „A ty, panie?”, spytał Kerns. „Umiem się bić, ale ty jeszcze nie. Zaufaj mi”.
Żołnierze powoli ustawili się w wachlarz, a ponieważ rycerz nie okazywał najmniejszego niepokoju, rozjątrzyło to jeszcze bardziej agresorów, którzy hurmem rzucili się na niego. Kerns wskoczył na koń i, zgodnie z rozkazem, ruszył pędem w stronę zwodzonego mostu. Santo szybko podniósł ręce i wszystkie szpady rozpaliły się jak pierwsza. Żołnierze wypuścili broń z poparzonych dłoni, lecz ich dowódca nie chciał dać się w ten sposób upokorzyć pojedynczemu przeciwnikowi. Chwycił włócznię, która stała oparta o ścianę przy drzwiach do pałacu, i wycelował ją w pierś rycerza.
– Dość tego! – rozległ się z balkonu władczy głos króla Gilera.
Żołnierz zamarł z włócznią w ręku i aż warknął z wściekłości. Santo podziękował królowi skinieniem głowy i oddalił się w stronę wierzchowca. Jednym susem wskoczył na siodło i opuścił zamkowe mury już przez nikogo nie niepokojony.
– Ależ to czarnoksiężnik, Wasza Królewska Mość! – zaprotestował żołnierz, podnosząc głowę do króla.
– Czarownik, nie czarnoksiężnik. A w dodatku Szmaragdowy Rycerz. Potrzebujemy ich na kontynencie. Nie chcę, byście go ścigali.
Żołnierz ze złością rzucił włócznię na ziemię, lecz król go nie ukarał – patrzył w ślad za dwoma końmi, które, wzbijając kłęby kurzu, galopowały na południe po wielkiej równinie.
***
Santo i Kerns jechali nieprzerwanie aż do zachodu słońca, nie widząc po drodze żywej duszy. Rozłożyli na noc obóz w otwartym polu. Kerns był zbulwersowany wypadkami tego dnia i kiedy usiedli przy ognisku, Santo postanowił pocieszyć chłopca.
– Nie wszystkie królestwa są takie jak to.
– Powiedziałeś, panie, że ci ludzie szanują Szmaragdowych Rycerzy, a jednak nas zaatakowali.
– Nie skłamałem, Kerns, ale, niestety, niektórzy ludzie zachowują się agresywnie wobec obcych.
Położył rękę na ramieniu chłopca, przesyłając mu fale ukojenia.
– Musisz się nauczyć panować nad lękiem, Kerns.
– Kiedy będę umiał walczyć jak ty, panie, nic mi nie będzie straszne.
– Nie zawsze trzeba się bić, mój młody przyjacielu. Nasza magia może niekiedy oszczędzić życie wielu ludzi.
Kerns lekko pokiwał głową, wyczyn jego mistrza na dziedzińcu Perłowego Zamku zrobił na nim wielkie wrażenie. Inaczej niż Wellan w Królestwie Opalu, Santo wolał nie odpowiadać na prowokację żołnierzy i chłopiec zapamiętał na zawsze tę ważną lekcję.
Przez cały następny dzień kontynuowali drogę i o zmierzchu przekroczyli granicę Królestwa Fala. Giermka uderzyła naglą zmiana klimatu. Kraj leżał na skraju Pustyni, na górującej nad nią wyżynie, panował tutaj tropikalny skwar. Iglaste lasy ustąpiły miejsca dziwnym drzewom o nagim, wysokim pniu, zwieńczonym na szczycie kępą szerokich, zielonych liści.
– To są palmy – powiedział Santo rozbawiony zdumieniem Kernsa. – Rodzą rozmaite, wyborne w smaku owoce.
Kopyta wierzchowców grzęzły w coraz bardziej piaszczystym gruncie. Mimo że zapadał zmrok, wyglądało na to, że rycerz nie ma zamiaru się zatrzymać.
– Niedługo będzie zupełnie ciemno, panie – przypomniał delikatnie chłopiec.
– Właśnie dlatego nie możemy tu zostać – uśmiechnął się życzliwie Santo. – W piasku mieszkają miniaturowe drapieżniki, z pewnością nie chciałbyś, aby wlazły ci pod kołdrę.
Kerns rozejrzał się po złotych wydmach, próbując sobie wyobrazić, jak wyglądają kryjące się w nich żyjątka. Santo zaprowadził go do tego, co z daleka wydawało się zwykłym laskiem, a okazało się oazą, w środku której leżało piękne, spokojne jeziorko.
– Jesteś pewien, panie, że tu ich nie ma? – chciał się upewnić chłopiec.
– Najzupełniej pewien. Pamiętaj, że tu wyrosłem. Oazy to jedyne miejsca, w których podróżni mogą znaleźć wodę i bezpiecznie spędzić noc.
Napoili konie i rozpalili ognisko przy jeziorku. Santo przy kolacji opowiadał Kernsowi historie, jakimi karmiły się od małego dzieci w Królestwie Fala: o jaszczurkach, pająkach i skorpionach, które nocą wychodzą z piasku.
Parsknął śmiechem, widząc, że mały giermek trzęsie się ze strachu.
– Pamiętaj, że nie masz się absolutnie czego bać, jeśli podróżujesz za dnia.
Nazajutrz rano wyruszyli w dalszą drogę i dotarli do zamku w chwili, gdy słudzy zapalali łuczywa. Santo zatrzymał konia i przyjrzał się imponującej budowli, w której przyszedł na świat. Fal, ogromne ufortyfikowane miasto, rozciągało się wzdłuż stromego zbocza, dzielącego je od pustyni, której było jakby przedłużeniem. Od południa było niedostępne, gdyż zawrotnie wysokie i gładkie jak szlifowane klejnoty mury uniemożliwiały wspinaczkę.
Kerns wyczuł zdenerwowanie swego pana. Było tak silne, że nawet gdyby rycerz próbował zamknąć przed nim umysł, i tak by je wyczuł. Santo nie odzywał się i głęboko wciągał powietrze, żeby się uspokoić. Raz jeszcze uczucia wzięły górę nad wolą.
– Gdybyś przekazał wiadomość królowi dziś wieczór, panie, moglibyśmy wyjechać o świcie – zasugerował chłopiec. – Jeśli stawimy się na dworze jutro rano, będziemy zmuszeni spędzić cały dzień w jego towarzystwie.
– Spryciarz z ciebie – uśmiechnął się rycerz i poklepał małego po ramieniu.
Podjechali więc do masywnych wrót, które zamykały dostęp do zamku od zachodniej strony. Błyszczące w blasku pochodni szlachetne kamienie na zbroi Santa wzbudziły ciekawość wartowników.
– Kto idzie? – wrzasnął jeden ze zbrojnych.
– Szmaragdowy Rycerz Santo i jego giermek.
Santo ciekaw był, czy go rozpoznają po piętnastu latach nieobecności.
– Santo? Mały książę Santo? – ucieszył się wartownik.
– Niegdyś, tak. Teraz jestem rycerzem.
– Bądź dzielny, panie – szepnął Kerns, czując napięcie swego mistrza.
Wrota otworzyły się ze skrzypieniem i dziesięciu mężczyzn wybiegło na zewnątrz, żeby przyjrzeć się przybyszom. Ich książę wrócił! Złożyli przed nim ukłon, jak niegdyś, a Santo nie śmiał ich od tego powstrzymać. Słudzy zaprowadzili go w radosnym orszaku do pałacu i zajęli się końmi, gdy rycerz i Kerns zeskoczyli na ziemię.
– Jak dobrze cię widzieć, mój książę! – zawołał jakiś starzec, przyjaźnie ściskając mu ręce.
– Firmon? – spytał Santo, rozpoznając dobre oczy starego.
– We własnej osobie, Wasza Wysokość. Wiedziałem, że mnie rozpoznasz mimo siwych włosów i zwiędłej skóry. Moje serce cieszy się z twego powrotu, panie.
– Nie jestem już księciem Fala, Firmonie, tylko Szmaragdowym Rycerzem – odparł grzecznie Santo.
– Jakże ucieszy się ojciec na twój widok! Proszę, chodźcie ze mną.
Santo rzucił giermkowi znużone spojrzenie, lecz posłusznie poszedł za starym sługą. Nie przypominał sobie pięknych obrazów ani barwnych gobelinów, które zdobiły ściany w tym labiryncie długich, jasno oświetlonych korytarzy. W końcu miał tylko pięć lat, kiedy opuścił Fal i płaczącą z rozpaczy matkę.
Firmon zaprowadził ich do wielkiej sali, w której rodzina królewska jadła wieczerzę w otoczeniu dworzan wystrojonych w jedwabne tuniki. Wraży najazd nie wywołałby większej konsternacji niż obwieszczona przez starego sługę radosna nowina, że wrócił książę Santo.
W ożywionej dotychczas sali zaległo ciężkie milczenie, Santo postanowił interweniować, nim ktoś zemdleje. Podszedł do głównego stołu, przy którym siedział jego ojciec, król Lewon, matka, królowa Affe, i kilka lat starszy brat Packo. Wszyscy wpatrywali się w niego z osłupieniem, ale rycerz nie wiedział czy to na wieść o jego powrocie, czy na widok zielonej zbroi.
– Szmaragdowy Rycerz Santo, a to mój giermek, Kerns – oświadczył dumnie. – Proszę Jego Królewską Mość króla Fala o posłuchanie.
Królowa głośno krzyknęła, zerwała się z krzesła i biegiem okrążyła stół, aby rzucić się w ramiona odnalezionego syna. Zmaterializował się koszmarny sen, który tak męczył Santa. Delikatnie odsunął od siebie płaczącą z radości kobietę i patrzył na nią bezradnie, nie wiedząc, co zrobić, żeby się uspokoiła.
– Wiedziałam, że wrócisz – łkała Affe. – Zawsze mówiłam twemu ojcu, że któregoś dnia zajmiesz swoje miejsce wśród nas.
– Nie wróciłem po to, by tu zostać, matko – próbował jej wytłumaczyć Santo.
Rzucił ojcu błagalne spojrzenie. Król Lewon zaprosił Santa z Kernsem do stołu i dyskretnym gestem kazał Firmonowi odprowadzić małżonkę na miejsce.
Rycerz, uwolniony z matczynych macek, usiadł przy Lewonie, po jego lewicy zasiadł Kerns. „Ona bardzo cię kocha, panie”, powiedział bezgłośnie giermek. „Za bardzo”, odparł Santo ze smutnym uśmiechem.
Rycerz i jego giermek, nasyciwszy się obfitym posiłkiem, złożonym z pieczeni, świeżego chleba, rozmaitych jarzyn i owoców, poszli za królem i jego doradcami do prywatnej sali audiencyjnej. Lewon wyglądał imponująco w swoich barwnych atłasowych szatach i w złotym turbanie, na którym błyszczał największy szafir na kontynencie. Ze swoimi głębokimi czarnymi oczami, wystającymi kośćmi policzkowymi i smagłą cerą bardzo przypominał Santa.
– Wyrosłeś na mężnego wojownika – powiedział Lewon, lustrując syna wzrokiem od stóp do głów. – Nie stałoby się tak, gdybyś stąd nie wyjechał.
Santo ostrożnie milczał. Zdawał sobie sprawę, że król robi aluzję do matczynej zaborczej miłości, która nie pozwoliłaby mu rozwinąć skrzydeł.
– Co mogę zrobić dla Szmaragdowych Rycerzy? – zapytał król z ciekawością.
Santo poinformował go, co zdarzyło się w Królestwie Szoli, i powiedział, że Zakon obawia się nowej inwazji.
– Mieszkańcy Zenoru potrzebują pomocy, aby zbudować skuteczny system obrony, nim wróg powróci – zakończył przemowę Santo.
Lewon porozumiał się wzrokiem z doradcami. Żaden nie wyraził sprzeciwu wobec prośby rycerza. Król zapewnił więc Santa, że Królestwo Fala przyjdzie z pomocą sąsiadom, gdy tylko rozpocznie się werbunek robotników do kopania dołów. Rycerz podziękował mu w imieniu Eukidii.
– Chciałbym cię ugościć, synu – dodał Lewon. – Rycerze również potrzebują snu, prawda? Idź, wyśpij się, przypilnuję, żeby królowa ci nie przeszkadzała...
Santo spełnił życzenie króla i zaakceptował gościnę, choć nie był przekonany, że to dobry pomysł. Rycerz wraz z giermkiem poszli za służącym do zarezerwowanego dla ważnych gości skrzydła pałacu. Kiedy znaleźli się wreszcie sami w pomieszczeniu bogato zdobionym miękkimi dywanami i jedwabnymi draperiami, Santo odetchnął. Napotkał natarczywe spojrzenie podopiecznego i powiedział:
– Możesz mówić swobodnie.
– Twój ojciec, panie, jest o wiele milszy niż tata Bridżes! – zawołał Kerns, siadając na wygodnym łóżku.
– Fal, w przeciwieństwie do Perłowego Królestwa, nie żywi wojowniczych zamiarów – powiedział rycerz, zdejmując pas i kładąc szpadę oraz sztylet na komodzie. – Bardziej przypomina krainę Zenoru, gdzie mężczyźni mają stalowe ręce i złote serca.
– Cieszę się, że z tobą podróżuję, panie. Wiele się dowiedziałem o kontynencie.
– A ja cieszę się, że jesteś ze mną, bo wiele się dowiaduję od ciebie.
Kiedy w pałacu zapanowała cisza i wszyscy rozeszli się do swoich pokojów, Santo mrugnął do giermka i dał znak, aby poszedł za nim. Na palcach zaprowadził Kernsa do trzewi pałacu, miejsca, gdzie pierwsi władcy Fala wykuli w skale wielki basen, który sam się napełnił ciepłą i dobroczynną wodą. Chłopiec zanurzył w niej palce i zdziwił się, że ma taką przyjemną temperaturę. Santo wyjaśnił, że zamek został wzniesiony na wulkanicznej szczelinie, która ciągnie się w kierunku północy i ogrzewa znajdujące się tam podziemne źródło. Ściągnął tunikę i wszedł do wody. Kerns bez wahania poszedł za jego przykładem.
– Kiedy byłem dzieckiem, przychodziłem tutaj w środku nocy – powiedział Santo, który odprężył się w ciepłej kąpieli.
– A jego starszy brat zawsze się z nim tu spotykał – odezwał się głos za ich plecami.
Rycerz i giermek odwrócili się szybko i ujrzeli księcia Packo, który zbliżał się do nich, owinięty w koc. Zrzucił go na ziemię i wskoczył za nimi do wody. Kerns rozluźnił się, bo nie wyczuł cienia nieufności w sercu swego pana. Książę serdecznie uściskał brata.
– Nigdy nie myślałem, że się tu kiedyś spotkamy – powiedział Packo, przyjaźnie klepiąc Santa po ramieniu.
Książę Packo miał czarne włosy i oczy, tak samo jak jego młodszy brat, lecz był wyższy i szczuplejszy. Kerns szybko wysondował jego duszę: znalazł w niej tylko miłość i współczucie. Na pewno będzie dobrym królem, kiedy Lewon mu przekaże tron.
– Santo, chciałbym, abyś ty pierwszy się o tym dowiedział – oświadczył Packo z radością w głosie. – Ojciec postanowił połączyć mój los z losem pewnej księżniczki.
– Jeszcze zanim zostaniesz królem?
– Chce się cieszyć wnukami, póki nie będzie na to za stary.
– A kim jest szczęśliwa wybranka?
– Księżniczka Christa z Rubinowego Królestwa.
– Ależ to siostra Wellana, naszego wodza! – wykrzyknął Santo.
– Naprawdę? Znasz ją?
– Niestety, nie.
– Szkoda... Krótko mówiąc, mamy się pobrać w pierwszym miesiącu letniej pory. Nigdy jej nie widziałem na oczy, ale mówią, że ma włosy złote jak zboże i oczy w kolorze pogodnego nieba.
– Szczerze się cieszę za ciebie, Packo, i życzę wam dziesięciorga pięknych blondasów.
– A ty? Czy płoniesz z miłości do jakiejś pięknej panny? Czy rycerzom wolno się żenić, czy też są skazani na życie w celibacie?
– Możemy się żenić i nawet zachęca się nas do tego, ale dopiero wtedy, gdy nasi pierwsi giermkowie zostaną już pasowani na rycerzy.
– Przecież ten chłopiec ma dopiero dziesięć lat! – zawołał Packo. – Kiedy będzie mógł zostać rycerzem?
– Ten chłopiec nazywa się Kerns i jeszcze przez siedem czy osiem lat pozostanie pod moją opieką.
Książę spojrzał na młodszego brata, a w jego spojrzeniu można było wyczytać nie tylko smutek, ale i gniew. Jakim prawem ten wstrętny czarownik wymaga od mężczyzny, by czekał tyle czasu, nim zazna szczęścia w ramionach kobiety? Santo odgadł jego myśli.
– Szmaragdowy Rycerz nie jest zwyczajnym mężczyzną, Packo. Ma inne życie. Nie oczekuję, że zrozumiesz, jak bardzo jestem przywiązany do Zakonu, ale wiedz, że jestem szczęśliwy i że za nic na świecie nie chciałbym innego losu.
– Ale któregoś dnia się ożenisz? – nalegał książę.
– Owszem, ożenię się, jeśli spotkam kobietę, która sprawi, że mocniej zabije mi serce.
Packo nie wydawał się jednak przekonany o szczerości tej deklaracji. Żeby nie zepsuć tego nieoczekiwanego spotkania, zaczęli mówić o czymś innym i wspominać stare, dobre czasy.
Wellan i Bridżes jechali przez lasy i łąki Rubinowego Królestwa dłużej niż dzień, zanim dotarli do pierwszej wsi. Rolnictwo odgrywało tutaj znacznie mniejszą rolę niż w Szmaragdowym Królestwie, gdzie jak okiem sięgnąć rozciągały się pola uprawne. Mieszkańcy Rubinu zajmowali się głównie myślistwem i tylko w pobliżu zamku, na dalekim wschodzie, leżały grunty rolne. Reszta kraju była usiana rozległymi lasami i jeziorkami, obfitującymi w zwierzynę i ryby.
„Wspaniały kraj. Powietrze jest tu rześkie i pachnące”, myślała Bridżes. Nie wyczuwała w tej krainie żadnej wrogości, żadnej złości, jedynie ogromne umiłowanie życia i przyrody.
Wielki Rycerz i jego uczennica rozbili obóz na leśnej polanie w pobliżu jeziora. Wellan przygotował jedzenie na ognisku rozpalonym przez Bridżes. Jedli w milczeniu. Były to ich ulubione chwile, bo jedząc, otwierali się telepatycznie na siebie wzajem, i to bez żadnych zastrzeżeń. Tego dnia Bridżes odkryła w sercu Wellana smutny i posępny zakamarek, ale kiedy chciała głębiej go wysondować, zamknął się jak ostryga.
– Możesz mi wszystko powiedzieć, panie – nalegała dziewczyna. – Jako twój giermek mam obowiązek pomagać ci i podtrzymywać cię na duchu.
– Wiem, Bridżes, ale jesteś jeszcze młodziutka, a smutek, jaki we mnie wyczułaś, jest emocją dojrzałego mężczyzny.
Odszedł od ogniska i usiadł nad wodą. Bridżes patrzyła z zakłopotaniem, jak siedząc ze skrzyżowanymi długimi nogami utkwił wzrok w refleksach księżyca na tafli jeziora. Jej znajomość ludzi dorosłych ograniczała się do służących Szmaragda I oraz do czarownika Elunda, a to nie bardzo pomagało zrozumieć stan ducha Wellana. Mowy też nie było, by go wysondować ukradkiem. Giermkom nie wolno czegoś podobnego robić. Zadowoliła się więc obserwacją swego mistrza i upewnieniem się, że nic mu nie zagraża. Rycerz ponad godzinę siedział zatopiony w myślach, potem położył się przy ognisku i owinął kocem. Czuł niespokojne spojrzenie swojej podopiecznej, leżącej kilka kroków dalej, ale nie mógł się jej zwierzyć, jeszcze nie.
O poranku smutek Wellana minął jak sen. Umyli się pospiesznie w jeziorze i ruszyli brzegiem w drogę do Rubinowego Zamku. Wyjechawszy z lasu, ujrzeli fortecę, oszczędną, prostokątną budowlę pozbawioną wież. Na blankach nie widać było sylwetki wartownika. „Czyżby ci ludzie nie mieli wrogów?”, zdziwiła się Bridżes. Wjechali przez wielkie wrota do środka twierdzy; nikt nie żądał, by się przedstawili. Przeciwnie, wydawało się, że wszyscy mieszkańcy dobrze znają Wellana: uśmiechali się do niego serdecznie, choć opuścił zamek piętnaście lat wcześniej.
Zatrzymali się przed zamkiem, centralnym jądrem fortyfikacji, i natychmiast zjawili się stajenni, aby zająć się ich rumakami.
– Jestem Szmaragdowy Rycerz Wellan, a to mój giermek Bridżes. Uprzedźcie króla Burga, że pragnę z nim rozmawiać.
Twarze służących rozjaśniły się jeszcze bardziej, jeden z nich rzucił się biegiem do środka zamku. Wielki Rycerz zdawał sobie sprawę, że wszystkich zdumiewa jego fizyczne podobieństwo do ojca. Po kilku minutach sługa po nich wrócił, choć Wellan naprawdę nie potrzebował przewodnika. Pamiętał każdy kamień, każdy obraz, każdy lichtarz, jakby nigdy nie porzucił tego miejsca. Szli niekończącymi się korytarzami, w których ściany były zawieszone skórami z polowań, a nad drzwiami wisiały wypchane głowy zwierząt. Bridżes stłumiła grymas niesmaku, żeby nie obrazić swego pana, urodzonego w tym kraju, i wbiła wzrok we własne stopy, aby nie napotkać po drodze tych wszystkich szklanych spojrzeń.
Ku zdumieniu Wellana zaprowadzono go na pokoje królowej Miry. Była wysoka i szczupła, cerę miała białą jak śnieg. Władcze oblicze królowej okalały długie czarne włosy, a jej błękitne oczy zdradzały irytację. Matka przyjęła syna z tym samym chłodem, jaki zawsze mu okazywała. Tyle że teraz nie był już niesfornym małym chłopcem, tylko dorosłym mężczyzną i nie pozwoliłby sobą pomiatać. Ukłonił się z szacunkiem i czekał cierpliwie, co matka powie.
– Z jakiego powodu chcesz się zobaczyć z twoim ojcem? – spytała wreszcie półgębkiem.
– Mam mu przekazać prośbę od Szmaragdowych Rycerzy, Wasza Wysokość – poinformował ją neutralnym głosem.
Królowa dłuższą chwilę przyglądała się synowi, po czym przeniosła wzrok na towarzyszącą mu dziewczynkę i zmarszczyła brwi.
– Kiedyż to zostałam babką?
– Bridżes nie jest moją córką, lecz giermkiem.
– Szmaragd I bez wahania powierza dziewczęta mężczyznom w twoim wieku? – rzuciła najwyraźniej oburzona królowa.
– Rycerzom, Wasza Królewska Mość. Ludziom uczciwym i prawym. Czy mam cię prosić o pozwolenie na rozmowę z królem?
– Twój ojciec wyjechał na łowy. Wróci przed zachodem słońca. Każę wam przygotować pokoje. Odpoczniecie, czekając na niego.
Skinęła ręką na służącą i odwróciła się do nich plecami, kończąc w ten sposób tę lodowatą wymianę zdań. Mira była piękna, elegancka i mądra, lecz nigdy nie okazywała uczuć. Wellan nie orientował się, czy tak samo postępuje wobec ojca, ale wiedział, że nie była dobrą matką. Popchnął Bridżes przed siebie i poszli za służącą do pokoi gościnnych znajdujących się na piętrze i wyposażonych w balkony wychodzące na rzekę Seridę. Mimo protestów służącej dziewczynka weszła z bagażem do pokoju swego pana. Wellan odłożył torby i broń, po czym wyszedł na balkon. Służąca umilkła, widząc, że jasnowłosa dziewczynka nie reaguje na upomnienia, i wyszła z zamiarem poinformowania swojej pani o tym skandalicznym zachowaniu.
– Czy tęsknisz za swoim królestwem, panie? – spytała Bridżes.
– Nie – odparł rycerz, utkwiwszy wzrok w wulkaniczne szczyty po drugiej stronie rzeki. – Nie mieszkałem tutaj dostatecznie długo, żeby się przywiązać do tego miejsca.
– A więc nie z tego powodu jesteś smutny.
Wellan odwrócił się i spojrzał na dziewczynkę ostrzegawczo. Czyż nie uprzedzał jej, że nie ma prawa wypytywać go na ten temat? W odpowiedzi uśmiechnęła się prowokująco. Nie skarcił jej, bo pamiętał, że w jej wieku tak samo się zachowywał wobec Elunda.
– Co będziemy robić do powrotu króla? – spytała Bridżes, żeby rozładować atmosferę.
– Umiesz pływać?
– Jako tako.
Wellan zrzucił zbroję i powiedział, żeby poszła za nim. Znowu musieli przemierzyć długie, wypełnione okropieństwami korytarze. Słudzy kłaniali się przed Wellanem i witali go serdecznie, lecz nie zwracał na nich uwagi. Raz jeszcze zatopił się w myślach.
Wyszli poza mury zamku i zboczyli, schodząc na ukos ku rzece. Wellan stanął na brzegu i oparłszy ręce na biodrach skrupulatnie zlustrował okolicę. Rzeka była w tym miejscu szeroka, a prąd bardzo słaby. Było chłodno, lecz rycerz zdecydowanie miał ochotę popływać. Odwrócił się do Bridżes. Przyklęknęła na jednym kolanie, prosząc w ten sposób o pozwolenie na szczerą rozmową. Wellan skinął głową na znak zgody.
– Uważam, że jesteś więźniem swoich myśli, panie, to niebezpieczne – powiedziała dziewczynka. – Byle kto mógłby cię zaatakować przez zaskoczenie.
– Sądzisz, że odcinam się od zewnętrznego świata, kiedy rozmyślam? – uśmiechnął się rycerz.
– Tak właśnie sądzę.
Wellan wymienił imiona wszystkich ludzi, których minęli po drodze między pokojem a rzeką, i powtórzył słowo w słowo, co do niego mówili. Bridżes była oszołomiona, jednak jej pan nie chciał, by pogrążyła się jeszcze bardziej w zakłopotaniu.
– Za mną! – rozkazał, zrzucając buty i tunikę.
Wszedł do rzeki w samych spodniach. Bridżes też ściągnęła buty i poszła w jego ślady. Woda nie była taka zimna, jak się obawiała. Rycerz wdzięcznym ruchem zanurzył się pod powierzchnię. Dziewczynka wciągnęła powietrze i dała nurka za nim. Woda była tak przejrzysta, że widziała go z daleka. Wellan płynął między algami, płosząc ławice srebrzystych rybek, i wśliznął się w skalną szczelinę na przeciwległym brzegu. Bridżes zrobiła to samo, choć już brakło jej tchu. Wellan swobodnie wynurzył się na powierzchnię, dziewczynka z całej siły przebierała nogami, aby do niego dobić. Kiedy wystawiła głowę na zewnątrz, czym prędzej zaczerpnęła powietrza w palące płuca.
Rycerz czekał na nią, siedząc na płaskim głazie we wspaniałej kryształowej grocie. Bridżes, rozglądając się z zachwytem dokoła, wdrapała się na górę. Rozproszone promienie słońca biły w łożysko rzeki i odbijały się w jaskini, rozpalając miriady migocących światełek na jej szklistych ścianach.
– Istne czary – szepnęła dziewczynka, siadając obok swego pana.
– To moje tajne schronienie – powiedział Wellan. – Tutaj się przenoszę mentalnie, kiedy potrzebuję ciszy i spokoju.
– To wielki honor dla mnie, że dzielisz się ze mną takim miejscem, panie.
Oboje wspólnie medytowali w tym podziemnym raju, a potem wrócili do pałacu, gdzie służący owinęli ich w prześcieradła i wysuszyli ich ubrania. Rozpalono ogień w pokoju i długo grzali się przy kominku. Później Bridżes zapięła zbroję na rycerzu, narzuciła płaszcz na jego ramiona i związała mu włosy na karku – zwłaszcza ta ostatnia czynność sprawiała dziewczynce przyjemność. Rycerz pragnął, aby rodzina ujrzała go w całej glorii. Zapiął skórzany pas w talii, upewnił się, że szpada i sztylet wiszą jak należy przy biodrze.
Zaprowadzono ich do wielkiej sali Rubinowego Zamku. Król Burg, który spotykał syna pierwszy raz od piętnastu lat, jego żona i dworzanie ubrali się z tej okazji w paradne stroje. Księżniczka Christa włożyła najpiękniejszą suknię z niebieskiego atłasu, lecz nie miała na sobie żadnej biżuterii: chciała pokazać Wellanowi, że w czasie jego długiej nieobecności nie tylko wypiękniała, ale i zmądrzała. Niech się przekona, że pozostała skromną i prostą dziewczyną. Natomiast brat Stern nie bardzo wiedział, co myśleć o tym nagłym poruszeniu. O niego nikt nigdy tak się nie starał. W dzieciństwie bracia byli sobie bardzo bliscy, ale Stern zazdrościł Wellanowi, kiedy wytypowano go na kandydata do szkoły Elunda.
Słudzy otworzyli szeroko drzwi sali, która wydała się Wellanowi niezmieniona. Meble znajdowały się dokładnie w tym samym miejscu co niegdyś, podobnie gobeliny, poroża zwierząt i pochodnie. Stanął przed królem; zdumienie i podziw malujące się na twarzy monarchy nie uszły jego uwagi.
– Kiedy mi powiedziano, że tu jesteś, najpierw nie uwierzyłem – oznajmił król Burg tubalnym głosem. – Ale oto stoisz przede mną i jestem dumny, że mogę cię gościć przy moim stole. Witaj w domu, synu. Podejdź bliżej, siadaj.
Wellan delikatnie wysunął Bridżes przed siebie i kazał jej usiąść u swego boku. Król zaraz chciał się dowiedzieć, kim ona jest, i rycerz wyjaśnił mu rolę giermków w Zakonie. Fakt, że znalazła się w rodzinie swego pana, zrobił na dziewczynce tak wielkie wrażenie, że przez całą kolację nie odezwała się ani słowem, tylko uważnie się przyglądała, gdy Wellan wyjaśniał cel swojej wizyty, poczynając od rzezi Szoli i opowiadając o wojnie, która omal nie zniszczyła całkowicie Królestwa Zenoru.
Król Burg dosłownie pił mu słowa z ust, natomiast królowa nie zwracała najmniejszej uwagi na syna. Christa prawdopodobnie też go nie słuchała, lecz patrzyła na brata z podziwem. Jedynie Stern, następca tronu, wydawał się niezadowolony z jego powrotu. Bridżes wysondowała go i wyłowiła głęboką zazdrość w jego sercu. Stern zazdrościł bratu podobieństwa do ojca, wysokiego wzrostu i krzepkiej budowy ciała.
Wellan delikatnie położył swoją szeroką dłoń na ręce podopiecznej, nakazując jej natychmiast przerwać telepatyczne sondaże.
– Wyślę ludzi do Zenoru – oświadczył król Burg, wysłuchawszy do końca mowy syna.
– A kto będzie bronił naszego królestwa? – sprzeciwił się gwałtownie Stern.
– Wyślę, oczywiście, nie żołnierzy, tylko robotników – uściślił król.
– A jeśli te potworne bestie wybiorą inną drogę?
– Mogą przybyć tylko z oceanu – zapewnił spokojnie Wellan.
– A więc teraz, gdy zostałeś dowódcą rycerzy, wiesz, co się dzieje w głowie twoich wrogów? Możesz nawet przepowiedzieć, w którym miejscu nas zaatakują? – wypluł z siebie następca tronu.
– Nie – przyznał Wellan, który nie miał ochoty kłócić się z bratem. – Posługuję się umiejętnością dedukcji jak wszyscy doświadczeni wojownicy. Stałem się znawcą w wielu dziedzinach, Sternie. Tak są kształceni Szmaragdowi Rycerze.
– Chcesz powiedzieć, że przygotowuje się ich do zawładnięcia innymi krajami i detronizacji ich królów – zdenerwował się książę.
– Stern, dość tego! – huknął purpurowy na twarzy Burg.
– To stare dzieje – odpowiedział spokojnie Wellan. – Różnimy się od pierwszych Szmaragdowych Rycerzy. Nie ma żadnego powodu, abyś czuł się zagrożony.
Książę, pieniąc się ze złości, odszedł od stołu. Zagniewany król Burg kazał mu wracać, ale Stern, równie uparty jak inni członkowie królewskiej rodziny Rubinu, udał, że nie słyszy.
– Później z nim porozmawiam – powiedział Wellan bez urazy. – Stern ma głowę na karku, posłucha mnie.
Ojciec rzucił mu niedowierzające spojrzenie, ale rycerz wolał je zignorować. „Nie ma już w sobie nic ze zbuntowanego dziecka, które spłodziłem”, pomyślał król, obserwując w milczeniu Wellana. „To już nie ten chłopczyk, który z krzykiem biegał po pałacu, bo nie chciał założyć butów, nie ten blondas, który zawsze chciał mi towarzyszyć na polowaniu, lecz absolutnie się nie zgadzał, abym dzielił na części zabitą przez niego zwierzynę”.
– To bardzo dziwne dla twego starego ojca, że stałeś się nagle taki zdyscyplinowany – powiedział w końcu król Burg. – Nie sądziłem, że ten czarownik zdoła cię okrzesać. Byłem pewien, że odeśle cię do Rubinowego Królestwa z długą listą zażaleń i pretensji.
Rycerz uśmiechnął się leciutko na wspomnienie pierwszych miesięcy spędzonych w Szmaragdowym Zamku. Elund istotnie karał go częściej niż kolegów.
Po wieczerzy Wellan odesłał giermka do pokoju i poszedł poszukać brata w zamkowych korytarzach, lecz najpierw natknął się na siostrę. Wyszła ze swoich pokoi i zagrodziła mu drogę. Pamiętał Christę jako rozsądną starszą siostrę, która z wdziękiem i powściągliwością przyjmowała komplementy rodziców, podczas gdy on zawsze obrywał po uszach.
– Nie zatrzymam cię długo – powiedziała łagodnym głosem. – Chcę ci tylko powiedzieć, że niebawem poślubię księcia Packo z Fala.
– Cieszę się, że to słyszę.
– I chcę, abyś wiedział, że jestem z ciebie dumna, Wellanie. Szkoda, że to Sternowi przypadnie w spadku nasz wspaniały kraj.
– Jestem pewien, że będzie dobrym władcą – bronił brata rycerz. – A poza tym wcale nie wiadomo, czy byłbym takim samym człowiekiem, gdybym wyrósł tutaj. Nie wiesz, gdzie mogę znaleźć Sterna, Christo?
– Kiedy jest zły, chowa się w szałasie, który zbudowaliście kiedyś nad rzeką. To duży dzieciak!
– Mieści się tam jeszcze? – zdziwił się Wellan.
Christa wzruszyła ramionami i wróciła do siebie do pokoju. Wellan poszedł szybko do końca korytarza i wyjrzał przez okno. W mroku widać było kontury szałasu z grubo ciosanych desek, wzniesionego na gałęziach starego dębu. Słudzy pomogli mu i Sternowi zbudować ów szałas, lecz Wellan nie zdążył skorzystać z tego schronienia, ponieważ los go rzucił do Szmaragdowego Królestwa.
Wziął jedną z umocowanych na ścianie pochodni i wyszedł z pałacu. Stojąc u stóp drzewa, ujrzał wiszące w powietrzu nogi brata.
– Stern! – zawołał, starając się zachować przyjazny ton.
– Wracaj do kraju rycerzy – warknął brat. – Nie potrzebujemy cię tutaj.
– Wyjeżdżam jutro rano.
Książę Rubinu zachował nadęte milczenie.
– Szmaragdowych Rycerzy nie szkoli się do tego, by zasiedli na tronie – ciągnął Wellan. – Jesteśmy wojownikami, żołnierzami-czarownikami. Nasza rola polega na obronie całego kontynentu, a nie jednego tylko państwa.
Nadal milczenie.
A przecież Wellan nie przypominał sobie, by jego brat był taki uparty. W dzieciństwie wzorował się na nim i miał go za bohatera, ponieważ Stern zawsze świetnie potrafił wyprowadzić rodziców z równowagi.
– Byłem po południu w kryształowej grocie – podjął jeszcze jedną próbę rycerz.
W otworze szałasu pokazała się głowa Sterna w aureoli czarnych loków.
– Pamiętałeś o niej? – szepnął ze zdziwieniem.
Wellan z wolna kiwnął głową. Nagle, mimo wysadzanej drogimi kamieniami zbroi, Sternowi wydało się, że ma przed sobą pięcioletniego braciszka.
– Przecież byłeś taką tycią pchełką, kiedyśmy tam trafili!
– Pchełką posiadającą doskonałą pamięć – sprostował Wellan. – Pamiętam wszystko, cośmy razem robili.
Dwaj bracia obserwowali się dłuższą chwilę, potem Stern zwinnie zeskoczył na ziemię. Rycerz wysondował serce brata i odkrył w nim smutek pokrewny jego własnemu smutkowi. Poszli na brzeg rzeki Seridy, usiedli na trawie, Wellan wetknął w ziemię pochodnię, której blask otoczył ich kokonem intymności.
– Wiesz, niełatwo być tobą – powiedział Stern.
– Jak to mną? – zdziwił się rycerz.
– Ojciec ciebie widział na tronie, nie mnie. Ale matka zadecydowała, że będzie inaczej i wysłała cię, żebyś gdzie indziej uprawiał swoje czary. On mi bez przerwy powtarza, że już w wieku pięciu lat miałeś w sobie materiał na króla i że na pewno zostałeś przywódcą. Próbuję być tobą, żeby dał mi spokój, ale wariuję od tego... A teraz, kiedy cię zobaczył w rycerskim stroju, będzie się pastwił nade mną.
– Najważniejsze, czego nas uczą w Szmaragdowym Zamku, to być sobą. Kładą nacisk na nasze mocne strony i zalety, a jednocześnie podkreślają nasze wady, abyśmy się poprawili.
– Ty masz wady? – zaśmiał się Stern.
– Jestem porywczy i z trudem panuję nad emocjami. Toteż na ogół wolę ich nie wyrażać. Szmaragdowy czarownik, który umie czytać we wszystkich sercach, pomógł mi zaakceptować własne słabostki i zachęcał do ich przezwyciężenia. Jesteśmy obrońcami kontynentu, Sternie, lecz także po prostu ludźmi.
Wellan zarzucił bratu rękę na ramię i serdecznie przycisnął go do siebie. Jeszcze raz wysondował jego duszę i stwierdził z radością, że Stern się uspokoił. Razem wrócili do pałacu i rozstali się przed pokojem rycerza. Bridżes już spała, skulona w miękkim fotelu, który przysunęła do okna. Wziął ją na ręce i zaniósł do przygotowanego dla niej pokoju. Mowy nie ma, żeby została przy nim na noc – domownicy byliby zszokowani. Położył dziewczynkę na łóżku, przykrył kołdrą i pocałował w czoło. Dorzucił polana do kominka, po czym cicho zamknął drzwi.
Stanął jak wryty na progu własnej sypialni, kiedy zobaczył mistrza czarownika Fan z Szoli, siedzącą na jego łóżku. Miała na sobie białą tunikę, tak błyszczącą, jakby była utkana ze światła, a srebrne włosy spadały jej kaskadą na ramiona. Wellan zamknął za sobą drzwi i poczuł, że wszystkie rany w jego sercu nagle się zasklepiają.
Królowa wstała i wyszła mu naprzeciw, świetlista suknia tańczyła wokół niej. Wellan namiętnie wziął ją w ramiona, ich usta się spotkały. Od pierwszej spędzonej z nią nocy nieprzerwanie marzył o tym pocałunku. Fan pomogła mu zdjąć zbroję, która spadła na ziemię, potem ona rozpięła mu pas. Szpada i sztylet runęły obok zbroi, a Wellan pospiesznie ściągnął z siebie tunikę.
Długie palce Fan pieściły jego skórę, zamknął oczy w upojeniu i błagał boginię Rubinu, aby ta chwila nigdy się nie skończyła. Wiedział, że Fan jest tylko widziadłem, lecz kochał ją i jej potrzebował. Żarliwie pociągnęła go za sobą do łóżka. Słuchając tylko własnej namiętności, kochali się w milczeniu, z ich ust nie padło ani jedno słowo. Kiedy zaspokoili zmysły, Wellan przytulił Fan mocno do siebie, aby już nigdy mu się nie wymknęła. Królowa czubkiem nosa potarła go w ucho, sprawiając mu rozkosz tą ukradkową pieszczotą. Znów poczuł dreszcz w całym ciele.
– Żołnierze Czarnego Cesarza wrócili z niczym i ich pan jest wściekły – szepnęła.
Wellan otrząsnął się z oszołomienia, słysząc tę ważną informację. Czy zaraz wybuchnie wojna?
– Organizuje nową ekspedycję, aby odnaleźć Kirę – dodała Fan, potwierdzając jego obawy.
– Kiedy tu będą? – spytał rycerz.
– Za kilka tygodni wedle waszego czasu.
– Gdzie wylądują?
– Jeszcze nie wiem, ale wrócę, żeby cię poinformować.
– Wracaj, kiedy chcesz, nawet jeśli nie masz mi nic do powiedzenia. Kocham cię, Fan.
Poszukał jej ust i ucałował je z nabożeństwem, a potem zasnął, ukołysany słodkim zapachem swojej królowej. Rankiem, kiedy promienie słońca padły na twarz rycerza i rozbudziły go, był sam. Szybko usiadł i przeszukał wzrokiem wszystkie zakamarki. Nikogo. Nawet śladu upojnego zapachu. Ile czasu upłynie, nim powróci kobieta, od której wibrowały wszystkie tkanki jego ciała? Jak długo ma trwać ta nienamacalna miłość? Po jego policzkach popłynęły palące łzy, których nie mógł powstrzymać, i ukrył twarz w dłoniach. Poczuł, że Bridżes jest w pokoju, dopiero gdy wskoczyła na jego łóżko.
– Panie? – spytała zatrwożona. – Jesteś ranny?
– Bardziej niż ktokolwiek kiedykolwiek będzie... – załkał rycerz.
Dziewczynka oderwała mu ręce od twarzy i osuszyła łzy, sondując jego serce wbrew regulaminowi. Uczucie, jakie w nim odkryła, było nieznane i przeraziło ją swoją intensywnością.
– Jesteś za młoda, żeby rozumieć, co czuję – szepnął, przełykając łzy.
– Czy to kobieta cię skrzywdziła, panie?
– Dlaczego to mówisz?
– Bo czuję jej obecność w tobie. Można by powiedzieć, że ona jest tam w środku, a jednocześnie nie jest. Trudno wytłumaczyć. Jesteś zakochany, panie?
Ich spojrzenia spotkały się. Wellan nie wiedział, co odpowiedzieć. Nigdy przed nikim nie obnażył serca, nawet przed druhami, tymczasem ta dziewczynka była tuż-tuż, u progu jego największego sekretu, i nie potrafił jej oddalić.
– Tak – westchnął. – Ale kobieta, którą kocham, nie żyje.
Oczy Bridżes napełniły się łzami, objęła go po macierzyńsku, przekazując falę ukojenia, która przyniosła mu wielką ulgę.
– Spotkasz kiedyś inną kobietę, którą pokochasz – szepnęła rycerzowi do ucha, nie wypuszczając go z ramion. – Jesteś taki piękny i silny! Nikt ci się nie oprze.
Wellan przez chwilę dał się ukołysać dziewczynce, potem stopniowo odzyskał panowanie nad sobą, co znaczyło u niego, że zamknął uczucia na klucz w najtajniejszym zakamarku serca.
Głęboko wciągnął powietrze i oświadczył giermkowi, że bezzwłocznie wyjeżdżają. Ukrył informacje przekazane mu przez Fan, która go nawiedziła w nocy. Bridżes bardzo by pragnęła odbudować więź, która ich połączyła kilka minut wcześniej, lecz Wielki Rycerz raz jeszcze zabarykadował się w swojej lodowej wieży.
Wellan i Bridżes bez spoczynku przebyli całą drogę do Jaspisowego Królestwa. Dziewczynka jechała za swoim panem, nie skarżąc się, choć bolały ją nogi. Zatrzymali się tylko raz, aby coś zjeść i wypić, i napoić konie, po czym z powrotem siedli na koń i ruszyli w stronę Jaspisowej twierdzy.
Po drodze mijali zalane wodą pola ryżowe uprawiane przez Jaspijczyków i ogromne plantacje bambusów. Czas naglił, więc pędzili galopem. Wellan wyjaśnił krótko Bridżes, że tutejsza ludność zajmuje się hodowlą jedwabników i wyrabia najpiękniejsze materiały na kontynencie. Widzieli w polu chłopów w płaskich słomkowych kapeluszach, ładujących na wozy płody rolne. O zachodzie słońca dostrzegli wreszcie dziwne wieże zamku, zbudowane z nałożonych na siebie segmentów: każda była zwieńczona dachem w kształcie pagody.
Noc już zapadła i wartownicy wahali się, czy ich wpuścić na zamek, lecz pojawił się kapitan, który rozpoznał zieloną zbroję rycerza i sam otworzył bramę w wysokich murach otaczających fortecę. Wellan i Bridżes minęli żołnierzy przyglądających im się ze zdziwieniem i skierowali się do najbardziej imponującej budowli.
Zeskoczyli na ziemię i zostawili konie w pobliżu bogato zdobionych drzwi królewskiego pałacu. Wellan krokiem giganta podszedł do stojących u wejścia strażników. Byli ubrani w proste białe tuniki, u pasa wisiały im pałasze.
Zaprowadzono gości do saloniku, w którym zostali przyjęci przez monarchę, okrytego jedwabnym płaszczem. Młody i energiczny król Lang miał czarne włosy zaplecione w warkocz na plecach, z niezmąconym spokojem zlustrował ich swoimi skośnymi oczami. „Podobny do Kernsa”, pomyślała Bridżes, kłaniając się wraz z Wellanem monarsze.
– Sytuacja jest zapewne bardzo poważna, skoro Szmaragdowy Rycerz ośmiela się wyciągnąć króla z łóżka w środku nocy – powiedział Lang, unosząc brew.
– Bardzo przepraszam Jego Królewską Mość, ale ponieważ mamy mało czasu, pozwolę sobie bez ogródek wyłożyć cel mojej wizyty.
Przedstawił królowi w skrócie położenie Zenoru i potrzebę wolontariuszy dla zapobieżenia inwazji ludzi-owadów.
– Ilu potrzebujecie robotników? – spytał król, nagle bardzo zaniepokojony.
– Możliwie najwięcej.
– Czy sam osobiście zaprowadzisz moich poddanych do Zenoru?
– Nie, Jego Królewska Mość. Muszę się udać do Królestwa Berylu.
– W porządku. Stanie się, jak zalecasz. Proszę, byście byli moimi gośćmi tej nocy.
Wellan zawahał się przez chwilę i Bridżes zlękła się, że odmówi i wyruszą z miejsca do Berylu. Jednak rycerz wyczuł zmęczenie swojej uczennicy i przyjął królewskie zaproszenie. Szybko przygotowano im pokój i dziewczynka zasnęła, gdy tylko jej głowa spoczęła na poduszce. Wellan usiadł na swoim łóżku i przyglądał się śpiącej małej. Wiedział, że wymaga od niej nadludzkich wysiłków, lecz nie miał wyjścia. Jeśli się nie pospieszą, niebawem nie będzie czego bronić.
Rano zjedli śniadanie z królem Langiem, królową Nattą i ich dziećmi. Wellan wyczuł magiczny potencjał najmłodszego księcia, lecz jego misją nie była rekrutacja kandydatów na rycerzy, więc tylko podziękował członkom królewskiej rodziny za gościnę i opuścił pałac. Wskoczył na siodło i rzucił okiem za siebie, żeby sprawdzić, czy Bridżes poszła w jego ślady. Dzień drogi dzielił Jaspisowe Królestwo od krainy Berylu. Położona była w górach wznoszących się ponad Zakazanym Lasem, wierzchowce miały więc podwójnie ciężkie zadanie.
Tak samo jak poprzedniego dnia, tylko raz zatrzymali się na popas. Wellan był coraz bardziej zdenerwowany, jakby się lękał, że nie wywiąże się z misji na czas. Nie odzywał się słowem i wydawało się, że zupełnie zapomniał o swoim giermku. Bridżes zastanawiała się, czy w ogóle by zauważył, gdyby ze zmęczenia spadła z konia.
Kiedy przekroczyli granicę, pejzaż się zmienił. Zrobiło się pusto. Jechali wyżłobionymi w ziemi wąskimi ścieżkami, wciąż pnąc się w górę wśród gołych skał, którym dodawały uroku rosnące między kamieniami niezliczone gatunki jaskrawo barwnych kwiatów. Na położonych na różnej wysokości małych tarasach chłopi kopali kanały nawadniające, a dzieci prowadziły stada kóz. Mieszkańcy Berylu byli narodem spokojnym, który przez większość czasu ciężko pracował na chleb.
Dotarli do Berylowego Zamku w środku nocy. Bridżes nigdy nie widziała tak małej fortecy, ale okazało się, że mieszka w niej wyłącznie królewska rodzina. Twierdza miała kształt sześcianu zbudowanego z nieociosanych kamieni, musiała liczyć nie więcej niż trzy, cztery pomieszczenia. Króla Wylera nie było w domu, chłopi pokazali im wielkie ognisko płonące w środku wsi.
– Mamy dziś zrównanie dnia z nocą – przypomniał im z wyrzutem w głosie jakiś starzec.
Wellan dobrze znał religijne święta obchodzone w każdym królestwie, lecz teraz miał co innego na głowie. Przywiązali konie przy wiejskiej studni i podeszli do ludzi zgromadzonych w milczeniu wokół ogniska. Królestwo Berylu było jednym z ostatnich, które miały jeszcze czarownika. Stał właśnie tuż przy ogniu. Miał na sobie czerwoną tunikę, która migotała w blasku płomieni, i wyciągał ręce do rozgwieżdżonego nieba. Mocnym głosem wznosił zaklęcia w tajemnym języku magów, a wszyscy mieszkańcy gór lękliwie słuchali go zafascynowani, choć nie rozumieli ani słowa. Tylko Wellan znał ten język: pozwolił czarownikowi skończyć modlitwę do bogów żyjących w trzewiach ziemi i prosić ich o łaskawość w gorącej porze roku, która miała się niebawem zacząć.
Z palców starego czarownika buchnęły białe błyskawice i przeleciały nad głowami zgromadzonych. Potem mag spojrzał błędnym wzrokiem na otaczających go ludzi.
– Widziałem w niebie przerażające rzeczy! – krzyknął zachrypniętym głosem. – Eukidię czekają godziny ciężkiej próby z ręki starego wroga, który przybywa z morza!
– Chyba że Szmaragdowi Rycerze go zatrzymają!
Gromki głos Wellana przebił się przez niespokojne szepty wieśniaków. Wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę. W swojej zielonej zbroi i powiewającej pelerynie wydawał się zjawą z innej epoki. „Zawsze wie, jak ściągnąć na siebie uwagę publiczności”, pomyślała Bridżes.
– Jestem Szmaragdowy Rycerz Wellan i przybywam, aby prosić króla Berylu o pomoc, gdyż nie możemy pozwolić krwiożerczym smokom wroga raz jeszcze zdziesiątkować ludność tego kontynentu!
Jasnowłosy mężczyzna wysunął się na czoło tłumu i spojrzał na rycerza otwartym i szczerym wzrokiem.
– Jam jest król Wyler – oświadczył i skinął głową na przywitanie. – Powiedz, co mogę uczynić.
Wellan opowiedział o masakrze Szoli głosem wystarczająco donośnym, by cała wieś go usłyszała. Kobiety, drżąc z przerażenia, pochowały dzieci w spódnice, natomiast pełni determinacji mężczyźni dumnie wypięli pierś. Ciężko musieli tyrać, aby zbudować ten kraj, na pewno nie pozwolą teraz rasie zabójczych insektów zawładnąć ojczyzną. Z tłumu wyrwał się czarownik i stanął przed Wellanem.
– Jestem mag Mori – powiedział i nisko się ukłonił. – Gwiazdy mówiły mi o straszliwej walce, ale uparcie milczą na temat tego, jak się ona zakończy. Bardzo mnie to niepokoi, rycerzu Wellanie.
Wellan powtórzył mu, co widział na niebie czarownik Elund, i wytłumaczył niepewną sytuację Królestwa Zenoru. Wielu mężczyzn poderwało się błyskawicznie, aby zaoferować swoje usługi rycerzowi. „Szlachetne i szczodre serca”, ucieszyła się Bridżes. Król obiecał wszelką pomoc i zaprosił rycerza i giermka do siebie. Wellan zdawał sobie sprawę, że muszą się porządnie wyspać, jeśli mają się utrzymać w siodle, by jak najszybciej podążyć na spotkanie z druhami w Zenorze.
***
Pianie koguta rozbrzmiewało jeszcze na dworze, gdy ściskając piętami wierzchowce skierowali się na zachód. Po trzech dniach jazdy znaleźli się w Zenorze i wjechali do wsi, gdzie pozostały tylko kobiety z dziećmi. Wszyscy mężczyźni byli zajęci kopaniem wilczych dołów. Kobiety rozpoznały ich, przyniosły wodę i słodkie placki, które Bridżes zjadła z apetytem.
Rycerz i jego giermek zaprowadzili konie do wodopoju, Wellan skorzystał z okazji, by rozprostować nogi. I wtedy to pierwszy raz w życiu ujrzał smoka. Przechadzając się między domami spostrzegł szkielet ohydnego stworzenia, które spustoszyło Szolę.
Zbliżył się do bestii i obszedł ją dookoła, przyglądając się uważnie wszystkim spojeniom kości i próbując sobie wyobrazić, jak też zwierz wyglądał za życia. Bergo miał rację. Bardzo długa szyja uniemożliwiała zaatakowanie smoka z konia. Jego kły i pazury stanowiły groźną broń: mogły poharatać ciało mężczyzny, nim zdążyłby użyć szpady czy włóczni. Stała przed nim olbrzymia machina wojenna, zapewniająca jej władcom wolną drogę do każdego terytorium, które chcieliby zdobyć. Z całą pewnością jedynie pułapki na grubego zwierza mogą wykluczyć smoki z walki.
Nagle Bridżes zamarła w bezruchu u boku Wellana. Blada jak ściana wpatrywała się w szkielet z otwartymi ustami, z których nie mógł się wydostać krzyk grozy.
– Bridżes? – zaniepokoił się Wellan.
– Czy to smok? – spytała wreszcie zdławionym głosem.
– Owszem, smok – spokojnie odparł rycerz.
– Ale jak człowiek może się obronić przed taką bestią?
– Nie może, jak to widziałem na własne oczy w Szoli. Jedyny sposób, żeby pokonać to monstrum, to schwytać je w pułapkę.
– Wolałabym nigdy go nie zobaczyć...
– A jednak rycerz, który wie, z kim się bije, ma pewną przewagę nad wrogiem. Obawiam się, Bridżes, że w najbliższych tygodniach sprawy się skomplikują. Wróg niebawem nas zaatakuje, a wy, giermkowie, nie jesteście jeszcze gotowi do wojowania razem z nami na polu bitwy. Więc posłuchaj mnie. Jeśli nagle dojdzie do starcia, chcę, abyś się wycofała w bezpieczne miejsce i nie narażała na niepotrzebne ryzyko.
– Ależ panie...
– Największą przysługą, jaką mi możesz oddać w czasie bitwy, będzie powstrzymanie mojego konia od ucieczki. Muszę wiedzieć, że zawsze mam jakieś awaryjne wyjście.
Dziewczynka w milczeniu zniosła jego lodowate spojrzenie, choć miała ochotę się odciąć. Wellan od razu wyczuł jej rozżalenie.
– Wkrótce będziesz walczyć u mego boku, Bridżes. To tylko kwestia czasu. No, chodź. Musimy się spotkać z naszymi towarzyszami.
Wellan poczuł ulgę, ujrzawszy masę namiotów rozbitych u stóp skarpy Zenoru oraz robotników, którzy kopali głębokie doły w sypkiej ziemi, w miejscu, gdzie kończyła się plaża i nie groziło im zalanie na skutek przypływu. Pokrzepił go widok błyszczących z daleka zbroi jego druhów, którzy uwijali się na licznych placach budowy.
Wielki Rycerz zlustrował wzrokiem zbocze i dojrzał wyrytą w skale ścieżkę, prowadzącą na nizinę. Ostrożnie się w nią zapuścił, Bridżes jechała za nim. Koń ledwie się mieścił na wąskiej perci, nogi jeźdźców ocierały się niebezpiecznie o skalne ściany. Bardzo wolno zjechali w dół, a gdy znaleźli się u stóp zbocza, pocwałowali po miękkiej trawie w kierunku całej konstelacji małych namiotów, ustawionych w ciasne szeregi. Tuż obok, w cieniu wielkich drzew, zbudowano ogrodzenie dla koni. Wellan i Bridżes rozsiodłali wierzchowce i wpuścili je do znajdujących się tam zwierząt. Zobaczyli Berga i jego giermka Buchnana, zmierzających w ich stronę wielkimi krokami. Dwaj rycerze objęli się serdecznie na powitanie, ich podopieczni przyglądali im się z sympatią.
– Zrobiliście wielkie postępy! – oświadczył Wellan, ściskając ramię druha.
– Ludzie ze wszystkich krajów przybywają z pomocą! – zawołał entuzjastycznie Bergo. – Umiecie być przekonujący! Nawet próżni mieszkańcy Perłowego Królestwa zjawili się, aby nam pomóc!
Bridżes uniosła brwi, lecz powstrzymała się od komentarzy. Pochodziła z tego kraju i nie przypominała sobie, by jego mieszkańcy byli próżni. Bergo poszedł z Wellanem w kierunku dołów, giermkowie deptali im po piętach. Od północnej strony wiele pułapek było gotowych, ale brakowało ich jeszcze od południa. Wellan zaapelował do robotników, by podwoili wysiłki, potem przywitał się z Falkiem i Santem i zapytał o pozostałych towarzyszy broni.
– Dempsej i Jason znajdują się na granicy Kryształowego Królestwa. Powoli, lecz pewnie posuwają się w naszym kierunku. Kloe jest gdzieś w ruinach starego miasta, opatruje zadraśnięcia, oparzenia i bolące mięśnie. Za kilka tygodni będziemy mieli więcej pułapek niż potrzeba, bracie.
Ale czy mieli tyle czasu przed sobą?
Wellan zdjął zbroję, odpiął broń i podał je Bridżes, po czym zabrał się z Bergiem do wbijania palików, wyznaczając miejsce nowych dołów. Jego podniecenie i zapał do pracy świadczyły o zdenerwowaniu. Druhowie zaniepokoili się. „Czy wiesz coś, czego my nie wiemy?”, spytał bezgłośnie Santo. „Nie pora teraz o tym mówić”, odpowiedział Wellan. Wskoczył do głębokiego na metr dołu i zaczął kopać wraz z robotnikami.
Tego wieczoru rycerze poszli na kamienistą plażę, żeby we własnym gronie omówić strategię. Z giermkami u boku stanęli przed Wellanem. Dzieci czuły, że sytuacja jest groźniejsza, niż wygląda, i z obawą wpatrywały się w dowódcę.
– Wróg jest w drodze – oświadczył ponurym głosem.
– Skąd wiesz? – zdziwił się Bergo.
Wellan nie chciał im mówić o Fan, żeby się nie narażać na sarkastyczne uwagi Jasona, ale to on wychylił się pierwszy.
– Twoja piękna widmowa dama ci to powiedziała? – zażartował.
– Tak, ona – odparł krótko Wielki Rycerz.
Bridżes nie wierzyła własnym uszom. Czy nieżyjąca kobieta, którą kochał jej pan, miała moc przemawiania do niego po śmierci?
– Myślę, że czas, abyś nam powiedział wszystko, co wiesz, Wellanie – domagał się przyjaźnie Dempsej.
– Rycerz lepiej się broni, kiedy zna przeciwnika – dodał Falko.
Wellan nie mógł im powiedzieć o Kirze, bo wtedy mogłyby się powtórzyć tragiczne wydarzenia z przeszłości. Nowi rycerze nie mogą stać się mordercami dzieci, są przecież ich obrońcami.
– To wszystko, co wiem – uchylił się od odpowiedzi. – Gdzie śpicie?
– Nasze namioty stoją wśród innych – odpowiedział Jason, zbity z tropu nagłą zmianą tematu.
– Musicie więc przenieść się bliżej dołów, aby nieprzerwanie kontrolować morze.
– Uważasz, że spróbują wkroczyć raczej przez Zenor niż przez Szolę?
– Mam tylko takie przeczucie – odparł Wellan. – Jeżeli Czarny Cesarz jest doświadczonym strategiem, w co nie wątpię, to pomyśli, że czekamy na niego na północy, gdzie już raz zaatakował. I dlatego musimy chronić południe.
Druhowie przyznali mu rację. Poszli po swoje rzeczy i rozbili namioty w pół drogi między pułapkami a oceanem. Pierwszy na wachtę zgłosił się oczywiście Wellan. Siedząc przy ognisku, wpatrywał się w dal i zastanawiał, w jaki sposób ludzie-owady wyładują swoje straszliwe bestie na kamienistym wybrzeżu. Zimna rączka Bridżes dotknęła jego ramienia, rycerz wysondował ją szybko. Dziewczynka nie bała się, lecz była zatroskana stanem serca swego pana.
– Ona mówi do ciebie, panie, chociaż jest martwa? Jak to możliwe?
Wielkie niebieskie oczy Bridżes pałały ciekawością i lękiem jednocześnie. Z powodu sięgających niepamiętnych czasów zabobonów mieszkańcy Eukidii nigdy nie rozmawiali o świecie umarłych, tak samo jak nie wspominali o Królestwie Cieni czy o Królestwie Duchów.
– Kobieta, którą kocham, jest mistrzem magii, a tacy potrafią swobodnie krążyć między dwoma światami – wyjaśnił Wellan bardzo spokojnie.
– Czy mistrzowie magii nie są istotami żywymi?
– Daj sobie wytłumaczyć: ci, którzy rodzą się w świecie umarłych, są Nieśmiertelni, natomiast ci, co rodzą się w świecie żywych, są mistrzami magii. Ci ostatni łączą się z bogami jedynie w śmierci, ale mają takie same moce jak Nieśmiertelni.
Bridżes wpatrywała się w niego dłuższą chwilę; widział, że próbuje przyswoić sobie jak najlepiej te informacje.
– Mistrzowie magii to bardzo potężne istoty, lecz jest ich niewielu – dodał.
– Czy są wystarczająco potężni, aby odrodzić się w naszym świecie?
– Nie...
Wellan, nagle wstrząśnięty na myśl, że Fan przebywa w niedostępnym dla niego wymiarze, wstał i przeszedł parę kroków po plaży. Bridżes nie ruszyła się z miejsca, bo poczuła, że jej pan na gwałt potrzebuje samotności. „Sam jest podobny do widma”, pomyślała dziewczynka, widząc, jak Wellan w aureoli srebrnych promieni księżyca sonduje ocean, a fale szemrzą u jego stóp.
W następnych dniach przybysze z Królestw Rubinu, Jaspisu i Berylu wzmocnili szeregi robotników i kopanie dołów nabrało przyspieszenia. Początkowo poszczególne grupy narodowe trzymały się razem, ale po wielu godzinach wspólnej pracy oswoiły się z innymi. Ku wielkiej radości rycerzy między królestwami nawiązały się przyjaźnie i nowe sojusze.
Czas zbyt szybko mijał zdaniem Wellana, który czuł, że statki Czarnego Cesarza zbliżają się do wybrzeży kontynentu. Szmaragdowych Rycerzy czeka ostatni sprawdzian, godzina prawdy. Okaże się wreszcie, co było warte szkolenie żołnierzy-czarowników.
Wellan oddychał swobodnie tylko za dnia, ponieważ wiedział, że ludzie-owady nie znoszą dziennego światła, toteż jak długo świeciło słońce, byli bezpieczni. Żeby uciszyć nerwy, pracował z robotnikami, wyciągając niezliczone wiadra wody ze starych studni Królestwa Zenoru i nosząc je mężczyznom harującym w spiekocie. Brał też udział w szkoleniu giermków, chociaż rycerze jednogłośnie postanowili trzymać podopiecznych z dala od walki ze smokami i ich jeźdźcami. Co noc jeden z rycerzy trzymał straż.
Owego dnia niebo pociemniało na horyzoncie. O tej porze roku burze były częstym zjawiskiem na wybrzeżu. Wellan miał nadzieję, że przyroda nie przeszkodzi im zakończyć pracy. Kilka godzin później ulewny deszcz spadł na Królestwo Zenoru, a gwałtowne podmuchy wiatru omal nie zerwały namiotów. Ludzie czepiali się ich całym ciężarem ciała, czekając, aż Watakoalt, bóg wiatrów, przestanie się gniewać i pozwoli im wrócić do kopania dołów.
Wellan siedział w namiocie z Bridżes u boku, patrzył na zacinający deszcz i modlił się w duchu, aby nawałnica zniosła nieprzyjacielskie statki na drugi koniec świata. Puścił wodze myśli: „Skoro Czarny Cesarz chce mieć Kirę, to czy kiedykolwiek zaprzestanie prób jej odzyskania?”.
Wellan wiedział, że smoki nie znoszą wody, ale obawiał się, że ich jeźdźcy pod osłoną burzy wezmą szturmem wybrzeże. Uspokoił się i rozluźnił, gdy słońce wreszcie przebiło się przez chmury. Mężczyźni wrócili do pracy i skończyli kopanie dołów, grzęznąc w błocie. Pułapek było tak wiele, że musieliby wyciąć cały las, aby je nakryć gałęziami. Toteż Wellan postanowił zostawić je otwarte. Tak czy inaczej, jeśli smoki wylądują w nocy, tak jak to było w Szoli, to zobaczą doły dopiero, kiedy w nie wpadną.
Po skończeniu robót ziemnych Wellan osobiście podziękował wszystkim, którzy zjednoczyli się dla obrony kontynentu, po czym odesłał ich do domów, obiecując, że będą informowani o rozwoju wypadków. Mieszkańcy Zenoru zostali na miejscu, ponieważ nie mieli zamiaru pozwolić, aby rycerze sami bili się z całą armią. Większość tubylców umiała posługiwać się mieczem, lecz gdyby smokom udało się sforsować pułapki, na nic by się to zdało.
Tego wieczoru trzymał wartę Falko. Na niebie błyszczał cienki rogalik księżyca. Idealna pora na przypuszczenie ataku. Wszyscy rycerze spali ze szpadami pod ręką. Giermkowie dostali rozkaz, by przy pierwszym sygnale desantu biec do zagrody i pilnować koni. Wellan był tak spięty, że nie mógł zasnąć i usiadł obok Falka przy ognisku.
– Czujesz, że nadchodzą, prawda? – spytał go druh.
– Nie wiem, co czuję, Falko – wyznał Wellan.
– Ja trzęsę się ze strachu. Jeśli nie uda nam się ich tu zatrzymać, nasz świat zginie. Wielka odpowiedzialność ciąży na barkach siedmiu rycerzy, nie uważasz?
– Zostaliśmy wybrani spośród wszystkich ludzi, ponieważ mamy zdolności wymagane dla obrony Eukidii. Smoki nie przejdą.
Wellan poklepał druha przyjaźnie po plecach i wstał, patrząc w stronę ciemnych wód oceanu.
– Pójdę się trochę przejść – powiedział.
Poszedł na kamienistą plażę mimo protestów Falka, który uważał, że odłączanie się od towarzyszy jest teraz zbyt ryzykowne. Wielki Rycerz odczuwał jednak potrzebę zajęcia się czymś innym.
– Wrócę biegiem, jeśli spostrzegę wroga – powiedział przyjacielowi z lekkim uśmiechem, pierwszym od bardzo dawna.
Skierował się w stronę zrujnowanego zamku, cały czas bacznie obserwując morze. Posługując się swoimi magicznymi zdolnościami, zapuścił sondę w ocean, ale wyczuł jedynie normalne morskie życie. Żadnego statku, żadnych owadów.
Wszedł do twierdzy i wdrapał się w ciemnościach na taras wychodzący na morze. Usiadł na murku i pozwolił swoim zmysłom otworzyć się maksymalnie.
– Wkrótce tu będą – uprzedził go jakiś głos za plecami.
Wellan w ułamku sekundy zerwał się na równe nogi i wyciągnął szpadę z pochwy, gotów rzucić się na tego, który niepostrzeżenie wśliznął się tu za nim. Nie rozpoznał wysyłanych przez niego wibracji, lecz intuicja podszepnęła mu, że ma do czynienia z człowiekiem innego pokroju. Nieznajomy z wolna otworzył dłoń, w której pojawiła się świetlista kula, ukazująca jego rysy twarzy. Czarownik! Miał na sobie prostą białą tunikę przepasaną srebrnym sznurem. Wellan przyjrzał mu się uważnie, lecz go nie rozpoznał. Był zdumiony, że tak młody człowiek do tego stopnia opanował magię.
– Nigdy nie wolno dawać się zwieść pozorom, panie Wellanie – powiedział mężczyzna cichym i melodyjnym głosem.
– Kim jesteś? – zapytał ostro rycerz, nie opuszczając broni.
– Nie bój się, nie należę do obozu twoich wrogów. Ba, prawdopodobnie jestem waszym najlepszym sprzymierzeńcem w wojnie, która się szykuje.
– Kim jesteś? – powtórzył zaczepnie Wellan.
– Jestem Kryształowym Magiem, ale możesz do mnie mówić Abnar.
Ta odpowiedź zaskoczyła rycerza. Zawsze myślał, że ów słynny czarownik jest czcigodnym starcem żyjącym pustelniczo w górach, kimś w wieku Elunda.
– Od jak dawna?
– Od setek lat, ale musiałem wmówić Szmaragdowemu czarownikowi, że jestem tylko uczniem, aby się nie obraził. Możesz schować broń, rycerzu, nie zrobię ci krzywdy.
Wielki Rycerz wiedział, że Kryształowy Mag jest opiekunem kontynentu i że gdyby nie On, ludzie wyginęliby podczas pierwszej inwazji. Wsunął szpadę do pochwy i ukłonił się z szacunkiem. Abnar podszedł do murku, położył na nim świetlistą kulę i usiadł. Wellan śledził wszystkie jego gesty. Szare oczy Nieśmiertelnego były jasne i szczere. Jego serce również – zrozumiał rycerz, sondując go błyskawicznie, ponieważ te wyjątkowe istoty nie znoszą, by je w ten sposób lustrować.
– Już dawno powinienem był zejść z mojej pieczary, aby cię poznać, ale byłem bardzo zajęty na służbie bogów. Nie miej o to żalu.
– Jakże bym mógł, mistrzu? – odpowiedział grzecznie rycerz. – Jesteś Nieśmiertelny.
– Pozwól, że powiem ci parę słów o sobie. Ujrzałem światło dzienne w świecie umarłych, z górą pięćset lat temu. Moja matka była Nieśmiertelna, ojciec zaś był Wielkim Królem kontynentu, toteż bogowie przyjęli mnie w poczet swoich magicznych sług. To wielka tajemnica, bogowie wolą, aby ludzie jej nie odkryli, ale Fan uważa, że jesteś gotów ją poznać.
– Odwiedza cię? – zdziwił się Wellan, czując w sercu ukłucie zazdrości.
– Nie lękaj się, nie jestem z nią tak blisko jak ty Powiedzmy, że wymieniamy informacje. Mam wielkie moce, to prawda, ale nie potrafię zobaczyć, co się szykuje na kontynencie ludzi-owadów, gdyż bogowie wyznaczyli mi bardzo konkretne zadanie czuwania nad losem ludzi. Za to Fan nie ma takich ograniczeń i postanowiła śledzić wroga, żeby wam pomóc. Rozluźnij się trochę, rycerzu, usiądź przy mnie. Mamy bardzo mało czasu.
Wellan zawahał się przez sekundę, a potem usiadł z drugiej strony świetlistej kuli, obserwując dziwnie młodą twarz Nieśmiertelnego.
– Kiedy tu będą? – spytał. Wolał rozmawiać raczej o wrogu niż o królowej Szoli.
– Jeśli wiatry nadal im będą sprzyjać, wylądują jutro w nocy.
– W Zenorze?
– Tak. Twoje rozumowanie było słuszne i godne twojej reputacji.
– Czy wiesz, czego dokładnie chcą? – spytał Wellan, chcąc sprawdzić, jak dalece mistrz zna podłoże konfliktu.
– Cesarz Amekaret pragnie odebrać swoją córkę. Wierzy, że płynąca w jej żyłach ludzka krew pozwoli mu panować nad innymi kontynentami niż jego własny. Zaoferowałem swoje usługi Elundowi, aby osobiście czuwać nad Kirą, lecz nikt na Szmaragdowym Zamku nie zna prawdziwego powodu mojej tam obecności. Śmiem wierzyć, że im nie powiesz.
– Daję słowo honoru. Ale powiedz mi, co chcesz zrobić z dzieckiem? Czy pozwolisz, by Szmaragd I złożył ją w ofierze, tak jak jego przodek, który uśmiercił pierwsze fiołkowe dziecko?
– Dobrze znasz historię kontynentu – odpowiedział Abnar, wyraźnie pod wrażeniem. – Wiedz, że król postąpił wbrew moim zaleceniom. Zabijając tego chłopca, pchnął cesarza do płodzenia kolejnych dzieci. Mogliśmy się byli od niego uwolnić wtedy, ale natura ludzka pokrzyżowała moje plany. Lecz ty jesteś bardziej dalekowzroczny.
– Nie wychwalaj mnie pochopnie, mistrzu Abnarze – sprostował Wellan. – Omal nie zabiłem Kiry w kołysce, nim wyjechałem ze Szmaragdowego Królestwa.
– Nie zrobiłeś tego, ponieważ w głębi duszy rozumiesz wagę proroctwa.
Wellan szybko szukał w pamięci. Przeczytał wszystkie dokumenty ze starej bibliotecznej szafy, ale w żadnym nie było najmniejszej wzmianki o proroctwie.
– Zagłada imperium smoków zależy od długiego ciągu wydarzeń – wyjaśnił czarownik, czując zakłopotanie Wellana. – Kira musi żyć, bo ma chronić Szmaragdowego Rycerza, który będzie w mocy obalić Amekareta. Nie możemy więc pozwolić, żeby wpadła w jego ręce.
– Jak ma na imię ów rycerz? – spytał Wellan z nadzieją w głosie.
– Jeszcze się nie narodził, lecz gdy przybędzie do Szmaragdowego Zamku, aby nauczyć się panowania nad magią, będę na niego czekał i zadbam o jego bezpieczeństwo.
– W jaki sposób mogę ci pomóc, mistrzu Abnarze?
– Robiąc to, co umiesz najlepiej, rycerzu: walcząc. Za wszelką cenę musisz udaremnić najazd smoków na kontynent. To z pewnością rozwścieczy cesarza, który podwoi wysiłki, aby odzyskać córkę. Nie może mu się to udać.
– A więc rozstrzygnięcie tej walki pozostaje nieznane – zrozumiał Wellan.
Abnar pokiwał głową.
„To pocieszające, że los ludzi nie leży całkowicie w rękach bogów i że nasze wysiłki mogą zmienić bieg wydarzeń”, pomyślał rycerz. No, ale trzeba tę walkę wygrać.
– A jeśli nam się nie uda?
– W ostateczności ukryję Kirę na Kryształowej Górze.
– Czy będziesz walczył u mego boku, kiedy wróg wyląduje w Zenorze?
– Obawiam się, że nie. Cesarz nie powinien wiedzieć, że jestem zaangażowany w tym konflikcie. Bo inaczej będzie mnie tropił i jeśli mnie dopadnie, wszyscy zginiemy. Lepiej, abyśmy tymczasem działali na dwóch różnych frontach.
Wellan w zadumie pokiwał głową. Rozumiał tę strategię: rycerze stanowią pierwszą linię obrony kontynentu, Abnar – drugą.
– Muszę wracać do Szmaragdowego Zamku, nim spostrzegą, że mnie nie ma – powiedział Abnar, wstając. – Cieszę się, że cię poznałem, rycerzu Wellanie.
– Cała przyjemność po mojej stronie, mistrzu Abnarze – zapewnił rycerz.
– Byłbym zapomniał... Fan z Szoli prosiła, abym ci przekazał, co następuje: nie może się materializować tak często, jak by pragnęła, lecz stale o tobie myśli...
Ta wiadomość rozgrzała Wellanowi serce. Królowa nie zapomniała o nim!
Na jego oczach czarownik rozwiał się w powietrzu, a źródło światła wraz z nim. Rycerz przez dłuższą chwilę siedział w ciemnościach na murku pogrążony w zadumie. Im usilniej próbował skupić się na najlepszej obronnej strategii, tym bardziej prześladowała go twarz Fan. Opuścił więc ruiny zamku i wrócił na plażę.
– Wróg zaatakuje Zenor jutrzejszej nocy – oświadczył Wellan dyżurującemu druhowi, siadając obok niego przy ognisku.
– Skąd wiesz? – zdziwił się Falko.
– W ruinach zamku Zenoru ukazał mi się Kryształowy Mag i poinformował mnie o tym. Uprzedzę innych rano, kiedy się obudzą.
– Kryształowy Mag! – zawołał oczarowany Falko. – Jeżeli jest po naszej stronie, to nie mamy się czego obawiać, prawda?
Wellan klepnął go przyjaźnie po ramieniu i wśliznął się pod namiot, obok Bridżes, która spała z zaciśniętymi pięściami.
Nazajutrz rano opowiedział towarzyszom o spotkaniu z Abnarem.
– Dlaczego Kryształowy Mag objawił się tobie, a nie nam? – zezłościł się Jason.
– Ponieważ spaliście – odciął się Wellan, który naprawdę nie miał ochoty znów się z nim kłócić.
– Wellan jest naszym wodzem, Jasonie – przypomniał Dempsej. – Normalna rzecz, że to on dostaje instrukcje od bogów.
Ta odpowiedź wcale się nie spodobała Jasonowi; oddalił się ze swym giermkiem pod pretekstem, że będzie go uczył fechtunku. Wellan, patrząc w ślad za nimi, pomyślał, że prawdopodobnie tego rodzaju zachowanie spowodowało zgubę pierwszych rycerzy. Poprosił niebiosa, aby historia się nie powtórzyła.
Następnie poszedł się przejść wzdłuż wilczych dołów i zdecydował, że każdy z rycerzy będzie miał na oku co najmniej pięć pułapek naraz. Gdy tylko smoki w nie wpadną, rycerze posłużą się magią, żeby je podpalić. Jeśli chodzi o jeźdźców, to ci, którzy nie spłoną wraz z bestiami w dołach, zginą od szpady rycerzy. Mieszkańcy Zenoru staną za nimi murem, przed giermkami, aby odgrodzić wroga od dzieci.
Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, Wellan zgromadził wszystkich giermków w zagrodzie dla koni, aby je osiodłali i tam czekali na dalszy rozwój wypadków Dobry dowódca przewidywał wszelkie możliwe wyniki bitwy. Jeśli smokom uda się sforsować linie obrony, uczniowie mają wrócić do Szmaragdowego Zamku. Giermkowie nie kręcili nosem na rozkazy Wielkiego Rycerza, choć miny mieli ponure. Wellan wiedział, że będą mu posłuszni.
Wrócił do swoich towarzyszy siedzących wokół dogasającego ogniska. Nikt się nie odezwał i Wellan domyślił się, że medytują, aby przygotować ciała i dusze do boju.
– Smoki zniszczy jedynie ogień – przypomniał druhom, świdrując każdego lodowatym wzrokiem. – Ale jeśli chodzi o tych, co je dosiadają, to zostawiam do waszego uznania, w jaki sposób ich wyeliminujecie. Czarny Cesarz musi zrozumieć tej nocy, że nie może tu przypłynąć, kiedy mu się żywnie podoba.
– Jest nas tylko siedmioro, Wellanie – powiedział z naciskiem Falko.
– To prawda, lecz nie jesteśmy zwykłymi ludźmi, tylko Szmaragdowymi Rycerzami, groźnymi przeciwnikami, którzy umieją posługiwać się bronią, a co więcej, panują nad siłami przyrody.
– Dla Czarnego Cesarza będzie to tym bardziej oczywiste, jeżeli zaledwie siedem osób zdoła odeprzeć całą jego armię – dodał Dempsej.
– Albo tym bardziej obraźliwe – mruknął Jason. – Na pewno zechce się zemścić za to upokorzenie.
– Istotnie, byłoby nieostrożnością z naszej strony wierzyć, że nie wróci – zgodził się Wellan. – Ale Czarny Cesarz nie jest istotą ludzką. Czas się dla niego nie liczy. Nim wróci, z pewnością będzie nas więcej.
– To Kryształowy Mag dał ci te wszystkie informacje? – spytał Jason z wyzywającą miną.
– Częściowo – odpowiedział wymijająco Wellan. – I wykorzystamy je roztropnie. Przede wszystkim nie wolno ulec panice, gdy wróg wyląduje na plaży.
– Dlaczego mielibyśmy panikować? – zdziwił się Bergo.
– Dlatego, że przyjdzie nam się zmierzyć ze zwierzętami i istotami niepodobnymi do niczego, co żyje w naszym świecie – spokojnie wyjaśnił wódz.
– Wróg to wróg – skomentował Santo, wzruszając ramionami.
– Rzeczywiście – potwierdził Wellan, zadowolony z tej wymiany zdań.
Gdy tylko ciemności pokryły wybrzeże, rycerze i mieszkańcy Zenoru skierowali się do wilczych dołów. Uzbrojeni po zęby Zenorczycy zajęli pozycje za żołnierzami w zielonych tunikach. Jeśli smokom lub ich jeźdźcom uda się ominąć pułapki i pokonać rycerzy, ci dzielni ludzie będą gotowi oddać życie, by pomścić swoich przodków.
Wellan stanął za jedną z pułapek. Dwa doły dalej, po prawej, stał Jason, tuż obok – Falko, a na samym końcu Dempsej. Po lewej Kloe, Falko i Bergo zajęli takie same pozycje. Nie wyciągnęli szpady, licząc, że bardziej magia niż wojenna zręczność pozwoli im pokonać krwiożercze bestie.
Godziny mijały, rycerze nie słyszeli niczego poza pluskiem fal liżących kamienistą plażę. Panowały zupełne ciemności, toteż posługiwali się głównie swoimi nadprzyrodzonymi zmysłami, aby sondować ocean. Wciąż nic. Kiedy mgła podniosła się na wybrzeżu, Wellan wiedział, że wybiła godzina prawdy. Telepatycznie uprzedził druhów, żeby mieli się na baczności. Wyczuł poślizg drewnianego kadłuba na plaży, potem drugiego, trzeciego i czwartego.
Ciężkie trapy spadły na żwirowy grunt i usłyszał kroki olbrzymich zwierząt. Nie były to nieszkodliwe szkielety, jak ten ze wsi, lecz żywe smoki, które na pewno zdychały z głodu po długiej morskiej podróży. Przeraźliwe wycie rozdarło nocną ciszę. Któraś z bestii poczuła ludzkie mięso.
„Zaczekajcie, aż wszystkie smoki wpadną w pułapki, nim je podpalicie, bo inaczej część się wycofa i nie zdołamy ich zabić”, nakazał mentalnie Wellan towarzyszom. Wyczuł, że Falko się boi, ale skrajna koncentracja pozostałych rycerzy dodała mu otuchy. „Doliczyłem się dwunastu”, dodał Wellan, szykując się do uderzenia.
Pierwszy smok wpadł do dołu tuż przed Bergiem, który ledwo zdążył dostrzec jego ohydny łeb i czerwone, pałające ślepia. Ziemia zatrzęsła się pod ciężarem wielkiego cielska, bestia ryknęła z przerażenia. Drugiego smoka spotkał ten sam los na oczach Falka, który od razu przestał się lękać. Pułapki zadziałały. Kolejne bestie znikały w ziemi. Wellan nie tracił rachuby mimo wycia smoków i oszalałego zgrzytania szczęk ich panów, którzy wpadali do dołów wraz z nimi.
Kiedy zyskał pewność, że dwanaście smoków znalazło się w potrzasku, kazał towarzyszom użyć swoich magicznych zdolności. Wyciągnęli ręce przed siebie i ich dłonie rozjarzyły się. Wyleciały z nich oślepiające błyskawice i każdy z dołów stanął w ogniu niby gigantyczny fajerwerk.
Noc wypełniła się krzykiem konających zwierząt, lecz Wellan trwał niewzruszony jak głaz. Wtem z mgły, jeszcze gęstszej od dymu unoszącego się nad płomieniami, wyłonili się piechurzy-owady, którym udało się uniknąć pułapek. Byli człekokształtni, lecz ich skóra przypominała pancerz żuków. Spiczaste twarze mieli zakończone poruszającymi się bezustannie żuchwami. Ogromne, wybałuszone oczy gorzały od środka jaskrawoczerwonym blaskiem. W szponiastych rękach dzierżyli srebrne włócznie, które wyglądały na nieużywane.
Wellan usłyszał szczęk broni: jego towarzysze odpierali szpadami włócznie najeźdźców. Zenorczycy z miejsca rzucili się na pomoc. Rycerze i ich sojusznicy zaatakowali wroga i choć ludzi-owadów było dziesięciokrotnie więcej, szybko zostali pokonani. Ciężko dysząc, rycerze stanęli pośród zalegających trupów. Uważnie rozglądali się po okolicy. Wellan słyszał jedynie oszalałe bicie własnego serca, gdy nagle poczuł obecność jeszcze jednej bestii... Gdzieś po prawej.
– Jason! – wrzasnął, przeskakując martwe ciała.
Młody rycerz był tak pewny zwycięstwa, że nawet nie zareagował, kiedy ze świetlistych oparów wyłonił się smok. Depcząc po trupie jednego ze współbraci, dogorywającego w dole, w płomieniach, bestia przedarła się przez linię obrony. Oparłszy przednie łapy na twardym gruncie, wydała z siebie ostry krzyk i raptownie wyciągnęła przed siebie szyję, jak wąż.
Na widok spadającej na niego uzębionej paszczy Jason poczuł grozę, jak wtedy, gdy miał wizję w kraju Elfów. Zamurowało go. Nieskończenie brutalna siła raziła rycerza w żebra, z lewego boku, i rzuciła na ziemię.
Wellan pojawił się znienacka i zdążył odsunąć ciało druha, by smok nie wyrwał mu serca. Łapczywe szczęki kłapnęły w próżni i bestia zawyła z wściekłości. Cofnęła szyję i znów wyrzuciła ją do przodu na ludzi, którzy ośmielali się stawiać opór. Rycerze poturlali się po ziemi każdy w swoją stronę i uniknęli tnących kłów.
– Użyj mocy lewitacji, żeby się cofnął! – krzyknął Wellan do towarzysza.
Jason natychmiast usiadł na ziemi i wyciągnął przed siebie ręce, otwartą dłonią zwrócone do smoka. Zerwał się gwałtowny wiatr i niewidzialna siła odrzuciła smoka z powrotem do dołu. Rozpaczliwie drapał ziemię pazurami, lecz bezskutecznie: Jason zepchnął go do pułapki, do leżącego już tam drugiego potwora. Wellan skoczył na nogi, z jego rąk wystrzeliły języki ognia i podpaliły uwięzioną w dole bestię. Pozostali rycerze już biegli z pomocą.
– Wellan! Jason! Co z wami? – wołał Bergo.
– Wszystko w porządku – zapewnił Wielki Rycerz. Jason opuścił ręce i padł na wznak ze zmęczenia. Santo nachylił się nad nim i z ulgą stwierdził, że nie jest ranny.
– Wrzućcie do dołów wszystkie zwłoki owadów z wyjątkiem jednego – powiedział Wellan i oddalił się.
Kloe, Bergo, Falko i Dempsej bezzwłocznie zabrali się do dzieła, podczas gdy Santo pomagał Jasonowi wstać. Ten, głęboko poruszony, drżał na całym ciele.
– Idź do giermków, odpocznij – poradził Santo, kładąc przyjacielowi rękę na karku.
– Wellan dał nam rozkaz – zaprotestował Jason, chwiejąc się na nogach.
– Nie jesteś w stanie zrobić tego, czego od nas żąda, bracie – odparł Santo. – Możesz wpaść do ognia. Proszę cię, posłuchaj mojej rady.
Jason podniósł na druha oczy pełne łez. Przeraził się, kiedy straszliwa bestia runęła na niego, i teraz było mu wstyd, że sądził, iż Wellan go nie lubi. Czyż nie uratował mu przed chwilą życia? Santo łagodnie, lecz zdecydowanie popchnął go w kierunku namiotów. Poczekał, aż Jason się oddali, i poszedł pomóc przyjaciołom.
Wellan kucnął przy ostatnich zwłokach i przyjrzał się im uważnie w świetle płomieni. Jak mogą żyć na świecie istoty tak różne? Wielki Rycerz powoli badał wzrokiem trójkątną twarz człowieka-owada, jego zgasłe oczy i nieruchome szczęki. Końcem szpady postukał w błyszczącą skórę i stwierdził, że jest o wiele grubsza od ludzkiej. Spostrzegł spiczaste uszy i obraz Kiry przemknął mu przez głowę.
Dreszcz grozy przebiegł mu po plecach na myśl, że podobne do tego monstrum napadło królową Szoli. Zerwał się jednym susem i kopniakiem strącił trupa do piekielnej pułapki.
Żeby zbyt pochopnie nie ogłosić zwycięstwa, Wielki Rycerz kazał druhom krążyć bez przerwy nad dołami, póki ich zawartość nie zamieni się w popiół.
Wkrótce potem pierwsze promienie słońca padły na Królestwo Zenoru i rozproszyły mgłę. Wellan ujrzał wtedy gigantyczne drewniane łodzie wyciągnięte na brzeg. Najpierw przyszło mu na myśl przeszukać je, aby sprawdzić, czy nikt nie został przy życiu, ale bijący ze środka smród odwiódł go od tego pomysłu. Postanowił raczej podpalić je i zepchnąć do morza.
Wracając do namiotów, Wielki Rycerz analizował wszystkie szczegóły starcia. Czarny Cesarz z pewnością dysponuje ogromną armią. Dlaczego w takim razie wysłał tak niewielu ludzi-owadów na podbój kontynentu?
„Dlatego, że nie miał najmniejszego zamiaru zająć Eukidii”, poinformował go kobiecy głos.
Wellan odwrócił się i ujrzał wdzięczną zjawę królowej Szoli.
„Chciał tylko odkryć miejsce, w którym przebywa jego córka, zanim rzuci tutaj wszystkie swoje wojska. Wojna dopiero się zaczyna, waleczny rycerzu”, mówiła dalej Fan.
Zjawa rozwiała się, nim Wellan zdążył zapytać królową, co wie o zamiarach Amekareta. „A więc ten atak to tylko potyczka rycerzy z oddziałem zwiadowców”, zrozumiał, idąc na spotkanie z towarzyszami broni.
Na widok płonących łodzi kołyszących się na falach, giermkowie z okrzykami radości pobiegli na plażę. Z obrzydzeniem zajrzeli do dymiących dołów, po czym otoczyli kołem rycerzy i Zenorczyków, zwycięzców w tej bitwie.
Na twarzy Szmaragdowego Wellana nie było śladu triumfu. Przeciwnie, malował się na niej wyraz głębokiego niepokoju. Santo pierwszy to spostrzegł. Utorował sobie drogę między tłoczącymi się ludźmi i podszedł do wodza.
– Wellanie? – spytał z trwogą w głosie.
– To nie są ich wojska, tylko mały oddział, który miał za zadanie wedrzeć się po cichu na nasze tereny – rzekł zasępiony Wielki Rycerz.
Co powiedziawszy, Wellan obrócił się na pięcie i odszedł, odprowadzany spłoszonymi spojrzeniami swoich towarzyszy broni. A więc nocny bój był tylko wstępem... Lecz wstępem do czego?