Całe to poszukiwanie prawdy można podzielić na cztery etapy. I chciałbym, byś zgłębił te cztery etapy, gdyż będziesz gdzieś w tych czterech etapach: na którymś z tych etapów albo w drodze z jednego etapu do innego... Pierwszy etap nazywam dżunglą, drugi nazywam lasem, trzeci nazywam ogrodem, czwarty nazywam domem.
DŻUNGLA
Dżungla jest stanem głębokiego snu – człowiek świadomie nie poszukuje. Większość żyje w tym stanie. Jest pewne poszukiwanie, ale bardzo nieświadome, jeszcze nie rozmyślne. Człowiek szuka w ciemności po omacku, ale niezupełnie jest świadomy celu, ani nawet nie jest świadomy tego, że błądzi po omacku – jest to bardzo przypadkowe. Czasem natknie się na jakieś okno i może zyskać pewne spojrzenie, ale znów to przegapia. Ponieważ nie jest to świadome szukanie, tych wizji nie można utrzymać. Czasem w snach coś ci się wyjaśnia. Czasem w miłości otwierają się i zamykają jakieś drzwi, ale ty nie wiesz jak się otworzyły i jak się znów zamknęły.
Czasem patrzysz na wspaniały zachód słońca, obejmuje cię coś ogromnie pięknego, wnika w ciebie inny świat, a przynajmniej cię dotyka – a potem odchodzi. I nie możesz zaufać nawet temu, że tak było, nie możesz nawet uwierzyć, że to się stało... ponieważ nie poszukujesz świadomie. Wiele razy spotykasz Boga – uważaj, wiele razy spotykasz Boga, spotykasz Go w wielu miejscach swego życia, ale nie potrafisz Go rozpoznać, przede wszystkim dlatego, że nie szukasz Go.
I pamiętaj, jeśli czegoś nie szukasz, nie możesz tego zobaczyć. Możesz to zobaczyć tylko wtedy, gdy tego szukasz. Może to przejść tuż obok ciebie, ale jeśli tego nie szukasz, nie zobaczysz tego. Aby coś zobaczyć, człowiek musi tego szukać.
Pierwszy stan przypomina dżunglę: głęboką, ciemną, gęstą, prymitywną, pierwotną. Żadna ścieżka nie istnieje, nawet ślady stóp, i człowiek nie zmierza donikąd, stale potykając się wędruje od jednego ciemnego zakątka do innego ciemnego zakątka. Większość ludzi żyje w dżungli, w nieświadomym stanie umysłu. Ludzie śpią głębokim snem, czasem są lunatykami, czasem są somnambulikami.
Tak nauczają Budda, Chrystus, Gurdjieff, Kabir – większość ludzi nie żyje, tylko egzystuje, wegetuje. Wyglądasz tak, jakbyś był uważny – nie jesteś uważny. Żyjesz w gęstej mgle, w chmurach. Twoje życie jest mechaniczne. Owszem, różne rzeczy się dzieją, ale dzieją się tak, jak dzieje się to mechanizmom: naciskasz guzik i zapala się światło, tak, po prostu, naciskasz guzik i mechanizm zaczyna funkcjonować, tak, po prostu. Ktoś naciska ten guzik w tobie i przychodzi złość, ktoś naciska inny guzik w tobie i jesteś bardzo szczęśliwy, ktoś inny naciska jakiś inny guzik i otacza cię jakiś inny nastrój, i nie ma nawet jednej chwili przerwy między naciśnięciem guzika i pojawieniem się tego nastroju. Jest to mechaniczne. Nie jesteś panem, jesteś niewolnikiem.
I takie jest twoje życie: twoje najgłębsze centrum śpi głębokim snem, a twoja świadomość jest otumaniona. Twoje ciało jest rydwanem, a byle zachcianka, byle pragnienie wchodzi w ciebie, wiezie cię przez jakiś czas, zabiera cię dokądś, zostawia cię tam, a potem kolejna zachcianka, kolejne pragnienie... I tak wędrujesz zakosami, potykasz się o jakiś kamień, wpadasz na jakieś drzewo. W ciemności ranisz siebie, przysparzasz sobie bólu. Całe twoje życie to nic innego jak tylko głęboki koszmar.
Kilku ludzi tutaj przyszło do mnie nie szukając, z samego przypadku; znają jakiegoś przyjaciela, który tu był i pomyśleli: "dobra, pojedziemy i zobaczymy jak tam jest". Przeglądali książki w księgarni i natknęli się na którąś z moich książek, a moje zdjęcie ich przyciągnęło – albo spodobał im się tytuł książki, zaciekawili się i przybyli tutaj. Ale to poszukiwanie jest bardzo, bardzo nieświadome.
Nie myślisz, nie medytujesz nad swym życiem, jakie powinno być, czym powinno być, dokąd powinno prowadzić.
A każde pragnienie, gdy opanuje cię, staje się twym panem. Gdy jesteś w złości, złość staje się twoim panem, całkowicie nad tobą zapanowuje. I nie jest tak, że jesteś w złości: stajesz się złością, i w tej złości robisz coś, czego będziesz żałował. I w tym tkwi ironia – inne "ja" będzie żałowało tego, co zrobiło tamto "ja", inne pragnienie, inny stan, inny nastrój. Teraz będziesz cierpiał, i pójdziesz, i będziesz chciał prosić o wybaczenie. Jest to ktoś inny, nie jest to ta sama osoba. Gdzie są te zaczerwienione oczy, ta twarz pełna przemocy, ta gotowość zabicia albo bycia zabitym? Wszystko minęło.
Na tym etapie, etapie dżungli, ludzi bardziej interesują odpowiedzi niż pytanie. Natychmiast zadowalają się jakąkolwiek głupią odpowiedzią, jaka została im udzielona. W istocie rzeczy nigdy nie zadali pytania. Jeszcze przed zapytaniem przyjęli odpowiedź. Tak ktoś staje się hindusem, ktoś inny mahometaninem, a ktoś inny chrześcijaninem, zanim zadałeś pytanie, odpowiedź została ci udzielona, a ty kurczowo trzymasz się tej odpowiedzi.
Taki właśnie jest typ człowieka, którego nazywasz "prostym" – ociosany, tradycyjny, konformista. Ukierunkowany na przeszłość: nigdy nie spogląda w przyszłość, i nigdy nie spogląda w teraźniejszość... Ten typ człowieka wierzy w księdza, w biskupa, w papieża, w shankaracharyę. Ten człowiek nigdy nie idzie poszukiwać gdzie indziej.
Trzyma się kurczowo tego księdza, tej religii, tego kościoła, w którym przypadkowo się narodził. Zostaje tam, żyje w nim, umiera w nim... A prawdziwe życie jest niebezpieczne: na to nie może sobie pozwolić.
Życie jest przygodą w tym, co nowe, ale on kurczowo trzyma się starego. Życie jest nieznane i niepoznawalne, a on nie chce ryzykować swoją wiedzą. Wraca pocztą zwrotną bez otwarcia koperty.
Przychodzi, żyje, umiera, a w rzeczywistości nigdy nie przychodzi, i nigdy nie żyje i nigdy nie umiera. Cała jego egzystencja to głęboki sen. Jeszcze nie domaga się bycia człowiekiem.
Ten typ człowieka nazywasz "głupkowatym". Zawsze wygląda tak, jakby był świętszy od ciebie, bardzo moralistyczny. Myśli, że jest bardzo moralny, ale nie zna żadnych podstaw moralności. I kurczowo trzyma się norm społecznych, nigdy nie wykracza poza nie.
Przestrzega zasad... Ten typ człowieka jest też uparty: nigdy się nie zmienia, nie jest gotowy do zmiany. Jest bardzo przeciwny zmianom, jest antyrewolucyjny I ten typ człowieka jest fanatykiem i faszystą; w każdej chwili gotowy jest stać się pełnym przemocy. A cała ta jego przemoc pojawia się, gdyż nie jest przekonany co do samego siebie, nie jest pewien własnej religii. Jego religia nie jest jego doznaniem – jak może być jej pewny? Kiedy z nim dyskutujesz, natychmiast w dyskusji wyjmuje miecz. Miecz jest jego argumentem. Ten typ człowieka jest bardzo irracjonalny, ale przemawia tak, jakby był bardzo racjonalny. Jego racjonalizm to nic innego jak tylko racjonalizacja, nie jest to rzeczywisty rozum.
Pamiętaj i obserwuj – gdzieś w głębi duszy musisz mieć tę dżunglę.
Niektórzy mają ją bardziej, inni mają ją mniej, ale różnica dotyczy ilości, stopnia. Ta dżungla tkwi w każdym człowieku. Jest to twoja nieświadomość, ciemna noc wewnątrz ciebie. A z tej ciemnej nocy powstaje wiele instynktów, impulsów, obsesji, szaleństw, i zapanowują one nad twą świadomością. Stań się obserwującym, stań się uważnym.
Na przykład – pojawia się złość. Pojawia się z nieświadomości, ten dym unosi się z nieświadomości. Potem obejmuje twą świadomość i to cię otumania. Potem możesz zrobić coś, czego przy zdrowych zmysłach nigdy byś nie zrobił. Czekaj. Nie jest to pora na mówienie ani jednego słowa lub robienie czegokolwiek. Zamknij drzwi, usiądź w ciszy, obserwuj jak ta złość powstaje, a znajdziesz klucz.
Obserwując powstawanie złości, zobaczysz – stopniowo złość wygaśnie. Nie może trwać wiecznie, ma pewną ilość energii, pewną potencjalność. Gdy wyczerpie się ona, złość odchodzi; a gdy odchodzi i wewnętrznie znów się uspokoisz, stwierdzisz pewną zmianę, zmianę jakości swego istnienia. Stałeś się bardziej uważny. Energia, która miała stać się złością i która miała być zmarnowana i która miała być niszcząca, została wykorzystana przez twą świadomość. A teraz świadomość płonie jaśniejszym ogniem, korzystając z tej samej energii.
Taka jest wewnętrzna metoda dokonywania przemiany trucizny w nektar.
LAS
Z dżungli musisz się wydostać. Drugim stanem jest las. Przypomina on dżunglę, z jedną małą różnicą – w lesie jest kilka ścieżek, szlaków, nie autostrad, ale ścieżek do pieszych wędrówek. W dżungli nie ma nawet jednej ścieżki. Dżungla jest bardzo prymitywna, w dżungli człowiek jeszcze się nie pojawił, jest ona niemal zwierzęca. W lesie pojawiają się ludzie. Jest kilka ścieżek, możesz odnaleźć drogę.
Las przypomina śnienie. Dżungla była jak sen, las przypomina śnienie. Przypomina podświadomość: krainę brzasku, ani nocy, ani dnia, ot, pośrodku. Wszystko jest nadal zamglone, ale nie jest ciemne.
Coś można zobaczyć, odrobinę możesz się poruszyć, masz pewną dozę świadomości. Jest to kraina błyszczących oczu, hippisów, tak zwanego religijnego szukającego, uzależnionego od narkotyków, próbującego znaleźć jakąkolwiek drogę, jakikolwiek sposób, skróty pozwalające jakoś wydostać się z tego lasu. Jest to stan, w którym zaczyna się poszukiwanie, bardzo niepewnie, ale przynajmniej się zaczyna. Lepsze to niż dżungla.
Hippis jest lepszy od człowieka tępego, lepszy od człowieka prostego: przynajmniej szuka. Może czasem iść w niewłaściwym kierunku.
Poszukując medytacji staje się uzależniony od narkotyków, gdyż narkotyki mogą dać coś podobnego, pewne zbliżone doznanie; a on przynajmniej poszukuje, przynajmniej wędruje. Może popełnia błędy, ale przynajmniej wędruje. Człowiek w dżungli w ogóle nie wędruje – nie popełnia błędów, ale i nie wędruje.
A pozostawanie w miejscu jest największym błędem jaki można popełnić. Wędruj! W życiu są próby i błędy, człowiek musi uczyć się na błędach. Wiele ścieżek otwiera się w drugim etapie; w gruncie rzeczy zbyt wiele, i człowieka ogarnia zamieszanie. Jest to bardzo chaotyczne. Dżungla jest bardzo spokojna, wszystko jest jasne. Choć jest ciemno, wiara jest jasna – ktoś jest hindusem, ktoś jest mahometaninem, ktoś jest chrześcijaninem, i wszystko jest jasne...
Jest ciemno, ale wszystko jest jasne, ludzie nie są w zamieszaniu.
Ludzie są martwi, ale nie zmieszani. Wraz z życiem pojawia się zamieszanie, i chaos. Ale to z chaosu gwiazdy się rodzą.
W drugim typie pojawiają się poeci, malarze, artyści, muzycy, tancerze. To rewolucjoniści. Pierwszy typ jest ortodoksyjny, drugi jest rewolucyjny. Pierwszy typ jest tradycyjny, drugi jest utopijny.
Pierwszy jest ukierunkowany na przeszłość, drugi jest ukierunkowany na przyszłość. Dla pierwszego złoty wiek już minął, dla drugiego dopiero nadejdzie. Patrzy on przed siebie. Przypomina Głupca z kart tarota – patrzy przed siebie, w niebo. Stoi na skraju skały, z jedną nogą zawieszoną nad przepaścią. Ale jest tak szczęśliwy, nie patrzy w dół, patrzy w niebo, na odległe gwiazdy. Jest pełny marzeń. Jest bliski śmierci, ale jest pełny marzeń. To niebezpieczne. A jeśli zapytasz mnie co wybrać, powiem: wybierz to drugie, bądź głupcem, nigdy nie bądź punditem. Lepiej być głupcem i ryzykować niż nigdy nie ryzykować i pozostać zaspokojonym fikcyjną, zapożyczoną wiedzą.
To drugie to głupiec. Dla drugiego etapu mam specjalną nazwę – nazywam to "Kraina Kalifornii". Tak, jest to Kalifornia ludzkiej duszy, gdzie istnieje wielki supermarket, supermarket duchowy – wszelkiej maści techniki i wszelkiej maści przewodniki i mapy.
W takiej chwili człowiek zaczyna patrzeć. Nie jest zaspokojony kościołem, w którym się urodził, zaczyna wędrować i próbuje obcych ścieżek, nieznanych ścieżek. To jest chwila, gdy człowiek staje się studentem i szuka nauczyciela. Poszukiwanie nie weszło jeszcze zbyt głęboko, ale zaczęło się. Nasienie wykiełkowało. Droga do przebycia jest wciąż daleka. Trzeba odbyć długą drogę, ale teraz jest pewna możliwość.
Pierwszy typ jest martwy, drugi typ jest zbyt żywy, niebezpiecznie żywy. Pierwszy typ jest w jednym ekstremum, drugi typ wszedł w drugie ekstremum. W drugim też nie ma równowagi, równowaga przyjdzie w trzecim etapie. Pierwszy kurczowo trzyma się martwych liter, a drugi kurczowo trzyma się nicości, nigdzie nie ma miejsca, stale idzie, jest wędrowcem. Pierwszy to gospodarz domostwa, drugi to wędrowiec. Drugi przypomina toczący się kamień: nie obrasta mchem. Nigdy nie dociera do centrum, stale wędruje od jednego nauczyciela do innego, od jednej książki do innej.
Pierwszy bardzo łatwo posługuje się mową, drugi staje się mniej wygadany. Rozmawiałeś kiedyś z hippisem? Bardzo trudno zrozumieć co on mówi. A gdy sam nie wie co mówi, powiada "prawda?" Nie zna siebie, a pyta ciebie: "prawda? widzisz?" – a sam niczego nie widzi. I zamiast wyrażać się słowami, zaczyna wyrażać się dźwiękami. Zaczyna używać dźwięków, dziecinnych dźwięków.
Staje się mniej elokwentny.
Pierwszy jest bardzo rozumowy, żyje w głowie. Drugi porusza się ku sercu, staje się typem bardziej uczuciowym. Pierwszy nie jest świadomy, ale myśli, że jego myślenie jest świadomością. Drugi jeszcze nie dotarł do źródła uczucia, ale myśli, że emocjonalizm, sentymentalizm to uczucie.
Hippis potrafi płakać, potrafi śmiać się. Jest ekscentryczny, szalony, ale to lepsze niż pierwszy. Pierwszy jest polityczny, drugi jest niepolityczny. Pierwszy wierzy w wojnę, drugi zaczyna ufać pokojowi. Pierwszy gromadzi przedmioty, drugi zaczyna kochać ludzi... piękne. Pierwszy wierzy w małżeństwo, drugi wierzy w miłość. Pierwszy żyje w schronieniu, drugi nie wie gdzie będzie jutro.
Ale jest to dobre – wszystko zaczęło się poruszać. Może poruszać się w niewłaściwym kierunku, to prawda, ale może też poruszać się we właściwym kierunku. Ruch jest dobry. Teraz potrzebny będzie właściwy kierunek. Jedna rzecz już się stała, teraz potrzebny będzie kierunek.
Pierwszy jest bardzo ziemski: wierzy w konta bankowe i ubezpieczenie na życie. Pierwszy jest bardzo chciwy władzy, pieniędzy Drugi nie wierzy w zabezpieczenie – bardziej ufa życiu niż ubezpieczeniu na życie. Wierzy w miłość bardziej niż w zabezpieczenie jakie można mieć z konta bankowego. Nie jest opętany pieniędzmi, nie gromadzi. Nie jest moralny w takim sensie moralności jak pierwszy typ, zaczyna mieć moralność nowego rodzaju, moralność rewolucyjną, moralność osobistą. Moralność pierwszego typu jest społeczna, moralność drugiego typu jest osobista. Moralność pierwszego typu polega na uwarunkowaniach, moralność drugiego typu polega na sumieniu. Rozgląda się wokoło i cokolwiek ma ochotę zrobić, robi to. Robi to, co uznaje, jest indywidualnością... Pierwszy typ jest zbiorowością. Nieświadomość jest zbiorowa, podświadomość jest indywidualna... Pierwszy typ jest dogmatyczny, teologiczny – drugi jest filozoficzny.
OGRÓD
A trzecim jest ogród, trzecim etapem. Ogród jest stanem przebudzenia – człowiek jest przebudzony.
Pierwszym jest sen, drugi to śnienie, trzeci to przebudzenie. Hindusi nazywają pierwszy sushupti, drugi – swabhana, trzeci – jagrati. Teraz jest on świadomy, uważny, dzień się przebudził. Książki, przewodnicy, nauczyciele stali się nieistotni – znalazł Mistrza.
Pierwszy wierzy w księdza. Drugi nie wie dokąd iść, nie ma kompasu, pogubił wszelkie kierunki, do nikogo nie idzie. Możesz wyszkolić psa i nazwać go Guru Maharaji i on pójdzie. Zrób tylko propagandę i zobaczysz, że ten pies znajdzie swoich zwolenników. Drugi może iść do jakiegokolwiek Guru Maharaji. Gotowy jest upaść u stóp kogokolwiek, jest za bardzo gotowy. Pierwszy nigdy nie jest gotowy, drugi jest zbyt gotowy. Dla pierwszego kwestia padnięcia u stóp kogokolwiek innego niż jego własny ksiądz nie istnieje. Drugiemu każdy zdaje się być tym księdzem. Jego oczy są bardzo niezdecydowane. Może on iść do każdego, do każdego, kto twierdzi, do każdego, kto potrafi krzyczeć w głos: "Tak, ja będę twoim przewodnikiem. Ja jestem nauczycielem świata. Ja jestem tym i tamtym." Ktokolwiek potrafi to powiedzieć, on będzie gotowy paść do jego stóp.
Ale trzeciego nie interesują już nauczyciele, nie jest studentem.
Interesuje go kontakt osobisty, interesuje go Mistrz, on chce stać się uczniem. Nie przejmuje się tym, co Mistrz mówi, bardziej interesuje się tą aurą, którą Mistrz stwarza wokół siebie. Nie interesują go jego doktryny, jego filozofia – interesuje go jego istnienie.
Gdy stajesz się zainteresowany istnieniem, i gdy patrzysz wprost do najgłębszego rdzenia człowieka, gdy zaczynasz odczuwać obecność, dopiero wtedy możesz stać się uczniem. Nie poszukujesz filozoficznych odpowiedzi, teraz pytanie Kim jestem? stało się istotne.
Drugi jest gotów uczyć się, pierwszy nie jest gotów uczyć się, trzeci jest gotów oduczyć się. Powtórzę – pierwszy nie jest gotów uczyć się.
Drugi jest gotów uczyć się skądkolwiek i uczy się zbyt wielu rzeczy, sprzecznych, głupich, dobrych, złych – i popada w zamęt.
Trzeci jest gotowy oduczyć się. Nie poszukuje wiedzy. Powiada: "Poszukuję kogoś, kto dotarł. I nie będę słuchał tego czy to, co on mówi, jest argumentacyjnie uzasadnione, filozoficznie prawdziwe.
Chcę być w intymnej relacji."
Relacja między nauczycielem i studentem nie jest osobista. Relacja między Mistrzem i uczniem jest osobista, jest to romans. Trzeba czuć, trzeba być w obecności Mistrza, trzeba obserwować. Nie trzeba wnosić swojego umysłu – trzeba odsunąć umysł na bok i trzeba patrzeć wprost, i czuć.
Jeden z Mistrzów zen powiadał: "Gdy dotarłem do mojego Mistrza, przez trzy lata siedziałem u jego boku, a on nawet na mnie nie spojrzał. Potem, po trzech latach – spojrzał na mnie i była to wielka radość. Potem znów minęły trzy lata i któregoś dnia uśmiechnął się do mnie, i było to błogosławieństwem. Potem znów minęły trzy lata, i któregoś dnia położył dłoń na mej głowie, i było to ogromne, było to niewiarygodne. Potem znów minęły trzy lata, i któregoś dnia objął mnie, i ja zniknąłem, i on znikł... i była jedność."
Znalezienie Mistrza to znalezienie punktu, z którego Bóg jest najbliższy, znalezienie najbliższych drzwi, za którymi Bóg jest dostępny. Ktoś dotarł... A jak się o tym przekonasz? Musisz odczuć, myślenie tu nie pomoże. Myślenie zaprowadzi cię na manowce; musisz odczuć, musisz być cierpliwy, musisz być w jego obecności, musisz smakować, musisz stać się odurzony jego obecnością. I powoli, powoli wszystko stanie się jasne. Gdy twój umysł wygaśnie, wszystko stanie się jasne. Albo jest Mistrzem, albo nie jest, i będzie to objawienie. Jeśli jest, możesz zanurzyć się całkowicie. Jeśli nie jest, musisz ruszyć w drogę. W obu przypadkach dojdziesz do pewnego końca. Czasem może tak się zdarzyć, że poczujesz, że to jest Mistrz, ale nie dla ciebie. Wtedy też musisz ruszyć w drogę, bo Mistrz może pomóc tylko wtedy, gdy ty i on pasujecie do siebie, gdy waszym przeznaczeniem jest bycie razem, gdy waszym przeznaczeniem jest bycie dla siebie.
Na tym etapie, ogrodu, otwiera się totalnie inna perspektywa. Jest to punkt, w którym ważne staje się pytanie Kim jestem? a ty nie domagasz się odpowiedzi. Nie jesteś gotów przyjąć żadnej odpowiedzi z zewnątrz. A Mistrz nie da ci żadnej odpowiedzi. Tak naprawdę zniszczy wszystkie twoje odpowiedzi – to właśnie ja tutaj robię... Zabieram ci wszystkie twoje odpowiedzi, byś pozostał sam ze swym pytaniem, czysty ze swym pytaniem, dziewiczy ze swym pytaniem. Gdy pozostaje pytanie, a nie ma odpowiedzi z zewnątrz, zaczynasz zapadać się wewnątrz siebie. To pytanie jak strzała przenika do samego źródła twego istnienia – i tam jest odpowiedź. I ta odpowiedź nie jest werbalna. Nie jest to teoria, którą napotykasz, jest to urzeczywistnienie. Eksplodujesz. Po prostu wiesz. Nie jest to wiedza – wiesz. Jest to doznanie, egzystencjalne. Ten pierwszy człowiek jest dogmatyczny, sekciarski. Ten drugi człowiek jest filozoficzny. Ten trzeci człowiek jest religijny, egzystencjalny.
DOM
A czwartym etapem jest dom. Hindusi zwą go turiya – czwarty stan.
W czwartym stanie dotarłeś, dotarłeś do samego rdzenia swego istnienia – dom, oświecenie, samadhi, satori, nirwana. Dotarłeś do miejsca, w którym znika Mistrz i uczeń, w którym znika oddany i Bóg, w którym znika poszukujący i to, co poszukiwane, w którym znikają wszelkie dualizmy. Wykroczyłeś ponad dwa, dotarłeś do jednego.
To jest to miejsce, którego wszyscy szukamy, a jego piękno polega na tym, że ono już tu jest. Gdy dotrzesz do domu, stwierdzisz, że dotarłeś tam, gdzie zawsze byłeś. Patrząc za siebie z tego domu, roześmiejesz się. Zobaczysz, że tej dżungli nie było na zewnątrz, była to twoja własna nieświadomość. Lasu nie było na zewnątrz, było to twoje własne śnienie. Ogrodu nie było na zewnątrz, była to twoja własna uważność. A tym domem jest twoje własne istnienie, satchitanand. To ty, twoja najbardziej wewnętrzna natura, swabhava, tao – nazywaj to jak tylko chcesz. Jest to bez nazwy. Takie są te cztery etapy.
Zarathustra dzieli ewolucję świadomości na trzy symbole: wielbłąd, lew i dziecko.
Wielbłąd to zwierzę juczne gotowe oddać się w niewolę, nigdy się nie buntuje. Nie potrafi nawet powiedzieć nie. Jest istotą wierzącą na słowo, wyznawcą, zwolennikiem, wiernym niewolnikiem. To najniższy poziom ludzkiej świadomości.
Lew jest rewolucją. Początkiem rewolucji jest święte nie. W świadomości wielbłąda zawsze jest potrzeba kogoś, kto będzie prowadził i kto będzie mówił "powinieneś..." Potrzeba mu dziesięciorga przykazań. Potrzebne mu są wszystkie religie, wszyscy księża i wszystkie święte pisma, bo sam sobie nie potrafi zaufać. Nie ma odwagi i nie ma duszy i nie ma tęsknoty do wolności. Jest posłuszny.
Lew jest tęsknotą do wolności, pragnieniem zniszczenia wszystkich więzień. Lew nie potrzebuje żadnego lidera – sam sobie wystarcza.
Nikomu nie pozwoli nakazywać "będziesz..." – jest to urazą dla jego dumy. Może on tylko powiedzieć: "ja to zrobię". Lew jest odpowiedzialnością i ogromnym wysiłkiem wyzwolenia się z wszelkich łańcuchów.
Ale i lew nie jest najwyższym szczytem ludzkiego wzrastania.
Najwyższy szczyt jest wtedy, gdy lew także przechodzi metamorfozę i staje się dzieckiem. Dziecko jest niewinnością. Nie jest posłuszeństwem, nie jest nieposłuszeństwem. Nie jest wiarą, nie jest niewiarą – jest czystą ufnością, jest świętym tak mówionym egzystencji i życiu i temu wszystkiemu, co się w nim zawiera.
Dziecko jest samym szczytem czystości, szczerości, autentyzmu, chłonności i otwartości na egzystencję. Te symbole są bardzo piękne.
Zgłębimy implikacje tych symboli w miarę jak Zarathustra będzie je opisywał – jeden po drugim.
WIELBŁĄD
Wielbłąd jest chyba najbrzydszym zwierzęciem całej egzystencji. Nie można pogłębić jego brzydoty. Co jeszcze można zrobić? Taka z niego karykatura. Wygląda tak, jakby wyszedł prosto z piekła.
Wybór wielbłąda jako najniższej świadomości jest idealnie trafny.
Najniższa świadomość w człowieku jest kaleka – chce być zniewolona. Boi się wolności, bo boi się odpowiedzialności. Gotowa jest dać się objuczyć takim ciężarem, jak to tylko możliwe. Cieszy się, gdy jest obarczana ciężarem. I taka jest najniższa świadomość – obładowana wiedzą, która jest zapożyczona. Żaden godny człowiek nie pozwoli sobie na obciążanie się zapożyczoną wiedzą. Ta obładowuje cię moralnością, którą umarli przekazują żywym, która jest dominacją martwych nad żywymi. Żaden godny człowiek nie pozwoli, żeby rządzili nim umarli.
Najniższa świadomość człowieka tkwi w ignorancji i nieświadomości, nieuważności, w głębokim śnie – gdyż stale podawana jest jej trucizna wierzenia na słowo, wiary, nigdy nie dopuszcza się wątpienia, nawet mówienia nie. A człowiek, który nie potrafi powiedzieć nie, traci swoją godność. I człowiek, który nie potrafi powiedzieć nie... jego tak nic nie znaczy. Czy widzisz te implikacje? Tak ma znaczenie tylko wtedy, gdy wcześniej potrafiłeś powiedzieć nie. Jeśli nie umiesz powiedzieć nie, twoje tak jest bezsilne, nic nie znaczy.
LEW
Dlatego wielbłąd musi zmienić się w pięknego lwa, gotowego umrzeć, ale nie gotowego dać się zniewolić. Nie możesz z lwa uczynić zwierzęcia jucznego. Lew ma taką godność jaką żadne inne zwierzę nie może się poszczycić. Nie ma skarbów, nie ma królestw – jego godność tkwi tylko w sposobie bycia – bez lęku, bez obawy przed nieznanym, gotów powiedzieć nie nawet ryzykując śmierć.
Ta gotowość powiedzenia nie, ta buntowniczość, zmywają z niego wszelki brud pozostawiony przez wielbłąda – wszelkie ślady i odciski kopyt, jakie zostawił wielbłąd. I dopiero po lwie, po wielkim nie, możliwe jest święte tak dziecka.
Dziecko mówi tak nie dlatego, że się boi. Mówi tak dlatego, że kocha, dlatego, że ufa. Mówi tak, bo jest niewinne, nie może sobie wyobrazić, że może być oszukane. Jego tak to ogromna ufność. Nie wynika z lęku, wynika z głębokiej niewinności. Tylko to tak może je zaprowadzić na najwyższy szczyt świadomości, do tego, co nazywam boskością... Teraz poszukuje ono swojej najwyższej boskości. Żaden bóg nie będzie mu wrogiem. Nie będzie się kłaniać żadnemu bogu – samo sobie będzie panem. Taki jest duch lwa – absolutna wolność z pewnością oznacza wolność od boga, wolność od tak zwanych przykazań, wolność od świętych pism, wolność od jakiejkolwiek moralności narzuconej przez innych ludzi.
Oczywiście pojawi się też coś w rodzaju cnoty, ale będzie to coś, co pochodzi z twego własnego, cichego, małego głosu. Twoja wolność przyniesie odpowiedzialność, ale ta odpowiedzialność nie będzie narzucona przez kogoś innego... Teraz nie ma kwestii kogokolwiek, kto mógłby nim rządzić. Nawet Bóg nie jest już tym, kogo by słuchał.
Człowiek o duchu buntowniczym – a bez buntowniczego ducha metamorfoza nie może nastąpić – musi rzec: "nie, to moja wola – zrobię wszystko, co moja świadomość uzna za słuszne, i nie zrobię nic, co moja świadomość uważa za niewłaściwe. Poza mym własnym istnieniem nie ma dla mnie innego przewodnika. Prócz własnych oczu, nie będę wierzył żadnym innym oczom – nie jestem ślepy i nie jestem idiotą.
Widzę. Myślę. Medytuję i sam odnajduję dla siebie co jest słuszne, a co jest niewłaściwe. Moja moralność będzie jedynie cieniem mojej świadomości."
DZIECKO
Dziecko jest najwyższym szczytem ewolucji pod względem świadomości. Ale dziecko to tylko symbol – nie znaczy to, że dzieci są najwyższym stanem istnienia. Dziecko podano tu symbolicznie, gdyż dziecko nie jest wyuczone. Jest niewinne, a jeśli jest niewinne, jest pełne zadziwienia, jego dusza tęskni do tego, co tajemnicze. Dziecko to początek, przygotowanie – i życie zawsze powinno być początkiem i zawsze uciechą i zabawą, zawsze śmiechem, nigdy powagą.
Święte tak jest potrzebne, ale to święte tak może przyjść dopiero po świętym nie. Wielbłąd zawsze mówi tak, ale jest to tak niewolnika.
On nie potrafi powiedzieć nie. Jego tak nie ma żadnej wartości.
Lew mówi nie! Ale nie potrafi powiedzieć tak. Sprzeciwia się to jego własnej naturze. Przypomina mu wielbłąda. Jakoś wyzwolił się od wielbłąda i powiedzenie tak znów mu przypomina – zrozumiałe – tak wielbłąda i niewolę. Nie, to zwierzę w wielbłądzie nie potrafi powiedzieć nie. W lwie – może powiedzieć nie, ale nie jest w stanie powiedzieć tak. Dziecko nic nie wie o wielbłądzie, nic nie wie o lwie. To dlatego Zaratustra powiada: "Dziecko jest niewinnością i zapomnieniem..."
Jego oczy są czyste i ma ono wszelki potencjał, by powiedzieć nie.
Skoro tego nie mówi, to dlatego, że ufa – nie dlatego, że się boi. Nie z lęku, ale z ufności. A gdy tak pochodzi z ufności, jest to największa metamorfoza, największa przemiana, na jaką można mieć nadzieję.
Te trzy symbole są piękne i warto je pamiętać. Pamiętaj, że jesteś tu, gdzie wielbłąd, i że musisz stać się lwem, i pamiętaj, że nie wolno ci zatrzymać się na lwie. Musisz pójść jeszcze dalej, ku nowemu początkowi, ku niewinności i świętemu tak – ku dziecku. Prawdziwy mędrzec na powrót staje się dzieckiem.
Krąg się zamyka – od dziecka, znów po dziecko. Ale różnica jest ogromna. Dziecko jako takie jest w ignorancji. Będzie musiało stać się wielbłądem, lwem, i wrócić potem do dziecka – ale to dziecko nie jest tym samym dawnym dzieckiem, gdyż nie jest w ignorancji. Musi przejść przez wszystkie doznania życia – niewolę, wolność, bezsilne tak, dzikie nie – a jednak wszystko to zapomni. Nie jest to ignorancja, ale niewinność. Tamto pierwsze dziecko było początkiem podróży.
Drugie dzieciństwo jest dopełnieniem podróży.. Pierwsze narodziny są narodzinami ciała, drugie są narodzinami świadomości. Pierwsze narodziny czynią cię człowiekiem, drugie narodziny czynią cię bogiem.
Są takie cztery etapy, które trzeba zrozumieć.
Pierwszy – student – przychodzi do mistrza, ale nigdy do mistrza nie dociera. Dociera tylko do nauczyciela. Może to być ten sam człowiek, ale student nie jest gotów do przemiany, do odrodzenia się. Przyszedł, by posiąść nieco więcej wiedzy. Chce stać się nieco bardziej wyuczonym. Ma pytania, ale te pytania są jedynie intelektualne, nie są egzystencjalne. Nie dotyczą jego życia, nie są kwestią życia i śmierci. Człowiek tego rodzaju może wędrować od jednego mistrza do drugiego zbierając słowa, teorie, systemy, filozofie. Może stać się bardzo efektywny, może stać się wielkim punditem, ale nie wie nic.
Jest to coś, co trzeba zrozumieć. Jest wiedza – możesz jej mieć tyle, ile chcesz, a nadal pozostaniesz ignorantem. I jest ignorancja, która tak naprawdę jest niewinnością – nic nie wiesz, a jednak dotarłeś do takiego miejsca, gdzie wszystko jest znane. Jest więc wiedza, która jest ignorancją, i jest ignorancja, która jest mądrością.
Studenta interesuje wiedza.
Ale czasem tak jest, możesz przyjść do mistrza jako student, ot, z samej ciekawości, i możesz zostać pochwycony jego charyzmą, możesz zostać pochwycony jego oczami, możesz zostać pochwycony biciem jego serca. Przyszedłeś jako student, ale przechodzisz do drugiego etapu – stajesz się uczniem.
Student niepotrzebnie wędruje z miejsca na miejsce, od jednego świętego pisma do innego. Wiele zbiera, ale wszystko to są śmieci.
Kiedy wyjdzie z tego kokonu bycia studentem i stanie się uczniem, błądzenie ustaje – harmonizuje się z mistrzem. Sam tego nie wiedząc, ulega przemianie. Dowie się o tym dopiero później, że wszystko się zmienia. Te same sytuacje, wobec których stawał w przeszłości, teraz przyjmuje całkiem inaczej.
Wątpliwości znikają, racjonalność zdaje się być dziecinną zabawą.
Życie jest o wiele głębsze, tak bardzo, że nie można tego zawrzeć w słowach. Gdy student staje się uczniem, zaczyna słyszeć coś, co nie zostało wypowiedziane – pomiędzy słowami... pomiędzy zdaniami... w przerwach, gdy mistrz nagle się zatrzymuje... ale porozumienie trwa.
Uczeń to wielki krok naprzód w porównaniu ze studentem.
W przeszłości, w czasach Upaniszadów, szkoły tajemne istniejące w Indiach nazywane były gurukula. Słowo bardzo znaczące – oznacza ono "rodzina mistrza". Nie jest to zwykła szkoła, studium czy uniwersytet. Nie jest to kwestia jedynie uczenia się, jest to kwestia bycia w miłości. Nie oczekuje się od ciebie, abyś był w miłości ze swoim nauczycielem na uniwersytecie.
Ale w gurukula, gdzie rozkwitały Upaniszady, była to rodzina miłości. Kwestia uczenia się była drugorzędna, istotna była kwestia istnienia. Nie jest ważne ile wiesz, ważne jest na ile jesteś. A mistrz nie jest zainteresowany dokarmianiem twojego biokomputera, umysłu. Nie będzie powiększał twojej pamięci, bo jest to bezużyteczne. To może dokonać maszyna, a maszyna może to zrobić nawet lepiej od ciebie.
Komputer może robić to, czego ludzka pamięć nie potrafi dokonać.
Jeden komputer może pomieścić całą bibliotekę. Nie musisz czytać – wystarczy, że zapytasz komputer, a on da ci odpowiedź. I bardzo rzadko zdarza się, aby coś stało się nie tak, gdy wysiądzie elektryczność lub wyczerpią się baterie.
Mistrza nie interesuje uczynienie z ciebie komputera. Interesuje go uczynienie z ciebie światła dla ciebie samego, autentycznego istnienia, istnienia nieśmiertelnego – nie tylko wiedzy, nie tylko tego, co inni powiedzieli, ale twojego przeżycia.
Gdy uczeń zbliża się do mistrza coraz bardziej, nastaje pewien punkt przemiany: uczeń staje się, w pewnej chwili, oddanym. Każdy z tych etapów ma w sobie pewne piękno.
Stanie się uczniem było wielką rewolucją, ale to nic wobec stania się oddanym. W jakim momencie uczeń przemienia się i staje się oddanym? Tak bardzo żywi go energia mistrza, jego światło, jego miłość, jego śmiech, sama jego obecność – a on nic nie może dać w zamian. Przychodzi chwila, gdy zaczyna odczuwać tak ogromną wdzięczność, że po prostu chyli głowę do stóp mistrza. Nie ma nic innego, co mógłby dać, oprócz siebie. Od tej chwili jest on niemal częścią mistrza. Jest w głębokiej synchroniczności z sercem mistrza.
Jest to wdzięczność, bycie pełnym podziękowania.
A czwarty etap przychodzi wtedy, gdy staje się on jednym z mistrzem.
Jest taka opowieść o Rinzai. Niemal dwadzieścia lat żył on ze swym mistrzem, a pewnego dnia przyszedł i usiadł na miejscu mistrza.
Przyszedł mistrz – spojrzał na Rinzai siedzącego na jego miejscu. Po prostu podszedł i usiadł tam, gdzie zwykł był siadać Rinzai. Nic nie zostało powiedziane, ale wszystko zostało zrozumiane. Wszyscy byli zadziwieni – "Co się dzieje?" W końcu Rinzai rzekł do mistrza: * Czy nie czujesz się urażony? Czy nie znieważyłem cię? Czy w jakiś sposób nie okazałem niewdzięczności?
Mistrz roześmiał się.
– Teraz stałeś się mistrzem. Dotarłeś do domu – rzekł. – Od studenta do ucznia, od ucznia do oddania, a od oddania do bycia mistrzem. Ogromnie się cieszę, że możesz mieć udział w mojej pracy Teraz nie muszę przychodzić tu codziennie, wiem, że jest ktoś jeszcze z tą samą aurą, tym samym aromatem.
– A naprawdę to byłeś bardzo leniwy. To powinno stać się trzy miesiące temu, nie możesz mnie oszukać. Od trzech miesięcy czuję, że ten człowiek niepotrzebnie trzyma moje stopy. Może usiąść na tym miejscu, a dla odmiany teraz ja mogę trzymać jego stopy. Zebranie odwagi zajęło ci trzy miesiące.
– Mój Boże – rzekł Rinzai – a ja myślałem, że nikt o tym nie wie, że to było tylko wewnątrz mnie. A ty podajesz mi dokładną porę kiedy to się stało. Tak, to było trzy miesiące temu. Byłem leniwy i nie miałem dość odwagi. Zawsze myślałem, że to jest niewłaściwe, że wygląda to nieodpowiednio.
– Gdybyś zaczekał jeszcze jeden dzień – odrzekł mistrz – uderzyłbym cię w głowę. Trzy miesiące to dość czasu na podjęcie decyzji, a ty nie zadecydowałeś... egzystencja zadecydowała.
Byłem nauczycielem na uniwersytecie. Opuściłem uniwersytet z tego tylko powodu, że zatrzymuje się on na pierwszym etapie. Żaden uniwersytet nie wymaga byś stał się uczniem, kwestia bycia oddanym czy mistrzem po prostu nie istnieje. I są świątynie, które nie czyniąc cię studentem czy uczniem, po prostu narzucają ci oddanie – które będzie fałszywe, nie będzie miało korzeni. A na całym świecie, w kościołach, synagogach, świątyniach, są oddani – nic nie wiedząc o byciu uczniem, stali się uczniami, stali się oddanymi.
Szkoła tajemna jest bardzo systematycznym spotkaniem z cudownością. A cudowność jest wszędzie wokół ciebie, i wewnątrz, i na zewnątrz. Potrzeba tylko pewnego systemu. Mistrz po prostu dostarcza pewnego systemu, abyś mógł powoli wejść na głębsze wody, a w końcu przejść do tego etapu, w którym znikasz w oceanie – sam stajesz się oceanem.
Człowiek rodzi się przebudzony, a potem zasypia. Człowiek rodzi się jednością, a potem staje się wielością. Człowiek rodzi się jako indywidualność, a potem zasypia i śni, że jest tłumem. To jest cały problem, całe zadanie, całe wyzwanie życia. Trzeba to zrozumieć.
Takie jest to poszukiwanie: szukamy tego, czym pierwotnie byliśmy.
Szukamy tego czym naprawdę jesteśmy. Szukamy tego, czego ani na jedną chwilę nie zagubiliśmy, tylko zapomnieliśmy; przestaliśmy o tym pamiętać. Być może jest to takie oczywiste, i dlatego przestaliśmy o tym pamiętać.
Jezus powiada: "Dopóki znów nie staniecie się jak dzieci nie wejdziecie do mojego Królestwa Bożego." Jego wskazanie jest wyraźne. Dopóki nie odzyskasz swej pierwotności, dopóki znów nie podążysz do pierwotnego źródła... Pewnego wieczoru poszukujący zapytał Jezusa: "Co mam robić, by poznać Boga?" I Jezus rzekł: "Dopóki nie narodzisz się na nowo, nie poznasz go." Trzeba dojść do tego pierwotnego źródła w którym byliśmy wtedy, gdy się urodziliśmy.
Legenda powiada, że Jezus odmówił uczenia się alfabetu, liter. Nie pozwolił nauczycielom omawiać beta – dwa, dopóki nie mogli wyjaśnić znaczenia alfa – jedności, tak, by był zaspokojony. A oni, rzecz jasna, nie potrafili go wyjaśnić. Jeden jest liczbą, na której opiera się cała arytmetyka; jeden jest liczbą, na której opiera się każdy człowiek, cały wszechświat, koncepcja Boga, rzeczywistości. I dziecko Jezus żądało: "Dokąd nie wyjaśnicie znaczenia jedności, nie zajmę się kolejną literą alfabetu. Najpierw powiedzcie mi czym jest alfa, dopiero wtedy będę gotowy, aby przejść do dwojga, beta."
Ponieważ nie zdołano mu wyjaśnić, odmówił pójścia do szkoły.
Zapisków tego nie ma w ewangeliach chrześcijańskich, ponieważ wiele rzeczy nie zostało zapisanych w ewangeliach chrześcijańskich.
Ale to jest jedna z najstarszych tradycji esseńskich. Przekazywana była, ta opowieść, z mistrza na ucznia, przez stulecia. Jest to jedna z najbardziej znaczących opowieści o Jezusie: jego naleganie, że najpierw trzeba poznać jedność, bo jedność jest podstawą wszystkiego.
Gdy jesteś przebudzony, jesteś jednością. Gdy zasypiasz, stajesz się wielością. Zauważyłeś to? We śnie tyle ról odgrywasz jednocześnie.
Rankiem, gdy się budzisz, jesteś jednością. We śnie jesteś tym, który śni, jesteś tym, co jest śnione; jesteś kierownikiem snu, jesteś aktorem, jesteś opowieścią, jesteś sceną i jesteś też publicznością.
Stajesz się wielością, ulegasz rozpadowi, stajesz się tłumem. We śnie przestajesz być jednością. Gdy budzisz się, nagle kierownik, aktor, opowieść, scena, dramat, publiczność, to, co jest śnione i ten, kto śni, wszystko znika w jednej jedności. Hindusi nazywają cały ten świat krainą snu, maya. Śpimy bardzo głęboko. Dlatego poszukiwanie jedności, albo poszukiwanie uważności jest tym samym; bo stając się uważnym, stajesz się jednością – albo, stając się jednością stajesz się uważny.
Wyjaśnię ci teraz jak na tyle sposobów, na miliony sposobów poszukujemy jedności. Rodzi się dziecko. Jego pierwsze funkcjonowanie w świecie jest przez jedzenie, jego pierwsze funkcjonowanie w świecie jest przez wchłonięcie materii.
Poszukiwanie zaczęło się: materia chce spotkać się z materią. Materia chce być w organicznej jedności z inną materią; materia przyciąga materię, ściąga materię. To pierwsza miłość: jedzenie. Jedzenie daje dziecku pierwszy orgazm. Gdy po zjedzeniu posiłku lub wypiciu wody czujesz zaspokojenie, to zaspokojenie jest uczuciem jedności.
Materia z zewnątrz została wchłonięta do wewnątrz, wnętrze spotkało się z zewnętrzem. To spotkanie nie jest bardzo głębokie, nie może być, jest spotkaniem materii; jest bardzo powierzchowne – a jednak jest.
Hindusi nazywają to pierwszą czakrą, muladhar. Wielu jest ludzi, którzy żyją w pierwszej czakrze. Po prostu stale jedzą i wydalają. Całe ich życie to nic innego, tylko wchłanianie materii i wyrzucanie materii na zewnątrz, ich życie jest bardzo mechaniczne. Jest bardzo, bardzo wąskie, mały tunel. Muladhar jest najmniejszym otworem w twoim istnieniu, przez który światło wchodzi w ciebie, a ty wchodzisz do egzystencji. Najmniejszym otworem jest muladhar, pierwszy ośrodek. Zaczyna on funkcjonować, bo dziecko musi przeżyć; najpierw musi przyjąć pokarm, inaczej by umarło. Jest to środek zapewniający przetrwanie, ale człowiek nie powinien żyć aby jeść.
Jeżeli żyjesz tylko po to, aby jeść, w ogóle nie żyjesz. Po prostu czekasz na śmierć. I wybrałeś bardzo małą przyjemność, bardzo zwyczajną przyjemność, jedynie drobne pocieszenie, i na tej małej przyjemności kończysz. A wokoło są ogromne możliwości...
Przyjrzyj się swemu życiu. Jeśli jesteś zbyt przywiązany do jedzenia, stań się nieco uważniejszy. To pierwsze poszukiwanie jedności. Teraz nawet fizycy, kilku szalonych fizyków mówi, że atomy są razem, bo kochają się. Słowo miłość nie jest dobre, wygląda na antropomorficzne; teraz jednak kilku fizyków ma dość odwagi, by powiedzieć, że coś ono wyjaśnia. I trzeba je stosować, bo wygląda na to, że innego wyjaśnienia nie ma. Dlaczego elektrony, neutrony i protony są razem? Skąd to bycie razem? Musi istnieć jakiś rodzaj więzi, pewne przyciąganie. Musi być pewna jedność, musi trwać pewien romans, na najniższym poziomie, ale musi być jakiś romans, inaczej dlaczego one się nie rozejdą? Można nazwać to grawitacją, można nazwać to magnetyzmem, można nazwać to polem magnetycznym, jak tylko chcesz, ale miłość wydaje się być najlepszym słowem, bo może wyjaśnić cały zakres, od najniższego do najwyższego.
Miłość wydaje się być słowem najbardziej ekonomicznym, zawiera się w nim cały zakres. Kiedy jesz i za bardzo ulegasz obsesji jedzenia, trzymasz się po prostu pierwszej lekcji miłości: elektrony, protony, neutrony przyciągają się wzajemnie, twoje ciało przyciąga inne ciało – materię z zewnątrz. Oczywiście jest pewne spełnienie, bo zawsze, gdy jest jedność, jest spełnienie, jest zadowolenie, ale jest ono bardzo niskie, najniższe. Człowiek powinien nauczyć się wychodzić poza nie.
Dlatego wszystkie religie uczą znaczenia postu.
Post nie oznacza głodowania, post nie oznacza, że musisz zabić swoje ciało, że musisz być niszczący, nie. Post oznacza jedynie: daj tylko tyle, ile trzeba, nie więcej, abyś mógł być dostępny na drugiej płaszczyźnie; będziesz mógł stać się dostępny drugiemu ośrodkowi.
Jeśli jesteś zbyt opanowany obsesją jedzenia, jedzenie zamknie cię; będziesz tylko materią. Nie trzeba zbyt przywiązywać się do jedzenia, i nie trzeba też zbyt przywiązywać się do postu. Wtedy osiąga się równowagę. A wzrastanie następuje tylko poprzez równowagę.
Drugim ośrodkiem jest svadhisthan. Kiedy dziecko jest zdrowe, szczęśliwe, i jego ciało jest całe, zaczyna dominować. W dziecku pojawia się pragnienie dominowania, dziecko staje się politykiem.
Zaczyna uśmiechać się do ludzi, bo poznaje, że gdy uśmiechasz się, ludzie ulegają twojemu wpływowi. Zaczyna płakać, krzyczeć, bo poznaje, że płaczem i krzykiem możesz manipulować matką, ojcem, rodziną. Gdy potrzeby fizyczne dziecka zostaną zaspokojone, pojawia się nowa potrzeba, która jest życiowo ważną potrzebą – dominowanie.
To znów jest dążenie do wprowadzenia jedności, jedności tego, co podlega dominacji, i tego, który dominuje.
Zawsze, gdy nad kimś panujesz, stajesz się w pewien sposób jednością z nim. Zawsze, gdy ktoś poddaje się tobie, albo ty poddajesz się komuś, w pewien sposób stajecie się jednością. Dlatego na całym świecie ludzie próbują panować nad innymi: żony chcą panować nad mężami, mężowie próbują panować nad żonami, rodzice próbują panować nad dziećmi, dzieci usiłują panować nad rodzicami, każdy na swój sposób. Cały świat próbuje panować. Jeżeli właściwie to zrozumiesz, to również jest poszukiwaniem jedności.
Zawsze, gdy kogoś pokonasz i stajesz się osobą dysponującą mocą posiadania, wchłonąłeś tego człowieka do swojego istnienia. Jego życiowość została wchłonięta, jego życiowa energia stała się jednością z tobą. Ten otwór jest nieco większy niż pierwszy, jest to większe otwarcie. Człowiek z obsesją jedzenia jest bardziej zamknięty niż człowiek z obsesją władzy: przynajmniej przebywa z ludźmi.
Będzie miał w życiu relacje międzyludzkie pewnego typu: niezbyt dobre, gdyż relacja oparta na dominowaniu nie może być bardzo dobra, przede wszystkim jest pełna przemocy, agresywna, brzydka, ale jednak jest to pewien rodzaj relacji.
Politycy żyją w drugim ośrodku. Żarłoki żyją w pierwszym, politycy w drugim, a potem jest trzeci, manipura; mężczyzna i kobieta chcą spotkać się, stać się jednością. W Biblii powiedziano: Bóg stworzył Adama na swój obraz. Trzeba zrozumieć pewną kwestię. Adam musiał być obojgiem, Adam musiał być i Adamem i Ewą, inaczej Ewa nie mogłaby być wyjęta z Adama. W pierwotnym tekście hebrajskim użyto takich słów, które wszystko wyraźnie objaśniają: Bóg stworzył Adama-Ewę w jednym istnieniu. To pierwotnie stworzone istnienie nie było ani mężczyzną, ani kobietą, było jednym i drugim. Nie było to ani "on" ani "ona" była jedność. Tylko z tej jedności Bóg mógł wziąć oddzielną kobietę.
Jeśli spytasz naukowców, powiedzą, że gdy dziecko dorasta w łonie matki, przez parę miesięcy nie jest ani chłopcem, ani dziewczynką, jest ciałem. Stopniowo pojawiają się cechy rozróżniające, staje się ono albo chłopcem, albo dziewczynką. Pierwotna komórka, ameba, jest zarazem męska i żeńska, nie jest jeszcze podzielona. Zatem powiedzenie, że Bóg stworzył Adama, nie jest właściwe. Moja sugestia jest taka: Bóg stworzył Adama-Ewę, a potem podzielił ich na dwie oddzielne istoty. Wraz z tym podziałem pojawiło się wielkie pragnienie spotkania tej drugiej osoby.
Każdy mężczyzna szuka kobiety, i każda kobieta szuka mężczyzny Szukamy przeciwieństwa, biegunowego przeciwieństwa. Bez tej drugiej osoby, zdaje się, jakby czegoś brakowało; bez tej drugiej osoby, życie wydaje się być niespełniające; bez tej drugiej osoby, zdaje się, że jesteś połową, nie całością. Stąd jest tyle pogoni za miłością, kochaniem i byciem kochanym. Jest to trzecia czakra, manipura: potrzeba spotkania mężczyzny z kobietą i stania się jednością.
Jeśli chodzi o niższą naturę, jest to najwyższy ośrodek. W trzech niższych ośrodkach, seks to najwyższy ośrodek. Żarłoki tylko gromadzą, to najgorsi ludzie w świecie. Nigdy nie dzielą się, skąpcy, bogaci, gromadzący, wyzyskujący Lepsi od nich są politycy, oni przynajmniej wchodzą w relacje międzyludzkie. Ale i oni są niebezpieczni, gdyż ich relacje są oparte na panowaniu. Znają tylko jedno: albo ulegasz komuś, albo nad kimś panujesz. Cały ich język jest nieludzki. Nie znają żadnych relacji ludzkich, znają wojnę, znają przemoc, znają agresję. Całym ich staraniem jest stanie się tak dominującym, by każdego móc wchłonąć. Tak robił Aleksander Wielki, tak robił Adolf Hitler Lepsze jest to od pierwszego, przynajmniej tworzą jakieś relacje międzyludzkie. Nawiązują te relacje niewłaściwie, ale przynajmniej je nawiązują.
Pierwszy wchodzi w relacje tylko z przedmiotami: pieniędzmi, jedzeniem, domem, samochodem. Drugi wchodzi w relacje z ludźmi.
Jego relacje nie są jeszcze wiele warte, ale jednak są to relacje międzyludzkie; prymitywne, z samego początku, bardzo pierwotne, ale jednak są to relacje międzyludzkie. Trzeci wchodzi w relacje oparte na seksie, dwojgu kochankach: poeci, artyści, malarze, istnieją z trzecim ośrodkiem, estetyką. Trzeci jest najwyższy w niższych ośrodkach, człowiek zaczyna dzielić się. A gdy kogoś kochasz, nie chcesz dominować. Pamiętaj: jeśli chcesz dominować, twoja miłość skażona jest drugim ośrodkiem, nie jest jeszcze miłością. Jeśli naprawdę kochasz, chcesz wolności dla siebie i chcesz też wolności dla tej kochanej osoby. Miłość daje wolność, daje niezależność, bo piękno miłości jest tylko wtedy, gdy wynika ona z wolności. Nie jest to dominowanie, jest to dzielenie się, odpowiedzialne dzielenie się, jesteś szczęśliwy dzieląc się swoimi energiami. Ale i to jeszcze nie jest ludzkie, zwierzęta też potrafią to robić, robią to bardzo dobrze, lepiej niż ludzie. Ale to poszukiwanie prowadzi wyżej.
Gdy mężczyzna i kobieta naprawdę się spotykają i następuje orgazm, będziesz miał pierwszy przebłysk, daleki przebłysk boskości. Stąd atrakcyjność seksu, stąd to głębokie pragnienie orgazmu seksualnego, bo jest w nim odzwierciedlona jedność – tylko na chwilę, może nawet nie na chwilę, na ułamek sekundy... jedynie umykający przebłysk... ale to Bóg przechodzi obok.
Człowiek uzależniony od jedzenia jest bardzo daleko, nie ma nawet przebłysku. Człowiek uzależniony od władzy jest bardzo brzydki, bardzo agresywny, jest w wielkim zamieszaniu – ten przebłysk nie jest możliwy. W głębokim romansie seksualnym Bóg może po raz pierwszy przeniknąć do ciebie. Pierwszy promyk samadhi pojawia się w orgazmie seksualnym. Tak naprawdę, człowiek zaczął myśleć o samadhi tylko wskutek orgazmu seksualnego, gdy stał się świadomy w tej chwili błogosławieństwa, gdy dwie osoby spotykają się tak głęboko, że roztapiają się w sobie, że ich granice przestają być granicami, że jakoś w cudowny sposób zaczynają tętnić w jednym ośrodku, że nie są dwojgiem serc, że nie są dwojgiem oddychających ciał, stają się jednością. Pojawia się pewien rytm, harmonizują się ze sobą. A ten rytm jest tak ogromny, tak potężny, że oboje zatracają się w tym rytmie, że oboje powierzają się mu.
Pamiętaj, w drugim ośrodku chcesz kogoś podporządkować sobie, a ten ktoś usiłuje podporządkować sobie ciebie. W trzecim ośrodku oboje powierzacie się czemuś, co jest poza wami. Oboje powierzacie się bogu miłości. Oboje powierzacie się orgazmicznej jedności energii seksu; w tym powierzeniu, oboje znikacie. Na jedną chwilę jesteście Adamem i Ewą razem.
I Biblia mówi: Bóg stworzył Adama na swój obraz. Gdy Adam i Ewa naprawdę się spotykają, obraz Boga znów jest odzwierciedlony w stanie twej świadomości. W twym jeziorze świadomości odbija się księżyc Boga... wciąż jest odległy, ale ten pierwszy przebłysk wszedł w ciebie.
Muladhar jest materialnym, pierwszym ośrodkiem. Svadhisthan, drugi ośrodek, jest istotny dla życia. Trzeci, manipura, psychosomatyczny, jest najwyższą jednością w niższym świecie; jasne, chwilową, a jednak ma ogromne znaczenie.
Czwarty to anahata; wykracza poza seksualność, staje się czystą miłością. Kiedy widzisz kwiat, kwiat róży, i twoje serce tętni razem z nim, nie ma seksualności. Nie ma mężczyzny i kobiety, nie ma biegunowości, ot, jesteś poruszony pięknem. To piękno nie ma żadnego związku z mężczyzną i kobietą, to piękno jest poza mężczyzną i kobietą. Patrzysz w noc, całe niebo pełne jest gwiazd, i nagle jesteś poruszony do samego rdzenia swojego istnienia. Pojawia się ogromna radość... zaczynasz spotykać się z gwiazdami. Nie ma kwestii mężczyzny i kobiety, nie ma yin i yang, w ogóle nie jest to kwestia biegunowości.
Miłość wychodzi poza biegunowość, seks zostaje poniżej biegunowości. Seks potrzebuje przeciwieństwa, miłość nie potrzebuje przeciwieństwa. Dlatego w seksie zawsze jest jakiś subtelny konflikt: ponieważ harmonia z przeciwieństwem nigdy nie może być totalna.
Przez kilka chwil, może... i znowu wkrada się konflikt. Kochankowie stale ze sobą walczą. Psycholodzy twierdzą, że gdy dwoje kochanków przestaje się kłócić, ukazuje to po prostu, że miłość zniknęła.
Kochankowie są intymnymi wrogami. Ciągle się kłócą, dokuczają sobie. Tak, są chwile, gdy są całkowicie w sobie rozpuszczeni, ale są to rzadkie chwile, nieliczne i odległe od siebie.
W miłości biegunowość znika. Miłość bardziej przypomina przyjaźń.
Możesz kochać drzewo, możesz kochać kamień, możesz kochać gwiazdy, możesz kochać trawę, możesz kochać cokolwiek. Miłość nie ma nic wspólnego z biegunowością mężczyzna-kobieta. Miłość jest ponad przeciwieństwami, stąd ta jedność jest głębsza. To jest czwarta czakra, anahata, czakra serca. I w tej czwartej naprawdę stajesz się człowiekiem. Aż do trzeciej byłeś częścią królestwa zwierząt, byłeś jednym ze zwierząt, niczym więcej, niczym specjalnym. Ale w czwartej stajesz się kimś specjalnym, niepowtarzalnym – rodzi się ludzkość, stałeś się człowiekiem.
Pamiętaj, samo wyglądanie na człowieka nie oznacza, że jesteś człowiekiem. Dopiero wtedy, gdy zaczyna funkcjonować czwarty ośrodek, stajesz się człowiekiem. Wielu ludzi umiera jak zwierzęta, nigdy nie wznoszą się oni ponad seksualność. Nigdy nie poznają, że jest pewien rodzaj miłości, który jest ponad przeciwieństwami i który jest ogromnie spełniający, gdyż nie ma w nim konfliktu. Miłość jest bezwarunkowa, seks jest warunkowy. W seksie jest dawanie i przyjmowanie. W miłości po prostu wylewasz siebie. Nie domagasz się, nie ma zapotrzebowania. Nie chodzi o to, że nic nie dostajesz – dostajesz po tysiąckroć więcej, ale nie domagasz się tego. Dzieje się to po prostu samo z siebie, cała egzystencja obsypuje cię we wzajemności, odpowiada echem.
W czwartym ośrodku znów jest jedność, spotykają się to, co niższe, i to, co wyższe. Pamiętaj o tych jednościach, gdyż stopniowo poruszamy się coraz bardziej ku staniu się jednością. Na pierwszej płaszczyźnie materia spotyka materię. Na drugiej płaszczyźnie życie spotyka się z życiem. Na trzeciej płaszczyźnie spotykają się przeciwieństwa, mężczyzna spotyka się z kobietą, yin spotyka się z yang. Na czwartej, anahata, niższe spotyka się z wyższym. Trzy ośrodki są poniżej anahaty i trzy ośrodki są wyżej od anahaty; anahata to drzwi między jednymi i drugimi, pomost.
W twym sercu Bóg spotyka się ze światem, nieprzejawione spotyka się z przejawionym, nieznane spotyka poznane, gospodarz spotyka gościa, umysł spotyka nie-umysł. Serce jest najbardziej tajemniczym ośrodkiem człowieka. I dopóki serce nie zacznie funkcjonować, nie poznasz celu życia. W sercu, pierwszy początek wyższego. Otwierają się rozległe przestrzenie... wychodzisz z tunelu.
Anahata jest wielkim oknem, czyni cię ono dostępnym dla nieba i czyni niebo dostępnym dla ciebie. Możesz też powiedzieć to w inny sposób: w anahata, w miłości, spotykają się nieświadomość z nadświadomością. Albo jeszcze inaczej można to wyrazić: w anahata, w miłości, spotykają się seks i modlitwa. Seks jest niższy od miłości, modlitwa jest wyższa od miłości. A miłość jest wielką tajemnicą. Jest w niej coś z seksu, na pewno, i jest w niej coś z modlitwy. Dlatego nie ma innej tajemnicy porównywalnej z miłością. Jest w niej coś z seksu; jeśli pójdziesz i kochasz drzewo, chcesz je objąć; chciałbyś je dotykać tak, jak dotykałbyś twarzy ukochanej osoby. Jeśli kochasz skałę, chciałbyś całować ją tak, jak całowałbyś usta ukochanej osoby; coś z seksu, coś ciągnie się z przeszłości. A jednak, gdy całujesz skałę, jest poszanowanie, wielkie zdumienie, wielki cud. Jesteś pełen szacunku, masz nastrój modlitwy, jest to coś w rodzaju wielbienia.
W miłości spotykają się modlitwa i seks. Jeśli nie jesteś uważny, miłość może spaść i stać się seksualną. Jeśli jesteś dostatecznie uważny, miłość może wznieść się wysoko i stać się pełną modlitwy.
Trzeba o tym pamiętać. Miłość jest bardzo krucha. Bardziej prawdopodobne jest, że miłość zejdzie do niższej rzeczywistości i stanie się seksem. Gdy zakochujesz się pierwszy raz w kobiecie lub w mężczyźnie, może nie być w tym nic z seksu. Wcześniej czy później seks pojawi się. Gdy pierwszy raz patrzysz na piękną kobietę, może być poszanowanie, wielkie zdumienie, jakbyś w jej twarzy ujrzał twarz Boga. Gdy spojrzysz w oczy kobiety, nagle otwierają się drzwi do tajemniczości. Nie myślisz kategoriami seksu i ciała i fizyczności, w ogóle cię to nie obchodzi. Przyzywa cię coś wyższego. Ale potem zakochujesz się i stopniowo zapominasz to, co wyższe i wchodzisz w to, co niższe.
Miłość prawie zawsze spada do tego, co niższe, gdyż nie jesteśmy świadomi. I dlatego we wszystkich językach, gdy ktoś wchodzi w miłość, mówi się o nim: "wpadł po uszy, zakochał się" Ludzie wpadają w miłość, bardzo rzadko wznoszą się w miłości. Pamiętaj, to sformułowanie jest bardzo prawidłowe. Miłość zaczyna się jako coś bardzo wysokiego, romantycznego, poetyckiego, boskiego, a potem stopniowo godzi się na coś bardzo zwyczajnego, fizycznego, zepsutego.
Miłość zaczyna się jako modlitwa, początek miłości jest religijny, ale miłość kończy się w koszmarze. Pamiętaj o tym: jeśli jesteś czujny, możesz pomóc sobie, by nie spaść, możesz pomóc sobie i poddać się dyscyplinie wznoszenia się. Wtedy miłość może stać się modlitwą.
W anahata, ośrodku serca, spotykają się niższe i wyższe. Jest to wielkie doznanie jedności, bardzo kruche, rzecz jasna, trzęsące się, drżące, niezbyt pewne; przypomina proces, idzie naprzód, cofa się; ale jeśli jesteś czujny, możesz wykorzystać ją jako punkt wyjścia do jeszcze wyższych możliwości.
Piątą czakrą jest visuddhi. To czakra modlitwy, czakra gardła, czakra modlitwy, śpiewania, porozumienia z Bogiem. W piątej czakrze spotykają się wewnętrzne z zewnętrznym. Pamiętaj, w czwartej spotykają się niższe z wyższym. W piątej spotykają się wewnętrzne z zewnętrznym. "Bóg" oznacza po prostu całą egzystencję, która jest poza tobą, a "ty" egzystencję, która jest w tobie; ja-Ty jest formą modlitwy. To mówi Martin Buber Ja – to jest doznaniem świata, Ja – Ty jest doznaniem modlitwy i Boga i miłości.
W ośrodku gardła, visuddhi – słowo "visuddhi" oznacza "czysty, najczystszy" – w piątym, miłość stała się najczystsza. Jest po prostu ekstazą, radością. Spotkały się wnętrze z zewnętrzem. Gdy wierny składa pokłon przed swoim bóstwem, to wnętrze składa pokłon zewnętrzu. Gdy ktoś śpiewa pieśń słońcu lub księżycowi, to wnętrze śpiewa pieśń zewnętrzu. I pamiętaj, byłeś świadkiem tylko jednego, widziałeś jak to wierny śpiewał pieśń swojemu bóstwu. Nie widziałeś czegoś innego, bo jest to bardzo subtelne: bóstwo śpiewa pieśń temu wiernemu. To też następuje, ale jest bardzo subtelne. Tego doznasz dopiero wtedy, gdy doświadczysz modlitwy.
Czasem modlisz się do Boga, a czasem to Bóg modli się do ciebie.
Powiem to tak, bo zazwyczaj nie mówi się tego, ponieważ powiedzenie, że Bóg modli się do ciebie wygląda na świętokradztwo, choć tak jest. Tak samo, jak matka, która śpiewa dziecku kołysankę...
tak, Bóg także śpiewa kołysankę. Ale ty musisz na nią zapracować.
Gdy twoja modlitwa została wysłuchana, gdy naprawdę otworzyłeś swoje serce, całkowicie zapomniałeś siebie, wtedy nagle modlitwa nie jest już ekspresją z twojej strony. Zaczynasz słuchać... Bóg zaczyna się modlić. Spotykają się wnętrze z zewnętrzem.
Potem jest szósta czakra, czakra medytacji, czakra trzeciego oka, czakra ajna. Spotyka się prawe z lewym, spotyka się rozum i intuicja, spotykają się męskość i kobiecość, yin i yang. Trzeba tu coś zrozumieć. W trzeciej mężczyzna i kobieta spotykają się na planie fizycznym, zewnętrznie. W szóstej znów spotyka się męskość i kobiecość, ale już nie na zewnątrz, wewnątrz. Trzecia to ośrodek seksu, a szósta to ośrodek tantry Wewnątrz jesteś obojgiem. Połowa twego istnienia jest kobieca, połowa twego istnienia jest męska. W trzecim oku, tam jest spotkanie. To trzecie oko jest symboliczne, oznacza, że twe prawe oko i lewe oko rozpływają się w jednym oku: to staje się trzecim okiem. Teraz masz dwoje oczu, dwa istnienia.
Potem będziesz miał jedno oko.
Jest takie powiedzenie Jezusa, o ogromnym znaczeniu. Posłuchaj go, medytuj nad nim. Jezus powiada: "Gdy tak oko twe jednym się stanie, całe ciało twe pełne światła będzie." Mówi on o trzecim oku. Gdy oko twe jednym się stanie, całe ciało twe pełne światła będzie.
Jedno oko łączy się z lewą półkulą mózgu, drugie łączy się z prawą półkulą mózgu. Oba są podziałem twojego istnienia, nie jesteś jeszcze symfonią. Twoja lewa i prawa strona są asymetryczne. Przyjrzałeś się kiedyś swej twarzy? Połowy twojej twarzy, prawa i lewa, nie są symetryczne. Popatrz raz jeszcze w lustro, popatrz uważnie: lewa część twojej twarzy jest inna od prawej części twojej twarzy. Twój wewnętrzny umysł podzielony jest na prawą i lewą półkulę, i funkcjonują one na różne sposoby. Lewa półkula rozumuje, a prawa półkula działa intuicyjnie. Poezja rodzi się z prawej półkuli, logika rodzi się z lewej półkuli. Jeśli lewa półkula poety zostanie usunięta, nic on nie straci, nawet nie będzie tego świadomy. Jeśli prawa półkula matematyka zostanie usunięta, zupełnie on zniknie, nie będzie wiedział co robić. Zniknie całe jego doświadczenie.
Wyobraźnia pochodzi z prawej, rozumowanie z lewej. Prawa półkula jest żeńska, a lewa półkula jest męska, a obie połączone są bardzo małym pomostem, ledwie są złączone. W szóstym ośrodku, w czakrze ajna, w ośrodku trzeciego oka, te dwie półkule spotykają się i stają się jednością. Wtedy twój rozum nie jest przeciwny twojej intuicji, a twoja wyobraźnia nie jest przeciwna twojej logice. Wtedy twoja logika i twoja wyobraźnia działają razem.
Popatrz: cokolwiek mówię, zawsze mówię logicznie, ale cokolwiek mówię, zawsze jest to nielogiczne. Treść jest nielogiczna, opakowanie jest bardzo logiczne. Jeżeli będę chciał z tobą dyskutować, mogę dyskutować, nie ma z tym żadnego problemu. Ale to, co mówię, jest czymś, co jest poza dyskusją. Jeśli twoja wiara jest przeciwna logice, nie dotarłeś jeszcze do wewnętrznej jedności. Twoja wiara powinna być poza logiką, a nie przeciwna logice. Pamiętaj o tym rozróżnieniu.
Twoja wiara powinna być poza logiką, powinna być wspierana przez logikę, do pewnego momentu logika może iść razem z nią. Może być racjonalna, może być bardzo sensowna. Nie ma potrzeby, aby wiara była przeciwna logice. Jeśli wiara jest przeciwna logice, jesteś nadal podzielony, to jedno oko jeszcze nie zdarzyło ci się.
Najwięksi mistycy świata zawsze byli też największymi logikami.
Shankara, Nagarjuna, wielcy logicy, a jednak nielogiczni. Szli z logiką tak daleko, jak tylko zdołali, a potem nagle dokonywali kwantowego przeskoku... i mówili: "Do tej chwili logika pomaga, dalej, logika nie ma prawa istnienia." Jeśli chcesz dyskutować z Shankarą, zostaniesz pokonany w tej dyskusji.
Shankara podróżował po całym tym kraju; wielki mistyk, a pokonał tysiące uczonych. Dziełem całego jego życia było: iść i pokonywać ludzi, a jednak był bardzo nielogiczny. Rano dyskutował tak logicznie, że najwięksi logicy wyglądali przy nim dziecinnie. A wieczorem modlił się i tańczył w świątyni i płakał i łkał jak dziecko.
Niewiarygodne. Napisał jedną z najpiękniejszych modlitw, i ktoś spytał go: "Jak możesz pisać tak piękne modlitwy? Jesteś takim logikiem, jak możesz być tak emocjonalny, że płaczesz i łkasz i łzy ci lecą?" Rzekł: "Moja intuicja nie jest przeciwna mojej logice, moja intuicja jest poza moją logiką. Moja logika ma pewną funkcję, którą ma wypełnić: idę razem z nią, idę z nią z całego serca, ale potem przychodzi taka chwila, gdy nie może ona przejść poza... a ja muszę przejść także poza..."
Pamiętaj, jest to największa jedność. A gdy następuje to w szóstym, gdy spotkały się twoja kobiecość z twoją męskością, twoje wewnętrzne yin i yang, stajesz się jednością. Przed tą jednością jest jeszcze jeden krok. Stałeś się jednością wewnątrz siebie. Teraz siódmą czakrą jest sahasrar. Oto czakra samadhi, ostatecznej ekstazy, totalnego orgazmu. Teraz spotyka się część z całością, spotyka się dusza i Bóg, spotyka się ty i wszystko... znikasz w totalnym orgazmie.
Może tak o tym nie myślałeś, ale powiem ci to: wszystkie siedem czakr to siedem sposobów doznawania orgazmu. Jest pewien subtelny orgazm, gdy czujesz zaspokojenie jedzeniem, pewne głębokie zadowolenie. Jest pewien subtelny orgazm, gdy masz nad kimś władzę; politycy wyglądają na bardzo szczęśliwych i zdrowych – jeśli im się udaje. Gdy są u władzy, wyglądają bardzo promiennie. Energia zdaje się ich wypełniać, wyglądają na niewyczerpywalnych, nigdy nie są zmęczeni, biegają z jednego miejsca w drugie, robią tysiące rzeczy, nigdy nie są zmęczeni, są bardzo promienni. Hitler miał taką magnetyczną siłę, ten charyzmat. Skąd pochodzi ta promienność? Jest to orgazm władzy.
Widziałeś to kiedyś? Gdy polityk stoi i otaczają go miliony ludzi, i patrzą na niego, dzieje się subtelny orgazm. On czuje się bardzo szczęśliwy, tylu ludzi zwraca na niego uwagę, tyle żywotności napływa do niego, tyle wibracji napływa do niego, styka się z jego tętnieniem i jest wielki orgazm. Staje się promienny. Eksploduje. Gdy polityk przegrywa, okazuje się fiaskiem, znika cała jego promienność, znika cały jego charyzmat. Gdy widzisz polityka, któremu nie udało się, na przykład idź teraz i zobacz Richarda Nixona, będziesz po prostu zaskoczony jak ten człowiek, który miał taką władzę, stał się tak bezsilnym. Znikł cały charyzmat. Biedny Nixon... I to ten sam człowiek był tak potężny – co się stało? Energia, która napływała do niego, już nie napływa. Ten orgazm już nie następuje. Utracił on swoją ukochaną; jego ukochaną był tłum, miał on romans z tłumem, i to zostało utracone. Politycy, gdy przegrywają, wyglądają na bardzo pustych; gdy im się powodzi, wyglądają na tak pełnych. Na tych siedmiu płaszczyznach jest siedem typów orgazmu. A przez orgazm rozumiem doznanie jedności. Ostateczne następuje w sahasrar, siódmej czakrze, gdy indywidualne ego całkowicie rozpływa się w kosmicznej całości. Jest to orgazm totalny, cel, źródło.
Chrześcijanie uczynili krzyż swoim symbolem. Gdy patrzę na krzyż, sądzę, że chrześcijanie zgubili jego prawdziwe znaczenie. Dla mnie krzyż nie jest symbolem śmierci, ale arytmetycznym znakiem plus. I ja tak to widzę, a wtedy ma on totalnie inne znaczenie, ten arytmetyczny znak plus. Ponieważ Jezus połączył się z całością w tamtej chwili na krzyżu, Jezus stał się "plus", Jezus znikł w Bogu.
Jezus przestał istnieć, tylko jedność została.
Mówiłem wam o tej legendzie, że Jezus nie chciał uczyć się drugiej litery, beta, bo powiedział: "Najpierw muszę zrozumieć alfa, jedność."
Żaden nauczyciel nie mógł go nauczyć. Trzeba było zrezygnować z jego nauki w szkole. Ale na krzyżu nauczył się znaczenia alfa. Tylko Bóg może tego nauczyć, gdyż tylko Bóg może być Mistrzem. Co stało się na krzyżu? Krzyż oznacza plus; przed krzyżem Jezus żył życiem minus, tak, jak każdy. Powiem to tak: ego to minus, ponieważ ego nie istnieje. Ego jest tym, czego nie ma, jest czymś minus. Bóg to plus, Bóg jest tym, co jest. Na krzyżu, plus Boga spotkał minus Jezusa. Ten minus rozpuścił się w plusie, Jezus stał się Chrystusem. Jezus stał się jednością, teraz nie jest już dwojgiem czy wielością, stał się alfą. To jest źródło i to jest cel. Źródło jest celem, ponieważ początek jest końcem. Alfa jest omegą.
Naukowcy zajmujący się atomami twierdzą, że każdy atom ma ładunek dodatni i ujemny. Jeśli rozdzielimy ładunki dodatnie i ujemne, następuje eksplozja; na tym polega wybuch atomowy. Każdy mały atom, niewidzialny atom, ma dwie energie: dodatnią i ujemną, minus i plus. Są one razem, są złączone w głębokim orgazmie, w głębokim stosunku seksualnym, minus z plusem, dodatnie z ujemnym. Jeśli je oderwiesz od siebie, jeśli dokonasz ich rozwodu, następuje wielka eksplozja energii. To stało się w Hiroshimie i Nagasaki: mały atom rozbity na części może stać się tak niszczący.
To samo dzieje się w sahasrar, ale z drugiej strony. Minus łączy się z plusem, nie są one odsuwane od siebie, łączą się; nie następuje rozwód, ale małżeństwo. To małżeństwo jest jednością, jogą.
Zazwyczaj istniejemy jako minus; Bóg jest energią plus, ego jest energią minus. W dniu, w którym postanowimy wrzucić swój minus w plus, nastąpi małżeństwo. To małżeństwo następuje w sahasrar, w siódmej czakrze.
Te czakry to tylko alegorie, mm? Są tylko po to, aby dać ci mapę, abyś zrozumiał jak to poszukiwanie, od jedzenia do Boga, jest jednością. To poszukiwanie zmierza do znalezienia jedności. Jesteśmy zagubieni w wielości, jesteśmy zagubieni w tłumie, jesteśmy rozbici; a całe poszukiwanie polega na znalezieniu jedności, na staniu się niepodzielnym, na staniu się indywidualnością.
Słowo czakra tak naprawdę nie oznacza "ośrodek", słowo "ośrodek" nie jest w stanie objaśnić czy opisać czy przełożyć tego poprawnie, ponieważ gdy mówimy "ośrodek" oznacza to coś statycznego. A czakra oznacza coś dynamicznego. Słowo czakra znaczy "koło"; poruszające się koło. Czakra jest więc dynamicznym ośrodkiem twojego istnienia, przypominającym niemal wir wodny, trąbę powietrzną, oko cyklonu. Jest dynamiczny, wytwarza wokół siebie pole energetyczne.
Siedem czakr...
Pierwszy ośrodek, ośrodek seksu, daje pewną integrację. Dlatego tyle jest pragnienia seksu. Jest to naturalne, samo w sobie jest korzystne i dobre, ale jeśli tu poprzestaniesz, zatrzymałeś się u wejścia do pałacu.
Wejście jest dobre, prowadzi do pałacu, ale nie jest miejscem, z którego można uczynić swą siedzibę, nie jest to miejsce, gdzie można na zawsze się zatrzymać... a błogość, czekająca na ciebie na wyższych integracjach innych ośrodków zostanie przegapiona. A w porównaniu z tą błogością i szczęściem i radością, piękno seksu jest niczym, przyjemność seksu jest niczym. Daje ci on po prostu chwilowy wgląd.
Drugą czakrą jest hara. W ośrodku hara spotyka się życie i śmierć.
Jeśli dotrzesz do drugiego ośrodka, dotrzesz do wyższego orgazmu integracji. Życie spotyka śmierć, słońce spotyka księżyc. I to spotkanie jest teraz wewnętrzne, dlatego to spotkanie może być bardziej trwałe, bardziej stabilne, ponieważ nie jesteś zależny od nikogo innego. Teraz spotykasz swoją własną wewnętrzną kobietę lub swego własnego wewnętrznego mężczyznę.
Trzeci ośrodek to pępek. Tu spotyka się to, co pozytywne z tym, co negatywne, elektryczność dodatnia z elektrycznością ujemną. Ich spotkanie jest jeszcze wyższe niż spotkanie życia i śmierci, gdyż energia elektryczna, prana, bioplazma, czy bioenergia, jest głębsza niż życie i śmierć. Istnieje przed życiem, istnieje po śmierci. Życie i śmierć istnieją dzięki bioenergii. To spotkanie bioenergii w pępku, nabhi, daje jeszcze wyższe doznanie bycia jednią, zintegrowaną jednością.
Potem jest serce. W ośrodku serca spotyka się to, co niższe i to, co wyższe. W ośrodku serca prakriti i purusha, seksualność i duchowość, to, co światowe i to, co nie z tego świata... można też nazwać to spotkaniem nieba i ziemi. Jest to jeszcze wyższe, bo po raz pierwszy zjawia się coś spoza – widzisz słońce wznoszące się znad horyzontu.
Nadal jesteś zakorzeniony w ziemi, ale twe gałęzie sięgają do nieba.
Stałeś się spotkaniem. To dlatego ośrodek serca daje najwyższe i najbardziej wysubtelnione doznanie, jakie jest zazwyczaj możliwe: doznanie miłości. Doznanie miłości jest spotkaniem ziemi i nieba; dlatego miłość w pewnej mierze jest ziemska, w innej jest niebiańska...
Ponad sercem jest ośrodek gardła. Tu znowu następuje kolejna integracja, jeszcze wyższa, jeszcze bardziej subtelna. Ośrodek ten jest ośrodkiem dawania i przyjmowania. Kiedy rodzi się dziecko, przyjmuje przez ośrodek gardła. Życie wchodzi w nie najpierw przez ośrodek gardła – dziecko wciąga powietrze, oddycha; potem ssie mleko matki. Dziecko działa z ośrodka gardła, ale on funkcjonuje połowicznie i wkrótce dziecko o nim zapomina. Ono tylko przyjmuje.
Jeszcze nie potrafi dawać. Jego miłość jest bierna. A jeśli żądasz miłości, pozostajesz w wieku dziecięcym, pozostajesz dziecinny.
Dopóki nie dojrzejesz, gdy będziesz mógł dawać miłość, nie staniesz się dorosły...
Potem jest ośrodek trzeciego oka... Dwie półkule mózgu spotykają się w trzecim oku, to jest dokładnie między dwojgiem oczu. Jedno oko reprezentuje prawą, drugie oko reprezentuje lewą, a to jest dokładnie pośrodku. Te półkule mózgu, lewa i prawa, spotykają się w trzecim oku, jest to bardzo wysoka synteza. Ludzie potrafią opisywać aż do tej chwili. To dlatego Ramakrishna mógł opisywać aż do trzeciego oka.
A kiedy zaczął mówić o tym, co finalne, o ostatecznej syntezie, która następuje w sahasrar, raz po raz zapadał w ciszę, w samadhi. Zatapiał się w niej, było to zbyt wiele... Ostatnia synteza jest syntezą przedmiotu i podmiotu, zewnętrznego i wewnętrznego, znowu. W orgazmie seksualnym spotykają się to, co zewnętrzne z tym, co wewnętrzne, ale na chwilę. W sahasrar spotykają się na trwałe.
To dlatego powiadam, że trzeba odbyć tę podróż od seksu do samadhi...
Seks to tylko przebłysk sahasrar Sahasrar da ci błogość tysiąc razy, milion razy większą, da ci dobrodziejstwo.
Człowiek jest tęczą, wszystkimi siedmioma kolorami naraz. W tym jest jego piękno ale i jego problem. Człowiek ma wiele obliczy, wiele wymiarów. Jego istnienie nie jest proste, jest wielką złożonością. I z tej złożoności rodzi się harmonia, którą nazywamy Bogiem – boska melodia.
Zatem pierwszym, co trzeba zrozumieć o człowieku, jest to, że człowieka jeszcze nie ma. Człowiek to tylko możliwość, potencjalność. Człowiek może być, człowiek to obietnica. Pies jest, skała jest, słońce jest... człowiek może być. Stąd niepokój i niedola: można przegapić, nie ma pewności. Może rozkwitniesz, może nie rozkwitniesz. Stąd drżenie, dygotanie, roztrzęsienie wewnątrz: "Kto wie czy zdołam tego dokonać czy nie?" Człowiek jest pomostem między zwierzęciem i tym, co boskie.
Zwierzęta są ogromnie szczęśliwe; rzecz jasna nie są świadome, nie są świadomie szczęśliwe, są jednak ogromnie szczęśliwe, bez zmartwień, bez neurotyki. Bóg jest ogromnie szczęśliwy i świadomy. Człowiek jest między jednym a drugim, w otchłani, zawsze niezdecydowany – być czy nie być?
Człowiek jest tęczą, powiadam, gdyż tęcza da ci totalną perspektywę, w jakiej można człowieka zrozumieć – od tego, co najniższe, do tego, co najwyższe. Tęcza ma siedem kolorów, człowiek ma siedem ośrodków istnienia. Alegoria siódemki jest bardzo stara. W Indiach alegoria ta przybrała formę siedmiu czakr: najniższą jest muladhar, najwyższą jest sahasrar, a pomiędzy nimi jest pięć stopni, pięć dalszych czakr. I człowiek musi przejść przez wszystkich tych siedem czakr, siedem stopni prowadzących do tego, co boskie.
Zwykle jesteśmy uwięzieni na najniższym. Pierwsze trzy (muladhar, svadhisthan i manipura) to czakry zwierzęce. Jeżeli żyjesz w pierwszych trzech, nie różnisz się od zwierząt, a przez to popełniasz zbrodnię. Nie chodzi o to, że w rzeczywistości popełniasz zbrodnię – popełniasz zbrodnię, gdyż nie zdołasz być tym, czym od początku miałeś być; przegapisz tę możliwość. Jeśli ziarno nie wzrasta i nie staje się kwiatem, popełnia zbrodnię – nie przeciwko komuś, przeciwko samemu sobie. I ten grzech, który człowiek popełnia wobec samego siebie, jest największym. Tak naprawdę grzechy wobec innych popełniamy dopiero wtedy, gdy popełniliśmy ten pierwszy, podstawowy grzech przeciwko samym sobie.
Pierwsze trzy czakry odnoszą się do jedzenia, pieniędzy, władzy, dominowania, seksu. Jedzenie jest najniżej, seks jest najwyżej w trzech najniższych czakrach. Trzeba to zrozumieć. Jedzenie jest najniższe – człowiek z obsesją jedzenie należy do zwierząt najniższej kategorii. Chce po prostu przeżyć. Nie ma żadnego celu, chce po prostu przeżyć po to, żeby przeżyć. Jeżeli zapytasz go po co, nie ma żadnej odpowiedzi, której mógłby ci udzielić.
Któregoś dnia Mulla Nasruddin powiedział do mnie: * Chciałbym mieć więcej ziemi.
– Ale po co? Tak jak teraz, masz jej dość – spytałem go.
– Mógłbym hodować więcej krów – odrzekł.
– A co byś z nimi zrobił? – zapytałem.
– Sprzedałbym je i zarobił pieniądze – odpowiedział.
– A potem? Co byś potem zrobił z tymi pieniędzmi? * Kupiłbym więcej ziemi.
– Po co? – zapytałem go.
– Żeby hodować jeszcze więcej krów.
I tak to trwa, ot, błędne koło, z którego nigdy nie wychodzisz; jesz po to, żeby żyć, żyjesz po to, żeby jeść. To najniższa możliwość.
Najniższą formą życia jest ameba. Ameba tylko je, to wszystko.
Ameba nie ma życia płciowego, ameba zjada wszystko, co tylko może; ameba jest dokładnym symbolem człowieka najniższego.
Ameba nie ma innych narządów, tylko usta – całe jej ciało funkcjonuje jako usta. Pochłania wszystko, co tylko znajdzie się w pobliżu; cokolwiek zbliży się, po prostu to wchłania. Wchłania to całym ciałem, całe jej ciało jest ustami. Staje się coraz większa, coraz większa; potem przychodzi chwila, gdy jest zbyt wielka i nie może sobie poradzić, wtedy dzieli się na dwoje. Wtedy zamiast jednej są dwie ameby; i zaczynają one robić to samo. Ameba po prostu je i żyje, a żyje po to, żeby jeść więcej.
Niektórzy ludzie żyją na tym najniższym poziomie. Strzeż się go – życie ma coś więcej, co może ci dać. Nie jest to tylko przetrwanie, jest to przetrwanie dla czegoś znaczącego. Przeżycie jest konieczne, ale samo w sobie nie jest celem, jest tylko środkiem.
Drugi typ, nieco wyższy niż opętany obsesją jedzenia, to maniak władzy, polityk. Chce dominować nad ludźmi. Po co? W głębi siebie czuje się bardzo, bardzo gorszy, chce pokazać światu, że "Jestem kimś, potrafię dominować, mogę ustawić was na właściwym miejscu". Nie ustawił siebie na właściwym miejscu, a próbuje cały świat ustawić na właściwym miejscu. Jest to człowiek opętany przez ego. Może poruszać się w dowolnym kierunku; jeśli zajmie się pieniędzmi, będzie gromadził pieniądze, pieniądze staną się symbolem władzy. Jeśli zajmie się polityką, nie może nad sobą zapanować dopóki nie dotrze do samego końca – a tam nic nie ma.
Miałem kiedyś kota – bardzo głupiego kota, prawie polityka.
Wchodził na drzewa, i był w tym doskonały. I wchodził na najwyższą gałąź drzewa, a potem tkwił tam i nie wiedział jak zejść. I było to problemem niemal co dnia: ktoś musiał wejść na drzewo i znieść go na dół. Tkwił tam i wrzeszczał i hałasował w agonii. I nigdy się nie nauczył. Nazywałem więc tego kota "politykiem".
Wchodzi, premier, prezydent, Adolf Hitler, Richard Nixon, wchodzi na samą górę, a potem nie ma już gdzie iść i nie wie jak zejść na dół.
Żaden polityk nie wie jak zejść na dół. Uczy się tylko jednej sztuki – jak wchodzić do góry, coraz wyżej. I potem przychodzi taka chwila, gdy nie ma już "wyżej"... Wtedy – wielka frustracja.
Powiadają, że Aleksander poradził się kiedyś astrologa. Astrolog popatrzył na jego dłoń i rzekł: "Aleksandrze, wszystko jest dobrze, staniesz się największym zdobywcą w świecie. Ale pamiętaj – jest tylko jeden świat, który można podbić." I podobno Aleksandra ogarnął wielki smutek. Astrolog zapytał: "Czemu stałeś się taki smutny, tak nagle?" Odparł: "Co innego mi zostaje? Skoro jest tylko jeden świat, gdy go podbiję, co będę robił? To sprawia, że czuję wielki smutek."
Wspinacz... U zwierząt można obserwować "kolejność dziobania".
Jeśli popatrzysz na grupę małp, stwierdzisz, że jedna jest prezydentem albo premierem, czy jakkolwiek nazwiesz króla małp, a wszystkie małpy go słuchają. On jest przywódcą, on dominuje. Jeśli napotkasz tygrysy, stwierdzisz, że jeden dominuje nad całym stadem.
Dominowanie nad kimś innym, usiłowanie zdobycia kogoś innego – to bardzo zwierzęcy instynkt.
Prawdziwy człowiek chce zdobyć siebie, nie innych. Chce poznać siebie. Nie chce zapychać jakiejś wewnętrznej dziury dominowaniem nad kimś innym. Prawdziwy człowiek kocha wolność dla siebie i także dla innych.
A trzeci jest seks; i twierdzę, że jest czymś lepszym niż jedzenie, niż polityka, gdyż ma w sobie pewną cechę nieco wyższą – wspólnotę. Ma w sobie coś wyższego. Przy jedzeniu po prostu wchłaniasz, nie dzielisz się. W dominowaniu niszczysz, nie tworzysz. Seks jest najwyższą możliwością na tej niższej płaszczyźnie – dzielisz się, dzielisz się swoją energią, i stajesz się twórczy. Jeśli chodzi o egzystencję zwierzęcą, seks jest najwyższą wartością. I ludzie są uwięzieni gdzieś w obrębie tych trzech.
Czwartą jest czakra anahata. Pierwsze trzy są zwierzęce, ostatnie trzy są boskie, a między nimi jest czwarta, anahata, czakra serca, lotos serca, czakra miłości. I to jest pomost. Miłość jest pomostem między tym, co zwierzęce, i tym, co boskie. Spróbuj zrozumieć to tak głęboko, jak to jest tylko możliwe, ponieważ to jest całe przesłanie Kabira, przesłanie miłości. Poniżej serca człowiek jest zwierzęciem, ponad sercem staje się boski. Tylko w sercu człowiek jest ludzki. To dlatego człowiek, który potrafi odczuwać, który potrafi kochać, który potrafi modlić się, który potrafi płakać, który potrafi śmiać się, który potrafi dzielić się, który potrafi mieć współczucie, jest naprawdę istotą ludzką. Pojawia się w nim ludzkość, wnikają do niego pierwsze promienie słońca.
A piątą jest visuddhi, szóstą jest ajna, a siódmą jest sahasrar W piątej miłość staje się coraz bardziej napełniona medytacją, coraz bardziej napełniona modlitwą. W szóstej miłość nie jest już relacją z innym człowiekiem. Nie jest nawet modlitwą, stała się stanem istnienia. Nie jest to tak, że kogoś kochasz, nie. Teraz przypomina to coś takiego, jakbyś był miłością. Nie jest to kwestia kochania, sama twoja energia jest miłością. Nie możesz działać inaczej. Teraz miłość to naturalny przepływ; tak, jak oddychasz, tak kochasz; jest to stan bezwarunkowy. A w siódmej jest samadhi, sahasrar – dotarłeś do domu.
W teologii chrześcijańskiej znaleźć można tę samą alegorię w opowieści, że Bóg stworzył świat w sześć dni, siódmego zaś odpoczywał. Tych sześć dni to sześć czakr, sześć ośrodków istnienia.
Siódmy jest odpoczynkiem: człowiek dotarł do domu, odpoczywa. Tej alegorii nie zrozumiano. Chrześcijanie, a szczególnie teolodzy chrześcijańscy, nigdy nie wchodzą bardzo głęboko. Ich rozumienie pozostaje powierzchowne, co najwyżej logiczne, teoretyczne, ale nigdy nie dotyka tego, co istotne. Bóg stworzył świat – najpierw stworzył materię, a na końcu stworzył człowieka. Przez pięć dni stwarzał wszystko inne w świecie, materię, zwierzęta, ptaki, a potem szóstego dnia stworzył człowieka. A w ostatniej chwili szóstego dnia stworzył kobietę. I jest to bardzo symboliczne – kobieta jest ostatnim stworzeniem, nawet mężczyzna nie jest ostatni. I ta alegoria jest jeszcze piękniejsza, bo powiada, że stworzył on kobietę z mężczyzny.
Oznacza to, że kobieta jest ulepszeniem mężczyzny, formą czystszą.
Przede wszystkim – kobieta oznacza intuicję, poezję, wyobraźnię.
Mężczyzna oznacza wolę, prozę, logikę, rozum. Są to symbole – mężczyzna oznacza cechę agresywną, kobieta oznacza przyjmowanie.
Przyjmowanie jest najwyższe. Mężczyzna oznacza logikę, rozumowanie, analizę, filozofię; kobieta oznacza religię, poezję, wyobraźnię; bardziej płynna, bardziej elastyczna. Mężczyzna walczy z Bogiem. Nauka jest czystym produktem ubocznym mężczyzny, mężczyzna walczy, zmaga się, usiłuje zdobywać. Kobieta nie walczy, po prostu wita, czeka, ulega.
A ta chrześcijańska alegoria powiada, że Bóg najpierw stworzył mężczyznę. Mężczyzna jest najwyższy w królestwie zwierząt – ale jeśli chodzi o ludzkość, kobieta jest wyższa. Teolodzy chrześcijańscy zinterpretowali to absolutnie niewłaściwie, zinterpretowali to wedle samczego szowinizmu. Myślą, że mężczyzna jest ważniejszy, dlatego Bóg najpierw stworzył mężczyznę. Skoro tak, to zwierzęta muszą być jeszcze ważniejsze! Ta logika jest fałszywa. Myślą, że mężczyzna jest sednem, kobieta jest tylko załącznikiem. W ostatniej chwili Bóg poczuł, że czegoś brakuje, wziął więc jedną z kości mężczyzny i stworzył kobietę. Kobiety nie uważa się za zbyt istotną – ot, pomocnik, po to tylko, żeby mężczyzna czuł się dobrze, w przeciwnym razie byłby samotny. Ta opowieść analizowana jest tak, że wydaje się jakby to kobieta była mniej ważna od mężczyzny, zabawka, którą mężczyzna może się bawić, bo gdyby nie to, byłby samotny. Bóg kochał mężczyznę tak bardzo, że pomyślał, że byłby on smutny i osamotniony... Nie, to nie jest prawdą.
Wyobraźnia przychodzi tylko wtedy, gdy wola zostanie poddana. Ta sama energia, która jest wolą, staje się wyobraźnią, i ta sama energia, która staje się agresją, staje się przyjmowaniem, i ta sama energia, która walczy, staje się współdziałaniem. Ta sama energia, która jest złością, staje się współczuciem. Współczucie wywodzi się ze złości, jest to złość udoskonalona, jest to wyższa symfonia wywodząca się ze złości. Miłość wywodzi się z seksu – jest wyższym dostąpieniem, czystszym.
W tantrze i jodze jest pewna mapa wnętrza człowieka. Dobrze będzie jeśli zrozumiesz tę mapę – to ci pomoże, ogromnie ci to pomoże.
Tantra i joga zakładają, że w fizjologii człowieka, w subtelnej fizjologii, nie w ciele, jest siedem ośrodków. W rzeczywistości są to metafory. Ale są one bardzo, bardzo pomocne w zrozumieniu czegoś z wnętrza człowieka. Oto tych siedem czakr.
MULADHAR
Pierwszą i najbardziej podstawową jest muladhar – dlatego nazywana jest muladhar – muladhar oznacza "najbardziej fundamentalny, podstawowy" Mul znaczy podstawowy, odnoszący się do korzeni.
Czakra muladhar jest ośrodkiem, w którym obecnie dostępna jest energia seksu, ale społeczeństwo wyrządziło wiele szkody tej czakrze.
Seks tak bardzo jest potępiany, nie można się nim cieszyć. Dlatego ta energia pozostaje gdzieś związana – oralna, analna, genitalna. Nie może przejść wyżej.
Tantra powiada, że człowieka należy przebudować zaczynając od tych trzech kwestii. Dlatego tantra mówi, że pierwsza wielka praca musi nastąpić w muladharze. Dla wolności oralnej bardzo pomaga wrzeszczenie, śmianie się, krzyczenie, płakanie, łkanie. Dlatego wybieram encounter, gestalt, primal i inne grupy tego rodzaju – wszystkie one pomagają uwolnić zablokowanie oralne. A dla uwolnienia cię od zablokowania analnego bardzo przydatne jest pranayam, bastrika – szybkie oddychanie chaotyczne – gdyż uderza ono bezpośrednio w ośrodek analny i umożliwia uwolnienie i rozluźnienie mechanizmu analnego. Dlatego medytacja dynamiczna ma ogromną wartość.
A potem jest ośrodek seksu – ośrodek seksu musi zostać pozbawiony brzemienia winy, potępiania. Musisz zacząć uczyć się go na nowo, dopiero wtedy ten uszkodzony ośrodek seksu może funkcjonować w zdrowy sposób. Musisz zacząć na nowo uczyć się cieszenia się nim – bez żadnego poczucia winy.
Czakra muladhar musi zostać uwolniona – uwolniona od zatwardzenia, uwolniona od biegunki. Czakra muladhar musi funkcjonować optymalnie, w stu procentach – wtedy energia zaczyna się poruszać.
SVADISTHAN
Drugą czakrą jest svadisthan – to hara, ośrodek śmierci. Te dwa ośrodki są bardzo zniszczone, gdyż człowiek boi się seksu i człowiek boi się śmierci. Dlatego unika się śmierci – nie mówi o śmierci!
Zapomnij o niej! Ona nie istnieje. Nawet jeśli czasami istnieje, nie zauważaj jej, nie zwracaj na nią uwagi. Myśl dalej, że będziesz żył wiecznie – unikaj śmierci!
Tantra powiada: nie unikaj seksu i nie unikaj śmierci. To dlatego Saraha chodził medytować na pole kremacyjne – by nie unikać śmierci. I chodził tam z kobietą, która uczyła łucznictwa – aby przeżywać życie zdrowego, pełnego seksu, seksu optymalnego. Na polu kremacyjnym, gdy żył z kobietą, te dwa ośrodki musiały zostać uwolnione – śmierć i seks. Gdy już zaakceptujesz śmierć i nie boisz się jej, gdy już zaakceptujesz seks i nie boisz się go, te dwa dolne ośrodki zostają uwolnione.
MANIPURA
Trzeci ośrodek, manipura, jest ośrodkiem wszystkich sentymentów, emocji. W manipurze ciągle tłumimy emocje. Oznacza to diament.
Życie jest cenne ze względu na sentymenty, emocje, śmiech, płacz, łzy i uśmiechy. Wszystko to sprawia, że życie jest cenne. Na tym polega chwała życia – dlatego czakra ta nazywana jest manipura, czakrą diamentową.
Tylko człowiek może posiąść ten cenny diament. Zwierzęta nie mogą śmiać się; jasne, nie mogą też płakać. Łzy mają pewien wymiar dany tylko człowiekowi. Piękno łez, piękno śmiechu, poezja łez i poezja śmiechu dane są tylko człowiekowi. Wszystkie inne zwierzęta mają tylko dwie czakry – muladhar i svadisthan. Rodzą się i umierają – niewiele jest między jednym i drugim. Jeśli i ty rodzisz się i umierasz, jesteś zwierzęciem – jeszcze nie jesteś człowiekiem. A wielu, miliony ludzi, żyje tylko z tymi dwoma czakrami. Nigdy nie wychodzą poza nie.
Nauczono nas tłumić sentymenty. Nauczono nas nie być sentymentalnymi. Nauczono nas, że sentymentalność nie popłaca – bądź praktyczny, bądź twardy – nie bądź miękki, nie daj się zranić!
Wtedy można cię wykorzystać. Bądź twardy! Przynajmniej pokaż, że jesteś twardy, przynajmniej udawaj, że jesteś groźny, że nie jesteś łagodną istotą. Stwórz wokół siebie strach. Nie śmiej się, bo gdy się śmiejesz, nie zdołasz stworzyć wokół siebie strachu. Nie płacz – gdy płaczesz, pokazujesz, że boisz się sam siebie. Nie pokazuj swych ludzkich ograniczeń. Udawaj, że jesteś doskonały.
Tłum trzeci ośrodek, a staniesz się żołnierzem, nie człowiekiem, ale żołnierzem – człowiekiem armii, człowiekiem fałszywym.
Wiele pracy jest w tantrze dla uwolnienia trzeciego ośrodka. Emocje trzeba uwolnić, rozprężyć. Gdy masz ochotę na płacz, musisz płakać; gdy masz ochotę śmiać się, musisz się śmiać. Musisz porzucić nonsens tłumienia, musisz nauczyć się ekspresji, bo tylko przez swoje sentymenty, swoje emocje, swoją wrażliwość, docierasz do tej wibracji, dzięki której możliwe jest porozumienie.
Trzeba uczynić trzeci ośrodek coraz bardziej dostępnym. Jest on przeciwny myśleniu, jeśli więc dopuścisz trzeci ośrodek do głosu, łatwiej odprężysz się w swym spiętym umyśle. Bądź autentyczny, wrażliwy, więcej dotykaj, więcej odczuwaj, więcej się śmiej, więcej płacz. I pamiętaj – nie możesz zrobić więcej niż potrzeba, nie możesz przesadzić. Nie możesz wyzwolić nawet jednej łzy więcej niż jest to potrzebne, i nie możesz śmiać się więcej niż jest to potrzebne. Nie bój się więc, i nie żałuj sobie.
Tantra pozwala życiu na wszystkie jego emocje. Takie są te trzy dolne ośrodki – dolne nie w sensie oceniania – są to trzy dolne ośrodki, trzy dolne szczeble drabiny.
ANAHATA
Potem przychodzi czwarty ośrodek, ośrodek serca, zwany anahata. To słowo jest piękne – anahata oznacza niewydobyty dźwięk. Oznacza dokładnie to, co ludzie zen mają na myśli wtedy, gdy mówią: "Czy słyszysz dźwięk jednej klaszczącej dłoni?" – niewydobyty dźwięk.
Serce jest dokładnie pośrodku, trzy ośrodki są poniżej niego, trzy ośrodki powyżej. I serce jest drzwiami od niższego do wyższego, albo od wyższego do niższego. Serce jest jak skrzyżowanie dróg.
A serce jest zupełnie pomijane. Nie uczono cię żyć z głębi serca.
Nawet nie pozwolono ci wejść do królestwa serca, gdyż jest to bardzo niebezpieczne. Jest to ośrodek bezdźwięcznego dźwięku, jest to ośrodek nielingwistyczny, dźwięku niewydobytego. Język jest dźwiękiem wydobytym, musimy tworzyć go strunami głosowymi.
Musi być wydobyty – to dwie klaszczące dłonie. Serce to jedna klaszcząca dłoń. W sercu nie ma słowa – jest ono bez słów.
Zupełnie unikamy serca, omijamy je. Żyjemy tak, jakby serce nie istniało – albo, co najwyżej, jakby było mechanizmem pompy służącym oddychaniu, tyle tylko. Tak nie jest. Płuca to nie serce.
Serce jest ukryte głęboko za płucami. I nie jest ono czymś fizycznym.
Jest miejscem, w którym powstaje miłość. Dlatego miłość nie jest sentymentem. A miłość sentymentalna mieści się w trzecim ośrodku, nie w czwartym.
Miłość nie jest tylko sentymentalna. Miłość ma więcej głębi niż sentymenty, miłość jest ważniejsza niż sentymenty. Sentymenty są chwilowe. Mniej czy bardziej, sentyment miłości jest błędnie pojmowany jako doznanie miłości. Jednego dnia zakochujesz się w jakimś mężczyźnie czy kobiecie, następnego dnia już tego nie ma – a ty nazywasz to miłością. To nie jest miłość. To sentyment. Spodobała ci się ta kobieta, spodobała się, pamiętaj, nie wywołała w tobie miłości – było to "polubienie" tak, jak lubisz lody. Było to upodobanie. Upodobania przychodzą i odchodzą, upodobania są chwilowe, nie mogą długo trwać, nie mają żadnej możliwości trwania.
Spodobała ci się jakaś kobieta, pokochałeś ją, i koniec! To upodobanie jest skończone. Tak samo gdy polubisz lody, zjadłeś je i już wcale nie patrzysz na lody A jeśli ktoś będzie dawał ci więcej lodów, powiesz "To powoduje mdłości – dość! Więcej już nie mogę."
Upodobanie nie jest miłością. Nigdy nie pomyl upodobania z miłością, bo wtedy całe twoje życie będzie tylko drewnem niesionym przez fale... Będziesz dryfował od jednego człowieka do drugiego, nigdy nie rozwinie się intymność.
Czwarty ośrodek, anahata, jest bardzo istotny, ponieważ to w sercu po raz pierwszy nawiązałeś kontakt z matką. To przez serce byłeś połączony ze swoją matką, nie przez głowę. W głębokiej miłości, w głębokim orgazmie, znów jesteś połączony przez serce, nie przez głowę. W medytacji, w modlitwie, dzieje się to samo – jesteś połączony z egzystencją poprzez serce, serce z sercem. Tak, jest to dialog serca z sercem, nie głowy z głową. Jest to nielingwistyczne.
A ośrodek serca jest tym ośrodkiem, w którym powstaje bezdźwięczny dźwięk. Gdy odprężysz się w ośrodku serca, usłyszysz Omkar, Aum. Jest to wielkie odkrycie. Ci, którzy wstąpili do serca, słyszą wewnątrz swojego istnienia ciągłe śpiewanie, które brzmieniem przypomina aum. Czy kiedykolwiek słyszałeś śpiewanie, które następuje samo z siebie? Ty go nie robisz...
Dlatego nie zalecam mantr Można stale śpiewać aum, aum, aum i można stworzyć mentalny substytut serca. To nie pomoże. To oszukiwanie siebie. A śpiewać można latami, i możesz stworzyć wewnątrz fałszywy dźwięk, jakby przemawiało twoje serce – tak nie jest. Jeśli chcesz poznać serce, nie należy śpiewać aum, musisz po prostu być w ciszy. Pewnego dnia, nagle, jest ta mantra. Pewnego dnia, gdy zapadniesz się w ciszy, nagle słyszysz dźwięk dobiegający znikąd. Powstaje on w twoim najgłębszym wnętrzu. Jest to dźwięk twojej wewnętrznej ciszy. Tak, jak w cichą noc jest pewien dźwięk, dźwięk ciszy, dokładnie tak samo pojawia się w tobie pewien dźwięk na znacznie głębszym poziomie.
Pojawia się, będę powtarzał to raz po raz – nie wywołujesz go, nie powtarzasz aum, aum. Nie, nie wypowiadasz ani jednego słowa.
Jesteś po prostu w pokoju. Jesteś po prostu w ciszy. A on wybucha jak wiosna... nagle zaczyna płynąć, jest. Słyszysz go – nie wypowiadasz go, słyszysz go.
W ośrodku serca, w czakrze anahata, słyszysz. A ty nigdy nie słyszałeś w sobie niczego, żadnego dźwięku, żadnego omkar, żadnej mantry. To znaczy tyle tylko, że unikałeś serca. Ten wodospad istnieje, i dźwięk płynącej wody istnieje, ale ty go unikałeś, omijałeś go, poszedłeś jakąś inną drogą, poszedłeś jakimś skrótem. Ten skrót wychodzi z trzeciego ośrodka i unika czwartego. Czwarty ośrodek jest najbardziej niebezpieczny, gdyż z tego ośrodka rodzi się ufność, rodzi się wiara. A umysł musi go unikać. Gdyby umysł go nie unikał, nie byłoby możliwości istnienia wątpliwości. Umysł żyje dzięki wątpliwościom.
To jest czwarty ośrodek. A tantra powiada, że przez miłość poznasz ten czwarty ośrodek.
VISUDDHI
Piąty ośrodek nazywany jest visuddhi. Visuddhi oznacza czystość.
Jasne, po nastąpieniu miłości jest czystość i niewinność, nigdy wcześniej. Miłość oczyszcza i tylko miłość – nic innego nie oczyszcza. Nawet najbrzydszy człowiek w miłości staje się piękny.
Miłość jest nektarem. Oczyszcza wszystkie trucizny. Dlatego piąty ośrodek nazywany jest visuddhi – visuddhi oznacza czystość, czystość absolutną. Jest to ośrodek gardła.
A tantra powiada: mów tylko wtedy, gdy dotarłeś do piątego ośrodka przez czwarty, mów tylko przez miłość, inaczej nie mów. Mów poprzez współczucie, inaczej nie mów! Po co mówić? Jeśli dotarłeś przez serce i jeśli usłyszałeś Boga tam przemawiającego, albo Boga, który płynie tam jak wodospad, jeśli usłyszałeś dźwięk Boga, dźwięk jednej klaszczącej dłoni, dopiero wtedy wolno ci mówić, wtedy twój ośrodek gardła zdoła przekazać to przesłanie, wtedy coś można wlać nawet w słowa. Gdy to masz, można wlać to nawet w słowa.
Bardzo nieliczni ludzie docierają do piątego ośrodka, bardzo rzadko, gdyż nie docierają nawet do czwartego, jak więc mogą dotrzeć do piątego? Jest to bardzo rzadkie. Gdzieś jest jakiś Chrystus, jakiś Budda, jakiś Saraha, oni docierają do piątego. Nawet piękno ich słów jest ogromne – a co dopiero mówić o ich ciszy? Nawet ich słowa zawierają ciszę. Mówią oni, a jednak nie mówią. Mówią, i mówią to, co niewypowiadalne, niewysłowione, nie dające się wyrazić.
Ty też używasz gardła, ale to nie jest visuddhi. Ta czakra jest zupełnie martwa. Gdy ta czakra ożywa, w twych słowach jest miód, twoje słowa mają aromat, w twoich słowach jest muzyka, taniec. Wtedy wszystko, co mówisz, jest poezją, wszystko, co wypowiadasz, jest czystą radością.
AJNA
A szósta czakra to ajna: ajna oznacza porządek. W szóstym ośrodku jesteś uporządkowany, nigdy wcześniej. W szóstej czakrze stajesz się panem, nie wcześniej. Wcześniej byłeś niewolnikiem. W szóstej czakrze, cokolwiek wypowiesz, stanie się to, czegokolwiek zapragniesz, stanie się to. W szóstej czakrze masz wolę, nigdy wcześniej. Wcześniej wola nie istnieje. Ale jest w tym pewien paradoks.
W czwartej czakrze znika ego. W piątej czakrze znikają wszelkie nieczystości i wtedy masz wolę, nie możesz więc tą wolą ranić. W istocie rzeczy nie jest to już twoja wola, jest to wola Boga, gdyż ego znika w czwartym ośrodku, wszystkie nieczystości znikają w piątym.
Teraz jesteś najczystszym istnieniem, samym nośnikiem, narzędziem, posłańcem. Teraz masz wolę, ponieważ cię nie ma – teraz wola Boga jest twoją wolą.
Bardzo rzadko człowiek dociera do szóstej czakry, ponieważ jest ona ostatnia, w pewnym sensie. W tym świecie jest ostatnia. Poza nią jest siódma, ale wtedy wkraczasz w totalnie inny świat, odrębną rzeczywistość. Szósta jest ostatnią linią graniczną, posterunkiem kontrolnym.
SAHASRAR
Siódmą jest sahasrar – sahasrar oznacza tysiącpłatkowy lotos. Gdy twoja energia przechodzi do siódmej – sahasrar – stajesz się lotosem.
Teraz nie potrzebujesz już szukać miodu innych kwiatów – teraz pszczoły zaczynają przychodzić do ciebie. Teraz przyciągasz pszczoły z całej ziemi, a czasem nawet zaczynają do ciebie przychodzić pszczoły z innych planet. Twoja sahasrar otworzyła się, twój lotos rozkwitł pełnią kwiecia. Ten lotos to Nirvana.
Najniższą jest muladhar W najniższej rodzi się życie, życie ciała i zmysłów. W siódmej rodzi się życie, życie wieczne, nie ciała, nie zmysłów. Taka jest fizjologia tantry Nie jest to fizjologia książek medycznych. Nie szukaj jej w księgach medycznych, nie ma jej tam.
Jest to metafora, jest to pewien sposób przekazu. Oto mapa, która ma wszystko uczynić zrozumiałym.
Na pastwisku tego świata, bez końca odsuwam na boki wysokie trawy, poszukując byka. Idąc z biegiem nienazwanych rzek, gubić się na krzyżujących się ścieżkach pośród odległych gór, siły mnie zawodzą, życiowość wyczerpuje się, byka nie mogę znaleźć. Słyszę tylko racice biegnące nocą przez las.
1.Poszukiwanie byka
Wyruszamy na niezwykłą pielgrzymkę. Dziesięć byków Zen to coś unikalnego w historii ludzkiej świadomości.
Prawdę wyrażano na wiele sposobów i zawsze stwierdzano, że pozostaje niewyrażoną, bez względu na to, co robisz.
Obojętne jak bardzo byś ją wyrażał, umyka, wymyka się. Po prostu wymyka się opisom. Słowa, których dlań używasz, nie mogą jej zawrzeć. A z chwilą, gdy wyraziłeś, natychmiast odczuwasz frustrację; tak jakby to, co istotne zostało opuszczone, a tylko to, co nieistotne zostało wyrażone.
Dziesięć byków zen stanowi jedyny w swoim rodzaju wysiłek zmierzający do wyrażenia tego, co jest niewyrażalne.
Byk jest symbolem energii, witalności, dynamizmu. Byk oznacza samo życie. Byk oznacza twoją wewnętrzną moc, twoją potencjalność. Byk jest symbolem, pamiętaj o tym. Ty jesteś, masz też życie, ale nie wiesz czym jest życie. Masz energię, ale nie wiesz skąd ta energia pochodzi i do jakiego celu ta energia zmierza.
Jesteś tą energią, a jednak jesteś nieświadomy tego, czym jest ta energia. Nieświadomy żyjesz. Nie zadałeś podstawowego pytania: Kim jestem? To pytanie jest tym samym co poszukiwanie byka. Kim jestem? A dopóki nie zostanie to poznane, jak możesz żyć? Wtedy wszystko będzie próżne, bo to podstawowe pytanie nie zostało zadane, nie odpowiedziano na nie. Dopóki nie poznasz siebie, cokolwiek robisz, będzie to próżne. Najbardziej podstawową sprawą jest poznanie siebie. Ale dzieje się tak, że stale przegapiamy to, co najbardziej podstawowe, i stale przejmujemy się błahostkami.
Czym są wysokie trawy? Symbolem. Poezja mówi symbolami. Malarstwo maluje symbole, poezja mówi symbole. Pragnienia są tymi wysokimi trawami, w których zagubił się twój byk.
Jeśli zdołasz zrozumieć jakość swej energii, będziesz mógł zrozumieć co stanowi dla ciebie spełnienie. Inaczej, nie poznawszy siebie, stale biegniesz. Ten bieg jest prawie szalony. Zatrzymaj się przy drodze, pomedytuj chwilę, zastanów się nad tym, co robisz, po co to robisz.
Nie biegnij gorączkowo, bo to biegnięcie zmusi cię do jeszcze szybszego biegu.
To poszukiwanie jest trudne, ponieważ prawda jest nie tylko nieznana – jest niepoznawalna. To poszukiwanie jest trudne, ponieważ poszukujący musi zaryzykować dla niego całe swoje życie.
Jeśli słuchasz świętych pism, idziesz z biegiem rzek nazwanych. Jeśli jesteś wyznawcą jakiejś religii, sekty, kościoła, masz mapę – a dla prawdy nie może być żadnej mapy. Nie może być żadnej mapy, ponieważ prawda jest prywatna, nie publiczna.
I przychodzi w tym poszukiwaniu chwila, gdy czujesz się kompletnie wyczerpany, zmęczony. Zaczynasz myśleć, że lepiej byłoby, gdybyś nigdy tego poszukiwania nie rozpoczął. Czujesz się tak sfrustrowany, że zaczynasz odczuwać zazdrość wobec tych, którzy nigdy takimi sprawami się nie przejmowali. Jest to naturalne, ale jest to dokładnie ta chwila, gdy zaczyna się prawdziwe poszukiwanie.
Ta wyczerpana energia, to zmęczenie, pochodzą z umysłu. Umysł czuje się zmęczony, bo umysł zawsze jest szczęśliwy, gdy może korzystać z map. Wobec znanego, umysł pozostaje panem; wobec nieznanego, dziwnego, umysł jest całkowicie zagubiony...
Ta chwila przychodzi w poszukiwaniu każdego człowieka. Test to znaczący moment. A jeśli zdołasz wyruszyć, nawet czując się wyczerpany, zmęczony, sfrustrowany, jeśli mimo tego zdołasz wyruszyć i iść i iść, umysł zostaje porzucony i pojawiają się pierwsze przebłyski medytacji.
Na brzegu rzeki, pod drzewami, odkrywam ślady kopyt! Nawet pod pachnącą trawą widzę jego ślady. Głęboko w odległych górach można je znaleźć. Te ślady nie mogą być bardziej ukryte niż nos człowieka zwrócony ku niebu.
2. Odkrycie śladów
Umysł zostaje porzucony dopiero wtedy, kiedy ty trwasz i trwasz, podczas gdy umysł każe ci zaprzestać. Jeśli nie posłuchasz umysłu i powiesz: "Będę zgłębiał, będę szukał – jeśli ty jesteś zmęczony, możesz odpaść" – umysł będzie trzymał się ciebie jeszcze nieco dłużej. Ale jeśli nie posłuchasz i pozostaniesz z dystansem i bez przejmowania się, twe oczy skupione na celu, na byku, odkryją ślady.
Zawsze tu były, tylko ty byłeś zbyt zatłoczony myślami, zbyt zachmurzony umysłem. Dlatego nie widziałeś tych subtelnych śladów.
A teraz, nawet pod trawą, nawet pod tymi samymi pragnieniami, znajdujesz te same ślady byka. Nawet pod pragnieniami znajdujesz ukrytego Boga. Nawet pod tak zwanymi ziemskimi sprawami, odszukujesz coś z tego spoza.
Byk nigdy nie zagubił się – ponieważ tym bykiem jesteś ty Ten byk jest twoją energią, to twoje życie. Zasadą twojej dynamiki jest byk.
Byk nigdy nie zaginął. Jeśli zdołasz to zrozumieć, poszukiwać nie potrzeba. Wtedy samo to zrozumienie wystarcza. Ale jeśli to zrozumienie nie przyszło do ciebie, poszukiwanie jest potrzebne.
Poszukiwanie nie pomoże ci dotrzeć do celu, bo cel nigdy nie został zagubiony. Poszukiwanie pomoże ci tylko porzucić chciwość, lęk, chęć posiadania, zazdrość, nienawiść, złość. Poszukiwanie pomoże ci tylko porzucić przeszkody, a gdy tych przeszkód już nie będzie, nagle zdajesz sobie sprawę: "Zawsze tu istniałem! Nigdy nigdzie nie poszedłem!" Byk tu jest. Poszukujący jest poszukiwanym. Tylko parę niepotrzebnych rzeczy tłoczy się w tobie, porzuć je, a odkryjesz sam siebie w całej swojej chwale.
To poszukiwanie jest indywidualne, jest pełne niebezpieczeństw.
Samemu trzeba wędrować. Ale na tym polega jego piękno. W głębokiej samotności, tylko w głębokiej samotności, gdy nawet jednej myśli nie ma, Bóg wchodzi w ciebie, lub inaczej, opuszcza cię. W głębokiej samotności, inteligencja staje się płomieniem, jasnym. W głębokiej samotności, cisza i błogość otaczają cię. W głębokiej samotności, otwierają się twoje oczy, otwiera się twoje istnienie. To poszukiwanie jest indywidualne.
Słyszę śpiew słowika. Słońce jest ciepłe, wiatr jest lekki, wierzby nad brzegiem są, zielone. Żaden byk nie może się tu ukryć! Jakiż artysta zdoła namalować tą masywną, głowę, te majestatyczne rogi?
3. Ujrzenie byka
Trzecia sutra mówi o wrażliwości... Gdy stajesz się wrażliwy, wrażliwy na wszystko to, co dzieje się wokół – śpiew słowika – gdy stajesz się wrażliwy na wszystko, co ci się przytrafia, i otacza cię, słońce jest ciepłe, wiatr jest lekki, wierzby nad brzegiem są zielone.
W takiej wrażliwości, jak może ukryć się byk? Byk może ukryć się, jeśli jesteś skoncentrowany w jednym kierunku; wtedy jest wiele kierunków, gdzie byk może się ukryć. A gdy nie jesteś skoncentrowany w żadnym kierunku, po prostu otwarty na wszystkie kierunki, jak byk zdoła się ukryć? Piękna sutra. Teraz nie ma tej możliwości, ponieważ nie ma ani jednego miejsca, które byłoby poza twoją świadomością. Nie ma miejsca, w którym można byłoby się ukryć.
Przez koncentrację możesz unikać. Stajesz się uważny na jedną sprawę kosztem tysiąca innych rzeczy.
W medytacji jesteś po prostu świadomy, bez żadnego zawężania. Niczego nie odsuwasz na bok. Po prostu jesteś otwarty i dostępny.
Gdy śpiewa słowik, jesteś dostępny. Gdy odczuwane jest słońce, dotyka twojego ciała i czujesz ciepło, jesteś dostępny. Gdy wieje wiatr, czujesz go, jesteś dostępny. Dziecko płacze, pies szczeka – po prostu jesteś uważny. Nie masz żadnego przedmiotu (swojej uważności).
Koncentracja jest przedmiotowa. W medytacji nie ma przedmiotu. A w uważności bez wybierania umysł znika, bo umysł może pozostać tylko wtedy, gdy świadomość jest wąska. Gdy świadomość jest szeroka, szeroko otwarta, umysł nie może istnieć. Umysł może istnieć tylko wraz z wyborami...
Powiem to w ten sposób: umysł jest zawężonym stanem świadomości, świadomością płynącą bardzo wąskim kanałem, tunelem. Medytacja to po prostu stanie pod gołym niebem, bycie dostępnym dla wszystkiego...
I nagle widzisz byka! W wielkiej wrażliwości, nagle jesteś świadomy swojej energii, czystej energii, sama rozkosz.
To tego dotyczy wrażliwość – twoich zmysłów stopionych w jedną wrażliwość. Nie chodzi tu o to, że masz oczy i uszy i nos, nie; jesteś oczouszonosem jednocześnie. Nie ma przerwy. Widzisz i słyszysz i czujesz i smakujesz na raz, równocześnie. Nie wybrałeś żadnego konkretnego zmysłu.
Prawdziwy człowiek rozumiejący żyje przez zmysły, jego dotyk jest totalny. Gdy dotyka cię prawdziwy człowiek rozumiejący, natychmiast odczuwasz przepływ energii. Nagle czujesz, że coś wewnątrz ciebie zostało przebudzone, jego energia dotknęła twojej śpiącej energii. Coś w tobie powstaje.
Tu zen jest najlepszy. Żadna inna religia, żaden inny rozwój, nie dotarł tak głęboko do właściwej ścieżki. Zmysły powinny pozostać żywe, i jeszcze coś – twoje zmysły powinny wpaść w głęboki wewnętrzny rytm i harmonię, powinny stać się orkiestrą. Dopiero wtedy prawda może być poznana, dopiero wtedy możesz pochwycić byka.
Chwytam go w zaciętej walce. Jego wielka wola i moc są niewyczerpane. Rusza na wysoki płaskowyż, daleko ponad mgłami chmur, albo stoi w nieprzeniknionym wąwozie.
4. Złapanie byka
Będzie walka, bo umysł nie tak łatwo odda swą moc. Tak długo umysł był dyktatorem, teraz chcesz, by dyktator zszedł z tronu; jest to niemożliwe. Umysł przyzwyczaił się do kierowania i popychania cię na wszystkie strony. Stoczy z tobą zaciętą potyczkę. Będzie cię ścigał, i będzie znajdywał chwile słabości, w których znów może zapanować nad tobą.
Ale, kiedy zobaczysz byka, energię swojego istnienia, możesz go pochwycić. Oczywiście, będzie walka, ponieważ tak długo umysł pozostawał u władzy..
A ta energia, ten byk, jest niewyczerpana. Czasem stoi na szczycie wzgórza, na szczycie jakiegoś przeżycia. Czasem w dolinie, w głębokim wąwozie.
Gdy staniesz się wrażliwy na otaczający cię świat, twoja wrażliwość może być zwrócona do wewnątrz, ku twemu wewnętrznemu domowi.
Jest to ta sama wrażliwość, dzięki której słyszałeś śpiew słowika, dzięki której odczuwałeś ciepło słońca, dzięki której czułeś aromat kwiatu. Jest to ta sama wrażliwość, która teraz została zwrócona do wewnątrz. Dzięki tej samej wrażliwości będziesz smakował Siebie, odczuwał Siebie, widział Siebie, dotykał Siebie.
Wykorzystaj świat jako szkolenie wrażliwości. Zawsze pamiętaj: jeżeli zdołasz stać się bardziej i bardziej wrażliwy, wszystko będzie absolutnie właściwe. Za każdym drzewem, i pod każdym kamieniem, ukrywa się byk. Dotykaj z miłością, a nawet kamień odpowie, i tam możesz poczuć byka. Patrz z miłością na gwiazdy, a gwiazdy odpowiadają – byk tam się ukrywa.
Byk jest energią Totalności. Jesteś jej częścią. Jeśli jesteś żywy i wrażliwy, możesz odczuć całość.
Byk zawsze na ciebie czeka. Byk nie jest gdzieś poza tobą. Byk jest twoim najbardziej wewnętrznym rdzeniem. Między bykiem i tobą jest ogromna ściana umysłu, myśli. Myśli są cegłami, zrobionymi ze szkła. Możesz więc przez nie widzieć i możesz nie zdawać sobie sprawy, że między tobą i rzeczywistością jest ściana.
Walka będzie nieco trudna, ponieważ umysł nie da się łatwo przekonać – bo dla umysłu będzie to śmierć...
Śmierć umysłu jest twoim życiem. A życie umysłu to twoja śmierć.
Jeśli wybierasz umysł, popełniasz samobójstwo, jeśli chodzi o twoje wewnętrzne istnienie. Jeśli wybierasz siebie, musisz porzucić umysł – i to właśnie jest medytacja.
Bat i powróz są potrzebne, inaczej może on zabłądzić w jakąś zapyloną drogę. Będąc dobrze wyćwiczonym, staje się naturalnie łagodny. Potem, nie pętany, słucha swego pana.
5. Poskromienie byka
Bat jest symbolem uważności, a powróz jest symbolem wewnętrznej dyscypliny. Uważność i dyscyplina są najbardziej fundamentalne dla poszukującego. Jeśli poddasz się dyscyplinie bez uważności, staniesz się hipokrytą. Jeśli poddasz się dyscyplinie bez uważności, staniesz się zombie, robotem. Może nikomu nie wyrządzisz krzywdy, może będziesz znany jako dobry człowiek, albo nawet święty, ale nie zdołasz żyć swoim prawdziwym życiem, nie będziesz mógł go świętować. Nie będzie w nim rozkoszy. Staniesz się zbyt poważny, gotowość do zabawy odejdzie na zawsze. A powaga jest chorobą.
Jeśli dyscyplina jest bez uważności, narzucasz ją siłą – i będzie to przemoc, gwałt na twoim własnym istnieniu. Nie da ci to wolności, stworzy więcej i więcej, większych i większych więzień. Dyscyplina jest słuszna, jeśli opiera się na uważności. Dyscyplina zupełnie traci słuszność, staje się zatruta, gdy jest przestrzegana bez uważności, przez ślepy, wierzący umysł.
Pierwszą rzeczą jest więc bat – uważność. A drugą jest powróz – dyscyplina. Po co jest dyscyplina potrzebna? Jeśli jesteś uważny, wydaje się, że uważność wystarcza. W końcu wystarczy, ale nie na początku, bo umysł ma głębokie wzorce, a energia porusza się zgodnie ze starymi nawykami i starymi wzorcami. Nowe kanały trzeba stworzyć.
Możesz stać się uważny, ale na początku samo w sobie nie będzie to wystarczało, ponieważ umysł, znalazłszy nową okazję do wejścia w jakiś stary wzorzec, natychmiast wślizguje się w niego, w ułamku sekundy. Wpadnięcia w złość dokonuje natychmiast. Zanim staniesz się tego świadomy, gniew już się pojawił. Później, gdy twoja uważność stanie się totalna, gdy twoja uważność stanie się z tobą jednością absolutną, wtedy zanim cokolwiek się stanie, uważność zawsze jest, a priori. Jeśli przychodzi złość, przed złością jest uważność; jeśli owładnie tobą seksualność, zanim to nastąpi, jest uważność. Gdy uważność staje się czymś naturalnym, spontanicznym, jak oddychanie, kiedy jest nawet we śnie, dyscyplinę można porzucić.
Ale na początku – nie. Na początku, gdy uważność tworzy się, dyscyplina będzie bardzo pomocna.
Dyscyplina potrzebna jest do stworzenia nowych szlaków. Dlatego uważność i dyscyplina powinny iść razem.
Są ludzie mówiący, że wystarczy sama uważność. W pewnej mierze mają rację, ale dotarcie do tego punktu uważności, gdy wszystkiego jest dość, gdy jest jego własna dyscyplina, jest bardzo, bardzo trudne. Rzadko to następuje.
Są też inni, którzy stale mówią, że dyscyplina wystarcza, nie potrzeba uważności. Oni też mówią o drugim ekstremum. Sama dyscyplina nie może wystarczyć. Wtedy człowiek, który stale narzuca sobie dyscyplinę, stopniowo staje się mechanicznym robotem.
Wiele religii nauczało jedynie dyscypliny, moralności, dobrych działań i dobrych uczynków – światu to nie pomogło. Ludzie przez to nie stali się uważni, żywi. Oba przeciwieństwa są tylko połową i połową. Zen powiada, że trzeba równocześnie przestrzegać uważności i dyscypliny. Między tymi dwoma przeciwieństwami trzeba stworzyć pewien rytm. Należy zacząć od bata, a skończyć na powrozie...
Byk dobrze zna zapylone drogi, i jeśli nie użyje się bata i powrozu, istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że byk, którego pochwyciłeś, znów się zagubi.
Potrzebne jest ćwiczenie, ale ćwiczenie nie jest celem. Ćwiczenie jest tylko środkiem. W końcu trzeba wyjść z ćwiczenia, trzeba zapomnieć o wszelkiej dyscyplinie. Jeśli musisz kontynuować swoją dyscyplinę, pokazuje to po prostu, że ta dyscyplina nie jest jeszcze naturalna.
Na początku pozostajesz uważny, tworzysz nowe szlaki dla energii swojego umysłu. Stopniowo, nie będzie potrzeby, stopniowo, nawet pozostawanie w uważności nie będzie potrzebne. Po prostu jesteś uważny, nie usiłujesz być uważny. Dopiero wtedy jest rozkwit, gdy uważność jest naturalna, gdy medytacji nie trzeba robić, ale ona po prostu sama się dzieje. Stała się twoim klimatem, żyjesz w niej. Jesteś nią.
Dosiadłszy byka, powoli wracam do domu. Głos mojego fletu przenika wieczór. Nadając tempo uderzeniami dłoni, pulsująca harmonia, kieruję nieskończonym rytmem. Ktokolwiek słyszy tę melodię, przyłączy się do mnie.
6. Jazda na byku z powrotem do domu
Jeśli nie jesteś panem, odchodzisz, daleko od domu. Gdy jesteś panem, zaczynasz wracać do pierwotnego źródła. Jeśli nie jesteś panem, ta energia odchodzi od ciebie, ku przedmiotom, ludziom, władzy, prestiżowi, sławie. Ta energia stale odchodzi od ciebie, ku peryferiom. Gdy jesteś panem, energia zaczyna poruszać się w kierunku domu.
Gdy jesteś panem, umysł idzie za tobą niczym cień. Gdy nie jesteś panem, musisz jak cień iść za umysłem. Umysł oznacza energię poruszającą się na zewnątrz, a medytacja oznacza energię poruszającą się do wewnątrz, tę samą energię. Jedynie kierunek jest inny.
I pamiętaj: jeśli twoje poszukiwanie nie prowadzi cię do stanów coraz większej i większej błogości, kiedy możesz śpiewać i tańczyć, coś jest nie tak, coś jest absolutnie niewłaściwego. Jesteś na jakiejś niewłaściwej drodze. Twoja błogość, twój śpiew i taniec, są wskazaniami. Nie muszą być ekstrowertyczne, nie musisz śpiewać tak, by inni mogli to słyszeć, ale będziesz słyszał śpiew stale wewnątrz siebie. Jeśli chcesz, możesz śpiewać i dzielić się tym, ale wewnątrz ciebie będzie pewien taniec. Im bliżej jesteś domu, tym czujesz się szczęśliwszy. Szczęście jest pewną cechą energii powracającej, kierującej się z powrotem do domu...
Tak właśnie miliony ludzi przyłączały się do Buddy, Jezusa, Krishny – ich pieśń, ich błogość, ich ekstaza, są zaraźliwe. Gdy raz usłyszysz, nie możesz zrobić nic innego, jak tylko dołączyć.
Na Wschodzie nazywamy to satsang. Oznacza to bycie w obecności mistrza, bycie w harmonii mistrza, złączenie się z mistrzem. Mistrz jest, po prostu przy nim siedzisz, nic nie robisz. Ale stopniowo chłoniesz ten klimat, to środowisko. Stopniowo energia mistrza zaczyna cię przepełniać, a ty stajesz się dla niej otwarty. Stopniowo odprężasz się, i nie stawiasz oporu, i nie walczysz, i zaczynasz smakować, i zaczynasz czuć coś z tego, co Nieznane, ten posmak, ten aromat. Im więcej tego smakujesz, tym pojawia się więcej ufności.
Tylko dzięki byciu w obecności człowieka oświeconego otwierają się ogromne możliwości, twój potencjał zacznie funkcjonować, działać.
Można odczuć dźwięk, szumiący dźwięk nowości, która do ciebie przychodzi. Ale jest to dzielenie się pieśnią, dzielenie się tańcem, dzielenie się świętowaniem.
Siedząc okrakiem na byku, docieram do domu. Jestem spokojny. Byk też może odpocząć. Nadszedł świt. W pełnym błogości wypoczynku, w moim domu, krytym strzechą, porzuciłem bat i powróz.
7. Wykroczenie ponad byka
Gdy staniesz się panem swego umysłu, wykraczasz ponad umysł. Z chwilą, gdy stajesz się panem swego umysłu, umysł przestaje istnieć.
Pozostaje tylko wtedy, gdy jesteś niewolnikiem. Gdy pochwycisz byka i jedziesz na nim, byk znika. Byk istnieje jako coś oddzielnego od ciebie tylko wtedy, gdy nie jesteś panem. Trzeba to zrozumieć.
Pozostajesz podzielony jeśli nie jesteś panem, pozostajesz schizofreniczny, w kawałkach. Gdy pojawia się w tobie bycie panem, gdy są uważność i dyscyplina, bat i powróz, podziały znikają, stajesz się jednością. W tej jedności następuje wykroczenia ponad byka.
Wtedy nie widzisz siebie oddzielonego od umysłu. Wtedy nie widzisz siebie oddzielonego od ciała. Wtedy nie widzisz siebie oddzielonego od całości. Stajesz się jednością. Wszyscy panowie są w jedności z egzystencją, tylko niewolnicy są oddzieleni.
Gdy wszystko harmonizuje się i jest w jedności, następuje wykroczenie ponad wszystkie podziały.
Energia nie porusza się w jakimś jednym kierunku, ty nie poruszasz się w innym kierunku. Teraz oboje poruszacie się w tym samym kierunku. Nie ma już walki. Podział znikł. Nie walczysz z rzeką, płyniesz, unosisz się na falach rzeki. Nagle, nie jesteś oddzielony od rzeki.
Wejdź do rzeki. Najpierw spróbuj iść pod prąd – walcz, zmagaj się, a zobaczysz, że rzeka walczy z tobą. I powiesz, że rzeka próbuje cię pokonać. I zobaczysz, w końcu rzeka pokona cię... ponieważ przyjdzie taka chwila, gdy zmęczysz się, i zobaczysz, że rzeka wygrywa, a ty przegrywasz.
Potem spróbuj innego sposobu: płyń z biegiem rzeki, pozwól, by działo się to, co ma się dziać, a stopniowo zrozumiesz, że teraz rzeka z tobą nie walczy. W istocie rzeczy rzeka wcale z tobą nie walczyła, nawet wtedy, gdy poruszałeś się pod prąd, rzeka z tobą nie walczyła.
To tylko ty byłeś w walce, tylko ty byłeś w egoistycznym nastroju, ty, który próbowałeś wygrać, zwyciężyć, który próbowałeś coś udowodnić, że "Jestem kimś". Ta myśl o byciu kimś tworzy cały problem.
Teraz jesteś nikim, płyniesz z biegiem rzeki, w głębokim przyzwoleniu. Rzeka nie jest już ci przeciwna – nigdy nie była!
Zmieniły się tylko twoje nastawienia, a ty czujesz, że to rzeka całkowicie się zmieniła. Ta rzeka zawsze była taka sama. Teraz unosisz się na falach rzeki.
Wtedy jesteś w organicznej jedności z rzeką. Wtedy odczuwasz doznanie orgazmiczne. Gdy jesteś jednością z rzeką, nagle następuje wykroczenie ponad wszystkie ograniczenia. Nie jesteś już mały, nie jesteś już duży – jesteś całością.
I taka jest droga dotarcia do domu, bo dom jest źródłem, tym źródłem, z którego przyszedłeś. Ten dom nie jest gdzieś indziej! Ten dom jest tu, skąd przybyłeś, skąd powstałeś. Dom jest źródłem. Jeśli pozwolisz sobie być w głębokim przyzwoleniu, docierasz do domu. Dom oznacza, że docierasz do samego źródła życia i istnienia, dotykasz samego początku.
I w żaden inny sposób nie możesz być spokojny. Jedynym sposobem bycia spokojnym jest nie bycie. Jedynym sposobem bycia spokojnym jest bycie w głębokim przyzwoleniu, powierzeniu się, w jedności z energią życia.
I nie tylko ty możesz odpoczywać, byk także. Nie tylko ty możesz odpoczywać, ale i rzeka. Gdy konflikt trwa, ani ty nie możesz odpoczywać, ani Bóg.
A teraz nie potrzeba używać bata i powrozu. Gdy dotarłeś do miejsca, w którym czujesz, że jesteś jednością z rzeką życia, nie potrzeba uważności czy dyscypliny. Wtedy medytowanie nie jest potrzebne!
Wtedy nic nie jest potrzebne. Wtedy życie wszystko robi dla ciebie.
Wtedy możesz odprężyć się, ponieważ możesz totalnie zaufać. Wtedy nawet uważność nie jest potrzebna, pamiętaj.
Na początku uważność jest potrzebna. Na początku nawet dyscyplina jest potrzebna. Ale w miarę duchowego wzrastania, następuje wyjście ponad tę drabinę. Możesz ją odrzucić.
Bat, powróz, osoba i byk – wszystko zlewa się w jedno w Nic-ości. To niebo jest tak ogromne, że żadne przesłanie nie może go splamić. Jak płatek śniegu może istnieć w szalejącym ogniu? Oto są ślady patriarchów.
8. Wyjście ponad byka i jaźń
Najpierw następuje wyjście ponad byka – wyjście ponad umysł, energię umysłu, życie, energię życia. A potem, kiedy wyszedłeś ponad życie, wychodzisz ponad siebie samego.
W chwili, gdy znika umysł, ty także znikasz – ponieważ istniejesz w walce. Ego istnieje w napięciu. Dla ego potrzebny jest dualizm. Nic może ono istnieć w rzeczywistości niedualistycznej. A zatem po prostu obserwuj: zawsze, gdy walczysz, twoje ego staje się bardzo ostre. Obserwuj dwadzieścia cztery godziny na dobę, a zobaczysz wiele szczytów i wiele dolin swego ego, i wiele razy odczujesz, że go nie ma. Jeśli z niczym nie walczysz, nie ma go. Zależy to od walki...
Ego jest cudem: najbardziej iluzoryczną rzeczą, a wydaje się być najbardziej konkretną i rzeczywistą. Ludzie dla niego żyją i dla niego umierają. Ale potrzebuje ono ciągłego pedałowania, a tym pedałowaniem jest twoja walka. Znajdziesz taki czy inny sposób. Jeśli nie znajdziesz nikogo innego, zaczniesz walczyć ze swoimi dziećmi.
Zaczniesz walczyć ze swoją żoną lub ze swoim mężem – czasem w ogóle bez żadnego powodu. A naprawdę, żadnego powodu nie potrzeba, wszystkie powody są uzasadnieniami. Ale ty musisz walczyć, inaczej zaczynasz znikać, zaczynasz topnieć, zaczynasz zapadać się, jakbyś był w przepaści, przepaści bez dna.
Ego jest możliwe tylko w konflikcie, walce. Jeśli nie masz o co walczyć, stworzysz taki czy inny sposób podjęcia walki.
Walka jest potrzebna, prawdziwa, nieprawdziwa, nie o to chodzi. Jeśli jest walka, możesz być. Jeśli nie ma walki, znikasz. Dlatego największym przesłaniem, jakie mogę ci dać, jest to – zapamiętaj – że musisz dotrzeć do takiego punktu, w którym wszelka walka zostaje porzucona. Dopiero wtedy wykraczasz ponad siebie. Dopiero wtedy nigdy nie będziesz tym małym ja, drobną, brzydką jaźnią, którą jesteś.
Wykroczysz ponad nią i staniesz się jednością z całością.
Pojawia się wielka nicość, w której wszystko zostaje zatracone. Ta pustka nie jest negatywna, jest samym źródłem wszelkiego istnienia.
Ale nie ma ograniczeń.
Tak, jak płatek śniegu znika w szalejącym ogniu, w tej ogromnej energii całości wszystko znika – bat, powróz, osoba i byk.
Tu po raz pierwszy znajdujesz miejsce, do którego wędrują buddowie.
Tu znajdujesz, pierwszy raz, aromat oświeconych, istotność ich istnienia, ich urzeczywistnienia. Tu słuchasz ich pieśni. Nowy wymiar otwiera swe drzwi. Nazwij ten wymiar nirvana, moksha, Królestwo Boże, jak tylko chcesz – ale otwiera się coś absolutnie różnego od tego świata, który znałeś do tej pory. Oto są ślady patriarchów – wszystkich wielkich, którzy wędrowali do nicości i zniknęli w niej.
Trzeba wyjść ponad medytację. Trzeba wyjść ponad uważność.
Trzeba wyjść ponad dyscyplinę. Przychodzi taka chwila, gdy trzeba żyć spontanicznie – rąbać drewno, nosić wodę ze studni, jeść w chwilach głodu, spać, gdy czujesz się senny, żyć całkowicie zwyczajnie. Nie z tego świata, nie z tamtego świata. Nie materialistycznie, nie religijnie. Ot, po prostu, zwyczajnie.
Prawdziwego człowieka o takiej cesze nie można zakwalifikować do żadnej kategorii. Nie można określić go jako światowego czy religijnego – jest on poza kategoriami. Wyszedł poza logikę.
Zbyt wielu kroków dokonano powracając do korzeni i do źródła. Lepiej byłoby być ślepym i głuchym od samego początku! Mieszkając w swym prawdziwym domu, nie przejmując się tym, co na zewnątrz – rzeka dalej płynie w pokoju i kwiaty są czerwone.
9. Dotarcie do źródła
Zbyt wielu kroków dokonano... W istocie rzeczy nie było potrzeby dokonywania tak wielu kroków. Ale uświadamiane jest to dopiero wtedy, gdy dotarłeś do dziewiątego punktu. Gdy dotarłeś do domu, uświadamiasz sobie, że możliwe to było w jednym kroku.
Nie było potrzeby podejmowania tylu kroków, nie było potrzeby poruszania się tak stopniowo, etapami. Możliwy był skok...
Skok nie jest z ego – zrobienie czegoś, co nie zostało postanowione przez ego. Skok jest pozwoleniem całości, by nad tobą zawładnęła.
Czy kiedyś o tym myślałeś – że twoje narodziny nie były twoją decyzją? Twoje narodziny pojawiły się z nieznanego, z nicości się narodziłeś.
Nie była to twoja decyzja. Pewnego dnia znów znikniesz w nicości, będzie to twoja śmierć. Nie będzie to twoja decyzja. A pomiędzy tymi dwoma punktami, czasem będą przebłyski miłości – wszystkie one będą z tego nieznanego. Albo, jeśli masz dość szczęścia i spróbujesz medytacji i modlitwy, znów będzie parę przebłysków tego nieznanego. Nie będzie to coś, co wynika z twojego działania. Tak naprawdę, twoje działanie jest barierą... Są takie rzeczy, które można dokonać tylko w głębokim nie-działaniu: narodziny, śmierć, miłość, medytacja. Wszystko to, co jest piękne, przytrafia ci się – pamiętaj!
Niech będzie to ciągłym przypomnieniem. Tego nie możesz robić!
Popatrz na rzekę: nie przejmuje się niczym tym, co dzieje się wokół, dalej płynie w głębokiej ciszy, w głębokim spokoju, nie rozpraszana czymkolwiek, co dzieje się na brzegach. Nie rozproszona, płynie dalej. Pozostaje zharmonizowana ze swą własną naturą, nigdy nie wykracza poza swą naturę. Pozostaje wierna sobie. Cokolwiek dzieje się w tym świecie wokół rzeka dalej jest rzeką – wierna sobie, dalej płynie... A cisza jest cieniem, gdy jesteś wierny sobie.
Żaden kwiat w żaden sposób nie próbuje imitować żadnego innego kwiatu. Nie ma imitowania, nie ma konkurowania nie ma zazdrości.
Czerwony kwiat jest po prostu czerwony, i jest ogromnie szczęśliwy z tego, że jest czerwony. Nigdy nie myślał o tym, aby być kimś innym.
Człowiek przegapia swą naturę z powodu pragnienia, imitowania, zazdrości, rywalizacji. Człowiek jest jedynym istnieniem na ziemi, które nie jest wierne sobie, którego rzeka nie jest w harmonii z sobą, które zawsze wędruje gdzieś indziej, które zawsze patrzy na kogoś innego, które zawsze chce być kimś innym – i to jest niedola, katastrofa. Możesz być tylko sobą. Nie ma innej możliwości, po prostu nie istnieje. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej.
Nie możesz być Buddą, nie możesz być Jezusem – i nie ma takiej potrzeby. Możesz być tylko sobą. Ale każdy usiłuje być kimś innym. Dlatego odchodzimy, coraz dalej i dalej od pierwotnego źródła.
A ta neuroza pojawia się, gdy chcesz zrobić coś dla siebie nienaturalnego – wtedy pojawia się neuroza. Gdy masz jakiś ideał, będziesz neurotyczny. Ty jesteś ideałem, ty jesteś przeznaczeniem.
Jeśli jesteś po prostu naturalny, stajesz się świadkiem. Pojawia się pragnienie, integruje się, pozostajesz świadkiem. Tak jak się to integruje, tak samo się dezintegruje. Nic nie potrzeba robić. Tak samo, jak fala wzbiera na oceanie i opada – nic nie potrzeba robić. Nie trzeba walczyć, nie trzeba zmagać się. Formy pojawiają się i znikają.
Pozostajesz obserwatorem. I dobrze wiesz, że żadna forma nie jest identyczna tobie, nie utożsamiasz się z żadną formą.
Bosy i z piersią obnażoną, łączę się z ludźmi tego świata. Szaty moje w strzępach, kurzem są okryte, ci ja wiecznie jestem szczęśliwy. Żadnych czarów nie stosuję, aby przedłużyć swoje życie; teraz, przede mną, drzewa nabierają, życia.
10. W świecie
Zawsze, gdy Budda przejdzie pełny krąg, wraca znów do świata. Stąd każdy zaczyna, i tu każdy powinien zakończyć. Tamten świat nie jest gdzieś indziej – jest tu i teraz.
Człowiek, który dostąpił najbardziej wewnętrznego rdzenia swojego istnienia, jest tak pełny życia, że gdziekolwiek wędruje, wszystko obsypuje swoim życiem.
Doznanie potwierdzające oznacza, że zbliżasz się do domu. Musisz rozumieć, musisz być świadomym doznań potwierdzających, bo daje to odwagę, nadzieję. Daje to siły życiowe. Zaczynasz czuć, że szukasz nie na darmo, że poranek jest już bardzo bliski. Może nadal jest noc i ciemność, ale pierwsze doznanie potwierdzające zaczęło przenikać.
Gwiazdy zaczynają znikać, wschód nabiera czerwieni. Słońce nie wzeszło, jest wczesny świt; to doznanie potwierdzające, że słońce nie jest daleko. Gdy wschód staje się czerwony, wkrótce, lada chwila, słońce wzniesie się ponad horyzont. Ptaki zaczęły śpiewać, ptaki wysławiają nadchodzący poranek. Drzewa wyglądają na ożywione, sen znika, ludzie się budzą. To są doznania potwierdzające.
Dokładnie tak samo na ścieżce duchowej są doznania, które są bardzo potwierdzające. Przypomina to sytuację, gdy wędrujesz w kierunku pięknego ogrodu, którego nie widzisz ale im bliżej jesteś tego ogrodu, tym chłodniejszy jest wiatr, który możesz poczuć. Im dalej odchodzisz, tym bardziej chłód znika, im bardziej się zbliżasz, tym bardziej chłód znowu się pojawia. Im bardziej się zbliżasz, tym bardziej wiatr nie jest tylko chłodny, ale jest i aromat, aromat wielu kwiatów. Im dalej odchodzisz, tym bardziej aromat zanika. Im bardziej się zbliżasz, tym lepiej słyszysz ptaki śpiewające pośród drzew. Drzew nie możesz dostrzec, ale śpiew ptaków... dalekie wołanie kukułki... pewnie las mangowców, zbliżasz się. To są doznania potwierdzające. Dokładnie to samo dzieje się, gdy wędrujesz w kierunku wewnętrznego ogrodu, w kierunku wewnętrznego źródła życia, radości, ciszy, błogości. Gdy zaczniesz poruszać się w kierunku centrum, kilka rzeczy zniknie i pojawi się kilka rzeczy nowych.
I pamiętaj – gdy doznania potwierdzające zaczynają się pojawiać, nie bądź zbyt szybko zaspokojony. Chłodny wietrzyk nadszedł, a ty siedzisz i myślisz, że dotarłeś. Ten chłód jest piękny, ten chłód jest pełny błogości, ale musisz iść dalej. Nie zadowalaj się drobiazgami.
Odczuwaj zadowolenie, że zaczęły one dziać się, traktuj je jako kamienie milowe, ale nie są one celem. Ciesz się nimi, dziękuj Bogu, czuj wdzięczność, ale idź dalej w tym samym kierunku, z którego przychodzą doznania potwierdzające.
Utrzymuj to w samej głębi swego serca, nie zadowalaj się drobiazgami. Wiele rzeczy dzieje się w drodze, wiele cudownych rzeczy dzieje się w drodze, ale nie zadowalaj się czymkolwiek.
Pamiętaj, masz stać się świadomością Chrystusa, Bodhisattvą – nic mniejszego nie da ci zaspokojenia.
Cały świat staje się doliną
Ci, którzy wędrują – a wszyscy wędrujecie w kierunku medytacji – natkną się na te dziwne, choć ogromnie piękne przestrzenie.
Pierwszym znakiem, że medytacja zaczęła stawać się w tobie zjawiskiem skrystalizowanym jest... cała egzystencja staje się doliną, a ty jesteś na szczycie wzgórza. Zaczynasz się wznosić. Cały świat staje się doliną, daleko, tam, głęboko poniżej, a ty siedzisz na oświetlonym słońcem szczycie wzgórza. Medytacja unosi cię do góry – nie fizycznie, ale duchowo. I to zjawisko jest bardzo wyraźne gdy następuje – takie będą oznaki.
Gdy w medytacji wędrujesz do wewnątrz, nagle widzisz, że między tobą i zgiełkiem wokoło powstaje wielki dystans. Możesz siedzieć na targowisku i nagle zobaczysz przerwę pojawiającą się między tobą i hałasem. Ledwie przed chwilą te hałasy były niemal tożsame z tobą, byłeś w nich; teraz oddalasz się od nich. Jesteś tam fizycznie, tak, jak przedtem. Nie potrzeba odchodzić w góry – to jest droga do odnalezienia rzeczywistych gór wewnątrz, to jest droga do znalezienia Himalajów wewnątrz. Zaczynasz wchodzić w głęboką ciszę, i nagle wszystkie te hałasy, które były tak blisko ciebie – a było takie zamieszanie – zaczynają się oddalać, odchodzić w dal. Na zewnątrz wszystko jest takie, jak było wcześniej, nic się nie zmieniło: siedzisz w tym samym miejscu, w którym zaczynałeś medytować. Ale wraz z pogłębianiem się medytacji będziesz to odczuwał, poczujesz narastający dystans do rzeczy zewnętrznych.
Każda nuta staje się krystalicznie czysta
Po drugie, cokolwiek będzie wypowiedziane na zewnątrz, jest całkowicie wyraźne, w istocie rzeczy wyraźniejsze niż było wcześniej.
To są czary medytacji. Nie stajesz się nieświadomy, gdyż w nieświadomości też widzisz, że hałasy znikają. Gdy na przykład podany ci będzie chloroform, poczujesz, że dzieje się to samo zjawisko, hałasy zaczynają się oddalać, dalej, dalej... i odeszły – ale ty zapadłeś w nieświadomość. Niczego nie możesz usłyszeć wyraźnie.
Dokładnie to samo dzieje się w medytacji, ale z pewną różnicą: hałasy zaczynają się od ciebie oddalać, a każdy hałas staje się zdecydowanie wyraźny, wyraźniejszy niż wcześniej, gdyż teraz pojawia się bycie świadkiem.
Początkowo ty też byłeś hałasem pośród tych wszystkich hałasów, byłeś w nich zagubiony. Teraz jesteś obserwatorem, a ponieważ jesteś tak wyciszony, wszystko możesz widzieć jasno, wyraźnie. Choć hałasy są odległe, są wyraźniejsze niż kiedykolwiek dotąd. Każda pojedyncza nuta jest słyszana.
Świat jest słyszany jak echo
I trzecia rzecz będzie odczuwana: że nie są one słyszane bezpośrednio, a jakby pośrednio, jakby były echem faktycznych dźwięków, nie samymi dźwiękami. Stają się bardziej bezpostaciowe, ich postaciowość zanika. Stają się mniej materialne, ich materia znika – nie są już ciężkie, są lekkie. Możesz zobaczyć ich lekkość, są jak echo. Cała egzystencja staje się echem.
Dlatego mistycy hinduscy nazywają świat maya – iluzja. Iluzja nie oznacza nie-rzeczywistości, oznacza jedynie podobieństwo do cienia, podobieństwo do echa. Nie oznacza nieegzystencjalności, oznacza tylko podobieństwo do snu. Podobne do cienia, podobne do snu, podobne do echa, takie będzie to uczucie. Nie możesz odczuć, że te zjawiska są rzeczywiste. Cała egzystencja staje się snem, bardzo wyraźnym, widocznym, ponieważ ty jesteś uważny. Najpierw byłeś zagubiony we śnie – nie byłeś czujny, i myślałeś, że to rzeczywistość.
Byłeś utożsamiony ze swym umysłem. Teraz nie utożsamiasz już się z umysłem, powstało w tobie coś odrębnego – uważność, sakshi.
Będziesz słyszał wszystko oprócz siebie
I czwarta rzecz w tym będzie odczuwana: słyszysz całą egzystencję wokoło – ludzi rozmawiających, spacerujących, śmiejące się dzieci, ktoś krzyczy, woła jakiś ptak, samochód przejeżdża, samolot, pociąg.
Będziesz słyszeć wszystko. Jedno tylko: nie będziesz w stanie słyszeć siebie, zupełnie zniknąłeś. Jesteś pustką. Po prostu w ogóle cię nie ma. Nie możesz odczuć siebie jako istoty. Są wszystkie hałasy, zniknęły tylko twoje wewnętrzne hałasy. Zwykle wewnątrz ciebie jest więcej hałasów niż na zewnątrz. Prawdziwe zamieszanie jest wewnątrz ciebie, jest tam prawdziwe szaleństwo. A kiedy spotyka się zewnętrzne szaleństwo z wewnętrznym szaleństwem, powstaje piekło.
Zewnętrzne szaleństwo będzie trwało dalej, bo nie ty je stworzyłeś i nie ty możesz je zniszczyć, ale bardzo łatwo możesz zniszczyć swe wewnętrzne szaleństwo. Jest to w twoich możliwościach. Kiedy wewnętrznego szaleństwa nie ma, zewnętrzne szaleństwo 5taje się nieistotne. Traci realność, staje się iluzoryczne. Nie możesz znaleźć swego dawnego głosu, nie pojawia się w tobie żadna myśl, nie ma więc dźwięku. Stałeś się pusty, i wszystko zeszło głęboko w dolinę, słychać tylko echa. A kiedy słyszysz echa, na pewno nie ma to na ciebie wpływu. I tak, powoli, powoli wzrastasz w medytację.
Wszystko staje się nieistotne. Wszystko możesz zobaczyć.
Pojawia się wielkie światło
Dopóki nie staniesz się pusty, pozostaniesz ciemny, pozostaniesz ciemnością. Gdy jesteś całkowicie pusty, gdy nie ma nikogo wewnątrz ciebie, wtedy następuje światłość. Obecność ego stwarza ciemność. Ciemność i ego są synonimami. Nieego i światło są synonimami.
Dlatego wszystkie metody medytacji, bez względu na ich orientację, w końcu zbiegają się w tej pustej komnacie twojego wewnętrznego istnienia. Pozostaje tylko cicha przestrzeń i w tej cichej przestrzeni stwierdzasz pojawiające się światło, nie mające żadnego źródła. Nie przypomina światła, które widziałeś gdy wschodzi słońce, ponieważ światło pochodzące ze słońca nie może być wieczne – w nocy znów zniknie. Nie przypomina ono światła, któremu potrzeba paliwa, bo kiedy paliwo się skończy, to światło zniknie.
To światło ma bardzo tajemniczą cechę – nie ma źródła, nie ma przyczyny. Nie jest niczym spowodowane, gdy się pojawi, pozostaje więc, nigdy nie znika. Tak naprawdę już ono jest, po prostu nie jesteś dostatecznie pusty by je zobaczyć.
A gdy to światło zaczyna w tobie narastać, takie będą te doznania. W chwili, kiedy siadasz w milczeniu i stajesz się spokojny, nieruchomy, bez ruchu wewnątrz i na zewnątrz... nagle widzisz, że twymi oczami wylewa się twoje światło.
Jest to doznanie, którego nauka jeszcze nie poznała. Nauka sądzi, że światło dostaje się do oczu, ale nigdy na odwrót. Światło przychodzi z zewnątrz, dostaje się do oczu, wchodzi w ciebie – to tylko połowa opowieści. Drugą połowę znają tylko mistycy i ludzie medytujący. To tylko jedna część – światło wchodzi do ciebie. Jest jeszcze druga część – światło wylewa się twymi oczami. A gdy światło zaczyna wylewać się oczami, światło oczu zaczyna płonąć płomieniem, tak, że wszystko przed tobą staje się całkiem jasne.
Wtedy rozjaśnia się cała egzystencja. Wtedy widzisz, że drzewa są zieleńsze niż kiedykolwiek dotąd, a ich zieloność ma pewną jasność.
Wtedy widzisz, że róże są bardziej różane niż kiedykolwiek dotąd. Te same róże, te same drzewa, ale napływa w nie coś z ciebie, ukazując je wyraźniej niż kiedykolwiek dotąd. Wtedy drobiazgi mają tyle piękna, kolorowe kamyki są dla buddy piękniejsze niż diament Koh-i – noor dla królowej Elżbiety. Dla królowej Elżbiety nawet Koh-i-noor, największy diament świata, nie jest tak piękny jak zwyczajny kamyk dla buddy. Dlaczego? Ponieważ oczy buddy mogą wylewać światło, i w tym świetle zwyczajne kamyki stają się koh-i-noorami. Zwyczajni ludzie stają się buddami. Dla buddy wszystko jest pełne stanu buddy.
Dlatego Budda powiedział: "W dniu, gdy stałem się oświecony, cała egzystencja stała się oświecona. Drzewa i góry i rzeki i skały, wszystko stało się oświecone." Cała egzystencja została wyniesiona ku wyższej obfitości.
Zależy to od tego ile możesz dać egzystencji – tylko tyle dostaniesz.
Jeśli nic nie dasz, nic nie dostaniesz. Najpierw musisz dać, by dostać.
To dlatego ludzie twórczy znają więcej piękna, więcej miłości, więcej radości niż ludzie, którzy nie są twórczy – bo ludzie twórczy dają coś egzystencji. Egzystencja przyjmuje... i hojnie odpowiada.
Twe oczy są puste, nic nie dają, tylko biorą. Są skąpcami, nie dzielą się. Zawsze, gdy spotkasz oczy, które potrafią się dzielić, ujrzysz ogromną różnicę, ogromne piękno, ciszę, moc, potencjał. Jeśli potrafisz zobaczyć oczy, które mogą wylać swe światło w ciebie, całe twe serce będzie poruszone.
Zobaczysz to! Twoje oczy zaczynają płonąć. A gdy oczy zaczynają płonąć, cała egzystencja przyjmuje nowe zabarwienie, nową głębię, nowy wymiar, jakby wszystko nie było już trójwymiarowe, ale czterowymiarowe. Nowy wymiar został dodany, wymiar świetlistości.
Tak, jak słońce świeci nad chmurą i cała chmura płonie, i ty jesteś w chmurze i chmura jest tylko ogniem odzwierciedlającym słońce.
Zaczynasz żyć w tej chmurze światła. Śpisz w niej, chodzisz w niej, siedzisz w niej, ta chmura jest stale. Tą chmurę widzi się jako aurę.
Ci, którzy mają oczy, by to widzieć, będą widzieć światło wokół głów świętych, wokół ich ciał. Otacza ich subtelna aura.
Nie możesz odnaleźć swego ciała
W tej chwili, gdy jesteś pełny światła wewnątrz i oczy ci płoną i cała egzystencja płonie nowym życiem, jeżeli otworzysz oczy i spróbujesz odnaleźć swe ciało, nie znajdziesz go. W tych chwilach materia znika.
Gdy zyskasz zdolność widzenia ducha, zobaczysz, że materia zniknęła. Obu na raz nie możesz widzieć.
Te znaki trzeba zrozumieć, bo zdarzą się one i tobie, i to zrozumienie pomoże. Inaczej, jeżeli któregoś dnia otworzysz oczy i nie znajdziesz swego ciała, możesz zwariować. Z pewnością poczujesz, że coś jest nie w porządku, albo nie żyjesz albo zwariowałeś. I co się stało z ciałem? A jeśli zrozumiesz te sutry, we właściwym momencie przypomną ci one. Dlatego mówię o tylu świętych pismach: by uczynić cię świadomym wszystkiego, co jest możliwe, byś, gdy to nastąpi, nie został zaskoczony, abyś wiedział, abyś rozumiał, abyś już miał mapy. Możesz odczytać gdzie jesteś i w tym rozumieniu możesz się odprężyć.
Doznanie unoszenia się
To następuje bardzo szybko, zaczyna się dziać w bardzo wczesnych fazach. Gdy siedzisz nieruchomo, nagle czujesz, że jesteś nieco wyżej niż podłoże, może piętnaście centymetrów wyżej. Z wielkim zaskoczeniem otwierasz oczy i stwierdzasz, że siedzisz na podłożu, myślisz więc, że pewnie śniłeś.
Nie, nie śniłeś, twoje ciało fizyczne pozostawało na podłożu. Ale masz inne ciało, ciało światła ukryte wewnątrz niego; nazwij je ciałem astralnym, ciałem subtelnym, ciałem życiowym, jak chcesz; to ciało zaczyna wznosić się wyżej. Od wewnątrz można czuć tylko to ciało, bo jest to twoje wnętrze. Gdy otwierasz oczy, twoje materialne ciało siedzi pewnie na podłożu, tak, jak siedziało przedtem. Nie myśl, że miałeś halucynacje, ani odrobinę. To fakt rzeczywisty, nieco się unosiłeś, ale w swym drugim ciele, nie w pierwszym ciele.
Te znaki potwierdzające trzeba zrozumieć, a nie chwalić się nimi. Nikomu ich nie opowiadaj, bo ego znowu wejdzie i zacznie wykorzystywać te doznania. A kiedy ego wchodzi, doznania znikają.
Nigdy o nich nie mów. Jeśli nastąpią, po prostu je zrozum, zauważ, i zupełnie o nich zapomnij.
I to też trzeba pamiętać: wszystkie one mogą ci się zdarzyć lub nie, albo mogą zdarzyć się w innej kolejności, albo mogą się zdarzyć w inny sposób. A jest tysiąc i jedna rzecz, która jest możliwa, bo ludzie są tak różni.
Komuś te doznania mogą się nie zdarzyć tak, jak zostały opisane. Na przykład komuś może się nie zdarzyć, że unosi się ku górze; może się zdarzyć, że staje się większy i większy i większy, cały pokój jest go pełny. A potem dalej staje się większy i większy, teraz dom jest wewnątrz niego. I jest to bardzo zagadkowe. Chce się otworzyć oczy i zobaczyć co się dzieje: "Czy wariuję?" I możliwa jest chwila, gdy widzisz, że: "Cała egzystencja jest wewnątrz mnie. Nie jestem poza nią. Ona nie jest poza mną, jest wewnątrz mnie. I gwiazdy poruszają się wewnątrz mnie."
A komuś może się zdarzyć, że staje się mniejszy i mniejszy, staje się cząsteczką, prawie niewidzialną, potem atomem, i potem znika. Tak może być. Patańjali skatalogował wszystkie doznania, które są możliwe. Ludzie mają różne predyspozycje, różne talenty, różne potencjalne możliwości, każdemu więc przydarzą się one inaczej. To tylko wskazuje jak to się będzie działo – nie myśl, że wpadasz w szaleństwo albo coś się dzieje dziwacznego.
I te doznania nie są przerażające, ale twoja interpretacja może je uczynić przerażającymi.
Radość bez żadnego powodu
Wielki znak potwierdzający jest wtedy, gdy, w ogóle bez żadnego powodu, nagle czujesz się radosnym. W zwykłym życiu jesteś radosny, gdy jest jakiś powód. Spotkałeś piękną kobietę i jesteś radosny, albo masz pieniądze, których zawsze chciałeś, i jesteś radosny, albo kupiłeś dom z pięknym ogrodem i jesteś radosny, ale te radości nie mogą trwać długo. Są chwilowe, nie mogą pozostawać ciągle i nieprzerwanie. Jeśli twoja radość jest czymś spowodowana, zniknie, będzie chwilowa. Wkrótce pozostawi cię w głębokim smutku; wszystkie radości pozostawiają cię w głębokim smutku. Ale jest inny rodzaj radości, który jest znakiem potwierdzającym: nagle jesteś radosny w ogóle bez żadnego powodu. Nie można wskazać dlaczego. Gdy ktoś pyta: "Dlaczego jesteś radosny?" nie potrafisz odpowiedzieć.
Nie mogę powiedzieć dlaczego jestem radosny. Nie ma powodu. Po prostu tak jest. Tej radości nie można teraz zakłócić. Cokolwiek teraz się stanie, będzie trwała. Jest ona dzień w dzień, noc w noc. Możesz być młody, możesz być stary, możesz być żywy, możesz umierać, ona zawsze jest. Gdy znalazłeś radość, która pozostaje, okoliczności się zmieniają, a ona trwa, wtedy z pewnością zbliżasz się do stanu bycia buddą.
Jest to znak potwierdzający. Jeśli radość przychodzi i odchodzi, nie ma to zbyt wielkiej wartości – jest to zjawisko światowe. Gdy radość trwa, pozostaje nieprzerwana, stale – jakbyś był odurzony, bez żadnego narkotyku jesteś stuknięty; jakbyś właśnie wziął kąpiel, świeży jak krople rosy o poranku, świeży jak nowe liście wiosną, świeży jak liście lotosu w stawie; jakbyś właśnie wziął kąpiel; gdy pozostajesz stale w tej świeżości, która pozostaje i pozostaje i nic jej nie zakłóca, wiedz, że zbliżasz się do domu.
Brak reakcji – brak lęku
Gdy twoja cisza i radość pogłębiają się, zaczynasz odczuwać, że dla ciebie śmierci nie ma. W śmierci umiera tylko persona, osobowość; esencja nigdy nie umiera. Gdy wiesz, że coś w tobie trwa, coś, co nigdy się nie zmienia, radość, która trwa bez względu na okoliczności, po raz pierwszy wiesz, że jest w tobie coś nieśmiertelnego, jest w tobie coś wiecznego. I ta chwila jest chwilą siły, potencjalnych możliwości, nieustraszoności. Wtedy nie boisz się.
Wtedy drżenie znika. Po raz pierwszy patrzysz w rzeczywistość bez lęku.
Teraz nic nie zasłania, nic nie może cię objąć i zniekształcić twej wyrazistości. Twoje widzenie pozostaje nietknięte. Ktoś cię obraża, ale to nie staje się chmurą. Ktoś jest w złości, widzisz to na wylot, naprawdę czujesz współczucie dla tego człowieka w złości, bo niepotrzebnie spala się w ogniu. Oblewasz go swą błogością, swym pokojem, swą miłością. Jest on głupcem, potrzeba mu wszelkiego współczucia.
Część II Drogi do miłości
Miłość jest spotkaniem, orgazmicznym spotkaniem śmierci i życia.
Jeżeli nie poznałeś miłości, wiele straciłeś. Urodziłeś się, żyłeś i umarłeś, ale wiele straciłeś. Straciłeś ogromnie, straciłeś całkowicie, straciłeś absolutnie, straciłeś tę przerwę pośrodku. Ta przerwa jest najwyższym szczytem, szczytowym przeżyciem.
Ażeby ją osiągnąć, należy pamiętać o czterech krokach. Pierwszy krok: bądź tu i teraz – bo miłość jest możliwa tylko tu i teraz. Nie możesz kochać w przeszłości. Wielu ludzi żyje jedynie we wspomnieniach, oni kochają w przeszłości. A są i tacy, którzy kochają w przyszłości: to też jest niemożliwe. Są to sposoby na unikanie miłości; przeszłość i przyszłość to sposoby unikania miłości.
Kochasz więc w przeszłości albo kochasz w przyszłości – a miłość jest możliwa tylko w teraźniejszości, bo tylko w tej chwili następuje spotkanie śmierci i życia... W tej przerwie, która jest w tobie. Ta przerwa zawsze jest w teraźniejszości, zawsze w teraźniejszości, zawsze w teraźniejszości. Nigdy nie jest w przeszłości i nigdy nie jest w przyszłości.
Jeśli będziesz za dużo myśleć (a myślenie zawsze dotyczy przeszłości lub przyszłości), twoje energie będą odciągnięte od uczucia. Uczucie jest tu i teraz. Jeśli twoje energie poruszać się będą według wzorców myślenia, nie będziesz mieć dość energii, by wejść w uczucia – i miłość będzie niemożliwa.
A zatem pierwszy krok to bycie tu i teraz. Przyszłość i przeszłość prowokują myślenie; myślenie niszczy uczucie. I człowiek zbytnio owładnięty myśleniem stopniowo zapomina, że ma także i serce.
Człowiek, który jest zbyt zaangażowany w myślenie, stopniowo zaczyna żyć tak, że uczucie nie będzie miało nic do powiedzenia. Nie słucha swego uczucia, a ono stopniowo zaczyna od niego odpadać. W tym stanie są miliony ludzi, którzy nie wiedzą co to jest serce. Myślą, że serce to tylko pompa. Cała ich koncentracja jest w głowie. Głowa jest krańcem, jest potrzebna, jest dobrym narzędziem, ale musi być używana jako sługa. Nie może stać się panem. Gdy głowa staje się panem i serce zostanie w tyle, będziesz żyć, umrzesz, ale nie poznasz czym jest Bóg, ponieważ nie będziesz znać miłości.
Ta sama przerwa przy pierwszym zetknięciu wygląda jak miłość... a gdy zgubisz się w niej totalnie, staje się Bogiem. Miłość to początek Boga – albo inaczej, Bóg to ostateczny szczyt miłości.
Drugim krokiem prowadzącym do miłości jest nauczenie się przemieniania swych trucizn w słodycz... ponieważ wielu ludzi kocha, ale ich miłość jest bardzo skażona truciznami: nienawiścią, zazdrością, złością, chęcią posiadania. Tysiąc i jedna trucizna otaczają twą miłość. Miłość to coś delikatnego. Pomyśl tylko o złości, nienawiści, chęci posiadania, zazdrości – jak może miłość przetrwać?
Przede wszystkim, ludzie zmierzają ku głowie i zapominają o sercu; tych jest większość. Jest też pewna mniejszość, która nadal odrobinę żyje w sercu, ale i ta mniejszość czyni inne zło: małe światło miłości jest u nich otoczone zazdrością, nienawiścią, złością, tysiącem i jedną truciznami. Wtedy cała podróż staje się pełna goryczy. Miłość to drabina między niebem i piekłem, ale drabina zawsze prowadzi w dwie strony – możesz wejść do góry, możesz zejść na dół. Jeśli będą trucizny, drabina sprowadzi cię w dół: wejdziesz do piekła, nie do nieba. Zamiast dostąpić pewnej melodii, twe życie stanie się jedynie hałasem przyprawiającym o mdłości, pomieszanym hałasem ruchu ulicznego, hałasem doprowadzającym jedynie do szaleństwa, natłokiem wielu hałasów bez żadnej harmonii. Będziesz trwać na samej krawędzi szaleństwa.
Drugą rzeczą, o której trzeba pamiętać, jest więc nauczenie się przemieniania swych trucizn w słodycz. Jak się je przemienia? Jest to bardzo prosty proces. W gruncie rzeczy nazwanie go procesem nie jest właściwe, bo ty niczego nie robisz, potrzebujesz jedynie cierpliwości. To, co ci mówię, jest jednym z największych sekretów.
Wypróbuj to. Gdy przyjdzie złość, nic nie rób; usiądź tylko w milczeniu i obserwuj ją. Nie bądź jej przeciwny, nie opowiadaj się po jej stronie. Nie współdziałaj z nią, nie tłum jej. Po prostu ją obserwuj, bądź cierpliwy, po prostu zobacz co się dzieje... niech narasta.
Pamiętaj o jednym: nigdy niczego nie rób jeśli owładnęła tobą trucizna, po prostu czekaj. Gdy trucizna zacznie przemieniać się w to drugie... Jest to jedno z podstawowych praw życia, że wszystko bez przerwy przemienia się w swoje przeciwieństwo. Tak, jak wam powiedziałem, że mężczyzna zmienia się w kobietę, a kobieta zmienia się w mężczyznę, tak samo występują w tobie pewne okresowe zmiany – dobry człowiek staje się złym, zły człowiek staje się dobrym, święty ma chwile grzesznika, a grzesznik ma chwile świętości. Trzeba jedynie czekać.
Nie działaj wtedy, gdy górą jest złość, bo będziesz tego żałować, i stworzysz łańcuch reakcji, i wpadniesz w karmę. To jest całe znaczenie wpadania w karmę. Zrób cokolwiek, gdy jesteś w chwili negatywnej, a znajdziesz się w pewnym łańcuchu, i nie będzie temu końca. Kiedy coś robisz wtedy, gdy jesteś nastawiony negatywnie, ten drugi człowiek jest gotów coś uczynić, negatywność tworzy więcej negatywności. Negatywność prowokuje więcej negatywności, złość sprowadza więcej złości, wrogość sprowadza więcej wrogości, i to trwa i trwa i trwa... i ludzie są ze sobą uwikłani przez cafe żywoty. I dalej to robią!
Czekaj. Gdy znajdziesz się w złości, jest to chwila dobra do medytacji. Nie zmarnuj tej chwili: złość wytwarza w tobie tak wielką energię... Może ona niszczyć. A energia jest neutralna; ta sama energia, która może niszczyć, może być twórcza. Czekaj. Ta sama energia, która może roznieść w pył, może obsypać życiem – tylko czekaj. Kiedy będziesz czekać i nic nie będziesz robić w pośpiechu, któregoś dnia zaskoczy cię, gdy ujrzysz wewnętrzną zmianę. Byłeś pełny złości, a potem ta złość narastała i narastała do punktu szczytowego... a potem koło się obróciło. I możesz zobaczyć jak to koło się obraca, i złość opada, i energia jest uwalniana, i teraz jesteś w pozytywnym nastroju, nastroju tworzenia. Teraz możesz coś zrobić.
Teraz działaj. Zawsze czekaj na to pozytywne.
I to, co mówię, nie jest tłumieniem. Nie mówię, abyś tłumił negatywność. Mówię, abyś obserwował negatywność. Pamiętaj tę różnicę, jest to ogromna różnica. Nie mówię, abyś siedział na samym szczycie negatywności, zapominał o tej negatywności, robił coś wbrew niej; nie, tego nie mówię. Nie mówię, abyś uśmiechał się wtedy, gdy jesteś w złości, nie. Taki uśmiech jest fałszywy, obrzydliwy, sztuczny. Gdy jesteś w złości, nie uśmiechaj się. Zamknij się wtedy w pokoju, postaw przed sobą lustro i sam zobacz swoją ogarniętą złością twarz. Nie trzeba nikomu jej pokazywać. To twoja sprawa, to twoja energia, to twoje życie, i musisz czekać na odpowiednią chwilę. Patrz cały czas w lustro, zobacz tę czerwoną twarz, te czerwone oczy, tego mordercę, który tam jest.
Czy kiedykolwiek myślałeś o tym, że każdy ma w sobie takiego mordercę? Ty też masz w sobie takiego mordercę. Nie sądź, że morderca jest gdzieś indziej, że mordercą jest ktoś inny, kto dokonuje morderstwa. Nie, każdy ma możność popełnienia morderstwa. Nosisz w sobie taki samobójczy instynkt.
Spójrz tylko w lustro, to są twoje nastroje – musisz zapoznać się z nimi. Jest to fragment wzrastania ku poznaniu siebie.
Tyle słyszałeś, od Sokratesa aż po dziś: "Poznaj siebie" – i to jest ta droga wiodąca do poznania siebie. "Poznaj siebie" nie oznacza siedzenia w milczeniu i powtarzania "Jestem Brahmą, jestem Duszą, jestem Bogiem, jestem Tym", wszystko to bzdura. "Poznaj siebie" oznacza poznanie wszystkich swoich nastrojów, wszystkich możliwości: mordercy, grzesznika, przestępcy, świętego, świętego człowieka wewnątrz ciebie, cnoty, Boga, diabła. Poznaj wszystkie te nastroje, cały ich zakres, a poznawszy je, będziesz w stanie odkrywać tajemnice, klucze.
Zobaczysz, że złość nie może istnieć cały czas – chyba że może? Nie sprawdziłeś tego. Spróbuj, ona nie może istnieć cały czas. Jeśli niczego nie będziesz robić, co się stanie? Czy złość może tak utrzymywać się po wsze czasy? Nic nie może utrzymywać się na zawsze. Szczęście przychodzi i odchodzi, nieszczęście przychodzi i odchodzi. Nie możesz zobaczyć tego prostego prawa? – że wszystko się zmienia, nic nie pozostaje trwałe. Po co się więc spieszyć? Złość przyszła, i odejdzie. Po prostu poczekaj, miej odrobinę cierpliwości.
Patrz po prostu w lustro i czekaj. Niech ta złość będzie, niech twoja twarz stanie się brzydka i mordercza – ale czekaj, obserwuj.
Nie tłum i nie działaj powodowany złością, a wkrótce przekonasz się, że twarz staje się łagodniejsza, oczy stają się spokojniejsze, energia zmienia się – mężczyzna przemienia się w kobietę... i wkrótce cały będziesz emanować. Ta sama czerwień, która była złością, teraz będzie pewnym emanowaniem, pięknem na twej twarzy, w twoich oczach. Teraz idź – nadszedł czas działania.
Działaj wtedy, gdy jesteś w pozytywnym nastroju. Nie wymuszaj pozytywności, czekaj, aż pozytywność sama przyjdzie. Oto ta tajemnica. Gdy mówię: "Naucz się przemieniać swoje trucizny w słodycz"; to właśnie mam na myśli.
I trzecie – dziel się. Gdy tylko jest coś negatywnego, zatrzymaj to dla siebie. Gdy tylko jest coś pozytywnego, dziel się. Zwykle ludzie dzielą się negatywnościami, nie dzielą się pozytywnościami. Ludzie są po prostu głupi. Gdy są szczęśliwi, nie dzielą się, są bardzo skąpi.
Gdy są nieszczęśliwi, stają się bardzo, bardzo rozrzutni; wtedy są bardzo gotowi do dzielenia się. Kiedy ludzie się uśmiechają, uśmiechają się bardzo, bardzo oszczędnie, tyle tylko, odrobinę. Ale kiedy są w złości, są w złości totalnie. Trzecim krokiem jest dzielenie się pozytywnością. To sprawi, że twoja miłość płynąć będzie niczym rzeka, wzbierająca z twego serca. Kiedy będziesz się dzielić, twój dylemat serca zacznie znikać.
Znam takie bardzo dziwne powiedzenie Jorge Luisa Borgesa. Posłuchaj go: Psom dawaj to, co święte jest, Perły swe rzucaj przed wieprze. Tym bowiem, co liczy się, jest dawanie.
Słyszałeś powiedzenie odwrotne: nie rzucaj psom, nie rzucaj pereł przed wieprze, bo nie zrozumieją. Ważne jest nie to, co dajesz – perły i świętość i miłość – i to komu dajesz; nie o to chodzi. Chodzi o to, że dajesz. Gdy masz, dawaj.
Gurdjieff mawiał: "Wszystko, co gromadziłem, straciłem, a wszystko, co dawałem, moim jest. Wszystko, co dawałem, nadal jest ze mną, a wszystko, co gromadziłem, zaginęło, zostało stracone." To prawda – masz tylko to, czym się dzielisz. Miłość nie jest własnością, którą trzeba gromadzić; jest emanowaniem, jest aromatem, którym trzeba się dzielić. Im bardziej się dzielisz, tym masz więcej. Im mniej się dzielisz, tym mniej będziesz mieć. Im więcej się dzielisz, tym więcej będzie się pojawiać z najgłębszego twego rdzenia; jest to nieskończone, więcej będzie się jeszcze pojawiać i gromadzić.
Wyciągaj wodę ze studni, a napływać do niej będzie jeszcze więcej świeżej wody. Nie czerp wody, zamknij studnię, stań się skąpcem, a źródła przestaną funkcjonować. Stopniowo źródła zaczną wysychać, zamkną się, zaś woda, która jest w studni, umrze, stanie się zgniła, brudna. Woda płynąca jest świeża... miłość płynąca jest świeża.
Tak więc trzecim krokiem prowadzącym do miłości jest dzielenie się pozytywnościami, dzielenie się swoim życiem, dzielenie się tym, co masz. Cokolwiek jest w tobie piękne, nigdy tego nie gromadź. Twoja mądrość, dziel się nią; twoja modlitwa, dziel się nią; twoja miłość, twoje szczęście, twoja rozkosz, dziel się nimi. Tak, jeśli nie możesz nikogo znaleźć, dziel się nią z psami – ale dziel się. Dziel się nią ze skałami – ale dziel się. Kiedy masz perły, rzucaj je, nie przejmuj się czy padają przed wieprze czy przed świętych, po prostu je rzucaj.
Tym bowiem, co liczy się, jest dawanie.
Gromadzenie zatruwa serce. Wszelkie gromadzenie jest trujące. Jeśli się dzielisz, twój organizm będzie wolny od trucizn. A kiedy dajesz, nie przejmuj się czy wywoła to jakąś reakcję, czy nie. Nawet nie czekaj na podziękowanie. Odczuwaj wdzięczność do osoby, która pozwoliła ci dzielić się czymś ze sobą. Nie inaczej; nie czekaj, w głębi swego serca mówiąc, że to on powinien być ci wdzięczny, bo dzieliłeś się z nim. Nie, ty sam odczuwaj wdzięczność za to, że był on gotów cię wysłuchać, dzielić z tobą pewną energię, że był gotów wysłuchać twojej pieśni, że był gotów obejrzeć twój taniec, że kiedy przyszedłeś do niego, żeby mu dawać, nie odmówił... a mógł odmówić.
Dzielenie się jest jedną z najbardziej duchowych cnót, jedną z największych duchowych cnót.
I czwarte: bądź niczym. Gdy zaczynasz myśleć, że jesteś kimś, zatrzymaj się; wtedy miłość nie płynie. Miłość płynie tylko z kogoś, kto jest nikim. Miłość znajduje swoją siedzibę w nicości.
Kiedy jesteś pusty, jest miłość.
Kiedy jesteś pełny ego, miłość znika.
Miłość i ego nie mogą istnieć razem.
Miłość może istnieć razem z Bogiem, ale nie może istnieć razem z ego, bo miłość i Bóg to synonimy. Miłość i ego nie mogą razem istnieć. Bądź więc niczym. Nicość jest źródłem wszystkiego, nicość jest źródłem nieskończoności... nicość jest Bogiem. Nicość to nirvana.
Bądź niczym – a będąc niczym, dostąpisz całości. Będąc czymś, przegapisz; będąc niczym, dotrzesz do domu.
Opisz nam duchowe znaczenie energii seksu. Jak możemy wysubtelnić seks i uczynić go duchowym? Czy możliwe jest praktykowanie seksu, kochania się, jako medytacji, jako odskoczni ku wyższym poziomom świadomości?
Nie ma czegoś takiego jak energia seksu. Energia jest jedna i ta sama.
Seks jest jednym z jej ujść, jednym z jej kierunków, jednym z zastosowań tej energii. Energia życia jest jedna, a przejawiać się może w wielu kierunkach. Seks jest jednym z nich. Gdy energia życia staje się biologiczna, staje się energią seksu.
Seks to tylko zastosowanie energii życia. Nie ma kwestii wysubtelnienia. Gdy energia życia płynie w innym kierunku, nie ma seksu. Ale to nie jest wysubtelnienie, jest to przemiana.
Seks jest naturalnym, biologicznym przepływem energii życia i jej najniższym zastosowaniem. Jest to naturalne, bo życie bez niego nie może istnieć, i najniższe, bo jest on podstawą, nie szczytem. Gdy seks staje się totalnością, całe życie zostaje po prostu zmarnowane.
Przypomina to położenie fundamentu i dalsze kładzenie fundamentu, bez budowania domu, dla którego ten fundament przeznaczono.
Seks jest po prostu okazją do wyższej przemiany energii życia. Pod tym względem wszystko jest w porządku, ale gdy seks staje się wszystkim, gdy staje się jedynym ujściem dla energii życia, staje się destruktywny. Może on być tylko środkiem, nie celem. A środki mają sens tylko wtedy, gdy cele zostają osiągnięte. Gdy człowiek robi niewłaściwy użytek ze środka, cały cel ulega zniszczeniu. Gdy seks staje się centrum życia, jak to się stało, środki zamienia się w cele.
Seks tworzy biologiczną podstawę istnienia, trwania życia. Jest środkiem – nie powinien stać się celem.
Gdy seks staje się celem, ginie wymiar duchowy. A gdy seks staje się medytacyjny, kieruje się ku wymiarowi duchowemu. Staje się stopniem, odskocznią.
Nie ma potrzeby wysubtelniania, gdyż energia jako taka nie jest ani seksualna, ani duchowa. Energia zawsze jest neutralna. Sama w sobie nie ma nazwy. Nazwa pochodzi od drzwi, przez które płynie. Ta nazwa nie jest nazwą energii, jest nazwą formy przyjmowanej przez energię. Gdy mówisz "energia seksualna" oznacza to energię, która płynie ujściem seksualnym, ujściem biologicznym. Gdy ta sama energia płynie ku boskości, jest energią duchową.
Energia jako taka jest neutralna. Wyrażana biologicznie, jest seksem.
Wyrażana emocjonalnie, może stać się miłością, może stać się nienawiścią, może stać się złością. Wyrażana intelektualnie, może stać się naukowa, może stać się literacka. Gdy porusza się przez ciało, staje się fizyczna. Gdy przemieszcza się przez umysł, staje się mentalna. Różnice nie są różnicami energii jako takiej, ale jej użytych przejawień.
Stąd mówienie o "wysubtelnieniu energii seksu" nie ma podstawy.
Kiedy nie korzysta się z ujścia seksu, energia znowu staje się czysta.
Energia zawsze jest czysta. Gdy przejawia się drzwiami boskości, staje się duchowa, ale ta forma to tylko przejaw energii. Słowo "wysubtelnienie" wywołuje bardzo niewłaściwe skojarzenia.
Wszystkie teorie wysubtelniania to teorie tłumienia. Zawsze, gdy mówisz "wysubtelnienie seksu" stajesz się mu przeciwny. Twoje potępienie zawiera się w samym słowie.
Pytasz co można zrobić z seksem. Wszystko, co robi się wprost z seksem, jest tłumieniem. Istnieją tylko pośrednie metody, w których nie zajmujesz się w ogóle energią seksualną, raczej zmierzasz do otwarcia drzwi do boskości. Gdy drzwi do boskości będą otwarte, wszystkie energie w tobie zaczynają płynąć ku tym drzwiom. Seks jest wchłonięty. Gdy tylko możliwa jest wyższa błogość, niższe formy błogości stają się nieistotne. Nie masz ich tłumić, ani walczyć z nimi.
One po prostu zanikają. Seks nie jest wysubtelniany, zostaje przekroczony. Cokolwiek czyni się z seksem negatywnie, nie zmieni to tej energii.
Wręcz przeciwnie, stworzy w tobie konflikt, który będzie destruktywny. Walcząc z energią, walczysz sam ze sobą. Tej walki nikt nie może wygrać. W jednej chwili czujesz, że wygrałeś, w następnej chwili czujesz, że to seks wygrał. Stale tak będzie. Czasami nie będzie seksu i będziesz czuł, że nad nim zapanowałeś, a w następnej chwili znów czujesz przyciąganie seksu i wszystko, co zyskałeś, zostaje utracone. Nikt nie może wygrać walki toczonej przeciw swojej własnej energii.
Gdy twoich energii potrzeba gdzie indziej, gdzieś, gdzie jest więcej błogości, seks zaniknie. I nie jest tak, że energia została wysubtelniona, nie jest tak, że coś z nią zrobiłeś. Raczej otworzyła się przed tobą nowa droga wiodąca ku większej błogości i energia automatycznie, spontanicznie zaczyna płynąć ku tym nowym drzwiom.
Gdy trzymasz w dłoniach kamienie i nagle na swej drodze napotykasz diamenty, nawet nie zauważysz, że upuściłeś kamienie. Same upadną, jakbyś ich nie trzymał. Nawet nie będziesz pamiętał wyrzeczenia się ich, tego, że je wyrzuciłeś. Nawet nie będziesz tego świadomy. I nie jest tak, że coś zostało wysubtelnione. Otworzyło się większe źródło szczęścia, a mniejsze źródła same z siebie odpadły.
Jest to tak automatyczne, spontaniczne, że nie potrzebne jest żadne pozytywne działanie przeciw seksowi. Zawsze, gdy robisz coś przeciwko jakiejkolwiek energii, jest to negatywne. Prawdziwe, pozytywne działanie, nawet nie dotyczy seksu – dotyczy medytacji.
Nawet nie poznasz, że seks odszedł. Po prostu został wchłonięty przez to, co nowe. Wysubtelnienie jest brzydkim słowem. Ma w sobie nutę antagonizmu, konfliktu. Seks trzeba przyjmować takim, jaki jest. Jest jedynie biologiczną podstawą umożliwiająca istnienie życia. Nie nadawaj mu żadnego duchowego czy antyduchowego znaczenia. Zrozum po prostu fakt jego istnienia.
Gdy traktujesz go jako fakt biologiczny, w ogóle się nim nie zajmujesz. Zajmujesz się nim tylko, gdy nadajesz mu jakieś duchowe znaczenie. Nie nadawaj mu więc żadnego znaczenia, nie stwarzaj wokół niego żadnej filozofii. Tylko zobacz fakty. Nie rób nic przeciw niemu, ani na jego korzyść. Niech będzie taki, jaki jest; zaakceptuj go jako coś normalnego. Nie przyjmuj jakiegoś nienormalnego nastawienia do niego.
Tak samo jak masz oczy i dłonie, tak samo powinieneś mieć seks. Nie jesteś przeciwny swoim oczom czy dłoniom, nie bądź więc przeciwny seksowi. Wtedy kwestia co masz zrobić z seksem staje się nieistotna.
Tworzenie rozdwojenia za czy przeciw seksowi nie ma sensu. Jest on faktem. Przyszedłeś do egzystencji przez seks i masz wbudowany program dawania życia dalej przez seks. Jesteś częścią wielkiej ciągłości. Twoje ciało umrze, ma więc wbudowany program stworzenia innego ciała, które je zastąpi.
Śmierć jest pewna. Dlatego seks jest taki obsesyjny. Nie będziesz na zawsze, musisz więc zostać zastąpiony nowszym ciałem, repliką. Seks jest tak ważny, bo cała natura go podkreśla – inaczej człowiek nie mógłby istnieć. Gdyby seks był dobrowolny, na ziemi nikt by nie pozostał. Seks jest tak obsesyjny, tak nieodparty, popęd seksualny jest tak silny, gdyż cała natura opowiada się po jego stronie. Bez niego życie nie może istnieć.
Seks jest tak istotny dla religijnych poszukujących, gdyż jest tak przymusowy, tak nieodparty, tak naturalny. Stał się wyznacznikiem poznania czy energia życia w konkretnym człowieku dotarła do boskości. Nie możemy poznać wprost, że ktoś napotkał boskość, nie możemy poznać wprost, że ktoś ma diamenty, możemy jednak bezpośrednio poznać czy ten ktoś wyrzucił kamienie, bo kamienie są nam znane. Możemy poznać wprost, że ktoś wykroczył poza seks, ponieważ seks jest nam znany.
Seks jest tak kompulsywny, tak przymusowy, jest taką wielką siłą, że nie można wyjść poza niego póki nie dostąpi się boskości. Dlatego brahmacharya stało się kryterium poznania czy jakiś człowiek dotarł do boskości. Dla niego seks taki, jak istnieje w normalnych ludziach, nie istnieje.
Nie znaczy to, że porzucając seks dostąpisz boskości. Odwrotność jest fałszem. Człowiek, który znalazł diamenty, rzuca kamienie, które niósł, ale odwrotna sytuacja nie jest prawdą. Możesz wyrzucić kamienie, ale nie znaczy to, że dostaniesz coś od nich większego.
Wtedy będziesz pośrodku. Umysł będziesz miał stłumiony, nie taki, który wykroczył ponad. Seks będzie się w tobie gotował i wywoła wewnątrz piekło. Nie będzie to wyjście poza seks. Gdy seks staje się stłumiony, staje się brzydki, chorobliwy, neurotyczny. Staje się perwersyjny.
Tak zwane religijne nastawienie do seksu stworzyło seksualność perwersyjną, kulturę, która seksualnie jest zupełnie neurotyczna. Nie opowiadam się po jej stronie. Seks to fakt biologiczny, nie ma w nim nic złego. Nie walcz więc z nim, bo ulegnie perwersji – a seks perwersyjny nie jest krokiem naprzód. Jest spadnięciem poniżej normalności, krokiem ku szaleństwu. Gdy stłumienie staje się tak intensywne, że nie możesz dłużej z nim trwać, eksploduje i w tej eksplozji ty zostaniesz zatracony.
Jesteś wszystkimi cechami ludzkości, jesteś wszystkimi możliwościami. Normalny fakt seksu jest zdrowy, ale kiedy staje się nienormalnie stłumiony, staje się niezdrowy. Przejść od normalności do boskości możesz bardzo łatwo, ale przejście z boskości od umysłu neurotycznego jest żmudne i w pewnej mierze niemożliwe. Najpierw musisz stać się zdrowy, normalny. Wtedy, w końcu, jest taka możliwość, że można wykroczyć ponad seks.
Co więc trzeba robić? Poznaj seks! Wejdź w niego świadomie! Oto sekret otwarcia nowych drzwi. Wchodząc w seks bez świadomości, będziesz jedynie instrumentem w rękach ewolucji biologicznej – ale jeśli zdołasz być świadomy w akcie seksu, sama ta świadomość staje się głęboką medytacją.
Akt seksu jest tak przymusowy i tak kompulsywny, że trudno jest być w nim świadomie, ale nie jest to niemożliwe. A jeśli zdołasz być świadomy w akcie seksu, nie będzie w życiu żadnego takiego faktu, w którym nie będziesz mógł być świadomy, bo żaden akt nie jest tak głęboki jak seks.
Jeśli zdołasz być świadomy w akcie seksu, będziesz świadomy nawet w śmierci. Głębia aktu seksu i głębia śmierci są takie same, analogiczne. Docierasz do tego samego punktu. Jeśli więc zdołasz być świadomy w akcie seksu, osiągnąłeś coś wielkiego. Jest to bezcenne.
Użyj więc seksu jako aktu medytacji. Nie walcz z nim, nie występuj przeciw niemu. Nie możesz walczyć przeciw naturze – jesteś jej nierozdzielną częścią. Musisz wobec seksu mieć nastawienie przyjaźni, sympatii. Jest to najgłębszy dialog między tobą i naturą.
Tak naprawdę akt seksu w rzeczywistości nie jest dialogiem między mężczyzną i kobietą. Jest to dialog mężczyzny z naturą, przez kobietę, i kobiety z naturą, przez mężczyznę. Jest to dialog z naturą. Przez chwilę jesteś w kosmicznym przepływie, jesteś w niebiańskiej harmonii, jesteś w harmonii z całością. Tak mężczyzna jest spełniony dzięki kobiecie, a kobieta dzięki mężczyźnie.
Mężczyzna nie jest całością i kobieta nie jest całością. Oboje są dwoma fragmentami całości. Dlatego zawsze, gdy tylko stają się jednością w akcie seksualnym, mogą znaleźć się w harmonii z najgłębszą naturą wszystkiego, z Tao. Ta harmonia może być biologicznymi narodzinami nowego istnienia. Jeśli jesteś nieświadomy, jest to jedyna możliwość. Ale jeśli jesteś świadomy, ten akt może stać się narodzinami dla ciebie, duchowymi narodzinami.
Dzięki niemu staniesz się dwakroć narodzony".
Gdy bierzesz w tym udział świadomie, stajesz się świadkiem. A jeśli staniesz się świadkiem w akcie seksu, wykroczysz ponad seks, bo w byciu świadkiem stajesz się wolny. Teraz nie będzie kompulsji. Nie będziesz już nieświadomym uczestnikiem. Gdy w tym akcie staniesz się świadkiem, wykroczysz ponad niego. Teraz wiesz, że nie jesteś jedynie ciałem. Siła bycia świadkiem poznała coś spoza tego aktu.
To "poza" można poznać tylko wtedy, gdy jesteś głęboko we wnętrzu.
Nie jest to powierzchowne spotkanie. Gdy targujesz się na rynku, twoja świadomość nie może wejść bardzo głęboko, gdyż sam ten akt jest powierzchowny. Jeśli chodzi o człowieka, akt seksu jest jedynym aktem, przez który może on stać się świadkiem wewnętrznych głębi.
Im bardziej wchodzisz w medytację przez seks, tym seks będzie miał mniejsze oddziaływanie. Powstanie z niego medytacja, a z tej powstającej medytacji otworzą się nowe drzwi i seks zaniknie. Nie będzie to wysubtelnienie. Przypomni to sytuację, gdy suche liście opadają z drzewa. Drzewo nie pozna, że liście opadają. Tak samo i ty nie poznasz, że odchodzi mechaniczna potrzeba seksu.
Uczyń z seksu medytację, uczyń seks przedmiotem medytacji. Traktuj go jak świątynię, a wtedy wykroczysz ponad niego i dokona się twoja przemiana. Wtedy seksu nie będzie, i nie będzie tłumienia, wysubtelniania. Seks będzie po prostu nieistotny, bez znaczenia.
Wyrosłeś ponad niego. Dla ciebie nie ma on sensu.
Przypomina to sytuację dorastającego dziecka. Zabawki nie mają teraz sensu. Ono niczego nie wysubtelniało, niczego nie tłumiło. Po prostu dorosło, stało się dojrzałe. Zabawki nie mają teraz znaczenia.
Są dziecinne, a teraz dziecko nie jest już dzieckiem.
Tak samo, im więcej medytujesz, tym seks będzie słabiej na ciebie oddziaływał. I stopniowo, spontanicznie, bez świadomego wysiłku mającego wysubtelnić seks, energia znajdzie nowe źródło, do którego będzie płynąć. Ta sama energia, która płynęła przez seks, teraz będzie płynąć przez medytację. A kiedy płynie ona przez medytację, otwierają się drzwi boskości.
Jeszcze jedno. Używasz słów "seks" i "miłość" Zwykle używamy tych dwóch słów tak, jakby miały jakieś wewnętrzne powiązanie. Nie mają. Miłość przychodzi dopiero wtedy, gdy seks odszedł. Wcześniej miłość to tylko przynęta, gra wstępna i nic innego. Jest tylko przygotowaniem gruntu do aktu seksu. Jest tylko wprowadzeniem do seksu, przedmową, niczym innym. Dlatego im więcej seksu między dwojgiem ludzi, tym mniej miłości, bo przedmowa jest niepotrzebna.
Gdy dwoje ludzi jest w miłości i nie ma między nimi seksu, będzie wielka miłość romantyczna. Ale gdy wkroczy seks, miłość znika.
Seks jest taki nagły Sam w sobie jest taki gwałtowny. Potrzeba mu wprowadzenia, potrzeba gry wstępnej. Miłość, jak my ją znamy, jest tylko okryciem nagiego faktu seksu. Jeśli wejrzysz głęboko w to, co nazywasz miłością, znajdziesz seks czający się do skoku. Zawsze jest tuż za rogiem. Miłość przemawia. Seks się przygotowuje.
Ta tak zwana miłość łączy się z seksem, ale jest tylko przedmową.
Gdy seks przychodzi, ta miłość odpadnie. Dlatego małżeństwo zabija miłość romantyczną, i zabija ją absolutnie. Dwoje ludzi zapoznaje się ze sobą i gra wstępna, miłość, staje się niepotrzebna.
Prawdziwa miłość nie jest przedmową jest aromatem. Nie przychodzi przed seksem, a po nim. Nie jest prologiem, a epilogiem. Jeśli przejdziesz przez seks i odczuwasz do tej osoby współczucie, rozwija się miłość. A jeśli medytujesz, będziesz czuł się współczujący. Gdy medytujesz w akcie seksu, twój partner seksualny nie będzie tylko przedmiotem służącym twojej fizycznej przyjemności. Będziesz czuł wdzięczność do niego czy do niej, ponieważ oboje doszliście do głębokiej medytacji.
Jeśli medytujesz w seksie, powstanie między wami nowa przyjazność, gdyż dotarliście dzięki sobie do komunii z naturą. Dzięki sobie macie chwilowy wgląd w nieznane głębiny rzeczywistości. Będziecie czuli dla siebie wdzięczność i współczucie – współczucie dla cierpienia, współczucie dla poszukiwania, współczucie dla towarzysza lub towarzyszki, kompana podróży, współczucie dla błądzącego po omacku przyjaciela.
Gdy seks staje się medytacyjny, dopiero wtedy zjawia się idący za nim aromat, uczucie nie będące grą wstępną seksu, ale dojrzałością, wzrastaniem, medytacyjnym urzeczywistnieniem. Dlatego, gdy akt seksu staje się medytacyjny, odczujesz miłość. Miłość jest połączeniem wdzięczności, przyjazności i współczucia. Gdy są te trzy uczucia, jesteś w miłości.
Gdy rozwinie się ta miłość, wyjdziesz ponad seks. Miłość rozwija się poprzez seks, ale wykracza poza niego. Jest jak kwiat – wychodzi z korzeni, ale wykracza poza nie. I nie wróci, powrotu nie ma. Gdy rozwinie się miłość, nie będzie seksu. Tak naprawdę jest to jeden ze sposobów poznania, że rozwinęła się miłość. Seks jest jak skorupka jajka, skorupka, z której ma wyjść miłość. Gdy wyjdzie, skorupki nie będzie. Będzie rozbita, wyrzucona.
Seks może dojść do miłości tylko wtedy, gdy jest medytacja, nigdy inaczej. Gdy nie ma medytacji, ten sam seks będzie powtarzany i znudzi cię to. Seks będzie coraz bardziej nużący i nie będziesz czuł wdzięczności do tamtej osoby. Raczej poczujesz się oszukany, poczujesz do niej wrogość. Ona nad tobą dominuje. Dominuje przez seks, bo stał się on dla ciebie potrzebą. Stałeś się niewolnikiem, gdyż nie możesz żyć bez seksu. A nie możesz poczuć przyjaźni do kogoś, wobec kogo stałeś się niewolnikiem.
I oboje czują to samo – że drugi człowiek jest panem. Ta dominacja będzie negowana i zwalczana, ale seks nadal będzie powtarzany. Staje się rutyną dnia. Walczysz z partnerem w seksie, potem wszystko naprawiasz. Potem znów walczysz, potem znów naprawiasz. Miłość w najlepszym przypadku jest ledwie dostosowaniem. Nie możesz czuć przyjaźni, nie ma współczucia. Zamiast tego jest okrucieństwo i przemoc, czujesz się oszukany. Stałeś się niewolnikiem. Seks nie zdoła rozwinąć się w miłość. Pozostanie tylko seksem.
Przejdź przez seks! Nie bój się go, bo lęk donikąd nie prowadzi. Jeśli człowiek ma się bać czegokolwiek, to tylko samego lęku. Nie bój się seksu i nie walcz z nim, bo to też jest pewnego rodzaju lęk. "Walka lub ucieczka" walka lub odejście, to dwie drogi lęku. Nie uciekaj więc od seksu, nie walcz z nim. Zaakceptuj go, przyjmij go za fakt życia.
Wejdź w niego głęboko, poznaj go totalnie, zrozum go, medytuj w nim, a wyjdziesz ponad niego. Jeśli w akcie seksu medytujesz, otwierają się nowe drzwi. Napotykasz nowy wymiar, bardzo nieznany, niesłyszany, i przepływa większa błogość.
Napotkasz coś tak błogiego, że seks stanie się nieistotny i samoistnie wygaśnie. Teraz twoja energia przestaje płynąć w tym kierunku.
Energia zawsze płynie ku błogości. Ponieważ błogość pojawia się w seksie, energia płynie ku niemu, ale jeżeli szukasz więcej błogości – błogości, która wykracza ponad seks, która wychodzi ponad seks, błogości, która daje większe spełnienie, głębsze – wtedy, sama z siebie, energia przestanie płynąć w kierunku seksu.
Kiedy seks staje się medytacją, rozkwita w miłość, i ten rozkwit jest ruchem ku boskości. To dlatego miłość jest boska. Seks jest fizyczny, miłość jest duchowa. A gdy zjawi się kwiat miłości, przyjdzie modlitwa, przyjdzie za nim. Teraz nie jesteś już daleko od boskości.
Jesteś blisko domu.
Teraz zacznij medytować z miłością. To jest drugi krok. Gdy jest ta chwila komunii, gdy jest ta chwila miłości, zacznij medytować.
Wejdź w nią głęboko, bądź jej świadom. Teraz nie spotykają się ciała.
W seksie spotykają się ciała, w miłości spotykają się dusze. Nadal jest to spotkanie, spotkanie dwojga osób.
Zobacz teraz miłość tak, jak widziałeś seks. Zobacz tę komunię, to wewnętrzne spotkanie, ten wewnętrzny stosunek seksualny. Wtedy wykroczysz nawet ponad miłość i dojdziesz do modlitwy. Ta modlitwa jest drzwiami. Nadal jest to spotkanie, ale nie spotkanie dwojga osób. Jest to komunia ciebie i całości. Teraz ta druga strona, jako człowiek, odpadła. Jest to strona bezosobowa – cała egzystencja – i ty Ale modlitwa nadal jest spotkaniem, więc w końcu też musi zostać przekroczona. W modlitwie wierny i boskość są oddzielni, bhakta i bhagwan są oddzielni. Nadal jest to spotkanie. To dlatego Meera czy Teresa, opisując swoje doznania modlitewne, mogły używać określeń seksualnych.
W chwilach pełnych modlitwy trzeba medytować. Znów bądź temu świadkiem. Zobacz tę komunię siebie z całością. Wymaga to najsubtelniejszej z możliwych świadomości. Jeśli zdołasz być świadomy spotkania siebie z całością, wyjdziesz ponad siebie i ponad całość, jedno i drugie. Wtedy jesteś całością. A w tej całości nie ma dualizmu, jest tylko jedność.
Tej jedności poszukuje się w seksie, w miłości, w modlitwie. Właśnie ta jedność jest tym, do czego tęsknimy. Nawet w seksie, ta tęsknota dotyczy jedności. Błogość przychodzi, bo na jedną chwilę stajecie się jednością. Seks pogłębia się w miłość, miłość pogłębia się w modlitwę, a modlitwa pogłębia się w totalne wykroczenie ponad, totalną jedność.
To pogłębienie zawsze przychodzi z medytacji. Metoda jest zawsze taka sama. Poziomy się różnią, wymiary się różnią, kroki się różnią, a metoda zawsze jest ta sama. Wejdź w seks, a znajdziesz miłość.
Wejdź głęboko w miłość, a dojdziesz do modlitwy. Wejdź w modlitwę, a eksplodujesz w jedność. Ta jedność jest totalna, ta jedność jest błogością, ta jedność jest ekstazą.
Dlatego tak ważne jest, by nie przyjmować nastawienia walki. W każdym fakcie obecna jest boskość. Może być wystrojona, może być ubrana; musisz ją rozebrać, zdjąć jej ubranie. Znajdziesz jeszcze więcej subtelnych ubrań. Znów, zdejmij je. Dopóki nie napotkasz jedności w jej totalnej nagości, nie znajdziesz zaspokojenia, nie poczujesz się spełniony.
Gdy dochodzisz do nieubranej jedności, jedności pozbawionej szat, stajesz się z nią jednym, bo gdy poznasz tę nagość, nie będzie to nikt inny, tylko ty sam. W istocie rzeczy każdy poszukuje sam siebie przez innych ludzi. Pukając do cudzych drzwi, trzeba znaleźć swój własny dom.
Gdy z rzeczywistości zdjęte zostaną okrycia, jesteś z nią jednym, bo różnicą są tylko szaty. Ubrania są barierą, nie możesz więc rozebrać rzeczywistości dopóki sam się nie rozbierzesz. Dlatego medytacja jest bronią obosieczną, rozbiera rzeczywistość i równocześnie rozbiera ciebie. Rzeczywistość staje się naga i ty stajesz się nagi. A w chwili totalnej nagości, totalnej pustki, stajesz się jednością.
Nie jestem więc przeciw seksowi. Nie znaczy to, że opowiadam się za seksem. Znaczy to, że opowiadam się za głębokim wejściem w niego i odkryciem tego, co jest poza nim.
To poza zawsze jest, ale zwykły seks jest seksem dorywczym, nikt więc nie wchodzi głęboko. Jeśli zdołasz wejść głęboko, poczujesz wdzięczność do boskości za to, że dzięki seksowi otworzyły się inne drzwi. A jeśli seks jest tylko dorywczy, nie poznasz, że byłeś blisko czegoś większego.
Jesteśmy tak sprytni, że stworzyliśmy fałszywą miłość która nie przychodzi po seksie, ale przed nim. Jest czymś kultywowanym, sztucznym. Miłość była tylko przedmową, ale teraz ta przedmowa nie jest już potrzebna. A prawdziwa miłość zawsze jest poza seksem – kryje się za seksem. Wejdź w niego głęboko, medytuj w nim religijnie, a rozkwitniesz w miłujący stan umysłu.
Nie jestem przeciwny seksowi i nie opowiadam się za miłością. Musisz wykroczyć nawet poza nią. Medytuj na niej, wyjdź poza nią.
Przez medytację rozumiem, że musisz przejść przez nią w pełnej uważności, świadomości. Nie wolno przejść przez nią ślepo, nieświadomie. Jest wielka błogość, a ty możesz przejść na ślepo i przegapić ją. Tą ślepotę trzeba przemienić. Musisz stać się człowiekiem mającym otwarte oczy. Gdy masz otwarte oczy, seks może zaprowadzić cię na ścieżkę jedności.
Kropla może stać się oceanem. W sercu każdej kropli jest to pragnienie. W każdym działaniu, w każdym pragnieniu, znajdziesz tę samą tęsknotę. Odkryj ją, idź za nią. To wielka przygoda! Tak, jak dzisiaj przeżywamy nasze życia, jesteśmy nieświadomi. Ale choć tyle można zrobić. Jest to żmudne, ale nie niemożliwe. Było możliwe dla Jezusa, dla Buddy, dla Mahavira, i jest możliwe dla każdego innego.
Jeżeli wchodzisz w seks z intensywnością, z uważnością, z wrażliwością, wykraczasz ponad niego. Nie będzie w tym żadnego wysubtelnienia. Gdy wykraczasz ponad, nie będzie seksu, nawet wysubtelnionego. Będzie miłość, modlitwa i jedność.
Takie są trzy etapy miłości: miłość fizyczna, miłość psychiczna i miłość duchowa. A gdy te trzy etapy zostaną przekroczone, jest boskość. Gdy Jezus rzekł: "Bóg jest miłością"; była to najbliższa możliwa definicja, ponieważ ostatnim, co znamy na drodze do Boga, jest miłość. Poza tym jest nieznane, a nieznanego nie można zdefiniować. Możemy jedynie wskazać na boskość przez nasze ostatnie urzeczywistnienie: miłość. Poza punktem miłości nie ma już doznawania, gdyż nie ma doznającego. Kropla stała się oceanem!
Idź krok po kroku, ale z przyjaznym nastawieniem. Bez napięcia, bez walki. Po prostu idź uważnie. Uważność to jedyne światło w ciemnej nocy życia. Mając to światło, wejdź w nią. Szukaj w każdym kącie.
Boskość jest wszędzie, nie bądź więc przeciwny niczemu. Ale i nie pozostawaj po którejkolwiek stronie. Idź dalej, bo czeka cię jeszcze większa błogość. Ta podróż musi trwać. Jeśli jesteś blisko seksu, użyj seksu. Jeśli jesteś blisko miłości, użyj miłości. Nie myśl kategoriami tłumienia lub wysubtelniania, nie myśl kategoriami walki. Boskość może kryć się we wszystkim; nie walcz więc, nie uciekaj przed niczym.
Tak naprawdę, jest ona ukryta we wszystkim, gdziekolwiek więc jesteś, wejdź najbliższymi drzwiami i idź przed siebie. Nie zatrzymuj się, a dotrzesz – bo życie jest wszędzie.
Jezus rzekł: "Pod każdym kamieniem znajdziesz Pana" – a ty widzisz tylko kamienie. Musisz przejść przez kamienny stan umysłu. Gdy widzisz seks jak wroga, staje się on kamieniem. Staje się nieprzezroczysty, nie widzisz tego, co jest za nim. Użyj go, medytuj na nim, a kamień stanie się jak szkło. Zobaczysz co jest za nim, i zapomnisz o szkle. Będziesz pamiętał o tym, co jest za szkłem. Jeśli coś staje się przezroczyste, znika. Nie czyń więc z seksu kamienia, uczyń go przezroczystym. A przezroczystym staje się on dzięki medytacji.
Takie są dwie biegunowości życia – medytacja i miłość. Jest to najwyższa polaryzacja. Całe życie składa się z biegunowości: pozytywne i negatywne, narodziny i śmierć, mężczyzna i kobieta, dzień i noc, lato i zima. Całe życie składa się z biegunowych przeciwieństw, ale te biegunowe przeciwieństwa nie są jedynie biegunowymi przeciwieństwami, są też komplementarnościami.
Wspomagają się wzajemnie, wspierają się wzajemnie, przypominają cegły w łuku budowli.
W łuku budowli cegły ułożone są naprzeciw siebie. Wygląda to tak, jakby były ułożone naprzeciw siebie, ale dzięki ich biegunowemu przeciwieństwu łuk może zostać zbudowany i trwa. Siła łuku opiera się na biegunowości cegieł ułożonych naprzeciw siebie.
To jest najwyższa biegunowość: medytacja oznacza sztukę bycia w samotności, a miłość oznacza sztukę bycia razem. Całym człowiekiem jest ten, kto zna jedno i drugie, i kto potrafi możliwie najłatwiej przemieszczać się z jednego do drugiego. Przypomina to wdech i wydech, nie jest to trudne. Są to przeciwieństwa: gdy wdychasz, proces przebiega w jednym kierunku, gdy wydychasz, jest to dokładne jego przeciwieństwo. Ale wdech i wydech razem tworzą pełny oddech.
W medytacji wdychasz, w miłości wydychasz, a gdy miłość i medytacja są razem, twój oddech jest dopełniony, cały, pełny...
Moje rozumienie nie opiera się na jednym biegunie, moje rozumienie jest płynne. Posmakowałem prawdy z obu stron, kochałem totalnie i medytowałem totalnie. I to jest moje doświadczenie, że człowiek jest pełny tylko wtedy, gdy poznał jedno i drugie; inaczej pozostaje połową, czegoś w nim nadal brakuje.
Budda jest połową, tak jak i Jezus. Jezus wie czym jest miłość, Budda wie czym jest medytacja, ale gdyby się spotkali, porozumienie między nimi byłoby niemożliwe. Nie rozumieliby języka tego drugiego człowieka. Jezus opowiadałby o Królestwie Bożym, a Budda zacząłby się śmiać: "O jakich bzdurach opowiadasz, królestwo Boga?" Budda powiedziałby po prostu: "Ustanie jaźni, zniknięcie jaźni." A Jezus rzekłby: "Zniknięcie jaźni? Ustanie jaźni? To dokonanie samobójstwa, ostatecznego samobójstwa. Co to za religia, z tym gadaniem o najwyższej jaźni?" Nie rozumieliby słów tego drugiego człowieka.
Gdyby kiedykolwiek się spotkali, potrzebowaliby kogoś takiego jak ja, do tłumaczenia, inaczej porozumienie między nimi byłoby niemożliwe. A ja musiałbym tłumaczyć w taki sposób, że nie byłbym wierny ani jednemu, ani drugiemu! Jezus powiedziałby "Królestwo Boże" a ja przetłumaczyłbym to jako nirvana. Wtedy Budda by zrozumiał. Budda rzekłby "nirvana" a Jezusowi powiedziałbym "Królestwo Boże" wtedy zrozumiałby.
Ludzkość potrzebuje teraz totalnie nowego spojrzenia. Za długo żyliśmy z połowicznymi spojrzeniami. W przeszłości było to koniecznością, ale teraz człowiek dojrzał. Moi sannyasini muszą wykazać, że potrafią równocześnie medytować i modlić się, że potrafią równocześnie medytować i kochać się, że potrafią być tak samo w ciszy jak w tańcu i świętowaniu. Ich cisza ma stać się ich świętowaniem, a ich świętowanie ma stać się ich ciszą. Daję im najtrudniejsze zadanie dane kiedykolwiek jakimkolwiek uczniom, ponieważ jest to spotkanie przeciwieństw. A w tym spotkaniu wszelkie przeciwieństwa stopią się i zleją się w jedność, Wschód i Zachód, mężczyzna i kobieta, materia i świadomość, ten świat i tamten świat, życie i śmierć. Wszystkie przeciwieństwa spotkają się i zleją się w jedność w tym jednym spotkaniu, ponieważ jest to najwyższa biegunowość, zawiera ona w sobie wszystkie biegunowości.
To spotkanie stworzy nowego człowieka – Zorbę Buddę. To jest moje imię dla nowego człowieka. I każdy z moich sannyasinów musi poczynić wszelkie możliwe starania, aby stać się taką płynnością, strumieniem, aby oba bieguny były twoje. Wtedy posmakujesz całości, a poznanie całości jest jedynym sposobem poznania tego, co jest świętością. Innego sposobu nie ma.
Ogromna rodzina Osho, miłujących go i jego przyjaciół, jest może jedną z nielicznych kiedykolwiek istniejących społeczności duchowych, które nie mają jednej ściśle określonej mapy mającej prowadzić poszukującego do oświecenia. O ile Towarzystwo Teozoficzne opracowało kilka "inicjacji"; a pierwsi tantrycy wędrowali krok w krok tymi samymi dobrze oznakowanymi szlakami, Osho dzieli się z nami wieloma mapami i metaforami z wielu tradycji, nie proponując jednej, która byłaby wyłącznie jego drogą.
Redakcja Osho Times International przeprowadziła wywiady z różnymi medytującymi z całego świata, pytając ich jakie mapy Osho pomogły im w wędrówce po nieznanym terenie ich wewnętrznych ścieżek wiodących do przemiany. Pytaliśmy także jak poradzili oni sobie z faktem, że gdy ta wędrówka staje się sprawą istotnie znaczącą, nie ma żadnej hierarchii, na której można byłoby się było oprzeć – co ma związek z tym, że Osho nie daje żadnych zewnętrznych oznak postępów na drodze duchowego wzrastania i nie tworzy hierarchii zakonnej. Odpowiedzi były zaskakujące!
Mapy szczegółowe
Co to jest mapa świadomości? Czy jest to autorytatywne oznakowanie powszechnie istniejącego wewnętrznego terytorium, przez które wszyscy jako szukający na ścieżce mamy przejść? Czy też jest to jedna z wielu metafor, które jedynie sygnalizują zmienności wewnętrznego krajobrazu?
Osho obsypał nas mapami z różnych tradycji religijnych, a każda z nich zdaje się zupełnie inaczej współbrzmieć z różnymi poszukującymi. Przykładowo, Ma Puja Mohani, korzystająca z medytacji Osho od ponad dziesięciu lat, zapytana czy jakakolwiek mapa świadomości szczególnie zwróciła jej uwagę, opowiedziała o tym, jak pewnego razu, wykład Osho, w trakcie którego opowiadał on o siedmiu czakrach mapy jogi pomógł jej gdy czuła, że traci kontakt z rzeczywistością.
– Pamiętam, że Osho mówił wtedy o tym, że kiedy energia przemieszcza się z jednej czakry do drugiej, czasem pojawia się wielki lęk, często lęk przed zupełnym szaleństwem! – wyjaśnia Mohani. – Wiedząc to, mogłam odprężyć się i obserwować to, co się działo. Mogłam zaufać, że ten lęk nie jest jednak czymś negatywnym, ale stanowi część procesu, który pomaga mi wejść w świadomość.
Korzystanie z mapy jako potwierdzenia swego wewnętrznego doświadczenia jest też udziałem Ma Anand Anupamo, 39-letniej Niemki, medytującej od dziewięciu lat i prowadzącej zajęcia Uzdrawiającej Pulsacji Tybetańskiej.
– Mapa Osho opisująca Osiem Odnóg Jogi, z której intensywnie korzystamy w grupach medytacyjnych Fresh Air, jest dla mnie najlepsza, gdyż łączy medytację uważności obserwującej ze stylem pracy z ciałem, który stosuję – wyjaśnia.
– Łączymy na przykład mapę czakr z tymi obszarami ciała, które Osho opisuje jako "odnogi" Pierwszą odnogą jest to, co jogini nazywają samopohamowaniem; my łączymy to z podstawą kręgosłupa, gdzie znajduje się pierwsza czakra. Tak zajmujemy się jakąś konkretną kwestią – w tym przypadku z poczuciem spokoju i odprężenia – pracując z ciałem w jego określonym punkcie. Uważam, że jest to bardzo pomocne.
A jednak taka szczegółowa mapa, która jednemu typowi duchowego szukającego pomaga, innemu często wprowadza zamęt. 35-letni Holender, Swami Anand Ali, miał trudności z jogicznym modelem czakr, czyli rozwijania się energii.
– Łatwo jest zacząć określając miejsce, w którym jestem, ale zawsze, gdy to robię, natychmiast ogarnia mnie zamieszanie – przyznaje. – Przypomina to trochę codzienne liczenie pieniędzy, gdy chcesz stwierdzić ile ich jest – to, że je policzyłeś, nie znaczy, że stałeś się bogatszy. Teraz widzę więc, że dla mnie nie ma to sensu. Teraz są po prostu takie dni, kiedy czuję się świetnie, i są takie dni, kiedy jestem wytrącony ze swego centrum i nic nie wiem. I tak to zostawiam.
Swami Deva Samriddhi, 35-letni Niemiec od siedmiu lat korzystający z medytacji Osho, także czuje, że czasem mapy go ograniczały – zamiast być pomocą.
– To dziwne, ale nawet gdy widzę jakąś piękną mapę, czuję się psychologicznie uwięziony w pułapce, bo mój umysł od razu próbuje dopasować się do tego modelu – mówi. – Prawdopodobnie wskutek mojego dotychczasowego uwarunkowania odczuwam mapę jako instruktaż określający co muszę zrobić, żeby "dobrze" wypaść. Czuję to prawie tak, jakbym musiał zaryzykować czymś nowym i zapomnieć o wszystkim – obejmuje to i mapy świadomości! Gdy porzucam wszelkie myśli na ten temat, zaczyna się pojawiać coś świeżego i pięknego.
Mapy proste
Trzy etapy ewolucji Friedriecha Nietzsche – wielbłąd, lew i dziecko – są tym modelem ewolucji wewnętrznej, który pytani najbardziej chwalili. Jest tak być może dlatego, że Osho najczęściej się odwoływał właśnie do tej "mapy", a być może dlatego, że jest ona i żywa obrazowo i prosta.
– Te trzy kroki dały mi połączenie z ciałem, umysłem i duchem – mówi Ma Jivan Mary, 72-letnia sannyasinka z Nowej Zelandii, która medytuje w obecności Osho od dziesięciu lat. – W moim własnym życiu energią symbolizowaną przez wielbłąda był na pewno początek mojego małżeństwa, energia lwa wyraża zaś istotę mojego życia rodzinnego i kariery w teatrze. Gdy po raz pierwszy przyszłam do Osho, uświadomiłam sobie, że to wszystko był tylko ryk lwa – cenny, ale tylko ryk. Im bardziej medytuję, tym bardziej ten ryk, ten mesjański aspekt mnie samej, zmniejsza się, a gdy uświadamiam sobie prostotę całego mojego istnienia, czuję pojawiające się dziecko.
Nie ma ono odpowiedzi ani pytań – po prostu to jest to! Teraz zbliżam się do kresu moich dni i czuję, że przeszłam całą drogę, z powrotem do początku, powróciłam do swego źródła i jestem gotowa na początek nowego życia...
Swami Prem Advait, 46-letni Anglik medytujący od jedenastu lat, opowiada jak doświadcza modelu wielbłąd-lew-dziecko bardziej jako wewnętrznego obrazu swoich nastrojów, w których ciągle porusza się tam i z powrotem niż jako wędrówkę i stały postęp naprzód.
– Stanie się bardziej dzieckiem jest dość dramatyczne dla mężczyzny – stwierdza. – Często znajduję w sobie jakieś kawałki wielbłąda, o których zapomniałem, które wciąż potrzebują być wyrażonymi, nawet teraz, gdy już zacząłem doznawać swojego dziecka. Te etapy nie mają we mnie jakichś ostrych rozgraniczeń, raczej zlewają się ze sobą w jeden wielki zbiornik przemieszczających się energii.
Ma Deva Anupo większość czasu spędzająca w Fremantle (Australia), pracuje w zarządzaniu firmami. Mówi, że dziecko najczęściej przychodzi jej na myśl symbolicznie w chwilach rozluźnienia i "płynięcia" w stresującej pracy w świecie zewnętrznym.
– Gdy pogania mnie chęć bycia ważną i ukierunkowaną na osiąganie celów, kojarzę to z lwem, byciem w głowie, a to nie jest to, co naprawdę chciałabym mieć – wyznaje. – Podstawową kwestią na Zachodzie jest dla mnie to, że są pewne sprawy, które przypominają mi przestrzeń dziecka i pomagają do niej wrócić niezależnie od medytacji, które praktykuję.
Bez map, bez hierarchii
Kiedy nie ma polegania na jakiejś jednej określonej mapie, nie może być – to oczywiste – widocznych poziomów duchowego zaawansowania i kleru. Wielokrotnie w przeszłości Osho ustanawiał terapeutów, koordynatorów, ludzi będących "kanałami" lub zarządzających działami jako odpowiadających w umysłach ludzi stanowiskom kleru. Zawsze jednak po jakimś czasie rozbijał ten system. Nawet członkowie Wewnętrznego Kręgu (grupa stworzona przez Osho do koordynacji pracy po jego śmierci) – co Osho podkreśla wyraźnie – ma zajmować się tylko kwestiami administracyjnymi.
Taki rewolucyjny edykt daje ogromną wolność każdemu szukającemu, ale czasami taka nieokreślona wolność, bez wyraźnie widocznych oznak tego, kto jest w przodzie, a kto jest z tyłu, może wprowadzać lęk w naszych materialistycznie i duchowo ambitnych umysłach. A jednak wszyscy ci, którzy posmakowali świętości i odpowiedzialności takiej wolności czują, że nie zamieniliby tej komuny duchowych buntowników na jakikolwiek certyfikat postępu duchowego.
– Jestem z tego bardzo zadowolona – mówi Anupamo ironicznie się śmiejąc, kpiąc z noszenia czarnych szat i białego pasa, oznaczających terapeutów i prowadzących medytacje Osho. – Ta wolność sprawia, że Osho jest jedynym mistrzem, z którym mogłabym być. Te hierarchie po prostu nie sprawdzają się. Rzecz jasna, prowadzenie sesji i noszenie czarnej szaty, i nie wysuwanie się na prowadzenie i nie chowanie się tak, jak przez dłuższy czas to robiłam, jest dla mnie wyzwaniem. Ale nie widzę siebie jako kogoś wyższego czy niższego, nawet dla tego, kto dopiero co przyjął sannyas. A to – śmiejąc się chwyta swoją czarną szatę – jest jeszcze jedna z tych gier, w które tu gramy!
– Jest to po prostu piękne – wtóruje jej Advait, zahartowany sannyasin, będący z Osho od pierwszych lat Poony. – Oczywiście, uległo to niewiarygodnej zmianie. Gdy po raz pierwszy przyszedłem do Osho, byli koordynatorzy sprawujący władzę i wymagający "poddania" a w okresie Rancza były "mamy" ale ci ludzie raczej tylko prowokowali moje własne uśpione chęci władzy. Byłem wtedy zauroczony autorytetem, a zarazem antyautorytarny – teraz widzę, że obie te postawy pochodziły z tej samej przestrzeni. W czasie Rajneeshpuram byłem zaszokowany widząc u wielu z nas uzależnienia od dawnych sposobów nawiązywania relacji z ludźmi, w aspekcie autorytetu i władzy. Ludzie dostawali mnóstwo przestrzeni, w której mogli pracować z władzą, dominowaniem i własnymi grami bycia ofiarą. Ale w moim przypadku stopniowo przestałem rozdzielać mój podziw dla autorytetu i moje antyautorytarne odczucia, i wszystko to zaczęło się zmieniać.
– A teraz nie ma jakichś specjalnych pozycji, które wskazywałyby gdzie na ścieżce znajdują się dani ludzie i to zmusza mnie do korzystania z własnej intuicji – dodaje. – Widzę, że te różnice są bardzo małe. Ale i z łatwością rozpoznaję ludzi, którzy dla mnie są bardziej scentrowani, żywi i mają kontakt z własną energią. Można powiedzieć, że niektórzy są "przepełnieni Osho"; bardziej promieniści. Nie jest to spostrzeżenie intelektualne, ja tak to czuję.
Moja wrażliwość powiększyła się. A szczerze mówiąc nie jest to dla mnie już nic ważnego. Jest aż zbyt wiele innych spraw, które dzieją się wokół mnie – mam się czym zajmować!
W przypadku Mohani ta zmiana z zewnętrznego autorytetu ku wewnętrznej wrażliwości nastąpiła przez przejściową fazę uznania terapeutów za kogoś, kogo zajęcie automatycznie stawia go dalej na ścieżce niż ona sama.
– Był czas, gdy czułam, że są oni przede mną, i to odczucie było wtedy dla mnie pożyteczne – zauważa. – Byli nauczycielami, kimś, od kogo mogłam się uczyć, ale jakimś trafem już nie oceniam ich w ten stary, hierarchiczny sposób. Teraz czuję, że nie zależy to od tego, czy są oni bardziej świadomi czy mniej świadomi, bo mogę uczyć się od nich bez względu na to kim są. Teraz mogę uczyć się z każdej sytuacji.
Nie ma dokąd iść – tylko do wewnątrz
Do kogo więc zwraca się nowa osoba medytująca, gdy zapada ciemna noc jego czy jej duszy? Skoro nie ma kleru czy hierarchii, na których można byłoby się oprzeć, do kogo można zwrócić się po prowadzenie, gdy ścieżka zdaje się wieść wkoło?
– Ja idę do siebie – obojętne co to jest! – żartuje Swami Kranti Aadhar, młody Amerykanin z Portland (Oregon), który przyjął sannyas nieco ponad dwa lata temu. – Próbuję odnaleźć słowa określające to, co odczuwam – ale wtedy jestem kimś, kto przypomina raczej kogoś będącego w głowie. Największe trudności mam wtedy, gdy przede wszystkim nie potrafię zrozumieć problemu. Ale niedawno dowiedziałem się od znajomego terapeuty, że Osho kładzie nacisk nie na znajdowanie rozwiązań, a na zrozumienie sytuacji, w której jesteś.
Raczej na siedzenie i widzenie tego, co się dzieje, niż na analizę. I teraz z tym pracuję!
Większość innych osób również pracuje w ten sposób. Wielu, tak jak Swami Deva Akarmo, dziennikarz, który medytuje z Osho od czternastu lat, dotarło do punktu, gdy w czasach kryzysu po prostu czekają.
– Czekanie jest magiczne! – Akarmo ujawnia swój własny alchemiczny proces rozwiązywania problemów na ścieżce. – To wkrótce samo się rozjaśnia. Jeśli utrzymuje się dalej, być może utożsamiłem się z tym i to mnie wścieka, ale gdzieś w głębi siebie wiem, że to tylko kwestia czekania. Obserwuję więc tyle, ile tylko zdołam. Jeżeli jest to jakiś kontrowersyjny problem, rozwiązanie staje się oczywiste. A jeżeli jest to jedynie jakiś egzystencjalny koan, stwarza on we mnie przemianę, a potem po prostu przestaje być istotny.
Gdy Anupo potrzebuje wewnętrznego wsparcia lub wglądu na ścieżce, po prostu idzie do dawno znanych przyjaciół-sannyasinów i otwiera przed nimi swoje serce. Dla niej społeczność sannyasinów, gdzie dzielenie się sobą zdaje się oświetlać połowę podróży, sama w sobie stanowi pewnego rodzaju mapę. To znaczy, razem z medytacją dynamiczną.
– Dynamiczna jest najpierw – mówi. – Tam, na zewnątrz, w świecie biznesu we Fremantle, staram się robić dynamiczną, przynajmniej przez większość poranków. To jest to, co naprawdę utrzymuje moje połączenie z samą sobą – przyznaje. – Gdy choć przez kilka dni jej nie robię, natychmiast zauważam różnicę.
– Medytacja dynamiczna jest zawsze najlepsza gdy sprawy nie układają się gładko – zgadza się Advait. – Chcąc poruszyć energię brałem również sesje oddechowe i sesje poradnictwa, bo aby zobaczyć co się dzieje zawsze mogę skorzystać z kogoś, kto ma doświadczenie w pomaganiu. Ale za każdym razem zaczynam od dynamicznej. Odprężyć się w tym, co niepoznawalne A jednak większość medytujących przyznało, że zagubienie się samo w sobie nie jest problemem, który należy rozwiązać, ale na wiele sposobów cenną sytuacją, którą należy przeżyć. W gruncie rzeczy we wszystkich mapach świadomości oznaczony jest czas, który zdaje się nadchodzić wtedy, gdy mapa jako taka musi zostać zapomniana.
Ostatnim kamieniem milowym wydaje się być odprężenie w tej przestrzeni niepoznawalności, dla której nie ma mapy.
– Te pory, gdy przestaję wiedzieć co się dzieje, stały się dla mnie bardzo cennymi stanami – mówi Mohani. – Ponieważ wiem, że poczucie zagubienia zaprowadzi mnie do nowego wymiaru, w którym nie mam się na czym oprzeć. A to już samo w sobie jest cenne!
Ma Yoga Bhakti, Angielka, sannyasinka od dziewiętnastu lat, ze śmiechem mówi, że "porzucenie duchowej strony wszystkiego" opisuje jej ewolucję jako jednoetapowe uwiedzenie przez to, co nieznane – aż wreszcie nie miała niczego, na czym mogłaby się oprzeć.
– Gdy pierwszy raz byłam z Osho, a on opowiadał o mapie, natychmiast mówiłam "O, tak, to jest to!" I zaczynałam za tym biec – wyznaje. – Ale zdaje mi się, że w ciągu następnych lat on odszedł od tego i porzucił to wszystko! Gdy przez ostatnie lata Osho mówił o przypowieściach zen, czułam, że powoli, powoli ciągnie nas przez nowy zestaw etapów – celebrowania, odprężenia, a potem mówi nam, byśmy po prostu pobiegli "jak strzała do celu." To tyle jeśli o mnie chodzi – dodaje radośnie. – Teraz pozostaje mi cisza Osho!