SEKRETY DELFINÓW
Wstęp
Nieraz z pokładu statku przyglądałam się delfinom płynącym tuż przed dziobem lub wyskakującym, wysoko nad powierzchnię morza. Z głośnym pluskiem spadały na fale i nurkowały tak głęboko, że nawet najbystrzejszy wzrok ich me dostrzegał. Po chwili znów nieoczekiwanie się ukazywały. Tylko raz szczęśliwy przypadek pozwolił mi zobaczyć jednego z nich z bliska, z odległości zaledwie 2-3 metrów. W pochmurny, wyjątkowo chłodny, wietrzny dzień szlam pustą plażą podczas odpływu oceanu. Nagle wśród cofających się fal dostrzegłam delfina, który utknął na płyciżnie i leżał zanurzony zaledwie do połowy.
Rzuciłam się na pomoc. Chciałam zepchnąć biedne zwierzę na głębszą wodę. Do dziś zachował się w mej pamięci jego obraz, gdy tak leżał zwrócony profilem iy jak mi się zdawało, patrzył z niepokojem ciemnym, lśniącym okiem. Nagle gwałtowny poryw wiatru popędził ku brzegowi sporą falę, która zakryła delfina, a mnie oblała od stóp do głowy. Ta krótka chwila wystarczyła, by umożliwić uwięzionemu zwierzęciu wydostanie się ze zdradzieckiej pułapki. Delfin zniknął momentalnie w wodach oceanu.
W owych czasach niewiele jeszcze wiedziano o tych zwierzętach. Obecnie zrobiły one światową karierę i znalazły się w centrum zainteresowania uczonych różnych specjalności, odszukuje się dawne podania i legendy sławiące delfinyI tresuje się je, czyni bohaterami filmów, umożliwiając szerokim rzeszom publiczności poznanie tych niezwykłych zwierząt.
Czas więc zapoznać z nimi również polskiego Czytelnika i przekazać mu wiadomości o tych rzeczywiście intrygujących zwierzętach.
W czasach mej młodości wiele książek i artykułów popularnonaukowych zaczynało się słowami: „Już Arystoteles...”, albo: „Już starożytni Grecy...” Wcale mi się to nie podobało, ponieważ nie wierzyłam, aby przed z górą dwoma tysiącami lat uczeni, nie dysponujący takim wyposażeniem do badań, jakie technika stwarza współcześnie, mogli mieć osiągnięcia wciąż jeszcze zdolne nam imponować. Toteż przyrzekłam sobie, że jeżeli kiedyś w przyszłości będę pisywała dla młodzieży, nigdy takiego zwrotu nie użyję. Ale tak jak w biologii nie powinno się używać terminów „zawsze” i „nigdy”, bo przyroda potrafi czynić wyjątki z wszelkich reguł, tak i ja zmuszona jestem użyć w tej pracy obu tamtych sformułowań i przyznać starożytnym, że potrafili dobrze obserwować otaczający świat i wyciągać poprawne wnioski ze swych spostrzeżeń.
A więc już Arystoteles stwierdził, że bohater niniejszej opowieści — delfin — jest ssakiem, a nie rybą. Płetwę ogonową delfin ma położoną nie jak u ryby pionowo, lecz poziomo. Oddycha nie skrzelami, lecz płucami, toteż gdy zaplącze się w sieciach i nie może wypłynąć na powierzchnię, ginie z braku powietrza. Jest stałocieplny. Wydaje głos za pomocą narządów oddechowych. Sypia tuż przy powierzchni wody poruszając od czasu do czasu płetwami. Arystoteles powołuje się na obserwacje rybaków, którzy nie tylko widywali go w tym stanie, ale nawet słyszeli chrapiącego we śnie. Również trafne jest spostrzeżenie tego uczonego, że delfiny podtrzymują słabego lub nowo urodzonego osobnika tak, aby otwór oddechowy znalazł się nad powierzchnią wody, co umożliwia mu oddychanie. Arystoteles opowiada o dwóch delfinach, które płynęły nieco w tyle poza stadem
i holowały we wspomniany sposób martwego noworodka. Być może spodziewały się, że wreszcie odetchnie i sam popłynie.
Ssaki pochodzą od lądowych przodków - gadów ssakokształtnych, zachowały też na ogół ten sam naziemny tryb życia. Tylko nieliczne przeszły wtórnie do żyda wodnego, przystosowując się mniej lub bardziej precyzyjnie do nowych warunków bytowania. Płetwonogie, a więc foki i uchatki, muszą jeszcze spędzać część życia na lądzie, aby tu wydać i odchować potomstwo. Walenie zaś, do nich właśnie należy bohater niniejszej książki, adaptowały się całkowicie do środo
wiska wodnego, wyraźnym zaś śladem ich pochodzenia od istot lądowych jest oddychanie powietrzem atmosferycznym. Dotychczas jednak nie znamy tego przodka, a ściślej mówiąc łańcucha przodków, którzy dzięki kolejnym etapom przekształceń ewolucyjnych osiągnęli tak wysoki stopień przystosowania do życia wodnego, jaki obserwujemy u waleni. Najstarsze szczątki kopalne - sprzed 60 milionów lat — pochodzą z wybrzeży Afryki Północnej i należą do zwierząt mających ciało już zaadaptowane do życia w wodzie. Wcześniejszych form dotychczas nie odkryto. Walenie wykazują niektóre cechy drapieżnych — ostre zęby, a także kopytnych — żołądek podzielony na kilka części.
Systematycy dzielą współczesne walenie na dwie grupy: zębowce (do nich należą: delfin zwyczajny, butlonos, morświn, wal biały, kaszalot i inne) oraz fiszbinowce (np. płetwal błękitny, wieloryb grenlandzki, finwal).
Przy porównywaniu ciała delfina z ciałem ssaków lądowych przede wszystkim rzucają się w oczy różnice, szczególnie wyraźnie zaznaczone w budowie zewnętrznej. A więc opływowy kształt ciała delfina. Niewyraźnie wyróżniająca się szyja przechodzi niepostrzeżenie od głowy do tułowia zakończonego płetwą ogonową. Brak w ogóle kończyn tylnych, natomiast przednie zmieniły się w bardzo ruchliwe płetwy. Na grzbiecie widnieje pojedyncza płetwa. Ciało pozbawione owłosienia. Małżowiny uszne zanikły zupełnie, pozostały tylko niewielkie otwory kanałów słuchowych. Stosunkowo małe oczy leżą w najszerszym miejscu głowy po jej bokach w pobliżu wydłużonej paszczy. Pojedynczy otwór nosowy przesunął się aż na wierzch głowy, której wypukłość tworzy z przodu melon. Wewnętrzne różnice i podobieństwa w budowie ssaków lądowych i delfinów rozpatrzymy porównując budowę i czynności poszczególnych układów ciała.
Bardzo ważnym, choć może przez laików nie docenianym, narządem wielu organizmów żywych jest skóra. U ssaków składa się ona z naskórka, skóry właściwej i podskórnej tkanki łącznej włóknistej, w której odkłada się tłuszcz. Delfin nie stanowi wyjątku pod tym względem, ale jego skóra ma swoiste cechy.
W porównaniu ze ssakami lądowymi naskórek waleni jest bardzo gruby. Jego miąższość u delfina osiąga 7 milimetrów, czyli 7000 mikronów, zaś u człowieka grubość naskórka wynosi zaledwie 300 mikronów, jest on więc przeszło dwudziestokrotnie cieńszy.
U nas warstwy komórek naskórka leżą płasko jedna na drugiej, u naszego bohatera natomiast są sfalowane, tworzą podkowiaste toki. Między nimi powstają jamiste przestrzenie.
U człowieka i innych ssaków lądowych naskórek ze skórą właściwą łączy się nie gładkim spojeniem, jakie na przykład powstaje między sklejonymi ze sobą kawałkami papieru, tkaniny, plastyku. Skóra właściwa tworzy na pograniczu z zewnętrzną warstwą - naskórkiem - szereg drobnych, brodawkowatych wypukłości. U delfinów te wypukłości są bardzo wydłużone, smoczkowate i wnikają głęboko w naskórek. Sprzyja to powiększeniu jego odporności i nadaje mu szczególną elastyczność. Wraz z włóknami tkanki łącznej w te wpuklenia wnikają do naskórka włosowate naczynia krwionośne oraz włókna nerwowe.
Skóra właściwa, podobnie jak u nas, składa się z mnóstwa włókien łącznotkan- kowych, między którymi przebiega bardzo bogato rozwinięta sieć włosowatych naczyń krwionośnych. Owe włókna elastyczne w skórze ssaków lądowych biegną prostopadle, zaś u delfinów ukośnie do powierzchni skóry, co wybitnie zwiększa jej odporność na rozdarcie. W skórze tych ostatnich brak włosów oraz gruczołów potowych i łojowych, występują natomiast ciałka czuciowe. Skóra właściwa ma, jak wspomniano, strukturę jamistą, dzięki czemu jest niezwykle elastyczna.
U ssaków lądowych rolę izolatora cieplnego, zapobiegającego stygnięciu organizmu, spełnia okrywa włosowa, w której zatrzymuje się powietrze. W wodzie takie „urządzenie” nie mogłoby działać.
Wydzielina gruczołów łojowych służy lądowcom do namaszczania suchej skóry, u delfinów czy też waleni w ogóle jest ona stale gładka i śliska.
Gruczoły potowe u ssaków lądowych spełniają ważną rolę termoregulacyjną, natomiast w środowisku ciekłym byłyby bezużyteczne, zanikły więc w trakcie adaptowania organizmu do życia w wodzie. Wszystkie różnice budowy i czynności skóry, które występują u waleni, są przystosowaniem do warunków egzystencji w środowisku wodnym nabytym w procesie ewolucji.
Warstwa tłuszczowa skóry delfina jest szczególnie silnie rozwinięta, choć zewnętrzny smukły wygląd ciała wcale na to nie wskazuje. Gatunki waleni zamieszkujące okolice polarne odznaczają się specjalną grubością tej właśnie części skóry. Jest to zrozumiałe, jeżeli uprzytomnimy sobie, że woda pochłania ciepło 27 razy szybciej niż powietrze i że naga skóra delfina nie stanowi dobrej izolacji cieplnej. Gdy podczas szybkiego pływania organizm wytwarza duże ilości ciepła, naczynia krwionośne skóry właściwej rozszerzają się, przepływa przez nie obfitszy strumień krwi, która w zetknięciu z naskórkiem mającym temperaturę otaczającej wody szybko się ochładza i temperatura powraca do normy. Dopiero w nienormalnych okolicznościach, gdy np. delfin znajduje się na płydżnie, termoregula- cja - tak dobrze funkcjonująca w wodzie - zawodzi, powietrze nie nadąża odprowadzać nadmiaru ciepła i temperatura wzrasta. Jest to szkodliwe dla bardzo przecież delikatnych i wrażliwych komórek organizmu. Takie więc przegrzanie, czyli udar cieplny, w konsekwencji powoduje — śmierć.
Ważną cechą skóry delfinów jest jej niezwilżalność, dzięki swoistej wydzielinie gruczołów, toteż woda ślizga się po powierzchni ciała, co zmniejsza opór przy poruszaniu się zwierzęcia.
r^ |
|
3 |
|
Wytworem skóry są płetwy grzbietowa i ogonowa. Na próżno szukalibyśmy w nich śladu szkieletu kostnego czy chrząstkowego. Zbudowane są ze zbitej, sprężystej tkanki łącznej.
Płetwę tylną wprawia szybko w ruch silnie umięśniona część ogonowa nadając napęd całemu ciału.
Płetwa unosi się w górę i na prawo, potem w dół i na lewo, następnie znów do góry itd. Ruchy te powodują faliste wygięcia przebiegające przez ciało delfina od głowy w kierunku ogona, co, dzięki oporowi wody, wywołuje posuwanie się ku przodowi. Zgodnie z prawami fizyki to wyginanie się delfiniego ogona powinno sprawiać, że jego ciało przy ruchu postępowym obracałoby się dookoła własnej osi. A jednak to nie następuje, ponieważ asymetryczna budowa czaszki powoduje skręcenie ciała w kierunku przeciwnym do obrotów nadawanych przez ruchy ogona, i delfin płynie po prostym torze.
Płetwa grzbietowa służy jako stabilizator zapobiegający przechyłom ciała na boki podczas ruchu postępowego i przeciwdziała sile odśrodkowej powstającej przy raptownych skrętach.
Skóra jako całość - to znaczy wszystkie trzy warstwy łącznie - jest bardzo gruba. Ciężar jej wynosi u waleni zależnie od gatunku 4-6 razy więcej niż u ssaków lądowych, u których stanowi ona 7-10 % ciężaru całego ciała.
Mięśnie delfina są tak samo zbudowane jak mięśnie u innych ssaków, różnią się natomiast barwą; są o wiele ciemniejsze. Wiąże się to ze znacznie obfitszym zaopatrzeniem ich w barwnik nadający kolor krwi - hemoglobinę. Ten mięśniowy barwnik specjaliści nazywają mioglobiną, właściwości jednak ma takie same jak hemoglobina. Łączy się mianowicie szczególnie łatwo w nietrwały związek z tle
nem, a gdy w otoczeniu tlenu brak, równie łatwo go oddaje. Podobnie zachowuje się w obecności dwutlenku węgla.
Mięśnie są narządem ruchu. Badania - szczególnie wsławił się nimi prof. J.E. Gray - wykazały, że sprawność mięśni wszystkich ssaków przy tej samej wielkości mięśnia jest jednakowa. A więc zwierzęta mające jednakowe umięśnienie powinny w tych samych warunkach poruszać się z jednakową prędkością. Wydawało się jednak, że delfiny nie podlegają temu prawu. Od wieków obserwowano, że z łatwością towarzyszą statkom, a nawet je bez trudu prześcigają. Prędkość 40 km/godz. nie jest jeszcze kresem ich możliwości. Przy ucieczce mogą osiągać nawet 60 km/godz. Wiedząc, że opór, który stawia woda, jest 800 razy większy niż opór stawiany przez powietrze, przypuszczano, że moc ich mięśni jest 10 razy większa niż u innych ssaków. Przez wiele lat ta wyjątkowa prędkość poruszania się delfinów była znana w nauce pod nazwą „paradoksu Graya”. Dopiero w 1960 r. inny badacz - prof. M.O. Kramer - rozwiązał tę zagadkę. Delfin, jak się okazuje, nie jest wyjątkowo prędki, jego umięśnienie nie pozwala mu przekroczyć tempa poruszania się przeciętnego ssaka. To specjalna struktura jego skóry, zmniejszająca opór stawiany przez środowisko wodne, pozwala mu na tę wyjątkową prędkość.
Podczas ruchu w wodzie, niezależnie od tego, czy chodzi o ruch statku, człowieka, czy delfina, przy zetknięciu się wody i płynącego ciała powstają wiry. Wiry te hamują prędkość poruszania się. Otóż sprężysta skóra delfina, mająca jamistą strukturę, reaguje czynnie na te zawichrzenia wody (o czym informują ciałka czuciowe) i odpowiednio odkształca swą powierzchnię przeciwdziałając tworzeniu się wirów. Owe kompensacyjne zmiany profilu skóry zachodzą wręcz błyskawicznie i nie dopuszczają do hamowania tempa poruszania się zwierzęcia.
Dopiero wykrycie tej własności pozwoliło zrozumieć, że delfiny, a również inne walenie, tylko pozornie pływają szybciej, niż pozwala na to moc ich mięśni. Toteż prawo Graya do nich również się stosuje, nie są żadnym wyjątkiem.
Nic dziwnego, że inżynierowie zwrócili uwagę na szczególne własności skóry delfinów i prowadzą usilne badania nad wynalezieniem dla kadłubów statków powłoki działającej jak skóra waleni. Na razie dla eksperymentalnych jachtów
i torped wypróbowują różne rodzaje elastycznych powłok gumowych, które mogłyby się odkształcać w zetknięciu z wirami wodnymi. Dotychczasowe osiągnięcia pozwalają na dwukrotne zwiększenie prędkości, ale rozwój techniki już nas przyzwyczaił, że to, o czym jeszcze przed kilku laty nikomu się nie śniło, staje się rzeczywistością. W tym przypadku sukcesy są oparte na „wynalazku” przyrody.
Oczywiście rozpatrując poruszanie się delfinów należy pamiętać o szkielecie, tworzącym rusztowanie kostne dla mięśni.
W toku ewolucji musiały w nim zajść również pewne przekształcenia. Najbardziej rzuca się w oczy brak kończyn tylnych i zmiany w przednich. Prawie u wszystkich gatunków kończyna ma pięć palców, które uległy jednak wydłużeniu, zwiększyła się w nich też liczba składających się na nie kostek — paliczków.
Kości przedramienia i ramienia są skrócone, całość zaś płetwiastej kończyny, okrytej mocną skórą, jest bardzo ruchliwa i zwrotna.
Klatka piersiowa różni się od tego utworu u innych ssaków tym, że tylko pierwsze pary żeber zrastają się z mostkiem, a pozostałe są wolne, co zabezpiecza je przed złamaniem przez ciśnienie wody podczas nurkowania.
Czaszka delfina ma silnie wydłużone szczęki, a w nich liczne niezróżnicowane, stożkowate zęby. Część mózgowa czaszki, jak już wspomniano, jest asymetryczna, dzięki czemu przy płynięciu wywołanym wahadłowymi ruchami płetwy ogonowej ciało delfina nie ulega obrotowi dookoła swej osi.
Nozdrza są przesunięte na wierzch głowy i mają jeden wspólny otwór.
Kręgi szyjne, chociaż skrócone i zrośnięte, pozwalają na niewielkie skręty głowy.
Wszystkie walenie żyją na pograniczu dwóch środowisk: wodnego i powietrznego, istnienie ich zależy więc od możności korzystania w miarę potrzeby z jednego lub z drugiego. Z atmosfery czerpią tlen niezbędny do procesów biochemicznych, wydalają zaś dwutlenek węgla. Po prostu pobierają powietrze do oddychania, podobnie jak to czynią wszystkie istoty lądowe, a do nich przecież należeli ich przodkowie.
Człowiek usiłujący penetrować obcy dla siebie żywioł wodny, jeżeli chce w nim przebywać przez dłuższy czas, musi zabierać zapas powietrza bądź w specjalnym pojemniku przy swobodnym nurkowaniu, bądź korzystać ze skafandra, do którego tłoczą mu tę mieszaninę gazów. Wiadomo również, że po dłuższym przebywaniu na większej głębokości człowiek musi wynurzać się powoli. We
krwi bowiem prócz tlenu rozpuszczają się również inne gazy wchodzące w skład powietrza, głównie azot, ten bowiem zajmuje pierwsze miejsce pod względem objętości. Ponieważ organizm nie zużywa azotu, wraz ze zmniejszaniem się ciśnienia przy wynurzaniu nadmiar tego gazu wydziela się z krwi w postaci pęcherzyków, które zatykają włosowate naczynia, zakłócając w ten sposób krążenie, co może doprowadzić do ciężkich schorzeń (tak zwana choroba kesonowa, czyli embolia), nawet śmierci.
Porównywać by to można z wydobywaniem się pęcherzyków gazu (w danym przypadku dwutlenku węgla) z wody sodowej. Dopóki znajduje się ona pod wysokim ciśnieniem w syfonie, dwutlenek węgla jest w niej rozpuszczony, a więc niewidoczny. Dopiero po nalaniu do szklanki, gdy woda znajdzie się pod normalnym ciśnieniem, gaz ujawnia swą obecność i zaczyna szybko uchodzić drobnymi pęcherzykami. Gdyby syfon z wodą sodową umieścić w kesonie, gdzie również jest wysokie ciśnienie, wypływająca woda nie „gazowałaby”. Nurkowi, który by się jej tam napił, smakowałaby jak zwykła woda z kranu. Po wynurzeniu na powierzchnię natomiast gaz gwałtowni*' zacząłby ulatniać się z żołądka nurka, uciekając ustami, nosem i porywając ze sobą płyn.
A jak radzi sobie z tym zjawiskiem organizm delfina lub innego walenia? Przecież kaszalot może nurkować do kilkuset metrów, przebywać tam kilkadziesiąt minut, a potem dość szybko się wynurzyć, by przewentylować płuca, a przy tym nie wykazuje żadnych oznak zakłócenia normalnych czynności. Po potężnym wydechu, który u dużych wielorybów jest widoczny jako charakterystyczna dla każdego gatunku fontanna mgły i porwanego prądem powietrza pyłu wodnego, następuje głęboki wdech. Takich wydechów - wdechów przy każdym wynurzeniu się bywa kilka, potem zwierzę ponownie nurkuje, aby dalej prowadzić łowy. Delfiny przebywające bliżej powierzchni, na przykład towarzyszące stat-
H
kowi, wykonują ruchy oddechowe częściej, a więc mniej intensywnie, dlatego rzadko można u nich obserwować takie długotrwałe wietrzenie płuc.
Oczywiście muszą u tych zwierząt istnieć swoiste przystosowania pozwalające bez zakłóceń normalnych czynności organizmu przechodzić od wysokiego do niskiego ciśnienia. Długi czas zjawisko to pozostawało zagadką, dopiero stosunkowo niedawno udało się je wyjaśnić.
Otóż waleń zabiera w płucach zapas powietrza, którego już nie uzupełnia pod wodą, natomiast nurek musi ten zapas uzupełniać. Ilość azotu, która się rozpuści we krwi walenia podczas pobytu pod wodą, nie jest więc większa niż przy normalnym oddychaniu. Dlatego właśnie, choć wypływa on bardzo szybko z wielkich nawet głębokości na powierzchnię, nie grozi mu embolia.
Układ oddechowy ssaków zaczynający się nozdrzami prowadzi do jamy nosa, kanałami do gardła, a stamtąd do tchawicy zabezpieczonej ruchomą nagłośnią przed ewentualnym dostaniem się cząstek pokarmowych zdążających do przełyku. Tchawica wzmocniona pierścieniami chrząstkowymi rozgałęzia się na oskrzela, te z kolei na oskrzeliki, z których najdrobniejsze kończą się cienkościennymi maleńkimi pęcherzykami płucnymi. Tu dopiero zachodzi wymiana gazowa między krwią a płucami.
Im zwierzę pędzi ruchliwszy tryb życia, tym bardziej wzrasta liczba pęcherzyków w jego płucach; zwiększa to wybitnie powierzchnię tego narządu i przyspiesza wymianę gazów w organizmie. U drapieżnych ssaków na przykład liczba pęcherzyków 50-80 razy przewyższa ich liczbę u powolnych roślinożerców.
U delfinów zasadniczy plan budowy układu oddechowego jest taki jak u nas, z wyjątkiem kilku bardzo istotnych szczegółów. Pojedynczy otwór oddechowy na wierzchu głowy może być zamykany specjalnym zwieraczem i ponadto uszczelniony mięśniowym fałdem, zwanym niezbyt fortunnie „językiem”. W chwili zanurzania się zamknięcie tego zewnętrznego otworu zachodzi automatycznie. W kanale nosowym prowadzącym do gardła są ujścia do worków powietrznych położonych niejako na dwóch piętrach: górne - w miękkich tkankach nad czaszką oraz dolne — w kościach czaszki. Kanał nosowy kończy się również zwieraczem. Gdy zwieracze przy zanurzaniu się zostają zaciśnięte, powietrze z jamy nosowej nie może się wydostać, a jego ciśnienie jeszcze szczelniej zamyka otwór oddechowy.
Część chrząstek krtani tworzy rurkę wciskającą się do dolnych nozdrzy, co zapewnia całkowite oddzielenie dróg oddechowych od pokarmowych. Człowiek, jak wszystkie ssaki lądowe, nie może jeść pod wodą, gdyż grozi to zakrztuszeniem się - zalaniem przewodów oddechowych. Delfiny natomiast mogą jednocześnie swobodnie oddychać i odżywiać się bez obawy, aby te dwa procesy przeszkadzały sobie wzajemnie.
Z krtani powietrze przechodzi do tchawicy, a dalej do coraz drobniejszych oskrzeli i oskrzelików. Otóż wszystkie te kanały są usztywnione chrząstkowymi
pierścieniami, zaś w miejscach rozgałęzień, poczynając od tchawicy i oskrzeli pierwszego rzędu, kończąc na przejściu najdrobniejszych oskrzelików w pęcherzyki płucne, znajdują się zwieracze. W ten sposób każda część układu oddechowego może być zamykana.
W miarę jak zwierzę zanurza się przy nurkowaniu, ciśnienie panujące w głębinach wzrasta o 1 atmosferę co 10 metrów. Zdawać by się mogło, że delfin zostanie zgnieciony, jednak ciało jego zawiera tak wiele cieczy, które są nieściśliwe, że nie grozi mu owo niebezpieczeństwo. (Podobnie dzieje się z pojemnikiem o sprężystych ściankach. Można umieścić na znacznych głębokościach w morzu dętkę bądź piłkę gumową napompowaną wodą, nie obawiając się, że pęknie). A płucom wypełnionym powietrzem? Klatka piersiowa delfina niewiele je chroni, przecież tworzą ją tylko pierwsze pary żeber zrośnięte z mostkiem, a wielkie płuca są wysunięte daleko w kierunku jamy brzusznej, o miękkich ścianach nie stawiających oporu. Toteż ciśnienie wzrasta, ale tylko w pęcherzykach płucnych, bo wszystkie kolejne zwieracze zostały zamknięte i nie przepuszczają powietrza
do sprężystych rureczek i rur, gdzie aż do górnych partii utrzymuje się normalne ciśnienie. Pęcherzykom płucnym nie zagraża jednak „rozsadzenie” od wewnątrz, przeciwdziała temu bowiem ciśnienie wody otaczającej ciało walenia.
Dodajmy» że liczba pęcherzyków płucnych jest u delfinów znacznie większa niż u drapieżnych ssaków lądowych tych samych rozmiarów, a więc pojemność ich płuc jest bardzo duża, co umożliwia pobranie odpowiednio wielkiej ilości powietrza.
Jednak te szczegóły anatomiczne tylko w części wyjaśniają możność długiego przebywania delfinów pod wodą.
U waleni wykorzystanie tlenu z wdychanego powietrza osiągnęło wysoki stopień. U nas przy wydechu zawiera ono jeszcze 16 % tego życiodajnego gazu, wydychane zaś przez walenia, który wynurzył się z głębi, jest w zasadzie zupełnie pozbawione tlenu. A więc oddychanie tych ssaków wodnych jest o wiele ekono- miczniejsze niż u ich lądowych krewniaków.
Krew delfinów zawiera więcej hemoglobiny - barwnika wiążącego się z tlenem - niż krew ssaków lądowych, np. człowieka, również w jego mięśniach jest znacznie więcej mioglobiny, toteż w chwili zanurzenia się delfin ma w organizmie spory zapas tlenu.
Przez cały okres nurkowania zwierzę bardzo oszczędnie gospodaruje tym gazem, obfity strumień krwi stale dopływa tylko do intensywnie pracujących narządów, pozostałe natomiast otrzymują jej znacznie mniej.
Układ krwionośny delfinów nie różni się specjalnie od układów występujących u innych ssaków. Tylko serce jest stosunkowo nieduże. Praca jednak tego ważnego narządu jest ułatwiona dzięki swoistym przystosowaniom do magazynowania tlenu w hemoglobinie krwi oraz mioglobinie mięśni. Toteż nie jest ono zmuszone do wykonywania nadmiernych wysiłków pomimo tak aktywnego życia, jakie pędzą delfiny.
Mięśnie kręgowców bowiem mają tę cenną właściwość, że przez pewien czas mogą pracować w środowisku beztlenowym, zaciągają wtedy jednak „dług tlenowy”, który muszą „spłacić1*, gdy nastąpi normalny dopływ powietrza.
Możność zaciągania dużego długu tlenowego nie jest wyłączną właściwością delfinów czy waleni w ogóle, stosują ten sposób wytwarzania energii również inne zwierzęta nurkujące: kaczki, perkozy, pingwiny, krokodyle.
Człowiek też to potrafi, tylko w znacznie mniejszym stopniu. Gdy trzeba wydatkować duże ilości energii w krótkim czasie, np. w biegach krótkometrażo- wych, przy skokach, zjazdach narciarskich, wspinaniu się na stromizny itp., już po kilku minutach odczuwa się konieczność głębszego i częstszego oddychania. Mówi się, że człowiek jest zmęczony. Ale skoro dobrze przewentyluje płuca, owo „zmęczenie’* przechodzi jak ręką odjął. Podobnie rzecz się ma u pozostałych ssaków lądowych.
Badanie krwi takiego osobnika zaraz po wysiłku wykazuje obecność w nie; sporej ilości kwasu mlekowego, który powstaje przy beztlenowym produkowaniu energii. Skoro tylko krew doprowadzi wystarczającą ilość tlenu, kwas mlekowy
przechodzi w dwutlenek węgla, ten zaś zostaje przez płuca szybko usunięty z organizmu.
Ta właściwość mięśni kręgowców została u waleni doprowadzona do rekordowej sprawności. Co prawda trenowani nurkowie, poławiacze pereł, mogą 3—4 minut przebywać pod wodą, ale chociaż rekrutują się z wyjątkowo zdrówych
i silnych osobników, żyją znacznie krócej niż ludzie innych zawodów, łatwo też zapadają na schorzenia płuc i serca.
A więc delfiny:
1. lepiej wykorzystują tlen z powietrza, którym napełniły płuca,
2. mają zapas tego gazu w hemoglobinie krwi i mioglobinie mięśni,
3. zaciągają dług tlenowy,
4. regulują ilość krwi przekazywanej do poszczególnych narządów.
Wreszcie jeszcze jedna ciekawostka - ośrodek oddechowy w mózgu waleni
podczas pobytu pod wodą nie może uruchomić narządów oddechowych. Toteż zwierzę w tych warunkach nie wykona wydechu i wdechu, co równałoby się przecież wyrokowi śmierci. Dopiero wynurzenie na powierzchnię górnej części głowy z otworem oddechowym jest bodźcem, wyzwalającym wentylaqę płuc.
Wobec przeludnienia naszej planety czyni się próby umożliwienia życia w pod- i wodnych osiedlach, gdzie mieszkańcy mogliby pracować, wypoczywać — a więc prowadzić normalny tryb życia. Jednak trzeba stworzyć tam specjalne warunki I przypominające warunki lądowe, bo do życia bezpośrednio w wodzie nie jesteśmy I przystosowani. W tych osiedlach prawdopodobnie dość dużą rolę miałyby do I spełnienia delfiny, jako specjalna służba pomocnicza.
Delfiny pędzą bardzo ruchliwy tryb życia, i to w środowisku silnie pochłaniającym ciepło, muszą więc produkować duże ilości energii, a co za tym idzie — I intensywnie się odżywiać. Uzębione niby piła delfinie szczęki wskazują na mięso- żemość tych zwierząt. Głównym ich pożywieniem są ryby, przeważnie dość duże, łykane w całości. Orki należące do delfinów polują na młode foki, morsy, uchatki, morświny, pingwiny. Szczątki tej zdobyczy, a także sztuki ledwie nad- trawione lub dopiero świeżo przełknięte znajdowali łowcy w żołądkach tych najdrapieżniejszych delfinów. Wiadomo również, że atakują one nawet wieloryby i wyżerają im kawały języka. Okaleczone w ten sposób zwierzę ginie.
Należące do zębowców kaszaloty żywią się głównie głowonogami, po które nurkują nieraz na wielkie głębokości. Widocznie zdarza się im staczać tam podwodne walki ze swą zdobyczą, bo na skórze tych olbrzymów widuje się blizny po przyssawkach ośmiornic.
Dalsi krewniacy delfinów - wieloryby fiszbinowe, odżywiają się planktonem, składającym się z drobnych roślin i zwierząt unoszących się w przypowierzchniowych warstwach wód. Gdy wieloryb natrafi na miejsce, w którym plankton
występuje w obfitości, zatacza wokół takiej chmary coraz ciaśniejsze kręgi, aż powstanie wir wciągający organizmy planktonowe. Wielorybowi pozostaje tylko wessanie owej pożywnej zupy do paszczy. Tu odcedza wodę przez ciasno obok siebie zwisające postrzępione fiszbiny i połyka tylko gęstą papkę. W żołądkach wielkich okazów płetwali znajdowano olbrzymie ilości (od 1-2 ton) tych drobnych istot morskich.
Dokładniejsze dane o apetycie delfinów zebrano hodując je w akwariach morskich, gdzie żywiono te ssaki odważonymi porcjami ryb. Obserwowano też stałe ich samopoczucie, rośnięcie i przybywanie na wadze. Tak więc delfin biało- boki wagi 100-150 kg, długości zaś około 2 m zjadał dziennie 5-10 kg ryb. Najczęściej hodowane w akwariach butlonosy zależnie od swej wielkości zjadały odpowiednio 18-30 kg ryb dziennie. Podobny apetyt miał okazały grindwal, czyli delfin kulistogłowy, którego długość wynosiła 3 metry, ciężar zaś 300 kg. Jego dobową rację stanowiło 30 kg ryb. Pozwoliło mu to w ciągu 3,5 lat życia w niewoli powiększyć długość dała o 63 cm, dężar zaś o 90 kg. Pierwsza orka, która dostała się do niewoli, ważyła 340 kg i miała tyleż cm długości. W ciągu 22 miesięcy urosła o 32 cm, przybyło jej 100 kg. Zjadła zaś w ciągu tego czasu łącznie 12,5 ton ryb, co w przeliczeniu na dobę daje około 16-19 kg. Wynika z tego, że orki, wbrew opiniom wyrażanym o nich przez rybaków i wielorybników, nie są żarłoczniejsze niż inne delfiny.
Procesy trawienne przebiegają u delfinów bardzo szybko. Doświadczenia wykazały, że w ciągu zaledwie pół godziny pod działaniem soku żołądkowego następuje rozłożenie białek spożytej ryby. A trzeba pamiętać, że delfin połyka swą zdobycz w całości, jego zęby są to dość rzadko rozstawione ostre stożki, żuć więc nimi nie może.
Uzębione szczęki delfina działają niby potężne nożyce: przy zamykaniu paszczy górny rząd zębów wchodzi w przerwy między zębami dolnymi i przecina ciało ofiary. Z biegiem lat stykające się przy gryzieniu krawędzie zębów ścierają się i szlifują, dzięki temu tną więc coraz lepiej. Odnosi się to, oczywiście, do zwierząt będących w pełni sił. U starych zęby wykruszają się i wypadają, toteż te osobniki muszą odżywiać się drobną zdobyczą: małymi rybkami tworzącymi często wielkie ławice, co znacznie ułatwia na nie łowy.
Szeroka jama gębowa delfina jest wysłana grubym, stwardniałym nabłonkiem, w przedniej i środkowej częśd brak w niej gruczołów śluzowych, podobnie jak na sztywnych wargach przylegających prawie do szczęk. Dopiero na nasadzie mięsistego języka znajdują się ujśda gruczołów, których wydzielina, zgarniana przez przełykaną zdobycz,'ułatwia prześliżnięcie się jej do przełyku i dalej do żołądka.
Wspomniane już oddzielenie dróg oddechowych od pokarmowych umożliwia jedzenie pod wodą.
Przełyk prowadzi do żołądka złożonego z kilku komór oddzielonych od siebie zwieraczami. Pierwsza — podobnie jak jama gębowa i przełyk — jest wysłana zrogowaciałym nabłonkiem. Być może ma to na celu ochronę przed skaleczeniem przy połykaniu ryby w całości, gdyż wiele gatunków ma ostre promienie płetw, inne zaś bardzo szorstką łuskę. Dopiero w dalszych odcinkach żołądka znajdują się gruczoły wydzielające enzymy trawienne i kwas solny.
Budowa żołądka delfina przypomina budowę żołądka ssaków przeżuwających. Niektórzy uczeni wyrażają więc przypuszczenie, że obie te grupy musiały mieć wspólnych przodków.
Za żołądkiem ciągnie się rura jelita cienkiego, mniej więcej sześciokrotnie dłuższa niż ciało zwierzęcia. Podobnie jak u innych ssaków do jego pierwszej części, zwanej dwunastnicą, otwierają się przewody trzustki i pęcherzyka żółciowego. Końcowe odcinki to jelito grube i proste zakończone odbytem.
Życie w słonej wodzie pociąga za sobą zwiększenie ilości soli w organizmie, bo chociaż delfiny wody morskiej nie piją, to jednak wraz z pożywieniem pewne jej porcje dostają się do przewodu pokarmowego, a stąd do krwi i limfy. Usuwanie rozmaitych soli spada na nerki, gruczoły potowe bowiem zanikły w ich skórze, podczas gdy u wielu lądowych pełnią również pod tym względem ważną rolę.
Nerki waleni w ogóle to duże narządy złożone z mnóstwa drobnych części (bywa ich nawet kilkaset), tworzących coś na kształt ścisłego winnego grona. Każdy taki pojedynczy maleńki utwór - nereczka - ma własny kanalik wyprowadzający, wszystkie zaś łączą się we wspólny dla każdej „zbiorowej” nerki moczo- wód uchodzący do pęcherza. Sprawność tak zbudowanego narządu przekracza znacznie sprawność jednolitej nerki, zwiększa bowiem wielokrotnie powierzchnię organu, a w związku z tym wzmaga wyniki jego pracy. Jest to konieczne, na nerki bowiem spada trud usuwania z moczu pokaźnych ilości związków mineralnych. Ma to na celu utrzymanie odpowiedniego, stałego ciśnienia osmotycznego cieczy ustrojowych organizmu. Niezbędna do tego woda - jak sądzą fizjologowie - powstaje podczas utleniania w komórkach składników pokarmowych.
Inną osobliwością układu wydalniczego delfinów jest zadziwiająco mały pęcherz moczowy. Pojemność tego narządu u człowieka wynosi około 1000 cm3, zaś u tak dużego ssaka jak delfin - dziesięciokrotnie mniej. W związku z tym uczeni wyrazili przypuszczenie, że zapewne bardzo często wydala on mocz. Aby to sprawdzić, przeprowadzono w akwarium morskim na Florydzie następujące proste, lecz instruktywne i w pełni przekonywające doświadczenie. Delfin otrzymał porcję błękitu metylenowego, który nerki ssaków bardzo szybko wybierają z krwi i w stanie zmienionym usuwają z moczem. Wkrótce u otworu wydalniczego eksperymentalnego zwierzęcia ukazała się błękitno zabarwiona „chmurka”, a następnie co 7-10 minut kolejno dalsze. Wynik ten potwierdził hipotezę, że delfiny oddają mocz niewielkimi porcjami, za to często, i wyjaśnił skromne stosunkowo rozmiary pęcherza oraz brak w nim zwieracza przy ujściu do cewki moczowej. Jest bardziej niż prawdopodobne, że ta czynność fizjologiczna ma znaczenie dla utrzymania kontaktu między osobnikami w stadzie. Zwierzęta płynące z tyłu, w pewnym oddaleniu, nie mogą widzieć, a tym bardziej dokładnie rozpoznać swych współtowarzyszy wzrokiem. Natomiast swoiste działanie chemiczne wydalin może służyć jako sygnał porozumiewawczy. Zapewne dlatego u niektórych zębowców ujścia gruczołów analnych samca otwierają się również bezpośrednio do wody.
Skoro delfiny należą do ssaków, nikt nie może wątpić, że rodzą żywe potomstwo, które matka karmi mlekiem. Pierwszy raz jednak przyjście na świat delfi- niątka obserwowano z bliska i dokładnie nie tak dawno w akwarium morskim na Florydzie. Tam też sfotografowano kolejne stadia tego procesu.
Noworodek opuszcza dało matki tyłem. Najpierw więc ukazuje się ogon z ciasno zwiniętą płetwą, potem tułów z przylegającymi doń przednimi kończynami, a na ostatku głowa. Ma to istotne znaczenie przy podwodnym porodzie, który trwać może u waleni niekiedy do 2 godzin. Gdyby, podobnie jak to ma miejsce u saków lądowych, najpierw ukazała się głowa i zaczęły się ruchy oddechowe, tchawicę i płuca noworodka wypełniłaby woda, co, jak łatwo przewidzieć, byłoby śmiertelne. Matka albo towarzyszące jej samice nazywane „ciotkami" popychają go w górę, aby pierwszy raz napełnił płuca powietrzem. Wtedy też odrywa się pępowina tuż przy brzuchu noworodka.
Wkrótce zaczyna on odżywiać się mlekiem i z łatwością odszukuje sutki w tylnej części tułowia matki. Nie ssie jednak tak, jak czynią to lądowi krewniacy, bowiem brak mięsistych policzków i twarde skórzaste wargi uniemożliwiają wykonywanie ruchów ssących. Zresztą ssanie to proces powolny, a pod wodą osesek bardzo często musiałby odrywać się od matki, by zaczerpnąć oddechu nad powierzchnią. Toteż gruczoły mleczne delfinów otwierają się nie bezpośrednio na sutkach, lecz uchodzą do specjalnych, dość pojemnych zbiorników. Każdy jest otoczony silnym, okrężnym mięśniem - zwieraczem. Gdy osesek chwyci któryś z dwóch sutków matki, ściany zbiornika kurczą się i strumień pożywnego mleka zostaje wstrzyknięty do pyszczka malca. Trwa to zaledwie kilkanaście sekund, po czym podpływa on do powierzchni, oddycha i powraca do sutka. Takie wstrzykiwanie porcji mleka powtarza się kilkakrotnie przy każdym karmieniu. Początkowo matka karmi swe małe do 30 razy na dobę, później coraz rzadziej, a po upływie 6 miesięcy tylko około 7 razy. Na matczynym garnuszku delfiniątko przebywa rok, a nawet półtora, z wolna przechodząc na pożywienie dorosłych osobników.
Samica butkmosa produkuje w ciągu doby 12—20 litrów mleka. I to jakiego mleka! Zawiera ono ponad 40 % tłuszczu, podczas gdy ludzkie - 2 %, krowie 3 do a %, a najtłuściejsze u lądowych ssaków, reniferowe - 17 %. Również zawartość białka w mleku waleni jest bardzo wysoka. Tak pożywny pokarm przyczynia się do nadzwyczaj szybkiego wzrostu młodych. W ciągu pierwszych dwóch miesięcy żyda delfiniątko podwaja swój dężar.
Nie tylko noworodek, ale i nieco starsze delfiniątko przebywa stale przy matce, której nadal towarzyszą „ciotki" i w razie niebezpieczeństwa bronią dzielnie swych podopiecznych. Zdarza się, że jakiś czas holują nie tylko słabe, ale nawet nieżywe delfiniątko, jakby w nadziei, że odetchnie ono i znów wszystko będzie po dawnemu. Podczas napadu drapieżnych orek lub rekinów dorosłe osobniki
zażarcie bronią małego, trykając łbem napastnika lub waląc go potężnym ogonem. Każdy z tych ciosów może strzaskać żebra lub przetrącić kręgosłup, a w konsekwencji okazać się śmiertelnym. Również groźne są chwyty silnych, uzębionych szczęk.
W pierwszych tygodniach życia młode płynie tuż nad matką, nieco przed jej płetwą grzbietową. Gdy podrośnie, „urywa się”, niekiedy próbuje gonić rybę lub swawolić z rówieśnikami. I wtedy jednak matka czuwa i nie oddala się od swej latorośli.
Stopniowo delfmiątko przechodzi z odżywiania wyłącznie mlecznego na pokarm rybny. Nie udało się jednak stwierdzić, czy pierwszy kąsek bywa zdobyty samodzielnie, czy też otrzymany od matki, a jeśli tak - to w jakiej formie: całej ryby czy papki zwróconej z pierwszej części żołądka.
Zwierzęta poznają świat, w którym żyją, za pomocą zmysłów, tak jak ludzie Ale spostrzegają różne zjawiska i zachodzące w nich zmiany dzięki swoistej wrażliwości różnorodnych zmysłów. Dla psa np., jako dla typowego węchowca, najistotniejsze są zapachy, które odczuwa milion razy silniej niż jego dwunożny opiekun. Człowiek zaś w tym samym otoczeniu może nie wyczuć żadnej woni, dostrzega natomiast wzrokiem mnóstwo szczegółów dla psa nie istniejących, gdyż ten ich w ogóle nie widzi.
Dla nas barwy i kształty grają decydującą rolę w poznawaniu świata zewnętrznego, różne zwierzęta natomiast mają specyficzne narządy zmysłów reagując na inne bodźce, np. grzechotnik w ciemności nie kieruje się ani węchem, ani wzrokiem, a jednak pewnie podąża śladem zdobyczy i odnajduje jej kryjówkę wyczuwając różnice temperatury o 0,001°C, w czym dorównuje najczulszym termometrom.
Jakież to zmysły mogą być najbardziej przydatne dla delfina w jego świecie, we wszech oceanie ? Czyżby wzrok?
Wiadomo jednak, że widoczność w wodzie jest znacznie gorsza niż w powietrzu. Wiąże się to z wielokrotnie słabszym przenikaniem do niej promieni słonecznych, a także stopniem zanieczyszczenia wód. Plankton roślinny i zwierzęcy unoszący się w pobliżu powierzchni tworzy zawiesinę, która promieniom świetlnym utrudnia przenikanie w głąb. Zresztą nawet w wodach o ubogim planktonie też nie jest zbyt jasno. Każdy, kto nurkował, wie o tym dobrze z własnego doświadczenia. Delfiny i inne walenie przystosowały się do tego środowiska i są krótkowidzami.
Oczy delfina wykazują szczególną budowę pozwalającą zwierzęciu widzieć, co prawda z niewielkiej odległości, zarówno w wodzie, jak i w powietrzu. Nie zbadano w pełni tej właściwości, jednakże niektóre szczegóły już uczeni poznali.
Gałka oczna jest prawie idealną kulą, również kulista jest soczewka i nie zmienia
swej krzywizny - jest pozbawiona akomodacji - przeciwnie niż u człowieka
i innych ssaków. Delfiny mają natomiast inne szczególne przystosowania, ich rogówka bowiem wykazuje w rozmaitych częściach różny stopień wypukłości. Otwór tęczówki zaś, czyli źrenica, może zmieniać swój kolisty kształt i tworzyć podkowiastą szczelinę, podobna do litery U. Łatwo pojąć, że wtedy promienie przechodzące przez środkową, tę najbardziej wypukłą, część rogówki zostają zatrzymane. Natomiast przez szczelinowatą źrenicę przechodzą promienie biegnące przez cieńsze miejsca rogówki. Delfin dostrzega wtedy obiekty nieco dale; położone. Z tego właśnie urządzenia korzysta w powietrzu i w tych warunkach może zobaczyć np. piłeczkę pingpongową z odległości 5 m, a sporą rybę z 15-18 m. Wyniki nie są gorsze, gdy pokazuje mu się ją z tyłu za wysuniętym z wody jego ciałem.
Niezbyt duże, 5-centymetrowej średnicy oczy delfina są rozstawione bardzo szeroko, każde leży po przeciwnej stronie głowy, tak że odstęp między nimi wynosi 30 cm. Dzięki temu zwierzę ogarnia wzrokiem rozległe pole widzenia z boków, dostrzega też przedmioty położone dość daleko ku tyłowi. Oczywiście jest to widzenie pozbawione plastyczności, głębi. Widzenie stereoskopowe osiąga jedynie wtedy, gdy obojgiem oczu patrzy na ten sam przedmiot znajdujący się | przodu.
Obserwacje wykazały, że delfin przygląda się uważnie wielu obiektom znajdującym się w pobliżu. Co dziwniejsze, prawie bezbłędnie ocenia ich odległość w granicach do 5 m, gdy on sam jest pod powierzchnią, a przedmiot znajduje się nad lustrem wody. Podobną właściwością cechuje się ryba Strzelczyk polująca na owady nawodne za pomocą wyrzucanej z pyszczka fontanny wody.
Dla zwierząt wodnych wzrok może być pomocny, ale w nader ograniczonym zakresie i jedynie przy bardzo małej odległości. Rekiny np. podążają do ewentualnej zdobyczy kierując się zapewne smakiem i dopiero z bliska wzrok ich może zlokalizować ofiarę.
Delfiny penetrują przestrzenie wodne z pomocą słuchu. Wydają one ultradźwięki, które natrafiwszy na jakieś ciało stałe odbijają się odeń i jako echo powracają do nadawcy. Warto sobie uprzytomnić, że głos biegnie w wodzie z prędkością 1500 metrów na sekundę.
Delfin więc otrzymuje informacje o znajdującej się przed nim zdobyczy czy przeszkodzie w znikomo małym ułamku sekundy, co pozwala mu w porę zachować się odpowiednio do sytuacji. Impulsy ultradźwiękowe nadawane jeden po drugim i kierowane na różne punkty spostrzeganego obiektu pozwalają delfinowi określić jego rozmiary.
Dotychczas nic wiemy jeszcze, jakimi urządzeniami pomocniczymi dysponują te zwierzęta, aby ustalić nie tylko odległość i rozmiary, ale również inne cechy, np. stopień twardości, gładkość czy chropowatość powierzchni itp. Nie ulega jednak wątpliwości, źe mogą bezbłędnie stwierdzić wszelkie charakterystyczne właściwości obiektów, z którymi się stykają w swym rodzimym żywiole, ów sonar czy też echosonda jest tym naczelnym zmysłem, który - jak czło-
wiekowi w powietrzu wzrok - pozwala delfinowi orientować się w wodzie. Uczeni przypuszczają, że melon na przodzie głowy delfina jest-narządem pomocniczym, kierującym wydawane impulsy ultradźwiękowe na rozmaite punkty „osłuchi- wanego” obiektu. Delfin ten wysoki przód głowy kieruje w interesującą go stronę
i kołysze nią z boku na bok. Można by to porównać do oglądania przez nas przedmiotów, gdy ruchom gałek ocznych pomagają ponadto skręty głowy na boki, w górę i dół.
Specjaliści stwierdzili, że system echolokacyjny delfina i jego zdolność nawigacji przewyższają znacznie współczesną aparaturę elektroniczną. Zapewne sporo jeszcze czasu upłynie, zanim uda się osiągnąć ten sam poziom sprawności, jaki mają odnośne narządy zmysłów naszego bohatera. Delfin ze szczelnie zasłoniętymi oczami odróżnić potrafi, np. z odległości 3 m, piłkę o średnicy 63 milimetrów od innej o 57-milimetrowej średnicy.
Delfin odbiera echo odbitych impulsów ultradźwiękowych za pomocą słuchu. Fakt, że brak mu małżowin usznych i nawet zewnętrzny kanał słuchowy bywa zarośnięty, nie jest w tym przeszkodą. Ultradźwięki przenikają z łatwością przez kości czaszki.
Inne zmysły grają dodatkową rolę. Wszystkie wrażenia łącznie dają temu zwierzęciu pełny obraz otaczającego świata.
Dla zwierząt lądowych bardzo wielkie znaczenie ma zmysł węchu, którego receptory mieszczą się w nosie. W wodzie, normalnym środowisku życiowym delfina, narząd ten jest szczelnie zamknięty i całkowicie izolowany od otoczenia, nie może więc brać udziału w odbieraniu wrażeń. Zresztą receptorów węchowych u delfina nie wykryto. Można więc na tej podstawie stwierdzić, że ssaki te są pozbawione węchu.
Są natomiast wrażliwe na smak. Badacze zwyczajów delfinich opowiadają, że gdy delfin weźmie do pyska podaną mu rybę, wyraźnie smakuje, czy aby nadaje się ona do spożycia. Stwierdzono obecność receptorów smakowych na jego twardych wargach, na śluzowej błonie przedniej części jamy gębowej i języka. One to ułatwiają mu degustację wody oraz pokarmów.
Niektórzy badacze proponują jednak, aby zrezygnować z oddzielania węchu od smaku i traktować je łącznie jako zmysł czucia chemicznego; wykryli oni bowiem na nasadzie języka pewnych waleni szczególne, owalne zagłębienia wysłane nabłonkiem czuciowym i przypisują im możność odbierania wrażeń chemicznych, czyli «makowo-węchowych. Zresztą u ludzi oba te zmysły również współdziałają przy określeniu jakości pożywienia.
Wspomniano wyżej, że z pęcherza delfina co kilka minut wypływa niewielka ilość moczu, a u samców niektórych waleni ponadto wydzieliny pewnych gruczołów. Za płynącym zwierzęciem tworzy się więc smuga substancji o określonym „zapacho-smaku” trwająca dość długo, bowiem rozpuszczone w wodzie składniki rozchodzą się stosunkowo wolno. Delfin często otwiera lekko paszczę, aby woda omywała jej wnętrze, i w ten sposób określa znajdujące się w niej substancje.
Dlatego właśnie chemoreceptory spełniają ważną rolę przy utrzymywaniu łączności w stadzie, informują o jakości wody, źródle pożywienia, bliskości wrogów. Dodatkową pomocą służą ciałka dotykowe na wargach i języku.
Dla ścisłości trzeba dodać, że delfin nie pije wody przepływającej przez jego paszczę, zamyka ją bowiem od strony gardzieli silny mięsień — zwieracz, który otwiera się dopiero przy połykaniu zdobyczy.
Najważniejszym zmysłem tego zwierzęcia, o czym już była mowa, okazał się słuch. Delfiny nie mają małżowin usznych, ponieważ w trakcie przemian ewolucyjnych wszelkie występy na opływowej powierzchni ciała zanikły. Zanikł również zewnętrzny kanał słuchowy. Drgania ośrodka przenoszone są wystarczająco dobrze przez tkanki głowy do błony bębenkowej, za którą - podobnie jak u wszystkich ssaków lądowych — leży jama bębenkowa z trzema kosteczkami słuchowymi. Przekazywane przez nie drgania dostają się do ślimaka i tam pobudzają komórki zmysłu słuchu; te z kolei za pośrednictwem nerwu przekazują pobudzenia do mózgu.
U delfinów, jak się okazało, ośrodki słuchowe są szczególnie wielkie. Uczeni zaobserwowali to na mózgu martwych osobników i już na tej podstawie wnioskowali, że słuch w życiu delfinów spełnia dominującą rolę.
Do niedawna przypuszczano, że w wodzie jest cicho, a zwierzęta tam żyjące nie wydają głosu. Jeszcze przed około 20 laty znany badacz głębin morskich J. Cou- steau nazwał je ,,milczącym światem”. Wkrótce jednak, po zastosowaniu odpowiedniej aparatury, okazało się, że jest tam dość gwarnie. Ryby, delfiny czy walenie w ogóle nie są nieme, przeróżne skorupiaki wydają dźwięki pocierając jedna
o drugą sztywne części pancerza, małże kłapią uderzając połówkami muszli.
O ciszy w wodach nie ma więc mowy. A skoro istnieje świat dźwięków, to powinny być i odbiorniki do ich przyjmowania.
Gdy już stwierdzono, że delfiny słyszą, zaczęto przeprowadzać badania nad zakresem odbieranych przez nie dźwięków. Wkrótce uczonym udało się wyjaśnić, że ich zdolności słuchowe są nie tylko znacznie — bo dziesięciokrotnie - większe niż u ludzi, ale biją na głowę nawet nietoperze, które od dawna uchodziły za mistrzów w tej dziedzinie. Delfiny bowiem odbierają fale głosowe o częstotliwości do 200 000 drgań na sekundę, podczas gdy nietoperze do 95 000 drgań w tym samym czasie.
Zrozumiałe, że zwierzęta obdarzone słuchem powinny też wydawać głos. Przez dłuższy czas jednak zdawało się, że delfiny są pozbawione tej umiejętności. Badania anatomiczne (bo trzeba pamiętać, że przez długie lata ludzie mieli do czynienia tylko z martwymi, upolowanymi okazami) wykazały, że delfiny nie mają strun głosowych, trudno więc było przypuszczać, że mogą wydawać głos, jak to czynią inne ssaki, u których, tak jak u ludzi, dźwięki tworzą się w krtani na skutek drgań strun głosowych.
Od pojedynczego otworu zewnętrznego na wierzchu głowy delfinów odchodzi krótki kanał, a od niego worki powietrzne. Przy wejściu do kości czaszki kanał ten dzieli się na dwie rurki, odpowiadające parzystym kanałom nosowym ssaków
lądowych z człowiekiem włącznie. Kończą się one uchodzącymi do krtani otworami - są to nozdrza tylne.
Od krtani biegną w głąb klatki piersiowej: tchawica, oskrzela, oskrzeliki coraz drobniejsze i drobniejsze, kończące się pęcherzykami płucnymi. U delfinów powietrze wydostające się przy wydechu, przechodzące z jednej części do drugiej, może wprawiać w drgania ściany różnych odcinków tego skomplikowanego narządu, wywołując rozmaite dźwięki. Ponieważ poszczególne części oddzielone są silnymi zwieraczami, zwierzę może regulować szybkość i ilość powietrza przechodzącego podczas wydechu z jednego odcinka do drugiego, co urozmaica wydawane tony. Obserwatorzy stwierdzają zgodnie, że delfiny mogą wydawać gwizd, bełkot, skrzypienie przypominające odgłos nie oliwionych zawiasów, krótki urywany ,śmiech”, zgrzytliwe chrobotanie, kłapanie szczękami oraz inne jeszcze, trudne do scharakteryzowania, odgłosy, w pierwszym rzędzie konieczne do porozumiewania się między osobnikami tego samego gatunku. W pewnym skromnym zakresie kontakt głosowy odbywa się również między rozmaitymi gatunkami tych ssaków, ale zaledwie - jak się zdaje — w granicach tylko kilku jednakowych u wszystkich dźwięków.
Odkryto niedawno (w 1970 r.), że wieloryby „śpiewają” — wydają melodyjne dźwięki słyszalne dla naszych uszu.
Jako przykład, że delfiny utrzymują w stadzie łączność i porozumiewają się między sobą, służyć może kilkakrotnie obserwowane zachowanie tych zwierząt w jakiejś opresji. Osobnik, który się znalazł w sytuacji bez wyjścia, np. zaplątał się w sieci, widocznie wzywa swych towarzyszy, bo po krótkiej chwili zjawia się kilka lub kilkanaście innych, usiłując go wyzwolić.
Obserwowano też nieraz, jak stadko delfinów wpadłszy w pułapkę — odcięto im wyjście z zatoki mocną siecią - dobrą chwilę porozumiewało się gwizdaniem, chrząkaniem, cmokaniem i innymi dźwiękami. Wreszcie jeden — widocznie wysłannik - podpływał do przeszkody, badał ją, a gdy wykrył przejście: dziurę w sieci, szczelinę między nią a brzegiem czy dnem, powracał do stada. Następowała nowa seria gwizdów, potem jedna lub kilka sztuk płynęły za nim, by wspólnie skontrolować, czy rzeczywiście uda się tamtędy umknąć, bądź też od razu całe stado ruszało za zwiadowcą, by ujść pomyślnie z pułapki.
Gdy np. orka zaatakuje pojedynczego osobnika, wydaje on rozpaczliwe dźwięki, a na ten sygnał wszystkie dorosłe rzucają się na ratunek. Bodą łbami klatkę piersiową i brzuch napastnika, aż umknie albo solidnie poturbowany może przypłacić tyciem te kuksańce.
Gdy w akwarium morskim jeden z delfinów zachorował, zanim ludzie się w tym zorientowali, już zdążył gwizdaniem przywołać pozostałe delfiny. Podtrzymywały go przez 4 doby tuż pod powierzchnią, aby mógł wystawiać otwór oddechowy i wentylować płuca. W ciągu tego czasu chory osobnik odzyskał siły] ale jeszcze przez następne dwa tygodnie traktowany był jako rekonwalescent i od czasu do czasu współtowarzysze podtrzymywali go, aby odpoczął.
Nie ulega wątpliwości, że w gromadzie wiele bywa jeszcze spraw, które wy
magają współdziałania i porozumiewania się. Gdy stado rozproszy się na pojedyncze sztuki, wtedy od czasu do czasu to ten, to ów wydaje pojedyncze gwizdnięcia i w ten sposób podtrzymują między sobą łączność. Jeżeli podczas takiej penetracji oceanu którykolwiek natrafi na ławicę odpowiadających im gatunków ryb, nadaje właściwe sygnały, innych jako określonych odpowiedzi udzielają członkowie stada, tak że zachodzi szybka wymiana informacji, po czym delfiny okrążają ofiary i zaczyna się uczta. Każdy osobnik chwyta bez trudu ryby jedną po drugiej i obróciwszy głową do wnętrza paszczy połyka zdobycz w całości. Jeżeli wyjątkowo skusi się na zbyt wielką sztukę, wtedy trzymając ją w poprzek potężnym zwarciem uzębionych szczęk odcina przednią i ogonową część ryby, w paszczy zaś zostaje najwartościowsze środkowe „dzwono”. Łowy trwają dość krótko, nasycone zwierzęta nie prześladują niedobitków, pozostałe ryby odpływają, a delfiny odpoczywają wentylując płuca.
Mózgowie to narząd wypełniający specjalną puszkę kostną czaszki, natomiast termin mózg odnosi się do jego największej części - 2 półkul połączonych spoidłem. Półkule przykrywają dalsze odcinki znacznie mniejszych rozmiarów: pień mózgu, móżdżek i rdzeń przedłużony.
Ten skomplikowany utwór - mózgowie kręgowców - przechodził długą ewolucję, zanim przybrał kształt, jaki ma u człowieka. Już u ryb wyróżnić można wszystkie jego części, ale odcinek odpowiadający półkulom to zaledwie lekkie rozszerzenia w tym miejscu. U kolejnych gromad kręgowców zachodzi stopniowy rozwój półkul. U ssaków nie we wszystkich rzędach są one jednakowo wykształcone, najprymitywniejsze są u jajorodnych, stopniowo doskonalą się osiągając szczytowy rozwój u człowieka.
Półkule mózgowe ludzi są silnie pobrużdżone, pofałdowane, pokryte zwojami, poprzedzielane szczelinami, cała ich powierzchnia ma około 2 ma. Na tej korze mózgowej mieści się, jak obliczają specjaliści, czternaście miliardów komórek nerwowych, ułożonych w sześć warstw. Wyróżniamy tu strefę górną (zewnętrzną) Ą odbierającą impulsy od narządów, i dolną - wysyłającą impulsy do różnych miejsc ciała.
W ciągu wielu lat, dzięki żmudnej pracy licznych badaczy, stopniowo poznawano czynności poszczególnych odcinków kory mózgowej, nazwanych ośrodkami. Wyróżniono ich dotychczas około 100. Każdy zawiaduje określoną czynnością organizmu, na przykład ruchami kończyn górnych, kończyn dolnych, języka, krtani, wydawaniem dźwięków, reagowaniem na zapachy, smaki, głosy itp. Inne ośrodki odbierają bodźce czuciowe od rozmaitych części ciała bądź ze świata zewnętrznego. A każdy impuls przekształca się w ośrodku we wrażenie. Jest to najprostsza czynność psychiczna.
Odbierać bodźce i odpowiadać na nie odpowiednią czynnością zupełnie auto-
ma tycznie może specjalny robot. Jednak nasz mózg dostrzega przyczyny i skutki, jakie powoduje reakcja organizmu. Kojarzy rozmaite wrażenia w całość zwaną wyobrażeniem, które poddajemy procesowi myślowemu, zaliczając do określonej grupy. Jest to już spostrzeżenie, jednostka wyższego rzędu. Spostrzeżenia można zapamiętywać. Pamięć, jeżeli bodziec działał tylko raz lub był bardzo słaby, bywa krótkotrwała, w przeciwnym razie, gdy bodziec działał na organizm wielokrotnie względnie raz tylko, ale był bardzo silny, jest długotrwała. Z zapamiętanych faktów nasz mózg potrafi wyciągnąć właściwe wnioski, by korzystać z nich przy nadarzającej się okazji. Jest on wreszcie zdolny do tworzenia pojęć, do abstrakcyjnego myślenia, czego nie potrafi robot ani też układ nerwowy zwierząt. Siedliskiem czynności psychicznych jest kora mózgowa. Między jej ośrodkami powstają coraz nowe połączenia, coraz łatwiej wtedy kojarzyć rozmaite wyobrażenia i odpowiednio reagować na zjawiska zewnętrznego świata. Nie bez pewnej racji mówi się więc, że im większy mózg, tym większe zdolności umysłowe wykazuje dany osobnik. Oczywiście należy uwzględnić rozmiary zwierzęcia, słoń czy wieloryb są tak wielkich rozmiarów, że również ich mózg powinien być odpowiednio duży, musi przecież istnieć w nim odpowiednia ilość komórek nerwowych, a już nawet same ich wyrostki osiowe w sumie ważą sporo. Nie miałoby więc sensu porównywanie rozmiarów ich mózgu z mózgiem np. kota czy zająca i na tej podstawie wydawania opinii o stopniu inteligencji. Znacznie lepiej posługiwać się w tym celu ciężarem względnym całego mózgowia - stosunkiem jego wagi do wagi ciała.
Masa mózgowia jednak też nie w pełni decyduje o rozwoju umysłowym czy inteligencji danej osoby. U niektórych słynnych ludzi była ona co prawda znacznie
większa od przeciętnej — 1450 g — u innych znów nie ustępującyćh tamtym talentem i rozumem znacznie mniejsza. Na przykład mózgowie wybitnego polityka Cromwella ważyło 2231 g, zaś również utalentowanego działacza Gam- betty — 1314 g, a więc mniej niż u typowego człowieka.
Zrozumiałe, że ciężar i rozmiary mózgowia w ciągu życia człowieka ulegają zmianom. U noworodka waży ono zaledwie 350 g, po miesiącu - 450 g, po czterech - 650 g, w wieku 6 miesięcy — 750 g, po 12 miesiącach - 900 g, po 14 - 950 g, trzyletniego dziecka już — 1200 g. W następnych latach ciężar tego narządu wzrasta już znacznie wolniej: czterolatek ma mózgowie ważące 1250 g, czternastolatek — 1400, siedemnastoletni młodzieniec - 1450 g - tyle, ile wynosi przeciętna dla dorosłych osobników.
A jak się przedstawia pod względem wielkości mózgowia nasz bohater delfin? Wyniki pomiarów i wyglądu tego narządu okazały się niezwykle interesujące. Posłużmy się przykładem butlonosa, na którym przeprowadzono najwięcej badań. Ciężar mózgowia 8-letniego delfina, mierzącego 230 cm, był taki sam jak u młodzieńca liczącego 17 lat, a więc 1450 g, u 10-letniego delfina, mającego 235 cm długości, ważyło ono 1600 g, a u osobnika nieznanego wieku, ale mierzącego aż 255 cm długości, mózgowie osiągnęło 1700 g. Kora mózgowa tych zwierząt ma wygląd niezwykle podobny do naszej, ludzkiej kory, występują na niej liczne bruzdy, zawoje i szczeliny. W jej strukturze wyróżniamy takie same warstwy komórek nerwowych i w takiej samej liczbie.
Te dane, zebrane z martwych okazów, zachęcały jak najbardziej do podjęcia badań na żywych zwierzętach, o których inteligencji laicy opowiadali przeróżne cuda. Aby je potwierdzić lub im zaprzeczyć, trzeba było przeprowadzić wiele różnorodnych eksperymentów: rozszyfrować zdolność uczenia się, inteligencję, sposób porozumiewania się delfinów, i to nie tylko w zakresie najprostszych sygnałów» jak: jedzenie, wróg, trzymać się stada lub tp., ale również możności przekazywania pewnych bogatszych treści.
Delfiny tworzą spore stada, wśród których dało się wyodrębnić kilka różnych grup spokrewnionych ze sobą zwierząt. Jedne to matki z małymi dziećmi lub samice spodziewające się wkrótce potomstwa - towarzyszą im zwykle bezdzietne samice; inne składają się z młodzieży lub ze starszych samców. Zespoły te mogą się w rozmaitych okresach życia zmieniać lub w potrzebie łączyć w bardziej zwartą gromadę. Zawsze jednak pozostają w kontakcie i na sygnał alarmowy któregokolwiek z członków każdy osobnik spieszy na ratunek.
Uczonym udało się stwierdzić, że w stadzie tych zwierząt obowiązuje hierarchia, zwana „hierarchią dziobania”, gdyż po raz pierwszy zoopsychologowie wykryli ją u kur. Przewodnik stada, najczęściej starszy samiec, to najważniejszy osobnik i pozostałe muszą mu bezwzględnie podlegać. On pierwszy ma prawo do wszy-
stkicgo: do pożywienia, do przebywania przy tym osobniku, którego sobie właśnie upodobał, do prowadzenia stada przez bezmiar wód wszechoceanu. Posłuszeństwo wywalcza sobie łatwo, często zdecydowana postawa, jak się wydaje, wystarcza, by mu się nie sprzeciwiano. W najgorszym razie lekkie tryknięcie łbem lub uderzenie płetwą ogonową poskramia zuchwalca i przypomina, gdzie jest jego miejsce. Po nim następuje drugi pod względem ważności, który podlega tylko przewodnikowi, a pozostali muszą również podlegać jemu. Potem trzeci - ma on nad sobą dwóch zwierzchników itd. aż do nieszczęsnej ostatniej sztuki, którą każdy może pomiatać.
Oczywiście, te osobniki nadrzędne nie kierują się kaprysami czy osobistą fantazją, lecz instynktem i nabytym doświadczeniem.
Rola przewodnika nie jest stała: gdy jest on chory, słaby lub wykazuje jakieś inne braki, któryś z niższych rangą wywalcza sobie główne miejsce.
Organizacja hierarchiczna u zwierząt stadnych ma wielkie znaczenie: zapobiega bójkom między członkami tej samej grupy, oszczędza więc ich siły i zdrowie, zapewnia bezpieczeństwo, ułatwia zbiorowe przedsięwzięcia życiowe.
W każdym stadzie zależnie od pory roku poszczególne grupy mogą się prze- tasowywać i zmieniać swój stan liczebny. Na przykład ciężarne matki spodziewające się rychło potomstwa pozostają w tyle za stadem wraz z towarzyszącymi dorosłymi, samotnymi samicami. Te opiekunki, jak już wspomniano, pomagają przy porodzie matce i noworodkowi, chronią przed atakami drapieżników: rekinów i orek, dla których małe lub osłabiona samica mogą być pożądanym, ale — pod czujną opieką - nie tak łatwym kąskiem do zdobycia. Po podchowaniu osesków matki z młodymi dołączają do stada, choć tworzą w nim odrębne grupy.
Tego rodzaju obserwacje życia stadnego czynią obecnie uczeni korzystając z samolotów zwiadowczych lub helikopterów.
Rozbicie stada na niewielkie grupy, oddalone od siebie o 10-15 m, nie pozbawia go jednak pewnej spoistości.
Podobnie gromada ludzi podczas zamiejskiej wycieczki może się rozproszyć, pozostając jednak, zależnie od konfiguracji terenu, w łączności wzrokowej lub głosowej.
U delfinów, które są krótkowidzami, sygnalizacja pierwszego rodzaju ma znaczenie znikome. Głównie posługują się różnorodnymi dźwiękami, z których część jest słyszalna dla naszych uszu bezpośrednio, reszta — ultradźwięki — tylko przy zastosowaniu specjalnej aparatury. Wreszcie umożliwia im kontakt zmysł czucia chemicznego, którego receptory znajdują się na języku. Tym tłumaczyć można fakt, że delfiny w pewnych okolicznościach trzymają paszczę półotwartą, pozwalając, by woda swobodnie przez nią przepływała. Tak więc „tylne straże” mogą zupełnie dobrze się orientować, w jakim kierunku podąża przed nimi rodzima gromada.
To silnie rozwinięte poczucie więzi ze stadem oraz instynkt macierzyński i opiekuńczy samic są być może tymi właśnie cechami psychicznymi, które decydują o przyjaznym nastawieniu delfinów do ludzi.
Dość dawno, bo już w 1938 roku, otwarto dla publiczności pierwsze akwarium morskie na Florydzie, ale nikomu wtedy nawet się nie śniło, że można tam trzymać delfiny. Na razie tłumnie zjeżdżający się widzowie zachwycali się morskimi rybami, żółwiami, ośmiornicami, skorupiakami oraz innymi zwierzętami, dostarczonymi tu z pobliskich mórz i oceanu. Akwarium to, prócz pokaźnych rozmiarów, miało jeszcze szczególną atrakcję: dookoła jego zagłębionej w gruncie niecki biegł korytarz z oknami, przez które można było obserwować zachowanie się uwięzionych tu istot morskich na wszystkich poziomach wody, od dna poczynając. Było to o wiele ciekawsze niż przypatrywanie się z góry, od powierzchni.
Każdy, kto przyglądał się rybom w zwykłych domowych akwariach, pamięta, że lepiej patrzeć na nie z boku przez szklaną ścianę niż przez taflę wody od góry. Wszak, jak wiadomo z optyki, część promieni świetlnych padających na powierzchnię wód zostaje odbita, reszta ulega załamaniu, obraz więc znajdujących się w niej obiektów jest zniekształcony, staje się niewyraźny, traci wiele szczegółów. Te niedogodności usuwa patrzenie przez szybę zwykłego lub morskiego akwarium.
Ale już wkrótce, bo w cztery lata później, po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych Ameryki Pn. w 1942 r. do II wojny światowej, akwarium morskie na Florydzie zamknięto. Nie była to odpowiednia pora do zajmowania się takimi sprawami, gdy u atlantyckich wybrzeży Ameryki grasowały niemieckie łodzie podwodne, zatapiające statki handlowe i okręty wojenne, przewożące szpiegów i dywersantów.
Dopiero w rok po zakończeniu wojny, a więc w 1946 r., ponownie otwarto na Florydzie akwarium morskie. Znów zjawiały się tłumy publiczności, by beztrosko spędzać czas obserwując życie rozmaitych zwierząt morskich. Delfinów jednak wtedy jeszcze tam nie było.
Organizatorzy orientowali się doskonale, że gdyby można było osiedlić delfiny w akwariach, to atrakcyjność imprezy znacznie by wzrosła. Wzięto się do budowy dalszych wielkich basenów, w których zamierzano przetrzymywać delfiny różnych gatunków. Okazało się to jednak sprawą niełatwą! Brakowało doświadczenia zarówno w łowieniu tych ssaków, jak również transportowaniu, a wreszcie i chowie. Ponadto swoistość pewnych procesów fizjologicznych tych zwierząt nastręczała szczególne trudności. Jak już wspomniano, stałocieplność delfinów przy braku sprawnej termoregulacji uniemożliwia im nieco dłuższe przebywanie na powietrzu. Wiedzieli o tym od wielu lat łowcy waleni, którzy starali się zapędzać stada np. wali białych albo delfinów na płyciznę, gdzie wkrótce - jak to
nazywano - „obsychały”, ginęły od udaru cieplnego i stawały się łatwym łupem ludzi.
Po drugie, nawet w warunkach utrzymania skóry w stanie wystarczającej wilgotności zwierzę nie zanurzone w wodzie, a więc nie podtrzymywane jej wyporem, ma trudności z oddychaniem, cierpi więc na niedostatek tlenu.
Ale to jeszcze nie wszystko. Delfin o tak wysoko rozwiniętym mózgu ma też zapewne bogate życie psychiczne, dlatego również było ważne, aby uchronić go przed urazami emocjonalnymi. Nie tak łatwo jednak było tego uniknąć. Strach, zmiana środowiska, odłączenie od stada, zakłócenie normalnego przebiegu rozmaitych czynności fizjologicznych - wszystko to powodowało wstrząs zwany przez fizjologów stresem, odbijającym się na pracy serca, gruczołów wewnętrznych, na oddychaniu, trawieniu, wysokości temperatury ciała. Każdy chyba pamięta to z własnego doświadczenia, gdyż trudno sobie wyobrazić, aby znalazł się człowiek, który nigdy w życiu nie był w jakiejś sytuacji konfliktowej i nie doznał na sobie jej skutków.
Również skomplikowana była sprawa przewiezienia delfina i umieszczenia go w akwarium. Zachodziła bowiem obawa, że podobnie jak inne dzikie zwierzęta może on miotając się po swym pomieszczeniu wyrządzić sobie jakąś poważną krzywdę.
Niebezpieczeństwo polegało jeszcze na czymś innym. Praktyka wykazała, że niektóre delfiny były tak wyczerpane podróżą, iż po przybyciu na miejsce i wpuszczeniu do basenu nie miały sił, by wypłynąć na powierzchnię dla zaczerpnięcia tlenu, co mogło okazać się śmiertelne.
Taki właśnie wypadek zdarzył się z pewnym delfinem, wpuszczonym do basenu, w którym na szczęście już były inne. Gdy ciało przybysza bezwładnie opadało, pozostałe delfiny podpłynęły doń i uniosły w górę, aż otwór oddechowy
wynurzył się z wody i zwierzę napełniło płuca powietrzem. Nie skończyło się jednak na tym. Towarzysze niedoli nadal go podtrzymywali płynąc po obu stronach, tak że wspierał się o nich płetwami piersiowymi. Po pewnym czasie ratownicy wycofali się na niewielką odległość obserwując zachowanie swego podopiecznego. Ponieważ okazało się, że jest jeszcze dość słaby i nie może samodzielnie wypłynąć na powierzchnię, znów zaczęły go podtrzymywać, od czasu do czasu jednak puszczając wolno. Ale to jeden, to drugi nurkował tuż pod nim i grzbietem lekko masował mu brzuch. Po tych zabiegach nowo przybyły poczuł się zupełnie dobrze, gdyż swobodnie - nie okazując znużenia - pływał równie zwinnie i lekko jak te, które zastał w basenie.
We wspólnym pomieszczeniu delfiny zachowywały się zgodnie. Obawiano się, że przybysz, jak to bardzo często zdarza się wśród zwierząt, będzie przyjęty wrogo przez „zasiedziałych” już na tym terenie krewniaków. Jednak obawy te okazały się płonne.
Przynajmniej ta jedna z szeregu wielu przewidywanych trudności przy osiedlaniu delfinów w sztucznych zbiornikach okazała się nieistotna.
Z roku na rok łowcy delfinów, jak i hodujący je badacze, nabierali coraz więcej wprawy i umiejętności, toteż prace nad poznawaniem życia i zdolności psychicznych tych niezwykle interesujących ssaków morskich posuwały się szybko naprzód. W dalszym ciągu jednak zarówno jedni, jak i drudzy nie zdradzali sposobów, jakimi udało im się osiągnąć ten czy inny sukces. Toteż do wiadomości publicznej przedostawały się ułamkowe informacje, w dodatku często przesadne, uzyskane przez wścibskich reporterów, fotografów, a wreszcie filmowców. Budziły one jednak ogromne zainteresowanie zagadkowymi delfinami.
Dopiero w 1964 r. zoologowie z różnych krajów (Anglii, Australii, Francji, Holandii, Japonii, Kanady, Stanów Zjednoczonych) zajmujący się badaniem waleni, szczególnie zaś delfinów, zebrali się w Waszyngtonie, aby podzielić się swymi osiągnięciami i metodami badań, a także podjąć wspólne decyzje dotyczące dalszych poczynań oraz rozważyć możliwości objęcia ochroną tych tak ciekawych pod względem naukowym zwierząt. Wtedy właśnie amerykański prof. K. S. Morris podzielił się z zebranymi swymi własnymi doświadczeniami z tej dziedziny, otaczanymi dotychczas tajemnicą. Opowiedział też ze wszelkimi szczegółami o przebiegu wyprawy po okazy delfinów do hodowli. Na podstawie jego właśnie relacji podano poniższe informacje.
Specjalny statek służący naukowcom do badania życia zwierząt morskich zaopatrzono dodatkowo w specjalne nylonowe sied o oczkach 25 cm i wyruszono na Zatokę Meksykańską. Statek płynął niezbyt szybko, a uczestnicy wypra
wy lustrowali powierzchnię wód silnymi lornetami. Jeżeli można się tak wyrazić, wałęsano się to tu, to tam nie trzymając określonego kursu. Wszak nikt nie wiedział, gdzie, w jakim miejscu bezkresnych wód natkną się wreszcie na tych poszukiwanych włóczęgów oceanów. Pewną wskazówką mogły być jedynie skupiska dużych ryb, wiadomo bowiem, że delfiny rozmaitych gatunków żywią się tymi kręgowcami, można więc było mieć nadzieję tam się z nimi spotkać.
Toteż gdy jeden z członków załogi dostrzegł w oddali obszar odcinający się wyraźnie od tła morza, dziwnie drżący i jakby jaśniejszy niż pozostałe wody, wszyscy uznali, że to musi być ławica ryb. Wzięto więc na nią kurs. Wkrótce okazało się, iż to żerują niezliczone bonito (drapieżne ryby podobne do tuńczyków), uwijające się szybko i burzące przy tym powierzchniową warstwę wód. Zanim jednak dotarto do celu, zauważono sunące w tym kierunku — sterczące z wody niby peryskopy łodzi podwodnych — wysokie płetwy grzbietowe delfinów orek. Nie były to jednak owe ogromne orki, zwane tygrysami mórz, lecz znacznie mniejsze orki karłowate. Stado płynące rozproszonym szykiem liczyło około 300 sztuk, bo płetwy ostatnich maruderów widać było aż przy linii horyzontu, a szerokość stada miała w przybliżeniu kilometr. Gdy czołówka dotarła do ławicy ryb, zatoczyła wokół krąg, potem drugi, trzeci, za każdym razem coraz ciaśniej otaczając ogłupiałe ryby. Chociaż dopiero forpoczty dotarły do upragnionego łupu, ofiary nie mogły się wymknąć, bo co kilka metrów płynęły następne gromadki złożone z kilku osobników (zapewne członków jednej rodziny) i kolejno przystępowały do uczty.
Orki wydawały donośne przenikliwe gwizdy, sapania, buczące — niby syreny fabryczne - dźwięki, te sygnały słychać było wyraźnie z odległości 150 m. Krwawa biesiada trwała bez chwili przerwy. Olbrzymie cielska orek od czasu do czasu wyskakiwały w powietrze i z głośnym pluśnięciem spadały na fale. W pysku niektórych napastników dostrzec było można wyrywającą się bezskutecznie zdobycz, trzymaną ostrymi spiczastymi zębiskami. Coraz to któreś, nasycone już, zwierzę odpływało na bok leniwie poruszając płetwą ogonową. Te natomiast, które dopiero doćierały w wielkim pędzie, pracowały tymi płetwami bardzo intensywnie.
Ze statku upatrzono tymczasem osobnika, który oddalił się nieco od stada, i marynarze zarzucali nań ową specjalnie w tym celu wiezioną nylonową sieć. Gdy pociągnęli ją ku burcie, zwierzę - czując się zagrożone - wydało przenikliwy gwizd. W jednej chwili grupa orek rzuciła się na ratunek, pływały wokół uwięzionej, tarły grzbietami o linę ciągnącą sieć; widocznie nie zacisnęła się ona dość szczelnie wokół ofiary, bo nagle gwałtowne pluśnięcie ogona uwolniło zwierzę z pułapki i wraz z ratownikami zniknęło ono w falach.
Ten incydent nie spłoszył jednak całego stada, toteż wkrótce nowy więzień szamotał się w sieci wzywając na ratunek takim samym donośnym, gwiżdżącym sygnałem. Cała historia powtórzyła się dość dokładnie, z wyjątkiem zakończenia, bowiem tym razem sieć zamknęła się precyzyjnie i choć orka miotała się jak sza-
łona, a ratownicy nic mniej gorliwie i gwałtownie usiłowali zerwać linę, po wielu wysiłkach załogi zwierzę znalazło się jednak na pokładzie. Więzień nadal jednak nie rezygnował z obrony: potężna paszcza groźnie otwierała się i zamykała szczękając potężnymi, budzącymi respekt zębami. Przestał już jednak wzywać pomocy i osobniki z jego grupy odpłynęły do stada.
Tymczasem na statku zajęto się zdjęciem pomiarów ciała i ustaleniem płci. Była to 3,5-metrowej długości samica. Nie bez trudu udało się wreszcie umieścić ją w odpowiednim pojemniku zapewniającym nawilżenie skóry i swobodę ruchów oddechowych dzięki wyporowi wody.
Bardziej przedsiębiorcze jednostki, głównie spośród rybaków, zaczęły zawodowo uprawiać połowy delfinów. Jednym z pierwszych był rybak pochodzenia włoskiego, niejaki Santini, osiedlony na Florydzie, który doszedł wprost do mistrzostwa w tym fachu i wraz z całą rodziną zajmował się wyłącznie tym rodzajem zarobkowania. Stał się też głównym dostawcą delfinów do laboratoriów badawczych i dla przedsiębiorstw widowiskowych. W pracach amerykańskich delfinologów często spotkać można wzmianki o tym rybaku. O nim też, a raczej
o sposobie jego łowów na delfiny, opowiadał na zebraniu naukowców w Waszyngtonie wspomniany już profesor.
Otóż Santini, jako doświadczony rybak, nieraz miał możność widywania delfinów, niestety czasem w przykrych dla niego okolicznościach, gdy wyjadały mu ryby z sieci. Niejedna sztuka tych morskich ssaków przypłaciła życiem takie spotkanie, bowiem rybacy rozwścieczeni stratą ryb i uszkodzeniem sieci bez litości zabijali delfiny.
Ale Santini szybko pojął, że łowienie zdrowych delfinów przyniesie mu stokroć większe korzyści niż łowienie ryb. Trzeba mu oddać sprawiedliwość - przygotował się do tego doskonale: na lądzie założył specjalne baseny, gdzie można było złowione zwierzęta przetrzymać w dobrej kondycji. Podpatrywał uporczywie ich zwyczaje, przygotował odpowiednie sieci i wyposażył swój niewielki, szybkobieżny kuter w urządzenia ułatwiające szybkie podnoszenie na pokład złowionego osobnika.
Wyruszał też regularnie na połów. Zdarzały się dnie i tygodnie, gdy nie spotkał nawet najmizerniejszego stadka albo też zjawiało się w takiej odległości i płynęło tak szybko, że nie było mowy, aby na nie zapolować. To znów widać je było zupełnie z bliska, ale na znacznych głębokościach albo przy lada zaniepokojeniu dawały nura i znikały z oczu, by po kilku minutach wynurzyć się już gdzieś daleko.
Wytrwałość i cierpliwość dały w końcu rezultaty. Santini znał doskonale zwyczaje ryb, wiedział więc, gdzie i kiedy należy szukać ich ławic, i wyruszał tam w nadziei, że spotka się z delfinami. Tak też często bywało, ale nie każde spotkanie kończyło się zwycięstwem człowieka. Najlepsze wyniki osiągał, gdy delfiny wpływały na niezbyt głębokie wody. Im łatwiej było tu żerować, a łowcy sposobniej zarzucać na nie sieć. Toteż korzystał z każdej okazji, by płynąc swym
szybkim kutrem płoszyć delfiny, kierować je na płytsze wody i odcinać odwrót w stronę pełnego morza. Gdy wreszcie udawało się zapędzić je na przybrzeżne wody, gdzie nie było możliwości głębokiego nurkowania i ucieczki, łowca wypatrywał najmniejszego osobnika ze stadka, długości około 2 m, skakał mu na grzbiet z końcem sieci w ręku i starał się objąć go wpół. Musiało to trwać sekundy, w ciągu których, co wcale nie było łatwe, należało utrzymać się na obłym, śliskim, miotającym się dziko zwierzęciu. Za wszelką cenę trzeba było nie dopuścić do wymknięcia się ofiary.
Santini wykrył, że po zarzuceniu na delfina trzymanej przez łowcę sieci trzeba lekko gładzić i poklepywać oszalałe ze strachu zwierzę; działa to uspokajająco i załodze kutra płynącej tuż, tuż daje możność umocnienia pułapki. Jednak takie polowanie nie zawsze kończyło się sukcesem. Często delfinowi udawało się strącić nieproszonego jeźdźca i uwolnić z zarzuconej sieci, czasem też umykał w tej krótkiej chwili, gdy łowca skakał z burty kutra i... wówczas trafiał on już tylko na miejsce, gdzie dopiero co był delfin.
Ale słynny Santini rzadko wspomina o niepowodzeniach, znacznie chętniej rozwodzi się nad udanymi łowami. I chyba trudno się temu dziwić.
Oczywiście, gdy uda się zapędzić stado delfinów na zupełnie płytkie wody, ich szanse na uwolnienie się maleją gwałtownie. Ale nawet przy tym sposobie łowów konieczne są niewątpliwie: siła, zdecydowanie, odwaga, pewność siebie, zręczność. Santini posiadał te cechy w wysokim stopniu, co wraz z nabytym doświadczeniem stało się przyczyną jego sukcesów.
Taka była z grubsza treść przytoczonych tu informacji o łowieniu delfinów, pochodząca, jak wspomniano, od prof. K. S. Morrisa.
Gdy w 1960 r. Santini łowił delfiny dla słynnego prof. J. C. Lilly, badacza „mowy” tych zwierząt, czynił to tym samym sposobem.
Rozmaici inni dostawcy tych ssaków mają jednak dotychczas swoje tajemnice i nie wykazują chęci, aby je zdradzić konkurentom.
Tak czy inaczej złowiony delfin musi być jak najszybciej dostarczony do przeznaczonego dlań basenu na lądzie, z zachowaniem wszelkich ostrożności, aby go nie zranić, nie uderzyć, nie przesuszyć powierzchni ciała i nie trzymać zbyt długo na powietrzu. Toteż zwierzę umieszcza się na specjalnych noszach wysłanych płatami piankowatej tkaniny nasyconej wodą morską i przenosi do pojemnika, w którym odbędzie podróż do basenu.
Apetyty uczonych stopniowo wzrastały. Prócz różnych gatunków delfinów zapragnęli hodować okazy ich dalszych krewniaków, wali białych, mieszkańców polarnych, chłodnych wód. Dorosłe osobniki tych zwierząt są całkowicie białe, noworodki zaś 3 szare. W ciągu pierwszych trzech lat życia stopniowo jaśnieją, by wreszcie upodobnić się do starszego pokolenia. W Związku Radzieckim
właśnie z racji tej barwy mówią na nie potocznie - biełucha, od przymiotnika „biełyj”, co znaczy biały, toteż nasi zoologowie proponują nazywać po polsku te wale białuchami.
Ten gatunek zębowców, wymagający chłodnych wód morskich, hodują w Nowym Jorku, gdzie zbudowany dla nich basen jest zaopatrywany automatycznie z naturalnych źródeł położonych głęboko, 60 metrów pod powierzchnią, w wodę idealnie czystą o stałej temp. + 12°C latem i zimą.
Dla złowienia przyszłych lokatorów tego akwarium zastosowano metodę, której używają kanadyjscy wielorybnicy, a mianowicie wykorzystanie różnicy poziomów wód oceanicznych między przypływem a odpływem.
Wypatrzywszy niewielką zatokę, do której wpada rzeka, odgradza się część zatoki od wód oceanu szeregiem mocnych, cienkich drągów wbitych solidnie w dno. Podczas przypływu ten podwodny płot kryje się dość głęboko i wale białe w pogoni za rybami przepływają nad nim górą, wcale go nie dostrzegając. Zwykle zapuszczają się w nurt rzeki, gdzie ryby ograniczone brzegami stają się łatwą zdobyczą.
Z nadejściem odpływu, gdy wody z minuty na minutę ubywa i ryby, i białuchy rozpoczynają odwrót. Szybko cofające się masy wód wprawiają w ruch drągi, drgania ich powodują silny hałas, który w tym stopniu przeraża wale, że nie odważają się stawić czoła nieznanemu niebezpieczeństwu i przepłynąć nad huczącą przegrodą, dopóki jeszcze jest nad nią warstwa wody. Miotają się tylko bezradnie w pułapce, w której się znalazły. Poziom wody staje się niższy, tak że wkrótce całe stado osiada na dnie i staje się łupem wielorybników.
Uczonym do badań potrzebne są nieliczne okazy młodych zwierząt nie tylko dlatego, że łatwiej je złowić i przewieźć, ale przede wszystkim z tej racji, że ich oswojenie nie nastręcza tylu trudności. Toteż kierownictwo nowojorskiego akwarium wysłało specjalną ekspedycję dla zdobycia kilku nie wyrośniętych jeszcze wali białych. Jednym z jej członków był znany sportsmen i doświadczony łowca białuch, Ch. Wilson, mieszkaniec Alaski.
Uczestnicy ekspedycji, po dotarciu na miejsce, przystąpili do szukania żerujących stadek białuch. Za najlepszą metodę uznali łowienie na płyciżnie. Toteż gdy natrafili na odpowiedni dla nich okaz, odcięli mu drogę od strony głębiny, a hałas silników płoszył zwierzę zmuszając do cofania się ku brzegowi. Choć woda stawała się coraz płytsza, białucha manewrowała dość zręcznie, tak że nie można było uchwycić dogodnego momentu do zarzucenia sieci. A gdy się wreszcie na to zdecydowano, dała nura i umknęła.
Dopiero po kilku dniach cierpliwego patrolowania wypatrzono znów niewielkie stado, w którym znajdowało się jasnoszare dziecię. Udało się oddzielić je od stada i wolniutko zapędzić na mniej głęboką wodę. Po niezliczonych zwrotach ofiara i prześladowcy znaleźli się na płytkich, chyba metrowe; głębokości wodach. Zapadła błyskawiczna decyzja: zarzucono sieć, zaraz też dwaj płetwonurkowie skoczyli do wody, by rzemieniami unieruchomić płetwę ogonową i obie przednie. Wale białe, choć dysponują potężną siłą i ostrymi zębiskami, w beznadziejnej
sytuacji nie gryzą, rezygnując ze stawiania oporu, zdając się na łaskę i niełaskę zwycięzców. Toteż i ta młoda dwumetrowa samica, ważąca około 200 kg, nie sprawiła tylu trudności co np. wspomniana orka.
Sporo kłopotu było z przeniesieniem tej białuchy do upatrzonej sadzawki na lądzie. Nie z racji jednak ciężaru, bo silni mężczyźni poradzą sobie z noszami nawet tak obładowanymi. Przeszkodą był nasiąknięty wynurzony przy odpływie błotnisty brzeg. Zaledwie spróbowano podnieść nosze, na których spoczywała już białucha, wszyscy niosący zapadli się po łydki. Nie było czasu na długie medytacje, przełożono zwierzę na płat dykty i na takich prowizorycznych „saniach” przeciągnięto przez fatalne, blisko 250-metrowe grzęzawisko.
Wkrótce zwierzę pływało dość spokojnie, niestety w słodkiej wodzie, która nie jest dlań właściwym środowiskiem, toteż pobyt tu traktowano jako zło konieczne, które trzeba tolerować, zanim nie złowi się jeszcze następnych dwóch okazów.
Po paru dniach wypatrzono znów stadko i w podobny sposób udało się zapędzić na płyciznę 3-metrową sztukę. Była to niezwykle łagodna samica, nie stawiała wcale oporu, toteż bardzo szybko wyplątano ją z sieci, przetransportowano przez mokrą plażę do sadzawki, w której pływała poprzednio złowiona.
Szczęśliwy traf sprowadził do miejsca postoju ekspedycji znajomego lotnika, który opowiedział, że widział niedawno stado wali białych w dole rzeki. Ofiarował też swą pomoc w jego zlokalizowaniu. Po przebyciu około 25 km lotnik zaczął zataczać koła w tym samym miejscu, co było znakiem, że wypatrzył upragnione zwierzęta. Dążono więc co sił w tym kierunku. Wkrótce już dostrzec było można stado liczące chyba ze sto sztuk. Spośród nich łowcy szczególnie zapragnęli zdobyć bardzo młodego osobnika trzymającego się boku matki. Wreszcie przemyślnymi manewrami zdołali oddzielić oboje od stada i zapędzić na płytkie wody. Oczywiście chodziło jedynie o zdobycie młodego, ale matka nie oddalała się od swego dziecka, chociaż woda stała się już niepokojąco płytka. Nie było rady, zarzucono sieć na obie sztuki.
Wkrótce płetwonurkowie unieruchomili i matkę, i młode. Był to samiec w doskonałej kondycji, który dość energicznie sprzeciwiał się wciągnięciu do łodzi, a gdy się w niej wreszcie znalazł, urządził niezły koncert: to wrzeszczał, jakby go obdzierano ze skóry, to znów gwizdał przenikliwie, to skomlił żałośnie. A nawet wtedy gdy ludzkie uszy nie słyszały żadnych dźwięków, widać było po ruchach otworu oddechowego, że nadaje jakieś niesłyszalne dla nas sygnały. Wzruszeni łowcy postanowili nie rozłączać malca z matką i usiłowali wziąć ją do łodzi, niestety nie udało się do niej wciągnąć takiego 700-kilogramowego kolosa. Zdjęto więc rzemienie z płetw samicy, by mogła jeszcze połączyć się ze stadem, zanim poziom wody nie spadnie poniżej pół metra.
Teraz już ekspedycja miała potrzebne 3 egzemplarze wali białych dla akwarium morskiego w Nowym Jorku, pozostawało więc tylko jak najspieszniej je przetransportować .
38
W ciągu kilku lat powstało wiele przedsiębiorstw zajmujących się połowem i sprzedażą delfinów. Odbiorcami były placówki naukowe oraz przedsiębiorstwa rozrywkowe. Sprzedawcy musieli się starać o złowienie młodych zdrowych okazów i przetrzymanie ich przez jakiś czas w dobrej kondycji; nabywcy zaś - o przygotowanie odpowiednich warunków egzystencji dla delfinów. Ile to kosztuje trudu, nie mówiąc o wydatkach, można zobaczyć na przykładzie zoo w Antwerpii.
Dla uczczenia 125 lat istnienia tej placówki przyznano jej na modernizację i rozbudowę pomieszczeń poważne sumy. Postanowiono też wybudować delfi- narium. Już na kilka lat wcześniej specjaliści (zoologowie i architekci) sporządzili plan całego pomieszczenia dla nich. Składało się ono z 5 odrębnych części: basenu pokazowego o wymiarach 28 x 7 m przy 3 m głębokości oraz amfiteatru dla 800 widzów. Od tej .części korytarz wodny prowadził do właściwego lokalu mieszkalnego o dwóch mniejszych basenach.
W wykopie dookoła basenu widowiskowego biegnie galeria z szeregiem okien,
0 wymiarach 2x1 m, a szybie grubości 7 cm wytrzymującej ciśnienie 8 ton. Dodatkowa szyba ochronna osłania tę główną przed dotykaniem przez widzów. Przez te okna, dwukrotnie większe niż w innych delfinariach starszego typu, widzowie mogą obserwować lokatorów pod wodą. Trzecie pomieszczenie, całkowicie izolowane od poprzednich, przeznaczono na kwarantannę dla zwierząt świeżo przywiezionych lub chorych, które miały tu przebywać aż do chwili całkowitego wyzdrowienia. Czwarte - mieściło aparaturę do filtrowania, ogrzewania, napowietrzania, utrzymywania stałej zawartości soli mineralnych w takim stężeniu, jak w naturalnej wodzie morskiej, wreszcie do oznaczenia kwasowości wody. Zgromadzenie tych wszystkich urządzeń w jednym miejscu ogromnie ułatwiło ich obsługę i kontrolę sprawności. Ostatnie wreszcie - piąte pomieszczenie — przeznaczono do pracy personelu naukowego, pielęgniarskiego i technicznego.
W trakcie budowy należało wypróbować wiele rozmaitych materiałów, aby wybrać najlepsze. Misa basenu wykonana ze zbrojonego betonu nie przepuszczającego wody i odpornego na działanie soli nie dawała jednak gwarancji całkowitej czystości wody. Obawiano się, że pewne składniki betonowej obudowy basenu mogą, chociażby bardzo powoli, rozpuszczać się i oddziaływać ujemnie na zdrowie cennych mieszkańców tego pomieszczenia. Toteż po wielu próbach
1 badaniach pokryto beton warstwą sztucznego tworzywa epoksydowego białej barwy, aby zapewnić doskonałą widoczność ciemnych sylwetek delfinów pływających w basenie.
Wszystkie przewody doprowadzające wodę do basenu i odprowadzające ją do filtrów, łącznej długości 1000 m, wykonano z polichlorku winylu (pcw) i z zewnątrz
pokryto ebonitem. Dzięki temu wytrzymują one duże ciśnienie, a 135 kranów zabezpiecza przed ewentualnymi przeciekami. Całość wody (185 ton) krąży w obiegu zamkniętym, przechodząc przez filtry w ciągu 2 godzin. Automatyczna regulacja temperatury zapewnia jej poziom 18-20°C, zaś otaczającego powietrza
o 2 stopnie wyżej. Wszystko to dawało gwarancję dobrych warunków życia dla przyszłych lokatorów.
Ponadto plastycy zadbali o estetyczny wygląd całości, co oczywiście ma znaczenie, wyłącznie jednak dla zwiedzających, nie zaś dla delfinów.
Dobry hodowca najpierw zapewnia właściwe warunki bytowania dla zwierząt, zanim zakupi je i sprowadzi. Dotyczy to zwierząt domowych, a tym bardziej dziko żyjących, szczególnie tak mało znanych jak delfiny.
Po namyśle zdecydowano się nabyć butlonosy. Jednocześnie ze staraniami
0 zakup odpowiednich okazów zaangażowano specjalistę, który miał się zająć związanymi z tym sprawami, zawarto umowę z linią lotniczą na przewóz delfinów w specjalnie dostosowanym do tego celu samolocie. Przebierano jak w korcu maku w kandydatach, którzy zgłosili się na pielęgniarzy, na dozorców i na techników.
Wreszcie wszystko było gotowe; właściwe środowisko życiowe — woda w del- finarium, pomieszczenie, przeszkolona obsługa. Nie zapomniano nawet o wystawie informującej zwiedzających o pochodzeniu waleni, o budowie zewnętrznej i wewnętrznej, rozmiarach osobników poszczególnych gatunków wchodzących w skład rzędu waleni, o ich rozmnażaniu, odżywianiu, miejscu w systematyce ssaków. Tę dydaktyczną część umieszczono w hallu przed pomieszczeniem widowiskowym.
W przedstawionym obrazie przygotowań brak jeszcze było ważnego szczegółu, mianowicie klatki przewoźnej. Nad tym również głowili się specjaliści zoologowie i inżynierowie, zanim skonstruowano odpowiedni model. Głównym problemem było niedopuszczenie do wyschnięcia skóry.
Jak wskazywały dotychczasowe doświadczenia, na krótkie odległości wystarczyło okrywać zwierzę płatami piankowatej, nawilżonej tkaniny, ale na dłuższy czas nie dawało to wystarczającego zabezpieczenia. A w danym przypadku transport musiał trwać dość długo. Prócz wszelkich czynności od chwili złowienia do załadunku na samolot czekał je jeszcze przelot przez Atlantyk, a w Europie przewiezienie z lotniska do zoo. W tych warunkach żadnego z dawniej stosowanych sposobów nie brano nawet pod uwagę.
Ostatecznie zaprojektowano szklane pomieszczenie, swoiste akwarium, o wymiarach dna 245 x 76 cm, wysokości 71 cm. Na dnie była niewielka ilość wody morskiej, której powierzchnię osłaniał pochyły daszek, zostawiając tylko nieznaczną część odsłoniętą. Mały motorek napędzał wodę do rur biegnących w górę
1 tworzących nad ciałem zwierzęcia kształt litery U. Ta część instalacji była podziurkowana jak sito, tak że woda niby z prysznicu zraszała ciało zwierzęcia, podwieszone w hamaku z delikatnej porowatej tkaniny, i spływała znów na dół. Ten automatyczny obieg wody odbywał się bez przerw. Nie mnała ona wv1ać
się przy żadnych ruchach środków transportu i zapewniała stałą wilgotność powierzchni ciała.
Owe nawilżające rury omijały przód głowy, aby przypadkiem kropelki wody nie przedostały się do dróg oddechowych, co mogłoby stać się przyczyną śmierci zwierzęcia. W tych warunkach jednak groziło ewentualne wysuszenie skóry na głowie; aby temu zapobiec, wysmarowano ją grubą warstwą tłuszczu.
Klatkę od góry nakryto wilgotnym płatem piankowego plastyku, który uniemożliwiał parowanie wody i zapobiegał wysychaniu skóry na środkowej wypukłej części tułowia oraz na płetwie grzbietowej.
Tak urządzone pomieszczenia podróżne zdały egzamin i delfiny pomyślnie dotarły do antwerpskiego zoo. Oczywiście wysłany po nie specjalista towarzyszył zwierzętom od chwili wybrania i nabycia odpowiednich osobników aż do końca. Jak widać z tego opisu, wstępna procedura jest dość złożona oraz praco- i czasochłonna.
A co < się działo po przybyciu cennego ładunku do delfinarium?
W pomieszczeniu kwarantannowym czekał basen z wodą morską o głębokości zaledwie do 70 cm. Zanim pierwszy podróżnik opuścił hamak, otrzymał zastrzyk przeciwzakaźny oraz pobudzający czynności organizmu. Tymczasem 4 pielęgniarzy wykąpanych, w zdezynfekowanych kąpielówkach czekało w basenie. Specjalny dźwig przeniósł łagodnie hamak z delfinem nad barierą, wolno i ostrożnie opuszczając na wyciągnięte w górę ręce pielęgniarzy, gotowe podtrzymać zwierzę, którego tylko głowa i ogon wystawały z hamaka. Wreszcie zanurzył się, usunięto tkaninę spod ciała delfina, który bezwładnie pogrążył się całkowicie w wodzie. Trudno się dziwić, unieruchomione przez taką długą drogę mięśnie zdrętwiały. Właśnie w przewidywaniu tej możliwości przygotowano tak płytką wodę w basenie, aby delfin minimalnym wysiłkiem mógł wystawić otwór oddechowy nad powierzchnię, niestety nie próbował nawet podpłynąć do góry. Usłużne ręce pielęgniarzy uniosły jego głowę nad powierzchnię i wszyscy z niepokojem czekali, jak zachowa się przybysz. Po chwili delfin odetchnął swobodnie. Teraz zwierzę zaczęło poruszać leciutko płetwami, aby rozruszać mięśnie, wreszcie wykonało kilka żwawszych ruchów i popłynęło normalnie wokół basenu rozpoczynając badanie nowego siedliska. Teraz zebrani już tylko z góry przypatrywali się delfinowi, by stwierdziwszy, że czuje się dość dobrze, przystąpić do wyładunku następnych sztuk.
Obserwacje prowadzone od tej chwili przez kilka dni napełniły personel zoo nadzieją, że zwierzęta się tu zaaklimatyzują. Tak też się stało rzeczywiście - od grudnia 1968 r. Gibi (jak nazwano pierwszego delfina) oraz jego współbracia - Sonny, Bert, Julie — żyją pomyślnie.
Można sobie wyobrazić, ile szumu koło tego wydarzenia uczynili sprawozdawcy pism codziennych, tygodników, miesięczników, radia, TV. Prasa speqalistyczna też poświęciła sporo miejsca na omówienie możliwości badań naukowych, aklimatyzacji delfinów. Wyrażano też uznanie dla fachowości i bezbłędnego przygotowania należytych warunków życiowych dla tych wodnych ssaków.
W Morzu Czarnym również żyją różne gatunki delfinów, np.: delfin biało- boki, butlonos. Są one od dawna masowo poławiane dla celów przemysłowych, ale dopiero od kilkunastu lat zaczęto się nimi interesować ze względów naukowych. Ważne miejsce w tej dziedzinie badań zajmują trzej uczeni: W. M. Biel- kowicz, A.W. Jabłokow i S.E. Kleinenberg, znani zachodnioeuropejskim i amerykańskim zoologom ze swych prac naukowych i licznych wypraw na statkach wielorybniczych. Nie były to podróże rozrywkowe czy wypoczynkowe, lecz ekspedycje naukowe, podczas których mieli możność przeprowadzania sekcji i pomiarów upolowanych zwierząt, poznawania szczegółów budowy, a również obserwowania w oceanach żywych waleni.
Niezależnie od tego podjęli też próby oswajania delfinów, aby móc prowadzić badania nad ich zdolnościami. Toteż mówiąc o tych ssakach z Morza Czarnego opierać się będziemy na pracach wspomnianych autorów.
W poszukiwaniu butlonosów aż 6 statków rybackich wyruszyło na Morze Czarne. Tym razem obojętnie omijano gromadki znacznie mniejszych delfinów białobokich beztrosko pląsających w falach. Łączność między płynącymi tyralierą jednostkami utrzymywano za pomocą radiotelefonu. Po dostrzeżeniu stada zwierząt upragnionego gatunku szybko zapadła decyzja zastawienia sieci ponad kilometrowej długości i sięgającej do kilkudziesięciu metrów w głąb. Urządzenie na jej dolnym brzegu pozwalało ściągać sieć w rodzaj potężnego worka, na to jednak jeszcze należało poczekać. Na razie statki hukiem motorów płoszyły delfiny napędzając je w kierunku pułapki. Również marynarze, którzy od dobrej chwili płynęli łodziami spuszczonymi ze statków, wszczęli piekielny koncert bębniąc w wodzie różnymi ciężkimi metalowymi przedmiotami. Powstała w ten sposób bariera dźwiękowa, której delfiny nie odważyły się przekroczyć i uciekały w stronę, gdzie panowała błoga cisza. Tam jednak właśnie czyhała podstępna sieć, w którą wpadło około dziesięciu delfinów, podczas gdy reszta wymknęła się bokiem i szybko uszła w morze.
Więźniów osadzono w odgrodzonej od morza sporej zatoczce, gdzie swobodnie napływała stale świeża woda morska, z nią również ryby oraz inne zwierzęta. Tak więc życie delfinów nie uległo wielkiemu zakłóceniu, właściwie tylko bliskość ludzi oraz ograniczona przestrzeń były nowym elementem w ich egzystencji. Nie było jednak widać po ich zachowaniu, aby czuły się pokrzywdzone. Uczeni przystąpili więc do ich oswajania.
Zaczęło się od wypływania łodzi na zatokę i rzucania delfinom ryb. Początkowo boczyły się trochę, ale po paru dniach zjawienie się łódki było sygnałem zbiórki i łapczywego zjadania poczęstunku. Kolejne zadanie - branie ryb z ręki zanurzonej w wodzie - zostało opanowane też dość szybko. Ale zarobić na poczęstunek było coraz trudniej. Teraz delfin musiał wynurzyć łeb z wody i wziąć rybę trzymaną w górze nad powierzchnią. Gdy posiadły i tę sztukę, ludzie wkroczyli
do delfiniego środowiska, starając się nawiązać kontakt z tymi ssakami pływając wśród nich, poklepując je, gładząc i karmiąc z ręki. Tak więc proces oswajania delfinów przebiegał podobnie jak w innych akwariach morskich.
Jednak na tak dużym obszarze odgrodzonej od morza zatoki trudno było zacieśnić tę zażyłość jeszcze bardziej, w tym stopniu jak w małych basenach tresurowych.
Toteż gdy uczeni radzieccy przy innej okazji zamierzali odłowić kilka delfinów białobokich trzymanych w odgrodzonej zatoce i przetransportować do pomieszczenia na lądzie, wykombinowali pułapkę zatrzaskową. W chwili gdy zwierzę brało rybę z ręki, należało wrzucić ją do wody. Powodowało to zatrzaśnięcie się mechanizmu niby kleszczy na ogonie delfina. Oczywiście wypróbowano działanie tego „chwytacza” na nogach personelu bazy - działał bezbłędnie i niezawodnie.
Wbrew nadziejom sprawa się nie udała. Żaden delfin nie dał się zaskoczyć i, choć chyba nawet sekunda nie upłynęła od chwili rzucenia pułapki, każdy zdążył podwinąć ogon i uniknąć uwięzienia.
Zdawało się, że jedynym sposobem może być uśpienie delikwenta. Przystąpiono więc do obliczania odpowiedniej dawki, która nie będąc jeszcze szkodliwą wystarczała, aby wywołać sen. Delfina, który wyróżniał się z całego stadka licznymi bliznami na skórze, poczęstowano rybą nadzianą preparatem usypiającym. Możność rozpoznania tego zwierzęcia, stąd wybór osobnika z bliznami, była konieczna, aby móc je stale obserwować, bo gdyby np. środek nasenny działał zbyt silnie, co mogłoby utrudnić oddychanie lub pływanie, należało bezwzględnie przyjść mu z pomocą.
Jednak wbrew oczekiwaniom delfin nie usnął, przeciwnie nabrał wigoru i stał się niezwykle odważny. Stworzyło to okazję złowienia go w inny sposób. Gdy więc zjawił się znów przy łodzi i usiłując wziąć rybę trzymaną wysoko w górze wysunął nad powierzchnię wody rozdziawioną szeroko paszczę, celnie rzucona pętla zacisnęła się na górnej szczęce, linka wsunęła między ostre zęby, tak że zwierzę nie mogło się od niej uwolnić. Trudno jednak opisać siłę, z jaką się rzucał, nurkował pod łódź grożąc jej przewróceniem. Wystarczyła jednak chwila, gdy się wynurzył przy burcie dla odetchnięcia, by został schwytany za przednie płetwy, a czterej pływacy czekający w pogotowiu skoczyli na pomoc przy załadowaniu jeńca do łodzi. Okazało się to zbędne, bowiem zwierzę poddało się losowi całkowicie i nie stawiało oporu. Wkrótce też znalazło się na brzegu.
Następnego lata uczeni spróbowali zastosować tę samą metodę usypiania do odłowu butlonosów, których spore stadko pływało w owym naturalnym akwarium - odgrodzonej od morza zatoczce. Zwierzęta były dość oswojone, chętnie brały poczęstunek z rąk, toteż upatrzony, łatwy do rozpoznania osobnik bez ceregieli połknął rybę nafaszerowaną środkiem nasennym.
Uczonym obserwującym pacjenta czas dłużył się niezmiernie. Dopiero po godzinie delikwent usnął, wysmukłe potężne ciało spoczywało tuż pod powierzchnią, nad którą wystawała część grzbietu z płetwą i co pewien czas ukazywał się
otwór oddechowy. Widocznie płuca pracowały normalnie, co uznano za objaw pocieszający. Dziecinną zabawą zdawało się wykonanie pozostałej części planu. Wszak teraz wystarczyło podpłynąć łodzią do śpiocha, płetwonurkowie podsunęliby pod niego specjalne nosze, w nich doholowałoby się delfina do brzegu... i po kłopocie.
Ale, jak mówi przysłowie: „Chłop strzela, a Bóg kule nosi”. Zaledwie łódź skierowała się ku śpiącemu, zbliżyły się kręcące w pobliżu pozostałe delfiny i drzemiący osobnik zaczął się wolniutko oddalać. Kie dlatego, że unosił go jakiś przybrzeżny prąd, nie płynął też o własnych siłach, spał nadal. To ratowniczy instynkt kazał jego współbraciom popychać go delikatnymi, choć wystarczająco mocnymi szturchnięciami w boki ciała i w ten sposób odsuwać od podejrzanej łodzi. Odległość między wiosłującymi wytrwale ludźmi a delfinami zamiast maleć, zdumiewająco rosła. Wreszcie śpioch obudził się, machnął z całych sił płetwą ogonową i wraz z ratownikami odpłynął.
Można sobie wyobrazić zaskoczenie ekipy, której niemal sprzed nosa sprzątnięto upragnioną zdobycz. Ale dla przyrodników nawet nieudane doświadczenie ma pozytywną wartość - wskazuje jego mankamenty i podsuwa projekty ich uniknięcia w przyszłości. Toteż i tu podjęto również decyzję jednoczesnego uśpienia kilku delfinów, aby w decydującej chwili odłowu spali też gorliwi opiekunowie.
Zdarzyło się, że delfiny przysparzały uczonym kłopotów, to znów zadziwiały i imponowały inteligencją.
Spore stadko delfinów białobokich osiedlono w zatoczce o wysokich brzegach, oddzielonej od otwartego morza mocną siecią ze sztucznego tworzywa; sądzono, że mają tu jak najlepsze warunki. Tak też by było, gdyby nie jedno ale. W ciągu pierwszych kilku dni pobytu płetwonurkowie penetrujący starannie to pomieszczenie wydobywali po jednym, a nawet po dwa trupy uwikłanych w sied zwierząt.
Nie było całkowicie jasne, dlaczego nie dostrzegały przeszkody; czy dlatego, że oka sied miały zbyt dużą średnicę, czy też kapronowe żyłki były zbyt denkie, by je zlokalizować za pomocą sonaru, czyli echosondy. Tak czy owak należało zaradzić złu. W tym celu zakotwiczono długie bambusowe tyczki tuż przy sied,
§ ponadto zawieszono na niej pasy ze sztucznego tworzywa. W ten sposób powstał ruchliwy płot, szeleszczący i poskrzypujący przy najmniejszej nawet fali. To wystarczyło - przegroda okazała się nieprzekraczalna, choć wkrótce delfiny przestały się jej bać i pływały tuż, tuż przy niej.
Jak już wspomniano, ląd nad tą delfinią zatoczką wznosił się dość stromo, toteż kiedyś podczas burzy połączonej z niezwykle silną ulewą strugi błotnistej wody spływały do morza i wkrótce zatoka przybrała wygląd wielkiej misy pełnej kakao. Delfiny nie były tym zachwycone. Co prawda ulewa im chyba nie przeszkadzała, chociaż może tylko częśdej niż zwykle nurkowały, trzymały się głębszego miejsca i długie chwile spędzały pod wodą.
Wreszde burza przeszła, niebo wypogodziło się, a morze było gładkie jak stół.
W jednym tylko miejscu, gdzie 12 delfinów zbitym stadkiem wciąż nurkowało i wynurzało się, było wzburzone. Wkrótce miejsce to stało się jaśniejsze niż mętna, brudnobrązowa pozostała powierzchnia i przeglądał się w niej błękit nieba. Jak się okazało, deszczowa woda, lżejsza od słonej morskiej, rozpłynęła się po powierzchni mętną błotnistą powłoka. Nurkując raz po raz stadko niejako wynosiło z głębi w górę przejrzystą wodę morską, aż w brudnej warstwie powstało przejście dla światła i powietrza.
Tresura
We wszystkich delfinariach, a więc zarówno w stosunkowo niewielkich basenach ogrodów zoologicznych, w akwariach morskich lub w olbrzymich oceana- riach na Florydzie, w Kalifornii, w Nowej Zelandii, Południowej Afryce, w ZSRR (Morze Czarne) czy w Japonii - delfiny, które mają służyć do celów naukowych, militarnych czy nawet tylko rozrywkowych, muszą być tresowane. W przeciwnym razie nie można by w ogóle przeprowadzać doświadczeń dla sprawdzenia pewnych hipotez.
Tresura delfinów opiera się na tworzeniu odruchów warunkowych. Wstępną fazą jest oswojenie danego zwierzęcia z osobą trenera. To on wyłącznie je żywi, to on, początkowo na brzegu basenu, a potem w wodzie spędza wiele godzin w towarzystwie swego delfina i przez cały czas bacznie go obserwuje.
Pierwsza czynność tresurowa powinna być dla danego gatunku zwierząt czynnością naturalną. Na przykład w przypadku delfinów - chwytanie ryby. Załóżmy, że trener do tej pospolitej czynności dodaje pewne utrudnienie: ryby nie rzuca do wody, natomiast kładzie ją na brzegu basenu. Delfín, zwierzę ciekawskie i towarzyskie z natury, znajduje się w pobliżu i przygląda temu, co robi człowiek. Prawie zawsze chwyci położoną rybę. W tej chwili trener gwiżdże. Jest to sygnał, który stale będzie się rozlegał przy dalszych ćwiczeniach: oczywiście może to być także inny dźwięk, np. głos trąbki, klaśnięcie dłonią o brzeg basenu.
Trenerzy posługują się również sygnałami wzrokowymi: ruchem ręki, głowy, skrętem tułowia, machnięciem chorągiewką itp. Każdy z tych znaków musi jednak stale towarzyszyć określonemu zadaniu.
Po kilku ćwiczeniach trener zamiast ryby kładzie na brzegu basenu jakiś przedmiot i gwiżdże. Jeśli delfin ów przedmiot chwyci, wówczas dostaje nagrodę - kawałek ryby. Ledwie ją połknie, trener ten sam przedmiot kładzie na dawnym miejscu, ponownie gwiżdże, a gdy delfin powtórnie wykona zadanie - znów nagradza go podobnie. Toteż delfin bardzo szybko jest zainteresowany tą sprawą i po kilku dniach, słysząc znany gwizd, przypływa jak może najprędzej, by wykonać zadanie i otrzymać ulubiony przysmak.
Zakres ćwiczeń delfina nie kończy się na tym, polecenia są coraz bardziej złożone i coraz chętniej zwierzęta uczą się ich wykonywania. Często nagroda
pokarmowa zostaje zastępowana pochwalą wypowiedzianą szczególnie pieszczotliwym głosem, poklepaniem zwierzęcia lub tp.
Każdy, kto miał do czynienia z tresowaniem psa, wie dobrze, jak wielką wagę przywiązuje on do tych nagród zastępujących smaczne kęski. Tresura psa jest jednak znacznie uciążliwsza niż delfina, wymaga o wiele większej liczby powtórzeń każdego zadania, toteż trwa około pół roku, delfin zaś podobne umiejętności (np. aportowanie) nabywa w ciągu kilku dni.
Delfiny stosunkowo szybko uczą się skoków w powietrzu, chwytania przedmiotów zawieszonych nawet 6 m nad wodą, otwierania pyskiem siatki z rybą wiszącej na takiej samej wysokości, wożenia tratewki z psami, ciągnięcia człowieka na nartach wodnych lub w łódce, gry w „koszykówkę”, wreszcie przepływania lub skoków przez obręcz.
Zdawałoby się, że te ostanie umiejętności należą do łatwiejszych i należałoby wymienić je na początku. Okazuje się jednak, że delfiny wyraźnie lękają się ciasnych przejść, toteż nauczenie trójki delfinów tej pozornie prostej sztuki kosztowało sporo trudu. Nauka odbywała się w ten sposób, że trener stał po pas zanurzony w wodzie, przytrzymując obręcz tuż pod powierzchnią, natomiast za obręczą trzymał rybę i kusił delfiny, aby pokonały przeszkodę i zdobyły przysmak. Delfiny jednak długo nie decydowały się na przepłynięcie przez to podejrzanie ciasne przejście, a nawet oszukiwały nauczyciela. Jeden udawał, że już zamierza przepłynąć, gdy tymczasem drugi prześlizgiwał się za plecami trenera i nagłym szarpnięciem wyrywał mu rybę z ręki, a trzeci podcinał mu nogi.
W ogóle ta trójka delfinów była bardziej poufała i bezceremonialna w stosunku do człowieka niż inne. Nie robiły mu co prawda krzywdy, ale poszturchiwały pyskiem, uciekały, gdy się im nie chciało pracować. A przecież były łagodne w tym stopniu, że pozwalano nawet niektórym widzom pływać w ich basenie. W stosunku do tych obcych osób delfiny nie przejawiały żadnej wrogości.
Pewnego dnia wśród tych odważnych widzów znalazła się młoda kobieta, która, gdy delfin zbliżył się do niej, chwyciła go za płetwę grzbietową i ciągnięta przez zwierzę popłynęła szybko wkoło basenu. Opowiadała potem, że przez całą drogę czuła lekkie muskanie sterujących płetw piersiowych swego wodnego rumaka. Nagle delfin zwiększył szybkość, przepłynął jeszcze kawałek, zawrócił do miejsca startu, widocznie jednak sprzykrzyła mu się zabawa, gdyż nagłym ruchem uwolnił się od niepożądanego ciężaru i odpłynął.
Oryginalnym wyczynem, którego nauczono pewnego delfina z akwarium morskiego na Florydzie, było wypuszczanie z pyska fontanny wody. Zwierzę robiło to zamykając gwałtownie paszczę wypełnioną wodą, która tryskała nad powierzchnię obfitym strumieniem. Sygnałem do tego tricku było wyplucie wody przez trenera i uderzenie na płask dłonią o ścianę zbiornika.
Gdy zaledwie 14-letni syn prof. J. C. Lilly nauczył się naśladować ten sygnał, delfin jak najchętniej wykonywał ową sztukę, choć polecenie pochodziło od innej osoby, nie od jego trenera, do którego był przyzwyczajony.
Ten sam chłopiec przeprowadzał później różne popisowe numery z dwoma delfinami. Jako sygnały służyły ruchy rąk i gwizdanie. Bardzo efektownym ćwiczeniem, które oba delfiny wykonywały chętnie, było podawanie ręki na powitanie. Zwierzę podpływało do brzegu basenu, gdzie stał chłopiec, tuż pod powierzchnią przechylało na bok swe potężne cielsko i wystawiało płetwę, którą chłopiec ujmował w dłoń i lekko ściskał.
Na dany znak delfiny wyskakiwały wysoko w powietrze, robiły salto, następnie nurkowały na głowę, a odpływając chwytały jeszcze pyskami rzuconą im piłkę futbolową. Oczywiście po wykonaniu każdego polecenia ćhłopiec nagradzał je, postępował więc identycznie jak trener.
Natomiast interesujące jest to, że zwierzęta słuchały jednakowo chętnie obu osób. Zwłaszcza trenerzy ssaków lądowych, którzy mają do czynienia ze zwierzętami o znacznie niższym poziomie inteligencji niż delfiny, zrozumieją dobrze, dlaczego ten zdawałoby się tak błahy fakt został specjalnie omówiony. Przy tresurze lwów, tygrysów, niedźwiedzi, słoni, a nawet psów czy koni główną rolę gra osoba trenera, toteż zasadniczo nikt nie może go zastąpić, gdyż zwierzęta nie usłuchają obcego człowieka, a w przypadku drapieżników taki śmiałek ryzykuje zdrowie, a nawet życie.
O tym jak drapieżne, potężne i bardzo silne delfiny potrafią hamować gwałtowność swych ruchów, świadczyć może ćwiczenie wykonywane przez tego samego delfina, który potrafił wyrzucać fontannę z pyska. Gdy trener zanurzał w wodzie tuż przy brzegu basenu zaciśniętą pięść, delfin podpływał i chwytał ją lekko twardymi wargami oraz końcami szczęk. Jeżeli trener nie zabrał ręki, wówczas delfin wciągał ją coraz dalej do paszczy, natomiast gdy człowiek zrobił ruch cofający dłoń, delfin natychmiast ją puszczał, odpływał o parę metrów, wystawiał część głowy z otworem oddechowym nad powierzchnię wydając zadziwiający jak na delfina głos, do złudzenia przypominający ludzki śmiech. Gdy pięść zanurzono powtórnie, cały zabieg powtarzał się identycznie, ale w szybszym tempie, tyle że była ona jeszcze głębiej wciągana. Przy pierwszej jednak próbie uwolnienia jej zwierzę otwierało zębatą paszczę i oswobodzało rękę z groźnego uścisku, po czym zaczynało się „śmiać” z wyraźnym zadowoleniem.
Rozmaite przykłady dobrodusznego zachowania się delfinów pozwoliły prof. J. C. Lilly na stwierdzenie, że delfiny są towarzyskie, chętnie kontaktują się z człowiekiem i mają doń przyjazny stosunek. Ale zdarza się czasem, zwłaszcza gdy stosunki między tymi ssakami a człowiekiem są mniej zażyłe, że zachowanie się delfinów przy bezpośrednim spotkaniu jest inne niż w opisanych przypadkach i dotychczas niezrozumiałe dla uczonych. Niekiedy delfin, obserwując uważnie płetwonurków, podpływa bliżej i kłapie potężnymi, uzbrojonymi w ostre zęby
szczękami. Prawdą jest, źe dotychczas nie drasnął nimi człowieka, co jednak oznacza ten sygnał, co zwierzę chciałoby w ten sposób przekazać ludziom, tego na razie nie udało się wyjaśnić.
Powolne zbliżenie się do płetwonurka z szeroko otwartą paszczą można tłumaczyć oczekiwaniem na rybę czy inny smaczny kąsek. Podobnie zachowują się delfiny, gdy w porze ich posiłku człowiek stojący nad basenem zanurzy dłoń w wodzie, gdyż to również może oznaczać, że za chwilę zacznie się karmienie.
Pomimo dobrotliwego stosunku do ludzi trzeba się jednak mieć na baczności przed delfinami, bowiem ich potężna siła może się okazać zgubna dla człowieka, gdy zwierzę będzie przerażone, zaskoczone lub zdenerwowane. Jakie skutki może pociągnąć taki stan, ilustruje zdarzenie obserwowane w akwarium morskim.
Podczas karmienia delfinów rybami jeden z nich chwycił rybę w poprzek, ale zanim obrócił ją głową w kierunku gardzieli, jak to zwykle czyni, aby ułatwić sobie połknięcie zdobyczy, przepływający duży żółw morski wyrwał mu pokarm z pyska. Rozjuszony delfin rzucił się na zuchwalca i, zanim obserwatorzy zdołali się zorientować, zgruchotał mu potężny pancerz niby drewniane pudło. To daje miarę siły delfina i skłania do zachowania ostrożności w postępowaniu z nimi, choć dotychczas, mimo rozmaitych okoliczności, w jakich znajdowali się trenerzy i uczeni pracujący z delfinami, nie zdarzyło się poważniejsze zajście między ludźmi a tymi morskimi ssakami.
Należy również pamiętać, że delfiny są nieustępliwe i potrafią usilnie dążyć do przeprowadzenia podjętego działania. Bardzo dobitnie świadczy o tym zdarzenie, które miało miejsce, gdy choremu delfinowi trzeba było zaaplikować zastrzyk leczniczy, a jego współtowarzyszom — zapobiegawczy. Spuszczono więc wodę w basenie do głębokości 70 cm, aby największy z lokatorów też mógł jeszcze pływać. Dużemu zdrowemu samcowi zrobiono zastrzyk szybko i chyba bezboleśnie, bo nie zareagował na ukłucie. Młodziutki delfinek natomiast przy pierwszej próbie ukłucia narobił takiego wrzasku, jakiego chyba najbardziej rozkapryszone z ludzkich dzieci nie czyni na widok pielęgniarki lub lekarza ze strzykawką w ręku.
W jednej chwili duży delfin rzucił się na pomoc malcowi, odepchnął człowieka i odgrodził swym ciałem od pacjenta. Każda ponowna próba kończyła się tak samo. Wreszcie trzeba było spuścić wodę z basenu jeszcze bardziej, pilnując, by mały pozostał przy brzegu, gdzie było płyciej. Jego duży opiekun musiał natomiast trzymać się środka, gdzie było najgłębiej. Dopiero wtedy można było zrobić zastrzyk wrzeszczącemu wniebogłosy malcowi, zaś uwięziony starszy delfin, nie mogąc mu przyjść z pomocą, tylko kłapał groźnie szczękami.
Innym razem w podobnym przypadku delfin chwycił zębami nogę pielęgniarza i trzymał mocno, dopóki malec nie został puszczony swobodnie. Oczywiście o zrobieniu zastrzyku nie było mowy. Odczekano więc chwilę i ponowiono próbę. I tym razem opiekun nie zawiódł, zjawił się błyskawicznie, znów chwycił pielęgniarza za łydkę, z wolna, lecz zdecydowanie coraz mocniej zaciskając na niej zęby. To ostrzeżenie wystarczyło, by człowiek pojął, iż przemocą
nic nie zyska, może natomiast stracić nogę. Puścił więc wolno niecierpliwe i strach* liwe zwierzątko, a obrońca natychmiast wyzwolił łydkę z groźnych kleszczy, po czym obaj, i duży, i mały, odpłynęli spokojnie. I znów, aby dokonać potrzebnego zabiegu, trzeba było uciec się do fortelu - na jakiś czas rozdzielić zwierzęta.
Instynkty ratownicze delfinów, tak cenne dla ludzi, których nieraz te ssaki ocaliły, przejawiają się nie tylko w opiece nad małymi, ale również nad dorosłymi osobnikami.
Kiedyś w akwarium morskim miano niezwykle łagodnego, podatnego na tresurę, bardzo inteligentnego delfina samca, nazwanego Elwarem. Odnosił się on do ludzi przyjaźnie, wydawało się, że obcowanie z nimi sprawiało mu przyjemność. Po pewnym czasie podczas poławiania delfinów złowiono młodą samicę tego samego gatunku, nazwano ją Tolwa i wpuszczono do basenu Elwara. Zwierzęta szybko zawarły znajomość i trenerzy pokładali wielkie nadzieje, że za przykładem łagodnego samca również samica się oswoi i nauczy przeróżnych sztuk, które będą wtedy demonstrowane przez tę parę wspólnie.
Nowo przybyła miała charakter - mówiąc oględnie - niezależny i choć szybko przestała się obawiać ludzi i korzystała z podawanych jej przysmaków, nie próbowała nawet spełniać jakichkolwiek poleceń. To właśnie łagodny Elwar poszedł za jej przykładem, zaczął źle traktować swych opiekunów, nie zjawiał się na wołanie, wyprawiał przeróżne szalone harce w basenie akurat wtedy, gdy żądano, aby wykonał którąś z wyuczonych sztuk.
Szkoda było stracić tyle pracy włożonej w jego tresurę, głównie zaś przerwać prowadzone z nim doświadczenia naukowe, toteż zapadła decyzja rozłączenia tej pary. Przegrodzono basen ścianą z mocnej sklejki i w każdej części umieszczono jedno zwierzę. Samica nie chciała pogodzić się z tym i wydawała rozpaczliwe wołania o pomoc. Elwar runął więc z impetem na przegrodę, ta rozpadła się na kawałki, a oba delfiny szalały z radości, krążąc wokoło wspólnego pomieszczenia. Próbę tę powtarzano kilkakrotnie, zawsze jednak z tym samym skutkiem. Wzniesiono więc bardzo mocną ścianę. Zwierzęta jednak pływały przy niej nerwowo, nawoływały się, a Elwar stał się rozdrażniony i nieposłuszny.
Dopiero gdy zaczęto rozdzielać je tylko na okres nauki, a pozostały czas mogły przebywać razem, Elwar uspokoił się, stał się znów łagodny, chętny do współpracy z ludźmi, pieszczotliwy, posłuszny i wesoły. Jego towarzyszka natomiast nie wykazywała zmian na korzyść. Nadal była dzika, gwałtowna, nieopanowana.
No cóż, nie wyobrażajmy sobie, że każdy delfin ma taki sam charakter. Podobnie jak między ludźmi i wśród nich trafiają się osobniki szczególnie porywcze, złośliwe lub przeciwnie, łagodne, zgodne, uległe, chętnie nawiązujące kontakt z innymi istotami tak nawet odmiennymi jak człowiek.
Naukowcy i trenerzy z wielkich akwariów morskich mają sporo jeszcze obserwacji o udzielaniu sobie nawzajem pomocy przez delfiny.
Prof. W. N. Kellogg otrzymał kiedyś dwa delfiny: młodego samca Alberta i znacznie starszą od niego samicę Bet ty. Albert był łagodny, szybko się oswoił
i przestał obawiać się ludzi. Betty natomiast — uparta, niechętna, złośliwa — była odludkiem, w ogóle nie chciała brać pożywienia nie tylko z ręki, ale nawet rzucanego do wody. Zadziwiające było jednak, że mimo tej uporczywej głodówki nie chudła i nadal zachowywała opływowe kształty. Nie było wątpliwości, że pod skórą ma nie zmniejszony zapas tłuszczu. Wkrótce tajemnica się wyjaśniła. Albert brał rybę z ręki opiekuna, nurkował i oddawał Betty, sam zaś wystawiał pysk i czekał na następną porcję. Obserwowano wielokrotnie, że Betty wynurzała się zaraz z tą samą rybą, którą przed chwilą otrzymał Albert. Ta procedura trwała dopóty, dopóki oba delfiny nie zaspokoiły głodu, po czym, jakby nic nie zaszło, odpływały syte i zadowolone.
Oto jeszcze jeden, i to interesujący, przykład wyświadczenia przez delfiny pomocy swym współbraciom.
Wyżywienie delfinów w niewoli jest poważnym problemem, choć zdawałoby się, że takie zwierzęta* które żywią się wyłącznie tym samym rodzajem pokarmu (takie nazywamy monofagami), nie powinny sprawiać kłopotu hodowcy. Ba, tym samym pokarmem, to znaczy rybami, ale przecież w oceanie żyją rozmaite gatunki ryb, a delfiny, jak się okazało, nie każdy z nich jadają jednakowo chętnie.
A więc należy karmić je tym, co najlepiej im smakuje.
Niestety, nie zawsze można dostarczyć taki właśnie „towar”. Ponadto kryje się w tym niebezpieczeństwo, że delfiny znarowione jednostajnym pożywieniem, gdy go z jakichś względów zabraknie, przez dłuższy czas będą głodowały, zanim dadzą się namówić na spożycie czegoś innego.
Nie raz i nie dwa hodowcy mieli z tymi ssakami kłopoty, gdy próbowali karmić je jakimś nieznanym gatunkiem ryb. Na przykład delfiny czarnomorskie nie chciały jeść atlantyckich sardynek. Tylko niektóre osobniki, i to po kilkunastogodzinnym przegłodzeniu się, zdecydowały skosztować to nowe danie. Dopiero gdy sardynki towarzyszyły ich zwykłemu pokarmowi — okoniom morskim — delfiny jadły chętnie i jedne, i drugie, pozbywszy się zupełnie lęku przed obcą potrawą.
Jednak gdy akwarium morskie znajduje się nawet względnie blisko morza, też nie zawsze można dostarczyć świeżutkie ryby danego gatunku. Toteż należy przyzwyczaić delfiny do spożywania możliwie bogatego zestawu ryb. Takim warunkiem wymaganym bezwzględnie jest całkowita świeżość pokarmu. Wobec tego wprowadzono do jadłospisu tych ssaków ryby mrożone, które w tym stanie nie psują się przez długie miesiące. Delfiny przyzwyczaiły się wkrótce do tej innowacji i sprawa wyżywienia była załatwiona.
Jednakże po pewnym czasie zauważono, że przy dłuższym spożywaniu takich ryb kondycja niektórych delfinów pogarszała się, traciły też humor i apetyt. Wkrótce wykryto przyczynę tego zjawiska: ryby przechowywane ponad 6 mię
so
sięcy w stanie mrożonym zaczynają powoli tracić witaminy, a brak tych witamin odbijał się na zdrowiu delfinów. Wystarczyło jednak odwitaminizowanemu osobnikowi zastrzyknąć mieszankę podstawowych witamin, by łaknienie, samopoczucie i wygląd wracały do normy. Choć zastrzyki ratowały sytuację, o wiele lepiej jednak nie dopuścić do stanu, który wymaga tej niezbyt przez zwierzę łubianej, dość brutalnej interwencji. Dlatego też przestrzega się starannie, aby mięso rybie nie było przetrzymywane w chłodni ponad pół roku. Zresztą od czasu do czasu w sprzyjających warunkach zwierzęta otrzymują również świeżo złowione ryby.
Dziwne się może wydać, że w oceanie tak zasobnym w przeróżne jadło pewne gatunki zwierząt korzystają z ograniczonej ilości dań, na przykład określonych gatunków ryb albo ośmiornic.
Wszak słyszy się stale od specjalistów żywieniowców, że urozmaicanie składu pokarmów dla ludzi czy zwierząt jest bardzo ważne, że jednostajność pożywienia prowadzi do rozmaitych niedoborów w organizmie i może stanowić podłoże pewnych chorób bądź zaburzeń natury fizjologicznej.
Wiele trudów i zabiegów poświęca się w ogrodach zoologicznych na urozmaicanie zwierzętom ich codziennej strawy. Nikt już obecnie nie twierdzi, że mięsożerca powinien otrzymywać mięso w postaci mięśni szkieletowych, a roślino- żerca — trawę, świeżą w lecie, suszoną zaś w zimie.
Zwierzę na wolności samo wybiera sobie jedzenie, a drapieżnik, który upolował ssaka czy ptaka, nie poprzestaje na spożyciu wyłącznie mięśni, przeciwnie, pożera zdobycz niewielką od razu w całości, wielką zaś, np. sarnę czy antylopę, w ciągu kilku dni, ale również całą, nie omijając wnętrzności. Drapieżne ptaki postępują podobnie.
A jak się zachowują delfiny w takiej sytuacji?
Już wspomniano, że płynąc penetrują toń wodną i gdy się natkną na ławicę ryb, każdy chwyta i połyka odpowiednią dla siebie sztukę wraz z wnętrznościami: wątrobą, trzustką, jelitami wypchanymi spożytym przez ofiarę pożywieniem, a więc mięczakami, skorupiakami, a nawet glonami - pokarmem roślinnym. Toteż twierdzenie, że delfiny są monofagami, należy uznać za niezbyt ścisłe. Zwierzęta te, chociaż jadają same ryby, otrzymują wszelkie składniki potrzebne do rozwoju i zachowania zdrowia: zarówno bogaty asortyment białek, tłuszczów i węglowodanów oraz witaminy, hormony, sole mineralne. Toteż delfinom w akwariach wystarcza ich naturalne pożywienie.
Ile wynosi dzienna raqa tego jadła dla delfina? Oczywiście, zależy to od gatunku i indywidualnych rozmiarów zwierzęcia. Na przykład delfin białoboki zjada 5—10 kg ryb na dobę. Znacznie większy od niego budonos, zależnie od wieku i wzrostu, 18—30 kg. Ogromne grindwale, których samce osiągają ponad 5 m długości i ciężar 1000-1500 kg, muszą otrzymać około 100 kg na dobę, zaś zaledwie roczne malce tego gatunku już konsumują czwartą część tej porcji. Toteż w tych akwariach morskich, gdzie trzymają kilka czy więcej delfinów, zaopatrzenie staje się poważnym problemem.
Często można obserwować, jak delfin chwyta otrzymana rybę i podrzuca w górę albo popycha pyskiem pod wodą, potem dogania zdobycz jednym susem i ponawia swą dziwną igraszkę. Przypomina to do złudzenia zabawę kota z myszą (inne zwierzęta z rodziny kotów postępują podobnie).
Nie należy jednak twierdzić, że jest to przejaw szczególnego okrucieństwa tych ssaków. To pogląd antropomorficzny. Okrutnikiem mamy prawo nazwać człowieka, który rozumie, co czyni, i dręcząc inną istotę, świadomie narusza znane mu pewne zasady etyczne.
Delfin, kot czy pantera owe zabiegi z martwą lub na wpół żywą ofiarą podejmują instynktownie. Zmusza je do tego określona potrzeba fizjologiczna. Wszak spożyte pożywienie należy strawić, a na czynność wydzielania soków trawiennych działa pobudzająco (podobnie jak u człowieka zapach potraw, widok stołu zastawionego do posiłku lub tp.) nie tylko dostanie się pokarmu do jamy gębowej, ale cały poprzedzający proces czatowania, łowów, chwytania i zabijania zdobyczy. Być może zbyt szybkie dopadnięcie ofiary, jej natychmiastowe uśmiercenie nie wyzwala w pełni apetytu, toteż przed przystąpieniem do uczty zwierzę przedłuża sobie polowanie podrzucając zdobycz, względnie, gdy jest jeszcze żywa, pozwalając na ucieczkę i ponowne łowy. Dopiero gdy w ten sposób przygotuje się, kiedy czynniki psychiczne pobudzą wydzielanie soków trawiennych, zaczyna się spożywanie łupu.
Ludzie morza, którzy mają sposobność wielokrotnego obserwowania rozmaitych delfinów, twierdzą, że najdrapieżniejsze z nich, ogromne orki, niezwykle śmiało i szybko atakując zdobycz, często po złowieniu foki, uchatki czy delfina innego gatunku podrzucają ją w powietrze niby olbrzymią piłkę, a gdy z pluskiem spadnie w toń - znów ją chwytają powtarzając wiele razy tę czynność. Chyba więc nie bez racji nasuwa się tu porównanie z zachowaniem lądowych drapieżników.
Tresowanie delfinów jest łatwe, ponieważ są one wyjątkowo zdolne, pojętne
i inteligentne. Inteligencja zaś określana najprościej to celowe zachowanie się w nowych warunkach, wykorzystanie pewnych umiejętności w okolicznościach dotychczas nie spotykanych. Jak pod tym względem przedstawiają się możliwości umysłowe delfinów? Z pewnością najlepiej zilustrują to konkretne przykłady.
W pewnym akwarium morskim oprócz delfinów żyły również inne gatunki zwierząt wodnych, między innymi żółwie, rozmaite ryby, mięczaki. Dostawały one pożywienie o różnorodnym składzie, aby każde zwierzę mogło zaspokoić swe indywidualne potrzeby. Gdy kiedyś rzucano żółwiom jako karmę kawałki mątwy, w pobliżu zjawił się również jeden z delfinów i zręcznie porywał kąski nic dla niego przeznaczone. Nie wiadomo, czy przegłodził się, czy szczególnie mu smakowało to danie, czy też chwytanie na wyprzódki uznał za inny rodzaj
zabawy. Tak czy owak nie żałowano mu jedzenia, rzucano coraz nowe i nowe kawałki, aby starczyło dla wszystkich. Jeden, nie pochwycony ani przez żółwie, ani przez delfina, wolniutko tonął i wreszcie wpadł w szczelinę między głazami na dnie. Nasz ssak zainteresował się tym i usiłował ten właśnie kąsek, jakby był szczególnie smakowity, wydobyć ze szpary. Niestety, jego grube sztywne wargi nie mogły się tam wcisnąć. To niepowodzenie wyraźnie mu się nie podobało. Wreszcie zaczął pływać tam i z powrotem nad szczeliną skalną i silnymi uderzeniami płetwy ogonowej gwałtownie wzburzał wodę, która wypłukała kawałek mątwy, delfin zaś niezwłocznie go połknął.
Obserwatorem tego zdarzenia był F. G. Wood, który potem opisał je szczegółowo, wyprowadzając na końcu wniosek o inteligencji zwierzęcia, przejawionej przy rozwiązaniu tego niecodziennego problemu.
A oto inne przykłady potwierdzające obserwacje tego badacza.
Nad pewnym basenem zamieszkanym przez delfiny zainstalowano małą platformę przeznaczoną dla pelikanów. Ptaki przesiadywały tu w chwilach wolnych od polowania na ryby, wygrzewając się w promieniach słońca, czyszcząc, maskując, układając i namaszczając upierzenie. Zdarzało się przy tym, że któreś z niezbyt już mocno trzymających się piór wypadało i albo porywał je powiew, albo zmiatała i wyrzucała obsługa pilnująca czystości i porządku.
Pewnego razu pióro spadło do wody i lekko tańczyło na jej falującej powierzchni, co zwróciło uwagę pływającego w pobliżu młodziutkiego delfina. Ocenił on od razu, źe to wyborny obiekt do zabawy. Raz po raz chwytał pióro pyskiem, puszczał na wodę, by znów ponownie łapać.
Po chwili do tej zabawy przyłączył się jego rówieśnik, który wprowadził pewną innowację: odnosił schwytane pióro dość daleko, puszczał swobodnie, odpływał
i ustawiał się pod prąd z szeroko otwartym pyskiem. Gdy pióro wpływało do rozdziawionej paszczy, zwierzę z wyraźnym zadowoleniem znów odnosiło je na poprzednie miejsce i zabawa powtarzała się od nowa.
Łatwo jednak pojąć, że nawet obiekt trwalszy niż ten w końcu uległby zniszczeniu, toteż każde nielitościwie tarmoszone pióro, zgniecione i przemoczone przestawało nadawać się do użytku. W takich razach delfin niezwłocznie podążał do pelikanowej platformy i rozglądał się, czy znów jakieś inne nie spadło do wody. Jeżeli nic nie było, wysuwał wysoko głowę nad powierzchnię, by zobaczyć, czy jest tam coś dla niego.
Raz szczęśliwy traf sprawił, że duża lotka spadła właśnie do wody. Była to wielka uciecha. Delfin nie tylko bawił się nią jak poprzednio, ale ponadto rzucał pióro w górę, czekał, aż znikło, by ponownie szybko je schwytać. Nagły powiew wiatru zdmuchnął jednak lotkę na brzeg basenu. Zwierzę podjęło wiele wysiłków, aby ją odzyskać, niestety na próżno, bowiem nieruchawa szyja nie pozwoliła na dosięgnięcie pyskiem do upragnionej zabawki. Po wielu więc niefortunnych próbach zwierzę plusnęło wodą na brzeg basenu, a woda spływając porwała ze sobą pióro, co umożliwiło ponowne podjęcie ulubione; rozrywki.
Bywało, że delfin delikatnie unosił pióro z powierzchni czubkiem pyska, wy-
ciągał głowę do góry i dobrą chwilę trwał w tej pozycji, aż podpływał towarzysz zabaw, przez chwilę zwierzęta przepychały się, wreszcie pióro spadało i znów zaczynały się wesołe harce, które trwały nieraz nawet pół godziny. Podczas gdy młode zabawiały się, dorosłe delfiny przypatrywały się temu z widocznym zainteresowaniem .
Czasem zdarzały się też dnie, że pelikanowi nie wypadło żadne większe pióro. Wtedy, gdy tylko ptak znalazł się na wodzie, nadpływał delfin i nagłym szarpnięciem wyrywał lotkę lub sterówkę. Powtarzało się to kilkakrotnie, ale ani razu mocne, uzębione szczęki nie drasnęły przy tym skóry ptaka.
Nie były to jedyne figle delfiniej młodzieży. Bardzo szybko odkryły, że rzucona na fale napełniona powietrzem dętka samochodowa doskonale może służyć do zabawy. Podrzucały ją więc, jak się dało najwyżej, to znów pogrążały w wodzie, a gdy puszczona wyskakiwała niby korek, podążały jej śladem i z zapałem oddawały się nadal tej zabawie.
Podobnie duże piłki cieszyły się wielkim powodzeniem u płetwiastej dzieciarni. Co prawda małymi piłkami też nie gardziły, zdarzały się jednak wypadki połykania ich w trakcie zapamiętałego chwytania pyskiem i wypluwania, przestano więc rzucać je do basenu, ponieważ obce ciało w żołądku bywa przyczyną choroby, a zdarzało się, że nawet śmierci tego ssaka.
Toteż w delfinariach dostępnych dla publiczności należy pilnować, aby widzowie nie rzucali do basenu żadnych przedmiotów, np. pustych plastykowych butelek po sokach czy mleku, bowiem delfiny nauczone aportowania wydobywają je z wody i po pewnej chwili, zależnie od humoru, oddają właścicielowi bądź wprost wyrzucają na brzeg, ale bywa również, że je połykają.
Te zwierzęta wodne świetnie potrafią zachować równowagę, toteż łatwo im utrzymać na czubku pyska jakiś przedmiot, np. wspomniane pióro lub inny drobny obiekt.
Dla uciechy widzów odwiedzających wspomniane delfinarium uszyto wielką, nieprzemakalną czapkę marynarską, którą trener rzucał na wodę, a delfin wyławiał ją czubkiem głowy tak, że tkwiła przepisowo daszkiem do przodu i wystawiwszy łeb nad powierzchnię, pływał wokół basenu nagradzany burzliwymi oklaskami. Chociaż prawdę mówiąc wyłowienie i utrzymanie piórka na nosie jest znacznie trudniejszą sztuką niż włożenie tej obszernej, dość głęboko wchodzącej na głowę czapki lub kapelusza zdmuchniętego przez wiatr na wodę zagapionemu widzowi.
W owym akwarium morskim żyły rozmaite zwierzęta. Pewien okoń morski miał swą ulubioną kryjówkę w szczelinie między głazami na dnie. Wysuwał się z niej jedynie w porze karmienia, by chwytać rzucane kąski. Młody swawolny delfin, jak się zdawało, z wielką przyjemnością podpływał wtedy do ryby i płoszył ją. Pewnego razu obserwatorzy spostrzegli ze zdumieniem, że delfin podniósł z dna kawałek mątwy, który spadł dość daleko od kryjówki okonia, i rzucił go tuż przed szczeliną zamieszkaną przez rybę. Skutek był natychmiastowy: okoń wysunął się na zewnątrz, ale zanim zdążył chwycić poczęstunek, delfin go uprze-
dzil i sprzątnął sprzed nosa smakowity kąsek, wyraźnie bardzo zadowolony ze spłatanej psoty.
Niechybnie każdy podzieli opinię uczonych, którzy obserwowali przytoczone tu zdarzenia, że delfiny wykazują spory zasób inteligencji i korzystają z niej w rozmaitych sytuacjach życiowych. Zapewne życie na swobodzie nastręcza im
o wiele więcej podobnych okazji, tylko nam trudno się o tym przekonać.
Przed kilku laty, gdy wszelkie środki przekazywania informacji: prasa, radio, telewizja, zaczęły głosić sławę delfinów, pewien bardzo zamożny człowiek zapragnął mieć takie zwierzę na własność u siebie. Polecił więc wybudować basen
0 wymiarach 10 X 6 m, głęboki 2,5 m i zakupić delfina. Wkrótce dostarczono mu młodziutką, zaledwie rok mającą samicę. Od tej chwili jedynymi istotami, z którymi mogła mieć kontakt, byli ludzie. Paddy, tak nazwano lokatorkę, nie była jednak osamotniona. To właściciel, to ktoś z domowników dotrzymywał jej towarzystwa. Oswoiła się więc szybko i czuła doskonale, z radością witała znajome osoby, chętnie też uczyła się wykonywania przeróżnych sztuk. Na przykład na komendę „zadzwoń” pociągała za sznur uruchamiając dzwonek, gdy zawołano „flaga na maszt” - Paddy spieszyła wykonać to polecenie. Oczywiście, w pierwszym okresie tresury każdą poprawnie wykonaną czynność nagradzano jakimś szczególnie smacznym kąskiem. Później już pochwalny okrzyk, poklepanie czy pogładzenie sprawiały jej większą przyjemność niż poczęstunek, bo jak łatwo się domyślić, nie cierpiała głodu, a pozbawiona towarzystwa osobników swego gatunku, rada była z kontaktów z ludźmi - tresurę więc uważała za rozrywkę
1 przyjemność. Paddy była również posłuszna ruchom głowy czy ręki, służącym jako umowny sygnał wykonania określonej czynności.
Jak dobre miała warunki życiowe, świadczy fakt przeżycia w niewoli aż 7 lat.
Wspomniany wielokrotnie prof. W. N. Kellogg pragnął zbadać zdolności tego właśnie butlonosa i po uzyskaniu zgody właściciela przeprowadzał z Paddy liczne eksperymenty. Wykazały one, że Paddy odróżniała rozmaite figury geometryczne, np. trójkąt od kwadratu, elipsę od koła i inne znacznie jeszcze trudniejsze pary. Jeżeli Paddy poprawnie rozwiązywała określone zadanie w powietrzu, to gdy stawiano je w wodzie, często popełniała w nich błędy. Natomiast to, czego nauczyła się pod wodą, również poprawnie rozwiązywała w powietrzu.
Optymalna dla niej odległość widzenia wynosiła 1,8 m, w tych warunkach prawie nie popełniała błędów, a przy 5,4 m rozwiązywała zadanie dopiero po dłuższym treningu. Granicą wydolności jej wzroku była odległość 6 m.
Jeszcze jedną istotną cechą delfinów jest doskonała pamięć. Zwierzę często po kilkakrotnym wykonaniu jakiegoś nowego ćwiczenia może powtarzać je bezbłędnie. Trudniejsze zadania opanowuje po 2-3 dniach nauki. Należy jednak pamiętać, że zwierzę o tak bogatej i wrażliwej psychice łatwo się męczy, toteż jeżeli trener zbyt uporczywie wielokrotnie każe powtarzać tę samą czynność, delfin, pomimo że za każdym razem jest nagradzany i chwalony, porzuca pracę, odpływa i nie daje się skusić do powrotu.
Również nadmiar pieszczot łatwo się mu przykrzy. Wiadomo, że to zwierzę
bardzo lubi głaskanie i poklepywanie, samo nawet chętnie ociera się o różne przedmioty w basenie lub o przebywających tam płetwonurków. Jeżeli jednak przez dłuższy czas poddawać je tym karesom, w końcu ma tego dość i odpływa.
Absolutnie niedopuszczalne - prócz pozbawienia poczęstunku — jest karanie delfinów za złe wykonanie polecenia. Uderzenie, chyba niebolesne przy tak grubej skórze, a nawet gniewny okrzyk wywołują zniechęcenie ucznia. Nie tylko odpływa dla uniknięcia przykrego bodźca, ale w przyszłości traci ufność i w najlepszym razie całkowicie ignoruje nauczyciela. Gdy ten mu się naprzykrza i próbuje znów nawiązać bezpośredni kontakt, delfin szczerzy groźnie zęby, kłapie szczękami, nie pozostawiając ani cienia wątpliwości, co za chwilę może nastąpić. Musiałoby zajść coś niezwykłego, aby zwierzę wykreśliło z pamięci urazę i znów odnosiło się przyjaźnie do krzywdziciela.
Cierpliwość i łagodność są więc niezbędnymi cechami tych, którzy chcą pracować z delfinami.
Badania naukowe
Głównym celem pracy z delfinami są badania naukowe, prowadzone przez wielu uczonych rozmaitych specjalności, np. fizyków, projektantów statków nawodnych i podwodnych, entuzjastów opanowania przez człowieka świata głębin, poszukiwaczy możliwości porozumiewania się między istotami różnych gatunków. Sztaby armii łożą fundusze na badania delfinów do celów militarnych. Nawet amerykański Urząd Badania Przestrzeni Kosmicznej (NASA) przeznaczył poważne sumy na studia „mowy” delfinów w nadziei, że któraś z metod porozumiewania się ludzi z tymi ssakami może okazać się przydatna przy ewentualnych Spotkaniach z istotami myślącymi w Kosmosie. Nikt jednak - nawet całkowity laik - nie przypuszcza, że owe hipotetyczne istoty wydają dźwięki podobne do delfinich. Chodzi tu tylko o sposoby używane do ich zrozumienia, które ewentualnie będą mogły w przyszłości wskazać drogę do nawiązania kontaktu z całkowicie od nas odmiennymi mieszkańcami innych planet.
Spróbujmy przypatrzyć się pracom znanego fizjologa profesora J. C. Lilly, który początkowo badał strukturę mózgu, działanie jego poszczególnych ośrodków oraz reakcje nerwowe kotów i małp. Uczony stosował powszechnie przyjętą metodę wprowadzania cieniutkich drucików — elektrod — do określonych miejsc kory mózgowej i drażnienia ich słabym prądem. Okazało się, że ten sam bodziec działa w inny sposób na różne punkty kory mózgowej, wywołując w odpowiedzi określone reakcje. Pozwoliło to na wyznaczenie na półkulach mózgu, pewnych specyficznych ośrodków wrażliwości.
Profesor Lilly wielokrotnie słyszał o inteligencji waleni w ogóle, delfinów zaś w szczególności, toteż nic dziwnego, że pragnął zdobyć mózg tego zwierzęcia albo jakiegoś innego przedstawiciela waleni, aby go zbadać. Toteż kiedy się dowiedział, że po wielkiej burzy morze wyrzuciło na brzeg ciało wieloryba, zaopa-
trzony w narzędzia i płyn konserwujący tkanki, pojechał tam w towarzystwie dwóch jeszcze neurochirurgów.
Po przepiłowaniu 5-centymetrowej grubości kości czaszki narzędziami ciesielskimi, a nie chirurgicznymi, jakich zwykle .używają uczeni, odsłoniło się mózgowie. Badaczy zdumiał jego wygląd. Oczywiście nie wielkość, bo u tak dużego ssaka można było się tego spodziewać, ale rozmiar półkul, ich pofałdowanie, przypominające na pierwszy rzut oka ten narząd u człowieka. Zakonserwowano więc wyjęte ostrożnie z puszki kostnej mózgowie, aby przewieźć je do pracowni. Niestety było ono już częściowo w stanie rozkładu, tak że wiele sobie po nim nie można było obiecywać.
Tak czy owak ten przypadek skierował zainteresowania profesora J. C. Lilly na delfiny, chociaż dotychczas od szeregu lat zajmował się badaniem czynności mózgowia tylko niektórych wspomnianych już lądowych ssaków. Upłynęły jednak 4 lata, zanim przystąpił do realizacji tych zamierzeń. Dopiero bowiem w 1953 r. na Międzynarodowym Kongresie Neurofizjologów projekt ten, po przedyskutowaniu z innymi uczonymi, nabrał rumieńców życia. Nie bez znaczenia było również to, że przez ten czas wzrosła znajomość delfinów, stosunkowa łatwość zdobycia tych zwierząt i powstawanie coraz to nowych ośrodków ich hodowli.
Prof. J. C. Lilly znalazł aż siedmiu kolegów po fachu (mieli oni poważny dorobek w pracach nad mózgiem psów, kotów, małp), którzy pragnęli - podobnie jak on — zająć się bliżej badaniem delfinów. Podjął więc z nimi wspólną pracę.
Uczeni zgromadzili wyposażenie 5 neurofizjologicznych pracowni badawczych w laboratorium morskim Marineland na Florydzie, gdzie założyli bazę naukową. Głównym ich celem było badanie rozmaitych ośrodków w korze mózgowej: dotykowego, węchowego, wzrokowego, słuchowego oraz wszelkich innych, jakie uda się wykryć, a również oznaczenie ich granic i stopnia wrażliwości. Do tych doświadczeń byli — jak się zdawało — przygotowani dzięki swym dotychczasowym pracom nad innymi ssakami.
Otrzymali wreszcie delfina do eksperymentów. Zważyli go, obliczyli na tej podstawie odpowiednią dawkę środka usypiającego, zrobili zastrzyk i czekali, aż zacznie działać. Zwierzę przebywało w odpowiednim stojaku, a elektronowa aparatura rejestrowała pracę płuc i serca. Upłynęło pół godziny, zanim narkoza zaczęła działać, jednocześnie jednak praca obu wspomnianych narządów stawała się coraz wolniejsza, aż ustała zupełnie. Próby podtrzymania gasnącego życia za pomocą respiratora (przyrządu do sztucznego oddychania) spełzły na niczym. Przypuszczano, że to zbyt silna dawka środka usypiającego stała się przyczyną zgonu. Dla drugiego Więc delfina zmniejszono dawkę dziesięciokrotnie, ale również w tym przypadku powstały zaburzenia oddechowe: po wydechu nie następował wdech, wreszcie serce przestało bić. I to zwierzę padło ofiarą doświadczenia. Wypracowano więc, na razie teoretycznie, sposób wprowadzania rurki respiratora przez jamę gębową. Jak wiadomo, musiało to nastręczać trudności, bowiem krtań jest na stałe połączona z tchawicą, oddychanie więc pyskiem normalnie jest niemożliwe.
Gdy więc trzeci doświadczalny delfin wykazał zanik ruchów oddechowych, otworzono mu z wielkim trudem paszczę, jeden z uczonych włożył w nią rękę po łokieć, rozłączył tchawicę z przewodem nosowym i wsunął w nią rurę respiratora. Tłoczone regularnie powietrze podtrzymywało gasnące życie zwierzęcia. Po ustąpieniu narkozy przeniesiono je do basenu, by obserwować, czy nie wystąpią jakieś zakłócenia czynności organizmu na skutek dość długiego niedotlenienia mózgowia, które - jak wiadomo - jest na to szczególnie wrażliwe. Delfin płynąc stale się przechylał na prawy bok i nie mógł o własnych siłach się wynurzyć. Nie było wątpliwości, że w jego układzie nerwowym zaszły jakieś uszkodzenia. Zwierzę wydało pod wodą sygnał alarmowy, niesłyszalny dla ludzkich uszu, zanotowany natomiast przez hydrofon zainstalowany w basenie przez przezornych uczonych. Natychmiast zjawiły się dwa inne delfiny i zbliżywszy się do wzywającego pomocy, wypchnęły go nad powierzchnię, ale po jednym wdechu zanurzył się ponownie i nie mógł wypłynąć. Znów więc wezwał pomoc, oba delfiny odpowiedziały mu gwizdaniem, szczebiotem i podniósłszy go w górę płynęły po jego prawej stronie podpierając go na zmianę, aby mógł się poruszać w prawidłowej pozycji. Wreszcie zwierzę samo się wynurzyło, by odetchnąć.
Niestety brak tlenu podczas narkozy okazał się zgubny, widocznie uszkodzony został ośrodek ruchowy kierujący mięśniami prawej połowy ciała, toteż mimo długotrwałej opieki obu współtowarzyszy delfin nie mógł utrzymywać normalnego położenia w wodzie. Nie było rady, musiano go uśmiercić. Była to bardzo trudna, jednak nieunikniona decyzja.
Tyle tylko zyskano, że zdobyto zupełnie świeże mózgowie do badań, a również przeprowadzono sekcję, aby dowiedzieć się czegoś więcej o tak mało jeszcze znanym organizmie delfina.
Wypróbowując rozmaite środki usypiające, doskonaląc aparaturę respiratora
i jego stosowanie, poznając coraz lepiej anatomię delfinów uczeni stracili jednak jeszcze dwa dalsze okazy i musieli przerwać doświadczenia. Zajęli się natomiast precyzyjnym badaniem zakonserwowanego mózgowia padłych delfinów i porównywania go z tym samym narządem innych ssaków pod względem ciężaru, stosunkowej wielkości rozmaitych jego części, szczególnie kory mózgowej, wreszcie ilości i rozmieszczenia w niej komórek nerwowych.
Te prace laboratoryjne trwały cały rok. W wyniku okazało się, że mózgowie delfina jest równie ciężkie jak człowieka, ma bardzo podobną budowę, struktura kory mózgowej wykazuje tyle samo warstw i prawie takie samo zagęszczenie komórek nerwowych jak w ludzkim mózgu» przewyższając znacznie pod tym względem małpy człekokształtne, nie mówiąc już o rezusach, a tym bardziej psach, kotach czy królikach.
Okazało się również, że w mózgowiu delfina brak ośrodka węchowego, ośrodek wzrokowy jest dość słabo rozwinięty, natomiast niezwykle silnie w rozmiarach nie spotykanych u innych ssaków - ośrodek słuchowy. Łatwo więc wywnioskować, że w życiu tego zwierzęcia słuch gra główną rolę.
Prace mające na celu poznanie struktury mózgowia, szczególnie kory jego
półkul, rozmieszczenia na niej ośrodków, a również ustalenie zakresu inteligencji, zdolności, szybkości uczenia się i innych właściwości psychicznych tych zwierząt mają poważne znaczenie dla zoopsychologii, a nawet psychologii w ogóle.
Po rok trwającym opracowywaniu materiału anatomicznego znów prof. J.C. Lilly uzyskał możność zetknięcia się z żywym delfinem, na którym dwoje uczo- •nych — Barbara Lawrence i W. E. Schevill — badało wydawanie głosu. Po raz pierwszy stwierdzono wtedy, że te ssaki mają niezwykle rozległą skalę dźwiękową, od słyszalnych przez nasze uszy aż do ultrakrótkich (200 000 drgań na sekundę). Tymi ostatnimi posługują się jako sonarem, a więc wysyłają wiązki o określonej długości fali i odbierają ich echo odbite od rozmaitych ciał. Pozwala im to bardzo dokładnie zlokalizować znajdujące się przed nimi obiekty: przeszkody, zdobycz, wroga. Potrafią w ten sposób wyróżnić pojedynczą rybę, a nawet jej wielkość.
Badania te pozwoliły zrozumieć, dlaczego delfiny zaplątują się w sieciach
o bardzo dużych okach, podczas gdy te o drobnych omijają z łatwością. Wiązka ultradźwięków napotykając pojedynczą dość grubą żyłkę sygnalizuje ten fakt, ale istnienia takiej nici zwierzę nie uważa za przeszkodę. Natomiast echo odbite od wielu nawet cieńszych nici gęstej sieci informuje, że tam jest przegroda. Widocznie delfiny odróżniają echo odbite od ciał twardych od echa idącego od takiego samego co do wielkości i kształtu ciała, ale bardziej miękkiego. Tak na przykład nie pomylą one ryby prawdziwej od jej modelu z plastyku czy drewna.
Wzrok nie gra przy tym żadnej roli. Ryba bowiem umieszczona dość blisko za całkowicie przezroczystą szybą nie była przez żadnego z doświadczalnych delfinów znaleziona, zaś z tej samej odległości nawet w bardzo mętnej wodzie lub z całkowicie zasłoniętymi oczami od razu identyfikowana.
Od dość dawna znaną i stosowaną przez rozmaitych uczonyph metodą (prof. J. C. Lilly — jak już wspomniano — w oparciu o nią prowadził doświadczenia z małpami oraz innymi ssakami) jest wprowadzenie do mózgu badanych zwierząt elektrody - cienkiego drucika i przepuszczanie następnie przezeń słabego prądu. Pod wpływem tego podrażnienia zwierzę wskazuje swym zachowaniem, jakimi czynnościami kieruje dany ośrodek. Jest to jeden ze sposobów, którymi posługują się uczeni dla sporządzenia czynnościowej mapy mózgu.
Między innymi w korze mózgowej znajdują się dwa miejsca bardzo istotne przy rozmaitych eksperymentach: ośrodek odczuwania zadowolenia czy przyjemności oraz inny, rejestrujący przykre wrażenia. Zrozumiałe, że zwierzę stara się unikać tych ostatnich, pragnie zaś odbierać te pierwsze. Drażnieniem owych ośrodków można zastępować przy nauce nagrodę i karę. Dzięki temu daje się stwierdzić, czy w ogóle, a jeżeli tak, to w jakim tempie, można nauczyć dane zwierzę określonej czynności.
Na przykład podjęto próby wdrażania małpy do wydawania określonego dźwięku. Pomimo jednak wielokrotnych powtarzań nie udało się w ciągu pół roku nauczyć ani jednej z 3 doświadczalnych małp, jaki dźwięk powinna wydać, aby otrzymać nagrodę. Mogły one co prawda opanować sztukę włączania kontaktu dla uzyskania uczucia przyjemności względnie wyłączania prądu dla unik-
niętia przykrości, ale nie potrafiły powiązać tego z wydawaniem odpowiedniego głosu. A przecież małpa ma struny głosowe, dobry słuch i korzysta z nich w razie potrzeby.
Tę metodę wszczepiania elektrod do mózgu doświadczalnych zwierząt stosuje wielu uczonych na całym świecie. Operacja wprowadzenia drucika do mózgu nie jest zbyt bolesna, a przy użyciu mikromanipulatora, przyrządu pozwalającego na znikomo małe przesunięcia elektrody w tkance mózgowej, można ją umieszczać w rozmaitych ośrodkach i drażniąc je prądem wywoływać określone reakcje.
Prof. J. C. Lilly postanowił tę właśnie metodę eksperymentalną zastosować do badania inteligencji delfinów. Operację przeprowadzono pod miejscowym znieczuleniem; po wprowadzeniu elektrody włączono prąd i obserwowano, jakim odruchem zwierzę na to zareaguje. Następnie przesuwano za pomocą mikromanipulatora ostrze elektrody o jeden milimetr i ponownie włączano prąd. Z wolna obraz rozmieszczenia ośrodków powiększał się. Ustalono, gdzie się mieszczą ośrodki ruchów gałki ocznej w górę, w dół, w przód, w tył, a gdzie ośrodki ruchów każdej płetwy oraz jeszcze inne. Natrafiono na obszerną część kory mózgowej, której drażnienie nie wywoływało żadnej dostrzegalnej reakcji. Taki sam obszar „pusty”, również części czołowej, już dawno wyróżnili fizjologowie w naszym ludzkim mózgu.
Natrafiono wreszcie na ośrodek odczuwania przykrości. Przy jego drażnieniu delfin usiłował wyrwać się z krępujących go więzów i wydawał szereg określonych dźwięków. Gdy drucik przesunięto o dalsze 2 milimetry, różnorodność dźwięków wzrosła, natomiast poprzednie podniecenie wyraźnie ustąpiło. Widocznie elektroda trafiła na ośrodek odczuwania przyjemności. Uczony zaczął pospiesznie zestawiać przyrząd, który pozwoliłby delfinowi samodzielnie włączać prąd. Zwierzę nie spuszczało wzroku z badacza wpatrując się uważnie w każdy ruch jego rąk. Wreszcie przyrząd znalazł się tuż nad powierzchnią wody, tak umieszczony, by delfin mógł włączać prąd przez naciśnięcie pyskiem. Ledwie urządzenie zostało zmontowane, delfin spróbował je uruchomić i po kilku próbach bezbłędnie włączał prąd dla wywołania uczucia przyjemności. To jak najbardziej celowe zachowanie się delfina wzbudziło podziw uczonego.
U małp natomiast podobna czynność opierała się na przypadkowym trafieniu. Małpa próbowała manipulować przyrządem w rozmaity sposób, aż wreszcie wykonała odpowiedni ruch, po którym czuła przypływ zadowolenia. Po chwili aparatura wyłączyła się samoczynnie i małpa, chcąc ponownie odczuć przyjemność, znów podejmowała chaotyczne próby trafienia na odpowiednią pozycję wyłącznika. Te mizerne rezultaty osiągnięto po długotrwałym uczeniu tych zwierząt, podczas gdy delfin po jednej tylko udanej próbie pojął, na czym rzecz polega. Podobny eksperyment przeprowadzono z samicą delfina, której elektrodę umieszczono w ośrodku odczuwania bólu. Gdy uczony dwa razy nacisnął wyłącznik pyskiem zwierzęcia i przykre uczucie znikało, zrozumiało ono w lot,
o co chodzi, i od tej chwili bezbłędnie wyłączało prąd.
jak widać, delfiny górują nad małpami swą sprawnością psychiczną.
W przypadkach gdy delfinowi nie udało się natychmiast włączyć prądu dla uzyskania wrażenia przyjemności, wydawał określony głos. Zdarzyło się kiedyś, że wyłącznik się zaciął i zwierzę pomimo ponawiania prób nie mogło włączyć prądu, rozległa się wówczas długa seria dźwięków, uchwycona przez mikrofon - połączony ze wzmacniaczem i głośnikiem - całość przypominała gwar tłumu na stadionie. Dawały się z nich wyróżnić dźwięki skrzypiące i szczekające - te były już dawniej słyszane przez uczonych — a nadto zupełnie nowe, trudne do określenia, przypominające nieco ludzki śmiech.
Uczony szybko uzyskał to, że delfin dla otrzymania nagrody, czyli możliwości włączenia prądu, musiał przedtem wydać gwizd określonej wysokości, długości i siły. Wkrótce wykonywał już tę czynność bez zarzutu.
Wszystkie dźwięki, zarówno te przy badaniach, jak i wydawane przypadkowo, nagrywano na taśmę magnetofonową, aby można je potem wielokrotnie odtwarzać, by próbować określić, co oznaczają, odszukiwać podobieństwa względnie różnice pomiędzy głosami wydawanymi w różnych okolicznościach. Ten sposób prowadził do ewentualnego ułożenia delfiniego „słownika”, co pozwoliłoby na porozumienie się z tymi zwierzętami.
Nie należy jednak zapominać, że wytwarzane przez nie dźwięki bardzo się różnią od wydawanych przez nas. Delfiny bowiem, jak zresztą wszystkie walenie (o czym już była mowa), nie mają strun głosowych. U nas powietrze wprawione w drgania przez struny głosowe przechodzi przez jamę ustną, gdzie policzki, język, wargi modelują dźwięki. U delfinów natomiast powietrze wychodzące z tchawicy do krtani może być w pewien sposób modulowane przez mięsień zwieracz, który zamyka tę część dróg oddechowych. Szereg worków powietrznych odchodzących od jamy nosowej służyć może jako rezonatory i wzmacniać wydawane dźwięki. Wreszcie klapka zamykająca otwór oddechowy zwęża go lub rozszerza, wskutek czego zmienia się wysokość tonów. Toteż różnorodność wydawanych przez nie głosów jest dość duża.
Uczonych jednak ciekawiło przede wszystkim, czy dany dźwięk ma zawsze to samo określone znaczenie i czy dla wszystkich delfinów jest zrozumiały.
Aby uzyskać odpowiedź na to pytanie, należało filmować zachowanie się delfinów i jednocześnie nagrywać przy tym ich głosy. To doświadczenie można było przeprowadzić jedynie na delfinach trzymanych w niewoli. Dodatkową trudność stwarzał fakt, że dźwięki wydawane pod wodą są - praktycznie biorąc — niesłyszalne w powietrzu, i odwrotnie, te z powietrza w znikomym stopniu przenikają do wody. Zainstalowano więc hydrofony, które przekazywały odebrane w wodzie dźwięki do urządzeń wzmacniających, skąd szły do głośnika. Dopiero wtedy można je było słyszeć oraz zapisywać na taśmie magnetofonowej, potem zaś odtwarzać dowolną ilość razy i studiować, porównując z zachodzącymi jednocześnie czynnościami, które utrwalono na filmie. Była to niezwykle żmudna praca, a dodatkowo utrudniało ją to, źe delfiny wydają ultradźwięki niesłyszalne dla naszych uszu. Do ich rejestrowania stosowano specjalny przyrząd — echosondę, czyli sonar.
Trudność sprawiała również szybkość dźwięków wydawanych przez delfiny, kolejne impulsy bowiem następowały po sobie w ułamku sekundy. Toteż dopiero gdy puszczono taśmę magnetofonową na czterokrotnie zwolnionych obrotach, wysokość tonów się obniżała i łatwiej było rozróżnić poszczególne tony.
Entuzjaści, z profesorem J. C. Lilly na czele, twierdzą, że delfiny potrafią naśladować niektóre słowa ludzkiej mowy. Inni uczeni natomiast stanowczo temu zaprzeczają. Mówią oni, że wyobraźnia i gorące pragnienie, by usłyszeć oczekiwane słowa, są podstawą złudzeń tych, którzy przeceniają delfinie możliwości pod tym względem.
W każdym razie nie ulega wątpliwości, że delfiny rozporządzają większa liczbą sygnałów dźwiękowych do porozumiewania się między sobą niż inne kręgowce, ze ssakami lądowymi włącznie. Te ostatnie natomiast odbierają wiele sygnałów wizualnych oraz węchowych, które, jak wiemy, dla delfinów mają o wiele mniejsze znaczenie. Węch bowiem w ogólnie przyjętym rozumieniu u nich nie występuje, wzrok zaś jest dość słaby - są krótkowidzami. Przedstawiciele jednego gatunku delfinów słodkowodnych żyjących w mulistej mętnej wodzie Gangesu, Brama- putry i Indusu są nawet ślepe.
Uczeni zdołali wyróżnić 32 odrębne dźwięki wydawane przez delfiny. Nie stwierdzono jednak, czy każdy oznacza tylko pewien stan emocjonalny, czy też są to jakieś pojedyncze słowa. Gdyby tak się okazało, znaczyłoby, że delfiny mają swoisty język.
Według niektórych badaczy przypomina on język gwizdów, jakim porozumiewali się dawni mieszkańcy Wysp Kanaryjskich. Jeszcze obecnie w pewnym miasteczku w Turcji uczą dzieci w szkole takiej gwizdanej mowy, ułatwiającej nawiązywanie kontaktu głosowego w górzystym terenie.
Nie należy się jednak łudzić, że porozumiewawcze sygnały dźwiękowe delfinów można utożsamić z naszą mową. Mówienie bowiem wymaga umiejętności tworzenia pojęć, sądów, wyciągania wniosków, uogólnień - a więc myślenia. Tego zaś zwierzęta - nawet tak inteligentne jak bohaterowie tej książki — nie potrafią. Powtarzania zaś wyuczonych dźwięków przypominających ludzką mowę, ba, nawet słów czy krótkich zdań (jak zdarzało się niektórym delfinom) można również nauczyć papugę czy innego gadającego ptaka.
Zgodnie z obietnicą daną na początku książki należy wreszcie poinformować Czytelników, jakie obserwacje zachowania się delfinów poczynili starożytni Grecy i Rzymianie.
Nie wymagajmy, oczywiście, naukowych sprawozdań. Obserwacje robili przeciętni, zwykli ludzie, tyle że mający dar czynienia spostrzeżeń oraz czas na kontakty z przyrodą, od której nas oddaliła cywilizacja. Zapewne też niejeden
umiał przedstawić owe sprawy w sposób tak barwny, że pamiętano je i przekazy w ano z ust do ust, chociaż prawdopodobnie za każdym razem nieco zmienia jąc lub upiększając szczegóły.
Opowieści te docierały wreszcie do ówczesnych uczonych czy poetów i w ich dziełach zostały nam przekazane. Po odrzuceniu malowniczych akcesoriów
i fantastycznych uzupełnień sama ich treść, w świetle dzisiejszych wiadomości zoologicznych, okazuje się jak najbardziej wiarygodna.
Rozważmy niektóre z tych starożytnych przekazów.
W pewnej legendzie mówi się o tym, że syn Odysęuśża — Telemak - kiedy był jeszcze malcem, podczas podróży statkiem biegał po pokładzie i tak się roz- dokazywał, że wypadł za burtę. Zanim jednak marynarze zdołali się zorientować, co się stało, i rzucić się chłopcu na ratunek, wynurzył się delfin. Podtrzymując głowę chłopca nad powierzchnią, holował go popychając lekko w kierunku brzegu. Po dotarciu do płycizny wycofał się, a Telemak cały i zdrowy wyszedł na ląd już o własnych siłach.
Odyseusz złożył bogom ofiary za ocalenie syna, a na pamiątkę tego zdarzenia polecił artystom wyrzeźbić wizerunek delfina na pierścieniu i na zapince do chla- midy i z tymi ozdobami nigdy się nie rozstawał.
Herodot przekazał nam inną historię ocalenia człowieka przez delfina.
Śpiewak Arion, żyjący w Grecji w IV wieku p.n.e., mial tak piękny i tak wspaniale wyszkolony głos, że wręcz czarował nim słuchaczy, nic więc dziwnego, iż jego sława szerzyła się po całym ówczesnym świecie.
To chyba łatwo nam pojąć, bo wszak obecnie wybitni śpiewacy czy śpiewaczki również są wielbieni i sławieni na wszystkich kontynentach.
Otóż Arion z rodzimej Grecji pojechał na Sycylię na turniej. Po otrzymaniu najwyższej nagrody uznany za pierwszego w ówczesnym świecie śpiewaka, obsypany drogocennymi darami, syty chwały wyruszył w powrotną podróż do rodzimego Koryntu. Chciwość marynarzy ze statku, którym płynął, przeważyła podziw dla sławy i talentu. Postanowili więc zgładzić Ariona i podzielić się jego kosztownościami. Ogłosili mu swój wyrok, dając jednak do wyboru popełnienie samobójstwa lub wrzucenie siłą do morza.
Arion, widząc, że jego prośby o darowanie życia nie zostaną wysłuchane, postawił jeden tylko warunek.
„Zanim zginę - powiedział - pozwólcie mi raz jeszcze zaśpiewać”.
A gdy uzyskał zgodę, stanął na dziobie statku i akompaniując sobie na lirze • zaintonował hymn ku czci bogów. Jego piękny głos i umiejętność operowania nim nigdy jeszcze nie osiągnęły takich wyżyn jak w tej przedśmiertnej godzinie. Gdy przebrzmiała zwrotka, Arion, nie zdjąwszy nawet swej pięknej tuniki, skoczył do morza i skrył się w spienionej toni.
Okrutni marynarze byli przekonani,' że poszedł na dno. Spokojni więc, że zbrodnia się nie wyda, czekali, aż pomyślne wiatry doprowadzą statek do ojczyzny.
Śpiewak jednak nie utonął, bo gdy pogrążył się w wodzie, nagle silne pchnięcie wyniosło go na powierzchnię, odetchnął głęboko, rozejrzał się i zobaczył delfina, który płynął przy nim, podtrzymując mu głowę nad wodą. W ten sposób niedoszły topielec został dostarczony do brzegu i dalej radził już sobie sam.
Dotarł wreszcie do króla Periandra, przedstawił mu całą sprawę, prosił o wzięcie w opiekę i wymierzenie sprawiedliwości. Opowieść jego jednak wydała się wszystkim tak nieprawdopodobna, że król kazał go uwięzić aż do powrotu statku
i wyjaśnienia wszystkich okoliczności.
Po pewnym czasie statek zawinął do portu, a wezwani przed królewskie oblicze marynarze złożyli raport, twierdząc, że Arion zdrowy i cały wysiadł w Tarencie, już go potem nie widzieli, nie wiedzą też, co się z nim dzieje. Wtedy na znak dany przez króla wprowadzono Ariona, odzianego w tę samą purpurową tunikę, w której zmuszony był skoczyć do morza. Przerażeni mordercy przyznali się do swego bezecnego czynu.
Arion w dowód wdzięczności za ocalenie mu życia wystawił w swej ojczyźnie — wyspie Lesbos - w świątyni Tainaron, posąg z brązu wyobrażający człowieka na' delfinie. Jeszcze w 500 lat później można tam było podziwiać tę rzeźbę. He- rodot w 200 lat po śmierci Ariona opisał historię jego ocalenia.
W owych czasach w wielu miastach greckich rozsianych po wybrzeżach Morza Śródziemnego i Czarnego wybito monety z wizerunkiem człowieka dosiadającego delfina lub z podobizną Ariona. Podobne motywy spotyka się też na naczyniach pochodzących z tamtych czasów.
Dawno, dawno temu, jak głosi starożytna legenda, Posejdon — bóg morza — pokochał piękną Amfitrytę i postanowił ją poślubić. Oporna narzeczona ukryła się jednak w podwodnej grocie, nie zamierzając nawet ukazać się przyszłemu oblubieńcowi. Rozgniewany Posejdon polecił ją odszukać, ale nikomu się to nie udawało. Dopiero delfiny wyśledziły kryjówkę i dostarczyły Amfitrytę bogowi mórz. Wdzięczny Posejdon dla upamiętnienia na wieki tego zdarzenia stworzył na niebie nowy gwiazdozbiór i nazwał go Delfinem.
Za czasów panowania Aleksandra Macedońskiego w pobliżu Miletu, w niewielkim miasteczku las sos, mieszkał z rodzicami mały Dionizos. Pewnego dnia, gdy szedł po plaży ze szkoły do domu, przyszła mu chęć na kąpiel w morzu. Niewiele myśląc skoczył i popłynął. Ledwie jednak znalazł się na głębszej wodzie, wynurzył się delfin, wziął chłopca na grzbiet i szybko oddalił się od brzegu. Przerażony Dionizos przylgnął do zwierzęcia drżąc, że się na nim nie utrzyma,
i gdy spadnie, nie starczy mu sił, by powrócić. Stracił już nadzieję, że zobaczy jeszcze ojczysty dom i swych bliskich, gdy nagle delfin zawrócił i wkrótce przywiózł chłopca na to samo miejsce, skąd go wziął. Opowiadanie Dionizosa o tym zdarzeniu przyjęto z niedowierzaniem - czemu zresztą trudno się dziwić. Następnego dnia jednak, gdy chłopiec znów pływał w morzu, zjawił się delfin i znów odbyła się przejażdżka na jego grzbiecie. Powtarzało się to przez szereg kolejnych dni, niedowiarkowie mogli więc sami naocznie się przekonać, że chłopiec mówił prawdę.
Jeszcze cztery analogiczne fakty zanotowano w starożytnej Grecji.
Rzymianie również nie pozostali pod tym względem w tyle. Pliniusz Starszy, pisarz, który zginął podczas wybuchu Wezuwiusza w 79 r. n.e., opisuje podobne zdarzenie, które miało miejsce w pobliżu obecnego Neapolu, w malej osadzie Baiae, leżącej nad jeziorem połączonym z morzem wąską cieśniną. Tam właśnie mieszkał chłopiec — bohater opowieści. Jak doszło do przyjaźni między nim a delfinem, tego pisarz nie podaje. Twierdzi natomiast, że wiele wiarygodnych ludzi widziało i opowiadało później o przejawach tej zażyłości. Wystarczyło, aby chłopiec pokazał się na brzegu i zawołał: „Simo! Simo!”, a natychmiast zjawiał się delfin i dążył ku wzywającemu go przyjacielowi. Chłopiec wchodził do wody na taką głębokość, aby delfin mógł dać pod niego nura i wziąć go na grzbiet. Zaczynały się wtedy przejażdżki i wesołe figle chłopca z delfinem.
Wreszcie doszło do takiego porozumienia, że delfin zjawiał się bez wołania, punktualnie o tej porze, gdy chłopiec wybierał się do szkoły położonej na przeciwległym brzegu i przewoził go na tamtą stronę. Nie zaniedbywał również przypłynąć pod koniec zajęć szkolnych, by swego ulubionego towarzysza zabaw dostarczyć do domu. Trwało to przez kilka lat. Niestety chłopiec zachorował ciężko i umarł. Delfin przez długi czas jeszcze zjawiał się na płyciźnie czekając na chłopca, wreszcie pewnego dnia fale wyrzuciły na brzeg jego martwe ciało.
Pliniusz pisze, powołując się na opinie znanych mu osobiście wybitnych ludzi, że delfin zmarł z tęsknoty za swym przyjacielem.
Obecnie jednak, nie kwestionując opisanych faktów, sądzimy, że śmierć del- finą nastąpiła z innych przyczyn niż tęsknota za towarzyszem wesołych igraszek.
Podobną historię przytacza Pliniusz Młodszy. Na afrykańskim brzegu Morza Śródziemnego leżało niewielkie rzymskie miasto Hippo. Od morza dzieliła je zatoka, otwierająca się szerokim lejkowatym ujściem, przez które swobodnie wchodziły fale, a wraz z nimi ryby i inne zwierzęta morskie.
Było to ulubione miejsce kąpieli, przejażdżek łodziami i łowienia ryb, toteż zawsze panował tu tłok i gwar. Chłopcy często urządzali zawody pływackie, zdarzało się też śmiałkom wypływać daleko, hen aż na otwarte morze. Pewnego razu jeden z prowodyrów zapędził się znacznie dalej niż pozostali i nagle ujrzał płynącego tuż przy sobie, niemal bok w bok, delfina. Wtem ten wielki ssak zawrócił nieoczekiwanie, dał nura i uniósł chłopca na grzbiecie. Ogarnęło go przerażenie tym większe, że delfin płynął z wielką szybkością coraz dalej i dalej na otwarte morze. Struchlały chłopiec nie próbował się nawet bronić - bo prawdę mówiąc cóż mógłby zrobić - z rezygnacją oczekiwał więc końca tej przerażającej przygody. Szalona jazda na śliskim grzbiecie wodnego rumaka trwała jeszcze jakiś czas. Nagle delfin zawrócił i pomyślnie dostarczył swego jeźdźca na przybrzeżne wody.
Następnego dnia chłopcy znów urządzili zawody pływackie. Po pewnym czasie ukazał się delfin tuż obok swego wczorajszego znajomka. Pląsając w wo-
dzie, to nurkując, to wynurzając się zapraszał wyraźnie do zabawy. Chłopiec pozwolił unieść się na grzbiecie i znów odbył przejażdżkę po pełnym morzu. Trzeciego dnia już pozostali chłopcy też wyzbyli się strachu i uczestniczyli w zabawach. Odwiedziny delfina powtarzały się codziennie, po pewnym czasie przypływał wraz z nim jeszcze jeden, ten jednak trzymał się nieco dalej i nie pozwalał na żadne poufałości.
Ten pierwszy natomiast lubił pływać wraz z całą gromadą chłopców, którzy łudzili się, że go w końcu prześcigną. Oczywiście, kończyło się to ich porażką. Najlepszy nawet pływak nie osiągnie prędkości, z jaką porusza się delfin.
W gromadzie chłopców pluskających się beztrosko w morzu delfin poznawał zawsze swego ulubieńca i tak manewrował, by przez cały czas mu towarzyszyć.
W innych znów opowieściach starożytni przekazali nam informacje o delfinach pomagających rybakom w połowach. Uważali oni delfiny za zwierzęta przyjaźnie usposobione do ludzi, które napędzały ryby do sieci, otrzymując za to po ukończonym połowie chleb maczany w winie lub oliwie.
Wiadomo, że w ujściach rzek wpadających do morza ryby w czasie przypływu wchodzą dość daleko w głąb lądu, a przy odpływie wracają do swego siedliska. Ten szczegół wykorzystują rybacy na całym świecie, starając się wtedy zagrodzić rybom sieciami powrotną drogę. Łatwo to się mówi, ale wcale niełatwo to uczynić. Szczególnie gdy sprzęt jest ubogi, a jedyną siłą napędową - mięśnie ludzkie.
W taki właśnie sposób postępowali już przed wiekami mieszkańcy wybrzeży Morza Śródziemnego. Przykładem służyć może opowieść sprzed 2000 lat o rybakach z pobliża ujścia Rodanu.
Gdy zbliżała się pora odpływu i ławice ryb miały wraz z nim ciągnąć do morza, rybacy, przygotowawszy uprzednio łodzie, sieci i inny sprzęt, zaczynali stojąc nad brzegiem krzyczeć, potrząsać grzechotkami i wzywać na pomoc delfiny, i Wkrótce zjawiało się całe stadko. Zwierzęta płynęły szeregiem pędząc ryby z powrotem do rzeki. Delfiny czyniły przy tym niesamowity hałas to wyskakując w górę, by z grzmiącym pluśnięciem opaść na fale, to uderzając o nie potężną płetwą ogonową. Przerażone ryby miotały się to tu, to tam, w końcu większość stawała się zdobyczą rybaków. Oczywiście, delfiny też ucztowały przy tym suto zastawionym stole.
Można przypuścić, że jakiś zbieg okoliczności sprawił, iż delfiny spotkały się z ludźmi w miejscu, gdzie była obfitość ryb. Kiedyś od tego zapewne zaczęła się znajomość, ale w czasach, z których pochodzi opowieść, została już zawarta przyjaźń między delfinami a rybakami. Należy pamiętać, że delfiny przypływały za każdym razem na wezwanie, gdy rozlegały się z brzegu określone okrzyki
i klekotanie grzechotek.
Po udanych łowach delfiny nie od razu odpływały, lecz jeszcze przez pewien czas towarzyszyły rybakom, którzy na swój sposób okazywali tym zwierzętom sympatię i wdzięczność.
Im bardziej jednak ludzie się cywilizowali i oddalali od przyrody, tym mniej dawano wiary opowieściom starożytnych.
Skoro mogli oni zmyślać rozmaite legendy i podania, wierzyć w cyklopy, centaury, pegaza, gorgonę oraz inne przedziwne nie istniejące twory, czemuż nie mieliby opowiadać fantastycznych historii o przyjaźni delfinów z ludźmi?
Wreszcie opisy te poszły do lamusa. Może jeszcze jakiś szperacz, odczytując je po wielu latach, zastanawiał się, jakie to realne zdarzenie mogło posłużyć do powstania tych dziwacznych opowieści.
Mijały wieki. Wynalazki techniczne umożliwiały ludziom coraz lepsze poznawanie świata. Wielkie odkrycia geograficzne stały się źródłem nowych, pasjonujących informacji o nie znanych dotychczas lądach, ich przyrodzie, o zadziwiających zwyczajach tamtejszych ludzi.
Wraz z wiadomościami etnograficznymi napływały również wieści o delfinach, podobne do przekazanych nam przez starożytnych. Niektóre spisane przez podróżników ukazały się nawet w druku. Trudno jednak było czytelnikom w nie wierzyć. Zdawało się im bowiem, że autorzy zbytnio upiększali te sprawy, a sprawdzenie nie było łatwe.
Jako przykład służyć może zdarzenie zamieszczone przez sir Artura Grimble’a w książce „A Pattern of Islands”. Był on długie lata urzędnikiem na wyspach Polinezji i przez ten czas nasłuchał się przeróżnych opowieści o przyjaźni okazywanej ludziom przez delfiny. Pewnego razu wybrał się specjalnie na Kumo, jedną z wysp Archipelagu Gilberta, do osady tubylczej Butaritari, aby wziąć udział w święcie spotkania z delfinami.
Naczelnik plemienia ostrzegał go, aby nie używał nazwy „delfin”, gdyż jest ona tabu, lecz mówił o tych zwierzętach „nasi przyjaciele z zachodu”, a również, aby czekał cierpliwie na ich przybycie, gdyż przedtem on sam musi spędzić parę dni w odosobnieniu na medytacjach. Przez ten czas jego duch będzie mógł wyjść z ciała, powędrować do króla delfinów i zaprosić go wraz z całym jego stadem na uroczyste święto.
W ciągu tego czasu pozostała ludność wioski w skupieniu i ciszy zajmowała się wstępnymi czynnościami: pleciono girlandy i wieńce z wonnych liści i kwiatów, miejscowi artyści sporządzali ozdoby z muszel i pięknych piór egzotycznych ptaków.
Wreszcie nadszedł oczekiwany dzień. Minęły najupalniejsze godziny, gdy w drzwiach chaty ukazał się naczelnik. Było to znakiem dla wszystkich mieszkańców, od małego dziecka do wiekowych staruszków, by z okrzykiem „Przybywajcie ! Przybywajcie, nasi przyjaciele z zachodu!” ruszyć tłumnie na brzeg laguny. Naczelnik, a za nim wszyscy członkowie plemienia weszli po pierś w wodę i stali nieruchomo wpatrzeni w lekko pieniące się fale na rafach atolu. Jeden jedyny
biały trzymał się nieco na uboczu i chyba dość sceptycznie przyglądał się tym przygotowaniom. Całą swą uwagę skupiał na naczelniku, który z napięciem wpatrywał się w dal.
Nagle tuż przed atolem zaczęły wyskakiwać z oceanu smukłe, lśniące ciała delfinów. Zebrani - z wyjątkiem naczelnika i sir Artura Grimble’a - wydali powitalny okrzyk. Wtem naczelnik skinął na swego gościa i szepnął: „Król naszych przyjaciół z zachodu przybył, aby mnie powitać”.
Rzeczywiście, w przezroczystych wodach laguny zamajaczył zarys ciała ogromnego delfina, który dopłynąwszy do stóp naczelnika zatrzymał się i znieruchomiał. W ślad za nim zjawiły się tłumnie inne delfiny i podpłynęły do stojących w wodzie krajowców. Ci jak na komendę zaczęli się krok po kroku cofać w stronę plaży, a za nimi podążały delfiny, wreszcie znaleźli się na płyciźnie, wtedy mężczyźni dźwignęli wspólnymi siłami poszczególne zwierzęta i wynieśli na przybrzeżny piasek. Tu kto żyw spieszył, by oplatać je girlandami kwiatów i zieleni, głaskać, leciutko drapać nie szczędząc przy tym czułych słów. Wreszcie wokół tak ozdobionych gości cały tłum wpadłszy w ekstazę zaczął wznosić okrzyki, wydawać przenikliwe głosy, skakać szaleńczo dookoła nieruchomo spoczywających zwierząt.
Autor nie podaje jednak, jak długo trwał ten pobyt delfinów na lądzie ani w jaki sposób dostały się znów do laguny. Być może był w tym stopniu przejęty rozgrywającą się przed nim sceną, że nie liczył upływających minut, nie zauważył też pewnych istotnych szczegółów tego zdarzenia, względnie zatarły się one w jego pamięci, zanim przystąpił do pisania wspomnień. Może też być, że nieco je upiększył... Zresztą w zbiorowym stanie uniesienia, ogarniającym wszystkich zebranych, trudno zachować krytycyzm nawet obcemu świadkowi.
My natomiast możemy spojrzeć zupełnie obiektywnie na to zdarzenie. Oczywiście, od razu trzeba wyeliminować sprawę wzywania delfinów przez „ducha” naczelnika plemienia. Z punktu widzenia współczesnej fizjologii również fakt przebywania delfinów na piasku wydaje się niemożliwy. Wiemy przecież, jak słabą termoregulację mają te zwierzęta i jak groźne konsekwencje pociąga wysuszenie skóry oraz przebywanie poza wodą, pozbawienie działania jej wyporu. Może autor wspomnień przeoczył to, że przebywały one w płytkiej przybrzeżnej wodzie, a nie na piasku plaży. To można by jeszcze zrozumieć.
Ale w jaki sposób mogło powstać takie tradycyjne święto?
Teraz my puśćmy wodze fantazji. Być może delfiny zwykły z racji swych własnych potrzeb zjawiać się co rok o określonej porze w pobliżu wyspy Kumo. Mieszkańcy jej przyzwyczaili się do tych odwiedzin, czekali więc na nie w tym terminie i okazywali zwierzętom swą sympatię i życzliwość. Dorośli opowiadali dzieciom o przypływaniu stada delfinów. Z wolna z pokolenia na pokolenie cała historia rozrastała się i wzbogacała o coraz nowe zmyślone szczegóły. Wreszcie po wielu latach obchodzi się wtedy prawdziwe uroczyste święto, któremu towarzyszą specjalne, często tajemnicze obrzędy.
Niezależnie od genezy pochodzenia tego święta jest w tym jedna zastanawia
jąca sprawa, mianowicie przekonanie, źe delfiny są do ludzi usposobione przyjaźnie i życzliwie.
Choć z górą 2000 lat dzielą od siebie historie przekazane przez starożytnych Greków i Rzymian od opisu „Powitania naszych przyjaciół z zachodu”, ich główna treść jest taka sama. Dlatego pomimo niejasnych i budzących wiele zastrzezen szczegółów i przeróżnych bajkowych upiększeń warto było o niej wspomnieć.
Skoro mowa o Polinezji, nic od rzeczy będzie przytoczyć tym razem w pełni wiarygodne zdarzenie.
Przed około 90 laty, ściśle mówiąc w 1888 roku, w Cieśninie Cooka kursował regularnie raz na tydzień sutek pocztowy obsługujący położone tu osiedla. Nie była to zbyt interesująca praca dla załogi, toteż marynarze chętnie witali wszelkie urozmaicenia w swej monotonnej podróży. Pewnego dnia dostrzeżono z pokładu jakiś duży obły kształt prześwitujący przez wodę. Był to ogromny delfin, jak dawało się określić na oko, długości około 3,5-4 metrów. Nie był to ani delfin pospolity, ani też butlonos, lecz delfin Rissa (Grampus griseus). Towarzyszył on statkowi aż do wyspy D'Urville i tak jak nagle się pojawił, tak nagle znikł bez śladu.
Marynarze długo zastanawiali się, co skłoniło delfina - któremu nadali zaraz nazwę Pelorus Jack — do towarzyszenia statkowi. Zakładano się, czy znów uda się go spotkać. Wygrali ci, którzy twierdzili» źe się jeszcze pokaże. Rzeczywiście, w powrotnej drodze, w tym miejscu, gdzie rozstał się ze stakiem, ukazał się znów i po przebyciu tej samej trasy (tylko tym razem w przeciwnym kierunku) oddalił się. Odtąd powtarzało się to regularnie. Zresztą zwierzę towarzyszyło nie tylko temu pocztowemu statkowi, ale i wielu innym. Wkrótce delfin ten stał się nie tylko znany, ale nawet sławny.
Po 16 latach od tego pierwszego spotkania, a więc w 1904 roku, Pelorus Jack został ustawowo wzięty pod ochronę. Wiele pisano o nim w prasie i w książkach, wynoszono pod niebiosa prędkość jego poruszania się, interesowano się, dlaczego towarzyszy parowcom, nigdy zaś wielkim lub małym żaglowcom. Pelorus Jack stał się zwierzęciem legendarnym.
W pobliżu zachodnich wybrzeży Nowej Zelandii przed zaledwie 15 laty pewien młody butlonos dziwnie gustował w rybackich łodziach motorowych, których silniczek szumiał i warczał napełniając powietrze niezbyt miłym na nasz gust hałasem. Zaledwie taka łódź odbijała od brzegu na nieco głębszą wodę, pokazywał się smukły kształt tego zwierzęcia z ogromną prędkością prującego fide.
Początkowo delfin, choć wytrwale towarzyszył rybakom, jednak trzymał się w odległości paru metrów, płynął to za łodzią, to z boku, to prześcigając ją i unosząc się na fali dziobowej.
Wkrótce oswoił się do tego stopnia, że zbliżał się tuż do łodzi z lubością nadstawiając grzbiet, aby drapać go wiosłem lub szczotką na długim kiju. Wreszcie ogromnie się spoufalił - pozwalał, aby rybacy wychyliwszy się przez burtę głaskali
i klepali jego gładką ciepłą skórę.
Ten sam delfin zjawia! się też w miejscu najbardziej uczęszczanym przez kąpiących się. Szczególnie upodobał sobie towarzystwo dzieci. Ich wesoła gromadka wrzeszcząc i przepychając się schodziła z plaży na płytką wodę, aż wreszcie docierała tam, gdzie delfin już mógł się poruszać. Tu swawolił z dziećmi na równi, nurkował, wynurzał się, pluskał płetwami o powierzchnię ochlapując wszystkich, wysuwał się do połowy z wody zerkając na rozbawione dzieci. Chętnie też ocierał się o nie lub nadstawiał grzbiet, oczekując, że go pogłaszczą.
Pewnego dnia delfin dał nura, podpłynął pod niedużą dziewczynkę — Jill -
i uniósłszy ją na grzbiecie podążył szybko na otwarte wody oceanu. Przerażona mała nie zdążyła nawet zawołać o pomoc ani — co zdawało się najprostsze — ześliznąć się od razu z tego dziwnego rumaka. Gdy ochłonęła, była już na głębinie, nie pozostawało więc nic innego, jak nie dać się zrzucić i utrzymać na grzbiecie zwierzęcia. Wkrótce przejażdżka skończyła się, delfin bowiem zawrócił i odniósł młodziutką amazonkę na płytkie przybrzeżne wody. Oszołomiona przygodą Jill nawet nie spostrzegła, kiedy jej wierzchowiec wysunął się zgrabnie i odpłynął, by znów dokazywać z gromadką dzieci.
Następnego dnia powtórzyło się to samo. Delfin odszukał dziewczynkę w gromadce kąpiących się i, wsunąwszy się pod nią, popłynął na otwarte wody. Powtarzało się to co dzień.
Nic więc dziwnego, że Jill przyzwyczaiła się do tych przejażdżek. Teraz ona prowokowała delfina, chwytając go za płetwę i gramoląc się na jego grzbiet. Trzeba przyznać bezstronnie, nie szło jej to łatwo. O wiele wygodniej było, gdy delfin sam wślizgiwał się pod nią i lekko unosił. Można sobie wyobrazić, jak pozostałe dzieci zazdrościły jej tego wyróżnienia. Nie było jednak rady, decyzja zależała od delfina. Trzeba było korzystać przynajmniej z pluskania się z nim
i grania w piłkę, co czynił z wielkim zapałem.
Zaledwie parę dni trwały te zabawy, a już dorośli mieszkańcy miasteczka Opononi zaczęli odwiedzać plażę i przyglądać się figlom spoufalonego z dziećmi zwierzęcia.
Trzeba jednak wyznać, że dzieci zajmowały dopiero drugie miejsce w delfinim sercu. Wystarczyło bowiem, by zaczął pykać silnik rybackiej łodzi, szczególnie tej, której właścicielem był pewien maoryjski rybak, żeby delfin porzucał zabawy w zatoce i płynął jak najspieszniej na połów.
Delfin - była to młoda samica — otrzymał nazwę Opo, od nazwy miasteczka Oponom, przy którym zjawiał się regularnie na zabawy z dziećmi. Oczywiście
o niezwykłym delfinie ukazywały się artykuły w prasie, ilustrowane zdjęciami, toteż stawał się coraz bardziej znany i mnóstwo osób przyjeżdżało do Opononi, aby sprawdzić, czy to nie kaczka dziennikarska i czy zdjęcia są prawdziwe, czy też to fotomontaże.
Podróż, którą odbywali turyści, była warta widowiska, jakiego dostarczała Opo. Z zapałem grała z dziećmi w piłkę podrzucając ją głową dość wysoko i daleko. Łowiła ją na czubek pyska, strącała na wodę, usiłowała zatopić naciskając płetwami
i piersią, a gdy wielka kolorowa piłka wyskakiwała nagle na powierzchnię, zwierzę wyraźnie cieszyło się i ponawiało tę zabawę.
W podobny sposób igrało butelkami, które ciskano mu z brzegu, wyciągało też leżące na dnie i rzucało je na plażę. Rzeczywiście było na co patrzeć i czemu się dziwić. Jednak największym zachwytem napełniała widzów przejażdżka Jill na grzbiecie Opo.
Dziwne było to, że delfin, choć tak zaprzyjaźniony, nie przyjmował od ludzi żadnego poczęstunku, nawet jeżeli była to świeżutko złowiona ryba. Gdy poczuł głód, odpływał i polował sam.
Już nie tylko miejscowe gazety, ale pisma z całej Nowej Zelandii, z Australii oraz innych kontynentów przynosiły wiadomości o Opo. Coraz częściej też odzywały się głosy żądające wzięcia pod ochronę tego miłego, inteligentnego, łagodnego i przyjaźnie usposobionego do ludzi zwierzęcia. Mieszkańcy Opononi utworzyli specjalny komitet ochrony delfina. Przed wjazdem do miasteczka wywieszono tablice zapraszające do podziwiania Opo, zabraniające natomiast czynienia jej krzywdy.
Wreszcie powzięto odpowiednią uchwałę o ochronie Opo, która weszła w życie o północy 8 marca 1956 roku. Niestety za późno. Już następnego dnia fale wyrzuciły na brzeg martwe ciało biednej Opo.
Kto i dlaczego ją uśmiercił? Czy był to tylko nieszczęśliwy wypadek? Nikt na to pytanie nie mógł odpowiedzieć.
Być może zbliżyła się nieostrożnie do motorówki i uderzona śrubą straciła przytomność i utonęła? Może, gdy myszkowała wśród przybrzeżnych skał, została ogłuszona wybuchowym ładunkiem, których wiele zakładali tam kłusownicy. A potem fale przyboju, tłukąc o skały bezwładnym ciałem, dobiły biedną Opo? Nikt tego nie wie i chyba już nigdy się nie dowie. Trudno jednak przypuścić, że jakiś zwyrodniały okrutnik celowo pozbawił życia to niezwykłe zwierzę.
Pewnego dnia 1943 roku z pustej plaży na Florydzie korzystała tylko jedna młoda kobieta, niewyraźne sylwetki innych osób rysowały się dopiero na dalszym planie. Po chwili kobieta wskoczyła do wody i popłynęła śmiało na otwarte morze. Widać nie była to dla niej pierwszyzna, ale nagle tempo jej ruchów osłabło, fale zakryły ciało, kobieta tonęła.
Dostrzegł to jakiś człowiek, ale choć niezwłocznie pospieszył na ratunek, jasne było, że zanim zdąży dobiec do wody, będzie już za późno. W każdym razie biegnąc co sił nie spuszczał wzroku z tonącej. W pewnej chwili jej ciało znów ukazało się na powierzchni wypchnięte jakimś uderzeniem. Wielki niewyraźny kształt majaczył obok. Znów nastąpiło pchnięcie, potem jeszcze raz i jeszcze raz... To delfin popychał głową bezwładne ciało pływaczki kierując je ku plaży,
drugi zaś eskortował ratownika i ofiarę zataczając kręgi wokół nich. Widocznie ubezpieczał przed rekinami. Wreszcie zbawczy brzeg przybliżył się znacznie. Jeszcze jedno czy dwa mocne pchnięcia i kobieta znalazła się w płyciutkiej wodzie na przybrzeżnym piasku.
Biegnący na pomoc człowiek zdążył w porę, by ocucić zemdloną. Po odzyskaniu przytomności kobieta pamiętała tylko tyle, że podczas pływania zrobiło się jej słabo, co z nią się potem działo, nie wie.
Podobne wypadki zdarzają się i na innych miejscach wszechoceanu. Na przykład w 1966 roku pewien inżynier wyruszył wieczorem motorówką na samotną przejażdżkę po Zatoce Sueskiej. Nieoczekiwanie nadciągnął sztorm. Fale zalewały niewielką łódź, w dodatku silnik odmówił posłuszeństwa i wzburzone wody miotały motorówką. Niewiele brakowało, aby zatonęła lub przewróciła się do góry dnem.
Inżynier zdecydował się na porzucenie łodzi i powierzenie życia nadymanej tratewce ratunkowej. Wczołgał się na nią i zaufał losowi.
Burza jak nagie spadła, tak też nagle minęła, tylko rozkołysane fale przypominały o niej, niebo bowiem stało się znów bezchmurne i księżyc jasno oświetlał rozległe przestrzenie wód. Brzegu jednak nie było widać.
Raptem ciemna duża płetwa przecięła powierzchnię. „Rekin” — pomyślał przerażony człowiek. Tuż przy tratewce wynurzył się ciemny kształt, ale nie był to pysk rekina, lecz łeb delfina, obok drugi, trzeci. Zwierzęta zaczęły lekko trącać tratewkę, a ta zygzakami posuwała się po falach. W czasie tego holowania inżynier widocznie stracił przytomność, bo dość nagle zauważył, że ciemności ustąpiły, wzeszło słońce, a jego tratewkę otacza stadko delfinów, które popychają ją łagodnymi szturchnięciami ku brzegowi. Brzeg widać było już wyraźnie, choć jeszcze daleko.
Przestraszył się, że może zwierzęta zaczną go holować w przeciwnym kierunku albo opuszczą i zostanie sam na morzu.
Na szczęście ktoś dostrzegł z brzegu pływający obiekt, a wokół niego dziwną kotłowaninę. Z pomocą lornetki rozpoznano delfiny towarzyszące jakiemuś sporemu przedmiotowi. Należało to zbadać. Wkrótce motorówka odbiła od brzegu i inżyniera uratowano.
Podczas ostatniej wojny alianccy lotnicy przelatując nad morzem zostali zestrzeleni przez Niemców. Zdołali jednak uruchomić nadymaną łódź ratunkową, co w pewnym stopniu dawało nadzieję ocalenia. Dość szybko zlokalizował ją delfin i wytrwałe popychał ku niedalekiej wyspie. Niestety była ona obsadzona przez niemiecką załogę. Nic więc dziwnego, że w tych okolicznościach lotnicy zrezygnowali z pomocy i musieli odpędzić od łodzi uczynnego ssaka.
Mamy więc jeszcze jeden przykład okazywania ludziom bezinteresownych, przyjaznych uczuć przez delfiny.
Nie tylko laikom, ale też wielu uczonym nasuwa się pytanie: jaką korzyść odniosą ludzie z wszechstronnego zbadania organizmu delfinów, ich psychiki, inteligencji i możliwości uczenia się?
Część odpowiedzi znajdzie Czytelnik w niniejszej książce. Na przykład zagadkowe zjawisko szczególnej prędkości poruszania się tych ssaków, wyjaśnione w 1960 roku przez Maxa Kramera, przydaje się hydrodynamikom. Skonstruowali oni mianowicie sztuczną powłokę, która przypomina swymi własnościami skórę delfinów, by pokrywać nią kadłuby statków. Bowiem dzięki swoistej strukturze wygasza wiry powstające podczas ruchu ciał w wodzie i zwiększa dzięki temu ich prędkość. Młoda jeszcze nauka - bionika - dzięki której uczeni spodziewają się wiele osiągnąć, to według „Słownika Wyrazów Obcych” PWN: „...dziedzina wiedzy z pogranicza techniki i biologii, zajmuje się badaniem budowy i zasad działania organizmów żywych w celu wykorzystania uzyskanych wyników do budowy urządzeń technicznych”. Przykładem może być właśnie owa wspomniana sztuczna skóra, nazwana laminflo, cienka, elastyczna błona do pokrywania obiektów pływających.
Bezinteresowna życzliwość, przyjaźń, a nawet czułość okazywana ludziom przez delfiny — po wnikliwym zbadaniu tego zjawiska - rokuje nadzieje na sformowanie z tych zwierząt ratowniczej służby morskiej. Jeżeli zaniecha się masowych rzezi tych ssaków, weźmie się je pod ochronę, tak że liczba ich wystarczająco wzrośnie, będą mogły, po odpowiednim przeszkoleniu, ratować ofiary katastrof lotniczych i morskich, nawiązywać łączność między rozbitkami a przybrzeżnymi posterunkami ratowniczymi, dostarczać żywność itd. Wielkie zainteresowanie wywołał projekt nagrywania na miniaturowy magnetofon sygnału alarmowego delfinów. Lotnikom obsługującym linie międzykontynentalne wszywano by to urządzenie w kamizelkę. W razie przymusowego lądowania lotnik mógłby uruchomić magnetofon, przywołując w ten sposób delfiny, które odpędziłyby rekiny od jego nadymanej łodzi ratunkowej. Gdyby zaś były to osobniki tresowane, powierzałby im meldunek o wypadku, aby dostarczyły go do bazy.
Biologowie oczekują od delfinów pomocy w poznawaniu nowych gatunków zwierząt we wszechoceanie, informacji o ich zwyczajach, miejscach przebywania, żerowiskach, specjalnych kryjówkach, może będą nawet w stanie dostarczać rozmaite okazy mieszkańców mórz.
W rybołówstwie już od wieków wsławiły się napędzaniem ryb do sieci. Obecnie spodziewamy się po nich bardziej wszechstronnej pomocy. Być może, iż dzięki delfinom zaistnieje możliwość otrzymywania mnóstwa szczegółowych informacji o tarliskach, wędrówkach ryb, ich ławicach. Zresztą może będzie się zlecać delfinom inne jeszcze sprawy do zbadania.
Oceanografowie posłużą się nimi zapewne dla zdobycia danych o prądach morskich, o zasoleniu i temperaturze wód. A więc spełnią one rolę pomocniczych pracowników naukowych.
Neurologowie i psychiatrzy wiele obiecują sobie po wynikach badań mózgu, inteligencji i zdolności uczenia się delfinów.
Wreszcie w podwodnych osiedlach przyszłości delfiny — które z taką łatwością, bez szkody dla zdrowia, przechodzą w jednej chwili od wysokiego ciśnienia na znacznej głębokości do normalnego przy powierzchni — będą mogły spełniać czynności listonoszy, posłańców, ratowników, strażników, opiekunów i wiele jeszcze innych, których obecnie nawet nic przewidujemy.
Nie są to tylko bezpłodne marzenia. W eksperymentalnym podwodnym osiedlu Seelab II Marynarki Wojennej USA, położonym na głębokości 63 m przy wybrzeżu Kalifornii, przeprowadzono w 1965 r. doświadczenia, w których brało udział kilku akwanautów. Jednym z nich był znany kosmonauta Scott Carpenter. On właśnie miał bez wynurzenia się przebywać tam cały miesiąc i prowadzić zlecone badania.
Oczywiście akwanauci porozumiewać się mogli telefonicznie z naziemnym personelem bazy, nie zawsze jednak było to wystarczające. Jak sobie poradzić na przykład w razie konieczności bezpośredniego kontaktu? Wszak wynurzenie się akwanauty przekreślało od razu całą wartość eksperymentu. Zresztą, aby zapobiec embolii, trwać by musiało bardzo długo.
Posłużono się więc w tym celu tresowanym delfinem Tuffy, który został dostarczycielem listów, paczek, narzędzi, sprzętu ratowniczego itp. Przywołany specjalnym ustalonym ultradźwiękowym sygnałem Tuffy dawał nura i w ciągu 45 sek. przebywał całą drogę. Co prawda pierwszego dnia bał się on tego nowego otoczenia, ludzi w ubraniach płetwonurków. Po oswojeniu się jednak z tą nowością pracował przez następne 4 dni bardzo dobrze, odbywając dziennie 20 kursów. W tym czasie doręczył 25 listów i 10 paczek, trzy razy zaś spełniał rolę ratownika, dostarczając łinę na sygnał wzywający pomocy i holując „zabłąkanego” akwanautę do podwodnego osiedla.
Kosmonauci obiecują sobie, że po wypracowaniu i udoskonaleniu metod porozumiewania się między osobnikami różnych grup można je będzie zastosować do prób nawiązania kontaktów przy ewentualnych spotkaniach w Kosmosie z istotami myślącymi.
Nawet dla obrony kraju da się wykorzystać zdolności delfinów: będą one mogły niszczyć podwodne urządzenia założone przez wrogów, na przykład podsłuchowe, łub wykrywać miny. Służyć więc będą jako szpiedzy i zwiadowcy.
Sprawą jednak najważniejszą, od której zasadniczo zależy powodzenie wymienionych przedsięwzięć, jest poznanie i wykorzystanie „mowy” delfinów. To dopiero pozwoli ułatwić wzajemne porozumienie.
Uczeni projektują udomowienie delfinów na wielką skalę, korzystając z ich przywiązania do rodzimych wód. Łatwo pojąć, jak bardzo ułatwiłoby to pracę z tymi inteligentnymi, łagodnymi i przyjaźnie nastawionymi do ludzi ssakami.