Jadwiga Courths-Mahler
Sekrety prowadzą do nikąd
Liana Reinold objęła wchodzącego i spojrzała na niego wzrokiem
pełnym czułości.
— Wujku Joachimie, kochany wujku Joachimie! Nareszcie jesteś
znowu w domu!
Wuj objął ją równie czułym spojrzeniem, po czym silnie uścisnął.
— Moja mała Liano, czyżbyś się za mną aż tak bardzo stęskniła?
Pani Bartels przyglądała się temu powitaniu ze złośliwym
uśmieszkiem na ustach. Po chwili wyszła z pokoju. Liana spojrzała na
wujka załzawionymi oczami.
— Tym razem nasza rozłąka była dla mnie jeszcze trudniejsza do
wytrzymania niż zazwyczaj. Tak strasznie się cieszę, że znowu jesteś
przy mnie! Jesteś najdroższym mi człowiekiem, jedynym, którego
kocham i który mnie kocha. Zastępujesz mi przecież ojca.
Prawdziwego ojca, gdyby jeszcze żył, nie mogłabym darzyć
głębszym uczuciem.
Twarz prawie pięćdziesięcioletniego mężczyzny wyrażała
głębokie wzruszenie. Mimo wieku zachował szczupłą figurę, a jego
włosy posiwiały jedynie na skroniach. Gładko wygolona twarz i pełne
życia, błyszczące oczy sprawiały, że wyglądał młodziej niż w
rzeczywistości. Nawet jego ruchy zachowały zwinność i elastyczność.
— Bardzo mnie cieszy fakt, że kochasz mnie jak ojca, Liano.
Pozwól mi na zawsze zachować to miejsce w twym sercu. I ja cię
kocham tak, jak ojciec kocha rodzoną córkę.
Liana poprowadziła go do fotela, stojącego w pobliżu okna, sama
usiadła na oparciu, po czym objęła jego ramiona.
— Jak długo zostaniesz tym razem, wujku Joachimie? Mam
nadzieję, że nieco dłużej niż zwykle, nie tylko kilka dni?
— Mogę zostać tylko dziesięć dni, dziecinko, potem znów muszę
wrócić do pracy. Interesy wzywają.
— Tylko dziesięć dni? One strasznie szybko miną. A potem
znowu zostanę sama. Od początku lutego to już cały kwartał, jak
przebywałeś poza domem.
Przycisnął jej delikatne, szczupłe ręce do policzków i zamknął
oczy, przysłuchując się jej dźwięcznemu, młodemu głosikowi. Po
chwili poruszył się odrobinę niespokojnie i zmusił się do lekkiego,
żartobliwego tonu.
— Kochanie, czyżbyś czuła się aż tak strasznie osamotniona?
Czy pani Bartels nie zapewniała ci wystarczająco dużo rozrywek,
które mogłyby rozproszyć nudę?
Liana spojrzała przed siebie i cichutko westchnęła.
— Nie wiem, co to nuda, wujku Joachimie, chociaż brakuje mi
prawdziwego celu w życiu. Zawsze potrafię znaleźć sobie ciekawe
zajęcie. Poza tym pozostaje mi teatr i koncerty... i moje własne
towarzystwo, w którym się nie nudzę. Szczerze mówiąc wolę
przebywać sama niż w towarzystwie pani Bartels. Muszę przyznać, że
z każdym dniem staje się ona coraz uciążliwsza dla mnie, wręcz nie
do wytrzymania — ostatnie słowa wypowiedziała z dziwną
gwałtownością.
Spojrzał na nią zatroskany.
— Nie lubisz jej? Nie jest dla ciebie miła?
Liana skuliła ramiona, jak gdyby nagle przeszedł ją zimny
dreszcz, po czym z zatroskaniem potarła czoło.
— Chciałabym się zmusić do tego, by poczuć do niej choć
odrobinę sympatii, ale od chwili, gdy ją zobaczyłam, nie mogę jej
ścierpieć. Ona z pewnością była dla mnie miła... zbyt miła. Ale
jednocześnie wydawała mi się nieszczera, zachowywała się w
przesadnie przyjacielski i bezpośredni sposób, co od razu mnie do niej
zniechęciło. Ale od twojego ostatniego pobytu w domu odnosi się do
mnie bardzo dziwnie. Robi mi ohydne, frywolne żarty, a gdy proszę,
by przestała, powiedziała, żebym nie udawała świętoszki, bo i tak nikt
mi w to nie uwierzy. Jej zachowanie mogę jedynie określić jako
bezwstydną poufałość.
Do głębi poruszony i zatroskany spojrzał jej w oczy.
— Przerażasz mnie, dziecko!
— Wiedziałam, że cię to zmartwi i dlatego nie wspominałam do
tej pory o tym, co mnie dręczy.
Wuj Joachim zmarszczył czoło. Między oczami pojawiła się mała
trójkątna zmarszczka.
— Nie znam zbyt dobrze pani Bartels. Została mi przedstawiona
jako doskonała opiekunka i dama do towarzystwa. I nigdy nie
zauważyłem twojego niezadowolenia.
— Gdy ty tu jesteś, wujku Joachimie, zapominam o wszystkich
przykrościach. A ona nie była tak niemiła przed twoim ostatnim
pobytem.
— Mogłaś mi jednak o tym napisać.
— To by cię jedynie zaniepokoiło, a nie miałbyś nawet
możliwości, by mi w jakikolwiek sposób pomóc. Poza tym pani
Bartels kontroluje moje listy. Odkryłam to przez przypadek, gdy
ostatnio prawie do połowy otworzyła mój list do ciebie, który
zostawiłam na biurku. Przestraszyła się, gdy niespodziewanie
stanęłam obok niej i z oburzeniem zabrałam jej go z rąk. Gdy ze
złością powiedziałam, że nie życzę sobie, by tak postępowała,
odpowiedziała mi bezwstydnie: „Jako pani opiekunka, muszę
kontrolować, do kogo pani pisze listy miłosne."
— Co za bezczelność! — wykrzyknął hrabia Rastenau.
— To oczywiście była wymówka, wujku Joachimie. Na kopercie
napisałam ogólnie znany adres, który i jej przecież zostawiłeś. Jak
zwykle chciałam go wysłać do twojego bankiera, ponieważ on zawsze
wie, gdzie akurat przebywasz. W żadnym razie zatem nie mogła
nabrać podejrzeń, że jest to list miłosny. Do kogo zresztą miałabym
takie listy pisać? Od tego czasu nie mogę po prostu znieść jej
towarzystwa, a nawet samej jej obecności.
Podszedł do Liany i pogłaskał jej mieniące się, złote włosy.
— Że też nie masz ani matki, ani ojca, moje biedne dziecko! —
powiedział nerwowo.
— Ale mam przecież ciebie, wujku Joachimie.
— Ale ja tak rzadko mogę być przy tobie i nie mogę się tobą
nieustannie opiekować. Dlatego też pozwoliłem ci tak długo zostać na
pensji. Przynajmniej miałem pewność, że tam znajdujesz się w
dobrych rękach, wśród wesołych koleżanek.
— W końcu musiałam jednak opuścić pensję, wujku.
Skończyłam przecież dwadzieścia lat i nie mogłam tam dłużej
przebywać. Wreszcie mogłam wrócić do ciebie.
— Kochanie ty moje! Niestety i teraz nie masz ze mnie zbyt
dużej pociechy. A to, co powiedziałaś mi o pani Bartels, bardzo mnie
zaniepokoiło.
— Wiedziałam o tym. Najchętniej w ogóle bym ci o tym nie
mówiła, ale dzisiaj zmusiła mnie do tego prawie wbrew mojej woli.
— Drogi Boże! To, o czym się dziś dowiedziałem, utwierdza
mnie w przekonaniu, by ją zwolnić. Chciałbym od razu zatrudnić inną
damę do towarzystwa i tym razem będę bardziej ostrożny.
— Kamień spadł mi z serca, możesz mi wierzyć — powiedziała
Liana z ulgą.
Stali przytuleni do siebie, gdy cicho otworzyły się drzwi i weszła
pani Bartels. Była to wytworna kobieta o dziwnych kocich ruchach i
zimnym spojrzeniu nieco wyłupiastych oczu, w których w chwilach,
gdy sądziła, że nikt na nią nie patrzy, pojawiły się fałszywe i
podstępne ogniki. Jej grube wargi sprawiały wrażenie, że jest osobą
zdolną do najbardziej niegodnych czynów. Ukrywała to jednak przez
pełne przesadnej godności zachowanie, co zwodziło ludzi, którzy jej
bliżej nie znali.
Nie została zauważona od razu i stała przez chwilę, przyglądając
się przytulonej do siebie parze z niechętnym uśmiechem. Po chwili
chrząknęła, chcąc zwrócić na siebie uwagę obecnych.
Liana wyrwała się gwałtownie z ramion wujka Joachima,
przestraszona, ponieważ sądziła, że są sami. Pani Bartels na swój
sposób zinterpretowała jej przestrach.
— Przepraszam, jeżeli przeszkadzam — powiedziała z
godnością. — Chciałam jedynie zapytać, czy mam kazać, by
przygotowano obiad?
Hrabia Rastenau zwrócił się ku niej i tym razem nie uszło jego
uwagi, że w jej twarzy czai się fałsz.
— Tak, proszę powiedzieć, by przygotowano obiad —
powiedział bardzo spokojnie.
Liana z niemiłym uczuciem dostrzegła, że pani Bartels za
plecami wujka Joachima posłała jej pogardliwe spojrzenie.
— Cóż, panno Liano, teraz niewątpliwie poprawił się pani
humor, ponieważ pani wuj jest wreszcie w domu? — zapytała.
Nie czekając na odpowiedź Liany zwróciła się do hrabiego.
— Panna Liana czekała na pana z utęsknieniem, panie hrabio.
Wzruszające doprawdy, jak bardzo jest do pana przywiązana.
Rastenau stał się wobec niej nieufny, spojrzał więc na nią
przenikliwie. W pierwszych chwilach pobytu w domu była w
stosunku do niego niezwykle, niemal przesadnie miła i odniósł
wrażenie, że sprawiało jej przyjemność staranie się, by zadowolić jego
gusta i wymagania. Najwyraźniej uważała, iż możliwe jest, że uda jej
się skłonić tego wymagającego pięćdziesięcioletniego mężczyznę do
małżeństwa z nią. Potem prawdopodobnie zrozumiała, że jej starania
są daremne.
Podczas jego ostatniego pobytu w domu, w lutym, jej zachowanie
wobec niego gwałtownie się zmieniło. Zabawna niejednokrotnie
uprzejmość ustąpiła miejsca zimnemu dystansowi. I od tego właśnie
czasu stała się nieprzyjemna i zgryźliwa w stosunku do Liany,
zatruwając jej złośliwymi uwagami całe dnie.
— To uczucie nie jest nie odwzajemnione, pani Bartels. Proszę
więc, niech pani rozkaże przygotować obiad — powiedział z rezerwą
hrabia.
— Proszę o wybaczenie, jeżeli ośmieliłam się w czymś
przeszkodzić.
— W niczym pani nie przeszkodziła — odpowiedział z całym
spokojem hrabia.
Po
tej
wymianie
zdań pani
Bartels
opuściła
pokój,
charakterystycznymi dla siebie kocimi ruchami, które tak bardzo
kłóciły się z jej przysadzistą postawą.
Rastenau ponownie zwrócił się do Liany. W rzeczywistości nie
był on jej wujem, nazywała go tak jednak od zawsze. Ujął jej dłoń.
— Tę kobietę rzeczywiście trudno nazwać miłą. Dopóki
wierzyłem, że jest ona dla ciebie dobrą opiekunką, dopóty starałem się
darzyć ją sympatią. Teraz nie będę już dłużej udawał. Nie przejmuj się
jednak, Liano, nie pozwól, by taka drobnostka zepsuła ci humor.
Zaangażowanie jej było moim poważnym błędem i muszę go
koniecznie jak najszybciej naprawić. Zwolnię ją. Nie pozwolimy
jednak sobie na zmartwienia, będziemy rozkoszować się całym
sercem tymi kilkoma dniami, które mogę spędzić z tobą.
Liana z dziecinną ufnością wsunęła rękę pod jego ramię.
— Wybacz, wujku Joachimie, że się tym przejęłam. Nie pozwolę
popsuć już ani jednej minuty twojego pobytu w domu.
Gdy Liana przed rokiem przyjechała z pensji i wujek Joachim
wprowadził ją do jej pokoi, rozglądała się ze zdziwieniem. On
natomiast zadowolił się jednym z mniejszych pomieszczeń.
— Nie powinieneś tak postępować, wujku Joachimie. Mnie
wystarczyłby mały pokoik i już byłabym szczęśliwa — powiedziała
wtedy.
Wuj Joachim pokiwał jedynie z uśmiechem głową.
— Przecież wiesz, moje dziecko, że ja większość czasu spędzam
poza domem, w podróżach. Wystarczy mi zatem mały pokoik. Zresztą
ten dom jest twoją własnością i bardzo bym się cieszył, gdyby ci się
spodobał.
Zostało tak, jak zarządził.
Liana nie przypuszczała nawet, jakiego rodzaju interesy
zatrzymywały wujka z dala od domu. Gdy chciała kiedyś doprowadzić
do rozmowy na ten temat, wuj starał się jej w wyraźny sposób unikać.
Opowiedział jej pewnego razu, że jej ojciec był jego kolegą z wojska i
najlepszym przyjacielem. Ona nie odczuła boleśnie śmierci rodziców,
była bowiem jeszcze za mała, by zdawać sobie z tego sprawę.
Ale wuj Joachim zawsze starał się być obecny w jej życiu niczym
wierny anioł stróż. Opowiadał jej, jak zabrał ją z ramion matki tuż
przed jej śmiercią. Po jej pogrzebie zawiózł Lianę do Szwajcarii, do
ciotki. I u cioci Lotty została aż do dwunastego roku życia. Potem
zmarła i ciocia.
We wspomnieniach Liana widziała starą i usianą zmarszczkami
twarz kochanej cioci i inną elegancką postać — wujka Joachima,
który kilka razy w roku przyjeżdżał w odwiedziny do małego domku,
wydającego się jeszcze mniejszym w sąsiedztwie przerażających
swym ogromem szwajcarskich Alp.
Jego przyjazdy były dla Liany zawsze wielkim, przepojonym
radością świętem. Opowiadała mu o wszystkim, co wydarzyło się w
jej dziecinnym świecie, a jego oczy wyrażały miłość i dobroć. Za
każdym razem przywoził jej nowe zabawki, obdarowywał ją, starał się
wyczytać z jej oczu każde, nawet najmniejsze życzenie.
Z tego powodu ciotka Lotta nieraz go łajała.
— Rozpieszcza pan dziecko, drogi hrabio. Ona tęskni cały czas
za panem, liczy dni do pańskiego ponownego przyjazdu —
powiedziała mu pewnego razu.
— Wiem o tym i jest to moją jedyną pociechą, ciociu Lotto, bo
nie mogę mieć Liany na stałe przy sobie.
— Dlaczego mnie ze sobą nie weźmiesz, wujku Joachimie? —
zapytała wtedy Liana.
— Bo nie mam dla ciebie domu, moje małe kochanie.
— Chciałabyś zostawić w samotności ciocię Lottę, Liano? —
zapytała, najwidoczniej obrażona, starsza pani.
Liana objęła ją z miłością.
— Ależ, ciociu Lotto, przecież bardzo cię kocham. Wujek
Joachim musiałby zabrać nas obie.
— Ach, ty mała, głupiutka dziewczynko. Wujek Joachim
podróżuje dookoła świata, jednego dnia jest tutaj, drugiego gdzie
indziej. Cóż on miałby począć z dwoma takimi kobietami, jak my?
Liana niezbyt dobrze zrozumiała słowa ciotki, była jednak
świadoma, że wspólne życie z ukochanym wujkiem Joachimem nie
jest możliwe. Poddała się więc losowi, ciesząc się tym bardziej, gdy
od czasu do czasu przyjeżdżał ją odwiedzić.
Gdy miała dwanaście lat, ciocia Lotta zmarła. W ostatniej chwili
przed utratą świadomości wysłała telegram do hrabiego Rastenau,
prosząc go o niezwłoczny przyjazd. Potem przekazała Lianie
medalion z kości słoniowej z wyrzeźbioną różą. W środku znajdowało
się zdjęcie pięknej, młodej kobiety.
— To była twoja matka, Liano. Podarowała mi to zdjęcie i
medalion, gdy wyjeżdżała do Niemiec. Tam poznała twego ojca.
Zatrzymaj to zdjęcie i chroń je. Jesteś bardzo podobna do matki.
Zmarła przed przybyciem hrabiego. Starał się z całych sił
pocieszyć Lianę. Wyglądał na bardzo zmartwionego.
— Pozwól mi jechać z tobą, wujku! — błagała go.
W tym momencie otworzył ort medalion, który wisiał na jej szyi
na czarnym rzemyku. Gdy spojrzał na wizerunek ukochanej kobiety,
w jego oczy wkradł się wyraz zgryzoty. Kurczowo przytulił Lianę do
siebie i ucałował ją.
— To niemożliwe, kochanie... może później, gdy będziesz
starsza. Teraz musisz wyjechać na pensję i pilnie się uczyć. Tam
spotkasz wiele wesołych koleżanek, a ja będę cię odwiedzał, gdy tylko
będę mógł. Jesteś przecież rozsądnym dzieckiem i nie będziesz
sprawiać mi kłopotów i zmartwień.
Z pewnością nie chciała przysparzać ukochanemu wujkowi
zmartwień. Powiedziała jednak:
— Nie chcę wesołych koleżanek, chcę tylko ciebie.
On nie dał się jednak przekonać i umieścił ją na dobrej pensji w
Genewie. Liana szybko się tam zadomowiła i spodobało jej się
towarzystwo innych dziewcząt, miała bowiem towarzyskie i miłe
usposobienie. Nieustannie jednak tęskniła za wujkiem Joachimem.
Wreszcie pewnego dnia spełniło się jej najgorętsze pragnienie. W
dniu dziewiętnastych urodzin otrzymała list od wuja, w którym prosił
ją, by poczekała jeszcze pół roku, potem będzie mógł ją zabrać do
swojego domu. I rzeczywiście sześć miesięcy później przyjechał do
Genewy i zabrał ją z pensji.
Zaprowadził ją do ślicznego, przyjemnego domu, gdzie przyjęła
ją pani Bartels. Od razu wydała jej się nieszczera, ale nie zwracała na
to uwagi, wszystkie troski malały w obliczu radości, jaką odczuwała z
faktu, że wreszcie będzie mogła być z wujkiem Joachimem.
Radość nie trwała jednak długo, gdyż po kilku dniach musiał
ponownie opuścić dom, zostawiając ją samą z panią Bartels. Co
kwartał wracał jednak do domu na osiem, dziesięć dni. Wtedy
poświęcał jej każdą godzinę, każdą minutę.
Nigdy z nią nigdzie nie wychodził. Tłumaczył, że ponieważ musi
nieustannie podróżować po całym niemal świecie, pozostanie z nią w
domu stanowi dla niego przyjemność i odpoczynek. Może wychodzić
przecież z panią Bartels, kiedy tylko zechce.
Liana nigdy nie zastanawiała się nad swymi stosunkami z wujem
Joachimem. Wydawało jej się samo przez się zrozumiałe, że wszystko
od niego dostaje i było dla niej zupełnie naturalne, że może przyjąć od
niego wszystko tak, jak gdyby rzeczywiście był jej ojcem. Dopiero w
ciągu ostatnich trzech miesięcy, pod wpływem osobliwych docinków
pani Bartels, wkradło się do jej serca uczucie niepokoju.
Przed kilkoma, dniami, gdy Liana prosiła, by przestała jej
dokuczać, pani Bartels zmierzyła ją nienawistnym spojrzeniem i
odparła złośliwie:
— Nie rób z siebie takiej świętoszki! Gdyby pani była
rzeczywiście tak dumna, to nie powinna pani pozwolić, by hrabia
Rastenau panią utrzymywał. Nie jesteście przecież w żaden sposób
spokrewnieni. Ja już dobrze wiem, co mam o pani myśleć.
W swojej niewinności i braku doświadczenia Liana nawet nie
przypuszczała, co przewrotna kobieta chciała przez to powiedzieć.
Zaczęła się jednak zastanawiać, czy rzeczywiście powinna
przyjmować od wujka wszystko, czym ją obdarzał, jak gdyby była
jego rodzonym dzieckiem. Postanowiła więc porozmawiać o tym
osobiście z wujkiem Joachimem, gdy wreszcie wróci.
Gdy jednak usiadł przed nią i odczuła jego dobroć i niemal
ojcowską miłość wydała się sobie nierozsądna i milczała. Wszystkie
troski znikały w jego obecności. Czuła się wesoła i radosna,
szczęśliwa w poczuciu pewności, że jest pod jego opieką. Mogła
zresztą odetchnąć z ulgą, gdyż pani Bartels miała zostać zwolniona z
pracy.
Zdarzyło się to kilka dni później. Hrabia Rastenau, Liana i pani
Bartels skończyli właśnie jeść obiad, gdy wuj Joachim zwrócił się ku
Lianie:
— Liano, czy mogłabyś zostawić mnie na parę chwil sam na sam
z panią Bartels, muszę z nią omówić ważną sprawę.
Liana podniosła się niezwłocznie. Wiedziała, o czym będzie
rozmowa, i cieszyła się, że nie musi w niej uczestniczyć. Nie chciała
być obecna przy tym, jak wujek Joachim poinformuje panią Bartels o
zwolnieniu z pracy,
— Później do ciebie dołączę, Liano — zawołał za nią hrabia.
Skinęła mu z uśmiechem i zniknęła za drzwiami.
Przez chwilę przyglądał się jeszcze jej oddalającej sylwetce.
Liana wyrosła na piękność, jej wdzięk i urok budziły w nim ojcowską
dumę. Najchętniej zatrzymałby ją na zawsze u swojego boku.
— Miał mi pan coś do powiedzenia, hrabio? — pani Bartels
wyrwała go z zamyślenia.
Dobroduszny uśmiech zniknął z jego twarzy. Spojrzał na nią
zdecydowanie i chłodno. W ciągu ostatnich kilku dni, pod wpływem
lęków Liany obserwował ją z dużą dozą krytycyzmu. Wynikiem tego
była decyzja o jej zwolnieniu.
— W rzeczy samej, pani Bartels. Muszę panią powiadomić, że
zostałem zmuszony, by panią zwolnić. Bardzo panią proszę, aby
opuściła pani mój dom od pierwszego czerwca.
Pani Bartels gwałtownie się zaczerwieniła. Jej twarz nabrała
złośliwego wyrazu.
— Czyżby panna Liana na mnie naskarżyła, panie hrabio? —
zapytała ze złością.
— Liana nie skarży. Pozostawia to niewychowanym ludziom.
— Pan był przecież, jak dotąd, zadowolony z mojej pracy. Tylko
pannie Lianie nie podobało się, że czasami patrzę jej na ręce. Dlatego
wymaga od pana, by mnie pan zwolnił. Musi pan przyznać, że jestem
niezwykle dyskretna i nie wypowiadam się na temat dziwnych
stosunków, jakie panują w tym domu, chociaż niejeden zapewne
miałby co do nich pewne obiekcje.
— Nie rozumiem, co pani ma na myśli mówiąc „dziwne
stosunki"? — zapytał ostro.
Spojrzała na niego, badając, jak daleko może się posunąć, po
czym powiedziała, kładąc osobliwy nacisk na słowa:
— Wie pan lepiej ode mnie, co oznacza, prowadzić tak zwane
podwójne życie.
Wzdrygnął się, a ona wiedziała, że dotknęła go do żywego, mimo
iż już po chwili odzyskał panowanie nad sobą.
— Podwójne życie? Czy mogłaby pani wyjaśnić, co pani przez to
rozumie?
Jego ożywienie upewniło ją w przekonaniu, że ma go w garści.
Teraz nic nie mogło jej powstrzymać. A ponieważ na początku
wiązała z tym mężczyzną pewne nadzieje, jej w gruncie rzeczy podła
natura nie umiała teraz oprzeć się pokusie, by go poniżyć.
— Czy naprawdę muszę to wyjaśnić? — spytała groźnie.
Wyczuł zbliżające się niebezpieczeństwo i to obudziło w nim
nową energię i zdecydowanie.
— Usilnie o to proszę — odpowiedział szorstko.
— A więc dobrze! Gdy rok temu przyjmował mnie pan do pracy,
powiedział mi pan, że potrzebuje damy do towarzystwa i opiekunki
pana „wychowanicy". Od razu mi to podpadło. Zastanawiałam się, jak
do
tego
doszło,
że
hrabia
Rastenau
ma
wychowanicę
drobnomieszczańskiego pochodzenia i dlaczego jest dla niej taki
czuły. Wydawało mi dziwne że pan zazwyczaj podróżował, spędzając
w domu zaledwie kilka dni w czasie których nigdy pan z panienką
Lianą nie wychodził. Milczałam i nie pozwalałam sobie nawet na
jedno słowo krytyki. Wtedy wierzyłam jeszcze w „wychowanie".
— Proszę kontynuować! — zażądał szorstkim, chrapliwym
głosem.
— Gdy przebywał tu pan ostatnim razem, odwiedziła mnie
zaprzyjaźniona ze mną pani, która akurat tędy przejeżdżała. Tą
kobietą była... dyrektorka szkoły, pani Schwarze z B.
Tym razem hrabia Rastenau utrzymał nerwy na wodzy. Żaden
mięsień nie drgnął w jego twarzy, nie zdradził jakiegokolwiek
poruszenia.
— I cóż dalej? — zapytał ironicznie, ale ona dostrzegła, jak
nabrzmiewają żyły na jego czole.
Odchyliła się na oparcie krzesła, sadowiąc się wygodniej, jak
gdyby chciała rozkoszować się ciekawą zabawą.
— Spotkałam się z moją przyjaciółką w kawiarni. Siedziałyśmy
przy oknie, koło którego akurat pan przechodził, panie hrabio. Moja
przyjaciółka poruszyła się z ożywieniem. „Spójrz — powiedziała —
przecież to hrabia Joachim Rastenau". Nie wiedziała, że zostałam u
pana zatrudniona jako dama do towarzystwa. „Czyżbyś znała
hrabiego?" — zapytałam przezornie.
Moja przyjaciółka przytaknęła z zapałem. „Oczywiście, że go
znam. W naszym miasteczku zna go każde dziecko. Jest bogatym
ordynatem, hrabią Rastenau, który poza zamkiem Rastenau posiada
jeszcze cztery czy pięć olbrzymich majątków ziemskich. Trzy z nich
leżą w naszym najbliższym otoczeniu." Pozwoliłam mojej
przyjaciółce opowiedzieć wszystko, co wiedziała o ordynacie hrabim
Rastenau, nie zdradzając jej, że go znam.
I dowiedziałam się ku mojemu zdziwieniu, że hrabia Joachim
Rastenau bynajmniej nie jest kawalerem, jak sądziłam i w co wierzy
panna Liana, lecz że jest żonaty i ma szesnastoletnią córkę.
Dowiedziałam się, że nie podróżuje, ale mieszka w Rastenau i tylko
czasami pan wyjeżdża... do swego domu w Berlinie, o którym nikt z
pańskiego środowiska nie ma najmniejszego pojęcia. Cóż, panie
hrabio, teraz już pan wie, o czym myślałam, mówiąc o podwójnym
życiu.
Rastenau potrzebował nieco czasu, by odzyskać równowagę.
Został zdemaskowany w najgorszej i nieoczekiwanej chwili, liczył się
jednak z tym wcześniej, że pewnego dnia doprowadzi do tego
niewinny przypadek i był na to przygotowany. Podniósł głowę i
spojrzał szyderczym wzrokiem w pełne napięcia oczy kobiety, która
nie cofnęłaby się przed niczym, by osiągnąć zamierzony cel.
— A więc?... I co dalej? — zapytał z pełną ironii rozwagą.
Zmieszała ją jego pewność siebie. Nie przypuszczała nawet, ile
go kosztowała. Ciągnęła więc z widocznym wahaniem i wzrastającą
niepewnością:
— Domyśla się pan zapewne, panie hrabio, że
z
zainteresowaniem przysłuchiwałam się relacji mojej przyjaciółki.
Wreszcie dowiedziałam się, na czym polegają pańskie dziwne
podróże.
— Niewątpliwie od dawna łamała sobie pani nad tym głowę? —
drwił z niej, zauważywszy, że jego szyderstwa sprawiają, iż pani
Bartels czuje się coraz mniej pewna siebie.
— Oczywiście, niejednokrotnie się nad tym zastanawiałam.
— Nie wiedziałem po prostu, że jestem zobowiązany do
opowiadania pani o moim życiu prywatnym. Chodzi tu jedynie o moje
sprawy rodzinne, które nikogo, poza członkami tejże rodziny, nie
powinny obchodzić. Ponieważ jednak wykazuje pani, jak mi się zdaje,
zbyt duże nimi zainteresowanie, nie pozostaje mi nic innego, jak
zwolnić panią.
Wzdrygnęła się. Po tym, jak dokonała wspomnianego odkrycia,
dotyczącego życia prywatnego hrabiego, miała nadzieję, że ona
zajmie stanowisko osoby mogącej stawiać warunki. Niestety jej
oczekiwania zawiodły.
— Zatem rzeczywiście chce mnie pan zwolnić z pracy, panie
hrabio?
— Ubolewam, że zostałem do tego zmuszony — powiedział z
przekonaniem.
— Świat niewdzięcznością płaci! — powiedziała ze źle ukrywaną
złością.
— Czyżbym był pani jeszcze winny słowa wdzięczności? —
zapytał z uprzejmą pewnością siebie.
— Owszem. Chociażby za to, że nie powiadomiłam panienki
Liany o tym, iż ma pan żonę i dziecko.
Niezauważalne ogniki pojawiły się w jego oczach. Źrenice się
zwęziły. Nie stracił jednak charakterystycznego dla siebie
opanowania, zrozumiał że nie może już dłużej ukrywać prawdy przed
Lianą, musi jej wyjawić swą tajemnicę. Pani Bartels niewątpliwie
zechce się zemścić za zniewagę, której doznała. I zapewne nie zrobi
tego w delikatny sposób. Będzie zatem lepiej, jeżeli osobiście
wszystko Lianie wyjaśni.
Ze spokojem odparł pani Bartels:
— Może jej pani o tym powiedzieć. Najwidoczniej widzi pani
podejrzane tajemnice, nawet tam, gdzie w rzeczywistości nie istnieją.
Panna Liana wie, że jestem żonaty i mam córkę. Nie musi pani czuć
się zatem zobowiązana, by ją o tym powiadomić.
— Dobre sobie!
Nie
wiedział
zbyt
dobrze,
co
chciała
wyrazić
tym
niezrozumiałym okrzykiem. Nie miał już jednak ochoty na dłuższą
rozmowę.
— Wydaje mi się wskazane, by postarała się pani skrócić swój
pobyt w mym domu do minimum.
— Jak pan sobie życzy, panie hrabio. Gdy tylko znajdę jakieś
odpowiednie dla mnie schronienie, opuszczę ten dom — powiedziała
ostro i wyszła z pokoju.
Postanowiła jednak zostać jak najdłużej, przynajmniej do jego
ponownego wyjazdu. Byłby to odpowiedni moment, aby spróbować
zemścić się na Lianie za zniewagę, jakiej doznała. Wydawało jej się to
jednak możliwe dopiero po wyjeździe hrabiego. Gdyby Rastenau
podejrzewał, jakiego rodzaju podejrzenia żywi pani Bartels w swej
podłości, straciłby z pewnością panowanie nad sobą i pod żadnym
pozorem nie pozostawiłby z nią Liany nawet na chwilę.
Po rozstaniu się z damą do towarzystwa pan Rastenau pozostał
jeszcze przez chwilę w pokoju, chodząc niespokojnie tam i z
powrotem. Teraz, gdy wreszcie znalazł się sam, pozwolił opaść
masce, za którą nieustannie chował swe prawdziwe oblicze.
Przystanął na moment i z rozpaczą ukrył twarz w dłoniach. Odetchnął
z trudem, z jego piersi wyrwało się głębokie westchnienie.
Po chwili wyprostował się, rysy jego twarzy przybrały wyraz
zdecydowania. „Muszę to jakoś przetrzymać. Nikt nie może nawet
domyślać się prawdy. Powinienem skrzętnie ukryć tę tajemnicę. Ale
Liana musi się teraz dowiedzieć o tym, co mogłaby jej wyjawić ta
podła, nie cofająca się przed niczym kobieta. Powinna dowiedzieć się
prawdy ode mnie, jedynie ode mnie. I tak ją to, jak sądzę, bardzo
boleśnie zrani" — pomyślał.
Szybkimi, zdecydowanymi krokami wkroczył do salonu Liany.
Stała przy oknie w pozie pełnej oczekiwania. Gdy wszedł, odwróciła
się ku niemu gwałtownie i z ufnością uwiesiła się na jego ramieniu.
— Masz już z głowy tę nieprzyjemną rozmowę, wujku
Joachimie?
— Tak, powiadomiłem panią Bartels, iż zwalniam ją z pracy.
Opuści dom najszybciej, jak to będzie możliwe.
— Jak przyjęła twoją decyzję, wujku Joachimie?
— Była do głębi urażona.
— Mogę to sobie wyobrazić.
— Nie powinniśmy się tym jednak martwić. Musiałem ją
zwolnić, gdyż nie odpowiadała naszym wymaganiom. Będziesz przez
pewien czas musiała zostać sama, aż do chwili, gdy nie znajdę
odpowiedniej zastępczyni. Oczywiście postaram się załatwić to jak
najszybciej. Muszę mieć pewność, że zostawiam cię w dobrych
rękach i pod dobrą opieką.
— Lepiej być samą niż w jej towarzystwie!
— Wierzę ci i, prawdę mówiąc, nie dziwi mnie to wcale. To
kobieta o podłym charakterze, o czym mnie dzisiaj do głębi
przekonała. Nie możesz jednak zostać sama. Postaram się zrobić
wszystko, by jak najszybciej znaleźć odpowiednią damę do
towarzystwa.
— Teraz nie myśl już jednak o tym. Wyglądasz na
zmartwionego, wujku Joachimie. Nie chcę, byś był smutny. Co
mogłabym zrobić, by cię rozweselić? Masz ochotę zapalić papierosa?
Już wszystko przygotowałam. Wiem, że lubisz sobie po obiedzie
zapalić.
— Nie przeszkadza ci dym?
Siadła naprzeciw niego i roześmiała się.
— Na pensji zdarzało nam się od czasu do czasu w tajemnicy
zapalić papierosa. Sprawiało nam to ogromną przyjemność, właściwie
jedynie dlatego, że było to zabronione.
— Może więc zapalisz ze mną?
— Chętnie, z przyjemnością.
Jak zwykle dobrze wychowany, obsłużył najpierw ją, dopiero
potem sam zapalił papierosa. Wyczuł, iż nadszedł najlepszy moment,
by rozpocząć spowiedź. Liana nieświadomie pospieszyła mu z
pomocą.
— Czy wiesz, wujku Joachimie, że dzisiaj przypada rocznica
śmierci cioci Lotty?
— Całkiem o tym zapomniałem. Dobra, kochana ciocia Lotta...
dlaczego umarła tak szybko? Szkoda, że nie żyje? Było ci u niej tak
dobrze.
Objęła jego dłoń i podniosła ją do ust.
— U ciebie jest mi jeszcze lepiej. Myślałam o ostatnich chwilach
życia cioci, kiedy to wręczyła mi ten medalion ze zdjęciem mojej
matki. Czuję się do niego tak przywiązana. Często przyglądałam się
wizerunkowi matki. Wydaje mi się, że jestem do niej bardzo podobna.
— Rzeczywiście, Liano, przypominasz ją z twarzy, sylwetki,
sposobu poruszania się. Czasami zdumiewa mnie to podobieństwo.
Straciłaś matkę o wiele za wcześnie.
— Mam jednak ciebie, wujku Joachimie — jej słowa przepojone
były wzruszającą miłością.
— Matki nikt nigdy nie może ci zastąpić, Liano.
— Byłam jeszcze za mała, gdy umarła, i nie potrafiłam odczuć
ogromnej straty, jaką poniosłam. Poza tym, nawet jeżeli nie jesteś w
stanie zastąpić mi matki, udało ci się zastąpić mi ojca.
Poruszony do głębi, przysunął się do niej.
— Czy nigdy nie odczuwałaś braku ojca?
— Nie, nie dopuściłeś, by do tego doszło.
— Było to moim celem, starałem się zastąpić ci nieżyjącego ojca.
— Dziękuję ci — powiedziała w zamyśleniu — nie potrafię sobie
w ogóle przypomnieć ojca, nie wiem, jak wyglądał, moja pamięć
zachowała jedynie obraz matki.
Wynika to prawdopodobnie z tego, że masz jej zdjęcie, a nie
posiadasz żadnego wizerunku ojca.
— Być może, chyba masz rację. Sądzę jednak, że jest to
spowodowane również tym, że ty zajmujesz w moich myślach miejsce
ojca. Chyba bardzo go kochałeś, prawda?
Pogłaskał ją łagodnie po włosach.
— Bardzo... jak samego siebie.
— Byliście obydwaj oficerami regimentu w czasie wojny?
— Byliśmy nierozłączni i postępowaliśmy identycznie we
wszystkich sytuacjach, jakie przynosiło nam życie.
— To znaczy, że mój ojciec opiekowałby się w ten sam sposób
twoim dzieckiem, gdybyś jakieś pozostawił, jak ty to czynisz ze mną.
— Z pewnością tak właśnie by postąpił.
— I dlatego mogę wszystko, co od ciebie otrzymuję,
przyjmować, nie powinno mnie to martwić?
Z zaskoczeniem ujął jej dłoń.
— Ależ Liano! Cóż za dziwne pomysły przychodzą ci do głowy!
Jestem szczęśliwy, że mogę się tobą opiekować jak moim własnym
dzieckiem.
— Chciałabym jednak móc ci jakoś okazać mą wdzięczność.
— Nie mówmy o tym, nie masz powodów, by być mi za coś
wdzięczną.
Spojrzała na niego z uśmiechem.
— Już ja wiem lepiej.
Jakaż była śliczna! Hrabiemu wyrwało się z piersi głębokie
westchnienie.
— Z dnia na dzień stajesz się coraz bardziej podobna do matki.
— Tak strasznie się z tego cieszę. Ciocia Lotta powiedziała mi
przed śmiercią, że powinnam starać się być podobna do matki. Była
dobra i pełna miłości.
— Jak anioł, moje dziecko. Staraj się do niej upodobnić, ciałem i
duszą — powiedział ze wzruszeniem.
— Dlaczego umarła tak młodo?
Spojrzał w dal przed siebie.
— Była zbyt dobra i delikatna, by mogła żyć na tym świecie. W
tym czasie panowała okropna grypa. Twoja matka nabawiła się
zapalenia płuc i zmarła po kilku dniach.
— Być może przezwyciężyłaby chorobę, gdyby miała chęć do
życia. Wydaje mi się, że tęskniła za ojcem i chciała podążyć w jego
ślady. Mówiłeś mi kiedyś, że kochała go ponad wszystko.
— Tak... bardzo go kochała.
Liana spojrzała na niego. Zawsze gdy mówił o jej matce, miała
wrażenie, że i on musiał ją kochać. Nigdy nie pytała go o to. Uścisnęła
jego dłoń.
— Wujku, chciałabym cię zapytać, dlaczego nigdy się nie
ożeniłeś?
Przez jego twarz przemknął bolesny skurcz. Teraz miał okazję,
by jej wszystko wytłumaczyć. Objął jej dłonie.
— Czy jesteś tego pewna, że nie jestem żonaty? Nigdy tego nie
powiedziałem.
Wzdrygnęła się i spojrzała w jego pełną napięcia twarz.
— Wujku Joachimie? — zapytała krótko.
— Czy sprawiłoby ci ogromny ból, Liano, gdybym powiedział ci,
że jestem żonaty?
Lekko pobladła, jej oddech stał się urywany.
— Czy sprawiłoby mi ból? Nie wiem. Ale to tylko żart z twojej
strony, prawda? — spytała gwałtownie.
— A gdyby to było prawdą, moje dziecko?
— Ach nie... gdzie miałbyś żonę? Przecież nie mógłbyś tego
przede mną przemilczeć.
— Czasami człowiek jest zmuszony, by zachować w tajemnicy
pewne rzeczy, Liano. I gdyby tak było, gdybym został z jakiegoś
powodu zmuszony, by ukryć przed tobą, iż jestem żonaty?
Poderwała się z krzesła i zbliżyła się do niego.
— Wujku Joachimie, masz takie poważne oczy, jak gdyby to, co
mówisz, było prawdą. Powiedz mi w tej chwili, czy to prawda? Jesteś
żonaty? — zapytała niemal bezdźwięcznie.
Przysunął się do niej i objął ją ramieniem w obronnym geście.
— Uspokój się, moje dziecko! Najchętniej na zawsze
zachowałbym przed tobą ten fakt w tajemnicy. To nie ma żadnego
wpływu na nasze wzajemne stosunki. Teraz zostałem jednak
zmuszony, by ci o tym powiedzieć. Zdradził mnie przypadek w czasie
ostatniego tutaj pobytu, dowiedziała się o tym pani Bartels i obawiam
się, że mogłaby ci o tym wiedzieć w bardziej bezwzględny sposób.
Chciała nade mną zatryumfować. By nie dostarczyć jej tej satysfakcji,
ośmieliłem się nawet stwierdzić, że ty od dawna już o tym wiesz. Nie
powinnaś dowiedzieć się tego od kogokolwiek innego, jedynie
bezpośrednio ode mnie. A więc to prawda, moje dziecko, jestem
żonaty.
Schowała twarz w jego ramionach.
— Od kiedy, wujku Joachimie? — zapytała cicho.
— Gdy byłaś w Szwajcarii, u cioci Lotty, jakiś rok od chwili, gdy
cię tam zawiozłem. Ciocia Lotta wiedziała o tym i doradziła mi, bym
nie mówił ci, dlaczego... dlaczego nie mogę zatrzymać cię przy sobie,
dlaczego nie możesz ze mną mieszkać. Myśleliśmy, że będziesz
mogła z nią zostać, a potem nie miałem już dość odwagi, by ci o tym
powiedzieć.
— Ale dlaczego?
— Być może powinienem był to uczynić. Ale dobrze to sobie
przemyślałem, moje dziecko. Gdybym mógł wprowadzić cię do mojej
rodziny, z pewnością już dawno bym to zrobił. Ale... ożeniłem się z
rozsądku, nie z miłości. Nie mogłem oczekiwać od mojej żony, by
przyjęła pod swój dach obce dziecko. A potem nie potrafiłem znaleźć
stosownej chwili, by z nią na ten temat porozmawiać. Tymczasem
niebiosa obdarowały nas córeczką.
Liana w poruszeniu ukryła twarz w dłoniach.
— Masz też córkę, twą własną córkę? — zapytała, lecz głos
niemal odmówił jej posłuszeństwa.
Z miłością starał się odsunąć jej ręce od twarzy.
— Tak, Liano, mam córkę... kochane, młode i nieokrzesane
jeszcze stworzenie. Ma szesnaście lat i możesz mi wierzyć, że jej
pojawienie się na świecie w najmniejszym stopniu nie umniejszyło
miłości, jaką cię darzę. Mam jej w sercu wystarczająco dużo dla was
obu. Strasznie mi przykro, że tak cię to poruszyło. Między nami nic
się jednak nie zmieni.
Spojrzała na niego ze smutkiem.
— A jednak, wujku Joachimie, dla mnie to wiele zmienia, bardzo
wiele — powiedziała.
— Czyżbyś mnie nie kochała?
Rzuciła się w jego ramiona.
— Wiesz przecież, że jesteś najukochańszym z ludzi, których
kiedykolwiek kochałam. Do tej pory sądziłam, że i ja jestem jedynym
człowiekiem, którego możesz kochać. A teraz nagle dowiaduję się, że
muszę się tobą z kimś dzielić.
— Miłości się nie dzieli. Ona się budzi sama z siebie, jeżeli
otwiera się serce dla innych ludzi. Można kochać wielu ludzi. Jeżeli
ojciec ma kilkoro dzieci, czyż nie kocha każdego z nich równą
miłością, z całego serca? Czy zauważyłaś kiedyś, bym kiedykolwiek
pozwolił ci odczuć moją niechęć do ciebie? Kocham dwoje dzieci —
ciebie i moją małą córeczkę. Mam wystarczająco dużo miłości, którą
mogę obdzielić was po równo. Zatem nic nie powinno między nami
ulec zmianie.
— Nie gniewaj się, wujku Joachimie, że robię z tego taką
tragedię. To z pewnością brzydko z mojej strony, że nie potrafię się
cieszyć faktem, iż posiadasz żonę i dziecko. Być może uda mi się tego
nauczyć. Ale teraz… teraz jednakże sprawia mi to ogromny ból...
wiem bowiem, że nie mam już prawa do twojej miłości.
Pogłaskał ją po głowie i starał się osuszyć jej mokre od łez
policzki. Pragnął ją pocieszyć i uspokoić serdecznymi słowami.
Nagle poderwała się niespokojnie.
— Ach, teraz już wiem, na czym polegały twoje podróże. To nie
interesy zatrzymywały cię z dala od domu. I to nie twój dom. Znajduje
się on przy żonie i córce. Do mnie przyjeżdżałeś jedynie w
odwiedziny, prawda? — zapytała niepewnie głosem przepojonym
bólem.
— Tak właśnie jest, moje dziecko. Jestem ordynatem Rastenau i
żyję w tamtejszym zamku. Gdy tylko mogłem się stamtąd wyrwać,
przyjeżdżałem do ciebie, chcąc się upewnić, czy u ciebie wszystko
jest w porządku, czy nie brakuje ci niczego. Moja rodzina nie ma
najmniejszego pojęcia o twoim istnieniu. Pragnąłbym stworzyć ci
prawdziwy dom rodzinny, nie jest to jednak niestety możliwe.
Przyczyną są osobliwe stosunki, w których żyję i których nie potrafię
ci teraz wytłumaczyć. Ale uśmiechnij się Liano! Ciąży mi na sercu
twój smutek. Nie chcesz chyba, bym musiał się martwić z twojego
powodu?
Dzielna dziewczyna próbowała zmusić się do uśmiechu.
Wydawało jej się jednak, że z jej życia zniknęły na zawsze słońce i
radość.
— Daj mi trochę czasu, bym mogła się z tym pogodzić, wujku
Joachimie. Muszę jakoś przeboleć tę stratę. W każdym razie teraz
zrozumiałam, że jestem ci winna tysiąc razy więcej, niż myślałam do
tej pory. Masz przecież wystarczająco dużo zmartwień, troszcząc się o
swoją rodzinę.
— Nie zapominaj, Liano, że posiadam znaczne dochody z mych
włości. Do Rastenau należą przecież jeszcze inne majątki,
przynoszące wystarczająco dużo pieniędzy, bym nie musiał się
martwić. Nie powinnaś sobie tym zaprzątać głowy.
— Ale pieniądze, które na mnie wydajesz, odbierasz swojej
córce. Nazywa się Steffi... to na pewno zdrobnienie od Stefanii?
— Jej matka takie ma imię, przejęła go po niej. Przy chrzcie
nadaliśmy jej imiona Stefania Charlotta. Wołamy na nią jednak po
prostu Steffi.
— Chciałabym ją kiedyś zobaczyć.
Uśmiechnął się i odetchnął z ulgą.
— Chcesz, bym ci pokazał jej zdjęcie? Mam je zawsze przy
sobie.
— Tak, proszę, pokaż mi je!
Wyciągnął fotografię z portfela i podał ją dziewczynie. Było to
amatorskie zdjęcie. Hrabianka Steffi, ubrana w białą sukienkę,
siedziała w rogu stołu pod kwitnącym drzewem. Olbrzymi, letni
kapelusz zsunęła na tył głowy, tak że niczym aureola otaczał jej
prześliczną, brunatną twarzyczkę. W ręku trzymała bukiet kwiatów,
kiwając jak gdyby do fotografa. Jej radosne oczy sprawiły, że Lianie
zrobiło się cieplej na sercu.
— Co za kochane, urocze stworzenie! — wykrzyknęła.
— Jest straszną trzpiotką, ani chwili nie potrafi usiedzieć na
miejscu. Chętniej siedzi na koniu albo drzewie niż w szkolnej ławce.
Nie znosi się uczyć. Ale ma naprawdę dobre, kochające serce. Gdyby
się o tobie dowiedziała, nie dałaby mi chwili spokoju tak długo,
ażbym cię przywiózł do Rastenau. Jakże chętnie opowiedziałbym jej o
tobie, gdybym tylko mógł sobie na to pozwolić.
— Nie powinieneś sobie robić z tego powodu najmniejszych
wyrzutów, bo i tak mam olbrzymi dług wdzięczności w stosunku do
ciebie.
— Dziecinko, cóż ty tak dzisiaj ciągle wspominasz o jakimś
długu wdzięczności?
— Dopiero dziś dowiedziałam się, jak jest on ogromny. Nigdy o
tym nie zapomnę.
Zrozumiał, że musi ją w jakiś sposób uspokoić, by nie zadręczała
się nieustannie podobnymi myślami. Chciał ją wesprzeć, podtrzymać
na duchu, by nie poczuła się zbędnym ciężarem. Przyszedł mu do
głowy doskonały pomysł.
— Jesteś w ogromnym błędzie, Liano. Jakikolwiek dług
wdzięczności z twojej strony nie ma najmniejszej racji bytu. To, że
staram się, by powodziło ci się jak najlepiej, wynika z faktu, że
pamiętam ciągle o twoich rodzicach, wobec których zaciągnąłem
ogromne zobowiązanie. Słyszysz, Liano? To ja miałem u nich dług i
ponieważ oni nie żyją, mogę spłacić go tobie. Nie mieliśmy jeszcze
okazji, by o tym porozmawiać, zresztą do tej pory wydawało mi się to
zbędne. Dzisiaj jednak zmuszasz mnie, bym poruszył ten temat.
Otrzymałaś po rodzicach niewielki majątek, z którego odsetki
wykorzystałem, by opłacić koszty niezbędne do odpowiedniego
wykształcenia. Ten dom natomiast i jego wyposażenie kupiłem za
pieniądze, które pozostawiła ci ciotka Lotta.
Nie powiedział jej o tym, że płacił za utrzymanie jej i cioci Lotty.
Liana spoglądała na niego ze zdziwieniem.
— Nie wiedziałam, że moi rodzice i ciocia pozostawili mi
jakikolwiek majątek.
Hrabia Rastenau zaczerwienił się nieznacznie.
— Nigdy nie poruszaliśmy tego tematu, nie wydawał mi się
szczególnie ważny. Ale gdy mi zaczęłaś wyliczać, ileż to mi jesteś
winna, musiałem wytłumaczyć ci, że bynajmniej nie odbieram mojej
rodzinie ostatniego kawałka chleba, by móc cię utrzymać. W dniu,
gdy uzyskasz pełnoletność, co zresztą niebawem nastąpi, zdałbym ci
oczywiście sprawę, jak wygląda twoja sytuacja finansowa. Nic się
jednak nie stanie, jeżeli dojdzie do tego parę miesięcy wcześniej.
Jeżeli chcesz, już dziś możesz przejąć w swoje ręce zarząd nad twoim
majątkiem.
— Jak sądzę, nie jestem bogatą osobą.
— Cóż, z pewnością nie należysz do grona milionerek, posiadasz
jednak majątek w wysokości około stu tysięcy marek, które ja, jako
twój prawny opiekun, zdeponowałem w banku.
Liana wyczuła w jego głosie nutę niepewności i przyjrzała mu się
badawczo.
— Wujku Joachimie, po raz pierwszy w mym życiu nie mogę
uwierzyć, że to, co mówisz, jest prawdą.
— Ależ Liano! — zawołał z wyrzutem.
— Wybacz mi... nie chcę cię urazić tymi wątpliwościami. Ale
istnieją błędy zrodzone z najszlachetniejszych pobudek. Możesz być
pewien, że wierzę ci. Sądzę jednak, że ów wspomniany przez ciebie
majątek pochodzi z twojej kieszeni. Mówisz tak tylko po to, by
uspokoić moje sumienie, bym nie robiła sobie wyrzutów, że okradam
twoją rodzinę.
Wiedział, że jeżeli nie chce stracić tego, co do tej pory zyskał w
rozmowie, musi zachować pewność siebie. Musiał sprawić, by mu
uwierzyła. Spojrzał na nią z powagą.
— Moje dziecko, czy sądzisz, że mógłbym wziąć na siebie aż
taką odpowiedzialność wobec mojej rodziny, ofiarowując ci lekką
ręką tak pokaźną sumę. Spójrz na mnie, Liano... czy uwierzyłabyś mi,
gdybym dał ci moje słowo honoru?
— Z całą pewnością. Wiem, że jest ono dla ciebie święte.
— A więc dobrze. Daje ci zatem moje słowo honoru, że owe sto
tysięcy marek pozostawił ci twój ojciec i że zdeponowałem je w
banku na jego wyraźne życzenie. Począwszy od dnia, w którym
ukończysz dwadzieścia jeden lat, możesz osobiście podejmować
odsetki naliczane od tej kwoty. Czy to wyjaśnienie cię zadowala?
— Tak, wujku Joachimie, i... i bardzo się cieszę, że posiadam
choć trochę pieniędzy.
— O, nie wątpię, a to dlatego, że z nie wyjaśnionego powodu
czujesz się wobec mnie zobowiązana.
— Czy naprawdę nie potrafisz tego zrozumieć? Tak trudno ci
pojąć, że cieszę się z tego, że posiadam własny majątek?
— Przeciwnie, moje dziecko, doskonale potrafię to zrozumieć. I
dlatego powiedziałem ci o tym już dzisiaj, a nie w dniu twych
dwudziestych pierwszych urodzin. Obiecaj mi jednak, że nie będziesz
sobie utrudniała i tak już niełatwego życia. Trzeba je przyjmować
takim, jakie jest. I dlatego mam nadzieję, że między nami wszystko
pozostanie po staremu.
Z jego oczu wyczytała, jak bardzo się o nią martwi. Dlatego
zmusiła się do uśmiechu, ujęła jego dłoń i położyła ją pieszczotliwie
na swoim policzku.
— Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej i nic nie potrafi
zachwiać ufności, jaką w tobie pokładam i miłości do ciebie, wujku.
— Szczere dzięki za te słowa. Kocham cię jak własne dziecko.
Byłbym doprawdy bardzo nieszczęśliwy, gdybyś przestała mnie
kochać i ufać mi.
— Nigdy do tego nie dojdzie.
— Wspomniałem o pamiątkach po twoich rodzicach. Wszystkie
są specjalnie dla ciebie przechowywane w kopercie, w sejfie
bankowym. Są to rzeczy, o których nie powinnaś dowiedzieć się przed
moją śmiercią. Daj mi słowo, że będziesz respektować moją wolę.
Mam ku temu poważne powody.
— Daję ci moje słowo, wujku Joachimie.
— Jutro rano pojedziemy oboje do banku, by przepisać wszystko
na twoje nazwisko. Przy okazji uregulujemy sprawę odsetek od
pozostawionego ci majątku, tak abyś w przyszłości sama mogła je
podejmować. Nie będziemy też już nigdy na ten temat rozmawiać.
Przez te parę dni, które możemy spędzić razem, nie chciałbym
zajmować się takimi przyziemnymi drobiazgami.
Dzielnie zdusiła w sobie wszystkie wątpliwości, które ją
przytłaczały. Teraz był z nią wujek i nie chciała myśleć o rzeczach,
które rzucały cień na jej beztroskie dotąd życie i ich wzajemne
stosunki.
Rozległo się pukanie do drzwi i pani Bartels, nie czekając na
słowa pozwolenia, weszła do pokoju i spojrzała wyłupiastymi oczami
na obecnych z wyrazem głębokiej i nieprzejednanej nienawiści.
— Chciałam przedstawić panu do zatwierdzenia rachunki
domowe, panie hrabio — powiedziała.
— Proszę położyć na stole, przejrzę je później.
— Zbliża się czas podwieczorku, będzie pan łaskaw zejść do
jadalni, panie hrabio — powiedziała.
Na Lianę w ogóle nie zwracała uwagi, jakby nie było jej wcale w
pokoju.
Ostatnie dni pobytu hrabiego Rastenau minęły niezwykle szybko.
Znalazł jednak czas, by pojechać z Lianą do banku. Kazał też
zamieścić w gazecie ogłoszenie, chcąc jak najszybciej znaleźć
zastępczynię pani Bartels, która lepiej wypełniałaby obowiązki damy
do towarzystwa i opiekunki Liany. Prosił, by wszystkie ewentualne
zgłoszenia kierować na adres jego bankiera, który miał dostarczyć mu
listy.
Chciał w ten sposób uniknąć, by listy przychodziły bezpośrednio
do Rastenau. Nie spełniła się jego nadzieja, że pani Bartels opuści
dom jeszcze przed jego odjazdem. Był jednak przekonany, że nie
odważy się już nigdy za bardzo zbliżyć do Liany. Nie przejrzał
jeszcze na wskroś całej nikczemności, do której zdolna była ta
kobieta.
Obiecał też Lianie, że przyjedzie, by świętować jej dwudzieste
pierwsze urodziny. Jeżeli jednakże nie uda mu się tego zorganizować,
postara się odwiedzić ją wcześniej, by zobaczyć, jak jej się powodzi.
Liana została zatem ponownie sam na sam z panią Bartels.
Oprócz niej w domu była jedynie kucharka i pokojówka. Jak długo
obecny był wuj Joachim, tak długo starała się być dzielna i nie
okazywać swego niepokoju. Jednak po jego wyjeździe zdała sobie
sprawę, że wszystko uległo zmianie i jej stosunki z wujem nie będą
już takie jak wcześniej.
Wiedziała bowiem, że istnieją ludzie, którzy są mu bliżsi niż ona
i mają do niego większe prawa. Nie ważyła się już myśleć o nim jak
dawniej, z dziecinną czułością. Miała wrażenie, jak gdyby okradała
tym samym jego żonę i córkę. Liana była dziewczyną delikatnej i
niezwykle subtelnej natury. Dopiero teraz zdała sobie naprawdę
sprawę z tego, iż jest sierotą i nie ma na tym świecie ani jednego
człowieka, do którego miłości miałaby wyłączne i niezaprzeczalne
prawo.
Poczuła się samotna i opuszczona jak nigdy dotąd. Uczucie to
pogłębiało jeszcze pełne nienawiści zachowanie pani Bartels. Jak
tylko mogła, starała się unikać jej towarzystwa. Jednak w zwyczaju
tego domu było, że posiłki spożywały razem. A wtedy pani Bartels
uporczywie wpatrywała się w jej twarz pełnymi nienawiści oczyma,
co sprawiało, że Liana przeżywała niesamowite męczarnie.
Dlatego też nie potrafiła niemal niczego przełknąć i czuła się
niezwykle szczęśliwa, gdy ciągnący się, jak jej się wydawało, w
nieskończoność posiłek dobiegał wreszcie końca. Nie chciała też
wychodzić z domu, wiedziała bowiem, że pani Bartels będzie jej
towarzyszyć. Dużo zatem czytała i oddawała się muzyce. Nie mogła
jednak śpiewać. Nie była do tego zdolna w obecnym nastroju.
W tym czasie dokonała też niemiłego odkrycia. Kucharka i
pokojówka, które jak dotąd odnosiły się przyjaźnie do niej, zaczęły
zachowywać się w sposób niezwykle niegrzeczny. Stały się mrukliwe
i przykre, bardzo nieprzyjemnie odpowiadały na jej pytania. Nie
wiedziała, co ma sądzić o ich, tak odmiennym sposobie zachowania.
Nie przypuszczała bowiem, że obydwie pozostawały pod wpływem
pani Bartels.
Liana liczyła już tylko dni, kiedy wreszcie jej „dama do
towarzystwa" opuści dom, pragnąc z utęsknieniem przyśpieszyć ten
dzień. Wreszcie pewnego dnia pani Bartels w czasie wspólnego
obiadu stwierdziła bezczelnie:
— Dzięki Bogu, udało mi się nareszcie znaleźć inne miejsce
pracy. Chciałabym jednak, zanim podejmę nowe obowiązki, odpocząć
przez parę dni. Zdecydowałam się opuścić jutro ten dom. Będę
niewypowiedzianie szczęśliwa, że odetchnę w końcu zdrowym
powietrzem.
Liana od dawna już starała się nie przykładać wagi do
obraźliwego tonu, jakim zwracała się do niej pani Bartels. Odetchnęła
z ulgą na myśl, że uwolni się wreszcie od znienawidzonego i
uciążliwego do granic wytrzymałości towarzystwa tej kobiety.
— Może pani odejść, kiedy pani tylko zapragnie. Wuj Joachim
polecił mi, bym wypłaciła pani pensję również za maj, nawet jeśli
zdecydowałaby się pani wcześniej opuścić mój dom.
Pani Bartels spojrzała wzrokiem przepojonym nienawiścią na
śliczną dziewczęcą twarz.
— To jest moje niezaprzeczalne prawo i oczywiście będę
wymagać, by się do niego stosowano. Poza tym może pani przestać
odgrywać tę śmieszną komedię z „wujkiem Joachimem". Czyżby
uważała mnie pani aż za tak głupią? — zapytała ostro.
— Nie rozumiem, o co pani chodzi. Od pewnego czasu sugeruje
mi pani tak dziwne rzeczy, które nie mieszczą mi się w głowie.
— Nic mnie już nie zdziwi z pani strony. Jest pani przebiegłą i
wyrafinowaną komediantką. Zanim stąd odejdę, muszę pani
powiedzieć prawdę. Niech pani nie sądzi, że udało się pani mnie
oszukać.
Liana wyprostowała się dumnie.
— Niech pani najpierw dobrze przemyśli słowa, zanim je pani
wypowie, pani Bartels! Nie pozwolę obrażać ani wujka Joachima, ani
mnie. Wypraszam to sobie!
— Nie zamydli mi pani oczu swoimi godnymi minkami, nie
oszuka mnie pani! I powinna pani wysłuchać tego, co mam do
powiedzenia! Niech pani nie udaje oburzenia, nic to pani nie pomoże,
wydaje się pani, że upadliśmy wszyscy na głowy, by nie domyślić się,
z jakiego powodu hrabia urządził tu to miłe gniazdko i dlaczego panią
utrzymuje? Dobrze wiemy, że jest pani jego kochanką.
Liana wzdrygnęła się jakby pod wpływem niewidzialnego ciosu,
po czym śmiertelnie pobladła. Z nieopisanym zdumieniem i
przerażeniem spojrzała w oczy przeciwniczki. Przez chwilę walczyła
sama z sobą, nie potrafiła bowiem wydać z siebie głosu, gardło miała
jakby zasznurowane z przerażenia i oburzenia. W końcu jednak udało
jej się opanować:
— Cóż za obraza! — wykrzyknęła. — Niech się pani nie waży
podejrzewać hrabiego Rastenau i mnie o tak niesłychane i obrzydliwe
sprawy! Jeśli ja jestem w tej chwili bezbronna wobec pani insynuacji,
to on z pewnością pociągnie panią do odpowiedzialności.
— Tylko nie tak ostro, moja droga! Nie cofnę ani na jotę tego, co
powiedziałam.
Liana podeszła do drzwi, otworzyła je gwałtownym szarpnięciem
i wskazała wymownym ruchem ręki na drzwi.
— Proszę wyjść! — krzyknęła.
— Proszę sobie zaoszczędzić tych teatralnych gestów. Nie robią
na mnie wrażenia.
— Ty podła oszczerczyni! Proszę w tej chwili opuścić mój dom.
Wyślę pani pieniądze do pani pokoju. Proszę mnie wreszcie uwolnić
od pani widoku. Jest on dla mnie nie do zniesienia.
— Proszę, proszę. Pani nie ma tu nic do powiedzenia. Za dom
płaci tak czy tak hrabia Rastenau. Odejdę wtedy, gdy mi to będzie
odpowiadało, powiem więcej: nie opuszczę tego domu wcześniej niż
jutro, tak jak to sobie zaplanowałam. I radzę pani, w pani własnym
interesie, by zwracała się pani do mnie innym tonem. W przeciwnym
razie może mi wpaść do głowy, by poinformować hrabinę Rastenau,
że jej małżonek ukrywa tu swą kochankę. Wtedy to ona do pani
zawoła: „Proszę wyjść!"
Liana oniemiała ze zgrozy. Groźba tej perfidnej kobiety odebrała
jej niemal mowę. Co się stanie, jeżeli rzeczywiście powiadomi
hrabinę Rastenau o jej obraźliwych, ohydnych i, przede wszystkim,
niezgodnych z prawdą podejrzeniach? Wystarczyłoby, żeby hrabina
dowiedziała się w ogóle o jej istnieniu, by wujek Joachim znalazł się
w okropnej sytuacji. Do jakiego nieszczęścia mogłoby dojść, gdyby
do uszu hrabiny dotarły te niecne podejrzenia?!
Nie może do tego dopuścić! Lepiej przejść najgorsze katusze,
byleby nie zakłócić spokoju ukochanego wujka Joachima.
— Niech pani wyjdzie... proszę zostawić mnie samą... nie mogę
znieść pani towarzystwa.
— A gdzież podział się pani wyniosły ton? Radzę pani, niech mi
więcej nie grozi, bo uczynię naprawdę to, co powiedziałam. I niech
pani nie sądzi, że są to jedynie czcze pogróżki.
— Niech pani się nawet nie waży tego robić! Przede wszystkim
w tym, co pani sugeruje, nie ma źdźbła prawdy. Ale hrabia Rastenau
nie powinien mieć z pani powodu najmniejszych nieprzyjemności.
Nie może zakłócić pani spokoju jego rodziny. Byłoby to
przestępstwem.
Pani Bartels poczuła, że wyszła zwycięsko z tej potyczki.
— A zatem obstaje pani przy swoich kłamstwach? Ale mam dla
pani dobrą radę. Niech pani zawróci z drogi, na której się pani
znalazła. Nie prowadzi ona do niczego dobrego. Jeżeli nawet
zdecyduję się nie mówić niczego hrabinie, uczynię to jedynie, by
oszczędzić bólu biednej, oszukiwanej kobiecie. Wyjeżdżam zatem
jutro rano. Proszę przesłać mi pieniądze do mojego pokoju. — Z tymi
słowami opuściła pokój, głośno zamykając za sobą drzwi.
Liana śledziła ją wzrokiem. Czy to, co przed chwilą przeżyła,
miało miejsce w rzeczywistości? Czy naprawdę musiała wysłuchiwać
bezwstydnych oskarżeń? Myśli kłębiły się w jej głowie. Co powinna
teraz zrobić?
„Wujku Joachimie!" — westchnęła, chcąc by był przy niej teraz i
pomógł jej w jakikolwiek sposób. Bezradna i zmieszana opadła na
krzesło, oburzając się w duchu z powodu tak niesprawiedliwych
zarzutów. Czuła się, jak gdyby ziemia usunęła jej się nagle spod nóg i
spadała w głęboką, bezdenną przepaść.
Nie wiedziała, jak długo siedziała nieruchomo na krześle. Do
rzeczywistości przywołało ją dopiero pukanie do drzwi. Wystraszona
podniosła się i bezwiednie przetarła pałające oczy. Z przestrachem
spojrzała na drzwi obawiając się, że pani Bartels postanowiła
ponownie zakłócić jej spokój. Okazało się jednak, że była to
pokojówka, za którą stała kucharka.
Liana Próbowała odzyskać równowagę, tym bardziej że obydwie
przypatrywały jej się z ciekawością.
— Czego sobie panie życzą? — spytała ochrypłym głosem.
Kucharka, osoba zuchwała, spojrzała wrogo na bladą twarz
Liany, w której odbijały się przeżycia ostatnich paru godzin i zwróciła
się niezdecydowanie do pokojówki, małej, chudej kobiety o ostrych
rysach twarzy, która zdecydowała się odpowiedzieć na pytanie Liany:
— Chciałam zanieść pieniądze pani Bartels. Poza tym... cóż,
chciałam jeszcze powiedzieć, że, ponieważ jutro jest piętnasty,
piętnastego następnego miesiąca chciałybyśmy, Berta i ja, odejść z
tego domu.
— Dlaczego chcecie zrezygnować z pracy? — zapytała Liana
prawie bezgłośnie.
Kucharka wzruszyła ramionami.
— Potrzebuję po prostu jakiejś odmiany, panienko.
Pokojówka gwałtownie odsunęła ją na stronę.
— Dlaczego nie powiedziałaś prawdy, Berto? Przecież
odchodzimy, bo nie chcemy już więcej służyć u takiej — powiedziała
ostro.
Stwierdzenie to dodało Lianie odwagi. Uświadomiła sobie, że nie
może liczyć na pomoc innych, pociechę i równowagę powinno
przynieść jej poczucie własnej niewinności. Z rumieńcami na twarzy i
wysoko uniesioną głową podeszła do biurka, otwarła szufladę i
wyciągnęła z niej, nie licząc, trzy pokaźne garście pieniędzy. Po
chwili zastanowienia przeliczyła je jednak.
— To są pieniądze dla pani Bartels... A to jest dla was,
miesięczna pensja i gotówka na koszty utrzymania na okres do
piętnastego przyszłego miesiąca. Jesteście obydwie zwolnione, od
zaraz — powiedziała spokojnie i spojrzała pewnie i dumnie na obie
kobiety.
Wyglądały na nieco zmieszane. Kucharka potarła w zamyśleniu
czoło i z bezradnym wyrazem twarzy zwróciła się do Liany, chcąc się
jakby usprawiedliwić:
— Nic na to nie poradzę, łaskawa panienko. Pani Bartels
powiedziała nam, że kto ma choć odrobinę honoru, nie powinien u
panienki zostać. Anna też mi mówiła, że powinnam się niezwłocznie
zwolnić razem z nią.
— Nie zatrzymam ani pani, ani Anny — powiedziała zimno
Liana. — Nie zniosę obecności takich służących ani dnia dłużej.
— Dobrze, w takim razie zaraz odejdziemy. Chciałybyśmy
jednak najpierw otrzymać zaświadczenia o naszej pracy u pani.
— Równie dobrze może je wam dać pani Bartels, a zdaje mi się,
że z nią lepiej się rozumiecie niż ze mną. Proszę... oto wasze
pieniądze.
Wręczyła im pieniądze, zarówno te, będące ich własnością, jak
stanowiące wynagrodzenie pani Bartels, po czym opuściła pokój.
Później Liana nie mogła sobie przypomnieć, jak spędziła resztę
dnia. Nie ściągając nawet ubrania rzuciła się na łóżko i okryła się
szczelnie grubym kocem, gdyż drżała ze zdenerwowania i poruszenia,
wywołanego ostatnimi przejściami. Leżała tak bezsennie parę godzin.
Dopiero nad samym ranem udało jej się zasnąć.
Gdy się obudziła, w domu panowała głęboka cisza. Nie słyszała
zwykłego krzątania się służby. Podniosła się i spojrzała na zegarek.
Było parę minut po dziesiątej. Zmęczonymi, obolałymi oczami
rozejrzała się po pokoju. Wspomnienia wczorajszych przejść
napłynęły falą do jej skołatanej głowy. Zaczęła się uważnie
przysłuchiwać. Czy pani Bartels opuściła już wreszcie jej dom?
Dopiero po dłuższej chwili odważyła się wyjść na korytarz. W
domu panowała niczym nie zmącona cisza. Drzwi, prowadzące do
pokoju pani Bartels, były otwarte na oścież. Nie zostało ani śladu po
niej ani po jej rzeczach.
Liana odetchnęła z ulgą, po czym z wahaniem weszła do jej
pokoju. Na stole leżała wizytówka, na której pani Bartels napisała:
,,Proszę przesyłać ewentualną pocztę do mnie na poste restante
do Berlina."
Lianie wydało się, że dopiero teraz, gdy pani Bartels ostatecznie
opuściła mieszkanie, może swobodniej odetchnąć. Przeszła wolno
przez puste pokoje. Wszędzie panował idealny porządek. Co powinna
teraz robić? Nie miała najmniejszego pojęcia, co teraz począć. Czuła
się zbyt zmęczona, za bardzo bolała ją głowa, by mogła się nad tym w
spokoju zastanowić. Nie potrafiła nawet zebrać myśli.
Czuła się niemal fizycznie chora. Nie zwróciła nawet uwagi, że
od wczorajszego obiadu nie miała nic w ustach. Pomyślała jednak, że
dobrze jej zrobi na ból głowy, jeśli wyjdzie na chwilę na spacer, by
odetchnąć świeżym powietrzem.
Bez celu przebiegła kilka ulic, starając się unikać spotkań z
ludźmi. Wydawało jej się, że każdy od razu spostrzeże, jak niesłuszne
i obraźliwe zarzuty jej postawiono. Wszystko zdawało się przemawiać
przeciwko niej, nie mógł jej pomóc nawet wujek Joachim. I jego
honor został splamiony bezwstydnymi podejrzeniami podłej kobiety.
Myśli kołatały jej w głowie, miała wrażenie, jakby traciła równowagę,
wydawało się, jakby stąpała po bardzo cienkim lodzie, który w każdej
chwili może się załamać. Starała się jednak nie zwracać na to uwagi.
Co ma robić? Być może i inni ludzie myślą w podobny sposób o
jej stosunkach z wujkiem Joachimem. Wuj wyglądał przecież nadal
bardzo młodo, był energiczny i pełny życia. Być może w tym tkwiła
przyczyna nieufności, z jaką ludzie podchodzili do ich wzajemnych
stosunków.
I dlatego... musi się z nim rozstać na zawsze. Nie może dłużej
pozostawać w domu, który dla niej wynajął. Ze względu na jego, ale i
swoje dobro musi zrezygnować z i tak zawsze bardzo krótkich
spotkań z nim. Po tym, jak jej niewinność i szczerość myśli zostały
zbrukane przez nierozumne ataki pani Bartels, postanowiła zacząć
działać natychmiast, nie zwlekając i nie zastanawiając się nad sensem
tego, co robi.
Gdy zdała sobie sprawę z bezcelowości spaceru, w nie
wyjaśniony sposób powrócił do niej spokój i jasność myślenia. Do tej
pory życie nie postawiło jej w tak trudnej sytuacji, nie czuła się nigdy
zdana na samą siebie i nie musiała podejmować żadnych
trudniejszych życiowych decyzji. Oszczędzono jej wahań i
niepewności. Teraz jednak poczuła, że sama musi walczyć o swoją
przyszłość.
Z wdzięcznością i niezmienną, dziecinną miłością pomyślała o
wuju Joachimie. Nic nie mogło zachwiać zaufania, jakim go darzyła.
Tak też pozostanie, nawet jeśli już nigdy w życiu miałaby go nie
zobaczyć. Postanowiła otwarcie mu o tym wszystkim napisać, co
wydarzyło się w ciągu ostatnich dni i jakie decyzje podjęła. On na
pewno ją zrozumie i zaaprobuje jej postępowanie. Kto jednak mógł
być pewny, że jego wróg mimo wszystko nie zwróci się do hrabiny
Rastenau ze swoimi pełnymi trucizny podejrzeniami? Dlatego też
chciała uprzedzić wujka o ewentualnych nieprzyjemnościach.
Z każdą chwilą, gdy układała sobie po kolei, co powinna zrobić i
dlaczego miała tak postąpić, jej kroki stawały się coraz cięższe. Czuła
się coraz bardziej zmęczona. Miała wrażenie, że świat wiruje wokół
niej. W ten sposób, sama nie wiedząc kiedy i jak, dotarła nad brzeg
rzeki. Przed sobą dostrzegła schodki z drewnianą poręczą, które
dochodziły do małej przystani jachtowej. Niepewnie złapała się
poręczy trzymając się jej mocno, starając się zapobiec upadkowi,
kręciło jej się bowiem w głowie i wszystko wirowało przed oczyma.
Ze zmęczeniem nieruchomo wpatrywała się w lustro wody. Nie
zauważyła nawet że postępował za nią nieznany mężczyzna. Zobaczył
ją przed chwilą i od tej pory przyglądał jej się dyskretnie. Jego
uwagę przykuwała jej urocza twarzyczka, na której rysował się
niezmierny ból, oraz smutny wyraz jej brązowych oczu.
Zatrzymał się w pobliżu Liany, która nie zwróciła na niego nawet
najmniejszej uwagi, i obserwował ją ukradkiem, udając, że przygląda
się błyszczącej tafli jeziora. Zauważył, że Liana kurczowo opiera się o
drewnianą poręcz. Dookoła było pusto, nie widać było nikogo. Tylko
daleko od brzegu pływały pojedyncze jachty i łodzie.
Obcy mężczyzna już zamierzał odejść, ale zatrzymał się z
wahaniem. Nieoczekiwanie wstąpiło w niego życie. Liana Reinold
poczuła nagły zawrót głowy, puściła poręcz i jej ręce zawisły w
próżni. Zachwiała się i byłaby spadła ze stromych schodów, gdyby nie
uchroniły jej silne, męskie ramiona. Obcy mężczyzna złapał ją w
ostatniej niemal chwili.
Mocne szarpnięcie, którego nie potrafił uniknąć, starając się ją
uchronić od upadku, sprawiło, że Liana otrząsnęła się z połowicznego
omdlenia i przyszła do siebie, odzyskując na powrót utracone siły.
Spojrzała na twarz nieznajomego smutnymi, pozbawionymi blasku
oczyma. Po chwili opanowała się, wyprostowała i niepewnie oparła
się o drewnianą poręcz.
— Przepraszam, lecz dostrzegłem, że traci pani równowagę i
chciałem zapobiec pani upadkowi — powiedział uprzejmie.
Oczy Liany zabłysły nieco jaśniej, straciły dziwny nieobecny
wyraz, w zamyśleniu, z rozmarzeniem, prawie z zachwytem, spojrzała
w oczy nieznajomego. Miał oczy wujka Joachima, tego samego
koloru, znamionujące szlachetność charakteru i tak samo ciepło
spoglądające na nią. Instynktownie wyczuła, że nie należał on do
mężczyzn szukających łatwych przygód.
— Bardzo panu dziękuję — powiedziała cicho.
— Czy mógłbym pani w czymś jeszcze pomóc? Bardzo proszę,
niech się pani nie krępuje, jestem do pani dyspozycji.
Liana wyprostowała się, chcąc sprawdzić czy ma wystarczająco
dużo sił, by stać, nie opierając się o poręcz. Wczorajsze i dzisiejsze
przejścia, nerwy, bezsenna noc i głód, nie jadła przecież nic od
wczorajszego obiadu, sprawiły, że czuła się niezwykle osłabiona.
Spojrzała na niego bezsilnie.
— Czy mogłabym pana prosić o przywołanie taksówki?
Chciałabym pojechać do domu — powiedziała cicho, zmieszana
swoją słabością.
— Oczywiście, z przyjemnością. Pozwoli jednak pani, że
zaprowadzę panią do najbliższej ławki, by nie zemdlała pani, gdy
udam się po taksówkę?
Powoli podprowadził ją do ławki i gdy usiadła, pośpieszył
zawołać taksówkę. Po paru minutach wrócił, podjeżdżając
zatrzymanym samochodem nie opodal alejki, przy której siedziała.
Troskliwie szedł u jej boku. Pomógł jej wsiąść do taksówki i usłyszał,
jak podaje kierowcy swój adres.
— Czy naprawdę mogę zostawić panią samą? Może siądę koło
kierowcy i odwiozę panią do domu?
Liana potrząsnęła przecząco głową.
— Nie, bardzo panu dziękuję za pomoc.
Wtedy uchylił kapelusz w pożegnalnym geście i odsunął się
samochodu. Ich oczy ponownie się spotkały i przyglądali się sobie
nawzajem, jakby chcieli dobrze zapamiętać swoje twarze.
Nieznajomy pozostał nieruchomo na ścieżce i spoglądał za
odjeżdżającym samochodem tak długo, aż nie zniknął mu z oczu za
zakrętem. Potem odszedł w przeciwnym kierunku. Po chwili
zatrzymał się przed sanatorium, położonym nie opodal jeziora. Chciał
tu odwiedzić jednego z przyjaciół, który niedawno spadł z konia,
czego wynikiem było niezwykle skomplikowane złamanie nogi. Przy
okazji pobytu w Berlinie chciał poświęcić poranek, by go znów
zobaczyć.
I akurat dzisiaj spotkał swoje przeznaczenie. Młoda kobieta
wywarła na nim niezapomniane wrażenie. Sądził jednak, że przeżycie
to już kończyło się bezpowrotnie. Nie był mężczyzną szukającym
przygód i nawet najbrzydszej kobiecie udzieliłby takiej samej
pomocy, nie tylko tej uroczej, pociągającej go dziewczynie.
Był przekonany, że jest ona jeszcze niedoświadczoną
dziewczyną, w jej sposobie zachowania coś tak czystego i
szlachetnego, że nie starał nawet zapamiętać podanego przez nią
adresu, by w ten starać się później w jakiś sposób do niej zbliżyć.
Również Liana myślała nieustannie o rycerskim wybawicielu,
którego oczy spoglądały na nią z wyrazem szczerego współczucia.
Udzielił jej natychmiastowej, naturalnej pomocy, która nie miała w
sobie nic niestosownego. W czasie jazdy do domu siedziała z
zamkniętymi oczami, starając się z całych sił zachować w pamięci
jego obraz.
Widziała go wyraźnie, jakby ciągle stał przed nią. Mógł mieć
niewiele ponad trzydzieści lat. Rysy jego twarzy wyrażały siłę i
energię. Jego jasne oczy silnie kontrastowały z opalenizną,
wskazującą, iż młody człowiek często przebywał na świeżym
powietrzu i słońcu.
Ledwie weszła do domu, ponownie naszła ją chwila słabości.
Zmusiła się wręcz do zjedzenia czegokolwiek. W lodówce w kuchni
znalazła wystarczająco dużo: zimne mięso, jajka, masło, chleb i
wszelkiego rodzaju konserwy. Przygotowała sobie z tego pożywny i
wzmacniający posiłek, do którego wypiła również lampkę wina. Nie
postąpiła zbyt mądrze wychodząc na spacer, nic uprzednio nie jedząc.
Gdy posprzątała po posiłku, udała się do salonu, chcąc dokładnie
przemyśleć, jak ma sformułować list do wujka Joachima i o czym mu
dokładnie napisać. Wszystkie pisane przez nią do tej pory listy
wysyłała na adres bankiera wuja Joachima, a on już wiedział, co z
nimi dalej zrobić.
Liana cieszyła się na myśl, że chyba po raz pierwszy jej list
dojdzie do niego nie przeczytany. Mogła napisać o wszystkim, co
leżało jej na sercu. Tak też chciała uczynić. A wyśle go dopiero
wtedy, gdy będzie gotowa opuścić jego dom. Najpierw musiała jednak
postanowić, co ma z sobą dalej począć.
Z westchnieniem ulgi pomyślała o majątku, jakim dysponuje, o
którym wujek Joachim poinformował ją dopiero w czasie swego
ostatniego pobytu. Nigdy nie miała pojęcia o właściwej roli i wartości
pieniędzy i o tym jak ogromną rolę odgrywają one w życiu człowieka.
Musiała się tego nauczyć dopiero teraz. Ułożenie sobie życia, przy
dziesięciu tysiącach marek rocznego dochodu, nie może być jednak aż
tak trudne.
Przede wszystkim miała jeszcze pieniądze w jednej z szuflad
biurka. Ubyło ich co prawda znacznie po wypłaceniu pensji pani
Bartels i służbie, sądziła jednak, że wystarczą na przeżycie paru
następnych tygodni.
Myślała o tym, w jaki sposób chciałaby urządzić sobie życie.
Najlepiej byłoby przygotować jakiś ogólny zarys, o którym mogłaby
powiadomić wuja. Nie było to jednak takie proste. Po rozpatrzeniu i
odrzuceniu paru pomysłów z westchnieniem sięgnęła po gazetę.
Przeglądała ją niemal mechanicznie, czytała parę linijek i ponownie
odwracała stronę.
W ten sposób dotarła do części zawierającej liczne ogłoszenia, co
wzbudziło wreszcie jej zainteresowanie. Przyłapała się jednak na tym,
że ich sens nie docierał do niej, mimo iż każde czytała kilkakrotnie.
Postarała się zatem skupić myśli i zmusiła do ponownego
przeczytania strony.
,,Poszukiwana młoda dama do towarzystwa dla panienki z
dobrego domu. Wymagane wykształcenie, uzdolnienia muzyczne i mile
usposobienie.
Stosunkowo
niskie
wynagrodzenie
zostanie
wynagrodzone przyjęciem do rodziny i pobytem w majątku,
znajdującym się w prześlicznej okolicy. Ewentualne zgłoszenia
prosimy kierować na skrytkę pocztową H. B 8. Kandydatki proszone
są o dołączenie zdjęcia i świadectw."
Liana jak zaczarowana wpatrywała się w ogłoszenie. Czy nie
byłoby najlepiej, gdyby rzeczywiście poszukała takiego miejsca
pracy, w którym spotkałaby się z serdecznością i życzliwością i
została przyjęta do rodziny, jak o tym zapewniano w ogłoszeniu?
Przed jego przeczytaniem zastanawiała się bowiem, czy nie
poszukać sobie miejsca w jakimś dobrym pensjonacie. Pamiętała, że
jedna z jej koleżanek mieszkała ze swoją ciotką w jednym z
genewskich pensjonatów. Liana odwiedziła ją parę razy i rozmawiała
z mieszkającymi tam kobietami. Gorąco zachwalały panujące tam
warunki.
Wiedziała, że chociaż był to bardzo elegancki pensjonat, to z
trudem, ale dałaby radę opłacać należność za utrzymanie.
Jednocześnie postanowiła odpowiedzieć na ogłoszenie z gazety.
Warto przecież spróbować, zobaczyć, czy uda jej się to miejsce
otrzymać, czy sprosta powierzonym jej zadaniom. Otrzymała bardzo
dobre wykształcenie i umiała o wiele więcej od swoich szkolnych
koleżanek, o czym z przyjaznym uśmiechem zapewniała ją pani
Schópfling. Jednak nie posiadała żadnych świadectw, poza jednym:
świadectwem ukończenia pensji dla dziewcząt. To jednakże było
doskonałe i spokojnie mogła je przesłać, razem ze swym zdjęciem.
Zdecydowana ostatecznie napisała:
Szanowna Pani!
W odpowiedzi na Pani ogłoszenie ośmielam się zgłosić moją
kandydaturę na opisane przez Panią miejsce. Mam nie skończone
dwadzieścia jeden lat, jestem sierotą, rozporządzam niewielkim
majątkiem, co pozwala mi zrezygnować z wysokich zarobków.
Siedem lat przebywałam na pensji dla dziewcząt prowadzonej
przez panią Schópfling w Genewie. Mówię płynnie po angielsku i
francusku, śpiewam igram na fortepianie. Mam nadzieję, że i pod
innymi względami udałoby mi się zadowolić Pani wymagania.
Ponieważ jednak jak dotąd nigdy jeszcze nie pracowałam, nie
mogę przedstawić Pani moich referencji, wykazać się mogę jedynie
świadectwem ukończenia szkoły, wspomnianej już przeze mnie pensji
dla dziewcząt. Ponieważ jestem sierotą, bardzo zależy mi na tym, by
znaleźć rodzinę. Dołączam też moją fotografię. Proszę o przesłanie
odpowiedzi na niżej podany adres i polecam się na przyszłość.
Z poważaniem
Liana Reinhold
Potem dołączyła adres pensjonatu „Wesemann", w którym
zamierzała się zatrzymać. Z westchnieniem ulgi przeczytała list raz
jeszcze. Potem napisała do hrabiego Rastenau:
Mój kochany, najdroższy Wujku Joachimie!
Dzisiaj Twoja mała Liana przychodzi do Ciebie z naprawdę
ciężkim sercem. Od chwili, w której mnie opuściłeś, tak wiele zmieniło
się w moim życiu, że świat wygląda teraz zupełnie inaczej.
Chciałabym na samym początku napisać o najgorszym, co się stało.
Gdy otrzymasz ten list, nie będzie mnie już w domu, który z
prawdziwie ojcowską miłością dla mnie wynająłeś.
Muszę ci napisać, jak do tego doszło, chociaż, możesz mi wierzyć,
przychodzi mi to z trudem. Gdybym jednak to przemilczała, co
uczyniłabym chętnie, nie chcąc Cię denerwować, mogłoby to mieć
bardzo przykre dla Ciebie konsekwencje.
Napełniła mnie grozą i przerażeniem groźba pani Bartels, że
może podjąć pewne kroki. Dlatego chciałabym Cię na wszelki
wypadek uprzedzić. Chciałabym opisać to jak najkrócej, ponieważ to,
co zaszło jest tak obrzydliwe i straszne, że do tej pory na samo
wspomnienie czuję się jak sparaliżowana.
Wczoraj pani Bartels oznajmiła mi, że postanowiła dzisiaj rano
opuścić dom, po czym zaczęła rozwodzić się na temat mojego
prowadzenia się. To, co sugerowała na temat stosunków między nami,
Tobą i mną, jest tak obrzydliwe, że nie chcę Ci tego nawet powtarzać.
Tylko o jednym muszę Ci wspomnieć... nazwala mnie Twoją kochanką.
Pokazałam jej drzwi i kazałam natychmiast opuścić dom. Wtedy
zagroziła mi, że powiadomi Twoją żonę o swych bezwstydnych
podejrzeniach, które ośmieliła się wypowiedzieć mi prosto w twarz,
patrząc mi w oczy. Spokój i szczęście Twojego małżeństwa zostały
zagrożone i ja, chociaż niewinna, jestem tego powodem. Nie
wybaczyłabym sobie nigdy, gdybyś otrzymał taką zapłatę za dobro,
które mnie, sierocie, wyświadczyłeś, niczym najbardziej troskliwy
ojciec.
Pani Bartels nie zadowoliła się jednakże moim upokorzeniem.
Udało jej się podburzyć przeciwko mnie obydwie służące tak, że
poprosiły o zwolnienie, wyjaśniając to tym, że nie mogą dłużej
pracować w ,,takim" domu. Odeszły wczoraj wieczorem, pani Bartels
zaś dzisiaj rano. Teraz jestem sama w domu.
Początkowo czułam się strasznie, kochany wujku Joachimie.
Teraz jednak uspokoiłam się wreszcie i opanowałam na tyle, że udało
mi się odzyskać jasność myśli. Jedno zrozumiałam: muszę opuścić
dom, który dla mnie w swej niezmierzonej dobroci. Nie mogę dopuścić
do tego, wujku Joachimie, by inni ludzie nabrali podobnie
obrzydliwych myśli w stosunku do nas.
Dlatego nie powinniśmy się już nigdy więcej spotykać. Tak musi
się stać, chociaż wiem, mój ukochany, zastępczy ojcze, ile bólu sprawi
Ci moja decyzja. Już po tym, jak powiedziałeś mi, że masz własną
rodzinę, poczułam, iż utraciłam prawa do Twojej miłości. Nasze
wzajemne stosunki nigdy nie byłyby już takie jak dawniej, zwłaszcza
po niesprawiedliwym i niegodnym ataku pani Bartels.
Mam nadzieję, że nie będziesz się na mnie gniewał z tego
powodu, iż postanowiłam wziąć mój los we własne ręce? Nie
powinieneś też pomagać mi materialnie. Wszystko sobie dobrze
przemyślałam, znajdę sobie posadę u jednej z rodzin, których córki
potrzebują damy do towarzystwa, albo zajmę się opieką jakiejś
staruszki. Wiem, że na pewno pochwalisz moje zamiary, prawda?
Odpowiedziałam już na jedno z ogłoszeń w gazecie.
Wiem, że najchętniej przyszedłbyś mi teraz z pomocą. Nie
powinieneś tego jednak czynić. Dlatego nie powiem Ci nawet, gdzie
mógłbyś mnie odnaleźć. Nie martw się o mnie, postępuję z rozwagą i
rozmysłem. Zatrzymaj w sercu wspomnienie o Twojej maleńkiej
Lianie, zostaw tam dla mnie choć malutkie miejsce, obok Twojej
własnej córki.
Jak tylko spakuję moje rzeczy, udam się do jednego z
pensjonatów, który jest mi dość dobrze znany i zostanę tam, dopóki
nie otrzymam gdzieś stałej posady. Regularnie będę Ci dawała znać o
sobie. Obiecuję Ci to, by Cię choć trochę uspokoić. Mam jeszcze około
stu marek, potem otrzymam odsetki od mojego majątku. Jak to dobrze,
że mi to umożliwiłeś!
Proszę napisz do mnie jak najszybciej, czy jesteś zadowolony ze
mnie i mojej decyzji i czy zechcesz jeszcze wspominać o mnie z Twą
zwykłą ojcowską miłością i dobrocią. Wysyłaj swoje listy na poste
restante Berlin West 50, na moje nazwisko.
Dałby Bóg, byś został wynagrodzony za swój piękny czyn wobec
córce po Twym najlepszym przyjacielu, której starałeś się zastąpić
ojca. Może kiedyś tak szczęśliwie się złoży, że będziemy mogli się
jeszcze zobaczyć. Nigdy nie zapomnę, jak wiele Ci zawdzięczam.
Z miłością i poważaniem
Twoja Liana
Po napisaniu tego listu Liana odetchnęła z ulgą. Zrobiło się jej
lżej na sercu, gdy przelała na papier swoje troski i zmartwienia.
Ukryła twarz w dłoniach i długo płakała. Gdy zabrakło jej łez,
podniosła się i ze zdecydowaniem zaczęła pakować swoje rzeczy.
Między nimi leżała jedna z najnowszych fotografii wujka Joachima.
Gdy jej spojrzenie padło na jego twarz, przypomniał jej się znów
nieznajomy, młody mężczyzna., który dzisiejszego poranka z taką
troskliwością udzielił jej pomocy. Przyglądał się jej z identycznym
wyrazem twarzy, jak zawsze czynił to wujek Joachim: ciepło,
serdecznie i ze współczuciem.
Pokręciła głową z niezadowoleniem. Cóż ją obchodził ten obcy
człowiek, który jedynie raz przelotnie wkroczył w jej życie i którego
niewątpliwie już nigdy nie spotka?
Układała rzeczy systematycznie, jedną po drugiej. Na szczęście
miała w domu duży kufer podróżny. Po zapakowaniu wszystkich
rzeczy poczuła się prawdziwie zmęczona i ponownie głodna. Poszła
więc do kuchni, przygotowała sobie kolację, do której postanowiła
wypić filiżankę aromatycznej herbaty.
Gdy tak siedziała samotnie w jadalni, ponownie opanowały ją
smutek i żałość. Starała się z nimi walczyć, samotność jednak
niezwykle ją przytłaczała. Tak wyobcowana czuła się tylko jeden
jedyny raz w swym krótkim życiu: pierwsze święta Bożego
Narodzenia w tym domu spędziła w podobnej, męczącej atmosferze.
Wujek Joachim napisał jej wtedy, że jego interesy nie pozwolą mu
przyjechać do niej, by wraz z nią cieszyć się Gwiazdką. Przesłał jej
jednak wspaniałe prezenty, w związku z czym Liana pięknie
przyozdobiła choinkę i pod nią złożyła jego podarunki.
Pani Bartels jednakże, wbrew oczekiwaniom dziewczyny, zaraz
po otrzymaniu prezentu udała się do swego pokoju, Liana natomiast
pozostała samotnie przy choince niczym biedne, osierocone dziecko.
Z tęsknotą myślała o wujku Joachimie.
Teraz wiedziała już, że i tamte święta, jak wiele innych, spędził
on u boku swojej szczęśliwej rodźmy. Próbowała go sobie wyobrazić,
jak zasiada teraz w zamku Rastenau, otoczony przez żonę i kochającą
go córkę. Być może i on je właśnie kolację. Pod wpływem takich
myśli łzy ponownie napłynęły jej do oczu.
Podniosła się więc gwałtownie i poszła do kuchni pozmywać
naczynia. Bardzo ostrożnie, nie miała bowiem w tym wprawy,
doprowadziła wszystko do porządku. Mieszkanie musiało zostać
gruntownie posprzątane. Zamierzała przecież jutro opuścić je na
zawsze.
Zanim zasnęła, jej myśli znów powróciły do młodego
nieznajomego. Podobnie następnego ranka, przy śniadaniu pojawiło
się wspomnienie. Jego opalona, bardzo charakterystyczna twarz
budziła zaufanie. Wydawało się jej, że to los zesłał jej tego
sympatycznego mężczyznę, by pocieszył ją w chwili słabości.
Przeznaczenie skrzyżowało ich drogi, by udowodnić Lianie, że dobrzy
ludzie istnieją jeszcze na tym świecie.
Po śniadaniu opuściła dom i udała się do pensjonatu
„Wesemann". Mieścił się on w olbrzymim, starym domu w zachodniej
części miasta. Do drzwi wejściowych prowadziły marmurowe schody,
pokryte czerwonym chodnikiem na podwyższony parter, na którym
znajdował się pensjonat. Liana zadzwoniła do drzwi i po niedługiej
chwili otworzyła jej sympatyczna pokojówka, ubrana w schludny,
biały fartuszek.
— Chciałabym porozmawiać z panią Wesemann — powiedziała
niepewnie Liana.
— Proszę usiąść i chwilę zaczekać. Obecnie pani Wesemann jest
zajęta.
Liana wygodnie usiadła na krześle i zamknęła oczy. Z korytarza,
wiodącego na prawo od drzwi wejściowych, dobiegł do jej uszu szmer
delikatnie otwieranych drzwi. Liana sądziła, że nadchodzi pani
Wesemann.
W następnej chwili jednak drgnęła zaskoczona. To nie pani
Wesemann nadchodziła, lecz zbliżał się ku niej młody nieznajomy,
który wczoraj udzielił jej pomocy. I on ją od razu rozpoznał.
Przyglądał się Lianie ze zdziwieniem i zauważył, że jej policzki
okryły się ledwo zauważalnym rumieńcem.
Wahał się przez chwilę, nie należał bowiem do mężczyzn, którzy
bezwstydnie wykorzystaliby podobny przypadek, tym bardziej, iż nie
wiedział, czy owo spotkanie sprawiło nieznajomej równie dużą
radość, jak jemu. Nie potrafił podjąć decyzji i stał niezdecydowany,
gdy drzwi ponownie się otworzyły. Wtedy postanowił przywitać ją,
ściągając z głowy kapelusz i kłaniając się głęboko.
Liana podziękowała skinieniem głowy. Ponownie pojawiła się
pokojówka, do której zwrócił się z pytaniem:
— Czy nadeszła dla mnie jakaś poczta?
— Nie, listonosza jeszcze nie było.
— Jeżeli ktoś pytałby o mnie, proszę go powiadomić, że
najprawdopodobniej nie wrócę aż do wieczora.
Pokojówka otworzyła mu uprzejmie drzwi, po czym zwróciła się
do Liany.
— Pani dyrektor kazała panią poprosić, panienko.
Nieznajomy dosłyszał jeszcze jej słowa. Przez chwile stał
niezdecydowany na schodach. Wydało mu się dziwne, że los
ponownie skrzyżował ich drogi, jego i tej pięknej, młodej dziewczyny,
o której od wczorajszego poranka myślał nieustannie. „Przypadek czy
zrządzenie losu?" — pytał samego siebie.
Zły na siebie zbiegł po schodach i wyszedł z domu. Jego kroki,
im bardziej się oddalał od pensjonatu, stawały się coraz wolniejsze.
Na kolejnym rogu ulicy zatrzymał się i stał tam dopóty, dopóki młoda
kobieta, która wywarła na nim tak głębokie wrażenie, nie wyszła z
domu. Dopiero gdy zobaczył, że zatrzymuje przejeżdżającą akurat
taksówkę i odjeżdża, zapalił silnik samochodu i odjechał.
Liana była równie poruszona ponownym spotkaniem. Wszystko
świadczyło o tym, że nieznajomy mieszkał w pensjonacie pani
Wesemann. „Czy jeszcze go kiedyś zobaczę?" — myślała
niespokojnie.
Pani Wesemann, skromna i sympatyczna kobieta, która potrafiła
rozpoznać charakter ludzi od pierwszego spojrzenia jasnych, mądrych
oczu, zaprosiła Lianę do pokoju uprzejmie i niemal przyjacielsko.
— Czym mogę pani służyć?
— Chciałabym przez pewien czas u pani zamieszkać. Moja
przyjaciółka, panna von Schlicht, wychwalała wspaniałe warunki
panujące w pani pensjonacie. Czy znalazłaby pani wolny pokój dla
mnie?
Szybko doszły do porozumienia, tym bardziej że akurat zwolnił
się jeden z pokoi. Liana pojechała zatem do swego dotychczasowego
mieszkania. Tam poprosiła portiera, by pomógł jej znieść na dół kufer
i pozostałe bagaże, a ponieważ ofiarowała mu sowity napiwek, bardzo
starannie i szybko wykonał powierzone mu zadanie.
Liana raz jeszcze przeszła przez pokoje, rozglądając się
troskliwie, czy wszystko jest w porządku, pogłaskała ze smutkiem i
czułością poręcze, po czym szybko wybiegła, zamknęła drzwi i
przekazała klucze portierowi.
— Wyjeżdżam na dłuższy czas. Bardzo proszę, niech pan strzeże
klucza do chwili, gdy mój wujek przyjedzie, by go odebrać —
powiedziała.
Mówiąc to, dokładnie obserwowała twarz portiera i jego
małżonki. Nie wiedziała przecież, czy i do nich dotarły obrzydliwe
podejrzenia pani Bartels. Nie wyglądało jednak na to, że do tego
doszło; oboje zachowywali się wobec niej przyjaźnie, podziękowali za
wysoki napiwek i odprowadzili do samochodu.
Liana odetchnęła z ulgą, jak gdyby uwolniła się od
przygniatającego ją ciężaru. Po raz pierwszy w życiu poznała smak
porażki. Musiała uciekać przed opinią publiczną. Spojrzała w górę, na
okna, za którymi znalazła wreszcie własne mieszkanie, własny dom.
Niestety jedynie na rok. Teraz ponownie nie miała się gdzie podziać,
nie miała niczego i nikogo, kogo mogłaby kochać i dla kogo mogłaby
żyć. Dokąd teraz rzuci ją przeznaczenie?
Liana szybko urządziła sobie pokój w pensjonacie, w którym
miała się zatrzymać przez najbliższy czas. Nie rozpakowywała nawet
dużej walizki. Wszystko, co było jej niezbędne do życia, miała
przecież spakowane osobno w dwóch małych walizkach. Postanowiła
teraz poczekać na odpowiedź wujka Joachima.
W pensjonacie pani Wesemann obiad był o pierwszej po
południu. Liana została wprowadzona do jadalni przez samą
dyrektorkę. W przelocie usłyszała, jak zwraca się ona do pokojówki:
— Pan Greifenberg dzwonił z zawiadomieniem, że zje dzisiaj z
nami obiad. Proszę przygotować dla niego miejsce.
Liana pytała samą siebie, czy ów tajemniczy pan Greifenberg nie
jest przez przypadek jej młodym nieznajomym, którego widziała
dzisiejszego poranka w holu.
Greifenberg przebywał w pensjonacie, gdyż przyjechał na
dłuższy czas do Berlina. Posiłki spożywał jednak zazwyczaj w jednej
z licznych restauracji w centrum miasta. Również dzisiaj chciał tak
uczynić,
co
zapowiedział
pokojówce.
Jednakże
ustawiczne
wspomnienie pięknej i pełnej słodyczy twarzy nieznajomej
dziewczyny nie pozwoliło mu pozostać z dala od pensjonatu. Z tego
też powodu odwołał spotkanie z przyjaciółmi.
Nie dawało mu to spokoju, musiał się wreszcie dowiedzieć, kim
jest piękna i tajemnicza nieznajoma i co robi w pensjonacie pani
Wesemann. Dlatego też zawiadomił telefonicznie, że tym razem nie
będzie jadł na mieście, lecz zje obiad z innymi gośćmi.
Zanim jednak do tego doszło, zaczął się złościć na samego siebie.
Dlaczego tak go przyciąga perspektywa bliższego poznania młodej
kobiety? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie, niemniej
jednak punktualnie o godzinie pierwszej zasiadł przy stole w jadalni
pensjonatu „Wesemann".
I teraz szczęście mu sprzyjało. W pensjonacie panował miły
zwyczaj, iż nowo przybyli goście zajmowali miejsce na końcu stołu,
po prawej i lewej ręce pani Wesemann. W ten sposób miała ona
możliwość zapoznania nowicjuszy z ich sąsiadami i pośredniczyła,
jeżeli tego sobie życzono, w rozmowach.
Liana Reinold i Greifenberg byli ostatnimi gośćmi, którzy zgłosili
się do pani Wesemann. Dlatego też zostali posadzeni naprzeciw
siebie. Dzięki temu Greifenberg dowiedział się wreszcie, że jego
przepiękna nieznajoma, która przy tym, trzecim już spotkaniu,
zaczerwieniła się jeszcze mocniej, nazywała się Reinold.
Gdy tylko zauważył, że ich sąsiedzi pogrążyli się w interesującej
rozmowie, zwrócił się do niej półgłosem:
— Nie wiedziałem, czy przypomina sobie jeszcze pani o naszym
wczorajszym spotkaniu i dlatego też nie chciałem o nim wspominać.
Proszę mi jednak wybaczyć, jeśli zachowałem się niezręcznie.
— Pamiętam o troskliwej pomocy, której mi pan udzielił i
nieprędko ją zapomnę. Bardzo się cieszę, że mam okazję jeszcze raz
panu z całego serca podziękować.
— Niestety nie mogłem zbyt wiele dla pani uczynić. Mam
nadzieję, że przezwyciężyła pani całkowicie wczorajszą słabość.
— To było tylko chwilowe omdlenie — powiedziała starając się,
by jej głos brzmiał pewnie. Nie umknęło jednak jego uwagi, że rysy
jej twarzy ponownie ściągnęły się w znanym już od wczoraj grymasie
bólu.
Miał wielką ochotę dowiedzieć się, jakie zmartwienia tak
przygniatają jej serce, był jednak zbyt taktowny, by wspomnieć o tym
choć słowo. Pragnął zwrócić jej myśli w inną stronę, zapytał, czy zna
dobrze Berlin. Zaczęli teraz rozmawiać o berlińskich teatrach i
koncertach, które się tu odbywały; w ich oczach dostrzec można było
coraz cieplejsze błyski, wiedzieli bowiem, że ich przypadkowa, jak
dotąd, znajomość zaczyna się umacniać.
Liana ukradkiem obserwowała jego twarz. Przypominał jej
ukochanego wujka Joachima. Podobieństwo uwidaczniało się nie
tylko w oczach, jak do tej pory sądziła, lecz również w rysach twarzy.
Najdziwniejsze wydawało się jej jednak to, że na czole Greifenberga,
w chwilach gdy je marszczył, tworzyła się ta sama trójkątna bruzda,
co na czole wujka Joachima.
„Wujek Joachim!" — pomyślała. — „Cóż powie, gdy przeczyta
jej list, kiedy jej odpisze i czy w ogóle odpisze?"
Po obiedzie podano kawę. Panowie udali się do przyległego
pokoju, by zapalić papierosa. Niektórzy poderwali się, by wyjść do
centrum — byli przecież w Berlinie, żeby zobaczyć coś nowego,
czego nie mają w swoich okolicach.
Detlev Greifenberg powinien był wyjść, musiał się bowiem
spotkać ze swymi przyjaciółmi. Jednak mimo świadomości, iż nie ma
zbyt wiele czasu, pozostał przy Lianie, chcąc dotrzymać jej
towarzystwa przy poobiedniej kawie. Gdy ją skończyła, udała się do
swego pokoju. Wtedy dopiero oddalił się i postanowił unikać w
przyszłości ponownego z nią spotkania. „Będzie lepiej i dla niej, i dla
mnie, jeżeli już się nie spotkamy. Czar jej oczu jest prawdziwie
niebezpieczny, jeszcze chwila, a nie będę mógł się od niego uwolnić"
— myślał zaniepokojony.
Następnego dnia jednakże ponownie zasiadł przy stole
naprzeciwko niej. Również Liana zbyt często spoglądała w jego oczy,
by zachować dotychczasowy spokój serca. Następnego dnia ich
rozmowa nabrała jeszcze cieplejszych tonów. I trzeciego dnia, gdy
Greifenberg ponownie siadł przy stole, wbrew swemu rozsądkowi,
rozmawiali ze sobą z ożywieniem, jak dwoje dobrych przyjaciół.
Wreszcie nadszedł dzień czwarty. Detlev Greifenberg ponownie
zjawił się na obiedzie. Złożył sam sobie gorącą obietnicę, że jest to
ostatni dzień, gdy pozwala sobie na tak karygodną słabość i ulega
pokusie zobaczenia Liany Reinold, która roztacza nad nim
niewytłumaczalną moc. Uważał, że stanowi ona dla niego zagrożenie,
z przyjemnością jednak poddał się raz jeszcze jej urokowi. Nie
spuszczał przy tym oczu z jej prześlicznej twarzyczki.
Po obiedzie zbliżył się do niej.
— Pozwoli pani, że się z panią ostatecznie pożegnam. Dziś po
południu wyjeżdżam z Berlina.
Liana lekko, prawie niezauważalnie pobladła. Poza tym nic nie
zdradzało, co poczuła po usłyszeniu tej informacji. Uprzednio mówił
jej, że zamierza pozostać jeszcze trzy, cztery dni w stolicy. Musiał
zatem zmienić plany.
— A więc opuszcza nas pan już dzisiaj, panie Greifenberg?
— Tak, otrzymałem telegram, w którym jestem pilnie wzywany
— powiedział gwałtownie.
— Życzę panu w takim razie szczęśliwej podróży.
Podała mu rękę na pożegnanie, którą on uchwycił i podniósł do
ust.
— Bardzo pani dziękuję. Cieszę się, że panią spotkałem i
mogłem dotrzymać pani towarzystwa. Ciekaw jestem, czy drogi
naszego życia kiedykolwiek się jeszcze przetną.
— Jeśli los tak zechce, panie Greifenberg — odpowiedziała
cicho, prawie niedosłyszalnie.
— Wierzy pani w przeznaczenie i niezmienność losu?
— Czasami odnoszę wrażenie, że całe nasze życie i jego tok
zapisane są w jakiejś księdze przeznaczenia.
— Życzę pani w takim razie, by pani los ukazywał pani zawsze
uśmiechnięte i szczęśliwe oblicze.
— I ja tego panu życzę.
Jeszcze raz uścisnął jej dłoń.
— Nigdy pani nie zapomnę. Do widzenia! — powiedział szybko,
gdyż głos zdawał się odmawiać mu posłuszeństwa. Po chwilki oddalił
się w pośpiechu.
Gdy znalazł się już w pokoju, gwałtownie zaczął paktować swoje
rzeczy do walizki. Chcąc oszukać samego siebie, zaczął wesoło
pogwizdywać. Gdy jednak przygotował już bagaże i zamknął ostatnią
walizkę, gwizdanie zamarło na jego wargach. Z ponuro
zmarszczonym czołem podszedł do okna. Nieruchomo wpatrywał się
przed siebie, a jego usta bezwiednie, bez udziału jego świadomości
wypowiedziały to, co czuł w głębi serca:
— Spogląda się na siebie, poznaje się siebie nawzajem, a gdy się
pokocha, nadchodzi chwila rozstania.
Słowa te dotarły do jego świadomości, gdy już zostały
wypowiedziane z wściekłością zaczął krążyć po pokoju. Pospiesz się
wreszcie, mój drogi Detlevie, byś odzyskał jasność myśli i zwykły ci
rozsądek. W przeciwnym razie zwariujesz. I to z tak głupiego
powodu? Ta dziewczyna nie jest dla ciebie, a rozumny człowiek nie
powinien sięgać po rzeczy, które nie leżą w zasięgu jego możliwości.
Koniec i kropka!
Przelotne spojrzenie na zegarek uświadomiło mu, że nadszedł już
najwyższy czas opuścić pensjonat pani Wesemann. W kilka minut
później, mocno zagryzając usta, zbiegł po schodach. Nie mógł się
jednak powstrzymać i spojrzał w górę na okna. Na szczęście jednak
nie dostrzegł złotowłosej dziewczęcej głowy, ukrytej wstydliwie za
zasłoną, skierowanej w stronę ulicy, na której miał się pojawić.
Liana Reinold chciała rzucić jeszcze ostatnie, pożegnalne
spojrzenie na człowieka, który sprawił, że jej serce po raz pierwszy
mocniej zabiło. W jej duszy rozbrzmiewały jeszcze jego ostatnie
słowa: „Nigdy pani nie zapomnę." I jej się to nigdy nie uda, była tego
pewna. Wydawało jej się, że uczucie to wzbogaciło jej życie, nadając
mu inną treść i sens.
Zamek Rastenau położony był w przepięknej okolicy, na
wzniesieniu górującym nad pozostałymi ziemiami. Początkowo
zamek był jedynie niewielką warownią. Jednakże z kolejnych panów
na Rastenau powiększał swoją rodową rezydencję, przebudowując i
rozbudowując ją. W ten też sposób po upływie kilku wieków
niewielka warownia przekształciła się w okazały, nie wznoszący się
nad pozostałymi ziemiami zamek.
W otoczeniu pięknej przyrody sprawiał niezwykle malownicze
wrażenie, choć nie rościł sobie żadnych praw do jakiegoś konkretnego
stylu architektonicznego, do czego przyczyniły się niezaprzeczalnie
wspomniane liczne przebudowy.
Rastenauowie zaliczali się do tych nielicznych rodów
szlacheckich, którym na przełomie ostatnich wieków nie tylko udało
się utrzymać swe liczne dobra i majątki, lecz zdołali je jeszcze
znacznie powiększyć. Do hrabstwa Rastenau zostały dołączone
znaczne obszary ziemskie. Posiadłość nie została podzielona, jak to
się stało z większością innych dóbr szlacheckich. Całość majątku
dziedziczyli przeważnie pierworodni synowie. Jednak podczas, gdy
majątek i dobra nie uległy upadkowi, wymierał ród Rastenau.
Hrabia Joachim nie miał syna, któremu mógłby przekazać
dziedzictwo, żona urodziła mu jedynie córkę. Poza nim żył już tylko
jeden jedyny Rastenau, jego siostrzeniec. On zostać miał, po śmierci
hrabiego Joachima, panem na Rastenau. Liczył sobie trzydzieści trzy
lata i od dwunastego roku życia był sierotą. Hrabia Joachim przyjął go
do swej rodziny i wychowywał wraz z córką Stefanią.
Steffi, jako dziecko, najchętniej bawiła się z dziećmi ogrodnika,
czterema potężnymi, silnymi blondynami. Biegała z nimi po górze
zamkowej, po ogrodzie, wspinała się na mury, drzewa i wszelakiego
rodzaju ogrodzenia. Kłóciła się z nimi, potem ponownie się godziła i
jeszcze dzisiaj, gdy była już prawie dorosła, chętnie przebywała w ich
towarzystwie. Hrabianka Steffi, mimo swych szesnastu lat,
zachowywała się z dziecinną beztroską.
I dzisiaj siedziała znowu na olbrzymiej czereśni, rosnącej nie
opodal zamkowych murów. To było jej ulubione miejsce, stąd
bowiem roztaczał się przepiękny widok na leżące poniżej ziemie,
mogła też spoglądać na szeroką drogę podjazdową, wiodącą w górę
do samego zamku. To też było jej głównym celem. Kiedyś bowiem tą
drogą musiało coś nadjechać — może szczęście, może książę z bajki,
a może... Jan Wachau, jej najlepszy przyjaciel, z którym od dawna
prowadziła wojnę podjazdową, a który odwiedzał ją stosunkowo
często i nie był jej tak całkiem obojętny.
Dzisiaj jednak nie mogła oczekiwać jego wizyty, od kilku
tygodni leżał bowiem w szpitalu, przykuty do łóżka, czego powodem
było skomplikowane złamanie nogi. Mimo to siedziała na czereśni
niespokojnie czegoś oczekując.
Pod
drzewem
siedziała
panna
Malwina
Riickauf,
wychowawczyni Steffi. Dlatego też hrabianka preferowała miejsce na
górze, wiedziała bowiem, że jej wychowawczyni nie będzie jej tam
prześladować. Zdawała sobie jednak sprawę, że zostanie za to
ukarana, gdyż panna Malwina nie uważała za stosowne, by
dorastająca panienka wspinała się na drzewa. Steffi miała jednak inne
poglądy na ten temat.
Siedząca pod drzewem panna Riickauf podniesionym głosem
czytała
swej
podopiecznej
biografię
Lessinga.
Hrabianka
przysłuchiwała jej się niespokojnie, bez należnego skupienia. Po
chwili krzyknęła, spuszczając głowę:
— Moja kochana Malwino, dlaczegóż pani tak krzyczy? Zmęczy
się pani tylko. Niepotrzebnie się pani wysila, czytając mi tę nudną do
granic wytrzymałości biografię świętego Klopstocka.
— Czytam pani biografię Lessinga, hrabianko!
— Tak? Cóż, może wreszcie ustalimy jedną, bardzo ważną rzecz.
Nie mam czasu ani ochoty, by zajmować się podobnymi bzdurami.
Muszę obserwować drogę, gdzie przed wieloma wiekami moi
przodkowie uprawiali, przynoszący wprawdzie ogromne korzyści, ale
niezwykle trudny zawód rozbójników.
— Cóż za niesłychane rzeczy panienka opowiada, hrabianko! —
zawołała wyprowadzona z równowagi panna Riickauf.
— Zgadzam się z panią. I ja sądzę, że było niesłychanie
nieuprzejme ze strony moich przodków, że zakłócali spokój tej
pięknej okolicy swoimi zbójeckimi napadami.
— Natomiast ja uważam, że na naganę zasługuje pani nieuwaga
w czasie zajęć.
— Ach, droga Malwino, nie obchodzi mnie, kiedy żył i cierpiał
stary Klopstock czy jakiś tam Lessing. I tak nic to nie zmieni w moim
życiu.
— Musi panienka jednak znać najważniejsze fakty z życia
naszych najsłynniejszych klasyków.
— Najważniejsze jest, bym znała przynajmniej ich dzieła. Moje
wykształcenie i tak nigdy nie będzie doskonałe, zawsze będzie
wykazywało pewne braki. „Dzięki Bogu!" — jak stwierdził Jan
Wachau.
— Pan baron nie powinien umacniać jeszcze w pani wrodzonej
chyba niechęci do nauki. Braki w pani wykształceniu są niestety
ogromne.
— Malwinko, nie gniewaj się tak strasznie na mnie. „Złość
piękności szkodzi", stanie się pani stara i brzydka. I co powiedziałby
na to nasz młody pastor? Wie pani niewątpliwie, że szuka on żony i ja
już się o to postaram, by wreszcie przejrzał na oczy i dostrzegł, że jest
pani dla niego stworzona i powinien panią wprowadzić na plebanię
jako swoją żonę. On jest czasami tak nieśmiały, że trzeba energicznie
działać za niego. Dobrze się pani czuje?
Panna Ruckauf nerwowo przewracała kartki trzymanej w ręku
książki.
— Hrabianko Steffi, czasami nie zdaje sobie panienka sprawy z
tego, co plecie.
— Ależ nie, zdaję sobie doskonale sprawę. Niech pani odłoży
teraz książkę na bok i pozwoli odpocząć swojemu nadwyrężonemu
długim mówieniem gardłu.
— Mam jednak obowiązek nauczenia panienki czegokolwiek. W
tej chwili powinnyśmy się uczyć historii literatury.
Steffi postanowiła opuścić swe miejsce na drzewie. Osunęła się,
puszczając gałąź. Przez chwilę wydawało się, że zawisła między
niebem a ziemią. Jej szczupłe nogi bujały przez chwilę tuż przed
oczami wystraszonej wychowawczyni, w końcu z wdziękiem opadła
na ziemię.
— Malwinko, ziemia ponownie odzyskała swoją mieszkankę!
— krzyknęła całując zdenerwowaną pannę Ruckauf w zaczerwieniony
lekko policzek.
— Cóż za trzpiotka z panienki! — westchnęła wychowawczyni z
udawaną złością, w rzeczywistości bowiem nie potrafiła długo
gniewać się na swoją podopieczną. Po chwili wahania zamknęła
książkę.
Steffi spojrzała na zegarek.
— Drogi Boże, Malwinko! Teraz naprawdę musimy się spieszyć.
Nadeszła wreszcie pora posiłku! „Jedzenie jest wspaniałym
przeżyciem" — tak mówi zawsze Jan Wachau.
— Młodej panience jednakże nie przystoją podobne stwierdzenia.
— Precz z przestarzałymi konwenansami, kochana Malwinko! —
stwierdziła Steffi, po czym ceremonialnie skłoniła się przed
opiekunką. — Mam zaszczyt zaprosić panią na śniadanie. Mama i tata
z pewnością nas oczekują. Już najwyższy czas! — powiedziała
poważnie.
Joachim Rastenau siedział z żoną na tarasie zamkowym. Tam też
nakryto do stołu, by zjeść posiłek w blasku słońca. Hrabina była
sympatyczną kobietą, liczącą około czterdziestu lat. Ubierała się
gustownie, jej ruchy pełne były godności. Miała gęste ciemne włosy i
świeżą, zdrową cerę. Jej ciemne oczy przypominały barwą i kształtem
oczy córki, nie było w nich jednak wyrazu zuchwałości i radości, lecz
powaga i roztropność, jakie przystoją dorosłej kobiecie.
— Czy słyszysz naszego kochanego skowronka, Stefanio? —
zapytał uśmiechając się z rozrzewnieniem hrabia Joachim, gdy
dobiegły do ich uszu słowa piosenki śpiewanej dźwięcznym głosem
przez Steffi.
— Nawet gdy się nie widzi naszej kochanej trzpiotki, zawsze
można ją usłyszeć. Steffi jest tak żywa, że napełnia sobą cały zamek.
— Strasznie się cieszę, Stefanio, że pozostawiasz jej tyle
swobody!
— W człowieku można zabić jego najlepsze cechy, próbując
dopasować go do ogólnie przyjętych szablonów. Przekonały mnie o
tym własne doświadczenia. Po co więc wprowadzać bezmyślną,
salonową tresurę? Samo życie oszlifuje jej bardzo żywy temperament.
— Jest przecież twoją córką, Stefanio — powiedział hrabia ciepło
i serdecznie.
Zaraz po ślubie stosunki między nimi nie układały się najlepiej.
Byli sobie obojętni. Po pewnym czasie jednak zdziwili się,
odkrywszy, że nie najlepsze pożycie przekształciło się w harmonijny i
szczęśliwy związek. Polegał on na wzajemnym zrozumieniu i
zaufaniu, a pojawienie się na świecie wspólnego dziecka zbliżyło ich
jeszcze bardziej.
Pożycie małżeńskie było szczęśliwe, bez sprzeczek i
niepotrzebnych kłótni. Być może powodem był właśnie fakt, że
pobrali się z rozsądku, a nie z płomiennej, lecz przemijającej szybko
namiętności. Z biegiem lat coraz bardziej się do siebie przywiązywali,
nie mogli już bez siebie żyć i nie chcieli się wzajemnie ranić. Dlatego
też hrabia nie miał odwagi powiedzieć o zatajonym przed laty
istnieniu Liany.
Nie chciał niszczyć harmonii swego udanego jak dotąd
małżeństwa. Musiałby bowiem przyznać się żonie, że miał przed nią
tajemnicę, którą ukrywał latami. Poza tym istniał jeszcze jeden powód
zmuszający go do milczenia. W jego przeszłości było coś, co nie
powinno wyjść na jaw.
Tymczasem na tarasie pojawiła się Steffi w towarzystwie
opiekunki. Gwałtownie, powiewając sukienką, podbiegła do
rodziców, objęła ich serdecznie i pocałowała, najpierw matkę, potem
ojca.
— Nie uduś nas przypadkiem! — zażartował hrabia.
Zasiedli do stołu. Służący podał im, oprócz zimnych potraw,
ciepłą jajecznicę. W trakcie śniadania służący przyniósł pocztę, która
nadeszła tego poranka. Joachim posegregował listy. Przeznaczone dla
niego włożył do kieszeni, by przeczytać je w spokoju po śniadaniu w
swoim gabinecie. Pozostałe wręczył rodzinie. Hrabina otrzymała
pismo od swego dostawcy, jeden listy zaadresowany był do panny
Riickauf. W końcu w ręce została mu jedna koperta, którą trzymał,
uśmiechając się tajemniczo.
— A do kogo jest ten list? — zapytał córkę.
— Daj mi... och, daj mi go szybko!
Hrabia wręczył jej ze śmiechem kopertę. Spojrzała na nią w
pośpiechu, chcąc dowiedzieć się, kto jest nadawcą.
— Och, od Detleva — powiedziała odrobinę rozczarowana.
— Nie wiem, kto właściwie mógłby do ciebie pisać, Steffi —
zauważyła matka.
Steffi nie przyznała się, że w najgłębszym zakamarku swojego
serca żywiła nadzieję, że otrzyma list od Jana Wachaua.
— Detlev obiecał mi przecież, że napisze.
Steffi dopiero teraz przeczytała cały adres, jaki podany był na
kopercie i roześmiała się głośno. Pokazała wszystkim, co napisał jej
kuzyn Detlev, swym pewnym, charakterystycznym pismem, po czym
przeczytała na jednym oddechu:
„Do rąk szlachetnie urodzonej hrabianki
Stefanii Charlotty Marii
z rodu Rastenau-Greifenberg-Uerzen-Soldenau-Giitershagen
na zamku Rastenau.
Doręczyć do rąk własnych adresatki."
Potem, z braku nożyka do rozcinania kopert, rezolutnie ujęła nóż
z zastawy śniadaniowej i ku zdumieniu panny Ruckauf rozcięła nim
kopertę. Ze środka wyjęła pokaźnych rozmiarów kartkę, gęsto
zapisaną dużymi drukowanymi literami:
Moja kochana, mała Steffi!
Mężczyźni dotrzymują raz danego słowa. Trzymasz wiośnie w
rękach obiecany list. Ponieważ każda chwila mojego pobytu w
Berlinie jest niezwykle kosztowna i powinna zostać wykorzystana,
możesz więc sobie wyobrazić, jak bardzo zależy mi na Twojej miłości
i zaufaniu, gdyż zamiast załatwiać powierzone mi sprawy, spędzam
czas na pisaniu do Ciebie tej długiej epistoły.
Najpierw relacja z powierzonego mi przez Ciebie zadania, które
wykonałem dokładnie według Twoich wskazówek. Rankiem, dzień po
moim przyjeździe, złożyłem wizytę Jankowi Wachau, który leży tu w
pięknym sanatorium. Jest z nim już o wiele lepiej i myślę, iż
niebawem wróci do domu. Jeden z najsłynniejszych chirurgów uporał
się już ze składaniem jego złamanej nogi. Twierdzi też, że można ją
całkowicie wyleczyć i doprowadzić do ,,stanu używalności"…
Ten trzykropek oznacza małą przerwę, by pozostawić Ci czas na
wybuch radości. Powiedziałem Jankowi, że zagroziłaś mi
wypowiedzeniem swojej przyjaźni, jeżeli go zaraz po moim
przyjeździe nie odwiedzę i nie dowiem się o jego zdrowie.
Wiadomość ta niezwykle go ucieszyła. ,,Cóż za wspaniała
dziewczyna!" — powiedział.
Mam
Cię
zatem
oficjalnie
powiadomić,
że
Twoje
zainteresowanie i współczucie głęboko go poruszyło i przesyła Ci za
nie serdeczne wyrazy podziękowania. Czuje się dobrze, tęskni i nie
może się już wprost doczekać, kiedy będzie ponownie mógł skakać z
tobą przez rowy i inne przeszkody. Masz trzymać kciuki, by jak
najszybciej mógł wrócić do domu.
Chciałem jeszcze zawiadomić, że wrócę do Rastenau pod koniec
tygodnia, tak, jak umawiałem się z wujem Joachimem. Poza tą
wiadomością chciałbym, byś wiedziała, że kupiłem dla Ciebie
olbrzymią bombonierkę, dokładnie taką, jaką lubisz — z Twoimi
ulubionymi
kandyzowanymi,
leśnymi
owocami.
Będziecie
zadowoleni — Ty i Twój tata. Proszę Cię, pozdrów serdecznie wuja
Joachima. Całuję z szacunkiem ręce cioci Stefanii, a Ciebie ściskam
mocno i całuję w zadarty nosek.
Z wyrazami braterskiej miłości
Twój kuzyn Detlev
— No i co, Steffi, dostałaś od Detleva miłe wiadomości? —
zapytała — matka.
Steffi skinęła twierdząco głową, podeszła do matki i objęła ją z
miłością.
— O tak, mamo, bardzo miłe. Pomyśl tylko, że noga Jana
Wachaua została dobrze złożona i odzyska w niej niebawem
całkowitą władzę.
— Och, to rzeczywiście wspaniała wiadomość! Jak się czuje
Janek? — zapytał hrabia.
— O wiele lepiej. Kazał mi przekazać, że nie może już doczekać
się chwili, kiedy wsiądzie na konia i pomknie ze mną w dal,
pokonując rowy i inne przeszkody.
— Jeszcze, jak sądzę, minie trochę czasu, zanim do tego dojdzie,
Steffi. W końcu jednak nie musicie od razu wybierać najtrudniejszych
dróg. Możecie trochę poczekać ze skakaniem przez przeszkody —
zauważył Joachim Rastenau.
— Och, tatusiu, Jan na pewno szybko nauczy się ponownie
skakać, prawda?
— O, z pewnością będzie się starał dotrzymać ci kroku, chociaż
może mu się to nie udać z naszą trzpiotką. W końcu ma on już swoje
lata — zażartował hrabia.
— Dwa dni po moich szesnastych urodzinach skończy
dwadzieścia siedem lat.
— W każdym razie uważam, że to bardzo ładnie z twojej strony,
Steffi, że tak bardzo przejmujesz się wypadkiem barona Wachaua.
— Ależ, mamo, to chyba zrozumiałe w przypadku tak starych i
dobrych przyjaciół jak my. On do tej pory mi wypomina, że za
każdym jego pobytem w Rastenau, gdy byłam jeszcze małym
dzieckiem ciągnął mnie za sobą za pieluchę, jak małego psiaka na
smyczy. Mógł znieść moje „towarzystwo", gdyż nie płakałam. Jak
mówi, nie może ścierpieć małych dzieci z powodu ich nieustannego
wrzasku. Zawsze jednak byliśmy dobrymi przyjaciółmi.
Hrabina odgarnęła z czoła córki niesforny lok ciemnych, gęstych
włosów. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo Steffi była przywiązana do
młodego barona Wachaua.
— Czy oprócz tego Detlev napisał jeszcze coś ważnego, Steffi?
— zapytał hrabia.
— Wraca pod koniec tygodnia, jak się z tobą wcześniej umówił,
tatusiu, i przywiezie wspaniałą bombonierkę z pralinkami
nadziewanymi kandyzowanymi owocami.
— No cóż, widzę, że cały jego list zawiera jedynie dobre
wiadomości. Ale teraz i ja chciałbym przeczytać moją poranną pocztę
— to powiedziawszy hrabia wstał od stołu. — Bądź dzisiaj grzeczna,
Steffi, by panna Riickauf nie musiała się na ciebie skarżyć.
— Tatusiu, przecież ona jest ze mnie prawie całkiem
zadowolona.
Tylko
z
czysto
pedagogiczno-wychowawczych
powodów nie chce tego po sobie pokazać. Nieraz jednak mamy różne
poglądy na tę sprawę, prawda, droga Malwinko?
— Hrabiankę Steffi rozpiera czasami nadmiar sił witalnych i
dlatego ma trudności z usiedzeniem choćby przez chwilę na jednym
miejscu — powiedziała pojednawczo wychowawczyni.
— Bardzo ładnie to pani ujęła i dlatego obiecuję dobrowolnie, że
przez cały tydzień postaram się być wzorową uczennicą. A zazwyczaj
dotrzymuję obietnic, o czym pani powinna już wiedzieć. Dzisiaj jest
poniedziałek... a więc do następnego poniedziałku przeobrażę się w
pilną uczennicę, by i pani miała w życiu choć trochę radości. Teraz
jednak muszę niezwłocznie odpowiedzieć na list Detleva. Jego adres
jest jak zwykle taki sam, a on oczywiście podróżuje incognito.
— Napisz po prostu: Detlev Greifenberg, Berlin West, pensjonat
"Wesemann".
Hrabianka Steffi w zamyśleniu pokiwała twierdząco głową.
— Cóż, jeśli i ja będę musiała w przyszłości tyle podróżować, co
Detlev, też będę to robić incognito. Tytuły są tak przesadnie
ceremonialne już w domu, a w podróżach jak sądzę stanowią jeszcze
większe obciążenie.
Joachim Rastenau udał się do swojego gabinetu, hrabianka Steffi
do swojego pokoju, a hrabina pozostała na tarasie, chcąc porozmawiać
z panną Riickauf o zakończeniu nauki swej córki. Lekcje miały być
kontynuowane jedynie do końca roku. Joachim zasiadł przy biurku i
szybko przejrzał listy. Jako pierwszą otworzył kopertę z nadrukiem
adresu firmy swego bankiera. Tak, jak przypuszczał, w środku znalazł
listy od Liany. Jego twarz rozjaśnił rzewny uśmiech.
„Moja mała, biedna Liana! Chciałbym wiedzieć, czy bardzo ją
zraniłem wiadomością, że nie jest jedyną bliską mi osobą, że są też
inni, których gorąco kocham" — myślał trochę zatroskany.
Szybko otworzył list i zaczął niecierpliwie czytać. Wkrótce
uśmiech zniknął z jego twarzy, siedział nieruchomo wpatrzony w
kartkę papieru, zapisaną ręką Liany. Gdy przeczytał do końca,
odetchnął ciężko i przycisnął mocno zaciśnięte w pięści dłonie do
rozpalonego czoła. Strasznie poruszyły go informacje przekazane mu
w liście przez Lianę.
Po długiej chwili, w czasie której siedział nieruchomo zapatrzony
przed siebie, zerwał się nerwowo z krzesła i zaczął szybko krążyć po
pokoju. „Muszę wreszcie powiedzieć o niej Stefanii, muszę przecież
pozwolić Lianie zamieszkać z nami w Rastenau" — myślał nerwowo,
bijąc się z własnymi myślami. Zdecydowany, odrzucając wszelkie „za
i przeciw", pospieszył do drzwi. Zanim jednak nacisnął klamkę,
zatrzymał się.
— Nie, nie... nie mogę do tego dopuścić — wyszeptał i ukrył
twarz w dłoniach.
Po paru minutach ręce mu opadły i rozejrzał się dookoła
zmęczonymi oczami. Ponownie rozpoczął niespokojną wędrówkę po
pokoju. W jego głowie kłębiły się gorączkowe, chaotyczne myśli. Co
ma zrobić, w jaki sposób mógłby pomóc Lianie? Jak ma ją chronić
przed niegodnymi zarzutami podłej kobiety? Czy uwierzą mu, że
traktował Lianę jak swą córkę i obdarzał ją miłością czysto ojcowską i
że ona nie czuła do niego nic poza dziecinnym przywiązaniem do
człowieka, który z całych sił starał się zastąpić jej rodziców?
Najchętniej rzuciłby teraz wszystko i podążył do Liany, by
pomóc jej chociaż ciepłym słowem. Gdybyż tylko wiedział, gdzie
można ją znaleźć, gdzie obecnie przebywa. Ale ona sprytnie
przewidziała jego reakcję i zataiła przed nim adres miejsca, do
którego postanowiła się udać.
Ponownie wziął do ręki list Liany i przeczytał go po raz drugi,
spokojniej i z większą uwagą. Liczył, że znajdzie jakiś punkt
zaczepienia, od którego mógłby zacząć poszukiwania. Liana pisała, że
postanowiła znaleźć miejsce w jakimś pensjonacie w Berlinie
Zachodnim. W tej dzielnicy było pełno takich pensjonatów. Kazała
mu pisać na poste restante, Berlin West 50. Z jaką rozwagą wszystko
zaplanowała.
Wciąż jak do tej pory nie podejmowała samodzielnie żadnych
decyzji, zdając się na jego rady i rozporządzenia. Z ciężkim
westchnieniem stwierdził, że niestety musi przyznać jej rację. I on
obawiał się, że inni ludzie mogą z nieufnością i obraźliwymi
podejrzeniami przyglądać się ich wzajemnym stosunkom. Nagle
uświadomił sobie, że rzeczywiście mogli swym zachowaniem
potwierdzać owe podejrzenia.
Przeczytał ogłoszenie, które dołączyła do listu. Nic mu ono
jednak nie mówiło. Nie wiedział nic o ogłaszających się ludziach,
szukających towarzystwa dla swoich córek. Jak dobrze się złożyło, że
w czasie jego ostatniego u niej pobytu powiedział o pieniądzach, które
uchronią ją przynajmniej od skrajnej nędzy.
Usiadł przy biurku. Najważniejsze teraz było, by Liana możliwie
najszybciej dostała od niego wiadomości. Sięgnął po pióro i zaczął
pisać:
Moje kochane, najdroższe dziecko! Moja biedna, mała Liano!
Jak możesz sobie z pewnością wyobrazić, Twój list strasznie mną
wstrząsnął i wyprowadził mnie z równowagi. Jednak roztrząsanie i
zastanawianie się nad podłością ludzką nie przyniesie ani
rozwiązania, ani ulgi. Jest zatem bezcelowe i nie warto zaprzątać
sobie tym głowy. Masz jednak rację, Liano, musimy wziąć pod uwagę
opinię ludzi i powinniśmy, przede wszystkim w Twoim interesie,
unikać wszelkich podejrzeń.
Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, ile mnie kosztuje wysiłku
powstrzymanie się od odwiedzenia Cię teraz, w tak trudnej dla Ciebie
chwili. Chciałbym pospieszyć do Ciebie, by móc Cię pocieszyć i
uchronić przed kolejnymi zasadzkami, które niewątpliwie zgotuje Ci
jeszcze pełne niespodzianek życie.
Masz jednak rację, nie powinniśmy się teraz spotykać. Mogłoby
to jeszcze pogorszyć Twoją i tak już ciężką sytuację. Muszę jednak
wiedzieć, gdzie przebywasz. Dlatego proszę Cię, byś podała mi Twój
adres. Daję Ci moje słowo honoru, że nie będę próbował
jest w znacznym stopniu ograniczona. Ja sama mam zbyt dużo pracy
związanej z prowadzeniem domu, a mój mąż, zajęty osobiście
zarządem majątku Brinkenhof, również nie potrafi znaleźć dla niej
czasu. Dlatego musimy zostawiać naszą córkę zdaną na jej własne
towarzystwo i obawiamy się, że zbyt długie przebywanie w samotności
spowoduje, iż popadnie w apatię.
Znajdzie Pani u nas milą atmosferę i serdeczne przyjęcie. Moja
córka ma spokojny i miły charakter, a Pani zdjęcie bardzo jej się
spodobało. Nasz majątek leży w przepięknej okolicy, nie opodal jednej
z najsłynniejszych i najpopularniejszych w kraju miejscowości
kuracyjnej.
Rozumie się, że otrzyma Pani u nas stale utrzymanie. Czekają już
na Panią dwa przyjemne pokoiki obok pokoi mojej córki. Bardzo
proszę niezwłocznie powiadomić mnie o Pani decyzji i wysokości
wynagrodzenia, jakiego Pani oczekuje. Resztę, jak sądzę, uda nam się
ustalić bez większych kłopotów, gdy już Pani będzie u nas.
Z wyrazami szacunku
Ina von Brinken
Brinkenhof
List pani von Brinken bardzo się Lianie spodobał, dlatego też bez
wahania postanowiła przyjąć pracę u niej. Wysłała do wujka Joachima
otrzymany list, do którego dołączyła kartkę od siebie:
Kochany wujku Joachimie!
Proszę, przeczytaj dołączony przeze mnie list pani von Brinken i
napisz, czy i Ty sądzisz, że powinnam przyjąć tę propozycję.
Chciałabym jej napisać, że nie chcę od niej żadnego wynagrodzenia,
by w ten sposób utrzymać swą niezależność. Sądzę, że ją to ucieszy, a i
Ty będziesz bardziej zadowolony. Czekam na Twji niezwłoczną
odpowiedź, chciałabym bowiem jak najszybciej poinformować panią
von Brinken o mojej decyzji.
Całuję
Twoja Liana
Zwrotną pocztą otrzymała odpowiedź wujka:
Kochana Liano!
Kamień spadł mi z serca. Znam rodzinę Brinkenów. Ich dobra
leżą pobliżu jednego z moich majątków, zwanego Greifenberg. Jestem
zaprzyjaźniony z panem Brinkenem, dobrze znam jego żonę i córkę. Są
to prawdziwie sympatyczni ludzie. Ich córka nie jest ładna — prawdę
powiedziawszy to można ją określić jako brzydulę — i częściowo
sparaliżowana w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Ale ma miły
charakter.
Jestem pewny, że Ci się tam spodoba. Będzie Ci się z nimi dobrze
żyło, a ja będę Cię miał blisko siebie. By dojechać samochodem z
Rastenau do Greifenbergu wystarczy godzina, a stamtąd Brinkenhof
jest odległy zaledwie o kwadrans. Piszę to na wypadek, gdybyś kiedyś
była w potrzebie i chciała mojej pomocy.
Majątkiem Greifenberg zarządza mój siostrzeniec, ja rzadko tam
bywam. Jeżeli spotkalibyśmy się kiedyś przypadkowo, będziemy
zmuszeni udawać, że się nie znamy, by nie padło na nas kolejne
podejrzenie. Ubolewam nad tym, że nie mogę oficjalnie Cię
przedstawić jako mojej przybranej córki. Mam jednak związane ręce.
Dlatego świadomość, że zamieszkasz w Brinkenhof, jest dla mnie
ogromną pociechą. Powiadom mnie niezwłocznie, kiedy zamierzasz
tam pojechać.
Bóg z Tobą, moje dziecko. Zlikwiduję zatem mieszkanie w
Berlinie, a meble zostawię w depozycie. Należą przecież do Ciebie,
zakupiłem je za Twoje pieniądze. Kwit depozytowy prześlę Ci w
następnym liście; być może pewnego dnia przydadzą Ci się stare
meble.
Pozdrawiam Cię i całuję
Twój wujek Joachim.
Liana zapowiedziała więc pani von Brinken, że przyjedzie pod
koniec tygodnia. Od razu zwróciła jej uwagę kilkakrotnie wspomniana
przez wujka Joachima w jego ostatnim liście nazwa Greifenberg. Do
tej pory nie wiedziała, że posiada on taki majątek. Po przeczytaniu
listu, przed jej oczyma pojawiła się ponownie postać pana Detleva
Greifenberga.
Nie podejrzewała jednak, że między nazwą majątku a
nazwiskiem nieznajomego istnieje tak ścisłe powiązanie. Nie mogła
też wiedzieć, że pan Greifenberg, którego tak przypadkowo poznała,
jest siostrzeńcem wuja Joachima. W przeciwnym razie inaczej
patrzyłaby na swój wyjazd do Brinkenhof.
Po opuszczeniu pensjonatu „Wesemann" hrabia Detlev
Greifenberg zatelegrafował do Rastenau, powiadamiając o swoim
wcześniejszym powrocie. Gdy wysiadł z pociągu, na stacji, położonej
najbliżej posiadłości Rastenau, przywitała go Steffi, wychylająca się z
eleganckiego powozu. W rękach trzymała cugle, starając się uspokoić
dwa niespokojne konie, które niecierpliwie przestępowały z nogi na
nogę i głośno parskały, chcąc jakby dać wyraz swemu
niezadowoleniu.
— Hallo, Detlev! Pospiesz się wreszcie! Nie mogę już utrzymać
tych rozjuszonych rumaków.
Detlev jednym skokiem znalazł się przy niej i umościł wygodnie
w powozie.
— Cześć, Steffi! Chcesz mi oddać lejce?
Energicznie pokręciła głową.
— Absolutnie nie. Sama dam radę powozić.
— Nie wrzuć mnie jednak do fosy! — zażartował.
Wykrzywiła swą uroczą twarz w pełnym pociechy grymasie.
— Znam się na koniach lepiej niż ty!
— Ho, ho! Jestem zasłużonym kawalerzystą.
— By zrozumieć konie, nie trzeba służyć w kawalerii.
Ucałował ją po bratersku w jej dziecinnie okrągłe policzki.
— Zatrzymaj się! Poczekaj jeszcze dwie minutki, Steffi. Muszę
wziąć mój bagaż, w nim bowiem schowałem bombonierkę dla ciebie.
Hrabianka Steffi zatrzymała konie.
— No to wkładaj ten kufer!
Detlev skinął na bagażowego, który zgodnie z jego wskazówkami
włożył bagaż do powozu, za co otrzymał spory napiwek.
— No to w drogę, Steffi, pozwól koniom gnać ile sił w nogach, w
przeciwnym razie będą się niepokoiły. Będziemy pędzić szybciej niż
samochód.
— Na pewno im się to uda. Chciałam przyjechać po ciebie
samochodem, oczywiście bez kierowcy, ale tata się na to nie zgodził.
— I słusznie postąpił. Wjechałabyś na drzewo i skrzywiła swój i
tak już zadarty nosek.
— Martw się o swój własny nos, dobrze? Właściwie za karę
powinnam wjechać do najbliższego rowu, żal mi jednak biednych
koni.
— A mnie nie byłoby ci szkoda?
— Nie za bardzo. Ale czekoladek tak.
— No oczywiście! Czekoladek! I owoców, Steffi. Tak, teraz
jestem spokojny, nie poświęcisz ich tak bez skrupułów jak twój ojciec.
Steffi rzeczywiście umiała obchodzić się z końmi. Bez zarzutu
kierowała nimi swoimi drobnymi, lecz silnymi rączkami. I mimo iż
przez pierwszy odcinek konie biegły odrobinę nierówno i
niespokojnie, teraz chętnie i dobrze spełniały powierzone im zadanie.
Obydwoje mieli masę rzeczy do omówienia.
— Jak było w Berlinie, Detlev? Jesteś zadowolony z pobytu w
stolicy? — zapytała Steffi.
— O, tak.
— Dlaczego więc przyjechałeś dwa dni wcześniej niż
zamierzałeś?
Westchnął ciężko i w zamyśleniu spojrzał przed siebie.
— Był już najwyższy czas, by się stamtąd wyrwać, Steffi.
Berlińskie powietrze nadmiernie mnie upajało i prawie przestałem nad
sobą panować.
Kątem oka spojrzała na niego badawczo.
— Tym bardziej zostałabym tam na dłużej.
— Co słychać w domu? Czy wszystko układa się dobrze?
— Dziękuję, wszystko jest w porządku. Tylko tata od paru dni
jest trochę bardziej nerwowy, nie wiem dlaczego. Mówi, że ma
kłopoty związane z interesami. Poza tym wszystko jest na swoim
miejscu.
— Nie doprowadziłaś panny Ruckauf do rozstroju nerwowego?
— zażartował.
— W gruncie rzeczy to wspaniała osoba. Jedyną jej wadą jest to,
że męczy siebie i mnie wychowawczymi zasadami. „Rozumne
kobiety mają tylko jedną wadę", jak mawia Jan Wachau.
— Cóż... Janek tak powiedział? Hm, już on się na tym na pewno
doskonale zna.
Steffi skróciła gwałtownie lejce, tak, że konie prawie się
zatrzymały.
— Powiedz wreszcie, Detlevie, co u niego słychać? Jak się czuje?
Jest nadal unieruchomiony? Co mówił, gdy go odwiedziłeś?
— Pytasz o za dużo rzeczy naraz. Spróbuję jednak odpowiedzieć
ci wyczerpująco na każde pytanie.
Przysłuchiwała się jego relacji, starając się nie uronić ani jednego
słowa. A gdy wreszcie zamilkł, nie odezwała się i ona. Nie zauważyła
nawet, że przygląda jej się z prawie niedostrzegalnym uśmiechem.
Detlev spojrzał na zamek Rastenau, wznoszący się nad pozostałymi
ziemiami i odcinający się malowniczo od zielonej trawy i pokrytych
lasami wniesień.
— Czy to nie wspaniały widok, Steffi? Jakżesz piękna jest ta
nasza stara siedziba!
— Serce mi się ściska, gdy widzę Rastenau w blasku słońca, jak
dzisiaj. Ale i Guntershagen, gdzie przyjdzie mi zakończyć życie, też
jest przepiękny.
— Dlaczego chcesz spędzić ostatnie dni w Guntershagen? Chyba
nie dlatego, że zgodnie z naszym rodzinnym, niepisanym prawem jest
to siedziba dla wdów, sierot i starych panien? O, nie sądzę w takim
razie, byś kiedyś tam zamieszkała. Z pewnością pewnego pięknego
dnia wyjdziesz za mąż.
Lekki rumieniec zabarwił jej blade policzki.
— Wykluczone! Nie znajdę nigdy odpowiedniego mężczyzny.
— Nie spiesz się tak, poczekaj... masz jeszcze ładnych kilka lat,
by stracić nadzieję na zamążpójście.
— Myślisz, że mogę mieć jeszcze nadzieję?
— A nawet jeżeli nie uda ci się wyjść za mąż, zostaniesz ze mną i
będziesz mi prowadziła dom.
— Ty przecież też na pewno się ożenisz.
— Nie spieszy mi się.
Powóz przejechał przez bramę wjazdową i zatrzymał się przed
samym wejściem do zamku Rastenau. Steffi bawiła się pejczem do
chwili, w której pojawił się koniuszy, wyprzągł konie i odprowadził
do stajni. Służący, wyjąwszy uprzednio z powozu bagaże Detleva,
podążył do zamku.
Steffi i Detlev weszli do ogromnego holu, w którym mimo upału
było chłodno i przyjemnie. Przez okna wpadały promienie słońca
ukazując przepych kosztownych dywanów. Potężne kolumny
podpierały sklepienie sufitu ozdobione kolorowymi malowidłami. Tu
wyszedł im na spotkanie hrabia Joachim. Ucałował córkę i serdecznie
przywitał swojego siostrzeńca.
W pół godziny później w sali jadalnej podano do stołu. Nie
zasiadła przy nim tym razem panna Riickauf, która spożywała posiłki
wspólnie z rodziną hrabiego tylko wtedy, gdy nie było gości. W czasie
posiłku panowała ożywiona dyskusja. Hrabia Detlev miał nowe
wiadomości o licznych znajomych, których wszyscy byli ciekawi.
Również i Detley zauważył, że wuj Joachim wyglądał dziwnie
blado; wydał mu się niespokojny i bardziej nerwowy niż zazwyczaj.
Po obiedzie mężczyźni udali się do pokoju hrabiego Joachima, by w
spokoju zapalić papierosa. Zasiedli w wygodnych fotelach przy
kominku. Jak i pozostałe pokoje w zamku, tak i ten charakteryzował
się komfortowym i gustownym umeblowaniem.
Po chwili milczenia Joachim, badawczo przyglądając się
siostrzeńcowi, zapytał:
— Jak doszło do tego, że zdecydowałeś się wrócić dwa dni
wcześniej niż zamierzałeś? Co cię do tego skłoniło?
Detlev w zamyśleniu śledził kłęby dymu unoszące się z jego
papierosa, jak gdyby chciał zyskać na czasie. Potem spojrzał na wuja.
Obydwaj zmarszczyli czoła, na których utworzyły się identyczne
trójkątne zmarszczki, kontrastujące z ich szarymi oczami.
— Szczerze mówiąc, wuju Joachimie, mój wyjazd z Berlina
bardziej przypominał ucieczkę. Nie była to przemyślana decyzja.
— Ucieczkę? Przed kim lub przed czym uciekałeś?
Detlev westchnął głęboko.
— Przed samym sobą... lub przed parą przepięknych
dziewczęcych oczu i pełną uroku twarzyczką.
— W zasadzie mężczyźni nie uciekają przed pięknymi kobietami,
Detlevie.
— W zasadzie nie. Ale, wuju Joachimie, nie zależy mi na
przygodach z kobietami, nie odpowiada mi styl mężczyzny,
szukającego łatwych znajomości. W sprawach sercowych jestem
nieco niezgrabny, kobiety prowadzą donikąd i dlatego staram się
strzec, jak tylko mogę, przed jakimiś głębszymi uczuciami, tym
bardziej że do Rastenau, jeżeli nie chce się stracić praw do majątku,
wprowadzić można jedynie równe rodem kobiety. Już wcześniej
myślałem, że to zarządzenie jest okrutne i bezsensowne. Nie jesteśmy
lepsi od książąt panującej rodziny, nie możemy wybierać zgodnie z
sercem, lecz zgodnie z tradycją.
— Tak już jest, Detlevie — słowom tym towarzyszyło ciężkie
westchnienie, którego hrabia nie umiał powstrzymać.
— Wujku Joachimie, Bogu dzięki, ciebie nie dotknął aż tak
bardzo krzywdzący nakaz tradycji. Przecież i ślepy by zauważył, że
poślubiłeś ciocię Stefanię z głębokiej miłości. Tak udane, pełne
harmonii małżeństwo, jak wasze, może się przytrafić tylko ludziom
przekonanym o wzajemnej, dozgonnej miłości.
Hrabia Joachim utkwił wzrok w jakimś niewidocznym punkcie za
oknem.
— Tak ci się wydaje? — zapytał gwałtownie.
Zdumiony Detlev spojrzał na niego badawczo.
— A nie jest tak?
— Masz rację, Detlevie, określając nasze małżeństwo jako pełne
harmonii. Ale nie pobraliśmy się z miłości. Dopiero po kilku
nieudanych latach, licznych kłótniach i nieporozumieniach, nasze
dziecko wskazało nam właściwą drogę do siebie i wzajemnego
zrozumienia.
— Nie wiedziałem o tym — powiedział cicho Detlev.
— Tak, tak, mój chłopcze, pewne rzeczy wyglądają całkiem
inaczej, gdy zedrze się z nich wierzchnią warstwę i dotrze do sedna.
Ale odeszliśmy od twojego problemu. Uciekłeś zatem przed piękną
dziewczyną?
— Owszem, wydawało mi się, że z każdym dniem staje się dla
mnie
i
mojej
wolności
i
niezależności
coraz
większym
niebezpieczeństwem. I dopiero teraz zdałem sobie sprawę, ile w mym
rozumowaniu było racji. Czy wierzysz w miłość od pierwszego
wejrzenia?
Joachim w zamyśleniu spojrzał przed siebie.
— Tak, wierzę... kiedyś... dawno, dawno temu doświadczyłem na
własnej skórze, że istnieje taka właśnie miłość, gorąca, namiętna i...
od pierwszego wejrzenia.
— Ja natomiast sądziłem do tej pory, że dwoje ludzi musi się
najpierw dość dobrze poznać, zanim poczują do siebie coś więcej.
Teraz zrozumiałem, że to nieprawda. Myliłem się. Ty byłeś zawsze
najlepszym przyjacielem, prawie ojcem, od kiedy przyjechałem tu
jako dwunastoletni chłopiec. Nigdy nie uda mi się odwdzięczyć ci za
dobro i miłość, jakimi mnie obdarzyłeś.
— Przecież to się rozumie samo przez się. Jako zarządca majątku
mam nawet obowiązek pomagać i wspierać mniej zamożnych
członków rodziny.
— Może tak, jak robił to twój poprzednik, zanim ty nie zająłeś
jego miejsca? Z tego, co wiem, miał on zwyczaj trzymać twoją głowę
tylko na tyle nad wodą, abyś nie mógł się utopić i robił to tak długo,
aż zmęczyłeś się porządnie ustawicznym wyrywaniem się, by
wystawić głowę i zaczerpnąć odrobinę powietrza. A ty? Czegoś ty dla
mnie nie uczynił w swej miłości i nieskończonej dobroci!
Wychowywałeś mnie i traktowałeś jak własnego syna. Oddałeś mi
nawet w zarząd Greifenberg. Ustanowiłeś właścicielem tego majątku i
tylko tobie zawdzięczam, że moje dzieciństwo i młodość upłynęła
spokojnie i beztrosko. To wszystko, jeden Bóg wie, nie było
bynajmniej twoim obowiązkiem.
— Nie kłóćmy się na ten temat. Nie jest najprzyjemniejszym
uczuciem świadomość, że opływa się w dostatki, podczas gdy inni
ludzie głodują. Doskonale zresztą wiesz, że mogłem ci bez żalu oddać
Greifenberg, gdyż mam wystarczająco duże dochody z pozostałych
majątków. Poza tym odciążasz mnie znacznie, zajmując się zarządem
Greifenbergu. Jak więc sam widzisz, głównym bodźcem mojego
działania jest egoizm.
Hrabia Detlev ujął jego dłoń.
— Swoimi słowami ostatecznie przekonałeś mnie, że jestem
twoim dobroczyńcą, gdyż przyjmuję dobra, które mi wyświadczasz.
Muszę przyznać, że pod tym względem jesteś osobliwością tego
świata, w którym każdy woli brać niż dawać. Musisz jednak przyjąć
słowa mojej wdzięczności, wuju Joachimie.
— Przestań, zakończmy może ten temat! — powiedział
gwałtownie Joachim.
— No cóż, jak sobie życzysz. Chciałem jednak tylko
powiedzieć, że ufam ci jak najlepszemu przyjacielowi. Dlatego
chciałbym opowiedzieć ci, co mnie wygnało z Berlina. A może nie
jesteś tym zainteresowany?
— Możesz być pewny, że interesuje mnie wszystko, co ciebie
dotyczy. Poznałeś zatem piękną, młodą damę, która wywarła na tobie
ogromne wrażenie, a która, jak sądzę, nie jest ci równa rodem.
— Tak jest, wujku Joachimie. Ma pochodzenie mieszczańskie —
nazywa się po prostu panna Reinold.
Joachim drgnął, w zaskoczeniu nie potrafiąc zapanować nad
gwałtowną reakcją.
— Reinold?
Siostrzeniec spojrzał na niego przerażony.
— Co ci się stało? Czy powiedziałem coś złego?
— Nie, nic się nie stało... widzę jednak, że twój przypadek jest
beznadziejny, ponieważ w żyłach tej młodej kobiety nie płynie nawet
kropla szlacheckiej krwi.
— Tak, całkowicie beznadziejny — z głębokim westchnieniem
powiedział Detlev. — Dlatego też uciekłem, zanim nie było za późno.
— Jak ją poznałeś?
Detlev opowiedział wyczerpująco o ich pierwszym spotkaniu nad
brzegiem jeziora i o tym, jak niezapomniane i głębokie wrażenie
wywarła na nim jej bezradność, potem o kolejnym spotkaniu w
pensjonacie pani Wesemann i o tym, jak stawali się sobie coraz bliżsi,
i o czym rozmawiali.
Joachim przysłuchiwał się w napięciu. Wyraz jego oczu
wskazywał, że głęboko nad czymś rozmyśla: Jakież to dziwne, że jego
siostrzeniec w olbrzymim przecież Berlinie spotkał Lianę, właśnie ją!
I że wywarła na nim aż tak ogromne wrażenie!
— Teraz już wiesz, wuju Joachimie, dlaczego wróciłem do domu
o parę dni wcześniej. Teraz zamierzam wziąć się ostro do pracy i
zapomnieć o przyczynie, która wyprowadziła mnie z równowagi. To
powinno mi pomóc, nie sądzisz?
— Życzę ci, by zaoszczędzone ci zostały udręki nieszczęśliwej
miłości, co mężczyznom naszego pokroju niestety rzadko się udaje.
— Mówisz jakby z własnego doświadczenia, wujku Joachimie.
— Być może nie mylisz się, mój chłopcze. W każdym razie
bardzo ci współczuję i chciałbym móc ci w jakiś sposób pomóc. Teraz
chodźmy jednak do cioci Stefanii i Steffi. I one chcą się nacieszyć
twoją obecnością. — Obaj mężczyźni powrócili do salonu.
Stefania siedziała w fotelu z ręczną robótką i spojrzała na nich z
lekkim uśmiechem. Steffi natomiast zdążyła już dokładnie spróbować
wszystkich pralinek. Gdy tylko zobaczyła kuzyna, podbiegła do niego
i uwiesiła się na jego ramieniu.
— Czekoladki są wyśmienite, Detlevie! — pochwaliła.
Spojrzał na nią z góry z dobrotliwym uśmieszkiem.
— Cieszy mnie, że utrafiłem w twoje gusta.
Usiedli w czwórkę przy stole i Steffi ponownie zaczęła
opowiadać o baronie Wachau. Wszyscy chcieli dowiedzieć się o nim
czegoś nowego.
Detlev rozmyślał nad tym, co powiedział mu Jan Wachau, gdy
złożył mu wizytę w sanatorium. „Gdy Steffi dorośnie i będzie gotowa
do małżeństwa, mój drogi Detlevie, przybędę do Rastenau jako
pierwszy z konkurentów. Los mi ją zesłał i zabiję każdego, kto stanie
mi na drodze do jej ręki. Ma wszystkie te cechy, które posiada kobieta
moich marzeń. Jest młoda, radosna i taka naturalna. Nie porusza się z
wystudiowaną elegancją, jak inne szlachcianki, przypominające
bardziej lalki niż prawdziwego, żywego człowieka. Zawsze gotowa
kroczyć przy mnie, na dobre i na złe. Nie mdleje, gdy zauważy
choćby najmniejszą przeszkodę na sztucznie wygładzonej ścieżce
swego życia. Nie, ona jest dzielna i odważna. I to mi się w niej
właśnie podoba."
Joachim był tego wieczora dziwnie cichy i milczący. Nie
zauważył nawet, że żona raz po raz obrzuca go ukradkowymi
spojrzeniami. Nie pytała, co go martwi, widziała jednak, że od paru
dni coś mu ciąży na duszy. On tymczasem krążył jeszcze myślami
wokół dzisiejszej rozmowy z Detlevem. Cóż za dziwne zrządzenie
losu, to ich spotkanie! Bardzo poruszył go fakt, że Detlev zakochał się
w Lianie. A jeżeli i ona go pokochała?
Niespokojnie podszedł do otwartego okna. Zapach kwitnącego
bzu obudził w jego pamięci wspomnienia z odległej, lecz jakże
znamiennej przeszłości. Jego myśli zwróciły się ku Lianie. Och, jak
dobrze rozumiał Detleva! Liana tak bardzo przypominała swoją
matkę.
Niespokojnie potarł ręką czoło.
Nagle poczuł, że ktoś gładzi go delikatnie po ramionach;
wzdrygnął się, zebrawszy w sobie wszystkie siły, wrócił do
rzeczywistości.
— Wspaniały wieczór, Joachimie — powiedziała jego żona
spokojnym, pełnym ciepła i miłości głosem.
Instynktownie wyczuwała, że jej mąż cierpi, i chciała mu okazać,
że jest gotowa, by pomóc mu udźwignąć przytłaczający go ciężar.
Powoli odwrócił się w jej stronę. Jego twarz zaniepokoiła ją swą
bladością, oczy mu płonęły. Och, jak chciałby powiedzieć jej w tej
chwili, co go dręczy już od tylu lat i nie daje ani chwili spokoju! Z
pewnością zrozumiałaby go i... wybaczyła. Nie miał jednak prawa, nie
mógł! Nie może przecież obarczać jej ciężarem, który dla niego
samego był trudny do utrzymania.
Podniósł jej dłoń do ust.
— Masz rację, Stefanio, wieczór jest naprawdę prześliczny.
Przyprawia o prawdziwy zawrót głowy. Może lepiej będzie, gdy
zamkniemy okno — powiedział.
Wiedziała, że próbuje odwrócić jej uwagę od swojego dziwnego
zachowania, lecz mimo to pomogła mu zamknąć okno.
Steffi tymczasem pogrążona była w żartobliwej rozmowie z
kuzynem. Jej śmiech uspokajał chaotyczne myśli i pozwalał mu
zapomnieć o głęboko skrywanej tęsknocie za Lianą.
Po chwili hrabina zwróciła się do córki:
— Myślę, kochana Steffi, że już najwyższy czas, byś udała się do
swojego pokoju i położyła się spać.
— Czy rzeczywiście jest już tak późno?
— Tak, moje dziecko. A młodzi ludzie potrzebują dużo snu. Już i
tak, ze względu na odwiedziny Detleva, siedziałaś z nami o godzinę
dłużej niż zwykle.
— Czuję się jak w wojsku. Wieczorny capstrzyk! No cóż...
dobranoc, mamo.
— Dobranoc, moje drogie dziecko.
Podeszła też do ojca, ucałowała go serdecznie, a on czule
pogładził jej okrągłe policzki i lśniące włosy.
Detlevowi z godnością podała rękę.
— Zobaczę cię jeszcze jutro rano, przed twoim wyjazdem do
Greifenbergu?
— Mam nadzieję, że tak, jeżeli nie będziesz zbyt długo spać.
Wyjeżdżam koło dziewiątej.
— Och o tej porze jestem już od dawna na nogach. A zatem,
dobranoc i miłych snów. Mam nadzieję, że nie przejadłaś się
czekoladkami i nie przyśnią ci się kandyzowane koszmary —
przekomarzał się z nią żartobliwie.
— Mojemu żołądkowi nie zaszkodziłyby nawet kamienie, jest
wytrzymały. Zatem dobranoc i przyjemnych snów.
Pozostali patrzyli z uśmiechem, gdy wychodziła, po czym
rozmawiali jeszcze przez godzinę, zanim zdecydowali się udać na
spoczynek. Detlev nie położył się od razu do łóżka. Długo siedział
przy oknie, ukryty w swoim pokoju przed ciekawskimi spojrzeniami i
palił papierosa.
Jego myśli uleciały w kierunku Greifenberga. Wróci tam jutro i
podejmie przerwaną pracę. W Berlinie zrelaksował się odrobinę, z
takim też zamiarem tam pojechał, chciał przynajmniej trochę
odpocząć przed początkiem sianokosów. I wrócił z przepełnionym
miłością sercem. Nie poradzi sobie z tą miłością tak szybko, jakby
chciał. Był o tym głęboko przekonany.
„Muszę to w sobie zwalczyć. Przecież nie mogła mi panna
Reinold utkwić aż tak głęboko w sercu. Jeżeli nie zobaczę jej przez
dwa, trzy tygodnie, opadnie ze mnie jej czar i urok. Chciałbym tylko
wiedzieć, czy i jej mój nagły wyjazd sprawił taki ból, jak mnie.
Przestań wreszcie o niej myśleć. Detlevie!" — złajał samego siebie.
Jego nieposłuszne myśli ciągle wracały do Liany, jej uroczej, pełnej
słodyczy towarzyszki i uroczych oczu.
Następnego dnia, po śniadaniu Steffi odprowadziła kuzyna do
samochodu, którym miał udać się do Gerifenberga. Detlev serdecznie
pożegnał się z wujem i ciocią. Steffi natomiast uwiesiła mu się na szyi
i skakała, nie mając dla niego litości.
— Chętniej pojechałabym z tobą do Greifenberga niż została
tutaj, uwierz mi Detlevie. Zanudzę się tu na śmierć z kochaną
Malwinką. Kiedy się znowu zobaczymy?
— Najpóźniej w niedzielę, o ile nie zjawisz się wcześniej w
Greifenbergu.
— Zobaczymy, co się da zrobić. Chciałabym ponownie pojechać
z tobą do S., na koncert. Czy nie moglibyśmy tam pojechać w
niedzielę?
S.
było
niewielkim
kurortem,
położonym
w
pobliżu
Greifenbergu.
— Bardzo chętnie, Steffi. Porozmawiamy o tym jeszcze w
niedzielę.
— Tak też uczynimy. I nie bój się. Założę moją najbardziej
elegancką sukienkę i obiecuję, że nie przyniosę ci wstydu.
— Jeżeli o mnie chodzi, mogłabyś być ubrana tak jak teraz.
Krytycznie spojrzała na białą sukienkę, okrytą również białym
fartuszkiem.
— No cóż, tu w Rastenau o tak wczesnej porze nikomu nie
przeszkadzają moje domowe sukienki. Gdzie indziej jednak mogłyby
się za bardzo wyróżniać.
— Może masz rację, Steffi... teraz jednak muszę się pospieszyć.
Do zobaczenia!
— Do widzenia, Detlevie! — krzyknęła Steffi biegnąc przez
chwilę przy samochodzie, po czym zwróciła się w stronę ogrodu,
gdzie czekała już na nią panna Riickauf.
Hrabia Joachim pozostał w swojej pracowni i stał obecnie przy
oknie, przyglądając się scenie pożegnalnej. Uważnie śledził
zachowanie siostrzeńca. Ustawicznie myślał o jego wczorajszym
wyznaniu.
Gdy po paru dniach otrzymał wiadomość od Liany, że przyjęła
posadę w Brinkenhof, miał uczucie, jakby wyzwał los na pojedynek.
Nie starał się przekonać Liany do zmiany podjętej decyzji, co
powinien był uczynić w interesie Detleva. Zrobił coś wręcz
przeciwnego — pochwalił Lianę za jej dojrzałe zachowanie.
Po wysłaniu listu do niej, zamyślił się, błądząc nieobecnym
wzrokiem po położonym za oknem parku. Wreszcie ocknął się,
podniósł dumnie głowę i udał się do biblioteki zamkowej. W
przyległym pokoju znajdowało się tajne archiwum, do którego wszedł
zdecydowanym krokiem.
Pozostał tam przez godzinę, przeszukując zachłannie papiery i
akta. Nie znalazł jednak tego, czego szukał. Ostatecznie opuścił
archiwum, nie był jednak zadowolony, a jego napięta twarz wyrażała
ponure zdecydowanie. Pozostawi rzeczy ich własnemu biegowi. Jeden
Bóg wie, dlaczego i na pewno też skieruje sprawy ku lepszemu."
Po godzinie jazdy Detlev dotarł do zamku Greifenberg. Nie był
on bardzo odległy od Rastenau, jego rozległe ziemie sąsiadowały z
terenami wchodzącymi w skład majątku Greifenberg.
Niezbyt duży zamek okazał się przepiękną budowlą, położoną
malowniczo na szczycie wzniesienia, nie tak wysoko jednak jak
zamek Rastenau. Wąska ścieżka wiodła prosto do bramy, przez
ruchomy most, który przed wielu laty służył celom obronnym.
Greifenberg nie był tak przestronny i umeblowany z takim smakiem i
przepychem jak zamek w Rastenau. Przez wiele lat, zanim Detlev się
do niego wprowadził, pozostawał opuszczony, nikt nie chciał w nim
zamieszkać.
Hrabia Joachim kazał go jednak odpowiednio przygotować,
umeblował go wygodnie i przytulnie, a potem dopiero wskazał go na
stałą siedzibę swojemu siostrzeńcowi. Stare meble zostały fachowo
odnowione. Dzięki temu pokoje zachowały swój dawny urok. A
Detlevowi niezwykle spodobał się jego nowy dom i tu właśnie czuł
się najlepiej.
Stanął przy oknie i rozejrzał się po znajomej okolicy. „Wspaniale
jest być znowu w domu — pomyślał — naprawdę wspaniale. Niczego
mi nie brakuje poza... poza młodą kobietą, która dzieliłaby ze mną to
wszystko, co mam. Wujek Joachim nie zdaje sobie sprawy, jakie dał
mi bogactwo, przekazując ten majątek w moje ręce, bym nim
zarządzał jako jego właściciel. Jestem naprawdę zadowolony i
szczęśliwy, że los tak mi sprzyja i nie zamieniłbym się w tej chwili
nawet z królem. Jednego jednak jestem pewny... moje szczęście nie
będzie pełne, dopóki nie wprowadzę do domu... Liany Reinold."
Gdy spostrzegł, że jego myśli znów wróciły ku niej, postanowił
przerwać bezczynność, udał się do swego pokoju i przebrał się w strój
do jazdy konnej. Postanowił zrobić jeszcze przed obiadem małą
przejażdżkę po ziemiach należących do Greifenbergu, by zobaczyć, w
jakim są stanie i czy w czasie jego nieobecności nie zostały
zaniedbane.
Po drodze spotkał sąsiada, pana von Brinkena. Przywitali się
bardzo serdecznie mocnym uściskiem dłoni. Pan Brinken był
właścicielem ziemskim, skromnie ubranym, o przyprószonych
siwizną włosach i pełnych dobroci, niebieskich oczach.
— Dzień dobry, drogi hrabio! No i co, udało się panu wrócić
zdrowym z tej świątyni grzechu, jaką jest Berlin? Sądziłem, że
planował pan powrót dopiero na przyszły tydzień.
— Nie dawała mi spokoju tęsknota za domem, panie Brinken. Już
wczoraj byłem w Rastenau i pozostałem tam do dzisiejszego poranka.
— Cieszę się, że pan wrócił. A co nowego słychać w Rastenau?
Czy wszystko po staremu?
— Dzięki Bogu, wszystko dobrze. Tylko wujek Joachim wydaje
się zmęczony i przepracowany.
— Nic dziwnego. Pracuje za dużo, ale też i ma dużo do zrobienia.
Tak olbrzymi majątek jest wspaniałą rzeczą, a bogactwo nie przynosi
wstydu. Chociaż, muszę przyznać, wydaje mi się, że ja jestem w
lepszej sytuacji niż on, mimo że moje dobra nie sięgają dalej niż na
wyciągnięcie ręki. Ale co mamy robić ze skarbami, które pożerają
mole i rdza. Trzeba się nimi zająć. Na szczęście moja mała, biedna
Hania jest tak mało wymagającym, skromnym stworzeniem, że dla
niej wystarczy, będzie jej aż nadto.
— Jest pan najbogatszym człowiekiem pośród innych bogatych,
panie Brinken. Pańskie zadowolenie z życia i uśmiech na twarzy są
bardziej godne zazdrości niż wszystkie ziemie tego kraju. W
Brinkenhof jest zawsze tak miło i przyjemnie, naprawdę wspaniała
atmosfera, człowiek czuje się jak u siebie w domu.
— Bardzo mnie cieszą pana słowa, hrabio. Tym samym
utwierdził mnie pan w przekonaniu, że się panu u nas podoba i chętnie
pan z nami przebywa. Proszę zatem przyjść do nas w najbliższym
czasie i proszę się w ogóle częściej pokazywać. Na kiedy mam zatem
pana zapowiedzieć moim damom? Przyda im się trochę rozrywki.
— Jak tylko znajdę parę wolnych chwil. Jak się czuje panienka
Hanna?
— Jak zwykle. Nigdy się przecież na nic nie skarży, jak pan
zresztą dobrze wie. Z wzruszającą cierpliwością przyjmuje swój
ciężki los, wyznaczony jej przez Boga. Nie mówmy zresztą o tym, bo
słowa i tak nic nie zmienią. Ale żona i ja wpadliśmy na doskonały
pomysł.
Postanowiliśmy
zatrudnić
młodą
kobietę,
która
dotrzymywałaby towarzystwa Hannie. Nie chcemy bowiem, by nasza
córka dłużej przebywała w samotności.
— Tak, to naprawdę doskonały pomysł!
— Prawda? Że też nie wpadliśmy na to wcześniej! Hanna bardzo
się cieszy. No ale nie chcę zatrzymywać pana zbyt długo. „Pańskie
oko konia tuczy!" Ciekaw jestem, jakie będą tegoroczne sianokosy?
Nie chcę jednak zapeszać!
— Jak dotąd wszystko idzie dobrze. Byle tylko po samym
koszeniu, utrzymała się taka dobra, bezdeszczowa pogoda... Pokażę
się zatem u państwa w ciągu najbliższych dni. Najbardziej pasowałby
mi wieczór.
— Nam również. A zatem do zobaczenia już wkrótce.
Uścisnęli sobie serdecznie dłonie i rozjechali się każdy w swoją
stronę. Detlev musiał przejechać przez las, by dotrzeć do bardziej
oddalonych pól i łąk. W czasie przejażdżki jego myśli ponownie
podążyły ku Lianie Reinold. W jego uszach ponownie zabrzmiał jej
dźwięczny głos, przed oczami ujrzał jej uroczą twarz, rozjaśnioną
słodkim, urzekającym uśmiechem. Nie miał wątpliwości, że mimo, iż
spędził z nią zaledwie parę dni, parę wspólnych godzin, chciałby z
całego serca, by została jego żoną.
Niespokojne parskanie konia wyrwało go z pełnych tęsknoty
marzeń. Skręcił gwałtownie cugle, przyśpieszył i w zawrotnym
galopie wyjechał z lasu na pola. Miał tu przecież tyle pracy, która
pomoże mu zapomnieć o niedozwolonych pragnieniach i marzeniach.
Kilka dni później po ozdobionej kwiatami werandzie, otaczającej
niewielki pałacyk należący do majątku Brinken, przechadzała się
Hanna Von Brinken, przystając koło każdej donicy i troskliwie
doglądając pielęgnowane rośliny, wyhodowane na jej specjalne
życzenie. Mogła ich doglądać, chodząc powoli od jednej do drugiej,
wsparta na kulach. Jej jedna stopa była poważnie sparaliżowana i
Hanna była skazana na kalectwo do końca życia. Przed dwoma laty
została najechana przez ciężarówkę, a jej stopa wpadła akurat pod
jedno z kół.
Była tak poważnie uszkodzona, że postanowiono ją amputować.
Jednak jeden z najlepszych lekarzy zaprotestował i uratował nogę
dziewczynki, która, mimo iż była zmiażdżona, zrosła się i Hanna
mogła chodzić, choć wymagało to od niej siły i wytrzymałości i było
naprawdę męczące.
Hanna nie była ładną dziewczyną. Miała płaskie czoło, zbyt
wystające kości policzkowe i szeroki nos. Usta były trochę za duże,
jednak gdy Hanna się uśmiechała, odsłaniała równe rzędy
wspaniałych, białych zębów. Jej głowę otaczały długie czarne i proste
włosy. Nie była zbyt wysoka i nie posiadała niezbędnego kobietom
wdzięku. Jednak, mimo iż natura potraktowała nieco po macoszemu
owo biedne stworzenie, miała w sobie dwa atrybuty: szczupłe,
delikatne ręce i ciemne, pełne miłości, urzekające oczy.
Słońce zniżało się już ku zachodowi, gdy Hanna zakończyła
swoją pracę. Sięgnęła po kulę i powoli skierowała się do pokoju, by
wymyć ręce i przebrać się. Gdy już się z tym uporała i wyszła z
pokoju, spotkała matkę. Była to skromna i nie najładniejsza kobieta.
Od razu uderzało podobieństwo między nią i córką.
Pani Ina Brinken z czułością objęła ramiona Hani, chcąc pomóc
córce.
— Dokąd chcesz pójść, Haniu?
— Na werandę, jeszcze na chwilkę, mamusiu. Jest jeszcze
całkiem ciepło. Masz dla mnie może chwilkę czasu?
— Tak, kochanie, aż do powrotu taty. Zachowaj cierpliwość,
Haniu, już niedługo będziesz miała koleżankę. Nie będziesz już taka
samotna.
— Strasznie się cieszę na przyjazd panny Reinold, mamusiu. Jej
zdjęcie bardzo mi się podoba.
— Mam nadzieję, że i ona sama spodoba ci się tak bardzo, jak jej
fotografia. No chodź, usiądź sobie wygodnie tutaj, na fotelu.
Matka chciała przysunąć córce wygodny fotel, choć wiedziała, że
Hanna nie lubi, gdy traktuje się ją jak chorą.
— Mamusiu, ja wolę postać sobie przez chwilę. Ty jednak
musisz czuć się zmęczona — po czym popchnęła matkę delikatnie, ale
stanowczo w kierunku krzesła.
Odwróciła się ku polom.
—
Tatuś wraca! — po chwili jednak z ożywieniem ujęła rękę
matki. — Nie jedzie sam, jest z nim hrabia Detlev! Dotrzymał więc
danego słowa.
— On nigdy nie łamie raz złożonej obietnicy. Cieszysz się z jego
odwiedzin?
Hanna przytaknęła z głębokim westchnieniem.
— Przecież wiesz, mamo — powiedziała spokojnie.
Ta młoda dziewczyna miała niezwykłą siłę ducha i potrafiła
zapanować nad swoimi emocjami. Matka nie powinna zauważyć, jak
mocno bije jej serce na widok Detleva. Nikt zresztą nie powinien
zwrócić na to uwagi, a już z pewnością nie on.
Hanna pokochała go przed dwoma laty, zaraz po tym, jak
sprowadził się do Greifenbergu. Był to akurat okres, kiedy stawiała
pierwsze kroki po wypadku. Starała się z całych sił nie okazać i tak
już zmartwionym rodzicom, jak bardzo cierpi.
I wtedy pojawił się Detlev. Słyszał o nieszczęśliwym wypadku i
wyraził jej swoje współczucie. Od tego czasu zaglądał do Brinken
coraz częściej, za każdym razem przywożąc jej małą niespodziankę.
Były to kwiaty, książka lub nowe nuty, gdyż razem grali na
fortepianie. Jednym słowem starał się poprawić jej samopoczucie i
nastawienie do życia. Wtedy zaczęła się dla niej udręka związana z
nieodwzajemnioną miłością.
„Gdybym nie miała wypadku i była zdrowa — myślała — nie
interesowałby się mną wcale, jestem przecież taka brzydka. Unikałby
nawet przyjazdu do Brinken jak inni młodzi mężczyźni, którzy boją
się chyba, że wiązałabym z nimi jakieś nadzieje. Ponieważ teraz
jestem sparaliżowana, wie, że nigdy nie będę dążyć do tego, by zostać
jego żoną. Oto jak moje nieszczęście przyniosło mi odrobinę
szczęścia. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło?"
Kochała go bezinteresownie, nie wiążąc z nim żadnych życzeń
ani nadziei, tak jak kocha się słońce tylko za to, że jest. Tak jak słońce
był dla niej nieosiągalny. Cieszyła się z jego przyjścia, jej oczy
błyszczały niepohamowaną radością z jego przyjścia.
— Tak się cieszę, że znowu nas pan odwiedził!
Ucałował jej rękę.
— Pierwsze wolne chwile, jakie udało mi się wygospodarować
należą do pani, panno Hanno. I mam zamiar pozostać tu przez cały
wieczór, pod warunkiem, że matka pani poczęstuje mnie kromką
chleba z masłem i filiżanką herbaty.
— Niech się pan nie martwi, sądzę, że znajdzie się i coś do
chleba. Trzeba umieć cieszyć się z rzadkich świąt. Bo każde pana
przybycie jest dla nas małym świętem — powiedział z zadowoleniem
pan von Brinken.
— Mój mąż ma rację, panie hrabio.
— Nie chciałbym jednak sprawiać pani kłopotu swoimi
odwiedzinami.
— Ależ nie sprawia mi pan najmniejszego kłopotu! To po prostu
mój mąż nie jest zbyt zadowolony, gdy po całym dniu pracy na
dworze częstuję go chlebem z masłem i herbatą.
Detlev usiadł naprzeciw Hanny, która spoglądała na niego z
radością. Z szerokiej kieszeni swej kurtki do konnej jazdy wyciągnął
książkę.
— To najnowsza powieść pani ulubionej pisarki, panno Hanno.
„To jest coś dla twojej przyjaciółki" — pomyślałem od razu, gdy ją
dostrzegłem na wystawie jednej z berlińskich księgarni. Mam
nadzieję, że czytanie jej dostarczy pani wiele przyjemności.
Hanna z błyszczącymi oczami sięgnęła po książkę.
— Och, tak się cieszę! Jak to miło z pana strony, Detlevie, że pan
o mnie pomyślał. Otworzyła książkę i zauważyła, że na pierwszej
stronie napisał jej dedykację:
„Mojej dzielnej przyjaciółce Hannie, by rozjaśnić najsmutniejsze
godziny jej dnia. Detlev Rastenau."
Uśmiech rozjaśnił jej twarz. Wyciągnęła do niego rękę.
— Dziękuję, bardzo panu dziękuję, Detlevie, za książkę, za to, że
pan o mnie myślał, a przede wszystkim za dedykację. Bardzo mnie
cieszy, że nazywa mnie pan swoją przyjaciółką.
— Czyżbym się mylił? Nie uważa mnie pani za godnego pani
przyjaźni?
— Och, na Boga, nie! Jestem pana oddaną przyjaciółką. Bardzo
bym chciała móc jakoś pana o tym przekonać.
Pani von Brinken przysiadła się do Hanny i hrabiego.
— Słyszał już pan najnowsze wiadomości, hrabio? Do Hanny
przyjedzie dama do towarzystwa.
— Teraz stanę się bardzo dystyngowaną, wytworną panienką,
nie mogącą się obejść bez damy do towarzystwa — zażartowała
Hanna.
— Mam nadzieję, że pani towarzyszka jest młoda i sympatyczna i
będzie potrafiła panią rozweselić.
— Owszem, jest młoda i bardzo ładna. Wybrałam najładniejszą
spośród wszystkich. Otrzymaliśmy bowiem aż dwadzieścia ofert. I z
dwudziestu kobiet wybrała pani najładniejszą. To bardzo obiecujące.
— Hanna chciała mieć przy sobie ładną dziewczynę —
powiedziała pani Brinken z głębokim westchnieniem.
— Mama nie bardzo się ze mną zgadza. Najchętniej
sprowadziłaby tu jakąś brzydulę. Ale nawet jeżeli Bóg poskąpił mi
urody, nie muszę być chyba skazana na otaczanie się brzydotą.
Chciałabym móc patrzeć na ładną twarz.
— Kto pani powiedział, że jest pani brzydka?
Spojrzała na niego rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.
— Mój najszczerszy przyjaciel — moje lustro.
— I jeżeli ono pani powiedziało, że jest pani brzydka, nie
pozostaje mi nic innego, jak stwierdzić, że jest ono niegodnym
kłamcą. Niech pani dokładnie przyjrzy się swym pięknym oczom,
zdrowym, białym zębom i delikatnym rękom... nie ma w nich nic
brzydkiego, tym bardziej że posiada pani głębokie, kochające i takie
dzielne serce.
— Bardzo panu dziękuję, Detlevie, bo sprawił pan swymi
słowami ogromną radość mamie. Ona ma straszne pretensje do losu,
że obdarzył ją tak brzydką córką.
Pani von Brinken podniosła się i gwałtownie pokręciła głową,
chcąc zaprzeczyć jej słowom.
— Dla mnie jesteś zawsze będziesz piękna, Haniu, gdybyś
tylko... urwała, gdyż głos odmówił jej posłuszeństwa. Opanowała się,
po czym powiedziała gwałtownie: — Bardzo przepraszam, muszę
jednak zajrzeć do kuchni.
Hanna patrzyła na oddalającą się matką ze smutkiem.
— Biedna mama! Bardzo cierpi z mojego powodu, o wiele
bardziej niż ja. Nie chce i nie może uwierzyć, że jestem całkiem
zadowolona z losu, jaki przypadł mi w udziale.
— Zadowolona? Jest pani odważna i bardzo, bardzo dzielna,
Hanno. Podziwiam panią często, gdy stara się pani przekonać
rodziców, że jest pani szczęśliwa, by nie cierpieli jeszcze bardziej. I
dlatego też tak bardzo panią szanuję i jestem bardzo dumny, że darzy
mnie pani swoją przyjaźnią. Jest pani wspaniała.
— Pańskie słowa podnoszą mnie na duchu, Detlevie. Proszę
uważać mnie zawsze za swoją przyjaciółkę. Niech mnie pan nie
opuszcza nawet wtedy, gdy pewnego dnia spotka pan i pokocha jakąś
piękną kobietę. O mnie pańska żona z pewnością nie będzie
zazdrosna. To jest dobra strona mojej brzydoty i kalectwa —
powiedziała spokojnie Hanna.
W głębi serca nigdy nie miała nadziei, że spełnią się jej marzenia
o tym, by Detlev obdarzył ją miłością.
— Jeżeli jeszcze raz nazwie pani moją przyjaciółkę Hannę
brzydulą, będę naprawdę zły i nie powrócę już nigdy do pani domu!
— powiedział z wyrzutem.
— O, z pewnością nie chcę się narażać na wybuch pańskiego
gniewu.
— No dobrze, możemy iść na ugodę. A co się tyczy mojej
przyszłej żony, musi być i ona pani oddaną przyjaciółką, w
przeciwnym bowiem razie nigdy nie dojdziemy do porozumienia.
Tymczasem jednak nie myślę jeszcze o małżeństwie.
— Być może stanie się to szybciej, niżby pan sobie tego życzył.
— Nie odpowiada mi ten temat. Czy możemy zmienić go na
jakikolwiek inny? Na przykład poplotkować o pani nowej
towarzyszce. Kiedy przybędzie do Brinken?
— Nie przypuszczał nawet, jak bardzo ten temat związany jest z
poprzednim, którego tak bardzo pragnął uniknąć.
— Jutro w południe. Pochodzi z Berlina. Bardzo się cieszę z jej
przyjazdu i mam nadzieję, że jest równie sympatyczna, jak ładna.
Początkowo nie chciałam, by rodzice angażowali kogoś obcego. Tata
ma wystarczająco dużo kłopotów, by wypłacić wszystkim robotnikom
wynagrodzenia za ich pracę. Rodzice jednak upierali się przy tym
pomyśle. A młoda kobieta, którą zdecydowaliśmy się zatrudnić w
ogóle nie chce pobierać pensji. Ma swój niewielki majątek i chodzi jej
przede wszystkim, by znaleźć u nas dom. Pragnie, byśmy przyjęli ją
do naszej rodziny. Jest sierotą i nie ma nikogo. W każdym razie będę
próbować zaprzyjaźnić się z nią. Jestem taka szczęśliwa, gdy ktoś
znajdzie trochę wolnego czasu i zdecyduje się poświęcić go dla mnie.
— Bardzo jestem ciekaw, jak wam się będzie razem układać.
— Możemy siadać do stołu, panie hrabio. Mój mąż nie może się
już doczekać i depcze mi po piętach, marudząc, że jest głodny —
powiedziała pani von Brinken, która akurat wróciła z kuchni.
W tym też momencie pojawił się pan domu.
— Jestem głodny jak wilk. Zjadłbym konia z kopytami, gdyby
nie fakt, że i tak nie mamy ich zbyt dużo — stwierdził żartobliwie.
Hanna podniosła się i oparła na ramieniu ojca. Wszyscy udali się
do pięknie urządzonej jadalni. Przy stole panował niezwykle miły
nastrój. Detlev zawsze czuł się dobrze w kręgu rodziny Brinkenów,
która zachowywała się tak naturalnie, bez wymuszonej grzeczności.
Sądził, że nie udają do niego sympatii, lecz szczerze go lubią.
Po posiłku Hanna i Detlev zasiedli przy fortepianie. Hanna była
prawdziwą artystką. Tak też minął wieczór. Detlev dziwił się, że aż
tak szybko uciekał czas w towarzystwie tych miłych ludzi.
— Za państwa pozwoleniem pozwolę sobie wkrótce złożyć
kolejną wizytę w waszym domu — powiedział przy pożegnaniu.
— Trzymamy pana za słowo, drogi hrabio. Zawsze bardzo się
cieszymy z pańskich wizyt — z tymi słowami pan von Brinken
odprowadził miłego gościa do wyjścia.
Hanna stała przy matce na werandzie i machała mu na
pożegnanie. Podczas powrotnej jazdy do domu, myśli hrabiego
Detleva krążyły wokół niedawno zakończonej wizyty. „Być może
przy boku takiej kobiety jak Hanna zapomniałbym o Lianie Reinold.
W jej obecności zapomina się o wszystkich bolesnych marzeniach.
Muszę mieć jednak zdrową żonę, a i Hanna jest za dobra, zasługuje na
coś więcej, niż zostać żoną człowieka, który jej nie kocha i stara się
przy niej zapomnieć o innej.
Natomiast Hanna, zaraz po odjeździe Detleva, udała się do swego
pokoju. Stanęła przy lustrze i obrzuciła się krytycznym spojrzeniem.
Po chwili uśmiechnęła się smutno do swego odbicia i skinęła
melancholijnie głową. „Cóż, jak na przyjaciółkę nie jesteś zbyt
brzydka, Hanno. Nie przeszkadza w tym nawet twoja sparaliżowana
noga. Przeszkadzają one jednak w zdobyciu miłości" — pomyślała. —
„Czy jednak pomogłaby mi w czymś uroda? Kto wie, czy i wtedy
mógłby mnie pokochać. A gdybym była ładna, a on i tak by mnie nie
kochał, sytuacja byłaby o tyle gorsza, że jego przyszła żona nie
mogłaby ścierpieć jego przyjaźni do mnie. A bez niej nie potrafiłabym
już chyba żyć."
Wzięła do ręki książkę, którą jej przywiózł i ponownie
przeczytała dedykację. „Mojej dzielnej przyjaciółce...", wyszeptała i z
uczuciem przycisnęła książkę do serca.
Pan von Brinken oczekiwał na stacji na przyjazd Liany. Przywitał
ją serdecznie i zaprowadził do powozu, który miał ich zawieźć do
domu. Był poruszony do głębi jej urodą. Przysłana przez nią
fotografia w najmniejszym bowiem stopniu nie oddawała całego jej
uroku, jak i wdzięku całej jej postaci.
Uprzejmie pomógł jej wsiąść do powozu, sam siadł na koźle, by
powozić końmi.
— Za piętnaście minut dojedziemy do celu, panno Reinold. Mam
nadzieję, że miała pani przyjemną podróż i nie czuje się bardzo
zmęczona? — powiedział.
Liana pokręciła przecząco głową, uśmiechając się do niego
uprzejmie.
— Nie, nie jestem zmęczona, panie von Brinken.
Konie równym kłusem ciągnęły powóz drogą prowadzącą wprost
do Brinkenhof. Liana z zachwytem przyglądała się prześlicznemu
krajobrazowi, ciesząc się, że zamieszka wśród drzew i zieleni. Była
już spokojniejsza. Cieszyło ją, że wujek Joachim poparł jej decyzję,
świadomość ta przynosiła jej ulgę. Miała też poczucie, że choć nie
bezpośrednio, ale stara jej się z całych sił pomóc. Jeśli nie mogła z
nim porozmawiać, wiedziała, że jest blisko i obserwuje ją, co było dla
niej dużą pociechą.
Czuła się szczęśliwa, że zdołała wreszcie opuścić Berlin; w
stolicy bała się nieustannie, że może, choćby przez przypadek, spotkać
panią Bartels. Kobieta ta wydawała się jej uosobieniem wszystkiego
co złe i do tej pory wzdragało się na wspomnienie krzywdy, jaką
wyrządziła jej „opiekunka". Jadąc do Brinkenhof marzyła jedynie, by
odzyskać tam spokój, opiekę i przyjazne przyjęcie.
Pani von Brinken wychodziła akurat z obory, gdzie doglądała
chorej krowy, gdy powóz wjechał na dziedziniec i zatrzymał się przed
wejściem. Podeszła do przybyłych i gdy spojrzała na uroczą i piękną
dziewczęcą twarz, jej serce ścisnął mimowolny dreszcz zazdrości i
bólu. Jak niekorzystnie wyglądać będzie Hanna w obecności tej
przepięknej kobiety! Zauważyła też, że panna Liana ma na sobie
elegancki kostium.
Ogólnie nowo przybyła wywarła na niej dobre wrażenie.
Pozdrowiła ją przyjaźnie i poprosiła, by poszła za nią do pokoju córki.
Męża natomiast wysłała do obory, by sam niezwłocznie przyjrzał się
chorej krowie. Liana przeszła za panią von Brinken przez duże drzwi
wejściowe, długi hol, przyozdobiony wieńcami dożynkowymi z
zeszłorocznych zbiorów i kilka z gustem umeblowanych pokoi.
Hanna, jak zwykle w pogodne, słoneczne dni, siedziała na
werandzie, w wiklinowym fotelu. Podniosła się, gdy tylko zauważyła
wchodzącą matkę, prowadzącą za sobą Lianę.
— Panno Reinold, oto moja córka Hanna — powiedziała pani
von Brinken.
Liana szybko podeszła do Hanny, nie chcąc, by chora wstawała.
— Proszę, niech się panienka nie podnosi — poprosiła ze szczerą
troską w głosie.
Hanna spojrzała na nią z uśmiechem.
— Chodzenie nie sprawia mi bólu. Nie poruszam się co prawda
szybko, lecz i tak sprawia mi to ogromną przyjemność. Serdecznie
witam, panno Reinold, bardzo się cieszę, że pani do nas przyjechała.
Cieszyłabym się, gdyby spodobało się pani tutaj, w Brinkenhof.
Z tymi słowami Hanna podała Lianie dłoń.
Liana poczuła się wzruszona powitaniem Hanny i jej miłym
sposobem bycia.
— Bardzo pani, dziękuję za miłe przyjęcie, panno Hanno. To, co
do tej pory udało mi się zobaczyć, bardzo mi się podoba. I dom, i
przepiękna okolica.
Pani von Brinken uznała za stosowne wtrącić się do rozmowy:
— Pozwoli pani, panno Reinold, że pokażę pani jej pokój.
Po czym zaprowadziła Lianę na pierwsze piętro, gdzie czekały na
nią ładnie urządzone pokoje. Po chwili wróciła na werandę. Hanna
czekała na nią i gdy tylko zobaczyła matkę, objęła ją serdecznie. Jej
twarz promieniała szczęściem.
— Och, mamo, co za urzekające stworzenie! Człowiek czuje się
od razu zdrowszy i szczęśliwy, patrząc na tak piękną, pełną uroku
twarz.
Pani von Brinken w jednej chwili zapomniała o wszystkich
dotychczasowych wątpliwościach. Otwarła serce Lianie, gdyż sama
jej obecność sprawiała radość jej córce.
— Jesteś więc zadowolona z twojej damy do towarzystwa?
— Jeżeli jest chociaż w połowie tak dobra i sympatyczna, jak
piękna, to tak. Przecież wiesz, że ładnym ludziom o wiele łatwiej jest
zdobyć moje serce.
— Miejmy zatem nadzieję, że posiada ona wszystkie te zalety,
których od niej oczekujesz, kierując się jedynie jej wyglądem.
Tymczasem Liana przyglądała się swym dwóm pokojom, w
których spędzić miała najbliższe miesiące. W sypialni stały meble z
drzewa wiśniowego. Białe zasłonki opadały w równych falbanach na
szyby, co wyglądało bardzo ładnie i estetycznie. Mały salonik,
urządzony w prawdziwym biedermeierowskim stylu, podobał się jej
jeszcze bardziej.
W pokojach czuć było delikatny zapach lawendy. Na biurku w
stylowym wazonie stał bukiet czarnego bzu. W jednym kącie pokoju
stała sofa, a przed nią niewielki stoliczek. Naprzeciwko znajdowała
się niewielka, prześliczna szafka.
Liana była bardzo zadowolona z wyglądu swego nowego
„królestwa". Odetchnąwszy z ulgą podeszła do otwartego okna i
spojrzała na duży ogród warzywny, za którym rozciągał się las, aż do
widocznych na horyzoncie gór.
Poczuła, jak jej duszę ogarnia coraz większy spokój. Wydawało
jej się, że po długich latach tułaczki odnalazła wreszcie ojczyznę,
panował pokój i radość. Tutaj też nie spotka człowieka, który zasiał w
jej sercu niespełnione uczucia. Nieustannie próbowała zapomnieć o
Greifenbergu. Ale jej myśli uparcie do niego powracały, brzmiały w
uszach jego pożegnalne słowa: „Nigdy pani nie zapomnę”.
Nigdy go nie zapomni, nawet tego nie chciała. Myślenie o nim,
wspomnienie jego dobrych oczu, dźwięcznego, męskiego głosu
sprawiało jej ogromną przyjemność. Był stale obecny w jej
marzeniach, sprawiając, że nie czuła się już samotna i opuszczona, jak
gdyby rzeczywiście był przy niej i opiekował się nią, tak jak wtedy...
nad jeziorem, gdy ją delikatnie podtrzymał, chroniąc przed
nieuniknionym upadkiem, patrząc przy tym współczująco swymi
szarymi, pełnymi ciepła oczami. Z lekkim westchnieniem oderwała
się od okna, szybko przygotowała się do obiadu i zeszła na dół.
Kilka minut później Liana siedziała przy stole w otoczeniu
rodziny Brinkenów. Została przez nich tak serdecznie przyjęta, że nie
wątpiła, iż bardzo jej się tu spodoba i pokocha tych dobrych
poczciwych ludzi. Hanna starała się z całych sił sprawić, by nowo
przybyła poczuła się w Brinkenhof jak u siebie w domu. Z
niesamowitym wyczuciem skłoniła Lianę do opowiedzenia o sobie, co
dało jej pewne wyobrażenie o jej dotychczasowym życiu. A pani von
Brinken stopniało serce, gdy dowiedziała się, że Liana straciła matkę,
mając zaledwie dwa lata.
— Do niedawna przebywała więc pani na pensji dla dziewcząt,
prowadzonej przez panią Schópfling? — zapytała ze współczuciem.
— Tak, proszę pani — odpowiedziała nieco speszona Liana.
Ponieważ nie miałam domu, pozostałam tam tak długo, jak to było
możliwe.
— I nie ma już pani innych krewnych?
— Nie, krewnych nie mam już żadnych. Jedyna, jaką miałam,
ciocia Lotta, zmarła, gdy miałam dwanaście lat. Przyjaciel moich
rodziców pomagał mi, jak długo tylko mógł. Jednak stosunki rodzinne
nie pozwoliły mu w dalszym ciągu troszczyć się o mnie. A ponieważ
nie chcę i nie mogę pozostawać w samotności, szukałam opieki i miłej
rodziny, która zechciałaby mnie przyjąć do swojego grona — Lianie
nie przyszło łatwo opowiedzieć tym dobrym ludziom o swym życiu.
Nie mogła przecież wyjawić im wszystkiego, a nie chciała kłamać.
— To bardzo rozsądne z pani strony, panno Reinold. Mam
nadzieję, że już niedługo poczuje się pani w Brinkenhof jak w domu.
Postaramy się pani z całego serca pomóc.
Liana spojrzała z wdzięcznością w pełne dobroci oczy pani von
Brinken, która skinęła przyjaźnie, chcąc dodać jej otuchy. Wtedy
Liana uścisnęła jej rękę i podniosła do ust.
— Dziękuję pani serdecznie za dobroć, jaką mi pani okazała.
Po obiedzie Liana i Hanna przeszły na werandę. Obydwie młode
dziewczyny starały się jakoś do siebie zbliżyć, co udało im się po
niedługim czasie. Hanna podziwiała bez odrobiny zazdrości urodę i
elegancję Liany, ta natomiast odkryła, jak wspaniałym i prawym
stworzeniem jest Hanna. Jej sympatię pogłębiało dodatkowo
współczucie dla kalectwa Hanny. Otoczyła ją też tak serdeczną i
taktowną troską, że Hanna po raz pierwszy od czasu wypadku
pozwalała się komuś rozpieszczać.
Później poszły na spacer do ogrodu. Zawsze gdy Hanna
przechadzała się z obcym człowiekiem, miała wrażenie, że go
ogranicza swym powolnym krokiem. Liana nie pozwoliła jednak, by
takie uczucie się w niej zrodziło, z niezwykłym taktem potrafiła
bowiem dostosować się do tempa Hanny. Czasami zatrzymywała się,
by przyjrzeć się jakiemuś nie znanemu jej dotąd kwiatu, podziwiała
otoczenie, które cały czas zadziwiało ją swoim naturalnym pięknem,
opowiadała z ożywieniem o Berlinie, jego bogatym życiu kulturalnym
z jednej strony, a wiecznym pośpiechu i ruchu ulicznym z drugiej.
— Czy nie będzie tego pani brakować w naszym spokojnym
Brinkenhof, oddalonym od wszelkich rozrywek, do których jest pani
przyzwyczajona, panno Reinold? — zapytała z niepokojem Hanna.
— Nie będzie mi tu niczego brakować, w Brinkenhof jest tak
pięknie. Inaczej wyobrażałam sobie wieś i zadziwiła mnie swoim
niewyobrażalnym dla mieszczuchów pięknem.
— Nasze ziemie są rzeczywiście piękne. I nie leżą aż tak daleko
od świata. W pół godziny samochód dowiedzie panią do S. Przeżywa
ono niezwykłe ożywienie, jest tam również mnóstwo wydarzeń
kulturalnych, a ostatnimi czasy, od kiedy taką popularnością zaczęły
się cieszyć sporty zimowe, w zimie można tam spotkać wielu ludzi.
Odbywają
się
koncerty,
czasami
przedstawienia
teatralne.
Utrzymujemy też ożywione kontakty z sąsiadami. Mimo to jednak jest
tu niewątpliwie spokojniej niż w mieście, co z pewnością w
mniejszym lub większym stopniu pani odczuje.
— Chyba jednak bardziej jako zaletę niż wadę. W zeszłym roku
tak często bywałam na koncertach i w teatrach, że przez długi czas nie
będę za nimi tęsknić.
Odkryły, że mają podobny gust i upodobania, co jeszcze bardziej
je do siebie zbliżyło.
Gdy doszły do ogrodzenia, zauważyły czworo dzieci z pobliskiej
wioski z upodobaniem wspinające się na drzewa. Pomachały Hannie
na powitanie. Miała ona zawsze przy sobie pudełko z czekoladkami,
które skwapliwie wykorzystywała przy takich właśnie okazjach. Roz-
dzieliła między jasnowłose dzieci wszystkie cukierki, jakie miała, i z
zadowoleniem spostrzegła, z jaką przyjemnością je zjadają.
— Chyba bardzo kocha pani dzieci, prawda? — zapytała Liana.
— Tak. A szczególnie ta czwórka jest mi bliska. Zdobyłam sobie
prawo do ich miłości.
Po tych słowach z prostotą opowiedziała, jak doszło do wypadku,
w wyniku którego stała się kaleką. Właśnie prostota jej opowiadania
ujęła Lianę najbardziej.
— Och, jakże dumna może być pani, że uratowała pani te
malutkie dzieci!
— Każdy by to zrobił na moim miejscu. Cieszę się tylko, że nie
ucierpiałam niepotrzebnie. Szczerze mówiąc, gdybym wiedziała,
że mój czyn będzie miał konsekwencje, prawdopodobnie nie
zdobyłabym się na to. Nie podejrzewałam, że upadnę i zostanę kaleką
na całe życie. Nie był to więc absolutnie bohaterski wyczyn. Nie
jestem stworzona na bohaterkę. Porozmawiajmy jednak może o czymś
przyjemniejszym.
Liana poczuła w stosunku do Hanny głębokie współczucie,
jakiego dotąd nie odczuwała jeszcze do nikogo innego. Postanowiły
na chwilę przysiąść, by odpocząć, po czym udały się do domu, by
wypić herbatę z rodzicami.
Gdy usiedli już do stołu, Liana z naturalnością, jakby to było
zrozumiałe samo przez się, zaczęła podawać napełnione herbatą
filiżanki. Kazała pani von Brinken usiąść i pozwolić się obsłużyć.
Hanna i jej ojciec bardzo się z tego cieszyli, od dawna bowiem żyli w
przekonaniu, że pani Ina za dużo pracuje.
— Mamusiu, jak to dobrze, że wreszcie możesz przez chwilkę
odpocząć — powiedziała Hanna. Po czym, zwróciwszy się do Liany,
kontynuowała: — Mama ma stanowczo za dużo pracy, panno
Reinold, a ja niestety nie mogę jej za bardzo pomóc.
— Może ja mogłabym pani w czymś pomóc, pani Brinken?
Bardzo chętnie to uczynię, kiedy tylko pani będzie mnie potrzebowała
— powiedziała szybko Liana.
Pani von Brinken przecząco pokręciła głową.
— Nie, nie, dziękuję, poradzę sobie sama z pracą w domu, tym
bardziej że widzę, jak dobrze Hanna czuje się w pani towarzystwie. —
Mimo jej oporu Liana przejęła jednak część jej obowiązków, czemu
pani von Brinken zdecydowanie się sprzeciwiała. Liana wiedziała
bowiem, że i gospodyni potrzebuje od czasu do czasu wolnej chwili
dla siebie, by odpocząć.
Hanna i jej ojciec zauważyli manewr Liany i byli jej za to bardzo
wdzięczni. Wreszcie i sama pani von Brinken spostrzegła, że Liana
upiera się przy tym, by odciążyć ją trochę w pracach domowych i po
części jej uległa.
— Haniu, Liana jest naprawdę wspaniałym stworzeniem —
powiedział po kilku dniach pan von Brinken do swojej córki. —
Wygląda bardzo ładnie i elegancko, jakby była damą, jednak nie
wzdraga się i przed ciężką pracą. Nie pytając, sama wie, w czym
może pomóc. Zanim mama ma czas zaprotestować, jest już po fakcie.
— Masz rację, tatusiu, jak tylko stwierdzi, że ja chwilowo nie
potrzebuję jej towarzystwa, już skrada się za mamą i wyręcza ją w
niektórych pracach. Rzeczywiście jest kochana i powinniśmy być dla
niej mili.
Liana już w pierwszych dniach napisała do wujka Joachima — na
adres jego bankiera w Berlinie — że dotarła do Brinkenhof została
niezwykle miło przyjęta. Czuła się wśród nowej rodziny bardzo
dobrze. Prosiła go, by się o nią nie martwił, ona bowiem jest bardzo
zadowolona ze zmiany, jaka zaszła w jej życiu. Brinkenowie byli
rzeczywiście dobrymi, kochanymi ludźmi, a Hanna — prawdziwym
aniołem.
Od czasu jej przyjazdu Detlev tylko raz przejazdem zawitał do
Brinken, by pozdrowić sąsiadów. Liana akurat była nieobecna,
pojechała bowiem do pobliskiej wsi, by załatwić coś dla pani von
Brinken. W ten sposób młodzi się nie spotkali. I tym razem tak się
dziwnie złożyło, że nie wspomniano jej imienia, tak że Detlev w
dalszym ciągu nie przypuszczał, że kobieta, do której nieustannie
tęsknił, mimo upływu czasu i ciężkiej pracy, po której tak wiele sobie
przecież obiecywał, że pomoże mu o niej zapomnieć, była tak blisko.
Hanna upierała się przy tym, żeby Liana codziennie chodziła na
spacery. Przeznaczyły na to czas przed południem, w którym to Hanna
ćwiczyła, by nie stracić władzy w nogach. W tym więc czasie Liana
była wolna.
Pewnego ranka Liana poszła na spacer do lasu. Było to pod
koniec drugiego tygodnia jej pobytu w Brinkenhof. Las wyglądał
prześlicznie. Korony drzew pokryte zielonymi liśćmi tworzyły dach
przypominający sklepienie świątyni. Po półgodzinie dostrzegła coś, co
sprawiło, że zatrzymała się, nie będąc w stanie zrobić kroku, a z jej ust
wyrwał się okrzyk podziwu. Stała na polanie, a przed nią roztaczał się
widok na położony na wysokim wzniesieniu zamek Greifenberg, ze
swymi strzelniczymi wieżyczkami, błyszczącymi teraz w promieniach
słońca.
— Pięknie... och, jak przepięknie! — krzyknęła oczarowana tym
widokiem Liana.
Podziwiała zamek, ciężko jej było stamtąd odejść, chciała jeszcze
przez chwilę podziwiać i zachować w pamięci jego piękno. Usiadła
więc na przewróconym drzewie i pogrążyła się w myślach.
Oparła ręce na kolanach. Wyglądała przepięknie w delikatnej,
przewiewnej letniej sukience. Włosy, lokami otaczające jej uroczą
twarz, lśniły w promieniach słońca. Stanowiła naprawdę prześliczny
widok — urocza, pełna wdzięku dziewczyna w leśnej świątyni.
Liana podejrzewała, że zamek, który miała przed oczami, to
Greifenberg, niedawno bowiem Hanna opisała go jej ze szczegółami i
wskazała kierunek, w którym był położony. Wiedziała też od wujka
Joachima, że jego posiadłość, Greifenberg, jest położona w pobliżu
Brinkenhof. Gdy więc siedziała teraz spoglądając na zamek,
wydawało jej się, że znajduje się znowu w pobliżu ukochanego wuja.
Czy Rastenau był równie piękną posiadłością? Gdybyż mogła
zobaczyć ją choćby z daleka! „Greifenberg" — powiedziała z
rozmarzeniem w głosie. To nazwisko ciągle brzmiało w jej uszach,
dusza oczarowana była opaloną męską twarzą, a serce przepełnione
tęsknotą za nim. Nie umiała przestać myśleć o panu Greifenbergu, nie
wiedziała nawet, gdzie jej myśli powinny go szukać, co prawdziwie ją
smuciło.
Nie odważyła się zapytać pani Wesemann, gdzie mieszka na stałe
jej były gość. Na co by jej się zresztą przydała ta wiadomość? To było
tylko przypadkowe, przelotne spotkanie, zamienili jedynie parę nic nie
znaczących słów, potem los ponownie ich rozdzielił. Tylko jedno jego
zdanie było ważne: „Nigdy pani nie zapomnę!"
Czy i dla niego rozstanie było tak ciężkie, jak dla niej? Czy myśli
o niej czasem? Dlaczego od razu tak go pokochała? Czy rzeczywiście
dlatego, że przypominał jej wujka Joachima? Miał jego oczy i te same
zmarszczki na czole. Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na te pytania,
wiedziała tylko, że nigdy dotąd nie myślała o nikim tyle i nie
odczuwała za nikim takiej tęsknoty, jak właśnie za nim.
„Greifenberg" — powiedziała ponownie. Jakie to dziwne, że
piękny zamek, na który patrzyła, nazywa się tak samo jak on! Będzie
jej ciągle o nim przypominał.
Siedziała tak, pogrążona w myślach, gdy nagle wyrwało ją z
rozmyślań parskanie konia. Miękkie leśne podłoże stłumiło odgłos
zbliżającego się kłusem konia. Wyjechał spośród drzew na polanę tuż
koło niej. Najpierw dostrzegła konia, potem dopiero dosiadającego go
jeźdźca.
Zarówno zaskoczona i jak sparaliżowana spojrzała prosto w
opaloną męską twarz, którą każdego wieczoru widziała przed sobą w
wyobraźni. Detlev dostrzegł ją w tym samym momencie. Drgnął, jak i
ona, gwałtownym ruchem ściągnął cugle. Ich oczy zatonęły w sobie,
nie mogli oderwać od siebie wzroku. Przyglądali się sobie, jak
gdyby pogrążeni we śnie, nie mogąc uwierzyć, zaistnieją w
rzeczywistości. Kapryśny los ponownie złączył ścieżki ich życia.
Dopiero po chwili Detlev odzyskał równowagę, z okrzykiem
zdumienia sprężyście zeskoczył z konia i podszedł do Liany.
— Nie wierzę w leśne elfy i inne zwodnicze stworzenia! W
przeciwnym bowiem razie musiałbym panią uważać za jedną z ich
grona.
W pierwszej chwili Liana zbladła, dopiero potem, ku swemu
zdziwieniu, poczuła, że krew zdradziecko napływa do jej policzków.
— Pan Greifenberg... to... pan? — gwałtownie urwała, po czym
spojrzała ku zamkowi.
W jej głowie powstało nagłe podejrzenie. Jego eleganckie,
dystyngowane zachowanie, podobieństwo do wuja Joachima... Jej
serce zabiło gwałtownie.
Detlev odetchnął głęboko, chcąc opanować i zdusić w sobie
uczucie szczęścia, które nieoczekiwanie zalało jego serce.
— Stoję przed panią jak przed jakimś cudownym zjawiskiem i
cały czas drżę, że może pani zniknąć równie nieoczekiwanie, jak się
pani pojawiła. Ale pani istnieje naprawdę i stoi przede mną.
Przeznaczenie ofiarowało więc nam ponowne spotkanie.
Próbowała odzyskać równowagę i uśmiechnęła się do niego.
— Tak się wydaje. W najśmielszych marzeniach nie
przypuszczałabym, że mogę tu pana spotkać.
— Ja też nie potrafiłbym sobie tego wyobrazić, choć często o
pani myślę. Tak często, że przypuszczałem już w pewnej chwili, gdy
tu panią zobaczyłem, że to moje własne myśli przybrały pani kształt.
Przedtem spotkałem panią nad jeziorem, potem w pensjonacie ... a
teraz tu. W myślach szukałem pani wszędzie... tylko nie w lesie, w
Greifenbergu.
— Czy ten las należy już do Greifenbergu?
— Tak.
— Nie wiedziałam o tym. A jak pan się tu znalazł?
— Nazywam się Detlev Rastenau. Mam jednak prawa do
nazwiska Greifenberg, mieszkam bowiem w zamku o tej samej
nazwie i zarządzam przylegającymi do niego majątkami. W
podróżach więc przybieram nazwisko Greifenberg.
Liana mocno zagryzła wargi. Mężczyzna, którego kochała, był
siostrzeńcem wuja Joachima! Potarła niespokojnie czoło.
— Znajduję się zatem na pańskim gruncie, hrabio Rastenau?
— W zastępstwie mojego wuja jestem panem w Greifenbergu.
Czy jest pani na mnie zła, że gdy się poznaliśmy, występowałem pod
innym nazwiskiem?
— Nie miał pan przecież najmniejszego obowiązku zdradzać mi
swego prawdziwego nazwiska, jeżeli zdecydował się pan występować
przed obcymi jako Greifenberg. Jestem trochę wyprowadzona z
równowagi, spotkaliśmy się tak nieoczekiwanie. — Po czym,
zmuszając się do lekkiego tonu, kontynuowała: — Właśnie
podziwiałam piękno zamku, położonego w tak malowniczej okolicy,
nie przypuszczając nawet, że pan tu mieszka.
— Zagadka mojego pobytu tutaj została rozwiązana. Co jednak
oznacza pani tu obecność?
— Zaraz to panu wyjaśnię, hrabio Rastenau. Zostałam
zaangażowana w Brinkenhof jako dama do towarzystwa panny Hanny
von Brinken — odpowiedziała spokojnie.
— Ach, więc to pani jest towarzyszką Hanny? Nie mogę wprost
w to uwierzyć!
— Dlaczego wydaje się to panu niemożliwe?
— Gdyby mi powiedziano, że jest pani księżniczką z bajki, nie
miałbym trudności z uwierzeniem. Ale damą do towarzystwa? Tak,
teraz jednak sobie przypominam, że panna Hanna opowiadała mi, że
jej opiekunka przyjęła propozycję tej pracy, by znaleźć rodzinę, która
chętnie przyjęłaby ją do swego grona. Szukała pani opieki miłej
rodziny, ponieważ nie ma już pani krewnych. Zgadza się?
— Niech pan zapomni, hrabio, że jestem młodą dziewczyną.
— Nie zapomnę, nie mógłbym zapomnieć, nawet gdyby...
Urwał nagle, w pół słowa, a ona poruszyła się niespokojnie.
— Muszę wracać do Brinkenhof.
Powoli wyprostował rękę w geście, jak gdyby chciał ją
zatrzymać.
— Proszę, niech pani zaczeka jeszcze chwilę. Może słyszała pani,
że dość często bywam w Brinkenhof. Hanna jest moją przyjaciółką,
od czasu do czasu próbuję ją rozweselić. Zaplanowałem kolejną
wizytę dziś wieczór. Spotkamy się więc raz jeszcze. Jak sobie pani
życzy, bym się wobec niej zachowywał? Czy mogę powołać się na
nasze spotkanie w Berlinie i teraz to niespodziewane, tu w lesie?
Spojrzała na mego niezdecydowana.
— Nie znam jeszcze tej rodziny na tyle dobrze, by wiedzieć, jaka
decyzja będzie właściwsza. Niech mi pan poradzi, co pan uważa w
tym przypadku za stosowne. Wszelkiego rodzaju tajemnice i
niedomówienia nie są mi jednak szczególnie miłe.
Odpowiedział po krótkim namyśle.
— Brinkenowie nie są podejrzliwymi ludźmi, dopatrującymi się
złego w każdej drobnostce. Jeżeli więc nie jest to niemiłe dla pani,
najlepiej będzie, jeżeli opowie im pani zaraz po powrocie do domu o
naszym dzisiejszym spotkaniu i o tym, że poznaliśmy się jeszcze w
Berlinie.
— I mnie się to wydaje najlepszym rozwiązaniem. Zaraz
wszystko opowiem pannie Hannie.
— Niech pani to uczyni — powiedział czule.
— Do widzenia, muszę wracać do domu — rzekła, po czym
zebrała się do odejścia.
Spojrzał na nią prosząco.
— Nie dała mi pani nawet ręki na przywitanie, czy i przy
pożegnaniu nie jestem tego godzien?
Przez chwilę patrzyła na niego z wahaniem. Potem jednak,
zmuszona siłą jego spojrzenia, szybko wyciągnęła dłoń. Detlev czuł,
jak jej drobna rączka drży i ze wzruszeniem podniósł ją do ust.
— A zatem do zobaczenia w Brinkenhof!
Liana odeszła, nie była w stanie odpowiedzieć na jego
pożegnanie. Ten mężczyzna był jej przeznaczeniem, poczuła to
prawie od razu. Jego oczy miały nad nią niewytłumaczalną wprost
władzę. Cofnęła rękę i odeszła szybko stamtąd, nie oglądając się
nawet.
Dopiero gdy zniknęła mu z oczu, Detlev wsiadł na konia i powoli
odjechał. Ponowne spotkanie wywołało w jego sercu burzę uczuć,
które zaniepokoiły go swą siłą.
Detlev nie mógł wprost doczekać się wieczoru, tak bardzo
spieszyło mu się do Brinkenhof, do Liany. Gdy wreszcie nadeszła
upragniona pora i nadjechał na koniu do Brinkenhof, zastał Hannę i
Lianę, siedzące na werandzie.
Pewnym krokiem pośpieszył w ich kierunku. Przez chwilę nie
mógł oderwać błyszczących oczu od nieco pobladłej twarzy Liany.
Mimo to jednak najpierw pozdrowił Hannę.
— Dzień dobry, Hanno. Dobrze się pani czuje?
Z uśmiechem podała mu rękę.
— Dobry wieczór, Detlevie. Czuję się wspaniale. Od kiedy jest z
nami panna Reinold, mam wyłącznie dobre dni. A dzisiaj przychodzi i
pan. Panna Reinold opowiedziała mi już, że jesteście starymi
znajomymi i przy dzisiejszym porannym spotkaniu przeżyliście
niemałe zaskoczenie.
Teraz nadszedł czas, by pozdrowić Lianę, co uczynił uprzejmie,
lecz z dystansem. Nie mógł narażać Liany na jakiekolwiek
nieporozumienia. Potem ponownie zwrócił się ku Hannie.
— Nie wyjawiła mi pani nawet nazwiska nowego mieszkańca
Brinkenhof.
— Gdybym tylko przypuszczała, że pan i panna Reinold
mieszkali w tym samym pensjonacie w Berlinie! Proszę, niech się pan
do nas dosiądzie, Detlevie. Rodzice wkrótce nadejdą.
Zajął wskazane miejsce i zaczęli prowadzić ożywioną dyskusję,
która tylko pozornie była spokojna i beztroska. Liana z całych sił
próbowała zachować równowagę i opanowanie, podobnie jak hrabia.
Hanna, mimo swej przenikliwości, niczego po nich nie dostrzegła.
Dziwiła się jedynie, że Liana nie wywarła na Detlevie takiego
wrażenia, jakiego Hanna się spodziewała.
Gdy nadeszli rodzice Hanny i wszyscy zgromadzeni zasiedli do
stołu, gospodarz domu zwrócił się do Detleva:
— Dzisiejszego wieczoru powinien bawić się pan lepiej niż
zwykle, bo do Brinkenhof wprowadził się prawdziwy słowik. Panna
Reinold już kilkakrotnie czarowała nas swoim przepięknym głosem.
Zaśpiewa nam pani i dzisiejszego wieczora kilka pieśni, panno
Reinold?
— Mogę pani akompaniować, panno Liano. Chcę zasłużyć sobie
na choćby jeden wieniec laurowy — zażartowała Hanna.
Hrabia Detlev zaprowadził ją do fortepianu. Liana szła za nimi
powoli, szukając w nutach odpowiednich na ten wieczór pieśni.
Hrabia Detlev, usadowiwszy wygodnie Hannę, powrócił do
państwa von Brinkenów, którzy zdążyli już wygodnie zasiąść
w fotelach w pełnych wyczekiwania pozach.
Usiadł koło nich i w zamyśleniu spojrzał na dwie dziewczęce
postacie przy fortepianie. Jasna, urocza twarzyczka Liany i ciemna,
charakterystyczna główka Hanny, o nieładnej twarzy, której brzydotę
łagodziły jedynie piękne, ciemne oczy. Nie można było wyobrazić
sobie większego kontrastu od tego, który istniał między tymi dwiema
młodymi kobietami. Obydwie ubrane były w lekkie, przewiewne
sukienki. Liana i w tym prostym ubraniu wydawała się dumna i
dystyngowana niczym królowa.
Spojrzenie Hanny padło na Detleva. I wtedy dostrzegła, z jaką
tęsknotą wodzi oczami za Lianą. Przez chwilę serce ścisnęło jej się
bólem. Szybko jednak minął. Hanna opanowała się i pozostała
spokojna, nie dając niczego po sobie poznać. Jednym spojrzeniem
swej przenikliwej duszy wniknęła w serca młodych. Jedno
wymienione przez Lianę i Detleva spojrzenie zdradziło jej
wystarczająco dużo. W jej sercu zrodziła się troska... nie o siebie, lecz
o szczęście mężczyzny, którego kochała.
Później, podczas pozornie spokojnej rozmowy, uspokoiła się.
Czy nie wyobrażała sobie zbyt wiele? Nie miała przecież żadnych
dowodów, że tych dwoje łączy jakieś uczucie. Przecież Detlev
siedział naprzeciw niej i rozmawiał z ożywieniem, lecz spokojnie tak
jak i z nią. Oczywiście, jego poprzednie spojrzenia, którymi obrzucał
Lianę, zdradzały jego podziw i zachwyt. To nie musi jednak być od
razu wielka i głęboka miłość. Wiedział przecież doskonale, że nie
może poślubić panny Reinold, nie pochodziła ona bowiem ze stanu
szlacheckiego. Powinien więc uważać i trzymać w ryzach swoje serce.
Zachowała się niepoważnie, martwiąc się o niego na zapas i to
najprawdopodobniej niepotrzebnie. Był przecież mężczyzną. A
mężczyźni, tak przynajmniej sądziła Hanna, nie byli tak subtelni i
czuli, jak kobiety; u nich podobne uczucia nie są tak głębokie A
ponieważ Detlev, wydawało się, był we wspaniałym humorze — z
całych sił starał się bowiem sprawiać takie wrażenie — odsunęła od
siebie niepoważne, jak sądziła, urojenia. Mimo to jednak wciąż
powracała do niej ta sama myśl: „On musi być szczęśliwy, tak
szczęśliwy, bym i ja mogła się cieszyć jego radością".
Detlev wspomniał też przy okazji, że za parę dni, w niedzielę,
wybiera się ze swą kuzynką Steffi do S.
— Czy mają państwo ochotę dołączyć się do nas? — zapytał.
Brinkenom spodobała się jego propozycja.
— Musimy przecież pokazać pannie Reinold, że i za tymi górami
żyją ludzie — powiedział pan von Brinken.
Pani von Brinken spojrzała na córkę.
— A ty, Haniu, masz na to ochotę?
— Naturalnie, mamusiu. Wiesz przecież, że jestem otwarta na
tego rodzaju propozycje.
— Dobrze więc, hrabio. Myślę, że najlepiej będzie, gdy spotkamy
się już na miejscu, w S. Tylko dokładnie, gdzie i o której godzinie.
Detlev zastanawiał się przez chwilę.
— Sądzę, że lepiej będzie, jeżeli pojedziemy do S. wszyscy
razem. Steffi może przyjechać z Rastenau samochodem. Zabierze
mnie z Greifenbergu, a po drodze wstąpimy po państwa. Zmieścimy
się bez kłopotów, samochód może pomieścić ponad sześć osób.
— A więc zgoda. Będziemy na pana czekać. O której godzinie
możemy się pana spodziewać?
— Powiedzmy, że około pierwszej. Pójdziemy na koncert, a
potem zjemy wspólnie posiłek w gospodzie „Pod białym jeleniem".
Proszę tylko państwa, byście byli punktualni! Steffi i tak jest strasznie
niecierpliwa.
— Wystarczająco dobrze znamy już hrabiankę Steffi. —
podobają mi się wesołe i pełne życia osóbki. Zawsze się cieszę, gdy ją
widzę — stwierdziła Hanna.
— Rzeczywiście jest wspaniałą dziewczyną. Nic dziwnego, przy
takich rodzicach!
— Ma pan rację, drogi hrabio, obydwoje są wspaniałymi ludźmi
— potwierdziła pani von Brinken.
— Umowa stoi, będę tu ze Steffi o pierwszej, potem pojedziemy.
I będziemy się doskonale bawić, bo w przeciwnym razie Steffi byłaby
strasznie rozczarowana. Czeka już od tak dawna na jakąś rozrywkę.
— Będziemy robić wszystko, Detlevie, poza długimi spacerami
— zażartowała Hanna.
— O, do tego Steffi nie jest aż taka chętna. Chce zobaczyć ludzi,
posłuchać muzyki i przede wszystkim zapomnieć o codziennym,
trochę nudnym życiu. Zatem do zobaczenia w niedzielę o pierwszej!
Liana przysłuchiwała się uważnie rozmowie na temat hrabianki
Steffi i jej rodziców. Przed oczami stanęło jej zdjęcie Steffi, które
pokazał jej pewnego razu wujek Joachim. Cieszyła się na myśl, że
wreszcie pozna hrabiankę, nie potrafiła jednak odpędzić się od
przykrej myśli, co by się stało, gdyby przyjechała ona ze swoimi
rodzicami.
Nie było wykluczone, że pewnego dnia dojdzie do takiego
spotkania. Wtedy będzie zmuszona udawać, że nie zna wujka
Joachima. Pragnęła, by podobne przeżycie zostało jej oszczędzone.
Postanowiła, że następnego ranka napisze do wujka Joachima, że w
najbliższym czasie pozna jego córkę. Czy ucieszy go ta wiadomość?
A co powie na to, gdy się dowie, że ona i Detlev znają się już z
Berlina?
Liana nie wiedziała, czy powinna się cieszyć, czy martwić, że
mężczyzna, który tak szybko zdobył jej serce, mieszka w pobliżu.
Detley Rastenau, siostrzeniec wuja Joachima. Na wspomnienie
spojrzeń, jakimi ją obrzucał, westchnęła, przycisnęła ręce do serca i
zamknęła oczy.
Następnego dnia, wczesnym rankiem napisała list do wujka
Joachima. Powiadomiła go, kiedy i gdzie poznała jego siostrzeńca, po
czym kontynuowała:
A jutro, kochany wujku Joachimie, poznam Twoją córkę,
hrabiankę Steffi. Wybieramy się wszyscy do S. Hrabia Detlev
przyjedzie po nas razem z Twoją córką. Sama nie wiem, co powinnam
o tym wszystkim myśleć, jednocześnie cieszę się, ale i boję.
W Brinkenhof podoba mi się z każdym dniem coraz bardziej.
Brinkenowie są naprawdę wspaniałymi ludźmi i traktują mnie bardziej
jak gościa niż zatrudnioną przez nich damę do towarzystwa. Panna
Hanna jest dla mnie bardzo dobra i czuję się tu prawie jak w domu.
Nie musisz się więc martwić.
Wczoraj rozmawialiśmy o Twoim zamku Rastenau. Wszyscy są
zdania, że jest on bardzo ładny. A Ty jesteś panem tych wszystkich
prześlicznych posiadłości. Wszyscy mówią o Tobie z szacunkiem i
podziwem. Cały czas pytam sama siebie z niepokojem, czy myślisz o
mnie w ten sam sposób, czy nic się między nami nie zmieniło, bo ja
kocham Cię tak samo jak przedtem i nigdy się to nie zmieni. Być może,
przypadek sprawi kiedyś, że zobaczę choć z daleka zamek Rastenau.
Wtedy będę do Ciebie tak długo machać ręką, że nawet jeżeli tego nie
zobaczysz, poczujesz na pewno w sercu moje gorące pozdrowienia.
Być może jutro Twoja córka, po powrocie do domu, będzie ci
opowiadać, że poznała pannę Reinold. Wtedy uśmiechnij się i pomyśl
o mnie. A mnie świadomość, że wspominasz mnie z uśmiechem
naprawdę bardzo ucieszy.
Zanim skończę, chciałabym Ci jeszcze napisać, że hrabia Detlev
ma Twoje oczy i takie jak Ty zmarszczki na czole. Zwróciłam na to
uwagę już w Berlinie, zanim dowiedziałam się, kim jest w
rzeczywistości. Gdy patrzył na mnie, miałam wrażenie, że to ty mi się
przyglądasz. Dlatego też od razu bardzo mi się spodobał i poczułam
do niego niezwykłe zaufanie. On bardzo Cię kocha i szanuje i jest
dobrym, szlachetnym człowiekiem.
Brinkenowie też bardzo go lubią i chętnie widzą go w swoim
pełnym ciepła dla gości domu. Tu chyba zresztą nikt nie czuje się źle i
obco. Teraz jednak muszę kończyć. Pozdrawiam Cię i całuję
Twoja Liana
List ten, zaadresowany jak zwykle do berlińskiego bankiera
wujka Joachima, Liana, schodząc na śniadanie, dołożyła do
przygotowanej już do wysłania poczty. Przy śniadaniu zastała jedynie
Hannę i jej matkę. Pan von Brinken był już od wczesnego ranka na
łąkach; rozpoczęły się sianokosy i miał bardzo dużo pracy.
Pani von Brinken również nie mogła długo pozostać przy stole.
Liana zaproponowała swą pomoc, rezygnując z codziennego,
porannego spaceru. Pani von Brinken chętnie przyjęła jej pomoc, nie
dawała sobie już bowiem sama rady z nagromadzoną pracą, a Liana
była chętna i pilna i wykonywała z radością każdą powierzoną jej
czynność. Niezależnie bowiem, co Liana robiła, jej myśli zwracały się
ku Detlevowi.
W niedzielę pogoda była prześliczna. Służący i dziewczyny
wiejskie, wykonawszy niezbędne prace przy bydle, udali się do
kościoła. Po śniadaniu rodzice Hanny wyszli, a obie młode kobiety
zostały na werandzie. Hanna wyczuła, że nadszedł odpowiedni
moment, by porozmawiać z Lianą o Detlevie.
— Detlev jest następcą swego wuja. Po jego śmierci on przejmie
cały majątek. Hrabia Joachim nie ma męskiego potomka, ma tylko
jedną córkę i dlatego jedynym spadkobiercą jest Detlev. Wszystkie
należące do majątku ordynata Rastenau przejdą w jego ręce. Detlev
jest ostatnim z tego, licznego niegdyś rodu.
Lianie wydawało się, jakby mówiły o kimś innym. Powiedziała
więc spokojnie:
— W takim razie hrabia Detlev będzie właścicielem ogromnego
majątku?
Hanna przytaknęła i z powagą patrząc na Lianę, kontynuowała
swój wywód.
— Dziedzictwo obciążone jest jednak pewnym zastrzeżeniem,
które w tych warunkach będzie mu ciężko spełnić.
— Czy mogę zapytać, cóż to za warunek, tak dla niego
niedogodny?
— Między innymi, jeżeli pewnego dnia postanowi się ożenić, nie
może wybrać żony zgodnie z własną wolą. Przyjęcie dziedzictwa jest
równoznaczne z wypełnieniem zobowiązania, że wybierze sobie na
żonę kobietą równą mu urodzeniem. Musi pochodzić ze szlacheckiego
rodu, jak on sam.
Liany na pozór nie poruszyła ta uwaga.
— Może zatem poślubić jedynie hrabiankę — powiedziała z
udanym spokojem.
— Będzie dla niego tragedią, jeżeli pokocha kobietę niższą mu
pozycją społeczną.
Liana spojrzała na Hannę rozszerzonymi oczami. Instynktownie
wyczuła, że rozmowa ta nie jest przypadkowa. Hanna prowadzi ją
celowo. Poczuła też, że hrabia Detlev nie jest Hannie obojętny.
Spojrzały na siebie, a ich spojrzenie zdradziło, że kochają tego
samego mężczyznę. Odkrycie to, które u innych, bardziej
przyziemnych i niegodnych osób obudziłoby wzajemną zawiść i
wrogość, związało je mocniej, ich wzajemna przyjaźń jeszcze się
pogłębiła.
Liana zastanawiała się, czy Hanna jest równa Detlevowi
urodzeniem i pozycją społeczną. Szybko jednak odrzuciła od siebie tę
myśl. Nie powinno jej interesować, kogo Detlev wprowadzi pewnego
dnia jako żonę do swego domu. Do tej pory nawet się nad tym nie
zastanawiała. Wiedziała tylko, że go kocha i to jej wystarczyło. Dzięki
Hannie i temu, co jej wyjawiła, Liana zrozumiała, że musi uważać, by
nie straciła dla niego całkowicie głowy.
Hanna
była
szczęśliwa,
mogąc
ostrzec
Lianę
przed
niebezpieczeństwem, jakie tkwiło w jej niekontrolowanej miłości do
Detleva, a i Liana czuła głęboką wdzięczność, że Hanna wskazała jej
niebezpieczeństwo, które jej zagrażało. Nie wiedząc nawet o jego
istnieniu, mogłaby popełnić błąd i zaangażować się bezpowrotnie. Nie
chciała się przyznać nawet sama przed sobą, że i tak tkwiła w tym już
bardzo mocno.
O oznaczonym czasie przed dom zajechał duży, elegancki
samochód. Liana przyglądała się jak nadjeżdżał. Stanęła koło Hanny
na werandzie. Wyglądała prześlicznie w swej lekkiej, letniej sukience.
Jak zaczarowana przyglądała się wysiadającej z samochodu
Steffie. Hrabianka miała na sobie prześliczną sukienkę, o krótkiej,
marszczonej spódnicy, na którą zarzuciła przewiewny letni żakiecik w
intensywnie zielonej barwie, z którym silnie kontrastował czerwony
skórzany pasek, którym była spięta, i biały golf pod szyją. Szybko
wbiegła na werandę, przeskakując po dwa stopnie naraz.
— Dzień dobry, Hanno! Przyjechaliśmy na czas! Jesteście gotowi
do wyjazdu? Nie chcę tracić ani minuty z jedynego wolnego dnia, jaki
mi się od dłuższego czasu przytrafił.
Hanna objęła ją serdecznie.
— Dzień dobry, hrabianko! Czuję się doskonale, pani też, co
widać od pierwszej chwili. Jesteśmy gotowi do wyjazdu. Gdzie
zostawiła pani pannę Riickauf?
Oczy Steffi błyszczały energią i poczuciem humoru.
— O, Malwinka siedzi sobie spokojnie w domu, ciesząc się, że
wreszcie może sobie chociaż jeden dzień ode mnie odpocząć.
Zorganizowałam jej na dzisiejszy wieczór zaproszenie na herbatkę do
matki naszego pastora. Strasznie się cieszę, że jedzie pani z nami.
Musimy sobie użyć życia za wszystkie czasy, prawda, panno Hanno?
— Z przyjemnością! Mam nadzieję, że nie będę pani ograniczać
moją sparaliżowaną nogą.
— Proszę nawet o tym nie mówić, Hanno! Przecież będziemy
prawie cały czas jeździć. A S. nie jest aż takie duże. Przespacerujemy
się jedynie wolno po promenadzie, a potem siądziemy sobie w
ogrodzie hotelowym albo na ławce w alei.
— Doskonale. Teraz jednak chciałabym przedstawić pani
naszego nowego członka rodziny. Liano, niech pani do nas podejdzie.
Liana, która do tej pory stała w pewnym oddaleniu, zbliżyła się
do rozmawiających. Steffi przyglądała jej się rozszerzonymi
zachwytem oczami.
Hanna przedstawiła je sobie:
— Panna Steffi Rastenau, największa trzpiotka tego kraju...
panna na Reinold, od dwóch tygodni nasz dobry duszek domowy, a
moja pocieszycielka.
Steffi spojrzała w oczy Liany, która patrzyła na nią ciepło i z
sympatią. Impulsywnie wyciągnęła do niej rękę.
— Jak pięknie przedstawiła panią Hanna! I jaka pani piękna!
Strasznie mi się pani podoba — powiedziała Steffi otwarcie.
Liana szybko uścisnęła jej dłoń. W jej oczach pojawiły się łzy.
— Bardzo mnie cieszy, hrabianko, że się pani podobam.
Podzielam pani odczucia, i pani bardzo mi się podoba.
— Och, niech pani będzie ostrożna w ocenach mnie dotyczących.
Są ludzie, którzy nie potrafią ze mną wytrzymać ani chwili.
— Nie wierzę pani — powiedziała Liana z przekonaniem.
Steffi ujęła Hannę pod rękę i szła z nią, mimo wrodzonej
niecierpliwości, wolno i uważnie do stojącego nieopodal samochodu.
Liana poszła jeszcze po płaszcz i szybko podążyła za nimi. Detlev
tymczasem przywitał się z rodzicami Hanny. Gdy zobaczył zbliżającą
się Lianę, jego oczy rozbłysły radośnie i z niezrozumiałą nadzieją.
Steffi ujęła Lianę za rękę.
— Niech pani podejdzie, panno Reinold, musimy przygotować
pannie Hannie wygodne miejsce.
W czasie tej czynności Steffi paplała nieustannie i wesoło, tak że
Liana, chcąc nie chcąc, musiała się roześmiać.
— Ach, jak pięknie się pani śmieje, panno Reinold. Ludzie,
którzy nie potrafią się szczerze i z całego serca śmiać, mogliby dla
mnie nie istnieć. Sądzę, że zostaniemy dobrymi przyjaciółkami.
Myślę, że nie należy pani do ludzi, którzy przerywają zabawę w
najciekawszym momencie.
— O nie, z całą pewnością nie. I ja lubię się bawić, gdy nadarza
się ku temu okazja.
— Świetnie, bo dzisiaj cały dzień będziemy się bawić.
Hanna usiadła wśród żartów i chichotów umieszczona na
wygodnym miejscu w samochodzie.
— Znowu mnie rozpieszczacie — powiedziała na swój miły,
żartobliwy sposób.
Steffi pocałowała ją w policzek.
— Strasznie się cieszę, kiedy łaskawie godzisz się, by cię
rozpieszczać, Hanno. Obok pani powinna usiąść pani matka. Miejsca
środkowe zajmą nasi mężczyźni. A ja z panną Reinold siądziemy
obok kierowcy.
— Steffi rezolutnie kierowała całym towarzystwem. Nie
przejmowała się tym, że właściwie nie wypada jej tego robić, bo jest
najmłodsza.
— Hrabianko, ma pani zadatki na doskonałego organizatora
imprez — zażartował dobrodusznie pan von Brinken.
Steffi siadła jako ostatnia na uprzednio wybranym przez siebie
miejscu.
— A więc w drogę! — krzyknęła szoferowi.
W czasie jazdy panował doskonały nastrój. Steffi już się o to
postarała. Liana siedziała obok niej z błyszczącymi oczyma. Czuła się
szczęśliwa że córka wuja Joachima jest taka miła i dobra i tak bardzo
jej się podoba. Cieszyła się, że i Steffi najwyraźniej darzy ją sympatią.
Droga wiodła przez przepiękne zagajniki, wśród łąk i pól.
Samochód jechał szybko i po półgodzinie byli już na miejscu. Akurat
gdy przyjechali do S., rozpoczął się koncert. Samochód zatrzymał się
przed hotelem „Pod Białym Jeleniem". Portier pozdrowił ich dobrze
znanym gestem. Detlev poprosił go o przygotowanie stołu na
werandzie.
— Proszę o stolik w kącie, z widokiem na zabytkowe ruiny —
powiedział.
W mieście panował olbrzymi ruch, co z zadowoleniem
stwierdziła Steffi. Kuracjusze, ubrani w świąteczne, letnie toalety,
przechadzali się po promenadzie. Spotkali kilku znajomych, z którymi
zamienili parę słów. Steffi śpiewała pod nosem do akompaniamentu
orkiestry. Nagle drgnęła, a jej twarz zalał ciemny rumieniec. Objęła
Detleva za ramię.
— Detlev, popatrz! Tam jest Jan Wachau ze swoją matką! —
powiedziała z ożywieniem i przejęciem.
Detlev rozejrzał się wokół i dostrzegł młodego, wysmukłego
mężczyznę, kroczącego u boku miłej starszej pani. Szedł naprzeciw
im, podpierając się laską.
Steffi szybko podbiegła do matki i syna.
— Baron Wachau! Dzięki Bogu, że widzę już pana chodzącego o
własnych siłach. Jest więc pan znowu zdrów! — krzyknęła radośnie.
Pobladła nieco ze wzruszenia.
Oczy Wachaua zabłysły.
— Kogóż to widzę? Panienka Zuchwała! Cóż za miła
niespodzianka.
— Jest pan już całkiem zdrów, baronie?
Uśmiechnął się do niej.
— Melduję posłusznie, że jestem już prawie zdrów, potrzebuję
jedynie jeszcze trochę opieki i muszę uważać na tę nieszczęsną nogę.
Ale za trzy, cztery tygodnie przeskoczę wraz z panią wszystkie
przeszkody.
— Ach, jak mnie to cieszy! Kochana pani baronowo, chyba
kamień spadł pani z serca.
Baronowa kiwnęła twierdząco głową, uśmiechając się do Steffi.
— Tak, moje dziecko. Przeżyłam naprawdę ciężki okres, pełen
niepokoju i trosk. Ale co słychać u was w domu? Czy są tu też twoi
rodzice?
— Nie, przyjechałam w towarzystwie Detleva i państwa Brinken.
Ale Janie, od jak dawna pan tu jest?
— Przywiozłam syna z Berlina wczoraj. Powinien odpocząć parę
dni, zanim wrócimy z powrotem do Wachau.
— Miałem nadzieję, Steffi, że panią tu dziś spotkam —
powiedział Jan Wachau, podczas gdy matka oddaliła się, by przywitać
Brinkenów, którzy tymczasem znacznie się do nich zbliżyli.
Steffi zaczerwieniła się prawie niezauważalnie.
— No cóż, ostatecznie mógł pan nas zawiadomić, że pan tu
przebywa.
— Chciałem panią zaskoczyć.
— Niby w jakim celu?
Zaśmiał się i czule na nią spojrzał.
— Chciałem zobaczyć, jakie wrażenie zrobi na pani
niespodziewane spotkanie ze mną.
— Sam widok pana sprawił, że śmiertelnie się przeraziłam —
powiedziała.
— Czyżbym wyglądał aż tak strasznie?
— Niech pan nie opowiada takich bzdur, Janie!
Jego oczy zabłysły.
— Czy mi się wydaje, czy tym razem mówiła pani poważnie? —
zapytał ze śmiechem.
Roześmiała się wraz z nim, potem wskazała na jego nogę.
— Czy w dalszym ciągu sprawia panu ból?
Potrząsnął przecząco głową.
— Nie, teraz już nie.
Pozostali zbliżyli się do nich, witając barona i życząc mu jak
najszybszego powrotu do zdrowia. Pani von Brinken przedstawiła mu
Lianę:
—
Panna Reinold, nowy członek naszej rodziny. Dotrzymuje
towarzystwa Hannie.
Jan ukłonił się uprzejmie Lianie, a baronowa serdecznie ją
pozdrowiła.
— Czy macie państwo jakieś plany?
— Tak, postanowiliśmy zjeść coś w hotelu. Zarezerwowaliśmy
stolik na werandzie. Pójdziecie państwo z nami? — zapytał pan von
Brinken.
— Z przyjemnością, jeżeli państwo pozwolą.
Udali się więc razem do hotelu. Jan cicho zagadnął Steffi.
— Co słychać nowego od czasu, gdy się widzieliśmy po raz
ostatni? Dużo pani znów napsociła?
— Cóż, mogłabym więcej, gdyby pan tu był — odpowiedziała
bez chwili namysłu.
— Dzięki Bogu, nic się pani nie zmieniła.
— Czyżby obawiał się pan tego?
— Bałem się, że podczas mojej nieobecności przeistoczy się pani
w prawdziwą młodą damę.
Wzruszyła ramionami i odparła z dumą:
— Wypraszam sobie podobne stwierdzenia, mam już prawie
siedemnaście lat.
— Wydaje mi się, że zaledwie osiem dni po naszym wspólnym
przyjęciu urodzinowym, kiedy pani ukończyła szesnaście lat, spadłem
z tego przebrzydłego konia i złamałem sobie nogę.
Na samo wspomnienie tamtego dnia Steffi zbladła.
— Nie chciałabym tego jeszcze raz przeżyć!
— Martwiła się pani o mnie?
— Co za głupie pytanie! — powiedziała gwałtownie,
powstrzymując jednak przepełniające ją uczucia.
— Może być pani ze mną szczera.
— Lepiej niech mi pan powie, jak mogło się coś takiego
przydarzyć akurat Panu, jednemu z najlepszych jeźdźców w tej
okolicy? Czy nie patrzył pan na drogę?
— Doskonała uwaga. Pogrążyłem się w myślach i nie zwracałem
uwagi na drogę. Mój koń od razu to zauważył i obydwaj nie bardzo
wiedzieliśmy, jak przeskoczyć tę przeszkodę, którą zobaczyłem w
ostatniej chwili i nie zdążyłem już odpowiednio zareagować.
Przynajmniej on na tym nie ucierpiał.
— Pan natomiast tak. Czy będzie mógł pan ponownie dosiadać
konia?
— Z pewnością. Mam nadzieję, że już za parę tygodni wszystko
będzie po staremu.
— Czy musi pan zawsze sprawiać wszystkim tyle kłopotu swoją
osobą? Martwiłam się o pana!
Najchętniej wziąłby ją teraz w ramiona i przycisnął do serca.
Była taka kochana.
— To miłe z pani strony, że tak się pani o mnie troszczyła.
— A pan nie martwiłby się o mnie, gdyby mnie przydarzył się
podobny wypadek?
— Z całą pewnością.
— A zatem sam pan widzi. Dzięki Bogu, że wszystko wróciło do
normy. Niech pan pomyśli, co by się stało, gdyby pana nogi nie dało
się wyleczyć?
— Wtedy z pewnością przestałaby mnie pani darzyć swą
przyjaźnią?
— Co za bzdura! Wypłakałabym chyba sobie oczy z żalu nad
panem.
Chwycił jej dłoń i z uczuciem podniósł do ust.
— Hrabianko — powiedział jedynie, nie mogąc opanować
drżenia głosu.
Steffi gwałtownie oderwała się od niego i podbiegła do Liany,
wkładając rękę pod jej ramię.
Hanna von Brinken szła koło Detleva.
— Teraz na szczęście nie jestem jedyną osobą, która nie potrafi
szybko chodzić. Wachau też nie potrafi nadążyć. Proszę mi wierzyć,
że świadomość, iż nie tylko ja jestem osobą narzucającą wszystkim to
żółwie tempo, przynosi mi prawdziwą ulgę.
Spojrzał na nią z dezaprobatą.
— Hanno, cóż za niegodziwe myśli! Niech pani sobie nie
wyobraża, że ogranicza pani kogokolwiek — po czym zwróciwszy się
ku Lianie, rzekł: — Ma pani tu niewdzięczne zadanie do wykonania.
— Cóż to za zadanie?
— Musi pani wybić Hannie z głowy przekonanie, że stanowi dla
ludzi przeszkodę z powodu swojego wolnego kroku. To jest jedyna
choroba, która jej rzeczywiście dokucza.
— O, wiem już coś na ten temat i dokładałam wszelkich starań,
by wpoić jej nieco inne przekonanie.
Hanna z uśmiechem przyglądała się to jednemu, to drugiemu.
— Tak, tak, proszę mnie wreszcie zbesztać i porządnie wyłajać,
wyjdzie mi to tylko na dobre. Jeżeli ktoś jest ze wszystkich stron
otaczany jedynie opieką i troską, w końcu zaczyna czuć współczucie
dla samego siebie. A ja nie potrzebuję litości.
— I nikt też nie lituje się nad panią. Nawet jeżeli pani nogi nie są
tak zwinne, jak nogi zdrowych ludzi, ma pani szeroką wiedzę i czułe
serce. Dzięki temu może pani wygrać każde zawody i triumfować nad
konkurencją — powiedział hrabia.
Hanna oparła dłoń o jego ramię i uśmiechnęła się do niego
dzielnie.
— Potrafi pan zawsze znaleźć dla mnie jakieś pocieszenie, drogi
przyjacielu. Serdecznie panu za to dziękuję.
Liana poczuła, że obecność hrabiego i jego żywe zainteresowanie
sprawiają Hannie przyjemność. Spojrzała Detlevowi prosto w twarz.
Jej oczy napotkały jego spojrzenie. Zawsze, gdy do tego dochodziło,
jego oczy rozbłyskiwały nagłą radością. On jednak nie zdawał sobie z
tego sprawy, był przekonany, że potrafi zapanować nad swoimi
uczuciami.
Tym bardziej czar, jaki rzucała na niego Liana, robił na niego z
godziny na godzinę większe wrażenie. Wciąż powtarzał sobie, że
musi zejść z drogi jej życia. Gdy jednak próbował wprowadzić w czyn
swe zamiary, musiał się cofać. Nie potrafił się z nią rozstać.
Tymczasem doszli do hotelu. Spożyli posiłek w bardzo miłym
gronie. Miejsce koło Steffi zajmował baron Wachau, Detlev usiadł
między Hanną a Lianą, starsza część towarzystwa ulokowała się po
drugiej stronie stołu.
Wszystkie miejsca w ogrodzie i na werandzie były zajęte. Steffi
cieszyła się wszystkim, co ją otaczało — nastrojową muzyką,
elegancko, ubranymi ludźmi, piękną słoneczną pogodą, a przede
wszystkim obecnością Jana Wachaua. Mimo, iż rozmawiała z nim z
niespotykanym ożywieniem — nie widzieli się przecież tak długo —
znalazła jeszcze czas, by poplotkować trochę z Lianą. Była
zachwycona jej urodą i wdziękiem.
— Panna Hanna ma szczęście. Gdybym miała w Rastenau tak
cudowną towarzyszkę jak panna Liana, nie robiłabym ani w połowie
tylu głupstw i psikusów, są one tylko i wyłącznie wynikiem nudy —
powiedziała do barona.
Siedzieli przy posiłku stosunkowo długo. W przyjacielski,
pozbawiony złośliwości sposób rozmawiali o przechodzących koło
nich ludziach. W końcu pani von Brinken zwróciła się do Liany:
— Panno Reinold, powinna pani koniecznie zobaczyć tutejszą
bażanciarnię i wspiąć się do ruin, skąd roztacza się naprawdę
przecudny widok. Bażanciarnia jest oddalona od hotelu o około pół
godziny, a stamtąd jest już tylko dziesięć minut do ruin. Steffi z
pewnością chętnie dotrzyma pani towarzystwa, widzę, że nie może już
usiedzieć na miejscu. Wiem, jakie ma z tym kłopoty, jest przecież
młoda i ma do tego prawo.
Steffi podskoczyła.
— Naturalnie, z przyjemnością dotrzymam towarzystwa pannie
Reinold. Kto jeszcze z nami pójdzie? Staruszków nie będziemy
zanadto obciążać, dla panny Hanny i Jana droga jest zbyt trudna. A
zatem zostajesz już tylko ty, Detlevie. Pójdziesz z nami? No, chodź!
Detlev czekał tylko na podobną okazję.
— Oczywiście, z przyjemnością oddaję się w wasze ręce. Służę
radą i pomocą.
— No cóż, znalazłyśmy wreszcie rycerza. Proszę się pośpieszyć,
panno Liano. Widok, jaki roztacza się z ruin, wynagradza niedługą i
nie aż tak bardzo męczącą drogę.
Liana spojrzała niezdecydowana na Hannę.
— Czy mogę zostawić panią na tak długi czas, panno Hanno?
Hanna przytaknęła z uśmiechem. W rzeczywistości poczuła
bolesny skurcz w sercu. Było jej przykro, że nie może iść na spacer
wraz z Detlevem. Opanowała się jednak dzielnie.
— Z pewnością, panno Liano. A zatem w drogę, do ruin!
Bywałam tam dość często.
Baronowa Wachau przyglądała się z dobrotliwym uśmiechem jej
oddalającej się sylwetce.
— Co to za wspaniała, przepiękna młoda kobieta, droga pani
Brinken.
— Jest naprawdę kochanym stworzeniem i wraz z mężem
cieszymy się bardzo, że zdecydowaliśmy się przyjąć ją do Brinkenhof
— powiedziała pani Brinken. Po czym zaczęła wychwalać Lianę, jej
wdzięk, dobre serce i chęć do pomocy.
Steffi szła trochę z przodu, wyprzedzając pozostałych. Musiała
tak długo siedzieć przy obiedzie w hotelu i teraz czuła
niewypowiedzianą potrzebę ruchu.
Detlev wolno kroczył przy boku Liany. Jego serce biło
niespokojnie i gwałtownie, podobnie działo się z nią.
— Nie powinna się teraz pani za siebie oglądać, dopóki nie
osiągniemy ruin. Wtedy piękny widok, jaki się stamtąd roztacza,
będzie dla pani prawdziwą niespodzianką i zaskoczeniem — poradził.
— Dostosuję się do pana rad.
— Jak się pani podobają nasze strony?
— Tu jest naprawdę wspaniale. Co prawda góry nie są tak
olbrzymie, jak pokryte śniegiem szczyty Alp w Szwajcarii, gdzie
spędziłam moje dzieciństwo. Są jednak o wiele ładniejsze i bliższe
mojemu sercu. Dziwne, ale czuję się bardziej związana z tym
miejscem niż ze Szwajcarią.
— Spędziła pani dzieciństwo w Szwajcarii? Ale jest pani
Niemką?
— Tak, mój ojciec był oficerem armii niemieckiej. Urodziłam się
w Hamburgu. Moja mama miała ciotkę w Szwajcarii, i po śmierci
rodziców mój wujek... — urwała nagle. Niewiele brakowało, a
powiedziałaby: „Wujek Joachim". Ostrożnie ciągnęła więc: —
Przyjaciel rodziców, którego nazywałam wujkiem, zawiózł mnie
właśnie do tej ciotki mojej mamy, mieszkającej w Szwajcarii. U niej
też pozostałam do dwunastych urodzin, kiedy to umieszczono mnie na
pensji dla dziewcząt.
— I teraz jest pani sama?
— Tak, nie mam już nikogo bliskiego.
— I, przepraszam, jeżeli wydam się pani zbyt natarczywy,
dlatego była pani tak smutna tamtego ranka nad jeziorem? Czy może
przytłaczało panią jeszcze inne zmartwienie?
Zaczerwieniła się po korzonki włosów.
— Byłam nieszczęśliwa, gdyż dopiero wtedy uświadomiłam
sobie, jak jestem samotna i że nie mam nikogo, na kim mogłabym się
wesprzeć, kogo mogłabym zapytać o radę. Ale od kiedy mieszkam w
Brinkenhof, wszystko się ułożyło. Tutaj znalazłam dom i przyjazną
atmosferę. Nie sądzę, bym kiedyś zapragnęła opuścić te piękne strony.
— Być może kiedyś, pewnego dnia, gdy zdecyduje się pani wyjść
za mąż — powiedział żarliwie.
— Nie chcę wyjść za mąż nigdy — powiedziała cicho, ale ze
zdecydowaniem.
Wiedziała, że nie chce i nigdy nie będzie należeć do innego
mężczyzny, poza tym, koło którego właśnie szła. A on musiał
poślubić kobietę równą mu urodzeniem.
Odetchnął z trudem.
— Jest pani jeszcze za młoda, by podejmować tak poważne
decyzje.
— Nie, nie jestem zbyt młoda — powiedziała zdecydowanie.
— Jeżeli młodzi ludzie, tak jak pani, podejmują podobnie ważkie,
decydujące o całym życiu decyzje, to mają ku temu zazwyczaj
powody.
Spojrzała na niego i jej oczy napotkały jego niespokojne,
badawcze spojrzenie.
— Jakie powody ma pan na myśli?
— Na przykład... nieszczęśliwa, niespełniona miłość.
— Są i inne powody skłaniające do podjęcia podobnych decyzji,
hrabio Rastenau.
— W tym przypadku nie są one wystarczająco przekonujące. A
pani została stworzona, by być szczęśliwą i uszczęśliwiać innych.
Spojrzała na niego z przerażeniem. Odruchowo przyśpieszyła
kroku, starając się dogonić wyprzedzającą ich znacznie Steffi.
— Niech pan zobaczy, pozostaliśmy daleko w tyle. Hrabiance
udało się nas wyprzedzić o niezły kawałek drogi.
— Chce pani uniknąć odpowiedzi, a ja niestety nie mam prawa,
najmniejszego nawet prawa kontynuowania tego tematu. Nie
powinienem dłużej tego ciągnąć, jestem bowiem hrabią Rastenau —
powiedział z ciężkim westchnieniem, kładąc pełen niechęci nacisk na
swój tytuł.
— Mówi pan to z taką goryczą, jak gdyby tytuł hrabiowski był
dla pana ograniczeniem.
— Bo to jest więzienie, które ogranicza swobodę mych ruchów.
Przekonałem się o tym dopiero niedawno. Chętnie zamieniłbym się z
najprostszym mieszczaninem. Wie pani, dlaczego?
W milczeniu potrząsnęła przecząco głową.
— Chciałbym to pani wytłumaczyć. Być może nie będziemy już
mieli podobnej okazji jak dzisiejsza. Ponieważ powinienem unikać
pani towarzystwa, Liano... właśnie dlatego, że jestem hrabią Rastenau.
Zamieniłbym się z mieszczaninem, gdyż kocham dziewczynę
mieszczańskiego pochodzenia.
Liana śmiertelnie pobladła. Dopiero po chwili zdołała wydusić z
zaciśniętych warg:
— Dlaczego mi pan to mówi? Dlaczego właśnie mnie?
— Bo, gdyby to panią zainteresowało, poczułbym się mimo
wszystko szczęśliwy.
— Już wcześniej wiedziałam o warunkach, jakie musi pan spełnić
jako hrabia Rastenau, Powiedziała mi o tym panna Hanna dzisiaj rano.
— W Berlinie inaczej pani na mnie patrzyła niż dzisiaj —
powiedział przytłumionym głosem, z trudem powstrzymując
wzbierające w nim uczucia. — Dzisiaj unika pani spojrzenia mi w
oczy. A przedwczoraj wieczorem, gdy przy kolacji rozmawialiśmy na
temat małżeństwa, to panna Hanna utrzymywała, że zostanie starą
panną, pani natomiast nie wypowiadała się na ten temat, zachowała
pani milczenie.
— Nie zawsze trzeba wszystkim wyjawiać swoje myśli i zamiary
na przyszłość!
— Niech pani będzie ze mną szczera! Niech pani się przyzna, że
przedwczoraj nie myślała pani o staropanieństwie, błagam panią.
Niech pani powie, że podjęła pani tę decyzję dopiero dziś rano!
— Panie Rastenau, nie mogę panu odpowiedzieć na to pytanie.
Nie chcę kłamać, kłamstwa nie sprawiają mi najmniejszej
przyjemności. Zawsze szukam możliwości ich uniknięcia. A...
prawda... wyznanie prawdy upokorzyłoby mnie.
— Nie będę więc już pytał. Moje serce samo udzieli mi
odpowiedzi na to pytanie. Nie mogłoby być inaczej. Tylko nie wiem,
czy powinienem się cieszyć, czy martwić; teraz zresztą nie mogę
czynić ani tego, ani tego. Jak to dobrze, że od dzieciństwa uczono nas
trudnej umiejętności ukrywania swych uczuć. W przeciwnym razie
bowiem popełniłbym teraz straszne głupstwo. A tak mogę na pozór
spokojnie spacerować u pani boku. Jeżeli ktoś spojrzałby na nas z
boku, pomyślałby, że obojętnie rozmawiamy o pogodzie.
— Bardzo pana proszę, czy nie moglibyśmy porozmawiać na
inny temat?!
— Już za chwilę. Chciałbym pani wyjawić jeszcze jedno, nie
chcę już tego przed panią ukrywać. Wtedy w Berlinie... uciekłem
przed panią. Wyjechałem parę dni wcześniej, niż zamierzałem, gdyż
chciałem uniknąć kolejnego spotkania z panią, obawiając się, że stracę
panowanie nad sobą. Ucieczka na nic się nie zdała — przeznaczenie i
tak mnie dopadło. Mimo to jednak nie chciałem wyjawić pani uczuć,
jakie do pani żywię. Teraz jednak muszę panią ostrzec przed samym
sobą. Jestem tylko człowiekiem i czasami nie panuję nad sobą. Moja
mądra przyjaciółka Hanna rozpoczęła dzisiejszą rozmowę, chcąc też
panią uprzedzić. Być może wyczuła, co do pani czuję, i dlatego
wyjawiła pani, że hrabia Rastenau nie jest wolnym człowiekiem i nie
może rozporządzać własnym losem.
Chłonęła każde jego słowo, starając się je zapamiętać na zawsze.
Równocześnie doznawała dziwnego uczucia, że musi być silna i
panować nad swymi emocjami, nie tylko ze względu na siebie, lecz,
przede wszystkim, na niego.
— Nie istnieją wolni ludzie, którzy nie byliby obciążeni jakimiś
zobowiązaniami. Trzeba zadowolić się tym, co mamy, co leży w
zasięgu naszych możliwości. Nie możemy sięgać po słońce, jest dla
nas nieosiągalne.
— Czy to pani naprawdę wystarcza, czuje się pani zadowolona z
takiego, pełnego bezsensownych ograniczeń życia? Tak łatwo panią
zadowolić? — zapytał gorzko.
— Łatwo? O nie! Ale życie nauczyło mnie już jednego —
powinnam umieć zdobyć się na wyrzeczenia i cieszyć się tym, co
mam, nawet jeśli inni ludzie mają życie usłane różami i nie muszą się
niczym martwić. Samotni ludzie, osieroceni i nie mający krewnych,
przechodzą trudną szkołę życia i nie ma nikogo, kto chciałby im
pomóc.
— Z jaką chęcią pomógłbym pani! Dałbym pani nawet gwiazdkę
z nieba, gdybym mógł. Czy pani tego nie czuje?
Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, głos Steffi sprowadził ich z
powrotem na ziemię.
— Hej! Idziecie wreszcie? Poruszacie się tak wolno jak starzy
ludzie! — krzyknęła w ich stronę.
Liana i Detlev zmusili się do wesołego tonu i żartowali razem ze
Steffi. Wspięli się wreszcie ku ruinom, pozostałościom po pięknym,
okazałym niegdyś zamku. Roztaczał się stąd rzeczywiście przepiękny
widok na porośnięte lasem góry i doliny. Młodzi ludzie stanęli koło
siebie w milczeniu i z rozmarzeniem przyglądali się romantycznemu
widokowi.
Po chwili Steffi żwawo wspięła się do środka zamku. Detlev stał
w milczeniu u boku Liany. Nie mogli wydać z siebie nawet
westchnienia, oczarowani otaczającym ich pięknem, bali się spłoszyć
je najmniejszym ruchem. Zalała ich fala niewytłumaczalnego
szczęścia.
Po chwili jednak uleciało ono z ich serc bezpowrotnie. Do uszu
Liany dobiegły ciężkie i pełne bólu westchnienia Detleva, odwróciła
więc ku niemu twarz. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy i zatopili się
w sobie, jak gdyby już nigdy nie mieli się rozłączyć.
Po chwili dobiegł do nich okrzyk Steffi, nawołującej do powrotu.
Ciągnęło ją do Jana Wachaua. Dlatego też i w tę stronę szła o wiele
szybciej niż oni. Detley spojrzał na Lianę. Była blada i poważna. Rysy
jej twarzy zdradzały głęboki smutek.
— Czy gniewa się pani na mnie, że ośmieliłem się powiedzieć
pani, co do niej czuję? — zapytał cicho. — Doprowadziłem do tego,
że jest pani smutna.
— Przeznaczenie nie zawsze spełnia nasze dążenia. Nie możemy
jednak pozwolić, by przygnębiały nas kaprysy losu. Nie możemy
dążyć do niemożliwego. Są i inne wartości, dla których dla których
warto żyć, przynajmniej panu.
— Niech pani nie martwi się o mnie. Muszę sobie sam poradzić,
chociaż świadomość, że i mój los leży pani na sercu jest poniekąd dla
mnie niesłychanie miła. Nie wiem tylko, jak mam pogodzić unikanie
pani z nieuniknionymi przecież spotkaniami z panią w Brinkenhof.
— Muszę w takim razie opuścić Brinkenhof — powiedziała cicho
i ze smutkiem w głosie.
— Nie, za żadne skarby! Jeżeli nie dam rady żyć w pani pobliżu
hamując i nie okazując moich uczuć do pani, jeżeli nie będę umiał
wytrzymać tej sytuacji, to ja opuszczę Greifenberg. Wuj posiada
jeszcze inne dobra. Poproszę go, by pozwolił mi nimi zarządzać. Pani
musi zostać tu, gdzie pani jest. Wiem przynajmniej, że w Brinkenhof
jest pani bezpieczna i otoczona przyjaznymi ludźmi. To stanowi moją
jedyną pociechę i nie pozwolę, by mi pani ją odebrała.
Po tych słowach dogonili Steffi, która od razu uwiesiła się na
ramieniu Detleva. Zakochani nie mogli więc dokończyć przerwanej
rozmowy i nie zamienili już ani słowa do chwili, w której doszli do
hotelu, gdzie oczekiwała ich reszta towarzystwa.
Hanna spojrzała na nich niespokojnie. I nie uszedł jej uwagi
ponury wyraz oczu Detleva, ani ból i smutek zastygły w twarzy Liany.
W czasie ich nieobecności sprzątnięto ze stołu i wniesiono misę z
pierwszymi tegorocznymi owocami leśnymi. Pan von Brinken
własnoręcznie je wymieszał i napełnił naczynia obecnych. Baronowa
Wachau zadrżała lekko, w hotelu panował bowiem lekki chłód, po
czym przywołała kelnera.
— Proszę posłać posłańca do pokoju i przekazać mojej damie do
towarzystwa, by przyniosła mi płaszcz — powiedziała.
Jej słowa nie uszły uwagi pani von Brinken.
— Nie wiedziałam, że towarzyszy tu pani panna Schlegel, droga
baronowo. Przecież zaprosilibyśmy ją już dawno, by usiadła z nami
do stołu.
— Nie, nie towarzyszy mi panna Schlegel, droga pani von
Brinken, niedawno przeprowadziła się do owdowiałej siostry.
Zaangażowałam kogoś innego i najpierw ja sama muszę się do niej
przyzwyczaić.
— Nie dziwię się pani. Panna Schlegel była naprawdę wspaniałą
kobietą, godną zaufania kobietą.
— Tak, bardzo mi jej brakuje i nie potrafię zaprzyjaźnić się z jej
następczynią. Mam nadzieję jednak, że mój brak zaufania minie i uda
nam się zbliżyć do siebie. W każdym jednak razie jest
niesprawiedliwością z mojej strony, że zapomniałam w towarzystwie
o tej biedaczce, która siedzi teraz sama w pokoju. Nie będzie pani
miała nic przeciwko temu, by usiadła z nami?
— Ależ oczywiście, że nie, droga pani baronowo.
W czasie podwieczorku Liana udawała jedynie, że przysłuchuje
się rozmowom, w rzeczywistości bowiem pogrążyła się w swych
niezbyt wesołych myślach. Siedziała tyłem do wyjścia. W pewnej
chwili zauważyła, że baronowa macha komuś na powitanie, nie
obróciła się, dlatego też nie zauważyła skromnej kobiety, która w
odpowiedzi na machanie baronowej zbliżyła się do stołu.
Dostrzegła ją dopiero, gdy baronowa zwróciła się z uprzejmym
pytaniem:
— Pozwolą państwo, że ich przedstawię?
Wtedy Liana drgnęła i lekko pobladła. Jej przerażenie było tak
widoczne, że zwróciło uwagę nie tylko Detleva, ale i Hanny oraz jej
matki, które przyglądały się jej ze zdziwieniem.
Damą do towarzystwa baronowej Wachau nie był bowiem nikt
inny, jak panna Bartels, stary wróg Liany. Gdy baronowa przedstawiła
jej Lianę, spojrzała na nią wrogo, jej wzrok wyrażał pragnienie
zemsty. Liana wpatrywała się w jej obraźliwy uśmiech jak
sparaliżowana. Jej serce przepełniał strach, obawa zapierająca dech, w
piersiach przed złem, które ta kobieta mogła jej wyrządzić i którego,
w swej niewinności, nie potrafiła przewidzieć. Najchętniej uciekłaby z
okrzykiem przerażenia poza zasięg jej zimnego, wyzywającego
spojrzenia.
— Ach... panna Reinold — powiedziała pani Bartels, spoglądając
obraźliwie na pobladłą twarz Liany.
Lianie przyszła z pomocą jej wrodzona duma, spojrzała wyniośle
na rozmówczynię. Nikomu za nic na świecie nie uda się zmusić jej, by
zamieniła z tą kobietą choć jedno nic nie znaczące słowo.
— Panie najwidoczniej już się znają — powiedziała spokojnie
pani Wachau. — Kochana pani Bartels, niech więc pani siądzie koło
panny Reinolds.
Pani Bartels wykonała polecenie. Detlev dostrzegł, że na twarzy
Liany pojawił się wyraz skrywanego obrzydzenia i wstrętu.
Zauważył,
jak
podwinęła
fałdy
sukienki,
chcąc
uniknąć
jakiegokolwiek kontaktu z nowo przybyłą kobietą. Z niepokojem
spojrzał w jej zastygłą twarz.
Pani Bartels natomiast sprawiała wrażenie, jak gdyby nie
dostrzegała zachowania Liany.
— Cóż za dziwne spotkanie, panno Reinold. Sądziłam, że
pozostała pani w Berlinie — powiedziała sarkastycznie.
Liana nie chciała rozmawiać z tą kobietą. Poczuła, że w związku
z tym spotkaniem zagraża jej nowe niebezpieczeństwo. Mimo że
obawiała się zdenerwować swą rywalkę, by na nowo nie wzbudzać jej
nienawiści, nie mogła się jednak zmusić do rozpoczęcia z nią
normalnej, towarzyskiej rozmowy, jaką zwykło się prowadzić przy
stole. Nie potrafiła ukryć swej pogardy.
Gdy tylko pani Bartels zajęła wskazane jej miejsce, podniosła się
gwałtownie i podeszła do krzesła Hanny. Wiedziała, że postępuje
niemądrze, nie potrafiła jednak zachować się inaczej.
— Życzy sobie pani czegoś ode mnie, panno Liano? — zapytała
Hanna.
— Chciałabym usiąść tu, przy pani — odpowiedziała prawie
bezgłośnie Liana.
Hanna była osobą domyślną i spostrzegawczą. Zbyt dobrze już
zresztą znała Lianę, by nie wiedzieć, iż musi mieć ona naprawdę
ważkie powody do takiego zachowania. Wymieniła szybkie spojrzenie
z Detlevem, który siedział koło niej. Hrabia podniósł się niezwłocznie
i poszukał wolnego krzesła, które umieścił między swoim a Hanny.
— Liana jak zwykle bardzo przejmuje się swoimi obowiązkami,
Hanno, nie chce zostawiać już pani samej — Detlev próbował przyjść
Lianie z pomocą.
Wiedziała, że popełniła karygodne głupstwo, prowokując niejako
swą rywalkę i przeraziła się jeszcze bardziej.
Pozostali powrócili do przerwanej rozmowy. Baronowa
zauważyła jednak dziwne zachowanie Liany wobec pani Bartels; nie
umiała go sobie wytłumaczyć i pogodzić z dotychczasowym, miłym i
łagodnym postępowaniem młodej dziewczyny. Odruchowo poczuła
wzbierającą niechęć, sama nie wiedziała, dlaczego niechęć ta
skierowana była nie przeciw Lianie, lecz przeciw jej nowej damie do
towarzystwa, pani Bartels.
Pani Bartels przez cały czas obserwowała Lianę, obrzucając ją
pełnymi nienawiści i żądzy zemsty spojrzeniami. Podczas gdy
prowadziła ożywioną dyskusję z baronową i Steffi, starała się ze
wszelkich sił odkryć, jakie stosunki łączą poszczególne osoby i jaką
zajmuje w nich Liana.
Szybko doszła do wniosku, że Liana ma pozycję dzięki państwu
von Brinken, że Steffi jest córką hrabiego Joachima Rastenau, a
przystojny i sympatycznie wyglądający Detlev jego siostrzeńcem.
Majątki Le Rastenau i Greifenberg należą do jednego właściciela i że
Brinkenhóf położone jest w pobliżu tych majątków.
Od razu w swej nad wyraz wyczulonej i zwyrodniałej, jak ona
sama wyobraźni, powiązała te fakty. Była święcie przekonana, że
hrabia Joachim załatwił „swojej kochance" jakąkolwiek posadę, która
sprowadziła ją w jego pobliże, by móc wygodnie i bez podejrzeń
odbywać z nią tajemne, czułe schadzki. I nikt w jej otoczeniu
najwidoczniej nie domyślał się nawet, jak w rzeczywistości kształtują
się stosunki między nimi.
Pani Bartels poczuła się moralnie oburzona i wydawało się, że
jest powołana, by wydobyć na światło dzienne ów „skandal", tym
bardziej że Liana odważyła się zachować tak niegrzecznie wobec niej.
Z pewnością znajdzie się okazja, by zajść jej za skórę i zmusić do
uległości i posłuszeństwa.
Liana natomiast powoli odzyskała panowanie nad sobą. Kto
jednak lepiej ją znał, musiał od razu zauważyć, jak źle się czuje i że
przygniata ją jakiś ogromny ciężar. Detlev i Hanna obserwowali ją z
troską, zaniepokojeni jej zachowaniem, i czuli, że coś ją dręczy od
chwili pojawienia się pani Bartels.
W sercu Detleva zrodziła się wrogość wobec tej kobiety.
Instynktownie wyczuwał, że wstręt Liany miał jakieś konkretne,
głęboko uzasadnione powody. Jakże chętnie poprosiłby ją, by
powierzyła mu swój problem, powiedziała, co ją tak strasznie dręczy,
wiedział jednak, że nie ma prawa do podobnej prośby.
W jej głowie kłębiły się urywane myśli. Co powinna, co mogła
zrobić, aby przeciwdziałać niewątpliwemu atakowi rywalki?
Odpowiedź była krótka: nic. Nie mogła się bronić, nie mogła nic
zrobić. Musiałaby wtedy wyznać, że wuj Joachim wynajął dla niej
mieszkanie od czasu do czasu z nią mieszkał i... że nie jest z nim w
jakikolwiek sposób spokrewniona.
Nie miała prawa dla obrony samej siebie powoływać się na
nazwisko wuja. Nawet gdyby to zrobiła, znalazłaby się w jeszcze
gorszym położeniu. I on nie mógł nikogo zmusić, by uwierzono mu,
że związani byli ze sobą czystym, niewinnym uczuciem, jakie łączyło
ojca i córkę. To, że ukrył przed swoją rodziną ich znajomość, że zataił
nawet jej istnienie, rzucało na nich niekorzystne światło.
Dlaczego wuj Joachim nie powiedział żonie o jej istnieniu? I
dlaczego tak długo ukrywał przed nią, że jest żonaty? Co się kryło za
niedopowiedzeniami tego zwykle tak szczerego i otwartego
człowieka?
Siedziała między Hanną a Detlevem i porażała ją ciągle ta sama
przerażająca myśl: „Twoja przeciwniczka przepędzi cię z
odnalezionej wreszcie oazy spokoju, jaką jest dom rodzinny von
Brinken. Znalazłaś ją z takim trudem, a teraz znowu będziesz
bezdomna. I musisz to znosić bez najmniejszej skargi, jak gdybyś
rzeczywiście była winna. Wszyscy jej uwierzą — Detlev! Detlev
także! — I wszyscy będą tobą gardzić."
Liana drżała i mocno zaciskała usta, powstrzymując się od
okrzyku rozpaczy. Detlev przyglądał jej się z troską i niepokojem.
— Jest pani zimno, panno Reinold? — zapytał.
— Nie... ja... ja po prostu nie czuję się zbyt dobrze.
— Co z panią, Liano? — zapytała zmartwiona Hanna.
— Strasznie boli mnie głowa, panno Hanno. Proszę nie zwracać
na mnie uwagi.
— Zaraz pojedziemy z powrotem do domu — powiedziała
pocieszająco Hanna.
I rzeczywiście po niecałej godzinie zdecydowano się przerwać
rozmowę. Gdy pożegnano się już z baronem i baronową Wachau, pani
Bartels podeszła do Liany. Obrzucając ją nienawistnym spojrzeniem,
szepnęła jej do ucha:
— Bardzo sprytnie to sobie wymyśliliście, romantyczna idylla z
tak zwanym wujkiem. Niech się pani wstydzi! To, co robicie, to po
prostu skandal!
Liana czuła, że gardło ma zasznurowane, nie potrafiła wydać z
siebie ani słowa. Drżąc na całym ciele odwróciła się od rywalki. Pani
Bartels chciała iść za nią, ale wtedy niespodziewanie pojawił się
Detlev, stając u boku Liany w obronnym geście, chcąc służyć jej
pomocą i pociechą, nie odstępując jej ni na krok, aż do chwili, gdy
pani Bartels opuściła hotel.
Gdy szedł u boku Liany do samochodu, powiedział do niej cicho,
tak by inni nie usłyszeli:
— Ta pani Bartels jest z jakiegoś niewyjaśnionego powodu pani
zatwardziałym wrogiem. Jeżeli mogę pani w czymś pomóc, proszę mi
powierzyć swą tajemnicę. Moje życie będzie miało tylko wtedy
jakąkolwiek wartość, jeżeli będę mógł się pani na coś przydać.
— Jeżeli chodzi o tę kobietę, nic i nikt nie jest w stanie mi
pomóc. Od dawna jest moim wrogiem i czuję do niej
nieprzezwyciężony wstręt.
Dłużej nie mogli rozmawiać. Oczekiwano ich już przy
samochodzie. Steffi towarzyszył baron Jan.
— Niech pan da słowo honoru, Janie, że w następnym tygodniu
odwiedzi nas pan w Rastenau! — powiedziała hrabianka z jawnym
żądaniem w głosie.
Baron złożył jej głęboki ukłon, uśmiechając się jednocześnie
żartobliwie.
— Najbardziej honorowe słowo honoru! Przyjadę na pewno.
Najpierw jednak chcę sobie poćwiczyć chodzenie, by móc poruszać
się bez pomocy tej kuli. Bardzo proszę, niech pani powiadomi o moim
zamiarze szanownych rodziców.
Tymczasem Hanna wsiadła do samochodu. Obok niej zajęła
miejsce matka. Steffi, jak zwykle, wsiadła ostatnia i wychylając się
przez okno skinęła głową baronowi Wachau, ponownie życząc mu
zdrowia.
— Niech pan się leczy! Proszę się pośpieszyć! Chcę, by jak
najszybciej stanął pan pewnie na nogach. Do zobaczenia w Rastenau.
Samochód odjechał.
Steffi ufnie wsunęła swą dłoń pod ramię siedzącej koło niej Liany
się do niej.
— Czy nie sądzi pani, panno Reinold, że było to wspaniałe
popołudnie?
Lianę ścisnęło coś w gardle, oczy jej zwilgotniały. Wzruszyło ją
ufne zachowanie Steffi, uścisnęła mocno jej drobną rączkę. Och,
gdyby tak mogła pojechać razem z nią do Rastenau, do wujka
Joachima, by móc mu się rzucić w ramiona i tam szukać pociechy i
ukojenia.
— Tak, było wspaniale — odpowiedziała i przelotnie spojrzała
na Detleva.
— Wydaje mi się jednak, że nie jest już pani tak wesoła i
zadowolona jak dzisiejszego poranka — kontynuowała niezrażona
Steffi.
Swoimi słowami wyraziła opinię pozostałych. Wszystkim
wydawało się, że Liana zmieniła się w ciągu paru ostatnich godzin.
Pani von Brinken spojrzała na nią badawczo.
— Lianę boli głowa — przyszła jej z pomocą Hanna.
— Ból głowy minie bez śladu. Nie powinna pani o nim myśleć —
powiedziała Steffi przyjaźnie i serdecznie.
Nie myśleć o tym! Liana chętnie zapomniałaby o wszystkim, co
ją dręczyło i przyprawiało o ból głowy. Nie chcąc jednak psuć
nastroju pozostałym, opanowała się i zmusiła do żartów i pozornej
beztroski.
— Ty też nie wyglądasz na zbyt zadowolonego, Detlevie —
stwierdziła ze zdziwieniem Steffi.
— Zły jestem, że tak wspaniałe popołudnie, jak dzisiejsze,
musiało tak szybko dobiec końca.
Detlev zapatrzył się przed siebie i pogrążył w niewesołych
myślach. Z każdą chwilą coraz wyraźniej zdawał sobie sprawę, że
powinien unikać kolejnych spotkań z Lianą, tak dla swojego, jak i jej
dobra. I chcąc jak gdyby wyryć sobie w pamięci jej dokładny obraz,
zapatrzył się w jej słodką, bladą twarzyczkę.
— Bardzo się cieszę, że spotkaliśmy barona Wachaua i jego
matkę — powiedziała Steffi.
— Baronowa ma za sobą długie tygodnie przepełnione troskami i
niepokojem. Dobrze ją rozumiem i wiem, co czuła po wypadku syna
— powiedział pan von Brinken. — Jednak jej nowa dama do
towarzystwa bardzo mi się nie podoba. Panna Schlegel była o wiele
sympatyczniejsza — kontynuował.
— Dzięki Bogu, że i pan jej nie polubił! Jest odrażająca. I
wydawało mi się, że gdy tylko się pojawiła, atmosfera od razu się
zmieniła, stała się taka ciężka i naprawdę trudna do wytrzymania —
powiedziała Steffi.
— Doznałem tego samego wrażenia, hrabianko. Cieszę się, że się
zgadzamy w tym względzie — potwierdził pan von Brinken.
— Czy zna pani panią Bartels bliżej, panno Liano? — zapytała
jego małżonka, badawczo przyglądając się pobladłej twarzy
dziewczyny.
Liany pokryła się nagle ciemnymi rumieńcami, zdradzającymi
niezwykłe poruszenie i zdenerwowanie.
— Znam ją niestety bliżej, niż chciałabym ją znać, droga pani
von Brinken. I błagam panią, niech mi pani nie każe wypowiadać się
na temat tej kobiety.
— Wydaje się strasznie wścibską osobą — ponownie doszła do
głosu Steffi. — Starała się wyciągnąć ze mnie wszelkie informacje,
jak sędzia śledczy. Chciała wiedzieć o wszystkim. Wypytywała mnie
nawet o moich rodziców, koniecznie chciała poznać imię mojego
ojca. A już odległość między Rastenau a Brinkenhof wydała jej się tak
ważna, że chciała ustalić ją z dokładnością co do kilometra, jak gdyby
wybierała się na pieszą wędrówkę z jednego majątku do drugiego.
Mam nadzieję, że pani baronowa nie zabierze jej ze sobą na obiecaną
wizytę do Rastenau!
Liana oniemiała przysłuchując się Steffi. Dlaczego jej rywalka
zbierała tak dokładne informacje o ludziach, między którymi
zamieszkała?
— To rzeczywiście bardzo niesympatyczna osoba, której, na
miejscu pani baronowej, nie ścierpiałbym przy sobie ani przez chwilę
— powiedział twardo Detlev.
— Zatem, z tego, co słyszę, ta dobra kobieta nie przypadła
nikomu z nas do gustu, mimo że starała się z całych sił, swą przesadną
łagodnością i udawaną dobrocią, zrobić na nas dobre wrażenie. Jednak
tego typu empatyczne osoby zawsze budziły moją nieufność. Nie chcę
jednak być niesprawiedliwy i cofam ze skruchą ostatnie słowa —
powiedział pan von Brinken.
Tymczasem dojechali do Brinkenhof. Pani von Brinken prosiła
Steffi i Detleva, by pozostali z nimi jeszcze przez pół godzinki. Detlev
jednak odmówił, ku niezadowoleniu Steffi.
— Chciałbym jeszcze odwieźć Steffi do Rastenau. Bardzo więc
proszę o wybaczenie, ale naprawdę nie możemy,
Żegnano ich serdecznie. Gdy Detlev uścisnął rękę Liany, poczuł,
że drży, mimo jej starań, by drżenie to opanować. Wbrew
postanowieniu mocno uścisnął jej dłoń, starając się swym uściskiem
dodać jej siły i otuchy. Obrzucił ją spojrzeniem i jego pełne ciepła i
współczucia oczy zatopiły się w jej oczach pełnych łez. Na jego
twarzy pojawił się wyraz czułości.
Dostrzegła to Hanna. Mimo to pożegnała się z hrabią w swój
zwykły serdeczny sposób. Steffi natomiast ucałowała serdecznie
Hannę, energicznie potrząsnęła ręką pana von Brinken, ucałowała
dłoń jego małżonki, po czym otoczyła ramionami Lianę w
serdecznym, pełnym ciepła uścisku.
— Mam nadzieję, że niedługo ponownie się spotkamy, kochana
panno Reinold! Bardzo panią polubiłam i chciałabym, byśmy jak
najczęściej się spotykały.
Detlev miał ochotę ucałować kuzynkę za te słowa. Liana przez
chwilę mocno przytuliła się do Steffi.
— Dziękuję pani, hrabianko. I mnie jest pani bardzo bliska. Do
zobaczenia, jeżeli Bóg zechce.
— O, on już na pewno pozwoli — zaśmiała się Steffi i wsiadła do
samochodu. Detlev usiadł koło niej i odjeżdżając jeszcze raz
pomachali pozostałym na pożegnanie.
— Chcesz mnie zatem odwieźć do Rastenau, Detlevie? —
zapytała Steffi kuzyna, gdy zostali już sami w samochodzie, kierując
się w stronę domu.
— Tak, Steffi. Muszę omówić bardzo ważną sprawę z twoim
ojcem.
Spojrzała badawczo w jego twarz.
— Dlaczego jesteś taki rozstrojony? Skąd się wziął twój zły
humor, Detlevie? Zwróciłam już wcześniej uwagę, że przez całe
popołudnie byłeś dziwnie milczący. Nie podoba mi się twoje
dzisiejsze zachowanie.
— Akurat ci wierzę, Steffi! Przez całe popołudnie nie miałaś ani
chwili czasu, by uważać na moje zachowanie. Dzieliłaś całe swoje
zainteresowanie tylko między Janka Wachaua i pannę Reinold.
— Oczywiście, oni są najbardziej interesującymi ludźmi z całego
towarzystwa. Detlev, nie wydaje ci się, że Jan Wachau jakoś dziwnie
zmężniał po tym wypadku? Nieszczęście, które przeżył, sprawiło, że
stał się bardziej zdecydowany i pewny siebie.
— Gdyby usłyszał twoje słowa, byłby pewnie zdolny ponownie
złamać sobie tę nieszczęsną nogę, by jeszcze raz usłyszeć podobne
pochlebstwa na swój temat.
— On wcale nie jest taki próżny. A co się tyczy panny Reinold,
jest naprawdę wspaniałym, zachwycającym stworzeniem. Gdybym
była mężczyzną, zakochałabym się w niej bez pamięci i nie potrafiła o
niej zapomnieć.
— A cóż ty możesz wiedzieć o miłości?
— No, nie pozwalaj sobie na zbyt dużo! W końcu nie jestem już
dzieckiem w pieluchach! Nawet jeżeli panna Ruckauf zezwala mi
jedynie czytać książki, w których miłość nie odgrywa najmniejszej
roli, czasem udaje mi się dorwać lekturę, w której ów ważny problem
jest starczający sposób naświetlony. A reszty można się już bez trudu
domyślić. A wracając do panny Reinold, wydaje mi się bardzo
zagadkowe, dlaczego doszło do tego, że przyjęła posadę damy do
towarzystwa; nie bierze żadnego wynagrodzenia, nie potrzebuje zatem
tej pracy. Ona w ogóle nie pasuje do skromnych warunków, jakie
panują w Brinkenhof. Jest o wiele bardziej elegancka i ma w sobie
więcej szlacheckiej godności niż Hanna. Nie wydaje ci się?
— Tak, Steffi, być może jest ona zaczarowaną przez złego
czarnoksiężnika królewną.
— Już nie istnieją niestety zaklęte księżniczki. Ale nie
zdziwiłabym się zbytnio, gdyby mi powiedziano, że jest ona jedną z
ich grona.
— Ja też nie, Steffi. I naprawdę żal mi, że, jak powiedziałaś,
zaczarowane księżniczki nie istnieją już od dawna na tym świecie.
— Co ci dzisiaj jest, Detlevie? Zachowujesz się naprawdę bardzo
dziwnie.
Potarł z zakłopotaniem czoło.
— Nie zwracaj na to uwagi, Steffi. Myślę cały czas o sprawie,
którą muszę z twoim ojcem bardzo poważnie przedyskutować. Nie
daje mi ona spokoju i chciałbym ją raz jeszcze dokładnie przemyśleć.
— Powiedz mi wreszcie prosto z mostu, że nie powinnam dłużej
mówić i pozostawić cię w świętym spokoju. Nie będę ci już
przeszkadzać. Z moich ust nie usłyszysz już ani słowa, aż do
Rastenau.
Zdecydowanie odwróciła się od niego i oparła się o leżącą w
rogu poduszkę. Bez wątpienia naprawdę chciała dotrzymać
postanowienia. Nie udało jej się to jednak. Jej ruchliwa, energiczna
natura zapomniała po chwili o danym przyrzeczeniu.
Detlevowi nie pozostało więc nic innego, jak zapomnieć o
własnych zmartwieniach i wysilić wszystkie swe siły, by dorównać jej
humorem i nie dać po sobie poznać trosk. Mimo że zewnętrznie mu
się to udało, jego myśli krążyły jednak nieustannie wokół tego, o
czym tak niezwłocznie chciał porozmawiać z wujem Joachimem.
Hrabia Joachim ostatnimi czasy poświęcił się nowemu hobby.
Każdą wolną chwilę dnia spędzał w zamkowym archiwum, szperając
wśród zakurzonych półek i systematycznie przeglądając stare papiery,
akta i roczniki. W bibliotece, obok ręcznie pisanych kronik
hrabiowskiego rodu Rastenau, znajdowały się liczne dokumenty,
tajemne pisma i dziwne przesyłki niewiadomego pochodzenia.
Wydawało się jednak, że hrabia Joachim szuka czegoś naprawdę
szczególnego.
Jego żona starała się o nic nie pytać. Od pewnego czasu wydawał
jej się tak rozstrojony i zdenerwowany, że była już pewna, iż dręczy
go naprawdę ciężka troska.
Również i tej niedzieli, kiedy jego córka pojechała do S., zamknął
się na parę godzin w archiwum; po czym wrócił do pokoju z radosną
miną i rozpromienionymi oczami, niczym człowiek, którego rozpiera
ogromna radość.
Gdy spojrzała czule na jego radosną i wreszcie odprężoną twarz,
zbliżył się do niej szybkimi krokami, ujął jej ręce i złożył na nich
gorący pocałunek.
— Jesteś cudowną kobietą, Stefanio. Mimo iż ostatnimi
tygodniami byłem nie do zniesienia, nie usłyszałem od ciebie ani
słowa wyrzutu, z twoich ust nie padła choćby jedna skarga.
— Nie do zniesienia? Ależ skąd! Po prostu martwiłam się o
ciebie. Niepokoiła mnie twoja nerwowość i przygnębienie.
— Każda inna kobieta na twoim miejscu zadręczałaby mnie
nieustannymi pytaniami. Ty tego nie robiłaś. Pozwól mi podziękować
ci za tyle taktu i wyrozumiałości. Coś mnie dręczyło, coś, o czym nie
mogę powiedzieć ci i dzisiaj. Nie dlatego, bym ci nie ufał — wiesz
przecież, że nikomu innemu nie ufam tak bardzo jak tobie — lecz
dlatego, że nie chcę cię obarczać ciężarem, który sam z trudem
dźwigam. Ale teraz wszystko jest już w porządku, wypłynąłem z
powrotem na spokojne wody. Nie musisz się już więc o mnie martwić.
Jeśli będziesz patrzył na mnie tak spokojnie i radośnie, jak w tej
chwili, z pewnością nie będę miała powodów do zmartwień. Kiedy
wreszcie wróci do domu nasza mała trzpiotka? Stęskniłem się już za
nią — powiedział hrabia.
— Mam nadzieję, że już niebawem. Niezadługo zacznie się
zmierzchać — powiedziała z westchnieniem hrabina.
Siedzieli akurat przy kolacji, gdy przed drzwi zajechał samochód.
Parę chwil później do pokoju wpadła Steffi i przywitała się
gwałtownie z rodzicami, ściskając ich i całując, jak gdyby wróciła z
długiej podróży, po kilkumiesięcznym rozstaniu.
— Jak widzicie, nareszcie wróciłam! Czy bardzo za mną
tęskniliście?
— O tak, nasza tęsknota była już nie do wytrzymania. Bardzo się
cieszymy, że jesteś znowu z nami. Kiedy nie ma cię w domu, panuje
w nim przeraźliwa cisza — powiedziała z uśmiechem hrabina.
— Jedliście już kolację?
— Akurat skończyliśmy.
— Och, jaka szkoda! No cóż, w takim razie Detlev będzie musiał
mi dotrzymać towarzystwa. Chodź tu, Detlev, zostało dla nas
wystarczająco dużo jedzenia, a i ty przecież musisz być głodny!
Hrabia Joachim serdecznie uścisnął dłoń siostrzeńca.
— Cóż za niespodziewana radość! Zrobiłeś nam niemałą
niespodziankę, odwożąc Steffi do domu i odwiedzając nas przy
okazji.
Twarz Detleva zdradzała jednak napięcie. Spojrzał niespokojnie
wujowi prosto w oczy.
— Nie byłbym przyjechał, gdybym nie musiał omówić z wujem
pewnej nie cierpiącej zwłoki sprawy, wuju Joachimie. Znajdziesz dla
mnie chwilę czasu?
— Ile tylko zechcesz, drogi chłopcze.
— Pozwolisz, czy moglibyśmy od razu przejść do twojego
gabinetu?
Joachim był przekonany, że wie, co dręczy jego siostrzeńca.
Wsunął więc ręce pod jego ramię i lekko popchnął w kierunku
wyjścia.
— Jestem do twojej dyspozycji, mój kochany Detlevie.
— Mam nadzieję, że wybaczysz mi, ciociu Stefanio, jeżeli porwę
ci na chwilę męża.
— Ależ nic się nie stało. Nie przeszkadzajcie sobie.
— Detlev, przecież od obiadu nic nie jadłeś — powiedziała
zaniepokojona Steffi.
— Nie jestem głodny, Steffi. Tobie jednak życzę smacznego. Ja
zjem po powrocie do Greifenberga.
— Z tobą jest jednak coś nie w porządku, Detlevie.
Hrabia Joachim pogłaskał córkę po pałających, rozgrzanych
policzkach.
— Dobrze się bawiłaś, Steffi?
Uwiesiła mu się na szyi.
— Wspaniale! Mam ci tak dużo do opowiedzenia. Poznałam
dzisiaj pewną młodą kobietę, damę do towarzystwa Hanny von
Brinken. Nazywa się panna Liana Reinold i co z niej za prześliczne i
urocze stworzenie! Chciałbym być kiedyś do niej podobna. Gdybym
miała taką damę do towarzystwa, zdziwilibyście się, jak szybko
nabrałabym ogłady!
Hrabia Joachim mocno przytulił Steffi i serdecznie ucałował ją w
czoło. Potem gwałtownie się odwrócił i ujął Detleva za ramię.
— Chodźmy już, mój chłopcze.
— Usiądź, Detlevie. Na biurku leżą papierosy, poczęstuj się,
jeżeli masz ochotę — powiedział hrabia Joachim, gdy znaleźli się
tylko we dwoje w jego gabinecie.
Detlev podziękował za papierosy i opadł miękko na fotel.
— Nie, nie chcę teraz palić. Najpierw chciałbym ci powiedzieć,
co mnie dręczy.
— Jak sobie życzysz. Mów zatem.
Detlev oparł głowę na rękach i przechylił się nieco do przodu.
Rysy jego twarzy niespokojnie drżały.
— Wuju Joachimie, chciałbym cię bez zbędnych ceregieli prosić
o pewną przysługę. Proszę cię, pozwól mi przenieść się do twojego
majątku w Uerzen. Nie chcę zostać już dłużej w Greifenbergu, lub
może mówiąc precyzyjniej, nie mogę tam dłużej zostać.
Hrabia Joachim podniósł się, zbliżył do siostrzeńca i spojrzał mu
prosto w twarz.
— Uerzen jest o wiele mniejszym majątkiem niż Greifenberg,
Detlevie. Jeżeli spełniłbym twą prośbę, twoja sytuacja materialna
pogorszyłaby się znacznie.
— Jestem tego świadomy, wuju Joachimie. I to, że nadal proszę
cię o tę przysługę, niech będzie dla ciebie dowodem, że nie jest to
zwykły kaprys. Mam poważne powody, które skłoniły mnie do
podjęcia tego postanowienia.
— Chciałbym je poznać. Nie puszczę cię zbyt chętnie w
nieznane. Poza tym Greifenberg ma lepszą pozycję. Jakie więc
powody zmusiły cię do podjęcia tak niekorzystnego kroku?
— Nigdy nie miałem przed tobą żadnych tajemnic. Teraz też nie
będę nic przed tobą ukrywać, chcę byś zrozumiał motywy mojego
postępowania. Na pewno przypominasz sobie, że ostatnim razem,
siedząc w tym właśnie fotelu, opowiedziałem ci, że w czasie mego
pobytu w Berlinie zakochałem się w pewnej młodej i pięknej
kobiecie, co zresztą było powodem mojego wcześniejszego powrotu
ze stolicy.
— Tak, Detlevie... nie zapomniałem ani jednego szczegółu
twojego opowiadania.
— Wierz mi, wuju, dołożyłem wszelkich możliwych starań, by
zapomnieć o tej dziewczynie. Nie udało mi się. A gdy parę dni temu
przejeżdżałem przez las, dostrzegłem tę samą młodą kobietę, przed
którą w takim popłochu uciekałem. Tego, co poczułem w głębi mej
duszy na jej widok, pozwól, nie będę ci opowiadał. Zabrakłoby mi
słów.
Mogę tylko powiedzieć, że w owym momencie byłem tak
szczęśliwy, że zapomniałem o całym świecie. Podjechałem do niej i
rozmawialiśmy przez chwilę, dzięki czemu dowiedziałem się, że
mieszka teraz w Brinkenhof. Jest damą do towarzystwa Hanny.
Wbrew rozsądkowi tego wieczora pojechałem w odwiedziny do
państwa Brinkenów.
I zauważyłem, że i ja nie jestem jej obojętny. Czułem, jak z każdą
chwilą mocniej i głębiej zapadam się w otchłań mojej miłości.
Dzisiejszy dzień też z nią spędziłem, pojechałem razem ze wszystkimi
do S. Po obiedzie poradzono pannie Reinold, by poszła zwiedzić ruiny
starego zamku. Steffi i ja mieliśmy dotrzymać jej towarzystwa.
Steffi jak zwykle pełna życia i energii, wyprzedziła nas o spory
kawałek. Dzięki temu zostaliśmy sami. I... i wtedy powiedziałem jej,
jak bardzo jestem w niej zakochany i jak mi na niej zależy, nie
mogłem jednak ukryć, że ciąży na mnie obowiązek — obowiązek
poślubienia kobiety równej mi stanem. Chciałem ją ostrzec przed sobą
samym.
Joachim ciepło uścisnął ręce swego siostrzeńca, jego oczy
rozbłysły.
— A ona? Jak ona zareagowała? — zapytał poruszony do głębi
hrabia Joachim.
Detlev nerwowo potarł czoło i zapatrzył się przed siebie.
— Przyjęła to, jak przyjmuje się inne zrządzenia kapryśnego
losu: dzielnie i spokojnie. Powiedziała mi, że słyszała już o ciążącym
na mnie obowiązku od panny Hanny von Brinken. Dodała też, że
postanowiła nigdy nie wychodzić za mąż. „Należy ograniczać swe
wymagania wobec życia, cieszyć się tym, co się ma i nie dążyć do
niemożliwego. Życie ma również inne, poza miłością, wartości."
Chciała nawet wyjechać z Brinkenhof, by zejść mi z drogi, byśmy nie
musieli się już więcej spotykać.
Hrabia Joachim przerwał gwałtownie.
— Chciała wyjechać?
— Tak, mimo iż tak się cieszyła, że znalazła wreszcie spokój w
Brinkenhof, które, jak mówi, stało się dla niej prawdziwym domem.
Nie mogę dopuścić do tego, by z mojego powodu opuściła
Brinkenów. Jest taka samotna, nie ma nikogo, kto mógłby się nią
zaopiekować. Dlatego to ja muszę odejść. Z jej powodu mógłbym
bowiem zapomnieć, że należę do rodziny Rastenau i nie mogę
dobrowolnie rozporządzać moim życiem. Pomóż mi, wuju Joachimie,
wyślij mnie jak najdalej stąd, bym mógł uciec przed pokusą, nie wiem
bowiem, jak długo uda mi się jej jeszcze opierać.
Joachim spojrzał Detlevowi prosto w twarz, która mieniła się
powstrzymywanym ożywieniem i podenerwowaniem.
— Więc aż tak bardzo ją kochasz? — zapytał głęboko poruszony
słowami siostrzeńca.
— Tak, wuju Joachimie. Kocham ją bardziej niż moje własne
życie.
— I poślubiłbyś ją, gdyby nie ograniczał cię ciążący na
Rastenauach obowiązek?
— Tak, wujku. I jeżeli jak najszybciej nie oddalę się od niej,
zdecyduję się poślubić ją mimo tego obowiązku, rezygnując tym
samym ze spadku.
— Naprawdę byłbyś do tego zdolny?
— Bóg wie, że nie chciałbym sprawiać ci dodatkowych trosk.
Tyle ci zawdzięczam. Gdybym nie myślał o tobie, dawno już
poślubiłbym Lianę, gdyż jest tego warta, by ponosić dla niej
największe ofiary i wyrzeczenia.
— Mój kochany chłopcze... rozumiem cię bardzo dobrze, lepiej
niż się może wydawać. Już ostatnio, gdy opowiedziałeś mi o swej
spiesznej ucieczce z Berlina, przypuszczałem, jak bardzo poważna jest
ta sprawa. I w ciągu ostatnich dni miałem okazję, by to dokładnie
przemyśleć. Przeklinałem ciążący na nas obowiązek, używając
naprawdę najgorszych wyzwisk. W końcu postanowiłem zaleźć
naszemu wrogowi za skórę. Moje próby przez cały tydzień nie
przynosiły najmniejszych rezultatów. Przeszukałem i przewertowałem
całe archiwum zamkowe. Chciałem znaleźć przyczynę, która leżała u
podstaw nałożonego na nas obowiązku. I znalazłem ją między starymi
dokumentami i kontraktami. I gdy przeczytałem je z uwagą,
dokonałem pewnego dziwnego odkrycia.
— Cóż to za odkrycie?
Hrabia Joachim podniósł się wolno i podszedł do biurka.
— Mam tutaj ten dokument i chciałbym ci go pokazać.
Z jednej z szuflad biurka wyjął stary, pożółkły i pogięty ze
starości dokument. Wygładził go ostrożnie i podał Detlevowi.
— Przeczytaj jedynie zakreślony na czerwono fragment. Dotyczy
on obowiązku, ograniczającego pretendentom do tytułu hrabiego
Rastenau swobodny wybór małżonki. Mogą oni poślubiać jedynie
kobiety wywodzące się ze starych rodów szlacheckich, jeżeli
oczywiście nie chcą stracić swych praw do spadku.
— Wystarczająco dobrze znam to zarządzenie, wujku Joachimie.
— Znasz je tak samo powierzchownie, jak i ja je kiedyś znałem.
Przypominam sobie, że jeszcze jako mały chłopiec, słyszałem, jak mój
ojciec mówił coś o jakiejś klauzuli, która zgodnie z jego wiedzą była
dołączona do zarządzenia. Gdy ostatnio opowiadałeś mi o miłości,
która, jak sądziłeś, nie może zostać spełniona z powodu obowiązku,
coś mi zaświtało w pamięci. Dlatego szukałem tego dokumentu. O tu,
przeczytaj to zdanie — Joachim wskazał Detlevowi odpowiedni ustęp.
Klauzula brzmiała:
„Jeśli hrabia Rastenau zamierza poślubić kobietę, która nie jest
mu równa urodzeniem, lecz pozostali żyjący jeszcze hrabiowie
Rastenau jednomyślnie uznają ją za osobę o nieposzlakowanej opinii
godną wprowadzenia do rodziny, ogranicza się działanie wyżej
przedstawionego zarządzenia i zezwala mu się na poślubienie
wybranej kobiety”.
Detlev aż pobladł z podniecenia. Rozszerzonymi ze zdziwienia
oczami spojrzał na wuja.
— Czy dobrze to zrozumiałeś, Detlevie? Jest napisane czarno na
białym, że od naszej, twojej i mojej, woli zależy ograniczenie
zarządzenia. Jesteśmy ostatnimi z rodu Rastenau. A jeżeli ja wyrażę
zgodę na twoje małżeństwo z panną Lianą Reinold, nikt inny nie
będzie mógł w to ingerować.
Jednym skokiem Detlev znalazł się przy wuju i objął go w geście
głębokiej wdzięczności.
— Wuju Joachimie... wujku Joachimie! Uczynisz to dla mnie?
Zgodzisz się na to małżeństwo?
— Czy możesz mnie zapewnić, że twoja ukochana jest „osobą o
nieposzlakowanej opinii, godną wprowadzenia do rodziny"? —
zapytał hrabia Joachim żartobliwie.
— Ach, wujku Joachimie, zapewniam cię, że i ty uznałbyś ją za
godną nawet królewskiego tronu.
— Wiem, mój chłopcze, że nie pokochałbyś niegodnej twego
uczucia. Również Steffi wydała o niej przychylny sąd. Dlatego w imię
Boga możemy bez przeszkód wcielić w życie wspomnianą klauzulę.
Nie powinieneś być nieszczęśliwy, jeżeli można tego uniknąć.
Detlev uścisnął mocno dłonie wuja.
— Jak mam ci dziękować, jak mogę ci się odwdzięczyć?
— Gdybyś był na moim miejscu, a ja znalazłbym się w podobnej
sytuacji, czy pozwoliłbyś mi, bym był nieszczęśliwy? A może tak jak
ja, zgodziłbyś się zastopować klauzulę, ograniczającą ciężki
obowiązek, jaki na nas spoczywa?
— Postąpiłbym niewątpliwie tak, jak ty, wuju Joachimie.
— A więc sam widzisz! Czy wiesz, mój chłopcze, że gdybym
przed laty znał tę klauzulę, poruszyłbym niebo i ziemię, by uzyskać
zgodę pozostałych hrabiów Rastenau na ślub z niżej ode mnie
urodzoną kobietą. Wtedy jednak żył jeszcze wuj Magnus, jego syn i
ty. I nawet gdybym uzyskał zgodę wujka Magnusa i jego syna, twojej
zgody na pewno nie mógłbym uzyskać.
— Z pewnością nie odmówiłbym ci jej.
Pan Rastenau roześmiał się:
— Nie mój drogi, choćby z tego prostego powodu, że nie umiałeś
jeszcze mówić. Cieszę się, że jestem władny uczynić cię szczęśliwym
przez udzielenie zgody na małżeństwo — uszczęśliwić ciebie i Lianę,
o której wzajemności jesteś przekonany. Moje postępowanie nie jest
zresztą pobawione egoizmu.
— O bardzo chciałbym poznać ten egoizm.
— Być może chcę cię ode mnie uzależnić i zmusić do
wdzięczności? Może nie chcę cię po prostu utracić, bo kocham cię jak
własnego syna. Chciałbym zrobić dla ciebie jak najwięcej.
— Pozwól, że ci podziękuję i wyrażę swą synowską miłość. A
dziewczyna, którą kocham i którą chcę poślubić, też na pewno
obdarzy cię miłością i szacunkiem, jak ja.
— Niech Bóg da, że zawsze będziesz o mnie tak dobrze myślał,
jak teraz. Ja też jestem człowiekiem... zresztą któż z nas jest bez
winy? Nie rozmawiajmy już jednak o tym. Zejdźmy teraz do cioci
Stefani i do Steffi i zostań z nami chociaż godzinkę. Teraz, jak sądzę,
nic cię już nie ciągnie do twojej samotni. Jutro poczynię niezbędne
kroki w celu unieważnienia krzywdzącego zarządzenia.
— Chętnie z wami zostanę, wujku Joachimie. Co prawda teraz
będzie mnie ciągnęło do Birkenhof, by powiedzieć Lianie, że
wszystkie przeszkody, które uniemożliwiały nam osiągnięcie
szczęścia, zostały pokonane.
Joachim wiedział, że los Liany, tak do tej pory dla niej surowy,
zawiedzie ją wreszcie do spokojnego i bezpiecznego portu. Teraz
wszystko powinno się potoczyć szczęśliwie, bez większych kłopotów.
— Idź na kolację, ja zostanę tu jeszcze przez chwilkę i
zabezpieczę dokumenty. Potrzebuję ich jeszcze jutro, by mieć
odpowiednie potwierdzenie mocy. Teraz na pewno odzyskasz wilczy
apetyt — powiedział z uśmiechem hrabia Joachim.
— Jesteś moim najlepszym, najwierniejszym przyjacielem —
oby Bóg wynagrodził ci to, co dla mnie uczyniłeś.
Joachim gwałtownie wyrzucił go za drzwi, które szybko za nim
zamknął. Przez chwilę stał nieruchomo. Potem wziął cenny dokument
i ukrył go w jednej z szuflad biurka, obrzucając go jednak przedtem
przelotnym spojrzeniem.
„Ich szczęście wisi na cienkim włosku. A moje? Boże, wybacz
nam nasze winy" — wyszeptał. Potem powoli zszedł do pozostałych.
Podszedł do żony i objął ją czule.
— Detlev wyjawił mi właśnie swoje plany na przyszłość, na które
z radością przystałem.
— Jakieś nowości, tatusiu? — zapytała Steffi.
— Ogromna i radosna niespodzianka.
— Detlev, czyżbyś się zaręczył albo przynajmniej zakochał?
— Zaręczyć mi się jeszcze nie udało, Steffi, ale nie jest
powiedziane, że to wkrótce nie nastąpi.
Steffi skoczyła na równe nogi, stanęła przed Detlevem i mocno
nim potrząsnęła.
— Nie zastanawiaj się aby zbyt długo! Już najwyższy czas, byś
się zaręczył.
— Toteż mam zamiar jak najszybciej naprawić mój
dotychczasowy błąd.
— Ale jeżeli już musisz się zaręczyć, wybierz sobie przynajmniej
taką narzeczoną, która i mnie się spodoba.
— To akurat mogę ci obiecać.
— Ależ jesteś lekkomyślny! Nie mogę się już wprost doczekać,
jestem taka ciekawa. Nie znam tu w okolicy żadnej młodej damy,
która pasowałaby do Detleva. Hanna von Brinken nie wchodzi
przecież w rachubę.
— Nie, Steffi. I nie łam sobie niepotrzebnie głowy — zażartował
Detlev.
Spojrzała na niego badawczo. Po chwili głębokiego zamyślenia
wykrzyknęła:
— Ha! Już wiem, kto skradł ci serce!
— Zamieniam się w słuch. Któż taki?
— Już po twoim powrocie z Berlina wyczułam coś dziwnego w
twoim zachowaniu.
— Jesteś małą czarownicą! — skinął głową, potwierdzając jej
domysły.
Tymczasem Liana przeżywała najgorsze godziny swego życia. Ze
wszystkich swych sił zmusiła się do opanowania, chcąc sprawiać
pozory osoby odprężonej i wesołej. Dopiero gdy znalazła się sama w
pokoju, zrzuciła z twarzy maskę zadowolenia i odsłoniła a prawdziwe
oblicze. Z ulgą opadła na miękki fotel.
Dzisiejsze popołudnie dostarczyło jej zbyt wiele wrażeń.
Najpierw Hanna zaskoczyła ją swoim wyjaśnieniem, że Detlev może
poślubić jedynie kobietę równą mu urodzeniem, a więc szlachciankę.
Potem spotkanie z córką wuja Joachima. Ledwie zdążyła się nieco
uspokoić, doszło do rozmowy między nią i Detlevem, która
ostatecznie przekonała ją, że jej miłość jest odwzajemniona. I w końcu
spotkanie z jej starą, nieprzejednaną nieprzyjaciółką.
To było najgorsze. Napawało ją przerażeniem podejrzenie, że być
może, z powodu bliskiego sąsiedztwa, będzie zmuszona spotykać się z
nią częściej. Czy pani Bartels i tutaj da wyraz swym oskarżeniom, czy
sprawi, że ludzie, którzy do tej pory ją lubili i których ona zdążyła
pokochać, zaczną przyglądać się jej podejrzliwie?
Liana nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Zacznie
od Brinkenów. Najpierw ich zwróci przeciw niej, potem dowie się
Detlev. A wujek Joachim? Jeżeli pani Bartels ośmieli się zakłócić
szczęście i spokój jego rodziny swoimi niecnymi i obraźliwymi
podejrzeniami? Czy nie powinna ostrzec go przed tą kobietą,
poinformować, że przyjęła posadę damy do towarzystwa u pani
baronowej Wachau?
Ze zmęczenia i obezwładniającej ją słabości usiadła za biurkiem,
nie przypuszczała nawet, że w tej samej chwili w Rastenau rozstrzyga
się jej przyszłe życie. Zaczęła pisać pełen niepokoju i troski list:
Kochany, najdroższy wujku Joachimie!
W czasie naszego dzisiejszego pobytu w S. spotkałam panią
Bartels, obecną damę do towarzystwa pani baronowej Wachau. Nadal
jest ona wrogo przeciw nam nastawiona, pragnie się na nas zemścić
za zniewagę, jaką przeżyła w Twoim domu w Berlinie. Obawiam się,
że może odwiedzić Cię w Rastenau, dając wyraz swoim podejrzeniom.
Dzisiaj powiedziała, że specjalnie załatwiłeś mi posadę damy do
towarzystwa u Brinkenów, by sprowadzić mnie, Twoją kochankę, w
swoje pobliże. Kochany, najukochańszy wujku, nie potrafię nawet
wyrazić obawy, jaka ogarnia mnie na myśl o tej kobiecie. Najchętniej
uciekłabym stąd jak najdalej, ile sił w nogach. Boję się też, że będzie
ona próbowała zatruć spokój i szczęście Twojego domu. Zrób
wszystko, co w Twojej mocy, by nie stało się nic złego, by ta podła
kobieta nie dała powodów do cierpienia Twojej żonie i córce.
Gdy pomyślę, że te fałszywe podejrzenia wyjdą na jaw, będę
musiała stanąć twarzą w twarz z ludźmi, którzy byli dla mnie tacy
dobrzy i przyjęli mnie tak serdecznie — Brinkenowie, twoja córka
Steffi i hrabia Detlev... ach wujku Joachimie, chyba wolałabym
umrzeć. W grobie znalazłabym przynajmniej spokój i nie
sprawiałabym nikomu kłopotów moim istnieniem.
Wydaje mi się, jak gdyby obraźliwe podejrzenia tej kobiety już
teraz skradały się ku mnie, niczym obrzydliwy, budzący wstręt gad.
Jak widzisz, dzisiaj nie zasłużyłam sobie na Twoją pochwałę, że jestem
mężną i dzielną osobą. Ale zbyt wiele zwaliło się na moje barki w tak
krótkim czasie. Wiem, że oskarżenia pani Bartels ranią Cię w równym
co mnie stopniu. Musisz więc wiedzieć, że jest ona w Twoim pobliżu.
Nie gniewaj się na mnie, że przesyłam Ci te przygnębiające
wiadomości. Zachowaj o mnie miłe wspomnienia. Serdecznie Cię
pozdrawiam. Twoja Liana
Po skończeniu listu Liana poczuła, że nieco ulżyło jej na sercu.
Długo jednak leżała z otwartymi oczami, przewracając się z boku na
bok, zanim udało jej się wreszcie zasnąć. Mimo trosk marzyła o
mężczyźnie, którego tak kochała i którego, o czym była głęboko
przekonana, nigdy nie poślubi.
Wpatrywała się pałającymi oczami w otaczającą ją ciemność.
I podczas gdy ona pogrążała się w beznadziejności i pustce
swego losu, Detlev z niecierpliwością oczekiwał nadchodzącego dnia,
który, jak sądził, przyniesie mu wymarzone szczęście w ramionach
ukochanej i przeznaczonej przez niebo kobiety.
Tego poranka Detlev obudził się niezwykle wcześnie. Nie mógł
wprost doczekać spotkania z Lianą. Miał nadzieję, że w czasie wizyty
w Brinkenhof uda mu się być z nią choć przez chwilę sam na sam, by
móc jej powiedzieć, że żadne przeszkody nie stoją już na drodze do
ich szczęścia.
Detlev nie dziwił się, że wuj Joachim wyraził swoją zgodę na
małżeństwo z Lianą, mimo iż, jak sądził, nie znał Liany i nie miał
okazji przekonać się o tym, czy rzeczywiście jest „osobą o
nieposzlakowanej opinii, godną wprowadzenia do rodziny", czy
spełnia zatem warunki, od których klauzula uzależniała możliwość
poślubienia kobiety niższej stanem. Taki bowiem sąd wydawał mu się
zrozumiały sam przez się, jak chyba każdemu zakochanemu, który nie
dostrzega wad osoby, którą kocha.
Załatwił kilka koniecznych spraw, po czym pogalopował do
Brinkenhof. Już z daleka zauważył, że Liana i Hanna spacerują wolno
po ogrodzie. Młode kobiety nie zauważyły go. Starając się nie
zwracać na siebie ich uwagi, zeskoczył z konia i poszedł do stajni,
gdzie oddał go w ręce stajennego, by go napoił i rozkulbaczył. Potem
szybkimi krokami poszedł do ogrodu i wyszedł naprzeciw kobietom
uśmiechając się wesoło promieniując wprost skrywanym szczęściem.
Hannie von Brinken kamień spadł z serca, gdy ujrzała, że jest tak
rad i beztroski. Martwiła się bowiem o niego i Lianę.
— Jest pan w drodze już tak wcześnie rano, drogi przyjacielu? —
zapytała Hanna i wyciągnęła rękę na powitanie miłego gościa.
— Muszę prosić o wybaczenie, że składam wizytę tak wcześnie.
Nie mogłem się jednak doczekać chwili, w której mógłbym zapytać,
czy podobała się paniom wczorajsza wycieczka i jak się panie dzisiaj
czują.
Zauważył, że Liana zarumieniła się gwałtownie pod wpływem
jego gorącego spojrzenia. Dostrzegł też na jej twarzy wyraz
skrywanego bólu. „Muszę go przegonić pocałunkami i to jak
najszybciej!" — pomyślał żarliwie.
Dzisiejszego poranka Liana wydawała mu się piękniejsza niż
zwykle. „Cierpiała przeze mnie, muszę jej to wynagrodzić!" — przez
jego głowę przewijały się szalone myśli i zastanawiał się, w jaki
sposób zostać z nią choć przez chwilę sam na sam.
— Proszę pójść z nami do domu, Detlevie. Musi pan zjeść z nami
śniadanie. Jak pan widzi, czujemy się doskonale po wczorajszej
wycieczce — powiedziała Hanna, podczas gdy Detlev witał się z
Lianą i specjalnie dłużej przetrzymał jej drżącą dłoń. — Poza tym,
bardzo się cieszę, widząc pana dzisiaj w tak doskonałym humorze.
Spojrzał Lianie prosto w oczy.
— Ach, Hanno, nawet pani nie przypuszcza, w jak wspaniałym
jestem dziś nastroju! Następnym razem muszą mnie panie odwiedzić
w Greifenbergu. Ach, mam też panie pozdrowić od Steffi i przekazać,
że ma ona nadzieję w niedługim czasie zobaczyć panie w Rastenau.
Panna Reinold też ma być koniecznie obecna. Przyjedzie po panie
samochód wujka, który po zakończeniu wizyty odwiezie panie z
powrotem. Panna Reinold powinna też mieć okazję poznać zamek
Rastenau — mówiąc to, obserwował uważnie Lianę i zauważył jej
nagłe przerażenie.
Powoli szli w stronę domu. Liana prawie się nie odzywała. Myśl,
że Detlev potrafił być tak radosny, sprawiała jej niemal fizyczny ból.
Pod wpływem jej obecnych trosk odczuwała to niejako drwinę z jej
uczuć.
Gdy znaleźli się na werandzie, Hanna przeprosiła ich na chwilę.
— Chciałabym powiedzieć mamie, że złożył nam pan wizytę.
Liana usiłowała ją powstrzymać, chcąc sama poinformować
panią von Brinken, lecz Hanna powiedziała z uśmiechem.
— Przecież wie pani, Liano, że tylko mnie się udaje odciągnąć
mamę od jej porannych zajęć. Pani nawet by nie posłuchała. Zaraz
wrócę.
Detlev odetchnął z ulgą. Wreszcie zostanie z Lianą sam na sam!
— Mój los miał obowiązek podarować mi taką chwilę —
powiedział z radością, patrząc Lianie prosto w oczy.
Odsunęła się, jakby w nieświadomej obronie. Mimo to ujął jej
ręce do ust, całując je raz za razem.
— Och Liano... jestem dziś tak szczęśliwy! Czy nie dostrzegasz
tego, Liano? Moje zachowanie powinno pani podpowiedzieć, że moja
wczorajsza rezygnacja minęła. Nie mam już związanych rąk.
— Co się stało, hrabio Rastenau?
— Wczoraj wydarzyło się dużo, Liano, bardzo dużo. Wszystkie
leżące między nami przeszkody zostały usunięte. Ciążący na mnie
obowiązek, który tak bardzo nas dzielił, może zostać unieważniony.
Nie potrafię wprost wypowiedzieć, jak bardzo panią kocham, Liano...
czy pani o tym nie wie, nie czuje pani tego? I pani odwzajemnia mą
miłość, prawda? Szybką, niech pani powie, zanim ktokolwiek tu
przyjdzie, że mnie pani kocha, niech pani to powie, muszę to usłyszeć
z pani ust. Liano!
Ostatnie słowo wypowiedział już niemal z przerażeniem.
Widział, że pod wpływem jego słów Liana gwałtownie pobladła. Cały
czas patrzyła na niego, a jej spojrzenie wyrażało tęsknotę i ból. Nagle
zachwiała się, jak gdyby straciła grunt pod nogami i, zanim zdołał ją
podtrzymać, upadła bezsilnie na stojący obok fotel. Jej twarz była
śmiertelnie blada, oczy zamknięte.
— Co z panią, Liano? Niech mi pani powie, kocha mnie pani?
Nie może pani zostawić mnie bez odpowiedzi — kocha mnie pani? —
prawie wymuszał odpowiedź.
Spojrzała na niego drżąc, ze łzami w oczach.
— Przecież pan wie, Detlevie, kocham pana bardziej niż własne
życie — powiedziała cicho.
— Liano! — wykrzyknął radośnie.
Miał ochotę wziąć ją w ramiona i przycisnąć do nierówno
bijącego, oszalałego nadmiarem szczęścia serca. Powstrzymało go
jednak jej spojrzenie.
— Hanna wraca — wyszeptała.
— Powinna się dowiedzieć, jak bardzo panią kocham. Ale nie...
pragnę mieć panią tylko dla siebie, choć przez jedną, niczym nie
zmąconą godzinę. Liano, jutro rano, o dziesiątej. Będę cię oczekiwał.
Słyszysz? W tym samym miejscu, w którym ostatnio się spotkaliśmy.
Kochanie? Przyjdziesz? Być może do tego czasu przyjadę tu raz
jeszcze. Gdyby jednak to się nie udało, zobaczymy się jutro rano.
Powiedz mi, że przyjdziesz!
— Przyjdę — wyszeptała.
Po chwili Hanna weszła na werandę. Błagalne spojrzenie Liany
sprawiło, że Detlev zmusił się do spokoju i wyszedł Hannie
naprzeciw. Chciał zostawić Lianie trochę czasu, by mogła odzyskać
równowagę.
— Mama przyjdzie tu za chwilkę. Poszła jeszcze tylko do kuchni,
by wydać odpowiednie zarządzenia, dotyczące śniadania.
— Nie jest zła na mnie, że znowu się zjawiłem w Brinkenhof?
Hanna roześmiała się.
— Jest strasznie zła! A oto wraca i tata.
Hanna podeszła do balustrady i pomachała ojcu. W tym czasie
Detlev zdążył raz jeszcze uścisnąć dłoń Liany.
— Siedząc przy stole z Brinkenami i jedząc ze smakiem
śniadanie, opowiedział, głównie w celu uspokojenia i pocieszenia
Liany, o tym, że wczorajszego wieczora długo jeszcze pozostał w
Rastenau.
— Mój wujek znalazł bowiem w archiwum zamkowym
niezwykle ciekawy dokument, dotyczący rozporządzenia ustalającego
warunki dziedziczenia dóbr należących do Rastenau. Przy okazji
odkryliśmy dołączoną do niego klauzulę, której treść do tej pory nie
była nam znana.
Te słowa skierowane były przede wszystkim do Liany, co od razu
zrozumiała.
— Czy mógłbym wiedzieć, czego dotyczy owa klauzula,
Detlevie? Interesuję się podobnymi ciekawostkami — zapytał pan
domu.
— Wie pan zapewne o tym, że wszyscy hrabiowie z rodu
Rastenau, jeżeli nie chcieli zostać odsunięci od spadku, nie mogli
poślubić kobiety niższej od nich urodzeniem.
— Wiem, wiem, drogi hrabio.
Detlev opowiedział im o treści klauzuli, dołączonej do
rozporządzenia. Hanna podniosła głowę. W jej oczach pojawił się
wyraz zdziwienia i niepokoju. Potem odezwała się dziwnie
brzmiącym głosem:
— Zatem, jeżeli wuj pana zgodzi się na zastosowanie tego
dopisku, może pan poślubić kobietę o niższej od pana pozycji
społecznej, nie tracąc jednocześnie praw do spadku?
— Tak jest, Hanno.
Hanna odchyliła się nieco do tyłu i, czując nagłą słabość, oparła
się o poręcz krzesła. Zrozumiała, jaka była przyczyna jego dzisiejszej
wizyty i podejrzenie, że Detlev kocha Lianę, zamieniło się w
pewność.
" Jeśli mu Bóg przeznaczył szczęście, mnie przypadnie w udziale
moje" — pomyślała z przerażeniem i smutkiem. Dzielna dziewczyna
posiadała umiejętność rezygnacji, siłę ducha, charakterystyczną dla
ludzi, którzy potrafią wyrzec się swego szczęścia dla tych, których
kochają, i nie mają do życia wygórowanych pretensji.
Spojrzała na Lianę i zauważyła, że z trudem walczy ona z
ożywieniem i przepełniającym jej serce szczęściem. Detlev nie
podejrzewał nawet, ile siły ducha potrzebowała jego dzielna
przyjaciółka, by zwalczyć w sobie ogromny ból, którego, nawet o tym
nie wiedząc, był przyczyną.
Tego dnia nie udało mu się już ponownie zostać sam na sam z
Lianą. Pewny był, że następnego dnia o poranku spotkają się w lesie i
porozmawiają ze sobą bez świadków. Teraz wiedziała już przecież, że
ją kocha i że dzielące ich przeszkody zostały usunięte. I on był pewny,
że Liana odwzajemnia jego miłość. Wkrótce przedstawi ją Brinkenom
jako swoją narzeczoną. Po śniadaniu pożegnał się z Brinkenami w
radosnym nastroju.
— Kiedy nas pan ponownie odwiedzi, drogi hrabio? — zapytał
pan von Brinken.
Detlev zastanowił się przez chwilę. Dzisiejszego dnia miał
jeszcze dużo zajęć i z niechęcią przyznał przed samym sobą, że nie
znajdzie już czasu, by przyjechać do Brinkenhof.
— Może jutro wieczorem, jeżeli państwo pozwolicie —
powiedział w końcu.
Baronowa Wachau odprowadziła syna, po tym jak pożegnał się z
przyjaciółmi, do jego pokoju w hotelu. Musiał wreszcie odpocząć po
pełnym wysiłku dniu. Baron Jan nie chciał już co prawda słyszeć, że
powinien się oszczędzać i nie przemęczać nadmiernie nadwyrężonej
nogi, pozwolił jednak, by matka położyła go do łóżka i stosunkowo
posłusznie poddał się jej zabiegom. Gdy okrywała go troskliwie
kocem, złapał jej rękę, przycisnął ją do ust, po czym powiedział z
uśmiechem:
— Rozpieszczasz mnie jak małe dziecko, mamo.
Z miłością odgarnęła mu opadające na czoło włosy.
— Dla twojej mamy na zawsze pozostaniesz małym dzieckiem.
Matkom nie podoba się za bardzo, gdy ich dzieci dorastają i stają się
samodzielne. Wolałyby całe życie roztaczać nad nimi opiekę. Pozwól
mi na to, bym się tobą zajęła. Wiem, że już niezadługo mnie opuścisz.
Z pewnością masz już jakieś plany małżeńskie.
Objął ją serdecznie i spojrzał na nią błyszczącymi oczyma.
— Czyżbyś uważała, że jest jeszcze zbyt wcześnie, mamo?
— Nie! Musisz jednak trochę poczekać, aż hrabianka Steffi
trochę dorośnie i dojrzeje do tej poważnej decyzji.
— Poza tym jednak zgadzasz się na moje plany, prawda?
— Całkowicie. Dziewczyny, podobne do Steffi Rastenau, są
zazwyczaj najlepszymi żonami. Poza tym stosunki są nad wyraz
korzystne. Lubię nie tylko ją, ale i jej rodzice wydają mi się dobrymi,
sympatycznymi ludźmi. Możesz być zatem pewny mojego
błogosławieństwa.
— Gdy Steffi zamieszka już z nami w Wachau i tobie będzie lżej,
mamo. Będziesz miała kochającą cię córkę i nie będziesz już
potrzebowała opłacanej damy do towarzystwa. Panna Schlegel była
jeszcze w miarę sympatyczna, ale jej następczyni wydaje mi się
bardzo niemiła. Jak mogłaś ją zaangażować? Przecież ona i tobie się
nie podoba, nie jesteś za bardzo zadowolona z jej towarzystwa.
Baronowa westchnęła ciężko.
— Początkowo wywarła na mnie całkiem dobre wrażenie. Poza
tym miałam tyle zmartwień i trosk z twojego powodu, że nie byłam
specjalnie wybredna. Zresztą była jedyną starszą kobietą, która
odpowiedziała na moje ogłoszenie. Chciałam mieć damę do
towarzystwa mniej więcej w tym samym wieku co ja. W końcu nie
może nic na to poradzić, że przy bliższym poznaniu nie przypadła mi
do gustu i dlatego nie mogę jej ot tak zwolnić. Teraz jednak zostawię
cię samego. Może zdrzemniesz się na chwilę.
— Zachowujesz się, jak gdybym był śmiertelnie chory. Ale dla
przyjemności pozwolę ci się rozpieszczać przez parę dni, potem
wszystko się zmieni.
Baronowa, kiwając z uśmiechem głową i wyszła z pokoju.
Chciała jeszcze porozmawiać z panią Bartels, która oczekiwała na nią
w holu hotelowym.
Dwie kobiety szły przez chwilę koło siebie nie zamieniwszy ze
sobą ani jednego słowa. Pani Bartels zastanawiała się, jak
poprowadzić rozmowę, by skierować ją na temat Liany. Z pomocą
przyszła jej sama baronowa.
— Pani Bartels, zwróciłam uwagę, że panna Reinold w
widoczny, wręcz obraźliwy sposób starała się uniknąć kontaktu z
panią. Czy jej zachowanie ma jakąś realną podstawę. Jaka jest jego
przyczyna? Na pewno musi mieć jakiś powód, gdyż poza tym jednym
przypadkiem zachowuje się uprzejmie i taktownie.
Pani Bartels odetchnęła głęboko, jej oczy zalśniły nienawiścią.
Odpowiedziała jednak w swój zwykły, przesadnie pokorny sposób:
— To szczególnie skomplikowana sytuacja. Panna Reinold ma
jednak ważny powód, by unikać spotkania ze mną.
Baronowa spojrzała na nią z pytaniem w oczach. Miała
niepokojące przeczucia.
— Jak mam to rozumieć?
— Pani baronowo, zastanawiałam się już, jak mam pani o tym
powiedzieć. Przekonałam się, że muszę wyjawić ten sekret w chwili,
gdy ujrzałam przed sobą pannę Reinold. Zauważyłam, że jest pani
zaprzyjaźniona z rodziną von Brinken i powinno pani zależeć na tym,
by ustrzec ją od złych wpływów niegodnych osób, które podstępem
wślizgnęły się do ich domu, najprawdopodobniej z nieczystymi
zamiarami.
— Złych wpływów niegodnych osób? Czy pod tym osobliwym
powiedzeniem ma pani na myśli pannę Reinold?
Pani Bartels przybrała jeszcze bardziej pokorny, lecz
jednoznacznie zgorszony wyraz, westchnęła przy tym z troską, jak
gdyby egzystencja na tak zepsutym świecie, sprawiała jej trudny
wytrzymania ból.
— Może mi pani wierzyć, pani baronowo, że niechętnie o tym
mówię. Mam jednak święty obowiązek. By mnie pani dobrze
zrozumiała, muszę się cofnąć nieco w przeszłość. Przed niespełna
rokiem zostałam zatrudniona przez pewnego starszego pana —
pozwolę sobie zatrzymać w tajemnicy nazwisko ze względu na dobro
jego rodziny — jako dama do towarzystwa jego bratanicy. Ów pan
zamieszkiwał z nią w pięknie urządzonym mieszkaniu w jednej z
dzielnic Berlina Zachodniego.
Niczego nie podejrzewając, z radością przyjęłam tę posadę. Od
razu podpadło mi, że bratanica tego szlachetnie urodzonego pana
nosiła mieszczańskie nazwisko, odnosili się też do siebie z nadmierną
czułością. Wtedy jednak jeszcze niczego nie podejrzewałam. Dziwne
było również i to, że ów wujek spędzał w domu jedynie kilka dni,
najwyżej tydzień, resztę czasu spędzał podobno w podróżach w celach
handlowych, czego wymagał jego zawód. Listy, które do niego
wysyłałam, adresowane były na adres jego bankiera.
Wszystko to wydawało mi się bardzo dziwne i podejrzane, ale
mimo to nadal wierzyłam w to, że ta dwójka jest blisko spokrewniona.
Potem jednak przez przypadek dowiedziałam się, że ów arystokrata
prowadził tak zwane „podwójne życie". W rzeczywistości wcale nie
podróżował, lecz mieszkał we własnych dobrach. Okazało się, że on,
który cały czas podawał się za kawalera, posiada rodzinę, która nie
miała najmniejszego pojęcia o istnieniu domniemanej bratanicy. W
rzeczywistości nie był nawet spokrewniony z tą dziewczyną — była
ona po prostu jego kochanką, a tą kochanką jest... panna Reinold. —
Pani Bartels z zadowoleniem zrobiła dłuższą przerwę, by spotęgować
jeszcze znaczenie swych słów.
— Niemożliwe! Ta młoda, tak miła i sympatycznie wyglądająca
dziewczyna miałaby być aż tak zepsuta?
— Niestety tak właśnie jest, pani baronowo. Naturalnie, gdy się o
tym dowiedziałam, natychmiast wypowiedziałam pracę. Zanim jednak
do tego doszło, starałam się pannie Reinold przemówić do sumienia.
Zachowała się jednak nad wyraz bezczelnie i zuchwale, chciała
wyrzucić mnie z domu. Dopiero, gdy zagroziłam jej, że powiadomię o
wszystkim żonę owego pana, spuściła nieco z tonu i próbowała mnie
przejednać łzami.
„Wujkowi" powiedziałam prosto w oczy, że przejrzałam jego
podwójne życie i w związku z tym opuściłam ich dom. Najwidoczniej
panna Reinold opuściła go zaraz po mnie, ponieważ i służące
wzdragały się przed pracą u takiej osoby. Jestem przekonana, że
panna Reinold przyjęła posadę w Brinkenhof, w pobliżu swojego
„wujka". Jak słyszałam, nie pobiera pensji za pracę. No cóż, nie
potrzebuje pieniędzy, jej kochanek utrzymuje ją jak dotychczas,
ponieważ i wcześniej nie liczył się z pieniędzmi, starając się spełnić
każdą jej zachciankę.
Baronową wyprowadziły z równowagi zasłyszane wiadomości.
— Drogi Boże, gdyby Brinkenowie tylko przypuszczali! Nie
można tego tak zostawić.
— I ja tak sądzę, pani baronowo. Powiedziałam, że moim
obowiązkiem było położyć kres temu skandalowi. Niech pani z tym
zrobi, co pani uważa za słuszne, może być pani pewna mojego
poparcia.
— Upoważnia mnie pani zatem, bym wykorzystała zawierzone
mi przez panią informacje?
— Oczywiście, pani baronowo, ręczę za prawdziwość moich
słów.
— I jest pani pewna, że ów wspomniany przez panią mężczyzna
mieszka gdzieś tu w pobliżu.
— Tak, jestem zupełnie pewna.
— W takim razie muszę go znać.
— Wiem, że pani go zna, pani baronowo. Niejednokrotnie
wspominała pani o nim w moim towarzystwie.
— I nie chce pani wyjawić mi jego nazwiska?
— Zrobiłabym to, gdybym się nie obawiała, że cały wstyd nie
spadnie potem na jego niewinną rodzinę. Tego chciałabym z całych sił
uniknąć.
Pani baronowa nie mogła się pozbyć niemiłego uczucia. Nie
należała do kobiet, które z przyjemnością raczą się opowieściami o
podobnych skandalach.
— To godne pochwały, że chce pani oszczędzić spokój tej
rodziny.
— Zwłaszcza szkoda mi żony tego człowieka. Została okropnie
oszukana. Ale niech pani pomyśli, pani baronowo, gdyby pani była na
miejscu tej biedaczki, czy nie wolałaby pani znać prawdy?
— W rzeczy samej, wymagałabym poznania prawdy.
— To właśnie chciałam od pani usłyszeć, baronowo. Powiemy
zatem tej biednej, oszukanej kobiecie całą prawdę. Będzie miała
przynajmniej możliwość odsunięcia męża od tej niegodnej osoby, a ja
nie będę zmuszona podawać do publicznej wiadomości nazwiska tego
człowieka.
— Tak będzie chyba najlepiej. Publiczny skandal z pewnością
miałby ogromny wpływ na trwałość tego małżeństwa. Niech pani
jednak spróbuje powiadomić nieszczęsną w jak najdelikatniejszy
sposób. Ja natomiast wytłumaczę pani von Brinken, kogo przyjęła pod
swój dach. — Baronowa z troską pokręciła głową. — Że też tak się
można co do kogoś pomylić! Panna Reinold wywarła na mnie tak
dobre wrażenie. Dotrzyma mi pani towarzystwa w czasie mojej
jutrzejszej wizyty w Brinkenhof, by mogła pani potwierdzić prawdę
moich słów. Najprawdopodobniej pani von Brinken zechce
skonfrontować zdanie pani i panny Reinold. — W głosie pani
baronowej można było jeszcze wyczuć lekkie niedowierzanie w
prawdziwość zasłyszanych informacji.
— Oczywiście, pani baronowo, zrobię to bez wahania. Miałam
już zresztą okazję wyrazić pannie Reinold moje oburzenie faktem jej
pobytu w tej okolicy. Oczywiście była przerażona moim widokiem.
Zresztą sama pani zwróciła na to uwagę, droga pani baronowo. Starała
się mnie unikać.
— Sądziłam jednak, że wina takiego zachowania leży po pani
stronie. Dlatego też chciałam panią o to zapytać. Szczerze mówiąc,
cała ta sprawa sprawia mi ogromną przykrość. A zatem jutro po
południu pojedziemy do Brinkenhof.
— Jak pani sobie życzy, pani baronowo. I ja uważam takie
wyjście za najlepsze.
— Chciałam jeszcze panią prosić, by nie wspominała pani nic na
ten temat w obecności mojego syna. Powinnyśmy zachować jak
największą dyskrecję.
— Rozumiem. Piękna panna Reinold okazała się tak
niebezpieczną osobą.
Baronowa spojrzała nieufnie i z urazą na panią Bartels.
— Nie jest niebezpieczna dla mojego syna!
Z twarzy pani Bartels znikł dotychczasowy uśmiech.
— Proszę o wybaczenie, nie miałam na myśli pana barona.
Zauważyłam, że hrabia Rastenau jest podejrzliwie rycerski w
stosunku panny Reinold.
Pani baronowa z przerażeniem spojrzała na swą damę do
towarzystwa.
— Boże, hrabia Detlev powinien być ostrożny. Może jednak
zawrócimy? Chciałabym wrócić do hotelu, przeszła mi ochota na
przechadzkę.
Pani
von
Brinken
zajmowała
się
właśnie
księgami
rachunkowymi, gdy oznajmiono jej przyjazd baronowej Wachau i jej
damy do towarzystwa. Zdziwiona i mile zaskoczona weszła do
pokoju, do którego wprowadzono gości. Serdecznie pozdrowiła
baronową, panią Bartels natomiast uprzejmie, lecz z dystansem.
— Tak się cieszę, droga baronowo, że odwiedziła nas pani tak
szybko! Chciałabym od razu zawołać Hannę.
Pani baronowa przytrzymała ją za rękę.
— Nie, droga pani von Brinken, niech pani chwilę zaczeka.
Byłoby lepiej, gdyby na razie nie wzywała pani córki. Musimy
omówić pewną nieprzyjemną sprawę, która wywoła rumieńce wstydu
na naszych policzkach.
Zdziwiona i zarazem wystraszona pani von Brinken spojrzała na
baronową Wachau.
— Nie brzmi to zbyt optymistycznie, droga pani baronowo. Cóż
takiego się stało?
— Przywiodło mnie tu jedynie poczucie obowiązku z powodu
naszej długoletniej przyjaźni, kochana pani von Brinken. Wczoraj, po
państwa wyjeździe, pani Bartels wyznała mi pewną bardzo
nieprzyjemną rzecz. Zauważyła pani z pewnością wczorajsze dziwne
zachowanie panny Reinold względem mojej damy do towarzystwa,
pani Bartels?
Pani von Brinken spojrzała z lekką odrazą na panią Bartels.
— Oczywiście zwróciłam na to uwagę.
— Słyszała też pani zapewne, że pani Bartels i panna Reinold
znały się już wcześniej?
— Oczywiście, odniosłam też wrażenie, że ich znajomość nie
pozostawiła zbyt przyjemnych wspomnień — odpowiedziała pani von
Brinken, nastawiona nieco wrogo do niemiłej jej pani Bartels.
— Dobrze pani zauważyła. A zatem, mówiąc krótko i zwięźle,
muszę panią ostrzec przed panną Reinold, chociaż Bóg mi świadkiem,
że nie łatwo mi to uczynić.
— Ostrzec?! Ostrzec przed Lianą Reinold? O co chodzi? Cóż ona
takiego zrobiła?
— Musi pani wiedzieć, droga przyjaciółko, że panna Reinold jest
kochanką żonatego mężczyzny, mężczyzny z naszej sfery, którego
posiadłości znajdują się gdzieś tu w pobliżu. Pani Bartels nie chce
wyjawić jego nazwiska, by uchronić jego rodzinę. Panna Reinold
najprawdopodobniej przyjęła posadę w pani domu, by móc mieszkać
w pobliżu swojego kochanka.
Pani von Brinken bezsilnie opadła na fotel, jak gdyby trafił ją
grom.
— To niemożliwe! To nie może być prawdą! Nie można się
przecież aż tak pomylić w ocenie człowieka.
— I ja nie chciałam w to wierzyć. Panna Reinold wywarła na
mnie całkiem inne wrażenie. Pani Bartels złożyła mi jednak takie
deklaracje, że nie mogłam już w to wątpić. Pani Bartels, proszę, niech
pani sama opowie pani von Brinken wszystko, co wie pani na ten
temat.
Pani Bartels cieszyła się, że może ponownie opowiedzieć swą
wymyśloną historię, zarzucającą Lianie popełnienie tak niegodnych
czynów. Powtórzyła więc to samo, co wczoraj opowiedziała pani
baronowej — to, w co rzeczywiście sama uwierzyła i co jeszcze
dodała jej własna, nad wyraz wybujała wyobraźnia. Również i teraz
przemilczała, że owym „wujkiem" był hrabia Joachim Rastenau.
Pani von Brinken przysłuchiwała się oniemiała ze zdumienia.
Gdy relacja, wzmocniona dodatkowo teatralnym sposobem mówienia
pani Bartels, dobiegła końca, pani domu podniosła się i ostrym,
badawczym wzrokiem przyjrzała się pełnej sarkazmu, niemiłej twarzy
niedawno poznanej kobiety.
— Oskarżenie, które zwraca pani przeciwko pannie Reinold, jest
tak ciężkie, że nie tylko ja, ale i sama zainteresowana powinna go
usłyszeć. Każę ją zawołać i przekażę jej, o co ją pani oskarża. Potem
stanie z nią pani twarzą w twarz. Nie wierzę, że ta dziewczyna może
być aż tak bezwstydna. Jeżeli nie będzie się potrafiła usprawiedliwić,
będę oczywiście zmuszona zwolnić ją.
Pani Bartels z udaną pokorą schyliła głowę.
— Rozumiem pani wątpliwości, szanowna pani. I ja początkowo
nie wierzyłam, że panna Reinold jest zdolna do podobnych rzeczy.
Niech pani postąpi zgodnie z pani przekonaniem, a ja oczywiście
gotowa jestem powtórzyć moje oskarżenia w obecności panny
Reinold.
Pani von Brinken wyszła z pokoju i poleciła służącej, by poszła
do ogrodu i poprosiła pannę Reinold o jak najszybsze przybycie do
salonu. Niczego nie podejrzewając Liana zjawiła się już po chwili.
— Chciała pani ze mną rozmawiać, pani von Brinken.
„To nie może być prawda! Nie mogę w to uwierzyć!" —
pomyślała z przerażeniem pani von Brinken. Po chwili odezwała się:
— Panno Reinold, odwiedziła nas właśnie pani baronowa
Wachau i jej nowa dama do towarzystwa.
Liana pobladła i mocno ścisnęła poręcz fotela, szukając w niej
podpory. „A więc o to chodzi!" — pomyślała. Nie potrafiła wydobyć
z siebie ani słowa, wydawało się jej, że ma zasznurowane gardło.
Pani von Brinken czuła, jak narastają w niej wątpliwości. Nieco
twardszym głosem ciągnęła:
— Pani Bartels oskarża panią o bardzo ciężkie przewinienie. Nie
chciałam jednak w nie uwierzyć, nie mogłam pani potępić, nie dając
pani nawet możliwości obrony. Pani oskarżycielka twierdzi, że jest
pani kochanką żonatego mężczyzny, którego posiadłości znajdują się
w naszej okolicy.
Liana osunęła się, jakby powalona niewidzialnym ciosem, na
stojący fotel i ukryła twarz w dłoniach. Wstyd i obawa, co o niej myśli
pani von Brinken odebrała jej wszystkie siły. Wstręt i niechęć, jakie
czuła wobec swojej oskarżycielki, wstrząsały jej ciałem.
Pani von Brinken przyglądała się jej z rosnącym przerażeniem.
— Załamanie Liany przyjęła jako potwierdzenie jej winy.
— Jednak to prawda? Nieszczęsne stworzenie! Nie chciałam w to
uwierzyć, mimo zapewnień tej kobiety. Drogi Boże w niebie, jak to
się mogło stać? Pani Bartels nie chce nawet zdradzić nazwiska tego
mężczyzny, by uchronić przed cierpieniem jego niewinną rodzinę —
powiedziała poruszona do głębi i z rozczarowaniem w głosie.
Liana powoli odzyskiwała równowagę. Z całej przemowy pani
von Brinken dotarło do niej jedynie to, że imię wuja Joachima nie
zostało wymienione. Powoli podniosła głowę. Pani von Brinken
przeraziła się wyrazem bólu i cierpienia, widocznym na jej twarzy.
Starając się opanować ze wszystkich sił Liana powiedziała
prawie bezgłośnie.
— I tak by mi pani nie uwierzyła, szanowna pani, nawet gdybym
powiedziała, że obraża się moją cześć i honor. Nie mogę z równą
mocą odeprzeć owego oskarżenia, pozory świadczą przeciw mnie.
W oczach pani von Brinken widać było jeszcze litość, nie było
jednak już w nich wiary.
— Jeżeli jest pani rzeczywiście niewinna, proszę pójść za mną.
W salonie siedzi pani Bartels i jest gotowa powtórzyć pani swe
zarzuty prosto w twarz.
Liana wstrząsnęła się z niechęcią. Skrzyżowała ręce na piersiach,
chcąc jakby obronić się przed czymś obrzydliwym. Mocno zagryzła
usta. Było dla niej niemożliwością stanąć przed oskarżycielką,
spojrzeć jej w twarz i powiedzieć, że jest oszustką. Być może w złości
wymieniłaby przez przypadek i wbrew woli nazwisko wuja Joachima,
co i tak nic by jej nie pomogło, a jemu mogłoby jedynie zaszkodzić.
Pokręciła głową, odmawiając propozycji pani von Brinken.
— Nie mogę stanąć naprzeciw tej kobiety, nie mam nic na swoje
usprawiedliwienie. I nawet tego nie chcę. Wiem, że muszę opuścić
Brinkenhof. Gdy tylko zobaczyłam ją w S., wiedziałam, obawiałam
się, że zostanę wygoniona i z tego azylu, z tej oazy spokoju. Dziękuję
pani za wszystko, co pani dla mnie zrobiła, i proszę, niech mi pani
uwierzy, że nie gościła pani w domu osoby tego niegodnej. Jestem
nieszczęśliwa, ale nie poczuwam się do winy.
Pani von Brinken wzruszyła się mimo woli. Było jej tak przykro,
że ta śliczna i kochana dziewczyna zeszła na manowce.
— Sama pani widzi, że nie może pani zostać w Brinkenhof.
Muszę panią prosić, by jeszcze dzisiaj opuściła pani ten dom. Nie
mogę pani pozwolić na pożegnanie się z moją córką. Proszę, niech się
pani od razu uda do swojego pokoju i niezwłocznie spakuje rzeczy. Ile
czasu zajmie pani przygotowanie się do podróży?
Liana na podniosła się z trudem i potarła czoło.
— Dwie godziny powinny wystarczyć.
— Dobrze. Za dwie godziny zatem gotowy będzie powóz, który
odwiezie panią na stację. Tuż przed siódmą odjeżdża pociąg, powinna
pani na niego zdążyć.
Liana schyliła głowę.
— Dziękuję pani. Życzę pani szczęścia, droga pani von Brinken.
— I ja życzę pani szczęścia... niech Bóg ulituje się nad panią.
Powoli, z trudem stawiając nogi Liana opuściła pokój. Zawlokła
się do swojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Potem osunęła się na
ziemię. Była zbyt słaba, by utrzymać się na nogach, lecz mimo
wszystko świadoma swej sytuacji. Nie straciła przytomności, co
przyniosłoby jej z pewnością olbrzymią ulgę, mogłaby bowiem choć
przez chwilę zapomnieć o bólu.
Pani von Brinken odprowadziła ją pełnym bolesnego
przygnębienia wzrokiem aż do chwili, gdy zniknęła za drzwiami.
Potem wolno wróciła do salonu, gdzie oczekiwały ją niespokojne
kobiety.
— Panna Reinold nie chce się z panią spotkać, pani Bartels. O
mało co nie zemdlała, gdy powiedziałam jej, o co ją pani oskarża.
Muszę przyznać, że nic mną do tej pory tak nie wstrząsnęło, jak
rezygnacja tej dziewczyny. Twierdziła, że jest niewinna. Nie
zdziwiłabym się, gdybym się dowiedziała, że została po prostu
uwiedziona. Nie ma krewnych, żyje całkiem sama. Kto będzie ją za to
sądził?
— Rozumiem pani przygnębienie, kochana przyjaciółko. I dla
mnie była to przyjemna misja.
— Nikt nie odgrywa radośnie podobnej roli — powiedziała
baronowa.
— W istocie. Panna Reinold opuści w ciągu dwóch godzin nasz
dom. Nie pozwoliłam jej też pożegnać się z moją córką.
Pani Wachau powiedziała:
— Nie chciałybyśmy dłużej pani przeszkadzać.
Pani Bartels spojrzała sarkastycznie na panią von Brinken.
— Niech mi pani wierzy, że i dla mnie to spotkanie nie było
przyjemne.
Pani von Brinken spojrzała na nią przenikliwie.
— Wcale też pani nie zazdroszczę — powiedziała zimno, nie
podając jej nawet ręki na pożegnanie.
Nie wiedziała, dlaczego ta kobieta wydawała jej się tak niemiła.
Pani Bartels nie znalazła więc spodziewanego uznania, mimo iż
opuściła pole walki jako zwycięzca.
Pani von Brinken próbowała najpierw trochę się uspokoić, zanim
zdecydowała się pójść do ogrodu, w którym siedziała jej córka.
Hanna spojrzała na nią radośnie.
— Czyżby Liana zastąpiła cię przy pracy? Wspaniale! To ładnie
z jej strony. Chodź tu, usiądź koło mnie.
Pani von Brinken z głębokim westchnieniem usiadła obok Hanny
i objęła ją ramieniem.
— Haneczko, będziesz musiała się znów obejść bez panny
Reinold. Jeszcze dzisiaj opuści ona nasz dom.
Hanna z przerażeniem spojrzała na matkę.
— Co się stało? Dopiero teraz zauważyłam, że jesteś dziwnie
blada i zmieszana.
— Haneczko, przeszłam naprawdę ciężkie chwile. Sądzę, że
powinnaś wiedzieć, co zaszło. Przyjechała tu baronowa Wachau ze
swoją nową damą do towarzystwa. Ta ostatnia wyznała mi, że panna
Reinold nie jest bez zarzutu, jak nam się początkowo wydawało.
Została oskarżona o tak ciężkie przewinienia, że musiałam ją
bezzwłocznie zwolnić.
Hanna drgnęła i pobladła gwałtownie. Pierwsza jej myśl
dotyczyła Detleva. Zdecydowanie pokręciła głową w niemym
przeczeniu.
— Nie, mamusiu, to nie może być prawdą, oskarżono Lianę
bezpodstawnie! Nie zdziwiło mnie to, pani Bartels wygląda na osobę
zdolną do podobnego zachowania.
— Ależ drogie dziecko, czy sądzisz, że mogłabym potępić pannę
Reinold, nie wysłuchawszy przedtem, co ona ma na ten temat do
powiedzenia? Poprosiłam ją, że jeżeli nie czuje się winna, powinna
stanąć przed panią Bartels i spróbować się wytłumaczyć. Ona jednak
nie zgodziła się na to. Prawie zemdlała, zrezygnowana, nieszczęśliwa,
ale nie niewinna.
Hanna zapatrzyła się przed siebie. Czy Liana była rzeczywiście
winna? Czyżby Detlev zakochał się w osobie tego niegodnej? Ujęła
matkę za ramię i spojrzała na nią prosząco:
— Zapewne zaszła przez przypadek jakaś nieszczęśliwa
pomyłka. Nie mówmy źle o Lianie. Nie mogłaby aż tak się nas
oszukać. Mamo, proszę, pozwól mi pójść do niej, pozwól mi z nią
porozmawiać choć przez chwilę.
— Moje dziecko, będzie lepiej, jeżeli się już z nią więcej nie
zobaczysz. Oszczędź sobie niepotrzebnego wzruszenia. Gdybyś mogła
zobaczyć, jak zareagowała na moje głowa i ty nie mogłabyś nadal
wierzyć w jej niewinność. Gdyby mogła się usprawiedliwić, z
pewnością by to zrobiła.
Hanna musiała poddać się jej poleceniu. Uczyniła to jednak z
ciężkim sercem. Przygniatała ją troska, jak Detlev zareaguje na to, co
się stało. Wiedziała przecież, jak bardzo kocha on Lianę.
Tymczasem Liana spakowała swoje rzeczy najszybciej, jak tylko
mogła. Bez większego zainteresowania wrzuciła wszystko, co do niej
należało, do walizek. Zazwyczaj dbała o rzeczy, tym razem nie
przejmowała się tym, że sukienki z pewnością się pogniotą. Cóż ją
obchodziły w tej chwili podobne drobnostki? Cóż ją obchodziło
wszystko inne, poza tym, że bezlitośnie zniesławiono jej dobre imię i
zarzucono jej publicznie tak obraźliwe podejrzenia.
Cały czas zastanawiała się, jak przekonać jedynego człowieka,
którego kochała całym sercem i duszą, o swej niewinności. Czy nie
miał prawa nawet do słowa wyjaśnienia, po tym, co wyznał jej
dzisiejszego ranka?
Jutro rano miała się z nim spotkać w lesie. Miała zostać jego
narzeczoną, tak jej powiedział. Nie mogłaby obecnie stanąć z nim
twarzą w twarz, pełna wstydu mimo swej niewinności. Nie, nie mogła
się z nim zobaczyć.
Ale — ale mogła przecież do niego napisać! Myśl ta wydała jej
się objawieniem. Tak, napisze do niego! A gdy opuści Brinkenhof, co
będzie dalej? Znajdzie się z powrotem w Berlinie, poinformuje też
Joachima, co się stało, również o tym, że kocha Detleva i że na jego
prośbę zgodziła zostać jego narzeczoną. Być może wtedy wujek ze
swojej strony postara się przekonać Detleva o jej niewinności. Detlev
nie powinien nią gardzić, nie powinien nawet pomyśleć, że ofiarował
miłość osobie niegodnej.
Liana nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Życie rzucało ją z
jednego miejsca na drugie, nie pozwalając nigdzie zapuścić korzeni,
Szybko spakowała ostatnie rzeczy i zamknęła walizki. Potem siadła
przy biurku i napisała:
Hrabio Rastenau!
Cokolwiek mówiono by Panu o mnie, proszę, niech mi Pan
uwierzy — jestem niewinna. Mam jednak związane ręce i nie mogę się
usprawiedliwić. Nie napisałabym do Pana tego listu, gdyby mnie Pan
nie poprosi bym jutrzejszego ranka spotkała się z Panem jako Pana
narzeczona.
Skoro jednak poprosił mnie Pan o rękę, muszę Pana zapewnić, że
nie ofiarował Pan swojej miłości osobie tego niegodnej. Jestem
niewinna, prześladowana przez wrogo wobec mnie nastawione osoby.
Przysięgam to Panu na to, co w mym sercu najcenniejsze — na moją
miłość do Pana.
Nawet jeżeli mi Pan uwierzy — czego sobie w głębi duszy życzę i
na co mam nadzieję — nie możemy się już nigdy spotkać. Nie mogę się
z Panem spotkać. Wstydzę się, że obrzucono mnie tak okropnymi
oskarżeniami, przed którymi nie mogłam się niestety obronić.
Niech Bóg Pana prowadzi, będę się modliła o Pańskie szczęście i
spokój. Wszystkiego dobrego.
Pana nieszczęśliwa
Liana Reinold
List ten chciała wrzucić do skrzyni na stacji kolejowej. Detlev
otrzyma go zatem jutro rano, zanim wyjdzie z domu, by pójść na
spotkanie z nią, które nigdy już nie miało dojść do skutku.
Z głębokim westchnieniem Liana podniosła się z krzesła.
Uczyniła przynajmniej coś, by złagodzić cios, który wymierzyła jej
rywalka. Usłyszała, że przed dom zajechał już powóz, który zawieźć
miał ją na stację. Przywołała służącą i poprosiła, by przysłała kogoś,
kto pomógłby jej znieść bagaże.
Potem powoli zeszła ze schodów, z trudem utrzymując
równowagę. Wyprzedzał ją służący niosący jej bagaże, poza nim nie
dostrzegła nikogo. Weszła do powozu i ciężko opadła na poduszki. Jej
twarz była śmiertelnie blada, Liana nieruchomo wpatrywała się przed
siebie. Niczym wyklęta opuszczała ten dom, który tak kochała i w
którym znalazła długo poszukiwaną oazę spokoju.
Tego poranka Detlev przeglądał pośpiesznie i jedynie pobieżnie
poranną pocztę. Nie mógł się już doczekać chwili spotkania z Lianą,
jego serce przepełniała tęsknota za nią. Zdziwił się, gdy zobaczył list
zaadresowany jej ręką. Otworzył go niecierpliwie, odkładając na bok
wszystkie pozostałe. Szybko wyciągnął dokładnie złożoną kartkę i
przeczytał.
Przez chwilę jak sparaliżowany wpatrywał się w zapisaną kartkę
papieru. Nie był w stanie zebrać myśli, przeczytał więc list jeszcze
raz. Potem zerwał się nagle na równe nogi, podbiegł do okna,
otworzył je i zawołał służbę. Stajenny pośpieszył na wezwanie pana.
— Szybko osiodłać mego konia! Powiedziałem: szybko! —
zawołał nie panując nad sobą Detlev.
W parę minut później galopował już przez lasy w kierunku
Brinkenhof. Gdy tam przybył, jego koń pokryty był potem, z pyska
ciekła mu piana.
Hanna siedziała na werandzie, pogrążona w głębokim smutku.
Jedno spojrzenie na jego twarz zdradziło jej, że wie już o wyjeździe
Liany. Musiała więc sama go o tym powiadomić. Detlev zeskoczył z
konia i szybkimi krokami wbiegł na werandę.
Dzień dobry, Hanno! Przygląda mi się pani z dziwnym
ożywieniem. Proszę, niech mi pani wybaczy, że ośmieliłem się
wtargnąć do waszego domu. Ale pani zawsze była moją
najserdeczniejszą przyjaciółką. Powinna pani pierwsza dowiedzieć się
o czymś, czego nikt jeszcze nie wie. Otóż od wczorajszego poranka
Liana jest moją narzeczoną. Nie miałem okazji porozmawiać z nią
dłużej na osobności, powiedziałem więc jej tylko w przelocie, ze
wszystkie dzielące nas przeszkody zostały usunięte. Poprosiłem ją,
byśmy spotkali się dzisiejszego poranka w lesie. Zgodziła się na to.
Jednak zamiast spotkania otrzymałem dzisiaj wiadomość od niej, że
musiała wczoraj opuścić Brinkenhof. Co się stało, Hanno? — mówił
szybko i z nienaturalnym ożywieniem. Z niepokojem przyglądał się
Hannie.
Twarz Hanny pobladła, nie zdradziła jednak, że swoimi słowami
sprawił jej olbrzymi ból, który jedynie bardzo dzielne kobiety potrafią
wytrzymać bez słowa skargi. Próbowała zapomnieć o samej sobie i jej
miłości do Detleva. Martwiła się tylko o niego.
— Dokładnie nie wiem, co się wczoraj wydarzyło. Mogę tylko
panu powiedzieć, drogi przyjacielu, że wczoraj po południu
przyjechała do nas pani baronowa Wachau ze swoją nową damą do
towarzystwa, panią Bartels, i bardzo długo rozmawiały z moją mamą.
— Ach, więc atak nastąpił z tej strony?
Hanna potwierdziła skinięciem głowy.
— Pani Bartels oskarżyła o coś Lianę. Nie mogę dokładnie
powiedzieć panu o co, bo jak już wspomniałam, sama dokładnie nie
wiem. Zawołam mamę, ona panu o wszystkim opowie.
Zatrzymał ją jeszcze przez chwilę.
— Niech mi pani powie tylko jedno... Czy Liana rzeczywiście
wyjechała?
Przytaknęła ze smutkiem.
— Tak, Detlevie, jeszcze wczoraj wieczorem. Jestem z tego
powodu bardzo zmartwiona i zaniepokojona. Nie wierzę, że Liana jest
winna zarzucanych jej czynów. Jeżeli pomyliłabym się co do niej, nie
mogłabym już nigdy nikomu zaufać. Nie mogłam już z nią
porozmawiać, lecz im dłużej nad tym myślę, tym bardziej wydaje mi
się niemożliwe, że jest ona rzeczywiście winna.
Detlev wyciągnął list Liany.
— Niech pani to przeczyta, Hanno. Potem niech pani zawoła pani
mamę. Mam prawo dowiedzieć się całej prawdy na temat tego, co
zaszło, i obowiązek obrony mojej narzeczonej.
Hanna drżącą ręką odebrała od niego list, przeczytała, oddała mu
z powrotem i poważnie spojrzała na Detleva.
— Ona jest niewinna, drogi przyjacielu. Niech pan nie pozwoli
zachwiać w sobie przekonania o jej niewinności, niezależnie od tego,
co pan usłyszy.
Ucałował serdecznie jej delikatną dłoń.
— Dziękuję pani za te słowa, kochana, wierna przyjaciółko.
— Zaraz pójdę zawołać mamę — Hanna wzięła swoją kulę i
najszybciej jak tylko potrafiła, poszła do domu.
Detlev spokojnie krążył po werandzie, dopóki po kilku minutach
nie przyszła pani von Brinken. Spojrzała na niego zdziwiona, gdy z
nienaturalnym ożywieniem ujął jej rękę i zapytał:
— Szanowna pani, niech mi pani powie, co się stało z Lianą,
dlaczego wyjechała tak nagle?
— Skąd pan wie, że coś się z nią stało i że opuściła Brinkenhof?
Zamiast wyjaśnienia podał jej list Liany.
— Proszę, niech pani przeczyta!
Uczyniła to, po czym gwałtownie pobladła.
— Hrabio Detlevie, czy pan rzeczywiście chciał poślubić Lianę
Reinold? — zapytała tracąc panowanie nad sobą.
— Nie tylko chciałem, szanowna pani, ale nadal chcę. Traktuję ją
nadal jak moją narzeczoną, niezależnie od tego, co się wczoraj
wydarzyło.
— Drogi hrabio, bardzo proszę, niech pan usiądzie. Musi się pan
wszystkiego dowiedzieć.
— Proszę o całkowitą szczerość.
Pani von Brinken opowiedziała wyczerpująco o wszystkim, co
wydarzyło się poprzedniego dnia. Nie pominęła, ale i nie dodała ani
jednego słowa.
— Bóg wie najlepiej, że jej wczorajsza rezygnacja sprawiła mi
ogromny ból i zawód. Z pewnością jest ona bardziej nieszczęśliwa niż
winna. Nie można jednak wątpić w prawdziwość relacji pani Bartels.
Dlatego też myślę, że miał pan mimo wszystko szczęście, że
dowiedział się pan o tej aferze, zanim oficjalnie ogłosił pan swe
zaręczyny z panną Reinold, która niestety nie okazała się godna pana
ręki.
Detlev zerwał się na równe nogi, jego szare oczy wydawały się
niemal głębokie oburzenie.
— To, co mi pani opowiedziała, absolutnie nie zmienia mojego
postanowienia. Niezależnie od wszystkiego jedno jest dla mnie
pewne: Liana nie jest zepsutą osobą, jestem przekonany o czystości jej
duszy. I moim zadaniem będzie tego dowieść i przekonać o jej
niewinności.
— Być może pana przekonanie będzie zaraźliwe. Nikt nie będzie
się cieszył tak jak ja, jeżeli okaże się, że miał pan słuszność. Ale niech
się pan nie oszukuje! Gdyby była rzeczywiście niewinna, stanęłaby
spokojnie i z dumą przed jej oskarżycielką i powiedziałaby jej prosto
w oczy: „Pani kłamie, pani mnie obraża!"
— Kto może wiedzieć, czym zostało podyktowane takie, a nie
inne jej zachowanie. Wydaje mi się, że za tym kryje się jakaś
tajemnica i zrobię wszystko, by ją wyjaśnić. Teraz się już pożegnam
nie chciałbym stracić ani chwili. Proszę, niech pani podziękuje Hannie
za jej głęboką wiarę w niewinność mojej narzeczonej.
— Z pewnością to uczynię. Do widzenia zatem i niech Bóg pana
prowadzi!
Hanna obserwowała przez okno, jak odjeżdżał. Wtedy poszła do
matki
na
werandę.
Jej
oczy
błyszczały
i
pełne
były
powstrzymywanych z trudem łez. Bez zapowiedzi rzuciła się matce na
szyję.
— Moja kochana mamo, wierzę jak Detlev, że Liana jest
niewinna. Niech Bóg sprawi, by pewnego dnia ożenił się z nią.
Przecież chodzi o jego szczęście.
Pani von Brinken spojrzała z troską w mieniącą się wzruszeniem
twarz Hanny.
— Hanno, czyżby aż tak bardzo zależało ci na tym, by Detlev był
szczęśliwy?
Hanna spojrzała na matkę poważnie i z rozwagą. Nie powinna się
za żadną cenę domyślić, ile Detlev dla niej znaczył, w przeciwnym
razie zaczęłaby się martwić o nią jeszcze bardziej niż dotychczas.
— Jest przecież moim przyjacielem i jego współczucie i wiara we
mnie pomogły mi przeżyć najgorsze chwile. Mam się więc teraz
spokojnie przyglądać, jak jego szczęście staje pod znakiem zapytania?
— Haneczko, boję się tylko, by nie stał się on dla ciebie kimś
bliższym niż przyjacielem.
— Nie musisz się zamartwiać podobnie niedorzecznymi
myślami. Dobry Bóg wszystko doskonale urządził. Ponieważ poskąpił
mi darów na jednym polu, to znaczy urody, obdarzył mnie czymś w
zamian. Tym wyprzedzam inne piękne dziewczęta, że mogę mieć
przyjaciela, nie będąc przez nikogo podejrzewana i krytykowana. I
chcę się nią cieszyć i zrobić wszystko, by jej nie utracić, ponieważ,
oprócz waszej miłości, to najpiękniejsza rzecz, jaką zesłało mi niebo. I
Detlev jest moim wiernym przyjacielem. I niech Bóg mu dopomoże,
by udało mu się uratować zagrożone szczęście. A ja chciałabym mieć
w tym udział, by móc potem z czystym sercem cieszyć się jego
szczęściem.
— Ponieważ ty nigdy me zaznasz podobnego szczęścia —
westchnęła ze skargą matka
Hanna z miłością pogładziła jej dłonie.
— Ach, mamusiu, nie wmawiaj sobie podobnych bzdur. Czy
kobieta może być szczęśliwa jedynie wtedy, gdy wyjdzie za mąż? Ja
czuję się zadowolona z mego życia. A czymże jest szczęście, jeżeli
nie właśnie zadowoleniem? No, szybko, uśmiechnij się, nie rób takiej
nieszczęśliwej miny. Ciesz się, że przynajmniej żaden mężczyzna nie
odbierze ci twojej córki i nie uprowadzi jej nie wiadomo dokąd.
Pomyśl, mogłabym zakochać się w kimś, kto by mnie unieszczęśliwił.
O ile straszniejszy byłby wtedy mój los!
Matka i córka ucałowały się serdecznie. Hanna z czułością
przytuliła się do matki.
— Nie martw się o mnie, mamusiu. Zdradzę ci teraz coś, o czym
na razie nikomu nie chciałam mówić, nie jestem bowiem jeszcze
całkiem pewna. Mam nadzieję, że w przyszłości mój paraliż zupełnie
ustąpi. Wydaje mi się, że codzienne ćwiczenia gimnastyczne
rzeczywiście wzmocniły moje nogi. Z dnia na dzień czuję się coraz
lepiej. Nie trać zatem nadziei, mamusiu! Popatrz tylko!
I Hanna odłożyła kulę, na której się zwykle opierała, i przeszła
przez werandę bez jakiejkolwiek podpory. W ten sam sposób wróciła
do fotela, na którym siedziała matka.
Pani von Brinken przyglądała się córce ze wzruszeniem. Od
czasu wypadku Hannie ani razu jeszcze nie udał się podobny wyczyn.
— Haneczko! Drogi Boże, czy dokonasz cudu? Czyżbyś chciał
uzdrowić moją córkę?
— Widzisz, mamusiu? Tak się cieszę! Czuję, że z każdym dniem
mogę lepiej poruszać stopą i staje się ona coraz silniejsza. Gdy tato
wróci na obiad, podejdę do stołu bez kuli. Jemu też chcę sprawić
radość.
Tego samego ranka Joachim Rastenau wyjął pocztę ze skrzynki i
jak zwykle przeglądał ją przy śniadaniu. Były to prawie same listy
handlowe, dotyczące prowadzonych przez niego interesów. Wśród
nich znalazła się też koperta od jego berlińskiego bankiera. W środku
znajdowały się dwa listy od Liany, jeden napisany w sobotę rano,
drugi w niedzielę wieczorem. Hrabia udał się zatem do swojego
gabinetu by w spokoju je przeczytać.
I hrabina otrzymała list, któremu badawczo się przyglądała,
zanim go otworzyła. Stempel wskazywał, że wysłano go z pobliskiego
kurortu S. Koperta zaadresowana była nie znanym hrabinie
charakterem pisma. Szybko otwarła kopertę i wyjęła z niej drobno
zapisaną kartkę papieru. Od razu spojrzała na koniec i przeczytała
podpis nadawcy listu:
„Helena Bartels".
Ze zdziwieniem pokręciła głową. Nie znała kobiety o tym
nazwisku. Bez specjalnego zainteresowania zaczęła czytać. Wkrótce
jednak z ożywieniem i rosnącym zdenerwowaniem przebiegała linijki.
Treść listu brzmiała bowiem niepokojąco:
Szanowna Hrabino!
Niech Pani wybaczy, że jako osoba Pani nieznajoma ośmieliłam
się napisać do Pani te parę słów. Jestem jednak zobowiązana położyć
kres skandalowi i chcąc oszczędzić wstydu Pani rodzinie, zwracam się
bezpośrednio do Pani. Niech Pani postąpi według własnego uznania z
wiadomościami, które zmuszona jestem Pani przekazać.
Proszę mi wybaczyć, jeśli zadam Pani ból tym, co w mym liście
przekażę. Nie mogę jednak już dłużej przyglądać się w milczeniu, jak
Pani jest okłamywana za swoimi plecami. Pani małżonek, hrabia
Joachim Rastenau, ma kochankę. Z pewnością zauważyła Pani, że
regularnie, mniej więcej co kwartał, wyjeżdża z domu, tłumacząc się
prawdopodobnie wyjazdami służbowymi.
Czas ten spędzał zazwyczaj u swojej kochanki, dziewczyny, którą
określał jako swoją bratanicę, a której wynajął mieszkanie w jednej z
dzielnic Berlina. Podawał się za kawalera. Młoda i piękna kochanka
nazywa się Liana Reinold. Miałam nieszczęście zostać zatrudniona
przez Pani małżonka jako dama do towarzystwa jego domniemanej
bratanicy.
Zaraz po tym, gdy zorientowałam się, jak rzeczywiście kształtują
się stosunki między nimi, opuściłam ich dom i obecnie pracuję u pani
baronowej Wachau. Przez przypadek dowiedziałam się, że Liana
Reinold znajduje się obecnie w pobliżu waszego majątku, w
Brinkenhof. Spotkałam ją w niedzielę w towarzystwie pani córki i
młodego hrabiego Detleva Rastenau. Obydwoje nie mieli oczywiście
pojęcia, z jak niegodną osobą się zadają. Byłam tak oburzona, że
postanowiłam przerwać ów skandal. Dlatego też informuję Panią o
tym. Jestem gotowa opowiedzieć Pani o pozostałych szczegółach,
dlatego też proszę mną rozporządzać według Pani uznania.
Na koniec chciałam Panią zapewnić, że ze względu na Panią i
Pani córkę, nie wyjawiłam nikomu nazwiska Pani małżonka.
Postarałam się jedynie o to, by panna Reinold natychmiast została
usunięta z Brinkenhof.
Z wyrazami szacunku
Helena Bartels
Adres zwrotny: Hotel „Pod Białym Jeleniem" w S.
Hrabina Stefania, do głębi poruszona, wypuściła list z ręki i przez
chwilę bezmyślnie wpatrywała się w dal. Potem jednak głęboko
westchnęła i energicznie potrząsnęła głową, dając wyraz swemu
niedowierzaniu.
Nie, nie mógłby mi tego zrobić! To nie może być prawdą.
Gdy pomyślała o tym, jak Steffi z zachwytem opisywała Lianę
Reinold. Joachim przycisnął ją wtedy czule i powiedział, by starała się
naśladować zachowanie damy. Nie, nie mógłby tego uczynić, gdyby
to, co napisano w liście było prawdą.
Podniosła się zdecydowanie. Natychmiast chciała udać się do
męża i przeczytać mu, co za kłamstwa napisała ta kobieta. Z listem w
ręku pośpieszyła do domu i wbiegła prawie do gabinetu.
Hrabia Joachim skończył właśnie czytać listy Liany i z ostatniego
dowiedział się, że pani Bartels przebywa w S. Wtedy sparaliżowała go
myśl, że przy śniadaniu wręczył swojej żonie list ze stemplem właśnie
z S. Przeszedł go dreszcz przerażenia. Zastanawiał się akurat, co
powinien zrobić, by dowiedzieć się, kto był adresatem tego listu, gdy
jego żona gwałtownie weszła do gabinetu.
Gdy tylko spojrzał na jej pobladłą i niespokojną twarz, nie miał
już żadnych wątpliwości. Wstał z krzesła i z troską wyszedł jej
naprzeciw.
— Co mi przyniosłaś, Stefanio?
Pozwoliła się mu wygodnie posadzić w fotelu, czuła bowiem, jak
siły z niej ulatują.
— Kochany Joachimie... z pewnością nie połączyła nas
wzajemna miłość. Ale szacunek i wzajemne zaufanie sprawiło, że
staliśmy się sobie o wiele bliżsi. Dlatego też, ufając ci w pełni,
przyszłam teraz do ciebie. Otrzymałam właśnie list od zupełnie obcej
mi kobiety. Informacje, które mi przekazała głęboko mną wstrząsnęły.
Nie wierzę, że mógłbyś mi zrobić to, o co oskarża cię ta kobieta. Nie
mam jednak stuprocentowej pewności. Proszę, przeczytaj ten list.
Nie odchodząc od niej, oparł się o blat biurka i z niecierpliwością
przeczytał list. Żyły na jego czole nabrzmiały, w oczach widać było
błyski wściekłości. Gdy hrabina zobaczyła jego reakcję, natychmiast
się uspokoiła, od razu zrobiło jej się lżej na sercu. Gdy skończył
czytać, wypuścił list z ręki i pozwolił mu upaść na ziemię. Był blady i
jego twarz zdradzała zdenerwowanie. Ale spojrzenie, które skierował
na żonę, było pewne i czyste.
— Dziękuję ci, Stefanio, że przyszłaś do mnie z tym listem.
Dziękuję ci za zaufanie. I najpierw powiem ci najważniejsze, na Boga
nie, nie mógłbym ci uczynić tego, co zarzuca mi w liście owa kobieta.
Za bardzo cię szanuję i cenię, za mocno cię kocham, bym był do tego
zdolny. Tak, Stefanio, mogę ci wreszcie otwarcie wyznać, że kocham
cię, ciebie jedyną. Ten list jest wytworem chorobliwej zazdrości
przepojonej nienawiścią osoby. Jednak nie wszystko, co w nim
napisano, jest kłamstwem i wymysłem. Dlatego też zmuszony jestem
wyznać ci parę spraw, o których do tej pory nie wiedziałaś. Muszę ci
wyznać prawdę. Spójrz na mnie, Stefanio. Wierzysz mi?
— Ufam ci bardziej niż samej sobie, Joachimie.
Ze wzruszeniem przycisnął jej rękę do ust.
— Wysłuchaj mnie zatem, Stefanio. Liana Reinold jest moją
przybraną córką, dziewczyną, którą się opiekowałem.
Opowiedział żonie wszystko, co do tej pory przed nią ukrywał.
— Dlaczego nie pozwoliłeś mi wziąć udziału i pomóc ci w tym
trudnym, lecz godnym pochwały zadaniu wychowania tej młodej
dziewczyny, Joachimie? — zapytała z powagą hrabina.
— Na to pytanie nie mogę niestety udzielić ci zadowalającej
odpowiedzi. Gdy się pobraliśmy, Liana miała zaledwie trzy latka.
Wtedy byliśmy nastawieni do siebie stosunkowo wrogo, poza tym nie
znałem cię jeszcze tak dobrze, jak dzisiaj. Myślałem, że nie mogę
oczekiwać od ciebie, byś zajęła się wychowaniem jakiegoś obcego ci
dziecka. Gdy Liana ukończyła szkołę i musiała opuścić pensję,
wynająłem dla niej mieszkanie na moje nazwisko. Ponieważ mogłem
z nią być tylko parę dni w roku, pozwoliłem jej wierzyć, że to moja
praca zmusza mnie do nieustannych podróży.
By miała opiekę i towarzystwo, zaangażowałem panią Bartels.
Miałem wrażenie, że to właśnie ona robiła sobie nadzieje, że kiedyś
zostanie hrabiną Rastenau. Gdy przekonała się, że jej nadzieje są
płonne, zaczęła skandalicznie wprost odnosić się do Liany, mszcząc
się na niej za własne nie spełnione marzenia. Gdy Liana poskarżyła mi
się na oburzające zachowanie jej opiekunki i damy do towarzystwa,
zwróciłem wreszcie i ja uwagę na charakter tej kobiety.
Wypowiedziałem jej pracę, za co zrobiła mi okropną wręcz scenę.
Hrabia Joachim opowiedział, co wydarzyło się później. Potem z
szuflady biurka wyjął listy Liany i podał je żonie.
— Możesz przeczytać wszystkie jej listy, Stefanio, i to powinno
cię przekonać, jak wyglądają stosunki między nami. Daję ci słowo
honoru, że czuję do Liany miłość czysto ojcowską, a i ona kocha mnie
jak córka. Czy mi wierzysz?
— Wierzę ci, Joachimie. Ale wiem też to, czego nie chciałeś mi
powiedzieć, żeby nie sprawić mi przykrości.
— O czym ty mówisz? — zapytał cicho.
Ujęła jego dłoń.
— Nie powiedziałeś mi, że matką Liany Reinold była kobieta,
którą kiedyś tak gorąco kochałeś. Tylko tym bowiem mogę sobie
wytłumaczyć aż tak żywe zainteresowanie dla tej nieszczęśliwej
dziewczyny.
Ujął jej rękę i przycisnął do ust. Przez chwilę siedzieli w
milczeniu. Potem podniósł głowę i spojrzał na nią. Wyraz jego oczu
poruszył ją do głębi serca.
— Zataiłem to, gdyż nie chciałem sprawiać ci bólu. Tak,
Stefanio, kiedyś kochałem matkę Liany ponad wszystko. Tak bardzo,
że byłem gotów ponieść dla niej każdą ofiarę. Gdy umarła, świat
stracił dla mnie urok, jedynym pocieszeniem było dla mnie jej
dziecko. Wybacz mi, jeżeli to wyznanie sprawiło ci ból.
— Nie mam ci nic do wybaczenia, Joachimie. Gdy się
pobieraliśmy, powiedzieliśmy sobie otwarcie, że nie możemy
nawzajem obdarzyć się miłością. A ponieważ nadeszła godzina
wyznań i ja chciałabym ci coś powiedzieć. Zanim poznałam ciebie i ja
kochałam kogoś innego... Nazywał się Grzegorz von Yerden i był tak
jak i ja biedny, niczym mysz kościelna. Nie mieliśmy najmniejszej
możliwości, by się pobrać. Odjechał na południowy wschód. Tam też
zginął. Rok po jego śmierci wyszłam za ciebie za mąż. Cóż, teraz
jesteśmy kwita, Joachimie.
— Moja kochana, najdroższa i jedyna Stefanio! — wyszeptał ze
wzruszeniem.
Chcąc ukryć zmieszanie, powiedziała do niego żartobliwie:
— Będę musiała cię jednak wyłajać za twoją... hm... głupotę. Nie
jest bynajmniej dziwne, że na Lianę spadło tak ciężkie podejrzenie.
Biedne dziecko! Musimy natychmiast sprowadzić ją do Rastenau i
uciszyć te plotki.
— Stefanio, jesteś pewna, że chcesz to uczynić?
— Masz jakieś wątpliwości?
— Podziwiam twoje serce. Nie potrafię wprost zrozumieć, że
wszystko tak dobrze się rozwiązało, dzięki twojej dobroci.
— Och, gdybyś zaufał mi wcześniej! Pomyśl tylko, jak Steffi
ucieszy się, że będzie miała przy sobie uwielbianą i otoczoną
podziwem Lianę Reinold!
— Nie zatrzyma się u nas na długo, Stefanio. I o tym powinnaś
się dowiedzieć. Detlev bardzo ją kocha i chce się z nią ożenić. O tym
właśnie rozmawialiśmy w niedzielę.
— Ależ Joachimie... przecież może poślubić jedynie kobietę
wywodzącą się jak on, ze szlachty.
Otoczywszy ją ramieniem opowiedział jej o klauzuli dołączonej
do rozporządzenia i o tym, o czym rozmawiali w niedzielę z
Detlevem.
— Zatem, czy Detlev wie, że znasz Lianę? — zapytała hrabina.
— Nie, jeszcze nic o tym nie wie. Chciałem najpierw gruntownie
wszystko przemyśleć i postanowiłem, że powiem wam o tym, gdy
spotkamy się kiedyś we trójkę. Cóż, w zaistniałych okolicznościach
dowie się o tym nieco później niż ty.
Hrabina w zamyśleniu zapatrzyła się przed siebie. Pogładziła
delikatnie czoło męża.
— Czy nie czujesz się lepiej teraz, gdy wyznałeś mi wszystko, co
leżało ci na sercu?
Joachim miał jednak jeszcze jedną tajemnicę, jedyną, o której nie
powinna się nigdy dowiedzieć. Tak chętnie uwolniłby się od jej
przytłaczającego ciężaru. Nie mógł jednak tego uczynić.
— Tak, masz rację, Stefanio, czuję się o wiele lepiej. Dziękuję ci
za zrozumienie i wybaczenie mi mych błędów. A teraz, proszę cię,
weź ze sobą listy Liany i przeczytaj je.
— Wierzę ci i bez tego.
— Mimo to chciałbym, abyś je przeczytała. W ten sposób
najlepiej uda ci się poznać Lianę, a także to, co mnie z nią łączy.
— Dobrze, przeczytam je zatem z przyjemnością — przycisnęła
listy do piersi.
W tym momencie usłyszeli hałas nadjeżdżającego samochodu.
Podeszli do okna. Z samochodu wyskoczył Detlev.
— Najlepiej by było, gdybyś chwilowo zostawiła nas samych,
Stefanio. Z pewnością chce powiedzieć mi coś szczególnego. Proszę,
gdy będziemy rozmawiali, przeczytaj listy Liany. I jeszcze raz
chciałbym ci podziękować za twoją dobroć.
— Nie wyolbrzymiaj aż tak bardzo mojej wielkoduszności.
Wydaje mi się, że to, co zrobiłam, jest zrozumiałe samo przez się.
Zawołaj mnie, gdy będziesz czegoś potrzebował.
Przyszedł służący, by zameldować, że hrabia Detlev chciałby
rozmawiać z wujem.
Hrabia od razu zauważył, że siostrzeniec jest do granic
ostateczności wzburzony.
— Co się stało, Detlevie?
— Kochany wujku, stało się coś naprawdę strasznego. Liana
Reinold wyjechała! W Brinkenhof z dnia na dzień wypowiedziano jej
pracę. Jej stara nieprzyjaciółka oskarżyła ją o popełnienie niegodnych
czynów. Proszę cię, przeczytaj ten list, który do mnie napisała, potem
opowiem ci resztę. Przyjechałem, by poprosić cię o dłuższy urlop,
chciałbym bowiem odnaleźć Lianę i wyjaśnić całą tę dziwną sprawę.
Proszę, nie myśl źle o Lianie z powodu tego kłamliwego oskarżenia.
Ręczę za jej niewinność i czystość.
Hrabia wyjął list z rąk Detleva i przeczytał go z powagą. Gdy
jednak dowiedział się, że Liana opuściła już Brinkenhof, odczuł
przerażenie i przygnębienie.
— Opowiedz mi o wszystkim, co wiesz, mój chłopcze —
poprosił cicho.
Detley rozpoczął nerwową i nieco nieskładną opowieść, a hrabia
Joachim słuchał go w napięciu. Jego twarz tężała coraz bardziej.
Dopiero teraz zrozumiał, że może oczyścić honor Liany podając do
wiadomości publicznej wszystkie tajemnice swego życia, które do tej
pory starannie ukrywał.
Przede wszystkim Detlev powinien poznać prawdę, dowiedzieć
się o tym, co najchętniej wymazałby z pamięci: największy i
najcięższy grzech jego życia, który już dawno byłby zdradził, gdyby
nie myśl o rodzinie. Teraz jednak nadszedł czas, by wyznać wszystko
do końca. Nie może poświęcać szczęścia, a być może i życia Liany,
by chronić żonę i Steffi. O sobie nawet nie pomyślał.
— Najpierw chcę odszukać Lianę, wujku Joachimie. A gdy już ją
odnajdę, musi mi o wszystkim opowiedzieć, bym mógł udowodnić jej
niewinność — zakończył Detlev swoją opowieść.
— Kochany Detlevie, nie będziesz musiał długo szukać prawdy.
Znajdziesz ją tutaj, u mnie w domu. Mężczyzna, którego domniemaną
kochanką miała być Liana Reinold, siedzi naprzeciw ciebie. Ja nim
jestem — powiedział twardo i spokojnie, mimo iż jego twarz była
śmiertelnie blada.
— Ty, wujku Joachimie?
— Tak, mój chłopcze. Pani Bartels poinformowała moją żonę o
swoich obrzydliwych podejrzeniach. Stefania otrzymała dzisiaj list, w
którym oskarża mnie i Lianę o te same czyny, o których od niej
słyszałeś. Mamy właśnie za sobą długą rozmowę. Stefania w swoim
pokoju czyta listy Liany do mnie. Wyjaśniłem jej, że Liana Reinold
jest moją przybraną córką, dzieckiem kobiety, którą kochałem przed
laty i którą odebrała mi śmierć, rok przed moim ślubem z ciocią
Stefanią.
— Ach, dzięki Bogu! Wiedziałem, że to nieprawda, że to tylko
ohydne oszczerstwa. Teraz jednak wszystko jest w porządku.
Hrabia Joachim pokręcił przecząco głową.
— Niestety nie, mój chłopcze. Takim wytłumaczeniem
zadowolisz się ty i ciocia Stefania, ale nie obcy ludzie. Ta plotka
zatoczyła już dość szerokie kręgi, a zawarte w niej oskarżenia na
długo utkwiły w pamięci ludzkiej i zawsze będą się im kojarzyć z
osobą Liany. Jest jednak sposób, by oczyścić jej honor i wybić im z
głów, że między nami istniały jakieś nieczyste stosunki. Jestem
zmuszony skorzystać z tego środka. Muszę ci jednak najpierw
wszystko dokładnie wytłumaczyć, byś dobrze mnie zrozumiał,
Detlevie. Powinno to zostać moją, tajemnicą aż do śmierci, sytuacja
wszakże zmusza mnie do wyznania ci tego, zresztą być może będzie
mi lżej na sercu, gdy poznasz całą prawdę.
Wziąłem na swe barki okropną winę, a właściwie nie na moje,
lecz kobiety, którą tak bardzo kochałem. Ale podejdź tu, usiądź
wygodnie koło mnie i wysłuchaj mojej spowiedzi.
Usiedli koło siebie. Hrabia Joachim przez długą chwilę
wpatrywał się w jakiś niewidzialny punkt przed sobą. Potem
rozpoczął opowieść, jego głos łamał się ze wzruszenia.
— Przypominasz sobie zapewne, Detlevie, jak ostatnio
powiedziałem, że i ja byłbym szczęśliwy jak ty, gdybym przed
dwudziestu
laty
mógł
zawiesić
działanie
rozporządzenia,
nakładającego poślubienia kobiety równej nam urodzeniem, jak twoim
wypadku. Byłem wtedy w bardzo ciężkiej sytuacji. Ówczesny
dziedzic i władca hrabstwa Rastenau, hrabia Magnus, dawał mi
dodatkowe pieniądze, które zasilały mnie finansowo. Z pieniędzmi.
które otrzymywałem w wojsku i przysyłanymi przez Magnusa, ledwie
wiązałem koniec z końcem.
Wtedy poznałem Dorę Reinold, przepiękną, kochaną i
wzruszającą osóbkę, w której zakochałem się bez pamięci. Liana jest
jej niemal lustrzanym odbiciem, przypomina matkę i urodą, i cechami
charakteru. Dora była biedna jak ja. Nic dziwnego, i ona była sierotą.
Bardzo ją kochałem, nawet dzisiaj nie potrafię opisać głębi mego
uczucia, a ona je odwzajemniała. Nie mieliśmy jednak najmniejszej
nadziei na wspólne życie. Gdybym bowiem zrezygnował z prawa do
spadku, z czego byśmy żyli?
W tym czasie nagle, w dziwny sposób stałem się dziedzicem. W
jednej chwili z biedaka zmieniłem się w bogatego człowieka, miałem
ogromne dochody i mogłem poślubić ubogą dziewczynę, pod jednym
wszakże warunkiem — musiała być szlachcianką.
Łamałem sobie głowę, chcąc znaleźć jakieś sensowne
rozwiązanie. Mówiąc krótko, nie będę teraz opowiadał ci wszystkich
szczegółów, skłoniłem Dorę, by wyjechała do Anglii, tam się ze mną
spotkała i wzięliśmy ślub w tajemnicy, by nie dowiedział się o tym
nikt w Niemczech. Tak, Detlevie, Dora Reinold była moją żoną. Po
krótkim czasie, jaki spędziliśmy razem w Anglii, załatwiłem mojej
żonie papiery na nazwisko pani Dory Reinold, podczas gdy w
rzeczywistości była już hrabiną Rastenau.
Nikt o tym nie wiedział i nigdy się nie dowiedział, poza jej starą
ciotką Lottą. Świadectwo naszego ślubu leży schowane w jednym z
berlińskich banków. Po mojej śmierci powinna go otrzymać moja
córka Liana.
Detlev zerwał się na równe nogi. Złapał Joachima za ramiona i
silnie nim potrząsnął.
— Wujku Joachimie... Liana jest twoją córką? — nie mógł
powstrzymać krzyku.
Tylko to do niego dotarło z całej przemowy wujka. To było dla
niego najważniejsze.
— Tak, jest moją córką z pierwszego małżeństwa, nie ma o tym
jednak najmniejszego pojęcia. Z jakim trudem przychodziło mi
ukrywanie tego przed nią, wiem tylko ja i Bóg. Ale i jej nie mogłem o
tym powiedzieć, musiałbym bowiem wyznać, dlaczego nie mogę
uznać jej za własne dziecko. Po śmierci Dory zawiozłem Lianę do
ciotki Lotty, do Szwajcarii. I wtedy ożeniłem się po raz drugi. Nikt nie
dowiedział się nigdy, że wcześniej byłem już związany małżeństwem.
Jak spełniałem swoje ojcowskie obowiązki względem Liany,
opowiem ci innym razem. Jeszcze tylko jedno: ową panią Bartels
zaangażowałem, by zapewnić mojej córce opiekę i towarzystwo, nie
mogłem przebywać z nią zbyt długo, zazwyczaj raz w roku.
Ta kobieta o wybujałej wyobraźni dostrzegła coś dziwnego w
naszym zachowaniu. A teraz moja córka cierpi przeze mnie. Joachim
opowiedział siostrzeńcowi, jak bardzo pani Bartels obraziła Lianę,
która ze strachu i przerażenia nie wiedziała, co ma ze sobą począć.
Udała się więc do pensjonatu pani Wesemann, a potem los przywiódł
ją do Brinkenhof.
— Teraz możesz sobie wyobrazić — kontynuował — co czułem,
gdy opowiedziałeś mi o waszym spotkaniu w Berlinie i gdy wyznałeś,
jak bardzo ją kochasz. Gorączkowo szukałem jakiegoś sposobu,
możliwości zapewnienia wam szczęścia. Nawet gdybym ci
powiedział, że Liana jest moją córką, nie zmieniłoby to faktu, że nie
jest ci równa urodzeniem i pozycją społeczną. Dzięki Bogu znalazłem
klauzulę, która wskazała mi najlepsze wyjście. Wtedy pomyślałem
sobie, że wszystko jest na najlepszej drodze.
Od tej chwili wszystko znów uległo przerażającym zmianom.
Trzeba oczyścić honor Liany. A teraz stoję przed tobą jako twój
dłużnik, Detlevie. W rzeczywistości to ty jesteś obecnie zarządcą i
jedynym właścicielem majątku należącego do hrabstwa Rastenau. Ja
przez moje pierwsze małżeństwo utraciłem prawo do dziedziczenia.
Wybacz mi, że tak długo cię oszukiwałem. Wierz mi, ciężko to
odpokutowałem. Teraz jednak przekazuję ci twoje prawa, prosząc cię
tylko o jedno: nie pozwól cierpieć mojej żonie i Steffi, one nic nie
zawiniły!
— Wujku Joachimie, wiesz przecież, że obydwaj uchyliliśmy
tego bezsensownego rozporządzenia o warunkach dziedziczenia. To,
co mnie obowiązuje, jest ważne i względem ciebie. Nawet gdybym
odebrać teraz dziedzictwo, w czym by mi to dopomogło? Zresztą przy
utrzymaniu mocy wiążącej rozporządzenia, nie jestem pewien, jak
postąpiłbym na twoim miejscu, gdybym nie potrafił znaleźć innej
drogi wyjścia. Być może dokładnie tak jak ty. Jak potoczyłoby się
moje życie z Lianą? To ja jestem twoim dłużnikiem. To ty otoczyłeś
mnie opieką po śmierci moich rodziców, starałeś się zastąpić mi ojca.
Zresztą nie ma człowieka bez winy. A ty ciężko odpokutowałeś za
swoje grzechy. Majątek przynosi wystarczająco duży dochód, by
utrzymać nas wszystkich i zapewnić nam więcej niż w rzeczywistości
potrzebujemy. Nie jesteś mi nic winny. Natomiast ja jestem ci dłużny
gorące słowa podziękowania za to, że ożeniłeś się z Dorą Reinold.
Oddasz mi rękę twojej córki, przez co uczynisz mnie bogatszym niż
tysiąc właścicieli takich majątków jak Rastenau.
— Mój chłopcze, mój kochany chłopcze! Jak mam ci
podziękować za twoje zrozumienie, za wyrozumiałość? Tak się
cieszę, że nie potępiasz mnie za to, co uczyniłem w przeszłości.
— Nawet o tym nie mów. Na pewno strasznie cierpiałeś. Teraz
musimy zapomnieć o smutkach i strapieniach. Pani Bartels chciała ci
dokuczyć i dostarczyć ci nowych cierpień. Przez przypadek jednak
udało jej się sprawić wiele dobrego. Do pełnego szczęścia brakuje mi
już tylko jednego — chciałbym jak najszybciej odnaleźć moją Lianę.
— W tym akurat mogę ci, dzięki Bogu, bardzo szybko pomóc.
Liana jest w Berlinie w pensjonacie pani Wesemann i czeka na
wiadomość ode mnie.
— Bogu niech będą dzięki! Wreszcie i ona zostanie uwolniona od
wszelkich trosk i strapień i odnajdzie swój dom, z którego już nikt jej
nie wygoni.
— Tak, Bogu niech będą dzięki, Detlevie! Chodźmy teraz do
cioci Stefanii. I ona powinna usłyszeć ostatnią część mojej spowiedzi.
Dałby Bóg, by mi wybaczyła jeszcze i to.
Bez ogródek wyjaśnił żonie to, co przed chwilą opowiedział
Detlevowi. Gdy skończył, hrabina potarła delikatnie jego czoło. Nigdy
nie miała zamiaru udawać nieprzejednanej żony, trzymającej męża
pod pantoflem.
— Mój biedny Joachimie! Przy twoim charakterze czyn ten
musiał niesłychanie obciążać twe sumienie. Na pewno dręczyło cię
nieustanne poczucie winy.
To była jedyna odpowiedź i reakcja na jego zwierzenia. Po tylu
latach ludzie ci otwarli wreszcie przed sobą swoje serca. Przyrzekli
sobie od tej pory nie mieć już nigdy przed sobą jakichkolwiek
tajemnic.
Stefania zwróciła się do Detleva z pełnym wzruszenia
uśmiechem:
— Chciałabym osobiście przyprowadzić do ciebie twoją
narzeczoną, Detlevie. Jest córką Joachima, a więc i moją, siostrą
naszej córki. Musicie mi na to pozwolić. Chciałabym osobiście
spotkać się z Lianą, jako jej przybrana, lecz kochająca matka i
przekazać jej dobre wiadomości. Jeszcze dzisiaj wyjadę do Berlina.
Roześmiała się, a w jej głosie zabrzmiała nutka szczęścia. Po
chwili jednak spoważniała i powiedziała z przekonaniem:
— Wy natomiast macie inne zadanie. Trzeba ostatecznie oczyścić
Lianę z zarzutów. Pojedziecie zatem do Brinkenhof i do S., by
opowiedzieć o wszystkim państwu von Brinken i baronowej Wachau.
Pani Bartels też powinna zostać o tym natychmiastowo
powiadomiona. Spróbujcie ją jak najbardziej nastraszyć, niech się
trochę podenerwuje za karę za to, co zrobiła biednej, niewinnej
Lianie, za to, że napędziła jej tyle strachu i wypędziła z jedynego
miejsca, gdzie nieszczęśliwa dziewczyna mogła się zatrzymać.
W pośpiechu przygotowali się do drogi. Gdy byli już gotowi, do
ich uszu dobiegł wysoki, dziewczęcy głos. To Steffi wołała ich z
dworu.
— Wraca nasza mała trzpiotka, Joachimie. Do odjazdu została mi
jeszcze godzina. Chciałabym ją wykorzystać na wytłumaczenie jej w
jak najbardziej oględny sposób, że ma siostrę. Bardzo was proszę,
byście byli przy tym obecni, byście wiedzieli, co jej powiedziałam i w
jaki sposób jej to wytłumaczyłam.
Chwilę później Steffi weszła do pokoju.
— Ach, więc tu jesteście!
— A ty, mała dzikusko, co ty tu robisz? Wydaje mi się, że
powinnaś mieć jeszcze zajęcia z panną Ruckauf? Czyżbym się myliła?
— Panna Riickauf może zostać zwolniona — odpowiedziała
Steffi ze śmiechem. — Nie chcę się już uczyć.
— Tym razem wstawię się za tobą, Steffi — powiedział ze
śmiechem Detlev.
— Niech ci to Bóg wynagrodzi, Detlevie — z wdzięcznością
odpowiedziała dziewczyna.
— A zatem... drogi wujku, kochana ciociu, nie zmuszajcie już
więcej waszej córki do nauki. Samo życie nauczy ją tego, co powinna
jeszcze wiedzieć.
— Dobrze, dobrze, ale co stanie się z panną Ruckauf?
Steffi zaśmiała się nieco zuchwale.
— O, już ja się o nią wspaniale zatroszczę. Ożenię ją z naszym
młodym pastorem.
— Jak chcesz to zrobić, Steffi? — zapytał z zainteresowaniem
hrabia Detlev.
— W bardzo prosty sposób. Oni obydwoje kochają się w sobie
już od dawna. Ale do tej pory nie mieli okazji porozmawiać ze sobą
sam na sam. Właśnie powiedziałam pastorowi, że muszę na chwilkę
odejść i poprosiłam go, by poczekał na mnie w towarzystwie panny
Ruckauf. Jestem pewna, że nie będą zawiedzeni, jeżeli pojawię się po
dłuższej niż przewidziana chwili.
— Ależ Steffi! Cóż ty wyprawiasz? — powiedziała ze
zgorszeniem matka, podczas gdy dwaj panowie nie potrafili ukryć
pełnego rozbawienia uśmiechu.
Steffi aż promieniała z zadowolenia.
— Ach, kochana, najdroższa mamusiu! Oni dręczyliby się w ten
sposób przez całą wieczność. Są tacy nieśmiali. Poza tym dzięki temu
nie musimy się już martwić i łamać sobie głowy, co stanie się z panną
Ruckauf, gdy przestanie troszczyć się o moją edukację.
— Moja perełko, chodź do taty, muszę cię ucałować w sam
czubek twojego zadartego noska — powiedział ojciec, szczerze
rozbawiony jej opowieścią.
— Detlevie, przypominam ci, że obiecałeś mi jakąś radosną
niespodziankę. Właśnie po to tu przybiegłam. No, mów więc
wreszcie! Jestem pewna, że chodzi o twoje zaręczyny, ciekawam
tylko, kim jest szczęśliwa wybranka.
— Właśnie chciałam z tobą porozmawiać akurat na ten temat,
moje dziecko. A zatem... Detlev zaręczył się z twoją siostrą, kochanie.
— Ależ mamusiu! Przecież ja nie mam siostry!
— Nieprawda, Steffi. Masz siostrę. Wierz mi jednak, mieliśmy
powody, by zachować to w tajemnicy przed tobą, moje kochanie.
— Ach, nie żartujcie sobie ze mnie!
— Broń nas Panie Boże przed takimi żartami. Do dzisiaj
musieliśmy ukryć przed tobą fakt, że twój tatuś, zanim ożenił się ze
miał już inną żonę. Kobieta ta zmarła po niedługim czasie od ich
ślubu lecz zostawiła mu maleńką córeczkę. Jest ona twoją siostrą. Czy
nie cieszy cię fakt posiadania starszego rodzeństwa?
— Ach, tatusiu! Przecież wiesz, że zawsze marzyłam o siostrze!
— I dlatego w naszym domu zamieszka teraz twoja śliczna i
kochana siostra. Sama zresztą tak ją oceniłaś, Steffi. Uważałaś, że jest
piękna i dobra. — Matka ponownie doszła do głosu. Miałaś już
bowiem okazję ją poznać, zanim zostałaś o tym uprzedzona. Poznałaś
ją w niedzielę, w Brinkenhof. Twoja siostra to nikt inny jak Liana
Reinold.
— Mamo, teraz naprawdę odebrało mi głos!
— Założę się, Steffi, że nie potrwa to nawet pięciu minut —
zażartował Detlev.
Oczywiście miał rację. Steffi radośnie objęła matkę i ojca, omal
ich nie dusząc.
— Czy to rzeczywiście prawda?! Wspaniała Liana Reinold moją
siostrą?! Nie naigrawacie się przez przypadek z mojej naiwności?
— Dziecko, z podobnych spraw nie należy żartować. Liana jest
twoją siostrą. A niedługo zostanie również żoną Detleva.
Załkała lekko. Wydawało jej się, że coś stanęło jej w gardle, oczy
jej zwilgotniały.
— Pozwólcie mi zastanowić się nad tym przez pięć minut —
powiedziała.
— Wiecie co? Pojadę teraz do Brinkenhof i przywiozę Lianę. Co
ona jeszcze tam robi?
— Liany nie ma już w Brinkenhof. Wyjechała do Berlina. Ja tam
jadę południowym pociągiem, by ją przywieźć do nas do domu. Jutro
o tej porze będę z Lianą z powrotem. Ty tymczasem możesz
pomyśleć, w którym pokoju zamieszka.
— Przygotuję prawdziwe przyjęcie z okazji jej przyjazdu. Dasz
mi wolną rękę w jego przygotowaniu, mamo?
Hrabina roześmiała się radośnie i odgarnęła z czoła córki
opadające niesforne loki.
— Pozwalam ci na wszystko, co chcesz. Mam nadzieję, że
pokażesz, co potrafisz.
— Jeszcze was zadziwię! I, mamo, gdy Detlev i Liana będą się
zaręczać, będę już wtedy wreszcie prawdziwą młodą damą, prawda,
mamusiu?
Obaj hrabiowie Rastenau, po odwiezieniu pani Stefanii na
dworzec, udali się do Brinkenhof.
— Ależ wspaniała niespodzianka! Tak rzadko odwiedza nas pan
w Brinkenhof, drogi hrabio! Serdecznie panów witamy — gorąco
powitał ich pan von Brinken.
— Nie przyjechaliśmy do państwa przypadkowo, musimy
porozmawiać o pewnej ważnej sprawie.
— Nie popełnię omyłki, twierdząc, że panów odwiedziny są
ściśle związane z wczorajszym pobytem tu hrabiego Detleva, prawda?
— Pozwoli pan, że opowiem od razu o wszystkim, w obecności
panny Hanny?
Hanna czytała w błyszczących szczęściem oczach Detleva jak w
otwartej księdze i ukradkowo przycisnęła dłoń do nierówno bijącego
serca. Po chwili zwróciła się ku niemu, dzielnie kryjąc ból za
radosnym uśmiechem.
— Mam nadzieję, że uwolnił się już pan od wszelkich trosk i
utrapień, drogi przyjacielu.
— Tak, Hanno. Powiedziałem zresztą, jak głęboko wierzyła pani
w niewinność mojej narzeczonej. I wuj chce pani za to serdecznie
podziękować.
— Dziękuję pani z całego serca. Liana została fałszywie
oskarżona i zniesławiona. To ja jestem tym „domniemanym
wujkiem", którego pani Bartels podejrzewała o utrzymywanie tak
haniebnych stosunków z Lianą.
Hrabia Joachim Reynolds wytłumaczył dokładnie, jak w
rzeczywistości kształtowały się stosunki między nimi.
Brinkenowie byli zdumieni zasłyszanymi informacjami. Pierwsza
opamiętała się Hanna i serdecznie uścisnęła Detlevowi dłoń.
— Niech Bogu niech będą dzięki! My obydwoje wierzyliśmy w
jej niewinność, drogi przyjacielu.
Zaraz po obiedzie panowie Rastenau zakończyli wizytę w
Brinkenhof chcieli bowiem jeszcze zdążyć do S. Tam kazali
zameldować się u baronowej Wachau i wytłumaczyli jej, na czym
polegało nieporozumienie. Gdy hrabia Joachim poprosił, by wezwano
panią Bartels, pani baronowa zgodziła się bez wahania.
— Oczywiście, drogi hrabio. Powinni panowie udzielić jej niezłej
lekcji, zasłużyła na to. Postanowiłam zresztą niezwłocznie ją zwolnić.
Wezwano panią Bartels. Gdy weszła do pokoju i spostrzegła
gości, straciła pewność siebie. Szybko jednak opanowała się i
przybrała bojową minę.
Hrabia Joachim wyszedł jej nieco naprzeciw i poważnie spojrzał
w jej, trochę rozszerzone strachem, oczy.
— Pani Bartels, opowiadała pani niestworzone, a zarazem
obraźliwe plotki na temat stosunków panujących między mną a Lianą
Reinold. Nie oszczędziła ich pani nawet mojej żonie. Nie będę mówił,
co myślę o pani postępowaniu.
Pani Bartels wyprostowała się wojowniczo.
— Uczyniłam to, co było moim obowiązkiem.
— Chciałbym panią zatem pokrótce poinformować, chcąc
uniknąć kolejnych fałszywych oskarżeń z pani strony, że Liana
Reinold jest moją córką z pierwszego małżeństwa. Chciałbym też
uczulić panią na to, że przypadku kolejnych nieprzyjemności,
wywołanych przez panią, zostanie pani dotkliwie ukarana.
Pani Bartels wydukała zmieszana i przerażona:
— Proszę o wybaczenie. Robiłam to z jak najszlachetniejszych
pobudek.
W tym momencie baronowa wmieszała się do rozmowy.
— Jest pani osobą o bardzo niebezpiecznym charakterze, pani
Bartels, dlatego muszę panią prosić, by niezwłocznie zrezygnowała
pani z pracy u mnie. Może pani natychmiast wrócić do pokoju i
spakować swoje rzeczy.
Tak zakończyła się mało owocna misja pani Bartels.
W chwilę potem baron Jan wrócił ze spaceru do domu.
Dowiedział się o tym, co zaszło, i poczuł się głęboko poruszony.
— Och, jak to dobrze, że wreszcie pozbyłaś się tej osoby, mamo!
Była doprawdy nie do zniesienia — powiedział z zadowoleniem.
Hrabia Joachim przekazał mu pozdrowienia od Steffi i
opowiedział, śmiejąc się serdecznie, o jej ostatnim wybryku, mającym
na celu zaręczenie jej nauczycielki.
— Na zaręczyny Liany i Detleva przyjadą do Rastenau wszyscy
nasi znajomi i przyjaciele. Przy tej okazji chciałbym zapoznać z nimi
nie tylko moją „starą", ale i „nową" córkę. A Steffi tak energicznie
sprzeciwiła się dalszemu wychowywaniu, że od tej pory musimy
traktować ją jak dojrzałą, młodą damę.
Baron Jan przytaknął energicznie.
— Moim zdaniem słusznie. Bardzo mnie cieszy, że się państwo
na to zdecydowali.
— Obawiam się jednak, że nasza mała trzpiotka jeszcze kilka
ładnych razy wypadnie z upragnionej roli młodej i dobrze ułożonej
młodej damy.
— Dzięki Bogu, że nie poddała się okropnym szablonom
wychowawczym, uczącym jedynie konwenansów i zabraniających
naturalnych, szczerych ludzkich odruchów! — powiedział z zapałem
baron Jan.
Jego matka i hrabia Joachim spojrzeli na siebie ukradkowo. Ich
spojrzenia wyrażały delikatne rozbawienie.
Gdy po godzinie obydwaj panowie Rastenau zdecydowali się
wracać do domu, Jan wręczył im bukiet róż, do którego dołączony był
list.
— Drogi Detlevie, czy byłbyś tak uprzejmy i wręczył Steffi te
róże i list, dołączając jeszcze serdeczne pozdrowienia ode mnie?
— Załatwione, Janie.
Dotrzymał słowa i zaraz po przybyciu do Rastenau przekazał
Steffi i list, i róże.
Zaczerwieniona Steffi niecierpliwie otwarła kopertę, z której
wyjęła wizytówkę barona Wahaua na której napisał:
Serdeczne życzenia szczęścia i powodzenia z okazji wkroczenia
do kręgu dorosłych.
Z poważaniem
Jan Wachau
Liana przyjechała do Berlina w nastroju dalekim od szczęścia. W
pensjonacie pani Wesemann otrzymała ten sam pokój, w którym już
kiedyś spędziła kilka dni. Jej serce przepełniały troski i przytłaczający
smutek. Brakowało już jej wszelkiej nadziei. Nie była nawet w stanie
rozpakować swych walizek. Nie miała na nic ani ochoty, ani siły.
Jej myśli nieprzerwanie powracały do przeżytych dni, zwracając
się raz ku Greifenberg, raz ku Rastenau. Co zrobią obaj mężczyźni,
którzy stanowili treść jej życia, nadając mu jakikolwiek sens, których
gorąco kochała, każdego w inny sposób?
Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Czuła się
opuszczona i zagubiona w nie znanym jej świecie, nie wiedziała, co
ma ze sobą zrobić. Była jednak tak zmęczona po nie przespanej nocy,
że, mimo zmartwień, zamknęły jej się oczy i zapadła w niespokojny
sen.
Obudziło ją pukanie do drzwi. Z przerażeniem zerwała się.
— Przepraszam panienko, że przeszkadzam, ale jakaś pani chce z
panią rozmawiać.
Przestraszyła się śmiertelnie. Była już tak zrezygnowana, że
niespodziewane odwiedziny kojarzyły jej się jedynie z nowymi
nieprzyjemnościami.
— Jaka pani? — zapytała nieprzytomnie.
— Starsza kobieta. Zaraz po przybyciu zapytała, czy pani tu
mieszka. A teraz przysłała mnie do panienki, bym zapytała się, czy
zgodzi się pani na rozmowę z nią. Jest jedną z rodziny Rastenau.
Liana poderwała się. Wuj Joachim — czyżby przesyłał jej jakąś
informację?
— Niech pani ją poprosi — powiedziała z nagłym ożywieniem.
Służąca wpuściła do pokoju elegancką i sympatycznie
wyglądającą kobietę. Liana nie znała jej.
— Co panią do mnie sprowadza? — zapytała grzecznie Liana,
wskazując jednocześnie krzesło, by gość mógł usiąść.
Hrabina Stefania nie skorzystała jednak z jej zaproszenia. Szybko
podeszła do Liany i ujęła jej dłoń.
— Moje biedne, kochane dziecko! Przyjechałam tu po ciebie, by
zawieźć cię do Rastenau, gdzie znajduje się twój dom i twoja rodzina.
— Ależ... droga pani! Kim pani jest?
— Kim jestem? Od dzisiaj twoją matką, moje kochane dziecko,
oczywiście, jeżeli wyrazisz na to zgodę. Jestem żoną Joachima
Rastenau.
Liana drgnęła i cofnęła się o krok, jednak hrabina nie pozwoliła
jej się oddalić. Bez zwłoki wzięła ją w ramiona i przycisnęła do swego
pełnego dobroci i miłości serca.
— Moja mała, biedna Liano, jaką krzywdę uczyniła ci ta kobieta!
Teraz jednak musisz o wszystkim zapomnieć. Mam dla ciebie
wspaniałą niespodziankę. Czy wiesz, z czym do ciebie przyjechałam?
Lianie wydawało się, że śni, że daleka jest od rzeczywistości.
— Nie, nie wiem, mam tylko dziwne wrażenie, jak gdyby otwarło
się przede mną niebo.
— A więc uważaj, Liano. Przywiozłam ci wiadomość, że czeka
na ciebie twój ojciec, twoja młodsza siostra, narzeczony, ja jako twoja
matka, i dom rodzinny. Co na to powiesz?
Liana ukryła twarz w ramionach hrabiny i gorąco płakała, a wraz
ze łzami opuścił ją dotychczasowy lęk i niepewność. Zrobiło jej się
lżej na sercu.
Hrabina uspokajająco gładziła ją po głowie.
— Musisz jednak najpierw czegoś się dowiedzieć, Liano. Otóż
mężczyzna, którego od zawsze nazywałaś wujkiem Joachimem, w
rzeczywistości jest... twoim ojcem.
— Moim ojcem? Moim ojcem? — Liana nie mogła powstrzymać
okrzyku zdumienia.
— Nie nazywasz się Liana Reinold, jesteś hrabianką Lianą
Rastenau.
— Drogi Boże! Czy to możliwe, że to, co pani mówi, jest
prawdą? — zapytała wstrząśnięta.
— Wszystko ci zaraz wytłumaczę. — Stefania ponownie
przytuliła Lianę do siebie i wyjaśniła jej, dlaczego jej życie wyglądało
tak, a nie inaczej.
Obydwie kobiety długo jeszcze siedziały, serdecznie objęte jak
matka i córka, i czuły, że z każdą wspólnie spędzoną chwilą stają się
sobie coraz bliższe.
Po pewnym czasie Liana ucałowała impulsywnie hrabinę.
— Moja droga, kochana mamo, tak strasznie cię kocham i
chciałabym ci się z całego serca odwdzięczyć za dobroć, jaką mi
okazałaś!
Od wyjazdu matki Steffi poświęciła się wytężonej i gorączkowej
pracy. Niecierpliwie dyrygowała służącymi, również panna Riickauf
musiała uczestniczyć w przygotowaniach na przyjęcie Liany.
— Niech pani splecie girlandy, ułoży bufety kwiatów i włoży je
do wazonów, Malwinko. Nie nadaje się pani do bardziej prozaicznej
pracy. Szczęśliwi narzeczeni nie potrafią myśleć o bardziej
przyziemnych sprawach - powiedziała Steffi.
Kazała przynieść kolejne kosze kwiatów, a najpiękniejszymi
różami przyozdobiła pokój liany. Joachim z uśmiechem rozrzewnienia
pozwalał jej na wszystko i godził się na każdy, coraz najbardziej
szalony, pomysł.
W pokoju, w którym zamieszkać miała Liana, na kominku
ustawiła zdjęcia; swoje, rodziców i Detleva. Zdjęcie Detleva
przystroiła pączkami róż.
Detlev tego ranka ponownie udał się do Greifenbergu. Ledwie
wrócił do Rastenau, Steffi porwała go do pokoju Liany i postawiła go
przed obramowanym pączkami róż zdjęciem.
— Spójrz na to, Detlevie! Jak ci się podoba?
— Sądzę, że w różowym kolorze wyjątkowo mi do twarzy —
zażartował Detlev.
— Ty... lepiej się z tego nie śmiej! To bardzo poważna sprawa.
Przyozdobiłam twoje zdjęcie różami oczywiście tylko po to, by
Lianie, nie tobie, zrobić przyjemność — pogrążona w marzeniach
Steffi jeszcze przez chwilę w milczeniu przyglądała się różom, po
czym wydała z siebie głębokie westchnienie. — Ach, Detlevie, jak to
musi być cudownie być zaręczonym.
Przyjacielskim gestem wsunął jej rękę pod ramię.
— Nie martw się, Steffi. I ty się wkrótce z pewnością zaręczysz.
Jesteś już przecież dorosła.
— Czy ja wiem, czy ktoś w ogóle polubi kiedykolwiek takiego
okropnego trzpiota, jak ja, którym, jak sądzę, już na zawsze zostanę?
— Jan Wachau powiedział wczoraj, gdy rozmawialiśmy o tobie,
że ma cichą nadzieję, że nigdy nie stracisz swojej naturalności. Jestem
pewien, że on nie spojrzałby nawet na dobrze wychowaną, trzymającą
się sztywno narzuconych konwenansów damę. Podobają mu się
kobiety właśnie takie jak ty.
Kilka minut później Liana padła w objęcia ojca. Hrabina Stefania
taktownie wyprowadziła córkę i Detleva do innego pokoju.
— I na was przyjdzie kolej w odpowiednim momencie —
powiedziała z dobrotliwym uśmiechem.
Ojciec i córka nie mieli już sobie wiele do wyjaśniania. Hrabina
wytłumaczyła Lianie wszystko bardzo dokładnie i drobiazgowo.
Patrzyli więc sobie w oczy i przytulali się do siebie.
— Zawsze kochałam cię jak ojca — powiedziała cicho Liana.
— Moje dziecko, moje kochane dziecko, wreszcie mogę otwarcie
cię nazywać — szeptał ze wzruszeniem Joachim.
Dopiero po długiej chwili wypuścił córkę z objęć. Zawołał Steffi,
przedstawił jej Lianę jako siostrę. Młode kobiety ze wzruszeniem
padły sobie w ramiona.
Steffi myślała jednak o Detlevie, który czekał obok w pokoju,
chodząc niespokojnie z jednego kąta w drugi, jak dzikie zwierzę
trzymane na uwięzi. Dlatego też raz jeszcze serdecznie ucałowała
Lianę, potem podeszła do ojca i wsunęła rękę pod jego ramię.
— Cóż, tato, teraz kolej na Detleva — powiedziała i pociągnęła
go za sobą, wyprowadzając z pokoju.
Liana stała z podniesioną głową, piękniejsza i bardziej urocza niż
zwykle. Detlev szybko do niej podszedł i ujął jej drżące ręce.
— Liano... czy już wszystko w porządku? Czy chcesz wyjść za
mnie i być moją już na zawsze? — zapytał z niepowstrzymaną
czułością i spojrzał na nią tęsknym wzrokiem.
Spojrzała na niego błyszczącymi oczyma.
— Kocham cię, Detlevie. Nie potrafię nawet wypowiedzieć, jak
bardzo, i z radością złożę mój los i moje szczęście w twoje ręce.
Wtedy przyciągnął ją do siebie, a ich usta odnalazły się w
pierwszym pocałunku.
Po długiej chwili wypuścił ją, zaczerwienioną i zmieszaną, ze
swych objęć i rozejrzał się, gdzie są pozostali. Ale znajdowali się sami
w pokoju.
— Czy teraz czujesz się wreszcie szczęśliwa, kochanie moje? —
zapytał czule.
— Jestem tak szczęśliwa i tak bogata twoją miłością, że
zaczynam się obawiać. Mam teraz zbyt dużo do stracenia.
— Nie obawiaj się niczego, kochanie. Już i tak zbyt dużo miałaś
trosk i zmartwień w swym życiu.
Liana przez chwilę stała z zamkniętymi oczyma, nie potrafiąc
wydobyć z siebie ani słowa. Dopiero po dłuższym czasie otwarła oczy
i powiedziała radośnie:
— Boże, proszę cię, nie odbieraj mi nigdy szczęścia, które mi
teraz ofiarowałeś i za które ci z całego serca dziękuję!
W czasie przyjęcia zaręczynowego nikt nie przypuszczał, jaką
walkę stoczyć musiała ze sobą Hanna: walkę z własnym sercem.
Życzyła Lianie szczęścia i w życzeniach tych nie było zazdrości.
Wiedziała bowiem, że jest ono również szczęściem ukochanego
Detleva.
Resztę lata, jesień i zimę Liana pozostała na zamku Rastenau.
Była szczęśliwym, kochanym i otaczanym opieką dzieckiem. Jednak
już na święta wielkanocne Detlev zabrał ją do Greifenbergu. I tak
okres narzeczeństwa wydał mu się zbyt długi, nie chciał jednak od
razu odbierać wujowi Joachimowi ledwie odzyskanej córki.
Ślub połączył ich na zawsze, od tej pory wiedzieli, że już nic ich
nie rozdzieli.
Steffi, w ciągu ostatnich paru miesięcy ciągłego przebywania z
ukochaną siostrą, która była dla niej niedoścignionym wzorem,
zmieniła się w prawdziwą młodą damę, nie tracąc jednak nic ze swej
naturalności. W czasie ślubu siostry wyglądała prześlicznie, na co
zwrócił przede wszystkim uwagę młody baron Wachau, który nie
spuszczał z niej oczu.
„Liana wyjedzie teraz z Detlevem w podróż poślubną, a nawet
gdy już powrócą, zamieszkają w Greifenbergu i nie będę już mogła
codziennie się z nią spotykać — myślała ze smutkiem Steffi. — W
Rastenau będzie teraz tak smutno, o wiele smutniej niż przed
przybyciem Liany. Wtedy przynajmniej Detlev częściej się pojawiał."
Steffi rozejrzała się dookoła i zauważyła, że Jan Wachau
rozmawia z jakąś młodą kobietą, która wyraźnie stara się go
oczarować swymi pięknymi oczami. Wtedy dopiero zdała sobie
sprawę, jak bardzo kocha barona Wachaua. Miłość przepełniała jej
duszę, lecz jednocześnie pojawiło się w niej uczucie okropnej
zazdrości. Jak ta nieznajoma kobieta śmiała się na niego patrzeć w ten
sposób?!
Zazdrość, strach, cierpienie. Steffi znalazła jakiś spokojny,
schowany przed ludzkimi spojrzeniami zakątek, opadła na stojące tam
krzesło, oparła ręce na jego poręczy i ukryła w nich zapłakaną twarz.
Jednakże baron Jan, który mimo pozornie ożywionej pogawędki nie
spuszczał jej z oczu, podążył za nią. Nigdy nie widział jeszcze
płaczącej Steffi.
— Dlaczego pani płacze? — zapytał wyprowadzony z
równowagi, nie bardzo wiedząc, jak powinien się zachować.
Przestraszyła się, gdy tak niespodziewanie koło niej stanął.
— Ja wcale nie płaczę — powiedziała przekornie i zaczęła
ukradkowo szukać chusteczki, by obetrzeć łzy.
W najlepszej wierze chciał jej w tym pomóc. Sprzeciwiła się
jednak gwałtownie.
— Co za bzdura! Płakałam tylko dlatego, że Liana wyjeżdża i ja
znowu zostanę sama.
— Wcale nie z tego powodu pani płakała, hrabianko. Niech mi
pani powie prawdę, jak zawsze. Co takiego zrobiłem, że aż zaczęła
pani płakać?
Łzy ponownie napłynęły jej do oczu. I zła na samą siebie,
napadła na niego:
— Niech mnie pan zostawi w spokoju, niech pan wraca do panny
von Hagen, z którą tak miło się panu gawędziło!
Nagle schwycił ją za ręce i powoli do siebie przyciągnął.
— Ach, jest pani zazdrosna! — ucieszył się.
Rozzłoszczona Steffi starała się wyzwolić z jego uścisku. On
jednak trzymał ją mocno i przyciągał do siebie bliżej i bliżej.
— Nie, wyrywanie na nic ci się nie zda. Musisz mnie
wysłuchać... wreszcie cię złapałem i już nigdy cię nie wypuszczę,
słyszysz? Już nigdy. — Roześmiał się i przytulił ją mocno do siebie.
— A teraz powtarzaj za mną!
— Co mam powtarzać?
— Uważaj. Powiedz: Mój kochany Janie, chcę zostać twoją
żoną.
— Nie, nigdy w życiu! — zawołała poruszona do głębi.
— Tak, powtórz szybko.
— Nie mogę.
Wtedy delikatnie ujął jej głowę w swoje ręce i gorąco pocałował
ją w usta.
— Teraz już możesz. A może jeszcze nie? W takim razie muszę
cię jeszcze raz pocałować.
— W takim razie poddaję się! — krzyknęła.
Jednak pocałował ją jeszcze raz i jeszcze raz. Początkowo
opierała się, potem jednak poddała się jego woli i... oddała mu
pocałunek.
Po długiej chwili powiedziała posłusznie.
— Chcę zostać twoją żoną.
Dopiero wtedy poczuł się usatysfakcjonowany.
W tej samej chwili Liana i Detlev opuszczali zamek, by udać się
w podróż poślubną. W jednym z okien sali balowej stała Hanna i
długo patrzyła swymi ciemnymi oczami za oddalającym się powozem.
W duszy modliła się o szczęście dla człowieka, którego kochała, nie
pragnąc niczego w zamian. Troszeczkę było jej żal, dzielnie jednak
zdusiła w sobie to uczucie.
„Nie wszyscy ludzie mogą być szczęśliwi. Lepiej, że to mnie
ominęło szczęście, a nie jego" — pomyślała.
I ta myśl zwyciężyła ból i cierpienie.