Motyw ARKADIA.
Wstę p do motywu ARKADIANaturalna tę sknota człowieka za beztroskim i szczę śliwym życiem ma długątradycję . Już w czasach starożytnych istniała pamię ć o mitycznym „złotymwieku” i utraconych na zawsze krainach szczę ścia, gdzie człowiek beztroski iniewinny istniał harmonijnie zespolony z naturą . Taką szczę śliwą krainęnazywano Arkadią . Prawdziwa Arkadia mieściła się w środkowej czę ścigreckiego Peloponezu, zaś mieszkań cy tego gó rzystego kraju zajmowali sięwypasem bydła, uprawą pszenicy i winnej latorośli. Dzię ki literaturze zyskałaona nobilitację i stała się symbolicznym obrazem idealnego kraju, miejscawiecznej szczę śliwości, jedną z utopii, jakie stworzyła ludzka wyobraźnia, obokEdenu, Olimpu i Atlantydy. To Sielanki Teokryta, Bukoliki i Georgiki Wergiliuszaoraz Przemiany Owidiusza sprawiły, że Arkadia prawdziwa i utopijna stały sięjednością i zaczę ły oznaczać dla ó wczesnych ludzi oazę szczę śliwości.W kulturze chrześcijań skiej, drugim źródle sztuki europejskiej, równieżodnajdujemy topos raju utraconego. Biblijni banici Adam i Ewa zostali wygnaniz Ogrodu Eden, ale raj pozostał idealny, nie skalany grzechem.Takie właśnie szczę śliwe krainy – Arkadie – próbowali wskrzesić twó rcy erynowożytnej. Każda epoka miała swoją literacką wizję szczę ścia. Wią zało się tooczywiście z celami i założeniami danej epoki.Z kolei w czasach renesansu, kiedy gospodarka, zwłaszcza rolnictwo, zaczę łyprzynosić należyte dochody, beztroski, arkadyjski żywot zaczę to wią zać zżyciem wiejskim. Pojawiają się w polskiej literaturze utwory takie, jak Ż ywotczłowieka poczciwego Mikołaja Reja czy Pieśń świę tojań ska o Sobótce JanaKochanowskiego, któ re głoszą apoteozę „wsi spokojnej”, gdzie...człowiek szczęśliwie,Bez wszelakiej lichwy ż ywie.Kiedy przyszły trudne lata zaborów, mit arkadyjski pojawiał się szczegó lnieczę sto w polskiej literaturze emigracyjnej. Na prawdziwą Arkadię wykreował wPanu Tadeuszu Adam Mickiewicz Soplicowo, aby „pokrzepić serca”emigracyjnych tułaczy, pozbawionych ojczyzny. Podobny sposó b kreowaniadalekiej, utraconej Ojczyzny odnajdziemy w wierszu Cypriana Kamila Norwidapt. Moja piosnka II. Dla emigrantó w Polska to kraj ludzi bogobojnych, prawychi szlachetnych. Inne utwory, dla któ rych inspiracją stanie się idealne Soplicowo,to Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej i Noce i dnie Marii Dą browskiej.Jeszcze raz do motywu arkadyjskiego powró ci Stefan Żeromski w swojejostatniej powieści z okresu mię dzywojennego pt. Przedwiośnie. Piewcąutraconej Wileń szczyzny po drugiej wojnie światowej stał się emigrant CzesławMiłosz, któ ry w pełnej liryzmu powieści Dolina Issy przyrównał ją do dalekiejArkadii.Niezwykłą Arkadię ukazał Bruno Schulz w Sklepach cynamonowych. Oczamidziecka widzimy świat pełen niezwykłości i cudownych przemian. Jest toniezgoda na rzeczywistość, pró ba odnalezienia świata szczę śliwego.Mikołaj Rej „Ż ywot człowieka poczciwego”Ż ywot człowieka poczciwego Mikołaja Reja to najobszerniejsza i zdaniem wielubadaczy literatury najciekawsza część Zwierciadła albo kształtu, w którymkażdy stan snadnie się może swym sprawom jako we zwierciadle przypatrzyć ,wydanego w Krakowie w 1568 roku.Utwó r ten stanowi podsumowanie doświadczeń i dokonanych przez Rejaobserwacji, któ rymi pod koniec życia zechciał podzielić się z czytelnikami.Ż ywot jest przykładem literatury parenetycznej (gr. paraineo – zachę cam,radzę , zalecam). Autor przedstawia w nim ideał „człowieka poczciwego”, czyliszlachcica– ziemianina, i namawia do życia na wsi, w ziemiań skiej Arkadii.Utwó r składa się z trzech ksiąg. Księ ga pierwsza mó wi o dzieciń stwie i młodościszlachcica. Drugą Rej poświę cił ś redniemu wiekowi [...] człowieka poczciwego,któ ry pę dzi beztroskie, arkadyjskie życie, gospodarując na własnym folwarku.Trzecia księ ga opowiada o jego starości.Rej, kreśląc portret ziemianina, daje szereg praktycznych rad, wskazó wek ipouczeń na temat wychowania dzieci i młodzieży, strojó w, jedzenia, uprawyziemi, ogrodnictwa, także wyboru żony itp. We wszystkim zaleca umiar,kierowanie się cnotą i uczciwością. Radzi zrezygnować z ambicji, sproś negołakomstwa (chciwości), któ re jest źródłem a studnią innych grzechów. Ganimię dzy innymi szarą pyszkę, gniew, który wszystkie grzechy ś miertelne wsobie zamyka, pijań stwo budzące w nim wstrę t:Bo patrz, najdzieszli ty co dobrego a poczciwego w opiłym człowieku[...] chrapi jak ś winia, kiedy się drożdży opije, a on sobie pluje nabrzuch, a ś liny mu sie jako zgrzebie z gęby wloką; oczy się jako uszczurka, kiedy z mąki wylezie, błyszczą; suknisko popluskał, aczasem je za sobą po błotu wlecze; pierza we łbie pełno; więcmruczy, sam nie wie co, wszytkim łaje, wszytkim przemawia, [...] onklekce jako bocian, krząka, jako kiernoz. Więc mu się tu zachceś piewać ; aliś ci jako cielę ryczy. Więc mu się zachce w tanek, aliś ci sięś liza, jako kozieł na ledzie [...] we wszytkich sprawach swoichpodobniejszy ku jakiej bestyej niemej, aniźli ku człowiekowi.Młody szlachcic, wchodząc w życie, zastanawia się nad wyborem drogiżyciowej, nad zawodem, któ ry da mu zadowolenie. Może zostać dworzaninem,żołnierzem lub zająć się służbą publiczną. Rej dość krytycznie odnosi się dotych zajęć. Nie radzi usilnie ani służby wojskowej (z wyjątkiem czasu wojny),gdyż żołnierzowi grożą liczne niebezpieczeń stwa, ani piastowania urzę dó wpublicznych, któ re mamią wieloma pokusami.Nie zaleca też życia na wielkopań skich dworach, na któ rych panuje obłuda,brak jest szczerości i niezależności, a znaczenie zdobywa się pochlebstwami.Nuż, jeś lić by się też przytrafiło, iżbyś na jaki urząd ziemski albo najakikolwiek inszy [...] był powołan a potrzebowan – jeś libyć mógł beztego się obejś ć , tedyćby mało nie lepiej [...] bo już tam conaprudniejsze klenoty człowieka poczciwego zaprzedane być muszą.Naprzód wolny żywot [...] potem też i sumienie. [...] jeś liże się udasz do dwora, tedy wierz mi, iż tam trzeba ztabulatury stąpać , a mało tam nie więtszej ostrożnoś ci będziepotrzeba, niźli w cudzych krajach, bo tam loguebantur variis linguis, arozmaitych spraw i obyczajów tam ludzi znajdziesz. A trzeba tampilnie upatrować , gdzie stąpić , jako po grudzie bosymi nogami, botam silna gruda a silny mróz około ciebie z pirwotku będzie [...]Będzieć się zdało, iż cię wnet wszyscy chwalić i miłować będą, międzysię cię pociągać będą: ano wierz mi, iż cię tak będą nosić po kolędzie,iż się długo nie obaczysz, co się z tobą dzieje, a zwłaszcza jeś libędziesz miał jaki dostateczek około siebie. Tu cię jedni pociągną domiłoś ci, drudzy do muzyki; drudzy cię pilno będą namawiać , abyś znimi pograł, a nie będziesz chciał o pieniądze, więc o „rozkazanie”: tybędziesz mniemał, abyś się miał kazać obłapić wygrawszy, a on cikaże posłać po pieczenią a po garniec wina. A tak dziwnych adziwnych przypadków, niźli się dobrze przypatrzysz figlom dworskim,będzie około ciebie [...]. Każdej rzeczy pomiernie używaj aroztropnym uważaniem, boć się tam rychlej o prawdę rozgniewają,niźli chociajbyś co cudnym a niedomyś lnym pochlebstwemzafarbował. [...] A wszakoż to uważaj, aby się gęba z mieszkiemzgadzała, a nie daj jej naprzód wyskakiwać . Bo jakoć przodekweźmie, już potem mieszka ledwie kijem do kresu dopędzisz.Rej z całego serca radzi życie na wsi, któ re zapewni człowiekowi niezależnośćmaterialną i osobistą, wewnę trzną ró wnowagę , czyste sumienie, a takżeuczciwość i życie w zgodzie z naturą.Wieś w uję ciu Reja to Arkadia, w któ rej szlachcic– ziemianin wiedzie spokojny,beztroski żywot. Tu znajdzie szczę ście i dostatek. Przyjemność sprawia mupraca i możliwość oglądania jej owocó w. Zachwyca go i cieszy pię kno ogrodó w isadó w. Radość dają polowania, łowienie ryb, dobra kuchnia, poczucie swobodywe własnym domu, wieczory spę dzane z rodziną i przyjació łmi przy kominku.Szlachcic– ziemianin wiedzie unormowany tryb życia zgodnie z rytmem natury,któ ra wyznacza mu zaję cia, ale też daje czas na odpoczynek i krotochwile.Ale iż różne są czasy w roku, też są i różne przypadki i wgospodarstwie, i w każdej sprawie człowieka poczciwego, gdyż rokjest na czworo rozdzielon: naprzód wiosna, więc lato, potem jesień,więc zima. A w każdym z tych czasów i potrzebnego a różnegogospodarstwa i rozkosznych czasów, i krotofil swych w swoim onympomiernym a w spokojnym żywocie poczciwy człowiek może snadnieużyć .Wiosną, latem i jesienią człowiek poczciwy dogląda prac w polu i ogrodzie, akażda czynność sprawia mu przyjemność i jest źró dłem radości, co Rejpodkreśla powtarzającym się czę sto zwrotem azaź nie rozkosz.Wiosną azaź owo nie rozkosz z żonką, z czeladką po sadkach, poogródkach sobie chodzić , szczepków naszczepić , drobne drzewkarozsadzić , niepotrzebne gałązki obcinać , mszyce pozbierać , krzaczkiochędożyć , okopać , trzaskowiskiem osypać ? [...] Więc też sobiepójdziesz potem do ogródeczków, do wirydarzyków, grządki nadobniekażesz pokopać [...] To sobie z oną rozkoszą nasiejesz ziółekpotrzebnych, rzodkiewek, sałatek, rzeżuszek, nasadzisz maluneczków,ogóreczków. I majoranik i szałwijka i inne ziółka [...].[...]Latem wspaniale jest cieszyć się oglądaniem owoców własnej pracy.[...] Azaź nie rozkosz, gdy ono wszytko, coś nie wiosnę robił, kopał,nadobnieć dojrzeje a poroś cie? Anoć niosą jabłuszka, gruszeczki,wisneczki, ś liweczki z pirwszego szczepienia twego; więc z ogródkówogóreczki, maluneczki, ogrodne ony inne rozkoszy.Jesień to czas zbierania plonó w, zimę zaś można przeznaczyć na odpoczynek.Azaź mała rozkosz, kto ma lasy albo łowiska, z rozmaitym sięźwirzem nagonić , a jeś li są poszczęś ci, więc go nabić i przyjacielomsię zachować , i sobie pożytek może się z tego uczynić ? [...] Azaź nierozkosz po głębokich wodach się nachodzić albo najeździć , niewodyzapuś cić , ryb rozlicznych nałowić ? [...] azaź nie rozkosz z charty sięprzejeździć , na cietrzewka sieć zastawić , kuropatwiczkę rozsiademprzykryć , a przejeździwszy się a obłowiwszy się do domu przyjechać ?Rejowy człowiek z radością zajmuje się gospodarstwem, pracą na roli i wogrodzie. Szczę ście daje mu też rodzina – dobra żona i „dziatki” (patrz: Ż ywotczłowieka poczciwego w motywie RODZINA). W jego Arkadii niczego mu niebrakuje. Wzdycha wię c szczę śliwy: Używaj, miła duszo: masz wszytkiegodobrego dosyć . I faktycznie, gdzie się nie obejrzy, wszę dzie widzi dostatek. Napodwó rku kurki gmerzą, ano gąski gągają, ano jagniątka wrzeszczą, anoprosiątka biegają. W domu ano się jeś ć chce, ano już wszystko nadobniegotowo, ano grzybków, rydzyków nanoszono, ano ptaszków nałapano...Pieczenia się wieprzowa dopieka, cietrzew w rosołku, a kapłun tłusty zkluskami dowiera, więc rzepka, więc inne potrawki. I znó w Rej zadaje pytanieretoryczne: ... a czegóż ci więcej trzeba? A czegóż ci nie dostawa?Rej idealizuje nawet życie poddanych chłopó w. I oni są szczę śliwi, i z radościąwykonują swoje obowiązki: dzieweczki sobie ś piewają, drudzy pokrzykiwają,snopki w kopy znowu układają; ano im i milej i sporzej robić , kiedy panawidzą, a wszakoż nie owego, co się z nimi po polu z maczugą goni, albo biczempo grzbiecie kołace.Spokojne i unormowane bytowanie szlachcica– ziemianina na wsi Arkadii, wharmonii z przyrodą, jest gwarancją życia cnotliwego, pozwalającegopielę gnować wartości moralne. Zapewnia ono ró wnież spokojną starość, któ rej„człowiek poczciwy” nie musi się obawiać, gdyż ten etap życia może być ró wniepogodny. Wypełniają go refleksje natury moralnej i religijnej, spotkania zprzyjació łmi, spacery. Radość sprawiają dzieci i wnuki, ciekawa lektura.Azaź nie rozkosz, jeś liże czytać umiesz, układłszy się pod nadobnymdrzeweczkiem miedzy pięknymi rozlicznymi a woniającymi kwiateczki,albo także w zimie na nadobnym a rozkosznym łóżeczku swoim, iż sięrozmówisz z onymi starymi mędrcy, z onymi rozlicznymi filozofy, zktórych najdziesz wielkie pociechy staroś ci swojej, w którychnajdziesz wielką naukę ku każdej rozważnej sprawie swojej? [...] Ajeś li też masz ten dostatek, więc też każesz sobie czasem abo naluteńce, abo na jakim symfonaliku nadobnie zagrać a pocieszyćzafrasowaną myś l swoję i serce swoje. Przyjedzie do ciebie przyjaciel,azaź nie rozkosz, gdy się z nim namówisz, naś miejesz?Pogodny starzec, któ rego portret kreśli Rej, spokojnie oczekuje na śmierć,któ rej nie musi się obawiać, gdyż ma świadomość, że przychodzi ona dokażdego, bo pospolicie po jesieni zima bywa.Albowiem pomyś liwszy sobie, iż nas tak natura w tę niewolązaprzedała, a nikt się z tego ani wykupić ani wyprosić ani żadną mocąwybawić nie może, a o coś się tu już troskać ? Owszem, pilniejsza o tosię starać , aby to, kiedykolwiek przyjdzie, co powinnie przyjś ć ma,przyszło z dobrym rozmysłem, z roztropnym postanowieniem, zuspokojonym sumieniem, a z bojaźnią Bożą. A gdy się w to nadobniepoczciwy człowiek ubierze, już jako w pewnej zbroi może się onegoostateczniejszego nieprzyjaciela swego, ś mierci, nic nie lękać .Jan Kochanowski„Pieśń ś więtojańska o Sobótce”Janowi Kochanowskiemu, znawcy łaciny i greki, poezji Horacego, Wergiliusza iTeokryta, znany był mit antycznej Arkadii, krainy prostoty i szczęśliwości.Odwołanie do tego toposu znajdziemy mię dzy innymi w pieśni Panny XII, wktórej kreśli poeta idylliczny obraz wsi, przypominają cy nieco i utworyantycznych poetów, i Rejowy zachwyt nad przyjemnościami i pożytkamipłynącymi z pracy na roli (patrz: Ż ywot człowieka poczciwego).Pieśń Panny XII należy do cyklu zatytułowanego Pieśń ś więtojańska o Sobótce,który powstał na począ tku czarnoleskiego okresu twórczości JanaKochanowskiego. Cykl ten składa się z dwunastu pieśni. Każda z nich śpiewanajest przez inną pannę , a wszystkie łą czy pochwała życia na wsi, zabawy,rodziny, miłości.Pieśń Panny XII wyraża wiarę w to, że szlachcic może znaleź ć swoją Arkadię ,krainę wiecznego szczęścia, którą jest wieś spokojna i wesoła.Kochanowski idealizuje wieś. Ukazuje jej zalety, wylicza przyjemności i pożytkipłyną ce z pracy na roli, choć jednocześnie ma świadomość, że jest ich takwiele, że nie starczy dnia, by wymienić wszystkie.Dzień tu, ale jasne zorzeZapadłyby znowu w morze,Niżby mój głos wyrzekł wszytkiWieś ne wczasy i pożytkiŻycie na wsi pozwala człowiekowi zachować niezależność i spokój, czego niedadzą żadne inne zawody. Z niechę cią odnosi się poeta do życia dworskiego.Nie budzi też jego zachwytu ani praca prawnika, ani żeglarza czy żołnierza.Wszystkie te zaję cia są albo niebezpieczne, albo nie dają zadowolenia, poczuciawolności i godności.Inszy sie ciągną przy dworzeAlbo żeglują przez morze,Gdzie człowieka wicher pędzi,A ś mierć bliżej niż na piędzi.Najdziesz, kto w płat język dawa,A radę na funt przedawa;Krwią drudzy zysk oblewają ,Gardła na to odważają .Zdaniem Kochanowskiego tylko wieś może zapewnić człowiekowi dostatnie,uczciwe i bezpieczne życie. Pozwala wstyd i cnotę chować w cale. Jest azylemod trosk i zmartwień życiowych. Daje szlachcicowi radość oglądania owocówwłasnej pracy i możliwość obcowania z przyrodą , która go hojnie obdarzawszystkim, czego potrzebuje.Człowiek w twej pieczy uczciwieBez wszelakiej lichwy żywie:Pobożne jego staranieI bezpieczne nabywanie.[...]Jemu sady obradzają ,Jemu pszczoły miód dawają ;Nań przychodzi z owiec wełnaI zagroda jagnią t pełna.[...]W rzece ma gęste więcierze,Czasem wędą ryby bierze;A rozliczni ptacy w kołoOzywają sie wesoło.Życie ziemianina, podporządkowane rytmowi natury, podzielone jest na czaspracy, odpoczynek i na towarzyskie rozrywki.Skoro też siew odprawiemyKomin w koło obsiędziemy.Tam już pieś ni rozmaite,Tam będą gadki pokryte,Tam trefne plęsy z ukłony,Tam i cenar, i goniony.Radość daje szlachcicowi–ziemianinowi szczęście rodzinne. Dobra i troskliważona zajmuje się domem, męża wzmaga, jako może. Dba o dzieci, którewychowuje na ludzi uczciwych, wolnych od żą dzy bogactw i zaszczytów.Adam Mickiewicz „Pan Tadeusz”Pan Tadeusz wydany został w 1834 roku w Paryż u, gdzie Adam Mickiewiczprzebywał na emigracji. Oddalony od ojczyzny poeta, by zapomnieć choć nachwilę o trudach pielgrzymstwa, pocieszyć siebie i dodać otuchy emigrującymtułaczom, stworzył dzieło przenoszą ce czytelnika w świat wyidealizowanego wpamię ci kraju lat dziecinnych, który[...] zawsze zostanieŚ więty i czysty, jak pierwsze kochanie,Nie zaburzony błędó w przypomnieniem,Nie podkopany nadziei złudzeniem,(Epilog, w. 68– 72)Ogarnię ty nostalgią Mickiewicz tworzy obraz Litwy, która jawi się jako Arkadia,na zawsze utracona kraina beztroski, szczę ścia, harmonijnego zespoleniaczłowieka z naturą . Wtym „raju utraconym” wszystko jest pię kne i dobre, gdyżjest poecie znane i bliskie:Ten kraj szczęśliwy ubogi i ciasny!Jak świat jest boż y, tak on był nasz własny!Jakż e tam wszystko do nas należ ało,Jak pomnim wszystko, co nas otaczało:Od lipy, któ ra koroną wspaniałąCałej wsi dzieciom uż yczała cieniaAż do każ dego strumienia, kamienia,(Epilog, w. 79– 85)Litwa „lat dziecinnych” staje się dla Mickiewicza jedyną duchową ostoją wczasie wygnania. Myślą c o niej, wzdycha:Kiedyż nam Pan Bó g wró cić z wędró wki dozwoliI znowu dom zamieszkać na ojczystej roli,(Ks. II, w. 21– 22)Mickiewicz przywołuje bliskie sercu każdego Polaka symbole polskości:Madonnę Czę stochowską i Ostrobramską co gró d zamkowy / Nowogró dzkiochrania z jego wiernym ludem, obraz pó l malowanych zboż em rozmaitem,szlachecki dworek Soplicy – „centrum polszczyzny”. Świat wykreowany przezpoetę ma cechy krainy doskonałej, gdyż , jak zauważ a J. Przyboś w ksią żceCzytają c Mickiewicza:[...] miał to być opis idealizują cy, unoszą cy utracony krajszczęśliwego dzieciństwa w strefę baśni. [...] W raju tymró wnocześnie kwitną kwiaty wiosenne i dojrzewają owoce jesieni. Wtym samym czasie fiołki i astry zdobią jakiś idealny sezon, w któ rymmak mami źrenicę wielkością „farb, ż ywych, ró ż nych” i w któ rymdojrzewa harbuz, ż niwiarze kończą ż niwo i kosi się trawę, a świętoMatki Boż ej Zielnej przypada na Niedzielę Palmową . W tym raju rosnądrzewa, krzewy i trawy niby takie same jak w rzeczywistości,podobne, ale jednak inne, piękniejsze, ubarwione i obwiedzionerysunkiem i ugrupowane w szczegó lnym porzą dku perspektywicznym,jak na obrazie malarskim.Pejzaż soplicowski, pełen spokoju i harmonii, przypomina sielski obrazek.Mickiewicz wprowadza liczne opisy ojczystej przyrody, która, jak w świeciebaśni, czę sto podlega animizacji i antropomorfizacji.Dwa stawy pochyliły ku sobie obliczaJako para kochankó w.(Ks. VIII, w. 587– 589)Słońce jest:[...] zaczerwienione, jak zdrowe obliczeGospodarza, gdy prace skończywszy rolniczeNa spoczynek powraca; [...](Ks. I, w. 188– 190)Chmury:Zrazu jak stada dzikich gęsi lub łabędzi,[...]Ś ciskają się [...]Dostają krzywych karkó w, rozpuszczają grzywy,Wysuwają nó g rzędy i po niebios sklepiePrzelatują jak tabun rumakó w po stepie:(Ks. III, w. 644– 649)Przyroda wyznacza rytm pracy i życia mieszkańcom Soplicowa. Bywa też ichsprzymierzeńcem. Przypomnijmy choćby szaleją cą nad Soplicowem burzę ,dzię ki której można było zachować w tajemnicy walkę szlachty z Moskalami:W takim dniu poż ą dany był czas najburzliwszy;Bo nawalnica, boju plac mrokiem okrywszy,Zalała drogi, mosty zerwała na rzece,Z folwarku niedostępną zrobiła fortecę.O tym więc, co się działo w obozie Soplicy,Dziś nie mogła rozejść się wieść po okolicy,A właśnie zawisł szlachty los od tajemnicy.(Ks. X, w. 90– 97)W tej krainie idylli znajduje się Soplicowo. W atmosferze panują cej w tym„centrum polszczyzny” odnajduje Mickiewicz „małą ojczyznę ”, miejsce pię kne,szczę śliwe i bezpieczne, o którym mógł tylko marzyć na emigracji.W soplicowskim dworze, usytuowanym nad brzegiem ruczaju / Na pagó rkuniewielkim, we brzozowym gaju, możemy odnaleźć obrazy uroków żywotaczłowieka poczciwego. Sę dzia to wzorowy, mą dry i zapobiegliwy gospodarz,który o wszystkim myśli i pamię ta. Troszczy się o dom i ziemię , toteż dwór jestzamoż ny i wszystkiego jest w nim pod dostatkiem.Dom mieszkalny niewielki, lecz zewszą d chędogi,I stodołę miał wielką , i przy niej trzy stogiUż ą tku, co pod strzechą zmieścić się nie moż e;Widać, ż e okolica obfita we zboż e,I widać z liczby kopic, co wzdłuż i wszerz smugó wŚ wiecą gęsto jak gwiazdy, widać z liczby pługó wOrzą cych wcześnie łany ogromne ugoru,Czarnoziemne, zapewne należ ne do dworu,Uprawne dobrze na kształt ogrodowych grzą dek:Że w tym domu dostatek mieszka i porzą dek.(Ks. I, w. 29– 38)W ślad gospodarza wszystko ze ż niwa i z boru,I z łą k, i z pastwisk razem wracało do dworu.Tu owiec trzoda beczą c w ulice się tłoczyI wznosi chmurę pyłu; dalej z wolna kroczyStado cielic tyrolskich z mosięż nymi dzwonki;Tam konie rż ą ce lecą ze skoszonej łą ki;Wszystko bież y ku studni.(Ks. I, w. 234– 240)Sędzia, choć utrudzony, chociaż w gronie gości,Nie uchybił gospodarskiej, waż nej powinności,Udał się sam ku studni; najlepiej z wieczoraGospodarz widzi, w jakim stanie jest obora;Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy,Bo Sędzia wie, ż e oko pańskie konia tuczy.(Ks. I, w. 242– 247)[...] dla męż czyzn wędliny leż ą do wyboru:Pó łgęski tłuste, kumpia, skrzydliki ozoru,Wszystkie wyborne, wszystkie sposobem domowymUwędzone w kominie dymem jałowcowym;W końcu, wniesiono zrazy na ostatnie danie:Takie bywało w domu Sędziego śniadanie.(Ks. II, w. 515– 520)Życie i praca w Soplicowie podporzą dkowane są rytmowi natury.Słońce nad nimi czerwone jak poż ar na dachu;Wtem zapadło do głębi; jeszcze przez konaryBłysnęło, jako świeca przez okienic szpary,I zgasło. I wnet sierpy, gromadnie dzwonią ceWe zboż ach, i grabliska suwane po łą ceUcichły i stanęły: tak pan Sędzia każ e,U niego ze dniem kończą prace gospodarze.„Pan świata wie, jak długo pracować potrzeba;Słońce, Jego robotnik, kiedy znidzie z nieba,Czas i ziemianinowi ustępować z pola”.Tak zwykł mawiać pan Sędzia; a Sędziego wolaByła ekonomowi poczciwemu świętą ,Bo nawet wozy, w któ re już składać zaczętoKopę ż yta, niepełne jadą do stodoły;Cieszą się nadzwyczajnej ich lekkości woły.(Ks. I, w. 195– 209)Sę dzia jest sprawiedliwym i dobrym panem; ma wrę cz ojcowski stosunek dochłopów. Bartek Prusak mówi m.in.:[...] On pierwszy zabraniał,Aż eby się chłop przed nim do ziemi nie kłaniał,Mó wią c, ż e to grzech. Nieraz u niego gromadaChłopska, ja sam widziałem, do stołu z nim siada;Płacił za włość podatki, [...](Ks. VII, w. 339– 343)Gospodarz Soplicowa jest człowiekiem niezwykle gościnnym. Świadczą o tym:brama na wcią ż otwarta, wspaniałe uczty, które przebiegają zgodnie ze starymporządkiem, dbałość o gości, których Pan zwykł sam przyjmować i zabawiać.W domu, w którym, jak mówił Bartek Prusak, się człowiek napije, nadyszyOjczyzny, na każdym kroku widoczne jest przywią zanie do polskości i tradycji.Sę dzia bowiem Polskę kocha nad wszystko, polskie obyczaje / Chowa, modommoskiewskim przystępu nie daje. (VII, w. 347– 348) Na ścianach pobielanegodworku wiszą portrety bohaterów narodowych (Kościuszki, Rejtana,Jasińskiego), zegar wygrywa Mazurka Dą browskiego.Życie w soplicowskim dworze oparte jest na etykiecie, która nie tylko określasposób zachowania mieszkańców, ale też , zdaniem Sę dziego, strażnika tejżeetykiety, gwarantuje poczucie bezpieczeństwa, zachowanie tożsamościnarodowej:Bo Sędzia w domu dawne obyczaje chowałI nigdy nie dozwalał, by chybiano względuDla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu; „Tym ładem, mawiał, domy i narody słyną ,Z jego upadkiem domy i narody giną ”.(Ks. I, w. 219– 223)Przykładów stosowania się do etykiety i dobrych obyczajów jest w PanuTadeuszu wiele. Przypomnijmy choćby powrót ze spaceru, określony porzą dekzasiadania przy stole czy przedstawienie Zosi gościom.Właśnie z lasu wracało towarzystwo całe,Wesoło, lecz w porzą dku; naprzó d dzieci małeZ dozorcą , potem Sędzia szedł z Podkomorzyną ,Obok pan Podkomorzy otoczon rodziną ;Panny tuż za starszymi, a młodzież na boku;Panny szły przed młodzież ą o jakie pó ł kroku(Tak każ e przyzwoitość); nikt tam nie rozprawiałO porzą dku, nikt męż czyzn i dam nie ustawiał,A każ dy mimowolnie porzą dku pilnował.(Ks. I, w. 210– 218)Goście weszli w porzą dku i stanęli kołem:Podkomorzy najwyż sze brał miejsce za stołem;Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należ y,Idą c kłaniał się starcom, damom i młodzież y;Obok stał Kwestarz; Sędzia tuż przy Bernardynie.Bernardyn zmó wił kró tki pacierz po łacinie,Podano w kolej wó dkę, za czym wszyscy siedliI chołodziec litewski milczkiem ż wawo jedli.(Ks. III, w. 700– 708)Telimena sprawuje obowią zki pani,Wita wchodzą cych, sadza, rozmową zabawiaI siostrzenicę wszystkim z kolei przedstawia:(Ks. V, w. 200– 203)Dzię ki przestrzeganiu we wszystkim uświę conego tradycją porzą dku, Soplicowobyło oazą spokoju i bezpieczeństwa nie tylko dla jego mieszkańców, ale i dlagości, którzy przyzwyczajali się do tego rytmu życia, do norm i obyczajówpanują cych na dworze:Więc do porzą dku wykli domowi i słudzy;I przyjezdny gość, krewny albo człowiek cudzy,Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało,Przejmował zwyczaj, któ rym wszystko oddychało.(Ks. I, w. 224– 227)Mickiewicz tworzy w Panu Tadeuszu bogatą galerię postaci szlacheckich. Zostalitu barwnie opisani i wnikliwie scharakteryzowani zarówno przedstawicielezamoż nej szlachty (ród Sopliców i przyjaciele domu), jak i szlachty zubożałej,zamieszkują cej zaścianek. Poeta– realista stara się przedstawić ich obiektywniei sprawiedliwie. Jednakż e nostalgia za krajem dzieciństwa, świadomość, żeświat, o którym pisze, już odchodzi w przeszłość (wskazuje na to czę stopowtarzają cy się wyraz „ostatni”), każą mu w opisie każ dej postaci wydobywaćgłównie jej zalety. Wad natomiast nie ukrywa, ale stara się ich niewyolbrzymiać. Traktuje je raczej z humorem i pobłaż liwością niż z ironią czysarkazmem. Kreują c w taki sposób bohaterów swojej epopei, Mickiewiczwzbudza w czytelniku przekonanie, ż e w świecie przez niego wspominanym niebyło ludzi złych czy bezwartościowych. Bywali wprawdzie kłótliwi, zapalczywi,skłonni do procesowania się (spór o zamek), nieobce im były warcholstwo ibrawura (młodość Jacka Soplicy, zajazd), jednak tkwiły w nich także wielkiecnoty, które górowały nad wadami. Mickiewicz podkreśla ich patriotyzm,mę stwo żołnierskie, wrodzoną dobroć, umieję tność zapominania o urazach.Zauważ a, iż potrafili zawsze zjednoczyć się , by ofiarnie walczyć z wrogiem.Umieję tność przebaczania, zapominania o wyrzą dzonych krzywdach, dobroćludzi zamieszkują cych nadniemieńskie okolice widoczne są w wielufragmentach Pana Tadeusza. Oto w czasie zajazdu szlachty zaściankowej naSoplicowo z odsieczą niespodzianą przybywają Moskale, zakuwają w dybyśpią cych Dobrzyńskich i pozostawiają ich na deszczu. Sę dzia, widzą c są siadóww opałach, zapomina o urazach i pertraktuje z majorem Płutem:„Majorze, mó wił Sędzia, choć pozwiesz do prawa,Có ż wygrasz? tu nie zaszła ż adna bitwa krwawa;Nie było ran; ż e zjedli kury i pó łgąski,Za to wedle statutu zapłacą nawią zki;Ja na pana Hrabiego nie zanoszę skargi,To tylko były zwykłe są siedzkie zatargi.”(Ks. IX, w. 159– 164)Również szlachta z innych zaścianków, która żyła dotą d w niezgodzie zDobrzyńskimi, nie myśli o dawnych waśniach:A tymczasem Podhajscy i Isajewicze,Birbasze, Wilbikowie, Biergele, Kotwicze,Widzą c szlachtę Dobrzyńskich w tak cięż kiej niewoli,Zaczęli z dawnych gniewó w ostygać powoli.Bo szlachta polska, chociaż nieźmiernie kłó tliwaI porywcza do bitew, przecież nie jest mściwa.(Ks. IX, w. 205– 210)Nadrzę dną wartością , określają cą postawy bohaterów, jest ich patriotyzm.Przejawia się on w przywią zaniu do ziemi i tradycji, w gotowości poświę ceniaspraw osobistych dobru kraju, a także w odrzuceniu cudzoziemskich wzorów(mowa Podkomorzego).Wzorem polskiego patrioty jest ksią dz Robak, który po zabójstwie Stolnika,oskarż ony o zdradę kraju, przemienia się w cichego, pełnego pokory mnichaoraz bojownika o sprawę narodową , której poświę ca życie.On to pod Hohenlinden, gdy Ryszpans jenerałNa pó ł pobity już się do odwrotu zbierałNie wiedzą c, ż e Kniaziewicz cią gnie ku odsieczy,On to Jacek, zwan Robak, śró d grotó w i mieczyPrzeniosł od Kniaziewicza listy Ryszpansowi,Donoszą c, ż e nasi biorą tył wrogowi.On potem w Hiszpaniji, gdy nasze ułanyZdobyły Samosiery grzbiet oszańcowany,Obok Kozietulskiego był ranny dwa razy!Następnie, jak wysłaniec, z tajnymi rozkazyBiegał po ró ż nych stronach ducha ludzi badać,Towarzystwa tajemne wią zać i zakładać;Na koniec w Soplicowie, w swym ojczystym gnieździe,Gdy gotował powstanie, zginął na zajeździe.(Ks. XI, w. 246– 259)Ten pokorny i cichy „sługa boży” nie walczył dla sławy, lecz by zmazać ciążą cena nim zarzuty i odpokutować dawne przewinienia:Bardziej niźli z miłości, moż e z głupiej pychyZabiłem; więc pokora, wszedłem między mnichy,Ja, niegdyś dumny z rodu, ja, com był junakiem,Spuściłem głowę, kwestarz, zwałem się Robakiem,Że jako robak w prochu [...]Zły przykład dla Ojczyzny, zachętę do zdradyTrzeba było okupić dobrymi przykłady,Krwią , poświęceniem się [...](Ks. X, w. 828– 835)Głę boka zmiana, jaka w nim nastą piła, ma symbolizować przemianę całegonarodu szlacheckiego, który, odrzucają c tak jak Jacek dumę i pychę , powinienpoświę cić się sprawie odzyskania niepodległości.Zapamię tani przez Mickiewicza Polacy dla dobra kraju potrafią zapomnieć oosobistych urazach, zawsze są zdolni do pogodzenia się i solidarności w walceprzeciwko nieprzyjacielowi. Gotowi są też opuścić ojczyznę , ilekroć wymagatego jej dobro. Po walce z Moskalami Podkomorzy radzi wyjazd tym, którzy wniej brali udział, bo:Wiadomo, ż e kto z ruskim carem raz się zwadził,Ten już z nim na tej ziemi nie zgodzi się szczerzeI musi albo bić się, albo gnić w Sybirze.(Ks. X, w. 234– 237)Mickiewicz z nieukrywanym wzruszeniem wyjaśnia:Polak, chociaż stą d między narodami słynny,Że bardziej niźli ż ycie kocha kraj rodzinny,Gotó w zawż dy rzucić go, puścić się w kraj świata,W nędzy i poniewierce przeż yć długie lata,Walczą c z ludźmi i z losem, pó ki mu śró d burzyPrzyświeca ta nadzieja, ż e Ojczyźnie służ y.(Ks. X, w. 239– 344)Polacy, skłonni do zwady, kłótliwi, w momencie zagrożenia potrafią sięzjednoczyć i ofiarnie walczyć z wrogiem. Dowodem tej solidarności jest choćbybitwa z Moskalami i stosunek do siebie wrogich do niedawna zaścianków.Znowu Dobrzyńscy z Litwą natarli w zawodyI pomimo dawniejsze dwó ch stronnictw niezgodyWalczą jak bracia, jeden drugiego zachęca.Dobrzyńscy widzą c, jak się Podhajski wykręcaTuż przed szeregiem jegró w i kosą ich kraje,Zawołali z radością : „Niech ż yją Podhaje!Naprzó d, bracia Litwini! gó rą , gó rą Litwa!”Skołubowie zaś widzą c, jak waleczny Brzytwa,Choć ranny, leci z szablą wzniesioną do gó ry,Krzyknęli: „Gó rą Maćki, niech ż yją Mazury!”Dodawszy wzajem serca, biegną na Moskali,(Ks. IX, w. 663– 673)Mickiewicz w przedstawionych Polakach stara się zawsze dostrzec coś dobrego,próbuje usprawiedliwić ich czyny i zachowania. Tak dzieje się z Gerwazym,którego gwałtowność i mściwość tłumaczy poeta niezłomną wiernością dla roduHoreszków.Hrabia, kosmopolita, który są dzi, iż Włochy są krajem pię kniejszym iciekawszym od Polski, a cywilizacja [jest] większa u Moskali niż w jegoojczyźnie, umie wykazać się prawdziwym patriotyzmem. Choć mógł pozostaćbezpiecznie w kraju, rusza do Księ stwa Warszawskiego i[...] ż e wielkie miał dochodyI swoim kosztem cały pułk jazdy wystawił,I w pierwszej zaraz bitwie wybornie się sprawił,Cesarz go pułkownikiem dziś właśnie mianował:(Ks. XI, w. 652– 655)Dwie ostatnie księ gi Pana Tadeusza: „Rok 1812” i „Kochajmy się ” są pełneoptymizmu i radosnej nadziei. Oto na Litwę wkraczają , witane z ogólnymentuzjazmem, wojska Napoleona:[...] od strony Niemna ciągnęli dwaj wodze:Nasz Książę Jó zef i kró l westfalski Hieronim.Już zajęli część Litwy od Grodna po Słonim, (Ks. XI, w. 80– 82)W soplicowskim dworku zatrzymują się na odpoczynek generał Dą browski,Kniaziewicz, Małachowski, Giedrojć i Grabowski,Sławni dowó dcy owi naszych legijonó w,Któ rych lud znał imiona i czcił jak patronó w,Któ rych wszystkie tułactwa, wyprawy i bitwyByły ewangeliją narodową Litwy.(Ks. XI, w. 188– 191)Po niedzielnej mszy, w obecności okolicznej szlachty, ludu i żołnierzy,dokonano rehabilitacji Jacka Soplicy, który:[...] nie był umarł (jak głoszono) w Rzymie,Tylko odmienił ż ycie dawne, stan i imię;A wszystkie przeciw Bogu i Ojczyźnie winyZgładził, przez ż ywot święty i przez wielkie czyny.(Ks. XI, w. 242– 245)Na grobie patrioty zawieszono, przyznany mu przez Napoleona, Krzyż LegiiHonorowej. Ksią dz ogłosił na ambonie:Wolność, któ rą Cesarz– Kró l przywró cił Koronie,A teraz Litewskiemu Księstwu, Polszcze całejPrzywraca; [...](Ks. XI, w. 230– 232)Zostały takż e załagodzone, szczegółowo opisywane w pierwszych ośmiuksię gach, kłótnie.Asesor i Rejent, wiodą cy długi spór o charty, zwró cili na się rozjaśnione lice/ Idługo rozdzielone złą czyli prawice (Ks. XI, w. 524– 525). Pogodzili się słudzydwóch zwaśnionych rodów, Gerwazy Rę bajło i Protazy Mió d piją , tabakierką zKory / Częstują c się nawzajem, toczą rozhowory (Ks. XII, w. 306– 307).Rodowy spór Horeszków z Soplicami zakończyło małż eństwo Zosi i Tadeusza,którzy też ogłosili uwłaszczenie chłopów.Mickiewicz zakończył wię c utwór w momencie najwię kszej radości ientuzjazmu. Oszczę dził Polakom opisu klę ski Napoleona i jego odwrotu spodMoskwy, stworzył portret nowej Polski, sprawiedliwej, wolnej, pragną c, byprzyszłość budziła optymizm i wiarę , ż e „raj utracony” moż e zostaćprzywrócony.Cyprian Kamil Norwid „Moja piosnka” (II)MOJA PIOSNKA (II)Do kraju tego, gdzie kruszynę chlebaPodnoszą z ziemi przez uszanowanieDla d a r ó w Nieba...Tę skno mi, Panie...*Do kraju tego, gdzie winą jest duż ąPopsować gniazdo na gruszy bocianie,Bo wszystkim służ ą...Tę skno mi, Panie...*Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłonySą – jak odwieczne Chrystusa wyznanie:„B ą d ź p o c h w a l o n y!”Tę skno mi, Panie...*Tę skno mi jeszcze i do rzeczy innej,Której już nie wiem, gdzie leż y mieszkanie,Równie niewinnej...Tę skno mi, Panie...*Do bez– tę sknoty i do bez–myślenia,Do tych, co mają t a k z a t a k – n i e z a n i e –Bez światło– cienia...Tę skno mi, Panie...*Tę skno mi owdzie, gdzie któż o mnie stoi?I tak być musi, choć się tak nie staniePrzyjaź ni mojej!...Tę skno mi, Panie...Wzruszają cy wiersz C.K. Norwida Moja piosnka (II) powstał w 1854 roku wNowym Jorku, gdzie poeta przebywał dwa lata. Czuł się tam jednak wyją tkowoźle. Czę sto skarżył się na samotność i wyobcowanie w wielkim mieście, któ regonie lubił i któ rego kultury i obyczajó w nie rozumiał.Samotność i tę sknota to głó wne motywy przytoczonego tu wiersza. Bohateremliterackim tego liryku jest emigrant, pielgrzym, któ ry czuje się samotny z dalaod ojczyzny i bliskiej osoby.Tułacz tęskni za krajem i z rozczuleniem przywołuje we wspomnieniach jegoobraz zapamię tany z dzieciń stwa. Nostalgia, świadomość niemożności powrotuw rodzinne, bliskie sercu strony sprawiają , że podobnie jak Mickiewicz w PanuTadeuszu, idealizuje ó w kraj, w któ rym wszystko jest doskonałe i dobre.Ojczyzna w pamię ci i wyobraźni tułacza jawi się jako Arkadia, kraina gó rują canad innymi swoimi tradycjami i pielęgnowanymi od wiekó w wartościami.Ludzie żyją tu w harmonii z naturą , są szczerzy, uczciwi, bogobojni. Zszacunkiem podnoszą z ziemi najmniejszy okruch chleba, troszczą się obocianie gniazda, trwale wpisane w krajobraz polskiej wsi, pozdrawiają sięsłowami:Bądź pochwalony!Niechęć do obłudy i fałszu, z któ rymi tyle razy stykał się Norwid w kontaktach zludźmi, skłaniają go do tęsknoty za prawością , prawdomó wnością cechują cąmieszkań có w jego rodzinnych stron, któ rzy [...] mają tak za tak – nie za nie –/ Bez światło– cienia...Stefan Ż eromski „Przedwioś nie”Arkadia to miejsce, w którym człowiek czuje się bezpiecznie, jest w pełniszczę śliwy i nic nie zakłóci jego spokoju. Takim miejscem dla Cezarego Baryki,głównego bohatera Przedwiośnia, był dom rodzinny. Najpię kniejsze dnidzieciństwa mały Czaruś spę dził w Baku, gdzie jego ojciec Seweryn pracowałjako urzę dnik. Chłopiec wyrastał w dobrobycie, dom Baryków to byłapartament, którego posadzki zalegały perskie dywany. Na dywanach stanę łymeble, nie jakieś tam artystyczne, lecz po prostu drogie, kryte bezcennymikaukaskimi atłasami.[...] Wiele naczyń ze srebra i złota przechowywały dębowei orzechowe szafy, masywne jak forteczne bastiony. Matka zajmowała siędomem i wychowywaniem syna. Cezary był jedynakiem, oczkiem w głowierodziców, nie brakowało mu niczego. Otoczony opieką chłopiec spę dzałbeztroskie dzieciństwo w poczuciu bezpieczeństwa w atmosferze ciepłarodzinnego. Ojciec[...] całą duszę wkładał w synka, w zdrowego i zaż ywnego Czarusia.Chłopiec ten miał od najwcześ niejszych lat najdroż sze nauczycielkifrancuskiego, angielskiego, niemieckiego i polskiego ję zyka,najlepszych, drogo płatnych korepetytorów, gdy poszedł dogimnazjum. Uczył się wcale nieźle, a raczej czułby się był znakomicie,gdyby rozkochani w nim rodzice nie przeszkadzali swymi trwogami ipieszczotami, czy aby się nie przepracowuje i wysila zanadto. Wzacisznym gabinecie, wysłanym puszystym dywanem, tak puszystym,ż e w nim stopa ginę ła, ojciec i syn spę dzali jak najczęściej rozkosznesam na sam. Chłopiec pierwszoklasista, leżąc na piersiach ojca, zgłową przy jego głowie, i ojciec, kołyszący się na bujającym fotelu,wycałowali sobie z ust usta tabliczkę mnoż enia, bajkę francuską, którąsrogi nauczyciel francuskiego zadał na jutro, albo powtarzali doupadłego jakiś mały wierszyczek polski, ż eby zaś nie zapomniećdobrego wymawiania tej trudnej mowy.[...]Tak to dni Czarusia upływały w ramionach ojca i matki, na ichkolanach, pod ich rozkochanymi oczyma.Idylla szczę śliwego dzieciństwa została brutalnie przerwana. Gdy wybuchła Iwojna światowa, Seweryna Barykę powołano do wojska. Cezary został sam zmatką w osierociałym mieszkaniu. Chłopiec miał wówczas czternaście lat.Nastę pne lata w życiu głównego bohatera Przedwiośnia nie były już radosne, aszczególnie okres po wybuchu rewolucji w Rosji. Gdy po latach Cezary spotkałojca, wyruszyli w podróż do Polski. Spotkanie z ojczyzną rodziców było dlaniego wielkim rozczarowaniem (kontrast mię dzy Polską szklanych domów zojcowskiej opowieści i krajem, jaki ujrzał po przekroczeniu granicy).Druga czę ść Przedwiośnia opowiada o pobycie Cezarego w Nawłoci – mają tkuziemiańskim leżą cym w okolicach Czę stochowy. Baryka przyjechał tu po wojniepolsko-rosyjskiej na zaproszenie Hipolita Wielosławskiego, z którymzaprzyjaźnił się w wojsku.Nawłoć pod wieloma wzglę dami przypomina soplicowski dworek, utrwalonyprzez A. Mickiewicza w Panu Tadeuszu (m.in. opis dworu, ogrodu warzywnego,pojawienie się Karusi w porannym stroju i jej płochliwa ucieczka przedCezarym, opis przysmaków). Zaraz po przyjeździe Cezary odniósł wrażenie,jakby tutejsze krajobrazy i gościnnych mieszkańców dworu znał bardzo dobrzei od dawna:Cezary przysiadł na porę czy ganku. Był odurzony. Był pijany, ale niewinem. Pierwszy to pewnie raz od ś mierci rodziców miał w sercuradość, rozkosz bytu, szczęście. Było mu dobrze z tymi obcymiludźmi, jakby ich znał i kochał od niepamię tnych lat. Wszystko w tymdomu było dobre dla uczuć, przychylne i przytulne jak niegdyś obję ciarodziców. Wszystko tu było na swoim miejscu, dobrze postawione irozumnie strzeż one, wszystko pociągało i wabiło, niczym rozgrzanypiec w zimie, a cień wielkiego i rozłoż ystego drzewa w skwar letni.Żadne tu myśli przeciwne, nieprzyjazne przeciwko temu dworowi niepowinny się były rodzić. [...] Każ dy pagórek albo wąwozik, którymijano, był od razu, od spojrzeń jakiś ci swój, bliski, nieodłączny.Wielosławscy zjednują sobie Barykę już w momencie powitania na obrośnię tymdzikim winem ganku. Z przyjazdu młodego dziedzica i jego przyjaciela ciesząsię rodzice i krewni. Wzruszenia nie ukrywa też cała służba. Czytelnikowi zdajesię , że tu, jak w domu sę dziego, państwo, rezydenci i służba to jedna rodzina.Już od dziesię ciu minut lokaj Maciejunio z cicha prosi paniądziedziczkę , no ijaś nie panicza, ż e oto Wojciunio nie moż e wytrzymaći strasznie błaga, ż eby mógł spojrzeć na panicza. No, więc wołać go wdrodze łaski! Drzwi się uchylają i staje w nich Wojciunio, kucharzrównie stary jak lokaj Maciejunio. Kucharz jest jąkałą, znanym nacały powiat. Nic nie moż e powiedzieć, tylko zdejmuje swą białączapkę i ś mieje się starym, radosnym śmiechem, przypominającymkoń skie rż enie. Macha do panicza Hipcia białymi rę kami, coś mupokazuje na migi. Hipolit mu na migi odpowiada i oba chichocą zeszczęścia. Kucharz zamyka drzwi z należ nym uszanowaniem,dzię kując za łaskę . Ale i zza drzwi słychać jeszcze jego śmiech i bełkotradosny.Cezary już od pierwszego dnia zauroczony jest ciepłem rodzinnym panują cymw tym domu, atmosferą serdeczności i życzliwości. Rytm życia w dworkuwyznaczony jest posiłkami. Może potrawy nie są szczególnie wyszukane, ale zato jest ich dużo i są niezwykle apetyczne. Zjedzenia uczyniono tu specyficznyrytuał, który ubarwia życie mieszkańców i rezydentów. Maciejunio, podobniejak Wojski z Pana Tadeusza, dba, aby na stole zawsze znajdowały sięsmakołyki.Maciejunio, dostrzegłszy rannego goś cia na sofie, zafrasował się ,zamartwił, o mało nie płakał. Jakż e to! Jeszcze śniadania nie ma nastole, a gość, taki gość, paniczów najwię kszy przyjaciel, czeka!Zakrzątnął się , zabiegał jak fryga, aż podskakiwał w pośpiechu. Wnetnapę dził do tej sali bosych pokojówek, jakichś małych „podręcznych”Piotrków i Florków. Nakryto stół i piorunem wniesiono koszyki zchlebem ż ytnim, z bułkami własnego wypieku, z suchymi ciasteczkamii rogalikami. Maciejunio własnorę cznie naznosił słoików z miodem,konfiturami, konserwami, sosami. Tu podstawił „masełko”, tamrogaliki. Pod siwym przystrzyż onym wąsem uśmiechał się spoglądającna pewien słoik, który nieznacznie wskazywał i coś „ośmielał się”szeptać z cicha na jego wielką, bardzo wielką pochwałę . Cezaryprzysiągł mu oczyma, iż odwiąż e opakowanie słoika i skosztuje, anawet sięgnie dokumentnie do wnę trza. Od wczorajszychdoświadczeń polegał na zdaniu Maciejunia. Wniesiono uroczyś cie tacęz kamiennymi imbrykami. W jednym była kawa, kawa jednymsłowem – nie jakiś sobaczy ersatz niemiecki – „kawusia”, rozlewającaaromat swój na cały dom. W kamiennych takż e garnuszkachpodsuwano porcje śmietanki. Z koż uszkami zagorzałymi od ogniauśmiechały się do gościa te kamienne garnuszki, przypiekane przezogień zewnę trzny. [...]Obiady, kolacje, śniadania i podwieczorki trwały niemal przez całydzień . Wstawano dość późno. A ledwo spoż yto ś niadanie i dano folgędyskusji, która się wyłoniła z przygodnego tematu, już ci Maciejuniowchodzi cichaczem ze swymi sprawami i stół, dopiero co sprzątnię ty,zaściela czystym obrusem. Znaczyło to, ż e społeczność nawłockazmierza ku obiadowi. Jakaś wycieczka konna albo na wózku, jakaśkróciutka eskapada – powrót – i już ci gromią z racji spóźnienia się naobiad. – Obiad. – Czarna kawa z odrobinką pomarań czową tegowyspiarskiego Curaqao, papierosy... – Sprzątają. – Towarzystwozaczyna rozdzielać się , zmniejszać i zdąż ać w kierunku poobiednichdrzemek, aliś ci Maciejunio chrząka i poleca chłopcu nakryć stół.Kawuń cia biała, herbata – słowem five o'clock tea z tymi chlebkami,ż ytnim i pszennym, z owym masełkiem nieopisanym a śwież ym, ztymi ciasteczkami suchymi, których sława szeroka rozeszła się byłapoza granice pań stwa nawłockiego, a stanowiła niewątpliwą specialitede la maison. Po kawie jakaś przejaż dż ka, wypad do sąsiedniegomiasteczka. Ostropustu albo trochę muzyki w salonie, odkąd zjawiłasię panna Wandzia Okszyń ska, nieco tań ca, skoro ktoś z sąsiedztwanagodził się na odwieczerz. I oto Maciejunio znów się krząta ipobrzę kuje. Ma się ku kolacji. Maciejunio mruga i szepce ciekawym,wtajemnicza najcichszym szeptem księ dza Anastazego: baraninka –albo – kurczątka – roż en. Po kolacji jakaś partia szachów z księdzemAnastazym, jakaś partyjka winta (dwie ciocie, mama, ksiądz – albo –mama, ksiądz, Hipolit, Cezary) – godzina jedenasta, pół dodwunastej... Smutno byłoby iść spać bez jakiegoś wzmocnienia, bezleciutkiego, przedsennego posiłku. Maciejunio, drepcząc poś piesznie,przynosi domowe serki owcze, obce, ostre, zielone – jabłkanieopisanej dobroci, jesienne delicje – jakieś tam malusień kiekieliszeczki z czymś tam ciemnowiśniowym... Słowem, krótki iskromny „podkurek” przed ś ródnocnym pianiem koguta.W Nawłoci, jak w soplicowskim dworku, pielę gnuje się dawne tradycje iobyczaje, życie toczy się spokojnie i bez pośpiechu. Mieszkają cym tu ludziomdni wypełniają spacery, przejażdżki po pełnych uroku okolicach, zabawy, bale,flirty. Nieliczne prace, jakie się tu wykonuje, także stanowią swego rodzajurozrywkę .Był to zresztą czas, kiedy całe dystyngowane towarzystwo z „pałacu”wraz z pełnymi taktu ciotkami i samą panią Wielosławską wdrapywałosię na strych dworu w celu segregowania jabłek. Na tym strychu byłyspecjalne przegrody, rodzaj sąsieków z dawna wylepionych gliną izasypanych sieczką. Znoszono tam masy jabłek, gdy dojrzały wrozległych ogrodach leżących po obydwu stronach drogi wjazdowej.Były to jabłka rozmaitych gatunków, ale sam owoc najprzedniejszydoskonałości niegdyś szczepionych. Na tym strychu rozległym i dośćwysokim, suchym i przewiewnym, było ciepło rozkoszne i prawdziwieanielski zapach dojrzałych jabłek. Towarzystwo zabierało się niby todo segregowania owocu, umieszczania co najprzedniejszych okazówwe właściwych przegrodach, lecz w gruncie rzeczy towarzystwozajmowało się zjadaniem co przedniejszych okazów w ilości zaprawdęnadmiernej. Ksiądz, Hipolit, Cezary, wujcio, nawet wiotkie i wywiędłeciocie, nawet sama pani Wielosławska, słowem wszyscy, prowadzili natej górce jakby pewnego rodzaju kurację jabłeczną. Nadto,usadowieni na tej górce, tracili niejako swą skorupę , w którejuroczyś cie poruszali się i chadzali w pokoju bawialnym istołowym..Tam, w górnej strefie – bili się jabłkami, gonili się i dokazywali jakdzieci, a raczej jak stado szczurów na poddaszu.Nawłoć przypomina wię c Arkadię , krainę szczę ścia, harmonii i spokoju. Lecz czytylko to pragnie przedstawić Ż eromski, świadomie nawią zują c do epopeiMickiewicza? Jaką funkcję spełnia w powieści tak szeroko rozbudowany obrazbeztroskiego i dostatniego życia w ziemiańskim dworze? W obrazie nawłockiejArkadii pojawiają się pewne rysy. Dla Cezarego, bę dą cego świadkiem rosyjskiejrewolucji, która zabrała mu najbliższych, Nawłoć z począ tku była swoistymazylem. Pragną ł tu zapomnieć o rozlewie krwi, ludziach cierpią cych głód, onę dzy i cieszyć się dostatkiem, radością obcowania z naturą , poznawanianowych, dobrych ludzi. Szybko wię c dostosował się do sielskiego życia. Jednakstopniowo zaczą ł dostrzegać wiele niepokoją cych zjawisk. Beztroskie życiepoczynają mą cić przelotnie widziane obrazy nę dzy. Niepokój wzbudza biednyŻ yd i chłopi, widziani w czasie przejażdżki bryczką , później komornicyobserwowani w Chłodku. Cezary zaczyna wię c z pewną podejrzliwością patrzećna spokojne życie w Nawłoci. Idylla zostaje zakłócona zgrozą wspomnień zRosji. Baryka uświadamia sobie bowiem, że ziemiańskie bytowanie jest kruche,nie może trwać wiecznie, gdy w kraju panują nę dza, głód, choroby.Chwycił po pijanemu Hipolita za szyję i namię tnie szeptał mu do ucha:– Strzeż się , bracie! Pilnuj się ! Za tę jedną srebrną papieroś nicę , zaposiadanie kilku srebrnych łyż ek, ci sami, wierz mi, ci sami, Maciejunioi Wojciunio, Szymek i Walek, a nawet ten Józio – Józio! – wywleką ciędo ogrodu i głowę ci rozwalą siekierą. Wierz mi! Ja wiem! Grube idzikie sołdaty ustawią cię pod murem... Nie drgnie im rę ka, gdy cięwezmą na cel! [...]Myśl gorzka i cierpka, owoc wszystkiego, co w swym ż yciu widział,nasunę ła wewnę trzne, zjadliwe pytanie: Kiedyż nadejdzie podły dzień ,iż tenż e Ję drek posiądzie odwagę i zdobę dzie się na siłę , ż eby jaśniepana chwycić za gardło i bić w kufę , względnie w mordę ? Czy teżMaciejunio da radę , czy potrafi wypchnąć jaś nie dziedziczkę za drzwigłówne, właśnie w pazury motłochu? Czy potrafi wpuś cić biedęokolicznych wsi, aż eby nareszcie zobaczyła, co to tam jest, co sięmieś ci w salonie, w środku tego starego dworu, bardziej niedostępnymi bardziej tajemniczym dla tłumu niż świę ty koś ciół w Nawłoci? [...]Jedni mają jadła tyle, ż e z niego urządzili kult, obrzę d, nałóg, obyczaji jakąś świę tość, a drudzy po to tylko ż yją, ż eby nie zdychać z głodu!Zbuntujcież się , chłopy potę ż ne przeciwko swojemu sobaczemu losowi!Bruno Schulz „Sklepy cynamonowe”W 1933 roku w warszawskim wydawnictwie „Ró j” ukazał się zbió r opowiadańBrunona Schulza Sklepy cynamonowe. Zamieszczone w nim utwory nienarodziły się jako teksty literackie; pierwotnie były przeznaczone dla jednegoodbiorcy. Ten pierwszy czytelnik to zaprzyjaźniona z autorem pisarka, DeboraVogel; fascynujące, magiczne opowieś ci o Drohobyczu odnajdowała ona wlistach, pisanych do niej przez Schulza – jako postscripta.Akcja opowiadań toczy się właśnie w Drohobyczu, mieś cie położonym niedalekoLwowa. Tu pewnej lipcowej nocy 1892 r. przyszedł na świat Bruno Schulz, synJakuba i Henrietty. Tu też zginął, zastrzelony przez gestapowca Günthera, wdniu 19 listopada 1942 r. Tu spędził dzieciń stwo i młodość.Mały Bruno mieszkał wraz z rodzicami w kamienicy mieszczącej się nadrohobyckim rynku:Przez ciemne mieszkanie na pierwszym pię trze kamienicy w rynkuprzechodziło co dzień na wskroś całe wielkie lato: cisza drgają cychsłojów powietrznych, kwadraty blasku ś nią ce ż arliwy swój sen napodłodze; melodia katarynki, dobyta z najgłę bszej, złotej ż yły dnia;dwa, trzy takty refrenu, granego gdzieś na fortepianie, wcią ż nanowo, mdleją ce w słońcu na białych trotuarach, zagubione w ogniudnia głębokiego.Na dole mieś cił się prowadzony przez ojca sklep:Ojciec mój siedział znowu w tylnym kontuarze sklepu, w małej,sklepionej izbie, pokratkowanej jak ul w wielokomórkowe registratury iłuszczą cej się bez końca warstwami papieru, listów i faktur.[...]Tam siedział ojciec, jak w ptaszarni, na wysokim stołku, a gołę bnikiregistratur szeleś ciły plikami papierów i wszystkie gniazda i dziupłapełne były ś wiergotu cyfr.Głą b wielkiego sklepu ciemniała i wzbogacała się z dnia na dzieńzapasami sukna, szewiotów, aksamitów i kortów. W ciemnychpółkach, tych spichrzach ilamusach chłodnej, pilś niowej barwnoś ci,procentowała stokrotnie ciemna, odstała kolorowoś ć rzeczy, mnoż yłsię i sycił potęż ny kapitał jesieni.Dom ten, któ ry zajmował bardzo ważne miejsce we wspomnieniach pisarza,rodzina musiała opuś cić w momencie pogorszenia się sytuacji materialnej, cospowodowane było chorobą Jakuba Schulza. Miejsce to uległo pod pió rempisarza magicznej transformacji: czytając Sklepy cynamonowe, wkraczamy wświat tego domu, oprowadzeni zostajemy – jak cenni goś cie – po jegonajtajniejszych zakamarkach. Spotkamy też jego lokatoró w: ojca, matkę,służącą – Adelę, subiektó w. Zostaniemy przedstawieni rodzinie. Zajrzymy dosklepu. A potem – udamy się na spacer po rynku, po okolicznych uliczkach,wyjdziemy na przedmieś cia. Poznamy tajemniczy urok podwó rek, strychó w,ogrodó w, zachwaszczonych śmietnisk, dziecięcych zabaw... Zawładnie nasząwyobraźnią świat wspomnień Brunona Schulza:Na bocznych uliczkach, w cichych zaułkach, uchodzą cych już wwieczorną dzielnicę , miasto było puste. Tylko dzieci bawiły się naplacykach pod balkonami, bawiły się bez tchu, hałaś liwie iniedorzecznie. Przykładały małe pę cherzyki do ust, aż ebywydmuchiwać je i naindyczyć się nagle jaskrawo w wielkie, gulgocą ce,rozpluskane naroś le albo wykogucić się w głupią kogucią maskę ,czerwoną i pieją cą , w kolorowe jesienne maszkary fantastyczne iabsurdalne. Zdawało się , ż e tak nadę te i pieją ce wzniosą się wpowietrze długimi kolorowymi łańcuchami i jak jesienne kluczeptaków przeciągać będą nad miastem – fantastyczne flotylle z bibułkii pogody jesiennej. Albo woziły się wś ród krzyków na małychzgiełkliwych wózkach, grają cych kolorowym turkotem kółek, szprych idyszli. Wózki zjeż dż ały naładowane ich krzykiem i staczały się w dółulicy aż do nisko rozlanej, żółtej rzeczki wieczornej, gdzie rozpadałysię na gruz krą żków, kołków i patyczków.Antoine de Saint-Exupéry na początku swojej książki Mały Książ ę wspominahistorię pewnego rysunku, któ ry wykonał w dzieciń stwie. Nigdy nie zdarzyłosię, by ktokolwiek z dorosłych odgadł, co ten rysunek przedstawia. Francuskipisarz odkrył bardzo ważną prawdę: dzieci mają wyobraźnię, doroś li sąrozsądni. Będzie ona dla nas kluczem do świata Sklepów cynamonowych. Takjak Exupéry dedykował swoją książkę „LEONOWI WERTH gdy był małymchłopcem”, tak my wraz z Schulzem wkroczymy w świat jego dzieciń stwa,odzyskując dziecięcą wrażliwość, wyobraźnię i sposó b widzenia rzeczy.Powró t do dzieciń stwa to powró t do Arkadii – do bezpieczeń stwa, ciepła,szczęś cia. Prostoty i naiwnoś ci. Ufnoś ci i szczeroś ci. Jakże inny jest tenzaginiony świat od tego, w któ rym żyjemy jako doroś li. Schulz ukazał namjeszcze jedną cechę tego świata: wszystko ma w nim inny sens. Dziecko, takjak artysta, widzi inaczej. Obserwując rzeczy, docieka prawdy o nich. Zauważaprzemiany, któ rych nie dostrzegają inni. Dla niego zalany słoń cem rynek stajesię biblijną pustynią, a niewiele znaczący gest zdaje się dociekać tajemnicybytu:Rynek był pusty i żółty od ż aru, wymieciony z kurzu gorą cymiwiatrami, jak biblijna pustynia. Cierniste akacje, wyrosłe z pustkiżółtego placu, kipiały nad nim jasnym listowiem, bukietami szlachetnieuczłonkowanych filigranów zielonych, jak drzewa na starychgobelinach. [...]Kupka obdartusów, ocalała w ką cie rynku przed płomienną miotłąupału, oblegała kawałek muru, doś wiadczają c go wcią ż na noworzutami guzików i monet, jak gdyby z horoskopu tych metalowychkrą żków odczytać moż na było prawdziwą tajemnicę muru,porysowanego hieroglifami rys i pę knięć. [...] Oczekiwało się , ż eprzed tę sień sklepioną z beczkami winiarza podjedzie w cieniuchwieją cych się akacyj osiołek Samarytanina, prowadzony za uzdę , adwóch pachołków zwlecze troskliwie chorego męż a z rozpalonegosiodła, aż eby go po chłodnych schodach wnieś ć ostroż nie na pachną ceszabasem pię tro.Dziecko jest dociekliwe i żądne wiedzy, chce zgłębić do koń ca wszystko, co jeotacza. Szczegó lnie fascynuje je tajemnica bytu, fenomen istnienia; opieka nadszczeniakiem jest tyle samo warta co zgłębienie traktatu filozoficznego:Talerzyk mleka na podłodze ś wiadczył o macierzyńskich impulsachAdeli, ś wiadczył niestety takż e i o chwilach przeszłoś ci, dla mnie nazawsze straconej, o rozkoszach przybranego macierzyństwa, wktórych nie brałem udziału.Ale przede mną leż ała jeszcze cała przyszłoś ć. Jakiż bezmiardoś wiadczeń, eksperymentów, odkryć otwierał się teraz! Sekret ż ycia,jego najistotniejsza tajemnica sprowadzona do tej prostszej,porę czniejszej i zabawkowej formy odsłaniała się tu nienasyconejciekawoś ci. Było to nad wyraz interesują ce, mieć na własnoś ć takąodrobinkę ż ycia, taką czą steczkę wieczystej tajemnicy, w postaci takzabawnej i nowej, budzą cej nieskończoną ciekawoś ć i respektsekretny swa obcoś cią , niespodzianą transpozycją tego samego wą tkuż ycia, który i w nas był, na formę odmienną , zwierzę cą .Życie kusi tajemnicami; jedną z nich jest sekret płci:Wziął mnie mię dzy kolana i tasują c przed mymi oczyma wprawnymidłońmi fotografie, pokazywał wizerunki nagich kobiet i chłopców wdziwnych pozycjach. Stałem oparty o niego bokiem i patrzyłem na tedelikatne ciała ludzkie dalekimi, niewidzą cymi oczyma, gdy fluidniejasnego wzburzenia, którym nagle zmę tniało powietrze, doszedł domnie i zbiegł mię dreszczem niepokoju, falą nagłego zrozumienia.Dzieciń stwo jest czasem poszukiwań ; wtajemniczeni, tacy jak najstarszy zkuzynó w, Emil, fascynują, ale i przerażają. Lęk jest uzasadniony;wtajemniczeni opuszczają Arkadię. Nie przestajemy jednak szukać, tajemnicakusi, jak tytułowe sklepy cynamonowe, nazwane tak od koloru boazerii,któ rymi są wyłożone:Te prawdziwie szlachetne handle, w późną noc otwarte, były zawszeprzedmiotem moich gorą cych marzeń.Słabo oś wietlone, ciemne i uroczyste ich wnę trza pachniały głębokimzapachem farb, laku, kadzidła, aromatem dalekich krajów i rzadkichminerałów. Mogłeś tam znaleźć ognie bengalskie, szkatułkiczarodziejskie, marki krajów dawno zaginionych, chińskie odbijanki,indygo, kalafonium z Malabaru, jaja owadów egzotycznych, papug,tukanów, ż ywe salamandry i bazyliszki, korzeń Mandragory,norymberskie mechanizmy, homunculusy w doniczkach, mikroskopy ilunety, a nade wszystko rzadkie i osobliwe ksią ż ki, stare foliantypełne przedziwnych rycin i oszałamiają cych historyj.Wędrując wraz z Schulzem po arkadyjskiej krainie jego dzieciń stwa, niewędrujemy jednak po Drohobyczu przełomu stuleci, po miejscu rzeczywistym.Znajdujemy się bowiem w świecie mitu, w któ rym czas biegnie inaczej,przestrzeń ulega przeobrażeniom, a rzeczywistość wymyka się racjonalnemuosądowi:Była to chwila, kiedy czas, oszalały i dziki, wyłamuje się z kieratuzdarzeń i jak zbiegły włóczęga pę dzi z krzykiem na przełaj przez pola.[...]Każ dy wie, ż e w szeregu zwykłych, normalnych lat rodzi niekiedyzdziwaczały czas ze swego łona lata inne, lata osobliwe, lata wyrodne,którym – jak szósty, mały palec u rę ki – wyrasta kędyś trzynasty,fałszywy miesią c.[...]To, o czym tu mówić bę dziemy, działo się tedy w owym trzynastym,nadliczbowym i niejako fałszywym miesią cu tego roku [...]Mit wyjaśniał człowiekowi sens świata, objaśniał zjawiska przyrody. Tak samodzieje się w Sklepach cynamonowych, gdy wichura okazuje się skutkiem buntunagromadzonych na strychach, porzuconych rupieci:Tam, w tych spalonych, wielobelkowych lasach strychów i dachówciemnoś ć zaczęła się wyradzać i dziko fermentować. Tam zaczęły sięte czarne sejmy garnków, te wiecowania gadatliwe i puste, tebełkotliwe flaszkowania, bulgoty butli i baniek. Aż pewnej nocywezbrały pod gontowymi przestworami falangi garnków i flaszek ipopłynęły wielkim stłoczonym ludem na miasto.[...]Wtedy to wylały się te czarne rzeki, wę drówki beczek i konwi, i płynęłyprzez noce. Czarne ich, połyskliwe, gwarne zbiegowiska oblegałymiasto. Nocami mrowił się ten ciemny zgiełk naczyń i napierał jakarmie rozgadanych ryb, niepowstrzymany najazd pyskują cychskopców i bredzą cych cebrów.[...]Przywołane rechotem naczyń, rozplotkowanym od brzegu do brzegu,nadeszły wreszcie karawany, nadciągnęły potęż ne tabory wichru istanęły nad nocą . Ogromne obozowisko, czarny ruchomy amfiteatrzstępować zaczął w potęż nych kręgach ku miastu. I wybuchłaciemnoś ć ogromną wzburzoną wichurą i szalała przez trzy dni i trzynoce...Mit ma też swoich bohateró w; w świecie mitu żyje Ojciec, kupiec, któ ry stajesię magiem, demiurgiem, wielkim buntownikiem, niczym biblijny Jakubwalczącym z Bogiem:Żą danie wracało coraz wyraźniej i donioś lej i słyszeliś my, jakrozmawiał z Bogiem, proszą c się jak gdyby i wzbraniają c przed czymś ,co natarczywie ż ądało i domagało się .Aż pewnej nocy podniósł się ten głos groźnie i nieodparcie, ż ą dają c,aby mu dał ś wiadectwo usty i wnę trznoś ciami swymi. I usłyszeliś my,jak duch weń wstą pił, jak podnosi się z łóż ka, długi i rosną cy gniewemproroczym, dławią c się hałaś liwymi słowy, które wyrzucał jakmitralieza. Słyszeliś my łomot walki i ję k ojca, ję k tytana ze złamanymbiodrem, który jeszcze urą ga.Chory, cierpiący człowiek wydaje się być gniewnym prorokiem StaregoTestamentu. Spotkamy także Ojca jako twó rcę, kreatora, dociekającegotajemnicy bytu, materii i ducha. W obecnoś ci Poldy i Pauliny, dziewcząt doszycia, oraz służącej, Adeli, wygłasza on swó j traktat o manekinach, czyli wtó rąKsięgę Rodzaju. Dowiadujemy się, że materia jest żywa, po kobiecemuplastyczna, jest tworzywem, po któ re może sięgnąć każdy. A efektem tychdziałań będzie człowiek stworzony po raz wtó ry, na obraz i podobień stwomanekinu, należący do drugiej generacji stworzeń , któ ra stanąć miała wotwartej opozycji do panującej epoki. Człowiekowi temu odbierze się duszę.Należy lękać się uwięzienia w materii:Czy przeczuwacie ból, cierpienie głuche, nie wyzwolone, zakute wmaterię cierpienie tej pałuby, która nie wie, czemu nią jest, czemumusi trwać w tej gwałtem narzuconej formie, będą cej parodią ? Czypojmujecie potęgę wyrazu, formy, pozoru, tyrańską samowolę , z jakąrzuca się on na bezbronną kłodę i opanowuje, jak własna, tyrańska,panoszą ca się dusza?[...] Płaczcie, moje panie, nad losem własnym,widzą c nędzę materii wię zionej, gnę bionej materii, która nie wie, kimjest i po co jest doką d prowadzi ten gest, który jej raz na zawszenadano.Schulz, ucząc nas patrzenia oczyma dziecka, wraca do źró deł, szukaostatecznej prawdy. Dostrzega w materii nieustanne wrzenie życia,nieograniczone możliwoś ci stawania się i zmieniania form i kształtó w, a poprzeztę zmienność pró buje objaś nić sens zjawisk. Dziecko dostrzega podobień stwoojca do kondora i potem każe ojcu stać się kondorem:Gdy siedział naprzeciw ojca, nieruchomy w swej monumentalnejpozycji odwiecznych bóstw egipskich [...] – wydawał się ze swymkamiennym profilem starszym bratem mego ojca. Ta sama materiaciała, ś cię gien i pomarszczonej twardej skóry, ta sama twarz wyschłai koś cista, te same zrogowaciałe, głębokie oczodoły. [...] Są dzę , ż e iuwagi matki nie uszło to przeciwne podobieństwo, chociaż nigdy nieporuszaliś my tego tematu.Na tej samej zasadzie zajdzie zniknięcie ciotki Perazji:Wtedy ciotka Perazja zaczęła się kłócić, kląć i złorzeczyć. [...]Zdawało się , ż e w paroksyzmie złoś ci rozgestykuluje się na czę ś ci, ż erozpadnie się , podzieli, rozbiegnie w sto pają ków, rozgałę zi się popodłodze czarnym, migotliwym pękiem oszalałych karakonich biegów.Zamiast tego zaczęła raptownie maleć, kurczyć się , wcią ż roztrzę sionai rozsypują ca się przekleństwami.utożsamienie ojca z karakonem:Widziałem go późną nocą , w ś wietle ś wiecy stoją cej na podłodze. Mójojciec leż ał na ziemi nagi, popstrzony czarnymi plamami totemu,pokreś lony liniami ż eber, fantastycznym rysunkiem prześ wiecają cejna zewną trz anatomii, leż ał na czworakach, opę tany fascynacjąawersji, która go wciągała w głą b swych zawiłych dróg. Mój ojciecporuszał się wieloczłonkowym, skomplikowanym ruchem dziwnegorytuału, w którym ze zgrozą poznałem imitację ceremoniałukarakoniego.a zdziczałej kretynki – z boginką płodnoś ci:I podczas gdy gałgany zsypują się na ziemię i rozbiegają poś mietnisku jak spłoszone szczury, wygrzebuje się z nich, odwija zwolna ją dro, wyłuszcza się rdzeń ś mietniska: na wpół naga i ciemnakretynka dźwiga się powoli i wstaje, podobna do boż ka pogańskiego[...] ochrypła od krzyku, w konwulsji dzikiej uderza mię sistym łonemz wś ciekłą zapalczywoś cią w pień bzu dzikiego, który skrzypi cichopod natarczywoś cią tej rozpustnej chuci, zaklinany całym tymnędzarskim chórem do wynaturzonej, pogańskiej płodnoś ci.Najważniejszą postacią jest we wspomnieniach Schulza Ojciec, prorok, mag iwielki herezjarcha. Nie jest on jednak wszechmocny – można go pokonać,może też zniknąć. Nadchodzi czas, w któ rym Ojca