Aleksander Krawczuk
Mitologia starożytnej Italii
wydawnictwa artystyczne i filmowe
warszawa 1984
Słowa „starożytna Italia” każdemu z nas kojarzą się przede wszystkim z obrazem Rzymu miasta i państwa. Jest to usprawiedliwione jego rolą historyczną: z małego osiedla nad Tybrem wyrosło w ciągu kilku wieków olbrzymie imperium, ogarniające stopniowo wszystkie kraje nad Morzem Śródziemnym — po raz pierwszy i, jak dotąd, jedyny w dziejach. Tak więc patrząc na Italię antyczną widzimy głównie Rzym. Jednakże tkwi w takim spojrzeniu i w takiej ocenie pewien błąd perspektywy. Był przecież taki okres w historii Italii, kiedy Rzym jeszcze nie istniał lub zaledwie powstawał, a już żyły tam rozmaite ludy, rozkwitały państwa i miasta o rozbudowanej strukturze politycznej i o znacznych osiągnięciach kulturowych. Lecz także później Rzym stanowił przez kilka stuleci tylko jeden z elementów w mnogości organizmów i cywilizacji Półwyspu, nie tak rychło zgłaszając pretensje do przywództwa nad całością.
Aby te uwagi skonkretyzować, najlepiej będzie wstawić się w położenie kogoś zwiedzającego Italię około roku 500 p.n.e. Podróżnik ów musiałby stwierdzić, że pod względem etnicznym, politycznym i kulturowym kraina przypomina mozaikę złożoną z dziesiątków, a nawet setek barwnych kamyków. Rzym był już jednym z nich, ale wcale nie najokazalszym. My zaś, znając późniejszy bieg historii, możemy posłużyć się jeszcze innym porównaniem. Italia stanowiła niegdyś gaj, w którym rosło obok siebie wiele drzew i krzewów różnych gatunków. Wszystkie walczyły o swe miejsce i byt, lecz były niemal na równych prawach, póki jedna z drzewin nie okazała się mocnym dębem: ten rozrastając się, przesłonił i zacienił rośliny wokół, doprowadził je do skarłowacenia, wchłonął ich szczątki i żywił się ich sokami.
Kim byli owi poprzednicy, sąsiedzi, a wreszcie ofiary Rzymu? Ci dawni mieszkańcy Półwyspu? Najstarsi są właściwie nieznani, choć pozostały po nich zabytki materialne, sięgające w niektórych przypadkach epoki paleolitu, a także pewne nazwy geograficzne i jakieś echa w wierzeniach i mitach. Jedno wydaje się oczywiste: językowo i kulturowo nie należeli oni do rodziny indoeuropejskiej. Niektórzy badacze sądzą, że ostatnim szczątkiem owych praautochtonów byli w czasach już historycznych Ligurowie; spychano ich stopniowo w niedostępne góry w okolicach obecnej Genui, gdzie Zatoka Liguryjska do dziś przekazuje pamięć ich imienia. W drugim tysiącleciu p.n.e. zaczęły napływać falami ludy indoeuropejskie. Przychodziły różnymi drogami z terenów środkowej Europy oraz Półwyspu Bałkańskiego. Jedna ich gałąź — miała ona swą prakolebkę zapewne nad górnym Renem i Dunajem — nosi umowną nazwę Italów. Zaliczamy do niej Latynów i Falisków, zamieszkałych nad dolnym i środkowym Tybrem, dalej plemiona Osków, zajmujące góry centralnej i południowej części Półwyspu, i wreszcie Umbrów nad górnym Tybrem. We wszystkich tych przypadkach chodzi o ostateczne siedziby, uchwytne historycznie. Weneci, językowo spokrewnieni blisko z Italami, zajęli ziemie nad dolnym Padem, a imię swe przekazali Wenecji, choć to miasto powstało dopiero u schyłku starożytności. Zapewne w początkach I tysiąclecia p.n.e. zjawiły się na adriatyckich wybrzeżach Półwyspu plemiona Ilirów, przybyłe z Bałkanów; utrzymały się długo, zwłaszcza na południu, zwane tam Japygami i Messapiami.
W tymże mniej więcej czasie, to jest w pierwszych wiekach I tysiąclecia p.n.e., w krainie pomiędzy Tybrem na południu, a rzeką Arno na północy, czyli pomiędzy dzisiejszym Rzymem a Florencją, ustanowili swe siedziby Etruskowie. Grecy zwali ich Tyrrenami, Rzymianie — Etruskami lub Tuskami, a oni sami siebie - zapewne ludem Rasenna. Ich wysoka cywilizacja łączyła i przetwarzała elementy tak orientalne, jak też greckie. I w starożytności, i obecnie przeważa pogląd, że przywędrowali ze wschodu, z wybrzeży Azji Mniejszej, lecz rozwinęli swą odrębność dopiero w Italii. Zabytki materialne — a więc architektura, ceramika, malowidła ścienne, rzeźby, biżuteria — są stosunkowo obfite, lud to jednak dla nas wciąż o tyle tajemniczy, że nie rozumiemy jego języka, choć zachowało się sporo krótkich napisów, i to łatwych do odczytania, Etruskowie bowiem posługiwali się alfabetem greckim. W każdym razie nie był to język indoeuropejski, wskazuje na to odmienność zarówno słownictwa, jak i budowy gramatycznej.
Niemal równocześnie z Etruskami, a ponad wszelką wątpliwość już od wieku VIII p.n.e., u południowych i zachodnich wybrzeży Italii zakładali swe miasta Grecy. Imiona ich są do dziś dobrze znane każdemu Europejczykowi. Przypomnijmy tu tylko niektóre: Tarent, Metapont, Kroton, Sybaris, Region, Neapol, Kume. Były to miasta tak liczne, tak ludne i zamożne, że tamte strony określano często mianem Wielkiej Grecji — w odróżnieniu od starej, ubogiej, ciasnej. O ludach i miastach Sycylii w tym związku nie wspominamy, w starożytności bowiem wyspy tej nie zaliczano do Italii — ani geograficznie, ani politycznie. Przez długie wieki nie włączano też w granice Półwyspu jego jakby nasady, to jest północnej Italii, doliny Padu pomiędzy łukiem Alp i Apeninu. Około roku 400 zajęli tę krainę indoeuropejscy Galowie, czyli Celtowie, stąd też poszła jej rzymska nazwa: Galia Cisalpina, czyli Przedalpejska.
Wyliczyliśmy, choć obraz to tylko szkicowy, sporo nazw różnych ludów. Lista to niepełna, pominęliśmy bowiem jednostki etnicznie drobne i o niepewnych powiązaniach. A przecież należy mieć na uwadze jeszcze i to, że każdy z, tych ludów językowo dzielił się na odgałęzienia dialektowe, pod względem zaś politycznym na plemiona, szczepy, grody, osady, często skłócone pomiędzy sobą. I tak na przykład nie istniało nigdy państwo etruskie, można co najwyżej mówić o luźnym związku 12 miast Etrurii, mającym cele religijne. Latyńskich grodów, zwanych „oppida”, było podobno 30. a w istocie każdy z nich stanowił rodzaj odrębnego państewka. To wszystko w pełni usprawiedliwia porównanie, jakim się posłużyliśmy: Italia w I tysiącleciu p.n.e. stanowiła prawdziwą mozaikę etniczną i pozostała nią jeszcze długo nawet po dokonaniu politycznej unifikacji kraju przez Rzymian
Skoro ta książka ma za przedmiot, jak głosi jej tytuł, mity starożytnej Italii. można by uznać za samo przez się zrozumiałe, że przedstawimy tu kolejno odpowiednie opowieści każdego z wymienionych ludów. Lecz chwila refleksji wystarczy, by nasunęły się wobec takiego postawienia sprawy wątpliwości różnego typu. Przede wszystkim więc: czy należy uwzględniać mity tych ludów, które miały gdzie indziej swoje zaplecze etniczne i kulturowe? Chodzi oczywiście i głównie o Greków, ale także o Celtów i Ilirów (jeśli w ogóle można powiedzieć coś szerzej o religii i mitologii tych ostatnich). Zgodzimy się. że spośród bogactwa greckich opowieści o bogach i herosach Interesować nas mogą tylko, i co najwyżej, te ściśle powiązane z krainami Italii, to jest tu się rozgrywające lub nawet tu powstałe, jako produkt twórczości italskich Greków. A właściwe ludy Półwyspu. to jest te, które nawet jeśli kiedyś przybyły tu z dalekich stron, tylko na tej ziemi miały swe siedziby i tylko ją uznawały za wyłączną ojczyznę? Mowa o Latynach, Oskach, Umbrach i Wenetach, a także o Etruskach. W tym znowu przypadku pojawiają się trudności innego typu, a mianowicie kwestia zasobu źródeł. Czymże bowiem rozporządzamy? Najczęściej tylko tym, co o danej kwestii powiedzieli autorzy greccy lub rzymscy, to bowiem. co pozostawiły same owe ludy, jest z reguły skąpe i jednostronne. Dotyczy ta uwaga nawet przekazów o wierzeniach etruskich. To prawda, że posiadamy wiele wyobrażeń ikonograficznych. zwłaszcza z grobowców etruskich, lecz dla nakreślenia szerszego obrazu materiał to zbyt szczupły, wypada więc wciąż powoływać się na dane, jakie znaleźć można u Greków i Rzymian. Ostatecznie więc trzeba stwierdzić, że spośród wszystkich rodzimych ludów Italii stosunkowo obfite wiadomości o interesujących nas zagadnieniach dotarły do nas głównie poprzez Rzymian. Jest to naturalnym i w pełni zrozumiałym następstwem ich roli historycznej, o której była mowa na początku: zwycięstwo Rzymu dało też szeroki zasięg i ogromną trwałość jego wierzeniom, legendom i mitom. Zarazem też działo się tak, że panowie Półwyspu niejako przywłaszczali sobie różne kulty i opowieści ludów podbitych. Ba. w niektórych przypadkach przenosili zupełnie jawnie i oficjalnie posąg i cześć jakiegoś bóstwa z miasta zdobytego do siebie, aby tym zabiegiem uchronić się przed jego zemstą lub tylko niechęcią; spotkamy na kartach tej książki przykłady takiego postępowania. Oczywiście owe przenosiny wiązały się zazwyczaj z wchłanianiem odpowiednich mitów kultowych. Tak czy inaczej rzymska ekspansja polityczna w Italii, choć z konieczności prowadziła do zaniku, karłowacenia lub przynajmniej upodabniania się opowieści mitycznych, nie zniwelowała tym zakresie wszystkiego, a niekiedy nawet zdołała ocalić coś z dawnego bogactwa lokalnych wierzeń.
Tak więc zróżnicowanie etniczne, wzajemne zapożyczenia rozmaitych wątków. a także pewna jednostronność materiału informacyjnego, sprawiają. że mitologia starożytnej Italii jest zjawiskiem wyjątkowo pogmatwanym. a próba jej odtworzenia, choćby tylko w zarysie. zadaniem trudnym. Wszelkie usiłowania, by oddzielnie traktować opowieści mityczne poszczególnych ludów, szufladkując je i przydając etykietki: to czysto etruskie, to tylko greckie, to latyńskie i rzymskie, a tamto oskijskie - nie może przynieść żadnych rezultatów. W tym więc przypadku sensowniejsza wydaje się inna droga badawcza. Chodzi o to, by śledzić pewne wątki i motywy, występujące w italskich opowieściach, wraz z ich skojarzeniami i przekształceniami. Oczywiście można rzec z góry, że w zakresie ściśle mitologicznym (pozostawiając na boku sprawę obrzędów, kultów i wierzeń) podstawowe znaczenie dla kształtowania się owych opowieści miały wpływy greckie. Ludy italskie, rzecz to powszechnie wiadoma, wykazywały w tym zakresie skąpą inwencję i zdecydowanie nielotną wyobraźnię, zapożyczając wprost całe tematy lub też świadomie naśladując pewne motywy helleńskie i przydając im tylko ornamentykę, scenerię miejscową. Jest to również jedną z przyczyn, dla których opracowywanie mitologii Italii starożytnej jest zadaniem raczej niewdzięcznym. Kto pisze o mitach greckich, staje tylko przed problemem wyboru i kompozycji, tutaj natomiast sama materia wydaje się sypka i niemal jałowa. Jej ubóstwo i wtórność występują szczególnie jaskrawo, jeśli przeciętnie wykształconemu Europejczykowi zadać pytanie, jakie zna mity — już nawet nie italskie, lecz. po prostu rzymskie. Eneasz, Romulus i Remus, gęsi kapitolińskie oto wszystko,co usłyszymy w odpowiedzi. A także, iż bogowie italscy różnią się od greckich tylko brzmieniem imion.
Lecz chyba jesteśmy niesprawiedliwi uznając grecką twórczość mitologiczną za wzór najwyższy, najdoskonalszy, jedyny godny naśladowania — i stawiając innym ludom stopnie w zależności od tego, o ile odbiegają od helleńskiej normy. Owszem, przyznamy chętnie, że niemal każdy z greckich mitów stanowi rodzaj zamkniętego dramatu, zazwyczaj da się interpretować w różny sposób i posiada bogaty symbolizm. Ale przecież. wyobraźnia mitotwórcza może wyżywać się inaczej, niekoniecznie konstruując opowiadania o wartkiej akcji i wielorakim znaczeniu każdego wątku. Czy nie jest również przejawem swoistego mitologizowania, jeśli dopatruje się w każdym akcie, momencie i przedmiocie jakiejś istoty opiekuńczej i jemu tylko właściwej? Gdyby tak spojrzeć na sprawę, trzeba przyznać przynajmniej niektórym ludom Italii duże uzdolnienia w dziedzinie personifikowania rzeczywistości, ba, niemal poetyckie ujmowanie zwykłych, potocznych faktów i zjawisk. W każdym razie jeśli chodzi o Rzym, mamy wymowne i wiarogodne świadectwa takiej postawy.
W początkach wieku V n.e., gdy zbliżał się już koniec zachodniego cesarstwa, w 410 roku hordy Wizygotów wdarły się do samego Rzymu i grabiły go przez dni kilka. Fakt ten, upadek i upokorzenie stolicy imperium, wywarł wstrząsające wrażenie w ówczesnym świecie. Poganie, jeszcze liczni, zwłaszcza wśród wyższych warstw społecznych, twierdzili wręcz, że wszystkie nieszczęścia obecne mają jedno, główne źródło: oto państwo odeszło od dawnych bogów, którzy przez tyle wieków otaczali je swą opieką, dając mu wielkość, moc, chwałę. Odpowiedzi na te zarzuty, głośne i wcale przekonywające, podjął się biskup miasta Hippo Regius w Afryce Północnej (obecnie Anaba w Algierii), św. Augustyn. Uczynił to w 22 księgach dzieła De civitate Dei (O Państwie Bożym). Zajmuje ono ważne miejsce w historii myśli europejskiej, jako chyba pierwszy tej miary i tak zwarty wykład filozofii dziejów, ale jest również ogromnie ważne dla badaczy religii świata antycznego, w szczególności zaś wierzeń starorzymskich z okresu przed powstaniem cesarstwa. Autor mianowicie pragnął pokazać i zilustrować przykładami, jak prymitywne, dziwaczne i wręcz śmieszne były pogańskie wyobrażenia o bogach właśnie w tej epoce, gdy rosła potęga Rzymu. Materiał czerpał głównie z pism samych pogan. Wprost niewyczerpalną kopalnią wszelkich wiadomości okazały się zwłaszcza dzieła Marka Terencjusza Warrona. Żył on w latach 116—27 p.n.e., był więc współczesny Cyceronowi i Cezarowi, których zresztą znał osobiście jako człowiek wysokiego rodu; sam św. Augustyn stwierdza. że mąż to wielkiej uczoności i cieszący się dużą powagą. Napisał ponad 70 dzieł różnej treści, które łącznie liczą około 600 ksiąg. Z niesłychaną pracowitością gromadził w nich i objaśniał wszystko, co dotyczyło obyczajów, religii, instytucji państwowych, języka, kultury w dawnym Rzymie. Ale interesował się też rolnictwem, a nieobce mu były ambicje literackie. Niestety, z tak licznych i ważnych prac dochował się do naszych czasów tylko szczątek: dwie — O języku łacińskim i O sprawach wiejskich — mamy względnie w całości, resztę natomiast jedynie we fragmentach, parafrazach, streszczeniach. Wpływ jednak Warrona na późniejsze piśmiennictwo rzymskie był ogromny. Korzystano z jego dorobku skwapliwie, a św. Augustyn należał do nader pilnych czytelników i ekscerptorów. Ponieważ. w tej książce nieraz wypadnie przytoczyć słowa biskupa z wieku V n.e. o dawnych wierzeniach italskich, pamiętajmy, że w istocie będzie do nas mówił ktoś żyjący o pięć stuleci wcześniej, ktoś znakomicie zorientowany w starożytnościach swej ojczyzny. To wszystko należało powiedzieć już tutaj, aby nie powtarzać za każdym razem, gdy przyjdzie powoływać się na dzieło O Państwie Bożym, że budulec jego jest o tyle starszy i wiarygodniejszy. Obecnie wskażemy, co mają do powiedzenia św. Augustyn — Warron w interesującej nas kwestii „mitologizowania momentów rzeczywistości” w wyobraźni dawnych ludów Italii.
[Poganie] nie uznali za stosowne powierzyć zarządzania okolicami wiejskimi jakiemuś jednemu bóstwu, lecz. równinę oddali bogini Rusinie, grzbiety gór Jugatynowi, nad pagórkami ustanowili Kollatynę, a nad dolinami Wallonię. Nie mogli nawet znaleźć takiej jednej Segecji. by raz na zawsze oddać jej w opiekę zasiewy, lecz nad ziarnem dopiero posianym, póki znajduje się w ziemi, woleli ustanowić boginię Seję, stan zaś rzeczy. gdy źdźbła wychodzą z ziemi i stają się zbożem, podporządkowali bogini Segecji, wreszcie plony zebrane i złożone oddali w nadzór bogini Tutilinie, aby bezpiecznie się przechowywały. [...] Wschodzącą ruń oddali pod zwierzchnictwo Prozerpiny, źdźbła mające już kolanka i węzełki — bogu Nodutusowi, osłony zawiązujących się kłosów — bogini Wolutynie, osłony otwierające się przed wyjściem kłosa — bogini Patelanie, niwy wyrównane już nowymi kłosami — bogini Hostylinie, zboże kwitnące — bogini Florze, bielejące — bogu Lakturnowi, dojrzewające — bogini Matucie, koszone, to jest usuwane z roli — bogini Runcynie.
Imiona wszystkich owych istot były „mowiące”, to jest wyraźnie związane z danym przedmiotem i stanem. Tak więc Rusina wzięła swe nazwanie od wyrazu rus — pole, wieś, Jugatyn od jugum - grzbiet pagórka, Kollatyna od collis — wzgórze. Podobnie Seja wywodzi się od czasownika sero — sieję, Segecja od seges — zasiew, a Tutilina od tutus - bezpieczny, Prozerpina wreszcie od proserpo — wypełzam, wychylam się.
A oto inny przykład owego staroitalskiego bogotwórstwa:
Do czego rodzącym niewiastom potrzebne było wzywanie Lucyny, skoro obecność Felicyty zapewniała im nie tylko dobry połóg, lecz także należycie uzdolnione dzieci? Jaka była konieczność polecania rodzących się bogini Opis, kwilących bogu Watykanowi, w kolebkach leżących bogini Kuninie, ssących bogini Ruminie, stających bogu Statylinowi, zbliżających się bogini Adeonie, oddalających się bogini Abeonie? Po co było polecać bogini Mens, ażeby miały rozum, bogu Wolumnowi i bogini Wolumnie, by miały dobrą wolę, bogom weselnym, by zawarły szczęśliwe małżeństwa, bogom polnym, a zwłaszcza samej bogini Fruktesie, by zbierały jak najobfitsze plony, Marsowi i Bellonie, aby pomyślnie wojowały, bogini Wiktorii, by zwyciężały, bogu Honorowi, by cieszyły się szacunkiem, bogini Pekunii, aby były bogate, bogu Eskulanowi i synowi jego Argentynowi, aby miały miedziane i srebrne pieniądze? Albowiem Eskulana zrobili ojcem Argentyna dlatego. że wpierw zaczęto używać pieniądza miedzianego, a potem dopiero srebrnego.
Każda z podanych tu nazw bóstwa wywodzi się od odpowiedniego wyrazu łacińskiego, oznaczającego przedmiot lub czynność, podobnie jak w podanych poprzednio przykładach. Zwróćmy jeszcze uwagę, że niektóre z owych bóstw opiekuńczych, a więc mających kompetencje bardzo wąskie i zwykle krótkotrwałe, zrobiły później niespodziewaną i wręcz zawrotną karierę. Utożsamiono je mianowicie z wielkimi bóstwami greckimi, dano im identyczną władzę, postać, insygnia i przywileje. W ten to sposób wspomniana wyżej Prozerpina, opiekunka wschodzącej runi, stała się italskim odpowiednikiem greckiej Persefony, Mars — Aresa, Wiktoria — Nike, Diana — Artemidy. Przykłady znane są powszechnie. Wszystko to dokonało się jeszcze w czasach republiki rzymskiej, w miarę narastania wpływów helleńskiej kultury, było zaś wyrazem dążenia do nobilitowania własnej przeszłości, kultury, religii. Dążenie to, powszechne w społeczności. choć rzadko formułowane w sposób jasny. ująć by można w danym przypadku następująco: ,Nie jesteśmy gorsi od Greków, skoro mamy tych samych, co i oni bogów”. Ogromny udział w tym procesie miała oczywiście literatura, zwłaszcza poezja. tłumacząc bowiem greckie utwory należało znajdować łacińskie odpowiedniki imion greckich niebian.
Wróćmy jednak do przedstawionego materiału z pism Warrona — św. Augustyna. Były to oczywiście tylko przykłady, można by bowiem cytować całe strony miejsc im podobnych. Ważne jednak dla nas są tylko wnioski ogólne. Trzeba przede wszystkim podziwiać niezwykłą pomysłowość w zakresie tworzenia Imion. Była ona niewątpliwie pochodną przekonania, że jeśli nada się imię jakiejś czynności, rzeczy, zjawisku, tym samym powołuje się do istnienia byt odrębny. W nowszych pracach zwraca się niekiedy uwagę, że chodzi tu o szczególny typ myślenia oraz pojmowania zjawisk religii: bóstwa opiekuńcze — jeśli w ogóle można owym istotom przyznawać miano tak wysokie — istnieją tylko w samych aktach i zjawiskach, a nie poza nimi, nie stanowią więc żadnych odrębnych osobowości mających swoje własne życie, lecz związane są z danym momentem, procesem, przedmiotem. Przy takim traktowaniu owych bytów nie mogły się też oczywiście wytworzyć żadne opowieści o ich losach, przygodach, doznaniach. Jak się już rzekło, zachowany materiał pochodzi głównie z kręgu rzymskiego, istnieją jednak wskazówki, że podobnie przedstawiała się mentalność innych ludów Italii: na pewno Latynów, a chyba też Osków i Umbrów.
Aby zaś pokazać, że powoływanie do bytu istot związanych tylko z danym momentem lub aspektem rzeczywistości nie było pochodną ani zabobonów wieśniaczych, ani też formalistyki kapłanów, posłużmy się jeszcze jednym przykładem, dobrze poświadczonym historycznie. Znajdował się w Rzymie przy Nova Via ołtarz poświęcony bogu o dziwacznym imieniu Ajus Locutius, co można by oddać po polsku: Rzekący, Mówiący. Historycy zgodnie stwierdzali, że został on zbudowany i poświęcony dla upamiętnienia tego. przydarzyło się właśnie w tym miejscu obywatelowi o nazwisku Ceditius w roku 391 p.n.e. Przechodząc tamtędy pewnej nocy usłyszał głos wzywający go, aby ostrzegł urzędników, że nadchodzą Gałowie. Ceditius uczynił to, jednak słów jego nikt nie traktował poważnie, bo i jakże wierzyć czyimś przywidzeniom, czy też raczej temu, co się komuś przesłyszało nocą? Dopiero poniewczasie, a więc już. po najeździe Galów i po spaleniu przez nich Rzymu, przypomniano sobie całe wydarzenie i ofiarowano rzeczony ołtarz bóstwu, które wtedy i tylko wtedy byt swój objawiło.
W danym przypadku stajemy się niemal świadkami sposobu, w jaki kształtował się mit prawdziwy. Opowieść ma własną akcję i przebieg dramatyczny, a ma również związek z siłami nadprzyrodzonymi. Najpierw więc tajemnicze, lecz daremne ostrzeżenie. Czemu właśnie Ceditius został wybrany, tego się nie dowiadujemy z zachowanego materiału, ale prawdopodobnie i to miało swoje uzasadnienie. Dalej mit zawiera motyw tragicznego sprawdzenia się zlekceważonej przepowiedni. Wreszcie, jako zakończenie, słyszymy o przebłaganiu istoty, która okazała swoją życzliwość bezinteresownie, a nie została początkowo zrozumiana właściwie. Całość zaś stanowi jakby otoczkę, co prawda bardzo bogatą i rozwiniętą, prostego faktu podstawowego: tendencji do personifikowania chwilowych zjawisk, tendencji tak typowej dla mentalności mieszkańców Italii w tamtej epoce.
W miarę wszakże, jak rosły wpływy greckie, zmieniały też swój charakter italskie opowieści o bogach i bohaterach. Działo się to skutkiem dwóch czynników. Z jednej strony sami Italczycy usiłowali upodobnić swoje rodzime mity do helleńskich, tak strojnych i ujmujących, a znanych im coraz lepiej dzięki literaturze i sztukom plastycznym. Z drugiej zaś strony Grecy, zwłaszcza ci z południa Półwyspu i z sąsiedniej Sycylii, pragnęli wykazać, że nie są na tych ziemiach przybyszami z obcych krain, osiadłymi stosunkowo niedawno; utrzymywali więc, że w pradawnych czasach poprzedzili ich bogowie i herosi rodem z Hellady, przynosząc osiągnięcia wyższej cywilizacji i kultury.
Dowody, ilustracje i przykłady takiej postawy spotkamy niemal w każdym rozdziale tej książki. Poznamy również najwybitniejszych przedstawicieli owej tendencji, która stopniowo doprowadziła w ciągu wieków do daleko idącej hellenizacji nie tylko mitów, lecz nawet wyobrażeń religijnych i kultów na terenie całego Półwyspu; w epoce zaś cesarstwa dołączyć się miał do owego procesu potężny nurt wierzeń orientalnych — egipskich, irańskich, syryjskich, małoazjatyckich. Te wszakże zjawiska. jako należące już zdecydowanie do dziedziny historii religii, nie mogą nas tu zajmować.
Mowa była powyżej o pracach Warrona, które pośrednio stanowią jedno z najważniejszych źródeł przy badaniu starorzymskiej i staroitalskiej mitologii; były takim źródłem już dla starożytnych pisarzy, a poprzez nich są i dla nas. Istnieją wszakże inne, co prawda zupełnie odmienne pod względem formy, w dużej mierze również zależne od Warrona. ale z rozmaitych względów zasługujące na szczególną uwagę. Chodzi o dzieła dwóch poetów, których nazwiska znane są do dziś każdemu przeciętnie wykształconemu Europejczykowi.
Umierając w roku 19 p.n.e. liczył Wergiliusz lat 51 . Odchodził więc jeszcze w sile wieku i na pewno w pełni swych możliwości twórczych. A śmierć oderwała go od pracy nad dziełem największym rozmiarami i najambitniejszym w zamyśle. Nie zdołał go ukończyć — przynajmniej w tym sensie, że nie dał mu kształtu ostatecznego i wymarzonego. Mowa o epopei znanej późniejszym pokoleniom Rzymian i wszystkich Europejczyków pod tytułem Aeneis — Eneida.
Najświetniejszy poeta rzymski pozostawił dorobek ilościowo i objętościowo raczej skromny. Wszystko, co napisał, zmieściłoby się bez trudu w jednym tylko tomie normalnego wydania dzieł któregoś z naszych wieszczów. Zaznaczmy od razu, by uniknąć nieporozumień, że był to twórca pracujący niezmordowanie.
Oto poezje Wergiliuszowe w porządku chronologicznym, w kolejności ich powstawania. Najpierw zbiorek niewielkich lub całkiem drobnych wierszy młodzieńczych; treść ich na ogół błaha, wartość zaś artystyczna — umiarkowana lub wręcz znikoma. Lecz potem rzecz znakomita. prawdziwie zasługująca na nieśmiertelność — Bukoliki, zwane później Eklogami. Łącznie 10 krótkich sielanek, zawierających nieco ponad siedemset wierszy, ale twórca cyzelował te klejnoty przez co najmniej trzy lała. Osiągnął nie tylko mistrzowskie opanowanie formy. ale dał też świadectwo, jak bardzo miłuje ziemię ojczystą — i jak dobrze zna oraz potrafi naśladować wzory greckie. Słychać też w Bukolikach wyraźne, mocne echa zgoła niesielankowej rzeczywistości politycznej. Chodziło zwłaszcza o groźbę utraty ojcowizny. zaistniałą wskutek wywłaszczeń przeprowadzanych przez Oktawiana, późniejszego cesarza Augusta. Są także dowody może i zbytniej w stosunku do ówczesnych panów Rzymu. Nie ma natomiast (lub prawie nie ma) tego, co by najbardziej interesowało badacza mitów starożytnej Italii, a czego można by oczekiwać, skoro przedmiotem jest życie wiejskie — a więc opisów obrzędów, przesądów, zwyczajów i związanych z nimi opowieści. Zaważył jednak w tym przypadku ujemnie wpływ wzorów greckich, pasterze to bowiem bardziej arkadyjscy, czy też sycylijscy niż italscy.
Wszystko niemal, co się rzekło o artyźmie Bukolik, odnieść trzeba i do dzieła następnego. Są nim cztery księgi czy też pieśni, o greckim tytule Georgika (Rolnictwo), przedstawiające w poetyckich obrazach zajęcia rolnika italskiego. A więc kolejno uprawę roli, sadownictwo, hodowlę bydła, pszczelarstwo. Materiału dostarczyły własne obserwacje i wspomnienia z rodzinnego mająteczku nad Padem. ale w jeszcze większym stopniu fachowa literatura przedmiotu, grecka i łacińska. Nie mówiąc już o tak szacownych wzorach poetyckich, jak choćby twórczość Hezjoda, wieszcza sprzed przeszło siedmiu wieków. Lecz i tutaj plon zbieracza rodzimych mitów italskich wypada skromnie.
Całą rzecz autor dedykował Mecenasowi, bo z jego to inicjatywy powstała. Nazwisko tego człowieka stało się później — i jest do dzisiaj — synonimem opiekuna twórców, a także tych, co potrzebują pomocy prawnej. Słusznie, Mecenas bowiem, jeden z najbliższych współpracowników Oktawiana, umiał się troszczyć o sprawy literatów — pod warunkiem oczywiście, że należycie ocenią oni nakazy chwili bieżącej. Wspominamy tu o nim nie bez pewnej konkretnej przyczyny. Okaże się mianowicie później, że właśnie względu na Mecenasa poeta potraktował w szczególny sposób pewien aspekt mitycznej przeszłości Italii.
Wiadomo więc, po czyjej stronie stał Wergiliusz w latach gwałtownego konfliktu politycznego, kiedy wcale nie było jasne, kto zostanie panem Rzymu: Oktawian? Antoniusz? A może powrócą rządy Senatu'? Aby nikt nie miał wątpliwości, poeta czyni w kilku miejscach pochlebne aluzje do czynów i osoby właśnie Oktawiana.
Cztery pieśni Georgik liczą łącznie niewiele ponad 2000 wierszy. Autor jednak poświęcił im pełnych siedem lat pracy! Wciąż zmieniał i doskonalił, poprawiał bez końca. Rzadki to przykład cierpliwości i samodyscypliny. A przecież poezja jego wydaje się naturalna, jasna, przejrzysta! Czytelnikowi trudno odgadnąć, ile w niej wysiłku i kunsztu. Ale tak bywa zwykle: urok prostoty osiągnąć najtrudniej.
Szlif ostateczny pieśni otrzymały w latach 32—30 p.n.e., kiedy to Oktawian pokonał Antoniusza i Kleopatrę, zagarnął Egipt, uporządkował sprawy Wschodu. Zwycięzca powrócił do Italii dopiero w roku 29, i wtedy Wergiliusz mógł mu złożyć, jako dar dziękczynny, poemat już gotowy. Dokonał tego osobiście, odczytując na zmianę z Mecenasem cale Georgiki w ciągu kolejnych czterech dni. A potrafił deklamować znakomicie, modulując głos w sposób aktorski,. choć w rozmowie towarzyskiej wypadał nieefektownie, czyniąc wrażenie wręcz człowieka niewykształconego: wynikało to z wrodzonej nieśmiałości.
Od roku 29, czyli od momentu skończenia Georgik. aż do roku 19 p.n.e., czyli do dnia swej śmierci, Wergiliusz miał jedno tylko zadanie i jedno dzieło do wykonania: Eneidę. Liczy ona około
10 000 wierszy. Jest pod względem rozmiarów, formy, a nawet podziału na ksiąg XII porównywalna z naszą epopeją narodową, z Panem Tadeuszem, nad którym Mickiewicz pracował niespełna 9 miesięcy. Tak odmienne bywają metody pracy, tak różne temperamenty twórcze. A nie mają racji ci, którzy twierdzą, że Wergiliuszowi obcy był temat epiczny, dlatego więc mozolił się i zwłoczył. Przeciwnie, Eneida rosła, w porównaniu z dziełami wcześniejszymi, wyjątkowo szybko. Trzeba zaś wziąć pod uwagę - i fen fakt jest tu dla nas bardzo ważny — że Wergiliusz przeprowadzał przy sposobności formalne studia. Zapoznał się z całą — lub przynajmniej najważniejszą literaturą poetycką, historyczną i antykwaryczną, mówiącą o najdawniejszych dziejach Italii i Rzymu. Szczególnie pomocne były mu prace Katona Starszego z II wieku p.n.e., a zwłaszcza jego Origines (Początki), dalej poematy Enniusza, a wreszcie księgi tak zwanych annalistów oraz wspomniane już uczone traktaty Warrona. Wszystko to oczywiście traktował z poetycką swobodą, podporządkowując dane wymogom kompozycji, a zwłaszcza naczelnemu celowi poematu. Było nim sławienie Eneasza, który przybywając do Italii staje się protoplastą Rzymian, a zwłaszcza - przez swego syna Askaniusza, zwanego też Julusem — rodu Juliuszów; z niego to wywodził się Juliusz Cezar oraz, adoptowany przez niego, Oktawian, cesarz August
Owe studia, wręcz biblioteczne, jakim oddawał się poeta zbierając materiał do Eneidy, tłumaczą też pewne wzmianki o tajemnicach warsztatu. Oto Wergiliusz spisał najpierw całą treść epopei prozą i tę dopiero przekładał, czy też. raczej przekuwał na mowę wiązaną. Czynił to zresztą nie w kolejności pieśni, nie po porządku, lecz opracowując częściami różne partie zależnie od nastroju, a może i od przypadku. Zresztą i te fragmenty, które już otrzymały szatę metryczną, wciąż ulegały dalszym poprawkom. W miarę zaś, jak rzecz powstawała, poeta pewne partie przedstawiał przyjaciołom. Urywki poematu, krążące coraz gęściej, podobały się, a nawet wzbudzały entuzjazm, sam jednak twórca był odmiennego zdania. Twierdził. że potrzeba jeszcze co najmniej trzech lat, by uznać epopeję za godną opublikowania. Pragnął spokoju i chciał też obejrzeć miejsca, które opisywał, wyjechał więc do Grecji, aby potem zwiedzić Azję Mniejszą — Troję, spod której wyruszył Eneasz. Spotkał jednak w Atenach cesarza Augusta i razem z nim powrócił. już chory. Zmarł w Brundisium w dniu 21 września roku 19 p.n.e.
Jeszcze przed swą podróżą poeta prosił najbliższych, aby w razie jakiegoś nieszczęsnego przypadku spalili rękopis Eneidy, dzieło bowiem w tej formie nie powinno się ukazać. Potem, gdy już chorzał, domagał się ustawicznie, by podano mu zwoje; chciał własnoręcznie rzucić je w ogień. W testamencie zastrzegł, że nie wolno publikować niczego, czego sam nie wydał — oznaczało to wyrok śmierci na największe dzieło, jakie stworzył. Jednakże wykonawcy testamentu pogwałcili wolę zmarłego, zgodnie zresztą z życzeniem, czy też wprost rozkazem, samego cesarza Augusta.
Niewiele więc brakowało, by najświetniejsze dzieło epiczne, jakie ułożono w mowie Rzymian, obróciło się w garść popiołu. Jaką byłoby to stratą dla kształtowania się całej późniejszej literatury europejskiej, trudno wprost ocenić. Natomiast bardziej wymierna, a bolesna i dotkliwa, byłaby luka w naszej wiedzy o mitach starożytnej Italii. Ile bowiem w tym zakresie zawdzięczamy Eneidzie, okaże się jasno niemal w każdym z rozdziałów następnych tej książki. Podkreślamy przy tym, że chodzi właśnie o mity Italii, nie tylko Rzymu. Z tej to przyczyny wydawało się rzeczą słuszną poświęcić nieco więcej miejsca historii powstania dzieła tak dla nas cennego. Zresztą już starożytni w pełni uznawali ten walor epopei, co znalazło swój wyraz również w uczonych objaśnieniach, mających ułatwić lekturę. Komentarze te zachowały moc cennych informacji, wskazując, skąd Wergiliusz czerpał swą wiedzę o mitach, ludach i miejscowościach dawnej Italii, oraz jakie inne przetrwały wersje danych podań.
Tyle o Wergiliuszu i Eneidzie. Drugi poeta tejże epoki, młodszy jednak odeń o pokolenie, a prawie równie dla nas ważny jako źródło wiedzy o mitach, to Owidiusz.
Jeśli zmarłym zostaje coś prócz imienia, jeśli choćby cień nikły ucieka z płomieni stosu pogrzebowego, a słuch o mnie dochodzi do duchów moich rodziców i znane są im tam za Styksem moje winy, wiedzcie to, proszę — a nie godzi się was okłamywać: przyczyną mego wygnania jest tylko pomyłka, a nie zbrodnia!
Cieniom tyle wystarczy. A teraz zwracam się do was, co pragniecie poznać koleje mego życia. Już przeszły moje lepsze lata, już siwizna włos przyprószyła, a zwycięski jeździec w Olimpii dziesięć razy brał nagrody od czasu, gdym się urodził — i wtedy to gniew obrażonego władcy kazał mi szukać miasta Tomi u brzegów Morza Czarnego. Przyczyna mej zguby aż nazbyt wiadoma jest wszystkim, nie muszę więc poświadczać jej własnym zeznaniem.
Po długiej podróży dotarłem do ziem graniczących z sarmackim ludem Getów, zbrojnych w łuki. Tu, choć wokół tylko szczęk broni, pieśnią pocieszam, jak umiem, mój los smutny. Wprawdzie nie ma tu nikogo, przed kim mógłbym ją odczytać, lecz tak dzień spędzam i oszukuję. A tobie, Muzo, dziękuję za to, że jednak żyję, że wciąż stawiam czoło twardym trudom, że jeszcze znoszę udręki istnienia! Ty dajesz pociechę, tyś odpoczynkiem, lekiem, przewodniczką i towarzyszką. Odwodzisz mnie znad Dunaju i dajesz miejsce na Helikonie, twojej górze świętej. Dzięki tobie już za życia uzyskałem taki rozgłos — co wcale nie jest częste — jaki zwykle staje się udziałem zmarłych. Zawiść, co chętnie prześladuje żywych, nie tknęła żadnego z dzieł moich. I choć wiek nasz wydał wielkich poetów, opinia czytelników przychylnie przyjmuje mój talent. Ja sam wielu przedkładam nad siebie, mówią jednak, że im nie ustępuję. Po całym świecie czytają moje poematy. I jeśli jest coś prawdy w przepowiedniach wieszczów, to nie wszystkiego mnie ziemia posiądzie — choćbym zmarł już teraz.
Taki to list wystosował poeta Publius Ovidius Naso do swych czytelników w odległym Rzymie. Pisał owe słowa udręczony przeciągającym się wygnaniem w przygranicznej mieścinie Tomis; obecnie zwie się ona Konstanca i leży na ziemiach Rumunii. Współczesny Owidiuszowi Rzymianin znał dobrze przyczyny jego wygnania, bo wszyscy żywo tę sprawę komentowali, my natomiast zdani jesteśmy dziś tylko na przypuszczenia. W każdym razie wydaje się prawie pewne, że poeta ściągnął na siebie niechęć cesarza Augusta pisząc utwory obyczajowo swobodne, a nawet swawolne, cieszące się zaś ogromną popularnością — w starożytności i obecnie jak na przykład Sztuka kochania. Mimo to radowałby się chyba do końca swych dni beztroskim życiem w ukochanym Rzymie, gdyby nie wplątał się w intrygi obyczajowe i pałacowe, które spowodowały upadek nieszczęsnej Julii, wnuczki Augusta. Oboje zostali wygnani w roku 8 p.n.e. Julię, liczącą wtedy lat 27, osadzono na wysepce Trimerus u adriatyckich wybrzeży Italii, siwowłosego zaś poetę zesłano znacznie dalej, nad Morze Czarne. Owidiusz zapewne nie był kochankiem Julii, wystarczało jednak, że należał do grona jej bliskich znajomych — i wiedział zbyt wiele. Pozostał więc w Tomis do końca życia. aż. do roku 1 7 n.e.
Poeta nic nie przesadził, mówiąc o swej sławie. Utwory jego od początku, odkąd zaczęły się ukazywać, miały rzeczywiste powodzenie, a potomność, co przecież nie zawsze się zdarza, utrzymała entuzjastyczny sąd współczesnych. To prawda, nie odznaczają się one ani głębią refleksji, ani oryginalnością ujęć, są wszakże jasne, zgrabne, wdzięczne. Tematyka wcześniejszych dotyczyła z reguły spraw miłości, czy też raczej miłostek. osadzonych często w scenerii greckich mitów. Natomiast dzieło najambitniejsze i najdojrzalsze nosiło tytuł Metamorfozy, czyli Przemiany. miało bowiem za przedmiot właśnie wszelkiego rodzaju przemiany jednych osób w ciała inne. Mity greckie, a za ich przykładem również rzymskie, często opowiadały o takich cudownych lub cudacznych przeistoczeniach, zebrało się więc aż 250 poetyckich nowel. Owidiusz misternie splótł je i nanizał, tak że epicka narracja ciągnie się przez ksiąg 15. Dwie ostatnie poświęcone są opowieściom związanym z Italią, choć niekoniecznie czysto italskim, w większości bowiem są to rzeczy greckie. Przemiana zamykająca całość to apoteoza, ubóstwienie Juliusza Cezara. Poeta właśnie zakończył pracę, lecz jeszcze jej nie wygładził, gdy spadł nań wyrok: cesarski rozkaz natychmiastowego opuszczenia Rzymu. Ogłuszony ciosem tak niespodziewanym i bolesnym rzucił oryginał Metamorfoz w ogień. Na szczęście zachowały się odpisy.
Inaczej potoczyły się losy poematu, nad którym praca twórcy jeszcze trwała, gdy przyszło pożegnać się ze stolicą. Był to obraz kalendarza rzymskiego, wszystkich jego świąt, uroczystości, obrzędów, a także mitów związanych z kultami i ceremoniami. Nosił on tytuł Fasti, tak bowiem obrzędowo określano wykaz dni szczęsnych, to jest tych, w których wolno działać. Każdemu miesiącowi miała odpowiadać jedna księga poetyckiej opowieści. Gdy Owidiusz wyjeżdżał na Wschód, rzecz dopiero się rozwijała. W czasie smutnych miesięcy i lat wygnania jeszcze do niej wracał. jeszcze ją uzupełniał i wygładzał, ostatecznie jednak doprowadził tylko do połowy; przedstawił więc kalendarz rzymski od I stycznia do końca czerwca włącznie. Pod względem artystycznym poemat na pewno nie jest arcydziełem, ustępuje znacznie innym utworom Owidiusza. Winna temu częściowo oporna materia, częściowo zaś okoliczności powstania. Ale i tak Fasti, choć nieukończone i niedoskonałe literacko, stanowią bezcenne źródło bogatych informacji dla każdego, kto zajmuje się rzymską, a nawet w ogóle italską religią i mitologią. Toteż i w tej książce nieraz przyjdzie powołać się na to dzieło; częściej niż na ostatnie księgi Przemian. Czytając zaś opowieści zaczerpnięte z Fasti warto pamiętać, w jakich powstały one okolicznościach: rzecz rozpoczęta w Rzymie, a jeszcze opracowywana na wygnaniu, jest wyrazem tęsknoty do miasta ojczystego, jego kultów i obrzędów.
Można by się nawet zastanawiać, czy nic obrać za przewodnika właśnie autora Fasti, idąc wiernie za tokiem jego wywodów w tym poemacie. W ten bowiem sposób zapoznalibyśmy się z naturalnym biegiem rzymskiego kalendarza, jak przeżywały jego uroczystości rokrocznie pokolenia ludności w czasach republiki i w początkach cesarstwa. A był to kalendarz kontynuujący najstarsze tradycje i jeszcze wolny od obcych naleciałości; tych. jakie z konieczności przyniosły wieki następne, kiedy to do stolicy napływały różne wierzenia, zwłaszcza orientalne — a wśród nich także to, które ostatecznie okazało się zwycięskie. Lecz taka kompozycja pociągnęłaby za sobą poważne trudności i kłopoty. Po pierwsze, mielibyśmy do czynienia wyłącznie z materiałem rzymskim. Oczywiście tak czy inaczej będzie on dominował, jak bowiem już się rzekło, jest najobfitszy, nie należy jednak z góry ograniczać się tylko do niego. Po drugie, opowieść Owidiusza urywa się dokładnie w połowie roku. Po trzecie, wreszcie, dokonując przeglądu według następstwa dni roku, otrzymujemy obraz raczej przypadkowy. Tak więc z tej myśli lepiej zrezygnować. Możemy jednak rozpocząć prezentację italskich mitów tak, aby zarazem złożyć symboliczny hołd poecie i jego dziełu oraz rzymskim wierzeniom: pierwszy rozdział poświęcimy bogu Janusowi, bogu wszelkiego początku, a więc i opiekunowi pierwszego dnia roku.
Do dziś posługujemy się określeniem „Janusowe oblicze”, pragnąc przez to powiedzieć, że jakaś osoba lub sprawa mają jakby dwie twarze identyczne, lecz zwrócone w przeciwnych kierunkach. Istnieje więc w gruncie rzeczy, choć nie zawsze się o tym pamięta, zasadnicza różnica pomiędzy tą przenośnią, nie implikującą nic złego, a twierdzeniem, że ktoś jest dwulicowy, czyli zachowuje się rozmaicie, zależnie od tego, co mu w danej chwili dogadza a nie wiadomo, które lico jest prawdziwe, autentyczne, szczere. Rodowód powiedzenia jest znany i oczywisty: właśnie tak wyobrażali sobie Rzymianie Janusa, dając mu jedną głowę o dwóch twarzach, z których jedna patrzyła w przód, druga zaś ku tyłowi.
Taki obraz boga widzimy już na starych monetach rzymskich, jeszcze z początków III wieku p.n.e.
Z jakiej to jednak przyczyny obdarzono go postacią tak dziwaczną? Sami Rzymianie dobrze zdawali sobie sprawę z jej niezwykłości, co przebija choćby w słowach poety Owidiusza:
- Za jakież bóstwo mam cię uznać, Janusie dwukształtny? W Grecji bowiem nie znajduję żadnego, co tobie byłoby podobne.
To ostatnie stwierdzenie jest nader charakterystyczne. Rzymianie epoki Owidiusza a więc w czasach cesarza Augusta, przywykli już tak bardzo do upatrywania wpływów helleńskich we wszystkich swych wierzeniach i kultach oraz do identyfikowania swoich bogów z greckimi, że Janus wprawiał ich po prostu w zakłopotanie. W całym panteonie helleńskim nie było ani jednej istoty, która by przypominała Janusa czy to wyglądem, czy też kompetencjami.
Jeśli chodzi o zakres działania, Janus, jak powszechnie wiadomo, uchodził za opiekuna i strażnika czynności wejścia i przejścia — zwłaszcza przez bramy murów miejskich lub drzwi domu. Moment to zawsze ważny, ryzykowny, niebezpieczny. Trudno przecież przewidzieć, jak nas powitają w obcym domu lub też jaka niespodzianka czeka we własnym, opuszczając zaś swoje mieszkanie zawsze narażeni jesteśmy na różne przygody. Tym bardziej było to prawdą w czasach, gdy wyjeżdżających poza bramę grodu tuż za nią mogła czekać nieprzyjacielska zasadzka. Rozumiemy więc Rzymian, Że pragnęli mieć stróża owej tak doniosłej czynności przekraczania progu.
Związek Janusa z drzwiami wydawał się oczywisty również ze względów językowych, drzwi bowiem zowią się po łacinie ianua; stąd ianitor — odźwierny. Niektórzy badacze próbowali wprawdzie wysuwać inne interpretacje pochodzenia imienia, są one jednak mało przekonywające. W każdym zaś razie najstarszy przybytek Janusa w Rzymie był rodzajem bramy, czy też nawet rzeczywistą bramą z pradawnych czasów, kiedy to granica prymitywnego osiedla przebiegała przez teren późniejszego Forum Romanum. Tam bowiem, w części północno-wschodniej, znajdował się sławny Janus Geminus — niewielki, prostokątny budynek o dwóch bramach; otwierano je, gdy wojna się zaczynała, a zamykano podczas pokoju. Stąd też prastare przydomki Janusa: Patulcius, od pateo - stoję otworem, i Clusius, od claudo — zamykać. Budynek powstał podobno w legendarnej epoce królów rzymskich, a oglądano go jeszcze w VI wieku naszej ery. Jego wyobrażenia zachowały się tylko na monetach.
Jako bóg wejścia stał się też Janus bogiem wszelkiego początku. Wymieniano go i wzywano oficjalnie w pierwszych słowach każdej uroczystej modlitwy. Od jego imienia zwie się miesiąc Ianuarius, nasz styczeń. Mógłby więc ktoś sądzić, że oddano temu bóstwu pod opiekę również początek roku. Sprawa jednak przedstawia się inaczej. Niegdyś Rzymianie rozpoczynali rok z wiosną, w marcu. Dopiero w połowie II wieku p.n.e. postanowiono, że odtąd konsulowie będą obejmowali swój urząd w dniu Calendae Ianuariae, czyli I stycznia, co stało się i dla Rzymian, i później dla nas urzędowym początkiem nowego roku. Nazwa łacińska miesiąca upamiętnia po prostu fakt, że w jego dziewiątym dniu obchodzono święto Janusa, zwane agonalia. Oczywiście jego pieczy podlegał też ten moment i akt, od którego może się rozpocząć nowe życie ludzkie. On więc otwiera wejście, on pozwala wprowadzić nasienie.
Niektórzy rzymscy erudyci utrzymywali, że Janus z racji swej istoty stoi pod pewnymi względami nawet przed Jowiszem, wyprzedza go.
I tak, według cytatu św. Augustyna, Warron wywodził:
Początki rzeczy należą do Janusa, a ostateczne dokonania do Jowisza. Słusznie tedy Jowisza uważa się za króla wszystkiego, gdyż ostateczne dokonania mają przewagę nad początkami. Wprawdzie początki są pierwsze w czasie, lecz dokonania przewyższają je godnością.
Na pytanie zaś, kim właściwie jest Janus, tenże Warron odpowiadał krótko: „To świat". Co miał na myśli'? Chyba to, że bóg ów stanowił wyobrażenie, czy też raczej symbol świata. To zdaje się wynikać z uzasadnienia, jakie przytacza św. Augustyn:
Janus ma dwie, względnie nawet cztery twarze, reprezentujące różne strony świata. Jama naszych ust jest podobna, gdy się ją otworzy, do świata; dlatego to Grecy i niektórzy poeci rzymscy nazywają podniebienie niebem.
Wzmianka o Janusie mającym cztery oblicza każe nam, rzecz prosta, myśleć o słowiańskich wyobrażeniach. Ale czy są one naprawdę dobrze poświadczone i autentyczne, oryginalne? Czy nie mamy tu do czynienia z zapożyczeniem pewnych wzorów antycznych? Krótko mówiąc, czy to nie Janus odżył pod imieniem i postacią Światowida?
Porzucając jednak te spekulacje oraz dziwaczne pomysły starożytnych, a zwracając się ku faktom dobrze poświadczonym, musimy jeszcze wspomnieć o pewnym znamiennym zjawisku. A mianowicie: choć wszystko łączyło Janusa ściśle z Lacjum i Rzymem, choć należał on do grona bóstw rodzimych, to jednak stosunkowo rychło zainteresowali się nim Grecy i anektowali tę niezwykłą postać. Albowiem chyba już w wieku IV p.n.e. pojawiła się opowieść, że Janus przywędrował do Italii z terenów greckiej Tesalii. Zbudował osiedle nad dolnym Tybrem, na prawym jego brzegu, co dało nazwę całemu wzgórzu — Ianiculum. Później nauczył okolicznych autochtonów, niemal dziki lud Aboriginów, pewnych umiejętności rolniczych i ustanowił im pierwsze prawa.
Niektórzy Grecy, a wśród nich sławny Plutarch, wiązali tę opowieść z wyobrażeniem Janusa, wysuwając taką interpretację, co prawda bardzo sztuczną:
Dlaczego Rzymianie sądzą, że Janus ma dwie twarze, dlaczego tak go przedstawiają w malarstwie i rzeźbie? Czy dlatego, że był on, jak się twierdzi, Grekiem, który przyszedł do Italii, zamieszkał wśród tamtejszych barbarzyńców, zmienił swój język i sposób życia? Czy też raczej dlatego, że mieszkańcom Italii, którzy dotychczas znali tylko dzikie rośliny, a praw żadnych, dał odmienny i lepszy sposób bytowania, nakłonił ich do uprawy roli i porządku społecznego.
Jak już się rzekło, na starych monetach rzymskich widnieje z jednej strony głowa Janusa o dwóch twarzach, na drugiej zaś przód okrętu. Grecy i w tym widzieli upamiętnienie rzekomego faktu, iż bóg przybył okrętem zza morza.
Mity, w których Janus odgrywa główną rolę, są nieliczne i niezbyt wymyślne. Właśnie z tej racji zasłużył on na pochwałę św. Augustyna, który z lubością opisywał i gromił wszelkie nieobyczajne wyczyny bożków pogańskich. W tym jednak przypadku musiał przyznać:
O Janusie nie przychodzi mi na myśl nic takiego, co by należało zaliczyć do czynów hańbiących. Może istotnie był on taki. Pędził życie bardziej uczciwe z dala od zbrodni i bezeceństw. Gościnnie przyjął uciekającego Saturna i podzielił się z nim swym królestwem, tak iż założyli nawet osobne miasta: ten Janikulum, a tamten Saturnię. Lecz poganie, łasi na wszystko, co mogłoby skalać kult bogów, uważając życie Janusa za zbyt piękne, zbezcześcili go potworną szpetotą jego posągu i czasem przedstawiali tego boga jako mającego dwa czoła, a czasem nawet jako mającego cztery i jak gdyby rozdwojonego. A może, ponieważ większość bóstw wybranych dopuszczając się bezwstydnych występków straciła czoło, czciciele ich życzyli sobie, by Janus dawał się widzieć z tym większym czołem, im bardziej był niewinny?
Należy jednak uczciwie stwierdzić, że w tym przypadku zawiodła autora pamięć lub rozeznanie w mitologii. Obyczaje Janusa nie były tak nieskalane. Przede wszystkim mity przedstawiają dość zawikłanie jego sprawy rodzinne. Początkowo miał on współwładać z królem imieniem Kamese lub Kamasina. Inna jednak wersja, i to starsza, głosiła, że Kamese to kobieta — siostra, a zarazem żona Janusa. Miał z nią syna, którego imieniem — Tyber — nazwano rzekę. Ale łączono też Janusa z innymi boginiami, czy też nimfami. Wymieniano więc Juturnę, Wcnilię, Karnę. O pierwszej z nich będzie jeszcze mowa szerzej, druga jest mało znana, natorniast Karna występuje tylko w jednej opowieści mitycznej, i tylko w związku z Janusem. Opowiada o tej przygodzie Owidiusz w VI księdze Fasti:
Nimfa Karna żyła wśród wzgórz i gajów tej ziemi, na której kiedyś miał powstać wielki Rzym, jego pałace, domy, świątynie. Najbardziej upodobała sobie gaj nad brzegiem rzeki, zwany później Lucus Helerni. Młodzi mężczyźni często usiłowali doścignąć ją w tych uroczyskach, ona jednak, pozornie chętna, zawsze potrafiła ukryć się niespodziewanie, zwodząc i wyśmiewając swych wielbicieli. Spodobała się także Janusowi. Jak zwykle, niby to przystała na schadzkę, prosiła tylko, aby poszedł pierwszy do groty. Sama, skromnie i wstydliwie idąc za nim, w pewnej chwili uskoczyła w bok, w zarośla pod skałą. Lecz Janus miał dwie twarze, dwie pary oczu, widział więc doskonale, co dzieje się za jego plecami. Odnalazł dziewczynę natychmiast. W nagrodę za to, czym musiała go obdarzyć, dał nimfie władzę nad zawiasami drzwi oraz gałązkę ciernistego głogu, aby odpędzała nią krwiożercze strzygi (łacińskie striges), chciwe krwi niemowląt.
Tak więc splatają się w opowieściach o tym prastarym bóstwie italskim wątki miejscowe i greckie, motywy wspólne wielu podaniom o miłostkach bogów? a także pewne elementy folkloru nieobce również naszym baśniom i przesądom lub stanowiące ich źródło.
Jak się godziło i zgodnie z rzymskim obyczajem rozpoczęliśmy rzecz o bogach i mitach starożytnej Italii od rozdziału poświęconego właśnie Janusowi, a zakończymy go modlitwą ku jego czci, autentyczną modlitwą italskiego rolnika. Przekazał ją Katon w swym dziełku O gospodarstwie wiejskim, a więc pisarz. II wieku p.n.e., ale jest ona na pewno znacznie starsza:
Zanim rozpoczniesz żniwo, należy ofiarować świnkę przedżniwną wedle takiego oto obrzędu: Ofiaruj Cererze jako świnkę przedżniwną loszkę, i to zanim zwieziesz te oto plony: orkisz, pszenicę, jęczmień, bób i rzepę nasienną. Zanim zabijesz loszkę, uczcij kadzidłem i winem Janusa, Jowisza i Junonę. Janusowi złóż w ofierze placek z tymi słowy:
- Ojcze Janusie! Składając ci ten placek błagam cię dobrą modlitwą, byś zechciał być łaskawy dla mnie, też moim dzieciom, memu domowi i mojej czeladzi.
Nadszedł wreszcie dzień - tak opowiadały późniejsze mity rzymskie — w którym zjawił się przed domostwem na Janikulum nowy przybysz ze wschodu, zza morza, Hellady. Przywędrował więc z tychże stron i tą drogą, co niegdyś Janus. W Grecji nosił imię Kronosa. Jeszcze do niedawna władał jako bóg potężny całym światem, lecz własny jego syn Zeus odebrał mu panowanie i wygnał go z olimpijskich włości. Dobrze znane mity greckie mówią szeroko o tym, z jakich stało się to powodów, odkrycia zaś naukowe ostatnich dziesięcioleci wyjaśniają genezę postaci i opowieści o Kronosie, wyprowadzając je aż, z Azji Mniejszej, z kręgu kultury hetyckiej. Są to sprawy same przez się godne uwagi, tu jednak pozostają poza kręgiem naszych zainteresowań, te bowiem dotyczą tylko bóstwa italskiego; jego powiązania z Helladą zostały, jak wnet się okaże, sztucznie dorobione przez greckich pisarzy, za którymi chętnie szli Rzymianie.
Wywodzono więc, że Janus nie tylko przyjął obalonego boga jak najżyczliwiej, lecz nawet oddał mu panowanie nad całym krajem. Przybysz, wciąż lękający się gniewu syna, zmienił przede wszystkim swe imię. Nazwał się Saturnem. Osiadł na drugim, to jest na lewym brzegu rzeki, gdzie zbudował gród Saturnia na urwistym wzgórzu, które w wiekach późniejszych miało zasłynąć na cały świat jako Kapitol. Mianem Saturnii okreslano niekiedy także cały Półwysep. Natomiast kraj nad dolnym Tybrem, którym wygnaniec władał bezpośrednio, wciąż jednak traktując go jako swoją kryjówkę, przybrał nazwę Latium, od wyrazu latere — ukrywać się.
Rządy Saturna były, jak utrzymywano, wiekiem prawdziwie złotym, albowiem bóg ten rozwinął i udoskonalił to wszystko, co zaczął wprowadzać jego poprzednik Janus. Toteż określenie Saturnia regna — Saturnowe królowanie, stało się dla Rzymian synonimem epoki pełnego szczęścia, kiedy to urodzaj i dobrobyt szedł w parze ze swobodą i naturalnością spokojnego życia w ładzie i pokoju. Na pamiątkę owych baśniowo szczęsnych czasów corocznie 17 grudnia rozpoczynały się dni wesołych zabaw. zwane Saturnaliami. Ucztowano. składano sobie wzajem podarunki, zwłaszcza świece woskowe i gliniane lalki, a dla zabawy zmienial się też na jakiś czas porządek społeczny: panowie obsługiwali przy stole swoich niewolników.
W Rzymie miał Saturn jedno i tylko jedno miejsce kultu. Znajdowało się ono u północnego krańca Forum, przy samym stoku Kapitolu. i to od niepamiętnych czasów, istnieć tam miał tytko ołtarz, później zbudowano świątynię. Nie było jednak zgody, kiedy to się stało: według jednych jeszcze za panowania królów. według innych już w początkach republiki, czyli około roku 500 p.n.e. Natomiast dzień poświęcenia przybytku uroczyście obchodzony corocznie, był znany: 17 grudnia, początek Saturnaliów. W roku 42 p.n.e. świątynię restaurowano, a odbudowano częściowo jeszcze w początkach wieku IV, gdy uległa zniszczeniu skutkiem pożaru. Do dziś pozostały z niej stosunkowo okazałe resztki 8 kolumn na wysokim podium, jeden z wyrazistszych fragmentów pola ruin, jakim jest obecne Forum. Lecz w czasach rzymskich, za republiki i cesarstwa, świątynia miała szczególne znaczenie i była miejscem bardzo sławnym, w jej bowiem podziemiach przechowywano skarb państwa — aerarium.
A więc 8 kolumn sterczących wśród rumowiska Forum to materialne świadectwo dawnego kultu Saturna. Czy pozostało coś więcej w żywej tradycji europejskiej? Owszem, można wskazać jeszcze inne Saturnowe ślady, wcale wyraźne i dość ważne, choć nie zawsze zdajemy sobie sprawę, skąd one się wzięły. Przede wszystkim więc Saturnalia na pewno przyczyniły się do powstania tych zwyczajów i nastrojów świątecznych, jakie do dziś w wielu krajach naszego kręgu kulturowego nadają ton, stwarzają atmosferę miesiąca grudnia. Dalej, imię Saturna nosi jedna z planet. Według starożytnych, którzy zaliczali do planet Słońce i Księżyc, a nie zaliczali Ziemi. Saturn był siódmą i ostatnią „gwiazdą błędną” najdalszą od centrum, a więc najsłabiej widoczną i o najpowolniejszym biegu, z drugiej zaś strony najbliższą niebu gwiazd stałych, skąd — tak głosiły niektóre poglądy — przychodzą dusze na ziemię i dokąd odchodzą. Jest więc to planeta niknącego blasku, schyłku życia, starości, pogranicze życia i śmierci. Ponieważ Grecy przypisali ją Kronosowi, jego italski odpowiednik, Saturn, stal się w oczach Rzymian i później wszystkich ludów Zachodu jej władcą.
Astrologowie, wiążąc każdy dzień tygodnia z jedną z planet, oddali właśnie tej sobotę. Żyje to jeszcze do dziś w angielskiej nazwie Saturday, dzień Saturna. I wreszcie — wyobrażeniu śmierci dajemy do ręki kosę. Symbolika wydaje się oczywista, przyczyna jest jasna: śmierć ścina bezlitośnie niby kosiarz kwiat życia. W istocie jednak jest to interpretacja wtórna, drogi symboliki są w tym przypadku znacznie bardziej zawiłe i prowadzą w przeszłość odległą. Mówiąc najkrócej: Saturn-Kronos to astrologicznie planeta śmierci. Grecy jednak i Rzymianie wyobrażali tego boga z sierpem, czy też kosą w ręku, mit bowiem głosił, że Kronos właśnie tym narzędziem wytrzebił swego ojca Uranosa. Tak więc naszej śmierci kosę dały do ręki antyczne koncepcje astrologów w połączeniu z jeszcze starszymi opowieściami mitów.
Istnieje, jak stąd wynika, pewna dwoistość i niespójność obrazu Saturna. Z jednej strony jest to bóstwo ponure, w pewnych bowiem układach jego planetę pojmuje się jako złowieszczą. Z. drugiej wszakże wyobrażenia popularne i żywe przez, wiele wieków starożytności widziały w nim istotę pogodną i łaskawą, symbol złotego wieku pogody. pokoju, dostatku.
Wergiliusz daje taką wizję tamtych szczęsnych, Saturnowych czasów:
Ongiś w tych gajach mieszkały nimfy leśne i fauny i szczep mężów tu żył zrodzony z twardych pni dębowych. Nie znali oni praw, nie umieli uprawiać roli ni ujarzmiać byków, zbierać i gromadzić plonów, dziki owoc ich żywił, drzew korzonki i z trudem złowiona zwierzyna. Dopiero Saturn pierwszy zstąpił na tę ziemię z wysokości Olimpu, gdy wygnany ze swego królestwa uchodził przed gniewem Jowisza. Zgromadził bóg pod swą pieczą dziki lud, rozproszony po górskich pustkowiach, i nadał mu prawa, a kraj, w którym znalazł bezpieczną kryjówkę, nazwał stąd Lacjum imieniem. Pod jego berłem, mówią, nastał tu wiek złoty, w takim błogim pokoju rządził on swym ludem. Lecz z wolna czas się pogorszył i odmienił barwy [...]
Natomiast grecki eseista Lukian, piszący w II wieku n.e., a więc już w czasach cesarstwa rzymskiego, daje satyryczny i dowcipny obraz zabaw saturnaliowych. Rzecz. dla żartu ujęta jest w formę rozmowy pomiędzy bogiem (Lukian zwie go oczywiście Kronosem) a jego kapłanem, który podczas świąt, gdy właśnie Saturn sprawuje rządy, prosi o jakieś łaski dla siebie. Chce bogactw, złota, ziemi, niewolników, szat wzorzystych, kości słoniowej:
- Otóż z tego, najdobrotliwszy, daj mi coś, żebym i ja zapamiętał sobie twoje rządy i sam jeden całe życie nie dziadował.
- Ba odpowiedział mu Kronos — zażądałeś czegoś, co nie jest w mojej mocy! Nie markoć się więc, że tego nie dostaniesz. Ja obejmuję władzę pod pewnymi warunkami. Cala ta moja parada trwa dni siedem, a gdy termin ten mija, zaraz staję się prywatną figurą i idę w odstawkę. Ale nawet w ciągu owych siedmiu dni nie wolno mi przeprowadzać żadnej ważnej, urzędowej sprawy. Mogę tylko pić, hulać, wrzeszczeć, figlować, grać w kości, wybierać królów biesiady, fetować niewolników, nago śpiewać, klaskać drżącymi dłońmi. Czasem daję się zanurzyć w zimnej wodzie z obliczem usmarowanym sadzą. Oto i wszystko, co mi pozwolono czynić. Owe wielkie rzeczy, bogactwa i złoto, Zeus rozdaje według upodobania.
Potem jeszcze i to dodaje:
- Na mocy szczęśliwego rzutu kostki możesz zostać mianowym królem, dzięki czemu nikt nie poważy się wydawać ci śmiesznych rozkazów, ty zaś będziesz mógł kazać jednemu, by głośno opowiadał sprośne dowcipy o sobie samym, drugiemu, by nago tańczył, wziął w ramiona fletnistkę i trzykrotnie z nią obiegł dom wokół!
Skoro jednak Saturn nie mógł i nie chciał obsypać kapłana łaskami, ten prosił, aby przynajmniej odpowiedział mu na kilka pytań:
- A więc naprzód: jest że to prawdą, że zjadłeś dzieci Rei, że ona ukryła Zeusa i zamiast dzieci kamień ci dała spożyć, że Zeus, gdy dorósł, wojnę ci wydał i z tronu cię strącił, a następnie do Tartaru wrzucił, w pęta zakuł — ciebie i twoich sojuszników?
Bóg bardzo się obruszył na te słowa:
- Gdyby nie to, durniu, że obchodzimy święta, kiedy wolno upijać się i gadać swym panom grubiaństwa z całą bezczelnością, poznałbyś zaraz, że mogę przynajmniej gniewać się, bo o takie rzeczy pytasz i nie masz szacunku przed siwowłosym, starym bogiem!
- No więc jak to się stało, że władzę oddałeś Zeusowi?
- Po prostu się postarzałem. Sędziwy wiek sprowadził
podagrę. Nie mogłem sobie już poradzić z rozwielmożnionym łajdactwem, trzeba było z piorunem w ręce gonić do góry i na dół, żeby palić krzywokleńców, świętokradców, gwałtowników, a to było uciążliwe i wymagało sil młodych. Ustąpiłem więc Zeusowi i nie żal mi tego. Obecnie wiodę rozkoszny żywot emeryta, tamten zaś włada, tysiączne ponosząc udręczenia. Tylko parę dni sobie pozostawiłem i podejmuję władzę, żeby przypomnieć ludziom, jakie za moich rządów było życie. Ziemia nie obsiewana i nie zorana wszystko im wydawała, i to nie jako kłosy, ale jako chleb już gotowy i mięso przyrządzone. Płynęły rzeki wina i strugi miodu oraz mleka, bo ludzie byli dobrzy wszyscy i złoci. To jest powodem tych moich krótkich rządów i dlatego wszędzie klaskanie, śpiewy, zabawy, równość.
Jednakże starożytność przekazała nam również pewną relację, która inaczej przedstawia przebieg uroczystości. a raczej los króla Saturnaliów. Relacja ta mówi o sprawach ponurych i zgoła nie licuje z obrazem pogodnych zabaw, jaki maluje Lukian oraz inne źródła. Co prawda chodzić może o fakt zupełnie wyjątkowy.
W pewnym obozie rzymskim nad dolnym Dunajem żołnierze wyznaczali losem jednego spośród siebie na króla świąt, i to już na 30 dni przed Saturnaliami. Wybrany — a musiał to być mężczyzna młody i urodziwy — przywdziewał strój odpowiednio wspaniały i stawał się uosobieniem samego boga. Miał swój orszak, cieszył się całkowitą swobodą ruchów, spełniano wszystkie jego zachcianki i życzenia, nawet najbardziej wyuzdane. Tak działo się przez dni 30. Gdy jednak zaczynały się właściwe święta, musiał sam zadać sobie śmierć przy ołtarzu boga, którego przez miesiąc zastępował. O wszystkim tym dowiadujemy się z tej racji. że w roku 303 pewien żołnierz stanowczo odmówił przyjęcia godności króla, choć los go wyznaczył, twierdząc, że błazenada i haniebne wybryki nie odpowiadają jego przekonaniom. Na rozkaz swego dowódcy został ścięty, chrześcijańscy współwyznawcy zaś uznali go za męczennika i przekazali potomności opis całej sprawy.
G.J. Frazer w swej znanej książce Złota gałąź— będzie o niej jeszcze mowa przy innej okazji - w oparciu o to wydarzenie rozumuje następująco:
„Zabijanie niby króla nie może stanowić pochodnej faktu, że wybierano króla zabaw świątecznych. Łatwo natomiast wyobrazić sobie, że proces miał przebieg odwrotny, to znaczy: w dawnych. barbarzyńskich czasach w Italii istniał zwyczaj wyznaczania kogoś, kto przez pewien okres odgrywał rolę króla i Saturna. potem zaś musiał zginąć; potem uznano ów obyczaj za zbyt okrutny, prawdziwie barbarzyński, zrezygnowano całkowicie z zabijania niby króla, pozostawiając mu tylko przywileje przebierańca. Tak było w Italii i w krainach cywilizowanych, natomiast na peryferiach imperium, w obozach przygranicznych, utrzymał się pierwotny przebieg i charakter obchodów z całym ich okrucieństwem.
Rozumowanie to wydaje się przekonywające, a powodzenie książki Frazera, tłumaczonej na wiele języków, przyczyniło się niewątpliwie do rozpowszechnienia jego poglądów na istotę i historię Saturnaliów. Tymczasem nowsze badania przeczą całkowicie takiemu pojmowaniu sprawy. Relacja o wydarzeniach w owym obozie naddunajskim jest czymś zupełnie wyjątkowym i odosobnionym. Nie ma żadnego, nawet najsłabszego i bardzo pośredniego dowodu, że kiedykolwiek coś podobnego działo się gdzie indziej, a zwłaszcza w Italii. Saturnalia były zawsze świętem wesołym, pogodnym, zabawowym, król ich zawsze tylko wesołkiem. Jeśli więc gdzieś nad Dunajem powstał wśród żołnierzy inny obyczaj, to może chodzić tylko o wpływ postronny, barbarzyński, o połączenie rzymskich Saturnaliów z krwawym świętem pogranicznego plemienia.
I my, jak ów kapłan Lukianowy. chcielibyśmy zadać Saturnowi kilka pytań - prośby bowiem mielibyśmy chyba podobne. Najpierw więc godziłoby się wiedzieć, jakie było pierwotne znaczenie tego boga i jaki dawano mu zakres działania? Dalej, z czym się wiązało jego imię? Wreszcie, skąd identyfikacja z Kronosem? Otóż. sprawy funkcji Saturna nie da się odłączyć od kwestii etymologii imienia, tę zaś interpretować można rozmaicie — i tak czynili już starożytni.
Jedni wyprowadzali je od wyrazu saturare — nasycać, albowiem - tak tłumaczyli — syci się on swymi dziećmi, pożerając dni, miesiące i lata jako bóg czasu; mit, że pożarł własne potomstwo, symbolizuje niszczycielską moc czasu, który samym swym biegiem trawi i pochłania własne dzieła. Takie wyjaśnienie znajdujemy u Cycerona, lecz jest ono stosunkowo późne i sztuczne. Wzięło się stąd, że Grecy chętnie utożsamiali - zresztą zupełnie fałszywie - Kronosa z Chronosem, czyli Czasem, oba bowiem przypadkowo brzmiały podobnie. Skoro zaś Rzymianie uczynili Kronosa Saturnem, ten ostatni musiał również. stać się Czasem.
Znacznie poważniejszy i bardziej rozpowszechniony był i jest pogląd, że imię Saturna ma ten sam źródłosłów, co łacińskie wyrazy satus - siew i sator — siewca. Chodziłoby więc o boga pierwotnie opiekującego się nasieniem i zasiewami. Taką etymologię podawał Warron. Dla jej poparcia można również. wskazać, że Saturnalia obchodzono w grudniu, a więc już po dokonaniu siewów jesiennych.
Są wreszcie badacze twierdzący, że Saturn to, z nazwy i rodu, bóg Etrusków. Jednakże o jego funkcjach i miejscu w wierzeniach tego ludu niewiele dałoby się powiedzieć.
Jedno natomiast jest całkowicie pewne i oczywiste: kimkolwiek był italski Saturn w zamierzchłej przeszłości, uległ on rychło hellenizacji, został wcieleniem Kronosa, a znalazło to swój wyraz nie tylko w micie, lecz i w zewnętrznych cechach kultu: kapłani jego w Rzymie składali ofiary zawsze greckim obyczajem”, to jest z głową odkrytą. Lecz skądże owa identyfikacja właśnie z Kronosem? Czy dlatego, że Saturna, jak i Kronosa, przedstawiano z sierpem lub kosą w ręku? Ale właśnie to narzędzie jest u italskiego boga również pożyczką. Grecy dali je wyobrażeniom Kronosa, ponieważ właśnie sierpem miał on wytrzebić swego ojca Uranosa; o tym już wspominaliśmy. Natomiast Saturn rodzimy, italski, jeśli był rzeczywiście bogiem zasiewów, nie miał żadnego prawa do sierpu. Trzeba więc założyć, że punktem wyjścia, jeśli chodzi o utożsamienie bogów. była sprawa świąt. Zarówno greckie Kronia, jak też italskie Saturnalia przebiegały bardzo podobnie, choć powstały zupełnie niezależnie od siebie: wystarczy przypomnieć, że Kronia obchodzono nie w grudniu, lecz w pełni lata, w lipcu.
Pewną rolę w tym procesie identyfikacji mógł odgrywać jeszcze inny czynnik. Oto mity greckie zgodnie opowiadały, że wygnany przez Zeusa Kronos udał się gdzieś daleko na zachód, unosząc z sobą jakieś okruchy i elementy wieku złotego. A właśnie Italia musiała wydawać się osadnikom greckim, przybywającym z krainy ubogiej i przeludnionej, prawdziwą ziemią obiecaną. legendarnym królestwem Kronosa.
Echa zachwytu, z jakim mówili o swej nowej ojczyźnie helleńscy koloniści, brzmią jeszcze wyraźnie w słowach Dionizjusza z Halikarnasu. Ten grecki pisarz żył u schyłku I wieku p.n.e., to jest prawie dokładnie 20 stuleci temu, i przez długi czas mieszkał w samym Rzymie. Dziejom tego miasta i państwa poświęcił 20 ksiąg historii, zatytułowanych Romaike archaiologia (Rzymska starożytność). Do naszych czasów przetrwała dokładnie pierwsza połowa, ksiąg 10, obejmująca okres od legendarnych początków Rzymu aż do połowy wieku V. Z reszty ksiąg mamy dość obszerne fragmenty. Było to więc dzieło niezmiernie obszerne, miejscami wręcz rozwlekłe, a przy tym podane w formie retorycznej i podporządkowane pewnym założeniom moralizatorskim oraz tendencji, aby możliwie wiele italskich kultów, zwyczajów, instytucji wyprowadzać z Hellady, w ten sposób dawała znać o sobie duma przedstawiciela ludu, który, choć pokonany politycznie, nie rezygnował z poczucia wyższości kulturalnej. Należy jednak stwierdzić, że postawą taka znajdowała pełne zrozumienie u Rzymian, chętnie, a nawet skwapliwie godzących się na to, że tak wiele zawdzięczają Grekom. Zresztą Dionizjusz zadał sobie dużo trudu, aby przestudiować pomniki rzymskiej przeszłości, toteż przekazał moc danych, które skądinąd nie są znane. Ponieważ nieraz przyjdzie powoływać się na jego świadectwa, został już tu zaprezentowany. Swemu podziwowi dla Italii, przybranej ojczyzny, historyk grecki dał wyraz w długim rozdziale księgi I, z którego warto przytoczyć choćby część tylko:
Tutejsi mieszkańcy podają baśń, że jeszcze przed panowaniem Zeusa władał tą ziemią Kronos i że ów wiek złoty, obfitujący we wszystko, co rodzą pory roku, kwitł nie gdzie indziej, lecz właśnie u nich. Gdyby zaś ktoś, odrzucając mityczne elementy opowieści, chciał się zastanowić, czym cechować się winien kraj, mający dać najwięcej pożytków rodowi ludzkiemu zaraz w jego początkach, nie znajdzie żadnej strony sposobniejszej pod tym względem od italskiej. Jeśli bowiem porównamy kraje o zbliżonym obszarze. najlepsza, jak sądzę, okaże się Italia: i to nie tylko w Europie, lecz nawet w całym świecie. Wiem, że wielu uzna moje słowa za niewiarogodne, wskażą bowiem Egipt, Libię, Babilonię, albo też jeszcze inne szczęsne ziemie. Ja wszakże nie uznaję za szczęsną takiej krainy, która daje tylko jeden rodzaj plonów, i wcale nie zazdroszczę tym, co mają wprawdzie żyzne łany, natomiast innych dóbr nic lub bardzo niewiele. Za prawdziwie żyzną uważam taką, która jest możliwie samowystarczalna i najmniej uzależniona od towarów sprowadzanych.
Następnie autor wskazuje, że w niektórych rejonach Italii zbiera się pszenicę trzykrotnie w roku, gdzie indziej udają się znakomicie uprawy winorośli i oliwek, a na jeszcze innych obszarach Półwyspu bujne pastwiska służą hodowli dorodnego bydła. Rozlegle lasy dostarczają budulca, a spławne rzeki ułatwiają transport. Łagodny klimat i rozkoszne widoki zapraszają, by osiąść w Italii na stałe.
Wtóruje Dionizjuszowi poeta Wergiliusz w swej sławnej pochwale Italii, zamieszczonej w II księdze Georgik:
Wszystkie skarby ta ziemia posiada.
Ozdobne ma pastwiska od różnego stada,
Tu zboża jak las rosną, stąd rumak ochoczy
Wyciąwszy w grunt kopytem do boju wyskoczy,
Tu byk w srebrnych Klitumnu strumieniach zbielały
Ciągnie rydwan zwycięzców do świątyni chwały.
Tu w postaci wiosennej wszystkie pory chodzą,
Dwakroć płód daje bydło, dwakroć drzewa rodzą,
Pod zimowe miesiące trwa tu pora słodka.
Przecież nikt pod tym niebem potworów nie spotka,
Nie ma też tu krwiożercze legowiska zwierzę,
Nikt, na zioła wyszedłszy, trucizny nie zbierze,
Ani łuską pokryta przeraźliwa żmija
Po gęstej się murawie w grube kłęby zwija.
Przydaj miasta wspaniałe, te szacowne dzieła,
Które rzymska prawica starannie podjęła!
Tyle pysznych rzek skrapia starożytne grody,
Dwa brzegi zmywa morze błękitnymi wody.
A ma Italia jeszcze inne bogactwa — swoje kopaliny i swe ludy:
W tej ziemi srebrne żyły, w niej szyby miedziane,
W niej to znajdziesz kopalnie złota nieprzebrane,
W niej dziewica sabińska, w niej Marsów lud dziki,
W niej twardy Liguryjczyk, w niej Wolsk zbrojny w piki
W niej mężne Decyusze, Kamille powstały,
Urodzenie Augusta dopełnia jej chwały.
Przytoczyliśmy owe dwa prawie współczesne sobie Świadectwa, sławiące piękno i płodność italskiej ziemi, albowiem choć wprost nie zawierają one materiału mitologicznego, pozwalają jednak lepiej zrozumieć, w jakim to klimacie duchowym, z jakich przyczyn i w jakim nastawieniu powstawały właśnie wtedy, w epoce augustowskiej, liczne i świetne dzieła opiewające mityczną przeszłość tej krainy, tak ukochanej przez ludzi i bogów: dzieła, którym zawdzięczamy niemal wszystko, co wiemy o baśniowych wiekach Italii. Czyż bowiem nie ma racji Dionizjusz dowodząc. że jeśli gdziekolwiek i kiedykolwiek rzeczywiście królował Saturn i panował wiek złoty, to tylko tutaj i tylko za dawnych bogów i herosów?
Synem Saturna był Pikus, co po łacinie znaczy Dzięcioł. O jego matce mity milczą. Ustanowił swoją siedzibę w latyńskim mieście Laurentum, blisko wybrzeża morskiego i ujścia Tybru. Istniała także mniej pochlebna wersja mitu o pochodzeniu Pikusa, zgodna za to z chłopską mentalnością pierwotnych mieszkańców Italii. Za Warronem powtórzył ją św. Augustyn (XVIII 15). Według niej ojcem Pikusa był rolnik Sterces, czy też Sterkucjusz, nazwany tak od wielkiej swej zasługi; on to bowiem pierwszy zaczął nawozić i użyźniać glebę gnojem, który po łacinie zwie się stercus; jego więc imię należałoby tłumaczyć — Gnojek. Ponieważ jednak brzmiało to niezbyt dostojnie, zaczęto wskazywać jako ojca Pikusa istotę boską o nieco podobnym imieniu — właśnie Saturna.
Wergiliusz w VII księdze Eneidy daje poetycką wizję królewskiego domu w Laurentum:
Pałac Pikusa stał na wzgórzu w mieście. Wspierało go sto kolumn, osłaniał zaś gaj święty i pradawna część ludu. Tam zasiadali królowie, piastując berło i rózgi, symbole władzy. Tam też, w świątyni, obradowano i ucztowano po złożeniu ofiar bogom, gdy dostojni ojcowie raczyli się mięsem baranim, siedząc za rzędami stołów. W przedsionku zaś pałacu stały szeregiem posągi przodków rzeźbione w starym drewnie cedrowym: król Italus, Sabinus — on to miał wynaleźć hodowlę winorośli i dlatego wyobrażano go z sierpem w ręku — starzec Saturn, Janus o dwóch czołach, słowem wszyscy, co królowali nad Lacjum od niepamiętnych czasów i co w obronie kraju krew przelewali. U wrót leżała zdobycz zwycięska: rydwany, topory, hełmy z pióropuszami, dzidy. tarcze, nawet oderwane rygle bram i dzioby okrętów.
Sam Pikus siedział w głębi, okryty krótkim płaszczem, dzierżąc w ręku tarczę i wspierając się na lasce. Był to posąg, Pikusa bowiem — Wergiliusz wspomina o tym tylko w kilku słowach — zazdrosna Kirke czarodziejską trucizną przemieniła w ptaka, co skrzydła ma barwne.
Opowieść szerszą o tym wydarzeniu znajdziemy u Owidiusza, a więc poety również epoki augustowskiej, w jego poemacie Metamorfozy. Oto jej streszczenie:
Młody i bardzo przystojny król Pikus. rozmiłowany w koniach, ściągał ku sobie oczy wszystkich dziewcząt i nawet półbogiń całej krainy. On jednak upodobał sobie tylko nimfę imieniem Kanens. czyli Śpiewająca. córkę Janusa i Wenilii. Zwano ją tak dlatego, że choć odznaczała się niezwykłą urodą, głos miała jeszcze piękniejszy. Swym śpiewem wzruszała nawet lasy i kamienie, łagodziła porywy dzikich bestii, wstrzymywała fale rzeczne i ptaki w ich locie. Odwzajemniała miłość Pikusa całym sercem.
Pewnego razu król wyruszył z domu konno, aby polować na dziki. W ręku miał dwa oszczepy, na sobie zaś płaszcz purpurowy, spięty złotą klamrą. Takim go ujrzała czarodziejka Kirke, właśnie zbierająca zioła na leśnej polanie, i zapragnęła mieć dla siebie. Najpierw jednak postanowiła odciągnąć go od towarzyszy. Zaklęciem stworzyła złudną postać dzika, a król w pościgu za tym widmem rzucił się w gęstwinę, gdzie wnet musiał nawet konia zostawić i przedzierał się pieszo. Tymczasem zaś Kirke spowiła las mgłą i chmurami, co sprawiło, że cały orszak rozpierzchł się w ćmie i pogubił. Wtedy dopiero nimfa objawiła się Pikusowi, prosząc, aby nie gardził jej miłością. Lecz król odrzekł, że jego serce należy już do innej, na zawsze i nieodmiennie, będzie wierny tylko pięknej Kanens.
Ta stałość i to szczere wyznanie drogo go kosztowały. Kirke rzekła z gniewem:
- Że mną gardzisz, Kanenty nie obaczysz więcej!
Poznasz rzekła — co może wzgardzona kochanka
i wzgardzona kobieta, do tego Tytanka!
Dwakroć na wschód, na zachód zwraca się dwa razy.
Trzykroć różdżką zakręca, trzy rzecze wyrazy.
On ucieka; zdumiony, że tak szybko biega,
Skrzydła, na ciele cudem wyrosty, spostrzega.
Gniewny. widząc się ptakiem, tnie dziobem w dąb stary
I rany w rozłożyste zadaje konary.
Od szkarłatnego płaszcza skrzydło barwę bierze,
Żółtozłocisty pierścień wkoło szyi błyska
I nic z dawnego Pika prócz nazwiska.
Jego towarzyszom groźna czarodziejka dała kształty różnych zwierząt. A tymczasem ukochana Pikusa, nimfa Kanens
Sześć nocy, sześć dni całych bezsennie strawiła.
Gdzie ją niosła miłości niewstrzymana siła,
Biegła bez pożywienia przez góry i gaje.
Smutkiem, drogą zwątlona, aż nad Tybrem staje,
Tam się, biedna, na zimnej położywszy skale,
Ze łzami zaprawione bólem śpiewa żale.
Tak łabędź cienkim głosem pieśń grobową nuci,
Gdy już z żalem przeczuwa, że życie porzuci.
Wkrótce jej młode ciało płynną postać bierze,
Roztapia się w powietrzu i niknie w eterze.
Dokąd pamiątka miejsca przeżyła w podaniu
I w danym przez Kameny Kanenty nazwaniu.
Kameny uchodziły za nimfy źródeł. Później uznano je za italski odpowiednik Muz greckich. Jedno z ich sanktuariów znajdowało się w gaju obok Porta Capena, nieco na południe od wzgórza Celiusz. Natomiast sama postać Kanens jest tworem poetyckim i nie ma chyba nic wspólnego z autentycznym, lokalnym materiałem mitycznym.
Wydawałoby się, że mit ten można wyjaśnić w sposób prosty : w zamierzchłych czasach któryś z latyńskich przywódców nosił imię Pikus, co wręcz zachęcało, by dorobić jakąś opowieść o jego związku z ptakiem. W rzeczywistości jednak rzecz musiała przedstawiać się odwrotnie: to nie imię króla pobudziło do wysnucia mitu o tym. jak stał się on dzięciołem, lecz ptaka uczyniono człowiekiem i królem. Istnieją dane, by przypuszczać, że dzięcioł to pradawny totem, zwierzę opiekuńcze i święte Latynów lub jednego z ich odłamów szczepów pobratymczych. Oznaki dawnego kultu tego ptaka utrzymały się jeszcze w czasach historycznych. I tak Plutarch. na przełomie wieku I i II n.e. zapytuje:
Dlaczego to Latynowie oddają cześć dzięciołowi i nikt z nich absolutnie nie zechce go spożyć? Czy dlatego, że Pikus, jak opowiadają, skutkiem czarów kobiety zmienił swoją przyrodzoną postać, stał się dzięciołem i udziela przepowiedni oraz wróży tym, co się doń zwracają? To jednak wydaje się zupełnie niewiarogodne i dziwaczne. Inny natomiast mit jest chyba bardziej przekonywający. Głosi on mianowicie, że Romulusa i Remusa karmiła nie tylko wilczyca, lecz także dzięcioł odwiedzał ich znosząc różne okruszyny. Jeszcze obecnie w miejscach podgórskich i gęsto zalesionych dzięcioł pokazuje się wraz z wilkiem. A może przyczyną czci dzięcioła jest to. że uchodzi on za świętego ptaka boga Marsa?
Wszystko, o czym pobieżnie wspomina tu Plutarch, znajduje swe potwierdzenie w świadectwach innych autorów starożytnych. I tak w miejscowości Tiora Matiena, w górskim kraju szczepu Ekwikulów, znajdowała się wyrocznia Marsa, gdzie przepowiedni udzielano pilnie obserwując zachowanie się dzięcioła, który siadywał na drewnianym słupie (lub był do niego przywiązany). W samym Rzymie również przypisywano ukazywaniu się tego ptaka duże znaczenie wróżebne. Toteż gdy pewnego razu usiadł on na głowie pretora właśnie przewodniczącego publicznej rozprawie sądowej na forum, a zachowywał się tak spokojnie i niepłochliwie, że bez. trudu schwytano go do ręki, wróżowie orzekli zgodnie:
Jeśli puści się tego dzięcioła wolno, sprowadzi to niechybną i rychłą zagładę Rzeczypospolitej. Jeśli natomiast ptak zostanie zabity, umrze pretor.
Urzędnik, prawdziwy Rzymianin, bezzwłocznie zabił dzięcioła — i wnet potem, jak zapewniały kroniki, sam zszedł ze świata.
Była wreszcie legenda twierdząca, że to dzięcioł wskazywał drogę tym Sabinom, którzy wędrowali przez góry w poszukiwaniu nowych siedzib do Askulum.
Wspomnijmy jeszcze, że według innej wersji mitu umiłowaną żoną Pikusa była nie nimfa Kanens, lecz Pomona, bogini owoców, której święty gaj znajdował się przy drodze z Rzymu do Ostii; będzie o niej jeszcze mowa w innym miejscu.
Twierdzono w starożytności zgodnie, że synem i następcą Pikusa, króla Dzięcioła, był Faun (po łacinie Faunus). O jego matce mity milczą, choć mogłyby wskazać czy to nimfę Kanens, czy też Pomonę. Co prawda i o matce Pikusa nigdzie się w opowieściach nie wspomina. Faun odziedziczył po ojcu także pewną dwoistość swej istoty, innego wszakże rodzaju: tamten uchodził za człowieka, który stał się ptakiem i bożkiem, ten zaś występuje w mitach to jako bóstwo pól i lasów, to znowu jako król i człowiek. W późniejszej poezji łacińskiej i nowożytnej on i jego potomkowie, czy też bracia, są często wspominani jako faunowie leśni, jako stwory rodem i wyglądem najbliższe greckim satyrom.
Tak właśnie traktuje Fauna i faunów, jako istoty różne, ksiądz Alojzy Osiński w swym Słowniku mitologicznym, który ukazał się drukiem w Warszawie w latach Autor ten (1770— 1842), z zamiłowania historyk, bibliograf, językoznawca, był przez pewien czas profesorem w Krzemieńcu, a następnie w Gimnazjum Wołyńskim. Znany jest dobrze badaczom literatury i leksykografii głównie ze względu na zachowany w rękopisie Słownik języka polskiego, ukończony w roku 1818. Ale i ów wcześniejszy Słownik mitologiczny zasługuje na baczną uwagę, jako pierwsze tego typu dzieło w nauce polskiej. Oparte zostało, to rzecz zrozumiała, na pracach różnych autorów obcych, ma jednak piętno własnych przemyśleń. W każdym razie słownik ten dobrze prezentuje popularne w tamtej epoce wyobrażenia o postaciach mitów greckich i rzymskich. Otóż w haśle „Fauni” czytamy u Osińskiego:
„Wiejscy bogowie, nieznajomi Grekom, synowie lub potomkowie Fauna, mieszkali po lasach i polach [...] Różni ich od satyrów i sylwanów, że się w swych zatrudnieniach najbardziej do rolnictwa zbliżają. Poeci dają im rogi i postać koźlą do pasa, figurę zaś weselszą od satyrów i mniejszą dzikość w pożądliwości. Aczkolwiek uchodzą oni za półbogów, rozumiano, że umierali w zgrzybiałej starości. Utrzymywano, że ich głos często słyszeć się dawał w głębi puszczy.”
Natomiast hasło „Faunus” powiada:
„Trzeci król włoski. syn Pika. wnuk Saturna. rozumny monarcha, wprowadził do Włoch cześć bogów i prace rolnicze. Rzadkie ukazywanie się ludowi pomnażało jego szacunek, a wdzięczni poddani wynieśli go po śmierci do chwały bogów. Ojca Pika między bogi poczytał i nadał ducha wieszczego żonie swej Faunie i synowi Sterkutiusowi. Horacy baczy go opiekuńczym. a Wergili bogiem wróżącym. Obydwa wspierają na źródłosłowie wyrazu fari - mówić.”
Jednakże rozdwojenie postaci, a raczej jej funkcji. jest wynikiem pomysłowości erudytów starożytnych, rozmnożenie zaś faunów i nadanie wyglądu satyrów, skutkiem wpływów greckich. Spotkał więc Fauna los ten sam co wiele rodzimych bóstw italskich: został zhellenizowany, przypisano mu naturę i cechy bożków greckich. uznanych za jemu pokrewne. To utożsamienie satyrów, Pana, Fauna, bardzo wyraźnie występuje w pewnym ustępie poematu Lukrecjusza De rerum natura (O istocie rzeczy). Autor ten, przypomnijmy, żył w I wieku p.n.e.. w czasach Cycerona i Cezara. Tłumacząc w sposób racjonalny istotę echa, poeta rozprawił się przy sposobności z wierzeniami i podaniami ludu wiejskiego:
Widziałem miejsca, co oddawały nawet sześc lub siedem głosów, gdy jeden rzuciłeś. Tak górom same góry odrzucały i powtarzały słowa, przyuczone do powrotu. O tych miejscach bają sąsiedzi, jakoby były w posiadaniu nimf i kozionogich satyrów. i o faunach. Ich nocne hałasy i płoche zabawy, jak zapewniają powszechnie, zakłócają niemą ciszę. Słychać dźwięki strun i słodkie skargi, jakie flet wypłakuje, drżący pod palcami grajków. Lud wiejski ma słyszeć szeroko, ilekroć Pan, potrząsając sosnowym okryciem półzwierzęcej głowy, przebiega krzywą wargą po pustych trzcinach, żeby fujarka nie przestawała wygrywać leśnej pieśni. O innych jeszcze gwarzą dziwach i stworach tego rodzaju, aby przypadkiem nie sądzić, że mieszkają na pustkowiach, od których stronią nawet bogowie. Dlatego puszczają się na nadzwyczajne powieści albo też mają jakiś inny powód, jako że cały ród ludzki nadmiernie łaknie bajeczek.
Lecz owi „Faunowie leśni” to, jak się już rzekło, wtórny i stosunkowo późny płód fantazji i wpływów helleńskich. Pierwotnie Faun był jeden i tytko jeden. Uchodził najprawdopodobniej za opiekuna trzód i pasterzy. Imię jego, jak słusznie przypomina Osiński, niektórzy uczeni rzymscy wyprowadzali od czasownika fari - mówić, co jednak z językowego punktu widzenia jest nie do przyjęcia. Natomiast bardzo prawdopodobna wydaje się inna etymologia starożytna, łącząca to imię z czasownikiem favere — sprzyjać. Wreszcie ostatnio zaproponowano jeszcze inny wywód, a mianowicie od praindeuropejskiego źródłosłowu dhau — dusić, dławić. W takim przypadku Faun byłby groźnym, dławiącym bożkiem dzikich ostępów, siejącym śmierć i postrach niby wilk — lub jako wilk. Na poparcie tej hipotezy można przytoczyć elementy pewnych mitów i obrzędów, o czym będzie jeszcze mowa, jak też iliryjskie imię Daunus, występujące właśnie w Italii.
Lecz niezależnie od tego, jakie było najpierwotniejsze znaczenie Fauna, w czasach historycznych widziano w nim bóstwo życzliwe — oczywiście jeśli się należycie jego życzliwość pielęgnuje. O takim pojmowaniu świadczą najdobitniej i najpiękniej wypowiedzi w pieśniach jeszcze jednego poety doby augustowskiej — Horacego. Czytamy więc:
Faun szybkonogi często miejsce zmienia
Z licejskich wzgórz gna do Lukretylu
I kozy moje wprowadza do cienia,
Lub gdy deszcz pada szuka im azylu.
W innej pieśni wręcz wyznaje, że bóg ten otacza go opieką w sposób szczególny:
Mnie pień na głowę byłby się zwalił,
Gdyby nie odbił go Faun tak zręczny,
Który tych strzeże, co pod Merkurym
Są urodzeni.
I wreszcie poświęca mu cały utwór:
Faunie, kochanku rusałek nadobnych,
Przychodź. łaskawie w me słoneczne niwy,
A na odchodnym bądź dla trzód mych drobnych
Zawsze życzliwy.
Pomnij o hojnie szafowanym winie.
O zabijanych ci w ofierze capach
I o mym starym ołtarzu. skąd płynie
Kadzielny zapach.
Co rok, gdy przyjdzie twój dzień, piąty grudnia,
Bydło tu igra śród pastwisk wesoło:
Żadną się wtedy pracą nie zatrudnia
Odświętne sioło.
A więc w tamtej okolicy, w górach sabińskich, gdzie znajdował się mały mająteczek Horacego, świętem Fauna były nony grudniowe, czyli piąty dzień tego miesiąca. W samym jednak Rzymie czczono go szczególnie w dniu 15 lutego, kiedy obchodzono tak zwane Luperkalia. święto prastare i dziwaczne. Oto jego przebieg:
Młodzi ludzie, członkowie arystokratycznego bractwa Luperków, składali ofiarę w grocie, na zboczu Palatynu. Zabijano tam kozę, może i kozła, a także psa. Kapłan dotykał czoła każdego z zebranych skrwawionym nożem, lecz ślad ten natychmiast wycierano wełną moczoną w mleku, zwyczaj zaś nakazywał, aby wszyscy obecni w tymże momencie wybuchali śmiechem. Następnie Luperkowie opuszczali grotę nago, opasani tylko wokół lędźwi kawałkami skóry zarżniętego przed chwilą zwierzęcia; również w ręku trzymali kozie skórki. Obiegali wokół Palatyn, bijąc tymi skórkami napotkane osoby, zwłaszcza kobiety, co miało zapewniać płodność. Jeszcze Dionizjusz w czasach cesarza Augusta był świadkiem tych obchodów. Pisze on tak o miejscu obchodów:
Trudno obecnie odtworzyć dawny jego wygląd, skoro tereny wokół zostały zabudowane. Niegdyś jednak, jak powiadają, była tam duża jaskinia pod wzgórzem. U wejścia do niej porastał gęsty las, u stóp skały tryskało obfite źródło, a przylegającą do urwiska dolinę ocieniały liczne i wysokie drzewa. Tam ustawiono ołtarz boga i składano ofiary ojczystym obyczajem, co Rzymianie aż do naszych czasów zachowują i odprawiają ceremonię w miesiącu lutym po zimowym przesileniu, niczego nie zmieniając z dawnego rytuału.
Mimo licznych poszukiwań nie udało się ustalić, gdzie znajdowała się owa grota. Była widocznie niezbyt wielka i z biegiem czasu została zasypana rumowiskiem, lub też jej sklepienie zawaliło się. Dodajmy, że Luperkalia, które z biegiem czasu straciły zupełnie swój religijny charakter i stały się tylko wesołym świętem ludowym, przetrwały jeszcze pełnych pięć wieków. i ostatecznie wygasły dopiero około 400 roku skutkiem surowych interwencji papieskich.
Jakie było pierwotne, istotne znaczenie dziwnej ceremonii? Niewątpliwie chodzi o relikt zamierzchłej epoki, kiedy to na Palatynie znajdowało się prymitywne osiedle, a jego mieszkańcy, pasterze, musieli bronić swego dobytku. zwłaszcza w miesiącach zimowych przed zgłodniałymi wilkami. Sam źródłosłów wyrazu „Luperci” wydaje się na to wskazywać, zbudowany jest bowiem z dwóch elementów: Lupus wilk i arceo — odganiam, bronię przystępu. Ofiara z psa była jakby namiastką, zastępstwem zabijanego niegdyś wilka, pomazywanie zaś czoła krwią i jej natychmiastowe ścieranie to symbol walk toczonych kiedyś i ran odnoszonych w tych walkach. Głośny śmiech obwieszczał, że obecnie wszystko to dzieje się tylko na niby — aby odeszły precz złe duchy i moce, spragnione świeżej krwi i już krążące wokół. Był potem bieg wokół wzgórza, wymachiwanie strzępami skóry zwierząt, krzyk i hałas: w zamierzchłych czasach miało to swój sens, gdyż służyło odpędzaniu, drapieżników. Ponieważ święto przypadało w miesiącu lutym, uchodzącym za okres oczyszczenia, później zaczęto przypisywać także tej ceremonii charakter oczyszczający. A związek z płodnością sam się narzucał, skoro był to bieg młodych, prawie nagich mężczyzn, wymachujących kozimi skórkami i chętnie nimi łojących zwłaszcza młode dziewczęta.
Autorzy starożytni poświadczają, że Luperkalia były świętem Fauna. To chyba on był bogiem, któremu składano ofiarę w grocie. Jest to zrozumiałe niezależnie od tego, jaką przyjmiemy interpretację imienia: czy uznamy Fauna za opiekuna trzód, który chroni je przed wilkiem, czy też. za dusiciela i wroga, którego trzeba obłaskawiać i przebłagać.
Przejdźmy wszakże do spraw pogodniejszych. Żona Fauna nosi w mitach różne imiona: Fauna. Bona Dea i jeszcze inne. Otóż Plutarch zastanawiał się, dlaczego to kobiety rzymskie ozdabiając domowe ołtarze Bona Deas nie przynoszą nigdy mirtu, choć biorą wszelkie inne gałązki drzew i krzewów oraz rozmaite kwiaty:
Może dzieje się tak dlatego, że bogini ta, jak podają mitografowie, była żoną Fauna, a potajemnie lubiła popijać wino. Gdy to się wydało, mąż zbił ją gałązkami mirtu. Czy więc dlatego nie przynoszą mirtu, a składając ofiary z wina mówią, że to mleko?
Mirt uchodził w Rzymie za świętą roślinę, bogini Wenus. Niegdyś i w naszym kraju dziewczęta hodowały mirt, którego gałązki miały zdobić ich wianek ślubny. Chyba to relikt tamtych starożytnych wierzeń.
Mity pokazują nam Fauna jeszcze w innej roli, a mianowicie jako bóstwo leśne, które wprawdzie stroni od ludzi i niechętnie zadaje się z nimi, lecz nie jest im nieżyczliwe. Właśnie takim widzimy go wraz z ojcem Pikusem w opowieści najpiękniej przekazanej w Owidiuszowych Fasti. Brzmi ona w streszczeniu:
Za panowania drugiego króla rzymskiego, Numy Pompiliusza, nastały tak ulewne deszcze i gwałtowne burze, iż uznano za konieczne przebłagać bóstwo, co razi ziemię piorunami. W jaki jednak sposób tego dokonać, jaka ofiara będzie skuteczna? Tego nie wiedział nikt — ani Numa, ani nawet jego żona, mądra Egeria, nimfa z gaju Diany w Arycji. Lecz właśnie ona doradziła mężowi, aby wydarł tę tajemnicę pradawnym bożkom, Pikusowi i Faunowi. Wiedziała zaś, że przychodzą oni często do gaju dębowego u stóp wzgórza Awentyn, gdzie tryska źródło ze skały mchem okrytej. Król stanął tam ze swoją drużyną. Najpierw, złożył zródłu owcę w ofierze, by wybaczyło to, co zamierza, tu uczynić. Potem kazał ustawić pełne wokół dzbany pełne wina, a sam ukrył się ze swoimi w pobliskiej jaskini. Bóstwa leśne zjawiły się, jak zwykle, u zdroju, lecz kiedy ujrzały dzbany, najpierw skosztowały nieznanego im napoju — i wnet mocno zasnęły. Skrępowano je wtedy mocnymi powrozami. Jeńcy, gdy tylko się zbudzili, na próżno usiłowali wyzwolić się z pęt. A kiedy już się zmęczyli szamotaniem, stanął przed nimi Numa, prosząc o wybaczenie czynu, do którego zmusiła go konieczność. Przyrzekł, że uwolni ich natychmiast, gdy tylko wyjawią, w jaki sposób ma przebłagać władcę piorunów. Lecz Faun odparł potrząsając głową rogatą:
- Żądasz rzeczy wielkich, których nie godzi się odsłaniać. Nasza boskość ma swoje granice. Uganiamy po górach, a piorunami tylko Jowisz rządzi. Ty sam nie potrafisz sprowadzić go z nieba, ale w tym możemy ci pomóc.
Zgodził się z tym Pikus:
- Zdejm nasze więzy, a wnet Jowisz się zjawi, przywiedziony potęgą naszej sztuki. Mroczna rzeka Styks niech będzie świadkiem mej przysięgi!
I tak też się. stało. Pieśni i zaklęcia leśnych bożków, wywabiły Jowisza z niebios. Dlatego to, poucza Owidiusz, otrzymał on przydomek „Elicius” (od czasownika elicere — wywabiać) i właśnie na Awentynie znajdowała się jego świątynia pod tą nazwą.
Bóg objawił się wśród błyskawic i gromów. Ziemia zadrżała, zamarło z trwogi serce króla. Mimo to zdołał wypowiedzieć swą prośbę: w jaki sposób oczyścić kraj, przebłagać bogów, usunąć złowieszcze piętno piorunów?
Jowisz rzekł:
- Zetniesz głowę!
- Będziemy posłuszni odparł król pokornie. — Zetnę w ogrodzie głowę cebuli.
- Człowieka — dodał bóg.
- Będziesz miał jego włosy — zgodził się Numa.
- Żądam duszy — upierał się Jowisz.
- Ryby — odparł król Rzymian.
A wtedy Jowisz roześmiał się i ustąpił:
- Dobrze, gniew mój przebłagałeś, odkładam pioruny.
Jowisz — po łacinie zwany w pierwszym przypadku Jupiter z dawnego Dies Pater, to bóg praindoeuropejski, pan niebios — i piorunów, wierny odpowiednik greckiego Zeusa. Przytoczoną opowieść można by rozumieć tak, że pierwotna religia rzymska znała ofiary z ludzi, co jest częste u ludów prymitywnych, lecz właśnie w najdawniejszych czasach w Rzymie nie zabijano ludzi bogom w ofierze. Owszem, w epoce historycznej, zwłaszcza w okresie krwawych wojen punickich. poświadczone są tego rodzaju ofiary, ale stało się to pod wpływem obcym, i to właśnie greckim.
Jeśli chodzi o budowę mitu. to łatwo wykazać, że zawiera on elementy i wątki wspólne wielu pradawnym baśniom, a więc pochwycenie podstępem demona lub demonów, wymuszenie na nim wyjawienia jakiejś tajemnicy, uwięzienia go — na przykład śmierci lub diabła w dziupli drzewa — albo też wyprowadzenie w pole zmyślną grą słów. Ileż to razy w naszych baśniach ludowych sprytny chłopak właśnie tak radzi sobie z Borutą lub jego kompanem! W danym przypadku oczywiście zaznaczył się również wpływ greckiej literatury i mitologii. Chodzi zwłaszcza o dobrze znaną opowieść o tym, w jaki to sposób Menelaos schwytał morskiego boga Proteusa u brzegów Egiptu i zmusił go do odpowiedzi na ważne dlań pytania.
Tak więc, jak to wciąż będziemy obserwowali omawiając mity italskie, rzecz o Faunie, Pikusie i Numie Pompiliuszu ma różnorakie źródła, a mianowicie: motywy baśniowe, występujące w folklorze różnych ludów często i niezależnie od siebie, dalej wpływy helleńskie poprzez literaturę, i wreszcie lokalne nazwy i obrzędy kultowe.
Jeszcze jedna uwaga. Imię i postać Egerii będą powracały w tej książce kilkakrotnie w różnych związkach, wypada więc już tutaj powiedzieć o niej coś więcej. Nie ulega przede wszystkim żadnej wątpliwości, że była to nimfa wodna — jedna z wielu, jakie spotykamy na terenach dawnego Lacjum. Odbierała cześć w dwóch miejscowościach; w gaju Diany w Arycji, o czym już się wspomniało, oraz w Rzymie w gaju przy Porta Capena. Powstaje więc pytanie, który kult był pierwotny, a który przeniesiony, wtórny? Zdania są podzielone, ale chyba rację mają ci, co uważają gaj arycyjski za właściwy, macierzysty przybytek Egerii. Jeśli chodzi o spotkania z Numą, to starożytni pisarze umieszczają je swobodnie to w jednym, to w drugim miejscu. Natomiast zadawano sobie sporo trudu, by wyjaśnić w sposób racjonalny mit o związku króla z nimfą. I tak Liwiusz twierdzi, że Numa pragnął wpoić swym prymitywnym poddanym zasady religijne i lęk przed bogami, aby zaś dodać swym słowom i naukom autorytetu, głosił, że powtarza przykazania istoty tajemniczej, nimfy, z którą spotyka się pokryjomu w gaju; w rzeczywistości zaś udawał się tam tylko po to, by w samotności dumać i obmyślać dalsze posunięcia. Podobnie ujmuje to Dionizjusz z Halikarnasu. Natomiast Warron podawał tłumaczenie zupełnie odmienne i poniekąd bardziej pomysłowe, toteż później właśnie na niego powołał się św. Augustyn mówiąc o tej sprawie. Otóż Warron utrzymywał, że Numa uprawiał hydromancję, czyli wróżenie z wody, a ponieważ Egeria była nimfą wodną poszła stąd wieść, że właśnie ona doradza królowi.
Co prawda równocześnie i jakby równolegle z mitem o Egerii, żonie Numy, powtarzano też uporczywie, że pobierał on za młodu nauki w południowej Italii, w Krotonie, u samego Pitagorasa! Niezbyt się przejmowano okolicznością, że byłoby to niemożliwe choćby ze względów chronologicznych. Numa bowiem — gdyby przyjąć tradycyjną chronologię rzymską — panował około roku 700 p.n.e., Pitagoras żył około roku 500 p.n.e., mniej więcej 200 lat później. Ten oczywisty nonsens krytykował już Cyceron, ale Owidiusz tak wprowadza postać Numy zaraz w pierwszych wierszach księgi XV Metamorfoz:
Sława, przesłanka prawdy, Numie tron oddaje.
Nie dość, że zna Sabinów wiarę i zwyczaje,
Większe przedmioty w zdolnym pojmuje rozumie,
I skrytości natury rozpoznawać umie.
Żądzą nauk wiedziony z ojczyzny i z Kurów
Udał się do Krotona gościnnego murów [...]
Poetę usprawiedliwia jednak to, że użył tego wybiegu. by dać długi wykład zasad pitagoreizmu. Potem jednak znowu powraca do Numy i jego wiernej, mądrej Egerii:
Swój umysł naukami zbogaciwszy temi
Wrócił Numa z podróży do ojczystej ziemi
I z woli ludu nad Rzymem objął władzę prawą.
Z Nimfą zoną szczęśliwą za Kamenów spraw
Świętych uczył obrządków i przywykły boju
Lud rzymski do błogiego naciągał pokoju.
Lecz związek człowieka śmiertelnego z nimfą, co nigdy nie umiera, krył w sobie niebezpieczeństwo bólu dla tej, która zostaje i trwa, kiedy mąż, zgodnie z prawami natury, musi odejść ze świata żywych
Gdy lat i rządów Numa dokonał zgrzybiały
Gdy ojcowie i matki zgasłego płakały.
A opuściwszy miasto i żyjąc w gęstwinie
Na arycyjskiej żona kryła się dolinie
I żalem przerywała Dijany obchody,
Wstrzymywały ją nimfy i gajów, i wody [...]
Tak więc Egeria żyła nadal przez wieki w wierze zwłaszcza kobiet latyńskich. Będąc w stanie odmiennym, składały one ofiary Egerii, prosząc, by ułatwiła rozwiązanie. Skąd wzięło się mniemanie. że jest ona pomocna przy porodzie? Może stąd. że domem jej był gaj Diany. która — choć dziewica — uchodziła u wielu ludów Italii za opiekunkę porodów. widziano w niej bowiem także bóstwo księżycowe. a bieg księżyca reguluje dojrzewanie dziecka w łonie matki. Sami starożytni wyjaśniali tę stronę kultu Egerii jej imieniem: miało ono pochodzić od czasownika egero - wynoszę, usuwam. Etymologia to oczywiście fałszywa. Jeśliby już. myśleć o jakimś pniu wyrazowym, trzeba by wiązać imię z nazwą pewnego pradawnego rodu italskiego osiadłego w pobliżu Arycji; o czym będzie jeszcze mowa.
Za cesarstwa gaj Egerii w Rzymie, gdzie miała ona spotykać się ze swym mężem Numą, otrzymał piękny wystrój, co jednak nie wszystkim się podobało. I tak poeta Juwenalis pisze:
Zstąpiliśmy do doliny Egerii. do grot nazbyt sztucznych. O ileż wyraźniej odczuwałoby się obecność bóstwa, gdyby trawa obejmowała fale brzegiem zielonym, a marmur nie kaził naturalnej skały!
Egeria żyje do dziś jako określenie mądrej doradczyni osób wpływowych. Tę prawdziwą, italską, spotkamy jeszcze w innym związku, obecnie zaś pora powrócić do spraw Faunowych.
Mówiąc o Faunie trudno nie wspomnieć o najbardziej don podobnej postaci w panteonie bóstw Italii. o Sylwanie: Istocie podobnej, a nawet w pewnym sensie tożsamej. Rzecz w tym, ze nazwa silvanus — leśny, pierwotnie mogła służyć za jedno z okresleń Fauna: lecz z biegiem czasu ów przymiotnik usamodzielnił się, nabrał cech osobnego imienia, a skoro było imię, wypadało też, aby nosiła je tylko jedna osoba. I tak powołano do bytu odrębne bóstwo.
W najdawniejszej epoce Sylwanus reprezentował te groźne i tajemne moce, jakie czają się w mroku lasu ale w pewnej chwili mogą wtargnąć w obręb domostwa. Taki wniosek nasuwa się, gdy czytamy u Św. Augustyna wywód. zaczerpnięty oczywiście z dzieł Warrona. Mowa tam o tym, co czynili wieśniacy italscy tuż po porodzie, bojąc się, by Sylwan nie wszedł do obejścia w nocy i nie dręczył położnicy. Otóż. trzej mężczyźni przybierają wówczas role bogów-strażników. Obchodzą w nocy cały dom dokoła, szczególnie zaś pilnują progu: najpierw uderzają w próg siekierą, potem tłuczkiem, a wreszcie zamiatają go miotłą. W jakim celu? Owe przedmioty są symbolami uprawy roli: siekierą ścina się i ociosuje drzewa, ziarna rozdrabnia się tłuczkiem, a w stos zgarnia się je miotłą. Otóż imiona trzech bóstw, które reprezentują mężczyźni, wywodzą się właśnie od owych czynności i przedmiotów: Intercydona od intercidere — ścinać, Pilumnus od pilum — tłuczek, Deverra od deverrere — zmiatać. Tacy więc są strażnicy, których zadaniem jest strzec, by Sylwanus nie skrzywdził położnicy: symbole kultury przeciw bóstwu lasu, przeciw istocie dzikiej, strasznej i nieokrzesanej. Nie łatwo nam dziś stwierdzić, czy Warron i św. Augustyn właściwie interpretują znaczenie tamtych czynności i ich wzajemne powiązania, ale dla nas ważna jest tu sprawa Sylwana.
Lecz świadectwo to, niezmiernie interesujące również ze względów folklorystycznych, ukazuje nam tylko jedno, starsze i mniej sympatyczne oblicze bożka. Na ogół jednak Sylwan, podobnie jak Faun, uchodził za istotę opiekuńczą i życzliwą — jeśli się tylko odpowiednio o to zabiega. Ilustrują to choćby słowa Horacego:
Dawni rolnicy, ludzie krzepcy i poprzestający na małym, po zwiezieniu zbiorów prostowali w dniu świątecznym swe ciała i ducha, co twardy mozół znosił w nadziei, że wreszcie przyjdzie kres trudów. Wraz z towarzyszami pracy, wraz z dziećmi i wierną żoną, składali ofiary przebłagalne: Ziemi prosiaka, Sylwanowi mleko, Geniuszowi wino i kwiaty.
Wspomniany tu Geniusz to duch opiekuńczy każdego mężczyzny. Istniały też „Genii” miejsc, miast, związków, a nawet każdego boga z osobna. Natomiast duch opiekuńczy kobiet zwał się Juno — i później stal się osobną istotą boską. utożsamioną z grecką Herą, żoną Zeusa.
I oto jeszcze jeden przykład wiejskiej ofiary dla Sylwanusa:
Ofiary ślubowane za zdrowie wołów składaj jak następuje: Złóż ofiarę Marsowi Sylwanowi w lesie, porą dzienną, od każdego łba wołowego z osobna. Weź mąki 3 funty, słoniny półpięta, mięsa siekanego półpięta, wina 3 sekstariusze. To wszystko wolno włożyć pospołu do jednego naczynia, a wino także można zlać do jednego naczynia. To nabożeństwo może odprawić zarówno niewolnik, jak i wolny. Po odprawieniu trzeba ofiarę spożyć natychmiast na miejscu. Niewiasta nie śmie być obecna przy tym nabożeństwie, ani nawet przyglądać się obrzędom.
Niezależnie od tego, jakie były niegdyś związki Sylwanusa i Fauna, później ich losy potoczyły się odmiennie w kulcie i wierzeniach. Rzeczywisty kult Fauna ograniczał się tylko do Rzymu, za to miał on tam charakter oficjalny i był sprawowany w imieniu państwa. Bóg miał też własne przybytki: poza Luperkalem jego mała świątynka, wzniesiona w roku 194 p.n.e., znajdowała się na wyspie Tybrowej. Nie zachowały się natomiast ślady oddawania Faunowi czci prywatnie w okresie po panowaniu cesarza Augusta; chodzi zwłaszcza o napisy, bowiem wzmianki literackie, stereotypowo powtarzane, nie mają istotnego znaczenia. Wręcz i dokładnie odwrotnie przedstawia się sprawa w przypadku Sylwanusa. Państwo nigdy nie otaczało jego kultu opieką, to jest nie budowano mu świątyń na koszt publiczny, nie miał swoich kapłanów ani świąt i uroczystości oficjalnie notowanych w kalendarzu. Natomiast prywatnie darzono go wielkim i niewątpliwie szczerym nabożeństwem. Działo się tak w całej Italii, ale także we wszystkich prowincjach, czemu sprzyjało to, że w różnych krainach utożsamiano go z miejscowymi bóstwami. Dowody owego kultu są liczne i jednoznaczne w swej wymowie, a zarazem niepodważalne, chodzi bowiem o inskrypcje poświęcające posągi lub kapliczki Sylwanusowi, wykonane z reguły sumptem prywatnym. Skąd owa ogromna popularność właśnie tego bożka? Częściową odpowiedź znajdziemy w dziełku dość niezwykłym, a mianowicie w pismach mierniczych rzymskich (agrimensores), które w swym obecnym kształcie pochodzą już z okresu późnego cesarstwa. Otóż w jednym z traktatów czytamy:
Dlaczego wszelka posesja czci Sylwana? Dlatego, że pierwszy ustawił na ziemi kamień graniczny. Albowiem każda posesja ma trzech Sylwanów. Jeden zwie się domowy, poświęcony posesji. Drugi polny, poświęcony pasterzom. Trzeci orientujący, którego jest las u zbiegu granic, skąd zaczynają się pomiędzy dwiema lub więcej posesjami granice.
Był więc Sylwanus opiekunem własności rolnej, jej granic, upraw i bydła. Był bóstwem najbliższym i najważniejszym dla każdego rolnika, towarzyszem na codzień. Wszystko to są jednak sprawy nie mitologii, lecz historii religii, i to w obrębie już nie Italii, ale całego cesarstwa rzymskiego.
Dotychczas mowa była głównie o Faunie bożku. Natomiast jako król występuje on w micie opowiadającym o przybyciu do Italii Ewandra. Pochodził on z krainy Arkadii na Peloponezie, z miasta Pallantion; jego greckie imię Euandros znaczy Dobry Mąż. Był synem boga Hermesa i nimfy, którą mity nazywają różnie, zgodnie jednak twierdząc, że posiadała dar wieszczy i odsłaniała przyszłość w pieśniach; z tego to powodu otrzymać miała w Italii imię Karmenta, czy też Karmentis, wywodzące się od łacińskiego carmen — pieśń. Podawano rozmaite przyczyny, dla których Ewander musiał opuścić swoją arkadyjską ojczyznę wraz z matką; były nimi waśnie polityczne lub rodzinne. W każdym razie popłynął na zachód mając tylko dwa małe okręty i dotarł do ziem nad dolnym Tybrem. Był to kraj Aboriginów. Starożytni sądzili, że nazwa ludu wywodzi się od łacińskiego ab origine — od początku. W takim przypadku byłaby to nazwa sztuczna, wymyślona dla określenia autochtonów, nie miałaby nic wspólnego z jakąkolwiek rzeczywistością historyczną. Może jednak jest to zniekształcona forma imienia ludu, który istotnie bytował w tamtych stronach w zaraniu historii?
Królem Aboriginów był wówczas Faun. Przyjął gości życzliwie, a nawet odstąpił im część swych posiadłości. Ewander wybrał miejsce po lewym brzegu Tybru, przy wzgórzu, które na pamiątkę swej ojczyzny nazwał Pallantion. Później — tak twierdzi Dionizjusz z Halikarnasu — wyraz ten skrócono i ostatecznie przyjął on brzmienie Palatium względnie Palatinus Mons.
Wszystko to dziać się miało, według Dionizjusza, mniej więcej 60 lat przed czasami wojny trojańskiej. czyli — jeśli przyjąć chronologię tradycyjną — około roku 1250 p.n.e. Małe i ubogie osiedle Ewandra stało się z czasem, po wielu latach, ogromnym i szczęsnym miastem, „któremu nie masz podobnego ani w Helladzie, ani wśród barbarzyńców, a którego sława będzie trwała dotąd, dokąd i ród ludzki”.
Twierdzi wreszcie ów autor:
Pierwotne osiedle nie poszło jednak w zapomnienie i nie jest pozbawione czci, jaką ludzie darzą ród herosów. Dowiedziałem się bowiem, że Rzymianie składają corocznie ofiary te same, co herosom i bóstwom, także Ewandrowi i Karmencie. Widziałem również ołtarz zbudowany Karmencie u stóp Kapitolu przy bramie Karmentalskiej, Ewandrowi zaś przy innym wzgórzu, przy Awentynie, niedaleko bramy zwanej Trigemina.
Poetycką wizję Ewandrowego osiedla dał Wergiliusz w Eneidzie. Bohater epopei, Eneasz, płynie wraz ze swymi okrętami do ujścia Tybru w górę rzeki — jak niegdyś Ewander:
Raźnie płynęli przed siebie w przyjaznym szumie rzeki Smolne nawy szybko mknęły po głębiach, dziwiły się fale, zdumiewały gaje na ten widok niezwyczajny oglądając tarcze mężów błyszczące z daleka i malowane statki sunące po wodzie. Dzień i noc się mozolą wioślarze, opływają rozliczne zakręty, mkną w cieniu drzew przeróżnych, siekąc odbicie zielonych lasów w zwierciadlanej toni.
Ogniste słońce stało w środku nieba, gdy w dali ponad rzeką ujrzeli jakoweś mury, zamek i dachy nielicznych domostw. Dziś je rzymska potęga aż pod niebo wzniosła, niegdyś jednak Ewandra to były niebogate włości. Wraz dzioby okrętów odwrócą i do grodu się zbliżą.
A właśnie dnia owego stary król z rodu Arkadów solenne odprawiał obrzędy ku czci wielkiego syna Amfitriona (Heraklesa) i bogom składał ofiary pod miastem. Z nim syn jego Pallas, pierwsi spośród młodzieży i ubogi senat, wszyscy palili kadzidła, a ciepła krew ofiar dymiła na ołtarzach. Na widok łodzi wyniosłych płynących w cieniu nawisłego gaju, na widok milczących wioślarzy, zdjęci nagłym strachem porwali się od stołów.
Mit sam zawiera wskazówki, w jaki sposób powstał. Punktem wyjścia, czy też. raczej zaczepienia, było przypuszczalnie pozorne podobieństwo nazwy miasteczka w Arkadii i słynnego wzgórza rzymskiego. Otóż greccy i rzymscy historycy uznali, że nazwy te wiążą się z sobą, wymyślili więc najprawdopodobniejszą przyczynę: to koloniści z Pallantion przynieśli nad Tybr imię sobie drogie. Skąd zaś postać Ewandra, dlaczego wita go właśnie Faun? Tu znowu — rzecz to paradoksalna — chodzi chyba o to samo imię i tę samą postać. Greckie Euandros, jak już mówiliśmy, znaczy Dobry Mąż, i podobnie też rozumiano znaczenie imienia Faunus, wyprowadzając je od czasownika favere — sprzyjać. Innymi słowy: antyczni mitografowie i historycy, wiedząc o pradawnym kulcie Fauna na Palatynie, jakby rozdwoili tego bożka. Z jednej strony pozostał on pod swym starym imieniem królem miejscowych Aboriginów, z drugiej zaś przybywał jako swój sobowtór i imiennik z Arkadii.
Dionizjusz z Halikarnasu, wierny swej idei, aby wszystko, co w starym Rzymie było piękne i wartościowe, wyprowadzać z Grecji, wywodzi szeroko, że Ewander i jego Arkadowie wnieśli do swej nowej ojczyzny dużo dobrego: liczne kulty religijne, znajomość greckiego pisma, pewne instrumenty muzyczne oraz prawa i zwyczaje. Wszystko to oczywiście jest niesprawdzalne i zmyślone, choć niektórzy nowsi badacze wcale nie przeczą, iż jakaś grupka Arkadów mogła kiedyś zawędrować aż na wybrzeża Lacjum, może nawet na tereny przyszłego Rzymu. Byłoby to jednak możliwe dopiero w okresie wielkiej kolonizacji greckiej, a więc w wiekach VIII do VII p.n.e.. i nie pozostawiło żadnych konkretnych. uchwytnych śladów.
Ewander żyłby w mitach jako postać bardzo blada i ledwie znana, gdyby nie to, że jemu z kolei opowieści kazały witać dwóch następnych przybyszów ze Wschodu: najpierw Heraklesa, później zaś Eneasza.
Grecki bohater Herakles zwany był przez Rzymian, jak powszechnie wiadomo, Herkulesem. Czym wyjaśnić tę odmienność formy imienia? Po prostu tym, że przyszło ono do kraju Latynów drogą pośrednią, to jest nie wprost od Greków, lecz od Etrusków lub Osków, oba bowiem te ludy miały żywe kontakty z Grekami osiadłymi w południowej Italii i na Sycylii, gdzie kult Heraklesa był bardzo rozpowszechniony. Bohater ów zawdzięczał swoją popularność oczywiście i przede wszystkim temu, że symbolizował dramatyzm ludzkiego losu i zwycięskie pokonanie wszelkich przeciwności, nawet wrogości bogów. Jeśli zaś chodzi o kult jego w Italii, nie bez znaczenia były opowieści wiążące pewien fragment jego wędrówek właśnie z tym Półwyspem. Przecież tędy miał przechodzić wyprawiając się po woły, czy też krowy olbrzyma Geriona, zamieszkałego gdzieś w Hiszpanii lub na wyspach Atlantyku, i tędy też powracał ze swoją zdobyczą.
Pewna wersja mitu wiązała z tym powstanie nazwy Italia. Od stada, gdy Herkules pędził je w drodze powrotnej do Grecji, odłączył się ciołek. Bohater, aby go odnaleźć, przemierzył wiele krain, wciąż rozpytując o zaginione zwierzę. W języku plemion tamtejszych ciołek zwał się vitulus, stąd więc pójść miała nazwa Vitalia, kraina Ciołka, a po odpadnięciu nagłosowego V — Italia. Mit jest stosunkowo późny i sztuczny, powstał dopiero w V wieku p.n.e., a zmyślili go Grecy italscy, szukający wyjaśnienia tej nazwy geograficznej. Jeśli wszakże odrzucić otoczkę opowieści, bardzo naiwnej, sam fakt językowy jest słuszny. Nazwa Italia musiała niegdyś brzmieć Vitalia i rzeczywiście łączyć ją należy z wyrazem vitulus — ciołek. A więc Vitalia to kraj bogaty w bydło — i takim był istotnie, zwłaszcza na południu, skąd nazwa stopniowo się rozszerzała, służąc wreszcie już w czasach historycznych dla określenia całego półwyspu. Dodajmy jednak, że niektórzy nowsi uczeni modyfikują nieco tę etymologię. Uważają mianowicie. że Vitali to nazwa jednego ze szczepów oskijskich i że związana była z kultem Marsa. A więc Vitali to Młode Ciołki, czy też Byczki — wojownicy służący bogu oręża. Jednakże, jak by nie interpretować tej nazwy, powiązania z vitulus pozostają. Natomiast zupełnie bezpodstawne jest podanie starożytne, wyprowadzające nazwę półwyspu od jakiegoś legendarnego władcy imieniem Italus.
Najbardziej jednak znana była opowieść o przygodzie, jaka spotkała Herkulesa u stóp Palatynu, a więc na terenie przyszłego Rzymu. Przytaczają ją, aby wymienić tylko szersze ujęcia, Dionizjusz z Halikarnasu, Liwiusz, Wergiliusz, Owidiusz. Pomijając drobne różnice i odmienności ornamentyki, zasadnicza treść brzmi u wszystkich tych autorów tak samo:
Herkules wracając z bydłem do Grecji, zatrzymał je na popas na bujnej murawie, a sam znużony trudami wędrówki mocno zasnął. Kiedy zbudził się o pierwszym brzasku, nie doliczył się wszystkich sztuk stada: zaginęły właśnie te najpiękniejsze. Dostrzegł wprawdzie ślady kopyt w pobliżu jaskini na zboczu Palatynu, ale prowadziły one wyraźnie na zewnątrz, od jej wyjścia ku dolinie. Szukał więc dalej, póki w pewnej chwili nie posłyszał ryku dochodzącego jakby spod ziemi, bo z jaskini. Zawrócił tam natychmiast, lecz u wejścia stał olbrzym Kakus, syn Wulkana, groźny rozbójnik, zagradzając drogę i broniąc wstępu; wołał, że to jego domostwo i bydło. Lecz Herkules nie ustępował. Podejrzewał, że Kakus wciągnął krowy do środka, wlokąc je za ogony, tak że ślady zwierząt prowadziły w odwrotną stronę. Doszło wreszcie do bójki między Herkulesem i Kakusem. Zbój padł martwy, ugodzony maczugą Herkulesa. Odgłosy kłótni i walki ściągnęły okolicznych pasterzy. Powitali oni radośnie herosa, który uwolnił ich od niebezpiecznego sąsiada. Zjawił się też Ewander, przywódca osady. Usłyszawszy imię gościa, zakrzyknął, że jego matka, Karmenta, już przed wielu, wielu laty zapowiadała mu przybycie bohatera. Zbudowano ołtarz, przy którym sam Herkules złożył swemu ojcu Jowiszowi pierwszą ofiarę, wybierając jedną ze sztuk stada Na przyszłość zaś powierzył sprawowanie funkcji kapłańskich przedstawicielom dwóch miejscowych rodzin, Potitiów i Pinariów; mieli oni składać ofiary jemu, Herkulesowi. Tak więc właśnie w Rzymie został Herkules po raz pierwszy uznany za boga i odbierał cześć bogom należną, jeszcze za życia i na tym świecie.
Ołtarz otrzymał miano Ara Maxima. Stał przy Forum Boarium, czyli Wolim Targu. Do roku 312 p.n.e. jego kapłanami byli istotnie członkowie obu wybranych przez Herkulesa rodów. Potem ofiary składał corocznie jeden z pretorów, opiekowali się zaś ołtarzem wyznaczeni niewolnicy państwowi. Tak było jeszcze za czasów Konstantyna Wielkiego, a więc w początkach wieku IV n.e. Samo miejsce cieszyło się ogromnym poważaniem, tu bowiem składano przysięgi i zawierano umowy, zwłaszcza majątkowe, jeśli chciano nadać im charakter szczególnie wiążący. Jak wskazują różne świadectwa, często też ślubowano, że jeśli jakieś przedsięwzięcie handlowe powiedzie się, ołtarz otrzyma 1/10 zysku. W praktyce wyglądało to tak, że składano na ołtarzu w ofierze zwierzę lub zwierzęta, urządzając z nich ucztę, w której mógł wziąć udział każdy, a części niejadalne palono. Natomiast — zgodnie z greckim obyczajem — nie wolno było czegokolwiek z ofiary zabierać do domu. Zresztą i sam ceremoniał obrządku był grecki: kapłan miał głowę odkrytą, uczestnicy zaś nakładali wieńce laurowe. Wino przy ofierze wylewano z drewnianego smołowanego kielicha; utrzymywano, że jest to naczynie, którym niegdyś posłużył się sam Herakles. W modlitwie przywołującej (inwokacji) powtarzało się tylko jego Imię.
Dionizjusz z Halikarnasu stwierdza z pewnym zaskoczeniem, że ołtarz, choć tak sławny, jest znacznie skromniejszy w swoim wystroju, niż by należało oczekiwać. Ten niepozorny wygląd przeczyłby nazwie Ara Maxima — gdyby rozumieć ją dosłownie, Ołtarz Największy. Jednakże nie byłoby to rozumienie właściwe, w tym bowiem przypadku należy nazwę tłumaczyć: Ołtarz Najstarszy, „największy” wiekiem. Takie użycie przymiotnika jest dość częste w łacinie, a spotyka się je i u nas. Na przykład określenia Wielkopolska i Małopolska byłyby wręcz nonsensowne, gdyby je rozumieć dosłownie — pierwsza z tych dzielnic historycznych jest akurat znacznie mniejsza od drugiej — mają natomiast swoje uzasadnienie dziejowe: Wielkopolska to Polska starsza, Małopolska zaś to młodsza, później przyłączona. A więc Ara Maxima to najdawniejsze miejsce kultu Herkulesa na terenie Rzymu, najstarsze z wszystkich. A było takich miejsc, różnego rodzaju, rzeczywiście sporo. Na samym Forum Boarium znajdowały się jeszcze trzy małe świątynie lub kapliczki, w mieście zaś liczono ponadto kilka innych. Podobnie zresztą w wielu miastach Italii i Sycylii przybytki poświęcone herosowi były gęsto rozsiane.
Nas jednak interesują tu nie sprawy kultu, lecz mity związane z Herkulesem, a zwłaszcza ów o stadzie Geriona i o powstaniu Ara Maxima. W jaki sposób ukształtowała się ta opowieść? Niewątpliwie pierwszym punktem zaczepienia był fakt, że ołtarz znajdował się na Wolim Targu, co już samo przez się przypominało mit o Heraklesie, który przecież musiał przechodzić przez Italię, powracając z Zachodu ze stadem Geriona. Drugi szczegół topograficzny, przyczyniający się do powstawania opowieści, to ołtarz w pobliżu tegoż. Forum, poświęcony Jowiszowi z przydomkiem Inventor — Znalazca, względnie Ten, który pomaga znaleźć. I wreszcie fakt trzeci: w zachodnim zboczu Palatynu wyrąbane były stopnie skalne, zwane od niepamiętnych czasów Scalae Caci — Schody Kakusa. Nikt nie potrafił powiedzieć, co to była za istota on sam i jego siostra Kaka. Zapewne, jak się domyślamy, chodziło o bóstwo czczone tu jeszcze przez najstarszych mieszkańców, przed przybyciem Latynów. Może było to bóstwo ognia i stąd Wergiliusz nazywa Kakusa synem Wulkana?
W każdym razie imię to nie miało nic wspólnego poza przypadkowym podobieństwem brzmienia — z greckim przymiotnikiem kakos — zły, choć w starożytności niektórzy tak przypuszczali. Tak na przykład pisze św. Augustyn:
Lecz wystawmy sobie kogoś takiego, jak ten, kogo opiewa poetycka czy baśniowa opowieść. Może ze względu na samą niespołeczną jego dzikość wolano go nazywać raczej półczłowiekiem aniżeli człowiekiem. Państwem jego była straszna i osamotniona jaskinia, a złośliwość jego osiągnęła taki stopień, iż od niej utworzono dlań imię [...] Nie cieszył się rozmową z żadnym przyjacielem, nawet z ojcem swym Wulkanem, od którego był szczęśliwszy przynajmniej o tyle, iż nie spłodził takiego potwora. Nigdy nikomu nic nie dał, lecz sam zabierał, od kogo tylko mógł, wszystko, co chciał, a kiedy tylko mógł, porywał, kogo chciał.
Krążyła wreszcie zupełnie odmienna opowieść o Kakusie. Według niej był on człowiekiem dobrym i gościnnym. Mieszkał w osadzie na Palatynie, należąc wraz z Pinariusem do najzamożniejszych jej członków. Toteż właśnie oni przyjęli Herkulesa powracającego z zachodu bardzo życzliwie,. użyczając mu swych domostw i obsypując go, jak się godziło w tamtych czasach, darami. Heros zaś obiecał im, że gdy stanie się bogiem, każdy, kto ślubuje złożyć mu dziesiątą część majątku, będzie mógł liczyć na jego opiekę. Historyk Diodor Sycylijski, przytaczający ten mit, potwierdza zarazem, wspomniany już wyżej, obyczaj, że Śluby takie składa się w Rzymie jeszcze w jego czasach, to jest u schyłku I wieku p.n.e. Składali je nie tylko ludzie średnio zamożni, lecz i bardzo bogaci, jak na przykład sławny Lukullus. W tym przypadku dziesiąta część jego majątku okazała się tak wielka, że — aby wywiązać się ze ślubu — musiał czynić ofiary u ołtarza prawie bez przerwy, i to bardzo kosztowne.
A oto znowu mit, w którym zupełnie nie ma mowy o Kakusie, a rolę jego w pewnej mierze przejmuje Faun:
Herkules powracający ze stadem Geriona skorzystał nad Tybrem z gościnności króla Fauna, syna boga Merkurego. Nie wiedział, że jego gospodarz ma zwyczaj zabijania obcych i składania ich w ofierze ojcu. Opowieść nie mówi, w jakich to okolicznościach Faun rzucił się na Herkulesa: jawnie, czy też nocą i przy użyciu podstępu. Oczywiście zamach się nie udał, Faun sam poniósł śmierć z ręki herosa.
Motyw „czerwonej gospody” jest wcale częsty w opowieściach różnych krajów, dla nas zaś jest tym bardziej interesujący, że Faun ukazuje tu swoje groźne i dzikie oblicze; nie jest to bóstwo życzliwe. lecz właśnie wrogie, wilcze. dławiące .Można też doszukiwać się tu wspomnień o zwyczaju składania ofiar z ludzi. Jak się już rzekło, w Rzymie dawniejszym nie było to praktykowane (nie ma w każdym razie świadectw wyraźnie to stwierdzających), na pewno jednak zdarzało się wśród mnogich plemion Półwyspu.
Jakby uzupełnieniem przytoczonych mitów jest opowieść o Herkulesie i bogini zwanej Bona Dea lub Fauna.
Bohater spragniony i zmęczony pędzeniem wołów — czy też, według innej wersji, walką z Gerionem — prosił boginię o wodę do picia. Ona jednak odmówiła mu wody, ponieważ właśnie święcono dzień bogini kobiet i mężczyznom nie wolno było wówczas podawać wody; inni znowu opowiadali, że bogini nie chciała wpuścić herosa w obręb swego domu.
Dlatego to Herkules, ustanawiając potem w Italii swoje ceremonie kultowe, zabronił uczestniczenia w nich kobietom. Mamy tu do czynienia z typową opowieścią ajtiologiczną, czyli wyjaśniającą w sposób niby to racjonalny przyczynę (po grecku ajtion) pewnego obyczaju religijnego. W istocie jednak chodzi o zakaz kultowy, częsty wśród ludów prymitywnych, a niedopuszczający mężczyzn lub kobiet do pewnych miejsc lub ceremonii religijnych
Bona Dea miała swój przybytek u podnóża Awentynu. Wstęp doń miały tylko kobiety. Każdego roku odprawiano tam tajemne obrzędy. Podobnie też wyłącznie kobiety uczestniczyły w nabożeństwach, które z początkiem grudnia odbywały się w domu urzędującego konsula lub pretora.
Nie można rozstać się z Herkulesem i sprawami jego kultu w Italii, nie wspominając o pewnej zabawnej sprawie, która miała się rozegrać nieco później, lecz jeszcze w legendarnych czasach pierwszych królów rzymskich. Była ona bardzo znana w starożytności, pisarze często o niej mówią.
Pewien stróż świątyni Herkulesa, mając sporo wolnego czasu, zabawiał się grą w kości i warcaby. Zdarzyło się raz, że nie było partnera, wpadł więc na pomysł, by zaprosić do gry samego herosa, i to na takich warunkach: jeśli zwycięży stróż, otrzyma on od boga jakąś łaskę, jeśli zaś przegra, wyprawi Herkulesowi na swój koszt ucztę i sprowadzi mu dziewczynę na noc. Rzucał więc kolejno kostki raz w imieniu swoim, a raz Herkulesowym. Przegrał. Wierny słowu zastawił stół jadłem i przywołał dziewczynę imieniem Larentia, uprawiającą jawnie zawód hetery; zamknął ją w świątyni, poszedł sobie. Bóg oczywiście objawił się, spędził przyjemną noc z Larentią, chcąc zaś wynagrodzić ją od siebie, poradził:
- Wyjdź teraz na plac i zajmij się pierwszym mężczyzną, którego tam spotkasz.
Dziewczyna posłuchała boga: pierwszym napotkanym okazał się niejaki Tarrutius, człowiek wprawdzie już leciwy, lecz za to bardzo bogaty. Wziął Larentię do swego domu, uczynił najpierw gospodynią, w testamencie zaś dziedziczką. Ona z kolei zapisała cały majątek ludowi rzymskiemu, za co przez całe wieki corocznie składano ofiarę przy jej grobie.
Wiadomo z wielu innych świadectw, że Święto zwane Larentalia obchodzono w dniu 23 grudnia, grób zaś znajdować się miał w rejonie dzielnicy Velabrum. Opowieść sama przez się jest dość pikantna. a staje się jeszcze zabawniejsza, jeśli przypomnimy, że Akka Larentia występuje w mitach również. jako żona pasterza Faustulusa — tego, który odebrał wilczycy Romulusa i Remusa. Wszystko to razem stanowiło oczywiście wdzięczny materiał dla tych, co rzucali gromy oburzenia na niemoralny świat pogański. Przyznać jednak trzeba, że miłe to były i pogodne czasy. w których mogły powstawać tego rodzaju pomysły: grać z bogiem w kości przyprowadzić mu dziewczynę, bye przekonanym, że i ona zyska dodatkową nagrodę.
Akka Larentia, czy też Larentina, ceremonie i mity z nią związane. stały się już dawno przedmiotem rozmaitych interpretacji — całkiem poważnych i bardzo pomysłowych. choć sama opowieść wydaje się tak frywolna. Żadna jednak z podanych prób wyjaśnienia nie znalazła szerszego uznania. I trudno temu się dziwić, skoro już w starożytności nikt nie potrafił wskazać, o co chodziło pierwotnie w kulcie Akki Larentii i co to była za istota. Można natomiast twierdzić z dużą dozą prawdopodobieństwa, że w powstaniu mitu odegrały jakąś rolę względy nawet polityczne, rzekomy bowiem testament owej kobiety miał służyć — lub posłużył - za usprawiedliwienie faktu zagarnięcia w pewnym momencie jakichś przygranicznych włości na rzecz ludu rzymskiego, czyli państwa.
Powstał pogląd, że imię Akka Larentia można rozumieć jako matka Larów. Były to, jak wiadomo, bóstwa opiekuńcze każdego domu, a także rozdroży. Z tym trudno się zgodzić, a to ze względów językowych: samogłoska „a" jest długa w wyrazie Larentia, zaś krótka w Lares. Z drugiej wszakże strony daje do myślenia sprawa następująca:
Żona pasterza Faustulusa. który zaopiekował się bliźniakami karmionymi przez wilczycę, Romulusem i Remusem, też nosiła imię Akka Larentia. Wychowała chłopców, przyniesionych przez męża, ale miała z nim również własnych synów, i to aż dwunastu. Oni to ustanowili kolegium kapłańskie Fratres Arvales, czyli Braci Rolnych (od arvum — rola); ich więc sakralne funkcje łączyły się z uprawą ziemi. Bractwo istniało nieprzerwanie przez wieki. Składało się zawsze tylko z 12 członków, przedstawicieli najprzedniejszych rodzin arystokratycznych. Odnowił je i umocnił cesarz August. Odtąd jednym z braci był każdorazowy cesarz, a kult rodziny panującej zajmował dużo miejsca w czynnościach kolegium. Najważniejszą uroczystość obchodziło ono ku czci bogini Dea Dia. Zachowały się wyryte w kamieniu protokoły zebrań i nabożeństw z czasów cesarstwa, a wśród nich także tekst prastarej pieśni rytualnej. pochodzącej z czasów zamierzchłych. Zaczyna się ona od słów:
Enos Lases iuvate — enos Lases iuvate — enos Lases iuvate - co znaczy: Nam Lary pomagajcie.
A więc znowu spotykamy tu Lary w jakimś, co prawda odległym, związku z Akką Larentią!
Lecz nie dość na tym. Starożytni historycy-racjonaliści wpadli na myśl, że postać Akki Larentii mogłaby też posłużyć do wyjaśnienia mitu o karmieniu bliźniaków przez wilczycę. Wskazywali mianowicie, że jeśli Akka była za młodu nierządnicą, to nazywano ją lupa — wilczyca, bo właśnie tak określano łatwe dziewczyny. I stąd — tak dowodzili — poszła opowieść o wilczycy opiekunce chłopców; tylko że była to ludzka wilczyca. Cały ten wywód może wywołać uśmiech. Tym bardziej, że nie wiadomo, co bardziej się godziło założycielowi miasta: ssać mleko prawdziwej wilczycy, czy też mieć za przybraną matkę — nierządnicę.
Oczywiście nawet starożytnym mitografom, przy całej ich pomysłowości, nie udało się połączyć w jedną osobę Akki Larentii od Romulusa i Remusa oraz dziewczyny tegoż imienia, którą dozorca świątyni przyprowadził Herkulesowi. Aby więc uniknąć nieporozumień i kłopotów, niektórzy z nich nazywali tę ostatnią innym imieniem: Fabula. Można by je przełożyć na polskie „Gadka”, ale nie jest wykluczone, że tkwi w nim inny źródłosłów. I nie jest też do odrzucenia przypuszczenie, że chodzi o mityczną założycielkę rodu Fabiuszów, gens Fabia
Przedstawienie przygód Herkulesa w Italii stanowiło w pewnym sensie dygresję, powracamy więc obecnie do głównego toku opowieści. Mity ukazywały nam kolejno pierwszych władców Italii: bogów Janusa i Saturna, bogów i królów zarazem Pikusa oraz Fauna, a wreszcie arkadyjskiego herosa Ewandra. Jako następny pojawia się w ich gronie Latinus, król miasta Laurentum, położonego u wybrzeży Lacjum.
Jest to typowy bohater eponimiczny, czyli legendarny praojciec, od którego wywodzi się jakiś ród lub plemię. Takich protoplastów spotykamy często w podaniach różnych ludów. Wystarczy przypomnieć choćby, dobrze nam znaną, opowieść o braciach Czechu, Lechu i Rusie, od których rzekomo pochodzą trzy ludy słowiańskie. Ale takie postacie są z reguły tworami sztucznymi, zostały bowiem powołane do istnienia przez niezbyt bujną wyobraźnię pokoleń znacznie późniejszych, a zwłaszcza przez. pomysły domorosłych erudytów; nie mają natomiast nic wspólnego z mitami rzeczywistymi, dawnymi. Można nawet rzec, że przykład mitografów rzymskich. którzy kreowali Latinusa, Italusa, Sabinusa. stał się natchnieniem dla podobnej działalności naszych dziejopisów. Co zresztą nie przynosi żadnej ujmy tym ostatnim, z kolei bowiem sami Rzymianie korzystali z wzorów greckich.
Był więc król Latinus postacią podwójnie fikcyjną, jeśli wolno tak to określić: żywot swój wiódł zawsze tylko w utworach literackich, nie miał żadnej ostoi w lokalnych kultach i ceremoniach. Mimo to opowieści o nim jest stosunkowo sporo, a imię jego było u późniejszych pokoleń głośne. Zawdzięczał to głównie temu, że Wergiliusz, idąc oczywiście za wielu wcześniejszymi dziejopisami i poetami, wprowadził go do ksiąg swej epopei. Kazał mu gościć Eneasza oraz przedstawił jego mityczną genealogię, która stała się bardzo znana — oczywiście skutkiem ogromnej przez wieki popularności poematu:
Król Latinus, już starszy wiekiem, rządził ziemią uprawną i miastami w ciągu długich lat pokoju. Słyszeliśmy, że rodził go Faun i nimfa laurencka Marika. Ojcem Fauna był Pikus, a ten znowu jako swego rodzica podaje ciebie, Saturnie; ty więc jesteś pierwszym założycielem rodu.
Owa wspomniana tu Marika uchodziła też za nimfę miasta Minturne. Lecz oto inny rodowód Latinusa, podany przez Dionizjusza z Halikarnasu. który — jak to mieliśmy okazję stwierdzić już wielokrotnie — bardzo gorliwie wychwytuje i podkreśla wszelkie związki Italii z Helladą, również i te czysto fikcyjne, ewidentnie zmyślone. Otóż dziejopis ów wywodzi Latinusa od — Herkulesa:
Niektórzy powiadają, że Herkules pozostawił na ziemi obecnych Rzymian swoich dwóch synów z dwóch kobiet. Jednym z nich był Pallant z córki Ewandra imieniem Lawinia. Drugim Latinus z pewnej dziewczyny pochodzącej gdzieś z północnych krain. Ojciec dał ją Herkulesowi jako zakładniczkę, bohater więc miał ją przy sobie i do pewnego czasu pozostawił nietkniętą; dopiero gdy przybyli do Italii, tak się mu spodobała, że uczynił ją ciężarną; potem, odpływając do Argos, ofiarował ją królowi Aboriginów za żonę i dlatego to wielu sądzi, że Latinus był synem tego króla, a nie Herkulesa. Co do Pallanta. to podobno umarł on w wieku chłopięcym, Latinus zaś doszedł do lat męskich i przejął w swe ręce władzę nad ludem Aboriginów.
Lecz tendencje hellenizujące, to jest wiążące świat mitów italskich z Grecją, wcale nie poprzestały na takich pomysłach. Pojawił się jeszcze inny rodowód Latinusa. Twierdzono mianowicie, że był on synem Odyseusza i czarodziejki Kirke — albo też Telemacha i Kirke. Przypomnijmy, że w starożytności bardzo powszechnie uważano za jej królestwo górzysty półwysep na południe od wybrzeży Lacjum, zwany dziś Monte Circeo.
Według wersji rozsławionej przez Wergiliusza żona Latinusa nosiła imię Amata, czyli Ukochana. Można by uważać je za zmyślone przez poetę, gdyby nie przypadkowo zachowana wiadomość, że gdy kapłan najwyższy wybierał, czy też raczej — jak to określano liturgicznie — brał dziewczynę na przyszłą westalkę, zwracał się do niej właśnie imieniem Amata. Wymawiał uroczyście formułkę: „Ita te Amata capio” —Tak cię biorę, Amato. Może więc chodziło o tradycyjne nazwanie latyńskich kapłanek?
Westa (Vesta) była, jak powszechnie wiadomo, pradawną, bo chyba jeszcze praindoeuropejską boginią ogniska domowego i państwowego, a imię jej i funkcje zdają się blisko spokrewnione z grecką Hestią. Odbierała cześć w różnych miastach Lacjum, ale przede wszystkim w Lawinium; i wcale nic jest wykluczone, że właśnie stamtąd kult jej przeniesiono do Rzymu. Miała w Rzymie swoją okrągłą świątynkę przy Forum, gdzie płonął wieczny ogień, podtrzymywany przez westalki. Owidiusz powiada:
Musisz wiedzieć, że Westa to nic innego tylko żywy płomień, a z płomieni nie rodzi się przecież żadne ciało. Słusznie więc dziewicą jest ta, która nie daje i nie przyjmuje żadnych nasion, i miłuje towarzyszki swego dziewictwa. Ja, człek nierozumny, długom mniemał, że są jakieś podobizny Westy. Dowiedziałem się wreszcie, że nie ma żadnych pod dachem okrągłego budynku. Przechowuje się w nim tylko ogień, co nigdy nie gaśnie.
Zarówno sam kształt świątynki, jak też materia i sposób odprawianego tam kultu, stanowiły relikt pierwotnej, prehistorycznej epoki. Nawet ogień krzesano tak, jak za praojców, i to używając specjalnych drewienek. Podczas posiłków, spożywanych przed ogniskiem, nie leżano na łożach, lecz siadywano na ławach - obyczaj, który za Owidiusza zachował się jeszcze tylko w górskich wsiach Sabinów. Trudno się dziwić, że bogini będąca jakby uosobieniem pradawnej surowości i czystości obyczajów, dziewicza, nie mająca nawet własnej postaci, nie stała się przedmiotem mitów. Owidiusz przytacza tylko jedną opowieść. która ma wyjaśnić, dlaczego to właśnie osioł stał się świętym zwierzęciem Westy przynajmniej podczas jednej z uroczystości kultowych.
Pewnego razu bogini Cybele, zwana Matką Bogów, zaprosiła niebian na swą świętą górę Ida w pobliżu Troi. Wezwała też nimfy i satyry, a zjawił się również, choć nikt go nie prosił, stary Sylen na swoim osiołku. Uczta trwała przez całą noc, a potem goście rozeszli się dla odpoczynku i przechadzki po zboczach lesistej góry; część z nich zabawiała się grami lub tańczyła. Westa zaś, zmęczona i niezbyt chętna tłumnym rozrywkom, zasnęła w ustroniu na trawie. Spostrzegł to lubieżny bożek Priap, jurny stróż ogrodów i sadów, krążący wokół i tylko wypatrujący, którą nimfę dałoby się schwytać. Już się podkradał, aby zaskoczyć i obłapić śpiącą, ale na szczęście dla niej w tymże momencie osioł Sylena, uwiązany w zaroślach nad pobliskim strumieniem, ryknął przeraźliwie. Zerwała się Westa, ujrzała Priapa, podniosła krzyk. Przybiegli zewsząd bogowie, a schwytany niemal na gorącym uczynku Priap ledwie zdołał ujść cało z ich kręgu.
Ta scena zabawy niebian, tak swobodnie i wręcz z lubością odmalowana przez poetę, mogłaby stanowić świetny temat obrazu w rodzaju tych, jakich tyle malowano w wiekach nowożytnych we Włoszech i Francji. Ma ona jednak jeszcze inny walor. Stanowi mianowicie wręcz klasyczny przykład i dowód, jak w okresie wczesnego cesarstwa zgodnie współżyły w wyobraźni świata grecko-rzymskiego bóstwa różnego pochodzenia. Zważmy bowiem - Cybele to bogini małoazjatycka. Priap był lokalnym bożkiem znad Hellespontu. skąd kult jego rozprzestrzenił się dość szeroko. Sylen, jak też oczywiście większość zaproszonych, ród swój wywodził z samej Grecji. A wreszcie Westa musiała przybyć aż z Italii: nie może tu bowiem chodzić o helleńską Hestię, nic bowiem nie wiadomo, by osioł byl jej zwierzęciem.
Mit powstał całą pewnością późno i jest dziełem poetyckiej wyobraźni, bowiem związek Westy z osłem miał podłoże bardzo prozaiczne. ale i konkretne. Oto w dniu 9 czerwca corocznie obchodzono w Rzymie święto zwane Westalia ku czci bogini, opiekunki tego ogniska domowego, przy którym w pradawnych czasach przygotowywano i wypiekano chleby. Naturalną więc koleją rzeczy, kiedy funkcje te przejęli piekarze — a stało się to już w II wieku p.n.e. — uznali oni i młynarze dzień ów za swoje święto. Przerywali wtedy swe prace, a odpoczynek miały również osły, najczęściej używane do obracania kamieni młyńskich. Zwierzęta, uwieńczone kwiatami i sznurami z chlebem, paradowały po ulicach miasta.
Natomiast w Lampsakos — przypomina nam Owidiusz — osły zabijano przy ołtarzach Priapa, karząc je za to, że niegdyś zdradziły bożka. Ale naprawdę właśnie tam, nad Hellespontem, osioł był jego świętym zwierzęciem, a może nawet uchodził za Priapowe wcielenie, a to z racji jurności obu.
Imię Amaty, żony króla Latinusa, doprowadziło nas kolejno do sprawy westalek, Westy, jej kultu. Powracając znowu na dwór w Laurentum musimy jeszcze przypomnieć, że według mitów jedyny syn tamtejszej pary królewskiej zmarł młodo, spadkobierczynią więc pozostała córka Lawinia. Już dorastała, już wchodziła w wiek sposobny do zamążpójścia, gdy u wybrzeży pojawiły się okręty obce, płynące ze stron dalekich. Przybywali Trojanie pod wodzą Eneasza.
Syn Anchizesa i bogini Afrodyty, książę Dardanów Eneasz, walczył dzielnie jako sprzymierzeniec Trojan, a gdy miasto ich padło, wzięte podstępem, zdołał ujść z pożogi i rzezi podczas owej nieszczęsnej, ostatniej nocy. Ocalił także swego ojca, starca Anchizesa, niosąc go na plecach, oraz synka Julusa: zaginęła natomiast żona. Zabrał również. największe świętości grodu. Penaty i Palladion. Wraz z garstką cudem uratowanych Trojan i Dardanów znalazł schronienie na lesistej górze Ida. Potem zbudował okręty i odpłynął, by znaleźć nową ojczyznę, o której wciąż mówiły przepowiednie. Po długiej tułaczce i wielu przygodach stanął wreszcie na ziemi italskiej u ujścia Tybru, w kraju króla Latinusa.
Tak brzmi w skrócie najbardziej obecnie znana wersja mitu o losach Eneasza. Powtarza się ją często głównie dlatego, że ją to obrał za przedmiot swej epopei Wergiliusz, Eneida zaś stanowiła dla wielu pokoleń Rzymian, a później wszystkich Europejczyków, podstawową lekturę szkolną. Panom świata kazała ona wierzyć, że ich przodkowie wywodzili się poprzez Eneasza i jego ludzi z małej krainy azjatyckiej nad rzeczką Skamander. W szczególności zaś ród Juliuszów, z którego wywodził się Juliusz Cezar, a potem pierwsza dynastia cesarzy, uważał się za potomków Julusa.
Ale to nie Wergiliusz był twórcą pomysłu, że Eneasz wędrował ze Wschodu i wreszcie osiadł nad Tybrem. Mit jest starszy o co najmniej kilka wieków. Występuje w różnych postaciach i odmianach u wielu autorów antycznych, i to zarówno greckich, jak też rzymskich. Nie sposób dziś ustalić, gdzie, w jakich okolicznościach z jakich przyczyn powstał, można natomiast śledzić w zarysie etapy jego rozwoju.
Zapewne już poeta grecki Stezychoros, żyjący około roku 600 p.n.e. na Sycylii, wspominał o żegludze Eneasza ku krajom Zachodu, a ponad wszelką wątpliwość mówił o tym historyk Hellanikos w wieku V p.n.e. Lecz dawność i popularność legendy o Eneaszu w Italii poświadczają nie tylko słowa pisarzy. Zachowały się również materialne dowody tego, jak bardzo mit ten był znany. Spotykamy je — to szczególnie interesujące — przede wszystkim w miastach etruskich. I tak w ruinach miasta Weje, leżącego kilkanaście kilometrów od Rzymu i również nad Tybrem, znaleziono statuetki z wypalanej gliny, przedstawiające Eneasza. który niesie swego ojca na barkach. Ponieważ Weje zostały zburzone przez Rzymian w roku 396 p.n.e.. statuetki muszą pochodzić z wieku V p.n.e., a może nawet są jeszcze starsze. Dalej, na płaskiej stronie skarabeuszów etruskich, pochodzących z innych miejscowości, a datowanych na wiek VI p.n.e., widzimy rysunek tej samej sceny. I wreszcie spośród 11 waz starożytnych, ozdobionych malowidłami o podobnej tematyce, aż 7 pochodzi z terenów Italii, w tym zaś 5 z Etrurii. Wszystkie te wazy datuje się na wiek VI p.n.e.
Biorąc pod uwagę te wszystkie fakty, można wysunąć takie przypuszczenie w sprawie genezy mitu o związkach bohatera spod Troi z ziemiami Italii:
Koloniści greccy, przybywający tutaj licznie właśnie w wieku VI p.n.e. z wybrzeży Azji Mniejszej — wielu z nich opuszczało ojczyznę w obawie przed Persami — przynieśli z sobą różne stare opowieści. Z tamtych też stron, i to jeszcze wcześniej, bo już w wieku VIII p.n.e., mieli przyjść do Italii Etruskowie. I jedni, i drudzy szukali, jak to było zwyczajem w starożytności, pseudohistorycznego usprawiedliwienia faktu, że osiedlają się właśnie na tych obcych ziemiach. Znajdowali je w mitach mówiących o tym, jak to wędrował po krajach Zachodu Herkules, Odyseusz, Telemach, Eneasz i jeszcze inni bohaterowie, o których będzie mowa. Opowiadano więc szeroko o ich tutejszych przygodach i czynach, kładąc nacisk na to, że niektórzy z nich pozostawili tu swoje potomstwo, a więc ludność autochtoniczna jest poniekąd pobratymczą w stosunku do przybyszów obecnych i winna im służyć pomocą. Innymi słowy, hasło kolonistów greckich i etruskich, ilustrowane uporczywie różnymi wątkami mitów, brzmiało:
„W osobach naszych przodków i bohaterów byliśmy tu już przed wiekami. Obecnie więc właściwie tylko powracamy na ziemie, które oni odkryli już w zamierzchłej przeszłości, dając wiele dobrego tutejszym ludom i pozostawiając wśród nich swoją krew. ”
Owe zaś opowieści i kryjące się w nich aktualne hasła znajdowały wcale chętny posłuch wśród różnych plemion Półwyspu, a to z dwóch powodów. Po pierwsze, imponowała im bezsporna wyższość cywilizacyjna Greków w każdej dziedzinie, po drugie zaś, przyjmując za prawdę to, co koloniści głosili, ludy autochtoniczne mogły genealogię przodków wywodzić od helleńskich herosów, w ten sposób przydając splendoru swej historii. Oczywiście nie wszędzie tak to wyglądało, ale wielka kariera mitu o Eneaszu w Lacjum i w Etrurii miała swe odpowiedniki w kilku krajach Italii, gdzie przybywać mieli inni herosi.
Eneasz był postacią bliską i z różnych względów szczególnie dogodną zarówno Grekom, jak też Etruskom. Co prawda tylko ci drudzy mogli przyznawać się doń etnicznie — i zapewne nawet tak czynili. Grecy natomiast winni widzieć w księciu Dardanów, obrońcy Troi, swego wroga. Ale owe przeciwieństwa sprzed wieków nie mogły już odgrywać żadnej istotnej roli w świadomości społecznej. Ważne było raczej to, że nawet Homer przedstawia Eneasza jako prawdziwego rycerza, człowieka wielkiej odwagi, pobożności i szlachetności, miłego bogom, nad którym w obozie Trojan góruje tylko Hektor. Miało swoje znaczenie także to, że mity czyniły Eneasza synem bogini Afrodyty. Nade wszystko zaś istotna była dla kolonistów ta okoliczność, że mogli w nim widzieć — ci pochodzący z Azji Mniejszej — swego krajana.
W VIII wieku p.n.e. ziemiami dawnej Troi władał jakiś ród książęcy, który genealogię swoją wyprowadzał aż od Eneasza. Wyraźną wskazówkę znajdujemy w XX księdze Iliady. Bóg Posejdon, przybywający Eneaszowi pomocą podczas jego pojedynku z Achillesem. powiada:
- Eneasz zawsze pamiętał o ofiarach dla bogów. Toteż jest przeznaczone, że zachowa swe dzieci i nie zginie doszczętnie ród Dardanosa. Zeus bowiem miłował Dardanosa nade wszystkie swe dzieci, ile ich miał z niewiast śmiertelnych, od dawna zaś nienawidzi rodziny Priama. Dlatego to przyjdzie czas, że Eneasz będzie władał Troją, a po nim synowie jego synów!
Poeta, który włożył w usta Posejdona słowa tej treści, musiał mieć w tym pewien cel szczególny. Jak łatwo się domyślić, pragnął zjednać sobie łaski możnego rodu, panującego w jego czasach nad dawną ziemią trojańską; rodu, który twierdził o sobie, że wywodzi się właśnie od wielkiego Eneasza. Stare podanie zapewne głosiło, że kiedy Troja upadła, a przeklęty ród Priama wyginął doszczętnie, przetrwały w okolicach resztki dawnych mieszkańców, a rządy nad nimi objął Eneasz, po nim zaś jego potomkowie. I może właśnie tak było? Pozostawałoby to oczywiście w jaskrawej sprzeczności z mitami o wędrówkach Eneasza, te jednak opowieści powstały, jak się zdaje, nieco później, i właśnie w związku z opuszczaniem tych stron przez tubylców.
Tak zwany Hymn do Afrodyty, ułożony w VIII wieku p.n.e., również zawiera słowa podobne do Posejdonowych. Sama bogini mówi do swego ukochanego Anchizesa, ojca Anchizesa:
- Bądź dobrej myśli. Twój syn będzie władał Trojanami, a synowie jego synów będą rodzili się przez wieki.
I w tym przypadku jest oczywiste, że Hymn powstał ku czci potężnego rodu, siedzącego na ziemiach Troi, a szczycącego się pochodzeniem od legendarnych herosów — Eneasza i Anchizesa.
Otóż można wyobrazić sobie taką sytuację: mieszkańcy tamtych okolic z jakichś względów po VIII wieku p.n.e. musieli opuścić swoją ojczyznę i wywędrowali daleko na zachód, do Italii, zabierając jednak z sobą pamięć o tym, że są potomkami Eneasza. Ten fakt historyczny powiązał się w jakiś sposób z tą wersją mitu, która kazała herosowi porzucić kraj rodzinny zaraz po upadku Troi i szukać nowych siedzib gdzieś za morzem. Ten konglomerat wydarzeń rzeczywistych i wątków fikcyjnych okazał się wyjątkowo udany przynajmniej w tym sensie, że został w Italii" życzliwie przyjęty i rozrastał się z kolei coraz bujniej, dzięki pomysłowości historyków i poetów.
Jedno jest pewne: starożytni uważali pobyt Eneasza Italii za fakt niemal historyczny, my zaś musimy przyznać. że w odległej epoce mogły istnieć jakieś, choćby bardzo nikłe, powiązania Troady zwłaszcza z wybrzeżami Etrurii i Lacjum.
W tamtej więc kwestii zarysowuje się pewna zbieżność mitów oraz ich interpretacji. Zupełnie inaczej ma się rzecz, gdy przychodzi powiedzieć coś bliższego o losach Eneasza już w Italii, a zwłaszcza o roli, jaką odegrał przy powstawaniu miasta Rzymu: czy to on sam był założycielem, czy też, jego dalsi następcy? Antyczne mity oraz poglądy pisarzy greckich i rzymskich różniły się co do tej sprawy ogromnie, miały tu bowiem szerokie pole dla swobodnych pomysłów uczoności i poetyckiego fantazjowania. Łączono w sposób najzupełniej dowolny przeróżne wątki i osoby. Wyzyskiwano przypadkowe zbieżności imion i nazw geograficznych. Spokojnie zmieniano chronologię, przypisując założenie Rzymu do tej, to innej generacji mitycznych bohaterów.
My przywykliśmy do tej postaci mitu, którą można by nazwać klasyczną, czy też kanoniczną, bo znalazła swój doskonały wyraz w epopei Wergiliusza i w historii Liwiusza, a poprzez te oraz inne dzieła antycznej literatury weszła od dawna do szkolnych podręczników mitologii. Choć dokładne porównanie różnych ujęć pokazuje szereg rozbieżności w szczegółach, zasadnicza treść jest zgodna: po rozmaitych perypetiach, nawet wojennych, Eneasz poślubia córkę króla Latinusa Lawinię i zakłada miasto nazwane na cześć małżonki Lawinium, jego zaś syn Julus, noszący też imię Askaniusz — miasto Alba Longa, z którego po kilku pokoleniach, mieli wyjść bracia bliźniacy Romulus i Remus. Ale obok tej opowieści istniały też zupełnie odmienne, a starsze wersje mitu.
Jaka była ich mnogość i jaką cechowały się różnorodnością, najlepiej uzmysławia przegląd podany przez Dionizjusza z Halikarnasu. Historyk ten, tak się wydaje, początkowo pracowicie zbierał wszelkie podania o Eneaszu i Rzymie, jakie mógł znaleźć w dziełach starszych, widocznie żywiąc nadzieję, że zdoła je pogodzić. Rozbieżności jednak okazały się tak istotne i jaskrawe, że ostatecznie zrezygnował ze zbyt ambitnego zamiaru i ograniczył się tylko do przytoczenia pomysłów, czy też relacji różnych autorów:
Kefalon Gergitios, pisarz bardzo starożytny, mówi, że założono Rzym w drugim pokoleniu po wojnie trojańskiej a dokonali tego ci, co uratowali się z Ilionu wraz Eneaszem. Jako założyciela wymienia przywódcę osady Remusa, który - miał być jednym z synów Eneasza. Twierdzi bowiem Kefalon, że Eneasz miał czterech synów: Askaniusza, Eryleonta. Romulusa, Remusa. Także Demagoras i Antyllos oraz wielu innych podają tę samą epokę i tego samego przywódcę osady.
Nasuwają się tu dwie uwagi. Po pierwsze, ów Kefalon Gergitios wcale nie należał do tak starożytnych pisarzy, jak sądzi Dionizjusz. Jest to bowiem imię zmyślone; krył się pod nim niejaki Hegezjanaks, żyjący w II wieku p.n.e. W tymże wieku, jak się zdaje, żyli też Demagoras i Antyllos. Po drugie, w literaturze greckiej imię „Remus” występuje zawsze w formie „Romos", co jednak istotnego znaczenia nie ma. Oddajmy znowu głos Dionizjuszowi:
Natomiast ten autor, który dał wykaz kapłanek w Argos i wydarzeń, jakie się stały za każdej z nich, powiada tak: Eneasz przybył do Italii z kraju Molossów wraz z Odyseuszem i założył miasto, a nazwał je imieniem jednej z Trojanek, Romy. Ona to bowiem wezwała inne Trojanki, by spaliły okręty, mając już dość ciągłej wędrówki. Zgadzają się z tym również niektórzy inni pisarze.
I znowu dwie uwagi. Nienazwany autor dzieła o kapłankach z Argos to wspomniany już wyżej historyk Hellenikos z wieku V p.n.e. Wyraz zaś Rome, wprawdzie bardzo rzadko i późno występuje w świecie greckim jako imię, ma jednak swoje znaczenie, i to wymowne: siła, moc. Aż, się więc prosiło, by wpleść je do mitu. A motyw spalenia okrętów przez kobiety powraca często w świadectwach. Sam Dionizjusz powołuje się w tym względzie na Arystotelesa:
Niektórzy Achajowie spośród tych, co wracali spod Troi, zostali schwytani przez gwałtowne burze i długo błąkali się po morzach, aż wreszcie przybyli do wybrzeży Lacjum. Tam z radością wyciągnęli okręty na ląd i spędzili porę zimową, aby dalszą żeglugę rozpocząć wiosną. Lecz stało się inaczej. Oto pewnej nocy pożar całkowicie strawił ich okręty, przymuszeni więc koniecznością musieli tam założyć swe stałe siedziby. A pożar ów był dziełem branek, które wieźli z sobą ze zdobytego Ilionu; nie chciały one, aby ich panowie powrócili do Hellady, tam bowiem stałyby się tylko niewolnicami.
Jak stąd wynika, Arystoteles przypisywał założenie osiedli w Lacjum, czyli pośrednio i Rzymu, nie Trojanom, lecz Grekom. Nieco inaczej przedstawia to samo wydarzenie Plutarch:
Trojanie, którzy zdołali wyjść cało z zagłady ojczyzny, przybyli po pełnej przygód wędrówce do ziem u ujścia Tybru. Mężczyźni rozeszli się, aby zbadać okolicę, kobiety zaś, które pozostały przy okrętach, wpadły na pomysł, by je spalić i w ten sposób zmusić Trojan do zaprzestania żeglugi i zbudowania domostw tutaj. Przewodziła im niewiasta imieniem Roma. Gdy tylko mężczyźni spostrzegli ogień, ruszyli biegiem z powrotem, kobiety zaś wyszły im naprzeciw i aby gniew ich ułagodzić, czule obejmowały i całowały - każda tego, kto był najbliżej z nią spokrewniony. Stąd. dodaje Plutarch, wziął się rzymski obyczaj, nakazujący kobietom całować swych krewnych w usta. Co prawda tenże autor podaje też inne możliwe wyjaśnienie, utrzymując nawet, że taki jest pogląd powszechnie podzielany: ponieważ. kobietom nie wolno było pić wina, musiały całować swych najbliższych, aby okazać, że oddech ich jest czysty.
U Dionizjusza zaś czytamy dalej:
Kallias opowiada, że Roma, jedna z Trojanek, które przywędrowały do Italii, poślubiła króla Aboriginów Latinusa i urodziła mu trzech synów: Remusa, Antiasa, Ardeasa. Każdy z nich założył miasto noszące jego imię i tak powstał Rzym, Antium, Ardea. Lecz Dionizjusz z Chalkis twierdzi, że Remus był synem Askaniusza lub Emationa. Są wreszcie tacy, którzy czynią go synem Italusa. a wnukiem Latinusa.
Mógłbym przytoczyć jeszcze wielu innych pisarzy greckich, rozmaicie mówiących o założeniu Rzymu, aby jednak nie zarzucano mi wielomówstwa, zwracam się już do rzymskich autorów. Nie ma wszakże u Rzymian żadnych naprawdę starożytnych ani historyków, ani mitografów, każdy z nich bowiem przytacza jakieś fragmenty z ocalałych zapisów na świętych tablicach. Otóż jedni głoszą, że Romulus i Remus byli synami Eneasza i ze oni to Rzym założyli. Inni uznają ich za synów córki Eneasza, nie podają jednak, kto był ojcem. Eneasz miał ich dać jako zakładników Latinusowi, królowi Aboriginów, kiedy doszło do układów pomiędzy przybyszami i autochtonami. Latinus pokochał chłopców, dbał o nich bardzo, a kiedy umierał nie pozostawiając męskiego potomka uczynił ich dziedzicami części swego władztwa. Inni znowu powiadają, że po śmierci Latinusa ziemię jego przejął Askaniusz i podzielił się nią ze swymi braćmi, Romulusem i Remusem. On sam założył miasto Alba Longa i jeszcze kilka osad, Remus zaś Kapuę, Anchisę, Ajneję i Romę, którą nazwał od siebie.
Wszystkie przytoczone mity mają jedną cechę wspólną: założenie Rzymu umieszczają w czasie tuż po upadku Troi, a co najwyżej jedno lub dwa pokolenia później. Obliczenia najpowszechniej przyjmowane w starożytności, datują zdobycie miasta Priama na rok, który według naszego sposobu liczenia lat byłby 1184 p.n.e. Natomiast powstanie Rzymu historycy dość zgodnie datowali
mniej więcej na połowę wieku VIII p.n.e. — najczęściej na rok 753. Dzieliło więc te dwa wydarzenia około 450 lat! Zatem trzeba było albo przyjąć, że zakładano Rzym dwukrotnie, to jest raz niedługo po wojnie trojańskiej, drugi zaś raz w 15 pokoleń później, albo też czymś wypełnić przepaść prawie pięciu wieków. Dokonano tego wstawiając w tę lukę listę królów latyńskich panujących w mieście Alba Longa. To znaczy: Eneasz ląduje w Italii, Askaniusz zakłada miasto Alba Longa, gdzie panuje kolejno kilkunastu królów, a wnukami jednego z nich, Numitora, byli bliźniacy Romulus i Remus. Jednym z głównych rzeczników, a może nawet twórcą tego systemu chronologicznego był sławny Marek Porcjusz Katon, rzymski mąż stanu i pisarz, żyjący w latach 234—149 p.n.e. W każdym razie wiadomo na pewno, że właśnie tak ujmował tę sprawę w swym dużym dziele historycznym, noszącym wymowny tytuł — Origines (Początki). Rzecz wprawdzie nie zachowała się w całości, znana jest wszakże z licznych fragmentów i cytatów, czytano ją bowiem długo i szeroko. Wywarła duży wpływ na koncepcje wielu późniejszych dziejopisów i poetów. łącznie z Wergiliuszem. W księdze I Katon przedstawiał początki Rzymu, w II i III miast Italii, w IV zaś i V czasy bliższe sobie. Szczególnie cenne wiadomości zawierała część druga, to jest italska, autor bowiem wyzyskał później całkowicie zaginione kroniki lokalne, a także miejscowe tradycje i legendy, w pewnych zaś przypadkach nawet napisy. Tak na przykład tylko dzięki fragmentowi II księgi Origines dowiadujemy się, że sławny gaj Diany w Arycji dedykował bogini w imieniu kilkunastu ludów, czyli państewek latyńskich. dyktator Manius Egerius Laevius. Jego nazwisko przywodzi oczywiście od razu na myśl imię nimfy tamtejszej, żony i doradczyni króla Numy Pompiliusza. i wzmacnia wypowiedziany już. wyżej pogląd, że w pradawnych czasach siedział w tamtych okolicach ród Egeriuszów. Bijące gdzieś na jego ziemiach źródło zwać się musiało oczywiście „aqua Egeria” — a stąd już krok tylko do powołania do bytu nimfy Egerii.
Eneasz wszakże, powtórzmy raz jeszcze, to tylko jeden z bohaterów, którzy, jak głosiły liczne mity, przybywali w pradawnych czasach z ziem Hellady i Azji Mniejszej do Italii. Najsławniejszym z nich był oczywiście Odyseusz, zwany też Ulissesem. O jego barwnych, baśniowych przygodach mówić tu trudno — nawet jeśli ich scenerią były italskie wybrzeża — wkroczylibyśmy zbyt głęboko w świat mitów greckich.
Inaczej natomiast przedstawia się sprawa Antenora, ten bowiem prawdziwym herosem stał się dopiero tutaj, w jednej z krain Półwyspu Apenińskiego. Postać to dla nas tym bardziej interesująca i ważna, że stanowi w jakimś stopniu odpowiednik losów i czynów Eneasza, choć na innych terenach.
Podobnie jak Eneasz, również i Antenor zaliczał się do obrońców Troi. Co prawda, choć rodowity Trojańczyk, ze względu na wiek podeszły — tak przedstawia to Iliada— sam w polu z orężem w ręku nie stawał, służył natomiast królowi Priamowi radą i pomocą jako jego druh najbliższy, a w bitwach pod murami grodu poległo aż 11 jego synów. Epopeja wymienia go kilkakrotnie w gronie starszyzny trojańskiej. To on przyjmował gościnnie Menelaosa i Odyseusza, gdy ci przybywali do Troi jako posłowie i przedłożyli sposoby pokojowego załatwienia sprawy. Później zaś Antenor należał do tych, co pragnęli zakończyć wojnę i pójść na ustępstwa. Był wśród tych. co patrząc na Helenę szeptali między sobą:
- Nie dziw to, Że Trojanie i Achajowie już od dawna tyle cierpią dla tej kobiety, bo z oblicza bardzo ona podobna do bogiń nieśmiertelnych. Ale choć tak jest piękna, niech lepiej odpłynie na okrętach, żeby nie Ściągnęła ostatecznego nieszczęścia na nas samych i na nasze dzieci.
Podczas zaś narady Trojan, wystąpił otwarcie z taką myślą:
- Słyszycie mnie, Trojanie, Dardanowie i sprzymierzeńcy! Powiem, co mi serce każe w mej piersi. Zróbmy tak: Helenę i skarby oddajmy synom Atreusa, niechże ją sobie zabiorą. Obecnie bowiem walczymy wbrew świętej przysiędze i nie ma nadziei zwycięstwa.
Lecz Aleksander, małżonek Heleny. natychmiast wystąpił przeciw niemu, i to ostro:
- Antenorze, to, co powiedziałeś, wcale nie jest mi miłe. Mógłbyś przecież wymyślić radę od tej lepszą! Bo jeśliś naprawdę mówił to poważnie, to chyba sami bogowie do cna odebrali ci rozum.
Przypomnieliśmy te sceny i wypowiedzi greckiej epopei, albowiem wpłynęły one decydująco na dalsze kształtowanie się opowieści o Antenorze. Dostojny starzec, tak rozsądny i przychylny Grekom, nie mógł zginąć z ręki zwycięzców. Toteż późniejsi poeci i mitografowie w zasadzie zgodnie twierdzili, że oszczędzono go zdobywając Troję; ba, u wejścia do jego domu miano zawiesić skórę leoparda, aby nikt nie ośmielił się tam wtargnąć. Niektórzy utrzymywali nawet, że Antenor posunął się aż do zdrady, wydając Grekom największe świętości miasta oraz najgłośniej przemawiając za tym, aby wprowadzić w mury grodu drewnianego konia, choć dobrze wiedział, co on kryje w swym wnętrzu.
Jedna wersja mitu kazała iść Antenorowi ze stron ojczystych daleko na południe, aż do Afryki, gdzie w Cyrenajce, czyli na wybrzeżach dzisiejszej Libii, utrzymał się długo kult Antenorydów; tak przynajmniej utrzymuje poeta Pindar w wieku V p.n.e. Inna natomiast wersja, bardziej znana, wiązała Trojańczyka z zachodem. Po upadku miasta miał on skupić wokół siebie gromadę Enetów; był to lud z małoazjatyckiej Paflagonii, przybyły Trojanom z pomocą; ich wódz poległ w walkach, chętnie więc poddali się woli Antenora. On zaś powiódł ich przez cieśninę Hellespontu, a następnie przez Trację i góry Ilirii aż za Morze Adriatyckie, ku ziemiom u ujścia Padu. Tam pokonał i wyparł z dotychczasowych siedzib lud Euganejów oraz założył miasto Patavium, dzisiejszą Padwę. Również ta opowieść była znana w świecie greckim już przynajmniej w wieku V, bowiem poeta Sofokles osnuł na jej wątkach dramat Antenorydzi — niestety, nie zachowany. Mit oczywiście spotkał się z uznaniem Rzymian. Katon Starszy wspominal w swoim dziele historycznym: „Veneti Troiana stirpe orti” — Weneci pochodzą z pnia trojańskiego. Jak widzimy, mitycznych Enetów uznano po prostu za tożsamych z historycznymi Wenetami, Ale jeśli przyjąć to twierdzenie, byli oni też pobratymcami innych potomków Trojan względnie sojuszników Trojan na italskiej ziemi — Rzymian. Takie bawienie się mitycznymi genealogiami i koligacjami wydaje się nam czymś wyjątkowo naiwnym, wręcz śmiesznym, w tamtych jednak czasach miało pewne znaczenie — nawet polityczne. Katon mianowicie, jak wolno się domyślać, zwrócił uwagę na te legendarne związki nie bez głębszej myśli i nie bez konkretnego celu. Oto właśnie w tym okresie, to jest w pierwszej połowie II wieku p.n.e., Rzymianie podporządkowywali sobie tamte rejony, kraj nad dolnym Padem. Dokonywało się to raczej pokojowo, ale podkreślanie wszystkiego, co łączy, jest w takich sytuacjach zawsze i wszędzie rzeczą wskazaną.
U schyłku wieku I p.n.e. mit o Antenorze i Wenetach potwierdzili swym autorytetem dwaj wielcy pisarze. Wergiliusz mówi poetycko:
Mógł Antenor się wyrwać spośród Achajów nawały, mógł na illiryjskie wody wypłynąć, przemierzyć bez lęku królestwo Liburnów, mógł pokonać źródliska Tymywa, co przez dziewięć skalistych grot z hukiem do morza z gór wpada zatapiając pola szumiącą falą. Tam wzniósł on później gród wielki, Patavium, potomków Teukra potężną siedzibę, ludowi imię dał, zawiesił trojańskie oręże i w błogim spoczął na wieki spokoju.
Historyk zaś Liwiusz tak ujmuje rzecz w pierwszych dosłownie zdaniach I księgi swego ogromnego dzieła:
Dobrze wiadomo, że po zdobyciu Troi srożono się wobec innych Trojan, natomiast w stosunku do dwóch, Eneasza i Antenora, Achajowie całkowicie zawiesili prawo wojny. Stało się tak z przyczyny starego prawa gościnności oraz dlatego, że ci dwaj zawsze opowiadali się za zawarciem pokoju i oddaniem Heleny. Potem poprzez różne przygody Antenor dotarł do najdalszej zatoki Morza Adriatyckiego wraz z mnóstwem Enetów, którzy zostali wypędzeni z Paflagonii skutkiem zamieszek, a obecnie szukali i siedzib i wodza, skoro utracili swego króla pod Troją. Po wyparciu Euganejów mieszkających pomiędzy morzem i Alpami, Eneci i Trojanie zajęli tamte ziemie. To miejsce, gdzie po raz pierwszy wyszli na ląd, nosi nazwę Troi, stąd też nazwa okręgu, a cały lud otrzymał imię Wenetów.
Dopiero po tej relacji o Antenorze i Wenetach przystępuje Liwiusz do omówienia losów drugiego bohatera trojańskiego, Eneasza. W gruncie rzeczy przyznanie tak poczesnego miejsca pierwszemu z nich jest niczym nie usprawiedliwione. Dzieło poświęcone historii Rzymu powinno się rozpoczynać od przedstawienia najpierw tego herosa, który był protoplastą legendarnym Rzymian, a nie małego ludu Wenetów gdzieś na północy. Lecz porządek wprowadzony przez Liwiusza ma swoje uzasadnienie: oto on sam pochodził właśnie z kraju Wenetów, z miasta Patavium, dal więc wyraz swemu patriotyzmowi regionalnemu,
Jakimi jednak sposobami, jaką drogą i jakich przyczyn mit ów się ukształtował'? Niewątpliwie decydującą rolę odegrała podkreślona już wyżej przypadkowa zbieżność nazw małoazjatyckiego ludu Enetów i Wenetów nad Padem. Ponieważ o Enetach Iliada mówi jako o sojusznikach trojańskich, mogli oni dostać się na zachód tylko pod wodzą któregoś z tamtejszych bohaterów. Eneasz w grę nie wchodził, mit wiązał go z innymi rejonami. Spośród tych, co ocaleli, pozostawał właściwie tylko Antenor. Wreszcie nazwa miejscowości Troja (lub Truja) w tamtych okolicach nad Padem - nazwa występująca zresztą i w Lacjum, i gdzie indziej — przywodziła pamięć grodu Priama, zdawała się świadczyć dowodnie o bytności tam Trojan. Oczywiście było to rozumowanie najzupełniej błędne. Wyraz troja lub truja wywodzi się z języka praindoeuropejskiego i oznaczał świnię lub dzika — lub też miejsce. gdzie przebywają te zwierzęta.
Nasuwa się dalej pytanie. kim byli italscy Weneci. W rozdziale wstępnym wspomnieliśmy już o nich jako jednym z ludów indoeuropejskich. Przybyli zza Alp zapewne już po Latynach,Oskach i Umbrach i pozostali na żyznych równinach nadpadańskich, ziemie bowiem leżące dalej na południu już zajęli ci, co przyszli wcześniej. Twierdzenie o ich pokrewieństwie z Latynami wydaje się o tyle usprawiedliwione, że oba języki cechowały się pewnymi szczególnymi podobieństwami; były sobie w każdym razie bliższe pod niektórymi względami niż oskijski i umbryjski. Co prawda materiał językowy wenecki jest wyjątkowo skąpy, ogranicza się bowiem głównie do napisów i nazw osobowych. Materialne ślady kultury Wenetów możemy śledzić na ziemiach wokół Padwy i Este
(starożytne Ateste) na przestrzeni prawie ośmiu stuleci, od X do II wieku p.n.e. Słynęli tamtejsi mieszkańcy ze swych wyrobów metalurgicznych oraz jako hodowcy koni, które nawet sprowadzano do Grecji w V i IV wieku jako najlepsze rumaki wyścigowe; później jednak tamtejsze stadniny podupadły. Natomiast dla historyka greckiego Herodota — który zresztą uważał Wenetów za odgałęzienie Ilirów, co powtarzało za nim wielu badaczy aż do wieku XX — najbardziej interesujący i godny zanotowania był tamtejszy zwyczaj wydawania dziewcząt za mąż.
W każdej wsi raz do roku zwykło dziać się, co następuje: Skoro dziewczęta dojrzeją do zamążpójścia, wszystkie zbiera się i prowadzi razem na jedno miejsce, a dokoła nich ustawia się tłum mężczyzn. Następnie każe herold jednej po drugiej powstać i kolejno je licytuje, naprzód najurodziwszą ze wszystkich, potem, gdy ta wiele zdobędzie złota i zostanie sprzedana, wywołuje inną, która po tamtej jest najurodziwsza. Tak sprzedaje się je dla współżycia małżeńskiego.
Herodot chwali ten zwyczaj jako najmądrzejszy, nie wspomina jednak komu przypadało złoto ze sprzedaży. Tylko z kontekstu można się domyślić, że szło na posag dla niezbyt urodziwych, jako po prostu dopłata do dziewczyny. Przytoczyliśmy tutaj tę opowiastkę (Herodot przyznaje, iż rzecz zna tylko ze słyszenia), chyba bowiem i ów rzekomy obyczaj należy do mitów — folklorystycznych.
Zwróciliśmy w rozdziale poprzednim uwagę na fakt, że nawet owe krótkie wzmianki o Antenorze w Iliadzie wpłynęły w sposób istotny na rozwój mitów o jego dalszych losach. Opowieści później układane musiały zawsze brać za punkt wyjścia powszechnie w świecie greckim znane słowa i sceny epopei. Podobnie, a może nawet wyraziściej przedstawiała się sprawa w przypadku jeszcze jednego z bohaterów, który spod Troi zawędrował aż do Italii. Mowa o Diomedesie, synu Tydeusa, królu Argos, jednym z najwaleczniejszych wśród Greków zdobywających gród Priama. Księga V Iliady zawiera opis pojedynku, jaki stoczył on z Eneaszem.
Ten bowiem, broniąc ciała swego woźnicy, który już legł z ręki Diomedesa, zeskoczył z rydwanu, trzymając tarczę i włócznię; lękał się, by Achajowie nie odciągnęli zwłok ku sobie. Okrakiem więc nad nim stanął, jak lew ufny w swoją siłę. Osłaniał się tarczą okrągłą i mierzył ostrzem włóczni, gotów zabić każdego, kto by się zbliżył; a krzyczał przy tym straszliwie. Diomedes zaś podniósł jedną ręką głaz wielki, którego nie dźwignęłoby nawet dwóch ludzi, jacy żyli później; on jednak kołysał nim lekko. Cisnął z rozmachem i uderzył Eneasza w biodro, tam, gdzie udo obraca się w stawie. Głaz zmiażdżył kość i przeciął ścięgna, zdarł także skórę. Eneasz upadł na kolana i mocną ręką podparł się o ziemię. Czarna noc zakryła mu oczy.
I tak by zginął, gdyby nie dostrzegła tego Afrodyta, co go zrodziła z Anchizesa pasterza. Zaraz ujęła miłego syna w swe białe ramiona i spowiła fałdami świetlistego płaszcza, żeby go nie dosięgło żadne ostrze i zaczęła z nim uciekać. Bała się bardzo, że któryś z Achajów zatopi mu spiż w piersi i tak duszę wyrwie.
Diomedes zaś wciąż ją ścigał. Wnet bowiem poznał, że słaba to bogini, nie z tych, co królują pośród bitwy mężczyzn, nie Atena i nie Enyo, miast burzycielka. A gdy ją znalazł, tropiąc w wielkiej ciżbie, nastawił skoczył i ranił wierzch delikatnej dłoni. Ostrze przeszło przez wspaniały płaszcz, który utkały Charyty, i przecięło skórę tuż przy przegubie. Trysnęła boska krew, ichor. co krąży w żyłach szczęsnych niebian: bo nie jedzą oni chleba i nie piją wina. Afrodyta krzyknęła przeraźliwie i wypuściła z rąk swego syna. Zaraz jednak porwał go Apollon i okrył czarną chmurą, aby nikt z Achajów. co mają szybkie konie, nie trafił Eneasza włócznią w pierś i duszy mu nie wyrwał.
A kiedy Afrodyta odchodziła, Diomedes zawołał za nią gromkim głosem:
Precz, córko Zeusa, precz od wojny i bitwy! Nie dość ci jeszcze, że zwodzisz słabe kobiety? Jeśli znowu wmieszasz się do walki. drżeć będziesz ze strachu. gdy choćby z daleka głos jej usłyszysz!
Tak powiedział, a ona szła mdlejąc z bólu, bo niezmiernie cierpiała. Niebawem jednak zjawiła się chyba Iryda, ujęła ją za rękę i wyprowadziła z ciżby walczących, udręczoną ogromnie.
Bogini, tak boleśnie raniona i tak znieważona, musiała wziąć pomstę. Uczyniła to rychło w sposób odpowiadający jej, władczyni serc niewieścich. Diomedes pozostawił w swym zamku w Argos żonę imieniem Ajgiale. Kochała ona męża gorąco i w ciągu pierwszych lat rozstania, gdy walczył pod Troją, żyła tylko tęsknotą. Nagle zmieniło się w niej wszystko — oczywiście z woli Afrodyty, nienawidzącej Diomedesa, bo choć rana zagoiła się szybko, mściwy gniew wciąż ją palił. Ajgiale złamała wierność, jaką winna była mężowi, oddawała się chętnie różnym młodym mężczyznom, aż wreszcie kochankiem jej został Kometes, syn Stenelosa, najbliższego druha Diomedesa, jego woźnicy w bitwach. Była to więc zemsta szczególnie perfidna. Nie dość na tym. Gdy Diomedes wreszcie powrócił z długiej wojny po zdobyciu Troi, żona wraz z kochankiem chciała go zabić podstępnie — jak Klitajmnestra Agamemnona. Obie wiarołomne żony usprawiedliwiały swoje zbrodnie tym, że to ich mężowie zdradzili je pierwsi, biorąc sobie kochanki do swych namiotów pod Troją. Lecz władca Argos miał więcej szczęścia od króla Myken. Zdołał się uratować — podobno w pierwszym momencie szukał ocalenia u ołtarza Hery musiał jednak uciekać z kraju. Udał się wraz z garstką towarzyszy daleko na zachód, za morze, do Italii.
Mity dość zgodnie podają, że Diomedes wylądował wraz ze swoimi na adriatyckim wybrzeżu Półwyspu, i to na tym ich odcinku, który ciągnie się od górzystego przylądka Garganus na południe.
Krainę tę starożytni zwali Apulią. Jej pas nadmorski zamieszkiwały iliryjskie plemiona Daunów i Peuketiów, obejmowane często wspólną nazwą Japygów. Przybyć tam miały stosunkowo niedawno przed Diomedesem z Bałkanów pod wodzą króla Daunusa i jego braci Japyksa i Peuketiosa. Ci trzej to oczywiście typowi bohaterowie eponimiczni, sztucznie stworzeni jako protoplaści poszczególnych szczepów i dawcy im imion; o tych sprawach była już mowa w innym związku. Król Daunus przyjął greckiego herosa życzliwie, dał mu za żonę córkę i wiele ziemi, Diomedes zaś udzielił pomocy w walce z również iliryjskim ludem Messapiów, osiadłym dalej na południu. Wśród miast, które miały powstać na ziemiach Apulii, dzięki Diomedesowi wymieniano Arpi oraz Kanusjum, tak sławną w średniowieczu Canossę. Ale również wiele innych grodów uznawało go za swego założyciela lub dobroczyńcę; niektóre z nich położone były nawet daleko w głębi lądu, już w kraju Samnitów, jak na przykład Benewent i Wenafrum. Interesujące echo owych mitów lokalnych znajdujemy w małym dziełku greckim, noszącym tytuł Thaumasja akusmata (Opowieści zdumiewające). Przechowało się ono w zbiorze pism Arystotelesa, ale na pewno nie on jest jego autorem, choć mogło powstać w ramach prac szkoły. Za interesujące uważamy owe mitydlatego, że dotyczą krainy, w której, praktycznie biorąc, nie było żadnych trwałych osiedli greckich – a mimo to chętnie nawiązywano do postaci wielkiego bohatera helleńskiego i pokazywano pamiątki po nim:
Powiadają, że w Daunii znajduje się świątynia Ateny zwanej Achajską, której zostały złożone jako dary wotywne topory i tarcze towarzyszy Diomedesa oraz jego samego. Są tam także, jak mówią, psy, które nie krzywdzą przychodzących Hellenów, lecz łaszą się do nich przyjaźnie, jak do znajomych. Natomiast sami Dauniowie i ich sąsiedzi noszą czarne szaty, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, a to z tej przyczyny: Trojanki pojmane w niewolę i tam przywiezione, lękały się, że czeka je przykra służba u dawnych żon Achajów w ich krajach. Podpaliły więc okręty, aby tym sposobem i uciec przed spodziewaną niewolą, i mieć za mężów tych, którzy zostaną zmuszeni do pozostania wraz z nimi.
Motyw podpalenia okrętów już znamy. Powtarza się on często właśnie w mitach związanych z ziemiami Italii. Gdyby wolno było stosować jakąś logikę historyczną analizując materiał tego rodzaju, trzeba by zapytać, który to z bohaterów achajskich przybił do brzegów Daunii wraz z brankami — boć przecież nie Diomedes, skoro właśnie uciekał od żony!
U Peuketiów, jak opowiadają, jest świątynia Artemidy, a w niej jako dar wotywny sławny w tamtych okolicach naszyjnik z brązu, mający napis: Diomedes Artemidzie. Podobno włożył go łani na szyję, do której przyrósł i tak został odnaleziony.
Geograf zaś i historyk Strabon, żyjący w czasach cesarza Augusta, opisując tamte strony Italii w VI księdze swego dzieła, podaje:
Niezbyt daleko od morza leżą na równinie dwa miasta, niegdyś największe z italskich, jak na to wskazuje ich obwód, obecnie jednak niewielkie. Pierwsze z nich zwało się najpierw Argos Hippion, potem Argyrippa, następnie Arpi. Oba miał założyć Diomedes, a pokazują tam również pole odeń nazwane i wiele innych pozostałości jego panowania. Świątynia Ateny w Lucerii ma też stare dary wotywne; bo i to było dawne miasto Daunii, obecnie jednak podupadło. Na morzu są dwie wysepki zwane Diomedejskimi. Jedna z nich jest zamieszkała, druga zaś, jak mówią, bezludna. Według niektórych mitów Diomedes miał zniknąć na nich, a jego towarzysze zamienili się w ptaki; podobno jeszcze dotąd tam bytują spokojnie, prowadząc życie jakby na sposób ludzki, tak zachowują się porządnie i tak są łagodne dla ludzi uczciwych, uciekając od złoczyńców. Wydaje się, że i miasto Sipuntum jest dziełem Diomedesa.
Przylądek Garganus wdziera się w morze na 300 stadiów. Jeśli go obejdziesz, znajdziesz miasto Urium, a przed nim ujrzysz Wyspy Diomedejskie. Niektórzy powiadają, że Diomedes zaczął też kopać kanał aż do morza, ale pozostawił tę pracę niedokończoną, przyzwano go bowiem do ojczyzny, gdzie zmarł. To tylko jedna z opowieści o Diomedesie. Inna utrzymuje, że pozostał w Italii do końca życia, trzecia zaś — o tej już wspomniałem — że zniknął na wyspie. Wreszcie za czwartą wersję mitu można by uznać tę, którą podają Weneci; bo w ich to kraju, jak twierdzą, miał on dostąpić apoteozy.
Sprawa ptaków na Wyspach Diomedesa była w starożytności bardzo znana i posiadamy dość liczne świadectwa o ich rzekomo niezwykłych obyczajach. co prawda różniące się w szczegółach. Najstarszym z owych świadectw jest chyba to, które znajdujemy we wspomnianym dziełku Opowieści zdumiewające:
Jest na Wyspie Diomedejskiej piękny i Święty przybytek bohatera. Siedzą wokół niego kołem wielkie ptaki o dziobach dużych i twardych. Jeśli Grecy zjawiają się na wyspie, zachowują się spokojnie, jeśli jednak jacyś okoliczni barbarzyńcy, wzlatują wysoko, a potem rzucając się na ich głowy tak mocno ranią dziobami, że zabijają. Mit powiada, że powstały z towarzyszy Diomedesa, gdy okręt ich rozbił się koło wyspy, a on sam został skrytobójczo zamordowany przez Daunusa, króla ziem tamtych
Bardzo podobnie przedstawiał rzecz Warron, a jego wywody powtórzył św. Augustyn:
Za boga uznano nawet Diomedesa, który— jak się mówi w wyniku nałożonej przez bogów kary nie mógł wrócić do swego kraju. A w dowód tego, że jego towarzysze przemienieni zostali w ptaki, przytacza się już nie zmyślone opowieści ale świadectwa historyczne. Diomedes zaś, który — jak się wierzy — stał się bogiem, ani sam nie mógł przywrócić im natury ludzkiej, ani, jako nowy jeszcze niebianin, nie wyjednał tego od króla swojego, od Jowisza. Mimo wszystko, na wyspie Diomedei, niedaleko od góry Garganus w Apulii, istnieje, jak powiadają, jego świątynia. Wokół niej mieszkają jakoby i latają owe ptaki, otaczając ją tak nadzwyczajną czcią, iż nabierają w dzioby wody i skrapiają Świątynię; jeśli tam przebywają Grecy albo ludzie pochodzący od Greków, to ptaki te nie tylko są spokojne, lecz nawet starają się przymilić. Kiedy jednak zobaczą obcych, podlatują do ich głów i ranią tak silnymi uderzeniami, iż nawet zabijają. Bo do walk takich mają podobno dostateczne uzbrojenie w postaci twardych i wielkich dziobów. Aby wzmocnić to opowiadanie Warron przytacza inne, nie mniej nieprawdopodobne.
Natomiast Owidiusz w XIV księdze Metamorfoz ujął mit inaczej, bardziej dramatycznie, wydobywając przede wszystkim przyczynę owej przemiany.
Przemiana ta dokonać się miała podczas ucieczki Diomedesa i jego ludzi z Argos, ucieczki która została spowodowana gniewem Afrodyty. Nie dość było bogini, że pchnęła żonę Diomedesa do wiarołomstwa i zbrodni! Również na morzu Afrodyta ścigała swego wroga, zsyłając nań tyle groźnych przygód, że często zazdrościł tym, co już znaleźli spokój śmierci. Także jego druhowie, wyczerpani trudami, pragnęli tęsknie końca wędrówek i wyzwolenia od złego losu. Toteż. gdy przybyli do wysepki u wybrzeży Italii jeden z nich, imieniem Akmon, doprowadzony do ostateczności, zaczął głośno wołać, że Afrodyta nie ma już. niczego, mogłaby jeszcze bardziej udręczyć ludzi tak prześladowanych
Jeśli nawet słyszy te słowa, jeśli tak nienawidzi, jak nienawidzi, towarzyszy Diomedesa, niech wie: my gardzimy jej gniewem!
To desperackie wyzwanie na nowo wzbudziło mściwość bogini Diomedes u Owidiusza tak opowiada postowi z Lacjum o tym, co stało się następnie:
Kilku myśl jego chwali, ja karcę Akmona.
Gdy chce coś odpowiadać, głos mu w ustach kona.
Droga głosu cieńczeje, a grzbiet, piersi, szyję
I głowę, lub puch lekki albo pierze kryje.
W mgnieniu oka piór sporszych ramiona dostają
I łokcie jego w lekkie skrzydła się zginają.
Część nóg zajęły palce, a dziwnym sposobem
Usta jak róg stwardniałe zamknęły się dziobem
Człmu gdy się Retenor, Abas, Niktej dziwi,
I Lik z Idą, też postać biorą nieszczęśliwi.
W większym jeszcze orszaku wzlatują do góry
I klaszczą nad okrętem przybranymi pióry.
Chceszże usłyszeć, jakie z nich ptaki się stały?
Choć nie łabędzie, mieli łabędzi skład cały.
Tak ledwie z garstką swoich przybyłem w te strony
I zięć Dauna piaszczyste uprawiam zagony.
Trudno się dziwić, że Diomedes udręczony i przerażony tylu nieszczęściami stronił później przezornie od wszystkiego, czym mógłby narazić się bogini. Rzeczony poseł z Lacjum prosił go, aby pomógł odeprzeć z Troi nieproszonego gościa, Eneasza. on jednak stanowczo odmówił. Zresztą jak każe nam wierzyć Wergiliusz, właśnie zakładał miasto Argyrippa u stóp góry Garganus.
Wyliczywszy wszystko zło, jakie spotkało herosów powracających spod Troi, król siebie też podał za przykład:
A mnie, czyliż zawistni bogowie pozwolili ujrzeć znowu ojczyste ołtarze, uścisnąć drogą małżonkę, wrócić na piękne pola Kalidonu? Jeszcze dziś przed oczami snują mi się zjawy przeokropne: druhowie moi na skrzydłach wzlatują w przestworza eteru jako te ptaki nad rzeką — o karo straszliwa, na lud mój zesłana! — i pośród skalnych urwisk skarżą się żałosnym głosem. Zaprawdę, takich ciosów mogłem oczekiwać już od tej chwili, gdym, szaleniec, porwał się z orężem na ciało bogini i Wenerze zraniłem dłoń prawą.
Nie, nie żądajcie ode mnie, bym dziś ruszył na podobne boje! Po upadku Pergamu nie chcę już walczyć z Teukrami, do dziś ze smutkiem wspominam te dawne nieszczęścia i trudy. Oddajcie Eneaszowi podarki, któreście mi przynieśli z waszej ojczyzny. Niegdyś starliśmy się obaj w boju wręcz. Wiernie memu doświadczeniu, jest straszny, gdy z uniesioną tarczą miota świszczące oszczepy.
I takiej wreszcie udzielił rady za pośrednictwem posła:
- Uściśnijcie prawicę Eneasza na znak przymierza, które chce wam ofiarować, i strzeżcie się krzyżować z nim broni!
Żegnając wraz z posłem Diomedesa i Daunię, musimy jeszcze zapytać, jakie to sprawiły, że właśnie ten heros został w mitach związany akurat z tamtymi stronami Italii. Całkowicie pewnej odpowiedzi oczywiście nie znajdziemy, nasuwa się jednak takie przypuszczenie: Diomedes, choć był królem Argos, w istocie pochodził z Etolii, północno-zachodniej Grecji, a więc z tej krainy, która leżała stosunkowo najbliżej Apulii. Może więc da się w tym micie doszukać dalekich, zniekształconych ech jakichś faktów historycznych, to jest prób Hellenów z Etolii usadowienia się na wybrzeżach już zajętych przez Ilirów?
Posłował do Diomedesa, tak każe nam wierzyć Wergiliusz, niejaki Wenulus. Z jakich to przyczyn i w jakiej chwili wyprawiono go w daleką drogę poprzez Półwysep do Apulii? Co skłoniło mieszkańców Lacjum do szukania pomocy aż w tamtych stronach? Siódma księga Eneidy przedstawia owe sprawy szeroko, a przypomnienie jej treści jest tu konieczne — i to nie tyle dla pełni obrazu, ile z tej racji, że pewne jej dane posłużą za punkt wyjścia do dalszych uwag o mitach Italii, i to tych mniej znanych.
Była już o tym mowa w jednym z poprzednich rozdziałów.
Kiedy do wybrzeży Lacjum przybijały okręty trojańskie pod wodzą Eneasza, panował tam w Laurentum król Latinus, mając w swym domu żonę Amatę oraz córkę Lawinię. Matka pragnęła gorąco wydać dziewczynę za Turnusa, króla Rutulów; sąsiadowali oni z włościami Latinusa od południa, a stolicą ich było miasto Ardea. Jednakże znaki wieszcze wyraźnie oznajmiały, że przyszłym mężem Lawinii winien zostać ktoś inny, człowiek całkiem tu obcy, przybysz z ziem dalekich. Odsłonił to Latinusowi jego ojciec, Faun, w swej wyroczni w świętym gaju nad rzeczką Albuneja w pobliżu Tibur, gdzie tryskało źródło i z mrocznej jaskini dobywały się ciężkie, trujące opary. Ludy Italii przybywały tam zewsząd, aby szukać rady w sprawach wątpliwych. Kapłan składał ofiarę z owiec i, leżąc w nocy na ich skórach, widział we śnie zjawy różne oraz słyszał dziwne głosy — bogów, jak wierzono, i zmarłych. Również Latinus zarżnął tam sto owiec i spoczywając na ich miękkim runie usłyszał dochodzące z głębi lasu słowa ojca:
- Nie wydawaj swej córki za nikogo z mieszkańców Lacjum. Twój zięć przybędzie z krainy odległej, a ród, któremu da początek, wsławi nasze imię aż po gwiazdy. Jego wnuki będą miały u swych stóp wszystkie ziemie, od wschodu słońca aż po zachód, od jednego Oceanu po drugi.
Toteż kiedy stawili się przed Latinusem posłowie Eneasza, król pomny przepowiedni, przyjął ich życzliwie, hojnie obdarował, i oświadczył, że odda ich władcy swoją córkę za żonę. Ta łaskawość wcale nie zaskoczyła Trojan, bowiem przybywając do Laurentum byli dobrej myśli i pełni nadziei. Otuchy dodawała im przepowiednia, która ziściła się w sposób przedziwny, gdy tylko przybyli do brzegów tej krainy Wyszli na ląd z okrętów zgłodniali, ułożyli więc swoje skromne zapasy na plackach z orkiszu i tak się posilali, siedząc na murawie; dobrali się wreszcie do placków na spodzie. Ktoś zauważył wtedy ze śmiechem: Teraz zjadamy nawet nasze stoły! Usłyszał te słowa Eneasz i myśl go olśniła, że oto sprawdziła się tak niespodziewanie przepowiednia, jaką przekazał mu niegdyś zmarły już ojciec: Gdy u obcych, nieznanych brzegów głód sprawi, że stoły zaczniecie zjadać, pamiętaj tam będzie twój dom, tam masz budować, tam swoje miasto wałem otoczysz! Zamartwiał się przedtem, ilekroć słowa te przychodziły mu na pamięć — i oto los urzeczywistnił je tak pomyślnie.
Wszystko więc ułożyłoby się dobrze dla stron obu, gdyby nie wdała się w sprawę bogini Junona. Spostrzegła ku swemu zdziwieniu, ale i oburzeniu, że tak przez nią znienawidzeni Trojanie zdołali pokonać najgorsze niebezpieczeństwa i przeszkody, a obecnie są niemal u celu długiej wędrówki, stoją na ziemi, którą wyznaczyły im losy, Nie zaniechała bogini gniewu. Natychmiast wywołała z otchłani furię Allekto i przykazała jej surowo, aby wznieciła wielką wojnę w Lacjum. A ta ni chwili nie traciła. Z jej to poduszczenia królowa Amata uprowadziła córkę z pałacu — pod pozorem, że dziewczyna musi uczestniczyć w tajemnych obrzędach ku czci Bachusa. Następnie rozwścieczyła Turnusa i jednocześnie doprowadziła do wydarzenia niby błahego, lecz brzemiennego w następstwa. Oto Askaniusz, syn Eneasza, podczas polowania zabił przypadkowo jelenia, którego upodobał sobie jeden z pasterzy króla Turnusa. Doszło do bójki pomiędzy pasterzami a Trojanami, padli pierwsi zabici. Obie strony chwyciły za broń. Nawet król Latinus, choć z ciężkim sercem, musiał opowiedzieć się przeciw obcym i otworzył ciężkie podwoje świątyni, których stróżem był Janus. Otwarcie owej bramy uchodziło za znak i symbol rozpoczęcia wojny.
Tak więc poeta przeniósł do Laurentum zwyczaj praktykowany w późniejszych wiekach w Rzymie o czym mówiliśmy przedstawiając mit i kult Janusa.
Zaczęły zewsząd napływać posiłki dla Latinusa i Turnusa. Powtórzymy tu za Wergiliuszem imiona oraz nazwy krain, z których przybywali. Na pierwszym miejscu wymienia poeta Mezentiusa z etruskiego miasta Agylla, czyli Caere, od razu przydając mu wiele mówiący przydomek „contemptor divom” wzgardziciel bogów. Jak dowiemy się z dalszych pieśni, Mezencjusza wygnali jego poddani miasta, sprawował bowiem rządy niesłychanie okrutnie, i dlatego to bawił na dworze Turnusa wraz ze swym synem, pięknym Laususem, młodzieńcem niezwykłej urody i prawdziwie odważnym. Był dalej Awentyn, syn kapłanki Rei i Herkulesa, spłodzony oczywiście wtedy, gdy heros odpoczywał nad Tybrem, prowadząc bydło Geriona. Dwaj bracia, Katillus i Koras, wiedli ludzi z miasta Tibur, Cekulus zaś ludzi z Praeneste i okolicy. Był on synem boga Wulkana. Faliskom i ich sąsiadom przewodził Messapus, Sabinom — Klausus, Aurunkom i plemionom pobliskim — Halesus, a Ebalus tym, którzy zamieszkiwali Kampanię i ziemie pograniczne. Szli dalej Ekwikuli znad rzeki Anio pod rozkazami Ufensa, Marsowie zaś mieli na czele Umbrona. Miasto Arycja postawiło nad swoimi Wirbiusza, Wolskowie zaś oddali dowództwo dziewczynie Kamilli.
Interesująca to lista imion i krajów, choć tak wiele w niej poetyckiej fikcji i zmyśleń, tyle ornamentów i retoryki, tak silne wpływy Homerowej epopei. Mimo to uważna analiza pozwala stwierdzić badaczowi dziejów Italii i jej mitologii, że niemal każda pozycja zawiera jakieś ziarno, relikt lub odgłos bardzo dawnych wydarzeń, wierzeń i podań. Wergiliusz bowiem, przypomnijmy to raz jeszcze, czerpał różne dane z tradycji starej; wertował roczniki historyczne i utwory poetyckie sprzed wieku, a nawet wcześniejsze, zapoznawał się z miejscowymi legendami różnych okolic Italii. Oczywiście przetwarzał wszystkie wątki i opowieści zgodnie z gustami swojej epoki i potrzebami dzieła, ale istoty danego przekazu to nie naruszało. Starożytne komentarze pozwalają nam ocenić erudycję poety. Zebrał je i przeredagował pod koniec wieku IV n.e. niejaki Serwiusz. Uzupełniają to, o czym Wergiliusz tylko wzmiankował, przytaczają w wielu przypadkach rozmaite i odmienne wersje mitu, objaśniają pewne wyrazy i opisy. Trudno by powoływać imiennie Serwiusza przy omawianiu każdej sprawy, ale jemu to właśnie zawdzięczamy sporą część tego, co zostanie powiedziane w dalszych rozdziałach
Poeta nie zmyślił imienia i osoby Turnusa. O królu Rutulów mówił, i to dość szeroko, tylekroć już tu powoływany Katon w swych Origines, a on z kolei czerpał swe wiadomości na pewno ze źródeł jeszcze starszych, może z lokalnych podań miasta Ardei. Według Wergiliusza ojcem Turnusa był Daunus — oczywiście nie ów król Daunii, nie ten, który przyjął Diomedesa — matką bogini Wenilia, siostrą zaś nimfa Juturna. Zwraca od razu uwagę, że Daunus to imię iliryjskie; za iliryjskie też uznają niektórzy językoznawcy imiona i matki, i samego Turnusa. Co prawda starożytni twierdzili, że to ostatnie jest etruskie, a wielu nowszych badaczy przychyla się do tego poglądu, ale wbrew pozorom nie jest to wywód przekonywający. Jeśli zaś chodzi o nazwę szczepu Rutulów, to i ją da się wyprowadzić z iliryjskiego, choć istniał też pokrewny wyraz łaciński rutilus. W obu przypadkach oznaczałaby ona czerwonawych lub ryżych. W każdym razie istnieje możliwość, że lud ten (lub panująca dynastia) miał jakieś powiązania z Ilirami znad Morza Adriatyckiego, z Daunami. Czyżby w zamierzchłych czasach jakaś garstka Ilirów zawędrowała aż tutaj poprzez Półwysep? Jeśli zlatynizowali się później, mogli przechować pamięć swego pochodzenia właśnie w imiennictwie, jak to często się zdarza i powtarza w podobnych sytuacjach. Przypomnijmy choćby imiona skandynawskie na Rusi Kijowskiej. A w starożytności odległej, kiedy cały świat stał otworem przed śmiałymi, takie wędrówki nie były niczym nadzwyczajnym.
I jeszcze jedna sprawa, ale związana już bezpośrednio z zagadnieniami mitologii. Oto i matka Turnusa, Wenilia, i jego siostra Juturna występują w niektórych opowieściach jako kobiety boga Janusa; była o tym już mowa. Nie sposób dziś wyjaśnić, skąd łączenie właśnie tych postaci mitycznych, może jednak chodzić o prastarą warstwę wierzeń lub pogłos faktów historycznych, na przykład związku dwóch miast lub plemion.
Wśród sojuszników Turnusa najpotężniejszy był Mezencjusz. W księdze VIII poeta tak go charakteryzuje słowami Ewandra:
Niedaleko stąd jest miasto Agylla, zbudowane na odwiecznych skałach, z dawna tam Lidyjczycy osiedli, szczep sławny z wojennych triumfów, i podbili orężem pogórza Etrurii. Ziemię, co długie lata kwitła w pomyślności, w końcu po srogich bitwach pyszny król Mezent ujarzmił. Czy mam wspominać mordy i krwawe zbrodnie tego tyrana? Bogowie! Sprawcie, by te nieprawości spadły na jego głowę i na cały ród jego! On gwoli sroższej męki kazał wiązać trupy wespół z ciałami żywych, dłoń z dłonią. usta przy ustach. Ofiary zlane ropą i krwią zgniłą marły powolną śmiercią w tym przeraźliwym uścisku. W końcu poddani króla, nie mogąc znieść dłużej tego okrucieństwa, potajemnie za broń porwali, oblegli go w jego własnym domu, wymordowali straże, miotali ogień aż po szczyty dachu. Wszelako zdołał uciec przed rzezią na pola Rutulów, gdzie przyjął go Turnus i osłonił swym orężem. Teraz więc cała Etruria powstała zbrojnie i płonąc słusznym gniewem żąda wydania króla na pomstę ludu.
Imię Mezencjusz jest najprawdopodobniej w swym rdzeniu etruskie, choć końcówkę ma łacińską. Caere, skąd się wywodził, to jedno z najbliższych Rzymowi terytorialnie miast etruskich, sławne dziś z rozległego cmentarzyska. W zamierzchłej epoce wiodło ono na pewno walki i z Rzymem. i z Latynami, stąd tak nieprzychylna tradycja o jego władcy, choć konkretnie nic o nim nie wiedziano. Był zawsze postacią legendarną, typem dumnego arystokraty etrtuskiego, jednym z owych „lukumones”, którzy zdobywali miasta i osiedla latyńskie. Według Katona Mezencjusza przyzwał Turnus dopiero po pierwszej przegranej bitwie, jaką stoczył z Eneaszem. W zamian za swą pomoc król etruski zażądał, by składano mu pierwociny plonów, dotychczas ofiarowane bogom. Inni autorzy — Owidiusz i Dionizjusz z Halikarnasu — twierdzą, że domagał się on całości (lub połowy) rocznej produkcji wina w Lacjum. Eneasz ślubował wówczas, że w razie zwycięstwa tę ilość wina ofiaruje Jowiszowi. Zwyciężył — i na pamiątkę tego. mówi Owidiusz w IV księdze Fasti, dzień 23 kwietnia, kiedy po raz pierwszy otwiera się dzbany z moszczem winnym zbiorów zeszłorocznych, zowie się Vinalia, poświęcony zaś jest właśnie Jowiszowi. Co prawda, jak podaje tenże Owidiusz, był to zarazem dzień świąteczny bogini Wenus i dziewcząt, które ze względu na swój zawód uznawały ją za szczególną opiekunkę. Wracając jednak do Mezencjusza: Katon, Warron, Dionizjusz, Owidiusz, Wergiliusz, Plutarch, przedstawiają losy tego króla nieco odmiennie. Wszyscy jednak zgodni są w punktach najistotniejszych: Mezencjusz był władcą Caere — aktualnym lub wygnanym, był przyjacielem Turnusa a wrogiem Eneasza, padł w walce z tym ostatnim lub jego synem Askaniuszem.
Natomiast dalszy sojusznik Turnusa, Awentyn, jest według wszelkiego prawdopodobieństwa tworem wyobraźni Wergiliusza, o tej bowiem postaci inne źródła milczą. Odmiennie ma się sprawa z braćmi Katillusem i Korasem, władcami miasta Tibur (obecne Tivoli). Sławny był zwłaszcza pierwszy z nich, uchodzący za założyciela tego grodu. Odpowiednie podania miały wprawdzie rozmaite wersje, zgodne jednak były co do tego, że bracia przybyli z Grecji - albo z Ewandrem. albo też, sami, jako synowie wieszcza Amfiaraosa. dobrze znanego mitom helleńskim.
Cekulus, syn Wulkana, założyciel i pan miasta Praeneste, uchodził później za protoplastę rzymskiego rodu arystokratycznego Cecyliuszów, mającego liczne gałęzie. Przypomnijmy, że również Kakus palatyński, ten, który legł z ręki Herkulesa, był synem — i nosił imię podobne.
Opowiadano, że urodziła Cekulusa dziewczyna zapłodniona przez iskrę, która wyskoczyła z płomieni. Gdy przyszło na świat dziecko położyła je w pobliżu świątyni — i tak znalazły je dziewczęta idące po wodę. Według innej wersji to pasterze odkryli niemowlę przysypane popiołem wygasłego ogniska. W każdym razie zaniesiono je braciom Depidiuszom (Depidii : niektóre źródła zwą ich Digidii), a ci zajęli się wychowaniem chłopca. Ponieważ miał oczka małe i łzawiące od dymu ogniska, dano mu imię Cekulus (Caeculus) od wyrazu caecus — ślepy, czyli Ślepaczek. Uchodził od dzieciństwa za syna boga Wulkana, żył jednak wśród pasterzy i zbójników jako jeden z nich. Później, gdy został ich przywódcą, postanowił założyć miasto i nazwał je Praeneste.
Jest to dzisiejsza Palestrina, leżąca u stóp gór na południe od Rzymu. W starożytności miasto było latyńskie, choć zaznaczały się tu w pewnym okresie silne wpływy etruskie, jak zresztą w całym Lacjum.
Kiedy jednak Cekulus zaprosił sąsiadów na igrzyska, wydane aby uświetnić akt powstania nowego grodu, wśród tłumu podniosły się głosy, że nie jest on wcale synem Wulkana. Wówczas zwrócił się z prośbą do swego ojca o znak potwierdzający. I w tejże chwili płomienie otoczyły kręgiem wszystkich zgromadzonych, nie czyniąc jednak szkody nikomu.
Każdego uderzy pewne podobieństwo losów założycieli Rzymu i Praeneste. Przecież Romulus i Remus poczęli się również z ojca nieznanego — a nikt nie chciał uwierzyć, że to bóg — zostali wyrzuceni i przypadkiem znalezieni przez pasterzy, wyrośli na ich przywódców i dopiero wtedy postanowili położyć fundamenty nowego miasta. Warto przypomnieć, że według jednej z wersji mitu sprawa poczęcia bliźniaków tak się przedstawiała:
Panował w mieście Alba Longa król Tarchetios, bardzo srogi, a nawet okrutny. W jego to pałacu zdarzył się cud — z ogniska domowego wynurzył się członek męski i trwał wśród żaru i płomieni przez dni wiele. Przerażony król zwrócił się do wyroczni w Etrurii. Ta odpowiedziała, że z członkiem tym ma współżyć jedna z jego córek. Dziewczyna oszukała ojca i rozkazała swej służebnej, aby ją zastąpiła w spełnieniu tego obowiązku. Ojciec wszakże dowiedział się o tym. Straszliwie rozgniewany uwięził obie i śmiercią by je ukarał, gdyby nie bogini Westa, która objawiła się mu we śnie i poleciła: Niech dziewczęta tkają szatę, a gdy ta będzie gotowa, wydasz je za mąż! Król posłuchał bogini, ale tylko połowicznie — co bowiem one za dnia utkały, inne dziewczęta nocą pruły. Wreszcie służebna wydała na świat bliźnięta, chłopców. Tarchetios kazał natychmiast je zgładzić, lecz sługa tylko położył je nad brzegiem rzeki. Tam znalazły karmicielkę — wilczycę, tam też odkrył je pasterz i wziął na wychowanie.
Opowieść tę przytacza — wśród kilku innych — Plutarch w Żywocie Romulusa, powołując się na historyka greckiego Promationa, skądinąd mało znanego. Ale podobnie przedstawiano też poczęcie Serwiusza Tulliusza, przedostatniego króla rzymskiego, któremu tradycja przypisywała zasadnicze reformy ustrojowe państwa. Mity owe, choć w naszym odczuciu szokujące, mają swoją wartość jako wyraz upodobania starożytnych mieszkańców Italii w swoistej symbolice. Założyciel nowego miasta, czy też wielki reformator, nie mógł być synem człowieka śmiertelnego, należało więc szukać jego ojca wśród bogów, z tych zaś szczególnie godny wydawał się ów bytujący w płomieniach ogniska, ono to bowiem stanowi centralny punkt życia każdego domu i miasta. Mamy tu do czynienia nie z przejawem zwyrodniałej wyobraźni, lecz z prawdziwie pogańską swobodą w traktowaniu spraw, które stały się dla nas obyczajowym tabu.
Opowieść o Cekulusie brzmi nieskładnie, należy jednak stale pamiętać, że posiadamy tylko jej szczątki, odtwarzamy więc całość na podstawie rozproszonych fragmentów. A mogło przecież się zdarzyć, że kariera dziejowa, jaka stała się udziałem latyńsko - etruskiego Rzymu, przypadłaby latyńsko - etruskiemu miastu Praeneste. Wtedy Cekulus stałby się postacią tak sławną w literaturze i sztuce, jaką jest Romulus.
Powracamy do listy sojuszników Turnusa — w ujęciu poety. Po Cekulusie pojawia się na niej Messapus. Imię to przywodzi od razu na myśl ludy iliryjskie z samego południa Italii. Tymczasem, według Wergiliusza, heros ów przewodzi plemionom właśnie ze środkowych krain Półwyspu. i to blisko spokrewnionym z Latynami, bo Faliskom! O postaci tej w takim związku źródła antyczne milczą. Owszem, znają one Messapusa, który przybył do Italii zza morza i zwany był — jak i Wergiliuszowy — synem Neptuna; jest to mityczne echo migracji Ilirów do południowej Italii przez Adriatyk, ale daleka stamtąd droga nad środkowy bieg Tybru, do kraju Falisków. Nasuwa się więc przypuszczenie, że poeta dla jakichś nieznanych nam przyczyn jakby rozdwoił legendarnego herosa.
Czy również Klausus, następny na liście, jest płodem wyobraźni Wergiliusza? Możliwe. Ale w tym przypadku poeta miał do dyspozycji przynajmniej tradycję rodową. Klaudiusze, ród potężny i bardzo rozgałęziony w czasach historycznych, zapewne wskazywali owego Klaususa jako swego przodka. Przyprowadził on Turnusowi zastępy Sabinów, a Klaudiusze właśnie z tego ludu się wywodzili.
Wspomnieliśmy powyżej o Faliskach. Według tradycji ich główne miasto Falerii założyć miał Halesus. Uchodził on w mitach za przybysza z Grecji. Jedni twierdzili, że to syn boga Neptuna, inni zaś, że króla Agamemnona. Za tą drugą wersją opowiedział się Wergiliusz, umieszcza jednak Halesusa nie w Falerii, lecz w zupełnie innych stronach, na południe od Lacjum, w kraju Aurunków i na pograniczu Kampanii. Wiodąc oddziały zbrojne tamtejszych szczepów, zwłaszcza Osków, pospieszył Turnusowi z pomocą. Również z Kampanii, ale już znad samej Zatoki Neapolitańskiej, przybył Ebalus, syn nimfy Sebetydy i Telona, króla wyspy Capri, który przywędrował tam z wysp Morza Jońskiego. I w tym przypadku dochodzi do nas odległe echo greckiej kolonizacji.
Lecz właśnie pod koniec listy sprzymierzeńców Turnusa pojawiają się dwie postacie, które mają szczególne miejsca w mitologii italskiej, choć może nie wspomina się o nich nazbyt często: Wirbiusz (Virbius) i Kamilla. Pierwszy przybył z Arycji, gdzie rozciągał się nad jeziorem Nemi cienisty gaj nimfy Egerii i gdzie stała sławna świątynia bogini Diany. Był synem Hippolita — tak utrzymuje poeta - który odbierał tamże cześć pod imieniem Wirbiusza, choć pochodził z Hellady. Jakim sposobem ów Hippolit - Wirbiusz znalazł się w Italii? Wergiliusz przytacza mit, częściowo powtórzony przez Owidiusza zarówno w XV księdze Metamorfoz, jak i III Fasti:
Hippolit, syn króla Tezeusza, stał się obiektem westchnień swej macochy Fedry. Odrzucił jednak ze wzgardą jej miłosne wyznania, ona zaś, śmiertelnie urażona, poskarżyła się przed mężem, że chciał uwieść ją siłą. Rozwścieczony Tezeusz prosił boga Posejdona — a ten był mu winien spełnienie życzenia — by ukarał syna. Powolny temu wezwaniu pan morza sprawił, że kiedy Hippolit powoził rydwanem u wybrzeży Trojzeny, potwór wyłonił się z odmętów. Przerażone konie poniosły, wywróciły rydwan, wlokły Hippolita wśród skał, aż zginął poszarpany. U podłoża całej tragedii leżała mściwość Afrodyty, bogini bowiem nie mogła. ścierpieć, że młody i tak dorodny Hippolit uwielbia tylko polowania i panią lasów, dziewiczą Artemidę, stroni zaś od spraw miłości. Lecz Artemida nie opuściła przyjaciela. Dzięki jej prośbom Hippolita przywrócił do życia mistrz sztuki lekarskiej Asklepios, za co zresztą spotkała go kara z ręki Zeusa: rażony piorunem został wtrącony do krainy cieni. Natomiast Hippolita bogini zdołała przenieść do Italii. Tam ukryła go w swym umiłowanym gaju arycyjskim pod imieniem Wirbiusza. Później imię to tłumaczono — oczywiście fałszywie — jako urobione od określenia Vir bis— Mąż (żyjący) dwa razy. Do gaju, w którym żył Hippolit - Wirbiusz nie wolno było wprowadzać koni, jako że one spowodowały bezpośrednio śmierć herosa w Trojzenie. Mimo to syn Hippolita - Wirbiusza, również noszący imię Wirbiusz, wyprawił się na wojnę w roli sprzymierzeńca Turnusa, powożąc pięknym rydwanem.
Zakaz wprowadzania koni musiał rzeczywiście obowiązywać tam jeszcze w czasach historycznych i on to niewątpliwie sprawił, że połączono arycyjskiego bożkă Wirbiusza z Hippolitem, choć podłoże zakazu mogło być czysto gospodarcze. Dokonało się owo połączenie tym łatwiej, że italską boginię Dianę utożsamiono już w zamierzchłej epoce z grecką Artemidą, obie bowiem miały podobne funkcje. Nie da się obecnie ustalić, jakie było pierwotne znaczenie Wirbiusza, jakie siły reprezentował i na czym polegał jego kult; tym bardziej to trudne, że nawet pochodzenie imienia nie jest pewne i niektórzy badacze wywodzą je nie z łaciny, lecz z iliryjskiego. Najprawdopodobniej był to demon leśny w rodzaju Fauna, Sylwana, Pikusa.
Sprawa gaju arycyjskiego, Diany i Wirbiusza szeroko została omówiona w znanej książce uczonego angielskiego Frazera Złota gałąź. Frazer rozpoczyna swe wywody od sugestywnego opisu tego, co rzeczywiście działo się w gaju nad jeziorem Nemi w czasach historycznych.
Dzień i noc czuwał tam uzbrojony król-kapłan zwany „Rex Nemorensis” — Król Lasu. Był nim z reguły zbiegły niewolnik. Sprawował swą godność dotąd, dokąd ktoś nie złamał gałęzi pewnego drzewa w gaju; śmiałek taki miał prawo wyzwać dotychczasowego króla na pojedynek i w razie zwycięstwa sam stawał się Królem Lasu — po to tylko, aby stróżować i czuwać bez przerwy.
Komentator Wergiliusza z wieku IV Serwiusz utrzymuje, że Wirbiusz pozostawał w takim stosunku do Diany, w jakim Adonis do Wenery lub Attis do Matki Bogów. Opierając się na tym świadectwie Frazer rozumuje następująco:
„Diana, jak i Artemida, była boginią płodności w ogóle, a w szczególności patronką porodów. W tej roli, podobnie jak jej grecki odpowiednik, potrzebowała partnera-mężczyzny. Partnerem tym, jeśli Serwiusz się nie myli, był Virbius. W swej roli założyciela świętego gaju i pierwszego króla Nemi jest Virbius w sposób oczywisty mitycznym protoplastą lub też prototypem linii kapłanów, którzy służyli Dianie nosząc tytuł królów Lasu i których, podobnie jak i jego, jednego po drugim czekała gwałtowna śmierć. Jest wobec tego rzeczą naturalną, iż zakładamy, że ich stosunek do bogini gaju był taki sam, jakim był stosunek do niej Virbiusa, czyli, krótko mówiąc, królową przy śmiertelnym Królu Lasu była sama Diana. Jeśli święte drzewo, którego strzegł z narażeniem życia, miało być, a wydaje się to prawdopodobne, jej szczególnym ucieleśnieniem, wówczas kapłan czcił je nić tylko jako swoją boginię, lecz również obejmował jako swoją małżonkę.”
Od takiego rozumowania rozpoczyna Frazer to, co sam określa jako podróż odkrywczą, w której „zwiedzimy wiele dziwnych, obcych krajów, zamieszkałych przez dziwne obce ludy posiadające jeszcze dziwniejsze obyczaje”; a celem tej podróży lub raczej jednym z celów — jest zbadanie, skąd wziął się ów okrutny zwyczaj w Lacjum, jakie jego prawdziwe znaczenie i najdawniejszy rodowód. Dzieło zachowa na zawsze swój urok, będzie interesowało i pobudzało, należy jednak stwierdzić w imię prawdy, że właśnie jego początek należy raczej do krainy fantazji niż rzeczywistości. To znaczy: niektóre fakty są poświadczone i pewne, ale związki pomiędzy nimi przedstawiały się inaczej, niż to ujmuje Frazer. Król Lasu nie miał chyba nigdy nic wspólnego bezpośrednio z kultem Diany. Pierwotnie był on zapewne kapłanem z tytułem „król” (jak w Rzymie), który składał bogom ofiary w imieniu miasta Arycja. Gdy godność ta straciła wszelkie znaczenie, stała się dostępna również dla niewolników — tym bardziej, że połączona z nią była służebna rola dozorcy gaju Diany. Oczywiście kapłaństwo to było przedmiotem pożądania wielu niewolników, zwłaszcza zbiegłych, dawało bowiem poczucie bezpieczeństwa w stosunku do dawnego pana, aby jednak je osiągnąć, należało wpierw zgładzić dotychczasowego „króla”. Innymi słowy: to, co Frazer uważa za relikt pradawnego obyczaju i prastarych wyobrażeń kultowych, jest w istocie wynikiem zdegenerowania pewnych wierzeń, godności, obrzędów.
Tyle o Wirbiuszu, synu Hippolita-Wirbiusza z Arycji. Postacią następną wśród sojuszników Turnusa, a zarazem ostatnią, jest Kamilla, dziewczyna-wojownik z kraju Wolsków, sąsiadów Lacjum od południa. Niemal wszystko, co wiemy o Kamilli, zawdzięczamy właśnie Wergiliuszowi i jego starożytnym komentatorom, ale mit jest bez wątpienia starszy i prawdopodobnie zawiera echa jakichś wydarzeń historycznych, wtórnie powiązane z wątkami greckimi — co zresztą spotykamy w mitologii italskiej na każdym kroku.
Opowiadano więc, że Kamilla była córką króla Metabusa z miasta Privernum. Musiał on opuścić swe miasto wnet po śmierci żony, groziła mu bowiem śmierć z ręki najeźdźców. Uciekał sam z córeczką jeszcze maleńką. Pościg już go dopadał nad rzeką, zazwyczaj płytką, wówczas jednak wezbraną. Aby ratować dziecko, przywiązał je do dzidy i tak przerzucił na brzeg drugi, jednocześnie ślubując Dianie, że poświęci jej córkę, jeśli zostaną ocaleni. Bogini wysłuchała błagalnej prośby. Król przeprawił się wpław i schronił wraz z Kamillą w lesie, gdzie oboje żyli w ukryciu przez czas długi. Właśnie tam i wtedy dziewczyna przywykła do polowań, nauczyła się walczyć, żyła prawdziwie po męsku. Po pewnym czasie zyskała wielką sławę i wreszcie stanęła na czele całego ludu.
Co prawda zachowane fragmenty mitu nie pozwalają określić w jakich to się stało okolicznościach.
Imię ojca Kamilli, Metabus, jest zapewne iliryjskie. Może więc zawarta jest w micie pamięć dawnych walk pomiędzy jakimś szczepem Ilirów a napierającym na nich ludem Wolsków? Z kolei znowu imię Kamilli oraz jej matki — Kasmilla — przywodzi od razu na myśl wyraz camillus. Tak nazywano chłopca pomagającego kapłanowi przy składaniu ofiar. Czy tym można wyjaśnić motyw poświęcenia dziewczynki bogini Dianie?
Tak jak przedstawia Wergiliusz italską Amazonkę, jest ona po prostu żywym wcieleniem samej Diany. Żywym, lecz śmiertelnym. Podjęła walkę z przybyszami zza morza, miała dokazać cudów odwagi na polu bitwy, kładąc wielu mężczyzn, ale i sama musiała tam zginąć.
Księga VIII Eneidy poświęcona jest głównie dziejom dwóch poselstw. Pierwsze z nich wyprawił Turnus. Choć bowiem tylu miał sprzymierzeńców, wysłał jednak Wenulusa aż do Daunii, w nadziei, że Diomedes przybędzie mu z pomocą; jak już wiemy, poseł spotkał się z odmową. Drugie poselstwo z samym Eneaszem na czele wyruszyło okrętami w górę Tybru, zamierzając odnaleźć i przeciągnąć na stronę trojańską Ewandra, mieszkającego na Palatynie. Była już mowa w poprzednich rozdziałach o serdecznym spotkaniu tych dwóch ludzi ze Wschodu, z których jeden już miał, drugi zaś pragnął mieć nową ojczyznę na italskiej ziemi. Pamiętamy również, co opowiadał Ewander swemu gościowi o pobycie tutaj Herkulesa, o jego przygodzie z wotami, o walce z Kakusem. Pan Palatynu — tak opowiada Wergiliusz — pomocy udzielił chętnie, ale nie była ona wielka: mógł dać tylko 400 jeźdźców pod wodzą swego syna Pallasa. Doradził wszakże, by Eneasz udał się za Tybr, do krainy Etrusków, gdzie już zgromadziły się liczne zastępy zbrojnych i cała flota okrętów, gotowe wyruszyć natychmiast i pomścić cierpienia doznane za panowania okrutnego króla Mezencjusza. Obecnie więc Etruskowie na pewno połączą się chętnie z Trojanami i wspólnie będą walczyli i z Mezcncjuszcm, i z tym, który udzielił mu gościny. Dotychczas — tak wywodził dalej Ewander — jedno ich tylko wstrzymywało: oto sędziwy kapłan Tarchon głosi, że pokonać Mezencjusza może tylko ktoś rodem nie z Italii; taka jest wola bogów, tak chce przeznaczenie. Tarchon zwracał się nawet do Ewandra z prośbą, aby to on, przybysz z Arkadii, objął przywództwo, sam jednak rozumiał, że podeszły wiek Ewandrowy na to nie pozwoli. I oto szczęsnym zrządzeniem losu zjawia się Eneasz! Wódz Trojan posłuchał rady i udał się wraz ze swoją drużyną i jeźdźcami Pallasa do miasta Caere, gdzie w cienistym gaju obozował Tarchon i zastępy etruskie.
Tak więc wkraczamy obecnie wraz z Eneaszem do nowej krainy italskiej, co stwarza dla nas dobrą sposobność przedstawienia jej mitów. Należy wszakże powiedzieć od razu, że nie czeka nas tutaj plon zbyt obfity, i to aż z trzech powodów. Po pierwsze nie znamy w ogóle literatury etruskiej, zachowały się bowiem tylko wzmianki o niej i drobne szczątki — i to w tłumaczeniach greckich lub rzymskich; co gorsza, nie rozumiemy nawet języka. Po drugie, jak wynika z różnych danych, mitologia rodzima Etrusków prezentowała się raczej skromnie i niezbyt barwnie, choć religia odgrywała w życiu dużą rolę, zwłaszcza jeśli chodzi o stronę obrzędową, bardzo rozbudowaną i sformalizowaną. W szczególności wydaje się, że mity etruskie nie sprowadzały bogów na ziemię, każąc im utrzymywać łączność z ludźmi tylko poprzez pewne istoty demoniczne oraz wszelkiego rodzaju znaki wieszcze. Sławiły też stosunkowo niewielu herosów, i to tylko jako założycieli miast lub protoplastów jakichś znakomitych rodów. Po trzecie wreszcie, niezmiernie silne były wpływy greckie. Przejmowano wprost cale wątki i opowieści — na przykład o Herkulesie, o Odyseuszu — albo wplatano greckie motywy i postacie do mitów własnych. Materiał konkretny najlepiej zilustruje powyższe uwagi ogólne.
Najpierw więc ów kapłan, który ma przyjąć Eneasza i udzielić mu pomocy — Tarchon. Jego imię jest niewątpliwie czysto etruskie i występuje dość często w opowieściach o najstarszych dziejach ludu, ale wzmianki to rozproszone i nie zawsze przystają do siebie.
Uchodził za syna bohatera greckiego Telefosa, który z kolei był synem Heraklesa, a osiadł w Azji Mniejszej, w krainie Mizja lub Lidia. Tam usiłował odeprzeć Greków podczas ich pierwszej próby lądowania na ziemi azjatyckiej; został wtedy raniony dzidą Achilesa i po latach cierpienia uzdrowiony rdzą tejże dzidy. Miał też drugiego syna imieniem Tyrrenos lub Tyrsenos; inne mity czyniły go synem Lidosa. W każdym razie mamy w jego osobie do czynienia z typowym herosem eponimem całego ludu, grecka bowiem nazwa Etrusków brzmiała Tyrrhenoj. Oni to obaj, Tyrrenos i Tarchon, poprowadzili ten lud z wybrzeży Lidii do Italii choć stać się to miało w okresie wojny trojańskiej lub nawet już po upadku grodu Priama, zdołali jednak wyprzedzić Eneasza. Tarchon założył miasto Tarkwinię, a następnie kilkanaście innych, zarówno w Etrurii właściwej, jak i w dolinie Padu.
Był on więc pierwotnie i ze swej istoty — źródłosłów imienia wskazuje to wyraźnie — herosem eponimem Tarkwinii, która ze względu na swój wiek i tradycję rościła sobie pretensje do szczególnego miejsca wśród grodów całej krainy, może uzasadnione historycznie. Mit stanowi jeszcze jedno potwierdzenie o przybyciu Etrusków ze Wschodu — tym bardziej że samo imię Tarchona zdaje się mieć związek z małoazjatyckim bóstwem Tarku.
Inna opowieść, co prawda potwierdzona przez źródła stosunkowo późne, łączy Tarchona i Herkulesa w walce z Kakusem. Król bowiem Frygii, Marsjasz, zamierzając podbić Italię wyprawił wpierw Kakusa jako swego posła na dwór Tarchona, króla Etrusków. Ten podejrzewając, o co właściwie chodzi, uwięził Kakusa, który jednak zdołał się uwolnić i powrócił do swego władcy. Potem obaj na czele wojsk stanęli w Italii i zagarnęli Kampanię, a nawet już posuwali się ku północy, gdzie istniała kolonia arkadyjska nad Tybrem, na wzgórzach przyszłego Rzymu. Wtedy to jednak zjawił się w Italii Herkules i wespół z Tarchonem rozgromił najeźdźców.
Ten mit można uznać za wymysł mitografów, niewiele mający wspólnego z autentyczną tradycją ludu, inaczej natomiast przedstawia się sprawa, jeśli chodzi o rzeczywiście bardzo starą opowieść o Tagesie.
Pewien rolnik, orząc swe pole w pobliżu Tarkwinii, zagłębił pług nieco mocniej — i w tejże chwili z bruzdy wyłoniła się postać wzrostu chłopca, ale o twarzy i siwych włosach starca. Krzyki przerażonego oracza ściągnęły ludzi, przybyli też wkrótce „lukumones”, czyli przywódcy miast Etrurii. Zrodzona z ziemi istota oznajmiła, że zowie się Tages. Następnie wyjawiła sposoby składania ofiar bogom oraz przepowiadania przyszłości z najróżniejszych oznak — i wnet potem zmarła.
Choć Tages przekazywał swe nauki tylko ustnie, zdołano jednak zapamiętać je i spisać. One to stanowiły w dużej mierze podstawę etruskich wierzeń, a zwłaszcza bardzo rozbudowanego systemu wieszczbiarstwa. Toteż w pewnym sensie można twierdzić, że religia tego ludu zalicza się do rzędu objawionych i posiadających swe księgi święte.
Czy byt jednak jakiś związek Tarchona i Tagesa? Owszem, istniał taki, i to dość bliski. Niektóre źródła podają mianowicie, że owym rolnikiem był nie kto inny, lecz właśnie Tarchon. Pierwotny mit prawdopodobnie opowiadał, że wszystko to stało się, gdy orał on pługiem pierwsze bruzdy wokół terenu miasta, które zakładał, wyznaczając w ten sposób jego świętą granicę; owa święta granica zwała się po łacinie pomerium.
Księgi Tagesa były pierwotnie pisane po etrusku i — jak się przypuszcza — wierszem. Później przynajmniej niektóre z nich przetłumaczono na łacinę. Do tych należały sławne Acheruntika, mające za główny przedmiot sposoby, jakimi można przebłagać gniew bogów oraz odsunąć na czas jakiś wyroki losu; choć bowiem owe wyroki są nieodwracalne i spełnić się muszą, to jednak dzięki odpowiednim zabiegom można je odwlec nawet o lat dziesięć. Mamy tu do czynienia z dziwnym, a interesującym połączeniem postawy fatalistycznej z wiarą w moc praktyk magicznych.
Omawiane dotychczas sprawy dotyczyły głównie Tarkwinii i jej mitów. Z miast innych na szczególną uwagę zasługuje Kortona, a to z racji opowieści o jej założycielu.
Miał nim być Korytos, syn Zeusa i Elektry, córki Atlasa. Jego dwaj synowie, Jasjon i Dardanos, wyruszyli ze swej italskiej ojczyzny na Wschód. Pierwszy z nich osiadł na wyspie Samotrace, drugi zaś aż w Azji Mniejszej, w pobliżu Troi, gdzie dał początek rodowi Dardanidów. Wynika stąd, że był praojcem Eneasza. A jeśli tak, to przybycie tego herosa do Italii należy uważać tylko za powrót na ziemie praojców!
Właśnie tak ujmuje sprawę Wergiliusz. W nowszej literaturze zwraca się często uwagę na fakt, że poeta mówi w swej epopei sporo i z widoczną sympatią o Etruskach. Najdobitniejszym wyrazem tej sympatii może być to, że wyprowadza ród Eneasza właśnie z Etrurii, Tarchona zaś czyni głównym sprzymierzeńcem Trojan w walce z Turnusem. Czym wyjaśnić ową przychylność rzymskiego wieszcza dla ludu, który w pewnych momentach dziejowych należał do najzaciętszych przeciwników Rzymu? Niewątpliwie dużą rolę odgrywała fascynacja dawną i nader bogatą kulturą etruską, tajemniczością obrzędów, niezwykłością języka i sztuki. Ale chyba nie bez znaczenia była też pewna okoliczność bardzo ludzka: oto opiekun Wergiliusza, jego poplecznik i przyjaciel Mecenas, wywodził się właśnie z rodu królów etruskich i ogromnie się tym szczycił.
Książka ta ma za zadanie przedstawić nie religię, to jest wierzenia i kulty ludów Italii, lecz ich najbardziej charakterystyczne mity. Trudno więc byłoby wyróżniać pod tym względem Etrusków; zresztą poświęcono im szczególnie dużo opracowań, częściowo dostępnych także w języku polskim. Ponieważ jednak mówiliśmy o etruskich herosach, przypomnijmy jeszcze tych bogów, których przynajmniej część badaczy wyprowadza z Etrurii, a którzy, przejęci przez Rzymian, dostąpili później światowej sławy.
O Saturnie była już mowa. Wspominaliśmy też — w związku z Kakusem i Cekulusem — o Wulkanie. Wiadomo, że odbierał on cześć w niektórych miastach Etrurii, ale pod imieniem Sethlan. Z drugiej jednak strony można by go łączyć z etruskimi nazwiskami Volca itp. Wydaje się też wysoce prawdopodobne, że Etłuskowie, tak biegli w sztuce metalurgicznej, musieli mieć w wielkiej estymie boga ognia. W Rzymie obchodzono święto Wulkana w dniu 23 sierpnia. Rozpalano wówczas w pewnym miejscu na Forum ognisko i wrzucano w płomienie małe rybki, specjalnie w tym celu złowione w Tybrze. Chodziło chyba o ubłaganie boga tą ofiarą, by jego płomienie oszczędzały inne żywe istoty. Podobna obawa sprawiła, że budowano mu świątynie w Rzymie poza właściwym obrębem miasta. Co prawda pomysłowi mitografowie starożytni wydumali inny powód takiego umiejscowiania świątyń boga. Wulkan italski to oczywiście grecki Hefajstos, kulawy bóg ognia i kowali. Wiadomo, że Hefajstos nie znosił Aresa, boga wojny, bo ten uwiódł mu żonę Afrodytę. Ale z kolei Ares grecki to rzymski Mars. Wulkan więc nie może kochać Marsa — a przecież Romulus, założyciel Rzymu, był synem Marsa! Wniosek: nie buduje się świątyń Wulkana w Romulusowym mieście niejako przez delikatność wobec wszystkich zainteresowanych istot boskich. Lecz sam Plutarch, który przytacza ów pogląd w swych Zagadnieniach rzymskich (47), odrzuca go jako absurdalny i opowiada się za bardziej prozaicznym, lecz i prawdopodobnym. Ponieważ Rzym od początku narażony był na wielkie niebezpieczeństwo pożarów, jego mieszkańcy wprawdzie trwożnie czcili boga płomieni, lecz przezornie symbolicznie umieszczali jego przybytki poza miastem. I z tej też przyczyny dawano mu przydomki mulciber - łagodny, i quietus — spokojny. W jakiś czas po wielkim pożarze miasta za Nerona, już za panowania Domicjana, zbudowano Wulkanowi ołtarz w każdej dzielnicy, postanawiając zarazem, że podczas święta w dniu 23 sierpnia będzie mu się rzucało znamienitszą ofiarę: cielę i dzika.
To jednak są już sprawy kultu i obrzędów, a więc leżące poza sferą naszych zainteresowań. Nie znamy natomiast italskich mitów o Wulkanie, bo też pewnie nigdy ich nie było. Nieco, ale tylko nieco lepiej przedstawia się sprawa innego bóstwa, rodem może z Etrurii. Jest nim Minerwa.
Warron twierdzi, że Minerwa przejęta została przez Rzym z krajów Sabinów. Jednak pewne ważne względy każą myśleć raczej o etruskim pochodzeniu bogini. Imię jej — w brzmieniu Menerva lub Menrva — spotyka się dość często na etruskich zabytkach, zwłaszcza na tacach, a kult poświadczony jest również w mieście Falerii, przepojonym wpływami właśnie etruskimi. Po zdobyciu Falerii w roku 241 p.n.e. Rzymianie przenieśli jej posąg do siebie i zbudowali świątynię na wzgórzu Celiusz pod wymownym nazwaniem Minerva Capta — Minerwa Pojmana. Istniała jednak w Rzymie Świątynia starsza i sławniejsza, na wzgórzu Awentyn, a na Eskwilinie oddawano jej cześć pod imieniem Minerva Medica. Najdawniej zaś bytowała bogini na Kapitolu, ale tylko jako jedna z osób trójcy kapitolińskiej, wraz z Jowiszem i Junoną.
Już Etruskowie wyobrażali Minerwę na wzór greckiej Ateny, to jest w hełmie, z dzidą i tak zwaną egidą, a widzieli w niej patronkę różnych umiejętności. Wszystko to przejęli Rzymianie. Utożsamili ją w ciągu wieków jak najściślej z Ateną i oddali jej pod opiekę wszelkie rzemiosła, łącznie z tymi zawodami, których my — słusznie lub niesłusznie — nie uważamy za rzemieślnicze; mowa o pisarczykach i aktorach, o nauczycielach i uczniach, o lekarzach, fletnistach i trębaczach. Dzień założenia świątyni Minerwy na Awentynie, 19 marca, rozpoczynał corocznie okres pięciodniowych obchodów, zwanych quinquatrus. Zawieszano wtedy naukę w szkołach, nauczyciele zaś tradycyjnie otrzymywali podarunki od swych wychowanków, a raczej od ich rodziców.
To wszystko sprawy kultu. A mity dotyczące tej bogini? Otóż własnych, italskich opowieści o Minerwie w zasadzie nie było. To, co o niej mówiono, było powtarzaniem greckich mitów o Atenie. Odgrywa jednak pewną rolę w historyjce, w której występuje też Anna Perenna i bóg wojny Mars. Co do tego ostatniego, nie ma żadnych wątpliwości: chodzi o bóstwo praindoeuropejskie, bóstwo, które odbierało cześć również pod imieniem Mamers i Mavors zwłaszcza u Latynów, Osków, Umbrów jako władające walką i grabieżą. Budziło lęk tak wielki, że nie wznoszono mu świątyń w obrębie samego Rzymu (przynajmniej w wiekach dawniejszych), podobnie jak nie budowano ich w tychże granicach Wulkanowi; obawiano się nawet symbolicznego wniesienia oręża wojny i ognia w okrąg zamieszkały. Symbolem Marsa była dzida, przechowywana w przybytku sakralnym kapłana najwyższego na Forum. Rozpoczynając wojnę poruszano ją i wypowiadano słowa: „Mars vigila!” - Marsie czuwaj! Pierwszy miesiąc, w którym po zimowej przerwie można było wyruszać na wyprawy, nazwano jego imieniem: Martius, Marsowy — nasz marzec. Wtedy to, w dniu 19 marca, członkowie bractwa zwanego salii — skoczkowie, przybrani w strój i oręż pradawnych wojowników italskich, przechodzili przez miasto, wykonując dziwny taniec rytualny, relikt tańca wojennego, obyczaj znany u wielu ludów, nie tylko na naszym kontynencie. Podobny obchód powtarzali saliowie w dniu 19 października. Obie daty są znamienne, a sens obrzędów oczywisty: otwierano nimi i zamykano okres wypraw wojennych. Saliowie jako bractwo występowali też w wielu innych miastach Italii i w podobnym charakterze, choć nie zawsze i nie wszędzie związani byli właśnie z Marsem. Tyle o Marsie, który oczywiście został bardzo rychło utożsamiony z greckim panem bitew Aresem.
Kim jednak była Anna Perenna, nosząca imię tak nam znajome, a zarazem tak nieitalskie? W dniu 15 marca każdego roku w lasku i na błoniach przy Via Flaminia, niedaleko pierwszego kamienia milowego, lud urządzał wesołe zabawy o charakterze naszych majówek. Owidiusz, dając w swych Fasti opis kolejno wszystkich świąt i uroczystości, poświęca w księdze III sporo miejsca temu festynowi, którego nieraz bywał uczestnikiem lub przynajmniej świadkiem i obserwatorem — póki nie musiał pożegnać Rzymu. Opowiada więc, że tłum mężczyzn i kobiet swobodnie rozchodzi się po zielonej, wiosennej trawie. Jedni leżą beztrosko pod gołym niebem, niektórzy ustawiają namioty, inni klecą szałasy z gałęzi i listowia, a jeszcze inni po prostu zarzucają togi na żerdzie wbite w ziemię. Wszyscy zaś piją wino, modląc się przy tym o tyle lat życia, ile zdołają wychylić kielichów. Znajdziesz więc tam takiego — powiada poeta — co musiałby dorównać latom Nestora, i taką, którą ilość kielichów uczyniłaby Sybillą. Rozlegają się piosenki, zasłyszane przedtem w teatrach, odśpiewywane z bardzo żywą gestykulacją. część tańczy niezgrabnie, a podczas powrotu do miasta wszyscy chwieją się na nogach, ku uciesze tych, co wychodzą im naprzeciw. Za wydarzenie szczególnie godne odnotowania uznał poeta to, co kiedyś sam ujrzał: oto pijanego starca ciągnęła pijana staruszka. Gdyby żył później i w innym kraju europejskim widok taki nie wydawałby się mu czymś szokującym! Kończąc opis stawia sobie Owidiusz pytanie: Lecz cóż to za bogini, owa Anna Perenna? Przytacza następnie trzy opowieści, mające objaśnić jej istotę, dzieje i imię.
Według pierwszej, Anna była siostrą sławnej królowej Kartaginy, pięknej i nieszczęsnej Dydony. Zakochała się bowiem Dydona w Eneaszu. kiedy ten gościł u niej podczas swej tułaczki. nie spotkała się jednak z taką wzajemnością, o jakiej marzyła. Eneasz wierny swemu przeznaczeniu, odpłynął w poszukiwaniu obiecanej ziemi, królowa zaś popełniła samobójstwo. Wkrótce potem Kartaginie zagroził najazd tubylców. Anna musiała uciekać i po wielu przygodach została wyrzucona jako rozbitek na wybrzeża Lacjum. Tam odnalazł ją przypadkowo Eneasz i gościnnie przyjął w swym domu w Laurentum, co jednak wywołało niechęć i podejrzliwość jego żony Lawinii. Zjawa Dydony ostrzegła Annę we śnie, że grozi jej tu niebezpieczeństwo i musi uciekać natychmiast. Tak też młoda kobieta uczyniła — i przyjął ją w swe nurty bóg rzeki Numicjusz. Poszukujący jej słudzy Eneasza, po śladach dotarli aż na brzeg rzeki — i stanęli bezradnie. Lecz bóg wstrzymał bieg fal i dał się słyszeć głos zaginionej: „Jestem obecnie nimfą łagodnego Numicjusza, a w rzece na zawsze (amne perenne) się kryjąc, noszę imię Anna Perenna”. Uradowani słudzy spędzili cały dzień na okolicznych polach, posilając się i pijąc wino.
Taki — według pierwszej opowieści — byłby początek wesołego święta (radość z powodu odnalezienia zaginionej) i taki rodowód bogini oraz jej imienia. Przypomnijmy, że Wergiliusz w Eneidzie wprowadza Annę, siostrę Dydony; Kartagińczycy byli ludem semickim, a imię Anna występuje w tym kręgu, o czym świadczy chociażby Anna żydowska. Człon natomiast drugi, Perenna, byłby łaciński, zbudowany na podstawie wyrazu annus — rok, a więc „żyjąca przez lata to jest bardzo długo, wieczna. Tak to odczuwali Rzymianie świętujący przy via Flaminia. i stąd ów obrządek wychylania i liczenia kielichów wina. W każdym razie mamy tu do czynienia z wykorzystaniem pewnego wątku poetyckiego, który stal się w czasach Owidiusza bardzo znany dzięki dawniejszej epopei Wergiliusza.
Lecz sam autor Fasti lojalnie przyznaje, że inni uważają Annę Perennę za boginię księżyca. bo ona wyznacza czas miesięcy w ciągu roku, a jeszcze inni utożsamiają ją z różnymi boginiami lub nimfami, znanymi z mitologii greckiej. Szerzej relacjonuje tę opowieść:
W samym zaraniu republiki, plebejusze walczący z patrycjuszami o prawa polityczne, opuścili miasto — i zagroził im głód. Wtedy to staruszka Anna Perenna, rodem z Bovillae, piekła ciasto i rozdawała je ludowi, w nagrodę za co po Śmierci zaliczono ją w poczet bogów, a na pamiątkę jej dobrodziejstwa urządzano corocznie wesoły festyn.
Czyżby więc Anna Perenna była starym bóstwem miasteczka Bovillae? Jednak leży ono na południc od Rzymu, podczas gdy via Flaminia wiedzie na północ. Skąd więc to przeniesienie obchodów kultowych?
Wreszcie trzecia opowieść ma za zadanie objaśnić inny charakterystyczny rys zabaw w dniu 15 marca — dziewczęta wyśpiewywały wtedy bardzo nieprzyzwoite piosenki. Dlaczego?
Otóż — poucza nas poeta — gdy Anna Perenna już się zestarzała (choć była boginią!), zwrócił się do niej bóg Mars z prośbą, aby pomogła mu zdobyć przychylność czystej i nieprzystępnej Minerwy, którą kochał bez wzajemności. Anna, choć dobrze wiedziała, że niczego nie zdziała, podjęła się jednak misji i przez pewien czas zwodziła Marsa obietnicami. Wreszcie zapowiedziała mu, że ukochana zjawi się u niego. I rzeczywiście, przyszła wstydliwie zasłonięta, niby młodziutka narzeczona. Mars rzucił się do całowania — i ujrzał Annę, która nie omieszkała wyszydzić i wykpić amanta.
Skąd wzięła się ta opowieść, skąd połączenie w jednym micie właśnie tych trzech istot? Otóż związek był, aby tak rzec, kalendarzowy. W dniu 19 marca, jak mówiliśmy, rozpoczynało się święto
Minerwy, quinquatrus, i w tymże dniu saliowie wykonywali swój rytualny obchód i taniec ku czci Marsa, a zaledwie cztery dni wcześniej wesoło bawiono się w gaju Anny Perenny. Ale była jeszcze inna więź pomiędzy Minerwą a Marsem. Boginię wyobrażano najczęściej w zbroi i z dzidą w ręku, a więc jako wojowniczkę. Tak przedstawiana musiała uchodzić za małżonkę Marsa; mity italskie nazywały ją Nerio. czyli Mężna, była bowiem uosobieniem i symbolem odwagi w boju. Potem pamięć o Nerio zatarła się i zanikła, uznano więc Minerwę za najlepszy wyraz dzielności w niewieściej postaci i za wymarzoną partnerkę boga wojny.
Co do Anny Perenny, to pochodzenie tego bóstwa i jego imienia pozostaje do dziś zagadką. Jest prawdopodobne, że wywodzi się ono jeszcze od ludności nieindoeuropejskiej, tej, która zamieszkiwała Półwysep przed przybyciem Latynów, Osków, Umbrów, Ilirów, Greków. Znaczenie wyrazu Anna zostało całkowicie zapomniane i później Rzymianie tłumaczyli je sobie nawiązując, jak się już rzekło, do swego języka. Nie jedyny to przypadek przywłaszczenia sobie imion i kultów religijnych obcych przez sąsiadów lub zdobywców. Poznaliśmy już kilka takich przykładów, a oto jeszcze jeden: sprawa Wertumnusa.
Czy Wertumnus — Zwany też Wortumnusem, odbierający w czasach historycznych cześć zarówno w samym Rzymie, jak też w co najmniej kilku innych miejscowościach Italii - był bogiem etruskim? Zdania uczonych nowożytnych na ten temat są podzielone, jedni bowiem wyprowadzają go z Etrurii jak czynili to zgodnie starożytni, inni natomiast uważają za bóstwo rodzime, latyńskie. Lecz i pisarze antyczni nie byli w tej kwestii konsekwentni, przypisując bowiem Wertumnusowi pochodzenie etruskie, samo jego imię wiązali z łacińskim czasownikiem verto — obracam, zmieniam. Byłby to więc bóg Odmieniec, czy też Przemieniec, sprawca lub symbol przemienności różnych zjawisk, ale i sam wciąż się zmieniający. Etruskie bóstwo o łacińskim nazwaniu — czy to możliwe? Przedstawmy fakty.
Na wzgórzu Awentyn w Rzymie stała świątynia Wertumnusa. Pamiątkę jej dedykacji święcono corocznymi obchodami w dniu 13 sierpnia, nie jest natomiast pewne, w którym roku przybytek ten ufundowano. Najprawdopodobniej stało się to po roku 264 p.n.e., kiedy to Rzymianie zdobyli i zburzyli etruskie miasto Volsinii. A właśnie tam znajdować się miał przybytek Wertumnusa, który— tak poświadcza Warron — należał do głównych bóstw całej Etrurii. Było zwyczajem Rzymian, że niszcząc wrogie miasto przejmowali kult przynajmniej niektórych jego bóstw. Czynili to powodowani obawą przed tajemnymi mocami potężnych istot. Jeśli bowiem — tak rozumowali — odebrano by bóstwom cześć należną i ofiary, do których przywykły, mogłyby wywrzeć swoją pomstę na zdobywcach. Natomiast mając nową siedzibę okażą łaskę i przyjaźń gościnnemu i pobożnemu miastu. Takie przeprowadzanie bóstw miało nawet w Rzymie swą nazwę; zwało się evocatio— wywoływanic — z jednego domu do innego. Wszystko to zdaje się potwierdzać w sposób logiczny i zgodny z rzymskimi obyczajami religijnymi etruski początek Wertumnusa.
Istniał też w Rzymie bardzo stary posąg boga, wykonany ze spiżu. Stał przy uliczce zwanej Vicus Tuscus, czyli Etruskie Osiedle, bardzo blisko Forum. To umiejscowienie również zdaje się potwierdzać tezę, że Wertumnus był rodem z Etrurii.
Rzymski poeta Propercjusz, współczesny Owidiusza. poświęcił jeden ze swych utworów (księga IV, elegia 2), właśnie temu posągowi, każąc mu opowiadać o losach i właściwościach boga. Otóż zaraz w pierwszych słowach Wertumnus oświadcza jasno:
- Etruskiem jestem, od Etrusków pochodzę. Lecz wcale mi nie żal, żem pośród bitew opuścił domowe ognisko Volsinii. Tutaj raduje mnie tłum ludzki, a wcale nie cieszy dawna świątynia zdobna kością słoniową. Wystarcza mi, że widzę stąd Forum Romanum.
Ale zaraz potem wylicza rozmaite przyczyny, które mogły sprawić, że dano mu właśnie takie imię — przyjmując za fakt oczywisty, że wywodzi się ono od wspomnianego czasownika łacińskiego verto— zmieniam. A więc:
- Może dlatego tak mnie nazwano, żem odmienił bieg Tybru — bo niegdyś rzeka podobno właśnie tędy płynęła, gdzie teraz stoi mój posąg? Lub, ze otrzymuję w ofierze owoce zmieniających się por roku — grona winorośli, kłosy pszeniczne. jagody, śliwy, grusze, jabłka? Ale to wszystko nieprawda! To ja sam się zmieniam to moja osoba ulega różnym przemianom. Mogę bowiem przybrać każdą postać, ludzką lub boską. Bywam dziewczyną. mężczyzną, żniwiarzem, wojownikiem, Bachusem, Apollonem, myśliwym, Faunem, rybakiem, woźnicą, pasterzem, sprzedawcą kwiatów — a dary ogrodowe cieszą mnie najbardziej.
Lecz po tym przeglądzie wszelkich przemienności, co rzekomo tłumaczą powstanie imienia. znowu nawiązuje do swego pochodzenia etruskiego. Przybył tu, gdy Rzymianie walczyli z Sabinami, niosąc pomoc właśnie tym pierwszym. Najpierw miał posąg drewniany, dopiero za drugiego króla rzymskiego. za Numy, wystawiono mu spiżowy.
Nie ulega wątpliwości, że poeta pisząc ten utwór wyzyskiwał elementy i motywy starej tradycji lokalnej. Jeśli jednak istotnie tak rzecz się przedstawiała, jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z bóstwem etruskim, jak odpowiedzieć na postawione wyżej pytanie: skąd imię łacińskie? Otóż zapewne chodzi w tym przypadku o tylko pozorne podobieństwo imienia i łacińskiego wyrazu verto. Najprawdopodobniej bóg etruski zwal się nieco inaczej, a mianowicie Woltumn, a dopiero później i wtórniej Rzymianie, już sprowadziwszy go do siebie, zmienili to imię — dla nich niezrozumiałe — dając mu brzmienie Wortumnus i Wertumnus. Po takim zabiegu już, łatwo było wywodzić, że chodzi o boga przemian.
Owidiusz na pewno znal elegie Propercjusza. Pisząc poemat Metamorfozy nie pominął rzecz prosta Wertumnusa. Jakże by mogło zabraknąć w epopei o przemianach italskiego Odmieńca? Nawiązał świadomie do treści, a nawet do utworu Propercjusza, wzbogacił jednak i swoim zwyczajem udramatyzował ów materiał. tworząc nowelę o miłości Wertumnusa. Ale jakaż to kobieta, jaka nimfa lub bogini godna byłaby jego uczuć'? Bóg tak miłujący owoce mógł kochać tylko boginię owoców. Istniała taka w panteonie italskim — a przynajmniej za taką ją uważano. Zwała się Pomona. My wiemy o niej tyle, że miała swego kapłana i swój gaj święty przy drodze z Rzymu do Ostii. Imię jej wywodzono od wyrazu pomum — jabłko, owoc. Według pewnego mitu to właśnie ona, a nie nimfa Kanens, była ukochaną Pikusa, króla Lacjum, i dla niej to wzgardził on miłością Kirke, stając się ptakiem. Istnieją też wskazówki, że odbierała cześć nie tylko w Lacjum, lecz i w innych krainach Italii. W Umbrii znany był bóg Puemunus. Wydaje się, że oboje byli bóstwami nie tyle owoców, ile dojrzewania, pokwitania - także ludzi. Lecz poetycki obrał Pomony, jaki dał Owidiusz, zapanował na wieki nad wyobraźnią europejską:
Nad Pomonę w Lacyum nie było dryady,
Coby swoje staranniej uprawiała sady
I coby o płód drzewa tak była troskliwa.
Stąd ma imię. Nie w borach, nie w wodach przebywa:
Wieś lubi i owoce rodzajnej jabłoni.
Lecz bogini, tak rozkochana w swych pracach:
[...] dotąd jeszcze władzy miłości nie znała.
Lękając się napaści, sad wkoło zamyka,
Broni obcym przystępu i mężczyzn unika.
I czegóż nie czynili, by ująć Pomonę,
Skoczne satyry, Pany, choiną wieńczone,
I Sylwan na swe lata zbyt żywych nadziei?
Daremne jednak były ich zabiegi, odejść musieli z niczym. Także Wertumnus, choć ten kochał nad wszystkich. A nie zaniedbywał żadnego sposobu, aby zbliżyć się do Pomony. Przybierał wszystkie te postaci, jakie wyliczał już w elegii Propercjusza: bywał więc żeńcem, woźnicą, sadownikiem, żołnierzem, rybakiem. Wpadł wreszcie na taki pomysł:
Raz, oparty na kiju, w czepcu malowanym,
Włosy siwe na skroniach pokazawszy z przodu,
Jak podeszła kobieta wszedł do jej ogrodu
I rzekł, dziwiąc się jabłkom: Dziecino, kochanie!
Cudniejszaś jeszcze, widzę, nad me spodziewanie.
I tak dalej starucha w tymże duchu gwarzy,
Uściskiem, jak na babę, zbyt gorącym darzy.
Celem owych odwiedzin i pogawędki było oczywiście to, aby ustami zacnej staruszki polecić Pomonie — Wertumnusa:
Ja ci za niego ręczę, znając go jak siebie.
Jest młody, jest przystojny, mienić umie postać
I czymkolwiek mu każesz, tym on może zostać.
Jedno polubiliście: jemu na ołtarze
Przez ciebie ulepszony niosą owoc w darze.
Cieszy się z woni jabłek i z warzyw słodyczy,
Lecz stokroć sobie bardziej serca twego życzy.
Na jego stałą miłość odpowiedz wzajemnie
I wierz, jakby obecny błagał cię przeze mnie.
Aby zaś poprzeć te zalecenia, przytoczyła Pomonie przykład, jak niebezpiecznie jest narażać się na gniew bogini Wenus i gardzić szczerą miłością: tak gdy na Cyprze dziewczyna Anaksareta odepchnęła gorące uczucia Ifisa, on popełnił samobójstwo, ona zaś została zamieniona w skałę. A kończąc opowieść staruszka raz jeszcze wezwała:
Porzuć upór i skromność daremną
I nagródź przyjaciela miłością wzajemną.
Niech ci wiosna obficie nadarzy,
Niech wiatr jabłek nie strąci ani mróz nie zwarzy!
Tak mówiąc bożek słusznie nazwany Odmieńcem
Zrzucił stroje niewieście i stał się młodzieńcem.
I zajaśniał w tym blasku, jaki słońce sieje,
Gdy chmury rozproszywszy potok światła leje.
Wtedy niezwykłym blaskiem urody wzruszona.
Tkliwą go wzajemnością nagradza Pomona.
Opowieść, czemu trudno się dziwić, stała się tematem wielu obrazów w wieku XVI i XVII. Stanowiła pretekst. by przedstawić kształt i barwę wszelakich owoców w pięknym sadzie - jako tło rozmowy dwojga młodych i zakochanych.
Nam zaś pora po tym pogodnym intermezzo pożegnać wraz z Wertumnusem Etrurię i powrócić do Lacjum, gdzie trwają wojenne zmagania przodków Rzymian z Latynami i Rutulami.
Podczas gdy Eneasz zawierał układ z Tarchonem w Caere, ci Trojanie, których pozostawił na wybrzeżach Lacjum pod wodzą swego syna Askaniusza, przeżywali tam chwile ciężkie i groźne, atakowani przez Turnusa i jego zastępy.
Król Rutulów omal nie spalił trojańskich okrętów, ale nie pozwoliła na to Matka bogów, pani góry Ida; zamieniła je w nimfy morskie, niegdyś bowiem zostały zbudowane z pni drzew idajskich. Dwaj wojownicy postanowili dobrowolnie zawiadomić Eneasza, jak groźne jest położenie obleganych. Nisus i Eurialus wyruszyli nocą. Pokryjomu weszli do obozu wrogów, wymordowali wielu śpiących, ale gdy już zmierzali dalej, objuczeni łupami, zostali schwytani i zginęli walcząc. Ich, wbite na włócznie, głowy Rutulowie zanieśli triumfalnie pod obwarowania Trojan, a ci patrzyli na nie z wielkim bólem i płaczem. Rankiem doszło do nowych walk, w których straciło życie po obu stronach mnóstwo wojowników. Turnus zdołał nawet wedrzeć się obręb umocnień, lecz osaczony zewsząd musiał skoczyć w nurty Tybru, choć miał pełną zbroję na sobie; uratował się jednak
Taka jest treść księgi IX Eneidy. Zarówno w całych scenach, jak też w szczegółach i nawet zwrotach stylistycznych, zawiera ona wiele naśladownictw Iliady, zwłaszcza obrazów bitewnych. Małeriał to więc dla nas niezbyt interesujący, choć z kolei on sam stał się wzorem i natchnieniem dla późniejszych poetów i prozaików europejskich — również w naszej literaturze.
Księgę X rozpoczyna opis narady bogów. Jak u Homera, jedni z nich popierają tę stronę walczącą, drudzy tamtą. Potem znowu słyszymy zgiełk i wrzawę bitwy, znowu też mamy do czynienia z motywami Homerowej epiki, co nie daje zbyt. wiele satysfakcji badaczowi tego, co tytko italskie.
Eneasz powraca do swoich na pokładzie okrętów Tarchona. Podczas żeglugi napotyka nimfy — a są to jego dawne okręty. Obwieszczają mu one, co działo się w czasie jego nieobecności, jak ciężkie toczą się tam walki i przynaglają do pośpiechu. O świcie wojska lądują na wybrzeżu. Rozpoczyna się wielka bitwa. Zaraz na jej początku ginie z ręki Turnusa Pallas, a pragnąc go pomścić, Eneasz i Askaniusz zabijają wielu przeciwników, lecz nie mogą dosięgnąć samego Turnusa. Bogini Junona, chcąc za wszelką cenę go ocalić, stworzyła widziadło Eneasza; w pościgu za nim Turnus wpadł na pokład okrętu, który natychmiast odbił od brzegu i popłynął ku Ardei. A tymczasem na polu bitwy Eneasz położył Mezencjusza i jego syna Laususa.
Księgę XI otwiera opis wzniesienia tropeum, czyli pomnika zwycięstwa, ze zbroi zdartej Mezencjuszowi.
Następnie odbywa się żałobne wyprawienie zwłok Pallasa do jego ojca Ewandra. Obie strony zawarły rozejm dla pochowania tych, co legli w bitwie. Tymczasem Wenulus powrócił do Lacjum z poselstwa do Diomedesa; przynosił wiadomość, że nie nadejdzie stamtąd pomoc dla odparcia Eneasza. Skłoniło to króla Latinusa do zwołania narady i wystąpienia z wnioskiem o zawarcie pokoju. Opowiedział się za tym Drances, przeciw wystąpił Turnus. Ten oświadczył ostatecznie, że gotów jest stanąć do pojedynku z Eneaszem. Ale właśnie wtedy przyszła wieść, że wojska Trojan i Etrusków już maszerują na Laurentum. Turnus uznał, że najlepiej będzie uderzyć na wrogów w drodze. Na czele jazdy postawił Kamillę i Messapusa, sam zaś przygotował zasadzkę, obsadzając przejścia górskie. Gdy doszło do starcia jeźdźców, Arruns zabił Kamillę, a Rutulowie rzucili się do ucieczki. Turnus musiał spieszyć swoim z pomocą i opuścił stanowiska w górach. Wnet więc oba wojska stanęły w szyku bitewnym pod murami Laurentum.
O Kamilli była już mowa. Co do Arrunsa. to jako postać jest on oczywiście tworem poety, ale imię to — także w formie Arruns — występuje Często w materiale źródłowym, na napisach etruskich i w literaturze rzymskiej. Nosiło je kilku Etrusków, znanych z późniejszych legend historycznych. Tak więc miał się nazywać syn sławnego Porsenny, króla miasta Kluzjum, który- według tradycji - panował około roku 500 p.n.e. W sto lat później pewien arystokrata Arruns przyzwał Galów do Italii, nęcąc ich winem — na zgubę swej ojczyzny, a uczynił to, tak opowiadano, z nienawiści do etruskich wielmożów, ci bowiem, przekupieni, skrzywdzili go niesprawiedliwym wyrokiem. Wreszcie kapłan i wróż Arruns z miasta Lukka - jeśli wierzyć autorowi poematu Farsalia — cieszył się dużym poważaniem w wieku I p.n.e.. w okresie schyłku republiki rzymskiej.
Pierwsze wiersze księgi XII mówią o Turnusie.
Ten bowiem widząc, jak bardzo zostały nadwerężone siły Latynów, ponownie oświadczył, że gotów jest dla rozstrzygnięcia sporu stanąć do pojedynku z Eneaszem. Ustalono więc uroczyście warunki rozejmu i walki, lecz to nie podobało się Junonie. Wezwała do siebie, na górę Albanus, nimfę Juturnę, siostrę Turnusa i uświadomiła jej, jak bardzo powinna lękać się o brata. Ta więc przybrała postać jednego z wojowników i najpierw, wmieszana w tłum, rozmowami podburzyła Rutulów, a następnie zesłała rzekomy znak wieszczy nieba: ptaki rzuciły się na orła, który już. porwał łabędzia, i zmusiły go, by wypuścił łup ze szponów. Wróż, Tolumniusz uznał, że zapowiada to zwycięstwo Rutulów i ich sprzymierzeńców, jeśli rzucą się natychmiast na orła Eneasza, porywającego swą ofiarę — Turnusa. Ruszył więc wbrew układom znowu do walki, a za nim poszli inni. Tak rozpoczęła się bitwa nowa i ostatnia.
Kim jednak była Juturna. jakim to sposobem rodzona siostra Turnusa, człowieka śmiertelnego, może swobodnie zmieniać swą postać i zsyłać znaki wieszcze, co jest przywilejem tylko bogów? Wergiliusz wyjaśnia to w kilku wzmiankach tej właśnie księgi. Juturna, jak daje do zrozumienia, była śmiertelną dziewczyną, choć z rodu królewskiego. Spodobała się jednak Jowiszowi i uległa mu, w nagrodę za co otrzymała nieśmiertelność oraz władzę nad źródłami i rzeczkami w Lacjum.
Owidiusz w I księdze swych Fasti ma z pewnością ten kształt opowieści w pamięci, nazywając Juturnę siostrą Turnusa (w. 463), jednakże w księdze II podaje zupełnie odmienny mit Juturny (w. 585—616):
Nimfa Juturna wzbudziła namiętność Jowisza — była więc nimfą od początku, a nie kobietą śmiertelną! - lecz wciąż się mu wymykała. Zniecierpliwiony tymi igraszkami bóg zwołał wszystkie nimfy Lacjum i zażądał od nich, by zastępowały swej siostrze drogę, ilekroć uciekając przed nim będzie chciała skoczyć w fale rzeczne. Lecz jedna z nimf, imieniem Lala, co później — jak utrzymuje Owidiusz — zmieniono na Lara, jako bardzo gadatliwa nie umiała utrzymać sekretu; zdradziła wszystko nie tylko Juturnie, lecz i żonie Jowisza. Ten, słusznie rozgniewany, wydarł jej język i rozkazał Merkuremu, by zaprowadził ją do krainy zmarłych; będzie tam odtąd nimfą podziemnych rzek i moczarów. Jednakże w drodze do Hadesu posłaniec upodobał sobie skazaną, zmusił ją do uległości — i tak stała się ona na domiar wszystkich swych nieszczęść brzemienną. Urodziła bliźnięta, które od imienia jej nazwano Lares; zostali oni opiekunami rozdroży, ale także i domostw.
Przypuszcza się, że Juturna była pierwotnie bóstwem opiekuńczym jednego ze źródeł w Lacjum, w pobliżu rzeczki Numikus. Później jej kult i imię związano też z małym stawkiem na Forum Romanum obok świątyni Kastora, a jeszcze później powstała jej świątynia przy źródle na Polu Marsowym. Corocznie obchodzono uroczyście pamiątkę dedykowania tej świątyni w dniu 11 stycznia. Woda ze źródła na Polu Marsowym uchodziła za leczniczą, dlatego też Warron wyprowadzał samo imię Juturny od czasownika juvare — pomagać. Byłaby to więc nimfa wspomagająca dzięki szczególnym właściwościom źródła, któremu patronuje. Ta etymologia znalazła uznanie wśród wielu językoznawców nowożytnych, wydaje się jednak, że słuszniejszy jest wywód imienia z języka etruskiego. W takim przypadku chodziłoby o bóstwo, którego kult przynieśli do Lacjum i do Rzymu Etruskowie w okresie, kiedy panowali nad tamtymi ziemiami.
Istniała w starożytności jeszcze zupełnie odmienna postać mitu o Juturnie, znana nam jednak tylko z pobieżnej wzmianki. Utrzymywali mianowicie niektórzy, że była ona córką rzeki Wolturnus, żoną lub kochanką Janusa, a matką Fontusa — bóstwa źródeł, fons bowiem po łacinie to źródło.
Jedno wynika z powyższego przeglądu mitów niezbicie: wszystkie opowieści i kulty łączyły Juturnę z wodami czystymi, a więc dającymi zdrowie.
Wracamy do wydarzeń opisanych w księdze XII Eneidy. Jak się już rzekło, tym, który rozpoczął nową bitwę — co prawda zwiedziony przez Juturnę fałszywym znakiem — był Tolumniusz. Imię to w danym kontekście znamienne, wcale nieprzypadkowe. Jest ono typowo etruskie — a przecież, jak każe nam wierzyć Wergiliusz, Etruskowie stali po stronie Eneasza, z wyjątkiem oczywiście Mezencjusza. Czym więc wyjaśnić, że właśnie Tolumniusza przydzielił poeta do obozu Turnusa, dając mu na domiar tak ważne zadanie? Ma to swoje głębsze, historyczne uzasadnienie, Wergiliusz świadomie obrał to imię. Występowało ono często w etruskim mieście Weje, z którym Rzymianie toczyli ciężkie, krwawe wojny przez całe dziesięciolecia — póki grodu nie zdobyli i nie zniszczyli w początkach wieku IV. Tolumniusz więc, walczący po stronie Rutulów przeciw Trojanom, to symbol i zapowiedź owych walk, jakie potomkowie Eneasza będą prowadzili z rodem Tolumniusza, mieszkańcami Wejów.
Wnet po rozpoczęciu bitwy doszło do sytuacji dramatycznej. Strzała — nie wiadomo, przez kogo wypuszczona — raniła Eneasza. Bohater musiał ustąpić z pola walki. Turnus zaś atakował z furią, powalając wielu Trojan. Lecz obraz zmagań zmienił się natychmiast, gdy powrócił Eneasz; tak szybko uleczyła go matka ziołami, co cuda czynią. Trojanie zwartym szykiem i z nowym zapałem ruszyli na wrogów; a ci zaczęli ustępować w popłochu.
Wtedy to Juturna dokonała ostatniej, rozpaczliwej próby ratowania brata. Wskoczyła na jego rydwan, zrzuciła woźnicę Metiska, przybierając zarazem głos i postać właśnie Metiska. Zręcznie powożąc końmi odwiodła brata daleko od głównego placu boju, gdzie go szukał i ścigał Eneasz. Podczas więc gdy Turnus walczył to tu, to tam na krańcach pola, wódz Trojan podszedł na czele swoich pod same mury Laurentum i zaczął ciskać ogień na ich blanki. Amata, przerażona tym obrotem sprawy, nie widząc nigdzie Turnusa i pewna, że już zginął, odebrała sobie życie. Lecz król Rutulów wreszcie rozpoznał, kim jest rzekomy woźnica — i zawrócił pod miasto, aby stanąć do pojedynku, świadom, że los jego już przesądzony. Patrząc na ostatnią walkę brata, Juturna przeklęła dar nieśmiertelności, jaki dał jej Jowisz; lepiej byłoby umrzeć i towarzyszyć cieniom Turnusa! A ten, choć już powalony, może by i zdołał się uratować, błagał bowiem o darowanie życia, Eneasz zaś wahał się przez moment przed zadaniem ciosu ostatecznego — zgubił go jednak pas Pallasa, który Turnus zdarł z jego zwłok i sam nosił. Kiedy ujrzał to zwycięzca, stanął mu przed oczyma młody, dzielny syn Ewandra — ofiara Turnusa. Podniósł miecz i mocno zagłębił go w piersi wroga, mszcząc przyjaciela.
Tak przedstawia Wergiliusz boje Trojańczyków i Etrusków z Latynami i Rutulami, odbiegając jednak w wielu istotnych punktach od dawnej wersji tej opowieści, jaką znajdujemy w Origines Katona. Zbierając bowiem wszystkie rozproszone fragmenty możemy tak odtworzyć jej treść:
Eneasz wylądował na wybrzeżach Lacjum wraz z jeszcze żyjącym ojcem Anchizesem i założył osadę Troję, Latinus bowiem, król tamtejszy, oddał mu i kawał ziemi, i rękę córki Lawinii. Wówczas to lud Aboriginów i Trojanie przyjęli wspólną nazwę Latynów. Zdarzyło się jednak, że właśnie Trojanie złamali układ, dokonując grabieży w granicach włości starego króla. Zwrócił się on wtedy o pomoc do króla Rutulów Turnusa, który żywił urazę do Eneasza z powodu Lawinii, już wcześniej mu przyrzeczonej. Doszło do wojny. Zginął Latinus i Turnus, Eneasz natomiast zniknął z oczu ludzkich, Jego syn Askaniusz — który przybrał imię Julusa — zabił w dalszych walkach Mezencjusza, sprzymierzeńca Rutułów, i planował w mieście Laurolawinium. Lecz młoda macocha jego, Lawinia, żona Eneasza, uciekła w gęste lasy, a to z obawy, że pasierb będzie chciał się jej pozbyć. Tam, w chacie pasterza Tyrrusa, powiła syna; ponieważ urodził się w lesie, dała mu imię Sylwiusz Leśny. Askaniusz jednak rozproszył jej lęki: przekazał macosze i jej synowi Laurolawinium, a sam przeniósł się do Alba Longa, którą założył w górach nad jeziorem. Ale i to miasto dostało się później Sylwiuszowi. Stał się on założycielem długo panującej dynastii królów albańskich. Córka ostatniego z tych królów — Numitora, Ilia, zwana też Sylwią, została matką bliźniąt Romulusa i Remusa.
O losach ich, znanych, wielokrotnie już wspominaliśmy poprzednio, w różnych związkach.
Późniejsi historycy rzymscy nieco zmieniali pewne elementy tej opowieści. W szczególności chodziło o to, kim był Julus: czy to drugie imię Askaniusza, czy też imię syna Eneasza i Lawinii?
Potężny ród Juliuszów szerzył pierwszą wersję, albowiem dzięki temu mógł nawiązać swoją genealogię do bogini Wenus — i ten właśnie pogląd przyjął Wergiliusz jako nadworny poeta cesarza Augusta, który przez adopcję stal się również członkiem gens Julia.
Ale wraz ze sprawą Romulusa i Remusa, a także rodu julijskiego i innych, wkraczamy w zupełnie odmienną dziedzinę mitów i nauki o nich: to już mity nie italskie, lecz wyłącznie i tylko rzymskie, uwarunkowane historycznie i kształtowane głównie przez potrzeby, sentymenty, pragnienia bieżącej chwili, aktualnej polityki. Toteż zagadnienia te należą bardziej do zakresu prac historyka niż mitologa.
Nie wyczerpaliśmy oczywiście całego materiału dawnych opowieści italskich, ale trzeba pamiętać, że wiele z nich to tylko fragmenty, z których bardzo trudno odtworzyć pierwotną całość i sens jej zrekonstruować. Odeszły tamte ludy, wymarły ich języki, przepadły zabytki dziejowe — pozostały tylko szczątki mitów. Owidiusz kończąc swe poetyckie Metamorfozy użył słów, które chyba i tu będą na miejscu jako zamknięcie cyklu opowieści:
Ale wprzód zgasłby okrąg znużonego słońca
Niżbym istot przemiany wyliczył do końca.
Ludy z czasem na jednym toczące się kole
Te co były na górze, są teraz na dole.
Tak w mocarzów przemożna i w skarby wspaniała
Przez dziesięć lat krwi synów Troja dostarczała.
Teraz tylko zwaliska świadczą dawnej siły,
Zamiast skarbów wskazuje naddziadów mogiły.
Niegdyś kwitły Miceny i Sparta wsławiona,
I okopy Cekropsa, i gród Amfijona.
Nędznym miejscem dziś Sparta, upadły Miceny
I czczym tylko imieniem Teby i Ateny.
Ale teraz Rzym, sławnych Dardanów osada
Nad synem Apeninów, nad Tybrem zakłada.
Na tych niegdyś podstawach tron świata osiędzie,
Gród rosnąc postać zmieni, głową ziemi będzie.
Tak losy zapewniają, tak zwiastują wieszcze.