Fragment książki "Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą: Dzieje kultu i łaski", Ks. dr Józef Maria Bartnik SJ i Ewa J. P. Storożyńska.
Na
znanym obrazie Jerzego Kossaka
Cud nad Wisłą, ponad żołnierzami polskiego wojska broniącego
przyczółków Warszawy przed bolszewicką nawałą, jaśnieje postać
Matki Boskiej. To nie żaden przypadek ani licencia poetica. Maryja
faktycznie zjawiła się wówczas, by obronić ledwie powstałą po
okresie rozbiorów Polskę przed kolejną niewolą, by uchronić tę
ziemię przed antychrześcijańską ideologią.
Fakt Jej
zjawienia, który przetrwał przede wszystkim w pamięci ludu,
oficjalnie był jednak przez dziesięciolecia pomijany milczeniem –
niewygodny zarówno dla części polskich polityków, widzących w
tym możliwość osłabienia w opinii publicznej znaczenia
odniesionego zwycięstwa, jak i dla rządzących po drugiej wojnie
światowej w Polsce komunistów, dla których wojna 1920 roku była
niepowetowaną klęską.
O. Józef Maria Bartnik SJ i Ewa
Storożyńska zebrali zachowane świadectwa i odkryli jeszcze jeden,
niezwykle cenny rys zjawienia Maryi na przedpolu Warszawy. Otóż
Maryja miała się ukazać na niebie w takiej postaci, jak jest
przedstawiona na czczonym w kościele ojców jezuitów na Starym
Mieście w Warszawie obrazie Matki Bożej Łaskawej – przed wiekami
ogłoszonej Patronką miasta i kraju. Stąd niezwykle barwna historia
powstania obrazu i rozwoju jego kultu – Maria Łaskawa uznawana
była za niezastąpioną orędowniczkę w czasie zarazy, a jej sława
sięgała do wielu innych miast Rzeczypospolitej, w tym Krakowa i
Wilna.
Zwycięstwo roku 1920 zostało jednak uproszone przez
polskie społeczeństwo w gorliwej modlitwie. To wskazówka
dla nas na dzisiaj…
Od dawna zapowiadana książka, owoc
trzydziestu lat posługi Autora w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej,
już w sprzedaży!
*
* *
Wstęp
(…) „Praca ks. dr. Józefa Marii Bartnika SJ
przerywa tę zmowę milczenia i ujawnia zatajany przez
dziewięćdziesiąt lat fakt dwukrotnego publicznego ukazania się
Bogurodzicy, 14 i 15 sierpnia 1920 r., w czasie walk o Ossów i Wólkę
Radzymińską. Autor przedstawia te nieznane szerszemu ogółowi
zdarzenia, które zmieniają dotychczasowe rozumienie przebiegu bitwy
o Warszawę. Książka jest monografią tematu. Prezentuje,
poczynając od roku 1608, panoramę wydarzeń , których kulminacją
będzie zjawienie się Bogurodzicy na ziemi warszawskiej w
poświęconym Jej dniu, święto Wniebowzięcia, w roku 1920.
Przytacza także proroctwa, które pół wieku wcześniej te
zdarzenia zapowiadały. Ujawnienie faktu ukazania się Bożej Matki
bolszewikom w decydującym momencie walk, kiedy ważyły się losy
nie tylko Polski, lecz także Europy, weryfikuje oficjalną wersję
przebiegu Bitwy Warszawskiej, w której dotychczas zdarzenia te nie
były odnotowane.” (…)
Ukazanie się Matki Bożej podczas
Bitwy Warszawskiej roku 1920. Kontekst historyczny i
polityczny
Pojawienie się Bogurodzicy ponad polskimi oddziałami
broniącymi bolszewikom dostępu do Warszawy w wigilię święta
Wniebowzięcia (Ossów) i w samo święto (Wólka Radzymińska) nie
było ani grą świateł na niebie, ani urojeniem grupki
egzaltowanych dewotów, ani też pobożną legendą. Było faktem!
Podczas krwawych zmagań, kiedy rozstrzygał się los Polski – a co
za tym idzie, Europy – Maryja dwukrotnie zjawiła się na
przedpolach Warszawy, a data i okoliczności tego wydarzenia zostały
zapowiedziane przez Najświętszą Dziewicę blisko pół wieku
wcześniej (por. rozdział 11). Postać Maryi, jaśniejąca na
ciemnym niebie, była dobrze widoczna. Bolszewicy bez trudu odgadli,
kogo widzą! Zjawienie się Matki Bożej przeraziło ich tak, że w
panice rzucili się do ucieczki (por. rozdziały 17 i 18). Po ustaniu
działań wojennych ci z nich, którzy byli internowani w obozach
jenieckich, wielokrotnie o tym opowiadali.
Fakt publicznego
zjawienia się Bogurodzicy, potwierdzony przez setki naocznych
świadków, pozornie nie wzbudził zainteresowania czynników
oficjalnych. Nie komentowano go ani nie dementowano, niemniej podjęto
stanowcze kroki, by nie dopuścić do nagłośnienia sprawy. Obawiano
się, że publiczne roztrząsanie tego zdarzenia mogłoby negatywnie
wpłynąć na dobre imię polskich żołnierzy, oficerów oraz
generalicji, a także Naczelnego Wodza – Marszałka Piłsudskiego,
dlatego konsekwentnie je zatajano.
Rzecz jasna także w czasach
reżimu komunistycznego sprawę przemilczano, choć z zupełnie
innych przyczyn.
W marcu roku 1921, po podpisaniu traktatu
pokojowego w Rydze, dla odrodzonej ojczyzny zaczęła się nowa
epoka. Marszałek Piłsudski jeździł po całym kraju i
dekorował zasłużonych żołnierzy, sztandary jednostek oraz trąbki
bojowe Krzyżami Srebrnymi Orderu Wojskowego Virtuti Militari.
Rozliczano czas wojny, historycy przystąpili do dokumentowania jej
przebiegu, honorowano bohaterów, przyznawano ordery i medale.
Fakt
dwukrotnego publicznego zjawienia się Bogurodzicy na przedpolach
Warszawy okazał się bardzo niewygodny dla Ministerstwa Spraw
Wojskowych. Dla masonów – a było ich wielu wśród polityków –
sprawa ta była nie do przyjęcia, gdyż „masoneria z właściwą
sobie zaciekłością stara się wypierać z życia narodowego i
państwowego wszelką myśl Bożą i religijną.” (…) Pisarz Adam
Grzymała-Siedlecki, korespondent wojenny w roku 1920, w swojej
książce Cud Wisły nader wnikliwie wskazał na „złożoność
czynników cudownego zwycięstwa w bitwie warszawskiej”,
podkreślając współistnienie czynników „materialnych”, takich
jak: – zjednoczenie rządu, – konsolidacja społeczeństwa, –
obudzenie ducha walki u żołnierzy i ochotników, z
czynnikiem „duchowym”, na który złożyły się: – publiczne
zawierzenie Polski Sercu Jezusowemu 19 czerwca 1920 r. przez
najwyższe władze kościelne, w którym oficjalny udział wzięli
Naczelnik Państwa i przedstawiciele władzy; –powtórzenie
zawierzenia przez Konferencję Episkopatu Polski na Jasnej Górze w
dniach 26-27 lipca; – ponowienie aktu obrania Maryi Królową
Polski, dokonane przez Episkopat Polski na Jasnej Górze 26-27 lipca;
– nowenny błagalno-pokutne, połączone z procesjami
i całodziennym czuwaniem przed Przenajświętszym Sakramentem
w całej Polsce, a szczególnie w Warszawie (6-15 sierpnia); –
nowenna błagalno-pokutna na Jasnej Górze w intencji ocalenia
Ojczyzny (7-15 sierpnia); – nowenna o wstawiennictwo Matki
Bożej i ratunek dla Polski, odprawiana w każdej świątyni w
kraju; – apel biskupów polskich do Ojca Świętego o modlitwę za
Polskę; – apel biskupów polskich do episkopatów świata o
modlitwę za Polskę; – apel biskupów do narodu – jego owocem
było 105 714 zgłoszeń do Armii Ochotniczej gen. Hallera.
Te
płynące z milionów serc gorące błagania wzruszyły serce
Najczulszej z Matek i wyjednały łaskę Jej dwukrotnego
publicznego ukazania się podczas walk na przedpolach stolicy, co w
konsekwencji zmieniło bieg historii Polski, Europy i
świata. JE Arcybiskup Józef Teodorowicz powiedział, że Maryja „w
wielkie swe święta [...] zwykła czynić [...] swe zmiłowania.”
Prawdziwość tych słów potwierdzili… sami bolszewicy!
Z
relacji jeńców wojennych wiemy, że 15 sierpnia 1920 r. po północy
ujrzeli postać Bożej Matki unoszącą się ponad atakującymi
Polakami (w okolicach wsi Mostki Wólczańskie i Wólka Radzymińska).
Otwarcie przyznawali, że ukazanie się Bogurodzicy było przyczyną
rejterady z pola walki: Was się nie boimy, ale z Nią walczyć nie
będziemy!
Komisarz Feliks Dzierżyński tak scharakteryzował
wybrańców losu, którym dane było ujrzeć Bogurodzicę: „Armia
bolszewicka – to dzicz bezmyślna, chyba niewiele się różniąca
od hord tatarskich z zamierzchłej przeszłości”. Aby sprecyzować,
co wysoki komisarz miał na myśli, wyjaśnijmy, że słowo «horda»
pochodzi z czasów najazdów na Polskę plemion Mongołów,
nazywanych u nas Tatarami, których cechowało wyjątkowe
barbarzyństwo i okrucieństwo. Mongołowie byli bezlitośni: dzieci
i kobiety brali w jasyr, opornych – zabijali, a wziętych w niewolę
używali jako żywe tarany do podbicia kolejnych warowni i miast.
Żołnierzy spod znaku czerwonej gwiazdy – pentagramu, symbolu
Lucyfera – roznosiła ta sama niszczycielska furia, co owe
barbarzyńskie plemiona. Bolszewicy, podobnie jak Tatarzy, nie
uznawali żadnej świętości ani nie znali uczucia litości. Mieli
oni stalowe nerwy i serca z kamienia – bo jak inaczej
tłumaczyć brutalne mordy i gwałty, dokonywane na bezbronnej
ludności cywilnej i osobach duchownych. (…)
ŚWIADKOWIE
UKAZANIA SIĘ BOGURODZICY
Bogurodzica, groźna jak zbrojne
zastępy, pojawiła się na nocnym niebie w chwili, gdy porucznik
Stefan Pogonowski wraz ze swoim batalionem znienacka zaatakował
pozycje bolszewików (por. rozdział 18). Sołdaci, obudzeni w środku
nocy niespodziewaną strzelaniną, struchleli, widząc kobiecą
postać unoszącą się na niebie ponad atakującymi Polakami. Jej
szeroki, granatowy płaszcz powiewał na wietrze, odcinając się
smugami światła od czarnego nieba. Jego poły zasłaniały
stanowiska Polaków i znajdującą się za nimi Warszawę. Chaotyczna
strzelanina nie trwożyła zawieszonej na niebie Postaci. Co więcej,
dostrzeżono, że Niebiańska Osoba jakby wychyla się to w jedną,
to w drugą stronę i odrzuca czy też odbija lecące w Jej stronę –
czyli w kierunku Polaków – pociski! Osłupieli ze zgrozy
bolszewicy obserwowali, jak odrzucone przez Niewiastę kartacze
eksplodują tam, gdzie znajdowały się ich odwody! Ksiądz Zdzisław
Król przytoczył świadectwo gospodyni ze wsi pod Radzyminem, u
której nieprzytomny z przerażenia krasnoarmiejec szukał kąta do
ukrycia się.
Wstrząśnięty mówił, że widział na własne
oczy, jak „Matier Bożja brasala puli!”Matka Boża rzucała
(odrzucała) pociski!. Bolszewicy byli ludźmi twardymi, nie ulegali
łękom. Jednak widok majestatycznej postaci Bogurodzicy, jakby
zawieszonej na niebie, wywołał wstrząs. Obudził zagłuszone
sumienia i… wiarę. A sumienia te, które teraz, w obecności
Najświętszej Dziewicy doszły do głosu, wołały, oskarżały i
przypominały o popełnionych niegodziwościach, mordach, gwałtach
i okrucieństwach!
Każdy z nich czuł, że
powinien paść na twarz, by oddać Matce Bożej cześć, by błagać
o wybaczenie straszliwych win, by żebrać o zmiłowanie!
Jednocześnie serca przepełniała trwoga! Uczucie to przeważało i
bolszewicy, ogarnięci panicznym strachem, uciekali na łeb, na
szyję, porzucając tabory, działa i amunicję. Nikt z
krasnoarmiejców nie myślał o konsekwencjach ucieczki z pola walki,
nikt nie lękał się sądu polowego. Wszyscy śmiertelnie bali się
Maryi! Ochłonęli dopiero pod Zambrowem, gdzie wstrząśnięci
opowiadali chłopom:
Wy etawo nie widieli. Tuda pod Warszawoj
stojała bolszaja armija. My tuda widieli Bożiju Matier, katoraja
zaslanijala Palijakow
Wyście tego nie widzieli. Pod Warszawą
stała wielka armia. Myśmy tam widzieli Bożą Matkę, która
osłaniała Polaków.
I oto, wbrew solennym zapewnieniom
komisarzy, że Boga nie ma, sołdaci świadczyli o Jego istnieniu –
wszak na własne oczy oglądali Bożą Matkę! Jej postać nie była
urojeniem, widmem czy duchem. Obserwowali Niebiańską Niewiastę
działającą! Widzieli, jak odrzucała wystrzelone w kierunku
Polaków pociski! Czy nie jest ironią losu, że prześladowcy wiary
i mordercy księży katolickich stali się naocznymi świadkami
zjawienia się Najświętszej Maryi? Wrogowie krzyża, programowi
ateiści, chętnie i dobrowolnie składali świadectwa istnienia
Bogurodzicy!
Jaki pogląd mieli bolszewicy na temat istnienia
Boga, dowiadujemy się z relacji ks. Wiktora Mieczkowskiego,
proboszcza parafii św. Idziego w Wyszkowie. W sierpniu
1920 r. zmuszony był przyjąć na kwaterę bolszewicką wierchuszkę.
Podczas posiłków gościom rozwiązywały się języki: przyszli do
mnie na pogawędkę [...]. Chrystus był pierwszym rewolucjonistą –
rzeki drugi – za rewolucję oddal życie, a kościół wypaczył
jego idee, ucząc o wolnej woli, której nie ma i być nie powinno.
Komuna tak wychowa człowieka, że tylko dobrze robić będzie. [...]
Nie ma ani Boga, ani duszy, więc tylko na ziemi trzeba używać, a
wy nie okłamujcie ludzi, obiecując im niebo.
Jak już
wspominaliśmy, bolszewików, którzy widzieli Matkę Bożą w Wólce
Radzymińskiej, można było liczyć na setki. Paradoksalnie byli oni
świadkami obiektywnymi i rzetelnymi, co gwarantował ich laicki
światopogląd. Przekonano ich, że Bóg nie istnieje! Wpojono
pogląd, że Pismo Święte jest jedną z baśni tysiąca i
jednej nocy, zbiorem podań i legend!
Początkowo nie chciano im
wierzyć. Sądzono, że zmyślili historię o ukazaniu się Matki
Bożej, by wytłumaczyć niechlubną ucieczkę z pola walki. Jednak
zgodnych świadectw było tak dużo, że podejrzenia o mistyfikację
musiały się rozwiać. Podejrzewano, że bolszewicy na skutek
nadużycia alkoholu mieli zaburzenia psychiczne i zwidy. Było jednak
w najwyższym stopniu nieprawdopodobne, by takie same zaburzenia
dotknęły kilkuset różnych ludzi, znajdujących się we wsiach
oddalonych od siebie o 50 km…
Aby sprawę zatuszować,
rozpuszczono pogłoskę, że bolszewikom puściły nerwy i
uciekali na widok… dziwnego koloru nieba (!?). Jednak nie sposób
uwierzyć, że mógłby to być wystarczający powód do
dezercji z pola walki! Jeśli bolszewicy w ogóle kogoś się
bali, to jedynie swoich komisarzy! Spotkanie z Najświętszą Maryją
musiało być dla nich wstrząsającym przeżyciem, skoro,
zapominając o lęku przed komisarzami i strachu przed sądem
polowym, jednym głosem głosili wielkie dzieła Boże, rozgłaszając
wszem i wobec, że… na własne oczy ujrzeli Bożju Matier.
(…)
Przerywamy zmowę milczenia
Jak już wspomnieliśmy,
w okresie międzywojennym ukazanie się Matki Bożej podczas Bitwy
Warszawskiej było dla wielu, szczególnie dla ateistów i członków
lóż masońskich, ze wszech miar niewygodne. Dla tych osób fakt ten
był po prostu… nie do przyjęcia! W ich mniemaniu kompromitował
polską armię i mógł negatywnie wpłynąć na wizerunek odrodzonej
Polski. Bo cóż by Europa o Polakach pomyślała, gdyby do jej uszu
doszło, że do pokonania bolszewików przyczyniła się sama
Bogurodzica? Może utarłby się pogląd, że Polacy nie są zdolni
do samodzielnej obrony własnego terytorium…
Pomimo tuszowania
sprawy fakt dwukrotnego zjawienia się Najświętszej Maryi stał się
powszechnie znany dzięki lekarzom, sanitariuszom i innym osobom,
które posługiwały w obozach jenieckich i dalej przekazywały
usłyszane świadectwa. Bolszewicy zaś chętnie dzielili się swoimi
przeżyciami – poranek 14 sierpnia w Ossowie i noc 15
sierpnia w Mostkach Wólczańskich i Wólce Radzymińskiej były
najbardziej wstrząsającymi chwilami ich życia.
Na własne
oczy ujrzeli Bożiju Matier. Informacje o zjawieniu się Bogurodzicy
pochodziły także od mieszkańców okolic Radzymina, Wyszkowa,
Zambrowa i Marek, pośrednich świadków zdarzenia.
Przekazywali oni dalej to, o czym dowiedzieli się od bolszewików.
Relacjonowali także to, co sami widzieli: ich przerażenie i trwogę.
Fakty te były więc powszechnie znane. Jednak nie można było o
nich pisać, temat ten stał się tabu!
Po przewrocie majowym w
latach 1926-1939 Polską niepodzielnie rządziła masoneria.
Zdecydowana większość polskich premierów była członkami lóż,
czyli wyznawcami Lucyfera, a więc wrogami Kościoła! Ci spośród
pracowników Ministerstwa ds. Wyznań, którzy należeli do lóż
masońskich, zadbali o to, by wyciszyć i zatuszować sprawę
publicznego objawienia się mocy Boga. Chodziło o to, by za parę
lat nikt już w Polsce o tym nie pamiętał, choć ” Żadnemu
narodowi [Bóg] tak nie uczynił (Ps 147, 20).”
Zamiaru tego
nie udało się zrealizować, a to dzięki temu, że naród polski
trwał przy wierze ojców! Nawet w ciągu stu dwudziestu trzech lat
niewoli, kiedy to zaborcy stosowali politykę bezwzględnego
wynaradawiania, nie udało się zmusić Polaków do porzucenia wiary.
Pomimo usiłowań zaborców, by Polacy zmieniali wyznanie
i asymilowali się jako Prusacy, Austriacy i Rosjanie, udało się
Polakom wytrwać przy wierze przodków.
Dla caratu
„katoliczestwo” było największym wrogiem asymilacji, stąd
chwytano się wszelkich sposobów, by Polacy przechodzili na
prawosławie. Kuszono karierą, awansami, co za tym idzie
odpowiednimi apanażami, słowem: dostatnim życiem. Jak wykazała
praktyka, ten, kto zmienił wyznanie, przestawał być Polakiem,
stawał się rusofilem i lojalnym poddanym cara.