|
|
Artykuł pochodzi z "Wiedzy i
Życia" nr 12/2001
|
|
|
|
Wiele bitew można byłoby rozstrzygnąć na kartce,
gdyby tylko generałowie znali rachunek różniczkowy.
Podobnie jak
wielu poetom wydaje się, że wszystko jest poezją, tak
wielu matematyków uważa, że wszystko jest matematyką.
Biorą się stąd zazwyczaj pomysły tyleż efektowne, co
karkołomne, jak choćby ten Laplace'a i Poissona, by
rachunek prawdopodobieństwa stosować w sądownictwie przy
ocenie szans sprawiedliwego wyroku. Tymczasem "zimna"
matematyka wydaje się zupełnie obca ludzkim namiętnościom.
Sądził tak pewnie Pan Cogito, skoro niepokoił go problem z
dziedziny matematyki stosowanej:
trudności
na jakie napotykamy
przy prostych operacjach
arytmetycznych
(...)
ilu Greków zginęło pod
Troją
- nie wiemy
podać dokładne straty
po
obu stronach
w bitwie pod
Gaugamelą
Azincourt
Lipskiem
Kutnem
Problem nie leży
jednak po stronie matematyki. Ta bowiem dostarcza narzędzi
nie tylko do zliczania ofiar, ale nawet do przewidywania, ile
ich będzie. To nie żarty. Na początku XX wieku Frederick
William Lanchester, brytyjski konstruktor i wynalazca,
zaproponował matematyczny model bitwy. Model ten oparty
został na niezbyt wyrafinowanej obserwacji, że straty
jednej armii są proporcjonalne do liczby żołnierzy armii
przeciwnej. Współczynnik proporcjonalności zależy
oczywiście od wyposażenia wrogiej armii, jej morale czy też
sprawności fizycznej żołnierzy i umysłowej dowódców,
trudno go zatem określić bez wcześniejszych eksperymentów.
Nie wdając się w szczegóły, poczyniona uwaga prowadzi nas
do najprostszej wersji układu równań zaproponowanego przez
Lanchestera:
Straty armii A =
(współczynnik mocy armii B) X (liczba żołnierzy armii B)
Straty armii B =
(współczynnik mocy armii A) X (liczba żołnierzy armii A)
Przyjmiemy, że
straty armii liczone są w żołnierzach na godzinę (jest to
zatem raczej tempo strat). Ściśle rzecz biorąc, należałoby
pomiaru strat dokonywać w każdej chwili, czyli określać,
jak zmienia się stan armii w "nieskończenie krótkim"
przedziale czasu, ale tu darujemy sobie tę wyrafinowaną
precyzję. Podany układ równań opisuje starcie dwóch
regularnych armii. Walkę armii z partyzantką lepiej
opisują, zdaniem Lanchestera, nieco inne równania:
Straty armii =
(współczynnik mocy partyzantów) X (liczba partyzantów)
Straty
partyzantów = (współczynnik mocy armii) X (liczba
żołnierzy armii) Ą (liczba partyzantów)
Jak widać,
różnica pojawia się w drugim równaniu. Wynika ona z tego,
że armia nie widzi partyzantów, wobec czego zmuszona jest
strzelać na oślep po leśnych kniejach i im więcej w tych
kniejach ukrywa się partyzantów, tym więcej ich ginie.
Lanchester posługiwał się nieco bardziej skomplikowanymi
równaniami, w których uwzględniono także napływ posiłków
w czasie bitwy, ale analiza takiego układu równań staje
się dużo trudniejsza, więc ograniczymy się do zbadania
tylko pierwszego z wypisanych wyżej układów równań.
Pojawiają się
rozmaite pytania. Co decyduje o wyniku walki: liczba
żołnierzy czy ich "współczynnik mocy"? Ile
wojska należy zgromadzić, by znając moc swojej armii i
armii przeciwnej oraz liczebność wojsk, być pewnym, że
odniesie się zwycięstwo? Kiedy walka zakończy się
"remisem", czyli wybiciem obu wojsk do nogi?
Przypuśćmy, że
na początku armia A liczy tysiąc żołnierzy o
współczynniku mocy 0,1/godzinę, natomiast armia B jest
wprawdzie dwa razy mniej liczna (500 osób), ale jej wojacy
są "w dwójnasób zażarci" (współczynnik
waleczności 0,2/godzinę). Kto wygra? Dokonajmy
przybliżonych obliczeń.
Po godzinie:
liczba żołnierzy armii A = 1000 - 0,2 X 500 = 1000 - 100 =
900 liczba żołnierzy armii B = 500 - 0,1 X 1000 = 500 - 100
= 400
Po dwóch
godzinach: liczba żołnierzy armii A = 900 - 0,2 X 400 = 900
- 80 = 820 liczba żołnierzy armii B = 400 - 0,1 X 900 = 400
- 90 = 310
Kontynuując te
rachunki, możemy oszacować stan obu armii w miarę upływu
czasu. I tak po czterech godzinach w armii A walczyć będzie
jeszcze 713 osób, kontra 152 w B. Po pięciu godzinach 683 w
A i 80 w B, po sześciu 667 w A i 13 w B. W siódmej godzinie
starcia przy życiu nie zostanie nikt z armii B. Jak widać,
duże zdolności mordercze armii B nie uchroniły jej od
klęski. Po siedmiogodzinnym starciu w pierwszej armii nie
zginęła nawet połowa wojowników, podczas gdy druga armia
wybita została do nogi. Nec Hercules contra plures -
wiedzieli to już starożytni, a dwudziestowieczny model
Lanchestera przyniósł tylko tego matematyczny dowód...
Nie jest co
prawda znany żaden generał, który stosując model
Lanchestera, odnosiłby swoje zwycięstwa, ale niektórzy
matematycy (np. M. Braun w "Differential Equations and
Their Applications") pokusili się o przeprowadzenie
niezbędnych obliczeń dla stoczonych dawniej kilkudniowych
walk. Wyniki teoretyczne pokryły się dość dobrze z
rzeczywistym przebiegiem bitew, co sugeruje, że model
Lanchestera nie jest tylko matematyczną igraszką.
Warto chyba
przypomnieć ten wynik w dzisiejszych niespokojnych czasach.
O ileż przyjemniej wyglądałyby wojny toczone przez
generałów świadomych mocy matematyki: najpierw rycerski
pojedynek reprezentantów armii celem wyznaczenia stosunku
ich waleczności. Potem pomiar sił obu stron (o, pardon, ten
punkt zawczasu wykonali z pewnością szpiedzy). Następnie
krótkie obliczenia dokonane za pomocą kalkulatorów,
oszacowanie wyniku i ogłoszenie zwycięzcy.
Za zaoszczędzone
pieniądze obie strony mogłyby w przyjaźni udać się na
piwo...
Matematyka
generalska, czyli armia stale pod kontrolą
Stan
personalny armii możemy przedstawić jako punkt w układzie
współrzędnych, na którego osiach zaznaczymy liczebność
obu stron (rysunek). Przeprowadzając stałą kontrolę stanu
obu armii (a nie - jak w artykule - wyrywkowe sprawdzenie co
godzinę) i zaznaczając wyniki na wykresie, przekonamy się,
że układają się one na kształt pewnej krzywej. Nieco
bardziej złożone rozważania (przy użyciu rachunku
różniczkowego) doprowadzają do wniosku, że jest to
hiperbola o równaniu:
by2
- ax2 = by02
- ax02
W równaniu tym
y oznacza liczbę żołnierzy armii B, x -
armii A, x0 - początkową
liczbę żołnierzy armii B, y0
- początkową liczbę żołnierzy armii A, a -
współczynnik mocy armii A, b - współczynnik mocy
armii B. Przy ustalonym stosunku a/b możemy rysować
wykresy dla rozmaitych danych początkowych x0,
y0. Uzyskamy wtedy rodzinę
hiperbol oddzielonych prostą. Prosta ta reprezentuje
oczywiście najbardziej tragiczny przypadek, w którym giną
wszyscy uczestnicy starcia. Ma ona równanie y =
(a/b)x
(czarna kreska na rysunku) i oddziela dwa obszary: w
jednym z nich początkowy stan wojsk armii A i B jest taki,
że starcie skończy się zwycięstwem armii A, w drugim
obszarze - na odwrót. Sprytnemu dowódcy nie pozostane zatem
nic innego, jak tylko upewnić się, że zgromadzone przez
niego wojsko jest na tyle liczne, iż zapewnia mu pożądane
rozstrzygnięcie.
Trzeba jednak
najpierw poznać stosunek współczynników mocy a/b i
w tym tkwi główny kłopot w stosowaniu modelu Lanchestera.
Skuteczność armii zależy bowiem nie tylko od niej samej,
ale i od wroga, co więcej - zmienia się w zależności od
przeciwnika. Dlatego, aby rozsądnie skorzystać z modelu
matematycznego, trzeba użyć go w sytuacji przeciągającego
się starcia. W ten sposób można po pierwszych godzinach
ocenić wartość a/b, a następnie odpowiednio
manewrując napływem rezerw, odnieść ostateczne
zwycięstwo.
WITOLD SADOWSKI
jest doktorantem na Wydziale Matematyki Uniwersytetu
Warszawskiego oraz redaktorem działu matematycznego w
miesięczniku Delta.
|