06/02/08
Fot. Andrzej Gass Publikujemy w większości nieznane fotografie z egzekucji Rudolfa Hoessa, komendanta obozu Auschwitz-Birkenau. Zrobił je 16 kwietnia 1947 roku nieżyjący już fotoreporter Stanisław Dąbrowiecki. W PRL, przez kilkadziesiąt lat, były tajne. Ich negatyw, który miał znajdować się w sejfie Ministerstwa Sprawiedliwości, zaginął nie wiadomo kiedy. Zachowało się tylko 11 odbitek. Proces 47-letniego Rudolfa Hoessa rozpoczął się 11 marca 1947 roku w sali ZNP na warszawskim Powiślu. Była to wówczas jedyna tak duża sala, którą można było przystosować do takiego przedsięwzięcia. Mogła pomieścić około 500 osób. W sali założono instalację, umożliwiającą bezpośrednie tłumaczenie na kilka języków. Publiczność składała się głównie z byłych więźniów obozu.
Hoessa, jednego z najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy wojennych,
aresztowali Brytyjczycy. Jako świadek występował kilkakrotnie w
procesach przed Międzynarodowym Trybunałem w Norymberdze. Nie
zaprzeczał, że jego działalność była zbrodnicza, ale twierdził,
że wykonywał tylko rozkazy. W 1946 r. został wydany Polsce. Na
procesie Hoess był spokojny i opanowany. Nie miał złudzeń, co go
czeka. Do końca utrzymywał, że w Auschwitz zginęło nie 5 czy 6
mln ludzi, lecz najwyżej półtora miliona. Na koniec procesu
poprosił, by sąd wyraził zgodę na odesłanie żonie obrączki
ślubnej. 2 kwietnia 1947 r. sąd ogłosił wyrok, skazujący Hoessa
na karę śmierci przez powieszenie. Nazajutrz po wyroku byli
więźniowie obozu skierowali do władz petycję postulującą, by
Hoess zginął na terenie obozu. Egzekucja miała odbyć się 14
kwietnia, ale przełożono ją, gdyż obawiano się, że mieszkańcy
okolic Oświęcimia będą próbowali dokonać linczu na Hoessie
podczas przewożenia go do obozu.
Podest szubienicy z
zapadnią ustawili o świcie niemieccy jeńcy. Nie można wykluczyć,
że oni byli też katami. Na teren obozu wpuszczano tylko posiadaczy
specjalnych przepustek. Wszędzie stali umundurowani strażnicy z
bronią. Hoessa przywieziono o 8 rano. W obozie wprowadzono go do
dawnego budynku komendantury. Tu poprosił o szklankę kawy, a gdy ją
wypił, zaprowadzono go do jednej z cel bunkra, czyli karceru w bloku
11, zwanym blokiem śmierci. Punktualnie o godzinie 10 Hoessa
wyprowadzono. Był spokojny. Pewnym, niemal paradnym krokiem
przeszedł główną ulicą obozu. Ponieważ miał skute do tyłu
ręce, kaci pomogli mu wejść na stołek stojący na zapadni. Do
szubienicy podszedł ksiądz, o którego obecność poprosił
skazany. Był to salezjanin z Oświęcimia, ks. Tadeusz Zaremba.
Prokurator odczytał wyrok, kat zarzucił Hoessowi pętlę na szyję,
skazaniec poprawił ją ruchem głowy. Gdy kat wyrwał spod nóg
byłego komendanta stołek, ciało uderzyło w zapadnię, która się
otworzyła i Hoess zawisł. Ksiądz zaczął odmawiać modlitwę za
konających. Była godzina 10.08. Zgon stwierdził lekarz o 10.21.
Prawdopodobnie zwłoki Hoessa zostały spalone.
W polskiej
prasie o egzekucji opublikowano tylko krótkie informacje.
Najwidocznej gazety miały zakaz drukowania relacji z tego
wydarzenia. Z dokumentów znajdujących się w aktach procesu Hoessa
wynika, że na początku 1947 roku władze państwowe podjęły
decyzję o zaprzestaniu publicznych egzekucji niemieckich zbrodniarzy
wojennych. Stało się to po straceniu latem 1946 roku Arthura
Greisera, gauleitera tzw. Kraju Warty. Powieszenie jego na stokach
poznańskiej Cytadeli obserwowały tłumy ludzi. Panowała atmosfera
pikniku, wśród widzów były dzieci, sprzedawano lody, napoje
chłodzące i słodycze. Po egzekucji ludzie walczyli o kawałki
wisielczego sznura. Do władz państwowych napłynęły protesty, od
intelektualistów, przedstawicieli kościoła. Ówczesne Ministerstwo
Sprawiedliwości zdecydowało, że egzekucja komendanta obozu
Auschwitz-Birkenau będzie „kameralna”, obejrzeli ją
przedstawiciele byłych więźniów, prominenci z Ministerstwa
Sprawiedliwości, prokuratury, Urzędu Bezpieczeństwa – ponad 100
osób. Była to ostatnia publiczna egzekucja w Polsce.
Dąbrowiecki
opowiadał, że fotografowali tylko on i drugi, nieznany mu
mężczyzna. Wszystkim innym odbierano aparaty. Oni stali kilka
kroków od szubienicy. Drugi fotograf był, zdaniem Dąbrowieckiego,
prawdopodobnie z UB. Po egzekucji mężczyzna zniknął, a do
fotoreportera podeszło dwóch funkcjonariuszy Ministerstwa
Bezpieczeństwa Publicznego, wyjęli mu z dłoni aparat, wykręcili
rolkę filmu i powiedzieli, że ją konfiskują w imieniu
Ministerstwa Sprawiedliwości. Dąbrowiecki zawiadomił przełożonych.
Szefostwo „Filmu Polskiego” chciało opublikować fotografie w
swoim serwisie zagranicznym, uważając, że staną się światową
sensacją. 21 kwietnia 1947 roku agencja w oficjalnym piśmie
zwróciła się do ówczesnego ministra sprawiedliwości Henryka
Świątkowskiego o zwrot zarekwirowanego negatywu. 6 czerwca minister
nie wyraził zgody na rozpowszechnianie fotografii z egzekucji,
stwierdzając, że na zawsze pozostaną w archiwum.
Andrzej
Gass