Mazur: Na pisowskim koniu daleko się nie zajedzie
Najdroższy Jarosław na świecie. Milion złotych rocznie za samą ochronę
Ignacy Daszyński, polski socjalista i premier pierwszego socjalistycznego rządu lubelskiego z 1918 roku, na krótko przed zamachem majowym wydał broszurę, w której spekulował na temat różnych ustrojów państwowych w odniesieniu oczywiście do ówczesnej sytuacji politycznej kraju. W rozdziale poświęconym monarchii kpił z polskich monarchistów, a szczególnie takich jak Władysław Studnicki, którzy postulowali powołanie na tron młodego Habsburga pod dwoma tylko warunkami: że król będzie katolikiem i będzie władał językiem polskim.
Były
to mniejsze nawet wymogi – ironizował dalej Daszyński – niż
te, które stawia się ojcom chrzestnym, którzy powinni być nie
tylko katolikami, ale także ludźmi dobrych obyczajów. Porównywał
on przy tym ten sposób rozumowania i postrzegania rzeczywistości
przez niektórych przedstawicieli naszych elit do zachowania
wojujących Ukraińców z Galicji Wschodniej, którzy w 1919 roku
także gotowi byli oddać tron Habsburgowi, a konkretnie Wilhelmowi
Habsburgowi, podając jako argument, że ten stylizując się na
prawdziwego Rusina, paradował w wyszywanych koszulach ukraińskich.
Pomimo że królem ukraińskim nigdy nie został, zyskał jednakże
za swój garderobiany patriotyzm przydomek „Wasyla Wyszywanego”.
W tych kąśliwych uwagach wybitnego socjalistycznego szkodnika było
sporo racji – ta bezkrytyczność przy ocenie kwalifikacji wraz z
jednoczesnym zapatrzeniem się na obcych jest problemem także
dzisiaj. Nawet trenerem jakiejś sportowej ferajny złożonej z
kilkunastu osób najlepiej gdyby był zagraniczniak, bo tylko taki
może „zauroczyć” krajowców i zmusić ich do jako takiego
posłuchu. Swego czasu zanotowałem sobie nawet bardzo intrygująca
hipotezę p.Marka Chodakiewicza, który łopatologicznie wyjaśnił
nam, że wszystko z budową dróg i w ogóle infrastruktury byłoby
inaczej, tj. dużo lepiej, gdybyśmy wzięli do budowy firmy
amerykańskie. O tak, w ciemno, tak jak ów mityczny offset w zamian
za F-16.
Ale co z tego, że Daszyński potrafił nieraz celnie
ocenić sprzeczności postępowania innych, skoro sam niejednokrotnie
popadał w takie same lub większe jeszcze ustrojowe błazeństwa.
Jeszcze dosłownie na tygodnie przed przewrotem majowym ten demokrata
potrafił pisać, że „Jeżeli są w Polsce żywe siły, mogące
marzyć o dyktaturze »ludzi uczciwych«, jeżeli są silne serca i
silne pięści, gotowe do zdruzgotania dzisiejszego »ładu«, to
szukać ich można by nie w szeregach reakcji, a całkiem
gdzieindziej (…). Wodzem moralnym tych wszystkich ludzi, którzy
tęsknią do uczciwości w życiu państwowem, którzy pamiętają o
tem, że nieprawością rządu i Sejmu Polska upaść może, jest
Józef Piłsudski”. Tymczasem zaledwie kilka miesięcy po objęciu
władzy przez owe wychwalane „silne pięści” Daszyński
przeszedł do „rzeczowej opozycji”, a później nawet do twardej
opozycji, by ostatecznie zostać zwyzywanym – naturalnie przez
swojego „moralnego wodza” – od durniów.
Zabezpieczanie tył(k)ów
Tak
to właśnie bywa, gdy człowiek gra jakąś rolę tak dobrze, że z
czasem sam zdaje się nie odróżniać, co jest grą, a co jego
„prawdziwym” życiem i prawdziwym „ja”. Są też inne mutacje
tego zjawiska. Oto uczeni szekspirolodzy wskazują, że w „Hamlecie”
jednym z ciekawszych wątków do analizy jest sprawa szaleństwa
tytułowego bohatera. Poloniusz, dopatrujący się w takim
postępowaniu Hamleta celowej gry, wypowiada słynne: „Chociaż to
wariactwo, nie jest jednakże bez metody”, ale kto wie, czy Hamlet,
z jednej strony udający szalonego, przy okazji nie jest faktycznie
trochę (lub nawet bardziej niż trochę) szalony. Takie są niestety
skutki – nawet, wydawałoby się, kontrolowanej – rezygnacji z
daru jasnego osądu spraw.
Zaobserwować można bowiem ostatnio
ciekawe zjawisko na tzw. prawicy prawdziwie patriotycznej. Z góry
przepraszam, że czasami takiego pięknego słowa jak „patriotyzm”
przychodzi mi używać w znaczeniu pejoratywnym, ale zapewniam, że
to nie moja wina i – jak mawiał „pułkownik Wlejniawa” – „ja
się jeszcze poprawię”. Wracając jednakże do naszych patriotów,
to z okazji niedawnych obchodów smoleńskich można było zauważyć
próby galwanizowania się niektórych przedstawicieli tego
środowiska. Galwanizacja to, jak wiadomo, proces elektrochemiczny,
którego celem jest pokrycie materiału cienką powłoką jakiegoś
metalu, np. w celu lepszego zabezpieczenia przed korozją. W okresie
międzywojennym wydarzył się np. cud polityczny, który ówcześni
kwitowali wesołym wierszykiem: „To nie sztuka zabić kruka ani
sowę trafić w głowę – ale sztuka całkiem świeża trafić z
Bezdan do Nieświeża”. Proces polityczny rozpoczęty w
październiku 1926 roku określano później jako galwanizację
sanacji powłoką ziemiańską. Natomiast niektórzy obecni
zwolennicy różnych dziwnych teorii, których wyznawanie ma
świadczyć o patriotyzmie, a niewyznawanie o kolaboracji z
„chamokomuną”, widząc że ich konstrukcje zaczyna łapać już
gdzieniegdzie rdza, zaczynają hamletyzować. Że to niby i tak, i
nie. To be or not to be.
Narracyjna matrioszka
Oto
czytany i ceniony na prawicy red. Rafał Ziemkiewicz pisze, że
„Kaczyński wygrywa Polskę” oraz że „PiS-owska narracja
okazuje się jedyną, która jest zdolna objaśnić Polakowi
rzeczywistość”. I wszystko byłoby jeszcze może niewarte
komentowania, bo znakomity redaktor stawiał już różne intrygujące
hipotezy, gdyby nie fakt, że po fragmencie, iż PiS-owska narracja
jest jedyną zdolną objaśnić Polakowi rzeczywistość, red.
Ziemkiewicz dopisał dalszą część odnoszącą się do owej
jedynej narracji: „Odłóżmy na bok roztrząsania trafnie czy nie,
w zgodzie z prawdą czy nieco ją naciągając. Ważne, że w sposób
spójny i całościowy”. A więc co? Nieważne, czy PiS vel
Kaczyński („mówimy partia, a w domyśle Lenin”) objaśnia
rzeczywistość trafnie, czy błędnie; czy mówi prawdę, czy –
jak to ujął zgrabnie autor – „nieco ją naciąga”. Ważne, że
„potrafi swym zwolennikom objaśniać rzeczywistość” w sposób
„spójny i całościowy”. Czyli – jak to ujmowali starożytni
Włosi – si non e vero, e ben trovato (jeżeli to nie jest
prawdziwe, to jednak jest dobrze wymyślone). Niestety, niechby nawet
to objaśnianie było całościowe, ale spójne to ono jest tak samo
jak wywody red. Ziemkiewicza. Bo oto zbliżając się do konkluzji,
pan redaktor wprost pisze, że ta jedynie słuszna „pisowska
narracja”, prowadząca Kaczyńskiego do wyborczego zwycięstwa,
leży jak najbardziej w interesie Putina, o czym – i to jest clou
wszystkiego – oczywiście wie także sam Kaczyński. Czyli
„kremliny” naprowadziły polskiego prezydenta na śmierć, by
drugi Kaczyński, rozwijając opartą na tym wątku narrację, zdobył
zaufanie Polaków, a doszedłszy do władzy, stał się wymarzonym
narzędziem dla Putina do rozrabiania polityki w Europie.
Ale na
tym nie koniec. Kaczyński doskonale o tym wie, ale nie przerywa tej
intrygi, bo z jednej strony ma „moralne zobowiązanie” (do czego?
– aby w imię brata i dawnych pokoleń pogrzebać całe państwo i
pokolenia jak najbardziej żywe?), a z drugiej liczy, że przechytrzy
Putina jak Piłsudski w 1918 roku przechytrzył Niemców. Dobre, a
właściwie to nawet pierwsza nagroda w konkursie, jak się wytytłać
przed Kaczyńskim w wazelinie, nazywając go superpatriotą
wykonującym robotę ruskiego agenta. Kto by pomyślał, że prawda
to synonim gumy do bungee jumping. Ale red. Ziemkiewicz ocynkował
się doskonale – cokolwiek by się miało okazać: była katastrofa
czy był „zamach smoleński” (jak to zwykle ujmuje p. red.
Miszalski), Putin naprowadzał czy nie naprowadzał, Kaczyński miał
rację czy jej nie miał… – pardon: oczywiście, że miał, tylko
lekko naciągniętą – redaktor zawsze wyjdzie na swoje i będzie
mógł zawołać: a nie mówiłem! To jest jednak sztuka zrobić taką
publicystyczną matrioszkę.
Kaczyński vs normalsi
Przy takich piętrowych konstrukcjach blakną nawet ciekawe teorie p. red. Szymowskiego, dlatego zwrócę uwagę tylko na niedawny tekst zatytułowany „Poker Kaczyńskiego”. Jest on ciekawy z tego względu, że najpierw, tak mniej więcej przez 70 proc. tekstu, autor kadzi Kaczyńskiemu i PiS-owi, jak to im generalnie rośnie, rośnie nawet Macierewiczowi, chociaż jednocześnie maleje mu w samym PiS-ie (nota bene panu redaktorowi zdarzyła się ciekawa sugestia, gdy pisze o grupie osób, która „wierzy w raport Macierewicza”. Wierzy!!!) – i to pomimo wrogości mediów. Jednym słowem: galwanizowanie Kaczyńskiego poprzez złocenie i srebrzenie, którą to metodę doskonale niektórzy jeszcze pamiętają z czasów PRL-owskich. Wtedy jak jakiś ciekawski gałgan chciał coś ciekawego napisać na temat kuszącej zachodniej zgnilizny, obowiązkowo wstawiał dla przekupienia cenzora jakiś bałwochwalczy fragment dotyczący sukcesów socjalistycznego państwa lub – jeżeli szedł na łatwiznę – cytat z genialnego Lenina. Bo oto nagle – tak jak red. Ziemkiewicz, sugerujący, że Kaczyński realizuje plan Putina – p. red. Szymowski stwierdza, że „realizując polską rację stanu”, Kaczyński – oczywiście, jakżeby inaczej, wbrew swoim intencjom – „służy interesom rządzącej koalicji” i „przyczynia się do umacniania politycznej pozycji Donalda Tuska”. A dlaczego? Dlatego, że nie ma nic do zaoferowania tej części społeczeństwa, która jest sprawą Smoleńska „po prostu zmęczona” – tym, którzy „oczekują przede wszystkim naprawy gospodarki”, i tym, którzy chcą po prostu „normalnie, spokojnie żyć i polityką się po prostu nie zajmować”. Czyli co – jednak ciepła woda w kranie? Czyli mamy rozumieć, że ci, którzy chcą „normalnie (wężykiem, wężykiem…), spokojnie żyć”, to nie są sami ruscy agenci, to nie są ci rymkiewiczowscy zdrajcy, „którymi owładnęła mongolska idea”? Chyba tak to należy czytać, bo przecież red. Szymowski zapewne nie chciałby pozłocić Kaczyńskiemu samych rogów, ale dobrze mu doradzić, jak wreszcie wygrać wybory. Dosłownie – jak wygrać wybory głosami tych, których przezywało się wcześniej lemingami. To też sztuka tak pozłocić Kaczyńskiego, by przy okazji i oczywiście w dobrej intencji wykrztusić z siebie, że ten cały PiS i jego wódz poza zamachem nie mają ludziom nic sensownego do powiedzenia. I właśnie dlatego w fabryce hipotez smoleńskich produkcja cały czas idzie pełną parą, by przykryć brak innej oferty politycznej. Ale to było chyba już oczywiste od dawna. Przed wojną żartowano z prezydenta Mościckiego, że ten dawny wynalazca w czasie swojego urzędowania dokonał tylko jednego poważnego odkrycia – odkrył mianowicie świeże powietrze. Bardzo podobne zabiegi wynalazcze prezentują obecnie nasi sympatyczni publicyści-odkrywcy, którzy być może dostrzegli, że na tym pisowskim koniu daleko już się nie zajedzie.