Karol Maliszewski
FARAMUCHA
2 Faramucha
Rzecz walcząca, sprzeczna, moja w tym głowa,
miasto, miasteczko, którego ból uliczny, pochód
wzgórz do centrum, rozległy wyrok cmentarza
- miasteczko, które prowadzę za rękę, nie
otwierając okna.
Naoczność
"Wystrzegać się złych snów" - ta niespodziewana myśl była jak
anarchiczny i archaiczny skrzek, jak błyskawica, która strzeliła we
wrota zaślepionej stodoły. Gdyby jednak wprowadzić odrobinę
logiki, brzmiałoby to tak: uważać, unikać, uchylać się i strzec. Tego
dnia powietrze miało inny smak, ciało niechętnie podnosiło się do
czynu, wyraźnie chcąc zawisnąć w pół gestu, zatrzymać się i nie
stanowić. Tymczasem należało na okrągło rozstrzygać w ciszy
uliczek zawalonych śniegiem, a radio zapowiadało dalszy spadek
ciśnienia i napływ metalicznie szarych chmur z południa. Należało
iść do pracy i kontynuować. Gromada ludzka czekała na pracowite
wypełnianie się form.
Kazimierz Faramucha westchnął i przywdział stosowne do
okoliczności szaty. Okoliczność była zimowa, dokładniej
późnostyczniowa, wiało lodowym podmuchem bez litości. Chłód
wciskał się w wolne od książek zakamarki mieszkania, podkopując
sens tylu wiecznej tradycji "istnienia sensu". Wystrzegać się złych
snów, wystrzegać.
Powoli zarysowywał się program estetyczny Kazimierza, pełzł przez
niezliczone zeszyty, wyładowując się niekiedy w spazmach i
skurczach na łamach literackiej prasy. "To nie są czasy przewrotów.
Nie ma atmosfery sprzyjającej śmiałości czy wyrazistości. Aż wstyd
eBook.pl Karol Maliszewski
3 Faramucha
powiedzieć, że przewrót nadejdzie od strony sił bezwolnych, mdłych
i - rzec można - wstecznych. Na początku brak będzie jakiejś
oczywistej opozycji. Tylko aluzje, napomknienia i drobne
złośliwości, ale co zrobić, takie czasy, będziemy się spierać dla
samego spierania. Tym samym przetrwamy, donosząc następnym
czasom fluid zaciekłej wiary w kulturę, w jakieś tam wartości, które,
jak się wydaje, nie mogą trwać bez konfliktu".
Olśniewająca w śniegu dawność stłoczonej siedziby, kumulacja
cegieł zagęszczonych w piramidki i przesmyki, a wokół ciasny pas
wzgórz, skał i gór. Stare miasteczko rozrastające się nowocześnie w
stronę stymulującej równinę wyżyny, ale sercem pozostające przy
swoim korzeniu, ratuszowo-rynkowym centrum w poniemieckim
gnieździe ulic. Przestrzeń przerywana regularnie, przecinana
nożycami dzwonów, tak głośnych, że słyszanych w wioskach
przynależnych do innego powiatu. Strzelistość kościelnych wież,
skupisko ogrzewających się wzajem domów, obszar łatwy do
opanowania wzrokiem, a potem duchem. Rzeka, najważniejszy nerw
tkniętej neurozą zapadłej doliny, zbierająca w sobie wszystkie
żywotne siły spływające z gór. Cisza i ciemność zimowej nocy, gdy
już z oszczędności wygaszono latarnie, ułożono do snu pojazdy w
zaułkach i garażach. Bezmiar obecności czegoś większego od
człowieka, wyobraźni poruszonej krzykiem dziecka, które wyrywa
ze snu najście pijanego ojca, skowyt uderzonego psa. Samotność
rysowała się wyraźnie w tak ułożonym i zhierarchizowanym
wszechświecie, zaś miasteczko stawało się wzorem do naśladowania
po kres czasów, archetypem działania, zamieszkiwania, tworzenia.
Jedyną przestrzenią.
eBook.pl Karol Maliszewski
4 Faramucha
Zarys postaci
Ze wszystkich stron szła forma. Arystoteles był patronem i był
figurantem. Ani już wadził, ani jątrzył.
Szła, nadchodziła. Zarys postaci. Zniewalająca śnieżyca.
Przyzwoitość formalna każe ją zarysować, określić granice, kształt,
charakter. Nikogo nie będę przerysowywał. Nie jestem stworzony do
tych kłamstw. Załamanie się formy jest dla mnie formą. Nie
opowieść jest najważniejsza. Idzie o coś większego. O ból, po prostu.
I jeszcze: żadnej merkantylności. "Sukces nie jest godny pracownika
ducha; tenże pracownik nie jest godny sukcesu czyli powszechnej
radości z narodzin pisarza".
Żadnej reprezentatywności na siłę. Kazimierz tworzy się sam,
oddycha własnym powietrzem. Nie powinien kojarzyć się z nikim i z
niczym. Być może wolny Kazik jest moją jedyną szansą na
przezwyciężenie tego wszystkiego, w co sam dałem się wtłoczyć.
Mordechaj, o którym wspominał, to zagadka, niespodzianka.
Chciałbym, żeby tak było na każdym kroku: obraz z niejasnych
punktów i plam, farba wyłaniająca hybrydyczny kształt.
Czego się boję, zamykając kolejne zdanie? Przed czym się zamykam,
jeżeli przerobiłem już ostateczność i wchłonąłem samobójstwo? Jaki
komitet powitalny wali z przedmieść, gdzie pali się najtańszym
węglem? Jakie przeznaczenie oplątuje profil zdania i samojezdną
składnię? Chciałbym być Indianinem wykonującym z powagą swój
przedśmiertny taniec; niestety, to środek Europy i trwa degustacja
egzotycznych potraw. Los nie zaproszonych też mnie nie obchodzi.
Przestałem roztkliwiać się nad nieudacznikami ducha, grafomanami
losu. Tylko własnej ścieżki pożądam.
Jej opisów będę dostarczał w miarę regularnie. Krzywe twarze
wijących się w ukropie tak zwanych redaktorów już teraz chciałbym
odesłać do diabła. W czasach pogromu wartości nie udało mi się
nawiązać korespondencji z duchem Zygmunta Krasińskiego;
eBook.pl Karol Maliszewski
5 Faramucha
relegowano mnie z polonistyki. Teraz życie straciło smak i
"wartości" grają sobie ze mną w hiszpańskie domino, odbijając się w
krzywych ułamkach rozbitego przez syna poniemieckiego lustra. I
węszą, ciągle węszą, szukając możliwości wkłucia się do moich sino
rozsypanych na małych dłoniach żył. O, Zygmusiu, bracie cokolwiek
starszy, daj się zarysować i chociaż trochę odcisnąć w postaci
uległego wosku bądź tutejszej gliny, czerwonej jak kokarda
opasująca plik pożółkłych dokumentów.
Sennik
Płonące pole kukurydzy niedaleko Ścinawki. Na wpół zdziczały
pies. Tam zaraz dzikie czereśnie; więc na wpół zdziczały, jak to się
mówi - mknie. Wypada, wypala, niknie. Lokomotywa posapuje pod
semaforem. Nostalgia jak u Hrabala. Jakieś trąbki, sygnały
ratowniczych służb. Cała rzeka świerszczy wylewa się z zarośli.
Coraz więcej drobnych zwierzątek. Sznury myszy. Jak oszalałe. Skąd
mi się to wzięło, dlaczego mnie dopadło? Mogłem się nie
zatrzymywać, mogłem dalej rozpychać kierownicą ponure stado,
lśniące cielska brązowych krów. Rower rzuciłem pod najgrubszą
czereśnię. Pamiętam jej gałęzie obwieszone czarnymi, gorzkawymi
kulkami. Teraz to wszystko jak podarte fotografie. Nadbiegających
ludzi nawet nie poznaję. Chciałbym być im znany, znajomy,
spoufalony z całą okolicą. Szukam takiego miejsca.
Wymachiwałem rękami wokół siebie jak ślepy samuraj chcący trafić
wyimaginowanych przeciwników. W rękach ziemia, żwir, kępy traw.
Wydobywałem się z czegoś gęstego i ciężkiego, grzebiąc zaciekle
pazurami. Jakby basen napełniony pulchną ziemią. W ciemności
błysk słońca. Wreszcie się wydostałem z tej żarłocznej gleby. Jak
eBook.pl Karol Maliszewski
6 Faramucha
robak. Zobaczyłem dom. Biały wiejski dom. Wbiegłem do niego i
potem myśl, że zabrudzę podłogę gliną. Słychać było muzykę, ale
ludzi nie było. W jednym z pokoi ujrzałem konia przywiązanego do
ściany. Przeszedłem koło niego ostrożnie, zasłaniając się krzesłem.
W dzieciństwie kopnął mnie koń. Wychyliłem się przez okno,
oglądając się za siebie na spokojnie stojącego konia. Zastanowiłem
się, jak on wszedł po schodach. Na wzgórzu zobaczyłem kilka osób.
Nareszcie jacyś ludzie - pomyślałem. Korowód przebierańców.
Patrzył w moją stronę mężczyzna przebrany za kobietę. Jaskrawa
biel jego twarzy, szminka i puder. Przeraziłem się. W ręce trzymał
kosę oklejoną cynfolią. Pochyliłem się, a był to strych, i znalazłem
przedmiot, którym miałem go uderzyć w głowę. Jakieś małe
narzędzie czy figurka z brązu. Byłem wściekły i zdecydowany.
Obudziłem się i usłyszałem pierwsze tej wiosny grzmoty.
Przedstawienie
Kobieta, która chciałaby też coś zgwałcić na wernisażu
naturalistów, stała z boku i cichutko pluła w kieliszek, wyobrażając
sobie, że to ucho kochanka. Wprowadzono żywego psa i oglądano go
z wielkim zainteresowaniem. Facet, który przed chwilą rozkroił
żabę, zbliżał się z brzytwą do drżącego ratlerka. Elżbieta patrzyła ze
zdumieniem na linę, którą przywiązano psa do ściany. Skąd mogła
wiedzieć, że wypożyczono ją od gospodarza z sąsiedztwa, a ten wziął
ją prosto z obory, spod grubej warstwy obornika? Ręce ślizgały się,
Cuchnęły, ale zostawały na nich ślady czegoś autentycznego. Pies
miotał się jak oszalały i nawet zdążył już wbić zęby w czyjąś łydkę.
Szczupły młokos po czterdziestce z wypiekami na kobiecej twarzy
podciągnął nogawkę. Wszyscy patrzyli na krew. Kobieta oblizała
eBook.pl Karol Maliszewski
7 Faramucha
wargi. Pies przed śmiercią, pomyślaną jako akt artystyczny, upuścił
trochę krwi. Przed miesiącem wszyscy po kolei gwałcili kozę.
Zapisywane na gorąco wrażenia uczestników tej akcji wiszą na
ścianach. Żółte kartki podnoszą się i opadają w rytm krążących po
całym domostwie powiewów wiatru. Jak srebrzyste, metaliczne żagle
napinają się żaluzje. Cały dom zdaje się odpływać.
Kobieta, która chciałaby zostać narysowana kredą na asfalcie przez
jednego z uczestników, czuje się w tej chwili zagubiona i
niepotrzebna. Przeciwległa ściana, do której zbliża się, żeby
odstawić kieliszek, pokryta jest śladami krwi zabitych zwierząt.
Dlaczego to robię, myśli, dlaczego dotykam językiem tych ścian?
Ściana pachnie papierosami i jest kwaśna. Malarz uwijający się
ubiegłego lata w tych pokoikach wysikał się do wiadra z farbą. Dwa
razy wpadł mu pet. Przez kilka dni błądził po okolicy, szukając
ciotki. Coś mu była winna. A farba stała, kisła. Potem dodawał sobie
znane substancje, żeby farbę ożywić i nie było widać zaniedbania.
Wreszcie przyszli ludzie z "Art-nature" i wynajęli te pomieszczenia.
To się dzieje we mnie, proszę księdza, słyszę głosy, widzę gesty,
czuję zapachy. Kobieta przechodzi do małej salki obok. I co, i co. I
nic. Czeka na mnie, daje znaki, ale ja przecież mam żonę, dzieci,
swoje życie. Wyobraź sobie coś innego. Dobrze.
Post doprowadził. Długotrwały post doprowadził trzech świadków
Jehowy do rozpaczy i dwunastego dnia, w poszukiwaniu żywności,
opuścili nadrzeczną kaplicę. Napotkali Kazika Faramuchę. - A ty tu
czego. Widać mieli żal, że mimo całorocznego nawiedzania i
cierpliwego tłumaczenia nie przystał do ich kompanii. Poszli dalej,
zostawili go z bochenkiem chleba, który ściskał w ręku i już
nadgryzł. Dopiero za mostem dali upust emocjom i ryknęli śmiechem
na widok rudej, trądzikowatej czternastolatki, obładowanej
zakupami. Dziewczyna zapłoniła się, z napięcia rozwarły się palce, z
rąk poleciały na bruk torby. Małyszko, najniższy, podbiegł i chciał
kopnąć torbę z jabłkami - potoczą się pochodnikowych płytach, a on
będzie je zbierał i wbijał się w nie zębami - ale nagle zmienił zamiar
eBook.pl Karol Maliszewski
8 Faramucha
i znienacka pocałował dziewczynę. Zamarła, poruszyła kilka razy
ustami, łapiąc powietrze. Opóźniony pospieszny do Jeleniej Góry
zastukał nad jej głową. Zamachała rękami i zaczęła uciekać.
Tyle rzeczy dzieje się naraz, pomyślał Kazik, patrząc na dziwny
sposób poruszania się dziewczyny. Majtki miała za ciasne.
Przesuniętą watę. Lecz on o tym nie wiedział. Ugryzł raz jeszcze
chleb i dziwiąc się temu, na co trafił, żując go na papkowatą masę,
dochodził do bramy z alegoryczną płaskorzeźbą. Kuzyn z akademii
tłumaczył mu kiedyś, co tam jest przedstawione, ale nie pamiętał,
czy to alegoria młodości, czy starości. Przyjemny chłód sieni, brama
stuknęła lekko i Kazik został sam. Przystanął, ciesząc się
intymnością. Nasłuchiwał. Potem bezszelestnie pokonywał po trzy
schody naraz. Chleb zostawił na wycieraczce, owinąwszy w gazetę.
"Gazetę Tutejszą" redagował mały facecik w okularach, który lubił
półnagi siadywać w oknie i obserwować uliczny ruch. Kazik wspiął
się na najwyższe piętro i wchodząc po ruchomej żelaznej drabince
myślał o tym, co za chwilę zobaczy. Kucnął, opierając się o kominy,
wyczuwając pod rękami ich ciepło. Przyczołgawszy się do krawędzi
dachu, zerkał w dół. Z trabanta wysiadł facecik w okularach i wnosił
do sieni stertę gazet. Za nim szło z pięciu chłopaków, kłócąc się i
przepychając. Po chwili wyskoczyli z bramy jeden za drugim,
wykrzykując na cały głos tytuły nagłówków. Kobieta, którą chciał
zobaczyć, miała na imię Maria. Myła okna i wkładała w to całą
duszę. Jej pośladki tańczyły w słońcu, obiecując, zachęcając,
rozkazując. Kaziu wstrzymał oddech i patrzył, jak się to wszystko
rusza. Rozpłaszczył się na smolistej powierzchni dachu i wydał z
siebie chrapliwe westchnienie. Zlizywał pot z jej pleców, trącał
nosem pośladki, spuszczał się na włosy. Maria przecierała teraz na
sucho. Pogroziła mu ręką. Spojrzała w matczynym stylu: "ty słodki
szajbusie". I dalej robiła swoje.
To znaczy co? Ksiądz nie rozumie? Myła okna. Elektryzowała
przestrzeń. Przygotowywała burze nad miasteczkiem. A skąd ci to
przyszło do głowy? Ty chyba coś ukrywasz przede mną. Sam bym to
eBook.pl Karol Maliszewski
9 Faramucha
chciał ukryć, zniknąć na zawsze między zdaniami nieznanych ludzi,
w tamtym świecie. To grzech, synu, ty jesteś chory. Wiem. Na
zdania, na przecinki, na tamten świat. Wyjdź z tego. Nic z tego.
Wyjdź z tego! Nie mogę, to jest we mnie, przyrosło od środka. Nie
wiem co.
Odejść od męża miałam odwagę. I na tym się skończyła cała moja
odwaga, cały jej zapas. Teraz bym chciała to i tamto, ale nie mogę się
przełamać. Chciałabym tego Kazika zaprosić, wypić lampkę wina,
potańczyć, może coś więcej. Co powie księgowa, a jak do
kierownika dojdzie? Jak spojrzę ludziom w twarz w kościele, jak w
sklepie resztę będą wydawać, czy nie naplują do zupy na stołówce?
Nawet nie będę wiedziała. Ścierka sunie po gładkiej powierzchni.
Widzę siebie w szybie. Widzę, że nie jest tak źle. Mogę kochać, być
kochana. Biedny Kazik, spuszcza się do rynny. Smycz, na której
biegam, jest za krótka, a ja nie wiem, jak przegryźć, żeby nie poranić
i żeby nikt nie zauważył.
Nagle klęknęła i zaczęła się modlić. Przypomniała sobie
czarodziejskie formułki dzieciństwa i ssąc je powoli jak miętowe
cukierki, z lubością przytuliła twarz do ściany pokrytej rozbryzgami
zwierzęcej krwi. Poczuła oddechy, dosłuchała się pulsu umierających
tu zwierząt, oblała się potem kucyka, który zginął pod nożem w maju
w gałęziach bzu i głogu. Tak ją znalazł facet z brzytwą, który musiał
opuścić przedstawienie, bo miał biegunkę. Wpatrywał się w nią jak
w obraz. Nareszcie coś świętego na tej ziemi. Klęcząca kobieta
rozpaczliwie rozmazująca po twarzy tusz. Obok kieliszek. Ściana. I
te wszystkie zwierzęta. Mężczyzna klęknął i zaczął powtarzać. To
szło od kobiety, jak z otchłani. Który jesteś. Który jesteś w niebie.
Nawet nie poczuł, jak puściły mu zwieracze.
eBook.pl Karol Maliszewski
10 Faramucha
Początek
Urodził się piętnaście lat po wielkiej wojnie. Matka miała wtedy
te dziwne wizje. Nazywała się Leokadia Starko, ale Kazikowi dała
nazwisko po ojcu, który był trochę Rumunem, wędrownym łataczem
portek. Miała więc wizje przez te wszystkie miesiące. Ale potem jak
nożem uciął. Między innymi śniła pustynię i swoją na niej śmierć,
wreszcie odrodzenie czy zmartwychwstanie. Czuła, że piasek i żwir
zalepiają jej usta, uszy i nos, traciła już oddech, żeby zaraz wybić się
z dna ziemi, z jakiejś studni, wyrwać się w wirujące przestworza.
Była rośliną, która wybujała na środku pustyni. Mijały lata i
uschłaby, gdyby nie deszcz, który lunął w ostatniej chwili, ratując
świat przed zagładą. Piła deszcz i pili wszyscy wokół; zaroiło się od
jakichś postaci, zalegających do tej pory w rozpadlinach, norach,
jaskiniach. Pamiętała wielki ogień, jaki rozpalili pod nią.
Wyparowała, zniknęła, stała się kroplą gorącej żywicy. Usłyszała
ostry krzyk niemowlęcia.
Kazik sunął po stole omotany zdradziecko pępowiną. Dusił się i
krztusił. Położne pokrzykiwały, cuchnęły tanim alkoholem. Kazik
rodził się skromnie, na uboczu świata, między spalarnią śmieci a
kostnicą. Gwiazdy mrugały na mrozie, na bazarze wypiętrzonym jak
samotna wyspa w morzu błyszczały pokryte śniegiem kioski. Darł się
pijany palacz, wykrzykując piosenki, których nauczył się w wojsku.
Stacjonował w Kłodzku na początku lat pięćdziesiątych, w czołgu
robił za mechanika. Gorąco było nie do wytrzymania; "za mocno,
kutas, napalił" powiedziała starsza położna, o której palacz powiadał,
że ma na pewno w poprzek, a młodsza roześmiała się raptownie i
dostała czkawki. Po chwili czkało niemowlę, Leokadia i sąsiednie,
pośpiesznie zszywane, matki.
Rano przyszedł Ryszard Starko, starszy brat położnicy, z zapytaniem
o stan zdrowia matki i dziecka. Przy okazji zapytał o płeć noworodka
i usłyszał, że "dziewczynka. Ale z jajami", bo zapytał, czy
eBook.pl Karol Maliszewski
11 Faramucha
dziewczynka. Nie wiadomo, dlaczego tak zapytał. Dziewczynka z
jajami, to brzmi dumnie, lecz mały Kazio nie cierpiał, gdy podczas
rodzinnych popijaw wujek przywoływał punkt po punkcie tę
zamierzchłą historię.
Z życia partii
W porębskim pegeerze szeroko znane jest nazwisko Ryszarda
Starki. Umie on zjednywać sobie ludzi, człowiek to rzeczowy,
pryncypialny. Toteż nieprzypadkowo koledzy poruczyli mu
prowadzenie pracy agitacyjnej wśród hodowców. Obecnie głównym
tematem tych rozmów jest jak najlepsze wykorzystanie łąk i pastwisk
dla zwiększania produkcji mleka. Pegeer powinien pomyślnie
wywiązać się ze swych zobowiązań. Agitatorem na tej fermie jest
właśnie Ryszard Starko. Co go nurtuje, jakie rozstrzyga problemy?
Ot, prowadził raz rozmowę z dojarkami o sposobie zwiększania
udojów i tłustości mleka. W tym czasie sprawy na fermie miały się
nie najlepiej. Krowy były zaniedbane, stanowczo nie zadowalały
ośmiolitrowe udoje od krowy. A przecież pasze przygotowywano tu
nieźle, dodawano do nich dużo mineralnych składników. Do
rozmowy włączyła się dojarka Helena Kućko. - Nie, nie krowy są
temu winne, ale nasze niedopatrzenie. Nie wszystkie koleżanki są
dostatecznie doświadczone, należy im pomóc.
Któraś z dojarek zwątpiła: może młode dojarki mają nisko wydajne
krowy, po co zaraz oskarżać ludzi. Ryszard Starko słucha dojarek, a
potem proponuje: - Do wieczornego udoju pozostaje piętnaście
minut. Może więc zakończylibyście dyskusję praktyczną operacją?
Niech więc Helena Kućko wydoi krowy przydzielone młodej
dojarce.
eBook.pl Karol Maliszewski
12 Faramucha
Propozycję poparto. Z jakim zainteresowaniem, wspólnie z
laborantką Czesławą Padumis, określono zawartość tłuszczu. Mleko
okazało się tłustsze o 0,4 procenta. Z tego wynika, że
niedoświadczona dojarka po prostu nie wydajała do końca
przydzielone jej krowy, a tłuszcz zawarty jest akurat w ostatnich
kroplach mleka. Trudno określić nazwę takiej pogadanki. Co to -
zajęcia praktyczne, seminarium wymiany doświadczeń? Tak czy
inaczej - zawartość tłuszczu w mleku, które otrzymuje się na tej
fermie, wzrosła o 0,2 procenta. Taka drobnostka daje miesięcznie 3
100 litrów mleka z tytułu dodatku. A więc na tych samych zasadach
i paszach można, jak się okazuje, otrzymać więcej i lepszej
produkcji. Ryszard Starko tymczasem zastanawia się już nad innymi
kwestiami. Jak zawsze - rzeczowo.
Recenzja
Świat, który wita Marysię kamiennym "spierdalaj", świat, z
którym trzeba się zderzyć w drzwiach, przygryźć rozciętą wargę.
"Chciałoby się wszystko powiedzieć, ale cóż, jest się dorosłym i żyje
między ludźmi". Ten świat wyzwolił w Marysi sprzeczności; okazuje
się, że one tam zawsze są, na dnie, i czekają na stosowny moment.
Być może zło ma bogatsze rytuały niż dobro. I to nas chwilami
pociąga. Być może ciemność, czyli tzw. szatan, zalęga się najgłębiej.
Śpi w cieniu sprzeczności. On, inny. "Ścigana przez zło, na ziemi, z
dala od twego tchnienia błądzi na próżno."
Ocknął się. Moment przebudzenia zaznaczony zmianą mowy i
zachowania. Marysia obrasta w tłuszcz inności, w obce tkanki,
delikatne jądro duchowe pokrywa się zrogowaciałym naskórkiem -
Minką, Majką. Budzi się potworność. Bóg nic nie mówi, kurczy się
eBook.pl Karol Maliszewski
13 Faramucha
w monstrancji. Kuli się z zimna. Świat, który stworzył, jest jednak
chłodny. Gnoza Tryzny: ciemna muzyka głosek. Dzieje duszy
wyrwanej z letargu, historia przebudzonych potworów. Budzić się i
zasypiać. Rytm tej prozy wśród snów i słów. "Pragnę cię obudzić."
Ja ci mówię wstań! Niektórzy walą wówczas głową w mur,
nieprzekraczalną barierę samych siebie. Nie powinni się przebudzać
do zła. Twarz wykrzywia nieprzewidziany grymas. Minka numer
czterdzieści i cztery. Poznać czyli przebudzić się - i znów coś
przeboleć, przejść nad czymś do porządku dziennego.
"Szuka ucieczki przed gorzkim chaosem i nie wie, jak go pokonać."
Do tej pory chaos pokonywała wizją. Natychmiastowe lekarstwo na
wrodzony niedowład materii, źle dopasowanej do człowieka. Prosta
dziewczyna i jej proste, oniryczne wycinanki. Ptaszki, leluje, aniołki,
figliki. Wtedy jeszcze był Bóg - gwarant Marysinych rojeń, strażnik
mitu. Ciepłe fantazmaty zmieniają się wraz z nią w ostre skrawki
rozbitego lustra, konfabulacje twardnieją jak sutki dojrzewających
piersi. Koniec baśni, Marysiu.
Dzieje człowieka, dzieje tej cywilizacji: od Platona do Nietzschego.
Księga pierwsza: świat jeszcze z Bogiem. Księga druga: już bez.
Księgę trzecią dopisujemy sami. W samotności. Linijki stamtąd.
Tryzna niekiedy nazywa to pustką, z której coś wychodzi i chce
zrobić jeszcze większe spustoszenie. Czytelnika zaczyna kłuć w
lewym boku. Dlaczego autor tak się pastwi? dlaczego przeciąga
strunę rozterki? Oto rola pisarza, powiedziałby Dostojewski. To opis
konfliktu wewnętrznego, który w lustrzanym odbiciu pokazuje jakąś
rozterkę społeczną. Nie dziwię się, że manicheista Miłosz uniósł się
w zachwycie.
"My już tacy" - mówi młody inteligent, sparaliżowany strachem
bohater opowiadania Prusa "Na wakacjach", patrząc, jak prosta
dziewczyna wbiega w ogień, by za chwilę z niego wypaść z
dzieckiem w ramionach. My już tacy, a w nasze sidła wpadają prości
ludzie z Jadwiszowa, Lubawki, Czarnego Boru. Lecą w ogień, głową
w dół. Sprawdzają wagę słów, sondują wymyślone głębie, testują
eBook.pl Karol Maliszewski
14 Faramucha
transcendentalne hipotezy,. Kaskaderzy wartości. Kawczaki,
Pieńkosy, Stypuły...
"Gdybyś choć raz zasmakowała tej słodyczy, tej wielkości, tego
poczucia zespolenia z miliardem duchów." Lot nad Paskową Górą.
Zwycięstwo Marysi Kawczak. Nasza ludowa poetka, nasz Janko -
czy raczej Majko - Muzykant szybuje nad dachami Wałbrzycha. Tacy
jak ona nie dolatują do Sycylii, ani do mitycznego Paryża. A jednak
szybciej dojrzewając do tajemnicy, która podobno jest tylko w
muzyce, pokonują chaos decyzją podsuwaną przez poczucie ładu.
Dziennik pozorny
To jakaś krzywda: tak się urodzić i od razu skończyć,
"zwymiarować" - dobre, jędrne słowo od ludzi z tartaku. Wrzask pił,
ogniska na mrozie, żywica pod paznokciami. Nie wiem, co mnie nie
zatrzymało, nie zamknęło w wymiarach.
"Pustka potężna; pustka chcąca rozerwać samą siebie, wydaje
człowieka." Najpierw idzie o to, żebyśmy się urodzili. Potem patrzą
nam między nogi. Wreszcie czy ludzki błysk w oku... Jeśli tak, czy
utrzyma się ród na przyzwoitym poziomie, ciągle znacząc,
przenosząc znaczenia. Odkryłem tajemnicę naszych babek: stare
akuszerki. Matki są tylko zakochane. Ojciec to mechanizm.
Moja droga do tej kartki, ileś tam podejrzanych wieczorów,
nieprzespanych nocy. Nie jestem pierdolonym wyrobnikiem. Serce
boli, bo żyję w niezgodzie z sobą. Zmarzłem w kościele. Po mszy
prawie biegłem. Zobaczyłem wdowę po profesorze. Jaka malutka.
Myślałem, że nabieram dystansu, że dojrzewam, a to raczej świat
mnie zostawia, odsuwa. Chciałem synowi to opowiedzieć, zabrakło
słów. Patrzył na mnie zdziwiony. Poszedł do matki i z daleka
eBook.pl Karol Maliszewski
15 Faramucha
słyszałem jego głos, koloraturę dziesięciolatka, odczytujący coś z
wyrwanej przeze mnie kartki. To nie była złość. Panowałem nad
sobą. Wiedziałem, że muszę to zrobić, że stać mnie na taki protest
wobec jego błędów ortograficznych. Mieściło się w wyrazie, było
formą. Dlaczego więc stałem obok tych drgających kolorowych
obrazków z życia, dlaczego nie byłem przejęty i wypełniony?
Nazywam się Faramucha. Muszę w to uwierzyć.
Pomyślałem o prawdzie, o jej ostrych światłach, o rażącym
błyskach prosto w rozmarzone oczy. Kawałeczki prawdy zbierają się
w kącikach, osiadają jak szron na łukowato wygiętych liniach,
kablach, szynach. W łukach ust gorycz. Spłukuję i nic. Po coś
dzwonił? Wiem, żeby obudzić. Spałem w fotelu, w strudze
pulsującego, kolorowego światła z telewizora. Nie życzę ci tego snu,
co mnie toczył, dosłownie, jak robak. Myślałem, że warto coś
uratować, w czymś przetrwać. Taka kruchość. Ludzie wynoszą z
pożogi parę drobiazgów w dziurawej kieszeni, a potem szukaj tego w
śniegu. Statuetki niemocy, bibeloty zachwytu nie z tej epoki.
Oj, jak ciasno, jak ciasno. I nawet to, że mówisz jak pisarz nie ratuje,
nie wzmaga apetytu na sens.
Odbywaliśmy tajemniczą drogę. (Tę garstkę nazwano pokoleniem?)
Rodzina przeniosła się ze Lwowa i po kilku latach spędzonych w
powiecie wadowickim, znalazła się w Nowej Rudzie. Żeby
odzyskać, trzeba coś stracić. Znam tę logikę na pamięć.
Myśmy na ciebie tak liczyli, Ka. Byłbyś ostatnim, co z zeszytu
wywodzi, sam siebie ustanawia w oddaleniu i dzikości. A nie w
mdłym świetle ekranu komputera, permanentnej palcówce, tym
zgrzycie.
Tej nocy śnił się Stachura. Gniewny. Nawrzucał, trzasnął drzwiami.
Potem z Zadurą jechałem pociągiem. Kiedyś i ja się skurwiłem,
powiedział cicho. Czytałem jego striptiz, w rąbkach tkaniny
olbrzymia płeć przeżytego czasu.
W cymbergaja, tak, właśnie w cymbergaja. Wychowawca ściąga
marynarkę i przejeżdża palcami po szelkach. Wybiera z dziennika
eBook.pl Karol Maliszewski
16 Faramucha
jakieś nazwisko. Gra z tą osoba pięć minut. Pozostali patrzą.
Przegrany musi stanąć na rękach. Córka w poniedziałki zawsze
chodzi w spodniach.
Ten krytyk wiedział, w co uderzyć. Listopad zmiękł w palcach,
skruszył się jak zleżały tytoń. Styl! Myślałem o tym, idąc po węgiel.
W ciemności ostatnie jabłka strząsał wiatr z jabłonki na skarpie.
Najpierw brałem je za szczury mknące po asfalcie podwórza w stronę
rybich głów na śmietniku.
Za plecami mam Boga, załamuje płomień świecy. Przed sobą worek
z torfem i miałem. Muszę pchać, by się ciągnęło.
Fabuła
- Kazek, Kazek, to najgorsze, co może być. Czeka cię niesłychana
komplikacja. - Chciałbym naprawdę opowiadać historie, a nie
czepiać się bez przerwy Czernyszewa. Kiedyż mi pozwolicie zdać
sprawę i zakończyć porządnym haustem to, co tak w płucach boli? -
Wypuść gołąbkę na wolność, wypuść. Popatrz, jak szybuje alegoria
przebitego serca. - Spójrzcie, ile mam do powiedzenia. Pomyślcie,
jak się musiałem nałykać. Ostatnio myślę o zabiciu. Celowo pomijam
słowo "samobójstwo", gdyż jest formalnie niesmaczne. Myślę i
mówię o zabiciu. Chcę zabić wolę życia, od tego chcę zacząć.
Rozregulować najprostsze więzy, doznać pomieszania instynktu, a
potem się zobaczy. - Zamilcz, Kaziczku, bodaj cię matka nie była...
Donośnym głosem niewiele wskórasz. A jak ty się na to zapatrujesz?
Milczy, nie zadawszy sobie trudu. Jest pulchna, ma warkoczyki,
ładnie pachnie, chciałbym się z nią kochać na stojąco. Aromat
pochwy oparłby się aż o sąsiedni zaułek. W lesie komunardów
prochy i jeszcze raz prochy. Doznałem niesłychanych krzywd, nie
eBook.pl Karol Maliszewski
17 Faramucha
żądam zadośćuczynienia. Pozwólcie mówić tak, jak chcę. Beztrosko.
To nie żaden symbolizm. Nie otwieram szkoły literackiej do kurwy
nędzy, nie chcę się przypodobać koterii iks, która szuka transgresji i
woła - wpadnij iskro boża miedzy te wersety.
Interesuje mnie życie, procesy, prochy, mówię krótko, żadne
alegorie, to, co się dzieje pod pozorami niedziania, szum pracujących
zwierzątek, tych ogryzających do kości istotek. Ja już obstalowałem
u mistrza pędzla, Daderki Karola, obraz olejny przedstawiający
kości. Dokonałem pomiaru kończyn i wyobraziłem stopniowy proces
wyzwalania się z ucisku ciała, pozbywania mięsa. Wiem, jaki
ostateczny kształt przybiorą w zbutwiałym naczyniu odejścia. Wiem,
jak będą leżeć, jak spoczywać będą, swobodne i rozrzucone. Obraz
został wykonany i wisi tu, nad moim biurkiem, i nie jest to żadna
magia ni kokieteria, zwykła kolej rzeczy. Co powiedziałaś? Zresztą,
nie ma znaczenia, bo teraz trudno o znaczenie. Klęska polega na
odpadaniu znaczeń od kości, od rzeczy. Jakiś trąd przewierca okolice
bliższą, dalszą, wewnętrzną, zewnętrzną. Trąd, przy którym opisywana
wcześniej dżuma to scholastyczny wybryk rozmarzonego istnienia.
Czernyszew i Czernyszew, nie ma go tu. Sprawa została zamknięta,
spróbujmy żyć bez tego nazwiska na ustach, odczepmy się od
suwenirów, ustanówmy niepodległość. Umówmy się, że zaczynamy
od nowa, bez Czernyszewa, bez Sokratesa, bez Chrystusa, bez
wyroczni i opatrzności. To jest możliwe. Nie kręć głową, to jest
możliwe, co z tego, że próbowano, że imperia przez to upadały, żadne
imperia nie wchodzą w grę, tylko maleńki wysiłek, powściągliwość,
czujność, okiełznanie lenistwa, po co zaraz imperia, Kaziczku.
Mam wrażenie, że straciłem najlepsze lata, zamurowałem sobie
świadomość, zasznurowałem usta, że już za późno, by powiedzieć,
co naprawdę myślę, że już nie wypada, bo takie rzeczy mówi się we
wczesnej młodości i wtedy są na miejscu. Że teraz muszę walczyć o
miejsce, o nowe rozumienie miejsca, momentu i okoliczności, że
wszystko, co kiedyś było odpowiednie, musi być teraz inaczej
odpowiednie. Kiedy to się uda, kiedy wysforujemy się do przodu i
eBook.pl Karol Maliszewski
18 Faramucha
prawa przez nas ustanowione wydadzą się ludzkie, proste i naturalne,
jakby istniały od tysięcy lat - wtedy dopiero będziesz mógł
wymiotować, będziemy mogli nurzać się w nieczystościach, gdyż
forma nam pozwoli i nie zatrzyma konwencja, a gdzież tam, będzie
nas właśnie zagrzewać, ponaglać, otwierać swą sromotną cipę i
krzyczeć, wejdź tam, braciszku, wejdź, czekają na ciebie proroctwa,
przekleństwa, niesłychana konieczność. Tak. Ale kiedy to będzie?
Czernyszew spojrzał jakby z góry na Kazika, temu łzy popłynęły
ciurkiem, zapiało coś w gardle, zabolało w boku, z szamoczącego się
worka wyjął gołębicę, potem drugą, trzecią, położył się na wznak na
soczyściejących trawach Borówkowych Wzgórz i puszczał jedną za
drugą, puszczał, panosząc się w przestworze przez kilka godzin.
Cisza była kompletna, lunatyczna. Zamarły monologi. Panowie
wycierali o kępy wrzosów swe podrzędne dwurzędowe marynarki,
które kiedyś mój ojciec hurtowo wysyłał w świat tych siedmiu wsi,
nie dbając o modny krój, przyszywając modne ze znakiem firmowym
(kotwica) guziki. O kotwico, kotwico, worałaś ty się w duszę,
wyrwałaś tamę, upuściłaś świeżej, sklejonej jak żywica, krwi,
popłakałem się na tym ojcowskim piachu, wspomnienie uderzyło do
głowy jak koniaczek doktora.
Kazimierz Faramucha, absolwent uniwersytetu ludowego w
Przyłupie, zwolnił, przepuszczając szereg niewiast wracających z
odpustu na gniewnych, pordzewiałych damkach. Potem nacisnął na
pedały, trzykrotnie podskoczył na ostrym i błyszczącym wężowisku
szyn i wpadł na rozparzony asfalt, znacząc na nim gruby ślad opon
poojcowskiej "ukrainy".
Pracy w Radkowie nie było, w Ścinawce odmówili. W Bartnicy
zabrakło stosownych papierów, opanowanie komputera było ważne.
Wracał z Jedliny Zdroju. Palacz będzie potrzebny dopiero w sezonie,
a na łaziebnego przyjęli Zenka Szumiela z Niedźwiedzicy. Wracał na
spłacheć piachu, przepisany na niego trzy lata temu, układał myśli w
przyrodzonym porządku, najpierw te konkretne i praktyczne, a
potem wolne i dzikie. W grądzkim lesie zapomniał o projektach i
eBook.pl Karol Maliszewski
19 Faramucha
krojąc rytmicznie poszycie, poszybował w dal, którą odkryły przed
nim studenckie czasy w Przyłupie.
Właściwie to pułapka. Garść sylogizmów. Te gadki-szmatki o
konieczności, o przypadku, o sensie i rozumie. Już wiem, że sensu
nie ma. Bawię tylko odsłanianiem poszczególnych projektów sensu.
Badaniem tych sztuczek. Historia tej cywilizacji zbudowana jest na
stopniowym i nieuchronnym odkrywaniu absurdu i przypadku jako
zasady bytu. Trudno to nazwać heroizmem. Takie zwykłe
człowieczeństwo. Trzeba się borykać z uśmiechem na ustach.
Minęły go dwa samochody z zagraniczną rejestracją. Z okna jednego
z nich wylała się potokiem muzyka Wagnera. Runęła na niego,
pozostawiając w oszołomieniu na środku wiejskiej drogi. Zatoczył
się i byłby, gdyby nie dobry pień cieplutkiej od słońca sosny. Byłby
runął, a tak oddał się tylko, poddał następnej fali. Dobra muzyka jest
jak wiatr, trzaska okiennicami, zrywa płaty mchu z dachu. Z trudem
zatrzymują się łzy za powiekami. A w środku między żołądkiem a
mitologią przewraca się coś, skręca, znów się podnosi, pełza. Tych
stanów nie sposób zbyć. Rozumiem Nietzschego. Trudno o tym
filozofować, trudno o teorię.
Na serwecie wystającej spod telewizora jaskrawo bielił się strzęp
papieru, róg listu wysuniętego przez matkę. Nachylił się, opierając
dłonie o drewnianą obudowę odbiornika i próbował przeniknąć
materię. Dociekał tak ze trzy minuty i nagle pojął, że to musi być z
gminy. Odpowiedź w sprawie możliwości wykopania stawu w
obejściu i wpuszczenia ryb. Nie są przeciwni, popierają
przedsiębiorczych. Gdy rozerwał papierową powłokę, ujrzał
wulgarny, różowy kartonik, a na nim linijki w wąskich rzędach
kobiecym pismem, delikatną ręką ustanowione: ale jak to ma się
wiązać z jego losem? Myślał, myślał, nawet zadrżał trochę, bał się
niespodziewanych słów, może to jednak pomyłka, łypnął na pierwsze
słowo "kochany" i wstrzymał oddech. To był wiersz.
Gdy po godzinie weszła cichaczem matka, chcąc go przyłapać na
zdrożnych czynnościach, żeby mieć o czym opowiadać
eBook.pl Karol Maliszewski
20 Faramucha
przyjaciółkom na zebraniu koła różańcowego, Kazik oparty o
parapet, zanurzony do połowy w bujnych, kwiecistych storach,
wpatrywał się w wymięty, różowy karteluszek, a na jego chudej
twarzy szalały burze piaskowe, ogień wypełzł na policzki, włosy
zjeżyły się, a czoło zmarszczyło jak jabłko na półce w piwnicy. W
tym momencie, w sąsiedniej izbie, kobieta przyjezdna, obierając
ziemniaki, stęknęła głośno. Kazikowi wypadł list z ręki. Schylając
się, postrzegł w przelocie białe uda zatrudnionej na sezon Rosjanki.
Niecierpliwie chciał teraz czekać, zapamiętywać się w czekaniu,
karmiony ciężkim i obiecującym spojrzeniem sprytnej córy Iwana.
Liścik podniósł z podłogi i wrzucił do ognia. Potem poszedł do obory
mocować się ze zleżałym, mocno sprasowanym obornikiem. Wrzucał
go na taczkę, ale musiał uważać, bo jeśli narzucił za dużo, to pojazd
nie chciał nawet drgnąć. Z bólem w przegubach, w bicepsach i
krzyżu zasiadał do kolacji złożonej z jajecznicy i pomidorów w
śmietanie. Wszetecznica kręciła się po kuchni, matki nie było, i
wtedy stało się to, co się miało stać. Reszta, wbrew zapowiedziom,
się nie stała. Nie przyjechała policja, krowa się nie ocieliła, nie było
zaćmienia księżyca, wstrząsy tektoniczne ominęły szczęśliwie tę
krainę, nie doszło do zapłodnienia, w ostatniej chwili Kazik
wyplusnął z Maszeńki, rażąc spermą kredens i lusterko z Jezusem z
wywalonym na wierzch krwistym, w jakichś strzałach czy
promieniach, sercem. Migała mu przez chwilę wieczna lampka
gdzieś w głębi mózgu, makatki, jeszcze po babce, wirowały i zlewały
się w jedną, absurdalną makatę, na której chłopina w zielonym
kapelusiku doił jelenia w gąszczu z róż, w świetle słońca
rozlewającego się żółcią i purpurą, a jeleń zdawało się, że śpiewał
dyszkantem zaznaczonym wyszytymi półnutami. Ciepła, słoneczna
kąpiel, pomyślał, czując, jak po udach i kolanach przelatuje mu lepki
strumień, a kiedy chciał zatrzymać ten nagły deszcz i wsunął place
między wargi sromowe, potem dłoń, umazał się cały, zalepił czymś
słonym i aromatycznym. W ostatnim spazmie wyskoczyły na rękę
pojedyncze krople. Przesunął palcami po czole, nosie, policzkach,
eBook.pl Karol Maliszewski
21 Faramucha
przeżegnał się śluzem, naznaczył i, jak Indianin z twarzą w
wojennych barwach, wyszedł na spotkanie z matką. Przekroczył próg
jej pokoju, zdecydowanym ruchem szarpnął za kołdrę i w świetle
lampy wyprężył się na baczność.
Matka nie spała. Patrzyła na syna, na błyszczącą, pomazaną twarz, i
czując ostrą woń rozbudzonych tej nocy soków, uśmiechała się.
Miała krzyczeć, bluźnić, tak było założone. Syn spowodował
rodzinną tragedię, lecz zamiast czyjejś krwi, polał się sok z brzucha
Rosjanki, pojawił się uśmiech na ustach matki, której było już
wszystko jedno. Było inaczej, stawało się bezwolnie coś zupełnie
innego. Przeznaczenie miotało się gdzieś pokątnie, w worku
wioskowego szamana, razem z parą kociąt - i żyłka im przeznaczona
werżnęła się w gardło losu. Boże, jeszcze ciebie wymyślono i
wezwano, wysnułeś się z wiecznej lampki jak dżin, szepcząc starej
do ucha: już czas, matko, już czas.
Kazik i Masza zostali sami. Para kociąt. Kulawy pies imieniem, nie
wiedzieć czemu, Kostro. Krowa i koza. Trzy hektary czegoś, co
nazwać ziemią, to chyba rozrzutność. Kazik słuchał opowieści o
Twerze i tamtejszych przysiółkach jak z bajki. Zachwycił go opis
muzeum Puszkina znajdującego się w maleńkiej wiosce. Żyli se.
Dom stał na odludziu. Z rzadka przybywający tam ludzie wkrótce
przestali się dziwić, że Rosjanka i że z nią Kazik, zapuszczający się
teraz w dalsze okolice: "ukraina" stała się okrętem ocierającym się o
burze i dalekie obce porty, w których łatwo przepaść, rozminąć się z
przyzwoitym losem. Ale nie Kaziu, on wiedział, czego chce, on
przyjeżdżał cały i czysty, przywoził opowieści, miał się czym
odwdzięczyć. Wiersz, który przeczytał, odwrócił w nim kolejną
stronicę, owego wieczoru coś się w nim otworzyło. Bywa, że
chodzimy przez całe lata ze zlepionymi w sobie kartkami i nagły
błysk rozcina ten skrzep - tak stało się z Kazikiem, opowieść mogła
toczyć się dalej, spokojna o harmonijny rozwój wątków. W końcu
znalazł pracę na stacji w Piaskach, przy przeładunku, stemplował
kwity. Potoczyło się. Za kilka lat jego dzieci swymi małymi
eBook.pl Karol Maliszewski
22 Faramucha
paluszkami przerzucą następną zaślinioną kartkę, otworzą go na
dalsze rozumienie. Nie będzie to jeszcze mądrość, lecz przeczucie
prawdy, aprobata konieczności. Będzie już blisko.
Czernyszew nie wierzył, że coś może obejść się bez niego. Masza
wyrwała się do Polski, wykorzystując jego chwilowy pobyt w
tiurmie. Cholernaja suka, myślał boss, odbiła się od stada bez
pozwoleństwa. Zaczął węszyć po wydarzeniach lipcowych, kiedy na
fali odwilży można było dostać paszport. Szkoda mu było takiej
klaczy, wyciągała najwięcej. Odnalazł ją pod Kłodzkiem, stała pod
barem "Złoty Kłos" i piła oranżadę z butelki. Czekała na męża, który
umawiał się z traktorzystą na orkę. Czernyszewowi nie pasowało, że
ona z Polaczkiem, ale potem dał się udobruchać grubą kopertą i
odjechał na zawsze. Znikł z życia Marii Iwanowny. Jeszcze nieraz w
nocy dziewczę zrywało się jak poparzone i darło z siebie koszulę,
krzycząc coś w dialekcie dolnodnieprowskich rybaków, zanosiło się
łkaniem i doprowadzało Kazika do rozpaczy. Po latach sprawa
przyschła i wyjątkowo rozdrapywała się w czasie małżeńskich
sprzeczek, gdy odbijały się od ścian epitety z dna serca. Tym sposobem
dowiedział się Kazik, i długo sobie miejsca nie mógł znaleźć, jak to
było z dolarami dla bossa, co córa Iwana Iwanycza robiła przez trzy
dni w Warszawie, gdy on, głupi, liczył godziny do jej powrotu i zasnąć
nie mógł bez jej ciepła, zapachu, burzy włosów na poduszce.
- Co dziwko wyśniłaś? Czego szarpiesz za firanę, co widzisz? -
Trupie twarze, dużo ich, napływają jak ryby, kładą się na mnie,
smród i pomazanie, jedna jest bardzo gruba, w obrzęku, w
opuchliźnie, z podgardlem, w czerwonym krawacie, to jest wolny
kraj, mówi. - Ta, ocknij się. - Wrzeszczy, bije po twarzy płetwą,
gryzie. - Głupia ty, ryba zębów nie ma. - Czego ty okno otwierasz? -
Tobie trzeba powietrza. - Gdzie ja jestem? - Obudziłaś się wreszcie.
- Przytul mnie! - Ja nie umiem jak ci panowie. - Jacy panowie tobie
zwidzieli się? - Byli tu, pachnieli perfumą. - Śniło się? - Byli tu przede
mną, ja teraz wstępu nie mam. - Ty dręczysz, Kaziu, dręczysz?
Zapadam w cięższy od twojego sen.
eBook.pl Karol Maliszewski
23 Faramucha
Sennik
Drżenie, które obudziło, buchało gdzieś z sufitu. Sączyło się
przez szyby, wypełzało ze ścian. Zobaczyłem najpierw rybkę w słoju,
jej rytmiczne pląsanie, zanim dotarł do mnie dźwięk. Biły dzwony.
Potężna wibracja wstrząsała rybką, słojem, szybami i dziwne, że nikt
się nie obudził prócz mnie. Tym razem uruchomiono wszystkie: Jan,
Florian, Joachim i Michał. Świątecznie i uroczyście trzepotały gdzieś
w ciemności na kamiennej wieży. Coś musiało zajść, wciągnięto na
wieżę coś dodatkowego, wzmocniono efekty i zaskoczono nas. Mnie
zaskoczono, bo nikogo nie zauważyłem za oknem. Pusta ulica jak
rażona obuchem, oniemiała i wymieciona tym dzwonieniem do
najmniejszego dźwięku, przeraźliwie cicha. Nikt nie wstał, nie
poruszył się, nie trysnęło światło ze ścian naprzeciwko.
Wróciłem po latach i chciałem się z kimś spotkać. Ho, ho - mówiono
- jego dawno nie ma. A gdzie jest? Uśmieszki, uśmieszki. Jakie
czekały jeszcze niespodzianki? Miasteczko przesunęło mi się w
wyobraźni, zbrzydło, zaczęło zajmować zacienioną stronę dwóch
wielkich zboczy, tak jakby osuwało się w przepaść i jeszcze tylko na
chwilę odgrywało to swoje dumne trwanie, zadziorne istnienie. Ktoś
podsuwał mi pod nos nowe mapy. - Tu jest wszystko - syczał mi do
ucha. "Sfałszowane mapy trudnego pogranicza", głos spoza kadru.
Nieraz śnię całe zdania, pełne i płynne, a nieraz tylko przecinki,
końcówki wersów - migawki i ruchome punkty.
eBook.pl Karol Maliszewski
24 Faramucha
Górecki
"Od kiedy trapią pana te dolegliwości". Niemożliwe, żebym to ja
powiedział, te
słowa wypadły raczej z jego ust. Jakoś metalicznie zabrzmiały w
pustym pokoju, jakby pielęgniarka upuściła wielkie nożyce na
kamienną podłogę. Nożyce do ucinania. Czego? Pępowiny. Bo tu
przychodzą ludzie ciągnący za sobą pępowinę. Niewyrośnięci. Albo
raczej nie wrośnięci w nowy byt, uczepieni kurczowo poprzedniego.
Ludzie, którzy źle znoszą zmiany. Wogóle nie znoszą, zaraz wariują.
A tu ciach, ciach, ciach. Doktorek odcina jak kupony od swej sławy
terapeuty. Jak bilety do kina dla dorosłych. Na film pornograficzny.
Mówi, no już możecie robić to co wszyscy, jesteście normalni.
Moment, moment. Daj się pan zastanowić. Znów rusza ustami. W
tych złotych okularach zupełnie jak złota rybka w akwarium. On w
swoim akwarium, ja w swojej beczce. I tak siedzimy. Trochę się
krępuję, przesiąknięty jestem kiszoną kapustą. I jadłem w nocy
czosnek z powodu bólu gardła. Rano tylko pokrwawioną ropę
wyplułem. Brzęczy w lewym uchu. Facet sięga ręką gdzieś pod spód.
Może poczęstuje cukierkami czekoladowymi. Jego poprzednik
nieraz tak robił. Wyciąga dużego, czarnego robaka i przykłada go
sobie do ucha. Szarpie ustami, łapczywie wciąga powietrze. Skąd on
wypłynął, z jakiego źródła? Nie. Ten facet nie jest źródłowy.
Człowieka źródłowego to ja od razu wyczuwam po gadce, po
spojrzeniu, po jeszcze czymś. Nie można tego nazwać. Nie ma słowa
w języku polskim. Może jest w niemieckim. Nie wiem, bo nie znam
języków. Jeżeli jest, to dobrze. Znaczyłoby to, że człowiek potrafi
nazywać to, co najważniejsze. A niech będzie nawet Lapończyk, byle
nazywał na co dzień to, co najprawdziwsze. I w moim imieniu, i w
twoim. W twoim też, doktorku. Co się głupio uśmiechasz? Rzuć tę
słuchawkę, bo ja wiem, że to słuchawka. A ten, co ją wynalazł, to się
nazywał Bell. No i co z tego? "Chciałbym stąd wyjść". Wlepił we
eBook.pl Karol Maliszewski
25 Faramucha
mnie rybie oczy w złotym akwarium. Poruszył parę razy ustami ze
zdumienia albo łaknienia. Musiała mu matka cycka żałować. Ino by
ssał ten świat. Inni zaś by ze światem cały czas kopulowali. Jest i
taka banda chłopczyków, co by go krajała bez przerwy, w każdym
zdaniu, jak żabę, i w dupę przez słomkę dmuchała, badając reakcje.
A jest, jest cała kupa gamoni! Można by o tym długo. Dobra jest. Ja
chcę wyjść. "Od czego pan ucieka, panie Górecki". Od wojska,
braciszku, od wojenki, nie chcę brać miecza do ręki, silwuple?
Dlatego muszę mieć ten papier. Wchodząc tu, bardzo chciałem mieć
ten papier. Teraz jakoś zmiękłem, jakoś rozsiadłem się w sobie na
twoim miękkim psychiatrycznym krzesełku, bracie. Coś we mnie
rozlało się serdecznie, coś pękło. Drążysz i drążysz, chociaż tylko
gębą ruszasz, prawdziwie do człowieka nie zagadasz. Szukam ojca
we wszystkim, pragnę matki we wszystkim, co poruszam, czym
oddycham, co się kolebie w przestrzeni i pachnie światłem.
Wspominam czule babkę. Wchodzę na tory. Prędzej robotnicy w
pomarańczowych kamizelkach mnie przegonią, niż mi pociąg głowę
utnie. "Do której grupy należę." "Sądzę, że to jeszcze nie
schizofrenia, ale trzeba się strzec takiego rozbiegania, mógłby pan na
przykład wpatrywać się w jakiś punkt na ścianie i o niczym nie
myśleć." "Nie myśleć." "To znaczy w środku do siebie ze sobą,
rozumie pan, nie rozmawiać." "To niby jak." "Całkowite milczenie
godzinkę dziennie." Zaciekawił mnie doktorek. Karen Horney spod
ogona nie wypadł. Zatrzymać mówienie? Chyba że mi da na to jakieś
tabletki. Od człowieka bucha gorąc od tego w środku gadania. Nawet
jak śpię, to sobie sny opowiadam. W każdym razie z mojego gadania
się biorą. Taka jest prawda, a ten potok dopiero śmierć zatrzyma. Jak
będzie inaczej, dam znać, braciszku. Bo jestem tylko mówieniem, tak
mnie nakręcił jakiś palant. Rzadko kiedy miałem kogoś do mówienia.
"Co pan szepcze." Nic, ja do siebie, że dusi, jeżeli nie odbija się od
kogoś bliskiego, jak od ściany. Nieraz znajdują zwłoki samotnych
ludzi w pustych, zimnych mieszkaniach i lekarz nie może ustalić
przyczyny zgonu. Albo jakiś zawał wymyślą czy prostatę, a facet był
eBook.pl Karol Maliszewski
26 Faramucha
zdrowy jak dąb. Udusił się własną na pół surową myślą, mówienie
dośrodkowe go zagryzło. Ale tego nie zbadasz, no bo jak. Siedzą
takie złotouste doktorki i patrzą na ciebie, kręcąc łysą główką, bo im
się przypadek nie zgadza. Chyba że delikwent coś na kartce zostawił.
Jakieś wierszyki, pamiętniki, zapiski. Ja bym od razu wiedział,
gdyby mi dali tylko rzucić okiem. Od razu wyniucham rozpasanie
samomówienia, śmiertelną frustrację, utajone samobójstwo. Znane
mi żywioły! Jeszcze jak babka żyła, nie było tak źle. Wygadałem się,
babka wszystko rozumiała, a prosta była kobieta. Prostota
najlepszym lekarstwem dla duchowego połamańca. Aż się dziwiłem,
bo głupoty plotłem, młodzieńcze rojenia, aż mi teraz wstyd. Ale,
mówię, wyłaziło ze mnie, brudne, zawszone, bolące istnienie,
wyłaziło na babczyny podołek i jakoś świat trzymał się kupy, a teraz
raczej kupa trzyma się świata i rozpierdalam się, no rozpierdalam z
byle powodu. I już się więcej nie odezwałem. On mówił jeszcze.
Deszcz bębnił o parapet. Wyszedłem z tej rozmowy, nie domykając
drzwi. Mokra ulica przyjęła mnie takiego, jakim byłem, tylko torbę
zostawiłem na poczekalni.
2.02.97
Droczyłem się z upływającymi sekundami, słuchając wierszy
Piotra Matywieckiego i Macieja Meleckiego na uczcie, na którą jak
co niedzielę wezwał mnie głos Wacława Tkaczuka. Wymarzona
pogoda rozlewała się w zakolach wolnych od pośniegowego błota,
oblepione nową szadzią wzgórza zachęcały do wyjścia, wołając
przyprószonymi gałęziami świerków, głogów, jarzębin. Książki
otwarte na najważniejszych cytatach przyciągały uwagę i rozpalały
wyobraźnię. Przedpołudnie wypełnił czysty głos Wiesława Juszczaka
eBook.pl Karol Maliszewski
27 Faramucha
płynący z książki Fakty i wyobraźnia. Można było sobie wyobrażać,
że to obroty wieczności, jaśniejsza jej strona, ofiarowująca
człowiekowi spokój i harmonię. W ciągu najbliższych godzin, kiedy
wieczność obróci się na drugi bok, niebo zaciągnie się chmurami,
głowa zacznie wirować i szukać uspokojenia w kawie i wierszach.
Pojawią się bezwzględne fakty, przypłyną myśli o końcu niedzieli i
konieczności wczesnego wstania w poniedziałek. Prawie po omacku
pójdzie się do komórki, na wyczucie porąbie drewno na drzazgi,
wsypie oślizły groszek węgla w uśpione kubły. Zatętnią blaszane
tam-tamy, szczeknie nawiedzony pies sąsiadki, na parterze nagły
wytrysk światła z apteki i kudłata głowa dozorczyni omiecie
podwórze. Wyjście do pracy jak wyjście na pogrzeb.
Maria
Bramy prześlizgują się, wypatroszone. Zamrożona pustka, sople
wiszące na drutach. Dlaczego tu tyle drutów? I tak nie można się
nigdzie dodzwonić. W jednej poruszenie, głośny dźwięk, trzask
klapy pojemnika na śmieci. Bełkotliwe przekleństwo. Ociera się o
mnie. Zatęchły smród, czapka wypchana gazetami. Jalski. Ten
włóczęga wpatrujący się w kobiety i onanizujący się przez kieszeń.
Podobno płaci małym chłopcom za krótkie pocieranie, na dłuższe nie
starcza mu pieniędzy. Dlaczego muszę tkwić w tej pustce
wypełnionej tylko księżycem i Wenus na horyzoncie? Pociąg
pojawia się w mym umyśle, nieśmiałe wybawienie. Zabrałby mnie
do dużego miasta, ale tory rozebrali po ostatnich tąpnięciach. Tłucze
się coś we mnie, skrobie, chichocze. Wiatr wali okiennicami w
opuszczonym domu. Że też jeszcze nie rozkradli. Mieszkała w nim
rodzina Galusów. Znałam Zofię Galus, absolutna mitomanka.
eBook.pl Karol Maliszewski
28 Faramucha
Doprowadziła męża do obłędu, a potem uciekła z kochankiem gdzieś
na równiny. Zostawili dzieci na pastwę losu. Zaropiała, brudna,
wymizerowana twarz Jadzi. Wrzody na buzi Pawła. Sterty suchego
chleba na kamiennej podłodze. Znosili go ze śmietników. Kroki!
Kroki, które chciałabym usłyszeć. Warkot pędzącego tam w dole
samochodu, dziwnie lekko przebijającego się przez śnieżne zaspy.
Idę, a jakbym frunęła. Nie czuję Ziemi. Tylko ten Księżyc i Wenus w
jednej linii na horyzoncie. Swędzi między nogami. Odwracam się.
Krzaki. Jakieś dobre krzaki. Tylko żeby w coś nie wdepnąć.
Wypełniła mnie akcja, ruch, działanie. Kucam posłuszna wyrokom.
To jest z góry ukartowane, żebym właśnie tak - tak lekko
rozkraczona potarmosiła grudę podbrzusza. Ulga. Tak mokro. Biorę
świat zbyt miłośnie. Butelka chrupie pod nogami. Butelki chrupią
pod nogami. Kobieta z butelką w. Kiedyś przywieźli taką na sygnale.
Miałam dyżur. Wszystkim było głupio. Zasłaniała rękami twarz i
skowyczała. Posieję malwy na wiosnę. I będę czekać na dalsze znaki.
Nie zawsze się wie, że to jest właśnie znak. Mleczarnia. Buczą
lampy. Siwe aureole wokół nich. Bucha ze świata jak z nozdrzy byka.
W bramie gazowni kukła stróża. Wyszłam z domu i nie znalazłam
psa. Ta pustka mnie zabije, bo jest dotkliwsza niż na zewnątrz, na
mrozie. Jutro mam wolne. Przystanęłam. To ja? A skąd lustro na
środku ulicy? To moje miasto? Chyba mnie przenieśli w czasie, gdy
błądziłam w myślach. Wcale nie błądziłam, myśli szły jak po
sznurku. I nadal idą. Myślę, więc jestem, ale gdzie? Wiem, czego
chcę, a nie mogę. Widzę siebie na wylot wyrwaną z rzeczywistości...
o, Chryste, jakie zdania! Czytam z kartki czy co? Mówię do siebie
coraz głośniej. Przecież przystanęłam. Trzeba się ruszyć, dupo.
Dziura w śniegu. To nic, że ktoś się tu wyrzygał. Jestem nienormalna,
nietypowa? Nigdy mi tego nie powiedział. Szczęśliwe stadło na
horyzoncie. Ona prowadzi jego. Oboje lekko podpici. "Szybko,
szybko" - mamrocze grubas. Ona przyspiesza. Mnie nie zauważają.
"Szybko, szybko" - powtarza. "Muszę cię pierdolić" - mówi. Zaraz
znikną w jakiejś bramie. Zapali się światło. Runą na dywan. O Boże.
eBook.pl Karol Maliszewski
29 Faramucha
Wracam, śmieszna i oszukana. Powita mnie słodkawy zapach
samotności. Gwiazd na niebie a gwiazd. Noc przed wolnym dniem.
Zaczynają kasłać chore dzieci, matki przytulają je. Tyle cieni na
firankach. Zaglądam do cudzych mieszkań. Na stacji pusto.
Zardzewiałe szyny, spróchniałe podkłady. Stąd można wyjechać
tylko autobusem.
3.02.97
- Trzeba by wrócić do lekcji, jakiej udzielił współczesnej prozie
Jerzy Pluta powiedziałem. - Tak pan sądzi - powiedział Jerzy
Sosnowski i poprawił grochy na krawacie w różyczki. "Nie
wygłupiaj się, Jurek" - pomyślałem. Było to w siedemnastej minucie
programu kulturalnego "Pegaz". Oglądało go całe miasteczko. Potem
długo rozmawiano o moim podniszczonym, różowym garniturze.
Ten z góry
Nie chcę więcej czytać. Gorąco od lampy, sucho od pieca
krztuszącego się olbrzymimi kęsami węgla. Jeszcze mu dołożę. Straż
chodzi za oknem. Jakiś wesołek z patrolu rzuca kamykiem w moje
okno. Gaszę. Podchodzę do pieca. Przytulam się. Pulsowanie.
Mruczenie. Szum płomieni. Niebo nad miastem przekreślone
smugami dymów, snopy iskier. Kiedyś wyszedłem na dach.
Doznałem pełni, olśniła mnie całość widoku. Siedziałem na stosie
eBook.pl Karol Maliszewski
30 Faramucha
cegieł i patrzyłem jak głupi w świetlistą przestrzeń, w której krążyły
lekkie, eteryczne postacie. Widziałem przeszłość i przyszłość,
zawarte w jakimś niewyobrażalnym, mglistym przeczuciu. Tak jakby
moje życie odbijało się w fantastycznym różowawym obłoku, u stóp
miałem ulicę. Ciężko sunący ludzie, obwieszeni siatkami. Metalowe
pudełka, ginące w obłokach spalin. Chciałem zostać tam dłużej, ale
pojawił się cieć z pytaniem, co tu robię i czy mam pozwolenie z
administracji. Pierdol się, facet - pomyślałem, uśmiechając się
głupkowato, spełzłem z drabinki. Znów na kilka tygodni
zatrzasnąłem drzwi mieszkania. Wychodziłem tylko nocami. Nikogo
nie widywałem i z nikim nie musiałem rozmawiać. Zawsze się
słodko uśmiecham i potakuję, a w duchu: "Oddalcie się, nie widzicie,
że cierpię". Teraz muszę gasić światło wcześnie. Próbuję czytać przy
świecach najczęściej w łazience, bo przy czytaniu bierze mnie na
wspominki związane z żoną. Wyobrażam sobie, jak klęczy wypięta
niczym klacz i każe się lizać swojemu ogierowi. Ale nie wszystkie
książki są takie. Moje książki, a właściwie ojca. Zmarł dawno. Mamy
nie pamiętam. Podobno była ładna i lubiła gwizdać. Wedle ojca,
jakieś kawałki z muzyki klasycznej. Lubił to, sąsiedzi też. Dopiero
jak uciekła z doktorem Przeździeckim z ulicy Armii Czerwonej, to ją
napiętnowali. Ja też. Uciekła, gdy miałem półtora roku. Teraz się
uciszyło. Cichnie około jedenastej. Ostatni przetacza się Górecki.
Waży na pewno ponad sto kilo. Wszystko się trzęsie. I on się trzęsie
jak galareta. Sapanie, niekiedy istna kanonada z odbytu. Świat jest
trywialny. Ludzie mówią o niczym. Robią nic. W tych swoich
aktówkach, torebkach mają nic. Szermują ideami, a to jest nic. Może
jeszcze kobiety, ale i to rzadko kiedy. Nawet już rodzą byle jak,
wszędzie bękarty, wyskrobki, bachory. Przywieram do
dobroczynnych kafli. Grzeję zmarznięte genitalia. Przez czubek
jakby prąd przeszedł. Nic tylko skowyczeć. Dobra, wystarczy.
Patrolu już nie słychać. Nie będę czytał. Obejrzę jeszcze raz
fotografię matki, na której i ja jestem. Wpostaci lekko zarysowanego
brzucha.
eBook.pl Karol Maliszewski
31 Faramucha
4.02.97
"Warto mówić tylko o tym, co życiu jest potrzebne." Czytam tę
książkę kolejny raz i
nie opuszcza mnie wrażenie, że właśnie o to w niej chodzi. Jaką
jednak trzeba mieć pewność, że pisze się same istotności, same
esencje. Trzeba przejść coś, przebyć. Doznać wstrząsu lub olśnienia.
Zobaczyć świat i człowieka w lotności i niepewności. Zawierzyć
takiej wizji pomniejszenia. Wtedy zaczyna wychodzić nam coś
takiego, wiersze, niewiersze, jak nowe teksty Jarosława
Markiewicza: najpotrzebniejsze mówienie, zwersowana istotność,
pozory poetyckości.
Uwolnić się od demonów pożądania i ambicji. Za niczym już nie
gonić, poddać się fali, nasłuchiwać pomruków i szelestów z drugiej
strony bytu. "Doświadczenia ciała z umysłem i bębnem".
Narrator
Dlaczego nie w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym jak
Zadura? Czy dobrze
napisałem dziewięćset? Mogłem też w sześćdziesiątym siódmym.
Zaliczono by mnie do następnego pokolenia życiowych i literackich
szczęściarzy. Nie pętałbym się jak smród po socjalizmie po
wertepach niejasnego dzieciństwa, niedowierzający Bogu matki i
eBook.pl Karol Maliszewski
32 Faramucha
babki. Ojciec byłby bardziej umowny. (Bracia figurują w książce
telefonicznej i innych spisach. Siostra śpi. Zasnęła w Panu.) Nie
eksperymentowano by na mnie. Nie musiałbym stać w kolejce za
kostką smalcu i pięcioma jajkami. Nie natknąłbym się na ciebie,
której wypadła szara papierowa torebka, porozbijały się jajka. Nie
wszedłbym za tobą do bramy. Nie oddałbym ci swoich jajek. Nie
pocałowałabyś mnie w policzek. Nie eksperymentowałbym na sobie.
Nie stanąłbym do rodzinnej fotografii. Nie zapuścił brody i silnika
trabanta kupionego za wyżebrany w komitecie talon. Znaleziono by
mnie martwego. Wnaturalny sposób moja historia dobiegłaby końca.
Teraz jestem sam. Odeszłaś. Przypomniany pocałunek. Zapach uryny
w bramie, jak smagnięcie pejczem. Ktoś wyprowadzał psa.
Zaschnięte gardło. Nie mogłem - wykrztusić imienia. Jestem Maria.
Powraca inny zapach, zapach ciała. Chciałbym zapalić świecę.
Płonąć w tobie. Do końca świata. Co chwilę kończy się czyjś świat.
Przyzwyczaiłem się. Coś pęka. Chciałbym zapalić. Nie wiem, jak to
się robi. Iść do kiosku, kupić, włożyć w usta. Słucham. Twój głos
pieni się w słuchawce, drży nutą szaleństwa. Drżą ręce. Twój głos po
latach: zdenerwowanie czy podniecenie? Słuchawka, wypada z dłoni.
Agregat lodówki rusza z hukiem, trzeszczą sprężyny tapczana. Ktoś
zapuszcza silnik, dudni w trumnie ulicy. Robak w kącie, bakteria
między słupami, włosy wełnianego dywanu. Tętnienie krwi. Mów.
Spocona, głodna, zmęczona. Z rocznika dziewięćset pięćdziesiąt
siedem. Czy dobrze zapisałem dziewięćsił? Powiedziałaś, że źle.
Dlatego nie zgadzało się z ćmą. Głos w słuchawce. Zapach i śluz.
Zęby i to miejsce za uchem. Oddycha we mnie słowo, ale nie
oddycha kilka słów. Brak związku. Sok ściekający po ustach, udach,
po brodzie. Chciałbym przykryć się kocem. Syna nauczyć czułości.
Pokazać, jak się coś daje drugiemu człowiekowi, jak się przestaje
widzieć to, czego widzieć się nie powinno. Jak się wybiera, jak się
wychodzi trzaskając drzwiami. Jak się bywa i jak się jest. Role,
funkcje, opcje. Plik. Tkwię w komputerze, który zwariował. W tysiąc
siedemset czterdziestym pierwszym, jako markiz de Malicheu,
eBook.pl Karol Maliszewski
33 Faramucha
szwagier faceta, który będzie robił rewolucję z tego bólu. Mówię to
w imieniu pokolenia. Raz na kilkaset lat zjawia się taka banda
wybitych z rytmu, wysadzonych z siodła. Piszą gorzkie wiersze,
które krytycy oceniają jako kabotyńskie. Radzi się im, by poszukali
sobie baby albo poszukały chłopa. I wszystko jest nie tak. Nikt
nikogo nie rozumie. Zamawiamy międzymiastową, żeby usłyszeć
głos przelotnie spotkanej dziewczyny. Rozładować się, paść na twarz
ze zmęczenia pod koniec drugiej połowy meczu: nauczycieleobsługa.
Otrzepać się z psich kłaków z dywanu, podciągnąć spodnie,
wytrzeć nos. Zaprowadzić porządek, wyłączyć telewizor i czekać.
Jutro też jest dzień.
Dziennik pozorny
Jak szybko po nas otwierają rogatki, podnoszą szlabany. Widzę to
kątem oka. Trzeba się uzbroić w coś nadludzkiego. Ginie ślad jak ten
śnieg za oknem obmacywany ciepłym wiatrem. Trzeba się spieszyć.
Nic nie chce przychodzić. Jesteś sam, a nawet gorzej, bardziej. Nic
nie przychodzi do głowy. Używają twojego pióra, kiedy śpisz. Ktoś
inny obraca twoją wyobraźnią. Cytują.
Łuszczy się powierzchnia przeżyć, maleją zagadki, nie ma już
tajemnic. Przejdź na inny zakres, długość fali, a zacznie się od nowa.
Mam się cofnąć jak te kwiaty na gałęziach? Maj wstrzymany. Krzycz
przedwiośnie, tu dzieje się krzywda porom. Nie te wzloty, nie te
kwiaty, nie te czasy.
Dzięki za jeszcze jeden dzień i parę słów świadczących, że nie
wszystko wymarło. Okolice Boga.
"Żyje dla tych na górze gałęzi". Świerk. Myślę o samotności świerka
w bukowym lesie. W rudej łamliwej ciemności muskanie
eBook.pl Karol Maliszewski
34 Faramucha
opadających liści. Te lśniące brunatne plamy tam dalej - cała rodzina
bukowych zajączków.
Jakaś para tłukła łokciami, zepchnięta. Są ślady na ścianach sali
balowej. Mój Boże, to ojciec i matka. Kulawi.
Niemrawy ogień. Niemoralna propozycja. Spod cienkiej warstwy
jakichś muzycznych staroci (tęskne wioliny ocierające się o depresję)
przebijał chrapliwy głos ponowoczesnego fuhrera.
Siedemset siedemdziesiąt siedem razy napisałem "nie ma mnie" i
jakoś ulżyło tego wieczora, trochę puściło. Jakby ktoś odkuwał
lodową obręcz z rury kanalizacyjnej, bo już dość miał nieczystości
na wierzchu. Jakby ktoś grzebał w popiele, szukając nieopatrznie
wrzuconej monety. Czułem ten ruch wokół siebie, w sobie,
przesuwało się, odłamywało i pękało. Śmieszą mnie takie depresje;
tym bardziej bolą, nieumiejętnie traktowane.
"Każdy krok sprawia ci ulgę, każdy krok. Łowisz szelesty wokół
rzeczki. Most: klawiatura dębowych bali. Brakuje kilku dźwięków.
Już tędy nie poprowadzisz wycieczki, uczestnicy zbyt mali."
Już teraz nie wiem, już późno. Wolałbym nie być widziany,
niepostrzeżenie przemykać się. Najjaśniejsza plama w poszyciu -
natarczywe kępy dzikiego agrestu. Wywijający ramionami nad rzeką
mimowie w czarnych korach strojów, osika, olcha, zwiotczałe topole.
Niedzielna pustko, zimna i bez znaczenia, głosie prześlizgujący się przez
cenzurę formatu, przez setki formatowań, bądź gotowy i nie. Wtedy
może. Czy zwabią cię rytuały łatwych narracji? Może już zwabiły?
Ptaki skrobiące, syczące, gwiżdżące we mgle, wietrze przynoszący
furkoczące odgłosy zlikwidowanej kolejki, nasypie trwały jak
wspomnienie po dawnych inżynierach, grzyby rosnące wzdłuż
zbutwiałych podkładów, jestem z wami.
Koty na mrozie, na złomie, na wybebeszonych fotelach syrenki.
Czym jest przestrzeń, co się dzieje w przestrzeni - od oka do oka, ode
mnie do was.
Miałem gadane do Łodzi, potem mi przeszło; powysiadało. Przelało
się na papier. Patrzyłem, czy gdzieś Grzegorza nie wypatrzę,
eBook.pl Karol Maliszewski
35 Faramucha
Strumyka. Mógłby siedzieć na dworcowej ławce i wpatrywać się
martwo w punkt na ścianie, kamieniu. Kobiety wysiadły, unosząc te
swoje tabletki na migrenę i blade guziczki pod prześwitującymi
bluzkami. Gadały od Wrocławia do Łodzi. Jak one to robią? "Boję
się wspomnień, bo robię się zaraz taka miękka, jeden taki obrazek i
już pęka coś w środku. Przypomniałam sobie, jak po pociągach
krążyły takie różne kaleki. Pamiętam, z ojcem jechałam na wakacje i
otworzyły się drzwi, facet na wózeczku bez nóg wtoczył się do
środka i zaczął opowiadać, że cudem śmierci wydarty czy coś
takiego, ojciec mu dał parę groszy. Potem była stacja, ojciec
wyskoczył napić się piwa i w ostatniej chwili, widziałam, wskoczył
na schodki. Myślałam, że umrę z żalu, patrząc na czerwoną twarz
ojca i te straszne żyły na czole, machał rękami, żeby trafić uciekającą
szybko poręcz. Ten ból czuję do dzisiaj."
(A więc urodziłem się w 1960 roku w Nowej Rudzie, w Sudetach
Środkowych, które nigdy nie należały do Polski, ale teraz należą do
mnie, chciałbym, żeby weszły do literatury ze swym całym
niejasnym bogactwem. Chodzę po nich z radością i uniesieniem, są
najpiękniejsze na świecie. Na początku chciałem być samobójcą jak
Rafał Wojaczek albo Heinrich von Kleist. Jednak żona, poznana na
Śnieżniku Kłodzkim, szybko wybiła mi to z głowy. Szkoły
ukończyłem, w szkole uczę. Mam troje dzieci i kilka wydanych
książek z wierszami, drobnymi prozami, esejami.)
"Pięknie dziękuję za list, za słowa. Ty tworzysz i odważasz się pisać
o tworzeniu tak samo. Tylu jest piszących o sztuce, którzy
nienawidzą sztuki, bo gdzieś po drugiej stronie ustawili sobie wiedzę
i nic się im nie sprawdza. Jutro chciałbym znaleźć się w nocnym
pociągu, w wagonie restauracyjnym z Henrykiem, z Tobą, z
Sośnickim, w milczeniu, jakbyśmy się wygadali. Każdy z nas
popijałby małymi łyczkami kawę, spoglądając zza kubka."
eBook.pl Karol Maliszewski
36 Faramucha
5.02.97
Zjeżdżamy na sankach do skutego lodem zalewu w Radkowie.
Dudnią płozy. Gdyby Nietzsche miał z kim zjeżdżać na sankach do
zamarzniętego jeziora, historia potoczyłaby się inaczej. Syn
zdejmuje buty, wykorzystując chwilę mojej nieuwagi, i w skarpetach
biega po lodzie. Doganiam go i niosę.
Przedstawienie
Wokół Faramuchy zrobiło się zamieszanie z powodu talerzy,
jakoby pogardliwie
wsuniętych do okienka z napisem "Dziękujemy za zwrot naczyń".
Olbrzymia samica, nie namyślając się wiele, wymierzyła mu
siarczysty policzek dłonią mokrą od tłuszczu. Czy tego człowieka już
nic nie odmieni? Ksiądz Józef Nawiedziłło wyszedł z baru kilka
chwil wcześniej, by nie patrzeć w twarz ludziom. Najbardziej
zdumiona była Samanta, kobieta ideał, jak mówili nie bez pewnej
racji ludzie z przedmieścia. Liczyła na wsparcie duchowe i pomoc w
utemperowaniu Faramuchy. A oto została sama na placu boju wśród
koślawych stolików i rozdeptanego makaronu. Tymczasem za
okienkami narastało wzburzenie. Wojsko porywczych kobiet, dwie
zapiekłe w gniewie kucharki i jedna rozmarzona pomoc kuchenna,
falowało groźnie za przepierzeniem, rozglądając się za czymś
skuteczniejszym niż perswazja. Mignęła jedna chochla, potem druga,
jakaś ręka chwyciła pogrzebacz.
Kiedy Maria, zamieniona potem w Samantę, opalała się nago na łące
eBook.pl Karol Maliszewski
37 Faramucha
pewnego dalekiego przedmieścia, wypatrzona została przez dziadygę
i obsesjonata, statecznego emeryta. Na widok wypiętrzonych w
zamglony kosmos dumnych piersi naturystki kapral "Długi" Leona S.
trzasnął obcasami i powstał. Ostatnią erekcję Leon S., starszy
sierżant "Słowik", miał siedem lat temu. Maria przygwożdżona
słonecznymi promieniami do koca, uniosła lekko głowę, na więcej
nie miała siły. Kichnęła, wpatrując się w krzaki. "Słowik" zamarł.
Spocił się momentalnie i włożył rękę w spodnie. Maria przychodziła
codziennie, a samotny widz, maniakalny wydeptywacz polnych
ścieżek; towarzyszył jej, ukryty w kolczastym głogu. Poznawszy
najbardziej intymne szczegóły jej ciała, zaczął zapraszać na tę
platońską ucztę zaprzyjaźnionych towarzyszy broni ugrupowania
bojowego "Grom". Od czasów Powstania dzielili się wszystkim, co
im podsunął los. Komitet oglądaczy ukonstytuował się wkrótce przy
piwku u Górala. Pewnego razu jakiś staruszek z aparatem
fotograficznym ulokował się w przeciwległym zagajniku, ale
emerytowany nauczyciel praco-techniki i kulawy listonosz Piątek
dopadli go, zanim zdążył odsłonić obiektyw. Zmieszano go z błotem
i kazano iść na kolanach przeprosić ideał. Maria tylko podniosła
głowę i machnęła ręką. Znudzona przewróciła się z pleców na brzuch
i lekko rozchyliła nogi, by umożliwić słońcu penetrację. Trzech nie
wytrzymało napięcia. Zostali wykluczeni w trybie
natychmiastowym, co było poważnym błędem, bo po pierwsze
słońce zaszło na trzy tygodnie, a po drugie odrzuceni nadali Marii
paskudne imię Samanta i postarali się o przydzielenie jej kuratora w
postaci księdza Józefa Nawiedziłły.
Ksiądz stał przed barem rzucając na boki spojrzenia. Od lat
odprowadzał wzrokiem każdą przechodzącą dziewczynę czy kobietę.
W cienistym wnętrzu "Moskwianki" wyłuskał Samantę, a po chwili
dostrzegł otoczonego wianuszkiem gapiów Faramuchę. - I cóż tyś
uczynił, Kazik? - szepnął. - A co to księdza obchodzi? Ksiądz mnie
ma pilnować, nie jego! - warknęła Samanta i zrzuciła dłoń Józefa z
łokcia Kazimierza. Poszli.
eBook.pl Karol Maliszewski
38 Faramucha
Z baru wyszedł wysoki mężczyzna. Jego beret, twarz, dłonie,
pochlapane były niebieską farbą, którą malował mur więzienia.
Rozważając w duszy treść karteczki, jaką zrzuciła z górnych pięter
ciemnowłosa więźniarka, zderzył się z człowiekiem pchającym
wózek wypełniony starymi meblami. Człowiek w czapce tragarza
wybełkotał: - Te, te, pierdolony niebieski! Malarz był już kilka
metrów dalej przy drugim zdaniu listu. "Kochany, pozwól tak do
siebie mówić i nie odwracaj głowy od słów, które w przeciwieństwie
do mnie są całkiem wolne." To jakaś chora baba, dobrze, że jutro
kończę ten mur. Niebieski mur. "Kochany, wiem, że to robisz dla
mnie. Dobrze mi będzie w niebieskim, wiesz." Rzeczywistość za
gęsta, mężczyźni zapracowani, o, taki pisarz to ma dobrze. Eee,
pewnie też nie. Skupić się nie dadzą, chaos i hałas, brak idei. To ja
już nie wiem co. Chciałbym jej tylko dotknąć, powąchać, nawet nie
całować. Bez zobowiązań. Raz malował u takiej jednej, a napalona
była, że strach. I listy pisała. Szwagier musiał tłumaczyć, po
francusku były. Zaczynały się zawsze tak samo. Mój drogi
Rolandzie. A to się babie ubzdurało. Gdzie... Kopnął psa, który nagle
wyskoczył z zaułka i przypadł do nogawki.
W Faramusze narastało przekonanie, że przyszła pora na definitywne
rozstrzygnięcie, ale nie stać go było na konkretne działanie. "Wraz z
reifikacją świata w toku postępującej demitologizacji rozeszły się
drogi nauki i sztuki; świadomości, dla której ogląd i pojęcie, obraz i
znak byłyby czymś jednym - jeśli nawet taka kiedykolwiek istniała -
nie da się wskrzesić żadną czarodziejską pałeczką, a poza tym jej
restytucja doprowadziłaby do chaosu." - Mówiłeś coś? - przerwała
milczenie Samanta. - Milczałem - mruknął ksiądz. - Co więc było
słychać? - spytał naiwnie Faramucha, wokół którego zbierały się
ciemne chmury, które pojawiają się zawsze tam, gdzie nie docenia
się zwyczajnej miłości.
eBook.pl Karol Maliszewski
39 Faramucha
Sennik
"Nazwij po imieniu swoje rzeczy straszne". Miłość i jej zagadki.
Tajemnice samotności. Przepaście pustki. Nie chcę już kochać.
Komuś to tłumaczę. Wyraża zdziwienie. Nie mówimy o ruchach
frykcyjnych. To się może jeszcze zdarzyć w ramach okazjonalnego
samogwałtu. Mówimy o zatraceniu się w miłości, o utracie wzroku i
równowagi.
Wśród nas jest tułów lub tułub, ktoś niedokładnie narysowany przez
nadrzędnego rysownika. Mówi się o tym, trochę drwiąc. "Nie potrafi
nazwać stanu, w jaki się wtrącił." Nie ma stron i kierunków, nie ma
wagi i znaczenia. Wszystko pływa, unosi się w pustce, dryfuje. On
coraz mnie mówi. Już tylko monosylaby. A słowa potrzebują
wzmocnienia, język żąda podstawy. - Wstań o szóstej, zapal w piecu,
pozamiataj, umyj się i poczuj to tchnienie poranka. Może to twój
ostatni - głos jest cichy, drżący, ale dziwnie stanowczy.
Nieraz śnię podręczną interpretację wcześniejszego snu i to jest
śmieszne. "Kuglarskie gotowce", myślę na przestrzał, a wtedy taki
sen natychmiast czmycha, dotknięty, naburmuszony.
Ktoś się zastanawia, czy telefonu nie wymyśliły kobiety. Z listami
jest inaczej, bardziej patriarchalnie. Omawiana jest aktywność
kobiet, wszędobylstwo, wszechwładza. - Może by trochę odpuściły i
dały pożyć w starym stylu? - pyta. Nie wiem, jak to załatwić. Trzeba
wyjechać poza ten układ, choćby na miesiąc. Wrócić z nowym
błyskiem w oku. - Znów będę służył do upadłego, prawił
komplementy i szarmancko trzaskał obcasami o parkiet - mówi.
eBook.pl Karol Maliszewski
40 Faramucha
Burza
W tej kategorii może mieścić się coś tak śmiesznie małego jak
pekińczyk, ale wyobraźmy sobie w jego miejsce brytana czy mastifa
rozwalającego ściany prowizorycznej zagrody, w jakiej go
umieszczono. Burza z 12 na 13 sierpnia 1967 wyzwoliła w Kaziku
talent epicki, wykorzystywany później przy różnych okazjach, a to
wszystko stąd, że stanął z żywiołem twarzą w twarz, zostawiony na
dworze do ostatniej chwili. Tę burzę stulecia poprzedził szatański
chichot, od którego góry się skuliły, lasy zadrżały, aż Kazikowi
ścięło krew w żyłach. Stanął jak słup soli, omywany strugami
deszczu, przebierał językiem, chciał zawołać, lecz nie mógł.
Wydawało mu się, że to wszystko dzieje się na ekranie albo poza tą
rzeczywistością, a on jest tylko świadkiem nieznanych tej cywilizacji
tricków. Jak człowieka, zdobywcę kosmosu, pana stworzenia może
kilkadziesiąt kroków od domu zaskoczyć taka potworność? Myśli
przelatywały jak błyskawice i nie układały się zbyt foremnie,
przypominając race przeczuć dotyczących otchłani stojącej tuż za
progiem domu. Siedemnaście odcieni kategorii zwanej burzą
wyczerpało się tej nocy. Jednego jakby zabrakło. Księgi mówią o
ryku, pisku, rzężeniu, zawodzeniu, szumie, trzaskaniu, drżeniu
górskich łańcuchów, już nie wspominając o chichocie. Kiedy potop
zalewał w ogrodzie wymuskane ręką matki jarzyny, a w sadzie
łamały się jak zapałki dziadkowe grusze, przed oczami malca
przelatywały sceny z życia i wcześniejszych, jeszcze nie znanych mu
do tej pory, chwil. Okazywało się z niezłomną powagą czy grozą, że
to wszystko już było, a tam, gdzie mieszkał poprzednio, burze z
piorunami były na porządku dziennym. Dziwną tę krainę
zamieszkiwały kobiety, mężczyzn nie było widać albo tkwili w
wydzielonych sektorach, w jakichś absurdalnych okopach, specjalnie
dla nich przez kobiety na wolnej przestrzeni urządzonych. Jeszcze i
ta, ostatnia już, błyskawica przeleciała przez zalaną wodą głowę
eBook.pl Karol Maliszewski
41 Faramucha
Kazia, przeświadczenie, że widział gdzieś podobną scenę. Nagle coś
w nim pękło, puściło go i wypluło z krzykiem - dopadł klamki, ale
odskoczył, tak była gorąca od uderzenia pobliskiego pioruna.
Przypomniał sobie. Wrócił obraz ciotki kąpiącej się rano w pralni,
gąbki rytmicznie wchłanianej przez nabrzmiałe krocze, wyraz
przekrzywionej twarzy, krzyk, który go poraził. Tam kobiety też to
robiły.
6.02.97
"Kobiety są od opowiadania, tworzenia historii. Mężczyźni niech
bawią się w formy i eksperymentowanie" - powiedziała Olga
Tokarczuk na spotkaniu z uczniami Zespołu Szkół Rolniczych w
Bożkowie. Podaję za "Gazetą Tutejszą".
Opowiadanie
Spodnie skradzione z haka kryły w kieszeniach zapiski, prawie
całe opowiadanie, które należało tylko skleić. Ocalałe fragmenty
kołaczą, tętnią, trochę się marszczą (jak ojcowska wątroba po
czterdziestu latach picia), ale przecież są we mnie, przyklejone do
błony śluzowej owego organu zapamiętywania, kojarzenia,
opowiadania. Ktokolwiek był w noworudzkiej stronie i miał
eBook.pl Karol Maliszewski
42 Faramucha
możliwość zajrzenia do górniczej łaźni, nie zapomni tego widoku tak
łatwo. To lepsze niż sto happeningów razem wziętych. Setki ubrań
wznosi się wysoko pod sufitem; delikatnie drżą, lekko powiewają te
napędzane skądś nadchodzącym ciepłym powietrzem wiszące
strachy na wróble. Zręczny złodziej wdrapał się tam i uczepiony
sufitu przetrzebił co zamożniejsze kieszenie. Opowiadanie szlag
trafił. Historia dotyczyła miasteczka, podnosiła rolę detalu w życiu
doczesnym i tutejszym. Nie otwierane prawe drzwi poczty obrosły
już w taką legendę, że przejść koło nich niepodobna, choćby
ramionami nie wzruszywszy. Podobno szyba w tych drzwiach
wyświetla twarz patrzącego z jeszcze czymś nad głową. Aureolą? O,
czymś takim. I wróżyć można, więc wróżą. Nie używane od lat,
wyślizgane i skruszałe, kamienne schodki pomiędzy ulicą Kłobuka a
Spacerową, i tragedie mające tam miejsce między 1937 a 1945,
podrzucane noworodki, rozkrojony zupełnie i nagi mężczyzna na
mrozie. Teraz wolą miejscowi pół kilometra nadłożyć, z tym
posępnym zaułkiem nie mieć nic wspólnego.
Wieczory autorskie w klubie racjonalizatorskim, w remizie, w
"złotej jesieni", gdzie podchodzi do mnie starszy pan ze stanowczym
błyskiem w oku. Chce przyjechać do mnie na rowerze. Dobra. Chce
przyjechać do mnie na rowerze w maju, by przedstawić,
własnoręcznie odczytać, zainscenizować i odegrać ( przewidywał
użycie instrumentów) poemat pt. "Wilno. Drogi mojej młodości".
Kłaniam się, ściskamy sobie ręce. Jak najbardziej, mówię. Żeby
jednak nie przyjechał, myślę. Bo gdzie ja go położę? Mamy jedno
łóżko, tak że gdy żona jest rozdrażniona, to śpię na podłodze. Dzieci
mają swoje łóżeczka. Raptem przyjeżdża obcy i zaczyna odczytywać
cholernie długi poemat. Z rymami. Dzieci płaczą, psy wyją, zanosi
się na deszcz. Już lepiej by coś opowiedział. U nas w miasteczku w
zasadzie wszystko już zostało opowiedziane. Dlatego upadła po kilku
miesiącach nerwowego istnienia lokalna gazeta. Jakiś przyjezdny
próbował rozkręcić ten biznes, przeliczył się i poszedł z torbami. Nie
ma siły na mnożące się dzień i noc opowiadania. W nocy też sobie
eBook.pl Karol Maliszewski
43 Faramucha
opowiadamy. Gdy żona nie chce słuchać, idziemy do burdelu.
Właściwie - sorry - jedziemy rowerem albo landroverem, bo za
miastem. Szybciej, taniej, bezpieczniej. Na nogach to trwałoby
akurat tyle, że po drodze cała opowieść wyparowałaby ze łba. Kartka
zatknięta za wycieraczką malucha stojącego na parkingu przed
szkołą górniczą. Liścik. Maluch należy do nauczyciela zawodu,
Fidurkiewicz Jan. Jest pan wariatem, debilem i chujem. Zakochałam
się w panu. Ania. Opowiadała Marysia, że była trochę zazdrosna, ale
potem jej przyszło. Opowiadał Andrzej, że go prywaciarz do tartaku
nie chciał przyjąć na stróża, bo czerwony krawat pamiętał. Andrzej w
ZMS-ie aktywnie działał, ale kiedy to było. Jakby przed wojną. Za
górami, za lasami. Ci sami ludzie, tylko krawaty zdjęli. W
skradzionym opowiadaniu też było coś o krawatach. W pewnej wsi
sąsiedniej wieszali się na czerwonych krawatach. Po trzech takich
przypadkach zjechała ekipa śledcza z Wałbrzycha. I nic nie wykryli.
Jeden ze śledczych to nawet dziecko zrobił. Dzisiaj chłopak ma
trzynaście lat. Gra w "Huraganie" na lewej obronie. Nazywa się
Władysław Pieróg. Co za zbieg... Tak samo nazywał się mój dziadek,
który był granatowym policjantem w Galicji i na widok przyszłego
męża swej najstarszej córki (ahoj mamusiu!) krzyczał: - Weźcie tego
kurdupla, bo zabiję! Wymachiwał przy tym służbowym coltem;
wszystko, rzecz jasna, po pijaku. Potem pogodzili się na
płaszczyźnie nienawiści do komunistów i dobrze zrobili, ponieważ
piszący te słowa też chciał dojść do głosu. Ale kiedy to było. Za
górami, za lasami. Ojciec faktycznie nie zaliczał się do szczególnie
wysokich. Zwracał powszechną uwagę fakt pociągania za sobą
prawej, nieco krótszej, nogi. A tak w ogóle to opowiadanie składało
się ze strzępów trzydziestu listów, układało się w nieloretańską
litanię do najświętszego pośpiechu i świętego przypadku. Z młodej
piersi się wyrwało. Ile ja wtedy miałem lat? Osiemnaście,
dwadzieścia osiem? Odpowiedzi szukaj w głębi numeru.
eBook.pl Karol Maliszewski
44 Faramucha
Okienko policmajstra
W godzinach wieczornych dwunastego maja trzech mężczyzn
doprowadziło do stanu bezbronności Bronisława R., któremu
następnie zabrano wypłatę. Poszkodowany przebywa w szpitalu. Do
komórki Władysławy B. nastąpiło włamanie, w wyniku czego brak
trzech kur, dwóch królików i siedmiu słoików z kompotem. Tej nocy
złodzieje grasowali na osiedlu Trzydziestolecia PRL, zginęły cztery
samochody zagraniczne, z jednego krajowego odkręcono koła,
pozostawiając samochód na cegłówkach. Bronisław C. wszedł do
mieszkania Agnieszki D. w celach lubieżnych i po zgwałceniu
głównej lokatorki pozbawił ją kompletu sztućców srebrnych. Straty
w wysokości 370 złotych. W czasie pogrzebu Antoniego M.
wezwano patrol celem usunięcia zachowującego się nieodpowiednio
Kazimierza F. Funkcjonariusze zmuszeni byli wyciągać z
przygotowanego miejsca grzebalnego wyżej wymienionego, który
znajdował się w stanie upojenia. Z braku izby wytrzeźwień
zatrzymanego osadzono w areszcie. W komórce przy ulicy Piastów 1
znaleziono zwłoki staruszki poszukiwanej przez policję od miesiąca.
Stwierdzono śmierć przez uderzenie dwukrotnie siekierą.
Podejrzanym jest wnuczek denatki. Śledztwo trwa. W szpitalu
brackim doszło do zatrucia gazem, którego ofiarą padła pielęgniarka
Brygida G. Czynności śledcze trwają. Na dziatkach przy ulicy
Łużyckiej w trakcie zabawy dyskotekowej Andrzej Z. ugodził nożem
Norberta W. Sprawca zbiegi z miejsca wypadku. Ofiara przebywa w
szpitalu. Włamano się do restauracji "Rycerska" celem grabieży.
Łupem włamywaczy padł sprzęt nagłaśniający oraz alkohol, straty
rzędu 1500 złotych. Zatrzymano na gorącym uczynku Floriana Z.,
który próbował skraść portfel Felicji P. Sprawcę zatrzymano do
wyjaśnienia. Ogółem w ostatnim miesiącu zatrzymano jedenaście
eBook.pl Karol Maliszewski
45 Faramucha
osób. Miały miejsce dwa groźne wypadki drogowe oraz dwadzieścia
osiem mniejszych. Funkcjonariusze KRP interweniowali
dziewięćdziesiąt razy.
7.02.97
Nagłe przypomnienie fascynacji sprzed lat. Książki Mircei
Eliadego. "Jogę" traktowałem przez jakiś czas jak biblię. Wszystko
to jednak przeminęło i uciekło. Gdzieś w archiwach wydziału
filozoficzno-historycznego leży praca magisterska, którą pisał
dziesięć lat temu człowiek podobny do mnie. Splotła się w niej
podstawowa fascynacja dojrzalszej młodości: podziw dla
niezgłębionej i fascynującej duchowości ludzkiej, która jak świat
światem potrzebowała dla prawidłowego rozwoju transcendentnego
ukorzenienia. Dlatego tak martwię się o niektórych naszych młodych
poetów i staram się pomagać, jak umiem, ich burzliwie cynicznej
młodości. Choroby kultury leczy się współczuciem i intuicją. Do was
mówię, zarozumiali panowie z konserwatywnej krucjaty, którzy - jak
czytam - nie znajdujecie w tym pokoleniu partnerów godnych rozmowy.
Odpowiada mi rola "szamana krytycznych uczuć" i dziękuję
podszczypującym za to miano.
eBook.pl Karol Maliszewski
46 Faramucha
Dziennik pozorny
Faramucha coś usłyszał, jakieś wielkie usta mówiły na przekór
wiatrowi, świstały razem z wiatrem melodię jakby znaną z
wcześniejszego wcielenia; układające się na niebie, zatopione w
falbankach najbliższych chmur. Chciałby wyjść z pomieszczenia dla
palących, machnąłby nawet ręką na pieniądze. Formalności zabolały.
Bolał list i żółty kartonik od Ryszarda Częstochowskiego, starszego
wizytatora w północnym okręgu, którego deklaracja przystąpienia do
zbiorowego samobójstwa nadeszła zbyt późno.
Dlaczego lubimy oglądać te filmy? Po raz czwarty, piąty. W
milczeniu, napięciu. Zakochany odludek chodzi z nożem w kieszeni.
W którymś momencie uderza. Potem śledztwo, analiza krwi. Nie był
pijany. Psychiatrzy ustalają kolejność stłumień. Na specjalnym
ekranie wyświetlają blizny duszy, Każdy może podejść i dotknąć.
Przypominają drzewka sadzone przez nas w czynie społecznym,
które teraz umierają pod murem.
Najczęściej śnię potwory na górskiej przełęczy. Wąska ścieżka wije
się jak pętla wokół szczytu. Łatwo z niej spaść. Osypują się
kamienie, kopyta koni grzęzną. Strugi deszczu biją w twarze,
dziurawią ronda kapeluszy. Gromada cieni przemyka się, może
nawet ucieka. Paruje las, do którego chcą dotrzeć. I wtedy wyłaniają
się one, poczęte z trzasku piorunów, wychodzą ze szczelin w materii
drążonych przez błyskawice. Obraz lepi się, zagęszcza, pęka.
Dostrzegam ramy. To tylko stara rycina.
Jako krytyk jestem bardziej wielką matką niż starym mędrcem.
Młodych mędrców doprowadza to do pasji. Szczególnie Artura
Marię Fistaszka.
Nie wiem, jak ona pracuje. Chyba brzuchem. To do niego wciąga
fluidy naszego zachwytu. Jej otwory pulsują, wyłapując promienność
chwilowo otwartego świata.
"Z lata nadchodzę, z owych deszczy, co poraziły proroków. Jeśli
eBook.pl Karol Maliszewski
47 Faramucha
w porę wywikłam się z map podróżnych i astrologicznych tabel,
zdążę na przedwieczerz jesieni, zaopatrzony w sosnowe polana.
Potem będę drwić z ognia, nikt tego szatańskiego gestu nic rozpozna.
Późna wiosna coś doda, ale nie wyjaśni."
Widzę szamoczących się sąsiadów. Szarpią się z ogromnym
dywanem, który chcą zamienić na wódkę. Zostały im gołe ściany i
podłogi. Schudli, zmniejszyli się. Znikają sobie spokojnie. Ich
ziemiste twarze po cichu kumają się z ziemią. To dzieje się za ścianą
i w moim brzuchu, gnieździ się w wyobraźni. Przywołuje
dzieciństwo. Słodki odór, woń brudu i rozkładu, masturbacyjny
wyziew zaplątanego w siebie - ach, ten dywan - istnienia, bełkot
realności, nieprzerwany od wielu dni deszcz. Tyle szumu.
"Hanemann" smakował, przestałem myśleć o samobójstwie. Po
"Prawieku" znów zaświtało poczucie ładu i stara wiara w Boga.
Teraz tę misterną budowlę nadwątliła "Panna Nikt".
To, co mnie dotyka, zostawia zadrapania, nawet blizny. Odciska się
wszystkimi palcami na glinianym naczyniu. Chciałbym sprostać.
Rosjanie wkraczają do Poznania i likwidują "Nowy Nurt" oraz
gwałcą modelki, drąc na nich najnowsze kreacje, sypią się szpilki,
pruje fastryga. Dobrze im tak. Były zarażone. Rosjanie obumierają,
nucąc i nienawidząc. Z rzadka ktoś powie "kocham was, Ruski".
Milczenie unosi się nad wodami Młynnego Kanału. Aligator
kontroluje wszystko. W rzeczywistości - Alek Gacki. Wyłupiastym
okiem widzi najmniejszą zmarszczkę w swoim rewirze, każde
załamanie światła, postrzał słoneczny na szybie kantoru. Idea, która
chciała mnie zjeść, zamiera. A już właściwie byłem pożarty. W
gruncie rzeczy tkwię w odchodach, w niesformułowanej
pozostałości.
eBook.pl Karol Maliszewski
48 Faramucha
Sennik
Idę do Broumova bez paszportu. Na drzewach zamiast ptasich
budek mnóstwo kolorowych głośników. Nadawane są komunikaty.
Dotyczą znaków zodiaku. Jestem na szosie, za chwilę w piwnicy
pełnej gigantycznych kłów wyrastających z ziemniaków. Lew jest
znakiem opiekującym się tymi, którzy wysoko mierzą i skaczą oraz
maja krytyczne mniemanie o swoich aspiracjach. Komunikaty
przerywam raz po raz stekiem bluźnierstw. Sprawia mi to wyraźną
ulgę. Ma on łaskawe oko dla sportów konnych. Liczy, że pojedzie w
czterokonnym rydwanie po nowe sukcesy. Kadra w tym sporcie
tężeje i nabiera sił do nowych wyskoków. Będziesz miał trudności w
trzecim kwartale.
"Wszyscy idą do miasta, armaty, żołnierze, konie, aż ziemia tętni". I
znowu to samo: "Wszyscy idą do miasta, armaty, żołnierze, konie, aż
ziemia tętni". Potem jakiś uczeń podchodzi i pyta, czy może zacząć
od nowa, bo chce sobie poprawić ocenę. - Ale ja ci jeszcze nie
wystawiłem na okres - mówię.
Unoszę się przez chwilę, potem pasy soczystej zieleni przelatują pod
nogami i zakopuję się w czymś grząskim. Nie czułem opadania.
Mlaska rozmiękła ziemia. Wyciągnąłem rękę i próbuję uchwycić się
czegoś, podsuwają się szuwary, trzciny, trawy. Wyglądają jak włosy,
są żywe, coraz grubsze. Wciągam się po nich na brzeg. Brodzę w
pianie, w gęstym śluzie. Połyskliwa ciemność, teatralnie błyszczące
gwiazdy. Jednostajny dźwięk okazuje się żabim rechotem.
Jest takie miejsce we Włodowicach, gdzie rzeka wyrządziła
najwięcej szkód. Jedziemy tam; kupujemy dom, żeby zaryzykować.
Transakcja nie dochodzi do skutku. Chyba zostaję sam, dzieci
rozpraszają się w poszukiwaniu kamyków do puszczania kaczek.
Widzę, że rzeka zgubiła stary ślad i wyżłobiła potężny zakręt. Droga
przepada gdzieś w wodzie, a my teraz jeździmy po łące. I jeszcze
jakby wyspa na środku nowego koryta, nastroszona badylami,
eBook.pl Karol Maliszewski
49 Faramucha
najeżona szmatami, szkłem. "Dobrze, że to wszystko zarasta" - mówi
sąsiad naszego gospodarza. Musimy pożyczyć drabinę. Pomagam
nieść. Wchodzimy po drabinie na pierwsze piętro. On mówi, że może
nam sprzedać. Taką ruderę, myślę. Pokazuje przez okno, co chce
sprzedać. Konia za osiem tysięcy. Ten koń jest bardzo delikatny, śpi
w łóżku pod kołdrą. Potem opuszczamy go na linach. Wybiega na
zielona łąkę. Łasi się jak pies. Wysoki, smukły, lśniący.
Cmentarze
Oddechy śpiących odpychają złe moce. Przez całą noc trwa walka
na posapywania.
Złe w końcu osiada na ścianach, zostanie zamalowane na wiosnę.
Warszawa, którą przemierzałem głodny i brudny, czy istnieje? Atrapa
pokazywana w telewizji nie może być moją Warszawą. Kolejne
pokolenia pluskiew wychodzą na ściany pokoju, w którym
mieszkałem. Hotel robotniczy na Bródnie. Pamiętam, jak czuwałem.
Jak obudził się ząb i w nocy szukałem dentysty. Boli? Yhy. "No to
jeszcze żyjesz, serce." Chyba z Puszkina. Książki z trudem
wyrywane dzielnicowym bibliotekom. Nie miałem odpowiedniego
meldunku, to zawsze stwarza problemy.
Czytałem o facecie, który roznosił krzesła i któregoś dnia kilka
zostawił w szczerym polu. Stracił pracę i zwariował, ale odzyskał
wolność: tak nazywał ten stan. Wydał zbiór wierszy, pierwszy
egzemplarz z drukarni wysłał pewnemu krytykowi. Ja biologicznemu
ojcu wcisnąłem pod kamień, ojcu duchowemu mogę przesłać wprost,
bez metafor.
Prześladowały mnie cmentarze. Do nich wyrywał się wzrok.
Chodziłem alejkami wysypanymi żółtym piaskiem i dziwiłem się
eBook.pl Karol Maliszewski
50 Faramucha
swym wątłym śladom. Zamazywał je deszcz, przysypywały palczaste
liście kasztanowców. Ginął wszelki słuch. Nakrywałem się folią
własnej gorączki. Myślałem, że umieram i ktoś litościwie okrył mi
twarz kartonem. Kręciłem się koło zsypów na wielkich osiedlach.
Raz znalazłem słoik z papryką, raz jeszcze dobrą kiełbasę.
Sprzedawałem butelki. Zbierałem suchy chleb dla oszusta, który nie
wypłacił ani złotówki.
Czytałem o dziewczynie rzucającej wszystko, żeby ratować
ukochanego. Było inaczej. Uratowałaby go, nic nie robiąc. Okazała
nadgorliwość i została ukarana. Zginęła w płomieniach, jeśli dobrze
pamiętam. Chciałbym wiedzieć, co wtedy pamiętałem.
Szukałem własnego nazwiska. I żeby była data: 1914. Franciszek
miał trzy lata, gdy jego ojciec, Władysław, zmarł na suchoty. Matka
z dziećmi opuściła Warszawę. Przeniosła się na Górny Śląsk. Akcja
powieści rozgrywać się będzie dalej w Bielszowicach, a główny
bohater, Franek, zacznie wbijać się w formę, której na imię niedosyt.
Jeszcze w Warszawie rozwinął się z pieluch i stoczył ze stołu. Lekarz
źle złożył nóżkę. Tak już zostało. Zostanie: obśmiewanym,
kulejącym dzieciakiem, zmykającym z podwórka. Oto forma, której
warto się przypatrzyć. Biologia resentymentu, mechanizm podobny
do ubóstwienia, w polszczyźnie brak odpowiedniego słowa. Dzieje
się nieraz coś w żołądku, a to odzywa się historia, przodek mówi do
nas, jego odległa krew burzy się i zawraca, forma szuka ujścia, a
biologia wyzwolenia. Rodzi się pisarz, ciułacz rzeczy mętnych,
niezbadanych. Ból przypomina staruszka mijanego w bramie.
Ciągnie starą wagę lekarską i ustawia na rogu ulicy. Ból podsuwa
obraz młodej matki stojącej nad urwistym brzegiem Skawy. A któż
cię w czterdziestym piątym wrobił w tę historię, dziewczyno, któż
takim obdarzył synem?
Wróćmy do 1914. Został mi jeszcze jeden cmentarz. Krańcowo
wyczerpany, z kawałkiem suchego chleba w kieszeni, zbliżałem się
do jego północnego krańca. Dlaczego pojechałem najpierw do
Gdańska? Rzuciłem polonistykę. Wojsko deptało po piętach. Gnębiło
eBook.pl Karol Maliszewski
51 Faramucha
mnie poczucie winy. Szukałem usprawiedliwień, wertując
Dostojewskiego. Brat wychodził codziennie do pracy z wyrazem
zdziwienia na twarzy. Zaczęły się strajki. Było ciasno. Komuś
wystawały nogi z kazienki, mierził ten prowizoryczny barłóg. Mój
pobyt przedłużał się. Zaprzyjaźniona sąsiadka dała bratu warszawski
adres kuzynki. Praca i samodzielny pokoik okazały się fikcją.
Czytałem o człowieku, który nocą w Nowym Jorku puszczał
latawce z krawędzi wieżowca. Na każdym pisał coś po hebrajsku.
Kiedy siódmego dnia na dach wkroczył inny człowiek z latawcem w
ręce, było już za późno. Bohater nie żył. Nad jego ciałem unosił się
gęsty obłok ptaków, wybierających przez oczodoły smaczne kąski z
mózgu. Uczony wziął fragment mózgu do analizy, Wyodrębnił
składnik melancholii. Nazwał go melanchoniną i znalazł nań
antidotum. Świat poweselał. Nie wiem, co dalej, bo ktoś powyrywał
strony. Świat chory z bezmyślnej wesołości.
Zwrócono mi uwagę, że mówię do siebie i uśmiecham się.
Niestosownie tak na cmentarzu. Stałem przed czarną tabliczką i
radowałem serce widokiem nazwiska. Rozmawiałem z dziadkiem,
który zmarł na trzy dni przed wybuchem pierwszej wojny światowej.
Znalazłem go, odczytałem z trudem. A więc zimny marcowy
poranek. Helena prowadziła za rękę dzieci, bagaż już na dworcu.
Starsze dziecko utykało, młodsze ubrane w beżowy paltocik
szczebiotało radośnie. Wieńce, które przykryły grób męża, zwiędły i
kiedy Helena była tu po raz ostatni, usunęła, postawiła świeże
kwiaty. Ruszali w nieznane, zawierzywszy hochsztaplerowi. Tak się
piszą powieści. Tak toczy się życie. Z zawierzenia hochsztaplerowi.
eBook.pl Karol Maliszewski
52 Faramucha
Melancholia
Dlaczego miałbym opierać się obłędowi, wstrzykiwać sobie
środki uspokajające,
połykać kolorowe tabletki, kłaść rękę na Biblii etc.? Wczoraj
odebrałem telefon. Cedziłem do słuchawki zdania pozbawione sensu,
nie mogłem wykrztusić tych sensownych. Czułem je, ale nie mogłem
przywołać, ściągnąć z tyłu głowy. Monotonny głos robota, właściwie
komputerowego syntezatora informował, że dostałem spadek. W
internecie wyświetliło się konto instytucji charytatywnej zajmującej
się losem podrzutków. Przelałem. Jak los, to los. Niech się ich los
powiększy o mój. Niech ktoś, kto miał być gangsterem,
odrąbywaczem ludzkich głów na przedmieściu, zostanie profesorem,
badaczem ejakulacji mrówek, noblistą.
Ręczniki leżały na podłodze, gryzły ziemię, pokryte były krwią.
Golenie z zakłóceniami. Mgła jak żywa, mięsista substancja. Śnieg
dusił psy, a i mnie z wolna uniemożliwiał oddychanie. Nie można
było prawdziwie zaczerpnąć powietrza. Zakaz zachłystywania się
obowiązywał ciągle. Jego przekroczenie kończyło się
wyrafinowanym bólem. Graffiti, które zostawiłem wczoraj na ścianie
znienawidzonego wieżowca - Pierdolcie się koty - wyrażało mój
stosunek. Melancholia z powodu anomalii. Zima ściskała końcówkę
marca w swych struchlałych paluchach i najczęściej zostawałem sam
na środku ulicy. Noc waliła na mnie gęsta, czarna, cicha. Wątła nić
solidarności przywalona śniegiem. Przesuwały się cienie
samochodów, trolejbusów, ludzi i psów, potem ginął po nich ślad.
Jeszcze tylko rzucało wróblami od krzaka do krzaka, od kosza na
śmieci do ławki, na której leżał bochen chleba zawinięty w
rozmoczony "Kurierek". I nic. Nie słyszało się kotów, nic pyliły
leszczyny, śnieżyczki nie wychylały się zalotnie spod kamieni.
Budził nas wtedy Prokofiew, sprzężona z budzikiem sonata
wyskakiwała punkt szósta. Porywało nas, zatracało. A teraz proszę
eBook.pl Karol Maliszewski
53 Faramucha
wziąć te łapska. Wiem, że boli. Ostrzegałem. Strawiński jak trzask
charków o zmrożony bruk. Lubiłem te zbite, metaliczne kawałki. Po
północy muzyka nabiera odcieni, uwalnia się od ulicznego gwaru,
staje się sobą, a ja rozpraszam się, rozciągam, odlatuję. Przestaję być
tylko ludzkim gadaniem, oślim rykiem.
Słuch wyczarowywał światy, które miałem zabrać do grobu. Musi
być jakaś nieśmiertelność, mruczałem w rytmie przypominającym
bluesa, przenosząc swoje "pięć po dwunastej" z kąta w kąt. W kuchni
robiło się zimno, coraz natarczywiej kapało z bojlera, pies piszczał
przez sen. Wtym czasie pikantne recenzje, po raz setny odczytywane
przez młodych autorów, łaskotały ich podniebienia. Węgiel mazał się
na dnie kubka, wybierałem z miału grubsze kawałki i karmiłem
chciwe usta rozrzuconej na palenisku alegorycznej róży. Dławiło się,
kaszlało, dymiło. O trzeciej szybkie kroki na obskurnym korytarzu
pieczętowały charakter wspólnoty: klozet. Nigdy nie wiesz, co
będzie, jak będzie, a jednak zazwyczaj przypuszczenia są trafne. Co
powstrzymuje od samobójstwa? Świeże powietrze. Muzyka. Zarys
gór na horyzoncie. I to, że się jakoś układa. Totalność istnienia: "Jak
nie tak, to tak - i do przodu" (szwagier).
Mimo że radio milczało już jak grób, nadal pienił się we mnie
karbid polany moczem rześkiego dyrygenta. Rytm z krwi.
Przypominałem małego bohatera noweli Sienkiewicza, którego
dźwięk organów doprowadzał do omdlenia. Pamiętam z dzieciństwa
dzwony. Rozkołysana wibracja światła, cętki łupanego oktawą
powietrza w gałęziach kasztanowców, buków, brzóz. Ekstaza malca,
który puszcza kierownicę roweru i na długo traci przytomność.
Wodospady dźwięków spadające z chóru. Siwy jak gołąbek organista
uśmiechał się, machał ręką i z zakłopotaniem mieszał niemieckie
słowa z polskimi.
eBook.pl Karol Maliszewski
54 Faramucha
Światło
Światło na murze przypełza, waha się, sterczy jak deska oparta o
ścianę. Furczy wokół tego leja gromada ciem, latające robactwo
ciepłej, przetłuszczonej nocy. Woda wali się z kolan, z klatki
schodowej, ze wszystkich otworów. Drży rezerwuar, trzęsie się
spłuczka. Ktoś kantem dłoni uderza we framugę okna, roluje firanę i
gasi światło. Wychodzi. Zapada ciemność. Zaczyna padać deszcz.
Celowe działanie bogów. Zimny prysznic na rozgrzany dach werandy
ma wyjaśnić wszystko. Każe wsłuchiwać się w harmonię przyrody i
sławić naturalność jako aksjomat. Żadnych bocznych skrzywień
moralnego kręgosłupa, żadnych rozmyślań o północy, dzienników
pisanych żółcią. Im głębiej w byt, tym głośniej bóg. Zaraz pioruny
albo grad. Nie myśl sobie. Obejrzeć film, głowę do poduszki, rano
wstać i do pracy biegiem marsz. Bogowie czuwają. Znowu coś się
tłucze w pojemnikach na śmieci. Koty ze szczurami uprawiają
dialektykę. Młodohegliści tutejszego rynsztoka. Konwój złożony z
siedmiu ciężarówek (siedem razy bluznęło światło na ścianę)
delikatnie wymija kupy gruzu na jezdni. Czule mruczą silniki. Zrywa
się tęsknota za podróżą. Strażacy cicho dyskutują pod lipą przy
skrzyżowaniu. Na ławce rosa. I jakiś zapomniany przez wszystkich
człowiek przemyka się między cieniami przodków, od których gęsto
w tej okolicy. Skacze po kałużach. Niemcy patrzą z wyżartych
kwasem musztardowym (tuż obok fabryczka octu) oczodołów czasu.
Czesi pytają, po ile brambory. Herr kameraden. Wir. Jest
melancholijny. Przyrośnięty i zdrewniały. Jeszcze kilka kroków
dzieli go od schroniska. Zapuszczają korzenie młode drzewka.
Portier budzi się, wyłącza rozmigotany telewizor - i pyta, o co
chodzi. O nocleg, herr kameraden. O przodków. O przód i tył. O górę
i dół. Nie mogę panu pomóc. Wszystkie pokoje zajęte. Podpalę panu
tę budę. A ma pan ogień? Nie.
eBook.pl Karol Maliszewski
55 Faramucha
Anna
Rodzenie dzieci przestało interesować Annę w 1957, kiedy
wydała na świat siódme martwe dziecko. Tym razem był to
chłopczyk. Wiedziała, że urodzi poetę. Nie przypuszczała, że ten
poeta wybierze milczenie. Na grobie największego poety naszych
czasów rośnie maciejka. Anna rozeszła się z Krzysztofem. Do
zagadnienia wróciła w 1963 zgwałcona przez seminarzystę Joachima
Filtza. Dziewczynka urodziła się zdrowa i krzepka. Anna miała
uczucie, że to maleństwo wyżarło jej bebechy, nie zostawiając już ani
iskierki, ani śladu woli życia. Grób Anny to właściwie niepozorny,
niesforny kopczyk, osypujący się po każdej większej burzy,
przenoszący się z wiatrem niczym ruchoma wydma. Wiatr wyje, a
grób się przemieszcza jak piasek w klepsydrze. Szkielet Anny
wydaje charakterystyczne odgłosy. Pod dwunastym znowu grają w
kości, mruczy Sebastian, którego grabarska nora szpeci północnowschodni
skrawek komunalnego cmentarza.
Siódmego lipca niebo wspinało się coraz wyżej i wyżej, ale bardzo
szybko te igraszki skończyły się szaloną burzą. Marysia zdążyła
trzykrotnie zmienić kwiaty ma grobie swej matki. Bzy, które zastała,
doprowadziły ja do wściekłości. Podobno seminarzysta zgwałcił jej
matkę w bujnym krzaku bzu. Nasturcje, które przyniosła, po trzech
minutach wywołały niespodziewane obrzydzenie. Wyrwała je ze
słoika, rzuciła na ziemię i zaczęła deptać. Wyszła przed cmentarz i
kupiła róże. Wstawiła do słoików i poszła do studni po wodę. Kiedy
wróciła, róż nie było. Za chwilę ktoś je ponownie sprzedał pod
cmentarnym murem. Rozpłakała się, lecz już po chwili bystrym
okiem obrzuciła otoczenie. Niebo przygasło, zmalało, kręcąc się w
kółko za grubym ogonem ciemnych chmur. Ujrzała w błysku
pierwszej błyskawicy krzak jaśminu. Podeszła i ułamała parę
gałązek. I tylko tym przystroiła grób matki. Wyszła z cmentarza
eBook.pl Karol Maliszewski
56 Faramucha
bocznym wyjściem. Przyśpieszyła kroku. Bruk nagle zadudnił,
zatrzepotały markizy. Wprost na nią walił niebieski tramwaj z jakimś
młokosem, adeptem motornictwa, za szybą. Marysia pośliznęła się
na kaczym łajnie i to uratowało jej życie. Nie żadna owłosiona,
muskularna dłoń, nie świdrujący krzyk wysokiej blondynki, ani też
"Jezus Maryja" czy strzęp modlitwy, lecz zwykłe kacze gówno, które
w tym wypadku okazało się dość niezwykłe.
Wspomnienie
Franciszek miał trzy lata, gdy jego ojciec, Władysław, zmarł na
suchoty. Matka z
dziećmi opuściła Warszawę i przeniosła się na Górny Śląsk.
Zamieszkała na poddaszu małego, żółtego domu przy torach. Śląski
Casanowa okazał się bezbarwnym człowieczkiem bez grosza przy
duszy. W sklepie szydzono z niej, bo nie mówiła tomaty, lecz
pomidory. Tyle tych rodzajowych scenek. Zwykłe cierpienie.
Darujmy sobie. Minęło kilka lat. Warszawianka wrosła w
bielszowicki pejzaż. Urodziło się kilkoro dzieci. Połowa zmarła.
Franciszek skończył szkołę powszechną i zaczął terminować u
krawca. Długie lata. Wybuchła wojna i przerzucono go jako
wojskowego łatacza portek do Makowa. Duma ojca trzymającego na
ręce syna zwróciła moją uwagę przy pierwszym przejrzeniu szuflady.
Piękny dzień czerwcowy. Widać kąpiących się w Skawie. Panowie
podpici. Wąska kładka na tle otoczaków. Panie naburmuszone.
Skończyła się wojna. Franek jedzie do Krakowa na egzamin
mistrzowski. Pije coraz więcej. Matka jego dziecka ucieka na Ziemie
Odzyskane. Szukając jej, przemierza szmat drogi, a dla niego to dwa
szmaty. Kuśtykając, dociera do Kłodzka. Zeszli się. Po Andrzeju
eBook.pl Karol Maliszewski
57 Faramucha
Jurek. Następne ogniwo w łańcuchu braci. Potem Zygmunt.
Dziewczynka zmarła na szkarlatynę. Czas leczy rany, fuga omdlewa,
odjeżdżają smyczki. Ostatnim wysiłkiem woli odzywa się fagot.
Rodzi się Kazik. Prosi o głos. Otrzymuje. I słuch. Zręczność słów.
"Gdyby można było zacząć inaczej. Urodzić się pod inną
szerokością spojrzeń, długością westchnień. Gdyby wszyscy spalili
się od pioruna i zostałbym tylko ja ze szmacianką w ręce, ze
zdziwieniem w oczach. Gdyby mnie wzięli na wychowanie jacyś
bogaci państwo, którzy nauczyliby dobrych manier i pozbawili
kompleksów, obdarzyli wolą mocy i znajomością języków obcych,
wyprawiali na obozy letnie, prowadzili do dentysty i na kurs tańca,
na pływalnię i narciarski stok, oprowadzali po muzeach, odkrywali
skarby literatury światowej, dzieła muzyki klasycznej i mądrze
naprowadzali na trop wewnętrznej siły, własnej prawdy, formowali
światopogląd, a nie eklektyczny zlepek, nie pozwalali kląć, odcinali
od zepsutych korzeni i złych skłonności. A na koniec obdarzyli cichą
i łagodną pewnością, ugruntowaną wiarą, w imię ojca i syna i ducha
świętego, amen, gdyby."
Szpital
A potem byłem małym chłopcem, przepływała przeze mnie woda
jak przez dziurawą
muszlę. Dana mi była przezroczystość. Wszystko działo się
jednocześnie. Cofał się czas. Byłem małym chłopcem i w ustach
chrzęściły mi obce wyrazy, nogi podrygiwały w tańcu. Przesuwał się
korowód dobrych ufnych ludzi. Dotykały mnie ciepłe i życzliwe
ręce. Krąg pulsował, rozwijał się i zaciskał wokół stosu kamieni, po
których płynęła krew, płonąc. Słyszałem piszczałkę, dudy i bęben.
eBook.pl Karol Maliszewski
58 Faramucha
Biłem się po bokach rękami mokrymi od łez. Serce szamotało się w
gardle. Śpiewałem i tańczyłem każdym kawałeczkiem ciała.
Szukałem ojca, z ust wychodził mi wyraz "mamo". Ktoś powiedział,
że to po celtycku. Wiłem się do księżyca, potem znów do słońca. Z
niesłychaną szybkością dzień stawał się nocą. Nadciągała burza.
Byłem w centrum wydarzeń, w oku kataklizmu. Deptałem rozwiane
chorągwie. Stopniowo znikałem. Po ścianach płynęła posoka.
Pulsowało. Już nie bolało. Po odzyskaniu przytomności natrafiłem
wzrokiem na oleodruk przedstawiający bitwę morską. Twarz kobiety
wyrzeźbionej na dziobie galeonu miała moje rysy. Galeon tonął,
przełamany na pół. Marynarze klęczeli na pokładzie. Niektórzy
próbowali ratować się na własną rękę, nie ufając Opatrzności.
Wskakiwali do wody, prosto w paszcze rekinów. Znów zamknąłem
oczy. Stara kobieta krzyczała prosząc, żebym przyniósł jej piwo.
Przemyciłem puszkę żywca. Owinięta białym prześcieradłem sunęła
amfiladą pokoi. Zdążyła wypić. Mówiła, że to jej przypomni
młodość. Ach, jak obłapiali, za cycy brali. Rozchylała nogi. Z
intymnej czeluści wiało chłodem. Szła śmierć. Wywijała się z jej
brzucha jak przenicowany, szablowaty fallus. Wychodziło z niej to,
co w siebie zdążyła wtłoczyć. Przed moimi oczami przemknęły
widma kilku mężczyzn. Nieforemne dzieci. Jeszcze trzepnęła ręką o
ścianę, zahaczyła palcem o dzwonek i już była pusta, biała jak lniana
ściereczka, jak turyński całun. Łóżko po niej wygładzone, wyprana
pościel. Nocnik wymyty. Wywietrzony pokój. Dezynfekcja. Galeon
poszedł na dno. Marynarze zostali wyłowieni przez rybacką łódź.
Żarciki opatrzności dotykają mnie do żywego. Dlaczego miałbym
opierać się obłędowi, Romku? I czy w tak małej miejscowości można
tworzyć kulturę? Kultura jest strategią radzenia sobie z dotkliwością.
Strategią sublimacji. Inaczej mówiąc: pytasz, czy w takiej małej
miejscowości może boleć kulturalnie. Słodka ojczyzno prostracji,
jesteś wszędzie, stworzona i niestworzona, współistotna ojcu. Nie
wiem, czy ta odpowiedź cię zadowoli.
eBook.pl Karol Maliszewski
59 Faramucha
Reszta wspomnień
Po Kaziku przyszedł na świat Januszek, ale trzy lata później
wpadł do wyschniętej studni i roztrzaskał głowę o żelastwo na dnie.
Sąsiad wniósł jego biedne, pokurczone ciało i długo stał na środku
kuchni. Matka zemdlała w pierwszej sekundzie tego antycznego
spektaklu, a ojciec z podbrzusza maszyny do szycia wyszarpał
zaćwiekowaną strzępem gazety półlitrówkę i chlusnął zdrowo po
strunach, po czym dyszkantem dał znać, że przeżywa. Gdzie jesteś
matko, kiedy twego płaczą syna, gdy zieleń łąk już jego wieści zgon,
i coś tam jeszcze było o kruku. Zresztą ten epizod zmieszał się w
pamięci z trzecią wojną światową, rozgrywającą się na peryferiach
Poręby, na księżowskich łąkach i w stodole Barańczuka. Co tam się
działo, też pamięć zatarła, a prawdziwe czołgi, która zjawiły się w
dużych stadach w jakiś tydzień po pogrzebie Januszka,
zdecydowanym jazgotem przeorały przestrzeń do zapamiętania.
W mieszkaniu po dzikiej Heldze urządziliśmy sobie z chłopakami
salę gimnastyczną i z wielką zawziętością w deszczowe dni
ganialiśmy tam za piłką, starając się nie uszkodzić wiszących na
ścianach portretów familii Hirsch. Bardzo lubiłem dziką Helgę. Nie
było kiedyś lepszego towarzysza zabaw od tego trzydziestoletniego
dziecka. Zdarzyło się raz, że wydłubała gołębiowi oczy. Innym
razem nabiła na pal mojego ulubieńca, Staśka. Według dalekiego
stryjka z Włodowic był to bez dwóch zdań rasowy angor. Tak mówił.
Wtedy coś z Helgą zaczęło się dziać. Śmiała się z krwi. Ciągle
mówiła po niemiecku. Zarzuciła zupełnie te siedemnaście polskich
słów, których ją nauczyłem. Zaczęła nad moją głową kreślić jakieś
znaki. Któregoś dnia zatrzasnęły się za nią drzwi białego samochodu.
Siedzi w Naumburgu przywiązana do krzesła. Tak nam opowiadał
Lesiu Fajka, który w tej klinice był na badaniach dla kierowców
ciężarówek. Naumburg to teraz Zacisz Śląski Południowy.
eBook.pl Karol Maliszewski
60 Faramucha
Pamiętam zaciekłe bójki w gołębniku. Gołębie podenerwowane
bezustannym buczeniem samolotów skakały sobie do gardeł.
Pewnego wieczoru zostałem na strychu i śpiewając mojemu ptactwu,
zasnąłem na starej leżance po dzikiej Heldze. Gdy coś huknęło nad
ranem, spadłem z łóżka, a gołębie dostały szału. Kręciły się w kółko,
bijąc skrzydłami o ściany. Wybiegłem na podwórze i zobaczyłem
łunę na wschodzie. Paliła się trafiona kartaczem Barańczukowa
stodoła. Zeppelin i kartacz to były ulubione słowa naszego sąsiada.
Tak naprawdę to z któregoś czołgu odpalono pocisk przez
roztargnienie. A może z nudy. Albo ze strachu przed tym, co ich tam
w tej Pradze czeka. Ojciec chodził w tych dniach chmurny i
osowiały. Klął i ciągle doskakiwał do radia. Ale te skurwysyny
zagłuszają. Mówił też, że to straszny wstyd przed światem i szkoda,
że zamiast stodoły nie zapalił się ze wstydu ten czołg wraz z załogą.
Klnę się na twoją pieluszkę, Magdusiu, że nie zmyśliłem sobie
tego wszystkiego.
"To jest barbaryzm"
Obserwowali. Rzuci się czy nie. Na przykład w ramiona
nadjeżdżającego z hałasem "Portowca". Peron zachęcał, trupie
jarzeniówki. Jeszcze nie teraz. Wracałem z imprezy, Wszystko
bolało, każdy nerw. Nie potrafię ze spokojem przyjmować połajanek
kolegów po, mniejsza z tym. Za późno, żeby się wycofać z gry.
Patrzyłem jak zahipnotyzowany na wróbla, który obskakiwał młode,
zielone gówno, upatrzywszy sobie jakąś pestkę. Taniec tego koleżki
podsuwał tanią alegorię własnej osoby i jej wysiłków, żeby coś
znaczyć. Chcąc wyjść z gówna nieoznaczoności, wchodzi się w
jeszcze większe gówno. Głównie zawiści. Skąd miałem wiedzieć.
eBook.pl Karol Maliszewski
61 Faramucha
Paru facetów z tej branży kocham na potęgę. Dzięki nim chce się żyć.
Pozostałym brakuje elementarnej wrażliwości, umiejętności
wsłuchania się w cudzy tekst. Mielą ozorami z nawyku, z
wyrachowania, już z założenia chcą zranić. I ranią. Kiedyś im
dopierdolę. Wezmą w troki te swoje grube dupska, zwiną żagle.
Myślałem nawet o bombie. Znajomek z przodka ofiarował się
dostarczyć parę lasek dynamitu. Nic będę wyjaśniał, co to jest
przodek. Mam kilku kumpli z podstawówki na tym odcinku, w klasie
robotniczej zagrzebanej w ziemi, wysuniętej do przodu. Na szczęście
czytają tylko Whartona. Nie przepadam za opowiadaniem prostym
ludziom, o co mi naprawdę chodziło. Zawsze o coś chodzi. I można
zrozumieć, wysiłek nie jest nawet taki duży. Ludzie boją się
własnych odkryć, czekają, aż im ktoś podsunie formułkę.
Jest panienka na oku. Przedział pusty. Pociąg ładnie podrzuca jej
nieregularnymi piersiami. Obserwuję, jak śpi. Obnaża dziąsła i
słychać powarkiwanie. Chciałbym zasnąć. Ból po imprezie
literackiej mija z każdym kilometrem. W ciemności miga tablica
informująca, że pożegnaliśmy się z województwem warszawskim.
Łódzkie może być. Nie znam tu nikogo. Nikt nie będzie klepał po
plecach, żebym napisał pozytywną recenzję w zamian za to, że nie
przypieprzy się do mojej najnowszej książki. A pisz sobie, co chcesz,
doktorku, już widzę, jak twoje ułożone w ciup usteczka wymawiają
słowo "skowyt", już czuję w powietrzu szlachetne i wyperfumowane
obrzydzenie. Idź, cymbale, popraw sobie na stronie krawatkę, bo
zgromadzone tu niewiasty mają cię za buca!
No i tak to było, pociąg się nieźle wpasowywał w świeżo poznane
mięso nocy, świstało za oknem wydrwione powietrze, a ja
przepraszałem w myślach Marię, że patrzę na tę rubensowską zjawę
rozwaloną na ławce. Niczego nie czułem. Nawet ślina nie uderzyła
do ust. Przyglądałem się młodej, wypiętej, pochrapującej kobiecie i
myślałem, że może tak wyglądałaby moja siostra, gdyby w
dzieciństwie nie połknęła kilku gwoździ. Siostra! Kochałaby mnie
siostra, kochałbym siostrę. Niepojęte. Strata nie do odrobienia.
eBook.pl Karol Maliszewski
62 Faramucha
Niejedna panna płakała, że jej kochanek szedł do cywila, a jej się
dziecko zostało, wkraczają do akcji goście z rażąco ilustrowanymi
chustami o nieludzko wytrzeszczonych czaszeczkach pomponów na
ramionach, nie znają Castanedy ani Eliadego - on to by dopiero
zinterpretował ich rytualizm - i obawiam się, że zupełnie mają za nic
Levi-Straussa. Łódź Kaliska jak dobra matka, chociaż śliska (witaj
deszczyku majowy), wypuszcza ze swych objęć śmierdzących
jabolem, zanoszących się śpiewnym łkaniem chłopaków, którzy w
liczbie siedmiu usiłują wejść do przedziału, żeby z wolna
wymazywać z kory traumę, jaką im uczyniła Armia, kochanka.
Wreszcie coś ich cofa. Nie wiem, może niechęć przebudzonej
nagle dziewczyny, czy śpiącą można zbudzić grzecznie, ni chuja,
mruczy chudy, wysoki, mocno ryży i porywa swoją bandę w stronę
warsu. W którym normalnym kraju zomowiec zarabia piętnaście, a
nauczyciel pięć: towarzysz, który dosiadł, ma głos Kuronia, skórzaną
kurtkę z demobilu. Zaczyna opowiadać i nie kończy. Znów zaczyna.
O rendez-vous Havla z mistrzynią sportu. Był świadkiem. Proszę
sobie wyobrazić, zamknąć oczy, jesteśmy w Głogówku, depczemy
trociny, którymi wysypano podłogę w remizie, fagoty gutisz,
klarnety gutisz, no to achtung, aj, cwaj, draj, jeszcze Polska nie
zgineeeła, póki. Przecież pamiętam towarzysza Józefa Bycha, jak
jeździł niebieskim zaporożcem na talony, przejechał mi kurę w
wiosce Mamuty, w której wówczas mieszkałem, a teraz wielki
opozycjonista. Pabianice, muszę wysiadać, nie zdążyłem
wszystkiego. Zasalutował zabawnie, pomachał z peronu na
pożegnanie. Rozwiał się, a panienka ni stąd, ni zowąd o znikomości, że
sto lat to tylko trzydzieści sześć tysięcy dni. Rzeczywiście przerąbane.
Wysiadłem, licząc, że nikt mnie nie rozpozna i nie zacznie
dziękować, przepraszać
lub grozić. Na białej tablicy duże polecenie, skierowane do mnie.
Błąd. Powinno być Ka-liż. Chodziłem uliczkami, notując w pamięci
woń kiszonej kapusty, najbardziej dojmującą w Europie Środkowej.
Nie miałem co lizać. Ten zapach podniecał, ale nie do tego stopnia.
eBook.pl Karol Maliszewski
63 Faramucha
Wymarłe ulice.
Dwunasta trzynaście. Pieprzy się na niebie, a potem lu. Rzeczy
już są mokre. Wstępuję, proszę o frytki i kiełbaskę. Grzebię w
kieszeni, mózg podsuwa obrazy. Prosi o drobne. Lasy parują, czyjaś
noga nadziewa się na zardzewiały drut. Dziecko nie ma alibi. Bułka
z gorącą parówką w środku przed chwilą tu była. Spełniam ideał
dawnych Francuzów, jestem szalony i notuję na gorąco. Wszystkie
kobiety zwarły nogi, rozpoczął się marsz złowrogi: od tyłu nadszedł
ten młodszy, skłonny był wybaczyć brak biletu. Szlag jasny, żyję,
chciało mi się krzyczeć, nic nie bolało, widziałem konia, to nie był
mój koń, zrywał uprząż, srał na asfalt, beczki wyskakiwały z wozu,
rwał do przodu mój zachwyt, oddychałem dla samego oddychania,
otworzyłem okna, kurwa, żyję, wyciągnąłem grzecznie dowód przed
siebie i uciął mi rękę nagły mrok, bo tunel, pstryknęły światła. Komu
mam dziękować? - Słucham? - zdziwienie konduktora. Nic, nic.
Komu mam dziękować za to, że potrafię cieszyć się, mimo
przeżytych czterdziestu dwóch lat, skąd wpływa ta energia
zaćmiewająca wszelki ból i każdą myśl o samobójstwie? Po moim
ciele płynęły rzeki, moje ciało oddychało rytmicznie, czułem
korzenie wbijające się coraz głębiej, drzewo tej wiosny przeorywało
niezdarnie moją świadomość, siedzące pod nim dziecko płakało,
zaklinając się, że nie pójdzie w ślady ojca i nigdy nie weźmie wódki
do ust, w Warszawie mówiono o mnie jak o niebezpiecznym
szaleńcu, posypywałem płatkami jabłoni nadchodzące stamtąd listy,
ciągniki w deszczu kroiły spokojnie tłuste skiby, błyskało się, a ja się
kuliłem, rozwieszając mokre ciuchy na grzejnikach, w Katowicach
miałem być razem ze zmrokiem. Czekali na mnie niezłomni koledzy
z opcji podobnej do mojej, razem wysławialiśmy życie i nie
założyliśmy jeszcze rodzin, nie chcąc nikogo ranić i krzywdzić.
Miała być telewizja. Ewa spali nową książkę Miłosza, potem posypie
sobie głowę popiołem. Michał powie, co sądzi o Herbercie,
właściwie wykrzyczy, Łukasz obleje moczem ze słoika wybór
wierszy Zagajewskiego. Mógłby nasikać bezpośrednio, jednak
eBook.pl Karol Maliszewski
64 Faramucha
wstydzi się małego członka. Powiedzą: Kaziu, teraz ty. Zacznę
czytać, jąkając się i śliniąc, panienka z mikrofonem zmiesza się,
będzie kiwać ręką na kamerzystę, kolejny skandal zostanie
gruntownie opisany w kulturalnej prasie. Kazimierz Faramucha czyli
nędza młodej poezji. Nawet wiem, w której gazecie pojawi się zwrot
"upadek kultury polskiej". Inna zasłynie z retorycznego pytania "kto
na to daje pieniądze". Wzrosną notowania stronnictw, które zajmą w
tej sprawie nieprzejednaną postawę.
Upierścieniona, szczupła, pomarszczona dłoń podsuwa mi kartkę
"jestem czysta, pan też, proszę iść za mną". Mruga
porozumiewawczo, "ulżymy sobie". Kieruje się w stronę toalety. Z
nerwów, ktoś zaczął szarpać za klamkę i słychać podniesiony głos
konduktora, spuszczam się pierwszy. Szybko łapie mnie za rękę i
pcha głęboko, poruszając koliście. Prostuję dłoń i zwijam, uważam
na paznokcie, gestykulując do wewnątrz. Ona krzyczy, że to jeszcze
potrwa, bo ma biegunkę; klamka wiotczeje, ustaje napór na drzwi, po
chwili cichną kroki. Przez uchylone okno słychać ptasi skrzek
zawiadowcy: stacja Boświnowice, stacja Boświnowice. Całą
uślinioną twarzą, zziajanym jęzorem muskam piersi, porywam sutki
w wir ust, wciągam i wypuszczam. Coraz szybszy rytm. Gniotę przy
tym, przyciskam, przyduszam do srebrzystego grzejnika. No i jest
wreszcie ten skurcz. Padamy na klęczki, oparci o sedes.
Radzikowice. Bądź mądry, pisz wiersze, zrób dobrze kobiecie. Nie
zawsze wychodzi, to nie ruska fabryka. Jak z wierszem.
Wbite w pejzaż dwie sarny polne, ujrzane nagle z pędzącego okna,
które zaryło się w kamienistym kanionie razem z całym szeregiem
jaskrawo świecących punktów, a między nogami saren przelatywały
księżyce, w tym jeden widzialny i suchy jak przedwczorajszy
rogalik. Są ludzie, którzy przyjmują nowo przybyłych z niechęcią,
spuścizna po komunizmie. Ja nie. Usuwam się z gracją, a siadaj,
myślę radośnie, jak masz cierpieć, to cierp na siedząco, zbieram
klamoty, chowam zeszyty, kocham cię człowieku, kocham cię życie,
rozmowę zaczynam, przytaczam precedensy, kiwam głową z zażyłą
eBook.pl Karol Maliszewski
65 Faramucha
lubością. Czas podróży mija po ludzku, a nie tak, jak ty byś chciał:
milczące, skwaszone toboły, nienawistnie patrzące ofiary
transformacji - do końca nie mogące odżałować, że wpuściły kogoś
nowego do przedziału.
Widziałem, jak z pól zwisały sople w głąb ziemi, kępy oziminy
wrosły w bryły lodu. Jesteś częścią tego poematu, stukały koła
pociągu, jakieś paczki zsypywały się za tekturową ścianą, płaczliwie
zawodziły gwizdki konduktorów. Jesteś częścią tego poematu,
pomysłem, samotną pokrzywą na osypującej się hałdzie, krzykiem w
bramie, gwizdnięciem konduktora, błyskiem nad parowozem,
oszronionym przewodem ginącym w tej cholernej mgle. Budzę się,
"nienawistne ciało kurwy toczy się po chodniku wysmarowanym
psim gównem", to na pewno nie z Celana, ze snu. Zupełna ekstaza.
Jesteś częścią, maleńkim trybikiem, nie widać twojej łysiejącej
główki na zbiorowym zdjęciu, twój rocznik daleko w przodzie,
wybija się, wyrasta, kradnie na dużą skalę, uczestniczy w obradach,
obejmuje urzędy, przestaje grać w piłkę, staje się trenerem,
dyrektorem, krytykiem, rozkwita, doskonali języki, wyjeżdża i
wraca, jest wolny, upaja się wolnością, kluczy w dżungli przepisów,
prostuje demokrację, powiększa kapitał, rozstaje się z żoną, zakłada
nową rodzinę. Moje pokolenie oddycha. Tylko ja, Kazik Faramucha,
wstrzymuję oddech, nie mogę się skupić na zarabianiu pieniędzy,
pocieram palcem o mokre czoło. Wysypują się zdania. Mokry Dwór.
Wszystko posypane mąką dziwnej rosy, zwykłą trawę prześwietla
niezwykły blask. Jak się tu znalazłem w drodze do Białegostoku?
Struga ciepłej jak mocz wody wytryskuje z aluminiowej rurki prosto
na twarz, butelki po piwie dźwięczą, tocząc się po roztrzęsionym jak
galareta korytarzu. Jako kto będę czytał wiersze? Proszą jeszcze o
opowiadanie, bo coś słyszeli. Jako krytyk. "Cień dużej kobiety w
czerwonym przysłania okno, za którym krzyk gwałconej przestrzeni,
jej pot wbija się w opowiadanie, gryzie, kąsa, drapie, hej!".
Potem wyszliśmy na pociąg. Ktoś mamrotał: "Nie mówcie mi
guru, to ubliża". Pies jak stodoła, gdyby nie kaganiec, wpieprzyłby
eBook.pl Karol Maliszewski
66 Faramucha
bez trudu cały ten ekspresjonizm, drapieżne skrzydło młodej poezji.
Zaczęli coś wypisywać. Majzlu w śmiech. Grzesiek powiedział, że
on to bierze do wiersza, że zamawia, o opowiadaniu nie mówił nic.
Meleks wyrzucał z plecaka śmieci. Zaczepili go sokiści. Myśleli, że
to Czech. Czy mogę spuścić się na twoją nogę? Do najbliższego.
Afera. Wtedy Grzesiek powiedział, że bierze, ktoś się zaśmiał.
Pociąg jak zawsze dokładał, mamrotał, konfabulował. Tych
kilometrów naprawdę było mniej. Noc Poetów w Gliwicach
zaczynała się po południu. Powinniśmy zdążyć.
Niemcy
Światło pozbawione osłon, ktoś powiedział "frywolne", ale nie to.
Szorstkie, bezgraniczne, ostre, a w nim dwie, trzy postacie
przenikające naszą werandę. Czaszka ojca z podziwu godnymi
zębami sunęła w powietrzu uczepiona kłębka mgły. Pozostałych nie
rozpoznawałem - jacyś Niemcy, solidnie wypełniający prześwietloną
pustkę. Co zostało dodane do reflektora, że nagle wydobył
odwieczne postacie wędrowców, utajonych nawiedzaczy, intymnych
szperaczy? Znów wszyscy spali, tylko woda szorowała po asfalcie,
wybiwszy jakiś zawór, ale okna były ciemne. Otwierał się przede
mną odwieczny przestwór. Założyłem buty i wyskoczyłem z okna.
Uderzenie rozmyło się częściowo na rozsypanym piachu, częściowo
na stercie mokrego węgla. Oddychałem głęboko, sycąc się politurą
nocnego powietrza po deszczu. Nagle pomyślałem o zębach ojca,
przypomniała się twarz, cała postać. Pomyślałem "Ząbkowice
Krzychu Śliwka" i "Świdnica Antek Matuszkiewicz", a potem, że ten
stary żyjący poeta urodził się w 1911, jak mój ojciec, a stara żyjąca
poetka w 1923, jak moja matka, i co to wszystko ma właściwie
eBook.pl Karol Maliszewski
67 Faramucha
znaczyć. Nic, zupełnie nic. Tomasz Czerwiński z radia "Przecena"
zapytał, co o tym sądzę, a ja nie potrafiłem powiedzieć. No tak,
ważna poetka, znacząca poezja, koronkowa robota, ale wie pan, ja w
zasadzie wolę rzeczy bardziej nieobliczalne, o niepokojącej
metafizyce, takie, gdzie jest szarpanina. Tu wszystko zbyt
poukładane, dopieszczone, śmiertelnie wyrozumowane.
Do drugiej w nocy pisałem listy, o trzeciej jeszcze wierciłem się
niespokojnie. Tkwiłem w jakimś letargu, wpatrzony w świetliste
smugi nadciągające od werandy. Wkrótce chodziło po mieszkaniu
kilka nieznanych mi osób, niezupełnie zmaterializowanych, ale
wyczuwalnych. Ignorowali mnie, penetrując kąty, wypełniając
przestrzeń ruchliwością, pracowitością, szukaniem. Jedna z postaci
próbowała ze mnie zrzucić kołdrę, poczułem lodowaty uścisk na
nodze. Odruchowo wierzgnąłem, trafiając piętą w "światło i dźwięk",
w skupisko energii. Tak odczuwałem te coraz częstsze obecności -
jako światło płynnie łączące się z dźwiękiem, ni to chrobotaniem, ni
skrzypieniem, najpełniej jakimś wytężonym szumem, jakby
wyolbrzymionym szumem własnej krwi. Nadchodzili Niemcy,
którym kilkadziesiąt lat wcześniej moje plemię zajęło domy, ulice i
pola. Zaczęli się pojawiać w kilka miesięcy po śmierci ojca i
zrozumiałem, że wyrastają z bólu, że ból jest pożywką, na której rosną.
Rano nieprzytomny meldowałem się w szkole. Miałem do
utrzymania, taki to rodzaj wykarmienia, niezłą gromadkę
poniemieckich umarlaków, którzy przychodzili po swoje i na swoje,
cóż miałem robić. Należało im tylko umożliwić te powroty. I to już
wystarczało, czuli się szczęśliwi. Na szczęście moi umarli nie
wychodzili ze mnie. Nikt w szkole nie wiedział, co się dzieje.
Wiedziano, że jestem na utrzymaniu pracującej dorywczo matki,
pomocy kuchennej, nie wiedziano, że sam utrzymuję jeszcze kogoś.
Niebawem wystąpiły mi sińce pod oczami i dziwna bladość zajęła
policzki. Badano mnie kilkakrotnie, lecz bez widocznych rezultatów.
Oddany jakiemuś psychiatrze do uśpienia, podobno wypowiedziałem
w transie coś w tym stylu - "nadejdą noce śniegu i umarłych, co
eBook.pl Karol Maliszewski
68 Faramucha
zawyją tuż za miedzą niczym wicher, bo przeciwnik zbyt łatwe
pytania rozstawiał na drogach." Tekst na poszarpanej, pokreślonej
kartce dotarł do matki. Zaczęła rozglądać się za kandydatem do swej
ręki, mając na myśli - jak się zwierzyła - zapewnienie mi jako takiej
normalności. Sądziła, że wariuję.
Dzisiaj po latach rozpoznaję w wypowiedzianym w hipnozie
tekście niezbyt zręczne tłumaczenie fragmentu z Audena. Skąd tam u
mnie na wsi wziął się Auden, to tajemnica, którą zabiorę do grobu.
Tam zażądam wyjaśnień, lecz czy Najwyższy będzie chciał ze mną
gadać w tak błahej sprawie?
Dygresja
Ta twardość w nas będzie, kiedy dorośniemy i poschniemy w
środku na wióry. Twardość z tych opancerzających, kamiennych
twardości. Ona nam ułatwi i zezwoli, ona nam otworzy do wielkiego
świata drzwi. Z kamienną twarzą, znakiem twardości, będziemy
chować matkę albo jeszcze lepiej - umieszczać ją będziemy w domu
starców, celebrując załatwianie łóżka, pisząc podanie, podając
łapówkę w błękitnej kopercie. I ta twardość będzie rosła, aż nas
samych przerośnie i wysforuje na czoło wśród najlepszych z tego
pokolenia chowających swe matki tej zimy. I kiedy zadzwonią z
odległego szpitala, żeby odebrać zwłoki, będziemy jako te
pogrzebowe maszyny wprawnie zamawiające wieńce, beznamiętnie
klepiące modlitwy i układające wzniosłe treści nekrologów, wreszcie
celnie umieszczające wieko trumny śrubami we właściwych
otworach. Ale którejś nocy twardość nam się skończy, cofnie się i
skurczy do rozmiarów pestki dyni, którą będziemy żuć przez chwilę,
aż wybuchniemy, każdy oddzielnie, we własnym domu, a płacz
eBook.pl Karol Maliszewski
69 Faramucha
będzie dudnił w pustych pokojach. Potoki niewidocznych łez rozleją
się po podłodze, zalewając rozsypane na dywanie fotografie. O, nie
gwarantuję i nie ręczę, że będzie w tym umiar i harmonia, a może wręcz
przeciwnie - coś lub ktoś może tu pójść na zatracenie. Wspominajcie
moją twarz z młodości, jej promienność, łagodność, jej ludzkość w
rozkwicie, kiedy przez mgnienie wieczności byłem sobie Bogiem,
reszta niech w proch się rozsypie albo psom na pożarcie, amen.
Nie wiesz, ach, nie wiesz tego, co...
i tutaj cała epopeja, a może tylko pół; nie znam ciągu dalszego, nie
umiem roli na jutro, na za tydzień, na przyszłoroczny śnieg, który
może cię nie obejdzie, nie otuli, co za puch. Będziesz albo i nie, rzecz
do uzgodnienia, pewność tego nie dotyczy, nikt nie może być ponad
tym, kościół z tego czerpie, może nawet żeruje, igrają tą wolnością w
niepewności, tą wolną wolą śmierci, sprzedają ulgi i odpusty, mamią
rzekomym życiem. A tobie nigdy nie przejdzie, zawsze jesteś na
przestrzał. Bo życia nie ma. Niosą tylko transparent z napisem
wypaćkanym czerwoną farbą udającą krew. Transparent z ludzkiej
skóry. Widziałem taki w snach. I czułem smród buchający z nozdrzy
bohatera. A ja stałem obok. Chciałem mówić, ale nie mogłem.
Mamrotały, miesiły, międliły usta moje, ale nie mogły. Moje oczy
przypominały sobie niegdysiejsze widoki nagle zatrzymane jakby do
przeglądu, cisnęły się ich całe szeregi. Nieme, karne obrazki z tyłu
głowy wypychane jakimś podskórnym ciśnieniem do przodu.
Nieboskłon spróchniałego stołu, z którego sypały się na włosy rude
drzazgi, a on trzeszczał, chwiał się, lecz nie upadał ten stół po
Niemcach. Spod niego obserwowałem gwałtowne ruchy dorosłych,
widziałem śmierć z blond trefionymi włosami i kosą zamaszystą,
długą, przed którą padł na kolana dziadek. Przyjechał ze wsi i czuł
się nieswojo. Żeby pokryć zdenerwowanie, pociągał z flaszki ukrytej
pod materiałami na półce pod lustrem. I kiedy weszli kolędnicy, po
prostu wybuchł z irytacji, z nieswojości, z tej wielkiej czczości, jaką
odczuwa obcy w podróży. Tak naprawdę chciał już iść na pociąg.
Czułem, że chce uciekać. I widziałem spod stołu, jak się przewrócił,
eBook.pl Karol Maliszewski
70 Faramucha
błysnęły zelówki w strasznie brudnych kandaharach, i oto mój
dziadzio, dziadunio mój leży i płacze, łzy lecą jak łuskany groch z
sumiastych wąsów na podłogę. Śmierci kochana nie teraz, ja mam
zasiane, muszę zebrać. I znowu ryk. Śmierci kochana nie teraz. I
płacze we mnie. Nie teraz na zawsze. Grzmi odległym echem, odbija
się od ścian i dociera do krawędzi wewnętrznej przepaści, którą
noszę, którą dźwigam, bo muszę, bo do dźwigania zostałem
naznaczony, już wtedy pod stołem, gdzie siedziałem na nocniku jak
na tronie, przywiązany do dębowej nogi przez najstarszego brata.
Jeszcze jedno wspomnienie
Spróchniałe na poły, ale jeszcze żywotne, z połamanymi
gałęziami, ale pozostałymi szeleszczące na wietrze. Lipa to była, z
wyżartym wnętrzem, takim małym pokojem dla trzech. Nie znacie
historii oddziału "Świstuna"? No tak, te wasze podręczniki historii,
stek kłamstw. Świstun podpisał tajną listę Arsieniewa i miał być
wymieniony za kilku agentów. Wiadomo, czym się skończyło.
Trzech z rozproszonego oddziału lipa przygarnęła jak matka. Dobrze
im było, zacisze i spokój, dopóki jednemu baby się nie zachciało i
wyszedł. Przeleciał szybko Zośkę od Babiaków, jak zawsze chętną.
Potem sobie jeszcze popił i zaczęła się awantura, wygadywanie,
wkroczyła milicja, koniec.
Przez jakiś czas lipa miała święty spokój, ludzie omijali ją z
daleka, ptaki tam nie polatywały. Na początku nikt nie chodził.
Dopiero później zarosło wokół niej i najwięcej tam było różnej
gadziny. Chciałeś padalca złapać, szedłeś pod lipę. Urodziłem się w
czas kwitnienia lip, pod znakiem podwójnej siódemki, w roku
sześćdziesiątym, czternaście lat po wrzuceniu granatu do kryjówki.
eBook.pl Karol Maliszewski
71 Faramucha
Po raz ostatni, gdy miałem pięć lat, wybuchło nawet niedaleko mnie.
Feluś Sitkowski wyleciał w powietrze razem z krową. Obok mojego
pasienia to było, mogłem to ja być, ale opatrzność czuwała. Już
wtedy czuwała. Pięć lat miałem. Nie umiałem pisać, czytać, szkoły
bałem się jak lekarza albo szpitala. - To podobno gangrena - mówił
dziadek, który przez całe lata szykował się do grobu i akurat wtedy
miał objawienia, których ja zostałem tłumaczem. Za cukierki
zrobiłbym wszystko, więc kiedy zjawa kazała po raz trzeci
dziadkowi pić własny mocz, powiedziałem, że największemu
ogierowi we wsi trzeba krew puścić, to diabelstwo razem z czarną
krwią wyjdzie. I tak się stało. Przez trzy kolejne lata był spokój w
Potoczku. Tragedie przelatywały obok i siadały na wierzbach,
chmury gromadziły się i rozpraszały, aż któregoś dnia pękło
przeznaczenie i Potoczek doznał rekordowego gradobicia, o którym
mówili w radiu na pierwszym programie. Tak wielkie szklane kule
waliły w sracz Majaków, że przebiły papę i śmiertelnie przeraziły
starego Piotra, który dostał zawału. Znaleźli go następnego dnia,
wyciągali delikatnie z szamba. Wieś znowu skierowała swe kroki do
nas - w osobie Pasikrusta Józefa skierowała. Długo nie musiał
tłumaczyć. Dziadek był gotów do dalszych objawień, a ja do
tłumaczeń. Tylko że dziadek nie miał już zdrowia do porządnych
objawień i trzeba było coś skłamać. Wtedy już trochę czytałem i w
jednej z książek znalezionych w gromadzkiej bibliotece wymacałem
akuratną historię. Kiedy Józek przyszedł po raz drugi, wszystko było
naszykowane jak trza i mógł wsi odpowiednią nowinę ponieść.
Dziadkowi śniła się maciora mówiąca ludzkim głosem i owłosiona
kobieta chrząkająca jak locha, co miało według mnie znaczyć, że we
wsi chowane są jakieś świństwa, z których należy się czym prędzej
oczyścić, aby świat znów stanął na nogi. Po gradobiciu tylko
niektórzy pojechali do Poręby ciężar niegodziwości zrzucić, a za
drugim razem - po pożarze u Pieńkosa i ponownym monstrualnym
gradobiciu - najwięksi zatwardzialcy zapieprzali na skrzypiących
rowerach ku porębskiej szosie, aż miło.
eBook.pl Karol Maliszewski
72 Faramucha
Dziennik pozorny
Dotarło do mnie po dwóch dniach, że Adorno nie potraktował
Strawińskiego, jak należy. Przeintelektualizował. Nie miałem czasu,
żeby to sobie poukładać, bo skończył się węgiel i niedobre rzeczy
działy się z karmioną miałem kuchnią. Poszedłem do składu zapisać
się na następną tonę, a tymczasem przyciągnąłem z mokradła
kawałki zrąbanych jesienią olch i paliłem nimi. Dotarło do mnie, co
nawyrabiałem, gdy spojrzałem na białe niegdyś ściany kuchni, na
szyby w grubym kożuchu sadzy. Siedziałem w ciemnym pokoju i jak
urzeczony, po raz piętnasty, odczytywałem list Darka, w którym
zarzucał mi, że się krytycznie sprostytuowałem. Czytałem,
odczuwając rozkosz bólu, prawdę gaszoną coraz słabszym
oburzeniem. Byłem jak ów mityczny wąż skręcający się wokół
pastuszej fujarki, kluczyłem, mizdrzyłem się, a przecież chodziło o to,
żeby mieć poczucie, a nawet więcej - przekonanie, że ma być tak i tak.
Cmentarz nie udzielił mi nawet cienia odpowiedzi. Po lewej
miałem grób ojca. Milczał. Po prawej w cieniu kaplicy pełgały
płomyki za kratą balustrady na grobie ojca chrzestnego, Stefana
Modzelewskiego. Grób wujka Józka, najskromniejszy w tym
towarzystwie, przeniósł mnie myślami w lata sześćdziesiąte.
Pamiętam go w scenach pochwalnych, Chwalił moje rysunki w
zeszycie od religii, mówił, że uczuciowe. Chwalił oceny z języka
polskiego, cytował Sienkiewicza i tubalnym głosem niedużego
człowieczka radośnie wykrzykiwał na mój widok. Witaj królu,
czołem panie bracie, a gdzież to dobrodziejka. Często spotykałem na
swoich szlakach pod stołem jego znużone ciało. Ja szukałem butelek,
które zaraz ręcznym wózkiem transportowałem do skupu, a on szukał
eBook.pl Karol Maliszewski
73 Faramucha
wytchnienia po zbyt suto zakrapianym oczekiwaniu na Andersa.
Obaj z ojcem celowali w tej sztuce. Był księgowym gminnej
spółdzielni i pokazał kiedyś swoją wypłatę. Wyjął spod płaszcza
zwykłą papierową torbę na cukierki i wysypał z niej na stół stertę
wielkich, czerwonych banknotów. Podobno nalegał, żeby mnie
wcześniej nauczono czytać. Ten dzieciak ma dryg do liter. On będzie
jeszcze siedział w literach. Jak Henryczek.
Siedzę, papierosy palę (tak naprawdę to rodzaj gumy do żucia), z
liśćmi się przekomarzam, na żółte mówię zielone, i marzę o
kapeluszu, który uczyni ze mnie mężczyznę. Widziałem na filmach.
Poszedłem na groby sąsiadów. Ten z Drohobycza, ów z Borysławia.
Jest i Lida, i Krasnystaw. Mszana i Pacanów. Klucząc, omijam
skupiska czarnych wron, rozgadanych wdów. Opodal zaskoczone
nowym ogrodzeniem miotają się sarny. Rozkopy i roztopy. Śnieg
spełzł, ujawniając zaśmiecone łysiny. "Wargi zaciskające się na obłej
trumnie". Spod zrudziałej darni wystawała ta jedna rana niczym srom
rozdarty, podcięty. Za późno przybyłem. Intymnie różowa, cielesna
glina naszych wzgórz zdążyła już wciągnąć w swój brzuch profesora.
Grunt się zwarł w sobie, ziemia się zaklęsła. Dobry mój profesor,
Antoni Mackiewicz, był tam. Tam. Uczył nas nicości piękniej niż
Heidegger, przygotowywał się, dorastał do niej w naszej
uczniowsko-zwierzęcej obecności. Zdał w moich oczach
najważniejszy egzamin. Teraz Beatrycze przeprowadzała go na tamtą
stronę gór. Jego korab sunął za nią, jak pies przy nodze. Ślizgały się
po mokrej glinie świerkowe deski. Do światła. Prędzej, prędzej.
Moje ucho, przyłożone do rany, zaczęło rozpoznawać znajome
szelesty. Rozszedł się zapach dymiącej ziemi. Na horyzoncie mojej
egzaltacji zamajaczył ludzki cień.
Wracałem z cmentarza, ciągnąc w nieskończoność wewnętrzne
historyjki obrazkowe. Szedłem jak na skazanie, spodziewając się
ujrzeć w perspektywie ulicy Piastów dziurę, wyrwę, ranę. Dom stał i
drwił ze mnie swym nienagannym stanem, puszczał oczka
rozanielonymi szybami. W progu powitała mnie ciotka Anastazja ze
eBook.pl Karol Maliszewski
74 Faramucha
Stanisławowa. Wujek Hilary stał za nią i szczękał nożycami, krojąc
materiał. Materiał przyniosła Miśkiewiczowa i prosiła, by sukienka
była jak najszybciej. Perkalik zawinięty w "Gazetę Robotniczą" z
sześćdziesiątego siódmego roku. Ha, boska narracjo, nie chciałbym
cię urazić, ale... musiałem się chyba wyłamać, źle przepuścić czas.
Albo wcale go nie przepuściłem. Zagęścił się za moimi plecami,
zakorkował, wszedł w turbulencję i teraz masz ci los. Ja swoje, on
swoje, żadnej harmonii.
Najważniejsza jest opowieść. Przestrzeń i czas uregulują się
same.
Wywiad
- Kontynuacja wcześniejszych kontynuacji to znaczy, że jeszcze
ci się chce, a myślałam, że się wycofujesz z branży...
- Branży niezbyt jasnych westchnień (śmiech). Na początku były
same dialogi, potem język zaczął wysuwać się z cudzych, choć
wyraźnie zarysowanych, ust. Rumieńce na twarzy. "Suchoty", suche
emocje, papierowe doznania. Głowa, ręce, podrygujący tułów. I cała
reszta łącznie z zainteresowaniami. Na przykład filumenistyka.
- Zaczęliśmy cię dla siebie odkrywać, stawałeś się dla nas wyraźny,
rozpoznawalny. W gazetach widzieliśmy opowiadania i zdjęcia.
- Szukałem czegoś transcendentalnego w internecie, ale nie
znalazłem. Dopiero dziś.
- Coo?
Mała kobieta o bardzo białej skórze, z ruchliwymi jak jaszczurki
żyłkami pod bluzką. Dlaczego się najpierw na to zwraca uwagę, a nie
na to, co mówi, jakie głosi poglądy? Samiec mówi: choćby stała
przede mną sama Wirginia Woolf, to najpierw na cycki, zęby, oczy,
eBook.pl Karol Maliszewski
75 Faramucha
włosy...a ty sobie mów, królowo, co chcesz. Mówimy dla radia "Elf"
panującego w okolicy, panoszącego się, wysyłającego dziesiątki
blondynek w teren, nachodzących, ech. Mogłaby już pójść, ale czym
skusić, opętać? Podsuwam mimochodem parę tłustych kąsków. - To
masz jej adres, tej sławnej? - Mam. - No to już idę, ale czy zastanę...
- Ha!
Niech będzie pochwalony Duch Święty, Bóg Ojciec Wszechmogący,
Jezus Chrystus i Maryja. Nie znacie dnia ani godziny ani swojego
przeznaczenia. Gdy zaczynam mówić, ujawniać Wasze
przeznaczenie, to zaczynają się kłopoty. Wychodzi Wiara na wierzch.
Jeszcze raz zapukała. Obciągając sukienkę, przekroczyła Pikusia i
tak nerwowo, płochliwie, czy może wykorzystać fragmenty o
kolesiach literackich, o układzie między mafiami, o tym, jak
zdobywano literaturę w ostatnich latach i co się porobiło z
pokoleniem. A idź ty, po co gówno ruszać, smród się rozejdzie i
zaćmi nasze umysły i tak zaćmione. To w takim razie, czy może te
fragmenty o sławnej i te o miasteczku. Wyszedłem na taras. Podobno
poczerwieniała. Pola ją przepraszała. Potem tupała ze złości na
schodach. (Od podwórza narastał ryk: sprzysięgło się kilka silników,
skarpa drżała i kurczyło się nasze wspólne dobro). Niech sobie
wykorzystuje, co chce, niech już idzie do swojego świata, żeby dalej
robić zamieszanie. Nie interesuje mnie, kto kogo i w jaki sposób
spuszczał na łeb na szyję z listy promocyjnej, a kij z tym, ja tam chcę
mieć ciszę i spokój, ja z tymi kolesiami z literatek nie pijam, ja
wsiadam w pociąg najszybszy, znacie to.
Żaden umysł ludzki ani anielski nie jest w stanie tego zrozumieć i
pojąć, co przygotował dla nas Bóg Ojciec Wszechmogący po
Sądnych Dniach. Bardzo proszę przygotowywać się do nowych
warunków i obowiązków, które wkrótce na was spadną.
Wyszedłem na taras dziwić się, jakie to ślady Jacek zostawił
energetyczne, nie przymierzając niczym jakiś Mahatma Gandhi czy
Martin Luther King. Powinien być, jak z tego wynika,
charyzmatycznym przywódcą tłumów, a nie poetą pod czterdziestkę,
eBook.pl Karol Maliszewski
76 Faramucha
poetą zebranym, świętym Franciszkiem w czerwonej okładce. Tam,
gdzie siedział na pieńku, teraz ptaki pielgrzymują, słuchając jego
bezgłośnych kazań wciąż wibrujących w suchym powietrzu.
Zazdrość bierze. Mało to się nagwizdam, żeby sprowadzić kruków,
szpaków, słowików i innych dobrodziejów, mało się to okruchów
narzucam, a ten przyjechał na rowerze ze Śliwą, raz zaćmikał pod
tym jałowcem w plastikowej doniczce i teraz aż się taras ugina od
odwiedzających skrzydlatych.
Od 15 października 1995 roku są już na ziemi Duch Święty, Bóg
Ojciec Wszechmogący, Jezus Chrystus i Maryja. Duch Święty i Bóg
Ojciec Wszechmogący wcielili się w postać ludzką, żeby udowodnić
ludziom, że Oni istnieją.
Poszedłem, a ta z radia tam jeszcze stała jak jakaś Maryja bolesna
czy coś, a ja chciałem uciec daleko i może jeszcze dalej. Bo gdy
tylko wyszła, przybiegła Pola z żalem, że mass-media ignoruję i że
trzeba się na wszystkich frontach (- czy falach? nie pamiętam)
promować. A pocałujcie mnie w dupę! Zaraz nos w górę. Zacząłem
tłumaczyć, że to nie było do niej, ale do spasionych ptasiorów, które
tak tłumnie do aury po Jacku walą. - Nie ma Jacka! Wyjechał! -
wrzasnąłem. Tupot taki, rozpierzchło się bractwo, posrawszy parapet
i rozrzucone pieńki.
Dlatego bardzo proszę czekać cierpliwie, aż do chwili kiedy będę
przemieniony, odmłodzony i dopiero wtedy zrozumiecie to, co
napisałem, dlaczego wysyłam powołania. Zrozumiecie, dlaczego jest
trzeci promień i dlaczego ten obraz Jezusa Miłosiernego wydaje zapachy.
Potem największe uspokojenie. Idę rąbać drzewo. Białe szczapy z
wiotkim pergaminem skórki; wiadomo, brzoza się łupie i oddaje,
świerk nie oddaje i kroi się równo, szczypka po szczypce. Tak
ukojenie spływa na człowieka. W komórce, w piwniczce, na uboczu.
Miej zawsze jakąś szopę na oku. Pamiętaj. Tam cię spiski nie dojdą,
niezdarne knowania literackich wypierdków. Największych
skurwysynów spotkałem - jeśli chodzi o życie - w życiu literackim.
Na tym polu. Z ambicjami że ho, a duszyczką małą jak bobrowy
eBook.pl Karol Maliszewski
77 Faramucha
srom. Zaciśniętą w pięść. W zwykłym życiu nie ma takiej zawiści,
takich podchodów, min i grymasów, takiej przewrotnej parszywości.
Takiej zgnilizny. Już lepiej nie pisać, już lepiej wrócić między
zdrowych, miedzy żywych i być sobą po cichu. Jeśli możesz, to
wróć, młody, i przepraszam, że takich rad udzielam. Prosiłeś się, a
przecież wiesz, że u mnie szczerość droższa od pieniędzy. Prawda to
jest to w środku napięcie nakłaniające do wyrzucenia, do postawienia
sprawy jasno.
Nie mogłem sobie poradzić z tym, co chciałem napisać, z
gorącością tematu i ujęcia. No, z tym jakoś sobie radziłem. Z tym, co
dalej, było już gorzej. Z tą otoczką było bardzo źle. Trzeba było się
przymilać, słać grzeczne liściki, strzelać słodkie miny na prawo i
lewo, występować publicznie z afirmacją egzystencjalną w oczach,
chyba wiesz, o co chodzi. Gorzej u mnie z otoczką, z kupiectwem i
tu bym się zdał na siły wykwalifikowane, ale - prawdę mówiąc - nie
widzę nikogo godnego uwagi.
Po przemienieniu znany będę tylko z nazwiska, a z wyglądu nikt
mnie nie pozna.
Karma Jan
Mam jasność.
Mam lekkość. Czemu to zawdzięczam? Mam jasność od świecy.
Mam lekkość od siebie. Chciałbym jeszcze mieć białość od śniegu,
ale na razie pusta ulica, czarna, nieobecna. Mam taras, werandę,
chleb rozkruszony na parapecie, tam więc ptaki od zaplecza chmurą,
górą. Mam światło w sobie, co to miało zginąć, ale patrzcie
czterdziestka na karku, a ono jest, świeci dalej, a nawet rzekłbym,
coraz śmielej sobie poczyna w materii. A nie jestem jakiś Stachura
eBook.pl Karol Maliszewski
78 Faramucha
czy ktoś. Po prostu urzędnik Jan Karma, były agent
ubezpieczeniowy, teraz w referacie kultury w gminie Poręba. Nie
brzmi to poetycko, ale po ludzku zwyczajnie. Nie myślcie, żem jakiś
rasowy narrator, wielkie słowo, spisuję trzy po trzy w związku z
jasnością ducha zaistniałą ubiegłej nocy. Ta lekkość, jasność, białość,
no, nie spodziewałem się onych gości, trzech króli, takiej w sobie
legendy. Mówią mit na to. Poczucia się we mnie odezwały. Jakbym
przeszedł na drugą stronę góry i obejrzał ją sobie dokładnie,
obtańcował sumiennie. Moje życie tą górą; więc stanąłem na
przełęczy. Nie oszukujmy się. I lżej mi teraz. Uświadomiwszy to
sobie, odpuściłem. Odsapnąłem. No bo co się może zdarzyć?
Oczywistość jakby. Jakby oczywistość zapanowała we mnie. Nie
może już nic gorszego. Przerobiłem zadane czytanki. Prysnęły
złudzenia, a nadzieje przerzedziły się jak włosy na czole. Ocknąłem
się tamtej nocy i pierwsze, co mnie zdziwiło, to oddech. Nowy
oddech miałem. Ja czy nie ja? Tak się zdziwiłem temu nowemu
sapaniu we mnie, żem za firanę chwycił i w latarnie wpatrzony, w jej
skrzypienie na wietrze wsłuchany - mlasnąłem raz i drugi. I
zdziwienie jeszcze większe, smak mi się odnowił, powrócił. I był
taki jak ze dwadzieścia lat wstecz. Taki smak miewałem w ustach po
nocy z Halinką Grzyb. W nosie, w ustach wszędzie miałem dużo
Halinki i cały dzień tylko się oblizywałem i wzdychałem, aż się
ludzie oglądali, co on tak za tą Halinką wzdycha. To znaczy, oni nic
o Halince nie wiedzieli, mi się tylko wydawało. Jaka to była
dziewczyna, istne migdały, miód z orzechami, ssałem ją godzinami,
już nie miała siły piszczeć.
I tej nocy zaprzeszłej nagle ten smak. Aż mi się zimno zrobiło w
pościeli, powiało od okna lodowatym podmuchem. I w jakim świetle
(ulicznej latarni) postawiła mnie wtedy samotność? Przykrość
odczułem, lecz za chwilę radość i tę jasność, co wspominałem.
Musiałem wstać, świecę zapalić i przesiedziałem w kuchni,
podkładając do pieca, więcej jak dwie godziny. Coś mi się zaczęło
układać. Może to śmieszne, co powiem - zdania mi się zaczęły
eBook.pl Karol Maliszewski
79 Faramucha
cisnąć. Poważnie. Całe zdania. Głupio jakoś, bo co z tymi zdaniami.
I tej nocy już nie siedzę jak wół na malowanych wrotach, tylko jakiś
zeszyt znalazłem, trochę zapisany, i mówię sobie, jak zdania to
dobrze, to je ustawimy, wstawimy w obręb, niech się tam lęgną dalej.
Zjawisko się wyświetliło następującej treści: wpiszesz takie zdanie,
to nie mija sekunda, a masz następne, jakby się kociły. Taki styl.
Ciekawe, co by powiedziała moja kierowniczka Alfreda Ziemna,
zastawszy mnie w pozycji, że tak powiem, pisarskiej przy świecy
mocno po północy? Na zwolnienie to bym chyba nie musiał długo
czekać. Orzekliby niepoczytalność wszyscy w pracy. Ale ja ich mam
gdzieś. Żeby oni taką lekkość, taką radość i światłość wiekuistą
poczuli, to by inaczej śpiewali. A ja to bym kierownikiem w mig
został. Referat do spraw wspólnej duszy. Albo raczej "Referat do
spraw duchowości gminnej, starszy referent Karma Jan".
Dyplomowany światłocień, samoistnie nawiedzony, prześwietlony
pewnością czterdziestolatek in spe.
Żarty żartami, ale nie chodzi mi o nic, żadne korzyści materialne. Te
parę kartek dojdzie do was, nie dojdzie, nie stoję o to. Musiało być
spisane, że świat jest cudny, życie jest piękne, a śmierć potrzebna. To
mi się teraz ustawiło, ułożyło, bo ja długo protestowałem,
rozwiodłem się z tego buntu, nawet piłem z tego punktu widzenia, z
rozpaczy. Czysty egzystencjalizm, piekielna moja melancholia
porębska. Ale to się skończyło tamtej nocy. Samotny rozwodnik z
zapyziałej dziury, wpatrzony w filujący płomień świecy, wam to
mówi: życie jest piękne. Pięknie urządzone. Zanim zgniję i robactwo
mnie wybierze na miss czy raczej mistera podziemnego karnawału
muszę to powiedzieć. Nie wiem, czy to Bogu mówię, czy komu
(proboszczowi naszemu na pewno nie, bo mamy nas pieńku, to jest
zadawniona sprawa, może innym razem), ale mówię.
Powiedziałem. Jakoś lżej. No więc koło czterdziestki się wszystko
wraca i zaczyna od nowa. Zrobiłeś jedno wielkie okrążenie, szykuj
się na następne, ale już z głową, rozwagą, przemyślunkiem. Nie byle
jak, na łapu capu, na popapranie. To jest ostatnie okrążenie,
eBook.pl Karol Maliszewski
80 Faramucha
zakonotuj to sobie. Rzadko kiedy trzecie się zdarza. Rzadko komu,
więc załóż sobie, że to jest twoje ostatnie. Smakuj powietrze
wpadające ze świstem do płuc, ciesz się urodą niebezpiecznych
wiraży, znajduj urok nawet w pokaleczonych po wywrotce kolanach.
Bo to twoje kolana, twoja krew i brudny naskórek, i to wszystko żyje
jeszcze, pulsuje, oddychasz w swoim zakątku, wypełniasz kawałek
przestrzeni, a nie leżysz w rowie pod przydrożną sosną w postaci
kilkunastu ogryzionych kości. I tu jest ta jasność, ta lekkość, coraz
mniej żalu w tobie, a życiowe pobolewanie staje się umowne, taki
element gry z losem, ozdobnik, z którym z drugiej strony góry nie
wiadomo co zrobić, jak użyć. Nie ma zastosowania, nie ma.
Wyjrzałem na korytarz, drzwi zapiszczały żałośnie. Mówiłem, żeby
nasmarować, w końcu to wspólny kibel. Jeszcze tylko rękę z
nocnikiem ujrzałem, szybko się chowającą. Na lewo dziecko się
urodziło. Na prawo dwie staruszki, bodaj kuzynki, zajęte
umieraniem. Na wprost odrapane drzwi samotnika Turlaja,
patentowego wariata. Zamknięty na cztery spusty, bo się w telewizji
naoglądał przemocy. Gdzie w naszej gminie przemoc? Ja raz pukam,
a ten zza dwóch łańcuchów piskliwym głosem "odejdź złodzieju, bo
cię czym mam pod ręką zajebię". Odszedłem, bo nie mogłem patrzeć
na te suche jak patyki trzęsące się rączki. Pocztówkę wrzuciłem do
kosza. Kochanemu chrzestnemu pamiętająca Hania. Ciekawe, co
pamiętająca? Jaką rzecz pamiętająca? Jeszcze by mnie jakąś
zardzewiałą żyletką ciachnął. Wszystkiego można się spodziewać.
Żyjemy w czasach, w których bezrobotne rusycystki uczą
asertywności na kursach opłaconych przez Unię Europejską. U nas w
gminie tak jest. Ale tak ciut wcześniej, jeszcze przed reformami,
moja matka zaczęła bywać w wyższych sferach szpitalnych. Raz
rzuciło ją jakoś aż do Radkowa. Zaczęła dwudziestego trzeciego
września w nocy. Zaczęła gwizdać w sali numer siedemnaście,
budząc wszystkie współkuracjuszki. To się chyba inaczej nazywa.
Inaczej mówi na te staruszki tam umierające. Ale się obudziły i
poczęły psykać, krzyczeć, chcąc uciszyć matkę moją, która w środku
eBook.pl Karol Maliszewski
81 Faramucha
wrześniowej nocy zaczęła ni z tego, ni z owego gwizdać. I gwizdała
tak przez dwie doby, chcąc odbić sobie za całe życie, kiedy to nigdy
nie mogła sobie pogwizdać, bo jej ojciec zabraniał. Gwizdała
Brahmsa i Haendla, gwizdała Chaczaturiana i Gershwina. Co miałem
robić?
Usiadłem obok łóżka i trzymając ją za rękę, gwizdałem razem z nią,
a szczególnie pięknie nam wyszło i zebrało burzę oklasków
"Rapsody", gdzie jako drugi głos, tak zwane trelujące echo, dałem z
siebie wszystko.
Zakończenie
Usłyszałem głos. "I będziesz chodził z tą pustką dla mnie".
- Ale jak długo?
Cisza.
Byliśmy u dentysty i usunęliśmy dentystę. Ząb został na swoim
miejscu. Jutro zapłacimy karę za usunięcie dentysty. Biliśmy się u
dentysty i usunięto nas z przedpokoju, wykorzystując w tym celu
dwóch sprowadzonych policjantów. Bo mówiliśmy u dentysty, chcąc
zagadać paraliżujący strach. Było nas za dużo i godziny oczekiwania
w akompaniamencie pisków wiertarki doprowadziły do kryzysu. Już
nie pamiętam, czy to była bójka. Pamiętam usunięcie, coś odpadło od
czegoś. Byliśmy nieprzygotowani na to, co się stało. Jeden policjant
nazywał się Koch. Nie wiem, jak nazywał się ten drugi, który
krzyczał: - Koch, ładuj, ładuj ich, nie żałuj. Koch jednak się nie
kwapił, jego biała pałka zdawała się tylko omiatać kurz z naszych
swetrów. Wtedy sam się zamachnął. Uwaga: "wzniósł dłoń w
słusznym gniewie". I strzaskał żyrandol. W trzeciej godzinie
eBook.pl Karol Maliszewski
82 Faramucha
oczekiwania, kiedy już wszystko obejrzałem, pozostał mi tylko ten
żyrandol. Ślina zbierała się w ustach, spuchły stopy w ciasnych
butach, pot dolatywał ze wszystkich stron. Ten żyrandol dał mi
trochę wytchnienia. Przez kwadrans śledziłem wzorki na rżniętych
szkiełkach połączonych żyłką. Kucnąłem i wziąłem do ręki jeden z
kawałków. Ach, to były tańczące kobiety, jakieś pseudogreckie
podrygi przy dźwiękach fletni, którą kurczowo ściskał pasterz w
cieniu rachitycznej akacji. Z gabinetu wyszedł wysoki mężczyzna i
zdziwiony otworzył usta. Uśmiechnął się, pokazując braki w
uzębieniu. Odziany był w biały, przybrudzony śliną i krwią, fartuch.
- Dobrze ci, suko - powiedział tak cicho, że ledwie dosłyszałem.
Kopnął jeden z kryształowych fragmentów. - Nie znosiłem tego
gówna - wyjaśnił. Teraz zobaczyłem, że trzyma w ręku błyszczące
obcęgi zaciśnięte na spróchniałym zębie. - Usuńcie to - powiedział
do kobiety w kuchennym fartuchu, która jak zjawa stanęła za
naszymi plecami. - Tatusiu, gdzie jest La Palma, napisać Afryka czy
Europa? - odezwał się głos zza pleców służącej. - A ciul wie -
mruknął jeden z policjantów. Dlaczego ja wszystko mam słyszeć,
zacząłem się wycofywać. Policjanci też wyszli na papierosa. Kazik
poczęstował ich carmenem. Wróciliśmy do poczekalni. Pacjenci
rozproszyli się. Doktor czytał kolorową gazetę. Zebrałem kilka
szkiełek i wrzuciłem do kieszeni. Dentysta osunął się na dywan,
który zaczęliśmy zwijać. W ten sposób, żeby sprostać regułom
nowoczesnej narracji, usunęliśmy zasłużonego stomatologa, a ja
dalej chodziłem z bolącym zębem. I pisałem coraz więcej.
Spieszyłem się, korzystając z łaski dobroczynnego bólu. Wkładałem
tam zapałki owinięte w watę nasączoną spirytusem, połykałem
tabletki, chodziłem obwiązany szalikami i czytałem prozę Donalda
Balansa. Wziąłem zwolnienie lekarskie. Ten trans trwał ponad dwa
tygodnie. Gdy zaczęło mi się wydawać, że cuchnę, że moje ślady
znaczy fetor, pomyślałem, że trzeba z tym skończyć. Opowiadanie
zakończyło się kategorycznie i natychmiast. Bohater zwymiotował i
zaczął nowe życie. Przekwalifikował się, korzystając z darmowego
eBook.pl Karol Maliszewski
83 Faramucha
kursu na spawaczy. A taki zdolny był z niego dentysta. Wybaczyłem
mu dziury, jakie wygryzł w dywanie. Tego nie wybaczyła mi żona
moja, Janina. Uderzyła szklanym wazonem tak nieszczęśliwie, że
zostałem kaleką na całe życie. Przestałem pisać. Zaczęły się teraz
niekończące się procesy, ponieważ żona nic chciała zapłacić kary za
usunięcie dentysty. Procesy te przebiegały w żołądku, w skórze,
sercu i wszystkich moich gruczołach. Przebiegały jak ciemne linie w
mózgu, który stawał się placem, na którym zatrzymywały się wielkie
pojazdy transportujące z Zachodu nowe treści, nowe formy.
Rozstrzygał się mój los, los człowieka zakochanego w pisaniu,
prowadzeniu notatek. Przechodziłem z klasy do klasy, ale to, czego
wtedy doświadczyłem, pozwoliło mi zmienić szkołę i zrozumiałem,
że z tego, że jest się bohaterem, własnym dla siebie bohaterem, nic
jeszcze nic wynika. Nikołaj Bakłanow, Donald Balans i Tristan da
Palma świadczyli swym życiem i pisarskim przykładem, że nowa
teza mojego życia nie była tak pozbawiona podstaw, jak się
niektórym wydawało. Znów zacząłem pisać. Po trzech latach
przerwy. To dobrze. To błogosławione dla piszącego. Teraz
wykorzystywałem dyktafon. Starałem się być bliżej słowa w akcji, w
działaniu. Słowa prosto z ust. Zwolniłem się z pracy. Byłem na
zasiłku. Zacząłem chodzić koło renty na głowę. Żółte papiery były
coraz bliżej. Przerzucałem z dyktafonu na papier tylko niektóre
zdania. Potem jeszcze skreślałem. To, co zostawało, było czymś nie
do poznania, zupełne sito. Zwykła redukcja niektórych słów
prowadziła do mechanicznej metafizyki. Prysł czar magii i sztuki.
Tak mi się zdawało. Dostałem rentę. Rozwiodłem się. Na ścianach
mojego pokoju wiszą plakaty: "Genesis", "Sex Pistols", "Metallica".
Sam jestem jak plakat sztywno usadzony na rozklekotanym krześle.
Obok drewniany krzyż, na który pada właśnie odbity od
przeciwległych szyb promień słońca. Krzyż, przekazywany z
pokolenia na pokolenie, jest najzupełniej prawdziwy i nie odegra
żadnej roli w narracji. Nieważne, naprawdę nieważne, że żona biła
mnie nim po głowie, gdy była rozwścieczona i chciała mi dopiec do
eBook.pl Karol Maliszewski
84 Faramucha
żywego. Ten krzyż ma swoją rację bytu. Ja takiej racji nie mam,
dlatego próbuję pisać pozostawiony w pokoju. - Opuszczony?
Chciałem tak właśnie napisać, ale to nie to. - Opuściłeś? Chciałem
tak napisać, ale to też nie to. Byłoby to zbyt obyczajowe, a rzecz w
tym, że opuszczenie jest stanem przyrodzonym, egzystencjalnym i
już nawet niezbyt dotkliwym. Dziewczyna miała bardzo rzadkie
włosy i była straszliwie blada. Na wychudzonych rękach ciemne
plamy piegów. Twarzyczka promienna, lecz przygaszona
przedwczesnym doświadczeniem prawdy o okrucieństwie życia. Po
chwili służąca wepchnęła ją do kuchni. Szybko zatrzasnęła drzwi.
Dziewczynka zapiszczała, kopnęła albo uderzyła w futrynę. Już
wiedziałem, kto w tym domu jest suką, o której mówił dentysta.
Kasiu, po co ja do tego wracam, przecież tyle lat już minęło od
faktów pociągających smutne następstwa. Postarajcie się uruchomić
wyobraźnię: "Skaldowie", "Czerwone Gitary", "SBB", "Budka
Suflera". Chcesz, to będziemy sobie opowiadali. La Palma jest w
Hiszpanii, należy do Europy. I wtedy smok, wiesz, przyciągnął
Dobrego Jana do swej olbrzymiej paszczy i Dobry Jan poczuł oddech
cuchnący i kropla gorącej śliny pacnęła go w czoło. Smok pożarłby
go niechybnie, ale spostrzegł ostry głaz, leżący mu na ogonie, i chcąc
go strącić, napiął się i drgnął. Dobry Jan wykorzystał ten moment i
uciekł, skacząc jak kozica po skałach. Schował się w jamie
wydłubanej przez trolle i przetrwał noc, chrupiąc pozostawioną przez
elfy marchewkę. Rano przedostał się na Lepszą Stronę opowieści,
gdzie smok żadną miarą już go dopaść nie mógł.
eBook.pl Karol Maliszewski
Faramucha
Spis treści
Naoczność........................................................
Zarys postaci....................................................
Sennik..............................................................
Przedstawienie.................................................
Początek...........................................................
Z życia partii....................................................
Recenzja............................................................
Dziennik pozorny..............................................
Fabuła...............................................................
Sennik...............................................................
Górecki.............................................................
2.02.97..............................................................
Maria..................................................................
3.02.97................................................................
Ten z góry..........................................................
4.02.97...............................................................
Narrator..............................................................
Dziennik pozorny..............................................
5.02.97...............................................................
Przedstawienie..................................................
Sennik...............................................................
Burza.................................................................
6.02.97...............................................................
Opowiadanie......................................................
Okienko policmajstra.........................................
7.02.97................................................................
Dziennik pozorny...............................................
Karol Maliszewski
85
eBook.pl
Faramucha
Sennik.................................................................
Cmentarze...........................................................
Melancholia........................................................
Światło................................................................
Anna....................................................................
Wspomnienie......................................................
Szpital.................................................................
Reszta wspomnień..............................................
"To jest barbaryzm"...........................................
Niemcy...............................................................
Dygresja.............................................................
Jeszcze jedno wspomnienie..............................
Dziennik pozorny..............................................
Wywiad.............................................................
Karma Jan.........................................................
Zakończenie......................................................
Karol Maliszewski
86
eBook.pl
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Maliszewski FaramuchaMaliszewski Rok w drodzeJ MaliszewskiMaliszewski Zdania na wypadekMaliszewski Próby życiamaliszewski dotkniecieMaliszewski Karol Rok w drodzeMaliszewski Zdania na wypadekMaliszewski Karol Zdania na wypadekmaliszewski pedagogicznie mieszkaMaliszewski Rok w drodzeMaliszewski [PRÓBY ŻYCIA]więcej podobnych podstron