18 Rosnau Wendy Długie upalne lato

background image

Wendy Rosnau

Długie Upalne Lato

background image

Angola, więzienie stanowe Propozycja zwolnienia warunkowego była podejrzana. Gdyby

jednak Johnny na nią przystał, już za godzinę mógłby odetchnąć świeżym powietrzem. Gdyby

nie dziwaczne warunki zwolnienia, ani przez chwilę nie zastanawiałby się nad możliwością

opuszczenia pół roku wcześniej więzienia o zaostrzonym rygorze. - Wyłaź, Bernard - warknął

strażnik. - Masz iść do naczelnika. Johnny podniósł się z pryczy i powolnym krokiem opuścił

celę. Chwilę później stanął przed Pete'em Laskym, siedzącym za biurkiem. - No to co,

Bernard, chcesz się dzisiaj stąd zmyć? - bezbarwnym głosem zapytał naczelnik więzienia. -

Mam szansę na intratną państwową robotę? - Chciałbyś, co? - Pete Lasky obdarzył więźnia

krzywym uśmiechem. - Nic z tego, Bernard. Ciebie może uratować tylko spokój. Oducz się

dawać ludziom

w zęby. Gadałem przez telefon z szeryfem Tuckerem z twojej mieściny - ciągnął naczelnik. -

Facet chyba nie jest uszczęśliwiony, że wychodzisz przed terminem. Podobno jesteś tam

potrzebny jak dziura w moście. - Pete Lasky wręczył więźniowi decyzję o zwolnieniu

warunkowym. - Nie wolno ci zbliżać się do faceta, którego chciałeś uśmiercić. Każde twoje

przewinienie spowoduje natychmiastowy powrót za kratki. Nie wolno ci nosić broni. Jeśli

pogwałcisz choć jeden z wypisanych w tym dokumencie warunków, zarobisz na dodatkowe

sześć miesięcy odsiadki. Więc jak? Johnny wepchnął ręce do tylnych kieszeni dżinsów i

zacisnął pięści. Z mroków niepamięci przed jego oczami wynurzył się obraz zalewiska o

wschodzie słońca i postać ojca, który uczył go tam wędkowania. Jeśli byłby na zwolnieniu

warunkowym, to już przez najbliższe cztery miesiące właśnie ten widok mógłby budzić go

każdego ranka. Znał zalewisko z dzieciństwa. Wiedział, gdzie są najlepsze miejsca do

wędkowania, gdzie mają gniazda czaple i gdzie kończą się na moczarach wszystkie ukryte

przesmyki. Wiedział także, jakie poruszenie wywoła w mieście jego powrót. - No i jak? -

Zgoda - mruknął Johnny, spoglądając w okno. Niebo było błękitne i tak idealnie czyste, że

być może to właśnie jego widok przesądził o ostatecznej decyzji. - Cztery miesiące pracy w

Oakhaven, posiadłości Mae Chapman, na pewno mnie nie zabije, czego nie mogę powiedzieć

o następnym pół roku spędzonym tutaj. Godzinę później przeszedł przez bramę więzienia

i znalazł się w przedsionku piekła. Tak jego matka zwykła nazywać luizjański sierpień.

Minęła dopiero dziesiąta, a już powietrze było gorące i parne. Johnny ruszył szosą w stronę

Tunica. Przeszedłszy około dwóch kilometrów, ściągnął bawełnianą koszulkę i przewiązał się

nią w pasie. Opuściwszy Common przed piętnastu laty, nigdy nie zamierzał tam wracać. Jego

rodzice nie żyli i nie miał żadnych krewnych. Ale po otrzymaniu dziwacznego listu, w którym

oferowano mu duże pieniądze za należącą do niego ziemię, ciekawość wzięła górę nad

zdrowym rozsądkiem i pojechał do Common, aby dowiedzieć się, o co chodzi. Jego ziemia?

background image

Co prawda ojciec miał niegdyś w Common własne gospodarstwo, ale ponieważ od lat nie

płacił podatku gruntowego, dom i ziemia powinny już dawno przejść w inne ręce. Tydzień po

przyjeździe do miasta Johnny poszedł do ratusza, gdzie usłyszał, że nadal jest właścicielem

ojcowskiego domostwa. Dlaczego? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Prawdę

powiedziawszy, w Common mieszkały tylko dwie życzliwe mu osoby. Stary Virgil Diehl

może i chciałby mu pomóc, ale przecież nie dysponował żadnymi wolnymi środkami. Drugą

osobą była Mae Chapman, właścicielka Oakhaven. Ale dlaczego miałaby mu pomagać?

Johnny opuścił ratusz z postanowieniem udania się natychmiast do starszej pani i wyjaśnienia

sprawy. Jednak tego dnia panował tak nieznośny upał, że po drodze

wstąpił do Peppera na kufelek zimnego piwa. Gdy tylko otworzył drzwi baru, uprzytomnił

sobie, że popełnia błąd. Zobaczył bowiem przed sobą zaciekłego wroga jeszcze ze

szczenięcych lat. Nie zamierzał zabić Farrela Craiga, o co go potem oskarżano. To prawda,

wyciągnął nóż, ale tylko dlatego, że przeciwnik zamierzył się na niego butelką z odłamaną

szyjką. W oczach Clifftona Tuckera, który niezwłocznie pojawił się w barze, wyglądało to źle

i Johnny nie mógł temu zaprzeczyć. Działał w obronie własnej, ale miejscowy szeryf miał na

ten temat odmienne zdanie. Tak więc Johnny został aresztowany i skazany na rok pobytu w

więzieniu o zaostrzonym rygorze. I tu właśnie przebywał, gdy pół roku później

zaproponowano mu wcześniejsze zwolnienie pod warunkiem odpracowania czterech letnich

miesięcy w rodzinnym mieście. Zrobi to, a potem sprzeda odziedziczone gospodarstwo i

wyjedzie na zawsze. O zachodzie słońca dojechał autobusem do Common. Wysiadł w

centrum. Miał przed sobą miasto, w którym spędził pierwsze piętnaście lat życia. Gdyby

babcia wiedziała, z kim ma mieć do czynienia, nigdy w życiu nie zgodziłaby się zatrudnić

takiego kryminalisty. Zdegustowana Nicole cisnęła pismo na biurko. Wyłączyła stary, stojący

obok telefonu wentylator, wzięła do ręki słuchawkę i wystukała numer motelu. Po trzecim

dzwonku odezwał się Virgil Diehl i oznajmił z miejsca:

- Mamy wolne pokoje i czarną kawę.

- Dzień dobry, panie Diehl. Mówi Nicole Chapman. - A, mała Nicki! Słyszałem, że wróciłaś

do nas z dużego miasta. Założę się, że Mae szaleje z radości. Ja też, ma petite. Jesteś

najładniejszą dziewczyną w naszej parafii. - Merci, panie Diehl. Miło, że pan tak mówi. -

Człowiek prowadzący interesy musi być grzeczny. - Virgil zaśmiał się. - Ale tobie, ma petite,

nie jest potrzebny pokój w motelu, więc po co dzwonisz? - Zamilkł na chwilę. - Zdaje się, że

wiem. Wiedział, oczywiście. Wiadomość o powrocie Johnny'ego Bernarda do Common i jego

zatrudnieniu w Oakhaven zdążyła już obiec supermarket, piekarnię, drogerię na rogu i oba

bary. - Wiem od szeryfa Tuckera, że w motelu zatrzymał się pan Bernard - powiedziała

background image

Nicole. - Wynajął pokój? - Chodzi ci o Johnny'ego? Tak, jest tutaj. O, właśnie stanął w

drzwiach. - Czy mogę z nim porozmawiać? - Możesz, oczywiście, ma petite. Czekając przy

telefonie, Nicole włączyła ponownie wentylator. Urodzona w Kalifornii, była przyzwyczajona

do upalnej pogody, ale żar lejący się z nieba w Luizjanie i duża wilgotność powietrza były dla

niej nie do zniesienia. Przez całe dwadzieścia pięć lat dotychczasowego życia nigdy nie była

tak spocona jak teraz. Jeszcze raz rzuciła okiem na leżące na biurku pismo, które godzinę

temu dostarczył do Oakhaven szeryf Tucker. Nie musiała czytać słowa po słowie.

Wystarczyła jej jedynie informacja, że niejaki Jonathan Bernard

zostaje zwolniony warunkowo z więzienia zarówno dlatego, że chce zatrudnić go u siebie

Mae Chapman, jak i ze względu na jego dobre sprawowanie. Dobre sprawowanie. Nicole

prychnęła z dezaprobatą, spoglądając na długą listę wykroczeń, których ten człowiek dopuścił

się przez trzydzieści lat. Najwcześniejsze przewinienia popełnił jeszcze jako małolat, lecz

potem przez całe siedem lat zachowywał się nienagannie, co wyglądało na to, że wszedł na

dobrą drogę. Kiedy jednak Nicole zwróciła szeryfowi Tuckerowi uwagę na ten fakt, w

odpowiedzi usłyszała, że ten miejscowy zabijaka, zakała Common, nie wie, co to dobra

droga. To prawda, w Oakhaven potrzebowali jakiegoś solidnego rzemieślnika, który jeszcze

tego lata jakimś cudem wyremontowałby rozpadający się dom. Ale w żadnym razie nie wolno

im było zatrudnić Jonathana Bernarda. Nicole musiała więc interweniować. W słuchawce

odezwał się nagle męski głos: - To ja. Jestem już zajęty, nie wezmę tej roboty. Kiepskie

maniery tego człowieka mówiły o nim wiele. Ale głęboki głos z południowym akcentem,

przeciągający sylaby, robił wrażenie. Nicole na chwilę straciła wątek. Z trudem wzięła się w

garść. - Czy ,,ja'' oznacza Jonathan Bernard? - spytała cierpkim tonem. - Aha. Ludzie mówią

mi Johnny. Czym handlujesz, chérie? Sprzedam ci zaraz bilet autobusowy w jedną stronę,

miała ochotę odpowiedzieć Nicole. - Niczym nie handluję, panie Bernard. Dzwonię

z Oakhaven w sprawie pańskiego zatrudnienia. Jest już nieaktualne. Na drugim końcu linii

zapanowało milczenie. - Panie Bernard...? - Chcę porozmawiać ze starszą panią. Zaskoczył

Nicole. - Ja... ona drzemie w ogrodzie. - Była to zresztą prawda. - Prosiła panią o

powiadomienie mnie, że zmieniła zdanie? Nicole miała nadzieję rozwiązać sprawę bez

włączania do niej siedemdziesięciosześcioletniej babki. - To wcale nie jest... - Ta robota jest

warunkiem mojego przedterminowego zwolnienia - wyjaśnił Bernard. - Starsza pani

podpisała oświadczenie, że zatrudni mnie w pełnym wymiarze godzin na całe lato. To zostało

już postanowione. Ten człowiek mijał się z prawdą. Babcia była zbyt mądra na to, by

podpisywać cokolwiek bez porady prawnika. - Wiem, co mówię, chérie. Klamka zapadła.

Klamka zapadła. Nicole wydawało się, że w głosie Bernarda przebija wesołość. Wyłączyła

background image

wentylator i zaczęła szybko przerzucać papiery, które zostawił szeryf. Znalazła odpis

formalnego oświadczenia, z podpisem babki. A niech to licho! - Jest pani tam jeszcze? -

Sądzę, że nastąpiło nieporozumienie. - Nicole siliła się na spokój. - Czyżbym miał zaraz

usłyszeć przez telefon gorące przeprosiny?

Najeżyła się. Zamilkła, z trudem powstrzymując się

od ciętej odpowiedzi. - Chyba się nie doczekam - stwierdził Bernard. - A więc przenoszę się

na przystań. Zjawię się tam gdzieś około czwartej. Dla Nicole była to wiadomość alarmująca.

- Zamierza pan wprowadzić się do domku na przystani? - Niemal zadławiła się własnymi

słowami. - Nie sądzę, żeby to było możliwe! Ja... Nie była w stanie ani wymyślić nic więcej,

ani cokolwiek powiedzieć, zresztą Jonathan Bernard zdążył już odłożyć słuchawkę.

Ogród babci Mae Chapman był przepiękny. Zasługiwał na największe uznanie. Nicole

znalazła babkę śpiącą na wózku pod stuletnim dębem. Uklękła obok na trawie i spytała

szeptem: - Zamierzasz przespać całe popołudnie? Starsza pani zamrugała oczami, tak

błękitnymi jak oczy wnuczki. - O, wreszcie wynurzyłaś się z domu - oznajmiła zdumiewająco

mocnym głosem, kontrastującym z drobną postacią. - Prawie wcale nie wysuwasz nosa na

dwór, bo ci za gorąco. Co sprawiło, że tym razem rozstałaś się z ukochanym wentylatorem?

Kłopoty, miała ochotę odpowiedzieć Nicole. Spojrzała na nogę babki. Tydzień temu złamała

się drewniana balustrada i Mae spadła z werandy na rosnące poniżej kwiaty. Wypadek

skończył się przeciętym policzkiem, kilkoma stłuczeniami i urazem lewego kolana. - Jak

noga? - spytała Nicole. - Chyba dzisiaj jest mniej spuchnięta.

- Tak. I, dzięki Bogu, nie jest złamana, bo wówczas

musiałabym spędzić ponad miesiąc na tym okropnym wózku. - Mae obrzuciła uważnym

wzrokiem wnuczkę. - A więc co sprowadziło cię tutaj? - spytała. - Spalił się bezpiecznik i

przestał działać wentylator? - zakpiła lekko. - Masz rację, babciu, trochę przesadzam -

wymamrotała. - Obie z Clair wymyślamy sposób przymocowania ci wentylatora na plecach. -

Nie wiedziałam, że jesteście takie pomysłowe. - Och, nie wiesz jeszcze o wielu sprawach -

przekomarzała się Mae. - Jak na przykład zatrudnienie więźnia? - A więc już słyszałaś o

Johnnym? Od kogoś wiarygodnego? - Sądzę, że można tak określić szeryfa Tuckera. - W

ż

adnym razie. On nigdy nie znosił tego chłopca. - Babciu, dlaczego nic nie powiedziałaś mi o

Johnnym Bernardzie? - Och, moja droga, przepraszam. Byłam tak przejęta twoim

przyjazdem, że zapomniałam wspomnieć, że zamierzam go zatrudnić. Mogło to być

wiarygodne wyjaśnienie, gdyby nie chodziło o jej babcię. W miarę upływu lat stawała się ona

nieco mniej ruchliwa, ale nadal nic nie było w stanie umknąć jej pamięci. - Dzisiaj bym sobie

background image

przypomniała, jako że jest to dzień jego... - Przyjazdu - dokończyła Nicole, obrzucając babkę

rozżalonym spojrzeniem. - A więc wynajęłaś więźnia na

całe lato i zamierzałaś oznajmić mi to dopiero w dniu jego przyjazdu? - Nicki, przestań się

tym dręczyć. Starzy ludzie słabną na umyśle. - Jesteś tak słaba na umyśle jak ja - warknęła

Nicole. - I nie opowiadaj mi czegoś podobnego. Wykaz wykroczeń Johnny'ego Bernarda jest

dłuższy, niż lista miesięcznych zakupów u sklepikarza. Szeryf Tucker twierdzi, że facet jest

groźny dla otoczenia. - Groźny? To bzdura! Jest całkowicie nieszkodliwy. - Wiem od szeryfa,

ż

e sześć miesięcy temu w barze Peppera o mały włos, a zabiłby Farrela Craiga.

Powiedziałabym, że jest tak nieszkodliwy jak aligator z bolącym zębem. - Nicki, świetne

powiedzenie. - Mae parsknęła śmiechem. - Muszę je sobie zapamiętać. Powtórz jeszcze raz,

proszę, abym mogła... - Babciu, to nie jest śmieszne. - Przyznaję, Johnny zachował się

nieostrożnie. Jak mógł dać się tak głupio przyłapać? Ale, moja droga,... - Przyłapać? Chronisz

tego zabijakę? - Farrel i Johnny nie znosili się od dziecka. A poza tym nikt z nas nie jest

ideałem. Tak, nikt, przyznała w duchu Nicole. Ona też miała na swoim koncie popełnione

błędy. Chciała jednak zrozumieć pobudki babki. - Przekonaj mnie, że jest nam potrzebny

akurat on - zażądała. - Johnny jest moim przyjacielem. Trzeba było wyciągnąć go z tego

koszmarnego więzienia. Dzięki zawartej umowie zdobyłyśmy świetnego fachowca, który

doprowadzi do porządku Oakhaven.

spiesza. - Tak. Zasługującym na to, by mu pomóc. Musi wreszcie przestać uciekać i wrócić na

stałe do domu. - Czy on jest tego samego zdania? - Pewnie nie. - Mea wzruszyła ramionami. -

Nicki, będę z tobą szczera. Na temat Johnny'ego usłyszysz w mieście wiele kłamliwych

plotek, krzywdzących go oskarżeń. Ale nie uprzedzaj się do niego. Szczerze powiedziawszy,

ty i Johnny macie ze sobą więcej wspólnego, niż mogłabyś to sobie wyobrazić. Nie tylko on

jest ostatnio tematem plotek. Mae obrzuciła wzrokiem kuse, wystrzępione dżinsowe szorty

wnuczki i jej potargane, jasne włosy. - Babciu, przyjechałam z Kalifornii. Jestem... - Wiem.

Wolnym duchem. Usłyszawszy to określenie, Nicole uśmiechnęła się słabo. Ostatnio zupełnie

do niej nie pasowało. Mimo że od poronienia upłynęły już trzy miesiące, nadal nie sypiała po

nocach i odczuwała skutki depresji. Stanu, który, jak twierdził lekarz, powinien ustąpić po

jakimś czasie. Ale nic nie wymaże poczucia winy dręczącego kobietę po stracie dziecka. -

Johnny jest wykwalifikowanym stolarzem - oznajmiła babka. - A dla nas ostatnią deską

ratunku, bo dom jest w fatalnym stanie i wymaga natychmiastowego remontu. - Babciu, jesteś

pewna, że ten człowiek nie obawia się ciężkiej roboty? - Nicki, Johnny wyrastał w Common

w niezwykle trudnych warunkach. Przez ostatnie dwa lata pracował na

background image

budowie w Lafayette, gdzie niezwykle ceniono jego pracowitość i kwalifikacje. A poza tym

to wojskowy. Były komandos. Sądzę, że ma jeszcze inne ukryte zalety. - W jaki to sposób

miałybyśmy wykorzystać umiejętności komandosa, które z pewnością posiadł w wojsku? -

zjadliwym tonem spytała Nicole i zaraz dodała: - Do tej pory sądziłam, że zależy nam na

odrestaurowaniu Oakhaven, a nie na wysadzeniu go w powietrze. - Widzę, że zebrało ci się na

ż

arty. - Mae potrząsnęła głową. - Wydaje mi się, moja droga, że czeka cię duże zaskoczenie. I

miłe. Nicole nie lubiła być zaskakiwana. Zwłaszcza gdy w grę wchodzili mężczyźni. Z

ponurą miną oznajmiła babce: - Przyjedzie koło czwartej. - Rozmawiałaś z Johnnym? To

wspaniale! - Okrzyk Mae wypłoszył z gniazda parkę ptaszków, które poszybowały w niebo. -

Zadzwoniłam do motelu - przyznała się Nicole. - Szeryf Tucker powiedział mi, że tam znajdę

tego człowieka. - Z rozmysłem zataiła przed babką informację o tym, że chciała się pozbyć

niepożądanego pracownika. - Johnny Bernard ma podobno mieszkać w domku na przystani. -

Taka była nasza umowa - potwierdziła babka. - Nicki, czy mogłabyś posłać tam Bicka, żeby

pootwierał okna i wywietrzył domek? Napiszę do Johnny'ego parę słów. Niech Bick zostawi

mu kartkę na stole, bo sama nie dam rady tam się z nim spotkać. - Wzrok Mae podążył w

stronę podjazdu, z którego wiodła ścieżka ku przystani. Długa na kilometr i biegnąca w

gęstym lesie, była

najkrótszą drogą prowadzącą nad zalewisko. - Nie widziałam Johnny'ego od piętnastu lat -

dodała zamyślona. - Chciałam odwiedzić go w więzieniu, ale adwokat mi to odradził. Po

wyrazie twarzy Mae można było poznać, że jest jej przykro, iż tego nie zrobiła. Dziwna

reakcja babki wzmogła ciekawość Nicole. - Czy mogę ci w czymś pomóc? - spytała. Starsza

pani poklepała wnuczkę po ramieniu. - Już mi pomogłaś, wróciwszy do domu. Jest też

Johnny. To wspaniale. Kiedy opuszczał miasto, nie miałam pojęcia, że upłyną lata, zanim

ponownie tutaj go zobaczę. Ciekawa jestem, jak teraz wygląda. Jeśli wrodził się w ojca lub

dziadka, to miej się na baczności. Wszyscy mężczyźni w ich rodzinie byli zawsze szalenie

przystojni. Nicole nie musiała oglądać Johnny'ego, żeby wiedzieć, co z niego wyrosło. Raport

szeryfa Tuckera stanowił potwierdzenie, że młody Bernard w pełni zasługiwał na swoją

reputację. A to, czy wyrósł na przystojnego mężczyznę, czy na pokrakę, nie miało żadnego

znaczenia. Byleby tylko pracował przyzwoicie. Nachyliła się i ucałowała policzek babki. -

Kiedy napiszesz kartkę, dopilnuję, żeby Bick zaniósł ją na przystań. Co powiesz na trochę

lemoniady? Umieram z pragnienia. - Zawsze umierasz - stwierdziła rozbawiona Mae. - Gdzie

wypijemy? Na frontowej werandzie? Nicole stanęła za wózkiem babki. - Mam oryginalny

pomysł. Może zrelaksujemy się w saloniku przy wentylatorze?

background image

Godzinę później Nicole dowiedziała się, że Bick wyjechał do miasta. Chcąc nie chcąc, sama

musiała spełnić polecenie babki. Szybkim krokiem ruszyła leśnym traktem w stronę przystani.

Miała jeszcze dużo czasu, bo Johnny Bernard powinien zjawić się tam dopiero za godzinę.

Nie miała pojęcia, jak po nieprzyjemnej rozmowie telefonicznej spojrzy mu w oczy.

Pomyślała, że później się nad tym zastanowi, a na razie, na szczęście, nie będzie musiała go

oglądać. Pootwiera w domku okna, zostawi kartkę od babci i zanim Johnny Bernard zdoła

postawić stopę na ziemi należącej do Oakhaven, już jej tam nie będzie. Po dziesięciu

minutach wynurzyła się z lasu i przystanęła na skraju wąskiej przecinki dochodzącej do

brzegu zalewiska. Ponure moczary bardziej pociągały ją niż przerażały. Ich niepowtarzalny

urok usiłowała wielokrotnie oddać na płótnie. Zalewisko stwarzało malarzowi niewyczerpane

możliwości. Ciemne i tajemnicze, jakby wyjęte z powieści grozy, wabiło oko twórcy. Ale jak

oddać niesamowity klimat tego miejsca? - zastanawiała się Nicole. Ruszyła dalej i po chwili

doszła do niewielkiego domku. Sięgnęła do zardzewiałej klamki. Zaskrzypiały dawno nie

otwierane drzwi. Wsunęła rękę do środka, odszukała kontakt i zapaliła światło. Zadowolona,

ż

e nie zaskoczy jej żadne pełzające stworzenie, weszła po schodach na piętro. Ujrzała przed

sobą nie skład przeróżnych narzędzi i wędkarskich przyborów, jak się spodziewała, lecz

całkiem przyzwoicie wyposażony, przestronny pokój mieszkalny z kilkoma podniszczonymi

sprzętami. Stał tu

fotel na biegunach, biurko, kwadratowy stół i dwa krzesła, a także stara kanapa. śelazne

łóżko ustawiono tak, że leżąc można było podziwiać zalewisko. To duże pomieszczenie

dzieliła ścianka. Za nią znajdowały się niewielka kuchnia i jeszcze mniejsza łazienka.

Zdziwiona Nicole zastała otwarte okna. Zarówno wychodzące na las, jak i to, przez które

można było spoglądać na moczary. Widocznie Bick uprzedził życzenie babki i od rana

wietrzył mieszkanie. Niewiele myśląc, położyła na stole przyniesioną kartkę i podeszła do

najbliższego okna, żeby wyjrzeć na zewnątrz. Przy brzegu, do zapadającego się mola była

przywiązana łódź, na której leżała trzcinowa wędka. Skąd tutaj się wzięła? - zastanawiała się

Nicole. Bick nigdy nie łowił ryb na takie wędki. Rozmyślania Nicole przerwał jakiś hałas

dochodzący z parteru. Po chwili usłyszała zbliżające się kroki. Ktoś szedł po schodach na

górę. Rzuciła okiem na zegarek. Dopiero minęła trzecia. Ten człowiek mówił, że będzie tu o

czwartej. Odruchowo przygładziła niesforne włosy, zaklęła pod nosem ze złości, a potem z

niechęcią odwróciła się od okna. Ujrzała przed sobą nieznajomego. Spojrzenie Nicole

przesunęło się wzdłuż sylwetki człowieka będącego - jak powiedział szeryf Tucker - już od

wczesnej młodości zakałą Common. Był wysoki, bez koszuli, odziany w obcisłe, znoszone

dżinsy. Szerokie ramiona i barki wyglądały jak uformowane z żelaza. Tors i brzuch okrywały

background image

mięśnie świadczące o doskonałej formie fizycznej. Nic dziwnego, bo co ma do roboty

kryminalista oprócz ćwiczenia w więziennej siłowni po

to, aby stać się człowiekiem jeszcze silniejszym i bardziej niebezpiecznym? Tak więc miała

przed sobą byłego komandosa, doszkolonego w stanowym więzieniu. Sprawiał wrażenie

zwycięzcy i z pewnością nim był. Spoglądając w głębokie, przenikliwe oczy Johnny'ego

Bernarda, Nicole nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Zamknął za sobą drzwi. Snop

ś

wiatła wpadający przez okno do pokoju oświetlił jego proste, czarne włosy. Długie,

dotykałyby mu ramion, gdyby nie to, że - zapewne ze względu na upał - ściągnął je i związał

na karku. Miał prosty kształtny nos i pełne zmysłowe wargi. Oba te elementy twarzy, wraz z

cienką blizną biegnącą od prawego oka do skroni, nadawały temu niebezpiecznie

przystojnemu mężczyźnie zaskakująco łagodny wygląd. Nicole odchrząknęła. - Wydawało mi

się, że ma pan się tutaj zjawić dopiero o czwartej - oznajmiła zimnym tonem. - Tak mówiłem?

- Johnny Bernard oparł się o drzwi. Skrzyżował ręce na piersiach, a na jego wargach pojawił

się lekki uśmiech. Rzucił okiem na zegarek, a potem spojrzał na stojącą przed nim młodą

kobietę. - Jak widać, pani też jest tu wcześniej. Tak bardzo zależało pani, Nicki, aby mnie

zobaczyć? Znał imię młodej kobiety, wiedzał też o niej co nieco, gdyż przed opuszczeniem

motelu wypytał o nią Virgila. Stary człowiek oświadczył, że Nicki Chapman jest

najładniejszą femme, jaką kiedykolwiek oglądał.

Johnny musiał przyznać, że Virgil miał rację. Wy-

glądała na dwadzieścia kilka lat, była średniego wzrostu. Miała kształtne ciało. Delikatne i

kruche. Te ostatnie dwie cechy sprawiły, że Johnny zaczął mieć się na baczności. Do tej pory

unikał takich kobiet. Kojarzyły mu się z porcelanowymi figurkami i wprawiały w stan

rozdrażnienia. Musiał jednak przyznać, że patrzenie na Nicole Chapman było zajęciem

całkiem sympatycznym. Podobały mu się długie do ramion, połyskliwe włosy barwy jasnego

miodu i zgrabne nogi, które szczególnie rzucały się w oczy, ponieważ Nicole miała na sobie

dość kuse szorty. Krótka bawełniana niebieska koszulka pasowała idealnie do barwy jej oczu.

Od Virgila dowiedział się, że urodziła się w Los Angeles, że przed dwoma laty jej rodzice

zginęli w katastrofie samolotowej i że była jedynaczką. Virgil nie pamiętał jednak, czym się

zajmowała. Kilka tygodni temu sprowadziła się do Mae Chapman, z zamiarem zamieszkania

na stałe w Oakhaven. - Przyszłam, żeby zostawić wiadomość od babci. - Wskazała kartkę

położoną na stole. - Zamierzałam pootwierać okna, ale jak widzę, już pan to zrobił. -

Wyciągnęła przed siebie rękę. - Jestem Nicole Chapman. Wnuczka Mae. Rozmawialiśmy

przez telefon. To, że podała mu rękę, zdziwiło Johnny'ego. W stosunku do niego mało kogo

było stać na ten sympatyczny gest. Szkoda, że nie będzie mógł go odwzajemnić. Rozłożył

background image

ramiona i pokazał Nicole brudne dłonie. - Robiłem różne rzeczy. Między innymi łapałem

sobie kolację - wyjaśnił. - Zębacza. Spojrzała na ubrudzone ręce Johnny'ego i cofnęła dłoń.

- Skoro pan już tu jest... i będzie zatrudniony w Oakhaven, to ja... - A będę, chérie? A więc

nie zamierza pani pozbyć się mnie, zanim przystąpię do pracy? - Wyjaśnił pan przez telefon,

ż

e decyzja nie zależy ode mnie. Porozumiałam się z babcią i wygląda na to, że miał pan rację.

- Odwróciła wzrok od Johnny'ego i rozejrzała się po pokoju. - Zadała sobie sporo trudu, żeby

przygotować dla pana to miejsce. - Nicole ponownie spojrzała na swego rozmówcę. - Jeśli się

nie mylę, jest pan stolarzem, panie Bernard. - Johnny. Proszę mówić mi po imieniu. Tak,

zajmuję się stolarką. - Nasz dom wymaga wielu napraw. A więc wszystko wskazuje na to,

Johnny, że będzie miał pan dużo roboty. - Zdążyłem zauważyć. - Uśmiechnął się krzywo.

Nicole uniosła lekko brwi, lecz więcej nie wdawała się w dyskusję. Johnny wskazał jej

gestem fotel na biegunach. Gdy usiadła, zajął miejsce na kanapie i wyciągnął przed siebie

nogi. Musiało dokuczać jej gorąco, bo miała zaczerwienioną twarz, nieszczęśliwą minę i

wyglądała na spoconą. W przeciwieństwie do Johnny'ego, który jako rdzenny mieszkaniec

tych okolic uwielbiał tutejsze upały. Z Common wyjechał przed laty, ale nie opuścił Luizjany.

Między innymi przez dwa lata mieszkał w Lafayette. - Czy ta robota zajmie ci całe lato? -

spytała Nicole. - Zależy od tego, czego będzie sobie życzyła starsza pani. Na lewej skroni

Nicole ukazała się kropla potu. Spłynęła po policzku.

- Czy znajdzie się tutaj szklanka wody z lodem?

- spytała nieoczekiwanie. - Oczywiście. - Johnny wstał i przeszedł do kuchenki. Umył

starannie ręce, a potem wyciągnął z szafki szklankę, napełnił wodą i wrzucił dwie kostki lodu

wyjęte z miniaturowej lodówki. Wrócił i stanął przed Nicole. - Proszę. Zajrzała do szklanki i

rzuciła okiem na czyste ręce Johnny'ego. - Dziękuję. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do

tutejszej wilgotności powietrza - wyjaśniła spokojnie. - Ale kiedyś przywyknę. Wcale nie był

o tym przekonany. Wyglądała bowiem jak kupka nieszczęścia. Zasiadł ponownie na kanapie i

patrzył, jak Nicole przykłada do twarzy szklankę z lodem, żeby ochłodzić policzki. - Stolarze

są w cenie - oświadczył. Nicole przesunęła szklankę w dół i dotknęła nią nasady szyi, a potem

karku. Szyję miała ładną. Długą i kremową. - Fakt - przyznała. - Ale sądzę, że ci na

zwolnieniu warunkowym są szczęśliwi, że w ogóle mają jakąś robotę. Johnny roześmiał się

głośno. - A więc powinienem nisko się cenić? A może pracować za darmo? Przyłożyła

szklankę do drugiego policzka. - Jest coś, co powinien pan wiedzieć, Johnny. Tydzień temu

babcia stłukła sobie kolano i porusza się na wózku. Myślę, że materiały potrzebne do remontu

domu dostaniemy u Craiga.

background image

- Jeśli nie będą mieli na składzie, to na pewno sprowadzą. - Zadzwonię tam jutro z samego

rana. Sprawdzę, czy z rachunkiem babci wszystko jest w porządku. - Czy Jasper Craig jest

nadal właścicielem sklepu? - Słyszałam, że przeszedł na emeryturę. Interes prowadzi Farrel...

to znaczy jego syn. Johnny poznał po minie Nicole, że wie o sławetnej bójce. - Zostałem

zwolniony przedterminowo między innymi pod warunkiem, że nie doprowadzę do żadnej

siłowej konfrontacji. Oznacza to, chérie, że nie wolno mi uprawiać rękoczynów. - Czy to

oświadczenie powinno podnieść mnie na duchu? - spytała. Johnny wzruszył ramionami. -

Nawiasem powiedziawszy, to nie ja wywołałem bójkę u Peppera, mimo że słyszała pani z

pewnością inną wersję tego wydarzenia. Gdybym chciał zabić Farrela Craiga, uczyniłbym to

wiele lat temu. Teraz, może dlatego, że pobyłem już trochę w Common, mógłbym zmienić

zdanie. Ten człowiek jest największym łajdakiem w mieście. - Więc twierdzi pan, że to, co

stało się w barze, nie było pańską winą? - Twierdzę, że być może broniłem się zbyt

skutecznie. - Johnny zamilkł na chwilę. - Ale wróćmy do sprawy remontu Oakhaven. Dom

jest w podłym stanie. Od czego rozpoczniemy robotę? Przez następne pół godziny

dyskutowali na temat tego, co trzeba wykonać i w jakiej kolejności. Najpilniejsze były

naprawy zniszczonego dachu i werandy. Potem, w deszczowe dni, należało podreperować

wnętrze domu, a także wyciąć uschnięte drzewo sterczące na frontowym dziedzińcu,

odmalować ściany i ponaprawiać okna. Po jakimś czasie Nicole podniosła się z fotela,

ostrożnie odrywając od drewnianej podłogi spocone nogi. - Będę wdzięczna za sporządzenie

wykazu potrzebnych materiałów, bo ja się na tym zupełnie nie znam. Ale jeśli pan nie może...

- Mogę - oznajmił krótko, wstając z kanapy. Wyglądała na zdenerwowaną. Potknęła się,

chcąc szybko obejść fotel. Przed upadkiem uchronił ją Johnny. Podbiegł, złapał ją za ramię i

postawił na nogi. Zauważył, że była lekka jak piórko. Wzięła się w garść. Ponownie

zaimponowała Johnny'emu, stając się w jednej chwili chłodną i opanowaną młodą damą.

Podchodząc do drzwi, odwróciła się nagle. - Babcia nazwała pana swoim przyjacielem -

oznajmiła spokojnym tonem. - Jestem ciekawa, czy pan, panie Bernard, też uważa Mae za

swoją przyjaciółkę? Johnny nawet się nie poruszył. Stał nadal z rękoma w kieszeniach. -

Chyba chciałabyś, chérie, usłyszeć coś innego - powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy. -

Chcesz wiedzieć, czy twoja babka będzie przy mnie bezpieczna. Mam rację? Moja odpowiedź

brzmi: tak. Nigdy nie zrobiłbym najmniejszej krzywdy ani Mae, ani żadnej osobie, na której

jej zależy. Wystarczy? - Musi - mruknęła Nicole i opuściła pokój. Johnny słuchał przez

chwilę jej lekkich kroków na

schodach. Potem podszedł do okna i obserwował, jak idzie w stronę lasu. Uznał, że porusza

się stanowczo za szybko. W Luizjanie należało robić wszystko w zwolnionym tempie. Jeśli

background image

Nicole Chapman miała w tropikalnym upale poczuć się dobrze, musiała się tego nauczyć.

Mógł o tym jej wspomnieć, lecz w tej chwili jego słowa nie odniosłyby pożądanego skutku.

Za bardzo absorbowała ją ciemna strona jego charakteru, żeby wzięła sobie do serca dobrą

radę. Popołudnie minęło szybko. Johnny spędził cztery godziny na reperowaniu na przystani

rozpadającego się pomostu, w obawie, że zerwie go i zabierze najbliższy sztorm. Już dawno

słońce skryło się w moczarach i nastał późny wieczór. Idąc po ciemku leśną ścieżką, Johnny

wrócił myślami do starszej pani. Szedł ją odwiedzić, mimo że wcale się do tego nie palił.

Przypuszczał, że Mae Chapman zaraz zmierzy go surowo wszystkowidzącymi, niebieskimi

oczami i wywoła w nim poczucie winy, że przed piętnastu laty bez słowa pożegnania opuścił

rodzinne miasto. Gdy tylko wynurzył się z lasu i rzucił okiem na podjazd, zorientował się, że

zbyt długo odkładał wizytę. W domu panowały ciemności. Tylko w lewym skrzydle paliła się

jakaś mała lampa. Johnny przemierzył podjazd i skierował kroki ku głównemu wejściu. Od

razu dostrzegł zmiany wprowadzone w ciągu tych lat przez Henry'ego, męża Mae.

Powiększono dziedziniec przed domem, a na podwórzu zawisła huśtawka. Po zachodniej

stronie wielkiego pola postawiono ponadto dwie szopy

i poszerzono miejsce przeznaczone na parkowanie samochodów. Obok starego buicka,

należącego do Mae, stał zgrabny, biały skylark. Przed pięciu laty Henry zmarł na atak serca.

Johnny dowiedział się o tym z listu Virgila. Służył wtedy w wojsku i Virgil był jedyną osobą

w Common, z którą utrzymywał kontakt, i to tylko dlatego, że ten wyśledził przed laty

miejsce jego pobytu i pisał niestrudzenie przez całe lata. Johnny odpowiadał na listy raz lub

dwa razy na rok. Chodziło mu czasami po głowie, żeby napisać do Mae. Nie wiedział jednak,

o czym mógłby jej donieść, więc tylko prosił Virgila, żeby poinformował ją, że jest zdrowy i

cały. Kiedy otrzymał zawiadomienie o śmierci Henry'ego, zapragnął wziąć udział w

pogrzebie. Ale zaraz przypomniał sobie, jak ciężkim przeżyciem było dla niego chowanie

własnego ojca, a kilka lat później matki, więc stchórzył i nie przyjechał do Common. Zajrzał

do szop. W pierwszej znalazł starą graciarnię Henry'ego, warsztat stolarski i narzędzia. W

drugiej stał dodge, wiekowa półciężarówka. Jej widok przywołał falę wspomnień. śeby się

ich pozbyć, Johnny obszedł dwukrotnie stary wóz, a potem wrócił na dziedziniec. Oparł się

plecami o pień potężnego dębu i zapalił papierosa. W drzwiach balkonowych lewego skrzydła

domu dostrzegł poruszającą się postać. Dziewczynę o kształtnych nogach i długich włosach.

Zamyślony, usiadł pod drzewem na trawie. Nie zwracał uwagi na jednostajne brzęczenie

komarów krążących nad głową i nie słyszał dalekich odgłosów burzy. Minęła godzina, a on

nadal patrzył na Nicole krążącą niespokojnie po

background image

pokoju. Czyżby to jego przyjazd stał się powodem jej bezsenności? Było to prawdopodobne.

Zdążyła nasłuchać się paskudnych plotek, które z pewnością wywarły na niej wrażenie.

Dopiero po północy zgasiła światło i poszła do łóżka. Do tego czasu Johnny zdążył wypalić

pół paczki papierosów. Podniósł się z ziemi, przeszedł przez dziedziniec i podjazd. Od chwili

opuszczenia więzienia ciągle nie było mu dość świeżego powietrza. Mimo późnej pory i

nadchodzącej burzy, postanowił jeszcze pójść na starą farmę rodziców. Doszedł do drogi

prowadzącej do zalewiska i skierował się na wschód. Znów naszły go wspomnienia. W ciągu

paru sekund przeistoczył się ponownie w dziecko uciekające przed Farrelem, który gonił je z

kijem w ręku. Nadal miał w uszach krzyk Clete'a Gilmore'a, wymyślającego mu od

najgorszych i zachęcającego Farrela do bicia. Idąc pod górę, Johnny przystanął. Oddychał

szybko i nierówno, tak jakby biegł naprawdę. Potrząsnął głową, usiłując odpędzić przykre

wspomnienia. Ponownie ruszył przed siebie, tym razem dostrzegając zmiany. Dziury w

drodze stały się jeszcze głębsze, a nadal podmokłe rowy bardziej cuchnące. Zardzewiała

skrzynka na listy wskazywała na bliskość starego domostwa. Johnny przeskoczył stos gruzu,

który swego czasu był solidną bramą, i wszedł głębiej. Serce zaczęło mu szybciej bić.

Postanowił nie ulegać żadnym sentymentom. Nie czuć żalu i strachu. Wraz z ogarniającym go

uczuciem samotności były to doznania dominujące, bardzo bolesne.

Wszedł na ganek i zatrzymał się z ręką na klamce.

O dziwo, drzwi były otwarte. Przygotowując się na to, co zaraz zobaczy w zrujnowanym

domu, nabrał głęboko powietrza. Po raz pierwszy od piętnastu lat wszedł do środka. Powitało

go znajome trzeszczenie podłogi, uderzył w nozdrza przykry zapach gnijącego drewna.

Johnny zapalił zapałkę i zaczął rozglądać się po pustym pomieszczeniu, będącym niegdyś

pokojem dziennym. Dom był splądrowany. Przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Odwrócił

się w prawo i kiedy oświetlił zapałką wejście do kuchni, coś przemknęło po drewnianej

podłodze. Podniósł wzrok na wiszącą w oknie podartą zasłonę, a potem popatrzył na nędzne,

pootwierane szafki. Z kuchni wszedł do pokoiku, który rodzice przeznaczyli dla niego. Tak

małego, że mieścił się w nim tylko materac na podłodze. Ze zdumieniem dostrzegł w kącie

jego gnijące szczątki. Johnny poczuł bolesny skurcz żołądka. Ani na chwilę nie przyszło mu

na myśl, że powrót do rodzinnego domu wywrze na nim aż tak ponure wrażenie. Sądząc, że

będzie inaczej, okazał się ostatnim głupcem. Nędza, w jakiej żyła jego rodzina, przygnębiła

go na dobre.

Po powrocie do domku na przystani stanął przy oknie, z którego rozciągał się widok na

zalewisko. Zły na ogarniającą go melancholię, z trudem oderwał myśli od przykrych

wspomnień.

background image

Oczami duszy ujrzał jedwabiste jasne włosy i błękitne oczy. Był to widok zbyt piękny, aby

mógł być prawdziwy. Johnny uznał jednak, że każdy ma prawo sobie pomarzyć. Poszybował

więc w świat fantazji.

Nicole otworzyła oczy. Była dopiero szósta. Od kilku miesięcy sypiała najwyżej po pięć

godzin, nękana koszmarem, który przeżyła w Los Angeles. Tej nocy jednak śnił się jej Johnny

Bernard. Podniosła się z łóżka. Od razu poczuła wokół siebie wilgotne, wręcz lepkie i ciepłe

powietrze. Zapragnęła włączyć wentylator, lecz się powstrzymała. Jeśli ma przyzwyczaić się

do paskudnego luizjańskiego upału, musi wreszcie uniezależnić się od tego urządzenia. W

jedwabnym szlafroku podeszła do balkonowych drzwi i otworzyła je szeroko. Liczyła na

poranny śpiew ptaków, ale zamiast tego usłyszała wiązankę soczystych przekleństw.

Wiedziała, do kogo należy charakterystyczny głos. Zerknęła ostrożnie z balkonu. Johnny

Bernard stał oparty o ścianę domu. Jedną dłonią tarł biodro, a drugą zaciskał nos, żeby

zatamować płynącą krew. O Boże! Nicole cofnęła się błyskawicznie w głąb

pokoju, złapała garść papierowych chusteczek i wybiegła przed dom. - Proszę - powiedziała,

podsuwając Johnny'emu chusteczki. Wziął je bez słowa i przyłożył do nosa. Po kilku

chwilach przestał krwawić. Dopiero teraz spojrzał na Nicole. - Wykupiłaś, chérie,

ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków? - zapytał. - Wygląda na to, że ta praca nie jest

bezpieczna. Zamiast złości, w ciemnych oczach Johnny'ego dojrzała błysk rozbawienia.

Rzucił Nicole krzywy uśmiech, na który zareagowała chłodnym spojrzeniem i hardym

uniesieniem głowy. - Jeśli szuka pan łatwego zysku, to tutaj pan go nie znajdzie - oznajmiła

wyniosłym tonem. Na twarzy Johnny'ego ukazał się drwiący uśmiech. - Och, nie wiem.

Odszkodowanie to nie wszystko. Nie zareagowała na tę zagrywkę. Odwracając się, żeby

wejść do domu, spytała: - Czym pan się teraz zajmował? - Sprawdzałem stan werandy. Jeśli

dobrze pamiętam, mówiła pani, że trzeba szybko naprawić balustradę. - Mówiłam. Ale

dlaczego zajął się pan tym już o szóstej rano? - Nie mogłem spać. - Błyskawicznie znalazł się

tuż przed Nicole, ręką tarasując drzwi. Miała przed sobą zarośnięty męski tors, pokryty

warstewką potu. - Napiłbym się wody - oświadczył. - Dostanę szklankę? Nie mogła odmówić

mu tej przysługi, jako że wczoraj na przystani sama korzystała z identycznej.

- Niech pan tu poczeka. - Z lodem. - Opuścił rękę blokującą Nicole wejście

do pokoju. Wyszedłszy po chwili z łazienki ze szklanką wody, ze zdumieniem ujrzała, że

Johnny stoi w pobliżu jej łóżka. Dostrzegł jej zaskoczoną minę i wyjaśnił: - Na dziedzińcu

czeka Red Smote. Uznałem, że będzie lepiej wejść do środka, niż sterczeć na widoku. Mam

teraz wyjść? - Chyba nie. - Nicole zerknęła na zegarek. - Jeśli Red zobaczy pana

wychodzącego ode mnie o szóstej rano... - Nie dodała nic więcej. - To największy plotkarz w

background image

mieście - przyznał Johnny. - A my przecież nie chcielibyśmy, żeby ludzie gadali o czymś,

czego nie było. Jeśli facet ma być o coś takiego oskarżony, to przynajmniej powinien to

przedtem zrobić. Rozbawiony Johnny najwyraźniej drażnił się z nią. Postanowiła położyć

kres głupim żartom. - Wiem, gdzie cię kopnąć, tak aby zabolało najbardziej, więc lepiej daj

sobie spokój z idiotycznymi pomysłami. Dobrze ci radzę. - Gdybyś mnie uszkodziła, chérie, i

nie mógłbym chodzić, straciłabyś pracownika. - Parsknął śmiechem. Miał rację. Podeszła do

Johnny'ego i podała mu szklankę z wodą. A potem, aby się upewnić, czy Red naprawdę jest

na dziedzińcu, zerknęła szybko w stronę drzwi. Był. Oparty o maskę małej czerwonej

półciężarówki, rozmawiał z pomocnikiem babki, Bickfordem Ardenem, mężem gospodyni.

Kilka razy w tygodniu obaj mężczyźni wybierali się przed śniadaniem na ryby.

Mając nadzieję, że zaraz sobie pójdą, Nicole odwróciła się do Johnny'ego, aby zapewnić go,

iż za chwilę będzie mógł wyjść. Stał tuż przy łóżku i z ciekawością oglądał pościel zmiętą

przez nią podczas bezsennej nocy. Poczerwieniała na twarzy. - Kiepska noc? - zapytał. - Za

gorąca - odrzekła. Podniósł wzrok i zaczął rozglądać się po pokoju. - Słyszałem, że zamierza

pani tu zostać - powiedział. - Zamierzam - przyznała. - A co z upałem? - Polubię go. - Zbyt

szybko pani się porusza. Proszę zwolnić tempo. To pomoże. Wypił wodę, odstawił szklankę

na toaletkę i zainteresował się stojącą obok szkatułką na biżuterię. Bezceremonialnie zajrzał

do środka, a potem zaczął wyciągać jeden po drugim schowane tam przedmioty.

Przedstawiały niewielką wartość. - Nie masz błyszczących kamyków, chérie - stwierdził. - A

więc, Nicki Chapman, co się dla ciebie naprawdę liczy? - zapytał. - Bo, jak widzę, nie srebro i

złoto. Miał rację, przyznała w duchu. Nie miała dla niej znaczenia kosztowna biżuteria.

Oczywiście, ceniła ładne przedmioty, ale najczęściej cieszyło ją zupełnie co innego. Lubiła

oddawać na płótnie urok wschodzącego słońca. Spacerować w ciepłym letnim deszczu. Śmiać

się z drobnostek. Były to jednak sprawy osobiste, o których nie zamierzała rozmawiać z

obcym człowiekiem. - Dla mnie liczą się interesy. A pan powinien zająć

się robotą, a nie zadawaniem pytań - wyniośle pouczyła Johnny'ego. - Możemy dokonać

małej wymiany informacji, bo pani z pewnością chce dowiedzieć się czegoś o mnie. - Tak,

chcę, ale ja nie jestem na zwolnieniu warunkowym. I nie zasłużyłam sobie w tym mieście na

opinię rozrabiaki. Johnny popatrzył łagodnym wzrokiem na rozmówczynię i pogroził jej

palcem. - Oj, chérie, nieładnie słuchać plotek. Co najmniej połowa tych plotek nie ma nic

wspólnego z prawdą. - A reszta? - Czasami jedynym sposobem na przetrwanie jest oddanie

ciosu. Czyżby starał się powiedzieć, że jego wojownicze nastawienie do życia to wyłącznie

samoobrona? Tylko odparowywał ataki? - zastanawiała się Nicole. Jeśli tak, to ona sama

postępowała podobnie, choć w nieco innym stylu. Kryła ból pod maską obojętności.

background image

Zastanawiała się mimo woli, czemu Johnny zawdzięczał tak fatalną reputację. Była

przekonana, że w grę wchodził nie tylko konflikt z Farrelem Craigiem. Musiało wydarzyć się

coś znacznie gorszego. - Dlaczego nie zjawił się pan wieczorem u babci? - Przyszedłem. -

Nieprawda. - Zabrałem się na przystani za naprawę starego pomostu i straciłem poczucie

czasu. Dotarłem tu dopiero późnym wieczorem. Było ciemno w oknach. Świeciło się tylko w

tym pokoju. Nie zapukałem do frontowych drzwi, bo sądziłem, że starsza pani poszła już

spać.

- Babcia czekała na pana całe popołudnie i cały wieczór. Miejmy nadzieję, że dziś znajdzie

pan czas. Bądź co bądź, to jej zawdzięcza pan wcześniejsze opuszczenie więzienia, panie

Bernard. - Johnny. Tak zwracają się do mnie przyjaciele. - Przyjaciele? - Nicole uniosła

drwiąco brwi. - O ile mi wiadomo, jedynym pańskim przyjacielem w tym mieście jest moja

babka. I, szczerze powiedziawszy, nie rozumiem dlaczego, skoro pan nawet nie docenia jej

wspaniałomyślności. - W tym mieście mam obecnie dwoje przyjaciół - wyjaśnił z lekkim

rozbawieniem w głosie. - Może za jakiś czas będę mógł wpisać panią na listę moich

przyjaciół i wtedy będzie ich już troje. - Na razie niech pan się zajmie robotą zleconą przez

moją babkę. Osiem godzin dziennie, mieszkanie i jedzenie. Oraz poczucie wolności. - Taka

była umowa - przyznał Johnny. - Ale co z naszą? - Nie rozumiem. Johnny zlustrował

wzrokiem sylwetkę Nicole. - Chérie, jesteś całkiem ładną kobitką. Spróbuję nie zdradzać się z

moimi brzydkimi myślami i trzymać ręce przy sobie, jeśli potrafisz nie wierzyć plotkom i

traktować mnie przyzwoicie. Umowa stoi? Prymitywny facet. Zachowuje się obcesowo,

oceniła Nicole. - Nasza umowa będzie polegała na tym, że nie będzie pan w ogóle miał

brzydkich myśli - oznajmiła. Roześmiał się na cały głos. - Przez sześć miesięcy byłem w

więzieniu, chérie. To

moje brzydkie myśli sprawiły, że pozostałem zdrowy na ciele i umyśle. Dla Nicole nie był to

temat bezpieczny. Postanowiła milczeć. Johnny przeniósł wzrok na obraz wiszący na ścianie.

Trzy lata temu, kiedy Nicole przyjechała do Oakhaven z rodzicami na dwa tygodnie,

namalowała tutejszy staw. - Ładny. Pędzla jakiegoś miejscowego malarza? - Nie. W Los

Angeles Nicole była wschodzącą gwiazdą, której obrazami interesowały się znane galerie.

Skończyło się to kilka miesięcy temu, kiedy malowanie okazało się dla niej równie trudne, jak

podejmowana co noc próba zasypiania. - Zacząłem spisywać to, co będzie nam potrzebne -

oznajmił Johnny, wręczając Nicole wyjętą z kieszeni kartkę. - Może niektóre z tych rzeczy

będą musieli sprowadzić, więc warto od razu je zamówić. - Dziś to załatwię. - Gonty różnią

się barwą i kształtami. W składzie Craiga będą mieli próbki. - Johnny wyjrzał przed dom. -

Droga wolna. - Ma pan przyjść dzisiaj do babci - poleciła Nicole. - Naprawdę była wczoraj

background image

zła, że wystawił ją pan do wiatru. Odwrócił się twarzą do Nicole, jakby czekał na coś jeszcze.

- Proszę... - dodała po dłuższej chwili z westchnieniem rezygnacji. Na jego wargach ukazał

się leniwy uśmiech. - Tak, zajdę do starszej pani, gdy tylko zdąży się

uczesać i założyć sztuczną szczękę. Widzisz, chérie, co może zdziałać jedno małe ,,proszę''?

Wystarczy, że je wymówiłaś, a już jem ci z ręki. Przed południem Johnny wyciął uschnięte

drzewo stojące na dziedzińcu. Miał jeszcze dwa wolne dni przed formalnym rozpoczęciem

pracy, ale irytował go sterczący kikut. I odczuwał potrzebę fizycznego wysiłku. Zmęczony,

oblany potem schował w szopie piłę łańcuchową i siekierę, i zawrócił do domu. Starszą panią

znalazł w ogrodzie. Na widok drobnej staruszki śpiącej pod dębem w inwalidzkim wózku

ś

cisnęło go w gardle. Mae Chapman zawsze budziła w nim dobre uczucia. Ciągnął do niej już

jako mały chłopiec, bo traktowała go przyzwoicie. Nadal nie miał pojęcia, dlaczego się nim

wówczas przejmowała. Obdartym, nieznośnym dzikusem. Zamrugała oczami, jakby czując,

ż

e ktoś się jej przygląda. Po chwili skupiła na Johnnym zamglone spojrzenie. Jej drobne ciało

ginęło w prostej bawełnianej sukience. - Myślałam, że przyjdziesz wczoraj, najpóźniej dziś

rano - stwierdziła mocnym głosem. - Masz powód, żeby mnie unikać? Mówiła prosto z

mostu, ale bez urazy. Johnny otworzył bramę i ruszył ku starej damie, której głos przywołał

falę wspomnień. Dostrzegł zabandażowane kolano. - Słyszałem, że ma pani kłopoty ze

zdrowiem - powiedział, wskazując chorą nogę Mae Chapman. - Nie widziałem więc powodu,

aby niepokoić panią z samego rana.

- Moje kolano nie ma nic wspólnego ze wstawaniem

z łóżka. Ani nie odebrało mi zdolności mowy. - Na to wygląda. - Johnny uśmiechnął się

krzywo. - Jeśli dobrze pamiętam, nigdy nie brakowało pani języka w gębie. Uwaga ta

wywołała uśmiech na twarzy starszej pani. Zlustrowała Johnny'ego od stóp do głów. - Twoje

oczy są nadal takie jak Delmara. Masz też po nim lśniące włosy. Byłby z tego zadowolony -

oznajmiła. Wspomnienie ojca przywołało w pamięci Johnny'ego wydarzenia, które sześć

miesięcy temu zmusiły go do opuszczenia miasta, i tego, co stało się później. - Czy to pani

płaciła podatki za nasze rodzinne gospodarstwo? Z nieprzeniknioną miną Mae Chapman

uniosła lekko brwi. - A dlaczego miałabym to robić? - A żebym to ja wiedział - mruknął

Johnny, nadal bardziej wzruszony spotkaniem ze starszą panią, niż tego sobie życzył. - Nigdy

nie inwestuję w niepewne interesy - oznajmiła chłodno. - Czyżby? Wobec tego dlaczego

przez te wszystkie lata traciła pani czas na interesowanie się moim losem? I dlaczego pani

adwokat załatwił mi przedterminowe zwolnienie? Jeśli jest jakiś powód, żeby tutaj mnie

ś

ciągać, chciałbym go poznać. - Nadal, chłopcze, masz paskudne maniery. - Niech pani

background image

odpowie na moje pytanie! - zażądał. - Sześć miesięcy temu dostałem list, w którym Griffin

Black oświadczył, że kupi to, co do mnie należy. Sądzi-

łem, że facet jest zdrowo stuknięty, dopóki nie dowiedziałem się w Common, że nadal

posiadam ziemię. Niech pani nie udaje, że nie wie, o czym mówię. - Nie miałam pojęcia, że

będą z tym takie kłopoty. Jest mi bardzo przykro. Johnny zobaczył przed sobą nagle starą i

słabą kobietę. Zawstydzony, powiedział: - Szedłem do pani zaraz po tym, gdy

poinformowano mnie w ratuszu, jak stoją moje sprawy. Wstąpiłem po drodze na małe piwo

i... Sama pani wie, co stało się potem. - Co dzieje się zawsze, gdy tylko ty i Farrel staniecie

sobie na drodze - dodała Mae Chapman. - Tym razem to moja wina. Gdybym powiadomiła

cię o tym, że gospodarstwo rodziców nadal jest twoje, nie doszłoby do tego przykrego

wydarzenia. - Zmrużyła oczy. - Dałabym ci znać, gdybyś pofatygował się i napisał do mnie.

Johnny zaklął pod nosem. - Trzymanie dla mnie tej ziemi było idiotyzmem. - Czy uważasz, że

idiotyzmem było także troszczenie się o ciebie? Johnny zignorował pytanie. - Virgil twierdzi,

ż

e jeśli nie sprzeda pani części swych pól lub nie zacznie ciągnąć z nich dochodów, wpadnie

pani w finansowe tarapaty. Powinna pani lepiej spożytkować swoją forsę, niż pchać ją w tę

bezwartościową posiadłość na wzgórzu. - Virgil za dużo gada. A może wyjaśnisz mi

łaskawie, dlaczego pisałeś do niego, a nie do mnie? Spadłaby ci korona z głowy, gdybyś choć

raz na rok dał o sobie znać? Dobrze wiesz, że nie musiałeś opuszczać miasta. Po

ś

mierci twojej matki Henry i ja chcieliśmy wziąć cię do siebie. Mieszkałbyś sobie spokojnie

w Oakhaven, zamiast się tułać. Tak, wiedział, że Mae Chapman zabrałaby go do siebie. I to

przerażało go najbardziej. Ludzie, którym na nim zależało, szybko znikali z jego życia. Nie

było to logiczne rozumowanie, ale po śmierci matki obawiał się dostać pod opiekę

Chapmanów. Już łatwiej było uciekać tam, gdzie nikt nie ogląda się za nim, dlatego że

nazywa się Bernard. - Co odpowiedziałeś Griffinowi? - spytała Mae. - Oferuje dobrą cenę. A

poza tym po co mi kawałek ziemi, skoro wkrótce już mnie tu nie będzie? - Odłóż decyzję do

końca lata. - Co za różnica? Za cztery miesiące wracam do Lafayette. Mae Chapman

zamilkła. Johnny oparł się o pień dębu i zaczął lustrować fasadę domu. Był gotowy do

dyskusji na temat remontu werandy, ale rozproszył go widok Nicole idącej przez dziedziniec

w kusej czarnej bluzeczce. Przesunął wzrokiem po jej szortach i ponownie zauważył, że

obciskają zgrabny tyłeczek. - Jak to się stało, że nigdy nic o niej nie słyszałem? -

wypowiedział na głos swoje myśli. - Chodzi ci o Nicki? To wina mojej synowej, Alice. Była

to zazdrosna kobieta. Nie chciała z nikim dzielić się moim synem Nicholasem ani moją

wnuczką. Odwiedzali nas od czasu do czasu, a myśmy brali Nicki do siebie na tydzień

każdego lata. Było to niewiele. Ale lepsze niż nic. W głosie starszej pani przebijała gorycz.

background image

- Twierdzi, że tu zostaje - mruknął Johnny. - To pomysł pani czy jej? - zapytał i zaraz

dostrzegł uniesione w górę siwe brwi. - Moja propozycja, lecz decyzja Nicki. Johnny nie

spuszczał wzroku z Nicole, która przecinała teraz drogę. - A co było z nią? - Jeśli uzna, że

powinieneś wiedzieć, jestem pewna, że sama ci wyjaśni. Nie zanosiło się na to, że starsza pani

powie coś więcej na ten temat. Zaczęli rozmawiać o koniecznych naprawach domu i o tym,

kto umarł, gdy Johnny'ego nie było w Common. Już więcej nie wspomniał o Nicole. Po

jakimś czasie rozmowa ucichła. Johnny oderwał plecy od pnia dębu. - Do zobaczenia -

powiedział, zamierzając opuścić ogród. - Nie tak szybko. Odpowiada ci mieszkanie na

przystani? Swego czasu nigdy nie było ci dość widoku zalewiska. - Nadal mi nie dość -

przyznał. - Wczoraj naprawiłem zapadający się pomost. Dlatego nie zdążyłem tu przyjść.

Kiedy to wreszcie zrobiłem, pani była już w łóżku. Zapomniałem, że starzy ludzie chodzą

spać z kurami - dodał żartobliwym tonem. Spojrzał na Mae Chapman i zobaczył, że się

roześmiała. - Zawsze byłeś pyskaty - stwierdziła. - Ale także przystojny. Zjesz ze mną

kolację? Johnny'emu niespecjalnie przypadła do gustu rola przybłąkanego, głodnego psa.

Pokręcił głową.

- Chyba nie. - Bądź o siódmej. Wejdź frontowymi drzwiami i za-

łóż jakąś koszulę. Postanowił się wykąpać. Opuścił przystań i ruszył w las. Bez trudu odnalazł

drogę. Zszedł ze ścieżki i skręcił w lewo, przecisnął się pod gałęziami orzecha i zaraz ujrzał

staw. Mały i obrośnięty krzewami, ukryty idealnie przed ludzkim spojrzeniem. Właśnie

zamierzał zdjąć dżinsy, kiedy usłyszał głośny plusk. Szybko podciągnął suwak i podszedł do

brzegu stawu. A więc i ona tutaj przyszła. Patrzył, jak Nicole wynurza się z wody, przewraca

na plecy i przebierając szybko nogami, wypływa na środek stawu. Wśród liści dojrzał na

brzegu jej ręcznik, a na niskiej gałęzi wiszące szorty. Pod drzewem, oparte o pień, stały

czarne tekstylne pantofle. Nie miała pojęcia, że jest obserwowana, więc Johnny mógł usiąść i

gapić się na nią przez całe popołudnie. Byłoby to całkiem zabawne, gdyby nie niepokojący

fakt, że dziewczyna była tak mało spostrzegawcza. Na brzegu stawu wyszukał dwa płaskie

kamienie. Przyklęknął na kolanie i puścił kaczkę. Kamień przeleciał tuż obok nosa Nicole.

Zanim cisnął na wodę drugi kamień, odnalazła stopami grunt i z wystraszoną miną zaczęła

przeszukiwać wzrokiem brzeg stawu. Kiedy dostrzegła Johnny'ego, jej niepokój przemienił

się w gniew. - Zwariowałeś? - wykrzyknęła donośnie. - Mogłeś mnie trafić! Kamień

przeleciał o centymetr ode mnie.

- Raczej o cztery - skorygował ze śmiechem.

Zaczęła iść przez wodę w jego kierunku, przy każdym ruchu wdzięcznie poruszając biodrami

okrytymi kostiumem kąpielowym. Po chwili znalazła się na brzegu. - Co to za różnica, panie

background image

Bernard, jeden centymetr czy cztery? Kamień przeleciał tak blisko... - Johnny. - Co takiego? -

Zapomniała pani, jak mam na imię? - Już to przerabialiśmy - warknęła. - Fakt - przyznał

pogodnie i zaczął rozglądać się wokoło, tak jakby czegoś szukał. - Nie widziała pani

przypadkiem Jednookiego? - A kto to jest? Johnny podniósł się. Zwiesił ręce wzdłuż ciała. -

Jednooki to aligator. Swego czasu miał zwyczaj odbywać nad stawem popołudniową

drzemkę. Nicole znieruchomiała. - Aligator? Tutaj? Nie była to prawda. Johnny gładko

skłamał. Jednooki wolał zawsze miejsca bardziej ustronne, w głębi moczarów. Kto wie, może

staruszek został już przerobiony na torebki lub wysokie botki? Johnny ogarnął spojrzeniem

drobne kształty Nicole ubranej w skąpy kostium. Przesunąłby z rozkoszą rękoma po jej

aksamitnej skórze, z odsłoniętych ramion zlizał kropelki wody, położył Nicole na trawie i... -

Biega pani zawsze półnago, czy to ja mam takie szczęście? - zapytał. - Drugi raz jednego

dnia. Powiedziałbym, że jest to...

- Ma pan jakiś konkretny interes, czy przyszedł pan

tu tylko po to, żeby mnie zdenerwować? Było to interesujące pytanie. Podniecony, zmienił

pozycję ciała, a potem sięgnął po ręcznik leżący na trawie i rzucił go Nicole. Wytarła ciało i

wciągnęła szorty. - Następnym razem, kiedy będzie się pani wybierała nad staw, niech pani

komuś powie, dokąd idzie - pouczył ją Johnny i spojrzał ponad ramieniem Nicole, gdzie

wśród liści dostrzegł węża. Na szczęście nie był groźny, ale równie łatwo mogli natknąć się

na jadowitego gada. Nicole nie miała pojęcia o czyhających tu niebezpieczeństwach. Myśl ta

rozzłościła Johnny'ego. - Chérie, to nie Los Angeles - przypomniał. - W Luizjanie możesz

mieć więcej zmartwień, niż uliczne korki w godzinach szczytu i policyjne mandaty. Tutaj

nigdy nie wiadomo, co spadnie ci na głowę. Spojrzała na niego z niepokojem. - Jeśli

przyszedł pan, żeby mi to powiedzieć, zwracam uwagę na fakt, że zrobiło się już późno.

Babcia będzie... - ...zadowolona, że zjawiłem się, żeby sprawdzić, czy pani przypadkiem się

nie utopiła lub czy nie stało się coś równie złego. - Dobrze pływam. Błyskawicznym ruchem

Johnny sięgnął obok głowy Nicole i zerwał z drzewa węża. Trzymając zwijającego się gada w

wyciągniętej dłoni, zapytał z południowym akcentem: - A jak dobrze radzi sobie pani z

ciekawskimi wężami? Ku zdumieniu Johnny'ego nie zaczęła histeryzować i krzyczeć ze

strachu. Zrobiła tylko kilka kroków w tył.

- Nie zauważyłam go - przyznała.

- Wiem. - Rzucił węża w odległe gałęzie. - To gatunek nieszkodliwy, ale skąd można

wiedzieć, jeśli się tego nie sprawdzi naocznie. Wtedy może już być za późno. - Skończywszy

lekcję poglądową, zmienił temat. - Dzwoniła pani do Craiga w sprawie naszego zamówienia?

Poleciła pani sprowadzić gonty? - Dzwoniłam rano, ale Farrela Craiga nie było w składzie.

background image

Muszę poczekać do poniedziałku. Postanowiłam jechać do miasta, więc przy okazji załatwię

tę sprawę. Odeszła. Johnny patrzył, jak powoli kołysze biodrami. Robiła to nieświadomie i

może właśnie dlatego było to takie podniecające. To, że miał na nią chrapkę, było

niezaprzeczalnym faktem. Na rozmyślaniu o Nicole Chapman spędził pół nocy i niemal całe

przedpołudnie. Został nad stawem sam. Zaczął zdejmować spodnie. Kiedy znalazły się na

wysokości jego kolan, zobaczył oparte o pień damskie obuwie. Stanęła, żeby obejrzeć

skaleczenie. Przecięcie na stopie nie było głębokie, ale bolało jak diabli. Zła na siebie, że

zostawiła w lesie pantofle, kuśtykając zawróciła w stronę stawu. Pamiętałaby o nich, gdyby

nie wąż. Wiele kosztowało ją zachowanie spokoju. Gdyby wróciła nad wodę minutę później,

Johnny byłby już nagi. Jej widok zaskoczył go całkowicie. Szybko podciągnął dżinsy.

Wskazała ręką pień, przy którym stały pantofle. - Zapomniałam zabrać. Zrobiła krok i syknęła

z bólu. - Co się stało?

- Nic, to tylko drobne zadrapanie - zbagatelizowała

skaleczenie, żeby Johnny Barnard zaraz jej nie powiedział, co myśli o dziewczynach z

wielkiego miasta, chodzących boso po lesie. - Nadepnęła pani na coś ostrego? Wie pani, na

co? - zapytał. Nicole nagle się zaniepokoiła. Pokuśtykała pod najbliższe drzewo. Oparta o

pień, podniosła nogę, żeby dokładniej obejrzeć skaleczenie. Nie udało się, bo stopa była w

tym miejscu zakrwawiona. - Niech pani to pokaże - powiedział, podchodząc do niej. - Nie,

dziękuję, nic mi się nie stało. - Wolałbym się upewnić. Kiedy usiadła pod drzewem, ukląkł

przed nią i ujął w ręce zranioną stopę. Dłonie miał duże i ciepłe, szorstkie od pracy fizycznej.

Otarł krew, a potem przez dłuższą chwilę uważnie oglądał skaleczenie. Wreszcie oświadczył:

- Będziesz żyła, chérie, ale potrzebna operacja. - Co takiego? Nicole usiłowała wyrwać

Johnny'emu stopę, ale jej nie puścił. - Uspokój się, chérie. Masz drzazgę w nodze i jeśli nie

będziesz uważała, wepchniesz ją głębiej. - To drzazga? Nicole odetchnęła z ulgą, rozluźniła

się i oparła wygodnie o pień drzewa. - I to solidna - uściślił. - Należy ją wyciągnąć. - W

porządku. Babcia będzie mogła... - Nie. Trzeba zrobić to teraz. Jeśli staniesz na tej

nodze, drzazga wbije się jeszcze głębiej. Oczywiście mogę zanieść cię do domu... - Zanieść?

To nie wchodzi w rachubę. Ja sama... - Tak właśnie myślałem. - Wsunął rękę do kieszeni

dżinsów i wyciągnął długi składany nóż. Już sam fakt, że ten człowiek nosi przy sobie tak

niebezpieczne narzędzie, był dostatecznie niepokojący, ale jeszcze gorsza dla Nicole była

myśl, że zaraz go użyje. - Poczekaj! - Czyżbyś zmieniła zdanie, chérie? - Johnny podniósł

głowę. - Wolisz jechać do domu na barana? Chyba go to bawi, uznała Nicole. Wygląda tak,

jakby za chwilę miał się roześmiać. Johnny usadowił się wygodniej na trawie i ponownie ujął

w dłonie skaleczoną nogę. Nicole zaparła się plecami, nastawiona na ból, ale Johnny, jak na

background image

razie, obchodził się z jej stopą tak delikatnie, jak z jajkiem. Dopiero po chwili poczuła ukłucie

i zamknęła oczy. - Rozmawiaj ze mną - zażądała. - O byle czym. Babcia mówiła, że byłeś

komandosem. - Z bólu wstrzymała oddech. - Przez pięć lat. - Auuu! - Nicole zagryzła wargi. -

Spokojnie. To paskudztwo jest piekielnie długie. Oddychaj równo. Nicole wzięła się w garść.

Postanowiła posłuchać dobrej rady. - Dlaczego rzuciłeś wojsko? - Nie rzuciłem. Zostałem

zwolniony na podstawie orzeczenia lekarskiego. - Podniósł głowę, uśmiechnął się

do Nicole i ponownie zabrał się do roboty. - Nie bój się, chérie. Nie odetnę ci paluszków.

Obiecuję. - Nie miałam na myśli... - Trochę czasu spędziłem w Kuwejcie. - Wyprostował

plecy i odłożył nóż na trawę. - W ten sposób nic nie zdziałam, ale już wiem, co należy zrobić

- oświadczył. Zanim Nicole zdołała zapytać, co ma na myśli, uniósł jej nogę. Odciągnięta od

pnia, żeby nie stracić równowagi, wygięła się w łuk i oparła na łokciach. Popatrzył na jej

zmienioną pozycję. - A teraz nie wolno ci się poruszyć - oznajmił. Nachylił się tak nisko nad

wyciągniętą nogą, że Nicole poczuła na skórze ciepły oddech. Nie miała pojęcia, co Johnny

zamierza zrobić dopóty, dopóki nie poczuła, że wsuwa język w rozcięcie na stopie. Wbiła

palce w trawę po obu stronach ciała i wyciągnęła szyję, żeby zobaczyć, co się dzieje. Zabronił

jej się poruszać. Ale dlaczego lizał stopę? Usiłowała cofnąć nogę. Odsunął wargi. - Miałaś się

nie ruszać - przypomniał. - Wiem, co robię. Johnny ponownie opuścił głowę. Nicole

postanowiła dać mu minutę, a jeśli... - Auuu! Wyrwała nogę z taką siłą, że straciła

równowagę i przewróciła się na plecy. Poczuła silny ból. Zamknęła oczy. - W porządku?

Powoli uniosła powieki. Ujrzała klęczącego nad sobą Johnny'ego. Jego oczy uśmiechały się

do niej. Rozchylił wargi i wysunął czubek języka, na którym leżała drzazga.

Odwrócił głowę i wypluł w trawę ostry kawałek drewienka, a potem przysiadł na piętach. -

Gdy byłem dzieckiem, właśnie w taki sposób mama wyjmowała mi drzazgi - wyjaśnił. -

Nigdy nie mieliśmy w domu żadnej pęsety. Sięgnął po nóż, złożył go i wepchnął do kieszeni,

a potem wstał i wyciągnął rękę do Nicole, żeby pomóc jej podnieść się z ziemi. Podała mu

dłoń. Stanęła. Sprawdziła ostrożnie, co ze skaleczoną stopą. Ból był niewielki. - Dziękuję -

powiedziała miękkim głosem. - Nie ma za co. Teraz, gdy ból minął, na Nicole znów zaczęła

działać bliska obecność Johnny'ego. Stali obok siebie, on z połyskującym od potu torsem i z

do połowy rozpiętymi spodniami, odsłaniającymi ciemną strzałkę owłosienia na brzuchu. Już

wczoraj dostrzegła, jak bardzo jest atrakcyjny fizycznie, ale nie oznaczało to niczego więcej. -

Muszę wracać - oznajmiła szybko. - Na mnie też czas. Jestem zaproszony na kolację. - Chyba

mówiłeś, że nie masz tu wielu przyjaciół. - To prawda, chérie. Zaprosiła mnie starsza pani. A

więc do zobaczenia o siódmej.

background image

- Powinnaś była mnie uprzedzić - powiedziała z wyrzutem Nicole. - Dlaczego? - spytała Mae.

- Gotowaniem, jak zwykle, zajmie się Clair. Nie musisz nawet się przebierać. Wyglądasz

ładnie. Przecież nie miała na myśli ciuchów ani kolacyjnego menu. Po prostu nie widziała

powodu, dla którego Johnny Bernard miałby zasiadać z nimi do stołu. Mógł z powodzeniem

gotować sobie sam. - Nadal nie mogę uwierzyć w to, jak bardzo się zmienił - powiedziała

Mae. - Mówię ci, Nicki, gdy zjawił się dzisiaj w ogrodzie, nie mogłam uwierzyć, że to ten

wyrostek sprzed piętnastu laty. Oczywiście rozpoznałam go od razu, bo ma oczy po ojcu, a

usta po dziadku. - Mae oberwała następny uschnięty listek azalii rosnącej w donicy, która

stała w kącie werandy. - Przy kolacji powinnyśmy przedyskutować z Johnnym nasze pomysły

dotyczące remontu. Na pierwszy ogień pójdzie poddasze. Chciałabym, Nicki, abyś mogła

mieć tam swoją pracownię.

Pomysł był wspaniały, uznała Nicole. Oczywiście pod warunkiem, że znowu poczuje twórczą

wenę. Pragnęła wrócić do malowania, ale nie potrafiła. Podniosła się z fotela i podeszła do

balustrady. - Myślałam o tym, aby zrobić sobie przerwę na lato - powiedziała, z trudem

zachowując spokój. - Od czterech lat nie miałam urlopu. - Chcesz odpoczywać przez całe

lato? Przecież kochasz swoją pracę i te wszystkie wystawy. Najbardziej ze wszystkiego

Nicole pragnęła obudzić się rano i poczuć potrzebę tworzenia. Ale co będzie, jeśli już nigdy

nie odzyska chęci do pracy? Na tę myśl ogarniał ją paniczny strach. Zamknęła oczy. Do jej

uszu dotarło pytanie babki: - Zauważyłaś, że Johnny wyciął to uschnięte drzewo? Nicole

poczuła, że zaczyna ją boleć głowa. Może dzięki temu nie będzie musiała zostać na kolacji. -

Słyszałaś, co powiedziałam? Tego uschniętego drzewa już nie ma. Nicole otworzyła oczy i

rzuciła okiem na dziedziniec. - Tak, zauważyłam - odparła bezbarwnym tonem. - Pochwal

Johnny'ego za dobrą robotę. Przyda mu się dobre słowo. Poprawi samopoczucie i zwiększy

wiarę w siebie. - Zaczyna boleć mnie głowa - oświadczyła Nicole. - Weź od razu jakiś

proszek - poradziła babka. - Przecież nie chcesz, żeby migrena popsuła ci kolację. - Nie chcę -

przyznała Nicole. - A więc, moja droga, jakie wybieramy gonty? Zielone czy szare? Chyba

wspominałaś, że wolisz zielone. Mam rację?

Nicole poczuła, że babka pociąga ją za skraj kusego

topu. - Nicki, chodzi o gonty. Jakiego mają być koloru? - Chyba nie ustaliłyśmy niczego. -

Nie słuchasz. - Mae uniosła brwi. - Błądzisz myślami daleko stąd. W jednej chwili

rozmawiamy normalnie, a w następnej zaczynasz bujać gdzieś w obłokach. - Zastanawiałam

się, jak przerobić strych - skłamała Nicole. Mae wskazała palcem kusy pomarańczowy top,

który miała na sobie wnuczka. - To teraz modne? Jak nazywacie takie nic? Szmatką miesiąca?

Nicole nie miała ochoty na żarty, ale uwagi babki były zawsze dowcipne. W Common

background image

obowiązywały inne kanony mody niż w Los Angeles. Nie były liberalne. - Czyżby było to

przedmiotem rozmów pań w klubie ogrodniczym? - cierpkim tonem spytała babkę. - Tak -

przyznała Mae. - Każdy jest oceniany. Pearl Lavel mówiła mi, że jej syn, Woodrow, widział

cię w zeszłym tygodniu i od tej pory ciągle o tobie mówi. Nie jest żonaty. Nie wiem jednak,

czy, jak dla ciebie, ma wystarczająco silną osobowość. Tak samo zresztą sądzi Clair. Odbyły

już wcześniej podobną rozmowę, z tym że dotyczyła Normana, syna Gordona Tisdale'a, ale

babcia i Clair oświadczyły zgodnie, że ten człowiek nie ma za grosz poczucia humoru, które

jest jednym z ważnych czynników przesądzających o trwałości małżeństwa. - Już prawie

siódma - stwierdziła Mae. - Zaraz powinien zjawić się Johnny.

Po słowach babki Nicole spojrzała odruchowo w stronę ściany lasu. Zachodzące słońce

wydłużało cienie drzew. - Dobrze znałaś jego rodziców? - Tak. Delmar i Madie byli

sympatycznymi i uczciwymi ludźmi. Uważałam Madie za najpiękniejszą dziewczynę w

mieście. Wielu mężczyzn uganiało się za nią. - Mae odwróciła się w stronę azalii i zaczęła

zrywać uschnięte listki. - To stare gospodarstwo na wzgórzu stało się ich przekleństwem. Na

nieurodzajnej ziemi nic nie chciało rosnąć, a nikt w Common nie chciał zatrudnić Bernarda.

Wszyscy dziwili się Jasperowi Craigowi, że dał mu robotę u siebie. Wkrótce wydarzył się ten

straszny wypadek. Delmara przejechał samochód. - Zginął? - Tak. Na drodze, jakieś dwa

kilometry od miasta. Nigdy nie wykryto, kto siedział za kierownicą. Nad ranem Henry znalazł

zmasakrowane ciało. Od tamtej pory życie Johnny'ego toczyło się coraz gorzej. Kilka lat

później Madie zmarła na raka. W dniu, w którym ją pogrzebano, Johnny uciekł z miasta. -

Chciałaś, żeby został - powiedziała cicho Nicole. - Od samego początku czułam do niego

sympatię. Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, był bosy i tak chudy, że dawało się policzyć

wszystkie żebra. Poza tym był pyskaty i piekielnie wulgarny. W ten sposób maskował strach.

Znęcały się nad nim dzieciaki z całego miasta. Przeganiały, biły i poniżały. Dlatego mam

pewność, że bójka w barze Peppera to nie była robota Johnny'ego. Nie on ją rozpoczął. - Skąd

to przekonanie?

- Jego wrogiem był Farrel Craig. Ilekroć ten chło-

pak zbliżał się do Johnny'ego, tylekroć pakował go w kłopoty. To Farrel i jego dwaj

nieodłączni kolesie, Clete Gilmore i Jack Oden, gonili i bili Johnny'ego, gdy wracał ze szkoły.

Zaczęło się to już w szkole podstawowej. - Koło głowy Mae zabzyczała pszczoła, ale starsza

pani ciągnęła dalej: - Nigdy nie mówiłam o tym nikomu, ale Henry i ja zamierzaliśmy

zaadoptować chłopca. I zrobilibyśmy to, gdyby nie uciekł. Tak, Nicki, chciałam, żeby Johnny

pozostał w Common. I skłamałabym, gdybym powiedziała teraz, że nie chcę, aby tu był.

Uciekanie przed własnymi problemami nie likwiduje żadnej trudnej sprawy. Jeśli nie

background image

podejmie się walki z demonami, będą do końca życia goniły człowieka. Nicole nie wiedziała,

co powiedzieć. Wyjrzała z werandy w chwili, gdy zza drzew wynurzyła się ciemna postać. Z

każdego kroku Johnny'ego Bernarda emanowała siła. W sposobie poruszania się, spokojnym i

niespiesznym, było coś hipnotyzującego. Pierwotnego. Świadoma, że jej serce zaczyna bić jak

szalone, Nicole odskoczyła gwałtownie od balustrady. - Co się dzieje? - spytała zdziwiona

babka. - Już idzie. - Nicole ruszyła w stronę otwartych balkonowych drzwi. - Powiem Clair,

ż

e może punktualnie podawać kolację. - Johnny, pomożesz starszej pani? - spytała Mae. -

Nicki poszła zawiadomić Clair, że jesteśmy gotowi siadać do kolacji. - Ma pani do mnie aż

takie zaufanie? Nie boi się

pani, że przekroczę dopuszczalną prędkość? - zapytał żartobliwym tonem, stając za wózkiem.

- Zawsze ci ufałam, drogi chłopcze. - Mae poklepała go po ręku. Jako młody chłopak nie

znosił, gdy ktoś go dotykał. Ale Mae Chapman nigdy się tym nie przejmowała. Początkowo

nie ufał jej przyjacielskim gestom. Nie znał ich przyczyny. Wreszcie przestał się nad tym

zastanawiać i uznał, że właścicielka Oakhaven po prostu go polubiła. Ale i tak jej zachowanie

uważał za dziwne. Przecież w Common nikt nie znosił Bernardów. Mimo że wiele lat

mieszkał w pobliżu Oakhaven, nigdy nie był w środku starego, dwunastopokojowego domu,

choć starsza pani niegdyś często zachęcała go, by ją odwiedzał. Zapraszała na jabłka i ciastka.

Nie lubił takich gestów. Kiedy mu na czymś bardzo zależało, proponował starszej pani handel

wymienny. Dotyczyło to najczęściej jedzenia, a raz pary butów, z których już wyrósł jej syn.

Od Virgila Johnny dowiedział się, że Nicholas został prawnikiem. Jego śmierć w katastrofie

samolotowej zaledwie trzy lata po utracie Henry'ego musiała być dla Mae ogromną tragedią.

Pewnie tak samo wielką jak dla Nicole, która straciła wówczas oboje rodziców. Kto wie, czy

nie większą? Po chwili znaleźli się w jadalni. Na końcu długiego stołu Johnny zauważył brak

jednego krzesła, więc w tamtą stronę skierował wózek z Mae. Sam usiadł po jej lewej stronie.

- Cieszę się, że rozprawiłeś się z tym uschniętym dębem - oświadczyła. W drzwiach ukazała

się Nicole. Miała na sobie żółtą, obcisłą sukienkę bez rękawów, odsłaniającą kolana.

Johnny stwierdził ponownie, że nie jest w jego typie.

Zazwyczaj wybierał duże i silne szatynki. Ale drobna blondynka, lekko zaokrąglona tam

gdzie trzeba, musiała na mężczyznach robić spore wrażenie. Nagle wyobraził sobie, że kocha

się z nią powoli i na luzie. Ocknął się szybko. Wiedział, że nie powinien myśleć o tej

kobiecie, a mimo to od rana do nocy zaprzątała jego myśli. A od spotkania nad stawem miał

ochotę całować ją wszędzie, a nie tylko przesuwać językiem po jej stopie. - Komu przynieść

wody? - Ja poproszę - powiedziała Mae. Do jadalni weszła Clair Arden i postawiła pośrodku

stołu półmisek z pieczonymi kurczakami i kluskami. Gospodyni była niską kobietą, dobrze po

background image

pięćdziesiątce, o okrągłych policzkach i ciepłych, brązowych oczach. Obdarzyła Johnny'ego

zagadkowym uśmiechem. Zastanawiał się, dlaczego, kiedy dwukrotnie wędrowała do kuchni.

Raz po koszyk z białym chlebem, a drugi po kawę i maque choux, kukurydzę podawaną z

pomidorami, cebulą i zieloną papryką. Uwagę Johnny'ego zwróciło głośne westchnienie.

Spojrzał na starszą panią i zobaczył, że słania się w wózku. Wyraźnie przechylała się na

prawą stronę. - Mae, co z tobą? - spytała Clair. - Nagle zakręciło mi się w głowie. Nicole

zapomniała o wodzie i podbiegła do stołu. - Babciu, co z tobą? - Jestem pewna, że to nic

poważnego - uspokoiła ją Mae. - Och! - śeby zachować równowagę, oparła dłonie na stole. -

To na pewno wina upału! - uznała Nicole.

- Może powinna pani się położyć - zaproponował Johnny. Starsza pani machnęła lekceważąco

ręką. - Zaraz mi przejdzie. Ale nie przechodziło ani po minucie, ani po dwóch. - Dzwonię po

doktora Jefferiesa - oznajmiła Nicole. - Nonsens - zaprotestowała babka. - Nie zamierzam

niepokoić takim drobiazgiem zapracowanego człowieka. Zmartwiona Nicole spojrzała na

Johnny'ego. Podniósł się z miejsca i odciągnął wózek od stołu. Już otwierał usta, żeby nalegać

na wezwanie lekarza, gdy nagle dostrzegł wzrok Mae. Jak zawsze przenikliwy i wyrazisty.

Nie były to oczy kobiety, która czuła się źle. Jej skóra miała normalny odcień. Symulowała

złe samopoczucie? Jeśli tak, to dlaczego? Po chwili namysłu Johnny nachylił się nad starszą

panią i udał, że bada wzrokiem jej twarz. - Rzeczywiście, nie wygląda pani za dobrze -

oznajmił z powagą. - Już w ogrodzie zauważyłem, że coś z panią nie tak. Ale teraz jest gorzej.

Przypomina mi pani zębacza miotającego się na końcu wędki, zanim nie przewróci się do

góry brzuchem. Za plecami Johnny usłyszał syknięcie Nicole. Wiedział, że jest oburzona jego

porównaniem. Mae rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, które odwzajemnił identycznym.

Rozumieli się doskonale bez słów. Nagle poczuł na ramieniu dłoń Nicole. Odsunęła go od

wózka. - Nie słuchaj, babciu, tego, co mówi. Zawiozę cię do twojego pokoju. Po zimnym

kompresie na czoło od razu poczujesz się lepiej - zapewniła starszą panią. Odwróciła

się w stronę Johnny'ego i rzuciła mu lodowate spojrzenie. - Niech pan w przyszłości nawet

nie próbuje pomagać. Jak widać, nie ma pan o tym pojęcia. - Co innego uważała pani dziś po

południu. Jeśli dobrze pamiętam, w rozmowie ze mną użyła pani nawet słowa ,,dziękuję''. -

Ale to teraz jest bez znaczenia - mruknęła Nicole, mierząc Johnny'ego zimnym wzrokiem. -

Dzieci, dajcie spokój - wtrąciła się Mae. Obdarzyła wnuczkę bladym uśmiechem i westchnęła

przeciągle. - Nicki, wygrałaś. Zostanę u siebie, jeśli obiecasz, że zjesz kolację w towarzystwie

Johnny'ego. Clair, idź po Bicka. Teraz niech on się mną zajmie, tak aby dzieciaki mogły

posilić się spokojnie, w miłej atmosferze. - Babciu, ja zawiozę cię do pokoju - upierała się

Nicole. - Nie jestem głodna. - Bzdura - do rozmowy włączyła się Clair. - Nie wolno ci

background image

opuszczać posiłków, musisz jeść przyzwoicie, bo w przeciwnym razie przegram zakład z

Mae. Założyłam się z nią, że do końca miesiąca przytyjesz co najmniej dwa kilo. Jesteś,

słonko, okropnie chuda. Johnny dostrzegł porozumiewawcze spojrzenie, jakie między sobą

wymieniły Clair i Mae. Wiedziały, jak zareaguje Nicole, i obmyśliły taktykę. Clair wybiegła z

pokoju i po chwili przyprowadziła Bicka. W przeciwieństwie do żony, był bardzo wysoki.

Miał na sobie znoszone, workowate spodnie, bawełnianą koszulę i baseballową czapkę.

Uśmiechnął się do Nicole i kiwnął głową Johnny'emu. Podszedł do wózka Mae i zaczął pchać

go ku drzwiom.

- Mae, zaraz przyniosę ci do pokoju zimnej lemoniady - obiecała Clair i poszła do kuchni.

Zaraz za Clair wyszła Nicole. Jadalnia opustoszała. Johnny wrócił na swoje miejsce przy

stole. Zastanawiał się, czy jeszcze zobaczy Nicole, ale już po kilku minutach pojawiła się ze

szklankami pełnymi wody. Bez słowa postawiła jedną przed Johnnym. Tak energicznie, że

wychlapała na talerz połowę zawartości. Usiadła, kiedy sięgał po serwetkę. - Zębacz

miotający się na końcu wędki i przewracający do góry brzuchem? - wymamrotała ze złością. -

Dlaczego nie weźmie pan od razu łopaty i nie zacznie za domem kopać grobu? - Mówiąc tak,

miałem swoje powody. Chce pani je usłyszeć? Zamiast pozwolić mu na wyjaśnienia,

oznajmiła: - Babcia to przecież stara kobieta. Słodka, czuła... - ...I podstępna. - Podstępna? -

ze zgrozą powtórzyła Nicole. Zmierzyła Johnny'ego ostrym wzrokiem. - To najbardziej

dobroduszna istota, jaką znam. Dobroduszność nie ma tu nic do rzeczy, uznał Johnny.

Kobietę, która potrafiła ściągnąć go z powrotem do Common, choć on obiecał sobie, że nigdy

tu nie wróci, było z pewnością stać na odegranie małej scenki i symulowanie złego

samopoczucia. Zastanawiał się, jaki będzie następny ruch Mae Chapman. Co wymyśli

nowego? Johnny machnął ręką na dobre maniery. Sięgnął po kurczaka i kluski. Nałożył sobie

solidną porcję i podał półmisek Nicole.

Kiedy Nicole kroiła kurczaka na małe kawałki, wziął

swojego w palce i odgryzł pierwszy kęs. Zabierał się za następny, gdy poczuł na sobie jej

badawczy wzrok. Fakt, nie jadł jak przystało na dżentelmena, ale przecież nie umazał twarzy.

- Coś nie tak? - zapytał. - Nie - zaprzeczyła. Złapał mokrą serwetkę i wytarł wargi, po czym

nadział na widelec solidną porcję klusek. Zanim wepchnął widelec z kluskami do ust,

zauważył, że Nicole ponownie zajęła się jedzeniem. Sięgnęła po kawałek chleba. Johnny

uwielbiał pieczywo, i to w dużych ilościach, ale tym razem poskromił apetyt. Postanowił

spróbować konwersacji. - Czy stary dodge Henry'ego jest na chodzie? - zapytał i znów sięgnął

po kluski. Podniosła głowę. - Dlaczego chce pan to wiedzieć? - Sprzedałem swój samochód,

będąc w więzieniu. Ale teraz przydałaby mi się jakaś półciężarówka. W poniedziałek rano

background image

mógłbym zawieźć panią do miasta i zabrać stamtąd kupione materiały. - Chce pan, abyśmy

pojechali oboje? Do składu budowlanego Craiga? - Czyżbyś obawiała się, chérie, że ludzie

zobaczą nas razem? - pytaniem na pytanie odpowiedział Johnny, sięgając po następny

kawałek kurczaka. - Oczywiście, że nie. - Boi się pani, że narobię kłopotów, czy czegoś w

tym rodzaju? - Czegoś w tym rodzaju.

Johnny odchylił się w krześle i oparł ręce po obu stronach talerza. - Nie zamierzam narażać

pani na żadne przykrości. - Brzmi to tak, że jeśli nie będzie pan zmuszony, to nie narozrabia. -

Nadziała na widelec kawałek mięsa i uniosła do ust, ale po chwili wahania odłożyła widelec i

westchnęła. - Mogę obiecać, że nie wysiądę z samochodu. Czy to pani odpowiada? Nie

zdążyła odpowiedzieć, bo do jadalni weszła Clair, niosąc dwa kawałki orzechowego ciasta.

Na widok niedokończonego posiłku Nicole gospodyni zmarszczyła czoło, ale bez słowa

zabrała ze stołu jej talerz i postawiła deser. - Mąż chciałby wiedzieć, czy gra pan w karty -

zapytała Johnny'ego. Wzięcie do ręki kart w taki gorący, letni wieczór miało swój urok. -

Owszem, jakoś daję sobie z nimi radę - odparł. - Około wpół do dziesiątej Bick wpada

zazwyczaj do kuchni na kawę - oznajmiła Clair. - Jeśli ma pan ochotę, proszę też przyjść,

będzie pan mile widziany. Zawsze czeka pełny dzbanek. - Spojrzała na Nicole. - Słonko, Mae

czuje się lepiej. Bądź dobrą dziewczynką i zjedz teraz to ciasto. Do wygrania zakładu zostały

mi tylko dwa tygodnie. W milczeniu zjedli deser. Johnny jeszcze dopijał kawę, kiedy Nicole

odłożyła serwetkę i podniosła się z miejsca. - Jeśli jutro pana nie zobaczę, spotkamy się w

poniedziałek. O dziesiątej rano przed frontową werandą.

Zawiezie mnie pan do miasta, ale u Craiga sama załatwię sprawę - oznajmiła. - Zgoda?

Johnny nie przypuszczał, że Nicole tak łatwo się podda. - Zgoda. - Wstał od stołu. Gdy była w

połowie drogi do drzwi, oświadczył: - Starsza pani to wszystko zainscenizowała. Nicole

zatrzymała się z ręką na klamce. - Co pan powiedział? - Symulowała zasłabnięcie, możesz mi

wierzyć, chérie. Ze strony twojej babki była to gra, a Clair w tym jej pomogła. - To śmieszne.

Dlaczego miałyby robić coś takiego? Johnny oparł się o framugę drzwi. Znajdował się teraz

tak blisko Nicole, że poczuł zapach jej perfum. - Mam na ten temat własną teorię, ale być

może, chérie, powinnaś sama zapytać o to babkę. - A jaka jest pańska teoria? - Wolałbym nie

mówić, dopóki nie będzie pani miała okazji pogadać o tym ze starszą panią. Nicole popatrzyła

na Johnny'ego z wyraźną niechęcią. - Czy twoja nienawiść odnosi się tylko do mnie, chérie,

czy też do wszystkich mężczyzn? - zapytał. - Proszę zejść mi z drogi - zażądała ostrym

tonem. - Zrobię to, gdy tylko usłyszę odpowiedź na swoje pytanie. Czy zawsze przez pół nocy

chodzi pani po pokoju, czy od chwili, gdy się tu zjawiłem? Dlatego, że nazywam się Bernard?

background image

- Podglądał mnie pan? - spytała oskarżycielskim tonem. - To czysty przypadek. Wyszedłem

się przejść i zauważyłem palące się światło.

Oczy Nicole ciskały błyskawice. Była naprawdę zła. - Nie usłyszałem odpowiedzi na swoje

pytanie - przypomniał. - Dlaczego nie sypia pani po nocach? - Nie pański interes. - Obmyślała

pani jakiś nowy sposób, żeby się mnie pozbyć? Odeszła od drzwi i zbliżyła się do stołu.

Stojąc plecami do Johnny'ego, powiedziała: - Wczoraj dzwoniłam do pana do motelu, bo

chciałam chronić babcię. Nie miałam pojęcia, że się znacie. Popełniłam błąd. - Odwróciła się

i spojrzała Johnny'emu prosto w twarz. - A czy pan nie popełnił nigdy żadnego błędu? - Och,

wiele. Chérie, przyznałaś się starszej pani, że chciałaś wyrzucić mnie z pracy? Nicole

zmierzyła Johnny'ego ostrym spojrzeniem. - Jeśli uważa pan, że coś na tym zyska, proszę iść

do mojej babki i wszystko jej powiedzieć. - Nie chcę nic zyskiwać. - Johnny uśmiechnął się

lekko. - Chyba że u pani. Co ty na to, chérie? Co powiesz na zawieszenie broni? - Odszedł od

drzwi i ruszył w kierunku Nicole. - Czy wyjęcie drzazgi ze stopy nie zdało się na nic?

Zawróciła do wyjścia. - Jeśli, pańskim zdaniem, babcia tylko udawała, że czuje się źle, to

dlaczego nie ujawnił pan przy niej tego fortelu? - Bo, podobnie jak pani, uważam Mae

Chapman za przyzwoitego człowieka. Jestem gotów się założyć, że zapytana przyznałaby się

do podstępu. - Mógł pan powiedzieć mi o tym przy kolacji.

- Próbowałem, ale dostałem po nosie. A potem...

- Johnny wzruszył ramionami - uświadomiłem sobie, że właśnie nadarza się okazja zjedzenia

dobrego posiłku w towarzystwie ładnej kobiety, więc postanowiłem siedzieć cicho. Jak

dobrze wiesz, chérie, nie miałem od dawna żadnych rozrywek. - Nie wierzę w to, co pan

opowiada. Bez potrzeby babcia nie naraziłaby mnie na niepokój. - Złożywszy to

oświadczenie, Nicole odwróciła się i z godnością wymaszerowała z jadalni. Postanowiła

powiedzieć babce o absurdalnym posądzeniu Johnny'ego. Po godzinie, gdy zdołała wreszcie

uspokoić się i dojść do siebie, wsunęła się po cichu do sypialni Mae. Na stoliku obok łóżka

paliła się lampa. Babka siedziała w pościeli oparta o pękatą poduszkę. Nicole starała się

doszukać na jej twarzy śladów złego samopoczucia, które mogłyby potwierdzić jej

przekonanie o prawdomówności starszej pani, lecz ich nie znalazła. Mae wyglądała kwitnąco.

- Czekałam na ciebie - oznajmiła, gestem wskazując wnuczce miejsce na brzegu łóżka. - Chcę

cię o coś zapytać - powiedziała Nicole. - Czy ty... - Tak. - Tak? - Nicole zmarszczyła czoło. -

Jak możesz odpowiadać na jeszcze nie zadane pytanie? - Bo wiem, o co chodzi. Johnny

odkrył mój podstęp i powiedział ci o tym, mam rację? Sądziłam, że tak właśnie zrobi.

Zdumiona Nicole zapytała: - Babciu, dlaczego udawałaś, że się źle czujesz?

background image

- Od dwóch dni zdawałam sobie sprawę z tego, że nie popierasz mojej decyzji ściągnięcia

tutaj Johnny'ego i jesteś o to na mnie zła. Pomyślałam sobie, że jeśli poznasz go bliżej,

zmienisz zdanie. Wierz mi, to dobry chłopak. Aby ujawnił, jaki naprawdę jest, trzeba okazać

mu sporo serca, a to wymaga czasu. Więc ci go dałam. - Babciu, nie znasz tego człowieka. To

kameleon. - To, jacy jesteśmy, zależy od miejsca, czasu i tego, z kim przestajemy. Wierzę

jednak, że każdy z nas bezustannie się zmienia. Ten chłopak, Nicki, przeżył wiele. Jestem

zdziwiona, że jeszcze się trzyma. - To nie chłopak - skorygowała Nicole - lecz mężczyzna.

Człowiek, którego nie widziałaś przez piętnaście lat i niewiele o nim wiesz. - Nicki, to nie ma

ż

adnego znaczenia. Ja się nie mylę co do Johnny'ego. Gdy tylko dasz mu szansę, uznasz, że

miałam rację. Nicole wyrzuciła w górę obie ręce. - Mówisz zupełnie jak on! Ale ja mu nie

ufam. Podobnie zresztą jak innym mężczyznom. - Dlaczego, moja droga? - Mae wyciągnęła

rękę i czułym gestem odgarnęła włosy opadające wnuczce na twarz. - Co sprawiło, że tak

bardzo zgorzkniałaś? Nicole nie zamierzała rozmawiać o powodach, ale skoro powiedziała

babce aż tyle, nie sposób było uniknąć dalszych wyjaśnień. Wstała i podeszła do okna

wychodzącego na dziedziniec za domem. - W Los Angeles był w moim życiu pewien

mężczyzna. Nazywał się Chad Taylor. Zakochałam się w nim,

byliśmy razem, a potem on... mnie rzucił. - Nicole odwróciła się twarzą do babki. - Wiem, że

jestem zgorzkniała, ale było to bolesne przeżycie. Mae milczała, czując, że wnuczka ma do

powiedzenia wiele więcej. I nie pomyliła się, gdyż po chwili Nicole zaczęła mówić dalej: -

Powinnaś jeszcze wiedzieć o jednym. Wczoraj dzwoniłam do motelu nie po to, aby

dowiedzieć się, kiedy zjawi się Johnny, ale dlatego, aby z miejsca go zwolnić. - Zanim

zdumiona babka zdołała się odezwać, Nicole dodała szybko: - Nie miałam pojęcia, że to twój

przyjaciel. Sądziłam, że to tylko więzień zwolniony warunkowo. Człowiek, którego nazywają

zakałą tego miasta. Wszyscy wyrażają się o nim bardzo niepochlebnie. Nazywają go ,,tym

zabijaką Bernardem''. Możesz chyba zrozumieć, że w moich oczach to jeszcze bardziej go

pogrążyło. W każdym razie przeprosiłam go za swój telefon, ale nadal uważam, że nie

powinien tutaj być. Oczywiście, babciu, jeśli taka jest twoja wola, to się do niej zastosuję. Ale

nie licz na to, że go polubię, i nie namawiaj mnie do tego. I daruj sobie następne

niespodzianki i przedstawienia w rodzaju zasłabnięcia przy kolacji, dobrze? Na twarzy Mae

pojawił się blady uśmiech. - Usiłowałaś wygonić stąd Johnny'ego? Jak on to przyjął? -

Oświadczył, że nic z tego, bo umowa to umowa. Jest niepodważalna. Starsza pani

wybuchnęła śmiechem. - Mogłam się tego po nim spodziewać. - Zrobiło się późno. - Nicole

podeszła do łóżka. - Do

background image

zobaczenia rano. I pamiętaj, babciu, żadnych podstępów ani niedozwolonych chwytów. W

niedzielę Johnny obudził się wcześnie. Wziął wędkę i z ćwiartką whisky, którą poprzedniego

wieczoru wygrał od Bicka, poszedł nad zalewisko. Krążąc łodzią bez celu na wodzie, drzemał

aż do południa, a potem zaczął rozglądać się za miejscem najlepszym do popołudniowego

wędkowania. Nie jadł przez cały dzień. Nic więc dziwnego, że kiedy wypił whisky w porze

kolacji, mocniej niż zwykle uderzyła mu do głowy. Ale się tym nie przejmował. Alkohol

sprawi, że przestanie myśleć o Nicole, a wtedy może uda mu się wreszcie pospać w nocy. Po

zachodzie słońca, jeszcze nie zmęczony i nie pijany, zamiast zawrócić do przystani, popłynął

w głąb zalewiska. Kierując się światłem księżyca, wprowadził łódź w wąski przesmyk i

popłynął wśród dębów i wysokich cyprysów, pokrytych grubą warstwą mchu. Dokuczały mu

insekty. Zapalił papierosa. Odgłos dalekiego grzmotu oznaczał, że przed świtem nadejdzie

burza. Johnny odepchnął bosakiem łódź i skierował ją na północ. Chwilę później ujrzał

ś

wiatło i od razu pomyślał, że znajduje się w niewłaściwym miejscu, szybko jednak uznał, że

nie pomylił drogi, bo przed nim, na wzgórzu, stał jego rodzinny, od lat opustoszały dom. I ten

niezamieszkały dom był teraz oświetlony od wewnątrz. Zaskoczony tym widokiem, Johnny

cisnął do wody niedopalonego papierosa i podpłynął do brzegu. Wysiadł na ląd i znalazł się

pod osłoną gęstych liści nisko

zwisających konarów dębu. Skąd w domu wzięło się światło? Przecież nie mieli

elektryczności. Czyżby buszował tam ktoś z latarką? A jeśli tak, to w jakim celu? Stojąc bez

ruchu, Johnny przez minutę lub dwie obserwował dom, po czym ruszył pod górę. Znajdował

się blisko szczytu wzgórza, gdy w domu nagle zgasło światło. Szybko położył się w trawie.

Nic nie widział, bo wokół panowały egipskie ciemności. Wsłuchiwał się w odgłosy

zapadającej nocy. Czas mu się dłużył. Zaczął się irytować. Zastanawiał się, czy nie powinien

zerwać się, wpaść do domu i zobaczyć, kto tam jest. Chwilę później usłyszał warkot

uruchamianego silnika samochodu. Gdy na końcu podjazdu zapaliły się reflektory, ruszył w

ich stronę. Samochód wycofał się w stronę drogi. Johnny znajdował się zbyt daleko, żeby go

zatrzymać, mimo to jednak postanowił dopaść kierowcę. Przebiegł dziedziniec, wpadł na

porośnięte trzciną pole i jak sprinter pognał na skróty, mając nadzieję doścignąć intruza,

zanim zjedzie ze wzgórza i zdoła wykonać ostry zakręt, by dostać się na główną drogę. Na

krawędzi pola wpadł do rowu z wodą. Usłyszał, jak przed zakrętem kierowca redukuje bieg.

Odetchnąwszy z ulgą, że zdążył na czas, wydostał się z rowu i wszedł na środek drogi. Po

chwili znalazł się w oślepiającym świetle reflektorów, przekonany, że na jego widok

samochód zahamuje i zjedzie na pobocze. Stało się jednak coś nieoczekiwanego. Kierowca

wcisnął pedał gazu do deski i wrzucił najwyższy bieg.

background image

W ostatniej chwili Johnny zdołał odskoczyć w bok, ale zrobił to zbyt powoli. Uderzony silnie

w prawą nogę przez rozpędzony wóz, przez chwilę leciał w powietrzu, a potem wpadł do

rowu wypełnionego wodą. Stracił przytomność.

Po burzy, która rozpętała się wczoraj wieczorem, w poniedziałkowy ranek pozostała tylko

mżawka. Na widok półciężarówki wjeżdżającej na dziedziniec Nicole zbiegła z werandy.

Wskoczyła na miejsce pasażera. - Dziękuję... Och, Boże! - Nie musiała pytać Johnny'ego, co

się stało. Było dla niej jasne, że pupil Mae znów wdał się w jakąś bójkę. - Trudno uwierzyć,

ż

e w stosunku do pana babcia potrafi być aż tak naiwna... Miał przeciętą brodę i purpurową

pręgę na prawym policzku. A także dużą i głęboką ranę na ramieniu, która paskudnie

wyglądała. Johnny pozwolił Nicole ponarzekać jeszcze przez minutę, po czym skierował wóz

w stronę drogi. - Pytała pani starszą panią o to symulowane zasłabnięcie? Wiedziała, że

wcześniej czy później Johnny poruszy ten temat. - Miał pan rację - odparła Nicole, siląc się na

obojętny ton.

- Sądziła, że jeśli trochę pogadamy sam na sam, to zmienię zdanie o panu. Oczywiście, na

lepsze - dodała drwiącym tonem. - Ale pani zdania nie zmieniła, mam rację? Spojrzała

wymownie na Johnny'ego i skinęła głową. Bladym uśmiechem dał do zrozumienia, że

spodziewał się takiej odpowiedzi. - Jeśli babcia jest zaślepiona, to jej sprawa. Ale proszę nie

oczekiwać tego samego ode mnie. Jesteśmy inne. Zlustrował Nicole, a potem znów skierował

wzrok na drogę. - To fakt - przyznał. - Jesteście zupełnie inne. W słowach Johnny'ego

wyczuła seksualny podtekst. Była zadowolona, że zamiast szortów i topu założyła dziś dżinsy

i koszulę. - Muszę wpaść na chwilę do biura Tuckera. Ma pani coś przeciwko temu, abym

zrobił to teraz? - zapytał Johnny. - Idzie pan do szeryfa? Czyżby był pan aż tak głupi i dał się

złapać? Mam na myśli bójkę. Bo jeśli jest jakiś świadek tego zajścia, to może pan pożegnać

się z warunkowym zwolnieniem. - Tak, to by mnie załatwiło - spokojnie potwierdził Johnny. -

Czy szeryf wie, co się stało? Wezwał pana do siebie? - Nie. - No to po co, na litość boską,

chce pan do niego iść? Jak wyjaśni mu pan swój opłakany wygląd? Czy pan się zastanawiał?

Johnny leniwie wzruszył ramionami.

- Chyba będę musiał wreszcie powiedzieć Tuckero-

wi prawdę. - To najgłupsze, co kiedykolwiek słyszałam. Szeryf ma o panu takie samo złe

zdanie, jak całe miasto. Gdy docierali do granic Common, szare niebo przecięła błyskawica i

po chwili rozległ się grzmot. Johnny zjechał na pobocze i zatrzymał samochód na wprost

stacji benzynowej Gilmore'a. Odwrócił się powoli w stronę Nicole. - A co, twoim zdaniem,

chérie, powinienem powiedzieć Tuckerowi? - zapytał, swoim zwyczajem przeciągając słowa.

Bez skrępowania wpatrywał się w jej twarz. Zwilżyła nerwowo językiem zaschnięte wargi. -

background image

Nie jestem pewna - odparła. - Może po prostu należy unikać go przez kilka dni? Albo

oznajmić, że wpadł pan na drzwi czy coś w tym sensie. Jednym słowem, że był to po prostu

wypadek. - Wypadek? - No, to niech pan mówi, co chce. śe na zalewisku odgryzał pan głowy

jadowitym wężom i mocował się z aligatorami, aby policzyć, ile mają zębów. Sądzi pan, że

ma to dla mnie jakieś znaczenie? - spytała rozzłoszczona Nicole. Nie mogąc dłużej znieść

badawczego wzroku Johnny'ego, odwróciła głowę. Po chwili, opanowawszy się trochę,

dodała: - Babcia właśnie sporządza wykaz następnych niezbędnych napraw. Niech pan

pomyśli o tej starej kobiecie. Jeśli odeślą pana z powrotem do więzienia, będzie załamana. W

szoferce na dłuższą chwilę zapanowało milczenie. Przenikliwy wzrok Johnny'ego sprawił, że

Nicole poczuła dreszcze.

- Sądziłem, że pani zależy na tym, abym spakował manatki i wyniósł się stąd na zawsze -

powiedział spokojnym tonem. - Interesują mnie tylko uczucia babci i fakt, że w Oakhaven

potrzebujemy stolarza. - Są inni rzemieślnicy. - Niech pan sam powie to babci, bo ja

obiecałam, że przestanę się wtrącać. Teraz widać, że nie należało tego obiecywać. - Co to ma

znaczyć? - Czy jedna bijatyka jest warta pół roku odsiadki? Tak mało ceni pan sobie własną

wolność? I moją babcię? - Jest pani pewna, że to moja wina? - Johnny zmrużył oczy. -

Nieważne, co ja sobie myślę. To szeryf Tucker jest człowiekiem, którego powinien pan

przekonać do własnych racji. - Nicole wzruszyła ramionami. - W mieście wszyscy mają pana

za człowieka konfliktowego. - Naprawdę nie chce pani poznać prawdy? - Johnny westchnął. -

To, że trzymasz, chérie, stronę ogółu, jest zrozumiałe, lecz równocześnie świadczy o

tchórzostwie. - Nie jestem tchórzem - zaprotestowała Nicole. - Ja po prostu nie podejmuję

zbędnego ryzyka i nie inwestuję w nieudane przedsięwzięcia. Johnny ponownie zatopił wzrok

w twarzy Nicole. Poczuła się niewyraźnie. - A co powiedziałabyś, chérie, gdybym oznajmił,

ż

e miałem wypadek? śe to samochód... - Niech pan przekona szeryfa. - Nicole nie pozwoliła

Johnny'emu dokończyć zdania. - Niech pan dla niego zostawi tę bajeczkę.

Johnny włączył bieg, lecz zanim wyjechał na drogę,

powiedział: - W twoich oczach, chérie, jestem winny jak diabli. Myśl sobie, co ci się żywnie

podoba. Wchodząc do urzędu szeryfa, Johnny usiłował nie myśleć o celi na końcu holu.

Trzeszczące podłogi i brudne ściany uświadomiły mu, że nic się tutaj nie zmieniło. No,

prawie nic. Przez całe lata sekretarką Tuckera była Millie Tisdale. Teraz za jej biurkiem

siedziała rudowłosa Daisi Lavel. Była kilka lat młodsza od Johnny 'ego. Zapamiętał ją jeszcze

ze szkoły, bo ukradkiem, gdy nikt nie widział, usiłowała z nim flirtować. Nie zwróciła uwagi

na jego przybycie, mimo że musiała słyszeć, jak otwierał wejściowe drzwi. Podszedł do

biurka. - Cześć, Daisi. Dopiero teraz podniosła głowę. - Johnny Bernard! Boże, wyglądasz

background image

zupełnie jak... jak twój ojciec. - Już to słyszałem. - Uśmiechnął się blado. - A co u ciebie,

Daisi? - Wszystko w porządku. - Z uznaniem obrzuciła wzrokiem sylwetkę Johnny'ego. - O

co chodzi? Masz jakiś problem? - Nie mam żadnego, panno Lavel. - Buillard - skorygowała

Daisi. Pogładziła wypukły brzuch. - Wyszłam za Melvina. Za trzy miesiące urodzi nam się

drugi potomek. A ty masz dzieci? - Nie. - Naprawdę? Taki przystojniak?

- Nie mam. Przyszedłem do Tuckera. - Johnny rzucił okiem w głąb holu. - Jest u siebie? - O,

tak. Ale w piekielnie ponurym nastroju, odkąd dowiedział się, że wracasz tu na lato. On cię

nie znosi. Ja też byłabym wściekła, gdybyś powybijał mi w domu wszystkie szyby i ukradł

psa. - Chyba przed opuszczeniem miasta trochę mnie poniosło. - Trochę? - Daisi wywróciła

oczami. - Uważasz za drobiazg pomalowanie czerwoną farbą połowy sklepów na głównej

ulicy i podłożenie ognia pod uschnięty dąb w środku miasta? Słysząc o swoich

przewinieniach, Johnny poczerwieniał. - Powiesz szefowi, że przyszedłem? Daisi wskazała

interkom, na którym leżała jakaś korespondencja. - Wysiadł dwa miesiące temu. - W jej

oczach ukazały się figlarne błyski. - Zrób Tuckerowi niespodziankę. Należy mu się taki

wstrząs po tym, jak nawymyślał mi rano, że dostał za słabą kawę. Zadzwonił telefon. Daisi

wskazała ręką na drzwi szeryfa. - Idź, Johnny, powodzenia. A jeśli usłyszę strzały, schowam

się pod biurko. Przed drzwiami gabinetu szeryfa Johnny zatrzymał się z ręką na klamce. Od

zeszłego wieczoru ciągle wracał myślami do tego, co się stało. Podejrzewał, że za kierownicą

siedział Farrel. Nie widział go, nie rozpoznał wozu, ale przeczucie mu mówiło, że zaatakował

go stary wróg. Johnny był przekonany, że w jego sprawie Tucker

nawet nie kiwnie palcem. Uznał jednak, że nie zaszkodzi mu odnotowanie incydentu w

policyjnych kartotekach. Gdy znajdzie się ponownie w tarapatach, co było prawdopodobne,

będzie miał jakiś dowód. Być może zdoła go to uchronić przed powrotem do więzienia, jeżeli

sprawy przyjmą najgorszy obrót. Służba wojskowa, a potem pobyt w więzieniu, nauczyły

Johnny'ego, że siedzenie cicho nie zawsze jest najlepsze. Czasami zdarzało się i tak, że im

więcej osób znało problemy jakiegoś człowieka, tym bardziej był bezpieczny. Postanowił

skorzystać z rady Daisi i zaskoczyć szeryfa. Otworzywszy szeroko drzwi, wszedł bez pukania

do gabinetu. Tucker podniósł głowę znad biurka. Na widok pokiereszowanej twarzy

Johnny'ego wybuchnął gromkim śmiechem. - Jak widzę, Bernard, zdążyłeś już napytać sobie

biedy. Coś mi się zdaje, że twój pobyt w mieście będzie krótki. Znacznie krótszy, niż to sobie

wyobrażałem. Johnny usiadł na krześle przed biurkiem Tuckera. Podobnie jak cały urząd,

gabinet szeryfa był w opłakanym stanie. Pod sufitem skrzypiał stary wentylator, wyglądający

tak, jakby za chwilę miał się rozlecieć. Na tablicy ogłoszeń za biurkiem wisiało sporo różnych

kartek i prasowych wycinków. Niektóre zdążyły już pożółknąć ze starości. - Mam

background image

skontaktować się z twoim kuratorem, czy zrobisz to sam? - zapytał szeryf. - Już do niego

dzwoniłem - odparł Johnny. - Dlatego tutaj jestem.

Cliffton Tucker odchylił się w fotelu i skrzyżował ręce na potężnym torsie. Od chwili, gdy

sześć miesięcy temu Johnny widział go po raz ostatni, temu pięćdziesięcioczteroletniemu

mężczyźnie przybyło ponad dziesięć kilogramów. Przypominał teraz spasionego buldoga. - A

więc, Bernard, jakie tym razem masz wytłumaczenie? Nie licz na to, że ci uwierzę, ale chcę je

znać. Dla porządku. Wiesz, wszystko musi być załatwione zgodnie z prawem. - Wczoraj

wieczorem na drodze do zalewiska ktoś usiłował przejechać mnie samochodem - oświadczył

krótko Johnny. - Masz świadków? - Nie. - Tak też myślałem - burknął szeryf. Johnny z

trudem się opanował. Nie powinien zadzierać z Tuckerem, który z łatwością mógłby uczynić

jego pobyt w mieście jedną wielką udręką. - Powiedziałem kuratorowi, co się stało.

Sporządził służbową notatkę. Teraz liczę na to, że pan zrobi to samo. To jedyny powód, dla

którego tu przyszedłem. Szeryf wyciagnął z szuflady kartkę papieru i z niechęcią zabrał się do

spisywania zeznania Johnny'ego. - Mówisz, że kiedy to się stało? - Wczoraj wieczorem, około

dziesiątej. - Wcale mnie nie dziwi, że ktoś chciał wyrównać rachunki. - Ktoś taki jak Farrel. -

To nie jedyny facet w mieście, który pragnie zobaczyć cię w trumnie. - Szeryf zmrużył oczy. -

Rozpoznałeś samochód?

- Nie - odparł Johnny. Mógł dodać, że silnik chodził jak marzenie. Idealnie

wyregulowany, tak jak to tylko potrafił zrobić Clete Gilmore, wspaniały mechanik. Już jako

chłopak rozkładał samochody na części i potem składał je w warsztacie przy stacji

benzynowej ojca. Cliffton Tucker spojrzał na kilka zapisanych przez siebie wierszy. - Coś

jeszcze? Johnny nie zamierzał wspominać o świetle, które widział w oknie starego domu na

wzgórzu. Poszedł tam po odzyskaniu przytomności, ale nie znalazł śladu niczyjej bytności. -

To mniej więcej wszystko. Tucker otarł pot z czoła. Jego mokra koszula świadczyła o tym, że

wentylator nie spełnia swojego zadania. - Rozejrzę się i pogadam z Farrelem - oświadczył. -

Ustalę, gdzie był wczoraj wieczorem. Jeśli nie będzie miał alibi, a ty w najbliższym czasie

kopniesz w kalendarz, uznam, że chyba gadałeś prawdę. No i jak? Wszystko jest po staremu,

pomyślał z westchnieniem Johnny, podnosząc się z krzesła. Powinien był wiedzieć, że w

Common nie przyjmą go z otwartymi ramionami. Szykował się do wyjścia, gdy nagle

otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł kościsty stary człowiek. - Cliff, muszę z tobą pogadać

- oświadczył szeryfowi, nie zwracając uwagi na Johnny'ego. Johnny zobaczył przed sobą

bladą twarz Jaspera Craiga. Ten człowiek, który kojarzył mu się zawsze z szykownymi,

kosztownymi ubraniami, był teraz wy-

background image

chudły, obdarty i oblepiony błotem. Cuchnął whisky. Co się z nim stało? - zastanawiał się

zaskoczony Johnny. Słyszał, że to Farrel prowadzi teraz rodzinną firmę. Sądził jednak, że

tylko dlatego, iż jego ojciec przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Jasper Craig spojrzał na

Johnny'ego. Uśmiechnął się krzywo. - Cześć, chłopcze. Urosłeś. Zatrzymałeś się w starym

domu? - Nie. Na przystani w Oakhaven. - Aha. - Jasper skinął głową. - Ze strony Mae to miły

gest, bo wasza chałupa jest w fatalnym stanie. Nie nadaje się do zamieszkania. - Spojrzał na

szeryfa. - Cliff, nie będę wam przeszkadzać. - Masz mi coś do powiedzenia - przypomniał

Tucker, widząc że stary Craig wycofuje się z pokoju. - Johnny właśnie wychodzi. - Przyjdę

potem. Przypomniałem sobie, że muszę coś załatwić. Podjechał pod piekarnię, gdzie umówił

się z Nicole. Czekała, stojąc na chodniku, tuż przy jezdni. W zębach trzymała małą torbę, pod

pachą bagietkę, a w rękach dwa kubki z kawą. Johnny nie był w stanie oderwać wzroku od

zmoczonej deszczem bluzki, opinającej kształtne piersi, i od obcisłych dżinsów. Nie było

sensu zaprzeczać. Ta kobieta była piekielnie pociągająca... Podała Johnny'emu kubki i

postawiła torbę na siedzeniu. Zanim wsiadła do szoferki, wepchnęła bagietkę nad deskę

rozdzielczą.

- Dory nalegała, żebym wzięła kawę i pączki. Jest

taka sama jak Clair. Ona też koniecznie chce mnie utuczyć. Johnny popatrzył na drobną

sylwetkę Nicole. Naprawdę była bardzo szczupła. - Długo pani czekała? - zapytał i podał jej

jeden z kubków. - Jakieś dziesięć minut. Widział się pan z szeryfem? - Aha. - I co? - I nadal

tu jestem. Otworzyła torbę i poczęstowała Johnny'ego pączkiem. Nie jadł śniadania. Rano był

tak strasznie obolały, że ledwie zwlókł się z łóżka. Prawa noga i biodro były jednym wielkim

sińcem. Sięgnął po pączka i z lubością wpił weń zęby. Zjadł z apetytem dwa następne.

Opróżnili torbę i wypili kawę. - Dokąd teraz? - zapytał Johnny. - Jeszcze w dwa miejsca. Na

pocztę i do Craiga. Chwilę później Johnny wjechał na parking przed składem materiałów

budowlanych i wyłączył silnik. Nadal padało, niebo było zaciągnięte chmurami, a z oddali

dochodziły odgłosy grzmotów. - Wskoczę na pocztę, żeby wysłać list - oświadczyła Nicole -

a potem pójdę zamówić gonty i to, czego nie mają w stałej sprzedaży. - Podała Johnny'emu

listę, którą wręczył jej dwa dni wcześniej. - Proszę przejrzeć ją jeszcze raz i sprawdzić, czy

nie powinniśmy czegoś dodać.

Patrzył na odchodzącą szybko Nicole, podziwiając jej zgrabną figurę. Widok długich nóg i

zgrabnego tyłeczka spowodował szybsze bicie męskiego serca. Johnny wysiadł z wozu,

wsunął listę do kieszeni i niespiesznym krokiem wszedł do składu Craiga. Na ostry dźwięk

dzwonka nad drzwiami poderwał się Willis Lavel, drzemiący za ladą. Pobladł na widok

Johnny'ego. - Och, cholera. - Też cieszę się, że cię widzę - powiedział Johnny. Zapalił

background image

papierosa i zbliżył się do lady. - Mam nóż - warknął Willis. - Spróbuj coś mi zrobić, to

pożałujesz. Johnny dopiero teraz zwrócił uwagę na szeroko otwarte drzwi biura, które

znajdowało się w głębi za ladą. Na tyle głośno, aby mógł dosłyszeć go ktoś,

kto być oznajmił: może znajdował się na zapleczu sklepu,

- Przyjechałem z Oakhaven po materiały. Willis, potrafisz spisać zamówienie i go nie

schrzanić? - O tym musisz pogadać z Farrelem - odparł stary sprzedawca, pocąc się z

wrażenia. - Ale nie sądzę, abyś dostał coś na rachunek... - Daj spokój - przerwał mu Johnny. -

Zawołaj szefa, a ja sam powiem, o co mi chodzi. - Farrel nie zechce z tobą gadać - oświadczył

Willis. - Nie znam człowieka, który by tak kogoś nienawidził, jak on ciebie. - Przyszedłem

załatwić interes dla Oakhaven. Donośny głos Johnny'ego dotarł na zaplecze i ściągnął Farrela.

Młody Craig był prawie tak wysoki jak Johnny,

lecz jasnowłosy. Miał zgrabną, wysportowaną sylwetkę i zielone, zuchwałe oczy. Był ubrany

w dżinsy, długie buty z wężowej skóry, ze srebrnymi okuciami na czubkach, i

jaskrawoczerwoną koszulę. Oprócz długiej blizny na szczęce i przetrąconego nosa, które to

uszkodzenia zawdzięczał Johnny'emu, miał idealnie gładką twarz. - Masz czelność

przychodzić tutaj? - warknął. A kiedy Johnny się nie odezwał, dorzucił z wściekłością: - Co z

tobą, żebraczy synu? Czyżby w więzieniu obcięli ci język? - Język mam nadal - po dłuższej

chwili milczenia odparł Johnny. - A ty, jak widzę, masz nadal krzywy nos. Zamiast się

zezłościć, Farrel uśmiechnął się drwiąco. - A dziś rano patrzyłeś w lustro? Wyglądasz

fatalnie. Witaj w domu. Dzwonek nad drzwiami rozległ się ponownie i w drzwiach ukazała

się Nicole. Przemoczona i zadyszana. Przekonawszy się, że Johnny nie czeka na nią grzecznie

w półciężarówce, rzuciła się biegiem w stronę sklepu. Zanim zdołała otworzyć usta i

wydobyć głos, Johnny zapytał: - Załatwiłaś, chérie, sprawy na poczcie? Obdarzył Nicole

leniwym uśmiechem, a ona odwzajemniła mu się spojrzeniem, które potrafiłoby rozbić

kamień w pył. - Czyż nie ustaliliśmy, panie Bernard, że poczeka pan na mnie przed sklepem?

- spytała cierpkim tonem. Kiedy podeszła bliżej, Johnny nachylił się i wyszeptał jej do ucha: -

Jeśli zamierza pani traktować człowieka jak psa, to

powinna pani pamiętać o tym, żeby założyć mu obrożę i przywiązać go na smyczy. Wtedy

będzie pani zawsze wiedziała, gdzie się znajduje. - Użyteczna wskazówka - wysyczała cicho.

- Kiedy będzie pani próbowała wziąć mnie na smycz, może być całkiem wesoło... Ani

ż

artobliwy ton Johnny'ego, ani jego uśmiech nie wywarły na Nicole pożądanego wrażenia. -

Porozmawiamy o tym później - oznajmiła. - Gdzie moja lista? - W bezpiecznym miejscu -

zapewnił. - Sam się nią zajmę. Do pani należy tylko wybór barwy gontów. - Ja wszystko

załatwię - oznajmiła kategorycznym tonem. - Jakieś kłopoty, pani Chapman? Może mógłbym

background image

pomóc? Głos Farrela brzmiał przyjaźnie. Zdaniem Johnny'ego, stanowczo zbyt przyjaźnie.

Nie podobało mu się pożądliwe spojrzenie, którym jego odwieczny wróg obrzucił Nicole. -

Możesz mówić mi po imieniu - powiedziała do Farrela. - Ale nie potrzebuję twojej pomocy. I

przepraszam, jeśli mój pracownik zachował się niewłaściwie. - Obrzuciła Johnny'ego

wzrokiem pełnym nagany. - Poleciłam mu czekać w samochodzie. - Dziś trudno o dobrych

pracowników - oświadczył Farrel, spoglądając z niechęcią na własnego sprzedawcę.

Przeczesał palcami bujną czuprynę, nachylił się i oparł łokieć na ladzie. - A więc czym mogę

ci służyć, Nicole?

Potrzebne mi materiały do remontu domu babki

i muszę zamówić nowe gonty. Nagle Johnny poczuł, jak Nicole wsuwa mu palce do tylnej

kieszeni i wyciąga kartkę z listą zakupów. Uśmiechnąwszy się z satysfakcją, podeszła do lady

wystudiowanym, prowokującym krokiem. - Dzień dobry, panie Lavel - słodkim głosem

powitała starego Willisa, który natychmiast się ożywił. - Pamięta mnie pan? W zeszłym

tygodniu spotkaliśmy się w banku. - Jasne, że pamiętam. Ładnie dziś pani wygląda. To miło,

ż

e zamieszkała pani z babką. Mój syn, Woodrow, jest tego samego zdania. Johnny był

przekonany, że w mieście jest wielu mężczyzn podatnych na wdzięki Nicole. Była

apetycznym jabłuszkiem i mieli ochotę je zerwać, a kto pierwszy, ten lepszy. Była dla nich

owocem nowym i dojrzałym. Położyła na kontuarze zabraną Johnny'emu listę i zwróciła się

ponownie do Farrela: - Czy babcia ma u was nadal otwarty rachunek? - Oczywiście -

potwierdził i bez większego zainteresowania spojrzał na listę potrzebnych materiałów. - Jak

widzę, robicie solidny remont. To długi spis. - Podsunął kartkę Willisowi. - Zajmij się tym -

polecił. - I niech chłopcy nakryją ładunek brezentową plandeką, żeby drewno nie zmokło.

Sam odbiorę plandekę, kiedy będę przejeżdżał w pobliżu Oakhaven. - Farrel, ale ty przecież

nigdy nie poży... - Słyszałeś, co poleciłem? Macie nakryć drewno.

- Właściciel sklepu zwrócił się do Nicole: - Wzory gontów mam w biurze. Wybierzemy

wspólnie kolor i przy okazji napijemy się kawy? - Świetnie. Poprowadził Nicole na zaplecze

sklepu. Zanim jednak zamknął drzwi, z wyższością uśmiechnął się do Johnny'ego.

Gdy tylko znalazła się wśród drzew, znikło światło księżyca wskazujące drogę. Ruszyła przed

siebie ciemną ścieżką, pochylając od czasu do czasu głowę, żeby uniknąć czegoś, co mogło

czyhać w plątaninie nisko wiszących gałęzi, pokrytych gęstym listowiem. Nie chciała nawet

myśleć o tysiącach oczu z pewnością obserwujących ją z ukrycia. Gdyby to zrobiła, jeszcze

raz uzmysłowiłaby sobie, jaką głupotą było wyprawianie się po zmroku do przystani. Nagle

potknęła się i ledwie utrzymała równowagę. Zaklęła pod nosem i stanęła, żeby odgarnąć

włosy opadające na twarz. - Należało zabrać ze sobą latarkę. Wówczas można by się

background image

przekonać, jakiego rodzaju węża kopnęło się w głowę. Usłyszawszy nagle za sobą męski głos,

Nicole z wrażenia głośno wciągnęła powietrze. Odwróciła się szybko i ujrzała w

ciemnościach płomyk zapałki, który przez moment oświetlił przystojną twarz Johnny'ego

Bernarda. Stał oparty o pień drzewa i palił papierosa.

- Co pan tu robi? - spytała mało sensownie.

- A co sprowadza tu ciebie, chérie? Zbyt późno na spacer. - Ale nie dla pana? - Ja znam ten

las. Mieszkałem w pobliżu wiele lat. Johnny zaciągnął się papierosem i wypuścił kłąb dymu. -

Przyszłam pana przeprosić - oznajmiła Nicole. - Dlaczego nie powiedział mi pan, co się

naprawdę stało poprzedniego wieczoru? Dlaczego dopuścił pan do tego, że podejrzewałam

pana o najgorsze? - Czyżbym tak zrobił? Zabawne, bo wydawało mi się, że próbowałem

wyjaśnić, co się stało. Ale nie chciała pani słuchać. - Chyba należy mi się reprymenda. - Tak.

I to solidna. Bez przerwy posądza mnie pani o najgorsze. - Johnny zgasił niedopałek. - Pani

mnie nie zna i nie chce poznać. - To nieprawda. - Nicole zaczęła opędzać się od komarów. -

Chodzi o to, że... - śe plotka, która dotarła do pani dziś po południu, zupełnie nie pasuje do

pani wyobrażeń o mnie? Czyżby była pani gotowa wysłuchać tego, co ja mam do

powiedzenia? I mi zaufać? Wysłuchać, owszem, ale nie zaufać. Szczerze powiedziawszy,

Nicole nie wiedziała, czy jest jeszcze zdolna dowierzać jakiemukolwiek mężczyźnie. -

Dobrze pan wiedział, że wizyta u szeryfa nie pozostanie bez echa i że w mieście wszyscy

będą wkrótce mówić o tym, co się stało. - Tak tutaj jest. Przewidziałem to.

- Uważa pan, że jedynie pan wszystko wie? - Nicole

rozzłościła się nagle. - Czy liczył pan także na moje przeprosiny? O tym też pan z góry

wiedział? Johnny nie odpowiadał. Kiedy odwróciła się, aby odejść, położył rękę na jej

ramieniu. - Niech się pani uspokoi. I nie ucieka jak szalona. - Przez pana wyszłam na idiotkę.

- Cofnęła ramię. - Zawdzięcza to pani wyłącznie sobie. Znów zaatakowały ją komary. Johnny

podniósł kaptur jej dresu i nasunął go na głowę Nicole. - Chodźmy stąd, zanim zjedzą panią

ż

ywcem. Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. Weszli głębiej w las. Po chwili w bladym

ś

wietle księżyca ujrzała zalewisko. Od razu zorientowała się, gdzie się znajdują. Zaczęła

zastanawiać się, dlaczego pozwoliła Johnny'emu przyprowadzić się do domku, w którym

teraz mieszkał. - Chérie, idziesz na górę? - zapytał, gdy znaleźli się w środku. Nie

odpowiadając, ściągnęła kaptur. Zawahała się na chwilę. - Nie gryzę. Chyba, że będziesz

miała na to ochotę - dorzucił żartobliwym tonem. Mimo otwartych okien, w mieszkaniu było

duszno i parno. Nicole zdjęła bluzę od dresu. Rozejrzała się wokoło i zauważyła, że Johnny

wprowadził kilka ulepszeń. Między innymi wynalazł gdzieś stary kufer i postawił go między

background image

kanapą a fotelem, używając zamiast stolika. Wnętrze pokoju, przytulne i czyste, robiło miłe

wrażenie.

- Chce pani czegoś się napić? - zapytał, ruszając w stronę kuchenki. Nicole zapatrzyła się w

jego powolny chód. - Wody sodowej? - Nie, dziękuję. Nalał sobie szklankę wody i wypił.

Nicole przysiadła na rogu kanapy. Podniosła wzrok i ujrzała jeden ze swoich starych

obrazów, wiszący nad łóżkiem. Przedstawiał zalewisko. Godzinami tkwiła wówczas w

pobliżu ukrytej małej zatoczki, gdzie miały gniazda nocne czaple. Zabrał ją tam Bick i kiedy

Nicole, zachwycona urokiem tego miejsca, szkicowała z zapałem, on złapał na wędkę

pokaźną liczbę zębaczy. Udało się jej oddać na płótnie tajemniczą atmosferę zalewiska i jego

niezwykły urok. Zrobiła reprodukcję tego obrazu i nawet sporo odbitek sprzedała, a oryginał

podarowała babci na urodziny. Była ciekawa, co robił w domku na przystani. Johnny usiadł w

fotelu na biegunach. - Jeśli jutro nie będzie padać, zacznę zrywać pokrycie dachu. Przez

tydzień lub dwa dziedziniec będzie wyglądał okropnie. - Nic nie szkodzi - zapewniła Nicole i

dodała po dłuższej chwili milczenia: - Proszę opowiedzieć mi o wydarzeniach poprzedniego

wieczoru. - Tak jak mówiłem Tuckerowi, na drodze nad zalewiskiem usiłował przejechać

mnie jakiś samochód. - Jest pan pewny? Może po prostu kierowca nie zauważył pana. -

Widział mnie doskonale. Szedłem do mojego starego domu, który dzięki starszej pani nadal

do mnie należy i...

- Chwileczkę. Dzięki starszej pani? Co ma pan na

myśli? - Wróciłem tu tylko ze względu na pani babkę - wyjaśnił. - Płaciła za mnie podatek

gruntowy. Tylko niech mnie pani nie pyta, dlaczego to robiła, bo sam nie wiem. Zresztą ta

ziemia podobno nie ma dużej wartości, gospodarstwo i dom są w ruinie. - Jak dowiedział się

pan, że jest nadal właścicielem tego kawałka ziemi? Z listu babki? - Nie. Napisał do mnie

Griffin Black, bo chciał odkupić moją ziemię. Jego list dostałem sześć miesięcy temu, kiedy

jeszcze mieszkałem w Lafayette. Sądziłem, że zaszło jakieś nieporozumienie, więc

przyjechałem do Common, aby to wyjaśnić. Wyszedłem z gmachu ratusza z zamiarem udania

się wprost do Oakhaven, ale że było gorąco, wstąpiłem do baru Peppera, aby się ochłodzić.

No i właśnie wtedy zaczęło się moje piekło... - Sądzi pan, że to Farrel chciał pana przejechać?

- Możliwe. Zadzwoniłem z samego rana do mojego kuratora, a on poradził, żebym o tym, co

się stało, poinformował szeryfa. Uznał, że złożony w biurze szeryfa meldunek może mieć

działanie zapobiegawcze, a gdyby mimo to znów przydarzyło mi się coś podobnego... -

Uważa pan, że to możliwe? - W tym mieście mam wielu wrogów. - Dlaczego? - To trudne

pytanie. Większość powodów, które znam, nie ma żadnego sensu. - Co będzie, jeśli ten ktoś,

być może Farrel, spróbuje jeszcze raz? - Teraz już mnie nie zaskoczy.

background image

- Nie zamierzam napytać sobie biedy. Nie szukam kłopotów. - Może ktoś chce pana

sprowokować? I liczy na to, że zareaguje pan tak, jak poprzednim razem. Podobno bywa pan

bardzo porywczy... - Nicole zacisnęła wargi. Znów dała posłuch miejscowym plotkom i

spodziewała się po Johnnym najgorszego. - Przepraszam. - To informacja od Farrela? -

zapytał. - Ostrzegał mnie przed panem - odparła, czerwieniejąc na twarzy. - Mówił coś o

wybijanych oknach i zabitym psie. - Mam na swoim koncie kilka szyb, z czasów gdy byłem

małym chłopcem. A historia o zabitym psie to wierutne kłamstwo. Czy teraz ja z kolei

powinienem ostrzec panią przed Farrelem? Nicole oparła się wygodniej na kanapie i trochę

rozluźniła. - Nie widzę potrzeby. Chciałabym tylko, żeby nie brał mnie pan za idiotkę. Wiem,

jak postępować z takimi mężczyznami jak on. Nie odchodźmy jednak od tematu. Jeśli nie

dotrzyma pan warunków zwolnienia, odeślą pana do więzienia. Proszę więc mieć się na

baczności. Jeśli nie zależy panu na sobie, niech pan przynajmniej pomyśli o mojej babci. Od

chwili pańskiego przyjazdu jest tak szczęśliwa, jak jeszcze nigdy dotąd. Nie rozumiem

powodów jej radości, ale wiem, że pańska obecność jest dla niej bardzo ważna. Kocham

babcię i uważam, że panu nie wolno rujnować jej życia. Nie wolno! - Niech pani przestanie

się denerwować. Nie dojdzie do tego.

Nicole podniosła się z miejsca i wzięła pod boki. - Nie dojdzie, bo będzie pan unikał jak ognia

Farrela

Craiga i każdego innego faceta, który będzie prowokował pana do bójki! Słyszy pan, co

mówię? A poza tym nie ma pan żadnego powodu, żeby jeździć do miasta. Czy to jasne? -

Jestem wolnym człowiekiem. Będę robił, co mi się podoba. - Byłoby dobrze, gdyby kierował

się pan wyłącznie zdrowym rozsądkiem. Wobec mojej babci ma pan wielki dług. Gdyby nie

ona, nadal gniłby pan w więzieniu. - Można spojrzeć na to z innej strony - gniewnie mruknął

Johnny. - Gdyby przez te wszystkie lata nie utrzymywała mojego nazwiska na akcie

własności bezwartościowej ziemi, do niczego by nie doszło. Nie wróciłbym tu nigdy, gdybym

nie dostał listu od Griffina Blacka. Riposta Johnny'ego sprawiła, że Nicole zamilkła. Podeszła

do okna wychodzącego na zalewisko. Zza chmur wyglądał księżyc. Widok był tak piękny, że

zapierał dech. - Ma pan żal? Bo jeśli tak, to... - Nie mam żalu. Starsza pani nie kazała mi

łamać Farrelowi nosa ani wyciągać noża w barze Peppera. Skrzypienie biegunów na podłodze

ostrzegło Nicole, że Johnny podniósł się z fotela. Podszedł do niej bez słowa i stanął tak

blisko, że poczuła zapach jego skóry i oddech. - Cieszę się, chérie, że od razu poznałaś się na

Farrelu - powiedział. - Nie można mu dowierzać. - A panu można? - Nicole nie odrywała

wzroku od

background image

zalewiska skąpanego w księżycowej poświacie. - Może tylko wykorzystuje pan sytuację? - Co

mógłbym na tym zyskać? - zapytał. Nicole odwróciła się i zaraz tego pożałowała, bo znalazła

się tak blisko Johnny'ego, jakby była w jego objęciach. - Nic. Już mówiłam, nie jestem

idiotką. - Był tak blisko, że nie mogła oddychać. - Muszę już iść. - Wyminęła go szybko i

porwała bluzę od dresu. Kiedy odwróciła się do wyjścia, stał w drzwiach. - Proszę od razu

założyć dres - powiedział. - Ma pani za delikatną skórę na chodzenie wieczorem po lesie.

Zaraz panią odprowadzę. - Znam drogę. - Wiem, ale jak była pani uprzejma wytknąć mi to

wcześniej, powinienem myśleć nie tylko o sobie. - Miałam na myśli nie siebie, lecz babcię. -

Mimo to jednak pójdziemy razem. Dwa dni później Nicole, ubrana w bladoniebieską

sukienkę, weszła do baru Peppera. Był pełen gości, bo miała tu dziś grać orkiestra. Nicole

omijała zazwyczaj z daleka wszelkie bary, ale tym razem dała się namówić koleżance, która

twierdziła, że będzie to wspaniały wieczór. Przeszukując wzrokiem tłum, żeby ją odnaleźć,

Nicole odkryła wolny stolik i usiadła. Wszystkie inne miejsca były zajęte. - Cześć. Odwróciła

się i ujrzała przed sobą rudowłosą młodą kobietę w zaawansowanej ciąży. Nie powinna gapić

się na wydatny brzuch, ale nie mogła oderwać od niego wzroku. Uśmiechnęła się sztucznie.

- Cześć. Jestem Nicole Chapman. A ty jesteś...? - Daisi Buillard. Mogę się przysiąść? -

Oczywiście. Proszę. Daisi odsunęła od stolika jedyne wolne krzesło i usia-

dła. Miała na sobie spodnie i koszulkę z napisem ,,Dziecko na pokładzie''. - Już wcześniej

zamierzałam wpaść do Oakhaven, żeby cię poznać, ale wiesz, jak to bywa, kiedy kobieta

pracuje zawodowo i jednocześnie stara się w jakim takim stanie utrzymać dom. Nie ma czasu

na nic innego. Nicole uśmiechnęła się. Nie mogła oderwać wzroku od wypukłego brzucha

Daisi, która mówiła dalej, nieświadoma, że jej towarzyszka popada w coraz większą

melancholię. - Czekasz na kogoś - uznała. - Na faceta? - Nie. - Nicole założyła nogę na nogę.

- Umówiłam się tutaj z Dory, ale się spóźnia. Powinnaś znać ją z piekarni. Jest... - Znam Dory

- potwierdziła Daisi. - Chodziłyśmy razem do szkoły. Jest zazwyczaj bardzo punktualna.

Widocznie wypadło jej coś ważnego. Masz babo placek, jęknęła w duchu Nicole. Siedząc

samotnie przy stoliku, będzie się czuła jak idiotka. Zamówiła białe wino. - Proszę o

dietetyczną colę - powiedziała Daisi do kelnerki. Upłynął jeszcze kwadrans, a Dory jak nie

było, tak nie było. Zjawił się mąż Daisi. Niespecjalnie przystojny, ale miał ciepłe, szare oczy i

było widać, że bardzo kocha żonę. - Oboje cieszymy się, że zjawił się tutaj ktoś w na-

szym wieku - oświadczył z miejsca. - Ostatnio niewielu młodych ludzi decyduje się

zamieszkać na stałe w Common. Wyjeżdżają, gdy tylko skończą szkołę. - Moja mama

mówiła, że jesteś artystką - powiedziała Daisi. - To musi być wspaniałe. - Tak - przyznała

Nicole. Wolałaby jednak, żeby babka nie opowiadała o jej karierze. - Co z Johnnym? -

background image

zapytał Melvin. - Znów ma kłopoty? - Już ci mówiłam - Daisi trąciła męża łokciem - że to

skutek wypadku. Dlaczego robisz z igły widły? Po kilku minutach Daisi i Melvin

zdecydowali się zatańczyć i poszli na parkiet. Mel trzymał żonę blisko siebie i wyglądało to

tak, jakby oboje kołysali między sobą jeszcze nie narodzone dziecko. Dla Nicole był to widok

bardzo bolesny. Wróciła tragiczna przeszłość. Zamówiła ponownie wino, z nadzieją, że

alkohol stępi ból. Ze zdumieniem zobaczyła, że zamiast kelnerki przyniósł je Farrel Craig. -

Witaj, piękna pani. Mogę się przysiąść? Nicole uśmiechnęła się sztucznie. - Chyba nie

zostanę tu długo, ale jeśli chcesz, to siadaj. - Zabawa zaczyna się dopiero rozkręcać. - Farrel

usiadł przy stoliku. - Obserwuję cię przez cały wieczór i widzę, że podobasz się facetom, ale

się ciebie boją. Jesteś wykształcona, z Kalifornii i w ogóle, więc nie wiedzą, jak do ciebie

zagadać. Siedzą speszeni i czekają, aż znajdzie się ktoś, kto zrobi pierwszy ruch. Chcą

zobaczyć, jak to będzie. - A więc masz odegrać rolę lodołamacza? - spytała

Nicole, wyczuwając, że Farrel ma zamiar poprosić ją do tańca. Potrafił prawić kobietom

słodkie słówka, ale nie tak dobrze, jak robił to Chad Taylor. - Coś w tym sensie. Przyszedłem

tutaj, żeby sobie potańczyć. Orkiestra zaczęła znów grać coś szybkiego. Wokół parkietu

rozbłyskiwały dwa rzędy neonowych, różowych świateł. Może to widok ciężarnej Daisi, tak

szczęśliwej, że Nicole ledwie mogła to znieść, a może uwodzicielski uśmiech na twarzy

Farrela Craiga i nadmiar wypitego wina sprawiły, że po chwili znalazła się wśród szalejących

na parkiecie par, i to w ramionach mężczyzny, którego przecież nie lubiła. Objął ją w talii i

wdarł się w sam środek tańczących. - Zaraz oczyścimy sobie parkiet - oznajmił. - Trzymaj się

mnie. Mówiąc to, Farrel nie żartował. Porozganiał inne pary, tak że wróciły do stolików.

Nicole pomyślała, że robi z siebie przedstawienie. Szybko jednak przestała się tym martwić,

gdyż musiała dbać o zachowanie równowagi i utrzymanie się na nogach. Byli sami na

parkiecie. Z minuty na minutę muzyka stawała się szybsza i coraz bardziej szalona. W miarę

jak sukienka Nicole podciągała się wyżej, rozlegały się coraz głośniejsze gwizdy. Rozpalona,

z zaczerwienioną twarzą, Nicole chciała się zatrzymać, bo brakowało jej powietrza. Ale tłum

zgromadzony wokół parkietu nie przestawał klaskać do rytmu, coraz szybciej i szybciej. Ze

wszystkich stron sali rozlegały się okrzyki zachęcające do jeszcze większych szaleństw.

Wreszcie orkiestra zwolniła tempo. Kiedy zagrała bluesa, kilka par odważyło się wrócić na

parkiet i walczyć z Farrelem o miejsce do tańca. Przygasły neonowe światła i Nicole

przypomniała sobie ostrzeżenia Johnny'ego dotyczące jej partnera. Farrel stawał się coraz

bardziej zaborczy. Przyciągnął ją mocno do siebie i zaczął szeptać do ucha czułe słówka.

Było już dobrze po północy, kiedy wreszcie odprowadził Nicole na parking przed barem.

Przetańczyli kilka godzin i wypili sporo drinków. Farrel przyciągnął ją do siebie i pocałował

background image

w usta. Wargi miał gorące. Natarczywe. - Proponuję przedłużenie wieczoru - powiedział

szeptem. - Znam miejsce, gdzie będziemy sami. Nicole zręcznie wysunęła się z jego objęć.

Spojrzała na zegarek. - Nie miałam pojęcia, że już tak późno. Babcia z pewnością zamartwia

się o mnie. - Wygląda mi to na kosza - uznał Farrel. - Przykro mi. - Nicole odetchnęła z ulgą.

- Na razie nie zamierzam nawiązywać z nikim bliższej znajomości. Nawet na jedną noc.

Przyjechałam tu tylko po to, aby posłuchać muzyki i spotkać się z przyjaciółką. A ponieważ

ona nie przyszła, więc... - Nicole poczuła, że kręci się jej w głowie i że za chwilę będzie zbyt

słaba, aby o własnych siłach dotrzeć do samochodu. - Muszę iść - powiedziała szybko. -

Dziękuję za dobrą zabawę. - Nie ma za co. Daj znać, gdy tylko zechcesz potańczyć. - Dobrze.

Będę o tym pamiętała. Nicole powoli ruszyła przed siebie. Starała się iść

spokojnym, równym krokiem, tak aby Farrel nie podejrzewał, że ledwie trzyma się na nogach.

Doszła do swojego wozu i wyciągnęła z torebki kluczyki. Wsiadła i uruchomiła silnik.

Zobaczyła, że Farrel wraca do baru i odetchnęła z ulgą. Zamknęła oczy. Kręciło się jej w

głowie. Wypiła o kilka kieliszków za dużo. Nagle usłyszała stukanie w szybę. Uniosła

powieki i aż krzyknęła cicho ze zdziwienia. Widok wpatrującego się w nią Johnny'ego

sprawił, że poczuła się jeszcze gorzej. Nie zamierzała wysłuchiwać cierpkich komentarzy na

temat swojego stanu. Pragnęła być teraz sama. Poprosił gestem, żeby opuściła szybę. Przez

kilka sekund tępo wpatrywała się w tablicę rozdzielczą. Wyłączyła najpierw klimatyzację, a

dopiero potem wcisnęła górny przycisk z lewej strony i patrzyła, jak szyba opuszcza się i

znika w obudowie drzwi. - Dobrze się pani czuje? - Tak - skłamała. - A co pan tutaj robi?

Johnny zaciągnął się papierosem. - Jest późno - oznajmił. - Starsza pani się niepokoi.

Zwłaszcza że dzwoniła Dory i powiedziała, że nie mogła przyjść na spotkanie. A więc co

robiłaś, chérie, przez ten czas? Może nie powinienem pytać? - Dzwoniła Dory? - Nicole

zmarszczyła czoło. - Mówiła, dlaczego nie mogła przyjść? - Mieli mały pożar w piekarni. Nic

poważnego. Ile tego było? - Ile czego było? - Alkoholu. Ile pani wypiła? - Słucham? W tej

chwili żołądek podszedł Nicole do gardła, ale

nie zamierzała dać po sobie poznać, jak okropnie się czuje. Marzyła o tym, aby jak

najszybciej znaleźć się w domu, połknąć dwie tabletki od bólu głowy i paść na łóżko. - Picie i

prowadzenie wozu to kiepska kombinacja. Uważał, że ona o tym nie wie? Sięgnęła do

przycisku, aby zamknąć okno, ale Johnny odczytał jej zamiary i błyskawicznie otworzył

drzwi wozu. - Niech pani przesunie się na drugie siedzenie. Popatrzyła na niego, po czym

zmrużyła oczy i znów spojrzała. Widziała zamazane kontury twarzy Johnny'ego, jakby

podwójnie. Jęknęła cicho i zamrugała oczami, żeby pozbyć się tego podwójnego widzenia. -

Przesuń trochę, chérie, ten swój śliczny tyłeczek. - Dał jej lekkiego kuksańca. - Nie jesteś w

background image

stanie prowadzić. - Kiedy ja czuję się dobrze. - Jak diabli. Johnny wsunął się do samochodu i

objął Nicole. - Proszę natychmiast mnie puścić! - zażądała. Przesunął ją na miejsce dla

pasażera, a sam usiadł za kierownicą. - Powinna spotkać panią kara za niepotrzebne

martwienie starszej pani - skarcił Nicole. - Wino to zdradliwy trunek. - A skąd pan wie, co

piłam? - spytała zaskoczona. - Byłam szpiegowana? - Kiedy nie zaprzeczył, chwyciła go

mocno za koszulkę, tak aby móc zajrzeć mu prosto w twarz. - Czy to prawda? - Dobrze

bawiła się pani z Farrelem, przylepiając się do niego w tańcu? - zapytał, nie odrywając

wzroku od Nicole.

- Wcale się nie przylepiałam - zaprzeczyła. - Farrel bez przerwy się uśmiechał. Czyżby na

myśl o tym, co się wydarzy później, kiedy uda mu się panią jeszcze bardziej spić? Nicole

miała dość tej kłopotliwej rozmowy. Zmieniła temat. - Przyjechał pan półciężarówką? Johnny

wskazał ręką środek parkingu. - Tak. Tam stoi. Przyjadę po nią jutro z samego rana. Gdy

tylko ruszyli, Nicole odchyliła się w tył i zamknęła oczy. W tej chwili gotowa była przyznać,

ż

e Johnny, wioząc ją do domu, spełnia naprawdę dobry uczynek. Doszła też do wniosku, że

topienie smutku w winie było chyba najbardziej bezsensownym pomysłem, jaki ostatnio

przyszedł jej do głowy. Ale patrzenie na ciężarną Daisi Buillard spowodowało, że wróciły

wspomnienia o koszmarnych przeżyciach. Znów poczuła ból i pustkę. Bezradność. Położyła

dłonie na żołądku i usiłowała powstrzymać wymioty. Do diabła z tą kobietą! Co ona sobie

wyobrażała, pokazując się w takiej kusej i obcisłej kiecce, że oblepiała całe jej ciało? Co ona

sobie wyobrażała, tańcząc z Farrelem tak zażyle, jakby znali się od lat? Johnny ponownie

ujrzał przed oczami tego drania, całującego przed barem Nicole, i aż go zemdliło. Nie należał

do ludzi zazdrosnych, ale w tej chwili, nie zważając na konsekwencje, z rozkoszą wybiłby

głową Farrela szybę samochodową. Wbrew własnej woli pożądał Nicole, i to do szaleństwa.

Nie mógł nic na to

poradzić, że pragnął kochać się z nią i słyszeć, jak wypowiada jego imię. Był podniecony jak

diabli. Kiedy ujrzał ją po raz pierwszy, miał ochotę tylko na seks. Teraz zależało mu na czymś

więcej. Widok Nicole w objęciach Farrela dotknął go boleśnie... Usłyszał jej cichy jęk. -

Spokojnie, chérie. Za kilka minut będziemy już w domu. Ujrzawszy Oakhaven, Johnny

powoli skręcił na podjazd, zatrzymał samochód i wyłączył silnik. Popatrzył na Nicole. Była

ś

liczna. Nie powinien mieć pretensji do Farrela o to, że ją podrywał. Tak samo postąpiłby

każdy inny normalny mężczyzna. Zastanawiał się, ile wypiła, zanim zjawił się w barze

Peppera. - Chérie, obudź się - wyszeptał. - Jesteśmy już w domu. Zajęczała cicho, otworzyła

szeroko oczy i właśnie wtedy dostrzegł połyskującą łzę. Zaniepokojony, otarł ją, a potem

spytał: - Chérie, co się dzieje z tobą? Boli cię brzuch? A może głowa? Usiadła prosto i, jakby

background image

zawstydzona, odwróciła wzrok. - Nic mi nie jest. Wysiadł. Kiedy obszedł samochód i

otworzył drzwi, zobaczył, jak Nicole zsuwa się z siedzenia i przechyla w jego stronę.

Przytrzymał ją w talii. Wyprostowała się, ale znów się lekko zachwiała. - Możesz już stanąć,

chérie. Szła wsparta o jego ramię, z trudem trzymając się na nogach. Na werandzie stanęli

przed balkonowymi

drzwiami do jej sypialni. Johnny zobaczył, że Nicole przygląda mu się z zaciekawieniem. -

Czy rzeczywiście jesteś porządnym facetem, jak twierdzi moja babcia? - Oparła rękę na piersi

Johnny'ego. - Mam nadzieję, że nie. Bo nie chcę cię polubić. Ani trochę. Powinieneś być taki

jak Chad. Nieuczciwy i egoistyczny... Twarz Nicole odzwierciedlała miotające nią uczucia.

Wyglądała tak, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Wspomniała o jakimś Chadzie. Johnny

domyślił się, że to pewnie facet, który ją skrzywdził. Nie wątpił, że na trzeźwo nie zdobyłaby

się na tak osobiste wyznanie. Chętnie usłyszałby coś więcej, ale nie teraz, gdy czuła się tak

okropnie. - Chérie, wchodź do środka - powiedział. - Czas pójść do łóżka. - Odsunął od siebie

Nicole. - Rano poczujesz się lepiej. Popchnął ją lekko w stronę drzwi balkonowych i zaczął

wycofywać się ku schodkom werandy. Był jeszcze blisko, gdy nagle oznajmiła: - Nawet nie

zapytał, czy może to zrobić. - Kto? - Farrel. Nie zapytał, czy może mnie pocałować. Johnny

nie chciał, żeby przypominała mu o tym obrzydliwym pocałunku. I bez tego będzie

prześladował go przez całą noc. - Chérie, idź do łóżka. - Dobrze, zaraz. Ale nie potrafię

przestać o tym myśleć. Ja... - Nie chcę o tym słuchać! - Odwrócił się z zamiarem odejścia.

- Jesteś zły. Przepraszam. Ciągle jeszcze czuję gorzki smak w ustach... Johnny miał już tego

serdecznie dość. - Niby jak mam ci pomóc? - zapytał. - Akurat zabrakło mi miętówek. W tej

chwili dałby wiele, aby wreszcie weszła do swojego pokoju. Wtedy mógłby już sobie pójść.

Bał się, że zaraz zrobi coś głupiego. A im dłużej przebywał w pobliżu Nicole... - Nie chcę

miętówek - oświadczyła łagodnym tonem. Zrobiła w stronę Johnny'ego niepewny krok, a

potem drugi i trzeci, tak że znalazła się tuż przed nim. Powoli oparła się o jego pierś. Nozdrza

Johnny'ego wypełnił podniecający zapach, gwarantujący jeszcze jedną bezsenną noc. -

Johnny, daj mi coś innego. Użyj wyobraźni i... Myśl o usunięciu z ust Nicole smaku warg

Farrela i naznaczeniu ich własnym sprawiła, że Johnny'ego ogarnęło pożądanie. Czuł, jak

Nicole coraz mocniej przywiera do jego piersi. Mimo że nie powinien w ogóle tego robić,

postanowił pocałować ją tylko raz. Jeden jedyny raz... Usta miała miękkie i gorące. W jednej

chwili obietnica szybkiego całusa wywietrzała Johnny'emu z głowy. Wziął Nicole w objęcia i

przyciągnął mocno do siebie. Długim pocałunkiem zmiażdżył jej wargi. Całował do utraty

tchu. Chciał przestać. Obiecał sobie, że zaraz to zrobi. Nicole poczuła, jak bardzo jest

background image

podniecony. Jęknęła cicho, czym doprowadziła go do szaleństwa. Uzmysłowiwszy sobie, że

odpowiadała na pieszczoty, stracił nad sobą kontrolę.

Przesunął dłonie wzdłuż jej bioder, a potem wzdłuż aksamitnych ud. Tracił oddech.

Zatrzymał się, aby nabrać powietrza, i właściwie dopiero wtedy uzmysłowił sobie, co się

dzieje. Miał przed sobą pijaną kobietę, którą chciał wziąć do łóżka. A więc zachować się nie

lepiej niż Farrel Craig czy też ten inny, wspomniany przez nią facet. Na tę myśl Johnny

natychmiast oprzytomniał i cofnął się o krok. Zaklął i zanim półprzytomna Nicole zdołała

pojąć, co się dzieje, zniknął w ciemnościach nocy.

Do Nowego Orleanu wyjechała przed śniadaniem, żeby nie wpaść przypadkiem na babcię ani

na Clair lub Bicka, ani tym bardziej na Johnny'ego. Nadal czuła smak jego pocałunku. Jej

ciałem wstrząsnął dreszcz podniecenia. Jak mogła wczoraj upaść aż tak nisko? Nie powinna

zostawać u Peppera. Ale największym błędem było wypite wino, które sprawiło, że pozwoliła

Farrelowi zapanować nad sytuacją. Uratowało ją pojawienie się Johnny'ego. Jednak to, że

oglądał ją w tak opłakanym stanie, było poniżające. A na werandzie zachowała się wprost

okropnie... Starając się o tym zapomnieć, zaczęła myśleć o celu podróży. O Nowym Orleanie

i o galerii sztuki. Od dziecka marzyła o malowaniu i publicznym uznaniu dla jej talentu.

Ciężko pracowała, aby urzeczywistnić te marzenia. Po pierwszym sprzedanym obrazie

wpadła w euforię... Musiała przerwać wspomnienia, bo nagle zobaczyła Johnny'ego. Szedł

szybkim krokiem w stronę miasta.

Uznała, że powinna go podwieźć, zjechała więc na pobocze. Wsiadł i od razu zaczął się jej

przyglądać. Była ubrana w prostą pomarańczową spódnicę i biały jedwabny top. Niesforne

włosy związała w stylowy węzeł. Udało się jej nawet zrobić makijaż, mimo że drżały jej ręce.

- Sądziłem, że dzisiaj będziesz spała dłużej - powiedział. - Jadę do Nowego Orleanu. A ty po

co szedłeś do miasta? - Przyprowadzić półciężarówkę. Zacisnęła palce na kierownicy i

usiłowała uspokoić nierówny oddech. Nie odrywając oczu od drogi, oznajmiła: - Chcę

przeprosić cię za to, co stało się wieczorem. Nie byłam sobą. Byłam... - Pijana - dokończył

brutalnie, gdy zawiódł ją głos. - To niezupełnie tak. Ja... Próbowałam tylko... - Zetrzeć w

warg smak ust Farrela Craiga. Tak, pamiętam. - Oschły ton Johnny'ego świadczył o tym, że

uważa temat za wyczerpany. - Dobrze spałaś? - zapytał. - Tak - skłamała. Po rejteradzie

Johnny'ego zrobiło się jej niedobrze. Spędziła dwie godziny w toalecie. Wjechała na pusty o

tej porze parking przed barem. Johnny wyciągnął rękę i zdjął jej z nosa ciemne okulary. - Jeśli

ma się ochotę zdrowo popić, to nie należy, chérie, robić tego, pijąc wino - pouczył. - Jak się

teraz czujesz? - Trochę boli mnie głowa - odparła niezgodnie z prawdą, bo ból rozsadzał jej

czaszkę. - Wkrótce minie.

background image

Johnny, a co do ostatniej nocy... - zaczęła niepewnym głosem. - Jeśli szukasz winnego, to

masz go obok - stwierdził szybko. - Byłem trzeźwy. I to ja powinienem przepraszać, ale -

uśmiechnął się blado - wcale nie było mi przykro. Było wspaniale wziąć cię w objęcia.

Skłamałbym twierdząc, że nie pragnąłem, aby tak właśnie się stało. - Przecież... -

Wałkowanie tego w rozmowie nic nie zmieni. Jeśli chcesz zapomnieć o tym, co się stało, to

twoja sprawa, chérie. Masz do tego pełne prawo. Ale ja nie potrafię zapomnieć, gdybym

nawet chciał. Jedź ostrożnie. Wskaźnik zużycia paliwa stał na zerze. W pierwszej chwili

Johnny pomyślał, że ktoś wypompował mu w nocy całą benzynę, ale gdy podjeżdżał do stacji

Gilmore'a, już wiedział, co się dzieje. Czekali na niego. Jak za dawnych czasów. Mimo to bez

wahania wyskoczył z półciężarówki. Tak jak kiedyś było ich trzech. Mieli na twarzach

zjadliwy uśmiech. Po lewej stronie Farrela stał Clete, a po prawej Jack Oden. Johnny nie był

zaskoczony ich widokiem. Zdawał sobie sprawę z tego, że wcześniej czy później Farrel zmusi

go do walki. Sądził jednak, że odbędzie się ona w bardziej normalnych okolicznościach. I to

był błąd. Farrel nie zmienił taktyki. Zasłaniając się dwoma zabijakami, nadal nie zamierzał

walczyć czysto. Dziś, przy trzech na jednego, sprawa polegała tylko na tym, jak szybko

załatwi przeciwnika. Johnny zgasił obcasem papierosa i odszedł od

półciężarówki. Nie miał ochoty naprawiać potem zniszczonej karoserii. Od ściany stacji

oderwał się Farrel, ubrany w czarne dżinsy i czarną koszulkę. - No to co, Johnny, będzie jak

za dawnych czasów? Zapędziłem cię w kozi róg. Nie dasz rady uciec. Pamiętasz, jaką swego

czasu miewaliśmy frajdę? Ty, ja, Clete i Jack? - roześmiał się chrapliwie. Tak, było jak

dawniej. Z drobną różnicą, że Clete zdążył zamienić się w górę sadła. A Jack posiwiał i

wyłysiał. Jego twarz pokrywały dziury po ospie, miał paskudne blizny na czole i obu

policzkach. Wyglądał znacznie groźniej niż przed laty. - Zaraz zacznie uciekać - uprzedził

kolesiów Jack. - Nigdzie nie pryśnie - zapewnił Clete. - Jest załatwiony i dobrze o tym wie. -

Spojrzał z pogardą na Johnny'ego. - Masz pojęcie, co z tobą zrobimy? - Ale zrobiły się z was

baby - odciął się Johnny. - Zamierzacie tak stać i gadać cały dzień? Uwaga Johnny'ego

rozzłościła Clete'a i Jacka, ale Farrel skwitował ją tylko krzywym uśmiechem. - A więc

zabierajmy się do roboty - polecił kumplom. Johnny patrzył, jak jeden zachodzi go z lewej, a

drugi z prawej. Jak zawsze, Farrel pozostał w tyle. Gotowy do boju dopiero po opadnięciu

pyłu i kurzu. Po zmierzchu Nicole skręciła na podjazd. Padał deszcz, więc obładowana

zakupami przebiegła szybko dziedziniec i wpadła do domu. Dzień okazał się znacznie lepszy

niż przewidywała. Odbyła rozmowę z Frankiem Medoro, właścicielem nowo otwartej

nowoorleańskiej

background image

galerii sztuki. Miał trzydzieści kilka lat, był przystojny i mówił z francuskim akcentem. Oraz,

co było najsympatyczniejsze, znał nazwisko Nicole, a także widział kilka jej prac.

Podekscytowana, poszła z nim na lunch i zanim opuściła Palace Café przy Canal Street,

została zaproszona do wzięcia udziału w letniej wystawie obrazów, mającej odbyć się za kilka

tygodni. Frank Medoro chciał na próbę pokazać kilka jej prac. - Och, jak się cieszę, że już

jesteś! - stając w drzwiach, wykrzyknęła Clair. Nicole wręczyła jej przywiezione prezenty. -

Chyba znalazłaś dziś rano moją kartkę? Wiedziałaś, gdzie jadę? - Tak. Dory było bardzo

przykro, że nie mogła spotkać się z tobą wczoraj w barze. W piekarni wybuchł pożar. Dobrze

wiesz, jak to jest, kiedy pracuje się na własny rachunek. Dory dziękuje, że zadzwoniłaś do

niej dziś rano i zostawiłaś wiadomość na automatycznej sekretarce. - Jutro zatelefonuję

ponownie. - Widząc, że Clair jest nadal bardzo przygnębiona, Nicole spytała z niepokojem: -

Jak babcia? - W porządku. Ale stało się coś złego, kochanie. Z Johnnym. - Co z nim? - Idź do

Mae. Ona wszystko ci opowie. Nicole ogarnęło przerażenie. Wpadła do pokoju babki. - Co

stało się Johnny'emu? Po policzkach Mae spływały łzy. - Johnny zniknął. Nigdzie go nie ma.

Bardzo się niepokoję.

- Niepotrzebnie. - Nicole odetchnęła u ulgą. - Widziałam go rano. - Naprawdę? Jak się czuł? -

Doskonale. - Rozmawiałaś z nim? Mówił, co zamierza dzisiaj robić? - dopytywała się starsza

pani. - Nie. Sądziłam, że to, co zwykle. - Nicole podeszła do wózka i wzięła babkę za rękę. -

Nie martw się. Johnny potrafi o siebie zadbać. - Wiem. Ale pamiętam, co stało się kilka dni

temu na drodze. Jeśli ktoś skrzywdzi tego chłopca, nigdy sobie tego nie wybaczę. To moja

wina, że wrócił. Od początku jestem wszystkiemu winna. - Wiem od Johnny'ego o tym

starym gospodarstwie i płaconych przez ciebie podatkach. Ale to nie ty kazałaś mu wyciągać

nóż w barze Peppera. Przestań się zamartwiać. Nic mu nie będzie. - Wobec tego, gdzie teraz

jest? - Pewnie wziął sobie wolny dzień i poszedł na ryby. - Nigdy by tego nie zrobił. Nicole

podeszła do drzwi wychodzących na werandę. Znad odległego zalewiska docierały odgłosy

zapadającej nocy. Przeszukała wzrokiem ciemną linię drzew rosnących za drogą. Przestało

padać. Powietrze było przesycone odurzającym zapachem magnolii. - Johnny, gdzie jesteś? -

wyszeptała. - Pokaż się, proszę. Nie miała pojęcia, w jaki sposób rozproszyć niepokój babki.

Dopiero na widok Johnny'ego starsza pani odetchnie z ulgą. To zdumiewające, jak ten

człowiek wkradł się do ich

ż

ycia, pomyślała Nicole. Przyjechał zaledwie przed tygodniem i od razu wszystko zaczęło

koncentrować się wokół niego. Dobre samopoczucie babci zależało od tego, czy przyjdzie na

ś

niadanie i czy pojawi się na kolacji. Clair zaczęła przyrządzać ulubione przez niego potrawy.

Nawet Bick szukał towarzystwa Johnny'ego i podziwiał efekty jego pracy. Co było takiego w

background image

tym człowieku, że tak łatwo zjednał sobie wszystkich mieszkańców Oakhaven? I że ją samą

aż tak bardzo pociągał fizycznie? Spędziła dziś w Nowym Orleanie wspaniały dzień, a mimo

to ciągle błądziła myślami wokół jego osoby, a spojrzenie, jakim obdarzył ją rano, wysiadając

z samochodu, pamiętała przez cały dzień. Nie mówiąc o wczorajszym pocałunku... Zabawne,

ale nawet specyficzny sposób poruszania się Johnny'ego, powolny i leniwy, a także cedzenie

słów, były dla niej dziwnie podniecające. - Jak było w Nowym Orleanie? - spytała Mae. -

Tłoczno i gorąco. Rozmawiałam z właścicielem nowo otwartej galerii, ale o tym opowiem ci

jutro. - Nicole podniosła wzrok i spojrzała babce prosto w twarz. - Zawiadomiłaś szeryfa o

zniknięciu Johnny'ego? - Nie. Nie chcę, aby pomyślał, że Johnny uciekł z miasta. - A

mógłby? - Nie. To dobry chłopak. W głosie Mae, z którego przebijał niepokój, Nicole

dosłyszała także miłość i dumę. Zrobiło się jej żal zgnębionej starej kobiety. - Wróci, babciu,

wróci na pewno.

- Bick go szuka. Już raz Johnny zniknął z mego życia na całe lata i teraz nie chciałabym znów

go stracić. Więcej się na mnie nie zawiedzie. - Babciu, o czym ty mówisz? - Powinnam

sprawić, żeby u nas poczuł się lepiej. Powinnam nalegać... - Johnny wie, że ci na nim zależy.

Dawniej też o tym wiedział. - Wcale nie jestem tego pewna. - Mae westchnęła głęboko. -

Dręczy mnie to od piętnastu lat. Drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadła Clair. -

Bick go znalazł! - wykrzyknęła. Spojrzała na Nicole, a potem na Mae. - W starym domu na

wzgórzu. Skatowanego. - Pobity? - jęknęła Nicole. - Dlaczego? Jak to się stało? - Nie znam

ż

adnych szczegółów - odparła Clair. - Bick tylko prosił, abym zawiadomiła cię, Mae, że

Johnny jest na przystani. Powiedział, że masz się nie martwić, ale znasz Bicka. Jąka się tylko

wtedy, kiedy jest bardzo zdenerwowany. Dziś ledwie rozumiałam, co do mnie mówi. - Nicki!

Dokąd idziesz? Nicki! - Na przystań! Gdy tylko dowiem się, co z nim jest, natychmiast dam

wam znać! - odkrzyknęła, zbiegając z werandy. Rzuciła się pędem w kierunku drzew. Dysząc,

z rozwianym włosem dopadła do skraju zalewiska i po chwili znalazła się w domku na

przystani. Ujrzała Bicka schodzącego z piętra.

- Co z nim? - spytała zaniepokojona. - Po...pobili go. Ba...bardzo. - Pobili? To znaczy kto?

- Nie...nie chce po...powiedzieć. Ale je...jest tak skatowany, że mu... musiało to zrobić

na...naraz kil...kilku ludzi. - Bick naciągnął głębiej na głowę baseballową czapkę. - Ale niech

pa...panienka się nie martwi. O...opatrzyłem go na...najlepiej jak po...potrafię. - Sam? Czy nie

powinniśmy zawieźć Johnny'ego do szpitala? - Nie chce. - Co znaczy nie chce? Nie może być

tak uparty. - To n...niech pa...panienka z nim po...pogada. M...mnie mó...mówił, że nie chce

do...doktora. - Ja się nim zajmę - oznajmiła Nicole. - A ty wracaj do domu i uspokój babcię i

Clair. Powiedz im, że Johnny wydobrzeje. - Zamilkła na chwilę. - Rzeczywiście? -

background image

Wy...wygrzebie się z tego - zapewnił Bick. - Mu...musi tylko do...dojść do siebie. - Mówił ci,

co się stało? - Po...pobili go - powtórzył Bick. Nicole westchnęła ciężko. - Proszę, idź już i

uspokój babcię. Powiedz jej, że zamierzam zabrać Johnny'ego do lekarza tak szybko, jak

tylko to będzie możliwe. - Niech ci się po...powiedzie, pa...panienko. Czy mam tutaj wrócić

po ro...rozmowie z Mae? - Nie. Jeśli Johnny nie zgodzi się pójść do lekarza, będzie musiał

zadowolić się moją pomocą. - Wie panienka, co ro...robić z po...połamanymi żebrami?

Nicole pobladła. - Ma złamane żebra? - Tak. Dwa, a mo...może trzy. Wbiegła po schodach na

górę i po chwili znalazła się w pokoju Johnny'ego. Było ciemno. śeby przystosować wzrok,

odczekała minutę. - To ty, Bick? - szepnął z wysiłkiem. Przeraził ją głos Johnny'ego.

Odetchnęła głęboko, żeby uspokoić nerwy, i ruszyła w głąb pokoju. - Nie, Johnny. To ja,

Nicole. Odpowiedziało jej głuche milczenie. - Johnny... - Do licha, chérie, wynoś się stąd. -

Nie zamierzam. - Ujrzała na łóżku zarys jego postaci. Zatrzymała się przy bujanym fotelu i

zapaliła lampę. - Och, Boże! Leżał na plecach. W samych dżinsach, bez koszuli. Miał

pokaleczoną twarz. Jedno oko było otoczone wielką czarną obwódką i tak zapuchnięte, że nie

mógł przez nie nic widzieć. Miał rozciętą dolną wargę, a w kącikach ust zaschniętą krew. Na

czole widniała duża, cięta rana, a na obnażonym torsie i brzuchu znajdowało się mnóstwo

ciemnych śladów ciężkiego pobicia. Po lewej stronie ciała, od pępka w dół, biegło długie

krwawe cięcie, niknące pod paskiem dżinsów. Obok Johnny'ego leżały na łóżku dwie butelki

po whisky. Był straszliwie pobity. Zmasakrowany. Na myśl o tym, co mu zrobiono, Nicole

ogarnęła wściekłość. Jeszcze raz spojrzała na opróżnione butelki. Użył alkoholu jako środka

przeciwbólowego.

Podeszła jeszcze bliżej i przysiadła na łóżku.

- Johnny, potrzebujesz lekarza - powiedziała spokojnym tonem. - Bick sądzi, że masz

złamane żebra. - Nie jest tak źle, jak wygląda - wymamrotał. - Potrzebny mi tylko jeden

wolny dzień. - Zdobył się na nikły uśmiech. - Sądzisz, że szefowa zechce go dać? Był lekko

zamroczony, ale nie pijany. - Pozwól mi wezwać doktora Jefferiesa. Proszę... - Jak było w

Nowym Orleanie? - Jestem tu po to, aby zawieźć cię do szpitala. Niewiele wiedziała na temat

opieki nad chorymi, ale jeśli Johnny nie zechce z nią jechać, sama będzie musiała mu pomóc.

- Podnieś się, proszę. Nie możesz przecież... - Ciii... Rozsadza mi głowę. Zachowujesz się jak

zrzędliwa żona. Nicole zacisnęła wargi i popatrzyła na jego poranioną twarz. - Nie

musiałabym zrzędzić, gdybyś okazał choć trochę rozsądku. - Ładna z ciebie kobieta -

oznajmił powoli, po swojemu przeciągając sylaby. - Kiedy wreszcie zaczniesz opatrywać

moje rany, żebym, czując na ciele dotyk twoich rąk, mógł pomyśleć sobie o czymś miłym,

zamiast o bólu? Nicole zignorowała uwagę Johnny'ego, która miała wyprowadzić ją z

background image

równowagi. Poszła do łazienki po jakieś środki do zdezynfekowania poranionych miejsc.

Znalazła małą miskę, napełniła ją gorącą wodą i wyciągnęła kilka czystych ręczników. Z

apteczki wyjęła jakiś środek antyseptyczny i buteleczkę z tabletkami przeciwbólowymi.

- Być może masz obrażenia wewnętrzne - powiedziała, stając ponownie przy łóżku. - Nadal

jednak uważam... - Wiedziałbym, gdyby tak było. Musiała pogodzić się ze stwierdzeniem

Johnny'ego. I tak nie byłaby w stanie sama przenieść go przez las i wsadzić do samochodu.

Chcąc nie chcąc, zabrała się za oczyszczanie rany na czole i zmywanie z twarzy zaschniętej

krwi. Rzuciła okiem na rozoraną skórę na brzuchu. Zobaczyła jedno otwarte oko. Johnny

bacznie się jej przyglądał. - Jeśli nie chcesz, możesz tego nie ruszać - powiedział wolno. - A

ty chcesz, żeby wdała się infekcja? - Rozpięła mu dżinsy w pasie i zaczęła powoli zsuwać

zamek w dół. Na szczęście, cięcie było dość płytkie i krótkie. Nicole zmoczyła ręcznik. - Jak

to się stało? - spytała. - Nie pamiętam. - Nieprawda. Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? - Bo

to nic ważnego. Zabrała się do opatrywania rany. Kiedy dotknęła jej mokrym ręcznikiem,

Johnny syknął z bólu. - Przepraszam. Nigdy nie potrafiłam robić takich rzeczy. - Świetnie

sobie radzisz. - Traktuj to jak rewanż. Wyciągnąłeś mi drzazgę z nogi. A wczoraj uratowałeś

przed prowadzeniem auta po pijanemu. - Zostałem już za to wynagrodzony. - Johnny

wyciągnął rękę i odgarnął włosy z jej czoła, aby móc dojrzeć wyraz oczu. - Chérie, czyżby

ż

enowało cię wspomnienie naszego pocałunku?

- Tak - przyznała się. - Zwłaszcza wtedy, kiedy patrzysz na mnie tak jak teraz. - Opuściła

głowę. Szybko założyła opatrunek na poraniony brzuch i sięgnęła po dwa elastyczne bandaże,

które przyniosła z łazienki. - Pomogę ci usiąść, a potem obandażuję żebra. Sądzę, że tak

postąpiliby w szpitalu. No, i wykonaliby prześwietlenie. Czy naprawdę nie chcesz tam

jechać? - Nie chcę. Usiadł z jękiem. Kiedy opuścił na ziemię bose stopy, Nicole szybko

przytrzymała go za ramiona. Zły na własną bezsilność, zaklął szpetnie. - Musisz od razu

protestować, jeśli będę bandażowała zbyt ciasno. Bliska obecność Johnny'ego przypominała

Nicole poprzednią noc. Na tę myśl jej ciałem wstrząsnął lekki dreszcz. - Ładnie pachniesz -

stwierdził. Otarł powoli policzkiem o jej twarz. - Przestań, Johnny. Nie reagując na prośbę

Nicole, objął ją i zakleszczył między udami. - Co robiłaś w Nowym Orleanie? Bick mówił, że

pojechałaś tam na cały dzień. Miałaś jakieś spotkanie? - Tak. Z bardzo sympatycznym

mężczyzną. Johnny musnął wargami ucho Nicole. Wciągnęła nerwowo powietrze i zamknęła

oczy. - Chcesz, abym zatarł smak jego ust? - To nie było takie spotkanie. Znalazła się

ponownie na grząskim gruncie. Kiedy to sobie uzmysłowiła, szarpnęła bandażem.

- Auuu! Za co, do licha, tak mnie karzesz? - śeby przypomnieć, że usiłuję być miła, a ty

starasz się wykorzystać sytuację. - Dokończyła szybko bandażowanie i poszła do kuchni.

background image

Wróciła ze szklanką wody i czterema tabletkami przeciwbólowymi. - Zażyj je. Rano będziesz

czuł się okropnie, ale przynamniej jakoś przetrwasz noc. Jutro przeniesiemy cię do domu.

Tam będzie łatwiej zajmować się tobą. - Nie ma mowy. Tutaj jest mi dobrze. - Pogadamy

rano. A teraz kładź się do łóżka. Tylko że... - Nicole zawiesiła głos. - śe co? Spuściła oczy.

Johnny chwycił w lot, co miała na myśli. - Wstydzisz się zdjąć mi spodnie? Jeśli tak, to zrób

to z zamkniętymi oczami. Nicole nie potrafiła pojąć, jak człowiek w tak ciężkim stanie może

być zdolny do żartów. Sama nie miała na nie ochoty. - Jeśli chce ci się żartować, to nie jest z

tobą aż tak źle - oświadczyła. - Zdjęcie spodni to twój problem. Poszła do kuchni, a kiedy

wróciła, nieznośny pacjent zdołał jakimś cudem pozbyć się spodni i ponownie położyć.

Podniosła dżinsy z podłogi i powiesiła na oparciu łóżka. Johnny miał zamknięte oczy, więc

przestała się odzywać, bo być może udało mu się zasnąć. Po chwili na górze zjawił się Bick z

zapytaniem, czy jest potrzebna jego pomoc. Nicole odrzekła, że da sobie radę i że rano

przetransportują Johnny'ego do domu.

Postanowiła oddać choremu swój pokój na parterze, żeby nie musiał chodzić po schodach ze

złamanymi żebrami. - Niech Clair zaniesie na górę trochę moich rzeczy - powiedziała do

Bicka. - I uspokój babcię. Powiedz, że jej ukochany Johnny nie stracił poczucia humoru. I z

pewnością będzie żył.

Johnny powoli podniósł się z łóżka i naciągnął dżinsy. Od spotkania z Farrelem i jego

kumplami upłynęły trzy dni. Już zaczął widzieć na drugie oko i oddychać bez bólu. Mieszkał

teraz w sypialni Nicole i był zażenowany szumem, jaki robiono w Oakhaven wokół jego

osoby. Wolałby zostać na przystani. Jakoś wylizałby się sam. Do pokoju weszła Nicole,

niosąc tacę ze śniadaniem. Na jej widok Johnny wykrzywił twarz. Nie reagując na jego

niesympatyczne grymasy, postawiła jedzenie przy łóżku. - Clair zrobiła orzechowe wafle -

stwierdziła. - Podobno lubisz. - Dzisiaj stąd wychodzę - oznajmił Johnny. Stał blisko okna,

grzejąc się w porannym słońcu. - Świetny pomysł - uznała Nicole. - Może poprawi ci to

nastrój. Poproszę Bicka, aby zabrał cię na spacer. - Nie jestem psem, którego się wyprowadza

- warknął rozeźlony. - Nogi mam już sprawne. Nie jest mi

dłużej potrzebna niańka, więc poczuj się zwolniona z tej roboty. - Tak bardzo źle

szanownemu panu z damską obsługą? - spytała z ironią. - Może pościel nie dość świeża?

Niesmaczne wafle? Drwiła sobie z niego i miała rację. Był pod doskonałą opieką i mógłby w

mig do tego przywyknąć, ale nie zamierzał. Gdy tylko upłynie termin przymusowej pracy,

opuści Common na zawsze. - To ja jestem tu najemną siłą roboczą, nie ty - przypomniał.

Nicole wzruszyła ramionami i ruszyła do wyjścia. - Potrzebujesz czegoś z miasta? - spytała,

stając w drzwiach. - Chcesz kupić mi książeczkę do kolorowania obrazków? - Miałam na

background image

myśli raczej jakieś czasopismo lub książkę, ale jeśli masz ochotę pobawić się kredkami...

Aha, ubrała się tak starannie, bo jechała do miasta. Johnny zlustrował Nicole od stóp do głów.

Lubił patrzeć na jej nogi. Najbardziej jednak podobały mu się długie włosy, opadające na

ramiona. - Co zamierzasz robić w Common? - zapytał jakby od niechcenia. - Babcia wybiera

się na spotkanie klubu ogrodniczek. Obiecałam, że ją zawiozę. - Podejdź do mnie. - Nie

zamierzam. Od chwili gdy przekroczyłam próg tego pokoju, patrzysz na mnie wilkiem.

Zresztą przez cały czas byłeś nieznośny. Wolę trzymać się z daleka.

Johnny ruszył w stronę Nicole. - No to dlaczego koło mnie skaczesz, skoro taki ze mnie drań?

- Bo w ten sposób uszczęśliwiam babcię. - Nicole zerknęła na zegarek. - Na mnie już czas, a

tobie stygnie śniadanie. Odwróciła się, żeby wyjść, lecz Johnny przytrzymał ją za rękę. -

Wiem od Mae, że kiepsko sypiasz, chérie. Masz podbite oczy. - Od kiedy mówisz tak

bezceremonialnie o babci? - Od wczoraj - wyjaśnił Johnny. - Najpierw musiałem przyrzec

starszej pani, że się zgadzam, a dopiero potem wyjawiła mi, o co chodzi. Zanim się

zorientowałem, zrobiła ze mną to, co chciała. Ale powiedz, dlaczego nie sypiasz - nie dawał

za wygraną. - Zmieńmy temat. Jak sądzisz, czy napadanie na ciebie wejdzie komuś w krew?

Pozwolisz bić się raz na tydzień czy raz na miesiąc? - To zależy. - Od Farrela? Johnny ani

razu nie wymienił niczyjego nazwiska. - Przyznał się do czegoś? - zapytał. - O ile wiem, to

nie. A jest do czego? W odpowiedzi wzruszył ramionami. Nicole usiłowała wyciągnąć z

niego prawdę. - Miałeś wiele okazji, żeby wyjaśnić mi, co się stało. Pewnie bliższe prawdy

jest to, co twierdzi Bick. - To znaczy...? - Uważa, że albo pobiło cię kilku ludzi, albo zostałeś

napadnięty z zaskoczenia.

- Ten stary gaduła nie powinien straszyć małych dziewczynek takimi opowiadaniami. - Mówił

to babci - oznajmiła Nicole. - Ja tylko podsłuchiwałam. Czy ma rację? Na to pytanie,

podobnie zresztą jak i na żadne inne, Johnny odpowiadać nie zamierzał. Wplątywanie

mieszkańców Oakhaven w jego konflikty mogłoby okazać się niebezpieczne, zwłaszcza dla

Nicole. - Nie powinieneś ukrywać nazwisk tych ludzi - ciągnęła. - Staną się bezkarni.

Następnym razem... - Urwała, usłyszawszy pukanie do drzwi. - Nicki! - zawołała Clair. -

Jadąc do kościoła, mamy wstąpić po Pearl Lavel. Pospiesz się, bo jeśli się spóźnimy, będzie

wyrzekała przez całą drogę. - Idź - poprosił Johnny. Nicole rzuciła okiem na tacę ze

ś

niadaniem. - Mam nadzieję, że jest jeszcze ciepłe. A jeśli poczujesz się lepiej, przejdź do

biura i spróbuj oszacować całkowite koszty remontu. Babcia męczy mnie o to wyliczenie, ale

ja się na tym nie znam. - Johnny milczał, więc ciągnęła dalej: - Nie zamierzamy cię

wykorzystywać. Za tę pracę zapłacimy jak za godziny nadliczbowe. - Nie chodzi o pieniądze.

Zobaczę, co da się zrobić - mruknął i dodał: - Kup papierosy. Skończyły mi się wczoraj w

background image

nocy i... - Może to dobra pora na rzucenie palenia? Johnny oparł się o ścianę i popatrzył w

znużone oczy Nicole. - Przestanę palić wtedy, kiedy prześpisz całą noc. Umowa stoi?

- Przecież wiesz, że nie potrafię jej dotrzymać. - Sprawi ci satysfakcję patrzenie, jak cierpię

męki, powstrzymując się od palenia? - Uśmiechnął się leniwie. - Trochę. Zwłaszcza że

okazałeś się najkoszmarniejszym pacjentem pod słońcem. Nicole już otworzyła drzwi, gdy

usłyszała głos Johnny'ego. - Chérie, o tym, co się stało, nie mów nikomu w mieście. W takich

małych społecznościach ludzie są dziwni. Jeśli któregoś z nich zaczyna oskarżać ktoś obcy,

jednoczą się jak stado wilków. Obie z Mae nie możecie zostać wplątane w tę walkę ze mną.

Daisi spojrzała z uznaniem na szczupłą postać Nicole. - Chciałabym być tak zgrabna jak ty.

Chyba nic nie jesz. - Taką mam sylwetkę - przyznała Nicole. Jej spojrzenie zatrzymało się na

wydatnym brzuchu Daisi. Usiłowała nie myśleć o tym, że rośnie tam dziecko. Zdrowe

dziecko. Ciągle powracał uporczywy ból. - To miło, że podwiozłyście mamę do kościoła -

powiedziała Daisi. Nicole uśmiechnęła się blado. Pearl Lavel nie należała do osób

sympatycznych. Aż dziw, że miała taką wspaniałą córkę. - Skąd wiesz, że jechała z nami? -

spytała Nicole. - Tutaj każdy wie o wszystkim. O tym, co przydarzyło się Johnny'emu

usłyszeliśmy już następnego dnia przy śniadaniu. - Co ci mówiono? - chciała dowiedzieć się

Nicole. Wprawdzie Johnny prosił, żeby nie rozmawiała na ten temat, ale być może Daisi

poznała jakieś istotne fakty.

- Johnny milczy jak grób. Może ty znasz jakieś nazwiska? - Jasne. Trzy. Woody mówił, że

Clete Gilmore utyka na nogę i brak mu dwóch zębów. Wiem też, że Jack Oden ma złamaną

szczękę, bo spotkałam go w klinice. Nie widziałam wprawdzie przetrąconego nosa Farrela,

ale słyszałam, że wygląda jeszcze gorzej niż przed sześciu miesiącami, kiedy to Johnny

złamał mu go po raz pierwszy. A więc Bick miał rację, uznała Nicole. We trzech zastawili na

Johnny'ego pułapkę. I ze sposobu, w jaki o wydarzeniu opowiadała Daisi, można było

wnioskować, że nie było to niczym nowym. - Podobno Johnny oberwał tak bardzo, że nie

mógł się poruszać - ciągnęła Daisi. - Już z nim lepiej? - Tak. Wstaje z łóżka - oznajmiła

Nicole. - Wiesz, dlaczego tak go pobili? - Dlaczego? Po prostu chcieli zaatakować

Johnny'ego. Farrel nie musi mieć żadnego powodu - powiedziała Daisi, zniżając głos. -

Nienawidzą się od lat. - Dobrze znałaś Johnny'ego? - Chodziliśmy razem do szkoły.

Podkochiwałam się w nim w szóstej klasie. Podobnie zresztą jak większość dziewczyn w

mieście, ale żadna z nich otwarcie nie chciała się do tego przyznać. Nie wypadało interesować

się chłopakiem z najbiedniejszej rodziny w całej okolicy. - Daisi spojrzała w stronę holu. -

Możesz iść do szefa. Jest teraz sam. Nicole zapukała i po chwili stanęła w otwartych

drzwiach.

background image

- Dzień dobry. Czy rozmawiam z szeryfem Tuckerem? - spytała siedzącego za biurkiem

mężczyznę. - Tak. Witam, pani Chapman. Co za niespodzianka! - Naprawdę? Nicole usiadła i

zaczęła rozglądać się po pokoju. Omiotła wzrokiem brudne pomieszczenie. Clifford Tucker

wyprostował się w krześle. - Czym mogę pani służyć? - zapytał. - Jak panu zapewne

wiadomo, trzy dni temu dotkliwie pobito Johnny'ego Bernarda. Chciałabym wiedzieć, co

zamierza pan zrobić w tej sprawie. - Moja rola zaczyna się wtedy, kiedy zostaje popełnione

jakieś przestępstwo. Jeśli nie ma dowodu, nie ma sprawy. Do tej pory nie wpłynęła do mnie

ż

adna skarga. Wiem, że Johnny i Farrel pobili się na stacji benzynowej Gilmore'a. Nie

pierwszy raz i, śmiem twierdzić, nie ostatni. Dlatego uważam, że zwolnienie warunkowe

Johnny'ego to bezsensowne posunięcie. Tym razem w sytuacji wątpliwej przechylam szalę na

jego korzyść, ignorując ostatnie wydarzenie. - Jak mam to rozumieć? - Bójka to pogwałcenie

warunków zwolnienia. - Szeryf ściągnął brwi. - Gdybym tylko zechciał, mógłbym

natychmiast odesłać Bernarda z powrotem do więzienia. - Ale on był ofiarą! - krzyknęła

Nicole. - Johnny Bernard ofiarą? O, byłby to prawdziwy ewenement - wycedził szeryf. -

Widywałem go w akcji. - Tylko się bronił. - Nie oglądała pani Clete'a ani Jacka. Farrel też

przez jakiś czas nie wygra konkursu piękności.

- Twierdzi pan, że Johnny bronił się zbyt dobrze? - spytała Nicole, zdumiona postawą szeryfa.

- śaden sędzia znający dotychczasową kartotekę wykroczeń Johnny'ego nie uzna tego, co

zrobił, wyłącznie za obronę. - Johnny działał tylko w obronie własnej. Człowiek, który wdaje

się w bójkę równocześnie z trzema silnymi mężczyznami, musiałby być skończonym idiotą.

O ile wiem, Johnny Bernard nie jest głupi. - Nikt nie twierdzi, że to tępak. Ale tłumaczę pani,

ż

e jeśli nadam temu incydentowi służbowy bieg, dla Johnny'ego skończy się to źle. Taka jest

prawda. Zostawienie sprawy w spokoju wyjdzie mu na dobre. - A więc nie zamierza pan

niczego zrobić? - Nie zamierzam. - A jeśli to się powtórzy? - Już mówiłem, Johnny jest na

zwolnieniu przedterminowym i musi zachowywać się bez zarzutu. Pani Chapman, on rozrabia

niemal od urodzenia. Po raz pierwszy spał u mnie w celi, gdy miał dziewięć lat. - Szeryf

spojrzał na Nicole tak, jakby dopiero teraz ją zobaczył. - Mieszkańcy tego miasta mają go po

dziurki w nosie. Nie okazują mu litości i takie jest ich prawo. Sam będę szczęśliwy, kiedy

minie lato i ten facet wyniesie się stąd. - Dzwoniłam do kuratora Johnny'ego i wyjaśniłam mu,

co się stało - oznajmiła Nicole. - Powiedział, że się z panem skontaktuje. W jednej chwili

Tucker zmrużył oczy. Po raz pierwszy odkąd przestąpiła próg gabinetu szeryfa, Nicole ujrzała

poruszenie na jego kamiennej twarzy.

- Jak widzę, tak bardzo interesują panią sprawy Johnny'ego Bernarda, że wtyka pani w nie

swój ładny nos - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Czy on wie, że pani do mnie przyszła? -

background image

Nie. Jeszcze nie - odparła Nicole. - Ale sądzę, że w tym plotkarskim mieście szybko o tym

usłyszy. - Może być pani tego pewna. Radzę nie wtrącać się więcej do tej sprawy. My,

przedstawiciele prawa i obrońcy publicznego porządku, nie jesteśmy ignorantami. Nie trzeba

nam mówić, co powinniśmy myśleć i robić, ani wykonywać za nas roboty. - Nie zamierzam,

szeryfie, wykonywać za pana żadnej roboty. Ale stan zdrowia Johnny'ego Bernarda i jego

zdolność do pracy w Oakhaven są dla mnie bardzo istotne. - Nicole wstała i uniosła głowę. -

Przykro mi, że poczuł się pan urażony. Chciałam tylko, aby pan pojął, że jako pracodawca

Johnny'ego nie mogę, w przeciwieństwie do pana, ignorować tego, co się stało. Musi pan

zdawać sobie z tego sprawę. Jeśli Johnny Bernard będzie dłużej leżał chory niż pracował,

naprawdę się rozzłoszczę. Ojciec mój był prawnikiem i jeśli będę potrzebowała fachowej

porady, jestem przekonana, że każdy z jego kolegów z radością mi pomoże. śegnam pana,

szeryfie. śyczę miłego dnia. - Czy o to chodziło, chérie? - zapytał wieczorem Johnny,

zjawiając się w biurze i widząc, jak Nicole wertuje zestawienia liczbowe, które zrobił i

pozostawił tu wcześniej. Zaskoczona podniosła głowę, bo nie słyszała, jak wchodził.

- Zrobiłeś to wszystko w jedno popołudnie? Nie do wiary! Stanął obok Nicole siedzącej za

biurkiem i zaczął wskazywać dopisane pozycje i przewidywane koszty remontu. - Siada

podłoga w kuchni - oznajmił. - Musisz powziąć decyzję, czy ponownie kłaść deski, czy

linoleum. - Powinna być z drewna. - Wtedy będzie droższa. - Ale ładniejsza. Wobec tego

decyzję uzależnimy od babci. Johnny stał tak blisko, że Nicole czuła na szyi jego ciepły

oddech. - Czy zadowala cię praca rzemieślnika? - spytała. - W Oakhaven był potrzebny

stolarz, więc zajmuję się tą robotą. - A jeśli będziemy potrzebowali hydraulika? - Wtedy

pojadę kupić klucze - odparł, jak zwykle powoli. A jeśli będzie potrzebny mi kochanek? Za

skarby świata Nicole nie zadałaby Johnny'emu tego pytania, ale od pocałunku na werandzie

coraz częściej chodziło jej to po głowie. - Chérie, nad czym się zastanawiasz? - Nad tym, czy

dziś za bardzo się nie przemęczyłeś - skłamała gładko. - Clair mówiła, że wybrałeś się na

spacer, i do tego sam. Nie po raz pierwszy uznała, że Johnny wygląda świetnie. To, co się

stało, nic a nic nie umniejszyło jego atrakcyjności. Nadal pociągał ją fizycznie. Na jego widok

traciła oddech. Sprawiał, że tęskniła do rzeczy, co do których byłoby lepiej, żeby raz na

zawsze wybiła je sobie z głowy. Wstała i podeszła do drzwi balkonowych. Tego wieczoru

powietrze też było ciężkie, przesycone zapachem magnolii. Zaraz po powrocie z miasta

przebrała się w szorty i żółtą koszulkę. Była boso. - Martwią mnie wysokie koszty remontu

budynku. - Westchnęła. - Byłoby dobrze, gdyby znalazł się jakiś sposób zrekompensowania

babci chociaż części wydatków. - Zależy ci na tym? - zapytał Johnny. - Oczywiście. Czyżbyś

miał jakiś pomysł? - Można założyć plantację trzciny tam, gdzie niegdyś była. Dzięki temu

background image

oszczędności Mae pozostałyby nietknięte i Oakhaven stanęłoby znów mocno na nogi.

Plantacja to zyskowne przedsięwzięcie. - Masz na myśli taką plantację, jaka była za życia

dziadka Henry'ego? - Tak. Griffin Black dzięki swojej plantacji zarabia dużo pieniądzy.

Dlaczego my mielibyśmy być gorsi? My. Powiedział: my. Serce Nicole przyspieszyło rytm. -

Kłopot polega na tym, że nie mam pojęcia o prowadzeniu żadnych upraw. Nie wiem nawet,

czy w ogóle chciałabym je mieć. - To tylko luźny pomysł. Jeśli chcesz, mogę się nad tym

zastanowić. Założenie plantacji wymagałoby od nas wiele pracy, ale w pierwszym roku

musielibyśmy tylko odpowiednio przygotować ziemię, tak aby wszystko było gotowe na

wiosnę. Jeśli chcesz, to zanim stąd wyjadę, zorientuję się, kto miałby ochotę podjąć u was

pracę.

Zanim stąd wyjadę... śeby ukryć rozczarowanie, Nicole szybko odwróciła wzrok. To

zdumiewające, pomyślała, jak szybko wszystko może się zmienić. Zaledwie tydzień temu

marzyła, aby Johnny Bernard zniknął jak najszybciej z ich życia. A teraz...? Teraz nie

potrafiła wyobrazić sobie jego odjazdu. Na myśl o tym, że pozwoliła mu wkroczyć w swoje

ż

ycie, ogarnęła ją złość. Spojrzała Johnny'emu w twarz. - Bez sprawnego zarządcy nie mamy

ż

adnych szans - oświadczyła. - Zapomnijmy o tym pomyśle. Postaram się w jakiś inny sposób

zdobyć potrzebne środki. - Pozwól mi przynajmniej zastanowić się nad... - Powiedziałam:

nie! - O co ci chodzi, chérie? Przed minutą uważałaś projekt założenia plantacji za wart

rozważenia. - Starałam się zachować grzecznie. Johnny zaczął zbliżać się do Nicole.

Wyglądał na trochę rozgniewanego lub rozczarowanego. Cofnęła się o krok. - Dajmy temu

spokój - dodała, chcąc zamknąć dyskusję. Odwróciła głowę, żeby uniknąć wzroku

Johnny'ego, ale on przytrzymał jej brodę, więc musiała spojrzeć mu w oczy. - Pozwól sobie

pomóc - powiedział łagodnie. - Jak możesz mi pomóc, skoro nie potrafisz pomóc nawet

samemu sobie? Nie znosi cię połowa ludzi w tym mieście, a szeryf nawet nie kiwnie palcem,

ż

eby ukarać tych, którzy... - Nicole zamilkła nagle, bo zorientowała się, że powiedziała za

dużo. - Rozmawiałaś dzisiaj z Tuckerem? - zapytał.

- Poszłaś zobaczyć się z szeryfem, mimo że prosiłem, abyś trzymała się z daleka od tej

sprawy? Dlaczego? - Babci i mnie zależy na tym, żebyś był zdrowy i cały. Musimy się

troszczyć o ciebie. Bo jeśli nie będziesz mógł dla nas pracować... Urwała na widok furii

malującej się na twarzy Johnny'ego. - Nie martw się, wykonam swoją robotę. Zrobię, co do

mnie należy - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Miałam na myśli zupełnie coś innego. Ja

tylko... Johnny odwrócił się i ruszył do wyjścia. Przystanął w drzwiach i powiedział przez

ramię: - Prosiłem, abyś własne spostrzeżenia zachowała wyłącznie dla siebie. Jeśli w tym

mieście narobisz sobie wrogów, chérie, możesz być pewna, że nie pozbędziesz się ich do

background image

końca życia. Uwierz człowiekowi, który to wie z własnego doświadczenia. - Nie boję się

tutejszych mieszkańców - warknęła Nicole, gdyż nagle poczuła się dotknięta. - A powinnaś.

To dziwni ludzie, jedni gorsi od drugich. Jeśli uznają, że cię nie lubią, to już nigdy nie uda ci

się zmienić ich stosunku do ciebie. - Mieliby nie polubić mnie za to, że oświadczyłam

szeryfowi, że uważam Farrela i jego kumpli za łajdaków i że powinien ich wsadzić? -

Cholera, chérie, czy ty naprawdę nie rozumiesz, co zrobiłaś? - Nie musisz mi mówić. - Nicole

poczuła tak silny ucisk w gardle, jakby za chwilę miała się udusić. - Czy oni pobiją także i

mnie?

Odpowiedź Johnny'ego na jej dramatyczne pytanie zabrzmiała śmiertelnie poważnie. - Jeśli

ktokolwiek cię dotknie, to go zabiję.

Dwa dni później, po powrocie na przystań, Johnny znalazł węża przybitego do drzwi domku.

Zdjął go i wrzucił do zalewiska na przynętę dla ryb, a potem poszedł do siebie na górę. Był

już zmęczony ciągłym nękaniem. Nadal jednak miał co najmniej jeden powód, żeby je

wytrzymywać. Wszyscy mieszkańcy Oakhaven pokładali w nim zaufanie. Rozejrzał się po

małym pomieszczeniu. Nie zauważywszy nic podejrzanego, wyszedł z domu. Odcumował

łódź i odbił od brzegu z zamiarem spędzenia samotnie niedzielnego popołudnia. Miał już dość

nadskakiwania i zrzędzenia Mae, a także zbyt obfitych posiłków Clair. Przede wszystkim

jednak miał dość milczenia Nicole. Od ich ostatniej kłótni nie odezwała się ani słowem.

Nadal był zły, że go nie posłuchała. Kiedy już znalazł się daleko od brzegu, zamknął oczy.

Będąc chłopcem, poznał labirynt przesmyków i zakamarki zalewiska. Wpływał nawet

głęboko w grzęzawisko, zanim się nie przekonał, że to miejsca lęgowe gigantycznych

aligatorów.

Manewrując zręcznie łodzią wśród cyprysowych pni, Johnny odszukał znany przesmyk i po

chwili zniknął pod osłoną gęstej zieleni. Dopłynął do brzegu u stóp wzgórza, na którym

znajdowało się stare domostwo. Podtrzymując ręką bolące żebra, ruszył pod górę. Opadły go

wspomnienia niedzielnych popołudni spędzanych z rodzicami na zboczu. Leżeli we trójkę

obok siebie, wpatrywali się w niebo i opowiadali różne wymyślone historie. Potem zapadali w

drzemkę. Byli bardzo ubodzy, Johnny musiał to przyznać, ale łącząca ich miłość była

cenniejsza niż złoto. Wyciągnął się w wysokiej trawie i po dniach pełnych napięcia wreszcie

się rozluźnił. Po chwili zapadł w drzemkę. Godzinę później obudziło go wołanie. Spod

przymkniętych powiek patrzył, jak Nicole klęka w trawie. Przypomniał sobie, że są na

wojennej ścieżce. - Johnny, obudź się. - Nie śpię. Słyszałem warkot twojego samochodu -

skłamał, obracając się powoli na bok i podpierając głowę łokciem. - A więc znów ze sobą

rozmawiamy? - To ty wtedy odszedłeś, nie ja. - Miałem powód. Nicole usiadła na trawie i

background image

podciągnęła nogi. - Nie zamierzam cię przepraszać, bo nie czuję się winna. - Spojrzała w

stronę pobliskiego domu. - Zamierzasz go odbudować? - Jasne, że nie. Nadaje się tylko do

zrównania z ziemią. Skierowała wzrok ku rozciągającemu się w dole zalewisku. - Jest

przepiękne.

Było przepiękne, to fakt. Ale nie tak pociągające, jak siedząca obok kobieta. Z każdym dniem

coraz bardziej jej pożądał. Nie potrafił pojąć, jak taka mała istota może uczynić w mężczyźnie

tak gigantyczne spustoszenie, i to w tak krótkim czasie. Nie panując nad odruchami, chwycił

Nicole za kolano, tak że straciła równowagę i padła na plecy. Rozpostarł dłonie po obu

stronach jej ciała, tak że nie mogła się wyrwać. - Lubisz mnie, mam rację? - Zwariowałeś? -

Bo jaki inny miałabyś powód, żeby chodzić do szeryfa? - Uśmiechnął się krzywo. - Nie masz

co się wstydzić. Przyznaj się, chérie, nikomu nie powiem. Będzie to nasz sekret. Niebieskie

oczy Nicole w jednej chwili stały się lodowate. - Miałabym cię lubić? Aroganckiego byłego

komandosa, byłego przestępcę, byłego... kto wie, kogo jeszcze. Odpowiedź brzmi: nie. A

teraz złaź ze mnie i pozwól mi wstać. - Przyłapałem cię, jak gapisz się na mnie - powiedział

prowokacyjnie. - Nic dziwnego. W Kalifornii neandertalczycy są prawdziwą rzadkością -

odcięła się z miejsca. Johnny zagwizdał przez zęby. - Nie masz być z czego dumny. - Skarciła

go wzrokiem. - Chyba że nie wiesz, o kim mówię. - Masz ochotę jeszcze raz pocałować

neandertalczyka? Nicole na chwilę odebrało dech. Poczerwieniały jej policzki.

- Nie - oznajmiła wyzywająco.

- Nie mówisz prawdy. Sądzę, że po to tu przyszłaś. - Padło ci na mózg popołudniowe słońce. -

Zaczęła się wiercić i odpychać od jego torsu. - Daj mi wstać. - Dobrze, ale pod jednym

warunkiem. - Nie będzie żadnych warunków. Pchnęła go mocniej. - Auuu! - Przetoczył się na

bok i jęcząc złapał za żebra. - Boże! - Przypadła do niego. - Nie chciałam... Przepraszam. -

Dama przeprasza za to, że wbiła mi w płuca połamane żebra. - Połamane? Naprawdę? -

Nicole nerwowo wciągnęła powietrze. Johnny otworzył jedno oko i zobaczył, że naprawdę

jest zmartwiona. - śartowałem. - Nie. Od początku wiedziałeś, że są złamane, mam rację?

Johnny podniósł się powoli do pozycji siedzącej. - Goją się całkiem nieźle. Lubisz

wędkować? - Nie bardzo. - A pływać łodzią? - Czasami - odparła ostrożnie. - Znakomity

dzień na małą wyprawę - uznał, popatrzywszy na błękitne niebo. - Prosisz, żebym z tobą

popłynęła? - Zabawnie przekrzywiła głowę. - Coś w tym sensie - mruknął. - Pokażę ci

zalewisko od nie znanej strony. Rosną tam gigantyczne stare cyprysy. Mają pnie o prawie

dwumetrowej średnicy.

- Nie ma takich grubych drzew. Johnny podniósł się z ziemi i ruszył w dół. - Jeśli bujam -

krzyknął przez ramię - to cały następny tydzień będę pracował za darmo! Odpłynęli od

background image

brzegu. Johnny wprowadził łódź w ciemny, wąski przesmyk i wkrótce znaleźli się w

otoczeniu ogromnych cyprysów o dziwacznie powyginanych konarach. Miały bardzo grube

pnie. Johnny nie przesadzał. Minęła godzina, a oni płynęli dalej. Krajobraz robił się coraz

bardziej niesamowity i dziki. W pewnej chwili Johnny pokazał Nicole aligatora tkwiącego

przy błotnistym brzegu. - Bądź tak dobra, chérie, i nie wysuwaj rąk poza łódź. Przecięli

kobierzec wodnych lilii tak gruby, że można by z powodzeniem wziąć go za stały ląd. - Czym

zajmowałaś się w Los Angeles? - spytał Johnny, manewrując łodzią tak, aby ominęła korzenie

cyprysa. - Virgil nie potrafił przypomnieć sobie, co to była za robota. Pytałem go, co o tobie

wie, zaraz po naszej pierwszej telefonicznej rozmowie. Chciałem dowiedzieć się czegoś

więcej o kobiecie, która chciała wywalić mnie z pracy, zanim jeszcze ją rozpocząłem. - Nie

musiałam cię oglądać, żeby wiedzieć, jaki z ciebie gagatek. - Nadal tak sądzisz? - Tak. -

Zamilkła na chwilę i zaraz dodała łagodnym tonem: - Nie. - Kto to jest Nik Kelly? - Co to,

gramy w dwadzieścia pytań? - spytała, zaskoczona. - Coś w tym sensie - z krzywym

uśmiechem przyznał

Johnny. - Kim jest stary Nik? Wszędzie w Oakhaven są porozwieszane jego malunki. W

każdym pokoju. Mae nalegała nawet na mnie, żebym powiesił jeden u siebie na przystani. -

Naprawdę? - zdziwiła się Nicole. - Podobał ci się ten obraz? - Jest w porządku - odparł sucho

Johnny, tak na wszelki wypadek. Obraz bardzo mu się podobał, ale jeśli okaże się, że malarz

to bliski znajomy Nicole, pewnie zmieni zdanie. - W porządku? Tylko tyle masz do

powiedzenia o tym obrazie? - Mało się na tym znam - mruknął Johnny. - Jak większość ludzi.

Ale to nie wiedza o sztuce jest najważniejsza, lecz to, czy jakieś dzieło podoba ci się, czy nie.

Jeśli obraz sprawi, że się przed nim na chwilę zatrzymasz lub zechcesz obejrzeć go po raz

drugi, to znaczy, że spełnia swoją funkcję. - Nicole przeciągnęła dłońmi po włosach, chcąc

odgarnąć je z czoła. - Ten stary Nik, jak o nim mówisz, przebywa w Common. Chcesz, żebym

któregoś dnia poznała was ze sobą? Ta informacja zdziwiła Johnny'ego. Pokręcił głową. -

Dziękuję, ale nie sądzę, byśmy mieli wspólne tematy do rozmowy. - Wielka szkoda. Sądzę, że

pokazałaby ci z przyjemnością kolekcję swoich obrazów. - Pokazałaby? - Zdziwiony Johnny

uniósł brwi. - To kobieta? - Poznaj starego Nika - oznajmiła Nicole, wyciągając rękę. - Jesteś

malarką? - z niedowierzaniem spytał Johnny.

Roześmiała się jak dziecko, któremu udał się dobry żart. - Powinieneś zobaczyć swoją minę.

Johnny pokręcił głową i w końcu zdobył się na krzywy uśmiech. - Dlaczego Kelly? - To

nazwisko panieńskie mojej matki. Ojciec miał na imię Nicholas, ale nazywano go Nikiem.

Stąd wzięło się Nik Kelly - wyjaśniła. - śeby oddać na płótnie farbą i pędzlem nastrój tego

miejsca, trzeba mieć niezwykły talent. - Chyba masz rację - powiedziała Nicole. - Jestem pod

background image

wrażeniem. - Johnny popatrzył na nią z uznaniem. - To mi pochlebia. Od mniej więcej

czterech lat wystawiam swoje obrazy w galeriach w Los Angeles. I, jeśli mi się uda, będę

mogła robić to samo w Nowym Orleanie. Zamierzam przekształcić poddasze na pracownię.

To zresztą pomysł babci... - Nicole urwała. Johnny spostrzegł, że z jej twarzy znikło

ożywienie. - Przeróbka strychu to żaden problem - oświadczył. Uśmiechnęła się blado. -

Oakhaven wymaga pilnych napraw, a poza tym chcę w lecie zrobić sobie urlop od pracy, więc

na razie pracownia nie jest mi potrzebna. Moim rodzicom nie podobało się, że chcę zostać

malarką. Chcieli, abym skończyła prawo i została wspólniczką w kancelarii ojca. - Udało ci

się przekonać ich do swoich racji? - Nie bardzo. Niestety, zawsze zależało mi na ich

akceptacji. Na szczęście zmądrzałam i uważam, że najbardziej liczy się to, jak człowiek

postrzega sam

siebie. Gdybym miała dzieci, chciałabym... usiłowałabym wpoić im właśnie to przekonanie.

Niech zostaną, kim chcą. - Wygląda na to, że twoje dzieciaki będą szczęśliwe, mając ciebie za

matkę. Ta skądinąd miła uwaga Johnny'ego sprawiła, że Nicole odwróciła głowę i spojrzała

na niego z poważną miną. Jeszcze nigdy nie miała tak poważnej miny. - Powiedziałem coś

niewłaściwego? - zapytał. - Jeśli tak, to przepraszam. - Nie - odparła. - Nigdy nie

przebywałam wśród dzieci. Straciła humor i Johnny zastanawiał się, dlaczego. Dziś po raz

pierwszy zaczęła mówić o sobie. Uznał, że nie powinien pchać nosa w jej sprawy, mimo to

jednak bardzo chciał wiedzieć, kim był dla niej niejaki Chad i dlaczego cierpiała na

bezsenność. - Nudzę cię - oświadczyła nagle. - W twoich uszach wszystko to musi brzmieć

dziwacznie. Zaczynam filozofować. Wychodzę na idiotkę. - Nic z tych rzeczy - zaprotestował

Johnny. - Nie krępuj się niczym, chérie. Przy mnie nie musisz się niczym krepować. Nigdy...

Słowa Johnny'ego zawisły w powietrzu. Przez dłuższy czas patrzyli na siebie w całkowitym

milczeniu, przy akompaniamencie chóru świerszczy. Po chwili usłyszeli głos aligatora,

niosący się po moczarach. Poderwał stado ptaków do lotu. - Zwykle nie jestem taka gadatliwa

- stwierdziła Nicole. - Teraz ty opowiedz o sobie. - Też nigdy nie mówię wiele - wymamrotał.

- Czekam na rewanż. - Nie dawała za wygraną. - Johnny, zdradź mi choć jedną z twoich

tajemnic. - Nie mam żadnych - oświadczył. - Jestem jak otwarta księga. Nicole roześmiała się

wesoło. - Kłamczuch. Powiedz coś, koniecznie. Wyjaw sekret, o którym nie wie nikt -

nalegała uwodzicielskim głosem. - Coś, o czym nie wie nikt, hmm... - Johnny zamyślił się na

dłużej. - Już wiem. Zamiast mówić, zademonstruję ci moją tajemnicę. - Wiedziałam! -

wykrzyknęła Nicole. Jej oczy rozbłysły radośnie jak u dziecka. - Czyżbyś na bagnach zakopał

skarb? - zgadywała. - Zrobiłeś to wiele lat temu i teraz wróciłeś, żeby go wydobyć? Połączył

ich wesoły śmiech. Johnny nie potrafił przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni śmiał się tak

background image

szczerze i czuł się tak piekielnie dobrze. Popłynęli w głąb czarnego trzęsawiska wodnym

labiryntem, gęsto zarośniętym, niedostępnym i dzikim. Swego czasu Johnny uciekał tędy

łodzią przed szeryfem, ale mu się nie udało. Został złapany i zatrzymany za powybijanie szyb

w kościele. Mimo że był niewinny, musiał odpokutować ten czyjś paskudny czyn. Łódź

niemal bezszelestnie przecinała taflę wody. Płynących obserwowały z gniazd żurawie i białe

czaple, a także ibisy i inne ptaki. Johnny znał nazwy wszystkich stworzeń, które znajdowały

się w zasięgu ich wzroku na wodzie i w konarach drzew. Nicole, będąc pod urokiem tego

zachwycającego miejsca, co chwila wyrażała swój podziw.

Znacznie wcześniej niż ona Johnny dostrzegł nad wodą wielkiego węża zwisającego z konara.

- Nieszkodliwy - uspokoił Nicole. Obdarzyła go łobuzerskim uśmiechem. - Nieszkodliwy?

Jak ty? - Jak ja. Johnny uśmiechnął się krzywo i skierował łódź ku wąskiemu kawałkowi

stałego lądu. Wyskoczył na gąbczasty, zielony kobierzec. Na widok gruntu uginającego się

pod jego stopami oczy Nicole rozszerzyły się ze zdumienia. Patrzyła z przerażeniem, jak pod

Johnnym zapada się ziemia, wypuszczając bąble powietrza. - Uważaj, to nie jest ląd! -

krzyknęła ostrzegawczo. - Wracaj! - Nie denerwuj się, chérie. To pływający grunt. - Johnny

wyciągnął ku niej rękę. - Chodź do mnie. - Zwariowałeś? Za dużo naczytałam się opowiadań

o ludziach, którzy na zawsze zniknęli w tutejszych bagnach, aby... Proszę, natychmiast

wracaj! - To historyjki wyssane z palca. - Johnny wyciągnął rękę. - Chodź. - Nic z tego. Nie

opuszczę łodzi - oznajmiła, unosząc hardo głowę. - Zaufaj mi, chérie. No, chodź wreszcie.

Przekonasz się, że nie pożałujesz. Zawierz mi... ten jeden raz. Potem pójdzie ci łatwiej.

Rozglądając się dokoła, Nicole zagryzła wargi. - Jeśli do ciebie przyjdę, obiecasz... -

Obiecuję. - Przecież nie wiesz, o co chodzi.

- Nieważne. - Wzruszył ramionami. - Zrobię, co zechcesz. Podniosła się powoli i mocno

chwyciła go za rękę. - Chyba zwariowałam! - jęknęła. Gdy tylko jej tenisówki zagłębiły się w

nasyconej wodą warstwie zieleni, krzyknęła ze strachu, płosząc ptaki z gniazd. Ich jazgot w

gęstwinie przeraził ją tak bardzo, że rzuciła się Johnny'emu w objęcia. Aby nie jęknąć, musiał

zagryźć zęby, bo zabolały go połamane żebra. Ale ciepło bijące z ponętnego kobiecego ciała

szybko ukoiło ból. Poprowadził Nicole w głąb lasu. Przez cały czas pod ich stopami kołysał

się gąbczasty grunt. - Za chwilę będziemy na miejscu - obiecał. Las stawał się coraz

gęściejszy. W pewnej chwili Johnny zatrzymał się przed wielkim cyprysem. Tak

niesamowitym i potężnym, że Nicole z wrażenia niemal przestała oddychać. - Oto moja

tajemnica - oznajmił Johnny. - Ten domek na drzewie zbudowałem mając jedenaście lat. -

Domek? - spytała, zadzierając głowę. Na jej twarzy odmalowało się zdumienie. Zaraz jednak

uśmiechnęła się radośnie. - Czy ktoś jeszcze o nim wie? - Chyba nie. - A więc to tylko nasza

background image

wspólna tajemnica? Och! - Była wyraźnie zachwycona. Po chwili znaleźli się pod potężnymi

konarami. Johnny ściągnął w dół ukrytą sznurową drabinkę. Uznawszy, że jest jeszcze na tyle

mocna, by utrzymać jego ciężar, zaczął się po niej wspinać. - Pójdę wypłoszyć niepożądanych

gości - oznajmił, oglądając się przez ramię.

Wspiął się z łatwością i po chwili zniknął w drzwiach pokrytego mchem domku, osadzonego

na kilku grubych konarach drzewa. Chwilę później wynurzył się, trzymając w każdym ręku

po jednym wijącym się wężu. Były brązowe. Od swych śmiertelnie niebezpiecznych kuzynów

odróżniał je tylko brak czarnych pasów i żółtego podbrzusza. - Boże! - jęknęła przerażona

Nicole. - Nie bój się, chérie. To przyjacielskie stworzenia. Kiedy zdarzy ci się natknąć na

węża, pamiętaj, żeby nie robić gwałtownych ruchów ani też nie stawać nieruchomo. - Johnny

wyrzucił węże daleko w powietrze. - Wchodź. Przytrzymam drabinkę, żeby się nie rozbujała.

Po krótkim wahaniu Nicole zaczęła powoli wspinać się w górę. Patrząc na nią ze sporej

wysokości, Johnny uprzytomnił sobie, jak bardzo jest delikatna, i nagle ogarnął go dziwny

niepokój. Gdy tylko znalazła się w zasięgu jego rąk, objął ją i jednym szybkim ruchem

wciągnął do ciemnego wnętrza domku. Przywarłszy do Johnny'ego, oznajmiła z przejęciem w

głosie: - Wspaniała jest ta twoja tajemnica. Dziękuję, że mi pokazałeś ten domek. Bliska

obecność Nicole wzburzyła mu krew. - Podziękuj inaczej, chérie - wyszeptał jej do ucha. -

Pocałuj. W domku na drzewie zapadło milczenie. Po chwili Nicole wspięła się na palce i

lekko musnęła wargami usta Johnny'ego. Nawet nie drgnął. I nie oddychał. Dopóty, dopóki

nie

poczuł, że zadrżała. Przyciągnął ją do siebie i pocałował. Rozchyliła zapraszająco ciepłe

wargi, podniecając go do ostateczności. Potem zwiedzali jeszcze inne malownicze zakątki

zalewiska, jednak Johnny nie odważył się już więcej pocałować Nicole. Kiedy wrócili z

wyprawy łodzią, odprowadził ją do samochodu, który zostawiła na podjeździe starego

domostwa. Nicole nie była rozmowna. Patrzył, jak odjeżdża, a potem wrócił do łodzi. Przez

cały czas odnosił przykre wrażenie, że ktoś obserwuje każdy jego krok. Nicole zamknęła

książkę i jeszcze raz rzuciła okiem na zegarek. Dziewiąta trzydzieści. Westchnąwszy,

podniosła się z łóżka. Dzisiaj postanowiła położyć się spać o dość wczesnej porze, nie

wiadomo dlaczego licząc na to, że tym razem zmorzy ją sen. Niestety, codzienny, a właściwie

conocny rytuał od miesięcy nie uległ zmianie. Co wieczór potrzebowała co najmniej dwóch

godzin chodzenia po pokoju, żeby pozbyć się nękającego ją napięcia i móc liczyć na sen. Dziś

pewnie będzie jeszcze gorzej. Padał deszcz. Nicole wyjrzała na zewnątrz. Okna sypialni na

piętrze wychodziły na frontowy dziedziniec domu i dawały niczym nie zmącony widok na

drogę. Dawno temu Johnny pojechał do miasta. Babcia mówiła, że zamierzał spędzić wieczór

background image

w towarzystwie Virgila. Po tym, co stało się przed tygodniem, Nicole nie mogła zrozumieć,

dlaczego Johnny nie trzyma się z dala od Common. Przynajmniej dopóty, dopóki nie wydob-

rzeje. Co będzie, jeśli Farrel wymyśli tym razem jeszcze coś gorszego i nie ograniczy się do

połamania wrogowi kilku żeber? Na myśl, że może spotkać Johnny'ego następna brutalna

napaść, Nicole poczuła, jak coś ściska ją w gardle. Nie chciała o tym myśleć, ale nie była w

stanie skupić się na niczym innym. Dzisiejszy dzień zaliczała do najwspanialszych, jakie

przydarzyły się jej od miesięcy. Całe popołudnie było jak spełnienie marzenia malarza.

Johnny zabrał ją w takie miejsca, jakich sama nigdy by nie zobaczyła. Poprawił jej

samopoczucie, dzieląc się swoją tajemnicą. Wyprawa na zalewisko okazała się cudowną

przygodą. Na własne oczy oglądała olbrzymie cyprysy. Zalewisko uwielbiała zawsze. Dziś

jednak poczuła, że z tym urokliwym miejscem zaczęła łączyć ją, dzięki Johnny'emu, silna,

niepojęta więź. Powinna mu za to podziękować. Babcia była przekonana, że to człowiek

wyjątkowy. Dzisiaj odkrył przed Nicole nie tylko uroki zalewiska, ale także część swojej

interesującej osobowości. Zaufaj mi, chérie, powiedział. Uczyniła, o co prosił. Po raz

pierwszy od wielu miesięcy zaufała mężczyźnie. Prawdę powiedziawszy, parokrotnie

powierzała dziś Johnny'emu swoje życie, a on nie zawiódł jej ani razu. Wypatrywała w oknie

ś

wiateł samochodu skręcającego na podjazd. Wiedziałaby wówczas, że Johnny wrócił

bezpiecznie do domu. Minuty mijały jedna za drugą, a na drodze nie działo się nic. Zła na

siebie, że nie potrafi ani na chwilę przestać o nim myśleć, Nicole ściągnęła nocną koszulę,

założyła

luźne, bawełniane wdzianko i z latarką w ręku wybiegła przed dom. Poczuła na karku krople

ciepłego deszczu. Zamierzała najpierw usiąść na ławeczce od strony podwórza, ale

odruchowo skierowała kroki ku ogrodowi. Po półgodzinie zrezygnowała z czekania i weszła

w las. Zapaliła latarkę i skręciła w stronę stawu. Gdyby ktoś wiedział, co zamierza zrobić,

uznałby ją za osobę niespełna rozumu. Jednak w ciągu ostatnich kilku tygodni nabrała

wprawy w chodzeniu leśnymi ścieżkami. Z latarką w ręku szybko dotarła nad staw. Zgasiła

ś

wiatło i usiadła na trawie, czekając, aż wzrok przyzwyczai się do panujących wokół

ciemności. Po paru sekundach dojrzała ciemny zarys wody uderzającej o trawiasty brzeg.

Zrzuciła przemoczone tekstylne pantofle i ściągnęła przez głowę mokre wdzianko. Weszła do

wody w samych majtkach. Godzinę później, już rozluźniona na tyle, by móc wracać do domu,

położyć się do łóżka i zasnąć zdrowym snem, wynurzyła się z wody i zaczęła rozglądać się za

zostawionym na brzegu ubraniem. Omiotła wzrokiem pobliskie gęste krzewy. - Szukasz

czegoś? - Długo tu jesteś? - wyjąkała zaskoczona, poznawszy Johnny'ego po głosie. -

Wystarczająco. - Spod czarnej osłony rosłego dębu wynurzył się wysoki cień. - Trochę późno

background image

na kąpiel. No i nie najlepsza po temu pogoda. Serce Nicole zaczęło bić jak szalone.

Ujrzawszy swoje ubranie w ręku Johnny'ego, zaczęła drżeć na całym ciele. - Odłóż -

powiedziała z naleganiem w głosie.

Spojrzał na jej przemoczone odzienie tak, jakby zupełnie o nim zapomniał. Kiedy zaczął się

zbliżać, Nicole wstrzymała oddech. Zrobiła krok w tył i poczuła, jak woda omywa jej stopy. -

Johnny, co robisz? - To, na co oboje mamy ochotę. To, o co proszą mnie twoje oczy. Ujął

Nicole mocno za łokcie i przyciągnął ją do siebie. Wpatrywała się w niego szeroko

rozszerzonymi oczami. Bez wahania nakrył ustami jej drżące wargi. Pocałunek był namiętny.

Desperacki i władczy. Wargi Johnny'ego wpiły się w usta Nicole. Nie przerywając pocałunku,

wziął ją w ramiona. Po chwili oderwali się od siebie, odwrócili i ruszyli ku przystani. Nicole

objęła Johnny'ego za szyję i w zagłębieniu jego ramienia ukryła twarz. - Ale twoje żebra... -

wyszeptała. - Ciii... - uciszył ją. Pachniał ziemią i deszczem. Nagle w pewnej chwili

zatrzymał się w połowie drogi do domku. - Chyba dziś tego nie zrobimy, chérie. To znaczy ja

tego nie mogę zrobić - poprawił się z miejsca, odsuwając od siebie Nicole. Wciągnął ją pod

baldachim gęstych liści, osłaniający przed mżawką, przyparł do pnia i, nie dając jej czasu na

myślenie ani na pytania, odszukał jej usta. śarliwie oddała mu pocałunek. Poczuła, że się

podniecił. Zrobiło się jej gorąco i nie panując nad sobą, gwałtownie westchnęła, a po chwili

jęknęła, bo Johnny ujął w dłonie jej piersi. Z wrażenia zagryzła wargi.

Przeciągnął palcami po nabrzmiałych sutkach, nie spuszczając oka z jej twarzy. Chciał

dostrzec jej reakcję. Nicole zamknęła oczy. - Jesteś śliczna - wyszeptał i pochylił się, aby

wziąć do ust jeden z sutków. Podniecona, wygięła ciało w łuk. Całował ją teraz coraz niżej, aż

do brzucha. Potem ukląkł, oparł dłonie na jej talii, i czubkiem języka dotknął pępka. Jęknęła i

poczuła, że uginają się pod nią kolana. Ręce Johnny'ego powędrowały niżej i wsunęły się

między jej gładkie uda. - Chérie, powiedz, że tego chcesz - wyszeptał. - Powiedz, że

pragniesz mnie tak bardzo, jak ja pragnę ciebie. Nicole uprzytomniła sobie, że Johnny stwarza

jej możliwość odwrotu. Wycofania się w ostatniej minucie, gdyby tego chciała. Przestał ją

pieścić i czekał na odpowiedź. - Pożądam cię - powiedział miękkim głosem. - Jeśli jednak źle

odczytałem dzisiaj twoje pragnienia... Położyła mu dłoń na ustach. - Niczego nie odczytałeś

ź

le. Patrzył na nią uważnie jeszcze przez chwilę, a potem, nie odrywając wzroku od oczu

Nicole, zaczął pieścić jej podbrzusze. Zadrżała. Brakowało jej powietrza. Pocałował płaski

brzuch Nicole i, wsunąwszy palce między uda, odszukał najczulsze miejsce na ciele. Było w

pełni gotowe na jego przyjęcie. Jęknął cicho i delikatnym ruchem rozsunął jej nogi. Pod

wpływem pieszczot ciałem Nicole wstrząsnęły

background image

dreszcze pożądania. Nie była w stanie dłużej czekać na ostateczne spełnienie. - Och, Johnny!

Och... - Pomóż mi zdjąć... - poprosił, zdzierając z siebie przemoczoną koszulkę. Przesunęła

dłońmi po umięśnionym męskim brzuchu. Drżącymi rękoma rozpięła Johnny'emu spodnie.

Jej dłoń napotkała... - Nie dotykaj, chérie - jęknął, chwytając Nicole za rękę. - Bo zaraz

będzie po wszystkim. Błyskawicznie zdjął spodnie, uniósł biodra Nicole i natychmiast znalazł

się w niej. Ogarnęło ich istne szaleństwo. Takie, jakiego jeszcze nigdy nie przeżywali.

Wstrząśnięta Nicole wiedziała, że chwilę tę zapamięta do końca życia. I że do końca życia nie

zapomni o Johnnym Bernardzie. Odsunął ją delikatnie i w milczeniu sięgnął po dżinsy.

Jeszcze rozdygotany, podniósł koszulkę, żeby wyciągnąć papierosy. Szybko jednak

przypomniał sobie, że zostawił je w gęstwinie krzaków. Zaklął i cisnął koszulkę na ziemię.

Nie potrafił wytłumaczyć sobie, dlaczego w ogóle poszedł nad staw. Widocznie zwabiła go

woda. Kiedy jednak dostrzegł w ciemnościach sylwetkę pływającej Nicole, uznał, że

przywiodły go tutaj jakieś dziwne moce. Mżyło nadal. W powietrzu wisiała prawie

niewidzialna mgiełka. Wysuwając się spod baldachimu gęstych dębowych gałęzi, Nicole

nawet nie spojrzała na Johnny'ego. Czekał na jej reakcję, by móc się przekonać,

w jakim jest stanie. Po minucie milczenia odwróciła się i skierowała ku ścieżce. - Dokąd

idziesz, chérie? - zapytał zdziwiony. - Muszę znaleźć pantofle i wdzianko. - Jak się czujesz?

Odwróciła się i spojrzała na Johnny'ego. - Dobrze. Czy naprawdę? Zamierzał pieścić ją

delikatnie i powoli, ale już po pierwszym pocałunku stwierdził, że to niemożliwe. Gdy tylko

znalazła się w jego objęciach, ogarnęło go szaleństwo. Pragnął posiąść ją jak najszybciej i tak

się stało. - Posłuchaj, sądziłem, że było to wspólne... - zaczął niepewnie. - Było. - No to co, do

diabła, poszło nie tak? Wybuch był niezamierzony, ale Johnny'ego ogarnęła niepojęta złość.

Nie rozumiał zachowania tej kobiety. W jednej chwili jęczała i zachęcała do pieszczot,

szepcząc jego imię, a w drugiej zachowywała się tak, jakby byli obcymi ludźmi. - Wszystko

było dobrze - zapewniła Johnny'ego. - Nie będę analizować tego, co się stało. Jak widać,

poprawienie sobie samopoczucia było nam dzisiaj bardzo potrzebne. Nie mówmy więcej na

ten temat. Oświadczenie Nicole podziałało na niego jak kubeł lodowatej wody. Cofnął się o

krok. Na temat seksualnych zbliżeń zdarzało mu się słyszeć z ust kobiet różne komentarze,

ale nigdy nie słyszał czegoś podobnego. To prawda, poczuł się dobrze, wręcz doskonale, a

więc poprawił sobie samopoczucie. Od chwili

opuszczenia więzienia po raz pierwszy ogarnęło go tak silne pożądanie. Nie planował

zbliżenia, a mimo to nastąpiło. Zły, że Nicole zmusiła go, aby usprawiedliwiał się przed sobą,

oznajmił: - Jeśli jeszcze kiedyś będziesz w potrzebie, daj mi znać. Sesja, jak ty to nazywasz,

,,poprawiania sobie samopoczucia'' to o niebo lepsza rozrywka niż skądinąd sympatyczne

background image

partyjki pokera z Bickiem. Może warto ustalić jakiś harmonogram naszych spotkań?

Odpowiada ci dwa razy w tygodniu? A może potrzebujesz codziennych sesji? - Idź do diabła -

warknęła ze złością i odwróciła się, spuściwszy głowę. W jednej chwili Johnny znalazł się

przy niej, chwycił ją za łokieć i odwrócił twarzą ku sobie, równocześnie obejmując w pół.

Usiłowała bezskutecznie wywinąć się z jego rąk. - Nie wyrywaj się - syknął. - Chyba że znów

naszła cię ochota... - Tym razem byłby to gwałt - wysyczała rozeźlona. Johnny poczuł, że

ciałem Nicole wstrząsa dreszcz. Przeciągnął dłonią po jej obnażonym pośladku. Zadrżała

jeszcze mocniej. - Sądzę, chérie, że nie będę musiał używać przemocy. Pasujemy do siebie

idealnie. A jeśli człowiekowi bardzo się coś spodoba, to nie chce potem poprzestać na czymś

gorszym, prawda? - Ty arogancki łaj... Nachylił się i pocałował ją w usta. Mocno i szybko, po

czym wypuścił z objęć i pozostawił, okrytą tylko

deszczową mgiełką, a sam zawrócił i zszedł ścieżką w dół, żeby pozbierać ubranie Nicole.

Oddalając się, powiedział przez ramię: - Nie odchodź, idę po twoje ubranie. Jeśli zaczniesz

uciekać, będę musiał cię gonić. Oboje wiemy, kto wygra.

Znała Johnny'ego niespełna trzy tygodnie, a już pozwoliła mu na pieszczoty tak intymne,

jakby od dawna był jej kochankiem. Na samo wspomnienie tego, co robił, i jak na to

reagowała, Nicole zapiekły policzki. Pragnęła oskarżyć go o to, że ją wykorzystał, lecz wcale

nie była pewna, czy to nie ona posłużyła się Johnnym. Nigdy nie zdoła zapomnieć o

utraconym dziecku, ale odkąd w jej życie wkroczył Johnny, ból wywołany porzuceniem przez

Chada znacznie się zmniejszył. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że nigdy nie kochała Chada.

Tak, w pewnym sensie posłużyła się Johnnym i nie była z tego powodu dumna. Ale

zakochanie się w tym prymitywnym mężczyźnie byłoby chyba jeszcze gorsze. Nie dopuści do

tego, aby Johnny zdobył szturmem jej serce, aczkolwiek w tym kierunku udało mu się już

wiele zrobić... Nicole usiadła na łóżku z postanowieniem wzięcia się w garść. Przetarła

zmęczone, piekące oczy, gdyż znów

nie mogła spać. Na myśl o tym, że za kilka godzin ujrzy Johnny'ego przy śniadaniu, poczuła

ucisk w żołądku. Mogła wprawdzie uciec do Nowego Orleanu, lecz nic by to nie dało,

ponieważ po powrocie musiałaby nadal go oglądać. Nie lubiła mężczyzn narzucających swoją

wolę, ale ostatniej nocy bez protestu podporządkowała się Johnny'emu. Panował niemal nad

każdym jej ruchem i sprawił, że była najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Dzięki niemu

osiągnęła rozkosz, o jakiej przedtem nawet nie marzyła. Owszem, pragnęła Johnny'ego, ale

ż

adne inne uczucie nie wchodziło w grę. Na wpół ubrana usłyszała nagle głośny hałas

dochodzący zza okna. Odciągnęła zasłony i ze zdumieniem ujrzała, jak z długich przyczep

jacyś obcy mężczyźni wyładowują cztery ogromne, zielone traktory, które wkrótce potem

background image

ruszyły w stronę leżących odłogiem pól. Nicole uzmysłowiła sobie, co się stało, i kto za to

odpowiada. Wściekła na Johnny'ego, ubrała się błyskawicznie. Wypadła z domu i po chwili

znikła w gęstwinie drzew. Jej oczy miotały błyskawice. Machając rękami, rugała na głos

nieobecnego winowajcę. O tym, czy i kiedy założy się ponownie w Oakhaven plantację

trzciny cukrowej, zadecyduje babcia, a nie jakiś tam były więzień. Johnny usłyszał trzask

otwieranych drzwi. Nie zdołał nawet założyć spodni i się podnieść, kiedy do pokoju wpadła

wzburzona Nicole. Usiadł i spuścił nogi z łóżka. Podeszła blisko i nagle się zorientował, że

zamierza trzepnąć go w twarz. - Jak śmiałeś...? - wrzasnęła z furią. - O co chodzi? - Zrobił

unik i w jednej chwili

oprzytomniał. - Co takiego zrobiłem? Dziś jeszcze nie mogłem ci się narazić, bo jest

dopiero... - spojrzał na ścienny zegar. - Do licha, nie ma jeszcze szóstej. - Wiem, która

godzina - warknęła Nicole. Oczy jej błyszczały. W obcisłych, kusych szortach i żółtej

koszulce, upstrzonej różowymi nadrukami warg, wyglądała prześlicznie. - A więc mów,

chérie, co tak cię wkurzyło? - zapytał. - Twoje zielone traktory! - wrzasnęła. Johnny zrobił

gwałtowny ruch, żeby się podnieść. Jęknął, bo zaprotestowały połamane żebra. Owinął się

prześcieradłem i stanął obok łóżka. - Dlaczego? Mieli trzymać się z daleka od frontowego

dziedzińca. Czy coś zniszczyli? - Jeśli tak, to twój kłopot. Ale chodzi o coś innego. Nie

miałeś prawa ściągać tutaj tych ludzi. - Miałem - zaprotestował Johnny. - Dwa dni temu

uzgodniłem to z Mae. Dlatego jeździłem do Virgila prosić go o pomoc w znalezieniu

odpowiednich ludzi. To trudna sprawa, bo w porze zbiorów niemal wszyscy pracują na

własny użytek. Liczyłem, że Virgil wstawi się za nami u swego brata, Martina. - Uzyskałeś

zgodę babci? - Jasne. A co, myślisz, że rządziłbym się sam? - Dlaczego wczoraj wieczorem

nie powiedziałeś mi o tym? Johnny zlustrował z uznaniem zgrabną postać Nicole. - Wczoraj

nie rozmawialiśmy o interesach. W ogóle gadaliśmy niewiele. Wiesz, co mam na myśli...

Jadowite spojrzenie, jakie rzuciła mu Nicole, mogłoby zabić nawet węża.

- Mogłam się spodziewać, że będziesz chełpił się tym, co było. W porządku, zabawiłeś się

moim kosztem. Mam nadzieję, że dobrze, bo to ostatni raz. Johnny przyjrzał się uważnie

twarzy Nicole. Od rana wyglądała na zmęczoną. On też nie mógł zasnąć przez pół nocy. -

Niczym się nie chełpię. - Daj spokój, nie warto o tym mówić. Odwróciła się i wypadła z

pokoju jeszcze szybciej, niż się zjawiła. Johnny zaklął, puścił prześcieradło i sięgnął po

dżinsy. Tak energicznie szarpnął za suwak, że uraził najwrażliwszy fragment ciała. Boso, trąc

obolałe miejsce, zbiegł jak szalony po schodach. Dopadł Nicole, gdy zamierzała opuścić dom.

Przyparł ją do drzwi i wyszeptał do ucha: - Nie odchodź w złości. Obróciła się twarzą do

Johnny'ego. - Zgoda. Po prostu wyjdę. - Zapomniałaś o czymś. - Niby o czym? Czy oprócz

background image

tych zielonych potworów, które pojechały na pole, jest jeszcze coś, o czym powinnam

pamiętać? - Tak. O tym. - Johnny nachylił się i pocałował Nicole tak szybko, że nie zdążyła

zaprotestować. Potem cofnął się i wierzchem dłoni przeciągnął po jej policzku. - Dzień dobry,

chérie. Odwrócił się i zaczął powoli wchodzić na schody, zostawiwszy zdumioną Nicole z

rozchylonymi wargami.

- Naprawdę nie rozumiem, dlaczego mi o tym nie powiedziałaś - zgłosiła pretensję pod

adresem babki. Siedziały obie na werandzie. Nicole wolałaby znajdować się teraz we wnętrzu

domu, na wprost wentylatora, ale postanowiła się przemóc i przyzwyczajać do piekielnego

ż

aru lejącego się z nieba, choćby nawet miał ją zabić. I pewnie zabije. - Już mówiłam, Nicki,

musiałam zapomnieć - tłumaczyła się Mae. - Babciu, ty o niczym nigdy nie zapominasz,

chyba że ci na tym zależy - użalała się Nicole. - Sądziłam, że tak ważną sprawę, jaką jest

zakładanie plantacji trzciny, przedyskutujesz ze mną. - Chyba masz rację. Powinnam najpierw

omówić ją z tobą i wyjaśnić, na czym stoimy. Daleko mi jeszcze do bankructwa, ale sprzedaż

pola albo sprawienie, że będzie ponownie przynosiło zyski, z pewnością poprawi naszą

sytuację finansową. - Już mówiłam, że pomogę. Przecież wiesz, że mam pieniądze w spadku

po tacie... A kiedy sprzedałam dom po rodzicach... - Nicki, to nonsens - przerwała jej Mae. -

Do Oakhaven nie będziesz dokładała swoich pieniędzy. Są przeznaczone dla ciebie i twojej

przyszłej rodziny. Dla twoich dzieci. - Nie zamierzam mieć żadnego potomstwa - wypaliła

Nicole i zaraz pożałowała, że tą informacją tak nagle zaskoczyła babkę. - Nie chcesz mieć

dzieci? Tych cudownych, małych stworzeń? Nicki, one są naszą przyszłością. Takie poglądy

zupełnie do ciebie nie pasują. Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie na temat zakładania rodziny?

- Nic, babciu. Masz rację, dzieci to nasza przyszłość. I być może pewnego dnia zechcę

założyć rodzinę. Sądzę jednak, że w tej chwili nie byłabym dobrą matką. Za bardzo absorbuje

mnie malarstwo. Mae chyba trochę się uspokoiła. Nicole ogarnęły wyrzuty sumienia, że

okłamuje babkę. Przecież nigdy więcej nie zamierzała dopuścić do ponownego zajścia w

ciążę. Za bardzo się bała. - Przy śniadaniu nie odezwałaś się ani słowem do Johnny'ego. Jesteś

o coś na niego zła? Chyba już się nie kłócicie, mam rację? - Powinien uprzedzić mnie o

pomyśle rekultywacji pola - oświadczyła Nicole. - Podobnie jak ty. - Wybacz, Nicki, ale w tej

sprawie sama powzięłam decyzję. Wiem, wiem, zrobiłam źle. - Babciu, nie o to chodzi.

Decyzja należała do ciebie. Tylko że... - Nicole westchnęła - chyba po prostu nie chciałam

dowiedzieć się o niej jako ostatnia. - Masz rację. Kiedy Johnny poruszył ten temat, byłam tak

podniecona, że poleciłam mu, aby natychmiast skontaktował się z Virgilem Diehlem. Jego

brat, Martin, ma na wschód od Oakhaven piękną plantację trzciny, przynoszącą duże zyski.

Wiedziałam, że jest jedynym człowiekiem, który byłby w stanie nam pomóc, i to szybko. - Na

background image

twarzy Mae odmalowało się zadowolenie. - Tak się cieszę, że Johnny wrócił do Common.

Wszystko układa się jak należy, wręcz doskonale. Lepiej, niż to sobie zaplanowałam. -

Zaplanowałaś? - Nicole zesztywniała. - Jak mam to rozumieć? - Znam dobrze to twoje

spojrzenie. Obiecałam, Ni-

cki, że już więcej niczego nie zrobię ukradkiem i dotrzymam słowa. Mówiąc o planowaniu,

miałam na myśli nasze pola. Sądzę, że ich uprawa okaże się znakomitym posunięciem,

rozwiązującym wszelkie nasze problemy. Jestem tylko zdziwiona, że sama nie pomyślałam o

tym wcześniej. Nicole wjechała na parking i szybko opuściła wóz. Spóźniona na spotkanie z

Daisi, prawie wbiegła do ciemnego wnętrza baru. O tej porze, czyli wieczorem, przyszła tu

dopiero drugi raz. Przedtem wpadała czasami w południe, gdyż babcia uwielbiała lunch, który

Pepper serwował w środy. Kiełbaski ze strąkami piżmaka i placek zrobiony z dodatkiem

laskowych orzechów. Do tego starsza pani piła najlepszą whisky, jaką dysponował właściciel

baru. Clair próbowała zrobić w domu placek podobny do wspaniałego placka Peppera, ale

nigdy się nie udawał. Właściciel baru poprzysiągł, że zdradzi jej swą tajemnicę, gdy tylko

rzuci Bicka i zostanie jego żoną. Nicole zatrzymała się w drzwiach. Wypatrzywszy Daisi

siedzącą na stołku przy półkolistym barze i rozmawiającą ze swoim bratem, ruszyła w ich

stronę. Słyszała, że mu się podoba. Usadowiła się obok nich na wysokim stołku. - Jesteś! To

fantastycznie - oświadczyła Daisi. Rzuciła okiem na Woody'ego. - Mówiłam, że się zjawi.

Prawda, że mój braciszek to śliczny chłopak? - Och, Daisi, daj spokój! - Czerwieniąc się,

wymamrotał speszony młody człowiek. Rzeczywiście był ładny. Miał długie, jasne, kręcone

włosy i opaloną twarz. Dużo pracował na słońcu. Jego

ciało, pracującego fizycznie mężczyzny, było umięśnione i zgrabne. Mimo to jednak... Nicole

otrząsnęła się, żeby wymazać sprzed oczu twarz Johnny'ego. Nie powinien ukrywać przed nią

sprawy plantacji. Od rana była w fatalnym nastroju. - Przepraszam za spóźnienie. - Nic się nie

stało. - Straciłam poczucie czasu - tłumaczyła się Nicole. - Zabrałam się za porządki na

strychu. Zamierzam przerobić go na pracownię malarską. - Będę musiała to zobaczyć. - Daisi

spojrzała na brata. - Któregoś dnia Woody podrzuci mnie do ciebie. Dobrze? - Oczywiście -

zgodziła się Nicole. W tej chwili do baru wszedł Toby Potter. Wysoki, dobrze zbudowany,

rudobrody kierowca ciężarówki, miejscowy pyskacz. Obrzucił Nicole uważnym spojrzeniem,

a potem mrugnął do niej okiem. - Uważaj, dziewczyno. Ostatnim razem tylko Farrel miał

frajdę, ale dzisiaj inni mogą nie chcieć okazać się gorsi. - Spojrzał na towarzysza Nicole. - Jak

widzę, Woodrow pomyślał to samo co my. Będzie mała przepychanka. Zobaczymy, komu

uda się zatańczyć z tobą pierwszy taniec. Woody rzucił rudobrodemu złe spojrzenie. -

Spływaj, Toby. Karnet Nicki jest już zapełniony - powiedział i zaraz potem spojrzał na

background image

Nicole, chcąc się przekonać, czy nie posunął się zbyt daleko. Obdarzyła go uśmiechem. W tej

chwili przystałaby na wszystko, co zaproponowałby brat Daisi. Toby Potter wyglądał

okropnie. Tak, jakby od tygodni się nie kąpał.

- Zawalczę z tobą o pierwszy taniec - oświadczył Woody'emu. - Na pięści, czy masz ochotę

na coś solidniejszego? Przestraszył Nicole. Był potężnym drągalem, cięższym od brata Daisi

co najmniej o dwadzieścia kilogramów. I co oznaczało to ,,coś solidniejszego''? - Na ten

temat, chłopcy, możecie pogadać sobie bez nas - oświadczyła Daisi. - Boli mnie kręgosłup i

muszę usiąść na przyzwoitym krześle. - Wzięła Nicole za ramię. - Znajdźmy sobie jakiś

stolik. Pepper, podaj nam coś dobrego. Słodkiego i dla mnie bez alkoholu. Nicki, masz ochotę

na wino? - Dziś napiję się tego samego, co ty. - Wobec tego daj nam dwie różowe lemoniady!

- krzyknęła Daisi. Pepper przesuwał ścierką po ladzie w rytm muzyki płynącej z grającej

szafy. W kąciku mięsistych warg miał przylepione grube, czarne cygaro. Polerując bar, nigdy

nie podnosił głowy, ale odkrzyknął: - Zaraz dostaniesz, kochana! Chwilę później przed Nicole

i Daisi postawił dwie szklanki różowej lemoniady. - Moja specjalność - oznajmił. - Nazwałem

ją ,,Wschód słońca nad zalewiskiem''. Wygląda zbyt ładnie, aby ją wypijać, pomyślała Nicole,

spoglądając na wysoką i smukłą szklankę przyozdobioną plasterkami cytryny i pomarańczy

nadzianymi na plastykowy patyczek zakończony wisienką. - Będzie grała kapela Lucasa

Pelota - oznajmiła Daisi. - Czy kiedyś ją słyszałaś? - Nie - odrzekła Nicole, biorąc do ust łyk

lemoniady.

- Jest naprawdę dobra. Lucas gra świetnie na akordeonie - wychwalała Daisi miejscowych

grajków. Usiadły przy stoliku tuż przy parkiecie, na którym dwa tygodnie temu Nicole szalała

w objęciach Farrela. W pewnym momencie ujrzała go z drinkiem w ręku, stojącego na końcu

baru. Na jej widok uśmiechnął się i uniósł szklankę. Nicole nie odwzajemniła gestu. Nie

miała ochoty utrzymywać znajomości z tym łajdakiem. Clair mówiła, że telefonował

dwukrotnie, za każdym razem prosząc Nicole o oddzwonienie. Zignorowała prośby. - Co u

ciebie? - spytała Daisi. - Długo się nie widziałyśmy. - Już mówiłam, robiłam porządki na

strychu. Trochę też szkicowałam. Moimi obrazami zainteresował się właściciel jednej z

nowoorleańskich galerii. - Jestem pewna, że są cudowne. Nicole postanowiła zmienić temat. -

Jak się czujesz? - spytała. - Czy ona się porusza? Jest w porządku? - Ona? - zdziwiła się

Daisi. - Nie mówiłam, że to dziewczynka. - Roześmiała się. - Oświadczyłam lekarzowi, że nie

chcę znać zawczasu płci dziecka. - Spoważniała i pogłaskała wydatny brzuch. - Poznałaś to

po jego położeniu i kształcie? Słyszałaś coś, o czym powinnam wiedzieć? - Nie. - Nicole

poczuła się głupio. - Przepraszam, przejęzyczyłam się. O wszystkich niemowlakach myślę jak

o dziewczynkach. Daisi rozluźniła się. - Nie mów tego przy Melu, bo on marzy o synu.

background image

Zjawił się Woody.

- Lucas kończy się rozgrzewać - poinformował siostrę i Nicole. Postawił na stoliku butelkę

zamówionego dla siebie piwa. - Zaraz zaczną grać. Czy masz ochotę ze mną zatańczyć? -

spytał Nicole. Kapela zagrała tradycyjną melodię. Nocole, za namową Daisi, ujęła

wyciągniętą dłoń Woody'ego i pozwoliła mu zaprowadzić się na parkiet. Uznała, że dobrze jej

zrobi przetańczony wieczór. Tym razem jednak będzie trzymała się z daleka od wina. A także

od Farrela Craiga. Z boksu w odległym końcu sali Johnny patrzył, jak Woody po raz szósty

prowadzi Nicole na parkiet. Był wściekły na siebie za to, że nie zostawił Virgila i wcześniej

nie wyszedł z baru. Teraz już było na to za późno. Musiał zostać, bo widział, jak z każdym

następnym tańcem Woody staje się coraz bardziej pewny siebie. Co gorsza, w przeciwległym

krańcu baru czyhał na Nicole Farrel. - Już po niej - mruknął Virgil, popatrując na parkiet. -

Dlaczego nie poprosisz jej do tańca? Przecież chcesz. Widzę to, chłopcze, po twojej minie. -

Ja nie tańczę - oświadczył Johnny. - Może pora się nauczyć - mruknął Virgil. - Dziś Woody

spija śmietankę. Czy to cię nie drażni? Johnny spojrzał na przyjaciela. - Zamknij się,

staruszku. - Nie wyżywaj się na mnie, dlatego że nie umiesz tańczyć. To nie moja wina. Na

oczach Johnny'ego Wooddy objął Nicole w talii i przyciągnął do siebie.

- Jak myślisz, czy Nicole jest zadowolona? - Virgil dolewał oliwy do ognia. - Mae coś

wspominała, że wy oboje... - Zamknij się wreszcie. Kapela Lucasa Pelota mocnym akordem

zakończyła szybką melodię i niemal natychmiast zaczęła grać wolną, sentymentalną balladę.

Kątem oka Johnny spostrzegł, że Farrel zsuwa się z barowego stołka. Dojrzał to także Virgil.

- Ale teraz, głupku, nie napytaj sobie biedy - ostrzegł przyjaciela. - Jeśli narozrabiasz, Tucker

z przyjemnością wsadzi cię za kratki. Ze smętną miną Johnny patrzył, jak Farrel podchodzi do

Woody'ego i klepie go w plecy. Młody człowiek spochmurniał. Zawahał się, jakby chcąc

zaprotestować, ale dość szybko się poddał i Farrel zajął jego miejsce. Mimo sporej odległości

Johnny jednak dostrzegł, jak Nicole zesztywniała. Gdyby jej dobrze nie poznał, pospieszyłby

wnet z odsieczą. Wyglądała na drobną i piekielnie słabą istotkę, ale w rzeczywistości była

silna jak mało kto. Gdyby nie chciała tańczyć z Farrelem, to by mu to oświadczyła. Johnny

miał już dość. - Virgil, idę do domu - oznajmił, podnosząc się z miejsca. - Jeszcze raz

dziękuję za to, że namówiłeś Martina, aby pomógł Mae. - Zostaniesz w Common i będziesz

zarządzał jej plantacją? Ludzie sądzą, że tak się stanie. Robią zakłady, że wkrótce

przeniesiesz się na swoje stare śmieci. - Nie zakładaj się o to, bo stracisz pieniądze. - Johnny

ruszył w stronę wyjścia.

Był już prawie przy drzwiach, gdy nagle, mimo hałasu panującego na sali, do jego uszu dotarł

donośny głos Nicole: - Powiedziałam, że nie chcę z tobą tańczyć! Natychmiast mnie puść!

background image

Zobaczywszy, że Nicole wyrywa się z objęć Farrela, Johnny odruchowo zmienił kierunek

marszu. Na jego widok kilka tańczących par wycofało się z parkietu. Zamilkła muzyka.

Dobrze wiedział, jak wygląda Nicole szykująca się do ataku. Szybko objął ją w pasie i zdążył

obrócić, zanim jej ręka trafiła Farrela w twarz. - Spokojnie, chérie - szepnął jej do ucha. -

Facet jest znany z tego, że oddaje ciosy. Nawet kobietom. Nicole wcale nie była zachwycona

pojawieniem się obrońcy. - Idź stąd! - zażądała. - Farrel zasługuje na to, by podbić mu oko, a

jeśli mi odda, rąbnę go w drugie. Johnny mocniej przytrzymał Nicole. - Wyjdźmy przed dom,

abyś mogła ochłonąć. Strząsnęła z pleców jego rękę. - Nigdzie nie pójdę. To on powinien

wyjść i ochłonąć. Nie traktuj mnie tak, jakbym była głupią blondynką. - Nicole odwróciła się

i gniewnym wzrokiem zmierzyła zebranych w pobliżu mężczyzn, obserwujących z

zainteresowaniem wydarzenie na parkiecie. - Słyszeliście, co powiedziałam? Idźcie stąd.

Znajdźcie sobie inną rozrywkę. - Ale ta bardzo się nam podoba - zadrwił Farrel. Znajdujący

się w barze mężczyźni wybuchnęli gromkim śmiechem.

Nastrój Johnny'ego pogorszył się jeszcze bardziej. - Koniec frajdy - obwieścił zebranym. -

Chodź, chérie. - I tu się mylisz, żebraczy synu - wycedził rozzłoszczony Farrel. - To dopiero

początek. Wyciągnął rękę, żeby wziąć Nicole ponownie w objęcia, ale Johnny złapał go za

nadgarstek. - Dama nie życzy sobie z tobą tańczyć - oświadczył. - Dała ci to jasno do

zrozumienia. - Puścił Farrela i dodał: - Tylko spróbuj dotknąć jej jeszcze raz, a już nigdy nie

będziesz w stanie posłużyć się tą ręką. Na sali zamilkły głosy. Mężczyźni przestali się śmiać.

- Słyszeliście? - wykrzyknął Farrel. - On mi grozi! Głupio robisz, Bernard, oświadczając to

przy tylu świadkach! Johnny wzruszył ramionami i odwrócił Nicole twarzą do siebie. -

Chodź. Chyba że chcesz, bym skończył to, co zaczęłaś. - Uśmiechając się, dorzucił kpiącym

tonem: - Masz fajny wybór, co? Obserwowanie barowej bijatyki, z której pewnie wyniosą

mnie w trumnie, albo wyjście frontowymi drzwiami w towarzystwie najbardziej

niepopularnego faceta w mieście. Tak czy inaczej, jutro ludzie będą mieli o czym gadać. Z

hardo uniesioną głową Nicole ruszyła szybko ku drzwiom. Jej wyjściu towarzyszyły

obraźliwe, prowokujące słowa Farrela. Johnny uznał jednak, że dołożenie facetowi nie jest

warte powrotu za kratki. Dogonił Nicole przed barem. Ze złości niemal ziała ogniem.

- Mylisz się, jeśli sądzisz, że podziękuję ci za wtrącanie się w moje sprawy - wycedziła przez

zęby. - Twoja pomoc nie była mi potrzebna. Johnny popatrzył na gromadzących się gapiów. -

Idziemy? A może przed barem też chcesz zrobić przedstawienie? - zapytał. - Nie wracam z

tobą do domu - warknęła gniewnie. - Dlaczego? Czyżbyś nagle zaczęła się mnie bać? A może

obawiasz się tego, co może się wydarzyć, kiedy zostaniemy sami? - Nie wydarzy się nic,

możesz być tego pewien. Johnny odwrócił się i żwawym krokiem ruszył w stronę

background image

zaparkowanego samochodu. - To dobrze. Wobec tego chodźmy. - Ale ja prowadzę -

oznajmiła, dogoniwszy Johnny'ego. - Słyszysz? To mój wóz i... - W porządku. Będę miał

wolne ręce - ze znaczącym uśmiechem rzucił przez ramię. Rozzłoszczona Nicole zajęła

siedzenie dla pasażera. Roześmiany Johnny zajął miejsce za kierownicą.

Skręcając w kierunku domu, kierowca wrzucił niższy bieg. Johnny, pracujący na dachu,

rozpoznał dostawczą cieżarówkę Farrela Craiga, wyładowaną po brzegi. Był to widok

niespodziewany, gdyż po incydencie w barze Johnny spodziewał się, że jego wróg numer

jeden zerwie z Oakhaven wszelkie kontakty handlowe. - Przywiozłem gonty, które zamówiła

pani Chapman! - krzyknął kierowca, wysiadając z szoferki. Johnny otarł dłonią spocone czoło

i po drabinie zszedł z dachu. Odpiął pas z narzędziami i położył go na ławce, a potem wylał

sobie na głowę wiadro stojącej w pobliżu wody. Osuszył twarz bawełnianą koszulką,

zrzuconą parę godzin wcześniej, i naciągnął ją na siebie. - Sam mogłem po nie pojechać -

oznajmił kierowcy ciężarówki. - Po co płacić za przywóz, skoro mamy własny samochód? -

To zaległa dostawa - poinformował go pracownik Farrela Craiga. - Dlatego szef nie doliczył

pani Chapman

kosztów transportu. A nawet sprzedał gonty z dużym rabatem. Johnny obejrzał rachunek.

Skrzywił się na widok rzeczywiście solidnego upustu i wetknął kwit do kieszeni,

zastanawiając się, co tym razem kombinuje Farrel. Wraz z kierowcą rozładował ciężarówkę.

Po jej odjeździe, ledwie żywy, padł na jeden z wiklinowych foteli na werandzie. Otarłszy pot

z twarzy, spojrzał odruchowo w stronę otwartych balkonowych drzwi, prowadzących do

biura. Zastanawiał się, czy jest tam jeszcze Nicole. Wcześniej widział, że siedzi przy biurku.

Od pamiętnego wieczoru, kiedy to odwiózł ją z baru do domu, to znaczy od tygodnia,

zamienili ze sobą zaledwie kilka słów. Johnny wstał, przeciągnął się i podszedł do drzwi.

Oparłszy się o futrynę, zobaczył, że Nicole jeszcze siedzi w biurze. Nadal wystukiwała coś na

małym kalkulatorze. Zaklęła, a potem wprowadziła ponownie kilka liczb. Zadowolona,

zapisała w notesie policzoną sumę. - Od kiedy prowadzisz rachunkowość? - zapytał Johnny. -

Odkąd postanowiłam nie prosić cię o tę przysługę. Jej służbowy ton z miejsca pogorszył

Johnny'emu samopoczucie. Wszedł do pokoju, stanął przy biurku i wyłączył wentylator. - Nie

przeszkadzała mi ta robota - powiedział. Z palcami jeszcze na klawiszach Nicole podniosła

powoli wzrok. - Ale być może przeszkadzało to mnie. Wokół jej twarzy, poczerwieniałej od

gorąca, zwisały wilgotne kosmyki włosów. Jasnoniebieska letnia sukienka

pogłębiła błękit oczu. Duży dekolt odkrywał zarys ponętnych piersi. Johnny poczuł, jak

ogarnia go podniecenie. Ganiąc się za to, spostrzegł, że Nicole przygląda się jego

przemoczonej koszulce. - Wpadłeś do stawu czy zaczął padać deszcz? - spytała drwiąco.

background image

Cierpką uwagę skwitował wzruszeniem ramion. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu

czegoś, na czym mógłby usiąść, brudny i spocony. Wybrał twardy fotel na biegunach. - Z

firmy Craiga właśnie przywieziono gonty - oznajmił chłodno. Nicole uniosła brwi. -

Widocznie podziałała moja wizyta. Johnny rzucił na biurko wyciągnięty z kieszeni rachunek

Farella. - Musiała to być nie lada wizyta, skoro dostałaś aż tak gigantyczną zniżkę. Wzięła do

ręki rachunek. Obejrzała go z uśmiechem. - Tak, musiała zrobić nie lada wrażenie. Johnny

zesztywniał. - Błagałaś Farrela o wybaczenie? - Coś w tym sensie - przyznała Nicole.

Odchyliła się w krześle i położyła ręce na kolanach. - Jazda po gonty i inne materiały do

Nowego Orleanu kosztowałaby nas dwukrotnie drożej. Łatwiej mi było pójść na drobne

ustępstwo. Johnny z trudem powstrzymał gniew. - Jestem ciekaw, co to kosztuje w

dzisiejszych czasach - wycedził przez zaciśnięte zęby.

- Nie udawaj, chérie. Co obiecałaś Farrelowi? Wspólną kolację, a potem kino? A może coś

bardziej konkretnego? - zapytał drwiącym tonem. - Masz brudne myśli - warknęła Nicole. -

Po prostu znam Farrela i wiem, na co go stać. - Myśl sobie, co chcesz. Johnny zagryzł wargi.

Nie lubił zazdrości, a mimo to doznawał tego uczucia. Na Nicole zależało mu znacznie

bardziej, niż na jakiejkolwiek innej kobiecie. Zanim się zorientował, weszła mu w krew i nic

na to nie mógł poradzić. Pozostawało tylko cierpienie. - Po prostu troszczę się o ciebie na

ż

yczenie Mae - wykręcił się sianem. - Jestem dorosła. Babcia wie, że sama potrafię o siebie

zadbać. - Mnie mówi coś innego. Dziś rano pytała, czy pod koniec następnego tygodnia

mógłbym pojechać z tobą do Nowego Orleanu. Obawia się, że dasz się komuś nabrać lub

zrobisz coś jeszcze gorszego. Na twarzy Nicole odmalowało się zdumienie. - Powiedziałeś,

oczywiście, że nie możesz. - Nie. Powiedziałem, że porozmawiam o tym z tobą. W każdym

razie wiedz, że jestem do dyspozycji. - Johnny popatrzył z uznaniem na ładnie wykrojone usta

Nicole, a potem zajrzał jej w oczy. - Może mały wyjazd obojgu nam dobrze zrobi? Zacisnęła

wargi. - Dziękuję, ale nigdzie z tobą nie pojadę. Mam już własne plany. A teraz, wybacz,

chciałabym zabrać się ponownie za robotę. Ty też powinieneś uczynić to samo.

- Mam przerwę śniadaniową - oświadczył, rozsiadając się wygodniej w fotelu. Nicole

odsunęła krzesło od biurka i podniosła się z miejsca. - W porządku. Ale wyjdź stąd i zjedz na

dworze. Wiedział, że powinien posłuchać szefowej, ale gdy podniósł się z fotela, nogi

poprowadziły go nie ku otwartym drzwiom, lecz w stronę Nicole. Kiedy zaczęła się przed

nim cofać, uśmiechnął się i lekkim pchnięciem posunął ją aż pod samą ścianę. - Masz dziś

ochotę na... to i owo? - Daj spokój. - Od poprzedniego razu minęło sporo czasu. Na pewno

jesteś w potrzebie... - Wynoś się! - Nie mogę. Tego lata należę wyłącznie do ciebie, chérie.

Czyżbyś o tym zapomniała? Na twarzy Nicole ukazały się krwiste rumieńce. Zamknęła oczy,

background image

zaciskając mocno powieki. - Przestań, proszę. Sama myśl, że mógłby jej dotknąć,

doprowadzała Johnny'ego do szału. Pracował jak wariat, usiłował udawać przed samym sobą,

ż

e Nicole wcale go nie obchodzi, ale jak zadra tkwiła w jego umyśle, i to przez pełne

dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie bacząc na to, że jest spocony i brudny, nachylił się i

przyparł ją do ściany. - Spójrz na mnie - wyszeptał do ucha. - Johnny, proszę... Ciężko

dysząc, usiłowała się uwolnić. Natarł na nią ciałem, tak że poczuła, jak bardzo jest

podniecony. Musnął wargami jej czoło.

- Miło mieć cię tak blisko, chérie. Ładnie pachniesz. - Ale ty nie - odcięła się. - Pracowałem

na dachu od szóstej rano. Przesunął dłonią po obnażonym ramieniu Nicole. Poczuł, jak jej

ciałem wstrząsa dreszcz. Pożądał tej kobiety. Pragnął mieć ją. Tutaj. Teraz. Zaczął

gorączkowo całować Nicole. Coraz mocniej i mocniej. Nie protestowała i nawet nie

próbowała się wyrywać. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, porwał ją w objęcia i podciągnął w

górę. Poczuł na szyi drobne dłonie. Całując szaleńczo, słyszał, jak wali jej serce. Upływały

minuty, jedna za drugą. Zajęci sobą, Johnny i Nicole nie zauważyli, że są obserwowani. Ze

swojego wózka stojącego na werandzie Mae Chapman przyglądała się w milczeniu

obejmującej się parze. Na jej twarzy malowało się zadowolenie. Oparta o balustradę, Nicole z

bijącym sercem patrzyła na zbliżającego się Johnny'ego. Unikała go od dłuższego czasu,

przekonana, że w ten sposób potrafi zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Była na granicy

zakochania się w mężczyźnie, który za niespełna trzy miesiące zniknie z jej życia. Wszedł po

schodkach na werandę. Nicole odsunęła się od balustrady. Ubrana w białą bawełnianą luźną

bluzkę i szeroką powiewną spódnicę, usiadła szybko na jednym z wiklinowych foteli.

Wskazała Johnny'emu drugi fotel. Nie skorzystał z zaproszenia. - Ranny ptaszek już gotowy

do drogi? - zapytał. - Tak. Wstałam wcześnie. Zaopiekujesz się babcią? - Jasne. - Johnny

wsunął ręce do kieszeni. - Roz-

mawiałem z kuratorem. Zgodził się, żebym na weekend wyjechał z miasta. - Nie. - Nicole

potrząsnęła głową. - Jadę sama. Nie wyglądał na zdziwionego jej decyzją. - Pilnuj się. W

Mieście Grzechu grasuje wielu szaleńców. Nicole za chwilę przymknęła oczy. Uwielbiała

głos Johnny'ego i sposób, w jaki mówił. Zaczynała powoli rozumieć tego człowieka. Był

ciepły, czuły i serdeczny. Początkowo negowała istnienie tych zalet, mimo że babcia, która

znała Johnny'ego od dziecka, miała go za dobrego, uczciwego i szlachetnego człowieka. - Jak

sądzisz, czy nasze roboty posuwają się we właściwym tempie? - spytała. - Na to wygląda. -

Pracujesz jak wół. Jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc okazywaną babci. Nie widziałam jej

tak szczęśliwej od lat. - Cieszy się, bo ty tutaj jesteś. - Może dlatego, że jesteśmy tu oboje. - A

co do tego przyjęcia, na które się wybierasz... - To nie przyjęcie, lecz otwarcie wystawy -

background image

lekkim tonem sprostowała Nicole, żeby rozluźnić atmosferę. Kiedy jednak zobaczyła

poważną minę Johnny'ego, zaczęła się zastanawiać, o co może mu chodzić. Sprawiał

wrażenie podenerwowanego. - A więc nie jesteś tam z nikim umówiona? - zapytał. - Nie

jestem. Jadę, bo na wystawie właściciel galerii wystawia na próbę także kilka moich obrazów.

Chce się przekonać, czy będą miały wzięcie. - Gdzie zamierzasz się zatrzymać?

- We Francuskiej Dzielnicy, w hotelu Place d'Armes. Staroświeckim i małym. Mieszkałam

tam raz z rodzicami. - Nicole podniosła się z fotela. - Chciałabym, żebyś przejął prowadzenie

rachunkowości. Zrobisz to? Wiem, co mówiłam przedtem. Byłam... - Uparta - podpowiedział

Johnny. - Tak, coś w tym sensie. Zrobił krok w stronę Nicole. Cofnęła się. Nie chciała kochać

tego mężczyzny. Była przekonana, że złamie jej serce, które tym razem już nie da się

posklejać. - Muszę wracać do pokoju - oświadczyła spokojnie. - Dziękuję za to, co zrobiłeś

dziś rano. - Wskazała azalię w rogu werandy. - Sama bałam się przesadzić ją do większej

donicy. Babcia będzie ci bardzo wdzięczna. Johnny postąpił jeszcze jeden krok do przodu.

Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy. Gdy Nicole usłyszała zmieniony, głośny oddech

Johnny'ego, serce zabiło jej szybciej. - Podziękuj mi inaczej, chérie - powiedział po dłuższej

chwili. - Pocałuj. - Nie. - Energicznie potrząsnęła głową. - Nie chcę. Nie poruszył się ani nie

poprosił raz jeszcze. Nadal stał obok niej. Nicole postanowiła, że począwszy od następnego

dnia, zacznie odsuwać się od Johnny'ego. Na odległość uda się jej myśleć jaśniej. Jedząc jutro

ś

niadanie, nie będzie musiała spoglądać w jego oczy, sięgające głębi jej duszy, i poddawać się

ich hipnotyzującemu działaniu. Jutro spojrzy prawdzie w oczy. Ale dziś jeszcze... Powoli

przesunęła dłońmi po torsie Johnny'ego. Uniosła usta na spotkanie jego warg.

Pocałunek był gorący. Nicole chciała, żeby był krótki i całkiem zwykły, nie grożący żadnymi

konsekwencjami. Johnny miał jednak w tym względzie zupełnie inne plany. Została więc na

werandzie dłużej niż zamierzała. Znacznie dłużej.

Stając w drzwiach galerii, od razu go zobaczyła i natychmiast serce podeszło jej do gardła.

Przyglądał się obrazowi nagiej kobiety. Miał na sobie dżinsy i chyba nową, granatową

koszulę, w której wyglądał doskonale. Postawny, z kruczoczarnymi włosami, opadającymi

luźno na ramiona, wybijał się na tle pozostałych gości. Nicole nie potrafiła oderwać od niego

wzroku. - Jak miło, że zdecydowałaś się przyjechać - przywitał ją właściciel galerii. - Jutro

pogadamy o interesach, a dziś popatrzmy na obrazy. Pan Medoro przedstawił Nicole innym

artystom, którzy po chwili otoczyli ją kołem. Odpowiadała na pytania, uśmiechała się i

potakiwała ruchem głowy, starając się równocześnie odszukać wzrokiem Johnny'ego.

Najpierw dostrzegła go w otoczeniu trzech nadskakujących mu kobiet, a potem zobaczyła, jak

background image

wraz z właścicielem galerii ogląda jakąś dziwaczną rzeźbę w drewnie. Dopiero po godzinie

udało się Nicole wyrwać z kręgu gości zaabsorbowanych salonową konwersacją.

- Twoje obrazy są najlepsze. Czując za plecami obecność Johnny'ego, zamknęła oczy. Jej

ciałem wstrząsnął dreszcz. Zapytała przez ramię: - Czyżbyś był ekspertem? - Mam własny,

ale za to dobry gust - odparł powoli, zbliżając się do niej jeszcze bardziej. Nicole odwróciła

się. Stali tak blisko siebie, że koszula Johnny'ego ocierała się o jej odkryte ramię. - Co tutaj

robisz? - spytała. - Miałeś zostać w Oakhaven i opiekować się babcią. - Prawdę

powiedziawszy, to Mae sprawiła, że tutaj jestem. Zamartwiała się przez cały dzień. Bała się,

ż

e ktoś obrabuje cię lub napadnie. Nalegała, abym pojechał i wystąpił w roli twojego

ochroniarza. Nicole nie mogła oderwać od niego wzroku. Stał obok, ubrany tak jak należało

na taką okazję, niezwykle atrakcyjny fizycznie i zachowujący się całkowicie swobodnie.

Mimo że pewnie po raz pierwszy w życiu przestąpił próg jakiegokolwiek przybytku sztuki. Z

uśmiechem na twarzy nachylił się ku Nicole i wyszeptał: - Możesz już stąd wyjść? Nie wiem,

jak ty, ale ja umieram z głodu. - Smakuje ci ten zębacz? - Tak. Jedzenie mają tu zawsze

doskonałe. - Bywałeś tutaj przedtem? ,,Mulates'' była jedną z najbardziej znanych restauracji

rdzennych mieszkańców Nowego Orleanu. Johnny'emu podobała się miła, intymna atmosfera

tego

miejsca. Dlatego zaproponował Nicole zjedzenie tutaj kolacji. - Kilka lat mieszkałem w

Nowym Orleanie - przyznał się, nie wspominając o tym, że mając szesnaście lat właśnie w tej

restauracji zmywał talerze. Nicole nieznacznie uniosła brwi. - Po tym, jak opuściłeś dom? -

Dla małych uciekinierów duże miasto to dobre miejsce. Ginęli w tłumie. I było łatwo o pracę.

Johnny usiłował nie wpatrywać się zbyt długo w śliczne usta Nicole. Nie zamierzał jej

peszyć. Ale obcisła mała czarna sukienka, uwypuklająca ponętne kształty, przyprawiała go o

mocniejsze bicie serca. Nicole zawsze była atrakcyjna, ale dziś wyglądała wyjątkowo

zachwycająco. Zarówno w galerii, jak i w restauracji przyciągała wzrok wielu mężczyzn. - Co

sądzisz o panu Medoro i jego galerii? Czy pasuję do tego miejsca? - spytała z uśmiechem,

sącząc powoli wino. - Uważam, że pasujesz wszędzie. Nawiasem mówiąc, poddałem mu

pomysł zrobienia ci indywidualnej wystawy. Oczy Nicole rozszerzyły się ze zdumienia. - Co

takiego? - Mając taki talent, jesteś stanowczo zbyt skromna - łagodnie skarcił ją Johnny. -

Powinnaś chwalić się, żeby ludzie wiedzieli, jaka jesteś dobra. - Przecież się chwalę. Odchylił

się w krześle i popatrzył uważnie na Nicole. - Lubisz ubierać się elegancko i chodzić na

wystawne przyjęcia?

- Czasami. Ale nie przepadam za zaskakującymi mnie zdarzeniami. - Coś mi się zdaje, że

mówimy teraz o mnie. Mam rację? - Masz - potwierdziła Nicole i zachichotała. - W galerii

background image

sprawiałeś wrażenie całkowicie rozluźnionego. Sądzę jednak, że udawałeś. - Dlaczego tak

myślisz? Czyżby moje cierpienie było aż tak wyraźne? - Nie dla szatynki, która usiłowała

poić cię winem. Na twarzy Johnny'ego pojawił się szeroki uśmiech. - Chciała dowiedzieć się,

jak długo zostanę w tym mieście. - Umówiłeś się z nią na randkę? Nie był pewny, czy Nicole

ż

artuje i stara się trochę mu podokuczać, czy też przemawia przez nią zazdrość. Liczył na to

drugie. - Ładna koszula - oświadczyła, zmieniając temat. - Do tej pory widywałam cię

wyłącznie w bawełnianych podkoszulkach. - Do ciuchów nie przywiązuję większej wagi, ale

przecież nie mogłem, chérie, przynieść ci wstydu. - Dopiero teraz Johnny spostrzegł, że stoją

przed nimi już opróżnione talerze. - Masz ochotę wrócić już do hotelu? - Tak. Jutro z rana

mam porozmawiać z panem Medoro o kilku moich szkicach. Dlatego chciałabym wcześnie

położyć się spać. Gdy tylko wyszli na ulicę, zobaczyli mijający ich biały staroświecki

powozik konny. Johnny zatrzymał woźnicę i wsadził Nicole do środka. Lubił mieć ją blisko

siebie. Pojechali do hotelu okrężną drogą.

Podziwiali staroświeckie uliczne latarnie, słynną nowoorleańską muzykę dochodzącą od

strony Bourbon Street i charakterystyczne dla tego miasta zapachy słodyczy. Trzy kwadranse

później znaleźli się w hotelu Place d'Armes, w samym sercu Francuskiej Dzielnicy. Ten

dwupiętrowy budynek miał niepowtarzalny urok dawnych lat. Staroświecki dziedziniec

zarośnięty był kwitnącymi krzewami. - A ty gdzie się zatrzymałeś? - spytała Nicole. - Tak się

składa, że mam pokój w tym hotelu - odparł Johnny. - Tutaj? śartujesz. Gdy znaleźli się na

piętrze, wyjął klucz z ręki Nicole. Otworzył drzwi do jej pokoju, wetknął głowę do środka,

zapalił światło i rozejrzał się wokoło. - Czy przed wyjściem zamknęłaś drzwi balkonowe? -

Tak. Tak mi się wydaje... Usłyszawszy wahanie w głosie Nicole, zmarszczył czoło. Wszedł

do środka. Klnąc pod nosem, szybko przeszukał pokój, po czym wyszedł na stojący otworem

balkon. Wąski, ze staroświecką ażurową balustradą z giętego żelaza. Sąsiedni balkon

zasłaniała rozrośnięta doniczkowa azalia. Pod murem ustawione były stolik i dwa krzesła.

Johnny rzucił okiem na oświetlony dziedziniec. Pozostałe balkony były puste. Poniżej dwie

pary zażywały kąpieli w basenie, ukrytym wśród kwitnących pnączy i małych palm. Wrócił

do pokoju i ruszył w stronę wyjścia. - Gdybyś czegoś potrzebowała, znajdziesz mnie...

- Nie będę. Ale dziękuję za troskę. Chyba chciała jak najszybciej się go pozbyć.

Rozczarowany, wyszedł na korytarz i kluczem wyjętym z kieszeni otworzył sąsiednie drzwi.

W zdobyciu tego pokoju sprzyjał mu los, bo odwołano kilka rezerwacji. Wyszedł po ciemku

na balkon i usiadł na giętym krześle. Wypaliwszy dwa papierosy, zamknął oczy i zaczął

głęboko oddychać nocnym powietrzem, przesyconym słodkim zapachem azalii. Starał się

choć przez chwilę nie myśleć o Nicole. O tym, jak się rozbiera i przygotowuje do snu...

background image

Zapalając trzeciego papierosa, usłyszał, że w sąsiednim pokoju otwierają się drzwi

balkonowe. Siedział bez ruchu, oddzielony od sąsiadki skrywającą go wielką azalią. Na

balkonie pojawiła się Nicole. Wyglądała zachwycająco. Przez cały wieczór Johnny pilnował

się, by nawet jej nie dotknąć, ale było to trudne. Stanowczo zbyt trudne. Postanowił wrócić do

pokoju. Podniósłszy się z krzesła, nagle usłyszał znajomy głos. - Czyżbym wygoniła cię z

balkonu? Upuścił papierosa i zgasił go butem. - Skąd wiedziałaś, że tu jestem? - zapytał

zaskoczony. - Poczułaś dym? - Tak. Znajomy. Johnny odwrócił się i podszedł do balustrady. -

Doprowadzasz mnie do białej gorączki - wymamrotał. - Naprawdę? - Przecież o tym wiesz.

Chodź do mnie.

- Nie. Jeśli cierpisz, to... to dobrze. Świadomość, że ma się towarzysza niedoli, poprawia

samopoczucie. - Chérie, wcale nie musisz cierpieć. śadne z nas nie musi. Zbliżyła się do

balustrady. Znaleźli się na wyciągnięcie ręki. - A nie będziesz potem triumfował i się chełpił?

- Nie będę. - Zostanę u ciebie na całą noc? - Jeśli zechcesz. - Zjemy śniadanie razem w łóżku?

- pytała niezmordowanie. - Jeśli zdołamy obudzić się przed południem - odparł ze śmiechem.

Johnny nachylił się i pocałował Nicole w usta. A potem objął w talii i ponad balustradą

przeniósł na swój balkon. Kiedy zarzuciła mu ręce na szyję, znowu się pocałowali. Tym

razem namiętnie. - Lubię mieć cię tak blisko - wyszeptał, przygarniając ją do piersi. Opuściła

niżej ręce i wsunęła je pod rozpiętą koszulę Johnna. Delikatnie pieściła jego naprężone sutki.

- Ja też. Zamknął oczy i szybko wciągnął powietrze. - Przez ciebie oszaleję. I chyba umrę -

szepnął. Śmiechem dała mu do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko temu, żeby pocierpiał.

Lekkimi pocałunkami obsypała jego obnażony tors. - Mam nadzieję, że nie umrzesz i jeszcze

trochę pożyjesz. Obiecałeś mi przecież śniadanie w łóżku. Musnął wargami usta Nicole, ale

zaraz pogłębił

pocałunek. Nicole drobnymi ruchami języka prowokowała go do dalszych pieszczot i ocierała

się o niego swoim ciałem. - Zawsze przy tobie tracę dech - pożaliła się. - Jeszcze nigdy nie

czułam się tak, jak w tej chwili. A więc weź mnie sobie, jeśli tego chcesz. Słowa te niemal

rzuciły Johnny'ego na kolana. Pocałował Nicole jeszcze raz, wziął na ręce i zaniósł do pokoju,

po czym złożył ją na łóżku, a sam wyciągnął się obok. Pełen pożądania obrócił się na plecy,

wciągnął Nicole na siebie i poprosił o pieszczoty. Podciągnęła sukienkę do pasa i nachyliła

się nad leżącym. Chwilę później usłyszała jego cichy, błagalny jęk. - Jeszcze... jeszcze...

więcej... więcej... - Dobrze. Ale obiecaj, że będziesz kochał się ze mną przez całą noc. - Całą

noc - wydyszał. - A teraz rozbierz się. - Pomóż mi - poprosiła. Gdy znów przywarli ciałami,

Nicole uprzytomniła sobie, jak bardzo Johnny jej pożąda. Jak żaden inny mężczyzna dotąd...

Johnny ostatnim wysiłkiem woli odsunął się i podniósł z łóżka. - Tym razem nie będziemy się

background image

spieszyć - oznajmił. - Mamy przed sobą całą noc. Skwitowała te słowa uśmiechem. - Nie

zgłaszam żadnych zastrzeżeń co do pierwszego razu. - Ładnie to tak? Lubisz, jak zachowuję

się jak dzikie zwierzę?

- Tak. Ściągnął buty, spodnie i resztę ubrania. Błyskawicznie znalazł się w łóżku. Tym razem

to on leżał na Nicole. - Zmieniłeś zdanie? - spytała, gdy gwałtownie wziął ją w posiadanie. -

Co takiego? - Mieliśmy się nie spieszyć - rozbawiona przypomniała Johnny'emu jego własne

słowa. - Następnym razem albo jeszcze póżniej - obiecał. Obudziła się. Przez otwarte drzwi

balkonowe wpadały do pokoju promienie słońca. Johnny spał na brzuchu, z jedną ręką nad

głową, a drugą zwisającą z łóżka. Nicole przysunęła się bliżej. Ciało Johnny'ego przyciągało

ją jak magnes. Przypomniała sobie, jak cudownie pieścił ją w nocy. Było jej niewiarygodnie

dobrze. Nie potrafiła dłużej zwalczać w sobie rozbudzonego uczucia. Chyba pokochała tego

człowieka... Poruszył się i obrócił w jej stronę. - Lubisz podglądać śpiących mężczyzn,

chérie? - Ma to swój urok - przyznała Nicole. - Od kiedy nie śpisz? - Od dość dawna. -

Przeciągnął się i z roześmianym wzrokiem skradł jej całusa. - Dzień dobry. Wygięła ciało w

łuk i poczuła, że jest podniecony. - Johnny... - Ciii... Nic nie mów. Na razie... Chodź... no,

chodź... Czujesz? - Chcesz zjeść śniadanie w łóżku? Mówiłaś serio?

Drzwi między dwoma hotelowymi pokojami stały otworem. Nicole, umyta i ubrana w kusy

lawendowy szlafroczek, przyjęła pozę modelki. - Oczywiście. Nie żartowałam. - Kiedy? - Jak

to kiedy? - Kiedy powinni przynieść nam jedzenie? - Za pół godziny. - Chodź do mnie. - Nie.

- Dlaczego nie chcesz? - Za dwie godziny jestem umówiona z panem Medoro. Muszę zaraz

się ubrać. Johnny postanowił nie puścić Nicole na spotkanie z właścicielem galerii. Miał inne

plany. Kochał tę niezwykłą kobietę. Lubił ją pieścić i uwielbiał w niej wszystko. Oczy,

słodkie usta i delikatną skórę, której dotknięcie przyprawiało go o szaleństwo. - Chodź tutaj...

Nicki... No, chodź... - Johnny... - Wobec tego sam przyjdę. Zerwał się z łóżka i pognał w

stronę otwartych drzwi. Nicole wycofała się błyskawicznie do swojego pokoju, ale Johnny

odciął jej drogę do łazienki. Padli razem na dotychczas nieużywane, szerokie posłanie.

Patrzyli na siebie roześmiani, zaraz potem jednak spoważnieli. - Znowu cię pragnę... -

Johnny... no, cóż... ja też... Johnny... och! Godzinę później Nicole wniosła do pokoju

ś

niadanie,

które zostawiono im pod drzwiami. Postawiła tacę pośrodku łóżka i usiadła obok po turecku. -

Wystygło - stwierdziła, podniósłszy pokrywę osłaniającą omlet z owocami morza. - Wygląda

nieźle - uznał Johnny, wpychając do ust kawałek banana wziętego z patery z owocami. Zjedli

ś

niadanie, karmiąc się nawzajem. Spojrzenie Nicole zatrzymało się na długiej bliźnie

przecinającej jego udo. - Gdzie się tego dorobiłeś? - spytała. - W więzieniu. - W walce na

background image

noże? - Nie. - Johnny chwycił za widelec i podniósł go do góry. - Ludzie walczą tam, czym

popadnie. Tym, co uda się ukraść i użyć jako broni. Widelcami, łyżkami, kawałkami metalu...

- To straszne. Musiało bardzo cię boleć. Czy kogoś sprowokowałeś do ataku? Johnny

uśmiechnął się krzywo. - Nie. - Ale walczyłeś, prawda? - Nicole spojrzała wymownie na

widelec. - Czymś takim? Odłożył widelec na tacę. - Bez broni. Jako były komandos wiem, jak

posługiwać się rękoma. Mogą stanowić tak samo śmiertelne narzędzie jak nóż. Nicole

ponownie wskazała bliznę. - Co stało się potem? - Walczyliśmy jeszcze przez jakiś czas, a

potem mój przeciwnik spędził dwa dni, pielęgnując poranione

części ciała, a ja zarobiłem tydzień odosobnienia za to, że broniłem się trochę za dobrze. - Nie

była to sprawiedliwa kara. Johnny roześmiał się głucho. - Sprawiedliwa? Mało jest w życiu

sprawiedliwości, chérie. Gdy byłem dzieckiem, zawsze znajdował się ktoś, kto walił mnie tak,

ż

e padałem twarzą w błoto. - Farrel cię bił? - Systematycznie. Po jednej takiej bójce poznałem

Mae. Na ogół uciekałem przed nim i innymi chłopakami w pole trzciny, lecz czasami

musiałem szukać innej kryjówki. Chowałem się wtedy w półciężarówce Henry'ego i kiedyś

Mae znalazła mnie tam. Potem zostawiała mi w szoferce pomarańcze i jabłka, a czasami

nawet różne zabawne książki. Kładłem się wtedy w półciężarówce, gryzłem jabłko i czytałem

dopóty, dopóki Farrel nie zmęczył się szukaniem mnie i nie wrócił do domu. Wtedy

wpychałem książki pod siedzenie kierowcy i szedłem do domu. Nicole spuściła oczy. Johnny

ujął jej brodę. - Tylko nie myśl, chérie, że opowiadam ci o tym po to, abyś mnie żałowała. -

Jest mi tylko przykro. Czy rodzice próbowali bronić cię przed prześladowcami? - Mój ojciec

sam był w podobnej sytuacji. Czasami wracał wieczorami z pracy tak pobity, że

zastanawiałem się, skąd wziął siły, żeby dowlec się do domu. - Johnny rozejrzał się w

poszukiwaniu papierosów. - Muszę zapalić. - Ostatniej nocy twierdziłeś, że palenie to

paskudny nałóg. Więc bądź konsekwentny i coś z tym zrób. - Dobrze, ale coś za coś.

- Nie rozumiem. - Wczoraj, o ile dobrze pamiętam, spałaś jak suseł. - Johnny spoważniał.

Przyciągnął Nicole do siebie i pocałował. - Kto to jest Chad? - Skąd znasz jego imię? -

spytała zaskoczona. - Wspomniałaś po alkoholu o tym człowieku. Odniosłem wrażenie, że to

on cię skrzywdził. Kto to jest? W pierwszej chwili Nicole odwróciła wzrok, lecz zaraz potem

spojrzała Johnny'emu w oczy. - Chad był jednym z moich profesorów w college'u. Po śmierci

rodziców wiele dla mnie znaczył. Był mi wówczas potrzebny ktoś starszy i mądrzejszy.

Właśnie taki jak on. Zaczęła podnosić się z łóżka, lecz Johnny przytrzymał ją przy sobie. - I

co było potem? - Pewnie mu się znudziłam. Przyczyna nie ma znaczenia. - Nicole spuściła

wzrok i zagryzła wargi. - Nie postępował ze mną uczciwie. Mówił o wspólnej przyszłości, a

nawet o małżeństwie. Przestałam uważać. - Co masz na myśli? - Zaszłam w ciążę. - I co było

background image

dalej? - Powinieneś zobaczyć teraz swoją minę. Dlaczego słowo ,,ciąża'' tak bardzo przeraża

mężczyzn? - Nie jestem przerażony, tylko zdziwiony. Nie sprawiasz wrażenia osoby

beztroskiej. - Nie martw się. Seks ze mną nie oznacza, że od razu zostaniesz tatusiem. Johnny

zmarszczył czoło. - Nie złość się na mnie. Nie jestem Chadem. Co było potem?

- Och, wszystko odbyło się normalnie. Według znanego scenariusza. Dziewczyna zakochuje

się w swoim profesorze, zachodzi w ciążę, a on ją rzuca. To wszystko. - Nicole odwróciła

wzrok. Johnny usiadł i wziął ją za ramiona. - To nie jest wszystko. Co stało się z dzieckiem? -

zapytał. Nicole usiłowała bezskutecznie wyrwać się z jego objęć. - Uspokój się, chérie. -

Straciłam ją! Straciłam moją córeczkę w piątym miesiącu... - Nicole zaczęła gwałtownie łkać.

Johnny łagodnie kołysał ją w ramionach. Nie wiedział, jak ją pocieszyć, więc postanowił

milczeć. Zasnęli objęci. Jakiś czas później rozbudzona Nicole uzmysłowiła sobie, że upłynęła

pora rozmowy z panem Medoro. - Moje spotkanie. - Westchnęła. - Zupełnie o nim

zapomniałam. Johnny nie przestawał tulić jej w objęciach. - Pan Medoro na pewno ci

wybaczy. Potem zadzwonimy do niego. Nicole usiadła na łóżku. - Przecież wiedziałeś, że

jestem umówiona. Dlaczego mnie nie obudziłeś? - Miałem nadzieję, że namówię cię na

spędzenie dnia w łóżku. - Całego dnia? - Tak. Rozsunął szlafroczek Nicole, żeby odsłonić jej

idealnie ukształtowane piersi.

- Johnny... - Gdy tylko ujrzałem cię po raz pierwszy w domku na przystani - powiedział

chrapliwym głosem - zapragnąłem rzucić cię na podłogę i zedrzeć z ciebie ubranie. Zdawałaś

sobie z tego sprawę? - Naprawdę chciałeś tak zrobić? - Widok twoich pięknych nóg

doprowadził mnie do szaleństwa. Chérie, dopiero co wyszedłem z wiezienia. Co, do diabła,

myślałaś sobie, pokazując się wygłodniałemu mężczyźnie ubrana tak prowokująco? - Przecież

mówiłeś, że na przystani zjawisz się najwcześniej o czwartej. Miałam więc wiele czasu na

zostawienie kartki od babci, otworzenie okien i opuszczenie domku przed twoim przyjazdem.

- A więc zadziałał los... - Nie wierzę w takie rzeczy... - Czyżby? Chcąc rozweselić Nicole,

ż

artobliwie rzucił się na nią, gdy tylko przestała zachowywać czujność. Krzycząc, bo ją

łaskotał, walczyła bezskutecznie i po chwili oboje, rozbawieni, znaleźli się z powrotem w

łóżku. Johnny przycisnął Nicole do materaca i kiedy ich śmiech ustał, pochylił się nad leżącą.

- Chérie, czy spędzisz ze mną w łóżku ten dzień? - Cały dzień? - Począwszy od tej chwili.

Johnny spojrzał na prężące się sutki Nicole i ponownie zatopił wzrok w jej błękitnych oczach.

- Jak widzę, Nicole, twoja odpowiedź brzmi: tak.

Nicole zrobiła sporo zdjęć zalewiska i starego gospodarstwa na wzgórzu, po czym weszła do

opuszczonego domu, należącego do Johnny'ego. Zamierzał go zburzyć, chciała więc

przedtem utrwalić to miejsce na płótnie, a przynajmniej zrobić kilka fotografii. Po powrocie z

background image

Nowego Orleanu odzyskała twórczą wenę. Malowała w dzień, smacznie spała w nocy i czuła

się świetnie. Wiedziała, że wszystko to zawdzięcza Johnny'emu. Wypełnił lukę zarówno w jej

ż

yciu, jak i w sercu. W opuszczonym domu panował mrok. Nicole z trudem wypatrzyła

obskurną kuchenkę, przylegający do niej pokój z kilkoma rozpadającymi się meblami i dwie

niewielkie izby, jedną z leżącym w rogu gnijącym materacem. Dopiero teraz uzmysłowiła

sobie, jak trudne było dzieciństwo Johnny'ego. Od powrotu z Nowego Orleanu pracował

jeszcze ciężej niż przedtem, od rana do nocy. A po kolacji, zamiast odetchnąć świeżym

powietrzem lub pograć

z Bickiem w karty, godzinami przesiadywał w biurze, ślęcząc nad rachunkami i kosztami

renowacji Oakhaven. Od dłuższego czasu przestał wspominać o opuszczeniu tego miejsca.

Nicole była jednak przekonana, że gdy tylko będzie mógł, wróci do Lafayette. Na samą myśl

o tym chciało się jej płakać. Johnny nigdy nie obiecywał jej niczego. Gdyby pewnego dnia

oznajmił, że zostaje, byłaby zachwycona. Może nawet zdobyłaby się na odwagę i wyznała mu

swoje uczucie. Zawracała właśnie do dziennego pokoju, gdy nagle zaskrzypiały drzwi

wejściowe. Ujrzała przed sobą Johnny'ego. - Chérie, co tutaj robisz? - zapytał zaskoczony. -

Wła... właśnie fotografowałam okolicę i... - spłonęła rumieńcem - z ciekawości zajrzałam do

ś

rodka. Był brudny. Jego obnażony tors pokrywał pot. Dla Nicole nie miało to żadnego

znaczenia. Gdyby tylko wyczuła ze strony Johnny'ego choć odrobinę zachęty, rzuciłaby mu

się w objęcia i zapomniała o bożym świecie. Zamknął za sobą drzwi i zaczął rozglądać się

wokół siebie. - Wygląda paskudnie, ale właściwie nigdy nie było tu dużo lepiej. - Uśmiechnął

się blado. - Tak mi przykro... - Już mówiłem, nie chcę twojej litości. - To nie litość. śałuję

tylko, że życie nie ułożyło ci się inaczej. Nicole podeszła do małego kuchennego pieca.

Chwilę później poczuła za plecami bliską obecność Johnny'ego.

- Dojrzałem cię z dachu - powiedział miękkim głosem. - Nie wiedziałem, co zamierzasz robić,

więc poszedłem za tobą. Chętnie wziąłbym cię w objęcia, ale jestem spocony i brudny. Nicole

odwróciła się twarzą do niego. - Do tej pory to ci nie przeszkadzało. Mnie podobasz się

zawsze. Ale od powrotu z Nowego Orleanu nie mieliśmy właściwie okazji, żeby zostać tylko

we dwoje. Pracujesz od świtu do nocy. - Czyżby piękna pani poczuła dziś potrzebę? -

Przestań się ze mną drażnić. Johnny nachylił się i, nie dotykając rękami Nicole, pocałował ją.

- Możemy iść nad staw. Ja się wykąpię, a ty zrobisz dla mnie striptiz. - Uśmiechnął się

łobuzersko. - To na pewno mi się spodoba. - Mnie też. Już zamierzał ukraść drugiego całusa,

ale się zawahał. Pociągnął nosem. - Czujesz dym? - zapytał. - Dym? Nicole zobaczyła, jak

Johnny szybko zawraca do wyjściowych drzwi i usiłuje je otworzyć. Bezskutecznie. -

Cholera! Uderzył ramieniem. Raz, drugi i trzeci. Drzwi nie puściły. - Johnny, czy dom się

background image

pali? - Nicole już wyraźnie czuła swąd. Podbiegła do jednego z okien, żeby wyjrzeć na

zewnątrz, ale nic nie było widać. Zobaczyła, że są od zewnątrz zasłonięte deskami. - Po co

pozabijałeś okna? - zapytała.

Odwrócił się. Zaskoczyło go to, co zobaczył wokoło. - Do diabła, kiedy to zrobiono? - To nie

ty? - Nie ja. - Johnny, o mój Boże! Jesteśmy w pułapce! Jeszcze raz bezskutecznie uderzył w

drzwi, a potem podbiegł do jednego z okien. Nie mógł pojąć, dlaczego wcześniej nie

zauważył, iż zabito je deskami. Miał głowę zaprzątniętą Nicole. Myślał tylko o tym, żeby

spędzić z nią trochę czasu na osobności. Obejrzał okna. Od wewnątrz nie dawały się

otworzyć. Trzaski nad głową uprzytomniły Johnny'emu, że płonie dach. W powietrzu unosił

się zapach benzyny, co oznaczało, że w ciągu paru sekund cały dom może stanąć w

płomieniach. Już zaczynały pełzać po ścianach języki ognia. Pomieszczenie wypełniało się

dymem. Johnny pociągnął Nicole w dół. - Zostań tuż przy ziemi - nakazał. Gdy zaczęły

otaczać ich płomienie, nakrył ją własnym ciałem. Coś ciężkiego uderzyło go w plecy, ale nie

zareagował, mimo że ból był przeszywający. Zdawał sobie sprawę z beznadziejności sytuacji.

Ciągnąc Nicole, poczołgał się do swojej dawnej, dziecięcej izby. Piekło go gardło. Czuł,

jakby zamiast oczu miał rozżarzone węgle. Wiedział, że Nicole jest w podobnym stanie i

obawiał się o jej życie. Oby udało im się przedostać do piwnicy! Odszukał po omacku klamkę

u drzwi. Odetchnął z ulgą. - Johnny... - jęknęła Nicole.

Miała słaby głos. Zresztą ledwie ją słyszał w trzaskającym ogniu. Tuż obok nich załamał się

sufit. Jak ślepiec macając ręką, natrafił na stary materac, odnalazł ukryte pod nim zejście do

piwnicy i z trudem otworzył ciężką klapę. - Szybciej, chérie. Musimy się pospieszyć. Objął

mocno Nicole i, trzymając ją przy sobie, opuścił się w dół. Spadając z dużej wysokości na

glinianą podłogę, uderzył się tak dotkliwie, że zamroczyło go z bólu. Gdy usiłował usiąść,

domem wstrząsnął wybuch. Z hukiem zapadł się dach. - Johnny, gdzie jesteśmy? - Nicole

dusiła się od kaszlu. - W piwnicy. Wstrzymaj oddech. Nie możemy tutaj długo pozostać.

Zaciągnął Nicole w najbezpieczniejszy kąt piwnicy, po czym wspiął się po przerdzewiałej

drabince i zamknął od dołu klapę, przez którą przed chwilą wydostali się z mieszkania. Od

podłogi nad ich głowami bił żar. Groziła zapadnięciem. Johnny zaczął nerwowo szukać

wejścia do wąskiego tunelu, który wykopał jeszcze jako dziecko. Tajemne przejście ułatwiało

mu ucieczkę przed młodocianymi napastnikami. Po paru chwilach poszukiwania odnalazł

wejście do wykopu. Wydawało mu się znacznie szersze, niż przed laty. Zawrócił po kaszlącą i

słaniającą się Nicole. - Tędy, chérie. Idziemy tunelem. Nie mamy innego wyjścia. Drżała na

całym ciele, ale przynajmniej żyła. I radziła sobie nawet lepiej, niż się spodziewał.

background image

- Pójdę pierwszy. Na wszelki wypadek, bo może zadomowiło się tutaj jakieś zwierzę. Gdy

wczołgali się do wykopu, ujrzał za zakrętem jakieś dziwne, nienaturalne światło. Kilka minut

później dotarli do niewielkiej jaskini. Ujrzeli palącą się latarnię. Na ziemi, ściskając w rękach

butelkę whisky, siedział oparty plecami o ścianę Jasper Craig.

- Do licha, co ty tutaj robisz? - zapytał go Johnny. - Nic - warknął Jasper Craig. - Słyszałem

jakiś wybuch. Coś się stało? - Ktoś oblał benzyną i podpalił mój dom, a wcześniej zamknął

nas w środku. Może wiesz, komu zależy na tym, aby nas się pozbyć? A może to twoja robota?

- Nigdy nie podpaliłbym domu Madie. Nigdy. - Stary człowiek zwilżył językiem zaschnięte,

sine wargi. - I jej synowi też nie zrobiłbym krzywdy. Słysząc imię matki, Johnny zmarszczył

czoło. - Dlaczego? - zapytał. Zdumiał go błogi uśmiech na twarzy pijaczyny. Jasper odstawił

butelkę, sięgnął do drewnianej skrzynki i zaczął czegoś w niej szukać. - Syna Madie nie

skrzywdziłbym nigdy w życiu - powtórzył, wyciągając jakiś niewielki przedmiot. Johnny

rozpoznał złoty medalion. Należał do jego matki i powinien znajdować się teraz w komodzie

w domku na przystani, wraz z tanim zegarkiem ojca. Wyrwał medalion z rąk Jaspera. -

Dlaczego go ukradłeś? - zapytał. - Zabrałem - odparł Jasper. - Nie jest twój. Kupiłem go przed

laty i kazałem wygrawerować. Twoja matka na pewno chciałaby, żeby wrócił do mnie. To

moja pamiątka. Johnny obejrzał medalion. Nie zauważył żadnego napisu. - Zajrzyj za

fotografię - podpowiedział Jasper. Johnny otworzył medalion i ostrożnie wyjął małe zdjęcie,

pod którym widniał napis: ,,Mojej ukochanej Madie od J.C.'' Jasper Craig otarł rękawem nos.

- Byliśmy w sobie zakochani. Tu masz dowód. - Ponownie sięgnął do drewnianej skrzynki i

wręczył Johnny'emu jakąś starą fotografię. - Tę lubię najbardziej, ale mam jeszcze inne.

Chcesz je obejrzeć? Zaskoczony Johnny ujrzał oprawione zdjęcie dwojga młodych ludzi. Z

łatwością rozpoznał matkę. Czyżby matka i Jasper byli w sobie zakochani? Wydawało mu się

to mało prawdopodobne, ale kto wie? Fotografia była bardzo stara. Oddał medalion, ale

zatrzymał zdjęcie. Jasper schował medalion do skrzynki. Był ruiną człowieka. Cuchnął wódką

i uryną. Już w biurze szeryfa Johnny dostrzegł, jak bardzo jest brudny. Teraz wiedział,

dlaczego. Pewnie całe dnie spędzał w tej podziemnej kryjówce z butelczyną whisky i

pamiątkami. Johnny dostrzegł w głębi jaskini wygaszone palenisko i stary garnek. Obok stał

jakiś pękaty worek.

- Co tam masz? - zapytał. - Kolację - odparł Jasper. - Głównie żaby. Nicole drgnęła nerwowo.

Johnny uspokajająco uścisnął jej rękę. - Czy Farrel wie o istnieniu tego podkopu? - Nie -

zapewnił stary człowiek. - Czasami szuka mnie w pobliżu i woła, ale mu nie odpowiadam. -

Kto jeszcze tutaj się kręci? Jasper Craig zawahał się i odwrócił wzrok. - Nikt - mruknął.

Torba poruszyła się. Nicole drgnęła ze strachu. - Nie ma co się bać - uspokoił ją Jasper. - To

background image

tylko żaby. - Opowiedz o sobie i mojej matce - powiedział Johnny, oddając mu fotografię. -

Chowaliśmy się razem. Pewnie nie wiesz, że Madie była adoptowana. Wzięła ją do siebie

stara Glady Keen. Głównie po to, żeby mieć pomoc w domu. - Wiem o pani Keen. - Chciałem

ożenić się z Madie, ale moi starzy uznali, że się dla mnie nie nadaje. Widywaliśmy się

ukradkiem. - Jasper pociągnął nosem. - Mieliśmy uciec i się pobrać. Ale wcześniej musiałem

jechać z rodzicami do Baton Rouge. I tam poznałem matkę Farrela. - Zrezygnowany wzruszył

ramionami. - Skończyło się na tym, że Nora zaszła w ciążę. Miałem pecha. Dałem się złapać i

zaciagnąć do ołtarza. Johnny ledwie pamiętał matkę Farrela. Chudą elegantkę, blondynkę ze

sztucznym uśmiechem na twarzy i zimnymi oczami. Rzuciła Jaspera, zanim Farrel zdołał

ukończyć dziesięć lat.

- Jedyną miłością mego życia była Madie - wyznał Jasper - ale sam zniszczyłem to uczucie.

Kiedy wróciłem z Baton Rouge i rozeszło się, że się zaręczyłem, przestała ze mną rozmawiać.

Potem zaczęła się spotykać z Delmarem Bernardem. Był przystojnym chłopakiem, ale synem

Carla Bernarda. Powiedziałem jej wtedy, że nie powinna się zadawać z mężczyzną noszącym

to nazwisko. Oświadczyła, że Delmar jest dobry i uczciwy, a wszystko złe, co ludzie gadają o

Bernardach, to plotki wyssane z palca. - Jasper spojrzał na Johnny'ego. - Ale to, co mówiono

o twoim dziadku, było prawdą. - Co takiego mówiono? - Twój dziadek Carl był łajdakiem i

dziwkarzem. Na prawo i lewo sypiał z mężatkami. Z każdą, z jaką się tylko dało. Zniszczył

wiele związków i unieszczęśliwił wielu ludzi. Ci ludzie nigdy o tym nie zapomnieli, ale nic

nie mówią, bo łączy ich zmowa milczenia. A Carl wziął ze sobą do grobu całą prawdę o

swoim paskudnym życiu. - Ale ty nie dopuściłeś do tego, żeby zła sława mego dziadka zmarła

ś

miercią naturalną - wycedził Johnny oskarżycielskim tonem. - Płacił ojciec, płacę do dzisiaj i

ja za grzechy przodka. - To prawda. Pamięć o krzywdzie, chłopcze, potrafi niekiedy sięgać

bardzo daleko, a ból bywa głęboki. - Stary człowiek podniósł głowę. - Delmar był niezwykle

podobny do swego ojca. Jego wygląd bez przerwy przypominał o haniebnych czynach Carla.

- Mój ojciec był przyzwoitym człowiekiem - oznajmił Johnny. - Kochał moją matkę i był jej

wierny. - Możliwe. Ale ja mściłem się na nim i zatruwałem

mu życie. Nigdy nie wybaczyłem Delmarowi tego, że to jemu dostała się moja Madie. - A

więc znęcałeś się nad moim ojcem za własne błędy? - Rozeźlony Johnny miał już dość tej

rozmowy. Gdyby siedzący przed nim starzec nie był wrakiem człowieka, chyba udusiłby go

własnymi rękoma. Na twarzy Jaspera odmalowało się cierpienie. - Nie zasługuję na to, żeby

ż

yć. Sam siebie nie znoszę. - Zacisnął mocno powieki. - Ona była moja. Tylko moja -

wymamrotał. - Kto podłożył ogień? - ostrym tonem zapytał go Johnny. - Farrel? - Nie. Gdyby

zamierzał pozbawić cię życia, zrobiłby to dawno temu. Było to sensowne wyjaśnienie. -

background image

Wobec tego kto? - pytał dalej. - Nie wiem. Nie... nie mogę powiedzieć. - Nie możesz czy nie

chcesz? - Johnny przypierał go do muru. - Carl miał wielu wrogów. Niektórzy z nich nigdy

nie wybaczyli zdrady swoim żonom. Nie wiem, nie wiem - powtórzył Jasper. - Przychodzę

tutaj, żeby być blisko Madie. Nikomu nie robię krzywdy. - Farrel wiedział o mojej matce?

Jasper skinął głową. - Jako dzieciak podsłuchał kiedyś moją kłótnię z Norą na jej temat...

Johnny zamilkł i dopiero po chwili zapytał, czy Jasper chce teraz wyjść razem z nimi, czy

zostaje w jaskini. Stary człowiek jednak nie zamierzał opuszczać swojej kryjówki, więc

zostawili go i przeczołgali się pod ziemią

jeszcze około pół kilometra. Wynurzyli się na powierzchnię przy brzegu zalewiska. Na

wzgórzu, które pozostawili daleko za sobą, zamiast domu widzieli tylko dymiące

pogorzelisko. Dawne wydarzenia, pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego, zaczęły

układać się w głowie Johnny'ego w spójną całość. Wreszcie dowiedział się, dlaczego ludzie

tak bardzo nie znoszą Bernardów. Odwrócił się i popatrzył z czułością i ze współczuciem na

Nicole. Miała oparzoną rękę. - Jak się czujesz? - zapytał. - Jutro będzie bolało jak diabli.

Odwzajemniła się spojrzeniem równie czułym i serdecznym. - Wyglądasz gorzej niż ja.

Otworzyła ci się rana na ramieniu. Na plecach masz drugą, trzeba je opatrzyć. - Nic mi nie

będzie. Naprawdę nie stało ci się nic więcej? - Chyba nie. - Może powinienem sprawdzić? -

spytał, chcąc choć trochę rozładować napięcie. - Wracajmy. Mae z pewnością dostrzegła

dym. Martwi się o nas. Ruszyli w stronę domu. - Czy o tym, co się stało, zamierzasz

zawiadomić szeryfa Tuckera? - spytała Nicole. - Powinienem, choć to nic nie da. Nie mamy

podejrzanego. - A czy skontaktujesz się z kuratorem? - Tak. To nie zaszkodzi. - Johnny

obrzucił Nicole uważnym spojrzeniem. - Naprawdę nic ci nie jest? - Ubrudzona, w podartym

ubraniu, z mnóstwem

zadrapań na nogach i rękach, wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. - Od dziś masz się

trzymać blisko Oakhaven - zarządził. - Zanim nie uda mi się wyjaśnić paru rzeczy, musimy

zachować największą ostrożność. - Jeśli, tak jak poprzednio, szeryf nie podejmie żadnego

ś

ledztwa, to kto nam pomoże? Na to pytanie Johnny nie znał odpowiedzi, ale nie zamierzał

jeszcze bardziej niepokoić Nicole. O mały włos, a dziś by ją stracił. Nie mógł pozwolić sobie

na żadną nieostrożność. Kochał tę kobietę. Od tygodni, a może nawet od pierwszego

wejrzenia. Dziś jednak jego uczucie wielokrotnie się pogłębiło, a obawa o utratę Nicole

wstrząsnęła nim i uzmysłowiła mu nową prawdę. Zrozumiał, że sam może raz na zawsze

odmienić swoje życie, jeśli tylko zdobędzie się na odwagę i z własnymi demonami zmierzy

się twarzą w twarz. - Babciu, przedstawiam ci detektywa Rylanda Archarda z

nowoorleańskiej policji - oznajmiła Nicole. - To dobry znajomy kuratora Johnny'ego.

background image

Przyjechał zbadać sprawę podpalenia domu. - Ma pani piękną posiadłość - stwierdził wysoki,

jasnowłosy mężczyzna, uścisnąwszy dłoń Mae. Stojąc na frontowej werandzie, popatrzył na

ś

wieżo zorane pola. - Ziemia wygląda na urodzajną. - Skąd nowoorleański detektyw może się

na tym znać? Ryland Archard obdarzył uśmiechem właścicielkę Oakhaven. - Pochodzę z

Teksasu, pani Chapman. Uprawialiśmy niewiele, ale za to mieliśmy sporo bydła. - Czy pan

nam pomoże? - spytała Nicole.

- Już mówiłem Johnny'emu, zrobię, co w mojej mocy - oświadczył detektyw. Pięć minut

później w towarzystwie Johnny'ego pojechał do szeryfa Tuckera. Mae i Nicole zostały same

na werandzie. - Nie mogę wprost uwierzyć w to, co się stało. - Mae westchnęła. - Dzięki

Bogu, uniknęliście śmierci. - Babciu, wiedziałaś, że Carl Bernard był uwodzicielem? - spytała

Nicole. - Czy to prawda, że wiele kobiet w mieście miało z nim romans? - Nie usłyszawszy

odpowiedzi, spojrzała na babkę. - Słyszałaś, o co pytałam? Co się dzieje? Jesteś blada jak

płótno. Mae odwróciła głowę. Zachodzące słońce opromieniło niebo różowym blaskiem. -

Carl był bardzo przystojnym mężczyzną - powiedziała po chwili. - Tak jak Johnny. Jego

jedyną zbrodnią był pociąg do płci przeciwnej. Był donżuanem. Miał mnóstwo osobistego

uroku. Romansował z każdą kobietą, jaka nawinęła mu się pod rękę. Mae mówiła dobrze o

człowieku, którego wszyscy nienawidzili. Nicole mocniej zabiło serce. - Babciu, czy ty...? -

Ja też mu się nie oparłam. Zdradzałam Henry'ego z Carlem. Z wrażenia Nicole odebrało głos.

Dopiero po dłuższej chwili powiedziała cicho: - Babciu, nie musisz mówić nic więcej. To

stare czasy. Zostałaś oszukana przez tego człowieka. Był przecież... - Nie, Nicki, nie zostałam

oszukana. Przyznaję, byłam zauroczona, ale wiedziałam, co robię. Carl należał do mężczyzn,

którym nie sposób było się oprzeć. - Mae

spojrzała na wnuczkę. - Przykro mi, jeśli cię zaszokowałam, ale taka jest prawda. - Kocham

cię, babciu, i uważam za wspaniałego człowieka. Mogłaś przecież przemilczeć ten fakt lub

zrzucić winę na Carla, ale tego nie zrobiłaś. - Uznałam, że nadeszła pora, aby ci wreszcie o

tym powiedzieć. - Ja też mam coś do wyznania - szepnęła Nicole. - Pamiętasz, babciu, co

mówiłam ci o Chadzie? Opuściłam wtedy najważniejsze fakty. - Nabrała głęboko powietrza. -

Zaszłam w ciążę i dlatego mnie porzucił. Nie chciał zostać ojcem, a ja... też nie byłam pewna,

czy pragnę być matką. Ale stało się. W okamgnieniu zostałam sama. - Och, Nicki, powinnaś

mi o tym od razu powiedzieć. Nie jesteś sama. Masz przecież mnie. I dom. Tworzymy

rodzinę. - Wiem, ale wstydziłam się przyznać do tego, co się stało. - Nicole otarła łzy. - Przez

pierwsze tygodnie wypłakiwałam oczy, lecz później wstąpiła we mnie złość. Miałam

pretensję do Chada, a potem do samej siebie. Byłam nawet zła na to dziecko, które miało się

urodzić... Kilka miesięcy później stał się prawdziwy cud. Poczułam, jak się we mnie porusza.

background image

Od tamtej pory moje życie zaczęło mieć sens. Ale pewnego dnia - Nicole odwróciła wzrok -

obudziłam się w nocy z silnymi bólami... i wtedy straciłam moją małą córeczkę. - Kochanie,

tak mi przykro. Podejdź, proszę, bliżej. Nicole otarła mokre policzki i uklękła przed wózkiem

babki. - Powinnam wyznać ci to wcześniej, ale nie wiedziałam, jak. Kiedy jednak usłyszałam

o Carlu...

- Wtedy uznałaś, że nie jesteś jedyną niedoskonałą osobą w naszej rodzinie - dokończyła

Mae. - Och, nie, babciu. Nigdy bym cię nie osądzała. - Kochanie, dajmy temu spokój. śycie

nie jest łatwe. - Dziadek przebaczył ci zdradę? - spytała Nicole. - Tak. Henry zachował się

inaczej niż większość tutejszych mężczyzn, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Griffin

Black wydziedziczył żonę. Najstarsza siostra Pearl Lovel, okryta hańbą, wyjechała ukradkiem

w nieznanym kierunku. Małżonka Franka Gilmore'a opuściła Common i czworo małych

dzieci. Sporo osób posprzedawało domy i przeniosło się w inne strony. Były to okropne

chwile dla naszego miasta,

ale Henry i ja razem. jakoś szczęśliwie przetrwaliśmy je

- Czy Carl był wówczas żonaty? - Tak. śona opuściła go później, kiedy Delmar poszedł do

szkoły średniej. Podobnie jak sporo innych kobiet uciekła w środku nocy i nigdy nie dała

Carlowi o sobie znać. Delmar wyrósł na przystojnego młodzieńca, z wyglądu niezwykle

podobnego do ojca. I to był, moim zdaniem, główny powód, dla którego stał się solą w oku

mieszkańców miasta. Nikt go nie znosił, a on po prostu dopasował się do wizerunku własnej

osoby. Carl w wieku pięćdziesięciu pięciu lat zmarł na zawał serca. Po jego śmierci

gospodarstwem zajął się Delmar i wkrótce po ukończeniu szkoły średniej ożenił z Madie.

Resztę już znasz. Nicole podeszła do wiklinowego fotela i usiadła obok babki. - Kto, twoim

zdaniem, mógł podpalić dom Johnny'ego?

Griffin Black czy jakiś inny mężczyzna nienawidzący Bernardów? - To bardzo

prawdopodobne. Ale Griffin ożenił się ponownie i teraz myśli tylko o tym, jakby tu

powiększyć dochody, tak aby młoda żona mogła kupować sobie coraz to nowe stroje. Chyba

przestał żyć przeszłością. - Wobec tego kto? Pomyśl, babciu. Może o kimś zapomniałaś? Mae

zastanawiała się przez dłuższą chwilę. - Nie mam pojęcia. Wielu ludzi opuściło miasto. Inni

postarzeli się i są teraz w moim wieku. - Może wobec tego osoba, której szukamy, jest

młodsza - uznała Nicole. - Pewnie Jasper Craig okłamał nas, chcąc chronić syna. Zapragnęła

nagle przytulić się do Johnny'ego i zobaczyć, jak on się czuje. Radził jej nie oddalać się od

Oakhaven, ale sam też powinien zastosować się do tej rady. Popatrzyła na drogę i zaczęła

modlić się, żeby jak najszybciej wrócił do domu. Nerwowym krokiem przemierzała pokój. Od

wyjazdu Johnny'ego i nowoorleańskiego detektywa upłynęły już trzy pełne godziny.

background image

Dlaczego tak długo nie wracali? Nicole zatrzymała się przy oknie. Niebo pociemniało i zaczął

padać deszcz. Z minuty na minutę ogarniał ją coraz większy niepokój. Czy Johnny'emu stało

się coś złego? Nie, nie mogło. Był przecież z detektywem Archardem. Ale dlaczego nie

wracał? Ponownie przeszukała wzrokiem długi, tonący w mro-

ku podjazd. Miała nadzieję, że zaraz ujrzy samochodowe światła. - Johnny, gdzie jesteś? -

szepnęła zbielałymi wargami. - Co się z tobą dzieje? Dwadzieścia minut później złapała

kluczyki wozu i wypadła z domu. Po niespełna dziesięciu minutach dotarła do miasta. W

urzędzie szeryfa panowały ciemności. Nigdzie nie było widać zielonego samochodu

nowoorleańskiego detektywa. Nicole postanowiła objechać całe miasto. Najpierw ruszyła

ulicami biegnącymi ku północy i południu, potem zjechała na drogę łączącą wschód z

zachodem. Już miała zrezygnować z dalszych poszukiwań, gdy nagle ujrzała samochód

Rylanda Archarda, stojący na tyłach motelu. Odetchnąwszy z ulgą, zatrzymała obok swój wóz

i wysiadła. Wokół panowały ciemności. Jedynym oświetlonym pomieszczeniem motelu było

biuro Virgila. Nicole ruszyła ku wejściu i nagle do jej uszu dobiegł jakiś hałas. Pod

wrażeniem ostatnich przeżyć, błyskawicznie przywarła plecami do ściany budynku i

znieruchomiała. Po chwili zaklęła w duchu i niezbyt świadoma, że mówi głośno do siebie, ze

złością wyszeptała: - Do licha z tobą, Johnny. I z tym wszystkim, co dla ciebie robię. I nagle

tuż obok jej ucha rozległ się znajomy głos: - Prowadzisz rejestr dobrych uczynków, chérie,

ż

eby móc potem ściągnąć należność? Aż podskoczyła z wrażenia. Stał przed nią Johnny z

rękoma opartymi na biodrach.

- Miałaś trzymać się z daleka - przypomniał surowym tonem. - Trzy godziny czekałam na

ciebie w domu. Sądziłam, że leżysz w jakimś rowie. Nie mogłeś przynajmniej zadzwonić? - I

co miałbym ci powiedzieć? Nicole nie była w stanie spokojnie słuchać Johnny'ego. Coraz

bardziej zezłoszczona, powiedziała: - Przepraszam, że pozwalam sobie krytykować twój

sposób bycia. Rozejrzała się wokoło, aby sprawdzić, czy nie ma gdzieś w pobliżu Rylanda

Archarda. Chyba byli sami. - Spodziewasz się kogoś? - spytał Johnny. - Nie. A ty? - Co to za

pytanie? Od wyjazdu z Oakhaven byłem z Rylandem. Fajny z niego gliniarz. Co

najważniejsze, jest po mojej stronie. - A byłby, gdyby znał całą historię? - To znaczy...?

Nicole uprzytomniła sobie, że nie powinna wyciągać teraz sprawy Carla Bernarda. Była

jednak nadal zła na człowieka, który tak wielu ludziom zrujnował życie i zniszczył rodziny,

nie wyłączając jej własnej... Choć, prawdę mówiąc, akurat małżeństwa Mae nie udało mu się

rozbić. - Chérie, zadałem ci pytanie. - Chodziło mi tylko o to, że twój dziadek w opinii całego

miasteczka był... - Łajdackim uwodzicielem - dokończył za nią Johnny. - I nagle przyszło ci

do głowy, że jestem takim samym draniem jak on?

background image

- Grasz nie fair. - Nicole ujęła się pod boki i zmierzyła go ostrym spojrzeniem. - Wcale tak

nie myślę. I nie porównuję cię z tym człowiekiem, tylko uważam, że wszystkie twoje kłopoty

mają związek z... - urwała, bo Johnny podszedł bliżej. Tak blisko, że cofnęła się pod samą

ś

cianę. - Powiedz mi, chérie, czy w twoich oczach należę do społecznych mętów? Czujesz się

przeze mnie zbrukana? - Przestań. Jestem tylko zmartwiona i zdenerwowana. - I dlatego chcę,

ż

ebyś wróciła do Oakhaven. Ryland wypytuje Virgila o dawne czasy, usiłując znaleźć kogoś,

kto byłby zdolny popełnić aż takie przestępstwo. A teraz bądź grzeczna i zrób, o co proszę.

Nicole nie była zachwycona tym, że Johnny traktuje ją jak małą, krnąbrną dziewczynkę, ale

ustąpiła. - Dobrze - mruknęła i ruszyła w stronę samochodu. - Nie bądź zła. - Złapał ją za

ramię. - Puść mnie. Nie musisz mi mówić, co powinnam robić. Sama wiem. I trzymaj ręce z

dala ode mnie! Puścił jej ramię, ale poszedł za nią do samochodu. Gdy zamierzała otworzyć

drzwi, porwał ją w objęcia i zaczął szeptać do ucha: - Nie chcę, żeby coś ci się stało,

rozumiesz? Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie teraz najważniejsze. - Pocałował ją w szyję. -

A jeśli zachowuję się czasami jak wariat, to tylko dlatego, że bardzo zależy mi na tobie. Ale

masz rację. Nie mam prawa mówić, chérie, co masz robić, a czego nie. Przepraszam. -

Pochylił się i pocałował Nicole w usta. Nie chciała sprawiać wrażenia słabej kobietki, ale

poddała się emocjom i objęła go za szyję. Pocałunek był

namiętny i długi, a kiedy wreszcie odsunęli się od siebie, Johnny powiedział: - Może

będziemy poza domem nawet przez pół nocy. Jeśli dowiem się czegoś, to zadzwonię.

Przyrzekam. - Tylko nie nadstawiaj głowy i nie rób z siebie bohatera - poprosiła. - Nie chcę

utrudniać ci teraz życia, ale powinieneś wiedzieć, że cię kocham. - Widząc, że Johnny otwiera

usta, szybko zamknęła mu je dłonią. - Nie mów nic. Nie przyjechałam tu po to, żeby robić ci

wyznania ani słuchać tego, co ty masz mi do powiedzenia. Chciałam cię odnaleźć, żeby się

uspokoić. Dlatego proszę cię tylko o jedno. Bądź ostrożny. Wkrótce potem Nicole spotkała

się z Daisi Buillard na Mill Street. - Nie wierzę, że to robię - oświadczyła, wsuwając się na

chwilę do wozu Nicole i wręczając jej klucz. - Jeśli cię przyłapią, oberwiemy obie. -

Dziękuję, że mi go pożyczasz - Nicole spojrzała na klucz. - Bez niego nie dałabym rady

włamać się do biura szeryfa. - Musisz robić to teraz? Nie możesz odłożyć do jutra? - Tucker

mnie nie znosi, podobnie jak Johnny'ego. Od tego człowieka nigdy nie uzyskam żadnej

pomocy. Muszę dostać się tam jeszcze dziś. Nicole poczuła wyrzuty sumienia, że wciąga

przyjaciółkę w działanie niezgodne z prawem, i na domiar złego zamierza włamać się do

biura, w którym Daisi pracuje.

- Naprawdę masz - stwierdziła Daisi. kota na punkcie Johnny'ego

Nicole uśmiechnęła się smutno.

background image

- Kocham go. Ale nie jestem aż tak naiwna, by sądzić, że ta miłość mnie uszczęśliwi. Już

pogodziłam się z faktem, że Johnny wkrótce nas opuści. To boli. Bolałoby jednak o wiele

bardziej, gdybym nie poznała go bliżej. To dobry człowiek. Wspaniały mężczyzna. - Woody

będzie nieszczęśliwy. Ale ja pozostanę twoją przyjaciółką, mimo że miałam nadzieję, iż

pewnego dnia staniemy się rodziną - powiedziała z uśmiechem Daisi. Nicole uścisnęła ją

serdecznie. - Oddam ci ten klucz. Obiecuję. Zostawiła Daisi i ruszyła przed siebie. Unikając

jazdy główną ulicą miasta, dotarła na tyły biura szeryfa, wyłączywszy uprzednio reflektory.

Zaparkowała pod rozłożystą wierzbą płaczącą, wysiadła z wozu i zaczęła przemykać się pod

murem budynku. Gdyby ujrzała jakiegoś przechodnia, minęłaby wejście do biura szeryfa,

udając, że idzie na spacer. Na szczęście dotarła bez przeszkód do drzwi wejściowych.

Zamknęła je za sobą na klucz i wsunęła go do kieszeni. Nicole była gotowa posłuchać

Johnny'ego i wracać do domu, gdy nagle przyszło jej do głowy, że w kartotece szeryfa mogą

znajdować się dokumenty, które, być może, pozwolą ustalić, kto tak bardzo mści się na

Johnnym. Zapaliła małą latarkę, którą wzięła z samochodu i ruszyła przez hol. Minęła szybko

biurko Daisi i skierowała kroki do gabinetu Tuckera. Nacisnęła klamkę i odetchnęła z ulgą,

bo drzwi otworzyły się cicho.

Strumień nikłego światła skierowała na rząd metalowych szaf z kartotekami, stojących

wzdłuż ściany, a potem na biurko szeryfa, zawalone papierami. Zrobiła kilka kroków, gdy

nagle za jej plecami rozległ się jakiś hałas. Zmartwiała. Błyskawicznie zgasiła latarkę. Z

bijącym sercem wsłuchiwała się w odgłos zbliżających się kroków. Człowiek, który szedł

teraz przez hol, miał własny klucz. Nie musiała zgadywać, kto to jest. Podeszła na palcach do

ś

ciany, gdzie stały metalowe szafy, aby ukryć się za ostatnią z nich. Kiedy znalazła się w

kącie, kucnęła i wstrzymała oddech. Zaskrzypiały drzwi i zaraz wnętrze pokoju obiegł

strumień światła z silnej latarki. Zatrzymał się na skulonej postaci Nicole. - Zaczyna mnie

pani irytować, pani Chapman - oświadczył szeryf. - Proszę stamtąd wyjść. Podszedł bliżej,

chwycił Nicole za ramię i wyciągnął z ukrycia. - Przepraszam - wyjąkała, usiłując znaleźć

jakieś wytłumaczenie. - Ale ja właśnie... - W tym mieście nic nie dzieje się bez mojej wiedzy

- sucho oznajmił szeryf. - Absolutnie nic. Nicole zmroził śmiertelnie poważny ton jego głosu.

Zobaczyła, że Tucker ma dziwnie szklane oczy. I nagle pojęła całą prawdę. - To pan, mam

rację? To pan jest tym człowiekiem, który... - gwałtownie urwała i bez namysłu uderzyła

szeryfa latarką w głowę, najsilniej jak potrafiła. Jęknął z bólu i kiedy zachwiał się na nogach,

Nicole rzuciła się w stronę drzwi. Już wydawało się jej, że jest

background image

bliska ocalenia, gdy nagle poczuła, jak złapał ją w pasie. Bez trudu uniósł ją w górę i cisnął na

jedną z metalowych szaf. Ujrzała przed oczami wszystkie gwiazdy, po czym na moment

zrobiło się jej niedobrze i straciła przytomność.

Na to popołudnie, kiedy podpalono dom na wzgórzu, Farrel miał niepodważalne alibi,

podobnie zresztą jak Clete Gilmore i Jack Oden. Na końcu listy podejrzanych znalazł się

niejaki Tweed Bowden, mieszkający w Assumption Parish, oddalonym o jakieś czterdzieści

kilometrów od Common. On jednak nawet nie pamiętał, kim był Carl Bernard. Miał wylew

przed kilku laty i od tamtej pory był przywiązany do łóżka. Tak więc Johnny wraz z

detektywem zabrnęli w ślepy zaułek. - Zrobiło się późno i zaraz zacznie padać - stwierdził

Johnny, gdy z Assumption Parish wracali do miasta. - Chyba na dziś damy już sobie spokój. -

Zgoda, ale jutro zaczniemy działać z samego rana. - Detektyw uśmiechnął się i poklepał

Johnny'ego po plecach. Rylan Archard należał do najlepszych nowoorleańskich policjantów.

Nieprzejednany i dociekliwy, dostawał zawsze najtrudniejszą robotę.

- Na pobyt tutaj zostały mi jeszcze dwa dni. To sporo czasu. Nie trać wiary, Bernard. O

gliniarzach, jak dotąd, Johnny miał raczej złe zdanie. Jednak nigdy przedtem nie miał do

czynienia z kimś takim jak Ryland Archard. Człowiek kompetentny, uczciwy, a przy tym

skromny. Minęła jedenasta. Johnny wrócił myślami do problemu, który nękał go od samego

rana. Wreszcie zapytał detektywa: - Jeśli nie uda się nam rozwiązać tej sprawy, czy w ramach

zwolnienia warunkowego mam szansę na przeniesienie mnie gdzie indziej? - Masz - zapewnił

Ryland. - Załatwię ci to, gdy tylko postanowisz, co chcesz dalej robić. - Wiem, że muszę stąd

wyjechać. Odkąd przyjechałem do miasta, Nicole i Mae znalazły się w piekielnie trudnej

sytuacji. Nie chcę, żeby którejś z nich przydarzyło się coś złego. Jechali nadal autostradą w

stronę miasta, gdy nagle detektyw nacisnął nieoczekiwanie na hamulec i zjechał na pobocze. -

Johnny, właśnie minął nas samochód twojej pani. - Niemożliwe. Parę godzin temu odesłałem

ją do domu. - To był jej wóz - powtórzył Archard. - Przemknęła jak wicher obok nas. - Goń ją

- zażądał Johnny. - Ruszaj! Archard zawrócił, wcisnął gaz do deski i mimo że padał deszcz, w

ciągu kilku sekund jego szybki samochód osiągnął maksymalną prędkość. Kiedy zbliżyli się

do skylarka, który akurat musiał zwolnić, aby zjechać z autostrady w boczną drogę, Johnny

przyznał:

- Masz rację, to jej wóz. Detektyw wykorzystał powstałą na drodze sytuację i wyprzedził

samochód Nicole. Gdy tylko to uczynił, zahamował ostro i zajechał skylarkowi drogę. Johnny

wyskoczył na jezdnię i w strugach deszczu pobiegł do samochodu Nicole. Zaskoczony ujrzał

za kierownicą nie Nicole, lecz Jaspera Craiga. Stary człowiek otworzył przed Johnnym drzwi.

- Dobrze, że cię widzę, chłopcze - wysapał. - Myślałem, że będę musiał radzić sobie sam. -

background image

Co się dzieje?! - ryknął Johnny, starając się przekrzyczeć odgłosy burzy. - Ma ją. Cliff porwał

twoją panią. - Co takiego?! - Powinienem już wcześniej ci powiedzieć, że to on podpalił dom

Madie i robił różne inne bardzo złe rzeczy, ale się bałem. Johnny zmartwiał. - Kiedy ją

porwał? I jak to się stało?! - krzyknął. - Mów! - Zaraz wszystko ci opowiem, tylko nie

wrzeszcz tak... Widziałem was oboje na motelowym parkingu. Słyszałem, jak kazałeś jej

wracać do domu, ale ona pojechała wprost do domu Daisi Buillard, a potem do urzędu

szeryfa. Otworzyła kluczem drzwi jego biura i weszła do środka, a potem zjawił się tam

Clifford. Kiedy odjeżdżał, miał ze sobą twoją panią. Boję się, chłopcze, że zrobił jej krzywdę,

bo widziałem, jak ładował ją do bagażnika swojego wozu, a ona w ogóle się nie ruszała.

Chyba była nieprzytomna... - Jasper Craig zamilkł na

chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza. Jego oddech był przesycony zapachem whisky. - Nie

wiedziałem, co robić. Odczekałem trochę, a potem wziąłem jej samochód i ruszyłem za

Clifftonem. Dobrze, że zostawiła kluczyk w stacyjce. Johnny'ego ogarnęło przerażenie. Jeśli

coś stało się Nicole, nigdy sobie tego nie wybaczy. Nie będzie miał po co dłużej żyć. Jak

szaleni pognali z Archardem drogą prowadzącą do starego gospodarstwa. Za nimi podążył

Jasper Craig. Na podjeździe ujrzeli samochód szeryfa Tuckera. - Miałem rację - wymamrotał

Jasper Craig. Johnny, przyświecając sobie latarką detektywa, szybko odnalazł na błotnistej

drodze ślady Clifftona Tuckera. Prowadziły w stronę zalewiska. W trójkę dotarli do przystani

i odcumowali dwie łodzie. - Płyńcie za mną - polecił Johnny, bosakiem odpychając łódź. Po

chwili znalazł się na czarnych wodach zalewiska. Zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo tu

niebezpiecznie, zwłaszcza nocą. śałował, że wieczorem nie wyznał miłości Nicole. Ale zrobi

to. Powie wszystko, co taił przed nią od chwili, gdy kochali się po raz pierwszy. Ocknęła się

ze strasznym bólem głowy. Jej twarz omywały strugi deszczu. Zajęczała cicho. Dość szybko

uprzytomniła sobie, co się stało, i że znajduje się nie w biurze szeryfa Tuckera, lecz na łodzi.

Z trudem podniosła się i usiadła na ławce. - No, nareszcie oprzytomniałaś - warknął. - Nie

chciałem, żeby do tego doszło. Od lat miałem z Bernardem na pieńku i zależało mi na tym,

ż

eby wyniósł się stąd na zawsze. - Dlaczego? - Nicole skrzywiła się, bo ból rozsadzał jej

czaszkę. - Johnny to dobry człowiek. - Bernardowie zawsze podobali się kobietom i

wyczyniali z nimi, co tylko chcieli. - Tucker zaklął szpetnie i dodał: - Jak widać, z tobą też

zrobił, co chciał... - Ale pan, szeryfie, pan przecież nie chce zrobić mi krzywdy, prawda?

Proszę odwieźć mnie na brzeg... - Nie mogę. Oni już idą moim śladem. Ten przeklęty idiota

Jasper pewnie zdążył im powiedzieć, jak naprawdę zginął Delmar Bernard. - Przecież ojciec

Johnny'ego wpadł pod samochód. Kierowca zbiegł z miejsca wypadku, a Delmara nie udało

się uratować. Wiem to od babci. Uważa pan, że było inaczej? - Przejechał go samochód -

background image

odparł Tucker - ale nie był to wypadek. Serce Nicole podeszło do gardła. Co ten człowiek

wygaduje? Czyżby przyznawał się do zabicia ojca Johnny'ego? Gdy Tucker skierował łódź w

głąb zalewiska, niebo przecięła jeszcze jedna błyskawica. W strugach ulewnego deszczu

Nicole trzęsła się z zimna. Wiedziała, że nie może poddać się woli szaleńca i musi działać. W

wodzie czekała ją jednak rychła śmierć, bo moczary roiły się od aligatorów i jadowitych

węży. Przypomniała sobie ostrzeżenie Johnny'ego, żeby nie wystawiała z łodzi rąk.

Wyobraziła sobie aligatora z otwartą paszczą i jadowi-

tego węża, i zrobiło się jej słabo z przerażenia. Usiłowała przebić wzrokiem otaczające ich

ciemności i uzmysłowić sobie, gdzie są. Ale wokół była tylko czarna odchłań wody i

czyhająca zewsząd śmierć. Pod powiekami poczuła łzy. Nie chciała umierać. Musi być jakaś

droga ucieczki. Musi... Zauważyła, że łódź przepływa obok jakiegoś cyprysa. Zbliżali się do

brzegu? Ale trzęsawisko było tak zwodnicze, że nie mogła być niczego pewna. W pewnej

chwili łódź uderzyła o coś twardego. Nie mając czasu na zastanawianie się, Nicole zerwała

się z ławki, złapała za grube pnącze zwisające nad wodą i zawisła w powietrzu. - Opuść się

natychmiast na łódź! - krzyknął Tucker. Rozwścieczony głos szeryfa jeszcze bardziej

zmobilizował Nicole do ucieczki. Puściła pnącze i po chwili dotknęła nogami gąbczastego

podłoża. Ugięło się pod nią raz i drugi, lecz nie ugrzęzła. Uprzytomniwszy sobie, że natrafiła

na pływający grunt, Nicole odetchnęła z ulgą. Rzuciła się przed siebie, w gęstwinę drzew.

Chyba sprawiła to Boża Opatrzność, że niemal wpadła na pień wielkiego cyprysa.

Odruchowo podniosła głowę. Ujrzawszy wysoko wśród gałęzi znajomy zarys domku

Johnny'ego, zaczęła płakać. Oparta o pień, z trudem łapała oddech. - Słyszysz mnie? Z mojej

ręki zginiesz szybko i bezboleśnie. A na moczarach długo będziesz umierać w mękach! Głos

Tuckera pobudził Nicole do działania. Odnalazła nad głową sznurową drabinkę i zaczęła

wspinać się w górę. Do domku wsunęła się akurat w chwili, gdy

jeszcze jedna błyskawica oświetliła niebo. Na sekundę Nicole ujrzała zwiniętego w kłębek

węża. Zamarła. Przypomniała sobie uspokajające słowa Johnny'ego, że wąż nie jest jadowity i

nie powinna się go bać. Było jednak zbyt ciemno, żeby dojrzeć podbrzusze gada. Co jeszcze

Johnny mówił o wężach? Aha, że nie należy poruszać się szybko ani tkwić nieruchomo.

Odetchnąwszy głęboko, zmusiła się, żeby wejść głębiej. Zrobiła to powoli, równym krokiem.

- Zostań tam, gdzie jesteś - powiedziała do węża. - Nie będę ci przeszkadzać. Zajmę inny kąt.

Nie była w stanie nawet dojrzeć, czy gad poruszył się, czy nie. Musiała zawierzyć szczęśliwej

gwieździe. - Johnny, przyjdź tu po mnie - szepnęła cicho. - Czekam. Zaczęła się modlić o to,

by zjawił się, zanim będzie za późno. Mimo odgłosów burzy, donośny głos Clifftona Tuckera

dotarł do uszu Johnny'ego. Pięć minut później, płynąc śladem szeryfa, dosłyszał jego okrutną

background image

groźbę skierowaną do Nicole. Na szczęście, znał tu każdy zakamarek. Dorwie Tuckera i

odnajdzie Nicole. Jakieś dziesięć minut później dostrzegł łódź wyciągniętą na ruchomy grunt.

Wszyscy trzej dobili do grząskiego brzegu i rzucili się w gęstwinę drzew. Johnny pierwszy

dostrzegł sylwetkę szeryfa i odruchowo krzyknął. Wyciągając błyskawicznie broń, Tucker

odwrócił się i latarką zaświecił mu w oczy.

- To ty, chłoptasiu? - Co ty robisz, Tucker! Gdzie jest Nicole?

- Umrze wyłącznie z twojej winy - warknął szeryf. - Bo nie z mojej. Gdybyś nie wracał do

miasta, nic by się nie wydarzyło. A teraz wszystko skończone. Musiałem wyrównać rachunki.

Nagle przed Johnny'ego wysunął się Jasper i krzyknął do szeryfa: - Powiedz mu prawdę!

Niech dowie się, jak zginął jego ojciec! - Jasper, przecież pragnąłeś mieć Madie! - wrzasnął

Tucker. - Nie moja wina, że zachorowała i zmarła, zanim zdołałeś się z nią ożenić! Gdyby

ż

yła, byłbym teraz dla ciebie nie mordercą, lecz bohaterem! Trzeba było załatwić Delmara... -

Ja nie zrobiłem nic złego - zaprotestował Jasper. - O tym, co zrobiłeś, dowiedziałem się

dopiero po fakcie. Nigdy bym ci nie pozwolił zamordować Delmara. - Ale dochowałeś

tajemnicy. - Jakiej tajemnicy? - zapytał Ryland Archard. - Carl Bernard uwiódł moją matkę, a

mój ojciec, kiedy zastał ich razem w łóżku, strzelił sobie w głowę. Musiałem się zemścić.

Dlatego przejechałem Delmara. Usłyszawszy te słowa, Johnny zdrętwiał. - Zabiłeś mojego

ojca? - A teraz załatwię ciebie - oznajmił Tucker. Uniósł rewolwer i wycelował w Johnny'ego.

W tym momencie rozległ się donośny głos detektywa: - Już przyznał się pan, szeryfie, do

popełnienia morderstwa. Wszystko skończone. Proszę rzucić broń.

- Cliffton, nie zabijaj go! - Jasper zasłonił sobą Johnny'ego. - To syn Madie... Rozległ się

ogłuszający huk wystrzału. Johnny rzucił się na Tuckera i wytrącił mu rewolwer. Zobaczył,

ż

e Jasper osuwa się na ziemię. Z kulą w piersi. Gdy Archard obezwładniał szeryfa, Johnny

pochylił się nad rannym. Jasper ledwie oddychał. - Słuchaj, bo mam mało czasu - wyszeptał

zdławionym głosem. - Powiedz Farrelowi, że wasze rachunki zostały wyrównane... Idź do

wykopu i weź stamtąd moje rzeczy... Chcę mieć je przy sobie. - Zacisnął palce na ręku

Johnny'ego. - Przyrzeknij. - Przyrzekam. - Przyzwoity z ciebie chłopak. Twoja mama była

wspaniałą kobietą i pamiętaj o tym... Miałeś też dobrego ojca... Obaj pragnęliśmy tego

samego i ja przegrałem... - Dlaczego mnie zasłoniłeś? - Wreszcie zrobiłem coś dobrego.

Teraz, kiedy spotkam się z Madie, po raz pierwszy będzie zadowolona ze mnie. Może nawet

mi wybaczy. Pamiętaj, chłopcze, o mojej skrzynce... Były to ostatnie słowa Jaspera Craiga.

Johnny spojrzał na Clifftona Tuckera. - Bydlaku, zapłacisz mi za wszystko! - krzyknął,

zrywając się z ziemi i rzucając z pięściami na szeryfa. - Daj spokój! - przywołał go do

background image

porządku detektyw. - Niech zajmie się nim prokurator. Teraz musimy znaleźć twoją Nicole.

Ruszaj! Johnny oprzytomniał i natychmiast pobiegł przed siebie.

- Chérie! - wołał. - Chérie! - Z oczu pociekły mu łzy. Ostatni raz płakał na pogrzebie matki. -

Johnny! - Chérie! - Jestem tutaj. Na drzewie. W domku! Johnny stanął u stóp ogromnego

cyprysa. Zadarł głowę. Na widok Nicole o mały włos, a byłby zemdlał z wrażenia. Chwilę

później zniósł ją po sznurowej drabince i wziął w objęcia. Przytuliła głowę do jego piersi. -

Słyszałam strzały - powiedziała. - Nic ci się nie stało? - Nic. - Jeszcze przez chwilę trzymał ją

tak przytuloną, po czym lekko odsunął od siebie i zaczął opowiadać, co się stało. - Johnny,

tak mi przykro - szepnęła. - Ten łajdak zastrzelił Jaspera. Biedak... starał się mi pomóc. -

Johnny jeszcze raz przytulił do siebie Nicole. Przez kilka minut trwali w milczeniu. - Na

szczęście, ty żyjesz. Nic ci się nie stało? - Mam tylko guza na głowie. Najważniejsze, że

jesteś tu. Cały czas liczyłam na twoją pomoc. Przyszedłeś. Dziękuję. - Podziękuj, chérie, w

inny sposób. Pocałuj. Mieszkańcy Common byli zaszokowani. Mimo to jednak nadal

obiegały miasto przeróżne plotki. Od rana do nocy dzwonił telefon w Okhaven. Nicole

zdumiało to, że ludzie starali się wynagrodzić Johnny'emu swoje dotychczasowe

postępowanie. Dopiero teraz uzmysłowili sobie, iż Tucker od lat manipulował nimi. W

gruncie

rzeczy nie byli złymi ludźmi. Teraz odzyskali wreszcie własną godność. Za to, jak sądziła

Nicole, powinni być wdzięczni Johnny'emu. Kiedy wrócili do domu tej ostatniej

dramatycznej nocy, przez godzinę opowiadali Mae o tym, co się stało. Rano nowoorleański

detektyw wezwał Farrela i wraz z Johnnym spędzili kilka godzin zamknięci w gabinecie Mae.

Nicole nie pytała Johnny'ego o przebieg tej rozmowy ani o to, co wydarzyło się między nim a

Farrelem. Wiedziała jednak, że skończyła się wreszcie ich wieloletnia nienawiść. Tucker bez

przeszkód został aresztowany, bo Ryland Archard skrupulatnie wyjaśnił zwierzchnikom

wszystkie szczegóły wydarzeń ostatniej nocy. Ponadto obiecał Johnny'emu zbadać

możliwości wcześniejszego zwolnienia warunkowego za dobre sprawowanie, bez

konieczności odpracowywania na wolności ostatnich miesięcy odsiadywania w więzieniu

kary. Zdumiewające, jak szybko i skutecznie można pozałatwiać nawet najtrudniejsze sprawy,

kiedy ma się odpowiednie kontakty. Nowoorleański detektyw znał właściwych ludzi.

Uczciwych i sprawiedliwych, jak on. Wreszcie nastał kres wrogości mieszkańców Common

do rodziny Bernardów. Wyjaśniły się przyczyny rozpaczliwego alkoholizmu i psychicznego

załamania Jaspera Craiga, a także nienawiści Farrela do Johnny'ego.

Nicole zostawiła samochód na podjeździe i ruszyła ku pogorzelisku. Na zboczu wzgórza

ujrzała siedzącego Johnny'ego. Wpatrywał się w rozlewisko. Wczoraj nie mogli oderwać się

background image

od siebie. Nikt jednak ani słowem nie skomentował ich zachowania. Nad ranem Johnny

przyszedł do pokoju Nicole. Kochali się z takim zapamiętaniem, jak jeszcze nigdy. Podeszła i

bez słowa usiadła obok Johnny'ego. Sama bliska obecność ukochanego dawała jej już

poczucie szczęścia. - Masz do mnie, chérie, jakąś pilną sprawę? - zapytał. - Mówiłem Mae, że

wrócę w porze lunchu. - Wiem. Dzwonił z Nowego Orleanu nasz detektyw, Ryland Archard.

Powiedział, że sprawa twojego zwolnienia zostanie ponownie rozważona. I że gdyby to

zależało od niego, lada dzień stałbyś się wolnym człowiekiem. Przyszłam tutaj, bo sądziłam,

ż

e chcesz to wiedzieć. Johnny skwitował słowa Nicole jedynie kiwnięciem głowy. - Masz

ochotę pogadać? - zapytał. - Jeśli tego sobie życzysz... Odwrócił się i spojrzał jej prosto w

oczy. - Chciałem powiedzieć ci to wczoraj wieczorem, ale płakałaś i nie mogłaś przestać... -

Uśmiechnął się krzywo. - Było to dla mnie coś nowego. Najpierw sądziłem, że beczysz

przeze mnie, a potem... - Wiem, wiem, głupio się zachowywałam - przyznała Nicole. - O

czym chcesz pogadać? - Wczoraj wieczorem, zanim zaczęło się to całe piekło, powiedziałaś,

ż

e mnie kochasz. Pamiętasz? - Tak. - Nicole zapragnęła przytulić się do Johnny'ego,

ale się powstrzymała. Miał dziwną minę. Niepokojąco poważną. Co chciał oświadczyć?

Czyżby to, że w jej towarzystwie było mu miło, i na tym koniec, bo wyjeżdża z Oakhaven? -

Nadal mnie kochasz? - Chciał się upewnić. - Bardziej niż kiedykolwiek przedtem - wyznała. -

Ale już ci mówiłam... - Ciii... - Johnny położył jej palec na ustach. - Teraz moja kolej. Siedzę

tu sobie i kombinuję, jak najlepiej ci to wyłożyć. Nicole nie wytrzymała nerwowo. - Wiem, że

zamierzasz opuścić Oakhaven. Od początku zdawałam sobie z tego sprawę. Jestem na to

przygotowana. - Uśmiechnęła się słabo, aby Johnny nie wyczuł, iż mija się z prawdą. -

Naprawdę wolałabyś mnie się pozbyć? - Nie! - wyrwało się Nicole. - Nie chcę jednak, żebyś

odczuł... - Co miałbym odczuć? Johnny wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy opadające na

oczy. - Pragnę, żebyś robił to, co chcesz - powiedziała. - To wszystko. - Wszystko, co chcę? -

Tak. - A więc mogę cię kochać? Gdy z wrażenia zaparło jej dech, mówił dalej: - Kocham cię,

chérie. Musisz to wiedzieć. Zapragnęła rzucić się Johnny'emu w objęcia, ale nie była w stanie

nawet drgnąć. - I...?

- I jeśli zostanę, nie będę mieszkał na przystani ani sypiał sam... - A więc...? - Wyjdziesz za

mnie, żeby Mae przestała wreszcie nas swatać? Nicole z wrażenia zaniemówiła. Nie mogła

uwierzyć w to, co słyszy. Johnny jednym zręcznym ruchem przewrócił ją na plecy.

Przymrużywszy oczy, przyglądał się jej z góry. Nadal milczała. - A jeśli chodzi o dzieci... -

ciągnął łagodnym tonem. - Zajmiemy się tym dopiero wtedy, kiedy będziesz miała na nie

ochotę. Nicole wreszcie odzyskała głos. - W porządku. - Wzruszona z trudem

powstrzymywała łzy. - Umowa stoi? - Aha - potwierdził Johnny. - Zamierzasz się rozpłakać?

background image

- Chyba tak. Uśmiechnął się łobuzersko. - Dlatego, że znów pozbawiłem cię tchu? - Coś w

tym sensie. Ale czy nie powinniśmy przypieczętować pocałunkiem naszej umowy? - spytała

zalotnie. - A czy to nam wystarczy? - W oczach Johnny'ego zapłonął ogień pożądania. Objęła

go za szyję, przyciągając do siebie. Tym razem postanowił kochać Nicole delikatnie i powoli.

Ale gdy tylko rozpalił ich pierwszy pocałunek, przestali panować nad sobą i poddali się

uczuciom nieziemskiej rozkoszy.

Gdy oprzytomnieli, na południowy posiłek było już za późno. Mimo to poszli od razu do

Mae, aby podzielić się z nią dobrą nowiną. Johnny odważył się wyznać miłość Nicole, a ona

przyjęła jego oświadczyny. Oboje byli pewni, że Mae będzie z tego powodu bardzo

szczęśliwa.

Koniec książki.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
18 Rosnau Wendy Dlugie Upalne Lato
Rosnau Wendy DÅ‚ugie Upalne Lato
Wendy Rosnau Długie upalne lato
Zyskowska Ignaciak Katarzyna Upalne lato Marianny (1)
Na upalne lato
03 Upalne lato WhiteFeather Sheri Śmiały romans
Zyskowska Ignaciak Katarzyna Upalne lato Marianny
Sposób Na Upalne Lato I Mroźną Zimę
Upalne lato 03 WhiteFeather Sheri Śmiały romans
Upalne lato 03 WhiteFeather Sheri Śmiały romans
MacDonald Laura Upalne lato
scenariusz 18 2005 zegnaj lato na rok, SCENARIUSZE I KONSPEKTY
Ciekawa fryzurka na lato długie włosy
plan lato 12 13 wersja 18 lipiec
weekendowe lato 12 13 wersja 18 lipiec

więcej podobnych podstron