"HERMETYCZNY ZAKON ZŁOTEGO BRZASKU"
Latem 1887 roku pewien angielski adept sztuki wolnomularskiej odnalazł stary manuskrypt
zawierający dziwne słowa zapisane niezrozumiałym szyfrem. Dokument ten przekazał swemu "bratu"
z Wielkiej Zjednoczonej Loży Angielskiej, dr Williamowi Wynnowi Westcottowi Tak rozpoczęła się
okultystyczna przygoda, która dała początek wielkiemu odrodzeniu magicznemu końca XIX wieku.
Schyłek XIX wieku sprzyjał rozwojowi praktyk okultystycznych. Nowe odkrycia naukowe
kwestionowały dotychczasowy spójny obraz świata. W szczeliny rozbitego kosmosu wdzierał się
chaos i coraz wyraźniej przypominał o swojej obecności. Luki w rozbitym świecie całości starała się
wypełnić w XVIII wieku ideologia racjonalistyczna, lecz jej spoiwo skruszało w niecałe sto lat później
pod naporem kolejnych pytań i wątpliwości. Nie były to wszakże wątpliwości podszyte zwątpieniem w
sens istniejącego świata, lecz raczej wynikające z żądzy otrzymania bardziej pełnych odpowiedzi na
podstawowe pytania egzystencjalne. Kiedy złudzenia racjonalizmu okazały się niedostateczne w
objaśnianiu zagadek życia, wielu twórczych ludzi ogarnął niepokój, każący im szukać rozwiązań tych
zagadek w samej tajemnicy ludzkiego umysłu.
Ten radykalny zwrot ku "doświadczeniu wewnętrznemu" pod koniec XIX wieku zaowocował
narodzinami "czarnej powieści" i psychologii. A z ich mariażu, wzbogaconego o kontakt z innymi
kulturami i systemami religijnymi, wyłoniło się wielkie zainteresowanie "wiedzą tajemną", którą przyszli
adepci woleli nazywać "okultyzmem". Okultyzm stał się systemem magicznych i mistycznych praktyk
rytualnych, mających na celu doskonalenie się jednostek. Jego adepci, grupujący się zwykle ze
średnio zamożnych mieszkańców wielkich miast, lubili się odwoływać do wielowiekowych związków z
pradawnymi i zapomnianymi arkanami wiedzy o naturze ludzkiej. I choć magia jak i mistyka
znakomicie funkcjonowała obok i w ramach oficjalnych nurtów religijnych, to jednak dopiero w epoce
Renesansu uzyskała samoświadomość i wyodrębniła się jako oddzielny nurt myślowy. Potrzeba było
jednak kolejnych dwustu lat, żeby myśl przyoblekła się w kształty, a "okultyzm" przyjął instytucjonalne
formy.
Niezależnie od rozmaitych podań o tajemnych bractwach Różokrzyżowców i własnych
"historii" różnych grup okultystycznych, można spokojnie powiedzieć, że pierwszym jawnie istniejącym
ugrupowaniem okultystycznym, które posiadało duży wpływ na klimat epoki było Towarzystwo
Teozoficzne, założone w 1875 roku przez Helenę Bławatską. To właśnie dzięki nieustannemu
wysiłkowi tej charyzmatycznej kobiety na grunt zachodni przeniesiono liczne elementy filozofii
Wschodu, a Towarzystwo Teozoficzne skupiło się na studiach porównawczych między różnymi
systemami religijnymi Indii i obszaru śródziemnomorskiego. Jednakże, w sferze praktyczno-rytualnej
Towarzystwo Teozoficzne nie wnosiło nic nowego, a jego spotkania miały przebieg dysput
filozoficznych bądź seansów spirytystycznych, czym nie różniły się prawie wcale od praktyk
uprawianych wcześniej na dworach i salonach.
Tajemnice zaszyfrowanego rękopisu
Pod tym względem organizacją, która jako pierwsza zbudowała solidny system okultystyczny,
był Hermetyczny Zakon Złotego Brzasku. Zakon powstał w 1888 roku z inicjatywy trzech byłych
teozofów i "różokrzyżowców": dr Williama Wynna Westcotta, dr Williama Woodmana oraz Samuela
Liddella MacGregora Mathersa. A przyczyną sprawczą, która doprowadziła do jego powstania, był
tajemniczy zaszyfrowany manuskrypt, który rok wcześniej Westcott nabył od starego masona,
wielebnego A.F.A. Woodforda. Po rozszyfrowaniu zawiłego pseudo-alfabetu Westcott odkrył, że
rękopis ten zawiera pięć rytuałów masońskich niewiadomego pochodzenia. Zachęcony tym
odkryciem, zwrócił się do Mathersa z propozycją, żeby ten napisał inne rytuały w oparciu o znaleziony
rękopis, dając tym samym podstawy do założenia nowego zakonu okultystycznego.
W epoce "czarnej powieści" i konspiracji obowiązywała aura tajemniczości. Mając tego
świadomość, Westcott doniósł, że rękopis zawierał również karteczkę z adresem pani Anny Sprengel
z Norymbergi, spadkobierczyni nauk różokrzyżowców i przywódczyni tajemniczego zakonu Die
Goldene Demmerung, wraz z notką przypisującą zaszyfrowane rytuały tej właśnie tradycji zakonnej. W
wyniku korespondencji z rzekomą panią Sprengel, Westcott miał otrzymać upoważnienie do
prowadzenia zakonu o tej samej nazwie, która po przetłumaczeniu na język angielski brzmiała
"Hermetyczny Zakon Złotego Brzasku".
1
Współcześni badacze mocno wątpią w historyczność owego zaszyfrowanego rękopisu.
Powołują się oni zazwyczaj na argumentację Ellica Howe'a, który w swej "demaskatorskiej" książce
pt.: Magicians of the Golden Dawn (Magowie Złotego Brzasku) twierdzi, że William Wynn Westcott
sfałszował oryginalne dokumenty Złotego Brzasku i sam wymyślił historyjkę o istnieniu pani Sprengel.
Według Howe'a nie było żadnego związku między zakonem Złotego Brzasku a pradawną tradycją
Różokrzyżowców. I choć w świetle współczesnej wiedzy na temat Różokrzyżowców wątpliwe wydaje
się nawet ich istnienie, to jednak książka Howe'a wywołała prawdziwą burzę w świecie teoretyków i
praktyków okultyzmu. Oto co dowodził Howe:
Wiadomo, że Westcott bardzo dobrze znał literaturę ezoteryczną i od wielu lat zajmował się
studiowaniem wiedzy tajemnej, między innymi w bractwie "różokrzyżowym" Societas Rosicruciana in
Anglia. W drugiej połowie XIX wieku stowarzyszenia tajemne wyrastały jak grzyby po deszczu, nic
więc dziwnego, że Westcott marzył o stworzeniu własnego poletka, na którym mógłby popuścić wodze
swojej fantazji. Realia tamtej epoki nie pozwalały mu jednak na stworzenie nowego zakonu bez
odpowiedniej podbudowy mitycznej. Musiał wykazać, że jego zakon wywodzi się ze starożytnej linii
przekazu, która drogą rozmaitych stowarzyszeń inicjacyjnych przetrwała po współczesne mu czasy.
Wykorzystał w tym celu najpopularniejszy mit drugiej połowy XIX wieku - wiarę w istnienie Tajemnych
Przywódców Świata, którzy z ukrycia kierują losami ludzkości.
Mitem tym posługiwała się między innymi Helena Pietrowna Bławatska, która utrzymywała że
znajduje się w kontakcie z podobnymi do bogów mistrzami, zamieszkującymi śnieżne połacie Tybetu.
Jej Towarzystwo Teozoficzne, najpotężniejsza chyba organizacja okultystyczna w latach
osiemdziesiątych XIX wieku, miało działać z poręczenia tych właśnie mistrzów a przez to oddziaływać
na losy świata. Bardzo możliwe, że Westcott stworzył zakon Złotego Brzasku na zasadzie konkurencji
wobec Towarzystwa Teozoficznego, a wykorzystał do tego pomysły pani Bławatskiej. Znacząca jest
tutaj zbieżność dat. Helena Bławatska osiedliła się w Londynie na stałe w maju 1887 roku, na trzy
miesiące przed tym, kiedy Westcott ogłosił, że ma w rękach dziwny manuskrypt.
Przekazany Westcottowi rękopis zawierał dziwaczne pismo obrazkowe zapisane na starym
papierze opatrzonym znakami wodnymi z 1809 roku. Dołączona była do niego kartka z napisem:
"Sapiens dom[inabitur] ast[ris] jest przywódcą członków die Goldene Dammerung. Jest ona sławną
soror. Nazywa się Fraulein Sprengel. Listy do niej kierować na adres: Herr J. Engel, Hotel Marquardt,
Stuttgart. Jest ona 7*=4*, czyli Adeptem Wyższym". Rzecz jasna, Westcott twierdził że udało mu się
nawiązać kontakt z panią Sprengel, która przekazywała mu informacje od Tajemnych Przywódców
Świata. Do dziś zachowało się sześć listów od sekretarza pani Sprengel, brata In Utroque Fidelis,
których lektura nasuwa wszakże poważne wątpliwości co do ich autentyczności. Listy te są krótkie i
zawierają wskazówki organizacyjne dotyczące tworzenia filii zakonu w Anglii. Mogłoby to świadczyć
na korzyść roszczeń Westcotta, gdyby nie fakt że wskazówki te są napisane fatalną niemiecczyzną.
Czyżbyśmy więc mieli tu do czynienia z fałszerstwem?
Odpowiedź jak zawsze w takich przypadkach nie jest jednoznaczna. W każdym bądź razie
bardzo wątpliwe jest, by znalazcą owego manuskryptu był dr Woodford. Już bardziej prawdopodobna
jest taka wersja, że to Westcott go w bibliotece swego rodzimego bractwa, Societas Rosicruciana in
Anglia. Na korzyść tej hipotezy świadczy fakt, że zaszyfrowany rękopis przedstawiał rytuały inicjacyjne
bardzo zbliżone do tych, jakie odprawiano w tym zakonie. Warto też o tym pamiętać, że Westcott,
Mathers i Woodman byli prominentnymi postaciami w tej organizacji, której celem było "wzajemne
pomaganie sobie w rozwiązywaniu wielkich problemów życia oraz odkrywaniu tajemnic natury".
Woodman stanął nawet na jej czele po śmierci Roberta Wentwortha Little'a, która nastąpiła w 1878
roku.
Jakby nie dość było wątpliwości ostatnie lata przyniosły nowe fakty, które z kolei świadczą na
korzyść owych mitycznych źródeł Złotego Brzasku. W dużej mierze stało się to za sprawą polskiego
badacza okultyzmu, Rafała Prinke. Otóż, okazuje się że na początku XIX wieku istniała pewna
żydowska loża masońska we Frankfurcie, której nazwa "Chabrath Zereh Boqer Aour" oznaczała nie
mniej ni więcej "Hermetyczny Zakon Złotego Brzasku". Niemalże identyczny napis widniał na owym
tajemniczym manuskrypcie. Loża ta należała do masonerii Wielkiego Wschodu Francji, lecz jej
członkowie zajmowali się również studiowaniem kabały. W 1817 roku otworzono w Londynie filię tej
loży pod auspicjami księcia Sussex, który był jednocześnie Mistrzem Wielkiej Loży Angielskiej. Istnieje
więc prawdopodobieństwo, że Westcott, Mathers i Woodman przynajmniej pod względem formalnym
byli kontynuatorami tej linii przekazu.
2
Niezależnie od prawdy historycznej, w ten sposób skonstruowany mit założycielski pozwalał
na rozwinięcie regularnej działalności okultystycznej. Aura tajemniczości i charyzmat przywódców
ściągały do Złotego Brzasku licznych neofitów spragnionych "zakazanej wiedzy". Nie byli to wszakże
byle jacy gorliwcy, skoro znaleźli się pośród nich tak wybitni przedstawiciele swej epoki jak Arthur
Machen (mistrz horroru i nauczyciel Lovecrafta), Bram Stoker (twórca "Drakuli"), Oscar Wilde (znany
pisarz-skandalista), Allan Bennett (jogin i kabalista, założyciel pierwszej organizacji buddyjskiej na
Zachodzie), czy William Butler Yeats (jeden z najwybitniejszych angielskich poetów).
Kabalistyczne Drzewo Życia
Tajemnica sukcesu Złotego Brzasku polegała przede wszystkim na rewolucyjnym pomyśle
utworzenia hierarchii stopni inicjacyjnych w oparciu o system sefirotów kabalistycznego Drzewa Życia.
Dotychczas wszelkie grupki okultystyczne, spirytystyczne i teozoficzne organizowały się w koła
konspiracyjne lub struktury wtajemniczeń masońskich. Złoty Brzask zrywał z tą tradycją. Porzucał
staroświecki i nieklarowny system inicjacyjny masonerii, a jednocześnie nie rezygnował z samej
hierarchii inicjacyjnej. Pomysł przyswojenia dla potrzeb tej hierarchii sefirotów kabalistycznego Drzewa
Życia nie tylko czynił system inicjacyjny bardziej przejrzystym, ale i pozwalał nadać kolejnym stopniom
inicjacyjnym cechy poszczególnych sefirotów. Paradoksalnie, pomysł ten stanowił uboczny efekt
starań Westcotta, by nadać zakonowi znamiona organizacji mocno osadzonej w tradycji ezoterycznej.
Jak to często bywa, nieuświadomiona do końca idea przerosła swego twórcę.
Powiada się, że Kabalistyczne Drzewo Życia jest mapą wszechświata i człowieka (zgodnie z
zasadą hermetyczną mówiącą, że makrokosmos odzwierciedla się w mikrokosmosie). Tworzy je
dziesięć sefirotów, które rozmieszczone są hierarchicznie na trzech filarach, nazywanych filarami:
sprawiedliwości, równowagi i łaski. Nie bez przesady można powiedzieć, że celem adeptów magiji jest
wspinaczka po tym drzewie, albowiem każdy kolejno zdobyty na nim szczebel powiększa ich wiedzę o
sobie i o świecie, a tym samym przybliża ich ku boskości.
Najniżej drzewa znajduje się sefira Malkuth, czyli "królestwo". Przedstawia ona świat fizyczny,
podstawę wszelkiego materialnego istnienia, którego odpowiednikiem w człowieku jest ciało fizyczne i
mózg. Sefira ta wiąże się z żywiołem ziemi, co jest poważną wskazówką dla każdego adepta, by
wędrówkę w krainy mistyki i magiji zaczynał od mocnego stąpania po ziemi. Tuż nad nią znajduje się
sefira Jesod, czyli "podstawa", odpowiadająca żywiołowi powietrza i planecie księżyc. Jest to sfera,
którą w tradycyjnym okultyzmie nazywa się planem astralnym. Miejsce wizji astralnych i zbiorowej
nieświadomości. Anima Mundi - Dusza Świata. Jesod jest kanałem doprowadzającym boską energię
na ziemię, dlatego utożsamia się tę sefirę z genitaliami. Trzecią sefirą we wspinaczce po Drzewie
Życia a zarazem najniższą na filarze sprawiedliwości jest Hod, czyli "majestat". Hod reprezentuje
intelekt i racjonalne myślenie. Symbolizuje przezwyciężenie zwierzęcych instynktów. Jest siłą
równoważącą i ucieleśniającą porządek, a jednocześnie miejscem siły magicznej, którą hindusi
nazywają praną. ów mariaż intelektu i siły magicznej nie jest wcale czymś dziwnym. Sefira Hod
odpowiada żywiołowi wody i planecie Merkury, co jest o tyle ciekawe, że egipski odpowiednik
Merkurego, Thoth jest bogiem intelektu i magiji. Po przeciwstawnej stronie Drzewa Życia, na filarze
łaski, znajduje się sefira Necach, czyli "zwycięstwo". Jest to sfera miłości i duchowej pasji,
bezpośrednich reakcji i instynktów zwierzęcych. Sefer Jecira nazywa ją "ukrytą inteligencją", albowiem
jest to miejsce, które zwykliśmy nazywać nieświadomością. Sefirze tej jest przyporządkowana planeta
Wenus oraz żywioł ognia.
Nad tymi czterema sefirami odpowiadającymi czterem żywiołom i różnym cechom
przeciętnego człowieka góruje sefira Tiferet (czyli "piękno"). Jest to sfera ducha, wyższej jaźni,
stadium pośrednie między człowiekiem a Boskością. Miejsce, w którym składa się w ofierze starą
osobowość, aby uzyskać wgląd i zrozumienie. Tiferet oddziela od niższych sefirotów zasłona - paroket
- symbol pierwszej iluminacji na drodze do boskości. Stąd też Tiferet utożsamiane jest że Słońcem,
bowiem oświetla mroki niewiedzy. Po przejściu tej "zasłony" dzieją się już same dziwne rzeczy. Oto
następna sefira, położona na filarze surowości Gebura, czyli "moc" jest symbolem twórczej mocy a
zarazem siły zniszczenia. Reprezentuje surowość i sprawiedliwość, oczyszczającą moc i działanie
destrukcyjne. Odpowiada jej planeta Mars. W tradycyjnej kabale powiada się, że część
niepohamowanej energii tej sefiry przelała się, w wyniku czego uformowała się hierarchia złych
sefirotów ułożonych w odrębne drzewo. Co ciekawe, Gebura jest również kwintesencją żeńskości,
którą w alchemii utożsamia się z mocą. Równoważy ją po drugiej stronie Drzewa Życia, sefira Chesed,
czyli "łaska", będąca z kolei kwintesencją męskości. Jest to siła, która nadaje kształt rzeczom i
wprowadza porządek. Odpowiada jej planeta Jowisz, posiadająca podobne znaczenie symboliczne.
3
Między tymi siedmioma sefirotami a trójką najwyższych gałęzi drzewa życia znajduje się
przepastna otchłań, kraina paradoksów, w której wszystko jest zarazem prawdą i fałszem. Kabaliści
nazywają ją "nieistniejącą" sefirą Daath, czyli sefirą fałszywej wiedzy, albowiem mieszka w niej demon
rozumu - Choronzon - który zastawia na maga pułapkę utkaną z myśli. Otchłań to również wrota do
innego świata. Można nimi przejść na drugą stronę Drzewa Życia, do sfery cienia, gdzie znajdują się
22 qlifotyczne tunele i ich demoniczni strażnicy. Tą drogą wkracza do życia śmierć. Otchłań jest
przejściem od świata manifestacji do świata ideałów. Powiada się, że kto ją przekroczy, ten znajdzie
się poza dobrem i złem, uwolniony z pułapek dualistycznego myślenia.
Nad otchłanią znajduje się trójca najwyższych sefirotów. Są to prazasady istnienia. Pierwsze
dwie z nich, Bina i Chokma (czyli "zrozumienie" i "mądrość"), rozmieszczone na filarach łaski i
sprawiedliwości, posiadają cechy podobne do dwóch sefirotów znajdujących się tuż poniżej otchłani,
do Gebury i Chesed. Są ich pierwowzorami w świecie ideałów. Bina to Wielka Matka, miejsce
reintegracji osobowości, która ulega dezintegracji w trakcie przekraczania Otchłani. Bina jest również
mają, mocą iluzji. Odpowiada jej planeta Saturn. Chokmah to Wielki Ojciec, siła pobudzająca istnienie,
duch i hinduistyczna purusza, podstawową rzeczywistością leżącą u podłoża wszelkiego istnienia.
Odpowiada jej planeta Uran. Nad nimi góruje Keter (czyli "korrona"), o którym można powiedzieć tylko
tyle, że jest punktem z którego rozwija się całe Drzewo Życia. Keter to źródło wszelkich rzeczy,
jedność, która godzi wszelką różnorodność, początek i koniec wszystkiego. Ponad nim jest już tylko
nicość.
Mag wspina się po Drzewie Życia korzystając ze ścieżek łączących poszczególne sefiroty.
Każda z tych ścieżek stanowi kolejne wyzwanie, któremu można sprostać tylko wtedy, gdy opanuje się
własności rozpoczynających je sefirotów. Dlatego wspinaczka na Drzewie Życia wymaga
samodoskonalenia się i poszerzania pola własnego umysłu, który by koniec końców objąć całość
zjawisk świata musi nieustannie przekraczać swoje ograniczenia.
System inicjacyjny Złotego Brzasku
Kabalistyczne Drzewo Życia znane było okultystom od dość dawna. A jednak to dopiero
"MacGregor" Mathers, prawdziwy twórca struktury inicjacyjnej zakonu Złotego Brzasku, dostrzegł
paletę możliwości jaką przedstawia ten właśnie schemat wtajemniczeń. Hermetyczny Zakon Złotego
Brzasku składał się z dziesięciu stopni inicjacyjnych, odpowiadającym dziesięciu sefirotom, które
poprzedzał stopień Neofity. Twórcy zakonu nie zapomnieli wszakże o dobrze sprawdzonej strukturze
kręgów wtajemniczeń i podzielili Zakon na trzy kręgi:
Krąg Zewnętrzny, do którego należały stopnie:
0*=0*Neofita
1*=10*Zelator (sefira Malkut)
2*=9*Theoricus (sefira Jesod)
3*=8*Practicus(sefira Hod)
4*=7*Philosophus(sefira Necach)
Krąg Wewnętrzny, do którego należały stopnie:
5*=6*Adeptus Minor(sefira Tiferet)
6*=5*Adeptus Major(sefira Gebura)
7*=4*Adeptus Exemptus(sefira Chesed)
oraz Krąg Tajemny, składający się ze stopni:
8*=3*Magister Templi(sefira Bina)
9*=2*Magus(sefira Chokma)
10*=1*Ipsissimus(sefira Keter)
4
Głównym celem jaki stawiał zakon Złotego Brzasku przed swymi członkami było "dążenie do
światła", które rozświetla mroki niewiedzy. Może właśnie dlatego na początku opracowane były tylko
rytuały inicjacyjne i praktyki dla stopni kręgu zewnętrznego, poprzedzającego sefirę Tiferet i
odpowiadający jej stopień Adeptus Minor. Światło Tiferet - Słońca miało przyciągać ku sobie
nowicjuszy magicznych. Ponadto symbolika świetlistego Tiferet kojarzona była z osobą Chrystusa, co
nadawało w ostatnich dekadach XIX wieku zakonowi Złotego Brzasku prawdziwie chrześcijańskiego
oblicza.
W trakcie inicjacji Neofita otrzymywał cząstkę światła, które miało go prowadzić na drodze
magii. Jego zadaniem było zapoznanie się z symboliką żywiołów i znaków zodiaku. Uczył się podstaw
języka hebrajskiego i wykonywał praktyki oczyszczające, takie jak Mniejszy Rytuał Pentagramu, w
celu pozbycia się kompleksów i obsesyjnych myśli. Zelator uczył się podstaw alchemii i tarota oraz
zależności między sefirotami, planetami, duchami i aniołami. Theoricusowi zalecano dalsze studia nad
kabałą, ze szczególnym uwzględnieniem trójpodziału duszy oraz zależności między kolorami
mniejszych arkanów tarota a literami tetragrammatonu i czterema światami kabały. Practicus uczył się
symboliki figur magicznych. Musiał też zgłębiać podstawy wróżb geomantycznych oraz bardziej
szczegółowe atrybucje kart tarota. Wreszcie, Philosophus uczył się boskich imion oraz przygotowywał
się do przejścia do zakonu wewnętrznego. Był wtedy wtajemniczany w znaczenie qlifotów, czyli
negatywnych odpowiedników sefirotów na Drzewie Życia. Oczywiście, każdemu z tych stopni
przypisane były inne rytuały, które aspiranci musieli opanować do perfekcji. Wszystko to odróżniało
Złoty Brzask od innych współczesnych mu zakonów, które zwykle miały więcej wspólnego z kółkami
dyskusyjnymi niż praktyką magiczną.
Wielkie odrodzenie okultystyczne
Na początku działalności Złotego Brzasku Westcott, Mathers i Woodman przyjęli stopień
Adeptus Exemptus, twierdząc że tym samym spełniają polecenia Tajemnych Przywódców zakonu z
kręgu tajemnego. Wiosną 1889 roku mogli rozpocząć nabór do londyńskiej świątyni zakonu. W ciągu
roku przybyło do niej trzydziestu dwóch nowicjuszy, w tym aż dziewięć kobiet. W tym czasie rzadko
się zdarzało by kobiety dopuszczano do arkanów wiedzy tajemnej. Złoty Brzask odstępował od tej
niechlubnej zasady i wkrótce w jego szeregach pojawiły się takie osobistości jak Moina Mathers
(siostra filozofa, Henriego Bergssona), aktorka Florence Farr i Dion Fortune, która po odejściu ze
Złotego Brzasku rozpoczęła własną szkołę magiczną.
Niestety, kobiety miały się stać też jednym z poważnych kłopotów zakonu i to nie ze względu
na ich atrakcyjności seksualną, lecz charyzmę, która zagrażała pozycji przywódców zakonu. Póki co
jednak zakon przeżywał okres wielkiego rozkwitu, szczególnie po przejęciu przez Mathersa spraw
organizacyjnych. W 1891 roku umarł Woodman, w rok później Mathers przeniósł się do Paryża,
pozostawiając Westcotta jako swojego przedstawiciela w Londynie. Prestiż Mathersa wzrósł znacznie,
kiedy w 1892 roku napisał rytuał inicjacyjny na stopień Adeptus Minor i przekształcił krąg wewnętrzny
w Zakon Rubinowej Róży i Złotego Krzyża (Ordo Rosae Rubeae et Aureae Crucis). Stał się on wtedy
jego jedynym przywódcą. Jak grzyby po deszczu powstawały nowe świątynie w Weston nad Marą,
Bradford i Edynburgu, a w latach 1892-96 zakon osiągnął rekordową ilość 200 członków. Można było
śmiało powiedzieć, że jest to największe stowarzyszenie okultystyczne epoki.
I wtedy zaczęły się kłopoty. Okazało się bowiem, że niektóre spośród pań są nie tylko
wybitnymi okultystkami, lecz i świetnymi organizatorkami. Dotyczyło to przede wszystkim Florence
Farr i Annie Horniman, które z niezwykłym zapałem zaangażowały się w prace londyńskiej świątyni
Izydy-Uranii. Pozornie, mogło świadczy to na ich korzyść, ale Mathers był autokratą i nie znosił, jak
ktoś zagrażał jego władzy. Tymczasem, po jego wyjeździe do Paryża pani Horniman wielokrotnie
publicznie wyrażała swoją dezaprobatę wobec jego nikłego zainteresowania sprawami zakonnymi.
Dopóki Horniman nie szczędziła pieniędzy dla niego i jego małżonki wszystko było w porządku. Lecz
gdy okazało się, że jej pomoc nie jest bezinteresowna i pragnie odebrać mu żonę, Mathers poczuł w
sobie zarzewie gniewu. Na domiar złego dotarły do niego plotki, że Horniman oskarża go o
angażowanie się w politykę. (W tym czasie Mathers rzeczywiście marzył o karierze wojskowej i o
restauracji dynastii Stuartów). Jego reakcja była natychmiastowa. W 1896 roku zażądał od członków
zakonu wewnętrznego natychmiastowego złożeniu mu ślubów lojalności. Jego woli ulegli wszyscy
poza Annie Horniman, która jeszcze w tym samym roku została wyrzucona z zakonu.
Wieść o wyrzuceniu Annie Horniman wstrząsnęła członkami Złotego Brzasku. Horniman
uchodziła bowiem za jedną z najwybitniejszych przedstawicielek Zakonu. Na dodatek władze
5
angielskie dowiedziały się o związkach Westcotta z okultyzmem, co zmusiło go do wycofania się z
zakonu. Widmo upadku zaczęło krążyć nad Hermetycznym Zakonem Złotego Brzasku, widmo, które
już wkrótce miało się zmaterializować za sprawą młodego acz już wybitnego adepta magiji - Aleistera
Crowleya.
"ALEISTER CROWLEY I RÓWNONOC BOGÓW"
"Wieczorem 18 listopada 1898 roku dwudziestotrzyletni poeta, Aleister Crowley z
niecierpliwością czekał w przedpokoju świątyni masońskiej przy Great Queen Street w Londynie,
pełen nadziei, że już wkrótce otrzyma największe tajemnice życia i śmierci.
Na plecach zwisała mu narzucona po kostki czarna szata, związana w pasie trzema węzłami
wstęgi. Końcówki tej wstęgi trzymał w prawej ręce znajdujący się obok niego człowiek, który miał go
prowadzić podczas tej części ceremonii. Strój przewodnika sprawiał wrażenie bardziej wyszukanego
od stroju Crowleya. Na plecach miał również czarną szatę, na której zarzucony był biały falowany
płaszcz z czerwonym krzyżem na lewej piersi. Wokół szyi zawiązaną miał szeroką białą wstęgę z
olbrzymią odznaką w kształcie krzyża. A w lewej ręce dzierżył czerwono-złote berło zwieńczone
rzeźbioną miniaturową biskupią infułą.
Nagle, otworzyły się drzwi i powiew gorąca i kadzideł uderzył mężczyzn zgromadzonych w
przedpokoju. Crowleya wprowadzono do sali, zawiązując mu uprzednio opaskę na oczy. Poczuł chłód
drobnych kropelek wody opadających na jego twarz. Nos zmarszczył się mu od ściągającego zapachu
kadzideł tlących się nad jego głową i wtedy usłyszał głos: "O dziecię ziemi, czego szukasz w tej
świętej komnacie? Czemu pragniesz wstąpić do naszego Zakonu". Przewodnik odpowiedział w jego
imieniu: "Moja dusza błąka się w ciemnościach i szuka światła ukrytej wiedzy. A wiem, że to właśnie w
tym Zakonie dane mi będzie je osiągnąć".
Poprowadzono go do przodu i nakazano klęknąć przed ołtarzem w kształcie stożka, na którym
leżał czerwony krzyż i biały trójkąt. Prawą rękę położył na trójkącie. Wtedy to na dany mu przez
przewodnika znak złożył następujące ślubowanie. Przyrzekał w nim:
...dotrzymać tajemnic Zakonu, jego nazwy, nazwisk członków i poczynań mających miejsce na
jego spotkaniach....
...nigdy nie zgodzić się na hipnozę lub taki stan otępienia, który pozwoli niewtajemniczonym
osobom i mocom zawładnąć jego myślami, słowami lub uczynkami.
...z odwagą i determinacją nie ustawać w pracach Boskiej Nauki, oraz wytrwać do końca tej
ceremonii, która jest jej odzwierciedleniem. Nie poddać się też pokusie oddania swej wiedzy
mistycznej na służbę złej magii.
Całość ślubowania wieńczyła przysięga: "jeśli złamię to zobowiązanie magiczne, poddam się
z własnej głupoty śmiertelnie wrogiemu prądowi woli, płynącemu od Tajnych Przywódców tego
Zakonu, który powali mnie i sparaliżuje bez śladu działania, jak uderzenie błyskawicy"."
Dzieciństwo w Piekle
Edward Alexander Crowley (nazywany później "Aleisterem") urodził się 12 października 1875
roku w Leamington Spa, w hrabstwie Warwick, w rodzinie producentów piwa należącej do
fundamentalistycznej sekty chrześcijańskiej Braci Plymuckich. Członkowie tej sekty posługiwali się
dosłowną interpretacją Biblii jako słów samego Ducha Świętego, głosili powszechne kapłaństwo,
wierzyli w boskość Chrystusa i oczekiwali jego ponownego nadejścia. Nade wszystko jednak odcinali
się od świata zewnętrznego i starali się utrzymywać kontakty tylko między sobą. Dom Crowleyów
stanowił miejsce ich spotkań towarzyskich, które zawsze przeradzały się w nabożeństwa, bądź
dysputy religijne. Młody Aleister większość czasu spędzał na lekturze Biblii pod bacznym okiem ojca.
A kiedy ten wyjeżdżał w kraj głosić słowo boże, dostawał się pod kuratelę nienawistnej mu matki, która
nazywała go apokaliptyczną Bestią 666.
Stosunek Crowleya do żarliwej religijności swoich rodziców nacechowany był ambiwalencją,
która w dużej mierze ukształtowała jego przyszły światopogląd. Wyznaczały ją dwa bieguny: wstręt i
fascynacja, nakazujące mu szukać świętości w świecie profanum i profaniczności w świecie sacrum.
Było nie było, Crowley w swoim wczesnomłodzieńczym okresie darzył chrześcijaństwo dużą estymą i
6
gorliwie zgłębiał prawdy objawione w księgach Starego i Nowego Testamentu. Podziwiał też swego
ojca, który gotów był poświęcić swoje życie doczesne na ołtarzu religii. Kiedy ten umarł w 1887 roku,
młody Crowley dostał się w szpony rodziny matki, która obwiniała go za śmierć ojca i dopatrywała się
w nim nadchodzącego Antychrysta. Odtąd, edukacją Crowleya zajął się jego wuj, Tom Bishop, którego
metody wychowawcze polegały na wpajaniu dogmatów wiary oraz nie przyzwalaniu na lekturę ksiąg
mogących w młodym Crowleyu osłabić szacunek wobec rodziny i religii. Bishop stworzył na ten użytek
indeks ksiąg zakazanych, na którym znalazł się między innymi David Copperfield Karola Dickensa,
książka, której zła bohaterka nazywała się Emily, czyli tak samo jak matka Crowleya.
Tyrania wuja wydawała się jednak niczym w porównaniu z metodami wielebnego Champneya,
prowadzącego w Cambridge szkołę dla chłopców, których ojcowie należeli do Bractwa. W szkole tej
wiedzę i obowiązek zaprowadzano rózgą i batem, a lekcje przedzielano modlitwami, przez co Crowley
nazwał spędzony w niej czas "dzieciństwem w piekle". Wspominał później w autobiografii, jak razu
pewnego otrzymał karę chłosty: "Pamiętam jak lano mnie po nogach, by nie rozbudzić we mnie
rozkoszy zmysłowych wywoływanych biciem po tyłku. Przez piętnaście minut musiałem się modlić, po
czym otrzymywałem piętnaście razów chłosty. Następnie, znów przez kwadrans się modliłem, po
czym łojono mi skórę. I tak w kółko". Wycieńczonego, z chorymi nerkami, znajdującego się u kresu sił
psychicznych przeniesiono go do szkoły powszechnej w Malvern, gdzie ze względu na zły stan
zdrowia stał się celem ataków swych rówieśników.
Kiedy już wydawało się, że nie ma końca tego koła cierpienia, nagle nadeszło wybawienie.
Rodzina postanowiła zafundować mu indywidualny tryb nauczania, a jego naukę oddała pod pieczę
Archibalda Douglasa, który rozbudził w nim nie tylko miłość do nauki, lecz na dodatek otworzył go na
świat uciech zmysłowych. Crowley pisał: "Natychmiast przyswoiłem sobie jego styl i zacząłem
zachowywać się jak normalna, zdrowa istota ludzka. Koszmarny świat chrześcijaństwa zniknął wraz z
pierwszą jutrzenką..... Po raz pierwszy w życiu normalnie kontaktowałem się z mężczyznami i
kobietami. Po raz pierwszy stała się dla mnie możliwa szczera przyjaźń, zdrowa miłość, otwarta,
wesoła i odważna". Jak za dotknięciem magicznej różdżki, wraz z tym otwarciem się na zmysły
Crowley rozwinął w sobie ponadprzeciętne zdolności. Na przekór swoim słabościom, zajął się
wspinaczką jako najniebezpieczniejszym ze sportów i szybko stał się cenionym i utalentowanym
alpinistą. Samotne zdobywanie kolejnych górskich szczytów wzmocniło jego ciało, nauczyło go wiary
w siebie i pozwoliło mu zasmakować nie znanej dotąd wolności. Nielada sukcesy osiągał też w
podbojach miłosnych. Twierdził, że "nawet czterdzieści osiem godzin abstynencji wystarcza dla
stępienia ostrza umysłu" i rozpowiadał, że udało się mu uwieść gosposię niemalże na oczach swojej
matki.
Rozmaite przygody miłosne nie przeszkadzały mu w edukacji. Wraz z osiągnięciem
pełnoletniości, otrzymał w spadku po ojcu fortunę liczącą czterdzieści tysięcy funtów. Była to
niebagatelna suma jak na tamtejsze czasy, pozwalająca mu wieść życie niezależne od pracy i rodziny.
Większość pieniędzy wydawał na książki. Wychodził bowiem z założenia, że musi przeczytać
wszystkie wartościowe pozycje. Studiował filozofię, psychologię i ekonomię na słynnym Trinity College
w Cambridge, by później przenieść się na wydział filologii klasycznej. W międzyczasie rozwijał
twórczość poetycką i zamiłowanie do wspinaczki. W 1898 roku wydał własnym nakładem swoją
pierwszą książkę, zbiór baśni Aceldama, a zaraz potem opublikował w limitowanej edycji 100
egzemplarzy następny zbiór baśni White Stains, który uznano za pornograficzny, a w 1924 roku
zniszczono większą część nakładu. Grał również w szachy. Nieustannie wygrywał szkolne turnieje
szachowe. Pokonał w nich nawet mistrza Szkocji, a w 1897 roku wziął udział w berlińskim kongresie
szachowym. Otworzyła się przed nim kariera zawodowego szachisty. A jednak w tej chwili już co
innego zawładnęło jego umysłem.
Poszukiwanie Tajemnych Przywódców Świata
W grudniu 1896 roku Crowley pojechał do Sztokholmu z zamiarem powitania tam nowego
roku. Wtedy to, w noc sylwestrową zdarzyło mu się przeżyć coś, co zadecydowało o jego całym
późniejszym życiu. Doznał wizji mistycznej, o której wypowiadał się niezwykle zdawkowo: "Doznałem
olśnienia, że posiadam magiczne środki dla stania się świadomym swej natury, która jak dotąd
skrywała się przede mną. Przeżyłem doświadczenie strachu i bólu, połączone z pewnym duchowym
koszmarem, a jednocześnie był to klucz do najczystszej i najświętszej duchowej ekstazy jaka w ogóle
istnieje". Doświadczenie to, które buddyści nazywają "transem smutku" a współcześni wyznawcy
psychologii "kryzysem egzystencjalnym" ukazało mu znikomość jego dotychczasowych aspiracji.
Utracił chęć zdobywania laurów szachowych. Porzucił zamiar robienia kariery dyplomatycznej.
7
Wycofał się nawet ze spisku zmierzającego do wprowadzenia don Carlosa na tron hiszpański oraz z
działalności w bractwie rycerskim pod nazwą Kościół Celtycki.
Wkrótce, jego półki wzbogaciły się o książki o tematyce mistycznej i magicznej. Szczególne
miejsce zajmowała wśród nich Księga Czarnej Magii i Paktów A.E. Waite'a, której autor przyznawał
się do związków z "ukrytym Kościołem". Ta drobna wzmianka tak bardzo rozbudziła wyobraźnię
Crowleya, że odtąd jego idee fixe stało się poszukiwanie tajemnych przywódców świata, którzy z
ukrycia, za pośrednictwem różnych tajemnych bractw kierują losami ludzkości. Porzucił więc studia i
kontakty z ruchem dekadenckim, na rzecz gorliwych poszukiwań wiedzy tajemnej. Poszukiwań tych
nie powstrzymała nawet znajomość z Oscarem Eckensteinem, starszym od Crowleya o dwadzieścia
lat najwybitniejszym w ówczesnym czasie alpinistą. Eckenstein uczył go wspinaczki, medytacji i
skupienia. Nade wszystko jednak starał się dyscyplinować jego umysł by ten nie błąkał się po
bezdrożach wizji religijnej. Jego braterska pomoc na nic się wszakże nie zdała, Crowley bowiem tak
długo szukał "ukrytego Kościoła" aż w końcu go znalazł.
W przypadku magii trudno jest mówić o nic nie znaczących zbiegach okoliczności. Wytrawni
okultyści powiadają bowiem, że nie trzeba szukać magii, gdyż to ona sama nas znajduje. Crowley
jednak szukał i znalazł ją...... w piwiarni. W sierpniu 1898 roku przysiadł się do stolika, przy którym
siedział Julian Baker - chemik, metalurg, a zarazem alchemik. Kiedy obaj panowie ucięli sobie krótką
konwersację, wnet okazało się że Baker posiada ponadprzeciętną wiedzę z dziedziny alchemii.
Pointrygowany tym Crowley, nie omieszkał zadać mu pytania, czy mógłby go wtajemniczyć w arkana
wiedzy tajemnej. Ten zaś skontaktował go z Georgem Cecilem Jonesem, jednym z przywódców
Hermetycznego Zakonu Złotego Brzasku, który okazał się osobą "wielkiego ducha i temperamentu", a
przy tym żywą skarbnicą wiedzy okultystycznej.
18 listopada 1898 roku Aleister Crowley został inicjowany na stopień Neofity. Pisał: "Z
niezwykłą powagą traktowałem ceremonię inicjacji. Mojego skupienia nie naruszył nawet fakt, że
odbywała się ona w świątyni masońskiej. Zapytałem nawet Bakera, czy ludzie umierają podczas
ceremonii? Nie zdawałem sobie z tego sprawy, że jest to zwykła formalność, a członkowie Zakonu są
w przeważającej mierze drobnomieszczańskimi bufonami. Wydawało mi się, że wstępuję do Ukrytego
Kościoła Świętego Graala i dobrze się z tym czułem. Dzięki temu uczuciu moja inicjacja była
prawdziwym sakramentem".
Niestety, wkrótce nadeszły same rozczarowania. Crowley wstąpił do Złotego Brzasku, kiedy
zakon przeżywał głęboki kryzys, spowodowany odejściem Annie Horniman i jej grupy rozłamowej.
Wierzył że wnet otrzyma bezcenne tajemnice, które ślubował dotrzymać podczas ceremonii inicjacji,
tymczasem dano mu w opiece alfabet hebrajski. Crowley, rzecz jasna, znał arkana kabały już
znacznie wcześniej, przez co czuł się mocno zawiedziony. Tym niemniej, wciąż myślał że prawdziwe
tajemnice kryją się gdzieś za zasłonami Zakonu Wewnętrznego. Postawił zatem sobie za cel jak
najszybsze zdobywanie kolejnych stopni inicjacyjnych i czynił to w zastraszającym tempie. Zgodnie z
przyjętym przez siebie imieniem magicznym Perdurabo (co znaczy "wytrwam aż do końca"), miesiąc
po miesiącu wspinał się na kolejne szczeble Drzewa Życia. Już w grudniu, po dwóch tygodniach
praktyki w Zakonie uzyskał stopień Zelatora, a w styczniu i lutym kolejne dwa stopnie Theoricusa i
Practicusa. Musiał wtedy czekać "aż trzy miesiące" na otrzymanie stopnia Philosophusa, gdyż reguły
zakonne nie przewidywały by ktoś tak szybko zdobywał kolejne stopnie wtajemniczeń. Wtedy to, w
maju 1899 roku, znalazł się u progu Zakonu Wewnętrznego. Poznał też człowieka, który na dobre
odmienił jego życie.
Był nim Allan Bennett, znany w Złotym Brzasku jako Iehi Aour i uznawany za drugiego w
zakonie po MacGregorze Mathersie. Bennett przystąpił do Złotego Brzasku w lutym 1894 roku, a już
rok później osiągnął w nim stopień Adepta Majora. Jako jednemu z nielicznych udało mu się w trakcie
skomplikowanej ceremonii magicznej wywołać ducha Merkuriusza. Legenda głosiła, że w dzieciństwie
przypadkowo wywołał diabła, recytując "Modlitwę Pańską" od końca! Bennett był jednak niezwykle
skromnym człowiekiem i tylko czasami ujawniał swoje moce magiczne.
Oto razu pewnego, na spotkaniu Towarzystwa Teozoficznego, którego był członkiem, Bennett
wygłosił wykład o znaczeniu i mocy magicznej różdżki. Wtedy to jeden z uczestników spotkania zaczął
naigrywać się z rytuałów okultystycznych. Ta arogancja i cynizm zdumiały Bennetta, który
zaproponował teozofowi, że pokaże mu moc działania różdżki. Zdjął z szyi błyszczący wisiorek i
skierował go w jego stronę teoofa. Na oczach zgromadzonych ludzi, teozof zwalił się z nóg i zapadł w
trwającą czternaście godzin śpiączkę. Nie trzeba było dodatkowych argumentów.
8
Crowley natychmiast po poznaniu Bennetta stał się jego wiernym uczniem i przyjacielem. Ten
zaś uczył go kabały praktycznej i różnych technik magii ceremonialnej: inwokacji Bogów, ewokacji
duchów i konsekracji talizmanów. Obaj panowie zapewne jako pierwsi w Europie prowadzili
metodyczne doświadczenia nad roślinami wywołującymi wizje psychedeliczne i rozwijającymi
jasnowidzenie. Nie podobało się to przywódcy Złotego Brzasku, który uważał te zainteresowania za
przejaw narkomanii. Jeszcze większą wściekłość wywoływało w nim zainteresowanie, jakie Bennett
okazywał jodze. Pewnego razu na zebraniu zakonnym Mathers wycelował z pistoletu w Bennetta,
grożąc mu, że go zabije, jeśli ten nie porzuci praktyk jogicznych. Dopiero interwencja jego żony, Moiny
Mathers, uchroniła go przed rozlewem krwi.
Podobnie jak Crowley, Bennett coraz mniejszą sympatią darzył środowisko okultystyczne. Na
dodatek, podupadł na zdrowiu i coraz częściej zwalały go z nóg ataki astmy, wcześniej
powstrzymywane solidnymi dawkami morfiny. Wtedy to jego wzrok skierował się ku Azji z jej ciepłym
klimatem i atmosferą sprzyjającą praktykom jogicznym. Pozostawał tylko jeden problem - pieniądze
potrzebne na podróż i osiedlenie się. Pod względem finansowym, Bennett był nędzarzem, a wikt i
opierunek zapewniał mu Crowley. Tymczasem, nawet finanse Crowleya nie wystarczały do realizacji
tego ambitnego planu. Nie było rady, trzeba było zasięgnąć mocy magicznej. Crowley i Jones
odnaleźli w starym rękopisie magicznym, Goetii, rytuał ewokacji ducha Buera, którego cechą było
leczenie. Zakreślili krąg magiczny, zapalili kadzidła i przystąpili do wywoływania ducha. Niestety, nie
przychodziło im to tak łatwo. Po długim czasie ewokacji udało im się ponoć wywołać głowę i lewą nogę
ducha. Reszta jego ciała była mglista i niewyraźna. Strudzeni operacją i niepowodzeniem, popadli w
rezygnację. Ale oznaki porażki okazały się pozorne. Wystarczyło kilka dni, by Crowley otrzymał od
pewnej kobiety pieniądze potrzebne na podróż Bennetta. Przekazał je Bennettowi, a ten udał się za
nie na Cejlon, by wieść tam żywot mnicha buddyjskiego.
Tymczasem, wiedza zasięgnięta u Bennetta pomogła mu w rozpoczęciu niezwykle trudnej
operacji magicznej wg Księgi Świętej Magii Abramelina Maga. Księgę tę napisał w XV wieku Abraham
z Wurzburga, kabalista i znawca magii, który opisał w niej swoje podróże po Bliskim Wschodzie,
obfitujące w spotkania z czarownikami, magami i kabalistami. Podczas jednej z tych podróży,
Abraham miał ponoć spotkać nad brzegami Nilu wybitnego maga, Abramelina, który przekazał mu
sekrety swej wiedzy. Księga Świętej Magii Abramelina Maga stanowi z pewnością najbardziej
frapujący średniowieczny grimoire, albowiem stawia przed magiem szczególnie trudne wymagania.
Mag musi przez całe pól roku dzień w dzień prowadzić praktyki magiczne zmierzające do osiągnięcia
tzw. Wiedzy i Konwersacji Świętego Anioła Stróża, czyli do poznania swej prawdziwej natury, swej
prawdziwej Woli. Kiedy zaś to osiągnie, musi ewokować czterech Wielkich Złych Książąt Świata, ich
ośmioro zastępców oraz trzystu szesnastu sługów, których mocami naładowuje uprzednio
przygotowane talizmany. Grimoire ten powiada, że przy ich pomocy może w pełni egzekwować swoją
Wolę, czyli innymi słowy stać się panem swego świata.
Crowley przystąpił do tej operacji z zamiarem poznania swej prawdziwej Woli i zapewnienia
sobie tym samym miejsca w Kręgu Wewnętrznym zakonu Złotego Brzasku. Operacja Świętej Magii
Abramelina wymagała od niego porzucenia dotychczasowego trybu życia. Wyjechał więc z Londynu i
kupił dom w Szkocji, w posiadłości Boleskine, tuż nad brzegami słynnego jeziora Loch Ness. Nie mógł
jej jednak dokończyć, ze względu na nagłą rewoltę, która wybuchła w zakonie. Złotym Brzaskiem od
dawna targały spory i konflikty. Tym razem jednak poszło o jego osobę. Niektórym braciom zakonnym
nie podobała się jego ekstrawagancja i biseksualizm. Kiedy więc pod koniec 1899 roku, Mathers ze
swej paryskiej siedziby wydał rozkaz by członkowie świątyni w Londynie inicjowali Crowleya na
stopień Adepta Minora, ci odmówili mu posłuszeństwa i po ostrej wymianie listów ogłosili secesję
świątyni londyńskiej. W uzasadnieniu swego czynu, przywódca rebeliantów, William Butler Yeats pisał:
"Bractwo mistyczne nie jest reformacją moralną". W tej sytuacji Mathers samodzielnie inicjował
Crowleya, co stało się zarzewiem magicznego pojedynku między Crowleyem a Yeatsem.
Oto jak przedstawiają go Francis King i Isabel Sutherland w książce pt. Odrodzenie Magii:
"[Yeats] twierdził, że cudotwórcy Zakonu "wezwali" jedną z kochanek Crowleya na plan astralny i
nakazali jej go zdradzić. Dwa dni później, powiada Yeats, z własnej woli podeszła do członka Zakonu,
któremu zaproponowała, że pójdzie do Scotland Yardu i da świadectwo "tortur i średniowiecznej
nikczemności Crowleya". Dziennik Crowleya przedstawia całkiem inny opis tego ataku psychicznego -
jego dekoracyjny Różany Krzyż zbielał, a ogień przestał się palić w kominku. Jego gumowy płaszcz
nagle stanął w płomieniach, on sam bez powodu stracił panowanie nad sobą i przeszło pięciokrotnie
pędziły na niego konie".
9
Crowley odpowiedział zdecydowanym działaniem. Wraz z grupą wynajętych osiłków, ubrany w
strój góralski wtargnął do londyńskiej świątyni i zajął jej posiadłości. Nie na długo jednak, gdyż
secesjoniści zasięgnęli pomocy u policji. Na dodatek, namówili jednego z wierzycieli Crowleya do
wszczęcia przeciwko niemu sprawy, co tylko pogrążyło go w kłopotach. Tymczasem, w Paryżu
Mathers posługiwał się czarną magią. Wziął dużą paczkę suszonego groszku, ochrzcił każde ziarnko
imieniem jednego ze swych oponentów, inwokował diabła Belzebuba i Tyfona-Seta, a wtedy
równocześnie trzęsąc grochem na dużym sicie, nakazywał tym mrocznym bogom wzbudzić wśród
rebeliantów kłótnię i niezgodę. Musiały być to skuteczne działania, gdyż zakon Złotego Brzasku
rozpadł się na kilkanaście drobnych frakcji, których przedstawiciele istnieją po dziś dzień.
Crowley czuł się tą całą sytuacją zmęczony. Potrzebował zmiany, ale takiej zmiany, która
dotyczyła by nie tylko jego samego, lecz i całego środowiska, w którym przebywał. W rozwiązaniu
dręczących go dylematów pomagały mu podróże po Azji i Europie, w trakcie których wspinał się po
górach, poznawał inne kultury, gromadził okruchy mądrości z różnych tradycji filozoficznych i
religijnych. Studiował taoizm i starożytne greckie misteria. Dzięki wspinaczkom górskim z Oscarem
Eckensteinem rozwijał świeckie metody koncentracji i treningu woli. Allan Bennett, uczył go w Indiach i
Birmie zasad buddyzmu i technik jogi. Starał się go nawet wciągnąć w spisek zmierzający do
rozpowszechnienia buddyzmu w Europie.
Te wszystkie indywidualne poszukiwania pozwoliły mu inaczej spojrzeć na tajniki magii i
mistycyzmu. Crowley utracił, przynajmniej na pewien czas, wiarę w istnienie Tajemnych Przywódców i
nabrał dystansu do magii ceremonialnej, której patos i rytualizm przyciągał zbyt wiele osób
szukających nie wiedzy, lecz taniej sensacji. Przyjął postawę naukowego sceptycyzmu, a w sferze
światopoglądowej najbliższy był buddyzmowi. Lecz wtedy, właśnie wtedy spotkało go wydarzenie,
które na zawsze ukształtowało bieg jego życia.
Objawienie Księgi Prawa, czyli Równonoc Bogów
1904 rok obdarzył Crowleya niesłychanym szczęściem. Poślubił piękną Rose Kelly i wraz z nią
spędzał "miodowy miesiąc" w różnych mistycznych zakątkach świata. Kiedy w marcu tego roku
państwo młodzi przybyli do Kairu, Crowley postanowił pokazać małżonce sylfy, duchy żywiołu
powietrza i w tym celu przystąpił do "Wstępnej Inwokacji" z Goetii. Uczynił to, jak wspomina, z nudów,
ponieważ małżonkowie nie mieli nic innego do roboty. Rose nie przejawiała jakiegokolwiek
zainteresowania magią i nie ujrzała sylfów. Miast tego jednak zapadła w dziwny trans, podczas
którego sennym, choć wyrazistym głosem powtarzała słowa: "Oni czekają na ciebie". Było to
niecodzienne wydarzenie, zważywszy na fakt że właściwości mediumistyczne tak nagle objawiła
osoba nie mająca nic wspólnego z okultyzmem. A jednak Crowley, świeżo upieczony sceptyk,
zignorował ten przekaz. Bardziej interesowało go skuteczne wywołanie sylfów, do czego przystąpił
następnego dnia. W końcu takie było jego magiczne motto - "wytrwam aż do końca".
17 marca, mimo usilnych starań Crowleya, Rose ponownie nie ujrzała sylfów. Tak jak
poprzednio, zapadła w trans, w trakcie którego mówiła coś o "dzieciątku" i o Ozyrysie. Na nic się zdały
wszelkie jego próby odwrócenia biegu wydarzeń, zirytowany, postanowił rozwiązać tę zagadkę. W tym
celu wykonał inwokację egipskiego boga mądrości Thotha, który podobno przemówił ustami jego
żony, lecz nie wyjawił niczego konkretnego. Nazajutrz, powrócił do inwokacji i wtedy niespodzianie
usłyszał głos Rose, która powiedziała, że bóg Horus oczekuje od niego przeprosin za jego poprzednie
uczynki. Przeżył wstrząs. Jego żona nie mogła wiedzieć o tym, że nie darzy szacunkiem bóstw
marsowych, do których należy również Horus, skoro jej wiedza religijna była mniejsza od przeciętnej.
Postanowił ją zatem sprawdzić. Rose nie tylko znakomicie opisała Horusa, podając w szczegółach
jego cechy i wartości liczbowe, lecz również pokazała w Muzeum Kairskim stelę z obrazem bóstwa,
które podobno miało być źródłem tych wszystkich przekazów. Stela przedstawiała Ra-Hoor-Khuita,
aktywną formę boga Horusa i nosiła numer 666, liczbę w sposób szczególny związaną z powołaniem
Crowleya. W jednym z kolejnych przekazów Rose nakazała Crowleyowi w dniach od 8 do 10 kwietnia
zasiadać w pokoju w samo południe i spisywać wszystko co usłyszy. Crowley wykonał polecenie,
czego efektem było dzieło o niesłychanej złożoności i głębokim znaczeniu, Liber AL vel Legis, zwana
potocznie Księgą Prawa.
Księga Prawa jest dziełem wyjątkowym, choć podobnie jak Biblia, czy Koran należy do tradycji
objawień. Jej oryginalność, czy też raczej źródłowość polega jednak na tym, że stanowi dokładny,
bezpośredni przekaz objawienia, podczas gdy większość innych "świętych ksiąg" zawiera przekazy
wtórne lub też skażone późniejszym namysłem. Prawdziwym twórcą Księgi Prawa jest istota
10
przedstawiająca się jako Aiwass, wysłannik ze świata bogów. W przypadku przekazów mistycznych
podstawowym czynnikiem, który utrudnia ich zrozumienie jest ich zakres historyczno-kulturowy. Jeśli
jednak przyjmiemy, że przekazy te płyną ze świata astralnego, a więc ze świata znajdującego się na
pograniczu nieświadomości indywidualnej i zbiorowej, będziemy mogli uznać, że bogowie są różnymi
aspektami, bądź też nazwami nieuświadamianych energii psychicznych. Oznacza to, że objawienie
jest podłączeniem się pod ukrytą skarbnicę indywidualnej lub zbiorowej mądrości tajemnej. Jaka jest
natura tej skarbnicy, to już zupełnie inna sprawa.
Księga Prawa składa się z trzech rozdziałów, których narratorami są trzy bóstwa pochodzące
z panteonu egipskiego: Nuit, Hadit i Ra-Hoor-Khuit. Bóstwa te tworzą nie tylko triadyczną strukturę
książki, lecz i troistość na której zasadza się egzystencja świata. Crowley określa boginię Nuit jako
"panią przestrzeni", jako przestrzeń wszelkich dostępnych możliwości, matrycę z której wyłania się
świat i w której wszystko jest możliwe. Z kolei męski bóg Hadit jest to wszędobylski punkt
symbolizujący świadomość, której manifestacje rozproszone są we wszechświecie, czyli przestrzeni
Nuit. Niektórzy interpretatorzy Księgi Prawa porównują Nuit i Hadita do koła i punktu, czy też do
materii i energii. Z ich zjednoczenia powstaje Ra-Hoor-Khuit, bóstwo symbolizujące manifestację
działania, czyli ruch.
Księga Prawa zwiastowała tzw. Równonoc Bogów, czyli bliski kres symbolizowanej przez
Ozyrysa ery monoteizmów. Upadkowi ładu chrześcijańskiego i narodzinom nowej epoki towarzyszyły
apokaliptyczne wizje zniszczenia. Nowa epoka rodzić się miała w bólu i cierpieniu. Miazmaty lęków i
koszmarów przesłaniały widzenie jej zarysów. Niemniej jednak apokalipsa w wizji Crowleya nie
oznaczała ostatecznego końca świata rzeczywistego, a jedynie kres ładu patriarchalnego wspieranego
przez ortodoksyjne (w przeważającej mierze monoteistyczne) religie prawa i porządku. Z udręki
wyłaniał się nowy ład, którego zasadniczymi cechami były wieloznaczność i ekstaza. W nowej epoce,
erze Horusa - zwycięskiego dziecka w koronie - jedynym prawem miało być realizowanie własnej
prawdziwej Woli. Pod tym względem crowleyowska wizja powtarzała platońską metaforę jaskini, w
której odbijają się cienie prawdziwych idei. Crowley jako proroczy wizjoner nowej epoki, nawoływał do
porzucenia świata cieni, świata pozorów i fałszywych pragnień. W nowej epoce ludzie mieli odkrywać
swoje prawdziwe pragnienia i zgodnie z nimi kształtować swoją tożsamość. Oznaczało to odrzucenie
prawa pisanego, kodeksu etycznego stanowiącego podstawę istnienia każdej cywilizacji patriarchalnej
oraz przejęcie odpowiedzialności za własne życie, która w uprzedniej epoce spoczywała głównie na
religii, państwie i stróżach porządku.Era Horusa miała być epoką indywidualizmu i wolicjonalizmu,
twórczości i niezależności. Człowiek przyszłości łączył w sobie cechy dziecka i nietzscheańskiego
Ubermenscha, swawolność z wolą czynu, gwałt z rozkoszą. Daimonion crowleyowski, istota
przedstawiająca się jako Aiwass, głosił: "Zniesione są wszelkie rytuały, wszelkie próby, wszelkie słowa
i znaki. [..] Słowem Grzechu jest Ograniczenie. [...] Czyń swoją wolę niechaj będzie całym prawem.
[...] Miłość jest prawem, miłość poddana woli".
Jest pewnym paradoksem, że wizja zapowiadająca krach logocentryzmu spisana została na
kartach książki. Raz jeszcze chochlik przechytrzył literę prawa. A jednak to właśnie dzięki temu
Księga Prawa doczekała się licznych komentarzy i opracowań, rozwijających jej ukryte znaczenia i
kalambury. Sam Crowley początkowo nie mógł przyswoić sobie jej przekazu i wymagało czasu, by
"usłyszał" podszepty Nieświadomego. Kiedy to nastąpiło, na jej podstawie ułożył spójną historiozofię i
filozofię życia, której głównym składnikiem było uznanie dominującej roli archetypu dziecka w
wyłaniającej się epoce. Kreślona przez niego historiozofia uwzględniała trójetapowość rozwoju
historycznego ludzkości.
Crowley powiadał, że w toku historii ludzkość przebyła dwa eony: erę Matki (Izydy) i erę Ojca
(Ozyrysa), odznaczające się odmiennymi relacjami społecznymi i światopoglądem. Era Izydy
stanowiła dominium Nieświadomego, dominację symboli związanych z księżycem. Ludzie żyli w
świecie nieoznaczonym, zdani na łaskę bogów i natury. Prowadzili osiadły tryb życia. Panował
matriarchat, któremu towarzyszyło nierozeznanie własnej płciowości. Podstawowymi normami
egzystencjalnymi były niewiedza i uzależnienie.
Wraz z rozpoznaniem funkcji seksualnych, ludzkość wkroczyła w erę Ozyrysa, zwaną również
erą Ojca ze względu na dominację wartości patriarchalnych. Towarzyszył jej rozwój świadomości.
Wyłoniona świadomość dokonywała podbojów kolejnych krain Nieświadomego, trzebiąc oazy chaosu i
nieracjonalności. Jej orężem był podział i stratyfikacja. Narodziła się hierarchia społeczna. W erze
Ozyrysa pojawiły się wielkie cywilizacje, imperia i religie monoteistyczne. Wprowadzono prawa i
odpowiedzialność karną. W sferze symbolicznej była to era Słońca, era umierającego i
11
zmartwychwstającego boga, który poświęca się dla ludzkości. Słońce rozjaśniało mroki świata i
wskazywało drogi rozwoju. Tym samym świat nabierał znaczenia i stawał się spójną całością.
Podstawowymi normami egzystencjalnymi były walka o władzę i wyrzeczenie.
O ile ludzie żyjący w erze Matki byli istotami a-seksualnymi, w erze Ojca płciowość stała się
podstawową determinantą relacji społecznych. Decydowała o tożsamości jednostek i przypisywała
każdemu rolę społeczną. Zakorzeniała. Wyznaczała funkcje. Różnicowała.
W erze Horusa Nieświadome ponownie miało podbić świadomość, lecz tylko po to, by torować
drogę nadświadomości. Dziecko, ów czynnik x, wielka niewiadoma, zastępowało podział płci. W erze
Horusa płcie, dotychczas stanowiące o tożsamości, a więc będące wyznacznikiem miejsca w świecie
zewnętrznym, zstępowały do wnętrza, by stopić się ze sobą w alchemicznych zaślubinach. Crowley
uważał, że w erze Horusa na świecie zapanuje androgynia, a ludzie będą kształtować swoja
tożsamość podług własnej woli. Era boga-dziecka znosiła dotychczasowe prawa i porządki, ponownie
otwierając świat na to, co nieoczekiwane i cudowne. Po nieoznaczoności ery Matki i jednoznaczności
ery Ojca, zapanować na świecie miała wieloznaczność. To ona, na równi z autokreacją, stała się
podstawową normą egzystencjalną nowej epoki. Bóg-Słońce umarł na dobre, gdy zauważono, że jego
codzienne umieranie jest tylko ułudą wyuczonego sposobu percepcji. Ziemia stała się motywem
centralnym rozważań, czego wyraźnym dowodem był rozwijający się ateizm i kreatywizm. Świat
przestał być kosmosem znaczących symboli, a stawał się chaosmosem, przestrzenią możliwości, z
której każdy mógł ulepić własny, zawsze lepszy świat.
W tym chaosmosie Księga Prawa nadawała Crowleyowi funkcję proroka nowej ery, rolę, której
pod wpływem fascynacji buddyzmem nie chciał się podjąć. Odrzucała go apokaliptyczna wizja
zagłady, która czyniła zeń Antychrysta. Porzucił zatem Księgę i powrócił do normalnego życia. Jak się
wkrótce okazało, na niedługo. Przekaz Księgi Prawa miał wkrótce zawładnąć jego umysłem i natchnąć
go do stworzenia Telemy, czyli religii "miłości podług woli". Już wkrótce miał zawiązać spisek
zmierzający do obalenia makrokosmicznego ładu, spisek w którym istotną rolę miały odegrać
Szkarłatne Kobiety.
"WOKÓŁ ZAKONU SREBRNEJ GWIAZDY"
Na temat magii napisano więcej bzdur niż na jakikolwiek inny temat. Konkurować z nią może
pod tym względem jedynie joga, lecz ta przynajmniej w swoim rodzimym azjatyckim środowisku jest
dobrze rozumiana. Europejskie pojmowanie zjawisk parapsychicznych tradycyjnie nacechowane było
dychotomią lęku i fascynacji. Wydaje się, że świat Zachodu miał poważne problemy z przyswajaniem
sobie do świadomości treści, które się w niej nie mieściły. Prymat świadomości nad nieświadomością
zwykle osiągany był kosztem zerwanej komunikacji pomiędzy nimi. A zatem to, co nieświadome, to co
wyparte, coraz bardziej staczało się w mrok niewiedzy. A że mrok czasem nie tylko przeraża, lecz i
podnieca, zdarzali się tacy, którzy w nim się zatapiali. Rzadko kiedy jednak lęk i fascynacja prowadziły
do twórczego wykorzystania energii psychicznych, czyli zintegrowania świadomości z tym co
nieznane.
Magia w potocznym wyobrażeniu kojarzy się przede wszystkim z rzucaniem czarów. I
rzeczywiście, w kulturach archaicznych często ogranicza się ona do realizowania przyziemnych celów
w praktyce życia codziennego. Magię stosuje się, kiedy zawodzą inne sposoby radzenia sobie z
problemami. Kompensuje niepowodzenia życiowe i wprowadza ludzi w świat natury, pełen duchów i
demonów. Zarazem jednak może być także systemem samodoskonalenia się poprzez poznawanie
psychiki i wykorzystywanie jej mocy. Do dwóch podstawowych praktyk magicznych należą: ewokacja i
inwokacja. Ewokacja - wywoływanie duchów - polega na wyzwalaniu z pokładów nieświadomości
uwięzionych tam energii. Przyjmują one konkretne kształty w postaci duchów i demonów, dzięki
czemu można je ponownie zintegrować z psychiką. Proces ten polega zatem na uświadamianiu sobie
energii swojego umysłu. A że są to potężne energie, można je wykorzystać do celów praktycznych. Z
kolei, inwokacja - przywoływanie bogów i bogiń - polega na odkrywaniu w świecie Natury mocy,
których jeszcze nie zdołała poznać nauka. Być może są to moce związane z żywiołami Ziemi. Nie
można jednak wykluczyć tego, że również i one pochodzą z nieświadomości zbiorowej i są
archetypami obdarzającymi pięknem i mądrością. W kulturze chrześcijańskiej przykładem inwokacji
jest Msza Święta. Magia zna ich znacznie więcej.
Praktyki magiczne polegają zatem na poznawaniu zasad, zgodnie z którymi funkcjonuje
Umysł i harmonizowaniu go ze światem przyrody. Tylko dzięki harmonii Umysłu i Natury można
12
uzyskać szczęście, ponieważ tylko wtedy można odnaleźć swoje miejsce we Wszechświecie. Nie ma
takich cudów, których by nie objął umysł. Wszystko jest przymiotem jego percepcji. Wszystko jest
wyrazem jego działalności.
Aleister Crowley poznał tę prawdę już za młodu. W ciągu trzydziestu lat swego życia zdołał
wypracować system magiczny zwany Telemą, który po raz pierwszy w dziejach okultyzmu jasno i
dobitnie określał magię jako naukę o funkcjonowaniu energii psychicznych. System ten można by z
racji swej praktyczności nazwać pragmatyzmem magicznym, a krótko i węzłowato streszcza go
definicja zawarta w dziele pt. Magija w teorii i praktyce, mówiąca że: "Każde intencjonalne działanie
jest Działaniem Magicznym".
Paradoksalnie, idee pragmatyzmu magicznego stanowiące sam trzon religii Woli (czyli
Telemy), wyłoniły się w trakcie lektury przekazu mistycznego Księgi Prawa, którą Crowley otrzymał 8,
9 i 10 kwietnia 1904 roku od istoty o imieniu Aiwass, podającej się za wysłannika Hoor-paar-kraata,
egipskiego boga milczenia (sic!). Piszę "paradoksalnie", gdyż mistykę kojarzy się zazwyczaj z
bujaniem w obłokach, bądź w najlepszym razie uznaje się ją za sposób na zatrzymanie strumienia
życia. Tymczasem, z mistycznego przekazu Księgi Prawa wyłania się zupełnie odmienna wizja
duchowości (o! przepraszam bardzo za użycie tego wyprzedanego słowa; już więcej to się nie
powtórzy). W celu jej zrozumienia, trzeba jednak poznać język symboli składających się na ten tekst.
Przełomowe znacznie Księgi Prawa jako zapowiedzi nowej ery rozwoju magicznego znajduje
się na samym jej początku, w dość dziwacznie brzmiącym wersie: "Khabs jest w Khu, a nie Khu w
Khabs". Jakkolwiek tajemniczo by to nie brzmiało, nie jest to bynajmniej przepis na ciasto ani definicja
matematyczna. Khabs oznacza owe tajemne L.V.X, Światło Gnozy, spływające na adepta w chwili
iluminacji, w czasie olśnienia. Z kolei, Khu jest magiczną istotą człowieka, jego powłoką. Innymi słowy,
z wersu tego wynika, że źródło poznania leży w nas samych, a nie gdzieś na zewnątrz. Nie należy go
szukać ani w świecie zjawiskowym ani w świecie metafizycznym, gdyż cała metafizyka tak w istocie
sprowadza się do fizyki, a ściślej mówiąc do dynamiki ludzkiej psyche. Ta prosta konstatacja,
wielokroć później powracająca w różnych naukach o człowieku, po raz pierwszy została tak wyraźnie
wypowiedziana właśnie w Księdze Prawa. (Pojawia się tu wszak pytanie, czy to dlatego objawił ją
wysłannik Boga Milczenia, by ukrócić gadulstwo teologów?)
Znacznie mniej banalne są wszakże konsekwencje tego twierdzenia. Księga Prawa powiada
"Każdy mężczyzna i każda kobieta jest gwiazdą". Oznacza to, że każdy jest suwerenem podległym
tylko własnej Woli. Gdy o tym zapomina, popada w kajdany doraźnych zachcianek i staje się
niewolnikiem innych ludzi. Lecz w tym twierdzeniu tkwi jeszcze jeden klucz ukryty. Albowiem
"gwiazda" to także "Khabs", czyli jak już to mówiliśmy wcześniej "Światło Gnozy". Morał z tego taki, że
każdy z nas jest światłem i tylko spowici mrokiem niewiedzy, nie dostrzegamy tego faktu. Wyraża to
bardzo dobrze sam Crowley w komentarzach do Księgi Prawa:
"Nie powinniśmy uznawać się za nikczemne istoty poza którymi znajduje się sfera Światła lub
"Boga". Nasze umysły i ciała spowijają wewnętrzne Światło. Niewtajemniczony jest niczym "Ciemna
Gwiazda", a jego Wielkie Dzieło polega na sprawieniu, aby jego powłoki stały się przeźroczyste w
procesie "oczyszczenia". Przy czym to "oczyszczenie" jest tak naprawdę "dążeniem do prostoty". Nie
chodzi o to, że nasza powłoka jest nieczysta, tylko że złożoność jej fałd nie przepuszcza światła.
Celem Wielkiego Dzieła jest zatem rozwiązanie wszelkich kompleksów. Wszystko jest samo w sobie
doskonałe, "zło" pojawia się w momencie, gdy rzeczy ulegają zagmatwaniu. Ta "gwiazda", czyli
"najgłębsze światło" jest odwieczną, indywidualną istotą. Khu jest magicznym strojem, w który się
przyobleka, "formą" dla bezforemnego, dzięki której może doświadczać poprzez samo-świadomość.
[...] To Khu jest pierwszą powłoką, o wiele subtelniejszą od umysłu i ciała, i o wiele bardziej
prawdziwą, ponieważ jej symboliczny kształt zależy od natury jej gwiazdy."
W tym miejscu, należy się jedno wyjaśnienie. Crowley, przez trzy kolejne lata nie dopuszczał
do siebie przekazu Księgi Prawa, gdyż raził go jej wojowniczy nastrój. Było nie było głosiła ona:
"Jesteście przeciw ludziom. O moi wybrani!", a Crowley, pod wpływem buddyjskich i hinduistycznych
inspiracji, nie chciał być przeciwko ludziom. Tym niemniej, trudno nie odnieść wrażenia że wbrew
sobie realizował zapisany w niej plan.
Oto bowiem zaraz po otrzymaniu Księgi wysłał list do MacGregora Mathersa, swojego
przełożonego z zakonu Złotego Brzasku, w którym informował go że od tej chwili to on jest
wysłannikiem Tajemnych Przywódców Świata. List ten wywołał zrozumiałe oburzenie u Mathersa,
13
który jeszcze niedawno temu bronił go przed zbuntowanymi braćmi z zakonu. W ślad za tym poszły
rzekome ataki magiczne, podczas których Mathers miał zabić ogary Crowleya a na jego służących
zesłać chorobę. Crowley odpłacił mu pięknym za nadobne, inwokując Belzebuba i jego 49
"służących". I musiała być to udana operacja, gdyż wkrótce po tym Mathers porzucił okultyzm na rzecz
nędznej wegetacji.
W międzyczasie, samego Crowleya dotknęła seria nieszczęść i nieprzyjemności, która
zaburzyła jego buddyjski obraz świata. Najpierw, latem 1905 roku poprowadził kolejną ekspedycję w
Himalaje, tym razem w celu zdobycia Kanczendzongi. Wyprawa zakończyła się katastrofą. Część
uczestników zginęła pod zwałami śniegu, a jeden z pozostałych, niejaki Guillarmod, oskarżył Crowleya
o kanibalizm. Ogarnął go wtedy podły nastrój. Mówił: "Po pięciu latach kaprysów i słabostek, błędnej
ogłady, taktu, dyskrecji, troski o uczucia innych mam tego dość". Na dodatek, podczas pobytu w
Kalkucie napadło go sześciu tubylców uzbrojonych w noże. Wtedy to zmuszony do desperackiej
obrony, sięgnął po pistolet i zabił dwóch z nich. Czarę goryczy przelała wiadomość o śmierci jego córki
i pogłębiającym się alkoholizmie jego żony, Rose Kelly.
W tym kluczowym dla jego życia momencie, Crowley postanowił powrócić do praktyki
magicznej i, chociaż zdążył już zapomnieć o Księdze Prawa, jego ówczesne deklaracje niezwykle
przypominały jej treść: "do diabła z chrześcijaństwem, racjonalizmem, buddyzmem, wszelkimi
rupieciami stuleci. Przynoszę wam pozytywny, pradawny fakt, nazywając go po imieniu Magiją. I to na
jej fundamentach zbuduję nową Ziemię i nowe Niebo". Magija miała wyprzeć naukę i religię z rynku
duchowych dóbr ludzkości. Miała stać się narzędziem służącym do przewartościowania wszystkich
wartości, do przebóstwienia, czyli osiągnięcia stanu nadczłowieczeństwa (czyż nie taki był sens
fragmentu z Księgi Prawa: "Jesteście przeciw ludziom"?). Czym jednak była owa Magija?
Na pewno nie była zabawą w rzucanie czarów ani kółkiem dyskusyjnym dla podstarzałych
okultystów. Crowley celowo dodał literę "j" do wyrazu "magia", by odróżnić wyrażany przez siebie nurt
od magii przeszłości i kuglarstwa. A jednak nie byłby sobą, gdyby literka ta nie niosła pewnej
ezoterycznej treści. Wyraz "magija" powstał w wyniku dodania do angielskiego słowa "magic" litery "k",
która według jednego z uczniów Crowleya, Kennetha Granta, oznacza "hebrajską literę "chet"
stanowiącą numeryczny odpowiednik Wielkiego Dzieła. "Chet" (8, 418), jako liczba Wielkiego Dzieła,
stosowana jest przez okultystów oraz alchemików w celu zaznaczenia zaślubin świadomości
indywidualnej ze świadomością kosmiczną. Kluczem do tego rodzaju magiji jest astrologiczny
odpowiednik "chet", czyli Rak". Tyle mówi Grant. Możemy dodać jeszcze, że znak Raka przywodzi na
myśl skojarzenia ze znaną pozycją seksualną 6/9. Innymi słowy, idąc tym tropem można powiedzieć,
że celem magiji jest osiągnięcie stanu świadomości makrokosmicznej poprzez unicestwienie
jednostkowego ego w akcie seksualnego zjednoczenia ze światem (często symbolizowanym przez
partnera). Czy tak jest naprawdę, każdy musi sam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Jedno jest
pewne, że w tym właśnie czasie Crowley zrozumiał znaczenie seksu w praktyce magicznej. Było nie
było "k" to również pierwsza litera od słowa kteis oznaczającego ni mniej ni więcej "waginę".
W ten oto sposób Crowley podjął się wypracowania nowego systemu magicznego, którego
dwoma filarami miał być indywidualizm i panseksualizm. Dochodził do tego na drodze
eksperymentów. W chwili opuszczenia zakonu Złotego Brzasku, dysponował już pokaźną wiedzą
magiczną z zakresu kabały, jogi, podróży astralnych, medytacji i magii ceremonialnej. Był też oficjalnie
uznanym przez głowę zakonu Adeptem Minorem, czyli innymi słowy osiągnął poziom sefiry tiferet,
symbolizującej Słońce rozpraszające mroki niewiedzy. Stopień swój powinien był wszakże potwierdzić
udaną Operacją Świętej Magii Maga Abramelina, której jak dotąd nie dopełnił. A Operacja ta
wymagała nie byle czego, gdyż musiał zachować czysty umysł nie skalany myślą, by nie popaść w
szaleństwo. Wreszcie, wiosną 1906 roku wybrał się w podróż po Chinach, podczas której inwokował
kolejne demony z księgi Abramelina, nazywając całość operacji "Augoeidami". Pisał: "Właściwie nie
wiem, czemu wybrałem słowo "Augoeidy". Być może, dlatego że nie kojarzyło mi się z niczym z
przeszłości. Czułem, że muszę jak najbardziej wszystko uprościć, by móc przejść przez Otchłań".
Operacja Świętej Magii Maga Abramelina zgodnie z tradycją wymagała spełnienia szeregu
warunków, takich jak półroczne odosobnienie w domu o specyficznym ustawieniu względem stron
świata i innych trudnych do spełnienia szczegółach. Tymczasem, Crowley postanowił przeprowadzić
ją podróżując od miasta do miasta w Kraju Środka, rzucając tym samym wyzwanie tradycyjnej magii
zachodu. Za świątynię służyła mu wyobraźnia w której budował świątynię astralną, gdzie inwokowane
były abramelinowe istoty. Jak się potem okazało, nie można było znaleźć lepszego materiału. 9
października nagle popadł w trans nirvikalpa-samadhi, który hinduiści nazywają sziwa-darszaną, czyli
14
"wizją boga Sziwy". Charakterystyczną jego cechą było poczucie jedności z bóstwem, zjednoczenie
się ze światem poprzez unicestwienie odrębnej świadomości. Była to oznaka mówiąca o tym, że
operacja dobiegła szczęśliwego końca.
W dwa miesiące po zakończeniu Operacji Abramelina, George Cecil Jones, dzierżący w
zakonie Złotego Brzasku stopień Adepta Exempta (7*=4*), rozpoznał w Crowleyu Mistrza Świątyni
(8*=3*). Było to istotne wydarzenie, ponieważ oznaczało że Crowley, mimo formalnego rozstania się z
zakonem, zyskuje nobilitację w oczach jednego z jego najznamienitszych notabli. Już bardziej
dyskusyjne były podstawy obdarzenia Crowleya takim zaszczytem. Tradycja wymagała, by Adept,
który chce otrzymać stopień Mistrza Świątyni, przekroczył Otchłań odgradzającą niższe sefiry od
trzech najwyższych sefir Drzewa Życia. Co więcej, Adept powinien to uczynić, tocząc bój z demonem
rozumu, Choronzonem. W przypadku chińskich doświadczeń Crowleya, nic takiego się nie stało.
Operacja Abramelina przyniosła też inny, nieoczekiwany skutek. Niedługo potem, Crowley,
który czuł się niezwykle jej działaniem naenergetyzowany, doznał przekazu serii ksiąg mistycznych,
które przeszły do historii magiji pod nazwą Świętych Ksiąg Telemy. Dwanaście Ksiąg otrzymanych w
latach 1907-11, tworzyły wraz z Księgę Prawa podstawę Telemy - religii Woli. Istnieją różne opinie na
temat pochodzenia i znaczenia Świętych Ksiąg Telemy. Jedno jest pewne, są to dzieła o wyjątkowym
pięknie mistycznym i dużym ładunku erotyzmu skrywanego pod językiem symboli.
Crowley twierdził, że napisał je pod wpływem natchnienia i choć nie miało to nic wspólnego z
objawieniem, to jednak pisał je nie całkiem świadomie. Najprawdopodobniej mamy tu do czynienia z
czymś, co Kenneth Grant nazywa "tangensyjnym tantrum", czyli manifestacją fizyczną będącą
niezamierzonym efektem działania magicznego. Niezależnie od źródła pochodzenia tych Ksiąg, ich
bogaty szyfr symboliczny zawierający w sobie tajemnice praktyk medytacyjnych, rytuałów magicznych
i działań mających na celu pobudzenie "wężowej energii" dał Crowleyowi wystarczające podstawy, by
w 1907 roku nadał swym poszukiwaniom nowej formuły magicznej bardziej zorganizowaną formę. W
rezultacie, Crowley założył swój pierwszy (i tak naprawdę ostatni) autorski zakon Argentum Astrum,
Zakon Srebrnej Gwiazdy. Posłużył się w tym celu strukturą inicjacyjną zakonu Złotego Brzasku, co nie
tylko podkreślało jego aspiracje do stworzenia konkurencyjnej organizacji magicznej, lecz również
wyrażało stałą wiarę w użyteczność schematu Kabalistycznego Drzewa Życia. A jednak, stopnie
A.'.A.'., choć pokrywały się ze kolejnymi poziomami wtajemniczeń Złotego Brzasku (z tą różnicą że
poprzedzały je "wytrzymałościowe" stopnie Ucznia i Kandydata, a przedzielał stopień Dominus
Liminis), nakładały na inicjowanych zupełnie inne wymagania. Dość powiedzieć, że nawet tak wybitny
mag jak Austin Osman Spare zdołał osiągnąć zaledwie stopień Neofity, a niewielu osiągnęło coś
więcej.
Argentum Astrum miało być kuźnią wiedzy magicznej, w której swoboda indywidualnego
wyboru praktyk magicznych wsparta była dyscypliną rozliczania się ze swego wglądu i umiejętności.
Zakon ten zrywał z popularnym systemem praktyk grupowych w lożach, kładąc nacisk na praktyki
indywidualne. W A.'.A.'. obowiązywała ścisła reguła tajności członków. Każdy inicjowany znał tylko
swego przełożonego, którym była zazwyczaj osoba znajdująca się o jeden stopień wyżej w hierarchii,
oraz swego podwładnego, jeśli takiego w ogóle miał. Tym samym, Crowley spełniał kolejne
przykazanie zawarte w Księdze Prawa, której wers 50 pierwszej części głosił: "macie gwiazdę i
gwiazdę, system i system; niechaj jeden nie zna dobrze drugiego".
Narzuca się w tym kontekście jedno pytanie: Jakim to sposobem Crowley mógł zapomnieć o
Księdze Prawa, skoro tak skrupulatnie spełniał jej postulaty? Wydaje się że istnieją dwie możliwości.
Pierwsza z nich powiada, że Crowley wcale nie zapomniał o Księdze Prawa, tylko pozorował swoją
niedbałość, podkreślając tym samym moc sprawdzających się w niej przepowiedni. Hipoteza ta brzmi
nieprzekonywująco, zważywszy na fakt że Crowley mógłby wykorzystać w tym czasie Księgę Prawa
dla zbudowania prestiżu swej nowej organizacji magicznej. Już bardziej prawdopodobna wydaje się
druga hipoteza, mówiąca że Crowley musiał porzucić Księgę Prawa, by mogła ją przyswoić jego
podświadomość. A tym samym w nieświadomy sposób spełniał jej postulaty.
Wymagania kolejnych stopni inicjacyjnych w A.'.A.'. streszczał esej "Gwiazda na horyzoncie",
zamieszczony później w Magiji w teorii i praktyce. Przedstawiały się one następująco:
"Uczeń - Jego zadaniem jest zdobycie wiedzy ogólnej o wszystkich systemach samorozwoju.
15
Kandydat - Jego głównym zadaniem jest rozpoczęcie wybranych praktyk i zapisywanie ich w
dzienniku przez okres jednego roku.
Neofita - Musi uzyskać doskonałą kontrolę nad planem astralnym.
Zelator - Jego głównym zadaniem jest opanowanie asany i pranajamy. Ponadto, powinien
rozpocząć studia nad "formułą różokrzyża".
Practicus - Wymaga się od niego ukończenia treningu intelektualnego, a w szczególności
studiów nad kabałą.
Philosophus - Wymaga się od niego przejścia przez trening moralny. Sprawdza się jego
oddanie względem Zakonu.
Dominus Liminis - ma się wykazać opanowaniem pratjahary i dharany.
Adeptus [Minor] (zewnętrzny) - Winien dokonać Wielkiego Dzieła i osiągnąć Wiedzę i
Konwersację Świętego Anioła Stróża.
Adeptus [Minor] (wewnętrzny) - Może rozpocząć praktykę "formuły różokrzyża", przystępując
do Kolegium Ducha Świętego.
Adeptus (Major) - Osiąga mistrzostwo magiji praktycznej, bez dogłębnego jej zrozumienia.
Adeptus (Exemptus) - Osiąga doskonałość w tych wszystkich sprawach, po czym albo (a)
staje się Bratem Ścieżki Lewej Ręki albo (b) zatraca wszystkie swoje osiągnięcia, siebie samego, a
nawet Świętego Anioła Stróża i staje się Dziecięciem Otchłani, które przekroczywszy swój Rozum,
jedynie wzrasta w łonie swojej matki. Wtedy zaś dostępuje stopnia
Magister Templi - (Mistrz Świątyni): [...] Jego głównym zadaniem jest doglądanie "ogrodu"
uczniów i osiągnięcie doskonałego zrozumienia wszechświata. Jest on mistrzem samadhi.
Magus - Zdobywa mądrość, głosi swoje prawo i jest mistrzem magiji w jej jak najszerszym i
najwyższym znaczeniu.
Ipsissimus - Znajduje się poza tym wszystkim, niedostępny dla tych, którzy posiedli niższe
stopnie."
Początkowo do A.'.A.'. przyjmowano wszystkich chętnych, a jedynym sprawdzianem ich
kwalifikacji były przeprowadzane z nimi rozmowy. Jednakże, praktyka ta okazała się katastrofalna w
skutkach, ponieważ nowi członkowie nie potrafili sprostać reżimowi pracy w zakonie. Dlatego też w
1912 roku Crowley wprowadził regułę, nakazującą chętnym do wstąpienia do zakonu podjęcia się
trzymiesięcznego kursu wtajemniczeń w misteria starożytnej wiedzy. Dopiero po zdanym egzaminie
mogli oni przystąpić do zakonu. A że egzamin ten musiał być niezmiernie trudny, świadczy o tym fakt
że w szczytowym okresie swojej aktywności A.'.A.'. liczyło ledwie kilkunastu członków. Pośród nich, do
najaktywniejszych należeli: Georg Cecil Jones (współzałożyciel zakonu, przełożony Crowleya w
zakonie Złotego Brzasku), kapitan Fuller (wojskowy, twórca doktryny Blitzkriegu), Norman Mudd
(matematyk) i Victor Neuburg (poeta).
Na temat praktyk ówczesnych członków A.'.A.'. niewiele dzisiaj wiadomo. Pozostają nam do
dyspozycji jedynie dzienniki Crowleya oraz nieliczne zapiski operacji magicznych kapitana Fullera i
Victora Neuburga. Dość powiedzieć, że zakon zajmował się testowaniem praktyk magicznych, a
zatem jego działanie bardziej przypominało eksperymenty naukowców aniżeli ceremonie magiczne
tradycyjnych okultystów. I tak, na przykład, sam Crowley powrócił do eksperymentów ze środkami
zmieniającymi świadomość, owocem czego było niezwykłe dzieło pt.: Psychologia Haszyszu. Książka
ta była bardziej traktatem na temat względności czasu i przestrzeni niźli opisem wizji
psychodelicznych. Istnieją też pokaźne dowody na to, że to Crowley wprowadził do Europy zwyczaj
spożywania wyciągu z kaktusu pejotla. Innym klasycznym przykładem działań z tego kresu była próba
powtórnego przeprowadzenia Operacji Świętej Magii Maga Abramelina w warunkach wielkomiejskich.
Próba, która jeśli wierzyć zeznaniom Crowleya, zakończyła się sukcesem.
16
W tych wczesnych eksperymentach z okresu A.'.A.'. widać że Crowley, chociaż formalnie nie
dzierżył nawet stopnia Mistrza Świątyni (8*=3*), działał z poziomu Ipsissimusa (10*=0*), czyli tego,
który przekroczył dualistyczny świat dobra i zła, rozumu i szaleństwa. Dlatego jego zachowanie wielu
wydawać się mogło nieroztropne, czy też nawet szalone. Pod tym względem, śmiało można
powiedzieć że przypominał szalonych mędrców tybetańskich, którzy jak Drukpa Kunley, odkrywali
boskość w plugawości, to co najwyższe w tym co najniższe. Jednakże, prawdziwe szaleństwo miało
się dopiero zacząć, a jego przedsmakiem była operacja, jaką w 1909 roku przeprowadził na Saharze
ze swoim uczniem, Victorem Neuburgiem.
Mimo kurtuazyjnego nobilitowania go przez Jonesa na stopień Mistrza Świątyni, Crowley się
nieusatysfakcjonowany znikomością prowadzących ku temu przesłanek. Postanowił zatem
przeprowadzić operację magiczną, którą w okultyzmie nazywa się "przekroczeniem Otchłani", a która
polega na zmierzeniu się z demonem rozumu, Choronzonem i dostąpieniu najwyższych mocy
magicznych. Historia magii notuje liczne przypadki osób, które zagubiły się w Otchłani, a tym samym
popadły w szaleństwo. Crowley przystąpił do działania na Saharze, gdzie usiadł pośrodku kręgu w
jogicznej pozycji pioruna. W ręku trzymał wielki szlifowany topaz, który miał mu służyć jako zwierciadło
magiczne. Tymczasem Neuburg, otoczony imionami bożymi mającymi zapewnić mu ochronę,
rozpoczął ewokację na podstawie Lemegetonu - jednego ze starych tekstów magicznych. Jeśli
wierzyć świadectwom uczestników tego niezwykłego wydarzenia, nagle, z okrzykiem Zazas, Zazas,
Nasatanada Zazas! w topazie pojawił się Choronzon, który powiedział kilka niezrozumiałych zdań,
rzucił kilka klątw i równie szybko zniknął jak się pojawił. Obaj magowie sądzili, że na tym koniec i
operacja zakończyła się niepowodzeniem. Lecz oto Crowley zniknął, a w jego miejsce pojawiła się
prostytutka, którą Neuburg poznał w Paryżu. Kobieta usiłowała wywabić go z ochronnego kręgu, ale
on oparł się jej pokusom. Demon zaczął zmieniać kształty. Raz był kobietą, raz wężem, raz samym
Crowleyem proszącym o kroplę wody dla ugaszenia pragnienia. Neuburg mężnie stawiał czoło
wszystkim tym podstępom, ale coraz bardziej dawał się wciągnąć w konwersację. Naraz, piasek
pustynny zamazał krąg ochronny i Choronzon w postaci nagiego dzikusa rzucił się na Neuburga.
Szarpanina trwała do chwili, kiedy Neuburg krzyknął imię boże i uderzył demona magiczną różdżką. A
wtedy ten ukorzył się i choć starał się jeszcze opętać maga, w końcu opadł z sił i na zawsze zniknął.
Crowley, przy pomocy Neuburga, pokonał Choronzona i tym samym mógł już zasadnie twierdzić że
przekroczył Otchłań. Został Mistrzem Świątyni Zakonu Srebrnej Gwiazdy, a tym samym, zgodnie z
okultystyczną mitopeją, jako pierwszy śmiertelnik wstąpił do elitarnego kręgu Tajemnych Przywódców
Świata.
"TAJEMNICE SEKSUALNE ORDO TEMPLI ORIENTIS"
Seks, ten starszy kuzyn miłości, od najdawniejszych czasów zajmował myśli nie tylko filozofów
i poetów. I chociaż dzisiaj przypisuje się mu bardziej poślednią rolę w życiu człowieka, należy wątpić
czy nasi odlegli przodkowie mieli do tego podobny stosunek. Wydaje się bowiem, że świat powstał
właśnie z ciała, a nie ze słowa, jakby tego chcieli teologowie chrześcijańscy. To ciało wyznaczało
zakres i porządek życiu ludzkiemu. A w tym porządku ciała seksualność odgrywała rolę
pierwszoplanową, będąc weń niejako wpisaną.
Na początku było ciało. Gąszcz pragnień ukryty pod skórą. Ciało rosło, poznawało inne ciała,
pragnęło. Dopiero potem, znacznie później, pojawiły się słowa. A słowa stworzyły własny świat, który
wchłonął ciało. Tak rozpoczęła się historia. Opowieść o człowieku jest historią stopniowej
dyskursywizacji seksu, przekładania go na język rozumu, a tym samym wypędzania go z ciała. Proces
ten nabrał szczególnego tempa w Imperium Rzymskim, kiedy to Erosa (boga miłości)
podporządkowano Logosowi (bogowi rozumu). A wraz z mariażem cesarsko-rzymskiej tyranii Logosu
z niechętnym wszelkiej seksualności chrześcijaństwem, seks i cielesność obłożono klątwą. Trzeba tu
dodać, klątwą mającą janusowe, podwójne oblicze.
Z jednej bowiem strony seks stał się czymś podejrzanym, nikczemnym, posiadającym moc
zwodzenia i sprowadzania na manowce (co widać już w opowieści o Adamie i Ewie z Księgi Rodzaju).
Miał zatem właściwości upodlające. Z drugiej jednak strony, jego złowieszczość nadawała mu moc
czynienia cudów, sprawiała że z prostej czynności fizjologicznej stawał się czymś niezwykłym,
posiadającym właściwości uwznioślające. Wraz z tyranią słowa, seksualność stała się odrębną sferą,
wydzieloną z logiki ciała, a przeto stanowiącą obiekt spekulacji. Gdzieś tam na początku tego procesu
narodziła się ars amandi, sztuka kochania, która jednak wraz z dalszym odcieleśnianiem życia stała
się czymś równie co seks podejrzanym i też straciła na znaczeniu.
17
Sztuka Kochania a Ścieżka Lewej Ręki
W niektórych kulturach, które zdążyły co prawda wyjść poza zwykły porządek ciała, lecz nie
wypracowały mechanizmów służących jego tłumieniu, sztuka ta była kultywowana w ramach tradycji
religijnej. Tak było w zachodnio-afrykańskich "kultach opętania", gdzie podczas ekstatycznych tańców
bogowie dosłownie "spółkowali" z ludźmi; w gwiezdnych, predynastycznych kultach egipskich o
wyraźnej dominacji pierwiastka żeńskiego nad męskim; w śródziemnomorskich kultach bogini (Isztar,
Afrodyty, Izydy); w niektórych nurtach Islamu, które wraz z mistyką seksualną wykształciły ekstatyczne
techniki jednoczenia się z Bogiem; w późnej alchemii taoistycznej, która filozoficzną myśl mędrców
chińskich wzbogaciła o praktyczne sposoby przekształcania energii seksualnej w siłę życiową; a także
w tantrze hinduskiej i buddyjskiej - dwóch nurtach magiczno-religijnych o najwyraźniej zaakcentowanej
mistyce płci.
Niektóre z tych tradycji religijnych z racji styku kulturowego przejmowały nawzajem od siebie
różne techniki seksualne. Czasami proces ten przybierał bardzo gwałtowny obrót. Jeden ze
współczesnych historyków i praktyków magii seksualnej, Kenneth Grant, powiada wręcz że w dziejach
ludzkości mamy do czynienia ze słabo widocznym, choć faktycznym dziedziczeniem pewnej tradycji
magiczno-religijnej, którą nazywa tradycją tyfoniczną (wężową, smoczą). Tradycja ta obejmuje
wszystkie systemy religijne, magiczne i mistyczne, wykorzystujące energię seksualną kundalini
(nazywaną tak od imienia węża, który w indyjskiej, mistycznej anatomii człowieka spoczywa u
podstawy kręgosłupa człowieka) w celu uzyskania oświecenia bądź też potężnych mocy magicznych
(tzw. magis). Grant uważa że wyjątkową rolę w tej tradycji pełnią kobiety, które stanowią
transformatory męskiej energii seksualnej. Dlatego pozwala sobie nazwać tę ścieżkę nurtem
lunarnym, który w tradycji zachodniej ezoteryki zyskał miano Ścieżki Lewej Ręki.
Zgodnie z tą tradycją, Ścieżka Lewej Ręki grupuje adeptów, których celem jest
przebóstwienie, czyli "stanie się równym bogom". I w odróżnieniu od Ścieżki Prawej Ręki, ma
charakter zstępujący, jako że kroczący nią idą zawsze w dół, ku wnętrzu. Przedstawicieli Ścieżki
Lewej Ręki odnaleźć można w różnych tradycjach religijnych, choć bez wątpienia w niektórych z nich
stanowią oni margines i są postrzegani przez większość jako odszczepieńcy i zboczeńcy. Religiami,
które są szczególnie uczulone na obecność takich dewiantów są tzw. religie księgi, czyli popularne
obecnie na świecie monoteizmy: judaizm, chrześcijaństwo i islam. Te logocentryczne, patriarchalne
systemy religijne budowane są na zasadzie ostrej opozycji wobec seksualności i indywidualizmu.
Dlatego też ze szczególną ostrością piętnują wszelkie przejawy owej tendencji zstępującej, uznając ją
za piekielną, wrogą nie tylko człowiekowi, ale i Bogu.
Religie monoteistyczne są też najwyraźniejszymi przedstawicielami Ścieżki Prawej Ręki, która
jawi się jako ruch ku górze, na zewnątrz. Adepci tej ścieżki szukają spełnienia w zjednoczeniu z
Bogiem, które postrzegają jako akt wyrzeczenia się swej jednostkowości na rzecz owej większej
całości. Dlatego też łatwo jest im również poddawać się różnym tendencjom kolektywistycznym i
wchodzić w mariaż z władcami i panami tego świata, jako że "władza", "państwo", "Kościół" też
stanowią pewne "większe całości". Ścieżka Prawej Ręki wiedzie więc ku Bogowi, który znajduje się
gdzieś na zewnątrz (na wysokościach) i najczęściej jest osobą. Lecz Bóg znajduje się tak daleko, że
zwykle dopiero po śmierci można się do niego dostać. A że i tutaj wszechmocny okazuje się prosty
rachunek ekonomiczny, jest to niezmiernie utrudnione, ponieważ popyt znacznie przewyższa podaż.
Krótko mówiąc, miejsc w Niebie jest znacznie mniej niż chętnych. Dlatego systemy religijne Ścieżki
Prawej Ręki oferują kodeksy etyczne, które należy spełniać, by móc dostąpić pałaców niebiańskich.
Ci, zaś którzy chcą otrzymać tam bezpłatne wejściówki, powinni szczególnie przestrzegać jednej
zasady: pozbawiać się balastu doczesności i tego, co ściąga ich w dół, czyli ciała (a raczej tej energii
seksualnej co w nim drzemie snem niespokojnym).
Reasumując, magiczne i mistyczne systemy religijne przyjmują postać dwóch dróg. Jedna z
nich wiedzie ku górze i tę nazywamy Ścieżką Prawej Ręki. Cechuje ją soteriologiczna ekstrawersja,
czyli poszukiwanie zbawienia w Bóstwie, które znajduje się na zewnątrz (najczęściej na
wysokościach) i jest zazwyczaj jedynym Bogiem. Temu Bóstwu należy podporządkować swoje życie,
kosztem pozostałych jednostkowych aspiracji, które postrzegane są jako przejaw pychy bądź kuszenie
Złego (albo też jedno i drugie zarazem). Ścieżka Prawej Ręki posługuje się hierarchicznym obrazem
świata, w którym piekło znajduje się gdzieś na dole, a droga do niego często wiedzie przez dolną
część ciała. Przeciwstawną formułę inicjacyjną przedstawia Ścieżka Lewej Ręki, która jako drogę do
spełnienia proponuje ruch zstępujący. Cechuje ją soteriologiczna introwersja, ponieważ uznaje
boskość znajdującej się w człowieku Jaźni. Ideałem tej ścieżki jest poznanie tej Jaźni, któremu zwykle
18
towarzyszy penetracja seksualności i nieznanych (nieuświadamianych) składników ludzkiej psyche.
Warto tutaj wspomnieć, że obie ścieżki nie wyczerpują arsenału środków gnostycznych znajdujących
się w posiadaniu człowieka. Istnieje wszak jeszcze tzw. Droga Środka, która proponuje ruch
obustronny, w górę i w dół, na zewnątrz i do środka, a której najsłynniejszym filozoficznym
eksponentem jest taoizm.
Nas jednak interesuje tutaj tradycja, w której centralną rolę odgrywa seksualność. Jak już
powiedziałem, tradycję tę kultywowano w różnych systemach religijnych, z których większość
znajdowała się na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Cywilizacja europejska, która wraz z powstaniem
Imperium Rzymsko-Katolickiego nastawiona była wrogo, jeśli nie do samej seksualności, to do jej
sakralnego wykorzystania, tępiła wszelkie przejawy magii seksualnej. Można wręcz powiedzieć za
Rene Girardem, który u podstaw wszelkich cywilizacji dopatruje się jakiegoś aktu ofiarniczego, że w
przypadku chrześcijańskiej Europy ten mord założycielski dotyczył seksu. Tym niemniej, gdzieś obok
wciąż istniały kultury, w których seks jako żywo stanowił źródło nie tylko rozkoszy, lecz i inspiracji
religijnej.
Ex Oriente Lux
Paradoksalnie, dla Europejczyków poznawanie tych kultur dokonywało się poprzez podbój. A
decydującą w nim rolę odgrywały krucjaty religijne. Pierwsi wojownicy o wiarę udali się na Wschód w
1095 roku, przerywając tym samym złą passę jaka od siedmiu wieków nękała Europę. Praktycznie,
dopiero w tym okresie Europa podniosła się z impasu kulturowego, jaki stał się jej udziałem po upadku
Cesarstwa Rzymskiego. Krzyżowcy stali w obronie wiary, lecz po powrocie importowali do Europy
niektóre dobra z Bliskiego Wschodu. Czasami były to tylko choroby. Zdarzało się jednak, że wśród
licznych towarów przywożonych ze Wschodu były też idee.
Legendarną już rolę odegrali w tym procesie Templariusze, zakon założony w 1118 roku przez
Hughesa de Payensa. Pierwsze krucjaty wyglądały niepozornie. Niech świadczy o tym fakt, że
początkowo Zakon Templariuszy składał się z dziewięciu rycerzy, którzy eskortowali pielgrzymów
podczas ich podróży do Ziemi Świętej. Lecz w 1126 roku patronat nad Templariuszami przejął św.
Bernard z Clairvoux, jeden z najbardziej wpływowych teologów katolickich w tamtych czasach. Odtąd,
zakon zaczął rosnąć w potęgę. Św. Bernard napisał surowy kodeks etyczny Templariuszy, który z
czasem objął też cały szereg tajnych inicjacji. Poza tym, zakon nie podlegał żadnemu władcy, tylko
Papieżowi, dzięki czemu Templariusze rozwinęli wymianę na szeroką skalę z krajami, którzy
europejscy władcy uznawali za wrogie.
W okultystycznej mitopei powiada się, że podczas tych bliskowschodnich wojaży
Templariusze zetknęli się z tajemnymi bractwami inicjacyjnymi, które przekazały im tajniki magii
seksualnej. Jak było naprawdę tego trudno jest dociec. Pozostaje faktem, że w XII wieku musieli mieć
do czynienia ze złowieszczą sektą Asasynów, która terroryzowała świat arabski ze swej wieży w
Alamut. Sekta ta kultywowała tajemnice magii seksualnej, służące jej zwykle w programowaniu
przyszłych szpiegów. Można podejrzewać, że związki między Templariuszami a Asasynami musiały
być nie tylko natury powierzchownej, skoro w 1146 roku zakon ten przejął ich symbol, czerwony krzyż
na białym tle.
Potęga Templariuszy równie szybko rozsypała się jak powstała. Przyczynił się do tego król
francuski Filip, który zazdrosny o fortunę zakonu postanowił aresztować wszystkich jego
przedstawicieli pewnej nocy roku 1307. W sukurs przyszedł mu papież Klemens V, który wydał edykt
żądający od krajów europejskich, by aresztowały Templariuszy znajdujących się na ich terenach.
Urządzono wtedy popisowy proces Templariuszy, podczas którego oskarżono zakon o oddawanie czci
diabolicznemu Bafometowi i praktykowanie sodomii. Był to kres tego wielkiego zakonu, którego
nieliczni ocalali członkowie, jak wieść niesie, zasili szeregi innych zakonów (np. Szpitalników), bądź
odprawiali swe obrzędy w podziemiu.
Legenda templariuszy musiała bardzo oddziaływać na wyobraźnię ówczesnych poszukiwaczy
wiedzy tajemnej, ponieważ począwszy od XVII wieku wszystkie nowe stowarzyszenia inicjacyjne
powoływały się na nich jako na swoich poprzedników. Tak było w przypadku różokrzyżowców, którzy
w wydanych w 1614-15 roku manifestach zasiali plotkę o istnieniu tajemniczego bractwa adeptów
kierujących losami ludzkości z ukrycia. Ten mit, jak wiadomo, odegrał kluczową rolę w gwałtownym
formowaniu się coraz to nowszych bractw okultystycznych, które powstawały jak grzyby po deszczu.
Wraz z nimi, pojawiło się wolnomularstwo, które poza nawiązywaniem do starożytnych cechów
19
mularskich, wykształciło specyficzny system inicjacyjny mający wprowadzać w arkana wiedzy tajemnej
poprzez studiowanie symboli. Masoni, jako członkowie stowarzyszeń tajemnych, działali w ukryciu,
choć zapewne nie tworzyli takich konspiracji, o jakie je posądzano. W XVIII wieku tryumfy święcili
tajemniczy hrabia St. Germain oraz Cagliostro, odpowiedzialny za powstanie tzw. Egipskiego Rytu
Wolnomularstwa, łączącego elementy rytuałów masońskich z egipskim hermetyzmem i mistyką
seksualną. Wszyscy oni powoływali się na legendę templariuszy i świadomie do nich nawiązywali. Jak
bardzo potężna była ta pamięć o dawno wymarłym zakonie, niech świadczy fakt, że gdy w 1776 roku
Adam Weishaupt założył zakon Iluminatów z zamiarem zniszczenia europejskich monarchii, zarówno
jego działania jak i późniejszą Rewolucję Francuską uznano za zemstę templariuszy.
Erotyczne Wolnomularstwo
Dopiero jednak na początku XX wieku w ezoterycznym światku fin de siecle'u pojawiła się
organizacja, która w bezpośredni sposób nawiązywała do templariuszy, uznając się za ich dziedziców.
Grupa ta przyjęła łacińską nazwę Ordo Templi Orientis, tłumaczoną jako Zakon Świątyni Wschodu,
bądź też mniej poprawnie jako Zakon Templariuszy Wschodu. Nowi templariusze nie dzierżyli
wszakże zwyczajnych mieczów i nie walczyli w obronie chrześcijańskiej wiary. Ich mieczem był fallus,
a celem zgłębienie tajników wiedzy okultnej, ze szczególnym uwzględnieniem magii seksualnej.
Formalnym założycielem zakonu był Theodor Reuss (1855-1923) - niemiecki dziennikarz,
działacz społeczny i śpiewak operowy (ze stażem w Parsivalu Wagnera). Lecz jego ojcem duchowym i
głównym inicjatorem był austriacki przemysłowiec, Carl Kellner (1850-1905). Kellner dorobił się fortuny
na własnej technologii wytwarzania papieru, którą wymyślił w swym laboratorium chemicznym mając
zaledwie 22 lata. Odkrycie to przyniosło mu na tyle poważne zyski, że z powodzeniem mógł oddawać
się licznym hobby. Ten człowiek wielu pasji realizował się przede wszystkim w wymyślaniu i
doskonaleniu nowych wynalazków, takich jak przędza obrotowa, fotografia, czy sztuczna biżuteria.
Lecz jego głód wiedzy był tak wielki, że skłaniał go do ciągłych podróży po całym świecie, podczas
których poznawał nowe kultury i egzotyczne systemy religijne.
Podczas jednej z tych podróży miało zdarzyć się coś, co zaważyło na całym jego późniejszym
życiu. Jak sam twierdził, spotkał wtedy trzech mędrców ze wschodu, którzy przekazali mu najwyższe
tajemnice starożytnej ezoteryki. Byli to mistyk muzułmański, Soliman ben Aifa oraz dwaj tantrycy
bengalscy, Bhima Sena Pratapa z Lahore i Sri Mahatma Agamya Paramahamsa. Mistrzowie ci uczyli
go, w jaki sposób należy praktykować jogę i jak wykorzystywać ją w praktykach magii seksualnej. Tak
przynajmniej twierdził Kellner.
Czy było tak naprawdę, jest to bardzo wątpliwe. Pozostaje jednak faktem, że Kellner
podróżował po Azji Mniejszej i mógł stamtąd przywieźć pewne dotąd nieznane techniki jogiczne
mające charakter seksualny. Mogły mieć one jednak znacznie mniej egzotyczne pochodzenie.
Wiadomo bowiem, że Kellner kontaktował się z pewną organizacją okultystyczną o nazwie
Hermetyczne Bractwo Światła. Jakiej natury były to kontakty, tego nie wiadomo. Być może, w trakcie
swych zagranicznych wojaży poznał w Ameryce Pascala Beverly Randolpha, jednego z twórców tej
organizacji. Do tego spotkania mogło równie dobrze dojść w samej Austrii, jako że Randolph, jak
również pozostali członkowie tej organizacji (w tym Max Theon, mieszkający w Egipcie Żyd z Polski)
lubili wędrować z misjami apostolskimi po Europie. Tak czy inaczej, Kellner musiał mieć kontakt z tą
organizacją, gdyż nie tylko posługiwał się specyficznym dla niej słownictwem, lecz na dodatek po
wielokroć na nią się powoływał.
Hermetyczne Bractwo Światła założył w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia Pascal
Beverly Randolph, amerykański mulat, żołnierz i podróżnik. Grupa ta, jako jedna z pierwszych
organizacji społecznych, krzewiła edukację seksualną, publikując liczne odezwy i pamflety
namawiające mężczyzn do dobrego traktowania kobiet, a kobiety do walki o "prawo do orgazmu".
Towarzyszyła temu skomplikowana mistyka seksualna oraz praktyki, które grupa doradzała w celu
osiągnięcia zjednoczenia płci. Randolph głosił, że "prawdziwa moc seksu jest mocą boską",
jednocześnie podkreślając, że skoro Bóg stworzył ludzi na własne podobieństwo to musi on być
mężczyzną i kobietą zarazem. Jeśli więc chcemy osiągnąć stan wyższego wglądu i uczynić nasze
ciało bardziej subtelnym, powinniśmy rozwijać w sobie cechy płci przeciwnej oraz dążyć do jak
najczęstszego i najintensywniejszego przeżywania rozkoszy seksualnej.
Hermetyczne Bractwo Światła uczyło że seks jest źródłem mocy magicznej: "W otaczającym
nas świecie znajdują się nasiona duszy. Istnieją tam też zarodki wszelkiej możliwej wiedzy. Wszelka
20
moc, wiedza, energia i siła znajduje się w eterze i sferach duchowych. Wszystko to jest nam dostępne
w chwilach największego uniesienia.....podczas czystego, obopólnego orgazmu, kiedy mieszają się
dwie aury i trzy fluidy, prostatyczny, nasienny i waginalny. W chwili orgazmu nie ma stanu
pośredniego i albo wznosimy się do nieba albo spadamy do piekła. Nasze dusze otwierają się na tę
chwilkę, by przyjąć zarodki wiedzy i mocy magicznej. Jeśli więc będziemy wtedy przywoływać Zło,
odnajdzie ono drogę do naszych dusz i zamknięte w ich tajemnych kryptach ujawni się w najmniej
oczekiwanym momencie. Jeśli zaś będziemy modlić się o Dobro, wszystko co złe będzie trzymać się
od nas z dala, a Dobro na zawsze osiądzie w naszych duszach. Możemy też przywoływać Moc, która
w tej jednej chwili zakorzeni się w naszych duszach." W celu odpowiedniego wykorzystania energii
seksualnych Randolph i jego nieliczni współpracownicy korzystali z orientalnych metod jogi i
medytacji. Najważniejszą w nich rolę pełniło rytmiczne oddychanie.
Ćwiczenia jogiczne i oddechowe Randolpha znalazły później swe miejsce w praktykach Ordo
Templi Orientis. Nic więc dziwnego że Kellner nazywał O.T.O właśnie Hermetycznym Bractwem
Światła. Nim jednak doszło do jego utworzenia, musiały zajść pewne sprzyjające ku temu
okoliczności. Kellner już w 1895 zamierzał założyć bractwo okultystyczne, którego celem byłoby
połączenie praktyk jogicznych z rytuałami masońskimi. Jego idee fixe było stworzenie wielkiej
organizacji, grupującej wszystkie obrządki masońskie. Musiało to być przedsięwzięcie zakrojone na
gigantyczną skalę, ponieważ pod koniec XIX wieku istniało na świecie około 70 takich organizacji.
Tymczasem Kellner, należał tylko do jednej z nich, loży Humanitas działającej pod auspicjami
Zjednoczonej Loży Węgier. Jeśli więc chciał swój cel zrealizować, musiał w jakiś sposób nabyć
pozostałe ryty masońskie.
Okazji po temu było pod koniec wieku sporo. Proceder kupczenia tajemnymi przekazami
rozkwitał na dobre, a adepci różnych stowarzyszeń tajemnych nawzajem nadawali sobie wysokie
tytuły. Wystarczyło więc znaleźć taką osobę i kupić od niej odpowiednie pełnomocnictwa. Kellner
szukał i znalazł, a jego szczęście nie miało granic. Osobą tą był Theodor Reuss, który pod
płaszczykiem działalności politycznej zajmował się inwigilacją niemieckich kółek socjalistycznych.
Można powiedzieć, że Reuss miał dobrą rękę do wynajdowania bractw okultystycznych i zabierania z
nich tego co najlepsze (czyli pełnomocnictw). Oto bowiem w ciągu piętnastoletniej kariery w świecie
ezoteryki otrzymał uprawnienia do założenia niemieckich oddziałów takich stowarzyszeń jak:
Swedenborgiański Ryt Masonerii, Societas Rosicruciana in Anglia, Zakon Martynistów i Zakon
Iluminatów. Niestety, żadna z tych organizacji nie miała charakteru czysto masońskiego, a zatem nie
spełniała wymagań, jakie stawiał sobie Kellner. Poza tym, Reuss był całkowicie pochłonięty
działalnością w Zakonie Iluminatów i nie miał czasu na akces w tak gigantycznym przedsięwzięciu.
Tak więc na razie plany Kellnera, by stworzyć Akademię Masońską Ordo Templi Orientis
musiały ulec odroczeniu. Pozostawało mu przeprowadzanie eksperymentów z zakresu magii
seksualnej w małym kilkuosobowym gronie. Jak pisze historyk okultyzmu, Peter Koenig: "Kellner
specjalizował się w medytacjach jogicznych (z Joga-sutr Patandżialego) mających na celu odkrywanie
przeszłych wcieleń. Podczas tych medytacji jego żona odgrywała rolę Wielkiej Bogini, podczas gdy
sam Kellner wcielał się w Kapłana Babilońskiego. W ich domu znajdował się pokój bez okien, gdzie
państwo Kellnerowie przeprowadzali rytuały tantryczne. Służyły one wytwarzaniu specjalnego eliksiru,
który składał się z kobiecych i męskich wydzielin seksualnych".
Tymczasem, w 1902 roku, z powodu waśni personalnych Reuss porzucił działalność w
Zakonie Iluminatów i nawiązał bliższą znajomość z angielskim wolnomularzem, Johnem Yarkerem
(1833-1913). Powiedział mu wtedy o pomyśle Kellnera, by stworzyć uniwersalny obrządek masoński,
który by skupiał w sobie wszystkie istniejące ryty. Idea ta (lub kryjące się za nią pieniądze) musiała
przypaść do gustu staremu masonowi, ponieważ 24 września 1902 roku nadał Reussowi tytuł
Wielkiego Suwerennego Inspektora Generalnego 33* Rytu Szkockiego Cernaua. W tym samym dniu
Reuss, wraz z dwoma współpracownikami, Franzem Hartmannem i Henrym Kleinem, otrzymali
pełnomocnictwa do dzierżawienia Rytu Szkockiego Dawnego i Uznanego oraz rytów Misraim i
Memfis. Nie pozostawało im nic innego, jak założenie nowego zakonu okultystycznego, który zgodnie
ze wskazówkami Kellnera nazwali Ordo Templi Orientis.
Początki Ordo Templi Orientis
Nie znane są jak dotąd dokładne okoliczności powstania O.T.O. Nie wiadomo, czy powstało
ono zaraz po uzyskaniu przez Reussa, Hartmanna i Kleina uprawnień masońskich, czy też miało to
miejsce dopiero po śmierci Kellnera w 1905 roku. Jedno jest pewne, że Kellner musiał mieć poważny
21
wpływ na kształt tej organizacji, ponieważ w jej strukturze organizacyjnej i podstawowych praktykach
widać było wpływy tak bliskiej jego sercu hinduskiej jogi.
System inicjacyjny O.T.O składał się z dziesięciu stopni, odpowiadających kolejnym fazom
wtajemniczenia w masońskie, orientalne i różokrzyżowe misteria. Nazwy tych stopni często ulegały
zmianie. Niewielki więc będzie pożytek z ich przytaczania. Wystarczy powiedzieć, że pierwszych
sześć stopni odnosiło się do rozmaitych rytów istniejących w różnych obrządkach masońskich.
Natomiast, kolejne trzy nie miały z masonerią zbyt wiele wspólnego i nadawano je bez szczególnych
rytuałów inicjacyjnych. Ich przedmiotem było wtajemniczanie w arkana pilnie strzeżonych przez zakon
tajemnic magii seksualnej, które nauczano w przekazie szeptanym (z ust do ust). Wiemy o nich
jedynie tyle, że dotyczyły wciągania energii seksualnej z genitaliów do splotu słonecznego.
Dokonywano tego przy pomocy odpowiedniej koncentracji myśli oraz pewnych technik oddechowych.
Praktyka ta miała służyć osiągnięciu stanu "Wielkiej Jedności", którego efektem ubocznym mogło być
między innymi jasnowidzenie. Reuss nazywał ją "białą magią seksualną".
Już choćby z racji tego zdawkowego opisu, można odnieść wrażenie, że praktyki te musiały
przypominać dziwaczne techniki stosowane w taoistycznej alchemii. Niektóre z nich znamy z
wydanego w Polsce traktatu "Sekret Złotego Kwiatu". Inne przetrwały w szczątkowej formie,
przekazywane przez taoistycznych mistrzów z Taiwanu. Bardzo prawdopodobne że tego rodzaju
technik nauczano na siódmym stopniu wtajemniczenia w O.T.O, chociaż niektórzy badacze sądzą że
miał on charakter czysto administracyjny. Możemy mieć natomiast pewność, że adepci ósmego
stopnia O.T.O otrzymywali wskazówki dotyczące praktyk autoerotycznych, które stanowiły wstęp do
odbywanych na stopniu dziewiątym praktyk heteroseksualnych.
Ordo Templi Orientis, najwyraźniej idąc śladami Hermetycznego Bractwa Światła, wierzyło w
świętość stosunku seksualnego, który przy zachowaniu odpowiedniej dyscypliny miał prowadzić ludzi
do boskości. Jak zauważa Peter Koenig: "Reuss kontynuował praktyki jogiczne Kellnera, lecz
wzbogacił je o wątek manichejski. W naukach O.T.O całe ciało uznawano za święte. Było ono
Świątynią Ducha Świętego a narządy płciowe miały służyć bardzo szczególnym celom, mianowicie -
rekonstruowaniu świata. Takie było znaczenie Mszy Świętej. Reuss wierzył że tylko dzięki współpracy
kobiet i mężczyzn ludzkość może osiągnąć rozwój duchowy. Współpraca ta miała, rzecz jasna,
charakter seksualny, a sam stosunek postrzegany był jako odbicie kosmicznego aktu stworzenia.
Adepci mogli więc współuczestniczyć w tym akcie stworzenia, jeśli tylko oddawali się rytualnym
stosunkom heteroseksualnym". Koenig twierdzi że wąż pożerający własny ogon, który pojawiał się na
licznych broszurkach Reussa, symbolizował stosunek seksualny Boga z człowiekiem. Powiada też że
z punktu widzenia magii seksualnej stanowił on symbol plemnika. Cała zaś magia Zakonu Świątyni
Wschodu da się sprowadzić do mistyki nasienia.
Cokolwiek by nie sądzić o rewelacjach Koeniga, to właśnie owe tajemnice magii seksualnej
przyciągały do O.T.O licznych nowicjuszy. Jeśli by zaś wierzyć doniesieniom Reussa, w ciągu roku lub
dwóch od rozpoczęcia działalności zakon ten zdążył wokół siebie skupić przeszło tysiąc osób. Każdy
nowicjusz otrzymywał stopień zerowy oraz musiał przejść przez rytuał Minervala. Podczas tej
ceremonii inicjowany umierał dla świata zewnętrznego, stając się pełnoprawnym adeptem wiedzy
tajemnej. Wypowiadał wtedy następujące słowa: "Ja, ......, oddając się do waszej dyspozycji jako
bezsilny więzień, ogłaszam wszem i wobec że pochodzę z Koryntu, jestem wolnym obywatelem
miasta Ateny, sprzymierzeńcem Mityleny, podróżującym w spokoju do Miasta Słonca, Heliopolis,
poszukując Światła i Prawdy, Mądrości i Spokoju. Przeto więc proszę was w pełni pokory, abyście
udzielili mi gościny i obdarzyli mnie swymi MISTERIAMI, które ślubuję zgłębiać i trzymać w
największej tajemnicy. Gdybym zaś miał kiedyś złamać to ślubowanie i zdradzić ten chleb i sól,
niechaj psy pożrą moje ścierwo, niechaj rozpadnę się na kawałki i przestanę być człowiekiem!"
Początkowo, O.T.O przeznaczone było tylko dla tych adeptów, którzy uzyskali wcześniej trzy
podstawowe stopnie wolnomularskie: Ucznia, Czeladnika i Mistrza. Formuła inicjacyjna zakonu
zakładała, że każdy kto do niego przystąpi może od razu otrzymać trzeci stopień wtajemniczenia,
równoważny masońskiemu stopniowi Mistrza. Oznaczało to jednak, że aby wstąpić do O.T.O, trzeba
było należeć do którejś z organizacji masońskich, a to w poważnym stopniu ograniczało liczbę
potencjalnych zainteresowanych. Na dodatek, Zakon Templariuszy Wschodu mógł zostać posądzony
o to, że chce podbierać członków innym organizacjom masońskim. Tymczasem, jego założycielom na
czym innym tak bardzo nie zależało, jak na utrzymaniu dobrych kontaktów ze światowym
wolnomularstwem.
22
Najprawdopodobniej, z tych właśnie powodów wkrótce zniesiono status masoński Zakonu. W
"Manifeście O.T.O" z 1912 roku bardzo wyraźnie podkreślano że "O.T.O, choć jest Akademią
Masońską, nie jest Grupą Masońską.... i nie uzurpuje sobie prawa do naruszania przywilejów
Zjednoczonej Wielkiej Loży Anglii, Wielkiej Loży Ameryki oraz innych organizacji masońskich". Dzięki
temu członkami Zakonu mogli zostawać ludzie nie mający wcześniej nic wspólnego z masonerią. Co
więcej, otwierało to furtkę dla kobiet, które w tamtych czasach bardzo rzadko kiedy były dopuszczane
do bractw masońskich. Jest więcej niż pewne, że ten prosty zabieg umożliwił O.T.O wyjście poza
zwykły schemat inicjacji wolnomularskich i zwiększył znaczenie, jakie w praktykach tego zakonu miała
magia seksualna.
Podobnie jak jego znamienity poprzednik, Hermetyczny Zakon Złotego Brzasku, Ordo Templi
Orientis posiadało wśród swych adeptów luminarzy sztuki okultystycznej. Jego przedstawicielem we
Francji był Papus, słynny twórca nieortodoksyjnej doktryny tarota. W Niemczech sprawami zakonu
zajmował się inny wybitny okultysta, Rudolf Steiner, który szczególnie wyraźnie rozwinął mistyczne
aspekty doktryny zakonu (odzierając ją wszakże z wątków seksualnych). Z kolei, w Ameryce
przedstawicielem O.T.O był H. Spencer Lewis, późniejszy założyciel popularnej różokrzyżowej
organizacji AMORC. Wszyscy zresztą trzej dzierżawcy linii przekazu O.T.O nie długo zagrzali w nim
miejsca i, podobnie jak to było wśród schizmatyków z zakonu Złotego Brzasku, szybko założyli własne
organizacje okultystyczne, chętnie korzystające z wiedzy tajemnej O.T.O, a już znacznie mniej chętnie
przyznające się do jakichkolwiek związków z tym zakonem.
Jednakże człowiekiem, którego oddziaływanie na Ordo Templi Orientis było największe, był
bez wątpienia Aleister Crowley.
Magija Seksualna Mistrza Theriona
Ścieżki Zakonu Templariuszy Wschodu i Aleistera Crowleya przecięły się nagle i
nieoczekiwanie w 1910 roku. Miało to miejsce podczas procesu sądowego, jaki "MacGregor" Mathers
wytoczył Crowleyowi za opublikowanie rytuałów zakonu Złotego Brzasku. W swojej autobiografii
Crowley wspominał: "Przez to, że Mathers na sali sądowej ogłosił się Przywódcą Zakonu
Różokrzyżowego, nachodzili mnie niezliczeni dziwacy, a każdy z nich twierdził, że to on właśnie jest
tym Przywódcą. Posiadając na ten temat pewne informacje, których nie przekazałem nikomu, jak
najszybciej pozbywałem się tej gawiedzi. A jednak jeden z moich rozmówców przekonał mnie, że
istnieje odrobina prawdy w jego słowach. Tym człowiekiem był Theodor Reuss...."
Reuss na początku wcale nie przypadł do gustu Crowleyowi. Jego nonszalancja i niedbałość
sprawiały, że Crowley widział w nim aroganta. Tym niemniej, skuszony obietnicami otrzymania
zaszczytów masońskich, zgodził się przystąpić do jego zakonu. Jego inicjacja w Ordo Templi Orientis
miała miejsce w marcu 1910 roku, tego samego dnia, co inicjacja znanego polskiego okultysty,
Czesława Czyńskiego. Crowley przyjął w zakonie imię Bafometa. Na początek obdarzono go trzecim
stopniem inicjacyjnym, lecz gdy tylko potwierdziły się informacje o posiadanym przez niego 33* Rytu
Szkockiego Dawnego i Uznanego, podniesiono go do stopnia siódmego.
Crowley nie przywiązywał zbyt dużej wagi do swego udziału w O.T.O. Traktował go jako
jeszcze jeden tytuł w swojej licznej kolekcji okultystycznych godności. Tak było przynajmniej do 1912
roku, kiedy to nagle w jego domu zjawił się Reuss. Ten rzutki Niemiec przybył, aby mu zrobić
awanturę i domagać się wyjaśnień, dlaczego wyjawił światu najbardziej pilnowane tajemnice O.T.O.
Chodziło tu rzecz jasna o tajne formuły seksualne, do których Crowley nie mógł mieć dostępu z racji
zajmowanego przez siebie stopnia. Reuss jednak twierdził, że Crowley zawarł je w 36 rozdziale swej
Księgi Kłamstw, noszącym tytuł "Szafirowa Gwiazda". W rozdziale tym opisany był pewien rytuał
heksagramu, rozpoczynający się od słów: "Niechaj Adept uzbroi się w magiczną różdżkę i wyposaży
w mistyczną różę". Dla każdego współczesnego adepta magii znaczenie tych symboli jest aż nadto
oczywiste. Jednakże Reuss, uznając że Crowley stał się mimowolnym dziedzicem tej wiedzy,
natychmiast przekazał mu 10*, najwyższy stopień O.T.O i uczynił go "najwyższym, świętym królem"
angielskiej gałęzi zakonu.
Również Crowley musiał być tym odkryciem oszołomiony. Napisał bowiem: "Nagle, uderzył we
mnie jakby grom i cała symbolika nie tylko wolnomularstwa, lecz wielu innych tradycji ukazała się
mojej wizji duchowej. Od tej chwili O.T.O zajęło właściwe miejsce w moim umyśle. Zrozumiałem że
trzymam w rękach klucz do przyszłego postępu ludzkości". Szybko też przystąpił do rekrutacji nowych
23
członków angielskiej sekcji zakonu oraz do przepisywania masońskich rytuałów inicjacyjnych z
zamiarem nadania im bardziej magicznego charakteru.
Kiedy zaś w 1922 roku ciężko chory Reuss ustąpił z pełnienia funkcji przywódcy zakonu, jego
właśnie mianował na swoje miejsce. W rok później, po śmierci Reussa Crowley ogłosił się formalnym
przywódcą zakonu, każąc się teraz tytułować Mistrzem Therionem, czyli Mistrzem Bestią.
Doprowadziło to do protestu części niemieckich wysokich funkcjonariuszy Zakonu, którzy obawiali się
że Crowley zapragnie uczynić z O.T.O instrument dla szerzenia swojej religii, Thelemy. Obawy te, jak
się później okazało, miały solidne podstawy, gdyż Mistrz Therion od razu zabrał się za reformowanie
zakonu, nadając mu znacznie mniej masoński, a bardziej magiczno-seksualny wygląd.
Podstawowe zmiany dotyczyły struktury inicjacyjnej O.T.O. Crowley do tradycyjnego układu
dziesięciu stopni dodał stopień jedenasty, mający wprowadzać w arkana magii homoseksualnej.
Trudno powiedzieć, czy chciał dać tym wyraz swoim od dawna odczuwanym skłonnościom, czy też
zamierzał poprzez pogwałcenie tego surowego tabu lepiej poznać kobiecą stronę męskości. Pozostaje
faktem, że to właśnie od praktyk homoseksualnych rozpoczęła się jego działalność magiczna w
O.T.O, kiedy to w 1914 roku przeprowadził wraz z Victorem Neuburgiem serię operacji magicznych
mających na celu przywołanie bogów Jowisza i Merkurego (a przy okazji sprowadzenie pokaźnej ilości
gotówki). Przeszły one do historii pod nazwą "Działań Paryskich".
Crowley napisał też pewien rytuał, który stał się główną ceremonią odprawianą w siedzibach
zakonu. Mowa tu o "Mszy Gnostyckiej", która będąc parafrazą katolickiej Mszy Świętej, pod
płaszczykiem egipskiej symboliki przedstawiała misterium płci. Rytuał ten, jak również i inne praktyki
O.T.O czytelnik polski może znaleźć w przetłumaczonej przeze mnie ostatnio książce Crowleya pt.
Magija w teorii i praktyce.
Jednakże, najważniejsza jego reforma dotyczyła najwyższych stopni inicjacyjnych w zakonie.
Oto bowiem Crowley zrywał z dotychczas istniejącą zasadą nie przelewania na papier tajemnic
seksualnych zakonu, streszczając je w czterech oddzielnych traktatach pt.: "O naturze bogów", "O
tajemnych zaślubinach bogów z ludźmi", "Liber Agape" i "O homunkulusie".
Traktat "O naturze bogów" przeznaczony był dla wtajemniczonych na VII* O.T.O. Niewiele w
nim było wskazówek natury praktycznej, gdyż niemal w całości poświęcony był wprowadzeniu w świat
crowleyowskiej teologii. Z jego treści można było się dowiedzieć, że na świecie istnieje tylko jeden
bóg, a jest nim Słońce. "Nie tylko Ziemia jest zmrożoną iskrą Słońca, płatkiem zerwanym z
Niebiańskiej Róży, ale i źródłem wszelkiego Światła i Życia na tej planecie jest to samo Słońce. Jest
ono stwórcą i żywicielem, niszczycielem życia i jego wskrzesicielem". Crowley powiadał, że
przedstawicielem Słońca na ziemi jest fallus, a wszyscy bogowie są jego personifikacjami. I tak na
przykład ogień jest wizerunkiem penisa, drzewo to "rozkwitający fallus", zaś księżyc jest obrazem
waginy, którą należy czcić "tylko w połączeniu ze Słońcem jako przedłużeniem fallusa". Ten
fallokratyczny porządek crowleyowskiej ezoteryki przeciwstawiał się tym religiom, które operują
pojęciami grzechu pierworodnego i wstydu. Crowley nawoływał do "stałej wojny przeciwko wszelkiej
tyranii i zabobonom, przede wszystkim zaś przeciwko takim bigoteriom jak ortodoksyjne'
chrześcijaństwo w swej materialistycznej postaci". Namawiał też adeptów VII* O.T.O, by składali hołd
fallusowi i wyobrażali sobie jego stałą obecność w wybranym miejscu w ciele.
Z kolei traktat "O tajemnych zaślubinach bogów z ludźmi" wprowadzał inicjowanych na VIII*
O.T.O w świat magii masturbacyjnej. Jej tajemnice zawarte były w dwóch rozdziałach: "O większych
zaślubinach" i "O mniejszych zaślubinach". Owe "większe zaślubiny" polegały na wizualizowaniu
każdorazowo przed snem postaci bogini i onanizowaniu się aż do wytrysku. W ten sposób uzyskane
nasienie (bądź płyn z pochwy) służyło za olejek, którym namaszczany był ołtarz bogini, bądź też
talizman jej poświęcony. Tymczasem, "mniejsze zaślubiny" dotyczyły poszukiwania sprzymierzeńców
w tzw. duchach żywiołów. Towarzyszyła im następująca procedura: Na kartce papieru należało
narysować jedną z tablic enochiańskich (opracowanych przez XVI-wiecznych magów, Johna Dee i
Edwarda Kelly'ego), odpowiadającą poszukiwanemu żywiolakowi, po czym przywołać go
odpowiednimi zawołaniami. Następnie, trzeba było skoncentrować się na wizerunku owego żywiolaka
i onanizować się aż do wytrysku. W ten sposób uzyskaną spermę (bądź wydzielinę z pochwy),
nakładało się na tablicę enochiańską, która stawała się konsekrowanym talizmanem żywiolaka.
Opisane przeze mnie dwa traktaty stanowiły zaledwie wstęp do skomplikowanego systemu
magii seksualnej Ordo Templi Orientis. O wiele bardziej rozbudowany zestaw technik seksualnych
24
przedstawiały księgi "Liber Agape" i "O homunkulusie". Im wszakże, jak i Szkarłatnym Kobietom w
życiu Crowleya poświęcimy oddzielny, następny odcinek naszego cyklu.
"MAGIJA SEKSUALNA ALEISTERA CROWLEYA"
Jak powiada angielski malarz i okultysta, Austin Osman Spare, "w przyrodzie wszystko ze
wszystkim cudzołoży". A że człowiek, choć przez kulturę wychowany, zawdzięcza swój byt i
predyspozycje naturze, nic więc dziwnego, że i w jego życiu seks odgrywa istotną rolę. Co więcej,
można powiedzieć że to właśnie seks czyni z nas ludzi, albowiem w porównaniu z innymi zwierzętami
człowiek kocha się nadzwyczaj często i w przeciwieństwie do innych zwierząt sztuka kochania
pozwala mu na realizację celów znacznie wykraczających poza zwykłą reprodukcję.
Francuski filozof, Georges Bataille, nazywa tę specyficznie ludzką dyspozycję "erotyzmem",
od razu dodając że "erotyzm jest w istocie aktywnością seksualną człowieka, przeciwstawioną takiej
że aktywności zwierzęcej. Nie każda forma ludzkiej seksualności ma charakter erotyczny, ale ma go
zawsze, ilekroć nie jest zwyczajnie i po prostu zwierzęca". W tym kontekście należy się słowo
wyjaśnienia, gdyż to co w obiegowej opinii uchodzi za zwierzęcy wymiar seksu, nie jawi się tym
samym dla Bataille'a i pokrewnych mu myślicieli. Ich definicja zwierzęcej seksualności jest w istocie
bliska faktom natury, ponieważ uznają oni za seks zwierzęcy taki, którego celem jest reprodukcja
gatunku. Popęd seksualny człowieka może być jednak równie dobrze nakierowany na czystą
przyjemność, może też być wykorzystywany do celów religijnych i to właśnie odróżnia go od reszty
świata zwierząt.
Co jednak sprawia, że człowiek, miast poszukiwać idealnego partnera do zapłodnienia,
poddaje się nagłym porywom namiętności i to bynajmniej nie z myślą o potomstwie? Otóż, wg
Bataille'a pcha go ku temu świadomość własnej skończoności, tego że jego życie kiedyś musi się
skończyć. Jednostkowe "ja" tak bardzo boi się śmierci, że szuka unieśmiertelnienia w drugiej osobie,
w partnerze seksualnym. Przy czym nie chodzi tu o uwiecznienie się w swoich potomkach, skoro
wiadomo że i oni urodzą się z wyrokiem śmierci. Rzecz tyczy chwilowego unieśmiertelnienia się
poprzez roztopienie się w drugiej osobie podczas orgazmu. W tej jednej chwili cały świat nagle znika,
a wraz z nim znika jednostkowa świadomość, która staje się częścią większej całości. To dlatego
Francuzi nazywają orgazm "małą śmiercią".Przytaczanie tu myśli Bataille'a w kontekście naszych
zainteresowań nie jest wcale bezcelowe, albowiem wg tego francuskiego filozofa okultyzm, tak jak i
inne praktyki religijno-magiczne, wywodzi się z chęci okiełzania energii seksualnej, która stanowi
zagrożenie dla ładu społecznego zorganizowanego wokół pracy. Erotyzm oznacza wydatkowanie
energii, podczas gdy praca wymaga jej jak największego gromadzenia. W tym celu, ogranicza się jego
zasięg, tworząc rozmaite tabu, które mogą być łamane tylko w zakresie wyznaczanym przez rytuał.
Taką funkcję pełniły pierwotnie święta, podczas których normalny porządek rzeczy ulegał chwilowemu
odwróceniu. Podczas świąt uwalniane były nadwyżki energetyczne, które w innych sytuacjach
wiązane byłyby z przemocą.
Niestety, wraz z pojawieniem się chrześcijaństwa zdesakralizowano te formy religijne, które
odnosiły się do seksu i przemocy. Proces ten jeszcze bardziej pogłębił się w XVIII wieku, kiedy to wraz
z nastaniem epoki Oświecenia, zaprowadzono rządy rozumu nad tym, co irracjonalne, chaotyczne, w
tym między innymi nad seksualnością. To zaś, co w dawnych kulturach uznawano za "seks sakralny"
zyskało miano dewiacji i rzeczywiście taką też postać przyjęło. Stale tłumiona energia seksualna, która
nie mogła wybrać innych dróg ujścia poza jedyną dozwoloną pozycją w ramach seksu małżeńskiego,
od czasu do czasu wybuchała z gwałtowną siłą, przyjmując postać szalonych wizji religijnych. Kiedy
zaś i te uznano za niepożądane, proces jej degeneracji osiągnął jeszcze wyższy stopień, czego
wynikiem były rozmaite perwersje, choroby psychiczne i akty przemocy na świecie. I jakkolwiek by
deterministycznie nie brzmiała ta teoria, wyjaśnia ona wiele zagadek świata współczesnego, takich jak
choćby gwałtowne rozpowszechnienie się przemocy.
Tajemnica Szafirowej Gwiazdy
W świetle powyższej teorii renesans magii w XX wieku można uznać za próbę odtworzenia
przestrzeni rytualnej, w ramach której możliwe są działania, gdzie indziej uważane za szalone i
niebezpieczne. Jest to w istocie powrót do archaicznych technik ekstazy, które wraz z nastaniem ery
chrześcijańskiej uznano za niepożądane i szkodliwe. Niektóre z tych technik przechowywane były w
rozmaitych sektach gnostyckich. Większość z nich zachowała się na Wschodzie. I z tych właśnie
25
dwóch tradycji: gnostycyzmu i religii Orientu mieli korzystać okultyści, którzy pod koniec XIX i na
początku XX wieku tworzyli podwaliny nowoczesnego okultyzmu.
Niebagatelną rolę w tym procesie odegrał zakon Ordo Templi Orientis, którego ezoteryczne
nauki zmierzały do resakralizacji seksu, czyli do ponownego nadania mu wymiaru duchowego. Od
samego początku swego istnienia system wtajemniczeń O.T.O obejmował dwa rodzaje nauk.
Pierwsze z nich, powstałe zapewne z inspiracji Theodora Reussa, dotyczyły pracy z symbolami.
Składały się na nie rozmaite ryty masońskie i różokrzyżowe. Drugie, importowane ze Wschodu przez
Carla Kellnera, dotyczyły magii seksualnej, uznawanej za "największą tajemnicę zakonu". Jak się
szybko okazało, tajemnicę tę trudno było utrzymać, gdyż na jej trop już w 1912 roku wpadł świeżo
upieczony adept O.T.O, Aleister Crowley.
Według wszelkich prawdopodobieństw, Crowley zawarł ją w dziele p.t. Księga Kłamstw, które
zawierało opis rytuału "Szafirowej Gwiazdy". Dokładny tekst tego rytuału znaleźć można w
przetłumaczonej przeze mnie Magiji w teorii i praktyce. Stanowił on crowleyowski odpowiednik
klasycznego rytuału heksagramu, przywołującego bądź odpędzającego siły makrokosmiczne. W tym
jednak przypadku jego symbolika miała charakter wyraźnie seksualny. Rozpoczynały go słowa:
"Niechaj Adept uzbroi się w magiczną różdżkę i wyposaży w mistyczną różę", które w języku symboli
informowały, że mag ma przygotować siebie i swoją partnerkę do odbycia stosunku seksualnego. Na
początku rytuału adept miał wykonać serię gestów magicznych, odpowiadających tajemnej formule
L.V.X. - N.O.X (światła-nocy, jin-jang, Sziwy-Siakti). Po nich następowało kreślenie heksagramów w
czterech kierunkach świata, po czym adept wracał do środka kręgu, gdzie wykonywał "znak
różokrzyża". Czym był ów znak różokrzyża, tego rytuał nie precyzował. Wykonywać go mieli jedynie ci
adepci, którzy byli weń wtajemniczeni, najprawdopodobniej przez samego Crowleya. Dziś jednak jego
tajemnica wydaje się łatwa do rozszyfrowania. Różokrzyż to wyrażona w języku symboli pozycja
zjednoczenia męskich i kobiecych genitaliów. Innymi słowy, punkt kulminacyjny rytuału "Szafirowej
Gwiazdy" obejmował stosunek płciowy.
Nie byłoby w tej formule może nic szczególnego, wszak rytualny stosunek płciowy uprawiano
nie tylko w hinduskim kulcie Sziwy i Siakti, lecz i w działającym na Zachodzie w XIX wieku
Hermetycznym Bractwie Światła, tyle że zaraz po jego zakończeniu, rytuał nakazywał by adept
przywołał boga Seta, który miał zjawić się w kręgu, "napić się sakramentu i udzielić nim komunii". Ten
właśnie krótki ustęp sprawił, że w 1912 roku ówczesny przywódca O.T.O, Theodore Reuss oskarżył
Crowleya o ujawnienie najpilniej strzeżonej tajemnicy jego zakonu. A dotyczyła ona ni mniej ni więcej
tylko magicznej mocy męskich i kobiecych płynów seksualnych. Sakrament, o którym tu mowa, składał
się z nasienia i wydzieliny z pochwy, którą należało najpierw poświęcić bogu Setowi, potem zaś
spożyć.Z tajemnych instrukcji Zakonu Templariuszy Wschodu, które w latach siedemdziesiątych
ujawnił angielski historyk okultyzmu, Francis King, wcale nie wynika, że w zakonie tym ów seksualny
sakrament składano w ofierze Setowi. Pozostaje jednak bezspornym faktem, że taką funkcję nadał mu
Crowley. W egipskiej mitologii Set pełnił rolę boga-niszczyciela, zabójcy Ozyrysa - antropomorficznego
boga wegetacji. Był także "Panem Górnego Egiptu", którego przyjęli za swego jedynego boga semiccy
najeźdźcy podczas okupacji delty Nilu. Być może, zbieżność tych dwóch faktów sprawiła, że po
wygnaniu najeźdźców ze swego terytorium Egipcjanie nadali Setowi demoniczne oblicze. Z upływem
czasu stał się on Szaitanem, czyli znanym nam dobrze z chrześcijańskiego mitu Szatanem.
Dodatkowego posmaczku całej tej sprawie nadaje fakt, że zgodnie z teriomorficznym charakterem
większości bóstw egipskich, Set posiadał wygląd psa. Tymczasem, w objawionej Crowleyowi w 1904
roku Księdze Prawa pojawiało się mało zrozumiałe pytanie: Is it a God living in a dog?("Czyż Bóg ma
mieszkać w psie?") I chociaż Księga Prawa odpowiadała na nie przecząco, nie rozwiązywało to
zagadki wiążącej się z tą dziwną kwestią. Niektórzy interpretatorzy Crowleya, jak choćby znany w
Polsce z trylogii Iluminatus, Robert Anton Wilson, odnoszą ten dziwny fragment Księgi Prawa do
współczesnych mitów ufologicznych związanych z Syriuszem. Było nie było, Syriusz nazywany jest
"psią gwiazdą", a jego "podwójność" może łączyć go z bogiem Setem, uznawanym czasami za
"mrocznego bliźniaka" Horusa, czyli w crowleyowskiej mitologii patrona nowej ery i jego religii, telemy.
Wydaje się jednak, że jest to daleko posunięta nadinterpretacja myśli Crowleya, który sam odnosił ten
fragment Księgi Prawa do prostej konstatacji, że boskość można osiągnąć tylko poprzez wyzbycie się
zwierzęcości, a więc uniezależnienie się od warunków swego otoczenia.
Czemu jednak rytuał "Szafirowej Gwiazdy" nakazywał ofiarowywanie kobiecych i męskich
fluidów seksualnych właśnie temu bogowi? Kenneth Grant z Tyfonicznego Ordo Templi Orientis
sugeruje, że mogła to być ofiara z ego, ponieważ jego zdaniem Set jest Panem Inicjacji obejmującej
unicestwienie ego, które w micie egipskim przyjmuje postać Ozyrysa. Tyle że w schemacie
26
kabalistycznego Drzewa Życia Ozyrys, podobnie jak inni bogowie związani z kultem ofiarniczym
(Adonis, Attis, Chrystus) plasuje się na poziomie sefiry tiferet. Ta zaś na pewno nie odpowiada "ego",
tylko temu co je przekracza, czyli "jaźni". Można więc powiedzieć, że składana Setowi ofiara z
nasienia i lubricatio jest ofiarą z "siebie samego", z tego co w każdym człowieku jest najcenniejsze, z
iskierki światła, który każdy z nas nosi w sobie (tiferet jest źródłem światła słonecznego). Dlaczego
jednak składa się tę ofiarę, nadal pozostaje to tajemnicą.
Liber Agape, czyli Księga Miłości
Rytuał "Szafirowej Gwiazdy" czynił z seksu klucz do zrozumienia tajemnic magii, klucz, który
otworzył przed Crowleyem drzwi do najwyższych zaszczytów w Zakonie Templariuszy Wschodu. W
ciągu następnych kilku lat Crowley stał się niekwestionowanym przywódcą tego zakonu, a w 1922
roku, po śmierci Theodora Reussa, mógł to przywództwo potwierdzić oficjalnym tytułem. Sam trzon
ezoterycznych nauk O.T.O stanowiły instrukcje, które Crowley napisał w latach 1913-14. Niektóre z
nich, odnoszące się do VII i VIII stopnia O.T.O (a więc do panseksualizmu i magii masturbacyjnej)
omówiliśmy w poprzednim artykule z tego cyklu. Najważniejszym jednak traktatem na temat magii
seksualnej była Liber Agape, czyli "Księga Świętego Graala, w której jest mowa o winie spożywanym
podczas sabatu adeptów".
Liber Agape stanowiła tajemną instrukcję dla IX stopnia wtajemniczeń O.T.O. Cechował ją
patetyczny, naszpikowany symboliką alchemiczną styl. W księdze tej, pod płaszczykiem rozważań o
Jezusie Chrystusie i Trójcy Świętej, wykładane były podstawy magii seksualnej zakonu. W
rzeczywistości, powtarzała ona zawartą we wcześniejszych instrukcjach O.T.O tezę o zasadniczej,
seksualnej strukturze wszechświata. Crowley powiadał że u podstaw wszelkiego istnienia znajduje się
akt płciowy. Tak więc, jak ludzie zawdzięczają swoje życie tylko miłości, tak też i bogowie stale
kopulują, by świat mógł nadal istnieć. Rozważania te bliskie były tantryzmowi, ponieważ towarzyszyła
im myśl, że świat cechuje zasadnicza jedność przeciwieństw, jedność, która ma charakter seksualny.
Crowley przestrzegał przed zbyt dosłownym rozumieniem symboli religijnych: "Uważaj, mój
drogi braciszku, byś nie popadł w tarapaty rozmyślając nad tą Jednią. Albowiem pierwsza zasada
zwykle pojawia się w różnych, przeciwstawnych formach. Mamy więc Ojca i Matkę, występujących
pod różnymi postaciami. Dziś męskość przeciwstawiana jest kobiecości, choć w Tym Co Najwyższe
nie ma podziału". I tak punkt i okrąg, lingam i joni, róża i krzyż, jin i jang, iglica i nawa w rzeczywistości
tworzą jedność, chociaż na pozór zdają się być rozdzielone. Ta sama prawda dotyczy trzech
najistotniejszych par przeciwieństw: Boga i człowieka w Bogoczłowieku, podmiotu i przedmiotu w
stanie samadhi oraz kobiecości i męskości w ludzkości. Parom tym, jak twierdzi Crowley, towarzyszy
jednak zawsze trzeci element, bez którego żaden symbol nie może być pełen.
Tę troistość każdego symbolu dobrze wyraża symbol Trójcy Świętej, która dla Crowleya jest
po prostu fallusem-pankreatorem, "stwarzającym wszystko członkiem". W trójcy tej Ojciec to penis w
erekcji, Syn to nasienie - produkt Jego działalności i nośnik Jego koncepcji, Duch zaś to zygota - idea
w poczęciu (zjednoczenie tego, co męskie i żeńskie). Każdy z nich, w oderwaniu od pozostałych, jest
niekompletny i tylko razem tworzą całość, która podtrzymuje świat przy istnieniu. Podobnie triadyczną
formułę zachowują święte słowa różnych systemów inicjacyjnych: aryjskie AUM, gnostyckie IAO,
chińskie TAO, różokrzyżowe INR, czy też wreszcie O.T.O - skrót od nazwy Ordo Templi Orientis.
Nakreślony w ten sposób wizerunek świata tworzy z niego system fallocentryczny, w którym niewiele
miejsca pozostaje dla kobiety. Naraża to Crowleya i jego epigonów na liczne oskarżenia o męski
szowinizm, czy też nawet krypto-homoseksualizm (co jest ulubioną tezą lansowaną przez
niemieckiego historyka okultyzmu, Petera Koeniga).
Kobieta, w systemie magicznym O.T.O pełni jednak bardzo istotną funkcję. Jest bowiem Siakti
- partnerką maga, bez której żadna naprawdę istotna operacja magiczna nie mogła by się udać. I
chociaż w kosmicznym porządku fallusa jej miejsce znajduje się dopiero na poziomie Ducha, gdzie
łączy się w zygocie z "męską ideą", to jednak bez niej nie jest możliwe poczęcie, zwieńczenie owej
idei, a więc i samo życie.
W crowleyowskich rozważaniach na temat magii seksualnej bardzo widoczne są sprzeczności
charakteryzujące jego myśl. Z jednej bowiem strony, Księga Prawa wyznaczała mu rolę Bestii -
niszczyciela starego porządku świata, który mógł zbudować nowy ład tylko przy pomocy Szkarłatnej
Kobiety, Babalon. Z drugiej jednak strony, na kształt ideowy Zakonu Templariuszy Wschodu składały
się dziewiętnastowieczne doktryny różokrzyżowe i masońskie, które nie dopuszczały kobiet do
27
najwyższych wtajemniczeń. Crowley musiał tę sprzeczność jakoś rozwiązać, a jedyne wyjście z tej
sytuacji widział w stworzeniu systemu fallocentrycznego, w którym kobieta, jakkolwiek niezbędna w
dziele tworzenia i niszczenia, była tylko dopełnieniem mężczyzny. Należy przy tym pamiętać, że zręby
ideowe crowleyowskiej magiji seksualnej powstawały w czasie, kiedy kobiety dopiero co walczyły o
prawa wyborcze, a religia była postrzegana jako oręż zaprowadzania ojcowskiej woli.
Księga Prawa i tajemne instrukcje O.T.O umiejscawiały kobietę w zupełnie innym porządku
makro- i mikrokosmicznym. I choć nadal była ona fantazmatem mężczyzny, produktem jego
niespełnionych fantazji, nie sposób nie dostrzec znacznie szerszej sfery swobód, jakie mogła w
ramach tych fantazji realizować. W obiegowej opinii przyjęło się traktować tantryczne systemy
hinduizmu i buddyzmu jako miejsca, w których w sposób idealny realizowane jest równouprawnienie
kobiet i mężczyzn. Wystarczy jednak wnikliwie przeczytać teksty niektórych tantr, by zauważyć że i
one przedstawiają świat zwykle z męskiej perspektywy. Siakti rzadko kiedy jest stroną dominującą,
albowiem zgodnie z tradycją kobieta jest partnerką mężczyzny, a nie na odwrót. Nie będzie przesadą
twierdzenie, że Crowley znajdował się pod dużym wpływem tantryzmu, a jego system magiji
seksualnej w dużej mierze z niego korzystał. Było jednak coś, co w znacznym stopniu odróżniało jego
magiję seksualną od tantryzmu. Tym czymś była wiara w magiczną moc sakramentu złożonego z
męskich i kobiecych płynów seksualnych.
Liber Agape oraz komentujący ją traktat De Arte Magica zawierały szczegółowe wskazówki
dotyczące "produkcji i spożywania" tego sakramentu. Przestrzegały też, że praktyka ta jest
zastrzeżona dla osób, które przeszły długi i mozolny trening magiczny, w ramach którego opanowały
wszelkie swoje słabości i nauczyły się pracować nad energiami. Samą operację magiji seksualnej miał
poprzedzać celibat, traktowany tu jako powstrzymywanie się od takiej aktywności seksualnej, która nie
jest poświęcona celom duchowym. W istocie, tę formę "seksualnej czystości" musieli zachowywać
wszyscy członkowie zakonu, którzy wraz z wtajemniczeniem na VII stopień O.T.O poznali arkana
magiji seksualnej.
Operację należało wykonywać w kręgu magicznym, a towarzyszyć jej miała stała myśl o celu,
który jej przyświeca. Na siedem godzin przed jej rozpoczęciem adept rozpoczynał modły do Boga
Troistego, którym w tym wypadku był zapewne fallus, bądź to pod postacią figurki religijnej, bądź też w
bardziej prozaicznej, organicznej formie. Musiał też powstrzymywać się od obżarstwa i przynajmniej
na trzy godziny przed samą operacją nic nie jeść. Ten krótki post nie obejmował wszakże wina i
"ciasteczek światła", które wolno mu było zażywać do woli przed rytuałem.
Po takich przygotowaniach mag wkraczał do kręgu ubrany zwykle w fioletową szatę, gdzie
przez równo godzinę kochał się ze swoją partnerką, powtarzając cały czas następująco brzmiący
"Hymn do Wenus":
Tu Venus orta mari venias tu filia Patris,
Exaudi penis carmina blanda, precor,
Ne sit culpa nates nobis futuisse viriles,
Sed caleat cunnus semper amore meo.
Im dłużej trwał stosunek, tym szybciej i rytmiczniej miała przebiegać inkantacja. Wieńczył ją
orgazm, który Księga Miłości nazywała "Ofiarą Mszy". Po zakończonym stosunku, kochankowie
spożywali powstałą w wyniku tej operacji mieszaninę męskich i kobiecych płynów płciowych, co też
mieli czynić z wielką uwagą, albowiem jak głosiła instrukcja: "Eliksir jest ziarnem życia. Z tej oto racji,
choć jest on najpotężniejszą, najbardziej błyskotliwą rzeczą, jaka istnieje w całym Wszechświecie,
samą Zjawą Naszego Boga-Słońca, jest on także najdelikatniejszą i najwrażliwszą spośród wszystkich
rzeczy".
Subtelności dotyczące tego rytuału nie ograniczały się tylko do kwestii "sakramentu". Crowley
najwyraźniej przeżywał poważne rozterki związane z chęcią włączenia do tego rytuału praktyk nieco
odchodzących od normalnego seksu. I tak, pierwsze wyzwanie wiązało się z homoseksualizmem,
który sam uważał za wyższą (sic!) formę magiji seksualnej. Z tej właśnie racji praktykom
homoseksualnym poświęcił XI stopień O.T.O. Co się zaś tyczy praktyk związanych z IX stopniem
wtajemniczenia, postanowił że mogą one dotyczyć stosunków z partnerem tej samej płci, pod
warunkiem że jest to mężczyzna. Łączyło się to zapewne z jego wiarą w wyższość męskich fluidów
28
seksualnych nad kobiecymi, które uważał za same w sobie bezużyteczne. Podobnie przychylną opinię
wydał odprawianiu rytuału magiji seksualnej podczas menstruacji, powołując się tutaj na samych
alchemików, którzy wyznawali wyższość "czerwonej tynktury" nad "białą". Twierdzenia ich przyjmował
jednak tylko na wiarę, ponieważ jak sam pisał w traktacie De Arte Magica "nikt ich jak dotąd nie
udowodnił". Może to oznaczać, że do 1914 roku, czyli do chwili spisania tej instrukcji, Crowley nie
wykazywał zainteresowania tą formą magiji seksualnej. Czyżby zadziałał tu strach przed "krwawiącymi
kobietami", tak dobrze znany nam z opisu kultur pierwotnych i utrwalany w wielu religiach?
Homunkulus, czyli przepis na magiczne dziecko
Nasze pobieżne omówienie zasad magiji seksualnej praktykowanej przez Zakon Templariuszy
Wschodu i jego przywódcę byłoby jednak niekompletne, gdybyśmy nie zwrócili uwagi na pewne
krótkie, choć bardzo interesujące dziełko traktujące "O homunkulusie". Traktat "De Homunculo"
powstał w 1914 roku, a jego przedmiotem był opis praktyk mających na celu stworzenie sztucznego
człowieka, czyli tzw. "magicznego dziecka". Ta niezwykła idea, antycypująca nowoczesne bio-
technologie, pojawiła się po raz pierwszy na początku naszej ery, kiedy to pewien pisarz
chrześcijański oskarżył gnostyckiego mędrca, Szymona Maga o stworzenie takiej istoty przy pomocy
instrumentu przypominającego stosowane w medycynie bańki. Szymon Mag miał złapać do takiej
bańki ducha zmarłego chłopca, po czym przemienić go kolejno w: powietrze, wodę, krew i ciało.
Najbardziej szczegółowy opis produkcji homunkulusa przedstawił jednak słynny lekarz i alchemik,
Paracelsus. Obejmował on włożenie nasienia ludzkiego do zapieczętowanej retorty, którą należało
umieścić w gorącym, fermentującym nawozie końskim na okres czterdziestu dni. Po upływie tego
czasu w retorcie powinien wykształcić się ludzki embrion, który trzeba było odżywiać ludzką krwią
przez kolejne czterdzieści dni. Dopiero po tym okresie embrion miał przekształcić się w dziecko, które
na zewnątrz niczym się nie różniło od innych dzieci.
Crowley, oczywiście, znał te wszystkie legendy, chociaż wątpliwe jest by dawał im wiarę.
Zależało mu bardziej na stworzeniu czegoś, co "chociaż nie będzie prawdziwym homunkulusem, to
jednak pełnić będzie przypisywane mu funkcje". W tym celu powstał traktat "O homunkulusie", który
był drugą po Liber Agape instrukcją obowiązującą inicjowanych na IX stopień w O.T.O.
Otwierał go rozdział poświęcony naturze homunkulusa. Można się było z niego dowiedzieć,
że: "Homunkulus jest to żywa istota wyglądająca jak człowiek i posiadająca te same cechy, które
odróżniają człowieka od zwierzęcia, czyli intelekt i mowę. Tym niemniej, ani jego sposób poczęcia ani
narodziny nie przypominają tego, co dzieje się z człowiekiem, albowiem nie zamieszkuje go dusza
ludzka".
Następnie, Crowley przechodził do omówienia doktryny reinkarnacyjnej, której zrozumienie
było niezbędne dla owocnego przeprowadzenia operacji mającej na celu stworzenie homunkulusa.
Wynikało z niej że dopiero mniej więcej w trzecim miesiącu ciąży płód nabywa duszę, która jest
wypadkową dwóch czynników: karmy i przeznaczenia. O ile jednak crowleyowskie rozumienie karmy
praktycznie nie różniło się od swej klasycznej, hinduistycznej wykładni, o tyle dość wyjątkowe było
jego rozumienie przeznaczenia. Crowley odnosił się do niego jako do pewnej "naturalnej tendencji",
która istnieje w człowieku i jest przez niego dziedziczona. Można więc powiedzieć, że ta naturalna
tendencja oznaczała pewne dziedzictwo genetyczne, które dopiero w połączeniu z karmą, czyli
dziedzictwem duchowym, składało się na całokształt człowieka. Jak twierdził Crowley, w przypadku
złego dopasowania tych dwóch czynników, ciąża mogła zakończyć się poronieniem, narodzinami
martwego płodu, czy też "narodzinami idioty". Ten ostatni przypadek zdarzał się wtedy, gdy płód brała
we władanie jakaś głupia, nieludzka istota, bądź też duch człowieka o niezwykłej karmie.
Wynikały z tego daleko idące konsekwencje. Wystarczyło bowiem powstrzymać ludzkie ego
przed wcieleniem się w płód i wprowadzić weń jakiegoś żywiolaka lub ducha planetarnego, by przyszły
noworodek mógł służyć celom wyznaczonym przez maga. Wiązało się to jednak z pewnymi kłopotami.
Operacja ta mogła udać się tylko wtedy, gdy odpędzane przez maga ego nie posiadało zbyt wielkiej
siły duchowej. W innym przypadku, wszelkie wysiłki zdawały się daremne. Po drugie, mag musiał
uważać, jaką istotę pragnie inkarnować w ludzkim ciele, tak by jej charakter nie kłócił się z cechami
dziedzicznymi tego ciała. Istota o wątłej posturze nie nadawała się przecież do inkarnacji ducha
marsowego, podobnie jak dziecko szpetnych rodziców nie mogło służyć za pojazd ducha Wenus. Po
rozważeniu tych wszystkich kwestii można było przejść do operacji magicznej.
29
Sama operacja generowania homunkulusa składała się z trzech faz. Pierwsza z nich
obejmowała stosunek seksualny, którego celem było spłodzenie magicznego dziecka. W tym celu,
mag musiał dobrać takich partnerów seksualnych, którzy pod względem astrologicznym sprzyjali by
spłodzeniu istoty o pożądanej przez niego naturze. Jeśli więc cechą przyszłego homunkulusa miała by
być dobroczynność, partnerzy ci powinni mieć w swoich horoskopach Jowisza wznoszącego się w
znaku Ryb, dobrze zaspektowanego ze Słońcem, Wenus i Księżycem. Podobnie, świątynia, gdzie
odbywał się ów akt magicznej kopulacji, musiała być wystrojona w symbole odpowiadające naturze
ducha, który miał inkarnować się w ludzkim ciele. Wszystko powinno być zaaranżowane w taki
sposób, by przypominać partnerom seksualnym o celu ich operacji.
Po zakończonym stosunku, kobietę zabierano do specjalnie przygotowanego w tym celu
miejsca, które powinno znajdować się gdzieś z dala od ludzi po to, by przypadkiem nie zabłąkała się
do niego jakaś dusza ludzka szukająca nowego ciała do wcielenia. Kobietę umieszczano w wielkim
kręgu magicznym, którego nie wolno jej było opuszczać. Mag musiał pamiętać o tym, by pięć do
siedmiu razy dziennie wykonywać w tym kręgu rytuał odpędzenia wszystkich sefir, ze szczególnym
uwzględnieniem sefiry keter. Kobieta zaś przez cały ten czas rozmyślała nad naturą swej operacji oraz
obrazem ducha, który miał wcielić się w noszony przez nią płód. Pomagał jej w tym wystrój świątyni,
palone kadzidła oraz książki - wszystkie poświęcone temu jednemu duchowi. Na dodatek, dwa razy
dziennie mag wykonywał ewokację danego ducha, umieszczając przyszłą matkę w trójkącie
magicznym (raz podczas jej snu, raz podczas jawy). Gdy zaś już zbliżał się czas rozwiązania,
powinien zadbać o to, by poród odbył się w czasie harmonizującym z celem operacji.
W ten sposób narodzone dziecko musiało być poświęcone, oczyszczone i konsekrowane
zgodnie z formułą planety, żywiołu i znaku wcielonej w niego istoty. Mogło wtedy spełniać funkcje, do
jakich zostało przez maga wyznaczone. A tym samym stanowiło spełnienie wiecznego snu o boskości,
jaki nawiedzał ludzkość od najdawniejszych czasów. Marzenie to nie obce było samemu Crowleyowi,
czemu dał wyraz w napisanej w 1917 roku powieści pt. Moonchild (Księżycowe Dziecko). Moonchild
jest opowieścią o walce dwóch bractw, dobrych i złych magów, których celem jest przeciągnięcie na
swoją stronę dziewczyny mającej być matką dla magicznego dziecka. Historia ta, jakkolwiek
sfabularyzowana, w wielu miejscach oparta jest na autentycznych faktach. Występują w niej
bohaterowie mający swe odpowiedniki w postaciach związanych z biografią Crowleya. Sama też
wojna magów odnosi się do autentycznego faktu historycznego. Nie wiadomo jednak na ile
autentyczny, na ile zaś fikcyjny jest sam opis operacji "księżycowe dziecko", której celem było
stworzenie homunkulusa. Tą kwestią zajmiemy się w następnym odcinku naszego cyklu poświęconym
Szkarłatnym Kobietom w życiu Crowleya.
"ANTYCHRYST, SEKS I KOSMICI"
W "Objawieniu św. Jana", tej najposępniejszej i najbardziej malowniczej świętej księdze
chrześcijan, nazywanej potocznie Apokalipsą, znajduje się opis nadejścia Antychrysta, który wyłoni się
pod koniec dziejów i pogrąży ludzkość we krwi i płomieniach. Zanim do tego dojdzie, pojawią się na
Ziemi inne istoty, które przyszykują grunt pod jego nadejście. Będą to fałszywi prorocy religijni, siejący
materializm, zwątpienie i rozprzężenie seksualne. Poprowadzi ich Bestia, której liczbą jest 666,
dosiadana przez kobietę odzianą w purpurę i szkarłat, trzymającą "w ręce złoty puchar pełen
obrzydliwości i brudów swego nierządu". Rozegra się wtedy wielka bitwa między siłami Bestii a tymi,
którzy staną po stronie Chrystusa, krwawa bitwa zakończona rzecz jasna zwycięstwem sił dobra i
powtórnym nadejściem Zbawiciela.
Na pozór nie ma w tej wizji nic, czego nie znalibyśmy z telewizji i mitów kultury masowej. Ot,
jeszcze jeden western, w którym ścierają się "dobrzy i źli faceci", zwieńczony happy endem w postaci
zwycięstwa dobrego szeryfa. A jednak, Apokalipsa to coś więcej niż tylko jeszcze jedna klisza
wyświetlonych rojeń ludzkich o wiecznej bitwie między dobrem i złem. To księga prorocka, plastyczna
wizja "tego, co ma nadejść", zawierająca złożoną strukturę symboli, których nie da się dosłownie
odczytać. Albowiem przy głębszym odczytaniu okazuje się, że liczba 666 w języku hebrajskim
odpowiada słowu "Mesjasz", co czyni z apokaliptycznej Bestii partnera Chrystusa w dziele Zbawienia.
Aż chce się zacytować znanego trójmiejskiego poetę: "Orgazm to do siebie ma, nie ma dobra ani zła".
Być może więc jeden z ukrytych w Apokalipsie przekazów powiada, że trzeba wyjść poza dobro i zło,
żeby osiągnąć wyzwolenie. Nie należy się wszakże łudzić, że wujek Nietzsche inspirował się wizją
biblijną. Jedno jest pewne, z wszystkiego można odczytać to, co się chce.
30
Tymczasem, Apokalipsa to również wizja prorocza zapowiadająca kres dziejów, wizja, która
według wielu spełnia się w naszych czasach. Oto bowiem rozpada nam się świat porządku i harmonii,
ta stara struktura, którą w dawnych czasach nazywano kosmosem, a w miejsce ładu pojawiają się
różnorodne przebłyski chaosu i żaden z nich nie króluje nad innymi. Jest również zapowiadany
materializm i hedonizm, brakuje wszakże Antychrysta i jego zastępów, choć nie jest to wcale takie
pewne, ponieważ złowieszcze widmo zaczyna krążyć po świecie przybierając kształt
Niezidentyfikowanych Obiektów Latających.
Codziennie, w wielu punktach na świecie, notowane są kolejne doniesienia o inwazji kosmitów
na Ziemię. Domorośli obserwatorzy i bogu ducha winni ludzie zauważają ślady obecności obcych,
czasem w postaci latających spodków, innym razem w postaci przebłysków i zaburzeń
atmosferycznych. Są również tacy, którzy co jakiś czas porywani są przez szarych humanoidów,
którzy w odróżnieniu od miłych zielonych ludzików z bajek i podań ludowych, nie są wcale mili i
poddają ich okrutnym eksperymentom. Niezależnie od tego, co by się o tych zeznaniach sądziło,
faktem jest, że setki tysięcy ludzi na Ziemi doznało obecności "obcych istot na Ziemi". Pozostaje tylko
nie rozstrzygnięte, kim są ci "obcy".
Robert Anton Wilson proponuje kilka możliwości:
a) Pierwsza z nich zakłada, że "obcymi" mogą być nasi potomkowie, którzy za kilkaset lat
rozwiną na tyle technologię, by móc się przemieszczać w czasie. Wygląd "kosmitów" sugeruje duże
prawdopodobieństwo tego rozwiązania. Przypominają oni ludzi, choć są znacznie mniejsi, chudsi i
obdarzeni nieproporcjonalnie wielkim głowami. Naukowcy są zgodni, co do tego, że w przyszłości
mniej więcej tak będą wyglądać ludzie.
b) W drugą hipotezę wierzą ci, którzy "mieli kontakt z UFO" oraz wyznawcy różnych kultów
ufologicznych. Powiada ona, że "obcy" są przybyszami z kosmosu, którzy przylecieli bądź powrócili na
Ziemię w dobrych lub złych celach. Istoty te są wyżej od nas cywilizowane i pochodzą z odległych
planet, wśród których najczęściej wymienianą jest Syriusz.
c) Jest również możliwe, że "obcy" wcale nie są na tej Ziemi tacy obcy, lecz zamieszkują ją na
równi z nami. Są oni dla nas niewidzialni i tylko czasami przejawiają się nam w widzialnej formie. W
dawnych czasach nazywano ich aniołami, demonami, żywiolakami, "zielonymi ludzikami".
d) Ostatnia hipoteza powiada, że "obcy" to nieznane części naszego systemu nerwowego,
które pojawiają nam się w chwilach zwiększonych napięć nerwowych. Ku tej możliwości skłaniał się
Karl Gustaw Jung, który twierdził, że UFO to znak naszych czasów pełnych napięć i chaosu.
Pozostaje wszak jeszcze jedna możliwość, powiadająca że UFO nie wzięło się znikąd, lecz
zostało sprowadzone na Ziemię w wyniku działań okultystycznych. W hipotezie tej splata się motyw
apokaliptyczny z wątkiem ufologicznym. Mowa tu o Operacji Babalon, którą na początku 1946 roku
przeprowadzili Jack Parsons, L. Ron Hubbard i Marjorie Cameron. To działanie magiczne miało na
celu spłodzenie Antychrysta i choć w tym przypadku jego uczestnicy wykazali brak diabelskiego
nasienia, to jednak tuż po nim zaczęły pojawiać się na niebie Niezidentyfikowane Obiekty Latające.
Główny pomysłodawca tego rytuału, John Whiteside (Jack) Parsons, w życiu zawodowym
zajmował się fizyką doświadczalną i należał do najwybitniejszych na świecie specjalistów od paliwa
rakietowego. Jego zasługi dla nauki były na tyle nieocenione, że dla ich upamiętnienia jego
nazwiskiem nazwano krater na księżycu. Parsons był szczęśliwcem. Urodził się w bogatej rodzinie.
Obdarzony był niezwykłym talentem i urodą, która przyciągała do niego liczne kobiety. W młodym
wieku zatrudniono go w Jet Propulsion Laboratory, najbardziej prestiżowym i najlepiej wyposażonym
amerykańskim laboratorium badawczym. Był cenionym naukowcem i szczęśliwym małżonkiem. Na
dodatek, po śmierci ojca otrzymał spadek w postaci olbrzymiego domu w kalifornijskim mieście
Pasadena.
Tyle że Parsons prowadził podwójne życie. A swoje natchnienie do pracy naukowej czerpał z
magii. Jak pisze angielski badacz okultyzmu, Michael Staley, "Parsons nawiązał związki z O.T.O. i
A.'.A.'. w grudniu 1938 roku podczas wizyty w kalifornijskiej loży O.T.O, zwanej Lożą Agape. Do tej
świątyni zabrał go jeden z kolegów z pracy. W tym czasie Loża Agape urządzała cotygodniowe
pokazy crowleyowskiej Mszy Gnostyckiej, traktując je zarówno jako rodzaj sakramentu jak i sposób na
rekrutację nowych członków. Lożę tę założył w połowie lat dwudziestych uciekinier z Anglii, Wilfred T.
Smith, który przez wiele lat utrzymywał kontakt z kanadyjskim uczniem Crowleya, Charlesem
31
Stansfieldem Jonesem i był przez samego Crowleya bardzo ceniony. Niedługo jednak trwał ten stan,
gdyż z biegiem czasu amerykańska loża O.T.O przestała się rozwijać, co było nie po myśli Crowleya,
który obwiniał Smitha za powstałą stagnację". Nie będzie zatem przesadą powiedzieć, że zanim
jeszcze w 1939 roku Parsons wraz ze swoją żoną Helen przystąpili do Loży Agape, stosunki między
Crowleyem a Smithem uległy wyraźnemu ochłodzeniu.
Wieść o nowym uczniu w USA dość szybko dobiegła do Crowleya. Parsons był pomysłowy i
rzutki, a jego posiadłość szybko została przerobiona na świątynię magiczną zakonu. Dzięki bujnemu
życiu towarzyskiemu i wpływom jakie posiadał w kalifornijskim światku artystycznym, do
amerykańskiej loży O.T.O nagle zaczęli wstępować nowi, utalentowani członkowie. Niemałym
rozgłosem cieszyły się tez jego operacje na tzw. planie astralnym. Wszystko to wywierało na Crowleyu
duże wrażenie. Nic więc dziwnego, że ów przebiegły mędrzec szybko powziął zamiar uczynienia z
Parsonsa głównej postaci amerykańskiego O.T.O.
W tym celu posłużył się podstępem i wykorzystując naiwność Smitha, napisał do niego list, w
którym zalecał mu udanie się na "emeryturę magiczną" i zrzeczenie się szefostwa na rzecz Parsonsa.
List zatytułowany był "Czy Smith jest Bogiem?". Crowley pisał w nim, że Smith nie jest człowiekiem,
lecz wcieleniem pewnego bóstwa. Musi zatem udać się na odosobnienie magiczne, by w samotności
rozwijać swoją boskość. Po takim wstępie, Smith ochoczo ustąpił ze swego stanowiska i dzięki temu
Crowley pozbył się swego niemrawego acz rozpustnego namiestnika, który w tym czasie zdołał już
uwieść żonę Parsonsa.
Na skutek tych machinacji Parsons objął we władanie kalifornijską lożę O.T.O i mógł
przystąpić do realizacji swoich planów magicznych. Uregulował też swoje życie osobiste, biorąc sobie
za partnerkę siostrę swej żony, Betty, której przyrzekł, że może oddawać się miłości z każdym, z kim
zechce. Odtąd całe życie Parsonsa podporządkowane było przygotowaniom do rytuału, którego celem
było spłodzenie Antychrysta z łona kobiety. Rytuał ten, którego bardziej wyrafinowaną formę zawiera
tajemna instrukcja O.T.O dla stopnia IX, Parsons wyczytał z jednej z ksiąg Crowley, powieści pt.
Księżycowe Dziecko. Lektura tego dzieła tak mocno nim wstrząsnęła, że poprzysiągł sobie odnaleźć
odpowiedniego asystenta, który by kontrolował moce wyzwolone podczas tej praktyki oraz partnerki,
Szkarłatnej Kobiety, z którą mógłby spłodzić Bestię. Asystenta wybrał spośród licznych artystów
odwiedzających jego dom. Został nim młody, nieznany pisarz science-fiction, L. Ron Hubbard.
Obaj panowie przeprowadzili w dniach od 4 do 15 stycznia 1946 roku skomplikowany rytuał
inkantacji, w trakcie którego Parsons przywoływał demoniczne moce Babalon - Wielkiej Nierządnicy
Babilonu, a Hubbard spisywał pojawiające się zjawiska. Pierwsze dni nie wskazywały na nic, co
mogłoby świadczyć o obecności mocy ponadzmysłowych. Rozpętała się jedynie burza, przez którą w
domu Parsonsa wysiadła elektryczność. Lecz dnia 14 stycznia, kiedy już obu ogarnęło zwątpienie,
nagle zaczęły pojawiać się dziwne znaki. Niespodziewanie i znienacka coś pchnęło Hubbarda w
prawe ramię, wytrącając mu świecę z ręki. Przerażony obecnością obcej mocy przywołał Parsonsa, a
wtedy obaj ujrzeli dwumetrową smugę światła barwy żółtobrązowej. Parsons skierował ku niej swój
magiczny miecz i smuga zniknęła, lecz ręka Hubbarda pozostała sparaliżowana do następnego dnia.
Dla Parsonsa był to znak nawiązania kontaktu z magicznymi mocami kosmosu.
Następne dni przyniosły dalsze oznaki obecności sił magicznych niewiadomego pochodzenia.
Hubbard doznał wizji dawnego wroga Parsonsa, który pragnął zakłócić ich działania przy pomocy
czarnej magii. Obaj dżentelmeni uporali się z tym kłopotem, lecz atmosfera stawała się napięta,
ponieważ Hubbard uwiódł obecną kochankę Parsonsa, siostrę jego żony. Jack Parsons potrzebował w
tej sytuacji samotności, więc udał się na pustynię przywoływać moce bogini Babalon, stanowiącej w
crowleyowskiej mitologii odpowiednik apokaliptycznej Wielkiej Nierządnicy Babilonu. W ciągu tych
kilku dni spędzonych na pustyni otrzymał przekaz Księgi Babalon, która miała stanowić proroctwo
nadejścia Antychrysta. Według tej księgi pełnej bluźnierczych, złowieszczych zaklęć i proroctw,
Antychryst miał zstąpić z odległych kosmicznych krain w ciało Szkarłatnej Kobiety, nierządnej i wolnej
od trosk. Intelektem i wymową miał przypominać człowieka, lecz jego wnętrze miało zawierać w sobie
tajemne, ponadludzkie moce. Według Parsons, spłodzenie Antychrysta było koniecznym warunkiem
dla zaistnienia nowej ery, która miała położyć kres chrześcijaństwu. Skoro bowiem dzieje
chrześcijaństwa liczy się od narodzin Chrystusa, nic nie przerwie biegu jego dziejów, jak tylko
narodziny Anty-Chrystusa.
Parsons nie musiał długo czekać na pojawienie się Szkarłatnej Kobiety. Po powrocie do
Pasadeny, zastał przed swoimi drzwiami ponętną, młodą dziewczynę, o rudych włosach i błyszczącym
32
spojrzeniu. Nazywała się Marjorie Cameron i była aktorką z awangardowego teatru. Cameron nie
dość, że była piękna i odważna, to na dodatek gotowa była oddać się wyczerpującym rytuałom
seksualnym. Parsons pisał w liście do Crowleya: "Mam swojego żywiolaka! ...Tak jak powinna,
posiada rude włosy i skośne, zielone oczy". Jego guru nie był jednak najwyraźniej zadowolony. Pisał
do przywódcy O.T.O w Ameryce, Karla Germera: "Najwyraźniej Parsons... i ktoś jeszcze chce spłodzić
"księżycowe dziecko". Dostaję białej gorączki, gdy myślę o idiotyzmie tych prostaków".
Tymczasem, Parsons i jego współpracownicy zabrali się do dzieła. Hubbard założył białą
szatę i wziął w ręce lampę. Natomiast, Parsons ubrany w czarny, zakapturzony strój z pucharem i
sztyletem wznosił inwokacje do Babalon. Dla odpowiedniego nastroju obaj magowie postanowili
włączyć mroczną muzykę Prokofiewa i Rachmaninowa.
Kulminacyjny moment rytuału nastąpił dnia trzeciego, kiedy to Pasons w spazmach rozkoszy
odprawił wielki rytuał sprowadzenia Antychrysta. Rytuał ten odbył się w dymie kadzideł i magicznym
kręgu, a jego podstawowym instrumentem była Marjorie Cameron. W miłosnym krzyku i uniesieniu,
magiczni kochankowie dokonali cudu na ziemi. Przynajmniej tak im się wydawało. Marjorie poczuła w
sobie embrion Antychrysta.
Parsons nie mógł otrząsnąć się z radości. Pisał do swego mistrza radosne listy, zwiastujące
nadejście Bestii, lecz miesiące mijały, a dziecko nadal się nie rodziło. W tej sytuacji sam przyjął
ślubowanie Antychrysta i w manifeście pt. Księga Antychrysta ogłosił się apokaliptyczną Bestią nowej
ery. Jest to na tyle krótkie, a ciekawe dziełko, że warto je tutaj przytoczyć w całości:
Manifest Antychrysta
Czyń swoją wolę niechaj będzie całym Prawem.
Ja, BELARION, ANTYCHRYST, w 1949 roku panowania na Ziemi Czarnego Bractwa
nazywanego chrześcijaństwem, ogłaszam swój manifest dla wszystkich ludzi, by ogłosić co następuje:
Koniec kłamstw, oszustw i obłudy chrześcijaństwa. Koniec panowania cnót służalczych i
zabobonnych ograniczeń. Koniec moralności niewolników. Koniec pruderii i wstydu, poczucia winy i
grzechu, albowiem wszystko to są to tylko pokłosia jedynego złą na Ziemi, jakim jest strach.
Koniec z wszelkimi autorytetami, które nie opierają się na odwadze i męstwie, z władzą
kłamliwych księży, sprzedajnych sędziów, oszczerczej policji, a także
Koniec z podlizywaniem się motłochowi, popieraniem miernoty i wynoszeniem na piedestał
głupców.
Koniec z ograniczeniami i zakazami, albowiem obalam je ja, Antychryst, głosząc wam Słowo
BESTII 666, które brzmi: "Nie ma innego prawa poza Czyń swoją wolę".
A zatem ja, BELARION, ANTYCHRYST, podnoszę swój głos i wypowiadam proroctwo:
Przyniosę wszystkim ludziom prawo BESTII 666, którym podbiję świat.
A w ciągu siedmiu lat od tego czasu pojawi się wśród was BABALON, SZKARŁATNA
KOBIETA HILARION i dopełni mego dzieła.
A wtedy skończą się rządy przymusu, zakazów, fałszywego prawa i w ciągu dziewięciu lat
Ameryka jako pierwsza przyjmie prawo BESTII 666. A wszyscy, którzy zaakceptują mnie jako
ANTYCHRYSTA i przyswoją sobie prawo BESTII 666, napełnią się radością przewyższającą
tysiąckrotnie udawane radostki fałszywych świętych. I w moim imieniu dokonywać będą cudów i
wprawiać w zakłopotanie naszych wrogów tak że żaden z nich się nie ostanie.
Dlatego też ja, ANTYCHRYST, przyzywam tu wszystkich wybranych spośród ludzi, by przybyli
tu w imię wolności i położyli kres tyranii Czarnych Braci.
Poświadczam to swoją ręką i pieczęcią [...] dnia miesiąca [...] 1949 roku, który jest 4066
rokiem BABALON.
Miłość jest prawem, miłość podług woli.
33
Belarion, Antychryst
Mimo tak podniosłych słów, godnych przyszłych rewolucjonistów spod sztandarów
kontrkultury, Jack Parsons nie był w stanie dopełnić swego dzieła. Widać, frustracje życiowe nie
sprzyjały jego misji. Jego najbliższy współpracownik, L. Ron Hubbard wyłudził od niego wszystkie
pieniądze i uciekł z jego kochanką, Betty, przez co Antychryst musiał żyć w ubóstwie, zadawalając się
jedynie wciąż mocną pozycją naukową. Lecz wkrótce i ona legła w gruzach, kiedy we wrześniu 1950
przestał pracować dla firmy lotniczej w związku z pewną aferą szpiegowską. A jednak życie zgotowało
mu jeszcze bardziej okrutny los. Gdy latem 1952 roku przeprowadzał się wraz z Marjorie do chatki
wynajętej w Meksyku, planując stworzenie tam nowego zakonu magicznego, upuścił fiolkę z
materiałem wybuchowym i wysadził się w powietrze. Niektórzy widzieli w tym smutnym wydarzeniu
spisek członków niechętnej Parsonsowi sekty scjentologicznej. Inni doszukiwali się w jego gwałtownej
śmierci znamion popędu destrukcji, który był w nim tak silnie obecny. Tak, czy inaczej, Jack Parsons
zmarł śmiercią niezwykłą, jak na człowieka, który całe swe dorosłe życie spędził w laboratorium. Taki
był los czarnoksiężnika, któremu diabeł skręcił kark.
Pozostali uczestnicy Operacji Babalon żyli długo i szczęśliwie. Marjorie Cameron grała w
licznych filmach i sztukach awangardowych. Wystąpiła między innymi w słynnym filmie Kennetha
Angera z 1954 roku, "Inauguration of the Pleasure Dome", gdzie zagrała rolę Szkarłatnej Kobiety,
partnerki Apokaliptycznej Bestii 666. Nic więc dziwnego, że Anger zadedykował ten film Crowleyowi.
Dodatkowego posmaczku całej historii nadaje fakt, że Cameron zagrała w nim również rolę bogini
Kali, ciemnej, gwałtownej i krwiożerczej partnerki hinduistycznego boga-niszczyciela, Sziwy. I do
końca życia pozostała hollywoodzką femme fatale, mroczną, pociągającą stroną tego imperium
zmysłów.
Bardziej komercyjną karierę zrobił asystent Parsonsa, L. Ron Hubbard. Przeszedł do historii
jako założyciel i guru Kościoła Scjentologii, najprężniej rozwijającego się oraz najbardziej
atakowanego przez mass media nowego ruchu religijnego. Hubbard opracował własny system
psychologiczny, nazywany dianetyką, a czerpiący liczne techniki psychoterapeutyczne z
psychoanalizy, buddyzmu tybetańskiego i magii Crowleya.
Czy zatem rytuał sprowadzenia Antychrysta zakończył się niepowodzeniem? Niekoniecznie.
Niektórzy znawcy okultyzmu twierdzą, że na skutek operacji Babalon powstała w kosmosie luka, przez
którą zaczęły przybywać na ziemię Niezidentyfikowane Obiekty Latające. Nie wiadomo, ile w tym
prawdy, choć jakaś nowa jakość na pewno pojawiła się w tamtych czasach. Być może była to furtka w
wyobraźni, albo też dawne demony przyjęły postać "obcych". Faktem jest, że UFO naprawdę zaczęło
pojawiać się dopiero po 1946 roku, a jednym z pierwszych świadków jego obecności była Marjorie
Cameron.
34