Cherryh Caroline Janice Petrele Opowiadanie

background image

C. J. Cherryh

Petrele

Przełożyła Ewa Witecka

background image

Sucha trawa, ciernisty janowiec, pagórki podobne do siebie jak dwie krople wody, wyjąwszy

wynurzające się niekiedy spod ziemi grupy wapiennych skał, i ogromny, pusty firmament: tak

oto wyglądał świat dookoła. Gerik jechał, od czasu do czasu oglądając się za siebie albo biegnąc

wzrokiem ku dalekim wzgórzom – Gerik z zamku Palten w Krainie Dolin. Lecz zamek Palten

padł, Psy z Alizonu zwyciężyły i tam i wszędzie, i wojna rządziła światem; zachęceni przez

Kolder Alizończycy przepłynęli morze, żeby zaatakować High Hallack dla odwrócenia uwagi

Sulkarczyków, podczas gdy sami Kolderczycy napadali na Estcarp, i do Krainy Dolin nie dotarły

wieści o żadnych sukcesach Estcarpu. Nikt nie mógł mieć pewności, że miejscowym ludziom

gdziekolwiek wiedzie się dobrze, ani że rodzaj ludzki przetrwa te ciężkie czasy: tak przynajmniej

wydawało się Gerikowi. Słyszał jednak, że południe High Hallacku jeszcze nie uległo wrogom.

Mieszkali tam krewni jego matki i jeśli pogłoski były prawdziwe, toczyli ciężkie boje. Dlatego

puścił swobodnie wśród wysokich wzgórz swego starzejącego się gniadosza, zabrał wszystko, co

posiadał – to znaczy torbę, rynsztunek bojowy i nowego gniadego konia, którego dał mu pan –

i wyruszył w drogę, kierując się na wybrzeże, gdyż nierówny teren i brak ludzkich osad czyniły

te strony mniej atrakcyjnymi dla najeźdźców, a zatem bezpieczniejszymi. Ufał też, że w drodze

na południe wypatrzy najsłabsze miejsce wroga i zdoła przezeń się przedostać. Nikle były szansę

na powodzenie tego planu, ale wiedział, iż zginie na pewno, jeśli pozostanie tam gdzie był dotąd.

Dlatego opuścił głębokie Doliny i przybył w to miejsce, gdzie na tle zachmurzonego nieba

widział białe skrzydła mew, które obiecywały zmianę krajobrazu. Jest ich tylko dwóch, tylko on

i jego koń; tak niewiele pozostało z jego rodzinnego domu.

Gniady ogier nazywał się Sunel, był największym z wyhodowanych w zamku Palten

wierzchowców, i jego pan, Fortal, jeździł na nim do samego końca. Fortal z zamku Palten już nie

żył... Och, nie zginął w bitwie, lecz umarł spokojnie daleko stąd, wśród wzgórz, ponieważ był

stary, chory i jego rany zaczęły gnić. „Weź Sunela” – powiedział do swego wasala. „I jedź”.

„Dokąd, panie” – zapytał Gerik przy ostatnim obozowym ognisku, które rozpalił dla wygody

Fortala. „Jedź” – szepnął starzec po raz drugi: i to było wszystko, ostatni płytki oddech, drgnięcie

ciała i spokojny, bardzo spokojny sen, który Gerik oglądał za często podczas lat walki, odwrotu,

ataku i ponownego odwrotu. Zamek Palten zamienił się w kupę popiołów, a niewielki oddział

niedobitków kurczył się coraz bardziej, aż w końcu pozostał tylko Fortal, młody Neth, bliźniaki

i on sam; później nieprzyjacielska strzała przebiła Nethowi płuca, jeden z bliźniaków zginął pod

Petthys, drugi zaś pod Greywold, gdzie Fortal odniósł ostatnią już ranę.

„Jedź” – powiedział Fortal przed śmiercią. A to znaczyło, że wszystko jest skończone.

Dolinę Palten zajęli wrogowie. Wojna Fortala dobiegła kresu. Gerik nie wiedział, co dalej robić.

Jak należało postąpić w takim wypadku, jeśli nie poszukać krewnych? A czyż jego jedynymi

krewnymi nie jest rodzina jego matki? Nie znał ich wprawdzie, ale byli oni ludźmi z tego świata

i gdy wszystko się waliło, czego bardziej potrzebował, jak nie ciepłego ogniska i ludzkiego głosu,

background image

przynajmniej dopóki jeszcze to możliwe? Miał trzydzieści osiem lat. Nie wiedział, czy ktoś mógł

go szukać poza Kolderczykami. „Żal mi ciebie” – powiedział w chwili przytomności jego pan.

„Och, najbardziej żal mi ciebie”.

Wtedy nie rozumiał słów starca. Nie poczuł samotności, dopóki Fortal nie umarł. Teraz miał

tylko janowiec ciernisty, suchą trawę i wiatr wiejący wśród pagórków. Opiekował się swoim

gniadoszem. Dziękował bogom za to, że miał za towarzysza jakieś żywe, przyjazne stworzenie,

do którego mógł przemawiać i którego mógł dotknąć. Jechał najszybciej jak mógł i podróżował

nocą albo we dnie, w zależności od terenu. W końcu zobaczył mewy, które zapuszczały się do

wewnętrznych dolin High Hallacku tylko wtedy, gdy przygnały je tam sztormowe wichury.

– Aha, wy również – powiedział do ptaków, których białe skrzydła odcinały się na tle

szarych chmur – zostaliście wyparci aż do morza. – Ale nie mówił głośno. Tylko do siebie

i Sunela.

Gniadosz nastawił uszu i potrząsnął głową. Później parsknął w sposób nie mający nic

wspólnego z mewami, napinając mięśnie i tuląc uszy. Serce zamarło w Geriku, a następnie zabiło

szybciej. Poklepał uspokajająco Sunela po szyi.

– Gdzie? – szepnął, ściągając lekko wodze dotknięciem lekkim jak piórko, i koń, który już

zwalniał biegu, zwolnił jeszcze bardziej, strzygąc uszami i zwracając je to w tę, to w tamtą

stronę, i węszył, kręcąc głową. Później parsknął cicho po raz drugi i cały zesztywniał. Jeździec

włożył na głowę hełm, zawieszony dotąd na sznurze na ramieniu, i podniósł tarczę zawieszoną

przy siodle – a zrobił to wszystko nie zsiadając z konia i go nie zatrzymując.

Zmienny wiatr raz wiał mu w plecy, prosto ze wzgórz, raz w poprzek szlaku, płaskiej,

trawiastej drogi wijącej się między niskimi pagórkami. Był środek dnia i ani nieliczne wapienne

skały, ani krzaki janowca nie zapewniały dostatecznej osłony. Błąd, szepnął mu instynkt

z jasnością spóźnionego refleksu: skupił uwagę na mewach, a nie na chmurach, i nie zauważył

zmiany kierunku wiatru, która nastąpiła przed chwilą. Teraz zmroził go strach i począł robić

sobie wyrzuty. Jesteś głupcem, pomyślał. Ludzie ginęli z powodu chwilowej nieuwagi, a on

zauważył tylko wiatry wiejące w górze, nie zaś ten, który na zmianę muskał to jego policzek, to

plecy.

Głupiec, głupiec, jeszcze raz głupiec. Ściągnął wodze, kierując Sunela w bok, i spojrzał

z żalem na wygodny szlak wijący się wśród łąk. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby dotarł łąką aż pod

wzgórza, skąd każdy mógłby go na takim szlaku dostrzec. Dzienne światło i ani jednej

kryjówki... i tylko zdradziecki wiatr, który niósł zapachy w jedną i w drugą stronę: coś było

w pobliżu.

Znalazł grupę skał, która osłoniła go przed wiatrem, i zatrzymał się w pewnej odległości od

niej, między dwoma pagórkami, czekając albo na zdecydowaną zmianę kierunku wiatru, albo na

burzę. Alizończycy mogli być nieostrożni. Liczyli na strach, brutalną siłę i kolderską broń tam,

background image

gdzie ją mieli, ale mieszkańcy Krainy Dolin wykorzystywali swą znajomość terenu. To w jakiś

sposób wyrównywało szansę.

Gerik czekał, obserwując pierwsze zimne krople deszczu, spadające na trawę i zostawiające

jasne ślady w kurzu pokrywającym jego rynsztunek. To skłoni Psy do szukania schronienia,

jeżeli już nie rozbili obozu; bogowie wiedzą, że już niejeden raz jechał podczas burzy i że szansa,

iż nieprzyjaciel wyczuje jego zapach albo znajdzie jego ślady na trawie, znacznie się zmniejszyła,

skoro zaczęło padać. Burza, która o mało nie zdradziła go przed wrogami, ukryła go i dała mu

możliwość ich wyminięcia. Jeżeli potrwa do zmroku, a sądząc po ciemniejących chmurach,

mogło tak się stać.

Stałoby się...

Nagle Sunel parsknął cicho i podniósł głowę. Gerik wstał, by uspokoić konia i zobaczyć, co

się dzieje.

Spostrzegł ludzki patrol na tej samej drodze, którą dotąd jechał. Poklepał ogiera po pysku

i pociągnął mocno wodze w dół, jednocześnie naciskając kolanem na przedmą nogę wierzchowca

– w dół, w dół, przyjacielu – albowiem kilku ostatnich drużynników z Doliny Palten nauczyło się

nowego stylu walki, a wierzchowce poznały inną taktykę jeźdźców niż zatrzymanie ciałem

i wymachiwanie mieczem w walce wręcz. Sunel stęknął i położył się na boku, a Gerik zrobił to

samo pod niedostateczną osłoną krzaków janowca. Lał ulewny deszcz. Człowiek desperacko

trzymał konia za szyję.

– Cicho – szepnął do niego, bo chociaż Sunel był mądry, to usłyszawszy jakiś hałas,

podniesie głowę i posłucha instynktu. Ludzie żądali od zwierząt rzeczy sprzecznych z naturą,

lecz tym razem próba uspokojenia konia pomogła.

– Cicho, cicho, chłopcze. – Obejmował teraz Sunala z całej siły, gładząc po łbie, gdyż

jeźdźcy byli już blisko. Słyszał tętent kopyt ich koni na szlaku w dole.

O bogowie, żeby tylko nie zechcieli rozbić tutaj obozu, pomyślał, bo deszcz lał teraz jak

z cebra i w pobliżu nie było lepszego schronienia poza tą kępą krzaków i dolinką między

pagórkami.

Psy z Alizonu znalazły się w polu jego widzenia. Było ich czterech, jechali na ciemnych

gniadoszach...

Nie, trzech. Postać w środku nie była mężczyzną w zbroi i ozdobionym piórami hełmie, ale

smukłą dziewczyną odzianą w jasnożółto-białe suknie. Miała związane z tyłu ręce, i podwinięta

spódnica odsłaniała gołe kolana, gdyż siedziała na koniu okrakiem. Pochyliła głowę i Gerik nie

widział jej twarzy, lecz wyglądała jak dziecko w tym otoczeniu mężczyzn w pociemniałych od

deszczu zbrojach. Gerik zadrżał, przyglądając się jeźdźcom spoza zasłony krzewów. Sunel

spróbował podnieść głowę.

– Bogowie – szepnął drużynnik z ustami przy szyi ogiera. – O bogowie.

background image

Trzech Alizończyków. I dobrze uzbrojonych.

Tchórz, coś w nim szepnęło, raniąc jego dumę i kalecząc wspomnienia, gdy jeszcze bardziej

przytulił się do ziemi. Przeklęte ciemności, pomyślał, macając ręką w poszukiwaniu miecza

i całym ciałem przyciskając Sunela, by nie podniósł głowy. Znalazł tarczę i wsunął ramię

w rzemienie uchwytu; w taką pogodę nie będzie mógł użyć łuku, a poza tym zakładniczka

znajdowała się dokładnie pomiędzy wrogami, a on sam nigdy za dobrze nie strzelał.

Przełożył wodze przez szyję ogiera, wsunął stopę w strzemię i chwycił ręką łęku siodła, po

czym syknął rozkazująco. Sunel podniósł się razem z nim, odwrócił zgodnie ze wskazaniami

wodzy i pomknął w dół zbocza w stronę nieprzyjacielskiego oddziału.

– Hiaii! – wrzasnął, jakby cała drużyna zamku Palten szarżowała za nim, i wpadł pomiędzy

wrogów, zanim zdążyli się zorientować. Nie zaatakował najbliższego żołnierza, lecz minął go

i rzucił się na wojownika, który próbował schwytać umykającą zakładniczkę.

– Uciekaj! – ryknął do dziewczyny i odwrócił się, błyskawicznie unosząc tarcze, gdyż

usłyszał za sobą drugiego jeźdźca i zobaczył, jak zbliża się trzeci.

I właśnie wtedy zauważył resztę patrolu: dwudziestu piechurów nadchodzących drogą.

Zamachnął się mieczem, uderzył lewą piętą w żebra Sunela i odwrócił się, ze szczękiem

uderzając tarczą o tarczę Alizończyka. Piechurzy byli łucznikami. Dwudziestu łuczników.

Dziewczynę poniósł w bok od walczących zdenerwowany koń. Tarcza z namalowanym na niej

wilkiem zbliżyła się do twarzy Gerika, znał ten herb, ci żołnierze to jego starzy wrogowie.

– Palten! – zawołał przekornie, żeby tamtych dwóch wiedziało, komu zawdzięczać ten atak,

ciął ze wszystkich sił, później zaś uderzył rumaka obu piętami i umknął w bok, unikając walki

z trzecim jeźdźcem.

– Dziewczyno! – krzyknął mijając ją i płazem miecza uderzył jej konia po zadzie, po czym

skierował się w stronę wzgórz. Jej wierzchowiec pobiegł za Sunelem, a Genkowi właśnie o to

chodziło. Przyhamował nieco swego Sunela, wsunął miecz do pochwy i spróbował złapać

zwisające luzem wodze konia zakładniczki. Właśnie wychylił się z siodła, gdy usłyszał

świszczące wokół strzały, a żaden współczesny mu mieszkaniec High Hallacku nie miał nigdy

zapomnieć tego dźwięku.

Koń dziewczyny potknął się i zachwiał na nogach – strzała trafiła go w zad; Gerik widział,

jak nadlatywała. Ściągnął mocno wodze, przesunął się w siodle, chwycił garścią za odzienie

i włosy dziewczyny i pociągnął ku sobie z całej siły. Pomyślał, że ją upuści, ponieważ jedną ręką

nie zdoła jej utrzymać.

Wychylił się więc silnie w przeciwna stronę i z wysiłkiem przerzucił ją przez siodło, tak że

znalazła się w zasięgu lewego ramienia, w którym trzymał tarczę.

Była dla niego tylko brzemieniem, sześcioma kamieniami

[kamień – dawna miara wagi ok. 7 kg]

spódnic i włosów. Nawet nie miał czasu na nią spojrzeć. Drogę zagrodziła mu ściana tarcz

background image

z wilkiem w herbie, a piechurzy wraz z łucznikami biegli już po zboczu, odcinając mu odwrót,

gdyby zawrócił. Wróg najwyraźniej chciał, żeby to zrobił, Gerik uznał więc, że to źle mu wróży.

Dlatego pogalopował na wprost, osłaniając tarczą siebie i dziewczynę; w prawej dłoni ściskał

obnażony miecz.

– Ruszaj! – ryknął do Sunela, uderzył piętami boki ogiera i gwałtownie skręcił, próbując

ominąć żołnierzy z tarczami. Piechurzy cofnęli się; jednego przebił mieczem, tarczą wychwycił

mocny cios, poczuł, jak Sunel tratuje jakiegoś człowieka i wreszcie wróg pozostał w tyle.

Uciekali więc, wolni oboje, pędzili w dół zbocza, później zaś drogą w ulewnym deszczu,

który smagał mu oczy i twarz i zmywał krew z ręki i brzeszczotu.

Dziewczyna szarpnęła się i jęknęła. Żyła więc. Sam dopiero teraz poczuł ostry ból w boku.

Kręciło mu się w głowie. To nie miało nic wspólnego z oszalałym sercem i obolałymi członkami,

dygoczącymi po bitewnym wysiłku. Ranili go. Bał się sprawdzić, jak poważnie, a kiedy jego

wierzchowiec przeszedł z galopu w kłus, później zaś potykał się co krok, Gerik zrozumiał, że

znalazł się w cięższych opałach, przy których niczym jest rana w boku.

Podjechał jeszcze kawałek. Pomyślał, że Sunel zdoła dotrzeć do miejsca, gdzie coraz większa

stromizna wzgórz wskazywała, iż wyżej teren jest nierówny i trudny do przebycia. Huk piorunów

i szum ulewy były przyjaznymi żywiołami: deszcz jak mokra zasłona odgrodził go od

nieprzyjaciół, którzy, modlił się o to w duchu, może nie uwierzą, iżby jakikolwiek mieszkaniec

Krainy Dolin był tak szalony, by samotnie atakować patrol. Robiono tak w głębi High Hallacku –

nagadali niewielkimi siłami na patrole i wciągali je w zasadzkę – i w ten sposób niechcący sami

nauczyli Alizończyków podejrzliwości wobec udających głupców tubylców. A jeśli miało się do

czynienia z ludźmi pana Cervina, to dobrze się tego nauczyli w Dolinie Palten.

Tak oto alizońska podejrzliwość ocaliła wojownika, który okazał się prawdziwym

szaleńcem, a moce Krainy Dolin – swego zabłąkanego syna i osieroconą córkę.

– Z tobą wszystko w porządku? – zapytał dziewczynę po tym, jak rozciął jej więzy i schował

miecz. Uniósł ją i pomógł usiąść wygodnie, uważając, by nie poraniła delikatnej skóry

o wypukłości i sprzączki jego rynsztunku. Odgarnął wilgotne, jasne włosy z jej bladej, mokrej

twarzy.

– Rodak... – mruknęła szczękając zębami. – Rodak.

– Gerik z zamku Palten – odpowiedział. Wyglądała na dwanaście, najwyżej trzynaście lat.

Wstrząsały nią gwałtowne dreszcze. – Jesteś ranna? Czy zrobili ci coś złego? – spytał.

Zatrzęsła się cała i zacisnęła powieki.

Głupiec, skarcił się w duchu i przytulił ją mocno, tak że oparła skroń o jego policzek. Deszcz

chłostał ich oboje. Kręciło mu się w głowie z osłabienia wywołanego utratą krwi i panicznego

strachu, który ogarniał go na myśl o ich położeniu.

– Nikt cię nie skrzywdzi – powiedział. – Przysięgam na Księżycową Panią i Pana w Rogowej

background image

Koronie, że już nikt więcej cię nie skrzywdzi.

Wtedy przytuliła się do niego jak przerażone, zagubione dziecko, którym przecież była.

Zatrzymał Sunela, odsunął się do tyłu i usadowił w siodle dziewczynkę, opierając jej dłonie na

łęku, sam zaś zsiadł z konia.

Rana zakłuła go jak cios noża między żebra. Zachwiał się i oparł ciężko o bok Sunela.

– Och, mój chłopcze – mruknął, klepiąc go po łopatce. – Ładnie nas urządziłem.

Gniadosz zwiesił głowę i przestąpił z nogi na nogę. Wzdłuż boku i brzucha zwierzęcia

ciągnęło się długie cięcie, czerwona smuga krwi na tle wilgotnego brązu sierści.

– Tak, bardzo ładnie – dodał Gerik i poklepał konia po szyi; rozpacz ścisnęła go za gardło,

kiedy podniósł wzrok na dziewczynkę. Ogarnięty paniką podniósł wodze Sunela i zaczął go

prowadzić.

Wokół panowała ogromna cisza, w której tym głośniej rozbrzmiewał krok rannego ogiera

i szum wiatru w suchej trawie. Szli wyżłobionym przez potok wąwozem, był jasny, bezchmurny

dzień. Jeżeli prześladowcy są w pobliżu, jeśli poruszają się tak samo cicho, oboje staną się dla

nich łatwym łupem. Gerik zdawał sobie z tego sprawę, ale wszystko ma swoje granice: był bliski

śmierci, jego koń również, umierali obaj i mógłby pogodzić się z losem, gdyby nie to, że ocalona

dziewczynka miała gorączkę i majaczyła. Musiał przywiązać ją do siodła, czym obudził jej

najgorsze wspomnienia, i teraz wciąż myliła go z Alizończykami.

„Jedź” – powiedział Fortal. I tak się to wszystko skończy: ranny mężczyzna, ranny koń

i biedna sierota, która pozostanie sama i bezbronna wśród wrogów.

Pogrzebał Fortala. Tyle mógł dla niego zrobić. Przyniósł najcięższe głazy, jakie mógł

udźwignąć, nadszarpnął mięśnie i zakrwawił dłonie, ale zabezpieczył grób swego pana przed

drapieżnikami – a podejrzewał nawet, że i przed Alizończykami, gdyż niełatwo im przyjdzie

rozwalić kamienny kopiec, który zbudował. Czyjś przelotny kaprys nie zakłóci spoczynku

Fortala.

Później siedział tam w ciemnościach bez żadnych wskazówek, co robić dalej. Dokąd panie?

– pytał w duchu. I nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Może wyruszyć przeciw Psom z Alizonu?

Zabrać Sunela, dokonać jednego wielkiego czynu i potem zginąć?

Taka byłaby odpowiedź młodzieńca. Mógłby tak postąpić przed laty, kiedy jeszcze patrzył

z nadzieją w przyszłość. Podczas wojny widział jednak tuziny podobnych samobójczych

wyczynów. Większość z nich uznał za szaleństwo: żaden z nich ani nie zatrzymał najeźdźców,

ani nie kupił dostatecznie dużo czasu, którego Fortal tak rozpaczliwie potrzebował.

Nie, Fortal nie szanował bohaterów. „Jedź. Wybierz własną drogę. Żyj.” Czego jeszcze pan

na zamku Palten mógłby chcieć od swego ostatniego drużynnika? Tylko jednego: żeby przeżył.

Chciał, żeby jego ukochany Sunel był bezpieczny i żeby ocalał przynajmniej jeden mieszkaniec

background image

Doliny Palten, nie wielki żołnierz, nie bohater – lecz ostatni z jego drużyny, który, jak wiedział,

go pogrzebie.

Ale wszystko to doprowadziło do obecnej sytuacji: skalistego brzegu potoku, ciszy, którą

mącił wiatr, i niepewne kroki rannego wierzchowca, i jego własnej krwi barwiącej czerwienią

skórzany pancerz od piersi po kolana. Czasem, gdy się potknął, rana otwierała się ponownie

i jasna krew sączyła się spod tamponu, którym ją zatkał: a wówczas wzgórza i niebo kołysały się

i wirowały wokół, skały zaś migotały mu przed oczami.

Szedł tak, zatopiony w bólu, od czasu do czasu przymykając oczy i podnosząc głowę tylko

wtedy, gdy potknął się o luźny kamień albo gdy przeraziło go nagłe zatrzymanie się Sunela.

– Spokojnie, idź spokojnie – szepnął, gdy koń się potknął. Poklepał go po szyi. Pomyślał, że

powinien się zatrzymać i dać odpocząć zwierzęciu. Szedł jednak dalej, gdyż zdawał sobie

sprawę, że nie ma na to czasu. Teraz, gdy burza ucichła, wrogowie – Psy z Alizonu – szybko

przyjdą do siebie i wyślą zwiadowców. Kręciło mu się w głowie i przez ten ból w boku nawet nie

mógłby zdjąć dziewczynki z siodła. Ale koń... jeżeli koń zbyt osłabnie...

– Stój – powiedział, puszczając luzem wodze, cofnął się i zatrzymał Sunela ramieniem,

głaszcząc go po opuszczonej szyi. – Prrr, chłopcze, odpocznij trochę...

Ogier przestąpił z nogi na nogę, nerwowo odepchnął człowieka na bok i uszedł jeszcze kilka

kroków. Idzie tam, gdzie równy teren, pomyślał Gerik, ale zauważył, że zwierzę chwieje się

i drży całe.

– Na Panią Księżyca! – mruknął i pobiegł za koniem, by go zatrzymać. Ten zrobił jeszcze

jeden krok, próbował iść dalej, ale jego przednie nogi zachwiały się i ugięły pod nim.

Przywiązana do siodła dziewczynka starała się utrzymać w pionowej pozycji. Gerik skoczył ku

niej, kiedy wierzchowiec, wierzgając, padł na ziemię. Wyciągnął nóż i przeciął więzy,

pośpiesznie ściągając ją z konia, gdy ten usiłował się podnieść. Nagle wszystko zalało się krwią.

Na bolesny jęk zwierzęcia zostawił dziewczynkę i odwrócił się ku Sunelowi. Objął go

ramionami, próbując zamknąć ranę. Sunel znieruchomiał i Gerik, który nie płakał, grzebiąc

swoich towarzyszy czy swego pana, oparł teraz głowę o bark konia i powoli głaskał go po szyi,

czując, że serce mu pęka. Nie z powodu tej jednej sprawy, lecz wszystkich nieszczęść, jakie go

spotkały, decyzji, jakie podjął, gdyż to one zabiły ostatnie stworzenie, które kochał.

Och, panie mój, pomyślał. Dalej już nie mogę iść.

Później jednak przyszło mu do głowy, że opuszczając Sunela, postąpiłby jak głupiec, że

może zdoła zatamować krwotok z rany konia, a jeśli będzie go pielęgnował i prześladowcy go

nie znajdą...

Ogier spróbował podnieść głowę, nieprzytomnie uderzając nią o skały. Gerik zaklął

i mocniej objął końską szyję, modląc się, by leżał spokojnie. Zacisnął z bólu zęby, ponieważ od

szamotaniny rozbolała go rana. W spokojnych chwilach przemawiał do Sunela, klepał go

background image

i głaskał, a kiedy w końcu musiał uznać, że zwierzę kona, oddał mu ostatnią przysługę.

Siedział teraz bez ruchu, zbroczony krwią swoją i konia. Po chwili podniósł zakrwawioną

twarz ku przerażonej dziewczynce.

– Nie miałem wyboru – wyszeptał i odłożył nóż. – Nie miałem wyboru.

Wydała jakiś zduszony dźwięk, potrząsnęła głową i zaczęła się cofać.

– Chodź tutaj! – rozkazał, wyciągając ku niej rękę, i zaklął, gdy przeszył go ostry ból. –

O bogowie! Chodźże tutaj! – Ukląkł, podniósł się z trudem i schwycił ją w chwili, gdy niezdarnie

wstała i uderzyła go. Przytulił mocno do siebie i trzymał tak, aż przestało go boleć i zdołał złapać

oddech. Wtedy poklepał ją po policzku brudną, zakrwawioną ręką.

– Dobrze, już dobrze. – I dodał nagląco: – Wrogowie zbliżają się, czy mnie rozumiesz?

Zbliżają się, będziesz musiała iść o własnych siłach. Ja nie mogę cię nieść.

Przełknęła ślinę i zacisnęła ręce na rękawach jego skórzanego kaftana. Łzy płynęły jej

z oczu. Wziął ją za ramię w obawie, że mu ucieknie, i zaczął schodzić w dół skalistym brzegiem

strumyka, starając się zachować równowagę.

Z dala od miejsca, w którym zostawił Sunela, umył ręce i twarz, po czym zmoczył

w strumieniu skraj sukienki, przetarł dziewczynie twarz, ochłodził czoło i przygładził

zmierzwione włosy. Znów zaczął krwawić, a kiedy przyjrzał się ranie, zobaczył, że opatrunek

ocieka krwią. Strach zmroził mu krew w żyłach.

Nie przyznał się małej. Nie odezwał się też, gdy obejrzawszy się, zobaczył krążące nad drogą

czarne ptaki, nieomylny znak dla alizońskich zwiadowców, iż mogą iść ich tropem.

– Chodź – powiedział. Wstał, rozstawiając szeroko nogi, żeby nie stracić równowagi.

Wyciągnął rękę, a dziewczynka chwyciła się jej kurczowo, żeby się podnieść. I już jej nie

puściła. Szli zataczając się, oddalając się od siebie i zbliżając jak dwaj pijani żołnierze, on

w zbroi, ona zaś w podartej sukience, od czasu do czasu mamrocząca coś w gorączce, to

wyprzedzając go, to goniąc w rozerwanych bucikach.

Jesteś głupcem, myślał wtedy, na pół przytomny, podczas całej tej długiej wędrówki – miał

u pasa miecz, tarcza kołysała mu się na plecach, lecz torbę i menażkę pozostawił razem

z Sunelem. Wyruszył między nieprzyjaciół z gorączkującym dzieckiem pod opieką, ale bez

menażki, zapasów i reszty ekwipunku – wiedział jednak, że nie zdołałby wszystkiego udźwignąć.

Miecz zwisał mu u boku, bijąc go bezwładnie po nogach, wszystkie pasy się poprzekrzywiały,

a od hełmu rozbolała go głowa. Gdyby go zdjął i zawiesił razem z tarczą, uznałby za jeszcze

jeden grzechoczący ciężar – ale nie chciało mu się porządkować rynsztunku, niczego nie pragnął,

szarpał nim to mniej, to bardziej ostry ból, kroczył z zamkniętymi oczami, gdyż raziło go słońce.

Osuwał się na kolana tylko tam, gdzie dostrzegł głaz lub samotne koślawe drzewo, o które mógł

się oprzeć, żeby znów stanąć na nogi.

Nie masz menażki. Trzymaj się strumienia. Trzymaj się wody.

background image

Nie zatrzymuj się.

Między jednym a drugim przebłyskiem przytomności niebo pociemniało. Między

następnymi – zaświeciły jasno gwiazdy. Upadł, podniósł się i szedł, potykając się o skały. Upadł

po raz drugi i ponownie wstał na nogi, a jego mała towarzyszka, płacząc, ciągnęła go za rękę.

Poza tym czuł tylko przytłumiony ból i niejasno zdawał sobie sprawę, że schodzi w dół.

Dziewczynka czasem się go trzymała, czasem szła sama, w końcu zaś uczepiła się jego palców

jak malutkie dziecko i prowadziła za sobą, jakby to ona wiedziała, dokąd idą.

Później świat zaczai wirować wokół niego jak szalony i raz ocknął się pod rozgwieżdżonym

niebem, a następnie wlókł się skalistym zboczem w promieniach słońca i mewy krążyły wysoko

w górze.

Znaleźli się na nadmorskiej wyżynie. Poszli wzdłuż strumienia i ten zaprowadził ich na skraj

ziemi, na koniec świata, na wybrzeże. Przedtem miał nadzieję, że idąc brzegiem morza, dotrze na

południe High Hallacku, do Jorby. Tak, tak właśnie musi zrobić. Przespał się i rozjaśniło mu się

w głowie. Odetchnął głęboko. Leżał na szerokim trawiastym zboczu, a dziewczynka skuliła się

u jego boku. Poruszył się i poklepał ją po ramieniu.

– Obudź się, obudź się, króliczku. – Czy to jego głos brzmiał tak słabo? – Musimy iść dalej.

Uniosła głowę, otworzyła szeroko oczy i usta i spojrzała poniżej. Potem wstała i powłócząc

nogami, zaczęła schodzić. Sama. Wydawało się, że śpi na stojąco.

Dziecko jakoś sobie radziło. Gorzej było z nim samym. Podnosił się z trudem, stopniowo,

oszołomiony bólem, od którego kręciło mu się w głowie, i ruszył za nią, nie zważając, dokąd

idzie, dopóki sobie tego nie przypomniał. Wtedy uznał, że podążają we właściwym kierunku, ku

morzu. Idź za mewami, pomyślał. Ptaki go zdradziły i ptaki go prowadziły. Czarne i białe ptaki.

Idź brzegiem strumienia, idź, aż ląd zaprowadzi cię do morza, do bladego bezmiaru słonych wód

za wzgórzami.

Chyba jeszcze raz upadł, ale już tego nie pamiętał. Dziewczynka znów znalazła się obok

niego, ciągnęła go za rękę, aż w końcu stanął na smaganej wiatrami przełęczy i zobaczył przed

sobą morze. W oddali dostrzegł wyciągniętą na brzeg łódź i sieci suszące się obok zwykłej chaty

ze zwietrzałego drewna.

– Ludzie – mruknął do dziewczynki. – Ludzie z tego świata. Jakaś rybacka rodzina.

To świeża woda ich połączyła, mieszkańców wybrzeża z głupcem, który zgubił zapasy,

i mądrym dzieckiem, które mimo gorączki bezbłędnie poszło brzegiem strumienia. Woda

zaprowadziła ich oboje w bezpieczne miejsce, do schronienia, na które stracił już nadzieję, do

uczciwych ludzi, których potrzebował, za których pomoc mógł odwdzięczyć się przestrogą...

Z prawej usłyszał odgłos kroków, ze zbocza wzgórza za swymi plecami, ciężkich, szybkich

kroków na porośniętym trawą piasku. Odwrócił się ze strachem, słysząc krzyk dziewczynki,

zobaczył ciemnowłosego mężczyznę, błysk brzeszczotu w słońcu, postać wroga...

background image

Wyciągnął swój miecz zbyt późno, nieprzyjacielski brzeszczot już uderzył go w ramię

i w zraniony bok. Pies z Alizonu ukląkł mu na brzuchu. I wtedy stracił przytomność. Wiedział, że

mdleje, ale nawet za cenę swojego życia czy życia dziecka, którym się zaopiekował, nie zdołał

odepchnąć ręki zaciskającej się na gardle, ani garści, która chwyciła jego prawą dłoń trzymającą

miecz.

Nigdy nie spodziewał się, że obudzi się nagi, pod kocem i że zobaczy niewyraźną postać

siedzącą na tle ogniska. Ogień rozpłomieniał ciemne włosy kobiety, oświetlał zarysy jej szat,

krzywiznę policzka, ramię i rękę, której te szaty nie zasłaniały – postać kobiety siedzącej obok

zasłoniętego sieciami rybackimi wieszadła nad ciemniejącym morzem, wśród szumu fal.

Może popełnił błąd, wpatrując się w nieznajomą i w ten sposób zdradzając, że się ocknął.

Ale nie mógł już tego naprawić. Blask płomieni padł na jego twarz. Zresztą w ostatnich dniach

popełnił tyle głupstw, że teraz nie ma co zamartwiać się z powodu jeszcze jednego. Powinien był

umrzeć. A jednak był tutaj i ból zniknął, pozostawiając tylko lekki zawrót głowy i słabość ciała,

które nie reagowało na żadne rozkazy mózgu.

Wtedy pomyślał o dziecku, o ciemnowłosym mężczyźnie na szczycie wzgórza i ogarnęła go

panika.

– A więc się obudziłeś – stwierdziła kobieta.

Zamrugał w odpowiedzi. Zabrakło mu sił, aby przemówić.

Jej szaty rzuciły na niego cień, kiedy nachyliła się i musnęła ręką jego czoło. Miała zimne

palce i nie chciał, żeby go dotykała, był jednak zbyt osłabiony, żeby protestować.

Runął w mrok. Wydawało mu się, że nieznajoma coś do niego mówi, ale nie był tego pewny.

Może jednak umierał.

Minął jakiś czas. Ponownie usłyszał szum morza i obudziwszy się, zobaczył nad głową

gwiazdy – był pewien, że się obudził i że bolą go wyciągnięte nad głową ramiona. Tylko ten ból

mu dokuczał, spróbował więc go zmniejszyć i przekonał się, że ma związane ręce i nogi.

Nie uległ jednak panice; postanowił nic nie robić bez zastanowienia, przecież znów miał

jasny umysł. Przypomniał sobie wszystko: Psy z Alizonu, dziewczynkę, Sunela, atak,

przebudzenie i nieznajomą kobietę. Wszystko. Dokąd poszedł Alizończyk? Czy coś łączyło go

z tą kobietą? Gdzie jest dziewczynka?

Czy nieznajoma jest Alizonką? Nieprzyjaciółką? Czy Pies przyniósł go tutaj – żywego?

A dziecko?

Albo...

Leżał bardzo spokojnie i od czasu do czasu, oprócz szumu morza, słyszał odgłosy wydawane

przez konia stojącego zapewne w stajni po drugiej stronie chaty. Istniała więc możliwość

ucieczki. Znał sposoby, dzięki którym nawet ranny żołnierz mógł się wymknąć wrogom. Serce

zabiło mu mocniej, oddech stał się szybszy. Ale co z dziewczynką?

background image

Przypomniał sobie, że była z nim do końca. Przypomniał sobie jej krzyk. Przyprowadził ją

z powrotem do Alizończyków.

Głupiec.

Oczy mu się zamgliły. Zwolnił oddech, zamrugał oczami, ostrożnie rozejrzał się dookoła,

rzucając spojrzenia na morze, plażę poza swymi stopami i chatę, która w gwiezdnej poświacie

wydawała się zbudowana ze srebrnych desek i cieni. Nie zobaczył ani Alizończyka, ani

nieznajomej kobiety, jeżeli tych dwoje trzymało się razem.

Możliwe, że wróg zagarnął tę chatę. Niewykluczone nawet, iż właśnie stąd rozsyłano patrole.

I tylko bogowie wiedzieli, kim była kobieta, którą zobaczył w blasku ogniska – ciemnowłosa,

odziana w szatę z kosztownej, choć gładkiej tkaniny. Zastanowił go jej wygląd. Jak na wziętą do

niewoli rybaczkę, to zbyt była delikatnej budowy. Nie, nie pochodziła z tych stron. Możliwe, że

nawet nie z Krainy Dolin.

Na pewno spała w chacie, nie wiedział, w czyim towarzystwie, lecz się domyślał i na tym

poprzestał.

Nie wątpił, że gospodarze poszli spać i związali jeńcowi ręce i nogi, żeby móc odpocząć bez

przeszkód. Opatrzyli mu rany, tak że ból prawie ustał, z wyjątkiem zdrętwiałych mięśni pleców

i ramion. Mogło to znaczyć coś bardzo groźnego: prawdopodobnie chcieli, żeby żył. Żeby

ozdrowiał wystarczająco, by mogli go przesłuchiwać.

Może jednak los się uśmiechnie i trafi na jakąkolwiek broń? Alizończycy mogli być

nieostrożni. Nieznajoma niewiasta mogła pozostać z nim sama, gdyby żołnierze udali się

z meldunkiem do swoich towarzyszy. W tym przede wszystkim pokładał nadzieję. Jeżeli była

jego rodaczką, może okaże się odważna i mu pomoże, a jeśli nie, może popełni błąd, którego nie

zrobiliby mężczyźni. Z litości mogła też zająć się dziewczynką, chronić ją przed żołnierzami...

Jeżeli jego podopieczna w ogóle tu jest, jeśli ma jakąś szansę ocalenia...

O bogowie!

Najlepiej zrobi, jeżeli w każdym wypadku zachowa się potulnie i spokojnie. Nietrudno jest

udawać strach. A udawać głupca – no cóż, miał pod tym względem pewne doświadczenie,

świadczyło o tym jego tu przybycie. Rozmawiać z nimi cicho i spróbować ucieczki przy

pierwszej nadarzającej się okazji, tak, taką taktykę powinien zastosować.

Dlatego leżał spokojnie i czekał, aż przeminie noc, mierząc upływ czasu obrotami gwiazd

między krótkimi drzemkami i dłuższymi okresami bezsenności, aż gwiazdy zbladły, słońce

zaróżowiło horyzont nad morzem, a w chacie zaczął się ruch.

Najpierw w półmroku zobaczył Alizończyka. Wysoką, barczystą postać, która pochyliła się

nad nim bez słowa, zwróciła jego twarz ku światłu i uderzyła w policzek.

Gerik drgnął i zachłysnął się powietrzem. Pies sprawdził więzy na jego rękach. Uwalnia

background image

mnie, pomyślał jeniec w przypływie nadziei, a potem przypomniał sobie, że bez względu na to,

co się wydarzy, nie zaryzykuje ucieczki ze zdrętwiałymi kończynami, które nie utrzymają jego

ciężaru.

Czekać, czekać i jeszcze raz czekać. Cokolwiek będą z nim robić. Musi odzyskać siły.

Czekać na najlepszą okazję i mieć pewność, że ta okazja rzeczywiście jest najlepsza.

– Hassall dopilnuje, żeby było ci wygodnie – usłyszał z mroku głos kobiety. Zwrócił ku niej

głowę, kiedy wyszła z chaty, otulając się szatą. – On nie może mówić – ciągnęła. – Nie obawiaj

się, nie zrobi ci nic złego.

– Dziecko, które było ze mną... dziewczynka... – Urwał. Niebezpiecznie było o niej

wspominać. Może jej zaszkodzić, jeśli przekonają się, że mu na niej zależy.

– Leisja – odparła kobieta. To było imię. Dziewczynka nie powiedziała mu, jak się nazywa.

Zmartwiło go to, tak samo jak obojętny ton głosu nieznajomej, która ciągnęła: – Śpi. Powtarzam,

że nie masz się czego obawiać.

Więzy opadły. Ręce Gerika osunęły się jak martwe, podczas gdy Alizończyk zbliżył się do

jego nóg i zaczął je rozwiązywać. Gerik musiał patrzeć na rozmówczynię z dołu, próbując unieść

bezwładne ręce. Przypomniał sobie też, że nie miał na sobie nic poza użyczonym kocem. Zresztą

zobaczyli już przedtem, co chcieli. Wsparł się na łokciu i przewrócił na brzuch, chcąc sprawdzić,

jak bardzo go zaboli, i brak bólu oszołomił go tak samo jak ból.

Nie był ranny. Podciągnął wzdłuż żeber odrętwiałą rękę, zsunął koc w dół i na miejscu rany

zobaczył świeżą bliznę.

Wtedy zrozumiał, kim było jedno z tej dwójki. Podniósł przerażony wzrok na kobietę, gdyż

pojął, że bynajmniej nie była słabszą połową tej pary.

– Nazywam się Jevane – powiedziała kobieta, ale Gerik ani na chwilę nie wierzył, jakoby to

było jej prawdziwe imię.

– Ja mam na imię Eslen – odparł, ponieważ Eslen z zamku Palten od dawna nie żył i już nie

można mu było zaszkodzić. Poczuł, że ma wolne stopy i poruszył się, chcąc ulżyć mięśniom

ramienia, które drżało z wysiłku pod jego ciężarem. Kątem oka dostrzegł, że Alizończyk wstał.

Kiedy Gerik leżał tak bezsilny, obudziła się w nim obca mu dotąd przebiegłość.

– Powinienem nie żyć – powiedział głucho, jakby oszołomiony. – Powinienem nie żyć, ale

wy mnie znaleźliście i zawdzięczam wam życie. – Tu spojrzał na Jevane z czcią, jakby patrzył na

swego suzerena. – Zawdzięczam ci życie, pani.

– Tak – potwierdziła spokojnie. – Z jakiego jesteś zamku?

– Z Palten – odrzekł. Pochylił się i po omacku sięgnął po koc, czując po bólu, iż odrętwienie

w prawej ręce ustępuje. I wtedy odczuł przymus natury, sam w sobie bolesny, a mdłości tylko

powiększały jego cierpienia. – O bogowie – mruknął, nie próbując dalej udawać. Wyciągnął rękę

do Alizończyka, gdyż chcąc zachować przyzwoitość, nie mógł do nikogo innego się zwrócić. –

background image

pomóż mi...

– Hassalu – powiedziała nieznajoma i wróciła do chaty. Alizończyk pociągnął go za sobą,

nagiego, ledwie trzymającego się na nogach, i zaprowadził poza chatę, za piaszczysty pagórek.

Stał potem ze skrzyżowanymi ramionami, kiedy jeniec się wypróżniał. Nie bił go ani nie

zaoferował pomocy, czekał tylko cierpliwie, gdy Gerik padł na pół przytomny na piasek. Po

jakimś czasie trącił go nogą i wydał gardłowy dźwięk.

Jeniec wstał, kilkoma garściami piasku oczyścił się, i usiadł jeszcze na chwilę, złożywszy

głowę na kolanach. Pies znów go trącił. Nie jestem ranny, pomyślał, wpatrując się w przesłonięte

lekką mgiełką morze i niebo. Nie jestem ranny. Nie było rany tam, gdzie – jak sadził – brzeszczot

Alizończyka rozpłatał mu ramię i bok, tylko czerwonawa, gojąca się blizna pozostała po ranie,

która zadał mu inny miecz. Krwawił, o bogowie, bardzo krwawił – jakaż Mądra Kobieta z High

Hallacku mogłaby przywrócić go do życia i wyleczyć śmiertelną ranę?

Nieznajoma była kimś więcej niż Mądrą Kobietą. Była czarownicą. Czarownicą z Estcarpu.

I miała Alizończyka za towarzysza? Estcarpianka i Alizończyk? Nie potrafił sobie wyobrazić

takiej pary.

Chyba że Kolderczycy...

Hassall złapał go za włosy i szarpnął głowę. Drugą ręką chwycił go za ramię i wykręcając je

do tyłu, postawił Gerika za nogi. Jeniec zaczął iść. Nie stawiał oporu, więc Pies go nie popychał,

tylko trzymając za łokieć, zaprowadził z powrotem do chaty.

Czarownica czekała przed drzwiami, spoglądając zimno na nagiego mężczyznę, obojętna

wobec jego zawstydzenia. Gerik zacisnął zęby i pomyślał, że powinien odpowiedzieć twardym

spojrzeniem na jej wzrok, ale nie, to nie pasowało do gry, jaką prowadził. Poczuł, że się

czerwieni, i spuścił głowę, gdy Jevane wskazała mu wiadro z wodą do mycia, koc do wytarcia się

i jego własne ubrania zawieszone na poręczy nad jego butami.

Ukląkł i zrobił, co mu kazano, pod bacznym okiem Alizończyka. Kiedy podniósł ubranie,

przekonał się, że było czyste i suche, choć poranna mgła zwilżyła koce.

Ten nieoczekiwany dar sprawił, że zaciekawiony podniósł wzrok na kobietę. Ale w drzwiach

nie było nikogo. W Alizończyku zaś dostrzegł jedynie obce rysy twarzy i pogardliwe spojrzenie,

takie samo, jakim Hassall obrzucił go za piaszczystym pagórkiem. Uciekaj, mówiło, drwiło

z jego nagości, zimno, z wyrachowaniem zachęcało do samobójczego czynu.

Dlatego Gerik pochylił głowę i spokojnie włożył brązowe spodnie i koszulę; na ubraniu

pozostały liczne, sprane plamy krwi; Czarownica, chociaż zasklepiła jego ranę, nie zdołała

wykonać takiej prostej domowej pracy, nie była zatem wszechpotężna. W jakiś sposób podniosło

go to na duchu. A ubranie było suche tylko dlatego, że przez całą noc suszyło się w chacie nad

ogniskiem. Gest Czarownicy nic nie znaczył. Pies z Alizonu był prawdziwym panem sytuacji

i tylko głupiec uporczywie doszukiwałby się dobra w czynach najeźdźcy.

background image

Zbliżył się do chaty, udając, że chwieje się na nogach z osłabienia, dotarł do drzwi, chcąc

zajrzeć do środka, by jednym szybkim spojrzeniem odnaleźć dziewczynkę, ale twarda garść

Alizończyka zacisnęła się na jego ramieniu i odwróciła plecami do ściany.

Nie stawiał oporu. Nie opierał się nawet wtedy, gdy Hassall odciągnął go od chaty,

poprowadził obok poręczy, obwieszonych zbutwiałymi sieciami, w stronę morza. Serce waliło

mu jak młotem. Nie dzisiaj, głupcze, nie teraz, kiedy jesteś słaby, drżysz z wyczerpania, nie ma

dla ciebie nadziei, nie ma nadziei, nie ma żadnej nadziei. Łódź rybacka stała na kozłach

z pniaków i desek. Właściwie szkielet kadłuba, tak wielu bowiem brakowało klepek. Obok

znajdowały się wieszadła do sieci i leżał zwój liny. Alizończyk popchnął go w stronę słupa

podtrzymującego wieszadła i mocnym chwytem zmusił Gerika, by ten usiadł przy nim; wtedy

przywiązał go kawałkiem sieci i liny.

Sam zaś podszedł do łodzi i schylił się po topór ciesielski. Na ten widok Gerika ogarnęła

rozpacz. Alizończyk oparł polano o podpórkę łodzi i zaczął je zręcznie ociosywać, rozrzucając

wokół jasne wióry.

Alizończyk – cieśla! O bogowie. Świat zwariował. Wojownik z Krainy Dolin siedzi

przywiązany do wieszadła na sieci, a Pies z Alizonu pracuje jak rybak, naprawiając uszkodzoną

łódź. Tymczasem słońce wzeszło i dotarło do zenitu.

Wtedy Hassall przyniósł wody z chaty i dał się Gerikowi napić. Wieczorem zaś wreszcie go

rozwiązał i zaprowadził do domostwa, skąd płynęły zapachy gotującej się strawy i z którego

wyszła wreszcie dziewczynka. Jej podarta żółta sukienka była czysta, włosy miała uczesane.

Znieruchomiała przerażona w drzwiach i stała tak, dopóki nie pojawiła się za nią Czarownica,

która położyła jej dłoń na ramieniu i powiedziała coś, czego Gerik nie usłyszał.

Ruszył ku niej, nie czując ucisku ręki Alizończyka, a dziewczynka zmniejszyła o połowę

dzielącą ich odległość, biegnąc w jego stronę. Objęła go ramionami i przytuliła się ze wszystkich

sił.

Ten dowód przywiązania wstrząsnął Gerikiem do głębi. Spojrzał na kobietę w pięknych

szatach, po czym ujął w dłonie twarzyczkę dziecka.

– Leisja? – zapytał, gdyż to imię podała mu Czarownica. Dziewczynka zamrugała i spojrzała

na niego, nie zaprzeczając. – Wszystko w porządku? – dodał.

– A u ciebie, panie? – Jej usta zadrżały. Oczami wskazała na Alizończyka. Nie miała już

gorączki. Stała przed nim mądra trzynastoletnia panienka z Krainy Dolin, trzymała za ręce

i zadawała wzrokiem pytania.

– Oczywiście – odparł. I nie spojrzał ponad nią na estcarpiańską damę. – Jak na

Alizończyków są bardzo grzeczni.

– Leisjo – odezwała się tamta.

background image

I nagle oczy dziewczynki jakby spojrzały poprzez niego, na coś odległego i niewyraźnego.

– Chodź, Leisjo.

– Leisjo – powiedział głośno, gdyż wysunęła rączki z jego dłoni i odwróciła się w stronę

drzwi. – Leisjo! – krzyknął, zapominając o swoich planach, ale dziewczynka go nie słyszała.

Alizończyk chwycił go za ramię, więc Gerik podniósł dłoń, chcąc się uwolnić.

Wówczas tamten chwycił go drugą ręką i wykręcił mu ramię i Gerik poczuł w boku ostry

ból. Przypomniał sobie swoje plany i gotów był już paść na kolana, gdyż Hassall najwyraźniej do

tego zmierzał. Jednakże Czarownica zatrzymała się w drzwiach i na jej nakazujący gest

Alizończyk puścił Gerika.

– Dla jej bezpieczeństwa nie rób nic nierozważnego. Twoja kolacja czeka.

Była noc, taka sama jak poprzednia, ale spędził ją, w nieco odmiennej pozycji. Alizończyk

pozwolił mu się położyć na posłaniu i okręcić kocem, po czym dopiero wtedy związał mu ręce

i nogi. Gerik gryzł wargi, gdyż bolały go ramiona i plecy, wciąż zesztywniałe po ostatnim

wypoczynku.

Mimo wszystko nabierał siły. Odliczał godziny nocy, leżąc nieruchomo, czując ostry ból

przy najmniejszym ruchu ciała. Miał jednak jasny umysł, jego mięśnie były sprawniejsze,

bolesne ukłucia w boku zdarzały się rzadziej niż przedtem. Nadzieja rosła.

Tylko ta twarz dziewczynki... Apatia i pustka w jej oczach, taka jak wtedy, gdy miała

gorączkę...

Jak wtedy, gdy nieprzytomna szła przed siebie i doszła aż tutaj... do tego miejsca... do

Czarownicy...

Odegnał tę myśl, lecz powracała uparcie. Mówiono, iż Kolderczycy mieli władzę nad

ludzkimi umysłami. Kolderczycy zamienili Alizończyków w... w to, czym się stali,

w pozbawione ludzkich cech Psy. Jeżeli w żyłach Escarpian płynęła czarodziejska krew... Czyż

Kolderczycy nie byli ich sąsiadami? Czyżby nigdy nie niewolili Czarownic, których potomstwo –

żeńskie – mogło również być Czarownicami?

Czy Alizończycy byliby w stanie sami kierować atakiem na Krainę Dolin? Czy Kolderczycy

nie mieli pomocników z tej strony morza?

Oby Gunnora je ocaliła. Dzieci. Dzieci pojmane przez Kolderczyków i przez Psy z Alizonu.

Niewinne dzieci, które nie umiały walczyć.

Kiedy spotkał Leisję, była więźniem Alizończyków, a on zaprowadził ją prosto do ośrodka

ich mocy. Czy oszczędzali go aż do powrotu ich patroli, a może po to, by uspokoić dziewczynkę?

Któż mógł to wiedzieć poza Kolderczykami i Alizończykami? Z jakiegoś powodu nie zrobili mu

krzywdy i z tego samego powodu Hassall dobrze się z nim obchodził.

Za ile dni alizoński patrol zmęczy się polowaniem wśród wzgórz i wróci tutaj, żeby się

background image

zemścić?

A potem...

Dotrwał tak do rana. Do chwili, gdy Alizończyk przyszedł, by znów go zaprowadzić za

piaszczysty pagórek. Gerik kulał idąc i szczerze jęknął, kiedy tamten schwycił go za ramię.

– To boli – powiedział zmęczonym głosem. – Oby bogowie cię przeklęli, to boli. Zostaw

mnie. Pozwól mi iść samemu. Czy nigdy nie spędziłeś nocy ze związanymi rękami?

Tamten wydał jakiś dźwięk. Ale to nie było ludzkie słowo. Pies z Alizonu. Hassall. Przez

cały czas towarzyszył mu jak cień i, oby bogowie go przeklęli, nigdy nie osłabiał czujności.

Gerik poślizgnął się na piaszczystym zboczu wydmy i z jękiem osunął na kolano. Hassall

złapał go za łokieć i postawił na nogi. Gerik otrzepał się z piasku i powłócząc nogami dotarł do

chaty, gdzie przed drzwiami czekało na niego śniadanie. Kosmaty gniady kucyk jadł własny

posiłek w zagrodzie, a bosa Leisja stała na dolnym drągu ogrodzenia, usiłując poklepać go po

zakurzonym grzbiecie.

Całkiem zwyczajny obrazek. Mogłaby to być córka wieśniaka z kucykiem. Kiedy Gerik

pomyślał, jakie to stwarza możliwości, serce zabiło mu jak młotem.

Kulejąc skręcił do zagrody pod czujnym okiem Alizończyka. Zobaczył tam stos

przyniesionego przez wodę drzewa. Zachwiał się, oparł o drwa i wymacał odpowiedni patyk.

Odwrócił się błyskawicznie w stronę Hassalla i uderzył go w bok głowy. Patyk pękł na

dwoje.

Nie bez zdumienia wpatrzył się w Alizończyka, gdy ten upadł – po prostu upadł jak zwykły

wróg, bez względu na czarodziejskie moce jego towarzyszki. Gerik przykucnął i go obszukał,

mając nadzieję, że Pies jest uzbrojony. Nie znalazł jednak żadnej broni i wtedy skoczył, by

złapać Leisję za rękę, kiedy wstrząśnięta tym wszystkim zeszła z ogrodzenia. Otworzyła usta do

krzyku. Zacisnął rękę na jej twarzy.

– Cicho – szepnął. – Posłuchaj, chodź ze mną. Szybko!

Nachylił się nisko i przeciągnął ją przez ogrodzenie z koślawych drągów. Przestraszony

kosmaty konik odstąpił na bok. Gerik rozejrzał się w poszukiwaniu uprzęży, ale znalazł tylko

linę. Podniósł ją, złapał kucyka za grzywę i okręcił mu linę wokół szyi.

– Wstań – syknął.

Objął dziewczynkę ramieniem i posadził na konia, czując ostry ból w boku. Podał jej końce

liny zamiast wodzy i pośpiesznie otworzył znajdującą się na przeciwległym krańcu małej

zagrody bramę. Potem niezdarnie wgramolił się na zad kucyka, wyprostował z wysiłkiem,

którego nie znał od dzieciństwa, chwytając pośpiesznie grzywę niepozornego wierzchowca,

kiedy ten zaprotestował przeciw tak niezwykłemu traktowaniu. Drugą ręką ujął

zaimprowizowane wodze i zwrócił kucyka w stronę bramy.

Uderzył go mocno piętami w żebra, a następnie w zad. Konik skoczył do przodu, zaczepił

background image

o bramę, otwierając ją na oścież, a gdy Gerik kopnął go po raz trzeci, pogalopował po zboczu

wydmy i po rozciągającym się za nią płaskim terenie. To był pewnie stąpający kosmaty kuc, na

jakich jeździli alizońscy kawalerzyści. Drużynnik Fortala usiadł wygodniej i użył pięty w sposób,

który dobrze znały wierzchowce żołnierzy High Hallacku. Kucyk chętniej jej się

podporządkował niż wodzom, skręcił w stronę wzgórz, omijając strumień, który wsiąkał

w piaszczystym bagnie i znikał w piasku plaży. Byli wolni! Gerik zobaczył przed sobą wzgórza,

cóż z tego, że roiły się od wrogów. Jechali na kucu, droga na południe stała przed nimi otworem

i dotrą do Jorby ze wszystkimi zdobytymi wieściami.

Nagle konik przysiadł na zadzie, napiął mięśnie wyginając grzbiet i zatrzymał się w pełnym

cwale. Żwir i piasek rozbiły się spod kopyt, a świat zawirował jak szalony wokół jeźdźców.

Gerik próbował utrzymać Leisję na jego grzbiecie, o sekundę dłużej od dziewczynki ściskając

w ręku grzywę kuca. Upadł ciężko na skalisty grunt, zerwał się na nogi i szybko odwrócił, gdy

kosmata bestia zaatakowała go, uderzając weń barkiem. Wrzasnął na konia, krzyknął do Leisji,

która z trudem się podniosła i przyglądała się w oszołomieniu. Podbiegł do kuca, wymachując

rękami, by go od niej odpędzić, lecz cofnął się chwiejnym krokiem, gdy zobaczył, że zwierzę

odwraca się i groźnie szczerzy zęby. Nie, alizoński wierzchowiec nie zachowywał się jak

normalny koń. Ten uciekłby przed krzykiem i gwałtownymi ruchami człowieka. Gerik uchylił się

przed otwartym pyskiem, potknął się i potoczył po kamieniach. Poczuł, jak ostre przednie kopyta

depczą mu po nodze.

Rozległ się ostry gwizd. Kuc cofnął się i zatrząsł gwałtownie. Gerik uniósł głowę i zobaczył

na szczycie wzgórza zbliżającą się ludzką postać. Był to Hassall, żywy, i poruszał się stanowczo

za szybko. Zdyszany jeniec, ubrudzony piaskiem, ciężko łapiąc oddech, przeklął siebie w myśli

za to, że nie rozwalił Alizończykowi głowy.

Ale to nie Hassall ich zatrzymał i doprowadził konia do szału. To nie on powstrzymywał

teraz stojące nad Gerikiem zwierzę, które niespokojnie sapało i tupało gniewnie. To Czarownica

go pokonała! Alizończyk zaś o zakrwawionej twarzy, który właśnie podszedł do niego

i piorunował go spojrzeniem, był tylko jej sługą.

Gerik klęknął, a potem podniósł się z trudem, rozstawiwszy szeroko stopy dla lepszej

obrony. Ledwo zdołał utrzymać równowagę, tak zraniona noga drżała pod jego ciężarem.

– Ja to zrobiłem – powiedział, zasłaniając sobą oszołomione dziecko.

Hassall wszakże zatrzymał się w niewielkiej odległości od niego, wskazał w stronę chaty i to

było wszystko. Gerik spojrzał na ponurą, zakrwawioną twarz i przestał żałować swej skopanej

nogi i opłakanego stanu.

– Leisjo – odezwał się, skinieniem ręki wskazując domostwo Czarownicy. Dziewczynka

otrząsnęła się, jakby obudzona z transu, i podeszła do niego. – Nie – powiedział, strącając jej

dłoń ze swego ramienia. Odwrócił się i znalazł w sobie dość sił, żeby iść, choć powoli, pomimo

background image

sypkiego piasku i dotkliwego bólu nogi. Szedł tak, a Alizończyk wsiadł na kucyka i jechał za

nim, pędząc do domu mężczyznę i dziecko jak zabłąkane zwierzęta.

Na widok chaty Gerik bezsilnie osunął się na ziemię. Stało się to na szczycie wydmy, gdzie,

jak sądził, Hassell pozwoli mu się zatrzymać, w upatrzonym miejscu; obiecał sobie, że tam

dotrze. Alizończyk może go sobie teraz tratować. Albo nie. Zaprzestał prób odgadnięcia pobudek

kierujących Hassallem i tylko patrzył spod ociekającego potem czoła, jak wróg mija go

spokojnie, nie robiąc nic złego. Leisja zbliżyła się do Gerika, próbując go podnieść i pocieszyć.

– Odejdź – powiedział głucho.

– Leisjo!

W tejże chwili pojawiła się Czarownica. Stanęła w cieniu wieszadeł na sieci obok chaty.

Gerik podniósł głowę i zwrócił się do dziewczynki:

– Wracaj do niej. Rozumiesz? Wracaj do niej teraz. Tylko na teraz.

Mała rączka uniosła się z jego ramienia. Leisja odeszła w stronę nadmorskiej chaty. Gerik

patrzył za nią, aż zniknęła w drzwiach. Czarownica weszła za nią.

Później legł na plecy i wpatrywał w niebo, dopóki Hassall nie wrócił i nie zasłonił mu go

swoją barczystą postacią.

Gerik przeklął go spokojnym tonem i przewrócił się na brzuch, usiłując wstać. Zdołał

wszakże tylko podnieść się na jedno kolano, gdy Pies złapał go za kołnierz i ramię, brutalnie

poderwał na nogi i podtrzymywał niechętnie przez resztę drogi.

Puścił go przed chatą i wszedł do środka.

Gerik postał przez chwile, odsapnął nieco, a potem kulejąc zrobił kilka kroków w stronę

stosu drew, by się on oprzeć. Kuc, znów zamknięty w zagrodzie, spojrzał czujnie.

Tym razem jednak Gerik nie miał się dokąd udać, nie tylko bowiem stracił nadzieję, że zdoła

uciec na skradzionym koniu, ale nawet, że ujdzie choćby sto kroków, nim Alizończyk znów go

dopędzi i potraktuje znacznie gorzej. Najlepiej byłoby pójść nad morze, przemyć słona wodą

rany i sińce, lecz wiejący stamtąd zimny wiatr już teraz był trudny do zniesienia; zresztą morze

znajdowało się za daleko jak na jego siły. Zapragnął ciepła – ciepła ogniska, ciepła domu, ciepła

ludzkiego towarzystwa – wszystkiego, co przypomniało mu się za sprawą dotknięcia dziecięcej

rączki; ale Leisja była w chacie, z tamtymi, z Czarownicą, z Psem z Alizonu – i tylko bogowie

wiedzieli, co ta para mogła jej zrobić, jakie miała wobec niej’ zamiary, on tymczasem nie był

w stanie pomóc ani jej, ani sobie.

Pies pozostawił mu swobodę ruchu, okazując tym swą głęboką pogardę. Gerik zrozumiał to

teraz, Alizończyk zaś orientował się, iż ranny Dolinianin jest tego świadom. Był więźniem tych

dwojga, tak samo wtedy, gdy leżał związany.

Nie, teraz było znacznie gorzej, ponieważ sam w to uwierzył.

background image

Walnął pięścią w drzewo, podszedł do ogrodzenia i utkwił wzrok w kucyku.

On także był więźniem. Obaj byli. Jeden w zagrodzie, ponieważ tego nie rozumiał. Drugi na

zewnątrz, gdyż miał dość rozumu, żeby zorientować się w swoim położeniu.

Ale Czarownica, która kontrolowała kucyka, miała wpływ tylko na Leisję. Dlaczego

zatrzymała konia i dziecko, a nie mężczyznę, który był za to odpowiedzialny?

Czyżby nie mogła tego zrobić? Czyżby nie mogła zarzucić na niego takiej samej sieci

i dowiedzieć się wszystkiego łatwiej niż za pomocą tortur?

Czy istniała jakaś różnica między umysłem dziecka i umysłem mężczyzny? A może jej moc

ma jakieś granice i Czarownicy trudniej zapanować nad umysłem dorosłego?

Jeśli tak się rzecz miała, jeśli tak w istocie było, to może zdoła uwolnić dziewczynkę, kiedy

Czarownica będzie bardzo zajęta? Nie, jeżeli w pobliżu znajdzie się jej sługa, który zatrzyma

zbiega siłą.

Oparł się plecami i głową o ogrodzenie, ramię położył na drągu i siedział nieruchomo. Czuł

pulsujący w nodze ból i zastanawiał się, czy ma połamane kości. Chyba tak. Spróbował zdjąć but.

Zacisnął zęby i jął go spychać drugą nogą. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Wreszcie dopiął

swego i spróbował poruszać palcami stopy, a każdy ruch wywoływał tak szarpiący ból w łydce,

że stracił rozeznanie, czy rzeczywiście się poruszają. Ogarnęło go śmiertelne przerażenie. Miał

coraz mniejszą swobodę wyboru, gdyż swoim postępowaniem zbytnio ją ograniczył. A co do

Hassalla, pomyślał, zemszczę się na nim, bez względu na opinię Czarownicy.

Alizończyk wyszedł z chaty i przez chwilę patrzył na jeńca. Gerik ani nie drgnął, nie drgnął,

choć jego mięśnie się napięły. Nie starał się tego ukryć, tak samo jak obawy malującej się na jego

twarzy. Jeżeli Pies chce mu odpłacić za cios w głowę, może to zrobić. Nie bądź głupcem. Nie

bądź głupcem, powtarzał sobie w duchu. Niech się dzieje, co chce. Musisz przeżyć.

Alizończyk przywołał go skinieniem ręki. Gerik ściągnął drugi but, bo pierwszego i tak nie

zdołałby nałożyć.

Wstał i pokuśtykał powoli, aż stanął twarzą w twarz z Hassallem, a może tylko tak jak

mężczyzna jego wzrostu mógł zbliżyć się do wysokiego Alizończyka. Pies poruszył się, Gerik

drgnął, ale tamten z powagą położył mu rękę na barku, poklepał lekko i chwycił za ramię.

Potem ciągnął go w dół zbocza, w stronę łodzi. Jeniec potykał się i kulał, lecz szedł. Hassall

posadził go obok sieci, ale tym razem już go nie przywiązał. Po prostu podszedł do łodzi, zdjął

koszulę, podniósł topór, który leżał pod kadłubem, i wziął się do pracy.

Gerik oparł głowę o słup i oddychał powoli. Ból wreszcie ustał, serce się uspokoiło, a ziemia

przestała kołysać. Przyglądał się Hassallowi mrużąc oczy i zdołał ująć w słowa swoje uczucia.

Następnym razem, pomyślał, patrząc, jak metalowe ostrze zestruguje wióry z polana;

następnym razem zrobię to lepiej.

Niech mi każe pracować.

background image

Łódź rybacka. Na Panią Księżyca i Pana w Rogowej Koronie, co to za szaleńczy pomysł, co

nim kieruje?

Może się rozbiła? Czy potrzebują jej do czegoś? Przecież Kolderczycy dostarczają im

statków... Do czego potrzebna im jest ta nędzna łupina.

Wszystko wydawało mu się szalone, a najbardziej Czarownica i jej alizoński sługa, gdyż sam

czuł się tylko przechodniem. Wpadł w pułapkę bardziej zwariowaną niż reszta świata, w którym

złym powodziło się lepiej niż dobrym, a bogowie przymknęli oczy na bezprawie.

Bluźnierstwo było niebezpieczne dla żywego trupa. Nie chciał też myśleć o tym, że

Kolderczycy zwyciężają i że jeśli ta wojna kiedykolwiek się skończy, on tego nie dożyje. Tak jak

nie dożył tego nikt z zamku Palten.

Słońce wędrowało po niebie i cień opuścił niebawem miejsce, w którym siedział Gerik. Pocił

się obficie i od potu piekły go rany. Ale to było nic w porównaniu z bólem pulsującym

w spuchniętej nodze; gorąco nawet w jakiś sposób pomagało. Dręczyło go pragnienie, bolały

łokcie i kolana, potłuczone przy upadku z kucyka. Przekonał się również, że ma zesztywniałe

kończyny od obrażeń, o których dotąd nie wiedział. Nie odważył się poruszyć, gdyż pomyślał, iż

Hassall tylko czeka na jakiś pretekst.

Patrzył, jak Alizończyk ociera czoło i idzie do chaty – jakby wcale nie musiał pilnować

jeńca. Poszedł się napić. Gerik wychylił się nieco i zobaczył, jak Pies zbliża się do beczki

z wodą. Teraz utkwił wzrok w toporze i młotku leżącym obok łodzi.

Wpatrywał się w nie i myślał, że ten Pies wcale nie jest tępym brutalem, za jakich uważa się

wszystkich Alizończyków. Podejrzewał, iż sługa czarownicy celowo zostawił go tu samego.

Dobrze wiedział, że jeniec kuleje i jest za słaby, by cokolwiek przedsięwziąć. Z postępowania

Hassalla wyciągnął wniosek, że ten zna jego myśli i bawi się jego, Gerika, kosztem.

Zawód i rozpacz ścisnęły go za gardło i zamgliły łzami oczy, a słońce i niebo rozprysły się

na tęczowe odłamki. Nie ma dla ciebie żadnej nadziei, powiedział cicho wewnętrzny głos. Nie

ma nadziei... nie ma. Nie będzie narzędzi, kiedy będziesz mógł po nie sięgnąć, jeśli w ogóle

jeszcze będziesz mógł chodzić po tym, co się stało – albo jeżeli pożyjesz dostatecznie długo,

żeby wyzdrowieć...

Hassall wrócił, niosąc gliniany kubek. Zasłonił Gerikowi słońce i przykucnął, podając

naczynie. Miał ponury wyraz twarzy, lecz w jego oczach pojawił się błysk, którego przedtem nie

było.

Jeniec przyjął kubek, napił się i oddał go.

– Dziękuję – powiedział, zmuszając się do uprzejmości.

Alizończyk rozchylił wargi, poklepał go po ramieniu i podał mu kawałeczek ryby i chleba

w postrzępionej serwetce. Gerik wziął to, wstydząc się drżących rąk. Cień ponownie padł na

niego, gdy Pies wstał i wrócił do pracy. Więzień podrobił i połknął niesmaczną rybę, chociaż

background image

gniew ściskał go za gardło i mdliło z bólu.

Hassall kpił z niego w żywe oczy, jakby mówił: nabierz sił, mój wrogu, zmierz się ze mną.

Mimo to Gerik zjadł wszystko i nie zwymiotował. Rozmyślał o chacie i przebywającej w niej

Leisji, zastanawiał się, czy dziewczynka jest na nogach, czy też śpi, o chwili, kiedy wróci tu

reszta Psów, którzy odnajdą go i wezmą rewanż za atak na drodze.

Widział, jak się mścili. To wspomnienie nie poprawiło mu apetytu.

Nowe klepki przesłoniły rozsłonecznione dziury w kadłubie łodzi. Pies miał dobre oko.

Żadna nie przepuszczała światła.

O zachodzie słońca Hassall zaprowadził go na wzgórze, ostrożnie trzymając za ramię

i podpierając od strony zranionej nogi, tak teraz spuchniętej, że ledwie utrzymała ciężar Gerika.

Bez pomocy nie zdołałby wspiąć się na szczyt wydmy.

Czarownica powitała ich w drzwiach, trzymając miski z zupą rybną i bochenek chleba. Gerik

usiadł do posiłku, oparłszy się o ścianę chaty i wyciągnąwszy przed siebie nogi, Hassall zaś

ulokował się obok niego ze skrzyżowanymi nogami i zaczął jeść z apetytem. Jeniec starał się nie

patrzyć na Alizończyka częściej, niż to było konieczne.

Ale wtedy Leisja nieśmiało wyszła z chaty i przykucnęła obok. Miała zmartwioną

twarzyczkę.

– Panie – odezwała się. – Jevane mówi, że ci pomoże.

– Czyżby? – Przełknął kęs, który nagle okazał się za duży. – Nie jestem „panem”. Nie jestem

niczyim panem. – Pomyślał, że może nie powinien był tego wyznawać. Może pomylili go z kimś

i dlatego jeszcze żył. Ułamał kawałek chleba, włożył go do zupy i spojrzał na dziewczynkę. Na

jej twarzy malowała się tylko troska o niego.

– Czy spałaś dzisiaj? – zapytał.

– Trochę. – Usta dziewczynki zadrżały. – Geriku... Skinieniem głowy zachęcił ją do

mówienia i skrzywił się, gdyż nazywała go jego prawdziwym imieniem.

– Kocham cię – powiedziała.

Tego nie oczekiwał. Słowa Leisji przebiły mur obojętności, którym się otoczył. Wzruszył

ramionami i roześmiał się cicho. Cóż innego dziecko mogło powiedzieć dorosłemu mężczyźnie,

który próbował mu pomóc. Nawet jeśli mu się to nie udało.

– Dzielna z ciebie dziewczynka – oświadczył. – i pozostań taka.

Rumieniec zabarwił policzki Leisji, a oczy zabłysły. Nadzieja! To odkrycie było jak zadany

znienacka cios. – Chcę, żeby ta pani ci pomogła. Chcę... – Jej głos zamarł tak jak nadzieja. –

Chcę, żebyś był bezpieczny – wypaliła.

Roześmiał się. To życzenie wydawało mu się niedorzeczne.

– Ja również tego pragnę – odparł. Chciał dotknąć jej policzka, ale taki gest zdradziłby zbyt

background image

wiele ludziom, którzy nie życzyli dobrze ani jemu, ani jej. Dokończył w milczeniu zupę.

– Kiedy łódź będzie gotowa – powiedziała dziewczynka – odpłyniemy nią do miejsca, gdzie

nie ma wojny.

Odstawił miskę i nie spojrzał na Alizończyka, którego uszy wyglądały na sprawniejsze niż

język.

– Skąd o tym wiesz?

– Pani mi pokazała. We śnie. Zobaczę to miejsce.

– I ja też tam popłynę?

Leisja pokręciła głową i łzy napłynęły jej do oczu.

– Próbuję ją uprosić. Chcę, żebyś również popłynął. Proszę, zrób to, co pani mówi. Zrób

wszystko. Wtedy może ci pozwoli. – Zalała się łzami. – Pani mówi, że jesteś mężczyzną i że

możesz sam się o siebie zatroszczyć. Ale oni zabijają wszystkich. Zabili m-m-mojego...

Pochwycił ją i przytulił jej drobne, wstrząsane łkaniem ciało. Tulił dziewczynkę, aż się

uspokoiła, kołysał w ramionach. Zacisnął powieki, gdyż sam też się rozpłakał. Odchrząknął

i rzekł: – No i masz! – Później westchnął i poczuł, iż Leisja również westchnęła, zadrżała

i odwróciła się do niego plecami, zanim wyczuła jego strach.

Musnęła palcami jego rzęsy i powieki.

– Mężczyźni płaczą – powiedział.

– Wiem – odrzekła.

Przez cały ten czas Alizończyk nie odrywał od nich oczu. Gerik odsunął dziewczynkę od

siebie, trzymając ją za ramiona, a później za ręce. Nie miał jej nic do powiedzenia i nie mógł nic

jej obiecać. Ale jedna obietnica przyszła mu do głowy.

– Spróbuję, może mi się uda popłynąć – oświadczył. Wydawało się, że te słowa dodały jej

otuchy. Uśmiechnął się i dotknął jej podbródka.

– Na brzegu morza mogą być muszle – powiedział. – Miałem kiedyś jedną. Choćbyś była jak

najdalej od morza, jeżeli przyłożysz do niej ucho, zawsze usłyszysz szum fal. Myślałem, że to

czary, lecz Mądra Kobieta powiedziała mi, że to samo słychać w każdej muszli. Czy myślisz, że

mogłabyś znaleźć dla mnie jedną? Tamten wielki alizoński drab raczej nie wyświadczy mi tej

przysługi.

Zwróciła zaniepokojony wzrok na Hassalla, który nawet nie drgnął, a później znów

przeniosła spojrzenie na Gerika, zajrzała mu w oczy, badając, czy za tym kaprysem nie kryje się

jakaś tajemnica. Mądra dziewczynka.

– Zostaw mnie z panią – rozkazał.

Zobaczył jej lęk. Chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej odwagi. Może było to ostrzeżenie.

– Idź – wymówił bezgłośnie samymi wargami. Wyjęła rękę z jego dłoni, zerknęła na

Alizończyka, który siedział obejmując kolana ręką, a w drugiej trzymał pustą miskę. Potem

background image

wstała i poszła w stronę morza.

– Chcę porozmawiać z twoją panią – Gerik zwrócił się do Hassalla. A kiedy ten nie ruszył się

z miejsca, oparł się rękami o ziemię i ścianę chaty i wstał powoli. Oblał się zimnym potem. Może

to z powodu jedzenia, które jak kamień leżało mu w żołądku, a może zwichniętej kostki. Na

chwilę zrobiło mu się ciemno przed oczami i ledwie zdążył się oprzeć plecami o zwietrzałe belki

ściany.

Hassall wskazał pustą miską na drzwi i podniósł się, żeby za nim tam wejść. Gerik pomyślał,

że w każdym razie Leisji nic nie groziło. Miał nadzieję, że się nie myli. Pokuśtykał do drzwi,

chwycił się ich i obejrzał na piaszczyste zbocze, którym schodziła ku morzu.

Jednak nie zobaczył jej tam. Szła – i po prostu zniknęła.

– O bogowie! – zawołał i rzucił się w dół, lecz w chwili, gdy opuchnięta noga ugięła się pod

jego ciężarem pochwycił go Hassall. Gerik odepchnął Psa, ale plaża była pusta. Widział tylko

promienie zachodzącego słońca i zapadający zmrok. – Bogowie, sprowadźcie ja z powrotem!

Alizończyk objął go i odwrócił w stronę drzwi, w których stanęła otulona w ciemne szaty

Czarownica.

– Jest bezpieczna – oświadczyła spokojnie. – Cicho, uspokój się!

Uścisk Hassalla chronił go przed szaleństwem, dopóki nie złapał tchu i nie pomyślał, że jeśli

Leisja gdzieś jest, to dowie się tego tylko od Jevane. Odetchnął głęboko parę razy i osunął się

w ramiona Alizończyka, który pchnął go do przodu. A ponieważ życzyła sobie tego jego pani, ni

to zaprowadził, ni to zaniósł jeńca do chaty. Niewielkie ognisko oświetlało jej ubogie wnętrze.

Czarownica podeszła powoli do paleniska i wykonała palcami jakiś gest.

Alizończyk ostrożnie puścił Gerika, na wszelki wypadek nie wypuszczając z garści jego

kołnierza, i pociągnął do paleniska.

– Gdzie ona jest? – zapytał.

– Jest równie bezpieczna jak ja – odrzekła Jevane. – Czy to nie jest dla ciebie przestroga,

Palteńczyku?

Było. Odchylił głowę do tyłu i oparł o kamienie. Hassall nadal ściskał jego prawą rękę,

a prawa noga nie mogła utrzymać jego ciężaru.

– Czy ona jest jedną z was? – spytał. Jeśli tak było, to nie miał o co walczyć. Wszystko

byłoby kłamstwem. Może Czarownica odgadnie jego myśli i skłamie z sobie tylko znanych

powodów. Wystawił teraz na próbę jej honor i swoją równowagę.

– Nie – odparła. – Jest wszystkim. Usiądź. Siadaj! Gerik pochylił się w stronę paleniska.

Potrzebował pomocy Hassalla, żeby usiąść, nie poruszając obolała nogą. Mimo to zobaczył

wszystkie gwiazdy i oblał go zimny pot. Odetchnął głęboko i spojrzał z ukosa na Jevane.

Siedziała jak wieśniaczka, obejmując ramionami kolana, nie zważając, czy powala piękne szaty.

Płomienie zapaliły w jej oczach niepokojące błyski.

background image

Hassall przykucnął naprzeciw paleniska, objęty ciemnościami jak pancerzem, języki ognia

odnajdywały w niej połyskujące jasno punkty.

Jevane rozejrzała się wśród garnków stojących w nieładzie z boku paleniska, wzięła kilka

garnuszków i ustawiła je przed sobą. Potem napełniła wodą miseczkę i umieściła ją między nimi.

– Gdzie ona jest? – powtórzył ochryple Garik. Wszelkie roszczenia wydawały mu się teraz

daremne, gdyż siła była po ich stronie.

– Skłamałeś mi – powiedziała Czarownica. – Jak się nazywasz?

– Eslen.

– Kłamiesz. Geriku z Doliny Palten. Wpadł w panikę, ale nawet nie drgnął.

– Leisja mi powiedziała – wyznała Jevane. Zabolało go to, lecz trudno; powierzył swoje imię

dziecku, które potem wydał w ręce wrogów. Czyż zasłużył sobie na coś lepszego? Zdradziła go

nawet przed chwila, na zewnątrz chaty, bez zastanowienia.

– No więc tak – odparł i wzruszył ramionami. – Może tak jest, a może nie.

– Geriku – wymówiła z przekonaniem jego imię. – Dokąd wędrujesz?

Ponownie wzruszył ramionami.

– W jakim celu? – indagowała niewzruszenie.

– Czy pochodzisz z Kolderu czy z Estcarpu? – Bardzo już zdenerwowany odpowiedział

pytaniem na jej pytanie.

– Nie pochodzę z Krainy Dolin – odparła wymijająco. Zmąciła wodę palcem, kreśląc na mej

koła. Zatoczyła krąg ręką. Spojrzał na jej szyję, szukając spojrzeniem Klejnotu Czarownicy, ale

nie znalazł go, zobaczył tylko srebrny pierścień na szczupłej dłoni, którego oczko wydawało się

bezbarwne w blasku ognia i równie tandetne jak szkiełko kupione u wędrownego handlarza.

– Więc skąd jesteś? – podjął. – Czy jesteś Kolderką?

– Wędrowałeś do swoich krewnych – odrzekła głosem, który brzmiał miękko i natarczywie

jak szum morza. – Lecz daremnie łudziłeś się nadzieją. Alizończycy przybyli z północy

i z południa. Z portu Ulm i z Jorby. To beznadziejna wyprawa.

Słowa Jevane przenikały do szpiku kości, przeszywały innym rodzajem bólu niż ten, który

szarpał jego ciałem. Nie mogła poznać celu jego podróży od Leisji, gdyż nigdy małej o tym nie

powiedział.

– Czy Kolderczycy kiedykolwiek mówią prawdę? – przerwał wreszcie milczenie.

– Mogę pokazać ci prawdę – oświadczyła. Jasnowidzenie i czary. Potrząsnął głową, w pełni

świadomy, że nie zdoła nigdzie się ruszyć wbrew ich woli.

– A może pokażesz mi to, co sama zechcesz? – zauważył ironicznie – I właśnie taka jest

prawda, pani. Nie zawracaj sobie głowy jarmarcznymi sztuczkami.

– Nie jesteś głupcem – stwierdziła spokojnie Jevane. Później dodała: – Nie będę ci

przeszkadzać. Straciłeś swego konia i ukradłeś wierzchowca Hassalla. Co więcej, ukradłeś to

background image

dziecko. Gdybyś tego nie zrobił, pozwoliłabym ci odjechać. Ale jeszcze ten jeden raz ci pomogę.

Trzeci raz źle się dla ciebie skończy. Wtedy nie proś mnie o pomoc.

– Skąd ta dobroć? – Nie uwierzył jej ani na chwilę. Najpierw powiedziała, że wyprawa do

jego krewnych nie ma sensu, a zaraz potem zaoferowała mu pomoc.

– Hassall podaruje ci swego konia. Twoja zbroja jest tutaj w kącie. Możesz wybierać.

– Gdzie ona jest?

Zapanowała cisza. Po dłuższym czasie Jevane zdjęła z palca pierścień i wrzuciła do stojącej

przed nią miski. Powierzchnia wody zamigotała w blasku ogniska i ukazał się na niej zachód

słońca, morze i dzieci bawiące się na plaży. Gerik zapatrzył się w ten widok.

– Leisjo – odezwała się Czarownica i jedno z dzieci zatrzymało się i zaczęło iść ku

patrzącym. Twarz Leisji zalśniła wewnątrz miski. Miała pytający wyraz oczu, jakby

przysłuchiwała się czemuś dalekiemu i dziwnemu.

Jevane włożyła rękę do wody, zmąciła obraz i wyjęła pierścień. Gerik podniósł się na rękach,

ale znieruchomiał pod naciskiem dłoni Alizończyka.

Na Gunnorę i Kurnusa, chcę odpowiedzi. Co ona zrobiła?

– Czy była smutna? – zapytała Jevane. – Czy widziałeś jej łzy? Nie, człowieku z Dolin, one

wszystkie są szczęśliwe.

– Co z nimi zrobiłaś?

– Ukryłam je. Udzieliłam im schronienia. Czyż nie powiedziałam ci, że to Leisja cię

prowadziła? Inaczej nic byś tu nie zobaczył.

– Ty i ten alizoński Pies...

– Hassall nie jest zwykłym Psem. – Czarownica włożyła pierścień na palec i położyła rękę na

kolanie Alizończyka. – Kolderczyków czasami... spotyka niepowodzenie. Rzadko. Ale się

zdarza. On nie mówi. Może mogłabym go wyleczyć, lecz to byłoby dla niego niebezpieczne.

Zresztą dobrze się rozumiemy.

Alizończyk pochylił głowę i spojrzał w stronę Gerika. Jego podłużne oczy w kształcie

migdałów miały mniej ponury niż zwykle wyraz, zaskakiwały błyskiem inteligencji pod

rozczochraną czupryna.

– Te dzieci... – zaczął Gerik.

– Takie jak one są bardzo cenne. Dzieci, które mogły moje wezwanie usłyszeć, mogły tutaj

dotrzeć, takie, które urodziły się z magicznymi zdolnościami... – wyjaśniła.

– Czarownice...

– Tak. Chciałabym, żeby było ich dziesięć tysięcy, a jest siedemnaścioro.

– Z nim... – Gerik skinieniem ręki wskazał na Hassalla. – Czarownica z Estcarpu i Pies

z Alizonu...

– Powiedziałabym, że to niezwykły Pies.

background image

– To kolderska sztuczka! – Ale tak naprawdę w to nie wierzył. Oparł się o palenisko. Miał

nadzieję, że otrzyma odpowiedzi na swoje pytania.

– Czarownica – powiedział nieswoim głosem. – Kolderska Czarownica... – Mówiono, że

Estcarp walczył o życie, że Alizończycy przeszli na stronę Kolderczyków. Teraz zaś wyglądało

na to, iż Kolder zwerbował nie tylko Alizon i nie tylko Alizończycy mu się zaprzedali. – Gdzież

jeszcze spotkaliby się tacy dwoje jak wy?

– Na wspólnej granicy. W trakcie dawnych waśni. Nie, ja nie służę Kolderowi. Oboje mamy

porachunki z Kolderczykami... – Na chwilę w oczach Jevane pojawił się groźny błysk. – Ale to

inna sprawa. Teraz chodzi o Krainę Dolin. Czy mnie rozumiesz? O dzieci, które mają magiczne

zdolności, a są za młode, żeby się nimi posługiwać. Dzieci z darem jasnowidzenia, uzdrawiania –

takie jak Leisja – popłyną tą łodzią. Kiedy pokój powróci do High Hallacku – a na pewno

powróci. Palteńczyku! – ta sama łódź odwiezie je z powrotem. Nie zagrozi im żaden miecz.

Żadne nie zginie. I wszystkie będą śniły pewien sen. Ten, który niedawno zobaczyłeś. Tam

właśnie jest twoja Leisja. Ty jednak nie możesz do niej się przyłączyć.

Gerik oddychał głęboko i powoli. Z całej siły trzymał się wystającego kamienia, czując, jak

parzy mu rękę. Węgielki z trzaskiem opadły w popiół ogniska. Takie drobne rzeczy wcale się nie

zmieniły, choć zmienił się cały świat. To dziwne.

– Twoje przybycie wiele mnie kosztowało – dodała Jevane. – Lepiej by było, gdybyś w ogóle

tu nie trafił. Ale Hassall nie będzie potrzebował konia. Tyle mogę ci zaoferować. Mogę też

wyleczyć twoje rany. Nie sądź jednak, że to nie będzie mnie nic kosztować albo że nie narazi na

niebezpieczeństwo całej naszej pracy. Iluzja chroniąca to miejsce jest bardzo cienka i delikatna.

Jednak Hassall i ja damy sobie radę. Wkrótce będziemy mogli stąd odpłynąć. A ty pojedziesz,

dokąd zechcesz. Radziłabym na południowy zachód. Nie kłamałam mówiąc o Jorby.

– Wrogowie są wśród wzgórz – odparł. Wyznał całą prawdę, może pod wpływem jej czarów.

Bał się i nie widział dla siebie przyszłości, ale ona powiedziała, że chodzi o życie dzieci. – Psy

z Alizonu z wizerunkiem wilka na tarczach, ludzie Cervina. Znam go z walk na północy.

Hassall wydał nieartykułowany dźwięk, od którego Gerikowi włosy zjeżyły się na głowie.

– Czy jest ich wielu? – spytała Jevane.

– Będzie. Czerpałaś swoje informacje od dziecka, a Leisja nie mogła o tym wiedzieć.

Zaatakowałem ich i to ich powstrzymało. Ale to również znaczy, że Cervin – jeśli ruszy naszym

śladem – to tylko z silnym oddziałem. Zbyt dobrze go nauczyliśmy w Dolinie Palten.

Pozostawiliśmy jednak na drodze martwego konia... Tak, padlinożerne ptaki... – Trop, którego

nie zgubi żaden zwiadowca...

Hassall wpatrywał się w Jevane przez bardzo drugą chwilę. Czarownica skinęła głową,

otworzyła jeden z garnuszków i wrzuciła sproszkowane zioła do wody. Gerik widywał, jak

uzdrawiają Mądre Kobiety, kilkakrotnie sam doznał tej łaski. W dzieciństwie, gdy upadł

background image

i skaleczył się, czy na wojnie, kiedy został ranny albo zwichnął nogę. Lecz ta Estcarpianka

w niczym nie przypominała Mądrej Kobiety z Krainy Dolin, była jak ognisko w porównaniu

z płomykiem świecy. W tym musi być pułapka. W tym na pewno kryje się jakaś pułapka. Z jej

zachowania i z zachowania Hassalla, który siedział nieruchomo w milczeniu, wynikało, że te

zioła przygotowywano dla niego.

– Oni się zbliżają – powtórzył. – Czy masz jakiś czar przeciw nim?

– Żadnego, bez którego mogłabym się obejść. Ułóż jego nogę, Hassallu.

Gerik przysunął się ku niemu i skrzywił się z bólu.

– Skoro tak się rzeczy mają, daj mi konia i nie pomagaj. Odjadę stąd – obiecał.

– A więc mi wierzysz?

Wierzył i nie wierzył. Odetchnął z trudem, czując, jak nasila się pulsujący ból w nodze

i szum w uszach, po czym pokręcił głową. – Nie. Ale wierzę w to, co oni zrobią. Daj mi zbroję

i konia.

– I stoczysz wielki bój – odparła ironicznie. – Przecież ty nie możesz nawet usiedzieć na

podłodze. Daleko nie zajedziesz. Czy mamy wydać cię w ich ręce? Przesuń go, Hassallu.

Gerik obronnym gestem wyciągnął przed siebie rękę, lecz Alizończyk ostrożnie go objął,

usadowił wygodniej przy palenisku i oparł mu nogę na zwiniętym kocu.

Jevane rozwartą dłonią rozsiała ciepło wzdłuż goleni. Wydało mu się, że pod jego wpływem

opuchlizna rozerwie skórę. Zrobiła to samo z resztą jego ciała, nagrzewając zadrapania, o których

istnieniu nie miał pojęcia. Później umoczyła palce w misce, nucąc coś pod nosem – pomyślał, że

może to część leczniczego czaru, a może nieznana w Dolinach wyższa magia. A może – kiedy

tak się nim zajmowała, kręciło mu się w głowie i nasuwały się dziwne myśli – może to jest tylko

niepotrzebna troska. Miał wrażenie, że bezwładnie unosi się na wodzie. Dryfował, a fale gorąca

i zimna na przemian przepływały przez jego rany. – Hassallu – jak z dna studni usłyszał daleki

głos Czarownicy i poczuł mocniejsze dotknięcie na nodze. Zacisnął zęby i pięści, rozpaczliwie

zapragnął zemdleć, gdy Alizończyk szarpnął ku sobie jego nogę i skręcił ją. Kość z chrupnięciem

wróciła na swoje miejsce, potem fale ciepła i chłodu stłumiły ból. Zobaczył wszystkie gwiazdy,

poczuł zapach ziół i siarki. Spadał w przepaść. Czuł, jak jego siły życiowe niby huragan szaleją

w jego żyłach tam, gdzie Jevane trzymała ręce. Tracił kontrolę nad zmysłami i wolą, czuł się,

jakby stał na skraju zwietrzałego urwiska; pozostało w nim tylko tyle z Gerika, ile chciała

Czarownica, i bez jej woli nie stanie się znów sobą.

To prawda, prawda, prawda. Chcąc nie chcąc, dowiedział się wszystkiego: poznał zasięg

klęski High Hallacku, wielkość obszaru zajętego przez wrogów, upadek wiosek, zamków i miast

w całej Krainie Dolin, zobaczył umarłych i konających, ujrzał uciekinierów, których dopędzili

nasłani przez Kolder Alizończycy, martwe twarze bliskich mu osób – Fortala osuwającego się

w jego ramionach, swoich rodziców, swoją siostrę, jej rozdarte, zakrwawione ciało, swoją matkę

background image

i brata...

Rzucił się gwałtownie, roztrącając garnki, rozlewając zioła i wodę, która z sykiem trysnęła

do ognia. Hassall uratował go przed upadkiem w płomienie, pochwycił i trzymał mocno.

– Zrobione – powiedziała Czarownica.

Nie mógł przegnać tych strasznych wizji. Widział je mając otwarte oczy, widział je

w mrocznym wnętrzu chaty, w nocy i w cieniu szat Jevane. Słyszał ja w głośnym oddechu

Alizończyka i swoim, słyszał tupot nóg i łopot sztandarów.

– Radzę ci odjechać dziś w nocy.

– Oni są już blisko! – Wizja otaczała ich jak koszmarny sen. Poznał przełęcz, która mignęła

mu przed oczami Jakkolwiek nigdy nie widział jej w ciemnościach. Mężczyzna nie władał mocą.

Wyciągnął rękę, żeby się uwolnić i przegnać iluzję. To tamtej dzieło. Przekazała mu wszystko,

co zobaczył, wszystko było sztuczką, pokazała mu to, co chciała pokazać. Oczami wyobraźni

ujrzał nie ukończoną łódź, stojącą na brzegu w poświacie gwiazd. – Bądź przeklęta!

– Zapasy, manierka z wodą. Powinieneś się pośpieszyć. Mam tylko dar dalekowidzenia.

Przyszłość to pułapka, a przeszłość jest tylko siecią decyzji, które sami podejmujemy. – Pot

wystąpił jej na czoło, a bladą cerę zabarwiły wypieki, jakby miała gorączkę. – Taka wizja jest

w obecnej chwili bardzo niebezpieczna. Nie znaczy to, że wrogowie nas zobaczą. Ale zasłony

iluzji, otaczające to miejsce, nie uchronią nas przed przypadkowym wtargnięciem.

– Ta przeklęta łódź to wrak, zgniły kadłub! Na Gunnorę, kobieto, oni są w najlepszym

wypadku o dzień drogi stąd... – Wizja zniknęła. Dostrzegał wyraźnie wnętrze chaty, każdą

niedoskonałość, całą brzydotę starości i rozkładu. – Są na przełęczy. Wśród tych wzgórz.

– Tak. Pokazałaś mi to.

– Przeklęci głupcy! Wynoście się stąd!

Pokręciła głową i spojrzała na niego – Czarownica z Estcarpu, od której zależało życie

prawie dwadzieściorga dzieci, władająca mocą tworzenia iluzji i porażania wrogów – ale tylko

wtedy, gdy nie było ich zbyt wielu.

Oraz mocą kształtowania prawdy. Tak.

Gerik zaklął. Sprawdził, czy może zgiąć nogę. Wstał w tejże chwili co Hassall, który zerwał

się czujnie, zasłaniając sobą siedzącą Czarownicę. Wierny Pies. Bezgranicznie lojalny człowiek.

– Ja jestem z Dolin – powiedział Gerik. – Niech cię licho, zapytaj mnie o konie, a nie

o budowę łodzi!

– Potrzebne są umiejętności Hassalla i twoje sprawne ręce – wyjaśniła Jevane ledwie

słyszalnym, bezbarwnym głosem. – Dałam ci siłę. Nic więcej nie mogę ci dać. Mogę jednak

przedstawić ci wybór, jakiego możesz dokonać.

Zasnęli zupełnie wyczerpani. Gerik i Hassall leżeli na piasku w pobliżu kozłów, na których

background image

stała łódź. Obok leżały ich miecze. Potem obudzili się i pracowali przy najsłabszym z możliwych

blasku pochodni, ponieważ Czarownica ostrzegła ich, że ogień i dźwięk są wrogami iluzji.

Potrzebowali ognia nie tylko jako źródła światła, ale i do grzania smoły. Groźny był zarówno

cichy stukot drewnianego młotka, kiedy Gerik pokrywał wnętrze kadłuba spoiną za spoiną, jak

i głośniejsze uderzenia topora i młotka, gdy Hassall robił to samo od zewnątrz.

– To jej sprawka – mruknął Palteńczyk, upewniwszy się, że Alizończyk go słyszy. – Od

samego początku to planowała. – Ale nieładnie dokuczać człowiekowi z powodu jego lojalności,

gdy nie może nic odpowiedzieć. Stukając młotkiem, mówił dalej: – Spotkaliśmy Cervina

w Dolinie Palten. Upuściliśmy mu krwi. Dwukrotnie. Czy go znasz?

Odpowiedziało mu chrząknięcie zamiast słowa. Spojrzał wzdłuż wysmołowanego kadłuba

łodzi i zobaczył w blasku pochodni twarz Hassalla. Alizończyk wykrzywił usta w jakimś

grymasie. Potem zrobił obraźliwy gest dobrze znany po obu stronach morza i machnął ręka

w kierunku wzgórz, ku drodze, którą mieli nadjechać wrogowie.

– Więc nie jest twoim przyjacielem – zauważył Gerik.

Nie. Na pewno nie.

Zanurzył w smole nowy kawałek liny i przyłożył ją do spoiny. Klął w duchu gorącą, lepką

ciecz. Byli nią cali spryskani i pomazani, ciemne pasma widniały wszędzie tam, gdzie dotknęli

liny lub kadłuba, albo gdy otarli ręką pot z czoła, piersi czy ramion. W blasku ognia wyglądali

jak demony.

– Twoja pani na pewno śpi – wyraził przypuszczenie Gerik. – Czy podczas snu utrzymuje

zasłony iluzji? Może to zrobić? – Spojrzał na Alizończyka, który udał, że nie słyszy. Osłaniają

nas, gdy ona śpi? Wiesz coś o tym?

Jeżeli Alizończyk wiedział, zatrzymał to dla siebie. Przybijali klepkę za klepką, aż ręce im

zdrętwiały, a młotek często trafiał w palce. Gerik zagryzł wargi i ciężko oparł się o kadłub.

Zbliżały się fale przypływu.

– Na najsłodsze imię Pani Księżyca, jak ściągniemy tę łajbę do wody? – zapytał, kiedy ta

myśl przyszła mu do głowy. – Zaniesiemy na plecach? A może zepchniemy we dwójkę?

Hassall spojrzał na niego i oburącz pchnął kadłub. Gerik splunął smołą i zamrugał, gdyż oczy

piekły go od spływającego potu.

Zobaczył znów Leisję znikającą pod palcami Czarownicy. Krew tryskająca z szyi Sunela, ze

śmiertelnej rany w boku brata, kałuże krwi na błotnistym, stratowanym polu. Zaczął pięściami

walić w kadłub, aż uderzył tak mocno, że skulił się z bólu i zabrakło mu tchu. Kiedy go odzyskał,

zaklął, potem chwiejnym krokiem powlókł się do rozłożonego koca i upadł nań twarzą. Leżał

z zamkniętymi oczami, ściskając rękę, dopóki nie usłyszał w górze kwilenia mew i szumu morza.

Morze zbliżało się do nich. Nigdy dotychczas nie zauważył różnicy między przypływem

a odpływem. Przypomniał sobie teraz wszystko, co wiedział o spuszczaniu statków na wodę

background image

podczas odpływu. Oddalały się wraz z cofającymi się falami.

Wygrzebał z pamięci okruchy wiadomości o wietrze wiejącym od lądu i od morza,

o księżycu i o pogodzie. Hassall mógł się na tym znać. Ktoś, kto umiał zbudować łódź, na pewno

się w czymś takim orientuje.

Nie można spuszczać statków na morze według kaprysu. Kiedyś tego nie rozumiał. Dopiero

teraz zastanowił się nad tym. Wstał, potrząsnął kubłem smoły grzejącej się na rozżarzonych

węglach, mieszając w niej kijem, by usunąć zgorzelinę, po czym wrócił do pracy, nie myśląc

nawet o śniadaniu. Jevane sama zeszła na brzeg, otoczona chmurą rozwrzeszczanych mew,

przynosząc im placki i trochę wina. Zresztą wszystko i tak miało smak smoły.

Jeszcze trzy klepki. Ostatnie. W promieniach porannego słońca Gerik otarł czoło z potu

i zastukał w wysmołowane spoiny, a Hassall uderzył przy sterze owiniętym skórą żelaznym

młotkiem. Mieli niewielki wybór – czemuż to stukanie i światło w nocy było gorsze niż

przytłumione uderzenia w pełnym świetle dnia? Wróg przecież i tak był coraz bliżej.

Jevane znikła bez śladu. Gerik nie wiedział na pewno, co porabia, ale wyobraził sobie, że

siedzi prawie bez ruchu przy palenisku, śledząc to, co mogła wyśledzić, zajmując się rzeczami,

o które wolałby nie pytać. Może w jakiś sposób zdoła osłabić słuch i wzrok nieprzyjacielskich

żołnierzy. Niewykluczone, że orientuje się, gdzie są teraz. Gerika irytowało, że jedyny człowiek,

który cokolwiek by o tym wszystkim wiedział, jest nieosiągalny, a drugi, nawet jeśli znał Jevane,

nie zdoła mu o tym powiedzieć – tylko spojrzeć wymownie, zrobić grymas i wydać kilka cichych

dźwięków.

Przerwał pracę, by posilić się pozostałymi ze śniadania plackami, które chronili przed

mewami pod stosem płótna, napił się ciepłej wody i skrzywił się, oglądając bąble na rękach.

Usłyszał w górze głuche uderzenie. Podniósł wzrok i zobaczył, że Hassall wszedł na wątłe

rusztowanie otaczające dziób łodzi. Potem znów zeskoczył na piasek i znalazł się w cieniu burty.

Później podszedł do Gerika i niecierpliwie wskazał na leżące obok deski. Gramolili się więc

w górę i w dół z ładunkiem desek po rusztowaniu, które drżało i uginało się pod ich ciężarem.

Obaj na wszystkim pozostawili krwawe odciski dłoni, skropili własnym potem stare i nowe

drewno, gdy układali deski pokładu i przymocowywali je kołkami.

– Pokład – mruknął Gerik. – Ta przeklęta łódź potrzebuje pokładu. Wróg jest blisko...

Musicie spacerować po tej łajbie? Na wszystko, co święte, wystarczy, że będzie pływać! Czy

twoja pani życzy sobie jeszcze poduszek i brązowych okuć?

Hassall wskazał tylko na kwadratowy otwór w pokładzie, jakby to miała być odpowiedź na

pytania Palteńczyka.

Istotnie, to była właśnie odpowiedź. Alizończyk zaczął nalegać na umocowanie pod

pokładem dziwacznej konstrukcji większych belek; musieli je wnieść po rusztowaniu i opuścić

background image

w otwór. Na pokładzie pozostał niewielki otwór wiodący do owej niby studni. Tymczasem słońce

zniżało się, aczkolwiek nadal panował upał. Ta konstrukcja miała podtrzymywać maszt, być

fundamentem dla drugiej belki, która spoczywała na podpórkach po przeciwległej stronie łodzi.

Hassall na szczycie masztu umocował zwisające luzem liny, wziął na ramię ciężką podstawę,

a jego towarzysz drugi koniec. Alizończyk wspiął się z tym ciężarem na rusztowanie i podstawę

masztu oparł na krawędzi burty. Teraz obaj mężczyźni wdrapali się na pokład, i podpierając

plecami maszt, żeby podstawą trafić w otwór, ustawili go pionowo. Belka wsunęła się z hukiem

budzącym echa wśród wzgórz. Gerik bezsilnie oparł się o maszt. Hassall zaś złapał jedną

z najgrubszych lin zwisających z czubka masztu i poszedł na dziób.

– Maszt namiotu – mruknął Gerik, podnosząc wzrok na kłębowisko lin, które należało

jeszcze umocować. Znalazł tę, która odpowiadała przedniemu szlagowi mocowanemu przez

Hassalla, przeciągnął ją na rufę i okręcił wokół stewy. Kiedy Hassall wrócił, żeby się tym zająć,

maszt był już zabezpieczony.

Słońce stało nisko nad horyzontem. Dźwigali i wiązali, naciągali i okręcali wokół stewy

dziobowej i rufowej, mocując jeszcze dwie liny po bokach.

W końcu Pies przerwał pracę, podniósł głowę – może dobiegł go jakiś dźwięk – i wygramolił

się z łodzi, jakby daleki glos powiedział mu coś, czego nie chciał usłyszeć.

– Co się stało? – Gerik poszedł za nim do burty i wychylił się nad obrzeżem, ale Alizończyk

patrzył w stronę wzgórz. – Czy oni tam są? Czy ona ich widzi?

Hassall gniewnym gestem kazał mu zejść na ziemię, sam zaś pobiegł do stosu płótna. Gerik

zrobił, co mu kazano. Przybiegłszy na pomoc, musiał taszczyć na pokład ciężką talię i linę, której

zastosowania nie znał, wiedział tylko, że jest częścią takielunku. Alizończyk przyniósł następne

liny. Znów się wspinali, balansując na wątłym rusztowaniu, aż Gerika rozbolały mięśnie brzucha

i zaczęły uginać się pod nim kolana, kiedy przeniósł ciężary na pokład.

Później trzeba było wciągnąć wielki bom, a na koniec ciężki żagiel. Nieśli go, to zapadając

się w piach, to padając na kolana. Wreszcie rusztowanie nie wytrzymało i zawaliło się

z trzaskiem. Gerik odskoczył na bok i spojrzał w górę; zrolowany żagiel przesuwał się przez

burtę jak monstrualny wąż. Nad burtą zobaczył głowę i ramiona Alizończyka.

Uspokoił go machnięciem ręki i na chwilę osunął się na piasek, by złapać oddech. Odetchnął

kilka razy, wstał i zaczął naprawiać rusztowanie. Klątwami sypał przy każdym wydechu,

przekleństwa stały się dlań rodzajem litanii skazańca. Tylko od czasu do czasu zerkał ku

wzgórzom. Chciał poprosić Hassalla, żeby osiodłał kucyka i przyprowadził nad morze, w razie

gdyby go potrzebowali, ale nie umiał mu wyjaśnić, dlaczego uznał to za potrzebne.

Porzucił więc naprawę rusztowania, wziął miecz i rozciął wiązania najbliższego wielkiego

wieszadła na sieci, po czym wciągnął je razem ze zbutwiałymi sieciami na dziób łodzi. Nie

wiedział, czy Alizończyk domyśli się, o co mu chodzi, lecz zapamiętał dobry łuk i spory zapas

background image

strzał, które Hassall przyniósł razem ze swoim mieczem i resztą rynsztunku. Zwalił jeszcze jedno

wieszadło i umieścił na szczątkach pierwszego, ciągnąc je razem po grząskim piasku, wśród

powiewających strzępów sieci. Zrobił to samo z trzecim. Wysysał właśnie wbitą w dłoń drzazgę,

gdy usłyszał gwizd. Alizończyk zszedł na ziemię i wskazywał na wzgórza.

Gerik wytężył wzrok i spojrzał w stronę odległej przełęczy, gdzie kończyły się wzgórza,

a zaczynało wybrzeże. Przypomniał sobie układ terenu i zorientował się, że wrogowie będą

musieli zjechać po tym długim zboczu. Obejrzał się i w zapadającym zmroku zobaczył, iż morze

ponownie zbliżyło się do łodzi; na brzeg napływały wielkie bałwany i coraz silniejszy wiatr dął

od wodnego bezmiaru.

O bogowie, odpływ będzie rano. Wróg przybył za wcześnie. Albo my spóźniliśmy się

o jeden dzień, pomyślał z rozpaczą.

– Twoja pani... – powiedział, wskazując w stronę wydmy. Alizończyk złapał go za ramię

i wskazał leżącą na piasku broń.

– Czy ty wiesz to, co ona wie? – spytał Gerik, biegnąc obok Hassalla. – Człowieku, czy ty

liczysz na to, że ona ich zatrzyma?

Ten nic nie odpowiedział, wyprzedził go i podniósł swój rynsztunek.

Gerik również wziął swój oręż, spoglądając za siebie, skąd niechybnie zbliży się wróg. O tej

niebezpiecznej dla światła godzinie kolory bladły, zarówno na brzegu morza, jak i na wzgórzach,

pod bezchmurnym, ołowianym niebem. Zapiął ciasno wszystkie paski zbroi, obmacując

rozdarcie, którego nie zdążył naprawić. Zobaczył Hassalla wracającego do łodzi i ogarnęła go

panika na myśl o nieznanych tajemnicach, o prawach morza i morskich pływów, o żaglach,

takielunku i pracy, której nie rozumiał.

Podniósłszy wzrok, zobaczył schodzącą w dół Czarownicę, obładowaną zawiniątkami

i koszykami, uciekinierkę jak tysiące innych z jego ludu, moc Estcarpu, wygnaną z całą resztą

nieszczęśników.

Był półmrok. Miała nie osłonięte włosy. Jej szaty zafalowały i załopotały na tle

zachodzącego słońca jak strzępy dymu i nocy.

– Tam jest koń! – krzyknęła, przekrzykując wiatr, który szarpał jej włosami. – Masz jeszcze

czas! Masz jeszcze czas. Odjedź stąd!

– I mam zostawić was na pastwę wrogów?

– Tarcza iluzji nie istnieje. Rozwiała się rano! Uciekaj, powiadam ci, uciekaj!

– Łódź nie jest skończona! – krzyknął do niej. – Na bogów, kobieto, nie zdążyliśmy jej

skończyć. Czy twoja moc może upleść sznur i zawiązać linę? Jeżeli władasz mocą, użyj jej

przeciw tamtym!

– Moją magią jest to! – odparła, wskazując ręką na niebo. Jej blada twarz miała dziki wyraz.

– Mogę kontrolować tylko pogodę – a ty chcesz, żebym robiła to samo ze skałami, wzgórzami

background image

i wrogami?! Odjeżdżaj! Dwa, nie, trzy razy uratowałam ci życie! Nie zmarnuj go! Sami

poradzimy sobie z morzem!

– Bogowie odebrali ci rozum, kobieto! Zajmij się wrogami! Będą tutaj, zanim odpływ uniesie

łódź, nawet szczur lądowy to wie...

– Mam się zająć wrogami? A co takiego mam zrobić z odpływem? Powiedziałam ci już!

Tarcza iluzji nie istnieje – nie mogę robić dwóch rzeczy jednocześnie – zużyłam na ciebie dużo

sił, w ten sposób kupiłam potrzebny czas, ty zaś spłaciłeś swój dług, człowieku, a teraz jedź.

Opuść to wybrzeże i resztę pozostaw mnie!

Wzięła zawiniątka pod pachę, odgarnęła włosy z twarzy i zaczęła biec. Patrzył na nią

z otwartymi ustami, w których zamarło to, co chciał jej jeszcze powiedzieć: że nie zna

Alizończyków i szybkości, z jaką porusza się ich kawaleria, że jest kobieta i ma takie pojęcie

o wojennej taktyce jak ryba o lataniu. Wyłącznie kobieta; która ponadto ma cholerny zwyczaj

wymachiwania ręką i zawsze stawia na swoim w każdym sporze z mężczyzną.

O nie, z wyjątkiem Kolderczyków, którzy napadli na jej współplemieńców w Estcarpie.

I z wyjątkiem Alizończyków. Gdyby bowiem władała tak wielką Mocą, jak się przechwalała, ci

ostatni nie zapędziliby jej i jej towarzysza na to wybrzeże i nie przyparli do morza.

Miała jednak dość mocy, żeby zastawić sidła na dzieci i zwabić je tutaj z całej Krainy Dolin

pomimo wojny i niebezpieczeństw – tak jak Leisję...

– Przeklęta wariatka! – wrzasnął do wiatru, do gęstniejącego mroku i do pustki wokół siebie.

I pobiegł, chwytając po drodze hełm i tarczę, kierując się do chaty i do zagrody, gdzie

alizoński kuc krążył niespokojnie i tupał, podenerwowany coraz silniejszym wiatrem.

Znalazł tam torbę z prowiantem; przynajmniej w tym Jevane okazała się przezorną. Uprząż

wisiała na płocie. Gerik prześlizgnął się do środka, schwytał konia, uspokoił na tyle, żeby

osiodłać i umieścić mu koc na grzbiecie. Kuc przewracał oczami, węszył, szeroko rozdymając

chrapy, skakał i niecierpliwił się, gdy Gerik otwierał bramę, a gdy jeździec włożył nogę

w strzemię i go dosiadł, pomknął z kopyta.

Gerik ściągnął wodze i uderzył piętą w bok. Nie zmierzał na południe, ale w stronę wzgórz,

ku łagodnie opadającemu zboczu Krainy Dolin. Wydał przenikliwy okrzyk bojowy mieszkańców

Doliny Palten, który Alizończycy zdążyli dobrze poznać, i posłał go z wiatrem.

Na bogów, kiedyś to podziałało. Już raz wrogowie porzucili świeży trop, podejrzewając, że

ściga ich nie jeden, lecz więcej przeciwników. Drużynnik Fortala krzyknął głośno, wyjechał na

otwartą przestrzeń i pomknął w stronę trawiastych wzgórz.

– Hiaii! Cervin! Chodź i walcz ze mną! Boisz się?! Czy odważysz się na to?

Cienka, ciemna smuga pojawiła się wzdłuż linii horyzontu. Gerikowi się wydało, jakby

wschodziło wielkie, czarne słońce. Rosła i rosła w półmroku, aż stała się szeregiem jeźdźców

background image

rozciągającym się po krańce horyzontu. Dopiero wtedy usłyszał mamrotanie i wrzaski, od

których nazwano Alizończyków Psami. Ponad wyciem wiatru dudnił tętent kopyt.

– Hiaii! – wrzasnął, podniósł miecz i ściągnął wodze swego wierzchowca.

Usłyszał charakterystyczny świst, zobaczył na tle nieba lecącą ku niemu chmurę strzał.

– Hiaii! – powtórzył przeciągle, zawrócił i ją uciekać w dół zbocza.

Nie trafiła go żadna strzała. Wiatr wiał w twarze łuczników. Nachylenie terenu ułatwiało

bieg kucykowi, na poły oszalałemu zwierzęciu, które mimo to pewnie stąpało w ciemnościach.

Ścigali go. Robili to, o co mieszkańcy Dolin tylekroć daremnie modlili się do bogów.

A teraz, teraz ci szubrawcy zapomnieli o ostrożności i ścigali go, mając przed oczami szeroką

plażę, chatę rybacką i łódź, przekonani, że nic im nie grozi i że mogą bezpiecznie ścigać

zdobycz.

Niektórzy zatrzymają się dla grabieży, obojętne, jak nędzna będzie to zdobycz, obojętne, ilu

da się na nią nabrać. Pozostanie dostatecznie wielu, którzy poszukają łatwiejszej i mniej

podejrzanej zdobyczy... Na Panią Księżyca i Pana Lasów, przebiją się przez kruchą linię obrony

na brzegu morza, pójdą prosto ku statkowi!

Sam zniweczył swoje plany. Znowu. Ależ z niego dureń. Jemu nie grozi niebezpieczeństwo.

Może skręcić na południe, wjechać między wzgórza, przedzierać się w ciemności przez zarośla,

kluczyć zwierzęcymi ścieżkami, póki nie wyprowadzi w pole ich najlepszych tropicieli.

Jednak zawsze płaci się za głupotę. Każdy człowiek, który zachował swoje człowieczeństwo,

wie o tym dobrze.

Hassall i pani Jevane zobaczą go. Zobaczą przeklętego durnia na plaży przed sobą. Może

zdoła kupić dość czasu, żeby Czarownica mogła uratować siebie i Leisję.

Leisję. I inne dzieci. Takie jak ona.

Udało mu się rozproszyć ścigających. Jechali nie zachowując dyscypliny, tak jak psy, od

których ich przezwano. Najszybsi dotarli najdalej, byli już na plaży, a to wyłączyło z gry

łuczników – w zasięgu ich strzał znalazłyby się własne szeregi. W czasie pościgu na czoło

wysunęła się garstka najszybszych; dwóch natknęło się w ciemnościach na bagno na skraju plaży

i się przewróciło.

Przestał poganiać kuca. Pozwolił się dogonić, a kiedy usłyszał zbliżający się tętent kopyt,

zatoczył koniem i zaatakował przeciwnika, uderzając z impetem tarczą o tarczę, wysadził go

z siodła. Jednocześnie nadjechał inny Alizończyk, wrzeszcząc na cale gardło i wychylając się

w siodle.

Młody Pies. Teraz on popełnił błąd – żółtodziób przeciw weteranowi. Gerik odwrócił się

i ciął. Miecz napotkał ciało. Brzeszczot wroga poleciał w jedną stronę, a jeździec i jego

wierzchowiec – w dwie, każdy w inną.

– Hiaii! – wrzasnął na konia, widząc alizońskich kawalerzystów ustawionych w zamykający

background image

się półksiężyc. Skręcił w prawo, omijając ten żywy łuk i pomknął ku morzu, w huraganowy

wiatr, który właśnie teraz uderzył. Koń aż stanął bokiem, zadarł wysoko głowę i obryzgał go

pianą z pyska, gdy mimo oporu zmusił go dojazdy na wprost; zyskał więcej przestrzeni, więcej

piasku. Zobaczył czarną sylwetkę łodzi na tle lśniącego jak lustro morza. Dostrzegł wodę bliżej

niż kiedykolwiek dotąd, połyskującą tuż pod rusztowaniem, na którym stała prawie gotowa łódź.

– Jevane! – krzyknął do czarodziejskiego wiatru. Dostrzegł nikłą szansę ocalenia; żebyż fale

pokryty piasek piana, żeby alizońskie konie nie odważyły się na niego wejść. Czarownica dobrze

wiedziała, co robi – a on, stary żołnierz, przegrał tę partię. Dobrze im życzył. Tymczasem

odległość między nim a Alizończykami na pewno wciąż się zmniejszała. Nie odwracał się ku

nim, wyliczył, że są tuż, tuż. Podniósł miecz, pozdrawiając Czarownicę i jej Psa. Mimo wszystko

było to zwycięstwo Krainy Dolin.

– Życzę szczęścia! – wrzasnął, ściągając lewą ręka wodze, żeby zwrócić przeciw wrogom

ciężko dyszącego kuca i stawić czoło atakowi. Pies, który go zaatakował, spadł na ziemię, a jego

wierzchowiec skręcił w prawo, uciekając przed huraganowym wiatrem. Wśród zbliżających się

kawalerzystów błąkał się jeszcze jeden koń z pustym siodłem.

To ich własne strzały, pomyślał z niesmakiem.

I usłyszał przenikliwy gwizd za swoimi plecami.

Hassall!

Strzały lecące z wiatrem sięgały dalej i z magiczną dokładnością trafiły w cel. Kolejny

podmuch znów przyniósł głośny gwizd.

– Ty głupcze! – krzyknął ściągając wodze i zmuszając kuca, by pognał przez mrok i wiatr

ukosem ku łodzi. Wielkie trzepoczące potwory ruszyły ku niemu i zagrodziły mu drogę, zobaczył

ciemne kształty, w których rozpoznał zapomniane już wieszadła na sieci, przewalające się na

wietrze. Koń zarżał z przerażenia i skoczył prosto przed siebie. Gerik odciął mieczem wodze

i zsunął z siodła, puszczając wolno ogarnięte paniką zwierzę. Alizoński kuc był teraz wolny, tak

jak wielu jego pobratymców biegających w ciemnościach. Porwana sieć chlasnęła Gerika po

twarzy. Oczyścił tarczę z mokrych strzępów i pobiegł dalej, klucząc wśród przewracających się

ciemnych kształtów.

Rybacka łódź zamajaczyła tuż przed nim. Fale zmyły ją z podpórek. Zobaczył na jej

kołyszącym się dziobie światło, jasne światło, które ześlizgnęło się po burcie, gdy zbliżał się,

brodząc w wodzie i zapadając w zdradzieckim piasku. Kadłub górował nad nim jak ciemny,

niebezpieczny mur, który w każdej chwili mógł się obalić.

Wsunął miecz za pas, tarczę odrzucił na plecy. Chwycił się jedną ręką świetlistej liny.

W tejże chwili stracił oparcie: wielka fala zbliżyła do niego łódź, równocześnie wymywając mu

piasek spod nóg.

Jednak dzięki linie utrzymał się nad wodą. Desperacko uczepił się jej także drugą ręką, gdy

background image

ciągnięty z wielką siłą powróz uniósł go na nadburcie. Przerzucił przez nie ramię i zawisł

w panice, gdy łódź zakołysała się i przechyliła. Czyjaś silna dłoń znalazła dogodny chwyt

i wciągnęła Gerika na pokład.

Odzyskał równowagę i wypuścił linę. Znalazł się twarzą w twarz z Hassallem. Tuż obok

niego Jevane trzymała świecącą w mroku linę, a wicher rozwiewał jej włosy.

– Czy nie słyszałeś, co do ciebie mówiłam?! – krzyknęła. – Czy pomyliłeś kierunki,

człowieku z Dolin?

– Zawsze mogę tam wrócić! – zawołał, machając ręką w stronę nieprzyjaciół.

Hassall objął go ramieniem, podtrzymując na umykającym spod nóg pokładzie. Kołysali się

na falach. Morze pędziło przed siebie, ku plaży, na której zatrzymali się Alizończycy.

W gwiezdnej poświacie za dziobem zobaczył chaos w ich szeregach, usłyszał paniczne wrzaski.

Jevane wzniosła do góry ręce i błękitny ogień pomknął po obrzeżu łodzi, po linach, w górę

masztu. Wiatr nagle ucichł.

A po chwili powiał od lądu lekki wiaterek, od jego muśnięcia włosy zjeżyły się Gerikowi na

głowie.

– Wciągnijcie żagiel na maszt – powiedziała Jevane. – Z tym wiatrem możemy płynąć.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cherryh Caroline Janice Wojny Kompanii 04 Kupieckie szczęście
Cherryh Caroline Janice Wojny Kompanii Tom 4 Kupieckie Szczęście
Cherryh, Caroline Janice Das Kuckucksei
Cherryh Caroline Janice Cassandra
Cherryh Caroline Janice Region węża
Cherryh Caroline Janice Wojny Mori 01 Gasnące słońce Kesrith
Cherryh Carolyn Janice Przybysz 03 Spadkobierca
Cherryh Carolyn Janice Przybysz 02 Najeźdźca
Gasnące słońce Kesrith Cherryh Carolyn Janice
Morgaine 01 Brama Ivrel Cherryh Carolyn Janice
Pochwała przyjaźni i hartu ducha w opowiadaniu ''Stary człowiek i morze''
Opowiadanie o Huncwocie, scenariusze
WŚRÓD KRZYWYCH LUSTER, OPOWIASTKI
UZDROWIĆ, OPOWIASTKI
Opowiadanie logopedyczne (3), CWICZENIA
Opowiadanie o kropelce wody, Chemia, Tajemnice wody
Wróbelek Elemelek -30 tekstów opowiadań, dla dzieci, Poczytaj mi mamo
WODA ŻYWA -, OPOWIASTKI

więcej podobnych podstron