WŚRÓD KRZYWYCH LUSTER
Pęd do nadzwyczajności i do udziwnienia trafia do perwersji albo do znudzenia.
*
Na rynku starego miasta przygotowywano pokaz mody. Aż dziw, ile do tego potrzeba było samochodów, sprzętu, obsługi, , oświetlenia, nagłośnienia, specjalistów, artystów, wizażystów… Czekano już tylko na przyjazd sławnego kreatora mody i jego „stajni modelek”, jak sam o nich mawiał. Na płytach stały nadnaturalnej wielkości portfolia modelek -, wygenerowane komputerowe fotogramy z nierealnymi prawie postaciami ubranymi w ekstrawaganckie stroje. Jakby trochę przypadkowo pojawiła się tam może 14-letnia dziewczyna z ojcem. Dziewczyna ubrana była bardzo zwyczajnie, ale miała coś, co teraz spotyka się coraz rzadziej, czyli sporo wdzięku bez nadzwyczajnej urody. Oglądała portfolia modelek, mrugała oczami, jakby dziwiąc się i niedowierzając, i w końcu stanęła przed ojcem, zasłaniając mu jakąś piękność i powiedziała dość głośno: „Weź mnie stąd, tato, bo robi mi się słabo… Ja przy tych boginkach czuję się… żabą.” I to ona pociągnęła ojca do wyjścia.
*
To było w dzielnicy portowego miasta, powoli zamienianej na kilka wielkich lunaparków, czyli miejsca nocnej rozrywki. Ruch, zgiełk, iluminacje zaczynały się tam każdego wieczoru. Dzieci było tam niewiele, ale któraś z pań z obsługi miała dziewczynkę z lekkim porażeniem mózgowym. Nie miała dla niej ani czasu, ani serca, więc dziecko od małego błąkało się w ogrodzonym sektorze między budami, namiotami, karuzelami, strzelnicami… i gabinetami krzywych luster. Podczas, gdy ludzie stający przed tymi lustrami pokładali się ze śmiechu, ta mała patrzyła zdumiona na swoje odbicia, biorąc je za rzeczywiste. Patrzyła potem na ludzi, porównywała się i uciekała gdzieś w kąt, by za kilkanaście godzin wrócić i przypatrywać się sobie wykrzywionej, pyzatej, nieforemnej. Innych luster nie spotkała, więc w końcu, jakby pogodziła się z tym, że tak wygląda i już, że trzeba z tym żyć. Nigdy też nikogo nie zapytała, jak wygląda w ich oczach, bo chyba bała się, że ci piękni i zgrabni, z matką na czele, powiedzą jej coś okrutnego, nie do zniesienia. Kończyła już swoje siedem lat, nadal tak myśląc, tułając się w tej niewielkiej w sumie przestrzeni, która była jej całym światem, bez czyjejś uwagi, troski, czułości. Gdy znów stawała przed lustrem, traciła nadzieję, że może wyglądać inaczej. Najczęściej siadywała schowana w załomie namiotu bajarza i grajka, który na żądanie opowiadał znane bajki i dośpiewywał je. Bała się go trochę, ale znała te bajki na pamięć, zwłaszcza o cudnych księżniczkach malowanych na namiocie. Powtarzała potem je sobie w jakimś nierealnym marzeniu, że i ją ktoś może zaczaruje czy odczaruje i nie będzie już taką pokraką. Może dlatego się wciąż gdzieś chowała, by nikt jej takiej się nie przyglądał. Pewnie tak musiało być - myślała sobie. Któreś wieczoru nad lunaparkiem zawisła granatowa chmura, zerwał się porywisty wiatr i rozszalała się burza. Lało tak, że potoki wody rwały alejkami. Wyłączono prąd i tej nocy mała poszła spać wcześniej. Obudziła się jak nigdy dotąd o świcie. Wstawało słońce. Wyszła i patrzyła zdziwiona na wielkie kałuże. Przykucnęła nad jedną i aż wytrzeszczyła zdumione oczy. Pobiegła do następnej i jeszcze następnej… I nagle zatańczyła w środku kałuży wołając jak mogła najgłośniej: „Jaka ja jestem zwykła! Jaka ja jestem piękna!”
*
Tracimy piękno, bo odchodzimy od prostoty i prawdy. Przesada, ekstrawagancje, szukanie niezwykłości, tanich podniet… to cechy królestwa kiczu i brzydoty. I omija nas wdzięk, czyli gracja, która po łacinie oznacza także łaskę i wdzięczność… Wdzięczność za piękno, jakim ono po prostu jest od wieków stworzone.