ANTONI PAWLAK
KSI
Ąś
ECZKA
WOJSKOWA
O PO
ś
YTKACH PŁYN
Ą
CYCH Z PRZEBYWANIA
W MIEJSCACH ZAMKNI
Ę
TYCH
Gdy wiosn
ą
1976 szedłem do wojska, wiedziałem jedno – albo mnie tam wyko
ń
cz
ą
, albo
to
wszystko opisz
ę
. Nie wyko
ń
czyli.
Ludowe Wojsko Polskie było wówczas, w latach siedemdziesi
ą
tych, tematem tabu. W
literaturze wła
ś
ciwie nie istniało. Oczywi
ś
cie, je
ś
li nie liczy
ć
propagandowych
powie
ś
cideł
wydawanych w masowych nakładach przez Wydawnictwo MON.
Wi
ę
c napisałem i – jak si
ę
okazało – wstrzeliłem si
ę
. Byłem pierwszy, który po wojnie
opisał wojsko inaczej. My
ś
l
ę
,
ż
e prawdziwie.
Dzi
ś
nie mam wi
ę
kszych złudze
ń
. Doskonale wiem,
ż
e „Ksi
ąż
eczka wojskowa” nie jest
wielkim dziełem literackim. Jest swego rodzaju dokumentem. Dokumentem o bardzo
ciekawych, jak s
ą
dz
ę
, losach.
Po pierwsze – niezale
ż
ny kwartalnik literacki „Zapis” kupił ode mnie tekst w ciemno. A
rzecz taka młodemu literatowi (miałem wówczas 26 lat) zdarza si
ę
, raczej rzadko.
Po drugie – dwa pełne nakłady tego numeru „Zapisu” w cało
ś
ci skonfiskowała Słu
ż
ba
Bezpiecze
ń
stwa. Pozwala mi to do dzi
ś
ż
ywi
ć
nadziej
ę
,
ż
e wła
ś
nie mój tekst był tak
wa
ż
ny.
Po trzecie – „Ksi
ąż
eczka wojskowa” w wielu jednostkach wojskowych stała si
ę
obowi
ą
zkow
ą
lektur
ą
szkoleniow
ą
dla oficerów. Nigdy nie my
ś
lałem,
ż
e stan
ę
si
ę
kim
ś
w
rodzaju autora podr
ę
cznika.
Po czwarte – w drugiej połowie grudnia 1981 roku w wi
ę
zieniu w Białoł
ę
ce jeden ubek
powiedział mi,
ż
e wła
ś
nie „Ksi
ąż
eczka...” była głównym powodem mojego internowania.
I w ten sposób dochodzimy do „Ksi
ąż
ki skarg i wniosków” – tekstu, w którym staram si
ę
opisa
ć
obozy internowanych.
Od grudnia 1981 do lipca 1982 byłem internowany w Białoł
ę
ce, Jaworzu i Darłówku.
Udało mi si
ę
siedzie
ć
z wieloma lud
ź
mi, którzy dzi
ś
(pisz
ę
to na pocz
ą
tku grudnia 1990
r. ) tak
du
ż
o znacz
ą
.
ś
eby si
ę
pochwali
ć
, niektórych wymieni
ę
:
z rz
ą
du – Tadeusz Mazowiecki, Waldemar Kuczy
ń
ski, Jan Lity
ń
ski, Bronisław
Komorowski, Stefan Kawalec...
z ambasadorów – Władysław Bartoszewski, Krzysztof
Ś
liwi
ń
ski...
z Sejmu i Senatu – Bronisław Geremek, Andrzej Szczypiorski, Adam Michnik,
Aleksander
Małachowski, Gabriel Janowski, Andrzej Celi
ń
ski, Stefan
Niesiołowski...
z telewizji — Andrzej Drawicz, Jan Dworak...
I jeszcze wielu polityków, działaczy, artystów, wydawców, dziennikarzy i naukowców.
Jak wida
ć
jestem – do
ść
dobrze ustawiony. Czego wszystkim serdecznie
ż
ycz
ę
.
Antoni Pawlak
„Wrócicie do cywila i skombinujecie tak
wszystko,
ż
e zrobicie ze mnie dup
ę
i skurwysyna,
a z siebie inteligenta i pacyfist
ę
,
który jest ponad szarym
ż
yciem pułkowym”.
Zbigniew Uniłowski „Dzie
ń
rekruta”
I
Gdy dowiedziałem si
ę
,
ż
e mam i
ść
do wojska, robiłem wszystko, aby to nie doszło do
skutku. Pomagało mi w tym wielu ludzi, co doprowadziło do pewnego zamieszania. W
ko
ń
cu
wezwał mnie komendant sztabu dzielnicowego. Usiedli
ś
my w jego gabinecie.
– Naprawd
ę
nie mog
ę
zrozumie
ć
, dlaczego z takim uporem stara si
ę
pan unikn
ąć
słu
ż
by
wojskowej. Przecie
ż
jest to pa
ń
skim obowi
ą
zkiem. Zreszt
ą
te wszystkie legendy,
ż
e w
wojsku
nie ma mo
ż
liwo
ś
ci ani czasu, to wierutne brednie. A pan tu jaki
ś
bałagan robi. A poza
tym,
nawet jakbym chciał, nie mog
ę
panu i
ść
na r
ę
k
ę
. Ja, prosz
ę
pana, musz
ę
rozlicza
ć
si
ę
z
ka
ż
dego, kto nie poszedł.
Starałem si
ę
mu wytłumaczy
ć
,
ż
e studiuj
ę
filozofi
ę
, a w wolnych chwilach pisuj
ę
wierszyki, i obawiam si
ę
,
ż
e dwuletnie koszarowanie nie wyjdzie na dobre ani moim
studiom,
ani te
ż
wierszykom.
– Ale
ż
pan jest w bł
ę
dzie! To,
ż
e zajmuje si
ę
pan filozofi
ą
i literatur
ą
, w
ż
aden sposób
nie
przeszkodzi panu w odbyciu słu
ż
by. Zreszt
ą
, dobrze,
ż
e mi pan o tym powiedział.
Postaramy
si
ę
skierowa
ć
pana do takiej jednostki, w której słu
ż
ba b
ę
dzie w jaki
ś
sposób współgrała
z
pa
ń
skimi zainteresowaniami.
Prawdopodobnie dlatego trafiłem do czołgów.
– A jakie s
ą
pa
ń
skie plany na przyszło
ść
? Jako krytyka, oczywi
ś
cie – zapytał mnie w
Pałacu Kazimierzowskim Nestor Krytyków.
– Trudno mówi
ć
o planach. Za tydzie
ń
b
ę
d
ę
ju
ż
w wojsku.
– Aha – sapn
ą
ł N.K. z nagłym błyskiem w oku. – Tego to panu nawet zazdroszcz
ę
.
Niech
pan Mnie dobrze zrozumie; jest pan młodym, zdolnym człowiekiem. A groziło panu
zatoni
ę
cie w kawiarnianym bagienku. (Pan wie, co oni o Mnie?) Wie pan, z tego si
ę
bardzo
trudno wyci
ą
gn
ąć
. Tam za
ś
b
ę
dzie pan miał pole do naprawd
ę
twórczej obserwacji.
Wej
ś
cie
w tak odmienne
ś
rodowisko, to dla ka
ż
dego twórcy cenne, bardzo cenne
do
ś
wiadczenie.
Zdenerwował mnie tylko. Niby
ś
yd, a takie bzdury opowiada.
Kazik chciał uprzyjemni
ć
mi ostatni dzie
ń
wolno
ś
ci. Chod
ź
– powiedział – poznam ci
ę
z
Postaci
ą
Historyczn
ą
. Lecieli
ś
my przez cał
ą
Warszaw
ę
, a on do ko
ń
ca nie chciał
wyjawi
ć
,
kogo miał na my
ś
li. Posta
ć
Historyczna i tyle.
A P.H. umiał si
ę
znale
źć
. Jak tylko zorientował si
ę
, w jakiej jestem sytuacji, zacz
ą
ł mnie
pociesza
ć
.
– Niech si
ę
pan zbytnio nie przejmuje – mówił. – Wojsko to tylko karykatura ustroju
totalitarnego, do którego – jak s
ą
dz
ę
– zdołał si
ę
pan ju
ż
przyzwyczai
ć
. Jak panu
wiadomo,
ustrój totalitarny zbudowany jest na zasadzie sieci, która nas tak naokoło oplata, oplata.
Ale
ka
ż
da sie
ć
ma to do siebie,
ż
e posiada oka, w których przeci
ę
tnie inteligentny człowiek
potrafi uwi
ć
sobie spokojne gniazdko. Czego i panu serdecznie
ż
ycz
ę
.
Przy po
ż
egnaniu Kazik mocno u
ś
cisn
ą
ł mi dło
ń
.
– Mam nadziej
ę
, Antoni,
ż
e doczekamy jeszcze czasów, gdy młodzi ludzie b
ę
d
ą
pełni
dumy szli do POLSKIEGO wojska.
Ja nie miałem tej nadziei. Nie mam jej do dzisiaj. Zreszt
ą
, Kazik, wojsko jest zawsze
wojskiem. Poza wszystkim innym.
Pocz
ą
tkiem drogi był Dworzec Wschodni. Całe tłumy młodych ludzi. Pijanych młodych
ludzi. Pijanych i wyj
ą
cych młodych ludzi.
Wojskowe piosenki wzbijały si
ę
pod dach dworca. Jak barany na rze
ź
wsiadali do
poci
ą
gów kolejni obro
ń
cy granic. Ten koszmar towarzyszył mi przez cał
ą
drog
ę
. W
pewnych
chwilach robiło mi si
ę
wr
ę
cz głupio za t
ę
moj
ą
trze
ź
wo
ść
, za brak
ś
piewu. Wygl
ą
dało na
to,
ż
e ja jeden boj
ę
si
ę
tego, co nas czeka.
ś
e tamci jad
ą
pełni pijanej rado
ś
ci, a ja jeden
itd.
Stałem obok jakiego
ś
starszego faceta, który z pewnym niedowierzaniem obserwował
ten
Wesoły Poci
ą
g. W pewnym momencie facet zacz
ą
ł do mnie mówi
ć
.
– Wie pan, wojsko nie jest łatw
ą
rzecz
ą
. Ja si
ę
wcale nie dziwi
ę
,
ż
e oni nie maj
ą
ochoty
tam i
ść
. Ale to w sumie niedobrze, bo powinni. Nie, nie dlatego,
ż
e to obowi
ą
zek i tak
dalej.
Ode mnie pan czego
ś
takiego nie usłyszy, nie jestem dziennikiem telewizyjnym. Po
prostu tak
ju
ż
w
ż
yciu jest,
ż
e wojsko i wi
ę
zienie to najwi
ę
ksza i najlepsza szkoła
ż
ycia. Ja, panie,
byłem
ju
ż
w paru wojskach i paru wi
ę
zieniach. Najpierw, w trzydziestym dziewi
ą
tym, w polskim
wojsku. Normalne. Zaraz na pocz
ą
tku wojny Niemcy wzi
ę
li mnie do niewoli. Ale obozu
jenieckiego nie zobaczyłem, bo udało mi si
ę
uciec z transportu. Do czterdziestego
trzeciego
byłem w AK na terenie Warszawy. I w tedy Niemcy znów mnie złapali. Tym razem
gestapo. I
po raz drugi udało mi si
ę
uciec. Byłem ju
ż
spalony w mie
ś
cie i musiałem i
ść
do lasu, do
oddziału. A jak w czterdziestym czwartym przyszli Ruskie, to pierwsza rzecz nas
zamkn
ę
li.
Wtedy wła
ś
nie uciekłem z wi
ę
zienia po raz ostatni. Ruscy zamykali mnie na fałszywych
papierach, wi
ę
c pod prawdziwym nazwiskiem wst
ą
piłem do ko
ś
ciuszkowców. Byłem z
nimi,
panie, a
ż
do Berlina. Po wojnie chciałem zosta
ć
w wojsku i nawet zostałem. Ale
niedługo. W
czterdziestym ósmym kto
ś
wpadł na to,
ż
e zwiałem Ruskim. Wie pan, wtedy si
ę
nie
patyczkowali, mo
ż
na było i czap
ę
lekk
ą
r
ą
czk
ą
zarobi
ć
. Zamkn
ę
li i koniec. Nawet nie
miałem
ju
ż
ochoty ucieka
ć
. Wyszedłem zupełnie legalnie w pi
ęć
dziesi
ą
tym pi
ą
tym.
I widzi pan: tyle wojsk, tyle wi
ę
zie
ń
. Ale jak patrz
ę
z perspektywy, to nawet jestem
zadowolony,
ż
e los mnie tak do
ś
wiadczył. Nie ma we mnie ch
ę
ci zemsty na kimkolwiek.
To
naprawd
ę
wielka szkoła. Oni wszyscy, a w ka
ż
dym razie ci inteligentniejsi, tak
ż
e dojd
ą
do
tego wniosku. Bardzo w to wierz
ę
. Oby jak najpr
ę
dzej. Nie wyobra
ż
a pan sobie, jak taka
ś
wiadomo
ść
mo
ż
e im pomóc. Przynajmniej w pocz
ą
tkowym, najtrudniejszym okresie.
A poza tym, jakby tak porówna
ć
wojsko dwadzie
ś
cia lat temu i teraz. To
ż
to sanatorium.
Co wcale nie znaczy,
ż
e chciałbym umniejsza
ć
ich cierpienia. Nie, chyba po prostu tak
jest,
ż
e
ka
ż
de pokolenie ma inny, swój udział w cierpieniu.
W miejscu docelowym byłem rano. Trze
ź
wy, tylko zm
ę
czony całonocn
ą
podró
żą
. I
gnany
my
ś
l
ą
: musz
ę
tutaj, teraz, jeszcze przed przekroczeniem bramy pozna
ć
kilku z tych, z
którymi
przyjdzie dzieli
ć
ten okres. Wydawało mi si
ę
to konieczne. Wi
ę
cej ni
ż
konieczne. Byłem
pewien,
ż
e w du
ż
ej mierze ułatwi to aklimatyzacj
ę
. B
ę
dzie wszak kto
ś
, z kim mo
ż
na
wróci
ć
wspomnieniem do tych kilku ubogich chwil pozostawionych na zewn
ą
trz.
Akurat napatoczyło si
ę
dwóch. Przyczepiłem si
ę
do nich, starałem si
ę
upodobni
ć
, sta
ć
si
ę
jednym z nich lub oboma naraz. Wiedziałem,
ż
e to mo
ż
e by
ć
jedyna droga,
ż
eby mnie
zaakceptowali.
I poszli
ś
my w tan. Najpierw po butelce wina. Zacz
ę
ło si
ę
pierwsze macanie:
Sk
ą
d jeste
ś
?
Ile razy udało ci si
ę
mign
ąć
?
Itd.
Od pierwszej chwili zdobyłem co
ś
w rodzaju szacunku. Nie byłem nawet najstarszy,
byłem
dla nich po prostu stary. Cztery, sze
ść
lat to ju
ż
w tym wieku wiele. Ale dorosło
ść
trzeba
potwierdzi
ć
siln
ą
głow
ą
. Wi
ę
c dalej, dalej. Wi
ę
c po dwie setki i po dwa piwa. I dalej.
Szli
ś
my
przez miasteczko zbieraj
ą
c innych, takich jak my. Jeszcze sklep i jeszcze po trzy wina
za
paski od spodni. Na ulicy, a potem w domu jakiego
ś
miejscowego. Stamt
ą
d te
ż
chyba
jeszcze
jakie
ś
zakupy. Ale ja si
ę
nie popisałem, nie pami
ę
tam, straciłem film.
Odzyskałem go dopiero w jednostce. Do dzi
ś
nie wiem, w jaki sposób tam trafiłem.
W jednostce najpierw przechodzi si
ę
przez co
ś
w rodzaju powtórnej komisji
wcieleniowej.
Kilku lekarzy i facet wypytuj
ą
cy o
ż
yciorys. Tutaj wła
ś
nie przydzielaj
ą
do poszczególnych
pododdziałów.
Przez komisj
ę
przeszedłem bez wi
ę
kszych kłopotów. Tylko przy tym nielekarskim stoliku
wdałem si
ę
w dyskusj
ę
mocno zawił
ą
z jakim
ś
majorem. Poszło o to, czy jestem karany.
Powiedziałem mu,
ż
e to skomplikowana historia – i jestem, i nie jestem. Za
żą
dał
wyja
ś
nienia.
A ja z pijackim uporem powtarzałem w kółko to samo, dodaj
ą
c co jaki
ś
czas,
ż
e to
troch
ę
zbyt
skomplikowane, by on to zdołał zrozumie
ć
.
W ko
ń
cu dał mi spokój.
Zacz
ę
to przerabia
ć
mnie na
ż
ołnierza.
Najpierw strzy
ż
enie. Fryzjer o mało nie zwariował z rado
ś
ci, gdy zobaczył moje
spływaj
ą
ce na plecy włosy. Od razu na zero.
Potem rozbierali
ś
my si
ę
do naga i pakowali
ś
my cywilne ubrania do worków, z których
próbowali
ś
my robi
ć
paczki do domu. I ła
ź
nia. Nadzy i łysi pod prysznicami z ledwie
letni
ą
wod
ą
. Teraz ju
ż
zupełnie nie mogłem pozna
ć
ś
wie
ż
ych kolegów. Fryzjer zmienił nas w
sposób zasadniczy. Byli
ś
my grup
ą
anonimowych golców.
Z ła
ź
ni do kilku stoisk – jak w sklepie, tyle,
ż
e bez płacenia.
STOISKO I – bielizna.
– Masz tu spodenki i podkoszulk
ę
. Co marudzisz? Jak za du
ż
e, to i lepiej,
ż
e nie za
małe.
Koszulka to nic, ale spodenki ci
ą
gle spadaj
ą
.
STOISKO II – moro.
– Za du
ż
e, to skrócisz, za małe, to wymienisz. Co si
ę
tak gapisz – spierdalaj.
Szybko do nast
ę
pnego.
STOISKO III – komplet alarmowy.
Jakie
ś
chlebaczki, zapasowe gacie, koszulki itd. Po choler
ę
tego a
ż
tyle?
STOISKO IV – galanteria skórzana.
A wi
ę
c pasy i buty. Tutaj przynajmniej mo
ż
na sobie dobra
ć
na miar
ę
.
STOISKO V – obuwie sportowe.
tenisówki (j.w.)
STOISKO VI – berety.
Te
ż
na miar
ę
.
A poza tym wła
ś
nie tutaj jak najszybciej nale
ż
ało nauczy
ć
si
ę
zawi
ą
zywa
ć
onuce. Co
ś
nieprawdopodobnie trudnego. Potem wszystko pod pach
ę
i na kompani
ę
.
Le
ż
eli
ś
my ju
ż
w łó
ż
kach próbuj
ą
c zasn
ąć
, gdy – około wpół do jedenastej – przyszło
dwóch nowych. Spogl
ą
dali na nas m
ę
tnie, spode łba. Z zaciekawieniem przygl
ą
dali
ś
my
si
ę
ich przygotowaniom do snu. Panowało pełne napi
ę
cia milczenie. W pewnym momencie
jeden
z nich zapytał: A kiedy tu daj
ą
kolacj
ę
?
Strasznie nas to roz
ś
mieszyło.
Ś
mieli
ś
my si
ę
długo i niepohamowanie. W tym
ś
miechu
było co
ś
oczyszczaj
ą
cego. Teraz ju
ż
wiedzieli
ś
my – jeste
ś
my w wojsku.
II
Drugiego dnia pobytu w jednostce wzbudziłem zainteresowanie sekcji politycznej. Kazali
mnie do siebie, do sztabu, przyprowadzi
ć
.
Młody porucznik posadził mnie naprzeciw siebie.
– Tak. Ogl
ą
dałe
ś
mo
ż
e telewizj
ę
w cywilu? Bo wiesz, ja tam prowadziłem jeszcze
niedawno program dla młodzie
ż
y...
Z przykro
ś
ci
ą
poinformowałem go,
ż
e raczej nie zdarzało mi si
ę
ogl
ą
da
ć
programów dla
młodzie
ż
y. Ale specjalnie go to nie zniech
ę
ciło. Okazało si
ę
,
ż
e nie tylko po to mnie tutaj
wezwano.
– Co wy
ś
cie pokr
ę
cili wczoraj przy ewidencji z t
ą
wasz
ą
karalno
ś
ci
ą
?
Na wszelki wypadek rozejrzałem si
ę
wokoło. Ale byli
ś
my sami. Có
ż
, trzeba si
ę
b
ę
dzie
przyzwyczai
ć
do drugiej osoby liczby mnogiej.
Wyja
ś
niłem,
ż
e owszem, byłem karany, ale ju
ż
nie jestem. Bowiem wyrok z
zawieszeniem
po zako
ń
czeniu zawieszenia ulega automatycznemu zatarciu. Przekonywał mnie,
ż
e tak
wcale
nie jest. „Nie znacie prawa, ot co”. Bardzo delikatnie suponowałem mu,
ż
e mo
ż
e by
ć
akurat
odwrotnie.
Jako
ś
nie mogli
ś
my si
ę
dogada
ć
.
– No, dobra – zniecierpliwił si
ę
po chwili. – Zostawmy to na razie. Mam nadziej
ę
,
ż
e nie
przyszli
ś
cie tutaj po to, by odsłu
ż
y
ć
, ale po to, by słu
ż
y
ć
. Bez wzgl
ę
du na wasze
(katolickie –
prawda?) pogl
ą
dy, powinni
ś
cie by
ć
dumni,
ż
e mo
ż
ecie spełni
ć
zaszczytny obowi
ą
zek
wobec
ojczyzny. Je
ż
eli b
ę
dziecie szczerze słu
ż
y
ć
, b
ę
dzie dobrze. I, mam nadziej
ę
, nie
b
ę
dziecie
próbowali za wszelk
ą
cen
ę
st
ą
d si
ę
wyrwa
ć
. My
ś
my tu nawet mieli jednego takiego, te
ż
katolik. I wyszedł. Ale co? – do dzi
ś
nie mo
ż
e pracy znale
źć
, a to ju
ż
przeszło rok.
Porucznik pocz
ę
stował mnie jeszcze obietnic
ą
,
ż
e je
ś
li podczas okresu unitarnego b
ę
d
ę
si
ę
bardzo starał by
ć
dobrym
ż
ołnierzem, to b
ę
d
ę
mógł pracowa
ć
w ich sekcji jako „pisarz –
maszynista”.
– B
ę
dziesz miał złote
ż
ycie. Twoi kumple si
ę
upierdol
ą
, a
ż
im si
ę
jaja w pocie zagotuj
ą
,
a
ty – jak pan.
Na po
ż
egnanie chciał jeszcze sprawdzi
ć
, czy rzeczywi
ś
cie tak biegle pisz
ę
na maszynie.
Dał mi papier i kazał pisa
ć
: „Jestem dumny i szcz
ęś
liwy,
ż
e odbywam zasadnicz
ą
słu
ż
b
ę
wojskow
ą
”. Po chwili powa
ż
nej rozterki napisałem: „ Urodziłem si
ę
czwartego sierpnia
pi
ęć
dziesi
ą
tego roku w Sopocie”.
Nie był ze mnie zadowolony.
Jak zawsze: najtrudniejsze s
ą
pierwsze dni.
Wrzucaj
ą
ci
ę
w jak
ąś
zbiorowo
ść
i wydaje ci si
ę
,
ż
e
ś
wiat ten, za murami, przestał nagle
istnie
ć
. Zanim otrzymasz pierwszy list – to jedyne potwierdzenie istnienia
ś
wiata – mija
tydzie
ń
do dwóch. Przez ten czas masz tak
ą
cholern
ą
pewno
ść
,
ż
e wszyscy o tobie
zapomnieli.
Przychodz
ą
do głowy ró
ż
ne głupie pomysły. Na przykład: czy warto próbowa
ć
ocala
ć
siebie, swoj
ą
godno
ść
. Dla kogo, skoro i tak nikt nie zauwa
ż
ył twojego znikni
ę
cia z
tamtego,
dobrego
ś
wiata.
Zaczynasz liczy
ć
dni, które dziel
ą
ci
ę
od powrotu.
Z pocz
ą
tku jest ich około siedmiuset czternastu.
Przez pierwsze dni – mo
ż
e tydzie
ń
– mój mózg w ogóle nie pracował. Był wył
ą
czony jak
zb
ę
dne urz
ą
dzenie. Nie my
ś
lałem, nie zastanawiałem si
ę
nad niczym. Kiedy pytano
mnie o
nazwisko, musiałem mie
ć
troch
ę
czasu na przypomnienie sobie. Nie tylko ja. Byli
ś
my
wszyscy jak
ś
ci
ś
le zaprogramowane automaty. Reagowali
ś
my tylko na krzyk i tryb
rozkazuj
ą
cy. Biegali
ś
my, maszerowali
ś
my,
ś
piewali
ś
my, czołgali
ś
my (si
ę
), myli
ś
my (si
ę
),
spali
ś
my, jedli
ś
my, palili
ś
my – wszystko tylko na rozkaz.
Własn
ą
inicjatyw
ę
przejawiali
ś
my tylko w sprawie potrzeb fizjologicznych. Zreszt
ą
ja
dopiero po trzech dniach. Do tego bowiem czasu miałem wył
ą
czony tak
ż
e
ż
oł
ą
dek.
A poza tym to deprymuj
ą
ce uczucie wstydu, gdy musisz przy wszystkich:
– Obywatelu kapralu, szeregowy Jabłkowski melduje si
ę
z zapytaniem... Czy mog
ę
i
ść
do
ubikacji?
A taki buc na to: Siusiu czy kupk
ę
?
Pocz
ą
tkowo jedn
ą
z najtrudniejszych rzeczy, obok skomplikowanego sposobu słania
łó
ż
ek,
było poranne mycie. Dokładnie dwie minuty na umycie – nóg, r
ą
k wł
ą
cznie z
wyczyszczeniem paznokci (do sprawdzenia), twarzy, i jeszcze si
ę
ogoli
ć
.
Najgorsze było to ostatnie. W domu miałem maszynk
ę
elektryczn
ą
, ale tutaj nie wolno.
Tutaj wszyscy musz
ą
mie
ć
identyczne przybory, wi
ę
c najprymitywniejsze maszynki
ż
yletkowe marki JUNIOR po 45 złotych. Nigdy przedtem nie goliłem si
ę
ż
yletk
ą
. Po
ka
ż
dej
próbie wygl
ą
dałem jak korporant po pojedynku.
ś
ołnierz przed przysi
ę
g
ą
nie mo
ż
e opuszcza
ć
terenu jednostki. Nie mo
ż
e nawet bez
opieki
porusza
ć
si
ę
poza budynkiem kompanii. Ale jednemu z nas poszcz
ęś
ciło si
ę
. Był w
cywilu
kelnerem i w zwi
ą
zku z tym dane mu było prze
ż
y
ć
Przygod
ę
. Urz
ą
dzano dla rodzin
kadry co
ś
w rodzaju pikniku nad jeziorem. Potrzebni byli kucharze i kelnerzy. Pojechał i on. Wrócił
całkowicie załamany. Opowiadał:
Podsma
ż
ałem w
ę
gorza dla jakiego
ś
majora. I patrzyłem. Mówi
ę
wam, jakie dziewczyny.
Jedz
ą
, ta
ń
cz
ą
, pływaj
ą
, opalaj
ą
si
ę
. Dopiero jak tam byłem, u
ś
wiadomiłem sobie, w co ja
si
ę
dałem wpakowa
ć
. Zrozumiałem,
ż
e
ż
ycie przecieka mi mi
ę
dzy palcami.
ś
e wszystko to,
co
jest udziałem tych dziewczyn, przemyka obok mnie.
ś
e zostawiłem po tamtej stronie
muru
zbyt wiele. Chciało mi si
ę
płaka
ć
. Chłopaki, nie potrafi
ę
tego wszystkiego tak dobrze
opowiedzie
ć
, ale naprawd
ę
miałem łzy w oczach. Nie wstydz
ę
si
ę
tego. A poza tym,
słuchajcie, one mówiły do mnie „prosz
ę
pana”. Słowo honoru. Nie istniałem dla nich jako
facet, jako m
ęż
czyzna, ale mówiły „prosz
ę
pana”.
„Uprzejmie zawiadamiamy,
ż
e syn Wasz............ zameldował swoje przybycie do naszej
jednostki w nakazanym terminie i przyst
ą
pił do odbywania zasadniczej słu
ż
by wojskowej
w
szeregach Ludowego Wojska Polskiego.
Przekraczaj
ą
c bram
ę
koszar syn Wasz wszedł w nowy okres swego młodzie
ń
czego
ż
ycia,
który wywrze istotny wpływ na dalszy proces rozwoju jego osobowo
ś
ci. Słu
ż
ba
wojskowa
jest bowiem zaszczytnym patriotycznym obowi
ą
zkiem obywateli Polskiej
Rzeczypospolitej
Ludowej, w toku której, sposobi
ą
c si
ę
do obrony granic i niepodległego bytu Ojczyzny,
młodzi obywatele zdobywaj
ą
rozległ
ą
wiedz
ę
i praktyczne umiej
ę
tno
ś
ci ofiarnej i
rzetelnej
słu
ż
by dla dobra narodu, socjalizmu i pokoju.
Jednostka wojskowa, w której synowi przypadło odby
ć
ten podstawowy obowi
ą
zek
obywatelski, legitymuje si
ę
powa
ż
nymi osi
ą
gni
ę
ciami szkoleniowo – wychowawczymi.
Kontynuuj
ą
c chlubne post
ę
powe i rewolucyjne tradycje narodu polskiego i jego or
ęż
a
przysporzyła ona naszej ludowej Ojczy
ź
nie liczne zast
ę
py ofiarnych i doskonale
wyszkolonych obro
ń
ców – gor
ą
cych patriotów i internacjonalistów, słu
żą
cych z całego
serca i
wszystkich sił sprawie ludu pracuj
ą
cego.
Zdajemy sobie spraw
ę
,
ż
e nieobecno
ść
syna w gronie rodzinnym wywołuje w
ś
ród
najbli
ż
szych mu osób t
ę
sknot
ę
i trosk
ę
o jego los. Pragniemy przeto uspokoi
ć
Was,
donosz
ą
c
niniejszym,
ż
e syn wasz godnie przyj
ę
ty został do wielkiej rodziny wojskowej,
pozyskuj
ą
c
nowych serdecznych przyjaciół oraz do
ś
wiadczonych, troskliwych i sprawiedliwych
przeło
ż
onych. Otrzymał nale
ż
yte umundurowanie i oporz
ą
dzenie osobiste, mieszka
wygodnie
i schludnie, otrzymuje wysokokaloryczne po
ż
ywienie, ma solidn
ą
opiek
ę
lekarsk
ą
oraz
dobre
warunki wypoczynku, rekreacji i kulturalnego rozwoju.
Obecnie syn przechodzi szkolenie unitarne, zapoznaj
ą
c si
ę
z podstawowymi
powinno
ś
ciami
ż
ołnierskimi i elementarnymi zasadami rzemiosła wojskowego. Jego
dotychczasowe zachowanie i podej
ś
cie do wykonywania obowi
ą
zków słu
ż
bowych jest
nienaganne. Specyfika współczesnej słu
ż
by wojskowej oraz to,
ż
e Ludowe Wojsko
Polskie
jest armi
ą
na wskro
ś
nowoczesn
ą
sprawia,
ż
e dalsze nale
ż
yte wywi
ą
zywanie si
ę
z
ci
ążą
cych
na
ń
obowi
ą
zków wymaga
ć
b
ę
dzie z jego strony du
ż
ej rzetelno
ś
ci, wysokiego
zdyscyplinowania i samozaparcia w pokonywaniu codzienno
ś
ci.
W imieniu dowództwa jednostki oraz bezpo
ś
rednich dowódców i wychowawców
zapewniamy Was,
ż
e uczynimy wszystko, aby syn z honorem mógł wypełni
ć
swój
zaszczytny
i odpowiedzialny obowi
ą
zek obywatelski. Prosimy jednak o pomoc z Waszej strony w
postaci ciepłych patriotycznych słów rodzicielskiej zach
ę
ty w korespondencji do syna, co
z
pewno
ś
ci
ą
pomo
ż
e mu w pełnej adaptacji do warunków
ż
ycia wojskowego oraz w
osi
ą
gni
ę
ciu wzorowych wyników w szkoleniu i wychowaniu.
Z
ś
OŁNIERSKIM POZDROWIENIEM
Przez pewien czas miałem wra
ż
enie pełnego roztopienia si
ę
w zbiorowo
ś
ci.
Przekonanie o
uniformizacji nie tylko zewn
ę
trznej było we mnie stosunkowo silne i sprawiało mi swego
rodzaju rado
ść
. W warunkach pełnej anonimowo
ś
ci wydawało mi si
ę
to bardzo
korzystne.
Temu prze
ś
wiadczeniu zdawało si
ę
wszystko sprzyja
ć
. Nie byłem sam – byłem taki
sam. Tak
samo jak moi koledzy odczuwałem zm
ę
czenie, zimno, t
ę
sknot
ę
za domem i nienawi
ść
do
kaprali. Ale stosunkowo szybko zostałem wyrwany z samozadowalaj
ą
cego uczucia
to
ż
samo
ś
ci. I – przynajmniej z pocz
ą
tku – w nowej roli, w roli innego, nie czułem si
ę
najlepiej.
Pierwszy sygnał odmienno
ś
ci odebrałem na zaj
ę
ciach politycznych. Prowadz
ą
cy
opowiadał nam o historii hymnu narodowego. W cz
ęś
ci dyskusyjnej zaj
ęć
o głos poprosił
Ada
ś
.
– Obywatelu poruczniku, jak ja słysz
ę
nasz hymn, jak graj
ą
„Jeszcze Polska nie
zgin
ę
ła”,
to mnie co
ś
tu, o tu mnie, mnie...
I szarpie si
ę
za bluz
ę
na piersiach.
Pomy
ś
lałem wtedy: dobry dowcip, tylko gorzej, jak si
ę
porucznik zorientuje,
ż
e z niego
Ada
ś
balona robi. Po chwili jednak ze zdumieniem zrozumiałem,
ż
e chłopak mówi serio.
ś
e
oto wylewa przed nami całe swoje jestestwo. Był to dla mnie swego rodzaju szok.
Potem dowody tej niewygodnej inno
ś
ci posypały si
ę
ju
ż
lawinowo. Byłem chyba jedynym
ż
ołnierzem LWP, który za nic nie chciał zafundowa
ć
sobie pami
ą
tki z wojska w postaci
fotografii w mundurze. Wszyscy chcieli mie
ć
takie zdj
ę
cie, tylko ja jako
ś
nie. Ale mam.
Do
jednego zostałem formalnie zmuszony przez dowódc
ę
plutonu.
Pó
ź
niej, kiedy nas puszczano do domów, ró
ż
nili
ś
my si
ę
stosunkiem do munduru. Oni
przyje
ż
d
ż
aj
ą
c do domów zabierali si
ę
od razu do prasowania i czyszczenia munduru i
potem
robili w nim obchód rodziny i znajomych. Ja inaczej. Z dworca na te swoje Stegny
niemal
przemykałem si
ę
podwórkami, byle tylko nikt ze znajomych nie zauwa
ż
ył. W domu
ciskałem
mundur w k
ą
t i a
ż
do wyjazdu starałem si
ę
nawet na niego nie patrze
ć
. Wstydziłem si
ę
swego
pobytu w wojsku. Ten wstyd pozostał mi do dzisiaj.
Tak
ż
e chusty. Kiedy wychodzi si
ę
z wojska, robi si
ę
na t
ę
okazj
ę
chusty z kawałków
prze
ś
cieradła. Taki zwyczaj. Po brzegach chust
ę
obszywa si
ę
fr
ę
dzlami. Na
ś
rodku si
ę
maluje.
Najlepsze elementy do wymalowania, elementy nieodzowne to: czołg, orzeł, goła dupa,
statua
wolno
ś
ci z tego ameryka
ń
skiego miasta oraz napis „fredom” albo „fre”. W wolnych
miejscach koledzy z poboru wpisuj
ą
swoje adresy.
Wszyscy dziwili si
ę
dlaczego nie mam chusty.
Uciekaj
ą
. Wszyscy mo
ż
liwymi sposobami staraj
ą
si
ę
st
ą
d wydosta
ć
. Od prymitywnych,
obliczonych na krótk
ą
met
ę
prób przeskoczenia przez mur, po sposoby bardziej
wyrafinowane. Najcz
ęś
ciej przez zakład psychiatryczny.
ZBYSZEK Wzorowy dowódca dru
ż
yny. Rok słu
ż
by. Raptem znika. Po dwóch dniach
sam wraca do koszar. Tego samego dnia wieczorem truje si
ę
jakimi
ś
tabletkami. Po
odratowaniu idzie na miesi
ę
czn
ą
obserwacj
ę
do zakładu. Jednak
ż
e wraca z
orzeczeniem,
ż
e
zdrowy i zdolny do dalszego pełnienia słu
ż
by. Stara si
ę
wi
ę
c o przeniesienie do innej
jednostki, co przez kadr
ę
zostaje przyj
ę
te z ulg
ą
. Tam robi kilka podobnych numerów i
nareszcie zostaje zwolniony. Na cztery miesi
ą
ce przed terminem.
ANDRZEJ Trzeci dzie
ń
w wojsku. Nie wytrzymuje ci
ą
głego krzyku i gadania. Rzuca si
ę
na dowódc
ę
dru
ż
yny z no
ż
em od niezb
ę
dnika. Miesi
ę
czna obserwacja i niezdolny do
dalszej
słu
ż
by.
MAREK Pół roku słu
ż
by. Z jakich
ś
powodów nie chc
ą
go pu
ś
ci
ć
do domu na przepustk
ę
.
W nocy, w
ś
wietlicy demonstracyjnie tnie si
ę
ż
yletk
ą
, a raczej – jak sam mówił – mojk
ą
.
Tnie
si
ę
po przegubach, piersiach, brzuchu i policzkach. Staczamy z nim szalon
ą
walk
ę
o
ż
yletk
ę
,
bo ma ochot
ę
pokiereszowa
ć
tak
ż
e i innych. Miesi
ę
czna obserwacja i do domu.
JAN Uparta, chłopska walka przez całe dwa lata. Obrzucenie kadry kompanii
taboretami.
Pogo
ń
za dy
ż
urnym z siekier
ą
w dłoniach. Ale zyskał tylko tyle,
ż
e jako jedyny
ż
ołnierz
pułku nie brał udziału w zaj
ę
ciach strzeleckich i nie pełnił warty. Nikt z kadry nie chciał
bra
ć
na siebie odpowiedzialno
ś
ci za wydanie mu broni czy amunicji. Ale trzymali go, nie
wiadomo
po co, przez cały okres słu
ż
by.
ANDRZEJ II Podci
ą
ł sobie
ż
yły na tydzie
ń
przed przysi
ę
g
ą
. Przedtem pisał jakie
ś
podania
o zamienienie mu słu
ż
by wojskowej na pi
ęć
lat wi
ę
zienia. Był to typowy „git” przekonany,
ż
e
wi
ę
zienie, oprócz tego,
ż
e go nobilituje, b
ę
dzie łatwiejsze.
RYSZARD Przez cały rok nocne moczenie, którego w rzeczywisto
ś
ci nie miał. W ko
ń
cu
udało mu si
ę
, dostał roczne odroczenie. Ten chłopak wzbudził we mnie co
ś
w rodzaju
szczerego podziwu. Cały rok wysilał si
ę
, aby systematycznie la
ć
w nocy pod siebie.
Wy
ś
miewany i bity przez kolegów, nie poddał si
ę
.
Przysi
ę
ga wojskowa jest chyba najdziwniejszym ze
ś
wi
ą
t
ś
wieckich. Mo
ż
e to wina
niecodziennych warunków, w jakich si
ę
odbywa, w ka
ż
dym razie czasem wydaje mi si
ę
,
ż
e
przypomina ona wszystkie sakramenty naraz. Tak jakby z ka
ż
dego z nich brała po
trochu.
Na wiele dni przed sam
ą
przysi
ę
g
ą
w oddalonych czasem o setki kilometrów domach
trwa
podniecenie. Cz
ęś
ciej odwiedzane s
ą
sklepy. Trzeba synusiowi kupi
ć
przynajmniej
troch
ę
w
ę
dliny. Tak ich tam
ź
le karmi
ą
, pisał przecie
ż
. I owoce, bo to zawsze witaminy, na
pewno
nie daj
ą
im tam owoców. Aha, i alkohol, niech se chłopak łyknie przy swoim
ś
wi
ę
cie.
Rodzice, dziewczyny, koledzy. Wszyscy chcieliby jecha
ć
. Bo trzeba: tyle si
ę
go ju
ż
nie
widziało, a poza tym podnie
ść
na duchu. Bo wypada: do ka
ż
dego przecie
ż
kto
ś
przyje
ż
d
ż
a, a
do naszego nikt? Albo po prostu dlatego,
ż
e nadarza si
ę
jeszcze jedna polska okazja do
wypicia.
A potem w poci
ą
gach, gromadnie, z tobołami wypchanymi mi
ę
sem, w
ę
dlin
ą
, ciastem;
słodyczami i wódk
ą
. Jedyne polskie
ś
wi
ę
to, które zawsze sp
ę
dza si
ę
poza domem. Od
wczesnego rana przed bram
ą
jednostki.
ś
ołnierze z biura przepustek pocz
ą
tkowo
rewiduj
ą
wszystkie baga
ż
e w poszukiwaniu alkoholu. A potem ju
ż
tylko wyrywkowo, zbyt du
ż
y
tłok
jak na ich mo
ż
liwo
ś
ci. Przeci
ę
tnie na jednej przysi
ę
dze konfiskuje si
ę
(czy raczej –
bierze na
przechowanie) grubo ponad sto litrów alkoholu. A i tak wiadomo,
ż
e co najmniej drugie
tyle
udało si
ę
odwiedzaj
ą
cym przeszmuglowa
ć
na teren jednostki.
Potem to niecierpliwe czekanie. Jeszcze tyle godzin. Sama uroczysto
ść
zacznie si
ę
dopiero
około godziny dziesi
ą
tej. I potrwa swoje. Wi
ę
c kiedy si
ę
nim nacieszy
ć
?
I ju
ż
: maszeruj
ą
! Czasem wr
ę
cz trudno pozna
ć
tego, do którego si
ę
przyjechało. Taki
jaki
ś
obcy. Bez brody, bez włosów i bez tej dzinsowej kurtki. Ale w sumie, popatrz matka,
całkiem
mu do twarzy w mundurze. No, elegancko. I na twarzy si
ę
troch
ę
poprawił.
A w jednostce, w
ś
ród nas, ju
ż
na tydzie
ń
przed, nerwowa atmosfera. Dzie
ń
w dzie
ń
wielogodzinne próby defilady i samej uroczysto
ś
ci. A
ż
do znudzenia, do upadłego.
W przeddzie
ń
zebranie w
ś
wietlicy. Ostrze
ż
enie kadry.
– Obywatele, ju
ż
niedługo wasze wielkie
ś
wi
ę
to. Przysi
ę
ga, po której staniecie si
ę
ż
ołnierzami w pełnym tego słowa znaczeniu. Zwi
ę
kszy si
ę
wasz zakres obowi
ą
zków, ale
i
zwi
ę
ksz
ą
si
ę
uprawnienia. Na przykład b
ę
dziecie mogli ju
ż
je
ź
dzi
ć
na przepustki i urlopy,
a
wiem,
ż
e o to chodzi wam najbardziej. Tylko ostrzegam:
ż
eby mi tu nie było
ż
adnego
picia na
przysi
ę
dze. Je
ż
eli stwierdz
ę
,
ż
e kto
ś
z was sobie chocia
ż
troch
ę
wypił, ma z głowy
przepustki
na co najmniej pół roku. I te pół roku to nie b
ę
dzie okres najmilej w
ż
yciu wspominany.
My
ś
l
ę
, obywatele,
ż
e doskonale si
ę
wszyscy rozumiemy i nie b
ę
dzie
ż
adnych
nieprzyjemnych
wypadków.
A po południu, gdy kadra spokojnie siedzi w domach przed telewizorami, tak
ą
sam
ą
pogadank
ę
urz
ą
dzaj
ą
dla nas dowódcy dru
ż
yn.
– Młodzie
ż
słyszała,
ż
e ma nie pi
ć
, nie? Słuchajcie, obywatele, powoli przestajecie by
ć
jebanymi sier
ś
ciuchami. Ale nie my
ś
lcie sobie za wiele. Jak mi kto
ś
podskoczy, to i tak
go
zajebi
ę
, cho
ć
by miał i tysi
ą
c przysi
ą
g. Zrozumiano? I pami
ę
tajcie:
ż
adnego picia. Jak
wam
przywioz
ą
wódk
ę
, to najpierw swojego kaprala poprosi
ć
,
ż
eby z wami wypił. Jasne? No!
A
wy
ż
ołnierzu, podobno macie siostr
ę
. Fajna chocia
ż
? Fajna, to da dupy kapralowi, nie?
Niechby spróbowała nie da
ć
, to b
ę
dziesz miał kocie przesrane do ko
ń
ca mojej fali.
A ja znów obserwuj
ę
t
ę
denerwuj
ą
c
ą
inno
ść
, która oddala mnie od moich kolegów coraz
bardziej. Przysłuchuj
ę
si
ę
ich rozmowom w nocy, podczas prasowania mundurów.
Jeste
ś
my
sami, w swoim gronie, kaprale ju
ż
ś
pi
ą
. Chłopcy si
ę
naprawd
ę
ciesz
ą
,
ż
e stan
ą
si
ę
nareszcie
prawdziwymi
ż
ołnierzami,
ż
e w zasadniczy sposób zmieni si
ę
, poprawi ich sytuacja. Ale
ja
wiem,
ż
e zmieni si
ę
tylko o tyle,
ż
e b
ę
dziemy mogli z rzadka je
ź
dzi
ć
do domu. A to
przecie
ż
jest niewiele, nie zmienia to istoty zupełnie wi
ę
ziennego odosobnienia.
– Chłopaki, trzeba si
ę
postara
ć
,
ż
eby nasza kompania wypadła najlepiej ze wszystkich
na
przysi
ę
dze, nie?
Nie! Denerwuje mnie to wszystko. A najbardziej przera
ż
a perspektywa mojego udziału w
przysi
ę
dze. Ju
ż
teraz czuj
ę
si
ę
tym upokorzony. Nie do
ść
,
ż
e b
ę
d
ę
musiał pokazywa
ć
si
ę
najbli
ż
szym w mundurze, to jeszcze ta defilada. Jak kukła. Jak na próbach, kiedy krok
defiladowy kazał nam kapral
ć
wiczy
ć
w takt wierszyka. Wi
ę
c maszerujemy w t
ę
i z
powrotem
w dwudziestu kilku i jak idioci skandujemy:
r
ą
czka
sprz
ą
czka
nó
ż
ka wy
ż
ej
do przysi
ę
gi
coraz bli
ż
ej
A jeszcze mam takie troch
ę
niedorzeczne, swoje problemy, którymi nawet podzieli
ć
si
ę
nie
ma z kim. Dowiedziałem si
ę
od kilku bardziej ustosunkowanych
ż
ołnierzy,
ż
e jest
niedobra
atmosfera. Nie b
ę
dzie przepustek nawet na miasto. W tym pułku po raz pierwszy od
paru lat.
– Rozumiesz, stary, podobno w Radomiu i jeszcze gdzie
ś
s
ą
jakie
ś
awantury. To przez
te
podwy
ż
ki. A jeste
ś
my obok du
ż
ego miasta przemysłowego. I w razie czego musimy by
ć
w
pogotowiu.
I wła
ś
nie w zwi
ą
zku z tym mam te swoje kłopoty. Zbyt dobrze pami
ę
tam wypadki
grudniowe, aby si
ę
nie obawia
ć
. Co prawda, widziałem je tylko z okna, ale było to okno
w
Gda
ń
sku, a nie w Honolulu. Zaczynam obsesyjnie my
ś
le
ć
, co si
ę
stanie ze mn
ą
, gdy
wy
ś
l
ą
nas pacyfikowa
ć
jakie
ś
miasto. Nie wiedziałem, jaki zasi
ę
g ma to wszystko w Radomiu.
Ale
wiedziałem,
ż
e gdyby zaszła potrzeba, wysłaliby wojsko. Wi
ę
c jak post
ą
pi
ć
, co zrobi
ć
...
W przeddzie
ń
przysi
ę
gi przepisywałem co
ś
na maszynie w sztabie. Bardzo si
ę
z tej
pracy
cieszyłem, bo w tym samym czasie moi koledzy mieli wyczerpuj
ą
ce przygotowania do
defilady. Niechc
ą
cy stałem si
ę
ś
wiadkiem rozmowy, która podtrzymała, wzmocniła mój
niepokój. Był to telefon z dywizji. Przekazano wyra
ź
nie polecenie, aby a
ż
do odwołania
nie
dostarcza
ć
ż
ołnierzom prasy centralnej. Było to co najmniej zaskakuj
ą
ce, zwa
ż
ywszy,
ż
e
dzie
ń
przedtem premier odwołał podwy
ż
ki. Czy
ż
by upadł gabinet?
Stoimy w kolumnach czwórkowych na nasłonecznionym placu. Wznosimy palce. Jak w
dzieci
ń
stwie nie otwieram ust, gdy
ż
ołnierze powtarzaj
ą
słowa przysi
ę
gi. Czy chciałem
mie
ć
to dziecinne usprawiedliwienie: ja przecie
ż
nie przysi
ę
gałem... T
ę
po wpatruj
ę
si
ę
w
trybun
ę
honorow
ą
. Dowództwo jednostki, ojcowie miasta, kilku wiarusów ze ZBoWiD–u i
przedstawiciele zaprzyja
ź
nionej ze mn
ą
Armii Radzieckiej. Ale t
ę
py wyraz twarzy to tylko
pozór. Bo oto w głowie rodzi si
ę
pomysł skontaktowania si
ę
z prawnikiem. A potem, je
ś
li
moje domysły s
ą
słuszne, napisa
ć
artykuł „Wa
ż
no
ść
przysi
ę
gi wojskowej w
ś
wietle
prawa
polskiego”. I – oczywi
ś
cie – udowodni
ć
,
ż
e jest niewa
ż
na. Bo przecie
ż
musi by
ć
w
ustawodawstwie polskim przepis uniewa
ż
niaj
ą
cy przysi
ę
gi i przyrzeczenia składane pod
przymusem. A je
ś
li ma si
ę
do wyboru słu
ż
b
ę
wojskow
ą
, co w konsekwencji prowadzi do
przysi
ę
gi, lub „do pi
ę
ciu lat wi
ę
zienia”, to trudno nie mówi
ć
o jakiej
ś
formie przymusu.
Ta my
ś
l pokrzepia mnie.
Na trybun
ę
wchodzi jeden z nas. Wyci
ą
ga kartk
ę
i czyta:
„Obywatelu Pułkowniku!
Obywatelu Majorze!
Szanowni Go
ś
cie!
Drodzy Rodzice!
ś
ołnierze!
Przed chwil
ą
zło
ż
yli
ś
my akt
ś
lubowania Ojczy
ź
nie – Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.
Jest to dla nas wszystkich wielkie prze
ż
ycie i wzruszenie. M
ą
dre i wiele znacz
ą
ce słowa
przysi
ę
gi wojskowej zapadły mocno w nasze
ż
ołnierskie serca, traktujemy je jako
osobiste
zobowi
ą
zanie wobec narodu i partii.
Zdajemy sobie spraw
ę
z tego,
ż
e przysi
ę
ga wojskowa jest wyra
ż
eniem celów i zada
ń
postawionych nam przez naród.
Przecie
ż
to przysi
ę
ga na całe
ż
ycie, przysi
ę
ga Polsce, której synami jeste
ś
my, której
praw i
honoru b
ę
dziemy zawsze broni
ć
jako obywatele i
ż
ołnierze Ludowego Wojska
Polskiego,
spadkobiercy jego wspaniałych tradycji bojowych.
Pragn
ę
podzi
ę
kowa
ć
wszystkim przeło
ż
onym za ukształtowanie z nas, którzy jeszcze
dwa
miesi
ą
ce temu nie mieli
ś
my poj
ę
cia o wojsku, dobrych
ż
ołnierzy.
Zapewniam,
ż
e nie zawiedziemy naszych przeło
ż
onych, nie zawiedziemy naszych
rodziców, którzy – wiemy o tym – pragn
ą
w nas widzie
ć
swoj
ą
chlub
ę
,
ż
e b
ę
dziemy
wzorowymi
ż
ołnierzami.
W imieniu wszystkich
ż
ołnierzy dzi
ę
kuj
ę
serdecznie naszym drogim rodzicom za
ofiarno
ść
w naszym wychowaniu i za przybycie na uroczysto
ść
”.
Na drugi dzie
ń
przyłapałem go.
– Słuchaj, stary,
ż
e byłe
ś
współautorem tego idiotyzmu, to jeszcze pół biedy. Ale co si
ę
stało,
ż
e zgodziłe
ś
si
ę
wygłosi
ć
to?
Zdziwił si
ę
: Przecie
ż
dostałem za to pi
ęć
dni urlopu.
Ale tu, na placu, znowu ogarnia mnie panika. Czekaj
ą
mnie jeszcze przecie
ż
te
odwiedziny
z domu. I rzeczywi
ś
cie. Tak długo brak osobistego kontaktu, tak mało czasu teraz.
Duszna,
nie wietrzona sala pełna potu i kurzu. Z obu stron dyskretne spojrzenia rzucane wprost
w oczy
zegarka. I przepraszaj
ą
ce gesty. I zapewnienia: jako
ś
to przecie
ż
b
ę
dzie, Kiedy
ś
si
ę
musi
sko
ń
czy
ć
. A czas płynie.
Dochodzi do tego,
ż
e wracam do koszar z pewn
ą
ulg
ą
. Poniewa
ż
ko
ń
czy si
ę
sztywna
atmosfera. Wracam do miejsca, które znam, nie czuj
ę
w nim skr
ę
powania. Chocia
ż
nie
ma te
ż
przyzwyczajenia.
Wi
ę
kszo
ść
wraca pijana. Cz
ę
stuj
ą
dowódców dru
ż
yn. A raczej daj
ą
im haracz. Dowódcy
dru
ż
yn bowiem nie pytaj
ą
, czy mog
ą
. Chodz
ą
mi
ę
dzy nimi dosłownie wydzieraj
ą
c co
smakowitsze k
ą
ski.
A wi
ę
c ko
ń
czy si
ę
pewien etap. Od nast
ę
pnego dnia, od samej pobudki, b
ę
dzie si
ę
tym,
kogo nazywaj
ą
ś
wiadomym
ż
ołnierzem. Jak si
ę
czujesz,
ś
wiadomy
ż
ołnierzu? Ale
wła
ś
nie
fakt,
ż
e si
ę
wie o zako
ń
czeniu tego pierwszego, podstawowego etapu słu
ż
by, z
przera
ż
aj
ą
c
ą
jasno
ś
ci
ą
pozwala sobie wyobrazi
ć
, jak długo jeszcze trzeba b
ę
dzie tu siedzie
ć
. To
przecie
ż
zaledwie dwa miesi
ą
ce. Liczba dni, które jeszcze przed nami, w dalszym ci
ą
gu
niewyobra
ż
alna.
III
KRÓTKI SŁOWNIK OPISOWY
GWARY WOJSKOWEJ (PRÓBA)
Słownik ten nie ma ambicji wyczerpania problemu. Ka
ż
da jednostka wnosi do gwary
swoiste, niepowtarzalne elementy. Słu
ż
yłem tylko w trzech pułkach, w zwi
ą
zku z tym
moja
znajomo
ść
gwar jest raczej
ś
rednia.
ANCEL – Areszt wojskowy.
BIAŁE SZALE
Ń
STWO – Biały ser ze
ś
mietan
ą
. Bardzo cz
ę
sto zamiast posiłku na
kolacj
ę
.
BLACHA – Blaszana ko
ń
cówka Falomierza. Ka
ż
dy rezerwista ma prawo nosi
ć
j
ą
na
pasku od zegarka. Bywa jednak i tak,
ż
e młody
ż
ołnierz jad
ą
c na przepustk
ę
zakłada
Blach
ę
.
To niedopuszczalne.
FALA – Tym mianem okre
ś
la si
ę
liczba dni, jaka została do cywila. Np. 214 dni do cywila
nazywa si
ę
„Fala 214”, a zapisuje si
ę
(na murze) „F–214”. Ale biada temu, kto pochwalił
si
ę
tak
ą
fal
ą
. Fal
ą
miał prawo si
ę
chwali
ć
tylko Falowiec. Fal
ę
liczy si
ę
od tyłu. Na pocz
ą
tku
jest
714, a na ko
ń
cu 0.
FALA SI
Ę
JEBŁA – Dostało si
ę
par
ę
dni Ancla, który automatycznie o t
ę
sam
ą
liczb
ę
dni
przedłu
ż
a słu
ż
b
ę
. Trzeba te dni doliczy
ć
do swojej Fali.
FALOWIEC –
ś
ołnierz posiadaj
ą
cy Fal
ę
. Fal
ę
posiada si
ę
wtedy, gdy wyszli ju
ż
wszyscy,
którzy mieli wyj
ść
przed tob
ą
i jeste
ś
pierwszym kandydatem do wyj
ś
cia. Tylko
Falowcowi
przysługuje prawo meldowania Fali na stołówce. Zgodnie z niepisanymi prawami,
Falowiec
nic nie robi, wysługuj
ą
c si
ę
wszystkimi młodymi. Czasami kadra przestrzega tych
zwyczajów, a czasami nie.
FALOWA
Ć
– Dawa
ć
wszystkim do zrozumienia,
ż
e jest si
ę
Falowcem. Do
najwa
ż
niejszych atrybutów Falowania nale
żą
mi
ę
dzy innymi: czapka na bakier, dłu
ż
sze
włosy, wylegiwanie si
ę
w łó
ż
ku w czasie niedozwolonym, trzymanie r
ą
k w kieszeniach,
samowolne bezrobocie, arogancki stosunek do młodych, meldowanie Fali, chodzenie w
dzie
ń
w tenisówkach, dobre współ
ż
ycie z kadr
ą
, wysługiwanie si
ę
kociarstwem (np.
czyszczenie
butów, przynoszenie kolacji itp.)
FALOMIERZ – Odpowiednio spreparowany centymetr krawiecki. Prawie dzieło sztuki.
Ka
ż
da cyfra oznacza jeden dzie
ń
i jest lekko naci
ę
ta, aby łatwiej j
ą
było oderwa
ć
podczas
meldowania. Wiele dni Wicki pieszcz
ą
swoje Falomierze w ukryciu przed prawdziwymi
Falowcami. Koloruj
ą
, ozdabiaj
ą
... Na odwrotnej (czystej) stronie maluje si
ę
gołe dupy i
pokrzepiaj
ą
ce wierszyki w rodzaju:
gdy rezerwa gło
ś
no chrapie
to kociarstwo kible drapie
Falomierz nosi si
ę
w tzw. kondonierce. Instrukcja u
ż
ycia Falomierza zawarta jest w
ha
ś
le
Meldowa
ć
Fal
ę
. Ponadto Falomierzem mo
ż
na dowoli bi
ć
kociarstwo w my
ś
l
wymalowanej na
odwrocie zasady:
je
ś
li przyjdzie ci ochota
we
ź
falomierz uderz kota.
W niektórych jednostkach oprócz falomierza wła
ś
ciwego stosuje si
ę
tak
ż
e dodatkowe.
– Kupon Toto–Lotka. W tym wypadku skre
ś
la si
ę
nie od 150, a od 49, i oczywi
ś
cie
zupełnie inaczej wygl
ą
da meldowanie.
– Blaszane kalendarzyki przypinane do paska od zegarka. W tym wypadku liczy si
ę
od
31 i
wydrapuje
ż
yletk
ą
poszczególne, zdezaktualizowane liczby.
GRANAT – Nieregulaminowa komenda. Równoznaczna z „padnij”.
ILE CI ZOSTAŁO – Jedno z najcz
ęś
ciej stawianych w
ś
ród
ż
ołnierzy pyta
ń
. Czasami
pytanie ma wyd
ź
wi
ę
k ironiczny, gdy Falowiec zwraca si
ę
z nim do Kota. Biada Kotu,
który
odwa
ż
y si
ę
odpowiedzie
ć
.
JAKA FALA – Jak wy
ż
ej.
JOLI MELDOWA
Ć
– Odsyłacz. Przykładowy zreszt
ą
. Ka
żą
ci wykona
ć
jak
ąś
prac
ę
, a ty
masz Fal
ę
i nie wypada. Mówisz wtedy: „Joli mo
ż
esz to zameldowa
ć
” lub w formie
skrótowej: „Joli”. Ale jest to tylko odsyłacz przykładowy. „Jola” jest w nim wymienna.
Rzeczownik ten mo
ż
e by
ć
zast
ą
piony ka
ż
dym innym w zale
ż
no
ś
ci od osobistej inwencji
odsyłaj
ą
cego. Im bardziej jest to rzeczownik zaskakuj
ą
cy, tym wi
ę
ksze wra
ż
enie. Do
najcz
ęś
ciej stosowanych nale
żą
: krokodylowi, babci, klempie, Zuzi, łososiowi, koniowi,
Krupskiej, pi
ź
dzie, to ju
ż
wiesz komu, ko
ń
skiej kenedykcie itd.
KALORYFER – Plutonowy (ze wzgl
ę
du na du
żą
liczb
ę
belek).
KAPRAL PODPORUCZNIK – Podpułkownik.
KOCÓWA – Nocny, anonimowy samos
ą
d. Najcz
ęś
ciej sugerowany przez kadr
ę
. Je
ś
li
kadra nie daje sobie rady z
ż
ołnierzem, zaczyna stosowa
ć
odpowiedzialno
ść
zbiorow
ą
wobec
pododdziału. Po pewnym czasie: Sami widzicie, obywatele,
ż
e wszyscy macie
przejebane
przez tego jednego chuja. Dajcie mu sami wycisk do wiwatu, to mo
ż
e si
ę
zmieni, mo
ż
e
zrozumie. Jest to tzw. wychowanie przez kolektyw.
KOMARUNEK – Drzemka w czasie niedozwolonym.
KOT – Ka
ż
dy
ż
ołnierz nie b
ę
d
ą
cy Falowcem.
LASTRYKO – Plaster białego salcesonu.
LEWIZNA – Nielegalne przebywanie poza terenem jednostki.
MELDOWA
Ć
FAL
Ę
– Fal
ę
melduje si
ę
po zako
ń
czeniu obiadu w my
ś
l zasady:
obiad zjedzony
dzie
ń
zaliczony
Ko
ń
cz
ą
c obiad Falowiec oddziera aktualny odcinek Fali od Falomierza i wrzucaj
ą
c do
resztek
na talerzu, krzyczy kolejn
ą
liczb
ę
. Wywołuje to nieprawdopodobn
ą
zazdro
ść
kociarstwa i
przewa
ż
nie jest zwalczane przez kadr
ę
za pomoc
ą
sankcji. Je
ś
li swoj
ą
fal
ę
próbuje
meldowa
ć
jaki
ś
Sier
ś
ciuch, jest odpowiednio doceniany przez Falowca i nikogo to nie dziwi, nawet
rzeczonego Kota. W wypadku posiadania dodatkowego Falomierza w postaci kuponu
Toto–
Lotka, zamiast cyfry melduje si
ę
odpowiadaj
ą
c
ą
jej dyscyplin
ę
sportow
ą
. I tak, zamiast
np.
49, krzyczy si
ę
„
ś
UZEL!!”
MŁODY – Patrz Kot.
NUREK – Szef kompanii. Od nurkowania pod łó
ż
kami w poszukiwaniu kurzu.
OKRESOWA – Barszcz czerwony.
OLA
Ć
– Np. „Ola
ć
go”, czyli mie
ć
go w dupie.
PASOWANIE – Po przysi
ę
dze na
ż
ołnierzy, przed odej
ś
ciem na Falowców itd.
Oczywi
ś
cie pasami. I to bardzo mocno.
PI
Ę
CIOBÓJ –
ś
ołnierz słu
ż
by pi
ę
cioletniej, ochotnik. Ostatnio słu
ż
ba ta została
zlikwidowana. Z Pi
ę
ciobojami bowiem zbyt du
ż
o kłopotów, a za mało po
ż
ytku.
PRZYCINKA – Inna nazwa Pasowania, bowiem Pasowanie polega na przycinaniu kity
(ogona).
ROZJECHANY KAPITAN – Plutonowy; kapitan, któremu gwiazdki rozjechał walec
drogowy.
SIER
ŚĆ
– Patrz Kot.
SIER
Ś
CIUCH – Jak wy
ż
ej, tyle,
ż
e najcz
ęś
ciej w towarzystwie przymiotników w rodzaju
jebany, zapchlony, niemiły...
SKR
Ę
CI
Ć
MURZYNKA – Delikatniej: wydali
ć
kał.
TROTYL – Ser
ż
ółty.
UCHO CZOMBEGO – Salceson czarny.
WICEK – Wicerezerwista. Według Falowców klasa nie istniej
ą
ca.
WYGONI
Ć
KRETA – patrz Skr
ę
ci
ć
Murzynka.
WY
Ś
CIG POKOJU – Kara ZOK– u (Zakaz Opuszczania Koszar). Polega ona na tym,
ż
e
trzeba si
ę
kilka razy dziennie meldowa
ć
u oficera dy
ż
urnego w pełnym oporz
ą
dzeniu. W
bardzo ró
ż
nych celach, to troch
ę
jak loteria. Czasami po nic. Czasami oficer sprawdza,
czy
czego
ś
nie brakuje w plecaku. Czasem zalicza si
ę
odpowiedni
ą
liczb
ę
rundek wokół
jednostki
(w pełnym obci
ąż
eniu: plecak, maska, hełm), a pomocnik oficera jedzie z tyłu na
rowerku i
pogania. Cz
ę
sto ZOK– owiczów wysyła si
ę
do prac nadprogramowych, jak np.
rozładowywanie wagonów. Wła
ś
ciwie wszystko zale
ż
y od tego, jaki oficer ma akurat
słu
ż
b
ę
.
Bo bywaj
ą
ró
ż
ni oficerowie. Na przykład dowcipni. Miałem akurat słu
ż
b
ę
w kuchni, gdy
na
ZOK– owiczach wy
ż
ywał si
ę
taki dowcipni
ś
. Stawiał im pytania i je
ś
li nie znali
odpowiedzi,
musieli w ci
ą
gu pi
ę
ciu minut znale
źć
kogo
ś
, kto mógł im podpowiedzie
ć
. Pytania były
przeró
ż
ne.
– Jak miał na imi
ę
Zagłoba?
– Tytuły pi
ę
ciu polskich miesi
ę
czników?
– Kto to naprawd
ę
jest Joe Alex?
Siedziałem na krzesełku przed stołówk
ą
i udzielałem odpowiedzi spoconym chłopcom.
Bywaj
ą
te
ż
oficerowie pieprzni
ę
ci. Jeden taki ogłaszał alarm ZOK– u zaraz po
capstrzyku.
Zbierał wszystkich w Klubie
ś
ołnierskim i przez godzin
ę
czytał co
ś
z Marksa. W ramach
resocjalizacji zapewne.
ZIOM – Kolega z tych samych stron.
ZLEW –
ś
ołnierz zawodowy.
ZLEWISKO – Jak wy
ż
ej. Najcz
ęś
ciej z przymiotnikami w rodzaju: jebane.
ZLEWOWSKI URLOP – Dziesi
ę
ciodniowy urlop przysługuj
ą
cy
ż
ołnierzowi, który
deklaruje ch
ęć
podpisania na Zlewa. Przewa
ż
nie po wykorzystaniu tego urlopu chłopcy
wycofuj
ą
si
ę
z poprzedniej deklaracji. Niemniej musz
ą
odsłu
ż
y
ć
ten urlop – czyli siedzie
ć
dziesi
ęć
dni dłu
ż
ej. Nie opłaca si
ę
.
IV
Pierwsza przepustka na miasto garnizonowe. Po dwóch miesi
ą
cach prawie absolutnej
izolacji.
Jakie
ż
to krzepi
ą
ce! Ta błoga
ś
wiadomo
ść
,
ż
e jeszcze nie cały
ś
wiat maszeruje. Istnieje
co
ś
takiego jak spacerowy krok.
ś
e dziewczyny s
ą
takie, jakie s
ą
, a nie takie, jak w opowie
ś
ciach
ż
ołnierskich przy
skrobaniu ziemniaków.
ś
e nie wszystkich jeszcze podstrzy
ż
ono.
Marian pisał do pisarza, który „ma chody”. Zarzucił mu,
ż
e ten nic nie robi w celu
wyci
ą
gni
ę
cia mnie z wojska. A powinien, od czego niby ma t
ę
funkcj
ę
.
Pisarz odpisał: „Mog
ę
obieca
ć
,
ż
e poczyni
ę
starania na tyle, na ile to b
ę
dzie mo
ż
liwe.
Musz
ę
jednak doda
ć
,
ż
e czyni
ć
to b
ę
d
ę
wbrew własnym przekonaniom, nie uwa
ż
am
bowiem,
aby słu
ż
ba wojskowa, tak cz
ę
sto lekcewa
ż
ona przez młodych, była czym
ś
uci
ąż
liwym
czy
ubli
ż
aj
ą
cym”.
To cudowne! – dla mnie akurat była jednym i drugim. Ale tego mu nie napisałem.
Opisałem mu jeden dzie
ń
z
ż
ycia przeci
ę
tnego
ż
ołnierza. Tylko tyle.
Odpisał,
ż
e;
– nie wiedział
– nie my
ś
lał
– nie wyobra
ż
ał sobie.
A od czego si
ę
– pytam – jest pisarzem? Chyba od tego,
ż
eby wiedzie
ć
, my
ś
le
ć
i
wyobra
ż
a
ć
sobie.
Szkolenie polityczne jest najwa
ż
niejszym przedmiotem szkoleniowym w wojsku. To
jedyne zaj
ę
cia, z których prawie nikomu nie udaje si
ę
zwolni
ć
.
Program tych zaj
ęć
nie nale
ż
y do najatrakcyjniejszych. Ale nie chodzi przecie
ż
o pogo
ń
za
atrakcj
ą
. Wła
ś
ciwie mo
ż
na wyró
ż
ni
ć
trzy podstawowe zagadnienia, które przez całe dwa
lata
przeplataj
ą
si
ę
ze sob
ą
w najprzeró
ż
niejszych wariantach:
– Pr
ą
do wojny
ź
li Niemcy z RFN.
– Miesza si
ę
w nieswoje sprawy zły Ko
ś
ciół.
– My i Rosjanie jeste
ś
my cacy (cały nasz wielki obóz z małymi wyj
ą
tkami Chin i Albanii).
Tematy te przeplatane s
ą
informacjami czy raczej komentarzem dotycz
ą
cym wydarze
ń
politycznych oraz nieustaj
ą
cym zapewnieniem,
ż
e kapitalizm chyli si
ę
ku upadkowi.
Po serii wykładów za
ś
witał mi w głowie pomysł groteski: Zreszt
ą
nie takiej znów
groteskowej i oderwanej, jak to si
ę
z pocz
ą
tku wydawa
ć
mo
ż
e.
Próbuj
ę
pisa
ć
:
„Kapitan rze
ś
ko przechadzał si
ę
mi
ę
dzy stolikami. Zacierał raz po raz r
ę
ce, jakby mu
zimno było.
– Dobrze, obywatele – rozpocz
ą
ł nagle. – Dzi
ś
pomówimy o konieczno
ś
ci
przestrzegania
tajemnicy wojskowej i pa
ń
stwowej oraz o potrzebie czujno
ś
ci.
Prosz
ę
tak wła
ś
nie zanotowa
ć
temat.
Zapewne doskonale orientujecie si
ę
, dlaczego w zasadzie wszystko w wojsku otoczone
jest
ś
cisł
ą
tajemnic
ą
wojskow
ą
. Otó
ż
, s
ą
jeszcze ludzie, którzy my
ś
l
ą
tylko o tym, aby
nacisn
ąć
spust karabinu wymierzonego w nasz
ą
pier
ś
. Chc
ą
oni,
ż
e tak si
ę
wyra
żę
, zniszczy
ć
nasz
naród, obali
ć
ustrój itede.
Nie b
ę
d
ę
nawet konkretyzował, o jakich to ludziach mówi
ę
, gdy
ż
wszyscy doskonale
wiemy, ze chodzi o rz
ą
d i mieszka
ń
ców Republiki Federalnej Niemiec.
Wiecie dobrze, obywatele,
ż
e najskuteczniej mo
ż
na przeprowadzi
ć
atak maj
ą
c wszelkie
mo
ż
liwe dane o sile zbrojnej przeciwnika. I tym wła
ś
nie tłumaczy si
ę
potrzeba
zachowania
tajemnicy wojskowej oraz stałej czujno
ś
ci wobec agentów wywiadu
zachodnioniemieckiego.
Dla nikogo na
ś
wiecie, a szczególnie dla nas, nie jest tajemnic
ą
,
ż
e Niemcy maj
ą
doskonale
rozbudowany aparat szpiegowski w znacznej mierze oparty na dawnych siatkach
wywiadowczych gestapo, abwehry czy SS. Agenci niemieccy, dzi
ę
ki pomysłowo
ś
ci i
finansom swoich ameryka
ń
skich chlebodawców, s
ą
nieprawdopodobnie trudni do
wychwycenia. A to z kolei wymaga naszej podwojonej czujno
ś
ci.
Posłu
żę
si
ę
przykładem dla lepszego zilustrowania tego wszystkiego, co tu wam
powiedziałem. A nawet paroma przykładami.
My, w Polsce, doskonale wiemy,
ż
e ka
ż
dy egzemplarz mercedesa, volkswagena czy
opla
ma fabrycznie wbudowany mały zestaw wywiadowczy, który składa si
ę
z mikrokamer i
mikronadajników. Dobrze, obywatele, my o tym wiemy, ale przeci
ę
tny obywatel Niemiec
Zachodnich nie ma o tym poj
ę
cia. I na tym polega kłopot. Co roku przyje
ż
d
ż
a do
naszego
kraju bardzo wielu turystów zachodnioniemieckich takimi wła
ś
nie samochodami.
Absurdem
byłoby przypuszcza
ć
,
ż
e ka
ż
dy z nich jest szpiegiem czy dywersantem. A przecie
ż
w
ka
ż
dym
ich samochodzie znajduje si
ę
sprz
ę
t szpiegowski. Sami teraz widzicie, jak trudno
naszemu
kontrwywiadowi wyłuska
ć
szpiega z tego morza prawie niewinnych ludzi. Inny przykład.
Par
ę
lat temu nieopodal naszych koszar mieszkał pewien emeryt. Przez około pół roku,
wcze
ś
nie rano, wyprowadzał na spacer olbrzymiego wilczura. Emeryt był niezwykle
sympatyczny i zawsze podczas swoich porannych spacerów znalazł chwil
ę
czasu, aby
zamieni
ć
par
ę
słów z wartownikami na biurze przepustek. Po pewnym czasie
ż
ołnierze
przyzwyczaili si
ę
do niego i jego spokojnego psa. Jednak
ż
e pewnego ranka pies
przyszedł
sam i przedostał si
ę
na teren jednostki. Biegał po budynkach koszarowych, po Parku
Wozów
Bojowych i łasił si
ę
do
ż
ołnierzy. Nikt na niego nie zwracał szczególnej uwagi. Ale
zainteresował si
ę
tym przypadkiem nasz ówczesny oficer kontrwywiadu. Co
ś
mu w tym
wszystkim, jak to si
ę
mówi, nie grało. Kazał
ż
ołnierzom złapa
ć
psa i przyprowadzi
ć
do
siebie.
Nie b
ę
d
ę
wchodził w szczegóły, których zreszt
ą
nie znam, tylko powiem, obywatele, co
si
ę
w
ko
ń
cu okazało. Otó
ż
pies ten jedno oko miał prawdziwe, a drugie sztuczne. I w tym
sztucznym oku zamontowana była mikroskopijna kamera filmowa.
Widzicie, jak daleko posuni
ę
ta jest pomysłowo
ść
i perfidia naszego wroga. Mam
nadziej
ę
,
ż
e nikt z was nie b
ę
dzie, obywatele, w
ą
tpił w konieczno
ść
zachowania czujno
ś
ci”.
Ale czy potrzebna groteska?
Pewien porucznik opowiadał nam o Ko
ś
ciele. Bo Ko
ś
ciół jest zły i trzeba nam o tym
zaraz
opowiedzie
ć
.
ś
eby
ś
my wiedzieli, pami
ę
tali i strzegli si
ę
na przyszło
ść
.
Jeden nasz kardynał (tu bł
ą
d: nie zanotowałem nazwiska, które padło) to ma dobra
ziemskie w Turcji. Jaki
ś
pałac. A wi
ę
c po co tak wtr
ą
ca si
ę
w nasze polskie sprawy?
A ka
ż
dy ksi
ą
dz to ma swoj
ą
bab
ę
, któr
ą
wali. Absolutnie ka
ż
dy. To przecie
ż
normalne,
ka
ż
dy od czasu do czasu musi, nie? Tylko dlaczego tak si
ę
wypieraj
ą
?
A poza tym Ko
ś
ciół jako taki jest ju
ż
niegro
ź
ny. Stał si
ę
prze
ż
ytkiem, a wierni wymieraj
ą
.
Jak w rezerwacie. Wystarczy wej
ść
do pierwszego lepszego ko
ś
cioła. I co widzimy?
Widzimy
obywatele, tylko jakie
ś
stare babcie, które boj
ą
si
ę
ś
mierci i dlatego tu przychodz
ą
.
Młodzie
ż
do ko
ś
cioła nie chodzi wcale. Naprawd
ę
. Młodzie
ż
jak gdzie
ś
chodzi, to tylko do
dyskoteki. I
to jest objaw ze wszelkich miar pozytywny.
I w tym momencie nie wytrzymałem. Co
ś
mnie kopn
ę
ło najwyra
ź
niej. Wstałem i
przepisowo poprosiłem o głos.
Obywatelu poruczniku, chciałbym obywatelowi porucznikowi podzi
ę
kowa
ć
. Naprawd
ę
.
Bo, okazuje si
ę
, jeszcze w cywilu, to ja miałem okazuje si
ę
, ró
ż
ne tam omamy
wzrokowe.
Jeszcze w Warszawie chodziłem cz
ę
sto do takiego lokalu na Freta. I tam było kup
ę
młodzie
ż
y. Mnie si
ę
wtedy wydawało,
ż
e to było Duszpasterstwo Akademickie
prowadzone
przez dominikanów. Teraz wiem,
ż
e to była po prostu dyskoteka.
Kiedy zorientował si
ę
w moich intencjach, obiecał,
ż
e zostan
ę
ukarany. Ale jako
ś
mi si
ę
udało.
Jest informacja polityczna. Taki przegl
ą
d bie
żą
cych wydarze
ń
z komentarzem. A mo
ż
e
raczej przegl
ą
d bie
żą
cych komentarzy. Gdzie
ś
stycze
ń
1977. Prowadz
ą
cy opowiada o
„Arabach czy Murzynach”. W ka
ż
dym razie o jakich
ś
facetach, których bij
ą
. Nie
pami
ę
tam.
W pewnym momencie o głos prosi Józiu, taki prosty chłopak z lubelskiej wsi.
– Obywatelu kapitanie, ja chciałem zapyta
ć
o jedn
ą
spraw
ę
. Wła
ś
ciwie to chciałem sam
doj
ść
do tego, ale ani w gazetach, ani w Dzienniku Telewizyjnym nic na ten temat nie
było.
Wi
ę
c mo
ż
e obywatel kapitan nam powie – co to jest Komitet Obrony Robotników i
dlaczego
w Dzienniku nic o tym nie ma?
Zmartwiałem. Mo
ż
e nie tak bardzo jak prowadz
ą
cy zaj
ę
cia, ale jednak. Kapitan przełkn
ą
ł
gło
ś
no
ś
lin
ę
i zapytał:
– No, dobrze. Ja si
ę
nie b
ę
d
ę
uchylał od tego trudnego pytania. Ale chciałbym,
ż
eby
ś
mi
powiedział, sk
ą
d ty wiesz o istnieniu tej organizacji?
Józiu na to ze szczerym u
ś
miechem:
– Z Wolnej Europy, a co, nie wolno słucha
ć
?
– Nie, nie, oczywi
ś
cie,
ż
e wolno. Tego nikt nie mo
ż
e zabroni
ć
. Przecie
ż
wiesz,
ż
e w
Polsce
takie rzeczy masz zagwarantowane konstytucyjnie... Co to jest Komitet Obrony
Robotników?
Widzisz, odpowied
ź
na to pytanie nie jest taka prosta. W prasie i telewizji nie mówi
ą
o
tym,
poniewa
ż
jest to marginalna grupka nie posiadaj
ą
ca
ż
adnego znaczenia. Prasa i
telewizja
zajmuj
ą
si
ę
powa
ż
nymi problemami, nie mog
ą
sobie pozwoli
ć
na zajmowanie si
ę
głupotami.
Co to jest KOR? Widzicie, jest to taka organizacja antypa
ń
stwowa, która wymy
ś
la
oszczercze
i nieprawdziwe rzeczy i przekazuje je na Zachód. W skład tej organizacji wchodzi kilka
dziadków, którzy nie odgrywaj
ą
w naszym kraju
ż
adnej roli. Wi
ę
kszo
ść
z nich zawsze
próbowała walczy
ć
z władz
ą
ludow
ą
i socjalizmem. To przewa
ż
nie byli członkowie takich
faszystowskich organizacji jak NSZ. Zreszt
ą
w wi
ę
kszo
ś
ci to nie s
ą
tak do ko
ń
ca Polacy,
przewa
ż
nie
ś
ydzi.
To mi si
ę
bardzo spodobało. Przez kilka dni nie opuszczała mnie wizja
ś
ydów z
Narodowych Sił Zbrojnych. To naprawd
ę
wielki pomysł!
Pragn
ę
zaznaczy
ć
,
ż
e powy
ż
sza rozmowa nie miała
ż
adnych skutków. Tylko
nast
ę
pnego
dnia okazało si
ę
,
ż
e
ż
ołnierzom zabroniono posiadania radioodbiorników
tranzystorowych.
Pobiegłem do Józia.
– Widzisz, co
ś
zrobił, palancie...
– Nic – odpowiedział spokojnie – przecie
ż
ja i tak słuchałem Wolnej Europy na
ś
wietlicowym radiu.
Ale bywa te
ż
odwrotnie. Prowadz
ą
cy zaj
ę
cia chce by
ć
ś
mieszny.
– Dzi
ś
mam mówi
ć
o Zwi
ą
zku Radzieckim. Ale, prawd
ę
mówi
ą
c, to nie bardzo wiem, co
mógłbym wam powiedzie
ć
. O, tu mam spis wszystkich republik! – Leci palcem po tym
spisie
i po chwili z udanym zdumieniem:
– Polski tu jeszcze nie ma?!?
Kiedy
ś
zauwa
ż
yłem,
ż
e w
ś
ród moich kolegów kr
ąż
y jaki
ś
poszarpany zeszyt. Próbuj
ę
dowiedzie
ć
si
ę
, co to takiego. Słysz
ę
: pornografia. Na moje zdziwienie dookre
ś
laj
ą
: no,
wiesz,
gołe dupy.
Oczywi
ś
cie od razu po
ż
yczyłem sobie ten zeszyt.
Pełno zdj
ęć
porozbieranych kobiet. Z „Panoramy”, „Razem’’, „Itd.”. A poza tym
autentyczna twórczo
ść
ludowa. Utwory pisane przez nich i dla nich. Czytam wiersz.
WARTOWNIK
Stoi
ż
ołnierz na warcie
i my
ś
li uparcie
co lepsze: czy dupa czy
ż
arcie
Dobra jest dupa
dobre jest
ż
arcie
lecz przejebane jest sta
ć
na warcie.
I rzeczywi
ś
cie. Ten wiersz wyraził moje najintymniejsze uczucia zwi
ą
zane ze słu
ż
b
ą
wojskow
ą
.
Ale reszta wierszy rozczarowuje. Prymitywna, wierszowana pornografia. „
ś
ycie
seksualne”, „Bal Bernardynów”, „Uczucia nocy po
ś
lubnej”, „Kurewski poci
ą
g” oraz
poemat
„O królewnie Pizdolinie”.
Ale jest i proza. Próbuj
ę
czyta
ć
.
MIŁO
ŚĆ
PO FRANCUSKU
„Rodzice moi pojechali do Włoch ale ja postanowiłam zosta
ć
. Obok mnie mieszkał 19 –
letni chłopiec i miał na imi
ę
Jan. Zaprosiłam go pewnego razu do siebie. Gdy przyszedł
do
mojego pokoiku postawiłam kaw
ę
i ciastka. Rozmow
ę
zacz
ę
li
ś
my na do
ść
oboj
ę
tny
temat
lecz szybko doszli
ś
my do wniosku,
ż
e dalsza dyskusja nie miałaby sensu. Mimo woli
dotkn
ę
łam kolanem jego kolana tak
ż
e Janek drgn
ą
ł. Wzi
ę
łam go za r
ę
k
ę
i czule
gładziłam.
Czułam jak Janek dr
ż
ał. Wreszcie wzi
ą
ł mnie za r
ę
ce i przeniósł na tapczan. Ostro
ż
nie
mnie
na nim poło
ż
ył. Całowali
ś
my si
ę
do
ść
długo. Nagle poczułam jak Janek zacz
ą
ł mnie
rozbiera
ć
. Gdy zostałam tylko w biustonoszu i majteczkach
ś
ci
ą
gn
ę
łam mu koszul
ę
i
slipki, i
po raz pierwszy zobaczyłam m
ę
ski członek. Wygl
ą
dał jak kr
ąż
ek kiełbasy ale po chwili
był
długi i napr
ęż
ony i twardy jak kamie
ń
. Jan w mi
ę
dzyczasie rozebrał mnie całkowicie.
Przytulili
ś
my si
ę
do siebie, ale ja od razu nie chciałam straci
ć
cnoty. Chciałam tylko
dozna
ć
przyjemno
ś
ci. Jan zrozumiał to doskonale dlatego przyciskał mnie coraz mocniej do
siebie i
całowali
ś
my si
ę
nami
ę
tnie. Czułam dr
ż
enie jego członka. Wzi
ę
łam jego członek do r
ę
ki i
zacz
ę
łam nim si
ę
bawi
ć
zdejmowałam skórk
ę
do góry i do dołu.
Jan pie
ś
cił mnie i rozchylał moje
ś
ci
ś
ni
ę
te kolana podci
ą
gał mnie do góry. Miałam
ochot
ę
wci
ą
gn
ąć
go do siebie i wło
ż
y
ć
go do pochwy. Musiałam jednak ch
ęć
wstrzyma
ć
. Jan
wzi
ą
ł
mnie na siebie i mocno przycisn
ą
ł. Zacz
ą
ł mnie całowa
ć
po po
ś
ladkach i szparze. Ja
za
ś
wzi
ę
łam jego członek do ust i j
ę
zykiem dotykałam główki na jego ko
ń
cu. Podniecali
ś
my
si
ę
bardzo. Jan za
ś
musiał go powstrzyma
ć
aby mnie nie zadusi
ć
, poniewa
ż
bardziej
wpychał
głow
ę
w pi
ź
dzisko. Ja natomiast
ś
ciskałam nogami jego głow
ę
, tak,
ż
e trudno było mu
si
ę
poruszy
ć
. W ko
ń
cu poczułam
ż
e jeszcze chwila a u Jana nast
ą
pi wytrysk. Wyj
ę
łam jego
członek z ust i wło
ż
yłam go mi
ę
dzy piersi. Wkrótce poczułam ciepły płyn na mojej piersi i
brzuchu. Zreszt
ą
to uczucie dotarło do mnie jak przez sen gdy
ż
w tym samym czasie
nast
ą
pił
wytrysk u mnie. Takie sny powtarzali
ś
my przez 7 dni”.
A wi
ę
c w ten sposób przeci
ę
tny
ż
ołnierz wyobra
ż
a sobie
ż
ycie erotyczne. Bo przecie
ż
napisał to, czytał (ba – rozczytywał si
ę
, chłon
ą
ł!) tak
ż
e
ż
ołnierz. Ale krzywdz
ą
ce byłoby
stwierdzenie,
ż
e w tych zeszytach znajduje si
ę
sama pornografia. Zaraz po opowiadaniu
cytowanym wy
ż
ej znajduje si
ę
drugie.
Niestety, w tym zeszycie, który ja miałem, opowiadanie to było pozbawione tytułu. A
dopiero zestawienie tych dwóch opowiada
ń
daje poj
ę
cie o
ż
yciu wewn
ę
trznym
ż
ołnierza.
To
drugie opowiadanie jest jednak bardzo długie, a wi
ę
c zacytuj
ę
tylko jeden z ko
ń
cowych
fragmentów.
„Były tu te
ż
dzieci z Domu Dziecka. Nie znały one pot
ę
gi
ś
mierci. Jednocze
ś
nie
wyobra
ż
ały sobie,
ż
e jest to co
ś
najgorszego. Pewnego razu kilkoro dzieci widziało jak
na
cmentarz weszło małe dziecko. Z ciekawo
ś
ci chciały tam pój
ść
. Poruszali si
ę
gromadk
ą
po
alejach cmentarza wpatrywały si
ę
ciekawie w mogiły i zrywały z grobów kwiaty. Nagle
Mariusz krzykn
ą
ł.
– Nino zobacz jaka ładna pani.
Kilkoro dzieci stan
ę
ło obok. Ni
ż
ej pod zdj
ę
ciem widniały kształtne litery, lecz
ż
adne z
nich nie umiało czyta
ć
. Nina z Mariuszem stała najbli
ż
ej pomnika i przygl
ą
dała si
ę
ś
miej
ą
cej
pani.
Nina patrzyła na włosy i du
ż
e oczy.
Nawet kiedy
ś
za
ś
miała si
ę
, bo Mariusz powiedział
ż
e te du
ż
e oczy to ozdoba kobiety,
któr
ą
widziała na zdj
ę
ciu. Nina patrzyła na
ś
miej
ą
ce si
ę
usta i wydawało si
ę
,
ż
e ta pani inaczej
si
ę
ś
mieje ni
ż
przedtem. Co
ś
poci
ą
gało j
ą
i nie mogła ani na chwil
ę
oderwa
ć
wzroku od
fotografii. Nie widziała nawet jak wszystkie dzieci odeszły i poszły do innej mogiły. Obok
Niny pozostał tylko Mariusz. Ten równie
ż
wyobra
ż
ał sobie,
ż
e ta pani
ś
mieje si
ę
tylko do
niego, jest bardzo zadowolona,
ż
e j
ą
tutaj odnalazł. Patrz Nina jak ta pani patrzy na
mnie
powiedział Mariusz. Przyj
ż
yj si
ę
Nino, dobrze zobacz. Widz
ę
, odpowiedziała Nina.
Wiesz co
Nina powiedział Mariusz jutro my tu przyjdziemy. Rozejrzeli si
ę
dookoła, nikogo te
ż
nie
było. Byli szcz
ęś
liwi, ni
ż
kiedykolwiek, znale
ź
li pani
ą
, która była ich najwi
ę
kszym
przyjacielem. Od tego czasu przesiadywały na cmentarzu przez długie godziny. Od
trzech dni
przychodził ksi
ą
dz, chodził i czytał ksi
ąż
k
ę
”
.
I tak dalej. Bardzo to wszystko wzruszaj
ą
ce. Ta pani z nagrobkowej fotografii to,
oczywi
ś
cie, matka Niny i Mariusza. Natomiast ksi
ą
dz to wielka, młodzie
ń
cza jej miło
ść
.
Ź
li
rodzice tej pani nie zezwolili im na mał
ż
e
ń
stwo i st
ą
d wszystkie nieszcz
ęś
cia.
Obiektywnie rzecz bior
ą
c opowiadanka te nie zasługuj
ą
na gł
ę
bsz
ą
uwag
ę
. Ale to tylko
pozór. Poniewa
ż
dla moich kolegów były najprawdziwszym przekazem o
ś
wiecie
rzeczywistym. Były zgodne z ich mniemaniem o
ż
yciu. Zgoda,
ż
e było to mniemanie
ubogie,
ale jednak. Ich
ś
wiat układa si
ę
w uproszczon
ą
kombinacj
ę
prymitywnego wyobra
ż
enia
seksu
i du
ż
ej skłonno
ś
ci do taniego sentymentalizmu. Pocz
ą
tkowo trudno mi było w ogóle
uwierzy
ć
w mo
ż
liwo
ść
takiej kombinacji. Pó
ź
niej przyzwyczaiłem si
ę
do tych, i wi
ę
kszych,
pozornych
niekonsekwencji.
Z wielu pisemek przeznaczonych dla
ż
ołnierzy
ż
adne, jak s
ą
dz
ę
, nie jest zorientowane
w
potrzebach rynku.
ś
adne z nich nie preferuje tego typu literatury. Mo
ż
na w nich spotka
ć
co najwy
ż
ej
opowiadanka i reporta
ż
e o wzorowych
ż
ołnierzach. Po
ż
ytek z tego tylko taki,
ż
e w
jednostkach nie u
ż
ywa si
ę
papieru toaletowego i cz
ę
sto ka
ż
da gazeta jest na wag
ę
złota.
22
V
Przez prawie cały okres słu
ż
by wojskowej byłem przewodnicz
ą
cym S
ą
du
Kole
ż
e
ń
skiego.
Instytucja S
ą
dów Kole
ż
e
ń
skich to przedziwny ukłon w stron
ę
tak modnej
samorz
ą
dno
ś
ci.
Teoretycznie S
ą
d jest odbieralny i rozpatruje sprawy kierowane do
ń
przez dowódc
ę
kompanii. W wi
ę
kszo
ś
ci sprawy te dotycz
ą
samowolnych oddale
ń
oraz nadu
ż
ywania
alkoholu. Ale,
ż
eby było ciekawiej, S
ą
dy te nie maj
ą
prawa karania. Mog
ą
tylko, w razie
uznania winy, wyst
ą
pi
ć
z wnioskiem o ukaranie. Decyzja S
ą
du ogranicza si
ę
tylko do
tego,
którego z przeło
ż
onych poprosz
ą
o ukaranie winnego. Prawd
ę
mówi
ą
c, to i tak wiele,
bowiem
im wy
ż
szy przeło
ż
ony, tym posiada wi
ę
kszy zakres kar. Niby wi
ę
c jest jaka
ś
mo
ż
liwo
ść
manewru.
W praktyce działalno
ść
S
ą
dów Kole
ż
e
ń
skich bardzo przypomina działalno
ść
s
ą
dów PRL
w sprawach politycznych. Przede wszystkim skład s
ą
du wyznaczany jest przez dowódc
ę
kompanii. Oczywi
ś
cie robi si
ę
to przy zachowaniu pozorów demokratycznych wyborów,
ale
te
ż
nie zawsze. Przed ka
ż
d
ą
rozpraw
ą
(posiedzeniem) dowódca wzywa
przewodnicz
ą
cego
S
ą
du i komunikuje mu, jakiego to spodziewa si
ę
orzeczenia. Zadziwiaj
ą
ce, ale
przewa
ż
nie
orzeczenia pokrywały si
ę
z sugestiami. Czasami, gdy przypadkiem zapadł inny wyrok,
dowódca kompanii zarz
ą
dzał ponowne rozpatrzenie sprawy, na co S
ą
d przystawał bez
zb
ę
dnych dyskusji. Nie musz
ę
chyba dodawa
ć
,
ż
e były to tzw. działania pozaprawne.
Zgodnie
bowiem ze Statutem nikt nie ma prawa sugerowa
ć
s
ą
dowi jego orzecze
ń
oraz
orzeczenia te s
ą
prawomocne i niepodwa
ż
alne. Ale kto by si
ę
tam stawiał dowódcy kompanii? Otó
ż
to –
ja
zacz
ą
łem si
ę
stawia
ć
. Bo w przeciwie
ń
stwie do moich poprzedników urz
ę
dowanie na
stanowisku przewodnicz
ą
cego zacz
ą
łem od przeczytania Statutu. I wzi
ą
łem to wszystko
bardzo powa
ż
nie. Albo kierowała mn
ą
naiwno
ść
, albo te
ż
swoiste poczucie humoru. W
ka
ż
dym razie, po ka
ż
dym posiedzeniu miałem du
ż
e kłopoty. Stałem si
ę
bardzo
niewygodny
dla dowództwa kompanii. Pod koniec słu
ż
by dowódca kompanii bezprawnie pozbawił
mnie
funkcji.
Ale u podło
ż
a decyzji dowódcy kompanii, oprócz ustawicznych moich sprzeciwów,
le
ż
ała
jeszcze inna sprawa. Otó
ż
wyczytałem w Statucie,
ż
e przewodnicz
ą
cy mo
ż
e i powinien
zajmowa
ć
si
ę
tak
ż
e działalno
ś
ci
ą
interwencyjn
ą
. I wła
ś
nie gdy to wyczytałem, nadarzyła
si
ę
okazja. Szeregowiec S. Po trzech dniach aresztu zwykłego powrócił na kompani
ę
. Nie
był to
powrót z tarcz
ą
ale raczej na. Chodził jaki
ś
poskr
ę
cany, niemrawo skar
ż
ył si
ę
,
ż
e
traktowano
go w areszcie niezbyt delikatnie. Wzi
ą
łem go na bok i zacz
ą
łem namawia
ć
, aby napisał
skarg
ę
na wartowników do dowódcy pułku. Z pocz
ą
tku bał si
ę
, ale zapewniłem go,
ż
e
nic mu
nie grozi.
W ko
ń
cu zgodził si
ę
, ale pod warunkiem,
ż
e mu pomog
ę
. Była to z jego strony
niew
ą
tpliwie asekuracja. Ale nie tylko, chłopak był niemal wtórnym analfabet
ą
. Zacz
ą
łem
spisywa
ć
jego opowie
ść
o trzech dniach aresztu i doł
ą
czyłem potem do raportu do
dowódcy
pułku. Zatytułowałem to O
Ś
WIADCZENIE, ale to był horror.
S. został doprowadzony do aresztu szesnastego wrze
ś
nia około godziny trzynastej.
Półtorej
godziny pó
ź
niej na wartowni
ę
, w której znajdował si
ę
areszt, przybyła nast
ę
pna zmiana
warty. Zapowiedziano aresztantom,
ż
e od tej chwili wszystkie czynno
ś
ci nale
ż
y
wykonywa
ć
w pełnym biegu. Ale to podobno normalne w ka
ż
dym areszcie. Zreszt
ą
podobnie jest w
całym
wojsku podczas okresu unitarnego.
Wła
ś
ciwe przedstawienie rozpocz
ę
ło si
ę
dopiero o godzinie siedemnastej.
S. został ubrany w plecak (około dwudziestu paru kilogramów) i kazano mu w nim
wykonywa
ć
tzw. pompki. Liczba pompek nie została okre
ś
lona. Wartownicy przygl
ą
dali
si
ę
słabn
ą
cemu powoli chłopakowi. W ko
ń
cu ju
ż
S. nie mógł podnie
ść
si
ę
z cementowej
podłogi.
Jeden z wartowników, przekonany,
ż
e ten symuluje, kilkakrotnie uniósł go za kołnierz
oraz
pas i rzucił o ziemi
ę
. Zorientowawszy si
ę
,
ż
e to na S. nie działa, dał mu spokój na jaki
ś
czas.
Akurat na tyle, by troch
ę
odzyskał siły. Dodano mu drugi plecak, który nale
ż
ało trzyma
ć
w
sztywno przed siebie wyci
ą
gni
ę
tych r
ę
kach. I z tymi dwoma plecakami nie okre
ś
lona
porcja
przysiadów. Potem odpoczynek. Ale odpoczynek w do
ść
wymy
ś
lnej formie: kucanie na
czubkach palców, Kolana razem, plecakiem nało
ż
onym na plecy wolno opiera
ć
si
ę
o
ś
cian
ę
,
ale drugi nadal w wyci
ą
gni
ę
tych sztywno r
ę
kach.
Nast
ę
pnie mo
ż
na było odło
ż
y
ć
jeden plecak. Z drugim marsz kucany z trzymaniem si
ę
za
pi
ę
ty. Znów odpoczynek w opisanej formie. Przysiady z dwoma plecakami i pompki z
jednym. W ko
ń
cu S. ponownie bez sił pada na ziemi
ę
. Nie reaguje na polecenie
powstania.
Wartownik kilka razy wskakuje S– owi na klatk
ę
piersiow
ą
. Po pół godzinie wzgl
ę
dnego
spokoju S. ponownie „odpoczywa”. Potem biegi po korytarzu wartowni przerywane co
chwila
komend
ą
„granat”. Ci
ęż
ko pada na betonow
ą
posadzk
ę
. Nast
ę
pnym punktem programu
były
zbiórki.
– Szeregowy S., w kiblu zbiórka!
– Szeregowy S., na korytarzu, w dwuszeregu zbiórka!
A
ż
e na zbiórki
ż
ołnierz musi wychodzi
ć
biegiem, niewiele si
ę
wła
ś
ciwie zmieniło.
W pewnym momencie wyszedł ze swego pokoju dowódca warty i kazał przerwa
ć
przedstawienie. Ale jego rozkaz nie był spowodowany tym,
ż
e takich zabaw nie powinno
si
ę
urz
ą
dza
ć
, lecz po prostu tym,
ż
e przywieziono kolacj
ę
. Po kolacji sam dowódca warty
ubrał
S- a w plecak i granaty, przysiady, biegi, podskoki, zbiórki. Trwało to tylko pi
ę
tna
ś
cie
minut,
bowiem dowódcy si
ę
to znudziło i przekazał S- a innemu wartownikowi.
Siedemnastego S. nie mógł rano wsta
ć
. Bolały go wszystkie mi
ęś
nie. Miał tylko kilka
granatów. Co prawda, mieli ochot
ę
dalej go pompowa
ć
, ale doszli do wniosku,
ż
e
chłopak ju
ż
naprawd
ę
nie mo
ż
e, i dali mu spokój.
Nast
ę
pny skład warty okazał si
ę
dla S- a darem boskim. Dowódca warty był ziomkiem i
chłopak miał dwadzie
ś
cia cztery godziny spokoju. To znaczy, i tak wszystkie czynno
ś
ci
wykonywał biegiem, ale tym razem był traktowany na równi z innymi aresztantami. Był to
rzeczywi
ś
cie powód do szcz
ęś
cia. Ale osiemnastego wrze
ś
nia powrócił poprzedni skład
warty.
Zaraz po obiedzie jeden z wartowników zawołał S- a na sal
ę
wartownicz
ą
. I od razu
zdenerwowała go
ś
lamazarno
ść
ruchów aresztanta. Aby wi
ę
c „wyrobi
ć
mu szybko
ść
”,
r
ą
bn
ą
ł
go trzy razy
ż
elaznym taboretem przez plecy. Za trzecim razem S. wyleciał z sali i upadł
na
korytarzu, co poprawiło humor wartownika.
– No, S.! – zawołał. – W co powinien by
ć
wyposa
ż
ony spadochroniarz?
Ale S. nie wiedział. Wezwano wi
ę
c aresztanta o dłu
ż
szym sta
ż
u.
– Spadochroniarz powinien by
ć
wyposa
ż
ony w dwa spadochrony: spadochron wła
ś
ciwy
oraz spadochron dodatkowy.
– No, widzicie, S.? – u
ś
miechn
ą
ł si
ę
wartownik wskazuj
ą
c stoj
ą
ce pod
ś
cian
ą
plecaki.
Nast
ą
piły
ć
wiczenia łudz
ą
co podobne do tych, z którymi zapoznał si
ę
pierwszego dnia.
Gdy
ć
wicz
ą
cy go wartownik musiał i
ść
na posterunek, komendy wydawał dowódca warty.
Kiedy w ko
ń
cu pozwolono mu i
ść
do celi osłabiony obijał si
ę
o
ś
ciany. Na ten widok
dowódca
ś
miej
ą
c si
ę
przywołał wszystkich wartowników znajduj
ą
cych si
ę
na wartowni.
– Zobaczcie, obywatele, młody
ż
ołnierz, przysłany do aresztu, zamiast karnie podda
ć
si
ę
procesowi resocjalizacji, upija si
ę
jak
ś
winia.
Aby wytrze
ź
wiał, kazali mu si
ę
czołga
ć
. Po wszystkich pomieszczeniach wartowni.
Nawet
ubikacji, gdzie z powodu zepsutej instalacji było po kostki ró
ż
nych nieczysto
ś
ci. Wła
ś
nie
w
tej ubikacji był taki moment,
ż
e S. zatrzymał si
ę
na krótki odpoczynek. Dostał wtedy
kopniaka w podbrzusze. Z pocz
ą
tku zatkało go, ale potem czołgał si
ę
ze zdwojon
ą
energi
ą
.
Czołgał si
ę
tak, jak mu kazano – z szybko
ś
ci
ą
ś
wiatła.
Spisałem to wszystko i pobiegłem do Jasia, który mimo kapralskich dystynkcji robił na
mnie wra
ż
enie inteligentnego i wra
ż
liwego chłopaka.
– Normalka – powiedział. – Tak jest we wszystkich aresztach. Znajduj
ą
sobie ofiar
ę
i
wy
ż
ywaj
ą
si
ę
. Nie wiedziałe
ś
?
Nie, nie wiedziałem. A nawet wi
ę
cej – trudno mi było w to uwierzy
ć
. Zacz
ą
łem
wypytywa
ć
innych.
Potwierdzili. Zacz
ą
ł mi si
ę
rysowa
ć
zupełnie niesamowity, makabryczny obraz aresztu.
Napisałem raport do dowódcy pułku, w którym za
żą
dałem skierowania sprawy do
prokuratury wojskowej. Nadmieniłem,
ż
e opowiadanie szeregowego S– a „przypomina
mi
łudz
ą
co wspomnienia z Alei Szucha”. Ale obowi
ą
zywała mnie droga słu
ż
bowa, wi
ę
c
zaniosłem to do dowódcy kompanii. Przeczytał i popatrzył na mnie ze zdziwieniem,
pomieszanym z lekkim podziwem.
– No, no. Aleja Szucha, nie przebierasz w słowach. Mógłby
ś
zosta
ć
oficerem
politycznym.
Nie odpowiedziałem. Po chwili dowódca odchylił si
ę
na krze
ś
le i zapytał:
– To ciebie pobili?
– No, nie .
– Wi
ę
c, o co chodzi?
Próbowałem wytłumaczy
ć
,
ż
e zostały drastycznie przekroczone pewne przepisy.
Dowódca
jednak stwierdził,
ż
e to nie szkodzi, bo S– owi i tak nale
ż
ał si
ę
„ci
ęż
ki wpierdol”. Mój
argument,
ż
e został jednak ukarany trzema dniami aresztu, a nie „ci
ęż
kim wpierdolem”,
nie
znalazł poparcia w jego oczach. W ogóle nie potrafił zrozumie
ć
, dlaczego si
ę
t
ą
spraw
ą
przej
ą
łem. W ko
ń
cu obiecał mi to załatwi
ć
. Ale, jak si
ę
nale
ż
ało domy
ś
la
ć
, sprawa
została
zatuszowana. Przede wszystkim raport mój nie trafił do dowódcy pułku. Mój dowódca
poszedł po prostu z nim na kompani
ę
wartownicz
ą
i zapoznał z tre
ś
ci
ą
dowódc
ę
tej
kompanii.
Oczywi
ś
cie, wartownicy, jak jeden, wyparli si
ę
wszystkiego. A ten, który nad S– em
najbardziej si
ę
zn
ę
cał, dostał trzy dni aresztu z zawieszeniem na trzy miesi
ą
ce, za
„przeprowadzenie z aresztantem musztry specjalnej w budynku aresztu”. Bo, zgodnie z
regulaminem, trzeba przed. Był to skandal, lecz wydawało mi si
ę
,
ż
e nic ju
ż
w tej
sprawie nie
mog
ę
zrobi
ć
.
Wkrótce zreszt
ą
S. dopi
ą
ł swego i został przedterminowo zwolniony z wojska. Kiedy, ju
ż
w cywilnym ubraniu, przyszedł si
ę
ze mn
ą
po
ż
egna
ć
, namawiałem go,
ż
eby si
ę
nie
poddawał.
Radziłem, by spróbował pisa
ć
skarg
ę
do Głównego Zarz
ą
du Politycznego WP. Dałem
mu
nawet adres.
Prawdopodobnie S. skorzystał z mojej rady, bowiem po dwóch miesi
ą
cach w jednostce
wybuchła bomba wodorowa. Zjechała si
ę
cała ekipa
ś
ledcza WSW. Przesłuchiwano
aresztantów z całego półrocza. By
ć
mo
ż
e to tylko przypadek, ale gdy zjawiła si
ę
ekipa
ś
ledcza, wezwał mnie dowódca kompanii.
– Chciałe
ś
jecha
ć
na urlop. No, na
ś
lub tego twojego kumpla. Jutro mo
ż
esz jecha
ć
.
Czterech wartowników, w tym dowódca warty, stan
ę
ło przed s
ą
dem wojskowym.
Najwy
ż
szy wyrok, jaki zapadł w tej sprawie: półtora roku.
Niedługo potem przestałem by
ć
przewodnicz
ą
cym S
ą
du Kole
ż
e
ń
skiego.
VI
Wszystkich puszczano na przepustki w pi
ą
tek po południu. Mnie nie. Dowódca kompanii
powiedział: pojedziesz jutro rano.
Niby jaka
ś
pilna robota. Jednak zbyt długo byłem pisarzem kompanijnym, bym si
ę
dał na
to nabra
ć
. Do
ść
szybko zorientowałem si
ę
,
ż
e nie jest to nic pilnego. Równie dobrze
mo
ż
na to
było zrobi
ć
i za tydzie
ń
. Zacz
ą
łem zastanawia
ć
si
ę
, dlaczego mam jecha
ć
dzie
ń
pó
ź
niej
ni
ż
wszyscy. Jaki
ś
powód musiał istnie
ć
, ale nic m
ą
drego nie przychodziło mi do głowy.
W sobot
ę
po południu stałem na peronie czekaj
ą
c na poci
ą
g do Warszawy. W pewnym
momencie podszedł do mnie sier
ż
ant WSW.
– Wy nazywacie si
ę
Pawlak? Tak, to pozwólcie. Musz
ę
sprawdzi
ć
, co macie w tej
paczuszce, a nie chciałbym tego robi
ć
tak tu, przy ludziach. Wiecie, to nie wypada.
Pójdziemy
na dworcowy komisariat milicji. Bo wiecie – u
ś
miechn
ą
ł si
ę
pojednawczo – mo
ż
ecie
przecie
ż
wywozi
ć
tajne materiały.
Przestraszyłem si
ę
. Było to niemal jawne podejrzenie o szpiegostwo. Poszli
ś
my.
W komisariacie za
żą
dał osobnego pomieszczenia. Zacz
ą
ł przegl
ą
da
ć
zawarto
ść
paczki.
Były tam dwie ksi
ąż
ki, które odwoziłem do domu, i szkice wierszy. Ksi
ąż
ki interesowały
go
tylko przez chwil
ę
. Sprawdził, gdzie wydane, i odło
ż
ył na bok. Bardziej przej
ą
ł si
ę
r
ę
kopisami.
– Słuchaj, ty
ś
pieszysz si
ę
na poci
ą
g, wi
ę
c b
ę
d
ę
musiał te wierszyki zatrzyma
ć
. Jest
tego
dosy
ć
du
ż
o, a jeszcze tak niewyra
ź
nie piszesz. Jak wrócisz z urlopu, to ci zwrócimy.
– W
ż
adnym wypadku, obywatelu sier
ż
ancie. To s
ą
jedyne egzemplarze. Nie mam
ż
adnej
pewno
ś
ci, czy to gdzie
ś
u was si
ę
nie zawieruszy. A dla mnie byłaby to zbyt du
ż
a strata.
– Daj
ę
ci słowo,
ż
e nic si
ę
im nie stanie.
– Niemniej nie zgadzam si
ę
. B
ę
d
ę
w tej sprawie zmuszony zło
ż
y
ć
skarg
ę
.
Zrozumiałem,
ż
e podró
ż
do domu mam ju
ż
z głowy. Trudno, ale tak łatwo ze mn
ą
nie
pójdzie. Ale on miał wida
ć
troch
ę
inne instrukcje. Spojrzał na mnie wrogo i przeszedł do
drugiego pomieszczenia. Przez szyb
ę
w drzwiach widziałem,
ż
e gdzie
ś
dzwoni. Po
chwili
wrócił i oddał mi r
ę
kopisy. Jeszcze tylko małe obmacanie i kazał biec na poci
ą
g, który
akurat
zatrzymał si
ę
na peronie drugim.
Wezwano mnie do kancelarii tajnej w sztabie.
– To wy? – zapytał zaspany sier
ż
ant. – zapl
ą
tała si
ę
tu przesyłka do was. Kolega z
Krakowa przesyła ksi
ąż
k
ę
.
I dali mi. Osobno kopert
ę
, osobno ksi
ąż
k
ę
, osobno list. „Szkice z psychologii religii”
Fromma, od Adama.
Zaskoczyła mnie forma. Co prawda, dotychczas wszystkie przesyłki te
ż
przychodziły
rozdarte, ale zachowywano jakie
ś
pozory. Zawsze odbierałem je w wewn
ę
trznej poczcie
jednostki. O ile si
ę
orientuj
ę
, byłem pierwszym
ż
ołnierzem pułku, który otrzymał
korespondencj
ę
za po
ś
rednictwem kancelarii tajnej. To zaczynało by
ć
niepokoj
ą
ce. A
poza
tym była to jaka
ś
nieostro
ż
no
ść
, która dawała mi wreszcie pretekst do jakiego
ś
działania. Nie
namy
ś
laj
ą
c si
ę
pobiegłem do zast
ę
pcy dowódcy pułku do spraw politycznych.
Zameldowałem
o całym wydarzeniu i wyraziłem rozgoryczenie faktem, i
ż
została złamana
praworz
ą
dno
ść
. To
podziałało na politycznego jak czerwona płachta na byka.
– Ale
ż
słuchaj, to na pewno jaka
ś
pomyłka. Nieporozumienie. Ja to osobi
ś
cie sprawdz
ę
.
Jutro ci
ę
w tej sprawie wezw
ę
, ale to na pewno jakie
ś
nieporozumienie.
Czekałem cały miesi
ą
c i nic. Przez ten czas rozwa
ż
yłem sobie wszystko od pocz
ą
tku.
Je
ż
eli rzeczywi
ś
cie kontrolowano mi korespondencj
ę
, to niew
ą
tpliwie była to sprawka
kontrwywiadu. To nie ulegało w
ą
tpliwo
ś
ci.
Ostatecznie ten pion sam z siebie jest najbardziej policyjny. Postanowiłem zastosowa
ć
troch
ę
hazardow
ą
rozgrywk
ę
. To si
ę
chyba nazywa va banque. Zgłosiłem si
ę
do oficera
kontrwywiadu. Zacz
ą
łem mu wmawia
ć
,
ż
e jest on tutaj tak
ż
e po to, aby sta
ć
na stra
ż
y
poszanowania praw konstytucyjnych, paktów praw, paktów helsi
ń
skich i wielu innych,
jakie
mi tylko do głowy przyszły. We wszystkich tych dekretach zapewnione jest prawo do
tajemnicy korespondencji. Moje prawo zostało w tej jednostce naruszone w sposób
oczywisty
i nie podlegaj
ą
cy dyskusji przez kancelari
ę
tajn
ą
albo te
ż
kogo
ś
, „kto za tym stoi”. I oto
zgłaszam si
ę
do niego jako do osoby kompetentnej, pełen wiary w jego pomoc.
Oficer kontrwywiadu
ś
ledził mój natchniony monolog z lekkim niedowierzaniem. Co
chwila rzucał mi baczne spojrzenia. Ale to była rola mojego
ż
ycia. Nie wygl
ą
dałem wcale
na
takiego, który by z kogo
ś
robił balona. A poza tym miałem za sob
ą
wielki atut: twarz o
wyrazie pełnego ufnej naiwno
ś
ci imbecyla. I to przewa
ż
yło. Obiecał,
ż
e zbada spraw
ę
.
– Tak, dobrze,
ż
e
ś
cie si
ę
do mnie z t
ą
spraw
ą
zwrócili, kolego. Co prawda, nie
przypuszczam,
ż
eby to była jaka
ś
represja w stosunku do ciebie, ale rozumiem,
ż
e
mo
ż
esz tak
my
ś
le
ć
. Sam bym tak my
ś
lał. Szczególnie,
ż
e ten idiota polityczny tak to załatwił. Ja to
zbadam. I gdzie
ś
za tydzie
ń
wpadn
ę
tutaj,
ż
eby tobie powiedzie
ć
co i jak. No, cze
ść
,
kolego.
W ten sposób zostałem koleg
ą
oficera kontrwywiadu. Ale to nic. Oczywi
ś
cie, nie zjawił
si
ę
po upływie tygodnia. W ogóle starał si
ę
mnie unika
ć
. Czekałem półtora miesi
ą
ca, a
potem
przeniesiono mnie do innej jednostki.
Kontrolowano mi korespondencj
ę
, rewidowano na dworcu, nie puszczano przez pewien
czas na urlopy i przepustki, przepytywano niektórych kolegów, o czym z nimi
rozmawiałem.
Niby nic takiego – mo
ż
na si
ę
przyzwyczai
ć
. Ale w ko
ń
cu sytuacja stała si
ę
nie do
zniesienia. Napisałem skarg
ę
do Głównego Zarz
ą
du Politycznego WP. Opisałem te
wszystkie
dziwne przypadki mnie dotycz
ą
ce i ostro zaprotestowałem,
ż
e niby kontrwywiad mi
przeszkadza.
Reakcja była wyj
ą
tkowo szybka. Ju
ż
po tygodniu siedziałem w wygodnym fotelu
naprzeciw trzech umundurowanych panów: przedstawiciela władz wy
ż
szych,
przedstawiciela
dowództwa jednostki oraz oficera kontrwywiadu. Przedstawiciel władz wy
ż
szych zapytał,
czy
zgodz
ę
si
ę
rozmawia
ć
w tym gronie, czy te
ż
mam specjalne
ż
yczenie rozmawia
ć
z nim
w
cztery oczy. Odpowiedziałem,
ż
e nie mam si
ę
czego wstydzi
ć
i w razie czego gotów
jestem
rozmawia
ć
„w obecno
ś
ci całego stanu osobowego pułku”. I rozpocz
ę
ła si
ę
rozmowa,
której
celem było udowodnienie mi,
ż
e nie mam racji.
ś
e jestem po prostu głupi.
Oficer kontrwywiadu wmawiał mi nawet,
ż
e powinienem odczuwa
ć
co
ś
w rodzaju
wdzi
ę
czno
ś
ci dla odpowiednich czynników wojskowych,
ż
e po
ś
wi
ę
caj
ą
mi tyle uwagi i
czasu.
Wdzi
ę
czno
ś
ci nie wyraziłem. By
ć
mo
ż
e było to niedopatrzenie, wi
ę
c t
ą
drog
ą
nadrabiam.
Moja sytuacja na skutek skargi poprawiła si
ę
o tyle,
ż
e „wyrzucono” mnie na upragniony
urlop. Po powrocie jednak wszystko wróciło do normy.
Ale
ż
eby zupełnie nie przewróciło mi si
ę
w głowie, na nast
ę
pn
ą
skarg
ę
nie otrzymałem
odpowiedzi. A szkoda, bowiem oprócz powtórzenia wszystkich zarzutów z pierwszej
skargi,
za
żą
dałem natychmiastowego zwolnienia mnie ze słu
ż
by wojskowej z powodu
szykanowania
mnie za pogl
ą
dy polityczne. Wiem tylko,
ż
e był kto
ś
z władz wy
ż
szych, ale tym razem
nie
wyraził ochoty porozmawiania ze mn
ą
. Szkoda, miałem mu tyle do powiedzenia. W
ka
ż
dym
razie do dzi
ś
nie trac
ę
nadziei i cierpliwie czekam na odpowied
ź
Głównego Zarz
ą
du
Politycznego Wojska Polskiego.
VII
Odbywa si
ę
wielka dyskusja nad nowymi regulaminami. Co
ś
maj
ą
zmienia
ć
. Trend na
nowoczesno
ść
.
PRÓBÓJ
Ę
PISA
Ć
:
„Pułkownik R. Na inspekcji w garnizonie jakim
ś
niewa
ż
nym. Ponury, stary budynek
koszar z poniemieckiego odzysku. Buntuj
ą
si
ę
nie remontowane od lat instalacje
sanitarne. R.
Z obrzydzeniem przygl
ą
da si
ę
zapchanym, cuchn
ą
cym klozetom. Raptem napada go
my
ś
l
zbawienna. Przyszpila j
ą
długopisem do notatnika.
– W raporcie do Ministerstwa zaproponowa
ć
istotn
ą
poprawk
ę
do Regulaminów. (Słowa
zdecydowanie skapuj
ą
na kartk
ę
).
ś
ołnierz zobowi
ą
zany jest do powstrzymania swoich
potrzeb fizjologicznych w wypadku awarii instalacji sanitarnych a
ż
do odwołania.
Zreszt
ą
nie musi by
ć
od razu poprawka do Regulaminów. Na pocz
ą
tek wystarczy
drobne
Zarz
ą
dzonko. Okólniczek male
ń
ki. Ot, taka sobie Dyrektywka”.
Izba chorych to co
ś
po
ś
redniego mi
ę
dzy lazaretem polowym a aresztem. Ka
ż
dy chory
wie,
ż
e jego podstawowym obowi
ą
zkiem jest nie chorowa
ć
oraz sprz
ą
ta
ć
tzw. rejony. Rejony
sprz
ą
ta si
ę
bez przerwy, bowiem bardziej chodzi o to, by sprz
ą
tano, ni
ż
o to, by było
sprz
ą
tni
ę
te. Sanitariuszy ani szefa izby nie interesuje, czy chory jest zdolny do
jakiejkolwiek
pracy. Od pracy zwalnia tylko fala lub kapralski stopie
ń
.
Ponadto sanitariusze
ż
ywi
ą
si
ę
kosztem chorych. I słusznie: le
żą
cy zu
ż
ywa mniej energii
i
nie musi tyle je
ść
. Porcje wi
ę
c dostawali
ś
my zmniejszone. A takich rarytasów jak
kompot,
czy co
ś
w tym rodzaju, wcale.
Najciekawsza jest jednak rola lekarza. Przez sze
ść
dni pobytu w izbie, nie widziałem,
aby
dotkn
ą
ł pacjenta. Na przykład po to, aby osłucha
ć
czy zajrze
ć
do gardła. Obchód
przypominał
z lekka karty z Dzielnego Wojaka Szwejka. Sanitariusz ogłaszał zbiórk
ę
chorych.
Czekali
ś
my
cierpliwie na korytarzu, a
ż
wywołaj
ą
ka
ż
dego z nas osobno do gabinetu lekarskiego.
Lekarz
pytał o samopoczucie i temperatur
ę
. Pytał – nic wi
ę
cej.
Gdy tylko udawało mu si
ę
u kogo
ś
zbi
ć
temperatur
ę
, wyrzucał z izby. Chodziło si
ę
potem
z nie zaleczon
ą
chorob
ą
.
Prawdziwe
ż
ycie erotyczne
ż
ołnierzy ludowego Wojska Polskiego jest niezwykle ubogie.
Co najwy
ż
ej niektórzy próbuj
ą
nadrabia
ć
na przepustkach i urlopach. Zreszt
ą
najcz
ęś
ciej jest
to tylko nadrabianie min
ą
. W ka
ż
dym razie w dobrym tonie jest po powrocie z przepustki
rzuci
ć
tak od niechcenia: Chłopaki, ale mnie czubek boli.
Co ciekawsze, nie zauwa
ż
yłem nawet prób homoseksualizmu. A przecie
ż
warunki były
bardzo sprzyjaj
ą
ce.
Tylko wieczorem, po capstrzyku kwitł onanizm. Mieli
ś
my stare, skrzypi
ą
ce łó
ż
ka. Trudno
było zasn
ąć
przy skrzypieniu dwudziestu kilku łó
ż
ek. Ale do wszystkiego si
ę
w ko
ń
cu
mo
ż
na
przyzwyczai
ć
. Po powrocie do domu nawet mi troch
ę
brakowało tych d
ź
wi
ę
ków.
Przez ostatni okres słu
ż
by zastanawiałem si
ę
tylko nad jednym: jak opowiedzie
ć
.
Dot
ą
d nie było tego problemu. Dotychczasowe pobyty w domu były tak krótkie,
ż
e
ograniczałem si
ę
do pozdrawiania przyjaciół. Nie było czasu na rozmowy. Teraz b
ę
dzie.
Mógłbym opowiedzie
ć
o honorowym krwiodawstwie.
Kto
ś
tam próbował namówi
ć
mnie do oddania krwi. Odmówiłem. Powiedziałem,
ż
e nie
mog
ę
. Przechodziłem kiedy
ś
ż
ółtaczk
ę
i moja krew mo
ż
e okaza
ć
si
ę
szkodliwa. A na
tym tle
jestem szczególnie dra
ż
liwy.
Ś
miał si
ę
. Przecie
ż
nie musz
ą
si
ę
zorientowa
ć
– przekonywał – a dwa dni urlopu to jest
co
ś
.
Bo to jest zwykły handel krwi
ą
. Za dwie
ś
cie mililitrów kupowało si
ę
dzie
ń
urlopu. Za
czterysta – dwa dni.
VIII
Mógłbym tak
ż
e opowiedzie
ć
o pewnej kantynie na poligonie. O tym jednym kiosku na
przestrzeni wielu kilometrów. O kawiarence na pi
ę
tna
ś
cie stolików.
Pracowali
ś
my na tym poligonie kilka tygodni. Dwustu
ż
ołnierzy i sze
ś
ciu opiekunów,
ekonomów z kadry.
Był to cholernie zimny grudzie
ń
siedemdziesi
ą
tego szóstego roku. Otwarta przestrze
ń
pełna ustawicznych wiatrów od morza. Praca przez cały czas na wolnym, odkrytym
terenie.
Mieszkanie w namiotach i ci
ą
głe kłopoty z w
ę
glem do piecyków. Kadra mieszkała w
znakomicie ogrzewanym hotelu garnizonowym. Całe dni, oprócz krótkich wypadów w
celu
sprawdzenia, czy zamiast pracowa
ć
nie grzejemy si
ę
przy ogniu, sp
ę
dzała w kantynie.
My do kantyny nie mieli
ś
my wst
ę
pu. Dwustu
ż
ołnierzy wracaj
ą
c z pracy ustawiało si
ę
cierpliw
ą
kolejk
ą
przed drewnianym podestem pod oknem kantyny. Kupowali
ś
my
papierosy,
znaczki, zapałki...
Ale ju
ż
do
ść
. Mo
ż
e mnie ponie
ść
, i zamierzona chłodna relacja zmieni si
ę
w płaczliw
ą
dziewczynk
ę
z zapałkami...
ś
ołnierze zawodowi poza jednostk
ą
:
Całuj
ą
panie w r
ę
k
ę
.
Rozmawiaj
ą
czasem o literaturze i filmie.
Znaj
ą
takie słowa, jak „prosz
ę
” oraz „dzi
ę
kuj
ę
”.
Ale to tylko pozór. Udawanie kulturalnego człowieka, na które wielu ludzi daje si
ę
nabra
ć
.
Nie ma kulturalnych oficerów. Oczywi
ś
cie, je
ż
eli przyjmiemy,
ż
e kultura osobista to co
ś
wi
ę
cej ni
ż
natr
ę
tne
ś
linienie kobiecych r
ą
k. Aby naprawd
ę
oceni
ć
tych ludzi, trzeba ich
widzie
ć
wtedy, gdy s
ą
w swoim
ż
ywiole. Gdy s
ą
w jednostce.
Bowiem przekroczy
ć
bram
ę
jednostki to nie to samo, co przekroczy
ć
bram
ę
zakładu
pracy.
Wchodz
ą
c na teren jednostki przekraczasz granic
ę
kultur. Z w miar
ę
demokratycznej
Polski
wchodzisz w kastow
ą
społeczno
ść
koszar. Cofasz si
ę
o kilka wieków w historii
ludzko
ś
ci.
Tutaj
ż
ołnierz zawodowy jest niemal wszechwładny. Taki facet mo
ż
e z tob
ą
zrobi
ć
prawie
wszystko.
Postawi
ć
ci
ę
w kolejce do wewn
ę
trznego sklepu mi
ę
snego, co wi
ąż
e si
ę
z wstaniem o
godzin
ę
, dwie wcze
ś
niej.
Wybieraj
ą
c si
ę
z
ż
on
ą
na całonocn
ą
zabaw
ę
do kasyna, zostawi
ć
ci
ę
do pilnowania
dzieci.
Wysyłaj
ą
c na przepustk
ę
, zobowi
ą
za
ć
ci
ę
do po
ś
wi
ę
cenia krótkiego pobytu w domu na
bieganie po sklepach. Po link
ę
do sprz
ę
gła, klej „Skorolep”, ksi
ąż
ki dla studiuj
ą
cej
córki...
Kaza
ć
wysprz
ą
ta
ć
sklep, w którym pracuje jego
ż
ona.
Posła
ć
do sklepu po chleb i masło, bo
ż
onie nie chce si
ę
rano wsta
ć
, a trzeba
ś
niadanie
dzieciom do szkoły.
Poleci
ć
malowanie mieszkania.
Poprzestawianie mebli.
Załatwi
ć
przeprowadzk
ę
, bo koleg
ę
przenosz
ą
do innej jednostki.
Wytrzepa
ć
dywany.
Nazwa
ć
ci
ę
przy wszystkich chujem i kaza
ć
przytakn
ąć
– tak jest, obywatelu sier
ż
ancie.
Przeczołga
ć
bez powodu, ot tak, gdy brak mu innych rozrywek.
STOP!!!
Przecie
ż
ż
adnej z tych rzeczy nie mo
ż
e on, nie ma prawa wymaga
ć
od
ż
ołnierza. Fakt.
Ale
wymaga.
ś
ołnierz to parias i Murzyn. Polski niewolnik. Zwierz
ę
.
Nie wiem, dlaczego zlikwidowano istniej
ą
c
ą
jeszcze przed wojn
ą
funkcj
ę
ordynansa.
Prawdopodobnie chodziło o wprowadzenie demokratycznych zasad współ
ż
ycia w
wojsku.
Prawdopodobnie niektórym reformatorom wydawało si
ę
,
ż
e funkcja ta obra
ż
a godno
ść
ż
ołnierza. I bardzo dobrze,
ż
e tak si
ę
stało. Dzi
ś
pan oficer nie ma ordynansa. Dzi
ś
ordynansem jest ka
ż
dy
ż
ołnierz. Dowódca kompanii wystawia głow
ę
z kancelarii na
korytarz
i woła pierwszego lepszego
ż
ołnierza: wyczy
ść
cie mi buty! Oczywi
ś
cie. Wyczy
ś
cimy!
Ale sprawa ta ma jeszcze drugi aspekt. Traktowani jak bydło
ż
ołnierze cz
ę
sto sami
ponosz
ą
cz
ęść
, i to niebagateln
ą
, winy za tak
ą
sytuacj
ę
. Ta cz
ęść
winy polega na
przyzwoleniu. Nie sta
ć
ich nawet na delikatne zamanifestowanie swojej godno
ś
ci.
Zepchni
ę
cie do roli sługi cz
ę
sto, wida
ć
, wytwarza w człowieku pewne zadowolenie z
takiej
sytuacji. Jest wi
ę
c i taka mo
ż
liwo
ść
,
ż
e kadra zawodowa po prostu nie zdaje sobie
sprawy z
tego,
ż
e
ż
ołnierzy mo
ż
na traktowa
ć
inaczej.
Pozwolono nam ogl
ą
da
ć
jaki
ś
film. Nie zdarzało si
ę
to zbyt cz
ę
sto, wi
ę
c frajda du
ż
a.
Było
to na poligonie zimowym. Telewizor stał w namiocie –
ś
wietlicy. Oczywi
ś
cie w
najwy
ż
szej
cenie były miejsca przy kopc
ą
cej kozie. Zostały zaj
ę
te na długo przed rozpocz
ę
ciem
filmu.
Ale pech chciał,
ż
e akurat tego dnia zepsuł si
ę
telewizor w
ś
wietlicy hoteliku
garnizonowego
(do którego, notabene, nie mieli
ś
my wst
ę
pu). Trzech oficerów przyszło wi
ę
c ogl
ą
da
ć
telewizj
ę
do nas. Weszli tu
ż
przed rozpocz
ę
ciem filmu.
– No, obywatele, ju
ż
widz
ę
trzy wolne miejsca przy piecyku – za
żą
dał jeden z nich.
Oczywi
ś
cie nikt si
ę
nawet nie ruszył. Uparcie gapili
ś
my si
ę
w rozkoszn
ą
Edytk
ę
, udaj
ą
c,
ż
e jego słowa skierowane były do kogo
ś
zupełnie innego. Podobnie zareagowali
ś
my na,
tym
razem du
ż
o gło
ś
niejsze, ponowne polecenie. Ten brak subordynacji wyra
ź
nie
zdenerwował
oficerów.
– Powsta
ń
. Baczno
ść
. Przed namiotem w dwuszeregu, zbiórka!
Tego mo
ż
na si
ę
było spodziewa
ć
. Ale był to ju
ż
najbardziej formalny rozkaz i nie mo
ż
na
było dłu
ż
ej ci
ą
gn
ąć
zabawy w głuchy telefon.
Stoj
ą
c pod namiotami pozwalali
ś
my sobie na niewybredne epitety pod adresem naszych
przeło
ż
onych. Oczywi
ś
cie, nie na tyle gło
ś
no, by mogli nas usłysze
ć
. Chodziło raczej o
wyładowanie własnego gniewu. W pewnym momencie wpadł mi do głowy pomysł –
zaproponowałem zrezygnowanie z filmu.
– Pewnie, niech si
ę
trepy pierdolone same udławi
ą
.
– Dobrze mówi.
Poparli mnie koledzy. Nie jestem pewien, czy był to najlepszy pomysł. Ale zawsze była
to
jaka
ś
manifestacja, jaka
ś
zapowied
ź
istnienia pewnej granicy, do której mo
ż
na nami
pomiata
ć
. Jednak z mojego pomysłu nic nie wyszło. Gdy po chwili pozwolono nam wej
ść
do
ś
wietlicy, wszyscy skwapliwie skorzystali.
Le
żą
c na pryczy słyszałem cz
ę
ste wybuchy
ś
miechu. Podobno była to niezła komedia.
Mojego aktu kontestacji nikt nie zauwa
ż
ył, a film straciłem.
Chcesz u niego załatwi
ć
przepustk
ę
? To trzeba tak:
– Obywatelu sier
ż
ancie, jaka
ś
przepustka by si
ę
zdała...
A on na to: To zapierdalaj
ż
ołnierz do „Zochy” po dwa wina i zobaczymy, co da si
ę
zrobi
ć
.
I tachasz zlewowi te wina, za własn
ą
kupione fors
ę
. I wcale nie wiesz, czy pojedziesz.
Bo
wina niczego jeszcze nie gwarantuj
ą
. S
ą
tylko czym
ś
, co pozwala mu w ogóle
zastanowi
ć
si
ę
nad tym, czy zasługujesz na przepustk
ę
.
Jedn
ą
z najwi
ę
kszych zdobyczy socjalnych dwudziestolecia mi
ę
dzywojennego w
naszym
kraju było zapewnienie o
ś
miogodzinnego dnia pracy. I dzi
ś
jest on nam prawnie
gwarantowany.
Cz
ęść
słu
ż
by upłyn
ę
ła mi w jednostce budowlanej. Na niektórych placówkach praca
trwała
dwana
ś
cie godzin na dob
ę
. Oczywi
ś
cie, po odliczeniu przerw na posiłki – chodzi mi o
czas
czystej pracy. W niedziel
ę
trwa troch
ę
krócej. Przewa
ż
nie do obiadu. Taki system,
szczególnie w lecie, był czym
ś
zupełnie normalnym.
Szlag trafia nasze zdobycze socjalne w tym najlepszym z ustrojów? A mo
ż
e miał racj
ę
Wojtek, gdy mówił,
ż
e słu
ż
ba wojskowa to czasowe pozbawienie praw obywatelskich?
Jaki
ś
m
ę
drzec w sztabie wpadł z nudów na pomysł: oszcz
ę
dniej gospodarowa
ć
materiałami p
ę
dnymi. A tymczasem trzeba było wykona
ć
dosy
ć
powa
ż
ne roboty ziemne.
Wi
ę
c: wojska rakietowe. Szczyt techniki: ziemia – powietrze, czyli stara, dobra łopata w
naszych dłoniach. A obok stoj
ą
przedsi
ę
– i zasi
ę
bierne koparki, stoj
ą
spychacze...
Murzyni? Chyba Wojtek miał racj
ę
.
IX
To nie Daniel Olbrychski ani grupa Smokie kojarzy nam si
ę
z poj
ę
ciem gwiazdora. Dla
nas gwiazd
ą
numer jeden był Wojciech Zyms i jego koledzy. Bowiem Dziennik
Telewizyjny,
a potem Wieczór z Dziennikiem to audycje obowi
ą
zkowe. Nawet regulamin to
ś
ci
ś
le
okre
ś
la.
Za uchylanie si
ę
od ogl
ą
dania tej audycji gro
żą
surowe kary.
Organizacja młodzie
ż
owa teoretycznie odgrywa niezwykle wa
ż
n
ą
rol
ę
w
ż
yciu
wewn
ę
trznym jednostki. Praktycznie za
ś
jest w ka
ż
dym punkcie
ś
ci
ś
le
podporz
ą
dkowana
sekcji politycznej i nie bardzo j
ą
sta
ć
na jak
ą
kolwiek samodzielno
ść
. Niemniej wszystkie
pozory s
ą
zachowane. I tak, na przykład, wybór na stanowisko przewodnicz
ą
cego
zarz
ą
du
pułkowego jest – jednoznaczny ze zwolnieniem z niemal wszystkich tzw. obowi
ą
zków
ż
ołnierskich. Przewodnicz
ą
cy zarz
ą
du pułkowego to prawie etat.
Ale moje kontakty z organizacj
ą
nigdy nie odbywały si
ę
na tak wysokich szczeblach. Nie
mniej były do
ść
swoiste.
Ale wszystko, jak zawsze, zacz
ę
ło si
ę
bardzo niewinnie. Było zebranie sprawozdawczo
–
wyborcze na szczeblu kompanii. Ust
ę
puj
ą
cy zarz
ą
d chwalił si
ę
tym, co zrobił, a potem
mieli
ś
my wybra
ć
nowy zarz
ą
d. Mieli
ś
my – bowiem było to zebranie otwarte, na którym
musieli by
ć
wszyscy
ż
ołnierze pododdziału. Jeden z kaprali, który jeszcze par
ę
tygodni
temu
lubił patrze
ć
, jak si
ę
czołgam, zaproponował moj
ą
kandydatur
ę
na stanowisko
przewodnicz
ą
cego.
– I tak jest pisarzem – uzasadniał. – To nie chodzi na zaj
ę
cia. Ma czas.
Wszystkim si
ę
ten pomysł bardzo spodobał.
– Bardzo dzi
ę
kuj
ę
za okazane mi zaufanie – powiedziałem wstaj
ą
c – ale nie mog
ę
przyj
ąć
tej funkcji.
– Co to znaczy nie mo
ż
esz – zdenerwował si
ę
mój kapral.
– Poniewa
ż
nie nale
żę
do organizacji.
Wydawało mi si
ę
to proste. Ale nie doceniałem moich kolegów. Dla nich nie było spraw
niemo
ż
liwych.
– To nie szkodzi – zapewnił mnie autentycznie jeden z nich.
– Jak nie nale
ż
ysz to si
ę
mo
ż
esz zapisa
ć
.
– Ale ja nie chc
ę
.
– Dlaczego?
– Poniewa
ż
nie odpowiada mi program tej organizacji.
I potem pytano mnie przez kilka dni, co to znaczy. Bo niby dlaczego miałby mi nie
odpowiada
ć
. Zreszt
ą
, co za program, ostatecznie nikt z nich go i tak nie czytał – po co?
Wła
ś
ciwie – przekonywali mnie – to
ż
adna ró
ż
nica, czy si
ę
nale
ż
y, czy nie. Jedna
legitymacja
wi
ę
cej czy mniej...
Ale ja si
ę
uparłem.
Po roku, ju
ż
w innej jednostce, miałem podobn
ą
propozycj
ę
. Tyle,
ż
e tym razem bardziej
konkretn
ą
i pochodz
ą
c
ą
od przeło
ż
onego. Było to podczas rozmowy z oficerem
opiekuj
ą
cym
si
ę
z ramienia partii (polskiej, robotniczej i zjednoczonej) organizacj
ą
kompanii.
– A nie chciałby
ś
by
ć
przewodnicz
ą
cym? Zapiszemy ci
ę
, wybierzemy...
– No, nie wiadomo.
– A wiesz, jak to jest. A potem dostaniesz własn
ą
kancelari
ę
i b
ę
dziesz miał
ś
wi
ę
ty
spokój.
Wykr
ę
ciłem si
ę
. Ale otrzymałem polecenie zostania czym
ś
w rodzaju nieoficjalnego
sekretarza przewodnicz
ą
cego kompanijnej organizacji. Nie pomogły zapewnienia,
ż
e
organizacja jest mi obca ideologicznie. Rozkaz to rozkaz. Prowadziłem dokumentacj
ę
,
pisałem sprawozdania, co zwalniało mnie z pracy. Gdyby kto
ś
na serio zechciał
poczyta
ć
, co
tam wypisywałem, miałby niezł
ą
zabaw
ę
.
W ko
ń
cu ponownie zostałem wezwany na rozmow
ę
do tego
ż
oficera. Na rozmow
ę
tak
powa
ż
n
ą
,
ż
e ta poprzednia zbladła przy niej zupełnie.
– Nie zapisałby
ś
si
ę
do partii?
– Nie.
– Słuchaj, zastanów si
ę
dobrze. O ile wiem, co
ś
tam sobie piszesz. A chyba zdajesz
sobie
spraw
ę
,
ż
e przynale
ż
no
ść
do partii mo
ż
e ci wiele ułatwi
ć
.
– No, tak. Ale ja nie mam ochoty bra
ć
na siebie odpowiedzialno
ś
ci, nawet po
ś
redniej, za
to
wszystko, co ta organizacja w kraju wyrabia. A poza tym nie odpowiada mi jej program.
– Ale
ż
to
ż
aden problem! Kto by si
ę
tam przejmował programem? Musisz zrozumie
ć
, na
jakim
ś
wiecie
ż
yjesz.
– No, wła
ś
nie, wydaje mi si
ę
,
ż
e rozumiem. Jak mógłbym spojrze
ć
w oczy moim
przyjaciołom, gdybym to zrobił?
– A czy oni musz
ą
o tym tak od razu wiedzie
ć
?
I tak rozmawiali
ś
my godzinami przez par
ę
dni. Nie mogli
ś
my si
ę
zupełnie porozumie
ć
.
Niby obaj mówili
ś
my tym samym j
ę
zykiem (był to j
ę
zyk polski), ale nijak nie
rozumieli
ś
my
si
ę
nawzajem. W ko
ń
cu obaj przestali
ś
my traktowa
ć
t
ę
rozmow
ę
w kategoriach sporu
ideologicznego. Przerzucali
ś
my si
ę
słowami dla zwykłego zabicia czasu.
Stan
ę
ło na tym,
ż
e zostałem, niemal sił
ą
, wci
ą
gni
ę
ty na list
ę
uczestników kursu wiedzy o
partii. Chciałem sobie
ś
wiadectwo kursu powiesi
ć
na słomiance obok
ś
wiadectwa
uko
ń
czenia
kursu przedmał
ż
e
ń
skiego przy ko
ś
ciele
ś
w. Mikołaja w Gda
ń
sku. Ale nie dostałem
ś
wiadectwa. Zreszt
ą
nie
ż
ałuj
ę
,
ż
e uczestniczyłem w tym kursie. Byłem tylko na jednym
wykładzie, ale dowiedziałem si
ę
od prelegenta
ż
e „fakt, i
ż
kontrolujemy prac
ę
robotnika,
nie
jest wynikiem naszego braku zaufania do jego pracy, a wr
ę
cz odwrotnie – dowodem
naszego
do niej zaufania”. Sam bym tego nie wymy
ś
lił.
Jednym z najbardziej rozbudowanych pionów w wojsku jest pion polityczny. Jego
głównym zadaniem jest podnoszenie moralno – politycznego poziomu
ż
ołnierza oraz
przekonanie go,
ż
e Pana Boga nie ma. Po prostu. Widocznie jaki
ś
wariat go sobie
wymy
ś
lił.
Polityczni robi
ą
to w sposób prymitywny, przewa
ż
nie na zaj
ę
ciach politycznych, niemniej
s
ą
konsekwentni. Boga nie ma – kto przeciw?
Zabawne jest to,
ż
e zdarzaj
ą
si
ę
im wpadki. W dodatku, wpadki, które nie maj
ą
prawa
zdarzy
ć
si
ę
powa
ż
nym pracownikom propagandy.
ś
ołnierze odchodz
ą
cy do rezerwy zostali obdarowani przez sekcj
ę
polityczn
ą
nagrodami
za ofiarn
ą
– jak si
ę
tutaj mówi – słu
ż
b
ę
. W
ś
ród nagród rzeczowych tak
ż
e ksi
ąż
ki. Jedna
z nich
wła
ś
nie wzbudziła moj
ą
zgroz
ę
. To,
ż
e wydana przez PAX, to jeszcze pół biedy. Ale jej
tre
ść
!!!
Było to jakie
ś
irlandzkie powie
ś
cidło historyczne. Bez przerwy kto
ś
si
ę
tam z kim
ś
bił.
Przewa
ż
nie dobrzy katolicy ze złymi protestantami. Po stronie katolickiej co rusz
pojawiali
si
ę
ró
ż
ni
ś
wi
ę
ci faceci i czynili cuda. Pełna groza.
Widocznie znów kupiono ksi
ąż
ki na sztuki. Bez pomy
ś
lenia. Bywa.
W przeddzie
ń
wyborów do Rad Narodowych wezwał mnie dowódca kompanii.
– Słuchaj, jutro s
ą
wybory...
– Wiem.
– Ja wiem,
ż
e ty wiesz – zniecierpliwił si
ę
. – Chciałbym si
ę
ciebie wła
ś
nie zapyta
ć
: jak to
b
ę
dzie?
Zrobiło mi si
ę
ciepło na sercu,
ż
e oto stałem si
ę
dla mojego dowódcy wyroczni
ą
w
sprawach politycznych. Postanowiłem nie zawie
ść
pokładanego we mnie zaufania.
– No, có
ż
– odrzekłem zgodnie z najszczerszym przekonaniem. – S
ą
dz
ę
,
ż
e Front
Jedno
ś
ci
Narodu wygra.
Ale okazało si
ę
,
ż
e niezupełnie o to chodziło. Chciał si
ę
dowiedzie
ć
, czy ja, w zwi
ą
zku z
wyborami, nie szykuj
ę
ż
adnego „numeru”. Nie szykowałem.
Wybory w wojsku maj
ą
swoist
ą
poetyk
ę
, zwi
ą
zan
ą
ś
ci
ś
le z atmosfer
ą
miejsca, w którym
si
ę
odbywaj
ą
. Przede wszystkim ka
ż
da jednostka stanowi odr
ę
bny okr
ę
g wyborczy. W
przeddzie
ń
wyborów w ka
ż
dej kompanii odbyły si
ę
spotkania z dowódcami
pododdziałów. U
nas dowódca powiedział: „MAM POMYSŁ”. I był to naprawd
ę
fajny pomysł. Bo niby
dlaczego, rzeczywi
ś
cie, mamy głosowa
ć
dopiero po
ś
niadaniu, jak tam b
ę
d
ą
wszyscy,
b
ę
dzie
tłok i stracone pół dnia, kiedy mo
ż
emy wsta
ć
półtorej godziny wcze
ś
niej i głosowa
ć
przed
ś
niadaniem, kiedy b
ę
dzie zupełnie pusto. No pewnie, wsta
ć
półtorej godziny wcze
ś
niej
czy
pó
ź
niej to
ż
adna sprawa. Przynajmniej dla niego. Potem okazało si
ę
,
ż
e na ten pomysł
wpadli,
zupełnie przypadkowo, wszyscy dowódcy. I w dalszym ci
ą
gu przypadkowo, komisja
składaj
ą
ca si
ę
z wy
ż
szych oficerów sztabu mogła ju
ż
o ósmej i
ść
do domu. Ale to
oczywi
ś
cie
czysty przypadek. Ponadto nie było w tej sprawie
ż
adnego rozkazu, ale zgodnie z
delikatnymi
sugestiami dowódców wszyscy
ż
ołnierze poszli do urn w mundurach wyj
ś
ciowych. Na
cały
pułk tylko ja z Ry
ś
kiem w polowych i, mimo nieprzychylnych spojrze
ń
, nikt si
ę
wła
ś
ciwie
nie
przyczepił.
Około siódmej rano oficer dy
ż
urny jednostki wezwał do siebie wszystkich podoficerów
dy
ż
urnych.
– Słuchajcie podoficerowie – powiedział – do godziny ósmej sto procent ka
ż
dej kompanii
ma by
ć
na głosowaniu. Zrozumiano?
Zrozumiano. Co mieli
ś
my nie zrozumie
ć
– był to przecie
ż
wyra
ź
ny rozkaz. I tylko ja
jeden
zastanawiałem si
ę
, jak on z tego wybrnie. Przecie
ż
wydanie takiego rozkazu stawia go
w
kolizji z kodeksem prawnym. Ale nikt tego nie zauwa
ż
ył. Zreszt
ą
, kto by si
ę
tam
przejmował
drobnostkami, najwa
ż
niejsze,
ż
e FJN wygrał wybory.
X
Prace porz
ą
dkowe w wojsku wykonuje tylko młodzie
ż
. Tak mówi niepisane prawo, wedle
którego nie liczy si
ę
nic, nawet stopnie wojskowe, oprócz przynale
ż
no
ś
ci do okre
ś
lonych
poborów, oprócz fali.
ś
ołnierze maj
ą
cy ponad rok słu
ż
by nie zajmuj
ą
si
ę
prac
ą
, co
najwy
ż
ej
przypilnowaniem, aby młodzie
ż
solidnie pracowała. Jest to w naszym wojsku chyba
najstarsze, a w ka
ż
dym razie najrygorystyczniej przestrzegane prawo.
Prawo to funkcjonuje w my
ś
l zasady: kiedy
ś
mnie goniono, teraz ja goni
ę
. Takie jest
poj
ę
cie sprawiedliwo
ś
ci.
W pierwszej chwili to zaskakuj
ą
ce, ale nigdy nie dostałem tak w ko
ść
od przeło
ż
onych,
jak
od starego wojska. Ale to zupełnie normalne.
Zawsze jest do wykonania jaka
ś
praca zlecona przez przeło
ż
onych. Wiadomo,
ż
e starzy
nawet palcem nie rusz
ą
. Tak wi
ę
c młodzi, przy nieustannym pop
ę
dzaniu, wykonuj
ą
podwójn
ą
robot
ę
. Za siebie i za „panów falowców”. Na ogół nawet si
ę
nie skar
żą
. Bo to w ogólnym
rozrachunku si
ę
nie opłaca. Lepiej cierpliwie czeka
ć
. Niedługo samemu b
ę
dzie si
ę
starym, a
wtedy pogoni si
ę
innych młodych.
Najciekawszy jest stosunek kadry zawodowej do tego problemu. Bo staje si
ę
to problem
du
ż
ej wagi. Sekcja polityczna próbuje z tymi zwyczajami walczy
ć
, jednak robi to bez
specjalnego przekonania. I nic dziwnego. Na dobr
ą
spraw
ę
, trzeba by bowiem zacz
ąć
od
uzdrowienia całej instytucji. A na to oni nie pójd
ą
, bo st
ą
d prosta droga do zanegowania
armii
w jej obecnym kształcie. A połowiczne próby rozwi
ą
zania problemu przez politycznych
doprowadzaj
ą
do groteskowych rezultatów. Zreszt
ą
zachowuj
ą
si
ę
oni cz
ę
sto jak słonie
w
składzie porcelany.
Kiedy
ś
wezwano nas, pi
ę
ciu kotów przed przysi
ę
g
ą
, do sekcji politycznej.
Przesłuchiwano
ka
ż
dego osobno. Ja byłem ostatni. Poprosili (nie kazali!), abym usiadł, dali papierosa i w
ogóle bardzo si
ę
chcieli ze mn
ą
skumplowa
ć
. Po paru tygodniach, w ci
ą
gu których
słyszałem
tylko krzyk, było to dla mnie co
ś
niesamowitego. Zacz
ą
łem nabiera
ć
zaufania,
rozlu
ź
niłem
si
ę
. Ju
ż
chciałem wyla
ć
przed nimi całe moje biedne serce, gdy wtem przyszła mi z
pomoc
ą
opatrzno
ść
. A raczej pewien nawyk. Bowiem, gdy znajduj
ę
si
ę
w nowym otoczeniu i
minie
pocz
ą
tkowe spi
ę
cie, pierwszym objawem rozlu
ź
nienia jest u mnie ciekawskie
rozgl
ą
danie si
ę
.
I wtedy tak
ż
e – omiotłem wzrokiem całe pomieszczenie. Pod biurkiem zauwa
ż
yłem
zwykły
mikrofon do magnetofonu. Kabel biegł do biurka. To rozwiało cał
ą
moj
ą
ufno
ść
. Inna
sprawa,
ż
e zaraz po wyj
ś
ciu zacz
ą
łem zastanawia
ć
si
ę
, czy sobie czasem tego wszystkiego nie
wymy
ś
liłem. Przecie
ż
to a
ż
nieprawdopodobne, by próbowali robi
ć
to w tak prymitywny
sposób. Ale tego samego dnia jeden z kolegów zapytał, czy ja tak
ż
e zauwa
ż
yłem ten
mikrofon pod biurkiem. A wi
ę
c to nie był
ż
aden zwid.
Troch
ę
podobna historia wydarzyła si
ę
na egzaminach z zaj
ęć
politycznych, zaraz po
przysi
ę
dze. Egzaminował nas zast
ę
pca dowódcy jednostki do spraw politycznych. W
pewnym
momencie zapytał nas, jakie ksi
ąż
ki przeczytali
ś
my tu, w wojsku. Był zaszokowany i
zrozpaczony,
ż
e nikt z nas nic nie przeczytał. Przez chwil
ę
zastanawiałem si
ę
, czy to
jego
pytanie podyktowane było naiwno
ś
ci
ą
, czy te
ż
wyj
ą
tkowym sadyzmem. Bowiem fakt,
ż
e
nie
czytali
ś
my, tylko po cz
ęś
ci dawał si
ę
wytłumaczy
ć
naszym niskim poziomem
intelektualnym.
Wyobra
ż
am sobie, co by si
ę
działo, gdyby który
ś
ze starych
ż
ołnierzy lub dowódców
dru
ż
yn
zobaczył mnie z ksi
ąż
k
ą
. Dostałbym tak
ą
szkoł
ę
,
ż
e do ko
ń
ca
ż
ycia bym zapami
ę
tał.
Zupełnie inaczej na problem stosunków mi
ę
dzy
ż
ołnierzami ró
ż
nych poborów zapatruje
si
ę
kadra kompanii. Ci ludzie s
ą
dalej od sprawozda
ń
miesi
ę
cznych, a bli
ż
ej
rzeczywisto
ś
ci. I
dlatego bardzo cz
ę
sto kadra kompanii popiera niepisane prawa. S
ą
jej na r
ę
k
ę
. Daj
ą
pewno
ść
,
ż
e przynajmniej cz
ęść
ludzi b
ę
dzie co
ś
robi
ć
i praca b
ę
dzie wykonana.
Próby walki z tymi zwyczajami na szczeblu kompanii ko
ń
cz
ą
si
ę
przewa
ż
nie sromotn
ą
kl
ę
sk
ą
kadry. Prowadz
ą
do sytuacji, kiedy nikt nie pracuje. Starzy, bo nie wypada ze
wzgl
ę
du
na fal
ę
, a młodzi, bo „co, mamy by
ć
gorsi...”
Jeszcze b
ę
d
ą
c kotem zastanawiałem si
ę
nad tym, jak b
ę
d
ę
si
ę
zachowywał, gdy b
ę
d
ę
ju
ż
starym
ż
ołnierzem, gdy b
ę
d
ę
miał fal
ę
. Była mi bardzo potrzebna
ś
wiadomo
ść
,
ż
e b
ę
d
ę
wtedy
inny. Wiedziałem te
ż
,
ż
e b
ę
dzie to najtrudniejsza próba zachowania własnej godno
ś
ci.
Nie
spodziewałem si
ę
,
ż
e b
ę
dzie to próba tak ci
ęż
ka.
Wojsko bowiem wytwarza pewne ci
ś
nienie psychiczne. Niezwykle trudno jest nie
„przypierdala
ć
” młodych, nie wysługiwa
ć
si
ę
nimi. O wiele trudniej ni
ż
wydaje si
ę
to
tobie,
moralisto, siedz
ą
cy w wygodnym fotelu. Jest bowiem w nich (a przedtem była i w nas)
jaka
ś
trudna do zniesienia słu
ż
alczo
ść
. Czasami brała ochota przegoni
ć
chłopaka wła
ś
nie za
t
ę
mentalno
ść
słu
żą
cego, aby mu to wybi
ć
z głowy. Kilka razy próbowałem co
ś
zrobi
ć
dla
tych
zagonionych i wystraszonych ludzi. Brałem takiego na bok i tłumaczyłem,
ż
e nie
powinien
dawa
ć
si
ę
poni
ż
a
ć
. Ale – odpowiadał – przecie
ż
to wojsko. Tak, dla nich to wszystko
było
normalne. Zrozumiałem,
ż
e tak nie mo
ż
na. Ale nie mogłem podawa
ć
siebie za przykład
faceta, który nie dał si
ę
zgnoi
ć
w pocz
ą
tkowym okresie. Ja nigdy nie byłem słu
ż
alczy i
cz
ę
sto
si
ę
stawiałem, ale miałem za sob
ą
atuty, których oni nie mieli. Byłem pisarzem kompanii
jeszcze przed przysi
ę
g
ą
i narazi
ć
mi si
ę
, mimo
ż
e przecie
ż
byłem młodym
ż
ołnierzem,
nie
było najm
ą
drzej. Ja mogłem sobie na wiele pozwoli
ć
. Zreszt
ą
moje próby podburzania
młodych odnosiły jeszcze jeden nieprzewidziany skutek. W swej nieufno
ś
ci nie ufali
moim
intencjom. Podejrzewali,
ż
e moje post
ę
powanie jest tylko wst
ę
pem do jakiej
ś
perfidnej
gry,
której maj
ą
by
ć
przedmiotem, a której jeszcze nie mogli poj
ąć
. Inna sprawa,
ż
e przez
moje
apostolskie zap
ę
dy i wyskoki współ
ż
ycie z kolegami z jednego poboru stawało si
ę
mocno
utrudnione. Zacz
ę
to mnie traktowa
ć
z wrog
ą
pobła
ż
liwo
ś
ci
ą
. Jak stukni
ę
tego.
Odsun
ą
łem si
ę
wi
ę
c od wszystkiego. Przyj
ą
łem postaw
ę
biernego obserwatora.
Opowiadano mi:
Miał tylko osiemdziesi
ą
t dni do cywila. Wyobra
ż
am sobie – tylko osiemdziesi
ą
t. I na
słu
ż
bie zamkn
ą
ł si
ę
w magazynku broni i strzelił sobie w łeb. Widziałem go. Cała
czaszka
rozwalona. Krew i mózg. Na samochód wrzucili go jak worek kartofli.
Podobno dziewczyna go rzuciła i dlatego. I – popatrz, co za wariat – tylko osiemdziesi
ą
t
dni do cywila! A taki idiotyzm.
Tutaj wszystko liczy si
ę
dniami do cywila. Reszta nie jest wa
ż
na. Samobójstwo młodego
ż
ołnierza wzbudziłoby tylko politowanie, ale nie zdziwienie. Lecz ten?
W stosunkach mi
ę
dzyludzkich w wojsku istnieje jednak, jak s
ą
dz
ę
problem daleko
wa
ż
niejszy ni
ż
konflikt młodzi – starsi. Mam na my
ś
li podoficerów słu
ż
by zasadniczej,
czyli
kaprali, dowódców dru
ż
yn. W pewnym sensie s
ą
to tacy sami
ż
ołnierze jak wszyscy inni.
Te
ż
z poboru na dwa lata. I raczej wbrew własnym ch
ę
ciom. A jednak s
ą
tak bardzo ró
ż
ni.
Ich wojskowa edukacja przebiega nieco inaczej. Pierwsze pół roku słu
ż
by sp
ę
dzaj
ą
w
szkołach podoficerskich, gdzie ucz
ą
si
ę
dowodzenia na szczeblu dru
ż
yny. Ucz
ą
ich
tak
ż
e
wielu innych rzeczy. Cz
ę
sto zastanawiałem si
ę
, czego i jak. Nigdy nie dowiedziałem si
ę
.
Widziałem tego rezultaty, a te były zaskakuj
ą
ce.
Kapral wie,
ż
e w hierarchii wojskowej jest czym
ś
gorszym od
ż
ołnierza zawodowego.
Ale
z drugiej strony jest
ś
wi
ę
cie przekonany,
ż
e jest czym
ś
daleko lepszym od
ż
ołnierza
słu
ż
by
zasadniczej.
Znałem do
ść
blisko wielu kaprali. Byli to cz
ę
sto bardzo inteligentni i kulturalni ludzie.
Nigdy nie potrafiłem zrozumie
ć
, jak dali sobie wmówi
ć
t
ę
nieprawdopodobn
ą
lepszo
ść
.
Prawie
ż
aden z nich nie spoufalał si
ę
ze wszystkimi
ż
ołnierzami. Cz
ę
sto dziwili si
ę
,
dlaczego
mnie tak traktuj
ą
jak równego sobie. Zreszt
ą
przepisy chroniły ich przed zbytnim
kumplowaniem si
ę
z nami, szarymi
ż
ołnierzami. Spali w osobnych salach zwanych
podoficerkami, w stołówce jadali przy wydzielonych stolikach. Mieli daleko wi
ę
cej praw
ni
ż
przeci
ę
tny
ż
ołnierz. Ju
ż
chocia
ż
by to,
ż
e na ZOK biegali bez plecaków i hełmów. Nigdy
nie
byli wyznaczani do prac porz
ą
dkowych. Nawet podoficerki sprz
ą
tane były przez innych,
gorszych
ż
ołnierzy.
Ich pogarda dla
ż
ołnierza była konieczna z wychowawczego punktu widzenia. Tylko
bowiem człowiek, który nami gardził, mógł nas w tak nieludzki sposób gania
ć
po
poligonie.
Jeden z tych inteligentniejszych opowiadał mi nast
ę
puj
ą
c
ą
histori
ę
:
– Wiesz, nie potrafi
ę
tego zrozumie
ć
. Byłem w domu na urlopie. Chciałem zrobi
ć
rodzicom przyjemno
ść
. Opowiedziałem im, jak si
ę
ze mn
ą
licz
ą
, jakie znaczenie mam
tutaj.
Opowiedziałem, jak post
ę
pujemy z młodymi.
ś
e czyszcz
ą
mi buty,
ż
e bez szemrania
słuchaj
ą
,
jak im ka
żę
raptem pompowa
ć
za listy albo co. I matka w czasie obiadu wyszła do
kuchni, a
ojciec zbeształ mnie jak szczeniaka.
ś
e niby faszysta. Jak tak mo
ż
na?
Tak, jak mo
ż
na? Przecie
ż
oni robi
ą
to w celu wychowania dobrych i karnych
ż
ołnierzy.
Zdyscyplinowanych
ż
ołnierzy.
Dobry
ż
ołnierz nie klnie. Szczególnie, gdy jest młodym
ż
ołnierzem. Wi
ę
c w twarz.
Dobry
ż
ołnierz nie choruje. Ka
ż
da choroba ma w sobie co
ś
z symulacji. Wi
ę
c je
ś
li
któremu
ś
zbierze si
ę
na kaszel, to aplikuje mu si
ę
przysiady a
ż
do skutku. To znaczy, a
ż
przestanie kasła
ć
.
I tak dalej. Bo trzeba nam zdrowych i kulturalnych
ż
ołnierzy.
A to,
ż
e czasem za
ś
ciel
ą
nam łó
ż
ko, wyprasuj
ą
mundur, wyczyszcz
ą
bro
ń
, dadz
ą
paczki
z
domu, wyczyszcz
ą
buty, przynios
ą
obiad ze stołówki,
ś
piewaj
ą
i ta
ń
cz
ą
, aby nas
rozerwa
ć
...
To co? Oni nawet zadowoleni,
ż
e mog
ą
co
ś
zrobi
ć
dla swojego kaprala.
XI
Ostatnie miesi
ą
ce wojska...
Ania przestrzegała mnie przed tym. Przypominała wi
ę
zienne do
ś
wiadczenia swoich
przyjaciół. I rzeczywi
ś
cie. Ostatni okres przymusowego skoszarowania jest najci
ęż
szy
psychicznie. Im mniej czasu dzieli nas od wyj
ś
cia, tym trudniej wytrzyma
ć
. I jeszcze to
denerwuj
ą
ce, ci
ą
głe liczenie dni.
Wzrasta nerwowo
ść
. Coraz cz
ęś
ciej si
ę
pije. Z pocz
ą
tku jeszcze w pełnej konspiracji,
potem ju
ż
coraz cz
ęś
ciej przestaje si
ę
zwa
ż
a
ć
na własne bezpiecze
ń
stwo. Nie chce si
ę
my
ś
le
ć
i czyta
ć
. Nie mówi
ą
c ju
ż
o robieniu jakichkolwiek notatek. Potrafiłem w ostatnim tygodniu
przele
ż
e
ć
w łó
ż
ku około dwudziestu godzin na dob
ę
. I nikt nam nawet nie zwracał uwagi
na
niestosowno
ść
zachowania.
Wiarygodno
ść
wyj
ś
cia oddalała si
ę
prawem jakiego
ś
paradoksu.
Przeci
ę
tny
ż
ołnierz dwa razy w
ż
yciu ma okazj
ę
spo
ż
ycia obiadu w towarzystwie
dowódcy
jednostki. Po raz pierwszy w dniu przysi
ę
gi, po raz drugi w dniu odej
ś
cia do rezerwy.
I nie s
ą
to takie zwykłe obiady. To jakby starochrze
ś
cija
ń
ska AGAPA – uczta miło
ś
ci i
pojednania. Całe misterium.
Ten pierwszy obiad jest po to, by
ż
ołnierz zapomniał o okresie unitarnym. Aby
zapomniał
o tych kilku tygodniach, kiedy traktowano go jak zwierz
ę
wymagaj
ą
ce bezwzgl
ę
dnej
tresury.
Ten drugi jest po to, aby
ż
ołnierz zapomniał,
ż
e było dwadzie
ś
cia i par
ę
miesi
ę
cy.
Miesi
ę
cy, gdy był kim
ś
z ni
ż
szej kasty:
pariasem
murzynem
ż
ydem
metekiem.
Najcz
ęś
ciej pami
ęć
knebluje si
ę
kotletem schabowym.
ś
ołnierze powoli ko
ń
czyli obiad. Rezerwista dokładnie, z namaszczeniem składał
niezb
ę
dnik. Wstał, wrzucił do cynowej miski po zupie blach
ę
i gło
ś
no krzykn
ą
ł:
Koniec syfu,
Koniec fali.
Ju
ż
nie b
ę
d
ą
w chuja grali
ZEROOOO...
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
wyrozumiale widz
ą
c pełne zazdro
ś
ci spojrzenia kociarstwa
Tak wła
ś
nie wygl
ą
dał koniec.
XII
Adam, gdy sam wychodził po jakim
ś
kilkutygodniowym przeszkoleniu, przestrzegał mnie
przed tym momentem. Pisał o tym, jak długie oczekiwanie na upragnione wyj
ś
cie
fałszuje
perspektyw
ę
.
Ś
wiat, do którego ma si
ę
wyj
ść
, przestaje by
ć
w nas
ś
wiatem
rzeczywistym.
Powstaje gdzie
ś
w gł
ę
bi marze
ń
w opozycji do tego, który tak długo był naszym
udziałem.
A przecie
ż
to, co nas wita, to nie Eldorado. To nie Utopia. Zakres wolno
ś
ci si
ę
zwi
ę
ksza,
ale nie jest za du
ż
y. Zwi
ę
ksza si
ę
nasza mo
ż
no
ść
poruszania si
ę
, ale te
ż
tylko w obr
ę
bie
trzydziestoletnich granic, z których cz
ę
sto trudniej jest si
ę
wyrwa
ć
si
ę
ni
ż
na przepustk
ę
z
jednostki. Ju
ż
nie trzaskamy obcasami, r
ę
ka bezwiednie nie w
ę
druje do daszka czapki.
Fakt,
ale w dalszym ci
ą
gu potulnie wysłuchujemy krety
ń
skich rozkazów byle sier
ż
anta.
Z pocz
ą
tku dajemy si
ę
nabra
ć
na pełni
ę
wolno
ś
ci. Potem na nowo uczymy si
ę
sztuki
ż
ycia
w tym kraju. Jak dziecko ucz
ą
ce si
ę
chodzi
ć
, uczymy si
ę
widzie
ć
.
Na razie stawiam pierwsze kroki.
Kwiecie
ń
– sierpie
ń
1978