Link do źródła:
http://trescharchi.salon24.pl/475104,nowy-triumwirat-na-prawicy
Nowy triumwirat na "prawicy"?
Tytułem wyjaśnienia - cudzysłów absolutnie przypadkowy nie jest. W polskiej
polityce przypisać kogoś do konkretnej ideologii jest strasznie trudno, a jeśli zważymy
jeszcze na to, że mało który statysta z pierwszych stron gazet ma jakiekolwiek pojęcie
o gospodarce - to naprawdę, nazywać kogoś "liberałem" czy "konserwatystą" jest sporym
nadużyciem. Przyjęło się używać określeń "prawica" i "lewica", ale dziś ma to sens tylko
z powodu zajmowania konkretnych miejsc na skrzydłach sali sejmowej; łatwo też te pojęcia
stosować celem obrażenia oponenta, bo zarówno "lewactwo" jak i "prawactwo" niesie ze sobą
spory ładunek negatywny. Oczywiście prowadzi to do wielu absurdów typu nazywanie
politycznych zapasów SLD versus Palikot "walką na lewicy" albo określanie kolejnych apeli
pana Kaczyńskiego do powrotu na łono PiS "konsolidacją prawicy". Brzmi śmiesznie, ale
co począć - żyjemy w świecie skrótów myślowych i musimy wszystkich etykietować.
Dlatego - umownie, w wielkim skrócie - na "prawicy" zdaniem "Rzeczpospolitej"
dochodzi do głosu nowy pomysł na polityczny plan. Swoisty triumwirat zlożony z dwóch
ludzi "przytulonych" (ale czynnie nie uczestniczących) w wielkiej polityce - panów
Kamińskiego i Giertycha - oraz aktywnego statysty, pana Sikorskiego. Nie jest tajemnicą,
że trójka dżentelmenów prywatnie za sobą przepada - co mile odróżnia ich od oryginalnego,
rzymskiego triumwiratu który zbudowany tylko na wspólnocie interesów nie skończył
najlepiej. Pan Sikorski zresztą jest jednym z największych "adwokatów" wspomnianej dwójki
(mówiło się nawet o "załatwianiu" fuchy panu Kamińskiemu) w dość - delikatnie mówiąc -
nieufnym wobec ludzi dotkniętych "stygmatem PiS" środowisku PO.
Znając niewątpliwy talent pana ministra do wyczuwania, z której strony obecnie wieje
korzystny wiatr taka wiadomość nie musi być nieprawdziwa; ostatecznie PiS nie robi nic,
by sięgnąć po wyborcę centrowego czy umiarkowanego, utwierdza się za to w swoim
radykaliźmie ("eksperyment" z panem profesorem Glińskim, chociaż przyniósł doraźne
rezultaty, był tylko incydentem) - zaś PO coraz mocniej przytula wszystkich, którzy
potrzebują akurat stanowiska i prestiżu, rozmywając swój przekaz i swój pierwotny pomysł
na siebie (bo też kto - przy zakładaniu PO - przypuszczał, że pojawią się w niej ludzie typu
Arłukowicz, Rosati, że całkiem serio będą trwały rozważania o transferze Kalisza?).
Ponieważ obaj główni rozgrywający na polskiej scenie partyjnej "rozjeżdżają" się coraz
mocniej - siłą rzeczy tworzy się luka. Luka, którą można zapełnić czymś nowym -
a doświadczenie wyborcze pokazuje, że chociaż w pierwszych wyborach nimb nowości
zawsze na wyborcę działa.
Pan Sikorski do owego triumwiratu wnosi swoją popularność - cały czas, mimo
licznych wpadek na swoim stanowisku lokuje się w "czubie" rankingów zaufania. Znając
charakter pana ministra - zawsze przecież grał "na siebie" nietrudno zawyrokować,
że wcześniej czy później w PO zacznie mu być za ciasno; wszyscy pamiętamy widoczne
gołym okiem rozczarowanie pana Sikorskiego, kiedy przegrał z panem Komorowskim
prawybory partyjne. On też ma być swoistym "patronem" dwójki "neofitów" - a takiej tarczy
najbardziej potrzebują, bo o ile obaj wnieść mogą praktyczną wiedzę o PiS i panu
Kaczyńskim (bezcenna rzecz do walki wyborczej czy PR-u) to jednak traktowani są ze sporą
nieufnością przez partyjne "doły" - zwłaszcza pan Giertych, za którym od dawna ciągnie się
widmo "narodowca", reprezentanta sił "Ciemnogrodu", nijak pasującego do profilu
nowoczesnego, europejskiego pełną gębą wyborcy PO.
Zdaniem niektórych swoim niespodziewanym - a krytykowanym nawet w łonie
własnej partii - apelem do UE o pomoc w sprawie wraku pan Sikorski dał czytelny sygnał,
że może grać na własną rękę, kłaniając się przy okazji wyborcom "prawicowym". Inni
politycy wskazują, że ów triumwirat dąży do celu metodą małych kroków, na razie
zadowalając się skonstruowaniem konserwatywnej frakcji w PO i pozbawiając wpływów
dotychczasowego "pierwszego konserwatystę", pana Gowina. Niemniej - sympatie
sympatiami, a wypowiadające się do artykułu osoby świetnie znające każdego z trzech
"tenorów" wskazują na osobiste ambicje wszystkich panów; pan Sikorski chciałby grać
na siebie; pan Giertych na razie jest przyczajony i pokorny, ale kiedy poczuje siłę, da się
ponieść wszystkim ambicjom, które już teraz zmusiły go do porzucenia marzeń o spokojnej
i popłatnej praktyki adwokackiej na rzecz powrotu do polityki. Ponoć to panu Kamińskiemu -
znajdującemu się obecnie na "aucie" zawodowym i politycznym - najbardziej zależy
na sukcesie triumwiratu. Pierwszym, a najbardziej cennym dowodem na możliwości i dobrą
wolę pana Sikorskiego byłoby wepchnięcie pana "Misia" na listę do europarlamentu - chociaż
głosy w samej PO zdecydowanie to wykluczają, bo konkurencja spora.
Mamy przeto prawdziwy węzeł gordyjski wzajemnych ambicji i interesów; nie można
też wykluczyć, że artykuł w "Rzeczpospolitej" jest po prostu poinformowaniem reszty
PO przez "życzliwych" - spójrzcie, coś takiego się kroi, bądźcie czujni. Czy zresztą taka
hipotetyczna formacja, albo chociaż frakcja miałaby rację bytu, jakieś szanse? Chyba
niewielkie, bo wszyscy trzej panowie unikają prezentowania swoich dalekosiężnych planów
czy pomysłów na Polskę; na razie skupiają się po prostu (przynajmniej ta dwójka)
na odnalezieniu przyczółka, na którym będzie można się umocnić. Oby tylko - w interesie
całej polskiej polityki - nie skończyło się na tym, że PO pozyska nowych "bulterierów",
których jedynym zadaniem będzie cykliczne informowanie mediów, jak źle i fatalnie było im
za rządów PiS - sądzę, że pan senator Libicki nie odda tak łatwo palmy pierwszeństwa
w neofickiej gorliwości.
Zresztą szkoda byłoby ich zmarnować do tego. Trójka inteligentnych, sprawnych
polityków - jeśli już mają coś zrobić, niech zrobią coś pożytecznego.