Steele Jessica A jednak milosc

background image

JESSICA STEELE

A jednak miłość


Seria wydawnicza: Harlequin Romance (tom 98)

Tytuł oryginalny: His Woman






ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ile dwudziestolatek spędza w domu sobotnią noc, wsłuchując się w
deszcz, strumieniami spływający po szybach? - dumała przygnębiona
Leith. W chwilę później, czując, że zaczyna użalać się nad sobą, szybko
przywołała się do porządku. Boże drogi, przecież większość życia
spędziła na nauce, więc takie samotne sobotnie wieczory nie są jej obce.
Aby ostatecznie otrząsnąć się z przygnębienia, skierowała swoje myśli
na Rosemary, przyjaciółkę i sąsiadkę z drugiej strony korytarza,
przybyłą z tego samego miasteczka. Gdyby Rosemary nie zdecydowała
się właśnie dziś odwiedzić swoich rodziców w Hazelbury, teraz
siedziałyby razem nad filiżanką kawy. Oczywiście, Travis Hepwood,
sekretny przyjaciel Rosemary, byłby tu także, ale ponieważ Leith bardzo
go lubiła, chętnie zabawiałaby również i jego.
Nowa fala ulewnego deszczu zalała szyby okienne, ale tym razem Leith
nie usłyszała jej. Myśl o Rosemary obudziła wspomnienie dnia, kiedy jej
brat Sebastian oznajmił, że na głównej ulicy Hazelbury zderzył się z
Rosemary Green, a właściwie Rosemary Talbot, bo takie teraz nosiła
nazwisko. Rosemary, o rok starsza od Leith, była koleżanką z klasy
Sebastiana. Nigdy nie pozwalano jej uczestniczyć w zbiorowych
szkolnych zajęciach, toteż nikt nie znał jej zbyt dobrze. Jednak, ku
zaskoczeniu wszystkich, w wieku osiemnastu lat Rosemary wyszła za
mąż i opuściła miasteczko.
Od owego czasu mało kto wspominał jej imię.

background image

Dopiero tamtego dnia ukochany, acz odrobinę nieodpowiedzialny
braciszek z podnieceniem oznajmił:
- Właśnie skończyłem pogawędkę z Rosemary Green!
Leith zauważyła entuzjazm, ale ponieważ był on integralną częścią jego
osobowości - nie zareagowała zbyt ochoczo.
- Prawdopodobnie przyjechała do rodziców.
- Właśnie - zgodził się z nią. - Wydawała się trochę przybita... czy ja
wiem, nic konkretnego. W każdym razie - kończył - staliśmy przed
Oliphants Cafe, więc zaproponowałem kawę i już za chwilę opowiadała
mi o swoim życiu w Londynie...
Zawiesił głos, a Leith dała się złapać w tę klasyczną teatralną pułapkę.
- I co? - zapytała, czując w głębi ducha, że za chwilę tego pożałuje.
- I powiedziała mi, że w jej bloku zwalnia się mieszkanie.
- O, nie - zaprotestowała Leith, choć przez głowę przemknęła jej
kusząca myśl o zamieszkaniu w Londynie. - Od razu ci mówię, że mama
się nie zgodzi.
- Zgodzi się, jeśli powiesz jej, że będziesz się mną opiekować...
sprawdzać, czy umyłem szyję i zmieniłem skarpetki - uśmiechnął się
przebiegle Sebastian. Miał wtedy dwadzieścia trzy lata i radośnie
wykorzystywał nadmierną troskliwość matki.
- A poza tym - dodał z rozbrajającą szczerością - nie stać mnie na
czynsz.
- A jeśli nie zechcę pojechać? - Leith usiłowała przyhamować nieco jego
zapał.
- Pojedziesz! - przymilał się. - Wiesz, że pojedziesz. Jakoś nie
protestowałaś, kiedy tato powiedział, że uczyłaś się pilnie przez tyle lat,
a teraz w żadnej pobliskiej firmie nie możesz w pełni wykorzystać
swoich kwalifikacji. Za to w Londynie...
Sebastian rozwijał temat jeszcze przez parę minut. Leith próbowała
bronić swej pozycji, ale na każdy zarzut miał gotową odpowiedź i już po
chwili poczuła się równie podniecona, jak on. Rzeczywiście, pracowała
ciężko, aby zdobyć kwalifikacje w kontraktowo-handlowej dziedzinie
inżynierii, a w jej obecnym miejscu pracy nie wykorzystywano w pełni
jej zdolności.

background image

- Ja też będę miał większe pole do popisu - oznajmił Sebastian. Skończył
uniwersytet i teraz pracował jako fotograf. - Zdaje się, że opstrykałem
już wszystko w tej dziurze - dodał i powrócił do swojej śpiewki: „Za to
w Londynie".
- Lepiej porozmawiajmy z rodzicami-ostudziła go Leith.
Ojciec zgodził się, że oboje są już w wieku, w którym ptaszki wylatują z
gniazdka, ale matka, zaślepiona uczuciem do syna, potrzebowała trochę
więcej czasu.
W niedzielę rano dostali jednak błogosławieństwo obojga rodziców i
Sebastian poszedł do Greenów, żeby wyciągnąć od Rosemary coś więcej
na temat mieszkania. Wrócił z ponurą miną.
- Święty Henryku, to lodówka, a nie dom! - jęknął. - Przez cały czas ani
jednego uśmiechu!
- Rosemary nie chce, żebyście mieszkali tak blisko niej? - zatroszczyła
się matka. Z początku nie chciała, żeby jechał, ale teraz gotowa była o to
walczyć.
- Tego nie powiedziała - odparł, ale jego energia wyraźnie zmalała. -
Powiedziała jednak dość, żebym się zorientował, że i tak nie
pojedziemy.
- A to dlaczego? - zapytała pani Everett.
- Rosemary wynajmuje mieszkanie pod nieobecność właściciela, a to
sąsiednie można tylko kupić.
- No to co, w Londynie chyba jest więcej mieszkań do wynajęcia -
zauważył ojciec i dodał, posyłając żonie czułe spojrzenie: - A poza tym,
moja droga... cóż, sądzę, że dla tak dobrej sprawy powinniśmy zastano-
wić się nad tym, czy Leith i Sebastian nie mogliby dostać swojego
spadku po dziadku przed ukończeniem dwudziestu pięciu lat.
- Naprawdę? - zapytali oboje jednocześnie. Ojciec, jako wykonawca
testamentu, miał prawo do wcześniejszego rozdysponowania spadku. W
takiej sytuacji wynajmowanie mieszkania nie miałoby sensu.
- Zobaczymy - obiecała pani Everett i od tej chwili sprawy potoczyły się
błyskawicznie.
Na wszelki wypadek obejrzeli kilka innych nieruchomości na sprzedaż.
Kiedy jednak zobaczyli mieszkanie w ekskluzywnym bloku, które
zajmowała Rosemary, okazało się ono poza wszelką konkurencją.

background image

Leith i Sebastian byli wprawdzie zgodni co do zamiaru kupna
mieszkania, musieli jednak pogodzić się z faktem, iż scheda po dziadku
stanowiła tylko niewielką część potrzebnej kwoty.
- Zaciągniemy pożyczkę pod hipotekę, jak wszyscy - Sebastian nie
zniechęcił się. Okazało się jednak, że nie mając stałego źródła dochodu
nie może starać się o pożyczkę.
- Pójdę do prawdziwej pracy - zaparł się jak osioł. Leith także szukała
nowego zajęcia. Popytała tu i ówdzie, i wkrótce umówiła się na
rozmowę w małej firmie o nazwie Ardis&Co.
W miesiąc później Sebastian zaczął pracować jako agent londyńskiego
biura podróży. Mieszkał w pokojach hotelowych w dni robocze, na
niedzielę i święta jeździł do domu, do Hazelbury, zaś Leith otrzymała
pracę w Ardis &Co. Kiedy stwierdziła, że jest jedyną kobietą
poproszoną na rozmowę, prawie straciła nadzieję. Była niemal pewna,
że stanowisko dostanie się któremuś z męskich kandydatów, jako że
dotychczas zajmował je mężczyzna, który miał w ciągu czterech
miesięcy opuścić spółkę.
W cztery miesiące po podjęciu decyzji o przeprowadzce do Londynu
oboje z Sebastianem zajęli nowe mieszkanie. Kredyt okazał się
morderczy, ale oboje mieli pracę i szansę na awans - a zatem i
podwyżkę zarobków - więc nie martwili się.
Podczas tych ostatnich miesięcy rzadko widywali Rosemary Talbot. W
tydzień po przeprowadzce, kiedy Leith chciała zaprosić Rosemary i jej
męża na uroczystego drinka - dowiedziała się, że Derek Talbot już tam
nie mieszka.
- Właściwie - wymamrotała Rosemary - mój mąż wyprowadził się.
Leith nie była pewna, kto jest w tym momencie bardziej zakłopotany,
ona czy Rosemary.
- Cóż, tak czy owak, wpadnij na drinka - uśmiechnęła się.
Po tamtej rozmowie wypiły razem niejedną kawę. Rosemary z początku
niechętnie mówiła o swoim małżeństwie, po jakimś czasie okazało się
jednak, że Derek był zwyczajnym kobieciarzem i traktował żonę w
karygodny sposób. Leith współczuła Rosemary, zwłaszcza kiedy
odkryła, że jej przyjaciółka wychowana jest w przekonaniu o
nierozerwalności więzów małżeńskich i nie przyjmuje do wiadomości

background image

rozpadu swego związku. Rodzice Rosemary nie uznawali rozwodu i gdy
Derek go zażądał, nie omieszkali dobitnie oznajmić tego córce.
Byli w Londynie już od miesiąca, kiedy Sebastian zdecydował, że
najwyższy czas oblać mieszkanie.
- To nie będzie dużo kosztowało - dodał szybko, wiedząc, jakie kłopoty
ma Leith z przyzwyczajeniem się do roli pani domu.
- Kogo zaprosimy? - zapytała, ponieważ sama nie znała w Londynie
prawie nikogo.
- Mam kupę przyjaciół - odparł Sebastian. Rzeczywiście, z nich dwojga
to on częściej wychodził, należał do kółka dramatycznego, a poza tym
dłużej mieszkał w Londynie.
Leith zaprosiła Rosemary i namawiała ją tak długo, aż wreszcie
nieszczęśliwa kobieta zgodziła się przyjść. Natychmiast została
wciągnięta w wir przygotowań.
Jeżeli hałas oznacza sukces, to impreza udała się znakomicie. Około
jedenastej Leith zatęskniła do łóżka, ale jako gospodyni miała swoje
obowiązki. Od kwadransa nie widziała Rosemary, a nie chciała, żeby
przyjaciółka poczuła się opuszczona. Znajomi Sebastiana nie musieli
przypaść jej do gustu.
Mimo wszystko miała nadzieję, że Rosemary nie poszła jeszcze do
domu. Krążyła po pokoju, dopóki jej wzroku nie przyciągnęła niewielka
sofa pod ścianą. Na owej sofie bowiem siedziała z lekka zarumieniona
Rosemary, a obok niej, pogrążony w rozmowie, mężczyzna w wieku
około dwudziestu sześciu-siedmiu lat. Leith usiłowała przypomnieć
sobie jego nazwisko. Zdaje się, że został jej przedstawiony jako Travis
jakiś tam. Zerknęła jedynie, czy Rosemary nie wygląda na niespokojną i
wycofała się.
Tego wieczoru Rosemary nie była wprawdzie niespokojna, ale wkrótce
potem historia z Travisem Hepwoodem okazała się wystarczającym
źródłem stresu. Travis bowiem zakochał się w Rosemary od pierwszego
wejrzenia. Leith czuła, że wbrew wszelkim oczekiwaniom Rosemary
także nie pozostawała obojętna. W ich miłości pojawiła się jednak
przeszkoda: wpajane Rosemary od dzieciństwa skrajne poczucie
przyzwoitości. W jej pojęciu sytuacja, iż kocha się jednego mężczyznę
będąc żoną innego, była po prostu nie do pomyślenia. Nie czuła się na

background image

siłach, by rozwieść się z Derekiem, toteż jej szanse na szczęście z
Travisem wyglądały raczej marnie.
W tydzień później, wciąż zaskoczona swymi uczuciami, Rosemary
wyznała Leith, że istotnie jest zakochana w Travisie. Do tego stopnia, że
wybrała się z nim nawet na kolację.
- Tak się cieszę - odparła Leith. Z oszczędnych informacji, jakie
wymknęły się Rosemary, wiedziała, że jej przyjaciółka przeżyła
koszmar, zanim Derek zdecydował się odejść.
- Nie ma powodu - mruknęła Rosemary.
- Nie zgadzacie się z Travisem? - zainteresowała się mocno zaskoczona
Leith.
- Ależ zgadzamy się, cudownie - westchnęła Rosemary. - Ale miałam
tak okropne poczucie winy... jakby rodzice stali nade mną i spoglądali z
wyrzutem przez cały czas. Travis dzwonił zeszłej nocy... powiedziałam,
że nie chcę go więcej widzieć.
Postanowienie Rosemary dotyczące Travisa było bardzo silne - nie na
tyle jednak, by istotnie więcej się z nim nie zobaczyła. W każdym razie
nie były to spotkania umówione - i nigdy w jej własnym mieszkaniu.
Travis zadzwonił bowiem do Leith i Sebastiana już w kilka dni później...
„Pomyślałem sobie, że mógłbym wpaść na chwilę" nie zwiodło nikogo.
Przypadkiem, tego samego wieczoru Leith zaprosiła Rosemary na
kolację. Jej zdaniem byłoby nieuprzejmie poprosić Travisa, żeby
wyszedł.
Od tej pory Travis regularnie przychodził na kolację. Sebastian raz był
obecny, raz nie, ale
- cokolwiek mówiło na ten temat jej sumienie - Rosemary zjawiała się
zawsze, w ostatniej chwili, buntując się przeciw własnym zasadom. Co
więcej, nieraz nalegała, że sama przygotuje kolację i przyniesie do Leith
- zawsze trochę więcej niż trzeba, na wszelki wypadek, gdyby pojawił
się jakiś niespodziewany gość. Travis z kolei, jako pracownik firmy
importującej wina, przynosił jakiś wspaniały trunek.
- Co się dzieje? - zagadnął Sebastian, kiedy po powrocie do domu
późnym wieczorem zastał Leith na straży, przy drzwiach do kuchni.
- Tam są Rosemary i Travis - odparła.
- No to co?

background image

- Być może nie zauważyłeś, ale oni są w sobie zakochani.
- A co się stało z mieszkaniem Rosemary?
- Ona nie chce go przyjmować u siebie.
- A dlaczegóż to?
- To... raczej nieostrożne - stwierdziła Leith, szczerze zaskoczona
niewrażliwością brata.
- Kompletna bzdura! - wyraził własne zdanie Sebastian.
Poniewczasie Leith zrozumiała, że ten stan rzeczy nie może trwać
wiecznie bez niczyjej krzywdy. Rosemary jednak wciąż unikała jawnych
spotkań z Travisem, a ten zakochiwał się w niej coraz bardziej, tak że
nie sposób było utrzymać go na odległość. Leith polubiła oboje i
współczuła im, ale rozumiała, że sami muszą znaleźć jakieś wyjście z tej
sytuacji.
Pewnego wieczoru Travis pojawił się, jak zwykle, rozjaśniony nadzieją
na spotkanie Rosemary. Sebastian także był w domu i zabawiał go
rozmową. Rosemary jednak spóźniała się bardziej niż kiedykolwiek.
Wreszcie Leith nie była w stanie ani chwili dłużej znosić tęsknych
spojrzeń Travisa w stronę drzwi.
- Zobaczę, co ją zatrzymuje - oznajmiła i przeszła na drugą stronę
korytarza. Nacisnęła dzwonek i czekała.
Rosemary otworzyła drzwi, ale pytanie: „Gotowa?" zawisło na ustach
Leith. Przez ramię przyjaciółki dostrzegła mężczyznę.
Leith wyczuła napiętą atmosferę. Nieznajomy wstał i skierował się ku
drzwiom. Coś w zachowaniu przyjaciółki zdawało się mówić, że jej
gość nie powinien dowiedzieć się o planowanej wizycie.
- Eee... przepraszam, że przeszkadzam, Rosemary - improwizowała
Leith. - Nnie... spodziewałam się, że masz gościa.
Uśmiechnęła się do krępego mężczyzny.
- Nie przedstawisz mnie? - rzucił krótko do Rosemary, pożerając oczami
gęste, kasztanowe włosy, zgrabną figurę i piękną twarz Leith.
- Oczywiście - odparła Rosemary. - Leith jest nową właścicielką
mieszkania naprzeciw. Leith, to mój mąż, Derek.
Leith podała mu rękę, ale nie spodobał jej się sposób, w jaki bez
przerwy gapił się na nią.

background image

- J-ja tylko na chwilę, muszę nakarmić Sebastiana - bąknęła. - Chciałam
pożyczyć trochę sosu Worcester...
Travis i Sebastian patrzyli na nią zezem, kiedy wróciła z butlą sosu, ale
bez Rosemary.
- Gdzie Rosemary? - natychmiast zapytał Travis. Leith rozpaczliwie
wysilała mózg, ale nie potrafiła wymyślić nic mądrego. Musiała
powiedzieć prawdę.
- Nie przyjdzie - powiedziała i oboje z Sebastianem musieli niemal
obezwładnić Travisa, kiedy ten dowiedział się o obecności męża
Rosemary.
Sebastian nie bez trudu posadził go z powrotem i przygotował
morderczego drinka. Od tej chwili wieczór potoczył się jeszcze gorzej,
niż się zaczął. Jedynie Sebastian miał ochotę na kolację. Travis wyraźnie
potrzebował kolejnego, solidnego drinka, a Sebastian usłużył mu
ochoczo. Alkohol rozwiązał mu język i Travis zaczął opowiadać o
swojej miłości do Rosemary. O tym, że chciałby ją poślubić, ale nie wie,
jak to zrobić, ponieważ poczucie przyzwoitości nie pozwala jej
wychodzić z nim gdziekolwiek. Chciałby, żeby cały świat wiedział o
jego miłości, ale czy ona pozwoli przedstawić się jego rodzicom?
Zanim wybiła jedenasta, Travis zaczaj bełkotać, a Leith wściekła się na
Sebastiana, który przechylał butelkę, ilekroć w szklance gościa
pokazywało się dno.
- Jasna cholera, ale się ululates! - wykrzyknął Sebastian, kiedy Travis
chwiejnie podniósł się z miejsca i niepewnie ruszył przed siebie.
- Sądzę, że Travis nie powinien siadać za kierownicą w takim stanie -
zauważyła Leith lodowatym tonem.
- Ja też piłem... nie mogę go odwieźć - stwierdził Sebastian. - A poza
tym, on mieszka gdzieś na peryferiach Essex i Bóg jeden wie, kiedy
wróciłbym do własnego łóżka... nawet, jeśli przypadkiem pamiętałby
swój adres. Niech się prześpi na tej kanapie - zaproponował najprostsze
wyjście.
- A jego rodzice? Będą się martwić - zaprotestowała Leith, pamiętając,
że kiedy Sebastian nie wracał do domu na noc, matka szalała z
niepokoju.

background image

- Do diabła, Leith, on dobiega trzydziestki! Na pewno nie pierwszą noc
spędza na bańce!
Travis przespał zatem noc na kozetce i skorzystał na tym tylko tyle, że
nazajutrz, z błędnym wzrokiem i skacowany jak diabli, mógł przed
wyjściem zamienić kilka słów z Rosemary. Jego samopoczucie
pogorszyło się jeszcze na wieść, że Derek Talbot znowu żądał rozwodu,
a ona znowu odpowiedziała mu stanowczym nie. W bladym świetle
poranka Rosemary oznajmiła Travisowi, że nie zamierza również nigdy
więcej przyjmować zaproszenia na kolację u sąsiadów.
Powtórzyła to zresztą Leith, używając niemal tych samych słów. Leith
poczuła, że nie ma prawa się wtrącać, powinna jednak pozostać przy
Rosemary, kiedy ta będzie potrzebowała bratniej duszy.
Wciąż spotykała się ze swoją przyjaciółką. Travis także wpadał od czasu
do czasu - Leith wiedziała, że liczy jedynie na szansę ujrzenia
ukochanej. Wyglądał coraz bardziej mizernie, a kiedy znów się pojawił,
Leith miała ogromną ochotę zawołać Rosemary. Pohamowała się
jednak. Jeżeli nikt jej o to nie poprosił - nie będzie się wtrącać.
Zwłaszcza że Rosemary powtórzyłaby Travisowi jedynie to, co już raz
słyszał.
Potem Sebastian zaczął przebąkiwać o opuszczeniu pracy i Leith miała
się czym martwić. Jeśli jej brat nie będzie pracował, to jak spłaci swoją
część długu hipotecznego? I wówczas, jakby na dowód, że nieszczęścia
zawsze chodzą parami, wydarzyła się katastrofa: Leith straciła pracę,
choć nie ze swej winy.
Nie mogła w to uwierzyć. Była pracowita i pełna inicjatywy, a posada
dawała jej dużo satysfakcji. Pracowała niemal wyłącznie z
mężczyznami, całkiem nieźle dogadując się z większością z nich. Nie
ucieszyła się jednak, kiedy Alec Ardis, żonaty syn właściciela firmy,
pewnego dnia zjawił się w biurze i bez żadnej zachęty z jej strony zaczął
ją napastować. Nie pomogło stanowcze nie. Walcząc z uściskiem, który
oplótł ją jak ośmiornica, wrzała gniewem. Kiedy wreszcie udało jej się
uwolnić, była wściekła i upokorzona - tylko dlatego, że jest kobietą, syn
szefa uważa, że może sobie pozwalać na wszystko - i dosłownie rzuciła
się na niego z pazurami.

background image

Była wstrząśnięta atakiem, ale nigdy nie opuściłaby pracy z własnej
woli. Nie miała jednak wyboru. Pan Ardis senior przechodził właśnie,
gdy dotarły do niego słowa: lubieżny, skretyniały, zboczony wieprz.
Kiedy wszedł do pokoju, Leith wyrzucała z siebie kolejne epitety.
Zrobiło jej się niedobrze, kiedy pan Ardis - nie wierząc, że synalek mógł
zaatakować bez żadnej zachęty z jej strony, a może jedynie kryjąc jego
niechlubne słabości - dał jej odprawę w wysokości miesięcznej pensji i z
miejsca wyrzucił z pracy.
Wieczorem zadzwoniła do drzwi Rosemary. Wciąż jeszcze nie mogła
otrząsnąć się z szoku, jaki wywołała w niej napaść i to, co potem
nastąpiło.
- Nie robisz przypadkiem kawy? - zapytała.
- Wchodź - szybko zaprosiła ją Rosemary. - Wyglądasz fatalnie. Co się
dzieje?
- Wylali mnie - oznajmiła Leith roztrzęsionym głosem i przy kawie
zdała jej dokładną relację.
„Lubieżny, skretyniały, zboczony wieprz", zdaniem Rosemary, to
bardzo delikatne określenie faceta, który myśli, że każda kobieta
pracująca dla jego ojca jest potencjalną zdobyczą.
- Powinnaś była strzelić go w pysk - stwierdziła, oburzona niemal tak,
jak Leith.
- Zrobiłabym to, gdybym miała wolne ręce - odparła Leith i pociągnęła
jeszcze jeden łyk kawy.
Rosemary serdecznie współczuła przyjaciółce.
- Oczywiście, to musiało się zdarzyć, prędzej czy później - stwierdziła.
Leith wytrzeszczyła oczy.
- Nie kojarzę - wyznała.
- Jesteś za... - Rosemary szukała odpowiedniego słowa, aż, ku
całkowitemu zaskoczeniu przyjaciółki, oznajmiła: -... olśniewająca.
- Olśniewająca! - wykrzyknęła Leith, otwierając zielone oczy jeszcze
szerzej.
- Nie miałaś o tym pojęcia, co? - miękko zapytała Rosemary i, jakby
chcąc jeszcze mocniej wstrząsnąć Leith, ciągnęła: - A co powiesz o tych
fantastycznych, kasztanowych włosach, wspaniałych oczach i cerze, nie
wspominając o figurze, która jest wypukła dokładnie tam, gdzie należy?

background image

To było do przewidzenia, że prędzej czy później jakaś egoistyczna
męska gadzina zechce wyciągnąć po ciebie łapy.
- Wielkie nieba! - jęknęła Leith słabym głosem. Ze słów Rosemary
wynikało, iż powinna uważać się za szczęściarę, gdyż dobiegając
dwudziestu dwóch wiosen nie zaznała jeszcze wątpliwych awansów
jakiegoś domorosłego supermana.
- Musisz po prostu trochę się przygasić - uśmiechnęła się Rosemary i
rozmowa potoczyła się dalej, dopóki Leith nie wspomniała o
konieczności znalezienia nowej pracy.
- Nie mogę nie pracować, zwłaszcza z tą morderczą hipoteką, którą z
Sebastianem musimy spłacać co miesiąc - wyznała.
- No pewnie! - zgodziła się Rosemary i dodała:
- Gdyby nie to, że czynsz za to mieszkanie został zapłacony do końca
roku, sama byłabym w kłopocie. Teraz oszczędzam, jak szalona, żeby
mieć trochę grosza w zanadrzu, kiedy przyjdzie pora płacenia. Wracając
jednak do ciebie... chyba nie powinnaś mieć kłopotów ze znalezieniem
innej pracy.
- Moje kwalifikacje jeszcze ujdą - odparła Leith.
- Ale co z referencjami? Nie wyobrażam sobie, żeby pan Ardis wyrażał
się o mnie w samych superlatywach.
- Nie ma innego wyjścia, jak tylko uczciwie ocenić twoją pracę... o ile
nie chce ci się narazić - oznajmiła Rosemary stanowczo.
W tydzień później, po zgłoszeniu swej kandydatury w trzech firmach,
Leith dowiedziała się, że dwa ze stanowisk są już zajęte. W trzecim
miała więcej szczęścia: zaproszono ją na rozmowę. Został jej jednak
cały tydzień na przemyślenie paru spraw. Wciąż jeszcze nie otrząsnęła
się z szoku wywołanego karesami Aleca Ardisa, a jawnie
niesprawiedliwe zwolnienie z pracy zraniło ją bardzo. Mimo to, nawet
jeśli uważała, że Rosemary przesadza, jej uwagi na temat wyglądu
prześladowały ją nieprzerwanie. Za żadne skarby nie chciałaby znowu
stać się obiektem obleśnych zalotów Ardisa juniora. Samo wspomnienie
wywoływało koszmarne sny.
- Sebastianie - zwróciła się do brata w przeddzień rozmów w G Vasey
Ltd. - Nie przypuszczam, żebyś miał jeszcze te okularki, w których
udawałeś profesora w...

background image

- Mówisz o moim ostatnim publicznym występie - z wyższością
poprawił ją Sebastian, mając na myśli bezdialogową rólkę w ostatniej
sztuce kółka dramatycznego. - Cóż, właściwie...
Nazajutrz Leith ledwo rozpoznała się w lustrze, kiedy zwinęła bujne
kędziory w surowy kok z tyłu głowy i włożyła okulary-atrapy w rogowej
oprawie.
Rozmowy w G Vasey Ltd potoczyły się gładko. Nikt nie nabrał
podejrzeń i nie zadawał pytań na temat jej okularów. Zdjęła je zresztą
natychmiast po wejściu do mieszkania, nagle zdając sobie sprawę z tego,
że nikt od Vaseya nie widział jej bez nich.
Miała teraz przed sobą trudne dwa tygodnie wyczekiwania na
odpowiedź. W G Vasey Ltd płacili lepiej, niż można to sobie wyobrazić,
a praca wydawała się naprawdę ciekawa. Wszystko wskazywało na to,
że o ile dostanie tę posadę, będzie musiała harować ciężej niż
kiedykolwiek w życiu i jeszcze potrzebny jej będzie pomocnik.
Wiadomość o tym, że została przyjęta, podziałała jak balsam na jej
zranioną dumę - do tego stopnia, że w dniu, kiedy miała zacząć pracę,
omal nie zapomniała skręcić włosów w ciasny kok i włożyć okularów.
Powoli jednak doszła do siebie i przypomniała sobie wszystko.
Odpowiednio przygaszona, do tego stopnia nawet, że ukryła zgrabną
figurkę pod luźnym strojem, wyruszyła w stronę G Vasey Ltd. Poranek
spędziła na zaznajamianiu się z biurem i jego pracownikami. Przede
wszystkim jednak zawarła znajomość z Jimmy Webbem, swym
siedemnastoletnim asystentem, który okazał się prawdziwą kopalnią
informacji o wszystkim, co dzieje się wokoło.
Od niego też usłyszała niezbyt pomyślną nowinę, że Vasey został kilka
miesięcy temu wchłonięty przez giganta Massingham Engineering. Leith
natychmiast poczuła, że musi bardzo troszczyć się o swą pracę i
pamiętać, że bez niej nie będzie w stanie spłacić swej części hipoteki.
- Nie wiesz przypadkiem, czy... ktokolwiek z pracowników
Massinghama przyjedzie tutaj? - zapytała Jimmy'ego, starając się
stłumić niepokój. Zbyt dobrze orientowała się w zarządzaniu firmą, by
nie wiedzieć, że pracownicy Vaseya nie utrzymają się, jeśli Massingham
będzie w stanie wykonać tę pracę zatrudniając swoich ludzi.

background image

- Massingham z całym interesem przenosi się na północ - poinformował
ją wszechwiedzący Jimmy.
- Fabryka, biura, wszystko. Chodzą słuchy, że sprzedał już swoje
zakłady tutaj i stworzył tam solidną bazę ekonomiczną. Tu przyjadą
jedynie ludzie potrzebujący bazy w Londynie.
Chwilowo uspokojonej Leith opadły skrzydła.
- To znaczy kto? - zapytała z udaną obojętnością.
- Same grube ryby, jak mi się zdaje, panno Everett - odparł wesoło
Jimmy. - I to nieprędko. Muszą jeszcze skończyć tylną przybudówkę i
wyłożyć biura dywanami od ściany do ściany.
Odetchnęła z ulgą - nie była grubą rybą!
- Wiesz już, jaki będzie kolor dywanów? - zażartowała.
Jej asystent wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu.
- Mam na imię Leith - dodała, ponieważ była od niego starsza tylko o
pięć lat. - Czy możesz mi teraz udzielić informacji na temat tych
dokumentów?
Jimmy, nie przestając się uśmiechać, przyciągnął swoje krzesło do jej
biurka.
W krótkim czasie Leith doskonale orientowała się w nowym nabytku
Massingham Engineering, który najwyraźniej na razie zamierzał nadal
używać nazwy G Vasey Ltd. W kontrakcie, nad którym pracował jej
poprzednik, znalazła się niesamowita bzdura, ale kiedy teczka
wylądowała na jej biurku, sprawa była już zakończona. Nikt jej nie mógł
nic zarzucić. Nawet Dave Smith, specjalista od kontraktów, musiał się z
tym zgodzić. Niemniej Leith ze swym wysokim poczuciem
odpowiedzialności stanowczo wolałaby, żeby teczka Norwood &
Chambers leżała u kogoś innego.
Życie potoczyło się teraz gładko i przyjemnie. Co prawda, pomimo
swego przygaszenia, musiała ustawić na właściwym miejscu jednego
Don Juana z zaopatrzenia, a drugiego ze zbytu, ponieważ zachowywali
się zbyt śmiało, jak na jej upodobania. Ogólnie jednak była bardzo
zadowolona ze swego losu. Pracowała ciężko i była za to odpowiednio
wynagradzana.
Sprawy domowe szły równie gładko. Życie towarzyskie nie było zbyt
urozmaicone, ale Leith w przeciwieństwie do swego brata, miała mniej

background image

stadnych instynktów i wolniej zawierała przyjaźnie. Co zaś się tyczy
przyjaźni, Rosemary zdawała się cierpieć co najmniej tak samo jak
Travis Hepwood. Mimo to, kiedy wybrał się on z wizytą do Leith i
Sebastiana, wpadli na siebie w drzwiach zupełnie przypadkowo.
Później Rosemary wyznała Leith, że widok Travisa w tak żałosnym
stanie poruszył jej serce. Nic dziwnego, pomyślała Leith, skoro
Rosemary nadal dokładała wszelkich starań, żeby nie dać ludziom
powodu do plotek. Najbardziej bała się podejrzenia, iż związała się z
kimś innym, co dałoby Derekowi pretekst do wystąpienia o rozwód z jej
winy i skompromitowania w oczach rodziców. Nieśmiało zapukała do
drzwi sąsiadów i wprosiła się na kawę wiedząc, że Travis jest w środku.
Po tym dniu Rosemary przyjęła jeszcze dwa zaproszenia na kawę do
mieszkania Leith i Sebastiana. Nie została jednak nigdy nawet na
kolacji.
Travis za każdym razem był tam także.
Leith pracowała w G Vasey Ltd już dwa miesiące,gdy Sebastian z
właściwym sobie rozmachem wpadł do domu po pracy i oznajmił, że w
piątek wyjeżdża do Indii na wakacje.
- Do Indii! - wykrzyknęła Leith. Słyszała o tym po raz pierwszy.
- Na Boga, Leith, to tylko dziewięć godzin lotu! Za dwa tygodnie będę z
powrotem.
- No to baw się dobrze - odparła, kiedy przyszła do siebie i zaczęła
pomagać mu w pakowaniu...
Kolejna ciężka fala deszczu uderzyła o okna mieszkania i wyrwała Leith
z ponurego zamyślenia. Spojrzała na zegarek i aż się skrzywiła. Wielkie
nieba, to już po dziesiątej! Chyba całe wieki siedzi tu pogrążona we
wspomnieniach ostatniego roku.
Wstała z fotela i poszła do kuchni nastawić mleko na czekoladę.
Zastanawiała się, co spowodowało ten nagły nawrót wspomnień. Nie
musiała długo dumać. Główną przyczyną jej problemów i cofania się
myślami w przeszłość, był najdroższy braciszek Sebastian, który z
właściwą sobie beztroską przysłał jej pocztówkę: „Indie są wspaniałe.
Zostaję. Wiem, że dasz sobie radę."
W pierwszej chwili lekkomyślność brata rozzłościła ją. Oczywiste było,
że nie zamierza płacić rat ani przez bank, ani w jakikolwiek inny sposób.

background image

Zadzwoniła do rodziców i dowiedziała się, że oni także dostali wiado-
mość od Sebastiana. A kiedy jej matka zaczęła:
- Czy to nie podniecające? - Leith wiedziała już, że jeśli oczekuje
poparcia, traci czas.
- Będzie mógł robić w Indiach cudowne zdjęcia, prawda? -
kontynuowała matka i dopiero pod sam koniec rozmowy zainteresowała
się hipoteką: - Ale przed wyjazdem uporządkował chyba swoje sprawy,
nieprawdaż, kochanie?
Dla matki świat zaczynał się i kończył na Sebastianie, zawsze będzie go
bronić. Poza tym rodzice bardzo pomogli im w urządzaniu mieszkania
tuż po przeprowadzce, ofiarowując meble, wykładziny i inne potrzebne
rzeczy. Naprawdę nie wypadało prosić ich, by pokryli wysoki dług
hipoteczny Sebastiana.
- Znasz Sebastiana - oznajmiła więc niedbale, wiedząc, że matka widzi
jedynego syna przez najbardziej różowe z różowych okularów.
Mleko zawrzało i Leith zaczęła przygotowywać sobie filiżankę
czekolady, kiedy zabrzmiał dzwonek u drzwi. Nie wiadomo dlaczego
pomyślała natychmiast, że to Sebastian, chociaż on miał własny klucz.
Chyba ten nieszczęsny dług gnębił ją zbyt mocno, skoro wierzyła, że
samą myślą sprowadzi brata do domu.
Otworzyła drzwi - nie, to nie był Sebastian.
- Travis! - wykrzyknęła. Wyglądał strasznie i był kompletnie pijany.
Zauważyła, że ocieka wodą.
- Wejdź - powiedziała zrezygnowana. Pomogła mu dojść do kuchni,
posadziła przy stole,
a sama poszła po ręcznik.
- Przyszedłeś tu pieszo? - zagadnęła, kiedy wycierał twarz i włosy.
Miała nadzieję, że nie prowadził samochodu w takim stanie.
- Stałem na zewnątrz całe wieki... chciałem wejść, a wiedziałem, że nie
powinienem...
- Rosemary nie ma - cicho powiedziała Leith. - Wyjechała na weekend
do rodziców.
Travis wydał z siebie potężne westchnienie.

background image

- Na to wygląda - odparł i mięśnie jego twarzy zadrżały, jakby z całych
sił walczył z załamaniem. Opanował się z trudem i wciąż zdenerwowany
wyjawił:
- Wczoraj... wszystko się we mnie nagle zagotowało i pomyślałem...
pomyślałem, że nie wytrzymam związku, który... że nie mogę kochać
kogoś, kto wprawdzie mnie także kocha i wiem o tym, ale kto ma to
swoje...wychowanie, przesady, rodziców, konwenanse... boi się
skandalu... przyzwoitość... nazwij to, jak chcesz. Dużo przeszedłem.
Leith wzięła z jego rąk zwinięty w kulę ręcznik i pomyślała, że kubek
mocnej kawy dobrze by mu zrobił. Alkohol rozwiązał Travisowi język,
mówił nieprzerwanie. Postawiła przed nim kawę, a on wyrzucał z siebie
wszystko, co rozdzierało mu serce od chwili, gdy jego oczy po raz
pierwszy spoczęły na Rosemary. Leith nie czuła zakłopotania, jedynie
smutek, że miłość do jej przyjaciółki doprowadziła Travisa do tego
stanu. Bojąc się stracić nawet tę drobną szansę, jaką miał u Rosemary,
milczał, choć chciałby krzyczeć o swej miłości na cały świat. Tak
bardzo pragnął opowiedzieć o niej swojej rodzinie, ale Rosemary
zamierała w strachu na samą wzmiankę o takiej możliwości. Wreszcie
przyrzekł jej uroczyście, że poza tym domem imię jej nigdy nie padnie z
jego ust.
- Wczoraj wreszcie poczułem, że zwariuję, jeśli coś się nie zmieni.
Zadzwoniłem do niej i powiedziałem, że chcę z nią porozmawiać na
osobności - zamilkł, myślami błądząc o całe mile stąd.
- Rosemary nie chciała się z tobą spotkać? - domyśliła się Leith.
Potrząsnął głową.
- Idiota ze mnie. Byłem na tyle głupi, żeby nalegać, chciałem ją
przyprzeć do muru i powiedziałem... powiedziałem... o Boże, musiałem
zupełnie zwariować... że jeżeli nie mogę zobaczyć się z nią na
osobności, to nie chcę jej już nigdy widzieć.
- Och,Travisie - współczująco szepnęła Leith. - A co na to Rosemary?
- Nic - odparł drżącym głosem. - Odłożyła słuchawkę, a ja zrozumiałem
- odetchnął spazmatycznie - że wszystko skończone.
- Tak mi przykro - były to jedyne słowa, które przyszły jej na myśl.
Nagle Travis dźwignął się z miejsca i zaczął mamrotać coś o powrocie
do Essex.

background image

- Gdzie twój samochód? - zawołała z niepokojem, kiedy zrobił kilka
niepewnych kroków w stronę drzwi.
- Na zewnątrz... jak mi się zdaje.
Deszcz wciąż bębnił o szyby i Leith szybko podjęła decyzję. To
naprawdę nie była noc, w którą można było wypuścić zamroczonego
alkoholem przyjaciela. A już na pewno nie powinien prowadzić
samochodu w takim stanie.
- Lepiej odpocznij trochę - powiedziała, prowadząc go do pokoju. Był
jej za to wdzięczny, sądząc po tęsknym spojrzeniu, jakie rzucił w stronę
kozetki.
- O, tym razem chyba znajdzie się coś lepszego - zauważyła i
wymanewrowała go z salonu do sypialni Sebastiana.
W kwadrans później Travis spał słodko, jak niemowlę. Leith pomogła
mu zdjąć marynarkę, krawat i buty, mając jedynie nadzieję, że nic mu
nie będzie, jeśli prześpi się w wilgotnych spodniach i koszuli. Okryła go
kołdrą, a marynarkę powiesiła na wieszaku w przedpokoju, obok
myśliwskiego kapelusza, który Sebastian zostawił przed wyjazdem do
Indii.
Sama także położyła się do łóżka. W sumie nie był to aż tak nudny
wieczór, pomyślała z ironicznym humorem, który jednak zniknął jak
zdmuchnięty, gdy powróciła myśl o hipotece.
Usiłowała zająć głowę czymś innym, rozmyślając nad swą pracą u
Vaseya. Dobrze się złożyło, że Jimmy Webb jest jej asystentem.
Wspomnienie Jimmy'ego przywiodło jej na myśl piątkową informację -
Jimmy zarzekał się, że to święta prawda - że grube ryby od
Massinghama już w poniedziałek przeprowadzają się do nowego
skrzydła. A to nie wszystko. Jeśli wierzyć Jimmy'emu, przeprowadzał
się tam także sam wielki Massingham, władca całego imperium.
Leith nie sądziła, że kiedykolwiek spotka człowieka tak wysoko
postawionego. Miała jedynie nadzieję, że jej posada jest bezpieczna.
Smutno wyglądałaby jej część hipoteki, gdyby straciła tę dobrze płatną
pracę. O części Sebastiana lepiej w ogóle nie wspominać.
Myśli zaczęły jej umykać i mocno zasnęła. Obudził ją natarczywy
dźwięk dzwonka, który ktoś bez przerwy naciskał. Zaspana wstała z
łóżka, po drodze owijając się szlafrokiem i zapalając światła.

background image

- Co się dzieje, do licha? - zwróciła się z gniewem do stojącego w
drzwiach wysokiego, ciemnowłosego nieznajomego.
Nie odpowiedział, zdjął tylko palec z przycisku dzwonka i przyglądał się
jej bez uśmiechu, obejmując spojrzeniem potargane kasztanowe włosy i
śliczną, zaróżowioną od snu twarz. Obserwował jej delikatne rysy,
przesuwając przenikliwy wzrok po zgrabnej figurze, uwydatnionej przez
bawełniany szlafrok. Swą niespieszną inspekcję zakończył na
obnażonych palcach stóp Leith.
Ona jednak miała dość. Nikt nigdy nie przyglądał się jej tak dokładnie.
- Dobranoc - prychnęła i chciała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem... ale
zablokował je stopą.
- Co... - zaczęła, już zupełnie trzeźwa, czując pierwsze dotknięcia
zimnych igieł strachu.
- Szukam Travisa Hepwooda - wycedził wysoki mężczyzna. Choć nie
wyglądał przez to ani trochę łagodniej, znajome nazwisko zmniejszyło
jej lęk.
- Travis... - urwała, czując jak jej wrodzona rezerwa rozpływa się bez
śladu. Nagle zapragnęła chronić Travisa, który nie był w stanie sam
obronić się przed tym człowiekiem, najwyraźniej wściekłym z jakiegoś
powodu. Na to przynajmniej wyglądał.
- Po co? - zawołała ostro, a kiedy nie uzyskała odpowiedzi, dodała: -
Kim pan jest?
Nie dowiedziała się wprawdzie nazwiska nocnego gościa, ale doznała
ulgi, kiedy odpowiedział:
- Jestem jego kuzynem. - I dodał, rozpraszając resztę jej wątpliwości: -
Gdyby cię to interesowało, jego matka odchodzi od zmysłów ze strachu
o niego. To ona mnie tu przysłała.
Myśli Leith natychmiast skupiły się na jej własnej matce, która, gdyby
chodziło o Sebastiana, też szalałaby z niepokoju.
- Proszę, niech pan wejdzie - odezwała się i cofnęła do przedpokoju.
Mężczyzna, który na oko miał około trzydziestki, wszedł do środka.
Jego oczy natychmiast powędrowały do wieszaka na płaszcze.
Domyśliła się, że rozpoznał wiszącą tam marynarkę.
- Gdzie twoja sypialnia? - rzucił ostro.

background image

Usta Leith otworzyły się ze zdumienia: ten facet myśli, iż spała z
Travisem. W tej samej chwili doszła do wniosku, że ma już serdecznie
dość pyskatego gościa. Próbowała jedynie pomóc Travisowi w ciężkich
chwilach i proszę, jaka ją za to spotyka nagroda!
- A kto powiedział, że on chce wyjść? - warknęła, kiedy gwałtownie
zerwał marynarkę z wieszaka.
Kuzyn jednak miał wstręt do odpowiadania na pytania inne niż te, które
sam uważał za stosowne. Zignorował ją i agresywnie zapytał:
- Naprawdę zależy ci na Travisie?
- Nie mam najmniejszego zamiaru wychodzić za niego, jeśli o to panu
chodzi - odparła najspokojniej, jak mogła. Domyśliła się, że została
posądzona o pobudki wyłącznie materialistyczne. Ktoś przecież musiał
zapłacić za to eleganckie mieszkanie w dobrej dzielnicy. Kuzyn, zdaje
się, wiedział dokładnie, kto wykłada pieniądze na ten cel.
Furia, jaką wywołał w niej ten diaboliczny facet, osiągnęła szczyt, kiedy
zwrócił się po raz kolejny:
- Przyczepiłaś się do niego na chwilę, bo regularnie płaci czynsz, co? -
syknął, tak przekonany o słuszności swego domysłu, że nawet nie
zażądał odpowiedzi.
Mimo to odpowiedziała:
- Nie wynajmuję tego mieszkania. Kupuję je! - rzuciła. Nigdy dotąd nie
spotkała równie obrzydliwego typa. Jednym tchem rzuciła mu w twarz
informację, ile wynosi hipoteka mieszkania i już chciała dać upust
kolejnej fali wściekłości, kiedy wpadł jej w słowo:
- Masz jakiś własny dochód?
Wyraźnie dawał do zrozumienia, że ma prawo to wiedzieć!
- Pracuję! - syknęła Leith, mierząc go nieprzyjaznym wzrokiem, a jej
zielone oczy ciskały błyskawice.
- Pracuję, cholernie ciężko haruję na każdego pensa, jakiego dostaję!
Objął aroganckim spojrzeniem jej płonącą twarz.
- Święcie w to wierzę - oznajmił zwięźle i wyniośle. Nigdy dotąd Leith
nie miała takiej ochoty kogoś uderzyć. Odwróciła się szybko i
pomaszerowała do pokoju Sebastiana. Kuzyn Travisa podążył za nią.
Leith szybko zapaliła światło. Travis poruszył się we śnie i otworzył
jedno nieprzytomne oko. Wzrok Leith jednak powędrował w bok.

background image

Widocznie w ciągu nocy zrobiło mu się gorąco i w zamroczeniu pozbył
się ubrania, które leżało teraz na podłodze.
Znowu spojrzała na łóżko, kiedy kompletnie ogłupiały i
zdezorientowany Travis wymamrotał:
- Skąd ja się tu wziąłem?
Stojący u jej boku mężczyzna natychmiast rozpoznał i ocenił kondycję
kuzyna:
- Sądząc po stanie, w jakim się znajduje – zauważył - niewiele dziś
miałaś z niego pożytku.
Leith nabrała szczerej chęci, żeby mu przyłożyć i chyba zrobiłaby to,
gdyby nie przesunął się w stronę łóżka.
- Czas do domu, staruszku - odezwał się łagodnie.
Wyniosła się do kuchni, z niedowierzaniem stwierdziła, że jest czwarta
rano, i starannie zamknęła za sobą drzwi. Wkrótce jednak jej myśli
podążyły w kierunku mężczyzny, który o tej porze wdarł się do jej
mieszkania.
Ze sposobu, w jaki ten ohydny typ odzywał się do Travisa, wynikało, że
rzeczywiście są krewnymi. Nie usprawiedliwiało to jednak wcale jego
zachowania w stosunku do niej. Jak śmiał zwracać się do Leith jak do
podrzędnej dziwki chwytającej się życiowej szansy!
Znowu nią zatrzęsło, ale nie ruszyła się z miejsca, dopóki nie usłyszała
odgłosu zamykanych drzwi. Smuciło ją wprawdzie, że może już nigdy
nie zobaczyć Travisa, jeśli jego związek z Rosemary naprawdę jest
skończony, ale o wiele bardziej cieszyła się z faktu, iż na pewno nigdy
już nie ujrzy jego nadętego kuzyna.
Upewniła się, że jest w domu sama i nagle stwierdziła, że spotkanie z
tym mężczyzną, choć niemiłe, doprowadziło ją do stanu dziwnego
podniecenia.


ROZDZIAŁ DRUGI
W niedzielny poranek Leith wstała z łóżka niepewna, czy nocna wizyta
po prostu jej się nie przyśniła. Zajrzała do pokoju Sebastiana. Był pusty,
ale w łóżku niedawno ktoś spał. A zatem to wcale nie był sen.

background image

Zajęła się codziennymi sprawami, ale myśli jej wciąż krążyły wokół
kuzyna Travisa. Nawet gdyby był tylko snem, to wystarczająco
koszmarnym. Ale... Przypomniała sobie idiotyczne wrażenie, że
spotkanie pozostawiło ją całą drżącą. Absurd. Jeśli w ogóle drżała, to na
pewno wyłącznie ze złości.
Wbrew swojej woli myślała o tym paskudnym facecie przez cały lunch,
a także potem. Z tego, co mówił, wynikało, że przyszedł szukać u niej
Travisa na prośbę pani Hepwood. Ale na litość boską, skąd wiedział,
gdzie szukać? Dlaczego ten ciemnowłosy mężczyzna nie poszedł do
mieszkania Rosemary, tylko tu!? I jeszcze, jak sobie przypomniała,
przekonany był, że Travis z nią sypia. Co za ohydny potwór!
Kiedy ciągle jeszcze zastanawiała się, jaki to genialny węch
doprowadził agresywnego samca do jej drzwi, na jej progu stanął
niezmiernie zakłopotany Travis. Wygląda jak upiór, pomyślała,
zapraszając go do środka.
- Nie zabawię długo-zastrzegł się szybko, mimo to wszedł do salonu.
Poprosiła, by usiadł.
- Przyszedłem po samochód, ale nie mogłem odjechać bez uprzednich
przeprosin za moje zachowanie zeszłej nocy - oznajmił.
- Zachowywałeś się całkiem dobrze – uśmiechnęła się Leith,
współczując mu całym sercem. Był teraz spokojny, pełen godności, ale
musiał bardzo cierpieć. Jego uczucia były wystawione na razy od chwili,
gdy ujrzał swą ukochaną Rosemary.
- Miła jesteś - odparł bez uśmiechu. - Straciłem wątek, ale jakieś
strzępki sobie przypominam.
Przez chwilę wydawał się błądzić myślami gdzieś daleko, po czym znów
przypomniał sobie, gdzie jest.
- Chyba urwał mi się film i to już w piątek, kiedy Rosemary zerwała ze
mną. Wtedy byłem jeszcze trzeźwy...
Leith poczuła się winna, ponieważ to ona doprowadziła do ich
spotkania. Rosemary kochała go, to nie ulegało wątpliwości, ale miała
swoje własne, prywatne piekiełko, w którym jej miłość do Travisa
walczyła o lepsze z przesądami, w jakich została wychowana.
Nie była w stanie powiedzieć ani jednego pocieszającego słowa o ich
przyszłości, ograniczyła się więc do pytania:

background image

- Czujesz się dzisiaj choć trochę lepiej?
- A jak wyglądam? - zapytał, tym razem z ledwie widocznym cieniem
uśmiechu. - Nie, lepiej nie odpowiadaj! Moja matka twierdzi, że nawet
głodny kot nie miałby na mnie apetytu.
- Matka bardzo martwiła się o ciebie - zauważyła Leith, przypominając
sobie, że gdyby pani Hepwood nie odchodziła od zmysłów, ona sama
nigdy nie miałaby okazji gościć, wbrew sobie, jego złośliwego i
pyszałkowatego kuzynka, do tego o czwartej rano.
- Jestem jej najmłodszym synem - odparł Travis. Miało to chyba
wyjaśnić, dlaczego matka tak niepokoi się o niego.
- Masz brata? - zapytała.
- Nawet dwóch, Hugo i Willa, ale obaj są żonaci i mają rodziny na
utrzymaniu. Ojciec jest wspaniały, ale w trudnych chwilach działamy na
siebie jak czerwona płachta na byka. Dlatego matka, naturalnie, od razu
zwróciła się do Naylora.
- Naylor to ten twój kuzyn... kawaler?-dopytywała się Leith, wciąż nie
rozumiejąc, dlaczego Naylor był osobą, do której naturalnie zwróciła się
pani Hepwood.
- Właśnie - powiedział Travis. - Chociaż dla mnie jest on po prostu jak
jeszcze jeden brat. - I tonem wyjaśnienia dodał: - Jego rodzice zginęli w
wypadku tego samego roku, kiedy ja się urodziłem. Matka była bardzo
przywiązana do swojej siostry, matki Naylora, i nalegała, żeby
zamieszkał właśnie z nami.
- Rozumiem. - Leith uznała, że uchwyciła znaczenie słowa „naturalnie".
-Naylor nadal mieszka z wami i kiedy twoja matka...
- Matka byłaby święcie obrażona, gdyby nie uważał Parkwood za swój
dom, ale teraz ma mieszkanie w Londynie... Wciąż jednak często do nas
przyjeżdża i regularnie dzwoni, żeby sprawdzić, czy wszyscy są zdrowi.
- Leith nie mogła uwierzyć, że ten troskliwy kuzyn Naylor i agresywny
brutal, z którym miała do czynienia ostatniej nocy, to jedna i ta sama
osoba, kiedy Travis wyznał: - To matka zadzwoniła do niego w piątek i
chyba powiedziała mu... tak mi się zdaje... coś, co ja sam powinienem
był zauważyć, ale byłem za bardzo zajęty, że bardzo martwi się o mnie
od pewnego czasu. Naylor pojechał wtedy do Parkwood.
- I widziałeś się z nim w piątek wieczorem, po rozmowie z Rosemary.

background image

- Nie - spokojnie zaprzeczył Travis. - Nie pamiętam, dokąd poszedłem,
ale na pewno nie do domu. Przez cały ten czas Naylor próbował
wyjaśnić matce, że jestem już dużym chłopcem, ale kiedy nie pojawiłem
się także w sobotę, wszelkie wysiłki, żeby ją uspokoić, spełzły na
niczym. Kiedy minęła północ, a mnie wciąż nie było, Naylor wybrał się
po mnie.
- Powiedziałeś matce o Rosemary...
- Na litość boską, nie! - przerwał oburzony. - Rosemary tak się trzęsła o
to, żeby rodzina nie miała pojęcia o naszej miłości, że zachowałem jej
nazwisko w najgłębszej tajemnicy. Ojciec powiedział zresztą, że w pra-
cy idzie mi dobrze, stąd też doszli do wniosku, że musi w to być
zamieszana kobieta, ale...
Tym razem Leith wpadła mu w słowo, naprawdę zaintrygowana:
- Ale... jeżeli nikomu nie powiedziałeś o Rosemary, to nie podałeś też
nikomu jej adresu. Jak u licha twój kuzyn wiedział, gdzie szukać?
- Nie wiedział. Wściekła determinacja i niesamowite szczęście
zaprowadziły go do twoich drzwi.
Leith nie była taka pewna tego szczęścia! Wolałaby, żeby go nie miał aż
tyle, nie powiedziała jednak nic na ten temat.
- Jak to? - zapytała jedynie.
- Wygląda na to, że Naylor spędził całe godziny na sprawdzaniu moich
dawnych znajomości bez rezultatu, kiedy ktoś przypomniał sobie, że
często widywał mój samochód przed tym domem. Przyjechał i mój
samochód stał tu rzeczywiście. Tak mnie odnalazł.
Jak wiele potrafi zdziałać odrobina wściekłej determinacji, pomyślała
Leith, po czym zapytała:
- A dlaczego zadzwonił akurat do moich drzwi? - przypomniała sobie,
jak ten ohydny typ naciskał jej dzwonek przez dobrych parę chwil. - To
nie jest przypadek, żeby w całym bloku trafić na to jedno, jedyne
mieszkanie, w którym akurat byłeś.
- To nie przypadek, po prostu kolejny łut szczęścia. Nie wszystko
pamiętam z przebiegu ostatniej nocy, ale wydaje mi się, że miałem
wtedy odrobinę... hm... zachwianą równowagę. W takim stanie
musiałem niechcący upuścić kluczyki od samochodu. Naylor wszedł do
budynku i właśnie zaczął mnie szukać, kiedy zobaczył na wycieraczce,

background image

tuż pod twoimi drzwiami, komplet kluczy. Rozpoznał je po breloczku z
alzackich winnic. - Wstał, zbierając się do wyjścia i dodał serdecznie: -
Dziękuję, że zaopiekowałaś się mną ostatniej nocy, Leith.
- A od czego są przyjaciele? - uśmiechnęła się, odprowadzając go do
drzwi.
- Wybaczyłaś mi zatem?
- Oczywiście - zapewniła go wesoło, ale, tknięta nagłą myślą, zapytała
jeszcze: - Czy... wyjaśniłeś może kuzynowi, że nie jestem twoją
przyjaciółką... to znaczy, dziewczyną?
- Nie mogłem. Bałem się, że powiem za dużo i wspomnę o Rosemary i...
- Travis urwał, po czym zapytał szybko: - Czy Naylor... zachowywał się
uprzejmie ostatniej nocy?
- Uprzejmie? - zdziwiła się Leith.
- Pomyślałem sobie... wiesz, on potrafi czasami być... gwałtowny. Jeżeli
myślał, że ty... - zawiesił głos. Wydawał się w tej chwili tak znużony i
wyczerpany, że Leith nie miała serca powiedzieć mu, jak brutalnym
draniem okazał się jego kuzyn.
- Był czarujący - skłamała bez żalu. Widać było, że mu ulżyło.
Następnego dnia zdążyła już dojść do siebie po tych niezwykłych
wydarzeniach. Kiedy jednak ubrana w plisowaną spódnicę i obszerny
żakiet jechała do pracy, myśli o kuzynie Naylorze, bo tak go teraz
nazywała, bez przerwy krążyły gdzieś na granicy świadomości.
Miała go przed oczami, kiedy skręcała na parking dla pracowników.
„Gwałtowny" to było za słabe określenie jego zachowania! Oczywiście,
jeśli ktoś spędził pół nocy na ulewnym deszczu w poszukiwaniu Travisa,
na pewno nie mógł tryskać humorem. Zwłaszcza jeśli był to kuzyn
Naylor.
W myślach cieszyła się - dobrze mu tak, szkoda, ze nie było oberwania
chmury z huraganem - gdy nagle, po drugiej stronie parkingu, gdzie
zwykle ustawiali swe wozy szefowie firmy, ujrzała nowy samochód. I to
jaki! Jaguar był długi, smukły i jakby wprost z fabryki. Leith wysiadła z
małej, wcale nie smukłej i pamiętającej lepsze czasy mini. Wtedy
przypomniała sobie, ze dziś właśnie miały sprowadzić się tu wszystkie
grube ryby od Massinghama.

background image

Ruszyła w stronę biura. O ile Jimmy mówił prawdę- a jego źródła
zwykle były pewne - pan Massingham również miał przyjechać. Leith
miała dziwne przeczucie, że jaguar należy właśnie do niego.
Wchodząc powiedziała „dzień dobry" kilku pracownikom, po czym
skierowała się do biura swego kierownika działu, Roberta Drewera. Po
drodze doszła do budującego wniosku. Nic dziwnego, że firma
Massingham jest tak potężna i sprawna. Nie każdy szef przybywa do
pracy jeszcze przed swoimi pracownikami. Ten facet musi być
pracoholikiem!
Po krótkiej dyskusji z Robertem Drewerem zabrała kilka dokumentacji i
przeszła do swojego pokoju, do którego właśnie wszedł także jej
asystent.
- Dzień dobry, Jimmy - przywitała go. - Wygląda na to, że będzie masa
roboty!
- A co nowego poza tym? - zapytał wesoło.
- Możesz połączyć mnie z Greatrix? - poprosiła i poprawiając rogowe
okulary na nosie dodała: - Masz ładny krawat!
- Na cześć nowych kolegów - wyszczerzył zęby.
- Kto wie, może przyjdą nas sobie obejrzeć?
Leith zabrała się do roboty, szczerze powątpiewając, czy obejrzą
nowych kolegów choćby z daleka, uśmiechnęła się jednak na to niedbałe
określenie wyższych rang.
Pomyliła się jednak, sądząc, że nie spotkają nikogo z nowego skrzydła.
Około jedenastej wróciła do biura po krótkiej konsultacji z Dave'em
Smithem i wtedy Jimmy oznajmił tryumfalnie:
- Wiedziałem, że nie na próżno wkładam krawat! Mieliśmy gościa!
- Kogoś z Massingham? - zapytała zaskoczona Leith.
- Samego szefa we własnej osobie! - odparł.
- Pana Massinghama? - dopytywała się, nie kryjąc zdumienia.
- Jak Bozię kocham! Przyszedł z kimś z kadr i panem Cathamem -
ciągnął Jimmy, wspominając nazwisko szefa Vasey. - Pan Massingham
chciał nie tylko spotkać się z wszystkimi kierownikami, ale także
obejrzeć sobie każde biuro!
Leith żałowała trochę, że nie udało jej się zobaczyć szefa, ale wróciła do
pracy. Była jedynie małym kółeczkiem w ogromnej machinie i pan

background image

Massingham na pewno nie przyjdzie po raz drugi, a nawet jeśli ma dobrą
pamięć do twarzy i tak nie będzie pamiętał, z kim się spotkał, a z kim
nie.
Wkrótce potem tak zajęła się swoją pracą, że posłała Jimmy'ego po
jakieś papierzyska i zapomniała zupełnie o panu Massinghamie.
Stała zwrócona plecami do drzwi, szukając w szafie potrzebnych
papierów, kiedy usłyszała, że ktoś wchodzi do pokoju.
- Dobra, Jimmy - powiedziała, nie odrywając wzroku od trzymanych w
dłoni dokumentów. Miała zamiar dodać jeszcze, że zaraz zabiorą się do
rozpracowywania materiałów, które przyniósł, kiedy odezwał się jakiś
głos, ale zdecydowanie nie był to głos Jimmy'ego.
- Leith Everett? - zapytał. Był wybitnie męski i na pewno nie należał do
żadnego z pracowników biura... choć chyba go gdzieś słyszała i to
zupełnie niedawno.
Powoli odwróciła się i podniosła głowę. I po raz drugi, od chwili
poznania tego człowieka, otworzyła usta ze zdumienia. Szok zamurował
ją kompletnie, patrzyła nieruchomo na ciemnowłosego, ciemnookiego
mężczyznę, który także zdawał się nie wierzyć własnym oczom.
- Bogowie - mruknął. - To nie możesz być ty!
- C-co pan tu robi? - wykrztusiła.
Już przedtem zorientowała się, że mężczyzna, którego przezwała
Kuzynem Naylorem, odpowiada tylko na te pytania, które sam uzna za
stosowne. Teraz także pozwolił, by jej pytanie zawisło w próżni.
Podszedł bliżej, objął uważnym wzrokiem jej gładko ściągnięte do tyłu
włosy i bez słowa zerwał jej z nosa okulary. Wyglądało na to, że chce
sprawdzić, czy jej zielone oczy mają ten sam kolor, jaki miały we
wczesnych godzinach niedzielnego poranka.
- Niech mnie piorun strzeli, ale wszystkich nabrałaś! -rzucił bezczelnie,
wtykając jej okulary do ręki.
- A to co ma znaczyć? - zapytała wyzywająco.
- Nie mogę pojąć, jakim szatańskim cudem przez ten krótki czas, od
kiedy tu pracujesz, zarobiłaś sobie na przezwisko Panny Lodowatej -
raczył odpowiedzieć wreszcie na jedno z jej pytań, choć nie była to miła
odpowiedź.

background image

Leith już chciała odpowiedzieć ozięble, że jest tu wyłącznie po to, by
pracować, a nie flirtować z każdym, kto ma na to ochotę, kiedy nagle
dotarł do niej prosty fakt, że skoro Naylor wie, jak długo tu pracuje, to
znaczy, że ktoś z kadr lub pan Catham przedstawił mu w skrócie
każdego pracownika.
- Czy ty... - zaczęła, ale wciąż nie chciała uwierzyć w to, co stawało się
coraz bardziej oczywiste. - Ty nie możesz być... - spróbowała jeszcze
raz. Znowu nabrała ochoty, żeby mu przyłożyć, kiedy na jego twarzy
pojawił się drwiący wyraz.
- O, sądzę, że raczej jestem - wycedził i przedstawił się na wypadek,
gdyby jeszcze to do niej nie dotarło:
- Jestem Naylor Massingham.
Żadne z nich nie wyciągnęło dłoni, więc dodał jeszcze:
- Możesz mówić do mnie: „proszę pana". Niedoczekanie!
- A więc... - ciągnął, lustrując ją bezlitośnie. Jego wzrok na pewno nie
ominął niczego, a zwłaszcza iskierek gniewu w jej oczach. - A więc
powiedz mi, co taka miła dziewczynka - zaakcentował ironicznie - jak ty
robi w takim miejscu?
Leith aż się zagotowała pod smagnięciami jego sarkastycznych uwag,
ale starała się opanować. On jednak zdawał się czerpać piekielną radość
ze znęcania się nad nią i Leith poczuła, że nie jest już w stanie pozostać
pasywną, pokorną i cichą, zwłaszcza kiedy zachęcony jej milczeniem
podjął swe rozważania.
- Płacą ci dobrze, jestem tego pewien, ale ty i tak...- objął spojrzeniem
jej kostium, który wprawdzie maskował figurę, ale był drogi i w dobrym
gatunku -... tyrasz pewnie po godzinach, żeby spłacić to kosztowne
mieszkanie...
- Jak spłacam moją hipotekę, to wyłącznie moja sprawa - odparowała
Leith, tym razem naprawdę dotknięta do żywego.
- Nie wtedy, kiedy jest w to zamieszany członek mojej rodziny - cisnął
jej w twarz już bez śladu szyderstwa.
- To nie dotyczy... - urwała. Przypomniała sobie, że Naylor podejrzewa
swego kuzyna Travisa o płacenie jej rachunków hipotecznych.
- Ale dotyczy mnie! - ostro oznajmił Massingham.

background image

- Masz zły wpływ na mojego kuzyna - dodał prosto z mostu. - Wczoraj
znów przyszedł zalany w drobny mak!
- To nie moja wina.
- Chcesz mi wmówić, że nie widziałaś go, odkąd niemal wyniosłem go z
twojego mieszkania?
- Nie, ale...
- Myślę, panno Everett-przerwał jej, zanim zdążyła wyjaśnić, że Travis
wpadł tylko na chwilę, żeby ją przeprosić i zabrać samochód. - Sądzę, że
w pani interesie leży to, aby już nigdy więcej się z nim nie zobaczyć.
- W moim interesie? - powtórzyła, zanim to do niej dotarło. - Ja... -
wyjąkała. - Pan nie może...
Usiłowała nie poddawać się panice. Jeśli dobrze zrozumiała - a nie miała
pojęcia, czym innym mogłaby ją szantażować ta cholerna świnia -
stawką była jej posada! I nagle przyszedł jej z pomocą gniew. Co za
niesprawiedliwość!
- Moje życie prywatne - oznajmiła sucho, wyłącznie dla zasady - nie ma
zupełnie nic wspólnego z pracą!
Naylor Massingham nawet nie raczył dyskutować.
- Tak sądzisz? - zapytał jedynie i wyszedł. Leith siedziała, zupełnie
oszołomiona, z okularami
w dłoni, kiedy w minutę później wpadł Jimmy z naręczem papierów, po
które go posłała.
- Przepraszam, że to tak długo trwało, musiałem czekać, aż Tom
skończy rozmowę telefoniczną. - Po tych zdawkowych przeprosinach
już bez ogródek zapytał: - Widziałem, jak wychodził stąd pan Massing-
ham. Ominęło mnie coś ważnego?
- W twoim przypadku to po prostu niemożliwe, Jimmy - odparła wesoło,
wzięła od niego papiery i udała, że studiuje je uważnie, choć nie
docierało do niej ani jedno zdanie. „Tak sądzisz?" Massinghama
brzmiało jej jeszcze w uszach, budząc niejasną obawę. Nie zagrzała tu
miejsca nawet tak długo, jak na ostatniej posadzie, a wszystko
wskazywało na to, że zaraz znów wróci na pozycję czytelniczki
ogłoszeń.

background image

Tego dnia potrzebowała wszystkich swych sił, żeby skupić się na pracy.
Wieczorem jednak, kiedy wróciła do domu, mogła zrobić sobie filiżankę
herbaty i swobodnie pomyśleć - oczywiście, o Naylorze Massinghamie.
Dlaczego od razu nie powiedziała mu, że nie jest przyjaciółeczką
Travisa? I dlaczego, och, dlaczego Travis nie wspomniał nawet
nazwiska swego kuzyna? Mogłaby wówczas spytać go, czy Naylor ma
coś wspólnego z Massingham Engineering... i byłaby przygotowana na
to, co wydarzyło się dziś rano. Mogłaby uporządkować myśli, ułożyć
sobie, co ma mu powiedzieć, gdyby przypadkiem się spotkali. Powie-
działaby mu, że jej sąsiadka Rosemary... I nagle przypomniała sobie, że
istnienie Rosemary jest ciągle tajemnicą dla rodziny Travisa. Coś ją
tknęło. Travis szalał z rozpaczy, że Rosemary go rzuciła, ale chyba sam
w to nie wierzył. Gdyby rzeczywiście był tego pewien, na pewno nie
ukrywałby jej tak zazdrośnie. Gdyby powiedział choć słowo, Rosemary
na pewno nie chciałaby go więcej widzieć.
Leith zdjęła kostium i ubrała się w dżinsy i sweter. Zaraz potem odezwał
się telefon. Dzwoniła Rosemary.
- U ciebie wszystko w porządku? - zapytała szybko Leith, wyobrażając
sobie, że Rosemary siedzi po drugiej strome korytarza, w jakiś sposób
unieruchomiona. Zazwyczaj to ona pierwsza wracała z pracy i zaglądała
do Leith, jeśli miała ochotę na pogawędkę.
- Nie wróciłam. Wciąż jestem w Hazelbury - odparła Rosemary i
wyjaśniła: - Matka nie czuje się dobrze i postanowiłam zostać, aż będzie
jej trochę lepiej. Do pracy już dzwoniłam i...
- Przykro mi słyszeć, że twoja matka źle się czuje. Co jej jest? - zapytała
Leith, pamiętając panią Green jako osobę o końskim zdrowiu.
- Po prostu... źle się czuje - odrzekła Rosemary. - Nic określonego.
Ojciec właśnie zabrał ją do lekarza,więc pomyślałam sobie, że
zadzwonię. To nie znaczy, że nie mogłabym dzwonić, gdyby byli w
domu - dodała pospiesznie, jakby wstydząc się, że robi coś ukradkiem.
- Naturalnie-równie szybko odpowiedziała Leith.
- Musiałaś po prostu odczekać, aż wrócę do domu. Natychmiast
pożałowała, że chcąc podtrzymać na duchu Rosemary, wspomniała o
pracy. Myśl o biurze przywiodła wspomnienie Naylora Massinghama.
Niepokoił ją ten facet.

background image

- No więc, jak się masz? - zapytała, z trudem koncentrując się na
rozmowie.
- W porządku - westchnęła Rosemary. Najwyraźniej nie był to temat,
który ją interesował. Leith domyśliła się, o kim chciała rozmawiać.
- Widziałam się ostatnio z Travisem - zaryzykowała.
- Jak on się czuje? - zapytała Rosemary, a poruszenie w jej głosie
podpowiedziało Leith, że cokolwiek mówiła, serce Rosemary wciąż
należało do Travisa.
- Mówiąc zupełnie szczerze, źle z nim - stwierdziła, niechętnie stawiając
sprawę na ostrzu noża, ale co innego mogła odpowiedzieć?
Zapanowało długie milczenie.
- Opiekuj się nim w moim imieniu, Leith - poprosiła Rosemary i
odłożyła słuchawkę.
Leith nagle poczuła się przygnębiona tą rozmową. Oto dwoje dorosłych,
zakochanych w sobie ludzi, rozdzielonych przez nieugięte zasady
moralne jednego z nich.
Niemal natychmiast telefon rozdzwonił się ponownie. Tym razem był to
zaniepokojony Travis, który bezskutecznie usiłował się dodzwonić do
Rosemary.
- Zawsze o tej porze jest już w domu po pracy - zaczął. - Czy
mogłabyś...
- Przed chwilą dzwoniła - wpadła mu w słowo Leith.
- Jak ona się czuje?
- W porządku. Jej matka jest chora... i Rosemary zostanie w Hazelbury
jeszcze kilka dni - szybko uspokoiła go Leith.
Travis milczał przez chwilę, po czym odezwał się:
- Czy Rosemary... w ogóle wspomniała o mnie?
- Powiedziałam jej, że rozmawiałam z tobą w sobotę - odparła.
- Nie powiedziałaś chyba, w jakim byłem wtedy stanie? - zawołał,
wyraźnie zaniepokojony.
- Oczywiście, że nie - zapewniła go natychmiast. Było to przykre, Travis
wprost żebrał o odrobinę pociechy.
- Co mówiła... to znaczy, o mnie? - zapytał.
- Pytała, czy dobrze się czujesz - odrzekła, niezbyt pewna, czy powinna
ingerować w ich sprawy.

background image

- A może coś jeszcze? - Travis domagał się więcej. Psiakrew, pomyślała
wreszcie. Kochają się w końcu, czy nie?
- Poprosiła mnie, żebym opiekowała się tobą w jej imieniu -
poinformowała go.
Travis milczał przez chwilę, po czym spytał z niedowierzaniem:
- Więc ona nadal mnie kocha, mimo że jestem takim idiotą, żeby dawać
jej ultimatum - wszystko albo nic?
- Nie sądziłam, że w ogóle możesz w to wątpić.
- Może... - zgodził się Travis i wyznał jej, jak bardzo chciałby
zadzwonić do Rosemary do Hazelbury. Bał się jednak, że pogrzebałby w
ten sposób nadzieję na poślubienie jej kiedykolwiek. Wpadł w rozpacz,
jakby nagle oczami wyobraźni ujrzał przygnębiający obraz siebie
samego, dokonującego żywota bez swej ukochanej. Opowiadał o swej
samotności, o tęsknocie, o tym, że serce pęka mu z nadmiaru słów
miłości, których nie może wypowiedzieć. I nagle, jakby przypomniał
sobie, że Leith ma się nim opiekować w imieniu Rosemary, zaprosił ją
na kolację.
- Jeżeli coś ci wypada w tym czasie, to trudno -dodał szybko, kiedy nie
odpowiedziała natychmiast.
Leith milczała jedynie dlatego, że jej mózg pracował już na pełnych
obrotach. Wydawało jej się, że Travis ma ochotę przyjść do niej i
pogadać trochę na temat Rosemary. Jeszcze dzisiejszego ranka nie
zastanawiałaby się ani chwili... Kiedy jednak odkryła, kim jest naprawdę
kuzyn Naylor, nie miała wielkiej ochoty powierzać swej posady ślepemu
losowi. A nuż Naylor Massingham będzie przejeżdżał pod jej blokiem i
zobaczy samochód Travisa na parkingu.
- Oczywiście, pójdę z tobą na kolację - odpowiedziała, ciągle
zbuntowana. - Wezmę swój samochód. Gdzie się spotkamy?
Przygotowała się do kolacji w eleganckim hotelu z pełną świadomością,
że nie może postąpić inaczej. Uważała Travisa za swego przyjaciela, a
poza tym musiała też spełnić prośbę Rosemary. Fakt, Naylor
Massingham oznajmił matce Travisa, że to już duży chłopiec, ale biedak
cierpiał okropnie, a przy tym leczył swoje smutki w sposób, który nie
potwierdzał jego dorosłości.

background image

Jechała na spotkanie, kiedy przypomniało jej się jeszcze jedno zdanie
wypowiedziane przez Massinghama - tym razem pod jej adresem.
Pamiętała wrogość w jego głosie, kiedy mówił: „Nie mogę pojąć, jakim
szatańskim cudem przez ten krótki czas, od kiedy tu pracujesz, zarobiłaś
sobie na przezwisko Panny Lodowatej". Nie musiała długo myśleć, skąd
wziął się ten miły tytuł. Wciąż jeszcze czuła się urażona wyrzuceniem z
pracy w Ardis & Co. za zbytnią poufałość w stosunku do kierownictwa,
dlatego odprawiła dwóch panów z Vaseya, którzy interesowali się
bardziej jej osobą aniżeli swoją robotą. Widocznie sprawa się rozniosła.
Travis wyglądał równie żałośnie, jak wczoraj, kiedy przyszedł po
samochód.
- Dzięki, że przyszłaś - powitał ją i poprowadził z foyer do jadalni.
Stamtąd kierownik sali powiódł ich do ustronnego stolika w kącie sali w
kształcie litery L.
- Jak ci minął dzień? - zapytała wesoło i pierwsze danie oraz pół
drugiego zjadła słuchając, jak bardzo Travis musi się teraz
skoncentrować na swej pracy. Stąd do wynurzeń na temat jego i
Rosemary droga była już bardzo krótka.
Leith kończyła drugie danie, kiedy stwierdziła, że Travis już zbyt długo
mówi ciągle o tym samym i zaczyna się powtarzać. Postanowiła zmienić
temat.
- Ach, nie powiedziałam ci! - zawołała nagle, wpadając mu w słowo. -
Wiesz o tym na pewno... no, ale ja nie wiedziałam. - A kiedy spojrzał na
nią zaintrygowany, dodała: - Dopiero dzisiaj dowiedziałam się, że twój
kuzyn Naylor i mój nowy szef to jedna i ta sama osoba!
- Naprawdę? - zapytał Travis i po raz pierwszy od dawna uśmiechnął
się. - Teraz, kiedy o tym wspomniałaś, coś mi świta, że czytałem o
wchłonięciu Vaseya przez Massinghama, ale Naylor zawsze wplątuje się
w jakieś negocjacje, więc pewnie wyleciało mi to z głowy.
- Więc on nie opowiada ci o swoich sukcesach?
- Może od czasu do czasu rozmawia o interesach z ojcem, dla którego
czuje ogromny respekt, ale przecież nie mieszka w Parkwood, więc
rzadko rozmawiamy.

background image

No jasne - kwaśno pomyślała Leith, bez cienia sympatii do Naylora
Massinghama. - Jakiż on czarujący! Wtem, jakby sens rozmowy dopiero
teraz do niego dotarł, Travis zrobił przerażoną minę.
- Czekaj - rzucił szybko. - Chyba nie powiesz Naylorowi o Rosemary i o
mnie, co? -I zanim Leith zdołała wykrztusić choćby słowo, żeby go
uspokoić, dorzucił: - Nie wiem jeszcze, co wyniknie z naszego związku
z Rosemary, ale ona na pewno ze mną skończy, jeśli dowie się, że ktoś
jeszcze o nas wie.
- Rosemary zżerają wyrzuty sumienia. Jest mężatką, a kocha kogoś
innego... no, ale na pewno...
- usiłowała przywołać go do rozsądku.
- Przyrzeknij, że mu nie powiesz - przerwał jej i Leith już wiedziała, że
może zagadać się na śmierć, a on i tak będzie obstawał przy swoim.
- Pewnie go już i tak nie zobaczę - mruknęła z nadzieją w głosie, ale
Travis nie był zadowolony.
- Dobrze... przyrzekam. Natychmiast się rozluźnił.
- Dzięki, Leith - powiedział cicho i dodał gorąco:
- Boże, zawsze myślałem, że to cudownie być zakochanym. Wiesz co?
To po prostu męczarnia!
Po chwili milczenia spróbował zmienić temat.
- Miałaś jakieś wieści od Sebastiana? Rozmowa o Sebastianie, choć bez
napomykania
o finansowych problemach, zajęła im czas do końca posiłku.
- To była cudowna kolacja - oznajmiła Leith, odstawiając filiżankę po
kawie i zbierając się do wyjścia.
- Cieszę się - odparł Travis i zawołał kelnera, żeby uregulować
rachunek.
Leith wzięła torebkę. Myślami była już w domu. Marzył jej się solidny,
ośmiogodzinny wypoczynek.
Szli już obydwoje w stronę wyjścia, gdy nagle Leith przystanęła jak
wryta. Tyle się namęczyła, żeby Naylor Massingham nie dowiedział się,
że zlekceważyła jego ostrzeżenie. Mogła nie zadawać sobie tyle trudu.
Naylor Massingham już wiedział. Siedział przy stoliku z piękną
blondynką i patrzył wprost na Leith!

background image

Jego spojrzenie przeniosło się na Travisa, który właśnie stanął u jej
boku. Travis także spostrzegł kuzyna, choć w jego przypadku, zamiast
przerażenia, widok ten wywołał szczerą radość.
- Naylor!-Travis wyrwał się do przodu, chwytając Leith za ramię tak, że
musiała iść za nim choćby tylko po to, żeby zachować twarz i resztki
godności.
Musiała przyznać, że szef Massingham miał w towarzystwie wspaniałe
maniery. Wstał, kiedy tylko zbliżyli się do jego stolika. Leith widziała,
jak omiótł wzrokiem jej obcisłą koronkową bluzkę i zgrabnie
uwypuklające biodra welwetowe spodnie. Nerwowo uniosła dłoń do
okularów i nagle przypomniała sobie, że przecież nie ma ich na nosie, a
gdy spojrzenie Naylora powędrowało do jej lśniących, rozpuszczonych
włosów, poczuła się zupełnie bezbronna.
- Oczywiście, znasz Leith. - Travis również okazał się dobrze
wychowany w chwili, kiedy najmniej tego oczekiwała. - Właśnie
powiedziała mi, że pracujecie w tej samej firmie - dodał, oczekując, że
wszyscy uznają to za dobry żart.
- Miło mi panią widzieć, Leith - uprzejmie odezwał się Naylor
Massingham, ale choć jego piękne usta wygięły się w uśmiechu, twarde
jak stal spojrzenie miało zupełnie inną wymowę.
- Mnie również - wymamrotała. Gdy odwrócił się by przedstawić swoją
towarzyszkę, Olindę Bray, Leith trzęsła się w środku jak galareta.
Wzrok Naylora jasno dawał jej do zrozumienia, że długo już nie
popracuje w jego firmie.


ROZDZIAŁ TRZECI
Następnego dnia rano, jadąc do pracy, zastanawiała się, czy już dzisiaj
czeka ją wymówienie.
Zaparkowała samochód, nie przestając myśleć o długu hipotecznym. W
chwili słabości uznała nawet, że powinna wbić do głowy Naylorowi
Massinghamowi, iż nie jest przyjaciółką jego kuzyna, a także wyjaśnić,
jakie są przyczyny ich częstych kontaktów. Ale czy on jej na to
pozwoli? Przypomniała sobie błysk stali w jego oczach i doszła do

background image

wniosku, że powinna uznać się za szczęściarę, jeśli w ogóle da jej dojść
do słowa.
Była na siebie zła za samą chęć tłumaczenia się przed Naylorem.
Przecież pomiatał nią bez powodu.
- Cześć, Jimmy - przywitała swego asystenta, wchodząc do biura z
postanowieniem, że będzie pracować tu tak długo, dopóki nie usłyszy,
że jest zwolniona.
Pomimo buntu, pierwsze godziny pracy upłynęły na podskakiwaniu za
każdym razem, gdy zadzwonił telefon lub otworzyły się drzwi. Ciekawe,
czy sam ogłosi wyrok, czy każe to zrobić personalnemu?
Nadeszło południe, a ona wciąż miała pracę u Vaseya i zaczynała już
wątpić, czy Naylor Massingham będzie chciał ją wyrzucić. Wyszła na
lunch z uczuciem, że może spokojnie patrzeć w przyszłość. Za cóż
zresztą miałby ją wyrzucić? Jej praca była bez zarzutu!
Wróciła z lunchu za dziesięć druga, w zupełnie niezłym nastroju.
Dokładnie o drugiej zadzwonił telefon. Odebrał Jimmy.
- To do ciebie - szepnął, zasłaniając dłonią słuchawkę. - Panna Russell.
Nazwisko nic jej nie powiedziało.
- Co za panna Russell? - zapytała.
Przez chwilę zastanawiał się i już myślała, że jej wszystkowiedzący
asystent zawiódł, kiedy wyszeptał:
- Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to panna Moira Russell, sekretarka
pana Massinghama.
- Dzięki - uśmiechnęła się Leith. Jej dobry nastrój prysnął. - Leith
Everett - przedstawiła się, opanowując nerwy.
- O, dzień dobry pani, panno Everett - grzecznie powitała ją Moira
Russell. - Jestem sekretarką pana Massinghama - dodała na wszelki
wypadek. - Pan Massingham chciałby widzieć się z panią...
- Teraz? - zapytała Leith pozornie spokojnym głosem, ale serce
podskoczyło jej.
- Jest teraz bardzo zajęty. Jeżeli może pani nie oddalać się zbytnio i
czekać na wezwanie, zadzwonię, kiedy uda mu się znaleźć dla pani czas
- uprzejmie oznajmiła sekretarka.
Leith nie zapytała nawet, po co pan Massingham chce się z nią widzieć -
nie musiała tego robić. Doskonale wiedziała, co jej powie.

background image

- Dziękuję, postaram się - odparła równie uprzejmie i odłożyła
słuchawkę. Aż trzęsła się z gniewu, że ten typ wyrzuci ją z pracy, choć
naprawdę nie ma za co.
Czekała, choć sama nie wiedziała dlaczego. Pewnie częściowo z
powodu ogromnego długu hipotecznego, który ma do spłacenia. A może
to upór i duma kazały jej czekać na wezwanie Moiry Russell. Ta sama
duma, która każe jej zaraz zapytać Naylora Massinghama, czy ma lepszy
powód do wyrzucenia jej z pracy niż miłosne perypetie jego kuzyna.
Nadeszła trzecia, potem czwarta, a Leith wciąż nie otrzymała wezwania
i niepokoiła się coraz bardziej.
Około piątej zaczęła kląć swego pracodawcę w żywy kamień.
- Zostajesz, Leith? - Jimmy wiedział, że Leith nie liczy godzin pracy i
nieraz zostaje, żeby wykończyć jakąś robotę.
- O, niedługo wychodzę - odparła lekko.
- Chcesz, żebym został?
- Idź, idź - odpowiedziała z uśmiechem. - Z tym powinnam poradzić
sobie sama.
Czy aby na pewno? - zastanawiała się po jego wyjściu. Lubiła swoją
pracę, potrzebowała jej, towarzystwo budowlane, któremu spłacała
hipotekę, też pewnie wolałoby, żeby utrzymała to dobrze płatne zajęcie.
Ale nie miała pojęcia, jak to zrobić, jeśli ta świnia z nowego skrzydła
powie jej: wynoś się.
O szóstej, kiedy nawet najwięksi maruderzy poszli już do domu, Leith
zmieniła zdanie. W tej chwili gotowa była dość dokładnie powiedzieć
Massinghamowi, gdzie ma tę posadę. W następnej minucie już zmieniła
zdanie, ale jedno było pewne: należy zacząć działać.
Złapała słuchawkę telefonu. Szybko znalazła numer w spisie i - pewna,
że Moira Russell już dawno poszła do domu - zadzwoniła.
- Sekretarka pana Massinghama - odezwał się jasny głos Moiry i Leith
pojęła, że, podobnie jak szef, Moira pracuje do późna.
- Tu Leith Everett - oznajmiła oficjalnie i, nie dając sekretarce dojść do
słowa, ciągnęła dalej. - Czy może pani przeprosić pana Massinghama?
Muszę już wyjść... mam ważne spotkanie.

background image

Po co dodałam tę ostatnią bzdurę, zastanawiała się, kierując się w stronę
parkingu. Może, mimo osobistego stosunku do Naylora Massinghama,
uznała, że dobre wychowanie tego wymaga?
Wycofywała swój samochód, kiedy spostrzegła jaguara, którego po raz
pierwszy ujrzała... Boże, czy rzeczywiście wczoraj rano? Jeżeli należy
do Naylora Massinghama, a tego była niemal pewna, to znaczy, że jej
szef jeszcze pilnie pracuje. Doskonale! To go będzie trzymać z dala od
Olindy Bray!
Wielkie nieba! A to skąd mi się wzięło - zdumiała się Leith. Przecież w
ogóle jej nie obchodzi, z iloma przepysznymi blondynkami się spotyka!
Nie była bardzo głodna, ale po powrocie zrobiła sobie filiżankę herbaty i
kanapkę. Martwiła się, oczywiście, wiedziała, że będzie się martwić. Nie
żałowała, że poszła do domu - w końcu, na litość boską, czekała całe
popołudnie.
Czuła się tak, jakby ją ktoś przeżuł i wypluł, więc wzięła kąpiel,
przebrała się w koszulę nocną i bawełniany szlafrok, wyszczotkowała
włosy. Było jeszcze za wcześnie, żeby kłaść się spać - zresztą wiedziała,
że i tak będzie jej trudno zasnąć.
Kiedy zastanawiała się, czy jutro też będzie czekać na swój wyrok przez
cały dzień, ktoś zadzwonił do drzwi. Poczuła dziwny ucisk w żołądku i
zrozumiała, że wcale nie będzie musiała czekać do jutra.
Była jednak zaskoczona, kiedy ujrzała stojącego na progu Naylora
Massinghama. Więcej - była tak roztrzęsiona, że zaprosiła go do środka,
zaprowadziła do salonu i dopiero zdołała pozbierać myśli. Wtedy też
spostrzegła, że musi mieć ze sobą jakieś poufne papiery, skoro zabrał
teczkę na górę.
Jego wzrok przesunął się od lśniących, kasztanowych włosów, poprzez
pozbawioną makijażu twarz, elegancki szlafroczek, aż po czubki bosych
stóp. Leith zapomniała języka w ustach, a wewnętrznie aż drżała z
niepokoju, co też usłyszy za chwilę. Rychło jednak odzyskała mowę,
kiedy Massingham odezwał się, mierząc ją sardonicznym spojrzeniem:
- W pełnej gali na niezmiernie ważne spotkanie - syknął, po raz kolejny
obrzucając wzrokiem jej nocny strój, i dodał równie drwiąco: - A może
gość jest już w środku?

background image

- Wcale nie! - wybuchnęła Leith. Nienawidziła Naylora Massinghama
całą swoją istotą... jego i tych obraźliwych pytań!
Podniosła błyszczące wrogością oczy. Niewzruszony, wytrzymał jej
spojrzenie, nie spiesząc się z wyjawieniem celu swej wizyty, postawił
teczkę i zapytał:
- Oczekujesz kogoś, prawda?
Leith zaczerpnęła tchu, żeby odzyskać spokój, po czym podjęła walkę -
bo tak traktowała ich rozmowę -jego własną bronią.
- Nie mam dziś spotkania z Travisem, bo pewnie o to panu chodzi -
oznajmiła chłodno.
- O tak, wiem - odparł łaskawie. - Wyjechał dzisiaj za granicę w
interesach.
- W nadziei, że mu wywietrzeję? - zapytała, nie dając poznać po sobie
zaskoczenia. Wczoraj jeszcze Travis nic nie wspominał o wyjeździe.
Gdzieś za tym kryła się ręka Massinghama. Travis powiedział, że kuzyn
bardzo szanował jego ojca. Czy ten szacunek nie był przypadkiem
wzajemny? A może zmówili się, że Travisowi dobrze zrobi krotki
wyjazd?
- Wcale tego nie oczekuję - odparł i dodał ostro:
- Chciałem po prostu sprawdzić, ilu masz bliskich przyjaciół płci
męskiej.
Leith zamrugała powiekami, słysząc tę bezczelność.
- Wiem, że w biurze nosisz etykietkę „nie dotykać eksponatu" - ciągnął
tymczasem (przynajmniej tyle, pomyślała Leith) - ale powiedz mi,
odkąd to nosisz kapelusz myśliwski?
- Kape... - urwała, przeklinając jego spostrzegawczość. Z salonu nie
mógł widzieć wieszaka na płaszcze i kapelusze, a jednak wiedział co na
nim wisi.
- Kapelusz nie należy do mnie-odparła z godnością.
- Niemożliwe - warknął.
Leith rzuciła mu wymowne spojrzenie.
- Jeżeli już musi pan wiedzieć, kapelusz zostawił Sebastian, zanim... -
zaczęła, ale urwała, bo Naylor Massingham przerwał jej brutalnie.
- A zatem Travis, którego tak zdawałaś się kochać jeszcze wczoraj, nie
jest twoim jedynym kochankiem!

background image

- Kochankiem?! - wykrzyknęła zaskoczona.
- Boże, jacyśmy niewinni! - zakpił Massingham.
Nagle w jego oczach zapaliło się demoniczne światełko. Ponieważ
wyglądał na człowieka, który chętnie udowadnia własne teorie, postąpił
dwa kroki do przodu i wyciągnął w jej stronę ramiona.
Nikt nigdy nie całował Leith w ten sposób. Być może, z powodu
ciężkiej pracy, która nie zostawiała jej wiele czasu - ani chęci - by
zajmować się takimi rozrywkami, całowała się rzadko i nigdy aż tak!
Walczyła jak oszalała, pojęła jego zamiary od pierwszej chwili.
Oplatające ją ramiona były jednak silne jak żelazna obręcz. Nie było od
nich ucieczki, podobnie jak nie było ucieczki od bliskości jego ciała.
Wkrótce odkryła też, że nie można uciec od jego ust.
- Nie! - udało jej się krzyknąć, kiedy na moment uwolniła się spod
władzy jego warg.
To było wszystko, co udało jej się powiedzieć, ponieważ znowu wziął w
posiadanie jej wargi i całował ją jeszcze namiętniej. Czuła, jak mocniej
przyciąga ją do siebie... i nagle, gdzieś wewnątrz jej ciała, odezwało się
dziwne uczucie mrowienia. Usiłowała go odepchnąć, ale zaskoczona
poczuła, że tak naprawdę wcale nie ma na to ochoty.
Dłonie Naylora pieściły jej plecy, zsunęły się do talii, potem dosięgły
bioder.
- Och... - westchnęła, czując, jak rozpalają się w niej iskierki pożądania.
Uniosła ramiona, oplotła nimi jego szyję i już z własnej woli oddała
pocałunek.
Pogrążyła się w nieświadomości, zapomniała, po co do niej przyszedł,
jeszcze pół godziny temu uznawała go za najohydniejsze z męskich
stworzeń.
I wtedy nagle, niespodziewanie, znieruchomiał. W następnej chwili
odepchnął ją od siebie.
Gapiła się na niego, powoli wracając do przytomności, nie wiedziała, co
właściwie dzieje się wokół. Chwiała się jeszcze od niespodziewanej siły,
z jaką działały na nią jego pocałunki, kiedy oznajmił drwiąco:
- Mów mi dalej, że nie należysz do każdego, kto tego zechce.

background image

Słowa te podziałały na nią jak zimny prysznic. W jednej chwili
odzyskała przytomność umysłu i, choć wciąż jeszcze miała na uwadze
swoją posadę, zapragnęła nagle go udusić.
- Wiec dlaczego tu przyszedłeś?-syknęła gwałtownie. - Bo chyba nie po
to, aby udowodnić niszczącą moc swego sex appealu?
Kipiała wściekłością i nie była pewna, czy nie rzuci się na niego z
pazurami. I naraz jej świeżo nabyta skłonność do rękoczynów została
skutecznie ostudzona: usta jej gościa wykrzywiły się leciutko, jakby jej
sarkazm go rozbawił.
Wkrótce przekonała się, że była w błędzie. Naylor Massingham nie
wyglądał na rozbawionego, wręcz przeciwnie.
- Chciałem powiedzieć pani, panno Everett, że jeśli pani stosunek do
pracy nie ulegnie zmianie, zostanie pani wylana! - rzucił ostro, mierząc
ją mrocznym spojrzeniem.
- Wylana? - poderwała się Leith, gotowa walczyć o swą opinię.
Wiedziała, że pracuje bardzo dobrze, a on usiłował jej wmówić coś
wręcz przeciwnego.
- Co jest nie w porządku z moją pracą? - rzuciła wyzywająco.
Nie odpowiedział od razu, niewzruszenie spoglądając w jej
rozwścieczone, zielone oczy. A potem zapytał miękko:
- A co powiesz o kontrakcie Norwood & Chambers?
- To nieuczciwe! - wybuchnęła Leith. - Prace nad kontraktem Norwood
& Chambers zostały rozpoczęte na długo przed moim przyjściem do
firmy. Ja tylko...
- Dokończyłam go - wpadł jej w słowo i Leith wiedziała już, że
przerzucił każdy papierek, aby tylko znaleźć jakiś błąd.
- Ale nie mogę brać odpowiedzialności za... - zaczęła i natychmiast
dostała nauczkę.
- Jedną z zasad, jakie musi zaakceptować urzędnik, zajmujący tak
eksponowane stanowisko - wycedził - jest ta, że kiedy sypią się gromy,
bierzesz odpowiedzialność za wszystko, co opuszcza twoje biuro, czy
podpisałaś to, czy nie!
Zadowolony z udzielonej lekcji dodał:

background image

- Ponieśliśmy straty w transakcji Norwood & Chambers - wyjaśnił, po
czym uprzejmie, zbyt uprzejmie, uzupełnił: - Zakończ znajomość z
Travisem, a postaram się o tym zapomnieć.
- To szantaż! - oskarżyła go gniewnie i od razu stwierdziła, że nie
przyjął tego najlepiej.
- Nazwij to jak chcesz, do diabła! - prychnął. Leith stoczyła krótką,
wewnętrzną walkę. Była już
bliska wyjawienia, że Travis nie jest i nigdy nie był jej kochankiem, ale
rzuciła przelotne spojrzenie w stronę Massinghama. Z jego twardej,
wojowniczej postawy wywnioskowała, że jej nie uwierzy. Przynajmniej
dopóki nie opowie mu wszystkiego o Rosemary.
Po chwili wzięła się w garść. Do licha, przecież lubiła Rosemary i
Travisa, uważała ich za swych przyjaciół, a jednak znalazła się o krok
od zdrady.
Po drugim spojrzeniu na pracodawcę zdołała się opanować i znalazła
dość sił, by wyjaśnić chłodno:
- Rozumiem, że chce mi pan dać do wyboru: albo zostawię Travisa,
albo, o ile nie zdoła mnie pan dosięgnąć kontraktem Norwood &
Chambers, będzie pan tak długo grzebał w umowach, w których miałam
choćby minimalny udział, aż udowodni mi pan zaniedbania w pracy!
Nienawidziła kąśliwości, która znowu pojawiła się w jego głosie, gdy
stwierdził:
- Równie zmyślna, jak śliczna! - po czym pochylił się i wziął do ręki
aktówkę.
Przez chwilę z ulgą sądziła, że zabierze manatki i wyjdzie. Ale nie, on
jedynie otworzył teczkę i wydobył z niej opasłą dokumentację. Podał ją
Leith bez słowa wyjaśnienia.
Otworzyła skoroszyt, obejrzała uważnie pierwszą stronę i podniosła na
niego pytające spojrzenie:
- Palmer & Pearson? Zazwyczaj nie...
- Teraz tak - odparł stanowczo i polecił: - Popracuj sobie nad tym. Może
swawole wywietrzeją ci z głowy.
Z tymi słowy, jakby uznał, że poświęcił jej wystarczająco dużo cennego
czasu, odwrócił się i wyszedł. Gapiła się w ślad za nim z buntem w

background image

oczach. Miała dość roboty i bez tego, a w dodatku ta praca wyglądała na
bardzo odpowiedzialną.
Nie mogła przyjść do siebie po tej wizycie. Zanim położyła się spać, w
duchu przeklinała go razem z jego ostrzeżeniami. W normalnej sytuacji,
gdyby takie ostrzeżenie było niezbędne, Naylor Massingham nie
zawracałby sobie głowy wizytami, zlecając je jednemu ze swoich
pracowników. Miała jednak dość ludzkich uczuć, by w całej tej
nieprzyjemnej historii dopatrzyć się paru pozytywnych zjawisk. Po
pierwsze, wprawdzie udzielił jej ustnej nagany, ale jednocześnie dał do
opracowania poważną dokumentację (nawet, jeżeli to uczynił wyłącznie
dlatego, żeby nie miała czasu na inne zajęcia), co oznaczało, że słyszał
pochlebne opinie na
temat jej pracy. Po drugie - nawet, jeśli z jego punktu widzenia nie miał
to być komplement - powiedział o niej: Równie zmyślna, jak śliczna.
Czy właśnie te słowa złagodziły choć trochę jego brutalność? Leith,
zasypiając, nie myślała jednak o słowach, jakie padły między nimi.
Prześladował ją tamten pocałunek... i to, że nie zdołała mu się oprzeć.
Około piątku wspomnienie pocałunku z Naylorem Massinghamem
zupełnie wywietrzało z głowy Leith. Zaprzątały ją inne, o wiele
ważniejsze sprawy. Czuła, że wpadła jak śliwka w kompot. I to w
bardzo gorący. Rosemary nie wróciła od rodziców, Travis albo był
jeszcze za granicą, albo czuł się lepiej, bo więcej się nie odezwał. O ile
jednak z tej strony sprawy układały się po jej myśli, o tyle doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, że w nowym skrzydle siedzi sobie facet,
który dokładnie śledzi jej najmniejsze potknięcia.
Dlatego też po dwa i trzy razy sprawdzała wszystko, co lądowało na jej
biurku. Oprócz normalnych zajęć musiała poświęcić sporo czasu i
wysiłku sprawie Palmer & Pearson, którą Naylor powierzył jej. Do tej
pory pracowała od rana do wieczora, a teraz zostawała w biurze długo
po godzinach i jeszcze zabierała do domu pękatą teczkę.
W piątkowy poranek pojawiła się w biurze po nocy spędzonej na pracy i
rozmyślaniach nad zmianą posady. Na Vaseyu świat się nie kończy,
zdecydowała i od razu zreflektowała się, że żadna inna firma nie zapłaci
jej aż tyle. Zważywszy, że nie otrzymała od Sebastiana nie tylko

background image

pocztówki, a co dopiero przekazu pieniężnego, był to poważny
argument.
Żeby już nic nie brakowało do szczęścia, zadzwonił Jimmy Webb. Prosił
o zwolnienie z powodów żołądkowych. Czytaj: ciężki przypadek kaca -
pomyślała, wiedząc, że poprzedni wieczór spędził na przyjęciu
urodzinowym u kolegów.
Był jednak doskonałym pracownikiem, więc choć wiedziała, że bez
niego dzień będzie cięższy niż zwykle, współczująco poradziła mu, żeby
wziął Alka-Seltzer i wracał do łóżka.
- Zobaczymy się w poniedziałek - powiedziała i wróciła do swej pracy,
przerywanej odbieraniem telefonów, co zazwyczaj należało do
obowiązków Jimmy'ego.
Wczesnym popołudniem miała już wszystkiego serdecznie dość. Było
około wpół do trzeciej, kiedy musiała wyjść po dokumentację, którą w
zwykłych warunkach przyniósłby jej Jimmy. Wracaj, Jimmy, wszystko
ci przebaczyłam, myślała z lekkim rozbawieniem, wędrując po
potrzebne papiery.
Mimo rozbawienia nie była w odpowiednim nastroju, aby przyjmować
awanse Paula Fishera, który, nie zwracając uwagi na okulary i uczesanie
w stylu starej panny, zawsze gotów był okazać jej swe zainteresowanie.
Tym razem nadchodzili jednocześnie: ona z jednej, on z drugiej strony.
Leith usiłowała wyminąć go szerokim łukiem. On, zdaje się, miał
całkiem odmienne zamiary. W korytarzu było dość miejsca dla obojga, a
jednak Fisher manewrował tak, że zderzyli się i wpadła w jego ramiona.
Obrócił ją ku sobie.
- Leith - zaczął tonem, który miał brzmieć uwodzicielsko. - Jeżeli chcesz
przeżyć najpiękniejsze chwile swego życia...
- Precz z łapami! - warknęła. - Jeśli przyciśnie mnie tak, żeby znieść
twoje karesy, zgłoszę się do ciebie. Tymczasem trzymaj swoje brudne
macki z dala ode mnie!
Odpychała go z całej siły, nie obchodziło jej, że ktoś może zobaczyć lub
usłyszeć. Jego wzrok powędrował nagle za jej plecy i natrętne ramiona
opadły, a ich właściciel spiesznie poszedł w swoją stronę.

background image

Leith z ulgą powitała wolność, ale nieprzyjemne wydarzenie sprawiło,
że cała się trzęsła. Odwróciła się - tylko po to, by zderzyć się z kimś po
raz kolejny.
Mam naprawdę zły dzień, pomyślała, odpychając tego kogoś i znowu
tracąc równowagę. Ramiona, które przytrzymały ją tym razem, nie
miały niestosownych zamiarów. Leith szybko podniosła wzrok i napo-
tkała czarne, jak noc, spojrzenie Naylora.
Przez długą chwilę wpatrywał się uważnie w zielone oczy.
- Cała drżysz! - zauważył.
Na ułamek sekundy zamurowało ją, w mrocznym spojrzeniu zdawała się
czaić łagodność. A potem jego oczy powędrowały ku jej wargom i już
wiedziała, że Naylor przypomniał sobie tamte pocałunki...
Gwałtownie wyrwała się z jego objęć.
- Mężczyźni! - syknęła wściekle.
Jego dłonie opadły natychmiast, a łagodność w spojrzeniu okazała się
wyłącznie wytworem jej wyobraźni. Była tam już jedynie drwina.
- Nie mów mi, że się leczysz! - burknął pogardliwie. Leith wysoko
uniosła głowę, minęła go i odeszła. Miała dość biura na ten tydzień.
Naładowała pełną teczkę spraw, nad którymi mogła popracować w
domu i dokładnie o piątej zamknęła drzwi. Wychodząc z budynku
spostrzegła Paula Fishera.
Miała zamiar minąć go, nie zaszczycając nawet spojrzeniem, ale nie
udało jej się uniknąć spotkania.
- Dzięki! - rzucił jej prosto w twarz.
- Za co? - zapytała chłodno, nie zatrzymując się.
- Panna Niedotykalska! Dzięki tobie właśnie oberwałem od starego
Drewera. Zaproponował mi skrócenie długoterminowej umowy z firmą,
jeśli nie zaprzestanę napaści seksualnych.
- Nie mógł trafić lepiej! - parsknęła mu w nos, i skierowała się w stronę
samochodu.
Najwyraźniej Paul Fisher uważał, że naskarżyła na niego do kierownika,
ale przecież nie zrobiła tego. Właściwie nie miała nic przeciwko temu,
żeby uchodzić za skarżypytę, jeśli miało to uchronić inne kobiety przed
znoszeniem jego wątpliwych awansów. Ktoś w końcu musiał na niego
donieść, prawda?

background image

Zerknęła w stronę jaguara, zaparkowanego na swoim stałym miejscu.
Leciutki uśmieszek przemknął przez jej wargi. Czy Naylor Massingham
nie był przypadkiem jedynym świadkiem tego zajścia? Wsiadła do
samochodu i ruszyła z miejsca. Nie miała pojęcia, kto inny mógłby
donieść na Fishera - i poczuła coś na kształt sympatii do swojego szefa.
Ciekawa była, jak długo im się przyglądał. Musiał widzieć całą albo
prawie całą scenę, żeby mieć powód do posłania Paula Fishera na
dywanik i przekonać Drewera, kto był winien zajściu.
Nagle uświadomiła sobie, że niemal przez całą drogę do domu myślała o
Naylorze Massinghamie i w tejże samej chwili zadała sobie pytanie,
które omal nie przyprawiło jej o zawrót głowy. Była wściekła, kiedy
Alec Ardis ją objął, uściski Paula Fishera doprowadziły ją do mdłości...
więc dlaczego nie czuła nic podobnego wtedy, kiedy wziął ją w ramiona
Naylor?


ROZDZIAŁ CZWARTY
Leith nie znalazła odpowiedzi na dręczące ją pytanie. W sobotę rano
obudziła się z myślą, że ma inne, ważniejsze sprawy na głowie.
Wypchana do granic wytrzymałości teczka przypomniała jej, w jaki
sposób spędzi dwa wolne od pracy dni.
Po śniadaniu rozłożyła w jadalni stół, na którym poukładała zawartość
teczki. Wtedy zadzwoniła jej matka.
- Miałaś wiadomości od Sebastiana? - brzmiało pierwsze jej pytanie.
- Ty chyba miałaś, co? - odparła Leith z uśmiechem.
- Dostałam dziś rano śliczny, długi list. Spotkał jakąś miłą dziewczynę,
wiesz?
Sebastianowi zdarzało się to czasami.
- Wraca do domu? - zapytała Leith, zaciskając kciuki i z nadzieją
czekała na odpowiedź.
- Jeszcze nieprędko. Sądzę, że możemy spodziewać się go dopiero około
Bożego Narodzenia. - Matka radośnie pogrzebała wszystkie nadzieje
Leith. Boże Narodzenie będzie za siedem miesięcy! - Razem z Elise
podróżują po Indiach, potem pojadą do Tajlandii i... - Leith na chwilę
straciła wątek, myśląc z rozpaczą, że stanie się cud, jeśli Sebastian wróci

background image

i spłaci część hipoteki w Boże Narodzenie za dwa lata... - Co za
cudowna okazja!
- Oczywiście, jasne - Leith z trudem wróciła do rzeczywistości. Matka
prawdopodobnie miała na myśli cudowną okazję do zwiedzenia połowy
świata.
- Mam nadzieję, że zwolnił się z pracy. Miało go nie być tylko dwa
tygodnie.
- Na pewno, kochanie - odparła matka, zachwycona listem, który
otrzymała od uwielbianego syna.
- Czy... hm... wspomniał, z czego będzie się utrzymywał? - zapytała
Leith, pogrążona w nieustannej trosce o hipotekę.
- Wiesz, no... cóż - odparła matka z zażenowaniem i Leith szybko
domyśliła się prawdy.
- Nie prosił cię chyba o pieniądze?
- A nie powinien? - pani Everett stanęła w obronie syna. - Wysyłanie co
miesiąc raty za hipotekę musi być dla niego poważnym obciążeniem.
Napisał, że mógł biedować, kiedy był sam, ale teraz musi myśleć o
Elise.
A Elise naturalnie nie ma ani grosza, żeby płacić za swoje wydatki -
pomyślała Leith, ale powstrzymała się od komentarzy.
- A co na to ojciec? - zapytała.
- Eee... poszedł grać w golfa - odparła matka i szybko zmieniła temat.
Zdaje się, że ojciec nie ma pojęcia o rodzinnych brakach finansowych -
pomyślała Leith.
- A co u ciebie, może masz jakieś małe kłopoty, w których trzeba ci
pomóc?
- Wszystko jest wspaniale. Ani śladu kłopotów - zaprzeczyła Leith, nie
chcąc zatruć matce wspaniałego nastroju. W istocie musiała stawić czoło
aż dwu problemom: hipoteka i Naylor Massingham.
- Zawsze byłaś takim mądrym dzieckiem - promiennie stwierdziła pani
Everett. Naturalnie nie miała pojęcia, ile razy Leith skrywała przed nią
swe dziecięce, a później młodzieńcze troski, bo akurat w tym samym
czasie Sebastian przeżywał jakieś wydarzenie lub miał problemy.
- Aha - ciągnęła matka. - Nie powiedziałaś mi, że Rosemary Green
opuściła męża!

background image

Leith na chwilę zaniemówiła. Jej rodzinne miasteczko, tak jak wszystkie
inne, posiadało zwiadowczą siatkę plotkarzy, którzy chwytali
najdrobniejszą sensację i nadymali ją jak balon. Rosemary byłaby
jednak zrozpaczona, gdyby mówiono o jej kłopotach.
Stoczyła ciężką walkę ze swoim sumieniem, gdyż przyjaźń do
Rosemary walczyła o lepsze z koniecznością bezczelnego kłamstwa.
- Rosemary nie opuściła męża-wydusiła wreszcie. Przynajmniej
powiedziała prawdę! Równie dobrze mogła dokończyć zdanie i
wyjaśnić, że to mąż Rosemary postanowił odejść, ale matka już wpadła
jej w słowo:
- Nie mieszka przecież u siebie. Wróciła do domu!
- Jej matka jest chora.
- Na moje oko wyglądała wyjątkowo dobrze, kiedy spotkałam ją wczoraj
rano!
Nic nie można było na to poradzić.
- Nie wiedziałam, że z ciebie taka plotkara, mamuś - zażartowała Leith
- Wcale nie! - żachnęła się matka. - Ja tylko... Leith odeszła od telefonu
z mieszanymi uczuciami.
Chętnie rozmawiała z rodzicami, ale tym razem wolałaby, żeby matka
nie zadzwoniła. Niepokoiła się o Rosemary - rodzice są w stanie zatruć
jej życie, jeśli dotrą do ich uszu plotki krążące po miasteczku. Zaś
wiadomość, że Sebastian nie wróci przed końcem roku, była
prawdziwym ciosem.
List nie załatwi sprawy. O tym wiedziała, zanim jeszcze sama myśl
postała jej w głowie. Ze słów matki wynikało, że Sebastian będzie stale
w podróży, więc wątpliwe, aby jakikolwiek list zdołał do niego dotrzeć.
A poza tym, skoro prosił matkę o pieniądze, należało się spodziewać, że
jest już bez grosza.
Spędziła ponad pół godziny na przyzwyczajaniu się do myśli, że będzie
musiała spłacać obie połowy miesięcznej raty przez co najmniej siedem
miesięcy. Ale skądże ona, na Boga, ma wytrzasnąć tyle forsy?
Prowadząc oszczędny tryb życia, poszcząc troszkę, przeżyje może
miesiąc, może dwa, ale potem...
Zabrała się do pracy w nadziei, że utopi w niej swoje troski. I wówczas
zdała sobie sprawę, że nie ma zamiaru wracać do Hazelbury, o ile nie

background image

będzie to absolutnie konieczne. Lubiła Londyn, swoją pracę, chciała
zostać. I nagle, ni stąd, ni zowąd, stanęła jej przed oczami sylwetka
Naylora Massinghama... Leith ze złością sięgnęła po skoroszyt. No to
co? Lubi Londyn, lubi swoją pracę, ale...
Po południu zadzwoniła Rosemary.
- Kiedy wracasz? - szybko zapytała Leith, która mogła nie widzieć
przyjaciółki tygodniami, ale teraz bardzo się za nią stęskniła.
- Jeszcze nieprędko. Rodzicom nie podoba się, że będę mieszkała sama
w Londynie - wyznała.
Wielkie nieba - pomyślała Leith i poczuła wdzięczność do losu za
rodziców, jacy przypadli jej w udziale.
- Właśnie wyszli-ciągnęła Rosemary. Przez chwilę milczała, po czym
zaczęła mówić bardzo szybko, jakby bała się, że wrócą, zanim zdąży
wszystko powiedzieć. - Czy mogę cię prosić o grzeczność, Leith?
Leith uważała, że biedna, szarpana wyrzutami sumienia Rosemary
zasługuje na wszystkie grzeczności.
- Oczywiście - odparła zachęcająco.
- Wiesz, Travis dzwonił przed chwilą.
- Travis?
- Tak... Z Włoch - odparła Rosemary i Leith wydawało się, że słyszy w
głosie przyjaciółki cień uśmiechu. Zniknął jednak, gdy dodała: - Na
szczęście moich rodziców nie było w domu... nie wiem, co by się działo,
gdyby byli... To znaczy... tym razem miałam szczęście, ale musiałam
powiedzieć Travisowi, żeby już nigdy do mnie nie dzwonił.
- Ale ciągle go kochasz? - nieśmiało wtrąciła Leith.
- Tak, bardzo, bardzo - szepnęła miękko Rosemary po krótkiej chwili
milczenia. - Ale moi rodzice są wściekli, że nie usiłuję pogodzić się z
Derekiem.
- Nie powiedziałaś im, że mieszka z kimś innym?
- Powiedziałam, ale to nie robi żadnej różnicy... dostaliby szału, gdyby
dowiedzieli się o Travisie. Dlatego właśnie dzwonię - wyznała wreszcie
i dodała: -Tak bardzo tęsknię za jego głosem. Kiedy zadzwonił,
poczułam się cudownie, ale nie mogę pozwolić, żeby zadzwonił znowu.
Dlatego powiedziałam mu, że jeśli ma mi coś do powiedzenia, niech
zadzwoni do ciebie, a ty mi to przekażesz. Zrobisz to, prawda?

background image

- Naturalnie!-zawołała Leith bez wahania i natychmiast pojęła, że tą
obietnicą nigdy nie zdoła, według słów Naylora Massinghama, skończyć
z Travisem. Nie wątpiła w to, że Travis natychmiast się z nią
skontaktuje.
Skontaktował się. Był niedzielny wieczór, a on wciąż był we Włoszech.
- Leith, to ja... Travis - usłyszała w słuchawce.
- No i jak tam? - zapytała wesoło.
- Rozmawiałem z Rosemary.
- Wiem, dzwoniła do mnie.
- Naprawdę, kochane stworzenie! Poprosiła cię o... pomoc, prawda?
- Chętnie to zrobię - zapewniła go i natychmiast wczuła się w rolę
posłańca. - Masz jakąś wiadomość do przekazania?
- Powiedz jej tylko, że ją kocham... chociaż ona i tak o tym wie - odparł
Travis. - Nie musisz specjalnie do niej dzwonić, bo jej rodzice zaczną
coś podejrzewać. Przebaczyła mi, że byłem takim durniem i postawiłem
jej ultimatum. Chciałbym, żeby już wróciła do siebie - dodał z ciężkim
westchnieniem.
- A kiedy wracasz do Anglii? - zapytała Leith, czując, że Travis zaczyna
wpadać w ponury nastrój.
- Ojciec dał mi furę roboty, ale powoli zaczynam dostrzegać koniec -
odrzekł nieco weselej.
W poniedziałek rano Leith weszła do biura po całej niedzieli spędzonej
nad dokumentami. Cieszyła się z tego poranka.
- Lepiej ci? - powitała Jimmy'ego.
- Nigdy więcej! - jęknął zawstydzony. - Dopiero wczoraj udało mi się
otworzyć oczy.
Leith roześmiała się i posłała go po jakieś dane. W dziesięć minut
później, kiedy zadzwonił telefon, było jej mniej wesoło.
- Tu Moira Russell - zaanonsowała się sekretarka doskonała. - Pan
Massingham chciałby zobaczyć się z panią natychmiast, o ile jest pani
wolna.
W uszach Leith zabrzmiało to jak rozkaz.
- Oczywiście - odpowiedziała z niejasnym uczuciem, że lepiej nie pytać,
co by było, gdyby nie była wolna.

background image

- Jesteś, Leith. - Jej asystent wparował do pokoju z informacjami,
których potrzebowała.
- Zostaw to na moim biurku, Jimmy - poprosiła, biorąc dokumentację
Palmer & Pearson. - Pan Massingham chce się ze mną widzieć... nie
zabawię długo.
Opuściła pokój z nieprzyjemnym wrażeniem, że spryciarz Jimmy
zauważył jej lekki rumieniec.
Już przed gabinetem szefa stwierdziła, że cała się trzęsie. Nic dziwnego,
u niej w domu Naylor Massingham nie był łatwym przeciwnikiem. Co
będzie teraz, kiedy znalazła się w samej jaskini lwa? Zamknęła oczy,
zapukała i weszła. Wysmukła, nieskazitelnie elegancka kobieta
podniosła głowę znad papierów.
- Panna Everett? - zapytała uprzejmie. Uprzejmość nic nie kosztuje.
- Dzień dobry - uśmiechnęła się Leith. - Zdaje się, że pan Massingham
chciał widzieć się ze mną.
- Proszę usiąść na chwilę. - Moira Russell uśmiechnęła się także, wstała
i podeszła do drugich drzwi. Zapukała lekko i weszła. Ano właśnie -
pomyślała Leith, widząc się już wysiadującą tu do południa. Na
szczęście Moira Russell wróciła niemal natychmiast. Serce Leith zabiło
nieco mocniej.
- Pan Massingham przyjmie panią teraz - oznajmiła sekretarka.
Leith uśmiechnęła się lekko i wstała. Udało jej się zachować uśmiech na
twarzy nawet wtedy, kiedy weszła do pokoju wyłożonego grubym
dywanem. Spojrzała na wysokiego, smukłego mężczyznę, jej wzrok
spoczął na chwilę na jego kształtnych wargach i - szalona -mogła myśleć
już tylko o ich dotknięciu na swoich ustach.
- Dzień dobry, panie Massingham - z trudem opanowała się na tyle, by
wypowiedzieć te słowa. Uśmiech na jej twarzy zbladł nieco, ale
postanowiła, że będzie przynajmniej grzeczna i miła.
Przystanęła na środku pokoju. Jego ostry, badawczy wzrok zatrzymał się
na skrytej za okularami twarzy i nietwarzowym kostiumie. Przyszło jej
do głowy, że może powinna zachować się bardziej wojowniczo. Sądząc
po jego minie, nie był w najlepszym nastroju, przynajmniej na pierwszy
rzut oka.

background image

- Usiądź - zaproponował nadspodziewanie uprzejmie, wskazując fotel po
drugiej stronie biurka.
Leith, wciąż jeszcze trochę roztrzęsiona, z wdzięcznością przyjęła
propozycję. Wiedziała, że czas, jaki szef może jej poświęcić, jest
ograniczony. Położyła na jego biurku pękatą teczkę.
- Sprawa Palmer & Pearson - zaczęła. - Mam zamiar zwrócić się do
kilku firm, ale najpierw muszę uzyskać pewne cyfry z...
Podniosła głowę i speszyła się. Naylor Massingham patrzył na nią i
najwyraźniej nie obchodziły go jej zamiary.
Poruszył się, ale zamiast zasiąść za biurkiem, podszedł do jej fotela.
- Próżność jest nieodłączną cechą kobiety - zauważył. - Myślałem, że
szkła kontaktowe są hitem ostatnich lat?
- Eech... - nieświadomym, żeby nie powiedzieć: obronnym ruchem
sięgnęła do okularów. Nagle pojęła, że ten mężczyzna ma na nią zbyt
wielki wpływ.
- Nie wszyscy mogą nosić szkła kontaktowe - palnęła bez namysłu i
dodała z nutą szczerości: - Ja nie mogę.
Nie zdołała się uchylić, gdy znajomym już, gwałtownym gestem zerwał
jej z nosa okulary. Instynktownie próbowała je złapać, ale był zbyt
wysoki.
Chciała wstać, ale był zbyt busko, a ona doskonale pamiętała, co
oznacza bliskość jego ciała. Zrezygnowała więc i wściekła obserwowała
go spod oka. Tymczasem Massingham podniósł leżącą na stole
dokumentację, wyjął z niej kartkę i przyjrzał się jej przez okulary. Po
chwili papier powrócił do teczki, a Massingham odwrócił się do niej.
- Nie wiem, czy może pani nosić szkła kontaktowe, czy nie - stwierdził
lodowatym tonem - ale na pewno nie potrzebuje ich pani. To zwykłe
szkło -dodał spokojnie.
Leith milczała ciągle, kiedy jego wzrok powędrował ku jej pięknym
włosom, ściśniętym w węzeł.
- Ciekawe, dlaczego wspaniała kobieta, o równie wspaniałych włosach,
kryje swą urodę za okularami, których nie potrzebuje, czesze się jak
więźniarka, a przy tym próbuje odwrócić uwagę od swej figury, która, o
ile dobrze pamiętam, jest rozkosznie doskonała w kształcie i
proporcjach?

background image

Leith na ułamek sekundy zapomniała, gdzie jest i znów poczuła dotyk
jego rąk na swoim ciele. Odpędziła od siebie to wspomnienie i
pomyślała, że rozmowa przybiera zbyt osobisty charakter.
- Potrzebuję tych okularów - zdecydowała się bronić tego, co w jego
oskarżeniach wydawało się najmniej osobiste.
- A po co? - zapytał wyzywająco.
- Z całą pewnością nie po to, żeby przez nie patrzeć! - rzuciła bez
ogródek.
- Czytałaś bez trudu, kiedy ci przyniosłem tę teczkę do domu... i nie
miałaś okularów!
Niech cię cholera weźmie - pomyślała. Nagle znienawidziła go z całego
serca. Przyglądał jej się tamtej nocy, kiedy czytała dokumentację. Nie
miała pojęcia, że zapomniała o okularach...
- Nieraz... - zaczęła, gotowa kłamać jak najęta, ale przerwał jej.
- Twoje usta zaprzeczają, że jesteś taką zimną kobietą, za jaką chcesz
uchodzić... mam zresztą na to także inne dowody - przyciął jej złośliwie.
- A jakież to dowody? - odparowała i, niestety, zbyt późno pojęła, że w
tym okrzyku było więcej agresji niż sensu.
- Nie licząc oczu ciskających błyskawice i namiętnego temperamentu -
nie odmówił sobie przypomnienia jej tego - wcale nie byłaś lodowata,
kiedy się do mnie tuliłaś tamtego wieczoru!
- Tu... tuliłam się? - prychnęła. Po namyśle jednak- a wspomnienia były
zbyt żywe, żeby zajęło jej to więcej niż sekundę - uznała, że „tulenie"
było odpowiednim określeniem.
- Nie mam ochoty mówić o tym! - rzuciła cokolwiek arogancko.
Właściwie nie miała innego wyjścia.
Jeżeli jednak spodziewała się, że ujdzie jej to na sucho, bardzo szybko
przekonała się, że Massingham jeszcze niejedno ma w zanadrzu.
- Nieźle! - syknął wściekle. - Ja tu rządzę i skoro płacę za twój czas,
mogę dyskutować o tym, co uznam za stosowne!
To wystarczyło, żeby zatrzęsła się ze złości, ale on jeszcze nie skończył.
- Na początek zatem powiesz mi, dlaczego, skoro wiem, że gościsz u
siebie na przemian przynajmniej dwóch panów, tutaj starasz się
uchodzić za Pannę Lodowatą. Okulary, uczesanie starej panny...
dlaczego tak ci zależy na tej opinii?

background image

- Jeśli już musi pan wiedzieć - wybuchnęła Leith, czując, że na
wzmiankę o przynajmniej dwóch panach na przemian jej gniew
przeradza się w furię - miałam nieprzyjemne doświadczenia z ostatniego
miejsca pracy.
- Ardis&Co.? - zapytał z nagłym zainteresowaniem.
Najwidoczniej rozpracował ją bardzo dokładnie. Cóż, należało się tego
spodziewać.
- Jakie doświadczenia? - nalegał.
- Ktoś mnie... napastował... zaczął obmacywać...
- Masz na myśli napaść seksualną? - zapytał z poważną miną.
- Właśnie tak - odparła, czując, że spora część jej agresji ulotniła się
nagle. - Trochę to mną wstrząsnęło.
- Sprawiło, że boisz się mężczyzn? - zapytał, ale sam widocznie w to nie
wierzył, skoro sądził, że już po opuszczeniu Ardisa była w łóżku z jego
kuzynem.
- Bać się? Nie... - odrzekła zupełnie uczciwie. - Nie... raczej jestem
ostrożna.
- Rozumiem - skomentował to spokojnie, ale z jego miny Leith mogła
wnioskować, że wcale mu się to nie podoba.
- Wiec złożyłaś Ardisowi wymówienie i zdecydowałaś się ukryć swoją
kobie...
- Nie składałam wymówienia - wpadła mu w słowo Leith, nadal starając
się być uczciwą.
- Zostałaś zwolniona? - zapytał.
Leith zorientowała się, że powiedziała dużo więcej niż trzeba. .
- To oznacza... - snuł swe rozważania Naylor Massingham, nie czekając
nawet na jej odpowiedź - że osoba, która cię napastowała, musiała być
dość wysoko postawiona.
Jego zdolność dedukcji jest doprawdy zadziwiająca -pomyślała Leith.
Odkryła jednak coś jeszcze bardziej zadziwiającego.
- Pan mi wierzy? - zapytała. - Myślałam...
- Mam przed sobą cały materiał dowodowy, czyż nie? - zauważył i
wyjaśnił swój tok rozumowania: -Personalny zwrócił się do Ardisa o
referencje... dostał je bez trudu. Nie wspomnieli jednak o sposobie, w
jaki została zerwana umowa. Ponieważ nie miało to nic wspólnego z

background image

twoją pracą, należało sądzić, że ktoś u Ardisa jest mocno zakłopotany
tym, co ci się przydarzyło... i chce zachować milczenie. - Massingham
zerknął na nią i ciągnął dalej: - Opuściłaś Ardisa i przyszłaś tutaj,
świadomie ukrywając pod strojami swoją sylwetkę i twarz, mimo iż nie
czułaś żadnych szczególnych zahamowań seksualnych. Zgadza się?
Leith czując się zobowiązana do odpowiedzi wyznała z absolutną
szczerością:
- Ciężko pracowałam nad zdobyciem kwalifikacji. Chcę być traktowana
serio. To bardzo irytujące, kiedy wiem, że mam rozum, a niektórzy
mężczyźni uważają mnie za pustogłowego kociaka, który... - urwała
nagle. - To przez pana Paul Fisher dostał po nosie w zeszły piątek?
Kąciki ust Naylora Massinghama leciutko uniosły się w górę.
- Ty naprawdę myślisz - stwierdził.
- Niezależnie od kontraktu Norwood & Chambers, jestem dobra w tym,
co robię! - odparła dumnie.
Wpatrywał się w jej błyszczące, zielone oczy.
- Nikt już nie nazwałby cię Panną Lodowatą, gdyby mógł cię teraz
ujrzeć - powiedział mimo woli.
Okrążył biurko, usiadł i podał jej okulary.
- Nie wkładaj ich, dopóki jestem w pobliżu - polecił, zanim zdążyła
umieścić je na nosie i pozbierać myśli. - Obrażają moje poczucie piękna.
A wracając do sprawy, z powodu której cię wezwałem... - dodał, nie
czekając, aż Leith odzyska oddech po ostatnim zdaniu.
- Tak... eee... sprawa Palmer & Pearson-przerwała mu, nagle zdając
sobie sprawę, że przez cały czas, jaki tu spędziła, zaledwie przelotnie
musnęli sprawy zawodowe.
Udał, że nie słyszy.
- Myślałem co nieco o naszym... problemie - oznajmił.
Leith spojrzała na skoroszyt na biurku.
- Palmer & Pearson? - zapytała, i natychmiast zorientowała się, że
dopóki nie zaczęła się praca, nie może być żadnych problemów. - Ach,
ma pan namyśli Norwood & Chambers?
Nic lepszego nie przyszło jej do głowy.
- No więc...

background image

- Czy ty specjalnie udajesz, że nie wiesz, o co mi chodzi? - zapytał
szorstko i, widząc jej pytające spojrzenie, wyjaśnił nagle bardzo
agresywnym tonem: - Mówię o moim kuzynie! Czy dzwonił?
Trzymaj się, Leith - pomyślała, ale nie skłamała.
- Dzwonił z Włoch - wyznała.
- Jak sądzę, nie poprzestał na jednym razie-mruknął i nie wydawał się
zadowolony, kiedy nie usłyszał odpowiedzi. Mogła jednak wytrzymać
jego humory. O wiele bardziej niepokojąca i podejrzana była wyszukana
grzeczność, z jaką się do niej zwracał.
- Po długim namyśle proponuję... - zaczął jedwabistym tonem,
ociekającym wdziękiem i urokiem, ba, uśmiechnął się nawet - żebyś...
została moją dziewczyną.
Leith natychmiast poderwała się na równe nogi.
- O, nie, tego szczęścia nie dostąpisz! - zawołała, a przerażenie chwyciło
ją za gardło.
Nie mogła opanować tej, jak sama wyczuła, zbyt silnej reakcji, w
dodatku nie miała pojęcia, co ją tak przeraziło.
- Żle mnie pani zrozumiała, panno Everett - odezwał się chłodno
Massingham. Wstał i, mierząc ją aroganckim spojrzeniem, stwierdził
autorytatywnie:
- Gdybym miał dostąpić tego szczęścia, może pani być pewna, że
zacząłbym wierzyć w przesądy.
Uświadomił jej w ten sposób, że gdyby istotnie miał się nią
zainteresować, uznałby, że stracił resztki zdrowego rozsądku.
- Znam już odpowiedź, ale na wszelki wypadek chciałbym ją usłyszeć
od pani - ciągnął dalej szorstkim tonem. - Czy bawi się pani Travisem
dla czystej... hm... przyjemności, czy też jest w nim pani zakochana?
Ostatnie słowa wypowiedział jakby z odcieniem smutku.
- Ja... - zaczęła Leith, ale kiedy już miała powiedzieć, że nie kocha
Travisa, przypomniała sobie, że nie może tego zrobić bez złamania
obietnicy danej Rosemary. Nie miała wyboru.
- No wiec?-nalegał Naylor Massingham. Im dłużej zwlekała z
odpowiedzią, tym bardziej się wściekał.

background image

- Lubię Travisa... bardzo go lubię - oznajmiła i natychmiast dostrzegła w
oczach zwierzchnika niebezpieczne błyski. To upewniło ją, że na nic
wszelkie wykręty.
- Nie - odparła szczerze.
- Nie kochasz go i nie masz zamiaru za niego wyjść?- nalegał.
- Nie prosił mnie... - znowu próbowała uników, ale urwała, bo zrobił
gwałtowny krok w jej stronę.
- Nie - wyznała.
- To oznacza, że o ile on kompletnie zwariował na twoim punkcie, ty
bawisz się nim jak kot myszą.
Dziwne: im bardziej jego słowa przeistaczały ją w samicę bez serca, tym
większą czuła potrzebę wyznania mu prawdy.
- No i co? - warknął. Wzruszyła ramionami.
- Jeżeli chce pan widzieć to w ten sposób - odparła, czując, że
doprowadziła go do szału, bo wsadził obie pięści w kieszenie, jakby bał
się, że ją uderzy.
- Takie kobiety jak ty przyprawiają mnie o mdłości - wycedził.
Najwyraźniej miał już jej serdecznie dość.
- Nie wiem, dlaczego jeszcze nie wyrzuciłem cię z pracy. Miałbym
święty spokój!
Leith ogarnęła dzika furia. Żaden mężczyzna nie wyleciałby z pracy z
takiego powodu... gotowa była się założyć, że nie!
- Boi się pan chyba, że jako bezrobotna mogłabym wyjść za Travisa -
wybuchnęła złośliwie. W gniewie nie dostrzegła nawet, że taka
możliwość w jej przypadku w ogóle nie wchodziła w rachubę.
Jak się okazało za chwilę, nie jej jednej zrobiło się ciemno przed
oczami.
- Co przez to rozumiesz? - syknął.
Leith była dość wściekła, żeby nie rezygnować.
- Chyba nie chciałby mnie pan widzieć w swojej rodzinie, co?
- Masz cholerną rację! - wycedził, ale nagle uspokoił się, choć w jego
oczach wciąż jeszcze czaiły się niebezpieczne błyski.
- Skoro nie masz zamiaru wyjść za mojego kuzyna- dodał po chwili -
przy następnym spotkaniu delikatnie wyjaśnisz Travisowi, że go nie
kochasz.

background image

- Myśli pan, że jestem zdolna zrobić to delikatnie? - szyderczo zapytała
Leith.
Massingham kompletnie zignorował jej pytanie.
- Potem - ciągnął dalej - powiesz mu, że od chwili kiedy mnie ujrzałaś,
nie możesz o mnie zapomnieć.
- A on ma w tę bajeczkę po prostu uwierzyć? - wtrąciła bezczelnie.
Znowu ją zlekceważył. Następne jego słowa jednak sprawiły, że
naprawdę zapomniała języka w buzi.
- Na czas, który będzie konieczny, abyś mu wywietrzała z mózgownicy,
zostaniesz moją dziewczyną. I - dodał groźnie, zanim zdołała
zaprotestować - jeżeli zależy ci na pracy, a wiem, że tak jest, nie
piśniesz ani słowa o tym, że sprawa jest ukartowana.
Leith powoli otrząsnęła się z szoku. Sprawy zaszły już za daleko, żeby
teraz wszystko wyznać, zresztą i tak nie mogłaby tego zrobić. Naylor
przejrzał jej blef, a ona nic nie mogła na to poradzić - co za cholerna
kreatura!
- Musi... musi być jakiś inny sposób - powiedziała głośno i tknięta nagłą
myślą dodała: - Przecież mogę powiedzieć Travisowi, że to koniec bez...
bez tego przedstawienia.
Naylor potrząsnął głową, zanim jeszcze skończyła.
- Mówiłem ci, żebyś z nim skończyła, a ty nie posłuchałaś. Miałem czas
przemyśleć sprawę. Musi być tak, jak powiedziałem. Travis wpadł po
uszy i nie przyjmie do wiadomości niczego innego. A zatem, kiedy
przyszedłem do ciebie, zakochałaś się we mnie od pierwszego
wejrzenia. Od tej pory widywaliśmy się codziennie i...
- I to wszystko ma być takie jednostronne? - przerwała mu jadowicie. -
Mówię o tym... zauroczeniu.
Znowu potrząsnął głową.
- W tym sęk. Oboje wiemy o tym, że i tak nie poślubiłabyś go, droga
panno Everett. Travis bardzo kocha swoją rodzinę.
Ty też, dodała w myśli Leith.
- Na pewno pozwoli ci odejść, kiedy dowie się, że darzysz miłością
kogoś z jego rodziny i jest to miłość z wzajemnością.
- Mówi pan naturalnie o sobie!
- Naturalnie.

background image

Leith ani trochę się to nie podobało. Szukając ratunku przypomniała
sobie przystojną blondynkę, towarzyszącą mu na kolacji tamtego
wieczoru.
- A co z pańską drugą dziewczyną? - rzuciła nieprzyjaznym tonem,
dziwnie wzdragając się przed wypowiedzeniem imienia blondynki.
- Dziewczyną? - zdziwił się.
Leith pojęła, że Olinda była jedną z tłumu.
- Olinda Bray - wyjaśniła. - Tamtego wieczoru najwyraźniej pan się jej
podobał.
- Wiesz, jak to jest - wzruszył ramionami. - Kupić nie kupić, potargować
można...
Roześmiał się - trzeba przyznać - uroczo. Leith była zupełnie bezsilna.
- Wygląda na to - powiedziała - że nie mam wyboru i muszę zrobić to,
co pan każe.
Zerknęła na niego i zobaczyła, że promienny uśmiech zniknął, a na jego
miejscu pojawił się dawny, nienawistny wyraz. Sprawiło jej to
przykrość.
- Jeszcze jedno. - Leith uznała, że skoro sprawy zaszły już tak daleko,
równie dobrze może wspomnieć i o tym.
- Co? - warknął, wyraźnie niezbyt zachwycony perspektywą
wysłuchania jej warunków.
- Nie mam zamiaru iść z panem do łóżka, żeby utrzymać posadę! -
palnęła prosto z mostu.
Wyczytała odpowiedź z jego twarzy, zanim zdążył otworzyć usta.
Wyniosłe, władcze spojrzenie, jakie jej rzucił, mówiło samo za siebie.
Uważał ją za piękną, przynajmniej tak twierdził, ale poza tym nie
wywierała na nim żadnego wrażenia. Chyba to właśnie chciał jej dać do
zrozumienia, kiedy wycedził:
- Czy uznasz mnie za nieuprzejmego, jeśli otrę czoło z zimnego potu i
odpowiem ci: kamień z serca?
Leith uznała, że określenie „świnia", to dla niego komplement!
Wyobrażała sobie jego minę, gdy pozna prawdziwy obiekt miłości
Travisa. Będzie wściekły, że na próżno stracił tyle energii. Zemsta ma
smak miodu... Było tylko jedno ale...

background image

- Czy może mi pan obiecać, że niezależnie od tego, jak skończy się ta...
ta farsa, czy po pańskiej myśli, czy nie... pozostanę na mojej posadzie?
Objął ją beznamiętnym spojrzeniem.
- Masz na to moje słowo.
Tylko to chciała usłyszeć. Okręciła się na piecie, zmierzając w stronę
drzwi. Dokumentacja Palmer & Pearson pozostała na blacie biurka.
- Jeszcze jedno - zawołał za nią, zanim wyszła. Przystanęła i obróciła się
w jego stronę.
- Słucham? - rzuciła chłodno.
- Domyślam się, że nie jesteś w stanie zapłacić całej hipoteki za swoje
mieszkanie. Mój kuzyn na pewno ci pomagał. Od tej chwili ja przejmuję
to zobowiązanie.
Na szczęście znajdował się poza zasięgiem ciosu, bo wściekłość Leith
przekroczyła punkt krytyczny. Była w stanie uderzyć go. Niestety, z tej
odległości mogła jedynie słownie wyrazić swoje zdanie na temat jego
oferty.
- Poczekasz sobie! - syknęła.
Wcisnęła okulary na nos i wybiegła, trzaskając drzwiami. Jej stosunek
do Naylora Massinghama nie budził już wątpliwości: nienawidziła go!


ROZDZIAŁ PIĄTY
W czwartek Leith zaczęła sadzić, że nigdy w życiu nie pracowała tak
ciężko. W zeszłym tygodniu harowała jak niewolnica, ale teraz
wydawało się, że na jej biurku ładowało więcej pracy niż kiedykolwiek.
Może lepiej, że Rosemary jeszcze nie wróciła. Z taką masą roboty
niewiele czasu pozostawało jej na kawę i plotki, nie mówiąc o życiu
towarzyskim.
Życie towarzyskie! Wciąż jeszcze kipiała złością na Naylora
Massinghama. Skoro ma być jego dziewczyną, to co jeszcze robi w
domu każdego wieczoru? Nie, nie chciałaby, żeby się z nią skontaktował
- precz, nieposłuszne myśli! A w ogóle zbyt jest zajęta, żeby wyjść z
nim wieczorem, nawet gdyby ją zaprosił. Na ile go zna, nie zaprosi jej
nigdzie. Każe, poinformuje, poleci, ale nie poprosi.

background image

W przerwach pomiędzy jednym a drugim napadem furii na Naylora
zdawało jej się przeżywać dziwne chwile, kiedy z całego serca chciała
mu wyznać, że nie jest uczuciowo zainteresowana jego kuzynem.
Chwile te jednak nie trwały długo, bo zaraz na nowo dźwięczało jej w
uszach układne oświadczenie, że postanowił, iż Leith zostanie jego
dziewczyną.
Bez względu na jego groźbę powinna chyba coś wyjaśnić Travisowi, ale
od telefonu z Włoch nie dał znaku życia. Jednak - fakt całkowicie dla
niej niezrozumiały - czuła jakąś dziwną niechęć do takiego załatwienia
sprawy. Czyżby w stosunku do Naylora Massinghama poczuwała się do
lojalności? A może to lęk przed utratą pracy?
Postanowiła nie myśleć o tym.
- Czy dziś znowu zostajesz po godzinach? - spytał Jimmy, wyrywając
Leith z zadumy i kierując jej myśli na inny tor.
- Nie, Jimmy - odparła. - Dziś wychodzę o piątej. Zaspokoiła jego
ciekawość i przypomniała sobie treść rozmowy z Naylorem. Był pewien,
że ktoś płaci za jej mieszkanie, ponieważ jej samej na to nie stać. Ona
także pogodziła się z myślą, że nie może pozwolić sobie na pozostanie w
luksusowym apartamencie, zwłaszcza że nie mogła liczyć na Sebastiana.
Musiała dokładnie przemyśleć całą sytuację.
Nie wymyśliła nic genialnego aż do chwili, kiedy przy małej przepierce
przypomniała sobie, że Rosemary wynajmowała swoje mieszkanie. Po
kilku minutach wiedziała już, co robić, a po dziesięciu następnych cały
plan był gotowy. Kiedyś dowiedziała się od Rosemary, ile wynosi
czynsz. Jeśli uda jej się otrzymać taką samą sumę za wynajęcie
własnego mieszkania, na pewno spłaci hipotekę. Oznaczałoby to
przeprowadzkę do mniej eleganckiej dzielnicy, ale kluczem do całej
sprawy było właśnie wynajęcie tańszego mieszkania.
Od dwóch dni poświęcała godziny lunchu na rozmowy z pośrednikami.
O piątej zatem opuściła biuro, z kwaśnym uśmieszkiem odnotowując na
parkingu obecność jaguara, i pojechała na oględziny mieszkania, na
które mogłaby sobie pozwolić.
- Bardzo ładne - powiedziała miłej gospodyni, która wprawdzie nie
opuszczała mieszkania na stałe, ale wyjeżdżała na północ pod koniec
roku i chciała przed wyjazdem uporządkować sprawy. Mieszkanie było

background image

małe, położone w dzielnicy, której zupełnie nie znała. Była jednak w
przymusowej sytuacji i nie miała wyboru, nawet jeśli odpowiadał jej
jedynie czynsz.
- Wezmę je - zdecydowała natychmiast. Nie chciała wracać do swojego
ogromnego apartamentu i znowu mieć wątpliwości.
Nad filiżanką herbaty omówiły warunki wynajmu. Później Leith jeszcze
raz obejrzała mieszkanie.
Było już po siódmej, kiedy dotarła do eleganckiej dzielnicy, w której
mieszkała dotychczas.
Jadąc myślała o tym, że do nowego mieszkania będzie mogła
przeprowadzić się dopiero za trzy miesiące. Oznaczało to, że musi skądś
zdobyć pieniądze na trzymiesięczną spłatę hipoteki i na pokrycie czeku,
którym zapłaciła czynsz za pierwszy miesiąc. Próbowała spojrzeć na to
od bardziej optymistycznej strony. Trzy miesiące pozwolą jej na
spakowanie rzeczy - swoich i brata - a może przyszły lokator jej
mieszkania także zapłaci za miesiąc z góry.
Oczywiście, że zapłaci - pomyślała butnie. Czując nagły przypływ
dobrego humoru skręciła na parking przed swoim blokiem i -
spostrzegła znajomego jaguara. Za kierownicą siedział mężczyzna.
Ich spojrzenia spotkały się.
A niech to! Leith od razu zauważyła, że jest o coś wściekły. Minęła go i
skręciła do garażu na tyłach domu. Jakże chętnie zmieni adres! Był tylko
jeden problem: w kadrach Vaseya będzie musiała podać nowy, a wtedy
jej pracodawca i tak ją znajdzie!
Wprowadziła wóz do garażu i przez chwilę miała ochotę wejść do domu
przez tylne drzwi. Czyżby była aż takim tchórzem? Już nieraz widziała
Naylora w ataku furii. Zamknęła garaż, odwróciła się i stwierdziła, że
nie musi już nigdzie iść. Naylor stał za nią, wysoki, chmurny i wyglądał
raczej niesympatycznie.
Chciała coś powiedzieć, ale uprzedził ją:
- Gdzie byłaś, do cholery? - zapytał, zanim zdążyła otworzyć usta.
Ta jego bezczelność, ta cholerna bezczelność!
- Nie pańska sprawa - rzuciła przez ramię.

background image

- Żebyś wiedziała, że moja! - wybuchnął. - Travis miał roboty na co
najmniej trzy tygodnie, ale z twojego powodu musiał chyba pracować
jak szalony. Jest już w mieście!
Leith wiedziała dobrze, że ten szalony wysiłek nie był bynajmniej
spowodowany myślą o niej i wzruszyła ramionami.
- Pewnie zajrzał, kiedy mnie nie było - oznajmiła beztrosko.
- Nieprawda! Od szóstej siedzę tu i obserwuję wejście.
Wizja dumnego Naylora Massinghama, wysiadującego na czatach przez
całą godzinę, wydała się Leith szalenie miła. Tak miła, że omal się nie
uśmiechnęła. Powstrzymała się w porę, ale ponieważ on zachowywał się
agresywnie, sama też się nie krępowała.
- A co pan tu robi, jeśli wolno zapytać? - syknęła zjadliwie.
- Nie wstydź się... nazywaj mnie Naylorem! - ryknął i wtedy poczucie
humoru Leith wzięło górę. Wybuchnęła serdecznym śmiechem, który
zaskoczył go całkowicie. Wodził wzrokiem, od jej rozbawionych oczu
do ust, z takim wyrazem twarzy, że zaczęła dzielnie walczyć o kontrolę
nad sobą, pewna, iż Naylor lada moment rzuci się na nią i udusi. Jednak
po kilku sekundach on także dostrzegł komizm sytuacji i... zawtórował
jej!
Jak śmiech zmienia twarz - pomyślała Leith. Serce jej zatrzepotało
leciutko na widok roześmianych ust, które zawsze lubiła - niezależnie od
ich właściciela. Odwróciła się pospiesznie i skierowała ku tylnemu
wejściu do budynku. Poszedł za nią, co niezbyt ją zaskoczyło.
- Wejdź... jeśli właśnie nie miałeś zamiaru tego zrobić - zaprosiła.
- Jaka miła! - mruknął.
Leith domyśliła się, że powód jego długiego dyżuru pod jej domem
pozna dopiero wtedy, gdy wpuści go do środka. Grzeczność nic nie
kosztuje.
- Umieram z głodu - powiedziała już w przedpokoju. - Sądzę, że ty też
nic nie jadłeś.
Jeśli nawet Naylor był zaskoczony tym niespodziewanym zaproszeniem,
nie okazał tego.
- Czy mam nakryć do stołu? - zapytał.
Pół godziny później siedział na kanapie, pogrążony w lekturze
prenumerowanego przez Leith czasopisma finansowego. W kuchence

background image

mikrofalowej rozmrażał się sernik, a w piekarniku grzało się lasagne
domowej roboty. Leith uciekła na chwilę do sypialni, dopiero tam zdała
sobie sprawę z tego, co wyprawia. Zaprosiła go na kolację! Na litość
boską, można by pomyśleć, że ma ochotę na jego wizytę!
Wiedziała dobrze, że to niemożliwe. Jeśli nawet zapomni o tym, czego
już przez niego doświadczyła, to i tak skoczą sobie do oczu, zanim
kolacja dobiegnie końca! Wzruszyła ramionami i poszła do kuchni, aby
przygotować sałatkę.
Była w trakcie przyprawiania sosu, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.
Przez krótki, słodki moment miała nadzieję, że to Sebastian wrócił do
domu. Sebastian jednak miał klucz. Rosemary także jeszcze nie wróciła,
a skoro Naylor wspomniał, że Travis przyjechał z Włoch... cóż, istniała
spora szansa, iż niespodziewanym gościem jest właśnie kuzyn Naylora.
O, niech to! - pomyślała. Dzwonek rozległ się ponownie. Co teraz robić,
u licha? Naylor myśli, że Travis jest jej kochankiem, a ona nie może
zaprzeczyć, żeby nie wciągnąć w to Rosemary.
Wybiegła z kuchni otworzyć drzwi. Okazało się, niestety, że
zastanawiała się zbyt długo, bo kiedy dotarła do przedpokoju, ujrzała
Naylora, chmurnego i zimnego jak góra lodowa. On także domyślił się,
że nieoczekiwanym gościem jest Travis i zdecydował się otworzyć
drzwi osobiście. Leith była w zbyt poważnych opałach, aby jeszcze
wściekać się na jego swobodę.
- Dobry Boże! A ty co tu robisz?! - usłyszała i rozpoznała głos
zaskoczonego Travisa.
Jeżeli spodziewała się, że Naylor zawaha się albo zrobi unik teraz, kiedy
nadeszła chwila realizacji jego planu, spotkał ją gorzki zawód.
Udowodnił za to, że rzeczywiście bardzo troszczy się o swoją rodzinę.
- Cześć, Travis - zawołał wesoło. - Chodź, Leith jest w kuchni,
przygotowuje mi kolację.
To całkiem niegłupia myśl - doszła do wniosku Leith i cichaczem
wróciła do kuchni, równie szybko, jak z niej wybiegła. Nie zdziwiła się
także, kiedy po chwili pojawił się Naylor, ciągnąc za sobą Travisa.
- Travis! Jak miło cię widzieć - powiedziała z uśmiechem, nie zwracając
uwagi na surową minę Massinghama.

background image

Travis wydawał się niezdolny wymówić słowa, więc, aby przerwać
niezręczne milczenie, dodała:
- Chyba uda mi się z tego lasagne wycisnąć trzy porcje, jeśli...
Na szczęście Travis otrząsnął się już z osłupienia.
- Nie, Leith, dziękuję. Jadłem niedawno. Chciałem... chciałem tylko
powiedzieć ci, że wróciłem.
O, moje biedactwo - pomyślała Leith, nagle zdając sobie sprawę, że
musiał się bardzo stęsknić za Rosemary. Sądził widocznie, że wróciła i
pozwoli zaprosić się na filiżankę kawy.
- Czy miałeś... - Leith chciała zapytać go o podróż, ale Naylor widocznie
uznał, że dał im dość czasu na ochłonięcie.
- Mam nadzieję, że to nie moje lasagne tak pachnie spalenizną, kochanie
- zauważył. Doprawdy, jego tupet zwalał z nóg!
Pobiegła do kuchni po to tylko, żeby przekonać się, że nic się nie
przypala.
- Zobaczymy się w czasie weekendu - mówił Naylor do Travisa. My! -
Właściwie przyszedłeś akurat w chwili, kiedy miałem zaprosić Leith do
Parkwood. Co o tym sadzisz, Leith?
Starczyło mu odwagi, żeby przywołać ją do porządku.
- Lasagne jest w porządku - wymamrotała, grając na zwłokę i cały czas
myśląc o trzech ratach hipotecznych, które musi zapłacić, a których nie
zapłaci na pewno, jeśli straci pracę. Nie, nie straci pracy. Będzie tańczyć
tak, jak jej zagra pan Naylor Ja-mam-wszystkie-asy Massingham.
Zapomni o swoim buncie.
- To brzmi zachęcająco - odparła z uśmiechem. Pomyślała, że
prowadząc Travisa w krainę szczęśliwości pali za sobą mosty. No i co z
tego? Dobrze, że ma słowo Naylora, jeśli chodzi o pracę.
- Zostawiam was sam na sam z lasagne - odezwał się Travis.
- Zobaczymy się więc w weekend-oznajmiła Leith i nabrała ochoty,
żeby zrobić swemu pracodawcy jakiś brzydki kawał, kiedy ten, niby
wytrawny pan domu, odprowadził Travisa do drzwi.
Wrócił za chwilę.
- Jak na człowieka, który był zakochany po uszy, przyjął to całkiem
dobrze - zauważył z odcieniem podziwu. - Myślałem, że starczy mu
męskości, żeby...

background image

Leith miała jednak w głowie zupełnie coś innego.
- Jak śmiałeś zaprosić mnie do Parkwood w jego obecności? - wpadła
mu w słowo. - Jak...?
- Wolałabyś, żebym zrobił to za twoimi plecami?
- Naylor odpowiedział agresją na agresję.
- Nie dałeś mi szansy! - wybuchnęła. - Żadnej szansy. Ty...!
- Nie przyszło mi do głowy, że zechcesz odmówić - rzucił znacząco.
Uznał jednak, że nie wyczerpał tematu.
- Możesz powiedzieć „nie", kiedy tylko zechcesz! - syknął po chwili.
Tak, i stracić pracę - pomyślała, kipiąc złością. Świnia! W bezsilnej furii
spróbowała zaatakować Naylora od innej strony.
- A co powiedzą rodzice Travisa? - zapytała nieprzyjaźnie.
- Na temat czego?
- Nie sądzisz, że zdziwią się, jeśli to ty przywieziesz mnie do Parkwood,
a nie Travis?
- A dlaczegóż to? Travis nie wspomniał w domu ani słowem o pannie
Leith Everett. Co prawda, ja także dowiedziałem się dopiero wtedy,
kiedy zobaczyłem jego samochód przed twoim domem. O ile dobrze
rozumiem takie zachowanie, byłaś dla niego niewiele znaczącą
znajomością, na jedną noc.
Oddech u wiązł jej w piersi. Delikatnie powiedziane!
- Dzięki - syknęła przez zaciśnięte zęby. Zaraz wciśnie mu to lasagne do
gardła, zamiast na talerz.
On chyba też stracił apetyt, bo wyszedł z kuchni, nie zaszczyciwszy
spojrzeniem nieszczęsnego lasagne.
Nie mogła się doczekać, żeby zatrzasnąć za nim drzwi. Pobiegła do
przedpokoju. Zwrócony tyłem do niej położył dłoń na klamce i właśnie
wówczas wpadł mu w oko kapelusz Sebastiana. Zatrzymał się i spojrzał
na Leith, która w wojowniczej postawie stała na progu, najwyraźniej
czekając na jego wyjście.
Nagle kapelusz ze świstem pomknął w jej kierunku. Złapała go
odruchowo.
- Pozbądź się tego! - rozkazał Naylor i wyszedł. Kapelusz Sebastiana
wisiał spokojnie na swoim

background image

miejscu, kiedy na drugi dzień rano Leith wychodziła do pracy. Wciąż
jeszcze była wściekła na Naylora. Jak on śmiał pomyśleć, że mogłaby
być dla kogoś przygodą na jedną noc...? Nawet, jeśli wydawało mu się,
że ma na to niezbity dowód. To... zabolało.
Buntowała się przeciwko niemu całe popołudnie. Arogancka małpa,
myślała, piekląc się w duchu i miała szczerą nadzieję, że wczoraj
poszedł do łóżka z pustym żołądkiem. Chociaż nie. To nie w jego stylu.
W krótkich przerwach, między jednym napadem buntu a drugim,
zastanawiała się, czy istotnie miał zamiar zabrać ją do Parkwood.
Około czwartej po południu dostała odpowiedź na swoje wątpliwości.
Zadzwonił telefon. Słuchawkę podniósł Jimmy.
- Do ciebie - oznajmił tak służbiście, że od razu wiedziała, iż na drugim
końcu linii musi być ktoś ważny.
Przypuszczała, że to jeden z wysoko postawionych urzędników firm, z
którymi miewała kontakty. Dziwne było jedynie to, że Jimmy nie
wymienił nazwiska.
- Leith Everett - oznajmiła służbiście.
- Bądź gotowa jutro o jedenastej! - polecił głos, który poznałaby
wszędzie. Ton nie był ani na jotę przyjemniejszy niż ostatniej nocy.
- Tak, proszę pana! - odparła krótko i cisnęła słuchawkę na widełki.
Do diabła z nim, niech go piekło pochłonie! - myślała ze złością, kiedy
pochwyciła spojrzenie Jimmy'ego. Od razu stwierdziła, że jej asystent
wie, kto dzwonił. Wyraz twarzy chłopca świadczył o palącej go
ciekawości. Bo niby dlaczego sam wielki szef firmy miałby dzwonić do
niej osobiście? Jeżeli jeszcze Jimmy przypomni sobie, że pan
Massingham chciał rozmawiać z nią w zeszły poniedziałek, to Bóg jeden
wie, co jego płodna wyobraźnia może wykombinować!
Jimmy otworzył usta, ale Leith uznała, że należy położyć kres wszelkim
spekulacjom z jego strony.
- Nie pytaj! - ostrzegła surowo.
Zamknął usta. Nagle na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- Nawet mi się nie śniło, słowo daję, Leith! - odparł.
Leith pracowicie sortowała swoją garderobę. Stwierdziła ze
zdziwieniem, że choć do tej pory nigdy nie miała trudności z podjęciem
decyzji, tym razem naprawdę nie wie, co ma wziąć ze sobą do

background image

Parkwood. W dalszym ciągu nie była zupełnie przekonana do tej
podróży i nieraz zadawała sobie pytanie, po co w ogóle to robi.
Odpowiedź przyszła niemal natychmiast, nieuchronna i niezmienna -
praca i hipoteka.
Wielkie nieba! - pomyślała i nagle straciła cierpliwość do samej siebie.
Przecież to tylko na jedną noc, do diabła! Chwyciła ulubioną suknię i
włożyła ją do walizki wraz z jakimiś spodniami i swetrem, na wszelki
wypadek. Nagle odezwał się telefon.
- Tu Travis... czy jesteś sama?
Leith zrozumiała jego wahanie, natknął się tu przecież ostatnio na
swojego ukochanego kuzyna...
- Tak, jestem sama - odpowiedziała.
- Zdębiałem, kiedy wczoraj Naylor otworzył mi drzwi - stwierdził
Travis, uważając to za coś zupełnie naturalnego.
- Ja... często spotykam się z nim... od jego pierwszej wizyty -
wykrztusiła Leith, a nieubłagane “jeśli zależy ci na pracy" znowu
zadźwięczało jej w uszach.
- Zdążyłem to zauważyć, w końcu pracujesz w tym samym budynku i w
ogóle. Naylor musi naprawdę myśleć o tobie poważnie - zauważył
Travis, jakby chciał dać jej uczciwej naturze jeszcze jeden twardy
orzech do zgryzienia. - A co ty o nim sądzisz?
- J-jeszcze za wcześnie o tym mówić - zdołała wykrztusić. - Dlaczego
sądzisz, że myśli o mnie poważnie?
- Nigdy przedtem żadnej kobiety nie przyprowadził do domu - szybko
odparł Travis i dodał ciepłym głosem: - Tak się cieszę, że to właśnie ty,
Leith.
- Och, Travis! - wybuchnęła bezradnie.
- Wiem, wiem, jeszcze za wcześnie o tym mówić... ale gdybyś miała
jakieś wątpliwości, nie dopuściłabyś, aby sprawy zaszły tak daleko.
Znam cię przecież.
Leith nie wiedziała, jak na to zareagować.
- Wiem, że to dla ciebie trudny okres - ciągnął Travis, wyraźnie
przytłoczony własnymi problemami. -Wiem też, że nienawidzisz
okłamywać Naylora, choć mam nadzieję, że już nie będziesz musiała
tego robić... ale, czy mogę dalej liczyć na twoją dyskrecję?

background image

Leith zawahała się i miała ogromną ochotę wyjaśnić mu wszystko. Już
otworzyła usta, by opowiedzieć o swojej umowie z Naylorem, ale ze
zdumieniem stwierdziła, że nie jest w stanie tego zrobić.
- Mogę na ciebie liczyć, Leith? - nalegał Travis.
- Oczywiście i dobrze o tym wiesz - odparła, odkrywając, zeTravis ma
ochotę na zwierzenia. Wczoraj wieczorem dzwonił do mieszkania
Rosemary kilka razy, aż wreszcie doszedł do wniosku, że jego ukochana
musi wciąż jeszcze być u rodziców.
- Nie miałem odwagi zadzwonić do niej wprost - wyjaśnił. -
Przyszedłem do ciebie, ponieważ miałem nadzieję, że zadzwonisz do
Rosemary w moim imieniu, a gdyby jej rodziców nie było w domu,
pozwolisz mi z nią porozmawiać. Pewnie uznasz mnie za bezczelnego
typa?
Biedny Travis - pomyślała Leith, czując, jak wzbiera w niej
współczucie.
- Wcale nie uważam cię za bezczelnego typa - odezwała się łagodnie.
- Jeśli jesteś pewna... - zaczął i nagle zamilkł. - Nie zadzwoniłabyś do
Rosemary teraz? Powiedz jej tylko, że o niej myślę.
Porozumiała się z przyjaciółką natychmiast po zakończeniu rozmowy z
Travisem. Przekazała jej wiadomość.
- To miło - odparła Rosemary i Leith zrozumiała, że jej rozmówczyni
nie jest sama.
Idąc do łóżka miała pretensje do całego świata. Bardzo lubiła Rosemary
i doceniała jej delikatność w stosunku do rodziców, Travis jednak był
niezwykle cierpliwy... czy teraz nie mogłaby go wyciągnąć z piekła, w
którym tkwi?
Ona sama także przeżywała katusze, kiedy w sobotę rano czekała na
Naylora. I znowu powracało natrętne pytanie: dlaczego, u licha, tak
pokornie poddawała się jego władzy? Nie znajdując odpowiedzi
poczuła, że znowu się buntuje.
Bunt ten podpowiadał jej, by uczesała włosy w stylu starej panny i
włożyła grube okulary, kiedy pojawi się Jego Lordowska Mość. Jeżeli w
końcu tego nie zrobiła, to nie z obawy przed grubiańskimi uwagami,
którymi mógłby... nie, nie mógłby - poprawiła się w myśli - którymi
zasypałby ją zaraz przy drzwiach. Raczej dlatego, że uważała, iż ten

background image

weekend będzie wystarczająco trudny bez prowokowania tego potwora
zaraz na wstępie.
Naylor nie kazał jej długo czekać. Zadzwonił do jej drzwi tuż przed
jedenastą.
- Dzień dobry - przywitała go sztywno i zaprowadziła do salonu. Miała
zamiar zadać mu kilka pytań, zanim udadzą się gdziekolwiek.
Wzięła głęboki, uspokajający oddech i na moment wyzbyła się furii, gdy
pochwyciła spojrzenie obejmujące jej zgrabną sylwetkę w eleganckim
białym kostiumie z granatowymi lamówkami. Był ubrany z większą
swobodą niż ona. Leith doszła do wniosku, że jeśli w garniturze
prezentował się dobrze - ba, wspaniale! -to w tym niedbałym stroju jego
wysmukła postać nabierała jeszcze większego wdzięku.
- Spakowałam torbę na jedną noc, ale przed wyjazdem... - zaczęła ostro,
w tej jednak chwili przekonała się, że i on także ma coś do powiedzenia
- i powie to, choćby miał jej przerwać w pół słowa.
- Co powiedziałaś Travisowi? - rzucił.
- Kiedy? - zapytała, czując, że jej ręce już zaciskają się w pięści, a
rozmawiali niecałe pięć minut!
- Chcesz powiedzieć, że nie kontaktował się z tobą od ostatniego
czwartku?
- Chciałbyś sprawozdania punkt po punkcie? - zapytała, uznając, że
najlepszą obroną jest atak. - A może wystarczy ci to, że Travis sądzi, iż
jestem zakochana w tobie po uszy.
Naylor przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu i bardzo
nieprzyjaźnie.
- Gdzie twoja torba? - zapytał, wierny zasadzie, że odpowiada wyłącznie
na wybrane pytania.
- Chwileczkę!
Nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca, dopóki nie uporządkuje paru
spraw.
- Czy to w porządku, że zapraszasz mnie do domu państwa Hepwood? -
zagadnęła, wytrzymując jego złowieszcze spojrzenie.
- Na wszelki wypadek informuję cię... choć pewnie i tak o tym wiesz, że
mieszkam z wujostwem od dziesiątego roku życia. Ich dom jest moim

background image

domem- stwierdził lodowatym tonem. - Zraniłbym ich do żywego,
gdybym myślał inaczej.
Leith mogła to sobie wyobrazić. Przyszło jej do głowy następne pytanie,
na które wprawdzie znała odpowiedź, ale postanowiła je zadać.
- Ale nie mieszkasz z nimi przez cały czas?
- Wygodniej mi we własnym mieszkaniu w mieście - odparł krótko.
No pewnie - pomyślała Leith, ale nie mogła pojąć, dlaczego nagle
odezwało się w niej coś, co dziwnie przypominało zazdrość. Wyobraziła
sobie bowiem rząd blondynek defilujący przez jego mieszkanie.
- I jakże mnie przedstawisz? - zagadnęła kwaśno.
- Jako moją dziewczynę... a jakżeby inaczej?
- Nie masz wyrzutów sumienia, że ich oszukujesz?
- Po tym wszystkim, co dla mnie zrobili - syknął wściekle - miałbym
więcej wyrzutów sumienia pozwalając, by ich najmłodszy, ukochany
syn zrujnował sobie życie, uganiając się za jakąś...
- Czy ktoś już powiedział ci, jak bardzo jesteś odrażający? - zawołała
gniewnie... i doszła do wniosku, że może powtarzać obelgi do upadłego,
a jego to nawet nie dotknie.
Nagle jednak gburowaty nastrój Naylora ulotnił się, a jego miejsce
zajęła wszechobecna drwina. Kołysząc się na piętach zajrzał w ciskające
pioruny zielone oczy.
- Ależ ty jesteś piękna, kiedy się wściekasz! - zawołał przekornie.

Parkwood był to duży dom, położony w uroczej posiadłości otoczonej
lasami i polami. Leith uznała go za bardzo idylliczne miejsce.
Przyjechali na około dwadzieścia minut przed lunchem, co wystarczyło
akurat na ogólną prezentację. Potem Leith zdążyła jedynie obejrzeć swój
pokój i umyć ręce, zanim dołączyła do Naylora, Cicely i Guthrie
Hepwoodów oraz Travisa. Wbrew własnym oczekiwaniom spodobała
jej się atmosfera tego domu.
- Naylor powiedział mi, że jesteś jedną z jego najlepszych pracownic -
zauważyła podczas jedzenia Cicely Hepwood, schludna, miła kobieta.
Leith posłała Naylorowi wymowne spojrzenie. Siedział tuż obok niej i
na to oczywiste kłamstwo nawet nie zaróżowiły mu się uszy! W końcu
w jej oddziale było wielu starszych stażem pracowników.

background image

- Pewnie dlatego polecił szefowi działu pilnować, żebym nie miała za
dużo wolnego czasu - odparła swobodnie. Przyszło jej na myśl, że
rosnąca sterta dokumentów na jej biurku może być zasługą jego
troskliwości. Spojrzała na niego jeszcze raz - tym razem to on jej się
przyglądał.
- Czy to prawda? - zapytała. Myśli musiała mieć wypisane na twarzy, bo
bez trudu pojął, o co jej chodzi i nawet się uśmiechnął.
- Miałaś o tym nie wiedzieć... zrobiłem to, żeby nie przychodziły ci do
głowy żadne głupie pomysły.
Ty diable! - pomyślała, ale uśmiechnęła się także, ponieważ byli w
towarzystwie. Doskonale pojęła, co chciał przez to powiedzieć. Uważa
widocznie, że jeśli zadba o to, by nie brakowało jej pracy ani w biurze,
ani w domu, to nie będzie miała dość czasu na spotykanie się z
Travisem.
- Biedna Leith - wtrącił się Travis. - Naylor próbuje zrobić z ciebie
pracusia.
Leith pochwyciła ostre spojrzenie, jakie Naylor posłał kuzynowi.
- Nie ma szans - zaśmiała się beztrosko i szybko zmieniła temat,
chwaląc wino, które doskonale pasowało do posiłku. - Czy ten gatunek
wina też pan importuje, panie Hepwood?
Wszyscy mieli w tym momencie nieco rozbawione miny i napięcie,
które wyczuwała, zniknęło w magiczny sposób.
- Mój wuj nie pozwoliłby nigdy, żeby na jego stole znalazło się wino z
innej piwnicy, niż jego własna - dobrodusznie wyjaśnił Naylor.
Posiłek dobiegł końca w przyjemnym nastroju.
Kilka minut spędzili na dyskusji nad tym, czy Cicely Hepwood powinna
odwołać wizytę w szpitalu u chorego przyjaciela, którą mieli
zaplanowaną na popołudnie.
- Nie możesz tego zrobić! - stwierdził Naylor. – Nie wiedzieliście o
wizycie Leith. A poza tym oboje mamy zamiar wybrać się na spacer.
To akurat było dla Leith nowiną, ale nie chciała pozwolić, by jej
gospodarze zawiedli chorą osobę.
- Właśnie to planowaliśmy - potwierdziła. Już w chwilę potem Cicely
powiedziała, że wyjeżdżają za pół godziny.

background image

- A ty co będziesz robił, Travis? - zapytała młodszego syna z odcieniem
niepokoju. Leith rozpoznała ten nastrój z czasów, gdy jej matka
usiłowała być równie taktowna wobec Sebastiana.
Niecierpliwie czekała na odpowiedź. Miała wielką ochotę zaprosić
Travisa, by towarzyszył jej i Naylorowi, ale jedno spojrzenie na partnera
wystarczyło, by przekonać ją, że jeśli to zrobi, gorzko pożałuje.
- Coś tam będę robił - odpowiedział Travis.
- A... będziesz na kolacji? - ostrożnie zagadnęła matka.
- Chyba się o mnie nie martwisz, mateczko? Cicely zaśmiała się wesoło.
- Idę na górę - oznajmiła. - Muszę się przebrać. Leith pomyślała, że to
pomysł godny naśladowania, jeśli Naylor rzeczywiście chce ją zabrać na
spacer.
- Przepraszam - bąknęła i wraz z gospodynią opuściła pokój.
Przebrała się w spodnie, lekki sweter i buty na płaskim obcasie. Jak
dotąd sprawy toczyły się lepiej, niż przypuszczała. Och, nie przeoczyła
ani jednego spojrzenia, które posyłał jej Naylor, gdy zwracała się do
Travisa... no, ale chyba nie sądził, że będzie go ignorować.
Kiedy w dwadzieścia minut później zeszła ze schodów, Naylor już na
nią czekał. Objął wzrokiem całą jej postać, kończąc dopiero na czubkach
miękkich pantofli. Z pewnością ma zamiar wywlec ją na jakąś potworną,
dziesięciomilową wędrówkę. Dziwne, że
serce zatrzepotało jej tak nagle... Owszem, to prawda, sporo czasu
upłynęło od dnia, kiedy po raz ostatni przeszła dziesięć mil... a nawet
pięć - usprawiedliwiała to trzepotanie.
- Gotowa? - zapytał raczej uprzejmie, a jej serce wykonało kolejny
dziwny skok.
- Czy mówimy komuś do widzenia? - zapytała.
- Jeśli masz na myśli Travisa, to możesz o nim zapomnieć - burknął
gniewnie.
Bez słowa wyminęła go i pomaszerowała naprzód. Zrównał się z nią już
po paru krokach.
- Miniemy stajnie, skręcimy i przetniemy pole - oznajmił.
- Wspaniale!
Następne dziesięć minut upłynęło w całkowitym milczeniu. Leith
zatopiła się we własnych myślach. Naylor doskonale zna te tereny,

background image

zapewne bawił się tu, kiedy był dzieckiem. Wchodził na drzewa, pływał
w rzece... nagle przypomniała sobie coś. Jego rodzice zginęli, kiedy miał
zaledwie dziesięć lat. Wrogość w jej sercu rozpłynęła się w nagłej fali
współczucia. Po śmierci rodziców chyba raczej nie czuł pociągu do
wspinania się na drzewa, ani do pływania.
- Naylor - zwróciła się do niego i na moment jego ból stał się jej
własnym.
- Ona wie, jak mam na imię! - zauważył złośliwie. Leith w tej samej
chwili zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy zwróciła się do niego po
imieniu.
- „Proszę pana" wymknęło mi się wtedy - wyznała.
- Tak myślałem - odparł. - Nagle uśmiechnął się do niej jednym
kącikiem ust... i od razu poczuła się cudownie lekko i radośnie.
Speszona, szukała tematu, który otrzeźwiłby ją nieco.
- Z-zapomniałam zapytać o Palmera & Pearsona...- wykrztusiła.
- Nie rozmawiam o sprawach służbowych poza godzinami pracy - uciął,
zanim dokończyła.
Obejrzała się na niego z półotwartymi ustami. Naylor beznamiętnie
zniósł jej niedowierzające spojrzenie. Na litość boską, czyżby nie
pamiętał, że sprawę Palmer & Pearson przyniósł jej poza godzinami
pracy, o sprawie Norwood & Chambers dyskutował z nią poza
godzinami pracy, groził, że ją wyrzuci, poza godzinami pracy...
- Więc - Leith przełknęła przynajmniej cztery sprzeczności, które
mogłaby mu wytknąć - o czym u licha chcesz mówić?
Spodziewała się, że jej sarkastyczne pytanie zostanie zignorowane, a w
najlepszym wypadku dowie się -w ów rozkosznie bezpośredni sposób -
że na spacerze rusza się nogami, a nie językiem. Dlatego zmyliła krok,
kiedy zaproponował:
- A może porozmawiamy o tym, gdzie byłaś w czwartek, kiedy
czekałem na ciebie przed domem?
Obejrzała się na niego zdumiona. Gdyby ktoś go słyszał, pomyślałby, że
mieli randkę i Leith przyszła mocno spóźniona!
- Ja... Ale... - zaczęła, wzięła się w garść i stwierdziła, że nie ma powodu
kłamać. - Szukałam mieszkania.

background image

- Dlaczego? - albo jej nie wierzył, albo był przyzwyczajony do bardziej
wyczerpujących odpowiedzi.
Leith zatrzymała się gwałtownie.
- Moje obecne mieszkanie bardzo mi odpowiada - oznajmiła wyniośle. -
Ale, jak pewnie zauważyłeś, spłacanie hipoteki przekracza moje
możliwości finansowe. Szukałam czegoś tańszego...
- Powiedziałem ci, że się tym zajmę! - przerwał ostro, doprowadzając ją
do szału.
- Słyszałam, a jakże! - syknęła z urażoną dumą.
- Ha! - mruknął i chyba szybko przeanalizował sobie wszystko, co do tej
pory zostało powiedziane. -A więc zdecydowałaś się definitywnie
zerwać z Travisem?
Hej, hej, za szybki jesteś dla mnie - pomyślała.
- Nie twoja sprawa! - parsknęła równie agresywnie.
- Och, daj spokój - warknął. Agresja byłaby zbyt delikatnym
określeniem dla jego nastroju. - A może masz kogoś innego, kto
pomógłby ci spłacić hipotekę?
- Ach, ty...! - wrzasnęła Leith i straciła panowanie nad sobą. Szczupłe
ramię zakreśliło w powietrzu łuk. - Skoro tak ciężko ci to zrozumieć -
krzyczała pomiędzy jednym ciosem a drugim - musisz mi wierzyć na
słowo, że w kolejce do płacenia moich rachunków jesteś dokładnie na
szarym końcu!
Odkręciła się na pięcie i pobiegła w stronę domu. Nie zwracała uwagi na
jego zdumienie, że ktoś tak drobnej postury może rzucić się na niego z
taką siłą, a przede wszystkim, że się na to odważy!
Domyślała się, że jest zdumiony jej atakiem, ale najbardziej bolało ją to,
że ma o niej tak niedobre zdanie. Jak w ogóle śmiał myśleć, że bierze
pieniądze od Travisa? Jak mógł sądzić, że ma innych mężczyzn, którzy
płacą jej rachunki?
Biegła bez tchu aż do samego Parkwood. Wbiegła przez frontowe drzwi
i po schodach do swojego pokoju. Uczucia wrzały w niej, jak w kotle
piekielnym. Jak on śmiał? - rozpaczała. Spazmatycznie chwytając
oddech opadła na łóżko i wiedziała już, że zła opinia w oczach Naylora
nie bolałaby jej ani w połowie tak mocno, gdyby nagle nie odkryła, że
jest w nim bez pamięci zakochana!

background image

Nie warto było zastanawiać się, jak do tego doszło ani dlaczego tak się
stało. Stało się i już! Była po uszy zakochana w Naylorze Massinghamie
i nic, ale to absolutnie nic, nie była w stanie na to poradzić!
Uznała, że miłość to niezmiernie bolesne uczucie i natychmiast myśli jej
powędrowały ku Travisowi, który okropnie cierpiał z tego samego
powodu. Dopiero teraz, kiedy sama także kochała, zaczynała pojmować,
przez co przechodzi Travis.
Ani przez chwilę nie przestawała myśleć o Naylorze. Ze zdumieniem
przyglądała się swej dłoni. Jakim sposobem, kochając tak mocno, mogła
go tak wściekle zaatakować?
Poczuła się przegrana. Nie odnajdzie w sobie dawnej niechęci. Kochała
go i nie czuła gniewu. Właśnie to było przyczyną uczucia zagrożenia,
którego doznała, gdy Naylor po raz pierwszy oznajmił jej, żem być jego
dziewczyną. Teraz już wiedziała, że ten niepokój wywodził się z
przeczucia nieuchronnego cierpienia.
Nagle, kiedy wydawało jej się już, że nie istnieje dla świata, niepokój
odezwał się znowu. Jak przez mgłę dotarło do niej, że ktoś puka do
drzwi. Naylor! To na pewno on! Ale ona nie chce, żeby to był on. Nie
jest jeszcze gotowa, by stawić mu czoło... Jeszcze nie...
Pukanie powtórzyło się, tym razem bardziej natrętne. Usłyszała, że ktoś
wola ją po imieniu. Travis! Z ulgą podbiegła do drzwi.
- Przepraszam, że przeszkadzam - sumitował się Travis. - Ale
widziałem, że wróciłaś bez Naylora.
Leith zaczęła zastanawiać się nad jakaś rozsądnie brzmiącą wymówką,
ale rychło spostrzegła, że Travis pochłonięty jest bez reszty własnymi
problemami.
- Kiedy przybiegłaś, siedziałem w bibliotece i myślałem o Rosemary,
coraz bardziej przerażony tą sytuacją. Pomyślałem, że można by do niej
zadzwonić. Zrobisz to, prawda? - zapytał z takim błaganiem w oczach,
że Leith nie miała serca odmówić.
- Gdzie jest telefon? - zapytała.
- Możemy zadzwonić z biblioteki, będziemy mieli spokój. - Twarz
Travisa rozjaśniła się podnieceniem.
Zeszła za nim po schodach. Travis pierwszy wszedł do biblioteki i
natychmiast zaczął wykręcać numer. Leith usiłowała wymyślić jakiś

background image

rozsądny pretekst, dla którego mogłaby dzwonić do Rosemary, kiedy
podał jej słuchawkę.
- A... Dzień dobry, panie Green - trochę zaskoczona usłyszała głos ojca
Rosemary. - Tu Leith Everett. Jak się pan miewa?
- Dziękuję, nieźle - brzmiała uprzejma, ale wcale nie sympatyczna
odpowiedź.
- To dobrze - odparła Leith równie grzecznie. - Czy mogłabym
rozmawiać z Rosemary?
- Nie jestem pewien, dokąd poszła... - odparł wykrętnie. - Może coś
przekazać?
Rzeczywiście! - pomyślała gniewnie Leith, przekonana, że ojciec
Rosemary po prostu chciałby wiedzieć, w jakiej sprawie dzwoni.
- Mogę chwilę poczekać - oznajmiła z uporem. -Jesteśmy
przyjaciółkami od dawna, nie widziałam jej całe wieki. Dzwonię, żeby
troszkę poplotkować.
Spojrzała na Travisa wymownie, kiedy pan Green bez słowa odłożył
słuchawkę i poszedł zawołać Rosemary. Travis wyglądał na
przygnębionego. Widocznie uświadomił sobie, że skoro pan Green
odebrał telefon, musi się przygotować na monolog.
- Halo? - odezwał się w słuchawce pokorny i cichy głos Rosemary.
- Tu Leith.
- Wiem, ojciec mówił.
- Jak leci?
- Matka czuje się dużo lepiej.
Och, nie pleć - pomyślała Leith. Miała niemiłe wrażenie, że rodzice chcą
koniecznie przekonać Rosemary, iż zamężna kobieta nie miewa
przyjaciółek!
Obawiając się, że rozmowa może się skończyć w każdej chwili, dodała
szybko:
- Travis jest tutaj... chce ci coś powiedzieć. Usłyszała szybkie, głośne
westchnienie i czym prędzej oddała słuchawkę Travisowi.
- Witaj, Rosemary - zaczął miękko. - Wiem, że nie możesz mówić,
chciałem tylko się przywitać.
Leith pomyślała, że właściwie powinna wyjść, ale rozmowa Travisa
skończyła się w ciągu kilku sekund, co załamało go całkowicie.

background image

- To nie fair! - oznajmił, odkładając słuchawkę. - Ona jest śmiertelnie
wystraszona! Bóg jeden wie, co jej powiedzieli, ale chyba siedzą jej na
karku dzień i noc, jeśli doprowadzili ją do takiego stanu. Boi się do mnie
odezwać nawet przez telefon!
Musiał przeżywać okropne męczarnie, ale Leith nie była w stanie pomóc
mu w żaden sposób.
- Przykro mi - powiedziała. Wiedziała, co robi z człowieka miłość, wiec
rozumiała Travisa doskonale.
- To podłość - stwierdził. Nie mógł już dłużej dusić tego w sobie. Musiał
się wygadać. - Wiem, że Rosemary mnie kocha i rozwiodłaby się z
mężem, gdyby jej na to pozwolili. Po prostu wiem o tym. Ale oni...
szanowni państwo Green... swoim zachowaniem sprawiają, że
najpiękniejsze uczucie nagle staje się ponure i grzeszne. A przecież nie
ma w tym nic ponurego, ani grzesznego... dlaczego nie mogą zrozumieć,
że Rosemary popełniła błąd i poślubiła drania? Na pewno nie chcą, żeby
płaciła za to przez całe życie. Przez nich muszę trzymać moją miłość w
tajemnicy przed rodzicami... nie mówiąc już o braciach. Mówię ci,
Leith, zaczynam tęsknić za solidnym kawałkiem sznura!
- Och, Travis - żałośnie szepnęła Leith i, nie mogąc znaleźć słów
pociechy, współczująco położyła mu dłoń na ramieniu.
Nie zdążyła jej cofnąć, kiedy drzwi biblioteki otworzyły się nagle. Leith
podskoczyła, obejrzała się i oblała żywym rumieńcem. Ujrzała Naylora
po raz pierwszy od chwili, kiedy zrozumiała, że go kocha. Serce zabiło
jej mocniej. Kiedy widzieli się po raz ostatni, okładała go pięściami z
całej siły... a sądząc po gniewie, jaki wyzierał z jego oczu, nie miała
najmniejszych szans na wybaczenie!
Płonące złością spojrzenie powędrowało ku jej dłoni, wciąż
spoczywającej na ramieniu Travisa. Leith cofnęła ją szybko. Travis,
równie zaskoczony jak ona, zdawał się odzyskiwać przytomność.
Dotarło do niego, że nie zdoła już porozmawiać otwarcie o swoich
problemach. Przygnębiony, postąpił w jedyny możliwy w tej sytuacji
sposób.
- No to cześć - wymamrotał drżącym głosem i pospiesznie skierował się
w stronę drzwi.

background image

Leith miała ochotę pójść za jego przykładem, zdołała przebiec parę
kroków, kiedy Naylor, rozwścieczony i gotowy na wszystko, zastąpił jej
drogę.
Podniosła na niego chmurne spojrzenie i odkryła, że nie boi się już
niebezpiecznego płomienia, który ciągle tlił się w jego oczach.
- Niech zgadnę - syknął. - Sądząc z tego, jak się obmacywaliście, na
swój słodki sposób starasz się pocieszyć go, ponieważ między wami
wszystko skończone!
- Obmacywaliśmy się! - wykrzyknęła wściekła, że ta męska świnia,
której w dodatku oddała serce, może myśleć o niej aż tak źle.
- Chcesz mi powiedzieć, że go nie prowokowałaś? -rzucił twardo. Żyłka
na jego skroni pulsowała lekko. Wydawało się, że stacza ze sobą ciężką
walkę, kiedy odstąpił od niej o krok.
- Nawet mi się nie śniło! - syknęła zapalczywie. Niepokój i miłość zalały
ją jak fala. Wiedziała tylko, że musi uciec. Jak najdalej od niego.
- Wybacz mi - bąknęła. Nie wiedziała, czy jej wybaczy i nie miała
zamiaru zostać nawet tak długo, żeby się o tym przekonać. Wybiegła z
biblioteki.
Wbiegła do pokoju, całym sercem pragnąc być o mile od Parkwood.
Sięgnęła nawet po torbę... ale jakże może wyjechać, kiedy chce być
blisko Naylora? Nie wiedziała już, czy chce zatrzymać tę dobrze płatną
pracę, czy nie, ale choć wszystko wydawało się osnute mgłą, jedno było
jasne i wyraźne: była w nim bardzo, bardzo zakochana.
Spędziła w pokoju resztę popołudnia. Słyszała, kiedy wrócili państwo
Hepwood, ale nie miała odwagi na nich spojrzeć. Poczuła się winna
dopiero w chwilę później, gdy Wendy, szesnastoletnia pomoc gospody-
ni, przyniosła jej tacę z podwieczorkiem.
- Kolacja będzie o ósmej - oznajmiła wesoło.
- Dziękuję, Wendy - Leith z trudem uśmiechnęła się. Stan bolesnego
niepokoju nie opuszczał jej ani na chwilę.
Nalała sobie filiżankę herbaty i stwierdziła, że nie wypada jej wyjechać.
Dobre wychowanie wymagało, żeby została. Państwo Hepwood
uznaliby to za bardzo dziwne, że pierwsza dziewczyna, jaką przywiózł
do domu ich siostrzeniec, zamierza opuścić ich jeszcze przed kolacją.

background image

Podeszła do okna, ale choć przed jej oczami roztaczał się wspaniały
widok, ona widziała jedynie zagniewaną twarz Naylora.
Wróciła w głąb pokoju, pogrążona w rozmyślaniach i nagle zamarła.
Jeśli Naylor uważa, że jeszcze nie skończyła swej znajomości z
Travisem, równie dobrze może to uczynić za nią! Jest na to
wystarczająco wściekły... i wystarczająco bezczelny.
Aż do kolacji zastanawiała się, jak postąpi Naylor i jak, w zależności od
sytuacji, powinna się zachować. Za dziesięć ósma, wychodząc z pokoju,
wciąż jeszcze nie znała odpowiedzi.
Przed wejściem do salonu jej serce zaczęło miotać się jak szalone.
Usłyszała szmer miłych dla ucha głosów i domyśliła się, że przyszła
ostatnia. Odetchnęła głębiej dla dodania sobie animuszu i weszła.
Zachwiała się lekko, kiedy Naylor - śmiertelnie poważny - wstał z
miejsca i podszedł do niej.
- Miałem już iść po ciebie, kochanie - uśmiechnął się, obejmując
wzrokiem jej lśniące włosy, jedwabną sukienkę i całą postać. Ujął ją za
łokieć mocną, władczą dłonią i wprowadził do pokoju.
Kochanie! Leith jeszcze niezupełnie doszła do siebie, gdy wszyscy
skierowali się do jadalni. Naylor coś knuł, była tego absolutnie pewna,
tylko co?
Nie musiała czekać długo, żeby się dowiedzieć. Jadalnia Hepwoodów
była elegancka i przytulna. Guthrie Hepwood usiadł przy jednym końcu
stołu, z Leith po swojej prawej ręce i siedzącym obok niej Naylorem,
Cicely, przy drugim, naprzeciw męża, z Travisem u boku.
- Mam tu bardzo szczególne wino, którego powinieneś skosztować,
Naylorze - zwrócił się Guthrie do siostrzeńca, kiedy jedli przystawkę z
małży zapiekanych w cieście francuskim.
- O ile znam twój gust, wujaszku, to musi być coś naprawdę godnego
uwagi - odparł Naylor i nagle, ku wielkiemu zdumieniu Leith i
wszystkich obecnych, zawahał się. - Chociaż właściwie...
Wszystkie oczy zwróciły się na niego. Najwidoczniej rodzina nie była
przyzwyczajona do tego, aby Naylor się wahał.
- Chociaż co? - zagadnął wuj.
Leith także z niepokojeni patrzyła na Naylora, kiedy ten odwrócił się i
spojrzał na nią z uśmiechem, od którego serce zaczęło walić jej jak

background image

opętane. A potem miękkim, czułym głosem, jakim Travis zwykle
opowiadał o swej miłości, wyszeptał:
- Leith, kochanie, trudno mi zachować milczenie... Pozwolisz?
- Hm... - to było wszystko, co zdołała z siebie wydobyć, zanim wzrok
Naylora przeniósł się na pana Hepwooda.
- Wujku, zastanawiałem się po prostu - uśmiechnął się do człowieka,
który po ojcowsku opiekował się nim od dziesiątego roku życia - co
powiedziałbyś na poczęstowanie nas odrobiną tego doskonałego szam-
pana, który chowasz w piwnicy?
- Szampana? - zdziwił się Guthrie, ale odpowiedzi udzieliła mu jego
własna żona, kiedy z cichym okrzykiem radości zwróciła się do Naylora.
- Och, Naylor... czy to znaczy... - szepnęła. Leith patrzyła jak
zahipnotyzowana, zaledwie wierząc własnym uszom, kiedy Naylor
odezwał się ciepło:
- Tak, cioteczko. Dziś po południu Leith zaszczyciła mnie obietnicą, że
zostanie moją żoną!
Obietnica! Żona! Otworzyła usta ze zdumienia, ale koniec mocnych
wrażeń jeszcze nie nastąpił. Naylor przysunął się do niej, umiejętnie
maskując jej kompletne zaskoczenie delikatnym pocałunkiem w
policzek.
- Leith nie mówiła mi, że chce wyjść za ciebie, kiedy... - wyrwał się
Travis, otrząsając się z własnych, przykrych myśli.
- Jest bardzo nieśmiała, prawda, kochanie? - palnął Naylor.
Spojrzała na niego i dostrzegła coś, czego nie mógł widzieć nikt inny.
Zmuszał ją, żeby zaprzeczyła ku swej własnej zgubie!
Miała dość. Naprawdę serdecznie dość. Najwyższy czas, żeby skończyć
z tym, zanim wpadnie na dobre.
- Właściwie... - bąknęła jedynie po to, by Naylor wpadł jej w słowo.
- Właściwie Leith miała zamiar robić karierę zawodową - i, zanim
jeszcze zdążyła strawić tę perełkę, dodał z poufałym uśmiechem: - Nie
spodziewała się, że zaakceptuję pracującą żonę, ale jeśli tego właśnie
chce moje kochanie, nie mogę kwestionować jej wyboru.
Wyboru? Jakiego u diabła wyboru? Hepwoodowie pospieszyli z
gratulacjami. Guthrie natychmiast zabrał Travisa do piwnicy, żeby
wybrać odpowiedniego szampana, a Leith dyszała zemstą.

background image

Posiłek toczył się dalej, szampan został otworzony, rozlany, toasty
wzniesione, a Leith uśmiechała się z trudem. W tej sytuacji nie mogła
postąpić inaczej, ale wewnętrznie kipiała furią. Świnia! Przebiegła,
chytra świnia! A więc w taki sposób zamierzał uświadomić Travisowi,
że nie ma już dziewczyny! Pewnie, Travis kpi sobie z tego, ale tylko on.
Leith musi się martwić, bo Naylor Rób-co-mówię Massingham, właśnie
jakby oznajmił jej, że albo zamknie buzię na kłódkę i będzie robiła to, co
jej każe, nawet udawała jego narzeczoną, albo może pożegnać się z
pracą! Znowu miała ochotę wstać i wyjść - ale oznaczałoby to, że jest
bezrobotna. Wszechobecny wróg, nie zapłacona hipoteka, wisiał jak
kłoda u szyi. Nie mogła pozwolić sobie na luksus uniesienia się
honorem.
Sączyła więc szampana, uśmiechała się, jadła, a jej wściekłość na
Naylora gotowała się na małym ogniu. Boże drogi, kilka minut temu
czuła się niemal zawstydzona, że go uderzyła!
Klęła swego narzeczonego do samego końca kolacji.
Nagle jasno uświadomiła sobie, że nie jest tak źle. Przecież Travis jest
dla niej jedynie dobrym kumplem, a ona, jak dotąd, nie straciła pracy.
Zatem, kiedy przyjdzie koniec zabawy, to ona będzie się śmiała ostatnia.
Ona - nie Jego Wysokość N. Massingham! Od tej chwili poczuła się
znacznie lepiej.
- Może przejdziemy do salonu? - zaproponowała gospodyni. Leith
zrobiła gest, żeby wstać i natychmiast Naylor znalazł się przy niej,
odsuwając jej krzesło.
Podniosła na niego oczy. Ty świnio - pomyślała i uśmiechnęła się czule.
A potem, absolutnie pewna, że Naylor nie znosi przylepnych kobietek-
kotek ujęła go pod ramię. Co za refleks - pomyślała, kiedy zobaczyła
jego zaskoczone spojrzenie. Jego dłoń spoczęła na jej palcach. Razem
weszli do salonu.
Razem usiedli na jednej z długich i szerokich sof, a chociaż było na niej
tyle miejsca, że oboje mogliby się nawet położyć, Leith nadal kurczowo
trzymała ramię Naylora. Chcesz koteczki? Masz koteczkę. Jakiś diabeł
podpowiedział jej, że to jedyny sposób, w jaki może wziąć odwet za to
narzeczeństwo.

background image

Ten sam diabeł zmusił ją do przysunięcia się jeszcze bliżej Naylora.
Uśmiechnął się - ale w głębi jego oczu wyczytała, że nie dał się nabrać.
- Znowu kogoś udajesz? - mruknął.
- No jasne - tchnęła mu wprost w ucho.
- Jak cudownie widzieć cię tak szczęśliwym - wzruszyła się Cicely
Hepwood i Leith poczuła wstręt do samej siebie, że ci mili ludzie tak
cieszą się ze szczęścia, które w istocie jest jednym wielkim
błazeństwem.
- Mieszkacie w cudownej okolicy - zauważyła.
- Tak, lubimy to miejsce - podjął Guthrie. - Przeprowadziliśmy się tu...
Kiedy to było, Cicely?
- Dwadzieścia sześć lat temu - podsunęła, potrząsając głową pełną
wspomnień. - Tuż przed tym, zanim Naylor zamieszkał z nami.
- Naylor miał wtedy dziesięć lat, prawda? - Leith sama była zaskoczona
własnym pytaniem. Nie miała zamiaru pytać o nic podobnego, ale
zrozumiała, że jej miłość do Naylora i wynikająca z niej chęć, by
wiedzieć o nim jak najwięcej, stłumiła wściekłość wywołaną jego
szalonym pomysłem.
- To piękny czas dla was obojga - promieniała Cicely. - Na pewno bez
końca opowiadaliście sobie, czym było wasze życie, zanim się
spotkaliście.
- Było coś takiego - wtrącił Naylor z uśmiechem i czule spojrzał na
Leith. - Jestem pewien, że jeszcze długo będę musiał uczyć się Leith.
- Nie tak wiele - zaśmiała się w odpowiedzi i nagle zorientowała się, że
Cicely, z całą pewnością zupełnie bez złej myśli, zaczęła zadawać
pytania, na które Naylor dawno już powinien znać odpowiedź.
- Czy mieszkasz w Londynie z rodzicami, Leith? - zapytała ciotka z
zainteresowaniem.
Leith pochwyciła ostrzegawcze spojrzenie Travisa, ale nie miała
najmniejszego zamiaru wymieniać imienia Rosemary, a tym bardziej
miejsca, skąd pochodzi.
- Rodzice mieszkają w Dorset - tyle na pewno mogła powiedzieć
bezpiecznie.
- Czy nie wspominałaś, że masz brata? - wtrącił Travis, zanim zdążyła
powiedzieć coś więcej o swych powiązaniach z Dorset.

background image

O, Boże, on panikuje - pomyślała. Ale do licha, prędzej odgryzie sobie
język, niż pozwoli, żeby wyszło na jaw, iż Sebastian od kapelusza to jej
brat. Nie, jego imię też pozostawi w tajemnicy.
- Tak, ale nie widziałam go już całe wieki - spojrzała na panią Hepwood
i dodała: - Mieszka w Indiach.
Szybko, zanim ktokolwiek inny zdołał się odezwać, położyła rękę na
dłoni Naylora i zapytała słodko:
- Czy nigdy nie myślałeś o tym, by zająć się importem win, kochany?
Och, słowo daję - pomyślała, kiedy zaszczycił ją ciepłym spojrzeniem,
na którego dnie czaił się błysk świadczący o tym, że jej miłość nie robi
na nim żadnego wrażenia.
- Chciałem, żeby Naylor przeszedł do mojej firmy - odpowiedział za
niego Guthrie. - Naprawdę, zaoferowałem mu nawet miejsce w spółce.
Ale nie przyjął tej propozycji. Jak ci to już zresztą na pewno powiedział.
- Naylor na pewno nie powiedział zbyt wiele - ciepło wtrąciła Cicely. -
To taki skromny chłopiec.
- Ciociu, zaraz się zarumienię! - rzucił wesoło Naylor.
- To by było święto - mruknęła Leith wyłącznie do jego wiadomości i
dodała: - Rzeczywiście, znam tylko najogólniejsze zarysy tej historii,
jak...
Urwała zakłopotana. Na ten temat naprawdę nie miała nic do
powiedzenia. Guthrie Hepwood przyszedł jej jednak z pomocą.
- Zainteresowania Naylora są zupełnie inne niż moje - oznajmił
dobrodusznie. - To urodzony inżynier. Oczywiście, bardzo szybko
zorientowałem się, że zaraz po studiach powinien założyć własną firmę.
Ojciec zostawił mu trochę pieniędzy i Naylor szedł od sukcesu do
sukcesu. Naturalnie pracował od rana do nocy.
- I dalej tak robi - wtrąciła Leith, przypominając sobie, że za każdym
razem, kiedy opuszczała biuro, jaguar wciąż stał na parkingu.
- To się zmieni po ślubie - zapewnił Naylor, a jej serce zabiło wściekłą
synkopą na samą myśl o małżeństwie z nim.
Niestety, świadomość lodowatej rzeczywistości przeważyła i Leith
bardzo szybko z romantycznego rozmarzenia powróciła do wściekłości,
spowodowanej przymusowym udziałem w jego farsie.

background image

- Obiecanki-cacanki - zaśmiała się czule, utrzymując się w roli słodkiej
narzeczonej.
W ciągu następnej godziny nie przepuściła żadnej okazji, by z
przyzwoitą dozą nieśmiałości miłośnie zaglądać mu w oczy. Znosił
wszystko bardzo mężnie, musiała mu to przyznać.
Około jedenastej towarzystwo zaczęło przebąkiwać o udaniu się na
spoczynek. Travis jednak, ku zaskoczeniu Leith (ale wyłącznie jej)
oznajmił, że nie jest śpiący i wychodzi.
- Wychodzisz? O tej porze! - zatroskała się matka.
- Nie smuć się, to miłość. Wrócę niedługo i spędzę noc we własnym
łóżku.
Leith ujrzała, jak usta Naylora zaciskają się. Widocznie nie spodobała
mu się ta wymiana zdań. Nawet w najśmielszych marzeniach nie
przypuszczała, że być może Naylor wspomina zupełnie inną sobotnią
noc, kiedy Travis nie spał we własnym łóżku.
- Nie hałasuj, kiedy wrócisz - ostrzegł Guthrie syna. Travis pożegnał się
ze wszystkimi i wyszedł.
Cicely przybrała wesołą minę i taktownie postanowiła, że pozostawi
świeżo upieczonych narzeczonych sam na sam.
- Guthrie i ja, przed pójściem spać, zajrzymy na chwilkę do stajni.
Mamy teraz tylko dwa konie, ale one też lubią posłuchać nowinek z
całego dnia.
Impulsywnie podbiegła i pocałowała Leith.
- Jestem bardzo szczęśliwa! - wyszeptała ciepło. - Naprawdę.
Po wyjściu gospodarzy Leith poczuła się okropnie. Opanowała ją
większa niż dotąd złość na Naylora. Była tak wściekła, że chyba lepiej,
aby nie przebywała z nim w jednym pokoju. W południe uderzyła go,
ale teraz jej uczucia skłaniały ją ku morderstwu.
Bez słowa wymaszerowała z pokoju. Wcale nie poczuła się lepiej, kiedy
Naylor znalazł się przy niej.
- Wiesz na pewno, że Travis właśnie poszedł się pocieszać - zaatakował
ją, kiedy ruszyli po schodach.
- I, oczywiście, to wyłącznie moja wina! - prychnęła, nie zatrzymując
się. Wiedziała, że jeśli nawet Travis poszedł się pocieszać, to na pewno
nie z jej powodu.

background image

- A czyja? - warknął, kiedy dotarli do podestu.
- Przez cały wieczór robiłaś do mnie słodkie oczy!
- Hej, ty, uważaj! - wybuchnęła Leith, zatrzymując się przed drzwiami
do sypialni. -Przecież to ty, a nie ja, ogłosiłeś nasze zaręczyny. Ty
groziłeś mi utratą pracy, jeśli nie poprę cię we wszystkim, co mówisz!
To było...
- Pewnie, popierałaś mnie wytrwale! - warknął. Przysięgłaby, że jest
gotów do bójki, ale i tak wydawało się, że gryzie go jeszcze coś innego.
- Niech mnie szlag trafi, wyraźnie odpowiadała ci ta gra!
Nagle urwał. Nigdy dotąd nie widziała go tak rozgniewanego.
- Czy do niego też się tak lepiłaś? - wychrypiał. Rozwścieczona Leith
miała powyżej uszu jego i tych drwin. Gwałtownie otworzyła drzwi,
zapaliła lampę i odwróciła się, żeby oddać ostatni strzał, zanim za
trzaśnie mu drzwi przed nosem.
- Lepić się? Chyba lepiej niż inni powinieneś wiedzieć - zasyczała - że w
niektóre noce nie mogłam znieść nawet myśli o rozstaniu!
Trzymała rękę na klamce, gotowa zamknąć drzwi, ale nim zdążyła to
uczynić, Naylor wydał z siebie krzyk oburzenia. Zanim zorientowała się
w sytuacji, pchnął drzwi i wszedł do środka.
Na widok wyrazu jego oczu ogarnął ją lęk, który przeistoczył się w
panikę, gdy Naylor znowu ruszył ku niej.
- Wynoś się! - wrzasnęła i cofnęła się szybko. Czuła, że Naylor nie ma
zamiaru słuchać jej poleceń.
- Ani mi się śni, serduszko! - warknął jak dzikus.
- Prosiłaś się o to przez cały wieczór!
W następnej sekundzie obręcz jego ramion zacieśniła się jeszcze, a jego
wargi tak długo szukały jej ust, aż je wreszcie znalazły.
- Nie! - starała się wyrwać. Rychło jednak spostrzegła, że miał sposób
na to, żeby utrzymać ją dokładnie w tej pozycji, której sobie życzył. W
chwilę później porwał ją na ręce i uniósł w stronę łóżka.
- Nie, nie! - zawyła, ale stwierdziła, że tylko zdziera sobie gardło.
A potem poczuła, że brak jej tchu, kiedy rzucił ją na materac. Tylko o
ułamek sekundy spóźniła się z ucieczką, bo gdy w chwilę potem
usiłowała wygramolić się z łóżka, Naylor znalazł się tam wraz z nią i
przygniótł całym swym ciężarem.

background image

- No, a teraz pokaż mi, jak ładnie prosisz o jeszcze, tymi ogromnymi,
zielonymi ślepiami - wydyszał.
- Idź do diabła! - wrzasnęła i wcale nie spodobał jej się uśmiech, który
wykrzywił jego rysy.
- Pewnie pójdę, ale przedtem będę cię miał - syknął. O Boże, nie -
pomyślała Leith, usiłując opanować narastające przerażenie.
- T-ty chyba nie chcesz mnie zgwałcić? - wyszeptała trzęsącym się
głosem.
- Nawet nie przyszło mi to na myśl, kochanie - zadrwił.
- Więc może lepiej od razu puść mnie, dobrze? - wyrzuciła z siebie,
dopóki jeszcze zachowała resztki odwagi.
- Chcesz powiedzieć, że mogę cię wziąć jedynie gwałtem? - zapytał i,
licząc na to, że jej ciało będzie mu bardziej posłuszne, wycisnął na jej
szyi elektryzujący pocałunek.
- To właśnie chcę powiedzieć - odparła zduszonym głosem, czując, że
ciało sprzeniewierza się jej haniebnie, zwłaszcza, kiedy dotknął jej warg
ciepłymi ustami i zaczął całować je długo i leniwie. Kiedy wreszcie
podniósł głowę i spojrzał na nią, jej paznokcie tkwiły głęboko w skórze
dłoni.
- Kogo chcesz wykiwać? - zadrwił. Już czuł, że Leith jest o krok od
odpowiedzi na jego pocałunek, choć ona sama wciąż była tego
nieświadoma.
Ale i ona wkrótce zrozumiała, że siła jej pożądania zmiotła wszystkie
bariery i nie widziała już dla siebie ratunku. Pozostało jej odwołać się do
jego honoru, który sprawi, że jeśli weźmie ją siłą, znienawidzi samego
siebie.
Jego usta dotknęły jej warg i Leith znowu poczuła, jak jej ciało ożywa.
Teraz musiała walczyć nie tylko z Naylorem, ale i ze sobą.
- Błagam, Naylor - jęknęła jednym tchem, a kiedy zawahał się i spojrzał
w jej przerażone zielone oczy, wyjąkała raz jeszcze: - Proszę... nie.
- Podaj mi jakiś dobry powód - zaproponował. Wydawało jej się, że jego
głos brzmi nienaturalnie nisko, jakby pod wpływem jakiejś silnej
emocji.

background image

- Jestem... jestem dziewicą - wyznała uczciwie. Drgnął mimo woli,
jakby to wyznanie zaskoczyło go, chyba w ogóle nie brał tego pod
uwagę. Natychmiast jednak odrzucił od siebie tę myśl.
- Może kiedyś byłaś... gdy miałaś siedemnaście lat. Założę się, że masz
to już za sobą - warknął i znów pochylił się nad nią.
W ciągu pół minuty Leith była zgubiona. Następne trzydzieści sekund
upłynęło Naylorowi na okrywaniu pocałunkami jej szyi aż do rąbka
dekoltu, a jej - na uwalnianiu ramion, by go nimi otoczyć.
Czas stracił swoje znaczenie. Dzielili ze sobą pocałunek za
pocałunkiem. Naylor coraz mocniej wciskał ją w materac, a ona tuliła
się do niego z coraz większą namiętnością.
Siła pocałunków złagodniała, kiedy odsunął się od niej. Ale ona nie
chciała, by dzieliła ich nawet tak niewielka odległość i w zapamiętaniu
przyciągnęła go do siebie. A potem poczuła jego palce na zamku
sukienki...
Czuła się rozkosznie pozbawiona wstydu, gdy jej suknia jak jedwabny
łachman spadła na ziemię, a on znowu wziął ją w ramiona.
- Cudowna Leith - wymruczał, zanurzając usta w lśniącej, kasztanowatej
masie jej włosów.
- Naylor - szepnęła i poznała większe jeszcze zapamiętanie, gdy znowu
wziął w posiadanie jej usta, a jego ciepłe, delikatne dłonie okryły jej
szyję i ramiona zmysłową, elektryzującą pieszczotą.
- Naylor! - jęknęła znowu, zupełnie tracąc głowę, i przylgnęła do niego
całym ciałem. Nie uczyniła najmniejszego gestu, by go zatrzymać, gdy
zdjął z niej biustonosz i zaczął pieścić nabrzmiałe, zwieńczone
różowymi pączkami piersi.
Ogarnęło ją konwulsyjne drżenie i nie była pewna, czy znowu nie
wyszeptała jego imienia. Wiedziała tylko jedno: pragnęła go każdą
cząstką swego ciała. Więcej, musiała mu to wyznać.
- Pragnę cię! - zaszlochała, przepełniona miłością. - Och, Naylor -
wzdychała, nieświadoma tego, co robi. - Tak bardzo cię pragnę!
- Czekaj, moja śliczna - wydyszał i oderwał oczy od jej pełnej
pożądania, zaróżowionej twarzy po to tylko, by pożerać wzrokiem jej
drżące piersi. Wyciągnął dłoń i długie, wrażliwe palce dotknęły
stwardniałych brodawek.

background image

- Jesteś wspaniała, Leith - rzekł cicho. - Taka wspaniała...
I, jakby ta wspaniałość poraziła go, przymknął oczy.
Nagle dźwięk otwieranych i zatrzaskiwanych drzwi ściągnął
omdlewającą Leith z powrotem na ziemię. Później doszła do wniosku,
że Naylor odtrąciłby ją tak czy owak. W tej jednak chwili, gdy Cicely i
Guthrie Hepwood wrócili ze stajni, wiedziała tylko, że - choć pragnie
Naylora całą swą istotą - nie może pozwolić, żeby kochał się z nią. A w
każdym razie nie tu, w domu jego wujostwa.
Z całego serca pragnęła powiedzieć mu o swoich niepokojach, ale
uznała, że to zbędne. Kiedy bowiem znów spojrzała na Naylora, jego
twarz wyglądała jak lodowata maska. Usiadł gwałtownie na drugim
końcu łóżka i Leith wiedziała już, że wszelka myśl o miłości
wywietrzała mu z głowy.
Pochylił się, podniósł z podłogi sukienkę i okrył ją dbając, by jej piersi
były dokładnie osłonięte. W tym momencie poczuła, że on też ma jej
serdecznie dość. Potwierdził to w chwilę potem, kiedy w połowie drogi
do drzwi obejrzał się, objął wzrokiem jej wciąż zaróżowioną twarz i
rzucił pogardliwie:
- A co do tego twojego dziewictwa, kochanie, to założę się, że
wmawiasz je wszystkim swoim kochankom!
Kiedy drzwi zamknęły się za nim, Leith ukryła twarz w poduszce.
Nienawidziła go, a jednocześnie tak bardzo kochała. Nie wstydziła się
wyznać, że w głębi serca pragnie, by stał się jej jedynym partnerem w
miłości.
Wstyd jednak przyszedł ogromną falą, gdy leżąc z otwartymi oczami
czekała, aż noc dobiegnie końca. Sposób, w jaki traktował ją Naylor i
jego przekonanie, że wystarczy na nią kiwnąć palcem, ciągle
podtrzymywały w niej uczucie buntu.
Zapadła wreszcie w niespokojny sen, zastanawiając się, czy może być
coś gorszego niż niemądrze ulokowane uczucie?


ROZDZIAŁ SIÓDMY
Po okropnej nocy Leith wstała bardzo wcześnie. Była niedziela.
Wykąpana i ubrana, marzyła tylko o tym, żeby znaleźć się w swoim

background image

mieszkaniu. Wychodząc z pokoju była pewna, że ma przed sobą jeszcze
co najmniej sześć godzin pobytu w Parkwood.
Naylor siedział z wujem w salonie. Kiedy weszła, obrzucił ją szybkim,
ostrym spojrzeniem, a ona spuściła oczy. Podszedł do niej i, oczywiście,
nie przepuścił okazji, żeby zmylić ją znowu.
- Dzień dobry, kochanie - powitał ją i na wypadek, gdyby nie
zorientowała się, że to czułe słowo padło wyłącznie na użytek
publiczności, dodał: - Właśnie mówiłem wujowi, że wyjeżdżamy zaraz
po śniadaniu.
Zacisnęła zęby. Wcale nie chciała się z nim rozstawać...
- Na pewno musicie wyjeżdżać tak wcześnie? - zatroskała się Cicely.
- Bardzo chcielibyśmy zostać, ciociu - odparł Naylor czarującym tonem
i natychmiast postarał się o odwrócenie jej uwagi: - Czy Travis wrócił
do domu wczoraj w nocy?
- O, tak - odparła i zwróciła się do Leith: - Travis nie zawsze pokazuje
się na śniadaniu w niedzielę rano.
Leith uśmiechnęła się, ale odwracając głowę spojrzała wprost w oczy
Naylora. Jego wzrok był zimny i wyniosły. Wiedziała, że myśli o tych
niedzielnych porankach, kiedy Travis jadł śniadanie przy innym stole - i
on dobrze wiedział, przy czyim!
Nie żywiła więc w stosunku do Naylora zbyt przyjaznych uczuć, kiedy
wkrótce po śniadaniu opuszczali Parkwood. Sądząc po milczeniu, jakie
panowało między nimi w czasie całej drogi powrotnej, on także nie czuł
do niej cienia sympatii.
Wysiadła z samochodu bez słowa, kiedy tylko zatrzymał się przed jej
domem... ale on zrobił to samo. Spojrzała na niego i przypomniała sobie,
że zostawiła torbę w bagażniku. Przeszła na tył samochodu i czekała, aż
Naylor poda jej bagaż.
- Leith - odezwał się, ale nie wyglądał ani trochę cieplej, ani mniej
arogancko niż rano. - Chyba nie... - zaczął i wydawało się, że zabrakło
mu słów.
Nie czekała, aż dokończy zdanie.
- Masz rację, chyba nie! - stwierdziła. Wyrwała mu z ręki torbę i
pomaszerowała w stronę domu.

background image

Niedziela wydawała się wlec w nieskończoność. Leith, opanowana na
przemian miłością i nienawiścią, nie mogła przestać myśleć o Naylorze.
Wreszcie zdecydowała się iść spać. Drepcząc przez przedpokój
wiedziała już, że to będzie kolejna okropna noc. Nagle podskoczyła jak
oparzona. Gdzie podział się kapelusz Sebastiana? Zaczęła go szukać,
sądząc, że mógł gdzieś upaść, ale przepadł bez śladu!
I pozbądź się tego! - przypomniała sobie słowa Naylora... właściwie
ryknął wtedy tak głośno, że pewnie słyszała go cała ulica.
Wsunęła się do łóżka. Nie, nie mogło być innego wytłumaczenia.
Powiesiła kapelusz Sebastiana na swoim miejscu i wisiał tam jeszcze
wczoraj rano, kiedy Naylor po nią przyszedł. Więc jeśli nie było to
włamanie - a poza kapeluszem nic nie zginęło - to znaczy, że Naylor po
prostu go zabrał.
Przez jedną, szaloną chwilę pomyślała, że może Naylor pozbył się
kapelusza Sebastiana z powodu zazdrości. Ta myśl jednak miała bardzo
krótki żywot i natychmiast zastąpiła ją inna: Naylor usunął kapelusz
tylko dlatego, że go nie posłuchała, więc uczynił to osobiście... bez
jednego słowa!
Całe wieki upłynęły, zanim udało jej się zasnąć. Kiedy wreszcie zapadła
w sen, była to raczej lekka, niespokojna drzemka. W ten sposób
obudziła się po raz pierwszy długo po dzwonku budzika. Przespała go.
W godzinę później ocknęła się ze świadomością, że w żaden sposób nie
zdąży do biura na czas.
Szybko wzięła prysznic, ubrała się, wypiła pospiesznie kubek kawy i
wsiadła do samochodu.
Wpadła do budynku gratulując sobie, że nadrobiła trochę czasu i teraz
była spóźniona tylko pół godziny. Weszła do biura i speszyła się
ogromnie: oczy wszystkich zdawały się być zwrócone na nią!
O, nie - pomyślała. - Spóźniłam się pół godziny i zaraz dostaję manii
prześladowczej. Oczywiście, że nikt na mnie nie patrzy!
- O-la-la! - zawołał Paul Fisher, kiedy go szybko mijała, ale dla niej to
o-la-la miało tylko jedno znaczenie: najwidoczniej bura, jaką dostał w
zeszłym tygodniu, wcale go nie poruszyła.
- Przepraszam za spóźnienie - rzuciła Jimmy'emu, kiedy wpadła do
pokoju. - Czy nikt...

background image

Urwała. Jimmy także gapił się na nią.
- Co...?
- Kiedy nie było cię o dziewiątej, myślałem, że już nie przyjdziesz.
Nim zdołała zapytać, co to ma znaczyć, dodał:
- Podoba mi się ta fryzura.
Podniosła dłoń do włosów. Dopiero teraz dotarło do niej, że rano, robiąc
wszystko całkiem automatycznie, zapomniała zwinąć je w kok, który
zresztą nosiła dopiero od niedawna. No i zapomniała okularów.
- Dzięki-mruknęła. Już zaczęła się zastanawiać, co zrobić ze swoim
wyglądem, gdy następna uwaga Jimmy'ego doprowadziła ją do szału.
- Miałaś gościa - zauważył wesoło. - Nie podał nazwiska, ale
powiedział, że się odezwie.
Leith zaczęła gorączkowo myśleć, kto mógłby do niej dzwonić z innego
działu, a kogo nie znałby Jimmy. Chłopiec tymczasem zwrócił ku niej
roześmianą twarz:
- Mam gratulować tobie czy twojemu narzeczonemu?
Wybałuszyła na niego osłupiałe oczy.
- Nigdy nie wiem, komu się gratuluje, kobiecie czy mężczyźnie, ale
bardzo się cieszę z twoich zaręczyn.
Leith jeszcze nie odzyskała mowy.
- Wszyscy się cieszymy! - dobił ją Jimmy.
- Wszyscy? - wykrztusiła.
- Chyba nie sądziłaś, że twoje zaręczyny z panem Massinghamem
przejdą niezauważone! - puszył się Jimmy. - Wszyscy wiedzą. Ja...
Przerwał mu dzwonek telefonu. Zanim podniósł słuchawkę, Leith
częściowo opanowała zdumienie i właśnie zaczynała być wściekła.
- To do ciebie - oznajmił, a kiedy potrząsnęła głową, wyszeptał: - Pan
Massingham.
Leith wzięła słuchawkę.
- Słucham?
- W moim biurze... natychmiast! Bang! Głos w słuchawce zamilkł.
- Pan Massingham chce mnie widzieć - powiedziała, wychodząc.
- Pewnie, sądząc po tym, jak wyglądasz! - wyszczerzył zęby.
Musiała przedrzeć się przez barykady kolejnych spojrzeń, które
napotykała po drodze do nowego skrzydła. Wszyscy zdawali się

background image

wiedzieć już o jej zaręczynach. Vasey, jak inne biura, było siedliskiem
plotek. A ta konkretna plotka nie mogła wyjść od nikogo innego, z
wyjątkiem tego, który rozkazał jej: W moim biurze... natychmiast!
Nie wydawał się zbyt zadowolony. Ona też nie była w najlepszym
nastroju. Jak mógł oznajmić wszem i wobec, że są zaręczeni? Jak
mógł?!
- Proszę od razu wchodzić! - wykrzyknęła Moira Russell, kiedy Leith,
nie zatrzymując się, weszła przez jedne drzwi i już kierowała się ku
następnym.
- Dzięki - rzuciła Leith i weszła bez pukania. Naylor stał przy swoim
biurku. Leith zamknęła
drzwi z głośnym trzaskiem i nabrała powietrza, by krzyknąć... Nie
zdążyła. On był szybszy.
- W co ty do diabła grasz? - ryknął.
- Ja? - Leith nie straciła kolejnej cennej sekundy. - Jak śmiesz
ogłaszać...?
- Wiesz dobrze, że nasze zaręczyny były tylko na użytek rodziny! Ty...!
- Kto, na litość boską...?
- Ejże, posłuchaj, moja pani - jego agresja sięgała szczytu. - Nikt mnie
tak nie złapie na haczyk...
- Haczyk? Ty myślisz, że to ja...! - kompletnie ogłupiała Leith pojęła, że
Naylor oskarża ją o rozgłoszenie ich zaręczyn wszem i wobec. - Nie
pisnęłam nawet słów...
Urwała. Z jego agresywnej postawy wywnioskowała, że może
zaprzeczać do śmierci, a on i tak jej nie uwierzy.
- Haczyk na ciebie! - parsknęła, usiłując ukryć, że rani ją każdym
słowem. - Massingham, o ile pamiętam, wcale z ciebie nie jest aż tak
wspaniały kochanek!
Te nieszczere przecież słowa musiały go dotknąć i nie spodobała mu się
jej arogancja. Mimo to nie była przygotowana na tak dotkliwy cios,
kiedy odparł:
- Skoro, mimo wszystko, pamiętasz te parę chwil, musiałem wywrzeć na
tobie ogromne wrażenie - wysyczał z błyskiem w oku. - Chociaż,
właściwie, wcale nie miałem na myśli naszych spraw łóżkowych, a
jedynie twoje zainteresowanie moimi finansami!

background image

- Och - jęknęła boleśnie, nie wierząc własnym uszom. Nie była pewna,
czy przypadkiem nie zbladła. Nagle okręciła się na pięcie. Musiała
uciec, musiała ukryć swój ból.
On jednak już dostrzegł jej cierpienie, bo zaledwie zrobiła ruch w stronę
drzwi, znalazł się obok niej.
- O, Boże - wymamrotał bez cienia złości i nieoczekiwanie objął ją
ramionami.
Nie przeprosił za to, co powiedział. Nie oczekiwała tego. Jednak, kiedy
stała sztywna i nieruchoma w jego objęciach, przyciągnął ją delikatnie -
i nagle znalazła się tuż przy jego piersi. Wytrzymała jeszcze kilka
sekund, po czym poddała się jego uściskowi.
Nie pocałował jej, zresztą nie miała na to ochoty. Wiedziała, że wkrótce
odzyska zmysły, ale na razie rozkoszą było pozostawanie w jego
ramionach.
- Rozpuściłaś włosy - wymruczał gdzieś sponad jej głowy.
- Zaspałam i w pośpiechu zapomniałam je spiąć - odparła po prostu.
- Podoba mi się to - szepnął i wcale nie była pewna, czy nie pocałował
jej w czubek głowy.
Leith przytuliła się do niego mocniej. Cała ta huśtawka - od miłości do
nienawiści - uspokoiła się w niej nagle. Kochała go i chciała, by to
wiedział. Podniosła głowę i powiedziała poważnie.
- Nie mówiłam nikomu o... o nas.
Serce biło jej jak zwariowany zegar, kiedy ujrzała w jego oczach wyraz
równie czuły, jak jego dotknięcie.
- Ja też nie - odparł cicho.
Stali tak, spleceni ramionami, patrząc sobie w oczy, kiedy drzwi
otworzyły się powoli.
- Więc kto...? - zaczął i oboje odwrócili się, czując nagle, że nie są sami.
- Travis! - krzyknęła Leith zaskoczona.
- Cześć, Leith, Naylor! - uśmiechnął się Travis.
Leith nagle zdała sobie sprawę z tego, jak muszą wyglądać, objęci i
przytuleni, w oczach każdego wchodzącego. Odruchowo odsunęła się od
Naylora. On wprawdzie jej nie zatrzymywał... ale i Travis nie widział
nic w tym złego, że się obejmują. Odkryła też, że za ogłoszenie zaręczyn

background image

całej firmie mogą podziękować nie komuś innemu, lecz właśnie
Travisowi.
- Chyba się nie gniewasz, Naylor? - zapytał z błogim uśmiechem. -
Byłem tu wcześniej, bo miałem coś do powiedzenia Leith. Nie mogłem
się powstrzymać, żeby nie powiedzieć asystentowi Leith, że powodem
spóźnienia mogą być wasze zaręczyny.
Leith była aż nadto świadoma wymownego spojrzenia, jakim Naylor
obdarzył ją i Travisa... i wiedziała, dlaczego. Jak na kogoś, kto powinien
być zmartwiony tym, że ukochana kobieta zaręczyła się z kimś innym,
Travis trzymał się świetnie.
Przyszło jej do głowy, że skoro Naylor wie już, kto jest odpowiedzialny
za rozgłoszenie informacji o zaręczynach, to właściwie może sobie
pójść...
- Chyba lepiej popracuję trochę - oznajmiła.
- Ja też już muszę się zbierać - powiedział Travis. Leith wyskoczyła z
gabinetu jak oparzona, nie czekając, aż kuzyni wymienią między sobą
ostatnie żarciki.
Travis dogonił ją w korytarzu.
- Przyszedłem tu specjalnie po to, żeby się z tobą zobaczyć - oświadczył.
- Rosemary? - domyśliła się.
- Tym razem nie chodzi o Rosemary, chociaż sytuacja się nie zmieniła -
westchnął i wyjaśnił: - Wczoraj dotarło do mnie, że musiałem się
zachować jak dureń, kiedy w sobotę ogłosiliście swoje zaręczyny.
- Ależ skądże - zapewniła go Leith. Nie potrafiła mu powiedzieć wprost,
że był to tylko element gry.
Travis jednak już przepraszał, upierając się, że nie okazał
wystarczającego entuzjazmu.
- Po tym wszystkim, co zrobiłaś dla Rosemary i dla mnie... i dalej
robisz... pomyślałem sobie wczoraj, że mógłbym choć trochę okazać, jak
bardzo się cieszę, że wyjdziesz za mojego kuzyna. Przyszedłem
powiedzieć ci, że nie wyobrażam sobie lepszej żony dla Naylora.
- Och, Travis - jęknęła bezradnie.
- Nie było cię jeszcze, kiedy przyszedłem - ciągnął -więc wybrałem się
na kawę. Kiedy wróciłem, asystent powiedział mi, że jesteś z Naylorem.

background image

Leith miała ochotę wyznać mu, że może zapomnieć o nowej kuzynce,
ale poczuła, że nie może.
- Jesteś kochany - oznajmiła po prostu. Wiedziała, że zjawił się tu tylko
po to, by naprawić swój sobotni brak entuzjazmu.
W kilka minut później rozstali się. Po drodze do biura pochwyciła kilka
przyjaznych spojrzeń. Nie była pewna, czy przypadkiem nie powinna
zaprzeczać pogłosce, jakoby była zaręczona z władcą imperium
Massinghama, ale doszła do wniosku, że jeżeli Naylor będzie miał na tę
sprawę sprecyzowany pogląd, to da temu wyraz. Plotka ma krótki
żywot, historię o ich zaręczynach spotka los innych nowinek.
Tymczasem ma ważniejsze sprawy na głowie.
Pośród tych innych spraw najważniejsze było podejrzliwe spojrzenie,
jakim Naylor obrzucił ją i Travisa w swoim biurze. Spokój kuzyna na
pewno go zaskoczył, więc chyba dziś dojdzie do ostatecznych
wyjaśnień.
Wybiła jednak piąta, a Naylor się nie odezwał. Leith poczuła ulgę.
Wyszła z biura za piętnaście szósta i zauważyła jaguara stojącego na
parkingu. Przez moment poczuła słabość w kolanach. Otrząsnęła się
jednak, wsiadła do samochodu i odjechała.
Przygotowując sobie kolację ciągle myślała o Naylorze. Dziś rano był
taki czuły, kiedy dostrzegł, że zranił jej uczucia. Tak dobrze było
zobaczyć tę drugą,delikatniejszą stronę jego charakteru. Ze wzruszeniem
przypominała sobie jego pełne troski spojrzenie.
Myśli jej sennie krążyły wokół jednego tematu. Kiedy wspominała
znowu, jak delikatnie tulił ją w ramionach dziś rano, nagle aż
podskoczyła z przerażenia. Wielkie nieba, czy Naylor przypadkiem nie
spostrzegł, jak bardzo jej na nim zależy?
Ogarnęła ją panika. Może znieść wszystko, z wyjątkiem myśli, że on
wie o jej miłości. Przez kilka minut łamała sobie głowę, jak się o tym
upewnić.
Dziesięć minut później ktoś zadzwonił do jej drzwi, i to dość
gwałtownie. Czekała przez cały dzień na wezwanie - cóż, wszystko
wskazuje na to, że konfrontacja odbędzie się na jej własnym terenie.

background image

Podeszła do drzwi i od razu wiedziała, że to on. Otworzyła z bijącym
sercem. Na widok mężczyzny, którego tak kochała, serce wykonało
następną ewolucję.
- Wejdź - zaprosiła go, wiedząc, że dopóki będzie stał w progu, nie
usłyszy od niego ani słowa.
Po drodze do salonu obejrzała się i stwierdziła, że czułość i delikatność
należą do przeszłości. Pojawił się za to gniew, z którym już się oswoiła.
- Co Travis miał ci do powiedzenia? - zapytał bez żadnych wstępów.
- Co miał mi do powiedzenia? - powtórzyła nieprzyjaznym tonem. -
Chciał porozmawiać o naszych zaręczynach, twoich i moich, ot co!
- Jasne, że nie z nim jesteś zaręczona - warknął.
- To ty tak mówisz! - prychneła.
- Masz inne pomysły?
- Gdzieżbym śmiała?
- Jak ci zależy na pracy, to nie! - syknął, bliski szału. - Czy wy macie
jakąś sekretną umowę, o której ja nic nie wiem?
- O czym ty mówisz?
Jedynym sekretem, jaki dzieliła z Travisem, była Rosemary. Jak długo
jeszcze będę trzymać jej istnienie w tajemnicy? - pomyślała.
- Jak to o czym? Czy ty przypadkiem nie prowadzisz podwójnej gry?
Z wyrazu jego oczu Leith wywnioskowała, że biada jej, jeśli zgadł.
- Wiem dobrze, co o mnie myślisz, ale czy sądzisz, że twój kuzyn
chciałby dalej być moim... hm... kochankiem, wiedząc, że jestem z tobą
zaręczona?
Naylor obrzucił ją nieprzyjemnym spojrzeniem.
- A więc skończyłaś z nim? - wywnioskował. Leith westchnęła głęboko.
Już była zdecydowana
rzucić to krótkie tak, na które czekał, ale ugryzła się w język. Jeśli powie
mu, że nie kocha Travisa, może także uda jej się ukryć, kogo kocha
naprawdę.
- Skończyłam z nim... Tak - powiedziała sztywno. - Ale dopiero teraz
zrozumiałam, że Travis zawsze będzie dla mnie kimś szczególnym.
Naylor posłał jej spojrzenie pełne intensywnej nienawiści. Wydawało
się, że chce ją przewiercić na wylot.

background image

- Jeśli to tylko nie wpłynie na twoją pracę! - warknął i, jakby nie mógł
ani chwili dłużej przebywać z nią w jednym pomieszczeniu, odwrócił się
i wyszedł.
Leith opadła na fotel, gdy drzwi wejściowe zatrzasnęły się za nim. Była
roztrzęsiona. Trudno znieść tyle antypatii, kiedy kocha się tak bardzo!
Tej nocy znowu nie spała dobrze. Myśli jej były zajęte Naylorem.
Myślała o nim, o jego wściekłości i ledwie maskowanej groźbie, którą
rzucił jej na odchodnym. Do tej pory tak dokładnie starała się wypełniać
wszystkie jego polecenia, a jednak wciąż była zagrożona.
Z tą smutną refleksją zasnęła, ale kiedy rankiem otworzyła oczy,
uświadomiła sobie, że istnieje tylko jedno wyjście. Musi opanować
miotające nią uczucia i złożyć wypowiedzenie.
Pojechała do pracy wciąż nie widząc innej alternatywy. Oczywiście,
zostanie jej dług hipoteczny, ale nie była to tragedia. Zgodnie bowiem z
jej umową z Vasey, z wyjątkiem przypadku, gdyby została zwolniona
dyscyplinarnie, obie strony musiały złożyć wypowiedzenie z
trzymiesięcznym wyprzedzeniem. Za trzy miesiące wyprowadzi się z
mieszkania, pozostawiając je najemcy, który pokryje koszty spłaty
hipoteki. W ciągu trzech miesięcy na pewno nie znajdzie pracy równie
dobrze płatnej, ale w każdym razie coś znajdzie!
Natychmiast po wejściu do biura wysłała Jimmy'ego z jakimś
poleceniem i napisała prośbę o zwolnienie. Wiedziała, że to będzie
bolało, że w ten sposób traci szansę zobaczenia Naylora kiedykolwiek,
ale w głębi duszy czuła, że robi słusznie. Nie wytrzyma już dłużej jego
ataków wściekłości, tego, że uważa ją za dziwkę. Najbardziej jednak
bała się, by nie poznał jej prawdziwych uczuć.
- Idę do biura pana Drewera - oznajmiła Jimmy'emu, kiedy wrócił.
Wzięła kopertę z wymówieniem i poszła do szefa działu.
- Pan Drewer wyszedł na kilka minut. Czy mogę w czymś pomóc? -
zapytała sekretarka.
- Proszę mu to oddać, dobrze? - poprosiła Leith i wróciła do swego
biura, gdzie przez następne dwadzieścia minut starała się pracować w
skupieniu.
Nie zdołała na dobre zatopić się w swoich zajęciach, kiedy nagle Naylor
wpadł do jej pokoju z takim impetem, że podskoczyła w miejscu.

background image

- Wynoś się! - bezceremonialnie polecił Jimmy'emu.
- Tak, proszę pana! - bąknął Jimmy i wyleciał jak z procy.
- Właśnie rozmawiałem z Drewerem - warknął. -Zauważył, że niedługo
pewnie ślub, więc spytałem, co znowu krąży po tutejszych liniach.
Odpowiedział, że to jego osobisty wniosek, który wyciągnął na widok
twojego wymówienia.
Leith wiedziała, że Naylor nie będzie zbyt uszczęśliwiony jej
rezygnacją, ponieważ wytrąca mu z ręki wszystkie atuty.
- Proszę mi powiedzieć, panno Everett - ciągnął groźnie - co do cholery
pani sobie myśli, tak po prostu odchodząc?
- Nie możesz zabronić mi odejść! - odparła butnie.
- Nie mogę zabronić ci odejść, fakt - zgodził się, kipiąc gniewem - ale na
pewno mogę postarać się o to, żebyś już nie dostała pracy w swoim
zawodzie!
Leith otworzyła usta i wyszeptała z niedowierzaniem:
- Nie zrobiłbyś tego...
- Tylko spróbuj! - warknął. - Telefon, słówko szepnięte do właściwego
ucha o tym jak zawaliłaś kontrakt Norwood & Chambers...
Nie musiał kończyć.
Leith nie mogła uwierzyć własnym uszom. Czyżby był rzeczywiście
zdolny do takiej podłości?!
- Ty sukinsynu! - syknęła.
Nie dotknęło go to. Nawet nie mrugnął.
- Wszystkiego najlepszego z okazji zaręczyn, kochanie! - wypalił.


ROZDZIAŁ ÓSMY
Przebrnęła jakoś przez środę i czwartek, ale w piątek, jadąc do pracy,
wciąż nie była pewna, czy opuści Vaseya za trzy miesiące. Czuła się
zbyt zniechęcona, aby szukać innego zajęcia. Nie miała żadnych
perspektyw na znalezienie odpowiedniej pracy. Każdy przyszły
pracodawca zmuszony byłby zwrócić się do Vaseya o referencje, a nie
ulegało najmniejszej wątpliwości, że Naylor Massingham dokładnie zna
zawartość jej kartoteki. Zapewne poinstruował kadry, by informowały

background image

go o wszystkim co dotyczy jego „narzeczonej". Mógł jej zaszkodzić w
każdej chwili.
Parkując samochód zastanawiała się, czy wciąż jeszcze jest z nim
zaręczona? Od ostatniego, jakże burzliwego spotkania nie dał znaku
życia.
- Cześć, Jimmy! - rzuciła wesoło asystentowi. Nie pozwoli, by jej
kłopoty stały się źródłem plotek.
- Witaj, Leith - odparł poważnie. - Naprawdę bardzo podoba mi się
twoja nowa fryzura.
Leith wróciła do dawnego uczesania. Upieranie się przy nietwarzowym
koku wydawało jej się idiotyczne. Zdjęła też okulary. Cielęce
spojrzenie, jakim obdarzył ją Jimmy, przeraziło ją. Tylko tego teraz
brakowało, żeby się w niej zadurzył.
- Dzięki - odparła krótko.
O jedenastej Jimmy poszedł na kawę i plotki. Leith pracowała jeszcze
przez parę minut, po czym doszła do wniosku, że potrzebuje informacji
z innego działu.
Była już w połowie korytarza, gdy ujrzała Naylora, zbliżającego się z
przeciwnej strony.
Serce w niej zamarło w oczekiwaniu na spotkanie, ale jej narzeczony
minął ją bez słowa, lodowate spojrzenie lokując gdzieś ponad jej głową.
Do końca dnia nie mogła znaleźć sobie miejsca. Chyba nigdy dotąd nie
pracowała tak nieudolnie. Ale jak mogła się skupić, gdy co chwila,
zamiast rozłożonych przed sobą dokumentów, widziała twarz Naylora.
Była taka zimna i obca...
Z zamyślenia wyrwał ją telefon.
- To chyba pan Massingham - oznajmił Jimmy scenicznym szeptem i
podał jej słuchawkę.
Po chwili wahania wzięła ją do ręki.
- Halo - musiała mocno wziąć się w garść, kiedy okazało się, że Jimmy
ma rację.
- Chciałbym się z tobą widzieć - powiedział Naylor beznamiętnie.
- Teraz? - zapytała, zastanawiając się jednocześnie, jak zajdzie
gdziekolwiek na tych trzęsących się nogach.

background image

- Dlaczego nie? - odparł i odłożył słuchawkę. Co za odmiana! -
pomyślała, z lekka zaniepokojona. Czyżby znów coś knuł?
- Nie zabawię długo - powiedziała do Jimmy'ego. - Idę...
- Do nowego skrzydła?
- Za bystry jesteś na tę pracę - mruknęła wyniośle. Ruszyła korytarzem,
czując, że zaczyna wpadać w panikę. Czy wezwał ją do swego gabinetu
po to, żeby dać jej burę za spotkanie w korytarzu dziś rano, zastanawiała
się, podchodząc do drzwi Moiry Russell. W końcu on też ją zignorował.
Nie, nie mógłby być aż tak nieprzyjemny - doszła do wniosku i weszła.
- Pan Massingham jest wolny - oznajmiła z uśmiechem Moira Russell.
- Dzięki - odpowiedziała Leith, mając nadzieję, że uśmiechem pokryje
zdenerwowanie. Zapukała, wzięła głęboki oddech i weszła.
Naylor stał przy biurku, przeglądając jakieś papiery. Serce Leith zabiło
mocno - Boże drogi, jakże ona go kocha!
- Dzień dobry - jakaś aktorka głęboko w jej wnętrzu powitała go
uprzejmie na użytek sekretarki. Kiedy wreszcie podniósł oczy, zamknęła
drzwi. - Chciałeś widzieć się ze mną?
- Wejdź - zaprosił ją, a potem rzucił papiery na biurko i podszedł do
okna. Milczał przez chwilę, jakby roztaczający się stamtąd widok był
bardzo interesujący. Nagle otrząsnął się z zadumy i powiedział:
- Wygląda na to, że wujostwo chcą lepiej poznać kobietę, którą mam
pojąć za żonę.
Leith odwróciła wzrok. Poczuła ukłucie bólu na myśl, że jeśli Naylor
ożeni się, to na pewno nie z nią.
- Zapraszają nas na weekend do Parkwood- dodał. Nie! - pomyślała
zrezygnowana Leith. Dość już tej całej farsy!
- Zacznijmy od tego-odezwała się-że nie wyjdę za ciebie i...
Urwała, kiedy dostrzegła pulsowanie żyłki na jego skroni i mimowolny
ruch głowy w tył. Z ponurego błysku w jego oczach domyśliła się, że
obraziła go.
- Mogłabyś przynajmniej poczekać, aż cię ktoś poprosi, zanim
odmówisz - stwierdził lodowato.
Leith aż skurczyła się po tych brutalnych słowach. Pomyślała, że za
żadne skarby nie pojedzie z nim do Parkwood. Chyba wyczytał z jej
twarzy ból i bunt, bo dodał już o wiele spokojniejszym tonem:

background image

- Ciotka i wujek byli dla mnie jak rodzice... wiele im zawdzięczam...
- Czy dlatego ich okłamujesz? - rzuciła ostro, bo Naylor pielęgnując
swoje uczucia rodzinne zdawał się nie zwracać uwagi na to, że czyni to
jej kosztem.
- Wiesz, dlaczego muszę to robić - odparł. Miękkie nuty znikły z jego
głosu.
- Odśwież mi pamięć!
- Czy muszę ci przypominać, że zabrałem cię do domu tylko po to, aby
pokazać Travisowi, że kochasz kogoś innego - zwrot ten, dotyczący go
w większym stopniu, niż sądził, trafił zbyt blisko celu. Leith
instynktownie odwróciła się, żeby wyjść.
- Mogę z miejsca cię zwolnić! - wybuchnął Naylor, zanim zdołała zrobić
choćby krok.
Stanęła nieruchomo i dopiero kiedy poczuła, że może już zapanować
nad sobą, odwróciła się powoli. Nie musiał nawet mówić, że gdyby
oskarżyła go o niesprawiedliwe wyrzucenie z pracy, każdy sąd stanąłby
po jego stronie. Stąd w jej oczach pojawiła się spora doza nienawiści.
- Bez zapłaty, oczywiście? - zapytała wrogo.
- Masz rację! - odparł zimno.
- Niech cię szlag trafi! - rzuciła mu w twarz. Wzruszył ramionami
ignorując jej zranione uczucia.
- W każdym razie, dopóki nie zdecyduję inaczej, jesteś moją narzeczoną
- warknął. - Przyjadę po ciebie jutro o jedenastej.
Leith przez chwilę spoglądała na niego z buntem w oczach. Los wyśmiał
bezlitośnie żałosne zaklęcia, że nigdy więcej noga jej nie postanie w
Parkwood.
Odwróciła się i uciekła.
Po powrocie do domu długo rozpamiętywała władczy sposób, w jaki ją
potraktował. Nie mogła pojąć, dlaczego nie kazała, aby ją zwolnił,
zostawił w spokoju i poszedł do wszystkich diabłów.
W sobotę rano nadal myślała, jaki sens ma wyjazd do Parkwood.
Tydzień temu pojechała tam, żeby Travis nie myślał już o niej jako o
swej dziewczynie, było to zresztą ultimatum Naylora. Tym razem jedzie
już nie jako dziewczyna, lecz jako jego narzeczona. Gdzie tu logika?
Naylor zabiera ją, żeby wujostwo lepiej poznali jego przyszłą żonę,

background image

podczas gdy wie doskonale, że na pewno się nie pobiorą. O jedenastej
zadźwięczał dzwonek u drzwi.
- Jestem gotowa - powiedziała chłodno. Nie czuła potrzeby zapraszania
go do środka, więc tylko odwróciła się i poszła po torbę.
Naylor jednak wszedł bez zaproszenia.
- Jedna sprawa, zanim wyjdziemy – powstrzymał ją-
Przystanęła i spojrzała na niego pytająco. Nie rozumiała, o co chodzi, i
czekała na wyjaśnienia do chwili, kiedy wyjął z kieszeni pierścionek i
spróbował włożyć jej na palec.
Z zachwytem spoglądała na cacko z brylantów i szmaragdów. Nagle
dotarło do niej, co oznacza ten gest i poczuła, że wzbiera w niej
piekielna złość.
- O, nie! Na pewno nie będę tego nosić! - krzyknęła gwałtownie.
- Co, nie dość dobry dla ciebie? - warknął. Była to kropla, która
przepełniła miarę.
Wszystkie stresy, napięcia i cierpienia, jakie przeżyła w ciągu ostatnich
tygodni, skumulowały się. Upuściła torbę na podłogę i ręką zakreśliła
łuk. Naylor zareagował błyskawicznie i chwycił ją za przegub, zanim
zdążyła dosięgnąć celu. Pozbawiona możliwości fizycznego
wyładowania zawyła:
- Skoro nie możesz zrozumieć, że nie interesuje mnie zawartość
męskiego portfela ani ile z tego będę miała, to ty potrzebujesz okularów!
Jeśli... - nie zdołała dokończyć, bo uświadomiła sobie, że Naylor
uspokaja ją, tuli w kojącym uścisku.
- Ciii - wyszeptał w jej włosy i Leith nagle poczuła się bezsilna.
Wkrótce jednak złapała drugi oddech i choć cudownie było czuć jego
ramiona wokół siebie, nadludzkim wysiłkiem woli zdołała odsunąć się
od niego.
Puścił ją, ale wciąż trzymał w palcach klejnot.
- Przede wszystkim ciocia zwróci uwagę, czy nosisz pierścionek
zaręczynowy - mruknął kusząco.
Leith trwała w swoim uporze.
- Ona mnie zna, Leith, wie, że włożę pierścionek na palec mojej
narzeczonej w pierwszej dogodnej chwili.

background image

Przeniosła spojrzenie z pierścionka na Naylora, dostrzegła
wyczekiwanie w jego twarzy i znów spojrzała na klejnot. Czuła, że coś
się na niej wymusza, ale nie miało to wielkiego znaczenia. Jednak jeśli
ciotka ma zadawać niepotrzebne pytania, lepiej aby wzięła pierścionek.
Wyciągnęła rękę.
- Czy one są prawdziwe... to znaczy, kamienie? -zapytała, z oczami
wlepionymi w ogromny szmaragd pośrodku i dwa mniejsze brylanty po
obu stronach.
- Czy ofiarowałbym mej miłości atrapę? - zażartował i Leith
podziękowała mu za to mrożącym spojrzeniem. Nie był dusigroszem,
więc pierścionek musi być prawdziwy. Zadrżała na myśl o tym, ile mógł
kosztować!
Wsunęła go na serdeczny palec - pasował świetnie. Sam fakt włożenia
go sprawił, że nogi się pod nią ugięły. Potrzebowała czegoś na
otrzeźwienie.
- Nie jestem przyzwyczajona do noszenia pierścionka stwierdziła
kwaśno, żeby dodać sobie sił. - Nie miej pretensji, jeśli go zgubię.
- Nie będę miał - odparł bezbarwnym głosem.
- I dostaniesz go z powrotem w tej samej chwili, w której opuścimy
Parkwood! - uzupełniła z czystej przekory.
- Niech mnie diabli! - zakpił. - Jesteśmy zaręczeni dopiero dwie minuty,
a ona już mną pomiata!
Zanim Leith zdołała znaleźć na to właściwą odpowiedź, wziął torbę i
razem wyszli z domu.
Sama myśl o tym, że ktokolwiek mógłby pomiatać Naylorem rozbawiła
ją serdecznie i nareszcie rozluźniła się trochę.
- Leith, Naylor! - wykrzyknęła Cicely Hepwood, wychodząc im na
spotkanie. Guthrie dołączył do nich minutę później i wymienili
powitalne uściski.
- Dałam ci ten sam pokój, co w zeszłym tygodniu - szczebiotała radośnie
gospodyni. - Na pewno chcesz rozpakować się i umyć ręce przed
lunchem, ale zanim pójdziesz... - zawahała się nagle. - Chyba masz
pierścionek zaręczynowy? - powiedziała powoli.

background image

Leith skinęła głową, w duchu przyznając Naylorowi medal za zdolność
przewidywania. Nie mogła jednak oprzeć się fali wzruszenia, kiedy
podała pani Hepwood lewą dłoń.
- Tak, i to bardzo piękny - stwierdziła szczerze. Podczas, gdy Cicely
rozpływała się w zachwytach, Leith poczuła przemożną chęć spojrzenia
na Naylora. Patrzył na nią: nie na ciotkę, nie na pierścionek, ale właśnie
na nią - i wydawał się bardzo zadowolony.
Odwróciła wzrok, przekonana, że rozumie powód jego radości.
Przewidział, że pierścionek będzie pierwszą rzeczą, o którą zapyta
ciotka. Leith miała ochotę, aby znaleźć się gdzieś na tyle blisko, żeby
zobaczyć jego minę, kiedy okaże się, że nie przewidział czegoś... i
złapał się we własne sidła!
Rozmyślając tak pobiegła na górę, żeby odzyskać równowagę ducha i
przyczesać włosy przed lunchem. Siedząc w jadalni obok Naylora czuła
się o wiele, wiele pewniej.
Rozmowa podczas lunchu była wesoła i sympatyczna. Nikt nie
wspomniał Travisa, aż do chwili kiedy Guthrie poprosił Naylora o radę
w sprawie kupna lasu.
- To pomysł Travisa. Wtedy pochłonięty był ochroną dzikiej przyrody,
ale zdaje się, że ostatnio ma... inne sprawy na głowie.
- Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy - uspokajająco wtrącił
Naylor i pozornie niedbałym tonem zapytał: - A właściwie gdzie on jest?
Na to pytanie odpowiedziała ciotka. Leith zorientowała się nagle, że pod
wesołą, uśmiechniętą maską kryje się bardzo zatroskana kobieta, która
stara się ze wszystkich sił traktować ją jak członka rodziny.
- Travis był wczoraj bardzo niespokojny-wyznała Cicely Hepwood. -
Właściwie przeżywał coś przez cały tydzień. Wczoraj jednak cierpiał
bardziej niż zwykle i... - głos zadrżał jej lekko. Musiała przerwać na
chwilę, żeby odzyskać panowanie nad sobą. - Ostatniej nocy zadzwonił,
żebyśmy się nie martwili, ale w ogóle nie wróci do domu. To już druga
noc, kiedy nie wiem, co się z nim dzieje.
W tym momencie Leith z całego serca zapragnęła uspokoić choć trochę
panią Hepwood. Ale co mogła powiedzieć? Travis bardzo kochał
Rosemary i myślał o niej bez przerwy... ale tego nie mogła powiedzieć
nikomu.

background image

W tej samej chwili Guthrie Hepwood zaczął uspokajać żonę, że syn
zjawi się na pewno lada chwila. Leith uznała, że nie musi już głowić się
nad sposobem wytłumaczenia Travisa. Przelotnie spojrzała na Naylora i
aż się cofnęła. Wyglądał, jakby ogarniała go szewska pasja. Nigdy dotąd
nie widziała w jego oczach takiej wrogości i to wyraźnie pod jej
adresem!
Wstrząśnięta do głębi odwróciła wzrok i zastanawiała się, co u licha
palnęła tym razem. Minęło kilka sekund, odrętwiały umysł zaczął
pracować i odpowiedź na pytanie przyszła sama. Naylor ciągle dobrze
pamiętał, gdzie znalazł swego kuzyna tej pierwszej nocy. Był, zdaje się,
zupełnie pewien, że znalazłby go tam i dzisiaj. Leith poczuła
odradzającą się wściekłość. Miała dość tej koszmarnej podejrzliwości...
- Chyba pójdę się przebrać - oznajmiła. Zbyt była rozgorączkowana,
żeby wytrzymać w bezpośredniej bliskości Naylora, kiedy przejdą do
salonu. Z uśmiechem przeprosiła towarzystwo i wyszła.
Jeżeli była wściekła, to jej narzeczony z pewnością dzielił ten nastrój, bo
także wymówił się i odszedł w tym samym kierunku.
Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, dopóki nie znaleźli się przed
drzwiami sypialni.
- I co? - warknął, gdy Leith miała już wejść do sypialni. Chwycił ją za
ramię i niezbyt delikatnie zwrócił twarz ku sobie.
Podniosła wzrok na jego agresywne, mroczne oczy.
- Co i co? - wybuchnęła.
- Widziałaś się z Travisem ostatniej nocy? - syknął.
- Chodzi ci o to, czy został na noc? A był tam, kiedy przyszedłeś po
mnie rano? - odpaliła i zaczerpnęła tchu. - Oddać ci pierścionek? -
zadrwiła. Była dość wściekła, żeby mieć na to odwagę. Odwróciła się
tyłem.
Nie odeszła daleko. Zanim zdążyła dotknąć klamki, chwycił ją za
ramiona i przycisnął do ściany.
- Nie! - zaprotestowała, ale on nawet nie udawał, że słucha. Całując,
więził ją w żelaznym uścisku.
Jego pocałunki były brutalne i sprawiały ból. Usiłowała uwolnić się za
wszelką cenę, ale to tylko wzmagało jego podniecenie.

background image

Była równie wściekła na siebie, jak na niego. Wiedziała, że potrafi ją
rozbroić. W chwili gdy jego złość nieco minęła albo może zmęczyły go
pocałunki, zdołała uwolnić dłonie i wesprzeć je na jego piersi. Ode-
pchnęła go z całej siły i - nagle poczuła, że jest wolna. Nie czekała na
wyjaśnienia. Błyskawicznie znalazła się w sypialni i zamknęła drzwi.
Oparła się o nie plecami w obawie, że zechce wejść. Nasłuchiwała ze
wstrzymanym oddechem. Nie dobiegał żaden szmer, więc uznała, że
musiał sobie pójść.
Podeszła do okna i spojrzała na rozsłoneczniony trawnik. Poczuła, że
jest zbyt wzburzona, by siedzieć w pokoju do samej kolacji. Postanowiła
udać się na przechadzkę - przy odrobinie szczęścia może uda jej się nie
spotkać Naylora.
Niedyskretne pytania i brutalny pocałunek wciąż jeszcze tkwiły w jej
pamięci. Doszła jednak do wniosku, że gdyby nawet próbowała
dowiedzieć się, dlaczego był taki wściekły i omal jej nie pobił,
prawdopodobnie odpowiedź nie byłaby zbyt miła. W końcu i tak
wszystko okaże się jej winą!
Po drodze zauważyła, że drzwi do salonu są zamknięte. Miała ogromną
ochotę wyjść nie mówiąc nikomu ani słowa, ale czuła, że winna jest
gospodarzom tę grzeczność. Nawet, jeśli nie będzie umiała
odpowiedzieć na pytanie, co się stało z Naylorem.
Podeszła do drzwi salonu, przywołała na twarz miły uśmiech i weszła.
Państwa Hepwood nie było w pokoju. Miała pecha, w salonie był
właśnie Naylor.
Zatrzymała się raptownie i już miała wyjść, kiedy zawołał ją po imieniu.
Wydawał się równie wzburzony, jak ona i natychmiast spojrzał na jej
lewą dłoń.
- Szukałam pani Hepwood - powiedziała szybko przyłapując się na tym,
że patrzy na jego usta, te same, które tak brutalnie ją całowały. Nagle
zapragnęła podejść i pocałować go, tak jakby można było zetrzeć całe
zło, które już się stało.
Pewnie uznałby ją za szaloną...
- Po co ci moja ciotka? - zapytał. Znowu był podejrzliwy.
- Nie zdradzę jej żadnej tajemnicy! - odparła kwaśno, porzucając swe
pokojowe zamiary. - Powinna chyba wiedzieć, że idę na długi spacer.

background image

- Ciotka jest na górze - odpowiedział i Leith zrobiła krok w kierunku
wyjścia. Ale on znowu zawołał ją po imieniu, więc odwróciła się
niechętnie.
- Leith, ja... - zaczął powoli, ale nagle urwał. Coś, co zobaczył przez
wysokie francuskie okno, nie pozwoliło mu dokończyć.
- Travis! - wykrzyknęła Leith, rozpoznając jego kuzyna. Pomyślała, że
widok syna przyniesie pani Hepwood ogromną ulgę, kiedy u boku
Travisa dostrzegła znajomą postać.
- Rosemary! - wyjąkała, kompletnie zaskoczona i pobiegła, żeby gorąco
uściskać przyjaciółkę.
- Myślałem, że mama i tato będą tutaj, więc poszedłem na skróty przez
trawnik - wyjaśnił Travis, roześmiany, najszczęśliwszy człowiek na
świecie. - Cieszę się, że tu jesteś, Leith. Powinnaś wiedzieć pierwsza.
- Dzwoniłeś do Rosemary - domyśliła się.
- Jeszcze lepiej! - odparł, zaborczo obejmując ramieniem swoją miłość. -
Po parszywej nocy pomyślałem, że oszaleję, jeśli czegoś szybko nie
zrobię. Rano pojechałem do Dorset i...
- Pojechałeś do Hazelbury? Do domu Rosemary? - dopytywała się
zdumiona Leith.
- Nie mogłem dłużej wytrzymać - odparł. - Wydawało mi się, że im
dłużej Rosemary zostaje z rodzicami, tym bardziej wpajają jej swoje
przesądy. W każdym razie trząsłem się jak osika, kiedy oznajmiłem
państwu Green, że zamierzam poślubić ich córkę i...
- Poślubić! - ten okrzyk padł z ust Naylora. Och, pomocy - pomyślała
Leith, za chwilę ktoś zapłaci głową. Miała podstawy, by przypuszczać,
że to będzie jej głowa.
- Ależ tak! - wykrzyknął entuzjastycznie Travis, najwyraźniej w
siódmym niebie i niewrażliwy na czyjeś groźne miny.
- Słuchajcie, Rosemary była cudowna. Kiedy zapytałem jej rodziców, co
bardziej kochają, szacunek sąsiadów czy własną córkę, pokazali mi
drzwi. A wtedy ona powiedziała, że postanowiła dać Derekowi rozwód i
idzie ze mną.
- Czy ktoś mógłby powiedzieć mi... - zbyt spokojnie wtrącił się Naylor -
... co się tu dzieje, do jasnej cholery?

background image

Przez moment Travis wydawał się wytrącony z równowagi pytaniem
kuzyna, ale już po chwili rozpłynął się w uśmiechach.
- Wybacz mi, Naylor - sumitował się. - Jestem cały w skowronkach.
Zapomniałem, że nie znasz Rosemary. Myślałem, że Leith, pomimo
moich usilnych błagań o dochowanie tajemnicy, powiedziała ci o
wszystkim.
- Dalej! - ponaglił Naylor. Jego głos był bardziej spokojny niż
kiedykolwiek. Cisza przed burzą.
- Leith jednak była naprawdę lojalnym przyjacielem - przyznał radośnie
Travis. - Od chwili, gdy spotkałem Rosemary po raz pierwszy, była dla
nas obojga ogromną pomocą. A potem, kiedy Rosemary miała kłopoty i
nie chciała się ze mną widywać, Leith była naszym posłańcem, koiła ból
mojego serca i... wyznaję... pijaństwa. Szczególnie jednej nocy, kiedy
byłem zbyt zalany, żeby prowadzić, położyła mnie do łóżka Sebastiana i
pozwoliła wszystko odespać.
Leith spojrzała na Naylora i dostrzegła, że ten aż kipi ze złości. O, Boże,
to już koniec! - pomyślała.
- A więc... - zaczął Naylor dość groźnie, ale w tym momencie w salonie
pojawili się rodzice Travisa.
- Travis! - zawołała Cicely i rozpromienionym wzrokiem spojrzała na
młodą kobietę, którą jej syn wciąż obejmował ramieniem. - Widzę, że
przywiozłeś przyjaciółkę!
- Rosemary to coś więcej niż przyjaciółka - dumnie odparł Travis. -
Mamo, poznaj moją przyszłą żonę.
- TRAVIS!
Nagle wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Leith spojrzała na ciągle
otwarte francuskie okno. Właściwie teraz już może iść na ten długi
spacer. Zerknęła na Naylora, był pochłonięty obserwowaniem rodziny.
Leith cichutko wyśliznęła się na zewnątrz. Spojrzała na drogę, którą
zamierzała pójść i nagle poczuła się dziwnie zagubiona. Droga
przecinała otwarte pole... a ona nie chciała być dostrzeżona.
Nieco dalej, na lewo, znajdował się letni domek. W nadziei, że nie jest
zamknięty, pobiegła ku niemu jak na skrzydłach.

background image

Miała szczęście. Oszklone drzwi ustąpiły pod dotknięciem jej ręki.
Weszła i przekonała się, że domek jest większy, niż wydawał się z
zewnątrz.
Opadła na wyściełaną sofę. W głowie szumiało jej od wrażeń. Była
szczęśliwa, że być może Travis i Rosemary nareszcie zaczną czerpać
radość ze swej miłości.
Wkrótce Leith zapomniała o szczęśliwej parze. Znowu stanęła jej przed
oczami wściekła mina Naylora. Było w niej coś groźnego. Naylor nie
należał do ludzi, którzy zwlekają z wyciąganiem wniosków i Leith
wiedziała, że chwila pokuty jest bliska.
Usłyszała kroki. Poderwała głowę, gdy cień padł na oszklone drzwi, i
zamarła. Rozpoznała wysokiego mężczyznę, stojącego z dłonią na
klamce i pojęła, że nadszedł czas wyjaśnień...
Nie odrywała od niego oczu, gdy z bezlitosną miną wszedł do domku.
Stanął przed nią i przez długą chwilę po prostu patrzył z góry.
- No - odezwał się twardym, ostrym głosem. -Mów.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- O... czym? - zapytała. Ta odpowiedź nie została przyjęta zbyt dobrze.
- Ostrzegam cię - rzekł lodowato. - Nie mam nastroju do zabawy.
Wskazał głową na dom.
- Możesz zacząć od wyjaśnienia mi, o co do cholery tam chodzi!
Leith starała się zachować spokój.
- To chyba mówi samo za siebie - odparła oschle. Oczy Naylora zwęziły
się, ręce zacisnęły w pięści.
Przyciągnął do siebie fotel i usiadł naprzeciw niej. Zablokował jej w ten
sposób drogę do drzwi. Przechylił się i wycedził gniewnie:
- Dobra, zaczynamy od początku. Kim u diabła jest Sebastian?
Treść pytania tak zaskoczyła Leith, że o mały włos nie wyparła się
własnego brata.
- On... mm... jest w... mm... Indiach, na... -zaczęła.
- Do jasnej cho... - Naylor zmełł w ustach przekleństwo. Zachowywał
się jak człowiek, którego oszukano, i teraz nie pozwoli na dalsze
kłamstwa. Chce mieć zatem wszystkie kropki nad I, wszystkie kreseczki

background image

nad T i nic, zupełnie nic nie pozostawiać domysłom. - Sebastian to twój
brat, tak? Jedyny brat?
- Sebastian jest moim jedynym bratem - przyznała.
- Jak długo jest w Indiach? - rzucił Naylor, a Leith klęła swe zmieszanie.
Teraz, kiedy chciała odpowiadać jak najszybciej, nie mogła sobie
przypomnieć.
- Niezbyt długo - odpowiedziała.
- Rok? Kilka miesięcy? - dopytywał się. Skinęła głową. - Zanim
wyjechał, mieszkaliście razem?
- Zgadza się - odparła ostro, zirytowana lekko jego dociekliwością.
Wtedy pochwyciła błysk zrozumienia w jego oczach.
- Hipotekę także spłacaliście razem? - nie zawahał się wleźć z butami
także w jej finanse.
- Jeżeli musisz wiedzieć - wybuchnęła - chcieliśmy kupić razem to
mieszkanie. Żeby oszczędzić ci pytań - dodała - złożyliśmy depozyt w
postaci pewnej sumy, którą zapisał nam dziadek.
Naylor nie wydawał się ani trochę zainteresowany sumą, jaką złożyli,
ani dziadkiem.
- A potem twój brat wyjechał i zostawił cię z całym długiem, nie dając
żadnego zlecenia płatności pod jego nieobecność?
- Chyba zapomniał, że są... - Leith zaczęła bronić Sebastiana, ale urwała.
- To ciebie nie dotyczy!
- palnęła bez namysłu. Kiedy spojrzała na wyraz jego twarzy domyśliła
się, że to nie był dobry argument.
- To mnie cholernie dotyczy, kobieto! - ryknął.
- Zrobiłaś ze mnie kompletnego durnia. Nikt nie robi takich rzeczy bez
powodu, nawet ty!
- Miałam doskonały powód - podniosła głos.
- Jaki?
- Sam się o to prosiłeś!
- W jaki sposób?
- Masz kiepską pamięć! Od pierwszej chwili, od tamtej nocy, kiedy
przyszedłeś po Travisa, zacząłeś...
- Do Travisa wrócimy za chwilę - uciął. - Przedtem jednak powiesz mi,
dlaczego raczyłaś wprawdzie poinformować mnie, że masz brata, ale

background image

umyślnie nie powiedziałaś, że ma na imię Sebastian! To natychmiast
rozwiązałoby sprawę innego mężczyzny w twoim życiu.
- Dawałeś mi jasno do zrozumienia, jaką masz o mnie opinię, powinnam
chyba robić wszystko, żeby ją poprawić! - wybuchnęła.
- I, oczywiście, dlatego nigdy nie wspomniałaś, że do niedawna twój
brat mieszkał z tobą i płacił połowę długu hipotecznego, dzięki czemu
mogłaś sobie pozwolić na takie mieszkanie. I również dlatego po-
zwoliłaś mi myśleć, że to mieszkanie ma tylko jedną sypialnię, podczas
gdy najwyraźniej są dwie. Co znaczy...
- O ile pamiętam - przerwała mu ostro Leith - tamtej nocy, kiedy
przyszedłeś po Travisa, nie byłeś w nastroju do wycieczki po moich
nieruchomościach!
- Mogłaś mi wszystko wyjaśnić!
- Rzeczywiście, jak diabli! Bo ty miałeś ochotę słuchać wyjaśnień!
- Jakaś kobieta unieszczęśliwiała Travisa... był w twoim mieszkaniu,
więc, na mój rozum, to musiałaś być ty!
- No więc dowiedziałeś się właśnie, że to nie ja.
- A ty czekałaś na ten dzień, co? - przerwał jej szorstko.
- Czekałam?
- Niech mnie piekło...! - wybuchnął. - Założę się, że nieraz miałaś
ochotę roześmiać mi się w twarz!
- Jestem tylko człowiekiem! - odparła, pomijając milczeniem fakt, że
częściej z jego powodu była bliska łez niż śmiechu.
Okazało się, że śledztwo dopiero się rozkręca.
- Dlaczego pozwoliłaś mi sądzić, że jesteś kochanką mojego kuzyna? -
zapytał. - Dlaczego...?
- Z tego, co sobie przypominam - ucięła wrogo -chyba nie uwierzyłbyś
mi, gdybym powiedziała ci coś innego! Byłeś zdecydowany myśleć o
mnie jak o jakiejś... jakiejś harpii, która czyha wyłącznie na portfel
Travisa!
- Nawet nie próbowałaś przekonać mnie, że jest inaczej! - rzekł
oskarżająco. - Nawet nie wspomniałaś o istnieniu tej dziewczyny.
- Rosemary nie chciała, aby ktokolwiek wiedział o jej związku z
Travisem - stanęła w obronie przyjaciółki - a poza tym byłam święcie
przekonana, że już nigdy więcej cię nie zobaczę.

background image

- Hmmm - mruknął. Potarł dłonią podbródek w zamyśleniu. Wydawało
się, że coś sobie przypomniał... i nagle rozluźnił się.
- To... dla mnie także była niespodzianka - wyznał dziwnym, tęsknym
tonem. - Przechodząc, zajrzałem do pokoju i zobaczyłem twoją
kasztanową głowę...
- Rozpoznałeś mnie?
- Byłaś odwrócona plecami, uczesana inaczej, ale... -powiódł
spojrzeniem po jej długich, lśniących lokach ten fantastyczny kolor
przyciągnął moją uwagę.
Leith nie była pewna, czy przypadkiem nie woli, kiedy jest bezczelny,
wściekły i agresywny. Jego łagodność wytrącała jej broń z ręki.
- Ja... też nie wiedziałam, że jesteś... Naylorem Massinghamem, moim...
szefem - wyjaśniła.
- A ja nie byłem pewny, że kobieta, którą nazywają Panną Lodowatą,
jest tą samą brązowowłosą pięknością, z którą kłóciłem się w sobotę
rano - odparł.
Och, Naylor, nie rób tego - myślała rozdygotana Leith. Teraz jeszcze
cięższą walkę musiała stoczyć w poszukiwaniu odpowiedzi.
- Cóż, kiedy już się dowiedziałeś, nie miałeś żadnych skrupułów.
- Dużo mi to pomogło! - parsknął. Miękki ton znów gdzieś się
zapodział. - Tego samego wieczoru, kiedy byłem na kolacji z
przyjaciółką, kogóż to ja widzę w tej samej restauracji? Mego kuzyna,
otaczającego władczym ramieniem właśnie ciebie!
- Jeśli dobrze pamiętam, Travis jedynie prowadził mnie do twojego
stolika.
- Ale skoro nie byłaś jego dziewczyną, dlaczego zgodziłaś się iść na
kolację? - dopytywał się.
- Jeśli już chcesz wiedzieć - odparła - dlatego, że Rosemary pojechała do
rodziców tydzień wcześniej i wtedy jeszcze nie wróciła. Jej rodzice są
przeciwni rozwodowi, więc bała się powiedzieć im o Travisie.
- Ha! - chrząknął z niesmakiem Naylor, ale dalej naciskał: - To wciąż
nie wyjaśnia, dlaczego jadłaś z nim kolację.
Leith nie była zaskoczona jego dociekliwością, ale szczerze zdziwił ją
fakt, że nagle zaczął mówić, jak człowiek zazdrosny! Odsunęła jednak
od siebie tę myśl.

background image

- Poszłam z Travisem na kolację, ponieważ Rosemary prosiła, żebym się
nim opiekowała, a poza tym był taki nieszczęśliwy... - wyjaśniła
bezdźwięcznym głosem. - Lubię go. Lubię ich oboje - ciągnęła z
determinacją. - Kiedy Travis zadzwonił, nie miałam serca mu odmówić.
Wiedziałam, że musi się komuś zwierzyć. Nigdy nie przyszło mi do
głowy - dodała szczerze - że ty możesz spędzać wieczór w tym samym
miejscu.
- Jasne, że nie! - napadł na nią Naylor. - Więc dlaczego nie wyjaśniłaś
tego przy następnym spotkaniu?
Leith doskonale pamiętała to następne spotkanie. Przyszedł do jej
mieszkania i całował ją...
- Nie mogłam - usiłowała odepchnąć od siebie te wspomnienia -
ponieważ wtedy Travis poprosił, żebym nikomu nie mówiła o
Rosemary.
Nagle opanowały ją wyrzuty sumienia.
- Ja wiem, że to boli... jesteście przecież rodziną -wyszeptała wzruszona
- ale Rosemary była naprawdę w rozpaczliwej sytuacji. Ja... po prostu
nie mogłam złamać danego mu słowa.
- Oczywiście! - przerwał jej gwałtownie. - Byłaś... Nagle urwał.
Znieruchomiał, jakby nieoczekiwanie zobaczył coś bardzo ważnego.
Leith pozostała napięta. Nie wiedziała, o czym myśli, ale pamiętała jego
niesamowitą zdolność kojarzenia faktów.
- Nie mogłaś złamać słowa danego Travisowi, - zaczął powoli -
ponieważ go lubisz, tak?
- Hm... tak. Tak mi się wydaje - poddała się.
W dalszym ciągu nie wiedziała, o czym myśli Naylor. W jego wyglądzie
było coś dziwnego, dziwny był także sposób, w jaki na nią patrzył, jakby
nie chciał nic przeoczyć. To było nieco kłopotliwe.
- Z tego wynika - zaczął ostrożnie - że nie złamałabyś słowa danego
mnie... z tego samego powodu?
Czyżby się czegoś domyślał?
- Czy mogę przyjąć, Leith, że... przynajmniej w pewnym stopniu...
lubisz także i mnie? - ciągnął dalej.
- Tak... nie... oczywiście, że nie! - wyjąkała i zaraz przekonała się, że
takie zaprzeczenie nie pomoże jej.

background image

- A więc dlaczego - ciągnął uparcie - kiedy poprosiłem cię, byś nie
mówiła Travisowi, że nasze obustronne zauroczenie jest farsą...
dlaczego milczałaś... i dotrzymałaś słowa?
Leith usiłowała wziąć się w garść. Wreszcie, z ulgą, przypomniała sobie
najważniejszy argument:
- Wiesz przecież. Stawką była moja praca. Gdybym...
- Ale - wpadł jej w słowo - złożyłaś wypowiedzenie.
- Wiem, ale... - wykręcała się, czując, że traci grunt pod nogami. - Nie
mogłam mu nic powiedzieć, ponieważ z nim nie rozmawiałam.
- Jestem pewien, że decyzji o porzuceniu pracy nie podjęłaś w
poniedziałek, inaczej powiedziałabyś Travisowi wszystko, gdy
przyszedł rano do biura.
Mam jeden wielki bałagan w głowie - pomyślała Leith. Zapomniała o
tym, że widziała Travisa w poniedziałek.
- Ale - ciągnął dalej Naylor - może miałaś ochotę powiedzieć mu o tym,
że nie jesteśmy naprawdę zaręczeni, teraz, w ten weekend?
- Nie wiem, o co ci chodi -wyjąkała dzielnie Leith.
- Przyznam ci się, moja droga, że sam nie bardzo wiem, co się dzieje -
wyszeptał. - Wiem tylko jedno - ciągnął - kocham Travisa jak brata, ale
nigdy, przenigdy nie pozwoliłbym, żeby mi ciebie odebrał.
Leith wstrzymała oddech. Z trudem docierał do niej sens tych słów.
- Nie rozumiem... - wyszeptała.
- Jesteś bystra i inteligentna, Leith. Myślę, że rozumiesz mnie bardzo
dobrze - stwierdził stanowczo.
Nadal się nie odzywała, serce biło jej zbyt mocno.
- Po tym wszystkim, co przeze mnie przeszłaś, myślę, że teraz ja
powinienem coś z siebie dać... Zanim będę miał prawo oczekiwać...
Zielone oczy wpatrywały się w niego nieruchomo.
- Mówisz... - zaczęła, ale musiała przerwać. Spazmatycznie zaczerpnęła
tchu i dokończyła ledwie słyszalnym głosem: - Mówisz... zagadkami.
- To mnie nie dziwi - zgodził się. - Odkąd cię poznałem, żyję jak na
karuzeli.
- Mówisz... poważnie? - wykrztusiła. Już nie miała ochoty uciekać od
niego.
- Nigdy nie mówiłem poważniej.

background image

Nie odrywał czujnego spojrzenia od jej twarzy.
- Od chwili, kiedy cię ujrzałem - oznajmił bez ogródek - czuję do ciebie
pociąg, nawet jeśli sam tego nie chcę.
Leith zamknęła oczy. Tak bardzo potrzebowała takich słów. Po tych
wszystkich ciosach, jakie jej zadał, mogła spodziewać się wszystkiego,
ale nie takich wyznań. Nieważne, jakie będą tego skutki.
- N-naprawdę? - wyjąkała i przeszedł ją dreszcz
- Od pierwszej n-nocy w moim mieszkaniu?
- O, tak - odparł łagodnie. - Wtedy, oczywiście, sam nie chciałem
przyjąć tego do wiadomości. Byłem zaślepiony nienawiścią do kobiety,
która, jak sądziłem, zmieniła mego beztroskiego kuzyna w zapijaczony,
storturowany wrak ludzki.
- On... naprawdę bardzo cierpiał - współczująco wyjaśniła Leith.
- Ja też! - zawołał nagle. - Jeszcze o tobie nie zapomniałem, kiedy na
drugi dzień, wracając do siebie po wizycie w dziale kontraktów,
zobaczyłem twoją kasztanową głowę. Miałem przewodniczyć zebraniu,
więc nie było czasu na zatrzymywanie się, żeby zawrzeć znajomość z
jedynym pracownikiem, którego opuściłem. I cóż ja robię? Zapominam
o spotkaniu i pędzę powiedzieć „Hallo" pannie Leith Everett!
- Z... hm... z powodu koloru moich włosów?
- Możesz mi wierzyć - odparł. - A potem, kiedy odwróciłaś się, byłem
wstrząśnięty odkryciem, że tak wspaniałe włosy ma tylko jedna kobieta
na świecie. Poszedłem na to zebranie, nie wierząc samemu sobie, że z
miejsca cię nie zwolniłem, ba, nawet nie miałem tego zamiaru.
- Wydawało ci się... że powinieneś mnie zwolnić? - szybko zapytała
Leith.
- To powinien być mój odruch - przyznał. - A ja ostrzegałem cię tylko,
byś nigdy więcej nie widywała się z moim kuzynem... Jedynie po to,
żeby przekonać się, że jeszcze tego samego wieczoru poszłaś z nim na
kolację.
Miał bardzo żałosną minę, kiedy to mówił.
- Byłeś... zły?
- Wściekły - wyznał. -I coś jeszcze.

background image

- O? - zdziwiła się. Nastrój, jaki zaczynał ich ogarniać, w niczym nie
przypominał tych dwojga ludzi, którzy przed chwilą kłócili się do
upadłego.
- Jeśli chcesz wiedzieć, co jeszcze, to... - urwał, jakby nagle potrzebował
chwili przerwy - ... to mogła być tylko zazdrość.
- Zazdrość! - wykrzyknęła Leith z niedowierzaniem.
- A cóż by innego? - potwierdził spokojnie. - To samo uczucie, które
rozpętało się we mnie, kiedy następnego wieczoru przyszedłem i
wydawało mi się, że w twojej sypialni jest mężczyzna...
- Wielkie nieba! - jęknęła słabym głosem. - Naprawdę byłeś zazdrosny.
Pocałowałeś mnie! - przypomniała, bo chciała coś powiedzieć, aby
potwierdzić tę nadzieję, która nagle ożyła. To był właściwie jedyny fakt,
jaki zapamiętała z tamtej nocy.
- Tak... - odparł miękko - to miał być chłodny, wyrachowany gest.
Chciałem cię pocałować bez emocji, na zimno. I nagle ty zaczęłaś
poddawać mi się, a ja musiałem walczyć jak diabli, żeby nie zapomnieć,
że jesteś w moich ramionach... i nie dlatego, że jesteś piękna, a mnie
ogromnie się ten pocałunek spodobał...
- Ja też nie spodziewałam się... nie mogłam uwierzyć... że tak ci
odpowiedziałam... - wyznała Leith.
Naylor wyciągnął rękę i ujął jej dłoń, spoczywającą na kolanach. A
potem cicho zapytał:
- Leith, czy to coś znaczy?
- C-cóż... - męczyła się okropnie, aż wreszcie przyznała nerwowo: - Ch-
chyba tak.
- Na przykład? - ponaglił ją. Pochylił się i wyczekująco spojrzał jej w
oczy. - Nie jesteś pewna, czy rozumiesz, co mówię, prawda?
Leith patrzyła na niego oszołomiona.
- Chyba powiedziałem dość? - zapytał.
Leith odzyskała wreszcie zdolność mówienia. –To czy to, co mówisz,
nie jest przypadkiem... częścią kary za to, że nie powiedziałam ci o
Rosemary i...
- Kary! - wykrzyknął przerażony - Och, nie! Dokonałaś fantastycznych
rzeczy, żeby utrzymać Travisa przy zdrowych zmysłach... - urwał. Serce
Leith tłukło się jak oszalałe.

background image

- Czy naprawdę czułabyś się ukarana, gdyby to, co powiedziałem, nie
było prawdą?
- Nigdy nie lubiłam być okłamywana - odparła po paru chwilach
wewnętrznej walki... i musiała przyznać Naylorowi, ze i ona nie była w
porządku pod tym względem. Umyślnie nie powiedziała mu przecież, że
są z Travisem jedynie przyjaciółmi.
To, co powiedział, wystarczyło jednak, by mocno ścisnęła jego dłonie i
spojrzała na niego z miłością.
- Nie okłamuję cię, Leith. Poznałem gorycz zazdrości i nie chciałbym,
aby dotykał cię inny mężczyzna. Pragnę cię tylko dla siebie.
- Pragniesz mnie? - wyszeptała drżącym głosem. Nie chciała, aby
brzmiał tak płaczliwie, ale ta nutka wzruszenia zdawała się rozczulać
Naylora.
- Pragnę? Leith, jesteś moją miłością. Przecież to właśnie usiłuję ci
powiedzieć - Naylor usiadł obok niej.
- Nie wierzę ci... - jednak jej oczy przeczyły słowom. Naylor dostrzegł
ich prawdziwy wyraz i to dodało mu odwagi.
- A chcesz w to uwierzyć? - zapytał.
Leith w milczeniu wpatrywała się w niego, a kiedy głos znów odmówił
jej posłuszeństwa, mogła zrobić tylko jedno. Skinęła głową.
- Więc sprawię, że uwierzysz! - wyszeptał miękko, a potem delikatnie,
czule, objął ją ramionami.
Leith była bliska łez, tak cudowne to było uczucie, gdy Naylor przytulił
ją i niemal z nabożeństwem dotknął ciepłymi, namiętnymi wargami jej
ust.
- Och, Naylor - jęknęła, gdy przerwał pocałunek. Przyglądał się jej
długo, pieszcząc wzrokiem jej twarz, a potem muśnięciami ust, lekkimi
jak wietrzyk, zaczął okrywać jej oczy i czoło.
- Kochasz mnie, najdroższa? - zapytał. Delikatnie, pieszczotliwie
odgarnął włosy z jej czoła. - Chciałbym w to uwierzyć, ale choć twoje
oczy zdradzają, co czujesz, muszę to usłyszeć, proszę...
Uśmiechnął się zachęcająco. Leith uśmiechnęła się także.
- Tak, bardzo cię kocham, Naylor - powiedziała.
- Moje kochanie! - wyszeptał.

background image

W letnim domku na długie minuty zapanowała cisza, kiedy oboje
przylgnęli do siebie, spleceni ramionami, i całowali się i tulili, i znów
całowali. Odsuwali się od siebie tylko po to, by za chwilę znów czerpać
radość z bliskości. I znowu obejmowali się mocno, aż wreszcie
niedowierzanie stopniowo zmieniło się w wiarę. W gorącym uścisku
nagle zaczęło do nich docierać, że to, co uważali za nieosiągalne, nagle
stało się rzeczywistością.
- Moja słodka, słodka, uwielbiana Leith -mrukął, układając jej głowę
wygodnie na swym ramieniu.
- Wiem, że na to ani trochę nie zasłużyłem, ale... powiedz mi to jeszcze
raz.
- Że... cię kocham?
- I jeszcze raz.
- Kocham cię - zaśmiała się Leith.
- Niewiarygodna kobieto! Należę do ciebie - rzekł gorąco.
- Jak to się stało, że mi to nigdy nie przyszło do głowy? - zażartowała,
wciąż zawstydzona, choć wszystkie mury runęły już dawno.
- Nie powinno było - burknął z udanym gniewem. -I bez tego miałem
dość problemów, żeby zrozumieć, co się ze mną dzieje. Nie chciałem,
żebyś jeszcze ty - powód moich bezsennych nocy - znała moją słabość.
Leith nie mogła sobie wyobrazić słabego Naylora.
- Ty też miałeś bezsenne noce? - zagadnęła.
- A ty też? - zapytał z niedowierzaniem, a gdy przytaknęła, uśmiechnął
się zadowolony.
- Mówiłeś, że nie możesz tego pojąć? Pragnęła wiedzieć o nim
wszystko, co tylko można
wiedzieć, ale nie miała pojęcia, od czego zacząć.
- Nic nie mogłem pojąć - odparł. - Dopóki nie zrozumiałem, dlaczego
moje myśli wciąż pełne są ciebie, nie wiedziałem, czemu jeszcze cię nie
wyrzuciłem. Dopiero później pojąłem, że nie dlatego, że nie chciałem,
ale dlatego, że nie mogłem cię wyrzucić... Miałaś być tam, gdzie
mógłbym na ciebie patrzeć.
- Naprawdę? - westchnęła Leith. - Ty potworze, a obiecywałeś, że mnie
wyrzucisz, i to bez odprawy!
- Uległem panice.

background image

- Panice? Ty?
- Nie potrafiłem znieść myśli o weekendzie bez ciebie, a kiedy
odmówiłaś, straciłem głowę i zagroziłem, że cię wyrzucę.
- Och, Naylor - miękko wyszeptała Leith.
- Kochanie moje... obudziłaś we mnie uczucia, o które nawet się nie
podejrzewałem. I to bardzo różnorodne: zazdrość, rozpacz, wściekłość,
nadzieję. Nigdy dotąd nie odczuwałem, nie cierpiałem tak mocno. -
Naylor przytulił policzek do jej włosów. - A gdy na dodatek pojawił się
jeszcze jeden facet, jakiś Sebastian...
- Co zrobiłeś z jego kapeluszem? - przypomniała sobie Leith.
- Dostanie inny - odparł Naylor, uśmiechając się beztrosko. - Chciałem
wyeliminować wszystkich innych mężczyzn z twojego życia.
- Inni mężczyźni? Nie było innych mężczyzn! - zaśmiała się.
- Ja o tym nie wiedziałem - burknął. - Zżerała mnie zazdrość, kiedy
zobaczyłem cię w ramionach tego Fishera...
- Byłeś zazdrosny o Paula? - jej głos zniżył się do szeptu.
Naylor przytaknął.
- Nawet kiedy zorientowałem się, że tak stanowczo odrzuciłaś jego
zaloty, nie przestałem być zazdrosny.
- Naskarżyłeś na niego do Roberta Drewera - przypomniała sobie Leith.
- I jeszcze jak! Nie życzę sobie tego rodzaju napaści w mojej firmie, a
zwłaszcza, kiedy dotyczą ciebie! Uważasz pewnie, że jestem bezczelny?
Przecież ja także cię napastowałem... ale to była twoja wina, najdroższa!
- Moja? - zawołała tonem urażonej niewinności.
- A o kim myślałem przez cały weekend?
- O mnie? - zapytała rozczulona.
- A o kim? - zaśmiał się. W jego uśmiechu było samo słońce. - Nic
dziwnego, że nie mogłem się doczekać chwili, gdy przyjdziesz do
mojego biura w poniedziałek rano.
Leith była szczęśliwa.
- Myślałam, że chcesz mnie przepytać z dokumentacji Palmer &
Pearson, a ty powiedziałeś mi, że mam zostać twoją dziewczyną.
- A teraz mogę się tylko cieszyć, że zataiłaś przede mną twój prawdziwy
stosunek do Travisa.

background image

- Myślałam, że kiedy już się dowiesz, co zrobiłam... czego nie zrobiłam,
zamordujesz mnie.
- Z całą przyjemnością, gdybym nie był w tobie tak zakochany - odparł z
uśmiechem. - Zdecydowałem, iż jeśli tak bardzo zależy ci na pracy, że
zażądałaś mojego słowa, to będziesz od tej pory miała furę zajęć.
- I powiedziałeś mojemu szefowi, że powinnam mieć ich tyle, żeby
zajęły mi dzień i noc? - zapytała ponuro.
- Wybacz, nie wiedziałem jeszcze wtedy, kim jest Sebastian. Byłem zbyt
dumny, żeby zapytać, a z zazdrości nie chciałem, aby została ci choć
odrobina czasu na kontakty towarzyskie. Zazdrość ciążyła na mnie jak
przekleństwo. Jak nie Travis, to Sebastian...
A tego wieczoru, kiedy całą godzinę przesiedziałem na parkingu w
oczekiwaniu na ciebie... ja, który nigdy nie czekałem na żadną kobietę
dłużej niż kwadrans!... ciągle miałem przed oczami ciebie w
towarzystwie innego mężczyzny!
- A ja szukałam mieszkania. Wróciłam do domu sama - wyszeptała.
- A kiedy się wściekłem, roześmiałaś mi się w nos... i wtedy już
wiedziałem, że cię kocham.
- Wiedziałeś?
- Z całą pewnością - odparł czule. - Ale krótko byliśmy sami. Zaraz
przyplątał się Travis. Byłem załamany myślą, że on był twoim
kochankiem i musiałem wyjść, zanim się zdradzę.
Leith spoglądała na niego czułym wzrokiem.
- Ze mną działo się to samo, zauważyłam u siebie jakąś dziwną awersję
do twoich znajomych blondynek...
- Naprawdę? - roześmiał się uszczęśliwiony. Pocałował ją serdecznie.
- Wiedziałaś, co to było, kiedy po raz pierwszy poczułaś do mnie coś...
innego niż nienawiść? - zapytał, zanim jej serce zdołało uspokoić się.
- Mogę ci dokładnie powiedzieć - odparła miękko. - Kiedy poczułam, że
cię kocham. Ostatniej soboty. Poszliśmy na spacer, a ty powiedziałeś
coś...
- Coś obraźliwego i bardzo nie na miejscu - przypomniał sobie.
- A ja cię uderzyłam i...
- I należało mi się.
- Kiedy się ze mną zgadzasz, wytrącasz mi broń z ręki - zaśmiała się.

background image

- Będę o tym pamiętał - skinął głową... ale nie pozwolił na zmianę
tematu. - Mów dalej.
- To wszystko - uśmiechnęła się. - Pobiegłam do domu, wściekła,
zraniona i zagniewana... i zrozumiałam, że nie dotknęłoby mnie to tak
bardzo, gdybym cię nie kochała.
Naylor natychmiast przygarnął ją do siebie i ucałował tak czule, jakby
chciał scałować wszystkie ślady ran, jakie jej zadał.
- Czy to ci pomoże przebaczyć mi, kochanie, jeśli powiem, że wiłem się
potem w piekielnych mękach?
- Przebaczę ci wszystko - zaofiarowała się, ale coś jeszcze ją niepokoiło:
- Nie cieszyłeś się z powrotu do domu?
- Nie o to chodziło. Zdałem sobie sprawę, że nienawidzę każdego
spojrzenia i uśmiechu, jakim podczas lunchu obdarzałaś Travisa. A
kiedy poszedłem za tobą i znalazłem cię w bibliotece wraz z nim... czule
dotykającą jego ramienia....
- Och, Naylor - rozczuliła się. - Poszłam do biblioteki, żeby zadzwonić
do Rosemary. Travis prosił mnie o to, na wypadek, gdyby jej rodzice
byli w domu. I rzeczywiście byli - dorzuciła, gdy Naylor zrobił taką
minę, jakby chciał usłyszeć więcej. - Travis rozmawiał z Rosemary, ale
rozmowa urwała się. Był zrozpaczony.
- I ja też - zauważył Naylor z półuśmieszkiem, który już zdążyła
pokochać.
- I dlatego podczas kolacji powiedziałeś o naszych zaręczynach?
- Wydawało mi się, że nie masz zamiaru skończyć z Travisem, dlatego
zdecydowałem się to zrobić za ciebie, ogłaszając, że jesteśmy zaręczeni.
Na złość sobie, bo wściekłaś się i przez cały wieczór doprowadzałaś
mnie do szału, udając zakochaną. Chciałem, żebyś była zakochana, a nie
udawała - wyznał.
- Przepraszam - szepnęła miękko.
- To ja powinienem przepraszać - odparł szybko i ciągnął: - Jakiś diabeł
we mnie wstąpił, kiedy przed drzwiami swojej sypialni wykrzyczałaś, że
Travis nieraz zostawał u ciebie na noc. Poniosło mnie – głęboko
zaczerpnął tchu, jakby tamto wspomnienie wciąż go prześladowało. -
Przeraziłem cię, prawda?

background image

- Eee... nie tak bardzo - odparła, przypominając sobie, jak bardzo wtedy
cierpiała jej urażona duma. -Tylko... tylko na początku.
Po tym wyznaniu urwała nagle, bo na jego twarzy dostrzegła wyraz
bezgranicznego zmieszania.
- Co się stało? - zapytała. - Co ja takiego...?
- Tamtej nocy... - wykrztusił. -Tamtej nocy powiedziałaś, że jesteś
dziewicą. Czy... to...?
- Prawda? - dokończyła za niego. Ze wzrokiem utkwionym w jej twarzy
skinął głową.
- Cóż... - odpowiedziała. - Nigdy nie miałam... kochanka...
Wydawał się tak osłupiały, że musiała dodać parę wyjaśnień.
- Byłeś pierwszym - szepnęła wstydliwie - który zbliżył się do mnie
najbardziej.
- Och, kochanie - jęknął. - Chodź tutaj. Przytulił ją mocno i zaczął
okrywać delikatnymi
pocałunkami całą jej twarz.
- Och, moje kochanie - wyszeptał znowu. - Moje zachowanie było
naprawdę niewybaczalne!
- Nie rozumiem... - szepnęła matowym głosem, pozwalając przez długą
chwilę trzymać się w ramionach. Jego uścisk dawał jej poczucie
bezpieczeństwa. Dopiero potem przyszła pora na wyjaśnienia.
- Kiedy ciotka i wujek wrócili ze stajni, oprzytomniałem odrobinę i
wróciłem do pokoju, aby przeżyć jedną z najbardziej koszmarnych nocy.
- Koszmarnych? - zdziwiła się, pamiętając własne cierpienia. Nie
przyszło jej do głowy, że on mógł czuć to samo.
- A jakże inaczej? Wiedziałem, dlaczego straciłaś poprzednią pracę, jak
reagowałaś na zaloty Fishera. To dało mi dowód twojej wrażliwości i
dumy. I oto ja, zakochany w tobie jak wariat, dołączyłem do tej kolekcji.
Przecież rzuciłem się na ciebie, a ty byłaś tym przerażona. Kiedy
oprzytomniałem, omal nie spaliłem się ze wstydu i dlatego
przyspieszyłem nasz wyjazd.
- I to był ten powód? - wykrzyknęła zdumiona Leith. - Właściwie
myślałam, że zostaniemy parę godzin dłużej, ale...
- Chciałem wyjechać po lunchu, ale kiedy zobaczyłem cię rano, a ty
oblałaś się rumieńcem, przyspieszyłem wyjazd. Byłem przekonany, że

background image

ten rumieniec spowodował uraz i strach. Uznałem, że powinienem
zabrać cię tam, gdzie poczujesz się bezpieczna. Później chciałem...
właściwie próbowałem... powiedzieć ci, że nie musisz się mnie bać...
- Nie bałam się ciebie! - szybko zapewniła go Leith.
- Wiem, że zaczerwieniłam się wtedy w sobotę, ale... hm... rzadko
zdarza mi się... hm... tulić do mężczyzny... prawie n-nago...
- Wstydziłaś się? - zawołał z niedowierzaniem. Wyraz jego twarzy
złagodniał. - Wstydziłaś się, bo żaden mężczyzna nigdy przedtem cię tak
nie oglądał! Najdroższa moja - wyszeptał i przytulił ją.
- Nigdy nie bałam się ciebie, ani trochę - głos Leith był chropowaty ze
wzruszenia, ale uważała, że powinna mu to powiedzieć. - W zeszły
poniedziałek trzymałeś mnie w ramionach, a ja byłam bardzo szczęś-
liwa.
- Ty też? - wymruczał i wyznał: - Przylgnęłaś do mnie, wydawało mi
się, że usłyszysz bicie mojego serca, bo tym razem tak nie udawałaś jak
przy wujostwie... Ale moje serce biło mocno z innego powodu.
- Jakiego? - musiała się dowiedzieć.
- Znałem cię jako wrażliwą, ale pyskatą kobietę - odparł uszczęśliwiony.
- A jednak brutalnie zasugerowałem, że interesują cię wyłącznie moje
pieniądze, zobaczyłem w twoich oczach ból. Poczułem wtedy, że mogę
cię zranić. Może to okrutne, ale czyżby znaczyło, że czujesz do mnie
coś... cokolwiek, chociaż trochę?
- I co zdecydowałeś? - zapytała, przesuwając głowę tak, by widzieć jego
twarz.
- Zanim zdążyłem to zrobić, pojawił się Travis, a mnie znowu zaczęła
zżerać zazdrość i podejrzliwość. To, oczywiście, nie pomogło, kobieto -
warknął - bo tamtej nocy, kiedy przyszedłem do ciebie, powiedziałaś mi,
że Travis zawsze będzie dla ciebie kimś specjalnym. Nie mogłem tego
przełknąć. Musiałem wyjść, zanim zrobiłbym coś głupiego.
- Och, kochany! - zawołała Leith. - Powiedziałam to tylko ze strachu, że
możesz domyślić się, kogo kocham naprawdę.
- Ty czarownico! - szepnął miłośnie. - A zaraz następnego dnia dobiłaś
mnie wymawiając pracę. Nie mogłem pozwolić ci odejść. Dlatego
zareagowałem tak gwałtownie.
- Raz-dwa przywołałeś mnie do porządku, czyż nie? - roześmiała się.

background image

- Masz rację - zaśmiał się. - Ale i tak nie miałem pewności, czy po
prostu nie odejdziesz, nie czekając na moją zgodę. Omal nie
zwariowałem, zanim nie zobaczyłem cię w piątek.
- Przecież spotkaliśmy się wczoraj rano na korytarzu. Udałeś, że mnie
nie widzisz - przypomniała mu.
- Jak mogłem cię zaczepić? Twoja mina wskazywała, że nie masz
ochoty na rozmowę - skontrował Naylor. - Ale i tak potem przyszedłem
po ciebie!
- Serio? - podskoczyła.
- Serio - potwierdził. Po tym wszystkim nie wyobrażałem sobie, że
mógłbym nie zobaczyć cię przez cały weekend. Nigdy przedtem nie
tęskniłem za nikim. Co za potworne uczucie!
- I dlatego posłałeś po mnie wczoraj po południu? Skinął głową.
- Nie byłem pewien, czy mi uwierzysz, że wujostwo chcą cię lepiej
poznać, ale tylko to mogłem wymyślić, żebyś się zgodziła.
- Kłamałeś!
- Tak i nie - odparł. - To prawda, że moja rodzina chce cię poznać...
choć nigdy tego nie powiedzieli.
- Ty kłamczuchu! - uśmiechnęła się z uwielbieniem.
- To też prawda -zgodził się wesoło, choć jego twarz pociemniała na
chwilę. - Zaledwie tam dotarliśmy, a już znowu z zazdrości traktowałem
cię... no, brutalnie.
Leith podniosła na niego oczy i zrozumiała, jak straszne przeżywał
tortury.
- A ja - wyszeptała cichutko - gdy tylko zobaczyłam cię znowu, miałam
ochotę zatrzeć wszystko, co było, o tak - i leciutko, bardzo leciutko
pocałowała go.
- Naprawdę? - zapytał zdumiony.
- Słowo skauta! - uśmiechnęła się.
- Jesteś cudowna, będę ci to mówić codziennie. Wtedy, kiedy uciekłaś
przede mną do sypialni, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Bałem
się, że skrzywdziłem cię mimo woli. Chciałem nareszcie skończyć tę
farsę, wyznać, co czuję naprawdę. Ale nagle pojawił się Travis z inną
kobietą, a ty zniknęłaś...
- Znalazłeś mnie bardzo szybko - zauważyła.

background image

- Pewnie, że tak - odparł dumnie i podniósł do ust jej dłoń, całując palec
z pierścionkiem.
- Zaraz ci go oddam - wymamrotała niezręcznie.
- Co?
- Pierścionek.
- Nie podoba ci się? Jeżeli nie, to...
- Nie o to chodzi - przerwała. - Jest piękny. Po prostu, skoro nie
jesteśmy zaręczeni, nie chciałabym...
- Nie jesteśmy zaręczeni? Bogowie, Leith, a jak sądzisz, o czym mówię
od dłuższego czasu? Musimy się pobrać jak najszybciej.
- Pobrać? - wykrztusiła. - M-my?
- A nie chcesz? - zapytał na swój dawny, bezpośredni sposób.
Nie zastanawiała się ani chwili.
- Jasne, że chcę - odparła.
- Wyjdziesz za mnie?-upewnił się Naylor, jak zwykle chciał mieć
wszystkie kropki nad I i kreseczki nad T.
- Jesteś pewien?
- Jak niczego na świecie - rzekł poważnie. - Wczoraj, kiedy śmiałaś
powiedzieć, że nie wyjdziesz za mnie, sam byłem porażony siłą mojej
reakcji. Wiedziałem, że nie spocznę, dopóki nie zostaniesz moją żoną. A
teraz odpowiedz mi po prostu tak i przestań mnie już męczyć - poprosił.
- Tak, proszę pana - odparła posłusznie i roześmiała się, a on razem z
nią.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
098 Steele Jessica A jednak miłość
0098 Steele Jessica A jednak miłość
R098 Steele Jessica A jednak miłość
Jessica Steele A jednak miłość
840 Steele Jessica Zaręczyny na niby
Steele Jessica Zalegla randka
Steele Jessica Zaręczyny na niby
R780 Steele Jessica Zaległa randka
Auderska halina A JEDNAK MIŁOŚĆ
780 Steele Jessica Zalegla randka
753 Steele Jessica Sekret panny mlodej
Steele Jessica Harlequin Romans 840 Zaręczyny na niby
Steele Jessica Nasza bron kobieca
Steele Jessica Intruz z Werony
780 Steele Jessica Zalegla randka
Steele Jessica Sekret panny młodej

więcej podobnych podstron