Roberto de Mattei: nie zapominajmy, że
ostatecznym celem islamistów jest Rzym
Data publikacji: 2016-03-22 09:00
Data aktualizacji: 2016-03-22 11:23:00
Zachód nie może wygrać nadchodzącej wojny z gęsto utkaną i coraz bardziej radykalną
międzynarodową siecią dżihadu, która zwraca się ku sercu cywilizacji chrześcijańskiej – Rzymowi.
Dlaczego? Bo sam siebie nienawidzi.
W ostatnich miesiącach Zachód „odkrył” problem istnienia islamu. Zaniepokoił się nawet Eugenio Scalfari
patriarcha radykalnego progresywizmu i uprzywilejowany partner rozmów papieża Franciszka,
stwierdzając, że oto właśnie zachodni świat stoi przed wojną religii i przeciwstawnych cywilizacji („La
Repubblica”, 24 sierpnia 2014).
Jak w każdej wojnie, tak i w tej – zwycięży silniejszy. Ale jak uczą wszyscy wielcy stratedzy, siła
wojownika leży przede wszystkim w jego nastawieniu psychicznym i moralnym, które rodzi się
z uzasadnionej miłości do określonej sprawy, jak również z nienawiści żywionej do wroga. Dziś Zachód
bliski jest kapitulacji, ponieważ swego głównego wroga dostrzega we własnej tożsamości, a towarzyszy
temu – owej zachodniej nienawiści do samego siebie – miłość, a przynajmniej afirmacja rzeczywistego
wroga, którego przedstawia się jako wyzwoliciela. Któż bowiem nie pamięta entuzjazmu dla „arabskiej
wiosny” i doniesień o rzekomym nawróceniu się islamu na demokrację?
Dyktatur Saddama czy Kaddafiego nie zastąpiły systemy sławiące wolność i prawa człowieka, ale chaos,
w którym miejsce starych despotów zajęły frakcje religijne i polityczne. W Afryce Północnej i na Bliskim
Wschodzie destrukcja państw arabskich przyniosła krwawy zamęt wśród klanów i plemion sunnickich
i szyickich, Arabów i Kurdów, za który płacą przede wszystkim chrześcijanie oraz przedstawiciele Zachodu.
Z tych plemiennych rewolucji zrodziło się Państwo Islamskie – jednostka, która w przeciwieństwie do
Al-Kaidy zajmuje konkretne terytorium, posiada prawdziwą armię i urzędników odpowiedzialnych za
finanse, a przede wszystkim ma konkretny i otwarcie zadeklarowany cel główny: restytucję kalifatu. Jeśli
owo roszczenie kogoś zaskakuje lub jeśli ktoś sądzi, że stanowi ono wykwit nieprawdziwej, patologicznej
wizji islamu, to taka opinia świadczy jedynie o jego nader skąpej wiedzy na temat religii Mahometa.
Światowy kalifat bowiem nie jest marzeniem wyłącznie fundamentalistów – to cel całego islamu.
Udowadnia to od lat osiemdziesiątych Bat Ye’or w swych publikacjach: Eurabia (2007) czy Verso il
Califfato Universale: Come l’Europa è diventata complice dell’espansionismo musulmano (Ku
uniwersalnemu kalifatowi – Jak Europa została współsprawcą muzułmańskiego ekspansjonizmu (2009)).
Prawdziwym problemem współczesnego Zachodu jest niezrozumienie doktryny i strategii islamu. Oto na
przykład Andrea Riccardi, założyciel Wspólnoty Świętego Idziego i były minister włoskiego rządu, winą za
wszystko, co się w tej kwestii dzieje, obarcza wojnę George’a Busha i Tony’ego Blaira w Iraku.
Rok 2003 był punktem zwrotnym dla Iraku i wschodniego chrześcijaństwa, a może nawet punktem bez
powrotu – napisał Riccardi na łamach „Il Foglio”, 28 sierpnia 2014 roku. – To był początek scenariusza na
miarę XXI wieku: totalitarne hiperfundamentalizmy, kryzys silnych państw, powszechna przemoc. Zupełnie
jakby nie było 11 września 2001 roku i jakby islamski terroryzm ograniczał się wyłącznie do Iraku, a nie
rozciągał się na cały świat – od Uralu po Indonezję, od USA do serca Afryki.
Dlatego słusznie mu odpowiedział na łamach tej samej gazety Carlo Panella: Czy jest sens wskazywać rok
2003 jako początek klęsk chrześcijan, czego próbuje Pan dowieść? Przecież Boko Haram podąża tą samą
ścieżką śmierci – przede wszystkim chrześcijan – na tysiącach kilometrów kwadratowych powierzchni
Nigerii, w której USA nie kiwnęło palcem. Z kolei Mauro Faverzani zauważył (na portalu „Corrispondenza
Romana”), że gdy przywódca Boko-Haram Abubakar Shekau ogłosił kalifat, jego zwolennicy machali (na
jego rozkaz) czarnymi flagami samozwańczego Państwa Islamskiego kierowanego przez Abu Bakr
al-Bagdadiego. Wskazuje to na strategiczną i ideologiczną ciągłość z tym ruchem. Ale nie tylko oni mu
kibicują – na cześć Państwa Islamskiego wiwatowała również grupa asz-Szabab al-Mudżahidin,
„wsławiona” masowym ścinaniem chrześcijan w Kenii, podobnie jak bojownicy z MUJAO – Ruchu na
Rzecz Jedności i Dżihadu w Afryce Zachodniej. Jest więc oczywiste, że to nie pojedyncze przypadki, ale
zorganizowana sieć terroru.
Równie tragicznym, co wymownym symbolem klęski Zachodu, dla którego bez nadzwyczajnej pomocy
Opatrzności nie ma żadnego ratunku, jest obraz amerykańskiego dziennikarza Jamesa Foleya klęczącego
obok kata tuż przed ścięciem. Wydaje się, że Foley był dobrym katolikiem, ale jego śmierć nie była
męczeńska. Nie wygłosił on bowiem przed egzekucją wyznania wiary, ale wypowiedział słowa swoistej
apostazji – wprawdzie nie wobec religii, ale wobec własnego kraju i cywilizacji (najprawdopodobniej
zresztą podyktowane przez porywaczy):
– Żałuję, że jestem Amerykaninem. Zwracam się do moich przyjaciół, mojej rodziny i moich bliskich, by
powstali przeciw mojemu prawdziwemu mordercy – rządowi Stanów Zjednoczonych, ponieważ to, co się ze
mną stanie, jest wyłącznym wynikiem jego zadufania i zbrodniczego charakteru.
Przypomina to notę o wypowiedzeniu wojny wysłaną przez Turków w roku 1683 do cesarza
Leopolda I Habsburga: Zamierzamy uderzyć zbrojnie na twoją ziemię i ją zdeptać (…). Oczekuj nas
w Wiedniu, gdzie będziemy was ścinać, ty nieznaczący nic wśród stworzeń Bożych, jakim może być tylko
giaur.
Marsz na Rzym
Ostatecznym celem islamu jest zdobycie stolicy chrześcijaństwa. Jak przypomina Nicoletta Tiliacos,
podczas kazania na początek Ramadanu w meczecie w Mosulu, w piątek 4 lipca, kazania, którego treść
rozpowszechniono na całym świecie, Abu Bakr al Bagdadi al Qurashi al Husseini – obecnie samozwańczy
kalif Ibrahim – wzywając wszystkich muzułmanów, by doń dołączyli, obiecał, że islam wtargnie do Rzymu
i zdominuje cały ziemski glob („Il Foglio”, 21 lipca 2014). Podobne słowa wypowiedział kilka lat wcześniej
szejk Yusuf al-Qaradawi, duchowy przywódca Bractwa Muzułmańskiego, w fatwie ogłoszonej 27 lutego
2005: Mimo pesymizmu zasianego w naszych szeregach, w ostateczności islam zawładnie światem i będzie
jego panem. Oznaką zwycięstwa będzie zdobycie Rzymu, Europa zostanie opanowana, chrześcijanie –
pokonani, a islam wzrośnie i stanie się siłą kontrolującą cały kontynent europejski.
Rzym wciąż jest sercem świata i wciąż pozostaje ostatecznym celem tych, którzy nienawidzą cywilizacji
chrześcijańskiej. Jest też jedynym źródłem ewentualnego odrodzenia. Eugenio Scalfari ma rację – to jest
wojna religijna. Ale – jak przypomniała siostrze Łucji Matka Boża 3 stycznia 1944 roku, wzywając ją do
spisania trzeciej tajemnicy fatimskiej – jest tylko jeden Bóg i jedna prawdziwa religia. W mojej duszy cichy
głos powiedział – zaświadcza Łucja – tylko jedna wiara, jeden chrzest, jeden Kościół: Święty, Powszechny
i Apostolski. W wieczności Niebo! To Niebo, ku któremu winniśmy wznosić błaganie o pomoc w obronie
jedynej Wiary i jedynej Cywilizacji.
Roberto de Mattei – profesor historii nowożytnej na uniwersytecie Cassino, wykładowca historii
chrześcijaństwa i Kościoła na Uniwersytecie Europejskim w Rzymie, prezes Fundacji Lepanto, redaktor
naczelny miesięcznika „Radici Cristiane”. Kieruje agencją informacyjną Corrispondenza Romana
http://www.pch24.pl/roberto-de-mattei--nie-zapominajmy--ze-ostatecznym-celem-islamistow-jest-
rzym,33206,i.html#ixzz43iCkBUqf