Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
1
Stanley Frodsham
Smith Wigglesworth – apostoł wiary
SPIS TREŚCI
1. Najpierw źdźbło / 2. Nadeszła pomoc / 3. Potem kłos / 4. Obdarzony mocą z wysokości / 5. Po otrzymaniu chrztu Ducha
6. W służbie uzdrawiania / 7. Niestrudzony w pracy / 8. Cuda w Australii i Nowej Zelandii / 9. Posługa w Szwajcarii i Szwecji
10. Tajemnica duchowej siły / 11. Prowokator / 12. Wolny od chciwości / 13. Wielki bój wiary /14. Życie w radości
15. Pełne ziarno w kłosie / 16. Czynna wiara
01. NAJPIERW ŹDŹBŁO
Rok 1859 znany jest jako rok wielkiego, irlandzkiego odrodzenia duchowego. Dwa lata wcześniej
potężna fala odrodzenia przeszła przez Amerykę. W każdym wielkim mieście odbywały się
zgromadzenia modlitewne, na które uczęszczały tysiące ludzi. Duch działał tak potężnie, że według ocen
każdego miesiąca było pięćdziesiąt tysięcy nawróconych. Radosna wieść o odrodzeniu duchowym w
Irlandii i Ameryce pobudziła także wierzących w Anglii do szukania Pana w modlitwie. Wkrótce w
całym kraju zaczął płonąć ogień odrodzonej wiary. Spurgeon głosił ewangelię wielkim tłumom w
Londynie i na każdym zgromadzeniu wielu przyjęło Jezusa Chrystusa jako swojego Pana i Zbawiciela.
Na południu Walii Christmas Evans pełnił wspaniałą posługę ewangelizacyjną. Nawróceni ludzie byli tak
bardzo szczęśliwi, że w czasie spotkań tańczyli z radości, a Evans im tego nie zabraniał. Ta niewymowna
radość sprawiała, że rzesze grzeszników szukały Chrystusa, aby osiągnąć ten błogi stan. W tym samym
czasie zostali w niezwykły sposób pobudzeni do wiary ludzie uczęszczający do Kościoła metodystów.
Jeden z ich ewangelistów, William Booth, został szczególnie natchniony przez Pana. W roku 1859
oddzielił się od metodystów, aby całkowicie poświęcić się pracy ewangelizacyjnej. Bóg tak nim
pokierował, że jako pierwsze miejsce swej działalności obrał dzielnice biedoty we wschodniej części
Londynu. Najgorsi grzesznicy przemienieni zostali w tym czasie w świętych i idąc potem przez kraj,
głosili ewangelię. William Booth założył później Armię Zbawienia.
Było to w roku odrodzenia 1859. W małej miejscowości o nazwie Menston w hrabstwie Yorkshire w
Anglii urodził się Smith Wigglesworth. Pewnego dnia, kiedy w Riverside, w Kalifornii wygłaszał
kazanie, poprosiliśmy, aby opowiedział nam historię swego życia. Oto co usłyszeliśmy.
Ojciec mój był bardzo ubogi i pracował wiele godzin dziennie za niskie wynagrodzenie, aby wyżywić
ż
onę, trzech synów i córkę. Przypominam sobie pewien zimowy mroźny dzień, w którym mój ojciec za
trzy i pół szylinga miał wykopać rów o długości 6,5 m i głębokości 1 m, a następnie zasypać go. Matka
mówiła, żeby choć trochę poczekał, może nadejdzie odwilż i jego praca będzie lżejsza. Lecz on nie mógł
czekać, bo potrzebował pieniędzy na żywność, której nie było w domu. Zaczął pracować ostrą motyką.
Ziemia była zamarznięta na głębokość prawie jednego metra, a pod tą warstwą – miękka. Gdy usypał
trochę tej ziemi, przyleciała nagle pliszka i wydłubała z niej robaka. Potem usiadła wysoko w górze, na
gałązce pobliskiego drzewa i radośnie zaśpiewała. Ojciec był zrozpaczony, lecz dziękczynny śpiew ptaka
zachwycił go i dodał mu otuchy do dalszej pracy. Zaczął pracować z nową energią mówiąc do siebie:
„Jeśli ta pliszka za jednego robaka potrafi tak pięknie śpiewać, więc i ja mogę pracować dla mojej żony i
czworga dzieci”.
W wieku sześciu lat pracowałem na polu wyrywając i czyszcząc buraki. Przypominam sobie, jak bardzo
poranione były moje małe dłonie przez tę trwającą od rana do wieczora pracę.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
2
Gdy miałem siedem lat, chodziłem ze starszym bratem do pracy w przędzalni wełny, w której mój ojciec
pracował jako tkacz. Odtąd sytuacja w naszym domu poprawiła się i było więcej jedzenia. Mój ojciec był
wielkim miłośnikiem ptaków. W pewnym okresie trzymał w domu 16 ptaków śpiewających. Podobnie
jak on, ja również pałałem wielką miłością do ptaków. Na dworze przy każdej okazji oglądałem ich
gniazda. Zawsze wiedziałem, gdzie było ich 80–90. Pewnego razu znalazłem gniazdo pełne młodych
piskląt. Myśląc, że są opuszczone, zabrałem je do domu i umieściłem w mojej sypialni. Wkrótce zostały
wykryte przez stare ptaki – rodziców – które karmiły je w moim pokoju wlatując i wylatując przez
otwarte okno. Moi bracia i ja chwytaliśmy śpiewające ptaki i sprzedawaliśmy je później na targu.
Moja matka była kobietą bardzo pilną i pracowitą. Sama szyła i przerabiała stare ubrania, jakie
otrzymywała dla nas w podarunku. Przeważnie nosiłem płaszcz, którego rękawy były o wiele za długie,
co przy zimnej pogodzie było bardzo przyjemne. Nigdy nie zapomnę tych długich nocy, gdy o piątej rano
musiałem wstawać z łóżka, szybko jeść śniadanie i iść trzy kilometry, aby o szóstej być w pracy.
Codziennie pracowaliśmy 12 godzin. Często mówiłem mojemu ojcu: „Zbyt wiele czasu spędzamy w tej
przędzalni – od szóstej rano do szóstej wieczór”. Miał łzy w oczach, kiedy mi odpowiedział, że szósta
godzina zawsze kiedyś nadejdzie. Czasem to oczekiwanie na szóstą dłużyło się jak cały miesiąc.
Nie przypominam sobie takiego okresu, abym nie tęsknił za Bogiem. Ani ojciec, ani matka nie znali
Boga, a jednak ja zawsze Go szukałem. Często klękałem w polu i prosiłem, aby mi pomógł. Dotyczyło to
w szczególności umiejętności znajdowania gniazd ptasich. Po modlitwie instynktownie wiedziałem – jak
mi się zdawało – gdzie ich szukać.
Pewnego razu, idąc do pracy w czasie gwałtownej burzy, miałem wrażenie, jakbym przez pół godziny
znajdował się w ogniu, tak trzaskały grzmoty i płonęły błyskawice. Z całego serca modliłem się do Boga
o pomoc i ochronę. Pomimo straszliwej burzy, deszczu i kompletnego przemoknięcia, nie odczuwałem
ż
adnego lęku i trwogi, ponieważ wierzyłem, że jestem pod opieką boską.
Moja babcia należała do starodawnych metodystów i zabierała mnie na swoje zebrania. Gdy miałem
osiem lat, byłem obecny na zebraniu poświęconym głównie odrodzeniu przez Ducha Bożego.
Przypominam sobie pewien niedzielny poranek, kiedy około godziny siódmej rano wszyscy ci prości
ludzie pląsali dookoła wielkiego pieca stojącego na środku kościoła, klaskali i śpiewali:
O, Baranek, krwawiący Baranek, Baranek z Golgoty.
Był zabity – jednak żyje na zawsze i wstawia się za mną.
Gdy klaskałem i śpiewałem z nimi, zrozumiałem jasno, że dusza moja odrodziła się na nowo.
Spoglądałem w górę na Baranka z Golgoty. Wierzyłem, że On mnie kocha i za mnie umarł. Weszło we
mnie życie – wieczne życie, wiedziałem, że otrzymałem od Boga nowe życie. Byłem na nowo narodzony.
Spostrzegłem, że Bóg chce nas mieć takimi, jakimi jesteśmy, że dał tak prosty warunek, jak tylko mógł,
to znaczy „tylko wierz”. To doświadczenie było tak rzeczywiste, że od tego dnia nigdy nie wątpiłem w
moje zbawienie.
Ale nie umiałem się wyrażać słowami. Im dłużej żyłem i im więcej myślałem, tym bardziej rozumiałem,
ż
e posiadam za mały zasób słów, aby móc wyrażać swoje myśli. Byłem podobny pod tym względem do
mojej matki. Kiedy zaczęła opowiadać jakąś historię, było to tak zagmatwane, że ojciec przerywał jej
mówiąc: „Matko, będziesz chyba musiała zacząć od początku”. Nie potrafiła się właściwie wysłowić. Ze
mną było podobnie.
Odczuwałem wielką radość z uczęszczania na zgromadzenia, szczególnie na takie, na których każdy się
wypowiadał. Ja też nieraz wstawałem, ale brakowało mi słów, aby wypowiedzieć, co w głębi duszy
czułem. Wtedy zalewałem się łzami. Pewnego dnia, gdy płakałem nie mogąc się wypowiedzieć, przyszli
do mnie trzej starsi, bardzo serdeczni mężczyźni i położyli ręce na mojej głowie. Duch Pana zstąpił na
mnie i zostałem natychmiast uwolniony z moich zahamowań. Teraz nie tylko wierzyłem w sercu, lecz
także umiałem się wypowiedzieć.
Od czasu tej przemiany stałem się zdobywcą dusz. Pierwszą osobą, którą zdobyłem dla Chrystusa, była
moja matka.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
3
W wieku dziewięciu lat zostałem zaliczony do dorosłych i odtąd pracowałem jako pełnozatrudniony w
przędzalni. W tamtych czasach uczęszczanie do szkoły nie było obowiązkowe i w ten sposób zostałem
pozbawiony wykształcenia szkolnego.
Mój ojciec życzył sobie, abyśmy wszyscy uczęszczali do kościoła anglikańskiego. Sam nie odczuwał
pragnienia chodzenia do kościoła, ale lubił księdza, którego spotykał w gospodzie i z którym pili piwo.
Mój brat i ja śpiewaliśmy w chórze w tej samej parafii i chociaż nie umiałem czytać, nauczyłem się
szybko melodii i tekstu pieśni. Większość chłopców z chóru osiągając dwanaście lat było
konfirmowanych przez biskupa. Ja nie miałem jeszcze dziesięciu lat, kiedy biskup położył na mnie ręce.
Przypominam sobie, że kiedy to czynił, doznałem podobnego przeżycia jak to, którego doświadczyłem 40
lat później, kiedy zostałem ochrzczony w Duchu Świętym. Całe moje ciało było napełnione
ś
wiadomością obecności Boga, która pozostała we mnie wiele dni. Po nabożeństwie konfirmacyjnym
obserwowałem moich kolegów, klnących i kłócących się więc dziwiłem się, co sprawiło tę różnicę
między mną, a nimi.
Gdy miałem trzynaście lat, przeprowadziliśmy się do Bradfordu. Tutaj poszedłem do kościoła
metodystów i zacząłem wnikać w głębsze życie duchowe. Bardzo pragnąłem Boga. Ten zbór organizował
też szczególne zgromadzenie misyjne. Wybrano siedmiu chłopców do wygłoszenia przemówień. Byłem
jednym z nich. Miałem trzy tygodnie na przygotowanie się do 15-minutowego przemówienia. Te trzy
tygodnie żyłem w modlitwie. Przypominam sobie głośne „amen” i „alleluja” słuchaczy, kiedy zacząłem
mówić. Nie pamiętam treści mojego przemówienia, lecz wiem, że pałałem ogromnym pragnieniem
zapoznania słuchaczy z moim Zbawicielem. W tym okresie, w czasie spotkań z chłopcami, opowiadałem
im zawsze o wspaniałym zbawieniu. Oni jednak nie zawsze chcieli mnie słuchać. Pomimo tego chciałem
tę wielką radość, jaka była we mnie, dzielić z innymi i dziwiłem się, dlaczego wielu ludzi te sprawy nie
interesowały. Przypuszczam, że nie byłem dostatecznie taktowny. Zawsze nosiłem przy sobie Nowy
Testament, chociaż bardzo słabo umiałem czytać.
Miałem szesnaście lat, kiedy Armia Zbawienia w Bradford rozpoczęła działalność. Cieszyłem się, że
mogę być wśród tych poważnych ludzi. W tych dniach ostro nakazano mi, abym modlił się i pościł w
intencji zbawienia dusz. Każdego tygodnia widzieliśmy wielu grzeszników, którzy oddawali swe serce
Chrystusowi.
W przędzalni, w której pracowałem, był pewien bogobojny człowiek, któremu zostałem przydzielony
jako pomocnik. On nauczył mnie zawodu hydraulika. Ten człowiek opowiedział mi również o chrzcie
wodnym i zwrócił uwagę na jego znaczenie. Przypominam sobie, jak powiedział do mnie: „Jeżeli
będziesz posłuszny Panu oczekują cię rzeczy wielkie”. Chętnie posłuchałem Słowa Pańskiego
dotyczącego przyjęcia chrztu wodnego, aby się z Nim połączyć i uzyskać nowe życie w Bogu. Miałem
wtedy 17 lat.
Ten wierzący człowiek był pierwszym, który opowiedział mi o powtórnym przyjściu Pana. Niepokój
ogarniał moją duszę na myśl, że Pan przyjdzie, a ja nie będę jeszcze gotowy na Jego spotkanie. Czułem
się człowiekiem grzesznym. Czasami było dla mnie wielką ulgą pójście do pracy i zobaczenie tam tego
pobożnego człowieka. Spotkanie z nim upewniało mnie, że Pan nie przyszedł ostatniej nocy i nie
pozostawił mnie samego.
Pozostałem w Armii Zbawienia, ponieważ wydawało mi się, że miała ona więcej siły do służenia Panu,
aniżeli jakakolwiek inna społeczność. Przywykliśmy całe noce spędzać na modlitwie. Wielu z nas pod
wpływem Ducha leżało na podłodze modląc się, nawet do 24 godzin. Nazywaliśmy to w owych dniach
chrztem Ducha. Ci pierwsi żołnierze Armii Zbawienia posiadali wielką siłę – moc, która objawiała się
poprzez ich świadectwa i ich życie. Połączyliśmy się wszyscy pragnieniem nawrócenia 50 lub 100 dusz
tygodniowo. Byliśmy pewni, że tak się stanie. Jakże inaczej jest dziś, kiedy wielu ludzi nie usiłuje
zdobywać dusz dla Jezusa, lecz zabiega o rzeczy materialne.
Ż
yłem w Panu i niewątpliwie to On pomagał mi we wszystkich sprawach. W wieku osiemnastu lat
starałem się o zatrudnienie u hydraulika. Wyczyściłem swoje buty, nałożyłem nowy kołnierz i poszedłem
do jego domu. Powiedział mi, że nie potrzebuje żadnej pomocy. Odpowiedziałem: „Dziękuję serdecznie
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
4
mój panie, przykro mi”. Człowiek ten pozwolił mi dojść aż do bramy, potem zawołał mnie i powiedział:
„Różnisz się jakoś od innych, nie mogę cię odesłać”. Potem dał mi zlecenie założenia wodociągów w
kilku domach. W ciągu tygodnia zakończyłem tę pracę. Mistrz był tak zdziwiony, że powiedział: „To w
ż
aden sposób nie mogło być zrobione tak szybko”. Kiedy sprawdził, że praca została dobrze wykonana i
zakończona, zwolnił mnie z pracy uważając, że jestem zbyt szybki.
W wieku 20 lat przeniosłem się do Liverpoolu i moc Boża była we mnie. Pałałem pragnieniem
pomagania młodzieży. Każdego tygodnia zbierałem koło siebie gromady bosych, obszarpanych, głodnych
chłopców i dziewcząt. Zarabiałem dobrze, ale wydawałem wszystko na żywność dla tych dzieci.
Spotykały się one ze mną w szopach zakładów okrętowych. Setki z nich zostały zbawione. Wraz z
jednym z moich przyjaciół odwiedzałem szpitale i okręty. Bóg dał mi wielkie serce dla ubogich.
Pracowałem ciężko i oddawałem wszystko, co zarabiałem. Dla siebie nie zostawiałem nic. Każdą
niedzielę pościłem i modliłem się. Nie przypominam sobie, aby mniej niż 50 osób zostało zbawionych
przez moc Bożą w czasie spotkań z dziećmi, w szpitalach, na statkach i w Armii Zbawienia. Były to dni
wielkiego odrodzenia duchowego. Na zgromadzeniach Armii Zbawienia przewodniczący (kaznodzieja)
stale prosił mnie o wygłaszanie kazań. Nie rozumiem, dlaczego zwracał się z tym właśnie do mnie, moja
mowa nie była przecież gładka; stojąc przed ludźmi płakałem, nie mogłem powstrzymać łez. Oddałbym
cały świat za dar wymowy, ale podobnie jak Jeremiasz byłem zawsze skłonny do płaczu. Kiedy płakałem
stojąc przed ludźmi i wzywałem ich, aby poświęcili się Jezusowi, doprowadzało to do tego, że byli
posłuszni i zgłaszali chęć służby dla Pana. Wspomnienia tych dni w Liverpoolu są dla mnie bardzo cenne.
W 23 roku życia powróciłem do Bradfordu z zamiarem otwarcia własnego warsztatu hydraulicznego.
Wolny czas chciałem poświęcić pracy w Armii Zbawienia. Tu właśnie spotkałem najlepszą dziewczynę
na świecie.
02. NADESZŁA POMOC
Mary Jane Feathersone, którą Bóg wybrał jego towarzyszką życia, pochodziła z dobrej, metodystycznej
rodziny. Ojciec jej był znanym propagatorem abstynencji i wstrzemięźliwości w życiu. Kiedy otrzymał
duży spadek pochodzący z handlu alkoholem, przekonany, że jest to zysk nieczysty, wzbraniał się przed
przyjęciem tych pieniędzy. Uważał, że powodowały one deprawowanie ludzi. Córka była mu posłuszna i
ż
yła według jego zasad prawości i świętości. Była odważna, jeżeli chodziło o wyrażanie swoich
poglądów.
W wieku siedemnastu lat Mary Jane lub Polly, jak ją też nazywano, podjęła pracę u modystki, by nauczyć
się zawodu. Praca ta wydawała się jej jednak mało wartościowa i po miesiącu wyjechała ze swego
rodzinnego miasta, aby szukać szczęścia w Bradford. Pan czuwał nad swą służebnicą, aby ustrzec ją
przed jakimkolwiek złem.
Polly podjęła pracę w pewnej licznej, dobrej rodzinie w Bradford. Pewnego wieczoru, gdy była w
centrum miasta, zainteresowała się dźwiękiem trąbki i odgłosem bębna pochodzącymi ze zgromadzenia
ulicznego. W tym czasie Armia Zbawienia rozpoczęła dopiero swoją działalność. Polly patrzyła na tych
ludzi z wielkim zainteresowaniem. Gdy spotkanie uliczne skończyło się, ludzie ci maszerowali ulicami
Bradfordu. Pomyślała sobie: „Dokąd idą ci prości ludzie, kto gra, kiedy maszerują?”. Poszła za nimi do
budynku, gdzie mieścił się teatr. Pytała siebie, czy wolno jej tam wejść, ponieważ w domu uczono ją, że
teatr to miejsce zła i zepsucia. Patrząc na prawo i lewo, czy ktoś znajomy jej nie widzi, weszła do teatru i
zajęła miejsce wysoko na galerii.
Zaczęło się zebranie. Jej zainteresowanie pogłębiło się, gdy słuchała pięknych śpiewów i żywych
ś
wiadectw nowo narodzonych ludzi. Tej nocy ewangelistką była Gipsy Tillie Smith, siostra znanego
Gipsy Rodney’a Smitha, kaznodziei Armii Zbawienia we wcześniejszym okresie. Młoda dziewczyna na
galerii zapragnęła poznać Chrystusa i oczyszczającą moc Jego krwi. Zapragnęła być obmytą z grzechów.
Gdy zaproszono grzeszników, aby szukali Zbawiciela, Polly zeszła z galerii do ławki dla pokutujących.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
5
Najpierw sama prosiła Pana o odpuszczenie jej grzechów. Potem Tillie Smith, ewangelistka, uklękła obok
niej, aby pomóc jej osiągnąć wiarę w Pana, Jezusa Chrystusa. Gdy miała pewność, że wszystkie jej
grzechy są odpuszczone, skakała z radości i głośno wołała: „Alleluja, stało się!”
Smith Wigglesworth, wtedy jeszcze młody mężczyzna, też był obecny na zebraniu. Obserwował ją, gdy
modliła się i wołała „alleluja”. Później powiedział: „Zdawało mi się, jakby natchnienie Boże było w niej
od pierwszej chwili”. Była piękną dziewczyną. Jej skromny ubiór i cała postać wydawała mu się bardzo
sympatyczne. Od pierwszej chwili, gdy słyszał ją wypowiadającą świadectwo, czuł, że ona należy do
niego. Wkrótce powstała serdeczna przyjaźń między nimi. Nowo nawrócona dziewczyna była bardzo
gorliwa i robiła szybkie postępy w życiu duchowym. Przebywając stale w towarzystwie Tillie Smith, jej
brata i innych oficerów Armii Zbawienia, Polly poznała generała Bootha. Pozwolił jej udzielanie się w
Armii Zbawienia bez obowiązkowego okresu przygotowawczego.
Armia Zbawienia wywierała na młodym Wigglesworthcie ogromne wrażenie ze względu na jej wspaniałą
służbę dla zbawienia ludzi. Całym sercem oddał się tej sprawie. W niej znajdował zadowolenie i ujście
dla swojej płomiennej miłości do bliźnich. Cieszył się widząc zmianę w życiu wielu ludzi, dokonaną
dzięki mocy ewangelii. Ponadto obecność Polly w zgromadzeniach była dla niego czynnikiem
przyciągającym. Oficerowie Armii Zbawienia szybko rozpoznali, że między nimi „coś” się dzieje. Było
to wbrew zasadom Armii Zbawienia, żeby oficer – a takim uczynili Polly – wiązała się ze zwykłym
ż
ołnierzem, za którego uważali Wiggleswortha. W rzeczywistości nigdy nie został on członkiem Armii
Zbawienia.
Pewnego dnia do Polly przyszedł oficer Armii Zbawienia i zaproponował jej wyjazd do Leith, portowego
miasta w Szkocji, w celu zainicjowania tam działalności tej organizacji. Dziewczyna zgodziła się i w
ciągu kilku godzin byli na miejscu.
W pierwszych dniach aktywności Armii Zbawienia publiczność bardzo często obrzucała ich zgniłymi
jajkami i starymi jarzynami. Dziewczęta Armii musiały być odważne i zręczne, aby unikać pocisków.
Pewnego dnia Polly została uderzona pomarańczą w oko, które jej zsiniało. Ale to wszystko nie
wzruszało jej. Miała przyjemny głos, śpiewała i przemawiała na ulicy. Niejedne drzwi i okna otwierały
się, aby słuchać pieśni i przesłania tych nieustraszonych, młodych ludzi. Praca ich nie była daremna. Bóg
błogosławił ich nadzwyczajnie.
W czasie pobytu w Leith, Polly szczególnie zainteresowała się życiem nowo nawróconej kobiety,
mieszkającej na szóstym piętrze w pewnym domu. Mąż tej kobiety był brutalny i zabronił jej
uczęszczania na zebrania. Kiedyś, po powrocie z pracy, zastał Polly ze swą żoną w modlitwie. Zagroził
jej, że jeśli natychmiast nie skończy, to wyrzuci ją przemocą. Ponieważ modliła się dalej, wziął ją na ręce
i znosił po schodach na dół. Na każdym stopniu modliła się za niego: „Panie, ratuj tego człowieka, Panie,
zbaw jego duszę”. W czasie drogi mężczyzna ten zachowywał się bardzo grubiańsko – okropnie klął i
złościł się. Na ostatnim stopniu schodów, usłyszała go błagającego głośno o zmiłowanie. Wtedy uklękli
razem i uczynili tzw. ławkę pokuty z ostatniego stopnia. Wskazała mu na Baranka Bożego, którego krew
usuwa wszystkie grzechy.
Pewnego dnia została wezwana do przełożonych oficerów, którzy posądzali ją, że interesuje się jednym z
tamtejszych żołnierzy Armii Zbawienia. Kiedy nie potwierdziła ich podejrzeń, wszyscy uklękli, a Polly
miała modlić się głośno. Pomodliła się słowami: „Panie, Ty wiesz, że ci ludzie myślą, że jestem
zainteresowana Szkotem. Panie, Ty wiesz, że tak nie jest. Ty wiesz, że nie zamierzam wyjść za mąż za
kogoś ze Szkocji”. Na tym jej przełożeni zakończyli sprawę. Polly wiedziała jednak, że w Bradford jest
młody człowiek, który ją gorąco kocha i ona kochała go także.
Wkrótce powróciła do Bradford i rozwiązała swoje stosunki z Armią Zbawienia. Przyłączyła się
natomiast do bardziej uduchowionej grupy pod nazwą Armia Niebieskiej Wstęgi, na czele której stała
Elizabeth Baxter. Mimo to Polly pozostała wiernym przyjacielem Armii Zbawienia, często spotykając się
z jej oficerami. W tym czasie otrzymywała liczne wezwania na ewangelizacje ze zborów
metodystycznych. Duch Boży pomagał jej w służbie i wielu ludzi zostało pozyskanych dla Chrystusa.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
6
Gdy Polly miała 22 lata, poślubiła 23-letniego wówczas Wiggleswortha. Parę lat później wyraził się on
tak: „Stała się wielką pomocą w moim życiu duchowym. Była zawsze inspiracją do mojego doskonalenia
się. Widząc, jakim jestem nieukiem, zaczęła uczyć mnie czytać i pisać. Niestety, nie udało się jej nauczyć
mnie pisać bez zarzutu”.
Mówiąc o swojej żonie, Wigglesworth świadczył: „Była wielkim zdobywcą dusz. Zachęciłem ją do
kontynuowania swej ewangelizacyjnej służby, a ja pracowałem dalej jako hydraulik. Miałem ciężkie
brzemię na sercu z powodu braku zboru w Bradford. Zaczęliśmy swoją pracę misyjną w małym
wynajętym budynku. Zawsze modliliśmy się o nasze jeszcze nie narodzone dzieci, aby należały do Boga.
Potem nasze dzieci zabierałem na zgromadzenia i pilnowałem je, podczas gdy żona wygłaszała kazania.
Ja sam nie byłem kaznodzieją, ale stałem zawsze przy ławce dla pokutujących i prowadziłem ich dusze
do Chrystusa. Jej praca polegała na zapuszczaniu sieci, a moja na wyciąganiu ryb na ląd. Ostatnie jest tak
samo ważne jak to pierwsze”.
Pewnego roku w Bradford była bardzo ostra zima. Hydraulicy i dekarze zazwyczaj byli bardzo zajęci nie
tylko w czasie zimy. Ale teraz przez dwa lata mieli dużo pracy z naprawianiem rur i usuwaniem szkód
wyrządzonych przez burzę. Wigglesworth i jego dwaj pomocnicy byli bardzo zajęci od rana do wieczora.
W tym okresie nadmiernej pracy i wzrastającego dobrobytu rodziny, Smith rzadziej uczęszczał na
zebrania i stawał się bardziej oziębły wobec Boga. Im mniejsze uczucia żywił do Boga, tym bardziej
płomienną miłością kochała Boga jego żona. Jej zapał do ewangelizacji i życie pełne modlitw nie
ustawały. Jej ciche, chrześcijańskie życie uwypuklało jeszcze bardziej jego obojętność i drażniło go.
Pewnego wieczoru doszło do wybuchu. Wróciła z zebrania trochę później niż zwykle i kiedy weszła do
domu, mąż zrobił jej przykrą uwagę: „Ja jestem panem domu i nie pozwalam, żebyś tak późno wracała”.
Polly odpowiedziała spokojnie: „Wiem, że jesteś moim mężem, lecz moim Panem jest Chrystus”.
Rozgniewało go to tak bardzo, że wyrzucił ją tylnymi drzwiami, zapomniał jednak zamknąć drzwi
frontowe. Obeszła dom dookoła i weszła drugimi drzwiami. Śmiała się tak bardzo, że zaczął się śmiać
wraz z nią. Tak zakończyło się to zdarzenie.
Kiedy niektórzy mężowie tracą wiarę, ich żony nad tym boleją, a nawet gniewają się. Tego nie było u
Polly Wigglesworth. Miała radosne serce, a ponieważ płonęła miłością do Pana, potrafiła każdy posiłek
okrasić humorem i radością. W ten sposób udało się jej odzyskać męża z powrotem dla Pana,
doprowadzić go do dawnej miłości i zapału dla Boga. W czasie jego duchowych rozterek szczególnie
doświadczona została jej wierność. Jej wspaniała postawa i równowaga ducha przeprowadziła go przez
ten niebezpieczny okres i uchroniła przed duchowym rozbiciem.
Opinia Polly Wigglesworth jako zdobywczyni dusz rozeszła się szeroko. Często posyłano ją, aby
wykonała zadanie, które nie powiodło się innym. Dotyczyło to służby ewangelizacyjnej, gdzie inni
zawiedli. Była ulubionym mówcą na zgromadzeniach biblijnych dla kobiet i mężczyzn. Z niezwykłym
zapałem wykonywała wszelkiego rodzaju prace, łącznie z troską o własne, duże gospodarstwo. Nigdy nie
narzekała, kiedy mąż nieoczekiwanie przyprowadził kogoś na obiad lub zaprosił do siebie na kilka dni. W
okresie konferencji przyjmowali zawsze dużo gości.
Wigglesworth jeździł do miasta Leeds raz w tygodniu w celach zawodowych. Zetknął się tam ze
zgromadzeniem, gdzie miały miejsce nadzwyczajne uzdrowienia. Obecność Boga była tak odczuwalna i
potężna, że chorzy odzyskiwali zdrowie. Wigglesworth wyszukiwał chorych w Bradford, opłacał im
przejazd do Leeds, gdzie modlono się za nich. Z początku nie powiedział o tym żonie. Myślał, że ona,
podobnie jak większość ludzi w owych dniach, określi to jako fanatyzm. Jednak dowiedziała się szybko o
tym, co robił i kiedy sama potrzebowała uzdrowienia, pojechała z nim do Leeds. Tam modlono się o nią z
gorącą wiarą i Pan ją uzdrowi. Od tej chwili przekonała się o prawdzie Boskiego uzdrowienia podobnie
jak i on.
Praca w Bradford rozrastała się tak, że musieli zgromadzenia przenosić do coraz większych lokali. W
końcu znaleźli się w wielkim gmachu przy ulicy Bowland, na którym umieścili duży napis ze słowami z
Biblii: „Ja, Pan, który cię leczę”. Z biegiem lat wielu uważało, że zostali uzdrowieni poprzez natchnienie
płynące z tych słów z Biblii. Do tej misji przyszedł pewien brat, któremu Bóg dał dar uzdrawiania. Po
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
7
nabożeństwie w niedzielę po południu został zaproszony przez Wiggleswortha na herbatę. Podczas
posiłku zwróciła się do kaznodziei pani Wigglesworth z pytaniem: „Co by brat myślał o człowieku, który
innym głosi uzdrowienie, a sam każdego dnia bierze lekarstwa?” „Powiedziałbym, że taki człowiek mało
ufa Panu”. Po skończonym posiłku odezwał się do niego Wigglesworth: „Moja żona mówiła o człowieku,
który innym głosi Boże uzdrowienia, a sam jest zależny od medycyny. To chodzi o mnie. Od dzieciństwa
cierpię na hemoroidy i uważam za konieczne stosować codziennie lecznicze sole jako naturalny środek,
gdyż wiem, że w przeciwnym razie będę miał codziennie krwawienia. Jeśli chcesz mi wierzyć, zaniecham
zażywania soli i będę w tej sprawie ufał Bogu. Mój organizm jest tak przyzwyczajony do codziennego
stosowania soli, że nie będzie prawidłowo funkcjonował przez kilka dni. Czy pomożesz mi w tych dniach
swoją wiarą i modlitwą? W przeciwnym razie będę miał wielkie bóle i krwawienia”. Brat ów zgodził się
mu pomóc.
Od tej niedzieli Wigglesworth nie stosował codziennej dawki soli. Kryzys nadszedł w środę. „Moje
wnętrzności pracowały tego dnia jak u niemowlęcia. Bóg mnie uzdrowił. Od tego dnia nie używałem
ż
adnych środków leczniczych”. Smith doświadczył, że Bóg jest wszechmocny.
Polly Wigglesworth wystarczająco kochała swego męża, aby go zganić, gdy nie miał racji, co zdarzało się
dosyć często. Większość mężczyzn, jak wiadomo, złości się za jakąkolwiek krytykę ze strony swych żon.
Wigglesworth przyjmował jej uwagi zawsze z uśmiechem. Jego postawa była podobna jak u Dawida,
który napisał: „Niech mnie bije sprawiedliwy, to jest dobroć i niech on mnie karze, to jest olejek dla
głowy” (Psalm 141,5). Chociaż nie zawsze poświęcał jej słowom należytą uwagę, to jednak bez wątpienia
miały one wielki wpływ na kształtowanie jego charakteru. Znaczną część pracy i zarobków dostarczali
Wigglesworthowi karczmarze. Naprawiał u nich pompy do ściągania piwa z piwnicy. To było bardzo
przykre dla Polly, która w tych dniach zajmowała się prowadzeniem ksiąg rachunkowych. Wiedziała, że
ich robotnikom wydawano piwo bezpłatnie i jaki to miało zgubny wpływ na nich. Protestowała wytrwale
i po jakimś czasie mąż zdecydował się ze względu na swych robotników nie wykonywać pracy dla
karczmarzy. Przyniosło to poważne straty finansowe, ale mimo to trwał mocno w podjętej decyzji.
Czytamy w Psalmie 127: „Dzieci są darem Bożym”. Pan dał im pięcioro dzieci, jedną dziewczynkę –
Alice i czterech chłopców: Setha, Harolda, Ernesta i George’a. W 1915 roku George odszedł do Pana.
Bardzo brakowało go kochającemu ojcu.
03. POTEM KŁOS
„Dusza moja przylgnęła do Ciebie, Prawica Twoja podtrzymuje mnie.”
(Psalm 63,9)
Była to dewiza Smitha Wiggleswortha od pierwszych dni jego nawrócenia i życia dla Pana. Nic więc
dziwnego, że szatan starał się sprowadzić go z tej drogi przez ukazywanie mu bogactw tego świata, a
troski o byt materialny odciągały go od Boga, co miało miejsce we wspomnianych ostatnich dwóch
latach.
W książce Bunyana „Wędrówka pielgrzyma” jest opis pielgrzyma uczącego się wielu rzeczy w domu
wykładowcy Słowa Bożego. Widział tam, jak przy ogniu roznieconym obok muru ktoś stał i bez przerwy
lał wodę, aby zagasić płomień, ale bez skutku. Ogień tym bardziej się wzmagał. Wykładowca wyjaśnił
mu znaczenie tego zjawiska: „Ogień to dzieło łaski w sercu człowieka. Ten, który ustawicznie leje wodę,
aby go zgasić – to szatan. Pokażę ci, co sprawia, że ogień rozpala się jeszcze większym płomieniem”.
Poprowadził pielgrzyma na drugą stronę muru. Stała tam osoba, która trzymała w ręce naczynie
napełnione oliwą i dolewała ją do ognia. Był to Jezus, który leje nieustannie oliwę swojej łaski, aby
zachować dzieło, które począł w sercu człowieka.
Podobnie było z Wigglesworthem. Chociaż diabłu na krótki czas udało się zmniejszyć jego gorliwość, to
modlitwy jego żony spowodowały wylanie oliwy łaski Bożej na ten gasnący płomień. Z doświadczenia
tego wyszedł zwycięsko i w ciągu dalszych 60 lat każdego dnia płonął jaśniej i silniej dla Boga.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
8
Wigglesworth opowiada o swojej wcześniejszej służbie: „Bóg dał mi wielki zapał do pozyskiwania dusz.
Starałem się każdego dnia przyprowadzić kogoś do Chrystusa. Byłem gotowy czekać godzinę, aby
porozmawiać z kimś o zbawieniu jego duszy. W pewnym miejscu czekałem nawet dłużej niż godzinę
prosząc Boga, aby mi przyprowadził człowieka według własnego wyboru. Droga była pełna ludzi, ale ja
nie ustawałem w modlitwie: „Chcę mieć właściwego człowieka”. Byłem nawet trochę zniecierpliwiony
mówiąc: „Panie, nie mam czasu do zmarnowania”. Lecz Bóg nie nazywał tego czasem straconym. Po
półtorej godzinie zjawił się mężczyzna, który jechał wozem. Wtedy usłyszałem głos Boży, aby
przyłączyć się do niego, podobnie jak ongiś Bóg kazał Filipowi przyłączyć się do wozu etiopskiego
dostojnika (Dz 8,26-40). Usiadłem obok mężczyzny i rozpocząłem z nim rozmowę o potrzebie zbawienia
jego duszy. On mruknął: „Czemu nie pilnujesz swojej roboty? Dlaczego właśnie wybrałeś mnie?”
Zastanowiłem się, czy nie popełniłem jakiegoś błędu. Pomyślałem: „Czy jest to ten właściwy człowiek,
Panie?”. Otrzymałem odpowiedź: „Tak, to jest ten człowiek”. Kontynuowałem więc rozmowę z nim i
tłumaczyłem mu, aby poświęcił swe życie Chrystusowi. Wkrótce zauważyłem łzy w jego oczach i
wiedziałem już, że łaska Boża spłynęła na jego serce. Kiedy nabrałem pewności, że dzieło łaski dokonało
się, zeskoczyłem z wozu, a on pojechał swoją drogą.
Trzy tygodnie później moja matka zapytała mnie: „Smih, czy rozmawiałeś z kimś o jego zbawieniu?”.
Odpowiedziałem: „Ja to zawsze robię, mamo”. Powiedziała mi, że wczorajszej nocy odwiedziła
umierającego człowieka, który chorował trzy tygodnie. Zapytała, czy życzy sobie, aby ktoś przyszedł
pomodlić się z nim. Odpowiedział jej: „Gdy ostatni raz wyjeżdżałem z domu, do mojego wozu wsiadł
pewien młody człowiek i rozmawiał ze mną. Byłem bardzo oschły w stosunku do niego, a on mimo to był
serdeczny i wytrwały. Bóg obmył mnie z grzechów i zbawił”. Przed śmiercią opisał wygląd tego
młodzieńca i matka doszła do wniosku, że chodziło o mnie.
Idąc drogą zawsze rozglądałem się za kimś, z kim mógłbym mówić o Panu. Pewnego razu pojechałem z
bratem na dziesięciodniową wycieczkę rowerową. Codziennie udało się nam doprowadzić do Boga
przeciętnie trzy osoby. W związku z moim zawodem spotykałem się z wieloma ludźmi, z którymi nie
miałbym kontaktu jako kaznodzieja. Całe moje życie zawodowe spędziłem w służbie Bogu. Starałem się
być Jego świadkiem gdziekolwiek bym nie był. Pewien człowiek, który sprowadził się do Bradfordu,
zapytał znajomego kupca, czy mógłby polecić mu dobrego hydraulika. Kupiec odpowiedział: „Tak, mogę
panu wskazać takiego człowieka, jeżeli zniesie pan to, że w czasie wykonywania pracy przez cały czas
wygłasza kazania”. Człowiek ten zaryzykował, przyjął mnie do pracy, a potem wyznał mi, że bardzo był
zadowolony z rozmowy o Panu.
Byłem niezłym fachowcem w swoim zawodzie, ale miewałem spore trudności z odbieraniem należnego
mi wynagrodzenia. A przecież, co sobotę musiałem wypłacać pieniądze moim współpracownikom.
Kiedyś miałem bardzo duże kłopoty finansowe. Ufałem, że Bóg pomoże mi w potrzebie i to wzmacniało
moją wiarę. Zwróciłem się więc w modlitwie do Pana, aby mi wskazał, gdzie mogę otrzymać swoje
pieniądze, ponieważ nie miałem czasu na szukanie ich. Usłyszałem odpowiedź: „Idź do biskupa”.
Wiedziałem o nim, że był zawsze bardzo opornym płatnikiem. Każdy, kto chciał otrzymać swoje
pieniądze, musiał w końcu iść do sądu. Ale ponieważ Pan mi kazał, poszedłem tam z wiarą.
Przy drzwiach wejściowych do domu biskupa spotkałem jego żonę wychodzącą z inną kobietą. Miałem
nadzieję, że ona mi zapłaci, postanowiłem jednak iść bezpośrednio do biskupa. Wszedłem tylnymi
drzwiami i zapytałem, czy jest w domu. Służąca odpowiedziała mi, że wróci za trzy tygodnie. Byłem
bardzo zmieszany i zaniepokojony. Służąca, widząc to, zapytała o powody. Wówczas powiedziałem jej,
ż
e jutro muszę wypłacić pieniądze moim pracownikom i że podczas modlitwy o radę, Bóg posłał mnie
tutaj. Służąca zapytała, ile biskup jest mi winien, pobiegła na górę i przyniosła mi należne 300 funtów.
Zapytałem, czy zawsze tak postępuje. Odpowiedziała, że zapłaciła rachunek z wynagrodzenia, które
właśnie otrzymała od swojej pani. Uczyniła to pod wpływem natchnienia, które przekazał jej Pan. Nie
potrafiła postąpić inaczej. W ten sposób Bóg pokazał mi, jak rzeczy niemożliwe stają się możliwymi.
Zdarzenia takie pomnażały żywą wiarę w moim sercu.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
9
Pewnego ranka, gdy wszyscy mieliśmy jeść śniadanie, żona powiedziała mi, że Harold i Ernest są bardzo
chorzy i zaproponowała, abyśmy pomodlili się za nich przed jedzeniem. Natychmiast moc Boża spłynęła
na nas i kiedy, modląc się, położyliśmy ręce na dzieciach, obaj synowie zostali uzdrowieni. Widząc to,
uradowaliśmy się ogromnie. Pan okazał się także naszym wielkim lekarzem.
Tego samego dnia udałem się z moim uczniem do pracy w domu, gdzie zatrudniano wiele służby.
Zauważyłem, że pani domu była niespokojna. Weszła do pokoju, w którym pracowałem i zaraz wyszła.
Niedługo wróciła i zapytała, czy mogę wysłać swojego ucznia do sklepu, aby coś przyniósł.
Odpowiedziałem, że chciałem go właśnie posłać do warsztatu po kawałek brakującej rury. Po wyjściu
chłopca zapytała, co jest powodem, że moja twarz promieniuje radością. Opowiedziałem jej o
nadzwyczajnym uzdrowieniu moich dzieci. Wtedy poprosiła mnie o radę, w jaki sposób mogłaby również
mieć taką radość. Dom jej jest pełen smutku, gdyż dziś rano, po wielkiej awanturze, opuścił ją mąż.
Chciała odzyskać spokój i radość, które ja miałem. Powiedziałem jej: „Pan zbawił mnie i moją żonę,
wiemy więc, co znaczy mieć łaskę Bożą w domu. Pan zaspokaja nasze potrzeby, napełnia nas pokojem i
radością”. Pani domu poprosiła mnie o pomoc.
Ponieważ zgodziłem się pomóc jej od razu, podeszła do drzwi i zamknęła je, aby nam ktoś nie
przeszkadzał. W chwili, gdy trzymała rękę na kluczu, odczuła wielką radość i spokój i miała pewność, że
wszystkie grzechy zostały jej odpuszczone. Zapytała, w jaki sposób należałoby postępować, aby
utrzymać ten radosny stan. Poradziłem jej, aby w dniu przyjęć opowiedziała znajomym o tym, jak Pan ją
zbawił i zapytała ich, czy może się z nimi pomodlić.
Tak wyglądała moja służba dla Pana. Odczuwałem wielką radość, że mogłem prowadzić do Niego wiele
osób: mężczyzn, kobiet i dzieci, gdy podczas pracy mówiłem o moim Chrystusie. Tutaj zawsze
odnosiłem duże sukcesy, natomiast sprawy finansowe nie były w najlepszej kondycji, chociaż moja firma
ciągle miała zamówienia.
Kłopoty z otrzymaniem gotówki za wykonaną pracę towarzyszyły mi nieustannie. Kiedyś, gdy jak
zwykle modliłem się, zapytałem Pana, dokąd mam iść pod koniec tygodnia po pieniądze. Usłyszałem
odpowiedź, aby pójść do architekta, u którego wykonałem pewną pracę i poprosić go o czek. Architekt
był bardzo zdziwiony moim żądaniem, ponieważ nie wierzył, aby praca zlecona mi przed tygodniem była
ukończona. Po sprawdzeniu ze mną wykonanej pracy, wyraził swoje zadowolenie i natychmiast wypisał
mi czek.
Otrzymanie czeku nie kończyło jednak moich kłopotów. Należało jeszcze uzyskać pieniądze. W tym celu
udałem się do biura owego przedsiębiorstwa. Po drodze, na wystawie księgarni zauważyłem napis:
„Zawsze ufaj Panu”. Szedłem dalej wierząc, że wszystko pójdzie dobrze. Czek wręczyłem kasjerowi,
który z wielkim krzykiem i zdenerwowaniem wyjaśnił, że nie dostanę pieniędzy, ponieważ wypłacają je
tylko w niektórych dniach miesiąca.
Gdy tak głośno krzyczał, otworzyły się drzwi, w których ukazał się właściciel przedsiębiorstwa i zapytał
o powód nieporozumienia. Odpowiedziałem: „Dałem kasjerowi czek do wypłaty i nie wiem, dlaczego tak
krzyczy”. W głębi duszy byłem przekonany, że to Bóg kazał kasjerowi tak głośno krzyczeć, aby w ten
sposób przywołać właściciela z drugiego budynku. Właściciel obejrzał czek i dał kasjerowi polecenie
wypłaty ze słowami: „Jeśli jeszcze raz coś takiego usłyszę, wyrzucę pana z pracy”.
Wyszedłem z biura dziękując Panu i wielbiąc Go. Zatrzymałem się przed księgarnią, na wystawie której
zauważyłem zdanie: „Zawsze ufaj Panu”. Był to tytuł jakiejś książki, więc ją kupiłem. Była dla mnie
wielkim błogosławieństwem, ponieważ zawsze przypominała mi, abym w każdych okolicznościach ufał
Panu.
Mając własną firmę, mogłem wiele czasu poświęcać chorym i potrzebującym. Raz w tygodniu jeździłem
do Leeds, gdzie miały miejsce Boże uzdrowienia. Byłem bardzo krytyczny i surowo osądzałem ludzi. Nie
rozumiałem, dlaczego ci, którzy wierzą w cudowne uzdrowienia, noszą okulary. Zrozumiałem to dopiero
później, gdy sam musiałem z nich korzystać przy czytaniu Biblii. Wtedy inni mnie krytykowali z tego
powodu. Miałem dużo współczucia dla chorych i w każdy wtorek zabierałem ze sobą do Leeds kilka
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
10
osób, opłacając im podróż. Pewnego razu pojechało ze mną dziewięć osób. Kierownicy zgromadzenia w
Leeds, zajmujący się uzdrowieniami, patrzyli przez okno i mówili „Wigglesworth znowu przyprowadza
chorych. O, gdyby on wiedział, że ludzie ci mogliby być uzdrowieni tak samo w Bradford, jak w Leeds”.
Wiedzieli, że miałem dużo współczucia dla chorych i biednych. Pewnego dnia zaproponowali mi
zastępstwo, ponieważ sami wyjeżdżali na konferencję do Keswick. Byłem tym zaniepokojony i
powiedziałem, że nie potrafię prowadzić takich zebrań. Oni jednak powierzyli mi tę funkcję, ponieważ
mieli do mnie zaufanie i nie mieli nikogo innego. Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, że ja będę
przewodniczącym zebrania, a inni będą przemawiać. W następnym tygodniu dom uzdrowień był pełen
ludzi. Prosiłem, aby ktoś za mnie przemawiał, ale nikt nie chciał. Uważali, że mnie to zostało powierzone
i muszę to wykonać. Dziś już nie wiem, co powiedziałem, ale po skończeniu do przodu wystąpiło
piętnaście osób z prośbą o uzdrowienie. Jednym z nich był mężczyzna ze Szkocji, który chodził o kulach.
Gorąco modliłem się o niego i został uzdrowiony. Skakał z radości bez kuli. To wzmogło wiarę
obecnych, którzy uwierzyli w cudowne Boże uzdrowienie i wszyscy zostali uzdrowieni. Jestem pewny,
ż
e nie dokonała tego moja wiara, lecz Bóg w swym miłosierdziu przyszedł mi z pomocą w godzinie
potrzeby.
Po tym zdarzeniu, moja wiara ogromnie się pogłębiła. Zorganizowałem w Bradford zebranie dla
potrzebujących uzdrowienia. Owego wieczoru przyszło dwanaście osób i wszystkie zostały uzdrowione.
Jeden z mężczyzn miał język mocno zraniony w czasie upadku. Pewna kobieta miała bolesną ranę na
kostce. Na następny dzień obojgu zostały tylko niewielkie blizny. Inni zostali uzdrowieni podobnie.
Pewien mężczyzna zapytał mnie, czy cudowne uzdrowienia obejmują także chorobę morską.
Powiedziałem mu, że jest ona spowodowana duchem strachu. W imieniu Jezusa nakazałem duchowi
powodującemu tę chorobę opuścić tego człowieka. Od tego czasu, mimo częstych podróży, nigdy już nie
chorował.
Pewnego dnia przyszedł do mojego domu pan Clark, który był bardzo pobożnym bratem. Był bardzo
przygnębiony, ponieważ jego żona była konająca. Przez kilka nocy czuwało przy niej dwóch lekarzy.
Orzekli, że jednak nie będzie żyła. Zapytałem go, dlaczego nie wierzy w Boga za swoją żonę.
Odpowiedział, że nie umie za nią wierzyć i wyszedł ze złamanym sercem.
Udałem się do mego przyjaciela nazwiskiem Howe, który w Bradford założył małą misję. Uważałem, że
byłby to właściwy człowiek do wsparcia mnie w modlitwie. On jednak odmówił mi i powiedział, że jeśli
sam tam pójdę, Bóg ją uzdrowi. Odniosłem wrażenie, że to Bóg włożył mu te słowa w usta dla dodania
mi odwagi.
Wówczas poszedłem do człowieka o nazwisku Nichols, który przy każdej sposobności modlił się za cały
ś
wiat. Prosiłem go, aby poszedł ze mną modlić się o zdrowie siostry Clark. Zgodził się z radością.
Mieliśmy do przebycia półtorej mili. Powiedziałem mu, aby nie ustawał w modlitwie, dopóki nie
wypowie wszystkiego, co ma na sercu. Po przybyciu do domu zobaczyliśmy, że siostra Clark jest bliska
ś
mierci. Natychmiast, nie tracąc cennego czasu, poleciłem bratu Nicholsowi, aby zaczął się modlić.
Nigdy nie cierpiałem bardziej niż w czasie tej modlitwy. Prawie krzyczałem do Pana: „Każ mu skończyć,
Panie, proszę, aby już przestał się modlić”. Przyczyną tego było to, że Nichols modlił się za męża
umierającej, który miał zostać wdowcem oraz za dzieci, które zostałyby sierotami. Modlił się tak
niewłaściwie, że w duchu wołałem: „Każ mu przestać, Panie, nie mogę tego wytrzymać”. Dzięki Bogu,
ż
e wreszcie skończył.
Ponieważ orientowałem się, że ani Clark, ani Nichols nie wierzą w cudowne uzdrowienia, zabrałem ze
sobą maleńką butelkę z oliwą. Wyjąłem ją z kieszeni i trzymałem za sobą. Potem powiedziałem: „Teraz
ty się módl, bracie Clark”. Zachęcony modlitwą brata Nicholsa, Clark modlił się, aby Bóg ochronił go
przed wdowieństwem. Nie mogłem tego znieść i wewnątrz krzyczałem: „Panie, każ mu skończyć!”
Byłem wewnętrznie rozbity. Dzięki Bogu przestał się modlić.
Teraz przystąpiłem do łóżka umierającej kobiety i w imieniu Jezusa wylałem na jej ciało całą zawartość
buteleczki. W tych sprawach byłem jeszcze nowicjuszem, nie umiałem lepiej.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
11
Stałem obok niej przy głowie i patrzyłem na jej nogi, gdy niespodziewanie ukazał mi się Pan Jezus.
Otworzyłem szeroko oczy i patrzyłem na Niego. Stał na końcu łóżka i obdarzał mnie dobrotliwym
uśmiechem. W chwili, gdy opowiadam wam tę historię, wydaje mi się, jakbym Go teraz jeszcze widział.
Nigdy nie zapomnę tej wizji i tego pięknego, łagodnego uśmiechu. Po kilku chwilach zniknął, lecz to
zdarzenie odmieniło całe moje życie. Wtedy pani Clark podniosła się. Wychowała swoje dzieci, a męża
przeżyła o wiele lat.
Każdy człowiek musi w swoim życiu przejść przez próby i doświadczenia. Jeśli wierzysz w cudowne
uzdrowienie, z pewnością będziesz doświadczony w tym względzie. Dojście do błogosławionego stanu
bliskiej łączności z Bogiem musi być poprzedzone doświadczeniami i próbami.
Moja żona i ja wiedzieliśmy, że nie można wierzyć w Boga połowicznie. Dotyczyło to również wiary w
cudowne uzdrowienia, którym oddaliśmy się całym sercem. Ślubowaliśmy sobie, że podczas naszej
każdej choroby będziemy polecać się Bogu prosząc o zdrowie. Postanowiliśmy, że odtąd nie będziemy
wołać lekarzy ani używać żadnych leków. Łatwo jest w ten sposób ślubować przy dobrym zdrowiu, lecz
gdy przychodzi czas próby, potrzeba wielkiej wiary, aby dotrzymać przyrzeczenia. Nie wiedzieliśmy
wtedy, jak bardzo szybko zostaniemy jej poddani.
Zawsze oddawaliśmy się Panu z wielkim zapałem i wiele czasu poświęcaliśmy zebraniom ulicznym.
Pewnej niedzieli, w czasie takiego zebrania, doznałem nagle tak silnego bólu, że upadłem na ziemię.
Dwóch mężczyzn zaniosło mnie do domu. Już kilkakrotnie przedtem miałem takie ataki, ale wtedy bóle
były mniej gwałtowne. Przez całą noc modliłem się razem z żoną. Rano powiedziałem do niej: „Zdaje się,
ż
e to mój koniec. Nie czuję żadnej poprawy”. Ciągle czułem się źle, zdawało mi się, że stan mój jest
beznadziejny. Wtedy przypomniałem żonie o naszym postanowieniu, że dla uniknięcia ewentualnego
ś
ledztwa policyjnego i ludzkiego potępienia, w takiej chwili poprosimy lekarza. Decyzję zostawiłem
ż
onie.
Biedactwo, w jakże smutnym położeniu znalazła się teraz razem z dziećmi. Nie miała żadnej nadziei. Ze
złamanym sercem poszła po lekarza, nie po to, aby mi pomógł, lecz dlatego, że uważała, iż nadchdzi
koniec mego życia.
Lekarz przyszedł, zbadał mnie i powiedział, że nie ma nadziei na wyleczenie. Postawił diagnozę, że od
sześciu miesięcy cierpię na stan zapalny wyrostka robaczkowego i jedynie natychmiastowa operacja
mogłaby mi ewentualnie pomóc. Uważał jednak, że jestem na nią już zbyt słaby.
Po jego odejściu, przyszła do mnie pewna starsza kobieta i młody mężczyzna. Ona była kobietą o
wielkim sercu, stale modliła się o innych. Wierzyła, że wszystko to, co niszczy zdrowie, pochodzi od
szatana. W czasie jej modlitwy, młody człowiek położył na mnie ręce i krzyczał: „Wyjdź szatanie w imię
Jezusa!”
Nagle poczułem się tak dobrze, jak nigdy dotąd. Byłem tym ogromnie zaskoczony. Gdy skończyli się
modlić i odeszli, wstałem z łóżka uważając, że nie powinienem leżeć, skoro jestem uzdrowiony.
Zszedłem na dół do żony i powiedziałem, że jestem uzdrowiony. Była bardzo uradowana wierząc, że tak
jest naprawdę. Wtedy zapytałem, czy jest jakieś zamówienie do wykonania. Żona podała mi adres pewnej
kobiety, która bardzo pilnie potrzebowała hydraulika. Natychmiast poszedłem wykonać tę pracę. W tym
czasie wrócił lekarz. Wchodząc na górę usłyszałem, jak moja żona wołała: „Doktorze, on poszedł do
pracy”. Doktor odpowiedział, że teraz na pewno przyniosą mnie z powrotem jako trupa. „Tak pewny
jestem tego, jak to, że pani żyje”. Od tego czasu ten „trup” przez wiele, wiele lat objeżdżał świat głosząc
ewangelię.
Odtąd kładłem moje ręce na ludzi chorych na zapalenie wyrostka robaczkowego niemal na całym
ś
wiecie. Nie pamiętam przypadku, aby ktoś z nich nie został całkowicie uzdrowiony.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
12
04. OBDARZONY MOCĄ Z WYSOKOŚCI
Wigglesworth tak opowiedział o swoim przeżyciu chrztu w Duchu Świętym.
Moja żona stale wygłaszała kazania. Ja nie miałem zdolności publicznego wypowiadania się, lecz ona
chciała koniecznie wciągnąć mnie do tej służby. Stale ogłaszała, że w następną niedzielę ja będę miał
kazanie. Uważała, że potrafiłbym to zrobić, gdybym tylko spróbował. Kiedy ogłaszała, że będę miał
kazanie, znaczyło to dla mnie cały tydzień pracy i mozolnych przygotowań. Wtedy w niedzielę śmiało
wychodziłem na mównicę. Odczytywałem tekst, mówiłem kilka słów, a następnie zwracałem się do
zgromadzonych: „Jeśli ktoś z was umie wygłosić kazanie, to teraz ma okazję. Ja już skończyłem”.
I zawsze kończyło się tak samo, mimo że Polly próbowała tego ze mną wciąż od nowa. Była
kaznodziejką i z własnego doświadczenia wiedziała, że Pan może mnie również nim uczynić. Jeśli
nieszczęsny stan człowieka stoi ci zawsze przed oczyma i z ciężkim sercem patrzysz na zgubione dusze,
Bóg na pewno da ci łaskę wyrażania tego, co czujesz. W jednej z dzielnic Bradfordu przez 20 lat
prowadziliśmy zebrania uliczne. Co tydzień głosiłem Słowo Boże na ulicy. Uzyskiwałem przez to coraz
większą swobodę w wyrażaniu się.
Oboje z żoną od początku wierzyliśmy w uświęcenie biblijne. Byłem świadomy, że jeszcze bardzo wiele
brakuje mi do doskonałości. Kiedyś przyszedł do nas prawdziwie święty kaznodzieja i tłumaczył nam, co
znaczy być całkowicie uświęconym. Mówił, że jest to konkretny przejaw łaski następujący po nowym
narodzeniu. Przez 10 dni modliłem się i czekałem na Pana, ofiarując Mu, zgodnie z zaleceniem ap. Pawła
(Rz 12,1.2), swoje ciało jako żywą ofiarę. Odczułem wtedy, że Bóg coś we mnie zmienił, ponieważ odtąd
wygłaszałem kazania z większą swobodą. Uważaliśmy to za chrzest Ducha i od tej pory głosiliśmy w
naszej misji o dwóch sprawach: o uzdrowieniu ciała i o uświęceniu.
Nigdy nie uważaliśmy za słuszne, abyśmy sami tylko wygłaszali kazania. Co tydzień dawaliśmy szansę
dwóm młodym mężczyznom lub kobietom. W ten sposób rozwijali się i wielu z nich zostało później
kaznodziejami.
Dotychczas myśleliśmy, że naszym udziałem stało się już wszystko, co tylko można osiągnąć w życiu
duchowym. Jednak kiedyś usłyszeliśmy, że ludzie ochrzczeni w Duchu Świętym mówili innymi
językami, co było darem Ducha Świętego. Przyznaję, że ta nowa wieść bardzo mnie poruszyła.
Pewnego dnia zauważyłem człowieka, który z wielką trudnością wdrapywał się po schodach do naszego
domu. Udało mu się wejść wciągając się po poręczy. Kiedy usiadł powiedział, że przyszedł do nas w
tajemnicy przed rodziną, bo by mu na to nie pozwoliła, a to dlatego, że mamy jak najgorszą opinię.
Powiedziałem: „Jeżeli to jest również pana opinia o nas, to lepiej, aby pan opuścił nasz dom. Nie chcę
przyjmować nikogo, kto nie ma do mnie zaufania”.
Odpowiedział: „Wierzę panu, proszę mnie nie wyrzucać. Mój stan jest okropny. Czy zechce pan położyć
swoją rękę na mojej nodze?”
Zrobiłem to i zauważyłem, że dotyka się jej jak deski, a nie nogi. Zapytałem o przyczynę. Wyjaśnił, że
cała noga od góry do dołu jest zniszczona przez raka. Błagał, abym go nie odsyłał.
Odpowiedziałem: „Nie odeślę cię. Zwrócę się do Jezusa z zapytaniem, co mam robić”. Usłyszałem takie
słowa: „Powiedz temu człowiekowi, że powinien pościć siedem dni i siedem nocy, a ciało jego stanie się
jak ciało małego dziecka”.
Powtórzyłem mu słowa Pana. Przyjął je z wielką wiarą i poszedł do domu obiecując uczynić wszystko, co
Bóg nakazał.
Cztery dni później, patrząc przez okno zauważyłem tego samego człowieka. Szedł po schodach jak
człowiek zdrowy, nie trzymając się już poręczy. Skakał po stopniach, obiegał dom dookoła jak chłopiec,
krzycząc z radości: „Jestem zupełnie uzdrowiony!” Zapytałem go, co dalej zamierza robić. Odpowiedział,
ż
e pójdzie pościć jeszcze trzy doby. Przyszedł, aby opowiedzieć, co Bóg dla niego uczynił.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
13
W czasie swojej następnej wizyty u nas dowiedział się, że moja córka Alice jedzie do Angoli w Afryce.
Jako wyraz swojej wdzięczności wręczył jej garść złotych monet, chcąc mieć udział w tym wyjeździe.
Powiedział również rzecz dla mnie bardzo ważną, a mianowicie, że w Sunderland ludzie, otrzymując
Ducha Świętego, potrafią mówić w różnych obcych językach. Zdecydowałem się pojechać tam, aby
przekonać się o tym osobiście. Mój gość zapytał mnie, czy chciałbym pojechać razem z nim. Kiedy z
radością zgodziłem się, zaproponował, że pokryje koszty podróży. Był bardzo szczęśliwy z powodu
nadzwyczajnego uzdrowienia i stale chwalił Boga za ten wielki cud.
Napisałem do dwóch ludzi, dawnych znajomych z Bradfordu, teraz mieszkających w Sunderland.
Odpisali mi, że to mówienie w obcych językach pochodzi od złej mocy, że jest to bardzo niebezpieczne
zwiedzenie. Aby mnie przed tym uchronić, zaaranżowali spotkanie z bardzo piękną kobietą, która miała
mnie przestrzec. Tak więc, te pierwsze wieści, które doszły do mnie, były fałszywe. Kiedy podczas tego
spotkania skończyli swoje wywody, zawołałem: „Módlmy się!” Po modlitwie usłyszałem od nich: „Nie
kieruj się naszym zdaniem, posłuchaj swojego głosu wewnętrznego”.
Zastanowiła mnie jedna sprawa, której nie potrafiłem zrozumieć. Działanie Ducha Świętego w Bradford
objawiało się bardzo silnie. Wielu ludzi przez szereg godzin leżało na podłodze modląc się i wielbiąc
Pana. Miałem jeszcze w oczach ich obraz, gdy wyjeżdżałem do Sunderland. Tutaj natomiast na
spotkaniach nie odczuwałem tego wielkiego działania mocy Bożej. Byłem bardzo rozczarowany.
Chodziłem z zebrania na zebranie, ponieważ chciałem usłyszeć ludzi, którzy otrzymali dar mówienia
różnymi językami. Moje pragnienie Boga było ogromne. Wiedziałem, że On je zna, chociaż ludzie mnie
nie rozumieli.
Na jednym z takich spotkań poprosiłem, abym mógł usłyszeć ludzi mówiących nowymi językami,
ponieważ to był cel mojego przyjazdu. Odpowiedziano mi, że gdy będę ochrzczony w Duchu Świętym,
sam będą tak mówił. Uważałem, że otrzymałem już chrzest Ducha wówczas, gdy czekałem w modlitwie
dziesięć dni i Pan zesłał na mnie dar lepszego wypowiadania się, co odczułem wyraźnie. Na to
odpowiedziano mi, że nie o to chodzi.
Całym sercem w dalszym ciągu poszukiwałem prawdy i Boga. W niedzielę o siódmej rano udałem się na
zebranie modlitewne Armii Zbawienia. Modliłem się tak gorliwie, że trzy razy leżałem na podłodze
odczuwając moc Bożą. Byłem nawet trochę zawstydzony moim stanem i tymi zdarzeniami, gdyż nie
chciałem być źle zrozumiany. Po nabożeństwie kaznodzieja spytał mnie, skąd przybyłem.
Odpowiedziałem mu, że przyjechałem z Bradfordu, aby otrzymać dar mówienia różnymi językami. On
uważał, że jest to sprawa szatana. Mimo to zaprosił mnie po południu na swoje zebranie, abym wygłosił
na nim kazanie. Było to dla nas niezwykłym przeżyciem. Uczestnicy tego zebrania odradzali mi pójście
do zboru zielonoświątkowego w celu otrzymania daru mówienia różnymi językami.
Tej nocy udałem się jednak do kościoła, gdzie odbywały się pierwsze zebrania zielonoświątkowców. Tu
spędziłem czas do godziny dwunastej, czekając na Pana. Podobnie zrobiłem w poniedziałek rano.
Obawiałem się, że przeszkadzam w zebraniu. Po jego zakończeniu pewien misjonarz z Indii poszedł za
mną, aby mi powiedzieć, że nie powinienem stale przeszkadzać. Nasza rozmowa skończyła się bardzo
nieprzyjemnie.
Pastor Boddy ogłosił, że w nocy z wtorku na środę odbędzie się zebranie oczekiwania i modlitwy. To był
cudowny czas. Wyczuwało się obecność Pana, lecz nie słyszałem nikogo mówiącego obcymi językami. O
godzinie drugiej trzydzieści pastor Boddy zaproponował zakończenie zebrania, co mnie rozczarowało:
mógłbym tam być całą noc. Ponieważ zapomniałem klucza od hotelu, misjonarz z Indii zaprosił mnie do
siebie. Resztę nocy spędziliśmy na modlitwie i doznaliśmy wielu błogosławieństw.
Po czterech dniach odczułem, że powinienem wracać do domu. Udałem się do pastora Boddy, aby się
pożegnać. Zastałem panią Boddy, której powiedziałem, że wyjeżdżam, a dotąd nie otrzymałem jeszcze
daru języków. Ona powiedziała: „Ty nie potrzebujesz języków, lecz chrztu Ducha”. Według mojego
przekonania już otrzymałem chrzest Ducha, o czym poinformowałem panią Boddy. Poprosiłem ją jednak,
aby przed moim wyjazdem położyła na mnie ręce. Zrobiła to i wyszła z pokoju. Nagle poczułem potężną
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
14
siłę, która jak ogień spadła na mnie. Był to cudowny czas, który spędziłem sam na sam z Panem. Byłem
ś
wiadomy oczyszczenia drogocenną krwią Jezusa Chrystusa i wołałem: Czysty! Czysty! Czysty!
Niewypowiedziana radość wypełniła mnie. Ukazała mi się wizja Pana, Jezusa Chrystusa, trzymającego
pusty krzyż, siedzącego po prawicy Boga Ojca. Zacząłem wielbić Boga w nowym języku. Zrozumiałem
teraz, że przedtem otrzymałem nadzwyczajne namaszczenie Ducha, a teraz rzeczywisty chrzest w Duchu
Ś
więtym, taki, jak apostołowie w dniu Pięćdziesiątnicy.
05. PO OTRZYMANIU CHRZTU DUCHA
Wigglesworth tak opowiedział swoje dalsze dzieje.
W tym samym czasie, gdy otrzymałem chrzest Ducha, w kościele Wszystkich Świętych odbywało się
nabożeństwo, na które natychmiast poszedłem. Właśnie przemawiał pastor Boddy. Wiedziałem, że on
jeszcze nie przyjął chrztu w Duchu Świętym. Przerwałem mu słowami: „Pozwól mi przemawiać, panie
Boddy, ponieważ właśnie otrzymałem chrzest w Duchu Świętym”.
Kościół był wypełniony ludźmi. Dzisiaj już nie pamiętam, co powiedziałem, lecz widziałem, że
zgromadzeni byli ogromnie poruszeni. Bardzo pragnęli Boga. Mówili między sobą: „Ganiliśmy tego
człowieka, bo był nadmiernie spragniony. Przyszedł do nas dopiero przed paru dniami i już otrzymał
chrzest w Duchu Świętym, a wielu z nas czeka od miesięcy i jeszcze go nie otrzymało”. To ogromne
pragnienie ludzi spowodowało, że w krótkim czasie pięćdziesiąt braci i sióstr otrzymało chrzest w Duchu
Ś
więtym.
Natychmiast przesłałem do domu telegraficzną wiadomość: „Otrzymałem chrzest Ducha i mówiłem
nowymi językami”. Podczas podróży pociągiem do mojego miasta, szatan zadawał mi pytania: „Bierzesz
to ze sobą do Bradfordu?” Co do moich uczuć, to nie miałem w tej chwili nic do zabrania ze sobą, ale
sprawiedliwy w Chrystusie nie żyje uczuciami, lecz wiarą. Ku zdziwieniu innych pasażerów zawołałem:
„Tak, zabieram to ze sobą!” Kiedy to powiedziałem, wypełniła mnie wielka radość. Zdawałem sobie
jednak sprawę, że teraz zaczyna się wielka walka.
W domu jeden z synów zapytał mnie, czy rzeczywiście mówiłem innymi językami. Prosił, aby mogli to
usłyszeć. Nie mogłem jednak wtedy nic powiedzieć tym innym językiem, chociaż otrzymałem chrzest w
Duchu Świętym. Nie otrzymałem bowiem szczególnego daru mówienia językami, który jest różny od
mówienia językiem towarzyszącym przyjęciu chrztu w Duchu Świętym. „Dar języków”, o którym pisano
w Pierwszym liście do Koryntian (12 i 14), otrzymałem dopiero dziewięć miesięcy później. Ten pierwszy
dar jest znakiem, że Duch przejawił się we mnie w całej pełni, tak jak podczas zesłania Ducha Świętego
na apostołów. Otrzymanie „daru języków”, które mogą być używane przez odbiorcę w każdej sytuacji, w
modlitwie i uwielbianiu Boga, wymaga szczególnego namaszczenia Duchem Świętym.
Polly zapytała mnie, czy mówiłem językami. Gdy potwierdziłem, była bardzo zdziwiona. Uważała
bowiem, że jest ochrzczona w Duchu Świętym jak ja, a przecież nie mówi językami. Powstało między
nami nieporozumienie. Żona oświadczyła mi: „Przez dwadzieścia lat to ja wygłaszałam kazania, a ty
siedziałeś obok mnie na podeście. W takim razie tej niedzieli ty będziesz wygłaszał kazanie i zobaczymy,
jak sobie poradzisz”.
Dotrzymała słowa. W niedzielę zajęła miejsce z tyłu sali. Dotąd zawsze razem siedzieliśmy na podium.
Tak więc rozdźwięk między nami uwidocznił się także w zgromadzeniu.
Wchodząc po trzech stopniach na podwyższenie, usłyszałem głos Pana z Księgi Izajasza: „Duch
Wszechmogącego Pana nade mną, gdyż Pan namaścił mnie, abym zwiastował ubogim dobrą nowinę;
posłał mnie, abym opatrzył tych, których serca są skruszone, abym ogłosił jeńcom wyzwolenie a ślepym
przejrzenie” (61,1-2). Nie byłem kaznodzieją, lecz gdy usłyszałem głos mego Pana, zacząłem mówić. Nie
przypominam sobie już dzisiaj, co powiedziałem, ale moja żona była ogromnie poruszona. Ławka, na
której siedziała, miała dziewięć miejsc. Żona bez przerwy ruszała się, co chwilę siedząc w innym
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
15
miejscu. Potem powiedziała głośno, i każdy mógł to usłyszeć: „To nie jest mój Smith, Panie, to nie jest
mój Smith”.
Kiedy zapowiedziałem ostatnią pieśń, sekretarz misji wstał i powiedział, że też chciałby otrzymać taki dar
jak ja. Wtedy stała się dziwna rzecz. Gdy chciał usiąść na swoim miejscu, nie trafił i upadł na podłogę.
Wtedy wstał mój najstarszy syn, również wyrażając chęć otrzymania takiego daru. On także upadł na
podłogę. Wkrótce jedenaście osób znalazło się na podłodze. Wszyscy byli radośni i uśmiechali się do
siebie, tak jak w Psalmie: „Gdy Pan wywiódł z niewoli uprowadzonych z Syjonu, byliśmy jak we śnie.
Wtedy usta nasze były pełne śmiechu, a język nasz – radości” (126,1-2).
Był to początek wielkiego wylania Ducha Świętego. Setki ludzi otrzymało chrzest Ducha i zaczęli mówić
innymi językami, tak jak im Duch poddawał.
Bóg wiedział, że miałem iść w świat, aby zwiastować tę wielką prawdę, że wszyscy mogą otrzymać
chrzest w Duchu Świętym w taki sam sposób, jak otrzymali go apostołowie w dniu zesłania Ducha
Ś
więtego.
Pierwsze zaproszenie nadeszło od pewnego właściciela fabryki w Lancashire, zatrudniającego ponad
tysiąc osób.
Pisał do mnie, że słyszał, iż otrzymałem namaszczenie Duchem Świętym jak apostołowie i chętnie
poznałby takiego człowieka. Pisał, że jeśli przyjadę, zamknie fabrykę i pomiędzy godziną 13 a 23 będę
mógł odbyć pięć zebrań. Odpisałem, że chętnie przyjadę, gdyż czuję w sobie ogromną energię, która musi
znaleźć ujście.
Do tego czasu nie miałem żadnych zdolności do wygłaszania kazań. Teraz jednak czułem, że przez moje
usta płynie moc Ducha Świętego. Pojechałem więc do Lancashire. W tej fabryce do dwudziestej trzeciej z
krótkimi przerwami wygłaszałem kazania. Jezus dotrzymał swej obietnicy według słów Pisma Świętego:
„Kto wierzy we mnie, z wnętrza jego popłynie rzeka wody żywej”. Wielu ludzi z fabryki nawróciło się do
Jezusa.
Wkrótce również moja żona otrzymała chrzest w Duchu Świętym i odtąd oboje jeździliśmy po całym
kraju w odpowiedzi na zaproszenia napływające z różnych stron. Gdziekolwiek byliśmy, wszędzie Jezus
chrzcił w Duchu Świętym.
Kiedyś pojechaliśmy do małej miejscowości o nazwie Shropshire, w zachodniej części kraju, w pobliżu
Walii, gdzie mieliśmy spotkanie w kaplicy metodystów. Podczas kazania wygłaszanego przez moją żonę,
wszyscy obecni w kaplicy zostali ochrzczeni w Duchu Świętym. Po tym zdarzeniu we wsi powstał
pewien rozłam wśród mieszkańców, a nawet prześladowania. Jednak wszyscy byli ogromnie poruszeni.
Wiadomość o zesłaniu Ducha Świętego rozeszła się po okolicy.
Następnego ranka, podczas spaceru wstąpiłem do sklepu spożywczego, w którym pracowało trzech ludzi.
Zostali nagle przeniknięci głębokim poczuciem i zrozumieniem swoich win. Zanim wyszedłem ze sklepu,
wszyscy trzej zostali nawróceni. Idąc dalej, zobaczyłem w polu dwie kobiety niosące wiadra. Zawołałem
do nich: „Czy jesteście nawrócone?” One również doznały poznania swoich grzechów, zostawiły wiadra i
zaczęły się modlić. Tak jak stały w polu, Bóg je nawrócił.
Gdziekolwiek się zjawiałem, ludzi ogarniało poczucie win. Poszedłem do kamieniołomu, gdzie była
zatrudniona duża liczba mężczyzn. Oni pracowali przy kamieniach, a ja głosiłem ewangelię. Na tych
ludzi też przypadła świadomość ich grzechów i wielu z nich zostało nawróconych. Wracając do domu
spotkałem koło hotelu dwóch mężczyzn jadących na furmance. Na twarzach ich malowała się tak wielka
złość, jakiej nigdy nie widziałem. Wydawało mi się, że tak musi wyglądać szatan. Nie wiedziałem kim są,
lecz gdy zbliżali się do mnie, klęli i próbowali uderzyć mnie batem. Wyglądało to na atak wprost z piekła.
Krzyczeli tak głośno, że oberżysta z żoną i jeszcze pięciu ludzi wyszło z hotelu. Mężczyźni jak wściekłe
psy uderzyli we mnie, przeklinając, chociaż jeszcze ani jednego słowa do nich nie powiedziałem. Nie
bałem się jednak ich ataku. Zaraz zawołałem: „W imieniu Jezusa, mocą Jego krwi wyganiam was z
powrotem do otchłani”. Zatrzymali się i weszli do hotelu. Poszedłem za nimi i wygłosiłem im kazanie o
Jezusie.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
16
W tym mieście wielu ludzi zostało wtedy uzdrowionych i ochrzczonych w Duchu. Chwała Pana
objawiała się stale. Kiedy 20 lat później odwiedziłem tę samą miejscowość, ludzie pamiętali jeszcze te
wydarzenia i opowiadali historię niezwykłego nawiedzenia Bożego. Z najróżniejszych stron kraju wielu
ludzi przyjeżdżało do naszej misji i przy każdej sposobności wyrażali życzenie, abym odwiedził ich i coś
dla nich zrobił.
Otrzymałem wiele telegramów z pewnej miejscowości położonej w pobliżu Grantham, abym przybył do
młodego, bardzo chorego człowieka. Gdy przyjechałem, w drzwiach domu przywitała mnie jego matka
ze słowami: „Przykro mi, przybył pan za późno, dla mojego syna już nic nie można uczynić”.
Odpowiedziałem, że Bóg nigdy jeszcze nie posłał mnie za późno.
Zaprowadziła mnie do pokoju chorego. Leżał na łóżku odwrócony twarzą do ściany. Słabym głosem
powiedział, że nie może zmienić pozycji, bo jego serce tego nie wytrzyma. Dobrze, powiedziałem, będę
się modlił, aby Pan cię wzmocnił. W pierwszych dniach mojej służby miałem zwyczaj dużo się modlić i
pościć. Wiedziałem, że ten wypadek był poza wszelką ludzką nadzieją i dlatego całą noc leżałem
krzyżem modląc się. Następnego ranka wstałem wcześnie i wyszedłem modlić się na pole. Wtedy Bóg
zesłał na mnie objawienie, że w moim życiu nastąpią rzeczy nowe, dotychczas przeze mnie jeszcze nie
doświadczane.
Wszedłem do domu i prosiłem matkę, aby przygotowała ubranie dla syna, ponieważ Bóg go uzdrowi. Ze
względu na tamtejszy klimat, nakazałem ubranie ogrzać przy kominku. Lecz oni mi nie uwierzyli i nie
przygotowali ubrania. Była niedziela, więc poszedłem do kościoła metodystów na nabożeństwo.
Poproszono mnie o wygłoszenie ewangelii. Słowo Boże obudziło silną wiarę w sercach obecnych i wtedy
nastąpiła rzecz nadzwyczajna. Wszyscy mówili: „Mateusz będzie uzdrowiony”. Znali bowiem tego
młodego człowieka z imienia. Przekonałem się, że mają podobnie jak ja silną wiarę. Poszedłem więc z
powrotem do domu. Gdy zapytałem rodzinę, czy przygotowali ubranie dla syna, zawstydzili się, bo tego
nie zrobili. Wyjęli je więc i powiesili przy kominku. Potem wszedłem do pokoju chorego i powiedziałem
mu o wizji, jaką miałem. Również poinformowałem go o tym, że niebawem stanie się coś, czego
dotychczas nie przeżyłem. Potem powiedziałem mu: „Gdy położę moje ręce na twojej głowie, chwała
Pana spłynie na ciebie tak, że ja nie będę mógł stać. Bezradnie będę leżał na podłodze”. Wyszedłem z
pokoju, przyniosłem mu ubranie, a rodzinie powiedziałem: „Wszystko, co możecie zrobić dla niego,
ogranicza się do włożenia mu skarpet”.
Dlaczego poprosiłem ich o nałożenie mu skarpet było tajemnicą. Nogi jego wyglądały jak szkielety.
Widziałem jego nieporadność i byłem pewny, że musi stać się cud. Gdy jeden z domowników nałożył mu
skarpety, powiedziałem, aby opuścili pokój.
Zamknęli za sobą drzwi. Myślę, że ważną rzeczą jest zamykanie drzwi w takich przypadkach jak ten, aby
móc się dobrze skupić przed spotkaniem z Bogiem. Modliłem się żarliwie. W momencie, kiedy
dotknąłem chorego, moc Boża wypełniła pokój i była tak silna, że upadłem na podłogę. Nosem i ustami
dotykałem podłogi i tak leżałem w Bożej chwale około 15 minut. Wtedy Mateusz leżący w łóżku
zawołał: „Panie, to jest ku Twojej chwale, ku Twojej sławie!” Łóżko, podobnie jak inne rzeczy w pokoju,
ruszało się. Okazało się to z powodu mocy Bożej. Siły Mateusza, jego życie i serce, uważane za
najsłabszą część organizmu, zostały odnowione. Leżałem jeszcze na podłodze w tej chwale, gdy on wstał
z łóżka i zaczął się ubierać. Potem chodził po pokoju i wołał: „Jestem uzdrowiony ku Twojej chwale!”
Otworzył drzwi i zawołał: „Tato, Bóg mnie uzdrowił, jestem uzdrowiony!” Ta sama moc Boża wypełniła
kuchnię. Ojciec i matka padli na podłogę. Córka, którą przywieziono z zakładu psychiatrycznego, i która
nie była jeszcze zupełnie zdrowa, dostąpiła również niezwykłego uzdrowienia.
Wioska została ogromnie poruszona tym wydarzeniem i właśnie tego dnia zaczęło się tu odrodzenie
duchowe. Przybyłem nieznany i niezauważony, lecz gdy wyjeżdżałem, mieszkańcy wyszli na pożegnanie
i wołali: „Prosimy, wróć do nas, wróć do nas i zostań z nami dłużej”.
W drodze powrotnej z Grantham wstąpiłem do pewnej kobiety, która była już nawrócona. Powiedziała do
mnie: „Mój brat szukał ciebie, aby zaprowadzić cię do człowieka chorego na raka pęcherza”. Zanim
doszedłem do domu chorego, usłyszałem jego jęki. Jęczał jeszcze, gdy wszedłem do pokoju.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
17
Wtedy Bóg objawił mi, że ani ten człowiek, ani jego żona nie są jeszcze nawróceni. Zapytałem go, czy są
nawróceni. Odpowiedział mi krzykiem, że gdyby był nawrócony, mógłby spokojnie umrzeć. „Gdybym
był zbawiony, nie martwiłbym się rakiem ani niczym innym”. Ukazałem mu drogę do zbawienia i Bóg
ich nawrócił. Radość wypełniła go całkowicie i nawet po wyjściu z domu, z daleka słyszałem go
wołającego: „Alleluja!” Przemiana ta była tak wielka, że trudno ją opisać. Mężczyzna ten nie miał już
kłopotów z rakiem. Szybko poszedłem na dworzec i zdążyłem jeszcze na pociąg do Bradfordu.
Zauważyłem, że moja firma musi ustąpić przed służbą dla Pana. Dotychczas dzięki niej utrzymywałem
rodzinę. Zbyt często byłem odrywany od tej pracy, a ponieważ ludzie nie mogli czekać, dawali zlecenia
innym fachowcom. Za każdym razem, gdy powracałem do Bradfordu, widziałem wielkie straty
finansowe.
Nadszedł okres bardzo silnych mrozów. Udałem się wtedy do moich klientów, aby zabezpieczyć im rury
wodociągowe. Wiedziałem jednak, że gdy nadejdzie odwilż znowu będę musiał je naprawiać.
Zostałem zaproszony na konferencję do Preston w Lancashire. Wtedy nastąpiła odwilż. Przychodziły do
mnie telegramy z żądaniem, aby natychmiast wrócić do Bradfordu i dokonać napraw. Przewodniczący
konferencji powiedział do mnie: „Wiele nam pomogłeś, byłeś dla nas błogosławieństwem. Chcielibyśmy,
abyś został tu do końca, ale jeśli uważasz, że musisz jechać do domu, zgadzamy się”. Pojechałem i
stwierdziłem, że większość moich klientów już sobie poszukała innych hydraulików. Pozostała tylko
jedna uboga wdowa, która nie mogła znaleźć pomocy. Poszedłem do jej domu. Był zalany wodą, a sufit w
jednym pokoju był zapadnięty. Było mi tak przykro, że natychmiast wszystko naprawiłem. Wdowa
okazywała mi wielką wdzięczność, gdyż czekała na tę pomoc już wiele dni. Nie przyjąłem od niej żadnej
zapłaty. Pracę tę ofiarowałem Panu jako ostatnią moją pracę hydrauliczną.
Jeden z moich przyjaciół zauważył kiedyś, że wszyscy ludzie, którzy mówią, że żyją z wiary, mają stare,
znoszone ubrania i ścięte obcasy. Wierzyłem, że Bóg da mi wszystko, czego potrzebuję, jeżeli będę Mu
wiernie służył. Przyrzekłem Bogu, że będę Go ślepo słuchał. Prosiłem, aby nigdy nie dopuścił do tego,
aby moje ubranie i buty przynosiły mi wstyd, gdyż wówczas byłbym zmuszony powrócić do pracy
rzemieślnika. Bóg nigdy nie zawiódł – zawsze miałem wszystko, czego potrzebowałem. Rozszerzył moje
horyzonty i pogłębił we mnie wiarę. Otrzymywałem zaproszenie z całej Anglii. Byłem pionierem wieści
zielonoświątkowej w bardzo wielu zborach Wielkiej Brytanii. Wkrótce zaczynałem otrzymywać
zaproszenia także z innych krajów.
W tym czasie miałem wielu dłużników, którzy nie zwróciliby mi należnego wynagrodzenia bez pomocy
sądu. Wolałem jednak stracić pieniądze, aniżeli dochodzić moich praw taką drogą. Wszystkie te długi
wyrównał jeden młody przyjaciel, którego serce otworzył Pan. Otrzymałem od niego około 50 funtów, co
miało dla mnie duże znaczenie.
Razem z żoną kontynuowaliśmy pracę misyjną przy Bowland Street w Bradford. Często jednak
wyjeżdżałem, aby podjąć służbę dla Pana, gdziekolwiek była ona potrzebna. Odwiedzałem ludzi w ich
domach wierząc, że takie wizyty są bardzo skuteczne. Gdziekolwiek wstąpiłem, modliłem się. Ludzie
nawracali się, a chorzy byli uzdrawiani.
Chcąc dać publicznie świadectwo moim przekonaniom, kupiłem największy maszt i umieściłem go przed
naszą misją. Zawiesiłem na nim flagę o długości około trzech metrów i szerokości około trzech i pół
metra Jedna strona była czerwona, a druga niebieska z białymi literami. Na jednej stronie był napis z
Biblii: „Ja Pan, twój lekarz”, na drugiej: „Chrystus umarł za grzechy nasze”. Flaga robiła na
przechodniach wielkie wrażenie.
Wiara moja stale wzrastała. Zrozumiałem, że Słowo Boże zostało napisane po to, aby nam pokazać, jak
mamy żyć według zasad wiary. Chrystus powiedział: „Gdy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich,
ułomnych, chromych, ślepych, I będziesz błogosławiony, bo nie mają ci czym odpłacić. Odpłatę bowiem
będziesz miał przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych” (Łukasz 14,13-14). Wynająłem więc dwóch
ludzi, aby znaleźli w naszym mieście wszystkich chorych i ubogich i zaprosili ich na przyjęcie do naszej
misji.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
18
Zebrali sporo takich nieszczęśników. Widok był nie do opisania. Znaleźli się tu ludzie niewidomi, kalecy,
niedołężni starcy. Dookoła misji stało wiele wózków inwalidzkich. To był najlepszy dzień w moim życiu.
Nieustannie byłem poruszony do łez. Na początku powodem mojego płaczu była ta ogromna nędza, jaką
widziałem. Potem jednak płakałem z radości, że nadarzyła mi się taka sposobność przeżycia spraw,
których przedtem nie znałem. I tak też się stało.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy, było nakarmienie ich pożywnym obiadem. Gdy zaspokoili głód,
przedstawiliśmy im ludzi, którzy doznali uzdrowienia dzięki mocy Pana. Jako pierwszy wystąpił
człowiek, który przez wiele lat poruszał się tylko za pomocą fotela na kółkach. Opowiedział, jak dzięki
mocy Bożej został uzdrowiony. Następną była kobieta, która dzięki namaszczeniu olejem i modlitwie
została uzdrowiona z krwotoku. Było to na dzień przed planowaną operacją. Był też człowiek, który miał
sparaliżowaną nogę i rękę. Został całkowicie uzdrowiony, choć lekarze nie dawali mu już żadnej nadziei.
Przez półtorej godziny ci biedni i nieporadni ludzie słuchali głęboko poruszeni. Płakali słysząc
autentyczne świadectwa cudownych uzdrowień dokonanych przez Jezusa Chrystusa. Wtedy
przemówiłem do nich: „Dzisiaj widzieliście ludzi dających świadectwo cudownego uzdrowienia. W
następną sobotę ci, którzy dziś zostaną uzdrowieni, będą świadczyć o tym”. Teraz zaczęliśmy się żarliwie
za nich modlić i Bóg okazał swoją wielką moc. W następną sobotę długo trwało, zanim wszyscy
opowiedzieli, jak ich Bóg uzdrowił od najrozmaitszych chorób.
Nigdy nie zapomnę tego dnia. Gdy zawołałem, kto chciałby być uzdrowiony, zgłosili się oczywiście
wszyscy. Przypominam sobie jednak jeden szczególny przypadek. Osobiście przywiozłem pewną kobietę
na wózku inwalidzkim. Miał on uszkodzone koło, które jako tako naprawiłem, lecz pomimo tego stale się
psuło. Powiedziałem do niej: „Nie będziesz go więcej potrzebowała”. Gdy dotarliśmy do misji, Bóg ją
cudownie uzdrowił i sama poszła do domu. Byłem świadkiem tego, jak samodzielnie wchodziła po
schodach do mieszkania wielbiąc Pana.
Był też młody człowiek, od osiemnastu lat chorujący na epilepsję. Dotychczas nigdy nie wychodził bez
osoby towarzyszącej. Tym razem przyprowadziła go matka. Bóg uzdrowił go tak nadzwyczajnie, że w
ciągu dwóch tygodni zaczął pracować w fabryce na swoje utrzymanie.
Spotkałem się również z przypadkiem człowieka dręczonego przez złego ducha. Chrystus powiedział, że
czyni dzieła Boże i my także, mając wielką wiarę, moglibyśmy to czynić. Jezus wyganiał nieczyste
duchy, więc ja również w Jego imieniu uwolniłem tego człowieka z mocy szatana. Wyprostował się
natychmiast i wszyscy wielbili Pana za ten cud, który zobaczyli na własne oczy.
Innym godnym uwagi przypadkiem był chłopiec unieruchomiony od stóp do głów w metalowym
gorsecie. Ponieważ znajdował się dość daleko ode mnie, a ludzi było bardzo dużo, podawano go sobie, aż
dostał się do mnie. Namaściłem go olejem i w imię Jezusa położyłem na nim ręce, prosząc o zdrowie dla
tego dziecka. Natychmiast zawołał: „Tato, choroba mnie opuszcza, czuję się silny!” Tego dnia został
całkowicie uzdrowiony.
Czy możecie się dziwić, że wiara umocniła się w wielu sercach, gdy ludzie zobaczyli te cuda? Tydzień
później przyszli oni jako świadkowie i opowiadali o tym, co Chrystus dla nich uczynił.
06. W SŁUŻBIE UZDRAWIANIA
Często słyszeliśmy Smitha Wiggleswortha mówiącego, że wybór tekstu z Pisma Świętego dla niego jest
bez zasadniczego znaczenia, ponieważ jego kazania prawie zawsze kończą się stwierdzeniem, że Pan nie
tylko przebacza wszystkie grzechy, lecz także uzdrawia ciało.
Jego stałym przesłaniem był Chrystus. Mówił o Nim: „Nie było na świecie nikogo, kto by z taką wielką
miłością przyszedł do ludzi i tak głęboko wniknął w ich potrzeby, jak Jezus. On powiedział: ‘Zaprawdę,
zaprawdę powiadam wam: Kto wierzy we mnie, ten także dokonywać będzie uczynków, które ja czynię i
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
19
większe nad te czynić będzie; bo ja idę do Ojca’ (Jan 14,12). Bóg chce, żebyśmy uwierzyli w to, co nam
przekazał”.
Pozwólmy Wigglesworthowi kontynuować jego własną historię.
Pewnego dnia w Szwecji spacerowałem ulicą i zobaczyłem człowieka, który upadł przy bramie.
Natychmiast zebrała się koło niego spora grupa ludzi, którzy mówili, że jest on martwy. Natychmiast
użyłem mocy i autorytetu Jezusa i człowiek ten został uwolniony ze swojej niemocy. Przez wiele lat był
w ten sposób dręczony przez jakiegoś złego ducha. Pan powiedział mi, aby człowiek ten dał publiczne
ś
wiadectwo prawdzie. Zaprosiłem go więc na zebranie, na którym opowiedział o swoich przejściach.
Wspominał o okropieństwach, które szatan mu podszeptywał i o radości z powodu uwolnienia go od
wpływów szatana.
W czasie pobytu na Cejlonie proszono mnie, abym modlił się o zdrowie pewnej kobiety cierpiącej na
raka. Była bliska śmierci. Jej dom był pełny ludzi, do których mówiłem o Chrystusie. Oznajmiłem im:
„Wiem, że ta kobieta zostanie uzdrowiona. Chciałbym, żebyście poznali moc mego Pana, który może
zbawić was od grzechów i uwolnić od wszelkiej władzy diabła”. Modliłem się żarliwie i kobieta ta
została uzdrowiona tak cudownie, że wywołało to ogromne wrażenie na obecnych. O tym uzdrowieniu
ukazał się artykuł w prasie. Kobieta ta sama przyszła na zebranie i opowiedziała o cudownym
uzdrowieniu. Chrystus powiedział nam, że te znaki będą towarzyszyć tym, którzy uwierzą. Co znaczy
wierzyć? Oznacza to głęboko ufać słowom przekazanym nam przez Pana.
Pewnego dnia zostałem wezwany do umierającej kobiety cierpiącej na raka. Na pierwszy rzut oka
zauważyłem, że na wszelką ludzką pomoc jest już za późno. Wiedziałem jednak, że Bóg chce, abym ją
uzdrowił. Powiedziałem jej: „Wiem, że jesteś bardzo chora, lecz jeśli chcesz być zdrowa, daj mi znak
ręką. Jeżeli nie możesz jej podnieść, to chociaż daj znak palcem”. Jej ręka leżała na łóżku bez ruchu,
jednak jeden z palców troszeczkę się poruszył.
Zwróciłem się do przyjaciela: „Pomodlimy się o nią i namaścimy ją oliwą”. Po namaszczeniu opadła jej
broda. Mój przyjaciel uznał, że jest już martwa. Nigdy nie widziałem tak przerażonego człowieka. Wtedy
podniosłem tę kobietę, postawiłem ją przy ścianie i trzymałem, ponieważ nie dawała znaku życia.
Następnie popatrzyłem jej w twarz i powiedziałem: „W imię Jezusa oddalam tę śmierć”. Wtedy jej ciało
zaczęło drżeć od głowy do stóp. Powiedziałem znowu: „W imię Jezusa nakazuję ci, chodź!” Powtórzyłem
to kilkakrotnie i kobieta zaczęła chodzić.
Mój przyjaciel wyszedł z domu i powiedział ludziom, że widział wskrzeszoną kobietę. Przyszedł również
lekarz, który dotychczas ją leczył i zapytał, czy odważy się dać świadectwo tym faktom. Chętnie się
zgodziła. Gdy przyszła na zebranie, była bardzo blada, ale twarz jej jaśniała dziwnym blaskiem. Była
ubrana na biało i wyglądała pięknie.
Powiedziała: „Przez wiele miesięcy chorowałam, nie miałam już nadziei na wyzdrowienie. Teraz jednak
chciałabym żyć dla moich dzieci. Leżałam bez ruchu, nie mając już siły podnieść ręki. Usłyszałam słowa:
‘Jeżeli chcesz żyć, daj znak palcem’. Przypominam sobie, że ruszyłam palcem i od tej chwili nie czułam
już nic poza uczuciem niesłychanego szczęścia. Słyszałam śpiew, było tak pięknie. Widziałam Jezusa,
którego oblicze jaśniało nade wszystko. Pan spojrzał na mnie bez słowa i wtedy zrozumiałam, że mam
iść. Potem dopiero usłyszałam głos człowieka mówiącego: Idź w imieniu Jezusa. Jeżeli jest tu mój lekarz,
chętnie usłyszałabym, co on ma na ten temat do powiedzenia”.
Lekarz wstał i próbował mówić. Początkowo nie mógł, ponieważ wargi jego drżały, a oczy były pełne
łez. W końcu uspokoił się i powiedział: „Od miesięcy modliłem się, gdyż czułem, że nie ma nadziei na jej
wyzdrowienie, o czym zawiadomiłem domowników. Dawałem jej jeszcze kilka dni życia. Poznałem, że
w imię Jezusa stał się cud”. Ten sam lekarz pisał do swojego przyjaciela: „Jeśli kiedykolwiek będziesz
miał okazję usłyszeć Wiggleswortha, skorzystaj z niej. Setki ludzi zostało uzdrowionych w tej okolicy”.
Otrzymałem wiele telegramów i listów z prośbą o przybycie do Londynu i pomodlenie się za pewną
kobietę. Nie podano mi szczegółów. Wiedziałem tylko, że była ona w wielkiej potrzebie. Gdy przybyłem
do domu chorej, zastałem jej rodziców bardzo zasmuconych i płaczących. Wskazali mi lekko uchylone
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
20
drzwi do pokoju, w którym miała być chora, i opuścili mnie. Nigdy w życiu nie widziałem tak przykrego
widoku. Na podłodze leżała młoda, piękna kobieta, trzymana przez czterech mężczyzn. Na skutek
szamotania się z nimi miała podartą odzież.
Popatrzyłem jej w oczy. Przewracała nimi i nie mogła mówić. Przypominała mi opętanego człowieka,
opisanego w Ewangelii, który wyszedł z grobowca i podszedł do Jezusa (Marek 5,1-14). Podobnie jak
wtedy, tak i teraz demony, które opanowały tę dziewczynę, przemówiły: „Znamy cię, ale nie wypędzisz
nas, bo jest nas wielu”.
Odpowiedziałem: „Wiem, że jest was wielu, lecz mój Pan wszystkich was wypędzi”. Siła szatana była tak
potężna, że w pewnym momencie kobieta wyrwała się z rąk przytrzymujących ją mężczyzn. Oczy jej
błyszczały demonicznie. Poczułem ogromną moc Bożą; podszedłem do niej patrząc jej w twarz.
Widziałem w niej złe moce. Zawołałem głośno: „W imieniu Jezusa rozkazuję wam, wychodźcie
natychmiast, mimo że jest was wielu”. Zaczęła wymiotować. W ciągu godziny wyszło z niej 37 złych
duchów. Każdego z nich nazywała po imieniu. Tego samego dnia została zupełnie uzdrowiona.
Następnego dnia o godzinie dziesiątej rano siedziałem z nią przy stole podczas Wieczerzy Pańskiej.
●
● ●
W roku 1948, w czasie pobytu Wiggleswortha w Los Angeles, zdarzył się następujący wypadek.
Wigglesworth zaczął właśnie wygłaszać kazanie na zebraniu, gdy w jednym z przednich rzędów zemdlała
kobieta. Powstało zamieszanie, dookoła niej zgromadzili się ludzie. Wigglesworth podszedł do niej i
zawołał: „Gromię cię szatanie za spowodowanie zamieszania na tym zebraniu”. Słowa te wywołały
krytykę wielu obecnych, którzy uważali je za zbyt surowe.
Okazało się jednak, że incydent ten miał pewne następstwa, które usprawiedliwiały takie postępowanie.
Kilka dni później do Wiggleswortha przyszedł mąż tej kobiety. Mówił, że jego żona chorowała od kilku
lat i stale przebywała pod jego opieką. Rano musiał dawać jej śniadanie do łóżka. Wszystko zmieniło się
od dnia, kiedy Wigglesworth wygnał z niej złe moce. Następnego ranka powiedziała do męża: „Nie
potrzebujesz dziś rano przynosić mi śniadania. Jestem zupełnie zdrowa i wstanę, aby sobie je sama
przyrządzić”. Odtąd robiła to każdego ranka. Słowa wypowiedziane przez Wiggleswortha uzdrowiły ją
całkowicie.
W późniejszych latach w pełnieniu służby Bożej, Wigglesworthowi pomagali jego zięć James Salter i
córka Alice. Ona prowadziła większą część jego korespondencji, a on wzmacniał wiarę słuchaczy,
opowiadając o licznych niezwykłych zdarzeniach i uzdrowieniach, które miały miejsce po kazaniach
Wiggleswortha w Kongo Belgijskim w Afryce.
Któregoś dnia wezwano go do Kansas City, aby pomodlił się za opętaną kobietę. Gdy przyszedł do jej
mieszkania, przywitała go odrażającymi przekleństwami. Nakazał złym duchom, aby ją opuściły w imię
Jezusa. Gdy Wigglesworth wychodził, kobieta szła za nim i w dalszym ciągu okropnie klęła. Wówczas
odwrócił się i powiedział autorytatywnie do demona, znajdującego się w tej kobiecie: „Powiedziałem ci,
opuść ją”. To wystarczyło, aby została całkowicie uwolniona. Jej duszpasterz stwierdził potem, że kobieta
ta już nigdy nie była pod władaniem demona.
Wszystkie następnie wymieniane w tym rozdziale uzdrowienia zostały nam przekazane przez Jamesa
Saltera. Wigglesworth miał zwyczaj zaczynać zebranie od słów: „Aby wam pokazać, że Pan jest wśród
nas i jego moc uzdrawiania i błogosławienia jest obecna, dostarczymy wam dowodów. W Dziejach
Apostolskich czytamy, że czyny Jezusa wyprzedzały Jego kazania. Kazania poprzedzone były cudami.
Pójdę za Jego przykładem. Będę się modlił za osobę z tego zebrania, która pierwsza wstanie. Obojętnie
na co choruje, Bóg ją uzdrowi”.
Często drżały nasze serca, gdy słyszeliśmy go wygłaszającego te śmiałe słowa. Wśród nas byli ciężko
chorzy ludzie na raka, gruźlicę i wszelkiego rodzaju kalectwa. Mieliśmy nadzieję, że wstanie ktoś lżej
chory, a nie ktoś cierpiący na nowotwór, czy też jakiś oszpecony kaleka.
W czasie jednego z takich zgromadzeń wstał kaleka z wykręconymi stawami, podpierający się dwiema
laskami. Gdy Wigglesworth go zobaczył, zwrócił się do niego w charakterystyczny dla siebie sposób: „A
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
21
więc, co jest z tobą?” Zapoznawszy się z sytuacją, powiedział: „Wszystko w porządku, pomodlimy się
teraz o ciebie”. Obecni dołączyli do jego modlitwy. Potem powiedział temu człowiekowi: „Zostaw teraz
swoje laski i przyjdź do mnie”. Z początku człowiek ten szedł niepewnie, potem zostawił laski i zaczął iść
przed siebie. Wigglesworth zawołał: „Chodź! Chodź!” Chory zaczął iść pewniej. Wtedy Wigglesworth
polecił mu biec. Ku zdumieniu i wielkiej radości obecnych, a naszej bezgranicznej uldze, człowiek ten
usłuchał i zaczął biec. Był całkowicie uzdrowiony.
W Szwecji jego kazania o Bożym uzdrawianiu i chrzcie wodnym do tego stopnia poruszyły lekarzy i
niektórych urzędników departamentu wyznań religijnych, że wystąpili ze wspólną petycją do rządu.
Skutkiem było wydanie zakazu Wigglesworthowi publicznego dotykania ludzi i kładzenia na nich rąk
celem uzdrowienia. Pewnego dnia wygłaszał kazanie w parku, w którym zgromadziło się około
dwadzieścia tysięcy ludzi. Byli obecni również przedstawiciele władz, by upewnić się, czy przestrzega
wydanego zakazu. Wigglesworth dorósł do takiej sytuacji. Poprosił, aby chorzy powstali, jeśli mogą, lub
w inny sposób dali znać o swoich potrzebach, a on będzie się modlił. Potem powiedział: „Niech każdy
położy dłonie na chore miejsce, ja będę się modlił, a Pan was uzdrowi”. Setki ludzi zostało w ten sposób
uzdrowionych, a on nie przekroczył prawa.
Później często stosował tę metodę, zwłaszcza na wielkich zgromadzeniach. Modlitwa o pojedynczego
potrzebującego zabrałaby zbyt wiele czasu, którego zazwyczaj brakowało. Tak w parku w Sztokholmie
narodziła się metoda, którą określał jako swoje „zbiorowe uzdrawianie”. Wprawdzie sposób ten został
narzucony przez władze szwedzkie, jednak dzięki tej metodzie uzdrowień zbiorowych setki ludzi zostało
uzdrowionych i były to uzdrowienia trwałe, o czym piszemy także w rozdziale dziewiątym.
Odtąd zaczęto je stosować również w innych miastach, gdzie jednocześnie zgromadzało się bardzo dużo
ludzi. Pewnego razu jakiś mężczyzna siedzący w pobliżu kaznodziei, patrzył na niego z wielką uwagą i
wysiłkiem, starając się zrozumieć treść kazania. Podczas modlitwy Wiggleswortha o uzdrowienia
zbiorowe, mężczyzna ten nagle wybiegł z hali, radośnie wymachując czapką. Wrócił na wieczorne
zebranie i opowiedział, że przez 40 lat był całkowicie głuchy, lecz w czasie porannego zebrania, gdy
kaznodzieja modlił się o zdrowie chorych, usłyszał jak gdyby strzał w głowie, a w uszach olbrzymi szum
i huk. Dlatego wybiegł z sali. Na zewnątrz bardzo wyraźnie słyszał dochodzący głos kaznodziei. Tego
wieczoru usiadł w ostatnim rzędzie, aby wszystkim udowodnić, że doskonale słyszy.
Na tym samym zebraniu został również uzdrowiony weteran wojenny, który wskutek postrzału miał
uszkodzony kręgosłup, a także zostało uzdrowionych dwóch ludzi z chorobą nowotworową. Szczególnym
zdarzeniem było uzdrowienie małego chłopca, który miał jedną nogę krótszą o 5 cm. Wyjaśnił ludziom,
ż
e w chwili, gdy kaznodzieja zwrócił się do chorych, aby poruszali chorymi częściami ciała, wyciągnął
swoją krótszą nogę, a ona w jednej chwili wydłużyła się o brakujące centymetry. Cud ten widziało ponad
1500 osób.
W tym samym czasie została uzdrowiona kobieta, która cierpiała na nerki, kamienie żółciowe i
chroniczne zapalenie wyrostka robaczkowego. Od dłuższego czasu była bezskutecznie leczona przez
lekarzy. Setki ludzi zostało uzdrowionych w czasie tych zgromadzeń. Odwiedzając te same miejscowości
po dwudziestu latach dowiedzieliśmy się, że skutki uzdrowień były trwałe. 19 listopada 1947 roku w Los
Angeles obecna w hali kobieta oświadczyła, że została uzdrowiona 20 lat temu w czasie takiego samego
zgromadzenia.
Wigglesworth miał specyficzny sposób postępowania z chorymi ludźmi. Zmuszał ich do wysiłków
według ich przekonania niemożliwych. Na jednym ze spotkań w sanatorium dla chorych na gruźlicę w
Arizonie uzdrowił bardzo ciężko chorą młodą kobietę. Oddychała z trudem. Powiedział do niej, że
najpierw będzie się o nią modlił, potem ona musi biegać dookoła budynku. Kiedy zawołał: Biegnij!
Biegnij! Biegnij! – odpowiedziała, że nie może biegać, bo ledwo trzyma się na nogach. Zawołał: „Nie
sprzeciwiaj się, czyń, jak ci każę”. Kiedy stała bez ruchu, zszedł z podestu i zaczął ją przynaglać. Pomógł
jej trochę, aż zaczęła przyspieszać. Wreszcie biegała wokół wielkiej sali bez jakiegokolwiek wysiłku.
Widziano ją jakiś czas później. Cieszyła się wciąż dobrym zdrowiem.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
22
Na tym samym zebraniu Wigglesworth polecił także biec innej kobiecie. Cierpiała na rwę kulszową, a
stopy miała tak zdeformowane, że ledwie chodziła. Uchwyciła się go i razem biegali kilka razy dookoła
budynku. Bóg uzdrowił ją całkowicie i odtąd pełna radości pieszo przychodziła na spotkania.
Smith Wigglesworth stał się bardzo znany. Bóg prowadził do niego ludzi różnymi drogami. Jedni drugim
przekazywali wiadomości o cudownym uzdrowieniu. Jego adres wędrował z rąk do rąk. Dwie kobiety
jadące autobusem zaczęły rozmawiać i okazało się, że obie były wierzące. Jedna z nich była pielęgniarką,
druga miała chorego syna, którego zamierzała oddać do szpitala.
Pielęgniarka dała jej adres Wiggleswortha i poradziła, aby zwróciła się do niego. Sama była wcześniej
chora na raka piersi. Wigglesworth odwiedził ją w domu i pomodlił się o nią. Została cudownie
uzdrowiona. Ponieważ czuła się bardzo dobrze, zaczęła sprzątać mieszkanie. Przy tej okazji znalazła stary
egzemplarz Biblii. Otworzyła i jej wzrok padł na fragment, który 12 lat temu podkreśliła czerwonym
atramentem. Przeczytała: „Twoje uzdrowienie rychło nastąpi” (Izajasz 58,8). Jej wiara teraz została
ogromnie umocniona, że słowa te dokładnie wypełniły się. Od tego czasu minęło już kilka lat.
Uzdrowienie okazało się trwałe.
W Dziejach Apostolskich czytamy: „Niezwykłe też cuda czynił Bóg przez ręce Pawła, tak iż nawet
chustki lub przepaski, które dotknęły skóry jego, zanoszono do chorych i ustępowały od nich choroby, a
złe duchy wychodziły” (19,11-12). Podobnie rzecz się miała z bratem Wigglesworthem. Wysyłał on do
chorych dotknięte przez siebie chusteczki, które przyczyniały się do licznych cudownych uzdrowień.
Otrzymywaliśmy setki listów, które donosiły o cudach, jakie się zdarzyły. Można by napisać tomy,
zawierające jedynie opisy takich przypadków. Każdy rodzaj choroby ducha i ciała mógł być uzdrowiony
dzięki tej metodzie. Ludzie odzyskiwali wiarę i wracali do Chrystusa, rozbite małżeństwa łączyły się,
alkoholicy i niewolnicy tytoniu porzucali swoje nałogi.
Szczególnie interesujący był przypadek kobiety, która otrzymała chusteczkę od Wiggleswortha. Była
ciężko chora na raka. Położyła chusteczkę na swojej poduszce i zamierzała użyć jej w obecności męża i
rodziny. Podczas gdy tak leżała, odczuła obecność Bożą i nastąpiło całkowite uzdrowienie. Smith
Wigglesworth podkreślał wyraźnie, że za wszelkimi stosowanymi przez niego metodami stoi Jahwe
uzdrowiciel i że Chrystus jest ten sam wczoraj, dziś i na wieki.
Wigglesworth postępował nieraz niezrozumiale dla otoczenia. Później jednak okazywało się, że
prowadzony był przez Ducha Świętego. W trakcie jednego ze zgromadzeń wydawał się być zbyt surowy
w stosunku do pewnej kobiety. Upadła na podłogę. „Podnieście ją” – powiedział, jednak ona znowu
upadła. Ludzie stojący blisko niego upominali go, jednak dał im do zrozumienia, że wie, co robi i że ma
tu do czynienia z szatanem. Gdy ją ponownie podniesiono i stała na nogach, z jej ciała odpadła ogromna
zrakowaciała narośl. To była odpowiedź.
Jego metody i pobudki działania bywały często źle rozumiane i interpretowane. To nie zmieniało jego
miłości do Boga i uczciwości w stosunku do ludzi. Krytyka nie obchodziła go. Miał zwyczaj mówić: „Nie
bywam poruszony tym, co widzę czy słyszę, lecz tym, w co wierzę”.
Pomimo tego, że przed Wigglesworthem drzwi stały otworem, miał także przeciwników. Zdarzył się
nawet przypadek zażądania odszkodowania finansowego przez kobietę, która uważała, że poniosła
szkodę. Sumę tę wypłacono, aby uniknąć procesu, mimo że żądanie to było bezpodstawne.
Smith Wigglesworth ogromnie współczuł ludziom, był miłosierny. Na widok cudzego cierpienia łzy
płynęły mu z oczu. Delikatnie obchodził się z dziećmi i ludźmi starszymi. Żarliwie modlił się o
upośledzonych i cierpiących.
Nie uznawał różnic rasowych. Wszyscy bez wyjątku, niezależnie od koloru skóry, szukali jego pomocy i
każdy zostawał pobłogosławiony dzięki jego modlitwom i darom. Nie uznawał również różnic
klasowych. Potrafił być bardzo surowy w stosunku do ludzi interesownych i egoistycznych.
W pewnym mieście przez miesiąc ciężko się trudził mając codziennie trzy zebrania. Moc Boża działała
potężnie. Miały miejsce rozmaite uzdrowienia i, co najważniejsze, nawrócenia do Jezusa.
Przewodniczący zboru, w którym odbywały się zebrania, prosił go, aby udał się do pewnej zacnej damy,
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
23
która jest bardzo chora. Uważał, że uzdrowienie jej wywarłoby wielkie wrażenie na mieszkańcach,
ponieważ ona i jej mąż zajmowali wysoką pozycję. Z pewnym oporem Wigglesworth dał się uprosić i
uzgodniono, że pójdą tam po drodze na wieczorne zebranie. Ze względu na społeczne znaczenie tej
rodziny, towarzyszyli mu przewodniczący zboru i jego dwaj pomocnicy. Chora mieszkała w domu
położonym w najlepszej dzielnicy miasta.
Zostali zaprowadzeni do sypialni, gdzie zobaczyli pięknie ubraną kobietę, przypominającą wschodniego
monarchę na tronie. Leżała w łóżku mieniącym się barwami tęczy, na pięknych haftowanych poduszkach.
Wiggleswortha zdziwił taki widok. Odezwał się więc: „Ma pani tutaj ogromny przepych i komfort”.
Zdziwiona jego słowami powiedziała: „Słucham?” Jeszcze raz powtórzył, że ma się wytwornie i zupełnie
wygodnie. Wtedy zirytowana zaczęła go obrzucać obelgami, aż się zmęczyła. Wtedy powiedział: „Widzę,
ż
e nie jest pani jeszcze przygotowana do spotkania ze mną, dobranoc”. Wyszedł z domu i wsiadł do
czekającego samochodu.
Razem z żoną uważaliśmy, że Smith był zbyt surowy. On jednak powiedział, że wie, co robi. Pastorzy
pozostali jeszcze chwilę wewnątrz, starali się udobruchać rozgniewaną kobietę. Gdy wyszli, prosili
Wiggleswortha, aby zechciał wrócić i pomodlić się o nią. On był jednak niewzruszony. Nadal uważał, że
ona nie jest jeszcze gotowa do tego spotkania i udał się na zebranie.
Byliśmy zaniepokojeni tym zajściem, on jednak nie okazywał żadnego niepokoju. Podczas nabożeństwa
odczuwało się potężne działanie Ducha Świętego, zarówno podczas kazania, jak i podczas modlitw za
chorych.
Następnego ranka zebranie odbywało się o zwykłej porze. Przy końcu kazania Wigglesworth zaprosił
wszystkich chcących się przybliżyć do Boga: „Kto posunie się o jedną stopę naprzód, będzie
błogosławiony. Kto zrobi jeden krok, otrzyma więcej, a ci, którzy podejdą do podium, będą objęci
specjalnymi modlitwami, a Bóg da im według ich potrzeb”. Wszyscy obecni podeszli do przodu. Na czele
szła kobieta, która chciała być pierwsza przy podium. Tutaj rzuciła się na ziemię. To właśnie ją
odwiedziliśmy poprzedniego wieczoru. Po naszym wyjściu odczuła wielką skruchę i żal. Bóg ją uzdrowił,
a teraz przyszła, aby publicznie poświęcić swoje życie Bogu. Usprawiedliwiała się gorąco. W jej duszy
zaszła ogromna przemiana. Okazało się, że znowu źle oceniliśmy Wiggleswortha. Bóg aprobował jego
sposób postępowania.
W listopadzie 1947 roku byłem w świątyni Bethel w Los Angeles. Usłyszałem tam o trzech
następujących zdarzeniach z przeszłości. Pewien Norweg przed 22 laty podczas kazania Wiggleswortha
został uzdrowiony z ciężkiej gruźlicy. Potem przeniósł się do Chicago wraz z żoną, która zachorowała na
płuca. Przez trzy lata pluła krwią. Przywiózł ją na zebranie do Wiggleswortha, który pomodlił się o nią.
Została uwolniona od choroby. Dotychczas nie mieli dzieci. Po powrocie do zdrowia urodziło się dwoje.
Wszystkie są zdrowe i silne.
Potem mówiła pewna rodzina, która przebyła 190 km, aby zobaczyć się z Wigglesworthem. Na swoją
prośbę otrzymali chusteczkę dotkniętą przez niego. Spowodowała ona uzdrowienie ojca, cierpiącego na
wrzody żołądka, oraz syna, który miał wielką narośl na karku. Przybyli specjalnie, aby dziękować Bogu
za ten cud.
Trzecie zdarzenie opisuje nieustanną gorliwość Wiggleswortha w nawracaniu ludzi do Boga. Było to w
Anglii. W czasie dnia przeznaczonego na odpoczynek, wziął nas do pobliskiego parku, gdzie chwilę
rozmawialiśmy. W krótkim czasie nawrócił dwóch mężczyzn, a dwóch innych uzdrowił. Jego życie było
całkowicie poświęcone Bogu i służbie dla bliźnich.
Szatan nie miał do niego dostępu. Niszczył go wszędzie i przy każdej okazji. Ludzie uważali, że jest zbyt
surowy i rygorystyczny. Następujący incydent obrazuje sposób jego walki z szatanem. Pewnego dnia,
gdy czekał na przystanku na autobus, zauważył kobietę, do której przybiegł jej mały piesek. Widocznie
spieszyła się na przystanek i nie zauważyła, że piesek poszedł za nią. Schyliła się i pogłaskała go mówiąc:
„Teraz musisz iść do domu, mój mały pieseczku, nie mogę cię zabrać”. Lecz on przytulił się do niej
jeszcze bardziej. Znowu powiedziała do niego miłym głosem: „Ale teraz już czas, żebyś biegł do domu”.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
24
Piesek jednak machał ogonem, drżał cały i nie chciał słuchać. Tymczasem autobus zbliżał się i kobieta,
mocno zaniepokojona, tupnęła nogą i szorstko powiedziała: „Natychmiast do domu!” Piesek, przerażony
nieoczekiwaną postawą swojej pani, skulił ogon i szybko uciekał do domu. Wtedy Wigglesworth
powiedział bardzo głośno, aż wszyscy pasażerowie usłyszeli: „Tak należy postępować z diabłem”.
James H. Taylor z West Roxbury, stan Massachusetts, opisuje pewne zebranie z Wigglesworthem, na
którym był obecny. Uważa, że jego świadectwo będzie bardziej pełne i wiarygodne, jeśli zaznaczy, że
wraz z innymi zajmował miejsce w drugim rzędzie, i to, co się działo w ciągu tej godziny uzdrowień,
odbywało się w bliskiej odległości, prawie w zasięgu ręki. Tuż przed rozpoczęciem zgromadzenia
zauważyli pewną dziewczynę, która weszła wsparta na dwóch kulach, a towarzyszyli jej mężczyzna i
kobieta. Nogi jej zwisały bezwładnie, zdawała się być całkowicie wątła i bezsilna. Zrobiono jej miejsce w
pierwszym rzędzie. Gdy chorych pragnących uzdrowienia wezwano do wystąpienia, usiłowała przy
pomocy osób towarzyszących jej iść naprzód. Jednak Wigglesworth zauważywszy jej wysiłki,
powiedział: „Zostań tam, gdzie jesteś. Będziesz inną dziewczyną, gdy opuścisz to miejsce”. Gdy
pomodlił się już o wszystkich, wrócił do dziewczyny, o której ułomności już słyszał uprzednio, i oznajmił
obecnym: „Dziewczyna ta nie ma rozwiniętych mięśni w nogach, dotychczas nigdy nie chodziła”. Wtedy
położył na nią ręce, pomodlił się i zawołał: „W imię Jezusa Chrystusa, chodź!” Patrząc na nią zapytał:
„Boisz się, prawda?” „Tak” –odpowiedziała. „Nie ma żadnego powodu, aby się bać. Jesteś uzdrowiona,
chodź! chodź!” – wykrzyknął z radością. I rzeczywiście – Bogu najwyższemu chwała – dziewczyna
zaczęła chodzić. Najpierw jak małe dziecko stawiające pierwsze kroki, potem przeszła normalnie dwa
razy wzdłuż podium. Gdy opuszczaliśmy salę, kule jej leżały na krześle, a ona sama stała na chodniku
rozmawiając z przyjaciółkami, podobnie jak czynili to inni. Pochwalony niech będzie Pan na wysokości i
na ziemi, który uzdrawia tych, którzy w Niego wierzą. Amen!
Kobieta, która ją przyprowadziła, była jej matką, a mężczyzna wujkiem. Płakał w czasie jej uzdrowienia.
Oświadczył później, że tego samego dnia weszła po schodach do domu bez niczyjej pomocy. Stwierdził
także, że jej matka również została uzdrowiona. Miała ona narośl na piersi, która znikła bez śladu.
Tego dnia miały miejsce jeszcze inne niezwykłe uzdrowienia. Jeden z braci został uleczony – a chorował
już dwa lata na raka. Pewien biedny człowiek, którego lekarze uważali za beznadziejnie chorego, bo nie
mógł chodzić, został uzdrowiony i dwukrotnie obiegł całą salę. Gdy pytano, ilu ludzi w tym tygodniu
zostało uzdrowionych, zgłosiło się co najmniej 200 osób. Cudowne! Cóż mogę innego uczynić, jak tylko
wielbić Pana!
07. NIESTRUDZONY W PRACY
„Więcej pracowałem niż wszyscy” – oświadczył ap. Paweł. Lecz zaraz dodał: „Wszakże nie ja, lecz
łaska, która jest ze mną”. Życie Wiggleswortha, podobnie przebiegało „w pracy i utrudzeniu” (2 Kor
11,27). Zawsze śpieszył z wyjaśnieniem, że praca ta mogła być wykonana tylko dzięki łasce Bożej i
głębokiej wierze. Jego wiara nie była wynikiem wielkiego trudu, wysiłku, krzyku, lamentu w dzień i noc,
lecz jej podstawą było pełne zaufanie, całkowite poddanie się woli Bożej, pewność i spokój. Wiedział, że
obietnice Boga są niezawodne. Wierzył, że Bóg dał nam wszystko, co potrzebne jest do życia i
bogobojności. Tym samym stworzył podstawę do żywej wiary w nadzwyczajne i drogocenne obietnice
Pana. Jego oczekiwania dotyczące okazania się mocy Bożej, zawsze były spełnione.
Jeszcze raz pozwolimy Wigglesworthowi podjąć własną historię. Opowiada teraz o służbie za granicą.
Bóg błogosławił mnie w wieloraki sposób. Widziałem, jak niewidomi od urodzenia przejrzeli.
Widziałem, jak trzy zmarłe osoby wróciły do życia. Wszystkie zdarzenia, których byłem świadkiem,
umocniły mnie w przeświadczeniu, że obietnice Chrystusa dotyczące rzeczy wielkich, są prawdziwe. Za
to cześć Mu i chwała na wieki!
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
25
Miałem zaszczyt pracować w Indiach i na Cejlonie – widziałem potężne skutki działania łaski Bożej.
Prawdopodobnie jednak punkt kulminacyjny odrodzenia religijnego miał miejsce w Colombo. O, jak Pan
błogosławił!
Głosiłem ewangelię natchniony Duchem. Zgromadził się ogromny tłum. Pomieszczenia były wypełnione
po brzegi. Moc Boża działała cuda. Po kazaniu, wygłoszonym poprzez tłumacza, każdego wieczora
modliliśmy się za przeszło pięćset chorych osób. Było bardzo gorąco, temperatura dochodziła do 50°C.
W tym wielkim skwarze matki przynosiły swoje dzieci. Mieliśmy ich czasem pięćdziesiąt lub jeszcze
więcej w zgromadzeniu. Wysoka temperatura dawała się im dotkliwie we znaki, więc płakały. Zwykłem
wtedy mówić: „Zanim rozpocznę kazanie, pomogę maluchom, usłużę im”. Było to cudowne móc
obserwować, gdy kolejno milkły, zalegała cisza, pojawiał się spokój i ład po nałożeniu na nie rąk. Pewien
człowiek, który przez dłuższy czas był niewidomy, został uzdrowiony pośród tego wielkiego tłumu. Oczy
jego otworzyły się, przejrzał natychmiast. Widzieliśmy wtedy jeszcze wiele podobnych cudów.
Nie mogę zrozumieć, w jaki sposób Bóg wyposaża swoje dzieci we wspaniałość, szlachetność i godność,
lecz prawdą jest, że On to czyni. Tysiące ludzi nie mogło dostać się do pomieszczeń, gdzie odbywały się
zgromadzenia. Zdarzało się, że kiedy opuszczałem pomieszczenie i szedłem wśród tego tłumu, to ci,
którzy nie mogli wejść do środka, wyciągali ręce, dotykali mnie i bywali uzdrowieni. Podziwiałem łaskę
Bożą, że to się mogło dziać. Jest coś w tym „wierzeniu Bogu”, co sprawia, że Bóg jest skłonny pominąć
nawet milion innych ludzi, aby namaścić właśnie ciebie. Wierzę, że Bóg będzie zawsze zmierzał ku temu,
aby wyjść tobie na przeciw w szczególny sposób, jeżeli odważysz się Mu wierzyć.
W pewnej miejscowości byłem tylko cztery dni i wszyscy byli rozczarowani, że nie mogę zostać dłużej.
Wtedy zapytałem: „Czy możecie zgromadzić się o ósmej rano?” Potwierdzili to. Poprosiłem ich:
„Powiedzcie wszystkim matkom, które chciałyby mieć uzdrowione swoje małe dzieci, i wszystkim tym,
którzy mają powyżej 70 lat, aby się jutro stawili”. To był wspaniały widok, kiedy nazajutrz o ósmej
przyszło około 400 matek z dziećmi i 150 osób starszych. W tych czterech dniach tysiące ludzi
przychodziło, aby słuchać Słowa Bożego. Sądzę, że wtedy około trzech tysięcy osób prosiło Boga o
łaskę. Był to wspaniały widok.
Pewnego dnia około dziewiątej rano przybyłem do Norwegii i powiedziałem do tłumacza: „Nikt nie wie,
ż
e tu jestem. Zaprowadź mnie, proszę, do fiordu, chcę trochę odpocząć, bo jestem zmęczony.
Spędziliśmy parę godzin na słońcu i odpoczywaliśmy. Później poszliśmy z powrotem. Gdy zbliżyliśmy
się do budynku, w którym miałem przemawiać, widziałem, że cała ulica była zapełniona różnymi
pojazdami, w których znajdowali się chorzy. Mój tłumacz wbiegł na najwyższy stopień schodów
prowadzących do hali i powiedział: „Co teraz zrobimy, dom jest wypełniony ludźmi!” Zdjąłem płaszcz,
wsiadałem do każdego z czekających pojazdów i modliłem się o tych chorych. Wtedy na ulicy wzmagał
się wielki krzyk radości, gdyż Bóg ich kolejno uzdrawiał. Potem poszedłem do hali i tam także chorzy
zostali uzdrowieni.
Lecz to nie było wszystko. Podczas gdy siedzieliśmy przy stole, zadzwonił telefon: „Co mamy robić,
ratusz jest pełny ludzi i tysiące stoją jeszcze na zewnątrz. Policja jest bezradna wobec tego tłumu”.
Odpowiedziałem: „Przyjeżdżam możliwie najszybciej”. Dwaj policjanci wzięli mnie pod ręce i
przeprowadzili przez tłum. Kiedy wszedłem do ratusza, zobaczyłem niespotykany dotąd widok.
Przepełnienie było tak wielkie, że ludzie stali ściśnięci jeden przy drugim. Duch Pana czuwał nade mną.
Rozpocząłem kazanie. Uleciała mi wtedy z głowy jego treść, wiedziałem jednak, że gorliwość służenia
Panu przeniknęła mnie na wskroś.
Wołałem do Pana o takie przesłanie, które byłoby całkowicie odmienne od dotychczasowych, jakieś
szczególne, aby mogło stać się coś, co odróżniałoby się od wszystkiego. W czasie kazania usłyszałem
głos Pana: „Jeżeli będziesz mnie prosić, dam ci każdą duszę”. Kontynuowałem kazanie, a Bóg powtórzył:
„Jeżeli będziesz mnie prosić, dam ci każdą duszę”. Wiedziałem, że był to głos Boży, lecz ociągałem się z
jego przyjęciem. Wtedy usłyszałem ponownie głos Pana: „Jeżeli będziesz wierzyć i prosić mnie, dam ci
każdą duszę”. Podniosłem oczy do Niego w górę i powiedziałem: „Bardzo dobrze, o Panie, uczyń to!
Proszę Cię, daj mi każdą obecną tu duszę!” Tchnienie Ducha Świętego przeleciało nad całym otoczeniem
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
26
i byłem wtedy świadkiem rzeczy dotąd nie widzianych. Wszyscy obecni wołali błagając o łaskę. Wierzę,
ż
e Bóg dał mi każdą duszę. To jest moje wyobrażenie o nawiedzeniu Ducha Świętego w dniu
Pięćdziesiątnicy. Nawiedzenie Ducha Świętego to wiara, że posiadasz moc, skoro Duch Święty zstąpił na
ciebie. Nie lękaj się i uwierz. Uwierz, że Bóg poprzez swoje wspaniałe i drogocenne obietnice czyni cię
uczestnikiem Bożej natury. Jego własna, wieczna potęga będzie pracowała w tobie, tworząc Boży
porządek, którego nic w świecie nie jest w stanie przewyższyć.
●
● ●
Smith Wigglesworth wolał – i to przez całe swoje życie – nie należeć do żadnego związku religijnego.
Jego przepełnione miłością serce biło dla wszystkich świętych. Byliśmy z nim w różnych miastach, gdzie
odwiedzał Armię Zbawienia, aby być na jej zgromadzeniu modlitewnym o godzinie 7.00 rano. Stąd
często szedł do kościoła episkopalnego na godzinę 8.00 na nabożeństwo komunijne. Z trzech różnych
powodów brał udział w zgromadzeniach dla duchownych tego Kościoła. Jeśli sobie tego życzyli,
wdziewał także sutannę. Jeden duchowny – metodysta zorganizował dla niego zgromadzenie pod
namiotem. Było to w Londynie. Innowacja taka wywołała niezadowolenie biskupa. Ponieważ syn tego
duchownego kiedyś został uzdrowiony dzięki usłudze Wiggleswortha, życzył on sobie, żeby i inni mogli
dostąpić tego dobrodziejstwa. Zdarzyło się, że król Jerzy V zachorował. Wtedy żona tego duchownego
przesłała królowi chusteczkę, nad którą modlił się Wigglesworth. Otrzymał później list dziękczynny.
Zbory zielonoświątkowe – te, istniejące w Anglii pod nazwą „Zbory Boże” – zapraszały go zwykle na
swą coroczną konferencję. Pragnęły one, aby wszyscy zebrani młodzi bracia korzystali z dobrodziejstwa
inspiracyjnej służby Wiggleswortha. On jednak nie chciał brać udziału w żadnym z tych posiedzeń,
mówiąc: „Prowadźcie sobie rzecz dalej! Będę się o was modlił”. Wtedy gdzieś w zaciszu oddawał się
modlitwie.
Wigglesworth, nie mając uprawnień do jakiegokolwiek tytułu, odbywał swoje podróże nie mając żadnego
istotnego zaplecza i poparcia. Przyjeżdżając do nowego miejsca, bazował jedynie na swojej opinii,
uzyskanej dzięki służbie dla bliźnich. Zdarzało się to szczególnie w wielu krajach europejskich, które
odwiedził po I wojnie światowej. Do Szwajcarii przybył jako zupełnie obcy, lecz Bóg był z nim i objawił
swoją potęgę. Miasta zostały odrodzone dla Boga i odtąd Wigglesworth był stale zapraszany do
ponownego ich odwiedzenia. Odbyło się tam wiele owocnych zgromadzeń.
Kiedy przybyliśmy do Nowej Zelandii, był tam tylko jeden człowiek, który go oczekiwał. Mimo to w
czasie kilkumiesięcznego pobytu zdołał pozyskać dla Boga tysiące ludzi. Zostali oni zbawieni,
uzdrowieni i napełnieni Duchem Świętym. Stwierdzono, że było to największe duchowe nawiedzenie,
jakie miało miejsce na Wyspie Północnej od przeszło stu lat. Efektem jego służby było między innymi i
to, że pewnego ranka w niedzielę, w czasie zgromadzenia w miejscowości Wellington, dwa tysiące osób
zasiadło do „Łamania Chleba”.
Schodząc ze statku po przybyciu do Colombo na Cejlonie, nie było nikogo, kto by go oczekiwał. Jego
przybycie nastąpiło prawie niepostrzeżenie. Lecz nie minęło wiele dni, a już okoliczna ludność zapłonęła
podziwem dla mocy Bożej. Tłumy ludzi cisnęły się do niego, aby go dotknąć, nawet ci, którzy stali w
jego cieniu, bywali uzdrowieni i pobłogosławieni. Wieść o nim zwykle go wyprzedzała. Kiedy statek,
którym płynął, przycumował do jednej z wysp na Oceanie Spokojnym, Wigglesworth pełnił swoją służbę
nieprzerwanie wygłaszając kazania i modląc się nad chorymi, dopóki statek nie odpłynął w dalszą
podróż. Był niestrudzony w niesieniu pomocy potrzebującym. Gdy przybył po raz pierwszy do Palestyny,
był tam zupełnie nieznany. Lecz nie trwało to długo. Znowu głosił ewangelię i modlił się za chorych. Na
górze Oliwnej wykonał posługę błogosławioną w zbawienne skutki. Wielu obecnych zostało
napełnionych Duchem Świętym tak, jak w dniu Pięćdziesiątnicy. Cała okolica została tak bardzo
poruszona, że opóźniono odjazd pociągu na trasie Jerozolima – Haifa tylko po to, by mógł dokończyć
kazanie do ludzi, którzy tłumnie przybyli ze wszystkich stron.
W Egipcie prowadził poważne rozmowy z wpływowymi osobistościami, którzy nie byli chrześcijanami.
W Aleksandrii zaprosili go na obiad, aby móc rozmawiać z nim o Bożych sprawach. Wspominając
podróż do Ziemi Świętej z uśmiechem zauważył, że myślał wtedy, iż był zapewne pierwszym
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
27
kaznodzieją „gojem”, który kiedykolwiek otrzymał dar od tamtejszych Żydów. Byliśmy świadkami jak
podczas podróży pociągiem lub statkiem Bóg często czynił z niego narzędzie dla swoich celów. Sam
opowiadał nam o pewnym zdarzeniu: „Przypominam sobie, jak kiedyś jechałem do Cardiff w
Południowej Walii. Cały czas byłem pogrążony w modlitwie. Przedział był pełny ludzi, o których
wiedziałem, że są niewierzący. Ponieważ głośno rozmawiali i żartowali, nie znalazłem dobrej
sposobności, aby im opowiedzieć o swoim Mistrzu. Gdy pociąg zbliżał się do stacji, poszedłem umyć
ręce, abym po przybyciu na miejsce mógł natychmiast pospieszyć na zebranie. Przeszedłem wzdłuż
korytarza, a gdy wróciłem do przedziału, jeden z tych ludzi zerwał się, mówiąc: „Panie, uprzytomniłeś mi
mój grzech, przekonałeś mnie”. Później padł na kolana. Po niewielu minutach wołało wielu poruszonych
do głębi przez Pana. Pytali: „Kto ty jesteś, kim ty jesteś?” W ten sposób Bóg stworzył mi wspaniałą
sposobność przemówienia do ludzi, z czego skorzystałem, dając z siebie wszystko. W czasie tej podróży
wiele dusz przyprowadziłem do Królestwa Bożego”.
Pisemna relacja Wiggleswortha z podróży do Australii.
Rozpocząłem wśród pasażerów statku posługę dla Pana głosząc Jego potęgę i stwierdziłem, że było to
bardzo przekonujące. Pewne małżeństwo, bardzo zamożne, zajmowało kabinę pierwszej klasy, ich
służący z żoną podróżował klasą drugą. Rano i wieczorem odbywały się nabożeństwa odprawiane przez
biskupa z Bombaju. Były bardzo dobre. Po jednym z nich ów biskup i ja prowadziliśmy długą rozmowę.
Biskup zainteresował się moją działalnością.
Po nabożeństwie wieczornym służący ze swoją żoną szukali mnie, ponieważ ich pani ciężko
zachorowała. Uprzednio zbadał ją lekarz okrętowy, który orzekł, że jest poważnie chora. Służący
opowiadał swojej pani o mnie i wyraziła ona życzenie zobaczenia mnie. Rzeczywiście była bardzo chora.
Ponadto uważała, że zasady wiary chrześcijańskiej, które znała, zawiodły ją. Była teraz pełna przerażenia
i lęku o swoje życie. Wtedy opowiedziałem jej o jedynej nauce, jaką znam – o Jezusie. Lecz ona niewiele
o Nim wiedziała. Modliłem się z nią, położyłem na niej ręce, w imię Jezusa wezwałem demona do
opuszczenia jej i wtedy temperatura natychmiast spadła. Tego ranka słuchając Słowa Bożego
poszukiwała zbawienia. Teraz jest na pokładzie pełna życia, radując się w Panu. Rozmawiałem także ze
służącym i jego żoną o zbawieniu ich dusz.
James Salter, zięć Wiggleswortha, pisał o nim:
Jakże samotny zdawał się być na pokładzie wielkiego statku pasażerskiego, kiedy z tysiącem innych ludzi
rozpoczął swą pierwszą podróż do Australii. Gdy statek odbił od przystani, podniósł głos i zawołał
kilkakrotnie Alleluja! – i to z taką siłą, jak nigdy dotąd. Poruszyło to jego towarzyszy podróży, a kapitan
na mostku zauważył: „Ten człowiek ma stalowe płuca!” Zdarzyło się, że na tym statku miał odbyć się
koncert, a Wiggleswortha poproszono o wzięcie w nim udziału. Nie odmówił, lecz prosił, aby jego
występ był ostatnim punktem programu. Gdy wręczył akompaniującej pianistce swój śpiewnik,
powiedziała, że nie może mu towarzyszyć. To go jednak nie zaniepokoiło. Zaśpiewał solo hymn sławiący
Pana. Koncert szybko przemienił się w zbawienne zgromadzenie modlitewne, a tańce, które miały
nastąpić po koncercie, już się nie odbyły.
Kiedyś przyrzekł pomoc pewnemu młodemu człowiekowi, który chciał rozpocząć pracę dla Pana w
bardzo trudnej okolicy. Wigglesworth przebywał w tym czasie wraz z córką i zięciem, którzy pomagali
mu w pracy, na wybrzeżu Oceanu Spokojnego, a ten młody brat, oczekujący jego pomocy, mieszkał nad
Atlantykiem. Wigglesworth nie zwracając uwagi na wysokie koszty podróży (około 500 dolarów),
natychmiast pojechał do niego, aby dotrzymać danego przyrzeczenia. Kiedy po południu zaczęło się
pierwsze zgromadzenie, oprócz jego grupy było tylko sześć osób, hala zaś mogła pomieścić około pięć
tysięcy osób. Nie był to zachęcający początek, lecz zanim okres ewangelizacji upłynął, ogromna hala była
wypełniona ludźmi, a młody brat mógł kontynuować dzieło Boże z nowym zborem.
Wigglesworth był fanatykiem pracy, gorliwość i zapał podtrzymywały go w trudnościach, także przy
największym upale, gdy otaczały go roje much, lub wśród zaduchu tłumów chorych ludzi, którzy cierpieli
na odrażające choroby tropikalne. Zapał ten cechował go również w chłodnej Norwegii czy Finlandii.
Wygłaszał kazania i modlił się nieustannie za chorych, podczas gdy jego tłumacze często padali ze
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
28
zmęczenia. Mówiono mu: „To niemożliwe, żebyś odbywał trzy zgromadzenia dziennie w tym mieście.
Ludzie nie wrócą, a jeśli by nawet przyszli, to jest to zbyt wiele dla jednego kaznodziei”. Jednak on
pozostał przy trzech zgromadzeniach dziennie. Ludzie wciąż przychodzili, a on przez cały miesiąc
sprostał temu trudnemu zadaniu. Nawet na największych zgromadzeniach pod namiotem i w
najtrudniejszych okolicznościach, zachowywał swoją żywotność. Praktycznie doświadczał tego, że
„jarzmo Pana jest miłe, a Jego brzemię jest lekkie” (Mt 11,30). Z radością pełnił wolę Bożą. Praca dla
Pana oraz wypełnianie swego powołania stało się jego codziennym pokarmem. Był przekonany, że Bóg
powierzył mu wykonanie tych zadań. Radość w Panu ożywiała go przez całe życie.
W niedzielę pracował zazwyczaj więcej niż w pozostałe dni. Przez wiele lat odbywał w soboty
zgromadzenia na wolnym powietrzu, które trwały do późnej nocy. Kończyły się one wspólną modlitwą.
Jednak już wczesnym rankiem w niedzielę był w kościele, aby przygotować zgromadzenia świąteczne. W
miesiącach zimowych zajmował się także opalaniem sali, odkurzał krzesła, przygotowywał stół do
Wieczerzy Pańskiej. Potem prowadził pierwsze poranne nabożeństwo modlitewne. Jak już wspomniano
uprzednio, w pierwszych dniach działalności Wiggleswortha często jego żona wygłaszała kazania.
Zajmowała się także licznymi gośćmi, którzy stale zapełniali ich dom. W niedzielę na wieczornym
nabożeństwie bywało dużo ludzi potrzebujących pomocy, dlatego też Wigglesworthowie zazwyczaj
wracali bardzo późno do domu. Potem jeszcze przychodzili do nich przyjaciele, z którymi spędzali wiele
godzin przy stole, rozmawiając do późnej nocy.
Nasi kochani Wigglesworthowie starali się być wzorowymi duchowymi rodzicami, którzy urodzili dzieci
nie tylko z ciała, lecz karmili je Słowem Bożym, pracując i modląc się tak, że każdy z nich był gotowy do
pełnienia woli Bożej. Ich praktyczne chrześcijaństwo jak i ich pouczające przykazania, prowadzenie
uczciwego i bogobojnego życia, stały się dla wielu młodych ludzi przyczyną podjęcia pracy na niwie
Pańskiej. Słudzy Boży na całym świecie wielbią Pana za natchnienie, otrzymane poprzez wspaniałe
przykłady życia Wigglesworthów.
James Salter świadczył:
Wigglesworth był niestrudzony przez całe życie, i dopiero na krótko przed jego śmiercią mogliśmy
zaobserwować pewne zmiany, wynikające z jego podeszłego wieku. Wrócił wtedy ze zjazdu, w którym
brał czynny udział. Gdy spotkaliśmy go na stacji kolejowej, zauważyliśmy jego zmęczone spojrzenie.
Tego wieczoru w godzinie modlitewnej powiedział: „Nie potrafię zrozumieć niektórych młodych
kaznodziejów w naszych czasach. Nawet człowiek w moim wieku może wygłosić kazania trzy razy
dziennie i modlić się o chorych. Jednak oni wolą mieć wolne popołudnie, idą odpocząć, a mnie
zostawiają samego do głoszenia kazań. Gdy byłem w ich wieku, głosiłem kazania przez cały dzień,
później modliłem się i przez całą noc czuwałem na zgromadzeniu z wiernymi, pragnącymi dostąpić łaski
napełnienia Duchem Świętym.
08. CUDA W AUSTRALII l NOWEJ ZELANDII
Wiosną 1922 roku Wigglesworth odwiedził po raz pierwszy Australię. Z listu, który ukazał się w
angielskiej gazecie „Confidence” (Zaufanie) i był napisany przez pannę Winnie Andrews z Wiktorii,
dowiadujemy się co następuje:
Nasz kochany brat Wigglesworth przybył w ostatni czwartek do Melbourne i w ten sam wieczór wziął
udział w zgromadzeniu. Chociaż swoim słuchaczom jasno i wyraźnie powiedział, że chętniej widziałby,
zbawionego jednego grzesznika, niż dziesięć tysięcy uzdrowionych ludzi, to jednak poprosił
odczuwających jakieś dolegliwości, aby wystąpili do przodu, bo chce się o nich modlić. Wśród nich było
kilku, którzy później oświadczyli, że doznali natychmiastowej, zauważalnej ulgi w cierpieniu i zostali
uzdrowieni. Widziano sześcioletnią dziewczynkę, wychodzącą z matką po modlitwie ewangelizacyjnej
przez frontowe drzwi budynku. Matka wołała głosem pełnym radości: „Patrzcie na nią, nigdy przedtem
nie mogła chodzić!” Pewien człowiek, który z powodu reumatyzmu i podagry już od czterech lat nie
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
29
chodził, został zupełnie uzdrowiony. Swoje kule zostawił na podium, a chcąc dać wyraz sile, która w
niego wstąpiła, podskakiwał chwaląc Boga.
Począwszy od tego wieczoru miało miejsce jeszcze wiele innych nadzwyczajnych uzdrowień. Wczoraj
przyniesiono pewną kobietę, żeby się nad nią modlono. Była przez sześć i pół roku niezdolna do
chodzenia, i – chwała Bogu – opuściła swój wózek i poszła o własnych siłach. Jej mąż pchał wózek do
domu, a ona szła za nim.
Doszło do wielu nawróceń. W czasie jednego tylko zgromadzenia 40 osób przyjęło Jezusa za swojego
Pana i Zbawiciela. Strumienie łaski zstępują na ludzi, a Bóg działa w ich sercach.
Niektórzy może postawią pytanie: „Czy te uzdrowienia są trwałe?” Przed nami leży plik świadectw, które
zostały napisane 15 miesięcy po pobycie Wiggleswortha w Australii. Wśród nich jest 18 dotyczących tej
pierwszej australijskiej wyprawy ewangelizacyjnej. Mamy także egzemplarze czasopisma „Australian
Evangel” z 1 lutego 1927 roku, który zawiera 13 świadectw osób uzdrowionych przed pięciu laty, tj. w
czasie tej właśnie pierwszej podróży. Mamy również egzemplarz numeru tego czasopisma z 1 marca
1927 roku, w którym zamieszczono historię pewnej kobiety, pięć lat wcześniej umierającej, lecz
cudownie uzdrowionej i przywróconej życiu. Świadectwo to jest tak szczególne, że mówi samo za siebie.
Napisane zostało przez panią W. E. Brickhill z Wiktorii.
„W wieku 17 lat, po życiu w świecie grzechu, przyjęłam Pana Jezusa Chrystusa za mojego jedynego
Zbawiciela i narodziłam się na nowo. To był cudowny poranek, gdy zbudziłam się ze świadomością, że
przeszłam od śmierci do życia, od władzy grzechu i szatana do wspaniałej wolności dzieci Bożych.
Jednak po 16 miesiącach służby dla Pana zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Doznałam poważnych
uszkodzeń ciała i obrażeń wewnętrznych. Czterech lekarzy po konsultacji orzekło, że operacja jest
nieunikniona. Niestety, nie dała ona upragnionego rezultatu, wręcz przeciwnie, stała się dla mnie
początkiem czternastoletniego trwałego cierpienia, które zmusiło mnie do leżenia w łóżku.
Później stwierdzono suchoty, które uczyniły w moim organizmie okropne spustoszenie. Ta straszna
choroba powodowała między innymi ciągłą bezsenność. Spać mogłam jedynie po zażyciu leków, jednak
z czasem i one stały się nieskuteczne.
Widoczne objawy suchot wywołały dalsze zniszczenia. Straciłam zupełnie apetyt. Stan mojego układu
pokarmowego był opłakany. Odmawiałam prawie wszystkich pokarmów, a tę niewielką ilość
pożywienia, jaką przyjmowałam, natychmiast zwracałam. Czasami nawet wypicie płynu było
niemożliwe.
Leczyło mnie wielu świetnych specjalistów, niestety bez skutku. Doszli oni w końcu do wniosku, że
wszystko, co było w ich mocy, zostało już zrobione, a mój koniec jest bliski.
Choroba objęła także moje nerki. Nastąpiła perforacja. Jej zewnętrzne oznaki ukazały się na lewym
ramieniu, udzie i biodrze. To było odrażające. Byłam jak szkielet, ważyłam jeszcze tylko 20 kilogramów.
Gdy lekarze orzekli, że zostało mi najwyżej 6 tygodni życia, nie bałam się już o mój los. Wydawało mi
się, że śmierć wybawi mnie od wszystkich cierpień.
Na początku lutego 1922 roku, będąc w stanie beznadziejnym, niespodziewanie usłyszałam o pewnym
ewangeliście z Anglii, który przybył do Melbourne, odprawiał zgromadzenia i głosił ewangelię o Jezusie
Chrystusie i Jego mocy uzdrawiania chorych. Tym ewangelistą był Smith Wigglesworth. Opowiadano, że
modli się o chorych. Gdy ta wiadomość dotarła do mnie, uwierzyłam w moc Bożą i wyraziłam życzenie,
aby ten człowiek przyszedł do mojego mieszkania i pomodlił się o mnie. Dowiedziałam się jednak, że jest
bardzo zajęty i nie dysponuje wolnym czasem. Ta wiadomość pozbawiła mnie odwagi, byłam
zdruzgotana. Jednak wiara stale wzrastała we mnie – chwała Bogu za to! Zapytałam rodziców, czy
mogłabym zostać zawieziona do zgromadzenia. Po wielu prośbach zgodzili się, aczkolwiek niechętnie.
16 lutego zawieziono mnie na jedno z niedzielnych zgromadzeń. W miarę trwania nabożeństwa wiara
moja została wzmocniona, prawie dotykalnie odczuwałam bliskość Boga. To był czas błogosławiony.
Wreszcie ewangelista zwrócił się bezpośrednio do mnie i gdy zauważył, że choruję na suchoty,
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
30
powiedział: ‘Siostro, wierzę, że Pan cię uzdrowi. Nie bój się, tylko wierz’. Nie widziałam ludzi, moje
oczy widziały tylko Jezusa. Czekałam na Jego dotknięcie. Gdy zostałam namaszczona oliwą i pomodlono
się o mnie, przeniknęła mnie moc Boża. Byłam zupełnie uzdrowiona. Wszystkie moje bóle, słabość i
choroba skończyły się. Alleluja! Moja dusza była wolna. Wstałam i wielbiłam Pana.
Pierwszym moim życzeniem po spotkaniu z Panem było pragnienie podzielenia się tą wspaniałą
wiadomością z rodziną. Chciałam, aby wiedzieli, jak wielkich rzeczy dokonał Bóg. Spieszyłam więc do
domu sama, bez pomocy, dając tym samym świadectwo prawdzie. Wrócił mi apetyt, po wielu latach
znowu zaczęłam jeść ze smakiem. Moi domownicy zaczęli się martwić widząc, jak łapczywie
zaspokajam głód. Obawiali się, że powtórzy się to, co kiedyś. Tymczasem z wielkim zadowoleniem
zjadłam wspaniały obiad.
Po zjedzeniu go usunięto mi opatrunki. Okazało się, że zarówno moje chore kości, jak i pokryte
wrzodami ciało zostały uzdrowione. Moje zmysły zostały pobudzone do nowego żyda. Tej nocy po raz
pierwszy od początku mojej choroby spałam spokojnym, zdrowym snem.
Minęło dokładnie pięć lat od chwili, gdy ręka Pańska tak pewnie spoczęła na mnie, a On czuwał nade
mną i napełnił mnie Swoim Duchem.
Wkrótce po uzdrowieniu, Pan powołał mnie do pracy w swojej winnicy. Pracowałam jako siostra w
najbardziej niesławnej dzielnicy naszego miasta. Dzięki Jego cudownej łasce pozyskano tam dla Niego
wiele dusz. W dziele tym bierze także udział mój mąż, którego Bóg dał mi w cudowny sposób trzy lata
temu.
Moim szczerym pragnieniem jest dać świadectwo o uzdrawiającej mocy Bożej, aby pomogło ono
wątpiącym wzmocnić ich wiarę w Boga, by poznali, że Bóg zawsze dotrzymuje obietnicy, aby wiedzieli,
ż
e dla Boga nie ma rzeczy niemożliwej i że ‘Jezus Chrystus jest ten sam wczoraj, dziś i na wieki’ (Marek
9,23; Hebrajczyków 13,8).”
W tym czasie otrzymaliśmy także list od pewnego działacza chrześcijańskiego z Melbourne, W.
Buchanana. Treść listu dotyczyła kampanii ewangelisty Wiggleswortha w tym mieście. „Przeżyliśmy trzy
tygodnie triumfalnego zwycięstwa w zgromadzeniach w Melbourne. Prawie tysiąc osób nawróciło się do
Pana, Jezusa Chrystusa, a wiele zostało uzdrowionych. Wciąż jeszcze nadchodzą ich świadectwa”.
Po pobycie w Australii, gdzie stał się wielkim błogosławieństwem dla wielu części tego kraju,
Wigglesworth udał się do Nowej Zelandii. Poniższe wiadomości pochodzą z listu, otrzymanego od E.
Penningtona, prezesa Nowozelandzkiej Misji Ewangelizacyjnej w Wellington.
„Smith Wigglesworth przybył do Wellington w czerwcu 1922 roku jako człowiek nikomu nie znany.
Trąby nie obwieściły jego przybycia – jedynie kilka drobnych ogłoszeń w lokalnej prasie zapowiedziało
jego zgromadzenie. Na pierwsze spotkanie przybyło ponad tysiąc osób. W ciągu jednego dnia liczba ta
wzrosła o około sześćset. Od tego czasu niemożliwością było wynajęcie wystarczająco dużej sali z
dostateczną ilością miejsc dla przybyłych tłumów. Wielka sala miejska w ratuszu, mieszcząca trzy tysiące
osób, codziennie była wypełniona po brzegi. Nieraz ludzie czekali godzinami przed drzwiami na
rozpoczęcie zgromadzenia, żeby nie stracić sposobności słuchania tego ewangelisty i jego wspaniałego
przesłania”.
Autor tego listu nigdy jeszcze nie był świadkiem takich wydarzeń, jakie miały miejsce po wygłoszeniu
Słowa Bożego przez Wiggleswortha, mimo że wcześniej w Nowej Zelandii spotkał takich wielkich
ewangelistów, jak Torrey, Chapman i inni. Za każdym razem, gdy skierował wezwanie do niewierzących,
aby oddali się Chrystusowi, odpowiedź była natychmiastowa. Nieraz wezwaniu odpowiedziało 400 – 500
osób na jednym zgromadzeniu. Podczas zgromadzeń w Wellington decyzję naśladowania Chrystusa
podjęło ponad dwa tysiące osób; w niektórych wypadkach do Królestwa Bożego wstępowały całe
rodziny.
Niektóre doniesienia prasowe nie były przychylne. Mimo to leży przed nami artykuł, który ukazał się w
pewnej gazecie pod nagłówkiem: „Czy wierzycie w uzdrowienie wiarą?” Oto jego początek: „Naturalnie
nie wierzycie w to. Innymi słowy, nie wierzycie w to, czego nigdy nie widzieliście. Lecz może
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
31
widzieliście i wpadliście w zakłopotanie, jak to się mnie zdarzyło. Później znów może widzieliście i nie
wpadliście w zakłopotanie, lecz zostaliście nawróceni. Niedawno w Wellington nawróciło się wiele osób.
Niektórzy przyszli ze szczerego przekonania, inni dla szyderstwa – i pozostali na miejscu, aby się modlić.
Czy wierzycie w to, czy nie, fakt uzdrawiania wiarą jest przedmiotem wielkiego zainteresowania.
Przyjrzyjcie się tysiącom ludzi, którzy gromadzą się tłumnie, aby słuchać i widzieć Smitha
Wiggleswortha. Tak okazane zainteresowanie zachęca mnie do zajęcia się tą sprawą.”
„Przede mną leży pewna liczba oświadczeń złożonych pod przysięgą. Pochodzą one od obywateli
wellingtońskich, którzy szukając uzdrowienia przyszli na zgromadzenie Smitha Wiggleswortha. Te
oświadczenia są oryginalne; zostały złożone pod przysięgą przed panem C. A. Bakerem i mówią same za
siebie. Pominąłem nazwiska. Oryginały zostawiono do wglądu w biurze ‘The Dominum’, jako gwarancję
ich autentyczności”.
Później następuje pięć oświadczeń. Pierwsze jest pewnego Szwajcara, który cierpiał na chroniczną
podagrę i porażenie obu nóg, od pasa w dół i mógł poruszać się tylko o kulach. Gdy ewangelista
namaściwszy go olejkiem poprosił o jego kule, podał je i poszedł do domu bez pomocy. Ponadto
oświadczył, że od czternastu lat miał na karku cystę wielkości kurzego jajka. Często rozmawiał o tym z
lekarzami, chcąc ją usunąć. Następnego dnia po swoim uzdrowieniu, gdy się obudził rano, stwierdził, że
cysta znikła bez śladu.
Jedno z tych świadectw pochodzi od dwudziestoletniej dziewczyny, która od dzieciństwa cierpiała na
podwójną krzywiznę kręgosłupa. Od czwartego roku życia nie mogła chodzić. Nie mogła wstać z podłogi
nie pomagając sobie obiema rękami. Jedna noga była o 7,5 cm krótsza i przez to prawie bezużyteczna,
także w obwodzie uda była szczuplejsza o 7,5 cm. Nakłoniła swoich rodziców, aby ją wzięli ze sobą do
hali miejskiej. Tam ewangelista położył na niej swoje ręce, dotykając głowy i kręgosłupa. Została
całkowicie uzdrowiona. Zeznaje: „Mój kręgosłup został wyprostowany, a po niewielu dniach moja chora
noga była równa drugiej. Biodro także zostało uzdrowione. W niedzielę po moim wyzdrowieniu chciałam
koniecznie wziąć udział w zgromadzeniu. Ponieważ wtedy nie było pociągu, poszłam pieszo od Ngalo do
ratusza i z powrotem, nie czując jakichkolwiek dolegliwości”.
Po przedstawieniu powyższych oświadczeń, reporter oznajmił: „Jest jeszcze więcej oświadczeń podobnej
natury, jednak brak miejsca nie pozwala na ich publikowanie. Co teraz o tym myślicie? Czy wierzycie w
uzdrowienie wiarą, czy też jesteście jeszcze wciąż w szeregach ludzi wątpiących?”
W 1927 roku Wigglesworth powtórnie odwiedził Australię i Nową Zelandię. Tym razem towarzyszyła
mu jego córka Alice, żona Jamesa Saltera. W wielu miastach odbyły się owocne kampanie
ewangelizacyjne. Głoszone słowa zostały potwierdzone przez towarzyszące im fakty. Dwa następujące
doniesienia mówią same za siebie. Ukazały się one w „Australian Evangel” z 1 kwietnia 1927 roku.
Panna H. Todd z Naremburn, N.S.W., zeznaje: „Gdy byłam zatrudniona jako pielęgniarka w Sydney,
uległam poważnemu wypadkowi, w którym złamałam sobie kość kolanową z przemieszczeniem
chrząstek, do czego dołączyła się potem chroniczna podagra. Mimo korzystania z najlepszej pomocy
medycznej w Sydney i Orange, nie znalazłam trwałej ulgi. Wprawdzie potrafiłam na krótki czas wstać,
musiałam jednak znowu wracać do łóżka. Tak było przez trzynaście miesięcy. Były to długie, męczące
tygodnie – szczególnie, gdy po czternastu miesiącach miałam nieszczęście zerwać sobie ścięgno w
drugiej nodze, przez co przez następne sześć tygodni leżałam obłożnie chora. Bóle były czasami bardzo
silne. Byłam prawdziwą kaleką bez możliwości podjęcia pracy w swoim zawodzie. Ponieważ poza
powyższymi schorzeniami mój organizm był zdrowy, ciężko mi było patrzeć w przyszłość z powodu
moich kalekich nóg i stałej zależności od innych ludzi, którzy musieli mnie doglądać i opiekować się
mną.
Jakże byłam wtedy zaślepiona! Od czasu wpisania mnie na listę inwalidów żyłam wśród ludzi, którzy
wierzyli w Boże uzdrowienie i starali się przekonać mnie o prawdzie, lecz ja o tym miałam inne zdanie.
Wielu mówiło o Wigglesworthcie, jednak nie byłam tym zainteresowana. Wprawdzie Biblia opowiada o
cudownych sprawach w tamtych dniach, ale dla mnie była to zbyt odległa przeszłość i sądziłam, że teraz
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
32
sprawy te przedstawiają się inaczej. Gdy ewangelista ten zaczął swoją misję, która trwała tylko pięć dni,
mój brat wraz z innymi znowu zwrócił się do mnie, chcąc mnie przekonać o prawdzie Pisma Świętego, o
Bożym uzdrowieniu. Dotąd byłam temu przeciwna, jednak wzięłam Biblię do ręki i podobnie jak syn
marnotrawny – u kresu sił – ja również zostałam natchniona słowami: ‘Wstawszy, pójdę do ojca mego’
(Łukasz 15,18). Od wielu lat byłam wierząca, lecz teraz musiałam się najpierw na nowo narodzić, bym
mogła usłyszeć Jego głos i On mógł namaścić moje oczy (Apokalipsa 3,18c). Podczas czytania Biblii,
mój wzrok zatrzymał się na słowach: ‘Jedno tylko wiem, że byłem ślepy, a teraz widzę’ (Jan 9,25).
Zajmowało to moje myśli przez cały piątek i sobotę. Myślałam również i o innych: ‘Gdyż Ja, Pan, nie
zmieniam się’ (Malachiasz 3,6). Słowa te wzięłam sobie tak do serca, że jeszcze tego samego wieczoru
zdecydowałam się pojechać do misji, aby pomodlono się o mnie. Na jednej nodze miałam aparat ze stali i
skóry, chroniący ją przed poruszeniem, lecz sprawiający mi wielki ból. Druga noga była w opatrunku
elastycznym. Na kulach podeszłam do samochodu, który miał mnie zawieźć na zgromadzenie. Cierpiałam
bardzo, ale wierzyłam, że zostanę uzdrowiona. Po kazaniu przyłączyłam się do tych, o których miano się
modlić. Kiedy ewangelista położył na mnie ręce i rozpoczął modlitwę, doznałam nagle dziwnego, lecz
miłego uczucia, jak gdyby do moich chorych nóg wstrzyknięto z dużą siłą strumień zimnej wody. Siła
była tak wielka, że wywołała ból. Wiedziałam, że to działanie mocy Bożej. Gdy odwróciłam się, żeby
odejść, nie czułam się wcale lepiej i wyraziłam swoje rozczarowanie, mówiąc o tym kilku osobom.
W drodze do domu płakałam i otworzyłam przed Bogiem swoje serce, mówiąc ustawicznie: ‘Panie,
wierzę, pomóż niedowiarstwu memu’ (Marek 9,24). Pomagano mi wyjść z wozu. Uczyniwszy kilka
kroków powiedziałam, że chyba będę mogła chodzić sama. Gdy doszłam do progu, ukazała mi się
wspaniała jasność, tak świetlana, że prawie się zatoczyłam. Krzyczałam głośno: ‘Chwała Bogu
najwyższemu, jestem uzdrowiona!’ I to była prawda. Przekroczyłam próg domu i wielbiłam Pana. Tak
było. Mogłam chodzić tak dobrze, jak przed wypadkiem. Patrząc na kule, powiedziałam: ‘Zwróćcie je
temu przyjacielowi, który mi je pożyczył. Nie będą mi więcej potrzebne. Alleluja!’ Następnego dnia
zdjęłam aparat oraz bandaże i odtąd nigdy już nie były mi one potrzebne, gdyż zostałam całkowicie
uzdrowiona.
Dwa dni później zostałam ochrzczona w Duchu Świętym, zgodnie z Ewangelią. Biblia znaczy dla mniej
teraz więcej niż kiedykolwiek przedtem. W Panu widzę mojego Zbawiciela, Wielkiego Lekarza oraz
Tego, który chrzci Duchem Świętym i Tego, który niedługo przyjdzie do swojej oblubienicy.”
Drugie świadectwo pochodzi od pani M. Legate PopLe, Orange, N.S.W. „Pan prowadził mnie drogą
wprost” (1 Moj 24,27) – wydaje mi się najlepszym określeniem dla nadzwyczajnych błogosławieństw,
jakich doznałam przed pięcioma tygodniami. Tak bardzo chciałam umrzeć. Moje biedne serce było tak
chore, że mogło ustać przy najlżejszym poruszeniu. Szesnaście tygodni leżałam nieruchoma. Nie
odczuwałam ani głodu, ani pragnienia. Czasami tylko skosztowałam lekkiego rosołu, aby zadowolić tych,
którzy mi go przynieśli. Tęskniłam, by być wreszcie w niebiańskiej ojczyźnie, wolna od wszelkiej
ziemskiej troski. Kiedy opowiadano mi o bracie Wigglesworthcie i zapytano, czy ma się mnie pomodlić.
Powiedziałam wyraźnie: Nie. Tak wielu przyjaciół modliło się o mnie, że już więcej ich nie chciałam –
wszystkie moje myśli były i tak zajęte sprawami wiecznymi.
Jakże mało wtedy wiedziałam o cudownych błogosławieństwach, jakich tu na ziemi jeszcze nie zaznałam,
a które przygotował dla mniej przed wejściem do wiecznych bram mój ukochany Zbawiciel.
Brata Wiggleswortha oczekiwano za dwa miesiące, niespodzianie jednak zmieniono tę datę. Przybył więc
prawie bez zapowiedzi. Właściwie nie dotyczyło to ani mnie, ani siostry Todd, mojej przyjaciółki i
współtowarzyszki niedoli – której świadectwo także przedstawiono w tym rozdziale – gdyż
postanowiłyśmy wcześniej, że nie będziemy zajmować się misją tego ewangelisty. Jakże prawdziwe są
słowa Pana: ‘Myśli moje nie są jako myśli wasze, ani drogi wasze jako drogi moje’ (Izajasz 55,8). Kiedy
zgromadzenia były już w toku, moja przyjaciółka zaczęła sprawdzać w Piśmie, czy też sprawa ma się tak,
jak uczono i jak wielu poświadczało – gdyż była nastawiona przeciw Bożemu uzdrowieniu. Została tak
przekonana o prawdzie Bożej: ‘Gdyż Ja, Jahwe, nie zmieniam się’, że weszła do mojego pokoju i
zdecydowanie oznajmiła, że pójdzie do misji, aby modlono się o nią i położono na niej ręce.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
33
W tamten wieczór widziałam ją jak zadała sobie wiele trudu, aby dostać się o kulach do samochodu.
Jakoś odczułam, że zostanie uzdrowiona. Po powrocie skacząc po schodach zeszła na dół do mojego
pokoju. Podobnie jak stary człowiek z Ewangelii, wielbiła Pana i zawołała: ‘Siostro, jestem uzdrowiona,
jestem uzdrowiona!’ I była rzeczywiście całkowicie uzdrowiona. Cudowne sprawy! Alleluja!
Przez całą noc modliłam się i szukałam Pana. Później pomyślałam: ‘Jakże śmiem podnieść oczy na Pana,
którego z całego serca miłuję, jeśli odrzucam myśl, aby sprawdzić, czy On jednak nie chciałby mnie użyć
do swoich celów, ponieważ przed moimi oczyma uczynił tak wielki cud?’
Następnego ranka, w ostatnim dniu misji, czekałam z utęsknieniem na kogoś, kto wszedłby do mojego
pokoju i komu mogłabym powiedzieć, żeby brat Wigglesworth jednak przyszedł do mnie po porannym
zgromadzeniu i pomodlił się o mnie. Jednak nikt się nie zjawił. Po śniadaniu moi domownicy wspólnie
modlili się. Usłyszałam to przez zamknięte drzwi. Nie wiedziałam, co się tam dzieje. Do mnie jednak nikt
nie zajrzał. Jak wtedy mocno pragnęłam, aby ktokolwiek wszedł do mnie i abym mogła mu przekazać
moją prośbę. Czas uciekał. Błagałam Boga o pomoc. Czy to możliwe, aby wszyscy byli tak bardzo zajęci
swoimi sprawami i nie chcieli mi wybaczyć? Zrozumiałam, że stało się tak dlatego, iż tak zdecydowanie
powiedziałam wtedy: Nie. Oni nie chcieli mnie ponownie pytać, lecz błagali Pana, aby odmienił moje
myśli i abym sama poprosiła o modlitwę.
Wreszcie do mojego pokoju weszli różni ludzie, lecz nie spojrzeli na mnie, ani nie obdarzali uśmiechem
jak zwykle. Pytałam każdego z nich, czy nie zechciałby przekazać moją prośbę, lecz dopiero za piątym
razem otrzymałam zapewnienie, że załatwią sprawę. Kiedyś powiedziałam jeden raz ‘nie’ – teraz
musiałam powiedzieć pięć razy ‘tak’. Oczekiwanie wydawało mi się bardzo długie. Nareszcie jednak
weszła sędziwa pani z promienną twarzą i powiedziała: ‘On przybył’. Niewyraźnie przypominam sobie
mężczyznę wchodzącego do pokoju, lecz za nim nie widziałam nikogo, jedynie Jezusa. Jak pięknie Bóg
się objawia! Ewangelista powiedział swojej córce, która mu towarzyszyła, aby położyła ręce na moje
kolana. On sam położył ręce na moją głowę i odmówił cudowną modlitwę – cudowną, ponieważ
znajdowałam się w stanie zachwycenia. Potem położył ręce na moim sercu, modląc się o moje
uzdrowienie i równocześnie oddalając śmierć w imię Jezusa.
Gdy wszedł po raz pierwszy, zapytał mnie: ‘Czy jesteś gotowa, aby powstać?’ ‘Tak’ – odpowiedziałam, i
powstałam nie myśląc o tym, że kilka minut temu nie ważyłam się nawet poruszyć. Tylko jedna myśl
ożywiała mnie – jak najprędzej się ubrać. Przeszłam przez pokój, otworzyłam dwie ciężkie szuflady w
nadziei, że znajdę tam coś do ubrania. Spieszyłam się bardzo. Chciałam być ubrana, aby móc przywitać
moje uczennice ze szkółki biblijnej, które mnie często odwiedzały. Ledwo skończyłam, otworzyły się
drzwi i kilka z nich weszło. Gdy zobaczyły mnie stojącą i ubraną, były zaskoczone. Zaczęły płakać z
radości, wykrzykiwać i ściskać mnie. Potem pomyślały o moim słabym sercu, jednak wszystko było w
porządku. Zostałam doskonale i cudownie uzdrowiona, nie odczuwałam żadnej słabości po
szesnastotygodniowym leżeniu w łóżku i prawie zupełnym nie przyjmowaniu pokarmów. Teraz chciałam
jeść – i smakowało mi. Byłam odmieniona, byłam nowym człowiekiem pełnym Boga, cudownie
uzdrowionym, wzbudzonym w jednej chwili z cienia śmierci do czynnego życia – zbawionym, aby
służyć.
Następnego dnia po moim uzdrowieniu zostałam chwalebnie ochrzczona w Duchu Świętym według
Ewangelii. Odtąd Bóg jest ze mną i w każdym dniu, i w każdej godzinie napełnia mnie
niewypowiedzianą radością pełną chwały.”
09. POSŁUGA W SZWAJCARII l SZWECJI
W 1920 roku Wigglesworth działał przez sześć miesięcy w różnych krajach Europy. Przez krótki czas
pełnił swoją misję we Francji, następnie udał się do Szwajcarii. Podane niżej doniesienie o jego
działalności jest fragmentem pisma pani Debat z Paryża, która była jego tłumaczem w tych krajach.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
34
Relacja pani Debat.
Zjazd mieliśmy w miejscowości Chartres w Alpach Francuskich. Przybyło tam także czterech pastorów,
którzy chcieli zebrać argumenty, aby móc później wystąpić przeciwko tego rodzaju służbie dla Boga.
Teraz jednak wszyscy czterej są przekonani, że dzieło zielonoświątkowe pochodzi od Boga. Jeden z nich
zawołał: „Niebo otworzyło się nade mną!”
Pewnego razu przed dom zgromadzeń zajechał wóz ciągniony przez woły. Z daleka przywieziono nim
mężczyznę na noszach, który wierzył, że zostanie uzdrowiony. Cierpiał na raka żołądka i nie mógł jeść.
Na wozie stał też kosz z prowiantem. Zapytany, dlaczego go zabrał, odpowiedział: „Rzeczywiście – jeść
nie mogę, lecz wierzę, że zostanę uzdrowiony i prowiant zjem w drodze powrotnej”. Wiara jego była
prosta i szczera, dlatego też Bóg wyszedł naprzeciw jego oczekiwaniom.
Opuszczając zgromadzenie zapytałam pewną kobietę, czy została uzdrowiona. Odpowiedziała:
„Oczywiście, jestem uzdrowiona”. Zostało także wyleczonych kilka przypadków głuchoty. W jednym
kość uszna była stłuczona, a bębenek już nie istniał. Mimo tego kobieta słyszała doskonale.
W Lozannie mieszkał mężczyzna niewidomy od urodzenia. Jego żona chorowała na gruźlicę i była w
okropnym stanie. Słyszała o zgromadzeniach. Pytała swego męża, czy potrafiłby się zdobyć na wiarę w
uzdrowienie. On jednak odpowiedział jej z drwiną i jawną niewiarą. Mimo to przybyli na zgromadzenie i
oboje zostali zbawieni, uzdrowieni i ochrzczeni. Wygląd ich zmienił się na korzyść, szczególnie twarz
kobiety, która wcześniej była szpetna. W przypadku jej męża uzdrowienie miało przebieg wolniejszy,
lecz wzrok jego stale się poprawiał. Był także mężczyzna cierpiący na głuchotę i przepuklinę. Nie śmiał
prosić o uzdrowienie go aż z dwóch dolegliwości, więc prosił tylko o wyleczenie z głuchoty. Został
jednak uzdrowiony całkowicie. Było tam także dziecko, któremu uzdrowiono chore oko, a także pewna
niewidoma kobieta, która odzyskała wzrok. Było też wiele przypadków uzdrowienia ludzi kalekich,
którzy pozostawiali swoje kule na miejscu.
W Godivil zostały uzdrowione trzy osoby chore na gruźlicę. Między nimi była dziewiętnastoletnia
dziewczyna w bardzo ciężkim stanie, miewała krwotoki. Bóg ją cudownie pobłogosławił. Została
ochrzczona w Duchu Świętym i stała się żywym świadectwem potęgi Pana.
W miejscowości Vevey mieszkał pewien brat, Zand. Jego pragnienie poznania Boga było tak wielkie, że
stale szukał okazji, gdzie mógłby jeszcze bliżej poznać Boga. Należał on do tzw. „Braci Otwartych”.
Powiedział: „Nie jestem zadowolony z tego, że według naszego przekonania chrzest Ducha Świętego
otrzymałem razem z nawróceniem – odczuwam jeszcze istotny brak czegoś”. Kiedy wypowiedział te
słowa, jego współbracia pomyśleli, że jest heretykiem i nakazali mu, aby się z tego oczyścił. Wtedy on
oświadczył: „To właśnie zamierzam zrobić”. Udał się więc na zgromadzenie i tu został ochrzczony w
Duchu Świętym według Pisma. Była tu także grupa młodych, miłych mężczyzn, którzy nieraz
organizowali zebrania na wolnym powietrzu. Czterech z nich udało się na pobliską górę, aby się
pomodlić. Niektórzy przechodnie widząc to, rzucali w nich kamieniami. Wtedy oni weszli głębiej do lasu
i modlili się aż do rana. Wszyscy otrzymali chrzest w Duchu Świętym. Innym razem zjazd odbył się w
miejscowości Morges. Przywieziono na wózku mężczyznę, który już od kilku lat nie chodził. Jego
uzdrowienie odbyło się podobnie, jak człowieka chromego, który siadywał przy „Bramie Pięknej”, o
czym wspominają Dzieje Apostolskie (3,4). Podskakiwał, skakał z wielkiej radości. Następnie udał się do
domu, a za nim szedł chłopiec pchający jego wózek oraz rzesza innych świadków tego cudu. Pewien
człowiek, który przechodził załamanie nerwowe, także został uzdrowiony. Poszedł do swojego lekarza,
który polecił mu wrócić na miejsce ewangelizacji i podziękować za cudowne uzdrowienie. W Genewie
zgłosiło się około 300 osób pragnących zbawienia. W podobny sposób działała opatrzność Boża w
niemieckojęzycznej części Szwajcarii. Także w Neuchatel objawiała się moc Boża. Jeden z braci po
otrzymaniu chrztu w Duchu wygłosił z pamięci całe „Kazanie na Górze”. Inny pod wpływem działania
Ducha mówił po włosku i niemiecku, mimo że w Neuchatel mówi się po francusku.
Wspominając swój pobyt w Szwajcarii, Wigglesworth stwierdza, że to były nadzwyczajne chwile, gdy
widział, jak Duch Święty spoczął na ludziach pobożnie słuchających jego kazania, wygłoszonego poprzez
tłumacza. Jedna z kobiet, chora na raka nosa i twarzy wysunęła się do przodu, aby brać udział w
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
35
modlitwie. Wigglesworth obrócił ją twarzą do obecnych mówiąc: „Spójrzcie na nią. Przyjdzie ona tutaj
znowu jutro wieczorem i wtedy zobaczycie, co Bóg dla niej uczynił”. Pomodlił się o nią i ona opuściła
zgromadzenie. Istotnie, wróciła następnego wieczoru i można było zauważyć, że rak ustąpił, a jej twarz
była pokryta nową skórą. Inna kobieta miała twarz bardzo zniekształconą na skutek choroby. Pomodlono
się o nią, a następnego dnia ukazała się z nową skórą na twarzy i piękną, jasną cerą.
Pewien młody człowiek, którzy przyszedł na zgromadzenie, aby się naśmiewać, został porażony,
powalony na ziemię i nie mógł mówić. Wigglesworth rozkazał złemu duchowi, aby wyszedł z
młodzieńca i w ten sposób uwolnił go. Do innego zgromadzenia posłano trzech obłąkanych i posadzono
w pierwszym rzędzie, celem wywołania niepokoju. Wigglesworth w imieniu Jezusa nakazał demonom,
aby zachowały spokój. Tak też się stało.
Na jedno ze zgromadzeń przyniesiono bardzo chore dziecko. Lekarze orzekli, że choroba ta ma swoje
ź
ródło w głowie. Wigglesworth został natchniony przez Ducha i stwierdził, że powodem choroby jest
ż
ołądek. Gdy położył tam ręce i pomodlił się, z ust dziecka wyszedł robak długości 40 cm.
Kiedyś, gdy jeszcze przebywał w Szwajcarii, przyszło dwóch policjantów z nakazem aresztowania
Wiggleswortha za leczenie ludzi bez pozwolenia. Poszli oni do kaznodziei zboru zielonoświątkowego w
Godivil, który powiedział im, że Wigglesworth jest chwilowo nieobecny. Zaproponował, że zanim go
aresztują, chciałby im pokazać jeden z przykładów jego działalności. Zaprowadził ich do najbardziej
niesławnej dzielnicy miasta, do domu kobiety, która większość czasu spędzała w więzieniu z powodu
wywoływania awantur po pijanemu. Kaznodzieja powiedział: „Ta kobieta przyszła na jedno z naszych
zgromadzeń w stanie nietrzeźwym. Wtedy Wigglesworth położył na niej ręce i poprosił Boga o
uwolnienie od tego nałogu. Ciało jej było wyniszczone, miewała straszne bóle. Bóg wysłuchał modlitwy,
uleczył ją z nałogu pijaństwa i uzdrowił jej ciało. Ta kobieta sama oświadczyła policjantom: „Bóg zbawił
moją duszę. Od tamtej chwili nie mam już najmniejszej ochoty na wypicie alkoholu”. Wtedy policjanci
odmówili wykonania nakazu aresztowania Wiggleswortha, pozostawiając to zadanie innym. Jednak nikt
więcej się nie pojawił.
Pewnego dnia na zebranie w Neuchatel przyszedł dentysta, dr Emil Lanz. W głębi duszy myślał: „Sądzę,
ż
e ten starszy człowiek jest oszustem. Głosi Boże uzdrowienie, a prawdopodobnie ma sztuczne zęby. Po
nabożeństwie podejdę do niego i poproszę, aby otworzył usta. Gdy jego zęby okażą się sztuczne,
zdemaskuję go jako oszusta”. Pod koniec zebrania poprosił Wiggleswortha o otworzenie ust. Jak później
oświadczył – zdumienie jego było ogromne, gdy zobaczył, że wszystkie zęby są zdrowe. Wigglesworth
już wcześniej był przekonany, że Bóg zachowa jego zęby do późnej starości i tak też się stało. W wieku
81 lat miał jeszcze wszystkie zęby.
Dr Lanz został przekonany o prawdzie i sam zaufał Panu. Kilka lat później, przemawiając w Londynie,
powiedział między innymi: „Byliśmy świadkami wielkich spraw, które dokonały się w Szwajcarii w
ciągu ostatnich dwóch lat. Dzięki działalności Smitha Wiggleswortha w niemieckich i francuskich
kantonach powstało wiele nowych zgromadzeń. Wielu z naszych ludzi otrzymało błogosławieństwo
zielonoświątkowe, błogosławieństwo chrztu w Duchu Świętym z towarzyszącymi mu znakami. Jesteśmy
za to z głębi duszy wdzięczni. Dwa lata temu przychodziło na nabożeństwa w Bern tylko 15 do 20 osób.
Teraz mamy tu duży zbór i piękną salę. Młodzież gromadzi się na ulicach i głosi radosną nowinę o
wyzwoleniu z grzechów i o chrzcie w Duchu Świętym. Co sobotę w centrum miasta odbywa się wielkie
zgromadzenie. Wielu zostało nawróconych, uzdrowionych i ochrzczonych w Duchu Świętym.
Smith Wigglesworth opowiadał nam: „W Szwajcarii dostałem się dwa razy do aresztu. Ale – chwała
Bogu – za każdym razem zostałem zwolniony. Jeden z komisarzy wyznał, że nie znajduje we mnie winy i
ż
e dla Szwajcarii stanowiłem wielkie błogosławieństwo. Pewnej nocy powiedziano mi, że jestem wolny i
mogę iść do domu. Odpowiedziałem, że pójdę, ale tylko pod warunkiem, jeżeli wszyscy obecni
funkcjonariusze policji uklękną i będę mógł pomodlić się o nich”.
Pewna kobieta w Neuchatel cierpiała od lat na chorobę nowotworową nerek. Leczyło ją wielu lekarzy,
lecz bez skutku. W celu przeprowadzenia operacji udała się do szpitala w Bern. Jednak lekarze uważali,
ż
e operacja nie jest możliwa, stwierdzili bowiem aż siedem nowotworów. Kobieta dowiedziała się o
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
36
zgromadzeniach i tam poprosiła o pomoc. Została uzdrowiona i ochrzczona w Duchu Świętym. Pełna
radości i wdzięczności przyprowadziła swojego syna, który także nawrócił się i został ochrzczony w
Duchu Świętym. Powołany przez Pana do służby Bożej, udał się jako misjonarz do Konga Belgijskiego w
Afryce.
Pani Lewini z Danii, która niegdyś była ozdobą scen teatralnych swojego kraju, a później została
misjonarką, towarzyszyła Smithowi Wigglesworthowi przez trzy miesiące w jego podróżach po Danii i
Szwecji. Oto jej relacja:
„Był to czas wielkiego nawiedzenia. Ośmielam się powiedzieć, że setki ludzi przyjęło Jezusa jako
Zbawiciela. Tysiące osób zostało uzdrowionych bez względu na rodzaj choroby. Tłumy obudziły się do
nowego życia, wielu przyjęło chrzest Ducha Świętego, tak jak w dniu Pięćdziesiątnicy. Za to wszystko
niech będzie chwała i cześć naszemu Panu i Zbawicielowi. Podaję kilka przykładów cudów, jakie
widziały moje oczy.
Pierwsze zgromadzenie, w którym brałam udział, odbywało się w Örebro, w Szwecji. Szukałam pomocy
dla siebie samej. Byłam bardzo słaba wskutek długiej, nieprzerwanej pracy w winnicy Pańskiej.
Zgromadzenie to odbyło się w drugim dniu naszego pobytu i było przeznaczone dla chorych. Po kazaniu
wystąpiło mnóstwo mężczyzn i kobiet, aby otrzymać dotknięcie Boga. Nie zostaliśmy rozczarowani. Gdy
położono na mnie ręce, moc Boża przeszła przeze mnie w nadzwyczajny sposób i zostałam całkowicie
uzdrowiona. Były to cudowne chwile, gdy mogłam zobaczyć moc Bożą zstępującą na wiernych.
Niektórzy podnosili ręce wołając: ‘Jestem uzdrowiony!’ Inni, powaleni przez nią, padali na podłogę.
Młoda niewidoma dziewczyna, gdy położono na nią ręce, zawołała: ‘Och, jak dużo okien jest w tej sali!’
W ciągu tych trzech tygodni, w których odbywały się zebrania, wielka kaplica była stale wypełniona
tłumem ludzi. Wielu zostało uzdrowionych i nawróconych. Cudowne były takie zebrania, na których
składano świadectwa. Pewien człowiek powiedział: ‘Byłem głuchy, modlono się o mnie i Pan mnie
uzdrowił’. Inny zawołał: ‘Miałem suchoty, teraz jestem zdrowy!’
W Skövde używano mniejszej sali dla tych, którzy pragnęli przyjąć chrzest Duchem Świętym. Duch
Ś
więty prawdziwie zstąpił na nich, a chorzy zostali uzdrowieni. Był tam także pewien młody człowiek,
którego ciało było wyniszczone na skutek grzesznego życia. Jednak Pan jest pełen miłosierdzia dla
grzeszników. Młodzieniec został namaszczony i gdy położono nań ręce, moc Boża cudownie zstąpiła na
niego. Zawołał: ‘Jestem uzdrowiony!’ Później załamał się i płakał jak dziecko, wyznając swój grzech. W
tej samej chwili Pan zbawił go i uzdrowił.
W Sztokholmie prawie na każdym zgromadzeniu były tak wielkie tłumy, że nie mogły zmieścić się w
budynku. Ludzie często czekali godzinami, aby móc wejść do środka na miejsce wychodzących. Pewien
mężczyzna z dwiema kulami, sparaliżowany i drżący na całym ciele, został przyniesiony i postawiony na
podwyższeniu. W imieniu Jezusa Chrystusa został namaszczony i położono nań ręce. On jednak drżał
nadal. Wtedy opuścił jedną kulę, a po chwili drugą. Jego ciało wciąż jeszcze drżało, mimo to pełen wiary
spróbował stawiać pierwszy krok, następnie drugi i tak zaczął chodzić. Najpierw okrążył podwyższenie, a
potem obszedł cały budynek.
Podczas tego zebrania jedna z kobiet zaczęła głośno krzyczeć. Kaznodzieja prosił, aby się uspokoiła.
Zamiast tego wskoczyła na krzesło, wzniosła ramiona i zawołała: ‘Jestem uzdrowiona! Miałam raka ust i
byłam beznadziejnie chora. Lecz w czasie tego zebrania, kiedy słuchałam słowa Bożego, Pan mnie ocalił
i uzdrowił!’ Nie posiadała się z radości. Wszyscy obecni również cieszyli się jej szczęściem.
Była tu także kobieta, która nie mogła chodzić. Siedziała na krześle, gdy pełniono przy niej służbę. Jej
przeżycia były takie same, jak stu innych ludzi. Wstała, obejrzała się dookoła dziwiąc się, czy to aby nie
jest sen. Nagle roześmiała się i zawołała: ‘Moja noga została uzdrowiona!’ Potem powiedziała: ‘Nie
jestem zbawiona’. Z oczu jej płynęły łzy. Wtedy pomodlono się o nią i opuściła zebranie uzdrowiona,
zbawiona i pełna radości.
Na zebraniu w Christianii (obecnie Oslo) był obecny pewien mężczyzna z synem. Obaj mieli kule.
Przyjechali taksówką. Ojciec już od dwóch lat nie opuszczał łóżka i nie był w stanie zrobić kroku.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
37
Modlono się o niego. Wtedy puścił obie kule, zaczął chodzić i wielbić Boga. Gdy syn to zobaczył, prosił:
‘Pomóżcie i mnie’. Po krótkiej chwili obaj udali się do domu bez kul i bez taksówki.
Na zgromadzeniach w Kopenhadze bywały codziennie tysiące ludzi. Każdego ranka pełniąc przy nich
służbę, uzdrawiano 200 do 300 osób. Co wieczór podium otoczone było tłumem ludzi. W miarę ich
ubywania przybywali inni, pragnący ocalenia. Wielu zostało ochrzczonych w Duchu Świętym. Cudowne
były zebrania, na których dawano świadectwo prawdzie.”
Z Oslo Wigglesworth pisał o wielkich tłumach, jakie przychodziły na zgromadzenia. Tysiące nie mogły
znaleźć miejsca w obszernych budynkach, które wynajęto na tę kampanię. Relacjonował: „Pełniłem
służbę przy chorych przez trzy godziny dziennie. Przedtem wygłaszałem półtoragodzinne kazanie. Wielu
przybyłych było zupełnie nieporadnych. Wielki stos kul, lasek i innych przyrządów pomocniczych
pozostawiono na miejscu. Służbę uzdrawiania chorych pełniłem publicznie. Ludzie przyglądali się i
krzyczeli z radości. Wrażenie było cudowne, kiedy niewidomi odzyskiwali wzrok, a chromi zaczynali
chodzić. Obecnie mamy halę mogącą pomieścić 5000 osób, jednak ludzie uważają, że i taka będzie za
mała. Pewien chory będący w szpitalu prosił o zezwolenie na udanie się na zebranie, otrzymał jednak
odmowę. Mimo to zdecydował się pójść. Wtedy lekarze powiedzieli: ‘Jeżeli pójdziesz, nie możesz już tu
wrócić’. Odpowiedział: ‘Nie, już nie wrócę’. Po modlitwie był zupełnie uzdrowiony i odrzucił swoje
kule. Powiadam wam, sprawa jest wielka i wielkie rzeczy są przed nami – tylko wierzcie!”
O swojej posłudze w Szwecji, Smith Wigglesworth powiedział: „W czasie pobytu w Szwecji moc Boża
czuwała stale nade mną. Tam właśnie zostałem aresztowany z powodu mojej działalności wygłaszania
kazań i uzdrawiania chorych. Kościoły luterańskie i lekarze stanęli przeciwko mnie jak wroga armia. Na
specjalnej audiencji u króla domagali się mojego wydalenia z kraju. Doszło do tego, że towarzyszyło mi
dwóch detektywów oraz dwóch policjantów, albowiem moc Boża potężnie działała wśród ludzi. Kochani,
jakie to cudowne!
Jedna z pielęgniarek będących na służbie w domu królewskim, przyszła na zebranie i została uzdrowiona
z jakiejś choroby. Już dziś nie pamiętam, czy była to trwała ułomność, czy tylko zwichnięty staw. Udała
się do króla i powiedziała: ‘Zostałam cudownie uzdrowiona przez tego człowieka. Wszyscy widzą, że
teraz dobrze chodzę’. ‘Tak – powiedział król – wiem o nim wszystko. Powiedz mu, żeby wyjechał. Nie
chciałbym go wydalić. Jeżeli dobrowolnie opuści kraj, zawsze może wrócić. Gdyby został wydalony,
byłoby to niemożliwe’. Dziękuję Bogu, że nie zostałem wydalony, eskortowano mnie jedynie do granicy.
Zielonoświątkowcy udali się na policję, aby prosić o zezwolenie na odbycie wielkiego zgromadzenia w
parku w poniedziałek po Białej Niedzieli (rocznicy Pięćdziesiątnicy). Otrzymali następującą odpowiedź:
’Jest tylko jeden powód, dla którego moglibyśmy odmówić. Jeżeli ten człowiek będzie kładł ręce na
chorych, będziemy potrzebowali dodatkowo 30 policjantów dla utrzymania porządku. Jeżeli nam
przyrzeknie, że tego nie uczyni, oddamy park do dyspozycji.’
Na pytanie, zadane mi przez organizatorów, odpowiedziałem: ‘Przyrzeknijcie im w moim imieniu, że
spełnię to’. Wiedziałem, że Bóg nie jest ograniczony tym, czy położę ręce na wiernych, czy nie. Jeżeli
Bóg z darem uzdrowienia jest obecny, wówczas kładzenie rąk nie jest konieczne, gdyż wiara jest tu
wielkim motorem działania. Gdy wierzymy w Boga, wszystkie sprawy są łatwe.
Wierni zbudowali kazalnicę, z której mogłem mówić do tysięcy ludzi. Modliłem się: ‘Panie, Ty znasz
sytuację. Ty zawsze znajdziesz właściwy sposób. Pokaż mi, co mogę zrobić dla tych biednych,
potrzebujących ludzi bez kładzenia rąk. Pokaż mi to.’ Powiedziałem: ‘Wszyscy z was, którzy chcą, aby
przepłynęła przez nich uzdrawiająca moc Boża, niech podniosą rękę’. Tysiące rąk poszło w górę.
Zawołałem do Pana: ‘O Panie, pokaż mi!’ I On pokazał mi tak wyraźnie, jak tylko to możliwe, że mam
wybrać jedną osobę z tłumu, tę, która stoi na skale. Park ten bowiem był skalisty. Kazałem wszystkim z
wyjątkiem tej jednej osoby opuścić ręce. Później zwróciłem się do niej z prośbą, aby powiedziała
obecnym o swoich cierpieniach. Zaczęła opowiadać i okazało się, że ma ona mnóstwo dotkliwych
dolegliwości – od głowy do stóp. Była tak słaba, że gdyby nie usiadła lub nie położyła się, nie mogłaby
chodzić. Kazałem jej wysoko podnieść ręce i zawołałem: ‘W imieniu Jezusa gromię szatana od głowy do
stóp i wierzę, że Pan cię uwolni’. Och, jak ona skakała, wykrzykiwała i tańczyła z radości!
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
38
Wtedy po raz pierwszy Pan objawił mi, jak błahą sprawą dla Niego jest uzdrawianie ludzi bez mojego
dotknięcia. Zwróciłem się do chorych, aby każdy sam położył sobie ręce na bolącym miejscu. Podczas
mojej modlitwy Pan ich uzdrowi. W tym dniu naliczyliśmy setki uzdrowionych bez mojego dotknięcia –
a setki zostało zbawionych. Nasz Bóg jest Bogiem o potężnej mocy. Och, jak cudowne, jak chwalebne i
zachwycające jest to, że wolno nam wejść do Jego Królestwa Wiary i Potęgi. Mamy wielkiego Boga.
Mamy cudownego Jezusa. Wierzę w Ducha Świętego!”
10. TAJEMNICA DUCHOWEJ SIŁY
Wielu zapytuje: „Czy Smith Wigglesworth miał jakąś duchową tajemnicę? Na czym polegała jego wielka
moc?” Były dwa główne czynniki działające w jego życiu duchowym: zaufanie Duchowi Świętemu oraz
ufność i wiara w Słowo Boże. To były podstawy jego odważnych wystąpień i niezawodnego działania.
Był prawdziwym mężem Słowa, tak samo jak prawdziwym mężem Ducha. Mawiał: „Biblioteki dają
napęczniałe głowy, napełnijcie je raczej słodką wonią miłości Bożej, która poprowadzi nas przez życie i
ukaże moc Pana”. Powiedział: „Wiara przychodzi przez słuchanie Słowa Bożego, a nie przez czytanie
wyjaśnień. Jest podstawą Słowa Bożego. Duch Święty, który jest natchnieniem Słowa, jest Duchem
prawdy. Jeżeli przyjmiemy Słowo Boże w pokorze, wiara zbudzi się w naszych sercach, wiara w ofiarę
na Golgocie, w przelaną za nas krew Jezusa, wiara, że wziął na siebie nasze słabości, cierpienia, że jest
naszym życiem codziennym. Słowo Boże jest żywe i pełne mocy. Jest skarbem, w którym znajdziecie
ż
ycie wieczne. Jeżeli odważycie się ufać temu cudownemu Panu życia, znajdziecie w Nim wszystko,
czego wam potrzeba”.
Często mawiał: „Nigdy nie czytałem innej książki oprócz Biblii”. Pewien krytyk, usłyszawszy te słowa,
pisał: „Jak to jest możliwe, żeby człowiek, który mówi, że czytał jedynie Biblię, był w stanie napisać
książkę? Widzimy przecież ogłoszenie dotyczące jego książki „Ever Increasing Faith” (Zawsze
wzrastająca wiara) w czasopiśmie „Pentecostal Evangel”. Odpisaliśmy temu krytykowi, że istotnie, Smith
Wigglesworth nie napisał tej książki. Powstała ona w następujący sposób. W 1923 roku, krótko po
powstaniu Centralnego Instytutu Biblijnego, Wigglesworth przybył do Springfield (USA). Codziennie w
godzinach porannych przemawiał do studentów, a każdego wieczoru do wielkiej rzeszy zgromadzonych
w Convention Hall. Kazania te spisaliśmy i ukazywały się one w „Pentecostal Evangel”. Ponieważ było
ich dostatecznie dużo, zostały wydane w formie książki. Smith Wigglesworth nie czytał tej książki.
Jesteśmy świadomi zawartych w niej szorstkości językowych, surowego stylu. Jednak Pan przyjął tę
książkę i uczynił ją błogosławieństwem dla zbawienia i ocalenia wielkiej rzeszy ludzi na całym świecie.
Prorok Ezechiel otrzymał Słowo Pańskie: „Otwórz swoje usta i zjedz, co ci podaję! A gdy spojrzałem, oto
ręka była wyciągnięta do mnie, a w niej zwój księgi, I rzekł do mnie: Synu człowieczy! Zjedz to, co masz
przed sobą; zjedz ten zwój i idź, a mów do domu izraelskiego. A gdy otworzyłem usta, dał mi ten zwój do
zjedzenia, I rzekł do mnie: Synu człowieczy! Nakarm swoje ciało i napełnij swoje wnętrzności tym
zwojem, który ci daję! Wtedy zjadłem go, a on był w moich ustach słodki jak miód” (Ez 2,8-9; 3,1-3).
Wigglesworth nieprzerwanie spożywał te księgi. Stały się one życiem jego wewnętrznej istoty tak, że
poszedł i pełen mocy i wiary mówił do tych, do których Bóg go posłał. Jego zięć, który często z nim
podróżował, powiedział: „Wigglesworth był z gruntu człowiekiem Biblii. Nie uważał się nigdy za
kompletnie ubranego bez tej księgi w kieszeni. Nie tylko nosił ją przy sobie, lecz ustawicznie jej używał.
W czasie, gdy inni pasażerowie w pociągu czytali powieści lub gazety, on czytał Biblię. Tak samo w
czasie podróży morskich, jak i podczas wypoczynku nad morzem albo, gdy siedział na ulubionym
miejscu w parku koło domu – zawsze Nowy Testament był w jego ręce. Nigdy nie wyszedł z przyjęcia u
przyjaciół nie przeczytawszy uprzednio kilku wersetów Słowa Bożego, a zwykle jego objaśnienia były
lepsze niż jakakolwiek potrawa podana do stołu.
Jego stałą radą dla młodych ludzi było: „Napełnij swoją głowę i serce Słowem Bożym. Ucz się na pamięć
wersetów z Biblii z nazwą księgi, rozdziału i wiersza tak, żebyś mógł dokładnie przeczytać te miejsca w
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
39
kazaniach czy na zgromadzeniach otwartych. Jeżeli to uczynisz, posiejesz w swoim sercu siew, któremu
Duch Boży pozwoli wschodzić. Od czasu do czasu przypomnij sobie, czegoś się nauczył na pamięć.
Musisz być tak przesiąknięty Słowem Bożym, musisz być tak nim napełniony, żebyś sam był jak żywe
pismo, znane i czytane przez wszystkich ludzi. Wierzący są silni tylko wtedy, gdy mieszka w nich Słowo
Boże. Jest Ono duchem i życiem ludzi, którzy Je przyjmują z wiarą w pokorze, jest ożywicielem dla
wszystkich, którzy uznają Jego wielki wpływ. Znaj swoją Księgę, przeżywaj ją, wierz jej i słuchaj.
Zachowaj Słowo Boże w swoim sercu, zbawi Ono twoją duszę, ożywi ciało i oświeci rozum. Słowo Boże
jest doskonałe i ostateczne, nieomylne, pewne i zawsze aktualne. Nasz stosunek do Niego musi cechować
niekwestionowane posłuszeństwo. Jeżeli jakaś sprawa jest podana w Biblii, wówczas jest ona taka, jaka
jest. Nie trzeba się już o to modlić, tak należy ją przyjąć i odpowiednio działać. Bezczynność wiary jest
jak złodziej, który kradnie błogosławieństwo. Wiara wzrasta przez działanie, przez wykorzystanie tego,
co posiadamy i umiemy. Życie twoje musi być nieustannym przejściem od wiary do wiary”.
Wigglesworth stale uczył, że Słowu Bożemu należy okazywać bezwzględne posłuszeństwo.
Niejednokrotnie przytaczał werset z Pisma Świętego: „Posłuszeństwo jest lepsze niż ofiara”. Dla niego
posłuszeństwo było normalnym owocem prawdziwej wiary. „Ponieważ odważyłeś się wierzyć, działasz
w posłuszeństwie”.
Dla uzyskania czasu na czytanie Pisma Świętego, Wigglesworth często odchodził od tłumu. Czynił to
także po to, by się skupić i w samotności łączyć z Bogiem dla ożywienia ducha. Zawarł znajomość z
pewnym bardzo pobożnym kaznodzieją, który swego czasu przybył do Anglii. Obecność Boga
promieniała z niego w niezwykłym stopniu. Jego kazania były proste i pozbawione wszelkiej przesady,
potrafił doprowadzić swoich słuchaczy do świadomego łączenia się z Bogiem. Wiele gorliwych dusz
usiłowało się dowiedzieć tajemnicy jego mocy, jednak on nie chciał im tego objawić. Jednak po
modlitwie Pan pozwolił mu na objawienie tajemnicy głębi jego życia duchowego tym, którzy o to pytali.
Powiedział: „Przed laty Duch Boży przemówił do mnie, byłem jednak zbyt zajęty, aby usłyszeć Jego
głos. On jednak czekał tak długo, dopóki nie zacząłem odchodzić w ustronne miejsce, gdy do mnie
mówił. W ten sposób mogłem usłyszeć, co Pan miał mi do powiedzenia. Stało się to podstawą mojego
ż
ycia. Posłuchałem Jego głosu. Odtąd – przy najlżejszym tchnieniu Ducha – natychmiast zostawiam
wszystkich i wszystko, aby przebywać w Jego obecności, słuchać Jego Słowa i zastosować się do Niego.”
Wigglesworth wziął sobie za wzór zwyczaj tego błogosławionego brata i ze Słowem Bożym w ręku
potrafił być „w inny sposób zajęty”, sam na sam z Bogiem, chociaż nieraz bywał otoczony tłumem ludzi
czy towarzystwem. Jego tajemnica była naśladownictwem, lecz obecnie jest dostępna każdemu
oddanemu Bogu słudze.
Pewnego dnia podróżując pociągiem, spotkał kobietę z córką, które nagle zachorowały. Wtedy
powiedział im, że w torbie podróżnej ma lekarstwo na każde zmartwienie, które nawet w najgorszych
przypadkach nie zawiodło. Rzeczywiście tak było, o ile zostały spełnione odpowiednie warunki. Mówił
tak dużo o tym, co miał w swojej torbie, że poprosiły o dawkę tego cudownego, uniwersalnego leku.
Wtedy otworzył torbę, wyjął z niej Biblię i odczytał następujący fragment: „Ja jestem Pan, który cię
leczy”. Wigglesworth pomodlił się, aby kobiety uwierzyły w tego cudownego Uzdrowiciela. Po krótkiej
chwili obie oświadczyły, że są uzdrowione.
W mieście Cardiff w Południowej Walii modlił się o pewną kobietę, która została zupełnie uzdrowiona.
Przyszła na następne zgromadzenie i poświadczyła z wielką radością, co Pan dla niej uczynił.
Powiedziała, że chciałaby tę prawdę, tak skuteczną dla niej, rozszerzać i prosiła Wiggleswortha o kilka
rozpraw na ten temat. Odpowiedział: „Najlepszymi traktatami o uzdrowieniu, jakie znam, są Ewangelie
Mateusza, Marka, Łukasza i Jana. Są one pełne wydarzeń wskazujących moc i działanie Jezusa
Chrystusa. On jest ten sam wczoraj, dziś i na wieki. Nie możecie mieć nic lepszego”.
Kiedy modlił się o chorego młodego człowieka młodzieniec ów powiedział: „Bracie, chciałbym mieć
obietnicę, na której mógłbym bazować”. Wigglesworth położył swoją Biblię na podłodze i rozkazał:
„Więc stań na tym”. Uczynił to, a Wigglesworth wyjaśnił: „Teraz stoisz na całym stosie obietnic Bożych.
Wierz każdej z nich”.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
40
Duch Święty odgrywał w przeżyciach i nauczaniu Wiggleswortha stale pewną rolę. Chrzest
zielonoświątkowy, który przyjął w 1907 roku, rozpoczął nowy okres w jego życiu. Odtąd zdał się
całkowicie na Ducha Świętego w każdym okresie i sposobie służby. Starał się żyć w Duchu i przez Niego
być prowadzonym. Dar języków był dla niego nieocenioną wartością i wiele razy dziennie wznosiło się
jego serce w miłości i uwielbieniu do Boga, nie w splamionych językach tej ziemi, lecz w podanym przez
Ducha Świętego języku miłości, którym Bóg łaskawie go obdarował. Doświadczył tego, że modlitwa
innymi językami była zawsze źródłem duchowego wzniesienia. W swoim życiu stosował się do
wskazówki zawartej w Piśmie: „(...) najmilsi, budujcie siebie samych w oparciu o najświętszą wiarę
waszą i módlcie się w Duchu Świętym” (Judy 20). Praktykował także inną zasadę: „W każdej modlitwie i
prośbie zanoście o każdym czasie modły w Duchu i tak czuwajcie z całą wytrwałością i błaganiem za
wszystkich świętych” (Efez 6,18).
James Salter mówi o jego sposobie wygłaszania kazań: „Jakże często, mówiąc obrazowo, budował ołtarz
Boży i przygotowywał wszystko ku ofierze. Później Bóg zsyłał ogień, który trawił ofiarę i tym sposobem
spełniały się jego starania”.
Wigglesworth wnikliwie badał Pismo Święte i nieustannie modlił się o to, aby stać się „doświadczonym
sługą Boga”, który nie potrzebuje wstydzić się swego dzieła i który by prawidłowo dzielił Słowa prawdy.
Jednak to tchnienie Boga, namaszczenie z nieba, osoba i moc Ducha Świętego, uczyniły go tym, kim był.
Wiedział o tym i zazdrośnie strzegł tego powierzonego depozytu. Słyszeliśmy jego słowa: „Jestem
niczym bez Ducha Świętego”. I zapewne tak było w istocie.
Inną tajemnicą jego siły było to, że stale był wiedziony litością. Wiedział, że źródłem najwspanialszych
cudów Chrystusa była litość i miłość. Łzy lały się jego oczu, gdy widział napiętnowane grzechem dusze i
zniszczone przez chorobę ciała. Płonął w swej gorliwości, aby zburzyć dzieło szatana, stale atakował,
usiłując w czynieniu dobra dorównać swojemu Mistrzowi: „(...) uzdrawiając wszystkich opanowanych
przez diabła” (Dzieje 10,38).
Człowiek, który znał go bardzo dobrze, pisał o nim: „Gdy przyszła poczta i nadszedł czas otwierania
listów, musieliśmy wszyscy bez względu na to, co robiliśmy, zostawić wszystko i zająć się tym
obowiązkiem. Każdy z domowników musiał brać udział w modlitwach i kłaść ręce na chusteczki, które
były wysyłane do chorych. Traktowano je tak, jakby piszący był osobiście obecny. Do każdej prośby
ustosunkowywano się oddzielnie i rzetelnie. Tysiące wdzięcznych ludzi na całym świecie składało
ś
wiadectwo prawdzie o cudownych skutkach tego dzieła miłosierdzia.
Pewnego dnia poczta doręczyła mu bardzo długi list kobiety, która była poważnie chora. Zawierał on
wiele szczegółów dotyczących Bożego uzdrowienia i był dowodem, że wszystko, co o tym przedmiocie
wiedzieć można, wiedziała. Czytał ten list kilkakrotnie, podał mi go mówiąc: „Co o tym sądzisz?”.
Przeczytał go jeszcze raz i napisał pod tym listem: „Wierz swojemu własnemu listowi, połóż go na swe
własne ciało, tak jakby był namaszczoną chusteczką, a będziesz uzdrowiona”. List posłał jej z powrotem.
Wkrótce otrzymał wiadomość, że kobieta ta została całkowicie uzdrowiona”.
11. PROWOKATOR
Jest taki pociąg, który codziennie jeździ z Chicago do Kalifornii i nosi nazwę „Prowokator”. To zaiste
dobry przydomek dla Smitha Wiggleswortha.
Często zaczynał swoje kazanie rzucając wyzwanie: „Czy jesteś gotów? Do czego? Gotów, aby wierzyć
Bogu! Gotów zobaczyć, co Bóg dla ciebie przygotował! Gotów do podjęcia się dzieła przewidzianego dla
ciebie w planach Bożych!”
Jeśli chodzi o niego samego, był gotowy o każdej porze.
Apostoł Paweł przesłał list do siedziby cesarskiej w Rzymie, oświadczając: „Jestem gotów do
zwiastowania wam ewangelii, wam, którzy także jesteście w Rzymie” (Rz 1,15). Pewnego dnia
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
41
Wigglesworth odbył podróż do Rzymu, gotów do wygłoszenia tam kazania. Na ulicy spotkał włoskiego
brata, który kiedyś słuchał kazania Wiggleswortha w Kalifornii. Człowiek ten zaprowadził go do
rzymskich braci zielonoświątkowców. Radością Smitha było to, że mógł służyć Chrystusowi właśnie tam.
Później razem z córką i zięciem zwiedzili miasto z zamiarem odbycia kilku szczególnych spotkań.
Pewnego dnia postanowił zwiedzić katakumby. Na przewodnika wyznaczono im młodego kapłana,
mówiącego po angielsku. Każdy otrzymał grubą, woskową świecę do oświetlenia podziemnej drogi.
Kapłan – zdawało się – zapomniał o reszcie towarzystwa i szczególnej zainteresował się Smithem
Wigglesworthem, na którym katakumby zrobiły olbrzymie wrażenie. Kapłan powiedział do niego
kilkakrotnie: „Z pana byłby dobry katolik. Powinien pan być katolikiem”. Za każdym razem otrzymywał
odpowiedź: „Jestem katolikiem, ale nie wyznania rzymskokatolickiego”.
Kapłan kontynuował rozmowę z Wigglesworthem aż do czasu, gdy trzeba było wyjść po schodach na
górę i opuścić katakumby. Teraz Wigglesworth, wykorzystując okazję, powiedział do kapłana: „Byłby
pan dobrym chrześcijaninem, gdyby pan był zbawiony. Niech pan tu zaraz uklęknie, a ja będę prosił
Boga, by pana zbawił”. Kapłan był wstrząśnięty, łzy napłynęły mu do oczu, ukląkł. Wigglesworth położył
rękę na jego głowie i modlił się żarliwie o zbawienie jego duszy. Kapłan gorąco całował ręce
Wiggleswortha, długo i serdecznie, go ściskał.
Któregoś dnia pewien człowiek, który miał opinię wielkodusznego, zgromadził w Cardiff (Walia) dużą
grupę wybitnych przywódców chrześcijańskich. Tematem tej konferencji były jedność i zgoda, a
szczególny nacisk położono na konieczność poddania się Duchowi Świętemu i osobistego uświęcenia.
Jak to jest zwyczajem na wielu takich spotkaniach, tak i tu mówcy próbowali podejść do tematu ogólnie,
używając słów, z których żadne nie było na tyle kategoryczne, aby zranić czyjeś uczucia. Wydawało się,
ż
e wszystko bardzo dobrze się układa i organizator spotkania promieniał zadowoleniem. Jednak jednego
człowieka w tym wielkim zgromadzeniu prześladowała myśl: „Wszyscy obecni tu ludzie tracą najlepsze
dobro, jakie Bóg dla nich przygotował. Czy wobec tego wolno mi nadal milczeć? Czy nie należy im
powiedzieć, że istnieje potężny chrzest w Duchu Świętym dla każdego z nich, taki, jaki otrzymali
uczniowie Pana w dniu Pięćdziesiątnicy?”
Człowiek ten, a był nim nasz odważny Wigglesworth, spowodował niemałe poruszenie, gdy wstał, zdjął
marynarkę, wystąpił do przodu i z estrady rzucił im swoje wyzwanie: „Gdybym miał to wszystko, co wy
teraz posiadacie, zanim otrzymałem „to coś” – to co wtedy dostałem? I co miałem, zanim posiadłem to,
co wy macie?”
I ciągnął dalej: „Zostałem – gdy miałem osiem lat – zbawiony wśród metodystów. Później zostałem
konfirmowany przez biskupa anglikańskiego. Następnie należałem do baptystów. Podstawę nauki
biblijnej otrzymałem wśród „Braci Otwartych”. Maszerowałem pod sztandarem krwi i ognia Armii
Zbawienia i uczyłem się pozyskiwać dusze na wolnych zgromadzeniach. Otrzymałem drugie
błogosławieństwo uświęcenia i czystości serca pod kierunkiem Readera Harrisa i Ligi
Zielonoświątkowej. Domagałem się daru Ducha Świętego czekając pełen wiary dziesięć dni na Pana. W
1907 roku w Sunderland, gdy klęczałem przed Bogiem, dostąpiłem przeżycia opisanego w Dziejach
Apostolskich 2,4. Duch Święty zstąpił na mnie i mówiłem nowymi językami – jak niegdyś zebrani w
Wieczerniku. Ten fakt sprawił, że doświadczenie moje było poza dyskusją, lecz w zgodności ze świętym
Słowem Bożym. Bóg dał mi Ducha Świętego tak, jak to uczynił na samym początku. Pragnę zgody,
zjednoczenia i jedności, lecz tylko na drodze Bożej. W Dziejach Apostolskich mówienie nowymi
językami było uzewnętrznieniem zstąpienia Ducha Świętego. Nie wierzę, żeby Bóg zmienił swoje
metody”.
Gmach napełniła napięta atmosfera i przewodniczący szybko zakończył konferencję. Jednak Smith
Wigglesworth już rzucił swoje wyzwanie. Czuł, że świadectwo zielonoświątkowe jest godne, by za nie
ręczyć i że tak jak zawsze, staczał dobry bój, bój o uznanie wzniosłości świadectwa wiernych
zielonoświątkowców. Czuł, że ich dziedzictwo nie może być zamienione na miskę soczewicy. Wtedy, jak
zawsze odważnie, stwierdził, że pełnemu chrztowi zielonoświątkowemu w Duchu niezmiennie
towarzyszy mówienie językami wymawianymi według Ducha.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
42
Wigglesworth nieprzerwanie rzucał wyzwanie: „Żyj w gotowości. Jeśli nadejdzie okazja, a ty dopiero
będziesz się musiał przygotować, już będziesz spóźniony. Okazja nie czeka, nawet gdy się modlisz. Nie
masz się dopiero przygotowywać, lecz masz żyć stale w gotowości”.
Podczas pierwszych odwiedzin Stanów Zjednoczonych, usłyszał o zgromadzeniu obozowym, które
odbywało się w Cazadero, w Kalifornii, i chciał wziąć w nim udział. Kiedy tam przybyliśmy, powiedział
bratu i siostrze Montgomery, organizatorom tego zgromadzenia, kim jest. Pierwszego wieczoru, po
przemówieniach kilku kaznodziejów, brat przewodniczący popatrzył krytycznie na Wiggleswortha i
powiedział: „Teraz kolej na pana, czy jest pan gotowy?” Wigglesworth uśmiechnął się i odpowiedział:
„Zawsze”. Zdjął marynarkę, wszedł na estradę i nie mówiąc długo, porwał słuchaczy tego wielkiego
zgromadzenia swoim jedynym i niezrównanym orędziem. Począwszy od tego dnia proszono go, aby
przez pozostałe trzy tygodnie trwania zgromadzenia obozowego przemawiał codziennie rano i
wieczorem. Życzenia takie wyrazili inni zaproszeni mówcy: „Człowiek ten głosi wyjątkowe orędzie
wiary, chcemy go słuchać”. Po tym spotkaniu Wigglesworth otrzymywał zaproszenie za zaproszeniem,
aby przybył i działał w wielu miastach Kalifornii.
Smith Wigglesworth miał zwyczaj wzywania swoich słuchaczy słowami: „Wszyscy, którzy wierzą w
modlitwę, niech podniosą jedną rękę. Wszyscy, którzy wierzą w głośną modlitwę, niech podniosą obie
ręce. Teraz niech każdy powstanie i uczyni to. Osiągnijcie to, czego życzy sobie wasze serce!” Metoda ta
spotykała się na początku z mieszanymi uczuciami. Niektórzy tolerowali ją, inni jawnie sprzeciwiali się.
Na ogół jednak ludzie byli posłuszni i osiągali wielki pożytek. W konserwatywnej Anglii nierzadko
ganiono jego sposób postępowania. On jednak był przekonany, że działa zgodnie z wierzącymi
pierwszego zboru, którzy społecznie podnosili głos do Pana. Mawiał wtedy: „To podnoszenie rąk nie jest
niczym nowym, nie jest czymś, co wynalazł Wigglesworth. Znajdujemy to w pierwszej księdze Biblii.
Czynił to Abraham. A w ostatniej księdze Biblii czytamy o aniołach, którzy to również czynią. Mojżesz,
Aaron, Dawid, Jeremiasz, Ezechiel – wszyscy. Był to znak wygrywania lub przegrywania bitwy, kiedy
Mojżesz podnosił ręce do Boga, walcząc przeciw Amelekitom. W liście do Hebrajczyków czytamy:
’Osłabłe ręce wyprostujcie’. W Psalmie 134 psalmista nakazuje wszystkim sługom Pańskim: ‘Podnoście
ręce swoje ku świątyni i uwielbiajcie Pana!’ Paweł daje temu wyraz w Pierwszym liście do Tymoteusza
2,8, gdzie pisze: ‘Chcę tedy, aby się mężowie modlili na każdym miejscu, wznosząc czyste ręce bez
gniewu i bez swaru’. W księdze Nehemiasza mamy przykład: ‘(...) I błogosławił Ezdrasz Panu, Bogu
wielkiemu, a wszystek lud odpowiadał: Amen! Amen! podnosząc ręce swoje; a nachyliwszy głowy,
kłaniali się Panu twarzą ku ziemi’. Widzicie więc, że spokojnie możemy zrobić krok naprzód i mimo to
jeszcze będziemy biblijni”.
Wigglesworth często kończył swoje zgromadzenia przemawiając do obecnych następująco: „A więc – kto
z was chciałby być bliżej Boga? Kto chciałby otrzymać szczególne błogosławieństwo? Niech każdy,
który jest łaknący, łaknący Boga, wstanie. Każdy, kto traktuje tę prawdę poważnie, niech wystąpi do
przodu. Jeśli zrobisz tylko jeden krok, będzie wiadomo, że tak też myślisz. Jeśli przyjdziesz do przodu,
będziemy się z tobą modlić i Bóg spotka się z tobą”. Ludzie szli tłumnie do przodu. Zachęcał ich: „Kto
podniesie z wiarą swoje ręce do Boga, aby Go o coś prosić? Teraz dziękujcie Bogu za to. Teraz poproście
Boga jeszcze raz o cokolwiek. Teraz dziękujcie Bogu”. To ćwiczenie wiary dało odpowiedź setkom ludzi,
wielu zostało ochrzczonych w Duchu, gdy podnosili ręce i głosy do Boga.
W tych spotkaniach kierował się stanowczością i zwięzłością, co ludziom w jednej chwili pozwoliło
osiągnąć więcej, niż niektórzy kaznodzieje osiągnęli w ciągu lat. Uczył ich, że prawdziwa wiara daje
autentyczne przeżycia i jasno określa postawę wierzącego. Pokazywał słuchaczom, jak pomimo
przeszkód i trudności szybko i skutecznie mogą osiągnąć swój cel i uzyskać spełnienie prośby wyrażonej
w modlitwie.
Jego nauki udzielone poszukującym były zazwyczaj jasne i zwięzłe: „Proście o to, czego potrzebujecie,
wierzcie, przyjmijcie od Boga i podziękujcie Mu za to”. „Jeżeli prosiliście Boga siedem razy o to samo,
to sześć razy czyniliście to bez wiary” – była to jedna z jego częstych wypowiedzi. Jakkolwiek byście się
czuli lub pragnęli czuć – wiedzcie, że uczucia są zawodne. Niewidomy Izaak dotykał Jakuba, a mimo to
został oszukany. Wiara jest lepsza niż czucie. Jeżeli macie wiarę, wtedy macie wszystkie uczucia i
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
43
odczucia, jakich można doznać. Gdy kobieta z krwotokiem dotknęła z wiarą skraja Jego szat, wtedy
doznała wielu uczuć. W całym ciele czuła, że została uzdrowiona i pozbyła się swojego utrapienia”.
Chociaż życie Wiggleswortha było połączeniem nieustannej modlitwy i wysławiania Pana, a każdy czyn i
każde słowo – aktem uwielbienia, to jednak nie rezygnował z postu i modlitwy. Nie ustawał w
ć
wiczeniach duchowych. Zachęcał swoich słuchaczy, żeby żyli całkowicie ufając Bogu, aby zawsze byli
gotowi i by żadne niespodziewane zdarzenia ich nie zaskoczyły. Dla niego słowo Chrystusa: „Tylko
wierz!” znaczyło oczywiście „tylko wierzyć!”. Według niego inne metody zbliżenia się do Boga i
otrzymania darów od Niego były drugorzędne. Jednak mimo to szczerze doceniał fakt, że jego owocna
posługa była stale wspierana przez wielu ludzi, którzy oddali się służbie modlitwy. We wszystkich
swoich listach do nich prosił o dalsze trwanie w modlitwie i dalsze wspieranie jego działalności.
„Kaznodzieja nie musi mówić swoim słuchaczom tego, co myśli, lecz to, co wie, a myślenie pozostawić
im” – zwykł mówić. Niewątpliwie zawsze, gdy zaczynał wygłaszać kazanie, zmuszał wielu ludzi do
myślenia. Nie zawsze udawało mu się w sposób zrozumiały przekazać słuchaczom zastosowanie przez
niego słów Biblii. Dlatego bywały przypadki, że został posądzony o głoszenie nauk, które mogły być
kwestionowane. Używane przez niego słowo „śmiertelność” doprowadzało niektórych chrześcijan do
przekonania, że Wigglesworth naucza teorii, iż nie istnieje konieczność umierania. Faktycznie obrońcy tej
tezy nie mieli żadnego mocniejszego argumentu niż ten, iż Wigglesworth twierdzi, że według Rzymian
(8,11) jest możliwe, by zmartwychwstałe życie Chrystusa było już teraz w naszym śmiertelnym ciele. A
przecież wtedy jego organizm był w takim stanie, że aż za dobrze wiedział, iż „zewnętrzny” człowiek
umiera. Prawdopodobnie mówił zbyt skrótowo i dlatego nie był właściwie rozumiany.
Można było zauważyć, że jego ukazanie się w jakimś zgromadzeniu wprowadzało zwykle nowe
elementy. Jakby poziom temperatury duchowej podnosił się, a pomieszczenie napełniała atmosfera
oczekiwania na coś odmiennego niż zazwyczaj. Mawiał: „Każdy może być niezwykły, lecz człowiek
napełniony Duchem Świętym musi być nadzwyczajny”. Ludzie patrzyli na niego oczekując czegoś
nowego, czegoś niezwykłego – i zazwyczaj się nie rozczarowali.
Wigglesworth stale mówił o mocy wiary w Boga. Mawiał: „Strach spogląda na siebie, ale wiara wzrasta”.
„Wiara nigdy nie chybia swego celu. Jeśli ciebie tak pozostawię, jak cię zastałem, to nie jestem
posłańcem Bożym. Nie jestem tutaj dla twojej rozrywki, lecz aby doprowadzić ciebie do takiego stanu,
byś mógł śmiać się z rzeczy niemożliwych, abyś wierzył i widział dobroć Pana na tej ziemi”. „Ludzie
wielkiej wiary mają zawsze dobre wieści”. „Jestem zadowolony z niezadowolenia, które się nie kończy,
dopóki nie zostanie całkowicie usunięte. Musimy wyzbyć się mierzenia wszystkiego naszą miarą,
ponieważ Boża miara jest o wiele większa niż nasza – jest to miara niezmierzona”.
Ulubione wypowiedzi Wiggleswortha:
Zbyt wielu z nas żyje na nizinie odkupienia. Czy nie możesz usłyszeć głosów wołających ciebie na
wyżyny łaski Bożej? Chodzenie po górach jest pełne przygód! Dalejże z doliny w górę! Wzgórza
Hebronu są przed nami! Zbadajmy nasze dziedzictwo w niebiańskich miejscach, do którego nie
rościliśmy dotąd praw! Bądź napełniony Duchem Świętym! Innymi słowy: Bądź napełniony Duchem
Ś
więtym i tak nim przesiąknięty, żeby każda nitka w tkaninie twojego życia przyjęła wymagane
zabarwienie Ducha. Jeśli się później z tobą źle obejdą i zostaniesz przyciśnięty do ściany, wtedy
wszystko, co z ciebie wycieknie, będzie Jezusową naturą.
Słudzy Pięćdziesiątnicy – Duchem napełnieni słudzy – wszyscy oni szukają miejsca służby i nie dbają o
to, czy jest to miejsce zaszczytne. Podążają raczej za ciężką pracą, aniżeli za uznaniem. A jeśli są lubiani
przez najwyższe władze swego stowarzyszenia (Kościoła – przyp. red.), wtedy istnieje
niebezpieczeństwo, że nie będą pragnąć niczego więcej.
Powinniśmy więcej starań przyłożyć do wzbogacania i uszlachetniania charakteru, aniżeli do zdobycia
rozgłosu. Popularność może być prawie każdego dnia kupiona za byle piosenkę i zostać sprzedana za
wróble, lecz szlachetny charakter jest wynikiem długoletniego Bożego wychowania i karności.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
44
Nie na ubóstwo cierpią chrześcijanie, lecz na chorobę skąpstwa i samolubstwa. Z tego powodu – podczas
gdy posiadają wystarczająco dużo na oszczędzanie dla siebie, swoich dzieci i na swoje przyjemności –
nie starcza im serca na ofiarność dla chwały Bożej i dla dobra swoich bliźnich.
Za dużo ludzi spędza całe życie jedynie na zdobyciu środków utrzymania. Jest to mały, niski, doczesny
cel, który przeszkadza rozwojowi duchowemu i go osłabia.
Przeniknąć ze śmierci do życia to królewskie, sprawiedliwe i święte przeznaczenie każdego człowieka.
Jeden żyje w ciasnym, podobnym do więzienia zakresie swego „ja”, drugi w takim zakresie, który tylko
wówczas byłby ograniczony, gdyby nieskończoność i wieczność miały granice.
Małe dusze rozkoszują się szukaniem błędów, ale wielkie doceniają wartość każdej duszy. Ludzie
przeciętni nie znaczą wiele. Tylko ludzie o wielkim sercu są najbardziej pozytywni. Pomagają nam żyć i
czynią nasze życie bogatszym. Potrafią wydobyć z nas wszystko, co najlepsze dzięki temu, że
opromieniają nasze życie swoim szacunkiem.
Patrz, aby zawsze cię napełniało życie; sprawność zewnętrzna zniknie, jeśli wewnętrzne siły nie zostaną
odnowione.
Wiele naszych widowiskowych organizacji zielonoświątkowych jest niczym więcej, jak wspaniałą
próżnością. Bywają natomiast spokojne i skromne wspólnoty wyjątkowo dobrze obdarzone Bożą chwałą.
Dotknęliśmy dopiero zewnętrznego zakresu wielkiego strumienia życia w Duchu; tam – w nietkniętym
Królestwie Bożej miłości – ukryte cuda, tam – czekają nowe ścieżki, które dzięki tropikalnej bujności
zbawiającej łaski mają być tak dostępne jak próg własnego domu.
Bądź napełniony Duchem Świętym! Innymi słowy: bądź „naładowany” Duchem Świętym, tak
napełniony, żeby na nic innego nie zostało już miejsca. Co jest zaletą takiego życia? Możemy odczuwać i
spostrzegać tylko to, co dosięga centralnego zakresu świadomości. Jeśli nie wpuścimy zła do środka, do
wewnątrz, zniszczymy jego jadowitość. Jeśli więc nasza świadomość jest napełniona obecnością chwały
Bożej, nie będzie nawet miejsca dla atakujących błędów niszczycielskiej krytyki czy gorzkiego
rozczarowania. Nie będziesz się tym zajmował, gdyż nie znajduje to w tobie miejsca.
Nikt nie może mówić o zwycięstwie nad pokusą, jeśli tego nie przeżył. Wszystkie zwycięstwa bywają
zdobyczne, zdobywane w walkach.
Musisz każdego dnia wznieść się na wyższy poziom. Musisz zaprzeć się samego siebie, aby iść z Bogiem
naprzód. Musisz odrzucać wszystko, co nie jest czyste i święte. Bóg chce, aby twoje serce było czyste.
Bóg chce, abyś usilnie pragnął uświęcenia siebie.
To nastąpi, jeżeli będziemy wierzyć, że to się zdarzy.
Słowo Boże nie wyda owocu, jeżeli nie jest połączone z wiarą słuchającego.
Bóg chce, żebyś był całkowicie napełniony Duchem tak, aby twoje życie stało się chwałą ku czci Pana.
Największym dziełem, jakie Chrystus zwiastował, było służenie. Gdy dojdziemy do tego, że usługujemy
z czystej miłości, ręka Boskiego Mistrza spocznie na nas i nie zgrzeszymy więcej.
Lojalność wobec Boga zobowiązuje nas do baczenia, aby żaden rozdźwięk nie wkradł się do organizmu
Kościoła.
Dwie rzeczy uwolnią cię od siebie samego, abyś posiadł wielkie obietnice Boże. Jedną jest czystość, a
drugą wiara, która coraz bardziej będzie przepojona czystością.
Bóg nie ma miejsca dla człowieka, który ogląda się wstecz, wstecznie myśli i wstecznie postępuje.
Słowo Boże nie jest po to, aby się nad nim modlono. Słowo Boże jest po to, aby je przyjąć i stosować się
do niego.
Tam, gdzie jest zgoda, jest zawsze błogosławieństwo. „Jednomyślnie” – jest znakiem kluczowym do
zwycięstwa. Zważaj na to, żeby nigdy nie przeszło przez twoje wargi coś, co mogłoby zakłócić jedność.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
45
Ż
yj raczej tak, żebyś mógł każdemu pomóc, każdego podnieść na duchu, każdego doprowadzić do
doskonałej harmonii.
Nie bój się zwrócić do Pana z prośbą, gdyż Bóg na wysokości jest zawsze gotów do odpowiedzi.
Zawsze będziesz porażony przygnębieniem, jeśli żyjesz tylko swoimi uczuciami. Pamiętaj o tym, że Bóg
w Chrystusie wyniósł nas daleko ponad wszystkie rzeczy. On mówi: Wszystko jest wasze. Jesteśmy
Bożymi dziedzicami i współdziedzicami Jezusa Chrystusa.
***
Pewnej niedzieli Smith Wigglesworth znalazł się w obcym mieście. Kiedy szukał miejsca modlitwy,
dostał się do domu zgromadzeń kwakrów. Usiadł spokojnie, tak samo jak oni. Po pewnym czasie
doświadczył tego samego, co psalmista: „Kiedy rozmyślałem, palił się ogień, później mówiłem językiem
moim”. Jego dusza płonęła, gdyż opuścił właśnie poranną godzinę modlitwy Armii Zbawienia i płynny
ogień wylewał się z jego warg. Na końcu zgromadzenia przełożeni otoczyli go wykrzykując: „Jakże
szybko zostajesz pobudzony przez Ducha! Co jest twoją tajemnicą? Prosimy, powiedz nam”. Odpowiedź
jego była nieco prostacka, co zdziwiło pytających. „Chętnie odpowiem! Widzicie, to jest tak. Jeśli Duch
mnie nie pobudzi, to ja Go pobudzę”. Był to niewątpliwie niezgrabny sposób wyrażania się, jednak często
słyszeliśmy go mówiącego: „Gdy zaczynam mówić zwyczajnie, ale robię to z wiarą, zawsze na przeciw
wychodzi Duch Boży i oświeca mnie tak, że chociaż zacząłem mówić tylko zwyczajnie, kontynuuję
nadzwyczajnie w Duchu”.
O Wigglesworthcie można powiedzieć, że był jedyny w swoi rodzaju, oryginalny i nie pozwalający się
ograniczać. Był zbyt rzetelny i zbyt przejrzysty, aby można go było podrobić. Bywali tacy, którzy
próbowali przyswoić sobie jego innowacje, jednak doświadczali, że próby te były tak nie przystające do
nich, jak zbroja Saula dla Dawida, tak nieużyteczne, jak laska Elizeusza dla Giezego i tak oczywiste, jak
to dramatyczne przeżycie siedmiu synów arcykapłana Scewy, którzy próbowali w imieniu Jezusa,
głoszonego przez Pawła, wyganiać demony.
12. WOLNY OD CHCIWOŚCI
„Niech życie wasze będzie wolne od chciwości, poprzestańcie na tym, co posiadacie” – tak napisano w
liście do Hebrajczyków 13,15. Wigglesworth wierzył i stosował się do tego fragmentu Pisma tak, jak
starał się wierzyć i stosować do każdego innego Słowa Pisma Świętego.
Kiedyś był gościem pewnego znanego milionera w Londynie. Wczesnym rankiem udali się na
przechadzkę do Hyde Parku. Wigglesworth zauważył: „Bracie, nie mam żadnej troski na świecie. Jestem
tak szczęśliwy, jak ptaki, i równie wolny”. A przecież w miał w kieszeni listy z domu, których treść
napełniłaby większość ludzi zgryzotą i niepokojem.
„Co mówisz? Powtórz to jeszcze raz” – poprosił milioner. Uczynił to, a jego przyjaciel powiedział:
„Dałbym wszystko, co posiadam, aby móc też tak powiedzieć”. Gdyby Wigglesworth tylko wspomniał
temu człowiekowi o swoich wielkich kłopotach finansowych, otrzymałby tyle pieniędzy, ile by tylko
potrzebował. Ten zamożny człowiek uważałby za zaszczyt móc pokryć wszystkie palące potrzeby
wymienione w listach. Jednakże podobanie się Bogu i osobista wolność były zdaniem Wiggleswortha o
wiele więcej warte, niż pozostawanie w zależności finansowej od kogokolwiek.
„Nie przyjmuj podarków, gdyż podarek zaślepia mądrych i przekręca słowo sprawiedliwego” – jest
powiedziane w Piśmie, które Wigglesworth znał na pamięć. Do końca życia pozostał niesplamiony w
sprawach pieniężnych i mógł szczerze powiedzieć: „Srebra i złota nie pożądałem”. Potrafił zamknąć
swoje usta, zapieczętować ręce, uśmiechać się do publiczności i równocześnie nosić brzemię, pod którym
ugięłyby się plecy olbrzyma. Miał zwyczaj składać wszystko przed Bogiem i błagać tak długo, aż
przyszło spełnienie prośby i mógł zaspokoić wszystkie potrzeby.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
46
Jeśli jakikolwiek zbór prosił go na kampanię ewangelizacyjną, to jednym z jego warunków było, aby w
czasie kampanii urządzono jedną lub kilka zbiórek na cele misyjne. Nigdy nie prosił o nic dla siebie
samego, lecz potrafił prosić dla tych, którzy w dalekich krajach głosili ewangelię. Kiedyś powiedział
nam: „Chciałbym być sfotografowany w chwili wypisywania czeku dla misji, bo wtedy wyglądam
szczęśliwie”.
W czasie jednej z kampanii wciśnięto mu do ręki czek opiewający na znaczną sumę. Wtedy zasięgnął
opinii o dawcy tego daru. Zapewniono go, że osoba, która dała te pieniądze, jest zamożna i że ten dar nie
zawiera żadnych warunków. Wigglesworth wysłał te pieniądze do pewnego związku misyjnego. Później
dowiedział się, że w życiu ofiarodawcy zaszły zmiany, których nie mógłby pochwalić. Wtedy ratami
odesłał temu człowiekowi całą sumę.
Nienawidził ekstrawagancji i marnotrawstwa. W latach wojny, gdy dochody były małe, a wydatki duże i
ceny szybko szły w górę, czyniono mądrze, nie zaznajamiając go ze sprawami gospodarstwa domowego.
Gdyby na przykład dowiedział się, ile kosztowało jedzenie na stole, a cena wydawałaby mu się zbyt
wygórowana, mogło się zdarzyć, że by go nie tknął. W stosunku do siebie samego był bardzo skąpy. Lecz
w stosunku do innych, szczególnie jeśli pracowali dla Boga, był hojny. Nigdy nie był skąpy w
wydawaniu pieniędzy, stał jednak na stanowisku, że pieniądze nie mają nami rządzić, lecz tylko nam
służyć. Mawiał: „Mądry człowiek nie wyda ostatniego grosza. Tak czyni głupiec i potem żebrze”.
Pod koniec pewnej wielkiej kampanii ewangelizacyjnej otrzymał jako ofiarę znaczną sumę pieniędzy.
Wtedy poznał dwóch misjonarzy duńskich, którzy bardzo potrzebowali pieniędzy, aby dojechać do
miejsca swego przeznaczenia. Dowiedziawszy się o tym, Wigglesworth wręczył im otrzymany czek,
stanowiący wynagrodzenie za miesiąc ciężkiej pracy. Tak postępował bardzo często.
Przez wiele lat poświęcał wszystkie dochody ze sprzedaży swojej książki „Zawsze wzrastająca wiara” dla
pracy misyjnej i misjonarzy w wielu krajach. Otrzymywał zewsząd listy z prośbami o pomoc i jeżeli to
było w jego mocy, pomagał.
Bywali też tacy, którzy nadużywali jego szczodrości. Pewnego razu Wigglesworth udał się znowu w
podróż do Australii i Nowej Zelandii. Przejeżdżając przez Stany Zjednoczone, zawarł umowy na odbycie
tam kampanii ewangelizacyjnej w drodze powrotnej. Bóg pobłogosławił cudownie w Nowej Zelandii,
Duch Boży zstąpił na wiernych, cały kraj był poruszony. Przebudzenie osiągnęło właśnie swój punkt
kulminacyjny, gdy nadszedł czas wyjazdu do Stanów Zjednoczonych, zgodnie z zawartymi
porozumieniami. Wigglesworth próbował tłumaczyć swoim kontrahentom w Ameryce, że w obliczu
wielkich błogosławieństw Bożych, nie może dotrzymać umówionych terminów. Telegramy szły tam i z
powrotem. Ostatecznie przerwał swoją pracę i pojechał tam. Trzy tygodnie trwała podróż. Zbór, który tak
obstawał przy dotrzymaniu terminu, obiecał nie tylko zapłacić za drogę powrotną, lecz także ofiarować
mu daninę za jednomiesięczną kampanię. Podczas trwających tam zgromadzeń, ludzie składali hojne
ofiary. Ponadto sprzedawano stenogramy kazań Wiggleswortha. Zebrano także wysokie datki na budowę
nowej szkoły biblijnej. I właśnie wtedy kierownictwo zboru zwróciło się do niego z prośbą o zrzeczenie
się kwoty obiecanej na podróż powrotną! Wigglesworth tłumaczył im, że w tej chwili bardzo potrzebuje
pieniędzy, ponieważ na ich żądanie opuścił Nową Zelandię w chwili największego powodzenia.
Ostatecznie uległ presji i zwolnił ich z dotrzymywania obietnic. Biorąc pod uwagę stronę finansową,
opuścił to miasto uboższy niż przyjechał. Był jednak bogatszy w doświadczenie.
Wigglesworth usługiwał w pewnej miejscowości przez trzy miesiące. Ponieważ i tu skutki jego pracy
były owocne, pastor tego zboru chciał go za wszelką cenę zatrzymać. Wymienił nawet ogromną sumę za
dalsze pełnienie służby w tym zborze. Mimo to Wigglesworth powiedział: „Uczyniłem wszystko, czego
Bóg żądał ode mnie w tym miejscu. Nawet wszystkie pieniądze tego świata nie są w stanie mnie teraz
zatrzymać! Zgromadź starszych zboru! Będę się jeszcze raz o nich modlił, a potem was pożegnam”.
Bracia stali ze łzami w oczach i prosili go o zmianą powziętej decyzji. On jednak pozostał przy swoim
postanowieniu. Pomodlił się z nimi i o nich i opuścił ich mówiąc: „Mam w sobie spokój Boży, który nie
jest do kupienia za pieniądze. Mam uśmiech nieba i to jest warte więcej niż miliony dolarów. Bóg
pobłogosławił moje dzieło, a tego nie mogę oddać za całe złoto świata. Przebywanie chociaż jedną
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
47
minutę pod namaszczeniem Boga jest cenniejsze niż całe światy. Dobra wola Pana spoczywająca nad
moją głową i sercem jest bezcennym skarbem. Czy mógłbym to wszystko porzucić za ziemskie złoto?
Nigdy! Przenigdy!”
Wigglesworth miał wielu bogatych przyjaciół w różnych częściach świata; jednak nie był ich
niewolnikiem – nie uzależniał się od nich. Gdyby był chciwy, to mógłby stać się bogatym człowiekiem.
Jednak kierował się słowami Pisma (2 Królewska 5,26), gdy Elizeusz powiedział do swego sługi: „Czy to
była odpowiednia pora przyjmować pieniądze...”.
Przychodziły do niego oferty w rodzaju: Pewien piwowar, milioner, miał chorą żonę. Najlepsi specjaliści
nie mogli jej pomóc. Słyszał on o Wigglesworthcie. Zwrócił się więc do niego z prośbą, aby nie szczędził
czasu ani pieniędzy i jak najprędzej przybył z pomocą. Nie uczynił tego. Inni, np. rodzice, których dzieci
były niedorozwinięte umysłowo, byli gotowi płacić każdą cenę za ich wyleczenie. Ludzie bogaci,
rozpustni, fizycznie zrujnowani szukali jego pomocy. Telegrafowali i pisali do niego: „Przyjdź, przyleć –
pieniądze nie odgrywają roli”. Wigglesworth był głuchy na podobne wezwania, gdyż chciał działać
zgodnie z wolą Bożą. Jeżeli być czystym oznacza być biednym, to on taki był.
Chociaż Wigglesworth znał wartość pieniędzy, nie były one jednak najważniejsze, gdy układał swoje
plany, podróże i kampanie. Wiedział, że jeśli pierwsze miejsce przyznaje się Bogu, wówczas do Jego
dyspozycji stoją wszystkie źródła.
Zawsze zachował w sercu słowa: „A dobroczynności i udzielania nie zapominajcie, albowiem takie ofiary
podobają się Bogu” (Hebrajczyków 13,16). W 1923 roku w czasie pobytu w mieście Springfield,
Missouri, zatrzymał się w moim (tj. piszącego te słowa) domu. W owym czasie nie powodziło się nam
dobrze. Od razu wziął moją żonę i mnie do miasta, kupił nowe ubranie i kapelusz, na jej wyprawę. Jakoś
musiał zauważyć, że moje ubranie było bardzo znoszone. Był tak tym głęboko poruszony, że dwojgu
ludziom, których kochał, mógł udzielić pomocy, aż odszedł na bok, aby obecni nie widzieli, jak ociera łzy
napływające do oczu.
Wigglesworth wykorzystywał każdą okazję, aby pobudzać ludzi do dobroczynności, do dobrowolnych
ofiar. Zdarzyło się to w czasie pewnej konferencji w Londynie. Wstał i powiedział: „Dzisiaj mam
urodziny. Wiem, że mnie lubicie i chcielibyście dać mi prezent urodzinowy. Wy, miłe siostry, macie o
wiele za dużo szat i nie potrzebujecie przez pewien czas kupować nowych; wy bracia podobnie. Więc
teraz zbierzemy ofiarę dla misjonarzy na całym świecie. Niech to będzie prawdziwa ofiara urodzinowa ku
Bożej czci”. Rzeczywiście, zebrali bardzo wielką ofiarę. Dla Wiggleswortha dawanie było zawsze
bardziej błogosławione aniżeli otrzymywanie, dlatego praktykował sztukę odkładania skarbów w niebie.
Po jego śmierci napisał jeden z przyjaciół z Melbourne (Australia): „Nigdy nie zapomnę pierwszej
konferencji wiary w Sunderland w roku 1908. Zbierano ofiarę misyjną. Kiedy podano, że zebrano 70
funtów, niektórzy klaskali. Lecz Wigglesworth był rozczarowany, gdyż jemu ta ofiara wydawała się za
mała. Wstał i powiedział ze łzami: „Doznaliśmy Pięćdziesiątnicy... i tylko 70 funtów? Mniej więcej 26 lat
temu byłem na konferencji w Bradford i wtedy zbiórka misyjna wyniosła około 1200 funtów (6000
dolarów). Następnego dnia zebrano 1350 funtów.
13. WIELKI BÓJ WIARY
W drugiej księdze Samuela 23,8-10 mamy krótki przegląd czynów trzech najwaleczniejszych rycerzy
Dawida. Joszeb dzielnie rzucił się z włócznią na 800 walczących, których zgładził. Eleazar wyszydzał
Filistynów i walczył mieczem, aż jego ręka zmęczyła się i zdrętwiała. W wyniku tych działań Izrael
odniósł wielkie zwycięstwo, które przyniosło im wielkie korzyści. Szamma obronił olbrzymie połacie
pola zasiane soczewicą. Dzięki jego odwadze i nieustępliwości atakujący Filistynowie zostali pobici i Pan
dał wielkie zwycięstwo. Podobnie jak ci trzej, nasz Wigglesworth prowadził wspaniały bój wiary.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
48
Na często zadawane pytanie: „Jak możemy osiągnąć wielką wiarę?”, odpowiadał: „Wielka wiara jest
wynikiem wielkich walk. Wielkie świadectwa są następstwem przejścia przez wielkie próby. Wielkie
triumfy są wynikiem wielkich doświadczeń”.
Jest wielu ludzi, którzy zaprzeczają prawdzie, że Jezus Chrystus dziś jeszcze uzdrawia chorych. Lecz
Wigglesworth opierał swoje postępowanie na prawdzie, że Chrystus zawsze jest ten sam i że Pan, który
się nie zmienia, wciąż jeszcze do każdego chorego i potrzebującego mówi: „Jam Pan, twój lekarz” (2 Moj
15,26). Jeden z jego przyjaciół, Thomas Myerscough, powiedział: „Ten, kto ma osobiste doznanie, nie
jest na łasce człowieka, który ma jedynie argument”. Jeżeli chodzi o Boże uzdrowienia, Wigglesworth
stał niewzruszenie na podstawie trwalszej niż skała, gdyż było nią jego wieloletnie osobiste
doświadczenie. Widział, jak cudowne uzdrowienie płynęło od Pana ku tysiącom, którym usługiwał.
Musiał przejść przez wiele prób, które Pan na niego zesłał, lecz Wigglesworth często mawiał: „Bóg
niejednokrotnie posłał swoje parowe walce na mnie i przygniatał mnie, jednak nie zostawił mnie nigdy
powalonego na ziemi”.
Na początku tej książki opowiedzieliśmy, jak Bóg uratował go od zapalenia wyrostka robaczkowego,
powstałego w wyniku uderzenia pięścią w brzuch przez młodego człowieka, który później wyprosił
uzdrowienie dla umierającego. Opowiedzieliśmy także o uwolnieniu go od długotrwałego, poważnego
cierpienia na hemoroidy. Przy tej sposobności Pan dał mu słowa z Pisma: „Od dni Jana Chrzciciela,
Królestwo Boże gwałt cierpi, a gwałtownicy porywają je” (Mateusz 11,12). Zrozumiał to jako wezwanie
do ćwiczenia nieustępliwej, gwałtownej wiary ze swej strony, w celu przezwyciężenia słabości swego
ciała. W tym czasie dosłownie szturmował tron łaski i wziął Królestwo Niebios przemocą. W
późniejszych dniach jego modlitwa o ludzi zniewalanych przez złe duchy była nacechowana świętą
gwałtownością. Wtedy starał się wypełnić warunki postu określone w księdze Izajasza 58: „(...) rozwiąż
związki niezbożności, rozwiąż brzemiona ciężkie i wolno puść skruszonych”. Jego postawa nie była
nigdy taka, jak u dziecka głaszczącego kota, lecz raczej u mężczyzny, który wydziera łup z paszczy
smoka.
W ostatnim okresie swojego życia Wigglesworth musiał przejść przez trzy straszne próby, dotyczącego
jego zdrowia. Pierwsza miała miejsce 15 lat przed śmiercią. Przezwyciężył ją dzięki niezwykłej sile wiary
i niebywałemu hartowi ducha. Wigglesworth udał się do znajomego lekarza, który mu powiedział: „Panie
Wigglesworth, otrzymałem zdjęcia rentgenowskie, z których wynika, że pana stan jest bardzo poważny.
Zauważone kamienie nerkowe są w stadium postępującym. Jeśli zastosuje się pan do mojej rady, to jak
najprędzej podda się pan operacji. Jedynie to może uratować pana od przeciągającej się i bolesnej
choroby. Te kamienie mogą także stać się przyczyną śmierci. Jeżeli pan pozwoli, zatelefonuję do szpitala
i zamówię łóżko dla pana”.
Patrząc na zatroskaną twarz lekarza, odpowiedział: „Doktorze, Bóg, który stworzył to ciało, może je
także uzdrowić. Dopóki żyję, żaden nóż nie może je dotknąć”. „A co będzie z kamieniami?” – zapytał
lekarz. „Bóg sobie z nimi poradzi” – odpowiedział. Lekarz mówił: „Jeśli On to kiedykolwiek uczyni,
chciałbym o tym wiedzieć”. „Dowie się pan” – odpowiedział Wigglesworth opuszczając gabinet przyjęć.
Dzień i noc cierpiał wśród wzmagających się boleści. W odpowiednim miejscu postawiono naczynie do
jego dyspozycji. Któregoś dnia miał niezwykle bolesne ataki. Jego córka, która opróżniała to naczynie,
zauważyła na dnie gruby, szary osad. Była w nim pewna substancja podobna do łupiny orzecha.
Oczywiście wydalenie takiego kamienia musiało wywoływać męczące bóle. Kiedy mu to pokazano,
zauważył: „To jest początek końca. Pan operował”. To był dopiero początek, a koniec był jeszcze daleko.
Musiało minąć wiele lat najwyższej męki, zanim wydalił ostatni kamień.
Gdy pokazał lekarzowi, co z niego wyszło, ten przyznał, że to był cud, iż zdołał wydalić z nerek taką
zawartość. Dla tych, którzy byli świadkami jego straszliwej walki, było to wstrząsającym przeżyciem.
Mimo swojego cierpienia nie ustawał w posługiwaniu, lecz wytrwale je kontynuował.
Pewnego dnia postanowił udać się w podróż na wyspę Man, gdzie chciał się modlić o kilku chorych. Była
to daleka droga, trzy godziny jazdy pociągiem i kilka godzin żeglugi statkiem przy zimowej pogodzie. Po
przybyciu na wyspę spotkała go pewna pielęgniarka, która była z nim spokrewniona, i błagała go, aby
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
49
natychmiast kładł się do łóżka i obłożył butelkami z gorącą wodą, gdyż jest bardzo chory. Lecz on został
na wyspie tak długo, aż skończył swoją służbę uzdrawiania. a chorzy zostali uwolnieni od dolegliwości.
Sam strasznie cierpiał, gdyż w tym samym czasie kamienie nerkowe przesuwały się w dół. W drodze
powrotnej stracił tak dużo krwi, że jego policzki mocno zbladły i aby go rozgrzać trzeba go było otulić
kołdrami.
Następnie w towarzystwie swego zięcia pojechał ze spóźnioną już wizytą do Szwecji i Norwegii. Cierpiał
bardzo. Całą noc tarzał się w bólu, niekiedy po podłodze, aby wydalić przemieszczające się kamienie.
Mimo to dwa razy dziennie pełnił swoją służbę. Posługa przy chorych była nadzwyczaj uciążliwa,
szczególnie w wielkim zborze „Filadelfia” w Sztokholmie. Pewnego dnia po zakończeniu wieczornego
nabożeństwa Lewi Pethrus, tamtejszy pastor, oświadczył, że modliło się przeszło 800 ludzi. Gdy
usługiwał chorym w imieniu Jezusa Chrystusa, działy się cuda uzdrowienia i chociaż on w tym czasie
cierpiał bardziej niż ci ludzie, o których się modlił, nie otrzymał żadnej pomocy dla siebie. Doprawdy
można powiedzieć, że usługiwał w słabości ciała.
W Szwajcarii przeszedł przez zbory jak pochodnia. W wyniku jego działalności nastąpiło wielkie
duchowe odrodzenie, dusze zostały zbawione i wielu ludzi uzdrowionych. Wielkie sale napełniały się
wiernymi, ludzie zostali pobłogosławieni. Niewiele osób wiedziało o strasznej próbie, jakiej w tym czasie
on sam był poddany. Panował jednak nad słabością ciała i trwał na stanowisku niewzruszenie jak skała.
Podczas pobytu w Ameryce, Wigglesworth modlił się o tysiące ludzi. Tłumy wypełniały największe sale.
Niestety nadal bardzo cierpiał. Jego zięć i córka często musieli zostawiać go w łóżku. Jednak zanim sami
rozpoczęli nabożeństwo, wstawał, szedł do kościoła, wygłaszał kazanie i modlił się o chorych, a potem
wracał do łóżka. Jeśli usługiwał w zgromadzeniu, to znosił tę męczarnię tak długo, jak tylko mógł
wytrzymać. Gdy ból był szczególnie ostry, szybko opuszczał podium, chwileczkę odpoczywał w ukryciu
i za chwilę wracał na miejsce, aby kontynuować posługę.
James Salter świadczy: „Ponieważ często w podróży razem byliśmy przez dłuższy czas, a także
dzieliliśmy z nim pokój, dziwiliśmy się nieraz jego nadzwyczajnej gorliwości w służeniu chorym i
ogromnej litości w stosunku do nich, mimo nękających go nieustannych bólów. Nie pamiętam, aby
kiedykolwiek w tym okresie opuścił zgromadzenie, chyba jedynie wtedy, kiedy inny kaznodzieja musiał
wygłosić kazanie. Znając go jak chyba nikt inny i będąc z nim razem w różnych warunkach, znałem także
jego tajemnice. Miałem wtedy dosyć okazji, aby ocenić go fizycznie i duchowo. Nie mogłem jednak
znaleźć odpowiedzi na pytanie, czy ciężka walka, którą prowadził przez wiele dni i lat, była możliwa
dlatego, że miał żelazną odporność fizyczną i stalową wolę. Z obserwacji wiem, że cechy te często
szybko znikają pod wpływem o wiele lżejszych cierpień. Lecz on zniósł te męki w świadomości, że
służyły one Bożemu celowi i triumfował w nich i nad nimi.
Miał szklaną butelkę, w której przechowywał wydalone przez siebie kamienie. W końcu było ich kilkaset.
Po tym ciężkim doświadczeniu z ostatnich lat był bardziej utwierdzony w przekonaniu o swojej,
wypróbowanej w ogniu wierze niż kiedykolwiek. Jego ufność w Boga była odrodzona i niezachwiana.
Chciał upodobnić się do Hioba, tj. do kogoś, w kim Bóg triumfował nad szatanem. Jego ufność podczas
całego okresu choroby wyrażona była w słowach Hioba: „Gdyż On zna drogę moją; Gdyby mnie
wypróbował, wyszedłbym czysty jak złoto. Moja noga trzymała się mocno jego śladu; jego drogą
szedłem i z niej nie zbaczałem” (23,10.11).
W 1937 roku Wigglesworth odwiedził południe Afryki. Często wspominał, że była to najtrudniejsza,
najbardziej męcząca podróż całego życia. Nie czuł się już dobrze opuszczając Anglię i wsiadł na statek
mając silne boleści. Prawie przez całą podróż morską bardzo cierpiał na artretyzm, który czasami
usztywniał jego nogi i czynił chodzenie nadzwyczaj bolesnym. Mimo to Bóg obficie pobłogosławił
odbyte kampanie, a skutki jego służby ratującej dusze i uzdrawiającej ciała jeszcze dzisiaj stoją przed
naszymi oczami.
Pewien człowiek, który na skutek przeczytania książki Wiggleswortha pt. „Zawsze wzrastająca wiara”
odniósł wielkie korzyści duchowe, kupił przestronny samochód i woził go podczas jego pobytu na
południu Afryki. Zięć i córka towarzyszyli mu w tej podróży. Pewnego wieczoru, po szczególnie ciężkim
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
50
posługiwaniu, zamknął drzwi sypialni i ujawnił bratu Salterowi, że nabawił się ciężkiej przepukliny.
Sądził, że powstało to przez wsiadanie i wysiadanie z auta. Możliwe, że to także przyczyniło się w
pewien sposób, jednak podczas swojej posługi zeskoczył z kilku wysokich podestów, co dla 78-letniego
człowieka było niewątpliwie niebezpieczne. Mimo to nie przerwał podróży, a o jego dolegliwościach
wiedział tylko zięć. W tej podróży zgromadzenia odbywały się w dużych salach. Jechał tysiące mil po
złych i niebezpiecznych drogach, wygłaszał kazania, modlił się o chorych, czarnych i białych, jadł
potrawy, do których nie był przyzwyczajony, pocił się w żarze słonecznym i nigdy się nie oszczędzał. Tu
ujawniła się jeszcze jedna tajemnica, którą znał tylko Bóg i on.
Jesienią 1944 roku znowu nawiedziła go ciężka choroba. Miał wtedy 85 lat Zazwyczaj spędzał czas
siedząc na ławce w parku, który znajdował się w pobliżu jego mieszkania. Gdy wrócił do domu
zauważono, że jego twarz była mocno zniekształcona i że jedna połowa ciała była częściowo
sparaliżowana. Uśmiechał się, lecz nie mógł mówić. Dano mu jeść i zaprowadzono do łóżka. Przez
pozostałą część dnia nie był całkiem przytomny. Wieczorem syn sprowadził lekarza. Był to ten sam
lekarz, który swego czasu radził mu przeprowadzenie operacji. Jednak Wigglesworth prosił, żeby
zostawiono go samego. Lekarz stwierdził udar słoneczny i sądził, że pacjent jest bardzo chory. Jednak po
dwóch dniach Wigglesworth przyszedł do siebie. Wzmocnił się, wstał, upadł dwa razy, chwiał się, ale
chodził. Jego najbliżsi pielęgnowali go pieczołowicie przez całą zimę. Na początku następnego roku
doznał nadzwyczajnego wzmocnienia ducha i ciała. Zaczął znowu prowadzić korespondencję i jak
dawniej wychodził z domu. W tym czasie Pan pobudził go słowem: „A jeśli Duch tego, który Jezusa
wzbudził z martwych, mieszka w was, ten tedy, który Jezusa Chrystusa z martwych wzbudził, ożywi i
wasze śmiertelne ciała przez Ducha swego, który mieszka w was” (Rzymian 8,11). Jego listy i mowy
były pełne tej treści. Był odmłodzony i do publicznej wiadomości przekazał pisemne świadectwo swego
uzdrowienia. W czasie Wielkanocy znów zajął swoje miejsce przewodniczącego konferencji prestońskiej.
Ledwie się mógł doczekać, aż odśpiewane zostaną pieśni na zgromadzeniu inauguracyjnym – tak bardzo
chciał złożyć swoje świadectwo. Treścią wszystkich kazań były w dalszym ciągu słowa z listu do
Rzymian (8,11). Znów można było usłyszeć jego starą wypowiedź: „Więc nie wiem, że mam ciało”. W
tym stanie duchowego i cielesnego blasku pozostał aż do zgonu. Przeżył 87 lat.
Jak opowiada jeden z jego przyjaciół, kilkanaście lat wstecz powiedział na pewnej konferencji, że prosi
Boga o dalsze piętnaście lat życia. Pan darował mu je aż do ostatniego tygodnia. Były to lata, w których
odwiedził kraje Europy, Afryki południowej i Stany Zjednoczone. Bóg potwierdził tam swoje Słowo
towarzyszącymi znakami i cudami.
14. ŻYCIE W RADOŚCI
Smith Wigglesworth mawiał często: „Nikt nie ma więcej z życia niż ja. Mam więcej z jednej minuty niż
inni z jednego miesiąca”.
W swoich przyjemnościach i radościach przypominał dużego chłopca. Lubił włóczyć się po lasach, znał
wszystkie ptaki swojej rodzinnej krainy i odróżniał ich głosy. Kiedy pewnego dnia jego najstarszy syn
powiedział: „Tato, znaleźliśmy młodą kukułkę niedaleko stąd, wprost przy drodze”, to zaraz chciał tam
iść, aby ją zobaczyć. Jakże był wzruszony, gdy obserwował, jak mała ptaszyna przy najcichszym nawet
pisku otwierała dzióbek. To było dla niego wyjaśnienie słów Psalmu 81,11: „Otwórz usta twoje, a
napełnię je”.
Wykrzykiwał z radości, gdy oglądał kwiaty, lilie, fiołki, róże i goździki lub wrzosy w swojej ojczyźnie.
James Salter opowiada o dniu, który spędzili razem na wsi. „Po długim spacerze doszliśmy do krainy
wspaniałych bagien. Jak okiem sięgnąć – widać było tylko purpurowo kwitnący wrzos, pokrywający ich
powierzchnię. Słońce świeciło pełnym blaskiem. Ptaki śpiewały. Powietrze było jak balsam.
Wigglesworth – jak to zwykle czynił – podniósł ramiona, odrzucił barki w tył i wykrzykiwał z radości:
„To jest cud, to jest życie i zdrowie!” Starszy człowiek, który właśnie przechodził, zatrzymał się
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
51
zdziwiony. Gdy Wigglesworth go spostrzegł, powiedział do niego: „Co za wspaniałe miejsce, co za
spokój! Z pewnością ludzie tu nie umierają!” Rozśmieszyła go odpowiedź starego człowieka, który
powiedział z przymrużeniem oka: „Tylko raz, panie, tylko raz”.
Cichy szum strumyka wydawał się mu łagodnym śpiewem. „Chciałbym przez całą noc przebywać tutaj!”
– wykrzyknął. Zachowywał się jak chłopiec, chwytał pstrągi i oglądał je, śpiewał i głośno radował się z
ptakami idąc z nimi w zawody, bo wykrzykiwał trele ze skowronkami albo szamotał się z królikami.
Dni wakacyjne były dniami świętymi. Zapewne pozwolił sobie wtedy na pewien wypoczynek, lecz nie
zaniechał nigdy ukochanego zajęcia. Także w tych dniach pozyskiwał dusze dla Pana. Kiedy jego żona i
on byli jeszcze młodzi, zrobili wycieczkę rowerową poprzez Szkocję. W jednym z miast natrafili na
odbywające się tzw. zgromadzenie placowe. Była to bardzo dobra sposobność dla Polly. Przyłączyła się
zaraz do zgromadzenia, wystąpiła do przodu i wygłosiła krótkie przemówienie. Burmistrz miasta
dowiedziawszy się, że jest ewangelistką, urządził dla niej specjalny „tydzień zgromadzeń”. Wieczory
spędzali na błogosławionej służbie zbawiania dusz. W dzień chodzili po górach, a Wigglesworth
korzystał z okazji i zdobył najwyższe szczyty. Nawet schodząc po zboczach potrafił, zanim wrócił do
domu, przyprowadzić trzy dusze do Pana.
Wigglesworth szczególnie lubił północną Walię. Nawet już w podeszłym wieku wchodził jeszcze na
szczyt góry Snowdon i z zachwytem oglądał wschód słońca. Zdobycie tej góry było sztuką także dla
młodych ludzi, jest to bowiem najwyższy szczyt Walii. Pewnego razu razem z córką postanowił spędzić
wakacje w północnej Walii. Było to w okresie odrodzenia religijnego Walii w 1905 roku. Kiedyś zetknął
się z wielkim tłumem, szukającym poza miastem miejsca dla swojego zgromadzenia, gdyż sale były za
małe. Śpiewali, modlili się i składali świadectwa. Zgromadzenia te nie miały żadnego konkretnego
przywódcy. Każdy wielbił Pana jak umiał. Takie zgromadzenia wydawały się nie mieć początku ani
końca.
Wigglesworth cieszył się atmosferą świętości panującą na tym spotkaniu, lecz potem powiedział do córki:
„Teraz coś zjemy. Pójdziemy tą ścieżka, już ona nas gdzieś zaprowadzi”. Tak doszli na podwórze
wiejskiej zagrody. Wieśniaczka wyszła im na przeciw. Powiedział do niej: „Mamy coś do jedzenia, lecz
daj nam się napić!” Wieśniaczka usprawiedliwiała się ze swojego wyglądu i nieporządku dookoła.
Powiedziała, że będzie w domu krótko, gdyż prawie cały czas w tych dniach spędza na zgromadzeniach.
Przyszła tylko nakarmić i wydoić krowy. O jedzenie mało się troszczy. Przygotowała im herbatę.
Wigglesworth spytał: „Czy pani jest zbawiona?” „Nie – odpowiedziała – nie na sposób Evana Robertsa,
gdyż jestem metodystką”. „Dobrze – odpowiedział Wigglesworth. – Może pani zostać zbawiona jedynie
na sposób Pana Jezusa, przez wiarę w Niego”. Otworzywszy Nowy Testament (Rzymian 10,9) przeczytał
jej głośno: „Bo jeśli ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem i uwierzysz w sercu swoim, że Bóg
wzbudził Go z martwych, zbawiony będziesz”. „Tak można być zbawionym i na nowo się narodzić” –
wyjaśnił. Cieszył się z całego serca, że doprowadził tę kobietę do Jezusa.
Razem z córką opuścili północną Walię statkiem i udali się do Liverpoolu. Oboje nie posiadali się z
radości, że pozyskali dwie dusze dla Zbawiciela.
Podczas pobytu w Kalifornii lubił zwiedzać Park Narodowy Yosemite Valley. Co wieczór przy udziale
tysięcy ludzi urządzano tam ognisko. Dokładnie o godzinie 21.00 rozlegał się głos wołający: „Spuśćcie
ogień!” Wtedy z wysokości ponad 300 m zrzucano drewno palące się jasnym płomieniem, co było
podobne do ognistego wodospadu. Także przy takich okazjach Wigglesworth głosił ewangelię. Kiedy
rozlegało się wykrzyknięte jego donośnym głosem „Alleluja!”, brzmiało ono echem przez całą długą
dolinę i wywierało ogromne wrażenie na obecnych. Ten widok spadającego ognia poruszył do głębi jego
duszę zielonoświątkowca i nigdy tego nie zapomniał.
Innym razem był obecny na imprezie, podczas której wykonano mistrzowski utwór muzyczny Georga
Friedricha Händla „Mesjasz”. Oratorium to osiągnęło swój punkt kulminacyjny owym wspaniałym
„Hallelujah!”, na co obecni powstali z miejsc. Kiedy chór zamilkł, Wigglesworth potężnym głosem
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
52
wykrzyknął „Hallelujah!”, co wstrząsnęło zgromadzonymi. Sprawozdawca, który wspomniał o tym w
prasie, napisał między innymi: „Takiego mocnego głosu w życiu nie słyszałem”.
Radość, jaką czerpał z przyjaciół, pięknych miejscowości i widoków, była niezmierzona. Podróżując
przez wiele krajów, nie omieszkał obejrzeć najwspanialszych rzeczy godnych zobaczenia. Dwie z nich
były zawsze dla niego ogromnym natchnieniem duchowym: wodospad Niagara i wodospad Trummelbach
w Szwajcarii. Kiedy patrzył na spadające potężne strumienie wody, miał zwyczaj ze łzami w oczach
błagać Pana: „Boże mój, Boże mój, tak jak tym strumieniom, pozwól swojemu Słowu spłynąć ze mnie
jak szeroka rzeka wody życia”. Zazwyczaj po zwiedzeniu Niagary udawał się do Nowego Jorku na
zakończenie kampanii w Ameryce i niezmiennie słuchaczom opisywał otrzymane przy wodospadzie
błogosławieństwo.
Na widok tych majestatycznych dzieł stworzonych przez Boga, jego dusza była w zachwycie i uniesieniu,
wielbił i chwalił Stwórcę. Widziałem, jak pląsał z nadmiaru radości, jak z podniesionymi rękami radował
się w Panu, gdy równocześnie łzy płynęły mu z oczu. Lubił później mówić: „Bracie, módlmy się!”
Chciał, aby każde miejsce stało się Betlejem, a wszyscy ludzie wspólnotą wielbiących Pana.
Radość żyła w nim do końca jego dni. Zwykł mówić: „Niczego nie żałuję i nie ma na świecie niczego, do
czego miałbym jeszcze raz powrócić”. Nadszedł dzień jego urodzin i zbliżało się Boże Narodzenie.
Zapytany, co życzy sobie w podarunku, odpowiadał: „Nie ma nic na świecie, czego bym sobie życzył.
Mam wszystko, czego potrzebuję”.
Wiernie wykonywał obowiązki sługi Chrystusa, nie opuścił żadnego punktu programu, żył jak pochodnia
ku chwale Pana i poruszał się zgodnie z wolą Bożą tak, aby mógł wejść do nieba jak załadowany po
brzegi statek do swojego portu. On, po prostu, „zakończył swój rejs”.
Jak zazdrośnie strzegł wiary, którą głosił i praktykował! Był zdania, że lepiej umierać w ufności aniżeli
ż
yć w zwątpieniu. Nigdy nie aprobował takich świadectw o uzdrowieniu chorego, w którym Bóg, lekarze,
technicy medyczni i inni mieli podzielić się zasługami. Pod tym względem jednoczył się duchem z
wydarzeniem na Górze Przemienienia, gdzie trzej uczniowie chcieli rozstawić trzy namioty – dla Jezusa i
Jego dwóch rozmówców, zapominając o sobie. Wtedy rozległ się głos z obłoku: „To jest Syn mój
umiłowany... Jego słuchajcie”. Obejrzeli się i widzieli tylko Jezusa i siebie.
Z wielką gorliwością zabiegał o to, aby tylko Bóg odbierał uwielbienie i chwałę. Dla Niego zachowywał
wiarę w swoją spójność z Nim. Żył jakby pod promieniami aprobującego uśmiechu swego Pana i wzorem
dla niego była postawa Hioba, który mówił: „Chociaż On mnie zabija, mimo tego mam zaufanie do
Niego”, a także postawa trzech Hebrajczyków, którzy mówili do Nabuchodonozora: „Nie jesteśmy w
stanie dać ci odpowiedzi w tej sprawie. Jeżeli tak jest, nasz Bóg, któremu służymy, jest w mocy uwolnić
nas z płomieni kotła. On także uwolni nas z twojej ręki, królu. Lecz jeśli tego nie zrobi, wiedz o tym,
królu, że nie będziemy służyć twoim bogom ani nie złożymy pokłonu złotemu obrazowi, który tu
postawiłeś”. Woleli zginąć w płomieniach aniżeli żyć w niewoli. Jedno z jego haseł brzmiało: „Jeżeli
chcesz być ukoronowany sprawiedliwością, zachowaj swoją wiarę”.
Dwa razy w życiu spotkało go wielkie nieszczęście. Jednym z nich była śmierć ukochanej żony w roku
1913. Służyła Panu do ostatniego tchnienia. Stało się to wtedy, gdy wracała z misji na Bowland Street w
Bradford. Serce przestało bić. Tego wieczoru Smith Wigglesworth był w drodze do Szkocji. Ta smutna
wieść dotarła do niego na krótko przed odjazdem pociągu. Natychmiast wrócił do domu. Oznajmił nam,
ż
e jej duch przebywa już z Panem. Na krótko odzyskała przytomność. Pan przemówił do jego serca:
„Nadszedł czas, że chcę ją wziąć do siebie do domu”. Tak więc, chociaż jego serce łamało się z bólu,
zwolnił najbliższą osobę, którą przez całe życie kochał, aby mogła odejść i przebywać z Chrystusem.
Później odnieśliśmy wrażenie, że mimo smutku, jego służba od tego momentu nabrała więcej subtelności
i cechował ją nowy przypływ sił duchowych.
W roku 1915 odszedł do Pana jego najmłodszy syn. Śmierć ta zostawiła w jego sercu głęboką ranę. Z
listów, które pisał już po śmierci syna, wynika jednak, że wszedł na drogę głębszego uświęcenia i nowej,
bardziej rozległej i jeszcze bardziej wrażliwej służby dla Pana i Mistrza.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
53
15. PEŁNE ZIARNO W KŁOSIE
„Dobrze! A jak ona się czuje?” Smith Wigglesworth często zadawał to pytanie. Słowa te były typowe dla
niego, czym ujawniał swoją swoje zainteresowanie ludzką słabością i współczuciem dla cierpiących. Tym
razem jednak pytanie to zadał po raz ostatni. Były to ostatnie słowa, jakie Smith Wigglesworth
powiedział przed śmiercią. A było to tak.
Kilka tygodni wcześniej odwiedził pewną bardzo chorą kobietę w Wakefield. Od lat cierpiała na raka, jej
ciało było zniszczone i miewała dojmujące bóle. Z obiektywnego punktu widzenia przypadek ten był
beznadziejny. Podczas posługiwania jej przez Wiggleswortha i modlitwy o nią, zareagowała. Przejawiła
się moc Pana, chora wstała z łóżka i obeszła pokój z podniesionymi rękami. Zdawało się wtedy, że Bóg ją
uzdrowił. Wigglesworth modląc się przy niej przepełniony był błogosławieństwem Bożym. Po jego
powrocie do Bradford córka jej napisała: „Dom był pełen niezwykłej atmosfery bliskości Boga.
Nabożeństwo było wspaniałe.” Wigglesworth modlił się: „Panie, Ty wiesz, że nigdy nie odwracaliśmy się
od Twojego Słowa, nawet na chwilę. Twoje Słowo zawsze nam wystarczało. Ty wiesz, Panie, że nigdy
nie wątpiliśmy w Twoje Słowo. Ty jesteś uzdrowicielem, wyzwolicielem i wszystkim, czego nam
potrzeba”. Była to serdeczna, skromna, prawie dziecinna modlitwa.
Wkrótce po tym wydarzeniu udał się z wizytą do pastora tej kobiety, Wilfreda Richardsona, który w tym
czasie został zabrany do szpitala. Uznano, że konieczna jest operacja. Gdy ściskali się serdecznie, łzy
przyjaźni i miłości ukazały się w ich oczach. „Co na to powiedzą ludzie? – zawołał chory. – Co ja
powiem ludziom? Ja, który ponad 30 lat głosiłem prawdę o Bożym uzdrowieniu, a teraz sam jestem w
szpitalu i czeka mnie operacja?”
Mimo serdecznych rad, słów pociechy i pokrzepienia Wiggleswortha, pastor w dalszym ciągu robił sobie
zarzuty. „Nigdy sobie nie wybaczę, nigdy!” Możliwe, że takie nastawienie do sprawy przyczyniło się do
jego śmierci, która nastąpiła około 10 tygodni później.
Miesiące zimowe w tym roku były mroźne, napadało dużo śniegu, więc Wigglesworth, który miał już 87
lat, większość dnia spędzał w domu. Jednak usłyszawszy o śmierci serdecznego przyjaciela, powiedział:
„Muszę pójść na pogrzeb”.
Ubrał się ciepło i powiedział towarzyszącym mu osobom, że czuje się świetnie. Przyjaciele zawieźli go
do Wakefield samochodem. Stwierdzili, że był promienny jak nigdy. Mieli do przejechania 23 kilometry,
więc pokazywał im po drodze kościoły, w których z żoną posługiwali i opowiadał o zdarzeniach
związanych z tymi zgromadzeniami. James Salter miał prowadzić kondukt żałobny, dlatego przybył do
kościoła jeszcze przed Wigglesworthem. Zaprosił go do zakrystii, gdzie palił się ogień w kominku.
Wigglesworth wewnątrz zobaczył pana Hibberta, ojca tej chorej na raka kobiety, o której uzdrowienie
modlił się wtedy. To właśnie do niego było skierowane pytanie: „Dobrze! A jak ona się czuje?”
Z niecierpliwością oczekiwał odpowiedzi. Spodziewał się usłyszeć, że została całkowicie uzdrowiona.
Jednak odpowiedź, którą usłyszał po pewnym wahaniu, była następująca: „Ona czuje się trochę lepiej, w
ostatnich dniach bóle są jakby trochę mniejsze”. Nie była to radosna wiadomość, którą się spodziewał i
ból wywołany świadomością, że nadal tak bardzo cierpi spowodował u niego wstrząs. Wydał głębokie
westchnienie, jakby współczucia i litości. Podbródek opadł mu na piersi. Bezboleśnie odszedł do Pana,
którego tak bardzo ukochał i któremu starał się wiernie służyć od dzieciństwa. Kilka tygodni wcześniej
pisał do nas o odejściu Henocha, który chodził z Bogiem i wszedł do Jego chwały. Często modlił się o to,
aby mógł być Henochem – i tak się stało. Jego nagłe odejście można określić inaczej: nie odszedł, lecz
Bóg zabrał go do siebie.
Jak nam opowiadał jeden z jego przyjaciół, piętnaście lat wcześniej Wigglesworth prosił Boga o
udzielenie mu jeszcze piętnastu lat życia i służby dla Niego. Bóg wysłuchał go. Śmierć nastąpiła w
określonym terminie. W tych latach odwiedził większość krajów europejskich, Stany Zjednoczone i
południowe regiony Afryki. Doznał wiele radości widząc, że Słowu Bożemu towarzyszą znaki
przynoszące chwałę Jezusowi.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
54
Gdy skończył 80 lat, nieraz pytano go: „Ciekawe, kto dostanie w spadku twój płaszcz”. Odpowiadał
niezmiennie: „Jeszcze go potrzebuję”. Lecz zwykle mawiał do słuchaczy z całego świata: „Bóg wszystko
dla ciebie przygotował. On nie pragnie by ominęły cię Jego dary. Jedyną rzeczą, jakiej żąda – to wiara w
Niego”. Mawiał: „Więcej uzyskasz od Boga przez jedną minutę wiary w Niego aniżeli przez błaganie Go
przez całą noc. Jeżeli otworzysz swoje serce dla łaski Bożej, Bóg przyjdzie do ciebie i napełni cię
prawdziwą wiarą”. Wszystko, co dotyczy świata jego wiary, wyrażało się w tych skromnych słowach
pieśni:
Tylko Mu wierz, tylko Mu wierz.
Wszystko tak łatwym jest,
Tylko Mu wierz.
16. CZYNNA WIARA
Zamykamy tę książeczkę jednym z kazań Smitha Wiggleswortha na temat wiary.
„Przez wiarę złożył Abel Bogu wartościowszą ofiarę niż Kain (...) przez wiarę zabrany został Henoch,
aby nie oglądał śmierci (...) przez wiarą zbudował Noe arkę dla ocalenia rodziny swojej (...) przez wiarę
usłuchał Abraham, gdy został powołany, aby pójść (...)” (Hebrajczyków 11,4-8).
Jest tylko jedna droga do skarbów Pana – droga wiary. Dla tego, kto wierzy, wszystkie rzeczy i spełnienie
wszystkich obietnic jest możliwe. Kiedy Słowo doszło Zachariasza, był on pełny niewiary, aż anioł
powiedział: „Oniemiejesz (...) dlatego, że nie uwierzyłeś słowom moim” (Łukasz 1,20). I Panu się
podobało, że wierzy w nadchodzący cud. Gdy wierzymy Słowu Bożemu, wtedy stanie się cud. Spójrzcie
na ludzi, którzy modlili się przez całą noc, aby Piotr wyszedł z więzienia. Pomimo modlitwy zabrakło im
najważniejszej rzeczy, zabrakło im silnej wiary. Rode miała więcej wiary, niż wszyscy inni, którzy się
modlili. Gdy zapukano do drzwi, podbiegła do nich, bo oczekiwała odpowiedzi na modlitwy; a w chwili,
gdy usłyszała głos Piotra, wróciła do modlących się i obwieściła, że Piotr stoi za drzwiami. Ale ci ludzie
powiedzieli: „Oszalałaś!”. To nie była wiara. Ona mimo to obstawała przy tym, że on tam jest, więc
powiedzieli: „No, być może Bóg posłał swojego anioła”. Lecz Rode nadal zapewniała: „Tam jest Piotr!”.
A w tym czasie Piotr nadal kołatał w drzwi. Wreszcie poszli otworzyć i stwierdzili, że tak było na
prawdę. To, w co Rode uwierzyła, stało się rzeczywistością pełną chwały.
Umiłowani! Możemy się dużo modlić i błagać Pana, ale to nie dlatego Bóg nas wysłuchuje. Otrzymujemy
jedynie dlatego, że uwierzyliśmy. Człowiek, gdy trudzi się w modlitwie, to jęczy i wzdycha, bo jest
obciążony grzechem, załamuje się w Bożej obecności. Natomiast, gdy jest dostatecznie skruszony i
całkowicie poddaje się woli Bożej, wtedy Bóg może rozpocząć dzieło łaski. Nie mógł tego uczynić
wcześniej. Modlitwa zmienia nasze serca, lecz nigdy nie zmienia Boga. On jest i zostanie ten sam
wczoraj, dziś i na zawsze – pełen miłości, litości, miłosierdzia, łaski i gotów nam wszystko dać i
wszystkiego nam udzielić, gdy przyjdziemy do Niego z wiarą.
Uwierz, że wtedy, gdy przyjdziesz do Pana, możesz mieć wszystko, o co prosisz. Możesz to otrzymać i
używać, gdyż w odpowiedzi na twoją wiarę wszelka moc Boża jest do twojej dyspozycji. Cena za
wszystko została zapłacona krwią Jezusa na Golgocie.
W liście do Hebrajczyków czytamy: „Przez wiarę zabrany został Henoch, aby nie oglądał śmierci (...)
zanim jednak został zabrany, otrzymał świadectwo, że się podobał Bogu” (11,5). Jesteśmy powołani do
tego, by poprzez Ducha przebywać z Panem. Radością napełnia nas świadomość, że możemy rozmawiać
z Bogiem i być z Nim w kontakcie. Bóg daje nam nadzwyczajny chrzest w Duchu. Chrzest ten umożliwia
rozmowę z Nim w języku otrzymanym od Ducha i którego żaden człowiek nie rozumie. Jest to język
miłości. O, jak jest wspaniale, gdy możemy mówić do Niego w Duchu, w tym czasie Duch podnosi nas
wyżej i wyżej, aż doprowadza nas do pełniejszej obecności Boga! Modlę się o to, żeby Bóg przez
swojego Ducha poruszył nas wszystkich, żebyśmy chodzili z Bogiem tak, jak niegdyś Henoch. Ale
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
55
umiłowani, jest to bieg, postępowanie przy pomocy wiary, a nie przy pomocy oglądania, postępowanie w
wierze w Słowo Boże.
Chciałbym wam pokazać różnicę między naszą wiarą, a wiarą Jezusa Chrystusa. Nasza wiara jest
ograniczona i w pewnym momencie się kończy. Większość ludzi doszła do tego miejsca, w którym
musieli wyznać: „Panie, nie mogę iść dalej. Tak daleko zaszedłem, ale dalej już nie mogę”. Lecz Bóg
może nam pomóc i przeprowadzić przez najgorsze.
Przypominam sobie pewien wieczór, jaki spędziłem w północnej Anglii. Zaprowadzono mnie do domu,
gdzie leżała chora młoda kobieta. Był to przypadek beznadziejny. Straciła rozum, a objawy wskazywały
na to, że jest zniewolona przez złego ducha. Była piękną, młodą kobietą. Jej mąż też był jeszcze młody.
Wszedł do pokoju z niemowlęciem na rękach, pochylił się nad żoną i ucałował ją. W chwili, gdy to
zrobił, rzuciła się na drugą stronę łóżka jak lunatyczka, zdawało się, że nie jest świadoma obecności
męża. Był to rozdzierający serce widok. Mąż wziął niemowlę i przycisnął jego wargi do matki. Znowu
zaczęła się rzucać. Spytałem siostrę, która ją pielęgnowała: „Czy masz coś, co by jej pomogło?”
Odpowiedziała: „Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy”. Zapytałem: „Czy nie masz dla niej duchowej
pomocy?” Mąż wtrącił się oburzony: „Duchowa pomoc? Czy myślisz, że po siedmiu strasznych
tygodniach bez snu, bez żadnej poprawy w ciężkim stanie, wierzymy jeszcze w Boga? Jeżeli tak myślisz,
to się mylisz. Przyszedłeś nie pod ten adres”. Była tam jeszcze młoda, około 18-letnia kobieta, która
wychodząc z pokoju uśmiechnęła się do mnie smutno, jakby chciała powiedzieć: „Nie możesz tu nic
zdziałać”. Lecz to obudziło we mnie tym większe współczucie dla tej biednej chorej, i wtedy z tą wiarą,
jaką wtedy miałem, zacząłem przenikać niebiosa. Szybko znalazłem się na wyżynach. Nigdy nie
widziałem człowieka, który odebrał coś od Boga, modląc się tylko na poziomie ziemi. Jeżeli chcesz coś
otrzymać od Boga, musisz przebić się modlitwą wprost do nieba, gdyż tam jest wszystko, czego
potrzebujesz. Gdy prowadzisz życie wypełnione bez reszty sprawami materialnymi, a oczekujesz rzeczy z
niebios, to one nie przyjdą. Bóg, który ma swoją siedzibę w niebie, pragnie, abyśmy byli ludźmi
zapatrzonymi w niebiosa. Dla takich ludzi wszystko jest dostępne, wszystkie dary niebios są do ich
dyspozycji.
W obecności tej młodej kobiety widziałem granice swojej wiary, lecz gdy się modliłem, do mojego serca
wstąpiła nowa wiara, której nie można było odmówić. Wiara, która uczepiła się obietnic Boga i bez
zastrzeżeń wierzyła w Słowo Boże.
Gdy powróciłem z wysokości na ziemię, nie byłem już tym samym człowiekiem. Zastałem wprawdzie tę
samą sytuację, ale zostałem już wzmocniony imieniem Jezusa. Z wiarą, która mogłaby wstrząsnąć
piekłem i poruszyć światy, zawołałem na moc demoniczną, która tę młodą kobietę uczyniła obłąkaną:
„Wychodź z niej, w imieniu Jezusa!” Chora zwinęła się, zasnęła i obudziła się po 40 godzinach zupełnie
zdrowa i całkiem normalna.
Henoch przebywał z Bogiem. Chciałbym żyć w ustawicznej obecności Boga! Jestem taki wdzięczny, że
Bóg dał mi od młodości upodobanie do Biblii. Nazywam Biblię pokarmem mojej duszy. Ona jest siłą
wierzącego. Buduje nasz charakter w Bogu. Ponieważ przyjmujemy ze skromnością Słowo Boże,
będziemy przez Ducha przemieniani z chwały w chwałę. Przez tę księgę przychodzi wiara, gdyż wiara
przychodzi przez słuchanie, a słuchanie przez Słowo Boże. Sądzę, że wszystkie nasze niepowodzenia
wynikają z niedoskonałego zrozumienia Słowa Bożego. Widzę, że jest niemożliwe podobać się Bogu
inaczej, niż przez wiarę. Wszystko, co nie przychodzi z wiary, jest grzechem.
Mówisz: „Jak mogę otrzymać taką wiarę?” Zobaczysz tę tajemnicę w liście do Hebrajczyków: „Patrząc
na Jezusa, sprawcę i dokończyciela wiary” (12,2). O, ta moc naszego Chrystusa, który stworzył
wszechświaty i utrzymuje je przez moc swojej potęgi! On, który uczynił ten ogromny wszechświat, chce
przemienić nas w nowe stworzenia. Powiedział Słowo i powstały gwiazdy. Czy nie może powiedzieć
słowa, które wzbudzi w nas silną wiarę? O, ten jedyny, który jest sprawcą i wskrzesicielem naszej wiary,
przychodzi i zamieszkuje w nas, pokrzepia przez Swojego Ducha i nadaje kształt przez Swoją wolę. I On,
który rozpoczął w nas dobre dzieło, uzupełnia je i dokończy, gdyż jest nie tylko sprawcą, lecz twórcą i
dokończycielem naszej wiary.
Smith Wigglesworth – apostoł wiary, Stanley Frodsham
56
„Bo Słowo Boże jest żywe i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do
rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić zamiary i myśli serca” (Hbr 4,12). Jak
rozwiązuje Słowo Boże duszę i ducha – duszę, która ma mnóstwo cielesnego, mnóstwo samolubstwa i zła
w sobie! Chwała Bogu! Pan może uwolnić nas od tego wszystkiego, co jest ziemskie i cielesne, i uczynić
nas duchowym ludem. On może zniweczyć całe nasze samolubstwo, a wprowadzić do naszej istoty życie
Jezusa, aby ono zajęło miejsce wszystkiego, co ziemskie i cielesne, a co będzie zburzone przez żywe
Słowo Boże. Żywe Słowo przenika aż do szpiku kości.
W Australii przychodziło do mnie dużo ludzi z podwójną krzywizną kręgosłupa. Ale Słowo Boże
przeniknęło w dół aż do szpiku ich kręgosłupów i gdy w imieniu Jezusa położyłem na nich ręce,
natychmiast zostali uzdrowieni i wyprostowani. Cudowny Syn Boży – żywe Słowo – przeszło w swojej
mocy na te skrzywienia kręgosłupa i wyprostowało je. O, chwała Bogu za tę potężną moc Słowa! Bóg
przyszedł, aby wyprowadzić nas z nas samych do Niego, przenieść nas ze zwyczajnego do
nadzwyczajnego, z ludzkiego do Bożego i ukształtować nas na podobieństwo swojego Syna. O, co za
Zbawiciel! Napisano: „Teraz dziećmi Bożymi jesteśmy, ale jeszcze się nie objawiło, czym będziemy.
Lecz wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, gdyż ujrzymy go takim, jakim jest” (l Jan
3,2). Lecz już teraz chciałby Pan przemienić nas z chwały w chwałę przez Ducha Boga Żywego. Miej
wiarę w Boga, miej wiarę w Syna, miej wiarę w Ducha Świętego, a Trójjedyny Bóg będzie pracował w
tobie, abyś zechciał i wykonywał z radością Jego świętą wolę.
____________________________________________________________________________________
Tytuł oryginału: Apostle of Faith, autor: Stanley Frodsham, tytuł polski: Smith Wigglesworth – apostoł wiary,
przekład: Maria Olszewska, wydawca: Towarzystwo Krzewienia Etyki Chrześcijańskiej, Kraków 1986.
Tekst zredagowany na nowo w październiku 2013.