IsabelSharpe
Sukniaprababki
Tłumaczenie:
AgnieszkaWąsowska
@kasiul
ROZDZIAŁPIERWSZY
‒Wciążniemogęuwierzyć,żemniewylali.Zawszepowtarzali,żepodobaimsię
to,corobię.‒AllieMcDonaldchodziłanerwowoponiewielkimsaloniewmieszka-
niu,którezamieszkiwałarazemzprzyjaciółkąJulie.‒Klientkomteżpodobałysię
mojeprojekty.Wielerazysłyszałam,jakjechwaliły.Niemogępojąć,dlaczegozwol-
nionomnie,azostawionotęjędzę,którasiedzituodzawsze.
JejwspółlokatorkaniesprawiaławrażenianadmiernieprzejętejproblememAllie.
‒Jakośtoprzeżyjesz.
‒Wiem,wiem,maszmniedosyć.Przezostatnitydzieńoniczyminnymniemówi-
łam.
‒Naprawdę?‒Julieprzerzuciłakolejnąstronękolorowegomagazynu,którywła-
śnieprzeglądała.‒Szczerzemówiąc,przestałamcięsłuchaćjużpopierwszejminu-
cie.
Allieprzewróciłaoczami.ZaprzyjaźniłasięzJulieTurnerjeszczewRhodeIsland
School of Designe i wiedziała, że może na niej polegać. To właśnie dzięki pomocy
rodzicówJulieznalazłytenapartament.Jejrodziceznaliwtymmieściewszystkich
iwielerazyztegokorzystały.
ŁatwobyłobyznienawidzićJulie,gdybytylkoniebyłatakawspaniała.Piękna,in-
teligentna,pełnaurokuidotegobogatazdomu.Mężczyźnimielinajejpunkciebzi-
ka.Wdodatkumogłabezkarniejeść,cotylkochciała,iwciążbyłaszczupła.Zaraz
poszkoledostałapracęwVanityFair.
Przytymwszystkimbyłajednaknaprawdędobrymczłowiekiem.
Alliestanowiłajejprzeciwieństwo.Byładośćpospolitejurodyinienależaładoko-
biet, którym mężczyźni ścielą się do stóp. Szczupłą figurę zawdzięczała nieustan-
nymwyrzeczeniom,apracęgrafikawBoyntonAdvertisingznalazładopierorokpo
skończeniu szkoły. Pracowała w niej pięć lat i właśnie teraz znów wylądowała na
przysłowiowym bruku. Julie obiecała, że będzie płaciła całe czesne, zanim Allie
znajdzienowąpracę.
UsiadłanakanapieobokJulieioparłagłowęozagłówek.
‒Czujęsię,jakbymbyłaostatnimnieudacznikiemnatejziemi.
‒Niejesteśnieudacznikiem.
‒Aleczujęsiętak,jakbymbyła.
‒Przestańwreszciemarudzić.
Allieklasnęławdłonie.
‒Pomogło,dziękuję!
‒Twójproblempoleganatym,żemaszzadużowolnegoczasu.
‒Zapewnetak.Aletylkodlatego,żeniemampracy,bozostałamwylana.
‒Iszukaszteraznastępnej,alenajwyraźniejniewypełniacitocałegodnia.
‒Wiem,wiem.Ijęczęcinadgłową.
‒Wcalemitonieprzeszkadza.Możeszsobiejęczećdowoli.Gdybymtylkomogła
ciwczymkolwiekpomóc,dajznać.Zrobiędlaciebieprawiewszystko,pozaodda-
niemmojejpracy.
‒Nowidzisz,awłaśniemiałamcięotoprosić.‒Allieuśmiechnęłasiędoprzyja-
ciółki.‒Jesteśsłodka,żewogólezemnąwytrzymujesz.Miałamnadzieję,żesześć
latposkończeniuszkołyzajdędalej.
Julieuniosłaperfekcyjniewykrojonąbrew.
‒Moimzdaniempowinnaśstworzyćcośwłasnego.Zaprojektowaćkolekcję,któ-
raszturmemzdobędzieParyż,MediolaniLondyn.Przynajmniejbędzieszmiałaja-
kieśzajęcie.
Alliepopatrzyłabezradnymwzrokiemwsufit.OdkądzaczęłapracowaćwBoyton,
niezaprojektowałaniczegonaprawdędobrego.
‒Jakośmiostatnionieidzie.
‒Twójoptymizmjestporażający.
WtejchwilizadzwoniłtelefonAllie.Wyjęłagozkieszeniispojrzałanawyświe-
tlacz.Możedzwoniąwsprawiepracy?
‒ToErik.
‒Twójulubionykolega.
‒Raczejbyłykolega.Nareszciesięodmnieodczepił.
Odebrałatelefon.
‒WitajErik.
‒Allie!‒Jegogłoszabrzmiałtakdonośnie,żemusiałaodsunąćtelefonoducha.
‒ O co chodzi, Erik? ‒ Uniosła rękę w pełnym dramatyzmu geście. ‒ Nie, nie
mówmi.Chcą,żebymwróciła.Błagająoto.
‒Szczerzemówiąc,powinni.Tobłąd,żepozwalająciodejść.
Miałanadzieję,żeErikrzeczywiściemyślito,comówi.
‒Zgadzamsięztobąwcałejrozciągłości.
‒Jaksobieradzisz?
‒Kiepsko.Jestemsfrustrowanaiznudzona.
‒Potrzebujeszrozrywki?
‒Najpierwpowiedzmi,cokonkretniemasznamyśli.
Chciałamiećpewność,żeErikowiniechodzioto,żebywskoczyćjejdołóżka.Był
ztegoznany,aonaniezamierzałastaćsięjegokolejnązdobyczą.Możedlategopo-
święcałjejtyleuwagi.
Najzabawniejszebyłoto,żenaprawdęgolubiła.Podejrzewała,żewgłębiduszy
jest facetem o miękkim sercu i czasem nawet było jej go żal. Zazwyczaj była dla
niegomiła,copozwalałomumyśleć,żewciążmauniejszansę.Mężczyźniczasami
naprawdębardzowolnomyślą.
‒Allie,totwojażyciowaszansa.
‒Mhm.
‒MaszochotęspędzićtydzieńalbodwawAdriondacksnadjezioremGeorge?
‒ W twoim rodzinnym domu? ‒ Słyszała o tym miejscu i oglądała zdjęcia. Na-
prawdępięknaposiadłośćpołożonawuroczymmiejscu.Pokusabyławielka.Wyje-
chać z zatłoczonego, śmierdzącego Nowego Jorku i pomieszkać chwilę w raju…
Wiedziała,żezpraktycznegopunktuwidzeniatoniebyłrozsądnypomysł,alekto
oparłbysiętakiejpokusie?
‒Tak,wnaszymleśnymdomku.
Nazwanietejposiadłościdomkiembyłozjegostronyczystąkokieterią,alenieza-
mierzałasięsprzeczać.
‒Chceszpowiedzieć,żebylibyśmytamtylkowedwoje?
‒Niepowiedziałemcijeszczenajlepszejczęści.
‒Słuchamuważnie.
‒ Na strychu jest mnóstwo szaf z ubraniami mojej babci i prababci, które były
wielkimifankaminowinekzzakresumody.
Allienastawiłauszu.Stareubraniabyłyjejprawdziwąpasją.
‒Czyżby?
‒Mamachcesięichpozbyć,zanimsprzedadom.
‒Sprzedajewasząrodzinnąposiadłość?
‒Tak.OdkądprzeprowadzilisięztatądoNiemiec,utrzymanietegodomustało
sięzupełnienieopłacalne.Namawiałembrata,żebyśmyodkupiligoodnichdospół-
ki,alejakośniebardzochcesięzgodzić.Adlajednejosobyjestzaduży.
‒Tostraszne.
‒Wiem.Alewracającdoubrań.Miałabyśprawowyboru.Cotylkozechcesz.
Ubrania z lat dwudziestych i czterdziestych minionego wieku. To mogła być na-
prawdęniewiarygodnakolekcja.
‒Brzminieźle.Ale,Erik,czyoprócznasbyłbytamktośjeszcze?
Juliepogroziłajejpalcem.
‒Och,Allie,widzę,żewciążminieufasz.
Sercewciążwaliłojejwpiersiachnamyślotejkolekcji.Czybyłabywstanieza-
płacićzaniąswoimciałem?Chybajednaknie.
‒ Obiecuję ci, że nie będę ci się narzucał. Wiem, jak bardzo chciałabyś rzucić
okiemnateubrania.Iwiem,żekrótkiewakacjedobrzecizrobią.
‒Samaniewiem…
Juliepodniosładłońwostrzegawczymgeście.
‒Nodobrze,będzietamktośjeszcze.
‒Tak?Aktotaki?
Juliesceptyczniezmarszczyłabrwi.
‒Mójbrat,Jonas.Ijegodziewczyna.
Jonas.Najgorętszyfacetwtejczęściświata.
‒Chceszmnietamzwabić,aJonasmabyćprzynętą,tak?
‒ Ależ skąd! Jak coś podobnego mogło ci w ogóle przyjść do głowy? Prześlę ci
mejl,wktórympisze,żesiętamwybiera.Pomyśltylko,strychpełenstarychubrań:
butów, kapeluszy, sukien, a pewnie także bielizny. Jak mogłabyś przepuścić taką
okazję?
Rzeczywiście, nie mogła. Nie tylko potrzebowała krótkiego wypoczynku, ale
w głębi ducha miała nadzieję, że gdzieś pośród tych starych ubrań może odkryje
coś,copopchniejejkarieręnazupełnienowetory.Odkądsięgałapamięcią,fascy-
nowałyjąubraniazminionychepok,aEdithHead,któraprojektowałakostiumydla
gwiazdfilmowychwlatachtrzydziestychażdolatsześćdziesiątych,byłajejguru.
Niestety,rzeczywistośćokazałasiębrutalna.Musiaławjakiśsposóbzarabiaćna
życie,bo,wprzeciwieństwiedoErika,niemogłaliczyćnawsparcierodziny.Trzech
spośródjejpięciubraciposzłonastudia,żebyzostaćhandlowcami,aleonazawsze
pragnęładlasiebieczegoświęcej.Jejojciecznalazłsobienowążonęiwrazznią
i jej dwojgiem dzieci zamieszkał we wspaniałym mieszkaniu na Upper East Side,
podczas gdy oni przeprowadzili się do Brooklynu. Ich sześcioosobowa rodzina
gnieździła się w trzypokojowym mieszkaniu w dzielnicy, która graniczyła z przed-
mieściami.Matka,niemogącsobieporadzićzrzeczywistością,zaczęłapić.
Kilka razy do roku odwiedzali ojca w jego luksusowym mieszkaniu i nie były to
przyjemnewizyty.Allieprzyrzekłasobiewówczas,żenigdyniepopełnitegobłędu
co matka i nie uzależni się od mężczyzny. Posiadanie własnych pieniędzy było dla
niejnajważniejsząrzecząnaświecie.
‒Przyjadępociebiewpiątekpopracy.
‒Erik…
‒Zobaczysz,będziemysięświetniebawić.Iwejdzieszwposiadanienajwspanial-
szychubrań,jakiekiedykolwiekwidziałaś.
‒Niepodjęłamjeszczedecyzji.
‒Daj,spokój.Poprostupowiedz:tak.
‒Dajmijakąśgodzinę.Muszęsięzastanowić.
‒Allie,przecieżwiesz,żechceszjechać.Będzieszmiałazesobątelefon,kompu-
ter i w razie potrzeby zawsze będziesz mogła przyjechać do miasta. Niczego nie
stracisz.Chybażetuzostaniesz.
Miałrację.Niemusiałatusiedzieć,żebykontrolowaćswojeżycie.Jeśliktośode-
zwiesiędoniejwsprawiepracy,będziemogłasięznimporozumiećmejlowolub
telefonicznie.IzawszemożeprzyjechaćdoNowegoJorku.
Noiteubrania.Niewspominającojeziorze.Ieleganckimdomu.Życie,jakiewio-
dłaJulie.Życie,jakiewciążmiałanadziejęwieśćwprzyszłości.Tylkotydzieńalbo
dwa,apotempowrótdorzeczywistości.
‒Naprawdębędzietamtwójbratzeswojąnarzeczonąinaprawdęniebędziesz
misienarzucał?
‒Naprawdę‒odparłbezchwiliwahania.
OdwróciłaspojrzenieodpatrzącejnaniąostrzegawczymwzrokiemJulie.
‒Okej,Erik.Pojadę.
JonassiedziałwsalikonferencyjnejwBostonConsulting,uderzającnerwowodłu-
gopisemwudo.Cisamistarzyklienci,tesameproblemy.Icisamiludziesugerujący
tesamerozwiązania.
Tak, niełatwo było wymyśleć coś, co zahamowałoby spadkową tendencję, jaka
ostatniowyraźniedawałasięzauważyćwfirmie.Niełatwoimbędzieodzyskaćpo-
zycjęlideranarynku.Potrzebadotegośmiałych,drastycznychwręczdecyzji,które
zmotywujązatrudnionychwBCludzidoefektywnejpracy.
Niestety,szefowieBostonConsultingniemyśleliwpodobnysposób.Jonasdosko-
naleotymwiedział,gdyż,ilekroćchciałprzeforsowaćswojepomysły,spotykałsię
zestanowcząodmową.
„To zbyt kosztowne, Jonas. Nasi klienci spodziewają się, że zaoszczędzimy ich
pieniądze,aniewydamy.Zbytradykalne.Bezszansnapowodzenie”.
Z czasem Jonas nabierał coraz większego przekonania, że to nie tutaj jest jego
miejsce.Jakdotądniepodjąłjeszczeżadnejdecyzji,alebyłtegocorazbliższy.
Spotkanie ciągnęło się w nieskończoność. Długopis stukał coraz szybciej. Jonas
marzyłjedynieotym,żebystądwyjść.
Jakby w odpowiedzi na jego modlitwy, zadzwonił telefon. Erik. Natychmiast ze-
rwałsięzkrzesła,przeprosiłiwyszedłnakorytarz.
‒Cotamsięstało,Erik?
‒ Chciałbym, żebyś w ten weekend przyjechał do Lake George. I to na tydzień
albodwa.
‒Anibypoco?
‒AllieMcDonald.
‒Coznią?‒PoznałAlliewgrudniu,kiedybyłwNowymJorkuwinteresach.Róż-
niłasięodkobiet,zktórymizazwyczajumawiałsięjegobrat.Byłaodnichbardziej
autentyczna. Równie ładna i inteligentna, ale nie sprawiała wrażenia osoby, która
konieczniechcewywrzećnarozmówcykorzystnewrażenie.Pojejpoznaniuzaczął
wierzyć,żeudamusięjakośprzeżyćzdradęMissy.
‒Wciążsięzniąspotykasz?
‒Wciążpróbuję.
‒Minęłopółroku,atyniepoczyniłeśżadnychpostępów?
‒Alliejestinna.
‒Inna,ponieważnieudałocisięzaciągnąćjejdołóżkatakszybkojakpozosta-
łych?
‒Tawyprawatomojaszansa.Mamwrażenie,żezaczęłamięknąć.
‒Naprawdę?Wtakimraziepocojacijestemtampotrzebny?
‒Powiedziałemjej,żetambędziesz.Wroliprzyzwoitki.
‒Itomabyćtwojaszansa?Zkobietą,któraniechcebyćztobąsamnasam?
‒Zgodziłasięspędzićzemnątydzień.
‒Jasne.‒Jonaszaczynałbyćtymzmęczony.Erikwciążzaczymśgonił.Zmieniał
samochody,mieszkania,prace,kobietyinicniebyłowstanieprzyciągnąćjegouwa-
ginadłużej.Czasamimiałwrażenie,żerodziceniewyjechalidoMonachiumtylko
poto,abyzająćsiędziadkami,alepoto,byniepatrzećnato,coichmłodszysyn
robizeswoimżyciem.
‒Jejtosiębardzoprzyda.Właśniewylalijązpracy.
Jonaspodszedłdooknaiwyjrzałnaulicę.PrzypomniałsobieAlliesiedzącąprzy
stolikuwrestauracjiiopowiadającązpasjąoswojejpracyiplanachnaprzyszłość.
Tapasjabyławniejzdecydowanieczymśnajseksowniejszym.
Natomiast zdecydowanie nie dostrzegł w niej śladu zainteresowania osobą jego
brata.Posunąłbysięnawetdostwierdzenia,żetojegoskromnaosobabardziejją
intrygowała.CzyżbyrzeczywiścieErikmiałrację?Jeślitak,topoczułbysięzawie-
dziony,żejestpodobnadoresztykobiet.
‒Jestniewiarygodnieutalentowana.Powinieneśzobaczyćjejprojekty.Powiedzia-
łem jej o ubraniach babci i prababci i o tym, że mama chce je sprzedać. Trzeba
byłowidzieć,jaksięnanienapaliła.
Aha.AwięcAlliechodziozawartośćichstrychu,anieoErika.
‒Przyjedziesz?
‒Erik,niemogęsięwyrwaćzpracynacałytydzień.
‒Oczywiście,żemożesz.Najwyżejniechcesz.
Jonas powstrzymał westchnięcie irytacji. Jego brat, podobnie jak ojciec, potrafił
sprawić,żebudziłosięwnimpoczucieobowiązku,zmuszającegodorobieniarze-
czy,naktóreniemiałochoty.
MógłpojechaćdoLakeGeorgenaweekend.Niebyłtamprawiedwalata.
‒Przyjedźchociażnaparędni.
‒Tokawałdrogi.
‒Noproszę,zróbtodlaswojegobraciszka.
Jonasprzewróciłoczami.Wiedział,żeulegnieErikowi,aletymrazemchciałcze-
gośwzamian.
‒Przyjadę,alepodjednymwarunkiem.Zgodziszsięsprzedaćdom.
Po drugiej stronie słuchawki zapadała cisza. Erikowi rzeczywiście musiało zale-
żećnatejkobieciebardziej,niżmyślał.
‒Zgoda,alemusiszprzyjechaćnacałytydzień‒usłyszałwkońcu.
Jonasspojrzałwkalendarz.Musiałbyprzesunąćkilkaspotkańibyćzpowrotem
wśrodęrano.
‒Półtygodnia.
‒Stoi.
JonasniedowierzałErikowi, któryzadziwiającołatwozgodził sięnajego waru-
nek.
‒Takpoprostu?
‒Wiem,żezarównoty,jakirodzicechceciesprzedaćtendom.Skorotak,tonie
będęsięsprzeciwiał.ZrobiętodlaAllie.
‒Okej.
Zwycięstwo nie sprawiło Jonasowi spodziewanej radości. Za pieniądze uzyskane
zesprzedażydomuzamierzałkupićsobiejakieśmieszkaniewcichejdzielnicywpo-
bliżuBostonu,możewCapeCode.Miejsce,wktórymmógłbymieszkaćcałyrok.
‒PrzywieźzesobąSandrę.
‒Jezu,Erik.
‒PowiedziałemAllie…
‒Tojejodszczekaj.NiezamierzamwplątywaćSandrywtwojemachlojki.
‒Mówięci,żetodlamnieważne.Mamprzeczucie,żeAlliemożebyćtąjedyną.
Jonasodwróciłsięodokna.NigdyniemyślałoErikuwtensposób.Małżeństwo
wogóleniebyłowjegostylu.
‒Chybażartujesz.
‒Nie.Mamnajejpunkcieświra.Pragnętylkojej.
‒Odkiedytomarzycisięmałżeństwo?
‒Najwyższapora.Mamtrzydzieścilat.Chcęzostaćojcem.Proszę,zadzwońdo
Sandry.
‒Wtenweekendmawystępy.
‒Toniechprzyjedziewnastępny.
Jonaswestchnął.Sandrabyłajegobyłądziewczyną,zktórąsięzaprzyjaźniłiktó-
rabardzomupomogła,kiedyrozstałsięzMissy.
‒Jesteśnaprawdęniemożliwy.
‒Mamuciebiedługwdzięczności.
Jonas pokręcił głową i rozłączył rozmowę. W stosunku do swojego brata bywał
czasemzupełniebezradny.Niepotrafiłmusięprzeciwstawić,nawetjeśliwiedział,
żeniepowinienulegać.
WykręciłnumertelefonuSandry.Znałjąbezmałaoddziesięciulat,zktórychja-
kieśdwaregularniesięzniąspotykał.Potemwidywalisiętylkookazjonalnie,żeby
uprawiaćniezobowiązującyseks,poczymSandrazerwałaznimkontakt.Kilkalat
później spotkali się przypadkowo na jakiejś imprezie i ich znajomość uległa odno-
wieniu,tyletylkożeterazbylijużjedynieprzyjaciółmi.Czasemżartowali,żemoże
zwiążąsięzesobąnazawsze.
Sandraodebrała.
‒Witaj,skarbie.Cosiędzieje?
‒ChceszpojechaćzemnądoLakeGeorgenadługiweekend?
‒Ajużsięmartwiłam,cojapocznęztakąilościąwolnychdni.
‒Serio?Niemaszżadnychwystępów?
‒Akuratnie.Gdybyśniezadzwonił,napewnopopadłabymwuzależnienieodhe-
roinyalbozakupów.Samaniewiem,cogorsze.
‒Wtakimrazieodłóżstrzykawkęipakujwalizę.
‒Kiedywyjeżdżamy?
‒Copowiesznaniedzielęrano?Wpiątekwieczoremmamspotkanie,naktórym
muszębyć.
‒Doskonale,niedzielamipasuje.Atakprzyokazji,skądtenpomysł?Myślałam,
żezamierzaszsprzedaćtendom.
‒Erikpoprosiłmnie,żebymwystąpiłwroliprzyzwoitki.
‒Cośpodobnego?Atemucosięstało?Amożetotakobietamajakiśproblem?
Jestoziębła?Amożenieśmiała?
‒Moimzdaniemonapoprostuniejestnaniegotaknapalona,jakonnanią.
‒Rozumiem.Cóż,nawetmistrzowiemajączasamidrobneniepowodzenia.Swoją
drogą,chętniezobaczęgowakcji.
‒Jestempewien,żemogłabyśsięodniegowielenauczyć.
‒ Nie wątpię ‒ wymruczała to głosem, którego używała, gdy chciała zrobić na
kimś wrażenie. Sandra była piękną, seksowną, pełną magnetyzmu kobietą i w do-
datkudoskonałąjazzowąwokalistką.‒Niemogęsięjużdoczekaćspotkaniaztobą,
Jonas.
‒Wtakimraziejestnasdwoje.
Skończyłrozmowę,złynasiebie,żedałsięnatowszystkonamówić.Amożejed-
nakwcaleniebędzietakźle?Możesięokaże,żetenweekendjestdokładnietym,
czegomupotrzeba?Popatrzynaswojeżyciezperspektywy,zastanowisię,corobić
znimdalejiczegotaknaprawdęchce.LakeGeorgebyłodobrymmiejscemnatakie
rozmyślania.
NoizobaczysięzSandrą.Złapałsięnaczymśjeszcze:cieszyłsięnamyślospo-
tkaniuzAllie.
ROZDZIAŁDRUGI
„Cześć,Allie,
Erik poprosił mnie, żebym potwierdził swój pobyt w Lake George. Mam zamiar
przyjechaćwniedzielędziewiętnastego.Dopilnuję,żebyzachowywałsięprzyzwo-
icie,choćniewątpię,żesamapotrafiszosiebiezadbać.
Aprzyokazji,przykromi,żestraciłaśpracę.Jestempewien,żewkrótcecośznaj-
dziesz.Jasamzastanawiamsię,czynierzucićswojejiniezałożyćwłasnejfirmy.
Nikomujeszczeotymniemówiłem.Takwięcznaszjużmójnajwiększysekret.
Jonas
PS
Miłomibędzieznówcięzobaczyć.NaszespotkaniewNowymJorkupozostawiło
miłewspomnienia”.
„Witaj,Jonas,
JateżsięcieszęnaspotkaniezTobą.Erikpowiedział,żeprzyjedzieszzeswoją
dziewczyną.Mówiłprawdę?
Dziękizasłowapociechy.Jateżmamnadzieję,żewkrótceznajdęcośinteresują-
cego.Naraziezgłodunieumieram,więcjakośtobędzie.
Jeślirzeczywiściemaszzamiarzałożyćfirmę,totrzymamkciuki,alejeślitobył
twójnajwiększysekret,tochybapotrzebaciczegoświęcej.
Allie”.
„Cześć,Allie,
Przyjedziezemnąmojaprzyjaciółka,Sandra.
Acodotego,żepotrzebujęczegoświęcej,tomożepobytwLakeGeorgezainspi-
rujemniedobardziejśmiałychpoczynań?
Zastanawiamsię,dlaczegozdecydowałaśsięnawyjazdzErikiem?Zapewnepoło-
wamężczyznnaManhattanieleżyutwoichstóp,dlaczegowięcwybrałaśjego?Po-
winnaśprzyjechaćdoBostonu.Napewnobycisiętuspodobało.Towspaniałemia-
sto.
Jonas”.
„Cześć,Jonas,
Ha!Jakośniewidzętegotłumuklęczącegoumoichstóp.Dobijająsiędomnieje-
dyniemoiwierzyciele.AcodoBostonu,tobrzminaprawdękusząco.
Allie”.
„Założęsię,żemówisztowszystkimfacetom.
Jonas”.
„Tylkotym,którzymniekuszą.
Allie”.
AlliezulgąwysiadłazmercedesaErikairozprostowałaplecy.Byłazmęczonanie
tyledługądrogą,cookropnąmuzyką,jakąEriknieustanniepuszczał.
PosiadłośćMeyerówwrzeczywistościokazałasięjeszczebardziejokazałaniżna
zdjęciach.
Wyjęłazsamochoduwalizkę,opędzającsięodErika,którypospieszyłzpomocą.
Jak dotąd zachowywał się nienagannie, żeby nie powiedzieć, że był przesadnie
grzeczny.Podrodzezaprosiłjądobistroi,nieszczędząckomplementów,wciążdo-
lewałjejwinai„przypadkowo”trącałjejramięczyrękę.Możebyłaprzewrażliwio-
na, ale cieszyła się, że następnego dnia ma przyjechać Jonas z Sandrą. A mówiąc
szczerze,żemaprzyjechaćJonas.Widziałagotylkoraz,aleterazzniecierpliwo-
ścią wyglądała ponownego spotkania. Cały czas powtarzała sobie, że w Bostonie
zapewneażsięroiodkobiet,które„znająjużjegonajwiększysekret”.
Spojrzałanadom.Oświetlonyłagodnymblaskiemksiężycasprawiałmajestatycz-
ne wrażenie. Miał pomalowany na biało przestronny ganek, a w środku osiem sy-
pialni.Ciemneokiennicezasłaniałyoknanaparterze,podczasgdynapiętrzebyły
białe.Bardziejnapółnoc,tużnadjeziorem,dostrzegłainny,mniejszydomek,który
ażsięprosił,żebygozwiedzić.Piaszczystaplażabyłazdwóchstronokolonaporo-
śniętymisosnowymlasemwzgórzami,którełagodnieschodziłydowody.Trawawo-
kółdomubyłaświeżoskoszona,acałemiejscesprawiałowrażenieprzygotowanego
naprzyjęciejaśniepana.
Morningsidenaprawdęrobiłowrażenie,aconajważniejsze,byłomiejscemcałko-
wicieprywatnym,takim,wktórymnietrzebazanadtoprzejmowaćsięstrojemani
tym,czyniepopełniłosięjakiegośfauxpas.
‒Podobacisię?‒WoczachErikadostrzegłalekkiniepokój.
‒ Jak może się nie podobać? ‒ Wskazała ręką dom i całą resztę. ‒ Jest piękny.
Itaktucicho.
‒Chodź,pokażęci,jakwyglądawśrodku.Możeszzająćpokójmamynagórze.
‒Atygdziebędzieszspał?
‒ W pokoju taty ‒ odparł beztrosko. ‒ Są między nimi łączące drzwi, ale jeśli
chcesz,możeszjezamknąć.
Alliezatrzymałasięwpółkroku.
‒Ilejestdonichkluczy?
‒Och,Allie,Allie.‒Pochyliłsię,żebywziąćodniejwalizkę.‒Naprawdęniemu-
siszsięniczegozmojejstronyobawiać.
Akurat.
‒Skorotakmówisz.
‒Takmówię.JutroprzyjedzieJonaszSandrą.Będąspaćnadole,alenapewno
usłyszątwojekrzyki,jeślicięzaatakuję.
‒Dziękiwielkie,Erik.Bardzomnietouspokoiło.Cojesttam?‒Wskazałaręką
domeknadjeziorem.
‒Todomekgościnny.Mieszkająwnimróżniludzie.Ztegocowiem,moidziadko-
wiespędziliwnimmiodowymiesiąc,amamaprzezjakiśczasgowynajmowała.Jo-
nasmieszkałtam,gdybyłnastolatkiem.Najwięcejczasujednakspędziłwnimdzia-
dek,którybypisarzem,amiałpięciorodzieci.Tobyłjegoazyl.
‒Twojababcianapewnobyłauszczęśliwiona,żejejmążmiałdokądpójść,zosta-
wiającjązpiątkądzieci.
Eriklekceważącomachnąłręką.
‒Zapewnedokażdegozdziecimieliosobnąniańkę.Mojaprababcia,Josephine,
byłaprawdziwąwielbicielkąprzyjęć.Poczekaj,ażzobaczyszjejubrania.
‒Niemogęsięjużdoczekać.
‒Jutro.‒Otworzyłdrzwiwejściowe.‒Będzielepszeświatło.
Wewnątrzbyłodośćchłodno,ale,kuswemuzdumieniu,niepoczułazapachustę-
chliznyczykurzu.Erikzapaliłżyrandolwholu,rozświetlającfoyeriznajdującesię
po lewej stronie schody na górę. Po prawej było ogromne lustro, pod którym stał
stółzwazonemperfekcyjniezasuszonychkwiatów.
Cały dom był udekorowany w podobny sposób: prosty, ale elegancki. Najwyraź-
niejwłaścicielkamiaładoskonałygustiwyczuciesmaku.
‒Późnojuż,ajapadamznóg.‒Erikziewnął.‒Jeśliniemasznicprzeciwtemu,
resztępokażęcijutro.
Alliewspięłasięzanimposchodach,starającsięniepokazaćposobierozczaro-
wania. Czuła się jak małe dziecko, które chce dostać swoją zabawkę już! Chciała
zobaczyćdom,pójśćnaspacernadjezioro,położyćsięnaplażyiliczyćgwiazdy…
No,aledobrze.Będzietujutroijeszczeprzezkilkakolejnychwieczorów.Zapew-
nepójdzienaniejedenspacernadjeziorem.
Górabyłaurządzonawstarodawnymstylu,apodoknemwkorytarzustałaszafka
zksiążkamiibujanyfotel.Wsamraznadeszczowepopołudnie.
‒Twójpokój.‒Erikotworzyłjednezdrzwiizaprosiłjądośrodka.
Allieweszłairozejrzałasię.Głównymmeblembyłobiałeżelaznełóżko,przykryte
wzorzystąnarzutą.Woknachwisiałypodobnezasłony,ajasneścianyzdobiłyakwa-
rele. Na stoliku przy łóżku stał wazon ze świeżymi kwiatami w kolorze zasłon.
Drewnianą podłogę pokrywał biało-niebieski dywan. Całość sprawiała dość miłe
wrażenie,choćonaniemogłabytumieszkać.
Dostrzegłależącąnałóżkubawełnianąkoszulęzwyhaftowanymizprzodupaste-
lowymiróżami.Bardzokusąibardzogłębokowyciętą.
‒Cotojest?
‒Naszagospodyniprzygotowaładlaciebiepokój.Możeszjązałożyć,ajeślicisię
niepodoba,poprostuschowajdoszafyizapomnijoniej.
‒Dzięki,aleprzywiozłamwłasną.
‒Niemasprawy.Potrzebujeszczegośjeszczenanoc?
‒Nie,bardzodziękuję.
‒ W takim razie śpij dobrze. ‒ Ujął ją za ramiona i pocałował w czoło. ‒ Witaj
wMorningside,Allie.Cieszęsię,żeprzyjechałaś.Zobaczysz,będziemysięświetnie
bawić.
‒Jestemtegopewna.
Jeszcze jeden pocałunek, tym razem w policzek. Musiała przyznać, że ładnie
pachniał jakąś drogą wodą, ale nic ponadto. Kiedy wyszedł, pospiesznie zamknęła
drzwi.
Po piętnastu minutach była już w łóżku. Panująca wokół cisza była tak inna od
wszechobecnego na Manhattanie zgiełku, że aż dźwięczała w uszach. Nie mogła
zasnąć.Pogodziniewciążnasłuchiwała.Zerwałsięsilnywatr,azzaścianydocho-
dziłojąchrapanieErika.
Dawnojużniespaławobcymmiejscuinajwyraźniejniebyławtymdobra.Włoży-
łazatyczkidouszu,wnadziei,żetopomożejejzasnąć,alebezskutku.
Nagleprzyszłojejdogłowy,żeskoroitakniemożezasnąć,topójdzienaspacer
wświetleksiężyca.Ktojejzabroni?Jeślibędziemiałaochotę,możenawettańczyć
nagoprzezcałąnoc.
ROZDZIAŁTRZECI
JonasminąłAlbanyizjechałzRoute7.Jeszczejakieśczterdzieścipięćminutibę-
dziewMornignside,dzieńwcześniejniżplanował.Niemógłsięjużdoczekać,kiedy
tamdotrze.Zapachsosen,czystepowietrze,piasekpodstopami,wszystkotoprzy-
pominałomunajlepszelatadzieciństwa.
Klient odwołał zaplanowane spotkanie, a Sandra dla odmiany musiała wziąć za-
stępstwozachorąkoleżankę.Zachęcałago,żebypojechałsam,aonadojedziena-
stępnegodnia.Jonasspecjalnienieoponował.Cieszyłsię,żewyjedziezzatłoczone-
gomiasta.
I że zobaczy Allie. Znał w Bostonie mnóstwo zabawnych, inteligentnych kobiet,
ale ta jakoś go zaintrygowała. Wspomnienie kolacji w restauracji przerodziło się
wfantazję,którazapewneprzerastałarzeczywistość.
PozatymbyłErik.KobietatakajakAlliebyłabydlaniegoodpowiedniąpartnerką.
Może przy niej nauczyłby się myśleć nie tylko o własnych potrzebach i pragnie-
niach.
Płyta, którą odtwarzał, skończyła się i Jonas po chwili zastanowienia wybrał al-
bumRedHotChiliPeppersStadiumArcadium.Ciekawe,jakiejmuzykisłuchaAllie.
Byłprawiepewien,żepodczasdrogiErikzafundowałjejniezłądawkęrockaiheavy
metalu.
Powinienprzestaćtyleoniejmyśleć.Erikmiałwobecniejpoważnezamiaryito
samowystarczyło,żebyprzestaładlaniegoistnieć.
Allie stała nad brzegiem jeziora, zaskoczona tym, jak ciepła była woda. Księżyc
świeciłtakjasno,żeniemusiałabraćzesobąlatarki,alekkiwiarprzyjemniechło-
dził.Byłazadowolona,żewyszła,zamiastmęczyćsięwłóżku.
Ruszyła w stronę budynku, w którym przechowywano sprzęt wodny i zajrzała
przezokienko.Dostrzegłapodścianązaryskajaków.
Potemruszyławstronęmałegodomku.Odstronyjezioraujrzałaprzestronnyta-
ras,naktórymstaływiklinowemeble.Idealnemiejsce,żebysięopalać,czytaćczy
sączyćdrinki.Sięgnęłazaklamkę,przekonana,żedrzwisązamknięte.
Niebyły.
Wiedziała, że nie powinna wchodzić, ale nie potrafiła powstrzymać ciekawości.
Choć wnętrze oświetlał jedynie wpadający przez okno blask księżyca, dostrzegła,
żewdomkujestwszystko,copotrzeba,nawetmałakuchnia.Tobyłajejbajka.
Podeszłanapalcachdoschodówiwspięłasięnagórędoniewielkiej,uroczejsy-
pialni,którejoknawychodziłynajezioro.Weszłanałóżkoiuklękłananim,żebypo-
patrzećnawodę.Cóżzawspaniałemiejscedospania.Gdybytoonatumieszkała,
napewnotutajurządziłabysobiesypialnię.
Przyszłojejdogłowy,żegdybysiętudziśprzespała,Erikniczegobysięniedomy-
ślił.Wstałabyraniutkoiwróciładodużegodomu,jeszczezanimbysięobudził.
Łóżkobyłopościeloneipokusabyłanaprawdęwielka.Wiedziała,żeniejestusie-
bieiżebyćmożezjakichśwzględówniepowinnatubyć.MożeJonasmiałtunoco-
wać,kiedyprzyjedzie?
Amożeniemażadnejróżnicy,gdziebędziespała?
Niemogłasięzdecydować.Położyłasięnałóżkuizaczęławpatrywaćsięwjezio-
ro.Pokilkuminutachspałakamiennymsnem.
Jonas zaparkował swoją toyotę tuż obok mercedesa Erika. Wyłączył silnik, wy-
siadłzsamochoduigłębokowciągnąłwpłucapowietrze.Miłobyćznowuwdomu.
Niewykluczone,żetojegoostatnipobyttutaj.Terazbędzieprzyjeżdżałjedyniepo
to,żebyspakowaćrzeczyiprzygotowaćdomdosprzedaży.
Wyjąłzsamochodutorbę,zamknąłdrzwiiruszyłwstronęciemnegodomu.Erik
iAlliezapewnejużspali.Doszedłdowniosku,żepierwsząnocErikpozwoliłjejspać
samej,żebysięzadomowiłaioswoiłaznowymmiejscem.
Przez chwilę stał nieruchomo, wpatrując się w Morningside. Przeżył tu wiele
wspaniałychchwiliztymmiejscemwiązałosięmnóstwomiłychwspomnień.
Wiatrprzybrałnasileizacząłpadaćdeszcz.Jonasruszyłwstronęmałegodom-
ku,którygospodyniprzygotowałanaichprzyjazd.NapisałErikowi,żeprzyjeżdża
dzień wcześniej, ale nie dostał odpowiedzi, więc nie był pewien, czy brat odebrał
wiadomość. Nie chciał zaskoczyć ani jego, ani Allie, więc uznał, że prześpi się
wdomkugościnnym.
Naniebierozległsięgrzmot.Przyspieszyłkrokuiwszedłdoznajomegownętrza.
To tutaj miał swój azyl w czasach, gdy był nastolatkiem i buntował się przeciw
wszystkiemuiwszystkim.
Rozejrzałsiępoznajomymwnętrzu,rozpoznającróżneprzedmioty,przywiezione
tuprzezczłonkówrodzinyzrozlicznychzagranicznychwojaży.
Wyciągnąłztorbykosmetyczkę,umyłzębyitwarzwkuchennymzlewie.Wdom-
kuniebyłoelektrycznościiwiedział,żenagórzebędzieciemnojakwgrobie.
Kiedyszedłnagórę poschodach,drogęoświetlały mubłyskawice.Uwielbiał le-
żećwłóżkuipatrzećnajezioropodczasburzy.
Wsypialnizrzuciłzsiebieubranieiwsunąłsięnagipodprześcieradło.Zamknął
oczy, nasłuchując dźwięków, jakie wydawał padający na dach domu deszcz. Burza
słabłainajwyraźniejniedanemubędziepodziwiaćdzisiejszejnocyspektaklunaje-
ziorze.
Napłynęływspomnieniazprzeszłości.Towtymłóżkuporazpierwszykochałsię
zkobietą.Byłaniąstarszaopięćlatsąsiadka,któraspędzałatuwakacje.Którejś
nocyzakradłasiędojegołóżkaizaczęłarobićznimrzeczy,októrychtylkoczytał…
Miłe wspomnienie. Przewrócił się na bok, zaskoczony, że materac ugiął się pod
jegociężarembardziej,niżbysiętegospodziewał.Zapewnemiałjakieśzaburzenia
równowagipodługiejpodróży.Czasemtakbywa.
Jasnybłyskrozświetliłnachwilępokój.Jonasotworzyłoczy.
Czyżbymiałjakieśomamy?
Kiedykolejnabłyskawicarozjaśniławnętrze,uniósłsięnałokciuispojrzałnałóż-
ko.
Allie?
Wielkienieba,czyżbymiałhalucynacje?Jaktomożliwe,żejejwcześniejnieza-
uważył?Czyonawiedziała,żeontujest?
Znieruchomiałzezdziwienia,asercewaliłomujakoszalałe.
Coteraz?
Możeonaniewieotym,żeontujest?
‒Allie?‒odezwałsięcicho.
Cisza.
Deszczzacząłpadaćzezdwojonąsiłą,aburzazdawałasięwracaćnadjezioro.
CzyżbyAlliezasnęła?Amożelunatykowała?
‒Allie?‒Tymrazemspróbowałniecogłośniej,choćbałsię,żebyjejnieprzestra-
szyć.Przecieżonabyłapewna,żeprzyjedziedopierojutro.
Możepowinienwstaćpocichuzłóżkainiepostrzeżeniewyjść?
Był wprawdzie nagi, ale w pokoju na szczęście było ciemno. Torbę z ubraniami
zostawiłnadole.
Byłjednaknatyledużyiciężki,żeniemógłwysunąćsięzłóżkaniepostrzeżenie.
Niechtowszyscydiabli:takźleitakniedobrze.
Powoli,bardzopowoliodsunąłprześcieradło…
Allieotworzyłaoczy.Cotobyło?Wyraźnieczuła,żełóżkosięporuszyło.
Itonieraz.
Erik.
Zabijego.
Najpierwpodsmażynaogniu,apotemzabije.
Dlaczegoniewzięłazesobąlatarki?
Nienamyślającsięwiele,odrzuciłaprześcieradłoizwaliłagonogamizłóżka.
‒Och!
Dobrzemutak.
‒Cotysobiewyobrażasz?
‒Nic!
‒Erik,jesteśnaprawdębeznadziejny!
‒NiejestemErik!
KolejnabłyskawicarozjaśniłapokójiAlliezobaczyłaprzedsobąnagiegoJonasa.
Przezchwilęniedocierałodoniej,cowidzi.
‒Cotyturobisz?Itowdodatkucałkiemnagi?
Jonasokryłsięrogiemprześcieradła.
‒Niemiałempojęcia,żetujesteś.Przyjechałemwcześniej,więcżebywasniebu-
dzić,przyszedłemsięprzespaćtutaj.
Byłatakwzburzona,żeminęładobrachwila,zanimjegosłowawpełnidotarłydo
jejświadomości.
‒Poczekaj,ubioręsięiznajdęjakieśświatło.
Czekała cierpliwie, starając się pojąć, co się właściwie stało. Zasnęła, a potem
obudziła się, ponieważ musiała skorzystać z toalety. Kiedy wróciła, wdrapała się
zpowrotemdołóżkaipoczuła,żektośwnimjest.
Usłyszałagrzmotiprzekleństwo.Uśmiechnęłasiędosiebiewciemności.
‒Dobrzesiębawisz?
‒Doskonale.Poczekaj,zarazprzyniosęlampę.
Kolejnygrzmotikolejneprzekleństwo.Allieprychnęławciemności.
‒Niemusiszsięupajaćmoimnieszczęściem.
‒Muszę.
‒Mam.‒Trzaskzapalanejzapałki,poczymświatłolampyrozjaśniłomrok.Wjej
blaskudostrzegłaubranegowdżinsyJonasa,którybyłjeszczewspanialszy,niżza-
pamiętała.
‒Nowięcpowieszmi,cosięwłaściwiestało?
‒Mojespotkaniezostałoodwołane,napisałemwięcdoErika,żeprzyjadędzień
wcześniej.Przyszedłemtuspać,atywskoczyłaśdomojegołóżka.‒Uniósłręce,po
czymopuściłjenauda.Mocne,solidnauda.Nie,żebyimsięprzyglądała.‒Atak
przyokazji,miłocięznówwidzieć.
Comiałamuodpowiedzieć?
‒Przykromi,jeślicięwystraszyłem,Allie.Jeśliciętopocieszy,tojarównieżomal
niedostałemzawałuserca.Byłemprzekonany,żejestemtusam,alekiedybłyska-
wicarozjaśniłapokój,cozobaczyłem?‒Zrobiłkomicznąminę,udającprzerażenie.
Allieuśmiechnęłasięmimowoliiwzruszyłaramionami.
‒Notak,wyniknęłoztegoniezłezamieszanie.
‒ Najwyraźniej. ‒ Stał przy łóżku z rękami w kieszeniach, przyglądając jej się
uważnie.Allieodruchowopodciągnęławyżejprześcieradło.
Cisza się przeciągała. Wyobraziła sobie nagle, że to piękne ciało przykrywa jej
własne,wielkiedłonieobejmująjejpiersi,austa…
‒Maszochotęnapiwoalbocośinnego?
‒Chętnienapiłabymsiępiwa.
‒Clarissanapewnocośdlanaszostawiławlodówce.Zobaczmy.
Oświetlającsobiedrogęlampą,ruszyłposchodachwdół.Rzeczywiście,lodówka
byłapełna.Znaleźliwniejnietylkopiwo,aletakżewino,szampana,sery,tonic,cy-
trynyisokpomarańczowy.Najwyraźniejdomekbyłmiejscem,wktórymodbywały
sięimprezy.JonasotworzyłdwiebutelkiBassAleinalałjedoszklanek.
Usiedliprzyniewielkimstolewkuchni,zlampąpośrodku.
‒ Dlaczego w domku nie ma elektryczności? ‒ Allie napiła się swojego piwa. ‒
Czekaj,askoroniematuprądu,tojakdziałalodówka?
‒ Jest na gaz, podobnie jak kuchenka i grzejnik. Mój pradziadek założył elek-
trycznośćwdużymdomu,aleuparłsię,żebypozostawićtenmały„nietknięty”.Pra-
babciaBridgetpodzielałatęopinięitakjakośjużzostało.Mniesiępodoba.
‒Mnieteż.Tocałkiemromantyczne.
Jonasodstawiłszklankęispojrzałjejwoczy.
‒Rzeczywiście.
Alliepoczuła,żemakłopotyzoddychaniem.Ocochodziztymmężczyzną?Czy
ofakt,żewświetlelampyjegoskóramazłotyodcień,oczybłyszcząnienaturalnie,
aonsamwyglądaniewiarygodnieprzystojnie?Amożeoto,żeprzedchwiląwidzia-
łagonagiego?
Musicośpowiedzieć,boinaczejdostrzeże,żewpatrujesięwniegojakprzysło-
wiowasrokawgnat.
‒Gdziebyłaś,kiedyprzyszedłemdołóżka?
‒Włazience.Dlaczegosięnieodezwałeś?
‒Niemiałempojęcia,żetamjesteś.Dopierokiedycięzobaczyłem,zdałemsobie
sprawę,żemamtowarzystwo.
‒Jaktomożliwe,żekładącsiędołóżka,niczegoniezauważyłeś?
‒Byłociemnojakwgrobie.
‒Alemusiałeśpoczuć,żemateracniejestrówny.
‒Nicniepoczułem.Jesteśtakalekka,żenawetsięnieugiął.
‒Dajspokój.
‒Niewierzyszmi?Chodźnagórę,tocizademonstruję.
‒Nie,nie…
‒Niebójsię,nicciniezrobię.‒Podniósłlampęiruszyłnagórę.
Alliezawahałasięprzezchwilę,apotemruszyłazanim.Wolałajegotowarzystwo
niżsamotnesiedzeniewciemnejkuchni.
Niebyłagłupia.
‒Połóżsię.‒Postawiłlampęnastolikuiwskazałrękąłóżko.‒Tutaj,gdziejale-
żałem.
Alliezrobiła,ocoprosił.
‒ A teraz zamknij oczy. Położę się obok. Pamiętaj, że ważę jakieś sześćdziesiąt
funtów.
Kiedysiępołożył,materacugiąłsiętrochę,alenietyle,ilesięspodziewała.
‒Noico?
‒Norzeczywiście,niezapadłsiępodtobą.
‒Gdybymbyłtaklekkijakty,niczegobyśniepoczuła.
‒Możemaszrację.
‒Napewnomam.Musiszsiępoddać.
Otworzyłaoczyiodwróciłasięwjegostronę,jakbyciągnęłajądoniegojakaśnie-
widzialnasiła.
‒Nicniemuszę.
‒Tchórz.
‒Okej,okej,przyznaję,żetwojateoriamożebyćcałkiemprawdopodobna.
‒Nawetpowiedziałemtwojeimięitodwarazy.
‒Ach,rozumiem.
‒ Miałem też zamiar dotknąć twojego ramienia, ale uznałem, że możesz dostać
zawału.
‒Pewniebytakbyło.
‒Wtakimraziedobrze,żesiępowstrzymałem.‒Jonaswyciągnąłsięwygodnie,
złożyłręcepodgłowąizamknąłoczy.‒Więcteraz,kiedyjużtosobieustaliliśmy,
możepójdziemyspać?
‒Co?
‒Dlaczegonie?‒Otworzyłjednooko,poczymzamknąłjezpowrotem.‒Podoba
misięleżećztobąwłóżku.
Allieuśmiechnęłasięmimowoli.
‒Czyży?
‒Naprawdę.Wiem,żetotrochędziwne,boprawiesięnieznamy,alemamytu
wszystko,czegonampotrzeba:dramatyzm,intrygę,fabułę.‒Spojrzałnaniązlek-
kimuśmiechem.‒Wszystko.
Allie spoważniała. Te oczy przyciągały ją jak magnes. Nie potrafiła oderwać od
nichwzroku.Iodtychjegopełnychust…
‒Żartowałem.Odprowadzęciędodomu.
‒Jasne.Dziękuję.
Nieporuszyłsię.Nieodwróciłwzroku.
‒Nodobrze,żartowałem.
Alliepoczuła,jakogarniająpłomień.
‒Rozumiem.
‒Niemogę.Erik.
‒Nicdoniegonieczuję‒powiedziałazgodniezprawdą.
‒Nic?
Miała wrażenie, że dostrzegła w jego wzroku zadowolenie. Czyżby to męskie
ego,czyteżprawdziwezainteresowaniejejosobą?
‒Nic.Toświetnyfacet,aleniedlamnie.
‒Onnatomiastczujecośdociebie.
Omalsięnieroześmiała.
‒Takmusiętylkowydaje.
‒ Może. Ale jest moim bratem. Dlatego musimy przez to przejść razem… ale
osobno.
Alliezachichotała.Erikniewspominał,żejegobratmatakiepoczuciehumoru.
‒Przezwichryiburze.Ijeszczecotamprzyniesienamlos.
‒Dokładnietak.‒Obszedłłóżkoipodałjejrękę.Stanęłaznimtwarząwtwarz,
araczejtwarząwszyję,gdyżbyłodniejznaczniewyższy.
‒Bardzosięcieszę,żebędęmiałokazjęlepiejciępoznać,Allie.‒Uśmiechnąłsię
ciepłoijegopodobieństwodoErikastałosiębardziejwidoczne.‒Wielkaszkoda,
żenatymbędziemymusielipoprzestać.
ROZDZIAŁCZWARTY
‒Jonaspowiedział„skręćwprawozawielkąniebieskąskrzynkąnalisty”.‒San-
dra popatrzyła na drogę, wypatrując przez zalewaną deszczem szybę skrzynki.
Niebieska?Zaraz,tucośjest.Duże,niebieskie.Skręciła.Ktochciałbymieszkaćna
takimodludziu?Mogłasięzałożyć,żewpromieniupiętnastumilnieuświadczypiz-
zyanifiliżankidobrejkawy.
Samochódpodskakiwałnanierównościach tego,coJonasnazwał drogą,aco jej
zdaniemniemiałonicwspólnegozszosą.
Powinnapoczekaćztąpodróżądorana,aleniecierpiałaranków.PonadtoGina,
którąmiałazastąpić,cudownieozdrowiała,dziękiczemuSandramogłaprzyjechać
wcześniejizrobićJonasowiniespodziankę.
Wkońcuzobaczyłaprzedsobąjakieśświatła.Bogudzięki,tomusiałobyćto.Do-
strzegładużydomizaparkowaneprzednimdwasamochody.Jedenznichbezwąt-
pienianależałdoJonasaMeyera.
Ich związek zakończył się przed ośmioma laty, ale musiała przyznać, że myślała
o nim z pewną nostalgią. Lubiła Jonasa i to bardziej, niż była skłonna przed sobą
przyznać.Zaczynaławidziećwnimosobę,któramogłabywyratowaćjązfinanso-
wychiemocjonalnychtarapatów,wjakiepopadła.Wgłębiduszywiedziałajednak,
żeniejest„tymjedynym”idlategouznała,żepowinnaznimzerwać.
Potrzechlatachnatknęlisięnasiebieprzypadkowoiponowniezaprzyjaźnili.Do-
skonalesięrozumieli,mielipodobnypoglądnawielesprawisekswychodziłimzna-
komicie.Niebezznaczeniabyłteżfakt,żeJonasbyłbogaty.Miałatrzydzieściczte-
rylataizaczęłasięzastanawiać,czyjednakniejestonmężczyzną,zktórympowin-
nazwiązaćsięnastałe.
Żartowali sobie z tego, choć wiedziała, że każdy taki żart kryje cień prawdy.
Możewtenweekendznajdziesięokazja,żebynatentematporozmawiać?
Zatrzymała samochód przed obszernym, jasno oświetlonym domem. Cóż, to nie
byłajejbajka.Toniebyłojejżycie.Onazostawiładomimężaimogłamiećotopre-
tensję tylko do siebie. Mogła polegać tylko na sobie, a czas płynął nieubłaganie.
Wiedziała,żewystępującnascenie,niedorobisięmajątku,aniemiałajużcierpli-
wości,żebywrócićnastudia.Jeślichcezapewnićsobiefinansowąstabilizację,musi
zacząćnadtymmocnopracować.
Deszczznówprzybrałnasile.Chwyciłatorbęzsiedzeniapasażeraispojrzałana
dom.Wewnątrzniepaliłysiężadneświatła,widoczniewszyscyjużspali.
Podeszładodrzwi,spodziewającsię,żebędązamknięte,wobawieprzedpsycho-
patycznymimordercami,aleokazałosię,żesąotwarte.
CiMeyerowiesąnaprawdęniespełnarozumu.
Weszładodomuizamknęłazasobądrzwinazasuwę.Zapaliłaświatłoirozejrza-
łasiępoholu.Ależmuzeum!Nicdziwnego,żepoglądyJonasabyłyraczejkonser-
watywne. Mieszkając w takim domu, nie mógł wyrosnąć na buntownika. Zupełnie
sięniezdziwiła,żeJonaschciałgosprzedać.Toniebyłdom,wktórymmożnasię
było zakochać. Wspomniał coś, że zamierza kupić mieszkanie na Cape Code i jej
zdaniembyłotocałkiemrozsądnerozwiązanie.
Weszłaposchodachiodrazunatknęłasięnajakiegośmężczyznę.Erik.Byłpija-
ny?Amożezaspany?
‒Cześć‒powitałago.
Całkiemprzystojnyfacet.Znałagozopowieściiwiedziała,żemareputacjęuwo-
dziciela. Podobny do Jonasa, choć miał nieco jaśniejsze włosy i był od niego nieco
pulchniejszy. Facet z rodzaju tych, których raczej poklepiesz po ramieniu, niż po-
daszmurękę.
‒JestemSandraMcKinley.
‒Sandra.‒Zamrugałpowiekami.‒Wydawałomisię,żemiałaśprzyjechaćjutro.
Sandrarozłożyłabezradnieręce.
‒Dzisiajjestjużjutro.Ijużtujestem.
‒Któragodzina?
‒Drugawnocy.GdziejestJonas?
‒Przyjedziedopierojutro,toznaczydzisiaj.
‒Nie,skarbie,onjużprzyjechał.
Spojrzałnanią,uśmiechającsięlekko.Całkiemmilutka.
‒Skarbie?
‒Niepodobacisię?‒Wzruszyłaramionami.‒Mogęzwracaćsiędociebieina-
czej.
‒ Może być po prostu Erik. ‒ Oparł dłonie na biodrach. ‒ Teraz sobie przypo-
mniałem,żeJonaswspomniałcoś,żeprzyjedziewcześniej.
‒ Mhm. Gdzie jest jego sypialnia? We wschodnim skrzydle? Zachodnim? Ile tu
wogólejestskrzydeł?
‒Aco,skarbie?Tendomjestdlaciebiezaduży?
‒Nicniejestdlamniezaduże‒odparła,krzyżującramionanapiersiach.
‒ No, no. ‒ Podszedł do niej i wskazał ręką korytarz. ‒ Jonas zazwyczaj sypia
wostatnimpokojupoprawejstronie.Jestempewien,żebędziezadowolony,jakdo
niegodołączysz.Jeślichceszspaćwswoimpokoju,tojestpoprzeciwnejstronieko-
rytarza.
Sandraniezdziwiłasięspecjalnietym,żeErikuznał,żewciążsąkochankami.Jo-
nasnienależałdowylewnychosób.
‒Dzięki.Cośjeszczepowinnamwiedzieć?
‒Łazienkajestzamnąpolewejstronie.Ręcznikipowinnaśznaleźćwpokoju.Po-
dobniejakszlafrok‒powiedział,niespuszczajączniejwzroku.
Sandraodpowiedziałamutymsamym.
‒Cotakpatrzysz?Nigdywcześniejniewidziałeśnaoczykobiety?
‒Tysiącekobiet.Tyletylko,żeJonasmnienieuprzedził.
‒Oczym?
‒ Że jesteś taka piękna. I taka egzotyczna. Jak Salma Hayek. I taka… ‒ zrobił
rękąnieokreślonygest‒piękna.
‒ Rozumiem ‒ odparła z nonszalancją, skrzętnie ukrywając zadowolenie z tego
komplementu.‒Apowiniencipowiedzieć?
‒Większośćmężczyznbytakzrobiła.
‒Jonastoniejestwiększośćmężczyzn.
Erikprzewróciłoczami.
‒Takmówią.
‒Wkażdymraziemiłomiciępoznać,Erik.Mamnadzieję,żewtenweekendbę-
dziemymieliokazjępoznaćsięlepiej.‒Uśmiechnęłasiędoniegopromiennieiru-
szyławzdłużkorytarza.Świadoma tego,żesięjej przygląda,celowokołysałabio-
drami.
‒Ach,Sandra,Jonasczasamisypiawdomkugościnnym,dlategoniezdziwsię,jak
gotuniezastaniesz.
‒Chceszpowiedzieć,żetujestjeszczejakiśinnydom?‒Niepotrafiłaukryćzdu-
mienia.
‒Maszjakiśproblemzpieniędzmi,Sandra?
‒Tychnigdydosyć,Erik.
Roześmiałsięserdecznie.
‒Podobaszmisię.ZupełnieniejesteśwtypieJonasa.
‒Doprawdy?Awczyimjestem?‒Odwróciłasięnapięcieiruszyładalejkoryta-
rzem.–Dozobaczeniarano.Októrejkelnerpodajeśniadanie?
‒Punktualnieosiódmej.Jaksięspóźnisz,niedostaniesznicdojedzenia.
‒Zobaczę,cosięda…
W tej chwili usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi, któremu towarzyszył męski
śmiechikobiecychichot.
SandrapopatrzyłapytająconaErika.
‒Spodziewaszsięgości?
‒Natowygląda…
‒Całeszczęście,żewziąłemzapasowyklucz‒DoszedłichgłosJonasa.
‒Jestemkompletniemokra.‒Niezidentyfikowanyżeńskigłos.
Erik ruszył w dół. W holu stali Jonas z Allie, oboje kompletnie przemoczeni,
uśmiechającysiędosiebietak,jakbysięznaliodwieków.
Sandra poczuła ostre ukłucie zazdrości. Allie miała ten weekend spędzić z Eri-
kiem,aJonasmiałbyćjejpartnerem!
Puściłatorbęnapodłogęzgłośnymhukiem.
JonasiAlliepodnieśligłowy.
‒Sandra‒odezwałsięradosnymgłosemJonas.
‒Witaj,Jonas‒odparłazimno.
‒Allie!
‒Och,cześć,Erik.‒Wjejgłosiedałosięsłyszećpoczuciewinyizaskoczenie.
Cóż…Zapowiadałsiębardzointeresującyweekend.
„Julie,nieuwierzysz,cosięwydarzyłodziśwnocy.Todotyczymnie,Jonasaiłóż-
ka.Doniczegomiędzynaminiedoszło,alemamwrażenie,żebardzoniewielebra-
kowało.Tonajseksowniejszyfacet,jakiegoznam”.
Allieotworzyłaoczy.Ranek.Ciekawe,którabyłagodzina.Spojrzałanazegarek‒
dochodziłaósma.Niespałanajlepiej,coniebyłoznowutakiedziwne,zważywszyna
przeżyciaminionejnocy.Kiedywybieglizdomu,Jonaschwyciłjązarękęipociągnął
nadjezioro.Ponieważpadałdeszczitakbyłoimwszystkojedno.Zaczęlibrodzićpo
brzegu,chlapiącwodąjakrozbrykanedzieci.Allieuwielbiałamężczyzn,którzypo-
trafiąsiębawić.
W domu natknęli się na Erika i Sandrę, którzy patrzyli na nich z wyraźną dez-
aprobatą.
Zupełnieniepotrzebnie,ponieważichigraszkibyłycałkowicieniewinne.
No,prawiecałkowicie.
Kiedy znaleźli się razem we czworo, okazało się, że czują się niezręcznie. Nie
bardzowiedzieli,comówićdokogoiczyprzepraszaćzacoś,czegowrzeczywisto-
ściniezrobili.
CzyJonasiSandrarzeczywiściebylitylkoprzyjaciółmi?CzyErikpowiedziałJona-
sowi,żemyślipoważnieoAllie?
Allieniemiałapojęcia.Wstałazłóżkaipodeszładookna,żebypopatrzećnawi-
dok.
Ranek był wspaniały. Wiał lekki wiatr, marszcząc delikatnie wodę na jeziorze,
któralśniławporannymsłońcu.Cośpięknego.
Wzięłaszybkiprysznic,ubrałasięwkoloroweszortyiprostąbiałąkoszulkę.Zro-
biładelikatny,nierzucającysięwoczymakijaż.Przecieżniemiałazamiarunikogo
uwodzić.
Wyszła na korytarz. W domu panowała cisza i wszystkie drzwi były zamknięte.
Erik powiedział, że mogą sobie zejść do kuchni o dowolnej porze i zjeść, co tylko
przygotowałaimClarissa.
Bardzo jej to odpowiadało. Miała ochotę na kawę, która pomoże jej rozpocząć
nowydzień.
Ku swemu zdumieniu ujrzała w kuchni Jonasa. Stał tyłem do niej, na bosaka,
wkrótkichspodenkachkhakiikoszulcepolodoskonalepodkreślającejszerokiera-
miona.
‒Dzieńdobry.
‒Cześć,Allie.‒Odwróciłsięwjejstronęiuśmiechnął.‒Dobrzespałaś?
Zastanawiała się, co odpowiedzieć, i zdecydowała się na dyplomatyczną odpo-
wiedź.
‒Nienajgorzej.
‒Aleinienajlepiej.Totakjakja.Maszochotęnakawę?Nalejęci.
‒ Z przyjemnością. ‒ Wspięła się na wysoki barowy stołek, żałując, że nie są
wmałejkuchniwdomkugościnnym,którapodobałajejsięznaczniebardziej.
‒Clarissaprzyniosłanamświeżeowoceicynamonowebułeczki.Cotynato?
‒ Pachną po prostu nieziemsko. Chętnie spróbuję. ‒ Wzięła od niego kubek
zkawąinapiłasię.Byłamocnaiaromatyczna.Taka,jakąlubiła.
‒Cośmisięzdaje,żeErikiSandratrochępośpią.Obojelubiąpóźnowstawać.
Mamykilkagodzindospędzeniatylkowedwoje.Zastanawiałemsię,czymiałabyś
ochotępopłynąćkajakiem?
‒Chybatak.Aprzynajmniejtakmisięwydaje.
‒ Nidy nie pływałaś kajakiem? ‒ spytał, jakby była to najzwyklejsza rzecz pod
słońcem.
‒Nigdy‒odparłazgodniezprawdą.
‒Myślę,żecisięspodoba.
Teżmiałatakąnadzieję.Kobiety,zktórymispotykałsięJonas,zapewnebyłyeks-
pertamiodpływaniakajakami.Sandrazapewneteż,choćsprawiaławrażenieosoby
niezbyt przepadającej za uprawianiem sportu. Była piękna, oryginalna i zapewne
bardzodoświadczonawłóżku…
Uff,musiprzestaćtakwszystkoanalizować.Juliezarzucałajej,żemaskłonność
do nadmiernego rozpamiętywania wszystkiego, co się jej przydarza. Pewnie miała
rację.Dlategoterazniebędziesięstarałazrozumiećmotywów,którekierowałyJo-
nasem.Chciałauniknąćrozczarowania,kiedySandrawylądujedziśwnocywjego
sypialni.Ugryzłakolejnykawałekcynamonowejbułki.
‒Clarissasamajerobi?
‒Kupujewcukierniwmiasteczku.Wszyscywokolicyzjadająjewhurtowychilo-
ściach.Napewnoniejesttonajzdrowsze.
‒Uważam,żesąwartegrzechu.
‒Wieszco,zaproponowałemtekajakipodwpływemimpulsu,alemożewolałabyś
zacząćodprzeglądaniaubrańnastrychu?
‒ Nie, nie. Na to będzie czas później. Kajaki to doskonały pomysł. Zresztą, nie
chcęodbieraćprzyjemnościErikowi,któryobiecał,żemijepokaże.
‒Rozumiem.
Allieodstawiłakubekzkawąnastół.Czuła,żemusicośwyjaśnić.
‒Czymusimyprzestrzegaćjakichśreguł,odnośnietego,ktojestzkim?Jakośnie
mamnatospecjalnejochoty.
‒Ustalmyzgóry:tytujesteśzErikiem,ajazSandrą.
‒Okej.
‒Aleskorooniwciążśpią…‒Najegotwarzypojawiłsięuśmiech.
‒Dokładnietomiałamnamyśli.
‒Niemartwsię,niebędzieżadnegoproblemu.JaiSandrajesteśmyprzyjaciół-
mi…
‒Tylkotyle?
‒ Już od kilku lat jesteśmy tylko dobrymi kumplami. Możemy z czystym sumie-
niemiśćnakajaki.
Allie nie była całkiem przekonana. Sandra sprawiała wrażenie osoby, która bez
wahaniarozszarpałabyjązębaminastrzępy.
‒Okej.
‒Aletylkodlatego,żewkajakachniemałóżek.
Alliepotrząsnęłagłową.Jeślipopowrocieokażesię,żeErikiSandrabędąnieza-
dowoleni z powodu ich wyprawy, dopilnuje, żeby nigdy więcej nie znaleźli się już
samnasam.
Nasamąmyślotymzrobiłojejsięsmutno.
Przebralisięwkostiumy,posmarowalifiltremiruszylidohangaru.Wybralikajak
i Jonas udzielił jej krótkiej lekcji wiosłowania. Woda w jeziorze miała przepiękny,
szmaragdowy kolor i była nadspodziewanie spokojna. Allie była zauroczona wido-
kiem,jakiujrzała.
‒Jaktomożliwe,żeniechceszprzyjeżdżaćtuwkażdyweekend?
‒Dobrepytanie.Chybapoprostusięodzwyczaiłem.
‒Niemogętegozrozumieć.
Gdybyonamiałatakidom,spędzałabywnimkażdąwolnąchwilę.Ludzietacyjak
Jonasniedocenialitego,czymobdarowałichlos.Wydawałoimsiętozupełnienatu-
ralne,bozawszetomieli.
‒Myślę,żetodlatego,żetomiejscejestnaszymwspólnymdomem.Janatomiast
chciałemmiećcośswojego,coś,comógłbymurządzićtak,jaksamchcęiconależa-
łobytylkodomnie.
‒Topodobniejakztwojąpracą.Chceszmiećwłasnąfirmę,wktórejsampodej-
mowałbyśwszystkiedecyzje.
‒ Doskonale to ujęłaś. ‒ Spojrzał gdzieś ponad jej głową i wyciągnął rękę. ‒
Spójrz.
‒Alliezadarłagłowęidostrzegłaszybującegonieopodalorła.
‒Orany!Cośniesamowitego!Widziałamgobardzowyraźnie.
‒Jestichtucałkiemsporo,alezazwyczajniepodlatujątakblisko.
‒Atytuniechceszprzyjeżdżać.Niepojmuję.
‒Zrozumiałabyś,gdybyśpoznałamojącałąrodzinę.Tatabyłbardzodespotyczny,
co oczywiście wzbudzało w nas chęć przeciwstawienia mu się za wszelką cenę.
Erikznimwalczył,ajauciekałem.
‒Chybacięrozumiem.Jateżdośćwcześniewybyłamzdomuirzadkotamgosz-
czę.
‒Kiedybyłaśostatniraz?
‒Niechpomyślę…‒Zrobiłabardzopoważnąminę.‒Którymamyterazwiek?
Jonasroześmiałsięgłośno.
‒Och,Allie,jesteśniemożliwa.
‒ByłamwdomunaBożeNarodzenie.Zazwyczajspotykamsięzmamąibraćmi
gdzieśpozadomem.
‒Naneutralnymgruncie.
‒Dokładnietak.
Jonasspojrzałnawidniejącynieopodaldom.
‒Toprawda,żeczujęsięztymmiejscemzwiązany,aleterazitakniematojuż
większegoznaczenia.Postanowiliśmygosprzedać.
‒Maciejużkupca?
‒Nie.
‒Wtakimraziejeszczenicstraconego.
‒Jużpodjęliśmydecyzję.
Skinęła głową. W końcu to nie była jej sprawa. Pomyślała jednak, że popełniają
błąd,pozbywającsiętakiegomiejscajakto.
‒Wracamy?
‒Chybatrzebabędzie‒odparłazwestchnieniem.
Jonaszawróciłswójkajak.Zsunąłokularynaczołoiuśmiechnąłsiędoniejzabój-
czo.
‒Podobamisię,żepodjęłaśwzywanie,AllieMcDonald.
‒Tojużdrugarzecz,któracisięwemniepodoba,JonasieMeyerze.Tosięrobi
niebezpieczne.
‒Naprawdęjużdwie?‒Zmarszczyłbrwi.‒Todoprawdyzbytdużojaknataką
drobnądziewczynęjakty.Muszęsięmocnopilnować,żebynieprzeholować.
‒Takmyślisz?‒Nienamyślającsięwiele,zaczerpnęłazjeziorawodyiochlapała
go,poczymzawróciłakajakiruszyławstronędomu.Jonaspodążyłzanią.
‒Nodobrze,dobrze.Zasłużyłemsobie.Jesteśmykwita.
‒Tak!‒Allieuniosłapięśćwpełnymtriumfugeście.Jonasprzepłynąłobokniej
irazempodążyliwkierunkuplaży.
‒Wyjdępierwszyicipomogę.‒Jonaswyskoczyłdowodyiwyciągnąłkajakna
brzeg.
Allie jednak uznała, że nie potrzebuje jego pomocy. Wstała i postanowiła sama
wyjść z kajaka, tyle tylko, że ten zaczął powoli odpływać. Jedną nogą stała w wo-
dzie,drugązaśmiaławkajaku.
Niepoddasię.
Udałojejsięwyciągnąćzkajakadrugąnogę,kiedypoczułasilneramiępodtrzy-
mującejąwtalii.Apochwilidwaramionaporwałyjądogóry.
Otworzyłausta,żebypowiedzieć,żedoskonaledasobieradęsama,aleniezdąży-
ła,gdyżposzybowaławpowietrzu.I…znalazłasięwwodzie.
‒Och,poczekajtylko,zarazcipokażę!Jeszczepożałujesz.
Rzuciłasięnaniegozimpetem,jakbybyłjednymzjejbraci,iprzewróciłagodo
wody.
Jonaswylądowałwjeziorze.
Podniósłsiępospiesznieiwyciągnąłrękę,żebyjązłapać.Onajednakbyłaszyb-
sza.Odsunęłasiępozajegozasięg.
‒Niezłajesteś.
‒Pamiętaj,żemampięciumłodszychbraci.
‒Pięciu!PrzyErikuniemogłemzdobyćtakiegodoświadczenia.
‒Czyterazjesteśmykwita?‒Wyciągnęłarękęnazgodę.
‒Tak.‒Ująłwyciągniętądłoń.‒Choćnieukrywam,żekusimnie…
‒Nawetotymniemyśl.
Przytrzymałjejrękęodrobinędłużej,niżwypadało,ilekkopociągnąłjądosiebie.
‒Podobamisiętapsotnastronatwojejnatury,AllieMcDonald.Sprawia,że…No,
poprostumisiępodoba.
‒Uważaj,Jonas,boprzezciebiejeszczespuchnęzdumy.
‒Zaryzykuję‒oznajmiłiruszyłwstronędomu.Zupełniejakbymówiłtakierze-
czykobietomkażdegodnia.
Możetakbyło.
Allieuzmysłowiłasobiejednak,żemarzyotym,abymówiłjetylkojej.
ROZDZIAŁPIĄTY
Sandrawyszłazsypialniizeszłanadół.Ciekawe,coprzyniesiedzisiejszydzień.
JakminęłanocErikowi?JakzareagujenaJonasaiAllie?Czywciążbędziesięstarał
zdobyć serce królowej lodu, czy sobie odpuści? Widziała wyraźnie, że widok tych
dwojgasprawiłmuból,idoskonalegorozumiała.
Jeślichodzioniąsamą,tobyłapewna,żejakośsobieporadzi.Zawszebyładobra
w pokonywaniu życiowych zakrętów. Jonas nigdy jej nie kochał, podobnie jak ona
jego,iprawdopodobnienigdyjużniepokocha.Potrafiłasięosiebiezatroszczyćtak,
jak robiła to od zawsze. Zarabiała marne grosze, ale przynajmniej żyła tak, jak
chciała,idokonywaławłasnychwyborów.
WkuchnizastałatylkoErika,choćbyłapewna,żeJonasnieśpijużoddobrychkil-
kugodzin.
‒Witaj,Erik.Widzę,żejesteśtakimsamymrannymptaszkiemjakja.
‒Zawszeoglądamwschodysłońca.‒Machnąłrękąwkierunkudzbankazkawą.
‒Częstujsię,kołoratunkowejestjużgotowe.Sąteżsłynnecynamonowebułeczki.
PrzyniosłajeClarissa,żonaczłowieka,któryopiekujesięnaszymdomem.
‒Toktośwrodzajuniańki?
‒Ha,ha.
‒ Wiem, wiem, jestem bardzo zabawna. ‒ Nalała sobie kawy, przyglądając się
ukradkiemswojemutowarzyszowi.‒Alliejużwstała?
‒Jesttakimsamymrannymptaszkiemjakmójbrat.‒Trudnobyłonieusłyszeć
wjegogłosiezazdrości.‒Zapewnezdążylijużzaliczyćwycieczkędookołajeziora
iterazwybierająsięnarowery.
‒Tochore.
‒Mówięci…
‒Icobędąztegomieli?Tylkosmukłąsylwetkę,zdrowie,energięidługieżycie.
‒Dokładnie.Totalnastrataczasu.
Sandra napiła się kawy, która okazała się zadziwiająco dobra. Zastanawiała się
nadswoimnastępnymruchem.PowiedziećmuoAllieczynadalprowadzićnicnie-
znaczącąkonwersację?
‒Jakiemaszplanynadzisiaj?
‒PokażęAllieposiadłość.
‒Mamwrażenie,żedotejporyzdołałajużcałązwiedzić.
‒Wtakimraziepokażęjejstrych.Sątamstertystarychubrań,którymijestbar-
dzozainteresowana.Alliejestprojektantkąmody.Obiecałem,żejedostanie.
‒Świetnypomysł.‒Popatrzyłananiegozuwagąipostanowiłapójśćnacałość.‒
Lubiszją,prawda?
‒Może.‒Popatrzyłnaniąoczami,któretakbardzoprzypominałyjejoczyJona-
sa.–Adlaczegopytasz?
Sandrazniżyłagłosdoszeptu.
‒Bojestemchorazzazdrości.
Eriksięuśmiechnął.
‒Musiszstanąćwkolejce.
‒Słyszałamotym.
‒Doprawdy?Aodkogo?
‒Samzgadnij.
‒Domyślamsię.Prawdąjest,żelubiękobiety.
‒AledlaczegoakuratAllie?Cojestwniejtakiegoszczególnego?
‒Pytasz,bointeresujecię,codoniejczuję,czyteżzpowodutego,żeJonaspa-
trzyłnaniąwczorajwtenszczególnysposób?
‒Ajakmyślisz?
‒Niejestempewien.Jeszczecięnierozgryzłem.
‒Życzępowodzenia.OpowiedzmioAllie.
‒Onajest…inna.
‒Inna?
‒Innaniżpozostałekobiety.
‒Byłakiedyśmężczyzną?
‒Co?‒Erikomalniezakrztusiłsiękawą.‒Boże,nie.
‒Skądmożesztowiedzieć?
Kiedysięśmiał,wyglądałznacznielepiej,niżgdybyłnachmurzony.
‒Maszrację,niemogę.
‒Chceszpowiedzieć,żejestróżnaodkobiet,zktórymisięzazwyczajspotykasz.
‒Taak.Niejest…‒Przyjechałrękąpowłosach.‒Mawsobiejakąśniewinność,
którajestbardzo,aletobardzoseksy.
‒Ach,rozumiem.Jesteśjednymz„tych”facetów.
‒Jakichfacetów?
‒Przezcałeżycieposuwaszkażdąkobietę,którastanienatwojejdrodze,apo-
temupieraszsię,żebypoślubićdziewicę.
Erikprzerwałpiciekawywpółłyka.
‒Naprawdętakmyślisz?
‒Wedługmniedokładnietakjest.‒Zdziwiłająjegoreakcja.Czyżbyniktnigdy
nieuzmysłowiłmu,corobi?‒Opowiedzmioniejwięcej.
‒Niechodzitylkooto,żejestsłodkaiseksowna.Jestzabawna,inteligentna,by-
straibardzoambitna.Aleumieteżstąpaćtwardopoziemi.Dziewczyny,wotocze-
niuktórychdorastałem,dostawaływszystkopodanenatalerzach.
‒Wprzeciwieństwiedociebie?
‒Tonietosamo.
‒Anibydlaczego?Bosąkobietami?
UśmiechErikaposzerzyłsię.
‒Bojaniepróbujęumówićsięzsamymsobą.
Sandraroześmiałasię.
‒Punktdlaciebie.
‒Miałemnadzieję,żepodczastegowyjazdujakośsiędogadamy,aleteraznieje-
stemjużtegotakipewien.Widziałaś,jaknasiebiepatrzyli?
‒Trudnobyłoniezauważyć.
‒Niebyłaśzazdrosna.
‒Przezjakieśdziesięćsekundtak,potemmiprzeszło.
‒Takpoprostu?
‒Tak.Jonasijajesteśmytylkoprzyjaciółmi.
‒Naprawdę?‒Popatrzyłnaniązzaciekawieniem.‒Nalaćcijeszczekawy?
‒Nie,dziękuję.
‒Jonaswie,żezależyminaAllie.Mogąsobierazemchodzić,aleniczegoniezro-
bi.‒Nalałsobiekawyipostawiłkubeknastole.‒Wyjeżdżawśrodę.Wtedyzosta-
niemyzAlliesami.Możemisiępowiedzie.
‒Racja.‒Biednynaiwnyczłowiek.Choćonasamarównieżczasamizachowywa-
łasiępodobnie.Wmawiałasobie,żerodzicejąkochali,choćonichcielijedyniepo-
zbyć się jej z domu. Nieustannie usprawiedliwiała męża, który uczynił piekło z jej
życia.Wcaleniebyłauzależnionaodamfetaminy,którapozwalałajejjedynieprze-
trwaćdzień…
Iluzje. Wszyscy im czasem ulegamy. Erik był na nie szczególnie podatny, czemu
trudnosiędziwić,zważywszynawarunki,wjakichzostałwychowany.
Podeszładokuchennegookna,żebywyjrzećnajezioro.Naplażydostrzegłaroze-
śmianegoJonasazAllie.Widzącich,mimowolniesięuśmiechnęła.Toprawda,ona
szalałanajegopunkcie,aleteżpragnęłajegoszczęścia.Naniąnigdyniespoglądał
wtensposób.
Kiedytakpatrzyła,jakwciągająkajakidohangaru,przyszłajejdogłowygenialna
myśl.
DaErikowizupełnienowypowóddorozmyślań,jednocześnieusuwającgoJonaso-
wizdrogi.Byćmożeonasamateżcośnatymzyska.Niewierzyławto,żebyłaby
skłonnapokochaćErika,aleniedbałaoto.Byłazbytstaraizbytzmęczona,żeby
szukaćprawdziwejmiłości.
Jeśliterazdobrzepogra,możeudajejsięosiągnąćzamierzonycel.
‒Niewiem,Erik.
Przerwałswójmonologispojrzałnanią.
‒Czegoniewiesz?
‒Niewiem,czyAlliejestdlaciebieodpowiedniąkobietą.‒Podeszładoniegobli-
żej,doskonalewiedząc,jakjegozmysłynatozareagują.Byławteklockicałkiem
niezła.
‒Cokonkretniemasznamyśli?
Usiadłanakrześlenaprzeciwniego,oparłabrodęnazłożonychłokciachiwysunę-
łabiustdoprzodu.Nodalej,spójrznamnie.
Spojrzał.Najpierwkrótko,nerwowo,apotemznaczniedłużej.
‒Powiedzmysobieprawdęwoczy,Erik.Jestemuosobieniemseksu.Kochamseks
iwszystko,cosięznimwiąże.
Erikwydałzsiebieniezrozumiałydźwięk.
‒ I na milę potrafię wyczuć osobę podobną do mnie. ‒ Wycelowała wskazujący
palecwjegopierś.‒Ciebie.
‒Tak.
‒Tacyjakmymogąbyćszczęśliwitylkozpodobnymisobie.Myślimytylkoojed-
nym.Wystarczy,żepowieszsłowoigotowe.‒Pstryknęłapalcami.
‒Niewiem,oczymmówisz.
‒PodczasgdyAllie…Tonaprawdęwspaniałakobieta.Zrodzajutych,zktórymi
chciałabym się zaprzyjaźnić. ‒ Przysunęła twarz do twarzy Erika. ‒ Ale wyobra-
żaszsobiecodzienneżyciezkobietą,któraniemyśliotymwkażdejgodziniednia?
Erikspojrzałnaniąwtakisposób,żepoczuła,jakprzechodzijądreszcz.
Awięctaktorobił.Zaczynałniewinnie,jakchłopakzsąsiedztwa,poczymdopa-
dałswojeofiary,kiedybyłyjużmocnonapalone.
Przysunąłtwarzjeszczebliżej.
‒Myślę,żezaczynamcię…
OgrodowedrzwiotworzyłysięztrzaskiemidokuchniweszliAlliezJonasem.
Chwilaniezręcznejciszy.
‒Witaj,Jonas.‒RadosnygłosSandry.
‒Allie!‒Erikniebyłpewien,czyjąatakować,czysiębronić.
‒Erik…‒Alliesprawiaławrażenierozbawionej.
Niezłyubaw.
Tenweekendbędzienawetlepszy,niżsięspodziewała.
Julie:AwięcjaksięmadziśranoPanGorący?
Allie:Byliśmynakajakach.Gręwstępnąmamyzaliczoną.
Julie:Tozaczynapoważniewyglądać.ConatoErik?
Allie:Chodzinadęty.Powiedz,żeniepowinnamczućwyrzutówsumienia.
Julie:Anibydlaczegomiałabyśjeczuć?Tenfacettodupek.Nicmuniejesteświn-
na.
Allie:Muszęiść.Erikwołamnienazwiedzaniestrychu.
Julie:Trzymajnogimocnościśnięte,skarbie.
Ubraniaokazałysięwspaniałe.Alliebyławsiódmymniebie.PrzezjakiśczasErik
jejtowarzyszył,alewidząc,żeniezwracananiegospecjalnejuwagi,zszedłnadół.
Zaczęła od przeglądania szafy prababci Bridget, gdzie były ubrania z lat czter-
dziestych.Przepięknekostiumywbajecznychkolorach,zfantazyjnieskrojonymiża-
kietami. Proste spódnice, wysokie pantalony, głęboko wycięte bluzki z bufiastymi
rękawami, kapelusze, apaszki, futrzane kołnierze… Wszystko uszyte z jedwabiu,
satyny,welwetu.Byłyteżbalowesuknieidobranedonichbuty!Alliemiałaochotę
rozpłakaćsięzeszczęścia.
Oczywiścieniewszystkozachowałosięwdobrymstanie,aleitakbyławsiódmym
niebie.
Jedynym problemem było to, że ubrania były na nią za duże. Prababcia Bridget
musiałabyćpostawnąkobietą.ZapytaErika,czyniezachowałysięjakieśjejfoto-
grafie.
Pomyślała, że będzie musiała zejść na dół, żeby napić się wody. Postanowiła, że
będzietuprzychodzićwieczorami,żebyrankimiećdlaJonasa.
Zaczynałaodczuwaćgłód,alepostanowiła,żezanimzejdzienadół,zajrzyjeszcze
doogromnegokufra,pokrytegonalepkamizróżnychstronświata.
Otworzyła ciężkie wieko i jej oczom ukazały się cztery przedziały, wypełnione
sukniami,rękawiczkami,bielizną,biżuterią.Latadwudziesteitrzydzieste.Szyfon,
koronki, aksamit. Największe wrażenie zrobiła na niej bielizna: koszule nocne,
majtki,haftowanetopy.Doniektórychrzeczyprzypiętebyłymałekarteczkizesta-
ranniewypisanyminumerami.Czyżbyteubraniabyłygdzieśskatalogowane?Kar-
teczkiwidniałytylkonabieliźnie.
Rozłożyła koszulę nocną z numerem trzydzieści pięć. Piękna batystowa koszula
zwyhaftowanymmotywemwinorośli,ozdobionadelikatnąkoronką.
Nigdywżyciuniewidziałaczegośrówniepięknego.
Rozejrzałasięnerwowowokółsiebie,poczympospieszniezdjęłaszortyistanik
iostrożniezałożyłanasiebiekoszulę.
Pasowałajakulał.Alliepodeszładoogromnegolustraispojrzałanaswojeodbi-
cie. Koszula była jakby uszyta specjalnie dla niej. Ponieważ prześwitujące spod
spodubikinipsułoefekt,zdjęłaje.
Stałatak,patrzącnaswojeodbiciewlustrzeimyślącoJosephine.Ojejżyciu,mi-
łościach, rodzinie. Miała pięcioro dzieci i uwielbiała przyjęcia. A te ubrania były
świadkamitegowszystkiego.
Przejechałarękąpogładkimmaterialekoszuli,myślącotym,żejestporalunchu.
Odwróciła się od lustra, żeby podnieść z podłogi majtki, kiedy zupełnie niespo-
dziewanieujrzaławystającąznadwejściawpodłodzegłowęJonasa.Patrzyłnanią
tak,jakbyzobaczyłducha,albo…nagąkobietę.
Wpierwszymodruchuchciałasięczymśprzykryć,alepotemopanowałasię.No
więczobaczyłjąprawienagąicoztego?Przecieżostatniooniczyminnymniema-
rzyła,prawda?
‒Hej,Jonas,cotam?
‒Ja…Przyszedłem,żeby…‒Poddałsięipoprostunaniąpatrzył.
‒ Piękna, prawda? ‒ Wskazała na koszulę. ‒ Należała do twojej prababci. Nie
mogłamsięjejoprzeć.
‒Rzeczywiściepiękna,Allie.‒Jonaswkońcuodzyskałgłos.‒Wyglądaszwniej
zniewalająco.
‒Dziękuję‒uśmiechnęłasię.‒Czyjestjużporalunchu?
‒Tak.Właśnieprzyszedłemcipowiedzieć…
‒Świetnie.Poprostuumieramzgłodu.
‒Todziwne,alejazupełnieniezdawałemsobiesprawyztego,jakijestemgłodny.
‒ObrzuciłAlliewkoszuliostatnimspojrzeniem.‒Ażdoteraz.
ROZDZIAŁSZÓSTY
JonaswszedłposchodachizapukałdodrzwipokojuSandry.
‒Ktotam?
‒Jonas.
‒Wejdź,skarbie.
Otworzyłdrzwi,mającnadzieję,żeSandraniejestwnegliżu.Widziałjużdziśna-
giekobiececiałoiniemiałochotynaoglądaniekolejnego.
Sandrastałaprzyoknieubranajedyniewskąpebikini.
Gwizdnąłzpodziwem,wiedząc,żejegogestzostanieprawidłowoodczytany.
Sandrawzięładorękiplażowyręcznikiwsunęłastopywklapki.
‒Maszochotęsięprzejść?‒spytałJonas,wiedzączgóry,jakabędziejejodpo-
wiedź.
‒Zgadnij.
‒Tylkomałyspacerek.
‒Posłuchaj,skarbie.Świecisłońceijestupał.Jedyne,oczymmarzę,toto,żeby
położyćsięnaplażyismażyćjakmakrela.No,możeewentualniewejdęnachwilę
dojeziora,żebysięschłodzić.Czytojestjasne?
‒Maszcośprzeciwtemu,żebymsiędociebieprzyłączył?
Udała,żesięzastanawia.
‒Awetrzeszmiolejekwplecyiprzyniesieszmrożonąherbatę,kiedypoproszę?
‒Bezwzględnie.
‒Wtakimraziemożesziść.Dozobaczenianaplaży,tamsobiepogadamy.
PrzebrałsięwkąpielówkiidołączyłdoSandry.Zgodniezobietnicąwtarłjejole-
jek w plecy, ale tym razem jej wdzięki nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Nie
opuszczałogowspomnienieprawienagiejAllie,jejzarumienionychpoliczkówipło-
nącychoczu.Kombinacjaseksapiluisłodyczyzaprawionejniewinnościązwaliłago
znóg.
Pragnąłjejjakżadnejinnejkobiety,alewiedział,żejestpozajegozasięgiem.
‒Awięcmów‒zaordynował,dołączającdoSandry.
‒Jeśliomniechodzi,jestokej.Niemamnicprzeciwtemu,żekręciciesięzAllie
wokółsiebiejakdwaopętanekróliczki.‒Rozciągnęłasięnaręcznikuiwestchnęła
zbłogością.‒Jaktuwspaniale.Dlaczegoniezaprosiłeśmnietunigdywcześniej?
‒Itowszystko?
‒Ocochodzi?
‒Dajspokój,Sandra.
‒Acomampowiedzieć?Nie,niemożeszzniąbyć,bomojesercerozpadniesię
natysiąckawałków…
‒Naprzykład.
‒ Niedoczekanie twoje. ‒ Dotknęła jego ramienia. ‒ Wiesz, co do ciebie czuję.
Uwielbiamcię,aleniezmieniatofaktu,żeobojemamyprawodoposzukiwaniatej
jedynejosobynacałeżycie.Róbwięc,comaszrobić.
‒Naprawdęniebędzieszmimiałazazłe?
Zsunęłaokulary,żebyspojrzećmuwoczy.
‒Atybyśmiał,gdybymtojaspotkałaosobę,zktórąmogłabymbyćszczęśliwa?
‒Chybanie,aleniechciałbymnatopatrzeć.
‒Dokładnie.Możeszbyćpewien,żeniebędęcierpiała.Chcę,żebyśbyłszczęśli-
wy,aAlliesprawiawrażeniewspaniałejkobiety.
‒Uff,ulżyłomi.
‒Następnypunkt.
‒Nocóż,Erik.
‒Jegozostawmnie.
‒Jakmamtorozumieć?
‒Mamwzględemjegoosobypewneplany.
Jonaspoczułsięnieswojo.
‒Jakieplany?
‒Takie,któresprawią,żezapomniotym,żekiedykolwiekpragnąłAllie.
‒Sandra,chceszznimiśćdołóżka?
‒Niktniekażecitegooglądać.Możetak,możenie.Napewnojednakmamza-
miarsprawić,żebyzapragnąłkochaćsięzemnąjakszalony.
‒Jakzamierzasz…Zresztąnieważne,wcaleniechcęwiedzieć.
‒Mądrychłopiec.
‒ Ale musisz powiedzieć mi jedną rzecz. Dlaczego to robisz? Żebym mógł być
zAllie?
‒CzyjawyglądamjakPollyanna?
‒Nieidlategowłaśniepytam.
‒Tozłożonasprawa.
‒Chceszpowiedzieć,żeprzekraczamojezdolnościpojmowania,tak?Dlatego,że
jestemmężczyzną?
‒Właśnie.
‒ No dobrze, nie będę drążył tematu. Ale i tak muszę porozmawiać z Erikiem.
GdybyonsamzrezygnowałzAllie,niemusiałabyśzawracaćsobienimgłowy.
‒Musiałabym.Aletegoteżniezrozumiesz.
‒Oczywiście,żenie.
Przewrócił oczami, zastanawiając się, czy Sandra rzeczywiście lubi jego brata.
Wkońcudlaczegonie?Tocałkiemfajnyfacet,tyletylko,żemusitrochędorosnąć.
MożeSandramiałabynaniegodobrywpływ?
PółgodzinypóźniejusłyszelisamochódErika.WracałzAlliezmiasta,gdziepoje-
chalinazakupy.Kiedyusłyszałjejśmiech,wstałiposzedłpoddom.
‒Potrzebujeciepomocy?
‒Nie,dajemysobieradę.–Jonaswyraźnieusłyszałwgłosiebratairytację.
‒Allie,jeślichceszwracaćnastrych,pomogęErikowirozpakowaćzakupy.
WziąłzjejrękitorbęiskinąłgłowąwkierunkuErika,mającnadzieję,żegozro-
zumie.
‒Skorotak,tochętniewrócęnastrych.Czekatamnamniemnóstwoniespodzia-
nek.
Przytrzymałaimdrzwi,poczympospieszyłaposchodachnagórę.
Jonaspostawiłtorbęzzakupaminaladzie.
‒ Wygląda na to, że sytuacja nieco się skomplikowała ‒ oznajmił bez zbędnych
wstępów.
‒Tak?
‒Musimychwilęporozmawiać.
‒Jakmaszjakiśproblem,towalśmiało.Chętniecięwysłucham.
‒ Erik, powiem ci, o co chodzi. Bardzo się z Allie polubiliśmy, ale nie mogę nic
zrobić,zanimztobąnieporozmawiam.
‒AconatoSandra?
‒Onaniewidziwtymżadnegoproblemu.
Erikzrobiłzdziwionąminę.
‒Doprawdy?
Jonaszaczynałtracićcierpliwość.
‒ Tak. Przed chwilą z nią o tym rozmawiałem i powiedziała mi, że jeśli chodzi
onią,tojestokej.
Erikwzruszyłramionamiiwyjąłztorbysałatę.
‒Toświetnie.
‒Rozumie,żetegoniezaplanowałem,tylkotakpoprostuwyszło.
‒Cóż,niejestświęta.
‒ Wolę określenie bogini niż święta ‒ oznajmiła Sandra, wchodząc do domu.
Wniosła ze sobą zapach masła kakaowego i kobiety. Erik na jej widok znierucho-
miał,aoczyomalniewyszłymuzorbit.Jonasztrudempowstrzymałuśmiech.
‒Cześć,bogini‒powitałją.
‒Dobrzesiębawicie?‒spytała,sięgającdolodówkipopuszkęzwodą.Otworzy-
łająinapiłasię,przechylającgłowędotyłu.‒Cościpowiem,Erik.Wiesztaksamo
dobrzejakmy,żeprzegrałeś.Dalszawalkaniemasensuitylkocięośmiesza.
Jonaswstrzymałoddech.WkilkusłowachSandrapowiedziałato,coonstarałby
sięprzekazaćbratuwznaczniebardziejtaktownysposób.
Oczy Erika zwęziły się. Wyglądał, jakby chciał kogoś zamordować. Sandra
uśmiechnęłasiędoniegosłodkoipocałowałagowpoliczek.
‒Lepiejjuż?
OdwróciłasiędoJonasa,puściładoniegooczkoiwyszłazkuchni,kołyszącbio-
drami.
‒Cotobyło?‒Eriksprawiałwrażeniezszokowanego.‒Mamwrażenie,żezo-
stałemsprowadzonydoparteru.
‒Alezatowjakimiłysposób!
Erikroześmiałsiętrochęnerwowo,aleprzynajmniejsięśmiał.
‒Nocóż,jeślijeszczemamyoczymśrozmawiać,topowinniśmytozrobić.
Allie:Jonaszobaczyłmniedziśwprzezroczystejkoszuli.Chybamusięspodobało.
Nicniepozostawałodlawyobraźni.
Julie:Zaufajmi,wyobrażałsobiemnóstworzeczy.JaktoznosiErik?
Allie:Zastanawiamsię,czydojdziedoczegośmiędzynimaSandrą.
Julie:Zupełniejakwrealityshow!
AllieotworzyłaostatniąszufladękufraprababciJosephine.Wciążniemogłauwie-
rzyć, że jego zawartość należy do niej. Co znajdzie tym razem? Biżuterię? Ręka-
wiczki?
Książki.
DlaczegoJosephineschowałajeakurattutaj?Możebyłydlaniejszczególniedro-
gie?Będziemusiałaoddaćjebraciom.
Wzięładorękipierwsząznichikiedyjąotworzyła,zezdumieniemskonstatowa-
ła, że to wcale nie jest książka. Pożółkłe strony były zapisane równym pismem.
Dziennik. Prowadzony od roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego ósmego do ty-
siąc dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego. Josephine musiała być już starszą
kobietą. Sięgnęła po wolumen leżący na samym spodzie. Rok tysiąc dziewięćset
ósmy.„NazywamsięJosephineimamosiemlat”.
Allieprzycisnęłazeszytdopiersi.Wtychtomachzapewnezostałozapisanecałe
życieprababkiJonasaiErika.Czywiedzielioichistnieniu?Tobyłzapishistoriiich
rodziny,czegoś,cobezpośredniodotyczyłotakżeichsamych.
Zaczęła przeglądać pierwszy tom. Nic nadzwyczajnego. Normalne wydarzenia
z życia małej dziewczynki. Sięgnęła po inny tom. Tysiąc dziewięćset dwadzieścia
trzy–tysiącdziewięćsetdwadzieściasiedem.Doskonale.
„Mójdrogidzienniku,jeślirozegramtoodpowiednio…WSmithnauczylinasmy-
ślećizadawaćpytania,aleprzekonałamsię,żemężczyźniwoląkobiety,którenic
niemówiąisąposłuszne.WzeszłymtygodniupoznałamWalteraAldena,synaprzy-
jaciółrodziców.Kumojemuzdumieniuokazałsięzupełnieinnyodchłopców,których
znałamdotejpory.Zanimpodanodeser,wiedziałam,żechcęgomieć.Pozostawało
mijeszczeprzekonaćgo,żepowiniensięzemnąożenić.
Mojedotychczasstosowanemetodyniezadziałały,spróbowałamwięcsubtelnego
flirtu.Niepozostałobojętny,choćzachowywałsiębardzoostrożnie.Niechciałam,
żebybyłostrożny,chciałamwiedzieć,czypocałunkimężczyznysąrównienudnejak
pocałunkichłopców.
Mamnadzieję,żenie.
Ostatniejnocywykradłamsiędodomkugościnnegozbutelkąszampanaidwoma
kieliszkami.,Zjakiejtookazji?’spytał.,Aczymusibyćjakaśokazja?’Wypiliśmypół
butelki,rozmawiającswobodnie,poczymwstałamizdjęłamsukienkę.Podspodem
miałamjedyniejedwabnąbieliznę.Usiadłamzpowrotemwfoteluipiłamdalej,jak-
bynicsięniestało.Nigdyniezapomnęwyrazujegotwarzy.
Tak,pocałunkimężczyznysązupełnieinne”.
No,no,niezłezniejbyłoziółko.Ciekawe,czytajejbieliznagdzieśtujest.Spoj-
rzałanastronę,którejnumerbyłobwiedzionykółkiem.Dwadzieściacztery.Zaraz,
zaraz.Dwadzieściacztery.Różowyjedwabnykomplet.
Zbiegokoliczności?
Ponowniesięgnęładokufraidrżącymirękamiwyjęłakoszulę,wktórejzobaczył
jąJonas.Trzydzieścipięć.Zaczęłanerwowoprzerzucaćkartkidziennika.Dwadzie-
ściaosiem,dwadzieściacztery…
‒Halo,ktośtujest?–usłyszałagłosSandry.
‒Jestemtutaj.‒Alliezamknęładziennikischowałagodokufra.‒Chodź.
‒Idę.‒PochwiliwotworzewpodłodzeukazałasięgłowaSandry.Włosyjeszcze
miałamokreodkąpieliipachniałamasłemkakaowym.Nicdziwnego,żeJonas…
‒Aletugorąco.Alewcalenietakźle,jaksięspodziewałam.
‒ Popatrz tylko na te skarby. ‒ Zaczęła prezentować Sandrze ubrania Bridget,
któremogłynaniąpasować.
‒Wielkienieba,aleciuchy!Dlaczegoniemożemyubieraćsięwtensposób?
‒Możemy,tylkoubraniatejjakościkosztowałbyterazmajątek.
Przyłożyładosiebiejednązsukienipodeszładolustra.
‒Przymierz.
‒Mogę?
‒Jasne.Erikpowiedział,żemogębrać,cochcę,więctyteżmożesz.
Sandry nie trzeba było namawiać. Zsunęła szorty i założyła na siebie sukienkę.
OdwróciłasiędoAllie.
‒Przyszłam,żebyztobąporozmawiać.
‒Oczym?
‒Otobie.
‒Omnie?‒Coonitamwymyślili?
‒Tylkopopatrz!‒Sandrazapięłasuknięistanęławscenicznejpozie.Wyglądała
niewiarygodnie.Jonasniepowinienjejzobaczyćwtejsukni.
‒Jakbybyłauszytadlaciebie.
‒Czujęsięjakgwiazdafilmowa.Nicdziwnego,żespędzasztutyleczasu.
‒Rzeczywiście,jestnacopopatrzeć.‒Postanowiłaprzejśćdorzeczy.‒Więcco
chciałaśmipowiedzieć?
‒Zauważyłam,cosiędziejemiędzytobąaJonasem.‒Sandrapochwyciławzrok
Alliewlustrze.‒PodobniejakErik.
‒Nictakiegosięniedzieje‒odparła,modlącsięwduchu,żebySandrajejuwie-
rzyła.
Sandrapowoliodwróciłatwarzwjejstronę.
‒Wieszdobrze,comamnamyśli.
Allie nieznacznie skinęła głową. Nie bardzo wiedziała, czego może się spodzie-
waćijaksięwzwiązkuztymzachować.
‒Erikzdajesobiesprawę,żenicdoniegonieczujesz,alewciążmanadzieję,że
tosięzmieni.
‒Ontakpowiedział?
‒ Nie. ‒ Sandra zwróciła się do lustra i zebrała swoje długie ciemne włosy we
francuskiokok.‒Aletakmyśli.Jeszczetylkoniedojrzał,żebytoprzedsobąprzy-
znać.
‒Aha.
‒Niewiem,czyJonasciwspominał,żenasdwojeniełączynicopróczprzyjaźni.
‒Mogłabyśmipowiedziećwprostto,cozamierzaszmioznajmić?
‒Chcęcipowiedzieć,że…niewidzężadnychprzeszkód,żebyścieobojezJona-
semzbliżylisiędosiebie.
Alliezaśmiałasiękrótko.
‒Takpoprostu?
‒Aco?Mamcitodaćnapiśmie?
Alliezacisnęłazęby.Zgoda,zasłużyłanato.ZapewnedlaSandrytarozmowanie
byłanajłatwiejsza.Powinnabyćjejwdzięczna.
‒Dziękuję,żemitopowiedziałaś.Niewiemtylko,czyErik…
‒Jasięnimzajmę‒oznajmiła,uśmiechającsięwlustrzedoswojegoodbicia.‒
Możeszbyćpewna,żeniedługozapomni,żewogóleistniejesz.
Allieroześmiałasię.
‒Tygonaprawdęlubisz?
‒ Ten mężczyzna zasługuje na to, żeby ktoś dał mu nauczkę. Tak się składa, że
akuratjestempodręką.‒Niechętniezdjęłasukienkę.‒Będęmogłajeszczesobie
kiedyśpoprzymierzać?
‒Kiedytylkozechcesz.Jestjeszczecałemnóstwokufrów,którychnieotworzy-
łam.
‒Świetnie.Obiadbędzieosiódmej,aleoszóstejzapraszająnadrinka.
‒Tojestżycie!
‒ Zgadza się. Mnie też się to podoba. ‒ Kiedy przechodziła obok niej, dotknęła
lekkojejramienia.‒BądźmiładlaJonasa.Todobryczłowiek.
‒Możeszbyćpewna.
Kiedy została sama, uśmiechnęła się do siebie szelmowsko. Wiedziała, co zrobi.
WkońcuprababciaJosephinedałajejniezłąlekcję.
Dziś wieczorem Jonas doświadczy przeżycia opisanego na stronie dwadzieścia
cztery.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Allie:Właśnieskończyliśmykolację.Schłodzonyszampan.
Julie:Ajadietetycznacola.Toniefair.Czybardzouwasgorąco?
Allie:Nietakbardzo,alewkrótcesiętozmieni,ha,ha!
Julie:Tujestkoszmarnie.Gorącoiwdodatkuśmierdzi.Niewracaj!
Allie:Niemożnapowiedzieć,żebyśmniebardzozachęcała.
Allie przygotowała się bardzo starannie. Chciała się wprawić w odpowiedni na-
strój,zmysłowyiromantyczny.Wzięłazesobąbutelkęszampana,dwakieliszkiiku-
bełeknalód.
ErikiSandrasiedzieliwkuchni,skąddochodziłichśmiech.Kolacjęzjedlirazem,
apotemrozmawiali,ażwkońcudlawszystkichstałosięoczywiste,żepróbująroz-
strzygnąć,jakpodzielićsięnapary.WkońcuJonaszaproponował,żebygrzecznie
rozeszlisiędoswoichpokoiispędzilinocwewłasnychłóżkach.
Ciekawe,coterazrobił.IjakzareagujenaplanJosephine.
Allieumierałazciekawości.
Jedwabna bielizna ze strony dwudziestej czwartej wisiała na drzwiach. Wykoń-
czonakremowąkoronkąkoszulkasięgaładopołowybrzucha,zostawiającpoledla
wyobraźni.Majtkiopinałysięnapośladkach,aichprawanogawkabyłaozdobiona
rządkiem malutkich różyczek, które widniały także na przodzie koszulki. W tym
strojuwyglądałaniezwyklekobiecoipociągająco.
NabieliznęzałożyłajednąznajprostszychsukienekJosephine,uszytązkremowe-
golnuiwykończonądodatkamizjedwabiuwbrzoskwiniowymkolorze.Dotegodo-
brałakremowebutyipodobnywtonacjikapelusz.
Gotowe.
Uśmiechnęłasiędoswojegoodbiciawlustrze.Czułasięwtymstrojudoskonale,
zupełniejakbybyłytojejwłasneubrania.
Chwyciła kubełek na lód, butelkę i ruszyła do drzwi. Miała jasno sprecyzowany
plan,tyletylkoże,wprzeciwieństwiedoJosephine,niechciałaznaleźćmęża.Chwi-
lowozależałojejjedynienatym,byuwieśćJonasa.
Pocichuprzemknęłaprzezkuchnię,wyszłanadwóripodążyładodomkugościn-
nego.Zapukaładodrzwiicofnęłasięokrok.
Zastanawiałasię,skądwniejtanagłaodwaga.Nigdywżyciunierobiłaczegoś
podobnego.Możeteubraniasprawiły,żestałasięinnąkobietą?
DrzwiotworzyłysięiJonaspopatrzyłnaniązaskoczony.
‒Aleniesamowiciewyglądasz.Teubraniajakbybyłyuszytedlaciebie.
‒Dziękuję.
‒Chybaniejestemdostatecznieeleganckoubranynatoprzyjęcie‒powiedział,
spoglądając na swoje szorty i rozpiętą koszulę. ‒ Zapraszam. Mam w lodówce
piwo,alechybaszampanbędzieznaczniebardziejodpowiedni…
‒Możemyusiąśćnatarasie?
‒Bezwzględnie,paniMcDonald.Jestpięknanocinapewnobędziebardzomiło.
‒Postawiłwiaderkonastolikuiwyjąłzniegobutelkę.
‒Niemasznicprzeciwkotemu,żeniemogęoderwaćodciebiewzroku?
‒Bynajmniej.‒Obróciłasię,żebyzademonstrowaćmusukienkę.
Jonasjakskamieniałytrzymałwrękachbutelkę.
‒Możepomóccijąotworzyć?‒spytałasłodko.
‒Nie,nie.Tylkożemęskiumysłpozwalasięskupićjedynienajednejczynności
wdanymmomencie.GdziesąErikiSandra?
‒Rozmawiająwkuchni.
‒Tochwilowomamyichzgłowy.Napewnoszybkonieprzestaną.
‒Zgadzamsię.
Jonas otworzył butelkę z cichym syknięciem, nalał złotego płynu do kieliszków
ipodałjejjeden.
‒ Za tę piękną noc i jeszcze piękniejszą kobietę, która przybyła z przeszłości,
żebyzemnąbyć.
Allieuniosłakieliszekiupiłałyk.
‒Twojaprababciabyłaniezłymziółkiem.
‒TosamomówiłanambabciaBridget.Askądtoprzypuszczenie?
‒Znalazłamjejdzienniki.Opisaławnichcałeswojeżycie.Wiedziałeśotym?
‒Niemiałempojęcia.
‒PowinniściepoczytaćjezErikiem.Mamnadzieję,żeniemaszmizazłe,żeje
przejrzałam.
‒Ależskąd.Czegosiędowiedziałaś?
‒Byłabystrąkobietąibardzosilną.Ajednocześniepełnąseksapilu.
‒Naprawdę?Niejestempewien,czychcętegodalejsłuchać.
‒Byłauwodzicielką‒ciągnęła,celowoprzeciągającsylaby.
‒Opowiedzmiotym.‒Jegogłoszabrzmiałniecoochryple.
‒Uważałanaprzykład,żedobrzejestdoprowadzićmężczyznędostanu,wktó-
rympotrafimyślećtylkootobie.Otym,jakciępragnie.
Jonasnieporuszyłsię.
‒Awtedyofiarujeszmusiebie,aleniecałkowicie.
‒Dlaczego?
‒Musiszmiećpewność,żegomasz.‒Powolirozpięłasuwaksukienki.‒Żedo-
stanieszto,czegopragniesz.
‒Aczegoonapragnęła?‒spytał,niespuszczajączniejwzroku.
‒ Małżeństwa. ‒ Allie zdjęła sukienkę i ostrożnie przewiesiła ją przez oparcie
krzesła. Potem usiadła, założyła nogę na nogę i sięgnęła po kieliszek. ‒ Ja jednak
niemamażtakwygórowanychpotrzeb.
‒Myślę,żemożeszdostaćto,czegochcesz.
Powstrzymała uśmiech. Odchyliła do tyłu głowę, rozkoszując się swoim pragnie-
niem i władzą, jaką w tej chwili nad nim miała. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się,
widzącminęJonasa.Jakakobietaniechciałaby,abytakimężczyznajakJonaspra-
gnąłjejdobólu?
Jegooczypociemniały.
‒Dobrzesiębawisz,prawda?
‒Prawda.Atynie?
‒Nie.‒Spojrzałnaspodenki,przezktóreewidentniebyłowidaćpotężnąerek-
cję.‒Jaumieram.
‒Twojacierpliwośćzostanienagrodzona.
Odsunąłkrzesłoodstołuirozłożyłramiona.
‒Chodźdomnie.
Alliewstała,podeszładobarierkiispojrzałanajezioro.
‒Niemampewności,czyjestemjużnatogotowa.
‒Jesteśokrutna.
‒Musiszbyćsilny.‒Oparłaprzedramionanabarierce,eksponującopiętąjedwa-
biempupę.‒Cudownywidok,niesądzisz?
‒Nawetniemaszpojęcia,jakbardzocudowny.
Spojrzałananiegoprzezramię.
‒Biedny,biednyJonas.
‒Allie,nieprzeciągajstruny.Jestemnagranicywytrzymałości.
‒Właśniewidzę.Możebędęmogłacijakośpomóc.
‒Zróbto,proszę.
AlliestanęłamiędzynogamiJonasa.Objąłjąwtaliiiprzyciągnąłdosiebie.Allie
niespiesznie przełożyła nogi na zewnątrz jego ud i usiadła na jego nabrzmiałym
członku.
Powoli.Tylkopowoli.
‒Lepiej?‒OparładłonienapiersiJonasa.
‒Tozależy.
‒Mniejboli?
‒Bardziej.‒Wypchnąłbiodradoprzodu.‒Znaczniebardziej.
‒Och,tostraszne.‒Alliepochyliłasię,żebyspojrzećmuwoczy.‒Czytodotyk
mojegociałasprawiacitakiból?
‒Tak.
‒Możewolałbyśbyćwemnie?Możechciałabyś,żebymobjęłacięmoimciepłym,
wilgotnymwnętrzem?Tegobyśchciał?‒szeptałazustamitużprzyjegoustach.
‒Tak‒odparł,zamykającoczy.‒Tak.
‒Noniewiem,Jonas.Prawiecięnieznam.‒MusnęłaustamigórnąwargęJona-
sa.‒Zacznijmyodtego.
Zamknęłaoczy,żebyskoncentrowaćsięnakształcie,smaku,fakturzejegoust.
Alliezaczęławolnokołysaćsięwprzódiwtył,nieprzestającdelikatniegocało-
wać.Jonaswciągnąłostropowietrze,chwyciłjązabiodraizacząłprowadzić.
‒Allie,doprowadzaszmniedoszaleństwa.
‒Tymnieteż.
Jejoddechznacznieprzyspieszył,audazaczęłydrżeć.Dojdzieprzednim,aprze-
cieżnietaksobiezaplanowała.
Dodiabłazplanem.
Jej orgazm był powolny, narastał w czasie, stając się coraz bardziej intensywny.
Odrzuciładotyługłowęipoddałamusię,niemyślącjużoniczyminnym.
Jonaswydałzsiebieokrzyk,ajegomięśniestężały.Patrzyła,jakprzeżywaswoją
rozkoszznapółprzymkniętymioczami.
Kiedywreszcienaniąspojrzał,żadneznichniebyłowstaniewydobyćzsiebie
słowa.MinęłokilkasekundinagleJonaszacząłsięśmiać.
‒ Zobacz, co mi zrobiłaś. ‒ Wskazał na swoje wilgotne spodenki. ‒ Ostatni raz
zdarzyłomisięcośpodobnego,gdybyłemnastolatkiem.Zawstydzaszmnie.
‒Ależskąd,niemawtymnicwstydliwego.‒Stanęłanalekkodrżącychnogach
iuśmiechnęłasiędoniego.
‒Tobyłonaprawdęniesamowite.Wcałymtymzwariowanymświeciezapomnieli-
śmyjuż,cotojestsztukauwodzeniaiuprawianiamiłości.Dziękujęci.
‒Cieszęsię,żecisiępodobało.Mnieteżsprawiłotowielkąprzyjemność.
Jonaswstał,ująłjejtwarzwdłonieipocałowałjąwusta.
‒Zarazwracam.
Skinęłagłową.Odwróciłasięispojrzałanajezioro.Zażadneskarbyniechciała
zepsućtego,cowłaśnieprzeżyładorabianiemdotegojakiejśteoriiidoszukiwaniem
sięwtymjakichśuczuć.
Poczułachłód,założyławięcsukienkę,akiedywróciłJonas,byłajużnawetwsta-
niesiędoniegouśmiechnąć.
Podałjejkoc.
‒Maszzamiarspaćdziśpodgołymniebem?‒spytała.
‒Aco,chceszsięprzyłączyć?
‒Chybajednaksięniezdecyduję.
Jonasskinąłgłową,jakbysięspodziewałtakiejodpowiedzi.
‒Możemypoleżećprzezchwilęipopatrzećnagwiazdy.
‒Bardzochętnie.
‒Przyniosłemciszortyikoszulkę,nawypadekgdybyśchciałasięprzebraćwcoś
bardziejwspółczesnego.
‒Wtakimraziewezmęszampana.
‒Świetnypomysł.
Poszedłnadwodę,poczymodwróciłsięwnadziei,żezobaczyjąrozebraną.
‒Hej,niepodglądaj,żołnierzu!
Przebrałasięszybkoidołączyładoniegonaplaży.Jonasrozłożyłkocileżałjuż
nanimzrękamipodgłową.
‒Czytomójzamówionyszampan?
‒Tak,sir.Mamnadzieję,żejestpanzadowolonyzmoichusługiniezapomnipan
otym,żemamdwanaściorodzieciibezrobotnegomężapijaka.
‒Mojebiedactwo.‒Poklepałmiejscenakocuoboksiebie.‒Możebędęmógłja-
kośtemuzaradzić.
‒Dziękuję,sir.
Postawiła kubełek w dołku z piasku i nalała im po kieliszku. Potem położyła się
obokniego.
‒Awięcwypijmyzadzisiejszywieczórizato,cosięwydarzyło‒zaproponował,
wznosząckieliszek.
Odwróciławzrokwobawie,byniewyczytałzbytwielezjejoczu.
‒Mówiszwięc,żemojaprababkabyłacałkiemprzedsiębiorcząkobietą?
‒Josephinedokładniewiedziała,czegochce.PoznałaniejakiegoWalteraiposta-
nowiła,żegopoślubi.
‒Itakwłaśniebyło.
‒Wiedziałam!Brawo,Josephine.
‒Mielipięciorodzieci.
‒Jaktosięstało,żetowłaśniewyodziedziczyliścietęposiadłość,skoromielitylu
potomków?
‒Częśćznichzmarła,aczęśćniemiaładzieci.Jedenstryjecznydziadekwypro-
wadziłsięzagranicę,apozostalipoprostuniebylizainteresowani.Takwięcpozo-
stałajedyniebabciaBridget.Naszamamabyłajejjedynymdzieckiem.
‒Rozumiem.
Jonasdopiłszampanaipołożyłsięnakocu.
‒Przyłączyszsię?
‒Chętnie.‒Położyłasięobokniegoinakrylisiędrugimkocem.
‒Jeszczetrochęzbytwidno,żebyoglądaćgwiazdy.Musimypoczekać.
‒Natowygląda.
‒Todobrze,bojestwielerzeczy,którychchciałbymsięotobiedowiedzieć.
Alliezesztywniała.
‒Naprzykładczego?
‒Erikwspomniał,żewychowałaśsięwBrooklinie.
‒Tak.
Allienielubiłarozmawiaćoswoimdzieciństwieidorastaniu.Wstydziłasiętego,
skądpochodzi.Wstydziłasiębiedy,pijaństwa,awantur,tego,żeojciecichzostawił,
amatkanigdysiępotymniepozbierałaiszukałapociechywalkoholu.
‒Gdziedokładnie?WParkSlope?
‒ W pobliżu. ‒ Keningstone rzeczywiście znajdowało się niedaleko Park Slope,
ale mimo to można było pomyśleć, że obie te dzielnice dzielą lata świetlne. Allie
włożyładużowysiłkuwto,żebynauczyćsiępoprawniemówićiniedaćposobiepo-
znać,skądpochodzi.
‒Atygdziesięwychowałeś?
‒NaLongIsland,wmiasteczkuOldWestbury.
Notak,mogłasiętegodomyślić.Jednoznajbogatszychmiastwkraju.Mieszkały
tamrodzinyVanderbiltów,DuPontów,WinthropówinajwyraźniejtakżeMeyerów.
‒Przeszkadzaci,żetamdorastałem?
‒ Nie, nie ‒ zaprotestowała nieco zbyt energicznie. ‒ Bynajmniej. Musiało być
fantastycznie.
‒ Moj tata wykładał na stanowym uniwersytecie, a rodzina mamy miała tam
ogromnydom.Spokojniemogłymieszkaćwnimtrzyrodziny.
‒Skądpochodziłoichbogactwo?
‒Wczasachkolonialnychjejprzodkowiebyliwłaścicielamiflotyhandlowej.Wal-
terbardzorozsądniezarządzałichmajątkiem,ocalającjegowiększączęśćwcza-
sachWielkiegoKryzysu.OldWestburytouroczemiejsce,alejaktylkozdałemsobie
sprawę,żeniewszyscyżyjątakjakmy,zdecydowałemsięwyjechać.
‒Wyobrażamsobie‒powiedziała,choćzanicniemogłategopojąć.Podobniejak
onzpewnościąniepotrafiłbyzrozumiećświata,wktórymonadorastała.
‒Powiedziałaś,żemaszpięciubraci.Jesteśznimibliskozwiązana?
Niebardzowiedziała,jakmupowiedzieć,żewcale.
‒Każdyznaswiedzieswojewłasne,oddzielneżycie.
‒Allie?
‒Hm?
‒Dlaczegotarozmowasprawiaciprzykrość?
Jegotroskawzruszyłająizaskoczyła.Niebyłaprzyzwyczajonadotakiejwnikli-
wościiwrażliwości.
‒Dlaczegomyślisz,żetakjest?
‒Czuję,żejesteścałaspięta.
‒Och,samaniewiem.Mojedzieciństwonaprawdęniebyłointeresujące.Wolała-
bymporozmawiaćotwoichplanachzawodowych.
‒Nocóż…todopierowydajemisięmałointeresujące.Taknaprawdętosąra-
czej marzenia niż plany. Niech się zastanowię, jak ci to najprościej wytłumaczyć.
Rynekpracyrozwijasięwtymkrajucałkiemprężnie,podczasgdynaszafirmama
bardzozachowawczepodejście,jeślichodziozatrudnianieludzi.Taktomożnastre-
ścić.
‒Itychceszpomagaćklientomstawiaćczołoprzyszłościzamiastzajmowaćsię
tym,cojestalbocobyło.
‒Dokładnie.Powiedzmy,żejesteśmojąklientką.Mojaobecnafirmaprzeanalizo-
wałaby twoją sytuację i powiedziała, że jest świetnie. Księżyc, jezioro, lekki wie-
trzyk,wszystkocotrzeba.Tymczasemjakodyrektorgeneralnymojejnowejfirmy
uznałbym,żejestnieźle,alemogłobybyćlepiej.Allie,czemunieprzysunieszsiębli-
żejdoJonasa,żebymógłcięobjąć?
‒ Interesujące podejście. ‒ Zrobiła, o co prosił i oparła głowę we wnętrzu jego
ramienia.‒Takjestznacznielepiej.Jużwidzę,żeodniesieszsukces.
‒Powiedzmi,jakajesttwojawymarzonapraca.
‒ Chciałabym projektować kostiumy na scenę albo do filmów. W Nowym Jorku
pełnojestludzi,którzymarząotymsamym.
‒Masztensamproblemcoja:zamałowiarywsiebie.
‒Byćmoże,alenarazieniezamierzamsiętymprzejmować.Zamierzamcieszyć
siętąchwilą,tobąiJosephine.
‒ Tak się właśnie zastanawiałem ‒ pocałował ją w czubek głowy ‒ czy w tym
dziennikusąjeszczejakieśinneciekawehistorie.Bogdybyśzechciałajeszczeraz
sięprzebraćimnieuwieść,toniemiałbymnicprzeciwtemu.
‒Och,Jonas,jesteśnaprawdęsłodki.Myślę,żemogętorozważyć.
‒Kiedy?Wśrodkunocy?Zsamegorana?
Niemogłasięnieroześmiać.
‒Możejutro…
‒Októrej?
Przejechałarękąpojegopiersi,czującpodplacamicudownąwypukłośćmięśni.
‒ZostawtomnieiJosephine.
ROZDZIAŁÓSMY
‒Aterazto…‒Eriknalałdokieliszkazkolejnejbutelkiwyciągniętejzpiwniczki
rodziców.‒Toniezłatequila,ekstraanejo,czyli…
‒Niemówmi,niechzgadnę.‒Sandrauniosłarękę.
Towarzystwo Erika sprawiało jej większą przyjemność, niż się spodziewała.
Wjegoobecnościczułasiębardzoswobodnie.
‒Ekstrastary?
Erikuderzyłdłoniąwblat.
‒Punktdlakobietywseksownychszortachigłębokowyciętymtopie!
‒ Ding, ding, ding! Wygrałam główną nagrodę. ‒ Upiła łyk szlachetnego trunku
iwzniosłaoczydonieba.‒Poprostuboskie!
‒DonJulioReal.Niebyleco.Tenłykbyłwartjakieśdwanaściedolarów.
‒Chybażartujesz?
‒Bynajmniej.
‒Notak,wtymdomunicniejesttanie.
‒ Denerwuje cię to, prawda? ‒ Zakręcił płynem w kieliszku i podniósł go pod
światło.
‒ Nawet nie. Zastanawiam się tylko, po co to wszystko. Chociaż ta tequila jest
wartaswojejceny.
‒Jakbędzieszwyjeżdżała,damcibutelkę.
‒Doprawdy?Aco,jesteśterazmoimdobrymtatusiem?
‒Sandra,doprowadzaszmniedoszaleństwa.Mamnadzieję,żeotymwiesz.
‒Seksualnie?
‒ To też. Ale także dlatego, że nigdy nie wiem, kiedy żartujesz, a kiedy mówisz
prawdę.
‒Rozumiem.Potrzebujeszkobiety,przyktórejczujeszsiębezpiecznie.
‒Zazwyczajtak,aleterazwręczprzeciwnie.Uważam,żejesteśniezwykleeks-
cytująca.
‒Cóż,miłomitosłyszeć.Atakprzyokazji,toztymtatążartowałam.Jeślichcesz
wydawaćnamniepieniądze,znamprostszysposób.Ożeńsięzemną.
Erikroześmiałsię.Tobyłszczery,ciepłyśmiech.Zawtórowałamu.Lubiłaznim
byćilubiłasięznimśmiać.
‒Pieniądzesąmiłe,aleprawdąjest,żeniemożnakupićsobieszczęścia.Kupuję
za nie różne zabawki, a kiedy mi się znudzą, wracam do domu i znów jestem
wpunkciewyjścia.‒Jegotwarzspoważniała.‒OtowłaśniechodziłozAllie.Ona
jestautentyczna,ajejżycieprawdziweiważne.Znudziłomisiębycieplayboyem.
Sandrauniosłabrew.
‒Wtakimrazieprzestańnimbyć.
‒Nieażtakznudziło.
‒Rozumiem.‒Łatwonarzekaćnapieniądze,kiedymasięichpoddostatkiem.
‒Niejestempewien.Niełatwotopojąćosobie…
‒Zniższejsfery?Nie,nieprotestuj.Naprawdęcięrozumiem.Aleuważam,żeAl-
liewcaleniesprawi,żetwojeżyciebędzieperfekcyjne.
‒Uważam,żejestdlamnieodpowiednia.Jestbystraiinteresująca.Imagłębię.
Oczywiściejestteżpięknainiezależyjejnamoichpieniądzach.
‒Poczekaj,chceszmiwmówić,żeniepotrzebujeszkobiety,któramawystarcza-
jącodużorozumu,żebydocenićwartośćpieniądza?
‒Lubięcię,Sandra.Jesteśbystraibardzopraktyczna.
‒Och,różnieomniemówiono,alebystraipraktyczna?
‒Iniewiarygodniewprostseksowna.Jestemnaciebiestrasznienapalony.
‒AAllie?Naniąteżjesteśnapalony?
‒Topięknakobieta.Możesiępodobaćkażdemumężczyźnie.
‒Nieotopytałam,Erik.
‒Nodobrze.Naniąteżjestemnapalony.
‒Awiesz,coonaterazrobizJonasem?
Jegotwarzsposępniała.Odsunąłsię.
‒Wiem.
Sandrauniosławskazującypalecwtriumfalnymgeście.
‒Tojestwłaśniepowód,dlaktóregojesteśnaniąnapalony.
‒Nieprawda.
Obojewiedzieli,żeSandramarację.
‒Czykiedykolwiekprzedtempragnąłeśkobiety,któracięniechce?
‒Nie.
‒Aletęchciałeśpoślubić.Nieprzyszłocidogłowy,żeuganiaszsięzaniątylko
dlatego, że jesteś w ten sposób bezpieczny? Nie grozi ci popełnienie tego, czego,
jaktwierdzisz,pragniesz.
Erikdolałsobietequili.
‒Czyktościkiedyśmówił,żejesteśjakwrzódnadupie?
‒Tylkokiedymamrację.
‒Aty?Wogólenieobchodzicięto,żeJonasprowadzasięzAllie?
Nareszcieprzeszedłdoataku.Całeszczęście.Nielubiłapasywnychmężczyzn.
‒Nie.
‒Przecieżgokochałaś.
‒Lubiłamgoitobardzo,atozupełniecoinnego.
‒ W takim razie czy kiedykolwiek kochałaś jakiegoś mężczyznę? Dlaczego nie
wyszłaśzamąż?
‒Boniechcę.
‒Amożetytakżeuciekaszprzedmałżeństwem,boboiszsiępoważnegozaanga-
żowania?
Eriknieświadomiedotknąłjejczułegopunktu.Niechgodiabli!Podeszładozlewu,
nalałasobiewodyiwypiłająjednymhaustem.
‒ZajmijmysięAllieiJonasem.Wyglądanato,żejąma.
‒Zawszedostawałto,czegopragnął.
Goryczwjegogłosiezaskoczyłają.Usiadłazpowrotemprzystolenaprzeciwnie-
go.
‒Opowiedzmiotym.
‒Popatrztylkonaniego.Jestodemnieprzystojniejszy…
‒Kwestiagustu.
‒Potężniejzbudowany.
‒Możliwe.
‒Bystrzejszy.
‒Byćmoże.
‒Odniósłwiększysukces.
‒Zdecydowanie.
‒Niemusiszsięzemnąwewszystkimzgadzać.
‒Oczekujeszodemnieszczerości.
Popatrzyłnaniązuwagą.
‒Skądmożeszwiedzieć,czegoodciebieoczekuję,Sandra?
‒Zdziwiłbyśsię.Alewróćmydonaszejrozmowy.Uważasz,żeJonasjestodcie-
biewewszystkimlepszy,tak?Zapomniałeśjeszczedodać,żenapewnobyłulubień-
cemwaszychrodziców.
‒Skądtowiesz?
‒Wydawałomisiętologiczne.‒Mówiłacicho,niechcącgozranić.Doskonale
rozumiałajegoból.
‒Maszrodzeństwo?
‒Nie.‒PołożyładłońnaramieniuErika.‒Skarbie,twojalistaniejestopartana
faktach.Towszystkojestwtwojejgłowie.Dopókiniezrobiszztymporządku,nie
poczujeszsięlepiej.Żebyinnizaczęlicięlubić,musisznajpierwpolubićsamegosie-
bie.
‒Pseudopsychologicznebajdurzenie.
‒Domyślamsię,żefakt,żeJonaszdobyłAllie,jestprzysłowiowymgwoździemdo
twojejtrumny.
‒Powinnaśnapisaćksiążkę.
‒TuniechodzioAllie,Erik.
‒Aoco?
‒Ociebie.‒Sandrawycelowałapalecwjegopierś.‒Oto,żebyśsiętudobrze
bawił.
‒Mówiszpoważnieczytylkozemnąflirtujesz?
‒ Poważnie. ‒ Pochyliła się do przodu, eksponując wspaniałe piersi. ‒ Popatrz
uważnieipomyśl.
‒Niemogęrobićtychdwóchrzeczynaraz.
Omalniezepsuławszystkiegośmiechem.
‒Sąpewnereguły,którychtrzebaprzestrzegać.Zabawimysięwpewnągrę.
‒Okej.‒Eriknieodrywałwzrokuodjejdekoltu.Niepozostałaobojętnanato
spojrzenie.
‒Zrobiszzemnącoś,czegonapewnonierobiłeśjeszczezżadnąinnąkobietą.
‒Zgoda.
Ityle,jeślichodziojegogłębokieuczuciedoAllie.Wystarczyłainnaoferta,ajuż
oniejzapomniał.
‒Martwięsiętylkoojednąrzecz,Erik‒szepnęła.
‒Oco?
PrzejechałapalcempoustachErika.
‒Bojęsię,żejaktozrobimy,wszystkieinnekobietyprzestanądlaciebieistnieć.
‒Zaryzykuję.
‒Wtakimraziesłuchaj.‒Nachyliłasiędojegoucha.‒Niepójdziemydołóżka,
dopókinieotworzyszsięprzedemną.Emocjonalnie.
‒Co?!
‒Noico?Robiłeśtokiedykolwiekzjakąśkobietą?
‒PróbowałemzrobićtozAllie,aleniewyszło.
‒Tymrazemsięuda,alemusiszmiosobieopowiedzieć.Zdradzićswojesekrety.
Otym,jakczujeszsięmaływporównaniuzJonasem.Zakażdymrazem,kiedyzdra-
dziszmijakiśsekret,zostaniesznagrodzony.Otak.
Przysunęła głowę Erika do piersi, pozwalając mu rozkoszować się ich ciepłem
izapachem.
‒Itak.
Zsunęłasięzestołkaipołożyłasobiejegodłońnapośladku.
‒Och!
‒Ijeszczetak.
Ujęłajegodłońiwsunęłająsobiemiędzynogi.
Erik chwycił ją mocno, sprawiając, że poczuła gwałtowny przypływ pożądania.
Odsunęłasię.Byłanasiebiezła,żepozwoliła,abysprawyzaszłytakdaleko.Omal
niestraciłanadsobąpanowania.Jeśliterazmuulegnie,niebędziesięniczymróżni-
łaodkobiet,któremiał.
‒Nalejmiczegośmocnego.
‒ Robi się. ‒ Wstał ze stołka i podszedł do barku. Co powiesz na Frapin Extra
GrandeChampagneCognac?Dwadzieściapięćdolarówzauncję?
Sandraprzewróciłaoczami.
‒Poprostuminalej.
‒Nierobinatobiewrażenia?
‒Zatanie,żebyzrobićnamniewrażenie.
‒Chybazaczynamtoogarniać.‒Podałjejkieliszek.‒Przyjmętwojąpropozycję,
alepodjednymwarunkiem.
‒Mianowicie?
‒Tyteżbędzieszmusiałazdradzićmiswojetajemnice.
‒Zgoda.‒Jejsekretyłatwobyłowyjawić.Rodzicejejniekochali,wyszłazamąż
zastarszegomężczyznę,któryokazałsiędraniemiodktóregoodeszła.Opuścityl-
kodrobnedetale.Niepowieotym,coczuła,kiedyrodzice,zamiastpoświęcaćjej
czas, dawali jej pieniądze, i o tym, że szukała ucieczki w narkotykach i o tym, że
prawie nie skończyła na ulicy. I jeszcze o tym, jak ciężko walczyła, żeby zacząć
noweżycie.
‒Kiedyzaczynamy?
‒Jutro.Dziśjedyniespędzamyprzyjemnieczas.‒Uniosłakieliszek.
‒Okej.Cobędziemyrobić?
‒Nauczyszsięmyślećokobietachwinnysposób,Erik.
‒Nonie.KażeszmioglądaćDynastię?GraćwMonopoly?Amożebędziemyukła-
daćalfabetyczniepłytyCD?
‒ To i jeszcze więcej. ‒ Roześmiała się, widząc jego minę. ‒ Właśnie rozpoczy-
nasznajwspanialsząprzygodęswojegożycia.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
„Drogidzienniku,
Rodziceposzlidziśnaprzyjęcie,cooznaczało,żemieliśmydomtylkodlasiebie.
Świetniesięzłożyło,boWalterinteresujesięhistoriąstarożytnegoEgiptu,ajamam
wspaniałystrójKleopatry,którysięmarnował.Jegonajlepszączęściąjestbielizna,
którejniktdotejporyniewidział.Walterbędziepierwszy.Jeszczejednaalbodwie
noce i powinnam usłyszeć jego oświadczyny. Będę najszczęśliwszą dziewczyną
wtymkraju.Tonaprawdęwspaniałymężczyznaimojeuczuciadoniegozkażdym
dniemsącorazgłębsze”.
AllierzuciłaErikowifrisbeeiporazsetnyspojrzałanazegarek.Czytenczassta-
nąłwmiejscu?
Za mniej więcej godzinę była umówiona z Jonasem na następną „randkę”. Nie-
dzielęspędzilinaplaży,apopołudniu,kiedyzacząłpadaćdeszcz,zjedliobiadioglą-
dalirazemfilmy.Allieoczywiściebyłanastrychu.Wieczoremgrzecznierozeszlisię
doswoichłóżek.
Allie tęskniła za Jonasem, ale nie chciała, żeby ich znajomość przerodziła się
wcośpoważnego.Itakjużmyślałaonimprzezcałyczas.
Erik i Sandra zamierzali dziś pojechać do Glens Falls zjeść kolację i posłuchać
muzyki.JonasstanowczoodmówiłwimieniuswoimiAllie.
NaszczęścieErikniepróbowałjużadorowaćAllie,coprzyjęłazwielkąulgą.Od
tegoczasuichstosunkiuległywyraźnejpoprawie.
Kiedybyłanastrychu,otworzyłakolejnekufryioczywiścieczytaładziennikJose-
phine. Odnalazła strój Kleopatry, który rzeczywiście był niezwykle seksowny. Za-
mierzałaużyćgodziświeczorem.
‒Mamdosyć.‒Erikpadłnaręcznik,udając,żejestwyczerpany.
‒Czyżby?‒Alliepołożyłasięobokniego.Nadnimirozciągałosiębłękitneniebo
zniewielkimibiałymichmurkami.Byłobosko.‒Wyczerpałeśswójlimitćwiczeńna
dzisiaj?
‒Nacałytydzień!
‒Nonieźle.
‒Och,Allie,Allie.Wszystkowporządku?
Doskonalewiedziała,ocopyta.
‒Wjaknajwiększym.Auciebie?
‒Właśnienadtymmyślałem.
‒Tylkosięzabardzoniewysilaj.
‒Ha,ha.‒Odwróciłsięwjejstronęioparłgłowęnałokciu.‒Mamwrażenie,że
pasujeciedosiebiezJonasem.Myślę,żemoglibyściezostaćzesobąnazawsze.
NiemiałazamiaruwychodzićzaJonasazamąż,alelubiłasobieróżnerzeczywy-
obrażać.
‒Mówiępoważnie.Maszklasę.Poradziłabyśsobieztymwszystkim.‒Machnął
rękąwokół.‒Niekażdyczujesiętakswobodniewnaszymświecie.Ludziebywają
onieśmieleni całym tym bogactwem i świadomością, że nie musieliśmy nawet kiw-
nąćpalcem,żebyjezdobyć.
Allieprzewróciłaoczami.Erikniemiałpojęcia,jakbardzosięmyli,aleniezamie-
rzaławyprowadzaćgozbłędu.Możerzeczywiściektóregośdniapoczujesięwjego
świecieswobodnie.Tymczasempostanowiłazmienićtemat.
‒Janatomiastuważam,żewypasujeciedosiebiezSandrą.
‒Chybaniemówiszpoważnie?
‒Jesttrochędzika,alepasujedotegomiejsca.Możnapowiedzieć,żewzięłaje
szturmem.
‒DorastaławpołudniowymBostonie.
‒Ajakietomaznaczenie?Takobietamaklasęijeślitegoniewidzisz…
‒Widzę,widzę.Takmisięwymsknęło.Musiszzrozumiećjednąrzecz.ObajzJo-
nasem zostaliśmy wychowani przez snobów na snobów. Choć nie oceniamy ludzi
przezpryzmatichstanuposiadania,niełatwojestpozbyćsięprzyzwyczajeń,które
wpajanonamprzezcałedzieciństwoimłodość.
‒Rozumiemto.
Rzeczywiście,rozumiała,comiałnamyśli,choćonabyłazawszepodrugiejstro-
nietejbariery.Jejaspiracje,żebycośosiągnąćwżyciuizajśćwyżej,byływjejro-
dziniepowodemdrwin.
‒Sandraniejestdlamnietakdobrajakty,Allie.Chciałbymsięustatkować.
‒ Ty? ‒ Spojrzała na niego znad okularów. ‒ Nie będziesz szczęśliwy, jak się
ustatkujesz.
‒Mamtrzydzieścilat.Zbytdługojużsięwygłupiam.
‒Wtakimrazieustatkujsięprzykimśpodobnymdociebie.TakimjakSandra.
Erikprzezchwilęmilczał.
‒Możemaszrację.Potrzebujękogośbardziejszalonegoniżty.Atykogośroz-
sądniejszegoniżja.JakJonas.
‒Mytylkomiłospędzamyczas.OnmieszkawBostonie,jawNowymJorku…
‒Wktórymwłaśniestraciłaśpracę.Doskonałymoment,żebysięprzeprowadzić.
Powinniściesiępobrać.
‒Erik,wystarczy‒roześmiałasię.
‒Byłobysuper,gdybyśzostałamojąbratową.Mogłabyśnazwaćpierwszegosyna
moimimieniem.
WtejchwilizadzwoniłtelefonAllie.DaVinciDesign!
‒Och,dzwoniąwsprawiepracy!
‒Powodzenia!
‒Halo?‒Alliezerwałasięnarównenogi.
‒MówiJenniferBirchfieldzDaVinchiDesign.Chcępowiedzieć,żepaniresume
zrobiłonanasogromnewrażenieichcielibyśmysięzpaniąspotkaćiporozmawiać
oewentualnejwspółpracy.
‒Bardzochętnie,dziękuję.
‒Czymożepaniprzyjechaćdonasjutrooczwartej?
‒Naturalnie.Dozobaczeniajutro.‒Allierozłączyłasięiodtańczyłataniecrado-
ści.
‒Maszinterview?
‒Jutro!Chcąmnienastanowiskoasystentkidyrektoraartystycznego.
‒Czytooznacza,żemusiszdzisiajwyjechać?
Będziemusiaławyjechaćwcześnieranoiwrócidopieropóźnymwieczorem.Nie-
wykluczone, że zaistnieje potrzeba, żeby została w mieście na wypadek kolejnej
rozmowy.AJonasmiałwyjechaćwśrodęrano.
Takwięcpozostałaimostatniawspólnanoc.
Jonasrozpaliłnawerandzieniewielkiegogrilla.Kupiłwieprzowekotletydobur-
gerów,szparagi,sałatkęcapreseioczywiścieswojeulubionechipsy.Iarbuza.
OtworzyłbutelkęBartoloMascarello,rocznikdwatysiąceósmy,wyważoneczer-
wonewino,któreniepowinnozostaćzdominowaneprzezsmakburgerów.Zeswo-
jegoiPodapuściłpłytęDukaEllingtona.
Denerwowałsię,choćniebardzowiedziałdlaczego.SpędziłzAlliemiłydzień.Po-
jechali na wycieczkę do wodospadów Shelving Rock, żeby podziwiać naprawdę
pięknewidoki.Alliebyłazrelaksowana,choćniemógłsięoprzećwrażeniu,żenie
chcesięprzednimotworzyć.
Przebywaniezniąsprawiałomuprawdziwąprzyjemność.Czułsięprzyniejbar-
dzo swobodnie. Podobnie jak Sandra, umiała go rozbawić. Odkrywał przy niej za-
bawnączęśćswojejosobowości.
Kiedy Allie poszła na strych, postanowił przygotować dla nich kolację. Czuł, że
musicośrobić.Roznosiłagoenergiaizupełnieniemógłwysiedziećnamiejscu.Nie
miałpojęcia,cosięznimdzieje.Możechodziłooto,żeostatnioAllietrzymałago
nadystansiniemógłsięjużdoczekaćchwili,kiedyjejdotknie…
‒Cześć.
Odwrócił się i ujrzał obiekt swoich rozmyślań we własnej osobie. Wyglądała
wspaniale.Opalona,miałanasobieprostąlnianąsukienkę,awilgotnewłosyzwią-
załawciasnywęzeł.Takbardzochciałjąterazpocałować.
‒Cześć.
Patrzyłananiegowygłodniałymwzrokiem,zapewnetakimsamym,jakimonspo-
glądałnanią.Niewiedział,jakzdołasiędziśpowstrzymaćprzedtym,żebysięna
niąnierzucić.
‒Dobrzesiędziśbawiłaś?
‒Och,tak.
Wystarczyłsposób,wjakitopowiedziała,żebyrozpalićwnimpożądanie.Niewie-
lekobiettaknaniegodziałało.Allieniebyłaklasycznąpięknością,zatobyłowniej
coś,cobudziłownimopiekuńczeinstynkty.
‒Napijeszsięwina?Amożewoliszginztonikiem?
‒Chętnie.Doskonałydrinknalato.
Przygotowałdlanichdrinkiipodałjejkieliszek.
‒ Dziękuję. ‒ Uniosła kieliszek i uśmiechnęła się. ‒ Wypijmy za dzisiejszy wie-
czór.
‒Wypijmy.
Allie posłała mu seksowne spojrzenie, usiadła i założyła nogę na nogę. Odniósł
przy tym wrażenie, że między jej nogami coś błysnęło. Może założyła błyszczące
majtki?
‒Jonas,nadeszłachwilaprawdy.
Usiadłnakrześleobokniej.
‒Okej,cochciałabyświedzieć?
‒Ilekobietmiałeśwtymdomu?
‒Hm.‒Jonasudał,żeliczyjewmyślach.‒Jedną.
‒Niewierzęci.
‒Aczegosięspodziewałaś?
‒Samaniewiem.Tendomwydajemisięidealnydotego,żebyzapraszaćdonie-
godziewczyny.
‒Toprawda.
‒Wtakimraziedlaczegoichtunieprzywoziłeś?
‒Zewzględunamoichrodziców.Tobardzospecyficzniludzieimoiznajominie
czulisięswobodniewichtowarzystwie.Eriknigdysiętymnieprzejmował,ajatak.
‒Mamwrażenie,żerodzicesąstworzenipoto,żebyzawstydzaćnasprzedna-
szymi przyjaciółmi ‒ powiedziała z goryczą, zupełnie go tym wyznaniem zaskaku-
jąc.
‒Powiedzmi…
‒Chciałabymusłyszećotejkobiecie,którątumiałeś.
Znówzrobiłatosamo.Zakażdymrazem,gdypróbowałsięczegośoniejdowie-
dzieć,zmieniałatemat.
‒Tobyłaraczejdziewczynaniżkobieta.
‒Kiedytobyło?
‒Dawnotemu.Miałemwtedyszesnaścielat.Onabyłakilkalatodemniestarsza.
Którejśnocypoprostuprzyszładomniedodomkuiwskoczyłamidołóżka.Byłazu-
pełniedzika.Ztego,cowiem,niemiałałatwegożycia.
‒Atyjeszczejejdołożyłeś.
‒Najwyraźniej.Opowiedzmioswoimpierwszymrazie.
‒Byłookropnie.Dziwięsię,żewogólezrobiłamtoporazdrugi.
Jonasuniósłkieliszek.
‒Niemuszęmówić,jakbardzojestemwdzięczny,żejednakzdecydowałaśsięna
tenkrok.
Alliezachichotałaipociągnęłapotężnyłykswojegodrinka.
‒ Miałam osiemnaście lat i czułam się bardzo dorosła. Na jednym ze spotkań
zkoleżankamiokazałosię,żejestemjedynądziewicą.
‒Araczejjedyną,którasiędotegoprzyznała.
‒Pewniemaszrację.Wtedyjednaknieprzyszłomitodogłowy.
‒Postanowiłaświęcjaknajszybciejsięztymuporać.
‒Mhm.‒Upiłakolejnyłyk.‒Jaksięzapewnedomyślasz,wszkolejestmnóstwo
facetów,którzychętniepomogącitakiproblemrozwiązać.
‒Niepowieszmi,żedałaśogłoszenieonline.
‒Nie,ale…Nocóż,mogłamwybraćlepiej.
‒Dlaniegototeżbyłpierwszyraz?
‒ Nie mam pojęcia, ale okazał się tak totalnie niedoświadczony, że uprawianie
przezniegoseksupowinnobyćzakazane.
‒Och,takmiprzykrotosłyszeć.
‒Niepotrzebnie.Dostałamwkość,alewyciągnęłamztegownioski.
‒Icałeszczęście.‒Wstałipodszedłdogrilla.‒Jakielubiszburgery?
‒Średniowypieczone.
‒Totakjakja.‒Położyłmięsonagrilluiprzykryłjepokrywą.‒Ajakwyglądało
twojedalszeżycietowarzyskie?Zawszekogośmiałaś?Czyrzadko?Znajomościna
jednąnoc:wciśnijjeden.Długotrwałezwiązki:wciśnijdwa.
Uwielbiałjejśmiech.Uwielbiał,jakodrzucaładotyługłowęiotwierałausta,żeby
wydaćzsiebiepierwszyradosnydźwięk.
‒Spotykałamsięzchłopakami,zktórymiwartosiębyłospotykać.Miałamdwa
poważniejsze związki, ale nie byli to chyba ci właściwi. ‒ Zmarszczyła brwi. ‒
Wiem,żetobrzmigłupio,alejakdotądnietrafiłamnafaceta,któryzaakceptował-
bymnietaką,jakajestem.Chodzimioto,że…
‒Żetrudnojestwytłumaczyć,dlaczegoniektórezwiązkisprawiająwrażenie,że
sąokej,choćwrzeczywistościwcaletakniejest.
‒Dokładnietak.‒Popatrzyłananiego,jakbyodkryłnajwiększątajemnicę.‒Kie-
dyśmyślałam,żetozemnąjestjakiśproblem.Albożeniespotkałamjeszczeodpo-
wiedniejosobyiżemuszęcierpliwieczekać.Aleterazmyślętylko,żezadużowypi-
łamilepiejbędzie,jakcośzjem.
Jonasroześmiałsię.Alliegozaskoczyła.Takobietapotrafiłagorozbawićipodo-
bałomusięwszystko,cojejdotyczyło.
‒Twojakolej.Opowiedzmioswoichdziewczynach.
‒Zgoda.Jateżmiałemdwapoważnezwiązki.Margaretpoznałem,kiedyzaczą-
łempracowaćwBaldwin&Company.
‒Koleżankazpracy?
‒Tak.Świetnakobieta,bardzosilna.Zajmowałasięrzeźbąimediami.Spędzili-
śmyrazemwielewspaniałychchwil.
‒Wtakimraziedlaczegosięrozstaliście?
‒Stałasięmęcząca.Wszystkotraktowałajakbatalię,którąkonieczniemusiwy-
grać.
‒Toprzykre.Aktobyłnastępny?
‒Missy.‒Zdjąłpokrywęiprzewróciłmięsonadrugąstronę.‒Missybyłaprze-
ciwieństwem Margaret. Słodka, czarująca, miała ciekawą pracę. Niestety, dowie-
działemsię,żerównoleglespotykasięzmoimkolegą.Chodziłojejtylkoomojepie-
niądze.Odkądsięzniąrozstałem,niemiałemnikogo.
Ażdotąd.
Tamyśluderzyłagojakobuchem.
‒Och,Jonas.‒WoczachAlliedostrzegłautentycznątroskę,amożenawetczu-
łość?‒Tozadziwiające,jakbardzopotrafimybyćślepi,kiedyzaczynamysięzkimś
spotykać. Przeżyłam coś podobnego z moim ostatnim chłopakiem, który, oględnie
mówiąc,nieodznaczałsięciekawąosobowością.Jednakminęłosporoczasu,zanim
tosobieuzmysłowiłamipostanowiłamznimzerwać.
Chciałbymócjejpowiedzieć,żezasługujenawszystko,conajlepsze,alebałsię,
żejąspłoszy.
‒Ludzie,kiedyzaczynająsięspotykać,pokazująsiętakimi,jakimichcieliby,aby
inniichodbierali,albozajakichsięuważają.
Alliezesztywniała.Sięgnęłapodrinkaipociągnęłasporyłyk.
Cotakiegopowiedział?Nic,coodnosiłobysiędonich.Oninawetsięniespotykali,
tylkochwilowospędzalirazemczas.Wcalenieuważał,żeAllieodstawiaprzednim
jakiścyrk.Dlaczegowięcjejnastrójzmieniłsiętakdiametralnie?
‒Jesteśgłodna?
‒Jeszczejak.
Hamburgerybyływyśmienite:soczysteiaromatyczne.Pomidoryzmozarellą,pe-
stoiwinodopełniłyreszty.Allieażprzymknęłazrozkoszyoczy.
Prowadziliniezobowiązującąrozmowęowszystkimioniczym.Kiedyzjedli,usie-
dlinawerandzie,dopijającwino.
‒Maszochotęnaarbuza?
‒Jasne.
‒Abrandy?
‒Koniecznie.
Wstał, niechętnie się z nią rozstając, i poszedł do kuchni. Przygotował arbuza
ibrandy,akiedywróciłnawerandęzastałjąopartąobalustradę.Widziałjąjużkie-
dyś w tej pozie, tyle tylko że teraz była ubrana w błyszczący, egzotyczny strój,
ozdobionyzłotymiłańcuchami.Egipskapiękność.Kiedyodwróciłasięwjegostronę,
dostrzegł, że oczy ma podkreślone grubą czarną kreską, idącą niemal do skroni.
Światłozachodzącegosłońcaotaczałojejfiguręzłotąpoświatą,sprawiając,żewy-
glądałaniezwykle.Egzotycznie.Kusząco.
Odstawiłtacę.
‒Niewydajemisię,żebymwciążmiałochotęnaarbuza.
‒Nie?
‒Kleopatra.‒Podszedłdoniejipołożyłrękęnaspoczywającejnabalustradzie
dłoni. Piersią dotknął jej nagich pleców. Pocałował ją w ramię, potem w drugie,
apotemlekkougryzł.
‒Twójsługajestnatwojerozkazy,królowo.Czegopragniesz?
‒Tutaj.‒Odchyliłagłowę,wskazując,żebypocałowałjąwszyję.Jonasanietrze-
babyłonamawiać.Położyłręcenapłaskimbrzuchu,rozkoszującsięgładkościąskó-
ry,którączułpodpalcami.
Przesunąłdłonienajejpośladki,uda,wsunąłjemiędzynogi…
Przerwałzaskoczony.
Wielkie nieba, czy tam była dziura…? Ta bielizna została specjalnie zaprojekto-
wana,żeby…
Uklęknąłzjękiemipodniósłkrótkąspódniczkę.Czarnecekinyotaczałyzdwóch
stronkobiecośćAllie.Delikatnierozsunąłjejnogiszczerzejiwolnopoliczyłwmy-
ślachdotrzech,pozwalającjejzastanawiaćsięnadtym,cozrobidalej.
Wolnopochyliłgłowęipolizałją.Alliewestchnęłaipoddałabiodradoprzodu.Jo-
nasmocnoprzytrzymałjązabiodraizacząłjąsmakować.Byłamiękkaisłodka.
Chciał,żebypragnęłagotaksamomocnojakonjej.Żebybłagałaoto,byjąpo-
siadł.
‒Przestań.Maszsłuchaćrozkazówkrólowej.
‒Niemażadnychrozkazów.Jesteśmytylkomydwoje.
Niemógłsięjużdoczekaćtego,cobędąrobić,gdywreszciepozbędąsięubrań.
Chciałjejzdjąćmajtki,aleAllieniepozwoliłamu.Okej,wtakimraziezsunąłzłotą
przepaskę,którazakrywałapiersi.
‒Poczekaj…Niemiałeś…
Zamknąłjejustapocałunkiem.Chciałagoodepchnąć,alejejniepozwolił.Pragnął
jej bardziej niż jakiejkolwiek innej kobiety. Chciał obalić mur, jaki wokół siebie
wzniosła,chciałdotrzećdojejwnętrza.Nieprzestawałjejcałować,wnadziei,że
wreszciesiępodda,żezdasobiesprawęztego,jakbardzogopragnie.
W końcu Allie rozchyliła usta, objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie. Jonas
triumfował. Weźmie ją tu i teraz. Sięgnął do kieszeni po prezerwatywę i zsunął
szorty.
‒Cotyrobisz?
‒Chcęsięzabezpieczyć.
‒Nie,niebędziemyuprawiaćseksu.
Jonasodsunąłsięodniejzaskoczonyiwściekły.
‒Ocochodzi?
‒Seksniejestczęścią…
‒Chceszpowiedzieć,żeniebędziemysiękochać,ponieważstolattemujakaśko-
bieta tego nie zrobiła? Allie, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Nie mam zamiaru
bawićsięwtakiegierki.
‒Uspokójsię,Jonas.
‒ Okej. Przepraszam. Powinienem spytać, o co chodzi. Czy to jakiś problem ze
zdrowiem?
‒Nie,jestemczysta.
‒Wtakimrazieco?Sądziłem,żechcesztegotaksamomocnojakja.‒Zacisnął
usta, starając się używać rozumu, a nie myśleć o tym, co znajdowało się poniżej
jegopasa.‒Powiedzmi,ocochodzi.
‒Jutrowyjeżdżam.Mamrozmowęwsprawiepracy.
‒Okej.‒Miałochotęspytać,cotomawspólnegoztym,codziejesięteraz,ale
powstrzymałsię.‒Świetnie.Najakiestanowisko?
‒Robiłabymmniejwięcejtosamocoteraz,alezatowdobrejfirmie.Miałabym
pracę.
Czekał,zastanawiającsię,dlaczegomusząrozmawiaćotymakuratteraz.Kobie-
calogika,którejnigdyniepojmie.
‒Mojegratulacje.
‒Wrócęprawdopodobnietużprzedtwoimwyjazdem.Atooznacza,żeprawiesię
jużniezobaczymy.
Dotknął twarzy, odczuwając niewymowną ulgę. Allie nie chciała, żeby ich znajo-
mośćskończyłasięnajednejnocy.Podobniejakon.
‒Chciałemwrócićwprzyszływeekend,żebyśmysięmoglizobaczyć.
‒Och.
‒Czytozłypomysł?‒spytał,zaniepokojonybrakiementuzjazmuzjejstrony.
‒Nie,nie,doskonały.
‒Allie,poprostupowiedzmi,ocochodzi.Jesteśmężatką?Niepodobamcisię?
Woliszkobiety?
‒Przestań!‒Spojrzałananiegospodtegoegipskiegomakijażu,ajegonawidok
tegospojrzeniaogarnęłafalaczułości.
‒Chodzimioto,że…niejestemJosephineito,cosiędzieje,trochęmnieprzera-
ża.Niespodziewałamsię,że…
‒Żezaangażujeszsięemocjonalnie?
Allieskrzyżowałaramionanapiersiach.
‒Myślisz,żeKleopatrapowinnasięprzyznaćdotakiejsłabości?
‒Jateżniechcęniczegodociebieczuć.
‒Świetnie,tojestnasdwoje.
‒Skorowięctegoniechcemy,toniewidzęproblemu.Możemywrócićdopunktu
wyjścia.
‒Myśliszjedynieotym,żebydobraćsiędomojejprzepaskinabiodrach.
‒Zdecydowanietak.
Allieodwróciłasięzudawanymoburzeniem.
‒Dlategowłaśnieotaczamsięeunuchami.
Jonasroześmiałsięiobjąłjąciasno.
‒Ależ,mojadrogaKleopatro,cieunuchowieniemają…
‒Wiem,czegoniemająeunuchy.
Zaczął ją całować, początkowo delikatnie, czule, potem z coraz większą pasją
inamiętnością.Obojguzabrakłotchu.
‒Pamiętaj,Allie,żadnychuczuć.
‒Żadnych.
Założyłprezerwatywęinacisnąłjejplecy,żebysiępochyliła.Wsunąłwniąpalce
izacząłdelikatniepieścić.
‒Och,takjestdobrze.
Jonasnieprzerywał,wsuwającwniąpalceiwysuwającjewcorazszybszymryt-
mie.Alliegłośnooddychała,ajejmięśniezacisnęłysięnajegopalcach.Wpewnej
chwiliodrzuciładotyługłowęijęknęłaprzeciagle.
Jonaspoddałsię.Przyciągnąłjejbiodradoswoichiwszedłwniązdecydowanym
ruchem.Spojrzałnaprzykryteczarnymskrawkiemmateriałupośladkiiwiedział,że
jestwdomu.Nicgoniepowstrzymywało,niemiałżadnychhamulców.
Doszedł łagodnie, niespiesznie, uświadamiając sobie nagle, że zaczął padać
deszcz.ObjąłAllieiprzycisnąłpoliczekdojejskroni,czekając,ażichsercazaczną
bićwnormalnymtempie,aoddechysięuspokoją.Patrzyłnanadchodzącyzzajezio-
radeszcziwdychałświeżyzapachjejskóry.
Inaglezrozumiał,dlaczegoAllieniechciałasiędziśznimkochać.Idlaczegoon
sambyłprzezcałydzieńtakipodminowany.
Żadnychuczuć?Łatwopowiedzieć.Alliemiałarację,żesiębała.To,comiałobyć
tylko przyjemnością, niewinną rozrywką, ucieczką od normalnego życia, stało się
czymśznaczniewięcej.
Doszedłdopunktu,wktórymjejutrataoznaczałaból,jakiegosobienawetniewy-
obrażał.
Zamknąłoczy.
PorazpierwszyzacząłrozumiećErika.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
‒ Zastanawiam się, czego się napijemy po tym wspaniałym obiedzie. Przy czym
będziesiędobrzezdradzałosekrety.Piłaśkiedyśamaro?
‒Nie,alechętniespróbuję.
Zjedlipysznyobiad,któryErikzamówiłzeswojejulubionejchińskiejrestauracji,
iterazmieliprzejśćdodrugiejczęściwieczoru,podczasktórejSandrazamierzała
wcielićwżycieswójplan.
Żeby dodać sobie odwagi, wypiła do posiłku sporo alkoholu, ale wcale nie czuła
się przez to bardziej rozluźniona. Przecież nie zamierzała powiedzieć mu niczego
istotnego,dlaczegowięcczułasię,jakbyktośjązłapałwpułapkę?
AlliewyjechałaranodoNowegoJorku,awkrótceponiejJonaswyruszyłdoBo-
stonu.ObojeprzypadlisobiedogustuiSandrabardzosięztegopowoduucieszyła.
OnasamacałkiemnieźlebawiłasięzErikiem.Tobyłekscytujący,trochęnawetnie-
bezpieczny mężczyzna, nad którym należało nieco popracować. Wcale jej to nie
przeszkadzało.
‒ To jest Amaro CioCiaro, pomarańczowy likier o nieco gorzkawym posmaku.
Amarooznaczapowłoskugorzki.Aleponieważtolikier,tagoryczjestzbilansowa-
nasłodyczą.
‒Brzmismakowicie,panieprofesorze.
‒Bojest.Podobniejakty.
‒Dziękuję.Muszępowiedzieć,żetyrównieżprezentujeszsięnienajgorzej.
Erikmiałnasobiespodenkikhakiikolorowąhawajskąkoszulę.Podopalonąskó-
rąramioniudporuszałysięcałkiemnieźlerozwiniętemięśnie.
Sandraspróbowałalikieru.
‒Smakujeci?
‒Tak.
Erikusiadłobokniejnahuśtawce.Sandraoparłasięwygodnieobocznąpoduszkę
ipołożyłamunoginakolanach.
‒No,Erik,zaczynaj.
Napiłsięlikieru,odstawiłkieliszeknastółizacząłwzamyśleniugładzićjejudo.
‒Nodobrze.SekretNumerJeden.
‒Zamieniamsięwsłuch.
‒ Kiedy byłem nastolatkiem, nudziłem się tu. Moi rodzice byli dość zasadniczy,
a Jonas miał swoje towarzystwo. Byłem dla niego tylko przeszkodą. ‒ Uniósł jej
nogęizacząłdelikatniemasowaćmięśniełydki.‒Czułemsięsamotnyiopuszczony.
Niedalekostądbyłsklep,wktórymmożnabyłodostaćmydłoipowidło.Jegowłaści-
cielmiałsynawmoimwieku.Niecierpiałemgo,choćniemiałemkutemużadnego
konkretnegopowodu.
‒Poprostustałsięobiektemtwojejzłości.
‒Itoprzezkilkalatzrzędu.‒Potrząsnąłgłowąisięgnąpojejdrugąnogę.
‒Hej,Erik?Mogęcięwynająć,żebyśrobiłmitokażdegowieczora?
‒Absolutnie‒odparłzleniwymuśmiechem.
‒Świetnie.Aterazkontynuuj.
‒Toniewystarczy?Opowiedziałemciwłaśnieotym,żenienawidziłembogudu-
chawinnegochłopca,atychceszwięcej?
‒Nie.Chodziłomiocośnaprawdęważnego.
‒ No dobrze. ‒ Jego ręce znieruchomiały. ‒ Miał na imię Alan. Odkryłem, że
w porze lunchu jest w sklepie sam. Przyjeżdżałem do sklepu, czekałem, aż miał
klientaalbobyłczymśzajętywinnejczęścisklepu,iwtedypodkradałemcukierki.
‒Cośpodobnego.Bogatypaniczzabawiasięwkleptomana.
‒Aletoniewszystko.
Przesunąłręceniżejizacząłmasowaćjejstopę.Sandraprzymknęłaoczyimruk-
nęła z zadowoleniem. Erik natychmiast przerwał masowanie. Spojrzała na niego
iujrzała,żewpatrujesięwniąintensywnie.
‒Niechciędiabli,Sandra.Muszęsiępowstrzymywaćzewszystkichsił,żebysię
naciebienierzucić.Nigdywcześniejnieczułemczegośpodobnego.
Azatemjestnasdwoje,pomyślała.
‒Cóż…Doskonalewiesz,comaszzrobić,żebydostaćto,czegopragniesz.
‒Tak.
‒Azatemmówdalej.
‒Minęłydwalataitrochędorosłem.Doszłymniesłuchy,żeojciecAlananieradzi
sobiefinansowoimusiałzamknąćsklep.Dowiedziałemsię,gdziemieszkali,ipoje-
chałemdonich,żebyzwrócićpieniądzezaukradzionecukierki.
‒ Och, coś niesamowitego. ‒ Na Sandrze ta historia zrobiła większe wrażenie,
niżchciałabyprzedsobąprzyznać.
‒Kiedypodjechałempodichdom,Alanakuratwychodziłzniegozjakąśdziew-
czyną.Śmialisię.ZanimiwyszedłojciecAlana,życzącimmiłejzabawy.Dałimja-
kieś pieniądze i poczekał, aż wsiądą do samochodu. Patrzyłem na to, miętosząc
wkieszenidwudziestodolarowybanknot.
‒Ico?
‒Nic.Odwróciłemsięiwróciłemdodomu.
‒Nonie!‒Sandraomalniezachłysnęłasięamaro.‒Tobyłoinaczej:dałeśmu
pieniądze,aonpowiedział,żetojestdokładnietakasuma,jakiejpotrzebujenaope-
racjęukochanejmamy.
‒Nie.Stchórzyłemiodszedłemjakniepyszny.
‒Aprzynajmniejmiałeśpotempoczuciewiny?
‒Niespecjalnie.Jakośbeztychpieniędzyprzeżyli.Alanzostałpotemprawnikiem
i prawdopodobnie niejednego klienta oskubał ze znacznie większych pieniędzy niż
jajego.
‒Erik,tonieotochodzi!
Roześmiałsięiuniósłjejnogę,żebyjąpocałować.
‒ Żartuję, Sandra. Pojechałem do jego domu i powiedziałem mu, że ich okrada-
łem.Nigdyniezapomnępogardliwegospojrzenia,jakimmniewtedyobdarzył.Apo-
temnastąpiłonajgorsze.Wiesz,comipowiedział?
‒Niemampojęcia.
‒Żeowszystkimwie,ponieważmielipodladąlustro.Płaciłzawszystko,coukra-
dłem.Spytałem,dlaczegotorobił,aonpowiedział,żeniechciałprzysparzaćojcu
dodatkowychzmartwień.Powiemci,żenigdywżyciunieczułemsiętakźlejakwte-
dy.Jakskończonydrań.Towydarzeniewdużymstopniumniezmieniło.Niewiem,
poprostuspojrzałemnaświatzinnejperspektywy.
Doskonalerozumiała,cochciałjejpowiedzieć.Wiedziała,jaktojest,gdychcesz
sięzmienić,aniemożesz.
‒Jesteśmyznaczniebardziejskomplikowani,niżnamsięwydaje,Erik.
‒Toprawda.
‒Założęsię,żeodtamtejporyniczegowięcejnieukradłeś.
‒Rzeczywiście.
‒Nowidzisz.
DokończyłswójlikierispojrzałnaSandrę.
‒Napijeszsięjeszcze?
‒Nie,dzięki.
‒Nodobrze,teraztwojakolej.
Przez chwilę zastanawiała się, jak zacząć, aż w końcu postanowiła powiedzieć
wprost.
‒Nieumiemtakdobrzeopowiadaćjakty.Mójsekretjesttaki,żemoirodzicenie
chcielimiećdzieci.Nigdyprzedemnąnieukrywali,żetrafiłamnatenświatzupeł-
nieprzypadkiemiżeimprzeszkadzam‒roześmiałasię.
‒Tosięnieliczy.
‒Dlaczego?
‒Ponieważpowiedziałaśtowtakisposób,jakbyśmimówiła,cojadłaśnalunch.
‒Ajakmampowiedzieć?Jakbyodtegozależałomojeżycie?
‒Tak.Taksięwyjawiasekrety.
Sandra odczuła nagłą wściekłość. Chciała zerwać się na równe nogi, ale Erik
mocnojątrzymał.
‒Mojamałaniekochanadziewczynka.
‒Nietwoja!
‒Jeszczeniemoja.
‒Nigdywżyciu.
‒Todlategoniejesteśmężatką?Ponieważrodzicecięniechcieli,touważasz,że
niktcięjużniezechce?
‒Nicomnieniewiesz.
‒ Bo nie chcesz mi powiedzieć. Boisz się, że jeśli ktoś zobaczy, jaka jesteś na-
prawdę,ucieknie.Mamrację?
Ponowniespróbowałasięuwolnićzjegouściskuiponowniejejsięnieudało.
‒Dajmispokój.Wogólemnienieznasz.
‒Mówiącszczerze,mamwrażenie,żemamyzesobąwięcejwspólnego,niżmy-
ślisz.
‒Gównowiesz…
Jegopocałunekbyłmocnyipełenpasji.Zareagowałanatychmiast,aleErikode-
rwałsięodniejrównienagle,jakjąpocałował.Odsunąłsięipopatrzyłnaniąztro-
ską.
‒Wszystkowporządku?
‒Tak.
‒Czyterazjesteśmykwita?
‒Tak.
Doskonalewiedziała,czegoodniejchce.Dotrzymaniawarunkówumowy.
‒Maszochotęnaspacer?
Spojrzałananiegozaskoczona.
‒Spacer?
‒Tak.Dookołajeziora.Jesttakipięknywieczór.
‒Aleprzecieżzdradziłeśmisekret.
‒Orany,Sandra,zkimtysięspotykałaś?Naprawdęmogłabyśmiokazaćnieco
więcejzaufania.Myślisz,żeodrazurzucęsięnaciebie,żebydorwaćsiędotwoich
piersi?
Roześmiałasięipodałamurękę.
‒Skorotak,toidziemy.
‒Wrócimyzrelaksowani,zadowoleniiwtedydorwęsiędotwoich…
‒Nawetniekończ.
Roześmiałsięiprzyciągnąłjądosiebie.
‒Naprawdęcięlubię.NiemiałabyśochotyprzenieśćsiędoNowegoJorku?
‒Niematakiejopcji.
‒Myślę,żemógłbymprzywyknąćdotwojejobecności.
Jego słowa sprawiły jej prawdziwą przyjemność. Podobało jej się, że ktoś ją na-
prawdęlubi.
Przeszli plażą aż do miejsca, w którym zaczynały się skały, a potem wrócili do
domu.Usiedlinawerandzie,niewielerozmawiając.
Wjegoobecnościodczuwaładziwnyspokójizadowolenie.Siedzielidłuższąchwi-
lę,popijającwodęirozmawiającniezobowiązująco.
WpewnejchwiliSandrazamilkła.Odstawiłaszklankęzwodąnastółizdjęłabluz-
kę.
Erikprzerwał.
Złożyła ją równo, zdjęła stanik i ostrożnie położyła obie rzeczy na krzesełku
obok.Potemusiadłanahuśtawceipołożyłaramięnaoparciu.
‒Sandra.‒Kiedysięodezwał,jegogłoszabrzmiałochryple.
‒Tak,Erik?
‒Jesteśpiękna.
Kiedyjejdotknął,niebyłowtympośpiechu,chciwości,aleczułośćidelikatność.
Poddałasięjegodotykowi,pozwalając,abypożądanienarastałowniejstopniowo.
Jego ręce były doświadczone i delikatne. Ważył w nich jej piersi, gładząc je nie-
spiesznie.Jegoustabyłyrówniedelikatneiwprawnejakdłonie.Ikiedymiałaotwo-
rzyćusta,byoznajmić,żesiępoddaje,Erikprzerwałpieszczotyiodsunąłsię.
‒Dziękuję.Jesteśniesamowitąkobietą.
Byłatakzaskoczona,żeniewiedziała,coodpowiedzieć.
‒Jesteśgotowadospania?
Wstałiwyciągnąłdoniejrękę.Dżentelmenwkażdymcalu.
Wcaleniechciała,żebybyłhonorowy.Chciałasięznimkochać.
Podała mu dłoń i pozwoliła się podnieść. Nie tak to sobie zaplanowała. Nie tak
miałobyć.
‒Wtakimraziedobrejnocy.‒Przyciągnąłjądosiebieipocałował.Słodkipoca-
łunek na dobranoc. A potem drugi i trzeci. Poczuła na brzuchu jego erekcję,
awoczachdostrzegłapożądanie.
‒ Dobranoc, Erik. ‒ Wysunęła się z jego objęć i pospiesznie odeszła, świadoma
tego,żesięjejprzygląda.
Wpokojurzuciłasięnałóżko.WciągukilkugodzinErikzmieniłsięzfaceta,któ-
remumadaćlekcję,wkogoś,przedkimmusiałasiębronić,albo…
Alboco?
Samaniewiedziała.Jednegobyłapewna:porazpierwszyodlatznalazłasięwsy-
tuacji,wktórejpostanowiłanigdywżyciusięjużnieznaleźć.
Itonawłasneżyczenie.
ROZDZIAŁJEDENASTY
‒Awięczaprosilicięnakolejnąrozmowę.Świetnie.
‒Tak.Chybaimsięspodobałam.
Juliespojrzałanaprzyjaciółkęzlekkimniepokojem.
‒Wtoniewątpię.Alejakośmisięniewydaje,żebyśbyłaztegopowoduspecjal-
nieuszczęśliwiona.
‒Ależjestem.Potrzebujętejpracy.Jestwproststworzonadlamnie.
Juliespojrzałanastos ubrańleżącychnałóżku. Wychodziładziśz narzeczonym
iniewiedziała,conasiebiezałożyć.
‒Tespodniesądokitu.Nicdonichniepasuje.
Alliemilczała.Jużjakąśgodzinętemuporzuciłazamiardoradzaniaprzyjaciółce.
Juliedokładniewiedziała,jakniechcewyglądać.
‒Wreszciezacznęzarabiać.Towymagauczczenia.
‒KiedyzamierzaszwrócićdoLakeGeorge?‒Julieotworzyłakolejnąszufladę.
‒Pomyślałam,żewynajmęfurgonetkęipojadęjutrorano.Wezmęubraniaiwró-
cętegosamegodnia.
‒Co?Niezamierzasztamzostać?‒Juliaodwróciławzrokodkolorowegotopu
ispojrzałazaskoczonanaAllie.‒AleprzecieżJonasmaprzyjechaćnaweekend.
‒Wiem,wiem,aledoszłamdowniosku,żetoniemasensu.Pocomamtambyć,
zaangażowaćsięjeszczebardziej,poczympowiedziećmudowidzenia?
‒Moglibyściespotykaćsięwweekendy.
‒Atybyśtakmogła?
‒Gdybymwiedziała,żetotylkotymczasowe,żejestdlanasjakaśprzyszłość,za-
pewnetak.Copowiesznato?‒Przyłożyładosiebiebluzkę.
‒ Świetne. Jak wszystko inne, co na siebie zakładasz. Ja nie widzę żadnej przy-
szłości.
‒Atodlaczego?
‒ Zbytnio się od siebie różnimy. Szkoda, że nie mam tutaj tych ubrań. Jest tam
wspaniałaczarnakoszulazkoronkowymirękawamiidwajedwabnetopyzkoronką
nabiuście.Wyglądałabyśwtymfantastycznie.‒Naszkicowałastrójnakartceipo-
dałagoJulie.
‒Tak!Dokładnietegopotrzebuję.Możeszskombinowaćtodlamniewciągupół
godziny?Niewiem,dlaczegoniezarabiasznażyciejakoprojektantkamody.
‒Dzięki,alemuszęcośjeść.
‒WtakimraziewyjdźzaJonasa.Niebędzieszsięmusiałamartwićopieniądze.
Cóż,pomysłbyłniezwyklekuszący.Poczuciestabilizacjidokońcażycia…
‒Dajspokój,dopierosiępoznaliśmy…
‒Icoztego?Obojemacienaswoimpunkcieświra.Niewidzępowodu,dlaktóre-
goniemiałbyprzezjakiśczaswspieraćcięfinansowo…
‒Nie!Żadenbogatyfacetniebędziemoimsponsorem.
‒Przypuszczam,żegdybysytuacjabyłaodwrotna,niemiałabyśtakichskrupułów.
‒Chybanie,aletocoinnego.
Juliewyciągnęłaczarnytopiprzyłożyłagodoczerwonejspódnicy.
‒Aczymnibytakbardzosięodsiebieróżnicie?
‒JawychowałamsięwKenington,aonwOldWestbury.
Juliespojrzałananiązniedowierzaniem.
‒Dajspokój,musiszwymyślećcośinnego.To,comówisz,jestpoprostugłupie.
Możedlaniej,aleonawiedziałaswoje.Dlaniejbyłtoprawdziwyproblem.
‒ Nie przeczę, że jest nam ze sobą miło. Ale co innego flirtować, iść do łóżka,
rozmawiać,acoinnegodzielićzesobążycie.
‒Jakzareagował,kiedymupowiedziałaś,gdziedorastałaś?
‒Niepowiedziałammu.
‒ Co?! Dlaczego? ‒ Zapięła suwak czerwonej spódnicy. ‒ Zupełnie o niej zapo-
mniałam,aprzecieżjąlubię.NowięcdlaczegoniepowiedziałaśJonasowi?
‒Ponieważniebyłostosownejchwili.Takdobrzesiębawiliśmy.Pocowplątywać
wtoszarą,brzydkąrzeczywistość?
‒ Tak naprawdę jedyną osobą, która ma z tym problem, jesteś ty sama. Założę
się,żeJonasowiwogólebytonieprzeszkadzało.Możeszmipomócztąspódnicą?
‒Jasne.Rozumiemtwójpunktwidzenia,aleuważam,żepostąpiłamsłusznie.
‒Ajauważam,żeużywasztegojakodymnejzasłony,żebyniepozwolićnikomu
zbliżyćsiędosiebie.
‒Nieprawda.Wcaleminiezależynatym,żebytrzymaćludzinadystans.
‒Ludzimożenie,alemężczyznnapewno.Osobiścieuwielbiamtwojąrodzinę.
‒Kiedyprzychodzisz,moibraciazaczynająpleśćtakiebzdury,żeażmizanich
wstyd.No,gotowe.
Juliespojrzaładolustraiuśmiechnęłasię.
‒Wolałabymto,cotyzaprojektowałaś,aleodbiedymożebyć.
‒Wyglądaszwspaniale.
Juliazłapałajązaramiona.
‒Zróbmi,proszę,przysługę.Albonawetdwie.
Allieprzewróciłaoczami.
‒Zaczynasię.
‒ Po pierwsze, przestań mówić źle o swojej rodzinie. A po drugie, przemyśl do-
brzedecyzjędotyczącątejpracy.Życiejestzbytkrótkie,żebymarnowaćjenarze-
czy,któretaknaprawdęniemajądlaciebieznaczenia.
‒Rozumiemcię,ale…
‒Poprostutoprzemyśl.
‒Okej,okej.‒Alliewidziała,żeJulienaprawdęsięoniątroszczy.–Obiecuję.
‒Apodrugie…
‒Nie,drugiejużbyło.
‒Wtakimraziepotrzecie.‒Julieniedawałazawygraną.‒Jestcośspecyficzne-
gowsposobie,wjakireagujesznaJonasa.Imoimzdaniem,jeślidojdzieszdotego,
cotojest,rozwiążeszzagadkędotyczącąswojejosoby.Pozbędzieszsięczegoś,co
przeszkadza ci być szczęśliwą. Dlatego proszę cię, obiecaj mi, że w ten weekend
pojedzieszzpowrotemdoLakeGeorge,żebysięznimspotkać.
JonasskręciłnadrogęprowadzącądoMorningside.Jechałzaszybko,alebardzo
chciałjużbyćnamiejscu.Autostradabyłazakorkowanaipodrodzeminąłdwawy-
padki.
Allie nie udało się wynająć ciężarówki (dlaczego, do diabła, Erik nie powiedział
jej,żesamiprześląjejtekufry?)ijechałaterazautobusemrówniezatłoczonąauto-
stradą.
ZaparkowałsamochódobokautaErika,mającbezzasadnąnadzieję,żeAlliecze-
kananiegoubranawjakiśfantazyjnystrójalbonajlepiejcałkiemnaga.
Wtejchwilidostałodniejesemesa.
„Ledwojedziemy.Możeudamisiędotrzećnasiódmą”.
Siódma. To jeszcze całe dwie godziny. Mógł się spotkać z klientem, zamiast tu
bezczynnieczekać.Jegoszefitakniebyłzadowolonyztego,żebierzewolneaku-
ratteraz,kiedymielipozyskaćtakważnegoklienta.
Jonasataknaprawdęwcaletonieobchodziło.
Zawszestarałsiędobrzewykonywaćto,conależałodojegoobowiązków.Nawet
jeślinikttegoniemógłsprawdzić.Chciałbyćdobry,anieprzeciętny.Wyznawałza-
sadę,żejeślisięjużczegośpodejmuje,musitorobićdobrze.PrzeciwnieniżErik,
którychciałwszystkozałatwićnajmniejszymkosztem.
Wciągnąłgłębokopowietrzewpłuca,mającuczucie,żewróciłdodomu.Wiedział,
że jeśli mają wystawić dom do sprzedaży, to będą musieli zadecydować, czego
zjegozawartościsiępozbyć,acozostawić.
Nasamąmyślotejrobocierobiłomusięniedobrze.
Wszedłdodomkuizaniósłwalizkinagórę.ŁóżkobyłoświeżozasłaneprzezCla-
rissę.Miałnadzieję,żedziśwnocybędziewnimspałzAllie.
Na myśl o niej odczuł niepokój. Nie widział jej prawie przez cały tydzień i do
wczorajniebyłnawetpewien,czyzobacząsięwtenweekend.
Jednegobyłpewien:chciałzniąspędzićnoc.
Rozpakowałsięiruszyłdodomu,sprawdzić,cosłychaćuErikaijaktamsprawy
zSandrą.ZapewnepojechaładoBostonunacotygodniowywystęp.
‒Erik?
‒Cześć,Jonas,jestemtutaj.
Jonasstanąłwdrzwiachkuchniirozejrzałsię.Stertabrudnychnaczyńwzlewie,
niezamiecionapodłoga,zaciągniętezasłony,apośródtegonieogolonyErikoglądają-
cyjakiśfilmnaiPadzie.
‒Cotusiędzieje?DlaczegoClarissanieposprzątała?
‒Dałemjejwolne.Powiedziałem,żesamposprzątam.
‒Aha.‒Stałzrękamiopartyminabiodrach,przyglądającsiębratu.
‒Alliepowinnajużtubyć.
‒I?
‒Chcesz,żebyzobaczyłatenbajzel?
‒Ajakietomaznaczenie?‒Erikpatrzyłnaniego,jakbymówiłwobcymjęzyku.
‒Czyprzezcałytydzieńzmyłeśposobiechociażjednonaczynie?
‒Tomojasprawa.
‒Niewdomu,wktórymmieszkamyrazem.
‒Wyluzuj,braciszku.Nicsięniestało.Zarazpomywamikuchniabędzieczysta.
Popatrzyłprzezchwilęnabrata,zastanawiającsię,czybyłonprawdziwympro-
blemem,czyjedyniemechanizmemspustowym.Westchnął.
‒Maszrację,czepiamsię.Boże,Erik,zupełnieniemogęsiępozbierać.
‒Totaksamojakja.
Nie wiedzieć czemu, Jonas wybuchnął głośnym śmiechem, a Erik do niego dołą-
czył.
‒Maszochotępobiegać?Muszęjakośrozładowaćnadmiarenergii.
KujegozdumieniuErikskinąłgłową.
‒Jasne.
‒Wtakimrazieidęsięprzebrać.Spotkamysięprzeddomem.
Pokilkuminutachbyłgotowy.Erikjużnaniegoczekał.Wkrótceokazałosię,że
wcaletakbardzonieodstaje.
‒Biegaszwmieście?
‒Trochę,aległówniechodzęnasiłownię.
‒Naprawdę?Odkiedy?
‒Odkądsiędowiedziałem,żeAlliebiega.
‒Wszystkodlakochanejkobiety,tak?
‒Tak?Wtakimraziemogęspytać,pocoprzyjechałeśtunatenweekend?
‒Nodobrze,dobrze.‒Wybieglinadrogęnumer9,którawiodławzdłużzachod-
niegobrzegujeziora.
‒Tojacipowiemdlaczego.Niemożeszprzestaćoniejmyśleć.Otym,jakwyglą-
da,jakpachnie,jaksięuśmiecha.
‒Mówisz,jakbyśgrałwfilmie.
‒Aletoprawda.
Tak,aleJonasniemiałzamiarutegoprzyznać.
‒Przyjechałem,bomusimypoważnieporozmawiaćosprzedażydomu.
Erikzatrzymałsię.
‒Dlaczegoniemożeszpoprostuprzyznać,żesięwniejzakochałeś?
‒Boniejestemtobą.
‒Zauważyłem.‒Erikchrząknął.‒Myślę,żezakochałemsięwSandrze.
‒Tak?Świetnie.Ktobędziewnastępnymtygodniu?
‒Mówiępoważnie.Nigdywżyciunieczułemczegośpodobnegowstosunkudo
żadnejinnejkobiety.Myślę,żetojestto.
‒Dajspokój,jeszczewzeszłymtygodniumówiłeśtakoAllie.
‒Tocoinnego.Chciałemsięzniąożenić,ponieważuważałem,żenadszedłczas,
żebymsięustatkowałiżeAlliebędziedlamnieodpowiednia.
Ruszylidalej.
‒ZSandrąjestinaczej.Naprawdęmyślę,żesięwniejzakochałem.
‒Erik.‒Jonasniepotrafiłuwierzyćwto,cosłyszy.‒Czyjadobrzeusłyszałem?
‒Dobrze.Icojamamztymterazzrobić?
‒Pytaszotomnie?‒Jonaszacząłsięśmiać.‒Niemiałemnawetodwagipowie-
dziećci,pocoprzyjechałemtuwtenweekend.
‒ Co z nami jest nie tak? ‒ Erik także się roześmiał. ‒ Przecież te wszystkie
sprawyuczucioweniemogąbyćtakieskomplikowane.Dorastaliśmywtakiejotwar-
tejikochającejsięrodzinie.
‒Otak!Jonas,Erik,proszę,podzielciesięznamiswoimiuczuciami‒zacytował
ichojca.
‒Ha!‒Erikztrudnościąłapałoddech.‒Wysłuchamywasiocenimyteuczucia,
upewniając się, że jesteście świadomi faktu, że nigdy nie sprostacie naszym stan-
dardom.
‒Apotemmypodzielimysięzwaminaszymiuczuciami.
‒Co,Erik?‒Erikprzyłożyłdłońdoucha,udając,żenasłuchuje.‒Uważasz,że
jestemnietolerancyjnym,ograniczonymskurczybykiem?Dziękujęzatęmyśl.
Jonaszacząłbiecszybciej,czując,żeonteżjestnagranicywybuchu.
‒Co,Jonas?Mówisz,żezmęczyłocięnieustanneponoszenieodpowiedzialności?
Powiedz nam, jak mamy ci pomóc w osiągnięciu pełnego poznania samego siebie
ispełnienia.
Bieglidalejwmilczeniu,niezatrzymującsię.
Jonasotarłspoconeczołobrzegiemkoszulki.
‒ Łatwo jest winić rodziców. Zrobili wszystko, co w ich mocy, żeby nas dobrze
wychować.Resztazależyodnas.
‒Nowłaśnie.JanaprzykładchcęspędzićresztężyciawłóżkuzSandrą.
‒TojedźdoBostonuipowiedzjejto.
Erikgwałtowniesięzatrzymał.
‒Dlaczegosamnatoniewpadłem?Wracamydodomu.
‒Dajspokój,przebiegliśmyzaledwiemilę.TaautostradakończysięwKanadzie.
Jonasruszyłostro,alewcaleniewyprzedziłErikatakdużo,jakbysięspodziewał.
Zwolniłniecoiszturchnąłbratawramię.
‒Widzę,żenaprawdęzamierzaszzacząćkontrolowaćswojeżycie.Jestemzcie-
biedumny.
Erikstarałsiętegoposobieniepokazać,aleuwagabratasprawiłamuprawdzi-
wąprzyjemność.
‒Ajajestemdumnyzciebie,ponieważnajwyraźniejtraciszkontrolęnadswoim
życiem.
‒Tosiędopierookaże.
‒Idęwziąćprysznicisięspakować.Alliewkrótceprzyjedzie?
‒Zakilkagodzin.
‒Świetnie.‒Ruszyłwstronędomu,aleodwróciłsięnachwilę,żebykrótkouści-
snąćJonasa.‒Kochamcię,bracie.
‒Erik!‒Jonasprzewróciłoczami,alesłowaErikatrafiłymudoserca.‒Mamci
przypomnieć,czegonierobiąmężczyźniwrodzinieMeyerów?
‒Niemusisz.Niezapomnijjednakprzypomniećmi,żebysprzątnąłprzedwyjaz-
demkuchnię.
ROZDZIAŁDWUNASTY
MokraoddeszczuSandraweszładoswojegomalutkiegomieszkanka.Dzisiejszy
występ niespecjalnie jej się udał. Bar był tylko w połowie zapełniony, a większość
itakniesłuchałajejpiosenek.
Rzuciłatorbęnastółiruszyładołazienki.Wzięłakrótkiprysznic,poczymposzła
sprawdzićzawartośćlodówki.Nieznalazławniejwiele.Zresztąitakniebyłagłod-
na.
TęskniłazaErikiem.
Dodiabła,nietaktosobiewyobrażała.Miaładaćmulekcjętego,jaknależytrak-
tować kobiety, a on przy okazji miał się w niej zakochać i zaproponować małżeń-
stwo.
Jaktomożliwe,żesięprzednimtakotworzyła?Żepowiedziałamurzeczy,októ-
rychniewspominałanikomu?
Kiedysięznimwczorajżegnała,miałauczucie,jakbywśrodkuniejcośumierało.
Niechtodiabli.
Niepowiedział,żedoniejzadzwoniczynapisze.Niedałżadnegoznaku,żechce
kontynuowaćznajomość.Cóż,niebędziesięprzejmowaćzpowodujakiegośfaceta.
Będziechciał,tozadzwoni,jeślinie,tonie.
Przypomniałasobieśrodowywieczór,kiedyzostalisamikontynuowaliswojągrę.
Erikopowiedziałjejotym,jakspałzmężatką,którapotemprzestraszyłasięiucie-
kładomęża,pozostawiającgozezłamanymsercemiwstrętemdosamegosiebie.
Onazkoleiprzestawiłazwięźlehistorięswojegomałżeństwaiwyjaśniła,dlacze-
gozajęłasięzawodowotańcem.
Kujejzdumieniu,Erikzachowałsięwspaniale.Nieodwróciłsiędoniejplecami,
ale okazał współczucie i zrozumienie. I to ją zgubiło. Opowiedziała mu wszystko,
wylaławszystkieżale,zdradziłasekrety.Otym,jakodkryłaswojąwładzęnadmęż-
czyznami,otym,żepróbowałanarkotykówiniemalzostaładziewczynądotowarzy-
stwa.Otym,jakrozpaczliwiewalczyła,żebypozostaćczysta.
Sandra rzadko płakała. Ale tej nocy łzy popłynęły jej obfitym strumieniem i to
przedmężczyzną,któregoznałazaledwiekilkadni.
Ateraztęskniłazanimjakszalona,obawiającsię,żetoonauległajegoczarowi,
anieonjej.
Gdzieśwkuchnimiałabutelkęwina,którątrzymałanaspecjalnąokazję.Doszła
downiosku,żejąotworzy,żebysiępocieszyć.Sięgnęłapokorkociąg,kiedyzadzwo-
niłtelefon.
CzyżbytoErik?Akurat,możesamGerardButler.
Telefonnieprzestawałdzwonić.
ToniemógłbyćErik.
No,chybażebyjednak.
Wyjęłatelefonzkieszeni.
Erik.
‒Sandra?Jaksięudałwystęp?
‒ Beznadziejnie ‒ odparła, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie, choć we-
wnątrzniejażbuzowało.
‒Hej,czysłyszętwójdzwonekdodrzwi?Idź,otwórz,zaczekam.
‒Zdawałocisię.
‒Możliwe,wiesz,żejestemświrnięty.
‒Piłeśco?
‒Jeszczenie.
Wtejchwilirozległsiędzwonekdodrzwi.
‒NajświętszaPanienko!Miałeśrację.
‒Idź,otwórz.
‒Samaniewiem…‒Podeszładodrzwiispojrzałanaekran.
‒Hej,wpuściszmnie?
‒Erik?‒roześmiałasię.‒Skądsiętuwziąłeś?
‒Przyjechałem.
‒Niemożeszwejść,niejestemubrana.
‒Uważasz,żebędęmiałcośprzeciwtemu?
Uśmiechnęłasięinacisnęłaprzycisk,żebygowpuścić.Eriktubył.Jechałcztery
godziny,żebyjązobaczyć.
Rzuciła się do łazienki, żeby się trochę podmalować. Jednak niemal w tej samej
chwiliusłyszałapukaniedodrzwi.Musiałbiecposchodach.
Zrobiłagłębokiwdechiotworzyładrzwi.
Byłwspaniały.Mokryoddeszczu,zoczami,któreprzypominałydwaskrawkinie-
ba.Wjednymrękutrzymałtorbęzzakupami,wdrugiejbukietróż.
‒Witaj.‒Pocałowałjąwpoliczekiwszedłdomieszkania,rozglądającsięponim
zciekawością.‒Przyniosłemcośdojedzenia.
‒Skądsiętuwziąłeś?
‒Stęskniłemsięzatobą.
‒Cośpodobnego!‒Widząc,żezzainteresowaniemprzyglądasięciasnejkuchni,
założyłaręcenapiersiachiuśmiechnęłasię.‒Witajwnormalnymświecie.
‒Całkiemmiłemieszkanko.
‒Śmiało,Erik,możesztopowiedzieć.
‒Aleco?
‒Żegłupiosięczujesz,ponieważmieszkaszwpałacu,ajawtakiejdziupli.
‒Myślisz,żematodlamniejakieśznaczenie?
Sandrasięgnęładokredensupodrugikieliszek.
‒Powiedziałabym,żeniechcesz,żebymiało.Alewiem,żekiedytuwszedłeś,by-
łeśzszokowany.
Erikpodszedłdostołu,nalałdokieliszkówwinaipodałjej.
‒ Mama zawsze ostrzegała mnie i Jonasa przed kobietami, które będą polować
nanaszepieniądze.Nigdyniemówiłaokobietach,któreichbędąnienawidzić.
Sandrawzruszyłaramionamiinapiłasięwina.
‒Pokażlepiej,cokupiłeśdojedzenia.
‒Tylkoto,coniezbędne.Chleb,ser,sałatę,śliwkiiczekoladę.
Sandrapoczuła,jakślinkanapływajejdoust.Byłagłodnaitonietylkojedzenia.
Usiedlinakanapiewmalutkimsalonieizjedliwszystko,popijającwinem.
Kiedyskończyli,Erikprzysunąłsiębliżejniej.
‒Sandra,mamypewneniedokończonesprawy.
‒Owszem.Jesteśmiwinienjeszczejedensekret.
‒Czyżby?‒Wyjąłjejzrąkkieliszekipocałowałjądelikatnieimiękko.Pachniał
skórąiczymśsłodkim.Sandrapoczuła,jakbudząsięjejzmysły.
‒Tak.Beztegoniemasznacoliczyć.
‒Zgoda,aletymrazemtypierwsza.
‒Chcesz,żebymznówsięrozpłakała?
‒Alekiedytypłaczeszjakanioł!
‒Skądwiesz?Nigdyniewidziałeśanioła.
‒Nie,dopókiniespotkałemciebie.
‒Och,zostawtegłodnekawałkidlainnychkobiet.
‒Taksięskłada,żeniemażadnychinnychkobietwpobliżumnie.
‒Niema?
Spojrzałnakieliszekwina,którywciążściskałwdłoniach.
‒Niejestempewien,cosięzemnądzieje,Sandra,alezaczynampodejrzewać,że
tomajakiśsilnyzwiązekztobą.
‒Chceszpowiedzieć,żestajeszsięjakmnich?
‒Nigdy!
‒Wtakimraziemaszproblemzpotencją?
‒Tylkomniewypróbuj!
Sandraroześmiałasięipołożyłamunoginakolanach.Czymonasięwogólemar-
twiła?Wszystkojestjaktrzeba.
‒Niesądzę,żebytobyłnajlepszypomysł.Niewtejchwili.
Spojrzałnaniąztakąpowagą,żeprawiesięwystraszyła.
‒Sandra,chcęsięztobąkochać.
Litości!
Ztrudemsiępowstrzymała,żebynaniegoniekrzyknąć.
‒Umowabyłataka,żenajpierwmaszmizdradzićtrzysekrety.
‒Wtakimraziezmieniamreguły.
Zsunąłjejnogi,wstał,postawiłjąipociągnąłdokuchni.
‒Puśćmnie.
‒Odrobinęcierpliwości.
‒Mówiępoważnie,Erik.
‒Wiemotym.‒Jeszczekilkakrokówiznaleźlisięwjejsypialni.Położyłjąna
łóżkuiprzygwoździłdoniegoswoimciężarem.
„Chcę się z tobą kochać”. Jego słowa dźwięczały jej w uszach jak alarmowe
dzwonki.
‒Zejdźzemnie.
‒Niemamowy.Marzyłemotobie.Tęskniłemzatobą,pragnąłemcię.
Słysząctesłowa,niemogłazrobićnicinnego,jaktylkozamknąćoczyizatracić
sięwdoznaniach,jakichdoświadczała,kiedyjącałował.Kiedypoczułajegoustana
brzuchu,zacisnęłapięściwoczekiwaniutego,conastąpi.Polizałją,apotemprze-
rwał.Czekałabezruchu,czując,jaknarastawniejpożądanie.Potemznówpoczuła
naskórzegorący,wilgotnyjęzyk.Wciążsięnieporuszała,starającsiękontrolować
oddech.
Lekkiemuśnięciamiędzyudami.Zdusiłajęk,zmuszającsiędobezruchu.
Iznowunic.
Erikwyszeptałjejimię,wsunąłwniąpalceizacząłjądelikatniepieścić.Walczyła,
niechcącmupozwolićprzejąćkontroli.
‒Niebrońsię‒szepnąłochrypłymgłosem.
Potrząsnęłagłową.
‒Jesteśmiwiniensekret.
Erikwstałzłóżkaizacząłsiępospiesznierozbierać.Położyłsięobokniej,gotowy
dotego,żebysięzniąkochać.
‒Erik…
‒Cii.‒Pocałowałją.‒Czegosięobawiasz?
Ciebie.Mnie.Tego,codociebieczuję.
‒Dużegozłegowilka.
‒Jesteśodniegowiększaigroźniejsza.
‒Aleniejestem…‒Niepotrafiławytłumaczyć.Niemiałapojęcia,kimjestanico
czuje.
Odgarnąłjejwłosyzczołaipołożyłsięobokniej.
‒Zdradzęcimójsekret.Powiedziałaś,żematobyćcoś,czegoniepowiedziałem
jeszczeżadnejkobiecie.
Jeszczezanimtopowiedział,wiedziała,cousłyszy.Ogarnęłająpanika.Przedtym
właśnieostrzegałjąinstynkt.
Zaczęłasięmiotać,żebysięspodniegouwolnić,aleonnajwyraźniejzrozumiałto
opacznie.
Wszedłwniąjednymruchem,sprawiając,żekrzyknęłazdesperacjiirozkoszy.
‒Sandra,kochamcię.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Jonaswyłączyłsilnik.Allieuśmiechnęłasiędoniegonerwowoiwysiadłazsamo-
chodu.Drogazdworcaautobusowegododomubyłatorturą.
KiedyzobaczyłaJonasaczekającegonaniąnaperonie,sercepodskoczyłojejdo
gardła.Wyściskalisięnapowitanieniczymparakochankówspotykającasiępodłu-
gimrozstaniu.
Wdrodzepowrotnejomówilijejpodróż,interviewwsprawiepracy,aktualności,
jakiedziałysięnafroncieErik‒Sandra,poczymrozmowasięurwała.
Czyżniepowinnirozmawiaćoczymśzupełnieinnym?Onadziejachimarzeniach,
jakiewzględemsiebiemieli?Czypowinnamupowiedziećotym,żejedenzjejbraci
został aresztowany za posiadanie kokainy, a pijana w sztok matka zadzwoniła do
niej,żebysięposkarżyćnaswojenieudanedzieciinato,żejejnigdyprzyniejnie
ma,kiedypotrzeba?IdlaczegoAlliesięichwstydzi?
Tak,tonapewnobyłobymiłympoczątkiemweekendu.
‒Pewnieumieraszzgłodu.‒Jonaswyjąłzbagażnikajejtorbę.
‒Chętniebymcośprzekąsiła.
‒Kupiłemdlanaskanapki.Sącałkiemniezłe.
‒Dzięki.Tobardzomiłoztwojejstrony,żeotympomyślałeś.
Ruszylidodomku.Alliezupełnienierozumiała,cosięzniądzieje.Zjednejstrony
chciałasiędoniegozawszelkącenęzbliżyć,zdrugiejzaśbałasiętejbliskości.
‒Wszystkowporządku?
‒Tak,jestemtylkozmęczona.
Banalnawymówka.Cojednakmiałapowiedzieć?Zupełnieniewiem,gdziewłaści-
wiejestemiczegoodciebieoczekuję?
‒Zapraszam.‒Wskazałrękąpomost,naktórympostawiłstółnakrytybiałymob-
rusem,ananimustawiłkryształowekieliszki,srebrnyświecznikiporcelanowąza-
stawę.
Zamknęła na chwilę oczy. Co z nią jest nie tak? Zrobił to dla niej. Powinna być
wniebowzięta.
‒Alepięknie.
‒Dzięki.Jedzenieniejestnajlepsze,alechciałemcięjakośpowitać.
‒Jest…naprawdępięknie.
‒Przyniosęwino.
Allieusiadławfoteluispojrzałanajezioro.Dawnonieczułasiętakpodle.Czekał
na nią najwspanialszy facet na świecie, a ona zachowywała się jak rozkapryszone
dziecko.
Wróciłpochwilizbutelkąbiałegowinainalałimdokieliszków.
‒Spróbujesz?
‒Jonas…
Spojrzałnaniąidostrzegłwjejoczachstrach.
‒Przepraszam,żesiętakzachowuję.Chybazabardzoprzejęłamsiętąpracą…
Pojegominiezorientowałasię,żetaodpowiedźgonieusatysfakcjonowała.
‒Domyślamsię,żetakazmianawżyciumusibyćwielkimprzeżyciem.
‒Wpewnymsensietak,choćniebędęrobiłaczegośzupełnienowego.Niepowin-
namwięc…
‒Zjedzmy,dobrze?
‒Jasne.
KanapkirzeczywiściebyływyśmieniteipojedzeniuAlliepoczułasięznaczniele-
piej.
‒Ateraz‒odezwałsięJonas,spoglądającnaniąpoważnie‒możeszmipowie-
dzieć,oconaprawdęchodzi.
Alliespuściławzrok.
‒Cóż,chybawcaleniezależyminatejpracytakbardzo,jakmyślałam.
‒Ups.
‒ Przepraszam. ‒ Podeszła do balustrady i oparła się o nią tak, jak to miała
wzwyczaju.Jonaspodszedłioparłsięobokniej.
‒Chodzioto,że…
‒Mówdalej.
‒Całyproblempoleganatym,żeniewiem,ocochodzi.
‒Spróbuj.Mówwszystko,cociprzyjdziedogłowy.
‒Nodobrze.Więcpopierwszeniewiem,cosiędziejemiędzynami.Czytodobry
pomysł,czynie.Czycośztegobędzie.Cotowogólejest.
‒Ale…‒Dotknąłlekkojejramienia.‒Nieznamysiętakdobrze,żebypodejmo-
waćjużjakieśdecyzje.
‒Tak,wiem.Alecobędziedalej?Będziemysięspotykać?Naodległość?Wktó-
rymzmiast?Ijak…
‒Allie.
‒Co?
Niedowiary,aleJonassięśmiał.Patrzyłnaniąrozbawiony.
‒Cociętakbawi?
W odpowiedzi przyciągnął ją do siebie i pocałował dokładnie w ten sam sposób,
wjakipocałowałjąwtymmiejscuostatniraz.
Jejmięśnierozluźniłysię,asercezwolniło.
Takbyłolepiej.Znacznielepiej.Możejeślispędzącaływeekendwłóżku,przesta-
niemyślećotym,oczymniechciała.
‒Jonas,muszęiśćnastrych.
‒ Ale po co? ‒ Zaczął całować niewielkie zagłębienie między jej szyją a ramie-
niem.
‒Stronatrzydzieścipięć.Nieuwierzysz,coJosephine…
‒Allie,niechcęsiękochaćzmojąprababką.Chcęsiękochaćztobą.
‒Wiem,ale…
‒Żadnychkostiumów.Tylkotyijawmoimłóżku.
‒ Brzmi nieźle, chociaż muszę powiedzieć, że ta koszula, seksowne majteczki,
buty…
‒Niemamowy!
‒Jonas,alekapelusznapewnobycisięspodobał.
‒Powiedziałem:nie!
Zaciągnąłjądosypialniipchnąłnałóżko.
‒Zdejmujubrania.
‒Yes,sir.‒Posłuszniezdjęłatopispodenki,przyglądającsięjednocześnietemu,
jakonsięuwalniałzeswoichubrań.Płożyłasięnałóżkujedyniewbieliźnie,spoglą-
dającnaniegowyczekująco.
‒Zdejmijresztę,Allie.Powoli.Chcęwidzieć,jaksięrozbierasz.
Uzmysłowiłasobie,żenigdyjeszczeniewidziałjejnagiejiżejegoprośbabyłazu-
pełnie naturalna. Na czym więc polegał jej problem? Dlaczego czuła wewnętrzny
opór?
Uśmiechnęła się do niego i zaczęła wolno zsuwać ramiączko stanika. Jonasowi
najwyraźniejspodobałosięto,cozobaczył.Dlaczegowięcodczuwałatakąnieśmia-
łość?
Oparłasięnałokciachipołożyładłonienamajtkach.
‒Zdejmijje.
‒Skoronalegasz.
Nie pierwszy raz rozebrała się przed mężczyzną, ale tym razem czuła się bar-
dziejobnażonaniżzwykle.
‒Jesteśpiękna,Allie.‒Stałbezruchu,wpatrującsięwniązzachwytem.
‒Chodźdomnie.‒Wyciągnęładoniegodłoń,wnadziei,żegdyzaczniejącało-
wać,jejniepokójzniknie.
Wszedłdołóżkaiprzyciągnąłjądosiebie.Przytuliłasiędociepłegociała,czując,
żejejniepokójniecosłabnie.Dlaczegosiębała?Dlaczegonieczułategodyskom-
fortu,kiedybyłaKleopatrą?
Boterazbyłasobą.
Jonaspołożyłjąnaplecachizacząłniespieszniecałować.Leżałanieruchomo.Był
doświadczonymiczułymkochankiem.Onabyłajakskała.
Kiedy jego uwaga skoncentrowała się na miejscu między jej nogami, zamknęła
oczy.Wyobrażałasobie,żejesteleganckąkobietą,któramawielukochanków,aJo-
nasjestjednymzulubionych.
Jegopieszczotyodniosłyzamierzonyskutek.
‒Chcęsięztobąkochać‒powiedziałjejognistykochanek.
‒Tak.
Wszedłwniąpowoli,ostrożnie,czekając,ażbędziegotowa,żebyprzyjąćgocałe-
go.Apotemleżałnieruchomo,wnadziei,żespojrzymugłębokowoczy.
Zrobiłato,doświadczającprzytymprzejmującychuczuć,którebyłyniemalniedo
zniesienia.
Nie spuszczając wzroku z jej oczu, zaczął się w niej poruszać, coraz szybciej
iszybciej,nieuchronnieprowadzącjądoorgazmu.Zamknęłaoczy,jęcząccicho.
‒Patrznamnie,Allie.
Potrząsnęłagłową.
‒Niemogę.
‒Patrznamnie‒powtórzyłostrymgłosem.
Spojrzałamuwoczy,tracącnadsobąkontrolę.Zkrzykiemwpiłamupalcewra-
miona,czując,żepomimoichbliskościwciążcośichdzieli.
Jonas!
‒ Allie. ‒ Szepnął jej imię, jakby dosłyszał jej nieme wołanie. Wciąż patrzył jej
woczy,chcąc,żebydzieliłaznimprzyjemność,jakąmudała.
Apotemprzycisnąłtwarzdojejtwarzyiwsunąłręcepodjejplecy,żebyjądosie-
bie przyciągnąć. Allie zacisnęła powieki, starając się zapamiętać tę chwilę. Dotyk
jegociałaprzyswoimibicieserca.
Jonasuniósłgłowę.
‒Pewnieciciężko?–spytał.
Potrząsnęłagłową,uśmiechającsię.
‒Byłonaprawdęwspaniale,Allie.‒Zsunąłsięzniejiprzyciągnąłjądosiebie.‒
Wciążmaszochotęsięprzebierać?
‒Możeczasami.
‒Niełatwobyłocięprzekonaćdoporzuceniategozamiaru.
‒Możedlatego,żebeztychubrańbyłamtylkosobą.
Jonasmilczałtakdługo,żeuniosłagłowę,żebynaniegospojrzeć.
‒Anieprzyszłocidogłowy,żepragnęwłaśnieciebie?
‒Nieotomichodzi.
‒Wtakimrazieoco?
W zwięzły sposób opowiedziała mu o wszystkim. O swojej rodzinie. O domu.
Otym,żeojcieczostawiłichdlainnejkobiety.Otym,jakciężkoimbyło,iomatce
alkoholiczce.Obraciach,którzyniemieliżadnychambicji,zatomielizatargizpra-
wem.
Słuchałwmilczeniu.Kiedyzdobyłasięnaodwagę,żebynaniegospojrzeć,nicnie
mogławyczytaćzjegotwarzy.Kiedyskończyła,zapadłacisza.
‒Dlaczegosiętegowstydzisz,Allie?‒spytałwkońcu.
‒Cóż…Niejesttopięknahistoria.
‒ Nie, nie jest. Dlaczego nie opowiedziałaś mi tego na początku, kiedy pytałem
cięotwojedzieciństwo?
‒Toniejestcoś,comożnaopowiedziećkomukolwiek.
‒Hm…
‒Nie,nietochciałampowiedzieć.Wiesz,żeniejesteśdlamniekimkolwiek.Ale
janienawidzętejczęścimojegożyciaistaramsięwymazaćjązpamięci.Niechcę
mówićoniejnikomu.Ostatnifacet,któremutoopowiedziałam,rzuciłmnieniemal
natychmiast.
‒Sądzisz,żejestemfacetem,którymógłbycięzostawićzpowoduczegoś,cowy-
darzyłosiędwadzieścialattemu?Albo,żeniemaszpieniędzy?Naprawdęmyślisz,
żejestemtakipłytki?
‒Nie‒szepnęła.‒Nieuważam,żejesteśpłytki.Alezaczynamsięzastanawiać,
czyjaniejestem.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
Dobrze było wrócić do codziennej rutyny, gdzie wszystko było zaplanowane
iprzewidywalne.WeekendspędzonyzAllieuzmysłowiłJonasowijednąrzecz:zako-
chał się w niej na zabój. Zastanawiał się nawet, jak ją przekonać do tego, żeby
przeprowadziła się do Bostonu. Chętnie by ją wsparł w zakładaniu własnej firmy,
choćwiedział,żejestzbytwcześnienarobienietakichplanów.Zastanawiałsięna-
wet, czy się nie przenieść do Nowego Jorku, choć większość klientów miał tutaj,
wBeantown.
Jej wyznanie uzmysłowiło mu, jak mało o sobie wiedzą. Jak mało mu ufała i jak
niewielerozumiałazjegożycia.
Nadszedłczas,byzacząćmyślećracjonalnie.Fakt,żezamierzałzmienićdlaniej
swojeżyciealbonamówićją,byonazrobiłatodlaniego,świadczyłjedynieotym,
żeprzestałsiękierowaćrozumem.
Jakonzaniątęsknił.
Wziąłdorękiraportizacząłczytać.Tesamenieefektywnerozwiązaniatychsa-
mychproblemów.Zniechęconyrzuciłpapierynabiurko.Rozluźniłkrawatipodszedł
dookna.Wyjrzałnaprzesłonięteołowianymichmuraminiebo.
Niemógłtuzostać.Niepotym,jakAlliepokazałamu,czymjestradośćiwolność.
Resztaweekenduupłynęłaimpodznakiemniepokoju.Próbowalizesobąrozma-
wiać, ale wszelkie jego tłumaczenia, że jej pochodzenie nie ma dla niego żadnego
znaczenia,byłyjakrzucaniegrochemościanę.Uważała,żefakt,żeposiadapienią-
dze,jestpowodem,dlaktóregopatrzynaniązgóry.
Paradoksalnieobojepragnęlitegosamego:miłościkogoś,ktopokochałbyichdla
nichsamych.
Rozległsiędźwięktelefonu.Sandra.
‒Cześć,mała.
‒Jesteśgłodny,skarbie?
‒Mamapetyttylkonaciebie.
‒Ha,ha.Możezjemyrazemlunch?Mogłabymbyćuciebiezadziesięćminut.
Jonasspojrzałnazegarek.
‒Niemajeszczejedenastej,aledobrze.Spotkajmysięzadziesięćminutpoprze-
ciwnejstronieulicy.
‒Dozobaczenia.
Kiedywszedłdoniewielkiejkafejki,jużnaniegoczekała.Wyglądałanazmęczo-
ną, choć jak zwykle prezentowała się niezwykle atrakcyjnie. Pocałował ją w poli-
czekiusiadłnaprzeciwniej.
‒Jakciminąłweekend?‒spytał.
‒ Świetnie. Niech się zastanowię. W piątek miałam występ, potem wróciłam do
domu,wzięłamprysznic,otworzyłamwinoi…Nowłaśnie,iwtedywpadłtwójbrat,
żebymipowiedzieć,żemniekocha.
Jonasuśmiechnąłsię.
‒Doprawdy?
‒Wiedziałeś!
‒Powiedziałmi.
‒Powiedziałcicośtakiego?
‒Hej,jestemjegobratem.Wszystkomimówi.
‒Odkiedy?
‒Jakmipowiedział,żeciękocha,poradziłemmu,żebyzabrałswójtyłekdoBo-
stonuioznajmiłcitoosobiście.Ontomówiłpoważnie,Sandra.
‒Och,Jonas,gdybymmiałatwojąpewność.
‒Cozrobiłaś,kiedycipowiedział,żeciękocha?
‒Zupełniezgłupiałam.
‒AjakzareagowałErik?
‒ Jak każdy Meyer. Wzruszył ramionami i oznajmił, że powinnam do tego przy-
wyknąć,ponieważniezamierzasięnigdziestądruszać.
‒Mogłobyćznaczniegorzej.
Uśmiechnąłsię,wyobrażającsobieSandręwroliswojejbratowej.
‒Auwasco?‒spytałapochwiliwahania.
‒Nicspecjalnego.
‒Jakto?Myślałam,żejesteściedlasiebiestworzeni.
‒Jateżtakmyślałem.Ażdopiątku.
‒Och!Icosięstało?
‒Opowiedziałamioswojejprzeszłości.Trudnotowyjaśnić.
‒Codokładniecipowiedziała?
‒Oswoimdzieciństwiespędzonymwbiednejdzielnicy,otym,żeojcieczostawił
ichdlabogatejkobiety,omatcealkoholiczceipięciubraciach,którzynienajlepiej
sobieradząwżyciu.
‒Alecotomawspólnegoznią?
‒ Właśnie o tym nie chce ze mną rozmawiać. Zupełnie, jakbym nie był godzien
tego,bymizaufać.
Sandraspojrzałananiegospodzmrużonychpowiek.
‒Maszpapierosa?‒spytałapodłuższejchwili.
‒Niepalę.Ityteżnie.
‒ Kiedyś paliłam. Rzuciłam, kiedy zakończyłam swój romans z amfetaminą.
Aćpaćzaczęłampotym,jakodeszłamodmojegotoksycznegomęża,zaktóregowy-
szłam tylko po to, żeby uciec od moich bogatych rodziców, niejakich McKinleyów
zGreenFarmswConnecticut,którzymnienietolerowali.
Czekał,żebysięroześmiała,aleonabyłaśmiertelniepoważna.
‒Sandra…Tymówisztowszystkopoważnie?
‒Śmiertelniepoważnie.
Jonasniewiedział,copowiedzieć.Dwietakierewelacjewciągutrzechdniitood
kobiet,którebyłymunajbliższenaświecie.
‒Nigdyminiemówiłaś.Dlaczego?
‒Toniejesthistoria,którąsięopowiadaludziom.
‒Toprawda,aleopowiadasięnajbliższemuprzyjacielowi.
‒Właśnietozrobiłam.
‒Ale…
‒Jonas,tobyłobardzodawnotemu.Dlamnietojużzamkniętyrozdział.
‒PowiedziałaśErikowi?
‒Wpiątek.
‒Zaraz,zaraz.‒Wjegogłowiezaczęłocośświtać.‒Powiedziałaśmu,ponieważ
jestdlaciebiekimświęcejniżtylkodobrymprzyjacielem.
‒Niewyciągajpochopnychwniosków.
‒Jasnygwint,Sandra!Zupełniemniezatkało!
Wtymmomenciedostolikapodeszłakelnerka,żebyprzyjąćzamówienia.
‒PoproszęocheesburgerazfrytkamiisałatkąColesław‒powiedziała.
‒Jawezmętosamo.
Jonasczekałniecierpliwienaodejściekelnerki,apotemprzysunąłsiędoSandry
ponadstolikiem.
‒ Nie zdążyłem dokończyć. Powiedziałaś to wszystko Erikowi, ponieważ się
wnimzakochałaś.
Sandrapogroziłamupalcem.
‒Totytakmówisz.
‒Dajspokój.
‒Powiedziałammuto,ponieważErikpotrafiwszystkozemniewyciągnąć.Potem
oczywiścietegożałujęimówięsobie,żenigdywięcejtegoniezrobię,poczymoczy-
wiścietorobię.Chybacośjestzemnąnietak.
‒Tobywszystkowyjaśniało.‒Jonasuderzyłsiędłoniąwczoło.‒Ależzemnie
idiota.
‒JeślispieprzyłeśsprawęzAllie,torzeczywiściejesteśidiotą.
‒NaczymstanęłomiędzytobąaErikiem?
‒Naniczymkonkretnym.Wciążwtoku.AmiędzytobąaAllie?
‒ Na niczym konkretnym. Wciąż w toku. Pamiętaj, że jeśli nie powiedzie ci się
zErikiem,zawszejeszczemaszmnie.
Poklepałagopodłoni.
‒JeśliniedogadaszsięzAllie,tobędzieoznaczało,żejesteśdupkiem,którynie
zasługujenato,bywogólebyćszczęśliwym.
Jonasuśmiechnąłsięzczułością.
‒Dzięki,skarbie.
Kelnerkaprzyniosłaimburgery.
‒Koniectegobiadolenia.Czaswrzucićdonaszychtętnictrochęcholesterolu.
‒Bezwzględnie.Apotembędęsięmusiałpoważniezastanowić.
„Mojemarzeniadziśwnocysięspełniły,choćinaczej,niżplanowałam.Miałamza-
miarpowitaćWalterawbiałej,koronkowejsukni,którądostałamnaurodziny,aktó-
rejjeszczeniemiałamnasobie.Chciałammupokazać,jaksłodkainiewinnapotra-
fiębyć.
Zamiasttegozabrałmnienałódkęinaśrodkujeziorazapaliłświece,wyjąłbutel-
kęwinaiprzepyszneciasto.Byłoniezwykleromantycznie.
Akiedyjużzjedliśmy,klęknąłprzedemnąioświadczyłmisię!Omalniewypadłam
zaburtę.Jestembardzo,bardzoszczęśliwa.Chcemy,żebynaszedzieciprzyjeżdża-
łytuznamiwkażdelatoiżebypokochałytomiejscetakjakmy.
Mamwrażenie,jakbymunosiłasięnadziemią!”
Alliezamknęłaostatnikufer.Wśrodkutygodniamiałprzyjechaćsamochód,któ-
rym ubrania zostaną przewiezione do mieszkania Julie. Powoli dojrzewała w niej
myśl,żebyotworzyćsklep.Ubraniazestrychubyłybyinspiracjądostworzeniawła-
snej kolekcji. Tymczasem przyjęła propozycję nowej pracy, którą miała rozpocząć
odponiedziałku.Miałanadzieję,żebędziemiaładośćczasu,żebysięzająćprojek-
temwłasnejfirmy,choćoznaczałoto,żecałymidniamibędzieprzebywaćwbiurze.
Usłyszała na dole czyjeś kroki i zdziwiła się. Czyżby Erik wrócił z Bostonu?
AmożetoClarissa?
‒Halo,ktotam?‒krzyknęła,nasłuchującodpowiedzi.Miałacichąnadzieję,żeto
możeJonas,choćwiedziała,żetozjejstronyśmieszne.
Juliemiałarację.OpowiedzenieJonasowioswojejprzeszłościsprawiło,żepoczu-
łasiędużolepiej.Tylkodlaczegoprzepłakałacałąostatniąnoc?
‒Witaj,siostro.
‒Sandra!‒Naprawdęsięucieszyła,słyszącjejgłos.
‒Cosiędzieje?‒WdziurzewpodłodzepojawiłasięgłowaSandry,azarazpo-
tem cała reszta. Jak zwykle wyglądała jak milion dolarów. Coś jednak się w niej
zmieniło,tylkoAllieniepotrafiłapowiedziećco.
‒Widzę,żesiępakujesz.Podjęłaśjużjakąśdecyzję?
‒ Jeszcze nie. Zastanawiałam się, czy nie otworzyć własnej firmy, która by pro-
jektowałaisprzedawałaubrania.
‒Moimzdaniempowinnaśtozrobić.
‒ Dzięki. ‒ Wskazała ręką jeden z kufrów Bridget. ‒ Słuchaj, może chciałabyś
wybraćsobiejakieśsukienkinaswojewystępy?
‒Och,tobardzomiłoztwojejstrony.Chętnie.Jakotworzyszsklep,będętwoją
pierwsząklientką.
Allieuśmiechnęłasięiskinęłagłową.
‒Erikprzyjechałztobą?
‒Nie,przyjedziejutro.Poprostuchciałamjużtubyć.Maszzamiarzostaćnacały
przyszłytydzień?
‒Nie,niemogę.
MusiaławracaćdoNowegoJorkuizacząćnoweżycie.Musiwyciągnąćwnioski
zlekcji,jakądałojejżycie.Tosięwłaśnienazywazdobywaniedoświadczenia.
Żałowała,żetakwieledzielijąodJonasa.Tenmężczyznanaprawdęzrobiłnaniej
wrażenie,alebyłpozajejzasięgiem.
‒Alezostanieszprzynajmniejdojutra?
‒Mówiącszczerze,miałamzamiarzłapaćautobuszakilkagodzin.
‒Niemamowy.Przywiozłamdlanaskolację,mamyteżmnóstwoalkoholu.Szko-
da,żebysięzmarnowałotyledobra.
Allieuśmiechnęłasię.Jużwiedziała,cozmieniłosięwSandrze.Byłaszczęśliwa.
Ażpromieniałaradościąiszczęściem.
Erik.Najwyraźniejsiędogadali.
‒Okej.Tylkowezmęprysznic.Spotkamysięnaplaży?
‒Wolałabymnawerandzie.
‒Wporządku.Będęzakwadrans.
Alliewykąpałasięiprzebrała.Cieszyłasięnatenwieczór.Sandrabyłarozsądną
kobietą,ułożyłasobiesprawyzErikiemiznałaJonasa.Możeudzielijejjakiejśrady.
Kiedyzeszła,zastałastółzastawiony.Sandraprzygotowałaskrzydełkazkurcza-
ka,makaron,marynowanebrokuły,brzoskwinieibabeczkiwróżnychsmakach.
‒Wyglądazachęcająco.
‒Spójrznato.‒Wskazałanabutelkęznajdującąsięwwiaderkuzlodem.‒Tait-
tinger Comtes de Champagne, rocznik tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty piąty.
Niebyleco,iwłaśniemytowypijemy.
‒Uważasz,żepowinnyśmy?‒Alliebyłabardziejzaskoczonatym,żeSandrawie,
jakitodobryszampan,niżfaktem,żegozaproponowała.
‒Erikpowiedział,żemożemybrać,cochcemy.
‒Skądwiesz,zjakiegojestszczepu?
‒Moirodzicegouwielbiali.
‒Chceszpowiedzieć,żewSouthiepijającośpodobnego?
‒WGreenFarms,wConnecticut.JednazbogatszychczęściLongIsland.Tamdo-
rastałam.Moirodzicebylimilionerami.
Alliezmartwiała.AwięcSandraiErikbyliskrojeniztegosamegomateriału.
‒Aleprzecieżpowiedziałaś…
‒Skłamałam.‒Nalaławinodosmukłychkieliszków.
‒Aledlaczego?
Sandrapodałajejkieliszekiuśmiechnęłasię.
‒Skarbie,myślę,żesamatowiesz.
‒AwięcJonaswszystkocipowiedział.
‒ Zdrowie. ‒ Napiła się łyk i przymknęła oczy. ‒ Och, to jest prawie lepsze niż
seks.
Alliestraciłaochotęnaszampana.
‒ Powiedział mi tylko w ogólnym zarysie i bardzo go naciskałam. I dopiero po
tym,jakjaopowiedziałammuswojąhistorię.‒Wskazałarękąkrzesło.‒Usiądź.
‒Niemówiłaśmuotymwcześniej?
‒Nie.Wiecieotymtylkowytroje.Odkrycietejprawdyzajęłomitrzydzieścilat
iterazchcęprzekazaćtęwiedzęmojejsiostrze.‒PodsunęłaAllietalerz.‒Poczę-
stujsięskrzydełkiem.
‒Itowszystko?Poczęstujsięskrzydełkiem?
‒ Cała mądrość sprowadza się do tego, że nie interesuje mnie, co myślą sobie
omnieinni.Licząsiętylkoci,którychkocham.
‒Ponieważciludziemuszą…
‒Muszązaakceptowaćmnietaką,jakajestem.Jeślinie…Jeślinie,toniechidądo
diabła.Jeślichcemybyćszczęśliwe,musimychwytaćnaszychfacetówzajajaicią-
gnąćwswojąstronę…Rany,cojawogólewygaduję?
‒Niewiem,alebrzmitobardzointrygująco.Jeszczeszampana?
‒Bezwzględnie.Awiesz,cojestwtymwszystkimnajśmieszniejsze?
‒Niemampojęcia.
‒ZaczęłamsiękręcićwokółErikazewzględunajegopieniądze.
‒Aleprzecieżtwoirodzicesąbogaci.
‒Kiedymiałamsiedemnaścielat,odcięlimnieodswoichpieniędzy.
‒Żartujesz?CzyodJonasateżchciałaśtylkopieniędzy?
‒Początkowotak,alepotembardzogopolubiłam.
Allieomalniezakrztusiłasięszampanem.
‒Wieszco?Zkażdymłykiemsmakujecorazlepiej.
‒ Prawda? Zupełnie jak ze mną i Erikiem. Kiedy go bliżej poznałam, zrobiłam
bardzogłupiąrzecz.
‒Zakochałaśsięwnim.
‒Skądwiesz?
‒Masztowypisanenatwarzy.Rumieniszsięjakulicznyneon.
‒Takwięcmojewszystkiemisterneplanyspełzłynaniczym.Małotego,zkażdym
dniemjestcorazgorzej.
‒Jaktomożliwe?
‒Wpadłamjakśliwkawkompotichciałabym,żebykochałmniedlamniesamej.
‒Czylitojużnaprawdępoważnasprawa.Toprzerażające!
Sandrazachichotała.
‒Powinnaświęcejpić.Jesteśwtedyzabawna.
Alliewystawiłakieliszek,żebySandrajejdolała.
‒Iterazco?Wyjdzieszzaniegoibędziecieżyćdługoiszczęśliwie?
‒Wyjśćzaniego?Chybażartujesz.MężczyźnitacyjakEriknieżeniąsię.Będzie
mnietrzymał,dopókisięniezacznęstarzeć,apotemwymienimnienamłodszymo-
del.
‒Myliszsię.Jestemprzekonana,żecisięoświadczy.
‒Wcaleniejestempewna,czyjachcęwychodzićzamąż.
‒Taktylkomówisz,alewrzeczywistościtegowłaśniepragniesz.
‒Aty?WyszłabyśzaJonasa?
‒Ależjagoprawienieznam!
‒Aha,rozumiem.Hej,acotozaulicznyneon?
‒Nie,nie.Nicztychrzeczy.Pozatymsprawiłam,żemnieznienawidził.Myśli,że
lecęnajegopieniądze‒zachichotała.
‒Musiszprzestaćsiętymprzejmować.Powinnaśczerpaćztegoradość.Powin-
naśpićdrogiegoszampanaimówić:dziękujęwam,bogowieOlimpu,zato,żezesła-
liściemibogategomężczyznę,którydajemiteambrozje.
‒Powinnambyłapowiedziećmuwcześniej…
‒Acobytozmieniło?
‒Maszrację,nic!
‒Naszjedynybłądpolegałnatym,żeuznałyśmy,żenależytrzymaćnasząprze-
szłośćwtajemnicy.
‒Amen,siostro.‒Alliewstała.‒Akceptujemyichrolęwkształtowaniunaszych
osobowości,aleniepozwolimyimnamirządzić.
‒Niebędąnammówić,comamymyślećaniczuć.
‒Konieczkłamstwamiiobłudą.
‒Komuśsięniepodobato,jakiejesteśmy?Napohybelim!
‒Napohybel!‒zawtórowałajejAllie.
Jakiśhałaszwróciłichuwagę.Chwiejącsięnieconanogach,odwróciłygłowy.
WdrzwiachstaliJonasiErik,zaśmiewającsięznichdorozpuku.
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
Sandrazmartwiała.CzyErikusłyszałjejwyznanie?Ito,żepoczątkowomyślała
tylkoojegopieniądzach?Miałanadzieję,żenie.
Napewnonieśmiałbysięwtedytakszczerze.
‒Jakdługotustoicie?
‒Dostateczniedługo,żebynabraćprzekonania,żejesteśmynajgorsinaświecie,
awyprzepadaciezaszampanem.‒Erikpodszedłdoniej,wzbudzającwniejuczu-
cia,którejąprzeraziły.
‒Chciałonamsiępić‒powiedziałarezolutnieAllie.‒Uznałyśmy,żeniemieliby-
ścienicprzeciwkotemu.
‒Tobyłmójpomysł‒przyznałalojalnieSandra.DziękirozmowiezAlliewiedzia-
łajuż,czegochceicomazrobić.
‒Ilmiochampagne,eiltuochampagne,mioamore‒powiedziałErik,obejmując
ją.‒Pójdzieszzemnąnaspacer?
‒Niechodzęnaspacery‒oznajmiła,pozwalającsiępocałowaćwpoliczek.
‒Wtakimraziechodźzemnądołóżka‒powiedziałcicho.
‒Rzeczywiście,chybawolęzostaćwdomu.
‒Allie?‒Jonaswciążstałsztywnowdrzwiach.
SandraspojrzałanaAllie,którejminateżniebyłazbytpewna.Powinnizostawić
ichsamych.
‒Idzieszzemnądodomku?‒spytałJonas,spoglądajączaokno.Naniebiezbie-
rałysięciężkieburzowechmury.
‒Idę‒oznajmiłaAllieipodeszładoSandry,żebyjąuściskać.
‒Trzymajsię,skarbie‒szepnęłaSandra.
‒Tyteż‒odparła,puszczającdoniejoczko.Wzięłazesobąbutelkęiwyszłaza
Jonasem.
WkuchnipojawiłsięErikzkolejnąbutelkąszampana.
‒Orany,czytymaszzamiarsięwtymkąpać?
‒Achciałabyś?
‒Ktowie?Powiemci,kiedybędzieszmógłbezpieczniemnieotospytać.
‒Bezpiecznie?Och…
‒Notowoliszzostaćtutajczyidziemynagórę?
Odpowiedziałcoś,czegoniebyławstaniezrozumieć.
‒Nagórę?Takmyślałam.‒Wzięłagozarękęipociągnęła.
‒Acozkieliszkami?
‒Sądziłam,żebędziemysięwtymkąpać.
‒Racja.Zapomniałem.
‒Napijemysięzbutelki.Albozinnychmiejsc…‒Przejechałajęzykiempowar-
gach.
‒Nieróbtego‒ostrzegłjąErik.
Roześmiałasię,ruszającnagórę.Podążyłzanią,niepotrafiącpowstrzymaćrąk,
którejakbyniezależnieodjegowolispoczęłynajejpośladkach.
Niegrzecznychłopiec.
Kochała go. Czy to jednak wystarczy? Czy może zaryzykować i zawierzyć mu
swojeserceiduszę?Ajeślizajakiśczasrzucijądlanastępnejzdobyczy?
Cóż,jeślichcebyćszczęśliwa,musizaryzykować.
WeszładosypialniErikaizrzuciłaszorty.Wnastępnejkolejnościbyłykoszulka,
stanikinakońcumajtki.
Erikstałwdrzwiachjakzauroczony,ściskającbutelkęszampana.
‒ A teraz usiądź tu i posłuchaj mnie uważnie ‒ oznajmiła, wskazując stojące
wrogupokojukrzesło.
Wyrazjejtwarzymusiałdoniegoprzemówić,gdyżposłuszniezrobił,ocoprosiła.
‒Ocochodzi,Sandra?
‒Zaczęłamtęcałązabawęztobą,ponieważchciałamcięwsobierozkochać.
‒Iudałocisię.
‒Tak,alemusiszwiedzieć,żewtedychodziłomi…otwojepieniądze.Byłamzmę-
czonanieustannąwalką,jakątoczyłamzprzeciwnościamilosu,atysprawiałeśwra-
żeniemiłegofacetaimiałeśichwbród.
‒Rozumiem.Ateraz?Czychodziciocoświęcej?
Podniosłananiegowzrokinaglejejobawyzniknęły.
‒Tak.
‒Ocokonkretnie,Sandra?
Stanęłaprzednimnaga.
‒Owszystko‒szepnęła.
Erikwstałiwyciągnąłdoniejramiona.
‒Damcitowszystko,skarbie.Ijeszczewięcej.
Wziął ją na ręce, jakby ważyła tyle co kot, i położył na łóżku. Kiedy zrzucał na
podłogęspodnie,usłyszaładziwnyłoskot.
‒Cotynosiszwkieszeniach?Kamienie?
‒Możnatakpowiedzieć.Kupujęje.
‒Co?Wybogacinigdyniemaciedosyć.
‒Chciałbympokazaćcimojąkolekcję.
‒Jasne‒odparłalekkozdziwiona.
‒Dobrze,alezrobiętopóźniej.
Położyłsięnaniej,rozkoszującsięciepłemjejciałaizapachem,jakizniegobił.
‒Sandra,masznajwspanialsząskórępodsłońcem.
‒Dziękuję.Erik,chciałabymcicośpowiedzieć.
‒Atwojepiersitoistnedziełosztuki.Chcęsięztobąkochaćcałą…
‒Erik,czymożeszsięnachwilęzamknąć?Usiłujęciwłaśniepowiedzieć,żecię
kocham.
Erikznieruchomiał,patrzączgórynajejtwarz.
‒Sandra‒powiedziałtylkoipocałowałjądługoibardzo,bardzonamiętnie.
Wślizgnąłsięwnią,sprawiając,żeporazpierwszywżyciupoczułasięnaprawdę
kochana.Doznałauczuciabezwarunkowejmiłości,pełnegoporozumienianatakim
poziomieintymności,jakiegoniezdarzyłojejsiędoświadczyćzżadnyminnymmęż-
czyzną.
Gdybytylkomogłototrwaćwiecznie.
Ostrożnie,Sandra.Nicnietrwawiecznie.Aprzynajmniejniewtwoimprzypadku.
Odsunęła ponure myśli, skupiając się na tym, czego doświadczała. Kochanie się
zErikiembyłozupełnieinneodwszystkiego,codotejporyznała.Poddałamusię
całkowicie, zawierzyła całą siebie, świadoma tego, że naprawdę stanowią jedność
ijegoprzyjemnośćjestdlaniejrównieważnajakjejwłasna.
Kiedy wreszcie ich oddechy zwolniły, z piersi Erika wydobyło się głębokie wes-
tchnięcie.
‒Sandra?
‒Mmm?
‒Chciałbymciterazpokazaćmojekamienie.
‒Teraz?‒Sandraniemogłauwierzyćwto,cosłyszy.
‒Tak.Pięćkamieni.
Zsunąłsięzniejizdjąłprezerwatywę.
Leżałanałóżku,spoglądającwsufit.Tobyłfacet,wktórymsięzakochała?Niedo
wiary.
Ajednak.
‒Zobacz.‒Usiadłnałóżkuiwyciągnąłrękę.‒Dajęcijetylkodlatego,żecięko-
cham.
‒Jasne‒powiedziałaSandra,siadającnałóżku.
Spojrzałanato,cotrzymałwręku,izdębiała.
Pudełkowyłożoneaksamitem.Mężczyzna,wyciągającyjewjejstronę.Zmiłością
woczach.
Kamienie.
‒Erik,cotyzrobiłeś?
‒Powiedziałemci,kupiłemkamienie.Sądlaciebie.
Wpudełkuleżałpierścionekzczteremadiamentamiotaczającyminiezwykłejuro-
dyszafir.
Pięćkamieni.
‒Szukałemcięcałeżycie,Sandra,tylkożeotymniewiedziałem.Teraz,kiedyjuż
cięznalazłem,byłbymszczęśliwy, gdybyśzechciaładzielićze mnążycie.‒Zsunął
się z łóżka i uklęknął na podłodze. Jej słodki, kochany Erik. Cały jej, do końca ich
dni.
‒ Sandro McKinley, czy wyjdziesz za mnie za mąż? Oczywiście poślubiłabyś nie
tylkomnie,aletakżeimojepieniądze.Niechcę,żebyśsamotniewalczyłazprze-
ciwnościamilosu.
‒Tak,Erik,wyjdęzaciebie. ‒Dotknęłazczułościąjegotwarzy.‒Aleprzysię-
gamci,żewzięłabymcięzamęża,nawetgdybyśniemiałgroszaprzyduszy.
ROZDZIAŁSZESNASTY
‒Okej.‒AllieweszładodomkuizwróciłasiętwarząwstronęJonasa.Miałmo-
kreoddeszczuwłosy,ajegoniebieskieoczypatrzyłynaniąpytająco.‒Dopijemy
resztę?
‒Awogólecośjeszczezostało?
‒Niewiele‒przyznała.‒Masznową?
‒ Mam, ale nie tak dobrą. ‒ Wyjął z lodówki butelkę wyśmienitego szampana
ipokazałjej.‒Wyglądanato,żebędziemymusielizadowolićsiętym.
‒Czywyniczegonierobiciejaknormalniludzie?
‒Mówiącszczerze,niektórerzeczytak.
‒Och,to.‒Allieniepotrafiłapowstrzymaćuśmiechu.Aprzecieżpowinnabyćte-
razpoważnaidaćmudozrozumienia,cojestco.Zrobiłagłębokiwdech.
‒Jonas,chcę,żebyświedział,żeniechodzimiotwojepieniądze.
‒Todobrze.‒Wyjąłzszafkidwakieliszkiinalałimwina.‒Dlamniepieniądze
sąjedynieśrodkiemdotego,żebywmiarękomfortowożyć.
‒Ijeszczechciałamcipowiedzieć,żeprzykromizpowodutego,żeniepowie-
działamciwcześniejomoimżyciu.Niepowinnamsiębyławstydzić…
‒ To mnie jest przykro. Nie rozumiałem, jak ważne jest, żebyś mi powiedziała.
Wieleryzykowałaśiokazałaśmiogromniezaufanie.Naprawdętodoceniam.
Pochyliłsięipocałowałją.Wolnoidelikatnie.Ajejzakręciłosięodtegopocałun-
kuwgłowie.
‒Och,Boże‒wydusiłazsiebie.
‒Zgadzamsię‒oznajmił,zaglądającjejgłębokowoczy.
‒Zczym?
‒Ztym,copowiedziałaś.
‒Acopowiedziałam?
‒Tomianowicie,żejestnamzesobąbardzo,bardzodobrzeipowinniśmypomy-
ślećoprzyszłości.
‒Jatakpowiedziałam?
‒Mhm.‒Przyciągnąłjąiznówzacząłcałowaćtak,żenachwilęstraciłakontakt
zrzeczywistością.
‒ Czekaj, czekaj. ‒ Oderwała się od niego niemal siłą. ‒ Nie zapomniałeś przy-
padkiem,żemieszkamywinnychmiastach?Tymaszpracę,ajawłaśnieprzyjęłam
nowąposadę.
‒Nie,janiemampracy.
‒Jakto?‒Allieszerokootworzyłazezdumieniaoczy.
‒Złożyłemwypowiedzenie‒powiedział,całującjąjednocześniewskroń.‒Za-
razpotym,jakmniewylali.
‒Wylalicię?
‒Powiedziałemim,comyślęotymwszystkim.‒Zaśmiałsięiująłjejręce.‒Mia-
łyściezSandrąrację.Powiedzenieprawdydziałaoczyszczająco.
‒Czytooznacza,że…
‒Tooznacza,żeniemuszęmieszkaćwBostonie.‒Zacząłcałowaćpokoleikaż-
dyjejpalec.‒Chcęzałożyćwłasnąfirmę.Tydecyduj,cochceszrobićigdziemiesz-
kać.
‒Właśnieprzyjęłampropozycjępracy.Mamzacząćwprzyszłymtygodniu.
‒Albo…
‒Alboco?
‒Możeszdonichzadzwonićipowiedziećim,żejestcibardzoprzykro,aledosta-
łaślepsząofertę.
‒Tylkożeniedostałam.
‒Poczekajchwilę.
Niewiedziała,czegosięspodziewać,alemiałaprzeczucie,żebędzietocoświel-
kiego.
‒AllieMcDonald,czyzechciałabyśwprowadzićsiędomojegomieszkania?Zoba-
czymy,jaknamsięrazemżyje,zanimkupimydom.
‒Jaktodom?‒Przyłożyłaręcedopoliczków,którepłonęłyżywymogniem.Jonas
uśmiechnąłsięnatenwidok.‒Muszęodpowiedziećodrazu?
‒Nie.Tojeszczeniekoniecniespodzianek.
‒Och.Mamnadzieję,żebędąmiłe.
‒Obojezaczynamywłasnybiznes.Wiem,żebędzieszsięsprzeciwiać,alemógł-
bympomóccinapoczątku…
‒Nie.‒Energiczniepotrząsnęłagłową.‒Niemogępozwolić,żebyś…
Jegopocałunekzamknąłjejusta.Próbowałaznimwalczyć,aleszybkosięokaza-
ło,żejestzupełniebezsilna.
‒Pozwólmidokończyć,Allie.Mamtakipomysł.Zainwestujęwtwojąfirmę.Jeśli
sięrozstaniemy,oddaszmiwszystkocodopensa.Jeślizaśsiępobierzemy,toitak
niebędziemiałoznaczenia,botobędąnaszewspólnepieniądze.
‒Pobierzemy?
‒Czyżbymzapomniałwspomnieć,żeproszęcięorękę?
‒Jonas!
‒ Nie poprosiłbym, żebyś ze mną zamieszkała, gdybym nie miał poważnych za-
miarów.
‒Aleprzecieżdopieroniedawnosiępoznaliśmy.Czytywogólemniekochasz?
‒Czyżbymzapomniałtakżeitejczęści?
Alliewyrzuciłaręcedogóry.
‒Jesteśniemożliwy.
‒Awspomniałemjużotym,żepostanowiliśmyzErikiemniesprzedawaćdomu?
‒Przestańwreszciemówić.Przezciebiedostanępomieszaniazmysłów.
‒Okej.‒Podniósłjąiobróciłwokółsiebie.‒Koniecgadania.
W milczeniu ruszyli na górę. Rozebrali się i wślizgnęli do łóżka. Tym razem ich
bycie razem różniło się od tego, czego doświadczali wcześniej. Allie kochała się
zmężczyzną,zktórymmiałaspędzićresztężycia.
Uświadomieniesobietegofaktudodałojejskrzydeł.Przejęłainicjatywę,pragnąc
daćmutyleprzyjemności,ilebyławstanie.Jednocześnieniewahałasiępokazać,
jakonnaniądziałaijakjestjejznimdobrze.
Ichciałaznalazłyporozumienie,pasowałydosiebiejakkluczdozamka.Niewsty-
dziłasięjużspojrzećmuwoczyanipokazaćnago.Nieobawiałasiępokazać,czego
pragnie,żebyuzyskaćspełnienie.
Kiedy najwyższe uniesienie minęło, opadła na niego, przeżywając swoją rozkosz
isłuchającbiciajegoserca.Uniosłagłowęispojrzałamuwoczy.Wiedziała,żedo-
strzeżewnichtylkomiłość.
‒Kochamcię,Jonas.
‒Ajakochamciebie,Allie.Chcęztobążyćipatrzećnaciebieprzezwszystkie
dni mojego życia. Chcę cię wspierać, śmiać się z tobą za dnia i kochać się z tobą
wnocy.
‒Och,Jonas.
‒No,tymrazemchybamisięudałonaczas.
‒Wyszłodoskonale.‒Pocałowałagowpierśizaczęławodzićpalcempoobojczy-
ku.Niemogłauwierzyć,żetowszystkodziejesięnaprawdę.
‒Przytobiebardziejniżprzykimkolwiekinnymczujęsięsobą.Przednikimsię
taknieotworzyłam,jakprzedtobą.Wydobywaszzemnieto,conajlepsze.Czujęsię
zaszczyconatym,żezaprosiłeśmniedoswojegożycia.
‒Och,Allie.‒Jegoramionaoplotłyjąciaśniej.‒Wiem,żetosiędziejebardzo
szybko,alemamnadzieję,żewszystkosięjakośułoży.
‒Niewiem,cobędziedalej,alewtejchwiliczujęsięabsolutniepewnatego,co
postanowiłam.Niewyobrażamsobie,żebymmogłazmienićzdanie.
Jonasuśmiechnąłsięizacząłjągładzićpowłosach.
‒Mogęliczyćnato,żeprzyniesieszterazstrójKleopatry?
‒Niewidzęprzeciwwskazań‒odparła,uszczęśliwionajegopropozycją.
‒Tozabawne.Wmoimpierwszymmejludociebienapisałemci,żechcęzałożyć
własnąfirmę.Niemówiłemotymnikomuinnemu.Terazznamyjużwszystkieswoje
sekrety.‒Jegorękaznieruchomiała.‒Amożesięmylę?
‒Nocóż…Wpiwnicymojegomieszkaniazamurowałamciało…
‒Ochnie!‒Jonasjęknąłzudanymprzerażeniem.‒Wiedziałem!
‒Żadnychwięcejsekretów.‒Alliepocałowałago,apotemjeszczerazijeszcze.
Opadlinałóżkoiześmiechemzaczęlisięnanimkotłować,ażwkońcuJonasprzy-
gwoździłjąswoimciężaremdopoduszki.Objęłagozaszyjęipopatrzyłananiego
zmiłością.‒Przedtobąniemamnicdoukrycia.
@kasiul