02 Kącik porad sercowych

background image

Julianna Morris

Kącik porad sercowych

Rodzina O'Rourke

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Maddie Jackson rozglądała się po miasteczku z praw­

dziwym

zadowoleniem. Bardzo jej się tu podobało, Lu­

dzie z przejeżdżających samochodów machali do niej

przyjaźnie, a obsługa stacji benzynowej nalała jej paliwa,

choć tablica głosiła, iż jest to stacja samoobsługowa.

Miasteczko Crockett w stanie Waszyngton przypomi­

nało nieco jej rodzinną miejscowość w Nowym Meksy­

ku, choć ze swoimi dziesięcioma tysiącami mieszkańców

było znacznie większe od Slapshot. I zapewne znacznie

chłodniejsze i bardziej zielone latem.

- Cześć, skarbie, czekałem na ciebie - usłyszała zza

pleców głęboki męski głos. Odwróciła się i ujrzała zmie­

rzającego w jej stronę mężczyznę. Miał długie nogi, sze­

rokie ramiona i sportową sylwetkę. W innej sytuacji by­

łaby zapewne podekscytowana tym, że taki przystojniak

Zwrócił na nią uwagę. Ale nie dziś.

Dziś musiała zachować daleko idącą ostrożność. No

a poza tym jakiś czas temu obiecała sobie, że mężczyźni

przestają ją interesować. Żadnych więcej romansów. Nie

było ich znowu tak wiele, ale zebrała wystarczającą ilość

doświadczeń, by teraz dmuchać na zimne.

RS

background image

- Wszystko w porządku, ślicznotko? - Zapytał nie­

znajomy, po czym, nie czekając na odpowiedź, pocałował

ją w policzek.

Maddie odskoczyła na dobre pół metra. Jeszcze ni­

gdy jej się nie zdarzyło, żeby jakiś nieznajomy przystoj­

niak zwrócił się do niej w ten sposób, nie mówiąc już

o całowaniu. Co się tu dzieje? - zachodziła w głowę.

Może miasteczko Crockett nie jest wcale takie miłe i spo­

kojne?

- Co to ma znaczyć? - zapylała nieco podniesionym

głosem.

- Jak to co. pocałowałem cię na przywitanie - wy­

jaśnił nieznajomy.

- Zauważyłam - powiedziała, bo choć pocałunek był

bardzo miły, całowanie na powitanie zupełnie obcych

osób nie jest rzeczą powszechnie przyjętą.

Maddie rozejrzała się, czy nie ma w pobliżu policjan­

ta. Jej ojciec był szeryfem w Slapshot, toteż darzyła za­

ufaniem stróżów prawa.

Westchnęła. Czasami odnosiła wrażenie, że teraz już

nic ma takich mężczyzn jak jej tata - uczciwych, wier­

nych sobie i swoim ideałom. Czyżby przeważali podli

wiarołomcy, tacy jak Ted?

Złudzeń w tej sprawie wyzbyła się ostatecznie dokład­

nie przed dwoma dniami, w dniu swego własnego ślubu,

kiedy postanowiła, że nie wyjdzie za Teda. Tak drama­

tyczne decyzje podejmuje się nie bez powodu, i tak też

było w jej przypadku...

- Czy to ciąża sprawia, że tak łatwo wytrącić cię

z równowagi? - zapytał nieznajomy.

RS

background image

- Ciąża? - powtórzyła Maddie. - O czym pan mówi?

- spytała z oburzeniem. - Zresztą nieważne.. - machnę­

ła ręką. - To jakiś absurd.

Wydarzenia ostatnich dni nią wstrząsnęły, to prawda.

Być może przeżywała nawet załamanie nerwowe. Ale nie

zatraciła instynktu samozachowawczego, toteż nie zamie­

rzała słuchać wyjaśnień tego szaleńca. Postanowiła czym

prędzej się oddalić.

- Beth, co cię ugryzło? - zapytał nieznajomy, szcze­

rze zatroskany. - Kane powiedział mi o dziecku, ale sło­

wem nie wspomniał, że to tajemnica. Chciałem ci oso­

biście pogratulować, ale sklep jest zamknięty...

Mimo wszystko zaintrygowały ją jego słowa.

- Dla mnie cała sytuacja jest niezwykle tajemnicza.

Nie nazywam się Beth - wyjaśniła, cedząc słowa.

Mężczyzna pochylił się i spojrzał jej w twarz, zmniej­

szając niebezpiecznie dystans między nimi do ledwie kil­

ku centymetrów.

- A niech mnie kule biją! - zawołał zdumiony. - Jest

pani niezwykle podobna do mojej bratowej. O rany, na-

wet nie chcę wiedzieć, co pani sobie o mnie pomyślała...

-mruknął, potrząsając głową z niedowierzaniem.

Nagle wszystko stało się dla niej jasne. Nieznajomy

był najzupełniej normalny, wziął ją po prostu za kogo

innego, podobnie jak inni mieszkańcy miasteczka. Dla­

tego pewnie byli tacy mili...

- Najmocniej panią przepraszam, jest pani bardzo po­

dobna do Beth, to jest do mojej bratowej, która jest wła­

ścicielką tego sklepu - wskazał na witrynę sklepu dla

przyszłych mam, przed którym stali.

RS

background image

Maddie postanowiła zapamiętać tę informację. Zajrzy

tu, kiedy sklep otworzy swoje podwoje, być może dzięki

temu uzyska jakieś informacje o swoich biologicznych

rodzicach.

- Powiadają, że każdy ma sobowtóra - mruknęła.

Patrick 0'Rourke przyjrzał się uważniej rozmówczyni.

Choć w pierwszej chwili wydawała się klonem jego bra­

towej, po chwili dostrzegł różnice w wyglądzie obu ko­

biet. Ta tutaj miała zdecydowanie jaśniejsze włosy, no

i ubierała się inaczej niż Beth. Bratowa wolała stonowane

kolory, zaś nieznajoma miała na sobie turkusową sukienkę

i najwyraźniej lubiła masywną, srebrną biżuterię.

- Patrick 0'Rourke - wyciągnął do niej dłoń.

- Maddie Jackson. - Po chwili wahania wyciągnęła

rękę, lecz zaraz instynktownie ją cofnęła.

Patricka to nie zdziwiło, ponieważ tak jak wszyscy

męscy przedstawiciele rodziny 0'Rourke był potężnym

mężczyzną i budził swą posturą respekt.

- Nie chciałem pani wystraszyć - mruknął.

- Nie wystraszył pan - odparła niezbyt przekonująco.

- Pochodzę ze Slapshot w stanie Nowy Meksyk - po­

wiedziała, unosząc brodę. - I nie jestem w ciąży - do­

dała, po czym spojrzała na swój brzuch. - Czy pańskim

zdaniem jestem za gruba? - spytała z niepokojem. - Nie

żebym robiła z tego powodu dramat, ale bardzo dbam

o linię i nigdy nie miałam problemów z nadwagą.

- Ależ skąd! - zaprzeczył z lekkim uśmiechem. -

Przepraszam raz jeszcze za to nieporozumienie... - Mó­

wi pani, że pochodzi z Nowego Meksyku - zręcznie

zmienił temat. - Co pani robi tak daleko od domu?

RS

background image

Ku swemu zdziwieniu stwierdził, że jej twarz przy­

brała nagle kamienny wyraz.

- Jestem tu z wizytą - bąknęła.

- Z wizytą? - powtórzył z zaciekawieniem.

- Coś w tym rodzaju. Miałam właśnie wyjść za... -

Przygryzła wargę, po czym głos uwiązł jej w gardle.

W brązowych oczach Maddie Patrick z przerażeniem

dostrzegł łzy. Nigdy nie wiedział, jak się zachować

w obecności kobiety, która płacze...

- Nie ma sprawy, już o nic nie pytam - pospieszył

z zapewnieniem.

Maddie pociągnęła nosem, by po chwili podjąć śmiałą

próbę uśmiechnięcia się.

- Dziękuję, już mi lepiej.

Uff, pomyślał z ulgą. Najrozsądniej byłoby pożegnać

nieznajomą i szybko się oddalić, jednak z jakichś nie­

zrozumiałych powodów nie miał ochoty zachować się

rozsądnie...

- Proszę chociaż pozwolić zaprosić się na kawę - za­

proponował. - Może wkrótce zjawi się Beth, miałaby pa­

ni okazję ją poznać.

Przyjrzała mu się badawczo, po czym potrząsnęła

przecząco głową.

- Dzięki, ale właśnie wybierałam się na cmentarz.

Chciałabym się tam trochę rozejrzeć, bo wie pan... zo­

stałam adoptowana i szukam śladów mojej rodziny.

Adoptowana? Ciekawe, pomyślał Patrick. Przypo­

mniał sobie, że jego bratowa również była adoptowana,

lecz później jej przybrani rodzice rozwiedli się w dość

dramatycznych okolicznościach.

RS

background image

— W jakim wieku panią adoptowano?

- Miałam miesiąc. Szczęśliwie trafiłam do cudow­

nych ludzi. Zupełnie niedawno zaczęłam się interesować

moimi biologicznymi rodzicami, na wypadek gdybym...

planowała urodzić dziecko. Oczywiście jeszcze nie teraz

— dodała pospiesznie. - Jak mówiłam, nie jestem

w ciąży.

W ciągu pięciu minut ta kobieta zdążyła mi opowie­

dzieć historię swojego życia, stwierdził zdumiony Patrick.

— Owszem, wspominała pani.

- Właściwie to planowałam zajść w ciążę... - ciąg­

nęła swoją opowieść Maddie. - Lecz te plany wzięły na­

gle w łeb. Dzięki Bogu w ostatniej chwili przejrzałam

na oczy - dodała po chwili.

- I co takiego pani ujrzała? - zapytał wyłącznie przez

grzeczność.

- Zrozumiałam... - nie była w stanie dokończyć, bo

do oczu znów napłynęły jej łzy. Dopiero teraz dotarło

do niej, że zwierza się zupełnie obcemu człowiekowi.

Zrobiło jej się wstyd. Było to zupełnie nowe doznanie,

bo całe życie spędziła w małym miasteczku, gdzie każdy

o każdym wszystko wiedział, toteż nie było sensu nicze­

go ukrywać.

Teraz też wszyscy w Slapshot wiedzieli o jej niedo­

szłym ślubie z Tedem, nie wyobrażała więc sobie dal­

szego życia w tej zamkniętej społeczności.

- Wszystko w porządku? - zapytał Patrick zanie­

pokojony.

O, przejął się, odnotowała w myślach Maddie z nie­

jaką satysfakcją. Wcześniej to on wytrącił ją z równo-

RS

background image

wagi, nazywając „ślicznotką" i całując w policzek, więc

teraz byli kwita. Dobrze, że odrzuciła jego zaproszenie

na kawę. Był bowiem dokładnie takim typem uwodzi­

ciela, przed jakim przestrzegał Maddie ojciec, odprowa­

dzając ją na lotnisko w Albuquerque.

- Wszystko w porządku, panno Jackson? - zapytał

ponownie Patrick z wyraźnym już wyrazem zatroskania

w błękitnych oczach.

- Czuję się świetnie, nie widać? - Maddie dumnie

uniosła głowę.

- Och tak - odparł nie przekonany.

Maddie postanowiła spuścić nieco z tonu. Nie było

powodu, by zachowywać się niegrzecznie.

- Cóż, miło mi było pana poznać - wyciągnęła do

niego rękę. - Życzę panu urodziwego bratanka - dodała

z uśmiechem.

- Dziękuję - odparł i ujął jej dłoń.

Maddie przeszedł dziwny dreszcz. Czym prędzej ją

cofnęła.

- Do widzenia - mruknęła, po czym, starając się, by

nie wyglądało to na ucieczkę, ruszyła w stronę wynaję­

tego samochodu. Otworzyła drzwiczki i spojrzała za sie­

bie. Nowy znajomy nadal jej się przyglądał.

Uśmiechnęła się do niego blado, wsiadła do wozu i od­

jechała.

Patrick wbił ręce w kieszenie i odprowadził wzro­

kiem samochód. Czuł się tak, jakby zdołał umknąć przed

trąbą powietrzną. Rozmowa z tą kobietą kompletnie wy­

trąciła go z równowagi. Nie miał pojęcia, co to za historia

RS

background image

z niedoszłą ciążą, choć wyglądało to na finał nieszczęś­

liwej historii miłosnej. A on, nawet jeśli myślał o jakimś

związku, to na pewno nie z kobietą o złamanym sercu

albo marzącą o dziecku.

Poważny związek? Brr...

Oczywiście cieszyło go, że Kane się ożenił, ale nie

miał zamiaru pójść w ślady starszego brata. Patrick lubił

swoje radio KLMS i cenił sobie to, że nikt go nie pytał,

o której wróci do domu. Jeśli chciał spędzić noc w roz­

głośni, to właśnie tak robił. A zmiana profilu stacji, jaka

się właśnie dokonywała, wymagała od niego olbrzymiego

nakładu pracy. Wszystko było na najlepszej drodze, jed­

nak nie pozostawało mu wiele czasu na cokolwiek poza

życiem zawodowym.

- Patrick? Co ty porabiasz w Crockett? - usłyszał za

sobą wesoły glos Beth. - Ostatnio wiecznie przesiadujesz

w pracy. Nawet do nas nie wpadniesz w niedzielę na

obiad...

- A, to ty, Beth. - Przyjrzał się uważnie swojej bra­

towej. Po przygodzie z Maddie Jackson wolał być ostroż­

ny. Miał szczęście, że nie dostał w twarz lub nic został

oskarżony o molestowanie.

- Spodziewałeś się kogoś innego? - Beth uniosła

brwi.

- Nie uwierzysz - odparł, składając na jej policzku

przyjacielski pocałunek - Właśnie spotkałem kobietę

bliźniaczo do ciebie podobną. Nie masz siostry bliźniaczki

w Nowym Meksyku?

- Nie.

Patrick zawahał się.

RS

background image

- Wiesz, Maddie, ta kobieta, powiedziała mi, że zo­

stała adoptowana i szuka swoich krewnych. Wierz mi,

-jesteście tak bardzo do siebie podobne, że naprawdę mog­

łybyście być siostrami...

- Kto wie. Wielokrotnie próbowałam zdobyć jakieś

informacje na temat mojej rodziny, ale bezskutecznie.

Z chęcią bym porozmawiała z tą Maddie.

- Pojechała właśnie na cmentarz. Jeśli chcesz, mogę

ją poprosić w twoim imieniu o spotkanie - zapropono­

wał Patrick i jednocześnie cichutko westchnął. Znajo­

mość z Maddie Jackson nie wróżyła niczego dobrego,

a przecież jemu marzył się święty spokój...

- Świetnie! - Ucieszyła się Beth. - Czekam w skle­

pie na dostawę, gdyby nie to, sama pojechałabym na

cmentarz.

- A przy okazji przyjmij moje serdeczne gratulacje

z powodu ciąży - powiedział Patrick z uśmiechem. -

Uważam się za współtwórcę waszego szczęścia, w końcu

to dzięki mnie poznaliście się z Kane'em.

- Och, dzięki, Patrick - rozpromieniła się Beth. -

Kane spędził ostatnio parę godzin, dzwoniąc po wszyst­

kich znajomych, od Londynu po Tokio. Wydamy pewnie

majątek na rachunek telefoniczny, ale co tam.

I właśnie również za to Patrick tak bardzo lubił bra­

tową. Choć wyszła za jednego z najbogatszych ludzi

w Stanach, nadal myślała o domowych wydatkach jak

każda przeciętna Amerykanka.

Nagle, może poprzez kontrast, radość w oczach Beth

przypomniała mu smutny wyraz oczu Maddie. Choć pró­

bował o niej nie myśleć, nic z tego nie wychodziło. Ta

RS

background image

kobieta w czasie parominutowej rozmowy dwukrotnie

niemal się rozpłakała...

Co mnie to obchodzi, ofuknął się w myślach, to nie

moja sprawa. Trudno, bym o niej tak od razu zapomniał,

skoro jest podobna do mojej bratowej.

Nie bez wysiłku skupił się na rozmowie z Beth.
- Dobrze, w takim razie idź do sklepu, a ja pojadę

po Maddie - powiedział i ponownie pocałował Beth

w policzek.

Po chwili zastanowienia wydało mu się dziwne, że

pomylił te dwie kobiety. Beth to Beth. Kontakty z nią

były lekkie, miłe i przyjemne. Zbyt wiele w życiu prze­

szedł, żeby tego nie doceniać...

W kwiaciarni przy cmentarzu kupił bukiet chryzan­

tem. Zawsze mógł powiedzieć, że przyjechał złożyć je

na grobie przyjaciela.

Gdzieś na dnie duszy wiedział, że popełnia błąd, an­

gażując się w tę sprawę. Nie umiał jednak odmówić Beth,

którą kochał, ponieważ uczyniła jego starszego brata naj­

szczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Był piękny jesienny dzień, choć w powietrzu czuło

się już pierwsze tchnienie zimy. Wkrótce nadejdą deszcze,

na które wiecznie narzekali tutejsi mieszkańcy. Nigdy nie

mógł zrozumieć, dlaczego nie przeniosą się gdzieś na po­

łudnie, skoro nie odpowiada im klimat północnego wy­

brzeża Pacyfiku, choć pamiętał też słowa matki, która

mówiła mu, że jako Irlandczyk jest genetycznie zapro­

gramowany na akceptację deszczu.

Przed bramą cmentarza zadzwonił do biura brata. Gdy

RS

background image

Kane odebrał, Patrick opisał mu spotkanie z Maddie, po­

mijając milczeniem jedynie urodę nieznajomej. To prze­

cież nic nie wnosiło do sprawy.

- Świetnie - ucieszył się najstarszy z braci 0'Rour-

ke. - Beth zawsze chciała mieć rodzinę, a zwłaszcza te­

raz, gdy dziecko jest w drodze. Wiesz co, wezwę heli­

kopter i też przylecę na spotkanie z Maddie.

Patrick uśmiechnął się do słuchawki. Naprawdę nie­

wielu ludzi miało prywatny śmigłowiec, toteż gdyby jego

brat nie był wyjątkowym człowiekiem, takie bogactwo

zapewne uderzyłoby mu do głowy. Na szczęście pienią­

dze nie zmieniły Kane'a.

Patrick schował telefon do kieszeni i wszedł na teren

niedużego cmentarza. W turkusowej sukience Maddie

była widoczna z daleka. Szła od grobu do grobu, czytając

napisy na pomnikach. Czasem coś notowała, czasem

kładła kilka kwiatów na nagrobku.

Patrick westchnął. Było w niej coś niezwykle niewin­

nego i świeżego.

Z bukietem w ręku ruszył w jej stronę. Jak zwykle

w takich sytuacjach czuł się strasznie głupio. Przełknął

ślinę i już miał coś powiedzieć, gdy Maddie podniosła

wzrok. Otworzyła szeroko oczy i odruchowo zrobiła krok

w tył. Jej reakcja kompletnie go zmroziła. Spojrzał na

bukiet, a potem znów na nią. Cóż, kwiaty nie były do­

brym pomysłem.

- Wiem, jak to wygląda, ale... - zaczął powoli.

- Nie, nie wiesz.
- No dobrze, nie wiem - westchnął ciężko. - Chodzi

o to, że chwilę po naszej rozmowie zjawiła się moja bra-

RS

background image

towa. Opowiedziałem jej o naszym spotkaniu, a ona po­

prosiła, bym was umówił. - Opuścił kwiaty, by nie rzu­

cały się tak w oczy. - A jak poszukiwania? - zapytał po

chwili trudnego do zniesienia milczenia.

Maddie przyjrzała mu się uważnie, a potem wzruszyła

ramionami. Najwyraźniej doszła do wniosku, że jednak

nie jest niebezpieczny.

- Znalazłam parę grobów, ale są bardzo stare. Jeśli

więc ci ludzie byli moimi krewnymi, to musiała być jakaś

dalsza rodzina.

- Znalezienie rodziców może okazać się bardzo trud­

ne. Co o nich wiesz?

- Niewiele - westchnęła. Wiem, że moja matka

miała na nazwisko Rousso i była bardzo młoda. Moi

przybrani rodzice poznali się, gdy tata studiował na uni­

wersytecie. O tym, że nie mogą mieć dzieci, wiedzieli

na długo przedtem, zanim zdecydowali się na adopcję.

Procedurę przeprowadzono przy pomocy kościoła.

- Sprawiasz wrażenie osoby, dla której mówienie

o adopcji nie jest problemem.

- Nic dziwnego, miałam cudowne dzieciństwo.

- Skoro tak, to dlaczego szukasz biologicznych ro­

dziców?

- Hm, mówiłam ci - powiedziała niechętnie.

- Powiedziałaś jedynie, że interesowałaś się nimi, bo

planujesz mieć dziecko, a następnie oznajmiłaś, że są to

bardzo odległe plany.

- Och - jęknęła i przygryzła wargę.

Patrick natychmiast pożałował, że w ogóle poruszył

ten temat

RS

background image

— Skądinąd doskonale cię rozumiem - zapewnił po­

spiesznie. - Kto by chciał mieć kulę u nogi w postaci

niemowlaka?

Zmrużyła groźnie oczy.

- Myślałam, że z radością oczekujesz przyjścia na

świat bratanka. Dzieci są cudowne!

A niech to licho, przeklął w duchu swój brak wyczu­

cia. Zresztą on i tak swoje wiedział i nie miał zamiaru

dyskutować z nią na ten temat.

- Jedźmy do Beth - rzucił pospiesznie. - Kto wie,

może jesteście siostrami? Ona też została adoptowana.

W pierwszej chwili zamierzała zaufać swojej intuicji

i powiedzieć „tak", ale się zawahała. Intuicja ją zawo­

dziła, gdy chodziło o mężczyzn, należało więc zastano­

wić się nad odpowiedzią. Patrick nie chciał umówić się

z nią na randkę, działał na prośbę bratowej. Czy mogło

kryć się w tym jakieś niebezpieczeństwo? Przecież i tak

planowała porozmawiać z tą kobietą.

- Dobrze - zgodziła się po namyśle. - Teraz?

- Tak. Najlepiej będzie, jak pojedziesz za mną.

Maddie skrzywiła się.

- Myślisz, ze mogłabym się zgubić?

- Po drodze jest parę skrzyżowań i rozjazdów...

Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę parkingu.

Gdy przestała słyszeć za sobą kroki, spojrzała przez ra-

mię. Zobaczyła, że Patrick kładzie bukiet chryzantem na

jednym z grobów.

Serce zaczęło jej bić gwałtowniej.

Nie miała wątpliwości, że w pierwszej chwili poczuł

się strasznie zakłopotany z powodu tych kwiatów. Jednak

RS

background image

zamiast je wyrzucić, położył na czyimś zapomnianym

grobie. Poczuła do niego sympatię.

Niedobrze.

Nie chciała myśleć pozytywnie o żadnym mężczyź­

nie, a zwłaszcza o tak przystojnym.

Jej życie emocjonalne legło niedawno w gruzach,

a Patrick 0'Rourke nie był dla niej odpowiednim face­

tem, choć serce mówiło co innego.

RS

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Pomimo zapewnień, iż trafi bez problemu, Maddie

zjawiła się w miasteczku kilka minut po Patricku. Zaje­

chała pod sklep Beth i wysiadła z zawadiacko uniesioną

brodą i buńczuczną miną. Patrick z trudem stłumił

śmiech.

- Nie przejmuj się, pojechałem skrótem - oznajmił

z rozbawieniem.

Maddie najwyraźniej jednak nie miała w zwyczaju

długo się złościć, bo uśmiechnęła się do niego. Odniósł

nawet wrażenie, że po raz pierwszy od chwili, gdy ją

przez pomyłkę pocałował, była naprawdę rozluźniona.

Zauważył także parę uroczych piegów na jej nosie.

Uroczych?

Nie przypominał sobie, kiedy po raz ostatni użył tego

słowa.

Przewrócił oczami. Przecież ta dziewczyna nawet mu

się nie podoba. Jest gadatliwą, kierującą się emocjami,

impulsywną blondynką, a nie chłodną, wyrafinowaną

brunetką, w jakich zawsze gustował.

- Czy jesteś gotowa na spotkanie z sobowtórem? -

zapytał.

Maddie skinęła głową, starając się zwalczyć narasta­

jące w niej podniecenie. Nie było sensu zbyt wiele sobie

RS

background image

obiecywać. Patrick najprawdopodobniej przesadził z tym

podobieństwem.

Przeszli przez dział z ubrankami dla niemowląt i za­

trzymali się przy kasie. Maddie z wrażenia zaniemówiła.

- Beth, to jest Maddie Jackson - Patrick zwrócił się

do bratowej. - Maddie, poznaj Beth 0'Rourke.

- O rany, zupełnie jakbym patrzyła na swoje odbicie

w lustrze! - zawołała właścicielka sklepu.

- A nie mówiłem? - mruknął Patrick.
Maddie była zaszokowana. W ciągu trzech dni wy­

darzyło się tak wiele... Najpierw, w dniu ślubu, zoba­

czyła swojego przyszłego męża trzymającego w obję­

ciach jakąś dziewczynę, potem pocałował ją nieznajomy,

a teraz jeszcze... to. Poczuła irracjonalną chęć znalezie­

nia się w ramionach Patricka, poszukania w jego obję­

ciach ukojenia i pocieszenia.

Beth pierwsza doszła do siebie, gdyż uśmiechnęła się

i ruszyła na przywitanie.

- Witaj w Crockett. Słyszałam, że szukasz swoich

prawdziwych rodziców.

- Moi prawdziwi rodzice mieszkają w Nowym Mek­

syku - sprostowała Maddie, odruchowo wyciągając rękę

na powitanie. — Szukam moich biologicznych rodziców

- dodała.

- Rozumiem.

Zapanowało niezręczne milczenie, które Patrick po­

stanowił przerwać.

- Zacznijcie może od podania swoich dat urodzin -

zaproponował przytomnie.

- Dwudziesty lipca — odparły obie naraz.

RS

background image

Maddie mimowolnie zrobiła krok w tył. Różnych rze­

czy mogła się spodziewać, wyjeżdżając ze Slapshot, ale

nie tego, że spotka kobietę urodzoną tego samego dnia,

mającą te same oczy, te same rysy twarzy...

- To faktycznie niezwykłe, że obie urodziłyście się

tego samego dnia - rozległ się z tyłu męski głos.

- Kane! - zawołała Beth na widok wysokiego, ciem­

nowłosego mężczyzny, uderzająco podobnego do Patri­

cka, i rzuciła mu się w ramiona.

- To mój brat - powiedział Patrick. - Myślisz pew­

nie, że ci dwoje nie widzieli się od miesięcy, a tymczasem

rozstali się ledwie parę godzin temu. Ale są małżeństwem

dopiero od kilku tygodni, więc możemy im chyba wy­

baczyć to egzaltowane zachowanie.

Dość cierpki ton, jakim Patrick skomentował sytuację,

sprawił Maddie przykrość. Poczuła się jeszcze bardziej nie­

swojo, gdy małżonkowie zaczęli się namiętnie całować.

Rzecz jasna, nie odmawiała im prawa do szczęścia, ale nie

było jej łatwo patrzeć na miłość innych, skoro d!a niej samej

w tej dziedzinie los okazał się o wiele mniej łaskawy. Pa­

trząc na męża, Beth 0'Rourke po prostu promieniała.

Kiedy to ona sama patrzyła tak na Teda? Z pewnością

nie tego dnia, gdy zauważyła wystający z jego kieszeni

stanik z miseczką w rozmiarze D.

A swoją drogą nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego

mężczyźni przywiązywali taką wagę do walorów cieles­

nych. Jej nie sprawiłoby żadnej różnicy, gdyby Patrick

był, dajmy na to, niski i gruby.

Zmarszczyła brwi.

Patrick?

RS

background image

A kim właściwie był Patrick? Jedynie przygodnym

znajomym, choć trzeba przyznać, że niezwykłe atrakcyj­

nym i wspaniale zbudowanym. Tacy mężczyźni pobudza­

ją kobiecą fantazję.

- Wszystko w porządku, Maddie? - usłyszała spo­

kojny głos.

Spojrzała w górę i zobaczyła zatroskaną twarz Patri­

cka. Beth i jej mąż nadał byli zajęci sobą.

- Oni chyba naprawdę się kochają - stwierdziła tak

smutnym głosem, że aż ją to zdenerwowało. - To fan­

tastyczne, że będę mieli dziecko...

Patrick westchnął bezradnie. Nie miał pojęcia, jak po­

cieszyć nieszczęśliwą kobietę. Widział, że warga jej drży

i do oczu znów napływają łzy, lecz nie wiedział, dlaczego

jest taka smutna. Pochodził z rodziny, w której bez skrę­

powania okazywano innym współczucie, toteż w pierw­

szym odruchu chciał ją po prostu przytulić. Z drugiej jed­

nak strony pragnął bliskości Maddie również z innych

powodów, dlatego na razie postanowił powstrzymać się

od jakichkolwiek gestów.

Minęło kilka minut, nim Beth i Kane zaczęli ponow­

nie zauważać resztę świata.

- Dobrze usłyszałem? Jesteście urodzone tego same­

go dnia? - zapytał w końcu Kane, cały czas obejmując

ramieniem żonę.

- Dwudziestego lipca - przypomniała Maddie. - To

może być czysty przypadek.

- Ale jesteśmy do siebie takie podobne... - zaopo­

nowała Beth. - Urodziłam się dwadzieścia pięć po dwu­

nastej w starym szpitalu w Crockett. A ty?

RS

background image

Maddie poczuła się nieswojo.

- W tym samym szpitalu o dwunastej trzydzieści

pięć. Ale w akcie urodzenia nie ma wzmianki o naro­

dzinach mojej siostry.

- Ani w moim, lecz akty urodzenia są zazwyczaj

sporządzane na nowo, gdy dziecko trafia do adopcji.

Dwunasta trzydzieści pięć? A więc to ja jestem starsza.

Założę się, że jesteśmy bliźniaczkami - Beth roześmia­

ła się.

- Chyba nie uda nam się tego ustalić - oświadczyła

Maddie i sądząc po jej dumnie uniesionej brodzie, wcale

nie marzyła o tym, żeby mieć siostrę bliźniaczkę. - Ale

możemy być spokrewnione. To by wyjaśniało nasze po­

dobieństwo, a ta sama data urodzenia o niczym tak na­

prawdę nie świadczy.

Beth potrząsnęła głową.

- Moim zdaniem to zbyt nieprawdopodobne. Zresztą

pamiętam, że coś się mówiło na ten temat, gdy byłam

mała. Jednak gdy mieszka się z różnymi rodzinami, czę­

sto, delikatnie mówiąc, daleko odbiegającymi od ideal­

nego wzorca, to przestaje się przy wiązywać wagę do słów

dorosłych. Czy nie uważasz, że byłoby wspaniale, gdy­

byśmy mogły wychowywać się razem?

Maddie nie skomentowała tego w żaden sposób, ale

usta miała nadal zaciśnięte.

- Bliźnięta rzadko bywają rozdzielane przy adopcji,

a znając moich rodziców, na pewno wzięliby nas obie.

Uważam więc, że nie jesteśmy siostrami.

Patrick rozumiał opór Maddie. Pamiętał, z jaką mi­

łością mówiła o przybranych rodzicach. Nie mieściło jej

RS

background image

się w głowie, że tacy uczciwi i uczuciowi ludzie mogliby

rozdzielić bliźniaczki.

- Jest jeszcze jedna możliwość - wtrącił się Patrick.

- A jeśli twoja, biologiczna matka postanowiła uszczęś­

liwić dwie bezdzietne rodziny? Twoi rodzice pewnie na­

wet nie wiedzieli o istnieniu drugiego dziecka.

- Opowiedz nam o sobie - nalegała Beth. - Jakie masz

plany? Jesteś mężatką? Masz dzieci? Jesteśmy z Kane'em

świeżo po ślubie i już spodziewamy się dziecka...

Małżeństwo, dzieci, zirytował się w duchu Patrick.

Beth nieświadomie wybrała najgorszy temat do rozmowy.

Jeszcze chwila, a Maddie znowu zacznie płakać.

- Nie jestem mężatką - odparła Maddie drżącym gło­

sem. - To znaczy omal nią nie zostałam, ale... nic z tego

nie wyszło - dodała i po policzku powoli popłynęła jej

ciężka łza.

Gdyby nie to, że Patrick bardzo lubił Beth, zapewne

powiedziałby jej coś do słuchu. Owszem, jego bratowa

nie miała pojęcia o dramatycznych przeżyciach Maddie,

ale to jej zupełnie nie usprawiedliwiało.

Poza tym ostatnią rzeczą, o której chciał słuchać, była

historia nieudanego romansu Maddie. Lubił ją, ale nie

chciał czuć do niej sympatii. Wpakował się w życiu

w wiele paskudnych sytuacji i byłby idiotą, znowu szu­

kając guza.

- Tak mi przykro - powiedziała Beth z miną równie

ponurą, jak mina Maddie. - Czy mogę coś dla ciebie

zrobić?

Maddie potrząsnęła głową, wdzięczna Patrickowi za

to, że wziął jej dłonie w swoje. Nie wiedziała, kiedy ich

RS

background image

ręce się spotkały, ale jego dłonie były ciepłe i silne, do­

kładnie takie, jakie powinny być ręce mężczyzny.

Rany, czy ja zwariowałam? - przemknęło jej przez

myśl. O czym ja myślę?

- Cóż, skończyłam już z mężczyznami - starała się

nadać swemu głosowi żartobliwy ton.

Co prawda Patrick wydawał się porządnym facetem,

ale niczego to nie zmieniało. Skończyła i z facetami,

i z romansami. Przez chwilę zrobiło jej się jakoś smutno,

lecz szybko doszła do siebie.

Beth chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła, gdyż

do sklepu weszła kobieta z wózkiem. Beth ruszyła na

powitanie klientki, która rzucała pełne zaciekawienia

spojrzenia to na Maddie, to na nią.

Po chwili do środka weszła większa grupka klientów.

- Przepraszam cię - zwróciła się Beth do Maddie. -

Wiesz co, powieszę tabliczkę „zamknięte", obsłużę tylko

tych klientów, a potem pogadamy.

- Nie! - zaprotestowała Maddie. W głębi duszy nie

była gotowa na spotkanie z siostrą, o ile oczywiście ona

i Beth rzeczywiście były bliźniaczkami. - Nie rób sobie

kłopotu. Przyjadę jutro... Albo zadzwonię. Zatrzymałam

się w zajeździe „Puget", tuż za miastem.

- Mogłabyś zatrzymać się u nas. Kupiliśmy właśnie

piękny, wielki dom. Trwa remont, więc jest bałagan, ale

miejsca nie brakuje.

Maddie przestąpiła z nogi na nogę. Może ona i Beth

były jakąś rodziną, jednak zamieszkanie pod jednym da­

chem ze świeżo poślubionymi małżonkami wydało jej się

dość głupim pomysłem. W dodatku Beth zaczęłaby ją

RS

background image

wypytywać o niedoszłego męża, a to byłoby naprawdę

trudne do zniesienia.

Nie. Nie była w stanie rozmawiać o Tedzie i o tym,

jak podłe ją okłamał. Nie z Beth. Nie z kobietą, która

kochała i była kochaną. Już prędzej opowiedziałaby

o tym Patrickowi, licząc, że pomoże jej lepiej zrozumieć

mężczyzn.

Tak, to był dobry pomysł.

A gdyby zapytać go, czy mam wystarczająco duży

biust? - puściła wodze fantazji. To może ocenić jedynie

mężczyzna.

Nagle poczuła wzbierające gorąco.

Dziewczyno, tyś kompletnie zbzikowała, ofuknęła się

w duchu.

- Uspokój się - szepnął jej Patrick do ucha.
Maddie uświadomiła sobie, że ściska jego palce z de­

terminacją tonącego. Puściła więc jego dłoń i potrząsnęła

głową.

- To bardzo miłe z twojej strony, ale nie mogę sko­

rzystać z tego zaproszenia. Dziękuję. Zadzwonię jutro.

Beth była zawiedziona, twarz Kane'a wyrażała zro­

zumienie, a Patrick... Nie, na Patricka Maddie wolała

nie patrzeć. Marzyła, by jak najszybciej znaleźć się bar­

dzo daleko stąd.

To był naprawdę koszmarny tydzień.
Patrick obrzucił szybkim spojrzeniem Beth i Kane* a.

Bratowa była wyraźnie zmartwiona, a brat zaniepokojony

nastrojem ciężarnej żony. Należało więc coś zrobić, i to

szybko.

- Pójdę i porozmawiam z nią - zaproponował.

RS

background image

Beth ucałowała go w policzek, a Kane skinął głową

z aprobatą,

Patrick odczuł satysfakcję, bo nie tylko nie pogorszył

sytuacji, ale wręcz próbował ją naprawić.

Wypożyczony samochód stał na parkingu, co ozna­

czało, że Maddie jeszcze nie odjechała. Spojrzał na ulicę

i wypatrzył turkusową sukienkę. Ta dziewczyna powinna

narzucić na ramiona jakiś sweter, bo robiło się coraz

chłodniej. Sprawdził drzwi samochodu. Tak jak się spo­

dziewał, były otwarte. Pewnie Maddie powie, że u niej,

w Slapshot, nikt nie zamyka samochodu i będzie zdzi­

wiona, że w stanie Waszyngton jest inaczej.

Slapshot. Czy ktokolwiek słyszał o miasteczku Slap­

shot? Maddie zapewne opowiedziałaby mu historię tej

nazwy, gdyby pobył z nią wystarczająco długo...

Uśmiechnął się. W tym jej rozgadaniu był jakiś swoi­

sty i niepowtarzalny urok. Większość kobiet, gdy chce

zrobić wrażenie, cedzi słowa i robi mądre miny, a i tak

nie wiadomo, o co im chodzi. Maddie była bezpreten­

sjonalna.

Z przedniego siedzenia wziął jej żakiet pachnący ja­

kimiś zmysłowymi perfumami. Przerzucił go przez ramię

i ruszył za nią szybkim krokiem.

- Hej, Maddie, poczekaj! - zawołał, gdy znalazł się

dostatecznie blisko. - Nie możemy się stale spotykać na

ulicy.

Odwróciła się i spojrzała na niego bardzo poważnie,

bez cienia uśmiechu.

- Naprawdę myślisz, że Beth jest moją siostrą?

- Możliwe - odparł. Uważał to za całkiem prawdo-

RS

background image

podobne, ale ponieważ Maddie nie wydawała się zachwy­

cona takim obrotem spraw, nie powiedział nic więcej.

- Robi miłe wrażenie.
- Jest miła.

- A twój brat naprawdę ją kocha.

Drugi raz wspomniała o miłości. Patrickowi zapaliło

się w głowie ostrzegawcze światełko. A więc to o to cho­

dzi! Maddie miała złamane serce, dlatego nie chciała za­

mieszkać u zakochanych w sobie małżonków, oczekują-

cych przyjścia na świat dziecka.

- Wiesz co? - mruknął, porzucając tym samym swo­

je wcześniejsze postanowienie, żeby szerokim łukiem

omijać temat nieszczęśliwej miłości Maddie. - Pokaż mi

tego łajdaka, który cię skrzywdził, a ja już mu porachuję

kości.

- Ty... - Maddie zatrzymała się i uśmiechnęła pro­

miennie. - Zrobiłbyś to?

- Bez wahania - odparł zupełnie szczerze. Najlepszą

bowiem obroną przed urokiem Maddie było traktowanie

tej dziewczyny jako jeszcze jednej siostry. Patrick bez

namysłu stanąłby w obronie każdej ze swoich sióstr. Zre­

sztą wszyscy mężczyźni z rodziny 0'Rourke postąpiliby

tak samo, choć kochane siostrzyczki często nazywały ich

nadopiekuńczymi neandertalczykami.

- Proszę, robi się zimno. - Zarzucił jej żakiet na ra­

miona.

- Dzięki.

- Zjemy razem lunch?

- Dziękuję, może innym razem - Maddie potrząsnęła

głową.

RS

background image

- Maddie, daj się namówić... Od śniadania minęło

już pół dnia, a nie znoszę jadać sam.

Nie chciało jej się w to wierzyć. Patrick 0'Rourke

sprawiał wrażenie osoby, która czuje się świetnie we włas­

nym towarzystwie, choć zdecydowanie nie był typem sa­

motnika. Pewnie, nie brakowało mu wielbicielek i sądził,

że Maddie powinna być zachwycona jego propozycją.

Jednak ona skończyła już z mężczyznami i nie podobało

jej się nie, co robili lub mówili.

No, może nie do końca.

Z drugiej strony zaproszenie Patricka nieco podbudo­

wało jej wiarę w siebie i miłe połechtało kobiecą próż­

ność. Czyż właśnie nie tego było jej teraz potrzeba?

Zaraz, przecież Patrick zaprosił ją nie dlatego, że był

nią zainteresowany, ale przez wzgląd na ewentualne po­

krewieństwo' z jego bratową. Ledwo sobie to uświado­

miła, znów wpadła w dołek.

- Ech, mężczyźni... -jęknęła.

- Słucham? - zapytał Patrick zdziwiony.

- Jesteś dla mnie miły, bo mogę być siostrą Beth.

- A co w tym złego?
- W zasadzie nic, ale wszystko tak się skomplikowa­

ło. Poczułam, że w ogóle nie powinnam tu być. - Głośno

pociągnęła nosem. Chciała być silna i niezależna, lecz

tego typu osoba siedziałaby teraz w domu i próbowała

uprzątnąć bałagan po swym nieudanym związku, a przy­

najmniej pomogła matce w sensowny sposób pozbyć się

niewiarygodnej ilości jedzenia, jaką przygotowały na

ucztę weselną. Ona tymczasem wsiadła w samolot i po­

leciała na dragi koniec Ameryki.

RS

background image

- Czy ty aby nie będziesz płakać? - Zapytał niepew­

nie Patrick. - Proszę cię, nie rób tego. Nie wiem, co robić

w takich sytuacjach.

- Nie żartuj.

Wiedziała, że mężczyźni nie znoszą widoku płaczącej

kobiety. Jej ojciec zawsze się rozklejał, gdy przy nim

płakała, choć mama próbowała go tego oduczyć.

Problem polegał tym, że Maddie płakała z byle

powodu. Płakała, widząc bezradne kociątko na dachu,

płakała, gdy padał śnieg, bo było tak pięknie. A w cza­

sie Bożego Narodzenia powstawało prawdziwe zagro­

żenie powodziowe z powodu ilości wylanych przez nią

łez wzruszenia.

- Postaram się nie wprawiać cię już więcej w zakło­

potanie - zapewniła go. - Nie powinno to być trudne,

nie jesteśmy przecież przyjaciółmi ani nic w tym rodzaju.

I nawet jeśli Beth jest moją siostrą, nie oznacza to jesz­

cze, że ty i ja jesteśmy rodziną. To znaczy w moich stro­

nach, w Slapshot, bylibyśmy nią, oczywiście, ale nie

wiem, jakie tu panują zwyczaje.

Patrick westchnął.
Nigdy jeszcze nie spotkał kobiety, która tak otwarcie

ujawniała swoje emocje. Na jej twarzy malowało się

wszystko, co czuła. Zrobiło mu się głupio, bo jeszcze

przed chwilą podejrzewał, że jej łzy są wymuszone.

.- Tym się w ogóle nie przejmuj. A zresztą, dlaczego

nie miałabyś tu zostać?

- Och... - Maddie znów zrobiła żałosną minę. - Po­

winnam załatwić, co mam do załatwienia, i wracać do

domu. Wszystko spadło na rodziców.

RS

background image

Najchętniej ugryzłby się teraz w język, ale ciekawość

wzięła górę.

- Wszystko, to znaczy co?
- Sto kilogramów sałatek, sto pięćdziesiąt kilo serów,

szynki, indyka i wołowiny. Przeszło tysiąc sztuk paszte-

cików. Kilkadziesiąt słoików majonezu. musztardy i so­

sów i masa innych produktów...

- Co takiego? - Patrick nie miał bladego pojęcia,

o czym ona mówi.

- No i dwudziestokilogramowy tort weselny - doda­

ła i przygryzła wargę, żałując nagle swej wylewności.

O rany, westchnął w duchu Patrick. Domyślał się, że

przeżywała zawód miłosny, ale do głowy mu nie przyszło

że sprawa była aż tak poważna. Co się wydarzyło w dniu

ślubu? Nie, nie powinien o to pytać, lecz po raz kolejny

zwyciężyła ciekawość.

- Co się właściwie stało?

- Zobaczyłam mojego narzeczonego całującego się

z dziewczyną, którą zatrudniliśmy do podawania go­

ściom drinków.

Patrick skrzywił się. Może jednak zaszło jakieś nie­

porozumienie, pomyślał.

- Może...

- Nie ma żadnego „może". Miała rozpiętą bluzkę,

a na podłodze leżał stanik z miseczką w rozmiarze D.

A swoją drogą, możesz mi wytłumaczyć, dlaczego wy,

faceci, tak bardzo lubicie obfite piersi? Nie rozumiem

tego.

Patrick przełknął ślinę.

Lubił kobiece piersi - duże, małe, średnie... Wszyst-

RS

background image

kie były cudowne. Ale trudno było na ten temat rozma­

wiać, stojąc na środku ulicy. Było jeszcze coś. Poczuł

gniew w stosunku do nieznanego mężczyzny, który cy­

nicznie oszukiwał swoją przyszłą żonę. Jak ten łajdak

mógł skrzywdzić kogoś tak niewinnego jak Maddie i bez

obrzydzenia patrzeć w lustro? On, Patrick 0'Rourke ni­

gdy nie wykorzystywał zaufania kobiet, a już na pewno

nigdy, ale to przenigdy, nie okłamałby swojej przyszłej

żony.

- Moim zdaniem twój narzeczony ma mózg wielkości

orzecha laskowego - powiedział oburzonym głosem. -

Mógłbym coś jeszcze dodać na temat innej części jego

anatomii, ale nie powiem tego z uwagi na obecność da­

my... Rozumiesz?

Maddie zachichotała.

- Przepraszam za te złośliwości pod adresem męż­

czyzn. Ty naprawdę jesteś miły.

Miły?

Patrick przyjrzał jej się uważnie. Obserwując przez

lata swoje cztery siostry, zauważył, że zaczynają prze­

bąkiwać o chęci spotkania się z kimś „miłym" zawsze

wtedy, kiedy chcą osłodzić sobie gorycz rozstania z po­

przednim chłopakiem.

Gdyby nie to, bez namysłu zadzierzgnąłby z Maddie

bliższą znajomość, pod warunkiem rzecz jasna, że po­

trafiłaby zaakceptować jego dość niechętny stosunek do

małżeństwa. W przeciwnym wypadku dość szybko oka­

załoby się, że nie jest już wcale taki miły, przynajmniej

z kobiecego punktu widzenia.

- Nie chciałbym, żebyś wyrobiła sobie na mój temat

RS

background image

błędną opinię - starannie dobierał słowa. - Nie jestem

wcale taki miły...

Maddie w mgnieniu oka oprzytomniała, w lot odczy­

tując zawartą w jego słowach groźbę. Dumnie uniosła

podbródek.

- Nie oceniałam cię.

- Chciałem tylko, żebyś...
- Naprawdę, nie ma o czym mówić. - Uśmiechnęła

się do niego z przymusem. - Rzeczywiście robi się

chłodno. Wrócę już do zajazdu.

Patrick westchnął.

Faktycznie, stary, rozegrałeś to po mistrzowsku.

RS

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Maddie, poczekaj! - Patrick złapał ją za ramię i od­

wrócił do siebie. - Przepraszam.

- Ale za co? - spytała z miną niewiniątka.

Oho, zdaje się, że panna Jackson postanowiła się na

nim odegrać.

- Głupio wyszło, ale mam cztery siostry i kilka razy

widziałem, jak cierpiały, po..

- Po rozstaniu z facetem?
- Tak..

- Zapominasz, mój drogi, że to ty za mną cały czas

łazisz. Więc nawet gdybym sobie wyrobiła zdanie na twój

temat, zawdzięczałbyś to wyłącznie sobie.

- Masz rację. - Patrick podniósł ręce w geście pod­

dania się. Nie zniósłby, gdyby ktoś zranił tę słodką, małą

Maddie, tymczasem to on okazał się gruboskórny.

- Jeśli pokornie poproszę cię o przebaczenie i przy­

znam, że zachowałem, się jak idiota, to mogę liczyć na

łaskę?

Maddie westchnęła. Chciała wpaść w złość. I to bar­

dzo. Jednak nic z tego, bo w obecności Patricka kom­

pletnie traciła głowę. Może zdradziła się jakimś gestem

albo intonacją? Nie byłoby w tym zresztą nic dziwnego,

bo Patrick był nieprawdopodobnie przystojnym facetem.

RS

background image

Ten drań każdą kobietę przyprawiłby o szybsze bicie

serca.

- Maddie?

- Wszystko w porządku.

Oczywiście nic nie było w porządku, ale za nic

w świecie by się do tego nie przyznała. Jej rodzice zawsze

powtarzali jej, że jest śliczną dziewczyną, lecz teraz po­

ważnie zastanawiała się nad swoją atrakcyjnością. Odru­

chowo spojrzała na swój niezbyt imponujący biust i wes­

tchnęła. .-

Może Ted wybrałby mniej brutalny sposób zakomuni­

kowania jej, że nie chce się z nią ożenić, gdyby nie przy­

łapała go na gorącym uczynku? Przecież nie był ostatnim

draniem. A gdyby znalazła w sobie tyle odwagi, by mu

powiedzieć, że i ona po zastanowieniu zmieniła zdanie,

pewnie roześmieliby się oboje. Potem odwołaliby cere­

monię w kościele i urządzili imprezę dla znajomych.

- Wyglądasz nie najlepiej - stwierdził Patrick poważ­

nie. I rzeczywiście, sprawiał wrażenie zatroskanego.

Z pozoru szaławiła, w rzeczywistości poważny i odpo­

wiedzialny mężczyzna, choć pewnie sam nigdy by się

do tego nie przyznał.

- Miałam ostatnio ciężkie, przejścia, więc nic dziw­

nego. Przepraszam, zareagowałam zbyt emocjonalnie.

- Chcę ci coś powiedzieć. Myślisz pewnie, że jestem

przystojniakiem z zamożnego domu, zaliczającym kolej­

ne dziewczęta, któremu o nic więcej w życiu nie chodzi.

Otóż nic bardziej błędnego. Byłem... dzikusem.

- O tak. - Maddie drwiąco wydęła usta. - Buntownik

bez powodu.

RS

background image

- Możesz mi wierzyć lub nie. - Patrick miał ochotę,

podwinąć rękaw i pokazać jej tatuaż, jaki zrobił sobie,

gdy był przywódcą gangu. Na szczęście w porę wyplątał

się z nieciekawych układów, a to dzięki pewnemu po­

rządnemu facetowi, któremu zresztą próbował ukraść sa­

mochód. Niemniej minęło jeszcze sporo czasu, zanim je­

go twarz przestała nosić ślady kolejnych bójek. Nawet

rodzina nie wiedziała o wszystkich jego grzeszkach.

Było w nim tyle złości po tym, jak ojciec uległ wy­

padkowi, że jego dzikie ekscesy mogły się skończyć tra­

gicznie.

Maddie mu nie wierzyła, bo pewnie w jej miasteczku

było nadzwyczaj spokojnie. Przejeżdżał kiedyś przez ta­

kie miejsca w Nowym Meksyku. Były fantastyczne...

Największe dziury, jakie kiedykolwiek widział.

Wyciągnął dłoń i musnął wargi Maddie. Wstrzymała

oddech, a źrenice jej oczu tak się powiększyły, że z tę­

czówek pozostały tylko brązowe obwódki.

- Nie jestem miły - szepnął jej do ucha. - Gdybym

był, nie miałbym tyłu nieprzyzwoitych myśli na twój te­

mat. Nie bój się, nie wdam się w romans z kobietą, która

tego nie chce i marzy o kimś innym niż ja. - Opuścił

powoli dłoń.

Maddie musnęła językiem miejsce, które przed chwilą

pieścił. Był to z jej strony całkowicie niezamierzony gest,

choć oczywiście niezwykle zmysłowy. Ta kobieta chyba

nawet nie miała pojęcia o jakichkolwiek męsko-dam-

skich grach, była zbyt niewinna, by świadomie wykorzy­

stywać swój urok.

- A niby o czym ja marzę?

RS

background image

- Na pewno pragniesz małżeństwa, dzieci, stabiliza­

cji. Ja taki nie jestem, Maddie.

- Ja też nie. Już nie. Po tym, co stało się w dniu

mojego ślubu, podjęłam decyzję, że nigdy nie wyjdę za

mąż. Nigdy.

Patrick taktownie, choć nie bez wysiłku, powstrzymał

się od sceptycznego uśmieszku. Maddie mogła mówić

z przekonaniem, ale był niemal pewien, że gdy tylko

spotka właściwego mężczyznę, zapomni o wiarołomnym

Tedzie.

. Ta myśl wywołała dziwne ukłucie w piersiach. Po raz

pierwszy poczuł je na cmentarzu, obserwując ją z oddali.

Jakaż ona była niewinna... Wydawało mu się dotąd, że

to Beth była uosobieniem niewinności, ale przy tej dziew­

czynie jego bratowa mogłaby uchodzić za kokietkę. Do

głowy mu wcześniej nie przyszło, że niewinność bywa

aż tak pociągająca.

Przełknął ślinę. Należało czym prędzej to przerwać.

- Maddie, przykro mi, naprawdę.

- Nie mówmy już o tym - poprosiła. - Nie mogę już

słuchać przeprosin. Gdybyś wiedział, ile razy słyszałam

je od Teda.

Patrick przyjrzał jej się badawczo. Przypominała teraz

dzielne, małe kurczątko z kreskówki, fukające na wiel­

kiego kocura.

Była urocza.

Gdyby tylko nie dzieliła ich przepaść co do sumy do­

świadczeń życiowych. Wtedy nie musiałby być aż taki

ostrożny.

- Ted to twój narzeczony?

RS

background image

— Były narzeczony.

- Mam nadzieję, że rozgniotłaś mu chociaż ciastko

na twarzy na pożegnanie? - zapytał wzburzony. Może

w przeszłości był zabijaką, ale w rodzinie 0'Rourke obo­

wiązywał surowy kodeks postępowania wobec kobiet,

a ten padalec Ted niewątpliwie go nie przestrzegał.

Ku swojemu zdziwieniu Maddie zachichotała.

- Niezupełnie. Cisnęłam mu w twarz pierścionek za­

ręczynowy, zdaje się, że rozcięłam mu nim usta.

- I bardzo dobrze,

- Tata powiedział to samo. W pierwszej chwili chciał

go nawet zastrzelić, ale mama przekonała go, że mieliśmy

szczęście, bo przyłapałam tego drania przed, a nie po ślu­

bie. - Maddie przygryzła wargę. - Zauważyłeś pewnie,

jak łatwo sprowokować mnie do płaczu?

Świetnie, pomyślał Patrick. Znowu nie wiem, co po­

wiedzieć.

- Uważam, że okazywanie emocji nie jest niczym

złym - mruknął. -

- Nie martw się, nie rozpłaczę się teraz - uspokoiła

go, starając się, by jej głos brzmiał chłodno i rzeczowo.

- Wiesz, to może dziwne, ale po tej historii z Tedem

byłam całkiem spokojna. Właściwie od dzieciństwa wie­

działam, że to właśnie on będzie moim mężem, a gdy

w jednej chwili moje marzenia legły w gruzach, nawet

się nie rozpłakałam.

- Byłaś w szoku.

- Pewnie masz rację. - Maddie zadumała się. -

Wyobraź sobie, że jedziesz samochodem, wszystko jest

w porządku, i nagle stwierdzasz, że droga się urywa,

RS

background image

a znaki drogowe znikły. Miałeś kiedyś takie uczucie? Bo

ja właśnie tak się poczułam.

- Tak, gdy zginął mój ojciec - odparł bez zastano­

wienia. - Okropne wrażenie, wiem.

Maddie znieruchomiała.

- Ile miałeś wtedy lat?

- Czternaście, Wystarczająco dużo, żeby wpakować

się w kłopoty, ale za mało, żeby zrozumieć, dlaczego fan­

tastyczny facet, którego uwielbiałem, nagle odszedł. Stra­

ciłem wiarę w sens życia.

- Musiało ci być bardzo ciężko.

- To był cios, tak... - Patrick zanurzył się we wspo­

mnieniach. To niewiarygodne, że Keenan O'Rourke, pra­

cując ciężko na dwu posadach, znajdował dla wszystkich

czas. Był troskliwym i kochającym ojcem dla swoich

dzieci. Jak on to robił?

- A czym zajmujesz się w Slapshot? - zapytał, by

zmienić temat.

Maddie doceniła jego wysiłki i uśmiechnęła się

z wdzięcznością.

Niewinna, a jaka mądra, pomyślał o niej z uznaniem.

- Wszystkim po trochu. Mama prowadzi lokalną ga­

zetę, więc odbieram telefony, przyjmuję ogłoszenia, roz­

syłam reklamy. Nie jestem niezastąpiona, ale mama czuje

się lepiej, gdy jestem przy niej. A teraz, gdy wrócę do

domu, wszyscy będą plotkować na temat mojego niedo­

szłego małżeństwa. Nie wiem, jak to przeżyję.

- Ale dlaczego właściwie musisz tak szybko wracać?

Maddie zmarszczyła nos.

- Za pokój w tutejszym zajeździe zapłaciłam z pie-

RS

background image

niędzy za bilety lotnicze na naszą planowaną podróż po­

ślubną, ale na długo ich nie starczy. Myślałam nawet,

żeby rozejrzeć się tu za jakąś pracą, tylko że nie umiem

robić nic konkretnego. Mam napisać w CV, że przez pięć

lat pomagałam w pracy mamie?

Patrick spojrzał na nią ze zrozumieniem i sympatią.

Świetnie znał ten problem. Kane, gdyby to tylko od niego

zależało, zatrudniłby całą rodzinę w rodzinnej firmie. Jak

mawiała ich siostra Shannon, Kane nie znał słowa „nepo­

tyzm". Był fantastyczny w roli najstarszego z braci, robi,

co mógł, żeby zastąpić rodzeństwu ojca, chociaż często za­

chowywał się jak nadopiekuńcza kwoka. Chciał nawet kupić

rozgłośnię, czy choćby zainwestować w nią dużą sumę, lecz

Patrick wiedział, że jego stacja wtedy tylko zdobędzie wia­

rygodność, jeśli pozostanie niezależna.

- Wiesz co, mam dla ciebie pracę - powiedział nie­

spodziewanie, nie wierząc własnym uszom. Zamiast ucie­

kać od tej dziewczyny, robił wszystko, by jak najczęściej

ją widywać.

- Co takiego? - Najwyraźniej tez była zdumiona tą

propozycją.

- Zaproponowałem ci pracę. Jestem właścicielem ra­

dia KLMS. Wspomniałaś, że zajmujesz się reklamą w ga­

zecie mamy, a ja właśnie kogoś takiego potrzebuję. To

układ korzystny dla nas obojga.

- Prawie mnie nie znasz.

- Nieprawda. Niewykluczone, że jesteśmy rodziną...

- Tak, wiem. Być może jestem siostrą Beth. TA) oczy­

wiście bardzo miłe z twojej strony, ale nie musisz tego

RS

background image

- No cóż, w takim razie powinnaś przyjąć zaprosze­

nie Beth, bo w ten sposób trochę zaoszczędzisz - zasu­

gerował Patrick, licząc na to, że Maddie raz jeszcze prze­

myśli propozycję bratowej. Dzięki temu nie musiałby po­

nosić konsekwencji swojej nieprzemyślanej oferty, a jed­

nocześnie uszczęśliwiłby Beth.

Maddie potrząsnęła głową..

- Czy ty chciałbyś mieszkać z parą młodożeńców?

Patrick podrapał się w brodę. Oczywiście, nie czułby

się swobodnie w towarzystwie nowożeńców, zwłaszcza

po takich przeżyciach, jakie stały się udziałem Maddie.

Właściwie nie miał bladego pojęcia, dlaczego zapropo­

nował Maddie pracę. Mógł sobie wmawiać, że pomaga

bratu i Beth, lecz w głębi serca czuł, że zrobił to powo­

dowany zaszczepioną mu przez ojca rycerskością wobec

kobiet. Maddie wydała mu się bardzo krucha i zagubiona,

dlatego odruchowo zapragnął jej pomóc.

- Masz zatem dwie możliwości. Albo wrócisz do do­

mu i narazisz się na plotki, albo zostaniesz tutaj i zaj­

miesz się sprzedażą reklamy w moim radiu, do czasu aż

ustalimy, czy ty i Beth jesteście siostrami - mruknął, nie

zważając na coraz wyraźniejsze sygnały ostrzegawcze,

wysyłane przez jego instynkt samozachowawczy. - Ja

wybrałbym to drugie, ale decyzja należy do ciebie.

Maddie dotknęła serdecznego palca lewej ręki. Tak

długo nosiła pierścionek zaręczynowy, że bez niego czuła

się dziwnie. W gruncie rzeczy nawet jej się nie podobał

ten brylant, nie był w jej stylu i stale zahaczał o ubranie,

ale nadal jakoś doskwierał jej jego brak.

Jej życie uległo gwałtownej zmianie i nie bardzo wie-

RS

background image

działa, co ze sobą począć. Potrzebowała czasu do namy­

słu, a Patrick czekał na odpowiedź, Przede wszystkim

jednak nie chciała wracać do Slapshot. Nie teraz.

—- Ustalenie, czy jesteśmy siostrami, nie powinno za­

jąć nam wiele czasu - odparła niepewnie,

Patrick uśmiechnął się do niej czarująco, a jej głupie

serce natychmiast zaczęło bić jak szalone.

- Tego akurat nie wiadomo, ale z całą pewnością, że­

by to ustalić, będziecie musiały bliżej się poznać, więc

na razie nie wyjeżdżaj - powiedział.

- W takim razie umowa stoi - odparła z uśmiechem,

bojąc się, że za chwilę się rozmyśli. - Z chęcią zajmę

się akwizycją reklamy w twoim radiu - skłamała, pocie­

szając się, że tym małym kłamstwem nikogo nie rani.

A poza tym, jeśli sobie nie poradzi, Patrick po prostu ją

zwolni.

- Znakomicie. Możesz zacząć od jutra - podsumo­

wał. - Masz coś do pisania? Podam ci adres rozgłośni.

Może nic będzie tak źle. myślała, zapisując adres na

kartce. Patrick był co prawda nieprawdopodobnie atrak­

cyjny, ale nie przyjechała tu, by szukać wrażeń. Wspo­

mniał o nieprzyzwoitych myślach na jej temat, ale było

jasne, że zakończy się jedynie na słowach. A zresztą

oboje będą tak zapracowani, że na nic więcej nie star­

czy im czasu. Pewnie nawet nie będą się zbyt często wi­

dywać.

Ta ostatnia myśl, o dziwo, wcale jej nie pocieszyła.

- No to do jutra - mruknęła i wepchnęła kartkę do

kieszeni.

Ruszyła w stronę samochodu, cały czas wspominając

RS

background image

zabójczy uśmiech Patricka. Chyba jednak brak jej było

piątej klepki. A może wcale nie miała złamanego serca?

Dlaczego ten facet tak na nią działał? Czy to jest nor­

malne? A jeśli nie? . '

- Do diabła - zaklęła pod nosem, sięgając po klu­

czyki.

- Do diabła z czym? - Maddie usłyszała pytanie za­

dane głosem łudząco podobnym do jej własnego.

- Do diabła z facetami - odparła bez ogródek. - Fa-

ceci to dranie, łobuzy i zdrajcy.

Beth zeszła po schodkach prowadzących do sklepu.

Maddie wiedziała, że ta kobieta uśmiechem próbuje oka­

zać jej zrozumienie, czy może współczucie, ale czy na

pewno do końca szczere? Cóż mogła wiedzieć o podłych

facetach szczęśliwa, zakochana po uszy w mężu istota?

- Chcesz o tym porozmawiać?

- Proszę, nie. Właśnie przewałkowaliśmy ten temat

z Patrickiem - wyznała Maddie, znów bliska płaczu.

W zasadzie nie wiedziała, jak do tego doszło, ale przed

chwilą opowiedziała mu o wszystkim. Pominęła jedy­

nie milczeniem fakt, że nie była po uszy zakochana

w Tedzie.

O rany, ale wstyd. Na swoje usprawiedliwienie miała

tylko to, że działała spontanicznie, pod wpływem impul­

su. Otworzyła się przed zupełnie obcym mężczyzną. Było

więcej niż pewne, że Patrick opowie o wszystkim Ka­

ne'owi i Beth, po cóż więc o tym teraz wspominać? Ach,

to moje gadulstwo, kiedyś przez nie zginę, pomyślała

Maddie.

- A co w tym złego, jeśli powiesz, co cię gryzie?

RS

background image

- zapytała Beth. - Czasem zrzucenie z siebie psychicz­

nego ciężaru pomaga...

- W gruncie rzeczy sprawa jest banalna. Nieudany

związek, to wszystko. - Maddie wzruszyła ramionami.

Beth wtuliła się mocniej w płaszcz.

- Wiem, jak to boli. Parę lat temu byłam zaręczona

ze swoją szkolnej sympatią. Mieliśmy się wkrótce pobrać,

lecz mój ukochany zginął w wypadku. Myślałam, że so­

bie z tym nie poradzę, ale pomyliłam się. Wyszłam z de­

presji i wtedy pojawił się Kane. Podejrzewam, że trudno

ci w to teraz uwierzyć, ale wszystko się z czasem ułoży,

zobaczysz.

świetnie, pomyślała Maddie z sarkazmem. Beth ma

kochającego męża, w dodatku w przeszłości przeżyła

wielką, tragiczną miłość, a ja co? Nie dane mi było je­

szcze ani razu zaznać prawdziwego uczucia.

Oczywiście gorzej jest stracić narzeczonego z powodu

jego śmierci niż wiarołomstwa, ale jeśli Beth natychmiast

nie przestanie mnie pocieszać, to zaraz się rozryczę, po­

myślała Maddie.

Samochód Patricka zaparkowany był obok auta Mad­

die, lecz gdy Patrick zobaczył, że Maddie rozmawia

z Beth, postanowił im nie przeszkadzać i wstąpił do na­

rożnego baru na kawę.

Niemal nie zauważył postawionej przed nim dymiącej

filiżanki.

Co ja, do licha, wyrabiam, zastanawiał się. Rzecz jas­

na, nie żałował, że zaproponował jej pomoc, ale wcielanie

się w rolę szlachetnego rycerza było w jego przypadku

RS

background image

dość głupim pomysłem. Przecież prędzej czy później i tak

wszystko popsuje, a to na pewno Maddie nie pomoże.

Gdyby tylko ta śliczna, niewinna dziewczyna ze Slapshot

w Nowym Meksyku nie patrzyła tak na niego swoimi

złotobrązowymi, nieszczęśliwymi oczami... Czy mógł ją

zostawić sobie samej? Spojrzeniu Maddie nie oparłby się

chyba żaden normalny mężczyzna.

RS

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Idąc za radą matki, Maddie zjawiła się w siedzibie

radia ubrana w zwyczajną sukienkę, tyle że z zarzuco­

nym na ramiona czarnym blezerem z nadrukowanymi ko­

lorowymi papryczkami. W uszach miała delikatne, złote

kulki, a nie tak lubiane przez siebie duże koła w stylu

meksykańskim.

- Pani Jackson? - spytała recepcjonistka, brunetka

o kanciastej szczęce sierżanta policji. Mimo to było

w niej coś sympatycznego, zresztą trudno nie poczuć

sympatii do kogoś, kto ma przypiętą do klapy żakietu

dziwaczną srebrną broszkę w kształcie kota ze świecą­

cymi na zielono oczami.

- Tak. Mam tu dziś zacząć pracę.

Recepcjonistka skinęła głową, lecz jej twarz wyrażała

lekką niechęć.

- Spóźniła się pani. Pan 0'Rourke oczekiwał pani

pięć minut temu.

- To nieprawda - Maddie odparła z niejakim rozba­

wieniem. - Spóźniłam się co najmniej kwadrans. Jak pani

ma na imię?

- Hm... Candace. Candace Finney.

- Miło mi cię poznać, Candace. Jestem Maddie. -

RS

background image

Podała jej dłoń. - Czy nazywają cię czasem Candy? Jakoś

pasuje mi do ciebie to zdrobnienie.

Na surowej twarzy recepcjonistki pojawił się nieśmia­

ły uśmiech.

- Mama tak na mnie mówiła, lecz nikt poza nią.

- A czy ja mogę się tak do ciebie zwracać?

- Tak, proszę - zmieszała się nieco recepcjonistka. -

Zawiadomię pana 0'Rourke'a, że już pani przyszła. -

Podniosła słuchawkę i wystukała numer. - Pan 0'Rour-

ke? Tak, pani Jackson już jest.

Po paru minutach zjawił się Patrick i zastał obie ko­

­­ety pochłonięte rozmową.

Stał i oczom własnym nie wierzył. Chłodna jak gru­

dniowy deszcz nad Irlandią panna Finney chichotała.

Przez lata wspólnej pracy w radiostacji nie dostrzegł na

jej twarzy choćby cienia uśmiechu, tymczasem Maddie

udało się ją wprawić w dobry nastrój w ciągu zaledwie

paru minut.

Może będzie dobra w sprzedaży reklam, skoro jest

taka komunikatywna, przemknęło mu przez głowę.

- O, przepraszam - powiedziała panna Finney, gdy

zauważyła Patricka. - Zagadałyśmy się trochę z Maddie.

Maddie potrząsnęła głową.

- Candy jest bardzo miła, ale tak naprawdę to się

spóźniłam. Czy w związku z tym wyrzucisz mnie

z pracy?

Oczywiście, skoro już ją zatrudnił, to nie po to, by

ją pierwszego dnia zwalniać. Pewnie, że zamierzał jej

pomóc, ale przede wszystkim pragnął w ten sposób zro­

bić coś dla Kane'a i Beth. Kane przez całe życie był

RS

background image

odpowiedzialny za całą rodzinę i Patrick chciał mu się

za to odwdzięczyć. Rzecz w tym, że nie miał po temu

zbyt wielu okazji, więc tym bardziej nie mógł zaprzepaś­

cić tej, która się teraz nadarzyła.

- Nie - odparł z wymuszonym uśmiechem. - Nie je­

steś zwolniona. Chodź ze mną, oprowadzę cię po roz­

głośni. Potem przedstawię cię Stephenowi Traverowi. Jest

szefem działu promocji i reklamy i będzie twoim bez­

pośrednim przełożonym.

Dział chyba nawet nie zasługiwał na tak szumną na­

zwę, bo pracowały tu tylko dwie osoby, które zajmowały

się akwizycją reklam i organizowaniem konkursów z na­

grodami dla słuchaczy. Ta ostatnia działalność była czymś

nowym w rozgłośni KLMS, a zapoczątkował ją pomysł

zorganizowania randki w ciemno z milionerem dla zwy­

ciężczyni konkursu. Cała historia zakończyła się ślubem

Kane'a i Beth, a rozgłośnia tylko na tym skorzystała,

gdyż niespodziewanie słuchacze zaczęli emocjonować się

romansem tyeh dwojga. Stacja zdobyła popularność, ale

mogła ją równie szybko utracić, co w tej branży zdarza

się dość często.

- Jakiego rodzaju muzykę gracie w waszej stacji? -

zapytała Maddie, posłusznie maszerując za Patrickiem.

- Country - odparł. - Znasz się na country?

- A co ty myślisz? Pochodzę przecież ze Slapshot

w Nowym Meksyku.

- Więc znasz się na tej muzyce czy nie? - Patrick

oczywiście nigdy nie słyszał o Slapshot.

Maddie przewróciła oczami.

- Slapshot leży w górach, ponad dwie godziny jazdy

RS

background image

od Albuquerque i uchodzi raczej za dziurę, jedyna stacja,

jaka ma u nas siedzibę, jest tak bardzo country, że nie

puszczają w niej nawet zespołów używających elektrycz­

nych gitar.

Patricka jakoś nie przekonało to wyjaśnienie.

- To świetnie - mruknął. - Więc wiesz wszystko

o country?

- Wiem wystarczająco dużo. A zresztą nie muszę

chyba być muzykologiem. Mam sprzedawać czas ante­

nowy, a nie muzykę, prawda?

Patrick już zamierzał coś powiedzieć, lecz nie zdążył,

jako że w złotobrązowych oczach Maddie pojawiły się

wesołe ogniki. Nie była jednak tak postrzelona, jak dotąd

sądził. Zauważył poza tym, ze w ogóle nie czuła się onie­

śmielona w obecności swego, było nie było, szefa. Wła­

ściwie dlaczego miałaby czuć się onieśmielona, skoro

pracowała zawsze u boku matki? Tym silniejszy uraz po­

zostawiło zapewne zerwanie z tym oślizgłym typkiem,

który zdradził ją z jakąś hojniej obdarzoną przez naturę

panienką. Maddie na pewno wpadła przez niego w kom­

pleksy.

- Tu jest reżyserka. Nadajemy przez okrągłą dobę,

więc zawsze ktoś tu dyżuruje. Musisz wiedzieć, że w ra­

diu nie ma nic gorszego niż cisza na antenie.

Pomachał reżyserowi porannej audycji i poprowadził

ją dalej.

. - Jak zostałeś radiowcem? - spytała Maddie. - Za­

czynałeś jako prezenter?

- Nie! -obruszył się Patrick. - Pracowałem tutaj i na

dwóch innych posadach, odkładałem każdego centa

RS

background image

z myślą o pracy na swoim. Po jakimś czasie uświa­

domiłem sobie, że znam się już całkiem nieźle na ra­

diu i polubiłem to zajęcie, toteż gdy stary C.D. Du-

gan odchodził na emeryturę, odkupiłem od niego roz­

głośnię.

Patrick nie dodał, że to właśnie CD. Dugan był tym,

który złapał go na próbie kradzieży samochodu. Nieźle

mu zresztą wtedy wygarbował skórę, lecz potem, zamiast

oddać piętnastoletniego chuligana w ręce policji, zatrud­

nił go u siebie w stacji. Minęło sporo czasu, nim Patrick

wyrósł na porządnego człowieka, skończył szkołę i zdo­

był zawód. Do dzisiaj był wdzięczny swemu mentorowi,

bo doskonale wiedział, jak wiele mu zawdzięcza.

- Wygląda na to, że wykonałeś tu kawał dobrej roboty

- stwierdziła Maddie i zrobiła smutną minę.

- Co się dzieje? - zapytał.

- Nic.

Aha, akurat, mruknął w duchu. Twarz Maddie przy­

pominała teraz buzię dziecka, które patrzy przez szybę

cukierni na niedostępne smakołyki.

- Czyżby?

Maddie westchnęła

- Wiesz, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę to nie

wiem, co zrobić ze swoim życiem. To chyba zerwanie

z Tedem tak mnie rozstroiło.

Ted. Patrick nie chciał już dłużej słuchać o Tedzie.

- Posłuchaj, powinnaś się cieszyć, że z nim skończy­

łaś. A w ogóle życie w pojedynkę nie jest niczym złym.

Osobiście bardzo je sobie cenię.

- Małżeństwo też nie jest złe. - Maddie spojrzała na

RS

background image

niego z zainteresowaniem. - Moi rodzice przeżyli ze so­

bą szczęśliwie dwadzieścia osiem lat.

- Sądziłem, że Ted skutecznie wyleczył cię z marzeń

o małżeństwie.

- Niezupełnie. To znaczy, mnie tak, ale moi rodzice

już nie mogą się doczekać wnuków. Ja zresztą też chcia­

łabym mieć dziecko. Uwielbiam dzieci.

Patrick wziął głęboki oddech. Nigdy nie skakał na

bungee, ale wydawało mu się, że dobrze wie, co czują

ci śmiałkowie. Pewnie to, co on teraz.

- Ja nie chcę mieć dzieci - rzucił niby od niechcenia.

- Wiem - odparła poważnie. - Ale skoro cię o to nie

pytałam, nie musisz mi o tym opowiadać.

Poczuł, że robi mu się coraz bardziej gorąco.

- Rozumiem - odparł krótko. Modlił się, by Maddie

wreszcie zmieniła temat.

- A co ty właściwie masz przeciwko dzieciom?

- Absolutnie nic, ale tak często musiałem się zajmo­

wać moim młodszym rodzeństwem, że obiecałem sobie,

że nigdy więcej nie tknę brudnej pieluchy ani nie prze­

czytam bajki o Czerwonym Kapturku.

- Coś mi się wydaje, że to tylko część prawdy - po­

wiedziała Maddie.

- To źle ci się wydaje.

Patrick poczuł się nieswojo. Może Maddie miała rację,

ale nic jej do tego. Prawda zaś była taka, że nigdy w życiu

nie dorównałby swemu ojcu. Nie po tym, co narozrabiał

w młodości. I jeśli od jego ojca można się było uczyć,

jak być dobrym tatą, to on sam uważał się za niemal

podręcznikowy przykład zbuntowanego i sprawiającego

RS

background image

kłopoty nastolatka. Był bliski popełnienia takich błędów,

które mogły zrujnować mu życie.

I on miałby mieć dzieci? Nigdy!

Z ulgą otworzył drzwi działu promocji i reklamy.

- To twoje miejsce pracy - zwrócił się do Maddie.

- Trochę tu ciasno, ale to wszystko, na co na razie nas

stać.

Pomieszczenie rzeczywiście było małe. W całej roz­

głośni brakowało miejsca, ale stacja prężnie się rozwijała,

więc wszyscy liczyli na lepszą przyszłość. W większości

byli to zresztą ludzie oddani temu radiu, a reszta, na

szczęście nieliczna, siedziała cicho w obawie przed su­

rową panną Finney. Recepcjonistka i szefowa biura

w jednej osobie była lojalną pracowniczką, budzącą po­

wszechny respekt.

Prawie powszechny, poprawił się w myślach Patrick,

kątem oka zerkając na Maddie. W jakiś sobie tylko znany

sposób ta dziewczyna zdołała przebić się przez skorupę,

jaką otoczyła się Candance. Należało o tym pamiętać

i mieć się przed Maddie na baczności. Rzecz jasna, on

był twardszy od Candace Finney, ale ostrożności nigdy

za wiele.

- A to twoje biurko - wskazał jej stanowisko w ką­

cie. Szef działu, Stephen, właśnie kończył rozmowę tele­

foniczną, więc Patrick odczekał, aż odłoży słuchawkę.

- Stephen, to jest panna Jackson. Będzie pracowała

u ciebie, dopóki Jeff nie wydobrzeje po operacji

Maddie uśmiechnęła się i energicznie wyciągnęła

dłoń.

- Cześć, jestem Maddie.

RS

background image

Polubiła Stephena od pierwszego wejrzenia. Był przy­

stojnym mężczyzną koło pięćdziesiątki, o szerokich ra­

mionach i uroczych dołkach w policzkach. A ponieważ

Candy powiedziała jej, że to przemiły facet, natychmiast

zaczęła się zastanawiać, jak by tu połączyć tych dwoje.

To, że sama nie zamierzała wyjść za mąż, nie oznaczało

jeszcze braku zainteresowania dla życia uczuciowego in­

nych ludzi.

Stephen pochylił się w swoim wózku inwalidzkim

i klasnął w dłonie z entuzjazmem.

- Spadasz mi prosto z nieba. Mamy mnóstwo pracy.

- Nie mogę się już doczekać, kiedy zacznę - odparła

w nadziei, że zabrzmi to przekonująco. Co innego mówić

o sprzedawaniu reklam, a co innego wykazać się sukce­

sami. Jednak najgorsze było to, że Patrick zaproponował

jej tę posadę z czystej litości. Zmarszczyła nos. Nie chcę,

by się nade mną litował, pomyślała buńczucznie.

- Muszę z tobą zamienić dwa słowa - oznajmiła nie­

spodziewanie Patrickowi, wzięła go pod ramię i wypro­

wadziła z pokoju.

- Tylko nie mów, że żądasz podwyżki - usiłował żar­

tować.

- Oczywiście, że nie - odparła z całkowitą powagą.

- Posłuchaj... Czy ty wspominałeś komuś o moim od­

wołanym ślubie? Niepotrzebnie cię tym obarczałam. Głu­

pio wyszło, bo przecież prawie się nie znamy.

Zaskoczony jej nagłą zmianą nastroju Patrick potrząs­

nął przecząco głową:

- Jestem jedyną osobą w rozgłośni, która o tym wie.

- Rozumiem.

RS

background image

W jej oczach pojawiła się jednak jakaś bolesna nie­

pewność. Patrick westchnął cicho. Niestety nie był spe­

cjalistą od cierpień duchowych. Nie umiałby pocieszyć

nawet kumpla, a co dopiero zakompleksioną dziewczynę.

Siostry często powtarzały, że jest równie delikatny i tak­

towny, jak rozpędzony walec drogowy. Co prawda mó­

wiły tak wszystkim braciom, więc nie należało się tym

chyba zbytnio przejmować.

Drzwi się otwarły i pojawił się w nich zatroskany

Stephen.

- Przepraszam, że wam przerywam, lecz zacząłem się

zastanawiać, czy to o to chodzi. - Poklepał poręcz wóz­

ka. - Niektórzy czują się z tego powodu trochę nieswojo

w mojej obecności. Dlatego wolę powiedzieć, że nie

oczekuję żadnego szczególnego traktowania mojej osoby.

Oczy Maddie zrobiły się okrągłe z przerażenia. Do

głowy jej nie przyszło, że jej wyjście zostanie tak zin­

terpretowane.

- O rany, nie! Mój wuj jeździ na wózku i jest jednym

z najaktywniejszych ludzi w Slapshot.

- Slapshot to rodzinna miejscowość Maddie - wy­

jaśnił Patrick. -. .

- Poprosiłam Patricka o chwilę rozmowy, bo bałam

się, że rozpowiedział w rozgłośni o moim niedoszłym

małżeństwie. Mój ślub miał się odbyć przed paroma dnia­

mi, lecz tuż przed ceremonią przyłapałam mojego narze­

czonego w objęciach dziewczyny, którą zatrudniliśmy do

podawania gościom drinków. Jak się domyślasz, wesela

nie było...

- To zrozumiałe. - Stephen pokiwał głową.

RS

background image

- Sądziłem, że nie życzysz sobie, by wszyscy znali

tę historię.

- Nie życzę sobie, żebyś ją opowiadał, ale to jeszcze

nie znaczy, że sama nie mogę o tym mówić, prawda?

- odparła rezolutnie. - A poza tym to żadna tajemnica,

tylko trochę krępujące.

- Chyba nie umiałabyś dochować tajemnicy, nawet

gdyby zależało od tego twoje życie - mruknął Patrick

z sarkazmem.

O, teraz przesadziłeś, mój drogi, pomyślała gniewnie

Maddie. Owszem, była trochę zbyt gadatliwa i trochę roz­

targniona. Ale nie znaczyło to jeszcze, że w ważnych

sprawach nie umiała zachować dyskrecji! Historia z Te­

dem nie zaliczała się natomiast do spraw aż tak ważnych,

już nie.

- Lepiej uważaj... - powiedziała słodziutkim głosem

- bo zacznę opowiadać, jak mnie pocałowałeś, zanim zo­

rientowałeś się, że nie jestem twoją bratową.

Stephen zachichotał, ani trochę nie onieśmielony

kwaśną miną Patricka.

- Czuję, że dasz sobie świetnie radę, dziewczyno,

już się cieszę, że będziemy razem pracować - zwrócił

się do niej serdecznie.

Patrick miał minę zająca oślepionego blaskiem reflek­

torów.

- Pocałowałem ją w policzek - bąknął. - Ale to był

całkowicie niewinny pocałunek - zaczął się tłumaczyć.

- Czy ja coś mówię? - z miejsca odparowała Maddie.

- Och ty... - Patrick policzył w myśli do dziesięciu.

Wszystko wskazywało na to, że kłopoty z panną Jackson

RS

background image

dopiero miały się zacząć. W jej obecności czuł się, jakby

stał pod zmurszałymi belkami. Nigdy nie wiadomo, kiedy

takie cholerstwo spadnie ci na głowę.

— Nie przejmuj się, Patrick - poradził jowialnie Ste­

phen. - Pocałunek to nic w porównaniu z tym, co wy­

czyniałeś we wczesnej młodości.

- A co wyczyniał? - zainteresowała się Maddie, -

Mówił, że był zabijaką, ale nie zdradził szczegółów.

- Ach, nic takiego - rzucił niby od niechcenia Pa­

trick. - Myślę, że czas zająć się pracą - pospiesznie

zmienił temat. - Aha, podaj Stephenowi swoje dane oso­

bowe, to wciągniemy cię na listę plac. Wpadnę później

zobaczyć, czy wszystko gra - dodał i oddalił się.

Nim skręcił w boczny korytarz, spojrzał przez ramie.

Na twarzy Stephena malował się szeroki, dobroduszny

uśmiech. O ile CD. Dugan zastępował mu ojca, to Ste­

phen był mu wujem. Pracował w stacji od ponad dwu­

dziestu pięciu lat i wiedział więcej o występkach Patri­

cka niż jego rodzona matka. Pomimo to za jego plecami

nie powiedziałby o nim złego słowa, choćby go przy­

piekali żywym ogniem. Pod tym względem zresztą ani

on, ani Candace Finney niczym się nie wyróżniali. Wszy­

scy w stacji byli w stosunku do siebie niezwykłe lojalni.

Ta myśl dodała mu otuchy, choć powinien był uprze­

dzić Maddie, że w przeszłości nie był święty. Nie sądził

wprawdzie, by myślała o nim poważnie, ale przechodziła

ciężkie chwile po rozstaniu z tym obrzydliwym Tedem,

a on, Patrick 0'Rourke, w żaden sposób nie nadawał się

na pocieszyciela.

RS

background image

Gdy tylko Patrick zniknął za rogiem korytarza, Mad­

die spojrzała na Stephena.

- Chyba niezbyt mnie lubi - stwierdziła.

- Nic mi na ten temat nie wiadomo - uśmiechnął się

do niej. - Zatrudnił cię przecież...

- Tak, ale wyłącznie dlatego, że być może jestem

bliźniaczą siostrą jego bratowej. Jesteśmy do siebie po­

dobne, urodziłyśmy się tego samego dnia, w tym samym

szpitalu. Obie, zostałyśmy adoptowane, z tą różnicą, że

Beth tułała się po różnych ludziach po rozwodzie rodzi­

ców, a ja trafiłam do wspaniałej, kochającej rodziny.

- Hm, całkiem możliwe, że jesteście siostrami...

- To teraz bez znaczenia. Jeśli uznasz, że nie nadaję

się do tej pracy, powiedz mi o tym otwarcie, dobrze?

Nie chciałabym być Patrickowi ciężarem.

- Nie wydaje ci się, że to nie twoje zmartwienie?

- Otóż nie! - zaprotestowała. - Szkopuł w tym, że

Patrick chcę mi pomóc. To oczywiście bardzo miłe, ale

zupełnie niepotrzebne. W każdym razie podejrzewam, że

nie zwolniłby mnie z pracy, nawet gdybym okazała się

beznadziejna.

- Pomóc ci, powiadasz - powtórzył zamyślony.

- Tak. Chodzi o to, żebym nie musiała teraz wracać

do Slapshot. Spaliłabym się ze wstydu.

- Kto zrozumie Patricka 0'Rourke'a? - zapytał reto­

rycznie Stephen i uśmiechnął się tajemniczo.

- Ja go w każdym razie zupełnie nie rozumiem, choć

bardzo chciałabym - powiedziała szczerze Maddie. -

Miałam na myśli to, że jest niezwykle interesującym czło­

wiekiem i...

RS

background image

- Ale jest jeszcze cos, co nie daje ci spokoju, prawda?

- Prawda. Otóż nie powiedziałam Patrickowi, że już

dużo wcześniej miałam wątpliwości, czy wyjść za Teda.

Powinnam mu była powiedzieć, pewnie wtedy nie za­

cząłby się nade mną litować i nic zaproponowałby mi

pracy.

- Szczerze wątpię, że ma to jakiekolwiek znaczenie

- stwierdził Stephen i poklepał ją po ramieniu. - Ten

chłopak potrzebuje dokładnie kogoś takiego jak ty.

- Ależ on mnie w ogóle nie interesuje jako mężczy­

zna! - zaprotestowała gwałtownie. - Poza tym, jeśli Beth

okaże się moją siostrą, Patrick będzie dla mnie kimś w ro­

dzaju brata.

- Dobrze to ujęłaś: kimś w rodzaju brata.

- Czy ty się aby ze mnie nie naśmiewasz?

- Ależ skąd!

- Odnoszę wrażenie, że wszyscy się ze mnie śmieją.

- Wiesz co. weźmy się lepiej do pracy. - Stephen

skierował wózek do pokoju.

Kilka godzin później, gdy Maddie zajęta była studio­

waniem przepisów na temat radiofonii, do pokoju zajrzał

Patrick.

- Zainstalowałaś się? - zapytał.

- Sprawdzam, co wolno, a czego nie wolno powie­

dzieć na antenie - wyjaśniła Maddie. - Stephen stwier­

dził, że powinnam zapoznać się z prawem, zanim zacznę

rozmawiać z klientami.

- Nie wiem, czy kiedykolwiek udostępnimy ci czas

antenowy.

RS

background image

- A idź mi stąd, bo przeszkadzasz! - krzyknęła

z udawanym oburzeniem.

- Jako właścicielowi wolno mi chodzić, gdzie chcę,

a poza tym jest pora lunchu.

- Ja jestem zajęta, a Stephena nie ma. Powiedział,

że wybiera się na spotkanie z klientem, chociaż nie je­

stem pewna, czy nie chciał po prostu odpocząć od mojego

męczącego towarzystwa. Zasypałam go lawiną pytań.

- O niego się nie martw, poradzi sobie. - Patrick ro­

zejrzał się po pokoju i spostrzegł, że większość papierów,

które zalegały na stołach, została uprzątnięta.

- Przejaśniało tu jakoś - rzucił. - Już nawet nie pa­

miętałem, jakiego koloru są blaty tych stołów.

Maddie wzruszyła ramionami.

- Stephen mi na to pozwolił. A to dopiero początek...

Patrick jeszcze raz rozejrzał się dokoła. Uświadomił

sobie, że było tu teraz więcej miejsca, gdyż przestawiono

meble.

- Kto przesunął biurko i półki?

- Ja.

- Maddie! - krzyknął przerażony. - Przecież te

sprzęty są niewiarygodnie ciężkie, mogłaś sobie coś zro­

bić. Dlaczego mnie nie zawołałaś?

- Nie przesadzaj, nie jestem słabą kobietką. Papiery

powkładałam do pudeł i schowałam do szafki. Później

je posegreguję.

- Ciekawe, czy twój ojciec pozwoliłby ci na tak cięż­

ką pracę?

- Nie, ale tata jest staroświecki.

- Ja też jestem staroświecki - oświadczył. Zdał sobie

RS

background image

sprawę, że choć to może politycznie niepoprawne, nie

podoba mu się, kiedy kobieta ima się męskich zajęć. - Nie

rób tego więcej, dobrze?

- Przyjąłeś mnie do pracy...

- Przyjąłem cię do pracy w dziale promocji i re­

klamy, a nie w dziale technicznym. Poza tym, gdyby

coś ci się stało, Beth i Kane nigdy by mi tego nie wy­

baczyli.

- Beth dzwoniła do mnie wczoraj - przyznała. - Dłu­

go rozmawiałyśmy. Nie pamięta swoich przybranych ro­

dziców. Podczas ich rozwodu sąd zdecydował, że żadne

z nich nie nadaje się do roli rodzica i skierował ją do

rodziny zastępczej.

- Patrick skinął, głową i przysiadł na biurku.

- Pewnie jest szczęśliwa, że odnalazła siostrę...

- Jeszcze nie wiadomo, czy jestem jej siostrą - spro­

stowała Maddie. - Wiesz, rozmawiałam też z rodzicami.

Opowiedziałam im o Beth. Przejęli się jej historią. Po­

wiedzieli, że wyrządzono jej krzywdę i że wzięliby nas

obie. gdyby ktoś im to zaproponował.

Patrick poczuł nieprzyjemne ukłucie w piersiach. Ta

dziewczyna naprawdę przechodziła ciężką próbę. Naj­

pierw cierpiała z powodu zdrady narzeczonego, a teraz

martwi się o uczucia rodziców.

Wiedział, jak to jest, gdy życic wymyka się spod kon­

troli, gdy staje się zbyt skomplikowane, zbyt trudne i bo­

lesne. To nieznośny stan, z. którego on 7 najwyższym tru­

dem zdołał się wydobyć. Teraz już mógł o sobie powie­

dzieć, że na nowo pokochał życie.

Sęk w tym, że nie chciał żadnych komplikacji, a takie

RS

background image

mogły stać się jego udziałem za sprawą pewnej postrze­

lonej dziewczyny z Nowego Meksyku.

Nagle przypomniała mu się pewna rozmowa z ojcem.

Ojciec namawiał go, żeby przestał przyglądać się swo­

jemu życiu z pozycji kibica i wziął się z nim za bary.

- Nieprawda, nie przyglądam mu się z pozycji kibica

- mruknął.

- Słucham? - spytała Maddie.

- Nie, nic... - Dokumenty adopcyjne są poufne, ale

prawnicy Kane'a prędzej czy później zdołają do nich do­

trzeć. - Nie jesteś głodna? Może zjedlibyśmy lunch? -

pospiesznie zmienił temat.

- Nie chcę, żebyś traktował mnie inaczej niż pozo­

stałych pracowników.

- Zgoda, ale jeśli masz tu pracować, powinnaś poczuć

klimat tego miejsca. Już wcześniej miałem zamiar poka­

zać ci okolicę.

Maddie nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się

z niedowierzaniem.

- Proszę cię, Maddie, nie traktuj mnie w ten sposób,

bo wpadnę w kompleksy. Jestem głodny i ty na pewno

też więc ruszajmy.

Odsunęła plik papierów i z ociąganiem podniosła się

z krzesła. Była tak przejęta nową sytuacją, że od rana

nie miała nic w ustach, toteż propozycja zjedzenie lunchu

brzmiała kusząco. Ale po co właściwie tu przyleciała?

Przecież nie po to, żeby spędzać czas z nieznajomym

mężczyyzną. Przyleciała tu, żeby gruntownie przemyśleć

swoje życie. Z jakichś powodów jednak te racjonalne ar-

gumenty jakoś do niej nie przemawiały.

RS

background image

- Zgoda, ale ja stawiani - odparta w końcu.

- Mowy nic ma! Mój ojciec wziąłby shillelagh i wy­

garbował mi nim skórę, gdyby się dowiedział, że zapro­

siłem kobietę na lunch i pozwoliłem jej zapłacić.

- Co to jest śhillelagh?

- To po irlandzku gruby kij. Ja zapraszam i ja płacę,

koniec dyskusji.

- Trochę staroświeckie podejście do sprawy - powie­

działa, choć wcale nie miała bardziej postępowych po­

glądów niż Patrick.

- N i c mnie to nie obchodzi.

- Zawsze jesteś laki uparty?

- Posłuchaj, to ja tu jestem szefem, nie zapominaj

o tym.

Nie miała pojęcia, na ile poważnie potraktować jego

słowa. W pierwszym odruchu chciała mu nawet zasalu­

tować, jednak zdołała się powstrzymać. Ta sytuacja coraz

mniej jej się podobała.

- Jeśli chcesz wiedzieć, to zawsze zapraszam na lunch

nowych pracowników stacji.

- Ciekawe...

- Nie daj się dłużej prosić. Zamówię ci na deser pyszny

koktajl z czarnych jagód, a nigdzie na świecie nie ma lep­

szych jagód niż u nas.

- Nie lubię czarnych jagód - burknęła przekornie.

- Boże, dopomóż! - Patrick złapał się za głowę. -

Czy ja nie mógłbym raz w życiu spotkać kobiety, która

nie kręci nosem na wszystkie moje propozycje?

- Akurat ci wierzę, że masz problemy z kobietami.
- Większe niż ci się wydaje - odparł z rezygnacją.

RS

background image

- Tylko Stephen zawsze reaguje entuzjastycznie na moje

pomysły.

Maddie wzruszyła ramionami i poszła za nim do sa­

mochodu.

- Wiesz, lubię Stephena - powiedziała. - Candy mó­

wiła, że jest bardzo miły.

- Jak udało ci się zdobyć jej pozwolenie na to, by

nazywać ją Candy? - zapytał zdziwiony. - Znam pannę

Finney od piętnastego roku życia i nigdy nie ośmieliłem

się zwrócić do niej w ten sposób.

- A pytałeś, czy możesz używać tego zdrobnienia?

- Nie, nie starczyło mi odwagi - przyznał.

- No właśnie, a ja zapytałam, a ona nie miała nic

przeciwko temu.

Jakoś wątpił, że takie proste rozwiązanie zadziałałoby

w każdym innym przypadku. Maddie była niezwykle

prostolinijna i szczera i ludzie to wyczuwali. W jej obec­

ności wszyscy stawali się milsi, on też poddał się jej

urokowi.

Nie potrafił nad tym zapanować.

RS

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Przytrzymał drzwiczki auta i zaczekał, aż Maddie wy­

godnie się usadowi.

- Dziękuję - mruknęła.

Dobre i to, pomyślał. Spotkał już w życiu kilka fa­

natycznych feministek, które nawet taki niewinny gest

uznałyby za przejaw seksizmu.

Oczywiście nie spodziewał się, by Maddie ustąpiła

bez walki w kwestii zapłacenia za lunch. Postanowił jed­

nak nie zawracać sobie tym chwilowo głowy.

Maddie wielce ucieszył widok przytulnej restauracyj­

ki, przypominającej jej ulubione miejsce w Slapshot.

- Zajmijcie dowolny stolik - zawołała kelnerka

z końca sali, najwyraźniej znająca Patricka nie od

wczoraj.

Patrick skinął głową i wskazał Maddie miejsce w ro­

gu pomieszczenia.

We wczesnej młodości mieszkał przez jakiś czas

w Crockett. Od tamtych czasów nic się nie zmieniło w tej

knajpce. Te same stoliki, te same zasłony, nawet kelnerka

była ta sama, choć posiwiała i zrobiła się trochę pulch-

niejsza.

- Uwielbiam tutejsze jedzenie. Mają mnóstwo nie­

zdrowych, ale jakże pysznych rzeczy - powiedział.

RS

background image

- Co słychać, Patricku? - zapytała go kelnerka.

- Wszystko w porządku, Shirley. Poznaj Maddie Jac­

kson. Podejrzewamy, że jest siostrą Beth.

Shirley przyjrzała się twarzy Maddie i pokręciła z nie­

dowierzaniem głową.

- Nieprawdopodobne, jak dwie krople wody.

- Czy u was wszyscy się znają? - zapytała Maddie.

Zdziwiło ją to, bo Crockett było jednak znacznie większe

od jej rodzinnego miasteczka.

- Rodzinę 0'Róurke zna tu każdy - odparła kelnerka

ze śmiechem i wyciągnęła ołówek zza ucha. - Dzięki

wybudowanej przez nią fabryce tekstyliów to miasto

przetrwało. Co zamawiacie?

- Ten hamburger wygląda nieźle - Maddie wskazała

na zdjęcie w karcie dań. - Do tego poproszę sałatkę cole-

slaw, koktajl czekoladowy i jagodziankę.

Shirley przyjrzała się uważnie Maddie znad okularów.

- Jesteś nieduża, moje dziecko. Na pewno dasz radę

wszystko zjeść? Gdybym pozwoliła sobie na taki lunch,

zaraz miałabym ze dwa centymetry więcej w biodrach.

- Nie mam skłonności do tycia. To chyba rekompen­

sata od Pana Boga za to, że jestem taka płaska. - Maddie

chciała, by zabrzmiało to jak żart, lecz Patrick wiedział,

że nie jest jej do śmiechu. Oczywiście w żaden sposób

nie skomentował jej słów, zresztą chyba właśnie tak na­

leżało postąpić.

Ech, do diabła, przeklął w duchu. Co się ze mną dzie­

je ostatnimi czasy? Stale się zastanawiam, czy Maddie

przypadkiem nic poczuje się dotknięta moimi słowami.

Niezwykłe...

RS

background image

- Rozumiem. A ty to, co zawsze? - Shirley zwróciła

się do Patricka, wyrywając go z zamyślenia.

- Tak, tak - odparł trochę nieprzytomnie.

- I poproszę od razu o rachunek - dodała Maddie.

- Ja płacę - zareagował natychmiast.

- Nie, ja.

- Ustąp mu, dziecinko - wtrąciła się Shirley. - Nie

widzisz, jak chłopakowi zależy? Następnym razem za­

płacisz ty. - Poklepała przyjaźnie Maddie po ręku i od­

daliła się do kuchni.

- Wiedziałeś, że tak to się skończy, prawda? - spytała

Maddie oskarżycielskim tonem.

Uśmiechnął się. Mąż Shirley pracował w tutejszej fa­

bryce, toteż z góry było wiadomo, czyją stronę weźmie

ta skądinąd przemiła kobieta.

Było już po godzinach lunchu, więc dostali swoje da­

nia bardzo szybko. Olbrzymi hamburger wjechał na stół

w towarzystwie potężnej góry frytek, które Maddie ob­

ficie polała sosem tabasco.

- Chcesz? - spytała Patricka.

- O nie, dzięki. Czy ty masz usta z azbestu?
- Nie - roześmiała się. - W Nowym Meksyku jada

się bardzo pikantne rzeczy.

Patrick poczuł się nieswojo. Oczywiście jego dieta,

z punktu widzenia specjalisty od zdrowego żywienia, po­

zostawiała wiele do życzenia, ale połykanie ognia, jak

to robiła Maddie, wydało mu się przesadą. No i ta góra

jedzenia na jej talerzu... Kobiety, z którymi się umawiał,

ograniczały się zazwyczaj do sałatek.

Gdy wychodzili z restauracyjki, zadzwonił jego telefon

RS

background image

komórkowy. Na wyświetlaczu pokazał się numer mamy.

Patrick miał przeczucie, że mama jest zła, bo opuścił pięć

kolejnych obiadów rodzinnych, toteż westchnął ciężko.

- Coś nie tak? - spytała Maddie, zapinając pas.

- Mam przeczucie, że będą kłopoty.

- To nie odbieraj.

Patrick tylko potrząsnął głową i odebrał telefon.

- Cześć, mamo.

- Słyszałam, że masz nową pracowniczkę - powie­

działa pani 0'Rourke z wyraźnym irlandzkim akcentem.

Wyemigrowała z ojczyzny już po zamążpójściu i nigdy

nie poczuła się w pełni Amerykanką. - Podobno jest bar­

dzo podobna do naszej kochanej Beth.

Wiadomości w rodzinie 0'Rourke rozchodziły się

z prędkością światła.

- Tak... to znaczy... są podobne.

- Pomyślałam, że moglibyśmy podjąć Maddie dziś

wieczorem kolacją. Ponieważ ty ją znasz najlepiej, więc

to ty ją zaproś - powiedziała pani 0'Rourke.

- Ależ mamo...

- Beth zdradziła mi, że to biedne dziecko ma złamane

serce. Wiesz, jak to jest. Po tym, co przydarzyło się naszej

Kathleen...

Kathleen.

Patrick poczuł ucisk w żołądku. Jego siostra miała się

już całkiem dobrze, lecz on wciąż pamiętał, co przeży­

wała, gdy ten parszywiec Frank, jej mąż, porzucił ją dla

innej.

- Nie rozumiesz, że ta dziewczyna potrzebuje oparcia

w rodzinie? - Pegeen 0'Rourke nie ustępowała.

RS

background image

- Ależ mamo, my nie jesteśmy tak... - Spojrzał na

Maddie. Patrzyła przez okno, taktownie udając, że nie

słyszy rozmowy.

- Patricku Finneganie 0'Rourke, Maddie jest siostrą

Beth, a więc należy do naszej rodziny.

Użycie przez matkę jego obojga imion oznaczało, że to

me przelewki. Zrezygnowany odchylił głowę na oparcie fo­

tela. Gdy Pegeen ogłaszała, że ktoś należy do rodziny, to

nie odważyłby się z nią dyskutować. Maddie prawdopo­

dobnie była siostrą Beth i stanowiło to wystarczający po­

wód, by okazać jej pełne wsparcie, jakie porządna irlandzka

rodzina winna okazywać swoim członkom.

Telefon od mamy wprawił Patricka w podły nastrój.

Wiedział, że mama martwi się ó niego, rozumiał to, lecz

jej uwagi i rady wywoływały w nim irytację.

- Zobaczę, co da się zrobić - mruknął do telefonu.

- Cieszę się, synku. Kolacja jest o szóstej, ale przy­

jedźcie wcześniej, żebyśmy mogli porozmawiać.

Patrick już miał przypomnieć mamie, że jeszcze nawet

nie wspomniał Maddie o tym zaproszeniu, ale nim otwo­

rzył usta, mama się rozłączyła.

Westchnął jak skazaniec przed egzekucją, gdyż do­

skonale wiedział, co za chwilę powie Maddie. Zapalił

silnik i ruszyli w drogę.

- Dostaliśmy polecenie stawienia się dziś wieczorem

u mojej mamy - próbował obrócić sprawę w żart.

- Co takiego?

- Mama zaprosiła nas na kolację. Musimy wyruszyć

w ciągu godziny, w przeciwnym razie ugrzęźniemy

w popołudniowym korku.

RS

background image

Jak było do przewidzenia, Maddie przecząco potrząs­

nęła głową.

- Nie sądzę, że to dobry pomysł. Muszę wrócić do

pracy, mam jeszcze masę roboty. Przypominam ci, że ja

tylko u ciebie pracuję, nic więcej.

Droga w tym miejscu biegła nad samą wodą. Patrick

dostrzegł skrawek miejsca, w którym można było zapar­

kować, i zatrzymał samochód.

- Posłuchaj, mama chce ci dać do zrozumienia, że

należysz do rodziny i możesz na nas liczyć - wyjaśnił.

- Beth powiedziała jej, że miałaś ostatnio ciężkie przej­

ścia i mama martwi się o ciebie.

- Martwi się? Przecież nigdy mnie nawet nie wi­

działa.

- Dla mamy to nie ma znaczenia - odparł. Chwilę

zastanowił się, czy powiedzieć jej o Kathleen, Lecz

w końcu uznał, że jego siostra sama to zrobi, jeśli uzna

za stosowne.

- Beth uwielbia twoją mamę.

Poczuł przyjemne ciepło na sercu.

- A my bardzo lubimy Beth. Jest wspaniałą żoną dla

Kane'a. Dzięki niej zaczął wreszcie o siebie dbać i prze­

stał pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę,

Maddie zamilkła. Od rana męczyły ją wyrzuty sumie­

nia. Czuła, że powinna wreszcie powiedzieć Patrickowi

całą prawdę. Przełknęła ślinę.

- Twoja mama nie powinna się o mnie martwić - wy­

dusiła z trudem.

- Mamy mają to w genach - odparł. - Twoja jest

inna?

RS

background image

- Nie... - uśmiechnęła się blado. Jej ojcu spodoba­

łoby się takie postawienie sprawy. Zresztą on też bardzo

martwił się o córkę, bo wiedział, co może ją spotkać ze

strony mężczyzn. - Prawdę mówiąc, nie jestem załamana

z powodu odwołania mojego ślubu - przyznała. - Cieszę

się, że nie wyszłam za Teda.

- Tak?

Ciężko było się przyznać do głupoty. Lepiej wszystko

dokładnie przemyśleć, zanim się ustali datę ślubu i wy­

najmie salę na przyjęcie weselne. W pewnym sensie czu­

ła się odpowiedzialna za to, co się stało i nie winiła je­

dynie Teda.

Wysiadła z samochodu i ze skrzyżowanymi na pier­

siach rękami stanęła nad wodą. Powietrze pachniało solą,

wiał chłodny wiatr. Zadrżała, było jej zimno, ale wilgotne

porywy studziły jej rozpaloną twarz.

Drzwiczki samochodu trzasnęły i po. chwili Patrick

stanął obok niej.

- No dobrze - powiedział po namyśle. - Nie masz

złamanego serca. Powiedz, o co w takim razie chodzi?

- Ogarnęły mnie wątpliwości - wyszeptała. - Byli­

śmy taką szkolną parą i właściwie nigdy do nas nie do­

tarło, że pomyliliśmy przyjaźń z miłością. Odczuwaliśmy

presję, bo wszyscy oczekiwali, że się pobierzemy.

- Ale co się zmieniło w dniu ślubu? - spytał. - Prze­

cież chciałaś mieć dziecko?

- Już wcześniej dręczyły mnie wątpliwości, ale my­

ślałam, że to tylko takie przedślubne rozterki. Powinnam

się była zastanowić, dlaczego oboje z Tedem wciąż od­

kładamy decyzję o ślubie. Ted trzy razy w tygodniu

RS

background image

jeździł do Albuquerque, bo kończył studia. Sądziłam, że

ta zwłoka wyjdzie nam na dobre.

- Jak długo byliście razem?

- Od szkoły średniej. Wcześniej nie myśleliśmy

o ślubie, bo mój lata nie chciał, żebym wyszła za mąż

przed skończeniem dwudziestu dwóch lat. A teraz mam

dwadzieścia sześć, nadal jestem panną i już nią chyba

pozostanę.

- Daj sobie trochę czasu. - Patrick roześmiał się. -

Zobaczysz, jeszcze nie wszystko stracone.

- I kto to mówi? Zaprzysięgły stary kawaler?

- Ja jestem mężczyzną, to co innego.

- No dobra, wszystko jedno. W każdym razie nie mu­

sisz się mną martwić, nie byłam zakochana i nie jestem

nieszczęśliwa, więc nie potrzebuję wsparcia. Możesz

mnie zwolnić, zrozumiem - dodała ponuro.

Patrick poczuł przemożną chęć, by wziąć ją w ramio­

na i pocałować. Nieważne, czy kochała tego parszywca

Teda, czy nie. To, że powiedziała mu teraz prawdę, ni­

czego nie zmieniało, pokazywało za to, że jest uczciwa.

- Czy powrót do domu byłby dla ciebie łatwiejszy,

gdybyś naprawdę kochała Teda? - zapytał. - Czy w two­

jej sytuacji zachowanie Teda mniej cię zabolało?

Potrząsnęła głową.

- W takim razie nie mów mi, żebym się nie martwił.

Q'Rourke'owie są mistrzami w martwieniu się o innych,

nic na to nie poradzisz. - Patrick czuł, że coraz bardziej

zależy mu na Maddie i coraz bardziej jej to okazuje.

- Może wszystko by się jakoś ułożyło, gdybyśmy nie

zatrudnili tej dziewczyny. Nie powinniśmy byli najmo-

RS

background image

wać obcej. Tylko że w Slapshot nie ma firmy organizu­

jącej przyjęcia weselne.

- Nic powinnaś obwiniać tej dziewczyny o to, że Ted

jest draniem.

- Nie ją? Więc kogo, siebie? A może to rzeczywiście

moja wina, bo mam za małe piersi?

Patrick stanął tuż obok niej. Wiatr rozwiał jej włosy,

ich pukiel połaskotał go w policzek. Wziął je w palce;

wyglądały prześlicznie w słońcu, mieniły się wszystkimi

odcieniami złota.

- Nie mów tak, Maddie. Nie masz za małych piersi

- szepnął. - Masz bardzo ładne piersi.

- A Ted mówił...

- Nie obchodzi mnie, co mówił Ted - przerwał jej.

- I nic nie usprawiedliwia mówienia podłych rzeczy.

- Był po prostu szczery.

- Przestań go tłumaczyć.

Patrick oparł dłonie o maskę samochodu, tak że Mad­

die została uwięziona w jego ramionach. Stali przy dro­

dze w miejscu na tyle odosobnionym, by mogli mieć po­

czucie prywatności, lecz na tyle publicznym, że nie da­

wało najmniejszych powodów do obaw.

- Maddie, nie rozumiesz, że on ci chciał dopiec? Nie

wszyscy, mężczyźni lubią kobiety o bujnych kształtach.

Niektórzy gustują w drobnych, takich jak ty, dlatego nie

powinnaś postrzegać rzeczywistości przez pryzmat upo­

dobań Teda.

- Ale co mam zrobić, skoro jestem taka...

Patrick nie zamierzał dłużej z nią dyskutować, po pro­

stu zaczął ją zachłannie całować.

RS

background image

Na ułamek sekundy zastygła w zdumieniu. A potem

uniosła ramiona i oplotła nimi szyję Patricka. Po jej ciele

rozeszło się cudowne ciepło. To doznanie było tak nie­

zwykłe i niespodziewane, a jednocześnie tak gwałtowne,

że przypominało pustynną burzę.

Jego dłonie wędrowały po jej plecach, a ona przy­

warła do niego jeszcze mocniej. Poczuła się mała i bez­

bronna, a jednocześnie całkowicie bezpieczna w jego ra­

mionach.

Głupia, odezwał się nagle jej wewnętrzny głos.

Uzależnienie emocjonalne od następnego mężczyzny

z pewnością nie pomoże jej w wyborze drogi życiowej.

Jednak uczucie jego fizycznej bliskości było tak cudow­

ne, że nie mogła mu się oprzeć. Za pięć minut, ale jeszcze

nie teraz. Może i była głupia, lecz pragnęła zaznać od­

robiny przyjemności.

Usta Patricka wędrowały wzdłuż jej szyi i spoczęły

teraz na wysokości przełyku. Delikatnie ssał jej skórę

i, choć to może niemądre, Maddie zastanawiała się, czy

zostanie jakiś ślad, widomy znak namiętnych pieszczot.

Oczywiście taki pocałunek nic jeszcze nie oznacza.

Nie są z Patrickiem parą i nic nie wskazywało na to, że

kiedykolwiek nią się staną. Ten atrakcyjna mężczyzna był

tyleż pociągający, co niedostępny. Nie miała pojęcia, ja­

kie demony walczyły o jego duszę, ale czuła, że on sam

z trudem nad nimi panuje.

Jeśli nie była w stanie zrozumieć Teda, to jak mogła

zrozumieć faceta tysiąckroć bardziej od niego skompli­

kowanego?

Westchnęła, gdy Patrick zaczął czubkiem języka de-

RS

background image

lektować się smakiem jej skóry. Zadrżała z rozkoszy

i przeczesała dłonią gęstwinę jego czarnych włosów.

- Maddie - szepnął. - Czy teraz rozumiesz?

Rozumiem? Przez chwilę zastanawiała się, czy Patrick

czytał w jej myślach.

- Ale co?

- Czy rozumiesz, co powiedziałem?

Zrozumienie pytania zajęło jej dłuższą chwilę, a to

dlatego, że w głowie miała teraz całkiem co innego. Pa­

trick nadal trzymał ją w ramionach, a ona pragnęła, by

ją całował i pieścił, tak jak to robił przed chwilą.

O czym to rozmawiali? Zdaje się o tym, że Ted to

drań. Prawdę mówiąc, nie uważała go za skończonego

drania, raczej za niedojrzałego i nieodpowiedzialnego

chłopca. Ona i Ted powinni byli więcej ze sobą rozma­

wiać. Powinni też być ze sobą szczerzy, a tymczasem

żadne z nich nie miało odwagi przyznać, że ich szkolna

przyjaźń nigdy nie przerodziła się w namiętną miłość.

- Maddie?

O rany, dlaczego Patrick musi teraz wszczynać dys­

kusję?

- Słucham? - spytała z lekkim poirytowaniem.

- Wierzysz mi teraz, że jesteś atrakcyjna?

Zacisnęła usta. A więc chciał jej jedynie udowodnić,

że nie jest brzydka. Że może się podobać...

Też coś, i bez tego znała swoją wartość. Ech, jaki

świat jest parszywy. A faceci? No cóż, to przecież nie

ich wina, że są tacy beznadziejni.

Zesztywniała i zrobiła krok do tyłu, lecz za sobą miała

samochód, a dłonie Patricka nadal trzymały ją w uwięzi.

RS

background image

Powinna go po prostu odepchnąć. Wiedziała o tym,

ale jej ciało nie chciało słuchać głosu rozsądku. W końcu

jednak spróbowała wyswobodzić się z jego ramion.

- Jasne, że ci wierzę - mruknęła. Starała się odsunąć

od niego jak najdalej, ale on jej tego wcale nie ułatwiał.

- Co tym razem jest nie tak? - spytał z przejmującym

westchnieniem.

- Ty! - odpaliła. - Puść mnie!

- Nie puszczę cię, dopóki nie porozmawiamy - od­

parł. Udawał spokój, ale z trudem panował nad sobą.

Obawiał się nawet, że ona może dostrzec jego podnie­

cenie. A może Maddie jest jeszcze dziewicą? - prze­

mknęło mu przez głowę. Zaraz jednak odrzucił tę ewen­

tualność. Ted był wyjątkowo paskudnym typem, ale chy­

ba jednak normalnym, zdrowym mężczyzną...

Patrick westchnął w duchu. Jeśli Maddie jest aż tak

niedoświadczona, to tym łatwiej byłoby ją zranić, a tego

nie chciał.

- Prosiłam, żebyś mnie puścił.

- Wściekasz się na mnie, choć tak naprawdę chodzi

ci o Teda - powiedział. - Możesz mi nawet dać po py­

sku, jeśli ci to w czymś pomoże. Ciekawe, co powie moja

rodzina, gdy zjawię się na kolacji z podbitym okiem.

- Akurat. - fuknęła. - Prędzej bym sobie zwichnęła

rękę, niż zdołała zrobić ci jakąś krzywdę. Chcesz pogadać

o facecie, który całuje kobietę tylko po to, by jej coś

udowodnić? Ciekawe, jak ty byś się poczuł, gdybym po­

całowała cię z takiego powodu?

- Mężczyźni inaczej do tego podchodzą. Lubią być

całowani z każdego powodu - odparł bez zastanowienia.

RS

background image

Ze złości zaczęła walić go pięścią w tors, ale nie zro­

biło to na nim wrażenia. Patrzył na nią z rozbawieniem,

ale i z rozczuleniem. Chciał wzmocnić jej wiarę we włas­

ną atrakcyjność, lecz niepotrzebnie o tym mówił. To

mogło sugerować, że Maddie wcale mu się nie podoba.

A przecież pocałował ją spontanicznie, bo po prostu

chciał... Tylko że ona w to nie wierzyła. Zamiast gadać,

powinien przejść do czynów. Delikatnie uniósł jej pod­

bródek i przesunął dłoń na górny guziczek jej sukienki.

Z wprawą rozpiął pierwszy...

Maddie patrzyła szeroko otwartymi oczyma.

Trzy następne wyskoczyły błyskawicznie z dziurek.

Patrick wsunął dłoń pod sukienkę. Natrafił na staniczek.

Gdy z równą biegłością pozbył się i tej przeszkody, spoj­

rzał Maddie w oczy.

- I co ty na to? - uśmiechnął się lekko.

- Na co? - spytała trochę nieprzytomnie.

Nie chciał, by kazała mu przestać. Bardzo tego nie

chciał.

- Uprzedzałem, że nie jestem miłym facetem. - Przy­

ciągnął ją bliżej. - Ciekawe, co twój tata by na to po­

wiedział?

- Nic by nie powiedział. Jest zwolennikiem prostych

rozwiązań, po prostu od razu by cię zastrzelił - mruknęła

pod nosem.

- A jak ty byś się czuła, gdybym padł trupem?

- Wolałabym, żeby to nie stało się tak natychmiast.

- W jej oczach strach mieszał się z wyczekiwaniem. Czy

naprawdę Patrick uważał ją za atrakcyjną kobietę?

Prawdopodobieństwo, że Maddie jest dziewicą, wy-

RS

background image

dało mu się teraz bliskie pewności, ale odepchnął tę myśl.

Są rzeczy, których po prostu lepiej nie wiedzieć.

Pochylił się i pocałował ją w usta. Uwolniona ze sta­

niczka pierś Maddie ochoczo poddała się pieszczocie rąk

Patricka. Uczucie błogości było tak silne, że prawie za­

kręciło mu się w głowie. Rzecz jasna miał już pewne

doświadczenie, lecz smak ust Maddie, jej zapach i nie­

winność działały jak najsilniejszy afrodyzjak.

Ich pocałunek stał się głębszy. Patrick zawsze uwiel­

biał się całować, mógł to robić godzinami. A Maddie

miała takie wspaniałe usta.

A jej palce... Były takie niecierpliwe i żądne pozna­

nia, dotykały go w coraz to innych miejscach. I on też

dotykał jej gładkiej jak satyna skóry.

Ależ ona jest zmysłowa. Powinien od razu się tego

domyślić, wszystko w niej było zmysłowe i radosne, peł­

ne życia.

Patrick był już bliski całkowitego zatracenia się w tej

pieszczocie, gdy z przepływającej motorówki doszły ich

entuzjastyczne krzyki i gwizdy.

- Do diabła! - zaklął, po czym rzucił szybkie spoj­

rzenie w kierunku oddalającej się łódki. Jej załoga zajęta

już była czym innym, a ponadto przepływający nie mogli

widzieć niczego poza sylwetką całującej się pary.

Spojrzał na Maddie opartą o auto. Wydawała się za­

chwycona i nic sobie nie robiła z rozpiętej sukienki. Za­

pewne bez trudu zdołałby ją teraz uwieść, ale nie był

tego rodzaju mężczyzną.

- Jeśli jeszcze nie jesteś pewna - mówił powoli, pie­

szcząc ustami jej usta - to powiem wprost, że jesteś bar-

RS

background image

dzo seksowna. A to - dotknął jej sutków - to najpięk­

niejsze piersi, jakie widziałem.

Naprawdę tak myślał. Piersi Maddie, choć nieduże,

były kształtne i jędrne.

- Rozumiesz? - zapytał chyba odrobinę zbyt ostro.

Maddie skinęła głową. Emocje, których przed chwilą

doznała, były zbyt silne, by potrafiła teraz powiedzieć

coś sensownego. Przede wszystkim żałowała, że przestali

się całować. Z Tedem nigdy nie było jej tak cudownie.

Jednak Maddie prawie nic znała Patricka 0'Rourke'a,

toteż nie miała pojęcia, czy jego komplementy pod jej

adresem są szczere. Lecz wyczuła jego podniecenie, a za­

tem nie była mu zupełnie obojętna.

RS

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Nie mogę wprost uwierzyć, że jesteście do siebie

aż tak podobne - powiedziała Kathleen 0'Rourke, pa­

trząc to na Beth, to na Maddie.

Kathleen była najmłodszą z rodzeństwa 0'Rourke

i mamą uroczych trzyletnich bliźniaczek. Po kolacji za­

częła się bawić z dziewczynkami na kanapie. Dzieci

wkrótce zasnęły jej na kolanach.

Okazało się, że Patrick ma czterech braci, w tym

dwóch starszych, i cztery młodsze siostry. Ale jedynie

Kathleen miała dzieci.

- Nie powinno cię to tak dziwić, przecież twoje

bliźniaczki też są do siebie bardzo podobne - zwróciła

się Maddie do Kathleen. Maddie była przyzwyczajona

do licznej rodziny i dom Pegeen 0'Rourke wydał jej się

bardzo przytulny, ciepły i przyjazny.

Denerwował ją tylko widok Patricka. Siedział przy

stole, popijał kawę, rozmawiał z braćmi o futbolu

i wyglądał tak atrakcyjnie, że Maddie miała nogi jak

z waty.

Czy to możliwe, że pozwoliła mu się całować i do­

tykać? Co się z nią stało? Wydawało jej się to wręcz

nieprawdopodobne, ale nadal czuła dotyk jego dłoni na

RS

background image

piersiach, a gdy o tyra myślała, krew uderzała jej do

głowy.

Patrick wypuścił ją w końcu z objęć i pomógł jej

wsiąść do samochodu. Był dziwnie zamyślony przez całą

drogę do rozgłośni. Godzinę później zjawił się przy biurku

Maddie i bezosobowym tonem spytał, czy jest gotowa

do drogi. W czasie jazdy i przeprawy promem prawie

ze sobą nie rozmawiali. Podczas kolacji prawie na nią

nie patrzył.

Maddie zerknęła na zabawki rozłożone na podłodze.

Za parę lat ona też mogłaby tak bawić się ze swoimi

dziećmi, gdyby wszystko ułożyło się inaczej. Ciekawe,

czy kiedykolwiek zostanie mamą...

- Poznaję ten wyraz twarzy - zwróciła się do niej

ściszonym głosem Kathleen.

- Jaki wyraz twarzy? - spytała zdziwiona Maddie.
- Wyraz twarzy mówiący: „Mój świat właśnie się za­

walił" - odparła Kathleen. - Widzę go dostatecznie czę­

sto w lustrze. Mój mąż uciekł z moją najlepszą przyja­

ciółką, gdy byłam w ciąży.

Maddie otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Czuła

się strasznie, gdy nakryła Teda z inną kobietą przed ślu­

bem, ale to, co spotkało Kathleen, było o wiele bardziej

przerażające. Właściwie niewiele gorszych rzeczy mogła

sobie wyobrazić.

- To okropne - wyszeptała wstrząśnięta. - A ja my­

ślałam, że to mnie spotkało coś. strasznego... - głos

uwiązł jej w gardle.

- Zdrada to zdrada, zawsze boli tak samo. - Kathleen

w zamyśleniu spojrzała w okno.

RS

background image

- A czy myślałaś, żeby ponownie wyjść za mąż? -

wypaliła Maddie, zanim zdążyła się zastanowić. Wiedzia­

ła, że nie powinna zadawać takich pytań, przecież ledwie

się znały.

- Muszę myśleć o dzieciach. - Kathleen pogłaskała

po policzku śpiącą córeczkę. - Nie mogę pozwolić, by

ktoś je skrzywdził.

- Gdybyś związała się z odpowiednim człowiekiem,

to nie skrzywdziłabyś ich - przekonywała z przejęciem

Beth. - Powinnaś rozważyć taką możliwość.

Kathleen i Maddie wymieniły porozumiewawcze spoj­

rzenia. Beth spodziewała się dziecka, miała męża, który ją

ubóstwiał i była zapewne najszczęśliwszą kobietą pod słoń­

cem. I ona miałaby uwierzyć, że wcale nie tak łatwo znaleźć

odpowiedniego faceta?

Spojrzenie Maddie ponownie powędrowało w stronę

Patricka. Był rozluźniony, chociaż wcześniej, gdy Kane

zaproponował mu pożyczkę na rozwój stacji, wydawał

się spięty. Niby obrócił propozycję brata w żart, twier­

dząc, że chce pozostać niezależny, ale Maddie wiedziała,

że to dla niego bardzo niezręczna sytuacja. Był zżyty

z rodzeństwem, ale nie tak otwarty jak oni. Bardziej mil­

czący i skryty, chwilami nawet ponury.

W pewnej chwili Patrick wstał od stołu.

- Nie poszłabyś ze mną na spacer? - zwrócił się do

Maddie.

- Świetny pomysł - odpowiedziała Shannon, najstar­

sza z sióstr 0'Rourke. Piękna i tak szałowo ubrana, że

Maddie poczuła się jak szara myszka. - Muszę się trochę

poruszać, za dużo zjadłam.

RS

background image

- Jak chcesz się poruszać na tych obcasach? Przecież

to sprzeczne z prawami fizyki - odparł Patrick.

- Nasz Patrick jest jak zawsze szarmancki - mruk­

nęła Shannon z przekąsem.

- Urodziłem się, żeby być szarmanckim - zriposto-

wał Patrick. - To co, idziemy na spacer? - zwrócił się

znowu do Maddie.

- Jasne. - Maddie starała się nie patrzeć na resztę

sióstr 0'Rourke, które uśmiechały się do siebie i sztur­

chały łokciami.

Pewnie sądziły, że Patrick chce pobyć z nią sam na

sam. Jednak Maddie wiedziała, o co tak naprawdę mu

chodzi. Po prostu pragnął odpocząć nieco od rodzinnej

atmosfery.

Na zewnątrz było zimno. Zapach drzew mieszał się

z wonią wilgotnej ziemi. Pierwsze dwa lata życia Maddie

spędziła w stanie Waszyngton i ten zapach ożywił teraz

niemal już wyblakłe wspomnienia z dzieciństwa.

- Nie zimno ci? - spytał Patrick, gdy znaleźli się

w ciemnej, obsadzonej drzewami alei.

- Nie, mam przecież kurtkę - odparła. Zanim wyszli,

Patrick upewnił się, czy ubrała się wystarczająco ciepło,

choć sam był tylko w koszuli.

- Chciałbym z tobą porozmawiać - mruknął po paru

minutach ciszy. - Myślę cały czas o tym popołudniu...

- Wcisnął ręce do kieszeni.

- Ja też dziwnie się czuję, gdy odwiedzamy twoją

rodzinę po tym, co robiliśmy - odpowiedziała.

- Właśnie w tym problem, że nic nie robiliśmy, samo

się zrobiło - odparł.

RS

background image

Cóż, dla niej to nie była zwykła rzecz. To, co poczuła,

gdy jej dotykał, było naprawdę niezwykłe i nowe.

- Dla mnie to nie jest bez znaczenia - szepnęła.

- Dlatego właśnie nie powinienem tego robić. Nie po­

winienem cię tak całować po tym, co przeszłaś.

- Gdyby mi się nie podobało, zaprotestowałabym.

- Ponieważ twój były narzeczony nie był wobec cie­

bie uczciwy, ja chcę grać fair - powiedział poważnie.

- Uważam, że jesteś fantastyczna, ale ja nie nadaję się

na męża. A nawet gdybym zaczął myśleć o małżeństwie,

to najpierw musiałbym mieć pewność, że stacja odniesie

sukces. Nie chcę, byś sobie wyobrażała Bóg wie co i...

On znowu to samo, westchnęła w duchu.

- O ci właściwie chodzi?

- Jesteś niedoświadczona, więc może po naszym po­

całunku zaczęłaś wierzyć, że coś z tego może wyniknąć.

Nie wolno mi było posunąć się tak daleko. - Patrick po­

trząsnął głową. Wiedział, że plecie jakieś głupstwa, ale

brnął dalej. - Biorę całą odpowiedzialność na siebie.

- Jakże to miło z twojej strony. - Sarkazm w jej gło­

sie był aż nadto wyczuwalny.

- Maddie, posłuchaj!

- Nie, to ty posłuchaj! - Wyciągnęła w jego stronę

palec. - Jestem wystarczająco dorosła, żebyś nie musiał

przepraszać mnie za coś, do czego, gdybym nie chciała,

nigdy by nie doszło.

- Jestem starszy i powinienem być bardziej odpowie­

dzialny.

- Dlaczego uznałeś, że z powodu niewinnego poca­

łunku mogłabym zacząć marzyć o małżeństwie z tobą?

RS

background image

- Nie był tak bardzo niewinny - nieśmiało zaprote­

stował.

- Zwykły pocałunek, ot co. Przed chwilą sam mnie

przekonywałeś, że nic nadzwyczajnego się nie stało.

A swoją drogą, dlaczego właściwie miałabym chcieć

wyjść za ciebie za mąż?

- Bo jestem tego warty - odparł.

- Nie chcę wychodzić za mąż, za nikogo. Wydawało

mi się, że powiedziałam to wystarczająco jasno. Podobno

ty też nie myślisz o ślubie, więc naprawdę nie wiem, po

co kontynuujemy tę bezsensowną rozmowę. .

- Masz rację, skończmy ją - zgodził się natychmiast.

Jej reakcja zraniła oczywiście jego dumę, miał jednak

na tyle oleju w głowie, by nie ciągnąć dłużej tego tematu.

Przypuszczenie, że mogłaby się w nim zakochać, było

rzecz jasna przejawem arogancji z jego strony, ale Mad­

die wydawała mu się skłonna do takich nieprzemyśla­

nych, melodramatycznych gestów. Gdyby tylko potrafiła

zrozumieć, czym się kierował, wygadując te bzdury. Po

prostu nie chciał jej zranić, choć prawdopodobnie robił

to aż nazbyt często.

- Beth i Kane zaproponowali mi odwiezienie do za­

jazdu. Pójdę sprawdzić, czy nie zbierają się już do wyjścia

- powiedziała.

Powoli skinął głową. Nie wiedział, jak zareagowałby

brat, gdyby się dowiedział o tym, że Patrick pozwolił so­

bie na chwilkę zapomnienia. Kane ubóstwiał swą świeżo

poślubioną żonę. Gdyby się okazało, że Maddie jest sio­

strą Beth, na pewno i nad nią roztoczyłby swe opiekuńcze

skrzydła.

RS

background image

Hm, jak na faceta, który nie lubił życiowych kompli­

kacji, Patrick zachowywał się zupełnie irracjonalnie. Naj­

lepszą strategią w tej sytuacji było trzymanie się z dala

od tej postrzelonej dziewczyny z Nowego Meksyku.

Tylko jak to zrobić, gdy się razem pracuje?

Maddie wystukała parę słów na klawiaturze kompu­

tera, po czym podparła brodę na dłoni i zagapiła się w ok­

no. Przez ostatnie dwa tygodnie Patrick niemal z nią nie

rozmawiał. Traktował ją, zgodnie z jej prośbą, jak każ­

dego innego pracownika. Zamieszkała u Beth i Kane'a,

i choć spędzała z nimi sporo czasu, to Patrick i tak nie

wiedział, co się u niej dzieje.

Często myślała o jego absurdalnej przestrodze, że ja­

koby nie nadaje się na męża, i niezmiennie ją to iry­

towało. Najpierw wspomniał, że nie jest „miły", po­

tem, że nie chce się żenić ani mieć dzieci. Ciekawe, ile

razy, jego zdaniem, należało to powtórzyć, by do niej

dotarło?

- Pal go licho! - szepnęła.

Miała znacznie ciekawsze tematy do rozmyślań niż

Patrick 0'Rourke. Choćby to, że odnalazła swą bliźniaczą

siostrę.

Jakkolwiek małżonkowie 0'Rourke od początku trak­

towali ją jak członka rodziny, to Kane wyłożył nie­

małą sumę na badania genetyczne, których wynik nie

pozostawiał cienia wątpliwości. Beth była jej rodzoną

siostrą. Maddie wciąż jeszcze nie oswoiła się z tym

faktem.

Także jej rodzice byli poruszeni. Wielokrotnie zresztą

RS

background image

do niej dzwonili, a teraz planowali przyjazd. Maddie je­

szcze raz przekonała się, jacy to wspaniali ludzie, bo kto

inny na ich miejscu mógłby poczuć się zagrożony. Ale

nie jej rodzice. Byli najwspanialszymi ludźmi, jakich

znała.

Westchnęła cicho i poprawiła literówkę. Należało się

skoncentrować na nowej kampanii reklamowej. Stephe­

nowi podobały się jej pomysły, więc przynajmniej jej oba­

wy, że żeruje na miękkim sercu Patricka, okazały się nie­

uzasadnione. Jednak jej sprawy sercowe układały się go­

rzej niż źle.

Znów wyjrzała przez okno. Cały czas lało i wszyscy

w stacji bez przerwy na to narzekali. Część osób choro-

wała, toteż pracy było co niemiara.

- To ta pogoda wprawia cię w taki melancholijny

nastrój? - Stephen wyrwał ją z zadumy. - W Nowym

Meksyku chyba rzadko pada.

Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.

- Zdziwisz się może, ale lubię laką pogodę. Dzięki

deszczowi wszystko ożywa, robi się zielone.

- To samo mówi Patrick.

Patrick.

Świetnie! Czy uda jej się przeżyć pięć minut, nie my­

śląc o tym mężczyźnie? Doprowadzał ją do szału swoimi

ugrzecznionymi skinieniami głowy, gdy mijali się w ho­

lu. Nie żeby chciała znów się z nim pocałować, ale dla­

czego zaczął ją nagle traktować jak trędowatą?

- Doskonale sobie radzisz w tej pracy, Maddie. Po­

wiedziałem Patrickowi, że to dzięki tobie mamy tych no­

wych reklamodawców. Był zadowolony.

RS

background image

No proszę, wielki nieobecny, pan Patrick 0'Rourke,

jest ze mnie zadowolony.

- Muszę sobie zrobić przerwę, idę na kawę - powie­

działa, gdyż nie potrafiłaby teraz rozmawiać o Patricku.

- Przynieść ci coś, Stephen?

- Nie, dzięki, Candy zaparzyła mi kawę w termosie,

jeszcze trochę zostało.

Maddie znów się uśmiechnęła. Na początku na wieść

o tym, że lodowata panna Finney przyrządza kawę dy­

rektorowi marketingu, było w firmie trochę kpiących

uwag, ale szybko ucichły. Nikt nie miał odwagi dworo­

wać sobie z szefowej biura. Natomiast Maddie z łatwo­

ścią namówiła Candy, by ta przynosiła dodatkowy termos.

Z tych dwojga jeszcze będzie para, pomyślała Maddie.

Okazało się na przykład, że owa tajemnicza srebrna bro­

szka w kształcie kota jest prezentem gwiazdkowym od

Stephena.

W holu Maddie spotkała Candy.

- Jak się masz? Grypa żołądkowa cię nie dopada?

- Jak dotąd nie. Niełatwo łapię infekcje. A jak się

dzisiaj czuje Stephen? - spytała z lekka zaniepokojona

Candy.

- Jest zdrów - Maddie uspokoiła nową przyjaciółkę.

- Wiesz, że w prywatnych rozmowach nazywa cię Can­

dy? I nie tknie żadnej innej kawy poza twoją...

Candy zrobiła się czerwona jak burak. Ostatnio prze­

stała zaczesywać włosy do tyłu i wyglądała teraz znacz­

nie atrakcyjniej. Co prawda, jak dotąd Stephen nie pró­

bował się z nią umówić, lecz Maddie była więcej niż

pewna, że jest zainteresowany jej przyjaciółką.

RS

background image

- Szkoda, że nie pojawiłaś się dwadzieścia lat wcześ­

niej - stwierdziła Candy z leciutkim smutkiem.

- Dwadzieścia lat temu bawiłam się lalkami i nie by­

łabym ci w niczym pomocna - odparła natychmiast

Maddie ze śmiechem.

- W takim razie... - Candy zamilkła nagle, ponieważ

w drzwiach stanął Patrick. - Mam mnóstwo pracy, wra­

cam do siebie - rzuciła tylko, po czym upewniwszy się,

że szef tego nie widzi, puściła do Maddie oko.

- Coś nie tak? - spytał Patrick.

- Wszystko w porządku - odparła Maddie i nalała

sobie kawy. Postanowiła odwrócić się w końcu w jego

stronę, choćby po to, by przekonać się, czy nadał ma do

twarzy przyklejony ten sam grzeczniutki uśmieszek, który

widywała od dwóch tygodni.

To było takie przykre. Najpierw całował ją zachłannie,

a potem' traktował jak zupełnie obcą osobę.

Jesteśmy obcy, czym prędzej upomniała się w my­

ślach. Jesteśmy i zawsze będziemy, choćby nie wiem co.

A niech to diabli! Całe jej doświadczenie w sprawach

damsko-męskich ograniczało się do tego, co było między

nią a Tedem, a więc praktycznie... do zera. Tak napraw­

dę bowiem ona i Ted nigdy nie czuli do siebie wielkie­

go pożądania, nie łączyła ich pasja. To była raczej za­

bawa w bycie dorosłym, zabawa, w której obowiązywa­

ły ścisłe reguły, jak na przykład: „Żadnych pieszczot

poniżej szyi". Zdrowe reguły, które miały ochronić ich

oboje.

Maddie wypiła łyk kawy i spojrzała spod przymknię­

tych powiek na Patricka. Z pewnością nie był chłopcem,

RS

background image

tylko mężczyzną, i nie istniała reguła, której by nie zła­

mał. Nie znała dotąd takich „niegrzecznych chłopców",

w jej miasteczku takich nie było. Wokół niego unosiła

się aura tajemnicy i jakiejś dzikości. Może właśnie dla­

tego wydawał jej się taki... interesujący.

Maddie, Maddie! Czy ty się jeszcze niczego nie na­

uczyłaś? - odezwał się w jej głowie ostrzegawczy głos.

Skoro nie można było wierzyć chłopakowi, z którym do-

rastałaś, którego znałaś od zawsze, to jakim cudem mia­

łabyś zaufać Patrickowi?!

- Stephen mówił, że świetnie sobie radzisz - wyrwał

ją z rozmyślań głos Patricka. - Pracujesz nad kampanią

billboardową naszej stacji, prawda?

- Tak.

- Hm, wrócę do biura, mam jeszcze masę roboty. -

Patrick wstał, pożegnał się i odszedł.

Maddie pokazała język jego plecom. Drażniło ją, że

Patrick jest taki oficjalny. W końcu to on ją pierwszy

pocałował. Choć, prawdę mówiąc, wcale się nic opierała.

A co więcej... chętnie by powtórzyła ten eksperyment,

by się przekonać, czy za drugim razem będzie równie

przyjemnie.

Rozgłośnia wydawała się prawdę wyludniona z powo­

du szalejącej grypy żołądkowej. Gdy Maddie znalazła się

przed reżyserką, jeden z prezenterów zaczął do niej gwał­

townie machać zza szyby, więc na paluszkach weszła do

środka. Seattle Kid, bo taki miał pseudonim ten chłopak,

rzucił jej słuchawki i mikrofon.

- Za chwilę skończy się muzyka, mów coś - jęknął

i wybiegł zgięty w pół, zakrywając sobie usta dłonią.

RS

background image

Maddie patrzyła z osłupieniem na słuchawki i mikro­

fon. Do reżyserki wszedł technik, ale gdy próbowała go

nakłonić, żeby przejął od niej ten sprzęt, gwałtownie za­

protestował.

- Słuchacze oczekują, że coś powiesz. Zaraz będziesz

na antenie, przygotuj się - szepnął Jeremy i pokazał jej

czerwoną lampkę.

W tym momencie Maddie również poczuła nad­

chodzące mdłości. Przypomniała sobie świętą zasadę

Patricka 0'Rourke'a, że w radiu najgorszą rzeczą jest ci­

sza na antenie.

- Halo, mówi Maddie Jackson - powiedziała niepew­

nie. - Jestem tu w zastępstwie Seattle Kida, którego po­

waliła grypa żołądkowa, jak większość osób w naszej roz­

głośni. - Przełknęła ślinę, odstawiła na moment mikrofon

i osunęła się w opuszczony przez poprzednika fotel. Kon­

sola przed nią wyglądała jak tablica rozdzielcza na statku

kosmicznym z Gwiezdnych Wojen. Maddie nie miała naj­

mniejszego pojęcia, jak puścić muzykę. - A tym z was,

którzy mu współczują, Seattle Kid wyrazi wdzięczność do­

brą muzyką, jak tylko wróci. - Rozejrzała się rozpaczliwie,

ale znikąd nie mogła spodziewać się pomocy. - Słuchajcie,

muszę się zwierzyć, że ta sytuacja jest dla mnie bardzo

zaskakująca. Pochodzę z małego miasteczka w Nowym

Meksyku i dopiero od dwóch tygodni jestem w stanie

Waszyngton. Spróbujemy za chwilę coś wam puścić, lecz

do tego czasu... - przerwała i próbowała sobie przypom­

nieć, o czym to prezenterzy mówią na antenie.

Jeremy dawał jej jakieś rozpaczliwe sygnały, których

zupełnie nie rozumiała. Oddychała głęboko, próbując

RS

background image

opanować przerażenie. Słuchały jej tysiące ludzi, a ona

po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co powiedzieć.

- Chciałabym porozmawiać z wami o pocałunkach

i o facetach - wypaliła bez zastanowienia.

Jeremy złapał się za głowę.

No dobrze, być może całowanie nie było najlepszym

tematem, ale lepszy taki niż żaden.

RS

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Patrick wpatrywał się w fiolkę z aspiryną leżącą na

biurku. Od przyjścia Maddie do KLMS zjadł prawie

wszystkie tabletki. Obawiał się, że wkrótce będzie miał

w ścianie żołądka dziurę wielkości tej buteleczki. Maddie

potwornie wyprowadzała go z równowagi. Bardziej na­

wet niż choroba połowy pracowników stacji.

Całowanie się z nią było olbrzymim błędem, aczkol­

wiek niezwykle przyjemnym. Od tej pory, ilekroć ją spo­

tykał w holu, zawsze była zmieszana. Nie powinien się

temu dziwić, w końcu pochodziła ze świata, w którym

takie namiętne pocałunki coś znaczyły...

Ale len pocałunek znaczył wiele również dla niego,

nie było sensu się oszukiwać. Wspomnienie nabrzmiałych

od pieszczot ust Maddie, jej nieprzytomnego wzroku

i jędrnych piersi przyprawiło go niemal o zawrót głowy.

Był na siebie wściekły. Dlaczego to zrobił? Jak mógł tak

bardzo się zapomnieć? Przecież ta dziewczyna miała zła­

mane serce i nadal nie doszła do siebie. W jego rodzinie

obowiązywał kodeks zachowania wobec kobiet - równie

stary, jak Irlandia. Nigdy, przenigdy nie wolno skrzyw­

dzić kobiety, czy choćby zranić jej uczuć.

W dodatku plótł coś bez sensu o tym, żeby nie robiła

RS

background image

sobie żadnych nadziei związanych z jego osobą... Jakież

to było aroganckie. Z całą pewnością Maddie poczuła

się tym urażona.

Na jego biurku grało radio. Było ściszone, ale nagle

zaczęło mu się wydawać, że słyszy głos Maddie. Nic

dziwnego. skoro cały czas o niej myślał. Trochę pogłoś-

nił, zaciekawiony, co się dzieje na antenie.

- ...to trochę staromodne, to znaczy mój tata jest sta­

romodny, ale jakże wspaniały... - usłyszał.

To była Maddie!

Potrząsnął głową, żeby oprzytomnieć, nie wierząc

własnym uszom.

Jak to możliwe, że ta zwariowana dziewczyna dostała

się na antenę?!

- ...a on fantastycznie całuje, choć teraz traktuje

mnie, jakbym miała grypę lub inną zakaźną chorobę. Je­

stem pewna, że mu się podobam, przynajmniej fizycznie.

Zresztą, może mi się tylko zdawało. Słuchajcie, czy facet

może udawać... no wiecie co?

- O nie! - ryknął Patrick i zerwał się z fotela, ale

zaczepił nogą o kable i zarył twarzą w dywan.

- Czy ktoś potrafi odpowiedzieć, dlaczego faceci tak

się zachowują? - ciągnęła Maddie. - Może jakiś męż­

czyzna mógłby to wyjaśnić? Chociaż pewnie my, kobiety,

też nieźle potrafimy zamieszać facetom w głowach. Cóż,

może to prawda, że mężczyźni są z Marsa, a kobiety

z Wenus? Zachowujemy się czasami tak, jak przybysze

z różnych planet. A teraz powiem wam, co on myśli

o małżeństwie. Jego zdaniem to najgorsze, co może męż­

czyznę w życiu spotkać, bodaj gorsze niż śmierć.

RS

background image

Patrick, ciskając pod nosem przekleństwa, pokuśtykał

do reżyserki. Maddie cały czas plotła trzy po trzy na

temat facetów i małżeństwa. Jeremy był w szoku, ale gdy

zobaczył wyraz twarzy Patricka, wybuchnął niepohamo­

wanym śmiechem. Spotkawszy wzrok Maddie, Patrick

wykonał gest imitujący podrzynanie gardła, ale Maddie

wcale się nie speszyła, tylko rozłożyła bezradnie ręce

i wskazała na mikrofon, jak gdyby to cokolwiek wyjaś­

niało.

Patrick wpadł do reżyserki i syknął:

- Puść jakąś piosenkę.

- Ale ja nie wiem, jak się puszcza muzykę - odparła

Maddie. -- Właśnie wszedł właściciel naszej rozgłośni

i chce, żebym w końcu coś puściła. Dawno bym to zro­

biła, gdybym wiedziała, jak...

Patrick sięgnął po płytę i wetknął ją do jednego z kil­

kunastu otworów w konsolecie. Nacisnął guzik i w eter

popłynęła muzyka.

- Co ty do diabła wyrabiasz? - spytał, gdy był cał­

kowicie pewny, że słuchacze ich nie słyszą.

- Seattle Kid poczuł się źle - odparła. - Nie mia­

łam wyjścia. Nie było nikogo, kto mógłby go zastąpić,

a sam mówiłeś, że nie ma nic gorszego niż cisza na an­

tenie.

- Doskonałe wiesz, że nie o to mi chodziło! - Patrick

zamknął drzwi do studia, tak by nikt nie mógł słyszeć

ich rozmowy.

Maddie poczuła się dotknięta.

- Przecież nie zrobiłam niczego złego. Chwaliłam

„Crockett Cafe", wspomniałam, że Liberty Market jest

RS

background image

otwarty całą dobę, a to przecież nasi główni reklamo-

dawcy. Nie złamałam żadnych przepisów i nie mówiłam

o czymś, o czym na antenie nie wolno mówić. - Popa­

trzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

- Mówiłaś o mnie! W tym problem! - zawołał.

- Przecież nikt się nie zorientuje.

Ona jest niemożliwa, pomyślał poirytowany.

- Naprawdę świetnie całujesz - dodała i zarumieniła

się po czubek uszu.

- A skąd ty to możesz wiedzieć, przecież nie masz

żadnego porównania!

- Chcesz przez to powiedzieć, że nie całujesz dobrze?

- spytała zdziwiona.

- Tak. To znaczy nie! - Maddie znowu była górą

i mógł za to winić tylko siebie. - Dobrze, skończmy teraz

tę rozmowę. Wyjdźmy stąd, musimy gdzieś w spokoju

porozmawiać.

- Ale Seattle Kid nie jest w stanie dokończyć audycji.

- Maddie rozłożyła ręce.

Patrick spojrzał na zegar i uświadomił sobie, że na­

stępny prezenter zjawi się najwcześniej za godzinę. Jeśli

w ogóle się zjawi...

- Wracaj do swojego biura, ja tu posiedzę, dopóki

nie zjawi się Lindsay Markoff - powiedział po chwili

namysłu. Postanowił zadzwonić do Lindsay i poprosić,

żeby przyszła wcześniej. Spojrzał groźnie na Maddie, ale

ona wcale nie zbierała się do wyjścia.

- Myślałam, że nie lubisz prowadzić audycji - po­

wiedziała.

- Nie zamierzam nic mówić - odparł. Czuł, że za-

RS

background image

chowuje się nie fair w stosunku do Maddie, w końcu zro­

biła wszystko, co w jej mocy, żeby ratować sytuację.

- Powinieneś teraz zapowiedzieć kolejne utwory mu­

zyczne.

- Tak się robi, ale wyłącznie na początku audycji. -

W końcu jednak dał za wygraną i wskazał jej fotel. -

Dobra, ja zajmę się konsolą, a ty będziesz zapowiadać

muzykę. Ale tylko muzykę - dodał z naciskiem.

Jednego był pewien - nie wpuści jej więcej na antenę.

Do reżyserki wetknął głowę Jeremy.

- Dlaczego jej nie powstrzymałeś! - huknął na niego

Patrick. - Mogłeś puścić jakąś muzykę, reklamę, cokol­

wiek! Dałeś plamę!

- Szefie, a kim ja tu jestem? Tylko pracownikiem

technicznym. Poza tym Seattle Kid oddał jej słuchawki

- bronił się. - Ja przecież kompletnie głupieję, gdy mam

coś powiedzieć publicznie. A poza tym zadzwoniło tylu

słuchaczy, że skończyła się taśma na automatycznej se­

kretarce. Chcą pogadać z Maddie o tym facecie, który

tak fantastycznie całuje.

Patrick spojrzał na niego surowo, ale Jeremy wcale

się nie przejął. Widocznie myślał, że paplanina Maddie

to jakiś świetny dowcip.

- Żadnych telefonów - warknął Patrick.

- Ależ szefie! Przecież lubimy, jak do nas dzwonią...

- zaczął Jeremy.

- Odbieraj te telefony i mów, że Maddie nie wie, jak

odebrać telefon. Nikt się nie zdziwi, skoro ona naprawdę

nie wie, jak puścić muzykę - przerwał mu Patrick. - Do­

bra, teraz puszczę parę reklam - burknął do Maddie. -

RS

background image

Potem ty zapowiesz, że przez dłuższy czas będzie muzyka

- powiedział z napięciem. Była bardzo nieprzewidywal­

na, nie miał zamiaru jej zaufać. Wolał zostać w studiu

i w razie czego zdjąć ją z anteny. Bał się, że Maddie

znów zacznie opowiadać o swoim życiu i co gorsza

o tym, co się między nimi zdarzyło...

Maddie zupełnie nie rozumiała, dlaczego Patrick był

na nią wściekły. Z rozgłośni wyszedł z taką miną, że

wszyscy schodzili mu z drogi. Prowadząca następną

część prezenterka przyszła wcześniej i przejęła od Mad­

die słuchawki.

Teraz, gdy zostali sami, był dziwnie spokojny. Może

zamierzał ją zwolnić? Maddie zagłębiła się w fotel dla

pasażera w jego aucie. O czym chciał z nią porozma­

wiać? Jechali w nieznanym jej kierunku. Skręcił na par­

king przed restauracją przy autostradzie.

- Powiesz coś w końcu? - nie wytrzymała. Patrick

zatrzymał samochód i nadal milczał. - Myślałam, że ci

pomagam! - dodała wojowniczo.

Rzeczywiście, wykonała dla rozgłośni kawał dobrej

roboty, temu nie mógł zaprzeczyć. Miał pewne zastrze­

żenia do tego, co plotła na antenie, ale zrobiła, co w jej

mocy. Wiedział, że zachował się niewłaściwie.

- Zrobiłaś to, co każdy odpowiedzialny człowiek zro­

biłby na twoim miejscu - przyznał w końcu. - Przepra­

szam, że na ciebie tak naskoczyłem.

Maddie skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała przez

okno. Padał deszcz, panował przenikliwy chłód, a ona

nie była przyzwyczajona do takiej pogody. Pierwszy raz

RS

background image

od przyjazdu do Waszyngtonu zatęskniła za domem. I nie

chodziło tylko o jej rodziców. Nowy Meksyk był suchy

i pustynny. Zatęskniła nagłe za czerwonymi skałami, upa­

łem, bezmiarem błękitnego nieba i zapachem sagowca.

Tego wszystkiego tu nie było. Wilgoć i intensywna barwa

wiecznie zielonych lasów budziła w niej jakąś czułą nutę,

ale to nie był jej świat.

- Nie należę do tego miejsca - wyszeptała po chwili

mimowolnie.

- Nie mów tak - zawołał Patrick. - I tak mi już wy­

starczająco głupio, że na ciebie nakrzyczałem. Należysz

do tego miejsca, jest twoje.

- Ale nie mam tu nikogo bliskiego - odpowiedziała

cicho.

- Przecież masz Beth i Kane'a, masz nas wszystkich.

- Tak? Was wszystkich?

Pochylił się nad nią, ujął jej dłoń i mocno ścisnął,

a potem splótł jej palce ze swoimi.

- Jestem w tym kiepski. Nie chcę nikomu sprawić

zawodu. Marzę o spokojnym, nieskomplikowanym życiu.

Gdy umarł mój ojciec, coś we mnie pękło. Mój świat się

rozpadł. W młodości narobiłem niezłego bigosu. Staram

się żyć tak, żeby nie mieć więcej kłopotów.

- To wygodna postawa - odparła.

Wypuścił jej dłoń i wyprostował się w fotelu.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał.

- Nic. Interpretuj to, jak chcesz. - Maddie zadrżała

z zimna i otuliła się szczelniej kurtką.

Patrick zapalił silnik i włączył ogrzewanie.

- Co przez to rozumiesz? - powtórzył.

RS

background image

- Odnoszę wrażenie, że trzymasz wszystkich na dys­

tans. Nawet twoją rodzinę - mruknęła.

- Nie przesadzaj. Zgoda, dużo pracuję, ale odwie­

dzam ich, jak mogę najczęściej. Staram się przyjeżdżać

na kolacje — bronił się.

- Nie chodzi o czas - odparła. - Spędzanie z kimś

czasu w taki sposób, jak ty to robisz ze swoją rodziną,

jeszcze nie oznacza bliskości. - Maddie podsunęła stopy

pod nawiew ciepłego powietrza. Być może nie miała ra­

cji. Ale przecież widziała, jak rozmawiał ze swoją ro­

dziną. W pewnym sensie Patrick był samotnikiem z wy­

boru. - Uśmiechasz się i żartujesz, rozmawiasz z nimi,

ale cały czas błądzisz myślami gdzieś daleko. Tak jak

byś nie chciał pozwolić, żeby ktokolwiek się do ciebie

zbliżył.

- Naprawdę?

- Tak, twoja matka się martwi - kontynuowała Mad­

die. - Myśli, że przestałeś bywać tak często w rodzinnym

domu, bo Kane się ożenił.

- Nonsens! Podjąłem ogromne ryzyko, zmieniając

profil KLMS. Romans Kane'a i Beth bardzo mi pomógł,

dzięki temu stacja stała się popularna. Musiałem bardzo

dużo pracować i nadal muszę, to prosty rachunek eko­

nomiczny. - Spojrzał na nią trochę bezradnie. - I jeśli

mówię, że nie chcę komplikować sobie życia, to mam

na myśli tylko to i nic więcej...

Maddie rozumiała, że Patrick bał się kogoś pokochać,

by potem nie cierpieć po stracie ukochanej osoby. Śmierć

ojca odcisnęła głębokie piętno na jego psychice. Ale wie­

działa też, że miłość warta jest ryzyka.

RS

background image

- O rany. Najpierw wybucham, potem znów przepra­

szam. To dlatego, że czuję się winny - wyznał Patrick.

- Skoro tak, to powinieneś przeprosić wszystkich

w rozgłośni. Podobno już dawno nie byłeś taki nieznośny

- odparła.

- Nieprawda, na przykład Stephen widział mnie wiele

razy w równie podłym nastroju - zaoponował.

— Tak? A kiedy?

- Na przykład w czasach, gdy byłem wściekłym ma­

łolatem, który robił wszystko, żeby go zamknęli do pudła

albo zabili, zadowolona? - Spojrzał na nią gniewnie.

Nie znała tak dobrze Patricka i to, co powiedział, zro­

biło na niej wrażenie. Wiedziała, że jego życie nie było

łatwe, ale teraz postrzegała go jako zrównoważonego,

uprzejmego człowieka.

- Powiedziałem ci przecież kiedyś, że byłem łobuzem

i niewiele brakowało, bym zmarnował sobie życie - wes­

tchnął. - Ale ty nie potrafisz sobie tego nawet wyobrazić.

Piłem, paliłem, spałem z każdą dziewczyną, którą tylko

udało mi się poderwać. Próbowałem nawet ukraść cię­

żarówkę. To naprawdę cud, że nie skończyłem w wię­

zieniu albo na cmentarzu.

- Nie mogłeś się po prostu pogodzić ze śmiercią ojca

- szepnęła.

- Tak, nie mogłem się pogodzić z jego odejściem.

Stałem się najbardziej cynicznym i bezwzględnym ma­

łolatem, jaki chodził po ziemi.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- Chcesz się przekonać? - zapytał i położył rękę na

jej piersi. - Nie jestem facetem, który czeka do ślubu,

RS

background image

żeby pójść z dziewczyną do łóżka, tego możesz być pew­

na. A kochać można się i w samochodzie.

Chciała zaprotestować, uderzyć go po ręce, wyrwać

się. Jednak ciepło, które nagle rozpłynęło jej się po piersi,

po chwili ogarnęło resztę ciała. Czuła też, że Patrick

krzywdzi teraz bardziej siebie niż ją.

- Czy ty mnie w ogóle słyszysz? - zapytał, przeła­

mując nieznośną ciszę, która zapadła w aucie.

- Tak, słyszę.

- W takim razie spróbuj mnie zrozumieć.

Maddie, zamiast się skulić czy schować, odpięła pas

i cała drżąc, poddała się pieszczocie.

Spojrzenie Patricka spoczęło na jej piersiach. Nie

mógł przestać ich dotykać, były takie twarde i krągłe.

Czuł drżenie jej ciała i jej podniecenie.

Maddie nie była pewna swej kobiecości, doskonale

wiedziała też, że próbował ją do siebie zniechęcić. Znała

jego poglądy na temat małżeństwa i dzieci. Wyraził je

jasno. Jeśli nawet do czegoś między nimi dojdzie, to i tak

mogła co najwyżej liczyć na przelotny romans.

- Tak naprawdę to cię nie rozumiem - szepnęła.

Ale Patrick nic nie odpowiedział, tylko przyciągnął

ją do siebie. Sama nie wiedziała jak, ale nagle wylądo­

wała na jego kolanach. Poczuła, że jest podniecony. Nagle

w niej samej wezbrała fala podniecenia. Wbiła mu pa­

znokcie w ramiona, z ust wyrwało się jej westchnienie

rozkoszy.

- Dlaczego mnie nie powstrzymasz? - niemal jęknął.

-Myślałem, że nienawidzisz mężczyzn.

- Tak, ale tylko tych, którzy mnie oszukują. - Tak

RS

background image

naprawdę czuła się bezpieczna. Wiedziała, że chciał po­

kazać, jaki potrafi być twardy i cyniczny, ale wiedziała

też, że jej nie skrzywdzi. Beth mówiła jej o kodeksie

honorowym 0'Rourke'ów.

Maddie zaczęła się wiercić na kolanach Patricka, żeby

się wygodniej usadowić. Po chwili ze zdziwieniem usły­

szała jego urywany oddech.

- Czy coś nie tak? - zapytała.

- O Boże, przecież nikt nie może być aż tak niewinny

- wyszeptał.

- No to powiedz mi wreszcie, czy potrafisz udawać,

że jesteś... - Nie przeszło jej przez usta słowo „podnie­

cony".

Patrick ciężko oparł głowę o szybę. Na kolanach miał

seksowną kobietę, w dodatku niewinną i bardzo ciekawą

tego, co się z nim dzieje. Nieświadomą mocy, jaką nad

nim teraz miała. Tak bardzo pragnął ją pocałować i wziąć

w ramiona.

- Nie, nie można tego udawać - odparł po chwili. -

A swoją drogą, jak mogłaś o to zapytać w radiu? KLMS

jest stacją country i nie prowadzimy kącika porad ser­

cowych.

- Przecież nie zapytałam o to wprost - odparła.

- Ale prawie, Maddie, prawie. Jesteś niebezpieczna,

wiesz o tym?

- Taak? Ciekawa jestem, dlaczego przez ostatnie dwa

tygodnie wcale się do mnie odzywałeś. - Spojrzała na

niego z miną niewiniątka. I była tak blisko... Patrick nie

wiedział, co ma zrobić z rękami, w końcu położył je na

jej biodrach.

RS

background image

- Odzywałem się.

- Owszem, mówiłeś „dzień dobry" i raz powiedziałeś

„do widzenia" - zadrwiła.

Roześmiał się. Osłabiło to nieco napięcie, ale Maddie

zakołysała się na jego kolanach.

- Co ja mam z tobą zrobić, dziewczyno? - spytał tro­

chę bezradnie.

- Nie przypominam sobie, żebym cię prosiła, byś co­

kolwiek ze mną robił.

Z początku uważał ją za prostolinijną, nieskompli­

kowaną dziewczynę. Jednak teraz ten obraz stawał się

coraz bardziej złożony. Co się z nimi działo? Jakby byli

na dwóch przeciwstawnych biegunach. Kobieta, która

czuła zbyt wiele i mężczyzna, który nie chciał niczego

czuć.

Do tej pory był zrównoważonym facetem, panował

nad swoimi uczuciami, żartował z rodzeństwem, był za­

wsze pogodny, ludzie dobrze się przy nim czuli. Spokoj­

nie patrzył, jak życie przepływa obok. Lubił siebie takim

i tak chciał żyć.

Jak to się stało, że ten spokój zmąciła dziewczyna

z małego miasteczka, którego nazwy nawet wcześniej nie

słyszał?

Dobre pytanie, synu, usłyszał w myślach, i mógłby

przysiąc, że przemawia do niego jego zmarły ojciec. Nie

chciał tego słuchać.

Pierwszy raz nie zgodził się z tym wewnętrznym gło-

sem. Wprawdzie Maddie była słodką istotą, lecz nigdy

nie zostanie jego kobietą. Niech reszta rodzeństwa się

żeni i uszczęśliwia mamę wnukami.

RS

background image

Nagle uświadomił sobie, że gdy myśli o Maddie, my­

śli również o dzieciach. Może dlatego, że parę razy na

ten temat rozmawiali. Zamknął oczy, ale nie potrafił się

odgrodzić od bijącego od niej ciepła. Od lat spotykał się

tylko z takimi kobietami, które nie myślały o małżeń­

stwie. Jednak przy Maddie czuł się jakoś dziwnie i coraz

mniej mu się to podobało.

RS

background image

: ROZDZIAŁ ÓSMY

Kiedy wrócili do rozgłośni, Maddie uśmiechnęła się

do niego blado, a potem znikła w korytarzu prowadzą­

cym do działu reklamy.

Nawet jej nie pocałował, a ona spojrzała na niego

i uśmiechnęła się niczym Ewa kusząca Adama.

- Patrick, chciałabym z tobą porozmawiać - zwróciła

się do niego Dixie.

- Coś się stało?

- Chciałabym omówić nową audycję Maddie... - za­

częła Dixie, ale Patrick jej przerwał.

- Nie ma o czym mówić, bo nie ma żadnej audycji

- wyjaśnił szybko. - Ona tylko zastąpiła Seattle Kida,

ostatnią ofiarę grypy żołądkowej.

- Ależ to fantastyczne! - Dixie wyglądała na zachwy­

coną. - Audycja zrobiła furorę, dzwonią zarówno kobiety,

jak i mężczyźni! Maddie jest samorodnym talentem. Tele­

fony się urywają, wszyscy chcą się dowiedzieć, kim jest

ów tajemniczy nieznajomy, który tak cudownie całuje. Wie­

le osób pragnie udzielić Maddie kilku dobrych rad...

- Zapomnij o tym, Dixie - odparł Patrick zdecydo­

wanie i poszedł do swojego biura.

Ale Dixie nie dała tak łatwo za wygraną, pobiegła za

nim i starała się go przekonać.

RS

background image

- Pozwól Maddie poprowadzić kącik porad serco­

wych - namawiała go żarliwie. - Taki program zrobi fu­

rorę, już dzwoniło mnóstwo słuchaczy.

Patrick otworzył drzwi do swojego gabinetu, ale Dixie

wpadła za nim. Być może miała rację i Maddie jest uro­

dzoną osobowością radiową. Nie brakowało jej taktu, ła­

two też nawiązywała kontakty, ale on nie miał zamiaru

robić z niej medialnej gwiazdy. Nie w jego radiu. Nie

miał też ochoty wyjawiać nikomu powodów tej decyzji.

Na szczęście dzwonek telefonu wybawił go z opresji.

- Dzięki za radę, Dixie, wrócimy do tego później.

- Wskazał słuchawkę. Zdawał sobie sprawę, że być może

przechodziła mu koło nosa niezwykła okazja. Jednak nie

miał zamiaru pozwolić Maddie, by opowiadała o nim ra­

diosłuchaczom.

- KLMS, Patrick 0'Rourke, słucham - rzucił do słu­

chawki.

- Cześć, zauważyłem, że zmieniasz formułę radia -

powiedział Kane. - Nie znam się na tym, ale ta nowa

audycja naprawdę była fajna i bardzo pouczająca.

Patricka zmroziło. Nie przyszło mu do głowy, że jego

rodzina również mogła usłyszeć Maddie.

- Byliśmy razem z Beth w sklepie, gdy Maddie we­

szła na antenę. Muszę przyznać, że program wzbudził

duże zainteresowanie - stwierdził Kane.

- To nie był żaden program, nagle rozchorował się

prezenter i oddał Maddie mikrofon. Ona to zrobiła spon­

tanicznie, ratowała sytuację - wyjaśnił Patrick.

- To fajnie, że jest taka zaangażowana - odparł Kane.

- Nie masz nic lepszego do roboty, niż dokuczać cięż-

RS

background image

ko pracującemu bratu? - spytał z przekąsem Patrick. -

Lepiej przytul swoją żonę.

- Starczy mi czasu i na jedno, i na drugie - roze­

śmiał się Kane.

- Nie drocz się z nim. - Patrick usłyszał dźwięczny

głos Beth. - Chodź tutaj.

- Zaraz kończę i idę do ciebie, kochanie - powiedział

Kane do żony swoim niskim, matowym głosem. Patrick

poczuł jakieś dziwne ukłucie zazdrości. Ale już po paru

sekundach udało mu się je zwalczyć. Rodzinne ciepełko,

dzieci, dom - to nie dla niego. Wolał być sam, tak było

bezpieczniej. Lepiej nie myśleć, co by się stało, gdyby

się zakochał. Właśnie dlatego Maddie stanowiła zagro­

żenie, bo za bardzo go do niej ciągnęło. Nie wolno mu

dopuścić, by emocje i namiętność wzięły górę.

- Posłuchaj, Kane, nie skrzywdzę Maddie - po­

wiedział do słuchawki. - Coś się między nami wydarzy­

ło, ale jakoś to załatwię i znów wszystko będzie po sta­

remu.

- Rozumiem. - Kane wydawał się zaskoczony jego

szczerością. - Pojawisz się w niedzielę na obiedzie?

Maddie będzie pokazywała mamie i Beth, jak przyrzą­

dzić taco.

Patrick się zawahał. Nie wybierał się do nich w nie­

dzielę, ale gdyby go nie było, utwierdziłoby to Maddie

w przekonaniu, że odgradza się murem od rodziny.

- Oczywiście, będę - odparł. I wezmę ze sobą gaś­

nicę, dodał w duchu, gdy przypomniało mu się, jak ostro

jadała Maddie.

RS

background image

- Papryka z puszki to nie to samo co prawdziwe

papryczki chili rodem z Nowego Meksyku - stwierdzi­

ła Maddie, próbując sosu do taco. - W ogóle nie są pi­

kantne.

Patrick zdusił śmiech, ale Maddie to zignorowała, tak

samo jak jego pozostałe żartobliwe komentarze. Zauwa­

żyła za to, że wziął dokładkę, co mogło znaczyć, że pi­

kantne sosy smakowały mu bardziej, niż skłonny był to

przyznać.

Oczywiście wszyscy 0'Rourke'owie zaproponowali

pomoc przy przyrządzaniu taco, ale nie potrzeba było aż

dwunastu osób do zrobienia kolacji. Siedzieli więc wkoło

i żartowali. Jednym z głównych tematów było dziecko

Kane'a i Beth.

W jej rodzinie podczas spotkań też było dużo śmiechu

i rozmów. Gdy nie mogli się spotkać, dzwonili do siebie.

Wspólnie cieszyli się i smucili tym, co przynosiło życie.

Jej wujek, po niefortunnej historii z Tedem zaproponował

nawet, że zanurzy tego łajdaka w smole i wytarza w pie­

rzu. Kto wie, czy naprawdę by tego nie zrobił.

Beth i Pegeen szybko nauczyły się przyrządzać me­

ksykański specjał. Orzekły zgodnie, że Shannon jest ku­

linarnym antytalentem i poprosiły, by nakryła do stołu.

Kathleen, Patrick i Kane zajęli się sałatkami.

- Mam dyplom z marketingu i posadę dyrektora

w 0'Rourke Industries i proszę, jak skończyłem, kroję

pomidory - narzekał Neil 0'Rourke.

- Ciesz się, że nie cebulę. - Patrick zmarszczył nos

nad swoją deską. .

Pośród tych śmiechów i żartów Maddie co rusz żer-

RS

background image

kala na Patricka. Zastanawiała się, czy ktoś prócz niej

dostrzegł cień w jego oczach. Patrick uśmiechał się, ale

tylko ustami. Spotkali się po raz pierwszy od czasu, gdy

powiedział jej, że nie nadaje się na męża. Na samo wspo­

mnienie tych słów ręce same zacisnęły jej się w pięści.

Przecież ledwie się znali, dlaczego mówił jej o małżeń­

stwie? Powiedział, że chce być z nią uczciwy i nie za­

mierza jej oszukiwać, jak to zrobił Ted. Cóż, nie spie­

szyłby się z takimi zapewnieniami, gdyby była atrakcyj­

niejsza i bardziej w jego typie. Jak już zdążyła się do­

wiedzieć, Patrickowi podobały się wysokie brunetki z du­

żym biustem.

Odwróciła od niego wzrok, ale po chwili zorientowała

się, że znów na niego zerka. Był podobny do swoich

braci, ale trochę wyższy i potężniejszy. Wiedziała, jak

twarde w dotyku są jego mięśnie, czuła ich siłę, gdy była

blisko niego, gdy siedziała na jego kolanach. Na to wspo­

mnienie zakręciło jej się w głowie. Był najbardziej po­

ciągającym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkała.

Uwielbiała sposób, w jaki się uśmiechał, mówił, patrzył.

- Mam coś jeszcze zrobić? - głos Patricka wyrwał

ją z rozmyślań. Przez chwilę patrzyła na niego, jakby był

przybyszem z innej planety. A Patrick poczuł, że znów

ma ochotę wziąć ją w ramiona. Tak trudno było mu pa­

nować nad sobą, gdy była blisko. Burzyła spokój jego

świata, coraz trudniej było mu trzymać się od niej z dala.

Lubił słuchać, jak Maddie się śmieje, patrzeć, jak się po­

rusza, a najbardziej lubił trzymać ją w ramionach.

- Nie, wszystko już zrobione. Pozostaje nam tylko

zjeść to, co przyrządziliśmy - uśmiechnęła się.

RS

background image

Po kolacji całą rodziną usiedli na ganku i obserwowali

zachód słońca. Patrick usiadł tuż koło Maddie. Drżała,

ciągle nieprzyzwyczajona do waszyngtońskich chłodów.

- Przyniosę ci pled - zaproponował.

- Nie, dziękuję, jest mi całkiem ciepło - odpowie­

działa Maddie.

- O tak, z pewnością. - Wmawiając sobie, że powo­

duje nim opiekuńczość, objął ją, by trochę ochronić od

zimna. Nie zaprotestowała, westchnęła tylko cicho.

- Dixie wierci mi dziurę w brzuchu, bym pozwolił

ci prowadzić własny program — powiedział po chwili.

Miał już dosyć telefonów od słuchaczy, którzy dopomi­

nali się powrotu Maddie na antenę.

- A co miałabym robić? - spytała.

- Prowadziłabyś kącik porad sercowych, rozmawia­

łabyś ze słuchaczami, odpowiadała na ich pytania, wy­

myślała własne tematy, trochę muzyki. Wszystko razem

trwałoby około godziny - wyjaśnił. - Jak ci się podoba

ten pomysł?

- Myślałam, że się do tego nie nadaję...

- Przepraszałem cię za to już kilka razy - odparł.

- Aha - mruknęła Maddie. Wstała i weszła do domu.

Patrick pomaszerował za nią. Odnalazł ją w pokoju,

który Pegeen urządziła dla swoich wnuczek. Dziewczynki

spały na wielkich poduchach, słodkie jak aniołki. Gdy

spojrzał na twarz Maddie, ścisnęło mu się serce.

- Maddie, przestań, ranisz siebie samą - powiedział

cicho.

- Jestem dorosła i wiem, czego pragnę. A ty tak na­

prawdę próbujesz chronić nie mnie, lecz siebie. Starasz

RS

background image

się trzymać z dala od wszystkiego, co mogłoby skruszyć

kokon, w którym się zasklepiłeś.

- Nie otoczyłem się kokonem - zaprotestował gwał­

townie.

- A właśnie, że tak. Już po tonie twego głosu wiem,

kiedy chcesz mi powiedzieć, żebym trzymała się od ciebie

z daleka. I że jakiekolwiek uzależnienie emocjonalne od

drugiej osoby nie prowadzi do niczego dobrego.

- To nie tak. Boję się, żeby ktoś się ode mnie nie uza­

leżnił - odparł. - Nie jestem taki jak mój ojciec, dobry

i otwarty na innych. Ja tak nie potrafię. Wystarczy spojrzeć,

jak spaprałem sprawę z tobą. Miałem szansę zrobić coś dla

Kane'a, to znaczy dla ciebie, jako że jesteś jego szwagierką.

Chciałem się tobą zaopiekować, i co narobiłem?

- Ja nie potrzebuję opieki - odparła.

- Akurat - mruknął. - Gdy byłem blisko ciebie, nie

mogłem się powstrzymać, żeby... A co by było, gdyby

na moim miejscu znalazł się inny facet? Jesteś taka nie­

doświadczona.

- Za to szybko się uczę. - Maddie zakołysała bio­

drami. - Fakt, nie jestem zbyt doświadczona. Może w ta­

kim razie powinnam się umówić z paroma facetami

i przejść przyspieszony kurs życia?

Patricka zalała fala zazdrości pomieszanej ze złością.

Spojrzał na Maddie i spostrzegł staczającą się po jej po­

liczku łzę. Jak zwykle zareagowała niezwykle emocjo­

nalnie. Oparła się o ścianę i zamknęła oczy.

- Przecież wiesz, że to nie ma sensu. - Starał się za­

chować spokój. - W ten sposób niczego się nie nauczysz,

tylko zranisz się jeszcze dotkliwiej.

RS

background image

- Zapominasz, że coś jednak w życiu przeżyłam. Nie

każdy związek kończy się szczęśliwie, jestem tego świa­

doma. W końcu mój się rozpadł. Ale bywa też inaczej.

- Wiem, Kane'owi i Beth się udało. - Patrick pod­

­zedł do niej. Otarł kolejną łzę, która płynęła po jej po­

liczku. Maddie uśmiechnęła się do niego w taki sposób,

że Patrick odruchowo przysunął się do niej. - Nie pro­

wokuj mnie - szepnął.

- A jeśli chcę cię sprowokować? - Musnęła ustami

jego wargi. - Myślisz, że jestem aż tak niedoświadczona,

by nie wiedzieć, jak uwieść mężczyznę? - Przebiegła pal­

cami po jego torsie. Był taki seksowny. Wiedziała już,

dlaczego kobiety czasami tracą głowę dla niemal obcych

facetów. - I co masz zamiar teraz zrobić? - zapytała

ochrypłym z podniecenia głosem.

- Maddie, przestań - jęknął. - Dzieci mogą się obu­

dzić, moje rodzeństwo może wrócić, jesteśmy w domu

mojej matki. - Jednak dragą ręką wymacał klamkę od

drzwi do garderoby. To było miejsce, w którym nikt by

im nie przeszkadzał.

Gdy tylko otoczyła ich ciemność, pocałował Maddie

namiętnie. Oddała mu pocałunek, ale po chwili zaczęła

chichotać.

' .- Co się stało? - spytał.

- Zdaje się, że nie jesteśmy tu sami - szepnęła. - Kot

twojej mamy ociera mi się o nogi.

- Pal licho kota. - Patrick przyciągnął ją do siebie.

- Jak to możliwe, że wciąż jesteś dziewicą? - szepnął

jej prosto w ucho.

.— A skąd wiesz, że nią jestem?

RS

background image

- Nie mam co do tego wątpliwości - uśmiechnął się.

- Żadna doświadczona dziewczyna nie zapytałaby o to...

- Przysunął się do niej tak, że zabrakło jej tchu. - Twoi

chłopcy musieli być prawdziwymi dżentelmenami.

- Ted był moim jedynym chłopakiem i chyba za bar­

dzo bał się mojego taty i jego pistoletu, żeby pomyśleć

o czymś więcej - odparła. - Mój tata jest bardzo opie­

kuńczy.

Patrick pochwalił w myślach zdrowy rozsądek ojca

Maddie. Zwłaszcza że dobrze wiedział, co chłopakom

chodzi po głowie. Ponieważ jednak uważał się za pe­

chowca, pewnie będzie miał córkę równie szaloną, jak

on sam. Zaraz, jaką córkę? Przecież on nie będzie miał

dzieci.

Maddie przyciągnęła jego głowę do swoich ust. Po­

całunek, który po tym nastąpił, przerósł głębią i namięt­

nością wszystkie poprzednie. Nie mogli i nie chcieli się

od siebie oderwać. Otaczała ich przytulna ciemność.

Ona jest niesamowita, pomyślał. Nie spotkał jeszcze

dziewczyny, która potrafiłaby z całowania zrobić takie

misterium. Z trudem oderwał się od jej ust.

- Maddie, musimy porozmawiać - szepnął.

- Nie chcę rozmawiać... - Maddie wsunęła ręce pod

jego koszulę. Chciała się z nim kochać, pragnęła, by był

jeszcze bliżej. Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy za-

pragnęła kochać się z mężczyzną, bez względu na kon­

sekwencje. Kochać się z nim, choćby miała go nigdy wię­

cej nie zobaczyć.

- Ale musimy - nie ustępował. W tym momencie

wylądowała na nim kotka. - Co ten potwór wyprawia?

RS

background image

- Pewnie się nudzi - odparła Maddie, wyjmując ręce

spod jego koszuli.

W tym momencie usłyszeli głosy na korytarzu, w po­

bliżu pokoju dziewczynek, oraz skrzypnięcie drzwi.

- Nie ma ich u dzieci - powiedziała Kathleen. -

Pewnie poszli na spacer.

- I chyba wcale im nie brakuje naszego towarzystwa

- zachichotała Shannon.

- Niezbyt ładnie się zachowałaś, gdy poprzednim ra­

zem chcieli wyjść na spacer. Przecież wiedziałaś, że Pa­

trick marzy, by pobyć z Maddie sam na sam - strofowała

siostrę Kathleen.

Maddie trzęsła się z tłumionego śmiechu.

- Ciii - szepnął jej do ucha.

- Czy czujesz się, jakbyśmy znów byli w szkole śred­

niej? - spytała cichutko.

- Raczej w podstawówce - odpowiedział. - Będzie­

my udawać, że bocznymi drzwiami wróciliśmy ze spa­

ceru. Dobrze?

Plan Patricka pewnie by wypalił, gdyby kotka nie za­

częła nagle głośnym miauczeniem domagać się wypusz­

czenia z garderoby. Patrick starał się zatkać jej pyszczek,

ale tylko ugryzła go w palec.

- Gdzie jest ta kotka? - zastanawiała się Kathleen.

Patrick cofnął gwałtownie rękę i drzwi garderoby

otworzyły się z hukiem. Kotka podrapała jeszcze Patricka

i wyskoczyła z garderoby. Patrick zaplątał się w płaszcze

i wywrócił, pociągając za sobą Maddie. Zaczęli się wy­

grzebywać spod płaszczy i kurtek, a gdy już im się to

udało, ich oczom ukazały się zdziwione twarze trzech

RS

background image

sióstr, dwóch braci i mamy Patricka. Po chwili dołączyły

do nich jeszcze zaspane, ale też zainteresowane tym dziw­

nym widokiem dziewczynki.

- Mam nadzieję, że podasz mi jakieś dobre wytłu­

maczenie tego, co się tu stało, synu - powiedziała za­

sadniczym tonem Pegeen, ale w jej oczach migotały we­

sołe iskierki i z trudem powstrzymywała śmiech.

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Naprawdę tak myślisz? - zapytała Maddie, popra­

wiając słuchawki na uszach.

- Wierz mi, mężczyźni to świnie - odpowiedział głos

w słuchawce.

- Ale przecież ty też jesteś mężczyzną. - Maddie

roześmiała się.

- No właśnie, dlatego wiem, co mówię. Moja żona

uważa, że to wina naszego kodu genetycznego - odpo­

wiedział słuchacz.

Patrick siedział poza reżyserką i przysłuchiwał się,

z jaką swadą i wdziękiem Maddie prowadziła swoją

czwartą audycję. Była bardzo naturalna i bezpośrednia,

jakby rozmawiała z przyjaciółmi, a nie z obcymi ludźmi.

- Niesamowite - zachwycała się Dixie - To najwięk­

szy talent, jaki odkryliśmy w ciągu ostatnich kilku lat.

Ma taki radiowy głos.

-- Jest świetna pod każdym względem. -- Patrick nie

mógł nie zgodzić się z Dixie.

Słuchacze uwielbiali Maddie. Była serdeczna i otwarta,

zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Początkowo miała

pojawiać się w przerwach między blokami muzycznymi,

ale jej rozmowy ze słuchaczami cieszyły się takim po-

RS

background image

wodzeniem, że muzyka podczas jej programu została ze­

pchnięta na drugi plan.

- A nie mówiłam? - Dixie zatarła ręce. Była produ-

centką programu i dobrze wiedziała, jak wygrać wszyst­

kie zalety Maddie.

- Nigdy- nie twierdziłem, że to się nie uda - przypo­

mniał. - Maddie po prostu czasem szybciej mówi, niż

myśli. - Westchnął na wspomnienie jej pierwszego wy­

stępu na antenie.

Teraz już wszyscy w rozgłośni zorientowali się, że

jego i Maddie coś łączy. Było to przedmiotem rozmów

i żartów. Na szczęście nie wiedzieli o przygodzie w gar­

derobie. Patrickowi robiło się głupio, ilekroć sobie o tym

przypomniał. Chociaż w końcu nie było nic złego w tym,

że dwoje dorosłych ludzi się całuje.

Zaraz Dixie miała dać sygnał do zakończenia audycji.

Wypracowali taki system, bo Maddie bardzo nie lubiła

przerywać rozmówcom czy ich poganiać.

Po chwili wyszła z reżyserki.

- No i jak było? - zwróciła się z lekkim niepokojem

do Dixie.

Patrick poczuł lekkie ukłucie zawodu, że ledwie na

niego spojrzała. Choć z drugiej strony był jej wdzięczny,

bo tutaj, w pracy, ich kontakty powinny pozostać czysto

zawodowe.

- Byłaś świetna - odparła szczerze Dixie. - Pamię­

tasz, że jedziemy oddać twój samochód do wypożyczalni?

- Co takiego? - zdziwił się Patrick.

- Beth pożycza mi swoją hondę, ale wypożyczalnia

jest przy lotnisku, a Beth musi się oszczędzać i nie mogła

RS

background image

ze mną pojechać. Dixie zaproponowała mi pomoc - wy­

jaśniła Maddie.

- Mogłaś mnie poprosić - powiedział Patrick.

- Nie chciałam ci sprawiać kłopotu.

- To dla mnie żaden kłopot. Zawiozę cię - upierał

się. Nie podobało mu się, że to nie jego Maddie poprosiła

o przysługę. Nie łubił sobie komplikować życia, ale nie

zachowywał się przecież jak dzikus.

Jego bliscy bardzo uważali, by nie prosić go o więcej,

niż sam zamierzał im dać. Nie wiedział tylko, czy za­

chowują się tak, bo nie chcą mu uprzykrzać życia, czy

też uważają, że nie można na niego liczyć.

- Chyba jeszcze trochę popracuję - powiedziała Mad­

die, wycofując się w stronę swego biura.

- Nie. Pojedziemy po samochód - oznajmił zdecy­

dowanie Patrick. - Jesteś teraz prezenterką i właśnie

skończyłaś program.

- Ale Stephen potrzebuje... - zaczęła.

- Stephen świetnie sobie radzi sam - przerwał jej

szorstko. Miał rację, Maddie faktycznie przewróciła jego

życie do góry nogami. I nie tylko jego... Jakimś cudem

doprowadziła do zażyłej znajomości szefowej biura z dy­

rektorem reklamy. Jego zaś zmusiła do postawienia sobie

kilku bardzo poważnych pytań. - Idziemy! - zakomen­

derował i pociągnął Maddie w stronę drzwi.

- Zwariowałeś? - Maddie próbowała się wyswobo­

dzić. - W takim razie zatrzymam pożyczone auto, aż

Beth poczuje się lepiej.

- Jedziemy, bo... muszę to i owo przemyśleć - od­

parł tajemniczo.

RS

background image

Maddie miała ochotę odpowiedzieć, że ona też ma

parę rzeczy do przemyślenia. A głównym tematem tych

przemyśleń był właśnie on. Nie mogła się powstrzymać,

by o nim nie marzyć.

- Dobrze, pójdę tylko po torebkę i kluczyki - ustąpiła

wreszcie.

Popędziła do swego biura i wystukała numer siostry.

- Beth! To ja - zawołała. — Będę wcześniej, niż mó­

wiłam, Patrick mnie podwiezie na lotnisko.

- Chyba miałaś przyjechać z kim innym - zdziwiła

się Beth.

- Tak, ale on nalega - wyjaśniła Maddie. — Od tej

historii w garderobie znajomość z nim zaczęła przy­

pominać przyjaźń z oceanem. Raz przypływ, raz od­

pływ. Jakie to męczące...

- Patrick jest facetem po przejściach, ale to dobry

człowiek - odparła Beth. - Kane twierdzi, że on ma bar­

dzo silnie zakorzenione poczucie niezależności. a!e nie

przejmuj się, on się zmieni... nie rezygnuj z niego.

- Nie ma z czego rezygnować. - Maddie przełknęła

ślinę. - On cały czas mi powtarza, że nie chce się wiązać,

nie ma zamiaru się żenić i nie chce mieć dzieci. A poza

tym nie jestem w jego typie.

Beth milczała przez dłuższą chwilę.

- Ja też nie byłam w typie Kane'a - powiedziała

w końcu. - A teraz uważa, że jestem cudowna. Daje mi

to odczuć na każdym kroku.

- Ty miałaś dwóch mężczyzn, którzy cię kochali -

mruknęła Maddie. - Natomiast mój narzeczony mnie

zdradził, by potem oznajmić, że już od dawna mnie nie

RS

background image

kocha. Patrick zaś ma słabość do szczupłych, wysokich

brunetek.

- Założę się, że przy tobie zapomniałby o wszystkich

brunetkach i blondynkach razem wziętych.

- Przegrałabyś. Słuchaj, on na mnie czeka, muszę le­

cieć. Na razie.

Maddie odłożyła słuchawkę i przetarła oczy. Wszyst-

ko układało się inaczej, niż oczekiwała. Dobrze było wie­

dzieć, że sprawdza się w pracy. Wspaniałe było mieć sio­

strę; ona i Beth z każdym dniem stawały się sobie coraz

bliższe. Uwielbiała 0'Rourke'ów, a Pegeen zastępowała

jej matkę.

Ale Patrick...

Doprowadzał ją do takiej frustracji, że miała ocho­

tę krzyczeć. Koniecznie chciał być sam, i to do końca

życia.

Dlaczego tak ją pociągał? Jego bracia też byli atra­

kcyjni, ale tylko na widok Patricka traciła głowę. Nie

mogłaby go winić, gdyby ją odepchnął, bo była zbyt mało

atrakcyjna i niedoświadczona. Jednak nie umiała mu wy­

baczyć tego, że choć jej pożądał, trzymał ją na dystans.

Tak jakby złościło go, że coś do niej czuł.

Odwróciła się gwałtownie, czując dotyk czyjejś dłoni

na karku. Spojrzała prosto w oczy Patricka.

- Przepraszam, właśnie miałam wychodzić.

Przechylił się przez biurko.

- Możemy pojechać później, jeśli coś jest nie tak.

- Nic mi nie jest. Dzwoniłam do Beth, że przyje­

dziemy wcześniej.

- Powinienem był o tym pomyśleć.

RS

background image

- Nie, to mój obowiązek. - Zabrała torebkę z szuf­

lady i wyciągnęła klucze. - Możemy iść.

- Maddie - starannie dobierał słowa - twój program

jest naprawdę dobry. Słucha nas mnóstwo ludzi.

- Lubię rozmawiać ze słuchaczami.

- A oni to czują. Szanujesz ich, nie ośmieszasz, nie

udajesz kogoś, kto zjadł wszystkie rozumy.

No nie. Chyba nie zaczną kolejnej rozmowy o tym,

jak to ona szanuje ludzi, a on prawie ich nie zauważa.

.-- Jestem gotowa. - Powiedziała, wstając. Automa­

tycznie sięgnęła po żakiet, a Patrick, równie odruchowo,

pomógł jej go włożyć.

Jego staromodna galanteria była czymś naturalnym.

Szkoda, że nie był równie staromodny w kwestii uczuć.

Nie żeby co wieczór umawia! się z inną dziewczyną.

Z tego, co wiedziała, z nikim się nie spotykał. Praca po­

chłaniała go bez reszty.

- Pojedziesz za mną? - spytał, gdy wyszli, Był pięk­

ny jesienny dzień.

- Jasne.

Maddie włączyła silnik i czekała. Patrick oczywiście

znał drogę na lotnisko o wiele lepiej niż ona i na pewno

nie pomyli zjazdów z autostrady.

Wszystko robił dobrze,

Wszystko poza okazywaniem uczuć.

W następnym tygodniu Patrick zdecydował, że nie

musi już siedzieć w reżyserce i kontrolować audycji

Maddie, Niestety, słuchanie jej sprawiało mu przykrość.

W dziwny sposób zdawała się od niego oddalać. Wi-

RS

background image

dywał się z nią często, i mógłby jeszcze częściej, a mimo

to zauważał jakąś oschłość w jej zachowaniu, chociaż

przy innych nadal była sobą.

Usłyszał pukanie do drzwi i westchnął. W radiu nie

było ani chwili spokoju.

- Proszę - zawołał.

Stephen popchnął drzwi i wcisnął się z wózkiem do

maleńkiego pokoiku szefa.

- Potrzebne ci większe biuro - wysapał.

- Wszystkim nam potrzebne są większe biura. - Pa­

trick machnął ręką.

Stephen uśmiechnął się.

- Nasz pokój jest o wiele przestronniejszy, odkąd

Maddie go przemeblowała. Ta młoda dama ma wiele ta­

lentów.

Maddie.

Patrick starał się nadać twarzy obojętny wyraz. Mad­

die zdawała się wyzierać z każdego kąta stacji, no i

z każdej jego myśli. Robiła to nieświadomie, bo nie było

w niej ani krzty wyrachowania. Jej żywiołowość trochę

gasła tylko w obecności Patricka. Inni pracownicy, a tak­

że jego rodzina, musieli coś zauważyć, chociaż nikt tego

nie komentował.

- Wiem, że ci jej brakuje, odkąd ma własną audycję.

Znajdę ci kogoś innego do pomocy w dziale reklamy.

- Radzimy sobie. Maddie ma rzadki dar zjednywania

sobie ludzi. Sprzedajemy więcej czasu antenowego niż

kiedykolwiek.

No tak. Dzięki nowej audycji Maddie i jej urokowi,

niemal musieli opędzać się od reklamodawców. Ceny

RS

background image

podskoczyły, zwłaszcza podczas jej audycji, a dochody

płynęły na konto KLMS.

— Wiem, że Maddie miała tu pracować czasowo, ale

może powinieneś zaproponować jej długoterminowy kon­

trakt? Szkoda by było, gdyby musiała wracać do Nowego

Meksyku. Zwolnienie Jeffa kończy się za tydzień.

Patrick spojrzał na przyjaciela. Czas płynął tak szyb­

ko, że zapomniał o powrocie pracownika, którego zastę­

powała Maddie.

Cholera jasna, pozwolili jej prowadzić własną audy­

cję, a nie pomyśleli o kontrakcie. A przecież już nie było

obaw, że nowa audycja poniesie klęskę.

- Pomyślę o tym - wymamrotał.

- To dobrze. Wiesz, chciałem ci jeszcze coś powie­

dzieć... - Stephen urwał. Nieczęsto zachowywał się

w ten sposób.

- Tak?
- Ostatnio często spotykam się z Candance Finney.

Zawsze wiedziałem, że to wyjątkowa kobieta, i... krótko

mówiąc, poprosiłem ją o rękę.

Tego Patrick się nie spodziewał.

- Poprosiłeś ją o rękę?
- Tak - Stephen uśmiechnął się z wyraźnym zado­

woleniem. - Już dawno chciałem do niej uderzyć w kon­

kury, ale wtedy jeszcze opiekowała się kaleką matką i nie

sądziłem, że będzie zainteresowana facetem na wózku.

- Wiele by straciła - powiedział cicho Patrick.

I naprawdę tak myślał. Stephen Traver był wspaniałym

facetem. Silnym i życzliwym ludziom. Wypadek, po któ­

rym wylądował na wózku, zdarzył się dawno temu, ale

RS

background image

w niczym nie zubożył życia Stephena. Robił niemal

wszystko, co dawniej, łącznie ze skokami spadochro­

nowymi. No, może z wyjątkiem zalotów do niedostępnej

panny Finney. Do czasu...

Stephen był żywym przykładem na to, że nieszczęś­

liwe wypadki nie zawsze pozbawiają ludzi radości życia.

W miarę jak pojmował sens swych myśli, Patrick zdał

sobie sprawę, że miał przed sobą wspaniały przykład od­

wagi i wytrwałości, ale niestety nie wziął sobie tego do

serca. Mógłby się wiele nauczyć od Stephena... gdyby

tylko chciał.

- Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi - powiedział

szczerze. - Należy wam się.

- Tobie też się należy.

Patrick przyjrzał mu się uważnie.

- To kwestia punktu widzenia.
- Twój punkt widzenia, twoje życie, twoja decyzja...

- Podjąłem ją dawno temu.

- A Maddie?

- Maddie... - Patrick przygryzł wargę. Wszyscy my­

śleli, że coś ich łączy, ale nie musiał się nikomu z niczego

tłumaczyć. Nawet najlepszemu przyjacielowi,

- Nie jestem taki jak ojciec. Nie mogę być opoką

dla wszystkich wokół.

- On też nie był. Nadal się wściekasz, że cię zawiódł.

Patrick wstał od biurka.

- Mój ojciec nigdy nikogo nie zawiódł.

- Owszem, i to w najgorszy sposób. - Na twarzy

Stephena malowało się dziwne zadowolenie. - Zawiódł

w sposób ostateczny. Zmarł. Nie było go, kiedy go naj-

RS

background image

bardziej potrzebowałeś. A ty nigdy mu tego nie wyba­

czyłeś. Może już czas to zrobić?

- Nie wiesz, o czym mówisz.

Pewnie, że odczuwał gniew z powodu śmierci oj­

ca, ale to był wypadek. Nikogo nie można było za to

winić.

W tym momencie na jego biurku zapaliła się lampka

alarmowa. Zainstalował ją na samym początku, zaraz po

tym, jak kupił stację, żeby panna Finney mogła dać mu

znać, gdyby coś się działo przy wejściu. Jeszcze nigdy

z niej nie korzystała.

Przerazili się obaj.

Stephen przepuścił Patricka, który pognał na korytarz.

Zwolnił dopiero parę metrów przed wejściem do holu.

Nie wiedział, co tam zastanie. Może poirytowanego słu­

chacza, a może złodzieja, który nie miał pojęcia, że w re­

dakcji nie trzymano pieniędzy.

- Ojej, ty naprawdę musisz lubić śpiewać.

To był głos Maddie. Serce Patricka na moment za­

marło, a następnie przyspieszyło dwukrotnie.

- No właśnie, a wyście nie puścili żadnego z tych

nagrań, które wam przysłałem.

Nagrali?

Patrickowi przypomniały się setki nagrań, które mło­

dzi piosenkarze nadsyłali do radia. Większość była zu­

pełnie bezwartościowa.

Powoli i bezszelestnie wszedł do holu. To, co ujrzał,

zmroziło mu krew w żyłach. Przy recepcji stała Maddie.

Młody człowiek o wychudzonej twarzy okolonej brud­

nymi włosami ściskał ją za rękę.

RS

background image

- A jakie piosenki piszesz? - spytała Maddie. Jej głos

brzmiał przyjaźnie, jak na antenie. Patrick widział jednak,

jak ból wykrzywia jej twarz.

- Rockowe. Za dobre dla tego waszego beznadziej­

nego radyjka.

- A, no to nic dziwnego, że ich nie puściliśmy. -

Z jej słów biła taka pewność, jakby nie obawiała się sto­

jącego przed nią szaleńca.

Szaleńca? Patrick na chwilę stracił oddech. Rozgnie­

wany słuchacz to jedno, ale niedoceniony artysta to już

zupełnie co innego. Zbliżył się parę kroków. Chłopak go

nie zauważył, ale Patrick nie widział, czy nie ma noża

albo broni. Myśl, że Maddie mogłoby się coś stać, przy­

prawiła go o zimny dreszcz.

' - Co chcesz przez to powiedzieć? - rzucił intruz.

- Nadajemy teraz muzykę country. Kiedyś byliśmy

stacją rockową, ale zmieniliśmy profil. Nie słyszałeś na­

szego dżingla? „KLMS - radio country".

- Maddie, tam jest „KLMS - twoje radio country"

- poprawiła ją Candy. Mrugnęła do Patricka niepostrze­

żenie, na znak, że go zauważyła.

- No tak, zawsze mi się myli - szczebiotała Maddie.

- Mamy tyle przeróżnych haseł, ale tak pewnie jest we

wszystkich stacjach, jak myślisz?

- O czym? - Chłopak wydawał się nieco wytrącony

z równowagi.

- O radiu. Bo ja sama już czasem nie wiem, co my­

śleć. Jestem Maddie, a ty?

Zamrugał oczami i potrząsnął głową.

- Scott Dell, a moja kapela nazywa się The Puget

RS

background image

Busters. Ty jesteś tą laską, co prowadzi popołudniową

audycję. Coś tam o sercu, nie?

Patrick widział, że chłopak rozluźnił chwyt.

- Nie jestem żadną laską.

- Jesteś, jesteś. - Patrick wszedł, jakby nic się nie

działo.

- Patrick, no wiesz!

- No co? Ty jesteś laską, a my jesteśmy facetami,

czemu się tak wściekasz?

- Moja dziewczyna mówi, że to brzmi protekcjonal­

nie - powiedział chłopak.

Zmrużyła oczy.

- A jak byście się czuli, gdybym was nazwała smar­

kaczami? Faceci! Dobre sobie - kipiała ze złości. - Albo

„miłymi chłopczykami"?

- Można być miłym na wiele sposobów - rzucił spo-

kojnie Patrick.

- Uhm... - przytaknął chłopak. - „Miły" nawet do

mnie pasuje.

Patrick postanowił kuć żelazo, póki gorące.

- No co ty, nie jesteś przecież jakimś zwierzątkiem

domowym.

Scott roześmiał się i puścił rękę Maddie. Nie miał bro­

ni. Patrick natychmiast wślizgnął się pomiędzy nich.

- Wracaj do roboty - rzucił przez ramię.

- Ale Patr...

- Idź stąd, Maddie.

- A... no tak. Miło było cię poznać Scott. Szef mi

każe wracać do roboty. Praca potrafi człowieka zdołować.

- Gorzej, jak się jej nie ma - mruknął Scott.

RS

background image

Patrick poczekał, aż Maddie zniknie za rogiem, a po­

tem przeniósł twarde spojrzenie na chłopaka. Miał ochotę

go stłuc, ale wiedział, jak to jest, kiedy ma się kilkanaście

lat. A poza tym każdy zasługuje na powtórną szansę.

- Co ci przyszło do głowy, młody człowieku? - Jezu,

brzmiał jak C. D. Dugan, kiedy złapał go na kradzieży

ciężarówki.

Scott wbił czubek buta w dywan.

- Nikt nie chce grać moich piosenek...

- Ile masz lat?
- Dziewiętnaście.

Patrick uniósł brew i czekał.

- No dobra, czternaście. Ale piosenki są dobre, a ja

muszę zarobić trochę pieniędzy. Mama jest chora, a ojciec

nie... - urwał.

Przez przeszklone drzwi Patrick widział podjeżdżający

radiowóz. Powstrzymał policjantów ruchem ręki.

-. Twój ojciec nie ma pracy? - zgadł.

- Gadają, że gospodarka się rozwija, a on nie może

się nawet dopchać na rozmowę kwalifikacyjną.

- Wiem, że ci ciężko, ale wdarłeś się tutaj bezprawnie.

Zdajesz sobie z tego sprawę?

- No tak.

Za rogiem, w korytarzu, Maddie czekała z całym

zespołem. Stephen powiedział jej, że Patrick często

pracował z trudną młodzieżą. Można się było tego do­

myślić, sądząc po jego współczującym, ale twardym tonie

głosu.

Po kilku minutach Scott siedział już w radiowozie.

A Patrick, który na własne potrzeby nie wziąłby od brata

RS

background image

ani centa, obiecał porozmawiać z Kane'em w sprawie

pracy dla jego ojca.

Maddie przełknęła łzy.

Tak bardzo starała się w nim nie zakochać, ale dłużej

nie mogła się opierać temu uczuciu. Patrick 0'Rourke

zdobył jej serce.

Tyle tylko, że go nie chciał.

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Maddie ledwie zdążyła zebrać myśli, a już jeden z po­

licjantów poprosił ją o chwilę rozmowy. Przełknęła ślinę.

Nie chciała powiedzieć nic złego na temat Scotta. Dla

niej był po prosto zagubionym dzieciakiem, który miał

więcej problemów, niż był w stanie udźwignąć.

Patrick wyłonił się zza rogu, odchrząknął i rzucił ze­

branym pracownikom znaczące spojrzenie.

- Koniec przedstawienia - oznajmił.

Rozeszli się z wyraźną niechęcią.

- Panno Jackson - oficer policji zwrócił się do Mad­

die, po czym rzucił okiem na notatki. - Czy może mi

pani powiedzieć, co tu zaszło?

Maddie schowała rękę za plecami.

- Byłam w holu i rozmawiałam z Candy. Scott

wszedł i chciał wiedzieć, dlaczego nie puściliśmy żadnej

z jego piosenek, które przysłał do stacji. Nie wiedział,

że gramy tylko muzykę country, a nie rock and rolla.

- I...?

- I to mniej więcej wszystko.

- Nie, nieprawda - zaprotestował Patrick. - Maddie,

Scott musi ponieść konsekwencje swoich czynów. Kiedy

złapał cię za rękę, nie panował nad sobą. Wszystko się

mogło zdarzyć.

RS

background image

- Czy mogę zobaczyć pani rękę? - zapytał oficer.

Niechętnie wyciągnęła ją przed siebie.

Patrick zacisnął zęby na widok sińców, które zaczynały

się już pojawiać na przedramieniu Maddie. Ślady zaciśnię­

tych palców były dokładnie widoczne na jej jasnej skórze.

- Cholerny smarkacz, powinienem go zabić. - Wie­

dział, że przesadza, ale przy Maddie zachowywał się ir­

racjonalnie.

- Nie się nie stało - powtórzyła z uporem

Sierżant Mitchell zapisał coś w notatniku.

- Chce pani wnieść oskarżenie, panno Jackson?

- Nie.

- Tak - poprawił ją Patrick. - Maddie...

- To tylko przerażony dzieciak - przerwała mu.

Z problemami... Nie chciał nikomu zrobić krzywdy.

- To żadna wymówka.

Sierżant zauważył współczujące spojrzenie Maddie

i wściekłość Patricka.

- Sprawdziliśmy, że chłopak nie ma przeszłości kry­

minalnej. Pokażemy mu rękę panny Jackson, a potem tro­

chę go nastraszymy. Jak będzie grzeczny, nie musi pani

wnosić oskarżenia.

Patrick policzył do dziesięciu. Starał się zachować

spokój. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był taki wściekły.

Ale nie była to tylko wściekłość na Scotta Della, był

wściekły na siebie. Stacja powinna mieć ochronę, a on

tymczasem pozwolił, by ten szczeniak z obłędem

w oczach wpadł tu i skrzywdził Maddie. Równie dobrze

mógł to być prawdziwy szaleniec, a sierżant Mitchell

właśnie kończyłby spisywać raport nad jej zwłokami.

RS

background image

Maddie pośpiesznie zgodziła się na propozycję sier­

żanta i poszła za nim do samochodu.

Gdy Scott zobaczył jej sińce, zbladł.

- Ja nie chciałem... O rany. Przepraszam. Nie miałem

zamiaru zrobić nic złego, chciałem tylko, żeby ktoś prze­

słuchał...

- Wiem, wiem.

- Nieważne, jaki miałeś zamiar - przerwał Maddie

policjant. - Teraz wracamy do stacji na długą przyjaciel­

ską pogawędkę. Wiesz, jaki jest wyrok za napad z po­

biciem? Bo ja wiem i opowiem ci ze szczegółami, co

dzieje się w więzieniu z takimi szczeniakami jak ty. Bar­

dzo niemiłe rzeczy.

Scott skulił się na siedzeniu. Maddie próbowała dodać

mu wzrokiem otuchy, ale był za bardzo przerażony, żeby

to zauważyć.

Sierżant mrugnął do Maddie porozumiewawczo.

Gdy odjechali, Maddie odwróciła się gwałtownie do

Patricka.

- Po co zrobiłeś z tego taką aferę?

- A co miałem zrobić? Masz siniaki na całej ręce.

- Pomóc mu. Nadal zamierzasz załatwić jego ojcu

pracę, prawda?

Partrick westchnął ciężko.

- Zobaczę...

- Obiecałeś.

- Przestań mi powtarzać, co mówiłem! - wybuchnął.

- Zrobiłeś z igły widły.

- Zaprosiłem cię do współpracy w stacji i naraziłem

na niebezpieczeństwo. To według ciebie drobiazg?

RS

background image

Wzniosła oczy do nieba.

- Bzdury.
- Nie. Nigdy nie będę w stanie opiekować się tobą

tak, jak powinienem. Dlatego właśnie nie mogę się oże­

nić. Wszystko bym zepsuł. Nie będzie mnie przy tobie,

kiedy będziesz mnie naprawdę potrzebowała.

Maddie otworzyła szeroko usta. Patrick mówił cał­

kiem poważnie. Niewiarygodne...

Opiekować się nią.,. ha! To była najbardziej obraźliwa

rzecz, jaką jej kiedykolwiek zaproponował. Uciekła z ro­

dzinnego miasteczka, bo bała się plotek, to prawda. Ale

to jeszcze nie znaczy, że jest niezaradna i nie umie o sie­

bie zadbać. Przecież nieźle sobie radziła. Pracowała w ra­

diu i była w tym dobra.

- Nie jesteś odpowiedzialny za to, co się stało, a ja

nie potrzebuję opiekuna - wycedziła.

- Dzieciuch z ciebie.
- Nie. Jestem dorosłą kobietą.

To już nie była tylko słowna szermierka, lecz śmier­

telnie poważna rozmowa. Maddie nigdy nie zamierza­

ła wdawać się w romans z Patrickiem, ale też od

dawna nie był jej obojętny. Miała ponure przeczucie,

że tym razem naprawdę dowie się, co znaczy złamane

serce.

- Robiłem rzeczy, których nawet nie jesteś w stanie

sobie wyobrazić.

- Mam sporą wyobraźnię - przerwała Maddie - ale

nie będzie mi potrzebna. Mój ojciec nie zawsze był sze­

ryfem, kiedyś był chuliganem i sporo narozrabiał. Wiele

rai o tym opowiadał.

RS

background image

- Mówisz bez sensu. - Patrick wepchnął ręce do kie­

szeni kurtki.

- Tata lubił grać w pikę i dostał stypendium dla spor­

towców, ale jego koledzy z drużyny uznali to za zwykły

fart. Nie wierzyli, że chłopak z zapadłej dziury może być

dobry. Musiał im to udowadniać wciąż na nowo. Więc po­

stanowił stać się najgorszym draniem spośród nich.

Patrick był mimo woli zaintrygowany.

-

I co?

- I taki był, do czasu aż spotkał moją matkę.

- Jasne, prawdziwa miłość jest lekiem na wszystko.

- Starał się, aby zabrzmiało to ironicznie, ale to nie w mi­

łość Patrick nie wierzył. Obawiał się bólu towarzyszącego

każdej stracie. Nie trzeba go było przekonywać o istnie­

niu miłości. Widział, jak kochali się rodzice, a teraz Beth

i Kane.

Ich miłość była prawdziwa.

Jego ból też.

- Nie martw się, nie robię sobie nadziei, że historia

się powtórzy - oznajmiła Maddie. - Ty już teraz jesteś

statecznym obywatelem, więc gdybym szukała niegrzecz­

nego chłopca, poszukałabym gdzie indziej. Zresztą ja

w ogóle nikogo nie szukam - dodała pospiesznie.

Westchnął.

- No tak, ale nic nie zmieni faktu, że jestem bardziej

doświadczony od ciebie.

Maddie przewróciła oczami.

- To nie problem - powiedziała sugestywnym tonem.

- Poderwę jakiegoś kolesia w barze, a potem zdam się

na instynkt.

RS

background image

Z oburzonej miny Patricka wywnioskowała, że trafiła

w czuły punkt.

- Nie mów tak nawet w żartach.

-A kto tu żartuje?

- Ty, do licha. Nie jesteś kobietą, która sypia z ko­

lesiami z barów.

- A ty skąd wiesz?

- Mężczyzna wie takie rzeczy.

To była czysta arogancja i gdyby go tak nie kochała,

byłaby zdegustowana. Jednak teraz bardziej przejęła się

insynuacją, że nie umie sobie radzić w życiu.

- No ale to nie byłoby trudne. Chyba że kłamałeś

i wcale nie jestem według ciebie atrakcyjna.

- Nigdy bym cię nie okłamał. Jesteś piękna. Każdy

normalny facet chciałby cię zaciągnąć do łóżka, ale nie

o to chodzi.

- Ależ o to. Takie doświadczenie łatwo zdobyć, jed­

nakże ono stanowi tylko jeden ze składników życia.

—. Owszem, tylko że ty nie masz doświadczenia wła­

ściwie w niczym.

- Nie? Mieszkam w małym miasteczku, gdzie wszy­

scy się znają. Myślisz, że chowałam się pod kloszem?

Mojego wujka potrącił samochód prowadzony przez pi­

janego pirata drogowego, który potem okazał się naszym

krewnym. Wujek nie chodzi, a ów krewny spędził osiem­

naście miesięcy w pudle. A dwa lata temu byłam w eki­

pie ratunkowej i szukałam w górach zaginionego samo­

lotu. Samolot znaleźliśmy, ale dla pilota było już za

późno. - Głos jej się załamał.

- Maddie, przestań.

RS

background image

Czuł się, jakby go ktoś obdzierał żywcem ze skóry.

Mogli tak się licytować i przerzucać bolesnymi wspo­

mnieniami, aż oboje wyszliby z tego pokiereszowani,

a i tak niczego by to nie zmieniło. Maddie jest wyjąt­

kowa i wkrótce sama się przekona, że on nie jest dla

niej wystarczająco dobry. Wtedy po prostu odejdzie.

- Maddie, wiem, że w twoim miasteczku toczy się

prawdziwe życie, ale to nie to samo, co w wielkim mie­

ście. Ludzie w takich mieścinach wszystko o sobie wie­

dzą, ale też bardzo się wspierają.

- Nie wiedziałam, że Crockett w stanie Waszyngton

to tętniąca życiem metropolia - odparowała.

- Nie jestem tylko z Crockett... - urwał, bo czuł, że

to ślepa uliczka. - Masz rację, to, skąd pochodzimy, jest

tak samo nieważne, jak to, że jesteś dziewicą. Tylko że

ty nie masz pojęcia, jak sobie radzić poza granicami two­

jego rodzinnego miasteczka. - Nie mógł się powstrzy­

mać, żeby tego nie powiedzieć.

- Więc nadal uważasz, że ktoś powinien się mną opie­

kować?

- Tak. I to nie mogę być ja. Sama powiedziałaś, że

nawet rodzinę trzymam na dystans. Nikt na mnie nie mo­

że liczyć. Zawsze byłem tym z braci, który ma kłopoty.

- Nie wygłupiaj się. Nie możesz się wiecznie winić

za to, co robiłeś jako dzieciak. Byłeś w trudnym wieku

i miałeś żal do ojca, bo cię opuścił. Wszyscy to rozu­

mieją, wszyscy oprócz ciebie.

Już drugi raz tego dnia ktoś zasugerował, że Partrick

miał żal do ojca. Kto jak kto, ale on znal wszystkie fazy

żałoby po stracie kogoś bliskiego. I wiedział, że jest

RS

background image

w nich miejsce również na złość. Ale on wcale nie miał

żalu do ojca, to nieprawda.

Czy aby na pewno?

A może nie potrafił sobie wyobrazić siebie w roli ojca

właśnie dlatego, ponieważ w głębi duszy miał poczucie,

że ojciec go w jakiś sposób zawiódł?

Maddie przyglądała mu się wyczekująco. W końcu

potrząsnęła głową.

- Jesteś jednym z niewielu ludzi sukcesu, jakich

znam. To ty wpadłeś na pomysł „randki z milionerem".

Kupiłeś bankrutujące radio i stworzyłeś jedną z najpo­

pularniejszych stacji w okolicy. Jesteś odpowiedzialnym

biznesmenem. Pracujesz z trudnymi dzieciakami i zmie­

niasz ich życie na lepsze. To więcej, niż ktokolwiek

mógłby od ciebie wymagać. Właściwie to mam ci za złe

tylko jedno - że nie umiesz zapomnieć o przeszłości.

- Maddie...

- I do tego fantastycznie całujesz! - zawołała - A ca­

ła reszta to tylko wykręty.

- Nie potrzebuję wykrętów.

- Akurat...

Zrobiło mu się ciepło na sercu. Uważała go za czło­

wieka sukcesu i do tego porządnego. Poczuł, jak opada

z niego całe napięcie. Mimo młodego wieku Maddie była

osobą mądra, szczerą i ceniła te same wartości, co on.

Była jedną z tych kobiet, których opinia miała dla niego

duże znaczenie.

- Naprawdę uważasz mnie za człowieka sukcesu?

- Po co miałabym cię okłamywać? A kiedy rozma­

wiałeś ze Scottem, widać było, że masz podejście do dzie-

RS

background image

ci. Tylko nie protestuj. Jeszcze cię nie proszę, żebyś został

tatą - dodała pospiesznie.

- Nie wierzysz, że się do tego nadaję?

- Nie, nie dlatego. Po prostu nie chcesz nim być.

Znam to wszystko na pamięć: „Trzymaj się z daleka, nie

zbliżaj się za bardzo i nie zaczynaj sobie Bóg wie czego

wyobrażać". Tak często to powtarzasz, że chyba rzuciło

ci się na mózg. Będziesz się mną „opiekował"? Litości!

Odwróciła się i ruszyła z powrotem do redakcji. Pa­

trzył, jak odchodzi.

Zaklął i oparł się o najbliższy samochód. Znowu prze­

sadził. Miał szczęście, że go nie poturbowała. Ale sińce

na jej ręku będą mu się długo śniły. Maddie twierdziła,

że to nie jego wina, ale nie miała racji. Chciał ją chronić

przed niebezpieczeństwem, tylko znowu mu nie wyszło.

Wreszcie myślisz logicznie, synu.

Znowu głos ojca.

Przynajmniej miał tyle szczęścia, że go pamiętał. Nie

było to dane Kathleen, która w chwili śmierci ojca miała

zaledwie cztery lata. Pamiętała jedynie mgliście twarz ta­

ty, jego silne i bezpieczne ramiona. Ale nie głos, nie rady

i pouczenia.

Jezu, ależ on za nim tęsknił. I nadal cierpiał, bo czas

nie chciał uleczyć jego ran.

Maddie przypomniała mu zasady, które wpoił mu oj­

ciec, takie jak na przykład honor. To były lekcje, które

z chłopca czyniły mężczyznę. Ale uciekanie przed ryzy­

kiem, przed prawdziwym życiem, tylko z obawy przed

bólem, na pewno, nie zyskałoby aprobaty ojca.

Miał już dość trwania na bezpiecznej pozycji widza.

RS

background image

W prawdziwym życiu powinna być obecna również mi­

łość, a on przez ostatnie dwadzieścia lat starał się unikać

tego uczucia.

- Twój syn to najbardziej uparty i nierozsądny facet,

jakiego znam - oznajmiła Maddie, gdy wpadła jak wicher

do domu Pegeen.

Opadła na kanapę i wbiła wzrok w zdjęcie Patricka

wiszące na przeciwległej ścianie. Był taki przystojny

z tym rozbrajającym uśmiechem 0'Rourke'ów i bólem

ukrytym głęboko w oczach. Nie mogła znieść tego wi­

doku i świadomości, że Patrick nigdy się nie zmieni.

- Jest niemożliwy - ciągnęła, a w głowie kłębiły jej

się o wiele mniej delikatne określenia.

- Nie przeczę, kochanie - odparła spokojnie Pegeen ze

swoim irlandzkim akcentem. - Takim go stworzył Bóg.

Nie wiedziała, dlaczego właściwie przyszła do matki

Patricka, ale w tym momencie wydawało jej się to naj­

właściwsze. Pegeen była kochaną kobietą, roztaczającą

wokół siebie tę samą aurę bezpieczeństwa, co matka Mad­

die. A skoro znała swojego syna, musiała wiedzieć, jak

potrafił zirytować najbliższych.

A niech go szlag!

Nie potrzebowała jego opieki. Świetnie dawała sobie

radę.

Opiekować się nią...

Maddie zacisnęła zęby. Jak można tak kochać i jed­

nocześnie pragnąć udusić ukochaną osobę gołymi ręka­

mi? To tajemnica, której chyba nigdy nie pojmie.

- Mówił tak, jakby ślub ze mną wymagał od niego

RS

background image

bohaterstwa - wycedziła. - Stale wraca do tego, że nie

jest taki jak ojciec. Jakby był jakąś czarną owcą w ro­

dzinie. Wiem, że narobił w życiu wiele głupstw, ale kto

ich nie robi? Pani mąż musiał być wspaniałym człowie­

kiem, lecz Patrick nie musi być taki jak on, żeby stać

się dobrym mężem i ojcem, prawda?

Pegeen usiadła obok niej i wzięła ją za rękę.

- Wiesz, moje dziecko, ze wszystkich moich synów,

Patrick najbardziej przypomina Keenana.

Zdumiona Maddie oderwała wzrok od fotografii na

ścianie.

- Naprawdę? To dlaczego o tym nie wie?

Starsza pani wzruszyła ramionami.

- Był bardzo młody, kiedy odszedł mój mąż. Podzi­

wiał ojca, choć słabo go znał. Ale mają to samo serce,

gorące i czułe, i po męsku dumne. I ten jego śmiech...

tak jakbym słyszała Keenana.

-Pani mąż był uparty?

- O tak. Keenan był postrachem otoczenia. Moi ro­

dzice nie chcieli, żebym miała z nim cokolwiek wspól­

nego, ale zakochana dziewczyna nie słucha rad rodziców.

Chodziliśmy ze sobą, aż mu w końcu otwarcie powie­

działam, że za chuligana nie wyjdę.

I zmienił się?

- Ach, nie! - zachichotała ciepło Pegeen - To znaczy

nie od razu. Trudno mu było w mieście, gdzie tyle na­

rozrabiał. Dlatego między innymi przyjechaliśmy do

Ameryki. Chcieliśmy zacząć wszystko od nowa.

- Rozumiem. - Maddie myślała o tym, jaki szacunek

Patrick wzbudzał w pracy, jak starał się, żeby ludzie za-

RS

background image

pomnieli o jego przeszłości. Keenan postanowił rozpo­

cząć nowe życie na innym kontynencie. Patrick zdecy­

dował się zostać w świecie, w którym powszechnie zna­

no jego wstydliwe tajemnice. Obaj dokonali trudnego wy­

boru, ale żaden z nich się nie poddał i nie uciekł.

Ona też nie ucieknie. Po kłótni z Patrickiem, jej

pierwszą myślą było, żeby natychmiast wyjechać. Nie

mogła jednak tak nagle rzucić pracy. Wyjazd z domu po

historii z Tedem to było co innego. Tu musi wywiązać

się z podjętych obowiązków. Do powrotu asystenta Ste­

phena zostało ledwie kilka dni. Wtedy Maddie wróci do

Slapshot. I zostawi adres.

Patrick będzie mógł ją odnaleźć.

Jeśli w ogóle będzie chciał wiedzieć, gdzie się po­

działa...

- Wrócisz na nasz ślub? - pytała Candy, obejmując

Maddie na pożegnanie. - Chciałabym, żebyś była moją

druhną.

- Spróbuję.

Uśmiech nieco rozjaśnił zapłakaną twarz Candy. Ste­

phen posadził sobie ukochaną na kolanach i podał jej

chusteczkę.

- I kto by pomyślał? - rzucił na widok lejących się

strumieniami łez swojej przyszłej żony.

- Och, ty - Candy pociągnęła nosem i pocałowała

go tak, że musiało mu się zrobić gorąco.

Maddie starała się stłumić ukłucie zazdrości. Zasłu­

giwali na to szczęście. Planowali nawet dziecko, jak zwie­

rzyła jej się Candy.

RS

background image

- Nawet nie wiesz, ile dla nas zrobiłaś - powiedział

cicho Stephen. - Szkoda, że ty i Patrick... - urwał.

- Wiem. - Maddie mimowolnie rozejrzała się dokoła,

w nadziei, że pojawi się Patrick. Poprosiła przyjaciół, by

nie rozgłaszali wieści o jej wyjeździe. Zorganizowali jed­

nak małą uroczystość, na której raczono się napojami

i słodyczami z automatu. Gdyby Patrick przynajmniej

wpadł się pożegnać...

Chociaż pewnie znowu by się pokłócili.

- Nie możesz wyjechać - jęknęła Dixie po raz setny.

- Co ż twoim programem? Odniosłaś taki sukces. Wszy­

scy będą rozczarowani.

- Miałam tu pracować tylko przez jakiś czas.

- Ale Patrick nigdy nie mówił, że odejdziesz.

- To prawda, nigdy tego nie mówiłem.

Niski męski głos przyprawił Maddie o drżenie. Od­

wróciła się gwałtownie i jej wzrok napotkał spojrzenie

Patricka. Długie i bez cienia uśmiechu. Wydawał się na­

wet zły.

- Czy możecie zostawić nas samych? - zapytał.

Wszyscy pracownicy radia pośpiesznie skierowali się

w stronę wyjścia. Wszyscy, z wyjątkiem Stephena, który

niechętnie pozwolił Candy podnieść się z jego kolan.

- Tylko nie zawal sprawy - zwrócił się do Patricka.

- Nie przypominam sobie, bym cię prosił o radę.

- A czy to mnie kiedyś powstrzymało?

Patrick nie mógł ukryć uśmiechu.

- Nigdy. Na szczęście nie muszę cię słuchać.

Patrick przestał kogokolwiek słuchać jeszcze w cza­

sach młodzieńczego buntu. Chociaż dla Stephena czynił

RS

background image

na ogół wyjątek. Ale wiadomość o wyjeździe Maddie tak

nim wstrząsnęła, że nie był. w stanie nie tylko myśleć,

ale nawet oddychać.

Był pewien, że Maddie nie odejdzie z pracy, dopóki

sam jej nie wyrzuci. Nic dziwnego, ostatnio wiele osób

sugerowało, by podpisał z nią stały kontrakt. Nikt w roz­

głośni nie chciał jej stracić. Wszyscy ją uwielbiali.

I on, cholera, też.

Stephen wyjechał z pokoju i zamknął za sobą drzwi.

Patrick nabrał powietrza i spojrzał na Maddie.

- Nie musisz wyjeżdżać. Powiedziałbym ci, gdybym

tego chciał.

- Cóż za łaskawość. Ale wyraźnie ci się ten pomysł

podoba. Żałowałeś, że mnie zatrudniłeś, prawda?

- To nie ma nic do rzeczy - odparł, nie próbując na­

wet zaprzeczyć. Bardzo żałował, że ją zatrudnił, ale nie

z powodu jej osobowości czy braku profesjonalizmu, tyl­

ko uczuć, jakie w nim wzbudziła. Mężczyzna nie lubi

czuć się słaby. A przy niej właśnie tak się czuł.

- Teraz będziesz miał święty spokój. - Uniosła dum­

nie podbródek. - I nie będziesz musiał się mną opieko­

wać. Będziesz mnie miał z głowy i postaram się, żebyś

mnie widywał jak najrzadziej. Beth i Kane mogą odwie­

dzać mnie w Nowym Meksyku.

- Nie tego chcę.

- Właśnie tego.

- Nie. Zostań w Waszyngtonie, dopóki jakoś się nie

dogadamy.

Maddie potrząsnęła głową. W oczach nie miała ani

jednej łzy, co było dość niezwykłe.

RS

background image

- To nic nie zmieni.

W jego zazwyczaj przytomnym umyśle zapanowała

panika. Nie mógł pozwolić jej odejść.

- Dobra, to się z tobą ożenię - rzucił.

Cholera.

Było jasne, że właśnie popełnił fatalny błąd. Maddie

popatrzyła na niego z odrazą, a zza drzwi dobiegł go ko­

lektywny jęk kolegów, którzy tłoczyli się, żeby posłu­

chać, jak przebiega rozmowa.

Gwałtownie myślał, jak uratować sytuację. Kobiety

pragną kwiatów i romantycznych zapewnień o miłości,

nie oświadczyn rzuconych w desperacji.

- Nie chciałem, żeby tak to wyszło - zaczął ostrożnie.

- Jestem pewna, że w ogóle nie chciałeś tego powie­

dzieć.

- Chciałem powiedzieć... Chcę się z tobą ożenić.

Maddie westchnęła. Nie marzyła o małżeństwie. Prag­

nęła wielkiej miłości, która pokonałaby wszystkie prze­

szkody na drodze do szczęścia dwojga ludzi. Wreszcie

pojęła, dlaczego tak ją irytowało, kiedy Patrick mówił

o opiece nad nią. Jej poczucie własnej wartości już raz

zostało zniszczone. Drugiego razu nie potrzebowała.

- Nie - potrząsnęła głową.

- Słuchaj, przepraszam, że tak to powiedziałem. Idio­

ta

ze mnie. Cały czas wszystko między nami psułem,

teraz też...

Maddie przyjrzała mu się. Patrzyła na człowieka, któ­

rego kochała, ale jednocześnie na kogoś, kto nie był

w stanie zaufać sam sobie, a tym bardziej komuś innemu.

- Ale ja nie jestem idiotką.

RS

background image

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Chcę powiedzieć, że nie pozwolę, żeby ktokolwiek

mnie znowu wpędził w kompleksy. Nieważne, jak bardzo

jestem roztrzepana i niezrównoważona emocjonalnie,

i tak będę wspaniałą żoną. Ja nie potrzebuję opieki. Po­

trzebuję miłości i zaufania. Ale ty nie potrafisz mi tego

dać. Tak kurczowo trzymasz się przeszłości, że nie wi­

dzisz przyszłości.

- To nieprawda. I nigdy nie miałem zamiaru wpędzać

cię w kompleksy. Jesteś... Tylko że ja... potrzebuję cza­

su. - Rozłożył bezradnie ręce. - Naprawdę mi na tobie

zależy, nie widzisz tego?

- Widzę więcej, niż ci się zdaje.
Maddie westchnęła. Lubił ją, ale nie chciał polubić

za bardzo... Nikogo nie chciał polubić za bardzo. Naj­

trudniejsza w miłości do Patricka była świadomość, że

nie tylko jej bronił dostępu do swojego serca. Nie chciał

tam wpuścić nikogo.

- Gdybyś nie był taki skupiony na tej swojej nieza­

leżności i potrzebie opiekowania się mną, może byś wre­

szcie zrozumiał, na czym polega miłość. I może wtedy

przestałbyś się bronić przed bliskością. Dopóki tego nie

przemyślisz, pozostanę w Nowym Meksyku.

Odwróciła się i w milczeniu wyszła z pokoju.

RS

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Patrick zacisnął pięści i powoli opuścił je na kolana.

Oświadczył się i został odrzucony. Nadał w to nie wierzył.

Nie umknęła mu okrutna ironia tej sytuacji. Spędził

życie na unikaniu zobowiązań tylko po to, żeby w końcu

odepchnęła go jedyna kobieta, którą naprawdę chciał po­

ślubić. Za jakieś pięćdziesiąt lat pewnie będzie się nawet

z tego śmiał.

- O rany - mruknął do siebie. - Czemu tak późno

przejrzałem na oczy?

„Nie pozwolę, żeby ktokolwiek znowu wpędził mnie

w kompleksy".

Cholera. Po co się upierał, że potrzebuje opieki? Jej nie­

winność była cenna i wspaniała, ale nie czyniła z niej ka­

leki. Tak naprawdę bał się, czy podoła temu wyzwaniu.

Mężczyzna powinien chronić swoją kobietę, czy tego

potrzebowała, czy nie. Siostry nazywały to podejściem

macho, ale jego to nie obchodziło. Wiele rzeczy mógł

w sobie zmienić, ale nie to. Gdyby miał wziąć na siebie

odpowiedzialność jako mąż, musiałby to zrobić jak na­

leży. Nie żeby Maddie nie mogła czasem zaopiekować

się nim, nie miałby nic przeciwko chwilom czułej opieki

z jej strony.

Jednak to siebie tak naprawdę chronił, nie Maddie.

RS

background image

Maddie jest czułą i mądrą kobietą, której nie obchodziły

jego głupie wybryki z młodości. Miał szczęście w za­

sięgu ręki, ale zmarnował ten dar od losu,

Nie musiał podnosić głowy, by wiedzieć, że Stephen

wrócił do pokoju i zaraz palnie mu wykład.

- No dobra, wał - burknął Patrick zrezygnowany.

- I co teraz zrobisz?

—-A jak myślisz? Kupię pierścionek i oświadczę się

jak należy.

- To dorzuć jeszcze kilkadziesiąt róż - poradził Ste­

phen. - Bo na moje oko nie będzie lekko...

- W jakimś szczególnym kolorze te róże?

- Tu masz już pełną dowolność.

Na twarzy Stephena nie było śladu potępienia, tylko

zmartwienie. Patrick nawet teraz nie rozumiał, dlaczego

Stephen Traver i C. D. Dugan zawracali sobie głowę ta­

kim głupim szczeniakiem, jakim kiedyś był. I oczywiście

nigdy im nie podziękował...

- Czy kiedykolwiek podziękowałem ci za wyciągnię­

cie mnie z kłopotów? - zapytał.

- Tak. Tym, że wyrosłeś na porządnego człowieka.

A teraz dokończ sprawę i żeń się z Maddie.

- Tak jest. - Patrick zasalutował

Nagle uświadomił sobie, że nawet nie powiedział

Maddie, jak bardzo ją kocha.

„Naprawdę mi na tobie zależy".

Kretyńskie wyznanie w stosunku do kobiety, z którą

chce się spędzić resztę życia. Nic dziwnego, że go zo­

stawiła. Miała też swoją dumę i na pewno pierwsza nie

wyzna mu miłości. Nie po tym, jak się zachował.

RS

background image

A że go kochała, tego był pewien ponad wszelką wąt­

pliwość. Należała do niego tak, jak kobieta i mężczyzna

należą do siebie od zarania dziejów.

Patrick poszedł do biura Maddie, lecz znalazł tam tyl­

ko Jeffa Tarbella.

- Potrzebujesz czegoś, szefie?

- Gdzie jest Maddie?

- Poszła już. Wyczyściła biurko wczoraj wieczorem.

Niesamowita dziewczyna, nie? Wiesz, że to ona zorgani­

zowała cały...

Patrick nie słyszał reszty. Już wybiegał na zewnątrz,

z sercem ściśniętym strachem. Może i Maddie należała

do niego, ale gdzie się podziewała?

Wystukał numer zajazdu, ale dowiedział się tylko, że

już się wymeldowała.

Wsiadł do samochodu. Może złapie ją na lotnisku.

Bez pierścionka, ale po drodze przynajmniej kupi kwiaty.

Niestety nie miał pojęcia, którymi liniami Maddie leciała

i dokąd.

Beth!

Jeśli ktoś wie, gdzie jest Maddie, to tylko Beth. Patrick

najpierw zadzwonił do sklepu, w końcu złapał bratową

w domu.

- Beth, gdzie jest Maddie? - zapytał ją bez słowa

wstępu.

- Patrick, nie jestem pewna, czy ona chce cię widzieć.

- Jest u ciebie? - Poczuł przypływ nadziei.

- Nie. Nie chciała lecieć samolotem, więc zapropono­

wałam, żeby wzięła mój samochód. Pożegnałyśmy się,

zanim wyszłam dziś rano do pracy.

RS

background image

Patrick zahamował z piskiem opon.

- Ona jedzie samochodem?!

- Przecież świetnie prowadzi - upomniała go delikat­

nie Beth. - W Nowym Meksyku dużo jeździła, a mój

samochód jest tuż po przeglądzie.

- Ale w Utah leży śnieg i w Oregonie też - Patrick

starał się mówić spokojnie. - Którędy jedzie?

- Nie wiem. Mówiła, że jeszcze nie zdecydowała.

Oparł czoło na kierownicy. Miną dni, zanim ją znowu

zobaczy, a jeśli zatrzyma ją zamieć, to nawet dłużej.

- A... a Kane jest w domu? Chciałbym pożyczyć sa­

molot firmowy.

Trzy dni jazdy nie uleczyły zbolałego serce Maddie,

ale lepsze to niż harmider na lotnisku i ścisk w samo­

locie. Nigdy wcześniej nie przejechała sama tylu kilo­

metrów. Przemijające krajobrazy i bezosobowe pokoje

przydrożnych moteli miały w sobie coś kojącego.

Slapshot nie zmieniło się od jej wyjazdu. Kościółek,

w którym miała brać ślub, nadal stał na swoim miejscu.

Przed barem z hamburgerami parkowały te same samo­

chody, a w powietrzu unosił się zapach sosen i ostrych

przypraw.

Dom, a jednak nie dom.

Już nie.

Jej dom był u boku Patricka 0'Rourke'a, nawet gdyby

miała go już więcej nie zobaczyć. Okazuje się, że miłość

naprawdę jest prosta. Czasami serce dokonuje wyborów,

którym rozum może się tylko podporządkować.

Był wyjątkowo ciepły jesienny dzień, więc otworzyła

RS

background image

okno, wjeżdżając na podjazd przed domem rodziców.

Pewnie siedzą nad basenem i cieszą się resztkami lata.

Maddie zostawiła walizki i przeszła na patio za domem.

Ojciec polewał kamienną ścieżkę wokół basenu, a mama

pieliła klomb.

- Zgadnijcie, kto przyjechał? - zawołała Maddie.

Twarz ojca rozjaśnił szeroki uśmiech.

- Myśleliśmy, że przyjedziesz dopiero jutro, córeczko.

- Wyjechałam świtem. Chciałam jak najszybciej być

w domu. - Poczuła, jak duszą ją łzy, gdy mama podeszła,

by ją ucałować. - Strasznie za wami tęskniłam - wy­

szeptała Maddie.

- A za mną tęskniłaś? - usłyszała znajomy głos.

Przez moment czuła się tak, jakby ziemia usunęła jej

się spod stóp. To nie mógł być Patrick. Nie w Nowym

Meksyku, w ogrodzie rodziców.

- A ja nie dostanę całusa?

Maddie powoli odwróciła się w jego stronę. Patrick

wpatrywał się w nią smutnymi niebieskimi oczami. Co

on tu robił? Potrzebowała spokoju, miejsca, gdzie mog­

łaby się pozbierać. Nie kolejnej awantury.

- Skąd... - zaczęła.

- Przyleciałem w piątek wieczorem.

- W piątek? Ale jak ci się udało... Nie było takich

szybkich połączeń.

- Nie było. Pożyczyłem samolot od Kane'a. Chciałem

w nim spać, razem z pilotem, ale twoi rodzice zapro­

ponowali mi gościnę.

- Naprawdę? - Zdradliwe ciepło zaczęło ogarniać ca­

łe ciało Maddie. Musiało mu naprawdę zależeć, żeby do-

RS

background image

trzeć do Nowego Meksyku jak najszybciej, skoro poprosił

brata o tak kosztowną przysługę jak samolot.

Susan Jackson uśmiechnęła się łagodnie.

- Myślę, że kurczak z grilla dobrze wam zrobi. Chodź

do kuchni, Hugh.

Ojciec Maddie ucałował córkę w czoło.

- Witaj w domu, dziecinko. Bardzo za tobą tęsknili­

śmy - powiedział, po czym poszedł za żoną do kuchni.

- „Dziecinko"? — Patrick uniósł brew. - Pozwalasz,

żeby cię tak nazywał?

- Ojcom wolno - odparła Maddie.

Uśmiechnął się. Polubił Jacksonów. Spędził z nimi

trzy dni, opowiadając o swoich błędach. I odkrył, że

umieją słuchać, lecz nie osądzają, tak samo jak Maddie.

Miał tylko nadzieję, że Maddie znajdzie w swoim sercu

dość współczucia, żeby dać mu jeszcze jedną szansę.

- Nie boję się twojego ojca, ale lepiej się szybko po­

bierzmy, bo nie chcę, żeby nasze pierwsze dziecko uro­

dziło się wcześniej niż dziewięć miesięcy po ślubie.

Na widok jego figlarnego uśmiechu, Maddie na chwilę

straciła oddech.

- Tak? A myślałam, że nie chcesz mieć dzieci. Żad­

nych pieluch i bajek na dobranoc, pamiętasz?

- To było, zanim się zakochałem - odpowiedział ci­

cho. - Teraz chcę czegoś innego. Jeśli jest w tobie dość

miłości i zaufania, żeby zostać moją żoną, to zrobię

wszystko, by tego nie popsuć.

Westchnął, gdy nic nie odpowiedziała.

- Kochanie, będę się tobą opiekować, ale to nie zna­

czy, że uważam cię za niezaradną osobę. Każdy męż-

RS

background image

czyzna pragnie chronić ukochaną i nic tego nie zmieni.

Twój ojciec jest taki sam, a przecież wiesz, jak bardzo

szanuje twoją matkę, prawda?

- Nie.

- Błagam, Maddie. - Zrobił krok w jej stronę, aż po­

czuła ciepło jego ciała. - Nie chcę już być sam. Nie mo­

żesz mnie tak zostawić, nie po tym, jak pokazałaś mi,

czym jest miłość. Kocham cię.

Maddie nie była w stanie dłużej się opierać. Rzuciła

mu się w ramiona.

- Ja też cię kocham - wyszeptała mu prosto w usta.

- Czy to znaczy, że wyjdziesz za mnie?

Rzuciła mu jeden z tych swoich seksownych uśmie­

chów, które tak uwielbiał.

— A jak myślisz?

Patrick zauważył Jacksonów w kuchennym oknie. Za

plecami Maddie pokazał im gest, że wszystko w porządku.

- Myślę, że powinnaś włożyć rękę do tylnej kieszeni

moich spodni - mruknął.

- Co takiego?

- Zrób to, Maddie. Wyjmij wszystkie trzy - szepnął

- I to szybko, bo inaczej zaraz zawiodę zaufanie twojego

ojca.

- Myślałam, że się go nie boisz?

- Maddie, litości!

- Co...

Łzy zakręciły się w jej oczach, gdy ujrzała na dłoni

dwie obrączki i pierścionek zaręczynowy z brylantem

i szafirami.

- Wiem, że tradycja nakazuje wybierać obrączki ra-

RS

background image

zem, ale pomogła mi twoja mama. - Wsunął pierścionek

zaręczynowy na serdeczny palec jej lewej dłoni.

Odsunęła się z poważnym wyrazem twarzy.

- Dobrze, wyjdę za ciebie. - powiedziała - Tylko pa­

miętaj, że nie wierzę w długie zaręczyny.

Patrick przesunął palcem po jej wargach.

- Będziesz miała najkrótsze zaręczyny w całej histo­

rii Slapshot. Twoja mama obiecała zorganizować wesele

w ciągu dwóch dni, a ja wysłałem samolot do Crockett,

żeby wszyscy zdążyli na nasz ślub.

Cztery tygodnie później

- O, jak dobrze - jęknął obolały Patrick.

- Trzeba było nie włazić na nadajnik w czasie burzy

- powiedziała ciepło Maddie, nakładając mu maść na

plecy.

Mimo bólu Patrick uśmiechnął się w poduszkę. Nawet

jego cudowna żona nie mogła się powstrzymać przed:

„a nie mówiłam?".

Kiedy postanowił sprawdzić, czy burza nie uszkodziła

nadajnika, Maddie była wściekła i twierdziła, że powi­

nien to zrobić fachowiec. Ale nikt nie znał starego na­

dajnika tak jak on.

- Nic mi nie groziło.

- Groziło. Nadal leje.

Patrick stłumił chichot i odwrócił się do niej z sze­

rokim uśmiechem.

- Tak wygląda zima w stanie Waszyngton. Będzie la­

ło przez następne sześć miesięcy. Dlatego jest tu tak...

RS

background image

- Zielono, wiem - dokończyła.

Uśmiech zgasł na jego twarzy, gdy obserwował Mad­

die. Była taka piękna, miała w sobie tyle pasji. Wpro­

wadziła do ich małżeństwa ten sam entuzjazm, który

wkładała we wszystko, co robiła. Być może jednak zmu­

szanie jej, by przyzwyczaiła się do tutejszej pogody, było

okrucieństwem.

- Możemy się przenieść - powiedział cicho - Mo­

żemy założyć radio w Albuquerque albo zajmę się czymś

innym.

Maddie zamrugała powiekami.

- Skąd ci to przyszło do głowy?

Wzruszył ramionami.

- Niektórzy ludzie niełatwo przyzwyczajają się do tu­

tejszych krótkich zimowych dni i nieustannego deszczu.

- Przecież nie narzekam.

- To prawda.

- To przestań się tym przejmować. Lubię deszcz. -

Pochyliła się nad nim i złożyła na jego ustach długi po­

całunek, który przyspieszył mu puls. - Z wyjątkiem sy­

tuacji, kiedy wspinasz się na nadajnik w środku burzy.

- Ale tęsknisz do rodziców.

- Na szczęście mam twoją mamę, siostrę i resztę ro­

dziny 0'Rourke. No i nie widziałeś jeszcze naszego

pierwszego rachunku za rozmowy międzymiastowe. -

Palce Maddie zajęte były rozpinaniem guzika przy jego

dżinsach.

Patrick pomógł jej zsunąć spodnie i odrzucił je daleko.

- A co mnie obchodzi rachunek - mruknął. - Teraz

marzę tylko o tym, żeby cię rozebrać.

RS

background image

- Naprawdę?

Maddie przysiadła na piętach i podziwiała umięśnione

ciało swojego męża. Pewnie kochaliby się już w samo­

chodzie, gdyby nie była tak roztrzęsiona jego wypadkiem.

A na pewno kochaliby się pod prysznicem, ale właśnie

wtedy zadzwoniła Pegeen.

- Co? Robisz mi masaż, a potem nie chcesz się dla

mnie rozebrać?

Maddie uśmiechnęła się i powoli uniosła brzeg pod­

koszulka.

- A jesteś pewien, że nie będziesz miał pretensji o ten

rachunek?

Patrick prychnął.

- Przestań.

Odrzuciła podkoszulek i skupiła uwagę na Patricku.

Uwielbiała patrzeć, jak rozszerzają mu się źrenice, kiedy

się dla niego rozbierała. Jej mąż był najbardziej żarliwym

kochankiem pod słońcem. Nie miał żadnych zahamowań

w łóżku i błyskawicznie ją wszystkiego nauczył.

- O czym myślisz? - spytał, gdy wdrapała się na nie­

go zwinnie jak kotka.

- Że pozbawiłeś mnie zahamowań.

- Tak jak gdybyś jakieś miała. - Wodził ustami po

jej aksamitnej skórze, aż dotarł pocałunkami do samego

koniuszka piersi. Uśmiechnął się, gdy Maddie jęknęła.

- Czy naprawdę jesteś tu szczęśliwa? - zapytał.

- Przestaniesz wreszcie? Jestem dorosła. Gdybym by­

ła nieszczęśliwa, powiedziałabym ci o tym.

Skoro tak... Nie miał zamiaru dłużej o tym dyskuto­

wać. Przyciągnął ją do siebie.

RS

background image

- No dobra. Ale ja jestem trochę nieszczęśliwy, wo­

lałbym, żebyś nie miała tego na sobie. - Patrick zahaczył

palcem o gumkę jej majtek i pociągnął w dół. Maddie

uniosła biodra, a potem odrzuciła majtki przez ramię. -

Jesteś bardzo pomocna.

- Nie chcę, żeby mój mąż czuł się nieszczęśliwy.

- Nie ma na to szans.

O rany, miała najpiękniejsze piersi na świecie. Patrick

zataczał językiem kółeczka wokół jednego sutka, draż­

niąc dragi dłonią.

Ciało Maddie wyprężyło się pod wpływem jego pie­

szczoty. Na ogół kochali się powoli, ale nie tego dzisiaj

pragnęła. Dziś chciała szybkiego, ostrego seksu. Natych­

miast. Przeraził ją widok Patricka na wysoko zawieszonej

platformie nadajnika, przemoczonego do suchej nitki -

idealnego celu dla błyskawicy, która nagle przecięła nie­

bo. Pewnie miał rację, że nie groziło mu poważne nie­

bezpieczeństwo, ale strach niewiele ma wspólnego z lo­

giką. Przeszedł ją dreszcz. Wyszeptała zmysłową prośbę

i poczuła natychmiastową reakcję jego ciała.

To było jak eksplozja. Maddie próbowała przedłużyć

rozkosz, lecz jej ciało nie chciało jej słuchać.

Minęło prawie dwadzieścia minut, zanim odzyskali

oddech. Na twarzy Maddie malował się szczęśliwy

uśmiech zaspokojenia. Patrick wiedział, że to jego za­

sługa.

- Nie bądź taki zadowolony z siebie - mruknęła

- Nie jestem zadowolony z siebie, tyiko szczęśliwy.

- Dobra, dobra.

Patrick ułożył się wygodnie. Nie mógł uwierzyć, jak

RS

background image

odmieniła jego życie. Dała mu nie tylko najlepszy seks.

jakiego kiedykolwiek zaznał, ale i ciepło, miłość, akcep­

tację.

Kane i Beth sprzedali im swój stary dom po śmiesznie

niskiej cenie. Był w świetnym stanie i stanowił dla nich

idealne mieszkanie, przynajmniej do czasu, gdy urodzi

im się więcej niż dwoje dzieci. Potem będą go mogli

przebudować lub kupić coś większego.

Zmarszczył brwi w zamyśleniu. Przypomniała mu się

reakcja Maddie, lub raczej jej brak, gdy okazało się, że

jeszcze nie jest w ciąży. Tak bardzo chciała dziecka,

a jednak zachowała spokój.

- Kochanie, a co do dziecka... - rozpoczął.

- Nie ma sprawy, możemy trochę poczekać. Pomy­

ślałam, że powinnam się jakoś zabezpieczyć.

- Dlaczego?
- Chciałam ci, to znaczy nam, dać trochę czasu.

- Ale ja nie potrzebuję czasu. Możemy mieć dziecko

już teraz. Co się dzieje, Maddie?

- Ty jesteś dla mnie ważniejszy niż dziecko.

Uczucie czułości zalało serce Patricka. Gwałtownie

zamrugał oczami. Nowoczesny mężczyzna ma prawo do

łez, ale on nie był aż tak nowoczesny.

- Wiem to i tak - powiedział, głaszcząc ją po twarzy.

Powinien był się ogolić, jego szorstki zarost podrapał jej

twarz i piersi. - A dziecka chcemy oboje.

- Jesteś tego pewien? - spytała cicho Maddie.

- Całkowicie. - Patrick zaczął całować ślady zadra­

pań na jej aksamitnej skórze. - A ponieważ robienie dzie­

ci to taka frajda, wygrywamy podwójnie.

RS

background image

- No to w porządku.

- Uwielbiam zgodne kobiety.

- Panie 0'Rourke, proszę nie zaczynać...

Jego dłoń zamknęła jej usta i ucięła dalszą dyskusję.

- Tylko sprawdzam, czy mnie słuchasz. - Patrick

uśmiechnął się, po czym z figlarną miną podniósł dłoń.

- Tak łatwo się rozpraszasz.

- Co mówiłeś?

- Nic, nic...

- Tak myślałam. - Przyciągnęła go do siebie. - A te­

raz spraw, że zapomnę, jakim jesteś nieodpowiedzialnym

facetem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wspina się

podczas burzy na nadajniki radiowe.

- Wedle życzenia.

RS


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Julianna Morris Kącik porad sercowych
Kącik porad
Porad 1 L 02
Porad 1 L 02
2012 02 21 VAT od porad prawnych
Kącik Kreacjonistyczny 02
Obturacyjny bezdech podczas snu a choroby sercowo
Wyk 02 Pneumatyczne elementy
02 OperowanieDanymiid 3913 ppt
02 Boża radość Ne MSZA ŚWIĘTAid 3583 ppt
OC 02
PD W1 Wprowadzenie do PD(2010 10 02) 1 1
02 Pojęcie i podziały prawaid 3482 ppt
WYKŁAD 02 SterowCyfrowe
Zawal mienia sercowego

więcej podobnych podstron