Julianna Morris
Kącik porad sercowych
Rodzina O'Rourke
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Maddie Jackson rozglądała się po miasteczku z praw
dziwym
zadowoleniem. Bardzo jej się tu podobało, Lu
dzie z przejeżdżających samochodów machali do niej
przyjaźnie, a obsługa stacji benzynowej nalała jej paliwa,
choć tablica głosiła, iż jest to stacja samoobsługowa.
Miasteczko Crockett w stanie Waszyngton przypomi
nało nieco jej rodzinną miejscowość w Nowym Meksy
ku, choć ze swoimi dziesięcioma tysiącami mieszkańców
było znacznie większe od Slapshot. I zapewne znacznie
chłodniejsze i bardziej zielone latem.
- Cześć, skarbie, czekałem na ciebie - usłyszała zza
pleców głęboki męski głos. Odwróciła się i ujrzała zmie
rzającego w jej stronę mężczyznę. Miał długie nogi, sze
rokie ramiona i sportową sylwetkę. W innej sytuacji by
łaby zapewne podekscytowana tym, że taki przystojniak
Zwrócił na nią uwagę. Ale nie dziś.
Dziś musiała zachować daleko idącą ostrożność. No
a poza tym jakiś czas temu obiecała sobie, że mężczyźni
przestają ją interesować. Żadnych więcej romansów. Nie
było ich znowu tak wiele, ale zebrała wystarczającą ilość
doświadczeń, by teraz dmuchać na zimne.
RS
- Wszystko w porządku, ślicznotko? - Zapytał nie
znajomy, po czym, nie czekając na odpowiedź, pocałował
ją w policzek.
Maddie odskoczyła na dobre pół metra. Jeszcze ni
gdy jej się nie zdarzyło, żeby jakiś nieznajomy przystoj
niak zwrócił się do niej w ten sposób, nie mówiąc już
o całowaniu. Co się tu dzieje? - zachodziła w głowę.
Może miasteczko Crockett nie jest wcale takie miłe i spo
kojne?
- Co to ma znaczyć? - zapylała nieco podniesionym
głosem.
- Jak to co. pocałowałem cię na przywitanie - wy
jaśnił nieznajomy.
- Zauważyłam - powiedziała, bo choć pocałunek był
bardzo miły, całowanie na powitanie zupełnie obcych
osób nie jest rzeczą powszechnie przyjętą.
Maddie rozejrzała się, czy nie ma w pobliżu policjan
ta. Jej ojciec był szeryfem w Slapshot, toteż darzyła za
ufaniem stróżów prawa.
Westchnęła. Czasami odnosiła wrażenie, że teraz już
nic ma takich mężczyzn jak jej tata - uczciwych, wier
nych sobie i swoim ideałom. Czyżby przeważali podli
wiarołomcy, tacy jak Ted?
Złudzeń w tej sprawie wyzbyła się ostatecznie dokład
nie przed dwoma dniami, w dniu swego własnego ślubu,
kiedy postanowiła, że nie wyjdzie za Teda. Tak drama
tyczne decyzje podejmuje się nie bez powodu, i tak też
było w jej przypadku...
- Czy to ciąża sprawia, że tak łatwo wytrącić cię
z równowagi? - zapytał nieznajomy.
RS
- Ciąża? - powtórzyła Maddie. - O czym pan mówi?
- spytała z oburzeniem. - Zresztą nieważne.. - machnę
ła ręką. - To jakiś absurd.
Wydarzenia ostatnich dni nią wstrząsnęły, to prawda.
Być może przeżywała nawet załamanie nerwowe. Ale nie
zatraciła instynktu samozachowawczego, toteż nie zamie
rzała słuchać wyjaśnień tego szaleńca. Postanowiła czym
prędzej się oddalić.
- Beth, co cię ugryzło? - zapytał nieznajomy, szcze
rze zatroskany. - Kane powiedział mi o dziecku, ale sło
wem nie wspomniał, że to tajemnica. Chciałem ci oso
biście pogratulować, ale sklep jest zamknięty...
Mimo wszystko zaintrygowały ją jego słowa.
- Dla mnie cała sytuacja jest niezwykle tajemnicza.
Nie nazywam się Beth - wyjaśniła, cedząc słowa.
Mężczyzna pochylił się i spojrzał jej w twarz, zmniej
szając niebezpiecznie dystans między nimi do ledwie kil
ku centymetrów.
- A niech mnie kule biją! - zawołał zdumiony. - Jest
pani niezwykle podobna do mojej bratowej. O rany, na-
wet nie chcę wiedzieć, co pani sobie o mnie pomyślała...
-mruknął, potrząsając głową z niedowierzaniem.
Nagle wszystko stało się dla niej jasne. Nieznajomy
był najzupełniej normalny, wziął ją po prostu za kogo
innego, podobnie jak inni mieszkańcy miasteczka. Dla
tego pewnie byli tacy mili...
- Najmocniej panią przepraszam, jest pani bardzo po
dobna do Beth, to jest do mojej bratowej, która jest wła
ścicielką tego sklepu - wskazał na witrynę sklepu dla
przyszłych mam, przed którym stali.
RS
Maddie postanowiła zapamiętać tę informację. Zajrzy
tu, kiedy sklep otworzy swoje podwoje, być może dzięki
temu uzyska jakieś informacje o swoich biologicznych
rodzicach.
- Powiadają, że każdy ma sobowtóra - mruknęła.
Patrick 0'Rourke przyjrzał się uważniej rozmówczyni.
Choć w pierwszej chwili wydawała się klonem jego bra
towej, po chwili dostrzegł różnice w wyglądzie obu ko
biet. Ta tutaj miała zdecydowanie jaśniejsze włosy, no
i ubierała się inaczej niż Beth. Bratowa wolała stonowane
kolory, zaś nieznajoma miała na sobie turkusową sukienkę
i najwyraźniej lubiła masywną, srebrną biżuterię.
- Patrick 0'Rourke - wyciągnął do niej dłoń.
- Maddie Jackson. - Po chwili wahania wyciągnęła
rękę, lecz zaraz instynktownie ją cofnęła.
Patricka to nie zdziwiło, ponieważ tak jak wszyscy
męscy przedstawiciele rodziny 0'Rourke był potężnym
mężczyzną i budził swą posturą respekt.
- Nie chciałem pani wystraszyć - mruknął.
- Nie wystraszył pan - odparła niezbyt przekonująco.
- Pochodzę ze Slapshot w stanie Nowy Meksyk - po
wiedziała, unosząc brodę. - I nie jestem w ciąży - do
dała, po czym spojrzała na swój brzuch. - Czy pańskim
zdaniem jestem za gruba? - spytała z niepokojem. - Nie
żebym robiła z tego powodu dramat, ale bardzo dbam
o linię i nigdy nie miałam problemów z nadwagą.
- Ależ skąd! - zaprzeczył z lekkim uśmiechem. -
Przepraszam raz jeszcze za to nieporozumienie... - Mó
wi pani, że pochodzi z Nowego Meksyku - zręcznie
zmienił temat. - Co pani robi tak daleko od domu?
RS
Ku swemu zdziwieniu stwierdził, że jej twarz przy
brała nagle kamienny wyraz.
- Jestem tu z wizytą - bąknęła.
- Z wizytą? - powtórzył z zaciekawieniem.
- Coś w tym rodzaju. Miałam właśnie wyjść za... -
Przygryzła wargę, po czym głos uwiązł jej w gardle.
W brązowych oczach Maddie Patrick z przerażeniem
dostrzegł łzy. Nigdy nie wiedział, jak się zachować
w obecności kobiety, która płacze...
- Nie ma sprawy, już o nic nie pytam - pospieszył
z zapewnieniem.
Maddie pociągnęła nosem, by po chwili podjąć śmiałą
próbę uśmiechnięcia się.
- Dziękuję, już mi lepiej.
Uff, pomyślał z ulgą. Najrozsądniej byłoby pożegnać
nieznajomą i szybko się oddalić, jednak z jakichś nie
zrozumiałych powodów nie miał ochoty zachować się
rozsądnie...
- Proszę chociaż pozwolić zaprosić się na kawę - za
proponował. - Może wkrótce zjawi się Beth, miałaby pa
ni okazję ją poznać.
Przyjrzała mu się badawczo, po czym potrząsnęła
przecząco głową.
- Dzięki, ale właśnie wybierałam się na cmentarz.
Chciałabym się tam trochę rozejrzeć, bo wie pan... zo
stałam adoptowana i szukam śladów mojej rodziny.
Adoptowana? Ciekawe, pomyślał Patrick. Przypo
mniał sobie, że jego bratowa również była adoptowana,
lecz później jej przybrani rodzice rozwiedli się w dość
dramatycznych okolicznościach.
RS
— W jakim wieku panią adoptowano?
- Miałam miesiąc. Szczęśliwie trafiłam do cudow
nych ludzi. Zupełnie niedawno zaczęłam się interesować
moimi biologicznymi rodzicami, na wypadek gdybym...
planowała urodzić dziecko. Oczywiście jeszcze nie teraz
— dodała pospiesznie. - Jak mówiłam, nie jestem
w ciąży.
W ciągu pięciu minut ta kobieta zdążyła mi opowie
dzieć historię swojego życia, stwierdził zdumiony Patrick.
— Owszem, wspominała pani.
- Właściwie to planowałam zajść w ciążę... - ciąg
nęła swoją opowieść Maddie. - Lecz te plany wzięły na
gle w łeb. Dzięki Bogu w ostatniej chwili przejrzałam
na oczy - dodała po chwili.
- I co takiego pani ujrzała? - zapytał wyłącznie przez
grzeczność.
- Zrozumiałam... - nie była w stanie dokończyć, bo
do oczu znów napłynęły jej łzy. Dopiero teraz dotarło
do niej, że zwierza się zupełnie obcemu człowiekowi.
Zrobiło jej się wstyd. Było to zupełnie nowe doznanie,
bo całe życie spędziła w małym miasteczku, gdzie każdy
o każdym wszystko wiedział, toteż nie było sensu nicze
go ukrywać.
Teraz też wszyscy w Slapshot wiedzieli o jej niedo
szłym ślubie z Tedem, nie wyobrażała więc sobie dal
szego życia w tej zamkniętej społeczności.
- Wszystko w porządku? - zapytał Patrick zanie
pokojony.
O, przejął się, odnotowała w myślach Maddie z nie
jaką satysfakcją. Wcześniej to on wytrącił ją z równo-
RS
wagi, nazywając „ślicznotką" i całując w policzek, więc
teraz byli kwita. Dobrze, że odrzuciła jego zaproszenie
na kawę. Był bowiem dokładnie takim typem uwodzi
ciela, przed jakim przestrzegał Maddie ojciec, odprowa
dzając ją na lotnisko w Albuquerque.
- Wszystko w porządku, panno Jackson? - zapytał
ponownie Patrick z wyraźnym już wyrazem zatroskania
w błękitnych oczach.
- Czuję się świetnie, nie widać? - Maddie dumnie
uniosła głowę.
- Och tak - odparł nie przekonany.
Maddie postanowiła spuścić nieco z tonu. Nie było
powodu, by zachowywać się niegrzecznie.
- Cóż, miło mi było pana poznać - wyciągnęła do
niego rękę. - Życzę panu urodziwego bratanka - dodała
z uśmiechem.
- Dziękuję - odparł i ujął jej dłoń.
Maddie przeszedł dziwny dreszcz. Czym prędzej ją
cofnęła.
- Do widzenia - mruknęła, po czym, starając się, by
nie wyglądało to na ucieczkę, ruszyła w stronę wynaję
tego samochodu. Otworzyła drzwiczki i spojrzała za sie
bie. Nowy znajomy nadal jej się przyglądał.
Uśmiechnęła się do niego blado, wsiadła do wozu i od
jechała.
Patrick wbił ręce w kieszenie i odprowadził wzro
kiem samochód. Czuł się tak, jakby zdołał umknąć przed
trąbą powietrzną. Rozmowa z tą kobietą kompletnie wy
trąciła go z równowagi. Nie miał pojęcia, co to za historia
RS
z niedoszłą ciążą, choć wyglądało to na finał nieszczęś
liwej historii miłosnej. A on, nawet jeśli myślał o jakimś
związku, to na pewno nie z kobietą o złamanym sercu
albo marzącą o dziecku.
Poważny związek? Brr...
Oczywiście cieszyło go, że Kane się ożenił, ale nie
miał zamiaru pójść w ślady starszego brata. Patrick lubił
swoje radio KLMS i cenił sobie to, że nikt go nie pytał,
o której wróci do domu. Jeśli chciał spędzić noc w roz
głośni, to właśnie tak robił. A zmiana profilu stacji, jaka
się właśnie dokonywała, wymagała od niego olbrzymiego
nakładu pracy. Wszystko było na najlepszej drodze, jed
nak nie pozostawało mu wiele czasu na cokolwiek poza
życiem zawodowym.
- Patrick? Co ty porabiasz w Crockett? - usłyszał za
sobą wesoły glos Beth. - Ostatnio wiecznie przesiadujesz
w pracy. Nawet do nas nie wpadniesz w niedzielę na
obiad...
- A, to ty, Beth. - Przyjrzał się uważnie swojej bra
towej. Po przygodzie z Maddie Jackson wolał być ostroż
ny. Miał szczęście, że nie dostał w twarz lub nic został
oskarżony o molestowanie.
- Spodziewałeś się kogoś innego? - Beth uniosła
brwi.
- Nie uwierzysz - odparł, składając na jej policzku
przyjacielski pocałunek - Właśnie spotkałem kobietę
bliźniaczo do ciebie podobną. Nie masz siostry bliźniaczki
w Nowym Meksyku?
- Nie.
Patrick zawahał się.
RS
- Wiesz, Maddie, ta kobieta, powiedziała mi, że zo
stała adoptowana i szuka swoich krewnych. Wierz mi,
-jesteście tak bardzo do siebie podobne, że naprawdę mog
łybyście być siostrami...
- Kto wie. Wielokrotnie próbowałam zdobyć jakieś
informacje na temat mojej rodziny, ale bezskutecznie.
Z chęcią bym porozmawiała z tą Maddie.
- Pojechała właśnie na cmentarz. Jeśli chcesz, mogę
ją poprosić w twoim imieniu o spotkanie - zapropono
wał Patrick i jednocześnie cichutko westchnął. Znajo
mość z Maddie Jackson nie wróżyła niczego dobrego,
a przecież jemu marzył się święty spokój...
- Świetnie! - Ucieszyła się Beth. - Czekam w skle
pie na dostawę, gdyby nie to, sama pojechałabym na
cmentarz.
- A przy okazji przyjmij moje serdeczne gratulacje
z powodu ciąży - powiedział Patrick z uśmiechem. -
Uważam się za współtwórcę waszego szczęścia, w końcu
to dzięki mnie poznaliście się z Kane'em.
- Och, dzięki, Patrick - rozpromieniła się Beth. -
Kane spędził ostatnio parę godzin, dzwoniąc po wszyst
kich znajomych, od Londynu po Tokio. Wydamy pewnie
majątek na rachunek telefoniczny, ale co tam.
I właśnie również za to Patrick tak bardzo lubił bra
tową. Choć wyszła za jednego z najbogatszych ludzi
w Stanach, nadal myślała o domowych wydatkach jak
każda przeciętna Amerykanka.
Nagle, może poprzez kontrast, radość w oczach Beth
przypomniała mu smutny wyraz oczu Maddie. Choć pró
bował o niej nie myśleć, nic z tego nie wychodziło. Ta
RS
kobieta w czasie parominutowej rozmowy dwukrotnie
niemal się rozpłakała...
Co mnie to obchodzi, ofuknął się w myślach, to nie
moja sprawa. Trudno, bym o niej tak od razu zapomniał,
skoro jest podobna do mojej bratowej.
Nie bez wysiłku skupił się na rozmowie z Beth.
- Dobrze, w takim razie idź do sklepu, a ja pojadę
po Maddie - powiedział i ponownie pocałował Beth
w policzek.
Po chwili zastanowienia wydało mu się dziwne, że
pomylił te dwie kobiety. Beth to Beth. Kontakty z nią
były lekkie, miłe i przyjemne. Zbyt wiele w życiu prze
szedł, żeby tego nie doceniać...
W kwiaciarni przy cmentarzu kupił bukiet chryzan
tem. Zawsze mógł powiedzieć, że przyjechał złożyć je
na grobie przyjaciela.
Gdzieś na dnie duszy wiedział, że popełnia błąd, an
gażując się w tę sprawę. Nie umiał jednak odmówić Beth,
którą kochał, ponieważ uczyniła jego starszego brata naj
szczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Był piękny jesienny dzień, choć w powietrzu czuło
się już pierwsze tchnienie zimy. Wkrótce nadejdą deszcze,
na które wiecznie narzekali tutejsi mieszkańcy. Nigdy nie
mógł zrozumieć, dlaczego nie przeniosą się gdzieś na po
łudnie, skoro nie odpowiada im klimat północnego wy
brzeża Pacyfiku, choć pamiętał też słowa matki, która
mówiła mu, że jako Irlandczyk jest genetycznie zapro
gramowany na akceptację deszczu.
Przed bramą cmentarza zadzwonił do biura brata. Gdy
RS
Kane odebrał, Patrick opisał mu spotkanie z Maddie, po
mijając milczeniem jedynie urodę nieznajomej. To prze
cież nic nie wnosiło do sprawy.
- Świetnie - ucieszył się najstarszy z braci 0'Rour-
ke. - Beth zawsze chciała mieć rodzinę, a zwłaszcza te
raz, gdy dziecko jest w drodze. Wiesz co, wezwę heli
kopter i też przylecę na spotkanie z Maddie.
Patrick uśmiechnął się do słuchawki. Naprawdę nie
wielu ludzi miało prywatny śmigłowiec, toteż gdyby jego
brat nie był wyjątkowym człowiekiem, takie bogactwo
zapewne uderzyłoby mu do głowy. Na szczęście pienią
dze nie zmieniły Kane'a.
Patrick schował telefon do kieszeni i wszedł na teren
niedużego cmentarza. W turkusowej sukience Maddie
była widoczna z daleka. Szła od grobu do grobu, czytając
napisy na pomnikach. Czasem coś notowała, czasem
kładła kilka kwiatów na nagrobku.
Patrick westchnął. Było w niej coś niezwykle niewin
nego i świeżego.
Z bukietem w ręku ruszył w jej stronę. Jak zwykle
w takich sytuacjach czuł się strasznie głupio. Przełknął
ślinę i już miał coś powiedzieć, gdy Maddie podniosła
wzrok. Otworzyła szeroko oczy i odruchowo zrobiła krok
w tył. Jej reakcja kompletnie go zmroziła. Spojrzał na
bukiet, a potem znów na nią. Cóż, kwiaty nie były do
brym pomysłem.
- Wiem, jak to wygląda, ale... - zaczął powoli.
- Nie, nie wiesz.
- No dobrze, nie wiem - westchnął ciężko. - Chodzi
o to, że chwilę po naszej rozmowie zjawiła się moja bra-
RS
towa. Opowiedziałem jej o naszym spotkaniu, a ona po
prosiła, bym was umówił. - Opuścił kwiaty, by nie rzu
cały się tak w oczy. - A jak poszukiwania? - zapytał po
chwili trudnego do zniesienia milczenia.
Maddie przyjrzała mu się uważnie, a potem wzruszyła
ramionami. Najwyraźniej doszła do wniosku, że jednak
nie jest niebezpieczny.
- Znalazłam parę grobów, ale są bardzo stare. Jeśli
więc ci ludzie byli moimi krewnymi, to musiała być jakaś
dalsza rodzina.
- Znalezienie rodziców może okazać się bardzo trud
ne. Co o nich wiesz?
- Niewiele - westchnęła. Wiem, że moja matka
miała na nazwisko Rousso i była bardzo młoda. Moi
przybrani rodzice poznali się, gdy tata studiował na uni
wersytecie. O tym, że nie mogą mieć dzieci, wiedzieli
na długo przedtem, zanim zdecydowali się na adopcję.
Procedurę przeprowadzono przy pomocy kościoła.
- Sprawiasz wrażenie osoby, dla której mówienie
o adopcji nie jest problemem.
- Nic dziwnego, miałam cudowne dzieciństwo.
- Skoro tak, to dlaczego szukasz biologicznych ro
dziców?
- Hm, mówiłam ci - powiedziała niechętnie.
- Powiedziałaś jedynie, że interesowałaś się nimi, bo
planujesz mieć dziecko, a następnie oznajmiłaś, że są to
bardzo odległe plany.
- Och - jęknęła i przygryzła wargę.
Patrick natychmiast pożałował, że w ogóle poruszył
ten temat
RS
— Skądinąd doskonale cię rozumiem - zapewnił po
spiesznie. - Kto by chciał mieć kulę u nogi w postaci
niemowlaka?
Zmrużyła groźnie oczy.
- Myślałam, że z radością oczekujesz przyjścia na
świat bratanka. Dzieci są cudowne!
A niech to licho, przeklął w duchu swój brak wyczu
cia. Zresztą on i tak swoje wiedział i nie miał zamiaru
dyskutować z nią na ten temat.
- Jedźmy do Beth - rzucił pospiesznie. - Kto wie,
może jesteście siostrami? Ona też została adoptowana.
W pierwszej chwili zamierzała zaufać swojej intuicji
i powiedzieć „tak", ale się zawahała. Intuicja ją zawo
dziła, gdy chodziło o mężczyzn, należało więc zastano
wić się nad odpowiedzią. Patrick nie chciał umówić się
z nią na randkę, działał na prośbę bratowej. Czy mogło
kryć się w tym jakieś niebezpieczeństwo? Przecież i tak
planowała porozmawiać z tą kobietą.
- Dobrze - zgodziła się po namyśle. - Teraz?
- Tak. Najlepiej będzie, jak pojedziesz za mną.
Maddie skrzywiła się.
- Myślisz, ze mogłabym się zgubić?
- Po drodze jest parę skrzyżowań i rozjazdów...
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę parkingu.
Gdy przestała słyszeć za sobą kroki, spojrzała przez ra-
mię. Zobaczyła, że Patrick kładzie bukiet chryzantem na
jednym z grobów.
Serce zaczęło jej bić gwałtowniej.
Nie miała wątpliwości, że w pierwszej chwili poczuł
się strasznie zakłopotany z powodu tych kwiatów. Jednak
RS
zamiast je wyrzucić, położył na czyimś zapomnianym
grobie. Poczuła do niego sympatię.
Niedobrze.
Nie chciała myśleć pozytywnie o żadnym mężczyź
nie, a zwłaszcza o tak przystojnym.
Jej życie emocjonalne legło niedawno w gruzach,
a Patrick 0'Rourke nie był dla niej odpowiednim face
tem, choć serce mówiło co innego.
RS
ROZDZIAŁ DRUGI
Pomimo zapewnień, iż trafi bez problemu, Maddie
zjawiła się w miasteczku kilka minut po Patricku. Zaje
chała pod sklep Beth i wysiadła z zawadiacko uniesioną
brodą i buńczuczną miną. Patrick z trudem stłumił
śmiech.
- Nie przejmuj się, pojechałem skrótem - oznajmił
z rozbawieniem.
Maddie najwyraźniej jednak nie miała w zwyczaju
długo się złościć, bo uśmiechnęła się do niego. Odniósł
nawet wrażenie, że po raz pierwszy od chwili, gdy ją
przez pomyłkę pocałował, była naprawdę rozluźniona.
Zauważył także parę uroczych piegów na jej nosie.
Uroczych?
Nie przypominał sobie, kiedy po raz ostatni użył tego
słowa.
Przewrócił oczami. Przecież ta dziewczyna nawet mu
się nie podoba. Jest gadatliwą, kierującą się emocjami,
impulsywną blondynką, a nie chłodną, wyrafinowaną
brunetką, w jakich zawsze gustował.
- Czy jesteś gotowa na spotkanie z sobowtórem? -
zapytał.
Maddie skinęła głową, starając się zwalczyć narasta
jące w niej podniecenie. Nie było sensu zbyt wiele sobie
RS
obiecywać. Patrick najprawdopodobniej przesadził z tym
podobieństwem.
Przeszli przez dział z ubrankami dla niemowląt i za
trzymali się przy kasie. Maddie z wrażenia zaniemówiła.
- Beth, to jest Maddie Jackson - Patrick zwrócił się
do bratowej. - Maddie, poznaj Beth 0'Rourke.
- O rany, zupełnie jakbym patrzyła na swoje odbicie
w lustrze! - zawołała właścicielka sklepu.
- A nie mówiłem? - mruknął Patrick.
Maddie była zaszokowana. W ciągu trzech dni wy
darzyło się tak wiele... Najpierw, w dniu ślubu, zoba
czyła swojego przyszłego męża trzymającego w obję
ciach jakąś dziewczynę, potem pocałował ją nieznajomy,
a teraz jeszcze... to. Poczuła irracjonalną chęć znalezie
nia się w ramionach Patricka, poszukania w jego obję
ciach ukojenia i pocieszenia.
Beth pierwsza doszła do siebie, gdyż uśmiechnęła się
i ruszyła na przywitanie.
- Witaj w Crockett. Słyszałam, że szukasz swoich
prawdziwych rodziców.
- Moi prawdziwi rodzice mieszkają w Nowym Mek
syku - sprostowała Maddie, odruchowo wyciągając rękę
na powitanie. — Szukam moich biologicznych rodziców
- dodała.
- Rozumiem.
Zapanowało niezręczne milczenie, które Patrick po
stanowił przerwać.
- Zacznijcie może od podania swoich dat urodzin -
zaproponował przytomnie.
- Dwudziesty lipca — odparły obie naraz.
RS
Maddie mimowolnie zrobiła krok w tył. Różnych rze
czy mogła się spodziewać, wyjeżdżając ze Slapshot, ale
nie tego, że spotka kobietę urodzoną tego samego dnia,
mającą te same oczy, te same rysy twarzy...
- To faktycznie niezwykłe, że obie urodziłyście się
tego samego dnia - rozległ się z tyłu męski głos.
- Kane! - zawołała Beth na widok wysokiego, ciem
nowłosego mężczyzny, uderzająco podobnego do Patri
cka, i rzuciła mu się w ramiona.
- To mój brat - powiedział Patrick. - Myślisz pew
nie, że ci dwoje nie widzieli się od miesięcy, a tymczasem
rozstali się ledwie parę godzin temu. Ale są małżeństwem
dopiero od kilku tygodni, więc możemy im chyba wy
baczyć to egzaltowane zachowanie.
Dość cierpki ton, jakim Patrick skomentował sytuację,
sprawił Maddie przykrość. Poczuła się jeszcze bardziej nie
swojo, gdy małżonkowie zaczęli się namiętnie całować.
Rzecz jasna, nie odmawiała im prawa do szczęścia, ale nie
było jej łatwo patrzeć na miłość innych, skoro d!a niej samej
w tej dziedzinie los okazał się o wiele mniej łaskawy. Pa
trząc na męża, Beth 0'Rourke po prostu promieniała.
Kiedy to ona sama patrzyła tak na Teda? Z pewnością
nie tego dnia, gdy zauważyła wystający z jego kieszeni
stanik z miseczką w rozmiarze D.
A swoją drogą nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego
mężczyźni przywiązywali taką wagę do walorów cieles
nych. Jej nie sprawiłoby żadnej różnicy, gdyby Patrick
był, dajmy na to, niski i gruby.
Zmarszczyła brwi.
Patrick?
RS
A kim właściwie był Patrick? Jedynie przygodnym
znajomym, choć trzeba przyznać, że niezwykłe atrakcyj
nym i wspaniale zbudowanym. Tacy mężczyźni pobudza
ją kobiecą fantazję.
- Wszystko w porządku, Maddie? - usłyszała spo
kojny głos.
Spojrzała w górę i zobaczyła zatroskaną twarz Patri
cka. Beth i jej mąż nadał byli zajęci sobą.
- Oni chyba naprawdę się kochają - stwierdziła tak
smutnym głosem, że aż ją to zdenerwowało. - To fan
tastyczne, że będę mieli dziecko...
Patrick westchnął bezradnie. Nie miał pojęcia, jak po
cieszyć nieszczęśliwą kobietę. Widział, że warga jej drży
i do oczu znów napływają łzy, lecz nie wiedział, dlaczego
jest taka smutna. Pochodził z rodziny, w której bez skrę
powania okazywano innym współczucie, toteż w pierw
szym odruchu chciał ją po prostu przytulić. Z drugiej jed
nak strony pragnął bliskości Maddie również z innych
powodów, dlatego na razie postanowił powstrzymać się
od jakichkolwiek gestów.
Minęło kilka minut, nim Beth i Kane zaczęli ponow
nie zauważać resztę świata.
- Dobrze usłyszałem? Jesteście urodzone tego same
go dnia? - zapytał w końcu Kane, cały czas obejmując
ramieniem żonę.
- Dwudziestego lipca - przypomniała Maddie. - To
może być czysty przypadek.
- Ale jesteśmy do siebie takie podobne... - zaopo
nowała Beth. - Urodziłam się dwadzieścia pięć po dwu
nastej w starym szpitalu w Crockett. A ty?
RS
Maddie poczuła się nieswojo.
- W tym samym szpitalu o dwunastej trzydzieści
pięć. Ale w akcie urodzenia nie ma wzmianki o naro
dzinach mojej siostry.
- Ani w moim, lecz akty urodzenia są zazwyczaj
sporządzane na nowo, gdy dziecko trafia do adopcji.
Dwunasta trzydzieści pięć? A więc to ja jestem starsza.
Założę się, że jesteśmy bliźniaczkami - Beth roześmia
ła się.
- Chyba nie uda nam się tego ustalić - oświadczyła
Maddie i sądząc po jej dumnie uniesionej brodzie, wcale
nie marzyła o tym, żeby mieć siostrę bliźniaczkę. - Ale
możemy być spokrewnione. To by wyjaśniało nasze po
dobieństwo, a ta sama data urodzenia o niczym tak na
prawdę nie świadczy.
Beth potrząsnęła głową.
- Moim zdaniem to zbyt nieprawdopodobne. Zresztą
pamiętam, że coś się mówiło na ten temat, gdy byłam
mała. Jednak gdy mieszka się z różnymi rodzinami, czę
sto, delikatnie mówiąc, daleko odbiegającymi od ideal
nego wzorca, to przestaje się przy wiązywać wagę do słów
dorosłych. Czy nie uważasz, że byłoby wspaniale, gdy
byśmy mogły wychowywać się razem?
Maddie nie skomentowała tego w żaden sposób, ale
usta miała nadal zaciśnięte.
- Bliźnięta rzadko bywają rozdzielane przy adopcji,
a znając moich rodziców, na pewno wzięliby nas obie.
Uważam więc, że nie jesteśmy siostrami.
Patrick rozumiał opór Maddie. Pamiętał, z jaką mi
łością mówiła o przybranych rodzicach. Nie mieściło jej
RS
się w głowie, że tacy uczciwi i uczuciowi ludzie mogliby
rozdzielić bliźniaczki.
- Jest jeszcze jedna możliwość - wtrącił się Patrick.
- A jeśli twoja, biologiczna matka postanowiła uszczęś
liwić dwie bezdzietne rodziny? Twoi rodzice pewnie na
wet nie wiedzieli o istnieniu drugiego dziecka.
- Opowiedz nam o sobie - nalegała Beth. - Jakie masz
plany? Jesteś mężatką? Masz dzieci? Jesteśmy z Kane'em
świeżo po ślubie i już spodziewamy się dziecka...
Małżeństwo, dzieci, zirytował się w duchu Patrick.
Beth nieświadomie wybrała najgorszy temat do rozmowy.
Jeszcze chwila, a Maddie znowu zacznie płakać.
- Nie jestem mężatką - odparła Maddie drżącym gło
sem. - To znaczy omal nią nie zostałam, ale... nic z tego
nie wyszło - dodała i po policzku powoli popłynęła jej
ciężka łza.
Gdyby nie to, że Patrick bardzo lubił Beth, zapewne
powiedziałby jej coś do słuchu. Owszem, jego bratowa
nie miała pojęcia o dramatycznych przeżyciach Maddie,
ale to jej zupełnie nie usprawiedliwiało.
Poza tym ostatnią rzeczą, o której chciał słuchać, była
historia nieudanego romansu Maddie. Lubił ją, ale nie
chciał czuć do niej sympatii. Wpakował się w życiu
w wiele paskudnych sytuacji i byłby idiotą, znowu szu
kając guza.
- Tak mi przykro - powiedziała Beth z miną równie
ponurą, jak mina Maddie. - Czy mogę coś dla ciebie
zrobić?
Maddie potrząsnęła głową, wdzięczna Patrickowi za
to, że wziął jej dłonie w swoje. Nie wiedziała, kiedy ich
RS
ręce się spotkały, ale jego dłonie były ciepłe i silne, do
kładnie takie, jakie powinny być ręce mężczyzny.
Rany, czy ja zwariowałam? - przemknęło jej przez
myśl. O czym ja myślę?
- Cóż, skończyłam już z mężczyznami - starała się
nadać swemu głosowi żartobliwy ton.
Co prawda Patrick wydawał się porządnym facetem,
ale niczego to nie zmieniało. Skończyła i z facetami,
i z romansami. Przez chwilę zrobiło jej się jakoś smutno,
lecz szybko doszła do siebie.
Beth chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła, gdyż
do sklepu weszła kobieta z wózkiem. Beth ruszyła na
powitanie klientki, która rzucała pełne zaciekawienia
spojrzenia to na Maddie, to na nią.
Po chwili do środka weszła większa grupka klientów.
- Przepraszam cię - zwróciła się Beth do Maddie. -
Wiesz co, powieszę tabliczkę „zamknięte", obsłużę tylko
tych klientów, a potem pogadamy.
- Nie! - zaprotestowała Maddie. W głębi duszy nie
była gotowa na spotkanie z siostrą, o ile oczywiście ona
i Beth rzeczywiście były bliźniaczkami. - Nie rób sobie
kłopotu. Przyjadę jutro... Albo zadzwonię. Zatrzymałam
się w zajeździe „Puget", tuż za miastem.
- Mogłabyś zatrzymać się u nas. Kupiliśmy właśnie
piękny, wielki dom. Trwa remont, więc jest bałagan, ale
miejsca nie brakuje.
Maddie przestąpiła z nogi na nogę. Może ona i Beth
były jakąś rodziną, jednak zamieszkanie pod jednym da
chem ze świeżo poślubionymi małżonkami wydało jej się
dość głupim pomysłem. W dodatku Beth zaczęłaby ją
RS
wypytywać o niedoszłego męża, a to byłoby naprawdę
trudne do zniesienia.
Nie. Nie była w stanie rozmawiać o Tedzie i o tym,
jak podłe ją okłamał. Nie z Beth. Nie z kobietą, która
kochała i była kochaną. Już prędzej opowiedziałaby
o tym Patrickowi, licząc, że pomoże jej lepiej zrozumieć
mężczyzn.
Tak, to był dobry pomysł.
A gdyby zapytać go, czy mam wystarczająco duży
biust? - puściła wodze fantazji. To może ocenić jedynie
mężczyzna.
Nagle poczuła wzbierające gorąco.
Dziewczyno, tyś kompletnie zbzikowała, ofuknęła się
w duchu.
- Uspokój się - szepnął jej Patrick do ucha.
Maddie uświadomiła sobie, że ściska jego palce z de
terminacją tonącego. Puściła więc jego dłoń i potrząsnęła
głową.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale nie mogę sko
rzystać z tego zaproszenia. Dziękuję. Zadzwonię jutro.
Beth była zawiedziona, twarz Kane'a wyrażała zro
zumienie, a Patrick... Nie, na Patricka Maddie wolała
nie patrzeć. Marzyła, by jak najszybciej znaleźć się bar
dzo daleko stąd.
To był naprawdę koszmarny tydzień.
Patrick obrzucił szybkim spojrzeniem Beth i Kane* a.
Bratowa była wyraźnie zmartwiona, a brat zaniepokojony
nastrojem ciężarnej żony. Należało więc coś zrobić, i to
szybko.
- Pójdę i porozmawiam z nią - zaproponował.
RS
Beth ucałowała go w policzek, a Kane skinął głową
z aprobatą,
Patrick odczuł satysfakcję, bo nie tylko nie pogorszył
sytuacji, ale wręcz próbował ją naprawić.
Wypożyczony samochód stał na parkingu, co ozna
czało, że Maddie jeszcze nie odjechała. Spojrzał na ulicę
i wypatrzył turkusową sukienkę. Ta dziewczyna powinna
narzucić na ramiona jakiś sweter, bo robiło się coraz
chłodniej. Sprawdził drzwi samochodu. Tak jak się spo
dziewał, były otwarte. Pewnie Maddie powie, że u niej,
w Slapshot, nikt nie zamyka samochodu i będzie zdzi
wiona, że w stanie Waszyngton jest inaczej.
Slapshot. Czy ktokolwiek słyszał o miasteczku Slap
shot? Maddie zapewne opowiedziałaby mu historię tej
nazwy, gdyby pobył z nią wystarczająco długo...
Uśmiechnął się. W tym jej rozgadaniu był jakiś swoi
sty i niepowtarzalny urok. Większość kobiet, gdy chce
zrobić wrażenie, cedzi słowa i robi mądre miny, a i tak
nie wiadomo, o co im chodzi. Maddie była bezpreten
sjonalna.
Z przedniego siedzenia wziął jej żakiet pachnący ja
kimiś zmysłowymi perfumami. Przerzucił go przez ramię
i ruszył za nią szybkim krokiem.
- Hej, Maddie, poczekaj! - zawołał, gdy znalazł się
dostatecznie blisko. - Nie możemy się stale spotykać na
ulicy.
Odwróciła się i spojrzała na niego bardzo poważnie,
bez cienia uśmiechu.
- Naprawdę myślisz, że Beth jest moją siostrą?
- Możliwe - odparł. Uważał to za całkiem prawdo-
RS
podobne, ale ponieważ Maddie nie wydawała się zachwy
cona takim obrotem spraw, nie powiedział nic więcej.
- Robi miłe wrażenie.
- Jest miła.
- A twój brat naprawdę ją kocha.
Drugi raz wspomniała o miłości. Patrickowi zapaliło
się w głowie ostrzegawcze światełko. A więc to o to cho
dzi! Maddie miała złamane serce, dlatego nie chciała za
mieszkać u zakochanych w sobie małżonków, oczekują-
cych przyjścia na świat dziecka.
- Wiesz co? - mruknął, porzucając tym samym swo
je wcześniejsze postanowienie, żeby szerokim łukiem
omijać temat nieszczęśliwej miłości Maddie. - Pokaż mi
tego łajdaka, który cię skrzywdził, a ja już mu porachuję
kości.
- Ty... - Maddie zatrzymała się i uśmiechnęła pro
miennie. - Zrobiłbyś to?
- Bez wahania - odparł zupełnie szczerze. Najlepszą
bowiem obroną przed urokiem Maddie było traktowanie
tej dziewczyny jako jeszcze jednej siostry. Patrick bez
namysłu stanąłby w obronie każdej ze swoich sióstr. Zre
sztą wszyscy mężczyźni z rodziny 0'Rourke postąpiliby
tak samo, choć kochane siostrzyczki często nazywały ich
nadopiekuńczymi neandertalczykami.
- Proszę, robi się zimno. - Zarzucił jej żakiet na ra
miona.
- Dzięki.
- Zjemy razem lunch?
- Dziękuję, może innym razem - Maddie potrząsnęła
głową.
RS
- Maddie, daj się namówić... Od śniadania minęło
już pół dnia, a nie znoszę jadać sam.
Nie chciało jej się w to wierzyć. Patrick 0'Rourke
sprawiał wrażenie osoby, która czuje się świetnie we włas
nym towarzystwie, choć zdecydowanie nie był typem sa
motnika. Pewnie, nie brakowało mu wielbicielek i sądził,
że Maddie powinna być zachwycona jego propozycją.
Jednak ona skończyła już z mężczyznami i nie podobało
jej się nie, co robili lub mówili.
No, może nie do końca.
Z drugiej strony zaproszenie Patricka nieco podbudo
wało jej wiarę w siebie i miłe połechtało kobiecą próż
ność. Czyż właśnie nie tego było jej teraz potrzeba?
Zaraz, przecież Patrick zaprosił ją nie dlatego, że był
nią zainteresowany, ale przez wzgląd na ewentualne po
krewieństwo' z jego bratową. Ledwo sobie to uświado
miła, znów wpadła w dołek.
- Ech, mężczyźni... -jęknęła.
- Słucham? - zapytał Patrick zdziwiony.
- Jesteś dla mnie miły, bo mogę być siostrą Beth.
- A co w tym złego?
- W zasadzie nic, ale wszystko tak się skomplikowa
ło. Poczułam, że w ogóle nie powinnam tu być. - Głośno
pociągnęła nosem. Chciała być silna i niezależna, lecz
tego typu osoba siedziałaby teraz w domu i próbowała
uprzątnąć bałagan po swym nieudanym związku, a przy
najmniej pomogła matce w sensowny sposób pozbyć się
niewiarygodnej ilości jedzenia, jaką przygotowały na
ucztę weselną. Ona tymczasem wsiadła w samolot i po
leciała na dragi koniec Ameryki.
RS
- Czy ty aby nie będziesz płakać? - Zapytał niepew
nie Patrick. - Proszę cię, nie rób tego. Nie wiem, co robić
w takich sytuacjach.
- Nie żartuj.
Wiedziała, że mężczyźni nie znoszą widoku płaczącej
kobiety. Jej ojciec zawsze się rozklejał, gdy przy nim
płakała, choć mama próbowała go tego oduczyć.
Problem polegał tym, że Maddie płakała z byle
powodu. Płakała, widząc bezradne kociątko na dachu,
płakała, gdy padał śnieg, bo było tak pięknie. A w cza
sie Bożego Narodzenia powstawało prawdziwe zagro
żenie powodziowe z powodu ilości wylanych przez nią
łez wzruszenia.
- Postaram się nie wprawiać cię już więcej w zakło
potanie - zapewniła go. - Nie powinno to być trudne,
nie jesteśmy przecież przyjaciółmi ani nic w tym rodzaju.
I nawet jeśli Beth jest moją siostrą, nie oznacza to jesz
cze, że ty i ja jesteśmy rodziną. To znaczy w moich stro
nach, w Slapshot, bylibyśmy nią, oczywiście, ale nie
wiem, jakie tu panują zwyczaje.
Patrick westchnął.
Nigdy jeszcze nie spotkał kobiety, która tak otwarcie
ujawniała swoje emocje. Na jej twarzy malowało się
wszystko, co czuła. Zrobiło mu się głupio, bo jeszcze
przed chwilą podejrzewał, że jej łzy są wymuszone.
.- Tym się w ogóle nie przejmuj. A zresztą, dlaczego
nie miałabyś tu zostać?
- Och... - Maddie znów zrobiła żałosną minę. - Po
winnam załatwić, co mam do załatwienia, i wracać do
domu. Wszystko spadło na rodziców.
RS
Najchętniej ugryzłby się teraz w język, ale ciekawość
wzięła górę.
- Wszystko, to znaczy co?
- Sto kilogramów sałatek, sto pięćdziesiąt kilo serów,
szynki, indyka i wołowiny. Przeszło tysiąc sztuk paszte-
cików. Kilkadziesiąt słoików majonezu. musztardy i so
sów i masa innych produktów...
- Co takiego? - Patrick nie miał bladego pojęcia,
o czym ona mówi.
- No i dwudziestokilogramowy tort weselny - doda
ła i przygryzła wargę, żałując nagle swej wylewności.
O rany, westchnął w duchu Patrick. Domyślał się, że
przeżywała zawód miłosny, ale do głowy mu nie przyszło
że sprawa była aż tak poważna. Co się wydarzyło w dniu
ślubu? Nie, nie powinien o to pytać, lecz po raz kolejny
zwyciężyła ciekawość.
- Co się właściwie stało?
- Zobaczyłam mojego narzeczonego całującego się
z dziewczyną, którą zatrudniliśmy do podawania go
ściom drinków.
Patrick skrzywił się. Może jednak zaszło jakieś nie
porozumienie, pomyślał.
- Może...
- Nie ma żadnego „może". Miała rozpiętą bluzkę,
a na podłodze leżał stanik z miseczką w rozmiarze D.
A swoją drogą, możesz mi wytłumaczyć, dlaczego wy,
faceci, tak bardzo lubicie obfite piersi? Nie rozumiem
tego.
Patrick przełknął ślinę.
Lubił kobiece piersi - duże, małe, średnie... Wszyst-
RS
kie były cudowne. Ale trudno było na ten temat rozma
wiać, stojąc na środku ulicy. Było jeszcze coś. Poczuł
gniew w stosunku do nieznanego mężczyzny, który cy
nicznie oszukiwał swoją przyszłą żonę. Jak ten łajdak
mógł skrzywdzić kogoś tak niewinnego jak Maddie i bez
obrzydzenia patrzeć w lustro? On, Patrick 0'Rourke ni
gdy nie wykorzystywał zaufania kobiet, a już na pewno
nigdy, ale to przenigdy, nie okłamałby swojej przyszłej
żony.
- Moim zdaniem twój narzeczony ma mózg wielkości
orzecha laskowego - powiedział oburzonym głosem. -
Mógłbym coś jeszcze dodać na temat innej części jego
anatomii, ale nie powiem tego z uwagi na obecność da
my... Rozumiesz?
Maddie zachichotała.
- Przepraszam za te złośliwości pod adresem męż
czyzn. Ty naprawdę jesteś miły.
Miły?
Patrick przyjrzał jej się uważnie. Obserwując przez
lata swoje cztery siostry, zauważył, że zaczynają prze
bąkiwać o chęci spotkania się z kimś „miłym" zawsze
wtedy, kiedy chcą osłodzić sobie gorycz rozstania z po
przednim chłopakiem.
Gdyby nie to, bez namysłu zadzierzgnąłby z Maddie
bliższą znajomość, pod warunkiem rzecz jasna, że po
trafiłaby zaakceptować jego dość niechętny stosunek do
małżeństwa. W przeciwnym wypadku dość szybko oka
załoby się, że nie jest już wcale taki miły, przynajmniej
z kobiecego punktu widzenia.
- Nie chciałbym, żebyś wyrobiła sobie na mój temat
RS
błędną opinię - starannie dobierał słowa. - Nie jestem
wcale taki miły...
Maddie w mgnieniu oka oprzytomniała, w lot odczy
tując zawartą w jego słowach groźbę. Dumnie uniosła
podbródek.
- Nie oceniałam cię.
- Chciałem tylko, żebyś...
- Naprawdę, nie ma o czym mówić. - Uśmiechnęła
się do niego z przymusem. - Rzeczywiście robi się
chłodno. Wrócę już do zajazdu.
Patrick westchnął.
Faktycznie, stary, rozegrałeś to po mistrzowsku.
RS
ROZDZIAŁ TRZECI
- Maddie, poczekaj! - Patrick złapał ją za ramię i od
wrócił do siebie. - Przepraszam.
- Ale za co? - spytała z miną niewiniątka.
Oho, zdaje się, że panna Jackson postanowiła się na
nim odegrać.
- Głupio wyszło, ale mam cztery siostry i kilka razy
widziałem, jak cierpiały, po..
- Po rozstaniu z facetem?
- Tak..
- Zapominasz, mój drogi, że to ty za mną cały czas
łazisz. Więc nawet gdybym sobie wyrobiła zdanie na twój
temat, zawdzięczałbyś to wyłącznie sobie.
- Masz rację. - Patrick podniósł ręce w geście pod
dania się. Nie zniósłby, gdyby ktoś zranił tę słodką, małą
Maddie, tymczasem to on okazał się gruboskórny.
- Jeśli pokornie poproszę cię o przebaczenie i przy
znam, że zachowałem, się jak idiota, to mogę liczyć na
łaskę?
Maddie westchnęła. Chciała wpaść w złość. I to bar
dzo. Jednak nic z tego, bo w obecności Patricka kom
pletnie traciła głowę. Może zdradziła się jakimś gestem
albo intonacją? Nie byłoby w tym zresztą nic dziwnego,
bo Patrick był nieprawdopodobnie przystojnym facetem.
RS
Ten drań każdą kobietę przyprawiłby o szybsze bicie
serca.
- Maddie?
- Wszystko w porządku.
Oczywiście nic nie było w porządku, ale za nic
w świecie by się do tego nie przyznała. Jej rodzice zawsze
powtarzali jej, że jest śliczną dziewczyną, lecz teraz po
ważnie zastanawiała się nad swoją atrakcyjnością. Odru
chowo spojrzała na swój niezbyt imponujący biust i wes
tchnęła. .-
Może Ted wybrałby mniej brutalny sposób zakomuni
kowania jej, że nie chce się z nią ożenić, gdyby nie przy
łapała go na gorącym uczynku? Przecież nie był ostatnim
draniem. A gdyby znalazła w sobie tyle odwagi, by mu
powiedzieć, że i ona po zastanowieniu zmieniła zdanie,
pewnie roześmieliby się oboje. Potem odwołaliby cere
monię w kościele i urządzili imprezę dla znajomych.
- Wyglądasz nie najlepiej - stwierdził Patrick poważ
nie. I rzeczywiście, sprawiał wrażenie zatroskanego.
Z pozoru szaławiła, w rzeczywistości poważny i odpo
wiedzialny mężczyzna, choć pewnie sam nigdy by się
do tego nie przyznał.
- Miałam ostatnio ciężkie, przejścia, więc nic dziw
nego. Przepraszam, zareagowałam zbyt emocjonalnie.
- Chcę ci coś powiedzieć. Myślisz pewnie, że jestem
przystojniakiem z zamożnego domu, zaliczającym kolej
ne dziewczęta, któremu o nic więcej w życiu nie chodzi.
Otóż nic bardziej błędnego. Byłem... dzikusem.
- O tak. - Maddie drwiąco wydęła usta. - Buntownik
bez powodu.
RS
- Możesz mi wierzyć lub nie. - Patrick miał ochotę,
podwinąć rękaw i pokazać jej tatuaż, jaki zrobił sobie,
gdy był przywódcą gangu. Na szczęście w porę wyplątał
się z nieciekawych układów, a to dzięki pewnemu po
rządnemu facetowi, któremu zresztą próbował ukraść sa
mochód. Niemniej minęło jeszcze sporo czasu, zanim je
go twarz przestała nosić ślady kolejnych bójek. Nawet
rodzina nie wiedziała o wszystkich jego grzeszkach.
Było w nim tyle złości po tym, jak ojciec uległ wy
padkowi, że jego dzikie ekscesy mogły się skończyć tra
gicznie.
Maddie mu nie wierzyła, bo pewnie w jej miasteczku
było nadzwyczaj spokojnie. Przejeżdżał kiedyś przez ta
kie miejsca w Nowym Meksyku. Były fantastyczne...
Największe dziury, jakie kiedykolwiek widział.
Wyciągnął dłoń i musnął wargi Maddie. Wstrzymała
oddech, a źrenice jej oczu tak się powiększyły, że z tę
czówek pozostały tylko brązowe obwódki.
- Nie jestem miły - szepnął jej do ucha. - Gdybym
był, nie miałbym tyłu nieprzyzwoitych myśli na twój te
mat. Nie bój się, nie wdam się w romans z kobietą, która
tego nie chce i marzy o kimś innym niż ja. - Opuścił
powoli dłoń.
Maddie musnęła językiem miejsce, które przed chwilą
pieścił. Był to z jej strony całkowicie niezamierzony gest,
choć oczywiście niezwykle zmysłowy. Ta kobieta chyba
nawet nie miała pojęcia o jakichkolwiek męsko-dam-
skich grach, była zbyt niewinna, by świadomie wykorzy
stywać swój urok.
- A niby o czym ja marzę?
RS
- Na pewno pragniesz małżeństwa, dzieci, stabiliza
cji. Ja taki nie jestem, Maddie.
- Ja też nie. Już nie. Po tym, co stało się w dniu
mojego ślubu, podjęłam decyzję, że nigdy nie wyjdę za
mąż. Nigdy.
Patrick taktownie, choć nie bez wysiłku, powstrzymał
się od sceptycznego uśmieszku. Maddie mogła mówić
z przekonaniem, ale był niemal pewien, że gdy tylko
spotka właściwego mężczyznę, zapomni o wiarołomnym
Tedzie.
. Ta myśl wywołała dziwne ukłucie w piersiach. Po raz
pierwszy poczuł je na cmentarzu, obserwując ją z oddali.
Jakaż ona była niewinna... Wydawało mu się dotąd, że
to Beth była uosobieniem niewinności, ale przy tej dziew
czynie jego bratowa mogłaby uchodzić za kokietkę. Do
głowy mu wcześniej nie przyszło, że niewinność bywa
aż tak pociągająca.
Przełknął ślinę. Należało czym prędzej to przerwać.
- Maddie, przykro mi, naprawdę.
- Nie mówmy już o tym - poprosiła. - Nie mogę już
słuchać przeprosin. Gdybyś wiedział, ile razy słyszałam
je od Teda.
Patrick przyjrzał jej się badawczo. Przypominała teraz
dzielne, małe kurczątko z kreskówki, fukające na wiel
kiego kocura.
Była urocza.
Gdyby tylko nie dzieliła ich przepaść co do sumy do
świadczeń życiowych. Wtedy nie musiałby być aż taki
ostrożny.
- Ted to twój narzeczony?
RS
— Były narzeczony.
- Mam nadzieję, że rozgniotłaś mu chociaż ciastko
na twarzy na pożegnanie? - zapytał wzburzony. Może
w przeszłości był zabijaką, ale w rodzinie 0'Rourke obo
wiązywał surowy kodeks postępowania wobec kobiet,
a ten padalec Ted niewątpliwie go nie przestrzegał.
Ku swojemu zdziwieniu Maddie zachichotała.
- Niezupełnie. Cisnęłam mu w twarz pierścionek za
ręczynowy, zdaje się, że rozcięłam mu nim usta.
- I bardzo dobrze,
- Tata powiedział to samo. W pierwszej chwili chciał
go nawet zastrzelić, ale mama przekonała go, że mieliśmy
szczęście, bo przyłapałam tego drania przed, a nie po ślu
bie. - Maddie przygryzła wargę. - Zauważyłeś pewnie,
jak łatwo sprowokować mnie do płaczu?
Świetnie, pomyślał Patrick. Znowu nie wiem, co po
wiedzieć.
- Uważam, że okazywanie emocji nie jest niczym
złym - mruknął. -
- Nie martw się, nie rozpłaczę się teraz - uspokoiła
go, starając się, by jej głos brzmiał chłodno i rzeczowo.
- Wiesz, to może dziwne, ale po tej historii z Tedem
byłam całkiem spokojna. Właściwie od dzieciństwa wie
działam, że to właśnie on będzie moim mężem, a gdy
w jednej chwili moje marzenia legły w gruzach, nawet
się nie rozpłakałam.
- Byłaś w szoku.
- Pewnie masz rację. - Maddie zadumała się. -
Wyobraź sobie, że jedziesz samochodem, wszystko jest
w porządku, i nagle stwierdzasz, że droga się urywa,
RS
a znaki drogowe znikły. Miałeś kiedyś takie uczucie? Bo
ja właśnie tak się poczułam.
- Tak, gdy zginął mój ojciec - odparł bez zastano
wienia. - Okropne wrażenie, wiem.
Maddie znieruchomiała.
- Ile miałeś wtedy lat?
- Czternaście, Wystarczająco dużo, żeby wpakować
się w kłopoty, ale za mało, żeby zrozumieć, dlaczego fan
tastyczny facet, którego uwielbiałem, nagle odszedł. Stra
ciłem wiarę w sens życia.
- Musiało ci być bardzo ciężko.
- To był cios, tak... - Patrick zanurzył się we wspo
mnieniach. To niewiarygodne, że Keenan O'Rourke, pra
cując ciężko na dwu posadach, znajdował dla wszystkich
czas. Był troskliwym i kochającym ojcem dla swoich
dzieci. Jak on to robił?
- A czym zajmujesz się w Slapshot? - zapytał, by
zmienić temat.
Maddie doceniła jego wysiłki i uśmiechnęła się
z wdzięcznością.
Niewinna, a jaka mądra, pomyślał o niej z uznaniem.
- Wszystkim po trochu. Mama prowadzi lokalną ga
zetę, więc odbieram telefony, przyjmuję ogłoszenia, roz
syłam reklamy. Nie jestem niezastąpiona, ale mama czuje
się lepiej, gdy jestem przy niej. A teraz, gdy wrócę do
domu, wszyscy będą plotkować na temat mojego niedo
szłego małżeństwa. Nie wiem, jak to przeżyję.
- Ale dlaczego właściwie musisz tak szybko wracać?
Maddie zmarszczyła nos.
- Za pokój w tutejszym zajeździe zapłaciłam z pie-
RS
niędzy za bilety lotnicze na naszą planowaną podróż po
ślubną, ale na długo ich nie starczy. Myślałam nawet,
żeby rozejrzeć się tu za jakąś pracą, tylko że nie umiem
robić nic konkretnego. Mam napisać w CV, że przez pięć
lat pomagałam w pracy mamie?
Patrick spojrzał na nią ze zrozumieniem i sympatią.
Świetnie znał ten problem. Kane, gdyby to tylko od niego
zależało, zatrudniłby całą rodzinę w rodzinnej firmie. Jak
mawiała ich siostra Shannon, Kane nie znał słowa „nepo
tyzm". Był fantastyczny w roli najstarszego z braci, robi,
co mógł, żeby zastąpić rodzeństwu ojca, chociaż często za
chowywał się jak nadopiekuńcza kwoka. Chciał nawet kupić
rozgłośnię, czy choćby zainwestować w nią dużą sumę, lecz
Patrick wiedział, że jego stacja wtedy tylko zdobędzie wia
rygodność, jeśli pozostanie niezależna.
- Wiesz co, mam dla ciebie pracę - powiedział nie
spodziewanie, nie wierząc własnym uszom. Zamiast ucie
kać od tej dziewczyny, robił wszystko, by jak najczęściej
ją widywać.
- Co takiego? - Najwyraźniej tez była zdumiona tą
propozycją.
- Zaproponowałem ci pracę. Jestem właścicielem ra
dia KLMS. Wspomniałaś, że zajmujesz się reklamą w ga
zecie mamy, a ja właśnie kogoś takiego potrzebuję. To
układ korzystny dla nas obojga.
- Prawie mnie nie znasz.
- Nieprawda. Niewykluczone, że jesteśmy rodziną...
- Tak, wiem. Być może jestem siostrą Beth. TA) oczy
wiście bardzo miłe z twojej strony, ale nie musisz tego
RS
- No cóż, w takim razie powinnaś przyjąć zaprosze
nie Beth, bo w ten sposób trochę zaoszczędzisz - zasu
gerował Patrick, licząc na to, że Maddie raz jeszcze prze
myśli propozycję bratowej. Dzięki temu nie musiałby po
nosić konsekwencji swojej nieprzemyślanej oferty, a jed
nocześnie uszczęśliwiłby Beth.
Maddie potrząsnęła głową..
- Czy ty chciałbyś mieszkać z parą młodożeńców?
Patrick podrapał się w brodę. Oczywiście, nie czułby
się swobodnie w towarzystwie nowożeńców, zwłaszcza
po takich przeżyciach, jakie stały się udziałem Maddie.
Właściwie nie miał bladego pojęcia, dlaczego zapropo
nował Maddie pracę. Mógł sobie wmawiać, że pomaga
bratu i Beth, lecz w głębi serca czuł, że zrobił to powo
dowany zaszczepioną mu przez ojca rycerskością wobec
kobiet. Maddie wydała mu się bardzo krucha i zagubiona,
dlatego odruchowo zapragnął jej pomóc.
- Masz zatem dwie możliwości. Albo wrócisz do do
mu i narazisz się na plotki, albo zostaniesz tutaj i zaj
miesz się sprzedażą reklamy w moim radiu, do czasu aż
ustalimy, czy ty i Beth jesteście siostrami - mruknął, nie
zważając na coraz wyraźniejsze sygnały ostrzegawcze,
wysyłane przez jego instynkt samozachowawczy. - Ja
wybrałbym to drugie, ale decyzja należy do ciebie.
Maddie dotknęła serdecznego palca lewej ręki. Tak
długo nosiła pierścionek zaręczynowy, że bez niego czuła
się dziwnie. W gruncie rzeczy nawet jej się nie podobał
ten brylant, nie był w jej stylu i stale zahaczał o ubranie,
ale nadal jakoś doskwierał jej jego brak.
Jej życie uległo gwałtownej zmianie i nie bardzo wie-
RS
działa, co ze sobą począć. Potrzebowała czasu do namy
słu, a Patrick czekał na odpowiedź, Przede wszystkim
jednak nie chciała wracać do Slapshot. Nie teraz.
—- Ustalenie, czy jesteśmy siostrami, nie powinno za
jąć nam wiele czasu - odparła niepewnie,
Patrick uśmiechnął się do niej czarująco, a jej głupie
serce natychmiast zaczęło bić jak szalone.
- Tego akurat nie wiadomo, ale z całą pewnością, że
by to ustalić, będziecie musiały bliżej się poznać, więc
na razie nie wyjeżdżaj - powiedział.
- W takim razie umowa stoi - odparła z uśmiechem,
bojąc się, że za chwilę się rozmyśli. - Z chęcią zajmę
się akwizycją reklamy w twoim radiu - skłamała, pocie
szając się, że tym małym kłamstwem nikogo nie rani.
A poza tym, jeśli sobie nie poradzi, Patrick po prostu ją
zwolni.
- Znakomicie. Możesz zacząć od jutra - podsumo
wał. - Masz coś do pisania? Podam ci adres rozgłośni.
Może nic będzie tak źle. myślała, zapisując adres na
kartce. Patrick był co prawda nieprawdopodobnie atrak
cyjny, ale nie przyjechała tu, by szukać wrażeń. Wspo
mniał o nieprzyzwoitych myślach na jej temat, ale było
jasne, że zakończy się jedynie na słowach. A zresztą
oboje będą tak zapracowani, że na nic więcej nie star
czy im czasu. Pewnie nawet nie będą się zbyt często wi
dywać.
Ta ostatnia myśl, o dziwo, wcale jej nie pocieszyła.
- No to do jutra - mruknęła i wepchnęła kartkę do
kieszeni.
Ruszyła w stronę samochodu, cały czas wspominając
RS
zabójczy uśmiech Patricka. Chyba jednak brak jej było
piątej klepki. A może wcale nie miała złamanego serca?
Dlaczego ten facet tak na nią działał? Czy to jest nor
malne? A jeśli nie? . '
- Do diabła - zaklęła pod nosem, sięgając po klu
czyki.
- Do diabła z czym? - Maddie usłyszała pytanie za
dane głosem łudząco podobnym do jej własnego.
- Do diabła z facetami - odparła bez ogródek. - Fa-
ceci to dranie, łobuzy i zdrajcy.
Beth zeszła po schodkach prowadzących do sklepu.
Maddie wiedziała, że ta kobieta uśmiechem próbuje oka
zać jej zrozumienie, czy może współczucie, ale czy na
pewno do końca szczere? Cóż mogła wiedzieć o podłych
facetach szczęśliwa, zakochana po uszy w mężu istota?
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Proszę, nie. Właśnie przewałkowaliśmy ten temat
z Patrickiem - wyznała Maddie, znów bliska płaczu.
W zasadzie nie wiedziała, jak do tego doszło, ale przed
chwilą opowiedziała mu o wszystkim. Pominęła jedy
nie milczeniem fakt, że nie była po uszy zakochana
w Tedzie.
O rany, ale wstyd. Na swoje usprawiedliwienie miała
tylko to, że działała spontanicznie, pod wpływem impul
su. Otworzyła się przed zupełnie obcym mężczyzną. Było
więcej niż pewne, że Patrick opowie o wszystkim Ka
ne'owi i Beth, po cóż więc o tym teraz wspominać? Ach,
to moje gadulstwo, kiedyś przez nie zginę, pomyślała
Maddie.
- A co w tym złego, jeśli powiesz, co cię gryzie?
RS
- zapytała Beth. - Czasem zrzucenie z siebie psychicz
nego ciężaru pomaga...
- W gruncie rzeczy sprawa jest banalna. Nieudany
związek, to wszystko. - Maddie wzruszyła ramionami.
Beth wtuliła się mocniej w płaszcz.
- Wiem, jak to boli. Parę lat temu byłam zaręczona
ze swoją szkolnej sympatią. Mieliśmy się wkrótce pobrać,
lecz mój ukochany zginął w wypadku. Myślałam, że so
bie z tym nie poradzę, ale pomyliłam się. Wyszłam z de
presji i wtedy pojawił się Kane. Podejrzewam, że trudno
ci w to teraz uwierzyć, ale wszystko się z czasem ułoży,
zobaczysz.
świetnie, pomyślała Maddie z sarkazmem. Beth ma
kochającego męża, w dodatku w przeszłości przeżyła
wielką, tragiczną miłość, a ja co? Nie dane mi było je
szcze ani razu zaznać prawdziwego uczucia.
Oczywiście gorzej jest stracić narzeczonego z powodu
jego śmierci niż wiarołomstwa, ale jeśli Beth natychmiast
nie przestanie mnie pocieszać, to zaraz się rozryczę, po
myślała Maddie.
Samochód Patricka zaparkowany był obok auta Mad
die, lecz gdy Patrick zobaczył, że Maddie rozmawia
z Beth, postanowił im nie przeszkadzać i wstąpił do na
rożnego baru na kawę.
Niemal nie zauważył postawionej przed nim dymiącej
filiżanki.
Co ja, do licha, wyrabiam, zastanawiał się. Rzecz jas
na, nie żałował, że zaproponował jej pomoc, ale wcielanie
się w rolę szlachetnego rycerza było w jego przypadku
RS
dość głupim pomysłem. Przecież prędzej czy później i tak
wszystko popsuje, a to na pewno Maddie nie pomoże.
Gdyby tylko ta śliczna, niewinna dziewczyna ze Slapshot
w Nowym Meksyku nie patrzyła tak na niego swoimi
złotobrązowymi, nieszczęśliwymi oczami... Czy mógł ją
zostawić sobie samej? Spojrzeniu Maddie nie oparłby się
chyba żaden normalny mężczyzna.
RS
ROZDZIAŁ CZWARTY
Idąc za radą matki, Maddie zjawiła się w siedzibie
radia ubrana w zwyczajną sukienkę, tyle że z zarzuco
nym na ramiona czarnym blezerem z nadrukowanymi ko
lorowymi papryczkami. W uszach miała delikatne, złote
kulki, a nie tak lubiane przez siebie duże koła w stylu
meksykańskim.
- Pani Jackson? - spytała recepcjonistka, brunetka
o kanciastej szczęce sierżanta policji. Mimo to było
w niej coś sympatycznego, zresztą trudno nie poczuć
sympatii do kogoś, kto ma przypiętą do klapy żakietu
dziwaczną srebrną broszkę w kształcie kota ze świecą
cymi na zielono oczami.
- Tak. Mam tu dziś zacząć pracę.
Recepcjonistka skinęła głową, lecz jej twarz wyrażała
lekką niechęć.
- Spóźniła się pani. Pan 0'Rourke oczekiwał pani
pięć minut temu.
- To nieprawda - Maddie odparła z niejakim rozba
wieniem. - Spóźniłam się co najmniej kwadrans. Jak pani
ma na imię?
- Hm... Candace. Candace Finney.
- Miło mi cię poznać, Candace. Jestem Maddie. -
RS
Podała jej dłoń. - Czy nazywają cię czasem Candy? Jakoś
pasuje mi do ciebie to zdrobnienie.
Na surowej twarzy recepcjonistki pojawił się nieśmia
ły uśmiech.
- Mama tak na mnie mówiła, lecz nikt poza nią.
- A czy ja mogę się tak do ciebie zwracać?
- Tak, proszę - zmieszała się nieco recepcjonistka. -
Zawiadomię pana 0'Rourke'a, że już pani przyszła. -
Podniosła słuchawkę i wystukała numer. - Pan 0'Rour-
ke? Tak, pani Jackson już jest.
Po paru minutach zjawił się Patrick i zastał obie ko
ety pochłonięte rozmową.
Stał i oczom własnym nie wierzył. Chłodna jak gru
dniowy deszcz nad Irlandią panna Finney chichotała.
Przez lata wspólnej pracy w radiostacji nie dostrzegł na
jej twarzy choćby cienia uśmiechu, tymczasem Maddie
udało się ją wprawić w dobry nastrój w ciągu zaledwie
paru minut.
Może będzie dobra w sprzedaży reklam, skoro jest
taka komunikatywna, przemknęło mu przez głowę.
- O, przepraszam - powiedziała panna Finney, gdy
zauważyła Patricka. - Zagadałyśmy się trochę z Maddie.
Maddie potrząsnęła głową.
- Candy jest bardzo miła, ale tak naprawdę to się
spóźniłam. Czy w związku z tym wyrzucisz mnie
z pracy?
Oczywiście, skoro już ją zatrudnił, to nie po to, by
ją pierwszego dnia zwalniać. Pewnie, że zamierzał jej
pomóc, ale przede wszystkim pragnął w ten sposób zro
bić coś dla Kane'a i Beth. Kane przez całe życie był
RS
odpowiedzialny za całą rodzinę i Patrick chciał mu się
za to odwdzięczyć. Rzecz w tym, że nie miał po temu
zbyt wielu okazji, więc tym bardziej nie mógł zaprzepaś
cić tej, która się teraz nadarzyła.
- Nie - odparł z wymuszonym uśmiechem. - Nie je
steś zwolniona. Chodź ze mną, oprowadzę cię po roz
głośni. Potem przedstawię cię Stephenowi Traverowi. Jest
szefem działu promocji i reklamy i będzie twoim bez
pośrednim przełożonym.
Dział chyba nawet nie zasługiwał na tak szumną na
zwę, bo pracowały tu tylko dwie osoby, które zajmowały
się akwizycją reklam i organizowaniem konkursów z na
grodami dla słuchaczy. Ta ostatnia działalność była czymś
nowym w rozgłośni KLMS, a zapoczątkował ją pomysł
zorganizowania randki w ciemno z milionerem dla zwy
ciężczyni konkursu. Cała historia zakończyła się ślubem
Kane'a i Beth, a rozgłośnia tylko na tym skorzystała,
gdyż niespodziewanie słuchacze zaczęli emocjonować się
romansem tyeh dwojga. Stacja zdobyła popularność, ale
mogła ją równie szybko utracić, co w tej branży zdarza
się dość często.
- Jakiego rodzaju muzykę gracie w waszej stacji? -
zapytała Maddie, posłusznie maszerując za Patrickiem.
- Country - odparł. - Znasz się na country?
- A co ty myślisz? Pochodzę przecież ze Slapshot
w Nowym Meksyku.
- Więc znasz się na tej muzyce czy nie? - Patrick
oczywiście nigdy nie słyszał o Slapshot.
Maddie przewróciła oczami.
- Slapshot leży w górach, ponad dwie godziny jazdy
RS
od Albuquerque i uchodzi raczej za dziurę, jedyna stacja,
jaka ma u nas siedzibę, jest tak bardzo country, że nie
puszczają w niej nawet zespołów używających elektrycz
nych gitar.
Patricka jakoś nie przekonało to wyjaśnienie.
- To świetnie - mruknął. - Więc wiesz wszystko
o country?
- Wiem wystarczająco dużo. A zresztą nie muszę
chyba być muzykologiem. Mam sprzedawać czas ante
nowy, a nie muzykę, prawda?
Patrick już zamierzał coś powiedzieć, lecz nie zdążył,
jako że w złotobrązowych oczach Maddie pojawiły się
wesołe ogniki. Nie była jednak tak postrzelona, jak dotąd
sądził. Zauważył poza tym, ze w ogóle nie czuła się onie
śmielona w obecności swego, było nie było, szefa. Wła
ściwie dlaczego miałaby czuć się onieśmielona, skoro
pracowała zawsze u boku matki? Tym silniejszy uraz po
zostawiło zapewne zerwanie z tym oślizgłym typkiem,
który zdradził ją z jakąś hojniej obdarzoną przez naturę
panienką. Maddie na pewno wpadła przez niego w kom
pleksy.
- Tu jest reżyserka. Nadajemy przez okrągłą dobę,
więc zawsze ktoś tu dyżuruje. Musisz wiedzieć, że w ra
diu nie ma nic gorszego niż cisza na antenie.
Pomachał reżyserowi porannej audycji i poprowadził
ją dalej.
. - Jak zostałeś radiowcem? - spytała Maddie. - Za
czynałeś jako prezenter?
- Nie! -obruszył się Patrick. - Pracowałem tutaj i na
dwóch innych posadach, odkładałem każdego centa
RS
z myślą o pracy na swoim. Po jakimś czasie uświa
domiłem sobie, że znam się już całkiem nieźle na ra
diu i polubiłem to zajęcie, toteż gdy stary C.D. Du-
gan odchodził na emeryturę, odkupiłem od niego roz
głośnię.
Patrick nie dodał, że to właśnie CD. Dugan był tym,
który złapał go na próbie kradzieży samochodu. Nieźle
mu zresztą wtedy wygarbował skórę, lecz potem, zamiast
oddać piętnastoletniego chuligana w ręce policji, zatrud
nił go u siebie w stacji. Minęło sporo czasu, nim Patrick
wyrósł na porządnego człowieka, skończył szkołę i zdo
był zawód. Do dzisiaj był wdzięczny swemu mentorowi,
bo doskonale wiedział, jak wiele mu zawdzięcza.
- Wygląda na to, że wykonałeś tu kawał dobrej roboty
- stwierdziła Maddie i zrobiła smutną minę.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Nic.
Aha, akurat, mruknął w duchu. Twarz Maddie przy
pominała teraz buzię dziecka, które patrzy przez szybę
cukierni na niedostępne smakołyki.
- Czyżby?
Maddie westchnęła
- Wiesz, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę to nie
wiem, co zrobić ze swoim życiem. To chyba zerwanie
z Tedem tak mnie rozstroiło.
Ted. Patrick nie chciał już dłużej słuchać o Tedzie.
- Posłuchaj, powinnaś się cieszyć, że z nim skończy
łaś. A w ogóle życie w pojedynkę nie jest niczym złym.
Osobiście bardzo je sobie cenię.
- Małżeństwo też nie jest złe. - Maddie spojrzała na
RS
niego z zainteresowaniem. - Moi rodzice przeżyli ze so
bą szczęśliwie dwadzieścia osiem lat.
- Sądziłem, że Ted skutecznie wyleczył cię z marzeń
o małżeństwie.
- Niezupełnie. To znaczy, mnie tak, ale moi rodzice
już nie mogą się doczekać wnuków. Ja zresztą też chcia
łabym mieć dziecko. Uwielbiam dzieci.
Patrick wziął głęboki oddech. Nigdy nie skakał na
bungee, ale wydawało mu się, że dobrze wie, co czują
ci śmiałkowie. Pewnie to, co on teraz.
- Ja nie chcę mieć dzieci - rzucił niby od niechcenia.
- Wiem - odparła poważnie. - Ale skoro cię o to nie
pytałam, nie musisz mi o tym opowiadać.
Poczuł, że robi mu się coraz bardziej gorąco.
- Rozumiem - odparł krótko. Modlił się, by Maddie
wreszcie zmieniła temat.
- A co ty właściwie masz przeciwko dzieciom?
- Absolutnie nic, ale tak często musiałem się zajmo
wać moim młodszym rodzeństwem, że obiecałem sobie,
że nigdy więcej nie tknę brudnej pieluchy ani nie prze
czytam bajki o Czerwonym Kapturku.
- Coś mi się wydaje, że to tylko część prawdy - po
wiedziała Maddie.
- To źle ci się wydaje.
Patrick poczuł się nieswojo. Może Maddie miała rację,
ale nic jej do tego. Prawda zaś była taka, że nigdy w życiu
nie dorównałby swemu ojcu. Nie po tym, co narozrabiał
w młodości. I jeśli od jego ojca można się było uczyć,
jak być dobrym tatą, to on sam uważał się za niemal
podręcznikowy przykład zbuntowanego i sprawiającego
RS
kłopoty nastolatka. Był bliski popełnienia takich błędów,
które mogły zrujnować mu życie.
I on miałby mieć dzieci? Nigdy!
Z ulgą otworzył drzwi działu promocji i reklamy.
- To twoje miejsce pracy - zwrócił się do Maddie.
- Trochę tu ciasno, ale to wszystko, na co na razie nas
stać.
Pomieszczenie rzeczywiście było małe. W całej roz
głośni brakowało miejsca, ale stacja prężnie się rozwijała,
więc wszyscy liczyli na lepszą przyszłość. W większości
byli to zresztą ludzie oddani temu radiu, a reszta, na
szczęście nieliczna, siedziała cicho w obawie przed su
rową panną Finney. Recepcjonistka i szefowa biura
w jednej osobie była lojalną pracowniczką, budzącą po
wszechny respekt.
Prawie powszechny, poprawił się w myślach Patrick,
kątem oka zerkając na Maddie. W jakiś sobie tylko znany
sposób ta dziewczyna zdołała przebić się przez skorupę,
jaką otoczyła się Candance. Należało o tym pamiętać
i mieć się przed Maddie na baczności. Rzecz jasna, on
był twardszy od Candace Finney, ale ostrożności nigdy
za wiele.
- A to twoje biurko - wskazał jej stanowisko w ką
cie. Szef działu, Stephen, właśnie kończył rozmowę tele
foniczną, więc Patrick odczekał, aż odłoży słuchawkę.
- Stephen, to jest panna Jackson. Będzie pracowała
u ciebie, dopóki Jeff nie wydobrzeje po operacji
Maddie uśmiechnęła się i energicznie wyciągnęła
dłoń.
- Cześć, jestem Maddie.
RS
Polubiła Stephena od pierwszego wejrzenia. Był przy
stojnym mężczyzną koło pięćdziesiątki, o szerokich ra
mionach i uroczych dołkach w policzkach. A ponieważ
Candy powiedziała jej, że to przemiły facet, natychmiast
zaczęła się zastanawiać, jak by tu połączyć tych dwoje.
To, że sama nie zamierzała wyjść za mąż, nie oznaczało
jeszcze braku zainteresowania dla życia uczuciowego in
nych ludzi.
Stephen pochylił się w swoim wózku inwalidzkim
i klasnął w dłonie z entuzjazmem.
- Spadasz mi prosto z nieba. Mamy mnóstwo pracy.
- Nie mogę się już doczekać, kiedy zacznę - odparła
w nadziei, że zabrzmi to przekonująco. Co innego mówić
o sprzedawaniu reklam, a co innego wykazać się sukce
sami. Jednak najgorsze było to, że Patrick zaproponował
jej tę posadę z czystej litości. Zmarszczyła nos. Nie chcę,
by się nade mną litował, pomyślała buńczucznie.
- Muszę z tobą zamienić dwa słowa - oznajmiła nie
spodziewanie Patrickowi, wzięła go pod ramię i wypro
wadziła z pokoju.
- Tylko nie mów, że żądasz podwyżki - usiłował żar
tować.
- Oczywiście, że nie - odparła z całkowitą powagą.
- Posłuchaj... Czy ty wspominałeś komuś o moim od
wołanym ślubie? Niepotrzebnie cię tym obarczałam. Głu
pio wyszło, bo przecież prawie się nie znamy.
Zaskoczony jej nagłą zmianą nastroju Patrick potrząs
nął przecząco głową:
- Jestem jedyną osobą w rozgłośni, która o tym wie.
- Rozumiem.
RS
W jej oczach pojawiła się jednak jakaś bolesna nie
pewność. Patrick westchnął cicho. Niestety nie był spe
cjalistą od cierpień duchowych. Nie umiałby pocieszyć
nawet kumpla, a co dopiero zakompleksioną dziewczynę.
Siostry często powtarzały, że jest równie delikatny i tak
towny, jak rozpędzony walec drogowy. Co prawda mó
wiły tak wszystkim braciom, więc nie należało się tym
chyba zbytnio przejmować.
Drzwi się otwarły i pojawił się w nich zatroskany
Stephen.
- Przepraszam, że wam przerywam, lecz zacząłem się
zastanawiać, czy to o to chodzi. - Poklepał poręcz wóz
ka. - Niektórzy czują się z tego powodu trochę nieswojo
w mojej obecności. Dlatego wolę powiedzieć, że nie
oczekuję żadnego szczególnego traktowania mojej osoby.
Oczy Maddie zrobiły się okrągłe z przerażenia. Do
głowy jej nie przyszło, że jej wyjście zostanie tak zin
terpretowane.
- O rany, nie! Mój wuj jeździ na wózku i jest jednym
z najaktywniejszych ludzi w Slapshot.
- Slapshot to rodzinna miejscowość Maddie - wy
jaśnił Patrick. -. .
- Poprosiłam Patricka o chwilę rozmowy, bo bałam
się, że rozpowiedział w rozgłośni o moim niedoszłym
małżeństwie. Mój ślub miał się odbyć przed paroma dnia
mi, lecz tuż przed ceremonią przyłapałam mojego narze
czonego w objęciach dziewczyny, którą zatrudniliśmy do
podawania gościom drinków. Jak się domyślasz, wesela
nie było...
- To zrozumiałe. - Stephen pokiwał głową.
RS
- Sądziłem, że nie życzysz sobie, by wszyscy znali
tę historię.
- Nie życzę sobie, żebyś ją opowiadał, ale to jeszcze
nie znaczy, że sama nie mogę o tym mówić, prawda?
- odparła rezolutnie. - A poza tym to żadna tajemnica,
tylko trochę krępujące.
- Chyba nie umiałabyś dochować tajemnicy, nawet
gdyby zależało od tego twoje życie - mruknął Patrick
z sarkazmem.
O, teraz przesadziłeś, mój drogi, pomyślała gniewnie
Maddie. Owszem, była trochę zbyt gadatliwa i trochę roz
targniona. Ale nie znaczyło to jeszcze, że w ważnych
sprawach nie umiała zachować dyskrecji! Historia z Te
dem nie zaliczała się natomiast do spraw aż tak ważnych,
już nie.
- Lepiej uważaj... - powiedziała słodziutkim głosem
- bo zacznę opowiadać, jak mnie pocałowałeś, zanim zo
rientowałeś się, że nie jestem twoją bratową.
Stephen zachichotał, ani trochę nie onieśmielony
kwaśną miną Patricka.
- Czuję, że dasz sobie świetnie radę, dziewczyno,
już się cieszę, że będziemy razem pracować - zwrócił
się do niej serdecznie.
Patrick miał minę zająca oślepionego blaskiem reflek
torów.
- Pocałowałem ją w policzek - bąknął. - Ale to był
całkowicie niewinny pocałunek - zaczął się tłumaczyć.
- Czy ja coś mówię? - z miejsca odparowała Maddie.
- Och ty... - Patrick policzył w myśli do dziesięciu.
Wszystko wskazywało na to, że kłopoty z panną Jackson
RS
dopiero miały się zacząć. W jej obecności czuł się, jakby
stał pod zmurszałymi belkami. Nigdy nie wiadomo, kiedy
takie cholerstwo spadnie ci na głowę.
— Nie przejmuj się, Patrick - poradził jowialnie Ste
phen. - Pocałunek to nic w porównaniu z tym, co wy
czyniałeś we wczesnej młodości.
- A co wyczyniał? - zainteresowała się Maddie, -
Mówił, że był zabijaką, ale nie zdradził szczegółów.
- Ach, nic takiego - rzucił niby od niechcenia Pa
trick. - Myślę, że czas zająć się pracą - pospiesznie
zmienił temat. - Aha, podaj Stephenowi swoje dane oso
bowe, to wciągniemy cię na listę plac. Wpadnę później
zobaczyć, czy wszystko gra - dodał i oddalił się.
Nim skręcił w boczny korytarz, spojrzał przez ramie.
Na twarzy Stephena malował się szeroki, dobroduszny
uśmiech. O ile CD. Dugan zastępował mu ojca, to Ste
phen był mu wujem. Pracował w stacji od ponad dwu
dziestu pięciu lat i wiedział więcej o występkach Patri
cka niż jego rodzona matka. Pomimo to za jego plecami
nie powiedziałby o nim złego słowa, choćby go przy
piekali żywym ogniem. Pod tym względem zresztą ani
on, ani Candace Finney niczym się nie wyróżniali. Wszy
scy w stacji byli w stosunku do siebie niezwykłe lojalni.
Ta myśl dodała mu otuchy, choć powinien był uprze
dzić Maddie, że w przeszłości nie był święty. Nie sądził
wprawdzie, by myślała o nim poważnie, ale przechodziła
ciężkie chwile po rozstaniu z tym obrzydliwym Tedem,
a on, Patrick 0'Rourke, w żaden sposób nie nadawał się
na pocieszyciela.
RS
Gdy tylko Patrick zniknął za rogiem korytarza, Mad
die spojrzała na Stephena.
- Chyba niezbyt mnie lubi - stwierdziła.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo - uśmiechnął się
do niej. - Zatrudnił cię przecież...
- Tak, ale wyłącznie dlatego, że być może jestem
bliźniaczą siostrą jego bratowej. Jesteśmy do siebie po
dobne, urodziłyśmy się tego samego dnia, w tym samym
szpitalu. Obie, zostałyśmy adoptowane, z tą różnicą, że
Beth tułała się po różnych ludziach po rozwodzie rodzi
ców, a ja trafiłam do wspaniałej, kochającej rodziny.
- Hm, całkiem możliwe, że jesteście siostrami...
- To teraz bez znaczenia. Jeśli uznasz, że nie nadaję
się do tej pracy, powiedz mi o tym otwarcie, dobrze?
Nie chciałabym być Patrickowi ciężarem.
- Nie wydaje ci się, że to nie twoje zmartwienie?
- Otóż nie! - zaprotestowała. - Szkopuł w tym, że
Patrick chcę mi pomóc. To oczywiście bardzo miłe, ale
zupełnie niepotrzebne. W każdym razie podejrzewam, że
nie zwolniłby mnie z pracy, nawet gdybym okazała się
beznadziejna.
- Pomóc ci, powiadasz - powtórzył zamyślony.
- Tak. Chodzi o to, żebym nie musiała teraz wracać
do Slapshot. Spaliłabym się ze wstydu.
- Kto zrozumie Patricka 0'Rourke'a? - zapytał reto
rycznie Stephen i uśmiechnął się tajemniczo.
- Ja go w każdym razie zupełnie nie rozumiem, choć
bardzo chciałabym - powiedziała szczerze Maddie. -
Miałam na myśli to, że jest niezwykle interesującym czło
wiekiem i...
RS
- Ale jest jeszcze cos, co nie daje ci spokoju, prawda?
- Prawda. Otóż nie powiedziałam Patrickowi, że już
dużo wcześniej miałam wątpliwości, czy wyjść za Teda.
Powinnam mu była powiedzieć, pewnie wtedy nie za
cząłby się nade mną litować i nic zaproponowałby mi
pracy.
- Szczerze wątpię, że ma to jakiekolwiek znaczenie
- stwierdził Stephen i poklepał ją po ramieniu. - Ten
chłopak potrzebuje dokładnie kogoś takiego jak ty.
- Ależ on mnie w ogóle nie interesuje jako mężczy
zna! - zaprotestowała gwałtownie. - Poza tym, jeśli Beth
okaże się moją siostrą, Patrick będzie dla mnie kimś w ro
dzaju brata.
- Dobrze to ujęłaś: kimś w rodzaju brata.
- Czy ty się aby ze mnie nie naśmiewasz?
- Ależ skąd!
- Odnoszę wrażenie, że wszyscy się ze mnie śmieją.
- Wiesz co. weźmy się lepiej do pracy. - Stephen
skierował wózek do pokoju.
Kilka godzin później, gdy Maddie zajęta była studio
waniem przepisów na temat radiofonii, do pokoju zajrzał
Patrick.
- Zainstalowałaś się? - zapytał.
- Sprawdzam, co wolno, a czego nie wolno powie
dzieć na antenie - wyjaśniła Maddie. - Stephen stwier
dził, że powinnam zapoznać się z prawem, zanim zacznę
rozmawiać z klientami.
- Nie wiem, czy kiedykolwiek udostępnimy ci czas
antenowy.
RS
- A idź mi stąd, bo przeszkadzasz! - krzyknęła
z udawanym oburzeniem.
- Jako właścicielowi wolno mi chodzić, gdzie chcę,
a poza tym jest pora lunchu.
- Ja jestem zajęta, a Stephena nie ma. Powiedział,
że wybiera się na spotkanie z klientem, chociaż nie je
stem pewna, czy nie chciał po prostu odpocząć od mojego
męczącego towarzystwa. Zasypałam go lawiną pytań.
- O niego się nie martw, poradzi sobie. - Patrick ro
zejrzał się po pokoju i spostrzegł, że większość papierów,
które zalegały na stołach, została uprzątnięta.
- Przejaśniało tu jakoś - rzucił. - Już nawet nie pa
miętałem, jakiego koloru są blaty tych stołów.
Maddie wzruszyła ramionami.
- Stephen mi na to pozwolił. A to dopiero początek...
Patrick jeszcze raz rozejrzał się dokoła. Uświadomił
sobie, że było tu teraz więcej miejsca, gdyż przestawiono
meble.
- Kto przesunął biurko i półki?
- Ja.
- Maddie! - krzyknął przerażony. - Przecież te
sprzęty są niewiarygodnie ciężkie, mogłaś sobie coś zro
bić. Dlaczego mnie nie zawołałaś?
- Nie przesadzaj, nie jestem słabą kobietką. Papiery
powkładałam do pudeł i schowałam do szafki. Później
je posegreguję.
- Ciekawe, czy twój ojciec pozwoliłby ci na tak cięż
ką pracę?
- Nie, ale tata jest staroświecki.
- Ja też jestem staroświecki - oświadczył. Zdał sobie
RS
sprawę, że choć to może politycznie niepoprawne, nie
podoba mu się, kiedy kobieta ima się męskich zajęć. - Nie
rób tego więcej, dobrze?
- Przyjąłeś mnie do pracy...
- Przyjąłem cię do pracy w dziale promocji i re
klamy, a nie w dziale technicznym. Poza tym, gdyby
coś ci się stało, Beth i Kane nigdy by mi tego nie wy
baczyli.
- Beth dzwoniła do mnie wczoraj - przyznała. - Dłu
go rozmawiałyśmy. Nie pamięta swoich przybranych ro
dziców. Podczas ich rozwodu sąd zdecydował, że żadne
z nich nie nadaje się do roli rodzica i skierował ją do
rodziny zastępczej.
- Patrick skinął, głową i przysiadł na biurku.
- Pewnie jest szczęśliwa, że odnalazła siostrę...
- Jeszcze nie wiadomo, czy jestem jej siostrą - spro
stowała Maddie. - Wiesz, rozmawiałam też z rodzicami.
Opowiedziałam im o Beth. Przejęli się jej historią. Po
wiedzieli, że wyrządzono jej krzywdę i że wzięliby nas
obie. gdyby ktoś im to zaproponował.
Patrick poczuł nieprzyjemne ukłucie w piersiach. Ta
dziewczyna naprawdę przechodziła ciężką próbę. Naj
pierw cierpiała z powodu zdrady narzeczonego, a teraz
martwi się o uczucia rodziców.
Wiedział, jak to jest, gdy życic wymyka się spod kon
troli, gdy staje się zbyt skomplikowane, zbyt trudne i bo
lesne. To nieznośny stan, z. którego on 7 najwyższym tru
dem zdołał się wydobyć. Teraz już mógł o sobie powie
dzieć, że na nowo pokochał życie.
Sęk w tym, że nie chciał żadnych komplikacji, a takie
RS
mogły stać się jego udziałem za sprawą pewnej postrze
lonej dziewczyny z Nowego Meksyku.
Nagle przypomniała mu się pewna rozmowa z ojcem.
Ojciec namawiał go, żeby przestał przyglądać się swo
jemu życiu z pozycji kibica i wziął się z nim za bary.
- Nieprawda, nie przyglądam mu się z pozycji kibica
- mruknął.
- Słucham? - spytała Maddie.
- Nie, nic... - Dokumenty adopcyjne są poufne, ale
prawnicy Kane'a prędzej czy później zdołają do nich do
trzeć. - Nie jesteś głodna? Może zjedlibyśmy lunch? -
pospiesznie zmienił temat.
- Nie chcę, żebyś traktował mnie inaczej niż pozo
stałych pracowników.
- Zgoda, ale jeśli masz tu pracować, powinnaś poczuć
klimat tego miejsca. Już wcześniej miałem zamiar poka
zać ci okolicę.
Maddie nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się
z niedowierzaniem.
- Proszę cię, Maddie, nie traktuj mnie w ten sposób,
bo wpadnę w kompleksy. Jestem głodny i ty na pewno
też więc ruszajmy.
Odsunęła plik papierów i z ociąganiem podniosła się
z krzesła. Była tak przejęta nową sytuacją, że od rana
nie miała nic w ustach, toteż propozycja zjedzenie lunchu
brzmiała kusząco. Ale po co właściwie tu przyleciała?
Przecież nie po to, żeby spędzać czas z nieznajomym
mężczyyzną. Przyleciała tu, żeby gruntownie przemyśleć
swoje życie. Z jakichś powodów jednak te racjonalne ar-
gumenty jakoś do niej nie przemawiały.
RS
- Zgoda, ale ja stawiani - odparta w końcu.
- Mowy nic ma! Mój ojciec wziąłby shillelagh i wy
garbował mi nim skórę, gdyby się dowiedział, że zapro
siłem kobietę na lunch i pozwoliłem jej zapłacić.
- Co to jest śhillelagh?
- To po irlandzku gruby kij. Ja zapraszam i ja płacę,
koniec dyskusji.
- Trochę staroświeckie podejście do sprawy - powie
działa, choć wcale nie miała bardziej postępowych po
glądów niż Patrick.
- N i c mnie to nie obchodzi.
- Zawsze jesteś laki uparty?
- Posłuchaj, to ja tu jestem szefem, nie zapominaj
o tym.
Nie miała pojęcia, na ile poważnie potraktować jego
słowa. W pierwszym odruchu chciała mu nawet zasalu
tować, jednak zdołała się powstrzymać. Ta sytuacja coraz
mniej jej się podobała.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to zawsze zapraszam na lunch
nowych pracowników stacji.
- Ciekawe...
- Nie daj się dłużej prosić. Zamówię ci na deser pyszny
koktajl z czarnych jagód, a nigdzie na świecie nie ma lep
szych jagód niż u nas.
- Nie lubię czarnych jagód - burknęła przekornie.
- Boże, dopomóż! - Patrick złapał się za głowę. -
Czy ja nie mógłbym raz w życiu spotkać kobiety, która
nie kręci nosem na wszystkie moje propozycje?
- Akurat ci wierzę, że masz problemy z kobietami.
- Większe niż ci się wydaje - odparł z rezygnacją.
RS
- Tylko Stephen zawsze reaguje entuzjastycznie na moje
pomysły.
Maddie wzruszyła ramionami i poszła za nim do sa
mochodu.
- Wiesz, lubię Stephena - powiedziała. - Candy mó
wiła, że jest bardzo miły.
- Jak udało ci się zdobyć jej pozwolenie na to, by
nazywać ją Candy? - zapytał zdziwiony. - Znam pannę
Finney od piętnastego roku życia i nigdy nie ośmieliłem
się zwrócić do niej w ten sposób.
- A pytałeś, czy możesz używać tego zdrobnienia?
- Nie, nie starczyło mi odwagi - przyznał.
- No właśnie, a ja zapytałam, a ona nie miała nic
przeciwko temu.
Jakoś wątpił, że takie proste rozwiązanie zadziałałoby
w każdym innym przypadku. Maddie była niezwykle
prostolinijna i szczera i ludzie to wyczuwali. W jej obec
ności wszyscy stawali się milsi, on też poddał się jej
urokowi.
Nie potrafił nad tym zapanować.
RS
ROZDZIAŁ PIĄTY
Przytrzymał drzwiczki auta i zaczekał, aż Maddie wy
godnie się usadowi.
- Dziękuję - mruknęła.
Dobre i to, pomyślał. Spotkał już w życiu kilka fa
natycznych feministek, które nawet taki niewinny gest
uznałyby za przejaw seksizmu.
Oczywiście nie spodziewał się, by Maddie ustąpiła
bez walki w kwestii zapłacenia za lunch. Postanowił jed
nak nie zawracać sobie tym chwilowo głowy.
Maddie wielce ucieszył widok przytulnej restauracyj
ki, przypominającej jej ulubione miejsce w Slapshot.
- Zajmijcie dowolny stolik - zawołała kelnerka
z końca sali, najwyraźniej znająca Patricka nie od
wczoraj.
Patrick skinął głową i wskazał Maddie miejsce w ro
gu pomieszczenia.
We wczesnej młodości mieszkał przez jakiś czas
w Crockett. Od tamtych czasów nic się nie zmieniło w tej
knajpce. Te same stoliki, te same zasłony, nawet kelnerka
była ta sama, choć posiwiała i zrobiła się trochę pulch-
niejsza.
- Uwielbiam tutejsze jedzenie. Mają mnóstwo nie
zdrowych, ale jakże pysznych rzeczy - powiedział.
RS
- Co słychać, Patricku? - zapytała go kelnerka.
- Wszystko w porządku, Shirley. Poznaj Maddie Jac
kson. Podejrzewamy, że jest siostrą Beth.
Shirley przyjrzała się twarzy Maddie i pokręciła z nie
dowierzaniem głową.
- Nieprawdopodobne, jak dwie krople wody.
- Czy u was wszyscy się znają? - zapytała Maddie.
Zdziwiło ją to, bo Crockett było jednak znacznie większe
od jej rodzinnego miasteczka.
- Rodzinę 0'Róurke zna tu każdy - odparła kelnerka
ze śmiechem i wyciągnęła ołówek zza ucha. - Dzięki
wybudowanej przez nią fabryce tekstyliów to miasto
przetrwało. Co zamawiacie?
- Ten hamburger wygląda nieźle - Maddie wskazała
na zdjęcie w karcie dań. - Do tego poproszę sałatkę cole-
slaw, koktajl czekoladowy i jagodziankę.
Shirley przyjrzała się uważnie Maddie znad okularów.
- Jesteś nieduża, moje dziecko. Na pewno dasz radę
wszystko zjeść? Gdybym pozwoliła sobie na taki lunch,
zaraz miałabym ze dwa centymetry więcej w biodrach.
- Nie mam skłonności do tycia. To chyba rekompen
sata od Pana Boga za to, że jestem taka płaska. - Maddie
chciała, by zabrzmiało to jak żart, lecz Patrick wiedział,
że nie jest jej do śmiechu. Oczywiście w żaden sposób
nie skomentował jej słów, zresztą chyba właśnie tak na
leżało postąpić.
Ech, do diabła, przeklął w duchu. Co się ze mną dzie
je ostatnimi czasy? Stale się zastanawiam, czy Maddie
przypadkiem nic poczuje się dotknięta moimi słowami.
Niezwykłe...
RS
- Rozumiem. A ty to, co zawsze? - Shirley zwróciła
się do Patricka, wyrywając go z zamyślenia.
- Tak, tak - odparł trochę nieprzytomnie.
- I poproszę od razu o rachunek - dodała Maddie.
- Ja płacę - zareagował natychmiast.
- Nie, ja.
- Ustąp mu, dziecinko - wtrąciła się Shirley. - Nie
widzisz, jak chłopakowi zależy? Następnym razem za
płacisz ty. - Poklepała przyjaźnie Maddie po ręku i od
daliła się do kuchni.
- Wiedziałeś, że tak to się skończy, prawda? - spytała
Maddie oskarżycielskim tonem.
Uśmiechnął się. Mąż Shirley pracował w tutejszej fa
bryce, toteż z góry było wiadomo, czyją stronę weźmie
ta skądinąd przemiła kobieta.
Było już po godzinach lunchu, więc dostali swoje da
nia bardzo szybko. Olbrzymi hamburger wjechał na stół
w towarzystwie potężnej góry frytek, które Maddie ob
ficie polała sosem tabasco.
- Chcesz? - spytała Patricka.
- O nie, dzięki. Czy ty masz usta z azbestu?
- Nie - roześmiała się. - W Nowym Meksyku jada
się bardzo pikantne rzeczy.
Patrick poczuł się nieswojo. Oczywiście jego dieta,
z punktu widzenia specjalisty od zdrowego żywienia, po
zostawiała wiele do życzenia, ale połykanie ognia, jak
to robiła Maddie, wydało mu się przesadą. No i ta góra
jedzenia na jej talerzu... Kobiety, z którymi się umawiał,
ograniczały się zazwyczaj do sałatek.
Gdy wychodzili z restauracyjki, zadzwonił jego telefon
RS
komórkowy. Na wyświetlaczu pokazał się numer mamy.
Patrick miał przeczucie, że mama jest zła, bo opuścił pięć
kolejnych obiadów rodzinnych, toteż westchnął ciężko.
- Coś nie tak? - spytała Maddie, zapinając pas.
- Mam przeczucie, że będą kłopoty.
- To nie odbieraj.
Patrick tylko potrząsnął głową i odebrał telefon.
- Cześć, mamo.
- Słyszałam, że masz nową pracowniczkę - powie
działa pani 0'Rourke z wyraźnym irlandzkim akcentem.
Wyemigrowała z ojczyzny już po zamążpójściu i nigdy
nie poczuła się w pełni Amerykanką. - Podobno jest bar
dzo podobna do naszej kochanej Beth.
Wiadomości w rodzinie 0'Rourke rozchodziły się
z prędkością światła.
- Tak... to znaczy... są podobne.
- Pomyślałam, że moglibyśmy podjąć Maddie dziś
wieczorem kolacją. Ponieważ ty ją znasz najlepiej, więc
to ty ją zaproś - powiedziała pani 0'Rourke.
- Ależ mamo...
- Beth zdradziła mi, że to biedne dziecko ma złamane
serce. Wiesz, jak to jest. Po tym, co przydarzyło się naszej
Kathleen...
Kathleen.
Patrick poczuł ucisk w żołądku. Jego siostra miała się
już całkiem dobrze, lecz on wciąż pamiętał, co przeży
wała, gdy ten parszywiec Frank, jej mąż, porzucił ją dla
innej.
- Nie rozumiesz, że ta dziewczyna potrzebuje oparcia
w rodzinie? - Pegeen 0'Rourke nie ustępowała.
RS
- Ależ mamo, my nie jesteśmy tak... - Spojrzał na
Maddie. Patrzyła przez okno, taktownie udając, że nie
słyszy rozmowy.
- Patricku Finneganie 0'Rourke, Maddie jest siostrą
Beth, a więc należy do naszej rodziny.
Użycie przez matkę jego obojga imion oznaczało, że to
me przelewki. Zrezygnowany odchylił głowę na oparcie fo
tela. Gdy Pegeen ogłaszała, że ktoś należy do rodziny, to
nie odważyłby się z nią dyskutować. Maddie prawdopo
dobnie była siostrą Beth i stanowiło to wystarczający po
wód, by okazać jej pełne wsparcie, jakie porządna irlandzka
rodzina winna okazywać swoim członkom.
Telefon od mamy wprawił Patricka w podły nastrój.
Wiedział, że mama martwi się ó niego, rozumiał to, lecz
jej uwagi i rady wywoływały w nim irytację.
- Zobaczę, co da się zrobić - mruknął do telefonu.
- Cieszę się, synku. Kolacja jest o szóstej, ale przy
jedźcie wcześniej, żebyśmy mogli porozmawiać.
Patrick już miał przypomnieć mamie, że jeszcze nawet
nie wspomniał Maddie o tym zaproszeniu, ale nim otwo
rzył usta, mama się rozłączyła.
Westchnął jak skazaniec przed egzekucją, gdyż do
skonale wiedział, co za chwilę powie Maddie. Zapalił
silnik i ruszyli w drogę.
- Dostaliśmy polecenie stawienia się dziś wieczorem
u mojej mamy - próbował obrócić sprawę w żart.
- Co takiego?
- Mama zaprosiła nas na kolację. Musimy wyruszyć
w ciągu godziny, w przeciwnym razie ugrzęźniemy
w popołudniowym korku.
RS
Jak było do przewidzenia, Maddie przecząco potrząs
nęła głową.
- Nie sądzę, że to dobry pomysł. Muszę wrócić do
pracy, mam jeszcze masę roboty. Przypominam ci, że ja
tylko u ciebie pracuję, nic więcej.
Droga w tym miejscu biegła nad samą wodą. Patrick
dostrzegł skrawek miejsca, w którym można było zapar
kować, i zatrzymał samochód.
- Posłuchaj, mama chce ci dać do zrozumienia, że
należysz do rodziny i możesz na nas liczyć - wyjaśnił.
- Beth powiedziała jej, że miałaś ostatnio ciężkie przej
ścia i mama martwi się o ciebie.
- Martwi się? Przecież nigdy mnie nawet nie wi
działa.
- Dla mamy to nie ma znaczenia - odparł. Chwilę
zastanowił się, czy powiedzieć jej o Kathleen, Lecz
w końcu uznał, że jego siostra sama to zrobi, jeśli uzna
za stosowne.
- Beth uwielbia twoją mamę.
Poczuł przyjemne ciepło na sercu.
- A my bardzo lubimy Beth. Jest wspaniałą żoną dla
Kane'a. Dzięki niej zaczął wreszcie o siebie dbać i prze
stał pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę,
Maddie zamilkła. Od rana męczyły ją wyrzuty sumie
nia. Czuła, że powinna wreszcie powiedzieć Patrickowi
całą prawdę. Przełknęła ślinę.
- Twoja mama nie powinna się o mnie martwić - wy
dusiła z trudem.
- Mamy mają to w genach - odparł. - Twoja jest
inna?
RS
- Nie... - uśmiechnęła się blado. Jej ojcu spodoba
łoby się takie postawienie sprawy. Zresztą on też bardzo
martwił się o córkę, bo wiedział, co może ją spotkać ze
strony mężczyzn. - Prawdę mówiąc, nie jestem załamana
z powodu odwołania mojego ślubu - przyznała. - Cieszę
się, że nie wyszłam za Teda.
- Tak?
Ciężko było się przyznać do głupoty. Lepiej wszystko
dokładnie przemyśleć, zanim się ustali datę ślubu i wy
najmie salę na przyjęcie weselne. W pewnym sensie czu
ła się odpowiedzialna za to, co się stało i nie winiła je
dynie Teda.
Wysiadła z samochodu i ze skrzyżowanymi na pier
siach rękami stanęła nad wodą. Powietrze pachniało solą,
wiał chłodny wiatr. Zadrżała, było jej zimno, ale wilgotne
porywy studziły jej rozpaloną twarz.
Drzwiczki samochodu trzasnęły i po. chwili Patrick
stanął obok niej.
- No dobrze - powiedział po namyśle. - Nie masz
złamanego serca. Powiedz, o co w takim razie chodzi?
- Ogarnęły mnie wątpliwości - wyszeptała. - Byli
śmy taką szkolną parą i właściwie nigdy do nas nie do
tarło, że pomyliliśmy przyjaźń z miłością. Odczuwaliśmy
presję, bo wszyscy oczekiwali, że się pobierzemy.
- Ale co się zmieniło w dniu ślubu? - spytał. - Prze
cież chciałaś mieć dziecko?
- Już wcześniej dręczyły mnie wątpliwości, ale my
ślałam, że to tylko takie przedślubne rozterki. Powinnam
się była zastanowić, dlaczego oboje z Tedem wciąż od
kładamy decyzję o ślubie. Ted trzy razy w tygodniu
RS
jeździł do Albuquerque, bo kończył studia. Sądziłam, że
ta zwłoka wyjdzie nam na dobre.
- Jak długo byliście razem?
- Od szkoły średniej. Wcześniej nie myśleliśmy
o ślubie, bo mój lata nie chciał, żebym wyszła za mąż
przed skończeniem dwudziestu dwóch lat. A teraz mam
dwadzieścia sześć, nadal jestem panną i już nią chyba
pozostanę.
- Daj sobie trochę czasu. - Patrick roześmiał się. -
Zobaczysz, jeszcze nie wszystko stracone.
- I kto to mówi? Zaprzysięgły stary kawaler?
- Ja jestem mężczyzną, to co innego.
- No dobra, wszystko jedno. W każdym razie nie mu
sisz się mną martwić, nie byłam zakochana i nie jestem
nieszczęśliwa, więc nie potrzebuję wsparcia. Możesz
mnie zwolnić, zrozumiem - dodała ponuro.
Patrick poczuł przemożną chęć, by wziąć ją w ramio
na i pocałować. Nieważne, czy kochała tego parszywca
Teda, czy nie. To, że powiedziała mu teraz prawdę, ni
czego nie zmieniało, pokazywało za to, że jest uczciwa.
- Czy powrót do domu byłby dla ciebie łatwiejszy,
gdybyś naprawdę kochała Teda? - zapytał. - Czy w two
jej sytuacji zachowanie Teda mniej cię zabolało?
Potrząsnęła głową.
- W takim razie nie mów mi, żebym się nie martwił.
Q'Rourke'owie są mistrzami w martwieniu się o innych,
nic na to nie poradzisz. - Patrick czuł, że coraz bardziej
zależy mu na Maddie i coraz bardziej jej to okazuje.
- Może wszystko by się jakoś ułożyło, gdybyśmy nie
zatrudnili tej dziewczyny. Nie powinniśmy byli najmo-
RS
wać obcej. Tylko że w Slapshot nie ma firmy organizu
jącej przyjęcia weselne.
- Nic powinnaś obwiniać tej dziewczyny o to, że Ted
jest draniem.
- Nie ją? Więc kogo, siebie? A może to rzeczywiście
moja wina, bo mam za małe piersi?
Patrick stanął tuż obok niej. Wiatr rozwiał jej włosy,
ich pukiel połaskotał go w policzek. Wziął je w palce;
wyglądały prześlicznie w słońcu, mieniły się wszystkimi
odcieniami złota.
- Nie mów tak, Maddie. Nie masz za małych piersi
- szepnął. - Masz bardzo ładne piersi.
- A Ted mówił...
- Nie obchodzi mnie, co mówił Ted - przerwał jej.
- I nic nie usprawiedliwia mówienia podłych rzeczy.
- Był po prostu szczery.
- Przestań go tłumaczyć.
Patrick oparł dłonie o maskę samochodu, tak że Mad
die została uwięziona w jego ramionach. Stali przy dro
dze w miejscu na tyle odosobnionym, by mogli mieć po
czucie prywatności, lecz na tyle publicznym, że nie da
wało najmniejszych powodów do obaw.
- Maddie, nie rozumiesz, że on ci chciał dopiec? Nie
wszyscy, mężczyźni lubią kobiety o bujnych kształtach.
Niektórzy gustują w drobnych, takich jak ty, dlatego nie
powinnaś postrzegać rzeczywistości przez pryzmat upo
dobań Teda.
- Ale co mam zrobić, skoro jestem taka...
Patrick nie zamierzał dłużej z nią dyskutować, po pro
stu zaczął ją zachłannie całować.
RS
Na ułamek sekundy zastygła w zdumieniu. A potem
uniosła ramiona i oplotła nimi szyję Patricka. Po jej ciele
rozeszło się cudowne ciepło. To doznanie było tak nie
zwykłe i niespodziewane, a jednocześnie tak gwałtowne,
że przypominało pustynną burzę.
Jego dłonie wędrowały po jej plecach, a ona przy
warła do niego jeszcze mocniej. Poczuła się mała i bez
bronna, a jednocześnie całkowicie bezpieczna w jego ra
mionach.
Głupia, odezwał się nagle jej wewnętrzny głos.
Uzależnienie emocjonalne od następnego mężczyzny
z pewnością nie pomoże jej w wyborze drogi życiowej.
Jednak uczucie jego fizycznej bliskości było tak cudow
ne, że nie mogła mu się oprzeć. Za pięć minut, ale jeszcze
nie teraz. Może i była głupia, lecz pragnęła zaznać od
robiny przyjemności.
Usta Patricka wędrowały wzdłuż jej szyi i spoczęły
teraz na wysokości przełyku. Delikatnie ssał jej skórę
i, choć to może niemądre, Maddie zastanawiała się, czy
zostanie jakiś ślad, widomy znak namiętnych pieszczot.
Oczywiście taki pocałunek nic jeszcze nie oznacza.
Nie są z Patrickiem parą i nic nie wskazywało na to, że
kiedykolwiek nią się staną. Ten atrakcyjna mężczyzna był
tyleż pociągający, co niedostępny. Nie miała pojęcia, ja
kie demony walczyły o jego duszę, ale czuła, że on sam
z trudem nad nimi panuje.
Jeśli nie była w stanie zrozumieć Teda, to jak mogła
zrozumieć faceta tysiąckroć bardziej od niego skompli
kowanego?
Westchnęła, gdy Patrick zaczął czubkiem języka de-
RS
lektować się smakiem jej skóry. Zadrżała z rozkoszy
i przeczesała dłonią gęstwinę jego czarnych włosów.
- Maddie - szepnął. - Czy teraz rozumiesz?
Rozumiem? Przez chwilę zastanawiała się, czy Patrick
czytał w jej myślach.
- Ale co?
- Czy rozumiesz, co powiedziałem?
Zrozumienie pytania zajęło jej dłuższą chwilę, a to
dlatego, że w głowie miała teraz całkiem co innego. Pa
trick nadal trzymał ją w ramionach, a ona pragnęła, by
ją całował i pieścił, tak jak to robił przed chwilą.
O czym to rozmawiali? Zdaje się o tym, że Ted to
drań. Prawdę mówiąc, nie uważała go za skończonego
drania, raczej za niedojrzałego i nieodpowiedzialnego
chłopca. Ona i Ted powinni byli więcej ze sobą rozma
wiać. Powinni też być ze sobą szczerzy, a tymczasem
żadne z nich nie miało odwagi przyznać, że ich szkolna
przyjaźń nigdy nie przerodziła się w namiętną miłość.
- Maddie?
O rany, dlaczego Patrick musi teraz wszczynać dys
kusję?
- Słucham? - spytała z lekkim poirytowaniem.
- Wierzysz mi teraz, że jesteś atrakcyjna?
Zacisnęła usta. A więc chciał jej jedynie udowodnić,
że nie jest brzydka. Że może się podobać...
Też coś, i bez tego znała swoją wartość. Ech, jaki
świat jest parszywy. A faceci? No cóż, to przecież nie
ich wina, że są tacy beznadziejni.
Zesztywniała i zrobiła krok do tyłu, lecz za sobą miała
samochód, a dłonie Patricka nadal trzymały ją w uwięzi.
RS
Powinna go po prostu odepchnąć. Wiedziała o tym,
ale jej ciało nie chciało słuchać głosu rozsądku. W końcu
jednak spróbowała wyswobodzić się z jego ramion.
- Jasne, że ci wierzę - mruknęła. Starała się odsunąć
od niego jak najdalej, ale on jej tego wcale nie ułatwiał.
- Co tym razem jest nie tak? - spytał z przejmującym
westchnieniem.
- Ty! - odpaliła. - Puść mnie!
- Nie puszczę cię, dopóki nie porozmawiamy - od
parł. Udawał spokój, ale z trudem panował nad sobą.
Obawiał się nawet, że ona może dostrzec jego podnie
cenie. A może Maddie jest jeszcze dziewicą? - prze
mknęło mu przez głowę. Zaraz jednak odrzucił tę ewen
tualność. Ted był wyjątkowo paskudnym typem, ale chy
ba jednak normalnym, zdrowym mężczyzną...
Patrick westchnął w duchu. Jeśli Maddie jest aż tak
niedoświadczona, to tym łatwiej byłoby ją zranić, a tego
nie chciał.
- Prosiłam, żebyś mnie puścił.
- Wściekasz się na mnie, choć tak naprawdę chodzi
ci o Teda - powiedział. - Możesz mi nawet dać po py
sku, jeśli ci to w czymś pomoże. Ciekawe, co powie moja
rodzina, gdy zjawię się na kolacji z podbitym okiem.
- Akurat. - fuknęła. - Prędzej bym sobie zwichnęła
rękę, niż zdołała zrobić ci jakąś krzywdę. Chcesz pogadać
o facecie, który całuje kobietę tylko po to, by jej coś
udowodnić? Ciekawe, jak ty byś się poczuł, gdybym po
całowała cię z takiego powodu?
- Mężczyźni inaczej do tego podchodzą. Lubią być
całowani z każdego powodu - odparł bez zastanowienia.
RS
Ze złości zaczęła walić go pięścią w tors, ale nie zro
biło to na nim wrażenia. Patrzył na nią z rozbawieniem,
ale i z rozczuleniem. Chciał wzmocnić jej wiarę we włas
ną atrakcyjność, lecz niepotrzebnie o tym mówił. To
mogło sugerować, że Maddie wcale mu się nie podoba.
A przecież pocałował ją spontanicznie, bo po prostu
chciał... Tylko że ona w to nie wierzyła. Zamiast gadać,
powinien przejść do czynów. Delikatnie uniósł jej pod
bródek i przesunął dłoń na górny guziczek jej sukienki.
Z wprawą rozpiął pierwszy...
Maddie patrzyła szeroko otwartymi oczyma.
Trzy następne wyskoczyły błyskawicznie z dziurek.
Patrick wsunął dłoń pod sukienkę. Natrafił na staniczek.
Gdy z równą biegłością pozbył się i tej przeszkody, spoj
rzał Maddie w oczy.
- I co ty na to? - uśmiechnął się lekko.
- Na co? - spytała trochę nieprzytomnie.
Nie chciał, by kazała mu przestać. Bardzo tego nie
chciał.
- Uprzedzałem, że nie jestem miłym facetem. - Przy
ciągnął ją bliżej. - Ciekawe, co twój tata by na to po
wiedział?
- Nic by nie powiedział. Jest zwolennikiem prostych
rozwiązań, po prostu od razu by cię zastrzelił - mruknęła
pod nosem.
- A jak ty byś się czuła, gdybym padł trupem?
- Wolałabym, żeby to nie stało się tak natychmiast.
- W jej oczach strach mieszał się z wyczekiwaniem. Czy
naprawdę Patrick uważał ją za atrakcyjną kobietę?
Prawdopodobieństwo, że Maddie jest dziewicą, wy-
RS
dało mu się teraz bliskie pewności, ale odepchnął tę myśl.
Są rzeczy, których po prostu lepiej nie wiedzieć.
Pochylił się i pocałował ją w usta. Uwolniona ze sta
niczka pierś Maddie ochoczo poddała się pieszczocie rąk
Patricka. Uczucie błogości było tak silne, że prawie za
kręciło mu się w głowie. Rzecz jasna miał już pewne
doświadczenie, lecz smak ust Maddie, jej zapach i nie
winność działały jak najsilniejszy afrodyzjak.
Ich pocałunek stał się głębszy. Patrick zawsze uwiel
biał się całować, mógł to robić godzinami. A Maddie
miała takie wspaniałe usta.
A jej palce... Były takie niecierpliwe i żądne pozna
nia, dotykały go w coraz to innych miejscach. I on też
dotykał jej gładkiej jak satyna skóry.
Ależ ona jest zmysłowa. Powinien od razu się tego
domyślić, wszystko w niej było zmysłowe i radosne, peł
ne życia.
Patrick był już bliski całkowitego zatracenia się w tej
pieszczocie, gdy z przepływającej motorówki doszły ich
entuzjastyczne krzyki i gwizdy.
- Do diabła! - zaklął, po czym rzucił szybkie spoj
rzenie w kierunku oddalającej się łódki. Jej załoga zajęta
już była czym innym, a ponadto przepływający nie mogli
widzieć niczego poza sylwetką całującej się pary.
Spojrzał na Maddie opartą o auto. Wydawała się za
chwycona i nic sobie nie robiła z rozpiętej sukienki. Za
pewne bez trudu zdołałby ją teraz uwieść, ale nie był
tego rodzaju mężczyzną.
- Jeśli jeszcze nie jesteś pewna - mówił powoli, pie
szcząc ustami jej usta - to powiem wprost, że jesteś bar-
RS
dzo seksowna. A to - dotknął jej sutków - to najpięk
niejsze piersi, jakie widziałem.
Naprawdę tak myślał. Piersi Maddie, choć nieduże,
były kształtne i jędrne.
- Rozumiesz? - zapytał chyba odrobinę zbyt ostro.
Maddie skinęła głową. Emocje, których przed chwilą
doznała, były zbyt silne, by potrafiła teraz powiedzieć
coś sensownego. Przede wszystkim żałowała, że przestali
się całować. Z Tedem nigdy nie było jej tak cudownie.
Jednak Maddie prawie nic znała Patricka 0'Rourke'a,
toteż nie miała pojęcia, czy jego komplementy pod jej
adresem są szczere. Lecz wyczuła jego podniecenie, a za
tem nie była mu zupełnie obojętna.
RS
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Nie mogę wprost uwierzyć, że jesteście do siebie
aż tak podobne - powiedziała Kathleen 0'Rourke, pa
trząc to na Beth, to na Maddie.
Kathleen była najmłodszą z rodzeństwa 0'Rourke
i mamą uroczych trzyletnich bliźniaczek. Po kolacji za
częła się bawić z dziewczynkami na kanapie. Dzieci
wkrótce zasnęły jej na kolanach.
Okazało się, że Patrick ma czterech braci, w tym
dwóch starszych, i cztery młodsze siostry. Ale jedynie
Kathleen miała dzieci.
- Nie powinno cię to tak dziwić, przecież twoje
bliźniaczki też są do siebie bardzo podobne - zwróciła
się Maddie do Kathleen. Maddie była przyzwyczajona
do licznej rodziny i dom Pegeen 0'Rourke wydał jej się
bardzo przytulny, ciepły i przyjazny.
Denerwował ją tylko widok Patricka. Siedział przy
stole, popijał kawę, rozmawiał z braćmi o futbolu
i wyglądał tak atrakcyjnie, że Maddie miała nogi jak
z waty.
Czy to możliwe, że pozwoliła mu się całować i do
tykać? Co się z nią stało? Wydawało jej się to wręcz
nieprawdopodobne, ale nadal czuła dotyk jego dłoni na
RS
piersiach, a gdy o tyra myślała, krew uderzała jej do
głowy.
Patrick wypuścił ją w końcu z objęć i pomógł jej
wsiąść do samochodu. Był dziwnie zamyślony przez całą
drogę do rozgłośni. Godzinę później zjawił się przy biurku
Maddie i bezosobowym tonem spytał, czy jest gotowa
do drogi. W czasie jazdy i przeprawy promem prawie
ze sobą nie rozmawiali. Podczas kolacji prawie na nią
nie patrzył.
Maddie zerknęła na zabawki rozłożone na podłodze.
Za parę lat ona też mogłaby tak bawić się ze swoimi
dziećmi, gdyby wszystko ułożyło się inaczej. Ciekawe,
czy kiedykolwiek zostanie mamą...
- Poznaję ten wyraz twarzy - zwróciła się do niej
ściszonym głosem Kathleen.
- Jaki wyraz twarzy? - spytała zdziwiona Maddie.
- Wyraz twarzy mówiący: „Mój świat właśnie się za
walił" - odparła Kathleen. - Widzę go dostatecznie czę
sto w lustrze. Mój mąż uciekł z moją najlepszą przyja
ciółką, gdy byłam w ciąży.
Maddie otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Czuła
się strasznie, gdy nakryła Teda z inną kobietą przed ślu
bem, ale to, co spotkało Kathleen, było o wiele bardziej
przerażające. Właściwie niewiele gorszych rzeczy mogła
sobie wyobrazić.
- To okropne - wyszeptała wstrząśnięta. - A ja my
ślałam, że to mnie spotkało coś. strasznego... - głos
uwiązł jej w gardle.
- Zdrada to zdrada, zawsze boli tak samo. - Kathleen
w zamyśleniu spojrzała w okno.
RS
- A czy myślałaś, żeby ponownie wyjść za mąż? -
wypaliła Maddie, zanim zdążyła się zastanowić. Wiedzia
ła, że nie powinna zadawać takich pytań, przecież ledwie
się znały.
- Muszę myśleć o dzieciach. - Kathleen pogłaskała
po policzku śpiącą córeczkę. - Nie mogę pozwolić, by
ktoś je skrzywdził.
- Gdybyś związała się z odpowiednim człowiekiem,
to nie skrzywdziłabyś ich - przekonywała z przejęciem
Beth. - Powinnaś rozważyć taką możliwość.
Kathleen i Maddie wymieniły porozumiewawcze spoj
rzenia. Beth spodziewała się dziecka, miała męża, który ją
ubóstwiał i była zapewne najszczęśliwszą kobietą pod słoń
cem. I ona miałaby uwierzyć, że wcale nie tak łatwo znaleźć
odpowiedniego faceta?
Spojrzenie Maddie ponownie powędrowało w stronę
Patricka. Był rozluźniony, chociaż wcześniej, gdy Kane
zaproponował mu pożyczkę na rozwój stacji, wydawał
się spięty. Niby obrócił propozycję brata w żart, twier
dząc, że chce pozostać niezależny, ale Maddie wiedziała,
że to dla niego bardzo niezręczna sytuacja. Był zżyty
z rodzeństwem, ale nie tak otwarty jak oni. Bardziej mil
czący i skryty, chwilami nawet ponury.
W pewnej chwili Patrick wstał od stołu.
- Nie poszłabyś ze mną na spacer? - zwrócił się do
Maddie.
- Świetny pomysł - odpowiedziała Shannon, najstar
sza z sióstr 0'Rourke. Piękna i tak szałowo ubrana, że
Maddie poczuła się jak szara myszka. - Muszę się trochę
poruszać, za dużo zjadłam.
RS
- Jak chcesz się poruszać na tych obcasach? Przecież
to sprzeczne z prawami fizyki - odparł Patrick.
- Nasz Patrick jest jak zawsze szarmancki - mruk
nęła Shannon z przekąsem.
- Urodziłem się, żeby być szarmanckim - zriposto-
wał Patrick. - To co, idziemy na spacer? - zwrócił się
znowu do Maddie.
- Jasne. - Maddie starała się nie patrzeć na resztę
sióstr 0'Rourke, które uśmiechały się do siebie i sztur
chały łokciami.
Pewnie sądziły, że Patrick chce pobyć z nią sam na
sam. Jednak Maddie wiedziała, o co tak naprawdę mu
chodzi. Po prostu pragnął odpocząć nieco od rodzinnej
atmosfery.
Na zewnątrz było zimno. Zapach drzew mieszał się
z wonią wilgotnej ziemi. Pierwsze dwa lata życia Maddie
spędziła w stanie Waszyngton i ten zapach ożywił teraz
niemal już wyblakłe wspomnienia z dzieciństwa.
- Nie zimno ci? - spytał Patrick, gdy znaleźli się
w ciemnej, obsadzonej drzewami alei.
- Nie, mam przecież kurtkę - odparła. Zanim wyszli,
Patrick upewnił się, czy ubrała się wystarczająco ciepło,
choć sam był tylko w koszuli.
- Chciałbym z tobą porozmawiać - mruknął po paru
minutach ciszy. - Myślę cały czas o tym popołudniu...
- Wcisnął ręce do kieszeni.
- Ja też dziwnie się czuję, gdy odwiedzamy twoją
rodzinę po tym, co robiliśmy - odpowiedziała.
- Właśnie w tym problem, że nic nie robiliśmy, samo
się zrobiło - odparł.
RS
Cóż, dla niej to nie była zwykła rzecz. To, co poczuła,
gdy jej dotykał, było naprawdę niezwykłe i nowe.
- Dla mnie to nie jest bez znaczenia - szepnęła.
- Dlatego właśnie nie powinienem tego robić. Nie po
winienem cię tak całować po tym, co przeszłaś.
- Gdyby mi się nie podobało, zaprotestowałabym.
- Ponieważ twój były narzeczony nie był wobec cie
bie uczciwy, ja chcę grać fair - powiedział poważnie.
- Uważam, że jesteś fantastyczna, ale ja nie nadaję się
na męża. A nawet gdybym zaczął myśleć o małżeństwie,
to najpierw musiałbym mieć pewność, że stacja odniesie
sukces. Nie chcę, byś sobie wyobrażała Bóg wie co i...
On znowu to samo, westchnęła w duchu.
- O ci właściwie chodzi?
- Jesteś niedoświadczona, więc może po naszym po
całunku zaczęłaś wierzyć, że coś z tego może wyniknąć.
Nie wolno mi było posunąć się tak daleko. - Patrick po
trząsnął głową. Wiedział, że plecie jakieś głupstwa, ale
brnął dalej. - Biorę całą odpowiedzialność na siebie.
- Jakże to miło z twojej strony. - Sarkazm w jej gło
sie był aż nadto wyczuwalny.
- Maddie, posłuchaj!
- Nie, to ty posłuchaj! - Wyciągnęła w jego stronę
palec. - Jestem wystarczająco dorosła, żebyś nie musiał
przepraszać mnie za coś, do czego, gdybym nie chciała,
nigdy by nie doszło.
- Jestem starszy i powinienem być bardziej odpowie
dzialny.
- Dlaczego uznałeś, że z powodu niewinnego poca
łunku mogłabym zacząć marzyć o małżeństwie z tobą?
RS
- Nie był tak bardzo niewinny - nieśmiało zaprote
stował.
- Zwykły pocałunek, ot co. Przed chwilą sam mnie
przekonywałeś, że nic nadzwyczajnego się nie stało.
A swoją drogą, dlaczego właściwie miałabym chcieć
wyjść za ciebie za mąż?
- Bo jestem tego warty - odparł.
- Nie chcę wychodzić za mąż, za nikogo. Wydawało
mi się, że powiedziałam to wystarczająco jasno. Podobno
ty też nie myślisz o ślubie, więc naprawdę nie wiem, po
co kontynuujemy tę bezsensowną rozmowę. .
- Masz rację, skończmy ją - zgodził się natychmiast.
Jej reakcja zraniła oczywiście jego dumę, miał jednak
na tyle oleju w głowie, by nie ciągnąć dłużej tego tematu.
Przypuszczenie, że mogłaby się w nim zakochać, było
rzecz jasna przejawem arogancji z jego strony, ale Mad
die wydawała mu się skłonna do takich nieprzemyśla
nych, melodramatycznych gestów. Gdyby tylko potrafiła
zrozumieć, czym się kierował, wygadując te bzdury. Po
prostu nie chciał jej zranić, choć prawdopodobnie robił
to aż nazbyt często.
- Beth i Kane zaproponowali mi odwiezienie do za
jazdu. Pójdę sprawdzić, czy nie zbierają się już do wyjścia
- powiedziała.
Powoli skinął głową. Nie wiedział, jak zareagowałby
brat, gdyby się dowiedział o tym, że Patrick pozwolił so
bie na chwilkę zapomnienia. Kane ubóstwiał swą świeżo
poślubioną żonę. Gdyby się okazało, że Maddie jest sio
strą Beth, na pewno i nad nią roztoczyłby swe opiekuńcze
skrzydła.
RS
Hm, jak na faceta, który nie lubił życiowych kompli
kacji, Patrick zachowywał się zupełnie irracjonalnie. Naj
lepszą strategią w tej sytuacji było trzymanie się z dala
od tej postrzelonej dziewczyny z Nowego Meksyku.
Tylko jak to zrobić, gdy się razem pracuje?
Maddie wystukała parę słów na klawiaturze kompu
tera, po czym podparła brodę na dłoni i zagapiła się w ok
no. Przez ostatnie dwa tygodnie Patrick niemal z nią nie
rozmawiał. Traktował ją, zgodnie z jej prośbą, jak każ
dego innego pracownika. Zamieszkała u Beth i Kane'a,
i choć spędzała z nimi sporo czasu, to Patrick i tak nie
wiedział, co się u niej dzieje.
Często myślała o jego absurdalnej przestrodze, że ja
koby nie nadaje się na męża, i niezmiennie ją to iry
towało. Najpierw wspomniał, że nie jest „miły", po
tem, że nie chce się żenić ani mieć dzieci. Ciekawe, ile
razy, jego zdaniem, należało to powtórzyć, by do niej
dotarło?
- Pal go licho! - szepnęła.
Miała znacznie ciekawsze tematy do rozmyślań niż
Patrick 0'Rourke. Choćby to, że odnalazła swą bliźniaczą
siostrę.
Jakkolwiek małżonkowie 0'Rourke od początku trak
towali ją jak członka rodziny, to Kane wyłożył nie
małą sumę na badania genetyczne, których wynik nie
pozostawiał cienia wątpliwości. Beth była jej rodzoną
siostrą. Maddie wciąż jeszcze nie oswoiła się z tym
faktem.
Także jej rodzice byli poruszeni. Wielokrotnie zresztą
RS
do niej dzwonili, a teraz planowali przyjazd. Maddie je
szcze raz przekonała się, jacy to wspaniali ludzie, bo kto
inny na ich miejscu mógłby poczuć się zagrożony. Ale
nie jej rodzice. Byli najwspanialszymi ludźmi, jakich
znała.
Westchnęła cicho i poprawiła literówkę. Należało się
skoncentrować na nowej kampanii reklamowej. Stephe
nowi podobały się jej pomysły, więc przynajmniej jej oba
wy, że żeruje na miękkim sercu Patricka, okazały się nie
uzasadnione. Jednak jej sprawy sercowe układały się go
rzej niż źle.
Znów wyjrzała przez okno. Cały czas lało i wszyscy
w stacji bez przerwy na to narzekali. Część osób choro-
wała, toteż pracy było co niemiara.
- To ta pogoda wprawia cię w taki melancholijny
nastrój? - Stephen wyrwał ją z zadumy. - W Nowym
Meksyku chyba rzadko pada.
Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.
- Zdziwisz się może, ale lubię laką pogodę. Dzięki
deszczowi wszystko ożywa, robi się zielone.
- To samo mówi Patrick.
Patrick.
Świetnie! Czy uda jej się przeżyć pięć minut, nie my
śląc o tym mężczyźnie? Doprowadzał ją do szału swoimi
ugrzecznionymi skinieniami głowy, gdy mijali się w ho
lu. Nie żeby chciała znów się z nim pocałować, ale dla
czego zaczął ją nagle traktować jak trędowatą?
- Doskonale sobie radzisz w tej pracy, Maddie. Po
wiedziałem Patrickowi, że to dzięki tobie mamy tych no
wych reklamodawców. Był zadowolony.
RS
No proszę, wielki nieobecny, pan Patrick 0'Rourke,
jest ze mnie zadowolony.
- Muszę sobie zrobić przerwę, idę na kawę - powie
działa, gdyż nie potrafiłaby teraz rozmawiać o Patricku.
- Przynieść ci coś, Stephen?
- Nie, dzięki, Candy zaparzyła mi kawę w termosie,
jeszcze trochę zostało.
Maddie znów się uśmiechnęła. Na początku na wieść
o tym, że lodowata panna Finney przyrządza kawę dy
rektorowi marketingu, było w firmie trochę kpiących
uwag, ale szybko ucichły. Nikt nie miał odwagi dworo
wać sobie z szefowej biura. Natomiast Maddie z łatwo
ścią namówiła Candy, by ta przynosiła dodatkowy termos.
Z tych dwojga jeszcze będzie para, pomyślała Maddie.
Okazało się na przykład, że owa tajemnicza srebrna bro
szka w kształcie kota jest prezentem gwiazdkowym od
Stephena.
W holu Maddie spotkała Candy.
- Jak się masz? Grypa żołądkowa cię nie dopada?
- Jak dotąd nie. Niełatwo łapię infekcje. A jak się
dzisiaj czuje Stephen? - spytała z lekka zaniepokojona
Candy.
- Jest zdrów - Maddie uspokoiła nową przyjaciółkę.
- Wiesz, że w prywatnych rozmowach nazywa cię Can
dy? I nie tknie żadnej innej kawy poza twoją...
Candy zrobiła się czerwona jak burak. Ostatnio prze
stała zaczesywać włosy do tyłu i wyglądała teraz znacz
nie atrakcyjniej. Co prawda, jak dotąd Stephen nie pró
bował się z nią umówić, lecz Maddie była więcej niż
pewna, że jest zainteresowany jej przyjaciółką.
RS
- Szkoda, że nie pojawiłaś się dwadzieścia lat wcześ
niej - stwierdziła Candy z leciutkim smutkiem.
- Dwadzieścia lat temu bawiłam się lalkami i nie by
łabym ci w niczym pomocna - odparła natychmiast
Maddie ze śmiechem.
- W takim razie... - Candy zamilkła nagle, ponieważ
w drzwiach stanął Patrick. - Mam mnóstwo pracy, wra
cam do siebie - rzuciła tylko, po czym upewniwszy się,
że szef tego nie widzi, puściła do Maddie oko.
- Coś nie tak? - spytał Patrick.
- Wszystko w porządku - odparła Maddie i nalała
sobie kawy. Postanowiła odwrócić się w końcu w jego
stronę, choćby po to, by przekonać się, czy nadał ma do
twarzy przyklejony ten sam grzeczniutki uśmieszek, który
widywała od dwóch tygodni.
To było takie przykre. Najpierw całował ją zachłannie,
a potem' traktował jak zupełnie obcą osobę.
Jesteśmy obcy, czym prędzej upomniała się w my
ślach. Jesteśmy i zawsze będziemy, choćby nie wiem co.
A niech to diabli! Całe jej doświadczenie w sprawach
damsko-męskich ograniczało się do tego, co było między
nią a Tedem, a więc praktycznie... do zera. Tak napraw
dę bowiem ona i Ted nigdy nie czuli do siebie wielkie
go pożądania, nie łączyła ich pasja. To była raczej za
bawa w bycie dorosłym, zabawa, w której obowiązywa
ły ścisłe reguły, jak na przykład: „Żadnych pieszczot
poniżej szyi". Zdrowe reguły, które miały ochronić ich
oboje.
Maddie wypiła łyk kawy i spojrzała spod przymknię
tych powiek na Patricka. Z pewnością nie był chłopcem,
RS
tylko mężczyzną, i nie istniała reguła, której by nie zła
mał. Nie znała dotąd takich „niegrzecznych chłopców",
w jej miasteczku takich nie było. Wokół niego unosiła
się aura tajemnicy i jakiejś dzikości. Może właśnie dla
tego wydawał jej się taki... interesujący.
Maddie, Maddie! Czy ty się jeszcze niczego nie na
uczyłaś? - odezwał się w jej głowie ostrzegawczy głos.
Skoro nie można było wierzyć chłopakowi, z którym do-
rastałaś, którego znałaś od zawsze, to jakim cudem mia
łabyś zaufać Patrickowi?!
- Stephen mówił, że świetnie sobie radzisz - wyrwał
ją z rozmyślań głos Patricka. - Pracujesz nad kampanią
billboardową naszej stacji, prawda?
- Tak.
- Hm, wrócę do biura, mam jeszcze masę roboty. -
Patrick wstał, pożegnał się i odszedł.
Maddie pokazała język jego plecom. Drażniło ją, że
Patrick jest taki oficjalny. W końcu to on ją pierwszy
pocałował. Choć, prawdę mówiąc, wcale się nic opierała.
A co więcej... chętnie by powtórzyła ten eksperyment,
by się przekonać, czy za drugim razem będzie równie
przyjemnie.
Rozgłośnia wydawała się prawdę wyludniona z powo
du szalejącej grypy żołądkowej. Gdy Maddie znalazła się
przed reżyserką, jeden z prezenterów zaczął do niej gwał
townie machać zza szyby, więc na paluszkach weszła do
środka. Seattle Kid, bo taki miał pseudonim ten chłopak,
rzucił jej słuchawki i mikrofon.
- Za chwilę skończy się muzyka, mów coś - jęknął
i wybiegł zgięty w pół, zakrywając sobie usta dłonią.
RS
Maddie patrzyła z osłupieniem na słuchawki i mikro
fon. Do reżyserki wszedł technik, ale gdy próbowała go
nakłonić, żeby przejął od niej ten sprzęt, gwałtownie za
protestował.
- Słuchacze oczekują, że coś powiesz. Zaraz będziesz
na antenie, przygotuj się - szepnął Jeremy i pokazał jej
czerwoną lampkę.
W tym momencie Maddie również poczuła nad
chodzące mdłości. Przypomniała sobie świętą zasadę
Patricka 0'Rourke'a, że w radiu najgorszą rzeczą jest ci
sza na antenie.
- Halo, mówi Maddie Jackson - powiedziała niepew
nie. - Jestem tu w zastępstwie Seattle Kida, którego po
waliła grypa żołądkowa, jak większość osób w naszej roz
głośni. - Przełknęła ślinę, odstawiła na moment mikrofon
i osunęła się w opuszczony przez poprzednika fotel. Kon
sola przed nią wyglądała jak tablica rozdzielcza na statku
kosmicznym z Gwiezdnych Wojen. Maddie nie miała naj
mniejszego pojęcia, jak puścić muzykę. - A tym z was,
którzy mu współczują, Seattle Kid wyrazi wdzięczność do
brą muzyką, jak tylko wróci. - Rozejrzała się rozpaczliwie,
ale znikąd nie mogła spodziewać się pomocy. - Słuchajcie,
muszę się zwierzyć, że ta sytuacja jest dla mnie bardzo
zaskakująca. Pochodzę z małego miasteczka w Nowym
Meksyku i dopiero od dwóch tygodni jestem w stanie
Waszyngton. Spróbujemy za chwilę coś wam puścić, lecz
do tego czasu... - przerwała i próbowała sobie przypom
nieć, o czym to prezenterzy mówią na antenie.
Jeremy dawał jej jakieś rozpaczliwe sygnały, których
zupełnie nie rozumiała. Oddychała głęboko, próbując
RS
opanować przerażenie. Słuchały jej tysiące ludzi, a ona
po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co powiedzieć.
- Chciałabym porozmawiać z wami o pocałunkach
i o facetach - wypaliła bez zastanowienia.
Jeremy złapał się za głowę.
No dobrze, być może całowanie nie było najlepszym
tematem, ale lepszy taki niż żaden.
RS
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Patrick wpatrywał się w fiolkę z aspiryną leżącą na
biurku. Od przyjścia Maddie do KLMS zjadł prawie
wszystkie tabletki. Obawiał się, że wkrótce będzie miał
w ścianie żołądka dziurę wielkości tej buteleczki. Maddie
potwornie wyprowadzała go z równowagi. Bardziej na
wet niż choroba połowy pracowników stacji.
Całowanie się z nią było olbrzymim błędem, aczkol
wiek niezwykle przyjemnym. Od tej pory, ilekroć ją spo
tykał w holu, zawsze była zmieszana. Nie powinien się
temu dziwić, w końcu pochodziła ze świata, w którym
takie namiętne pocałunki coś znaczyły...
Ale len pocałunek znaczył wiele również dla niego,
nie było sensu się oszukiwać. Wspomnienie nabrzmiałych
od pieszczot ust Maddie, jej nieprzytomnego wzroku
i jędrnych piersi przyprawiło go niemal o zawrót głowy.
Był na siebie wściekły. Dlaczego to zrobił? Jak mógł tak
bardzo się zapomnieć? Przecież ta dziewczyna miała zła
mane serce i nadal nie doszła do siebie. W jego rodzinie
obowiązywał kodeks zachowania wobec kobiet - równie
stary, jak Irlandia. Nigdy, przenigdy nie wolno skrzyw
dzić kobiety, czy choćby zranić jej uczuć.
W dodatku plótł coś bez sensu o tym, żeby nie robiła
RS
sobie żadnych nadziei związanych z jego osobą... Jakież
to było aroganckie. Z całą pewnością Maddie poczuła
się tym urażona.
Na jego biurku grało radio. Było ściszone, ale nagle
zaczęło mu się wydawać, że słyszy głos Maddie. Nic
dziwnego. skoro cały czas o niej myślał. Trochę pogłoś-
nił, zaciekawiony, co się dzieje na antenie.
- ...to trochę staromodne, to znaczy mój tata jest sta
romodny, ale jakże wspaniały... - usłyszał.
To była Maddie!
Potrząsnął głową, żeby oprzytomnieć, nie wierząc
własnym uszom.
Jak to możliwe, że ta zwariowana dziewczyna dostała
się na antenę?!
- ...a on fantastycznie całuje, choć teraz traktuje
mnie, jakbym miała grypę lub inną zakaźną chorobę. Je
stem pewna, że mu się podobam, przynajmniej fizycznie.
Zresztą, może mi się tylko zdawało. Słuchajcie, czy facet
może udawać... no wiecie co?
- O nie! - ryknął Patrick i zerwał się z fotela, ale
zaczepił nogą o kable i zarył twarzą w dywan.
- Czy ktoś potrafi odpowiedzieć, dlaczego faceci tak
się zachowują? - ciągnęła Maddie. - Może jakiś męż
czyzna mógłby to wyjaśnić? Chociaż pewnie my, kobiety,
też nieźle potrafimy zamieszać facetom w głowach. Cóż,
może to prawda, że mężczyźni są z Marsa, a kobiety
z Wenus? Zachowujemy się czasami tak, jak przybysze
z różnych planet. A teraz powiem wam, co on myśli
o małżeństwie. Jego zdaniem to najgorsze, co może męż
czyznę w życiu spotkać, bodaj gorsze niż śmierć.
RS
Patrick, ciskając pod nosem przekleństwa, pokuśtykał
do reżyserki. Maddie cały czas plotła trzy po trzy na
temat facetów i małżeństwa. Jeremy był w szoku, ale gdy
zobaczył wyraz twarzy Patricka, wybuchnął niepohamo
wanym śmiechem. Spotkawszy wzrok Maddie, Patrick
wykonał gest imitujący podrzynanie gardła, ale Maddie
wcale się nie speszyła, tylko rozłożyła bezradnie ręce
i wskazała na mikrofon, jak gdyby to cokolwiek wyjaś
niało.
Patrick wpadł do reżyserki i syknął:
- Puść jakąś piosenkę.
- Ale ja nie wiem, jak się puszcza muzykę - odparła
Maddie. -- Właśnie wszedł właściciel naszej rozgłośni
i chce, żebym w końcu coś puściła. Dawno bym to zro
biła, gdybym wiedziała, jak...
Patrick sięgnął po płytę i wetknął ją do jednego z kil
kunastu otworów w konsolecie. Nacisnął guzik i w eter
popłynęła muzyka.
- Co ty do diabła wyrabiasz? - spytał, gdy był cał
kowicie pewny, że słuchacze ich nie słyszą.
- Seattle Kid poczuł się źle - odparła. - Nie mia
łam wyjścia. Nie było nikogo, kto mógłby go zastąpić,
a sam mówiłeś, że nie ma nic gorszego niż cisza na an
tenie.
- Doskonałe wiesz, że nie o to mi chodziło! - Patrick
zamknął drzwi do studia, tak by nikt nie mógł słyszeć
ich rozmowy.
Maddie poczuła się dotknięta.
- Przecież nie zrobiłam niczego złego. Chwaliłam
„Crockett Cafe", wspomniałam, że Liberty Market jest
RS
otwarty całą dobę, a to przecież nasi główni reklamo-
dawcy. Nie złamałam żadnych przepisów i nie mówiłam
o czymś, o czym na antenie nie wolno mówić. - Popa
trzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Mówiłaś o mnie! W tym problem! - zawołał.
- Przecież nikt się nie zorientuje.
Ona jest niemożliwa, pomyślał poirytowany.
- Naprawdę świetnie całujesz - dodała i zarumieniła
się po czubek uszu.
- A skąd ty to możesz wiedzieć, przecież nie masz
żadnego porównania!
- Chcesz przez to powiedzieć, że nie całujesz dobrze?
- spytała zdziwiona.
- Tak. To znaczy nie! - Maddie znowu była górą
i mógł za to winić tylko siebie. - Dobrze, skończmy teraz
tę rozmowę. Wyjdźmy stąd, musimy gdzieś w spokoju
porozmawiać.
- Ale Seattle Kid nie jest w stanie dokończyć audycji.
- Maddie rozłożyła ręce.
Patrick spojrzał na zegar i uświadomił sobie, że na
stępny prezenter zjawi się najwcześniej za godzinę. Jeśli
w ogóle się zjawi...
- Wracaj do swojego biura, ja tu posiedzę, dopóki
nie zjawi się Lindsay Markoff - powiedział po chwili
namysłu. Postanowił zadzwonić do Lindsay i poprosić,
żeby przyszła wcześniej. Spojrzał groźnie na Maddie, ale
ona wcale nie zbierała się do wyjścia.
- Myślałam, że nie lubisz prowadzić audycji - po
wiedziała.
- Nie zamierzam nic mówić - odparł. Czuł, że za-
RS
chowuje się nie fair w stosunku do Maddie, w końcu zro
biła wszystko, co w jej mocy, żeby ratować sytuację.
- Powinieneś teraz zapowiedzieć kolejne utwory mu
zyczne.
- Tak się robi, ale wyłącznie na początku audycji. -
W końcu jednak dał za wygraną i wskazał jej fotel. -
Dobra, ja zajmę się konsolą, a ty będziesz zapowiadać
muzykę. Ale tylko muzykę - dodał z naciskiem.
Jednego był pewien - nie wpuści jej więcej na antenę.
Do reżyserki wetknął głowę Jeremy.
- Dlaczego jej nie powstrzymałeś! - huknął na niego
Patrick. - Mogłeś puścić jakąś muzykę, reklamę, cokol
wiek! Dałeś plamę!
- Szefie, a kim ja tu jestem? Tylko pracownikiem
technicznym. Poza tym Seattle Kid oddał jej słuchawki
- bronił się. - Ja przecież kompletnie głupieję, gdy mam
coś powiedzieć publicznie. A poza tym zadzwoniło tylu
słuchaczy, że skończyła się taśma na automatycznej se
kretarce. Chcą pogadać z Maddie o tym facecie, który
tak fantastycznie całuje.
Patrick spojrzał na niego surowo, ale Jeremy wcale
się nie przejął. Widocznie myślał, że paplanina Maddie
to jakiś świetny dowcip.
- Żadnych telefonów - warknął Patrick.
- Ależ szefie! Przecież lubimy, jak do nas dzwonią...
- zaczął Jeremy.
- Odbieraj te telefony i mów, że Maddie nie wie, jak
odebrać telefon. Nikt się nie zdziwi, skoro ona naprawdę
nie wie, jak puścić muzykę - przerwał mu Patrick. - Do
bra, teraz puszczę parę reklam - burknął do Maddie. -
RS
Potem ty zapowiesz, że przez dłuższy czas będzie muzyka
- powiedział z napięciem. Była bardzo nieprzewidywal
na, nie miał zamiaru jej zaufać. Wolał zostać w studiu
i w razie czego zdjąć ją z anteny. Bał się, że Maddie
znów zacznie opowiadać o swoim życiu i co gorsza
o tym, co się między nimi zdarzyło...
Maddie zupełnie nie rozumiała, dlaczego Patrick był
na nią wściekły. Z rozgłośni wyszedł z taką miną, że
wszyscy schodzili mu z drogi. Prowadząca następną
część prezenterka przyszła wcześniej i przejęła od Mad
die słuchawki.
Teraz, gdy zostali sami, był dziwnie spokojny. Może
zamierzał ją zwolnić? Maddie zagłębiła się w fotel dla
pasażera w jego aucie. O czym chciał z nią porozma
wiać? Jechali w nieznanym jej kierunku. Skręcił na par
king przed restauracją przy autostradzie.
- Powiesz coś w końcu? - nie wytrzymała. Patrick
zatrzymał samochód i nadal milczał. - Myślałam, że ci
pomagam! - dodała wojowniczo.
Rzeczywiście, wykonała dla rozgłośni kawał dobrej
roboty, temu nie mógł zaprzeczyć. Miał pewne zastrze
żenia do tego, co plotła na antenie, ale zrobiła, co w jej
mocy. Wiedział, że zachował się niewłaściwie.
- Zrobiłaś to, co każdy odpowiedzialny człowiek zro
biłby na twoim miejscu - przyznał w końcu. - Przepra
szam, że na ciebie tak naskoczyłem.
Maddie skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała przez
okno. Padał deszcz, panował przenikliwy chłód, a ona
nie była przyzwyczajona do takiej pogody. Pierwszy raz
RS
od przyjazdu do Waszyngtonu zatęskniła za domem. I nie
chodziło tylko o jej rodziców. Nowy Meksyk był suchy
i pustynny. Zatęskniła nagłe za czerwonymi skałami, upa
łem, bezmiarem błękitnego nieba i zapachem sagowca.
Tego wszystkiego tu nie było. Wilgoć i intensywna barwa
wiecznie zielonych lasów budziła w niej jakąś czułą nutę,
ale to nie był jej świat.
- Nie należę do tego miejsca - wyszeptała po chwili
mimowolnie.
- Nie mów tak - zawołał Patrick. - I tak mi już wy
starczająco głupio, że na ciebie nakrzyczałem. Należysz
do tego miejsca, jest twoje.
- Ale nie mam tu nikogo bliskiego - odpowiedziała
cicho.
- Przecież masz Beth i Kane'a, masz nas wszystkich.
- Tak? Was wszystkich?
Pochylił się nad nią, ujął jej dłoń i mocno ścisnął,
a potem splótł jej palce ze swoimi.
- Jestem w tym kiepski. Nie chcę nikomu sprawić
zawodu. Marzę o spokojnym, nieskomplikowanym życiu.
Gdy umarł mój ojciec, coś we mnie pękło. Mój świat się
rozpadł. W młodości narobiłem niezłego bigosu. Staram
się żyć tak, żeby nie mieć więcej kłopotów.
- To wygodna postawa - odparła.
Wypuścił jej dłoń i wyprostował się w fotelu.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał.
- Nic. Interpretuj to, jak chcesz. - Maddie zadrżała
z zimna i otuliła się szczelniej kurtką.
Patrick zapalił silnik i włączył ogrzewanie.
- Co przez to rozumiesz? - powtórzył.
RS
- Odnoszę wrażenie, że trzymasz wszystkich na dys
tans. Nawet twoją rodzinę - mruknęła.
- Nie przesadzaj. Zgoda, dużo pracuję, ale odwie
dzam ich, jak mogę najczęściej. Staram się przyjeżdżać
na kolacje — bronił się.
- Nie chodzi o czas - odparła. - Spędzanie z kimś
czasu w taki sposób, jak ty to robisz ze swoją rodziną,
jeszcze nie oznacza bliskości. - Maddie podsunęła stopy
pod nawiew ciepłego powietrza. Być może nie miała ra
cji. Ale przecież widziała, jak rozmawiał ze swoją ro
dziną. W pewnym sensie Patrick był samotnikiem z wy
boru. - Uśmiechasz się i żartujesz, rozmawiasz z nimi,
ale cały czas błądzisz myślami gdzieś daleko. Tak jak
byś nie chciał pozwolić, żeby ktokolwiek się do ciebie
zbliżył.
- Naprawdę?
- Tak, twoja matka się martwi - kontynuowała Mad
die. - Myśli, że przestałeś bywać tak często w rodzinnym
domu, bo Kane się ożenił.
- Nonsens! Podjąłem ogromne ryzyko, zmieniając
profil KLMS. Romans Kane'a i Beth bardzo mi pomógł,
dzięki temu stacja stała się popularna. Musiałem bardzo
dużo pracować i nadal muszę, to prosty rachunek eko
nomiczny. - Spojrzał na nią trochę bezradnie. - I jeśli
mówię, że nie chcę komplikować sobie życia, to mam
na myśli tylko to i nic więcej...
Maddie rozumiała, że Patrick bał się kogoś pokochać,
by potem nie cierpieć po stracie ukochanej osoby. Śmierć
ojca odcisnęła głębokie piętno na jego psychice. Ale wie
działa też, że miłość warta jest ryzyka.
RS
- O rany. Najpierw wybucham, potem znów przepra
szam. To dlatego, że czuję się winny - wyznał Patrick.
- Skoro tak, to powinieneś przeprosić wszystkich
w rozgłośni. Podobno już dawno nie byłeś taki nieznośny
- odparła.
- Nieprawda, na przykład Stephen widział mnie wiele
razy w równie podłym nastroju - zaoponował.
— Tak? A kiedy?
- Na przykład w czasach, gdy byłem wściekłym ma
łolatem, który robił wszystko, żeby go zamknęli do pudła
albo zabili, zadowolona? - Spojrzał na nią gniewnie.
Nie znała tak dobrze Patricka i to, co powiedział, zro
biło na niej wrażenie. Wiedziała, że jego życie nie było
łatwe, ale teraz postrzegała go jako zrównoważonego,
uprzejmego człowieka.
- Powiedziałem ci przecież kiedyś, że byłem łobuzem
i niewiele brakowało, bym zmarnował sobie życie - wes
tchnął. - Ale ty nie potrafisz sobie tego nawet wyobrazić.
Piłem, paliłem, spałem z każdą dziewczyną, którą tylko
udało mi się poderwać. Próbowałem nawet ukraść cię
żarówkę. To naprawdę cud, że nie skończyłem w wię
zieniu albo na cmentarzu.
- Nie mogłeś się po prostu pogodzić ze śmiercią ojca
- szepnęła.
- Tak, nie mogłem się pogodzić z jego odejściem.
Stałem się najbardziej cynicznym i bezwzględnym ma
łolatem, jaki chodził po ziemi.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Chcesz się przekonać? - zapytał i położył rękę na
jej piersi. - Nie jestem facetem, który czeka do ślubu,
RS
żeby pójść z dziewczyną do łóżka, tego możesz być pew
na. A kochać można się i w samochodzie.
Chciała zaprotestować, uderzyć go po ręce, wyrwać
się. Jednak ciepło, które nagle rozpłynęło jej się po piersi,
po chwili ogarnęło resztę ciała. Czuła też, że Patrick
krzywdzi teraz bardziej siebie niż ją.
- Czy ty mnie w ogóle słyszysz? - zapytał, przeła
mując nieznośną ciszę, która zapadła w aucie.
- Tak, słyszę.
- W takim razie spróbuj mnie zrozumieć.
Maddie, zamiast się skulić czy schować, odpięła pas
i cała drżąc, poddała się pieszczocie.
Spojrzenie Patricka spoczęło na jej piersiach. Nie
mógł przestać ich dotykać, były takie twarde i krągłe.
Czuł drżenie jej ciała i jej podniecenie.
Maddie nie była pewna swej kobiecości, doskonale
wiedziała też, że próbował ją do siebie zniechęcić. Znała
jego poglądy na temat małżeństwa i dzieci. Wyraził je
jasno. Jeśli nawet do czegoś między nimi dojdzie, to i tak
mogła co najwyżej liczyć na przelotny romans.
- Tak naprawdę to cię nie rozumiem - szepnęła.
Ale Patrick nic nie odpowiedział, tylko przyciągnął
ją do siebie. Sama nie wiedziała jak, ale nagle wylądo
wała na jego kolanach. Poczuła, że jest podniecony. Nagle
w niej samej wezbrała fala podniecenia. Wbiła mu pa
znokcie w ramiona, z ust wyrwało się jej westchnienie
rozkoszy.
- Dlaczego mnie nie powstrzymasz? - niemal jęknął.
-Myślałem, że nienawidzisz mężczyzn.
- Tak, ale tylko tych, którzy mnie oszukują. - Tak
RS
naprawdę czuła się bezpieczna. Wiedziała, że chciał po
kazać, jaki potrafi być twardy i cyniczny, ale wiedziała
też, że jej nie skrzywdzi. Beth mówiła jej o kodeksie
honorowym 0'Rourke'ów.
Maddie zaczęła się wiercić na kolanach Patricka, żeby
się wygodniej usadowić. Po chwili ze zdziwieniem usły
szała jego urywany oddech.
- Czy coś nie tak? - zapytała.
- O Boże, przecież nikt nie może być aż tak niewinny
- wyszeptał.
- No to powiedz mi wreszcie, czy potrafisz udawać,
że jesteś... - Nie przeszło jej przez usta słowo „podnie
cony".
Patrick ciężko oparł głowę o szybę. Na kolanach miał
seksowną kobietę, w dodatku niewinną i bardzo ciekawą
tego, co się z nim dzieje. Nieświadomą mocy, jaką nad
nim teraz miała. Tak bardzo pragnął ją pocałować i wziąć
w ramiona.
- Nie, nie można tego udawać - odparł po chwili. -
A swoją drogą, jak mogłaś o to zapytać w radiu? KLMS
jest stacją country i nie prowadzimy kącika porad ser
cowych.
- Przecież nie zapytałam o to wprost - odparła.
- Ale prawie, Maddie, prawie. Jesteś niebezpieczna,
wiesz o tym?
- Taak? Ciekawa jestem, dlaczego przez ostatnie dwa
tygodnie wcale się do mnie odzywałeś. - Spojrzała na
niego z miną niewiniątka. I była tak blisko... Patrick nie
wiedział, co ma zrobić z rękami, w końcu położył je na
jej biodrach.
RS
- Odzywałem się.
- Owszem, mówiłeś „dzień dobry" i raz powiedziałeś
„do widzenia" - zadrwiła.
Roześmiał się. Osłabiło to nieco napięcie, ale Maddie
zakołysała się na jego kolanach.
- Co ja mam z tobą zrobić, dziewczyno? - spytał tro
chę bezradnie.
- Nie przypominam sobie, żebym cię prosiła, byś co
kolwiek ze mną robił.
Z początku uważał ją za prostolinijną, nieskompli
kowaną dziewczynę. Jednak teraz ten obraz stawał się
coraz bardziej złożony. Co się z nimi działo? Jakby byli
na dwóch przeciwstawnych biegunach. Kobieta, która
czuła zbyt wiele i mężczyzna, który nie chciał niczego
czuć.
Do tej pory był zrównoważonym facetem, panował
nad swoimi uczuciami, żartował z rodzeństwem, był za
wsze pogodny, ludzie dobrze się przy nim czuli. Spokoj
nie patrzył, jak życie przepływa obok. Lubił siebie takim
i tak chciał żyć.
Jak to się stało, że ten spokój zmąciła dziewczyna
z małego miasteczka, którego nazwy nawet wcześniej nie
słyszał?
Dobre pytanie, synu, usłyszał w myślach, i mógłby
przysiąc, że przemawia do niego jego zmarły ojciec. Nie
chciał tego słuchać.
Pierwszy raz nie zgodził się z tym wewnętrznym gło-
sem. Wprawdzie Maddie była słodką istotą, lecz nigdy
nie zostanie jego kobietą. Niech reszta rodzeństwa się
żeni i uszczęśliwia mamę wnukami.
RS
Nagle uświadomił sobie, że gdy myśli o Maddie, my
śli również o dzieciach. Może dlatego, że parę razy na
ten temat rozmawiali. Zamknął oczy, ale nie potrafił się
odgrodzić od bijącego od niej ciepła. Od lat spotykał się
tylko z takimi kobietami, które nie myślały o małżeń
stwie. Jednak przy Maddie czuł się jakoś dziwnie i coraz
mniej mu się to podobało.
RS
: ROZDZIAŁ ÓSMY
Kiedy wrócili do rozgłośni, Maddie uśmiechnęła się
do niego blado, a potem znikła w korytarzu prowadzą
cym do działu reklamy.
Nawet jej nie pocałował, a ona spojrzała na niego
i uśmiechnęła się niczym Ewa kusząca Adama.
- Patrick, chciałabym z tobą porozmawiać - zwróciła
się do niego Dixie.
- Coś się stało?
- Chciałabym omówić nową audycję Maddie... - za
częła Dixie, ale Patrick jej przerwał.
- Nie ma o czym mówić, bo nie ma żadnej audycji
- wyjaśnił szybko. - Ona tylko zastąpiła Seattle Kida,
ostatnią ofiarę grypy żołądkowej.
- Ależ to fantastyczne! - Dixie wyglądała na zachwy
coną. - Audycja zrobiła furorę, dzwonią zarówno kobiety,
jak i mężczyźni! Maddie jest samorodnym talentem. Tele
fony się urywają, wszyscy chcą się dowiedzieć, kim jest
ów tajemniczy nieznajomy, który tak cudownie całuje. Wie
le osób pragnie udzielić Maddie kilku dobrych rad...
- Zapomnij o tym, Dixie - odparł Patrick zdecydo
wanie i poszedł do swojego biura.
Ale Dixie nie dała tak łatwo za wygraną, pobiegła za
nim i starała się go przekonać.
RS
- Pozwól Maddie poprowadzić kącik porad serco
wych - namawiała go żarliwie. - Taki program zrobi fu
rorę, już dzwoniło mnóstwo słuchaczy.
Patrick otworzył drzwi do swojego gabinetu, ale Dixie
wpadła za nim. Być może miała rację i Maddie jest uro
dzoną osobowością radiową. Nie brakowało jej taktu, ła
two też nawiązywała kontakty, ale on nie miał zamiaru
robić z niej medialnej gwiazdy. Nie w jego radiu. Nie
miał też ochoty wyjawiać nikomu powodów tej decyzji.
Na szczęście dzwonek telefonu wybawił go z opresji.
- Dzięki za radę, Dixie, wrócimy do tego później.
- Wskazał słuchawkę. Zdawał sobie sprawę, że być może
przechodziła mu koło nosa niezwykła okazja. Jednak nie
miał zamiaru pozwolić Maddie, by opowiadała o nim ra
diosłuchaczom.
- KLMS, Patrick 0'Rourke, słucham - rzucił do słu
chawki.
- Cześć, zauważyłem, że zmieniasz formułę radia -
powiedział Kane. - Nie znam się na tym, ale ta nowa
audycja naprawdę była fajna i bardzo pouczająca.
Patricka zmroziło. Nie przyszło mu do głowy, że jego
rodzina również mogła usłyszeć Maddie.
- Byliśmy razem z Beth w sklepie, gdy Maddie we
szła na antenę. Muszę przyznać, że program wzbudził
duże zainteresowanie - stwierdził Kane.
- To nie był żaden program, nagle rozchorował się
prezenter i oddał Maddie mikrofon. Ona to zrobiła spon
tanicznie, ratowała sytuację - wyjaśnił Patrick.
- To fajnie, że jest taka zaangażowana - odparł Kane.
- Nie masz nic lepszego do roboty, niż dokuczać cięż-
RS
ko pracującemu bratu? - spytał z przekąsem Patrick. -
Lepiej przytul swoją żonę.
- Starczy mi czasu i na jedno, i na drugie - roze
śmiał się Kane.
- Nie drocz się z nim. - Patrick usłyszał dźwięczny
głos Beth. - Chodź tutaj.
- Zaraz kończę i idę do ciebie, kochanie - powiedział
Kane do żony swoim niskim, matowym głosem. Patrick
poczuł jakieś dziwne ukłucie zazdrości. Ale już po paru
sekundach udało mu się je zwalczyć. Rodzinne ciepełko,
dzieci, dom - to nie dla niego. Wolał być sam, tak było
bezpieczniej. Lepiej nie myśleć, co by się stało, gdyby
się zakochał. Właśnie dlatego Maddie stanowiła zagro
żenie, bo za bardzo go do niej ciągnęło. Nie wolno mu
dopuścić, by emocje i namiętność wzięły górę.
- Posłuchaj, Kane, nie skrzywdzę Maddie - po
wiedział do słuchawki. - Coś się między nami wydarzy
ło, ale jakoś to załatwię i znów wszystko będzie po sta
remu.
- Rozumiem. - Kane wydawał się zaskoczony jego
szczerością. - Pojawisz się w niedzielę na obiedzie?
Maddie będzie pokazywała mamie i Beth, jak przyrzą
dzić taco.
Patrick się zawahał. Nie wybierał się do nich w nie
dzielę, ale gdyby go nie było, utwierdziłoby to Maddie
w przekonaniu, że odgradza się murem od rodziny.
- Oczywiście, będę - odparł. I wezmę ze sobą gaś
nicę, dodał w duchu, gdy przypomniało mu się, jak ostro
jadała Maddie.
RS
- Papryka z puszki to nie to samo co prawdziwe
papryczki chili rodem z Nowego Meksyku - stwierdzi
ła Maddie, próbując sosu do taco. - W ogóle nie są pi
kantne.
Patrick zdusił śmiech, ale Maddie to zignorowała, tak
samo jak jego pozostałe żartobliwe komentarze. Zauwa
żyła za to, że wziął dokładkę, co mogło znaczyć, że pi
kantne sosy smakowały mu bardziej, niż skłonny był to
przyznać.
Oczywiście wszyscy 0'Rourke'owie zaproponowali
pomoc przy przyrządzaniu taco, ale nie potrzeba było aż
dwunastu osób do zrobienia kolacji. Siedzieli więc wkoło
i żartowali. Jednym z głównych tematów było dziecko
Kane'a i Beth.
W jej rodzinie podczas spotkań też było dużo śmiechu
i rozmów. Gdy nie mogli się spotkać, dzwonili do siebie.
Wspólnie cieszyli się i smucili tym, co przynosiło życie.
Jej wujek, po niefortunnej historii z Tedem zaproponował
nawet, że zanurzy tego łajdaka w smole i wytarza w pie
rzu. Kto wie, czy naprawdę by tego nie zrobił.
Beth i Pegeen szybko nauczyły się przyrządzać me
ksykański specjał. Orzekły zgodnie, że Shannon jest ku
linarnym antytalentem i poprosiły, by nakryła do stołu.
Kathleen, Patrick i Kane zajęli się sałatkami.
- Mam dyplom z marketingu i posadę dyrektora
w 0'Rourke Industries i proszę, jak skończyłem, kroję
pomidory - narzekał Neil 0'Rourke.
- Ciesz się, że nie cebulę. - Patrick zmarszczył nos
nad swoją deską. .
Pośród tych śmiechów i żartów Maddie co rusz żer-
RS
kala na Patricka. Zastanawiała się, czy ktoś prócz niej
dostrzegł cień w jego oczach. Patrick uśmiechał się, ale
tylko ustami. Spotkali się po raz pierwszy od czasu, gdy
powiedział jej, że nie nadaje się na męża. Na samo wspo
mnienie tych słów ręce same zacisnęły jej się w pięści.
Przecież ledwie się znali, dlaczego mówił jej o małżeń
stwie? Powiedział, że chce być z nią uczciwy i nie za
mierza jej oszukiwać, jak to zrobił Ted. Cóż, nie spie
szyłby się z takimi zapewnieniami, gdyby była atrakcyj
niejsza i bardziej w jego typie. Jak już zdążyła się do
wiedzieć, Patrickowi podobały się wysokie brunetki z du
żym biustem.
Odwróciła od niego wzrok, ale po chwili zorientowała
się, że znów na niego zerka. Był podobny do swoich
braci, ale trochę wyższy i potężniejszy. Wiedziała, jak
twarde w dotyku są jego mięśnie, czuła ich siłę, gdy była
blisko niego, gdy siedziała na jego kolanach. Na to wspo
mnienie zakręciło jej się w głowie. Był najbardziej po
ciągającym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkała.
Uwielbiała sposób, w jaki się uśmiechał, mówił, patrzył.
- Mam coś jeszcze zrobić? - głos Patricka wyrwał
ją z rozmyślań. Przez chwilę patrzyła na niego, jakby był
przybyszem z innej planety. A Patrick poczuł, że znów
ma ochotę wziąć ją w ramiona. Tak trudno było mu pa
nować nad sobą, gdy była blisko. Burzyła spokój jego
świata, coraz trudniej było mu trzymać się od niej z dala.
Lubił słuchać, jak Maddie się śmieje, patrzeć, jak się po
rusza, a najbardziej lubił trzymać ją w ramionach.
- Nie, wszystko już zrobione. Pozostaje nam tylko
zjeść to, co przyrządziliśmy - uśmiechnęła się.
RS
Po kolacji całą rodziną usiedli na ganku i obserwowali
zachód słońca. Patrick usiadł tuż koło Maddie. Drżała,
ciągle nieprzyzwyczajona do waszyngtońskich chłodów.
- Przyniosę ci pled - zaproponował.
- Nie, dziękuję, jest mi całkiem ciepło - odpowie
działa Maddie.
- O tak, z pewnością. - Wmawiając sobie, że powo
duje nim opiekuńczość, objął ją, by trochę ochronić od
zimna. Nie zaprotestowała, westchnęła tylko cicho.
- Dixie wierci mi dziurę w brzuchu, bym pozwolił
ci prowadzić własny program — powiedział po chwili.
Miał już dosyć telefonów od słuchaczy, którzy dopomi
nali się powrotu Maddie na antenę.
- A co miałabym robić? - spytała.
- Prowadziłabyś kącik porad sercowych, rozmawia
łabyś ze słuchaczami, odpowiadała na ich pytania, wy
myślała własne tematy, trochę muzyki. Wszystko razem
trwałoby około godziny - wyjaśnił. - Jak ci się podoba
ten pomysł?
- Myślałam, że się do tego nie nadaję...
- Przepraszałem cię za to już kilka razy - odparł.
- Aha - mruknęła Maddie. Wstała i weszła do domu.
Patrick pomaszerował za nią. Odnalazł ją w pokoju,
który Pegeen urządziła dla swoich wnuczek. Dziewczynki
spały na wielkich poduchach, słodkie jak aniołki. Gdy
spojrzał na twarz Maddie, ścisnęło mu się serce.
- Maddie, przestań, ranisz siebie samą - powiedział
cicho.
- Jestem dorosła i wiem, czego pragnę. A ty tak na
prawdę próbujesz chronić nie mnie, lecz siebie. Starasz
RS
się trzymać z dala od wszystkiego, co mogłoby skruszyć
kokon, w którym się zasklepiłeś.
- Nie otoczyłem się kokonem - zaprotestował gwał
townie.
- A właśnie, że tak. Już po tonie twego głosu wiem,
kiedy chcesz mi powiedzieć, żebym trzymała się od ciebie
z daleka. I że jakiekolwiek uzależnienie emocjonalne od
drugiej osoby nie prowadzi do niczego dobrego.
- To nie tak. Boję się, żeby ktoś się ode mnie nie uza
leżnił - odparł. - Nie jestem taki jak mój ojciec, dobry
i otwarty na innych. Ja tak nie potrafię. Wystarczy spojrzeć,
jak spaprałem sprawę z tobą. Miałem szansę zrobić coś dla
Kane'a, to znaczy dla ciebie, jako że jesteś jego szwagierką.
Chciałem się tobą zaopiekować, i co narobiłem?
- Ja nie potrzebuję opieki - odparła.
- Akurat - mruknął. - Gdy byłem blisko ciebie, nie
mogłem się powstrzymać, żeby... A co by było, gdyby
na moim miejscu znalazł się inny facet? Jesteś taka nie
doświadczona.
- Za to szybko się uczę. - Maddie zakołysała bio
drami. - Fakt, nie jestem zbyt doświadczona. Może w ta
kim razie powinnam się umówić z paroma facetami
i przejść przyspieszony kurs życia?
Patricka zalała fala zazdrości pomieszanej ze złością.
Spojrzał na Maddie i spostrzegł staczającą się po jej po
liczku łzę. Jak zwykle zareagowała niezwykle emocjo
nalnie. Oparła się o ścianę i zamknęła oczy.
- Przecież wiesz, że to nie ma sensu. - Starał się za
chować spokój. - W ten sposób niczego się nie nauczysz,
tylko zranisz się jeszcze dotkliwiej.
RS
- Zapominasz, że coś jednak w życiu przeżyłam. Nie
każdy związek kończy się szczęśliwie, jestem tego świa
doma. W końcu mój się rozpadł. Ale bywa też inaczej.
- Wiem, Kane'owi i Beth się udało. - Patrick pod
zedł do niej. Otarł kolejną łzę, która płynęła po jej po
liczku. Maddie uśmiechnęła się do niego w taki sposób,
że Patrick odruchowo przysunął się do niej. - Nie pro
wokuj mnie - szepnął.
- A jeśli chcę cię sprowokować? - Musnęła ustami
jego wargi. - Myślisz, że jestem aż tak niedoświadczona,
by nie wiedzieć, jak uwieść mężczyznę? - Przebiegła pal
cami po jego torsie. Był taki seksowny. Wiedziała już,
dlaczego kobiety czasami tracą głowę dla niemal obcych
facetów. - I co masz zamiar teraz zrobić? - zapytała
ochrypłym z podniecenia głosem.
- Maddie, przestań - jęknął. - Dzieci mogą się obu
dzić, moje rodzeństwo może wrócić, jesteśmy w domu
mojej matki. - Jednak dragą ręką wymacał klamkę od
drzwi do garderoby. To było miejsce, w którym nikt by
im nie przeszkadzał.
Gdy tylko otoczyła ich ciemność, pocałował Maddie
namiętnie. Oddała mu pocałunek, ale po chwili zaczęła
chichotać.
' .- Co się stało? - spytał.
- Zdaje się, że nie jesteśmy tu sami - szepnęła. - Kot
twojej mamy ociera mi się o nogi.
- Pal licho kota. - Patrick przyciągnął ją do siebie.
- Jak to możliwe, że wciąż jesteś dziewicą? - szepnął
jej prosto w ucho.
.— A skąd wiesz, że nią jestem?
RS
- Nie mam co do tego wątpliwości - uśmiechnął się.
- Żadna doświadczona dziewczyna nie zapytałaby o to...
- Przysunął się do niej tak, że zabrakło jej tchu. - Twoi
chłopcy musieli być prawdziwymi dżentelmenami.
- Ted był moim jedynym chłopakiem i chyba za bar
dzo bał się mojego taty i jego pistoletu, żeby pomyśleć
o czymś więcej - odparła. - Mój tata jest bardzo opie
kuńczy.
Patrick pochwalił w myślach zdrowy rozsądek ojca
Maddie. Zwłaszcza że dobrze wiedział, co chłopakom
chodzi po głowie. Ponieważ jednak uważał się za pe
chowca, pewnie będzie miał córkę równie szaloną, jak
on sam. Zaraz, jaką córkę? Przecież on nie będzie miał
dzieci.
Maddie przyciągnęła jego głowę do swoich ust. Po
całunek, który po tym nastąpił, przerósł głębią i namięt
nością wszystkie poprzednie. Nie mogli i nie chcieli się
od siebie oderwać. Otaczała ich przytulna ciemność.
Ona jest niesamowita, pomyślał. Nie spotkał jeszcze
dziewczyny, która potrafiłaby z całowania zrobić takie
misterium. Z trudem oderwał się od jej ust.
- Maddie, musimy porozmawiać - szepnął.
- Nie chcę rozmawiać... - Maddie wsunęła ręce pod
jego koszulę. Chciała się z nim kochać, pragnęła, by był
jeszcze bliżej. Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy za-
pragnęła kochać się z mężczyzną, bez względu na kon
sekwencje. Kochać się z nim, choćby miała go nigdy wię
cej nie zobaczyć.
- Ale musimy - nie ustępował. W tym momencie
wylądowała na nim kotka. - Co ten potwór wyprawia?
RS
- Pewnie się nudzi - odparła Maddie, wyjmując ręce
spod jego koszuli.
W tym momencie usłyszeli głosy na korytarzu, w po
bliżu pokoju dziewczynek, oraz skrzypnięcie drzwi.
- Nie ma ich u dzieci - powiedziała Kathleen. -
Pewnie poszli na spacer.
- I chyba wcale im nie brakuje naszego towarzystwa
- zachichotała Shannon.
- Niezbyt ładnie się zachowałaś, gdy poprzednim ra
zem chcieli wyjść na spacer. Przecież wiedziałaś, że Pa
trick marzy, by pobyć z Maddie sam na sam - strofowała
siostrę Kathleen.
Maddie trzęsła się z tłumionego śmiechu.
- Ciii - szepnął jej do ucha.
- Czy czujesz się, jakbyśmy znów byli w szkole śred
niej? - spytała cichutko.
- Raczej w podstawówce - odpowiedział. - Będzie
my udawać, że bocznymi drzwiami wróciliśmy ze spa
ceru. Dobrze?
Plan Patricka pewnie by wypalił, gdyby kotka nie za
częła nagle głośnym miauczeniem domagać się wypusz
czenia z garderoby. Patrick starał się zatkać jej pyszczek,
ale tylko ugryzła go w palec.
- Gdzie jest ta kotka? - zastanawiała się Kathleen.
Patrick cofnął gwałtownie rękę i drzwi garderoby
otworzyły się z hukiem. Kotka podrapała jeszcze Patricka
i wyskoczyła z garderoby. Patrick zaplątał się w płaszcze
i wywrócił, pociągając za sobą Maddie. Zaczęli się wy
grzebywać spod płaszczy i kurtek, a gdy już im się to
udało, ich oczom ukazały się zdziwione twarze trzech
RS
sióstr, dwóch braci i mamy Patricka. Po chwili dołączyły
do nich jeszcze zaspane, ale też zainteresowane tym dziw
nym widokiem dziewczynki.
- Mam nadzieję, że podasz mi jakieś dobre wytłu
maczenie tego, co się tu stało, synu - powiedziała za
sadniczym tonem Pegeen, ale w jej oczach migotały we
sołe iskierki i z trudem powstrzymywała śmiech.
RS
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Naprawdę tak myślisz? - zapytała Maddie, popra
wiając słuchawki na uszach.
- Wierz mi, mężczyźni to świnie - odpowiedział głos
w słuchawce.
- Ale przecież ty też jesteś mężczyzną. - Maddie
roześmiała się.
- No właśnie, dlatego wiem, co mówię. Moja żona
uważa, że to wina naszego kodu genetycznego - odpo
wiedział słuchacz.
Patrick siedział poza reżyserką i przysłuchiwał się,
z jaką swadą i wdziękiem Maddie prowadziła swoją
czwartą audycję. Była bardzo naturalna i bezpośrednia,
jakby rozmawiała z przyjaciółmi, a nie z obcymi ludźmi.
- Niesamowite - zachwycała się Dixie - To najwięk
szy talent, jaki odkryliśmy w ciągu ostatnich kilku lat.
Ma taki radiowy głos.
-- Jest świetna pod każdym względem. -- Patrick nie
mógł nie zgodzić się z Dixie.
Słuchacze uwielbiali Maddie. Była serdeczna i otwarta,
zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Początkowo miała
pojawiać się w przerwach między blokami muzycznymi,
ale jej rozmowy ze słuchaczami cieszyły się takim po-
RS
wodzeniem, że muzyka podczas jej programu została ze
pchnięta na drugi plan.
- A nie mówiłam? - Dixie zatarła ręce. Była produ-
centką programu i dobrze wiedziała, jak wygrać wszyst
kie zalety Maddie.
- Nigdy- nie twierdziłem, że to się nie uda - przypo
mniał. - Maddie po prostu czasem szybciej mówi, niż
myśli. - Westchnął na wspomnienie jej pierwszego wy
stępu na antenie.
Teraz już wszyscy w rozgłośni zorientowali się, że
jego i Maddie coś łączy. Było to przedmiotem rozmów
i żartów. Na szczęście nie wiedzieli o przygodzie w gar
derobie. Patrickowi robiło się głupio, ilekroć sobie o tym
przypomniał. Chociaż w końcu nie było nic złego w tym,
że dwoje dorosłych ludzi się całuje.
Zaraz Dixie miała dać sygnał do zakończenia audycji.
Wypracowali taki system, bo Maddie bardzo nie lubiła
przerywać rozmówcom czy ich poganiać.
Po chwili wyszła z reżyserki.
- No i jak było? - zwróciła się z lekkim niepokojem
do Dixie.
Patrick poczuł lekkie ukłucie zawodu, że ledwie na
niego spojrzała. Choć z drugiej strony był jej wdzięczny,
bo tutaj, w pracy, ich kontakty powinny pozostać czysto
zawodowe.
- Byłaś świetna - odparła szczerze Dixie. - Pamię
tasz, że jedziemy oddać twój samochód do wypożyczalni?
- Co takiego? - zdziwił się Patrick.
- Beth pożycza mi swoją hondę, ale wypożyczalnia
jest przy lotnisku, a Beth musi się oszczędzać i nie mogła
RS
ze mną pojechać. Dixie zaproponowała mi pomoc - wy
jaśniła Maddie.
- Mogłaś mnie poprosić - powiedział Patrick.
- Nie chciałam ci sprawiać kłopotu.
- To dla mnie żaden kłopot. Zawiozę cię - upierał
się. Nie podobało mu się, że to nie jego Maddie poprosiła
o przysługę. Nie łubił sobie komplikować życia, ale nie
zachowywał się przecież jak dzikus.
Jego bliscy bardzo uważali, by nie prosić go o więcej,
niż sam zamierzał im dać. Nie wiedział tylko, czy za
chowują się tak, bo nie chcą mu uprzykrzać życia, czy
też uważają, że nie można na niego liczyć.
- Chyba jeszcze trochę popracuję - powiedziała Mad
die, wycofując się w stronę swego biura.
- Nie. Pojedziemy po samochód - oznajmił zdecy
dowanie Patrick. - Jesteś teraz prezenterką i właśnie
skończyłaś program.
- Ale Stephen potrzebuje... - zaczęła.
- Stephen świetnie sobie radzi sam - przerwał jej
szorstko. Miał rację, Maddie faktycznie przewróciła jego
życie do góry nogami. I nie tylko jego... Jakimś cudem
doprowadziła do zażyłej znajomości szefowej biura z dy
rektorem reklamy. Jego zaś zmusiła do postawienia sobie
kilku bardzo poważnych pytań. - Idziemy! - zakomen
derował i pociągnął Maddie w stronę drzwi.
- Zwariowałeś? - Maddie próbowała się wyswobo
dzić. - W takim razie zatrzymam pożyczone auto, aż
Beth poczuje się lepiej.
- Jedziemy, bo... muszę to i owo przemyśleć - od
parł tajemniczo.
RS
Maddie miała ochotę odpowiedzieć, że ona też ma
parę rzeczy do przemyślenia. A głównym tematem tych
przemyśleń był właśnie on. Nie mogła się powstrzymać,
by o nim nie marzyć.
- Dobrze, pójdę tylko po torebkę i kluczyki - ustąpiła
wreszcie.
Popędziła do swego biura i wystukała numer siostry.
- Beth! To ja - zawołała. — Będę wcześniej, niż mó
wiłam, Patrick mnie podwiezie na lotnisko.
- Chyba miałaś przyjechać z kim innym - zdziwiła
się Beth.
- Tak, ale on nalega - wyjaśniła Maddie. — Od tej
historii w garderobie znajomość z nim zaczęła przy
pominać przyjaźń z oceanem. Raz przypływ, raz od
pływ. Jakie to męczące...
- Patrick jest facetem po przejściach, ale to dobry
człowiek - odparła Beth. - Kane twierdzi, że on ma bar
dzo silnie zakorzenione poczucie niezależności. a!e nie
przejmuj się, on się zmieni... nie rezygnuj z niego.
- Nie ma z czego rezygnować. - Maddie przełknęła
ślinę. - On cały czas mi powtarza, że nie chce się wiązać,
nie ma zamiaru się żenić i nie chce mieć dzieci. A poza
tym nie jestem w jego typie.
Beth milczała przez dłuższą chwilę.
- Ja też nie byłam w typie Kane'a - powiedziała
w końcu. - A teraz uważa, że jestem cudowna. Daje mi
to odczuć na każdym kroku.
- Ty miałaś dwóch mężczyzn, którzy cię kochali -
mruknęła Maddie. - Natomiast mój narzeczony mnie
zdradził, by potem oznajmić, że już od dawna mnie nie
RS
kocha. Patrick zaś ma słabość do szczupłych, wysokich
brunetek.
- Założę się, że przy tobie zapomniałby o wszystkich
brunetkach i blondynkach razem wziętych.
- Przegrałabyś. Słuchaj, on na mnie czeka, muszę le
cieć. Na razie.
Maddie odłożyła słuchawkę i przetarła oczy. Wszyst-
ko układało się inaczej, niż oczekiwała. Dobrze było wie
dzieć, że sprawdza się w pracy. Wspaniałe było mieć sio
strę; ona i Beth z każdym dniem stawały się sobie coraz
bliższe. Uwielbiała 0'Rourke'ów, a Pegeen zastępowała
jej matkę.
Ale Patrick...
Doprowadzał ją do takiej frustracji, że miała ocho
tę krzyczeć. Koniecznie chciał być sam, i to do końca
życia.
Dlaczego tak ją pociągał? Jego bracia też byli atra
kcyjni, ale tylko na widok Patricka traciła głowę. Nie
mogłaby go winić, gdyby ją odepchnął, bo była zbyt mało
atrakcyjna i niedoświadczona. Jednak nie umiała mu wy
baczyć tego, że choć jej pożądał, trzymał ją na dystans.
Tak jakby złościło go, że coś do niej czuł.
Odwróciła się gwałtownie, czując dotyk czyjejś dłoni
na karku. Spojrzała prosto w oczy Patricka.
- Przepraszam, właśnie miałam wychodzić.
Przechylił się przez biurko.
- Możemy pojechać później, jeśli coś jest nie tak.
- Nic mi nie jest. Dzwoniłam do Beth, że przyje
dziemy wcześniej.
- Powinienem był o tym pomyśleć.
RS
- Nie, to mój obowiązek. - Zabrała torebkę z szuf
lady i wyciągnęła klucze. - Możemy iść.
- Maddie - starannie dobierał słowa - twój program
jest naprawdę dobry. Słucha nas mnóstwo ludzi.
- Lubię rozmawiać ze słuchaczami.
- A oni to czują. Szanujesz ich, nie ośmieszasz, nie
udajesz kogoś, kto zjadł wszystkie rozumy.
No nie. Chyba nie zaczną kolejnej rozmowy o tym,
jak to ona szanuje ludzi, a on prawie ich nie zauważa.
.-- Jestem gotowa. - Powiedziała, wstając. Automa
tycznie sięgnęła po żakiet, a Patrick, równie odruchowo,
pomógł jej go włożyć.
Jego staromodna galanteria była czymś naturalnym.
Szkoda, że nie był równie staromodny w kwestii uczuć.
Nie żeby co wieczór umawia! się z inną dziewczyną.
Z tego, co wiedziała, z nikim się nie spotykał. Praca po
chłaniała go bez reszty.
- Pojedziesz za mną? - spytał, gdy wyszli, Był pięk
ny jesienny dzień.
- Jasne.
Maddie włączyła silnik i czekała. Patrick oczywiście
znał drogę na lotnisko o wiele lepiej niż ona i na pewno
nie pomyli zjazdów z autostrady.
Wszystko robił dobrze,
Wszystko poza okazywaniem uczuć.
W następnym tygodniu Patrick zdecydował, że nie
musi już siedzieć w reżyserce i kontrolować audycji
Maddie, Niestety, słuchanie jej sprawiało mu przykrość.
W dziwny sposób zdawała się od niego oddalać. Wi-
RS
dywał się z nią często, i mógłby jeszcze częściej, a mimo
to zauważał jakąś oschłość w jej zachowaniu, chociaż
przy innych nadal była sobą.
Usłyszał pukanie do drzwi i westchnął. W radiu nie
było ani chwili spokoju.
- Proszę - zawołał.
Stephen popchnął drzwi i wcisnął się z wózkiem do
maleńkiego pokoiku szefa.
- Potrzebne ci większe biuro - wysapał.
- Wszystkim nam potrzebne są większe biura. - Pa
trick machnął ręką.
Stephen uśmiechnął się.
- Nasz pokój jest o wiele przestronniejszy, odkąd
Maddie go przemeblowała. Ta młoda dama ma wiele ta
lentów.
Maddie.
Patrick starał się nadać twarzy obojętny wyraz. Mad
die zdawała się wyzierać z każdego kąta stacji, no i
z każdej jego myśli. Robiła to nieświadomie, bo nie było
w niej ani krzty wyrachowania. Jej żywiołowość trochę
gasła tylko w obecności Patricka. Inni pracownicy, a tak
że jego rodzina, musieli coś zauważyć, chociaż nikt tego
nie komentował.
- Wiem, że ci jej brakuje, odkąd ma własną audycję.
Znajdę ci kogoś innego do pomocy w dziale reklamy.
- Radzimy sobie. Maddie ma rzadki dar zjednywania
sobie ludzi. Sprzedajemy więcej czasu antenowego niż
kiedykolwiek.
No tak. Dzięki nowej audycji Maddie i jej urokowi,
niemal musieli opędzać się od reklamodawców. Ceny
RS
podskoczyły, zwłaszcza podczas jej audycji, a dochody
płynęły na konto KLMS.
— Wiem, że Maddie miała tu pracować czasowo, ale
może powinieneś zaproponować jej długoterminowy kon
trakt? Szkoda by było, gdyby musiała wracać do Nowego
Meksyku. Zwolnienie Jeffa kończy się za tydzień.
Patrick spojrzał na przyjaciela. Czas płynął tak szyb
ko, że zapomniał o powrocie pracownika, którego zastę
powała Maddie.
Cholera jasna, pozwolili jej prowadzić własną audy
cję, a nie pomyśleli o kontrakcie. A przecież już nie było
obaw, że nowa audycja poniesie klęskę.
- Pomyślę o tym - wymamrotał.
- To dobrze. Wiesz, chciałem ci jeszcze coś powie
dzieć... - Stephen urwał. Nieczęsto zachowywał się
w ten sposób.
- Tak?
- Ostatnio często spotykam się z Candance Finney.
Zawsze wiedziałem, że to wyjątkowa kobieta, i... krótko
mówiąc, poprosiłem ją o rękę.
Tego Patrick się nie spodziewał.
- Poprosiłeś ją o rękę?
- Tak - Stephen uśmiechnął się z wyraźnym zado
woleniem. - Już dawno chciałem do niej uderzyć w kon
kury, ale wtedy jeszcze opiekowała się kaleką matką i nie
sądziłem, że będzie zainteresowana facetem na wózku.
- Wiele by straciła - powiedział cicho Patrick.
I naprawdę tak myślał. Stephen Traver był wspaniałym
facetem. Silnym i życzliwym ludziom. Wypadek, po któ
rym wylądował na wózku, zdarzył się dawno temu, ale
RS
w niczym nie zubożył życia Stephena. Robił niemal
wszystko, co dawniej, łącznie ze skokami spadochro
nowymi. No, może z wyjątkiem zalotów do niedostępnej
panny Finney. Do czasu...
Stephen był żywym przykładem na to, że nieszczęś
liwe wypadki nie zawsze pozbawiają ludzi radości życia.
W miarę jak pojmował sens swych myśli, Patrick zdał
sobie sprawę, że miał przed sobą wspaniały przykład od
wagi i wytrwałości, ale niestety nie wziął sobie tego do
serca. Mógłby się wiele nauczyć od Stephena... gdyby
tylko chciał.
- Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi - powiedział
szczerze. - Należy wam się.
- Tobie też się należy.
Patrick przyjrzał mu się uważnie.
- To kwestia punktu widzenia.
- Twój punkt widzenia, twoje życie, twoja decyzja...
- Podjąłem ją dawno temu.
- A Maddie?
- Maddie... - Patrick przygryzł wargę. Wszyscy my
śleli, że coś ich łączy, ale nie musiał się nikomu z niczego
tłumaczyć. Nawet najlepszemu przyjacielowi,
- Nie jestem taki jak ojciec. Nie mogę być opoką
dla wszystkich wokół.
- On też nie był. Nadal się wściekasz, że cię zawiódł.
Patrick wstał od biurka.
- Mój ojciec nigdy nikogo nie zawiódł.
- Owszem, i to w najgorszy sposób. - Na twarzy
Stephena malowało się dziwne zadowolenie. - Zawiódł
w sposób ostateczny. Zmarł. Nie było go, kiedy go naj-
RS
bardziej potrzebowałeś. A ty nigdy mu tego nie wyba
czyłeś. Może już czas to zrobić?
- Nie wiesz, o czym mówisz.
Pewnie, że odczuwał gniew z powodu śmierci oj
ca, ale to był wypadek. Nikogo nie można było za to
winić.
W tym momencie na jego biurku zapaliła się lampka
alarmowa. Zainstalował ją na samym początku, zaraz po
tym, jak kupił stację, żeby panna Finney mogła dać mu
znać, gdyby coś się działo przy wejściu. Jeszcze nigdy
z niej nie korzystała.
Przerazili się obaj.
Stephen przepuścił Patricka, który pognał na korytarz.
Zwolnił dopiero parę metrów przed wejściem do holu.
Nie wiedział, co tam zastanie. Może poirytowanego słu
chacza, a może złodzieja, który nie miał pojęcia, że w re
dakcji nie trzymano pieniędzy.
- Ojej, ty naprawdę musisz lubić śpiewać.
To był głos Maddie. Serce Patricka na moment za
marło, a następnie przyspieszyło dwukrotnie.
- No właśnie, a wyście nie puścili żadnego z tych
nagrań, które wam przysłałem.
Nagrali?
Patrickowi przypomniały się setki nagrań, które mło
dzi piosenkarze nadsyłali do radia. Większość była zu
pełnie bezwartościowa.
Powoli i bezszelestnie wszedł do holu. To, co ujrzał,
zmroziło mu krew w żyłach. Przy recepcji stała Maddie.
Młody człowiek o wychudzonej twarzy okolonej brud
nymi włosami ściskał ją za rękę.
RS
- A jakie piosenki piszesz? - spytała Maddie. Jej głos
brzmiał przyjaźnie, jak na antenie. Patrick widział jednak,
jak ból wykrzywia jej twarz.
- Rockowe. Za dobre dla tego waszego beznadziej
nego radyjka.
- A, no to nic dziwnego, że ich nie puściliśmy. -
Z jej słów biła taka pewność, jakby nie obawiała się sto
jącego przed nią szaleńca.
Szaleńca? Patrick na chwilę stracił oddech. Rozgnie
wany słuchacz to jedno, ale niedoceniony artysta to już
zupełnie co innego. Zbliżył się parę kroków. Chłopak go
nie zauważył, ale Patrick nie widział, czy nie ma noża
albo broni. Myśl, że Maddie mogłoby się coś stać, przy
prawiła go o zimny dreszcz.
' - Co chcesz przez to powiedzieć? - rzucił intruz.
- Nadajemy teraz muzykę country. Kiedyś byliśmy
stacją rockową, ale zmieniliśmy profil. Nie słyszałeś na
szego dżingla? „KLMS - radio country".
- Maddie, tam jest „KLMS - twoje radio country"
- poprawiła ją Candy. Mrugnęła do Patricka niepostrze
żenie, na znak, że go zauważyła.
- No tak, zawsze mi się myli - szczebiotała Maddie.
- Mamy tyle przeróżnych haseł, ale tak pewnie jest we
wszystkich stacjach, jak myślisz?
- O czym? - Chłopak wydawał się nieco wytrącony
z równowagi.
- O radiu. Bo ja sama już czasem nie wiem, co my
śleć. Jestem Maddie, a ty?
Zamrugał oczami i potrząsnął głową.
- Scott Dell, a moja kapela nazywa się The Puget
RS
Busters. Ty jesteś tą laską, co prowadzi popołudniową
audycję. Coś tam o sercu, nie?
Patrick widział, że chłopak rozluźnił chwyt.
- Nie jestem żadną laską.
- Jesteś, jesteś. - Patrick wszedł, jakby nic się nie
działo.
- Patrick, no wiesz!
- No co? Ty jesteś laską, a my jesteśmy facetami,
czemu się tak wściekasz?
- Moja dziewczyna mówi, że to brzmi protekcjonal
nie - powiedział chłopak.
Zmrużyła oczy.
- A jak byście się czuli, gdybym was nazwała smar
kaczami? Faceci! Dobre sobie - kipiała ze złości. - Albo
„miłymi chłopczykami"?
- Można być miłym na wiele sposobów - rzucił spo-
kojnie Patrick.
- Uhm... - przytaknął chłopak. - „Miły" nawet do
mnie pasuje.
Patrick postanowił kuć żelazo, póki gorące.
- No co ty, nie jesteś przecież jakimś zwierzątkiem
domowym.
Scott roześmiał się i puścił rękę Maddie. Nie miał bro
ni. Patrick natychmiast wślizgnął się pomiędzy nich.
- Wracaj do roboty - rzucił przez ramię.
- Ale Patr...
- Idź stąd, Maddie.
- A... no tak. Miło było cię poznać Scott. Szef mi
każe wracać do roboty. Praca potrafi człowieka zdołować.
- Gorzej, jak się jej nie ma - mruknął Scott.
RS
Patrick poczekał, aż Maddie zniknie za rogiem, a po
tem przeniósł twarde spojrzenie na chłopaka. Miał ochotę
go stłuc, ale wiedział, jak to jest, kiedy ma się kilkanaście
lat. A poza tym każdy zasługuje na powtórną szansę.
- Co ci przyszło do głowy, młody człowieku? - Jezu,
brzmiał jak C. D. Dugan, kiedy złapał go na kradzieży
ciężarówki.
Scott wbił czubek buta w dywan.
- Nikt nie chce grać moich piosenek...
- Ile masz lat?
- Dziewiętnaście.
Patrick uniósł brew i czekał.
- No dobra, czternaście. Ale piosenki są dobre, a ja
muszę zarobić trochę pieniędzy. Mama jest chora, a ojciec
nie... - urwał.
Przez przeszklone drzwi Patrick widział podjeżdżający
radiowóz. Powstrzymał policjantów ruchem ręki.
-. Twój ojciec nie ma pracy? - zgadł.
- Gadają, że gospodarka się rozwija, a on nie może
się nawet dopchać na rozmowę kwalifikacyjną.
- Wiem, że ci ciężko, ale wdarłeś się tutaj bezprawnie.
Zdajesz sobie z tego sprawę?
- No tak.
Za rogiem, w korytarzu, Maddie czekała z całym
zespołem. Stephen powiedział jej, że Patrick często
pracował z trudną młodzieżą. Można się było tego do
myślić, sądząc po jego współczującym, ale twardym tonie
głosu.
Po kilku minutach Scott siedział już w radiowozie.
A Patrick, który na własne potrzeby nie wziąłby od brata
RS
ani centa, obiecał porozmawiać z Kane'em w sprawie
pracy dla jego ojca.
Maddie przełknęła łzy.
Tak bardzo starała się w nim nie zakochać, ale dłużej
nie mogła się opierać temu uczuciu. Patrick 0'Rourke
zdobył jej serce.
Tyle tylko, że go nie chciał.
RS
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Maddie ledwie zdążyła zebrać myśli, a już jeden z po
licjantów poprosił ją o chwilę rozmowy. Przełknęła ślinę.
Nie chciała powiedzieć nic złego na temat Scotta. Dla
niej był po prosto zagubionym dzieciakiem, który miał
więcej problemów, niż był w stanie udźwignąć.
Patrick wyłonił się zza rogu, odchrząknął i rzucił ze
branym pracownikom znaczące spojrzenie.
- Koniec przedstawienia - oznajmił.
Rozeszli się z wyraźną niechęcią.
- Panno Jackson - oficer policji zwrócił się do Mad
die, po czym rzucił okiem na notatki. - Czy może mi
pani powiedzieć, co tu zaszło?
Maddie schowała rękę za plecami.
- Byłam w holu i rozmawiałam z Candy. Scott
wszedł i chciał wiedzieć, dlaczego nie puściliśmy żadnej
z jego piosenek, które przysłał do stacji. Nie wiedział,
że gramy tylko muzykę country, a nie rock and rolla.
- I...?
- I to mniej więcej wszystko.
- Nie, nieprawda - zaprotestował Patrick. - Maddie,
Scott musi ponieść konsekwencje swoich czynów. Kiedy
złapał cię za rękę, nie panował nad sobą. Wszystko się
mogło zdarzyć.
RS
- Czy mogę zobaczyć pani rękę? - zapytał oficer.
Niechętnie wyciągnęła ją przed siebie.
Patrick zacisnął zęby na widok sińców, które zaczynały
się już pojawiać na przedramieniu Maddie. Ślady zaciśnię
tych palców były dokładnie widoczne na jej jasnej skórze.
- Cholerny smarkacz, powinienem go zabić. - Wie
dział, że przesadza, ale przy Maddie zachowywał się ir
racjonalnie.
- Nie się nie stało - powtórzyła z uporem
Sierżant Mitchell zapisał coś w notatniku.
- Chce pani wnieść oskarżenie, panno Jackson?
- Nie.
- Tak - poprawił ją Patrick. - Maddie...
- To tylko przerażony dzieciak - przerwała mu.
Z problemami... Nie chciał nikomu zrobić krzywdy.
- To żadna wymówka.
Sierżant zauważył współczujące spojrzenie Maddie
i wściekłość Patricka.
- Sprawdziliśmy, że chłopak nie ma przeszłości kry
minalnej. Pokażemy mu rękę panny Jackson, a potem tro
chę go nastraszymy. Jak będzie grzeczny, nie musi pani
wnosić oskarżenia.
Patrick policzył do dziesięciu. Starał się zachować
spokój. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był taki wściekły.
Ale nie była to tylko wściekłość na Scotta Della, był
wściekły na siebie. Stacja powinna mieć ochronę, a on
tymczasem pozwolił, by ten szczeniak z obłędem
w oczach wpadł tu i skrzywdził Maddie. Równie dobrze
mógł to być prawdziwy szaleniec, a sierżant Mitchell
właśnie kończyłby spisywać raport nad jej zwłokami.
RS
Maddie pośpiesznie zgodziła się na propozycję sier
żanta i poszła za nim do samochodu.
Gdy Scott zobaczył jej sińce, zbladł.
- Ja nie chciałem... O rany. Przepraszam. Nie miałem
zamiaru zrobić nic złego, chciałem tylko, żeby ktoś prze
słuchał...
- Wiem, wiem.
- Nieważne, jaki miałeś zamiar - przerwał Maddie
policjant. - Teraz wracamy do stacji na długą przyjaciel
ską pogawędkę. Wiesz, jaki jest wyrok za napad z po
biciem? Bo ja wiem i opowiem ci ze szczegółami, co
dzieje się w więzieniu z takimi szczeniakami jak ty. Bar
dzo niemiłe rzeczy.
Scott skulił się na siedzeniu. Maddie próbowała dodać
mu wzrokiem otuchy, ale był za bardzo przerażony, żeby
to zauważyć.
Sierżant mrugnął do Maddie porozumiewawczo.
Gdy odjechali, Maddie odwróciła się gwałtownie do
Patricka.
- Po co zrobiłeś z tego taką aferę?
- A co miałem zrobić? Masz siniaki na całej ręce.
- Pomóc mu. Nadal zamierzasz załatwić jego ojcu
pracę, prawda?
Partrick westchnął ciężko.
- Zobaczę...
- Obiecałeś.
- Przestań mi powtarzać, co mówiłem! - wybuchnął.
- Zrobiłeś z igły widły.
- Zaprosiłem cię do współpracy w stacji i naraziłem
na niebezpieczeństwo. To według ciebie drobiazg?
RS
Wzniosła oczy do nieba.
- Bzdury.
- Nie. Nigdy nie będę w stanie opiekować się tobą
tak, jak powinienem. Dlatego właśnie nie mogę się oże
nić. Wszystko bym zepsuł. Nie będzie mnie przy tobie,
kiedy będziesz mnie naprawdę potrzebowała.
Maddie otworzyła szeroko usta. Patrick mówił cał
kiem poważnie. Niewiarygodne...
Opiekować się nią.,. ha! To była najbardziej obraźliwa
rzecz, jaką jej kiedykolwiek zaproponował. Uciekła z ro
dzinnego miasteczka, bo bała się plotek, to prawda. Ale
to jeszcze nie znaczy, że jest niezaradna i nie umie o sie
bie zadbać. Przecież nieźle sobie radziła. Pracowała w ra
diu i była w tym dobra.
- Nie jesteś odpowiedzialny za to, co się stało, a ja
nie potrzebuję opiekuna - wycedziła.
- Dzieciuch z ciebie.
- Nie. Jestem dorosłą kobietą.
To już nie była tylko słowna szermierka, lecz śmier
telnie poważna rozmowa. Maddie nigdy nie zamierza
ła wdawać się w romans z Patrickiem, ale też od
dawna nie był jej obojętny. Miała ponure przeczucie,
że tym razem naprawdę dowie się, co znaczy złamane
serce.
- Robiłem rzeczy, których nawet nie jesteś w stanie
sobie wyobrazić.
- Mam sporą wyobraźnię - przerwała Maddie - ale
nie będzie mi potrzebna. Mój ojciec nie zawsze był sze
ryfem, kiedyś był chuliganem i sporo narozrabiał. Wiele
rai o tym opowiadał.
RS
- Mówisz bez sensu. - Patrick wepchnął ręce do kie
szeni kurtki.
- Tata lubił grać w pikę i dostał stypendium dla spor
towców, ale jego koledzy z drużyny uznali to za zwykły
fart. Nie wierzyli, że chłopak z zapadłej dziury może być
dobry. Musiał im to udowadniać wciąż na nowo. Więc po
stanowił stać się najgorszym draniem spośród nich.
Patrick był mimo woli zaintrygowany.
-
I co?
- I taki był, do czasu aż spotkał moją matkę.
- Jasne, prawdziwa miłość jest lekiem na wszystko.
- Starał się, aby zabrzmiało to ironicznie, ale to nie w mi
łość Patrick nie wierzył. Obawiał się bólu towarzyszącego
każdej stracie. Nie trzeba go było przekonywać o istnie
niu miłości. Widział, jak kochali się rodzice, a teraz Beth
i Kane.
Ich miłość była prawdziwa.
Jego ból też.
- Nie martw się, nie robię sobie nadziei, że historia
się powtórzy - oznajmiła Maddie. - Ty już teraz jesteś
statecznym obywatelem, więc gdybym szukała niegrzecz
nego chłopca, poszukałabym gdzie indziej. Zresztą ja
w ogóle nikogo nie szukam - dodała pospiesznie.
Westchnął.
- No tak, ale nic nie zmieni faktu, że jestem bardziej
doświadczony od ciebie.
Maddie przewróciła oczami.
- To nie problem - powiedziała sugestywnym tonem.
- Poderwę jakiegoś kolesia w barze, a potem zdam się
na instynkt.
RS
Z oburzonej miny Patricka wywnioskowała, że trafiła
w czuły punkt.
- Nie mów tak nawet w żartach.
-A kto tu żartuje?
- Ty, do licha. Nie jesteś kobietą, która sypia z ko
lesiami z barów.
- A ty skąd wiesz?
- Mężczyzna wie takie rzeczy.
To była czysta arogancja i gdyby go tak nie kochała,
byłaby zdegustowana. Jednak teraz bardziej przejęła się
insynuacją, że nie umie sobie radzić w życiu.
- No ale to nie byłoby trudne. Chyba że kłamałeś
i wcale nie jestem według ciebie atrakcyjna.
- Nigdy bym cię nie okłamał. Jesteś piękna. Każdy
normalny facet chciałby cię zaciągnąć do łóżka, ale nie
o to chodzi.
- Ależ o to. Takie doświadczenie łatwo zdobyć, jed
nakże ono stanowi tylko jeden ze składników życia.
—. Owszem, tylko że ty nie masz doświadczenia wła
ściwie w niczym.
- Nie? Mieszkam w małym miasteczku, gdzie wszy
scy się znają. Myślisz, że chowałam się pod kloszem?
Mojego wujka potrącił samochód prowadzony przez pi
janego pirata drogowego, który potem okazał się naszym
krewnym. Wujek nie chodzi, a ów krewny spędził osiem
naście miesięcy w pudle. A dwa lata temu byłam w eki
pie ratunkowej i szukałam w górach zaginionego samo
lotu. Samolot znaleźliśmy, ale dla pilota było już za
późno. - Głos jej się załamał.
- Maddie, przestań.
RS
Czuł się, jakby go ktoś obdzierał żywcem ze skóry.
Mogli tak się licytować i przerzucać bolesnymi wspo
mnieniami, aż oboje wyszliby z tego pokiereszowani,
a i tak niczego by to nie zmieniło. Maddie jest wyjąt
kowa i wkrótce sama się przekona, że on nie jest dla
niej wystarczająco dobry. Wtedy po prostu odejdzie.
- Maddie, wiem, że w twoim miasteczku toczy się
prawdziwe życie, ale to nie to samo, co w wielkim mie
ście. Ludzie w takich mieścinach wszystko o sobie wie
dzą, ale też bardzo się wspierają.
- Nie wiedziałam, że Crockett w stanie Waszyngton
to tętniąca życiem metropolia - odparowała.
- Nie jestem tylko z Crockett... - urwał, bo czuł, że
to ślepa uliczka. - Masz rację, to, skąd pochodzimy, jest
tak samo nieważne, jak to, że jesteś dziewicą. Tylko że
ty nie masz pojęcia, jak sobie radzić poza granicami two
jego rodzinnego miasteczka. - Nie mógł się powstrzy
mać, żeby tego nie powiedzieć.
- Więc nadal uważasz, że ktoś powinien się mną opie
kować?
- Tak. I to nie mogę być ja. Sama powiedziałaś, że
nawet rodzinę trzymam na dystans. Nikt na mnie nie mo
że liczyć. Zawsze byłem tym z braci, który ma kłopoty.
- Nie wygłupiaj się. Nie możesz się wiecznie winić
za to, co robiłeś jako dzieciak. Byłeś w trudnym wieku
i miałeś żal do ojca, bo cię opuścił. Wszyscy to rozu
mieją, wszyscy oprócz ciebie.
Już drugi raz tego dnia ktoś zasugerował, że Partrick
miał żal do ojca. Kto jak kto, ale on znal wszystkie fazy
żałoby po stracie kogoś bliskiego. I wiedział, że jest
RS
w nich miejsce również na złość. Ale on wcale nie miał
żalu do ojca, to nieprawda.
Czy aby na pewno?
A może nie potrafił sobie wyobrazić siebie w roli ojca
właśnie dlatego, ponieważ w głębi duszy miał poczucie,
że ojciec go w jakiś sposób zawiódł?
Maddie przyglądała mu się wyczekująco. W końcu
potrząsnęła głową.
- Jesteś jednym z niewielu ludzi sukcesu, jakich
znam. To ty wpadłeś na pomysł „randki z milionerem".
Kupiłeś bankrutujące radio i stworzyłeś jedną z najpo
pularniejszych stacji w okolicy. Jesteś odpowiedzialnym
biznesmenem. Pracujesz z trudnymi dzieciakami i zmie
niasz ich życie na lepsze. To więcej, niż ktokolwiek
mógłby od ciebie wymagać. Właściwie to mam ci za złe
tylko jedno - że nie umiesz zapomnieć o przeszłości.
- Maddie...
- I do tego fantastycznie całujesz! - zawołała - A ca
ła reszta to tylko wykręty.
- Nie potrzebuję wykrętów.
- Akurat...
Zrobiło mu się ciepło na sercu. Uważała go za czło
wieka sukcesu i do tego porządnego. Poczuł, jak opada
z niego całe napięcie. Mimo młodego wieku Maddie była
osobą mądra, szczerą i ceniła te same wartości, co on.
Była jedną z tych kobiet, których opinia miała dla niego
duże znaczenie.
- Naprawdę uważasz mnie za człowieka sukcesu?
- Po co miałabym cię okłamywać? A kiedy rozma
wiałeś ze Scottem, widać było, że masz podejście do dzie-
RS
ci. Tylko nie protestuj. Jeszcze cię nie proszę, żebyś został
tatą - dodała pospiesznie.
- Nie wierzysz, że się do tego nadaję?
- Nie, nie dlatego. Po prostu nie chcesz nim być.
Znam to wszystko na pamięć: „Trzymaj się z daleka, nie
zbliżaj się za bardzo i nie zaczynaj sobie Bóg wie czego
wyobrażać". Tak często to powtarzasz, że chyba rzuciło
ci się na mózg. Będziesz się mną „opiekował"? Litości!
Odwróciła się i ruszyła z powrotem do redakcji. Pa
trzył, jak odchodzi.
Zaklął i oparł się o najbliższy samochód. Znowu prze
sadził. Miał szczęście, że go nie poturbowała. Ale sińce
na jej ręku będą mu się długo śniły. Maddie twierdziła,
że to nie jego wina, ale nie miała racji. Chciał ją chronić
przed niebezpieczeństwem, tylko znowu mu nie wyszło.
Wreszcie myślisz logicznie, synu.
Znowu głos ojca.
Przynajmniej miał tyle szczęścia, że go pamiętał. Nie
było to dane Kathleen, która w chwili śmierci ojca miała
zaledwie cztery lata. Pamiętała jedynie mgliście twarz ta
ty, jego silne i bezpieczne ramiona. Ale nie głos, nie rady
i pouczenia.
Jezu, ależ on za nim tęsknił. I nadal cierpiał, bo czas
nie chciał uleczyć jego ran.
Maddie przypomniała mu zasady, które wpoił mu oj
ciec, takie jak na przykład honor. To były lekcje, które
z chłopca czyniły mężczyznę. Ale uciekanie przed ryzy
kiem, przed prawdziwym życiem, tylko z obawy przed
bólem, na pewno, nie zyskałoby aprobaty ojca.
Miał już dość trwania na bezpiecznej pozycji widza.
RS
W prawdziwym życiu powinna być obecna również mi
łość, a on przez ostatnie dwadzieścia lat starał się unikać
tego uczucia.
- Twój syn to najbardziej uparty i nierozsądny facet,
jakiego znam - oznajmiła Maddie, gdy wpadła jak wicher
do domu Pegeen.
Opadła na kanapę i wbiła wzrok w zdjęcie Patricka
wiszące na przeciwległej ścianie. Był taki przystojny
z tym rozbrajającym uśmiechem 0'Rourke'ów i bólem
ukrytym głęboko w oczach. Nie mogła znieść tego wi
doku i świadomości, że Patrick nigdy się nie zmieni.
- Jest niemożliwy - ciągnęła, a w głowie kłębiły jej
się o wiele mniej delikatne określenia.
- Nie przeczę, kochanie - odparła spokojnie Pegeen ze
swoim irlandzkim akcentem. - Takim go stworzył Bóg.
Nie wiedziała, dlaczego właściwie przyszła do matki
Patricka, ale w tym momencie wydawało jej się to naj
właściwsze. Pegeen była kochaną kobietą, roztaczającą
wokół siebie tę samą aurę bezpieczeństwa, co matka Mad
die. A skoro znała swojego syna, musiała wiedzieć, jak
potrafił zirytować najbliższych.
A niech go szlag!
Nie potrzebowała jego opieki. Świetnie dawała sobie
radę.
Opiekować się nią...
Maddie zacisnęła zęby. Jak można tak kochać i jed
nocześnie pragnąć udusić ukochaną osobę gołymi ręka
mi? To tajemnica, której chyba nigdy nie pojmie.
- Mówił tak, jakby ślub ze mną wymagał od niego
RS
bohaterstwa - wycedziła. - Stale wraca do tego, że nie
jest taki jak ojciec. Jakby był jakąś czarną owcą w ro
dzinie. Wiem, że narobił w życiu wiele głupstw, ale kto
ich nie robi? Pani mąż musiał być wspaniałym człowie
kiem, lecz Patrick nie musi być taki jak on, żeby stać
się dobrym mężem i ojcem, prawda?
Pegeen usiadła obok niej i wzięła ją za rękę.
- Wiesz, moje dziecko, ze wszystkich moich synów,
Patrick najbardziej przypomina Keenana.
Zdumiona Maddie oderwała wzrok od fotografii na
ścianie.
- Naprawdę? To dlaczego o tym nie wie?
Starsza pani wzruszyła ramionami.
- Był bardzo młody, kiedy odszedł mój mąż. Podzi
wiał ojca, choć słabo go znał. Ale mają to samo serce,
gorące i czułe, i po męsku dumne. I ten jego śmiech...
tak jakbym słyszała Keenana.
-Pani mąż był uparty?
- O tak. Keenan był postrachem otoczenia. Moi ro
dzice nie chcieli, żebym miała z nim cokolwiek wspól
nego, ale zakochana dziewczyna nie słucha rad rodziców.
Chodziliśmy ze sobą, aż mu w końcu otwarcie powie
działam, że za chuligana nie wyjdę.
I zmienił się?
- Ach, nie! - zachichotała ciepło Pegeen - To znaczy
nie od razu. Trudno mu było w mieście, gdzie tyle na
rozrabiał. Dlatego między innymi przyjechaliśmy do
Ameryki. Chcieliśmy zacząć wszystko od nowa.
- Rozumiem. - Maddie myślała o tym, jaki szacunek
Patrick wzbudzał w pracy, jak starał się, żeby ludzie za-
RS
pomnieli o jego przeszłości. Keenan postanowił rozpo
cząć nowe życie na innym kontynencie. Patrick zdecy
dował się zostać w świecie, w którym powszechnie zna
no jego wstydliwe tajemnice. Obaj dokonali trudnego wy
boru, ale żaden z nich się nie poddał i nie uciekł.
Ona też nie ucieknie. Po kłótni z Patrickiem, jej
pierwszą myślą było, żeby natychmiast wyjechać. Nie
mogła jednak tak nagle rzucić pracy. Wyjazd z domu po
historii z Tedem to było co innego. Tu musi wywiązać
się z podjętych obowiązków. Do powrotu asystenta Ste
phena zostało ledwie kilka dni. Wtedy Maddie wróci do
Slapshot. I zostawi adres.
Patrick będzie mógł ją odnaleźć.
Jeśli w ogóle będzie chciał wiedzieć, gdzie się po
działa...
- Wrócisz na nasz ślub? - pytała Candy, obejmując
Maddie na pożegnanie. - Chciałabym, żebyś była moją
druhną.
- Spróbuję.
Uśmiech nieco rozjaśnił zapłakaną twarz Candy. Ste
phen posadził sobie ukochaną na kolanach i podał jej
chusteczkę.
- I kto by pomyślał? - rzucił na widok lejących się
strumieniami łez swojej przyszłej żony.
- Och, ty - Candy pociągnęła nosem i pocałowała
go tak, że musiało mu się zrobić gorąco.
Maddie starała się stłumić ukłucie zazdrości. Zasłu
giwali na to szczęście. Planowali nawet dziecko, jak zwie
rzyła jej się Candy.
RS
- Nawet nie wiesz, ile dla nas zrobiłaś - powiedział
cicho Stephen. - Szkoda, że ty i Patrick... - urwał.
- Wiem. - Maddie mimowolnie rozejrzała się dokoła,
w nadziei, że pojawi się Patrick. Poprosiła przyjaciół, by
nie rozgłaszali wieści o jej wyjeździe. Zorganizowali jed
nak małą uroczystość, na której raczono się napojami
i słodyczami z automatu. Gdyby Patrick przynajmniej
wpadł się pożegnać...
Chociaż pewnie znowu by się pokłócili.
- Nie możesz wyjechać - jęknęła Dixie po raz setny.
- Co ż twoim programem? Odniosłaś taki sukces. Wszy
scy będą rozczarowani.
- Miałam tu pracować tylko przez jakiś czas.
- Ale Patrick nigdy nie mówił, że odejdziesz.
- To prawda, nigdy tego nie mówiłem.
Niski męski głos przyprawił Maddie o drżenie. Od
wróciła się gwałtownie i jej wzrok napotkał spojrzenie
Patricka. Długie i bez cienia uśmiechu. Wydawał się na
wet zły.
- Czy możecie zostawić nas samych? - zapytał.
Wszyscy pracownicy radia pośpiesznie skierowali się
w stronę wyjścia. Wszyscy, z wyjątkiem Stephena, który
niechętnie pozwolił Candy podnieść się z jego kolan.
- Tylko nie zawal sprawy - zwrócił się do Patricka.
- Nie przypominam sobie, bym cię prosił o radę.
- A czy to mnie kiedyś powstrzymało?
Patrick nie mógł ukryć uśmiechu.
- Nigdy. Na szczęście nie muszę cię słuchać.
Patrick przestał kogokolwiek słuchać jeszcze w cza
sach młodzieńczego buntu. Chociaż dla Stephena czynił
RS
na ogół wyjątek. Ale wiadomość o wyjeździe Maddie tak
nim wstrząsnęła, że nie był. w stanie nie tylko myśleć,
ale nawet oddychać.
Był pewien, że Maddie nie odejdzie z pracy, dopóki
sam jej nie wyrzuci. Nic dziwnego, ostatnio wiele osób
sugerowało, by podpisał z nią stały kontrakt. Nikt w roz
głośni nie chciał jej stracić. Wszyscy ją uwielbiali.
I on, cholera, też.
Stephen wyjechał z pokoju i zamknął za sobą drzwi.
Patrick nabrał powietrza i spojrzał na Maddie.
- Nie musisz wyjeżdżać. Powiedziałbym ci, gdybym
tego chciał.
- Cóż za łaskawość. Ale wyraźnie ci się ten pomysł
podoba. Żałowałeś, że mnie zatrudniłeś, prawda?
- To nie ma nic do rzeczy - odparł, nie próbując na
wet zaprzeczyć. Bardzo żałował, że ją zatrudnił, ale nie
z powodu jej osobowości czy braku profesjonalizmu, tyl
ko uczuć, jakie w nim wzbudziła. Mężczyzna nie lubi
czuć się słaby. A przy niej właśnie tak się czuł.
- Teraz będziesz miał święty spokój. - Uniosła dum
nie podbródek. - I nie będziesz musiał się mną opieko
wać. Będziesz mnie miał z głowy i postaram się, żebyś
mnie widywał jak najrzadziej. Beth i Kane mogą odwie
dzać mnie w Nowym Meksyku.
- Nie tego chcę.
- Właśnie tego.
- Nie. Zostań w Waszyngtonie, dopóki jakoś się nie
dogadamy.
Maddie potrząsnęła głową. W oczach nie miała ani
jednej łzy, co było dość niezwykłe.
RS
- To nic nie zmieni.
W jego zazwyczaj przytomnym umyśle zapanowała
panika. Nie mógł pozwolić jej odejść.
- Dobra, to się z tobą ożenię - rzucił.
Cholera.
Było jasne, że właśnie popełnił fatalny błąd. Maddie
popatrzyła na niego z odrazą, a zza drzwi dobiegł go ko
lektywny jęk kolegów, którzy tłoczyli się, żeby posłu
chać, jak przebiega rozmowa.
Gwałtownie myślał, jak uratować sytuację. Kobiety
pragną kwiatów i romantycznych zapewnień o miłości,
nie oświadczyn rzuconych w desperacji.
- Nie chciałem, żeby tak to wyszło - zaczął ostrożnie.
- Jestem pewna, że w ogóle nie chciałeś tego powie
dzieć.
- Chciałem powiedzieć... Chcę się z tobą ożenić.
Maddie westchnęła. Nie marzyła o małżeństwie. Prag
nęła wielkiej miłości, która pokonałaby wszystkie prze
szkody na drodze do szczęścia dwojga ludzi. Wreszcie
pojęła, dlaczego tak ją irytowało, kiedy Patrick mówił
o opiece nad nią. Jej poczucie własnej wartości już raz
zostało zniszczone. Drugiego razu nie potrzebowała.
- Nie - potrząsnęła głową.
- Słuchaj, przepraszam, że tak to powiedziałem. Idio
ta
ze mnie. Cały czas wszystko między nami psułem,
teraz też...
Maddie przyjrzała mu się. Patrzyła na człowieka, któ
rego kochała, ale jednocześnie na kogoś, kto nie był
w stanie zaufać sam sobie, a tym bardziej komuś innemu.
- Ale ja nie jestem idiotką.
RS
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Chcę powiedzieć, że nie pozwolę, żeby ktokolwiek
mnie znowu wpędził w kompleksy. Nieważne, jak bardzo
jestem roztrzepana i niezrównoważona emocjonalnie,
i tak będę wspaniałą żoną. Ja nie potrzebuję opieki. Po
trzebuję miłości i zaufania. Ale ty nie potrafisz mi tego
dać. Tak kurczowo trzymasz się przeszłości, że nie wi
dzisz przyszłości.
- To nieprawda. I nigdy nie miałem zamiaru wpędzać
cię w kompleksy. Jesteś... Tylko że ja... potrzebuję cza
su. - Rozłożył bezradnie ręce. - Naprawdę mi na tobie
zależy, nie widzisz tego?
- Widzę więcej, niż ci się zdaje.
Maddie westchnęła. Lubił ją, ale nie chciał polubić
za bardzo... Nikogo nie chciał polubić za bardzo. Naj
trudniejsza w miłości do Patricka była świadomość, że
nie tylko jej bronił dostępu do swojego serca. Nie chciał
tam wpuścić nikogo.
- Gdybyś nie był taki skupiony na tej swojej nieza
leżności i potrzebie opiekowania się mną, może byś wre
szcie zrozumiał, na czym polega miłość. I może wtedy
przestałbyś się bronić przed bliskością. Dopóki tego nie
przemyślisz, pozostanę w Nowym Meksyku.
Odwróciła się i w milczeniu wyszła z pokoju.
RS
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Patrick zacisnął pięści i powoli opuścił je na kolana.
Oświadczył się i został odrzucony. Nadał w to nie wierzył.
Nie umknęła mu okrutna ironia tej sytuacji. Spędził
życie na unikaniu zobowiązań tylko po to, żeby w końcu
odepchnęła go jedyna kobieta, którą naprawdę chciał po
ślubić. Za jakieś pięćdziesiąt lat pewnie będzie się nawet
z tego śmiał.
- O rany - mruknął do siebie. - Czemu tak późno
przejrzałem na oczy?
„Nie pozwolę, żeby ktokolwiek znowu wpędził mnie
w kompleksy".
Cholera. Po co się upierał, że potrzebuje opieki? Jej nie
winność była cenna i wspaniała, ale nie czyniła z niej ka
leki. Tak naprawdę bał się, czy podoła temu wyzwaniu.
Mężczyzna powinien chronić swoją kobietę, czy tego
potrzebowała, czy nie. Siostry nazywały to podejściem
macho, ale jego to nie obchodziło. Wiele rzeczy mógł
w sobie zmienić, ale nie to. Gdyby miał wziąć na siebie
odpowiedzialność jako mąż, musiałby to zrobić jak na
leży. Nie żeby Maddie nie mogła czasem zaopiekować
się nim, nie miałby nic przeciwko chwilom czułej opieki
z jej strony.
Jednak to siebie tak naprawdę chronił, nie Maddie.
RS
Maddie jest czułą i mądrą kobietą, której nie obchodziły
jego głupie wybryki z młodości. Miał szczęście w za
sięgu ręki, ale zmarnował ten dar od losu,
Nie musiał podnosić głowy, by wiedzieć, że Stephen
wrócił do pokoju i zaraz palnie mu wykład.
- No dobra, wał - burknął Patrick zrezygnowany.
- I co teraz zrobisz?
—-A jak myślisz? Kupię pierścionek i oświadczę się
jak należy.
- To dorzuć jeszcze kilkadziesiąt róż - poradził Ste
phen. - Bo na moje oko nie będzie lekko...
- W jakimś szczególnym kolorze te róże?
- Tu masz już pełną dowolność.
Na twarzy Stephena nie było śladu potępienia, tylko
zmartwienie. Patrick nawet teraz nie rozumiał, dlaczego
Stephen Traver i C. D. Dugan zawracali sobie głowę ta
kim głupim szczeniakiem, jakim kiedyś był. I oczywiście
nigdy im nie podziękował...
- Czy kiedykolwiek podziękowałem ci za wyciągnię
cie mnie z kłopotów? - zapytał.
- Tak. Tym, że wyrosłeś na porządnego człowieka.
A teraz dokończ sprawę i żeń się z Maddie.
- Tak jest. - Patrick zasalutował
Nagle uświadomił sobie, że nawet nie powiedział
Maddie, jak bardzo ją kocha.
„Naprawdę mi na tobie zależy".
Kretyńskie wyznanie w stosunku do kobiety, z którą
chce się spędzić resztę życia. Nic dziwnego, że go zo
stawiła. Miała też swoją dumę i na pewno pierwsza nie
wyzna mu miłości. Nie po tym, jak się zachował.
RS
A że go kochała, tego był pewien ponad wszelką wąt
pliwość. Należała do niego tak, jak kobieta i mężczyzna
należą do siebie od zarania dziejów.
Patrick poszedł do biura Maddie, lecz znalazł tam tyl
ko Jeffa Tarbella.
- Potrzebujesz czegoś, szefie?
- Gdzie jest Maddie?
- Poszła już. Wyczyściła biurko wczoraj wieczorem.
Niesamowita dziewczyna, nie? Wiesz, że to ona zorgani
zowała cały...
Patrick nie słyszał reszty. Już wybiegał na zewnątrz,
z sercem ściśniętym strachem. Może i Maddie należała
do niego, ale gdzie się podziewała?
Wystukał numer zajazdu, ale dowiedział się tylko, że
już się wymeldowała.
Wsiadł do samochodu. Może złapie ją na lotnisku.
Bez pierścionka, ale po drodze przynajmniej kupi kwiaty.
Niestety nie miał pojęcia, którymi liniami Maddie leciała
i dokąd.
Beth!
Jeśli ktoś wie, gdzie jest Maddie, to tylko Beth. Patrick
najpierw zadzwonił do sklepu, w końcu złapał bratową
w domu.
- Beth, gdzie jest Maddie? - zapytał ją bez słowa
wstępu.
- Patrick, nie jestem pewna, czy ona chce cię widzieć.
- Jest u ciebie? - Poczuł przypływ nadziei.
- Nie. Nie chciała lecieć samolotem, więc zapropono
wałam, żeby wzięła mój samochód. Pożegnałyśmy się,
zanim wyszłam dziś rano do pracy.
RS
Patrick zahamował z piskiem opon.
- Ona jedzie samochodem?!
- Przecież świetnie prowadzi - upomniała go delikat
nie Beth. - W Nowym Meksyku dużo jeździła, a mój
samochód jest tuż po przeglądzie.
- Ale w Utah leży śnieg i w Oregonie też - Patrick
starał się mówić spokojnie. - Którędy jedzie?
- Nie wiem. Mówiła, że jeszcze nie zdecydowała.
Oparł czoło na kierownicy. Miną dni, zanim ją znowu
zobaczy, a jeśli zatrzyma ją zamieć, to nawet dłużej.
- A... a Kane jest w domu? Chciałbym pożyczyć sa
molot firmowy.
Trzy dni jazdy nie uleczyły zbolałego serce Maddie,
ale lepsze to niż harmider na lotnisku i ścisk w samo
locie. Nigdy wcześniej nie przejechała sama tylu kilo
metrów. Przemijające krajobrazy i bezosobowe pokoje
przydrożnych moteli miały w sobie coś kojącego.
Slapshot nie zmieniło się od jej wyjazdu. Kościółek,
w którym miała brać ślub, nadal stał na swoim miejscu.
Przed barem z hamburgerami parkowały te same samo
chody, a w powietrzu unosił się zapach sosen i ostrych
przypraw.
Dom, a jednak nie dom.
Już nie.
Jej dom był u boku Patricka 0'Rourke'a, nawet gdyby
miała go już więcej nie zobaczyć. Okazuje się, że miłość
naprawdę jest prosta. Czasami serce dokonuje wyborów,
którym rozum może się tylko podporządkować.
Był wyjątkowo ciepły jesienny dzień, więc otworzyła
RS
okno, wjeżdżając na podjazd przed domem rodziców.
Pewnie siedzą nad basenem i cieszą się resztkami lata.
Maddie zostawiła walizki i przeszła na patio za domem.
Ojciec polewał kamienną ścieżkę wokół basenu, a mama
pieliła klomb.
- Zgadnijcie, kto przyjechał? - zawołała Maddie.
Twarz ojca rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Myśleliśmy, że przyjedziesz dopiero jutro, córeczko.
- Wyjechałam świtem. Chciałam jak najszybciej być
w domu. - Poczuła, jak duszą ją łzy, gdy mama podeszła,
by ją ucałować. - Strasznie za wami tęskniłam - wy
szeptała Maddie.
- A za mną tęskniłaś? - usłyszała znajomy głos.
Przez moment czuła się tak, jakby ziemia usunęła jej
się spod stóp. To nie mógł być Patrick. Nie w Nowym
Meksyku, w ogrodzie rodziców.
- A ja nie dostanę całusa?
Maddie powoli odwróciła się w jego stronę. Patrick
wpatrywał się w nią smutnymi niebieskimi oczami. Co
on tu robił? Potrzebowała spokoju, miejsca, gdzie mog
łaby się pozbierać. Nie kolejnej awantury.
- Skąd... - zaczęła.
- Przyleciałem w piątek wieczorem.
- W piątek? Ale jak ci się udało... Nie było takich
szybkich połączeń.
- Nie było. Pożyczyłem samolot od Kane'a. Chciałem
w nim spać, razem z pilotem, ale twoi rodzice zapro
ponowali mi gościnę.
- Naprawdę? - Zdradliwe ciepło zaczęło ogarniać ca
łe ciało Maddie. Musiało mu naprawdę zależeć, żeby do-
RS
trzeć do Nowego Meksyku jak najszybciej, skoro poprosił
brata o tak kosztowną przysługę jak samolot.
Susan Jackson uśmiechnęła się łagodnie.
- Myślę, że kurczak z grilla dobrze wam zrobi. Chodź
do kuchni, Hugh.
Ojciec Maddie ucałował córkę w czoło.
- Witaj w domu, dziecinko. Bardzo za tobą tęsknili
śmy - powiedział, po czym poszedł za żoną do kuchni.
- „Dziecinko"? — Patrick uniósł brew. - Pozwalasz,
żeby cię tak nazywał?
- Ojcom wolno - odparła Maddie.
Uśmiechnął się. Polubił Jacksonów. Spędził z nimi
trzy dni, opowiadając o swoich błędach. I odkrył, że
umieją słuchać, lecz nie osądzają, tak samo jak Maddie.
Miał tylko nadzieję, że Maddie znajdzie w swoim sercu
dość współczucia, żeby dać mu jeszcze jedną szansę.
- Nie boję się twojego ojca, ale lepiej się szybko po
bierzmy, bo nie chcę, żeby nasze pierwsze dziecko uro
dziło się wcześniej niż dziewięć miesięcy po ślubie.
Na widok jego figlarnego uśmiechu, Maddie na chwilę
straciła oddech.
- Tak? A myślałam, że nie chcesz mieć dzieci. Żad
nych pieluch i bajek na dobranoc, pamiętasz?
- To było, zanim się zakochałem - odpowiedział ci
cho. - Teraz chcę czegoś innego. Jeśli jest w tobie dość
miłości i zaufania, żeby zostać moją żoną, to zrobię
wszystko, by tego nie popsuć.
Westchnął, gdy nic nie odpowiedziała.
- Kochanie, będę się tobą opiekować, ale to nie zna
czy, że uważam cię za niezaradną osobę. Każdy męż-
RS
czyzna pragnie chronić ukochaną i nic tego nie zmieni.
Twój ojciec jest taki sam, a przecież wiesz, jak bardzo
szanuje twoją matkę, prawda?
- Nie.
- Błagam, Maddie. - Zrobił krok w jej stronę, aż po
czuła ciepło jego ciała. - Nie chcę już być sam. Nie mo
żesz mnie tak zostawić, nie po tym, jak pokazałaś mi,
czym jest miłość. Kocham cię.
Maddie nie była w stanie dłużej się opierać. Rzuciła
mu się w ramiona.
- Ja też cię kocham - wyszeptała mu prosto w usta.
- Czy to znaczy, że wyjdziesz za mnie?
Rzuciła mu jeden z tych swoich seksownych uśmie
chów, które tak uwielbiał.
— A jak myślisz?
Patrick zauważył Jacksonów w kuchennym oknie. Za
plecami Maddie pokazał im gest, że wszystko w porządku.
- Myślę, że powinnaś włożyć rękę do tylnej kieszeni
moich spodni - mruknął.
- Co takiego?
- Zrób to, Maddie. Wyjmij wszystkie trzy - szepnął
- I to szybko, bo inaczej zaraz zawiodę zaufanie twojego
ojca.
- Myślałam, że się go nie boisz?
- Maddie, litości!
- Co...
Łzy zakręciły się w jej oczach, gdy ujrzała na dłoni
dwie obrączki i pierścionek zaręczynowy z brylantem
i szafirami.
- Wiem, że tradycja nakazuje wybierać obrączki ra-
RS
zem, ale pomogła mi twoja mama. - Wsunął pierścionek
zaręczynowy na serdeczny palec jej lewej dłoni.
Odsunęła się z poważnym wyrazem twarzy.
- Dobrze, wyjdę za ciebie. - powiedziała - Tylko pa
miętaj, że nie wierzę w długie zaręczyny.
Patrick przesunął palcem po jej wargach.
- Będziesz miała najkrótsze zaręczyny w całej histo
rii Slapshot. Twoja mama obiecała zorganizować wesele
w ciągu dwóch dni, a ja wysłałem samolot do Crockett,
żeby wszyscy zdążyli na nasz ślub.
Cztery tygodnie później
- O, jak dobrze - jęknął obolały Patrick.
- Trzeba było nie włazić na nadajnik w czasie burzy
- powiedziała ciepło Maddie, nakładając mu maść na
plecy.
Mimo bólu Patrick uśmiechnął się w poduszkę. Nawet
jego cudowna żona nie mogła się powstrzymać przed:
„a nie mówiłam?".
Kiedy postanowił sprawdzić, czy burza nie uszkodziła
nadajnika, Maddie była wściekła i twierdziła, że powi
nien to zrobić fachowiec. Ale nikt nie znał starego na
dajnika tak jak on.
- Nic mi nie groziło.
- Groziło. Nadal leje.
Patrick stłumił chichot i odwrócił się do niej z sze
rokim uśmiechem.
- Tak wygląda zima w stanie Waszyngton. Będzie la
ło przez następne sześć miesięcy. Dlatego jest tu tak...
RS
- Zielono, wiem - dokończyła.
Uśmiech zgasł na jego twarzy, gdy obserwował Mad
die. Była taka piękna, miała w sobie tyle pasji. Wpro
wadziła do ich małżeństwa ten sam entuzjazm, który
wkładała we wszystko, co robiła. Być może jednak zmu
szanie jej, by przyzwyczaiła się do tutejszej pogody, było
okrucieństwem.
- Możemy się przenieść - powiedział cicho - Mo
żemy założyć radio w Albuquerque albo zajmę się czymś
innym.
Maddie zamrugała powiekami.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
Wzruszył ramionami.
- Niektórzy ludzie niełatwo przyzwyczajają się do tu
tejszych krótkich zimowych dni i nieustannego deszczu.
- Przecież nie narzekam.
- To prawda.
- To przestań się tym przejmować. Lubię deszcz. -
Pochyliła się nad nim i złożyła na jego ustach długi po
całunek, który przyspieszył mu puls. - Z wyjątkiem sy
tuacji, kiedy wspinasz się na nadajnik w środku burzy.
- Ale tęsknisz do rodziców.
- Na szczęście mam twoją mamę, siostrę i resztę ro
dziny 0'Rourke. No i nie widziałeś jeszcze naszego
pierwszego rachunku za rozmowy międzymiastowe. -
Palce Maddie zajęte były rozpinaniem guzika przy jego
dżinsach.
Patrick pomógł jej zsunąć spodnie i odrzucił je daleko.
- A co mnie obchodzi rachunek - mruknął. - Teraz
marzę tylko o tym, żeby cię rozebrać.
RS
- Naprawdę?
Maddie przysiadła na piętach i podziwiała umięśnione
ciało swojego męża. Pewnie kochaliby się już w samo
chodzie, gdyby nie była tak roztrzęsiona jego wypadkiem.
A na pewno kochaliby się pod prysznicem, ale właśnie
wtedy zadzwoniła Pegeen.
- Co? Robisz mi masaż, a potem nie chcesz się dla
mnie rozebrać?
Maddie uśmiechnęła się i powoli uniosła brzeg pod
koszulka.
- A jesteś pewien, że nie będziesz miał pretensji o ten
rachunek?
Patrick prychnął.
- Przestań.
Odrzuciła podkoszulek i skupiła uwagę na Patricku.
Uwielbiała patrzeć, jak rozszerzają mu się źrenice, kiedy
się dla niego rozbierała. Jej mąż był najbardziej żarliwym
kochankiem pod słońcem. Nie miał żadnych zahamowań
w łóżku i błyskawicznie ją wszystkiego nauczył.
- O czym myślisz? - spytał, gdy wdrapała się na nie
go zwinnie jak kotka.
- Że pozbawiłeś mnie zahamowań.
- Tak jak gdybyś jakieś miała. - Wodził ustami po
jej aksamitnej skórze, aż dotarł pocałunkami do samego
koniuszka piersi. Uśmiechnął się, gdy Maddie jęknęła.
- Czy naprawdę jesteś tu szczęśliwa? - zapytał.
- Przestaniesz wreszcie? Jestem dorosła. Gdybym by
ła nieszczęśliwa, powiedziałabym ci o tym.
Skoro tak... Nie miał zamiaru dłużej o tym dyskuto
wać. Przyciągnął ją do siebie.
RS
- No dobra. Ale ja jestem trochę nieszczęśliwy, wo
lałbym, żebyś nie miała tego na sobie. - Patrick zahaczył
palcem o gumkę jej majtek i pociągnął w dół. Maddie
uniosła biodra, a potem odrzuciła majtki przez ramię. -
Jesteś bardzo pomocna.
- Nie chcę, żeby mój mąż czuł się nieszczęśliwy.
- Nie ma na to szans.
O rany, miała najpiękniejsze piersi na świecie. Patrick
zataczał językiem kółeczka wokół jednego sutka, draż
niąc dragi dłonią.
Ciało Maddie wyprężyło się pod wpływem jego pie
szczoty. Na ogół kochali się powoli, ale nie tego dzisiaj
pragnęła. Dziś chciała szybkiego, ostrego seksu. Natych
miast. Przeraził ją widok Patricka na wysoko zawieszonej
platformie nadajnika, przemoczonego do suchej nitki -
idealnego celu dla błyskawicy, która nagle przecięła nie
bo. Pewnie miał rację, że nie groziło mu poważne nie
bezpieczeństwo, ale strach niewiele ma wspólnego z lo
giką. Przeszedł ją dreszcz. Wyszeptała zmysłową prośbę
i poczuła natychmiastową reakcję jego ciała.
To było jak eksplozja. Maddie próbowała przedłużyć
rozkosz, lecz jej ciało nie chciało jej słuchać.
Minęło prawie dwadzieścia minut, zanim odzyskali
oddech. Na twarzy Maddie malował się szczęśliwy
uśmiech zaspokojenia. Patrick wiedział, że to jego za
sługa.
- Nie bądź taki zadowolony z siebie - mruknęła
- Nie jestem zadowolony z siebie, tyiko szczęśliwy.
- Dobra, dobra.
Patrick ułożył się wygodnie. Nie mógł uwierzyć, jak
RS
odmieniła jego życie. Dała mu nie tylko najlepszy seks.
jakiego kiedykolwiek zaznał, ale i ciepło, miłość, akcep
tację.
Kane i Beth sprzedali im swój stary dom po śmiesznie
niskiej cenie. Był w świetnym stanie i stanowił dla nich
idealne mieszkanie, przynajmniej do czasu, gdy urodzi
im się więcej niż dwoje dzieci. Potem będą go mogli
przebudować lub kupić coś większego.
Zmarszczył brwi w zamyśleniu. Przypomniała mu się
reakcja Maddie, lub raczej jej brak, gdy okazało się, że
jeszcze nie jest w ciąży. Tak bardzo chciała dziecka,
a jednak zachowała spokój.
- Kochanie, a co do dziecka... - rozpoczął.
- Nie ma sprawy, możemy trochę poczekać. Pomy
ślałam, że powinnam się jakoś zabezpieczyć.
- Dlaczego?
- Chciałam ci, to znaczy nam, dać trochę czasu.
- Ale ja nie potrzebuję czasu. Możemy mieć dziecko
już teraz. Co się dzieje, Maddie?
- Ty jesteś dla mnie ważniejszy niż dziecko.
Uczucie czułości zalało serce Patricka. Gwałtownie
zamrugał oczami. Nowoczesny mężczyzna ma prawo do
łez, ale on nie był aż tak nowoczesny.
- Wiem to i tak - powiedział, głaszcząc ją po twarzy.
Powinien był się ogolić, jego szorstki zarost podrapał jej
twarz i piersi. - A dziecka chcemy oboje.
- Jesteś tego pewien? - spytała cicho Maddie.
- Całkowicie. - Patrick zaczął całować ślady zadra
pań na jej aksamitnej skórze. - A ponieważ robienie dzie
ci to taka frajda, wygrywamy podwójnie.
RS
- No to w porządku.
- Uwielbiam zgodne kobiety.
- Panie 0'Rourke, proszę nie zaczynać...
Jego dłoń zamknęła jej usta i ucięła dalszą dyskusję.
- Tylko sprawdzam, czy mnie słuchasz. - Patrick
uśmiechnął się, po czym z figlarną miną podniósł dłoń.
- Tak łatwo się rozpraszasz.
- Co mówiłeś?
- Nic, nic...
- Tak myślałam. - Przyciągnęła go do siebie. - A te
raz spraw, że zapomnę, jakim jesteś nieodpowiedzialnym
facetem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wspina się
podczas burzy na nadajniki radiowe.
- Wedle życzenia.
RS