Julianna Morris Kącik porad sercowych

background image

Julianna Morris

Kącik porad sercowych

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Maddie Jackson rozglądała się po miasteczku z prawdziwym zadowoleniem. Bardzo jej się tu
podobało, Ludzie z przejeżdżających samochodów machali do niej przyjaźnie, a obsługa
stacji benzynowej nalała jej paliwa, choć tablica głosiła, iż jest to stacja samoobsługowa.
Miasteczko Crockett w stanie Waszyngton przypominało nieco jej rodzinną miejscowość w
Nowym Meksyku, choć ze swoimi dziesięcioma tysiącami mieszkańców było znacznie
większe od Slapshot. I zapewne znacznie chłodniejsze i bardziej zielone latem.
- Cześć, skarbie, czekałem na ciebie - usłyszała zza pleców głęboki męski głos. Odwróciła się
i ujrzała zmierzającego w jej stronę mężczyznę. Miał długie nogi, szerokie ramiona i
sportową sylwetkę. W innej sytuacji byłaby zapewne podekscytowana tym, że taki
przystojniak zwrócił na nią uwagę. Ale nie dziś. Dziś musiała zachować daleko idącą
ostrożność. No a poza tym jakiś czas temu obiecała sobie, że mężczyźni przestają ją
interesować. Żadnych więcej romansów. Nie było ich znowu tak wiele, ale zebrała
wystarczającą ilość doświadczeń, by teraz dmuchać na zimne.
- Wszystko w porządku, ślicznotko? - Zapytał nieznajomy, po czym, nie czekając na
odpowiedź, pocałował ją w policzek.
Maddie odskoczyła na dobre pół metra. Jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło, żeby jakiś
nieznajomy przystojniak zwrócił się do niej w ten sposób, nie mówiąc już o całowaniu. Co się
tu dzieje? - zachodziła w głowę. Może miasteczko Crockett nie jest wcale takie miłe i
spokojne?
- Co to ma znaczyć? - zapytała nieco podniesionym głosem.
- Jak to co, pocałowałem cię na przywitanie - wyjaśnił nieznajomy.
- Zauważyłam - powiedziała, bo choć pocałunek był bardzo miły, całowanie na powitanie
zupełnie obcych osób nie jest rzeczą powszechnie przyjętą.
Maddie rozejrzała się, czy nie ma w pobliżu policjanta. Jej ojciec był szeryfem w Slapshot,
toteż darzyła zaufaniem stróżów prawa.
Westchnęła. Czasami odnosiła wrażenie, że teraz już nie ma takich mężczyzn jak jej tata -
uczciwych, wiernych sobie i swoim ideałom. Czyżby przeważali podli wiarołomcy, tacy jak
Ted?
Złudzeń w tej sprawie wyzbyła się ostatecznie dokładnie przed dwoma dniami, w dniu swego
własnego ślubu, kiedy postanowiła, że nie wyjdzie za Teda. Tak dramatyczne decyzje
podejmuje się nie bez powodu, i tak też było w jej przypadku...
- Czy to ciąża sprawia, że tak łatwo wytrącić cię z równowagi? - zapytał nieznajomy.
- Ciąża? - powtórzyła Maddie. - O czym pan mówi? - spytała z oburzeniem. - Zresztą
nieważne… - machnęła ręką. - To jakiś absurd.
Wydarzenia ostatnich dni nią wstrząsnęły, to prawda. Być może przeżywała nawet załamanie
nerwowe. Ale nie zatraciła instynktu samozachowawczego, toteż nie zamierzała słuchać
wyjaśnień tego szaleńca. Postanowiła czym prędzej się oddalić.
- Beth, co cię ugryzło? - zapytał nieznajomy, szczerze zatroskany. - Kane powiedział mi o
dziecku, ale słowem nie wspomniał, że to tajemnica. Chciałem ci osobiście pogratulować, ale
sklep jest zamknięty...
Mimo wszystko zaintrygowały ją jego słowa.
- Dla mnie cała sytuacja jest niezwykle tajemnicza. Nie nazywam się Beth - wyjaśniła, cedząc
słowa.
Mężczyzna pochylił się i spojrzał jej w twarz, zmniejszając niebezpiecznie dystans między
nimi do ledwie kilku centymetrów.
- A niech mnie kule biją! - zawołał zdumiony. - Jest pani niezwykle podobna do mojej
bratowej. O rany, nawet nie chcę wiedzieć, co pani sobie o mnie pomyślała... - mruknął,
potrząsając głową z niedowierzaniem.

background image

Nagle wszystko stało się dla niej jasne. Nieznajomy był najzupełniej normalny, wziął ją po
prostu za kogoś innego, podobnie jak inni mieszkańcy miasteczka. Dlatego pewnie byli tacy
mili...
- Najmocniej panią przepraszam, jest pani bardzo podobna do Beth, to jest do mojej bratowej,
która jest właścicielką tego sklepu - wskazał na witrynę sklepu dla przyszłych mam, przed
którym stali.
Maddie postanowiła zapamiętać tę informację. Zajrzy tu, kiedy sklep otworzy swoje podwoje,
być może dzięki temu uzyska jakieś informacje o swoich biologicznych rodzicach.
- Powiadają, że każdy ma sobowtóra - mruknęła.
Patrick O'Rourke przyjrzał się uważniej rozmówczyni. Choć w pierwszej chwili wydawała się
klonem jego bratowej, po chwili dostrzegł różnice w wyglądzie obu kobiet.
Ta tutaj miała zdecydowanie jaśniejsze włosy, no i ubierała się inaczej niż Beth. Bratowa
wolała stonowane kolory, zaś nieznajoma miała na sobie turkusową sukienkę i najwyraźniej
lubiła masywną, srebrną biżuterię.
- Patrick O'Rourke - wyciągnął do niej dłoń.
- Maddie Jackson. - Po chwili wahania wyciągnęła rękę, lecz zaraz instynktownie ją cofnęła.
Patricka to nie zdziwiło, ponieważ tak jak wszyscy męscy przedstawiciele rodziny O'Rourke
był potężnym mężczyzną i budził swą posturą respekt.
- Nie chciałem pani wystraszyć - mruknął.
- Nie wystraszył pan - odparła niezbyt przekonująco.
- Pochodzę ze Slapshot w stanie Nowy Meksyk - powiedziała, unosząc brodę. - I nie jestem w
ciąży - dodała, po czym spojrzała na swój brzuch. - Czy pańskim zdaniem jestem za gruba? -
spytała z niepokojem. - Nie żebym robiła z tego powodu dramat, ale bardzo dbam o linię i
nigdy nie miałam problemów z nadwagą.
- Ależ skąd! - zaprzeczył z lekkim uśmiechem. - Przepraszam raz jeszcze za to
nieporozumienie... - Mówi pani, że pochodzi z Nowego Meksyku - zręcznie zmienił temat. -
Co pani robi tak daleko od domu?
Ku swemu zdziwieniu stwierdził, że jej twarz przybrała nagle kamienny wyraz.
- Jestem tu z wizytą - bąknęła.
- Z wizytą? - powtórzył z zaciekawieniem.
- Coś w tym rodzaju. Miałam właśnie wyjść za... - Przygryzła wargę, po czym głos uwiązł jej
w gardle.
W brązowych oczach Maddie Patrick z przerażeniem dostrzegł łzy. Nigdy nie wiedział, jak
się zachować w obecności kobiety, która płacze...
- Nie ma sprawy, już o nic nie pytam - pospieszył z zapewnieniem.
Maddie pociągnęła nosem, by po chwili podjąć śmiałą próbę uśmiechnięcia się.
- Dziękuję, już mi lepiej.
Uff, pomyślał z ulgą. Najrozsądniej byłoby pożegnać nieznajomą i szybko się oddalić, jednak
z jakichś niezrozumiałych powodów nie miał ochoty zachować się rozsądnie...
- Proszę chociaż pozwolić zaprosić się na kawę - zaproponował. - Może wkrótce zjawi się
Beth, miałaby pani okazję ją poznać.
Przyjrzała mu się badawczo, po czym potrząsnęła przecząco głową.
- Dzięki, ale właśnie wybierałam się na cmentarz. Chciałabym się tam trochę rozejrzeć, bo
wie pan... zostałam adoptowana i szukam śladów mojej rodziny.
Adoptowana? Ciekawe, pomyślał Patrick. Przypomniał sobie, że jego bratowa również była
adoptowana, lecz później jej przybrani rodzice rozwiedli się w dość dramatycznych
okolicznościach.
- W jakim wieku panią adoptowano?

background image

- Miałam miesiąc. Szczęśliwie trafiłam do cudownych ludzi. Zupełnie niedawno zaczęłam się
interesować moimi biologicznymi rodzicami, na wypadek gdybym... planowała urodzić
dziecko. Oczywiście jeszcze nie teraz - dodała pospiesznie. - Jak mówiłam, nie jestem
w ciąży.
W ciągu pięciu minut ta kobieta zdążyła mi opowiedzieć historię swojego życia, stwierdził
zdumiony Patrick.
- Owszem, wspominała pani.
- Właściwie to planowałam zajść w ciążę... - ciągnęła swoją opowieść Maddie. - Lecz te plany
wzięły nagle w łeb. Dzięki Bogu w ostatniej chwili przejrzałam na oczy - dodała po chwili.
- I co takiego pani ujrzała? - zapytał wyłącznie przez grzeczność.
- Zrozumiałam... - nie była w stanie dokończyć, bo do oczu znów napłynęły jej łzy. Dopiero
teraz dotarło do niej, że zwierza się zupełnie obcemu człowiekowi.
Zrobiło jej się wstyd. Było to zupełnie nowe doznanie, bo całe życie spędziła w małym
miasteczku, gdzie każdy o każdym wszystko wiedział, toteż nie było sensu niczego ukrywać.
Teraz też wszyscy w Slapshot wiedzieli o jej niedoszłym ślubie z Tedem, nie wyobrażała więc
sobie dalszego życia w tej zamkniętej społeczności.
- Wszystko w porządku? - zapytał Patrick zaniepokojony.
O, przejął się, odnotowała w myślach Maddie z niejaką satysfakcją. Wcześniej to on wytrącił
ją z równowagi, nazywając „ślicznotką” i całując w policzek, więc teraz byli kwita. Dobrze,
że odrzuciła jego zaproszenie na kawę. Był bowiem dokładnie takim typem uwodziciela,
przed jakim przestrzegał Maddie ojciec, odprowadzając ją na lotnisko w Albuquerque.
- Wszystko w porządku, panno Jackson? - zapytał ponownie Patrick z wyraźnym już
wyrazem zatroskania w błękitnych oczach.
- Czuję się świetnie, nie widać? - Maddie dumnie uniosła głowę.
- Och tak - odparł nie przekonany.
Maddie postanowiła spuścić nieco z tonu. Nie było powodu, by zachowywać się niegrzecznie.
- Cóż, miło mi było pana poznać - wyciągnęła do niego rękę. - Życzę panu urodziwego
bratanka - dodała z uśmiechem.
- Dziękuję - odparł i ujął jej dłoń.
Maddie przeszedł dziwny dreszcz. Czym prędzej ją cofnęła.
- Do widzenia - mruknęła, po czym, starając się, by nie wyglądało to na ucieczkę, ruszyła w
stronę wynajętego samochodu. Otworzyła drzwiczki i spojrzała za siebie. Nowy znajomy
nadal jej się przyglądał.
Uśmiechnęła się do niego blado, wsiadła do wozu i odjechała.
Patrick wbił ręce w kieszenie i odprowadził wzrokiem samochód. Czuł się tak, jakby zdołał
umknąć przed trąbą powietrzną. Rozmowa z tą kobietą kompletnie wytrąciła go z równowagi.
Nie miał pojęcia, co to za historia z niedoszłą ciążą, choć wyglądało to na finał nieszczęśliwej
historii miłosnej. A on, nawet jeśli myślał o jakimś związku, to na pewno nie z kobietą o
złamanym sercu albo marzącą o dziecku.
Poważny związek? Brr...
Oczywiście cieszyło go, że Kane się ożenił, ale nie miał zamiaru pójść w ślady starszego
brata. Patrick lubił swoje radio KLMS i cenił sobie to, że nikt go nie pytał, o której wróci do
domu. Jeśli chciał spędzić noc w rozgłośni, to właśnie tak robił. A zmiana profilu stacji, jaka
się właśnie dokonywała, wymagała od niego olbrzymiego nakładu pracy. Wszystko było na
najlepszej drodze, jednak nie pozostawało mu wiele czasu na cokolwiek poza życiem
zawodowym.
- Patrick? Co ty porabiasz w Crockett? - usłyszał za sobą wesoły glos Beth. - Ostatnio
wiecznie przesiadujesz w pracy. Nawet do nas nie wpadniesz w niedzielę na obiad...
- A, to ty, Beth. - Przyjrzał się uważnie swojej bratowej.

background image

Po przygodzie z Maddie Jackson wolał być ostrożny. Miał szczęście, że nie dostał w twarz lub
nie został oskarżony o molestowanie.
- Spodziewałeś się kogoś innego? - Beth uniosła brwi.
- Nie uwierzysz - odparł, składając na jej policzku przyjacielski pocałunek - Właśnie
spotkałem kobietę bliźniaczo do ciebie podobną. Nie masz siostry bliźniaczki w Nowym
Meksyku?
- Nie.
Patrick zawahał się.
- Wiesz, Maddie, ta kobieta, powiedziała mi, że została adoptowana i szuka swoich krewnych.
Wierz mi, jesteście tak bardzo do siebie podobne, że naprawdę mogłybyście być siostrami...
- Kto wie. Wielokrotnie próbowałam zdobyć jakieś informacje na temat mojej rodziny, ale
bezskutecznie. Z chęcią bym porozmawiała z tą Maddie.
- Pojechała właśnie na cmentarz. Jeśli chcesz, mogę ją poprosić w twoim imieniu o spotkanie
- zaproponował Patrick i jednocześnie cichutko westchnął. Znajomość z Maddie Jackson nie
wróżyła niczego dobrego, a przecież jemu marzył się święty spokój...
- Świetnie! - Ucieszyła się Beth. - Czekam w sklepie na dostawę, gdyby nie to, sama
pojechałabym na cmentarz.
- A przy okazji przyjmij moje serdeczne gratulacje z powodu ciąży - powiedział Patrick z
uśmiechem. - Uważam się za współtwórcę waszego szczęścia, w końcu to dzięki mnie
poznaliście się z Kane'em.
- Och, dzięki, Patrick - rozpromieniła się Beth. - Kane spędził ostatnio parę godzin, dzwoniąc
po wszystkich znajomych, od Londynu po Tokio. Wydamy pewnie majątek na rachunek
telefoniczny, ale co tam.
I właśnie również za to Patrick tak bardzo lubił bratową. Choć wyszła za jednego z
najbogatszych ludzi w Stanach, nadal myślała o domowych wydatkach jak każda przeciętna
Amerykanka.
Nagle, może poprzez kontrast, radość w oczach Beth przypomniała mu smutny wyraz oczu
Maddie. Choć próbował o niej nie myśleć, nic z tego nie wychodziło. Ta kobieta w czasie
parominutowej rozmowy dwukrotnie niemal się rozpłakała...
Co mnie to obchodzi, ofuknął się w myślach, to nie moja sprawa. Trudno, bym o niej tak od
razu zapomniał, skoro jest podobna do mojej bratowej.
Nie bez wysiłku skupił się na rozmowie z Beth.
- Dobrze, w takim razie idź do sklepu, a ja pojadę po Maddie - powiedział i ponownie
pocałował Beth w policzek.
Po chwili zastanowienia wydało mu się dziwne, że pomylił te dwie kobiety. Beth to Beth.
Kontakty z nią były lekkie, miłe i przyjemne. Zbyt wiele w życiu przeszedł, żeby tego nie
doceniać...
W kwiaciarni przy cmentarzu kupił bukiet chryzantem. Zawsze mógł powiedzieć, że
przyjechał złożyć je na grobie przyjaciela. Gdzieś na dnie duszy wiedział, że popełnia błąd,
angażując się w tę sprawę. Nie umiał jednak odmówić Beth, którą kochał, ponieważ uczyniła
jego starszego brata najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Był piękny jesienny dzień, choć w powietrzu czuło się już pierwsze tchnienie zimy. Wkrótce
nadejdą deszcze, na które wiecznie narzekali tutejsi mieszkańcy. Nigdy nie mógł zrozumieć,
dlaczego nie przeniosą się gdzieś na południe, skoro nie odpowiada im klimat północnego
wybrzeża Pacyfiku, choć pamiętał też słowa matki, która mówiła mu, że jako Irlandczyk jest
genetycznie zaprogramowany na akceptację deszczu.
Przed bramą cmentarza zadzwonił do biura brata. Gdy Kane odebrał, Patrick opisał mu
spotkanie z Maddie, pomijając milczeniem jedynie urodę nieznajomej. To przecież nic nie
wnosiło do sprawy.

background image

- Świetnie - ucieszył się najstarszy z braci O'Rourke. - Beth zawsze chciała mieć rodzinę, a
zwłaszcza teraz, gdy dziecko jest w drodze. Wiesz co, wezwę helikopter i też przylecę na
spotkanie z Maddie.
Patrick uśmiechnął się do słuchawki. Naprawdę niewielu ludzi miało prywatny śmigłowiec,
toteż gdyby jego brat nie był wyjątkowym człowiekiem, takie bogactwo zapewne uderzyłoby
mu do głowy. Na szczęście pieniądze nie zmieniły Kane'a.
Patrick schował telefon do kieszeni i wszedł na teren niedużego cmentarza. W turkusowej
sukience Maddie była widoczna z daleka. Szła od grobu do grobu, czytając napisy na
pomnikach. Czasem coś notowała, czasem kładła kilka kwiatów na nagrobku.
Patrick westchnął. Było w niej coś niezwykle niewinnego i świeżego.
Z bukietem w ręku ruszył w jej stronę. Jak zwykle w takich sytuacjach czuł się strasznie
głupio. Przełknął ślinę i już miał coś powiedzieć, gdy Maddie podniosła wzrok. Otworzyła
szeroko oczy i odruchowo zrobiła krok w tył. Jej reakcja kompletnie go zmroziła. Spojrzał na
bukiet, a potem znów na nią. Cóż, kwiaty nie były dobrym pomysłem.
- Wiem, jak to wygląda, ale... - zaczął powoli.
- Nie, nie wiesz.
- No dobrze, nie wiem - westchnął ciężko. - Chodzi o to, że chwilę po naszej rozmowie
zjawiła się moja bratowa. Opowiedziałem jej o naszym spotkaniu, a ona poprosiła, bym was
umówił. - Opuścił kwiaty, by nie rzucały się tak w oczy. - A jak poszukiwania? - zapytał po
chwili trudnego do zniesienia milczenia.
Maddie przyjrzała mu się uważnie, a potem wzruszyła ramionami. Najwyraźniej doszła do
wniosku, że jednak nie jest niebezpieczny.
- Znalazłam parę grobów, ale są bardzo stare. Jeśli więc ci ludzie byli moimi krewnymi, to
musiała być jakaś dalsza rodzina.
- Znalezienie rodziców może okazać się bardzo trudne. Co o nich wiesz?
- Niewiele - westchnęła. Wiem, że moja matka miała na nazwisko Rousso i była bardzo
młoda. Moi przybrani rodzice poznali się, gdy tata studiował na uniwersytecie. O tym, że nie
mogą mieć dzieci, wiedzieli na długo przedtem, zanim zdecydowali się na adopcję. Procedurę
przeprowadzono przy pomocy kościoła.
- Sprawiasz wrażenie osoby, dla której mówienie o adopcji nie jest problemem.
- Nic dziwnego, miałam cudowne dzieciństwo.
- Skoro tak, to dlaczego szukasz biologicznych rodziców?
- Hm, mówiłam ci - powiedziała niechętnie.
- Powiedziałaś jedynie, że interesowałaś się nimi, bo planujesz mieć dziecko, a następnie
oznajmiłaś, że są to bardzo odległe plany.
- Och - jęknęła i przygryzła wargę.
Patrick natychmiast pożałował, że w ogóle poruszył ten temat.
- Skądinąd doskonale cię rozumiem - zapewnił pospiesznie. - Kto by chciał mieć kulę u nogi
w postaci niemowlaka?
Zmrużyła groźnie oczy.
- Myślałam, że z radością oczekujesz przyjścia na świat bratanka. Dzieci są cudowne!
A niech to licho, przeklął w duchu swój brak wyczucia. Zresztą on i tak swoje wiedział i nie
miał zamiaru dyskutować z nią na ten temat.
- Jedźmy do Beth - rzucił pospiesznie. - Kto wie, może jesteście siostrami? Ona też została
adoptowana.
W pierwszej chwili zamierzała zaufać swojej intuicji i powiedzieć „tak”, ale się zawahała.
Intuicja ją zawodziła, gdy chodziło o mężczyzn, należało więc zastanowić się nad
odpowiedzią. Patrick nie chciał umówić się z nią na randkę, działał na prośbę bratowej. Czy
mogło kryć się w tym jakieś niebezpieczeństwo? Przecież i tak planowała porozmawiać z tą
kobietą.

background image

- Dobrze - zgodziła się po namyśle. - Teraz?
- Tak. Najlepiej będzie, jak pojedziesz za mną.
Maddie skrzywiła się.
- Myślisz, że mogłabym się zgubić?
- Po drodze jest parę skrzyżowań i rozjazdów...
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę parkingu. Gdy przestała słyszeć za sobą kroki,
spojrzała przez ramię. Zobaczyła, że Patrick kładzie bukiet chryzantem na jednym z grobów.
Serce zaczęło jej bić gwałtowniej. Nie miała wątpliwości, że w pierwszej chwili poczuł się
strasznie zakłopotany z powodu tych kwiatów. Jednak zamiast je wyrzucić, położył na czyimś
zapomnianym grobie. Poczuła do niego sympatię. Niedobrze.
Nie chciała myśleć pozytywnie o żadnym mężczyźnie, a zwłaszcza o tak przystojnym. Jej
życie emocjonalne legło niedawno w gruzach, a Patrick O'Rourke nie był dla niej
odpowiednim facetem, choć serce mówiło co innego.

ROZDZIAŁ DRUGI

Pomimo zapewnień, iż trafi bez problemu, Maddie zjawiła się w miasteczku kilka minut po
Patricku. Zajechała pod sklep Beth i wysiadła z zawadiacko uniesioną brodą i buńczuczną
miną. Patrick z trudem stłumił śmiech.
- Nie przejmuj się, pojechałem skrótem - oznajmił z rozbawieniem.
Maddie najwyraźniej jednak nie miała w zwyczaju długo się złościć, bo uśmiechnęła się do
niego. Odniósł nawet wrażenie, że po raz pierwszy od chwili, gdy ją przez pomyłkę
pocałował, była naprawdę rozluźniona.
Zauważył także parę uroczych piegów na jej nosie. Uroczych?
Nie przypominał sobie, kiedy po raz ostatni użył tego słowa.
Przewrócił oczami. Przecież ta dziewczyna nawet mu się nie podoba. Jest gadatliwą, kierującą
się emocjami, impulsywną blondynką, a nie chłodną, wyrafinowaną brunetką, w jakich
zawsze gustował.
- Czy jesteś gotowa na spotkanie z sobowtórem? - zapytał.
Maddie skinęła głową, starając się zwalczyć narastające w niej podniecenie. Nie było sensu
zbyt wiele sobie obiecywać. Patrick najprawdopodobniej przesadził z tym podobieństwem.
Przeszli przez dział z ubrankami dla niemowląt i zatrzymali się przy kasie. Maddie z wrażenia
zaniemówiła.
- Beth, to jest Maddie Jackson - Patrick zwrócił się do bratowej. - Maddie, poznaj Beth
O'Rourke.
- O rany, zupełnie jakbym patrzyła na swoje odbicie w lustrze! - zawołała właścicielka sklepu.
- A nie mówiłem? - mruknął Patrick.
Maddie była zaszokowana. W ciągu trzech dni wydarzyło się tak wiele... Najpierw, w dniu
ślubu, zobaczyła swojego przyszłego męża trzymającego w objęciach jakąś dziewczynę,
potem pocałował ją nieznajomy, a teraz jeszcze... to. Poczuła irracjonalną chęć znalezienia
się w ramionach Patricka, poszukania w jego objęciach ukojenia i pocieszenia.
Beth pierwsza doszła do siebie, gdyż uśmiechnęła się i ruszyła na przywitanie.
- Witaj w Crockett. Słyszałam, że szukasz swoich prawdziwych rodziców.
- Moi prawdziwi rodzice mieszkają w Nowym Meksyku - sprostowała Maddie, odruchowo
wyciągając rękę na powitanie. - Szukam moich biologicznych rodziców - dodała.
- Rozumiem.
Zapanowało niezręczne milczenie, które Patrick postanowił przerwać.
- Zacznijcie może od podania swoich dat urodzin - zaproponował przytomnie.
- Dwudziesty lipca - odparły obie naraz.

background image

Maddie mimowolnie zrobiła krok w tył. Różnych rzeczy mogła się spodziewać, wyjeżdżając
ze Slapshot, ale nie tego, że spotka kobietę urodzoną tego samego dnia, mającą te same oczy,
te same rysy twarzy...
- To faktycznie niezwykłe, że obie urodziłyście się tego samego dnia - rozległ się z tyłu męski
głos.
- Kane! - zawołała Beth na widok wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny, uderzająco
podobnego do Patricka, i rzuciła mu się w ramiona.
- To mój brat - powiedział Patrick. - Myślisz pewnie, że ci dwoje nie widzieli się od miesięcy,
a tymczasem rozstali się ledwie parę godzin temu. Ale są małżeństwem dopiero od kilku
tygodni, więc możemy im chyba wybaczyć to egzaltowane zachowanie.
Dość cierpki ton, jakim Patrick skomentował sytuację, sprawił Maddie przykrość. Poczuła się
jeszcze bardziej nieswojo, gdy małżonkowie zaczęli się namiętnie całować.
Rzecz jasna, nie odmawiała im prawa do szczęścia, ale nie było jej łatwo patrzeć na miłość
innych, skoro dla niej samej w tej dziedzinie los okazał się o wiele mniej łaskawy. Patrząc
na męża, Beth O'Rourke po prostu promieniała. Kiedy to ona sama patrzyła tak na Teda? Z
pewnością nie tego dnia, gdy zauważyła wystający z jego kieszeni stanik z miseczką w
rozmiarze D. A swoją drogą nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego mężczyźni przywiązywali
taką wagę do walorów cielesnych.
Jej nie sprawiłoby żadnej różnicy, gdyby Patrick był, dajmy na to, niski i gruby.
Zmarszczyła brwi. Patrick?
A kim właściwie był Patrick? Jedynie przygodnym znajomym, choć trzeba przyznać, że
niezwykłe atrakcyjnym i wspaniale zbudowanym. Tacy mężczyźni pobudzają kobiecą
fantazję.
- Wszystko w porządku, Maddie? - usłyszała spokojny głos.
Spojrzała w górę i zobaczyła zatroskaną twarz Patricka. Beth i jej mąż nadał byli zajęci sobą.
- Oni chyba naprawdę się kochają - stwierdziła tak smutnym głosem, że aż ją to
zdenerwowało. - To fantastyczne, że będę mieli dziecko...
Patrick westchnął bezradnie. Nie miał pojęcia, jak pocieszyć nieszczęśliwą kobietę. Widział,
że warga jej drży i do oczu znów napływają łzy, lecz nie wiedział, dlaczego jest taka smutna.
Pochodził z rodziny, w której bez skrępowania okazywano innym współczucie, toteż w
pierwszym odruchu chciał ją po prostu przytulić. Z drugiej jednak strony pragnął bliskości
Maddie również z innych powodów, dlatego na razie postanowił powstrzymać się od
jakichkolwiek gestów.
Minęło kilka minut, nim Beth i Kane zaczęli ponownie zauważać resztę świata.
- Dobrze usłyszałem? Jesteście urodzone tego samego dnia? - zapytał w końcu Kane, cały
czas obejmując ramieniem żonę.
- Dwudziestego lipca - przypomniała Maddie. - To może być czysty przypadek.
- Ale jesteśmy do siebie takie podobne... - zaoponowała Beth. - Urodziłam się dwadzieścia
pięć po dwunastej w starym szpitalu w Crockett. A ty?
Maddie poczuła się nieswojo.
- W tym samym szpitalu o dwunastej trzydzieści pięć. Ale w akcie urodzenia nie ma
wzmianki o narodzinach mojej siostry.
- Ani w moim, lecz akty urodzenia są zazwyczaj sporządzane na nowo, gdy dziecko trafia do
adopcji. Dwunasta trzydzieści pięć? A więc to ja jestem starsza. Założę się, że jesteśmy
bliźniaczkami - Beth roześmiała się.
- Chyba nie uda nam się tego ustalić - oświadczyła Maddie i sądząc po jej dumnie uniesionej
brodzie, wcale nie marzyła o tym, żeby mieć siostrę bliźniaczkę. - Ale możemy być
spokrewnione. To by wyjaśniało nasze podobieństwo, a ta sama data urodzenia o niczym tak
naprawdę nie świadczy.
Beth potrząsnęła głową.

background image

- Moim zdaniem to zbyt nieprawdopodobne. Zresztą pamiętam, że coś się mówiło na ten
temat, gdy byłam mała. Jednak gdy mieszka się z różnymi rodzinami, często, delikatnie
mówiąc, daleko odbiegającymi od idealnego wzorca, to przestaje się przywiązywać wagę do
słów dorosłych. Czy nie uważasz, że byłoby wspaniale, gdybyśmy mogły wychowywać się
razem?
Maddie nie skomentowała tego w żaden sposób, ale usta miała nadal zaciśnięte.
- Bliźnięta rzadko bywają rozdzielane przy adopcji, a znając moich rodziców, na pewno
wzięliby nas obie. Uważam więc, że nie jesteśmy siostrami.
Patrick rozumiał opór Maddie. Pamiętał, z jaką miłością mówiła o przybranych rodzicach.
Nie mieściło jej się w głowie, że tacy uczciwi i uczuciowi ludzie mogliby rozdzielić
bliźniaczki.
- Jest jeszcze jedna możliwość - wtrącił się Patrick. - A jeśli twoja, biologiczna matka
postanowiła uszczęśliwić dwie bezdzietne rodziny? Twoi rodzice pewnie nawet nie wiedzieli
o istnieniu drugiego dziecka.
- Opowiedz nam o sobie - nalegała Beth. - Jakie masz plany? Jesteś mężatką? Masz dzieci?
Jesteśmy z Kane'em świeżo po ślubie i już spodziewamy się dziecka...
Małżeństwo, dzieci, zirytował się w duchu Patrick. Beth nieświadomie wybrała najgorszy
temat do rozmowy. Jeszcze chwila, a Maddie znowu zacznie płakać.
- Nie jestem mężatką - odparła Maddie drżącym głosem. - To znaczy omal nią nie zostałam,
ale... nic z tego nie wyszło - dodała i po policzku powoli popłynęła jej ciężka łza.
Gdyby nie to, że Patrick bardzo lubił Beth, zapewne powiedziałby jej coś do słuchu. Owszem,
jego bratowa nie miała pojęcia o dramatycznych przeżyciach Maddie, ale to jej zupełnie nie
usprawiedliwiało. Poza tym ostatnią rzeczą, o której chciał słuchać, była historia nieudanego
romansu Maddie. Lubił ją, ale nie chciał czuć do niej sympatii. Wpakował się w życiu w
wiele paskudnych sytuacji i byłby idiotą, znowu szukając guza.
- Tak mi przykro - powiedziała Beth z miną równie ponurą, jak mina Maddie. - Czy mogę coś
dla ciebie zrobić?
Maddie potrząsnęła głową, wdzięczna Patrickowi za to, że wziął jej dłonie w swoje. Nie
wiedziała, kiedy ich ręce się spotkały, ale jego dłonie były ciepłe i silne, dokładnie takie, jakie
powinny być ręce mężczyzny.
Rany, czy ja zwariowałam? - przemknęło jej przez myśl. O czym ja myślę?
- Cóż, skończyłam już z mężczyznami - starała się nadać swemu głosowi żartobliwy ton.
Co prawda Patrick wydawał się porządnym facetem, ale niczego to nie zmieniało. Skończyła i
z facetami, i z romansami. Przez chwilę zrobiło jej się jakoś smutno, lecz szybko doszła do
siebie.
Beth chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła, gdyż do sklepu weszła kobieta z wózkiem. Beth
ruszyła na powitanie klientki, która rzucała pełne zaciekawienia spojrzenia to na Maddie, to
na nią.
Po chwili do środka weszła większa grupka klientów.
- Przepraszam cię - zwróciła się Beth do Maddie. - Wiesz co, powieszę tabliczkę „zamknięte”,
obsłużę tylko tych klientów, a potem pogadamy.
- Nie! - zaprotestowała Maddie. W głębi duszy nie była gotowa na spotkanie z siostrą, o ile
oczywiście ona i Beth rzeczywiście były bliźniaczkami. - Nie rób sobie kłopotu. Przyjadę
jutro... Albo zadzwonię. Zatrzymałam się w zajeździe „Puget”, tuż za miastem.
- Mogłabyś zatrzymać się u nas. Kupiliśmy właśnie piękny, wielki dom. Trwa remont, więc
jest bałagan, ale miejsca nie brakuje.
Maddie przestąpiła z nogi na nogę. Może ona i Beth były jakąś rodziną, jednak zamieszkanie
pod jednym dachem ze świeżo poślubionymi małżonkami wydało jej się dość głupim
pomysłem. W dodatku Beth zaczęłaby ją wypytywać o niedoszłego męża, a to byłoby
naprawdę trudne do zniesienia.

background image

Nie. Nie była w stanie rozmawiać o Tedzie i o tym, jak podłe ją okłamał. Nie z Beth. Nie z
kobietą, która kochała i była kochaną. Już prędzej opowiedziałaby o tym Patrickowi, licząc,
że pomoże jej lepiej zrozumieć mężczyzn. Tak, to był dobry pomysł.
A gdyby zapytać go, czy mam wystarczająco duży biust? - puściła wodze fantazji. To może
ocenić jedynie mężczyzna.
Nagle poczuła wzbierające gorąco. Dziewczyno, tyś kompletnie zbzikowała, ofuknęła się w
duchu.
- Uspokój się - szepnął jej Patrick do ucha.
Maddie uświadomiła sobie, że ściska jego palce z determinacją tonącego. Puściła więc jego
dłoń i potrząsnęła głową.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale nie mogę skorzystać z tego zaproszenia. Dziękuję.
Zadzwonię jutro.
Beth była zawiedziona, twarz Kane'a wyrażała zrozumienie, a Patrick... Nie, na Patricka
Maddie wolała nie patrzeć. Marzyła, by jak najszybciej znaleźć się bardzo daleko stąd.
To był naprawdę koszmarny tydzień.
Patrick obrzucił szybkim spojrzeniem Beth i Kane’a. Bratowa była wyraźnie zmartwiona, a
brat zaniepokojony nastrojem ciężarnej żony. Należało więc coś zrobić, i to szybko.
- Pójdę i porozmawiam z nią - zaproponował.
Beth ucałowała go w policzek, a Kane skinął głową z aprobatą. Patrick odczuł satysfakcję, bo
nie tylko nie pogorszył sytuacji, ale wręcz próbował ją naprawić.
Wypożyczony samochód stał na parkingu, co oznaczało, że Maddie jeszcze nie odjechała.
Spojrzał na ulicę i wypatrzył turkusową sukienkę. Ta dziewczyna powinna narzucić na
ramiona jakiś sweter, bo robiło się coraz chłodniej. Sprawdził drzwi samochodu. Tak jak się
spodziewał, były otwarte. Pewnie Maddie powie, że u niej, w Slapshot, nikt nie zamyka
samochodu i będzie zdziwiona, że w stanie Waszyngton jest inaczej.
Slapshot. Czy ktokolwiek słyszał o miasteczku Slapshot? Maddie zapewne opowiedziałaby
mu historię tej nazwy, gdyby pobył z nią wystarczająco długo...
Uśmiechnął się. W tym jej rozgadaniu był jakiś swoisty i niepowtarzalny urok. Większość
kobiet, gdy chce zrobić wrażenie, cedzi słowa i robi mądre miny, a i tak nie wiadomo, o co im
chodzi. Maddie była bezpretensjonalna.
Z przedniego siedzenia wziął jej żakiet pachnący jakimiś zmysłowymi perfumami. Przerzucił
go przez ramię i ruszył za nią szybkim krokiem.
- Hej, Maddie, poczekaj! - zawołał, gdy znalazł się dostatecznie blisko. - Nie możemy się
stale spotykać na ulicy.
Odwróciła się i spojrzała na niego bardzo poważnie, bez cienia uśmiechu.
- Naprawdę myślisz, że Beth jest moją siostrą?
- Możliwe - odparł. Uważał to za całkiem prawdopodobne, ale ponieważ Maddie nie
wydawała się zachwycona takim obrotem spraw, nie powiedział nic więcej.
- Robi miłe wrażenie.
- Jest miła.
- A twój brat naprawdę ją kocha.
Drugi raz wspomniała o miłości. Patrickowi zapaliło się w głowie ostrzegawcze światełko. A
więc to o to chodzi! Maddie miała złamane serce, dlatego nie chciała zamieszkać u
zakochanych w sobie małżonków, oczekujących przyjścia na świat dziecka.
- Wiesz co? - mruknął, porzucając tym samym swoje wcześniejsze postanowienie, żeby
szerokim łukiem omijać temat nieszczęśliwej miłości Maddie. - Pokaż mi tego łajdaka, który
cię skrzywdził, a ja już mu porachuję kości.
- Ty... - Maddie zatrzymała się i uśmiechnęła promiennie. - Zrobiłbyś to?

background image

- Bez wahania - odparł zupełnie szczerze. Najlepszą bowiem obroną przed urokiem Maddie
było traktowanie tej dziewczyny jako jeszcze jednej siostry. Patrick bez namysłu stanąłby w
obronie każdej ze swoich sióstr. Zresztą wszyscy mężczyźni z rodziny O'Rourke postąpiliby
tak samo, choć kochane siostrzyczki często nazywały ich nadopiekuńczymi
neandertalczykami.
- Proszę, robi się zimno. - Zarzucił jej żakiet na ramiona.
- Dzięki.
- Zjemy razem lunch?
- Dziękuję, może innym razem - Maddie potrząsnęła głową.
- Maddie, daj się namówić... Od śniadania minęło już pół dnia, a nie znoszę jadać sam.
Nie chciało jej się w to wierzyć. Patrick O'Rourke sprawiał wrażenie osoby, która czuje się
świetnie we własnym towarzystwie, choć zdecydowanie nie był typem samotnika.
Pewnie, nie brakowało mu wielbicielek i sądził, że Maddie powinna być zachwycona jego
propozycją. Jednak ona skończyła już z mężczyznami i nie podobało jej się, co robili lub
mówili. No, może nie do końca.
Z drugiej strony zaproszenie Patricka nieco podbudowało jej wiarę w siebie i mile połechtało
kobiecą próżność. Czyż właśnie nie tego było jej teraz potrzeba?
Zaraz, przecież Patrick zaprosił ją nie dlatego, że był nią zainteresowany, ale przez wzgląd na
ewentualne pokrewieństwo z jego bratową. Ledwo sobie to uświadomiła, znów wpadła w
dołek.
- Ech, mężczyźni... - jęknęła.
- Słucham? - zapytał Patrick zdziwiony.
- Jesteś dla mnie miły, bo mogę być siostrą Beth.
- A co w tym złego?
- W zasadzie nic, ale wszystko tak się skomplikowało. Poczułam, że w ogóle nie powinnam tu
być. - Głośno pociągnęła nosem. Chciała być silna i niezależna, lecz tego typu osoba
siedziałaby teraz w domu i próbowała uprzątnąć bałagan po swym nieudanym związku, a
przynajmniej pomogła matce w sensowny sposób pozbyć się niewiarygodnej ilości jedzenia,
jaką przygotowały na ucztę weselną. Ona tymczasem wsiadła w samolot i poleciała na drugi
koniec Ameryki.
- Czy ty aby nie będziesz płakać? - Zapytał niepewnie Patrick. - Proszę cię, nie rób tego. Nie
wiem, co robić w takich sytuacjach.
- Nie żartuj.
Wiedziała, że mężczyźni nie znoszą widoku płaczącej kobiety. Jej ojciec zawsze się rozklejał,
gdy przy nim płakała, choć mama próbowała go tego oduczyć.
Problem polegał tym, że Maddie płakała z byle powodu. Płakała, widząc bezradne kociątko
na dachu, płakała, gdy padał śnieg, bo było tak pięknie. A w czasie Bożego Narodzenia
powstawało prawdziwe zagrożenie powodziowe z powodu ilości wylanych przez nią łez
wzruszenia.
- Postaram się nie wprawiać cię już więcej w zakłopotanie - zapewniła go. - Nie powinno to
być trudne, nie jesteśmy przecież przyjaciółmi ani nic w tym rodzaju. I nawet jeśli Beth jest
moją siostrą, nie oznacza to jeszcze, że ty i ja jesteśmy rodziną. To znaczy w moich stronach,
w Slapshot, bylibyśmy nią, oczywiście, ale nie wiem, jakie tu panują zwyczaje.
Patrick westchnął.
Nigdy jeszcze nie spotkał kobiety, która tak otwarcie ujawniała swoje emocje. Na jej twarzy
malowało się wszystko, co czuła. Zrobiło mu się głupio, bo jeszcze przed chwilą podejrzewał,
że jej łzy są wymuszone.
- Tym się w ogóle nie przejmuj. A zresztą, dlaczego nie miałabyś tu zostać?
- Och... - Maddie znów zrobiła żałosną minę. - Powinnam załatwić, co mam do załatwienia, i
wracać do domu. Wszystko spadło na rodziców.

background image

Najchętniej ugryzłby się teraz w język, ale ciekawość wzięła górę.
- Wszystko, to znaczy co?
- Sto kilogramów sałatek, sto pięćdziesiąt kilo serów, szynki, indyka i wołowiny. Przeszło
tysiąc sztuk pasztecików. Kilkadziesiąt słoików majonezu, musztardy i sosów i masa innych
produktów...
- Co takiego? - Patrick nie miał bladego pojęcia, o czym ona mówi.
- No i dwudziestokilogramowy tort weselny - dodała i przygryzła wargę, żałując nagle swej
wylewności.
O rany, westchnął w duchu Patrick. Domyślał się, że przeżywała zawód miłosny, ale do
głowy mu nie przyszło że sprawa była aż tak poważna. Co się wydarzyło w dniu ślubu? Nie,
nie powinien o to pytać, lecz po raz kolejny zwyciężyła ciekawość.
- Co się właściwie stało?
- Zobaczyłam mojego narzeczonego całującego się z dziewczyną, którą zatrudniliśmy do
podawania gościom drinków.
Patrick skrzywił się. Może jednak zaszło jakieś nieporozumienie, pomyślał.
- Może...
- Nie ma żadnego „może”. Miała rozpiętą bluzkę, a na podłodze leżał stanik z miseczką w
rozmiarze D. A swoją drogą, możesz mi wytłumaczyć, dlaczego wy, faceci, tak bardzo lubicie
obfite piersi? Nie rozumiem tego.
Patrick przełknął ślinę.
Lubił kobiece piersi - duże, małe, średnie... Wszystkie były cudowne. Ale trudno było na ten
temat rozmawiać, stojąc na środku ulicy. Było jeszcze coś. Poczuł gniew w stosunku do
nieznanego mężczyzny, który cynicznie oszukiwał swoją przyszłą żonę. Jak ten łajdak mógł
skrzywdzić kogoś tak niewinnego jak Maddie i bez obrzydzenia patrzeć w lustro? On, Patrick
O'Rourke nigdy nie wykorzystywał zaufania kobiet, a już na pewno nigdy, ale to przenigdy,
nie okłamałby swojej przyszłej żony.
- Moim zdaniem twój narzeczony ma mózg wielkości orzecha laskowego - powiedział
oburzonym głosem. - Mógłbym coś jeszcze dodać na temat innej części jego anatomii, ale nie
powiem tego z uwagi na obecność damy... Rozumiesz?
Maddie zachichotała.
- Przepraszam za te złośliwości pod adresem mężczyzn. Ty naprawdę jesteś miły.
Miły?
Patrick przyjrzał jej się uważnie. Obserwując przez lata swoje cztery siostry, zauważył, że
zaczynają przebąkiwać o chęci spotkania się z kimś „miłym” zawsze wtedy, kiedy chcą
osłodzić sobie gorycz rozstania z poprzednim chłopakiem.
Gdyby nie to, bez namysłu zadzierzgnąłby z Maddie bliższą znajomość, pod warunkiem rzecz
jasna, że potrafiłaby zaakceptować jego dość niechętny stosunek do małżeństwa. W
przeciwnym wypadku dość szybko okazałoby się, że nie jest już wcale taki miły,
przynajmniej z kobiecego punktu widzenia.
- Nie chciałbym, żebyś wyrobiła sobie na mój temat błędną opinię - starannie dobierał słowa.
Nie jestem wcale taki miły...
Maddie w mgnieniu oka oprzytomniała, w lot odczytując zawartą w jego słowach groźbę.
Dumnie uniosła podbródek.
- Nie oceniałam cię.
- Chciałem tylko, żebyś...
- Naprawdę, nie ma o czym mówić. - Uśmiechnęła się do niego z przymusem. - Rzeczywiście
robi się chłodno. Wrócę już do zajazdu.
Patrick westchnął.
Faktycznie, stary, rozegrałeś to po mistrzowsku.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Maddie, poczekaj! - Patrick złapał ją za ramię i odwrócił do siebie. - Przepraszam.
- Ale za co? - spytała z miną niewiniątka.
Oho, zdaje się, że panna Jackson postanowiła się na nim odegrać.
- Głupio wyszło, ale mam cztery siostry i kilka razy widziałem, jak cierpiały, po...
- Po rozstaniu z facetem?
- Tak…
- Zapominasz, mój drogi, że to ty za mną cały czas łazisz. Więc nawet gdybym sobie wyrobiła
zdanie na twój temat, zawdzięczałbyś to wyłącznie sobie.
- Masz rację. - Patrick podniósł ręce w geście poddania się. Nie zniósłby, gdyby ktoś zranił tę
słodką, małą Maddie, tymczasem to on okazał się gruboskórny. - Jeśli pokornie poproszę cię o
przebaczenie i przyznam, że zachowałem się jak idiota, to mogę liczyć na łaskę?
Maddie westchnęła. Chciała wpaść w złość. I to bardzo. Jednak nic z tego, bo w obecności
Patricka kompletnie traciła głowę. Może zdradziła się jakimś gestem albo intonacją? Nie
byłoby w tym zresztą nic dziwnego, bo Patrick był nieprawdopodobnie przystojnym facetem.
Ten drań każdą kobietę przyprawiłby o szybsze bicie serca.
- Maddie?
- Wszystko w porządku.
Oczywiście nic nie było w porządku, ale za nic w świecie by się do tego nie przyznała. Jej
rodzice zawsze powtarzali jej, że jest śliczną dziewczyną, lecz teraz poważnie zastanawiała
się nad swoją atrakcyjnością. Odruchowo spojrzała na swój niezbyt imponujący biust i
westchnęła.
Może Ted wybrałby mniej brutalny sposób zakomunikowania jej, że nie chce się z nią ożenić,
gdyby nie przyłapała go na gorącym uczynku? Przecież nie był ostatnim draniem. A gdyby
znalazła w sobie tyle odwagi, by mu powiedzieć, że i ona po zastanowieniu zmieniła zdanie,
pewnie roześmieliby się oboje. Potem odwołaliby ceremonię w kościele i urządzili imprezę
dla znajomych.
- Wyglądasz nie najlepiej - stwierdził Patrick poważnie.
I rzeczywiście, sprawiał wrażenie zatroskanego.
Z pozoru szaławiła, w rzeczywistości poważny i odpowiedzialny mężczyzna, choć pewnie
sam nigdy by się do tego nie przyznał.
- Miałam ostatnio ciężkie, przejścia, więc nic dziwnego. Przepraszam, zareagowałam zbyt
emocjonalnie.
- Chcę ci coś powiedzieć. Myślisz pewnie, że jestem przystojniakiem z zamożnego domu,
zaliczającym kolejne dziewczęta, któremu o nic więcej w życiu nie chodzi. Otóż nic bardziej
błędnego. Byłem... dzikusem.
- O tak. - Maddie drwiąco wydęła usta. - Buntownik bez powodu.
- Możesz mi wierzyć lub nie. - Patrick miał ochotę, podwinąć rękaw i pokazać jej tatuaż, jaki
zrobił sobie, gdy był przywódcą gangu. Na szczęście w porę wyplątał się z nieciekawych
układów, a to dzięki pewnemu porządnemu facetowi, któremu zresztą próbował ukraść
samochód. Niemniej minęło jeszcze sporo czasu, zanim jego twarz przestała nosić ślady
kolejnych bójek. Nawet rodzina nie wiedziała o wszystkich jego grzeszkach.
Było w nim tyle złości po tym, jak ojciec uległ wypadkowi, że jego dzikie ekscesy mogły się
skończyć tragicznie.
Maddie mu nie wierzyła, bo pewnie w jej miasteczku było nadzwyczaj spokojnie. Przejeżdżał
kiedyś przez takie miejsca w Nowym Meksyku. Były fantastyczne... Największe dziury, jakie
kiedykolwiek widział.
Wyciągnął dłoń i musnął wargi Maddie. Wstrzymała oddech, a źrenice jej oczu tak się
powiększyły, że z tęczówek pozostały tylko brązowe obwódki.

background image

- Nie jestem miły - szepnął jej do ucha. - Gdybym był, nie miałbym tyłu nieprzyzwoitych
myśli na twój temat. Nie bój się, nie wdam się w romans z kobietą, która tego nie chce i
marzy o kimś innym niż ja. - Opuścił powoli dłoń.
Maddie musnęła językiem miejsce, które przed chwilą pieścił. Był to z jej strony całkowicie
niezamierzony gest, choć oczywiście niezwykle zmysłowy. Ta kobieta chyba nawet nie miała
pojęcia o jakichkolwiek męsko-damskich grach, była zbyt niewinna, by świadomie
wykorzystywać swój urok.
- A niby o czym ja marzę?
- Na pewno pragniesz małżeństwa, dzieci, stabilizacji. Ja taki nie jestem, Maddie.
- Ja też nie. Już nie. Po tym, co stało się w dniu mojego ślubu, podjęłam decyzję, że nigdy nie
wyjdę za mąż. Nigdy.
Patrick taktownie, choć nie bez wysiłku, powstrzymał się od sceptycznego uśmieszku.
Maddie mogła mówić z przekonaniem, ale był niemal pewien, że gdy tylko spotka
właściwego mężczyznę, zapomni o wiarołomnym Tedzie.
Ta myśl wywołała dziwne ukłucie w piersiach. Po raz pierwszy poczuł je na cmentarzu,
obserwując ją z oddali. Jakaż ona była niewinna... Wydawało mu się dotąd, że to Beth była
uosobieniem niewinności, ale przy tej dziewczynie jego bratowa mogłaby uchodzić za
kokietkę. Do głowy mu wcześniej nie przyszło, że niewinność bywa aż tak pociągająca.
Przełknął ślinę. Należało czym prędzej to przerwać.
- Maddie, przykro mi, naprawdę.
- Nie mówmy już o tym - poprosiła. - Nie mogę już słuchać przeprosin. Gdybyś wiedział, ile
razy słyszałam je od Teda.
Patrick przyjrzał jej się badawczo. Przypominała teraz dzielne, małe kurczątko z kreskówki,
fukające na wielkiego kocura. Była urocza.
Gdyby tylko nie dzieliła ich przepaść co do sumy doświadczeń życiowych. Wtedy nie
musiałby być aż taki ostrożny.
- Ted to twój narzeczony?
- Były narzeczony.
- Mam nadzieję, że rozgniotłaś mu chociaż ciastko na twarzy na pożegnanie? - zapytał
wzburzony. Może w przeszłości był zabijaką, ale w rodzinie O'Rourke obowiązywał
surowy kodeks postępowania wobec kobiet, a ten padalec Ted niewątpliwie go nie
przestrzegał.
Ku swojemu zdziwieniu Maddie zachichotała.
- Niezupełnie. Cisnęłam mu w twarz pierścionek zaręczynowy, zdaje się, że rozcięłam mu
nim usta.
- I bardzo dobrze,
- Tata powiedział to samo. W pierwszej chwili chciał go nawet zastrzelić, ale mama
przekonała go, że mieliśmy szczęście, bo przyłapałam tego drania przed, a nie po ślubie. -
Maddie przygryzła wargę. - Zauważyłeś pewnie, jak łatwo sprowokować mnie do płaczu?
Świetnie, pomyślał Patrick. Znowu nie wiem, co powiedzieć.
- Uważam, że okazywanie emocji nie jest niczym złym - mruknął.
- Nie martw się, nie rozpłaczę się teraz - uspokoiła go, starając się, by jej głos brzmiał
chłodno i rzeczowo. - Wiesz, to może dziwne, ale po tej historii z Tedem byłam całkiem
spokojna. Właściwie od dzieciństwa wiedziałam, że to właśnie on będzie moim mężem, a gdy
w jednej chwili moje marzenia legły w gruzach, nawet się nie rozpłakałam.
- Byłaś w szoku.
- Pewnie masz rację. - Maddie zadumała się. - Wyobraź sobie, że jedziesz samochodem,
wszystko jest w porządku, i nagle stwierdzasz, że droga się urywa, a znaki drogowe znikły.
Miałeś kiedyś takie uczucie? Bo ja właśnie tak się poczułam.
- Tak, gdy zginął mój ojciec - odparł bez zastanowienia. - Okropne wrażenie, wiem.

background image

Maddie znieruchomiała.
- Ile miałeś wtedy lat?
- Czternaście. Wystarczająco dużo, żeby wpakować się w kłopoty, ale za mało, żeby
zrozumieć, dlaczego fantastyczny facet, którego uwielbiałem, nagle odszedł. Straciłem
wiarę w sens życia.
- Musiało ci być bardzo ciężko.
- To był cios, tak... - Patrick zanurzył się we wspomnieniach.
To niewiarygodne, że Keenan O'Rourke, pracując ciężko na dwu posadach, znajdował dla
wszystkich czas. Był troskliwym i kochającym ojcem dla swoich dzieci. Jak on to robił?
- A czym zajmujesz się w Slapshot? - zapytał, by zmienić temat.
Maddie doceniła jego wysiłki i uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Niewinna, a jaka mądra, pomyślał o niej z uznaniem.
- Wszystkim po trochu. Mama prowadzi lokalną gazetę, więc odbieram telefony, przyjmuję
ogłoszenia, rozsyłam reklamy. Nie jestem niezastąpiona, ale mama czuje się lepiej, gdy
jestem przy niej. A teraz, gdy wrócę do domu, wszyscy będą plotkować na temat mojego
niedoszłego małżeństwa. Nie wiem, jak to przeżyję.
- Ale dlaczego właściwie musisz tak szybko wracać?
Maddie zmarszczyła nos.
- Za pokój w tutejszym zajeździe zapłaciłam z pieniędzy za bilety lotnicze na naszą
planowaną podróż poślubną, ale na długo ich nie starczy. Myślałam nawet, żeby rozejrzeć się
tu za jakąś pracą, tylko że nie umiem robić nic konkretnego. Mam napisać w CV, że przez
pięć lat pomagałam w pracy mamie?
Patrick spojrzał na nią ze zrozumieniem i sympatią.
Świetnie znał ten problem. Kane, gdyby to tylko od niego zależało, zatrudniłby całą rodzinę w
rodzinnej firmie. Jak mawiała ich siostra Shannon, Kane nie znał słowa „nepotyzm”. Był
fantastyczny w roli najstarszego z braci, robił co mógł, żeby zastąpić rodzeństwu ojca,
chociaż często zachowywał się jak nadopiekuńcza kwoka. Chciał nawet kupić rozgłośnię, czy
choćby zainwestować w nią dużą sumę, lecz Patrick wiedział, że jego stacja wtedy tylko
zdobędzie wiarygodność, jeśli pozostanie niezależna.
- Wiesz co, mam dla ciebie pracę - powiedział niespodziewanie, nie wierząc własnym uszom.
Zamiast uciekać od tej dziewczyny, robił wszystko, by jak najczęściej ją widywać.
- Co takiego? - Najwyraźniej tez była zdumiona tą propozycją.
- Zaproponowałem ci pracę. Jestem właścicielem radia KLMS. Wspomniałaś, że zajmujesz
się reklamą w gazecie mamy, a ja właśnie kogoś takiego potrzebuję. To układ korzystny dla
nas obojga.
- Prawie mnie nie znasz.
- Nieprawda. Niewykluczone, że jesteśmy rodziną...
- Tak, wiem. Być może jestem siostrą Beth. To oczywiście bardzo miłe z twojej strony, ale nie
musisz tego robić.
- No cóż, w takim razie powinnaś przyjąć zaproszenie Beth, bo w ten sposób trochę
zaoszczędzisz - zasugerował Patrick, licząc na to, że Maddie raz jeszcze przemyśli propozycję
bratowej. Dzięki temu nie musiałby ponosić konsekwencji swojej nieprzemyślanej oferty, a
jednocześnie uszczęśliwiłby Beth.
Maddie potrząsnęła głową..
- Czy ty chciałbyś mieszkać z parą młodożeńców?
Patrick podrapał się w brodę. Oczywiście, nie czułby się swobodnie w towarzystwie
nowożeńców, zwłaszcza po takich przeżyciach, jakie stały się udziałem Maddie. Właściwie
nie miał bladego pojęcia, dlaczego zaproponował Maddie pracę. Mógł sobie wmawiać, że
pomaga bratu i Beth, lecz w głębi serca czuł, że zrobił to powodowany zaszczepioną mu przez

background image

ojca rycerskością wobec kobiet. Maddie wydała mu się bardzo krucha i zagubiona, dlatego
odruchowo zapragnął jej pomóc.
- Masz zatem dwie możliwości. Albo wrócisz do domu i narazisz się na plotki, albo zostaniesz
tutaj i zajmiesz się sprzedażą reklamy w moim radiu, do czasu aż ustalimy, czy ty i Beth
jesteście siostrami - mruknął, nie zważając na coraz wyraźniejsze sygnały ostrzegawcze,
wysyłane przez jego instynkt samozachowawczy. - Ja wybrałbym to drugie, ale decyzja
należy do ciebie.
Maddie dotknęła serdecznego palca lewej ręki. Tak długo nosiła pierścionek zaręczynowy, że
bez niego czuła się dziwnie. W gruncie rzeczy nawet jej się nie podobał ten brylant, nie był w
jej stylu i stale zahaczał o ubranie, ale nadal jakoś doskwierał jej jego brak. Jej życie uległo
gwałtownej zmianie i nie bardzo wiedziała, co ze sobą począć. Potrzebowała czasu do
namysłu, a Patrick czekał na odpowiedź, Przede wszystkim jednak nie chciała wracać do
Slapshot. Nie teraz.
- Ustalenie, czy jesteśmy siostrami, nie powinno zająć nam wiele czasu - odparła niepewnie,
Patrick uśmiechnął się do niej czarująco, a jej głupie serce natychmiast zaczęło bić jak
szalone.
- Tego akurat nie wiadomo, ale z całą pewnością, żeby to ustalić, będziecie musiały bliżej się
poznać, więc na razie nie wyjeżdżaj - powiedział.
- W takim razie umowa stoi - odparła z uśmiechem, bojąc się, że za chwilę się rozmyśli. - Z
chęcią zajmę się akwizycją reklamy w twoim radiu - skłamała, pocieszając się, że tym małym
kłamstwem nikogo nie rani.
A poza tym, jeśli sobie nie poradzi, Patrick po prostu ją zwolni.
- Znakomicie. Możesz zacząć od jutra - podsumował. - Masz coś do pisania? Podam ci adres
rozgłośni.
Może nie będzie tak źle, myślała, zapisując adres na kartce. Patrick był co prawda
nieprawdopodobnie atrakcyjny, ale nie przyjechała tu, by szukać wrażeń. Wspomniał
o nieprzyzwoitych myślach na jej temat, ale było jasne, że zakończy się jedynie na słowach. A
zresztą oboje będą tak zapracowani, że na nic więcej nie starczy im czasu. Pewnie nawet nie
będą się zbyt często widywać. Ta ostatnia myśl, o dziwo, wcale jej nie pocieszyła.
- No to do jutra - mruknęła i wepchnęła kartkę do kieszeni.
Ruszyła w stronę samochodu, cały czas wspominając zabójczy uśmiech Patricka. Chyba
jednak brak jej było piątej klepki. A może wcale nie miała złamanego serca? Dlaczego ten
facet tak na nią działał? Czy to jest normalne? A jeśli nie?
- Do diabła - zaklęła pod nosem, sięgając po kluczyki.
- Do diabła z czym? - Maddie usłyszała pytanie zadane głosem łudząco podobnym do jej
własnego.
- Do diabła z facetami - odparła bez ogródek. - Faceci to dranie, łobuzy i zdrajcy.
Beth zeszła po schodkach prowadzących do sklepu.
Maddie wiedziała, że ta kobieta uśmiechem próbuje okazać jej zrozumienie, czy może
współczucie, ale czy na pewno do końca szczere? Cóż mogła wiedzieć o podłych facetach
szczęśliwa, zakochana po uszy w mężu istota?
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Proszę, nie. Właśnie przewałkowaliśmy ten temat z Patrickiem - wyznała Maddie, znów
bliska płaczu.
W zasadzie nie wiedziała, jak do tego doszło, ale przed chwilą opowiedziała mu o wszystkim.
Pominęła jedynie milczeniem fakt, że nie była po uszy zakochana w Tedzie.
O rany, ale wstyd. Na swoje usprawiedliwienie miała tylko to, że działała spontanicznie, pod
wpływem impulsu. Otworzyła się przed zupełnie obcym mężczyzną. Było więcej niż pewne,
że Patrick opowie o wszystkim Kane'owi i Beth, po cóż więc o tym teraz wspominać? Ach,
to moje gadulstwo, kiedyś przez nie zginę, pomyślała Maddie.

background image

- A co w tym złego, jeśli powiesz, co cię gryzie? - zapytała Beth. - Czasem zrzucenie z siebie
psychicznego ciężaru pomaga...
- W gruncie rzeczy sprawa jest banalna. Nieudany związek, to wszystko. - Maddie wzruszyła
ramionami.
Beth wtuliła się mocniej w płaszcz.
- Wiem, jak to boli. Parę lat temu byłam zaręczona ze swoją szkolną sympatią. Mieliśmy się
wkrótce pobrać, lecz mój ukochany zginął w wypadku. Myślałam, że sobie z tym nie poradzę,
ale pomyliłam się. Wyszłam z depresji i wtedy pojawił się Kane. Podejrzewam, że trudno
ci w to teraz uwierzyć, ale wszystko się z czasem ułoży, zobaczysz.
Świetnie, pomyślała Maddie z sarkazmem. Beth ma kochającego męża, w dodatku w
przeszłości przeżyła wielką, tragiczną miłość, a ja co? Nie dane mi było jeszcze ani razu
zaznać prawdziwego uczucia. Oczywiście gorzej jest stracić narzeczonego z powodu
jego śmierci niż wiarołomstwa, ale jeśli Beth natychmiast nie przestanie mnie pocieszać, to
zaraz się rozryczę, pomyślała Maddie.
Samochód Patricka zaparkowany był obok auta Maddie, lecz gdy Patrick zobaczył, że Maddie
rozmawia z Beth, postanowił im nie przeszkadzać i wstąpił do narożnego baru na kawę.
Niemal nie zauważył postawionej przed nim dymiącej filiżanki.
Co ja, do licha, wyrabiam, zastanawiał się. Rzecz jasna, nie żałował, że zaproponował jej
pomoc, ale wcielanie się w rolę szlachetnego rycerza było w jego przypadku dość głupim
pomysłem. Przecież prędzej czy później i tak wszystko popsuje, a to na pewno Maddie nie
pomoże.
Gdyby tylko ta śliczna, niewinna dziewczyna ze Slapshot w Nowym Meksyku nie patrzyła
tak na niego swoimi złotobrązowymi, nieszczęśliwymi oczami... Czy mógł ją zostawić sobie
samej? Spojrzeniu Maddie nie oparłby się chyba żaden normalny mężczyzna.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Idąc za radą matki, Maddie zjawiła się w siedzibie radia ubrana w zwyczajną sukienkę, tyle że
z zarzuconym na ramiona czarnym blezerem z nadrukowanymi kolorowymi papryczkami. W
uszach miała delikatne, złote kulki, a nie tak lubiane przez siebie duże koła w stylu
meksykańskim.
- Pani Jackson? - spytała recepcjonistka, brunetka o kanciastej szczęce sierżanta policji. Mimo
to było w niej coś sympatycznego, zresztą trudno nie poczuć sympatii do kogoś, kto ma
przypiętą do klapy żakietu dziwaczną srebrną broszkę w kształcie kota ze świecącymi
na zielono oczami.
- Tak. Mam tu dziś zacząć pracę.
Recepcjonistka skinęła głową, lecz jej twarz wyrażała lekką niechęć.
- Spóźniła się pani. Pan O'Rourke oczekiwał pani pięć minut temu.
- To nieprawda - Maddie odparła z niejakim rozbawieniem. - Spóźniłam się co najmniej
kwadrans. Jak pani ma na imię?
- Hm... Candace. Candace Finney.
- Miło mi cię poznać, Candace. Jestem Maddie. - Podała jej dłoń. - Czy nazywają cię czasem
Candy? Jakoś pasuje mi do ciebie to zdrobnienie.
Na surowej twarzy recepcjonistki pojawił się nieśmiały uśmiech.
- Mama tak na mnie mówiła, lecz nikt poza nią.
- A czy ja mogę się tak do ciebie zwracać?
- Tak, proszę - zmieszała się nieco recepcjonistka. - Zawiadomię pana O'Rourke'a, że już pani
przyszła. - Podniosła słuchawkę i wystukała numer. - Pan O'Rourke? Tak, pani Jackson już
jest.
Po paru minutach zjawił się Patrick i zastał obie kobiety pochłonięte rozmową.

background image

Stał i oczom własnym nie wierzył. Chłodna jak grudniowy deszcz nad Irlandią panna Finney
chichotała. Przez lata wspólnej pracy w radiostacji nie dostrzegł na jej twarzy choćby cienia
uśmiechu, tymczasem Maddie udało się ją wprawić w dobry nastrój w ciągu zaledwie
paru minut. Może będzie dobra w sprzedaży reklam, skoro jest taka komunikatywna,
przemknęło mu przez głowę.
- O, przepraszam - powiedziała panna Finney, gdy zauważyła Patricka. - Zagadałyśmy się
trochę z Maddie.
Maddie potrząsnęła głową.
- Candy jest bardzo miła, ale tak naprawdę to się spóźniłam. Czy w związku z tym wyrzucisz
mnie z pracy?
Oczywiście, skoro już ją zatrudnił, to nie po to, by ją pierwszego dnia zwalniać. Pewnie, że
zamierzał jej pomóc, ale przede wszystkim pragnął w ten sposób zrobić coś dla Kane'a i Beth.
Kane przez całe życie był odpowiedzialny za całą rodzinę i Patrick chciał mu się za to
odwdzięczyć. Rzecz w tym, że nie miał po temu zbyt wielu okazji, więc tym bardziej nie
mógł zaprzepaścić tej, która się teraz nadarzyła.
- Nie - odparł z wymuszonym uśmiechem. - Nie jesteś zwolniona. Chodź ze mną, oprowadzę
cię po rozgłośni. Potem przedstawię cię Stephenowi Traverowi. Jest szefem działu promocji i
reklamy i będzie twoim bezpośrednim przełożonym.
Dział chyba nawet nie zasługiwał na tak szumną nazwę, bo pracowały tu tylko dwie osoby,
które zajmowały się akwizycją reklam i organizowaniem konkursów z nagrodami dla
słuchaczy. Ta ostatnia działalność była czymś nowym w rozgłośni KLMS, a zapoczątkował ją
pomysł zorganizowania randki w ciemno z milionerem dla zwyciężczyni konkursu. Cała
historia zakończyła się ślubem Kane'a i Beth, a rozgłośnia tylko na tym skorzystała, gdyż
niespodziewanie słuchacze zaczęli emocjonować się romansem tych dwojga. Stacja zdobyła
popularność, ale mogła ją równie szybko utracić, co w tej branży zdarza się dość często.
- Jakiego rodzaju muzykę gracie w waszej stacji? - zapytała Maddie, posłusznie maszerując
za Patrickiem.
- Country - odparł. - Znasz się na country?
- A co ty myślisz? Pochodzę przecież ze Slapshot w Nowym Meksyku.
- Więc znasz się na tej muzyce czy nie? - Patrick oczywiście nigdy nie słyszał o Slapshot.
Maddie przewróciła oczami.
- Slapshot leży w górach, ponad dwie godziny jazdy od Albuquerque i uchodzi raczej za
dziurę, jedyna stacja, jaka ma u nas siedzibę, jest tak bardzo country, że nie puszczają w niej
nawet zespołów używających elektrycznych gitar.
Patricka jakoś nie przekonało to wyjaśnienie.
- To świetnie - mruknął. - Więc wiesz wszystko o country?
- Wiem wystarczająco dużo. A zresztą nie muszę chyba być muzykologiem. Mam sprzedawać
czas antenowy, a nie muzykę, prawda?
Patrick już zamierzał coś powiedzieć, lecz nie zdążył, jako że w złotobrązowych oczach
Maddie pojawiły się wesołe ogniki. Nie była jednak tak postrzelona, jak dotąd sądził.
Zauważył poza tym, ze w ogóle nie czuła się onieśmielona w obecności swego, było nie było,
szefa. Właściwie dlaczego miałaby czuć się onieśmielona, skoro pracowała zawsze u boku
matki? Tym silniejszy uraz pozostawiło zapewne zerwanie z tym oślizgłym typkiem, który
zdradził ją z jakąś hojniej obdarzoną przez naturę panienką. Maddie na pewno wpadła przez
niego w kompleksy.
- Tu jest reżyserka. Nadajemy przez okrągłą dobę, więc zawsze ktoś tu dyżuruje. Musisz
wiedzieć, że w radiu nie ma nic gorszego niż cisza na antenie.
Pomachał reżyserowi porannej audycji i poprowadził ją dalej.
- Jak zostałeś radiowcem? - spytała Maddie. - Zaczynałeś jako prezenter?

background image

- Nie! - obruszył się Patrick. - Pracowałem tutaj i na dwóch innych posadach, odkładałem
każdego centa z myślą o pracy na swoim. Po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że znam się
już całkiem nieźle na radiu i polubiłem to zajęcie, toteż gdy stary C.D. Dugan odchodził na
emeryturę, odkupiłem od niego rozgłośnię.
Patrick nie dodał, że to właśnie CD. Dugan był tym, który złapał go na próbie kradzieży
samochodu. Nieźle mu zresztą wtedy wygarbował skórę, lecz potem, zamiast oddać
piętnastoletniego chuligana w ręce policji, zatrudnił go u siebie w stacji. Minęło sporo czasu,
nim Patrick wyrósł na porządnego człowieka, skończył szkołę i zdobył zawód. Do dzisiaj był
wdzięczny swemu mentorowi, bo doskonale wiedział, jak wiele mu zawdzięcza.
- Wygląda na to, że wykonałeś tu kawał dobrej roboty - stwierdziła Maddie i zrobiła smutną
minę.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Nic.
Aha, akurat, mruknął w duchu. Twarz Maddie przypominała teraz buzię dziecka, które patrzy
przez szybę cukierni na niedostępne smakołyki.
- Czyżby?
Maddie westchnęła
- Wiesz, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę to nie wiem, co zrobić ze swoim życiem. To
chyba zerwanie z Tedem tak mnie rozstroiło.
Ted. Patrick nie chciał już dłużej słuchać o Tedzie.
- Posłuchaj, powinnaś się cieszyć, że z nim skończyłaś. A w ogóle życie w pojedynkę nie jest
niczym złym. Osobiście bardzo je sobie cenię.
- Małżeństwo też nie jest złe. - Maddie spojrzała na niego z zainteresowaniem. - Moi rodzice
przeżyli ze sobą szczęśliwie dwadzieścia osiem lat.
- Sądziłem, że Ted skutecznie wyleczył cię z marzeń o małżeństwie.
- Niezupełnie. To znaczy, mnie tak, ale moi rodzice już nie mogą się doczekać wnuków. Ja
zresztą też chciałabym mieć dziecko. Uwielbiam dzieci.
Patrick wziął głęboki oddech. Nigdy nie skakał na bungee, ale wydawało mu się, że dobrze
wie, co czują ci śmiałkowie. Pewnie to, co on teraz.
- Ja nie chcę mieć dzieci - rzucił niby od niechcenia.
- Wiem - odparła poważnie. - Ale skoro cię o to nie pytałam, nie musisz mi o tym opowiadać.
Poczuł, że robi mu się coraz bardziej gorąco.
- Rozumiem - odparł krótko. Modlił się, by Maddie wreszcie zmieniła temat.
- A co ty właściwie masz przeciwko dzieciom?
- Absolutnie nic, ale tak często musiałem się zajmować moim młodszym rodzeństwem, że
obiecałem sobie, że nigdy więcej nie tknę brudnej pieluchy ani nie przeczytam bajki o
Czerwonym Kapturku.
- Coś mi się wydaje, że to tylko część prawdy - powiedziała Maddie.
- To źle ci się wydaje.
Patrick poczuł się nieswojo. Może Maddie miała rację, ale nic jej do tego. Prawda zaś była
taka, że nigdy w życiu nie dorównałby swemu ojcu. Nie po tym, co narozrabiał w młodości. I
jeśli od jego ojca można się było uczyć, jak być dobrym tatą, to on sam uważał się za niemal
podręcznikowy przykład zbuntowanego i sprawiającego kłopoty nastolatka. Był bliski
popełnienia takich błędów, które mogły zrujnować mu życie. I on miałby mieć dzieci? Nigdy!
Z ulgą otworzył drzwi działu promocji i reklamy.
- To twoje miejsce pracy - zwrócił się do Maddie. - Trochę tu ciasno, ale to wszystko, na co na
razie nas stać.
Pomieszczenie rzeczywiście było małe. W całej rozgłośni brakowało miejsca, ale stacja
prężnie się rozwijała, więc wszyscy liczyli na lepszą przyszłość. W większości byli to zresztą
ludzie oddani temu radiu, a reszta, na szczęście nieliczna, siedziała cicho w obawie przed

background image

surową panną Finney. Recepcjonistka i szefowa biura w jednej osobie była lojalną
pracowniczką, budzącą powszechny respekt. Prawie powszechny, poprawił się w myślach
Patrick, kątem oka zerkając na Maddie. W jakiś sobie tylko znany sposób ta dziewczyna
zdołała przebić się przez skorupę, jaką otoczyła się Candance. Należało o tym pamiętać
i mieć się przed Maddie na baczności. Rzecz jasna, on był twardszy od Candace Finney, ale
ostrożności nigdy za wiele.
- A to twoje biurko - wskazał jej stanowisko w kącie. Szef działu, Stephen, właśnie kończył
rozmowę telefoniczną, więc Patrick odczekał, aż odłoży słuchawkę. - Stephen, to jest panna
Jackson. Będzie pracowała u ciebie, dopóki Jeff nie wydobrzeje po operacji.
Maddie uśmiechnęła się i energicznie wyciągnęła dłoń.
- Cześć, jestem Maddie.
Polubiła Stephena od pierwszego wejrzenia. Był przystojnym mężczyzną koło pięćdziesiątki,
o szerokich ramionach i uroczych dołkach w policzkach. A ponieważ Candy powiedziała jej,
że to przemiły facet, natychmiast zaczęła się zastanawiać, jak by tu połączyć tych dwoje.
To, że sama nie zamierzała wyjść za mąż, nie oznaczało jeszcze braku zainteresowania dla
życia uczuciowego innych ludzi. Stephen pochylił się w swoim wózku inwalidzkim i klasnął
w dłonie z entuzjazmem.
- Spadasz mi prosto z nieba. Mamy mnóstwo pracy.
- Nie mogę się już doczekać, kiedy zacznę - odparła w nadziei, że zabrzmi to przekonująco.
Co innego mówić o sprzedawaniu reklam, a co innego wykazać się sukcesami. Jednak
najgorsze było to, że Patrick zaproponował jej tę posadę z czystej litości. Zmarszczyła nos.
Nie chcę, by się nade mną litował, pomyślała buńczucznie. - Muszę z tobą zamienić dwa
słowa - oznajmiła niespodziewanie Patrickowi, wzięła go pod ramię i wyprowadziła z pokoju.
- Tylko nie mów, że żądasz podwyżki - usiłował żartować.
- Oczywiście, że nie - odparła z całkowitą powagą. - Posłuchaj... Czy ty wspominałeś komuś
o moim odwołanym ślubie? Niepotrzebnie cię tym obarczałam. Głupio wyszło, bo przecież
prawie się nie znamy.
Zaskoczony jej nagłą zmianą nastroju Patrick potrząsnął przecząco głową.
- Jestem jedyną osobą w rozgłośni, która o tym wie.
- Rozumiem.
W jej oczach pojawiła się jednak jakaś bolesna niepewność. Patrick westchnął cicho. Niestety
nie był specjalistą od cierpień duchowych. Nie umiałby pocieszyć nawet kumpla, a co dopiero
zakompleksioną dziewczynę. Siostry często powtarzały, że jest równie delikatny i taktowny,
jak rozpędzony walec drogowy. Co prawda mówiły tak wszystkim braciom, więc nie należało
się tym chyba zbytnio przejmować.
Drzwi się otwarły i pojawił się w nich zatroskany Stephen.
- Przepraszam, że wam przerywam, lecz zacząłem się zastanawiać, czy to o to chodzi. -
Poklepał poręcz wózka. - Niektórzy czują się z tego powodu trochę nieswojo w mojej
obecności. Dlatego wolę powiedzieć, że nie oczekuję żadnego szczególnego traktowania
mojej osoby.
Oczy Maddie zrobiły się okrągłe z przerażenia. Do głowy jej nie przyszło, że jej wyjście
zostanie tak zinterpretowane.
- O rany, nie! Mój wuj jeździ na wózku i jest jednym z najaktywniejszych ludzi w Slapshot.
- Slapshot to rodzinna miejscowość Maddie - wyjaśnił Patrick.
- Poprosiłam Patricka o chwilę rozmowy, bo bałam się, że rozpowiedział w rozgłośni o moim
niedoszłym małżeństwie. Mój ślub miał się odbyć przed paroma dniami, lecz tuż przed
ceremonią przyłapałam mojego narzeczonego w objęciach dziewczyny, którą zatrudniliśmy
do podawania gościom drinków. Jak się domyślasz, wesela nie było...
- To zrozumiałe. - Stephen pokiwał głową.
- Sądziłem, że nie życzysz sobie, by wszyscy znali tę historię.

background image

- Nie życzę sobie, żebyś ją opowiadał, ale to jeszcze nie znaczy, że sama nie mogę o tym
mówić, prawda? - odparła rezolutnie. - A poza tym to żadna tajemnica, tylko trochę krępujące.
- Chyba nie umiałabyś dochować tajemnicy, nawet gdyby zależało od tego twoje życie -
mruknął Patrick z sarkazmem.
O, teraz przesadziłeś, mój drogi, pomyślała gniewnie Maddie. Owszem, była trochę zbyt
gadatliwa i trochę roztargniona.
Ale nie znaczyło to jeszcze, że w ważnych sprawach nie umiała zachować dyskrecji! Historia
z Tedem nie zaliczała się natomiast do spraw aż tak ważnych, już nie.
- Lepiej uważaj... - powiedziała słodziutkim głosem - bo zacznę opowiadać, jak mnie
pocałowałeś, zanim zorientowałeś się, że nie jestem twoją bratową.
Stephen zachichotał, ani trochę nie onieśmielony kwaśną miną Patricka.
- Czuję, że dasz sobie świetnie radę dziewczyno, już się cieszę, że będziemy razem pracować
- zwrócił się do niej serdecznie.
Patrick miał minę zająca oślepionego blaskiem reflektorów.
- Pocałowałem ją w policzek - bąknął. - Ale to był całkowicie niewinny pocałunek - zaczął się
tłumaczyć.
- Czy ja coś mówię? - z miejsca odparowała Maddie.
- Och ty... - Patrick policzył w myśli do dziesięciu.
Wszystko wskazywało na to, że kłopoty z panną Jackson dopiero miały się zacząć. W jej
obecności czuł się, jakby stał pod zmurszałymi belkami. Nigdy nie wiadomo, kiedy takie
cholerstwo spadnie ci na głowę.
- Nie przejmuj się, Patrick - poradził jowialnie Stephen. - Pocałunek to nic w porównaniu z
tym, co wyczyniałeś we wczesnej młodości.
- A co wyczyniał? - zainteresowała się Maddie, - Mówił, że był zabijaką, ale nie zdradził
szczegółów.
- Ach, nic takiego - rzucił niby od niechcenia Patrick. - Myślę, że czas zająć się pracą –
pospiesznie zmienił temat. - Aha, podaj Stephenowi swoje dane osobowe, to wciągniemy cię
na listę plac. Wpadnę później zobaczyć, czy wszystko gra - dodał i oddalił się.
Nim skręcił w boczny korytarz, spojrzał przez ramie. Na twarzy Stephena malował się
szeroki, dobroduszny uśmiech. O ile CD. Dugan zastępował mu ojca, to Stephen był mu
wujem. Pracował w stacji od ponad dwudziestu pięciu lat i wiedział więcej o występkach
Patricka niż jego rodzona matka. Pomimo to za jego plecami nie powiedziałby o nim złego
słowa, choćby go przypiekali żywym ogniem. Pod tym względem zresztą ani on, ani Candace
Finney niczym się nie wyróżniali. Wszyscy w stacji byli w stosunku do siebie niezwykłe
lojalni. Ta myśl dodała mu otuchy, choć powinien był uprzedzić Maddie, że w przeszłości nie
był święty. Nie sądził wprawdzie, by myślała o nim poważnie, ale przechodziła ciężkie chwile
po rozstaniu z tym obrzydliwym Tedem, a on, Patrick O'Rourke, w żaden sposób nie nadawał
się na pocieszyciela.
Gdy tylko Patrick zniknął za rogiem korytarza, Maddie spojrzała na Stephena.
- Chyba niezbyt mnie lubi - stwierdziła.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo - uśmiechnął się do niej. - Zatrudnił cię przecież...
- Tak, ale wyłącznie dlatego, że być może jestem bliźniaczą siostrą jego bratowej. Jesteśmy
do siebie podobne, urodziłyśmy się tego samego dnia, w tym samym szpitalu. Obie,
zostałyśmy adoptowane, z tą różnicą, że Beth tułała się po różnych ludziach po rozwodzie
rodziców, a ja trafiłam do wspaniałej, kochającej rodziny.
- Hm, całkiem możliwe, że jesteście siostrami...
- To teraz bez znaczenia. Jeśli uznasz, że nie nadaję się do tej pracy, powiedz mi o tym
otwarcie, dobrze? Nie chciałabym być Patrickowi ciężarem.
- Nie wydaje ci się, że to nie twoje zmartwienie?

background image

- Otóż nie! - zaprotestowała. - Szkopuł w tym, że Patrick chce mi pomóc. To oczywiście
bardzo miłe, ale zupełnie niepotrzebne. W każdym razie podejrzewam, że nie zwolniłby mnie
z pracy, nawet gdybym okazała się beznadziejna.
- Pomóc ci, powiadasz - powtórzył zamyślony.
- Tak. Chodzi o to, żebym nie musiała teraz wracać do Slapshot. Spaliłabym się ze wstydu.
- Kto zrozumie Patricka O'Rourke'a? - zapytał retorycznie Stephen i uśmiechnął się
tajemniczo.
- Ja go w każdym razie zupełnie nie rozumiem, choć bardzo chciałabym - powiedziała
szczerze Maddie. - Miałam na myśli to, że jest niezwykle interesującym człowiekiem
i...
- Ale jest jeszcze coś, co nie daje ci spokoju, prawda?
- Prawda. Otóż nie powiedziałam Patrickowi, że już dużo wcześniej miałam wątpliwości, czy
wyjść za Teda. Powinnam mu była powiedzieć, pewnie wtedy nie zacząłby się nade mną
litować i nie zaproponowałby mi pracy.
- Szczerze wątpię, że ma to jakiekolwiek znaczenie - stwierdził Stephen i poklepał ją po
ramieniu. – Ten chłopak potrzebuje dokładnie kogoś takiego jak ty.
- Ależ on mnie w ogóle nie interesuje jako mężczyzna! - zaprotestowała gwałtownie. - Poza
tym, jeśli Beth okaże się moją siostrą, Patrick będzie dla mnie kimś w rodzaju brata.
- Dobrze to ujęłaś: kimś w rodzaju brata.
- Czy ty się aby ze mnie nie naśmiewasz?
- Ależ skąd!
- Odnoszę wrażenie, że wszyscy się ze mnie śmieją.
- Wiesz co, weźmy się lepiej do pracy. - Stephen skierował wózek do pokoju.
Kilka godzin później, gdy Maddie zajęta była studiowaniem przepisów na temat radiofonii,
do pokoju zajrzał Patrick.
- Zainstalowałaś się? - zapytał.
- Sprawdzam, co wolno, a czego nie wolno powiedzieć na antenie - wyjaśniła Maddie. -
Stephen stwierdził, że powinnam zapoznać się z prawem, zanim zacznę rozmawiać z
klientami.
- Nie wiem, czy kiedykolwiek udostępnimy ci czas antenowy.
- A idź mi stąd, bo przeszkadzasz! - krzyknęła z udawanym oburzeniem.
- Jako właścicielowi wolno mi chodzić, gdzie chcę, a poza tym jest pora lunchu.
- Ja jestem zajęta, a Stephena nie ma. Powiedział, że wybiera się na spotkanie z klientem,
chociaż nie jestem pewna, czy nie chciał po prostu odpocząć od mojego męczącego
towarzystwa. Zasypałam go lawiną pytań.
- O niego się nie martw, poradzi sobie. - Patrick rozejrzał się po pokoju i spostrzegł, że
większość papierów, które zalegały na stołach, została uprzątnięta. - Przejaśniało tu jakoś -
rzucił. - Już nawet nie pamiętałem, jakiego koloru są blaty tych stołów.
Maddie wzruszyła ramionami.
- Stephen mi na to pozwolił. A to dopiero początek...
Patrick jeszcze raz rozejrzał się dokoła. Uświadomił sobie, że było tu teraz więcej miejsca,
gdyż przestawiono meble.
- Kto przesunął biurko i półki?
- Ja.
- Maddie! - krzyknął przerażony. - Przecież te sprzęty są niewiarygodnie ciężkie, mogłaś
sobie coś zrobić. Dlaczego mnie nie zawołałaś?
- Nie przesadzaj, nie jestem słabą kobietką. Papiery powkładałam do pudeł i schowałam do
szafki. Później je posegreguję.
- Ciekawe, czy twój ojciec pozwoliłby ci na tak ciężką pracę?
- Nie, ale tata jest staroświecki.

background image

- Ja też jestem staroświecki - oświadczył. Zdał sobie sprawę, że choć to może politycznie
niepoprawne, nie podoba mu się, kiedy kobieta ima się męskich zajęć. - Nie rób tego więcej,
dobrze?
- Przyjąłeś mnie do pracy...
- Przyjąłem cię do pracy w dziale promocji i reklamy, a nie w dziale technicznym. Poza tym,
gdyby coś ci się stało, Beth i Kane nigdy by mi tego nie wybaczyli.
- Beth dzwoniła do mnie wczoraj - przyznała. - Długo rozmawiałyśmy. Nie pamięta swoich
przybranych rodziców. Podczas ich rozwodu sąd zdecydował, że żadne z nich nie nadaje się
do roli rodzica i skierował ją do rodziny zastępczej.
Patrick skinął, głową i przysiadł na biurku.
- Pewnie jest szczęśliwa, że odnalazła siostrę...
- Jeszcze nie wiadomo, czy jestem jej siostrą - sprostowała Maddie. - Wiesz, rozmawiałam też
z rodzicami. Opowiedziałam im o Beth. Przejęli się jej historią. Powiedzieli, że wyrządzono
jej krzywdę i że wzięliby nas obie. gdyby ktoś im to zaproponował.
Patrick poczuł nieprzyjemne ukłucie w piersiach. Ta dziewczyna naprawdę przechodziła
ciężką próbę. Najpierw cierpiała z powodu zdrady narzeczonego, a teraz martwi się o uczucia
rodziców. Wiedział, jak to jest, gdy życie wymyka się spod kontroli, gdy staje się zbyt
skomplikowane, zbyt trudne i bolesne. To nieznośny stan, z którego on z najwyższym trudem
zdołał się wydobyć. Teraz już mógł o sobie powiedzieć, że na nowo pokochał życie. Sęk w
tym, że nie chciał żadnych komplikacji, a takie mogły stać się jego udziałem za sprawą
pewnej postrzelonej dziewczyny z Nowego Meksyku.
Nagle przypomniała mu się pewna rozmowa z ojcem. Ojciec namawiał go, żeby przestał
przyglądać się swojemu życiu z pozycji kibica i wziął się z nim za bary.
- Nieprawda, nie przyglądam mu się z pozycji kibica - mruknął.
- Słucham? - spytała Maddie.
- Nie, nic... Dokumenty adopcyjne są poufne, ale prawnicy Kane'a prędzej czy później zdołają
do nich dotrzeć. - Nie jesteś głodna? Może zjedlibyśmy lunch? - pospiesznie zmienił temat.
- Nie chcę, żebyś traktował mnie inaczej niż pozostałych pracowników.
- Zgoda, ale jeśli masz tu pracować, powinnaś poczuć klimat tego miejsca. Już wcześniej
miałem zamiar pokazać ci okolicę.
Maddie nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się z niedowierzaniem.
- Proszę cię, Maddie, nie traktuj mnie w ten sposób, bo wpadnę w kompleksy. Jestem głodny i
ty na pewno też więc ruszajmy.
Odsunęła plik papierów i z ociąganiem podniosła się z krzesła. Była tak przejęta nową
sytuacją, że od rana nie miała nic w ustach, toteż propozycja zjedzenie lunchu brzmiała
kusząco. Ale po co właściwie tu przyleciała? Przecież nie po to, żeby spędzać czas z
nieznajomym mężczyzną. Przyleciała tu, żeby gruntownie przemyśleć swoje życie. Z jakichś
powodów jednak te racjonalne argumenty jakoś do niej nie przemawiały.
- Zgoda, ale ja stawiam - odparta w końcu.
- Mowy nie ma! Mój ojciec wziąłby shillelagh i wygarbował mi nim skórę, gdyby się
dowiedział, że zaprosiłem kobietę na lunch i pozwoliłem jej zapłacić.
- Co to jest shillelagh?
- To po irlandzku gruby kij. Ja zapraszam i ja płacę, koniec dyskusji.
- Trochę staroświeckie podejście do sprawy - powiedziała, choć wcale nie miała bardziej
postępowych poglądów niż Patrick.
- Nic mnie to nie obchodzi.
- Zawsze jesteś taki uparty?
- Posłuchaj, to ja tu jestem szefem, nie zapominaj o tym.
Nie miała pojęcia, na ile poważnie potraktować jego słowa. W pierwszym odruchu chciała mu
nawet zasalutować, jednak zdołała się powstrzymać. Ta sytuacja coraz mniej jej się podobała.

background image

- Jeśli chcesz wiedzieć, to zawsze zapraszam na lunch nowych pracowników stacji.
- Ciekawe...
- Nie daj się dłużej prosić. Zamówię ci na deser pyszny koktajl z czarnych jagód, a nigdzie na
świecie nie ma lepszych jagód niż u nas.
- Nie lubię czarnych jagód - burknęła przekornie.
- Boże, dopomóż! - Patrick złapał się za głowę. - Czy ja nie mógłbym raz w życiu spotkać
kobiety, która nie kręci nosem na wszystkie moje propozycje?
- Akurat ci wierzę, że masz problemy z kobietami.
- Większe niż ci się wydaje - odparł z rezygnacją. - Tylko Stephen zawsze reaguje
entuzjastycznie na moje pomysły.
Maddie wzruszyła ramionami i poszła za nim do samochodu.
- Wiesz, lubię Stephena - powiedziała. - Candy mówiła, że jest bardzo miły.
- Jak udało ci się zdobyć jej pozwolenie na to, by nazywać ją Candy? - zapytał zdziwiony. -
Znam pannę Finney od piętnastego roku życia i nigdy nie ośmieliłem się zwrócić do niej w
ten sposób.
- A pytałeś, czy możesz używać tego zdrobnienia?
- Nie, nie starczyło mi odwagi - przyznał.
- No właśnie, a ja zapytałam, a ona nie miała nic przeciwko temu.
Jakoś wątpił, że takie proste rozwiązanie zadziałałoby w każdym innym przypadku. Maddie
była niezwykle prostolinijna i szczera i ludzie to wyczuwali. W jej obecności wszyscy stawali
się milsi, on też poddał się jej urokowi. Nie potrafił nad tym zapanować.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Przytrzymał drzwiczki auta i zaczekał, aż Maddie wygodnie się usadowi.
- Dziękuję - mruknęła.
Dobre i to, pomyślał. Spotkał już w życiu kilka fanatycznych feministek, które nawet taki
niewinny gest uznałyby za przejaw seksizmu.
Oczywiście nie spodziewał się, by Maddie ustąpiła bez walki w kwestii zapłacenia za lunch.
Postanowił jednak nie zawracać sobie tym chwilowo głowy.
Maddie wielce ucieszył widok przytulnej restauracyjki, przypominającej jej ulubione miejsce
w Slapshot.
- Zajmijcie dowolny stolik - zawołała kelnerka z końca sali, najwyraźniej znająca Patricka nie
od wczoraj.
Patrick skinął głową i wskazał Maddie miejsce w rogu pomieszczenia.
We wczesnej młodości mieszkał przez jakiś czas w Crockett. Od tamtych czasów nic się nie
zmieniło w tej knajpce. Te same stoliki, te same zasłony, nawet kelnerka była ta sama, choć
posiwiała i zrobiła się trochę pulchniejsza.
- Uwielbiam tutejsze jedzenie. Mają mnóstwo niezdrowych, ale jakże pysznych rzeczy -
powiedział.
- Co słychać, Patricku? - zapytała go kelnerka.
- Wszystko w porządku, Shirley. Poznaj Maddie Jackson. Podejrzewamy, że jest siostrą Beth.
Shirley przyjrzała się twarzy Maddie i pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Nieprawdopodobne, jak dwie krople wody.
- Czy u was wszyscy się znają? - zapytała Maddie.
Zdziwiło ją to, bo Crockett było jednak znacznie większe od jej rodzinnego miasteczka.
- Rodzinę O'Rourke zna tu każdy - odparła kelnerka ze śmiechem i wyciągnęła ołówek zza
ucha. - Dzięki wybudowanej przez nią fabryce tekstyliów to miasto przetrwało. Co
zamawiacie?

background image

- Ten hamburger wygląda nieźle - Maddie wskazała na zdjęcie w karcie dań. - Do tego
poproszę sałatkę coleslaw, koktajl czekoladowy i jagodziankę.
Shirley przyjrzała się uważnie Maddie znad okularów.
- Jesteś nieduża, moje dziecko. Na pewno dasz radę wszystko zjeść? Gdybym pozwoliła sobie
na taki lunch, zaraz miałabym ze dwa centymetry więcej w biodrach.
- Nie mam skłonności do tycia. To chyba rekompensata od Pana Boga za to, że jestem taka
płaska. - Maddie chciała, by zabrzmiało to jak żart, lecz Patrick wiedział, że nie jest jej do
śmiechu. Oczywiście w żaden sposób nie skomentował jej słów, zresztą chyba właśnie tak
należało postąpić.
Ech, do diabła, przeklął w duchu. Co się ze mną dzieje ostatnimi czasy? Stale się
zastanawiam, czy Maddie przypadkiem nie poczuje się dotknięta moimi słowami.
Niezwykłe...
- Rozumiem. A ty to, co zawsze? - Shirley zwróciła się do Patricka, wyrywając go z
zamyślenia.
- Tak, tak - odparł trochę nieprzytomnie.
- I poproszę od razu o rachunek - dodała Maddie.
- Ja płacę - zareagował natychmiast.
- Nie, ja.
- Ustąp mu, dziecinko - wtrąciła się Shirley. - Nie widzisz, jak chłopakowi zależy?
Następnym razem zapłacisz ty. - Poklepała przyjaźnie Maddie po ręku i oddaliła się do
kuchni.
- Wiedziałeś, że tak to się skończy, prawda? - spytała Maddie oskarżycielskim tonem.
Uśmiechnął się. Mąż Shirley pracował w tutejszej fabryce, toteż z góry było wiadomo, czyją
stronę weźmie ta skądinąd przemiła kobieta.
Było już po godzinach lunchu, więc dostali swoje dania bardzo szybko. Olbrzymi hamburger
wjechał na stół w towarzystwie potężnej góry frytek, które Maddie obficie polała sosem
tabasco.
- Chcesz? - spytała Patricka.
- O nie, dzięki. Czy ty masz usta z azbestu?
- Nie - roześmiała się. - W Nowym Meksyku jada się bardzo pikantne rzeczy.
Patrick poczuł się nieswojo. Oczywiście jego dieta, z punktu widzenia specjalisty od
zdrowego żywienia, pozostawiała wiele do życzenia, ale połykanie ognia, jak to robiła
Maddie, wydało mu się przesadą. No i ta góra jedzenia na jej talerzu... Kobiety, z którymi się
umawiał, ograniczały się zazwyczaj do sałatek.
Gdy wychodzili z restauracyjki, zadzwonił jego telefon komórkowy. Na wyświetlaczu
pokazał się numer mamy.
Patrick miał przeczucie, że mama jest zła, bo opuścił pięć kolejnych obiadów rodzinnych,
toteż westchnął ciężko.
- Coś nie tak? - spytała Maddie, zapinając pas.
- Mam przeczucie, że będą kłopoty.
- To nie odbieraj.
Patrick tylko potrząsnął głową i odebrał telefon.
- Cześć, mamo.
- Słyszałam, że masz nową pracowniczkę - powiedziała pani O'Rourke z wyraźnym
irlandzkim akcentem. Wyemigrowała z ojczyzny już po zamążpójściu i nigdy nie poczuła się
w pełni Amerykanką. - Podobno jest bardzo podobna do naszej kochanej Beth.
Wiadomości w rodzinie O'Rourke rozchodziły się z prędkością światła.
- Tak... to znaczy... są podobne.
- Pomyślałam, że moglibyśmy podjąć Maddie dziś wieczorem kolacją. Ponieważ ty ją znasz
najlepiej, więc to ty ją zaproś - powiedziała pani O'Rourke.

background image

- Ależ mamo...
- Beth zdradziła mi, że to biedne dziecko ma złamane serce. Wiesz, jak to jest. Po tym, co
przydarzyło się naszej Kathleen...
Kathleen. Patrick poczuł ucisk w żołądku. Jego siostra miała się już całkiem dobrze, lecz on
wciąż pamiętał, co przeżywała, gdy ten parszywiec Frank, jej mąż, porzucił ją dla innej.
- Nie rozumiesz, że ta dziewczyna potrzebuje oparcia w rodzinie? - Pegeen O'Rourke nie
ustępowała.
- Ależ mamo, my nie jesteśmy tak... - Spojrzał na Maddie. Patrzyła przez okno, taktownie
udając, że nie słyszy rozmowy.
- Patricku Finneganie O'Rourke, Maddie jest siostrą Beth, a więc należy do naszej rodziny.
Użycie przez matkę jego obojga imion oznaczało, że to nie przelewki. Zrezygnowany
odchylił głowę na oparcie fotela.
Gdy Pegeen ogłaszała, że ktoś należy do rodziny, to nie odważyłby się z nią dyskutować.
Maddie prawdopodobnie była siostrą Beth i stanowiło to wystarczający powód, by okazać jej
pełne wsparcie, jakie porządna irlandzka rodzina winna okazywać swoim członkom.
Telefon od mamy wprawił Patricka w podły nastrój. Wiedział, że mama martwi się o niego,
rozumiał to, lecz jej uwagi i rady wywoływały w nim irytację.
- Zobaczę, co da się zrobić - mruknął do telefonu.
- Cieszę się, synku. Kolacja jest o szóstej, ale przyjedźcie wcześniej, żebyśmy mogli
porozmawiać.
Patrick już miał przypomnieć mamie, że jeszcze nawet nie wspomniał Maddie o tym
zaproszeniu, ale nim otworzył usta, mama się rozłączyła.
Westchnął jak skazaniec przed egzekucją, gdyż doskonale wiedział, co za chwilę powie
Maddie. Zapalił silnik i ruszyli w drogę.
- Dostaliśmy polecenie stawienia się dziś wieczorem u mojej mamy - próbował obrócić
sprawę w żart.
- Co takiego?
- Mama zaprosiła nas na kolację. Musimy wyruszyć w ciągu godziny, w przeciwnym razie
ugrzęźniemy w popołudniowym korku.
Jak było do przewidzenia, Maddie przecząco potrząsnęła głową.
- Nie sądzę, że to dobry pomysł. Muszę wrócić do pracy, mam jeszcze masę roboty.
Przypominam ci, że ja tylko u ciebie pracuję, nic więcej.
Droga w tym miejscu biegła nad samą wodą. Patrick dostrzegł skrawek miejsca, w którym
można było zaparkować, i zatrzymał samochód.
- Posłuchaj, mama chce ci dać do zrozumienia, że należysz do rodziny i możesz na nas liczyć
- wyjaśnił. - Beth powiedziała jej, że miałaś ostatnio ciężkie przejścia i mama martwi się o
ciebie.
- Martwi się? Przecież nigdy mnie nawet nie widziała.
- Dla mamy to nie ma znaczenia - odparł. Chwilę zastanowił się, czy powiedzieć jej o
Kathleen, lecz w końcu uznał, że jego siostra sama to zrobi, jeśli uzna za stosowne.
- Beth uwielbia twoją mamę.
Poczuł przyjemne ciepło na sercu.
- A my bardzo lubimy Beth. Jest wspaniałą żoną dla Kane'a. Dzięki niej zaczął wreszcie o
siebie dbać i przestał pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę,
Maddie zamilkła. Od rana męczyły ją wyrzuty sumienia. Czuła, że powinna wreszcie
powiedzieć Patrickowi całą prawdę. Przełknęła ślinę.
- Twoja mama nie powinna się o mnie martwić - wydusiła z trudem.
- Mamy mają to w genach - odparł. - Twoja jest inna?
- Nie... - uśmiechnęła się blado. Jej ojcu spodobałoby się takie postawienie sprawy. Zresztą on
też bardzo martwił się o córkę, bo wiedział, co może ją spotkać ze strony mężczyzn. - Prawdę

background image

mówiąc, nie jestem załamana z powodu odwołania mojego ślubu - przyznała. - Cieszę się, że
nie wyszłam za Teda.
- Tak?
Ciężko było się przyznać do głupoty. Lepiej wszystko dokładnie przemyśleć, zanim się ustali
datę ślubu i wynajmie salę na przyjęcie weselne. W pewnym sensie czuła się odpowiedzialna
za to, co się stało i nie winiła jedynie Teda.
Wysiadła z samochodu i ze skrzyżowanymi na piersiach rękami stanęła nad wodą. Powietrze
pachniało solą, wiał chłodny wiatr. Zadrżała, było jej zimno, ale wilgotne porywy studziły jej
rozpaloną twarz.
Drzwiczki samochodu trzasnęły i po chwili Patrick stanął obok niej.
- No dobrze - powiedział po namyśle. - Nie masz złamanego serca. Powiedz, o co w takim
razie chodzi?
- Ogarnęły mnie wątpliwości - wyszeptała. - Byliśmy taką szkolną parą i właściwie nigdy do
nas nie dotarło, że pomyliliśmy przyjaźń z miłością. Odczuwaliśmy presję, bo wszyscy
oczekiwali, że się pobierzemy.
- Ale co się zmieniło w dniu ślubu? - spytał. - Przecież chciałaś mieć dziecko?
- Już wcześniej dręczyły mnie wątpliwości, ale myślałam, że to tylko takie przedślubne
rozterki. Powinnam się była zastanowić, dlaczego oboje z Tedem wciąż odkładamy decyzję o
ślubie. Ted trzy razy w tygodniu jeździł do Albuquerque, bo kończył studia. Sądziłam, że
ta zwłoka wyjdzie nam na dobre.
- Jak długo byliście razem?
- Od szkoły średniej. Wcześniej nie myśleliśmy o ślubie, bo mój tata nie chciał, żebym wyszła
za mąż przed skończeniem dwudziestu dwóch lat. A teraz mam dwadzieścia sześć, nadal
jestem panną i już nią chyba pozostanę.
- Daj sobie trochę czasu. - Patrick roześmiał się. - Zobaczysz, jeszcze nie wszystko stracone.
- I kto to mówi? Zaprzysięgły stary kawaler?
- Ja jestem mężczyzną, to co innego.
- No dobra, wszystko jedno. W każdym razie nie musisz się mną martwić, nie byłam
zakochana i nie jestem nieszczęśliwa, więc nie potrzebuję wsparcia. Możesz mnie zwolnić,
zrozumiem - dodała ponuro.
Patrick poczuł przemożną chęć, by wziąć ją w ramiona i pocałować. Nieważne, czy kochała
tego parszywca Teda, czy nie. To, że powiedziała mu teraz prawdę, niczego nie zmieniało,
pokazywało za to, że jest uczciwa.
- Czy powrót do domu byłby dla ciebie łatwiejszy, gdybyś naprawdę kochała Teda? - zapytał.
- Czy w twojej sytuacji zachowanie Teda mniej cię zabolało?
Potrząsnęła głową.
- W takim razie nie mów mi, żebym się nie martwił. O'Rourke'owie są mistrzami w
martwieniu się o innych, nic na to nie poradzisz. - Patrick czuł, że coraz bardziej zależy mu na
Maddie i coraz bardziej jej to okazuje.
- Może wszystko by się jakoś ułożyło, gdybyśmy nie zatrudnili tej dziewczyny. Nie
powinniśmy byli najmować obcej. Tylko że w Slapshot nie ma firmy organizującej przyjęcia
weselne.
- Nie powinnaś obwiniać tej dziewczyny o to, że Ted jest draniem.
- Nie ją? Więc kogo, siebie? A może to rzeczywiście moja wina, bo mam za małe piersi?
Patrick stanął tuż obok niej. Wiatr rozwiał jej włosy, ich pukiel połaskotał go w policzek.
Wziął je w palce, wyglądały prześlicznie w słońcu, mieniły się wszystkimi odcieniami złota.
- Nie mów tak, Maddie. Nie masz za małych piersi - szepnął. - Masz bardzo ładne piersi.
- A Ted mówił...
- Nie obchodzi mnie, co mówił Ted - przerwał jej. - I nic nie usprawiedliwia mówienia
podłych rzeczy.

background image

- Był po prostu szczery.
- Przestań go tłumaczyć.
Patrick oparł dłonie o maskę samochodu, tak że Maddie została uwięziona w jego ramionach.
Stali przy drodze w miejscu na tyle odosobnionym, by mogli mieć poczucie prywatności, lecz
na tyle publicznym, że nie dawało najmniejszych powodów do obaw.
- Maddie, nie rozumiesz, że on ci chciał dopiec? Nie wszyscy, mężczyźni lubią kobiety o
bujnych kształtach. Niektórzy gustują w drobnych, takich jak ty, dlatego nie powinnaś
postrzegać rzeczywistości przez pryzmat upodobań Teda.
- Ale co mam zrobić, skoro jestem taka...
Patrick nie zamierzał dłużej z nią dyskutować, po prostu zaczął ją zachłannie całować.
Na ułamek sekundy zastygła w zdumieniu. A potem uniosła ramiona i oplotła nimi szyję
Patricka. Po jej ciele rozeszło się cudowne ciepło. To doznanie było tak niezwykłe i
niespodziewane, a jednocześnie tak gwałtowne, że przypominało pustynną burzę.
Jego dłonie wędrowały po jej plecach, a ona przywarła do niego jeszcze mocniej. Poczuła się
mała i bezbronna, a jednocześnie całkowicie bezpieczna w jego ramionach.
Głupia, odezwał się nagle jej wewnętrzny głos. Uzależnienie emocjonalne od następnego
mężczyzny z pewnością nie pomoże jej w wyborze drogi życiowej.
Jednak uczucie jego fizycznej bliskości było tak cudowne, że nie mogła mu się oprzeć. Za
pięć minut, ale jeszcze nie teraz. Może i była głupia, lecz pragnęła zaznać odrobiny
przyjemności. Usta Patricka wędrowały wzdłuż jej szyi i spoczęły teraz na wysokości
przełyku. Delikatnie ssał jej skórę i, choć to może niemądre, Maddie zastanawiała się, czy
zostanie jakiś ślad, widomy znak namiętnych pieszczot.
Oczywiście taki pocałunek nic jeszcze nie oznacza. Nie są z Patrickiem parą i nic nie
wskazywało na to, że kiedykolwiek nią się staną. Ten atrakcyjna mężczyzna był tyleż
pociągający, co niedostępny. Nie miała pojęcia, jakie demony walczyły o jego duszę, ale
czuła, że on sam z trudem nad nimi panuje.
Jeśli nie była w stanie zrozumieć Teda, to jak mogła zrozumieć faceta tysiąckroć bardziej od
niego skomplikowanego?
Westchnęła, gdy Patrick zaczął czubkiem języka delektować się smakiem jej skóry. Zadrżała z
rozkoszy i przeczesała dłonią gęstwinę jego czarnych włosów.
- Maddie - szepnął. - Czy teraz rozumiesz?
Rozumiem? Przez chwilę zastanawiała się, czy Patrick czytał w jej myślach.
- Ale co?
- Czy rozumiesz, co powiedziałem?
Zrozumienie pytania zajęło jej dłuższą chwilę, a to dlatego, że w głowie miała teraz całkiem
co innego. Patrick nadal trzymał ją w ramionach, a ona pragnęła, by ją całował i pieścił, tak
jak to robił przed chwilą.
O czym to rozmawiali? Zdaje się o tym, że Ted to drań. Prawdę mówiąc, nie uważała go za
skończonego drania, raczej za niedojrzałego i nieodpowiedzialnego chłopca. Ona i Ted
powinni byli więcej ze sobą rozmawiać. Powinni też być ze sobą szczerzy, a tymczasem
żadne z nich nie miało odwagi przyznać, że ich szkolna przyjaźń nigdy nie przerodziła się w
namiętną miłość.
- Maddie?
O rany, dlaczego Patrick musi teraz wszczynać dyskusję?
- Słucham? - spytała z lekkim poirytowaniem.
- Wierzysz mi teraz, że jesteś atrakcyjna?
Zacisnęła usta. A więc chciał jej jedynie udowodnić, że nie jest brzydka. Że może się
podobać...
Też coś, i bez tego znała swoją wartość. Ech, jaki świat jest parszywy. A faceci? No cóż, to
przecież nie ich wina, że są tacy beznadziejni.

background image

Zesztywniała i zrobiła krok do tyłu, lecz za sobą miała samochód, a dłonie Patricka nadal
trzymały ją w uwięzi. Powinna go po prostu odepchnąć. Wiedziała o tym, ale jej ciało nie
chciało słuchać głosu rozsądku. W końcu jednak spróbowała wyswobodzić się z jego ramion.
- Jasne, że ci wierzę - mruknęła. Starała się odsunąć od niego jak najdalej, ale on jej tego
wcale nie ułatwiał.
- Co tym razem jest nie tak? - spytał z przejmującym westchnieniem.
- Ty! - odpaliła. - Puść mnie!
- Nie puszczę cię, dopóki nie porozmawiamy - odparł.
Udawał spokój, ale z trudem panował nad sobą. Obawiał się nawet, że ona może dostrzec
jego podniecenie. A może Maddie jest jeszcze dziewicą? - przemknęło mu przez głowę. Zaraz
jednak odrzucił tę ewentualność. Ted był wyjątkowo paskudnym typem, ale chyba jednak
normalnym, zdrowym mężczyzną...
Patrick westchnął w duchu. Jeśli Maddie jest aż tak niedoświadczona, to tym łatwiej byłoby ją
zranić, a tego nie chciał.
- Prosiłam, żebyś mnie puścił.
- Wściekasz się na mnie, choć tak naprawdę chodzi ci o Teda - powiedział. - Możesz mi nawet
dać po pysku, jeśli ci to w czymś pomoże. Ciekawe, co powie moja rodzina, gdy zjawię się na
kolacji z podbitym okiem.
- Akurat. - fuknęła. - Prędzej bym sobie zwichnęła rękę, niż zdołała zrobić ci jakąś krzywdę.
Chcesz pogadać o facecie, który całuje kobietę tylko po to, by jej coś udowodnić? Ciekawe,
jak ty byś się poczuł, gdybym pocałowała cię z takiego powodu?
- Mężczyźni inaczej do tego podchodzą. Lubią być całowani z każdego powodu - odparł bez
zastanowienia.
Ze złości zaczęła walić go pięścią w tors, ale nie zrobiło

to na nim wrażenia. Patrzył na nią z

rozbawieniem,

ale i z rozczuleniem. Chciał wzmocnić jej wiarę we własną

atrakcyjność, lecz

niepotrzebnie o tym mówił. To

mogło sugerować, że Maddie wcale mu się nie podoba.

A przecież pocałował ją spontanicznie, bo po prostu chciał... Tylko że ona w to nie wierzyła.
Zamiast gadać, powinien przejść do czynów. Delikatnie uniósł jej podbródek i przesunął dłoń
na górny guziczek jej sukienki. Z wprawą rozpiął pierwszy...
Maddie patrzyła szeroko otwartymi oczyma. Trzy następne wyskoczyły błyskawicznie z
dziurek. Patrick wsunął dłoń pod sukienkę. Natrafił na staniczek. Gdy z równą biegłością
pozbył się i tej przeszkody, spojrzał Maddie w oczy.
- I co ty na to? - uśmiechnął się lekko.
- Na co? - spytała trochę nieprzytomnie.
Nie chciał, by kazała mu przestać. Bardzo tego nie chciał.
- Uprzedzałem, że nie jestem miłym facetem. - Przyciągnął ją bliżej. - Ciekawe, co twój tata
by na to powiedział?
- Nic by nie powiedział. Jest zwolennikiem prostych rozwiązań, po prostu od razu by cię
zastrzelił - mruknęła pod nosem.
- A jak ty byś się czuła, gdybym padł trupem?
- Wolałabym, żeby to nie stało się tak natychmiast. - W jej oczach strach mieszał się z
wyczekiwaniem. Czy naprawdę Patrick uważał ją za atrakcyjną kobietę?
Prawdopodobieństwo, że Maddie jest dziewicą, wydało mu się teraz bliskie pewności, ale
odepchnął tę myśl. Są rzeczy, których po prostu lepiej nie wiedzieć.
Pochylił się i pocałował ją w usta. Uwolniona ze staniczka pierś Maddie ochoczo poddała się
pieszczocie rąk Patricka. Uczucie błogości było tak silne, że prawie zakręciło mu się w
głowie. Rzecz jasna miał już pewne doświadczenie, lecz smak ust Maddie, jej zapach i
niewinność działały jak najsilniejszy afrodyzjak. Ich pocałunek stał się głębszy. Patrick
zawsze uwielbiał się całować, mógł to robić godzinami. A Maddie miała takie wspaniałe usta.

background image

A jej palce... Były takie niecierpliwe i żądne poznania, dotykały go w coraz to innych
miejscach. I on też dotykał jej gładkiej jak satyna skóry.
Ależ ona jest zmysłowa. Powinien od razu się tego domyślić, wszystko w niej było zmysłowe
i radosne, pełne życia.
Patrick był już bliski całkowitego zatracenia się w tej pieszczocie, gdy z przepływającej
motorówki doszły ich entuzjastyczne krzyki i gwizdy.
- Do diabła! - zaklął, po czym rzucił szybkie spojrzenie w kierunku oddalającej się łódki. Jej
załoga zajęta już była czym innym, a ponadto przepływający nie mogli widzieć niczego poza
sylwetką całującej się pary.
Spojrzał na Maddie opartą o auto. Wydawała się zachwycona i nic sobie nie robiła z rozpiętej
sukienki. Zapewne bez trudu zdołałby ją teraz uwieść, ale nie był tego rodzaju mężczyzną.
- Jeśli jeszcze nie jesteś pewna - mówił powoli, pieszcząc ustami jej usta - to powiem wprost,
że jesteś bardzo seksowna. A to - dotknął jej sutków - to najpiękniejsze piersi, jakie
widziałem.
Naprawdę tak myślał. Piersi Maddie, choć nieduże, były kształtne i jędrne.
- Rozumiesz? - zapytał chyba odrobinę zbyt ostro.
Maddie skinęła głową. Emocje, których przed chwilą doznała, były zbyt silne, by potrafiła
teraz powiedzieć coś sensownego. Przede wszystkim żałowała, że przestali się całować. Z
Tedem nigdy nie było jej tak cudownie. Jednak Maddie prawie nie znała Patricka O'Rourke'a,
toteż nie miała pojęcia, czy jego komplementy pod jej adresem są szczere. Lecz wyczuła jego
podniecenie, a zatem nie była mu zupełnie obojętna.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Nie mogę wprost uwierzyć, że jesteście do siebie aż tak podobne - powiedziała Kathleen
O'Rourke, patrząc to na Beth, to na Maddie.
Kathleen była najmłodszą z rodzeństwa O'Rourke i mamą uroczych trzyletnich bliźniaczek.
Po kolacji zaczęła się bawić z dziewczynkami na kanapie. Dzieci wkrótce zasnęły jej na
kolanach. Okazało się, że Patrick ma czterech braci, w tym dwóch starszych, i cztery młodsze
siostry. Ale jedynie Kathleen miała dzieci.
- Nie powinno cię to tak dziwić, przecież twoje bliźniaczki też są do siebie bardzo podobne –
zwróciła się Maddie do Kathleen. Maddie była przyzwyczajona do licznej rodziny i dom
Pegeen O'Rourke wydał jej się bardzo przytulny, ciepły i przyjazny. Denerwował ją tylko
widok Patricka. Siedział przy stole, popijał kawę, rozmawiał z braćmi o futbolu i wyglądał tak
atrakcyjnie, że Maddie miała nogi jak z waty. Czy to możliwe, że pozwoliła mu się całować i
dotykać? Co się z nią stało? Wydawało jej się to wręcz nieprawdopodobne, ale nadal czuła
dotyk jego dłoni na piersiach, a gdy o tym myślała, krew uderzała jej do głowy.
Patrick wypuścił ją w końcu z objęć i pomógł jej wsiąść do samochodu. Był dziwnie
zamyślony przez całą drogę do rozgłośni. Godzinę później zjawił się przy biurku Maddie i
bezosobowym tonem spytał, czy jest gotowa do drogi. W czasie jazdy i przeprawy promem
prawie ze sobą nie rozmawiali. Podczas kolacji prawie na nią nie patrzył.
Maddie zerknęła na zabawki rozłożone na podłodze. Za parę lat ona też mogłaby tak bawić
się ze swoimi dziećmi, gdyby wszystko ułożyło się inaczej. Ciekawe, czy kiedykolwiek
zostanie mamą...
- Poznaję ten wyraz twarzy - zwróciła się do niej ściszonym głosem Kathleen.
- Jaki wyraz twarzy? - spytała zdziwiona Maddie.
- Wyraz twarzy mówiący: „Mój świat właśnie się zawalił” - odparła Kathleen. - Widzę go
dostatecznie często w lustrze. Mój mąż uciekł z moją najlepszą przyjaciółką, gdy byłam w
ciąży.

background image

Maddie otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Czuła się strasznie, gdy nakryła Teda z inną
kobietą przed ślubem, ale to, co spotkało Kathleen, było o wiele bardziej przerażające.
Właściwie niewiele gorszych rzeczy mogła sobie wyobrazić.
- To okropne - wyszeptała wstrząśnięta. - A ja myślałam, że to mnie spotkało coś strasznego...
- głos uwiązł jej w gardle.
- Zdrada to zdrada, zawsze boli tak samo. - Kathleen w zamyśleniu spojrzała w okno.
- A czy myślałaś, żeby ponownie wyjść za mąż? - wypaliła Maddie, zanim zdążyła się
zastanowić. Wiedziała, że nie powinna zadawać takich pytań, przecież ledwie się znały.
- Muszę myśleć o dzieciach. - Kathleen pogłaskała po policzku śpiącą córeczkę. - Nie mogę
pozwolić, by ktoś je skrzywdził.
- Gdybyś związała się z odpowiednim człowiekiem, to nie skrzywdziłabyś ich - przekonywała
z przejęciem Beth. - Powinnaś rozważyć taką możliwość.
Kathleen i Maddie wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Beth spodziewała się dziecka,
miała męża, który ją ubóstwiał i była zapewne najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. I ona
miałaby uwierzyć, że wcale nie tak łatwo znaleźć odpowiedniego faceta?
Spojrzenie Maddie ponownie powędrowało w stronę Patricka. Był rozluźniony, chociaż
wcześniej, gdy Kane zaproponował mu pożyczkę na rozwój stacji, wydawał się spięty. Niby
obrócił propozycję brata w żart, twierdząc, że chce pozostać niezależny, ale Maddie
wiedziała, że to dla niego bardzo niezręczna sytuacja. Był zżyty z rodzeństwem, ale nie tak
otwarty jak oni. Bardziej milczący i skryty, chwilami nawet ponury.
W pewnej chwili Patrick wstał od stołu.
- Nie poszłabyś ze mną na spacer? - zwrócił się do Maddie.
- Świetny pomysł - odpowiedziała Shannon, najstarsza z sióstr O'Rourke. Piękna i tak
szałowo ubrana, że Maddie poczuła się jak szara myszka. - Muszę się trochę poruszać, za
dużo zjadłam.
- Jak chcesz się poruszać na tych obcasach? Przecież to sprzeczne z prawami fizyki - odparł
Patrick.
- Nasz Patrick jest jak zawsze szarmancki - mruknęła Shannon z przekąsem.
- Urodziłem się, żeby być szarmanckim - zripostował Patrick. - To co, idziemy na spacer? -
zwrócił się znowu do Maddie.
- Jasne. - Maddie starała się nie patrzeć na resztę sióstr O'Rourke, które uśmiechały się do
siebie i szturchały łokciami.
Pewnie sądziły, że Patrick chce pobyć z nią sam na sam. Jednak Maddie wiedziała, o co tak
naprawdę mu chodzi. Po prostu pragnął odpocząć nieco od rodzinnej atmosfery.
Na zewnątrz było zimno. Zapach drzew mieszał się z wonią wilgotnej ziemi. Pierwsze dwa
lata życia Maddie spędziła w stanie Waszyngton i ten zapach ożywił teraz niemal już
wyblakłe wspomnienia z dzieciństwa.
- Nie zimno ci? - spytał Patrick, gdy znaleźli się w ciemnej, obsadzonej drzewami alei.
- Nie, mam przecież kurtkę - odparła. Zanim wyszli, Patrick upewnił się, czy ubrała się
wystarczająco ciepło, choć sam był tylko w koszuli.
- Chciałbym z tobą porozmawiać - mruknął po paru minutach ciszy. - Myślę cały czas o tym
popołudniu... - Wcisnął ręce do kieszeni.
- Ja też dziwnie się czuję, gdy odwiedzamy twoją rodzinę po tym, co robiliśmy -
odpowiedziała.
- Właśnie w tym problem, że nic nie robiliśmy, samo się zrobiło - odparł.
Cóż, dla niej to nie była zwykła rzecz. To, co poczuła, gdy jej dotykał, było naprawdę
niezwykłe i nowe.
- Dla mnie to nie jest bez znaczenia - szepnęła.
- Dlatego właśnie nie powinienem tego robić. Nie powinienem cię tak całować po tym, co
przeszłaś.

background image

- Gdyby mi się nie podobało, zaprotestowałabym.
- Ponieważ twój były narzeczony nie był wobec ciebie uczciwy, ja chcę grać fair - powiedział
poważnie. - Uważam, że jesteś fantastyczna, ale ja nie nadaję się na męża. A nawet gdybym
zaczął myśleć o małżeństwie, to najpierw musiałbym mieć pewność, że stacja odniesie
sukces. Nie chcę, byś sobie wyobrażała Bóg wie co i...
On znowu to samo, westchnęła w duchu.
- O ci właściwie chodzi?
- Jesteś niedoświadczona, więc może po naszym pocałunku zaczęłaś wierzyć, że coś z tego
może wyniknąć. Nie wolno mi było posunąć się tak daleko. - Patrick potrząsnął głową.
Wiedział, że plecie jakieś głupstwa, ale brnął dalej. - Biorę całą odpowiedzialność na siebie.
- Jakże to miło z twojej strony. - Sarkazm w jej głosie był aż nadto wyczuwalny.
- Maddie, posłuchaj!
- Nie, to ty posłuchaj! - Wyciągnęła w jego stronę palec. - Jestem wystarczająco dorosła,
żebyś nie musiał przepraszać mnie za coś, do czego, gdybym nie chciała, nigdy by nie doszło.
- Jestem starszy i powinienem być bardziej odpowiedzialny.
- Dlaczego uznałeś, że z powodu niewinnego pocałunku mogłabym zacząć marzyć o
małżeństwie z tobą?
- Nie był tak bardzo niewinny - nieśmiało zaprotestował.
- Zwykły pocałunek, ot co. Przed chwilą sam mnie przekonywałeś, że nic nadzwyczajnego się
nie stało. A swoją drogą, dlaczego właściwie miałabym chcieć wyjść za ciebie za mąż?
- Bo jestem tego warty - odparł.
- Nie chcę wychodzić za mąż, za nikogo. Wydawało mi się, że powiedziałam to wystarczająco
jasno. Podobno ty też nie myślisz o ślubie, więc naprawdę nie wiem, po co kontynuujemy tę
bezsensowną rozmowę. .
- Masz rację, skończmy ją - zgodził się natychmiast.
Jej reakcja zraniła oczywiście jego dumę, miał jednak na tyle oleju w głowie, by nie ciągnąć
dłużej tego tematu.
Przypuszczenie, że mogłaby się w nim zakochać, było rzecz jasna przejawem arogancji z jego
strony, ale Maddie wydawała mu się skłonna do takich nieprzemyślanych,
melodramatycznych gestów. Gdyby tylko potrafiła zrozumieć, czym się kierował, wygadując
te bzdury. Po prostu nie chciał jej zranić, choć prawdopodobnie robił to aż nazbyt często.
- Beth i Kane zaproponowali mi odwiezienie do zajazdu. Pójdę sprawdzić, czy nie zbierają się
już do wyjścia - powiedziała.
Powoli skinął głową. Nie wiedział, jak zareagowałby brat, gdyby się dowiedział o tym, że
Patrick pozwolił sobie na chwilkę zapomnienia. Kane ubóstwiał swą świeżo poślubioną żonę.
Gdyby się okazało, że Maddie jest siostrą Beth, na pewno i nad nią roztoczyłby swe
opiekuńcze skrzydła.
Hm, jak na faceta, który nie lubił życiowych komplikacji, Patrick zachowywał się zupełnie
irracjonalnie. Najlepszą strategią w tej sytuacji było trzymanie się z dala od tej postrzelonej
dziewczyny z Nowego Meksyku. Tylko jak to zrobić, gdy się razem pracuje?

Maddie wystukała parę słów na klawiaturze komputera, po czym podparła brodę na dłoni i
zagapiła się w okno. Przez ostatnie dwa tygodnie Patrick niemal z nią nie rozmawiał.
Traktował ją, zgodnie z jej prośbą, jak każdego innego pracownika. Zamieszkała u Beth i
Kane'a, i choć spędzała z nimi sporo czasu, to Patrick i tak nie wiedział, co się u niej dzieje.
Często myślała o jego absurdalnej przestrodze, że jakoby nie nadaje się na męża, i
niezmiennie ją to irytowało. Najpierw wspomniał, że nie jest „miły”, potem, że nie chce się
żenić ani mieć dzieci. Ciekawe, ile razy, jego zdaniem, należało to powtórzyć, by do niej
dotarło?
- Pal go licho! - szepnęła.

background image

Miała znacznie ciekawsze tematy do rozmyślań niż Patrick O'Rourke. Choćby to, że
odnalazła swą bliźniaczą siostrę.
Jakkolwiek małżonkowie O'Rourke od początku traktowali ją jak członka rodziny, to Kane
wyłożył niemałą sumę na badania genetyczne, których wynik nie pozostawiał cienia
wątpliwości. Beth była jej rodzoną siostrą. Maddie wciąż jeszcze nie oswoiła się z tym
faktem. Także jej rodzice byli poruszeni. Wielokrotnie zresztą do niej dzwonili, a teraz
planowali przyjazd. Maddie jeszcze raz przekonała się, jacy to wspaniali ludzie, bo kto
inny na ich miejscu mógłby poczuć się zagrożony. Ale nie jej rodzice. Byli najwspanialszymi
ludźmi, jakich znała.
Westchnęła cicho i poprawiła literówkę. Należało się skoncentrować na nowej kampanii
reklamowej. Stephenowi podobały się jej pomysły, więc przynajmniej jej obawy, że żeruje na
miękkim sercu Patricka, okazały się nieuzasadnione. Jednak jej sprawy sercowe układały się
gorzej niż źle.
Znów wyjrzała przez okno. Cały czas lało i wszyscy w stacji bez przerwy na to narzekali.
Część osób chorowała, toteż pracy było co niemiara.
- To ta pogoda wprawia cię w taki melancholijny nastrój? - Stephen wyrwał ją z zadumy. - W
Nowym Meksyku chyba rzadko pada.
Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.
- Zdziwisz się może, ale lubię taką pogodę. Dzięki deszczowi wszystko ożywa, robi się
zielone.
- To samo mówi Patrick.
Patrick. Świetnie! Czy uda jej się przeżyć pięć minut, nie myśląc o tym mężczyźnie?
Doprowadzał ją do szału swoimi ugrzecznionymi skinieniami głowy, gdy mijali się w holu.
Nie żeby chciała znów się z nim pocałować, ale dlaczego zaczął ją nagle traktować jak
trędowatą?
- Doskonale sobie radzisz w tej pracy, Maddie. Powiedziałem Patrickowi, że to dzięki tobie
mamy tych nowych reklamodawców. Był zadowolony.
No proszę, wielki nieobecny, pan Patrick O'Rourke, jest ze mnie zadowolony.
- Muszę sobie zrobić przerwę, idę na kawę - powiedziała, gdyż nie potrafiłaby teraz
rozmawiać o Patricku. - Przynieść ci coś, Stephen?
- Nie, dzięki. Candy zaparzyła mi kawę w termosie, jeszcze trochę zostało.
Maddie znów się uśmiechnęła. Na początku na wieść o tym, że lodowata panna Finney
przyrządza kawę dyrektorowi marketingu, było w firmie trochę kpiących uwag, ale szybko
ucichły. Nikt nie miał odwagi dworować sobie z szefowej biura. Natomiast Maddie z
łatwością namówiła Candy, by ta przynosiła dodatkowy termos. Z tych dwojga jeszcze będzie
para, pomyślała Maddie.
Okazało się na przykład, że owa tajemnicza srebrna broszka w kształcie kota jest prezentem
gwiazdkowym od Stephena.
W holu Maddie spotkała Candy.
- Jak się masz? Grypa żołądkowa cię nie dopada?
- Jak dotąd nie. Niełatwo łapię infekcje. A jak się dzisiaj czuje Stephen? - spytała z lekka
zaniepokojona Candy.
- Jest zdrów - Maddie uspokoiła nową przyjaciółkę. - Wiesz, że w prywatnych rozmowach
nazywa cię Candy? I nie tknie żadnej innej kawy poza twoją...
Candy zrobiła się czerwona jak burak. Ostatnio przestała zaczesywać włosy do tyłu i
wyglądała teraz znacznie atrakcyjniej. Co prawda, jak dotąd Stephen nie próbował się z nią
umówić, lecz Maddie była więcej niż pewna, że jest zainteresowany jej przyjaciółką.
- Szkoda, że nie pojawiłaś się dwadzieścia lat wcześniej - stwierdziła Candy z leciutkim
smutkiem.

background image

- Dwadzieścia lat temu bawiłam się lalkami i nie byłabym ci w niczym pomocna - odparła
natychmiast Maddie ze śmiechem.
- W takim razie... - Candy zamilkła nagle, ponieważ w drzwiach stanął Patrick. - Mam
mnóstwo pracy, wracam do siebie - rzuciła tylko, po czym upewniwszy się, że szef tego nie
widzi, puściła do Maddie oko.
- Coś nie tak? - spytał Patrick.
- Wszystko w porządku - odparła Maddie i nalała sobie kawy. Postanowiła odwrócić się w
końcu w jego stronę, choćby po to, by przekonać się, czy nadal ma do twarzy przyklejony ten
sam grzeczniutki uśmieszek, który widywała od dwóch tygodni.
To było takie przykre. Najpierw całował ją zachłannie, a potem traktował jak zupełnie obcą
osobę. Jesteśmy obcy, czym prędzej upomniała się w myślach. Jesteśmy i zawsze będziemy,
choćby nie wiem co. A niech to diabli! Całe jej doświadczenie w sprawach damsko-męskich
ograniczało się do tego, co było między nią a Tedem, a więc praktycznie... do zera. Tak
naprawdę bowiem ona i Ted nigdy nie czuli do siebie wielkiego pożądania, nie łączyła ich
pasja. To była raczej zabawa w bycie dorosłym, zabawa, w której obowiązywały ścisłe reguły,
jak na przykład: „Żadnych pieszczot poniżej szyi”. Zdrowe reguły, które miały ochronić ich
oboje.
Maddie wypiła łyk kawy i spojrzała spod przymkniętych powiek na Patricka. Z pewnością nie
był chłopcem, tylko mężczyzną, i nie istniała reguła, której by nie złamał. Nie znała dotąd
takich „niegrzecznych chłopców”, w jej miasteczku takich nie było. Wokół niego unosiła
się aura tajemnicy i jakiejś dzikości. Może właśnie dlatego wydawał jej się taki... interesujący.
Maddie, Maddie! Czy ty się jeszcze niczego nie nauczyłaś? - odezwał się w jej głowie
ostrzegawczy głos. Skoro nie można było wierzyć chłopakowi, z którym dorastałaś, którego
znałaś od zawsze, to jakim cudem miałabyś zaufać Patrickowi?!
- Stephen mówił, że świetnie sobie radzisz – wyrwał ją z rozmyślań głos Patricka. - Pracujesz
nad kampanią billboardową naszej stacji, prawda?
- Tak.
- Hm, wrócę do biura, mam jeszcze masę roboty. - Patrick wstał, pożegnał się i odszedł.
Maddie pokazała język jego plecom. Drażniło ją, że Patrick jest taki oficjalny. W końcu to on
ją pierwszy pocałował. Choć, prawdę mówiąc, wcale się nie opierała. A co więcej... chętnie
by powtórzyła ten eksperyment, by się przekonać, czy za drugim razem będzie równie
przyjemnie.
Rozgłośnia wydawała się prawdę wyludniona z powodu szalejącej grypy żołądkowej. Gdy
Maddie znalazła się przed reżyserką, jeden z prezenterów zaczął do niej gwałtownie machać
zza szyby, więc na paluszkach weszła do środka. Seattle Kid, bo taki miał pseudonim ten
chłopak, rzucił jej słuchawki i mikrofon.
- Za chwilę skończy się muzyka, mów coś - jęknął i wybiegł zgięty w pół, zakrywając sobie
usta dłonią.
Maddie patrzyła z osłupieniem na słuchawki i mikrofon. Do reżyserki wszedł technik, ale gdy
próbowała go nakłonić, żeby przejął od niej ten sprzęt, gwałtownie zaprotestował.
- Słuchacze oczekują, że coś powiesz. Zaraz będziesz na antenie, przygotuj się - szepnął
Jeremy i pokazał jej czerwoną lampkę.
W tym momencie Maddie również poczuła nadchodzące mdłości. Przypomniała sobie świętą
zasadę Patricka O'Rourke'a, że w radiu najgorszą rzeczą jest cisza na antenie.
- Halo, mówi Maddie Jackson - powiedziała niepewnie. - Jestem tu w zastępstwie Seattle
Kida, którego powaliła grypa żołądkowa, jak większość osób w naszej rozgłośni. - Przełknęła
ślinę, odstawiła na moment mikrofon i osunęła się w opuszczony przez poprzednika fotel.
Konsola przed nią wyglądała jak tablica rozdzielcza na statku kosmicznym z Gwiezdnych
Wojen. Maddie nie miała najmniejszego pojęcia, jak puścić muzykę. - A tym z was,

background image

którzy mu współczują, Seattle Kid wyrazi wdzięczność dobrą muzyką, jak tylko wróci. -
Rozejrzała się rozpaczliwie, ale znikąd nie mogła spodziewać się pomocy. - Słuchajcie,
muszę się zwierzyć, że ta sytuacja jest dla mnie bardzo zaskakująca. Pochodzę z małego
miasteczka w Nowym Meksyku i dopiero od dwóch tygodni jestem w stanie Waszyngton.
Spróbujemy za chwilę coś wam puścić, lecz do tego czasu... - przerwała i próbowała sobie
przypomnieć, o czym to prezenterzy mówią na antenie. Jeremy dawał jej jakieś rozpaczliwe
sygnały, których zupełnie nie rozumiała. Oddychała głęboko, próbując opanować przerażenie.
Słuchały jej tysiące ludzi, a ona po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co powiedzieć. -
Chciałabym porozmawiać z wami o pocałunkach i o facetach - wypaliła bez zastanowienia.
Jeremy złapał się za głowę. No dobrze, być może całowanie nie było najlepszym tematem, ale
lepszy taki niż żaden.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Patrick wpatrywał się w fiolkę z aspiryną leżącą na biurku. Od przyjścia Maddie do KLMS
zjadł prawie wszystkie tabletki. Obawiał się, że wkrótce będzie miał w ścianie żołądka dziurę
wielkości tej buteleczki. Maddie potwornie wyprowadzała go z równowagi. Bardziej nawet
niż choroba połowy pracowników stacji. Całowanie się z nią było olbrzymim błędem,
aczkolwiek niezwykle przyjemnym. Od tej pory, ilekroć ją spotykał w holu, zawsze była
zmieszana. Nie powinien się temu dziwić, w końcu pochodziła ze świata, w którym takie
namiętne pocałunki coś znaczyły...
Ale ten pocałunek znaczył wiele również dla niego, nie było sensu się oszukiwać.
Wspomnienie nabrzmiałych od pieszczot ust Maddie, jej nieprzytomnego wzroku i jędrnych
piersi przyprawiło go niemal o zawrót głowy. Był na siebie wściekły. Dlaczego to zrobił? Jak
mógł tak bardzo się zapomnieć? Przecież ta dziewczyna miała złamane serce i nadal nie
doszła do siebie. W jego rodzinie obowiązywał kodeks zachowania wobec kobiet - równie
stary, jak Irlandia. Nigdy, przenigdy nie wolno skrzywdzić kobiety, czy choćby zranić jej
uczuć. W dodatku plótł coś bez sensu o tym, żeby nie robiła sobie żadnych nadziei
związanych z jego osobą... Jakież to było aroganckie. Z całą pewnością Maddie poczuła
się tym urażona.
Na jego biurku grało radio. Było ściszone, ale nagle zaczęło mu się wydawać, że słyszy głos
Maddie. Nic dziwnego. skoro cały czas o niej myślał. Trochę pogłośnił, zaciekawiony, co się
dzieje na antenie.
- ...to trochę staromodne, to znaczy mój tata jest staromodny, ale jakże wspaniały... - usłyszał.
To była Maddie! Potrząsnął głową, żeby oprzytomnieć, nie wierząc własnym uszom. Jak to
możliwe, że ta zwariowana dziewczyna dostała się na antenę?!
- ...a on fantastycznie całuje, choć teraz traktuje mnie, jakbym miała grypę lub inną zakaźną
chorobę. Jestem pewna, że mu się podobam, przynajmniej fizycznie. Zresztą, może mi się
tylko zdawało. Słuchajcie, czy facet może udawać... no wiecie co?
- O nie! - ryknął Patrick i zerwał się z fotela, ale zaczepił nogą o kable i zarył twarzą w
dywan.
- Czy ktoś potrafi odpowiedzieć, dlaczego faceci tak się zachowują? - ciągnęła Maddie. -
Może jakiś mężczyzna mógłby to wyjaśnić? Chociaż pewnie my, kobiety, też nieźle potrafimy
zamieszać facetom w głowach. Cóż, może to prawda, że mężczyźni są z Marsa, a kobiety z
Wenus? Zachowujemy się czasami tak, jak przybysze z różnych planet. A teraz powiem wam,
co on myśli o małżeństwie. Jego zdaniem to najgorsze, co może mężczyznę
w życiu spotkać, bodaj gorsze niż śmierć.
Patrick, ciskając pod nosem przekleństwa, pokuśtykał do reżyserki. Maddie cały czas plotła
trzy po trzy na temat facetów i małżeństwa. Jeremy był w szoku, ale gdy zobaczył wyraz
twarzy Patricka, wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Napotkawszy wzrok Maddie,

background image

Patrick wykonał gest imitujący podrzynanie gardła, ale Maddie wcale się nie speszyła, tylko
rozłożyła bezradnie ręce i wskazała na mikrofon, jak gdyby to cokolwiek wyjaśniało.
Patrick wpadł do reżyserki i syknął:
- Puść jakąś piosenkę.
- Ale ja nie wiem, jak się puszcza muzykę - odparła Maddie. - Właśnie wszedł właściciel
naszej rozgłośni i chce, żebym w końcu coś puściła. Dawno bym to zrobiła, gdybym
wiedziała, jak...
Patrick sięgnął po płytę i wetknął ją do jednego z kilkunastu otworów w konsolecie. Nacisnął
guzik i w eter popłynęła muzyka.
- Co ty do diabła wyrabiasz? - spytał, gdy był całkowicie pewny, że słuchacze ich nie słyszą.
- Seattle Kid poczuł się źle - odparła. - Nie miałam wyjścia. Nie było nikogo, kto mógłby go
zastąpić, a sam mówiłeś, że nie ma nic gorszego niż cisza na antenie.
- Doskonałe wiesz, że nie o to mi chodziło! - Patrick zamknął drzwi do studia, tak by nikt nie
mógł słyszeć ich rozmowy.
Maddie poczuła się dotknięta.
- Przecież nie zrobiłam niczego złego. Chwaliłam „Crockett Cafe”, wspomniałam, że Liberty
Market jest otwarty całą dobę, a to przecież nasi główni reklamodawcy. Nie złamałam
żadnych przepisów i nie mówiłam o czymś, o czym na antenie nie wolno mówić. - Popatrzyła
na niego szeroko otwartymi oczami.
- Mówiłaś o mnie! W tym problem! - zawołał.
- Przecież nikt się nie zorientuje.
Ona jest niemożliwa, pomyślał poirytowany.
- Naprawdę świetnie całujesz - dodała i zarumieniła się po czubek uszu.
- A skąd ty to możesz wiedzieć, przecież nie masz żadnego porównania!
- Chcesz przez to powiedzieć, że nie całujesz dobrze? - spytała zdziwiona.
- Tak. To znaczy nie! - Maddie znowu była górą i mógł za to winić tylko siebie. - Dobrze,
skończmy teraz tę rozmowę. Wyjdźmy stąd, musimy gdzieś w spokoju porozmawiać.
- Ale Seattle Kid nie jest w stanie dokończyć audycji. - Maddie rozłożyła ręce.
Patrick spojrzał na zegar i uświadomił sobie, że następny prezenter zjawi się najwcześniej za
godzinę. Jeśli w ogóle się zjawi...
- Wracaj do swojego biura, ja tu posiedzę, dopóki nie zjawi się Lindsay Markoff - powiedział
po chwili namysłu. Postanowił zadzwonić do Lindsay i poprosić, żeby przyszła wcześniej.
Spojrzał groźnie na Maddie, ale ona wcale nie zbierała się do wyjścia.
- Myślałam, że nie lubisz prowadzić audycji - powiedziała.
- Nie zamierzam nic mówić - odparł. Czuł, że zachowuje się nie fair w stosunku do Maddie,
w końcu zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby ratować sytuację.
- Powinieneś teraz zapowiedzieć kolejne utwory muzyczne.
- Tak się robi, ale wyłącznie na początku audycji. - W końcu jednak dał za wygraną i wskazał
jej fotel. - Dobra, ja zajmę się konsolą, a ty będziesz zapowiadać muzykę. Ale tylko muzykę -
dodał z naciskiem.
Jednego był pewien - nie wpuści jej więcej na antenę. Do reżyserki wetknął głowę Jeremy.
- Dlaczego jej nie powstrzymałeś! - huknął na niego Patrick. - Mogłeś puścić jakąś muzykę,
reklamę, cokolwiek! Dałeś plamę!
- Szefie, a kim ja tu jestem? Tylko pracownikiem technicznym. Poza tym Seattle Kid oddał jej
słuchawki - bronił się. - Ja przecież kompletnie głupieję, gdy mam coś powiedzieć publicznie.
A poza tym zadzwoniło tylu słuchaczy, że skończyła się taśma na automatycznej sekretarce.
Chcą pogadać z Maddie o tym facecie, który tak fantastycznie całuje.
Patrick spojrzał na niego surowo, ale Jeremy wcale się nie przejął. Widocznie myślał, że
paplanina Maddie to jakiś świetny dowcip.
- Żadnych telefonów - warknął Patrick.

background image

- Ależ szefie! Przecież lubimy, jak do nas dzwonią... - zaczął Jeremy.
- Odbieraj te telefony i mów, że Maddie nie wie, jak odebrać telefon. Nikt się nie zdziwi,
skoro ona naprawdę nie wie, jak puścić muzykę - przerwał mu Patrick. - Dobra, teraz puszczę
parę reklam - burknął do Maddie. - Potem ty zapowiesz, że przez dłuższy czas będzie muzyka
- powiedział z napięciem. Była bardzo nieprzewidywalna, nie miał zamiaru jej zaufać. Wolał
zostać w studiu i w razie czego zdjąć ją z anteny. Bał się, że Maddie znów zacznie opowiadać
o swoim życiu i co gorsza o tym, co się między nimi zdarzyło...
Maddie zupełnie nie rozumiała, dlaczego Patrick był na nią wściekły. Z rozgłośni wyszedł z
taką miną, że wszyscy schodzili mu z drogi. Prowadząca następną część prezenterka przyszła
wcześniej i przejęła od Maddie słuchawki.
Teraz, gdy zostali sami, był dziwnie spokojny. Może zamierzał ją zwolnić? Maddie zagłębiła
się w fotel dla pasażera w jego aucie. O czym chciał z nią porozmawiać?
Jechali w nieznanym jej kierunku. Skręcił na parking przed restauracją przy autostradzie.
- Powiesz coś w końcu? - nie wytrzymała. Patrick zatrzymał samochód i nadal milczał. -
Myślałam, że ci pomagam! - dodała wojowniczo.
Rzeczywiście, wykonała dla rozgłośni kawał dobrej roboty, temu nie mógł zaprzeczyć. Miał
pewne zastrzeżenia do tego, co plotła na antenie, ale zrobiła, co w jej mocy. Wiedział, że
zachował się niewłaściwie.
- Zrobiłaś to, co każdy odpowiedzialny człowiek zrobiłby na twoim miejscu - przyznał w
końcu. - Przepraszam, że na ciebie tak naskoczyłem.
Maddie skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała przez okno. Padał deszcz, panował przenikliwy
chłód, a ona nie była przyzwyczajona do takiej pogody. Pierwszy raz od przyjazdu do
Waszyngtonu zatęskniła za domem. I nie chodziło tylko o jej rodziców. Nowy Meksyk był
suchy i pustynny. Zatęskniła nagłe za czerwonymi skałami, upałem, bezmiarem błękitnego
nieba i zapachem sagowca. Tego wszystkiego tu nie było. Wilgoć i intensywna barwa
wiecznie zielonych lasów budziła w niej jakąś czułą nutę, ale to nie był jej świat.
- Nie należę do tego miejsca - wyszeptała po chwili mimowolnie.
- Nie mów tak - zawołał Patrick. - I tak mi już wystarczająco głupio, że na ciebie
nakrzyczałem. Należysz do tego miejsca, jest twoje.
- Ale nie mam tu nikogo bliskiego – odpowiedziała cicho.
- Przecież masz Beth i Kane'a, masz nas wszystkich.
- Tak? Was wszystkich?
Pochylił się nad nią, ujął jej dłoń i mocno ścisnął, a potem splótł jej palce ze swoimi.
- Jestem w tym kiepski. Nie chcę nikomu sprawić zawodu. Marzę o spokojnym,
nieskomplikowanym życiu. Gdy umarł mój ojciec, coś we mnie pękło. Mój świat się
rozpadł. W młodości narobiłem niezłego bigosu. Staram się żyć tak, żeby nie mieć więcej
kłopotów.
- To wygodna postawa - odparła.
Wypuścił jej dłoń i wyprostował się w fotelu.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał.
- Nic. Interpretuj to, jak chcesz. - Maddie zadrżała z zimna i otuliła się szczelniej kurtką.
Patrick zapalił silnik i włączył ogrzewanie.
- Co przez to rozumiesz? - powtórzył.
- Odnoszę wrażenie, że trzymasz wszystkich na dystans. Nawet twoją rodzinę - mruknęła.
- Nie przesadzaj. Zgoda, dużo pracuję, ale odwiedzam ich, jak mogę najczęściej. Staram się
przyjeżdżać na kolacje - bronił się.
- Nie chodzi o czas - odparła. - Spędzanie z kimś czasu w taki sposób, jak ty to robisz ze
swoją rodziną, jeszcze nie oznacza bliskości. - Maddie podsunęła stopy pod nawiew ciepłego
powietrza. Być może nie miała racji. Ale przecież widziała, jak rozmawiał ze swoją rodziną.

background image

W pewnym sensie Patrick był samotnikiem z wyboru. - Uśmiechasz się i żartujesz,
rozmawiasz z nimi, ale cały czas błądzisz myślami gdzieś daleko. Tak jak byś nie chciał
pozwolić, żeby ktokolwiek się do ciebie zbliżył.
- Naprawdę?
- Tak, twoja matka się martwi - kontynuowała Maddie. - Myśli, że przestałeś bywać tak często
w rodzinnym domu, bo Kane się ożenił.
- Nonsens! Podjąłem ogromne ryzyko, zmieniając profil KLMS. Romans Kane'a i Beth
bardzo mi pomógł, dzięki temu stacja stała się popularna. Musiałem bardzo dużo pracować i
nadal muszę, to prosty rachunek ekonomiczny. - Spojrzał na nią trochę bezradnie. - I jeśli
mówię, że nie chcę komplikować sobie życia, to mam na myśli tylko to i nic więcej...
Maddie rozumiała, że Patrick bał się kogoś pokochać, by potem nie cierpieć po stracie
ukochanej osoby. Śmierć ojca odcisnęła głębokie piętno na jego psychice. Ale wiedziała
też, że miłość warta jest ryzyka.
- O rany. Najpierw wybucham, potem znów przepraszam. To dlatego, że czuję się winny -
wyznał Patrick.
- Skoro tak, to powinieneś przeprosić wszystkich w rozgłośni. Podobno już dawno nie byłeś
taki nieznośny - odparła.
- Nieprawda, na przykład Stephen widział mnie wiele razy w równie podłym nastroju -
zaoponował.
- Tak? A kiedy?
- Na przykład w czasach, gdy byłem wściekłym małolatem, który robił wszystko, żeby go
zamknęli do pudła albo zabili, zadowolona? - Spojrzał na nią gniewnie.
Nie znała tak dobrze Patricka i to, co powiedział, zrobiło na niej wrażenie. Wiedziała, że jego
życie nie było łatwe, ale teraz postrzegała go jako zrównoważonego, uprzejmego człowieka.
- Powiedziałem ci przecież kiedyś, że byłem łobuzem i niewiele brakowało, bym zmarnował
sobie życie - westchnął. - Ale ty nie potrafisz sobie tego nawet wyobrazić. Piłem, paliłem,
spałem z każdą dziewczyną, którą tylko udało mi się poderwać. Próbowałem nawet ukraść
ciężarówkę. To naprawdę cud, że nie skończyłem w więzieniu albo na cmentarzu.
- Nie mogłeś się po prostu pogodzić ze śmiercią ojca - szepnęła.
- Tak, nie mogłem się pogodzić z jego odejściem. Stałem się najbardziej cynicznym i
bezwzględnym małolatem, jaki chodził po ziemi.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Chcesz się przekonać? - zapytał i położył rękę na jej piersi. - Nie jestem facetem, który
czeka do ślubu, żeby pójść z dziewczyną do łóżka, tego możesz być pewna. A kochać można
się i w samochodzie.
Chciała zaprotestować, uderzyć go po ręce, wyrwać się. Jednak ciepło, które nagle rozpłynęło
jej się po piersi, po chwili ogarnęło resztę ciała. Czuła też, że Patrick krzywdzi teraz bardziej
siebie niż ją.
- Czy ty mnie w ogóle słyszysz? - zapytał, przełamując nieznośną ciszę, która zapadła w
aucie.
- Tak, słyszę.
- W takim razie spróbuj mnie zrozumieć.
Maddie, zamiast się skulić czy schować, odpięła pas i cała drżąc, poddała się pieszczocie.
Spojrzenie Patricka spoczęło na jej piersiach. Nie mógł przestać ich dotykać, były takie
twarde i krągłe. Czuł drżenie jej ciała i jej podniecenie.
Maddie nie była pewna swej kobiecości, doskonale wiedziała też, że próbował ją do siebie
zniechęcić. Znała jego poglądy na temat małżeństwa i dzieci. Wyraził je jasno. Jeśli nawet do
czegoś między nimi dojdzie, to i tak mogła co najwyżej liczyć na przelotny romans.
- Tak naprawdę to cię nie rozumiem - szepnęła.

background image

Ale Patrick nic nie odpowiedział, tylko przyciągnął ją do siebie. Sama nie wiedziała jak, ale
nagle wylądowała na jego kolanach. Poczuła, że jest podniecony. Nagle w niej samej
wezbrała fala podniecenia. Wbiła mu paznokcie w ramiona, z ust wyrwało się jej
westchnienie rozkoszy.
- Dlaczego mnie nie powstrzymasz? - niemal jęknął. - Myślałem, że nienawidzisz mężczyzn.
- Tak, ale tylko tych, którzy mnie oszukują. - Tak naprawdę czuła się bezpieczna. Wiedziała,
że chciał pokazać, jaki potrafi być twardy i cyniczny, ale wiedziała też, że jej nie skrzywdzi.
Beth mówiła jej o kodeksie honorowym O'Rourke'ów.
Maddie zaczęła się wiercić na kolanach Patricka, żeby się wygodniej usadowić. Po chwili ze
zdziwieniem usłyszała jego urywany oddech.
- Czy coś nie tak? - zapytała.
- O Boże, przecież nikt nie może być aż tak niewinny - wyszeptał.
- No to powiedz mi wreszcie, czy potrafisz udawać, że jesteś... - Nie przeszło jej przez usta
słowo „podniecony”.
Patrick ciężko oparł głowę o szybę. Na kolanach miał seksowną kobietę, w dodatku niewinną
i bardzo ciekawą tego, co się z nim dzieje. Nieświadomą mocy, jaką nad nim teraz miała. Tak
bardzo pragnął ją pocałować i wziąć w ramiona.
- Nie, nie można tego udawać - odparł po chwili. - A swoją drogą, jak mogłaś o to zapytać w
radiu? KLMS jest stacją country i nie prowadzimy kącika porad sercowych.
- Przecież nie zapytałam o to wprost - odparła.
- Ale prawie, Maddie, prawie. Jesteś niebezpieczna, wiesz o tym?
- Taak? Ciekawa jestem, dlaczego przez ostatnie dwa tygodnie wcale się do mnie odzywałeś. -
Spojrzała na niego z miną niewiniątka. I była tak blisko... Patrick nie wiedział, co ma zrobić z
rękami, w końcu położył je na jej biodrach.
- Odzywałem się.
- Owszem, mówiłeś „dzień dobry” i raz powiedziałeś „do widzenia” - zadrwiła.
Roześmiał się. Osłabiło to nieco napięcie, ale Maddie zakołysała się na jego kolanach.
- Co ja mam z tobą zrobić, dziewczyno? - spytał trochę bezradnie.
- Nie przypominam sobie, żebym cię prosiła, byś cokolwiek ze mną robił.
Z początku uważał ją za prostolinijną, nieskomplikowaną dziewczynę. Jednak teraz ten obraz
stawał się coraz bardziej złożony. Co się z nimi działo? Jakby byli na dwóch przeciwstawnych
biegunach. Kobieta, która czuła zbyt wiele i mężczyzna, który nie chciał niczego czuć.
Do tej pory był zrównoważonym facetem, panował nad swoimi uczuciami, żartował z
rodzeństwem, był zawsze pogodny, ludzie dobrze się przy nim czuli. Spokojnie patrzył, jak
życie przepływa obok. Lubił siebie takim i tak chciał żyć.
Jak to się stało, że ten spokój zmąciła dziewczyna z małego miasteczka, którego nazwy nawet
wcześniej nie słyszał?
Dobre pytanie, synu, usłyszał w myślach, i mógłby przysiąc, że przemawia do niego jego
zmarły ojciec. Nie chciał tego słuchać. Pierwszy raz nie zgodził się z tym wewnętrznym
głosem.
Wprawdzie Maddie była słodką istotą, lecz nigdy nie zostanie jego kobietą. Niech reszta
rodzeństwa się żeni i uszczęśliwia mamę wnukami. Nagle uświadomił sobie, że gdy myśli o
Maddie, myśli również o dzieciach. Może dlatego, że parę razy na ten temat rozmawiali.
Zamknął oczy, ale nie potrafił się odgrodzić od bijącego od niej ciepła. Od lat spotykał się
tylko z takimi kobietami, które nie myślały o małżeństwie. Jednak przy Maddie czuł się jakoś
dziwnie i coraz mniej mu się to podobało.

ROZDZIAŁ ÓSMY

background image

Kiedy wrócili do rozgłośni, Maddie uśmiechnęła się do niego blado, a potem znikła w
korytarzu prowadzącym do działu reklamy.
Nawet jej nie pocałował, a ona spojrzała na niego i uśmiechnęła się niczym Ewa kusząca
Adama.
- Patrick, chciałabym z tobą porozmawiać - zwróciła się do niego Dixie.
- Coś się stało?
- Chciałabym omówić nową audycję Maddie... - zaczęła Dixie, ale Patrick jej przerwał.
- Nie ma o czym mówić, bo nie ma żadnej audycji - wyjaśnił szybko. - Ona tylko zastąpiła
Seattle Kida, ostatnią ofiarę grypy żołądkowej.
- Ależ to fantastyczne! - Dixie wyglądała na zachwyconą. - Audycja zrobiła furorę, dzwonią
zarówno kobiety, jak i mężczyźni! Maddie jest samorodnym talentem. Telefony się urywają,
wszyscy chcą się dowiedzieć, kim jest ów tajemniczy nieznajomy, który tak cudownie całuje.
Wiele osób pragnie udzielić Maddie kilku dobrych rad...
- Zapomnij o tym, Dixie - odparł Patrick zdecydowanie i poszedł do swojego biura.
Ale Dixie nie dała tak łatwo za wygraną, pobiegła za nim i starała się go przekonać.
- Pozwól Maddie poprowadzić kącik porad sercowych - namawiała go żarliwie. - Taki
program zrobi furorę, już dzwoniło mnóstwo słuchaczy.
Patrick otworzył drzwi do swojego gabinetu, ale Dixie wpadła za nim. Być może miała rację i
Maddie jest urodzoną osobowością radiową. Nie brakowało jej taktu, łatwo też nawiązywała
kontakty, ale on nie miał zamiaru robić z niej medialnej gwiazdy. Nie w jego radiu. Nie
miał też ochoty wyjawiać nikomu powodów tej decyzji. Na szczęście dzwonek telefonu
wybawił go z opresji.
- Dzięki za radę, Dixie, wrócimy do tego później. - Wskazał słuchawkę. Zdawał sobie sprawę,
że być może przechodziła mu koło nosa niezwykła okazja. Jednak nie miał zamiaru pozwolić
Maddie, by opowiadała o nim radiosłuchaczom. - KLMS, Patrick O'Rourke, słucham - rzucił
do słuchawki.
- Cześć, zauważyłem, że zmieniasz formułę radia - powiedział Kane. - Nie znam się na tym,
ale ta nowa audycja naprawdę była fajna i bardzo pouczająca. Patricka zmroziło. Nie przyszło
mu do głowy, że jego rodzina również mogła usłyszeć Maddie. - Byliśmy razem z Beth w
sklepie, gdy Maddie weszła na antenę. Muszę przyznać, że program wzbudził duże
zainteresowanie - stwierdził Kane.
- To nie był żaden program, nagle rozchorował się prezenter i oddał Maddie mikrofon. Ona to
zrobiła spontanicznie, ratowała sytuację - wyjaśnił Patrick.
- To fajnie, że jest taka zaangażowana - odparł Kane.
- Nie masz nic lepszego do roboty, niż dokuczać ciężko pracującemu bratu? - spytał z
przekąsem Patrick. - Lepiej przytul swoją żonę.
- Starczy mi czasu i na jedno, i na drugie - roześmiał się Kane.
- Nie drocz się z nim. - Patrick usłyszał dźwięczny głos Beth. - Chodź tutaj.
- Zaraz kończę i idę do ciebie, kochanie - powiedział Kane do żony swoim niskim, matowym
głosem. Patrick poczuł jakieś dziwne ukłucie zazdrości. Ale już po paru sekundach udało mu
się je zwalczyć. Rodzinne ciepełko, dzieci, dom - to nie dla niego. Wolał być sam, tak było
bezpieczniej. Lepiej nie myśleć, co by się stało, gdyby się zakochał. Właśnie dlatego Maddie
stanowiła zagrożenie, bo za bardzo go do niej ciągnęło. Nie wolno mu dopuścić, by emocje i
namiętność wzięły górę.
- Posłuchaj, Kane, nie skrzywdzę Maddie - powiedział do słuchawki. - Coś się między nami
wydarzyło, ale jakoś to załatwię i znów wszystko będzie po staremu.
- Rozumiem. - Kane wydawał się zaskoczony jego szczerością. - Pojawisz się w niedzielę na
obiedzie? Maddie będzie pokazywała mamie i Beth, jak przyrządzić taco.
Patrick się zawahał. Nie wybierał się do nich w niedzielę, ale gdyby go nie było,
utwierdziłoby to Maddie w przekonaniu, że odgradza się murem od rodziny.

background image

- Oczywiście, będę - odparł. I wezmę ze sobą gaśnicę, dodał w duchu, gdy przypomniało mu
się, jak ostro jadała Maddie.

RS

- Papryka z puszki to nie to samo co prawdziwe papryczki chili rodem z Nowego Meksyku –
stwierdziła Maddie, próbując sosu do taco. - W ogóle nie są pikantne.
Patrick zdusił śmiech, ale Maddie to zignorowała, tak samo jak jego pozostałe żartobliwe
komentarze. Zauważyła za to, że wziął dokładkę, co mogło znaczyć, że pikantne sosy
smakowały mu bardziej, niż skłonny był to przyznać.
Oczywiście wszyscy O'Rourke'owie zaproponowali pomoc przy przyrządzaniu taco, ale nie
potrzeba było aż dwunastu osób do zrobienia kolacji. Siedzieli więc wkoło i żartowali.
Jednym z głównych tematów było dziecko Kane'a i Beth.
W jej rodzinie podczas spotkań też było dużo śmiechu i rozmów. Gdy nie mogli się spotkać,
dzwonili do siebie. Wspólnie cieszyli się i smucili tym, co przynosiło życie. Jej wujek, po
niefortunnej historii z Tedem zaproponował nawet, że zanurzy tego łajdaka w smole i wytarza
w pierzu.
Kto wie, czy naprawdę by tego nie zrobił. Beth i Pegeen szybko nauczyły się przyrządzać
meksykański specjał. Orzekły zgodnie, że Shannon jest kulinarnym antytalentem i poprosiły,
by nakryła do stołu. Kathleen, Patrick i Kane zajęli się sałatkami.
- Mam dyplom z marketingu i posadę dyrektora w O'Rourke Industries i proszę, jak
skończyłem, kroję pomidory - narzekał Neil O'Rourke.
- Ciesz się, że nie cebulę. - Patrick zmarszczył nos nad swoją deską.
Pośród tych śmiechów i żartów Maddie co rusz zerkała na Patricka. Zastanawiała się, czy ktoś
prócz niej dostrzegł cień w jego oczach. Patrick uśmiechał się, ale tylko ustami. Spotkali się
po raz pierwszy od czasu, gdy powiedział jej, że nie nadaje się na męża. Na samo
wspomnienie tych słów ręce same zacisnęły jej się w pięści. Przecież ledwie się znali,
dlaczego mówił jej o małżeństwie? Powiedział, że chce być z nią uczciwy i nie zamierza
jej oszukiwać, jak to zrobił Ted. Cóż, nie spieszyłby się z takimi zapewnieniami, gdyby była
atrakcyjniejsza i bardziej w jego typie. Jak już zdążyła się dowiedzieć, Patrickowi podobały
się wysokie brunetki z dużym biustem.
Odwróciła od niego wzrok, ale po chwili zorientowała się, że znów na niego zerka. Był
podobny do swoich braci, ale trochę wyższy i potężniejszy. Wiedziała, jak twarde w dotyku są
jego mięśnie, czuła ich siłę, gdy była blisko niego, gdy siedziała na jego kolanach. Na to
wspomnienie zakręciło jej się w głowie. Był najbardziej pociągającym facetem, jakiego
kiedykolwiek spotkała. Uwielbiała sposób, w jaki się uśmiechał, mówił, patrzył.
- Mam coś jeszcze zrobić? - głos Patricka wyrwał ją z rozmyślań. Przez chwilę patrzyła na
niego, jakby był przybyszem z innej planety. A Patrick poczuł, że znów ma ochotę wziąć ją w
ramiona. Tak trudno było mu panować nad sobą, gdy była blisko. Burzyła spokój jego świata,
coraz trudniej było mu trzymać się od niej z dala. Lubił słuchać, jak Maddie się śmieje,
patrzeć, jak się porusza, a najbardziej lubił trzymać ją w ramionach.
- Nie, wszystko już zrobione. Pozostaje nam tylko zjeść to, co przyrządziliśmy - uśmiechnęła
się.
Po kolacji całą rodziną usiedli na ganku i obserwowali zachód słońca. Patrick usiadł tuż koło
Maddie. Drżała, ciągle nieprzyzwyczajona do waszyngtońskich chłodów.
- Przyniosę ci pled - zaproponował.
- Nie, dziękuję, jest mi całkiem ciepło - odpowiedziała Maddie.
- O tak, z pewnością. - Wmawiając sobie, że powoduje nim opiekuńczość, objął ją, by trochę
ochronić od zimna. Nie zaprotestowała, westchnęła tylko cicho. - Dixie wierci mi dziurę w
brzuchu, bym pozwolił ci prowadzić własny program - powiedział po chwili.
Miał już dosyć telefonów od słuchaczy, którzy dopominali się powrotu Maddie na antenę.
- A co miałabym robić? - spytała.

background image

- Prowadziłabyś kącik porad sercowych, rozmawiałabyś ze słuchaczami, odpowiadała na ich
pytania, wymyślała własne tematy, trochę muzyki. Wszystko razem trwałoby około godziny -
wyjaśnił. - Jak ci się podoba ten pomysł?
- Myślałam, że się do tego nie nadaję...
- Przepraszałem cię za to już kilka razy - odparł.
- Aha - mruknęła Maddie. Wstała i weszła do domu.
Patrick pomaszerował za nią. Odnalazł ją w pokoju, który Pegeen urządziła dla swoich
wnuczek. Dziewczynki spały na wielkich poduchach, słodkie jak aniołki. Gdy spojrzał na
twarz Maddie, ścisnęło mu się serce.
- Maddie, przestań, ranisz siebie samą - powiedział cicho.
- Jestem dorosła i wiem, czego pragnę. A ty tak naprawdę próbujesz chronić nie mnie, lecz
siebie. Starasz się trzymać z dala od wszystkiego, co mogłoby skruszyć kokon, w którym się
zasklepiłeś.
- Nie otoczyłem się kokonem - zaprotestował gwałtownie.
- A właśnie, że tak. Już po tonie twego głosu wiem, kiedy chcesz mi powiedzieć, żebym
trzymała się od ciebie z daleka. I że jakiekolwiek uzależnienie emocjonalne od drugiej osoby
nie prowadzi do niczego dobrego.
- To nie tak. Boję się, żeby ktoś się ode mnie nie uzależnił - odparł. - Nie jestem taki jak mój
ojciec, dobry i otwarty na innych. Ja tak nie potrafię. Wystarczy spojrzeć, jak spaprałem
sprawę z tobą. Miałem szansę zrobić coś dla Kane'a, to znaczy dla ciebie, jako że jesteś jego
szwagierką. Chciałem się tobą zaopiekować, i co narobiłem?
- Ja nie potrzebuję opieki - odparła.
- Akurat - mruknął. - Gdy byłem blisko ciebie, nie mogłem się powstrzymać, żeby... A co by
było, gdyby na moim miejscu znalazł się inny facet? Jesteś taka niedoświadczona.
- Za to szybko się uczę. - Maddie zakołysała biodrami. - Fakt, nie jestem zbyt doświadczona.
Może w takim razie powinnam się umówić z paroma facetami i przejść przyspieszony kurs
życia?
Patricka zalała fala zazdrości pomieszanej ze złością. Spojrzał na Maddie i spostrzegł
staczającą się po jej policzku łzę. Jak zwykle zareagowała niezwykle emocjonalnie. Oparła
się o ścianę i zamknęła oczy.
- Przecież wiesz, że to nie ma sensu. - Starał się zachować spokój. - W ten sposób niczego się
nie nauczysz, tylko zranisz się jeszcze dotkliwiej.
- Zapominasz, że coś jednak w życiu przeżyłam. Nie każdy związek kończy się szczęśliwie,
jestem tego świadoma. W końcu mój się rozpadł. Ale bywa też inaczej.
- Wiem, Kane'owi i Beth się udało. - Patrick podszedł do niej. Otarł kolejną łzę, która płynęła
po jej policzku. Maddie uśmiechnęła się do niego w taki sposób, że Patrick odruchowo
przysunął się do niej. - Nie prowokuj mnie - szepnął.
- A jeśli chcę cię sprowokować? - Musnęła ustami jego wargi. - Myślisz, że jestem aż tak
niedoświadczona, by nie wiedzieć, jak uwieść mężczyznę? - Przebiegła palcami po jego
torsie. Był taki seksowny. Wiedziała już, dlaczego kobiety czasami tracą głowę dla niemal
obcych facetów. - I co masz zamiar teraz zrobić? - zapytała ochrypłym z podniecenia głosem.
- Maddie, przestań - jęknął. - Dzieci mogą się obudzić, moje rodzeństwo może wrócić,
jesteśmy w domu mojej matki. - Jednak drugą ręką wymacał klamkę od drzwi do garderoby.
To było miejsce, w którym nikt by im nie przeszkadzał.
Gdy tylko otoczyła ich ciemność, pocałował Maddie namiętnie. Oddała mu pocałunek, ale po
chwili zaczęła chichotać.
- Co się stało? - spytał.
- Zdaje się, że nie jesteśmy tu sami - szepnęła. - Kot twojej mamy ociera mi się o nogi.
- Pal licho kota. - Patrick przyciągnął ją do siebie. - Jak to możliwe, że wciąż jesteś dziewicą?
- szepnął jej prosto w ucho.

background image

- A skąd wiesz, że nią jestem?
- Nie mam co do tego wątpliwości - uśmiechnął się. - Żadna doświadczona dziewczyna nie
zapytałaby o to... - Przysunął się do niej tak, że zabrakło jej tchu. - Twoi chłopcy musieli być
prawdziwymi dżentelmenami.
- Ted był moim jedynym chłopakiem i chyba za bardzo bał się mojego taty i jego pistoletu,
żeby pomyśleć o czymś więcej - odparła. - Mój tata jest bardzo opiekuńczy.
Patrick pochwalił w myślach zdrowy rozsądek ojca Maddie. Zwłaszcza że dobrze wiedział, co
chłopakom chodzi po głowie. Ponieważ jednak uważał się za pechowca, pewnie będzie miał
córkę równie szaloną, jak on sam. Zaraz, jaką córkę? Przecież on nie będzie miał dzieci.
Maddie przyciągnęła jego głowę do swoich ust. Pocałunek, który po tym nastąpił, przerósł
głębią i namiętnością wszystkie poprzednie. Nie mogli i nie chcieli się od siebie oderwać.
Otaczała ich przytulna ciemność.
Ona jest niesamowita, pomyślał. Nie spotkał jeszcze dziewczyny, która potrafiłaby z
całowania zrobić takie misterium. Z trudem oderwał się od jej ust.
- Maddie, musimy porozmawiać - szepnął.
- Nie chcę rozmawiać... - Maddie wsunęła ręce pod jego koszulę. Chciała się z nim kochać,
pragnęła, by był jeszcze bliżej. Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy zapragnęła kochać się
z mężczyzną, bez względu na konsekwencje. Kochać się z nim, choćby miała go nigdy więcej
nie zobaczyć.
- Ale musimy - nie ustępował. W tym momencie wylądowała na nim kotka. - Co ten potwór
wyprawia?
- Pewnie się nudzi - odparła Maddie, wyjmując ręce spod jego koszuli.
W tym momencie usłyszeli głosy na korytarzu, w pobliżu pokoju dziewczynek, oraz
skrzypnięcie drzwi.
- Nie ma ich u dzieci - powiedziała Kathleen. - Pewnie poszli na spacer.
- I chyba wcale im nie brakuje naszego towarzystwa - zachichotała Shannon.
- Niezbyt ładnie się zachowałaś, gdy poprzednim razem chcieli wyjść na spacer. Przecież
wiedziałaś, że Patrick marzy, by pobyć z Maddie sam na sam - strofowała siostrę Kathleen.
Maddie trzęsła się z tłumionego śmiechu.
- Ciii - szepnął jej do ucha.
- Czy czujesz się, jakbyśmy znów byli w szkole średniej? - spytała cichutko.
- Raczej w podstawówce - odpowiedział. - Będziemy udawać, że bocznymi drzwiami
wróciliśmy ze spaceru. Dobrze?
Plan Patricka pewnie by wypalił, gdyby kotka nie zaczęła nagle głośnym miauczeniem
domagać się wypuszczenia z garderoby. Patrick starał się zatkać jej pyszczek, ale tylko
ugryzła go w palec.
- Gdzie jest ta kotka? - zastanawiała się Kathleen.
Patrick cofnął gwałtownie rękę i drzwi garderoby otworzyły się z hukiem. Kotka podrapała
jeszcze Patricka i wyskoczyła z garderoby. Patrick zaplątał się w płaszcze i wywrócił,
pociągając za sobą Maddie. Zaczęli się wygrzebywać spod płaszczy i kurtek, a gdy już im się
to udało, ich oczom ukazały się zdziwione twarze trzech sióstr, dwóch braci i mamy Patricka.
Po chwili dołączyły do nich jeszcze zaspane, ale też zainteresowane tym dziwnym widokiem
dziewczynki.
- Mam nadzieję, że podasz mi jakieś dobre wytłumaczenie
tego, co się tu stało, synu - powiedziała zasadniczym tonem Pegeen, ale w jej oczach migotały
wesołe iskierki i z trudem powstrzymywała śmiech.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Naprawdę tak myślisz? - zapytała Maddie, poprawiając słuchawki na uszach.

background image

- Wierz mi, mężczyźni to świnie - odpowiedział głos w słuchawce.
- Ale przecież ty też jesteś mężczyzną. - Maddie roześmiała się.
- No właśnie, dlatego wiem, co mówię. Moja żona uważa, że to wina naszego kodu
genetycznego - odpowiedział słuchacz.
Patrick siedział poza reżyserką i przysłuchiwał się, z jaką swadą i wdziękiem Maddie
prowadziła swoją czwartą audycję. Była bardzo naturalna i bezpośrednia, jakby rozmawiała z
przyjaciółmi, a nie z obcymi ludźmi.
- Niesamowite - zachwycała się Dixie - To największy talent, jaki odkryliśmy w ciągu
ostatnich kilku lat. Ma taki radiowy głos.
- Jest świetna pod każdym względem. - Patrick nie mógł nie zgodzić się z Dixie.
Słuchacze uwielbiali Maddie. Była serdeczna i otwarta, zarówno dla kobiet, jak i dla
mężczyzn. Początkowo miała pojawiać się w przerwach między blokami muzycznymi,
ale jej rozmowy ze słuchaczami cieszyły się takim powodzeniem, że muzyka podczas jej
programu została zepchnięta na drugi plan.
- A nie mówiłam? - Dixie zatarła ręce. Była producentką programu i dobrze wiedziała, jak
wygrać wszystkie zalety Maddie.
- Nigdy nie twierdziłem, że to się nie uda - przypomniał. - Maddie po prostu czasem szybciej
mówi, niż myśli. - Westchnął na wspomnienie jej pierwszego występu na antenie.
Teraz już wszyscy w rozgłośni zorientowali się, że jego i Maddie coś łączy. Było to
przedmiotem rozmów i żartów. Na szczęście nie wiedzieli o przygodzie w garderobie.
Patrickowi robiło się głupio, ilekroć sobie o tym przypomniał. Chociaż w końcu nie było nic
złego w tym, że dwoje dorosłych ludzi się całuje.
Zaraz Dixie miała dać sygnał do zakończenia audycji. Wypracowali taki system, bo Maddie
bardzo nie lubiła przerywać rozmówcom czy ich poganiać. Po chwili wyszła z reżyserki.
- No i jak było? - zwróciła się z lekkim niepokojem do Dixie.
Patrick poczuł lekkie ukłucie zawodu, że ledwie na niego spojrzała. Choć z drugiej strony był
jej wdzięczny, bo tutaj, w pracy, ich kontakty powinny pozostać czysto zawodowe.
- Byłaś świetna - odparła szczerze Dixie. - Pamiętasz, że jedziemy oddać twój samochód do
wypożyczalni?
- Co takiego? - zdziwił się Patrick.
- Beth pożycza mi swoją hondę, ale wypożyczalnia jest przy lotnisku, a Beth musi się
oszczędzać i nie mogła ze mną pojechać. Dixie zaproponowała mi pomoc - wyjaśniła Maddie.
- Mogłaś mnie poprosić - powiedział Patrick.
- Nie chciałam ci sprawiać kłopotu.
- To dla mnie żaden kłopot. Zawiozę cię - upierał się. Nie podobało mu się, że to nie jego
Maddie poprosiła o przysługę. Nie lubił sobie komplikować życia, ale nie zachowywał się
przecież jak dzikus.
Jego bliscy bardzo uważali, by nie prosić go o więcej, niż sam zamierzał im dać. Nie wiedział
tylko, czy zachowują się tak, bo nie chcą mu uprzykrzać życia, czy też uważają, że nie można
na niego liczyć.
- Chyba jeszcze trochę popracuję - powiedziała Maddie, wycofując się w stronę swego biura.
- Nie. Pojedziemy po samochód - oznajmił zdecydowanie Patrick. - Jesteś teraz prezenterką i
właśnie skończyłaś program.
- Ale Stephen potrzebuje... - zaczęła.
- Stephen świetnie sobie radzi sam - przerwał jej szorstko. Miał rację, Maddie faktycznie
przewróciła jego życie do góry nogami. I nie tylko jego... Jakimś cudem doprowadziła do
zażyłej znajomości szefowej biura z dyrektorem reklamy. Jego zaś zmusiła do postawienia
sobie kilku bardzo poważnych pytań. - Idziemy! - zakomenderował i pociągnął Maddie w
stronę drzwi.

background image

- Zwariowałeś? - Maddie próbowała się wyswobodzić. - W takim razie zatrzymam pożyczone
auto, aż Beth poczuje się lepiej.
- Jedziemy, bo... muszę to i owo przemyśleć - odparł tajemniczo.
Maddie miała ochotę odpowiedzieć, że ona też ma parę rzeczy do przemyślenia. A głównym
tematem tych przemyśleń był właśnie on. Nie mogła się powstrzymać, by o nim nie marzyć.
- Dobrze, pójdę tylko po torebkę i kluczyki - ustąpiła wreszcie.
Popędziła do swego biura i wystukała numer siostry.
- Beth! To ja - zawołała. - Będę wcześniej, niż mówiłam, Patrick mnie podwiezie na lotnisko.
- Chyba miałaś przyjechać z kim innym - zdziwiła się Beth.
- Tak, ale on nalega - wyjaśniła Maddie. - Od tej historii w garderobie znajomość z nim
zaczęła przypominać przyjaźń z oceanem. Raz przypływ, raz odpływ. Jakie to męczące...
- Patrick jest facetem po przejściach, ale to dobry człowiek - odparła Beth. - Kane twierdzi, że
on ma bardzo silnie zakorzenione poczucie niezależności, ale nie przejmuj się, on się zmieni...
nie rezygnuj z niego.
- Nie ma z czego rezygnować. - Maddie przełknęła ślinę. - On cały czas mi powtarza, że nie
chce się wiązać, nie ma zamiaru się żenić i nie chce mieć dzieci. A poza tym nie jestem w
jego typie.
Beth milczała przez dłuższą chwilę.
- Ja też nie byłam w typie Kane'a - powiedziała w końcu. - A teraz uważa, że jestem cudowna.
Daje mi to odczuć na każdym kroku.
- Ty miałaś dwóch mężczyzn, którzy cię kochali - mruknęła Maddie. - Natomiast mój
narzeczony mnie zdradził, by potem oznajmić, że już od dawna mnie nie kocha. Patrick zaś
ma słabość do szczupłych, wysokich brunetek.
- Założę się, że przy tobie zapomniałby o wszystkich brunetkach i blondynkach razem
wziętych.
- Przegrałabyś. Słuchaj, on na mnie czeka, muszę lecieć. Na razie.
Maddie odłożyła słuchawkę i przetarła oczy. Wszystko układało się inaczej, niż oczekiwała.
Dobrze było wiedzieć, że sprawdza się w pracy. Wspaniałe było mieć siostrę, ona i Beth z
każdym dniem stawały się sobie coraz bliższe. Uwielbiała O'Rourke'ów, a Pegeen
zastępowała jej matkę. Ale Patrick... Doprowadzał ją do takiej frustracji, że miała ochotę
krzyczeć. Koniecznie chciał być sam, i to do końca życia.
Dlaczego tak ją pociągał? Jego bracia też byli atrakcyjni, ale tylko na widok Patricka traciła
głowę. Nie mogłaby go winić, gdyby ją odepchnął, bo była zbyt mało atrakcyjna i
niedoświadczona. Jednak nie umiała mu wybaczyć tego, że choć jej pożądał, trzymał ją na
dystans. Tak jakby złościło go, że coś do niej czuł.
Odwróciła się gwałtownie, czując dotyk czyjejś dłoni na karku. Spojrzała prosto w oczy
Patricka.
- Przepraszam, właśnie miałam wychodzić.
Przechylił się przez biurko.
- Możemy pojechać później, jeśli coś jest nie tak.
- Nic mi nie jest. Dzwoniłam do Beth, że przyjedziemy wcześniej.
- Powinienem był o tym pomyśleć.
- Nie, to mój obowiązek. - Zabrała torebkę z szuflady i wyciągnęła klucze. - Możemy iść.
- Maddie - starannie dobierał słowa - twój program jest naprawdę dobry. Słucha nas mnóstwo
ludzi.
- Lubię rozmawiać ze słuchaczami.
- A oni to czują. Szanujesz ich, nie ośmieszasz, nie udajesz kogoś, kto zjadł wszystkie
rozumy.
No nie. Chyba nie zaczną kolejnej rozmowy o tym, jak to ona szanuje ludzi, a on prawie ich
nie zauważa.

background image

- Jestem gotowa. - Powiedziała, wstając. Automatycznie sięgnęła po żakiet, a Patrick, równie
odruchowo, pomógł jej go włożyć.
Jego staromodna galanteria była czymś naturalnym. Szkoda, że nie był równie staromodny w
kwestii uczuć. Nie żeby co wieczór umawiał się z inną dziewczyną. Z tego, co wiedziała, z
nikim się nie spotykał. Praca pochłaniała go bez reszty.
- Pojedziesz za mną? - spytał, gdy wyszli, Był piękny jesienny dzień.
- Jasne.
Maddie włączyła silnik i czekała. Patrick oczywiście znał drogę na lotnisko o wiele lepiej niż
ona i na pewno nie pomyli zjazdów z autostrady.
Wszystko robił dobrze, wszystko poza okazywaniem uczuć.

W następnym tygodniu Patrick zdecydował, że nie musi już siedzieć w reżyserce i
kontrolować audycji Maddie. Niestety, słuchanie jej sprawiało mu przykrość. W dziwny
sposób zdawała się od niego oddalać. Widywał się z nią często, i mógłby jeszcze częściej, a
mimo to zauważał jakąś oschłość w jej zachowaniu, chociaż przy innych nadal była sobą.
Usłyszał pukanie do drzwi i westchnął. W radiu nie było ani chwili spokoju.
- Proszę - zawołał.
Stephen popchnął drzwi i wcisnął się z wózkiem do maleńkiego pokoiku szefa.
- Potrzebne ci większe biuro - wysapał.
- Wszystkim nam potrzebne są większe biura. - Patrick machnął ręką.
Stephen uśmiechnął się.
- Nasz pokój jest o wiele przestronniejszy, odkąd Maddie go przemeblowała. Ta młoda dama
ma wiele talentów.
Maddie. Patrick starał się nadać twarzy obojętny wyraz. Maddie zdawała się wyzierać z
każdego kąta stacji, no i z każdej jego myśli. Robiła to nieświadomie, bo nie było w niej ani
krzty wyrachowania. Jej żywiołowość trochę gasła tylko w obecności Patricka. Inni
pracownicy, a także jego rodzina, musieli coś zauważyć, chociaż nikt tego nie komentował.
- Wiem, że ci jej brakuje, odkąd ma własną audycję. Znajdę ci kogoś innego do pomocy w
dziale reklamy.
- Radzimy sobie. Maddie ma rzadki dar zjednywania sobie ludzi. Sprzedajemy więcej czasu
antenowego niż kiedykolwiek.
No tak. Dzięki nowej audycji Maddie i jej urokowi, niemal musieli opędzać się od
reklamodawców. Ceny podskoczyły, zwłaszcza podczas jej audycji, a dochody płynęły na
konto KLMS.
- Wiem, że Maddie miała tu pracować czasowo, ale może powinieneś zaproponować jej
długoterminowy kontrakt? Szkoda by było, gdyby musiała wracać do Nowego Meksyku.
Zwolnienie Jeffa kończy się za tydzień.
Patrick spojrzał na przyjaciela. Czas płynął tak szybko, że zapomniał o powrocie pracownika,
którego zastępowała Maddie.
Cholera jasna, pozwolili jej prowadzić własną audycję, a nie pomyśleli o kontrakcie. A
przecież już nie było obaw, że nowa audycja poniesie klęskę.
- Pomyślę o tym - wymamrotał.
- To dobrze. Wiesz, chciałem ci jeszcze coś powiedzieć... - Stephen urwał. Nieczęsto
zachowywał się w ten sposób.
- Tak?
- Ostatnio często spotykam się z Candance Finney. Zawsze wiedziałem, że to wyjątkowa
kobieta, i... krótko mówiąc, poprosiłem ją o rękę.
Tego Patrick się nie spodziewał.
- Poprosiłeś ją o rękę?

background image

- Tak - Stephen uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem. - Już dawno chciałem do niej
uderzyć w konkury, ale wtedy jeszcze opiekowała się kaleką matką i nie sądziłem, że będzie
zainteresowana facetem na wózku.
- Wiele by straciła - powiedział cicho Patrick.
I naprawdę tak myślał. Stephen Traver był wspaniałym facetem. Silnym i życzliwym ludziom.
Wypadek, po którym wylądował na wózku, zdarzył się dawno temu, ale w niczym nie
zubożył życia Stephena. Robił niemal wszystko, co dawniej, łącznie ze skokami
spadochronowymi. No, może z wyjątkiem zalotów do niedostępnej panny Finney. Do czasu...
Stephen był żywym przykładem na to, że nieszczęśliwe wypadki nie zawsze pozbawiają ludzi
radości życia. W miarę jak pojmował sens swych myśli, Patrick zdał sobie sprawę, że miał
przed sobą wspaniały przykład odwagi i wytrwałości, ale niestety nie wziął sobie tego do
serca. Mógłby się wiele nauczyć od Stephena... gdyby tylko chciał.
- Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi - powiedział szczerze. - Należy wam się.
- Tobie też się należy.
Patrick przyjrzał mu się uważnie.
- To kwestia punktu widzenia.
- Twój punkt widzenia, twoje życie, twoja decyzja...
- Podjąłem ją dawno temu.
- A Maddie?
- Maddie... - Patrick przygryzł wargę. Wszyscy myśleli, że coś ich łączy, ale nie musiał się
nikomu z niczego tłumaczyć. Nawet najlepszemu przyjacielowi,
- Nie jestem taki jak ojciec. Nie mogę być opoką dla wszystkich wokół.
- On też nie był. Nadal się wściekasz, że cię zawiódł.
Patrick wstał od biurka.
- Mój ojciec nigdy nikogo nie zawiódł.
- Owszem, i to w najgorszy sposób. - Na twarzy Stephena malowało się dziwne zadowolenie.
Zawiódł w sposób ostateczny. Zmarł. Nie było go, kiedy go najbardziej potrzebowałeś. A ty
nigdy mu tego nie wybaczyłeś. Może już czas to zrobić?
- Nie wiesz, o czym mówisz.
Pewnie, że odczuwał gniew z powodu śmierci ojca, ale to był wypadek. Nikogo nie można
było za to winić.
W tym momencie na jego biurku zapaliła się lampka alarmowa. Zainstalował ją na samym
początku, zaraz po tym, jak kupił stację, żeby panna Finney mogła dać mu znać, gdyby coś
się działo przy wejściu. Jeszcze nigdy z niej nie korzystała. Przerazili się obaj.
Stephen przepuścił Patricka, który pognał na korytarz. Zwolnił dopiero parę metrów przed
wejściem do holu. Nie wiedział, co tam zastanie. Może poirytowanego słuchacza, a może
złodzieja, który nie miał pojęcia, że w redakcji nie trzymano pieniędzy.
- Ojej, ty naprawdę musisz lubić śpiewać. To był głos Maddie. Serce Patricka na moment
zamarło, a następnie przyspieszyło dwukrotnie.
- No właśnie, a wyście nie puścili żadnego z tych nagrań, które wam przysłałem.
Nagrań?
Patrickowi przypomniały się setki nagrań, które młodzi piosenkarze nadsyłali do radia.
Większość była zupełnie bezwartościowa.
Powoli i bezszelestnie wszedł do holu. To, co ujrzał, zmroziło mu krew w żyłach. Przy
recepcji stała Maddie.
Młody człowiek o wychudzonej twarzy okolonej brudnymi włosami ściskał ją za rękę.
- A jakie piosenki piszesz? - spytała Maddie. Jej głos brzmiał przyjaźnie, jak na antenie.
Patrick widział jednak, jak ból wykrzywia jej twarz.
- Rockowe. Za dobre dla tego waszego beznadziejnego radyjka.

background image

- A, no to nic dziwnego, że ich nie puściliśmy. - Z jej słów biła taka pewność, jakby nie
obawiała się stojącego przed nią szaleńca.
Szaleńca? Patrick na chwilę stracił oddech. Rozgniewany słuchacz to jedno, ale niedoceniony
artysta to już zupełnie co innego. Zbliżył się parę kroków. Chłopak go nie zauważył, ale
Patrick nie widział, czy nie ma noża albo broni. Myśl, że Maddie mogłoby się coś stać,
przyprawiła go o zimny dreszcz.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - rzucił intruz.
- Nadajemy teraz muzykę country. Kiedyś byliśmy stacją rockową, ale zmieniliśmy profil.
Nie słyszałeś naszego dżingla? „KLMS - radio country”.
- Maddie, tam jest „KLMS - twoje radio country” - poprawiła ją Candy. Mrugnęła do Patricka
niepostrzeżenie, na znak, że go zauważyła.
- No tak, zawsze mi się myli - szczebiotała Maddie. - Mamy tyle przeróżnych haseł, ale tak
pewnie jest we wszystkich stacjach, jak myślisz?
- O czym? - Chłopak wydawał się nieco wytrącony z równowagi.
- O radiu. Bo ja sama już czasem nie wiem, co myśleć. Jestem Maddie, a ty?
Zamrugał oczami i potrząsnął głową.
- Scott Dell, a moja kapela nazywa się The Puget Busters. Ty jesteś tą laską, co prowadzi
popołudniową audycję. Coś tam o sercu, nie?
Patrick widział, że chłopak rozluźnił chwyt.
- Nie jestem żadną laską.
- Jesteś, jesteś. - Patrick wszedł, jakby nic się nie działo.
- Patrick, no wiesz!
- No co? Ty jesteś laską, a my jesteśmy facetami, czemu się tak wściekasz?
- Moja dziewczyna mówi, że to brzmi protekcjonalnie - powiedział chłopak.
Zmrużyła oczy.
- A jak byście się czuli, gdybym was nazwała smarkaczami? Faceci! Dobre sobie - kipiała ze
złości. - Albo „miłymi chłopczykami”?
- Można być miłym na wiele sposobów - rzucił spokojnie Patrick.
- Uhm... - przytaknął chłopak. - „Miły” nawet do mnie pasuje.
Patrick postanowił kuć żelazo, póki gorące.
- No co ty, nie jesteś przecież jakimś zwierzątkiem domowym.
Scott roześmiał się i puścił rękę Maddie. Nie miał broni.
Patrick natychmiast wślizgnął się pomiędzy nich.
- Wracaj do roboty - rzucił przez ramię.
- Ale Patr...
- Idź stąd, Maddie.
- A... no tak. Miło było cię poznać Scott. Szef mi każe wracać do roboty. Praca potrafi
człowieka zdołować.
- Gorzej, jak się jej nie ma - mruknął Scott.
Patrick poczekał, aż Maddie zniknie za rogiem, a potem przeniósł twarde spojrzenie na
chłopaka. Miał ochotę go stłuc, ale wiedział, jak to jest, kiedy ma się kilkanaście lat. A poza
tym każdy zasługuje na powtórną szansę.
- Co ci przyszło do głowy, młody człowieku? - Jezu, brzmiał jak C. D. Dugan, kiedy złapał go
na kradzieży ciężarówki.
Scott wbił czubek buta w dywan.
- Nikt nie chce grać moich piosenek...
- Ile masz lat?
- Dziewiętnaście.
Patrick uniósł brew i czekał.

background image

- No dobra, czternaście. Ale piosenki są dobre, a ja muszę zarobić trochę pieniędzy. Mama
jest chora, a ojciec nie... - urwał.
Przez przeszklone drzwi Patrick widział podjeżdżający radiowóz. Powstrzymał policjantów
ruchem ręki.
- Twój ojciec nie ma pracy? - zgadł.
- Gadają, że gospodarka się rozwija, a on nie może się nawet dopchać na rozmowę
kwalifikacyjną.
- Wiem, że ci ciężko, ale wdarłeś się tutaj bezprawnie. Zdajesz sobie z tego sprawę?
- No tak.
Za rogiem, w korytarzu, Maddie czekała z całym zespołem. Stephen powiedział jej, że Patrick
często pracował z trudną młodzieżą. Można się było tego domyślić, sądząc po jego
współczującym, ale twardym tonie głosu.
Po kilku minutach Scott siedział już w radiowozie. A Patrick, który na własne potrzeby nie
wziąłby od brata ani centa, obiecał porozmawiać z Kane'em w sprawie pracy dla jego ojca.
Maddie przełknęła łzy.
Tak bardzo starała się w nim nie zakochać, ale dłużej nie mogła się opierać temu uczuciu.
Patrick O'Rourke zdobył jej serce. Tyle tylko, że go nie chciał.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Maddie ledwie zdążyła zebrać myśli, a już jeden z policjantów poprosił ją o chwilę rozmowy.
Przełknęła ślinę. Nie chciała powiedzieć nic złego na temat Scotta. Dla niej był po prosto
zagubionym dzieciakiem, który miał więcej problemów, niż był w stanie udźwignąć.
Patrick wyłonił się zza rogu, odchrząknął i rzucił zebranym pracownikom znaczące
spojrzenie.
- Koniec przedstawienia - oznajmił.
Rozeszli się z wyraźną niechęcią.
- Panno Jackson - oficer policji zwrócił się do Maddie, po czym rzucił okiem na notatki. - Czy
może mi pani powiedzieć, co tu zaszło?
Maddie schowała rękę za plecami.
- Byłam w holu i rozmawiałam z Candy. Scott wszedł i chciał wiedzieć, dlaczego nie
puściliśmy żadnej z jego piosenek, które przysłał do stacji. Nie wiedział, że gramy tylko
muzykę country, a nie rock and rolla.
- I...?
- I to mniej więcej wszystko.
- Nie, nieprawda - zaprotestował Patrick. - Maddie, Scott musi ponieść konsekwencje swoich
czynów. Kiedy złapał cię za rękę, nie panował nad sobą. Wszystko się mogło zdarzyć.
- Czy mogę zobaczyć pani rękę? - zapytał oficer.
Niechętnie wyciągnęła ją przed siebie. Patrick zacisnął zęby na widok sińców, które
zaczynały się już pojawiać na przedramieniu Maddie. Ślady zaciśniętych palców były
dokładnie widoczne na jej jasnej skórze.
- Cholerny smarkacz, powinienem go zabić. - Wiedział, że przesadza, ale przy Maddie
zachowywał się irracjonalnie.
- Nie się nie stało - powtórzyła z uporem
Sierżant Mitchell zapisał coś w notatniku.
- Chce pani wnieść oskarżenie, panno Jackson?
- Nie.
- Tak - poprawił ją Patrick. - Maddie...
- To tylko przerażony dzieciak - przerwała mu. Z problemami... Nie chciał nikomu zrobić
krzywdy.

background image

- To żadna wymówka.
Sierżant zauważył współczujące spojrzenie Maddie i wściekłość Patricka.
- Sprawdziliśmy, że chłopak nie ma przeszłości kryminalnej. Pokażemy mu rękę panny
Jackson, a potem trochę go nastraszymy. Jak będzie grzeczny, nie musi pani wnosić
oskarżenia.
Patrick policzył do dziesięciu. Starał się zachować spokój. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był
taki wściekły. Ale nie była to tylko wściekłość na Scotta Della, był wściekły na siebie. Stacja
powinna mieć ochronę, a on tymczasem pozwolił, by ten szczeniak z obłędem w oczach
wpadł tu i skrzywdził Maddie. Równie dobrze mógł to być prawdziwy szaleniec, a sierżant
Mitchell właśnie kończyłby spisywać raport nad jej zwłokami.
Maddie pośpiesznie zgodziła się na propozycję sierżanta i poszła za nim do samochodu.
Gdy Scott zobaczył jej sińce, zbladł.
- Ja nie chciałem... O rany. Przepraszam. Nie miałem zamiaru zrobić nic złego, chciałem
tylko, żeby ktoś przesłuchał...
- Wiem, wiem.
- Nieważne, jaki miałeś zamiar - przerwał Maddie policjant. - Teraz wracamy do stacji na
długą przyjacielską pogawędkę. Wiesz, jaki jest wyrok za napad z pobiciem? Bo ja wiem i
opowiem ci ze szczegółami, co dzieje się w więzieniu z takimi szczeniakami jak ty. Bardzo
niemiłe rzeczy.
Scott skulił się na siedzeniu. Maddie próbowała dodać mu wzrokiem otuchy, ale był za bardzo
przerażony, żeby to zauważyć.
Sierżant mrugnął do Maddie porozumiewawczo. Gdy odjechali, Maddie odwróciła się
gwałtownie do Patricka.
- Po co zrobiłeś z tego taką aferę?
- A co miałem zrobić? Masz siniaki na całej ręce.
- Pomóc mu. Nadal zamierzasz załatwić jego ojcu pracę, prawda?
Partrick westchnął ciężko.
- Zobaczę...
- Obiecałeś.
- Przestań mi powtarzać, co mówiłem! - wybuchnął.
- Zrobiłeś z igły widły.
- Zaprosiłem cię do współpracy w stacji i naraziłem na niebezpieczeństwo. To według ciebie
drobiazg?
Wzniosła oczy do nieba.
- Bzdury.
- Nie. Nigdy nie będę w stanie opiekować się tobą tak, jak powinienem. Dlatego właśnie nie
mogę się ożenić. Wszystko bym zepsuł. Nie będzie mnie przy tobie, kiedy będziesz mnie
naprawdę potrzebowała.
Maddie otworzyła szeroko usta. Patrick mówił całkiem poważnie. Niewiarygodne...
Opiekować się nią... ha! To była najbardziej obraźliwa rzecz, jaką jej kiedykolwiek
zaproponował. Uciekła z rodzinnego miasteczka, bo bała się plotek, to prawda. Ale
to jeszcze nie znaczy, że jest niezaradna i nie umie o siebie zadbać. Przecież nieźle sobie
radziła. Pracowała w radiu i była w tym dobra.
- Nie jesteś odpowiedzialny za to, co się stało, a ja nie potrzebuję opiekuna - wycedziła.
- Dzieciuch z ciebie.
- Nie. Jestem dorosłą kobietą.
To już nie była tylko słowna szermierka, lecz śmiertelnie poważna rozmowa. Maddie nigdy
nie zamierzała wdawać się w romans z Patrickiem, ale też od dawna nie był jej obojętny.
Miała ponure przeczucie, że tym razem naprawdę dowie się, co znaczy złamane serce.
- Robiłem rzeczy, których nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić.

background image

- Mam sporą wyobraźnię - przerwała Maddie - ale nie będzie mi potrzebna. Mój ojciec nie
zawsze był szeryfem, kiedyś był chuliganem i sporo narozrabiał. Wiele razy o tym opowiadał.
- Mówisz bez sensu. - Patrick wepchnął ręce do kieszeni kurtki.
- Tata lubił grać w pikę i dostał stypendium dla sportowców, ale jego koledzy z drużyny
uznali to za zwykły fart. Nie wierzyli, że chłopak z zapadłej dziury może być dobry. Musiał
im to udowadniać wciąż na nowo. Więc postanowił stać się najgorszym draniem spośród nich.
Patrick był mimo woli zaintrygowany.
- I co?
- I taki był, do czasu aż spotkał moją matkę.
- Jasne, prawdziwa miłość jest lekiem na wszystko. - Starał się, aby zabrzmiało to ironicznie,
ale to nie w miłość Patrick nie wierzył. Obawiał się bólu towarzyszącego każdej stracie. Nie
trzeba go było przekonywać o istnieniu miłości. Widział, jak kochali się rodzice, a teraz Beth
i Kane. Ich miłość była prawdziwa. Jego ból też.
- Nie martw się, nie robię sobie nadziei, że historia się powtórzy - oznajmiła Maddie. - Ty już
teraz jesteś statecznym obywatelem, więc gdybym szukała niegrzecznego chłopca,
poszukałabym gdzie indziej. Zresztą ja w ogóle nikogo nie szukam - dodała pospiesznie.
Westchnął.
- No tak, ale nic nie zmieni faktu, że jestem bardziej doświadczony od ciebie.
Maddie przewróciła oczami.
- To nie problem - powiedziała sugestywnym tonem. - Poderwę jakiegoś kolesia w barze, a
potem zdam się na instynkt.
Z oburzonej miny Patricka wywnioskowała, że trafiła w czuły punkt.
- Nie mów tak nawet w żartach.
- A kto tu żartuje?
- Ty, do licha. Nie jesteś kobietą, która sypia z kolesiami z barów.
- A ty skąd wiesz?
- Mężczyzna wie takie rzeczy.
To była czysta arogancja i gdyby go tak nie kochała, byłaby zdegustowana. Jednak teraz
bardziej przejęła się insynuacją, że nie umie sobie radzić w życiu.
- No ale to nie byłoby trudne. Chyba że kłamałeś i wcale nie jestem według ciebie atrakcyjna.
- Nigdy bym cię nie okłamał. Jesteś piękna. Każdy normalny facet chciałby cię zaciągnąć do
łóżka, ale nie o to chodzi.
- Ależ o to. Takie doświadczenie łatwo zdobyć, jednakże ono stanowi tylko jeden ze
składników życia.
- Owszem, tylko że ty nie masz doświadczenia właściwie w niczym.
- Nie? Mieszkam w małym miasteczku, gdzie wszyscy się znają. Myślisz, że chowałam się
pod kloszem? Mojego wujka potrącił samochód prowadzony przez pijanego pirata
drogowego, który potem okazał się naszym krewnym. Wujek nie chodzi, a ów krewny spędził
osiemnaście miesięcy w pudle. A dwa lata temu byłam w ekipie ratunkowej i szukałam w
górach zaginionego samolotu. Samolot znaleźliśmy, ale dla pilota było już za późno. - Głos jej
się załamał.
- Maddie, przestań.
Czuł się, jakby go ktoś obdzierał żywcem ze skóry. Mogli tak się licytować i przerzucać
bolesnymi wspomnieniami, aż oboje wyszliby z tego pokiereszowani, a i tak niczego by to nie
zmieniło. Maddie jest wyjątkowa i wkrótce sama się przekona, że on nie jest dla niej
wystarczająco dobry. Wtedy po prostu odejdzie.
- Maddie, wiem, że w twoim miasteczku toczy się prawdziwe życie, ale to nie to samo, co w
wielkim mieście. Ludzie w takich mieścinach wszystko o sobie wiedzą, ale też bardzo się
wspierają.

background image

- Nie wiedziałam, że Crockett w stanie Waszyngton to tętniąca życiem metropolia -
odparowała.
- Nie jestem tylko z Crockett... - urwał, bo czuł, że to ślepa uliczka. - Masz rację, to, skąd
pochodzimy, jest tak samo nieważne, jak to, że jesteś dziewicą. Tylko że ty nie masz pojęcia,
jak sobie radzić poza granicami twojego rodzinnego miasteczka. - Nie mógł się powstrzymać,
żeby tego nie powiedzieć.
- Więc nadal uważasz, że ktoś powinien się mną opiekować?
- Tak. I to nie mogę być ja. Sama powiedziałaś, że nawet rodzinę trzymam na dystans. Nikt na
mnie nie może liczyć. Zawsze byłem tym z braci, który ma kłopoty.
- Nie wygłupiaj się. Nie możesz się wiecznie winić za to, co robiłeś jako dzieciak. Byłeś w
trudnym wieku i miałeś żal do ojca, bo cię opuścił. Wszyscy to rozumieją, wszyscy oprócz
ciebie.
Już drugi raz tego dnia ktoś zasugerował, że Partrick miał żal do ojca. Kto jak kto, ale on znał
wszystkie fazy żałoby po stracie kogoś bliskiego. I wiedział, że jest w nich miejsce również
na złość. Ale on wcale nie miał żalu do ojca, to nieprawda. Czy aby na pewno?
A może nie potrafił sobie wyobrazić siebie w roli ojca właśnie dlatego, ponieważ w głębi
duszy miał poczucie, że ojciec go w jakiś sposób zawiódł?
Maddie przyglądała mu się wyczekująco. W końcu potrząsnęła głową.
- Jesteś jednym z niewielu ludzi sukcesu, jakich znam. To ty wpadłeś na pomysł „randki z
milionerem”. Kupiłeś bankrutujące radio i stworzyłeś jedną z najpopularniejszych stacji w
okolicy. Jesteś odpowiedzialnym biznesmenem. Pracujesz z trudnymi dzieciakami i zmieniasz
ich życie na lepsze. To więcej, niż ktokolwiek mógłby od ciebie wymagać. Właściwie to mam
ci za złe tylko jedno - że nie umiesz zapomnieć o przeszłości.
- Maddie...
- I do tego fantastycznie całujesz! - zawołała - A cała reszta to tylko wykręty.
- Nie potrzebuję wykrętów.
- Akurat...
Zrobiło mu się ciepło na sercu. Uważała go za człowieka sukcesu i do tego porządnego.
Poczuł, jak opada z niego całe napięcie. Mimo młodego wieku Maddie była osobą mądra,
szczerą i ceniła te same wartości, co on. Była jedną z tych kobiet, których opinia miała dla
niego duże znaczenie.
- Naprawdę uważasz mnie za człowieka sukcesu?
- Po co miałabym cię okłamywać? A kiedy rozmawiałeś ze Scottem, widać było, że masz
podejście do dzieci. Tylko nie protestuj. Jeszcze cię nie proszę, żebyś został tatą - dodała
pospiesznie.
- Nie wierzysz, że się do tego nadaję?
- Nie, nie dlatego. Po prostu nie chcesz nim być. Znam to wszystko na pamięć: „Trzymaj się z
daleka, nie zbliżaj się za bardzo i nie zaczynaj sobie Bóg wie czego wyobrażać”. Tak często to
powtarzasz, że chyba rzuciło ci się na mózg. Będziesz się mną „opiekował”? Litości!
Odwróciła się i ruszyła z powrotem do redakcji. Patrzył, jak odchodzi. Zaklął i oparł się o
najbliższy samochód. Znowu przesadził.
Miał szczęście, że go nie poturbowała. Ale sińce na jej ręku będą mu się długo śniły. Maddie
twierdziła, że to nie jego wina, ale nie miała racji. Chciał ją chronić przed
niebezpieczeństwem, tylko znowu mu nie wyszło.
Wreszcie myślisz logicznie, synu. Znowu głos ojca.
Przynajmniej miał tyle szczęścia, że go pamiętał. Nie było to dane Kathleen, która w chwili
śmierci ojca miała zaledwie cztery lata. Pamiętała jedynie mgliście twarz taty, jego silne i
bezpieczne ramiona. Ale nie głos, nie rady i pouczenia.
Jezu, ależ on za nim tęsknił. I nadal cierpiał, bo czas nie chciał uleczyć jego ran.

background image

Maddie przypomniała mu zasady, które wpoił mu ojciec, takie jak na przykład honor. To były
lekcje, które z chłopca czyniły mężczyznę. Ale uciekanie przed ryzykiem, przed prawdziwym
życiem, tylko z obawy przed bólem, na pewno, nie zyskałoby aprobaty ojca. Miał już dość
trwania na bezpiecznej pozycji widza.
W prawdziwym życiu powinna być obecna również miłość, a on przez ostatnie dwadzieścia
lat starał się unikać tego uczucia.

- Twój syn to najbardziej uparty i nierozsądny facet, jakiego znam - oznajmiła Maddie, gdy
wpadła jak wicher do domu Pegeen.
Opadła na kanapę i wbiła wzrok w zdjęcie Patricka wiszące na przeciwległej ścianie. Był taki
przystojny z tym rozbrajającym uśmiechem O'Rourke'ów i bólem ukrytym głęboko w oczach.
Nie mogła znieść tego widoku i świadomości, że Patrick nigdy się nie zmieni.
- Jest niemożliwy - ciągnęła, a w głowie kłębiły jej się o wiele mniej delikatne określenia.
- Nie przeczę, kochanie - odparła spokojnie Pegeen ze swoim irlandzkim akcentem. - Takim
go stworzył Bóg.
Nie wiedziała, dlaczego właściwie przyszła do matki Patricka, ale w tym momencie
wydawało jej się to najwłaściwsze. Pegeen była kochaną kobietą, roztaczającą wokół siebie tę
samą aurę bezpieczeństwa, co matka Maddie. A skoro znała swojego syna, musiała wiedzieć,
jak potrafił zirytować najbliższych.
A niech go szlag! Nie potrzebowała jego opieki. Świetnie dawała sobie radę.
Opiekować się nią...
Maddie zacisnęła zęby. Jak można tak kochać i jednocześnie pragnąć udusić ukochaną osobę
gołymi rękami? To tajemnica, której chyba nigdy nie pojmie.
- Mówił tak, jakby ślub ze mną wymagał od niego bohaterstwa - wycedziła. - Stale wraca do
tego, że nie jest taki jak ojciec. Jakby był jakąś czarną owcą w rodzinie. Wiem, że narobił w
życiu wiele głupstw, ale kto ich nie robi? Pani mąż musiał być wspaniałym człowiekiem,
lecz Patrick nie musi być taki jak on, żeby stać się dobrym mężem i ojcem, prawda?
Pegeen usiadła obok niej i wzięła ją za rękę.
- Wiesz, moje dziecko, ze wszystkich moich synów, Patrick najbardziej przypomina Keenana.
Zdumiona Maddie oderwała wzrok od fotografii na ścianie.
- Naprawdę? To dlaczego o tym nie wie?
Starsza pani wzruszyła ramionami.
- Był bardzo młody, kiedy odszedł mój mąż. Podziwiał ojca, choć słabo go znał. Ale mają to
samo serce, gorące i czułe, i po męsku dumne. I ten jego śmiech... tak jakbym słyszała
Keenana.
- Pani mąż był uparty?
- O tak. Keenan był postrachem otoczenia. Moi rodzice nie chcieli, żebym miała z nim
cokolwiek wspólnego, ale zakochana dziewczyna nie słucha rad rodziców. Chodziliśmy ze
sobą, aż mu w końcu otwarcie powiedziałam, że za chuligana nie wyjdę.
- I zmienił się?
- Ach, nie! - zachichotała ciepło Pegeen - To znaczy nie od razu. Trudno mu było w mieście,
gdzie tyle narozrabiał. Dlatego między innymi przyjechaliśmy do Ameryki. Chcieliśmy
zacząć wszystko od nowa.
- Rozumiem. - Maddie myślała o tym, jaki szacunek Patrick wzbudzał w pracy, jak starał się,
żeby ludzie zapomnieli o jego przeszłości. Keenan postanowił rozpocząć nowe życie na
innym kontynencie. Patrick zdecydował się zostać w świecie, w którym powszechnie znano
jego wstydliwe tajemnice. Obaj dokonali trudnego wyboru, ale żaden z nich się nie poddał i
nie uciekł. Ona też nie ucieknie. Po kłótni z Patrickiem, jej pierwszą myślą było, żeby
natychmiast wyjechać. Nie mogła jednak tak nagle rzucić pracy. Wyjazd z domu po

background image

historii z Tedem to było co innego. Tu musi wywiązać się z podjętych obowiązków. Do
powrotu asystenta Stephena zostało ledwie kilka dni. Wtedy Maddie wróci do Slapshot. I
zostawi adres. Patrick będzie mógł ją odnaleźć. Jeśli w ogóle będzie chciał wiedzieć, gdzie się
podziała...

- Wrócisz na nasz ślub? - pytała Candy, obejmując Maddie na pożegnanie. - Chciałabym,
żebyś była moją druhną.
- Spróbuję.
Uśmiech nieco rozjaśnił zapłakaną twarz Candy. Stephen posadził sobie ukochaną na
kolanach i podał jej chusteczkę.
- I kto by pomyślał? - rzucił na widok lejących się strumieniami łez swojej przyszłej żony.
- Och, ty - Candy pociągnęła nosem i pocałowała go tak, że musiało mu się zrobić gorąco.
Maddie starała się stłumić ukłucie zazdrości. Zasługiwali na to szczęście. Planowali nawet
dziecko, jak zwierzyła jej się Candy.
- Nawet nie wiesz, ile dla nas zrobiłaś - powiedział cicho Stephen. - Szkoda, że ty i Patrick... -
urwał.
- Wiem. - Maddie mimowolnie rozejrzała się dokoła, w nadziei, że pojawi się Patrick.
Poprosiła przyjaciół, by nie rozgłaszali wieści o jej wyjeździe. Zorganizowali jednak małą
uroczystość, na której raczono się napojami i słodyczami z automatu. Gdyby Patrick
przynajmniej wpadł się pożegnać... Chociaż pewnie znowu by się pokłócili.
- Nie możesz wyjechać - jęknęła Dixie po raz setny. - Co z twoim programem? Odniosłaś taki
sukces. Wszyscy będą rozczarowani.
- Miałam tu pracować tylko przez jakiś czas.
- Ale Patrick nigdy nie mówił, że odejdziesz.
- To prawda, nigdy tego nie mówiłem. Niski męski głos przyprawił Maddie o drżenie.
Odwróciła się gwałtownie i jej wzrok napotkał spojrzenie Patricka. Długie i bez cienia
uśmiechu. Wydawał się nawet zły. - Czy możecie zostawić nas samych? - zapytał.
Wszyscy pracownicy radia pośpiesznie skierowali się w stronę wyjścia. Wszyscy, z
wyjątkiem Stephena, który niechętnie pozwolił Candy podnieść się z jego kolan.
- Tylko nie zawal sprawy - zwrócił się do Patricka.
- Nie przypominam sobie, bym cię prosił o radę.
- A czy to mnie kiedyś powstrzymało?
Patrick nie mógł ukryć uśmiechu.
- Nigdy. Na szczęście nie muszę cię słuchać.
Patrick przestał kogokolwiek słuchać jeszcze w czasach młodzieńczego buntu. Chociaż dla
Stephena czynił na ogół wyjątek. Ale wiadomość o wyjeździe Maddie tak nim wstrząsnęła, że
nie był w stanie nie tylko myśleć, ale nawet oddychać.
Był pewien, że Maddie nie odejdzie z pracy, dopóki sam jej nie wyrzuci. Nic dziwnego,
ostatnio wiele osób sugerowało, by podpisał z nią stały kontrakt. Nikt w rozgłośni nie chciał
jej stracić. Wszyscy ją uwielbiali. I on, cholera, też.
Stephen wyjechał z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Patrick nabrał powietrza i spojrzał na
Maddie.
- Nie musisz wyjeżdżać. Powiedziałbym ci, gdybym tego chciał.
- Cóż za łaskawość. Ale wyraźnie ci się ten pomysł podoba. Żałowałeś, że mnie zatrudniłeś,
prawda?
- To nie ma nic do rzeczy - odparł, nie próbując nawet zaprzeczyć. Bardzo żałował, że ją
zatrudnił, ale nie z powodu jej osobowości czy braku profesjonalizmu, tylko uczuć, jakie w
nim wzbudziła. Mężczyzna nie lubi czuć się słaby. A przy niej właśnie tak się czuł.

background image

- Teraz będziesz miał święty spokój. - Uniosła dumnie podbródek. - I nie będziesz musiał się
mną opiekować. Będziesz mnie miał z głowy i postaram się, żebyś mnie widywał jak
najrzadziej. Beth i Kane mogą odwiedzać mnie w Nowym Meksyku.
- Nie tego chcę.
- Właśnie tego.
- Nie. Zostań w Waszyngtonie, dopóki jakoś się nie dogadamy.
Maddie potrząsnęła głową. W oczach nie miała ani jednej łzy, co było dość niezwykłe.
- To nic nie zmieni.
W jego zazwyczaj przytomnym umyśle zapanowała panika. Nie mógł pozwolić jej odejść.
- Dobra, to się z tobą ożenię - rzucił.
Cholera. Było jasne, że właśnie popełnił fatalny błąd. Maddie popatrzyła na niego z odrazą, a
zza drzwi dobiegł go kolektywny jęk kolegów, którzy tłoczyli się, żeby posłuchać, jak
przebiega rozmowa.
Gwałtownie myślał, jak uratować sytuację. Kobiety pragną kwiatów i romantycznych
zapewnień o miłości, nie oświadczyn rzuconych w desperacji.
- Nie chciałem, żeby tak to wyszło - zaczął ostrożnie.
- Jestem pewna, że w ogóle nie chciałeś tego powiedzieć.
- Chciałem powiedzieć... Chcę się z tobą ożenić.
Maddie westchnęła. Nie marzyła o małżeństwie. Pragnęła wielkiej miłości, która pokonałaby
wszystkie przeszkody na drodze do szczęścia dwojga ludzi. Wreszcie pojęła, dlaczego tak ją
irytowało, kiedy Patrick mówił o opiece nad nią. Jej poczucie własnej wartości już raz zostało
zniszczone. Drugiego razu nie potrzebowała.
- Nie - potrząsnęła głową.
- Słuchaj, przepraszam, że tak to powiedziałem. Idiota ze mnie. Cały czas wszystko między
nami psułem, teraz też...
Maddie przyjrzała mu się. Patrzyła na człowieka, którego kochała, ale jednocześnie na kogoś,
kto nie był w stanie zaufać sam sobie, a tym bardziej komuś innemu.
- Ale ja nie jestem idiotką.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Chcę powiedzieć, że nie pozwolę, żeby ktokolwiek mnie znowu wpędził w kompleksy.
Nieważne, jak bardzo jestem roztrzepana i niezrównoważona emocjonalnie, i tak będę
wspaniałą żoną. Ja nie potrzebuję opieki. Potrzebuję miłości i zaufania. Ale ty nie potrafisz mi
tego dać. Tak kurczowo trzymasz się przeszłości, że nie widzisz przyszłości.
- To nieprawda. I nigdy nie miałem zamiaru wpędzać cię w kompleksy. Jesteś... Tylko że ja...
potrzebuję czasu. - Rozłożył bezradnie ręce. - Naprawdę mi na tobie zależy, nie widzisz tego?
- Widzę więcej, niż ci się zdaje.
Maddie westchnęła. Lubił ją, ale nie chciał polubić za bardzo... Nikogo nie chciał polubić za
bardzo. Najtrudniejsza w miłości do Patricka była świadomość, że nie tylko jej bronił dostępu
do swojego serca. Nie chciał tam wpuścić nikogo.
- Gdybyś nie był taki skupiony na tej swojej niezależności i potrzebie opiekowania się mną,
może byś wreszcie zrozumiał, na czym polega miłość. I może wtedy przestałbyś się bronić
przed bliskością. Dopóki tego nie przemyślisz, pozostanę w Nowym Meksyku.
Odwróciła się i w milczeniu wyszła z pokoju.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Patrick zacisnął pięści i powoli opuścił je na kolana. Oświadczył się i został odrzucony. Nadal
w to nie wierzył. Nie umknęła mu okrutna ironia tej sytuacji. Spędził życie na unikaniu
zobowiązań tylko po to, żeby w końcu odepchnęła go jedyna kobieta, którą naprawdę chciał
poślubić.

background image

Za jakieś pięćdziesiąt lat pewnie będzie się nawet z tego śmiał.
- O rany - mruknął do siebie. - Czemu tak późno przejrzałem na oczy?
„Nie pozwolę, żeby ktokolwiek znowu wpędził mnie w kompleksy”. Cholera. Po co się
upierał, że potrzebuje opieki? Jej niewinność była cenna i wspaniała, ale nie czyniła z niej
kaleki. Tak naprawdę bał się, czy podoła temu wyzwaniu.
Mężczyzna powinien chronić swoją kobietę, czy tego potrzebowała, czy nie. Siostry
nazywały to podejściem macho, ale jego to nie obchodziło. Wiele rzeczy mógł w sobie
zmienić, ale nie to. Gdyby miał wziąć na siebie odpowiedzialność jako mąż, musiałby to
zrobić jak należy.
Nie żeby Maddie nie mogła czasem zaopiekować się nim, nie miałby nic przeciwko chwilom
czułej opieki z jej strony. Jednak to siebie tak naprawdę chronił, nie Maddie.
Maddie jest czułą i mądrą kobietą, której nie obchodziły jego głupie wybryki z młodości.
Miał szczęście w zasięgu ręki, ale zmarnował ten dar od losu.
Nie musiał podnosić głowy, by wiedzieć, że Stephen wrócił do pokoju i zaraz palnie mu
wykład.
- No dobra, wal - burknął Patrick zrezygnowany.
- I co teraz zrobisz?
- A jak myślisz? Kupię pierścionek i oświadczę się jak należy.
- To dorzuć jeszcze kilkadziesiąt róż - poradził Stephen. - Bo na moje oko nie będzie lekko...
- W jakimś szczególnym kolorze te róże?
- Tu masz już pełną dowolność.
Na twarzy Stephena nie było śladu potępienia, tylko zmartwienie. Patrick nawet teraz nie
rozumiał, dlaczego Stephen Traver i C. D. Dugan zawracali sobie głowę takim głupim
szczeniakiem, jakim kiedyś był. I oczywiście nigdy im nie podziękował...
- Czy kiedykolwiek podziękowałem ci za wyciągnięcie mnie z kłopotów? - zapytał.
- Tak. Tym, że wyrosłeś na porządnego człowieka. A teraz dokończ sprawę i żeń się z Maddie.
- Tak jest. - Patrick zasalutował.
Nagle uświadomił sobie, że nawet nie powiedział Maddie, jak bardzo ją kocha.
„Naprawdę mi na tobie zależy”. Kretyńskie wyznanie w stosunku do kobiety, z którą chce się
spędzić resztę życia. Nic dziwnego, że go zostawiła. Miała też swoją dumę i na pewno
pierwsza nie wyzna mu miłości. Nie po tym, jak się zachował.
A że go kochała, tego był pewien ponad wszelką wątpliwość. Należała do niego tak, jak
kobieta i mężczyzna należą do siebie od zarania dziejów.
Patrick poszedł do biura Maddie, lecz znalazł tam tylko Jeffa Tarbella.
- Potrzebujesz czegoś, szefie?
- Gdzie jest Maddie?
- Poszła już. Wyczyściła biurko wczoraj wieczorem. Niesamowita dziewczyna, nie? Wiesz, że
to ona zorganizowała cały...
Patrick nie słyszał reszty. Już wybiegał na zewnątrz, z sercem ściśniętym strachem. Może i
Maddie należała do niego, ale gdzie się podziewała?
Wystukał numer zajazdu, ale dowiedział się tylko, że już się wymeldowała. Wsiadł do
samochodu. Może złapie ją na lotnisku.
Bez pierścionka, ale po drodze przynajmniej kupi kwiaty. Niestety nie miał pojęcia, którymi
liniami Maddie leciała i dokąd. Beth! Jeśli ktoś wie, gdzie jest Maddie, to tylko Beth. Patrick
najpierw zadzwonił do sklepu, w końcu złapał bratową w domu.
- Beth, gdzie jest Maddie? - zapytał ją bez słowa wstępu.
- Patrick, nie jestem pewna, czy ona chce cię widzieć.
- Jest u ciebie? - Poczuł przypływ nadziei.
- Nie. Nie chciała lecieć samolotem, więc zaproponowałam, żeby wzięła mój samochód.
Pożegnałyśmy się, zanim wyszłam dziś rano do pracy.

background image

Patrick zahamował z piskiem opon.
- Ona jedzie samochodem?!
- Przecież świetnie prowadzi - upomniała go delikatnie Beth. - W Nowym Meksyku dużo
jeździła, a mój samochód jest tuż po przeglądzie.
- Ale w Utah leży śnieg i w Oregonie też - Patrick starał się mówić spokojnie. - Którędy
jedzie?
- Nie wiem. Mówiła, że jeszcze nie zdecydowała.
Oparł czoło na kierownicy. Miną dni, zanim ją znowu zobaczy, a jeśli zatrzyma ją zamieć, to
nawet dłużej.
- A... a Kane jest w domu? Chciałbym pożyczyć samolot firmowy.

Trzy dni jazdy nie uleczyły zbolałego serce Maddie, ale lepsze to niż harmider na lotnisku i
ścisk w samolocie. Nigdy wcześniej nie przejechała sama tylu kilometrów. Przemijające
krajobrazy i bezosobowe pokoje przydrożnych moteli miały w sobie coś kojącego.
Slapshot nie zmieniło się od jej wyjazdu. Kościółek, w którym miała brać ślub, nadal stał na
swoim miejscu. Przed barem z hamburgerami parkowały te same samochody, a w powietrzu
unosił się zapach sosen i ostrych przypraw. Dom, a jednak nie dom. Już nie.
Jej dom był u boku Patricka O'Rourke'a, nawet gdyby miała go już więcej nie zobaczyć.
Okazuje się, że miłość naprawdę jest prosta. Czasami serce dokonuje wyborów, którym
rozum może się tylko podporządkować. Był wyjątkowo ciepły jesienny dzień, więc otworzyła
okno, wjeżdżając na podjazd przed domem rodziców.

Pewnie siedzą nad basenem i cieszą się

resztkami lata.
Maddie zostawiła walizki i przeszła na patio za domem. Ojciec polewał kamienną ścieżkę
wokół basenu, a mama pieliła klomb.
- Zgadnijcie, kto przyjechał? - zawołała Maddie.
Twarz ojca rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Myśleliśmy, że przyjedziesz dopiero jutro, córeczko.
- Wyjechałam świtem. Chciałam jak najszybciej być w domu. - Poczuła, jak duszą ją łzy, gdy
mama podeszła, by ją ucałować. - Strasznie za wami tęskniłam – wyszeptała Maddie.
- A za mną tęskniłaś? - usłyszała znajomy głos. Przez moment czuła się tak, jakby ziemia
usunęła jej się spod stóp. To nie mógł być Patrick. Nie w Nowym Meksyku, w ogrodzie
rodziców. - A ja nie dostanę całusa?
Maddie powoli odwróciła się w jego stronę. Patrick wpatrywał się w nią smutnymi
niebieskimi oczami. Co on tu robił? Potrzebowała spokoju, miejsca, gdzie mogłaby się
pozbierać. Nie kolejnej awantury.
- Skąd... - zaczęła.
- Przyleciałem w piątek wieczorem.
- W piątek? Ale jak ci się udało... Nie było takich szybkich połączeń.
- Nie było. Pożyczyłem samolot od Kane'a. Chciałem w nim spać, razem z pilotem, ale twoi
rodzice zaproponowali mi gościnę.
- Naprawdę? - Zdradliwe ciepło zaczęło ogarniać całe ciało Maddie. Musiało mu naprawdę
zależeć, żeby dotrzeć do Nowego Meksyku jak najszybciej, skoro poprosił brata o tak
kosztowną przysługę jak samolot.
Susan Jackson uśmiechnęła się łagodnie.
- Myślę, że kurczak z grilla dobrze wam zrobi. Chodź do kuchni, Hugh.
Ojciec Maddie ucałował córkę w czoło.
- Witaj w domu, dziecinko. Bardzo za tobą tęskniliśmy - powiedział, po czym poszedł za żoną
do kuchni.
- „Dziecinko”? - Patrick uniósł brew. - Pozwalasz, żeby cię tak nazywał?
- Ojcom wolno - odparła Maddie.

background image

Uśmiechnął się. Polubił Jacksonów. Spędził z nimi trzy dni, opowiadając o swoich błędach. I
odkrył, że umieją słuchać, lecz nie osądzają, tak samo jak Maddie.
Miał tylko nadzieję, że Maddie znajdzie w swoim sercu dość współczucia, żeby dać mu
jeszcze jedną szansę.
- Nie boję się twojego ojca, ale lepiej się szybko pobierzmy, bo nie chcę, żeby nasze pierwsze
dziecko urodziło się wcześniej niż dziewięć miesięcy po ślubie.
Na widok jego figlarnego uśmiechu, Maddie na chwilę straciła oddech.
- Tak? A myślałam, że nie chcesz mieć dzieci. Żadnych pieluch i bajek na dobranoc,
pamiętasz?
- To było, zanim się zakochałem - odpowiedział cicho. - Teraz chcę czegoś innego. Jeśli jest w
tobie dość miłości i zaufania, żeby zostać moją żoną, to zrobię wszystko, by tego nie popsuć.
Westchnął, gdy nic nie odpowiedziała. - Kochanie, będę się tobą opiekować, ale to nie znaczy,
że uważam cię za niezaradną osobę. Każdy mężczyzna pragnie chronić ukochaną i nic tego
nie zmieni. Twój ojciec jest taki sam, a przecież wiesz, jak bardzo szanuje twoją matkę,
prawda?
- Nie.
- Błagam, Maddie. - Zrobił krok w jej stronę, aż poczuła ciepło jego ciała. - Nie chcę już być
sam. Nie możesz mnie tak zostawić, nie po tym, jak pokazałaś mi, czym jest miłość. Kocham
cię.
Maddie nie była w stanie dłużej się opierać. Rzuciła mu się w ramiona.
- Ja też cię kocham - wyszeptała mu prosto w usta.
- Czy to znaczy, że wyjdziesz za mnie?
Rzuciła mu jeden z tych swoich seksownych uśmiechów, które tak uwielbiał.
- A jak myślisz?
Patrick zauważył Jacksonów w kuchennym oknie. Za plecami Maddie pokazał im gest, że
wszystko w porządku.
- Myślę, że powinnaś włożyć rękę do tylnej kieszeni moich spodni - mruknął.
- Co takiego?
- Zrób to, Maddie. Wyjmij wszystkie trzy - szepnął. - I to szybko, bo inaczej zaraz zawiodę
zaufanie twojego ojca.
- Myślałam, że się go nie boisz?
- Maddie, litości!
- Co...
Łzy zakręciły się w jej oczach, gdy ujrzała na dłoni dwie obrączki i pierścionek zaręczynowy
z brylantem i szafirami.
- Wiem, że tradycja nakazuje wybierać obrączki razem, ale pomogła mi twoja mama. -
Wsunął pierścionek zaręczynowy na serdeczny palec jej lewej dłoni.
Odsunęła się z poważnym wyrazem twarzy.
- Dobrze, wyjdę za ciebie. - powiedziała - Tylko pamiętaj, że nie wierzę w długie zaręczyny.
Patrick przesunął palcem po jej wargach.
- Będziesz miała najkrótsze zaręczyny w całej historii Slapshot. Twoja mama obiecała
zorganizować wesele w ciągu dwóch dni, a ja wysłałem samolot do Crockett, żeby wszyscy
zdążyli na nasz ślub.

Cztery tygodnie później

- O, jak dobrze - jęknął obolały Patrick.
- Trzeba było nie włazić na nadajnik w czasie burzy - powiedziała ciepło Maddie, nakładając
mu maść na plecy.
Mimo bólu Patrick uśmiechnął się w poduszkę. Nawet jego cudowna żona nie mogła się
powstrzymać przed: „a nie mówiłam?”.

background image

Kiedy postanowił sprawdzić, czy burza nie uszkodziła nadajnika, Maddie była wściekła i
twierdziła, że powinien to zrobić fachowiec. Ale nikt nie znał starego nadajnika tak jak on.
- Nic mi nie groziło.
- Groziło. Nadal leje.
Patrick stłumił chichot i odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem.
- Tak wygląda zima w stanie Waszyngton. Będzie lało przez następne sześć miesięcy. Dlatego
jest tu tak...
- Zielono, wiem - dokończyła.
Uśmiech zgasł na jego twarzy, gdy obserwował Maddie. Była taka piękna, miała w sobie tyle
pasji. Wprowadziła do ich małżeństwa ten sam entuzjazm, który wkładała we wszystko, co
robiła. Być może jednak zmuszanie jej, by przyzwyczaiła się do tutejszej pogody, było
okrucieństwem.
- Możemy się przenieść - powiedział cicho - Możemy założyć radio w Albuquerque albo
zajmę się czymś innym.
Maddie zamrugała powiekami.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
Wzruszył ramionami.
- Niektórzy ludzie niełatwo przyzwyczajają się do tutejszych krótkich zimowych dni i
nieustannego deszczu.
- Przecież nie narzekam.
- To prawda.
- To przestań się tym przejmować. Lubię deszcz. - Pochyliła się nad nim i złożyła na jego
ustach długi pocałunek, który przyspieszył mu puls. - Z wyjątkiem sytuacji, kiedy wspinasz
się na nadajnik w środku burzy.
- Ale tęsknisz do rodziców.
- Na szczęście mam twoją mamę, siostrę i resztę rodziny O'Rourke. No i nie widziałeś jeszcze
naszego pierwszego rachunku za rozmowy międzymiastowe. - Palce Maddie zajęte były
rozpinaniem guzika przy jego dżinsach.
Patrick pomógł jej zsunąć spodnie i odrzucił je daleko.
- A co mnie obchodzi rachunek - mruknął. - Teraz marzę tylko o tym, żeby cię rozebrać.
- Naprawdę?
Maddie przysiadła na piętach i podziwiała umięśnione ciało swojego męża. Pewnie kochaliby
się już w samochodzie, gdyby nie była tak roztrzęsiona jego wypadkiem. A na pewno
kochaliby się pod prysznicem, ale właśnie wtedy zadzwoniła Pegeen.
- Co? Robisz mi masaż, a potem nie chcesz się dla mnie rozebrać?
Maddie uśmiechnęła się i powoli uniosła brzeg podkoszulka.
- A jesteś pewien, że nie będziesz miał pretensji o ten rachunek?
Patrick prychnął.
- Przestań.
Odrzuciła podkoszulek i skupiła uwagę na Patricku. Uwielbiała patrzeć, jak rozszerzają mu
się źrenice, kiedy się dla niego rozbierała. Jej mąż był najbardziej żarliwym kochankiem pod
słońcem. Nie miał żadnych zahamowań w łóżku i błyskawicznie ją wszystkiego nauczył.
- O czym myślisz? - spytał, gdy wdrapała się na niego zwinnie jak kotka.
- Że pozbawiłeś mnie zahamowań.
- Tak jak gdybyś jakieś miała. - Wodził ustami po jej aksamitnej skórze, aż dotarł
pocałunkami do samego koniuszka piersi. Uśmiechnął się, gdy Maddie jęknęła.
- Czy naprawdę jesteś tu szczęśliwa? - zapytał.
- Przestaniesz wreszcie? Jestem dorosła. Gdybym była nieszczęśliwa, powiedziałabym ci o
tym.
Skoro tak... Nie miał zamiaru dłużej o tym dyskutować. Przyciągnął ją do siebie.

background image

- No dobra. Ale ja jestem trochę nieszczęśliwy, wolałbym, żebyś nie miała tego na sobie. -
Patrick zahaczył palcem o gumkę jej majtek i pociągnął w dół. Maddie uniosła biodra, a
potem odrzuciła majtki przez ramię. - Jesteś bardzo pomocna.
- Nie chcę, żeby mój mąż czuł się nieszczęśliwy.
- Nie ma na to szans.
O rany, miała najpiękniejsze piersi na świecie. Patrick zataczał językiem kółeczka wokół
jednego sutka, drażniąc drugi dłonią.
Ciało Maddie wyprężyło się pod wpływem jego pieszczoty. Na ogół kochali się powoli, ale
nie tego dzisiaj pragnęła. Dziś chciała szybkiego, ostrego seksu. Natychmiast.
Przeraził ją widok Patricka na wysoko zawieszonej platformie nadajnika, przemoczonego do
suchej nitki - idealnego celu dla błyskawicy, która nagle przecięła niebo.
Pewnie miał rację, że nie groziło mu poważne niebezpieczeństwo, ale strach niewiele ma
wspólnego z logiką. Przeszedł ją dreszcz. Wyszeptała zmysłową prośbę i poczuła
natychmiastową reakcję jego ciała. To było jak eksplozja. Maddie próbowała przedłużyć
rozkosz, lecz jej ciało nie chciało jej słuchać.
Minęło prawie dwadzieścia minut, zanim odzyskali oddech. Na twarzy Maddie malował się
szczęśliwy uśmiech zaspokojenia. Patrick wiedział, że to jego zasługa.
- Nie bądź taki zadowolony z siebie - mruknęła
- Nie jestem zadowolony z siebie, tylko szczęśliwy.
- Dobra, dobra.
Patrick ułożył się wygodnie. Nie mógł uwierzyć, jak odmieniła jego życie. Dała mu nie tylko
najlepszy seks jakiego kiedykolwiek zaznał, ale i ciepło, miłość, akceptację.
Kane i Beth sprzedali im swój stary dom po śmiesznie niskiej cenie. Był w świetnym stanie i
stanowił dla nich idealne mieszkanie, przynajmniej do czasu, gdy urodzi im się więcej niż
dwoje dzieci. Potem będą go mogli przebudować lub kupić coś większego.
Zmarszczył brwi w zamyśleniu. Przypomniała mu się reakcja Maddie, lub raczej jej brak, gdy
okazało się, że jeszcze nie jest w ciąży. Tak bardzo chciała dziecka, a jednak zachowała
spokój.
- Kochanie, a co do dziecka... - rozpoczął.
- Nie ma sprawy, możemy trochę poczekać. Pomyślałam, że powinnam się jakoś
zabezpieczyć.
- Dlaczego?
- Chciałam ci, to znaczy nam, dać trochę czasu.
- Ale ja nie potrzebuję czasu. Możemy mieć dziecko już teraz. Co się dzieje, Maddie?
- Ty jesteś dla mnie ważniejszy niż dziecko.
Uczucie czułości zalało serce Patricka. Gwałtownie zamrugał oczami. Nowoczesny
mężczyzna ma prawo do łez, ale on nie był aż tak nowoczesny.
- Wiem to i tak - powiedział, głaszcząc ją po twarzy. Powinien był się ogolić, jego szorstki
zarost podrapał jej twarz i piersi. - A dziecka chcemy oboje.
- Jesteś tego pewien? - spytała cicho Maddie.
- Całkowicie. - Patrick zaczął całować ślady zadrapań na jej aksamitnej skórze. - A ponieważ
robienie dzieci to taka frajda, wygrywamy podwójnie.
- No to w porządku.
- Uwielbiam zgodne kobiety.
- Panie O'Rourke, proszę nie zaczynać...
Jego dłoń zamknęła jej usta i ucięła dalszą dyskusję.
- Tylko sprawdzam, czy mnie słuchasz. - Patrick uśmiechnął się, po czym z figlarną miną
podniósł dłoń. - Tak łatwo się rozpraszasz.
- Co mówiłeś?
- Nic, nic...

background image

- Tak myślałam. - Przyciągnęła go do siebie. - A teraz spraw, że zapomnę, jakim jesteś
nieodpowiedzialnym facetem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wspina się podczas burzy na
nadajniki radiowe.
- Wedle życzenia.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
02 Kącik porad sercowych
Kącik porad
Julianna Morris Spotkanie pod jemiołą
Julianna Morris Niezapomniane wrażenie
Julianna Morris Randka z milionerem(1)
02 Julianna Morris Randka z milionerem
Morris Julianna Spotkanie pod jemiola
0943 Morris Julianna Rodzina O Rourke 04 Spotkanie pod jemiołą
Morris Julianna 01 Randka z milionerem
Morris Julianna Niezapomniane wrażenie
858 Morris Julianna Dobry początek
943 Morris Julianna Spotkanie pod jemiołą
Morris Julianna Randka z milionerem
Obturacyjny bezdech podczas snu a choroby sercowo
Zawal mienia sercowego
Patomechanizm, objawy, powikłania zawału mięśnia sercowego ppt
ZAPALENIE MÓZGU I MIĘŚNIA SERCOWEGO

więcej podobnych podstron