Bo Yin Ra
Kodycyl do mojej
nauki duchowej
Księga 37
Przekład
Franciszek Skąpski
1
Ten kodycyl do mojej nauki duchowej jest ostatnim
moim słowem wypowiedzianym o moich dziełach.
Różnorodność treści poszczególnych rozdziałów
nie pozwoliła mi nadać im odpowiednich tytułów.
Początek maja 1937r.
Bô Yin Râ
Spis treści
Rozdział pierwszy / 3
Rozdział drugi / 15
Rozdział trzeci / 26
Rozdział czwarty / 36
Rozdział piąty / 44
Rozdział szósty / 53
Rozdział siódmy / 64
2
Rozdział pierwszy
Wiem,
iż
w
niedalekiej
przyszłości,
wielu ludzi odczu-
wać będzie brak w tym życiu mojej osoby, wtedy, bo-
wiem dopiero, gdy mnie już nie będzie na tym padole,
uświadomią sobie, że przebywałem wśród nich i żyłem
nawet wyłącznie dla nich, chociaż nigdy w świecie
mnie nie spotkali, A jednak nie mogę wzorem owych
czarodziejów z bajek, które otworzyła wybujała fanta-
zja, przedłużyć swego bytowania doczesnego na niezli-
czone dni – choćby jak w danym wypadku – jedynie
gwoli innych. Niedługo – a nie będę już gościem w
tym namacalnym ciele, które do dziś dnia służy mi jesz-
cze, chociaż przeszło od lat dzieciątka wymaga codzien-
nych niemal cudów, by mi wciąż nadal służyć. Gdybym
jedynie z chęci wypowiadania się, że zwykłej chęci
udzielania pomocy, z popędu do pisania czy nauczania
wieścił o owych niezwykłych i ponad czasem stojących
sprawach, które zawarłem w pismach swoich jako speł-
nienie obowiązku mojego względem z Ducha płynącego
nauczania, to zaiste ofiara, jakiej wymagano ode mnie
na tej ziemi okazała by się zbyt wielka jak na siły tego
3
przemijającego ciała. Jedynie z tego, co nieprzemijają-
cej, można zrozumieć, że zażądano ode mnie tak wiel-
kiej ofiary i dlatego też w doczesności ją złożyłem!
A gdy upłynie ziemski czas, to i po tamtej stronie będę
ją składał, jak się tego podjąłem, i nigdy mi nie będzie
ona ciężarem!
Nie wdając się zgoła w przewidywania przyszłych
wydarzeń ziemskich jestem najgłębiej przeświadczony,
że już najbliższe pokolenia uznają moją naukę duchową
za nie do obalenia, za nader niezbędną dla całej przy-
szłości
ziemskiej,
mówiąc
językiem dzisiejszym: za „sta-
lowy” kościec wszelkiej wiary w Boga – chociażby
dziś jeszcze ludziom wyznaniowo zaspokojonym, bez-
myślnie zadowolonym i pogrążonym w tradycyjnej cia-
snocie umysłu, pisma moje wydawać by się mogły
nader „heretyckimi”. Zaiste znam źródła wiary w Boga
i potrafię o nich mówić, są one głębiej ugruntowane w
życiu wiekuistego Ducha i nieskończenie starsze niż
wszelkie dawne pisma „święte” całej ludzkości na zie-
mi, a nawet starsze niż sama ta ziemia!
Nie biorąc nawet pod uwagę niepowstrzymanego
kierowanego i chronionego z Ducha, rosnącego pozna-
nia niezliczonych jednostek spośród wielu ras i narodów
ziemskich i to nie tylko w Europie i w zeuropeizowa-
nym „chrześcijaństwie” kościelnym, to daremny byłby
trud ludzi pragnących obalić świadectwo wiekuistej rze-
czywistości zawarte w głoszonej przeze mnie nauce.
Jako niezbędna konieczność weszła ona już od dawna
głęboko w życie wszędzie, gdziekolwiek istnieją ludzie,
co przyswoili sobie język niemiecki, o ile nie jest on ich
językiem ojczystym, a dzięki przekładom nie jest moja
nauka obca ludziom mówiącym innymi językami, żad-
ne, nawet najdoskonalsze tłumaczenie, nigdy nie może
4
zastąpić poznania tej nauki w języku pierwotnym.
Będą się ludzie kiedyś uczyli języka niemieckiego, jak
się dawniej uczono łaciny i greckiego, żeby móc czytać
starożytnych autorów w ich języku. Nie jest to żadne
„prorokowanie”, lecz niezbite stwierdzenie duchowo
uzasadnionego pewnika dotyczącego tylko moich dzieł
i wyłącznie ich języka gwoli niego samego!
Jest już obecnie wielu ludzi wszelkich stanów, wyz-
nań, poglądów na świat i środowisk we wszystkich nie-
mal częściach świata, którzy umieją żyć według wska-
zówek mojej nauki duchowej a przynajmniej dążą do
takiego życia.
Ale ludzie, którzy by takie dzieła, jak moje, objawia-
jące strukturę wiekuistego Ducha, umieli istotnie „roz-
ważyć" wszechstronnie i określić ich wagę, do dziś
jeszcze nie spotkałem – jeśli nie liczyć kilku bliskich mi
po ludzku przyjaciół odnoszących się do wszystkiego,
co jest istotne!
– Niesłuszne byłoby żądać niezawodnej duchowej
znajomości rzeczy w poszczególnych rozpatrywanych
tam dziedzinach od ludzi, którym dopiero moja nauka
przez swe wskazówki dać może niezbitą trafność sądu
i niezłomną pewność, o ile odczują wolę obudzenia
duszy i osiągną niezbędną po temu dojrzałość wewnę-
trzną.
Moja nauka duchowa, jako niezbędna, z wiekuistego
źródła wypływająca pomoc życiowa, oddziaływać
będzie uszczęśliwiająco wszędzie tam, gdzie z radością
przyjmowane będą jej objawienia, gdyż dusze dawno
do nich tęskniły i ich pragnęły.
Jeżeli jednak ktoś jest skrępowany mniemaniem
wykluczającym wszelkie jasne poznanie, że już od daw-
na posiadł wszystko, co trzeba, albo, że wcale mu nie
5
jest potrzebne to, co zdołałem z odwiecznego Ducha
edzisiejszemu światu do przeświadczenia podać, ten nie-
chybnie dojdzie pewnego dnia do przeświadczenia
o własnej nie wybaczalnej głupocie, o której nie chciał-
by, aby inni wiedzieli.
Niestety muszą się inni dowiedzieć, są bowiem prze-
cież tacy, którzy tej głupocie nie ulegają!
Daję wprawdzie świadectwo temu, co przeżywam,
i dlatego znam aż nadto dobrze niejedną brzemienną
w następstwach konieczność, o której poza mną nikt
wiedzieć nie może, ale zaiste nie mogę przeszkodzić
nieubłaganemu działaniu ustanowionych oświeconych
praw.
W pewnych określonych warunkach mogę wpływać
korzystnie na bieg wypadków nie wytkniętych z góry
od prawieków, lecz wyłącznie wywołanych doczesnymi
impulsami, pobudzając je, kierując nimi i błogosławiąc
z wiekuistego Ducha, „wpływ” ten otrzymuje oczywi-
ście z wskazania z Ducha wieczności. Im jedynie pod-
porządkowane są promieniujące ze mnie siły duchowe.
Gdyby mi nawet ofiarowano – mówiąc stylem daw-
nych czasów „wszystkie królestwa tej ziemi”, nie mógł-
bym jednak spełnić żadnego życzenia idącego wbrew
moim nieodwołalnym wskazówkom duchowym, obojęt-
nym na wszelkie życzenia, sympatie czy antypatie mojej
cielesno-ziemskiej istoty!
Wszystko to są, być może „osobliwe”, a bynajmniej
nie łatwo zrozumiałe rzeczy – niestety, nie mam moż-
ności ani ich zmienić, ani chociażby ułatwić ich zrozu-
mienie. Chodzi tu o rzeczy, których zmienić nie można!
Wieszcze, filozofowie i poeci trudzili się naprawdę
z całych sił nad przeniknięciem tajemnic rzeczywisto-
ści, aczkolwiek owe tajemnice, promieniujące same
6
z siebie są dla duszy widzącej zupełnie dostępne
w duchu dla oczu wszystkich tylko, że – niestety du-
chowe oczy człowieka ziemskiego są przeważnie „ślepe
od urodzenia”!
Aby te oczy mogły przejrzeć, musiała powstać moja
nauka Duchowa, której się stałem, zgodnie z włożonym
na mnie obowiązkiem, świadomym rzeczy twórcą, nie
zawdzięczam jej bynajmniej mojej przemijającej
doczesności, ani też nic jest ona miarą wartości mojej
osobowości ziemskiej, chociaż ta osobowość przynale-
ży w świadomości do tego, co we mnie jest wieczne.
A rzeczy wieczne nie mogą być zmienione na ziemską,
mającą, konwencjonalną wartość monetę.
Nie „przezwałem się” też samowolnie, Bô Yin Râ –
jak się przybiera pseudonim – lecz jestem z Bytu
odwiecznego substancjalnie w wieczności tym, co owe
siedem liter czy też trzy sylaby duchowo w diagramie
przedstawiają! Nie mam pewności, czy to, co tu mam na
myśli, rzeczywiście i jako rzeczywistość można sobie
przedstawić.
Pewną pomoc w przedstawieniu tego sobie daje od
biedy muzyka rozróżniająca nuty a dźwięk rozbrzmie-
wającego akordu – choć i tym porównaniem trzeba się
posługiwać z wielką ostrożnością.
Nawet człowiekowi o słabym poczuciu języka po-
winny już te trzy sylaby więcej powiedzieć, niż wszel-
kie „wyjaśnienia”, gdyż dźwięki są tutaj – nosicielami
życia!
Komu zaś wydaje się to „zbyt fantastyczne” tego
usilnie proszę aby zechciał trzymać się z dala od dzieł
nauki mojej! Na pewno przypisywałby jej – nawet
w dobrej wierze – treść zgoła obcą. Pod tym względem
doznałem rzeczy okropnych i czeka mnie może ich jesz-
7
cze więcej ze strony żądających wyjaśnień oczytanych
mądrali, nie mogę wszakże potępiać prostaczka uważa-
jącego się właśnie za wysoce wykształconego, którego
jedynie istotna nieznajomość podstawowych, niezbęd-
nych pojęć duchowych doprowadziła do groteskowego
zniekształcenia wykładni słów moich.
Natomiast muszę najsurowiej potępić tych, którzym-
przestróg moich, nie bacząc na zupełną łatwość ich zro-
zumienia, po prostu nie brali pod uwagę.– Kto się nie
troszczy o te tak ważne przestrogi, ten nie zasługuje na
nic innego, jak tylko na to, by go oszukał pierwszy lep-
szy umiejący wyzyskać bezkrytyczność bliźnich chytry
„pobożnie”, świadomy celu spryciarz, bądź też równej
im wartości „lemury” spirytystyczne! I to, co wielu
świadomych czy mimowolnych „spirytystów” nazywa
swoim „duchem opiekuńczym” lub „kierownikiem”,
jest wytworem nieszczęsnej, oszukańczej żądzy pocho-
dzącej z niewidzialnego świata fizycznego – jeśli nie
jest marą wytworzoną przez fantastyczne łudzenie sie-
bie samego.
Kto zaś po tym wszystkim, co powinien był wyczy-
tać w moich pismach, sądzi, iż mógłby już za mego ży-
cia lub wkrótce potem spotkać „Jaśniejącego Praświa-
tłem” poza tym, co sam się we mnie objawił, albo że
poza żyjącymi w najściślejszym odosobnieniu, ukryty-
mi azjatyckimi środowiskami religijnymi znaleźć by
mógł bodaj najniższego stopnia prawdziwego „wta-
jemniczonego” w istniejące i dziś jeszcze żywe „miste-
ria”, tego bynajmniej nie należy ani żałować, ani mu
przeszkadzać.
Oby unurzawszy się w mętach wypłynął na czystą
wodę! Większość ludzi, którzy nigdy nie zwątpili
o swych zdolnościach krytycznych nie ma wyobrażenia,
8
co za nikczemne, wprost „sataniczne” siły woli działają,
by tylko z niewidzialności bezlitośnie oszukiwać przede
wszystkim tych, tak pewnych siebie a jednak bardziej
niż przypuszczają nieświadomych – zaspokajając naiw-
ną żądzę potwierdzenia ich sądów albo też w widzialno-
ści skłonić ich do posłuszeństwa dla materialnego zysku
lub też dla innych celów!
Kto chce „zrozumieć” moją duchową – a w innym
sensie biorąc: – „duchowną” – naukę, ten musi podcho-
dzić do niej od wewnątrz – w żadnym zaś razie nie
wolno mu mniemać, że mógłby od zewnątrz wyrobić
sobie sąd o niej.
Rozum jego może mu jednak z całą pewnością dać
wyjaśnienie, gdy tylko jeden z tysiąca nieodpowiedzial-
nych łowców dusz z widzialnego czy też z niewidzial-
nego świata stanie znienacka na drodze jego życia
i zacznie na nim próbować, jak z Tęsknoty duszy ludz-
kiej „zbić kapitał”, choć może tu chodzić nie o brzęczą-
cą monetę, lecz o zaspokojenie „potrzeby wywyższania
się” kogoś obarczonego „poczuciem niższości”, albo też
zwykłą
„chętką myśliwską” niewidzialnego łowcy dusz,
a wszak tych, moje dzieła dostatecznie charakteryzują.
Znaczna większość ofiar tych szkodników mogłaby
się sama od nich uchronić, gdyby uprzednio nie hołdo-
wała własnemu, troskliwie pielęgnowanemu przesądo-
wi, przez co utraciła wszelką zdolność rozróżnienia.
W trzydziestu dwóch tomach dzieł mojej nauki du-
chowej
znajdują się pouczenia, relacje i rady w żywym
połączeniu. Już w pierwszych słowach, które się w dru-
ku ukazały, zaznaczyłem otwarcie, że chodzi mi o coś
innego, niż o przedstawienie zdobytych rozmyślnie lub
przez oświecenie duchowe – „przekonywujących dowo-
dów”, które jako prywatne moje zapatrywania, nie
9
mogłyby tu oczywiście nadawać się do przekazania ich
innym.
Nie ukrywałem nigdy, że ta nauka, którą wyłożyłem
w swej mowie ojczystej, jest od wielu tysiącleci spuści-
zną tych nielicznych ludzi ziemskich zjednoczonych
świadomie ze swym Bytem wiekuistym, którzy w swo-
im czasie w ukryciu całkowitym, jako Jaśniejący wie-
kuistym Praświatłem przeżywali odmierzone im dni
ziemskie. Stale i ciągle zaznaczałem, że wszelkie wia-
domości o strukturze wiekuistego życia duchowego,
które miałem możność podawać, wynikają z mojego
własnego, odwiecznego życia duchowego, po ziemsku
uświadomionego w świetle samoistnie przeżywającego
się wiekuistego Ducha, twierdziłem, że udzielane przeze
mnie rady i wskazówki pochodzą pierwotnie nie ode
mnie
– ziemskiego ich głosiciela – lecz odpowiadają ści-
śle określonym wymaganiom, wynikającym niezmien-
nie ze struktury substancjalnego życia duchowego, które
może wchłaniać w siebie tylko to, co z niego pochodzi,
i tylko wtedy, gdy ono, oddaliwszy się niegdyś od swo-
ich podstaw życiowych, znów ze wszystkich sił z
powrotom do nich podąża.
U ludzi, dla których przeznaczona jest moja nauka
duchowa, początkowo jej „obcość”, ustępować będzie
miejsca najgłębszej bliskości w takim samym stopniu,
w jakim rozwierać się będzie zdolność odczucia mojego
życia duchowego zawartego w moich pismach. Nie rela-
cje i wskazówki stanowią najwyższą wartość tej nauki!
Ponad tym wszystkim góruje jej możliwa do przekazy-
wania innym treść istotnego wiekuistego życia ducho-
wego, treść tę nadałem słowom moim, aby każdy zdol-
ny do jej odczucia mógł to życie osiągnąć. I to nie pracą
10
mózgu, lecz wczuciem się i wchłonięciem jego w swoje
własne życie!
To, o czym mówię jako o odwiecznej „spuściźnie”,
to ziemska tradycja w postaci objawienia, ale koniec
końców jest ona ugruntowana na zdolności przeżywania
substancjalnego życia duchowego.
Jest tu mowa o życiu wiekuistego życiodajnego
Ducha, które się stało po ziemsku świadome, a które
w wiecznej ciągłości bez przerwy i końca samo się
przeżywa. O tym życiu nikt wieści dawać nie może, kto
na niezmierzone okresy czasu przed swym ziemskim
wcieleniem nie stał się już w nim świadom samego sie-
bie! Wszelka wiedza najtęższych mózgów ziemskich
była i jest bawieniem się liczmanami w porównaniu
z pełnowartościowym najczystszym złotem uchwytne-
go zrozumienia prawdziwego przeżywania wiecznego
życia, rozwierającego się przed niewielu jednostkami
we wszystkich czasach – i one z tego życia wieści poda-
wać mogą!
Nie mam możności zmienić tego, że w czasach dzi-
siejszych, a nawet niewiele stuleci w przyszłości, jestem
na tej ziemi jedynym ze wspomnianych wyżej ludzi,
któremu z wiekuistego Ducha nie tylko zostało „zezwo-
lone”, lecz jako najświętsze zadanie życia ziemskiego
zlecone objawienie swejmwiedzy duchowej pochodzą-
cej z własnego wiekuistego przeżywania duchowego.
Zwodzicieli, rzecz prosta będzie można zawsze spotkać,
a nawet w przyszłości, nie brak ich bowiem nigdy na
ziemi, a zawsze znajdują sobie zwolenników.
Aby uniknąć nieporozumień muszę tu raz jeszcze
wyraźnie oświadczyć, że wszystkie moje „duchowne
obrazy”
zarówno znajdujące się we wchodzącej w skład
mojej duchowej nauki księdze pt. „Światy”, jak i w mo-
11
nografii przez zakłady artystyczne firmy wydawniczej
Franz Hanfstaengel w Monachium pt. „Malarz Bô Yin
Râ”, częściowo wykonane w barwnej, częściowo
w czarnej reprodukcji – które to obrazy powstały, wśród
artystycznego zmagania się z danym problemem, z trze-
źwego przeżywania struktur najgłębszych, wszystkie
siły duszy poruszających światów ukształtowań
w wiekuistym Duchu bożym, – wszystkie bez wyjątku
należą niepodzielnie do duchowej nauki mojej. Natu-
ralnie dotyczy to również nie reprodukowanych orygi-
nałów, o ile prywatni ich posiadacze pragną korzystać
z sił duchowych zawartych w tych obrazach.
W przemianach wyobrażeń – nieodzownych do
wchłonięcia z moich nauk konkretnego życia Duchowe-
go, mogą te przedstawienia światów duchowych za po-
mocą farby i linii mieć bardzo doniosłe znaczenie dla
ludzi zdolnych do ich, przyjęcia, gdy słowo mowy ludz-
kiej spotyka nieprzekraczalne granice, chociaż nie ma
potrzeby znać każdego takiego przedstawienia, Potwier-
dzili mi to ludzie wszelkich stopni wykształcenia, któ-
rzy ze słów moich czerpali naukę, jak żyć duchowo.
Otóż „źródła” naszego duchowego – i ziemskiego
życia są zupełnie inaczej ukształtowane, niż to przyjmu-
ją wszystkie rozpowszechnione religie i filozofie! – Jest
tu potrzebne jak najpilniejsze przekształcenie treści
dotychczasowych pojęć, jeśli człowiek ziemski chce so-
bie stworzyć przybliżony bodaj na pół prawdziwy obraz
rzeczywistości, w którym jego początkowe, w najlep-
szym razie „wyczuciem” zdobyte pognanie ma sobie
uzyskać pewny punkt oparcia. Tu należy naprawdę
przezwyciężyć „zwyczajowe” trzymanie się wyobrażeń,
jeśli się chce posiąść rzeczywiste wartości ukryte
w spuściźnie!
12
Muszę otwarcie stwierdzić, że nigdy nie ubiegałem
się o „wiernych" ani nie starałem się o pozyskanie
„zwolenników”! Jeśli czytelnik moich pism wierzy
moim słowom, będzie to oczywiście miało wielkie dla
niego znaczenie, ale – nie powinien oceniać tej swojej
wiary jako „podarku” mnie ofiarowywanego! Prawdzi-
wa zgodność mojej nauki o strukturze wiekuistego
Ducha z rzeczywistością nie da się ani powiększyć
przez najżarliwszą wiarę, ani pomniejszyć przez nie-
wiarę, sprzeciwy, krytykę lub jej zwalczenie! Nie zabie-
gałem nigdy o ludzką „aprobatę” gdyż nie nauczałem
niczego, co by mogło tej aprobaty potrzebować, a nie-
pomiernie dalekie mi było i jest dążenie do jakiejkol-
wiek własnej ziemskiej „władzy” – choćby nawet tylko
do tak uzależnionych od czasu i tkwiącej w doczesności
władzy przekonywania ludzi o prawdziwości moich
słów! Nie chcę, aby mi „wierzono”, lecz pouczam, jak
można samemu zdobyć pewność duchową. – Oto wszy-
stko, co mam do ofiarowania!
Ludziom uwikłanym w błędnym ujmowaniu mego
dzieła ziemskiego, którzy oczekują od osobistego wi-
dzenia się ze mną czegoś więcej niż to, co otrzymali ode
mnie w moich księgach, muszę niestety oświadczyć, że
w rozmowie w żadnym wypadku, nawet w przybliże-
niu, nie mógłbym dać tego, co dałem w moich księgach
z Ducha bożego – z niego jedynie czerpiąc świadomość
i przez niego jedynie kierowany! Należy tu stanowczo
przeprowadzić wyraźną granicę pomiędzy wszystkimi
ludźmi posługującymi się drukiem w celu wyłożenia
swych myśli lub uczuć – a mną, który przemawia z wie-
czności, a którego słowa są wyrazem jego własnego
wiekuistego żywota. Trzeba sobie jasno i wyraźnie
uświadomić, że przyniosłem ze sobą w to życie ziem-
13
skie swą prawieczną spuściznę – a nie osiągnąłem
w sobie duchowości dopiero szukaniem ziemskim. Kto
czyta
moje
księgi, otrzymuje wszystko duchowe i wszy-
stko osobiste, co żyje we mnie tu na ziemi!
Moja obecność cielesna nigdy by mu tego dać nie
mogła. Poza tym nie mam możności widywać się choć-
by od czasu do czasu nawet z najbliższymi mi ludźmi
a zgoła już nie jestem w stanie przyjmować nieznanych
mi gości. Również nie jest dla mnie możliwe udzielanie
prywatnych rad listownie bądź też układanie prywat-
nych komentarzy do mojej nauki, choćby to mogło się
wydawać nader pożądane dla poszczególnych osób
i choćby to ich zdaniem wydawało im się bardzo „waż-
ne”. Inne i ileż ważniejsze sprawy z nakazu Ducha
pochłaniają obecnie moje siły ziemskie dzień po dniu aż
do ostatniego tchnienia, dopóki jeszcze pozostaję w tym
życiu ziemskim. Te „Inne sprawy” nie pozwalają mi na
nic innego!
Co te słowa w swym całokształcie oznaczają – mogę
sam tylko ocenić, chociaż ostatni tom mojej nauki du-
chowej „Hortus Conclusus” mówi doprawdy w tej
materii wszystko, co się od biedy daje wyrazić w mowie
ludzkiej. Tam, gdzie codziennie bywać muszę, aby peł-
nić owe dzieło, które teraz podczas swego cielesnego
życia na ziemi pełnić zgodnie z wolą Ducha jestem obo-
wiązany, tam nikogo z sobą zabrać nie mogę. Nie mogę,
więc nikomu wskazać, co pochłania moje siły zarówno
duchowo, jak i w rzeczach ziemskich, albowiem nikt nie
zna nawet na przykładzie tego, co bym mu mógł wy-
mienić, by nawiązać do tego przykładu moje słowa.
14
Rozdział drugi
Moja nauka duchowa jest w miarę możności obiek-
tywnym przedstawieniem struktury wiekuistego Ducha,
od najdalszych mu, ale człowiekowi ziemskiemu naj-
bliższych na miarę ziemską przejawów, aż do jego naj-
większego i najświętszego Bytu w samym sobie. Obiek-
tywnym „w miarę możności” – ma oznaczać, że bez
względnie
obiektywność
istnieje
tylko w samym wieku-
istym Duchu, w słownym zaś ujęciu mimo najlepszej
woli autora, staje się, na skutek subiektywnej natury je-
go
zdolności
opisowych,
w
każdym
razie
względną, cze-
go nie da się uniknąć żadnym wysiłkiem Ducha. A więc
jako ten, co z Ducha pochodzi, podaję wszystko, co
mam do podania postaci odpowiadającej mojemu ziem-
skiemu człowieczeństwu, ale zawsze uprzytamniam
sobie istniejące we mnie korygujące świadome siły wie-
kuistego Ducha. Przebieg ten nie jest zgoła tak prosty,
jak tu opisałem, a jednak pod innym względem jest
zarazem nieopisanej prostoty!
Rzeczy najprostsze w substancjalnym wiekuistym
Duchu nie dają się już dokładniej opisać, gdyż nie jeste-
15
śmy w możności ogarnąć świadomością nic innego, co
by się różniło od rzeczy opisywanych.
Chociaż słowne ujęcie spraw wiecznych siłą rzeczy
nie
grzeszy
bezwzględną
obiektywnością,
jednak
nie
mo-
że się tu wkraść istotny błąd, to bowiem, co pochodzi
z wieczności, związane jest z wiekuistym poznaniem
i nierozłączne od wiekuistej rzeczywistości. Dlatego to
wszelkie mówienie o rzeczach wiecznych pełne jest
ułudy, jeśli nie pochodzi z ust człowieka, który sam jest
w pełni świadomości człowiekiem duchowym w owej
rzeczywistości tego jedynego, co nie przemija! Nawet
religie nie są wolne od takiej ułudy! Są one pożądanymi
dla Ducha związkami – ziemskimi, bez, których nie
można by się było obejść, o ile tworzą z rzeczy ziem-
skich podnietę do budzenia śpiących dusz ku wiekuistej
miłości i następnie do utrzymania zbudzonych w żarli-
wości, jak to obrzędowość i modlitwa potrafią. Ale te
same religie mogą się stać najstraszliwszą zawadą na
drogach dusz, gdy ich służebnicy prawdę zasięgniętą od
kogoś znającego rzeczywistość, pomnażają własną lub
cudzą mową przedstawioną jako wiedza, choć jest; to
tylko wiedza słowna! Nie ma religii na świecie, która
by pod tym względem nie wymagała oczyszczenia,
a najpilniejsze jest to oczyszczenie tam, gdzie zuchwal-
stwo posunęło się do tego stopnia, iż nie wahano się
z pradobra religijnego uczynić materiału do jakiejś rze-
komo nauki, zamiast przyjmować z pokorą to, co jest
„zrozumiałe” jedynie dla ludzi, którzy sami, świadomi
wieczności, żyją w wiekuistej rzeczywistości.
Że naprawdę tacy ludzie każdego czasu na tej ziemi
bywali i w przyszłości pojawiać się będą, może oczywi-
ście zaświadczyć tylko człowiek, który sam do ich gro-
na należy! Jako taki starałem się owo tak ścisłe zjedno-
16
czenie sobie równych, że dochodzące aż do tożsamości,
mocą Ducha udostępnić całej ludzkości za pomocą sło-
wa!
Obrazkowo określiłem tych nierozłącznie ze mną
zjednoczonych jako „Braci” w Duchu zrodzonych, po-
dobnie jak w ziemskim pojęciu miano to nadaje się
męskim potomkom pochodzącym od tych samych ro-
dziców. Wszelkie porównanie zaczerpnięte ze stosun-
ków ziemskich nie wystarcza jednak, by dać pojęcie
o doskonałości zjednoczenia indywidualnych duchów,
które zrealizowało się w gronie Jaśniejących Praświa-
tłem. Nie należy wszakże owego ostatecznie przyjętego
przeze mnie porównania o pochodzeniu z tego samego
domu rodzicielskiego rozszerzać na „mentalność” braci
ziemskich, gdyż użyłem go wyłącznie w odniesieniu do
wspólności krwi! Ziemskie pochodzenie ciała z tego
samego rodu ma służyć jako obraz wiekuistego ducho-
wego pochodzenia w świecie duchowym. Zgodnie ze
swą treścią porównanie moje jest niewspółmierne i dla-
tego należy je najściślej odróżniać od owego zwyczaju,
według którego ludzie dążący do tych samych celów na
podstawie wspólnych myśli lub obowiązków zwą się
„braćmi”!
Brak 38 str
17
-glądach. Daremne byłoby usiłowanie, dowiedziaw-
szy się zaledwie o tych, z którego grona przemawiam,
szperać po wszystkich religiach świata celem znalezie-
nia w ich środowiskach jakiegoś Jaśniejącego Praświa-
tłem, tacy bowiem nigdy nie bywali ani kapłanami
misteriów, ani arcykapłanami i ani nie nakładają zobo-
wiązań, ani nie są zobowiązani w swym sumieniu
wobec żadnej religii.
Nie dlatego, by – oni, duchowi pobudziciele wszel-
kiej prawdziwej religijności – byli „wrogami religii”,
lecz jako żyjący w wiekuistym Duchu wplecieni są
w odwieczny ład i podlegli nie przemijającym pra-
wom! Dlatego też musiałem prostować spotykane prze-
ze mnie bezmyślne mniemania upatrujące Jaśniejących
Praświatłem ukrytych wśród brahmanów, pundytów,
sadhu, sannyasinów i bikshu, wśród łamów i ich „po-
nownie zrodzonych”, wśród derwiszów i fakirów lub
nawet wśród prawdziwych „jogów”. Również łudzą się
ci, co sądzą, iż mogliby ze świątyń wschodnich religii
zapożyczyć sobie pojęciowe obrazy, w których nimbie
mogliby się znaleźć jakiś Jaśniejący Praświatłem.
Wszystko to jest bałamutna mania szukająca potwier-
dzenia niesprawdzalnych mrzonek fantastycznego ro-
mantyzmu! Trzeba umieć odczuć to wszystko, jeśli się
chce bodaj w przeczuciu zbliżyć duchowo do czystych,
krystalicznie jasnych, świeżych jak górskie powietrze
regionów, które są dla nas tchnieniem duchowego bytu.
Wszelkie oddziaływanie wiekuistego Ducha na fi-
zyczne ukształtowanie ziemi – wszelkie wyzyskiwanie
tego ukształtowania przez duchowe siły wieczności –
wytwarza sytuacje przemawiające jako symbole. Nie
jest to „przypadkiem”, że jedyne istniejące na tym glo-
bie miejsce, służące do przyjmowania wiecznych prą-
18
dów fal i wibracji w ich najwyższej potędze, leży na
szczytach jego najwyższych gór wśród śniegów i lo-
dów! Oczywiście dla marzeń ludzkich daleko byłoby
milsze, gdyby to miejsce, w którym świetlane siły wie-
kuistego Ducha mają możność spotykania się z twardą,
ponurą aurą ziemską i przenikania jej, by następnie
przez wnętrze ziemi docierać do ożywianych przez nie
dusz ludzkich, znajdowało się na jakiejś rajskiej wyspie
pośród słonecznych mórz południowych albo przynaj-
mniej tam, gdzie ciało fizyczne znajduje warunki odpo-
wiednie dla swego życia i rozwoju.
Ale tych właśnie warunków zupełnie brak w tej nie-
zmiernie wysoko położonej strefie owego jedynego
wśród aury ziemskiej pola sił, o których tu mowa.
Impuls człowieczy może się tu wtedy tylko wyjawić
i wykorzystać jedynie tu nastręczające mu się możliwo-
ści, jeśli zdoła się powierzyć innemu nosicielowi świa-
domości niż ciało fizyczne: – nosicielowi świadomości,
któremu nic nie szkodzą istniejące we wspomnianym tu
miejscu ziemi fizyczne warunki natury meteorologicz-
nej. Nie mam tu bynajmniej na myśli tak zwanego
„wysyłania ciała astralnego”, które by tu jeszcze szyb-
ciej zginęło, niż dostatecznie zaopatrzony alpinista, któ-
ry może jednak rozporządzając odpowiednimi przyrzą-
dami pomocniczymi zapuszczać się w tego rodzaju
podniebne strefy! Przebieg, o którym mówię dokonuje
się przy całkowicie jasnej świadomości mózgowej dzię-
ki pewnemu, we własnym wiekuistym Duchu zachodzą-
cemu, nieskończenie wzniosłemu aktowi wyzwolenia
i jest możliwy jedynie dla Jaśniejących Praświatłem,
niezależnie od tego, gdzie się ich ciało fizyczne znajdu-
je. Nie powinno tylko znajdować się stanie narkozy czy
innego w tym rodzaju odurzenia i zacieśnienia świado-
19
mości, wtedy, bowiem już by się nie obudziło, lecz stra-
cone by zostało dla duszy wskutek natychmiastowej
śmierci. Dlatego wszelki „stan transu” równałby się tu
samobójstwu! Życie w Duchu nie zna żadnych stanów
„przyćmionej” świadomości, lecz powoduje raczej roz-
szerzone, czujne bytowanie we wszystkich dziedzi-
nach świadomości jednocześnie.
Duchowe wznoszenie „Świątyni Wieczności”, o któ-
rej mówię w swej nauce, mogło dojść do skutku w tym
jedynym, jeszcze raz tu scharakteryzowanym miejscu
naszej planety. Jedynie z tego, nawet pod względem
fizycznym tak wybitnie przez najsubtelniejsze, jemu tyl-
ko właściwe, materialne pole sił, wyodrębnionego miej-
sca, górującego nad olbrzymim obszarem ziemi, zdołał
Duch wiekuisty dojść znowu do zjednoczenia się z opa-
dłymi w świat zjawisk fizycznych iskrami Ducha, które
w człowieku tej ziemi szukają zbawienia.
Również jedynie w tym miejscu naszej ziemi może
być osiągnięta całkowita „Unio mystika” ludzi ziem-
skich, w których żyją Jaśniejący Praświatłem.
Rzeczą samo przez się zrozumiałą jest, że geogra-
ficzne położenie tego miejsca pozostawać musi niezna-
ne nawet tym ludziom, w których żyją Jaśniejący Pra-
-światłem, albowiem sama dokładna wiadomość
o geograficznym położeniu miejsca wystarczyłaby, żeby
wywołać w mózgach ludzkich wibracje zakłócające
czysto duchowe impulsy, a może nawet zgoła przeszka-
dzające ich działaniu.
To, że impulsy z wiekuistego Ducha kierowane są
przez wnętrze ziemi, gdyż aura ziemska jest straszliwie
zanieczyszczona przez człowieka skutkiem nadużywa-
nia danych mu w jego naturze zwierzęcej – w najszer-
szym znaczeniu możliwości – stało się tak samo przy-
20
czyną tworzenia symboli: – święte groty i pieczary! –
a także samo stawanie się duchowe – biorące swój
początek z wysokich gór! Aura ziemi, podobnie jak
gęsto zapisany rękopis, pełna jest ciemnych śladów
człowieka ziemskiego, jest śmiercionośną „literą”, pod-
czas gdy przeciwnie Duch wieczności – wtłoczony do
ziemi w miejscu, gdzie aura ziemska nie jest zbezczesz-
czona przez człowieka i jak nigdzie indziej zdolna do
przepuszczenia promieni duchowych – wypływających
z wnętrza ziemi „budzi do życia”. Przez kierowane
z Ducha zrządzenie owo najświętsze na ziemi miejsce
stało się dla mnie wewnętrznie dostępne już w zaraniu
mojej młodości. Nie przeczuwałem wówczas, że to
miejsce stanie się dla mnie dostępne o każdym czasie
niewiele jeszcze wiedziałem z tego, co wiem dzisiaj.
Gdy mnie tam „zabrano”, czułem się tylko, zachowując
zupełną świadomość swego zwykłego otoczenia, w tym
tak dalekim i pełnym tajemnic miejscu ziemni jedno-
cześnie świadomym oraz przepełnionym niewysłowie-
nie wzruszającą uroczystą szczęśliwością, a po „powro-
cie” zalewałem się gorzkimi łzami w obawie, iż może
byłem tam „wzięty” po raz ostatni. Rzeczywiście nastą-
piły długie lata, podczas których nawet we śnie nie
marzyłem, żeby to właśnie miejsce mogło się stać zno-
wu kiedykolwiek dla mnie dostępne. Było to uzależnio-
ne od rozwoju różnorakich moich uzdolnień, które
mogłem ogarnąć okiem dopiero po jego zakończeniu.
Oczywiście pociąga nas tam nie zewnętrzna możność
podziwiania wysokogórskiego krajobrazu – choć tak
potężnie porusza duszę widok niezliczonych szczytów
górskich, iglic lodowych i urwisk skalnych dźwigają-
cych się z morza bezbrzeżnych pól śnieżnych i lodow-
ców. Następuje tu przeniesienie tego, co postrzegałoby
21
oko fizyczne, gdyby się tam znalazło, do dalekich
ośrodków mózgowych ciała fizycznego, które drogą
normalną doprowadzają wrażenia wzrokowe do świado-
mości. Kto jak ja, po latach swej młodości doświadczył
podobnych wrażeń choćby tylko na terenie Alp, które
jednak nie dają się nawet porównać z tamtejszymi góra-
mi, temu doprawdy wydaje się niepojętym cudem, gdy
tutaj wśród srożących się żywiołów doznaje przeżyć,
które by go unicestwiły, gdyby je przeżywał cieleśnie.
Ale to wszystko nie jest przyczyną naszego wspólnego
przebywania w tych górnych regionach! Nosiciele du-
chowi naszej świadomości, tu właśnie są kierowani, po-
nieważ tylko stąd możemy wykonać powierzone im
zadanie. O co tu chodzi, opisywałem często w mojej
nauce. Czasami chętnie bym pragnął mieć obok siebie
w tej krainie lodów któregoś z filozofów – z ich bowiem
spekulacji nowszych czasów aż po dni nasze powstają
wszelkie wyobrażenia o Duchu wieczności. Ci zaiste
czcigodni mężowie, których imiona są świętością dla
każdego wielbiciela umysłu przeświadczeni o nieomyl-
ności swych wniosków myślowych, jakże by byli
wstrząśnięci i zdruzgotani w obliczu rzeczywistości
Ducha, a to dlatego, że ich uczciwość znieść by teraz
nie mogła podtrzymywania w dalszym ciągu tego, co
przed takim przeżyciem zawsze w najlepszej wierze
poczytywali za najpewniejszą wiedzę myślową! Inną
jest rzeczą zadowalać się jakimś „wiecznym duchem”
jako wytworem cielesnych komórek mózgowych oraz
właściwych im pobudek, a inną – oglądać samo działa-
nie nie dające się wyobrazić, potężnego rzeczywistego
Ducha w jego wszechpotędze, jak on się znów udziela
swemu tworowi, który by niejako „w biegu luzem” nie-
chybnie dążył do zagłady, gdyby nie mógł osiągnąć
22
ponownego zespolenia ze swym źródłem wypływają-
cym z tego globu ziemskiego w postaci fluidycznej sub-
stancji na nowo napełnionej siłami Ducha.
Wszechpotęga rzeczywistości wiekuistego Ducha nie
daje się uchwycić przez żadne ludzkie określenie.
„Duch” dający się wymyślić i określić przez myśl ist-
nieje tylko w mózgach, które go wymyśliły oraz
w mózgach usiłujących przemyśliwać to, co było wy-
myślone. Jeśli nawet wszystko, co ziemskie – łącznie
z „księciem ciemności”, o którym mówił Jezus – jest
tylko najdalszym od Ducha fizycznym rzutem reflek-
sów rzeczywistego promieniowania sił Ducha, to jed-
nak istnieją w świecie fizycznym ślady prowadzące do
rzeczywistości wiekuistego Ducha. Można je znaleźć
wszędzie gdzie już same niewidzialne, lecz przepotężne
siły natury wywołują zadziwiające zdarzenia i przemia-
ny w zakresie świata form fizycznie uchwytnych dzięki
samemu ich przejawianiu się. Podobnie – lecz nie
takim samym przejawianiem się – należy sobie wyobra-
zić dopływ rzeczywistego wiekuistego substancjalnego
Ducha boskiego, jeśli człowiek ziemski chce wreszcie
znowu dojść od trwającego przez tysiące lat błądzenia
myślowego do pojmowania czuciem rzeczywistości,
która, przemieniona w kształt dla człowieka zrozumiały
i uchwytny, może się stać przeżyciem w człowieku tej
ziemi. Dokonywanie przemian w takie uchwytne dla
człowieka kształty jest dążeniem i działaniem Jaśnieją-
cych w wiekuistym Praświetle.
Gdziekolwiek na kuli ziemskiej prawdziwa wiara
dąży do wiekuistego celu człowieka, tam z owego naj-
świętszego miejsca na ziemi spłynie na stukającą lub z
uwielbieniem wierzącą duszę z Ducha bożego pomoc,
pocieszenie, oświecenie i kierownictwo za pośrednic-
23
twem wyznaczonych do tego Jaśniejących Praświa-
tłem. Dlatego powiedziałem już w Księdze Boga Żywe-
go, że „utajeni szafarze” pomocy duchowej wiodą dalej
niż tylko do tych niebios, które każda epoka tworzy
sobie jako wyraz zbożnej swej tęsknoty”. Naturalnie, że
pomoc i kierownictwo wewnętrzne Jaśniejących są cał-
kowicie niezależne od tego, czy człowiek je otrzymują-
cy słyszał coś, czy też nie o owej instancji w strukturze
wiekuistego Ducha. A że dla wielu ludzi nadszedł czas,
by się dowiedzieli o tym czegoś rzeczywistego, więc
musiałem, jako jedyny spośród zjednoczonych ze mną
i do tego uzdolniony, wyrzec odpowiednie dla owej rze-
czywistości słowa i głosić moją naukę duchową. Nie
było przy tym bez znaczenia, że jednocześnie jestem
jedynym wśród nich mieszkańcem Zachodu. By to obja-
wienie mogło przynieść prawdziwą pomoc, musiał ją
stworzyć ktoś znający od młodości z, własnego doś-
wiadczenia europejski sposób myślenia i jego trudności
w ujmowaniu rzeczy duchowych. Lecz jak na mocy
struktury życia
w wiekuistym
Duchu wolno mi – wpraw-
dzie w sensie bardzo dalekim od wszelkich wykładni
kościelnych
–
powtórzyć
w
odniesieniu do postaci w ja-
kiej się jawię w tym świecie, zawarte w Ewangelii Jana
słowa Jezusa: „Kto mnie widzi, widzi również Ojca!
wiekuistego duchowego Ojca, w którym żyję?” – tak też
muszę powiedzieć: kto słucha słów moich, ten otrzymu-
je zarazem słowa zjednoczonych ze mną w wieczności!
Różnych i różnej wartości kategorii są ludzie dążący
na tej ziemi do świadomości w świetle Ducha. Katego-
rie te wskutek ich mnogości nie dają się nawet między
sobą porównać. Ale z żadną kategorią tych dusza szu-
kających, którzy oczywiście mogą być z Ducha „znale-
zieni” jeśli zdołają szukać to, jak tego żąda wiekuistym-
24
Duch na mocy swego własnego życia, nie wolno mie-
szać Jaśniejących Praświatłem, bowiem są oni od
wieczności całej tym właśnie, czym usiłują być w uch-
wytnej dla niebie postaci ich bliźni dążący do wiekuiste-
go Ducha. „Nauka” nieunikniona nawet dla przemijają-
cej, ziemskiej postaci Jaśniejących w Praświetle, skie
rowana jest nie na znajdowanie poszukiwanego celu,
lecz na ziemskie wchłonięcie tego, co „przyniósł” ze
sobą z wieczności i – co początkowo opierając się sta-
nowczo rozumowi – znajduje wreszcie dostęp do tego
doczesnego życia ziemskiego. Ja również musiałem
dość długo znosić taką naukę.!
25
Rozdział trzeci
Powierzona mi z wiekuistego Ducha do formułowa-
nia nauka, której służyłem w ciągu dziesiątków lat, nie
pragnie skłaniać ludzi czerpiących z jej świętych skar-
bów – jak to, zdaje się, wielu mniema – do przybierania
jakiejś szczególnej lub wręcz wyniosłej postawy wzglę-
dem życia ziemskiego, lecz do prawdziwego miłowania
tego życia, często uciążliwego dla duszy tylko wtedy,
gdy brak w nim miłości! Aby móc je udźwignąć i znieść
człowiek potrzebuje pomocy miłości, by zaś tę pomoc
osiągnąć, musi dzień w dzień miłość swą żywić. Musi
rozżarzyć swą duszę, aby miłość w nim nie zziębła i z
zimna nie skostniała. W przeciwieństwie do zwierzęcej
postaci miłości właściwej jego zwierzęcej naturze i za-
iste nie wymagającej rozniecenia żaru pożądania, wyso-
ka miłość duszy wiekuistej jest nieśmiała i powściągli-
wa, dopóki człowiek nie wzbudzi w sobie woli dostar
czenia jej pożywienia i ciepła. Trywialnie powszechnie
używane wyrażenie, że nie należy „zmuszać się” do
miłości, słusznie może obowiązywać we wszystkich
dziedzinach życia, które ostatecznie swoje bodźce
26
otrzymuje z popędów natury zwierzęcej. Do wzniosłej
postaci miłości duszewnej nie ma to zastosowania! Tu
człowiek zdolny jest nawet wtedy jeszcze odczuwać
miłość, gdy cała jego zwierzęca natura opiera się temu
i przeciwstawia. Gdzie wola pragnie wzniosłej postaci
miłości duszewnej, tam żadna płynąca z ciała niechęć
nie może jej stawić oporu!
Wola nie pragnie wzniosłej postaci miłości duszew-
nej, dopóki człowiek jeszcze mniema, że potrzeba mu
dopiero nadzwyczajnych wydarzeń, by mógł, zapra-
gnąć miłości. Jedynie w normalnym trybie życia w naj-
zwyklejszej codzienności rozwija się wola pouczająca
człowieka,
jak ma w swej duszy chcieć miłości. W życiu
codziennym żadne ustosunkowanie się człowieka do
bliźnich nie jest tak błahe, by nie mogło obudzić woli
miłości w jej czysto duszewnej postaci, która sama
sobie stwarza w postępowaniu człowieka możliwości,
gdzie znajduje swój wyraz.
Człowiek powinien rozpoczynać od siebie samego,
gdyż na samym sobie może najlepiej poznać pierwsze
początki nieskrępowanej instynktami duszewnej możno-
ści miłowania! Na samym sobie najłatwiej spostrzeże,
gdzie brak mu duszewnej woli miłości i co czynić nale-
ży, aby brak ten wyrównać. Skoro to zrozumie, łatwiej
już zdoła zbudzić wolę duszy do miłowania ludzi naj-
bliższego dla ciała i duszy grona, a gdy i tu miłość sta-
nie się wreszcie pewna samej siebie, będzie zataczała
coraz szersze kręgi, tak, że człowiek dążący do miłości
nieść będzie pomoc wszystkim, z kimkolwiek zetknie
się na drogach swego życia codziennego.
Kto w stworzonym przeze mnie dziele szpera jak
w jakiejś niewyczerpanej kopalni niedostępnych dlań
inny sposób wiadomości, ten jeszcze nie spostrzegł, że
27
jest ono przeznaczone jedynie dla ludzi, którzy ze
wszystkich sił swoich, dzięki swej woli, stali się już
miłującymi wiekuistą miłością. Dla nich dopiero może
się nauka, w dziele moim zawarta, całkowicie stać
dostępna. Nie będzie ona pozostawała stale księgą
zamkniętą i dla tych, którzy biorąc za punkt wyjścia
jakikolwiek z jej ustępów, przekonali się, że chęć
odczuwania wiekuistej miłości jest dla duszy koniecz-
nością, o ile sama dusza ma kiedyś w tej miłości zna-
leźć swoje zbawienie, ku któremu drogę wskazuje jej
każda poszczególna cześć mojej nauki duchowej. Cho-
dzi zatem o zrozumienie, że wszelkie zajmowanie się
słowami mej nauki, wszelkie badanie zawartych w niej
objawień oraz wszelkie potakiwanie im jest zupełnie
bezprzedmiotowe, jeśli Szukający nie dążą przede
wszystkim do tego, by się stać w praktyce czynnie
miłującymi wiekuistą miłością i jako miłujący oddać
się całkowicie w swej woli wiekuistemu Duchowi!
Muszę jednak stanowczo przestrzec przed pewnym
rodzajem przejawu rzekomej „wiecznej miłości”, która
nie jest niczym innym, jak wyrazem zakochania się
w samym sobie albo też zazdrosnego lęku, że trzeba
będzie w końcu pozostawić innym szczęśliwość wiecz-
ną nie biorąc samemu w niej udziału, gdyby się zaprze-
stało tego rodzaju obłudnego okazywania miłości.
W duchowości nawet najbardziej wyrafinowany szarla-
tan nie może oszukiwać, a żadne „pobożne” miny nie
mogą wyprowadzić w błąd, co jednak w zewnętrznym
życiu ziemskim z łatwością się udaje! Z drugiej zaś
strony nie należy myśleć, że ludzie życiem ziemskim
znużeni oczerniają je i że pogodzenie się z życiem
wszystkich wierzących w jakiś żywot wieczny jest tylko
dziecinną zabawą!
28
Doczesne życie zaiste nie jest łatwe dla człowieka
ziemskiego! Pochodzi on z regionów zgoła niewspół-
miernych z ziemskością i oto znajduje się uwięziony
w świecie instynktów i popędów zwierzęcych, które pod
żadnym względem nie odpowiadają jego naturze ducho-
wej. Nie dziw, przeto, że człowiek tej ziemi nie może
uniknąć błędów, omyłek oraz powstałych z popędów
mylnych decyzji!
Wprawdzie wszystko to nazywano „grzechem”, lecz:
– człowiek wtedy tylko popełnia grzech, gdy w pełni
świadomości duchowego potępienia swego uczynku
czyni jednak lekkomyślnie to, co mu się podoba. Ale
czyn taki bywa tylko w nader rzadkich wypadkach nie-
wybaczalny, daleko zaś częściej człowiek ziemski sądzi
się winnym grzechu, gdy nie zdołał tylko wykrzesać
z siebie siły, która by mu pomogła wbrew wszelkiemu
pochodzącemu ze zwierzęcości popędowi, postępować
według najwyższych decyzji duszy. A nawet znałem
pewną niemłodą już po chrześcijańsku pobożną niewia-
stę pochodzenia chłopskiego, która bardzo chętnie się
śmiała, lecz, każdy odruch samorzutnej wesołości sta-
rała się jak gdyby „cofać” wykrzykując: „Boże, prze-
bacz mi mój grzech”! – Tak daleko doprowadzić może
obawa grzechu nawet najwspanialsze postacie tego
żywota ziemskiego, owa, bowiem niewiasta – to moja
rodzona matka, a zajęłaby niepoślednie miejsce wśród
chłopskich typów niewieścich Gotthefa, gdyby ją był
spotkał w swym życiu. Zgoła nie wszystko jest grze-
chem, co ludzie „grzechem”, nazywają, wiele zaś rze-
czy rzeczywiście jest grzechem, czego by żaden czło-
wiek za grzech nie poczytywał!
– Jest niewątpliwym i to nie małym grzechem, jeśli
kto z lenistwa zaniecha drobnego wysiłku, dzięki które-
29
mu sprawiłby bliźniemu radość – lecz bardzo wątpliwe,
czy należy dopatrywać się grzechu wszędzie, gdzie stała
się komuś jawna krzywda wywołana afektem. Nie jest
również żadnym grzechem nie zważać na moją naukę
duchową, choć się ją zna – lecz na pewno jest grzechem
chcieć tę naukę lub poszczególne jej części narzucać
ludziom, którzy tego nie pragną! Zabicie zwierzęcia
mającego służyć za pożywianie dla człowieka nigdy nie
jest grzechem! To samo zabijanie zwierząt groźnych dla
życia ludzkiego na tej ziemi. – Ale nie wątpliwym grze-
chem jest zadawanie bez potrzeby takiemu zwierzęciu
więcej cierpienia, niż to jest nieodzowne i konieczne,
czy też męczenie najmniejszego nawet owada za to, że
ukąszeniem sprawił nam ból! Obowiązkiem wszystkich,
którzy opanowali swe popędy do okrucieństwa, jest
uniemożliwiać swym bliźnim, pod tym względem jesz-
cze nie opanowanym, zaspokajania swych brutalnych
instynktów względem ludzi i zwierząt, albo przynaj-
mniej skutecznie im to obrzydzić. Nie powinno to jed-
nak doprowadzić do zamętu uczuć i mniemania, że się
wyświadcza zwierzęciu dobro, gdy się je w swej
wyobraźni usiłuje utożsamiać z człowiekiem. Należy
sobie jasno zdawać sprawę, że skutkiem takiego zamętu
uczuć ludzkich w zwierzęciu nic się ani na jotę nie
zmieni na korzyść zwierzęcia, natomiast w człowieku
zanika coraz bardziej świadomość, że prócz jego zniko-
mej duszy zwierzęcej istnieje trwała entelechia: nie-
zniszczalna, ponad wszelkim życiem fizycznym stoją-
ca dusza jako nosicielka jego wiekuistej możności
istnienia; świadomość ta zanika wskutek zniesienia
wyraźnego rozgraniczenia pomiędzy obiema emanacja-
mi, – jest to zupełnie konsekwentne zjawisko, że ludzie,
w których ta granica zatarła się całkowicie, dochodzą do
30
takiej przewrotności uczuć, że zwierzę staje się dla nich
nietykalne, lecz zanika wszelkie opamiętanie, gdy cho-
dzi o zwracanie uwagi na życie cielesne swych bliźnich,
skoro ci stają na drodze ich dążeniom. Miłość do zwie-
rzęcia, dzięki której pragnie się zwierzę utożsamiać
z człowiekiem, prowadzi do znienawidzenia ludzi! Do
takiego samego wrogiego popędu w stosunku do ludzi,
jakim
pała
każde zdolne do oporu i zbrojne w kły i pazu-
ry dzikie zwierzę.
Gdy jednak wywołany fatalnymi urojeniami prze-
wrażliwionego myślenia rzut uczuć wiekuistej duszy na
niższą i jak wszystko ziemskie znikomą duszę zwierzę-
cia może doprowadzić do tego, że człowiek zatraca
wszelki żywy kontakt świadomości ze swoją duszą wie-
kuistą, to wola miłości do bliźniego sprawia, iż rośnie
świadomość we własnej duszy wiekuistej, stwarza coraz
wyraźniejsze rozgraniczenie pomiędzy własną znikomą
duszą zwierzęcą a „duszą ludzką” wznoszącą człowieka
na bezgraniczne wyżyny ponad jego własną i wszelką
w ogóle zwierzęcość. Tutaj wczuwanie się jest obowią-
zkiem! Tu wczuwanie się nie jest rzutem niby wspól-
nych z nią uczuć na istotę, której takie uczucia są zgoła
nieznane, jak to jest u zwierząt, którym odpowiadają
jedynie nasze związane z duszą zwierzęcą uczucia, lecz
jest odrzuceniem postawy duszy zwierzęcej, oby we
własnej wiekuistej duszy móc odczuwać wszystko, do
czego wieczna dusza bliźniego tęskni, na co ma nadzie-
ję i czego oczekuje. Często jakże mało potrzeba, by
zaspokoić taką tęsknotę, nadzieję lub oczekiwanie,
a przeważnie nie chodzi zgoła o rzeczy wielkie i trudno
osiągalne dla przebywającej na wygnaniu wiekuistej
duszy łaknącej bodaj trochę oddźwięku. Nie potrzeba tu
wielkich wysiłków, lecz tylko nieznacznego wysiłku
31
woli przezwyciężającego gnuśność i sobkostwo gwoli
sprawienia radości bliźniemu! Oto miłość, do której
zaiste zmuszać się można, a mało rzeczy tak zbawiennie
oddziaływa
na własną duszę, jak ten właśnie „przymus”!
Lecz zgoła nie oznacza to, iż należy każdemu bez
wyboru narzucać swą miłość! Tylekroć wymagana
„powszechna miłość ludzi” jest zaiste niedostatecznym
i zbyt tanim surogatem rzeczywistej miłości, o której
mówię w niniejszym rozdziale, gdyż to, co przy takim
oszukiwaniu
niebie
samego: zwie się „miłością”, z praw-
dziwą miłością nie ma nic wspólnego!
Najistotniejszą
cechą prawdziwej miłości jest wybór!
– Gdzie wymagane wymarzone uczucia dotyczyć mają
wszystkich razem i każdego z osobna, tam o miłości,
takiej jaką jest ona w istocie, mowy być nie może!
Niech się nikt nie obawia, że wówczas wielu ludzi po-
zostałoby poza nawiasem miłości! Wysoka miłość du-
szewna raczej wtedy dopiero może zjednoczyć ludzkość
ziemską, gdy każdy z osobna kierować będzie swą
miłością według własnego wyboru. Gdyby prawdziwa
miłość duszewna stała się nareszcie potrzebą serca
wszystkich ludzi, musiałby każdy, dzięki rozmaitości
kierujących wolą sympatii, znaleźć miłość tych, których
pociąga doń uczucie! Ale nawet w obrębie zakreślone-
go przez siebie koła wybrańców zachodzi konieczność
starannego różnicowania, by każdy z tych wybrańców
otrzymał to, co dla niego osobiście uchodzi za oznakę
miłości, gdyż każdy będzie tu czego innego oczekiwał,
zaczym innym tęsknił i na co innego liczył. Kierowanie
się człowieka w swym wyborze ubocznymi względami,
jak np. korzyścią materialną byłoby rzeczą podłą, nik-
czemną i niegodną zarówno, gdy chodzi o miłość czysto
duszewną, jak i o miłość pomiędzy mężczyzną a kobie-
32
tą w najszerszym zakresie, a płynącą z duszy zwierzę-
cej. Nawet wybór mający na względzie korzyści po-
śmiertne, zaświatowe, byłby niemniej godzien pogardy,
a ponadto zupełnie bezcelowy.
Jeszcze zaś gorsze okazać się musi wszelkie zawod-
ne stopniowanie w zakreślonym przez siebie kole
wybrańców – gdyż musi się ono „zemścić” – choć nie
ma tu żadnego mściciela – albowiem jeśli porównamy
wybór w ogóle z ważeniem na dziesiętnej wadze, to tu
należy chyba ważyć na bardzo czułej wadze! Nie da się
tu nic odrobić lub też poddać rewizji, a kto się tu „omy-
lił”, będzie musiał ciężko za swój błąd pokutować już
w życiu doczesnym. Należy, przeto dobrze rozważyć,
jak w swej chęci miłowania dzielić swoje sympatie!
Pozornie poważne życie ziemskie stanie się tu rzeczy-
wiście poważnym, wszędzie, bowiem błąd, omyłka czy
błędne postępowanie dają się jeszcze naprawić – lecz
tutaj nie!
Koniec końców wszystko się tu sprowadza do płyną-
cej z głębi serca bezinteresownej dobroci człowieka.
Prawdziwa „dobroć” jest oddaniem się duszy bez żad-
nych zastrzeżeń, warunków i ograniczeń dla dobra tych,
którzy takiego oddania się ze strony innych ludzi
potrzebują, by nie zginąć przez własne niedołęstwo.
Trochę takiego oddania się musi mieć w sobie każdy
o ile chce, by jego wyzwolenie z więzów zwierzęcości
ziemskiej w przyszłości nie było poważnie zagrożone.
A co tu obowiązuje jednostki, dotyczy również posz-
czególnych narodów! Liga, w której narody tej ziemi
usiłują się zjednoczyć stanie się ogniskiem niezgody,
o ile podstawą tej ligi nie będzie skłonna do poświęceń
dobroć oraz wola miłości. Jeszcze można uniknąć kata-
strofy, wszelako stanie się ona bezwzględnie nieunik-
33
nioną – nie bacząc na wszelkie wspaniałe gmachy i cały
znajdujący się w nich aparat – jeśli w ostatniej minucie
nie dojdzie do zrozumienia, że trzeba wszystko zacząć
od nowa, na nowych podstawach!
Wola miłości i tu jeszcze zbudzić może prawdziwą
dobroć! Choć słowa moje mogą uchodzić w oczach
mędrców politycznych za wyraz głupoty, mogą być jed-
nak pewni, że wszystka dotychczasowa dokonana praca
w interesie Ligi Narodów może być wyrzucona na
śmietnik, o ile wreszcie rzekomego związku nieufnych
względem siebie polityków nie zastąpi opierająca się na
ludzkiej dobroci Liga narodów rzeczywiście pragnących
w miłości dusz wzajemnego zrozumienia!
Zmiana jest nawet dziś jeszcze możliwa! Mówię tu
oczywiście nie jako człowiek mający ambicje politycz-
ne, wszystko, bowiem, co ma jakikolwiek choćby naj-
dalszy związek z polityką, było mi zawsze więcej niż
obce. Wypowiadam tu tylko to, co przyszłość potwier-
dzi w ten czy inny sposób. Mam mówić nie o sprawach
polityki, lecz o wiekuistej miłości! Nie umiałbym nawet
połączyć jej z polityką w przeklętym tego słowa zna-
czeniu!
Wiem jednak dobrze, że wola miłości doprowadzić
by mogła dążenia polityczne tam, dokąd w gruncie rze-
czy przecież dążą, a czasami nawet siłą rzeczy docho-
dzą, nie mogą jednak wytkniętych sobie celów osiągnąć
bez zastosowania w praktyce miłości! Nie chce tu raz
jeszcze uzasadniać, dlaczego tak się układają sprawy,
o których wspomniałem w niniejszym rozdziale. Odpo-
wiednie uzasadnienie podałem najobszerniej, aż do
ostatnich szczegółów, w swojej nauce duchowej, w któ-
rej dlatego tylko opisałem strukturę wiekuistego
Ducha, że człowiek ziemski nie jest w stanie zrozumieć
34
uzasadnienia wymagań duchowych dopóki nie utrwali
w swej wyobraźni struktury wiekuistego Ducha. Nie
potrzeba aż udowadniać, że będące w obiegu wytwory
wyobraźni w bardzo niewielu punktach odpowiadają
zarysom rzeczywistości. A drastyczny skutek tego, że
zarówno poszczególnym ludziom jak i narodom dążenie
do wzajemnego zrozumienia wydaje się coraz bardziej
daremnym trudem. Każda jednostka i każdy naród trzy-
mają się zbyt sztywnych wyobrażeń, by mogły nie roz-
padając się przystosować się do powszechnie wiekuistej
rzeczywistości. Nie ma jednak trwałego zgodnego
współżycia ludzi na tej ziemi bez wspólnego, skłonnego
do ustępstw kierowania się tym, co jest dla wszystkich
wieczną Rzeczywistością!
35
Rozdział czwarty
Wszelkie sformułowania słowne są dla mnie istną
męką. Ponadto trzydzieści dwa dzieła, zawierające ca-
łość mojej nauki duchowej, powstały przeważnie mimo
wielu trudnych do przezwyciężenia przeszkód zewnę-
trznych. Poszczególne dzieła i teksty pomocnicze
powinny były wciąż w inny sposób przedstawiać obja-
wienia wiekuistego Ducha, co przecież było głównym
celem mojego nauczania, lecz jednocześnie musiały tak
służyć duszy, aby odpowiadać każdemu jej stanowi
i zaspokoić każdą indywidualną tęsknotę poszczegól-
nych dusz. Nie chodziło o to, by wznieść gmach nauki,
w którym każde nowe piętro wyrasta z uprzednio zbu-
dowanego, ani też o to, by moje oznajmienia zalecać do
przyjęcia przez możliwie niezbite „dowody” rozumowe,
lecz o to: by moje objawienia ująć w szereg żywych
obrazów słownych. Co mi się nie udało wprost wypo-
wiedzieć, musiałem oddać w obrazie i przenośni, co zaś
obraz i przenośnia nie były w stanie ogarnąć, musiało
znaleźć wyraz w dalszym wątku poszczególnych roz-
praw i opowiadań. Nie chciałem tymi wywodami „prze-
36
konywać” duszy czytelnika, lecz budzić ją przez wywo-
łanie jej własnych, dotychczas uśpionych wspomnień.
Moja duchowo – ludzka natura bynajmniej nie pragnie
za pomocą nauki przekonywać i „nawracać” na jakąś
ślepą wiarę, co byłoby też przeciwne upodobaniom
mojego czysto ziemskiego człowieczeństwa. Nie napi-
sałem nigdy ani jednego słowa z zamiarem „przekony-
wania” kogokolwiek. Każdej poszczególnej duszy musi
być pozostawiona swoboda przyjęcia lub odrzucenia
mojej nauki. Ona jedynie może też decydować, co
z każdej nauki szczególnie odpowiada jej właściwo-
ściom, a co wyraźnie jest przeznaczone dla dusz innego
rodzaju. Nie należy jednak mniemać, jakoby można
było przyswoić sobie te naukę nawet wtedy, gdy ktoś
według własnego upodobania pewne rzeczy przyjmuje,
inne zaś odrzuca! Kto sądzi, iż może bodaj jeden jedyny
mający istotne znaczenie wyraz w tych naukach odrzu-
cić według własnego widzi mi się, ten ma jawny dowód,
że jeszcze nie dorósł do objęcia całości i daleko by
lepiej uczynił odrzucając całość. Jedynie względem
człowieka, który nic z mojej nauki duchowej nie odrzu-
ca i nic do niej nie dodaje, mogę ponosić za nią wieku-
istą odpowiedzialność. Gdzie zaś człowiek sądzi, iż
jest powołany odrzucać z lekkim sercem to, co mu się
nie podoba, a wstawiać to, co pozostało w jego głowie
jako owoc czytania innych dzieł, tam zmuszony jestem
stanowczo uchylić się od odpowiedzialności! A, że od-
czuwam wielkie cierpienia z powodu każdego człowie-
ka ziemskiego zaniedbującego swój cel wiekuisty bez
względu na barwę jego skóry, na rasę czy stopień cywi-
lizacji, pragnę tedy, by każdy ze swego bytowania
doczesnego mógł zdobyć pojęcie o swoich sprawach
wiekuistych,
co może stopniowo osiągnąć wchłanianiem
37
oraz stosowaniem w życiu moich nauk. A życzenie moje
nie jest bynajmniej wykonalne, gdyż pozbawione jest
wszelkiego samolubstwa, nie pisałem bowiem pism
swoich celem zdobycia dla nich „powodzenia”, lecz dla-
tego jedynie by te pisma były na tej ziemi dla tych,
którym przeznaczono przyswoić sobie to, co dałem.
Muszę wciąż powtarzać poszczególnym czytelnikom, że
nie wyświadczają mi łaski ani uprzejmości wyznając
wiarę w moja naukę, a więc i we mnie, i że wcale nie
„zmartwiłbym się”, gdyby zechcieli mi zakomuniko-
wać, że wszystko, com napisał, poczytują za czcze sło-
wa i bezprzedmiotowe bzdury. A jednak ze względów
czysto językowych zastrzegam sobie przeciwko niezno-
śnemu wyrażaniu, że ktoś „jest na nauce”. To zatęchłe
konwencjonalne powiedzonko powinno doprawdy bu-
dzić niesmak w każdym, choć trochę obeznanym z moją
nauką i powinno być wycofane z obiegu!
Oczywiście nie wszystko, co musiałem wyjaśnić
i opisać, czytelnik ma przyjmować tak, jak gdyby każdy
bez wyboru, kto się kieruje udzielonymi przeze mnie
wskazaniami, mógł to wszystko osiągnąć. Wskazania te
przeznaczone są dla każdego czytelnika, który dojrzał
do ich stosowania. Jeśli nie będzie ich przyjmował lek-
komyślnie według pozornego znaczenia słów, lecz
przejmie się rzeczywistym znaczeniem słów nie miesza-
jąc ich z przepisami znanymi mu z jakiegoś innego źró-
dła, za których wartość lub bezwartościowość ręczyć
nie mogę, osiągnie wtedy duchowo to, co mu jest nie-
zbędne i co odpowiada jego naturze! Chcąc ułatwić
zrozumienie skojarzeń duchowych, jakie są niezbędne
do należytego kierowania się udzielonymi wskazaniami,
musiałem spisać nie tylko to, czego Szukający oczeki-
wać może wyłącznie dla siebie! Osiągnięcie tego zro-
38
zumienia jest niemożliwe bez jasnego i pod każdym
względem ściśle ustalonego obrazu struktury wiekuiste-
go substancjonalnego Ducha, co znowu wkłada na mnie
obowiązek, jeśli chcę nieść skuteczną pomoc, umożli-
wienia czytelnikowi brania udziału w moim własnym
doświadczaniu duchowym, jakie uzyskałem przed moim
przyjściem na świat i podczas życia doczesnego. Nie-
wątpliwie zakrawa to już na karygodną głupotę, gdy
czytelnik po prostu identyfikuje siebie z tym, co mu po-
dałem jedynie dla wzbogacenia jego poznania, a nawet,
gdy bez wahania sądzi, że może w stosunku do siebie
wyciągnąć konsekwencje z udzielonych mu wskazań.
Pomijając to, że nawet w życiu zewnętrznym nieroz-
sądkiem byłoby pożądać rzeczy niedostępnych, w du-
chowości żądanie rzeczy nieosiągalnych prowadzi – do
zguby! W najlepszym razie – co najmniej do labiryntu
łudzeń siebie, z których dopiero po wielu latach – a być
może po rozstaniu się z życiem doczesnym – można
będzie odkryć po wielu trudach wyjścia w brzask spóź-
nionego poznania siebie.
Ale wykonanie wskazań mojej nauki nie jest bynaj-
mniej sprawą „mechaniczną”, jak to sądzi wielu rado-
śnie witających tę naukę! Nie staje się ono również
możliwe, gdy człowiek pozwala sobie stosować się do
tych wskazań „tak sobie”, w chwilach „wolnych”.
Kto całym swym jestestwem – ciałem i duszą – nie
dąży do stania się świadomym w wieczności, temu nie
wolno się dziwić, że wszystko pozostaje w nim tylko
chwilowym przebłyskiem przeczucia, które wkrótce
wypiera mrok i które nie powraca nigdy, choćby je usil-
nie wywoływać. Kto traktuje swoje szukanie na chłod-
no, jak jakąś pracę laboratoryjną i sądzi, że postępuje
według moich wskazań, jakby wykonywał jakąś recep-
39
tę, ten postępuję tak samo, jak ów oddający się marzy-
cielskim zachwytom i nie dostrzegający, że się coraz
bardziej oddala od siebie samego łudząc się, że właśnie
siebie „odnalazł” i oddycha wiecznością! Kto zaś chce
uzyskać pewność, że sam siebie tylko łudzi, ten niech
spróbuje stosować się do moich wskazań bez woli miło-
ści, o której mówiłem w poprzednim rozdziale! Na
próżno wierzy, iż czyni zadość wymaganiom wiekuiste-
go Ducha, jeśli przez ospałość serca pozwala zniszczyć
łączność z wybranymi ludźmi, którą stwarza jedynie
miłość
duchowa!
Nieubłaganie
jawne stanie się w Duchu
wszelkie oszukiwanie samego siebie, którym ktoś usiłu-
je upozorować wobec siebie własne postępowanie
względem innych ludzi. Droga do poznania biegnie
w tym samym kierunku, co droga do miłości. Nie spo-
sób dojść do poznania, jeśli się idzie ku miłości w od-
wrotnym kierunku, choćbysię nawet było przekonanym
o słuszności swego postępowania! Każda niewykorzy-
stana sposobność zgotowania bliźniemu radości odrzuca
Szukającego coraz bardziej wstecz, choćby wmawiał
w siebie, że poczynił znaczne postępy na drodze do
Ducha. Podstawę wymaganą przez Ducha nie trudno
jest znaleźć, jeśli się swego bliźniego – miłuje „jak sie-
bie samego”!
Nie należy również sądzić, iż sprostać można poda-
nym przeze mnie wskazaniom, gdy ich spełnienie służy
za słuszny rzekomo pozór do uchybienia codziennym
obowiązkom. Innymi słowy:
Brak strony 88 i 89
40
Kto
idzie
za wskazaniami zawartymi w moich radach,
ten niebawem spostrzeże, że prąd duchowej energii, któ-
rej istnienia przedtem nie odczuwał, przenika też i jego
życie powszednie. Plon każdej pracy ziemskiej – nawet
na pozór „zabójczej” dla „Ducha” – wykonanej w prze-
świadczeniu, że w niej odpowiada się w sobie wieku-
istemu Duchowi, zwiększa się widocznie lub pośrednio
i wzrasta jak obfity zbiór posiewu w urodzajnym roku.
Każdy z niosących światło w mroku tej ziemi musiał
w ten czy inny sposób spłacić haracz cielesny mrocznej
potędze „księcia ciemności”, wynikało to jedynie z sze-
rokiego zakresu działania tych nielicznych i zazwyczaj
mało miało wspólnego z ich życiem jako ludzi tej ziemi.
To życie pozostawałoby się całkiem nieatakowane, gdy-
by doczesne dalekowidztwo, posiadające swe centralne
siedlisko we wspomnianej wyżej potędze natury, nie do-
strzegało żadnego działania wydatnie sięgającego poza
okres życia ziemskiego Działających.
Gdy ktoś chce się doszukiwać przyczyny swego nie-
pomyślnego ziemsko-cielesnego losu w zemście „księ-
cia ciemności”, wywołanej przez swe dążenie do świa-
tła, to wydaje mu się, iż znalazł w moich pismach
upoważnienie do tego. Ale w mojej rozprawie „Wielka
walka”, gdzie mowa o tej istocie, nie ma ni jednego
słowa o mściwym jej oddziaływaniu na ziemsko-docze-
sny los! Jest tam mowa wyłącznie o walce wewnętrz-
nej i o niebezpieczeństwie dla duszy, ale wskazałem
tam również, że jedno i drugie dają się przezwyciężyć.
„Wielka walka” rozgrywa się wyłącznie w duszy, acz-
kolwiek wprowadzona jest do duszy w sposób przez
zmysły nieuchwytny również i „z zewnątrz”. Nie wol-
no powoływać się na mnie, gdy się chce zbyt tanio
a przesadnie tłumaczyć sobie złowrogi los ziemski czy
41
też jakieś katusze cielesne jako „karę” wyznaczona
przez wrogiego Duchowi władcę ziemi! Takie dogodne
tłumaczenie jest bardzo szkodliwe, gdyż jednostka, lek-
komyślnie się tym zadowalająca, samej sobie przeszka-
dza w szukaniu istotnych przyczyn swej niedoli. –
Powtarza się tu ta sama historia, co i z „tajemnymi
napaściami”, których wielu ludzi zdaniem swym doś-
wiadczyło od czasu, gdy poczuli, iż wstąpili na ścieżkę
wiodącą do wiekuistego Ducha. Można być zupełnie
pewnym, że ten, kto w związku z tym z lekka napomyka
o „tajemnych napaściach” – przy czym wydaje się sam
sobie wysoce interesujący i bardzo chętnie stałby się
nim również dla innych – nie ma pojęcia o tym, jak się
odbywają rzeczywiste napaści tajemne i zgoła ani razu
w swym życiu im nie podlegał, gdyż nawet najsłabsza
napaść tajemna doprowadza człowieka jej podlegające-
go do ostatecznych granic wytrzymałości ciała fizyczne-
go, za którymi czyha już tylko obłęd lub śmierć! Nie
znałem jeszcze ani jednego mieszkańca tej części świa-
ta, gdzie się zrodziło moje ciało, zdolnego do odparcia
istotnej napaści tajemnej. Bez wątpienia nie brak nato-
miast ofiar tajemnych napaści w domach wariatów i w
trupiarniach. Oby wreszcie stały się mniej częste!
Należyte wykonywanie podanych przeze mnie po-
uczeń duchowych, jak można dojść do swej już tutaj
osiągalnej świadomości duchowej, jest najskuteczniej-
szym środkiem zmniejszenia ilości takich ofiar. „Zdro-
wy ludzki rozum”, na który się tak chętnie wszyscy
powołują, powinien by zaiste zrozumieć, że dla czło-
wieka ze wszystkich sił zmierzającego do tego, by czy-
nić zadość wymaganiom wiekuistego Ducha, zadania
życia ziemskiego staną się pod każdym względem bez
porównania łatwiejsze do wykonania niż dla każdego
42
z jego bliźnich! Rzecz prosta zawsze warunek podsta-
wowy to – wystrzegać się oszukiwania samego siebie. –
Kto zatem sądzi, że postępuje według moich pouczeń
podczas gdy działa według własnego upodobania zapo-
życzając sobie ode mnie tylko potrzebne mu podpórki,
ten oczywiście nie będzie zaliczony w poczet ludzi,
o których w dawnych czasach pewien Wiedzący mówił:
– „Padnie u boku twego tysiąc, a dziesięć tysięcy po
prawicy Twojej, a ciebie to nie dosięże.... „Który miesz-
kam pod pieczą najwyższego”! Ale bynajmniej nie
mieszka pod tą pieczą każdy – jak to mniema tak wielu
zadowolonych z siebie ludzi pobożnych – lecz tylko ten,
kto na śmierć i życie powierza się wiekuistej Miłości!
43
Rozdział piąty
Zastrzegałem dla całości mojej nauki duchowej tytuł
jej ostatniego tomu: „Hortus conclusus” i na zakończe-
nie zebrałem całość w jedno pod tą nazwą, gdyż jest to
rzeczywiście „Hortus conclusus” – zamknięty ogród,
do którego nie trafi nikt, jeśli go jego własne kierownic-
two duchowe doń nie prowadzi. Założyłem wprawdzie
ów ogród i z miłością, pieczołowitością oraz oddaniem
pielęgnowałem, aż wyrósł, ale jestem tylko ogrodni-
kiem, nie właścicielem ogrodu, i nie mogę go otworzyć
nikomu, kogo jako przyjaciela – nie oczekuje właściciel
ogrodu – którym jest Ojciec mój wiekuisty. Znam przy-
jaciół mego Ojca, w którym żyję, a prawdziwi przyja-
ciele mego Ojca również znają mnie i wiedzą, gdzie
mnie szukać, abym mógł im ogród otworzyć. Kto jed-
nak nie ma prawa wstępu do owego zamkniętego ogro-
du, ponieważ mój Ojciec go nie oczekuje, temu otwo-
rzyć nie mogę, choćby nawet chciał przekroczyć dane
mi zarządzanie!
Innymi słowy:
–
chociaż wszystkie pisma, stanowiące
w swej całości moja naukę duchową ukazały się w dru-
ku i mogą być nabyte tam, gdzie znaleźć można dzieło
Ducha, to jednak nikt, kto je nabywa, nie może dotrzeć
do ich ukrytych wartości, jeśli nie jest już do tego
44
powołany! Wprawdzie może czytać słowa i wyjaśniać
sobie ich sens, ale nie zrozumie tego, co by mógł pojąć,
gdyby już był do tego powołany.
W pismach swoich zamieściłem jednocześnie wszel-
kie pouczenia, jak człowiek dojść może do wspomnia-
nego wyżej powołania, co zaś należy przy tym uwzględ-
nić – widoczne jest dla każdego czytelnika, jak wido
czne są drzewa i budynki zamkniętego ogrodu dla tych,
którzy jeszcze wstępu nie mają, by się przechadzać po
ścieżkach ogrodu i przenikać w jego głębie. A więc ist-
nieje możliwość wyjaśnienia mojej nauki duchowej
jeszcze za tego życia ziemskiego. Tylko, że takie wyja-
śnienie musi iść od wewnątrz i nie może być osiągnięte
przez prośby lub pytania. Nie mogę zaiste nikogo wpro-
wadzić w moją naukę duchową, choćby nawet posiadał
i znał wszystkie moje pisma, jeśli się sam nie przygoto-
wał do tego, żeby można było wewnętrznie rozewrzeć
to, co na razie jest dlań zamknięte.
Aczkolwiek nauka duchowa wyrosła w pełnej czci
służbie wiekuistej Woli Objawienia, jednak treści w uk-
ryciu pozostało daleko więcej, niż mogło być ujawnio-
ne. W wierszowanym zakończeniu „Księgi Sztuki Kró-
lewskiej”
–
która
w
podniosłych
obrazach symbolicznych
mówi o drodze wiodącej do Ducha i już rzuca światło
na wszystko, co następnie w innych pismach wszech-
stronnie i szczegółowo może poznać dusza – wskazy-
wałem na to, że owi zjednoczeni, a nawet aż do iden-
tyczności stopieni ze mną w duchu, w swych postaciach
doczesnych zrazu z trudem jednak znosili myśl, że oto
na Zachodzie za pomocą drukowanych książek ma być
ofiarowana każdemu, kto czytać potrafi, bez żadnego
przejścia przez próby to, co oni sami zwykli byli udzie-
lać uczniom po poddaniu ich najuciążliwszym próbom.
45
Na tym samym miejscu powiedziałem również, w jaki
sposób została uchylona owa zaiste i dla mnie z własne-
go najgłębszego poczucia zupełnie zrozumiała ich tro-
ska przez to, że można nazywać po imieniu rzeczy
ukryte nie ukazując ich jednak tym, którym jeszcze nie
mogą być objawione. – U postawy wszelkiego objawie-
nia jest wiekuiste poznanie, a nie twórca tekstu, w któ-
rym ono pozostaje zamknięte dla wszystkich, komu się
samo nie zechce objawić.
Nie ma w tym żadnej tajemniczości, a nic nie jest mi
bardziej obce, niż dążenie do otaczania napisanych
przeze mnie dzieł jakimś tajemniczym nimbem! Zaiste
one
tego
nie
potrzebują,
same bowiem stanowią swą wła-
sną pełnię światła. Muszę tylko stale i ciągle ostrzegać
przed nierozsądnym zapatrywaniem, jakoby ktokolwiek
zrozumiał „treść” tych pism dlatego, że przeczytał za-
warte w nich słowa. – Można je po stokroć „czytać” na-
wet nie przeczuwając ich treści, która wtedy dopiero się
udziela, gdy czytelnik uprzednio przygotuje się do jej
przyjęcia. Pełne naczynie nie może znieść w sobie nic
ponadto, co w nim już się nie mieści. Dlatego też czytel-
nik musi wpierw stworzyć w sobie próżnię, zanim bę-
dzie w możności wchłonąć w siebie naukę moich pism!
Wpierw musi sam siebie oczyścić, zanim najczystsze
poznanie, ukryte w pismach mojej nauki duchowej,
będzie go mogło napełnić! – Nie jest to żadna gra słów,
lecz trzeźwe stwierdzenie faktu.
Nie można również dostać się do „zamkniętego
ogrodu” przez „tylne wejście”! Na nic się nie zda wer-
towanie dawnych lub nowszych pism mistycznych,
dawnych lub współczesnych filozofów, czy też zgoła
okultystycznych ksiąg celem zaostrzenia wzroku, by
mógł oglądać rzeczy zawarte w moich pismach, a nikt
46
ich nie znajdzie, kto do tego nie jest powołany. Kto chce
brać udział w takim powołaniu, nie tylko musi żyć tak,
jak go żyć uczę, i czynić to, co mu czynić doradzam,
lecz również dzień w dzień wciąż na nowo cierpliwie
radzić się moich pism, które tak wiele jeszcze przed nim
ukrywają, że później zaledwie pojąć może, jak niegdyś
mogło być przed nim utajone to, co przy ponownym
czytaniu tych samych zdań przyświeca mu teraz z jasno-
ścią słońca. Jest to doświadczenie, które zdobywa każ-
dy, kto czuje pociąg do czytania moich pism, nawet, gdy
mu one od dawna więcej dały niż się spodziewał od
nich otrzymać. A nie ma dziedziny ziemskiego życia
ludzkiego, dla której by nie można było uzyskać rady
i pomocy z tych ksiąg. Daleko więcej niżby się spodzie-
wać można było z tytułów ksiąg i rozdziałów!
Mówię to nie tylko bez najlżejszego uczucia chełpli-
wości, lecz prawie zapominając o swym autorstwie, jak
gdyby ktoś obcy napisał to, czemu ja kształt nadać
musiałem. Oczywiście nie mogę nie wiedzieć o tym, co
w sobie zawiera ta nauka duchowa i co zatem można
w niej znaleźć.
Pragnę naturalnie, żeby jak najwięcej moich bliźnich
znalazło to już za swoich dni ziemskich. O ile to ode
mnie zależało, ułatwiłem doprawdy tę możność znale-
zienia i to teraz staram się tym kodycylem do mojej
duchowej spuścizny jeszcze bardziej tę możność uła-
twić. Jest to jedyna przyczyna napisania tego, co tu
dodałem, która by mnie mogła skłonić do pisania tego
dodatku już po zakończeniu dzieła mojej nauki. Rzeczy
najistotniejsze musi jednak dokonać sam czytelnik
i jeszcze raz mu to wskazałem, jak to ma czynić.
Jako
o
sprawie
ubocznie
tylko
z tym
wspomnę
o
lis-
tach, w których pewni czytelnicy w jakimś niezbyt
47
uprzejmym protekcjonalnym tonie komunikują mi, że
pozwolili sobie na dość znaczny wydatek i zdecydowali
się na kupno „droższego wydania o półskórkowej opra-
wie”, albo też wręcz dają teraz wyraz zdziwieniu, że
każę sobie „tak drogo opłacać” swój podpis. Wszystkim
tym poczciwcom dla lepszej ich orientacji oświadczam,
że moje honorarium za książki, bez którego w życiu
ziemskim obejść się nie mogę, choć bardzo bym pragnął
z niego zrezygnować, a które w sumie mało wynosi, ob-
licza się jedynie według ceny sprzedażnej wydania bro-
szurowego i nie podwyższa się ani przy płóciennej ani
przy półskórkowej oprawie, gdyż te oprawy wywołują
tylko zwiększenie kosztów wydawnictwa. Podpis mój,
rzecz prosta, kładę bez wszelkiego honorarium i przy-
czynia mi się jedynie dodatkowego trudu ponownego
opakowania oraz kosztów i zachodu przy odsyłaniu.
Tym wyjaśnieniem chciałbym wreszcie sprostować
dziwaczne obliczenia dokonywane – widocznie w wielu
miejscowościach na podstawie cenników moich ksią-
żek. Zmuszony jestem te sprawy wyraźnie na przyszłość
postawić, mam bowiem obowiązek wobec Woli Obja-
wienia w wiekuistym Duchu – jedynej przyczyny mego
nauczania, dbać za ziemskich dni moich o to, by ta
nauka duchowa nie zyskała opinii jakoby powstała dla
pieniędzy. Jednocześnie muszę jednak poddać pod roz-
wagę, że wszak ilość podpisanych luksusowych egzem-
plarzy w każdym poszczególnym wypadku z umysłem
została utrzymana w tak małej ilości, iż z tych lepszych
wydań, przeznaczonych dla bibliofilów, autor i wydaw-
ca nie mogliby osiągnąć godnych wzmianki zysków!
Nie jestem właścicielem ani skrawka ziemi, na której
mieszkam jako czynszownik, skupienie zaś jakiego wy-
maga pisanie moich dzieł, doprawdy nie pozwala mi na
48
zdobywanie dóbr ziemskich. Aby jednak tej dygresji nie
brakło humoru, chcę ją zakończyć wzmianką, że od cza-
su do czasu otrzymuję od czytelników pełne naiwności
listy z prośbą, ażebym w moich książkach ten lub ów
ustęp
nieco zmienił, gdyż „przy ponownym rozważeniu”
na pewno „przyznałbym im słuszność”....
Nie ma potrzeby „dowodzenia” wszystkim nieco głę-
biej wnikającym w sprawy przyjaciołom mych dzieł, że
czytelnicy, którzy czynią tego rodzaju uwagi, nie odczu-
wają nawet tchnienia Ducha, co pobudził do tej nauki,
której musiałem nadać szatę słowną. Kto z takim błęd-
nym nastawieniem swych sądów myślowych zbliża się
do tych ksiąg, ten potrzebować będzie bardzo długiego
czasu, by postrzec, że nie ma tu do czynienia z dowol-
nymi informacjami i że mógłby wyczuć autora jedynie
z tego, co stworzył. – Dla takich ludzi byłoby lepiej,
gdyby nie przeczytali ani jednego wiersza z tego, com
napisał, nie byłoby, bowiem przynajmniej odpowie-
dzialności wobec tego, co w nich jest wiekuiste. Kto się
raz zapozna z nauką duchową, o której tu mowa, na tego
spada
obowiązek oczekujący spełnienia. Obowiązek wo-
bec samego siebie! Nie było „przypadkiem „że musiał
się spotkać z tymi księgami w szacie mowy ojczystej,
choć może to spotkanie wydawało mu się przypadkiem,
gdyż w rzeczywistości przypadło mu w udziale coś,
o czym przedtem nic nie wiedział, a czego znaczenia dla
siebie początkowo nie umiał ocenić. Wyżej wspomnia-
nej odpowiedzialności nie będzie nigdy odczuwał jak
jakiegoś ciężaru. Dlatego muszę prosić czytelników
tych ksiąg, aby nie zapominali o swej odpowiedzialno-
ści wobec samych siebie, choćby nawet jej ciężaru pra-
wie nie odczuwali na swych barkach, albowiem jest ona
tak ważna, jak gdyby jej dźwiganie przyprawiało jej
49
nosiciela o brak tchu! Niestety z tego obowiązku w sto-
sunku do siebie niewielu tylko czytelników zdaje sobie
sprawę, choć prawie każda stronica napisana przeze
mnie powinna by pobudzać do zapytania siebie, czy też
nie jest się od tej chwili obowiązanym wobec siebie
samego do wyciągnięcia konsekwencji z tego, co się
przeczytało. Daleko chętniej przyjmuje czytelnik moje
rady jako zadania jakiegoś kursu szkoleniowego, w któ-
rym usiłuje czynić „postępy”, albo też czyni sobie wy-
rzuty, że niekiedy na te postępy wypada długo czekać.
Lecz ten sposób stosowania moich wskazań jest nieste-
ty ich nadużyciem i nie może doprowadzić do celu, ku
któremu swoim dziełem na nowo przetorowałem drogę!
Ten
niezbyt pocieszający a przemądrzały sposób mówie-
nia, że się jest „na nauce” – jak się to wciąż w kółko
z osobliwym brakiem dobrego smaku powtarza, jest
chęcią wyżywania się obok życia, podczas gdy naukę
swoją uczyłem przeżywać życie! Wszystko, co dora-
dzam ma wzbogacić życie! Nie wolno ani jednego wąt-
ku domniemanego przeżycia snuć obok życia i nawijać
na osobne wrzeciono w błędnym przypuszczeniu, że tak
oto idzie się za moimi wskazówkami!
Wszystko, com podał w swej nauce duchowej uczy
miłości do życia. Kiedyś po tamtej stronie człowiek
będzie miał niewiele pobudek do miłowania swego dal-
szego żywota, jeśli tu swego życia – bez względu na to,
jakie ono jest – nie miłuje po tej stronie! Nawet ktoś,
kto wie, że za kilka minut będzie musiał porzucić to cia-
ło ziemskie, postąpi słusznie żywiąc w tych ostatnich
chwilach miłość do życia. Do tego życia, które przed-
tem być może setki razy przeklinał pomimo obawy rze-
czywistej jego utraty! Kto tak dalece obawia się utraty
życia, temu jest ono wprawdzie „potrzebne” chociażby
50
nawet do nadużywania go, ale tego nie można nazwać
miłością życia! – Jakże by miał on ni stąd ni zowąd po
tamtej stronie życia umieć je miłować? Jakże by miał
dotrzeć do królestwa świadomości tych, którzy tam
w świetlanym żarze miłują życie?! Jakżeby miało wła-
sne życie jego jaśnieć wtedy w miłości, skoro nigdy jej
w nim nie znajdowało?
I po tamtej stronie będzie życia tylko „używał” i nie
będzie mógł znieść, że nie będzie miał możności zużyć
go do końca.... Tak więc i tu na ziemi nie podobna osią-
gnąć Światła duchowego bez gorącej miłości do życia!
W straszliwym błędzie są ci, co sądzą, że powinni stłu-
mić w sobie miłość do życia, aby dojść „do Ducha”!
Przesąd tego rodzaju był wielkim grzechem wobec ludzi
tej ziemi! Niewątpliwie płynął on z urojenia, jakoby
miłość życia była równoznaczna z pogrążeniem się
w ludzko-zwierzęcej
pożądliwości
i
afektach. Lecz o tym
mowy być nie może! Bo nurzający się w rozkoszach
ludzko-zwierzęcych wcale nie miłuje życia danego mu
w jego ciele zwierzęcym, lecz raczej pozwala temu,
czym sam rządzić i kierować powinien, prowadzić się
tam, dokąd w gruncie rzeczy bynajmniej iść nie chce –
a dlatego nie może prawdziwie miłować życia, które by
wtedy dopiero wydawało mu się godne miłości, gdyby
miał je na zawsze w swej mocy.
Moja nauka duchowa nie powołuje do ascezy ani też
nie zachęca do nieokiełzanego upojenia zmysłowego –
nie mam tu na myśli wyłącznie stosunków seksualnych
– czy to w sensie wyrzeczenia się ich, czy też ulegania
namiętnościom. Wszelkie możliwości przeżyć na tej
ziemi, które mogą się stać dla człowieka źródłem sił słu-
żących do pokrzepienia życia jego duszy, mogą też, nie-
stety, być użyte w sposób prowadzący do niedoli duszy
51
a nawet do jej zdławienia i stłumienia. Jeśli mówię
o miłości życia, to chcę zbudzić na tej ziemi w czytelni-
ku wolę tworzenia pokarmu dla duszy z życia. Dlatego
naukę swą budzę wolę radości! Dlatego wskazuję, jak
każde wydarzenie w życiu ziemskim może nauczyć
modlić się prawdziwie! Dlatego nauka moja obejmuje
całe życie ziemskie, jakkolwiek je człowiek we wszyst-
kich jego dziedzinach przeżywał. Przeczytajcie zresztą
w „Księdze Zaświata” com powiedział na mocy od-
wiecznego doświadczenia duchowego o tożsamości
życia – bez względu na to, czy się je przeżywa jako
życie „doczesne”, czy też jako życie w „zaświatach”!
Wszystko, co tam powiedziałem, zmierza do usunięcia
przesądów i błędów, by dusza już tu na tej ziemi, uczuła
ufność do tego samego życia, jakie ma być zachowane
dla niej na wieki. Na tej tożsamości życia tu w ziemsko-
ści, jak i we wszystkich poza ziemskich królestwach
świadomości oparte jest wszystko, czego nauczam.
Człowiek tej ziemi jest tylko niższym, związanym ze
zwierzęciem rodzajem wiekuistego człowieka ducho-
wego, lecz pozostaje bez przerwy, choć nawet nieświa-
domie, w najwewnętrzniejszej łączności duchowej ze
wszelkim nawet najwyższym człowieczeństwem bez
względu na to, czy okazuje się godnym tego, czy nie.
Choć wyczuwa on niewyraźnie, iż jego życie ziemskie
jest tylko drobną cząstką żywota i nazywa owo inne
nieznane mu życie „zaświatowym”, lecz bardzo niewie-
lu uświadamia sobie, że wszelkie życie ziemskie jest
tylko postrzeganiem zmysłami fizycznymi tego same-
go życia, które człowiek przeczuwa, wierzy w nie czy
odczuwa jako „zaświat” i które zarazem zawiera w so-
bie ostateczne następstwo wszelkiego ludzko-ziemskie-
go działania woli.
52
Rozdział szósty
Pamiętam czasy, kiedy doprawdy było mi niewy-
mownie przykro przyznawać się wobec bliźnich, że
w wiekuistym Duchu znane mi jest dokładnie i należy
do mnie to, co dla nich nie mogłoby stać się dostępne za
ich życia ziemskiego. To niemiłe uczucie było tym sil-
niejsze, że odziedziczone na ziemi usposobienie moje,
pochodzące z życia wśród lasów i pól, wielce się prze-
ciwstawiało wszelkiemu wysuwaniu siebie przed i po-
nad innymi i wszelkimi siłami broniło się, gdziekolwiek
było zmuszone do wyjścia ze swej bierności. Doprawdy
nigdy i nigdzie do takiego wywyższania się nie dąży-
łem! Toteż przez długi czas wydawało mi się prawie nie
do zniesienia, że wbrew moim ziemskim chęciom nie
było mi wolno wymienić ziemskich nazwisk i wskazać
ziemskich miejsc zamieszkania wraz z adresami wszyst-
kich ze mną w wiekuistym Duchu identycznych –
wszystkich „jedynych” synów Ojca – jeśli żyli lub jesz-
cze żyją w widzialnych ciałach ziemskich, gdyż
w owym czasie odczuwałem dotkliwy brak możności
wycofania przynajmniej mojej osoby poza nawias
53
wszelkiej dyskusji ze strony reszty moich bliźnich przez
łatwe do sprawdzenia dowody zewnętrzne.
Trwało to bardzo długo, zanim zdołałem zrozumieć,
że sam osobiście muszę świadczyć o sobie wobec ludzi
i własnymi słowy dać świadectwo o sobie. Nawet słowa
Ewangelii: „Chociaż ja świadczę sam o sobie, jednak
prawdziwe jest świadectwo moje „bo wiem, skądem
przyszedł i dokąd idę, lecz wy nie wiecie skądem przy-
szedł i dokąd idę”. (Jan 8,14) nie mogły mi dać ziem-
skiej pociechy tak niezbędnej dla mnie w życiu zew-
nętrznym. A i to stanowiło dla mnie zbyt małą pociechę
w ziemskiej codzienności, gdy sam w siebie wmawia-
łem, że ci, którzy by nie zaufali moim słowo nie dawali-
by również wiary słowu tych, co zjednoczeni ze mną
w moich słowach przeze mnie już do nich przemawiają.
O ile jednak w swoim czasie wydawało mi się rzeczą
okrutną i nielitościwą, że mi tak starannie zabraniano
wszelkiej możności zbierania w życiu zewnętrznym
dowodów, na które bym w razie konieczności mógł się
powołać, o tyle dzisiaj jestem wdzięczny za takie uchro-
nienie mnie od niewybaczalnej wprost winy, mogącej
wyniknąć z narażenia na niebezpieczeństwo owych
ukrytych, nie mogących w zewnętrzności ukazywać się
światu, że ta wina powaliła i zdruzgotała mnie nie przy-
nosząc innym najmniejszej pomocy. Nie oszczędzono
mi chwil wymagających oporu przecie słusznym prze-
słankom rozumowym, tego oporu człowiek tej ziemi
przy dojmującej go udręce w końcu strawić by dłużej
nie mógł, tak, że dziś rzeczy niegdyś niedozwolone
wydają mi się do tego stopnia niegodnymi pożądaniami,
iż musiałbym prosić na wszystkie świętości o nie obcią-
żenie mnie nimi na wypadek, gdyby teraz miano uznać
54
ówczesne zastrzeżenia za zbędne... Na szczęście tego
rodzaju decyzję dziś pozostawiono mnie samemu!
Podobnie, choć to z innych zupełnie konieczności
wynika, zmuszony jestem trzymać wiele rzeczy w ukry-
ciu przed czytelnikiem moich dzieł duchowych ze
względu na niego samego i wyrzec się wielu „wyja-
śnień” dotyczących tego, com mu wyłożył. Rzecz prosta
szedłem na rękę tak dobrze mi znanej z czasów daw-
niejszych żądzy rozumu do „wyjaśniania” wszystkiego,
szedłem jednak tylko do najdalszych granic odpowie-
dzialności, na co zapewne nie zwraca uwagi nikt, kto
tych granic nie zna. Wszelako należy brać to pod uwagę
przy czytaniu moich dzieł, choćby się samemu nie mia-
ło możności sprawdzenia moich relacji! Wiele rzeczy
w przyszłości łatwo wyczuwanych nie daje się z góry
sprawdzić. Nie można wprawdzie nic mieć przeciwko
dążeniu człowieka ziemskiego do wyjaśnienia rzeczy
dlań nieprzejrzystych i niezrozumiałych, lecz ta potrze-
ba „wyjaśniania” zależy wyłącznie od ludzko-zwierzę-
cych upodobań i nie ma zgoła nic wspólnego z wieku-
istą duchowo-substancjonalną duszą.
Raczej odpowiada całkowicie ciekawości zwierząt,
aczkolwiek na pewnym dla człowieka zarezerwowanym
wyższym poziomie – ściślej mówiąc: – dzięki jego zdol-
ności do abstrakcyjnego myślenia.
Potrzeba wyjaśnienia jest pożądaniem niższym, ści-
śle mózgowym, i nie wolno jej mieszać z tęsknotą do
poznawania duchowego!
Każde „wyjaśnienie” wywołuje nowe „pytania”, chy-
ba, że mózg dobrowolnie się uspakaja, lub też uświada-
miając sobie swą nieudolność rzeczywistego duchowe-
go
pojmowania,
zadowala się aksjomatami. W strukturze
wiekuistego Ducha nie ma nic takiego, co w zakresie
55
mózgowym nazywamy „wyjaśnieniem”! Tam się pozna-
je, a nie „wyjaśnia”! Poznanie bez pytań wynika z życia
wiekuistego Ducha niezależnie od wymyślonego uza-
sadnienia. Tam, gdzie zostało osiągnięte poznanie, usta-
je wszelka potrzeba „wyjaśnienia”. Jasność istotnego
poznania nie wymaga żadnego dalszego wyjaśnienia
i przewyższa wszystko, co by mogło być wyjaśnione.
Moja nauka duchowa dana jest na to, by prowadziła do
poznania – a nie żeby miała – „wyjaśniać” sprawy
życia duchowego!
Należy się wyrzec wszelkiego zgubnego dążenia do
„wyjaśniania”, jeśli się pragnie osiągnąć wysokie siły
poznania! Poznanie można osiągnąć tylko wtedy, gdy
człowiek przezwycięży w sobie żądzę „wyjaśnień”.
Pytanie „dlaczego” jest pozostałością przedpotopowych,
mrocznych, związanych z ziemią czasów i ma tam tylko
jeszcze zastosowanie, gdzie człowiek trudzi się nad roz-
wiązaniem mechanicznych zagadnień. W słowniku du-
szy szukającej, dążącej do świadomego bytowania
w wiekuistym, substancjonalnym Duchu – do życia
w Bogu – to słowo nie powinno już się znajdować! Kto
czego innego naucza – jest zwodzicielem dusz, choć
może nawet święcie wierzy w swoją mądrość i z całego
serca chce nieść pomoc! – Nigdy by człowiek ziemski
nie mógł dojść do poznania, gdyby było konieczne uzy-
skanie wpierw odpowiedzi na wszelkie „dlaczego”!,
Gdyż nawet po ostatecznej odpowiedzi powstaje nowe
pytanie. Kryje się tu prawina, na którą wskazuje każdy
mit o pierwszym upadku, pierwszym grzechu, którym,
jest: postępowanie przeciwne Duchowi, odwracające się
od Boga! Człowiek nowszych czasów sądzi od dawna,
jeśli go jeszcze nie krępuje wyznanie religijne, że prze-
rósł znacznie tego rodzaju mity, a niewielu tylko prze-
56
czuwa, że te podania usiłują na zawsze zachować dla
duszy daleko wyższe pojmowanie, niż oni sami dziś
posiadają. „Bóg rzekł” ma oznaczać: Bóg zesłał pozna-
nie człowiekowi i mówił przez usta jakiegoś Jaśnieją-
cego Praświatłem.
Gdzie zaś człowiek przekraczał „przykazania”, tam
postępował wbrew osiągnięciu poznania „Niewinna”
w dosłownym znaczeniu tego wyrazu dusza zwierzęca
w dziecku tysiące razy pyta „dlaczego” i za każdym
razem oczekuje odpowiedzi „dlaczego”! Moc ludzi
pozostaje przez całe swe życie ziemskie niewolnikami
swej duszy zwierzęcej, a tylko stosunkowo nieliczni
poznają stopniowo swą wiekuistą duszę substancjonal-
nie duchowo w czystym Świetle żyjącą. Ta zaś wieku-
ista dusza nie zna z własnej potrzeby ani „dlaczego”,
ani „dlatego”!, Potrafi jednak doskonale współodczu-
wać popęd duszy zwierzęcej wynikający z jej niezdol-
ności do poznania. Usiłuje więc dać temu popędowi, co
mu się należy, by – go przytłumić, aby w ten sposób
pozyskać zaufanie duszy zwierzęcej i dobrowolnie jej
podporządkowanie się zamierzeniom wiekuistej woli
duchowej człowieka tej planety, który się nigdy nie
może wyzwolić od służalstwa naturze zwierzęcej przez
„wyjaśnienia”, lecz tylko przez poznanie.
Poznanie w wiekuistym Duchu pochodzi zaiste z in-
nych i to bez porównania wyższych sfer, niż to, co się
zwykle określa jako „poznanie” w zakresie myślenia
ziemskiego i mózgowych dociekań. Poznanie w wieku-
istym Duchu – to żywa, nawet poza świadomością czło-
wieka ziemskiego, samej siebie świadoma siła, wypro-
mieniowana z wiekuistego Ducha, i, jako samo prado
bro, obejmująca sobą wszelkie dobro, wszelką miłość
i wszelką światłość. – To poznanie nie ma nic wspólne-
57
go z tryumfami myślenia, które znienacka dociekliwość
przemądrzałych wschodnich mózgów wysławiała już
przed tysiącami lat jako „poznanie”.
Poznanie w wiekuistym Duchu jest to owo wieczne,
co się daje przyswoić doczesnej świadomości ludzkiej.
Nie można go „udowodnić” myśleniem i nie potrzebuje
ono takiego udowodnienia! Ale taka właśnie poznania
podąża wszystka tęsknota człowieka nawet wtedy, gdy
myślenie jego przewędruje przez wszystkie dziedziny
natury zwierzęcej oraz spekulacji myślowych albo też
przepłynie pod pełnym żaglem przez oceany myśli
przez ludzi kiedykolwiek przemyślanych.
Choćby jakaś cząstka „poznania” została osiągnięta
podczas tych przejażdżek morskich i wędrówek – zaw-
sze takie poznanie jest tylko stwierdzeniem czegoś.
Następstwem wszelkiej radości z tego rodzaju „pozna-
nia” jest rezygnacja i żal, że się stanęło u kresu tam,
gdzie by się chciało jeszcze dłużej nie widzieć końca
swoich dążeń. Nie z taką metodą badania i myślenia
przystępować należy do moich nauk duchowych, jeśli
się chce osiągnąć zawarte w nich dary! Dlatego też
w wielu miejscach swoich ksiąg ostrzegałem tak przed
bezowocnym dociekaniem myślowym, jak również
przed zwykłym gromadzeniem tego, co się w nich znaj-
duje. Czytelnik nie znajdzie w tych księgach tego, co
w nich jest najlepsze, jeżeli nie przyjmie tego, co w nich
jest bez zagłębiania się w drobnostkach i filozofowania.
Czyta on, i nie spostrzega, że nie czyta tego, co napisa-
łem, lecz – odczytuje swoje własne myśli, jakie właśnie
moje słowa w nim wzbudziły. Pewnego rodzaju pobud-
kę od odmiany własnych myśli może oczywiście dostar-
czyć każde zdanie jakiegoś autora, ale nie jest celem
moich pism skłanianie czytelnika do dalszego myślenia,
58
choć rzecz prosta mogą mu one dać po temu dostatecz-
ne pobudki. Jak piasek odsiewany przez poszukiwaczy
złota mógłby oczywiście służyć za domieszkę do dobrej
zaprawy,,choć go się odrzuca, a zachowuje tylko znale-
zione złoto, tak też i w moich pismach duchowych cho-
dzi zaiste o coś innego, niż o pobudzenie do myślenia!
To, co innego – jest ono bowiem konieczne, nieuniknio-
ne z niego wynika wszystko dalsze – to przede wszyst-
kim uzyskanie w wiekuistym Duchu poznania, które
z całą pewnością następuje wtedy, gdy nauka przenika
w życie, a nie tylko w mózg! Gdy się raz wreszcie uda
czytelnikowi odnaleźć należyty sposób czytania książek
tej mojej nauki duchowej, to bardzo prędko spostrzeże,
ze mogą mu one oddać na własność skarby swych tek-
stów tylko wtedy, gdy tam, gdzie wymaga konieczność,
będzie hamował swoje pytania, potrafi nad sobą pano-
wać. A wówczas wkrótce nie będzie miał, o co pytać,
osiągnie, bowiem poznanie nie wywołujące już w duszy
żadnych pytań! Chodzi tu, jak to już dość często miałem
możność podkreślać, o stawanie się, a nie o wiedzę!
Treść i forma moich ksiąg zawierających naukę łączą
się w jedno, by dać czytelnikowi możność stania się
tym, czym stać się musi, jeśli ma dojść do poznania
w sprawach wieczności. Inaczej nie da się to na tej zie-
mi osiągnąć, a czytelnik sam sobie wyrządza szkodę,
jeśli miesza moje słowa ze swymi rojącymi się w gło-
wie myślami, najczęściej nawet nie jego własnymi, cho-
ciaż od dawna zapomniał, z jakiej to mrocznej kuchni
uzyskał swoje pożywienie, zanim sam udzielił im przy-
tułku i pożywienia.
Uczcie się czytać tak, jak moje książki czytać należy.
Żałować tego nie będziecie! Nie podobna osiągnąć
z nich tego, co dać mogą, jeśli się je czyta jak gazety lub
59
romanse kolejowe! Przede wszystkim trzeba im dać
czas na przeniknięcie do duszy, którą pył zbyt wielu
błahostek otoczył grubą powłoką. W im większym spo-
koju czytelnikMutrzymuje swe myśli podczas czytania,
tym dobitniej uświadomi sobie, co do niego doszło.
Wszystko to już dawno wielu wypróbowało, lecz
wielu innym wciąż jeszcze trzeba zalecać. Widzę rów-
nież i wielu takich, którzy mają siebie za należących do
mnie i u mnie mających zachowanie, lecz oni siebie tyl-
ko mają na myśli wymieniając imię oznaczające mnie
w Duchu. Błądzą w zarozumiałej wierze, że do nich
należy to wszystko, co sobie tu na ziemi przywłaszczyli,
i nie przeczuwają, że staną kiedyś wobec pytania –
jakim prawem używali tego, co do nich nie należało.....
Muszę ich ostrzec, dopóki ostrzeżenia mogą ich uchro-
nić
przed potępieniem siebie samych, a zaprawdę chciał-
bym, by moje ostrzeżenia ich uchroniły! Lecz nie mam
możności zapobiec, by wreszcie nie ponieśli jednak
szkody, jeśli na czas nie poznają, że prawa wiekuistego
Ducha nie są tworami fantazji, które człowiek ziemski
może naginać według swych upodobań. Gdyby wolny
wybór i samowola ukształtowały to, com ofiarował
w swej nauce duchowej, to oczywiście wybór i samo-
wola mogłyby rozstrzygać, co by chciały sobie z tego
przyswoić. Ale ja nie według ziemskiej oceny kształtuję
mniemania ziemskie, lecz wieszczę słowa Ojca, w któ-
rym żyję, tak jak to potrafię zdziałać własnymi słowy,
a wiec wszystko w tej nauce zawarte jest w moim, jej
wykonawcy, ręku, lecz podlega prawu duchowemu!
Poza tym oczywiście, gdybym ulegał jedynie popędowi
twórczemu i chęci niesienia pomocy według swobod-
nych ziemskich upodobań, chętniej bym stworzył syste-
matyczne dzieło oparte na mej wiedzy wewnętrznej,
60
które by w przemyślanej starannie kolejności nauczania
prowadziło
czytelnika wzwyż stopień po stopniu. Byłem
jednak zmuszony nadawać zawsze kształt temu, com
w Ojcu otrzymał i oddawać wszystko w takiej swobod-
nej kolejności, jak się oddaje przyroda tam, gdzie czło-
wiek ziemski nie może jej nagiąć do swoich reguł.
Na zakończenie muszę tu jeszcze przypomnieć pew-
ną wskazówkę, choć od dawna podałem ją w swej nauce
w rozdziale o „Znaczeniu śmiechu”, było to nie jako
próbą przykładu, że niegdyś do tej właśnie książki,
gdzie się znajduje powyższa rozprawa, dołączono moją
fotografię, która na początku nie bardzo mi odpowiada-
ła, a już postaci, jak ją zakład graficzny przygotował do
odbitki, wprost jej znieść nie mogłem, tak, że pozostało
mi tylko serdecznie się – uśmiać. Kto potrafi połączyć
słowa książki z fotografią, ten może ją spokojnie
w książce pozostawić, kto by zaś czuł, że przez to książ-
ka ma jakąś „skazę”, ten może wybrać, co mu jest mil-
sze: fotografia czy książka i to, co mu się nie podoba –
usunąć. Tu chcę jednak prosić o częstsze odczytywanie
tego, co tam napisałem o znaczeniu śmiechu. Do nale-
żytego wchłonięcia mej nauki duchowej jest to, bardzo
ważne! – Oczywiście nie twierdzę, że poważne dzieła
należy czytać z uśmieszkiem na ustach, lecz pragnął-
bym uwolnić czytelnika od szkaradnego zwyczaju ro-
bienia niezwłocznie pogrzebanej miny, gdy mowa o rze-
czach wiecznych i o Bogu! Jakiś osobliwy „Bóg”
zarysowuje się w mózgach, jeśli można spokojnie wy-
obrażać sobie, że oczekuje on od swych wyznawców
zbliżania się doń jedynie w smutku i ze zwieszonymi
uszami, poczuwający się, bowiem do grzechów muszą
wyglądać żałośnie!
61
Nieszczęśni niewolnicy mózgu mniemający, iż jedy-
nie „w skrusze serca” powinni zjawiać się przed oczy
owemu wymarzonemu Bogu, nie uświadamiają sobie,
że to żałośnie ciasne pojęcie o Bogu w odniesieniu do
rzeczywistości trzeba by było porównać z bluźnier-
stwem, gdyby naprawdę można było o Bogu „bluźnić”,
jest to wynikiem straszliwego zamętu pojęć, z którego
ludzie nie zdają sobie sprawy i dlatego nie mogą nawet
ponosić za to odpowiedzialności. Tak oni, jak również
ich nauczyciele biegli w tej wierze czy to chrześcijań-
skich, czy innych wyznań!
Kto zaś chce trzeźwo patrzeć na rzeczy, temu z całą
stanowczością powiedzieć muszę, że wszelka domnie-
mana „bliskość Boga” jest niedorzecznym złudzeniem,
jeśli człowiek – traci przy tym humor! Proszę też prze-
czytać, com powiedział w nauce ukrytej w wolnym ryt-
mie: „Wiekuista rzeczywistość” o „Boskim śmiechu”
i „Górowaniu nad samym sobą”!
A że moja nauka duchowa nie po to istnieje, by za-
spokajać dążenie do wiedzy o rzeczach ukrytych, lecz
ma przenikać życie, koniecznością, więc jest mieć na
uwadze, że tylko życie, w którym nie brak śmiechu, jest
życiem prawdziwym w rozumieniu mojej nauki. Stetry-
czałem ślęczeniem nie daleko się zajdzie! A niech nikt
nie twierdzi, że ludzkość na tej ziemi znajduje dziś
mniej, niż kiedy indziej pobudek do radosnego nastroju!
Przeciwnie można powiedzieć, że wszystko by było
daleko lepsze na tym świecie, gdyby się ludzie sprzysię-
gli przede wszystkim dążyć do wesela i budzić w sobie
świadomość i silną wolę przeciwstawienia wszelkiej
otaczającej ich ponurej i odrażającej grozie – dążenia do
umiłowania życia. Chociaż znalazł się człowiek, który
sądził, iż może poprowadzić do „innego świata” poza
62
dobrem i złem, niepodobna jednak usunąć ze świata ist-
niejącego zła przez to, że się jest na nie „złym”. Można
mu tamę położyć jedynie własną dobrocią. Naturalnie,
dobroć nie działa tak raptownie, jak wystrzały armatnie,
gdyż dobroć pragnie – nieść pomoc – a nie burzyć!
Kto czyta moje książki i z każdym dniem nie rośnie
w jego życiu bardziej dobroć serca pełna radosnego
umiłowania życia, tak że się staje dla swoich najbliż-
szych i najdalszych coraz bardziej jasnym ogniskiem
dobroci oraz radosnego życia – nawet, gdy istnieją
wszelkie powody, by być głęboko smutnym – ten może
nauczy się tych książek „na pamięć” i będzie mógł je
recytować jak dziecko wyuczone wierszyki, ale jeszcze
nieskończenie daleko pozostanie od rzeczywistej treści
mojej nauki! Milsi mi są czytelnicy, którym nic „w gło-
wie” nie zostało, wszystko, bowiem, co tylko przeczyta-
li weszło niezwłocznie w ich życie codzienne!
To, co pozostawiam po sobie w spadku, nie jest ani
nową „religią” ani nie zawiera zobowiązań w stosunku
do jakiejkolwiek istniejącej „wiary”. Jest to raczej
w wiekuistym Duchu żyjąca, identyczna ze mną samym
nauka o tym, jak człowiek tej ziemi, gdziekolwiek by
się znajdował może się nauczyć, w szczęściu i radości
pewności tego, co poznał, przeżywać swoje życie, aby
następnie w jasnej radosnej ufności spotkać ową przeło-
mową chwilę, kiedy ciało ziemskie pewnego dnia
wyzwoli obowiązaną mu do wdzięczności duszę, która
przez czas określony w nim i przezeń żyła w tym
zewnętrznym świecie ziemskim. Oby jednak tylko ci
mieli staranie o moją spuściznę, którzy rzeczywiście są
tu „Uprawnionymi sukcesorami”!
63
Rozdział siódmy
Wdzięczność jest rzeczą istotną, a dla człowieka rze-
czywiście dążącego w sobie do Boga – ważną, jak wie-
kuista miłość od najsubtelniejszych prapotężnych jej
przejawów! Odczuwanie siebie jako dziękującego po-
winno być zasadniczą postawą każdego syna tej ziemi
pragnącego, aby jego Bóg żywy w nim się „narodził”
i napełnił go swym Światłem wiekuistym! Wszystko, co
nauka moja zwiera przyjmuje, nie wypowiadając tego
wyraźnie, człowieka wewnętrznie dziękującego: – czło-
wieka pełnego wdzięczności nie tylko za swoje życie,
choćby mu niosło jedynie same ziemskie zgryzoty, lecz
odczuwającego wdzięczność również za każdą drobno-
stkę, jaka kiedykolwiek spotyka go w życiu w postaci
uprzejmości, najskromniejszego piękna, dobroci, współ-
czucia oraz troskliwej miłości. Kto sobie z tego zdaje
sprawę, ten ku zdumieniu swemu spostrzega, że całe
jego życie ziemskie jest przepełnione tysiącem drob-
nych i najdrobniejszych rzeczy oczekujących jednak
wdzięczności mimo iż tak mało po dziś dzień zwracał
na nie uwagi. Tu ludzie bywają przeważnie nieświado-
64
mie niewdzięczni, choć z natury swojej są głęboko
wdzięczni za wszelkie poparcie, wszelką pomoc i każde
dobrodziejstwo, które jako dobry uczynek odczuwają.
Wszelka radość dopiero wtedy rozwija się w trwałą
siłę, gdy wdzięczność za doznaną radość przygotuje jej
grunt po temu. W swych pouczeniach o modlitwie wy-
raźnie zaznaczyłem, że człowiek pozbawia swą modli-
twę najistotniejszej siły, jeśli dziękczynienie nie prze-
pełnia bodaj nawet modlitewnej prośby. Nie należy
jednak, gdy podzięka staje się „nieunikniona”, mozolnie
i pod przymusem wzbudzać w sobie uczucia wdzięcz-
ności, lecz wdzięczność powinna się stać potrzebą życia
– musi w najgłębszych głębiach człowieka znaleźć po-
żywienie i przeniknąć całe jego życie ziemskie. Jej po-
winno się dawać pierwszeństwo przed wszystkimi
odczuwaniami życia i do niej muszą należeć najgorętsze
promienie miłości!
Wdzięczność nie jest tylko „piękną cechą”, ani „cno-
tą”, ani też „obowiązkiem” odziedziczonego zwyczaju,
lecz podstawową siłą wiekuistej duszy człowieka. Wiele
innych sił czerpie pokarm z tej siły podstawowej. A że
w człowieku ziemskim żyje również przemijająca dusza
zwierzęca jego ciała, nic więc dziwnego, że budzą się
w nim również uczucia sympatii, którym zwierzęta, gdy
zachowują w sobie wspomnienie dobrodziejstwa dają
czasami tak silny wyraz, że się mówi o „wdzięczności
zwierząt”, lecz nie o tego rodzaju wdzięczności jest tu
mowa. Jeśli nawet zwierzę zdolne jest przez sympatie
do poświęcenia się w obliczu niebezpieczeństwa grożą-
cego człowiekowi, którego darzy swym przywiązaniem
za doznane być może od niego niegdyś dobrodziejstwo,
nie jest to jednak ta wdzięczność, co jako warunek
przedwstępny przenikać musi całe życie człowieka,
65
w którym ma w czasie życia ziemskiego bytowania jego
Bóg żywy dotrzeć do świadomości wiekuistej duszy.
Nie można powiedzieć jakobym zbyt rzadko wspominał
o tym. Prawie na każdej stronicy pierwszych dzieł
moich wskazuję na to wyraźnie! Jeżeli dobitnie i wyraź-
nie nie mówiłem o „wdzięczności”, powstrzymywała
mnie od tego obawa, iż by mógł ktoś nadać tym słowom
znaczenie, jakobym miał na celu wywołanie wdzięczno-
ści dla mnie osobiście. Sądzę, iż dziś wolno mi pomi-
nąć tę obawę, tak, że nie chcę zakończyć „ostatnich
słów”, dotyczących mojej nauki duchowej bez wyraźne-
go zaznaczenia wielkiej wagi życiowej uczucia
wdzięczności.
Spodziewałem się, że jest rzeczą ogólnie wiadomą,
jak daleki jestem od żądzy przyjmowania podziękowań
i jak nie leży w moim charakterze wysłuchiwanie wyra-
zów podzięki nawet w zakresie życia zewnętrznego
mogę, więc mieć nadzieję, iż nie będę opatrznie zrozu-
miany, skoro pozwalam jednak dziękować sobie, gdzie
to jest nieodzowne, za trudy ziemskie przy przekony-
waniu tego, co w duchu wiekuistym jest moją dobrze
mi znaną własnością. – Tamowałbym duchową siłę
wdzięczności w jej rozwoju w wiekuistej duszy dzięku-
jącego, gdybym chciał tam, gdzie rzeczywiście odczuwa
on wdzięczność, ulegać hamującej, odziedziczonej na
ziemi, przyrodzonej odrazie w stosunku do wyrazów
wdzięczności. Musze tu nieść pomoc, przyjmując wyra-
zy wdzięczności!
Wdzięczność
niezbędna
do
znalezienia
wstępu
w dzie-
dzinę tego, co wieczne nie wymaga prawie słów. Od
pierwszych dni, kiedy dzieci moje zaczęły rozumieć
sens mowy mojej, słyszały ode mnie, że wprawdzie
zwykła uprzejmość wymaga powiedzenia: „dziękuję”,
66
lecz, że najpiękniejsze słowa podzięki nic nie znaczą
w porównaniu z odczuwaniem wdzięczności i wynika-
jącego zeń dziękczynienia. Mogą one nawet dziś za-
świadczyć jak wszelka „czynna wdzięczność” wzboga-
cić może szczęście wewnętrzne. Dziękczynienie, czyn
wdzięczności nie daje spocząć w owym samo przez się
już uszczęśliwiającym poszukiwaniu odpowiednich mo-
żliwości w dziedzinie rzeczy słusznych i dobrych celem
odwzajemnienia
się
czymś godnym podzięki, bez wzglę-
du na to, czy jest to wiadome osobie, dla której odczu-
wamy wdzięczność, czy też nie. Tego zaś rodzaju dąże-
nie może rozwinąć najlepsze siły duszy, utrzymać wolę
przy określonym celu i zachęcić rozum do użycia
wszelkich sposobów ku osiągnięciu tego celu.
Najwyższa korzyść zostaje trwale osiągnięta dzięki
przepojeniu całego życia tą umiejętnością dziękowa-
nia, będącą warunkiem podstawowym wszelkiego istot-
nego wznoszenia się do wiekuistego poznania duchowe-
go. Dziecka nie wolno nigdy zmuszać do dziękczynie
nia! Przeciwnie, człowiek dojrzały ma nałożony przez
duszę obowiązek pomagania dziecku w odczuwaniu
szczęścia wynikającego z możności dziękowania – o ile
da się to dobrowolnie przeprowadzić! Od tego, kto
dąży do najgłębszego źródła swego życia – do osiągnię-
cia rękojmi wiekuistego trwania tego życia w łączno-
ści z Bogiem, Duch wiekuisty wymaga, aby był wdzię-
czny już za samą możność dziękowania, aby poznał,
jakie ta „możność” odsłania mu widoki szczęścia...
Zdolność odczuwania wdzięczności należy stopnio-
wo tak rozwinąć, żeby reagowała na najbłahszą pobud-
kę mogącą wywołać uczucie wdzięczności. Nic łatwiej-
szego nad ten rozwój, jeśli się go rzeczywiście pragnie!
Trzeba się tylko przyzwyczaić do tego, by dzień w dzień
67
na każdym kroku – świadomie szukać w sobie i w świe-
cie zewnętrznym pobudek do odczuwania wdzięczności.
Za dużo dobrego nie da się tu zdziałać, ale to, co się
znajdzie może przejść wszelkie oczekiwania. Zapewne,
samo nakłanianie siebie i czcze gesty nie na wiele się tu
zdadzą! Nie wolno też zmuszać się do uczucia, któremu
się wszystko w głębi człowieka sprzeciwia, a które po-
zostaje tylko złudzeniem, nawet, gdy się szczerze i ucz-
ciwie sądzi, że się je odczuwa! Niechże te słowa moje
nie trafią do ludzi, którzy i tak są postrachem otoczenia
i nie pomijają od rana do wieczora żadnej sposobności,
by zanudzać kazaniami o tym wszystkim, za co – inni –
powinni odczuwać wdzięczność!
Należy możliwie jak najmniej rozwodzić się
o wdzięczności i jej odczuwaniu, jeśli się pragnie roz-
kwitu wdzięczności – owej wiekuistej siły duszy. Skoro
się
ona jednak rozwinie do tego stopnia, że każde źdźbło
trawki, każda kiść kwiatu, każdy promień słońca, każde
dobre słowo obcego człowieka zapytywanego o drogę
lub wreszcie nawet miłe samopoczucie przy dobrym
stanie zdrowia, jak również najmniejsza ulga w bólu lub
chorobie, będą witane w świadomości ze szczerą wdzię-
cznością, wtedy niedaleka już jest droga do owej stałej
gotowości do podzięki, która jest już prawie z góry
okazywana wdzięcznością i najpotężniejszą pomocą
dla każdego wkraczającego na drogę, którą wskazuje
moja nauka! Od takiej gotowości dziękowania do spo-
koju duszy, „którego świat dać nie może”, albowiem
można do niego dojść jedynie w osiągnięciu przez sie-
bie własnym spokoju wewnętrznym, jest już tylko jeden
krok!
Ale i ten spokój wewnętrzny musi być dzień w dzień
pielęgnowany, trzeba się w nim ćwiczyć i podtrzymy-
68
wać go. Rzadko tylko będzie ten spokój wynikiem wro-
dzonej skromności, lecz za każdym razem należy go
zdobyć wysiłkiem woli, a ćwiczeniem doprowadzić do
poziomu „sztuki”. Nie trudno odczuwać spokój, gdy
wszystko na zewnątrz pozostaje w spokoju. Dopiero,
gdy każdy niepokój zewnętrzny szarpie nerwy i porusza
myśli w mózgu, podczas gdy w głębi duszy wszystko
pozostaje w spokoju i całą burzę ogląda, jak gdyby sza-
lała na jakimś dalekim obcym świecie, choć człowiek
dokładnie sobie uświadamia, że bierze w nim udział
i dotkliwie odczuwa jej wstrząsy – dopiero wtedy wolno
mu twierdzić, że osiągnął spokój wewnętrzny. Niewielu
jednak osiąga ten spokój, za dużo, bowiem od siebie
wymagają. Zamiast po wzburzeniu nerwów i myśli nie-
zwłocznie zanurzyć się w swych głębiach, gdzie spokój
pozostał nienaruszony, sądzą oni, że spokój mogą osią-
gnąć wtedy, gdy nerwy, afekty i myśli uspokoją się
w zewnętrzności. Jest to potworne marnowanie sił,
gdyż spokój wewnętrzny odzyskać można niezwłocznie
w duszy, gdzie pozostał nienaruszony, co wnet prowadzi
do uspokojenia wzburzonych nerwów.
Jednak
wszystko,
o czym dotychczas mówiłem w tym
ostatnim rozdziale, jest mówiąc obrazowo tylko „przed-
polem” tego „Hortus conclusus”, w którym zawarta
jest moja nauka duchowa i trzeba się z tym wszystkim
dobrze oswoić, jeśli się chce z pewna dozą słuszności
liczyć na uzyskanie doń wstępu. Stale i ciągle trzebiłem
cierniste gąszcza owego „przedpola” i przydeptywałem
ścieżki, na których zbłądzić nie podobna. Oczywiście
każdy iść musi sam! Obawiam się, że daleko poza obrę-
bem
tego
„przedpola”
jest jeszcze wielu, którzy w miłym
złudzeniu sądzą, iż są mi bardzo bliscy....
69
Mogę tylko ostrzegać przed tego rodzaju zbyt wy-
godnymi marzeniami, lecz nic nie jest w stanie zmienić
w tym, co zmienić może tylko sam Szukający.
Ileż mam jeszcze razy powtarzać, że decyzja nie leży
tu w moim ręku, każdy bowiem krok na drodze wiodą-
cej do Ducha musi następować z wolnego postanowie-
nia! Jedynie szarlatani oraz oszukani już przez siebie
samych oszuści rozglądają się za zwolennikami i trzy-
mają pod wypróbowanym i czynnym przymusem swojej
woli!
Musiałbym tu przytoczyć treść wielu swoich dzieł,
gdybym
chciał udzielić jeszcze raz odpowiedzi na wszy-
stkie pytania, które, mimo iż się od nich uchylam, wciąż
jeszcze przygodnie do mnie dochodzą. Wciąż jeszcze
ludzie nie rozumieją, że bynajmniej nie zależy mi na
tym, czy ktoś potrafi zadawać sobie pytania. Całe dzieło
moje powstało, aby szukający umiał sam sobie znajdo-
wać odpowiedź!
Chciałbym, aby każdy, dla kogo słowa moje są prze-
znaczone stał na własnych nogach i swobodnie się
poruszał. Nie kuśtykał o kulach i nie potykał się na
szczudłach! Wewnętrzne swe kierownictwo znajdzie
tylko ten, kto miarowym krokiem na własnych pewnych
nogach potrafi iść za nim!
Bô Yin Râ
Jozeph Anton
Schneiderfranken
70