128 01






PRZEDMOWA






Wstecz / Spis treści / Dalej
PRZEDMOWA
Złapana w pułapkę na Bali! Dokładnie tak się czułam zastanawiając się, dlaczego do tej chwili nigdy nie wspomniano o biurokratycznej konieczności posiadania wizy australijskiej. Z biletem i paszportem w ręku, oraz bagażem na wadze, dowiedziałam się, że potrzebuję tego dokumentu, aby wejść na pokład samolotu odlatującego do Darwin. Mój umysł pospiesznie szukał logiki w tym wydarzeniu i sposobu na niezwłoczne jego przezwyciężenie. Ta gra nie była dla mnie nowością i w ciągu ostatnich czterech lat wiele razy wypróbowałam swoją umiejętność przetwarzania i zmieniania przeszkód w przekazy, jak również wyruszania poprzez żywe symbole w nowe perspektywy doświadczenia. Wysłano teleksy do konsulatu w Sydney, i przez pierwszą godzinę byłam pewna, że zostanę oczyszczona, zweryfikowana, i wyruszę w drogę, aby rozpocząć szerzenie nauk Plejadian w krainie kangurów. Tydzień wcześniej opuściłam Północną Karolinę, zatrzymałam się na krótki postój na Hawajach, a teraz, po trzydniowym pobycie na Bali, byłam wypoczęta i gotowa do rozpoczęcia dwumiesięcznej odysei.
Zerknęłam na zegar w terminalu i obserwowałam jak powoli mijają minuty. Cierpliwie czekałam aż intencje i wydarzenia zostaną wprawione w ruch. W miarę jak czas pełzał wolno naprzód, zaczęło mi świtać, że być może, tylko być może, nie dostanę się na pokład. Może to miał być jeden z tych wypadków, kiedy mimo najmocniejszych zamiarów, wyjazd nie dochodził do skutku. Czułam jak moje ciało sprzeciwia się nowym planom, i zmianie, która mogła okazać się niezbędna, gdyż mogłam nie wsiąść do samolotu. Zburzyłoby to plan mojej podróży. Czułam się podle. Do licha!
Nadeszła jedenasta - godzina odlotu - mnie zaś kazano zgłosić się we wtorek do miejscowego konsulatu australijskiego, z biletem, paszportem i planem podróży. Był sobotni wieczór, a niedziela i poniedziałek są tu dniami świątecznymi. Kolejny lot do Darwin był przewidziany na następny dzień, po moim planowanym przybyciu.
Poddałam się, złapałam taksówkę i załadowawszy bagaż, skierowałam się do ukrytego, samotnego na niezwykłym wybrzeżu Bali hotelu, który opuściłam kilka godzin wcześniej. Mój pokój czekał na mnie. Nie znajdowałam natychmiastowego rozwiązania tego potencjalnie denerwującego problemu, i uświadamiając to sobie, przestałam się przejmować. Oddałam się osobistemu poczuciu komfortu i ufności, że w jakiś sposób wszystko przybierze właściwy obrót; a poza tym jeśli już trzeba było gdzieś ugrzęznąć, to Bali z pewnością było idealnym miejscem.
Nazajutrz, siedząc w oknie mojego pokoju, do którego zaglądały wierzchołki drzew, doznałam kolejnego olśnienia, przypominając sobie, że zobowiązałam się napisać przedmowę do Zwiastunów Świtu, i że miałam nie wyjeżdżać do Australii zanim nie wypełnię tego zadania!
Sącząc balijską kawę, czułam jak ożywia mnie otoczenie i bujna roślinność wokół. Zaczęłam się zastanawiać od czego zacząć i jak umiejscowić w czasie i przestrzeni siebie i to fenomenalne zjawisko zwane Plejadianami, które za moim pośrednictwem zaczęło żyć swoim własnym życiem.
Jakby nawiedzona przez powtarzający się sen, zadawałam sobie wciąż to samo pytanie: jak to się wszystko zaczęło? Łatwo mogłam na nie odpowiedzieć, po prostu szkicując doznane impulsy i porządkując wydarzenia, które doprowadziły mnie do obecnego przekazywania Plejadian - i tu zatrzymały. Poprzez w nieskończoność powtarzane pytanie, energia w mojej rzeczywistości za-kipiała niespokojnie, i w miarę jak powtarzałam opowieść, zaczęłam dostrzegać przebłyski większego obrazu, gdzie wydarzenia przybywały z wielu kierunków i wielu czasów, aby utkać w teraźniejszości tkaninę celu.
W dzieciństwie czułam, że jestem inna i naznaczona wyjątkowością. Obecność mojego starszego brata, opóźnionego umysłowo, stwarzała wiele wyzwań dla mojego młodego umysłu, a nasza rodzina musiała przyswoić sobie wiele lekcji. Dopiero niedawno Plejadianie skłonili mnie do ponownego przejrzenia starych fotografii z dzieciństwa i rewizji ówczesnego spojrzenia na swoją sytuację. Stosując się do tego, tym razem widziałam niebiańską miłość promieniującą z twarzy mojego drogiego brata, Donalda, i na każdym zdjęciu to światło zdawało się go otaczać i oświetlać. Nie przyszło mi przedtem do głowy, że być może sama jego obecność była dla mnie błogosławieństwem.
Nasza rodzina uznawała tradycyjne wartości pod wpływem mojej babci ze strony matki, Polki, która była uosobieniem dostojeństwa i dumy, wykraczających poza jej doświadczenie. Jako pionierka i produkt wielkiej emigracji z Europy na początku XIX wieku, przybyła do kraju gdzie, jak jej mówiono, ulice wybrukowane są złotem. Pod jej stabilizującym wpływem moi dwaj bracia, moja młodsza siostra i ja, bawiliśmy się jako dzieci odkrywając magiczną krainę, której była władczynią. To dzięki niej czułam się naprawdę kochana i nauczyłam się wielkiego szacunku do kraju i miłości do Ziemi. Mówiła nam, że jej panieńskie nazwisko brzmiało: Gwiazda. Miłość do Ziemi, której mnie nauczyła odbiła się echem poprzez głos mojego łącznika z gwiazdami - Plejadian.
Kiedy byłam nastolatką, moja tak zwana inność" skłoniła mnie do odkrywania idei metafizycznych, i pierwszy raz podnieciło mnie odkrycie, że istnieje wiele interpretacji rzeczywistości. Do końca lat siedemdziesiątych, badałam między innymi materiały Setha (O materiałach Setha mówi książka Jane Roberts pt. Parapsychiczne przebudzenie), po czym spędziłam kilka lat zapisując swoje przygody we śnie, podczas gdy strona po stronie przyswajałam sobie naukę Setha.
W sierpniu 1987 - lato Konwergencji Harmonicznej - a następnie siedem miesięcy później, w marcu 1988, doświadczyłam przelotnych załamań rzeczywistości, gdzie poukładane i zgromadzone zdarzenia z pozornie nieznaczącej przeszłości wysunęły się do przodu gwałtownie domagając się uznania. Przy tych okazjach moje ciało wchodziło w stan szoku, jako że w moim otoczeniu rzadko oglądano i dzielono się informacją na temat uprowadzenia przez UFO. Kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy, jakoś to zinterpretowałam, ale za drugim razem moje ciało uaktywniło się w sposób przekraczający wszystko, czego kiedykolwiek doznałam - przynajmniej prawie wszystko. Ogarnęły mnie wspomnienia. Prezentacja danych na temat UFO wtargnęła do archiwum moich snów, wyświetlając prawdę, którą bardzo trudno było przyjąć do wiadomości.
We wczesnych latach osiemdziesiątych, mieszkając w Taos w Nowym Meksyku, późną nocą w swojej sypialni spotkałam się z trzema jasnobłękitnymi istotami. Wtedy to zdarzenie wpędziło mnie w panikę, co nie jest u mnie częstym zjawiskiem. Aby rozwiązać ten konflikt, jako że nie miałam podstawy ani punktu odniesienia, wokół którego mogłabym zgłębić swój własny stosunek i bezpieczeństwo wobec nieznanego, zapisałam to wydarzenie w moich dziennikach snów inspirowanych przez nauki Setha, i zostawiłam je tam, nie wyjaśniony ułamek rzeczywistości, który z pewnością nie był snem, chociaż przez lata zajmował z tą etykietką bezpieczne miejsce w mojej psychice.
Teraz znowu wyłaniało się stare pytanie. Do jakiej kategorii zaliczyć to moje osobiste spotkanie? Czy było naprawdę realne? Powtórny obraz mojego spotkania wtargnął do mojej teraźniejszości, ponieważ każda komórka mojego ciała nagle uzyskała pewność, że istoty pozaziemskie były prawdziwe. Moje ciało nie może zapomnieć spotkania z trzema błękitnymi istotami, i tego jak unosiły się nade mną, uciszając moje oczywiste, chociaż ukrywane przerażenie. Wyzwaniem dla mojego intelektu było poszerzenie horyzontów i zrozumienie. Musiałam żyć z tym doświadczeniem i zintegrować je, co przygotowało mnie na to co miało nadejść.
Plejadianie oficjalnie przecięli moją rzeczywistość kilka miesięcy później w Atenach w Grecji, 18 maja 1988 roku. Podróżowałam z grupą metafizyczną przez prawie trzy tygodnie po świątyniach Egiptu i Grecji. Zaczynając od Wielkiej Piramidy, wędrowaliśmy poprzez starożytne miejsca mocy, niewinni i naiwni jak dzieci, oczarowani tajemnicą ukrytą w milczących kamieniach. Podróż wieńczyło odwiedzenie Akropolu i Delf, i kiedy żegnaliśmy się w barze hotelowym, coś skłoniło mnie, abym poszła do swego pokoju, usiadła spokojnie i wyobraziła sobie, że znajduję się znowu w Komorze Królewskiej Wielkiej Piramidy. Pamiętam, że poczułam się zainspirowana tą ideą - czułam że jest na czasie i w duchu wyprawy.
Podążyłam do swego pokoju i kiedy tylko poczułam się bezpieczna, usiadłam z wyprostowanymi plecami i przeniosłam się myślą z powrotem do Komory Królewskiej i usłyszałam brzmienie wielu głosów powtarzających dźwięk Om. Powiedziałam do siebie, że mam zamiar stać się w tym momencie przekazującym medium. Po kilku minutach poczułam potrzebę mówienia, i kiedy
ta potrzeba zaczęła wyrażać się w szepcie niepodobnym do mojego, inna cząstka mojego umysłu - racjonalna, kontrolująca - zaczęła wątpić, w myślach, w istnienie tego głosu, który mówił! Ta początkowa próba sił wymagała z mojej strony wielkiej mentalnej i psychicznej sprawności - mówić tak jak ja do dotychczas nieznanego, kierując w myślach pytania do tego nieznanego, po czym słuchać odpowiedzi, aby móc dalej prowadzić rozmowę.
Po około półgodzinie nieznajomi przedstawili się jako Plejadianie i poprzestali na tym. Cały przekaz nie trwał dłużej niż godzinę. Energie" były różne i liczne, w jakiś sposób zostałam wciągnięta w raczej błogą jedność kontaktu - wypowiadane przez nich słowa i odpowiedzi dawały spokój, który dzisiaj wspominam jako uczucia mądrości i przyjaźni. Otwierając oczy byłam wypełniona głębokim uczuciem zdumienia. Czy to możliwe? Czy wkroczyłam w coś słuchając głęboko ukrytych pragnień, które pierwotnie w ostatniej chwili skłoniły mnie do tej podróży? Czy też zanurzyłam się zbyt głęboko w świecie życzeniowych iluzji i wyśniłam sobie to wszystko? Co za różnica? I ci Plejadianie! Czułam się obciążona już na starcie. Kto w pełni władz umysłowych uwierzy, że jestem w kontakcie i rozmawiam z ufoludkami? To było niemal zbyt wiele dla mojego, już od dawna zrównoważonego, spokojnie radykalnego ja.
Do jakiego zamętu wewnętrznego doprowadziły mnie wszystkie te impulsy! Od tamtej pory nauczyłam się ufać i szanować energie, które mnie pobudzają, i umiem teraz odczytać dane o tych początkowych impulsach, z mojej astrologicznej karty urodzeniowej, a także z karty Plejadian. W pierwszym miesiącu naszego kontaktu Pleja-dianie zasugerowali, abym zaczęła studiować astrologię. Niewiele wiedziałam o złożoności i głębokim zaangażowaniu w wyższą wiedzę, jakiej wymaga ta starożytna nauka, aby właściwie używać uniwersalnego języka i kodu celu. Plejadianie w swojej karcie urodzeniowej dla dnia, kiedy się objawili, mają stonce w Byku (27 stopni i 57 minut). Układ gwiezdny Plejad znajduje się w Byku (28 stopni). Naprawdę chytra sztuczka!
W początkowych stadiach naszej znajomości nie byłam przygotowana na ich sztuczki i subtelne metody, jakimi wpływali na moją rzeczywistość - zbyt byłam zajęta przyswojeniem idei kontaktu z kosmitami. Nasze spotkania i połączenia z biegiem czasu nabierały większego spokoju, zaufania i zrozumienia. Od początku moja siostra Karen, która pomagała mi w sesjach, czekała z ochotą na umówiony czas, kiedy zasiadałam do przekazywania. Nie miała żadnych wątpliwości, ale ja sama stale zastanawiałam się, czy to rzeczywiście prawda.
Pragnąc współpracować z tym co stworzyłam, warunkowo zgodziłam się na użycie mego ciała i głosu o określonych porach, a później stwierdziłam, że Plejadianie istnieją naprawdę. Nie mieliby problemu z ułożeniem wszystkiego według swojej myśli, tylko moja drobno-mieszczańska, racjonalna istota uważała, że z pewnością nie zamierza tracić czasu na coś, co nie jest zdolną dożycia na Ziemi obecnością. To ich zachowanie może się komuś wydać szczytem absurdu, chociaż ci, którzy mają pewne doświadczenie w tej dziedzinie rozumieją, że ustanowienie barier jest niezbędne.
Dwa lata zabrało mi nawiązanie z nimi głębokiej więzi, i stało się to podczas sesji terapii ciała, gdzie fala miłości Plejadian, jak żadna inna porwała mnie i odcisnęła na moim ciele emocjonalnym niezmierzony szacunek jakim mnie obdarzali. Poddałam się!
W końcu zrozumiałam, że Plejadianie od początku zaznaczali subtelnie swą obecność w moim świecie. Stali się nauczycielami i przyjaciółmi do których tęskniłam. Zdawali się mieć bezpośrednie połączenie z grą impulsów, która sprowadzała na ludzi różne wydarzenia. Ponieważ nigdy niczym zbytnio się nie przejmowałam, było mi bardzo łatwo dostosować się do plejadiańskich rad odpuszczenia sobie, kiedy przeze mnie tworzyli swoje własne życie. Ludzie i możliwości pojawiali się ze wszystkich stron. Do mnie należało kierować i być fizycznym opiekunem ich energii. Wszystko czego nauczali Plejadianie, ja miałam urzeczywistnić - dokonywać przekazów i żyć według nich.
Dzisiaj żyjemy we wspaniałej zgodzie i prawdę mówiąc, wolę kosmitów niż ludzi. Dzięki mnie wprowadzają w życie swoje nauki, a moje życie stało się plejadiańskim misterium, które wprowadza mnie w rytm mojej wielowymiarowej duszy. Nie twierdzę, że w pełni rozumiem te przekazy, i czasem zastanawiam się, w jaki sposób tak wielu ludzi zostało wciągniętych w moją wersję iluzji! Jestem głęboko wdzięczna za możliwość swobodnej ekspresji w życiu, w gwałtownie zmieniających się czasach i fakt, że ta twórcza ekspresja ma znaczenie w życiu wielu ludzi jest dla mnie cennym darem.
P.S. Dotarłam do Darwin na czas!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
128 01
01 128 Check control module 01
t informatyk12[01] 02 101
r11 01
2570 01
introligators4[02] z2 01 n
Biuletyn 01 12 2014
beetelvoiceXL?? 01
01
2007 01 Web Building the Aptana Free Developer Environment for Ajax
9 01 07 drzewa binarne

więcej podobnych podstron