Janusz A. Zajdel - Satelita
www.bookswarez.prv.pl
Wieczór byl cieply i pogodny. Ksiezyc w pierwszej kwadrze stal dosc wysoko.
- Swietna widocznosc! - ucieszyl sie Jerzy, kierujac lunetke w strone Ksiezyca.
- Tylko... trzeba koniecznie dorobic trójnóg. Wszystko sie trzesie...
- Oprzyj o komin - poradzilem.
Nasza siedemnastokrotna lunetka nie byla szczytem doskonalosci tego rodzaju
przyrzadów. Sporzadzona domowym sposobem sredniej klasy soczewek, zadowalala
nas jednak, z braku czegos lepszego...
Z kolei ja popatrzylem w okular. Na linii ksiezycowego terminatora rysowaly sie
wyraznie podkreslone czarnym cieniem pryszcze pierscienistych kraterów. Ledwo
widoczne dla nieuzbrojonego oka ciemniejsze obszary "mórz" wystepowaly ostro na
tle rteciowej bieli.
Przysiedlismy obok siebie, wsparci plecami o komin. Z wysokosci dachu trzeciego
pietra slychac bylo cisze wielkiego miasta - ta cisze dalekich odglosów
przejezdzajacych tramwajów i samochodów, przytlumionych dzwieków muzyki,
wyplywajacej z otwartych okien, urywków glosniejszych rozmów...
W taki wieczór, z niebem wspaniale rozgwiezdzonym nad glowa, mysli kraza zwykle
wokól zagadnien nieskonczonosci i pustki, wokól potegi i znikomosci czlowieka
wobec Natury. Cisze zamacil gwar podniesionych glosów; to grupa
kilkunastolatków obsiadla stojaca pod murem sasiedniego domu lawke. Rozprawiali
halasliwie, przekrzykujac sie wzajemnie. Na nasz dach docieraly tylko
pojedyncze zdania dialogu, którego ubogie slownictwo wspomagane bylo gesto
"grubym slowem":
- ...To on mnie, rozumiesz, za klapy; to ja go kurwa, w morde i mówie: "0 co
sie rozchodzi?" ...
- Pieprzysz! - zaprotestowal ktos sceptycznie.
- No nie, jak rany! - bronil sie mówca. - Mozesz Zenka spytac!
Popatrzylismy na siebie z usmiechem politowania nad tymi mlodymi ludzmi i ich
zainteresowaniami. Czy kiedykolwiek patrza oni w niebo? Czy przeczuwaja chocby
to wszystko, co dzieje sie wokól nich? Czlowiek wkrótce osiagnie powierzchnie
Ksiezyca, poleci dalej... a oni? Pozostana tam, na dole blisko Ziemi, nie
umiejacy oderwac sie od niej chocby mysla...
- Popatrz! - tracil mnie Jerzy. - Satelita.
Od wschodniego horyzontu sunela ku zenitowi jasna iskra swiatla. Wstalem i
przylozylem do oka lunete.
- To chyba "Echo-2" - powiedzialem, unoszac stopniowo ku górze tubus lunetki i
przechylajac glowe do tylu, by nie stracic go z pola widzenia obiektywu.
Nagle w grupie mlodych ludzi na dole dalo sie slyszec poruszenie, a jakis glos
zawolal:
- Chlopaki! Zobaczta!
- Gdzie? Co? - zainteresowali sie inni.
- 0, tam, na górze!
- O rany! Ale sie przysadzili!
- A tam drugi!
- Teee! Zostawta dla nas!
W glosach brzmialo radosne podniecenie, co chwile wybuchal rzacy smiech.
Spojrzalem w dól. W mroku pod murem jasnialy plamy kilku wzniesionych ku nam
twarzy... Po chwili dopiero zrozumialem, o co chodzi: nasza lunetka miala
ksztalt i rozmiary przypominajace... butelke! Ruch, jakim prowadzilem ja ku
górze za wznoszacym sie satelita, przechylenie glowy do tylu i sterczacy
ukosnie ku górze tubus przypominaly do zludzenia powszechnie stosowany sposób
oprózniania póllitrówki... Takie tez skojarzenie nasunelo sie patrzacym na nas
z dolu. Z trudem opanowujac skurcze smiechu celebrowalem dalej swa czynnosc.
Mlodzi ludzie na dole kibicowali namietnie dwóm pijakom, wysaczajacym na dachu,
w swietle ksiezyca, butelke alkoholu... Entuzjazm ich narastal z kazda chwila.
Rozlegly sie gwizdy i okrzyki. Czulo sie, ze mlodzi ludzie sa calym cialem i
dusza z nami, ze krtanie ich kurcza sie i rozprezaja w rytmie rozkosznego
gulgotu splywajacego w przelyk alkoholu. Byli pelni aprobaty i sympatii,
zachecajac nas i przezywajac niezwykle widowisko, jakby sami byli uczestnikami
libacji. Urzekla ich widac i zaskoczyla perwersja, jakiej sie w ich mniemaniu
dopuszczamy: ze nie na lawce w parku nie na klatce schodowej ani w bramie - a
wlasnie na dachu! Tego jeszcze zaden z nich nie próbowal! Satelita osiagnal
tymczasem punkt górowania. Opuscilem lunetke, a potem unioslem ja ponownie,
kierujac na Ksiezyc.
Teraz dopiero na dole spostrzezono pomylke. Rozdzierajacy, nabrzmialy zalem
jakims, wyrzutem i gorycza glos dotarl do nas:.
- Chlopaki! Oni lupe majom!
Wrogi szmer przebiegl po grupie chlopaków. Poczuli sie oszukani, obrzydliwie i
podstepnie oszukani! W jednej chwili stracili cala ku nam sympatie i
zainteresowanie, jakbysmy w sposób haniebny naduzyli ich szczerego zaufania:
"lupe majom", a nie "flaszkie"! Bezczelnosc i zwykle swinstwo! - musieli sobie
myslec, odchodzac.
Jeden tylko w odruchu bezsilnej wscieklosci i rozpaczy, odwrócil sie i
przygwozdzil nas blyskotliwym, a jadowitym dowcipem:
- Teee! Wez te lupe i wsadz se w dupe!
Satelita skryl sie wlasnie za zachodnim horyzontem.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Janusz A Zajdel UranofagiaBunt Janusz A Zajdeljanusz a zajdel epizod bez następstwjanusz a zajdel psy agenorajanusz a zajdel raport z piwnicyjanusz a zajdel feniksjanusz a zajdel dżuma, cholera i ciężka grypajanusz a zajdel eksperymentjanusz a zajdel skok dodatniJanusz A Zajdel NieingerencjaJanusz A Zajdel Nieingerencjajanusz a zajdel ogon diabławięcej podobnych podstron