Helen Dickson
Upadek lady Cameron
Tłumaczenie:
Małgorzata Hesko-Kołodzińska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lato 1810 roku
Delfina nie miała w zwyczaju bywać w lupanarach, niemniej czuła się w obowiązku
sprawdzić, czy Maisie, która znikła z ochronki, bezpiecznie trafiła do matki. Choć dom
publiczny pani Cox należał do najbardziej luksusowych i położony był we względnie
przyzwoitej dzielnicy, żadna prawdziwa dama nie odwiedziłaby takiego przybytku rozpusty.
Tak się jednak złożyło, że eleganckie kręgi, w których obracały się siostry oraz matka
Delfiny, od pewnego czasu znaczyły dla niej coraz mniej.
Zwykle nie ruszała się z domu bez towarzystwa jednego z lokajów matki. Dzisiaj
zatrzymały go obowiązki domowe, więc wybrała się do ochronki w pojedynkę. Dwoje dzieci
dostało gorączki i wysypki i trzeba było je odizolować od reszty wychowanków. Potem jedna
z opiekunek oświadczyła, że Maisie zniknęła. Delfina dobrze wiedziała, gdzie szukać
dziewczynki, więc nie pozostało jej nic innego, jak tylko po małego zbiega wyruszyć.
Wieczór był ciepły i parny, całkiem jak przed burzą. Duży dwupiętrowy budynek
z pomalowanymi na czerwono drzwiami, przy których wisiały dwie latarnie, należał do pani
Cox. Gdy Delfina zapukała, natychmiast otworzył jej Fergus Daley, jegomość zatrudniony
przez właścicielkę do pilnowania porządku w domu i odprawiania co bardziej natrętnych
i agresywnych dżentelmenów. W fioletowej liberii wydawał się tu całkowicie nie na miejscu,
lecz przywykła do jego obecności. Miał wystające kości policzkowe i długą spiczastą twarz,
a długi, haczykowaty nos nosił ślady kilku złamań, pamiątek po wieloletniej karierze
bokserskiej.
Fergus uśmiechnął się ciepło do Delfiny, która często odwiedzała dom
w poszukiwaniu Maisie.
- Witamy w przybytku rozkoszy, panno Cameron - powitał ją jowialnie miłym dla
ucha barytonem.
- Raczej w jaskini rozpusty, Fergusie - odparła półgłosem, kładąc na stole w holu
brązową, skórzaną torbę z lekarstwami i opatrunkami. - Tylko nie powtarzaj tych słów pani
Cox.
- Gdzieżbym śmiał, proszę pani. - Daley mrugnął do niej konspiracyjnie. - Chyba
wiem, co tu panią sprowadza, i wątpię, by pragnęła pani sprzedawać ciało za marne grosze,
które mogliby zaoferować nasi klienci.
- Słowa prawdy płyną z twych ust, Fergusie. Nie sprzedałabym się nawet królowi.
Mogę tylko żywić nadzieję, że rodzice nie dowiedzą się o tym, iż tu bywam.
- Na pewno nie ode mnie, proszę pani - pośpieszył z zapewnieniem. - Póki pani
pozostaje pod tym dachem, solennie zobowiązuję się ją chronić.
- Bardzo mnie to cieszy, Fergusie - oświadczyła, cofając się, by przepuścić
podchmielonego dżentelmena, który zatoczył się i znikł w salonie.
- A jeśli szuka pani małej Maisie, to zjawiła się tu przed godziną - dodał Fergus.
- I dzięki Bogu. - Delfina odetchnęła z ulgą. - Naprawdę wolałabym, żeby już nie
uciekała. To dziecko nawet nie wie, ile kłopotów nam przysparza, a to miejsce jest dla niej
absolutnie nieodpowiednie.
Tak w istocie było. Zajmowała się dobroczynnością na tyle długo, aby wiedzieć, że
bogaci i zdemoralizowani dżentelmeni z miasta byliby skłonni zaoferować okrągłą sumkę za
dziewczynę tak młodą, jak jej podopieczna.
Fergus wskazał ręką schody.
- Jest z Meg, czy też raczej z Powabną Delfiną, jak każe ostatnio na siebie wołać -
powiedział.
- Najwyraźniej przypadło jej do gustu moje imię - zauważyła z rozbawieniem. -
W zeszłym miesiącu przedstawiała się jako Rozkoszna Louella, a miesiąc wcześniej była
Słodkim Aniołem. Trochę dziwne to jej zamiłowanie do osobliwych imion. Zmienia je jak
rękawiczki, chyba tylko po to, by namieszać klientom w głowach. Podejrzewam, że w ten
sposób pragnie otoczyć się aurą tajemniczości. Mogę wejść na górę?
Wykidajło pokiwał głową.
- Meg nie przyjmuje już dzisiaj nikogo, bo gościła Willa Kelly’ego. Był wcześniej
i zrobił swoje, jak to on.
Delfina wpatrywała się w niego z niepokojem. Nie było tajemnicą, że Fergus nie
cierpiał Willa Kelly’ego ani tym bardziej jego wynaturzonego, brutalnego traktowania
dziewcząt z lupanaru pani Cox.
- Skrzywdził ją?
- Sama pani zobaczy, ale klnę się na Boga, połamię draniowi szczękę, jeśli choćby
palcem tknie małą Maisie. A teraz proszę iść na górę. Będę musiał powiedzieć pani Cox
o pani wizycie.
- W takim razie zniknę jak kamfora, zanim pani Cox mnie zobaczy. - Delfina wolała
uniknąć spotkania z surową właścicielką domu rozkoszy.
Przy nader imponującym wyborze ladacznic interes kwitł, a zasilali go pieniędzmi
dobrze uposażeni oraz szlachetnie urodzeni klienci. Pani Cox, o ile w istocie tak właśnie
brzmiało jej nazwisko, zawsze nosiła się na czarno, a siwiejące włosy schludnie upinała
w skromny kok. Innymi słowy, wyglądała jak istne uosobienie cnoty i pruderii. Z taką
prezencją mogłaby uchodzić w towarzystwie za nobliwą babcię, lecz Delfina doskonale
wiedziała, kim ta kobieta jest naprawdę. Pani Cox żyła wystawnie i miała smykałkę do
interesów. Lupanar był jej oczkiem w głowie. Część dziewcząt trafiła do domu publicznego
z prowincji, a ściągnął je Will Kelly, który za usługi inkasował lwią część zysków
z nieprzyzwoitej działalności przybytku. Pani Cox wybierała inne panny z kręgów
dotkniętych ubóstwem, nie gardziła także kobietami, które za sprawą swych wybryków
znalazły się na marginesie społeczeństwa, odrzucone przez bliskich i znajomych. Uczyła
podopieczne, jak zaspokajać potrzeby klientów poprzez budzenie pokus nie do odparcia.
Miłość, naturalnie, nie wchodziła w grę - ekscesy w przybytku były kpiną z tego szlachetnego
uczucia.
Przestronny gustowny hol niespecjalnie pasował do domu uciech, jako że ściany
pomieszczenia wyłożono jasną dębową boazerią, a podłogę zdobiły czarno-białe płytki. Idąc
ku schodom, Delfina wyraźnie słyszała obsceniczny śmiech oraz podniesione głosy
dobiegające z głównego salonu. Zauważyła tam gromadę młodych kobiet, rozebranych
w mniejszym lub większym stopniu i wylegujących się na sofach. Odwiedziła dom pani Cox
kilkakrotnie, zawsze za dnia, i miała bardzo złe zdanie o tym, co się tam wyprawia.
Tego wieczoru widok skąpo odzianych dziewcząt zarazem ją zbulwersował i, o dziwo,
przyjemnie poruszył. Zwiewne fatałaszki ledwie okrywały powabne kształty, odsłaniając
perłowe, połyskujące w dyskretnym świetle ciała. Kusząca półnagość w połączeniu
z oszałamiającą wonią perfum bardziej podniecała dżentelmenów niż całkowity brak ubioru,
a ladacznice pani Cox miały tego pełną świadomość. Dziewczęta raczyły się specjałami na
koszt klientów, a następnie oddalały wraz z nimi na piętro. Czasami ten i ów pragnął gościć
panienki we własnym domu i za tę usługę musiał uiścić dodatkową opłatę. Co się działo
potem, nie było sprawą Delfiny.
Salon z granatowym dywanem i kryształowymi żyrandolami prezentował się
niezwykle elegancko. Tu i tam rozstawiono stoliki oraz krzesła, okna skrywały się za
szkarłatnymi zasłonami z aksamitu. Ściany ozdobione były włoskimi lustrami, jak również
kobiecymi aktami w wyszukanych pozach. Paprocie w drogich donicach były tak rozłożyste,
że niemal sięgały wysokiego sufitu; na cokołach stały piękne marmurowe posągi naturalnej
wielkości. Przedstawiały nagich mężczyzn, a wyrzeźbiono je z takim smakiem, że mogłyby
cieszyć oko w domu arystokraty, nie zaś w burdelu. W powietrzu unosiła się woń
aromatyzowanych świec.
Delfina lekko uniosła suknię i weszła po schodach. Na górze ruszyła prosto do drzwi
na końcu korytarza i już po chwili znalazła się w przytulnym różowym buduarze. Najbardziej
rzucała się w nim w oczy olbrzymia toaletka pełna słoiczków oraz flakonów. Przed lustrem
o pozłacanej ramie w rzeźbione cherubiny leżała szczotka w srebrnej oprawie.
Meg leżała na kanapie, bawiąc się ufarbowanymi na rudo włosami. Duże niebieskie
oczy, pełne miękkie usta oraz powabne kształty sprawiały, że klienci nie mogli się jej oprzeć.
Doskonale wiedziała, że Delfina przyjdzie po Maisie. Nieoczekiwanie zaśmiała się
i przeciągnęła leniwie niczym kot, jednocześnie unosząc nogę, aby podziwiać jej zgrabny
kształt i zarazem ocenić reakcję Delfiny. Nie zauważyła jednak ani szoku, ani zgrozy na
twarzy gościa, więc po chwili wstała i okryła się szczelnie jedwabnym peniuarem.
- Pewno szuka pani Maisie. - Wskazała głową dziesięcioletnie dziecko, które spało na
łóżku. - Z miejsca się położyła i nie chciałam jej budzić.
- Oczywiście, bardzo dobrze. Musiałam przyjść, Meg, aby się upewnić, że nic jej nie
jest - wyjaśniła Delfina. - Mam świadomość, że zdaniem pani Cox powinnam pilnować
własnego nosa, ale przecież małej mogło się przytrafić coś złego.
Meg wydęła usta.
- Pani Cox? - powtórzyła. - Pani lepiej uważa, bo jeszcze panią przekabaci.
- Na pewno nie.
- To zdzira jakiej świat nie widział, ale tu akurat ma rację. Powinna pani pilnować
własnego nosa. - Meg ponownie usadowiła się na kanapie.
- Przychodzę tu, bo leży mi na sercu dobro Maisie.
- A co ona właściwie panią obchodzi? - burknęła Meg. - Pani to ma wymyślne imię,
piękne suknie i w ogóle wszystko co najlepsze. Niby czemu taka wielka dama miałaby się
przejmować takimi jak ja czy Maisie?
- Bo mi na was zależy, naprawdę - zapewniła ją Delfina. - Gdyby było inaczej, nie
zjawiłabym się tutaj. A co do mojego imienia... Wygląda na to, że robisz z niego dobry
użytek.
- Ano tak. Może. Podoba mi się, i już, ale nie jest moje, i taka to różnica. Pani tutaj nie
pasuje.
- Ty również nie, Meg. Żadna z dziewcząt nie powinna tutaj być, a już na pewno nie
Maisie.
Delfina zerknęła na śpiące dziecko, zwinięte w kłębek na poduszkach. Dziewczynka
była wyjątkowo urodziwa, miała wielkie zielone oczy i gęste jasne włosy. Mimo
zaniedbywania szczerze kochała matkę i zrobiłaby dla niej wszystko.
Meg wzruszyła ramionami.
- Co ja poradzę, że ciągle wraca? A co do innych, to takie już mają życie. Większość
przyszła tu, bo gdzie indziej było gorzej.
- Twoja córka zasługuje na więcej. Nie wolno ci dopuścić do tego, aby wiodła takie...
- Ale z czegoś żyć trzeba - warknęła buńczucznie Meg.
Delfina podeszła do niej i przykucnęła obok kanapy.
- Nie musisz tutaj tkwić, Meg. Zabierz ją stąd - poprosiła. - Wywieź w jakieś
przyzwoite miejsce. Pomogę wam.
- Nie trzeba mi zapomogi ani litości, a zresztą i tak nigdzie nie mogę wyjechać, bo tu
właśnie chcę być, i tyle. Sama sobie wybrałam.
- Ale dlaczego? Podoba ci się to zajęcie? Czerpiesz z niego radość? A może nie
potrafisz zostawić Willa Kelly’ego? Na litość boską, Meg, spójrz na siebie! - syknęła Delfina.
Złapała dziewczynę za rękę i uniosła, odsłaniając niezliczone siniaki, niektóre fioletowe,
całkiem świeże, inne stare, pożółkłe. - To okrutny, brutalny drab. Staram się jak mogę, ale nie
potrafię zrozumieć, dlaczego tolerujesz przemoc.
Meg wzruszyła ramionami i wyszarpnęła rękę z uścisku.
- Gorzej bywało - wymamrotała. - A Will o mnie dba.
- Absurd - oświadczyła Delfina stanowczo. - Kelly cię tylko wykorzystuje. Gdyby
o ciebie dbał, wcale by cię tutaj nie sprowadził, i wiesz o tym. Ten człowiek nadskakuje ci na
trzeźwo, ale gdy zaczyna pić, to... To potem ja muszę opatrywać twoje rany. Aż nazbyt często
widziałam skutki jego poczynań. Meg, ogromnie cię proszę, przemyśl moje słowa.
- Wolę w ogóle nie myśleć. Tak łatwiej się pogodzić z tym, co jest.
- Nalegam, nie dawaj mu następnych okazji, by cię krzywdził.
Meg zmarszczyła brwi, niewątpliwie usiłując nad sobą zapanować.
- Nie potrzeba mi pani wskazówek, jak mam się prowadzić.
- Ależ oczywiście, że nie. Po prostu przejmuję się tobą.
- To niech się pani poprzejmuje kim innym - burknęła nieuprzejmie prostytutka. - Ja
tam sama sobie radzę.
- Czy na pewno? - naciskała Delfina. - Zaklinam cię, udaj się gdzie indziej. Zrób to dla
Maisie i dla siebie. To ledwie dziecko i zasługuje na lepszy los. Dawniej pracowałaś w teatrze
jako aktorka, objeżdżałaś prowincję. Może do tego wrócisz? Tam na pewno było ci lepiej niż
tutaj.
Meg wykrzywiła śliczną buzię i spojrzała z góry na Delfinę.
- Ja tam nie wiem, jaki w tym pani interes - wycedziła zjadliwie. - Ale pojechać nie
pojadę. Sama się sobą zajmę, bo tak było i będzie. Willa nie zostawię, nie mogę. - Odwróciła
twarz. - Bo tak!
Nie mogąc zrozumieć lojalności i poświęcenia Meg dla typa pokroju Willa Kelly’ego,
przygnębiona Delfina zwiesiła głowę. Podczas podróży z trupą aktorską Meg dała się omamić
czułymi słówkami tego nikczemnika. Gdy zaproponował, że zabierze ją wraz z Maisie do
Londynu i zapewni im obu lepsze życie, bez namysłu spakowała manatki i z nim pojechała -
prosto do przybytku pani Cox, gdzie została jedną z ladacznic. Teraz służyła ciałem
lubieżnym hulakom z nabitymi kabzami, a Maisie zamieszkała w pobliskiej ochronce. Will
był pierwszym mężczyzną, którego Meg pokochała, i była gotowa uczynić wszystko, byle go
przy sobie zatrzymać. Był przy tym pierwszym mężczyzną, który ją odrzucił, szydził z niej,
bił ją i rozjuszał do białej gorączki. Mimo to nie chciała odejść.
- A Maisie? Czy na pewno dasz radę opiekować się córką?
Meg zmrużyła oczy, w których zamigotały iskierki gniewu.
- Wiem, co sobie pani myśli, i lepiej niech pani przestanie - wycedziła. - Jestem jej
matką! Może i nie najlepszą, co prawda, to prawda, ale matką. Myśli sobie pani, że
pozwoliłabym któremuś z tych brudnych zboczeńców ją tknąć? Prędzej zabiłabym ją, a potem
siebie. Ale najpierw zatłukłabym drania, co by lazł do niej z łapami.
Delfina pokiwała głową.
- Nie wątpię, że właśnie tak byś postąpiła. Tyle tylko, że tutaj zjawiają się mężczyźni
gotowi wziąć młodą dziewczynę nawet wbrew jej woli.
- Maisie nie wezmą - upierała się Meg. - Pani to nie rozumie jednego. Myśli pani, że
nie martwię się o Maisie? Właśnie dlatego dałam ją do przytułku. Jakby się co ze mną stało...
- Głośno przełknęła ślinę, mimowolnie ujawniając lęk. - Martwię się, co z nią będzie.
- Na pewno nic ci się nie stanie, Meg, a nawet gdyby, to obiecuję, że twoja córka
będzie miała zapewnioną najlepszą opiekę. Osobiście zajmę się Maisie - dodała Delfina.
W oczach Meg pojawiła się nadzieja.
- Na pewno? - wyszeptała, chwytając Delfinę za rękę. - Zrobi to pani?
- Ależ oczywiście!
- Pani obiecuje? - nalegała Meg, a jej oczy pociemniały z bólu.
Delfina po raz pierwszy usłyszała drżenie w jej głosie. Była świadoma swoich
sprzecznych uczuć - z jednej strony chciała dać wyraz zniecierpliwieniu, z drugiej zaś kusiło
ją, by ze współczuciem poklepać Meg po dłoni. Oparła się jednak obu pragnieniom i zmusiła
do namysłu. Tak ważnej decyzji nie chciała podejmować w pośpiechu.
- Tak - odparła w końcu. - Obiecuję. Zadbam o to, żeby nie stała się jej żadna
krzywda.
- Dziękuję - szepnęła Meg i odwróciła głowę, mocno zaciskając usta. Po kilku
sekundach ponownie spojrzała na Delfinę i tym razem jej oczy znowu były suche. - Lepiej
pani już idzie. Dopilnuję, coby Maisie jutro wróciła do ochronki, a dzisiaj nie przyjmę już
żadnych klientów, więc może zostać ze mną na noc. Rano ją odprowadzę.
Delfina wstała i na moment zamarła w milczeniu.
- Dobrze - powiedziała wreszcie, wpatrując się w pogrążone we śnie dziecko. - Ale
zastanów się nad tym, co powiedziałam, Meg. Zabierz Maisie i opuść to miejsce jak
najszybciej. Proszę...
Wyszła, nie czekając na odpowiedź. Bała się o dziewczynkę, gdyż w głębi serca
wiedziała, że Meg nie odejdzie z domu publicznego, dopóki Will Kelly miał nad nią władzę.
Na szczycie schodów przystanęła, gdy usłyszała głośny jęk. Jedna z dziewczyn
zostawiła lekko uchylone drzwi sypialni, spiesząc się do łóżka z klientem. Ogarnięta
niezdrową ciekawością Delfina z wahaniem podeszła bliżej i zerknęła przez szparę. W pokoju
prostytutka robiła to, za co dostawała pieniądze. Wzdrygnęła się i już miała odejść, ale coś ją
powstrzymywało.
Z początku była wstrząśnięta, lecz już po chwili poczuła przyjemne ciepło i zamarła
jak zahipnotyzowany królik przed gronostajem. W pościeli kłębiły się dwa nagie ciała,
a splątane nogi kochanków podrygiwały w lubieżnym rytmie. Delfina wbrew sobie była
zauroczona tym widokiem. Jej puls wyraźnie przyśpieszył i poczuła przyjemny dreszczyk.
Odetchnęła głęboko, nie wiedząc, co też się z nią dzieje. Przecież to były dwie
zupełnie jej obce osoby. Jak to możliwe, że ich namiętne ruchy rozbudziły tak bezecne
pragnienia? Z wykładów matki pamiętała, że tylko kobiety lżejszych obyczajów czerpią
satysfakcję z takich uciech. Próbując uspokoić zarówno ciało, jak i umysł, cofnęła się o krok.
Czuła się niczym dziewczynka, która przez dziurkę od klucza podgląda dorosłych.
Z nastroju wybił ją nagle donośny głos mężczyzny wchodzącego po schodach. Po
chwili ujrzała mocno zbudowanego jegomościa o gęstych, jasnych włosach i przystojnym,
choć z gruba ciosanym obliczu. Na widok Delfiny człowiek ten zmrużył oczy. Miał na sobie
lnianą koszulę z licznymi plamami po piwie i jedzeniu i ciemne aksamitne spodnie.
Był to Will Kelly, słynny brutal, który pił, uprawiał hazard i uwodził kobiety. Jego
blisko osadzone, przebiegłe oczy nie przegapiały nikogo i niczego, a gdy spojrzał na Delfinę,
z miejsca dostała gęsiej skórki. Zrobiło się jej niedobrze, gdyż poczuła bijący od niego smród
biednych ulic. Kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, od razu się zorientowała, że to osobnik
chytry, absolutnie bezwzględny i niebezpieczny.
Patrzyła, jak się do niej zbliża i nieruchomieje z szeroko rozstawionymi nogami
i pięściami na biodrach. Jego szare oczy były zimne i nieprzyjazne.
- A niech mnie! - wycedził. - A szanowna panna Cameron to też co tutej kombinuje?
Znowu wtyka nos gdzie nie trzeba?
- Bynajmniej - zaprzeczyła wyniośle, pragnąc za wszelką cenę zachować spokój, choć
trzęsły się jej kolana. - Przyszłam zobaczyć się z Meg i nie ma powodu, by pan krzyczał.
Mam dobry słuch.
- A szanowna pani nie myśli przypadkiem, coby zacząć u mnie karierę? - Przysunął
się do niej, wyciągnął sękate, brudne paluchy i brutalnie chwycił ją za brodę. - Całkiem,
całkiem kobitka - wycedził, pryskając na nią kropelkami żółtawej, cuchnącej śliny. - Kusząca
sztuka. Ze mną się idzie dogadać, tylko trzeba chcieć.
Delfina spiorunowała Kelly’ego wzrokiem i gwałtownie odtrąciła jego dłoń.
- Ręce precz - warknęła. - Naprawdę uważa pan, że zechciałabym oddawać się takim
jak pan i ci, którzy odwiedzają to miejsce? Za żadne skarby.
- Widywało się takie jak szanowna pani, takie same nadęte i pewne siebie, widywało. -
Zarechotał pogardliwie. - Pamiętam taką jedną francę, zwykłą sukę, co to się uważała za nie
wiadomo jaki skarb dla takiego przystojniaka z Paryża. Kilka dni starczyło, a przylazła do
mnie na kolanach błagać, cobym ją wziął do łóżka. I inna taka była jeszcze, z Kentu. Ta to
miała niewyparzoną mordę, a i tak starczył tydzień z okładem mojej gościnności, coby
przejrzała na oczy i chętnie dawała mnie, co się należy - przechwalał się.
- Chce mnie pan nastraszyć tymi ohydnymi opowiastkami o niby podbojach?
Zmierzył ją bezczelnym spojrzeniem, a jego usta wykrzywiły się w uśmieszku.
- Jakbym szanowną panią chciał nastraszyć, tobym ją wziął za łeb i zawlókł do
pustego pokoju, a potem tylko słuchał wrzasków. Krzepy mam dość i lubię czasem przylać
w mordę, fakt, ale żeby zaraz straszyć szanowną panią? Tylko mówię, że dobrze chronię
swoje dziewczyny, jak która trafi do pani Cox. Nikt się tutej nie nudzi.
- Wykluczone. Przyszłam tutaj po Maisie, i z żadnego innego powodu.
- Hę, mała Maisie - mruknął z nagłym zainteresowaniem, a jego zmrużone oczy
zalśniły. - Ładniutka rośnie. Przyjdzie dzień, że się zmieni w prawdziwą piękność... jak jej
matka. Będą miały wzięcie obie, przyciągną kupę klientów. Mamusia i córeczka, mucha nie
siada!
Delfina zamarła z przerażenia. Czy właśnie taki los czekał Maisie, czy takie było jej
przeznaczenie? Na pewno nie, tylko trzeba szybko działać, zdecydowała w duchu.
Will Kelly uważnie przypatrywał się rozmówczyni, niewątpliwie wyczuwając jej
troskę o dziecko. Zdradziła się przed nim, sama dała oręż do ręki, ale było już za późno.
- Trzymaj się z daleka od Maisie, Kelly - wycedziła. - To jeszcze dziecko. Meg zabije
cię, nim zdążysz tknąć dziewczynkę swymi brudnymi łapskami.
- Meg nie ma nic do gadania. Pożałuje, jak mi się będzie stawiać. A pani szanowna to
niech lepiej se odpuści. Maisie jest moja. Będzie z niej pierwszorzędna dziwka, jak z matki.
- Nigdy! - wybuchnęła Delfina. - Prędzej umrę, niż na to pozwolę!
Ominęła draba i zeszła po schodach, wściekła i wytrącona z równowagi, lecz mimo to
przekonana, że na razie Maisie jest bezpieczna.
Była też oszołomiona tym, co widziała przed przybyciem Willa. Całe jej ciało płonęło
i nic nie mogła na to poradzić. Stała się świadkiem zdarzenia, które nieoczekiwanie ją
rozbudziło, a teraz musiała ochłonąć.
W holu nie zastała Fergusa, więc sama otworzyła drzwi wejściowe. Na progu ujrzała
mężczyznę, który właśnie podnosił rękę, żeby zastukać ciężką, mosiężną kołatką.
- Dzień dobry - odezwał się miłym głosem. - Nazywam się Nicholas Oakley i szukam
pani o imieniu Delfina.
Przyjrzała się uważnie barczystemu jegomościowi w schludnym stroju.
- Jestem Delfina Cameron - odparła. - Czym mogę służyć?
Pan Oakley nie wyglądał na bywalca burdeli, nie sprawiał też wrażenia chorego.
W zasadzie wydawał się nieprzeciętnie zdrowy, miał twarz wysmaganą wiatrem i spaloną
słońcem, lecz przystojną i miłą.
Mężczyzna przypatrywał się jej z podobną aprobatą. Delfina ubrana była w płaszcz
z brązowego aksamitu, obszyty brązową wstążką, kawową suknię i brązowy czepek, spod
którego wymykały się rude kosmyki. Pomyślał, że to bardzo skromna kobieta i że wcale nie
wygląda na płomiennowłosą syrenę - a tak właśnie opisał mu ją właściciel gospody „Pod
Modrym Niedźwiedziem”, gdy Oakley spytał go o czystą i atrakcyjną damę, z którą jego pan
mógłby spędzić noc podczas pobytu w Londynie. Cóż, królowe nocy miewały w zanadrzu
mnóstwo niespodzianek.
Właściciel gospody zapewnił go, że dom pani Cox funkcjonuje na okrągło i jest lepszy
niż inne burdele, zaś niebywale uzdolniona Delfina opanowała taką technikę, że potrafiła
kochać się przez całą noc bez przerwy.
Pan Oakley uśmiechnął się przyjaźnie, a jego oblicze wyraźnie się rozpogodziło.
- Mój pan jest w niewątpliwej potrzebie i myślę, że pani pomoc ogromnie mu się
przyda - powiedział.
- To chyba zależy od tego, co z nim nie tak - zauważyła Delfina.
- W pewnym sensie nie jest z nim najlepiej - przyznał z wahaniem. - Mogę tylko
powiedzieć, że potrzebuje pani natychmiast.
- Coś mu dolega?
- Tak jakby. Mój pan, pułkownik Stephen Fitzwaring, wrócił na urlop z Hiszpanii,
gdzie wraz z Wellingtonem walczył z Francuzami. Obawiam się, że wyczerpujące boje odbiły
się na jego kondycji.
- Rozumiem.
Delfina gorączkowo zastanawiała się co dalej. Skoro ten człowiek był ranny, to nawet
jeśli sama nie zdołałaby mu pomóc, mogła przynajmniej ocenić jego stan i poprosić o pomoc
doktora Greya, odpowiedzialnego za zdrowie dzieci w przytułku.
- Pan Taylor, który prowadzi gospodę „Pod Modrym Niedźwiedziem” na końcu ulicy,
zapewnił mnie, że ze świecą by szukać kogoś odpowiedniejszego do pomocy. - Pan Oakley
wymownie odkaszlnął.
Delfina w swej bezbrzeżnej naiwności i łatwowierności uśmiechnęła się do niego
promiennie. Nie mogła uwierzyć, że jej charytatywne uczynki są tak poważane przez
społeczeństwo. Swego czasu poznała właściciela wzmiankowanej gospody, zażywnego
poczciwca, który regularnie wspierał ochronkę finansowo. Skoro zatem pracodawcy pana
Oakleya doskwierała jakaś paląca potrzeba, rzeczą naturalną było, że pan Taylor
zaproponował zawezwanie właśnie jej. Przed przyjściem do lupanaru dostrzegła pana Taylora
po drugiej stronie ulicy i pomachała mu życzliwie. Dobrze wiedział, że Maisie często ucieka
do matki i niewątpliwie dlatego przysłał tu pana Oakleya.
- Gdyby zechciała pani mi towarzyszyć, zabiorę ją prosto do mojego pana. - Pan
Oakley nadal patrzył na nią z ciekawością. - Nie wątpię, że przypadną państwo sobie do gustu
i zapewniam, że mój pan sowicie wynagrodzi pani wysiłki.
Delfina spojrzała na niego badawczo i pomyślała, że pieniądze bardzo przydadzą się
jej biednym sierotom.
- W istocie, mam taką nadzieję - oznajmiła. - Nie świadczę usług za darmo.
- Mój pan wcale by tego nie oczekiwał. Bynajmniej! Muszę jednak zauważyć, że
większość osób pani profesji jest gotowa nieść ulgę każdemu zainteresowanemu.
- O nie, proszę pana. Tylko tym, dla których jest jeszcze nadzieja. Pana pracodawca
jest zgodnym dżentelmenem, jak mniemam?
- I owszem, choć bywają chwile, gdy udaje bardziej surowego, niż jest
w rzeczywistości - odparł z uśmiechem. - Tylko proszę o tym nikomu nie mówić, aby nie
stracił reputacji.
- Doprawdy? - Delfina przechyliła głowę i zerknęła na niego z ukosa. - Zatem ma on
reputację?
- Jak najgorszą - odparł, spoglądając na nią przekornie.
- W takim razie proszę mi oszczędzić szczegółów. Spotkam się z nim tylko po to, by
poprawić mu samopoczucie. Czy w jego życiu nie ma kobiety gotowej otoczyć go opieką?
- Och, jest - pośpieszył z zapewnieniem pan Oakley. - W Hiszpanii pozostała pewna
piękna señorita, która pokochała go do szaleństwa i często dotrzymuje mu towarzystwa, ale
Hiszpania jest daleko. Mój pan to jeden z najwspanialszych ludzi, jakich znam.
Charakteryzuje się ponadprzeciętną mocą umysłu, a także siłą woli, która pozwoliła mu wyjść
cało z niejednej bitwy. Ze względu na tę siłę woli mojemu panu mało kto się przeciwstawia
i dlatego niekiedy zachowuje się nieco... władczo.
- Rozumiem - powiedziała Delfina sztywno. - Dziękuję za tak wnikliwe studium
charakterologiczne pańskiego mocodawcy. Na pewno je zapamiętam. A gdzież on teraz bawi?
- Zostawiłem go w łóżku w gospodzie „Pod Modrym Niedźwiedziem”. Czy jest pani
gotowa udać się tam natychmiast?
Delfina z uśmiechem uniosła torbę.
- Mam przy sobie wszystko, czego mi potrzeba.
Pan Oakley z uznaniem pokiwał głową, wyobraziwszy sobie zestaw ukrytych
w niepozornej torbie instrumentów do sprawiania rozkoszy. Pomyślał, że jego pan
z pewnością będzie usatysfakcjonowany.
Z kolei Delfina zupełnie zapomniała o ostrożności. Nawet nie przyszło jej do głowy,
że być może pakuje się w śmiertelne niebezpieczeństwo. Już dawno temu nabrała
niepokojącego zwyczaju ignorowania cudzych rad i angażowania się w sytuacje
o potencjalnie groźnych konsekwencjach.
- W drogę, proszę pana - oznajmiła. - Przekonajmy się, jak podnieść na duchu
pańskiego pracodawcę.
Nie chciała tracić czasu, świadoma, że jeśli się pośpieszy, zdąży wrócić do domu na
wieczorek muzyczny matki. Wolała się nie spóźniać, jej działalność dobroczynna i tak była
źródłem wielu napięć w rodzinie. Szlachetnie urodzoną Delfinę wciągnęła do pracy
charytatywnej ciotka Celia, która uważała, że obowiązkiem kobiety z zamożnego domu jest
wspieranie ubogich i pokrzywdzonych przez los.
- Diabeł daje zajęcie leniwym - mówiła nieustannie i dodawała z uśmiechem: - Innymi
słowy, zawsze znajdzie się praca dla chętnych.
Delfina z całych sił pragnęła nadać sens pustemu życiu. Była najmłodszą z pięciu
córek, a rodzice, ostatecznie zawiedzeni, że nie urodził się im upragniony syn, nawet nie
raczyli zamieścić w prasie powiadomienia o jej przyjściu na świat.
Zaniedbywanie graniczące z odrzuceniem miało głęboki wpływ na psychikę Delfiny.
Przez całe świadome życie zmagała się z wątpliwościami, które konsekwentnie podważały jej
pewność siebie. W oczach rodziców nie miała szansy stać się taką kobietą jak jej urodziwe
siostry, przyciągające uwagę mężczyzn, dokądkolwiek się udały.
Ona sama w obecności tak wyjątkowych istot jak siostry bliźniaczki boleśnie
uświadamiała sobie, że ma niemodne rude włosy, za duże usta i piegi na zbyt wysokich
kościach policzkowych.
Od dzieciństwa była przyzwyczajana do emocjonalnego chłodu, niemniej udało się jej
zachować ludzkie odruchy. Czuła się tak samotna, że już dawno temu postanowiła się
usamodzielnić. Chciała przeciwstawić się konwencjom i postępować w zgodzie z własnym
sumieniem, dlatego właśnie rzuciła się w wir pracy charytatywnej. Pomagała bezdomnym
i porzuconym dzieciom, zapuszczając się przy okazji w mroczne i posępne miejsca, których
istnienia jej cztery starsze, rozpieszczone i wymuskane siostry nawet sobie nie wyobrażały.
Większość obowiązków wykonywała wraz z innymi społecznikami w ochronce przy
Water Lane. Nie wszystkie dzieci, które tam mieszkały, były sierotami, część z nich podobnie
jak Maisie została porzucona przez rodziców. Delfina nieustannie organizowała publiczne
zbiórki pieniędzy i imprezy dobroczynne, irytując matkę, której nie podobało się, że córka
nagabuje osoby z wyższych sfer o datki. Praca na rzecz innych dała Delfinie cel w życiu i to
dzięki niej zachowywała wewnętrzną równowagę.
Gdy pierwszy raz przekroczyła próg ochronki, była wstrząśnięta tym, co ujrzała.
Ciotka, stara panna, która całe życie poświęciła dla dobra innych, była kobietą władczą
i dominującą, podobnie jak jej brat, ojciec Delfiny. Celia od razu poinformowała bratanicę, że
w tej pracy potrzebny jest dystans i nie wolno dopuścić, aby emocje tłumiły zdrowy rozsądek.
Trzeba kontrolować nie tylko innych, lecz także siebie.
Delfina wzięła sobie tę radę do serca i stosowała się do niej najlepiej, jak potrafiła.
Pracowała wśród ubogich, często zdumiona intensywnością swoich uczuć, od tak dawna
tłumionych. Zastanawiała się często, czy dzięki pracy jest lepsza i bardziej wrażliwa.
Skóra ciągle ją piekła na wspomnienie sceny z burdelu, a gdy szła za panem
Oakleyem, miała wrażenie, że gorączkuje. Nie cierpiała Londynu nocą, wiedziała bowiem, że
w tym mieście przemoc jest na porządku dziennym. Rzezimieszki i rabusie wędrowali po
ulicach praktycznie bezkarnie, a każdy, kto samotnie wybierał się na spacer po zmroku,
narażał się na ogromne niebezpieczeństwo.
Delfina postanowiła, że po wizycie u niedomagającego dżentelmena poprosi pana
Oakleya o przywołanie powozu lub dorożki, która dowiezie ją do domu. Szła ze spuszczonym
wzrokiem, starając się nie zwracać uwagi na przygnębiające otoczenie.
Do tętniącej życiem gospody weszli tylnymi drzwiami, po czym ruszyli po schodach
na piętro. Pan Oakley zatrzymał się przed drzwiami, otworzył je i cofnął, aby przepuścić
Delfinę.
- Pozwolę sobie odejść - zakomunikował i znikł bez słowa wyjaśnienia, zamykając za
sobą drzwi.
Delfina rozejrzała się po słabo oświetlonym pokoju. Pomieszczenie okazało się
nieduże, ale przyzwoicie umeblowane, a na łóżku spał mężczyzna. Uniesioną ręką zasłaniał
oczy, nadgarstek przewiązany miał bandażem. Uznawszy, że właśnie z powodu tej rany pan
Oakley przyprowadził ją do gospody, Delfina podeszła do nieznajomego.
Otworzyła usta, żeby się przywitać, lecz w tym samym momencie zamarła z wrażenia.
Jeszcze nigdy w życiu nie widziała tak wspaniale zbudowanego mężczyzny. Cienka kołdra
okrywała go do pasa, lecz widać było, że jest nagi. Miał piękne ciało - szczupłe i umięśnione,
o mocnych barkach i szerokiej, porośniętej czarnymi włosami piersi.
Wyczuwając obecność gościa, powoli opuścił rękę i otworzył oczy o niezwykłej,
prawie granatowej barwie. Jej serce mocniej zabiło, na twarzy ponownie wykwitły rumieńce.
Nie mogła oderwać wzroku od postaci na łóżku. Nieznajomy naprawdę był idealny, a Delfina,
dotąd wolna od wszelkich namiętności, miała wrażenie, że unosi się w powietrzu. Poczuła
wstyd, że gapi się na mężczyznę jak jakaś gąska. Na jej widok nieznajomy uśmiechnął się
z aprobatą, a biednej, naiwnej Delfinie zakręciło się w głowie. Kompletnie się pogubiła.
- Proszę, proszę - odezwał się. - Kogóż my tu mamy? Takiego skarbu się nie
spodziewałem, Oakley przeszedł samego siebie. Skąd to opóźnienie?
Delfina uświadomiła sobie, że odkąd weszła do pokoju, wstrzymuje oddech. Przybyła
tutaj w przekonaniu, że idzie ulżyć choremu, lecz straciła tę pewność. Dżentelmen na łóżku,
na oko trzydziestoletni, spoglądał na nią wyniośle. Był oszałamiająco przystojny
i w nienagannej kondycji. Gęste, kręcone, czarne włosy, lekko przyprószone siwizną na
skroniach, potargały się w czasie snu, a nieco zachrypnięty głos brzmiał głęboko i ciepło.
- Ja... ja...- zająknęła się. - Przyszłam natychmiast, kiedy pan Oakley mnie poprosił.
- Poczciwy stary Oakley. Zawsze dotrzymuje słowa i tym razem również się
przyłożył, skoro znalazł taką ślicznotkę.
Jednym ruchem odrzucił kołdrę, odsłaniając nagość, zwinnie wstał z łóżka i powoli
obszedł Delfinę, która stała nieruchomo jak głaz i marzyła o tym, żeby zapaść się pod ziemię.
Mężczyzna bezczelnie pożerał ją wzrokiem. W końcu zatrzymał się przed nią i uśmiechnął od
ucha do ucha, zadowolony z oględzin. Spłoszona Delfina przycisnęła torbę do piersi
i usiłowała skupić uwagę na czymś innym niż nagość tego człowieka. Zaczęło do niej
docierać, że być może wpakowała się w tarapaty. Robiła, co mogła, by zachować spokój,
jednak szalejące w niej emocje pozbawiły ją resztek sił po wyczerpującym dniu. Była
zmęczona i zdezorientowana, a do tego zła na pana Oakleya, który wciągnął ją w pułapkę.
- Dano mi do zrozumienia, że jest pan chory albo ranny - powiedziała urywającym się
głosem. - Ponieważ wydaje się pan absolutnie zdrowy, pozwolę sobie pożegnać się z panem.
Zaśmiał się cicho, blokując drzwi nagim ciałem.
- Nie tak prędko, słodziutka - wycedził. - Powiedz mi lepiej, jak masz na imię.
Uniosła brodę.
- Delfina - przedstawiła się. - Delfina Cameron.
- Delfina... - Westchnął. - Śliczne imię, w sam raz dla damy. Lord Fitzwaring, do
usług, dla przyjaciół Stephen. Może wina? - Wskazał karafkę na stoliku.
- Nie, raczej nie.
Stephen zachichotał, wziął od niej torbę i rzucił ją na krzesło przy łóżku. Zanim
Delfina zdążyła zaprotestować, ściągnął jej czepek i wysunął z włosów szpilki, po czym
z aprobatą pokiwał głową. Pomimo lekkiego oszołomienia alkoholem od razu dostrzegł urodę
dziewczyny. Długie loki o mahoniowej barwie okalały idealnie proporcjonalną, kremową
twarz o wystających kościach policzkowych pod dużymi, lekko ukośnymi oczami w kolorze
orzechów. Jej nos był mały i prosty, kuszące usta miękkie i wrażliwe.
- Muszę przyznać, że wybór Oakleya satysfakcjonuje mnie - oznajmił.
Przysunął się bliżej, objął ją w talii i przyciągnął do siebie stanowczym gestem.
Delfina przywarła do niego, myśląc tylko o tym, że sama jest sobie winna. Nie musiała
przecież przychodzić nocą do tego podejrzanego miejsca. Jeśli przytrafi się jej coś strasznego,
będzie za to osobiście odpowiedzialna, pomyślała. Tyle tylko że nie bardzo rozumiała, jaki
błąd popełniła i jak należało postąpić, aby go uniknąć.
Gdy Stephen pocałował Delfinę w usta, pomyślała, że czuć od niego brandy. Zbyt
wstrząśnięta i zaskoczona, aby stawiać opór, zamarła w ramionach przystojnego arystokraty.
Miała wrażenie, że oddala się od własnego ciała, była jak w transie, kiedy pogłębiał
pocałunek. Nagle zrozumiała, że to całkiem przyjemne. Nigdy dotąd nie była tak blisko
żadnego mężczyzny i podobało się jej, że może delektować się ciepłem jego ciała, dotykać
klatki piersiowej, rąk i nóg, a także wąskich bioder. Gdyby okoliczności były inne, jej
przyjemność mogłaby się przerodzić w rozkosz.
Gdy uniósł głowę, dostrzegła w jego oczach żar. Zwinnie ściągnął z niej płaszcz
i wziął ją na ręce, a ona pozostała milcząca i odrętwiała. Ponownie złożył pocałunek na ustach
Delfiny, a gdy postawił ją na podłodze, ze zdumieniem przekonała się, że zdołał rozpiąć
suknię, która teraz z szelestem zsunęła się z jej ramion i opadła na dywan. Stephen raz jeszcze
mocno chwycił Delfinę, tuląc ją do nagiego ciała i obsypując wygłodniałymi pocałunkami.
Czuła, jak kręci się jej w głowie pod wpływem jego bliskości, zapachu i smaku.
Sytuacja stała się naprawdę przedziwna. Najpierw Delfina była świadkiem zbliżenia
cielesnego w burdelu, potem trafiła w objęcia obcego, nagiego mężczyzny. Serce waliło jej
jak młotem, czuła słabość w nogach i ciepło w podbrzuszu. Nigdy wcześniej nie przeżywała
czegoś równie intensywnego.
Rozsądek zaczął powracać dopiero wtedy, gdy poczuła, jak dłonie Stephena wędrują
po całym jej ciele. Drgnęła i zaczęła się wić w jego uścisku, bo z nagłą jasnością uświadomiła
sobie, do czego zmierzał. Błyskawicznie pojęła, że jest na straconej pozycji - o ile jeszcze
przed chwilą trzymał ją w żelaznym uścisku, o tyle teraz czuła się tak, jakby unieruchomiło ją
stalowe imadło. Wszelkie próby oswobodzenia się były skazane na porażkę. Bez większego
trudu rozplątał wstążki halki i ściągnął ją z niej, uwalniając jędrny biust. Stała teraz ubrana
wyłącznie w reformy i białe jedwabne pończochy.
Ze zgrozą wciągnęła powietrze, ale w końcu udało się jej chwycić Stephena za ręce
i uwolnić od ich wszechobecnego dotyku.
- Wasza lordowska mość, pańskie zachowanie mnie zdumiewa - wykrztusiła,
wstydliwie przyciskając pełne piersi, których widok zupełnie oszołomił rozpalonego żądzą
natręta. - Rzecz w tym, że nie jestem osobą, za którą pan mnie uważa, i naprawdę muszę już
iść.
Jego twarz jednocześnie się zachmurzyła i poweselała.
- Nie mam pojęcia, jakież to obowiązki cię wzywają, słodyczy moja, ale na pewno
mogą zaczekać. W tej chwili... - Delfina zauważyła błysk w jego oczach. -...muszę cię
posiąść.
Raptownie wziął ją na ręce i niespodziewanie oboje znaleźli się na łóżku. Łagodny
zapach jej perfum połączony z uwodzicielską wonią kobiecego ciała wypełnił nozdrza
Stephena i rozpalił zmysły. Delfina drgnęła gwałtownie, kiedy otarła się nogą o jego nagie
udo. Pośpiesznie odtoczyła się i stanęła po drugiej stronie łóżka, ale plan ucieczki nie zdał się
na nic, gdyż Stephen przetoczył się za nią, błyskawicznie wyciągnął rękę i z gardłowym
śmiechem pojmał Delfinę, aby rzucić ją z powrotem na miękki materac. Następnie przygniótł
jej nagie piersi i wpił się ustami w białą szyję. Oddychał chrapliwie i nierówno, kiedy
delektował się jej smakiem. Coraz bardziej spanikowana Delfina pchnęła go mocno i na
moment uwolniła się od natarczywych pieszczot.
- Ależ wasza lordowska mość - jęknęła zdesperowana, usiłując zamaskować strach. -
Proszę mnie puścić tylko na chwilę. Później będziemy mieli mnóstwo czasu - zapewniła go
błagalnym tonem. - Wrócę, jak tylko będę mogła.
- Nie drażnij się ze mną, turkaweczko. - Oczy pociemniały mu z pożądania, gdy
z uśmiechem ściągał z niej reformy. - Jeśli to taka twoja gierka, moja ty Delfino, to proszę
cię, abyś już sobie darowała. Twoje panieńskie rumieńce dostatecznie mnie rozbudziły.
Pragnę cię i będę cię miał! Zresztą po to tutaj przyszłaś, czyż nie?
Z desperacją ponownie przesunęła się na bok łóżka, a on znowu objął ją w talii. Choć
usiłowała wyśliznąć się z silnych, dużych dłoni, nie miała najmniejszych szans ucieczki.
Przyciągnął ją do siebie, położył w miękkiej pościeli i zanim zdążyła się wyszarpnąć,
zablokował jej ciało rękami, które oparł na materacu. Następnie opuścił się na nią, nie dając
żadnej szansy ucieczki. Wyglądało na to, że każdy jej ruch tylko wzmaga jego pożądanie. Nie
miała co marzyć o oswobodzeniu się, gdy poczuła między udami twardą jak skała męskość.
Stephen popatrzył jej głęboko w oczy i uśmiechnął się powoli.
- Teraz cię posiądę, Delfino. Należność otrzymasz rano, więc nie rozczaruj mnie. Jeśli
dasz z siebie wszystko, sowicie cię wynagrodzę.
- Och - jęknęła. - Co ja wyprawiam?
Gdy się zaśmiał, jego ciepły oddech owiał jej szyję.
- Jeśli tego nie wiesz, słodyczy moja, to się zaraz przekonasz. Dzisiaj jesteś moją
oblubienicą.
Delfina naprężyła się pod nim, lecz był zbyt silny i zbyt ciężki. Musiała pogodzić się
ze swoim losem. Rozumiała, że Stephen jest bardzo podniecony i może rozładować napięcie
tylko w jeden sposób.
Jej krocze przeszył palący ból. Oczy Delfiny zaszły łzami i poczuła w ustach krew
z policzka, który przygryzła od wewnątrz. Po chwili wargi Stephena odnalazły jej usta.
Całował ją długo i głęboko, a jej ból zaczął zanikać, kiedy Stephen poruszał się, delektując
każdą chwilą.
Delfina leżała nieruchomo, mocno zaciskając powieki. Postanowiła nie dopuszczać do
siebie żadnych przyjemnych uczuć, które mogłaby czerpać z tego fizycznego kontaktu.
Uznała, że jeśli nie będzie się ruszać, zachowa odpowiedni dystans do Stephena i do tego, co
robił. Tymczasem jego pożądanie narastało z minuty na minutę i stało się jasne, że przestał
nad sobą panować. Delfina nie miała pojęcia, jak długo rozkoszował się jej ciałem, ale gdy
w końcu odsunął się od niej, przewróciła się na bok i zasłoniła kołdrą.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy brał ją po raz drugi, nieoczekiwanie poczuła coś dziwnego, czego nie mogła
stłumić ani zignorować. Jej życie zmieniło się nieodwracalnie i należało pogodzić się
z sytuacją. W tym momencie rozumiała już, jak wielkim błędem było przyjście do gospody.
Pułkownik wziął ją za ladacznicę, ale nie mogła uciec, bo był zbyt silny, a do tego zabrakło
jej woli, aby oprzeć się pokusie kontynuowania tego, co wbrew sobie zaczęła.
Stephen obsypywał pocałunkami szyję Delfiny, szeptał czułe słowa, a także dotykał
piersi, badając ich kształt. Lekko, delikatnie i niemal troskliwie zaciskał opuszki palców na
sutkach, aż nabrzmiały. Dotyk męskich dłoni zupełnie pozbawił ją samokontroli, ciepło
pocałunków rozpaliło usta, otumaniło zmysły i wprowadziło w nieznany dotąd świat doznań.
Usiłowała przezwyciężyć emocje siłą rozumu, ale zdrowy rozsądek całkowicie ją opuścił.
Przestała się bać, strach znikł, więc tylko oddychała głęboko, a dłonie Stephena
wędrowały po jej ciele. Gdy ponownie w nią wszedł, nabrała ochoty, aby poruszać się
w ustalonym przez niego rytmie. Zdumiona własną śmiałością, otoczyła go nogami, uniosła
biodra i wsunęła dłonie w jego włosy, gdy wypełniała ją rozkosz.
Nie chciała się zastanawiać, jak mogła do tego stopnia stracić godność, aby coraz
bardziej pragnąć obcego mężczyzny. Żądza, która w niej zapłonęła, była równie
nieoczekiwana, co nieujarzmiona. Delfina z ulgą przestała się jej przeciwstawiać, zatracając
w tym, co robił Stephen. Przyjemność nasilała się, a ona odruchowo robiła wszystko, aby
zmienić ją w rozkosz. Dociskała do siebie Stephena, głaskała go po plecach, a gdy nagle
zadrżał, poruszając się w niej gwałtownie, Delfina wraz z nim eksplodowała ekstazą.
Dobry Boże, co się z nią działo? Przecież postanowiła poświęcić życie pracy na rzecz
innych. Jak mogła oddawać się takim rozkoszom? Czyżby ostatnia wizyta w domu
publicznym tak bardzo skaziła jej umysł, że stała się inną kobietą? Przepadła gdzieś surowość
domu ojca, godność i elegancja świata matki. Delfina czuła się tak, jakby stała się częścią
świata pani Cox. Jak mogła trafić do łóżka nieznajomego mężczyzny, a w dodatku tak
reagować na jego zabiegi? - pytała się w duchu. Najwyraźniej wcale nie była lepsza od
dziewek, które łączyły zarobkowanie z tanią uciechą.
Stephen zasnął, trzymając ją w objęciach. Na moment zapominając o tym, co robiła
i jakie to było przyjemne, Delfina przytuliła się do jego mocnego ciała, które niespodziewanie
dało jej poczucie bezpieczeństwa. Pierwszy raz ktoś tulił ją tak mocno i intymnie, że po jej
policzkach popłynęły łzy wzruszenia. Wdychała zapach Stephena i miała wrażenie, że część
duszy tego obcego człowieka jest pusta, samotna i w potrzebie, ponieważ, tak jak ona, był
samotny na tym świecie.
Choć brakowało jej sił, pragnęła jak najdłużej cieszyć się tą chwilą, nawet kosztem
snu. Jej powieki robiły się jednak coraz cięższe, aż w końcu zasnęła, wtulona w ciało
nieznajomego mężczyzny.
Stephen otworzył oczy i popatrzył z uwagą na twarz leżącej obok kobiety. Przeszło
mu przez myśl, że jest absolutnie wyjątkowa. Długie, gęste rzęsy dotykały idealnie gładkiej
skóry policzków, usta były delikatnie różowe i kuszące. Nigdy dotąd nie widział takich
włosów - kasztanowych z mocnym rudym połyskiem, czasem wpadającym w odcień starego
złota. Długie loki spływały na ramiona i piersi, tak białe, jakby jaśniały od wewnątrz blaskiem
porannego słońca. Delfina spała spokojnie, a on poruszył się lekko i ze zdumieniem dostrzegł
plamki krwi na pościeli.
Był zdezorientowany jej wczorajszym zachowaniem. Chociaż sporo wypił, pamiętał
reakcję Delfiny, gdy weszła do pokoju, a także jej oczywisty brak doświadczenia. Dlaczego
postanowiła przyjść tutaj z Oakleyem, skoro była dziewicą? Czyżby ubóstwo zmusiło ją do
prostytucji? Westchnął i położył głowę na poduszce, zamykając oczy. Wczorajszej nocy mógł
się spodziewać przybycia każdej kobiety, ale nie dziewicy. Takie jak ona zawsze były
źródłem kłopotów, a on konsekwentnie ich unikał. Wolał używać życia w towarzystwie
doświadczonych dziewcząt.
Tej pierwszej nocy w Londynie, po wielu miesiącach na polu bitwy w Hiszpanii, na
koniec wieczoru w zatłoczonej gospodzie Stephen kazał Oakleyowi sprowadzić energiczną
dziewczynę, atrakcyjną i czystą. Powiódł wzrokiem po jej kształtnych biodrach, zmysłowych
udach i wdzięcznie wygiętych plecach. Była piękna i nagle zapragnął posiąść ją jeszcze raz,
lecz nie mógł się na to zdobyć w zimnym świetle dnia, kiedy myślał jaśniej. Gdyby kilka
godzin temu dała mu w jakikolwiek sposób do zrozumienia, że jest chętna, pewnie znowu
użyłby sobie, teraz jednak nie była już tylko ponętnym ciałem do wzięcia.
Delikatnie dotknął palcem jej twarzy i odgarnął kosmyk włosów z policzka. Nie
odezwała się ani nie poruszyła, ale jej powieki uniosły się natychmiast, odsłaniając szeroko
rozwarte źrenice.
Delfina wbiła wzrok w Stephena, powoli odzyskując świadomość po mocnym śnie.
Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że przytula się do ciepłego męskiego torsu.
Stephen Fitzwaring spoglądał na nią z góry. Był przystojny, wręcz wspaniały i pewnie
mogłaby nawet marzyć o kimś takim, ale przenigdy nie przyszłoby jej do głowy, że
wykorzysta ją do zaspokojenia plugawej żądzy.
W tym momencie uświadomiła sobie w całej rozciągłości, gdzie jest i co zrobiła,
a raczej do czego doprowadziła. Dała się wykorzystać zupełnie obcemu mężczyźnie!
Namiętność, która wcześniej rozgrzewała jej krew, teraz zmieniła się w furię i wstyd.
Zauroczenie nowymi doznaniami znikło, a w jego miejsce pojawiło się obrzydzenie do samej
siebie. Zanim zdołała się powstrzymać, jęknęła z odrazą. Strząsnęła z siebie rękę Stephena
i gwałtownie usiadła, przyciskając kołdrę do nagiego biustu. Przeszył ją dreszcz, a włosy
rozsypały się bezładnie na ramionach.
- Jak się miewamy o poranku? - spytał Stephen, zupełnie jakby rozmawiał z ochoczą
partnerką sypialnianych igraszek.
- Niby jak się mamy miewać? - burknęła, po czym usiadła na brzegu łóżka i opuściła
nogi. Ze zdumieniem i zgrozą zauważyła, że nadal jest w pończochach. - Chcę się ubrać.
- Skoro musisz. - Nie odrywając wzroku od Delfiny, wyciągnął rękę i pogłaskał ją po
udzie. Zachichotał, gdy nerwowo odskoczyła. - Mam ci jakoś pomóc?
- Niech pan mnie już więcej nie dotyka - wykrztusiła, coraz bardziej zdruzgotana
swoim zachowaniem. - Zachował się pan jak najgorzej. Sprofanował mnie pan jak... jak
okrutny lubieżnik! A teraz niech pan trzyma ręce przy sobie.
Stephen wstał z łóżka i ku nieopisanej uldze Delfiny włożył spodnie.
- Ale ze mnie okrutnik i bezecnik - zażartował. - A jeśli nie będę trzymał rąk przy
sobie, to co?
Obszedł łóżko, stanął tuż przed nią i wziął się pod boki. Nie dotykał jej, ale znajdował
się bardzo blisko.
- Będę wrzeszczeć - oznajmiła i wstała.
Była wysoką kobietą, lecz i tak przewyższał ją o głowę.
- Wątpię, żeby to coś dało - mruknął sceptycznie. - Oakley doskonale wie, że nie
wolno mi przeszkadzać, kiedy zabawiam damę.
- Byłam damą, póki pana nie spotkałam - poskarżyła się. - Wiodłam życie w cnocie
i powściągliwości, a przez pana... Przez pana czuję się jak ulicznica!
Ponownie zadrżała, odepchnęła go i zabrała się do wkładania bielizny, boleśnie
świadoma, że cienka halka nie stanowi wystarczającej zasłony przed jego badawczym
spojrzeniem. Przyczesała włosy palcami, a następnie związała je w prowizoryczny kok. Gdy
wzrok Delfiny spoczął na krwawych plamach na zmiętej pościeli, poczerwieniała jak burak -
jej hańba była ostateczna i nieodwracalna.
Oparty o słupek przy łóżku Stephen obserwował ją w milczeniu. Oderwał spojrzenie
od jej rozzłoszczonej twarzy, przeniósł je na łóżko i ponownie skierował na nią. Była nader
powabną młodą kobietą, ale zachowywała się skromnie, jak na damę przystało. Śmiałe
dziewczęta zawsze zwracały na siebie uwagę, ale niekoniecznie potrafiły ją utrzymać. Delfina
Cameron była damą i najwyraźniej do wczoraj pozostawała nieskalana. Jego rozbudzona
namiętność sprawiła, że zachował się brutalniej, niż zamierzał, ale nie przypominał sobie, by
wyraziła stanowczy sprzeciw.
- Teraz pojmuję prawdę o twoim niedoświadczeniu, Delfino - odezwał się z powagą. -
Nie wiem, dlaczego zgodziłaś się przyjść tutaj z Oakleyem, ale to twoja sprawa. Jeśli teraz
tego żałujesz, to również jest twój problem. Nie oczekuj, bym ubolewał, że miałem cię przed
innymi mężczyznami. Nie doskwiera mi też poczucie winy, że zabawialiśmy się tak
przyjemnie, ale jeśli postanowiłaś robić to zawodowo, to musisz się jeszcze sporo nauczyć.
Ars amandi w tej profesji jest podstawą. Piękne z ciebie dziewczę, żywiołowe i namiętne.
Jesteś godna miłości i każdy mężczyzna chciałby cię posiąść.
Delfina pokraśniała, zrozumiawszy, za kogo błędnie bierze ją Stephen. W duchu
musiała jednak przyznać, że gdy kochali się po raz drugi, doświadczyła kilku niespodzianek
i już nie czuła obrzydzenia. Teraz też miała ochotę pogłaskać go po muskularnych ramionach
i mocnej klatce piersiowej. Mimowolnie omiotła wzrokiem jego biodra oraz płaski,
umięśniony brzuch. Zadrżała, jej oczy pociemniały i odsunęła się o krok, jakby pokusa
stawała się nie do odparcia.
Wzdrygnęła się na myśl, że jeszcze chwila, a dołączy do grona upadłych kobiet.
Zakosztowała rozkoszy cielesnych, a teraz pragnęła więcej. A wszystko przez tego
nieznajomego. To z jego winy stała się rozwiązła i niemoralna do tego stopnia, że aż
przestraszyła się samej siebie.
- Byłaś dla mnie niczym powiew świeżego powietrza po wieczorze w dusznej
i zatłoczonej gospodzie - ciągnął łagodnie. - Urodą skusiłabyś nawet świętego.
- Moim zdaniem jest pan tak lubieżny, że wcale nie trzeba pana kusić. - Posłała mu
oskarżycielskie spojrzenie i ponownie opuściła wzrok, nerwowo zapinając suknię.
Gdy palce Stephena dotknęły jej szyi, wstrzymała oddech i cofnęła się z przestrachem.
Nie wiedziała, co będzie, jeżeli znowu zacznie czynić jej awanse, ale z pewnością nie miała
szansy odeprzeć ataku.
- Proszę mnie więcej nie dotykać... Zaklinam pana - wyszeptała błagalnie. - Uczynił
mi pan okrutną niesprawiedliwość. Czyż nie ma pan sumienia? Nie jestem prostytutką i nie
zamierzam nią być.
Stephen zmrużył oczy, ogarnięty nagłymi wątpliwościami.
- Wszak Oakland zastał cię w burdelu, czyż nie? Wczoraj wieczorem właśnie tam się
wybierał.
- W istocie, tam mnie spotkał - potwierdziła głosem łamiącym się od emocji. - Ale
poszłam tam w poszukiwaniu zaginionej dziewczynki, bowiem pracuję w sierocińcu, gdzie
pomagam leczyć chore dzieci i starców. To jest moje powołanie, panie pułkowniku, nie
prostytucja. Pan Oakley dał mi do zrozumienia, że jest pan chory i potrzebuje opieki. Dopiero
teraz w pełni dociera do mnie istota nieporozumienia. Otóż pan Oakley poszukiwał kobiety
o imieniu Delfina, która w istocie, pracuje w lupanarze i przyjęła moje imię, albowiem je lubi.
Ubolewam, że nie pojęłam tego od razu!
Stephen powoli pokiwał głową.
- W rzeczy samej, nastąpiło godne ubolewania nieporozumienie - przyznał.
- Skąd mogłam wiedzieć, że padnę ofiarą zdegenerowanego lubieżnika bez zasad
moralnych?
Stephen ściągnął brwi.
- Aż tak źle? - spytał cicho. - Zresztą wszystko jedno, za późno na obrzucanie się
oskarżeniami. Co się stało, to się nie odstanie.
- Łatwo panu mówić, kiedy to ja jestem zrujnowana - zauważyła oskarżycielsko. - Jest
pan... gruboskórną bestią. Żałuję, że nie poszukał pan sobie innej kobiety. Nie dręczy pana
świadomość, że pan mnie zgwałcił i że wcale nie mam ochoty tu pozostawać?
Stephen patrzył na nią z nieskrywanym zainteresowaniem.
- Muszę przyznać, że i owszem, właśnie zaczyna mnie dręczyć, a do tego nie mogę
powiedzieć, że cię winię, Delfino. O ile jednak mnie pamięć nie myli, miałaś mnóstwo czasu,
by mnie przestrzec przed błędem - przypomniał jej. - Gdybym w porę poznał prawdę,
wszystko potoczyłoby się inaczej.
Patrzył na nią z uwagą. Naprawdę ubolewał, że nie znał prawdy od początku i nie
kochał się z Delfiną tak, jak na to zasługiwała każda dziewica. Pragnął wyjaśnić niezwykłe
okoliczności zdarzenia i wytłumaczyć swoje zachowanie, ale nie mógł.
- Nie chcę cię okłamywać, ale wczoraj wieczorem naprawdę uznałem, że jesteś...
- Ladacznicą - dopowiedziała chłodno.
- Tak. Mężczyźni mają słabą wolę, moja droga, kiedy do głosu dochodzi ich męskość,
i najzwyczajniej w świecie nie umieją się oprzeć pięknej damie. Przysięgam jednak, że nie
tknąłbym cię, gdybym wiedział, że jesteś nieskalana. - Z lekkim uśmieszkiem przysunął się
do niej i zanim zdążyła zaprotestować, wziął ją za ręce i przyciągnął do siebie. - No, ale skoro
już cię tknąłem, teraz nie mam ochoty cię wypuścić. Chyba mi się nie dziwisz, skarbie?
Pocałuj mnie, nim wyjdziesz, moja śliczna Delfino. Ciekawe, czy uda mi się choć trochę
roztopić lód w twoim sercu...
Niewiele myśląc, pochylił się i pocałował Delfinę w usta, jednocześnie przyciągając ją
ku sobie. Przez długą chwilę delektował się słodyczą jej warg i uzależniającą bliskością ciała.
Pocałunek sprawił, że opuścił go wszelki rozsądek. Jedną rękę położył na jej plecach i ją
przytulił, żeby była świadoma jego podniecenia. Zapragnął natychmiast rzucić ją na łóżko
i powtórzyć nocne igraszki, ona jednak miała najwyraźniej inne zamiary, bo chwyciła jego
dolną wargę zębami i mocno ugryzła. Stephen odskoczył jak oparzony, klnąc siarczyście
i przełykając krew wymieszaną ze śliną.
- I pan nazywa siebie żołnierzem? - zakpiła. - Dowódcą? Oficerem? - Zamrugała
oczami, żeby powstrzymać łzy wściekłości. - Gdzie się pan nauczył takich manier,
w hiszpańskiej oborze?
Ignorując ból, popatrzył w błyszczące oczy Delfiny i oparł ręce na biodrach.
- Kocica z ciebie - mruknął. - Masz nie tylko ostry języczek, moja mała, ale i ząbki,
skaleczyłaś mnie do krwi. Nie przypominam sobie, żebyś tak protestowała, kiedy
baraszkowaliśmy.
- Trudno cokolwiek pamiętać, gdy jest się ohydnie pijanym - burknęła z odrazą.
- Nie byłem aż tak pijany, aby nie wiedzieć, co się dzieje - odparł nieco łagodniejszym
tonem. - Śmiem twierdzić, że kiedy kochaliśmy się po raz drugi, moje starania dały rozkosz
także tobie.
Delfina z furią zamachnęła się na niego torbą i gdyby nie odskoczył, dostałby prosto
w twarz. Nie spodziewał się tak ostrej reakcji.
- Następnym razem nie chybię - zapowiedziała.
Stephen uniósł brwi.
- A zatem będzie następny raz? - zapytał z ciekawością.
- Tylko jeśli będę miała pecha przypadkiem wpaść na pana. - Otarła łzy wierzchem
dłoni. - Proszę tknąć mnie jeszcze raz, a będzie pan przez resztę życia popiskiwał sopranem.
A teraz proszę przywołać pana Oakleya i kazać mu zawezwać powóz. Im szybciej oddalę się,
tym rychlej poprawi się moje samopoczucie.
Poruszony jej przygnębieniem i pełen skruchy Stephen postanowił ułagodzić Delfinę.
- Jako dżentelmen w żadnym razie nie mogę cię odesłać bez osoby towarzyszącej -
oznajmił. - Nie chcę być wścibski, ale jeśli podasz mi swój adres, zawiozę cię tam bez
zbędnej zwłoki. Jednocześnie pokornie zapewniam, że nic ci z mojej strony nie grozi.
- Doprawdy? Proszę wybaczyć, ale śmiem powątpiewać. Wolę sama dotrzeć do domu.
- Wedle życzenia. W żadnym razie nie jesteś moim więźniem. Możesz odejść
natychmiast, jeśli taka jest twoja wola.
- Akurat tego zrobić nie mogę - westchnęła. - Weszłam do pańskiego pokoju
niezauważona i umarłabym ze wstydu, gdyby ktoś zobaczył, jak stąd wychodzę.
- Zatem wezwę Oakleya. Obawiam się jednak, że te obcisłe bryczesy nie pozostawiają
miejsca domysłom i grożą mi co najmniej zakłopotaniem.
Delfina opuściła wzrok na spodnie i momentalnie tego pożałowała. Pośpiesznie
odwróciła głowę, czując krew napływającą do twarzy. W istocie wybrzuszenia nie dałoby się
zamaskować. Stephen uśmiechnął się, rozbawiony jej dyskomfortem, a Delfina odetchnęła
z ulgą, gdy ktoś niepewnie zapukał do drzwi.
- Zaraz! - krzyknął Stephen i ponownie spojrzał na Delfinę. - Muszę wynagrodzić ci
twój cenny czas, moja droga. Jaka jest obowiązująca stawka? - Pożałował swoich słów,
ledwie je wypowiedział, bo w oczach Delfiny ujrzał ból i upokorzenie.
- Skąd niby mam to wiedzieć? Wszak powiedziałam panu, że nie jestem dziewką. Nic
mi pan nie jest winien, panie pułkowniku. Mam swoją dumę i na pewno nie przyjmę od pana
żadnych gratyfikacji. Gdyby jednak zapragnął pan przekazać odpowiednio dużą donację na
rzecz sierocińca przy Water Lane...
- Zajmę się tym. - Ich spojrzenia skrzyżowały się. - Rozumiem twoją złość i sam czuję
się fatalnie po tym, jak cię potraktowałem. Moje zachowanie było niewybaczalne.
Jego szczerość zbiła Delfinę z tropu.
- To prawda - zgodziła się ostrożnie.
- Obawiam się, że subtelność nie jest moją najmocniejszą stroną, ale jeśli miałabyś
ochotę mnie spoliczkować, bardzo proszę.
Delfina powoli pokręciła głową.
- Nie zrobię tego - odparła.
Przez chwilę stali w milczeniu, spoglądając na siebie z uwagą. Czuła, że ma do tego
mężczyzny dziwną słabość, choć powinna go nienawidzić a co najmniej nim gardzić.
Wyglądało na to, że nocne uczynki ujdą mu płazem, ponieważ nie mogłaby nikomu
opowiedzieć o tej wstydliwej sprawie. Zadrżała tak mocno, że niemal ugięły się pod nią nogi.
Tej nocy doświadczyła na własnej skórze męskiej nieprawości, a także uświadomiła sobie, że
potrafi być rozwiązła.
Gdy Stephen odwrócił się od niej, dostrzegła swoje odbicie w pękniętym lustrze po
drugiej stronie pokoju. Do jej oczu napłynęły łzy bezsilnej furii. Zdrajczyni, pomyślała ze
wzrokiem utkwionym w pobladłej twarzy w zwierciadle. Jak mogłaś do tego dopuścić,
bezwstydna rozpustnico? Gdzie twój honor?
Nie doczekała się odpowiedzi.
Stephen w końcu otworzył drzwi i wpuścił pana Oakleya, który uśmiechnął się do niej
nieśmiało. W odpowiedzi posłała mu złowrogie spojrzenie, a on skierował wzrok na
pułkownika, wyraźnie zdezorientowany. Stephen zrobił skruszoną minę. Coraz bardziej
skonfundowany pan Oakley zerknął na łóżko i wytrzeszczył oczy na widok poplamionej
pościeli. Stephen zauważył jego osłupienie i pokiwał głową.
- Wygląda na to, stary druhu, że popełniłeś błąd - oznajmił. - Obecna tu Delfina nie
jest bynajmniej tą Delfiną, której szukałeś. Doszło do niefortunnego nieporozumienia
i niewiele da się na to poradzić. Póki co sprowadź dla niej jakiś powóz i postaraj się, by
wyszła z gospody niezauważona. To ważne. Oboje na ciebie liczymy.
Delfina włożyła czepek, podniosła torbę i szybko wyszła za panem Oakleyem. Liczyła
na to, że nigdy więcej nie zobaczy pułkownika Fitzwaringa. Nie miała szansy zapomnieć
tego, co zrobił, i nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby mu wybaczyć.
Nadal była w szoku po tym, czego doświadczyła, ale dopiero w powozie podążającym
na Mayfair dotarło do niej, jakie mogą spotkać ją konsekwencje. Wstrząśnięta
i rozwścieczona postępowaniem pułkownika, zamarła, zbulwersowana powagą sytuacji.
Wyglądało na to, że jej niewinność znikła bez śladu i trzeba stawić czoło nowemu
i nieznanemu wymiarowi życia.
Delfina była córką lorda Johna Cameron oraz lady Evangeline. Cała rodzina poza
dwiema starszymi córkami mieszkała w jednym z eleganckich domów wokół Berkeley
Square.
Właśnie miała dyskretnie zakraść się do środka, kiedy drzwi się otworzyły i stanął
w nich kamerdyner Digby, którego znała od urodzenia.
- Dzień dobry - powitała go. Nie wątpiła, że podobnie jak wszyscy w domu, chciał
wiedzieć, co ją zatrzymało i dlaczego spędziła całą noc poza domem. Modliła się w duchu, by
nikt nie poznał prawdy. - Czy wszyscy jeszcze śpią?
- Lady Cameron bawi w salonie. Była wyjątkowo przejęta całonocną nieobecnością
panienki i wstała wcześnie rano. Panienka ma się niezwłocznie stawić przed jej obliczem.
Delfina zwiesiła głowę. Miała nadzieję, że zdąży wziąć kąpiel, przebrać się i dopiero
potem odwiedzi rozjuszoną matkę, ale wyglądało na to, że jej plany wzięły w łeb.
- Rozumiem - westchnęła. - W takim razie pójdę do niej, a ty każ którejś z pokojówek
przygotować dla mnie kąpiel, dobrze, Digby?
Matka Delfiny siedziała w ulubionym fotelu przy oknie. Mimo wczesnej pory
w pokoju było bardzo duszno i lady Evangeline wachlowała się dla ochłody. Niewysoka
i szczupła, miała nienagannie ułożone, szpakowate włosy, a jej gniew wydawał się niemal
namacalny. Z zaciśniętymi ustami zatopiła złowrogie spojrzenie w córce, po czym
energiczniej pomachała wachlarzem. Delfina podeszła bliżej i położyła ręce na oparciu
jednego z krzeseł, żeby nie stracić równowagi.
- Dzień dobry, mamo - przywitała się. - Przepraszam, że dałam ci powód do
niepokoju.
- Niepokoju? - wycedziła dama z irytacją. - Dobrze wiedziałaś, że zależało mi na
twojej obecności podczas wieczorku muzycznego wczoraj wieczorem. Nie dość, że nie
przyszłaś, to jeszcze nie raczyłaś zawiadomić mnie, iż wrócisz dopiero rano! To absolutnie
niestosowne! Gdzie się włóczyłaś? Chcę wiedzieć. Spójrz tylko na siebie - wyglądasz, jakbyś
spała w ubraniu.
- Ja... musiałam do późna zostać w ochronce. Dwoje dzieci zachorowało...
Pomagałam... Potem zrobiło się za późno, żeby wracać, więc spędziłam noc w przytułku.
Lady Cameron podejrzliwie zmrużyła oczy.
- Delfino, nie wierzę ani jednemu słowu. Kłamiesz jak najęta i wiem o tym doskonale.
Nie wracałaś, więc posłałam po ciebie lokaja do sierocińca. Powiedziano mu, że już wyszłaś.
Nawet nie chcę myśleć o tym, z jakimi ludźmi się zadajesz. I pomyśleć, że to wszystko
sprawka Celii.
- To wcale nie jest wina ciotki Celii. - Przyłapana na kłamstwie Delfina zrozumiała, że
musi wyznać matce część prawdy. - Właściwie to... poszłam szukać zaginionej dziewczynki.
- I znalazłaś ją?
- Tak. - Delfina skinęła głową.
- Gdzie?
- Uciekła do matki... do domu uciech pani Cox, na samym końcu Water Lane.
- Rozumiem. Zatem jej matka jest kobietą upadłą. Czy mam przez to rozumieć, że
przekroczyłaś próg tego przybytku?
- Owszem - przyznała Delfina cicho.
Lady Cameron aż do ślubu mieszkała w ekskluzywnej części Bath. Jej życie
sprowadzało się do codziennych spacerów po Mayfair, popijania herbaty z przyjaciółkami
w parku oraz wieczornych rozrywek. Nigdy nie była w takich miejscach jak St. Giles czy
Seven Dials, wylęgarniach chorób i rozpusty; nigdy też nie widziała kobiet pokroju Meg ani
dzieci takich jak Maisie. W przeciwieństwie do Delfiny i ciotki Celii nie umiałaby pojąć, jak
cierpią te nieszczęsne kobiety.
- Podstawowym atrybutem damy jest stosowne zachowanie, czy to w miejscu
publicznym, czy to prywatnie... A do tego niezbędne są dobre maniery. Ty, Delfino, nie
wykazałaś się ani jednym, ani drugim. Dlaczego taka jesteś? - Lady Cameron westchnęła
ciężko. - Czemu nie bierzesz przykładu z sióstr?
- Nie jestem taka, jak moje siostry, mamo.
- W istocie. Jesteś nazbyt wygadana, nieposłuszna... A w dodatku robisz rzeczy, które
żadnej szanującej się młodej damie nawet nie przeszłyby przez myśl. Narażasz się na
niebezpieczeństwo i kusisz los, kręcąc się nocą po ulicach pełnych łotrów spod ciemnej
gwiazdy. Do tego cierpisz za każdym razem, kiedy zmienia się pogoda.
Oczy Delfiny zaszły łzami.
- To nie dlatego cierpię - odparła, usiłując zachować spokój. - To ból odrzucenia,
którego wy jesteście przyczyną. Liczyliście na syna, a tymczasem urodziłam się ja i nie
możecie mi tego wybaczyć!
Słowa wyrwały się Delfinie, nim zdążyła ugryźć się w język. Matka nawet nie
próbowała ukryć zakłopotania.
Brak miłości i aprobaty doskwierał jeszcze bardziej niż dotąd, bo jej niewinność
przepadła bezpowrotnie.
Z wysiłkiem wzięła się w garść i dodała:
- Nie powinnam była... Przepraszam... Sprowokowały mnie twoje pytania...
Lady Cameron wstała i uniosła głowę. Oddychała szybko, a w jej oczach pojawił się
gniew.
- Wraz z ojcem dokładaliśmy wszelkich starań, aby cię dobrze wychować, Delfino -
wycedziła. - Robiliśmy, co w naszej mocy, ofiarowaliśmy ci wszystko, a tobie zależy tylko na
pracy dobroczynnej. W twoim życiu nie ma miejsca na nic innego. Nie wiem, skąd u ciebie ta
słabość do pospólstwa. Może to dobrze, że jesteś wrażliwa i okazujesz im współczucie...
Szkoda tylko, że nie traktujesz równie dobrze swoich najbliższych.
- Przykro mi, mamo - wyjąkała Delfina niepewnie. - Kocham ciebie, papę i siostry, ale
naprawdę lubię robić to, co robię.
- Przykro ci? - Matka nie kryła pogardy. - Może gdybyś była przykładną córką, nie
czułabyś się odrzucona. Nadal czekam, aż wyjaśnisz, gdzie spędziłaś całą noc. Czy mam
rozumieć, że zatrzymałaś się w tym... w tym burdelu?
Delfina pobladła i odwróciła wzrok. Lady Cameron podeszła bliżej, stanęła tuż przed
nią i popatrzyła jej w oczy, usiłując wyczytać z nich prawdę. Zmarszczyła nos, zupełnie jakby
wyczuła zapach mężczyzny. Od razu domyśliła się prawdy.
- Mam rację! - warknęła z niedowierzaniem. - Byłaś z mężczyzną? Mów zaraz!
Z trudnym do wytrzymania bólem w sercu i ze łzami w oczach Delfina skinęła głową.
Nie mogąc dłużej wytrzymać napięcia, wyrzuciła z siebie całą prawdę. Z najdrobniejszymi
szczegółami opowiedziała, co się jej przytrafiło. Przypomniała sobie, że gdy lord Fitzwaring
brał ją po raz drugi, zamarła i ustąpiła, gdyż stało się jasne, że walka nie ma sensu. Był
zwycięzcą, choć w nierównej walce ze słabszym przeciwnikiem.
Przestawszy się opierać, poczuła dziwną, fizyczną podnietę. Ze zgrozą uświadomiła
sobie, że pomimo samokontroli w trakcie odwiedzin w burdelu padła ofiarą zmysłowych
rozkoszy równie łatwo jak kobieta, którą widziała podczas miłosnego aktu z mężczyzną.
W tamtej chwili zrozumiała, że mężczyźni i kobiety ciągną ku sobie, by cieszyć się rozkoszą.
Tak właśnie zostali stworzeni, to absolutnie naturalne, ale problem w tym, że jej matka
widziała te sprawy inaczej.
Lady Cameron z nieskrywaną zgrozą słuchała wyznań córki. Przez chwilę na jej
twarzy malował się wyłącznie szok, lecz potem oczy damy rozbłysły, zupełnie jak wtedy, gdy
jej najstarsza córka wyszła za lorda Rundell. Za maską dystyngowanej wyniosłości skrywała
się ambitna matrona, pragnąca jak najlepiej dla dzieci i zdecydowana uczynić wszystko, aby
uniknąć skandalu oraz obrócić sytuację na swoją korzyść.
- Powiadasz, że ten mężczyzna jest pułkownikiem w armii Wellingtona? - Pokiwała
głową. - Co jeszcze? Jest bogaty? Utytułowany? Mów!
- To lord Stephen Fitzwaring. Więcej o nim nie wiem.
- Twoje zachowanie było lekkomyślne i całkowicie nieodpowiedzialne. Teraz musisz
za to zapłacić. Rzecz jasna, ten człowiek będzie zmuszony ożenić się z tobą. I zrobi to, o ile
jest dżentelmenem, w co zaczynam wątpić.
Delfina jeszcze nigdy nie widziała takiej miny na twarzy matki. Lady Cameron
patrzyła na córkę twardo, przewiercając ją wzrokiem na wylot. W pewnej chwili zerknęła na
jej brzuch i ponownie podniosła spojrzenie.
- A jeśli zaszłaś w ciążę? Wzięłaś to pod uwagę?
Delfina zamarła, a krew odpłynęła jej z twarzy. W swojej niewinności nawet nie
pomyślała, jakie mogą być konsekwencje poczynań pułkownika Fitzwaringa. Gdy rozchyliła
usta, żeby coś powiedzieć, matka uniosła rękę.
- Milcz - wycedziła ze złością. - Zachowałaś się okropnie. Jesteś zwykłą bezwstydnicą
i zakałą rodziny. Wzdragam się na myśl o tym, jak przyjmie to twój ojciec.
John Cameron był niskim, przysadzistym mężczyzną o szkockich korzeniach
i porywczym usposobieniu. Wezwany do żony, zjawił się natychmiast, a gdy poznał prawdę
o córce, jego gniew przypominał huragan.
- Zawsze wiedziałem, że nic dobrego nie wyniknie z tych twoich wizyt w sierocińcu,
nawet jeśli były one pełne dobrych intencji - zagrzmiał, czerwony po czubki uszu. -
Nawarzyłaś sobie piwa, teraz je wypijesz. Jesteś skończona, jeśli ten mężczyzna nie weźmie
cię za żonę. Chyba masz tego świadomość, Delfino?
Wyprostowała się i popatrzyła ojcu w oczy.
- Popełniłam błąd, poważny błąd, z którego konsekwencjami muszę żyć - powiedziała
powoli. - Ale dlaczego mam wychodzić za mąż?
- Ślub jest konieczny - upierał się lord Cameron. - Chwała Bogu, że ten człowiek
wydaje się dobrze urodzony.
- Nie ożeni się ze mną.
- Zobaczymy. Jeśli temu Fitzwaringowi wydaje się, że pohańbi moje dobre imię,
uwodząc mi córkę, a potem umknie do Hiszpanii, to jest w błędzie. Zapłaci za to. Osobiście
tego dopilnuję!
Delfina poczuła się całkiem bezsilna. Nie mogła wypowiedzieć ani jednego słowa,
a co dopiero przeciwstawić się rodzicom, którzy połączyli siły i podjęli ostateczną decyzję
w sprawie jej przyszłości.
Dwa dni później ojciec wezwał Delfinę do gabinetu. Spodziewając się kolejnego
upokarzającego kazania, z ciężkim sercem ruszyła na spotkanie.
Ojciec stał odwrócony plecami do kominka.
- Wejdź, Delfino. - Skinął głową w kierunku wysokiego mężczyzny, który wyglądał
przez okno, przez co nie widziała jego twarzy. Z rozstawionymi nogami, dłońmi na plecach,
w szkarłatnej marynarce i białych spodniach munduru, wydawał się sztywny i wyniosły. -
Znasz już pułkownika Fitzwaringa, ma się rozumieć.
Serce podeszło Delfinie do gardła. Targały nią sprzeczne emocje. Stephen się
odwrócił i popatrzył na nią niezwykłymi oczami o ciemnoniebieskiej barwie. Delfina
mimowolnie poczuła radość i entuzjazm - była zła na siebie z powodu tak spontanicznej
reakcji na przystojnego oficera, do którego powinna żywić wyłącznie odrazę.
Świadoma jego uważnego spojrzenia, drżącymi palcami dotknęła kołnierzyka sukni.
- W istocie, mieliśmy okazję się poznać - odparła chłodnym i obojętnym tonem. -
Witam, wasza lordowska mość.
- Panno Cameron. - Ukłonił się, a w jego głosie zabrzmiała nuta ironii.
Stephen z trudem zachowywał spokój. Nie spodziewał się, że lord Cameron udzieli
mu reprymendy.
- To mój ojciec poprosił pana o przybycie. Czy tak, wasza lordowska mość? - zapytała
Delfina.
- Owszem - potwierdził zwięźle. - Mniemam, że zastaję panią w dobrym zdrowiu?
- Jak pan widzi - odparła lodowato. Przeszło jej przez myśl, że Stephen pewnie
wolałby stawić czoło całej potędze armii Napoleona, niż bawić dzisiaj w tym domu. -
Miewam się całkiem dobrze.
Stephen ukłonił się lekko i ponownie umilkł. Na jego usta zabłąkał się leniwy
uśmieszek i wyglądało na to, że przystojny arystokrata niewiele sobie robi z zaistniałej
sytuacji.
Armia była dla niego najważniejsza, więc nie miał czasu na żeniaczkę i sprawy
sercowe. Mężczyzna, który zbyt mocno kochał, okazywał słabość. Co oczywiste, Stephen
ulegał pragnieniom cielesnym, podobnie jak każdy. Przez jego życie przewinęło się wiele
kobiet - o niektórych zapomniał bezpowrotnie, inne przechowywał w życzliwej pamięci.
Naprawdę bliska jego sercu była tylko jedna, piękna, zimna i zdradziecka, którą opuścił
z gorzkim przekonaniem, że miłość jest zarezerwowana dla młodych idealistów. Lubił
dojrzałe panie, znające reguły gry i akceptujące fakt, że romanse kiedyś się kończą, więc nie
liczyły na nic więcej.
Podczas służby skupiał się jedynie na rozwoju umysłu oraz hartu ducha, tak aby jak
najlepiej radził sobie na polu bitwy. Trzymał się tej reguły do czasu spotkania z tą irytującą,
choć piękną młodą kobietą. Skąd mógł wiedzieć, że trafił na córkę lorda z londyńskiej elity?
Pożądanie wciągnęło go w pułapkę, którą sam na siebie zastawił. Teraz musiał zapłacić
wysoką cenę za uleganie namiętności.
ROZDZIAŁ TRZECI
Lord Cameron popatrzył na córkę. Nie znał powodów, dla których Delfina trafiła do
łoża tego mężczyzny i wcale nie chciał ich znać. Liczył jednak na to, że nie ma do czynienia
z głupcem. Jeśli pułkownik chciał uniknąć skandalu, musiał ożenić się z Delfiną. Camerona
ostrzegano jednak, żeby go nie rozgniewał, gdyż Fitzwaring uchodził za niezwykle
porywczego człowieka.
- Lord Fitzwaring potwierdził, że w istocie, trzy dni temu doszło między wami do
zbliżenia w gospodzie „Pod Modrym Niedźwiedziem”. Jako człowiek honoru chciałem
poznać fakty, nim poprosiłem go, by postąpił jak należy.
Delfina przechyliła głowę, mierząc wzrokiem swego uwodziciela.
- Postąpi pan tak, jak należy, wasza lordowska mość? - zapytała.
- Naturalnie - odparł Stephen. - Ojciec pani i ja rozmawialiśmy o tej sprawie.
Zamierzamy dopilnować, by została pani otoczona należną opieką.
- Doprawdy? - Zaśmiała się z goryczą. - Wierzę w troskę ojca, lecz kiedy przypomnę
sobie, jak pan mnie potraktował, nie mogę wyzbyć się obaw. Pana zdaniem cieszy mnie, że
muszę prosić o ratunek człowieka, który skradł mi niewinność? Zrobi pan, co uzna za słuszne.
Proszę kierować się dumą i honorem, ale nie liczyć na to, że w łatwy sposób oczyści pan
sumienie. Przekroczenie progu tego domu to za mało, wasza lordowska mość, żeby pozbyć
się wyrzutów sumienia!
Stephen zacisnął usta, a jego oczy błysnęły.
- Radziłbym uważać na słowa. - Pochylił się lekko ku niej. - Nie musiałem tu dziś
przychodzić. Mogłem zasłaniać się brakiem pamięci ze względu na mój nietrzeźwy stan
i oznajmić ojcu pani, iż jest w błędzie.
Delfina nie miała ochoty na dyplomację.
- Tak, pamiętam pańskie opilstwo. - Uśmiechnęła się drwiąco. - Przypominam sobie
również uroczy pieprzyk na pańskim...
- Dość! - zagrzmiał Stephen, rozgniewany jej bezczelnością.
Obserwowała, jak tracił nad sobą kontrolę. Jego oczy pociemniały i przez chwilę nie
był w stanie wydobyć z siebie ani słowa. W końcu jednak opanował się i dodał nieco
spokojniej:
- Mogę tylko przeprosić za swoje zachowanie i zaoferować rekompensatę. Mówiłem
pani ojcu, że gotów jestem się ożenić i ma moje słowo, że będzie pani utrzymywana w sposób
przystający pani pochodzeniu.
Uśmiech Delfiny przypominał raczej grymas niesmaku. Wyczuwała, że Stephen był
zły na siebie za to, iż dał się wmanewrować w małżeństwo.
- Cóż za wspaniałomyślność, wasza lordowska mość. Od czego zaczniemy?
- Wystarczy. - Ojciec popatrzył na nią zimno. - Jesteś zbyt impertynencka. Zachowuj
się, proszę, jak na damę przystało. To właśnie przez twoje nieposłuszeństwo i niechęć do
respektowania zasad obowiązujących młode damy znalazłaś się w takiej sytuacji. Czy dociera
do ciebie, że jesteś zbrukana? Wszyscy uznają cię za zhańbioną. Jeśli twój romans z lordem
Fitzwaring ujrzy światło dzienne i ludzie dowiedzą się, że pozbawił cię cnoty, zamkną się
przed tobą wszystkie drzwi w Londynie.
- Papo, to nie był romans - oznajmiła z oburzeniem. - Przecież...
- Milcz. Twoja matka i ja zawsze powtarzaliśmy, że nic z ciebie nie będzie, i ten
ostatni wyczyn dowodzi naszej racji. Robię to z prawdziwym niesmakiem, jednak dla twojego
dobra muszę nalegać, by lord Fitzwaring stanął z tobą przed ołtarzem.
Delfina czuła się całkowicie upokorzona. Ojciec próbował zmusić ją do zmiany życia.
Tak niewiele widziała, prawie wcale nie znała mężczyzn. Była wraz z matką tylko na kilku
nudnych spotkaniach, kilku tańcach i wieczorkach. Nie obracała się w towarzystwie, jak
większość dziewcząt w jej wieku, a Stephena Fitzwaringa mogła porównywać jedynie
z mężczyznami, którzy adorowali jej siostry bliźniaczki Rose i Fern. Wszyscy oni wydawali
się jej nudni i zupełnie nieatrakcyjni. Stephen ani trochę ich nie przypominał.
- Ale ja nie mam ochoty wychodzić za lorda Fitzwaring - oświadczyła.
- To nie podlega dyskusji. Pułkownik się zgodził, choć Bóg mi świadkiem, że gdybym
był raptusem, obiłbym go batem. Jeśli nie załatwi się tego w odpowiedni sposób, będziesz
wystawiona na publiczne pośmiewisko i narazisz się na skandal, który cię zrujnuje. Dlatego
właśnie już za dwa dni dostaniecie specjalną dyspensę na małżeństwo.
Zaskoczona Delfina szeroko otworzyła oczy.
- Skąd ten pośpiech? - zapytała słabym głosem.
- Obowiązki wzywają mnie natychmiast do Hiszpanii - poinformował ją Stephen.
- Czyżby? - Dumnie uniosła głowę. - Hm, wcale nie jestem rozczarowana.
Zirytowany Stephen zmrużył oczy.
- Odzywa się pani do mnie bez należytego szacunku - wycedził. - Gdy zostanę pani
mężem, to się z pewnością zmieni.
Jego słowa wcale jej nie zdenerwowały. Uśmiechnęła się z rozbawieniem i lekką
pogardą, tak jak to miał w zwyczaju jej ojciec. Delfina dobrze wiedziała, że to doprowadza
ludzi do szału.
- Kiedy zostanie pan moim mężem, będę modliła się, by wojna z Francją trwała jak
najdłużej i by obowiązki w Hiszpanii nie pozwalały panu wrócić do kraju - zapewniła go. -
A do tego czasu będę tak uprzejma w stosunku do pana, jak pan w stosunku do mnie.
Zazwyczaj przychodzi mi to naturalnie, chyba że spotykam się z przypadkiem
nieumiarkowania w piciu i zachowaniu.
- Dość - przerwał jej ojciec. - Przejdźmy do rzeczy. Czeka nas sporo przygotowań.
- Myślę, że w tych okolicznościach najlepiej będzie, jeśli Delfina zostanie tutaj do
mojego powrotu z Hiszpanii - oświadczył Stephen. - Wtedy zabiorę ją do domu w Kornwalii.
- Nic podobnego, wasza lordowska mość - oświadczył lord Cameron. - Po ślubie
miejsce mojej córki będzie w pańskim domu, i tam proszę ją zawieźć. Jestem pewien, że bez
większego opóźnienia dołączy pan do swojego pułku.
Stephen zmierzył przyszłego teścia lodowatym spojrzeniem.
- Naturalnie, jeśli tak na tym panu zależy. - Uniósł brwi.
- A i owszem.
- Niech i tak będzie. Wyjeżdżam jednak niemal natychmiast i zabraknie mi czasu, by
pomóc się jej rozgościć.
- Doskonale dam sobie radę bez pana - oświadczyła Delfina butnie.
Stephen spojrzał na nią spokojnie.
- Z pewnością. Proszę jednak pamiętać, że w tym małżeństwie utkwi pani do końca
swoich dni - zauważył.
- Zapomniał pan o wojnie, wasza lordowska mość? Pochłania tak wiele ofiar. To
wielce prawdopodobne, że pan nie wróci.
Stephen zaśmiał się lekceważąco i popatrzył na nią chłodno.
- Bez obaw, Delfino. Nie mam zamiaru tak wcześnie pani opuścić.
- Musimy również porozmawiać o posagu Delfiny. Gotów jestem okazać hojność.
- Proszę zatrzymać pieniądze - wycedził Stephen. - Niczego od pana nie chcę.
Delfina omal nie jęknęła ze zdumienia, a jej zdezorientowany ojciec wpatrywał się
w pułkownika.
- Czy dobrze pana zrozumiałem, wasza lordowska mość? - spytał po chwili.
- Owszem - odparł zimno Stephen. - Nie chcę żadnej zapłaty za ten ożenek.
- Przecież taki jest zwyczaj.
- Ja go nie pochwalam. Stać mnie na to, by zaspokoić potrzeby Delfiny i bez pana
wsparcia.
- Nie zamierzam być dla pana obciążeniem, panie pułkowniku - wtrąciła Delfina. -
Ani towarzyskim, ani finansowym. Proszę wziąć pieniądze, przynajmniej dzięki temu
zachowam resztki godności.
- Jako moja żona nie zdoła się pani utrzymać bez mojej pomocy. - Popatrzył na nią
zimno. - Wkrótce sama się pani o tym przekona.
Po tych słowach skinął głową i wyszedł. Delfina zdążyła jeszcze zerknąć na jego
arystokratyczny profil, gdy zatrzymał się na chwilę, by oświadczyć, że nie spóźni się na ślub.
Ceremonia szybko się skończyła. Delfina poślubiła lorda Fitzwaring i po wyjściu
z kościoła była blada jak płótno. Teraz szykowała się do opuszczenia Londynu.
Nie mogąc się doczekać, aż upadła córka zniknie z miasta, lord i lady Cameron bardzo
przyśpieszyli bieg spraw. Nie było pięknej sukni ślubnej ani druhen, tylko mąż, który jej
nienawidził za to, że został przymuszony do małżeństwa, i najbliższa rodzina.
Po przysiędze Stephen wsunął obrączkę na palec Delfiny, po czym pocałował jej
zimne usta, patrząc na nią z drwiącym uśmiechem. Zaczerwieniła się po czubki uszu,
świadoma, że z niej kpił, ale niosła dumnie głowę.
- Gdybym była mężczyzną, nie uszłoby to panu płazem - wycedziła.
Stephen uśmiechnął się szerzej i powiedział bardzo cicho:
- Gdybyś była mężczyzną, nie znaleźlibyśmy się w tej sytuacji, skarbie.
Zdenerwowana Delfina usiłowała oswobodzić rękę. Zebrani zapewne uważali, że
Stephen czule trzyma dłoń oblubienicy, pannie młodej jednak uścisk kojarzył się raczej
z żelazną obręczą, która zaciskała się tym mocniej, im energiczniej próbowała się uwolnić.
Stephen pochylił głowę, a jego ciepły oddech owiał jej policzek.
- Nie uciekniesz ode mnie, Delfino - szepnął, tak jakby bawił się jej smutkiem. - Mam
bardzo zaborczą naturę. Teraz jesteś moja, już na zawsze, więc uśmiechaj się i pokaż
wszystkim, jak cieszy cię ten ślub.
Delfina czuła się prawdziwie upokorzona. Odebrano jej niezależność i znalazła się na
łasce i niełasce porywczego człowieka.
- Jest pan najobrzydliwszą ropuchą, jaką kiedykolwiek widziałam - syknęła.
Stephen nie wydawał się ani zdumiony, ani obrażony. Uniósł tylko brwi, a w jego
oczach błysnęło rozbawienie.
- To przełomowy moment, skarbie. Wyrażano się już o mnie w nader niepochlebny
sposób, ale dotąd nikt nie nazwał mnie ropuchą. - Zachichotał i z Delfiną u boku ruszył ku
wyjściu z kościoła.
Uczta weselna przebiegała w napiętej atmosferze i szybko dobiegła końca, a państwo
młodzi rozpoczęli przygotowania do wyjazdu do Kornwalii. Stojąc w holu, Delfina
pomyślała, że niewątpliwie śni przerażający koszmar. Tylko dwie z jej sióstr, Rose i Fern,
pojawiły się na uroczystości. Od nocy spędzonej z lordem Fitzwaring właściwie nie widywała
bliźniaczek. Była pewna, że matka celowo trzyma je od niej z daleka, aby najmłodsza siostra
przypadkiem nie zaraziła ich niemoralnością. Dwie starsze siostry Delfiny, mężatki,
mieszkały zbyt daleko, aby zdążyć na pośpieszny ślub. Bliźniaczki były zupełnie zaskoczone,
gdyż nie miały pojęcia, co zaszło między ich siostrą a przystojnym żołnierzem. Rose i Fern
wyglądały jak piękne lalki, delikatne i kruche, o jasnych włosach i bladej skórze, obie
w identycznych sukniach koloru kości słoniowej. Niewinne dziewczęta miały nienaganne
maniery i stanowiły całkowite przeciwieństwo Delfiny.
Lord i lady Cameron uwielbiali swoje śliczne, jednakowe córeczki. Przez całe życie
Delfina marzyła o tym, żeby rodzice patrzyli na nią tak, jak na Rose i Fern. Teraz ich
pośpiech, by pozbyć się jej z domu, wywołał ból niemal nie do zniesienia.
Pożegnała służących, którzy zebrali się w holu, aby złożyć jej życzenia. O dziwo, nie
obyło się bez łez. Ze szczególnym smutkiem żegnała się z ciotką Celią, świadoma, że starszej
pani będzie brakowało jej pomocy w ochronce. Ta przytomna kobieta, opanowana w niemal
każdej sytuacji, została wtajemniczona w okoliczności poprzedzające pośpieszne małżeństwo.
Teraz na twarzy damy pojawił się szeroki uśmiech, a oczy zaszły łzami.
- Niech cię Bóg błogosławi, moja droga. - Czule przytuliła Delfinę. - Będę za tobą
tęsknić z wielu powodów. Jestem z ciebie bardzo dumna...
- Dumna? - powtórzyła Delfina. - Jak możesz odczuwać dumę, skoro okryłam was
wszystkich hańbą?
Celia uśmiechnęła się do niej łagodnie.
- Co za nonsens - oznajmiła. - Czasem kobieta nic nie może poradzić na to, co się
dzieje. Pada ofiarą okoliczności.
- Albo żołnierza - wymamrotała Delfina.
- I owszem. - Celia zaśmiała się cicho. - Przynajmniej pułkownik Fitzwaring jest
niesłychanie przystojny. Kiedy mój drogi brat opowiedział mi o twojej sytuacji i dodał, że
winnym jest pułkownik w armii Wellingtona, naszły mnie poważne obawy. Bardzo się
zmartwiłam, gdyż wyobrażałam sobie pomarszczonego brzydala i okrutnego lubieżnika.
Ulżyło mi, kiedy się przekonałam, że jest zupełnie inaczej. To uroczy człowiek, a jego datek
na przytułek był naprawdę szczodry.
Delfina zdumiała się na tę wieść. Gdy Stephen zaoferował jej zapłatę za usługi
i zaproponowała donację na ochronkę, była pewna, że to zignoruje.
- Nie miałam pojęcia - wyznała. - Ale wstyd mi, gdy pomyślę, skąd ten datek.
- Przestań. Co się stało, to się nie odstanie, a życie toczy się dalej. - Celia uścisnęła ją
raz jeszcze. - A teraz idź już, czeka cię długa podróż. Obiecaj, że napiszesz tuż po przyjeździe
do Kornwalii. Chcę dowiedzieć się wszystkiego o twoim nowym domu.
- Obiecuję. Proszę, pisz do mnie o dzieciach. I uważaj na Maisie, dobrze, ciociu
Celio?
- Oczywiście.
- Gdyby coś się stało... Gdybyś zobaczyła coś niepokojącego, niezwłocznie daj mi
znać - nalegała.
- Dobrze. A teraz ruszaj w drogę. Jestem pewna, że jakieś biedne dusze w Kornwalii
potrzebują twojej troski, drogie dziecko.
Delfina z trudem panowała nad sobą. Czuła suchość w gardle, bolało ją serce.
Wyściskała siostry i pożegnała się z rodzicami, którzy wciąż patrzyli na nią chłodno. Nie
ucałowali jej ani nie zapewnili o swojej miłości czy choćby trosce. Odwróciła się pośpiesznie
i odeszła do męża, który czekał przed domem.
W powozie czuła się nieszczęśliwa i samotna, a gdy wyjeżdżali z Londynu, zapiekły
ją oczy. Dotąd dusiła w sobie wszystko, ale dłużej już nie mogła. Miała ochotę wybuchnąć
płaczem, jednak opanowała smutek i po chwili poprzysięgła sobie, że za nic na świecie nie
zaleje się łzami.
Stephenowi najwyraźniej nie uśmiechała się perspektywa jazdy z Delfiną w powozie,
gdyż postanowił podróżować wierzchem, w towarzystwie pana Oakleya.
Po kilku godzinach powóz wtoczył się na kamienne łby przed gospodą, w której mieli
spędzić noc. Stephen zeskoczył z karego konia i poinstruował woźnicę, by był gotów do
podróży o wpół do dziewiątej następnego ranka, po czym wręczył wodze stajennemu.
- Mój Boże - mruknęła Delfina do pana Oakleya, który pomógł jej wysiąść z powozu.
- Mój mąż wydaje się zupełnie wytrącony z równowagi. Bez wątpienia wini mnie za
opóźnienie w podróży do Portsmouth. Muszę być dla niego strasznym ciężarem - dodała
oschle, patrząc na pana Oakleya z przyganą. - Jeśli któreś z nas zechce winić kogokolwiek za
to, co się stało, nie musimy daleko szukać, prawda, proszę pana?
Opanowanie pana Oakleya było godne podziwu. Adiutant tylko skinął głową i ruszył
wraz z Delfiną przez podwórze.
- Obawiam się, że ma pani rację, lady Fitzwaring. Można to nazwać fatalnym
w skutkach
nieporozumieniem. Błędnie oceniłem sytuację i poczuwam się do
odpowiedzialności. Mogę tylko przeprosić za to, co pani wycierpiała z powodu mojej
pomyłki, i prosić panią o wybaczenie.
Delfina uśmiechnęła się do niego. Nie potrafiła się gniewać na tego miłego poczciwca.
- Wybaczam panu - odparła. - Czy wybaczę mężowi, to jednak całkiem inna sprawa.
Pułkownik nie lubi kobiet, prawda?
- Na pewno pani nie skrzywdzi, lady Fitzwaring. Przez lata przekonałem się, że
kobiety odgrywają niewielką rolę w jego życiu, choć mnóstwo dam chętnie obdarzyłoby
miłością tak przystojnego i godnego podziwu oficera.
- Z pewnością nie byłoby to odwzajemnione uczucie - mruknęła domyślnie, wpatrzona
w wyprostowane plecy Stephena, który właśnie znikał w głębi gospody.
- Obawiam się, że ma pani rację. Pułkownik jest przede wszystkim żołnierzem
i człowiekiem czynu, więc brak mu cierpliwości do czarowania dam. Trudno też odgadnąć, co
czuje, bowiem skrzętnie skrywa swe emocje. Najlepiej sprawdza się w ogniu walki, gdy
ojczyzna wzywa, tak jak teraz przeciwko Napoleonowi. Po wielu godzinach w siodle często
dokonuje przeglądu regimentu i zleca wszelkie zmiany, które uważa za niezbędne. Potem
długo pisze rozkazy dla podkomendnych albo planuje nowe strategie. Często pracuje aż do
wczesnego poranka i w końcu zasypia z wyczerpania.
- Pańska lojalność wobec niego jest chwalebna, panie Oakley, lecz ja nie dam się tak
łatwo udobruchać. Przyznaję jednak, że wyczerpanie może tłumaczyć, dlaczego nieustannie
jest rozwścieczony i naburmuszony, niczym niedźwiedź z rozbitym łbem. - Dotarłszy do
gospody, przystanęła i popatrzyła na towarzysza, w którego oczach, a także uśmiechu,
dostrzegła niezwykłe ciepło i inteligencję. - Bardzo pan lubi mojego męża, panie Oakley,
prawda?
- Jak wspomniałem, lady Fitzwaring, od dawna jesteśmy razem, na dobre i na złe.
Nieważne, co się o nim mówi, to człowiek honoru, ma żarliwe serce, a także namiętność do
życia... takiego życia, jakie mógł znaleźć tylko w armii. Od wczesnych lat wiedział, czego
pragnie, i konsekwentnie do tego dążył.
- Kosztem wszystkiego innego, panie Oakley - zauważyła. - W tym żony, gdyż nie
może się doczekać, aż ją porzuci i powróci do Hiszpanii.
I do hiszpańskiej señority, miała ochotę dodać, ale ugryzła się w język. Nie udało się
jej jednak ukryć rozgoryczenia w głosie.
- Obawiam się, że to prawda, ale... - W oczach pana Oakleya pojawił się wesoły błysk.
- Podejrzewam również, że przy pani zmieni się nie do poznania.
Kiedy Delfina zastanawiała się, co odrzec, pojawił się Stephen. Gdy przypomniała
sobie, że będzie dzielić z nim pokój, jej serce zaczęło szybciej bić, a na policzkach pojawił się
rumieniec. Wcześniej właściwie nie zastanawiała się nad tym, że utknie z tym mężczyzną na
całą noc, teraz jednak nie mogła o tym nie myśleć. Przecież to była noc poślubna. Noc,
w którą panna młoda powinna połączyć się z mężem.
Westchnęła z niepokojem, ale jednocześnie poczuła dziwny entuzjazm. Zwykle
kobiety były przerażone perspektywą pierwszej wspólnej nocy, gdyż nie miały pojęcia, co
dokładnie się z tym wiąże. Delfina jednak spędziła już jedną namiętną chwilę ze Stephenem
Fitzwaringiem i dobrze wiedziała, czego się spodziewać. Jej zdradliwe ciało nie mogło się
doczekać najbliższych godzin. Postanowiła zatem jak najlepiej panować nad swoimi
pragnieniami.
Po wspólnym posiłku w zatłoczonej sali stołowej w końcu oboje udali się do pokoju.
Na korytarzu Stephen zatrzymał się przed drzwiami i puścił Delfinę przodem. Z chwili na
chwilę traciła pewność siebie. Nie mogła uwierzyć, że zaledwie tydzień temu spędziła całą
noc ze Stephenem w gospodzie „Pod Modrym Niedźwiedziem”.
Gdy weszła do pomieszczenia, natychmiast zerknęła na łóżko. Nie było specjalnie
duże.
Delikatny rumieniec na jej policzkach nie uszedł uwadze Stephena.
- O co chodzi, Delfino? - Uśmiechnął się do niej. - Wspominasz wspólne chwile?
W końcu całkiem niedawno dzieliliśmy łoże?
Delfina już miała przygotowaną ciętą ripostę, ale ugryzła się w język. Wzruszyła
ramionami i powiedziała:
- Po prostu nie spodziewałam się, że będziemy musieli się przytulać... Tak mało tu
miejsca.
- Wtedy przytulałaś się do mnie i zupełnie ci to nie przeszkadzało. O ile pamiętam,
moje karesy nie były ci wstrętne. - Podszedł i dotknął palcem policzka młodej żony, po czym
wyzywająco spojrzał jej w oczy. - Jesteś blada, moja droga. Czyżby perspektywa dzielenia ze
mną łoża wydała ci się niemiła? Bo widzisz, tak się składa, że musimy skonsumować nasze
małżeństwo...
Delfina omal nie czmychnęła w popłochu, ale zebrała się w sobie i dumnie uniosła
głowę.
- Mam tego świadomość, wasza lordowska mość - odparła sztywno. - Nie jestem
jednak gotowa na ponowną bliskość. - Skłamała, ponieważ ciało łaknęło kolejnego dotyku. -
Nie czuję się jeszcze pańską żoną. Nasz ślub był żałosną ceremonią, więc nie będę go czule
wspominać. Dotąd nie myślałam o zamążpójściu, gdyż nie znałam nikogo, kogo chciałabym
poślubić. Jednego wszakże byłam pewna, a mianowicie, że gdy wyjdę za mąż, będzie to
radosne wydarzenie, a małżeństwo zacznie się śmiechem, a nie płaczem.
Stephen przeszedł obok niej i poluzował fular z twarzą niezdradzającą emocji. Po tych
słowach jednak poczuł wyrzuty sumienia, gdyż zdawał sobie sprawę, że każda kobieta marzy
o wspaniałym ślubie, który wspomina się latami. Nie podobało mu się jednak, że Delfina
udaje niechętną dziewicę, skoro oboje znali prawdę i pamiętali pierwsze spotkanie.
- Dobrze wiem, że nie chciałaś za mnie wyjść, i zapewniam cię, że będę się
zachowywał z większym szacunkiem i godnością, niż się spodziewasz - oświadczył.
- Moja niechęć do ślubu wynika z niechęci do pana młodego - poinformowała go
lodowatym głosem. - Gdybym miała wybór, inaczej bym postąpiła. Pańskie wyczyny
i gorliwość, z jaką pozbyli się mnie rodzice, jednak przesądziły o moim losie.
- Nic się nie martw, mój skarbie. Nie zamierzam kochać się z tobą ani dzisiaj, ani
w najbliższej przyszłości. No chyba że nie będę mógł ci się oprzeć, naturalnie - dodał
ironicznie. - Gdy zechcę zażyć z tobą rozkoszy, zrobię to. Twój ojciec dostał, czego chciał,
więc i ja to dostanę.
- Nie rozumiem - odparła Delfina ze zdumieniem.
- Nie udawaj niewiniątka. Nie jestem dumny ze swojego zachowania tamtej nocy,
Delfino. Zrujnowałem życie niewinnej, młodej kobiecie. Gdybym wiedział, że jesteś córką
szanowanego arystokraty, odnalazłbym cię i przeprosił, choć twój ojciec miałby prawo
wyzwać mnie na pojedynek. Zachowałaś się bardzo niemądrze, wyznając mu, co między
nami zaszło. Niepotrzebnie skłoniłaś go, żeby mi groził. Wiesz dobrze, co planował uczynić,
gdybym nie zgodził się na małżeństwo?
Patrząc na niego z oszołomieniem, pokręciła głową.
- Nie wiem, o czym pan mówi.
- No tak. - Zaśmiał się z goryczą. - Może rzeczywiście nie wiesz...
Wyciągnął rękę i pogłaskał Delfinę po policzku.
- Naprawdę jesteś niewinna, prawda? - spytał cicho. - A do tego piękna i fascynująca.
Jesteś dokładnie tak słodka, jak to zapamiętałem. - Pochylił głowę i musnął wargami to samo
miejsce, gdzie przed chwilą był jego palec.
Delfina się nie sprzeciwiała. Pocałunek był łagodny, a jeśli Stephen nie zamierzał
robić nic więcej, nie chciała ryzykować i budzić jego złości, odmawiając takiej błahostki.
- Wasza lordowska mość, proszę powiedzieć, co takiego uczynił mój ojciec -
odezwała się w końcu, zawstydzona lekkim drżeniem głosu.
Jego usta zbliżyły się do ucha Delfiny, a kiedy pocałował ją w szyję, poczuła
rozpływające się po całym ciele ciepło. Odsunęła się szybko z obawy, że świeżo poślubiony
małżonek nie dotrzyma słowa.
- Proszę powiedzieć... - powtórzyła.
Wyprostował się. Sprawiał wrażenie doskonale opanowanego.
- Skoro to dla ciebie takie ważne, dowiedz się, że ojciec twój zagroził mi oskarżeniem
o gwałt, jeśli nie przystanę na ślub. W ustach powszechnie szanowanego arystokraty
wywołałoby to ogromny skandal, nie tylko w Londynie, ale również w angielskim korpusie
ekspedycyjnym w Hiszpanii. Sprawa zbrukałaby nazwisko mojej rodziny oraz zniszczyła mi
karierę, a tobie reputację. Usunięto by mnie z armii oraz wtrącono do więzienia.
Delfina patrzyła na niego z przerażeniem.
- To doprawdy okropne. Ja... - Zająknęła się. - Naprawdę nie wiedziałam. Musi mi pan
uwierzyć!
Popatrzył na nią uważnie, po czym skinął głową i ujął żonę pod brodę.
- Dlaczego? - Pogłaskał ją kciukiem po wargach. - I dlaczego po spędzonej z tobą
nocy czuję się tak, jakby ktoś wymierzył mi cios w brzuch? Mam jednak awersję do
przymusu, gdyż kłóci się on z moimi przekonaniami. Twój ojciec nie myślał o tobie, kiedy mi
groził. Nie interesowało go, że oskarżenia najbardziej dotknęłyby ciebie. Zrozumiałem, że
niewiele dla niego znaczysz.
- Nie - szepnęła. - Dobrze o tym wiem, zawsze wiedziałam. Moje szczęście nigdy nie
liczyło się dla rodziców.
Słysząc, że jej głos ponownie się załamał, Stephen głęboko się zamyślił.
- Rzeczywiście... Odniosłem wrażenie, że nie jesteś ich ulubioną córką - powiedział
cicho i opuścił dłoń.
Wściekła na siebie za okazanie słabości, Delfina podniosła wzrok i uświadomiła sobie,
że Stephen patrzy na nią ze współczuciem, a nawet z litością.
- Na pewno widział pan moje siostry bliźniaczki. - Uśmiechnęła się z goryczą. - Nie
wątpię, że nie mógł pan oderwać od nich wzroku. Jestem najmłodsza z piątki dziewcząt. Dwie
najstarsze to mężatki z dziećmi, Rose i Fern też wkrótce wyjdą za mąż. Są doskonałe: piękne,
delikatne i skromne. Krótko mówiąc, są moim przeciwieństwem.
- Nie przypominasz ich z wyglądu, ale nie bądź dla siebie niesprawiedliwa. Jesteś
piękniejsza od sióstr. Brak im twojej energii i ducha, a właśnie te cechy podziwiam
w kobietach najbardziej.
- Przyznam, że nie jestem przyzwyczajona do takich komplementów... ale nie mogę
też być pewna ich szczerości - powiedziała chłodno.
- Mogę nie być najszlachetniejszym z ludzi, Delfino, ale nigdy nie kłamię.
Jej policzki znów poróżowiały.
- Ciocia Celia wspomniała mi o sporym datku na ochronkę - oznajmiła z wahaniem,
chcąc jak najszybciej zmienić temat. - Bardzo za to dziękuję. Mam nadzieję, że było warto -
dodała oschle. - Nie jestem dumna ze sposobu, w jaki uzyskałyśmy te pieniądze.
Stephen zmrużył powieki i pokiwał głową.
- Tak, Delfino, byłaś warta każdego pensa, a nawet znacznie więcej - powiedział. -
Kobieta, która woli angażować się w działalność dobroczynną niż bezużyteczne towarzyskie
rozrywki, wzbudza we mnie najszczerszy podziw.
- Nie jestem święta. Wręcz przeciwnie, o czym pan dobrze wie. Rodzice mówią, że
nie zachowuję się jak dama i mam okropny zwyczaj sprzeciwiania się w każdej sytuacji.
Uchodzę raczej za kłótliwą osobę.
Nagle poczuła się ogromnie zmęczona. Odwróciła się do niego tyłem i wyciągnęła
szpilki z włosów, rozczesując je palcami. Stephenowi zaschło w ustach, kiedy patrzył, jak
spływają po plecach. W świetle lampy i księżyca za oknem widział wszystkie odcienie
włosów Delfiny. Po dziesięciu latach w armii reagował z szybkością błyskawicy, teraz jednak
nie mógł się ruszyć ani myśleć. Jego zdradliwe serce zaczęło bić szybciej. Poczuł przypływ
pożądania i zapragnął jej smakować, głaskać palcami jedwabistą gęstwinę rudych włosów.
Nie był pewien, czy wytrzyma do powrotu z Hiszpanii. Chciał posiąść Delfinę tu i teraz.
W tej samej chwili odwróciła się i spojrzała na niego przez ramię. Wyglądał
niesłychanie atrakcyjnie w szytym na miarę mundurze. Poczuła, jak jej policzki pąsowieją,
a pożądanie rozpala zmysły.
Chcąc ukryć zakłopotanie, Stephen zaklął pod nosem i ruszył do drzwi.
- Zostawiam cię, żebyś mogła przygotować się do snu - oświadczył. - Porozmawiam
z Oakleyem. Nie czekaj na mnie, nie będę ci przeszkadzał.
Lekko marszcząc czoło, popatrzyła na niego.
- A pan gdzie będzie spał?
- W fotelu. - Zerknął na duży skórzany mebel przy kominku.
- Przywykłam do niewygód - poinformowała go, myśląc o nocach, które usiłowała
przespać na krześle w ochronce. - Jeśli pan chce, ja zajmę fotel.
Stephen popatrzył na nią z ironicznym wyrazem twarzy.
- Cieszę się, że trafiła mi się taka zgodna i troskliwa żona, ale to ja podejmuję decyzje.
Jestem żołnierzem, fotel wystarczy. Wierz mi, to luksus w porównaniu z miejscami,
w których spałem. Wkrótce wrócę.
Po tych słowach zniknął za drzwiami.
Delfina jeszcze nigdy nie widziała morza, więc gdy powóz wjechał na wzgórze
i ujrzała bezkres oceanu, odebrało jej mowę. Świeciło piękne słońce, a podróż przebiegała
w nieco żwawszym tempie niż poprzedniego dnia. Stephen pragnął, żeby Delfina mogła
podziwiać piękne widoki podczas jazdy z Devon do Kornwalii i na ostatnim odcinku podróży
rozsmakować się w widoku morza.
Gdy podjechali bliżej, wychyliła się i spytała Stephena, czy mogliby przystanąć.
Chcąc sprawić jej przyjemność, kazał woźnicy podjechać na plażę. Delfina natychmiast
wyskoczyła z powozu i raźno podbiegła na sam brzeg. Jej oczy lśniły, policzki miała
zaróżowione. Czuła się tak, jakby znienacka trafiła do Krainy Czarów.
- Co za piękny widok! - wykrzyknęła i spojrzała na Stephena szeroko otwartymi
oczami, po czym wybuchnęła śmiechem jak dziecko. - Pewnie myśli pan, że oszalałam, ale
nigdy jeszcze nie widziałam morza. - Znów popatrzyła na fale przed sobą. - Och, Stephenie,
dziękuję - westchnęła, zupełnie nieświadoma tego, że po raz pierwszy zwróciła się do niego
po imieniu. - To najpiękniejszy widok na świecie!
Morze w szczególny sposób okazało się wpływać na jej zmysły. Stała jak
zaczarowana, choć słońce nieznośnie przypiekało i świeciło w oczy. Szumiące na wietrze
drzewa rosły gęsto aż do samego skraju jasnej, piaszczystej plaży, a mech okrywał zielenią
pobliskie skały. Morze było niebieskozielone i błyszczące, na falach migotały srebrne i złote
iskry. W powietrzu baraszkowały hałaśliwie mewy.
Delfina odwróciła się i spojrzała na męża. Po raz pierwszy nie był ubrany w mundur,
tylko w granatowy płaszcz ze sztywnym kołnierzem, haftowany złotą nicią. Jego śnieżnobiała
koszula lekko pachniała wodą kolońską. Prezentował się doskonale. Nadal czuła złość, że
została zmuszona do małżeństwa, jednak nie było sensu się kłócić. Musiała ułatwić życie im
obojgu. Nieoczekiwanie poczuła dotyk ręki na ramieniu i zamarła, po czym zmieszana
odwróciła wzrok.
Chwila ta okazała się równie poruszająca dla Stephena. Przyglądał się uważnie
profilowi młodej żony, gdy patrzyła przed siebie; jej kręconym włosom, niezwykle długim
rzęsom i miękkim ustom. Miała na sobie dopasowaną do ciała suknię w pastelowym odcieniu
zieleni, z lekko bufiastymi rękawami, która pięknie podkreślała wszystkie krągłości. Stephen
wcale się nie zdziwił, uświadomiwszy sobie, że chętnie odnowiłby bliższą znajomość ze
świeżo poślubioną kobietą.
- Czy twój dom znajduje się nieopodal morza? - spytała z wahaniem.
- Tak, bardzo blisko. Czy to dobrze?
- O tak! Jesteśmy szmat drogi od Londynu, a tak bardzo chciałabym sprowadzić tutaj
dzieci z ochronki. Część z nich przez cale życie widziała tylko brudne ulice, na których się
urodziła.
- Twoja troska przynosi ci chlubę - powiedział szczerze. - Mam nadzieję, że dzieci
doceniają to, co dla nich robisz.
Delfina przyjęła tę uwagę z uśmiechem.
- Twój datek znacznie bardziej im się przyda niż ja - odparła. - Bądź pewien, że
zostanie należycie spożytkowany. To, co robimy dla dzieci, to ich jedyna szansa. Są od nas
zależne, nie mają nikogo. Gdybyśmy nie pomagały chłopcom zdobywać przyzwoitych
zawodów, z pewnością błąkaliby się po ulicach, a w końcu przyłączyliby się do tych
brutalnych band. Jeszcze gorszy los czekałby dziewczęta. Zapewne skończyłyby
w przybytkach pokroju tego, w którym zastał mnie pan Oakley. Właściwie nie wiem,
dlaczego ci to mówię - zirytowała się nagle. - Jak mógłby to zrozumieć człowiek, który nigdy
nie był w sierocińcu? Nie masz pojęcia, jak tam jest...
- Nie mam - przyznał. - Mówiłaś mi, że trafiłaś do domu uciech w poszukiwaniu
zaginionego dziecka. Znalazłaś je?
- Tak. - Skinęła głową. - To mała dziewczynka o imieniu Maisie. Jej matka pracuje
u pani Cox.
- I pewnie właśnie tam skończy córka.
- Mowy nie ma! - Oczy Delfiny rozbłysły determinacją. - Zrobię wszystko, co w mojej
mocy, by do tego nie dopuścić. Maisie to śliczna dziesięciolatka ale, niestety, już zwróciła
uwagę mężczyzny, który uparł się posłać ją w ślady matki. To zły człowiek, nieustannie szuka
młodziutkich dziewcząt, aby sprowadzać do burdelu. Jest znany z brutalności i uważa, że
skoro budzi strach słabszych od siebie, może robić, co mu się żywnie podoba. W tym
skorumpowanym świecie ma znaczne wpływy i władzę.
- Jak się nazywa?
- Will Kelly. - Znów spojrzała na morze. - Nienawidzę go z całego serca - szepnęła.
- I zostawiłaś
to nieszczęsne dziecko w lupanarze? - Spojrzał na nią
z powątpiewaniem. - Czy to rozsądne?
- Jej matka obiecała mi, że Maisie wróci do ochronki następnego ranka. Wierzę, że
dotrzymała słowa, zależy jej na córce. Spotkałam pana Oakleya, gdy wychodziłam.
- Tamtego dnia właśnie przybyłem do miasta - powiedział Stephen. - Zamierzałem
spędzić nie więcej niż trzy dni w Londynie, potem pojechać do Portsmouth i wyruszyć
statkiem do Lizbony. Tak właśnie zrobię, kiedy już pokażę ci Tamarę... twój nowy dom.
Miałem krótki urlop, a sprawy natury militarnej zatrzymały mnie w zeszłym miesiącu
w Akademii Wojskowej w Woolwich, gdzie uczestniczyłem w ćwiczeniach oficerów
artylerii. Tego wieczoru, gdy się poznaliśmy, czułem się niespokojny, więc poprosiłem
Oakleya o jakąś rozrywkę. Nadal nie przestaje mnie zdumiewać, że dostarczył mi dziewicę,
córkę wyjątkowo bogatego i wpływowego ojca. Byłem zaskoczony pośpiechem, z jakim lord
Cameron nakazał mi ożenić się z tobą. Wkrótce powrócę do swojego pułku w Hiszpanii, i to
zapewne dlatego wszystko odbyło się w takim pośpiechu.
- Nie wspominając o tym, że papa chciał się mnie jak najszybciej pozbyć - wtrąciła
Delfina ze smutkiem. - Moja buntownicza natura powodowała wiele spięć w naszym domu.
Nie dbam o opinię londyńskiej śmietanki towarzyskiej i bardziej pragnę przebywać z ciotką
Celią oraz osobami, które poznałam dzięki pracy charytatywnej. Lubię pomagać biednym,
głodnym i samotnym, i robię to najlepiej, jak potrafię. Dzięki temu mam cel w życiu, poza
tym kocham towarzystwo dzieci. Uwielbiam patrzeć, jak radość rozjaśnia ich twarze, gdy
dostają smakołyk albo zabawkę.
- To, co robisz dla wszystkich sierot i potrzebujących, jest naprawdę godne pochwały.
Czy rodzicom nie odpowiada twoja działalność dobroczynna? - zaciekawił się
- Och, mama też utrzymuje instytucje dobroczynne, podobnie jak wiele innych dam
o jej pozycji. W końcu dobre traktowanie słabszych i biedniejszych jest pozytywnie oceniane
na salonach - zauważyła z ironią w głosie. - Nie podoba się jej tylko to, że zaangażowałam się
w to osobiście. Rodzice już dawno postanowili wydać mnie za pierwszego lepszego
mężczyznę, który mi się oświadczy, ale kandydatów brakowało, gdyż nie bywam ani na
balach, ani na wieczorkach muzycznych, tak bardzo uwielbianych przez mamę i siostry.
Mama podobno przy kilku okazjach wspominała, że mógłby mnie poślubić tylko bardzo
odważny dżentelmen.
- No to masz szczęście, gdyż za takiego uchodzę... - zauważył z uśmiechem. - I nie
mam nic przeciwko temu, że lubisz pracę w ochronce.
- Tak, jest ogromnie satysfakcjonująca. Nie do końca brakuje mi dobrych manier czy
umiejętności prowadzenia domu, ale nie zwracam uwagi na to, jak wyglądam - przyznała
Delfina z zakłopotaniem. - Biedna mama nad tym ubolewa i gani mnie za to przez cały czas.
Umiem haftować, grać na pianinie i prowadzić rozmowy towarzyskie podczas przyjęć, ale
i tak najbardziej lubię dobroczynność... zapewne równie mocno, jak ty lubisz armię. Jedyna
różnica między nami jest taka, że ja nie zabijam ludzi.
- W czasie wojny zabijanie to konieczność - powiedział cicho Stephen. - Poza tym
wcale tego nie lubię. Kiedy będzie po wszystkim, odejdę, i osiądę na wsi, by zapomnieć
o przemocy.
- Jeśli zdołasz - mruknęła z powątpiewaniem w głosie. - Będzie ci brakowało
żołnierskiego życia.
- A tobie pracy w ochronce.
- Oczywiście, że tak - oznajmiła. - Dzieci są dla mnie bardzo ważne. Praca była moim
życiem.
Stephen już się nie uśmiechał. Delfina widziała przed sobą jego opaloną, surową twarz
i poważne oczy, które w blasku słońca przybrały barwę stali.
- Pewnego dnia i tak musiałabyś wyjść za mąż. Czekałoby cię to prędzej czy później.
Wierz mi, będziesz miała czym się zająć w Tamarze.
- To prawda, ale nic już nie będzie takie jak dawniej. - Odwróciła się i powolnym
krokiem wróciła do powozu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Zachodzące słońce wisiało nisko nad drzewami, kiedy dotarli do Tamary. Stephen
wyjaśnił Delfinie, że posiadłość nazwano tak na cześć nimfy, od której wzięła nazwę rzeka
Tamar. Dom wzniesiony został w spokojnej dolinie z widokiem na morze, rozciągającej się
między ścianami poszarpanych urwisk. Jeden z bogatych przodków Stephena zbudował
Tamarę z solidnego kornwalijskiego granitu jeszcze w piętnastym wieku. Ten rycerz
zamieszkał w Kornwalii, do której nie sięgało wtedy prawo i tutejsi ludzie sami musieli dbać
o siebie.
Delfina pomyślała, że z tej odległości budynek wydaje się zimny i wyniosły, a nie
przytulny i pogodny, ale szybko zmieniła zdanie, gdy wyłożonym kocimi łbami podjazdem
wjechali na dziedziniec. Tutaj wszystko wydawało się łagodniejsze i delikatniejsze, zwłaszcza
okna z epoki Tudorów, wycięte w grubym granicie, oraz niewielka kaplica z uroczą
wieżyczką. Z podziwem przyglądała się otoczeniu i od razu doszła do wniosku, że zarośnięte
trawniki oraz bluszcz pełzający po ścianach domu należy jak najszybciej przystrzyc. Uznała,
że mimo zaniedbania Tamara to naprawdę piękne miejsce.
Woźnica zatrzymał powóz u podnóża niskich, kamiennych schodów. Służba została
uprzedzona o przybyciu państwa młodych, nikt jednak nie wyszedł im na powitanie.
W związku z tym pan Oakley pospieszył do środka, by rozeznać się w sytuacji, Stephen zaś
wziął Delfinę pod ramię i uroczyście wprowadził do domu.
Stojąc na środku obszernego holu o ścianach wyłożonych dębiną, z niedowierzaniem
rozejrzała się wokoło. Ścisnęło się jej serce i poczuła ogromne rozczarowanie.
- Boże drogi, cóż to za okropne miejsce! - krzyknęła, nim zdążyła ugryźć się w język.
Pod drewnianym sufitem przestronnego holu wisiały ogromne pajęczyny. Mimo upału
na zewnątrz było zimno, a nieprzyjemna wilgoć zdawała się przenikać aż do kości.
W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i Delfina od razu pomyślała, że warto byłoby
napalić w ogromnym kominku. Nie była pewna, czy na twarzy Stephena dostrzega smutek,
czy irytację.
- Muszę cię przeprosić za stan domu, moja droga - powiedział po chwili. - Nie było
mnie tu od pewnego czasu... Niemal od dwóch lat, mówiąc ściślej, i jak widzę, sprawy
wymknęły się spod kontroli.
- Łagodnie powiedziane - zauważyła i przejechała palcem przez grubą warstwę kurzu
na stole. - Od razu widać, że nie wydajesz na dom zbyt wiele. Jest tu jak w grobie!
- Poczekaj, majordomus Chambers na pewno jest gdzieś w pobliżu. Poszukam go
i sprawdzę, co się stało.
Stephen ruszył do drzwi, a stukot jego butów rozniósł się echem po pomieszczeniu.
Świeżo upieczona panna Fitzwaring odwróciła się, kiedy z pokoju po drugiej stronie holu
wyłoniła się kobieta, na oko dwudziestokilkuletnia. Spod jej czepka wymykały się potargane
brązowe włosy, a pulchną talię opasała fartuchem. Podejrzliwie popatrzyła na Delfinę.
- A pani to kto? - zapytała niegrzecznie.
- Lady Fitzwaring, nowa pani domu - odparła pewnym głosem.
Służąca szybko zamrugała oczami i coś mruknęła. Wydawała się bardzo podejrzliwa.
- Jak się nazywasz? - zapytała Delfina.
- Alice Duncan... jaśnie pani - dodała z ociąganiem dziewczyna.
- Gdzie majordomus, który miał się zajmować posiadłością? Niejaki pan Chambers,
o ile dobrze pamiętam. Lord Fitzwaring wysłał notę z informacją o naszym przyjeździe.
Gdzie zatem się podziewa?
- Leży w grobie od sześciu tygodni... jaśnie pani.
- Ach, rozumiem. - Delfina zawahała się, lecz po chwili oznajmiła: - No cóż, bardzo
mi przykro. W takim razie proszę sprowadzić ochmistrzynię.
- Pani Crouch poszła do wioski odwiedzić siostrę. Późno wróci. Jestem tylko ja, no
i Davy.
- Davy?
- Ano mój młodszy brat. Rąbie drewno na ogień.
Delfina nie spodziewała się takich problemów, i to na samym początku. Już miała
zganić służącą, ale powstrzymała się.
- Mój mąż oczekiwał, że dom będzie dziś w pełni gotowy do otwarcia. Obawiam się,
że nasze przybycie spowoduje dużo zamieszania po tak długim czasie. - Wskazała drzwi, za
którymi zniknął Stephen. - Lord Fitzwaring poszedł tamtędy. Podróż była długa i męcząca
i chętnie coś zjemy. Dobrze byłoby również napalić w kominku. - Delfina potarła zziębnięte
ręce. - Dopilnujesz tego, Alice?
Nauczono ją okazywać respekt służbie, ale nagle zrozumiała, że musi się wykazać
większą stanowczością, jeśli ma sobie poradzić w nowym domu.
Nie czekała na odpowiedź, tylko powoli ruszyła przez hol, rozglądając się wokół
siebie. Było tu naprawdę ponuro, nawet promienie słońca wpadające przez wysokie okna
nieszczególnie poprawiały nastrój wnętrza. Na górę prowadziły szerokie, dębowe schody.
Stephen powrócił do holu i uśmiechnął się smutno.
- Wiadomość o naszym zbliżającym się przybyciu najwyraźniej nie dotarła. Niestety,
stary Chambers umarł - westchnął. - Wiem, Delfino, że nie do takich warunków przywykłaś,
ale z czasem się przyzwyczaisz.
- Mam taką nadzieję. - Pokiwała głową. - W tym momencie nie jest tu ani miło, ani
przytulnie.
Stephen stanął przed żoną i popatrzył na nią uważnie.
- Widzę twoje rozczarowanie i doceniam szczerość. Może jednak dasz temu
domostwu szansę i raczysz obniżyć nieco swoje wysokie standardy?
Delfina zamarła i odruchowo uniosła głowę, słysząc drwinę w jego głosie.
- Moje standardy zostały ostatnio tak skutecznie obniżone, że w niczym nie
przypominają tych z czasów mojej młodości. Obawiam się, że to część procesu dorastania -
dodała łagodniej. - Za dojrzałość płaci się czasem wysoką cenę rezygnacji z wartości
i marzeń.
Stephen uśmiechnął się do niej ze szczerą sympatią.
- Trafne spostrzeżenie, moja droga - przyznał. - Posłałem już do wioski po panią
Crouch. Wkrótce dostaniemy coś do jedzenia, a tymczasem oprowadzę cię po domu, choć
jeśli stan innych pomieszczeń przypomina stan holu, raczej nie przypadną ci do gustu.
Tak właśnie było, lecz Delfina musiała przyznać, że mimo zaniedbania dom
urządzono ze smakiem. W każdym pokoju wisiały częściowo wypłowiałe ze starości
flamandzkie gobeliny, przedstawiające scenki z podań ludowych i greckiej mitologii. Piętra
znajdowały się na różnych poziomach, więc wędrówka po domu oznaczała nieustanne
wchodzenie i schodzenie.
Po powrocie do holu Stephen popatrzył na żonę.
- I co sądzisz o domu, Delfino? - zapytał. - Myślisz, że będziesz tu szczęśliwa?
Nie odpowiedziała od razu. W milczeniu podeszła do kominka, w którym tajemniczy
Davy na szczęście zdążył już napalić.
- To piękny dom, nie przeczę, ale jest tu dużo do zrobienia - odezwała się w końcu. -
Wszystko doprawdy straszliwie zaniedbano. Oczywiście, nim udamy się na spoczynek,
należy solidnie przewietrzyć pościel oraz materace.
- Pani Crouch się tym zajmie. - Stephen stanął obok niej, plecami do kominka. -
Najwyraźniej po mojej ostatniej wizycie większość służby odeszła.
- Był ku temu jakiś powód?
Zerknął na nią, a na jego ustach pojawił się tajemniczy uśmieszek.
- Och, tak - potwierdził grobowym głosem. - Duchy.
- Duchy? - powtórzyła Delfina, szeroko otwierając oczy. - Żartujesz sobie?
- Nigdy nie żartuję w tak poważnej materii jak duchy - odparł z rozbawieniem.
- Chcesz powiedzieć, że ten dom jest nawiedzony?
- Tak mówią. - Skinął głową. - Ci, którzy tu nocowali, często słyszeli rozmaite dziwne
hałasy. W tych stronach ludzie wierzą w niespokojne duchy, wędrujące po okolicy. Istoty
nadprzyrodzone często zajmują się tym samym, co robiły, nim weszły w krainę cieni. Każdy
dom w Kornwalii, zwłaszcza te stare, ma własną zjawę... Ja jednak nigdy żadnej nie
widziałem. Masz coś przeciwko duchom?
Delfina z uśmiechem pokręciła głową.
- Nie - oznajmiła. - Przypomina mi się wigilia Wszystkich Świętych, kiedy starsze
dzieci z ochronki straszą młodsze opowieściami o goblinach, duchach i upiorach. Ja też nigdy
niczego nie widziałam i nawet nie wiem, czy w to wierzyć... Szczerze mówiąc, nie
zastanawiam się nad tym. Uważam bowiem, że żywi powodują znacznie więcej kłopotów niż
zmarli.
- Podzielam twoje zdanie. Podejrzewam, że dziwne hałasy mają więcej wspólnego
z jaskiniami pod domem i morzem, które je wypełnia wraz z przypływem... nie wspominając
o silnych wiatrach. Po odejściu służby pani Crouch miała ogromny kłopot z najęciem
kogokolwiek. Została tylko Alice Duncan z młodszym bratem Davym. Tu się urodzili, ich
rodzice pracowali dla mojego ojca. Uważają Tamarę za swój dom i nie boją się duchów.
Kiedy rozejdzie się wieść, że posiadłość ma nową panią, znalezienie służby nie sprawi nam
trudności. Wszyscy w okolicy będą chcieli ci się przyjrzeć...
- Mam szczerą nadzieję, że szybko kogoś zatrudnimy, bo naprawdę jest sporo pracy -
westchnęła. - Czy w pobliżu znajdują się jakieś kopalnie?
- Kilka.
- Któreś z nich należą do ciebie?
- Trzy. Wszystkie działają i przynoszą zyski. Jedna rozciąga się pod morskim dnem.
Tutejsi ludzie w większości żyją z wydobywania cyny i miedzi. Oczywiście innym głównym
przemysłem Kornwalii jest przemyt. Lepiej żebyś z góry o tym wiedziała. Przemytnicy
wykorzystują jedną z jaskiń w Tamarze do przechowywania kontrabandy, więc jeśli którejś
nocy obudzi cię tętent końskich kopyt, odwróć głowę i idź spać. Nie zadawaj żadnych pytań.
Nie zaczepiaj ich, a zostawią cię w spokoju.
- Mam ich nie zaczepiać, chociaż to, co robią, jest złe? - Uniosła brwi.
- Oczywiście - przytaknął Stephen. - Kto się wtrąca, naraża się na niebezpieczeństwo
i ściąga na siebie kłopoty. W wielu gospodach i domach na wybrzeżu znajdują się głębokie
piwnice i przejścia, w których szmuglerzy mogą bezpiecznie trzymać towar z przemytu.
Korzystają nawet z jaskiń. To część ich życia.
- Ale przecież popełniają przestępstwo.
- Należy za to winić rządowe podatki, nałożone na sprowadzane i wywożone dobra.
Przemytnicy są tutaj traktowani jak miejscowi bohaterowie, a rzecz nie dotyczy tylko
biedaków. Szmuglem parają się duchowni, lekarze, ziemiaństwo, ba, nawet lokalne władze.
Często sami celnicy biorą udział w tym procederze. Wszyscy przymykają oko w zamian za
baryłkę brandy od czasu do czasu.
- Na litość boską, moje życie naprawdę przybrało dziwny obrót. Przemytnicy i duchy!
- Pokręciła głową. - A niech mnie, w porównaniu z Kornwalią Londyn wydaje się straszliwie
nudny!
Stephen uśmiechnął się do niej.
- Przyzwyczaisz się do tego... Wierzę, że do domu także.
- Nie miałam pojęcia, że jest taki duży i wymaga tyle pracy...
- Pani Crouch i Alice Duncan nie poradziły sobie same.
Kompetentna pani Crouch zrobiła na Delfinie wrażenie już od pierwszej chwili.
Wysoka i szczupła kobieta w czarnej sukni wydawała się niezłomna jak skała. Mimo prawie
sześćdziesięciu lat mogła się pochwalić nieskazitelną skórą. Największe wrażenie robiły jej
oczy, ciemne i głębokie, kontrastujące z białymi jak śnieg włosami. Jej głos brzmiał łagodnie
i rzeczowo. Panie od razu się polubiły.
Stephen i Delfina zasiedli na fotelach po obu stronach wielkiego, kamiennego
kominka, popijając wino, podczas gdy pani Crouch przygotowywała wieczerzę. Po pewnym
czasie Stephen zdecydował się przerwać milczenie.
- Postanowiłem opuścić Tamarę pojutrze, Delfino - oznajmił. - Muszę udać się do
Portsmouth. I tak zbyt długo odkładałem powrót do Hiszpanii. Gdyby twój ojciec wysłuchał
mojej prośby i zatrzymał cię w Londynie do mojego powrotu, wszystko inaczej by się
ułożyło. Teraz będziesz musiała radzić sobie sama. Na pewno znajdziesz tutaj dużo zajęć,
a gdy miejscowe ziemiaństwo dowie się o tobie, nie opędzisz się od gości. Pani Crouch
i Alice rozumieją, że teraz ty zarządzasz całym gospodarstwem.
Delfina z westchnieniem zmarszczyła brwi.
- Już tylko to mnie onieśmiela - przyznała. - Gdy dorastałam, mama bardzo starała się
nauczyć mnie jak najwięcej, ale niestety, marna ze mnie gospodyni...
- Pani Crouch z pewnością udzieli ci wszelkiej niezbędnej pomocy. Ma niezwykłe
zdolności organizacyjne i nie boi się ciężkiej pracy, więc chętnie wyręczy cię we wszystkim,
z czym nie dasz sobie rady. Ważne jest, abyś była tu szczęśliwa. - Popatrzył na nią z uwagą. -
Tamara to piękny dom, a teraz należy do ciebie. Pod moją nieobecność postępuj wedle
upodobania. Masz moją pełną zgodę na wprowadzanie wszelkich zmian.
- Naprawdę? - Z uwagą rozejrzała się po ponurym holu. - Jak daleko idących zmian?
- Którym tylko podołasz - zaśmiał się. - Możesz rozjaśnić jego purytańską surowość,
wprowadzić wszelkie wygody... Cokolwiek sobie zażyczysz.
- Czy wolno mi powiesić nowe zasłony w oknach? - zapytała z wahaniem, po czym
dodała zdecydowanie śmielszym głosem: - I jeszcze chciałabym zlecić obicie sof oraz krzeseł
inną tkaniną.
- Oczywiście. - Stephen uśmiechnął się szeroko, wyraźnie zachwycony jej
nieoczekiwanym entuzjazmem.
- Pragnęłabym jeszcze rozjaśnić pokoje żyrandolami oraz położyć orientalne dywany
na podłogach.
- Co tylko zechcesz.
Nagle na jej twarzy pojawiło się przejęcie.
- Muszę przyznać, że arytmetyka nigdy nie była moją mocną stroną i nie mam
żadnego doświadczenia w prowadzeniu ksiąg. - Była wyraźnie zawstydzona. - Nie obawiasz
się, że doprowadzę cię do ruiny?
- Myślę, że jakoś sobie poradzę z nieoczekiwanymi wydatkami - odparł pobłażliwie.
- Naprawdę chcesz mi zaufać i powierzyć tak odpowiedzialne zadanie? Stać cię na to?
- Oczywiście, że tak - zapewnił ją. - Jestem oficerem, bogatym ziemianinem
i właścicielem kopalń, Delfino. Pieniądze nie stanowią żadnej przeszkody. Ostatnie zmiany
w Tamarze wprowadzono na długo przed śmiercią mojej matki. Najwyższy czas tchnąć
w posiadłość nowe życie. W każdym razie nie kłopocz się niczym poza sprawami domu.
Kwestie ziemi, kopalni i ludzi, którzy są od nas zależni, pozostają w rękach kompetentnych
zarządców.
- A jeśli, nie daj Boże, coś złego spotka cię w Hiszpanii? Przecież to niewykluczone,
biorąc pod uwagę niebezpieczeństwa, z którymi stykasz się codziennie.
- To jest możliwe - przytaknął. - W wypadku mojej śmierci posiadłość przejdzie
w ręce mojego kuzyna.
- A jeśli urodzę dziecko?
- Niezależnie od płci, dziecko odziedziczy Tamarę. W przeciwieństwie do większości
dużych majątków, w tym wypadku nie tylko mężczyźni zostają spadkobiercami. Jeśli nie
będzie dziecka, też nie musisz się martwić, na pewno nie pozostaniesz bez środków do życia.
Napisałem do prawnika w Falmouth, by doradzał ci pod moją nieobecność i poinformował
bank o twoich upoważnieniach.
- Rozumiem - powiedziała sztywno, unikając jego spojrzenia.
Nie była pewna, dlaczego poczuła ogromne rozczarowanie. Jego wyjazd nie powinien
ją smucić - jakkolwiek patrzeć, nie wyszła za niego z własnej i nieprzymuszonej woli.
- Wydajesz się przygnębiona. - Stephen przyjrzał się jej z zaciekawieniem. - Dlaczego,
Delfino? Dopóki trwa wojna w Hiszpanii, muszę być ze swoim pułkiem, przecież wiesz. To
dla mnie ważne.
- Tak jak dla mnie ważna była moja praca - burknęła. - Wszystko, co znałam, obróciło
się w proch, i to tylko przez tę jedną jedyną chwilę szaleństwa. Będzie mi brakowało tego, co
utraciłam.
- Wiem, i naprawdę mi przykro. Ale przecież zawsze miałaś świadomość, że będę
musiał powrócić do pułku. - Zadowolony i zrelaksowany, położył dłonie na kolanach
i wyciągnął długie nogi, krzyżując je w kostkach. - Przykro ci, bo będziesz za mną tęskniła? -
Popatrzył na nią uważnie i po raz pierwszy poczuł wyraźną niechęć do wyjazdu. - Jeśli
rzeczywiście tak jest, zawsze możesz dołączyć do mnie. Jest wiele kobiet, które nie chcą
rozstawać się ze swoimi mężczyznami nawet podczas wojny.
- Co? - Spojrzała na niego z nieskrywanym rozbawieniem. - Miałabym być
markietanką, która ciągnie za pułkiem? Nie, Stephenie, raczej nie skorzystam. Ale dziękuję za
propozycję.
- Dlaczego? Moglibyśmy częściej się widywać.
- Raz jeszcze dziękuję, ale nie chcę być ci kulą u nogi. Zresztą po co miałabym wlec
się do dalekiej Hiszpanii, skoro mam tu śliczny nowy dom, którym muszę się zająć, na
dodatek za twoje pieniądze? - zażartowała, choć przez chwilę kusiło ją, żeby porzucić
wszelkie troski i wyruszyć wraz z nim na Półwysep Iberyjski.
- Wobec tego nie będę strzępił sobie języka, namawiając cię do zmiany planów.
- Będę też musiała pojechać do Londynu na śluby sióstr - przypomniała sobie. - Masz
coś przeciwko temu?
- Ależ nie - odparł. - Twoje piękne siostry bliźniaczki czułyby się urażone, gdybyś się
nie zjawiła?
- Nie wiem - odparła. Nie zdołała ukryć goryczy w głosie, gdyż tak naprawdę była
w pełni świadoma, że jeśli nie pojedzie na śluby, nikt za nią nie zatęskni, ani siostry, ani tym
bardziej rodzice. - Gdy się urodziłam, rodzice nie mogli mi wybaczyć, że nie okazałam się
upragnionym synem. Na dodatek moja brzydota tylko pogłębiła ich rozczarowanie.
- Jesteś o wiele piękniejsza niż wszystkie twoje siostry razem wzięte, Delfino -
powiedział cicho. - Co prawda, nie spotkałem tych dwóch starszych, ale wyzwę na pojedynek
każdego, kto temu zaprzeczy. Poza oryginalną urodą masz w sobie blask i energię, których
brakuje tym bliźniaczkom.
Delfina zmusiła się do uśmiechu, wzruszona jego staraniami. Była świadoma, że to
tylko puste słowa i że Stephen po prostu nie chciał, by użalała się nad sobą i źle czuła w tym
nowym, dziwnym otoczeniu. Zastanawiała się, czy za chwilę usłyszy, że jest czarująca
i uwodzicielska jak sama Kleopatra.
- Nigdy nie sądziłam, że cierpisz na krótkowzroczność, Stephenie - powiedziała. -
Mam za duże usta i zbyt wysokie kości policzkowe. Moje oczy nie są błękitne, a koloru
włosów na pewno nikt mi nie zazdrości.
- Powiem ci tylko tyle, że traktujesz się niesprawiedliwie, a poza tym z całą pewnością
nie cierpię na krótkowzroczność - odrzekł. - Rzeczywiście, nie jesteś niebieskooką blondynką
o delikatnych rysach. Trudno cię nazwać pięknością w banalnym, konwencjonalnym
rozumieniu tego słowa. Masz w twarzy zbyt dużo charakteru, zbyt dużo inteligencji w oczach.
- Sam widzisz, że się ze mną zgadzasz. - O dziwo, poczuła ukłucie rozczarowania.
- Pozwól mi dokończyć. - Uniósł rękę. - Przede wszystkim twoje usta nie są za duże,
tylko pełne i zmysłowe, o przepięknym kształcie, a wystające kości policzkowe dodają ci
patrycjuszowskiego uroku, którego na próżno by szukać u większości arystokratek. Oczy
i barwa włosów są doprawdy fascynujące i przykuwają uwagę. Jak widzisz, jesteś po prostu
piękna.
Nieco zawstydzona Delfina bezwiednie oblała się rumieńcem.
- Dziwi mnie twoja nagła skłonność do komplementów - bąknęła.
- Nie jestem pochlebcą, moja droga. Tak właśnie uważam. - Miał poważną minę,
a Delfina dostrzegła w jego oczach szczerość, która ją zaskoczyła. Stephen przyglądał się jej
uważnie, zastanawiając się, dlaczego tak bardzo go pociągała. Nie chodziło tylko o twarz ani
o ciało. Z minuty na minutę coraz bardziej ujmowały go jej łagodność i jednocześnie wielka
siła charakteru. Uśmiechnął się i dodał: - Jakież jednak szanse ma prosty żołnierz u pięknej,
młodej kobiety, tak zakochanej w działalności dobroczynnej?
Pamiętając o wcześniejszych nieprzyjemnych wydarzeniach, zbyła jego słowa.
- Moja działalność dobroczynna nie ma z tym nic wspólnego - odparła. - Uwielbiam
czymś się zajmować, a ty nie jesteś prostym żołnierzem, lecz pułkownikiem w armii
Wellingtona i powinieneś być z tego dumny.
Stephen przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu, co ją zaskoczyło, gdyż
zwykle nie zwlekał z ripostą. Nie mogła jednak nie dostrzec podziwu w jego spojrzeniu.
- Dziwna z ciebie istota, Delfino - powiedział w końcu. - Kiedy już mi się wydaje, że
cię znam, pokazujesz mi się z jeszcze innej strony.
- O rety! - Zaśmiała się lekko. - Za nic w świecie nie chciałabym być przewidywalna.
- I pewnie nigdy nie będziesz, w tym twój urok. Nie przeszkadza ci, że wyjeżdżam?
- Wiem, że musisz. Nie oczekuję przecież, że po ślubie zdezerterujesz. Poza tym, jak
mniemam, nie będziesz tam narzekał na brak damskiego towarzystwa...
Stephen zacisnął usta.
- Jak widzę, już mnie zaszufladkowałaś jako libertyna - mruknął z niezadowoleniem.
Delfina zaczerwieniła się po czubki uszu, ale odparła dzielnie:
- Chyba wiesz dlaczego.
- Potępiasz mnie ze względu na tamtą noc?
- Wcale cię nie potępiam. Wszystko zdarzyło się bardzo szybko, a ta sytuacja jest
całkiem nowa dla nas obojga. Nie wątpię, że lubisz towarzystwo dam. Tym bardziej że na
pewno cię uwielbiają, choć zdobycie twojego serca i odciągnięcie cię od wojska z pewnością
byłoby trudnym zadaniem...
- Może tak było w przeszłości... Teraz mam żonę, więc to mnie nie dotyczy.
W tym samym momencie Delfina doszła do wniosku, że nikt na świecie nie ma
piękniejszych oczu niż te, które się w nią wpatrywały. Nietrudno było sobie wyobrazić, że
Stephen potrafił oczarować niemal każdą przedstawicielkę płci pięknej, nim jeszcze
wypowiedział choćby jedno słowo.
- Dziękuję, Stephenie - odezwała się po chwili. - Te słowa wiele dla mnie znaczą.
Już pożałowała lekkomyślnej uwagi o innych kobietach. Bardzo pragnęła mu ufać, ale
przecież prawie nic o nim nie wiedziała... ani o jego życiu. Roześmiała się, żeby rozładować
napięcie i popatrzyła na niego zmrużonymi oczami.
- Myślę, że nasz posiłek jest już gotowy. Nie wiem jak ty, ale umieram z głodu -
powiedziała nieco zbyt radośnie. - Pozwolisz, że się przebiorę i zaraz do ciebie dołączę.
Pomyślała, że Stephen chyba nie miał ochoty tak szybko kończyć rozmowy, gdyż
wydawał się nieco zirytowany. Delfina wstała, po czym żartobliwie złożyła mu głęboki ukłon.
- Pozwolę sobie opuścić waszą lordowską mość - zażartowała.
Omiótł spojrzeniem gorset jej sukni, który wyraźnie uwydatniał kształt piersi. Na
widok błysku w jego oczach zawstydzona Delfina położyła rękę na dekolcie, aby choć trochę
go zasłonić.
- Do czorta, droga żono! - zaklął Stephen. - Nie kuś mnie, bo prędko się przekonasz,
że nie jestem z kamienia. Przewiduję, że nasz związek okaże się sprawdzianem siły
i wytrzymałości. Jedno z nas niewątpliwie wkrótce znajdzie się na skraju...
- Powstrzymaj się. - Roześmiała się pogodnie. - Mówią, że celibat jest dobry dla
duszy.
Gdy w końcu zasiedli do posiłku, Delfina przekonała się, że pani Crouch jest nie tylko
znakomitą ochmistrzynią, ale również doskonałą kucharką. Mając pod ręką zaledwie kilka
składników, zdołała przygotować wyborną baraninę z warzywami, a na deser pieczone jabłka
z gęstą śmietaną.
Państwo młodzi zasiedli do posiłku po obu stronach długiego stołu w holu. Podczas
kolacji Delfina była aż nadto świadoma uważnych spojrzeń Stephena. Przez większość czasu
udawało mu się prowadzić niezobowiązującą konwersację, w której trakcie bawił ją
opowieściami o dzieciństwie w Tamarze i wydarzeniach z Hiszpanii, ale Delfina czuła
napięcie za każdym razem, gdy napotykała jego poufałe, dziwnie leniwe spojrzenie. Po
głównym daniu zapadła cisza, gdyż Stephen uświadomił sobie, że nie ma apetytu na jedzenie,
tylko na własną żonę. Wyglądała wręcz nieznośnie uroczo, a jej rude włosy lśniły w blasku
świec.
Nie mogąc dłużej milczeć, Delfina odłożyła nóż i popatrzyła na męża.
- Powiedz, proszę, co ci chodzi po głowie - odezwała się. - Wydajesz się bardziej
zainteresowany mną niż pysznym posiłkiem przyrządzonym przez panią Crouch. Zamieniam
się w słuch.
Usta Stephena drgnęły, ale nadal wpatrywał się w nią w milczeniu. Gdyby zdradził jej
swoje myśli, bez wahania uciekłaby wstrząśnięta i zbulwersowana z powrotem do Londynu.
Delfina była coraz bardziej niespokojna. Podejrzewała, że to, co miał powiedzieć, nie
przypadnie jej do gustu, i dlatego tak się ociągał.
- Wolałabym, żebyś tego nie robił - odezwała się.
- Czego?
- Wpatrywał się we mnie tak uważnie. Czuję się, jakbyś mnie kroił wzrokiem na
kawałki.
Stephen popatrzył na nią z zadziornym uśmiechem.
- Wobec tego solennie obiecuję, że postaram się zadbać o maniery i nie onieśmielać
cię wzrokiem... choć będzie to trudne. Z rozpuszczonymi włosami wyglądasz uroczo.
Delfina poczuła, jak jej tętno przyśpiesza.
- Nie uwierzę, że coś równie trywialnego jak włosy mogłoby cię zainteresować -
wymamrotała.
Stephen odchylił się na krześle, ale nie odrywał od niej wzroku. Naprawdę wyglądała
prześlicznie.
- Dla mężczyzny kolor włosów kobiety to bynajmniej nie jest nic trywialnego -
zauważył. - Mogą stać się obsesją... Dobrze pamiętam, kiedy leżały rozrzucone na poduszce.
Delfinie zrobiło się gorąco na wspomnienie tamtej chwili. Jednocześnie przypomniała
sobie jego obojętność na jej uczucia oraz ból, co skutecznie zgasiło żar pożądania.
- Czy wszyscy mężczyźni zwracają uwagę głównie na wygląd kobiety? - zapytała. -
Nie interesuje ich nic poza tym?
Uśmiechnął się do niej leniwie, odsłaniając piękne, białe zęby.
- Jeśli chodzi o kobiety, nie wszyscy mężczyźni są skłonni patrzeć w ich głąb - odparł.
Delfina uniosła brew i popatrzyła na niego z niesmakiem.
- Widzę, że nie masz najlepszej opinii o swojej płci, Stephenie.
- To prawda - przyznał. - Miłość zamienia niektórych w kompletnych idiotów.
- Dlaczego wyrażasz się o miłości w tak nieprzychylny sposób?
- Doprawdy? Wybacz, Delfino, ale tego rodzaju dyskusje budzą we mnie najniższe
instynkty.
- Wobec tego zakończmy rozmowę - zaproponowała i podniosła się z miejsca. -
Chyba udam się na spoczynek. To był długi dzień i jestem bardzo zmęczona po podróży.
Stephen westchnął teatralnie, udając rozczarowanie.
- Jaka szkoda - powiedział. - Bardzo podobała mi się pogawędka.
- Mamy jeszcze jutro - odparła. - Szczerze mówiąc, dziwi mnie, że rozmowa ze mną
sprawia ci przyjemność.
- Za to nie możesz mnie winić - oświadczył. - Naprawdę postanowiłaś poddać próbie
moją powściągliwość...
- Powściągliwość? Nie zauważyłam u ciebie tej cechy - odparła ironicznie.
- Gdybyś wiedziała, co myślę, uznałabyś mnie za łotra.
- Już dawno uznałam cię za łotra.
Popatrzyła na niego i zamarła. Jej serce, rzekomo z kamienia, znalazło się
w prawdziwych tarapatach... Jak dobrze byłoby dać się porwać mu w ramiona i trafić do jego
łoża, pomyślała.
Nie mogła zapomnieć reakcji na jego bliskość i wciąż czuła z tego powodu wstyd.
Stephen obudził w niej coś cudownego i nie wyobrażała sobie większej satysfakcji niż ta,
której doświadczyła przy nim wtedy.
Zawstydzona tymi myślami i spojrzeniem Stephena odwróciła się i niemal wbiegła na
schody.
Po bezsennej nocy i pełnym zajęć dniu, który spędziła na sporządzeniu listy
najbardziej palących spraw do załatwienia w domu, Delfina poczuła niepokój i potrzebowała
świeżego powietrza. Zeszła więc do skalistej groty, gdzie zapach morza szybko poprawił jej
humor. Przysiadła na dużym, płaskim kamieniu, rozejrzała się wokół i z ulgą uświadomiła
sobie, że plaża jest zupełnie pusta.
Grota znajdowała się w urwisku skalnym, a otaczająca ją plaża była upstrzona
wielkimi głazami. Podczas przypływu fale z hukiem rozbijały się o skały, wypełniając
jaskinie wodą, lecz teraz trwał odpływ, a morze było spokojne i lśniące.
Nagle Delfina usłyszała ciche kroki na kamieniach za sobą, lecz nie wystarczyło jej
odwagi, aby powitać męża. Dopiero po chwili lekko odwróciła głowę. Uśmiechnęła się
i przyglądała, jak się zbliża. Był boso, spodnie podwinął do kolan, a jego rozpięta koszula
powiewała na łagodnym wietrze.
- Widziałem, jak wychodzisz z domu i byłem pewien, że tu cię znajdę - oświadczył
pogodnie, gdy stanął obok niej.
- Nie mogłam się oprzeć. - Uśmiechnęła się do niego. - Poza tym jest taki piękny
dzień. - Jej spojrzenie powędrowało ku grze świateł na horyzoncie, ponad głębokim granatem
morza.
Stephen wolał patrzeć na Delfinę i obserwować, jak promienie zachodzącego słońca
wydobywają niezliczone kolory z jej włosów. Wyglądała tak niewinnie i świeżo.
- Wydajesz się zatopiona w myślach - zauważył cicho, opierając się o skałę. - Mam
nadzieję, że ci nie przeszkadzam.
Delfina westchnęła i pokręciła głową.
- Nie. Masz rację, rzeczywiście rozmyślałam. O tym, że jeśli kiedyś będę
potrzebowała wyciszenia i spokoju, to powinnam przyjść tutaj.
- Tego właśnie teraz potrzebujesz?
- Tak. - Skinęła głową. - Ślub bardzo odmienił moje życie. Znacznie bardziej, niż
mogłabym podejrzewać.
- Mam nadzieję, że na lepsze.
- Poczekamy, zobaczymy. - Znów się uśmiechnęła. - Przykro mi, Stephenie. Pewnie
uważasz, że jestem dziwna. Zawsze pragnęłam w życiu czegoś więcej, a jednocześnie
żywiłam przekonanie graniczące z pewnością, że wielu rzeczy nie dostrzegam. Nie jestem
specjalnie posłuszna i trudno pogodzić mi się z biedą tylu ludzi... Nie mogłabym... Przez całe
życie miałam wszystkiego aż nadto. To, co robię w domu i w ochronce, zawsze wydawało się
sprzeczne.
- Mówisz jak mistyczka - odparł z uśmiechem.
- Wcale tego nie chciałam. Nie jestem szczególnie praktyczna, ale nie brak mi
trzeźwości osądu. Powinnam postępować zgodnie z zasadami, pragnę jednak być wolna
i buntować się na każdym kroku. Chciałam pomagać ludziom i o nich dbać... a przede
wszystkim o dzieci w ochronce. Cokolwiek jednak zrobiłam, i tak nie wystarczało. Pożądam
w życiu także piękna i namiętności, ale jedno i drugie mi umyka. Nie wiem nawet, jakimi
słowami to wyrazić...
- Przecież właśnie to zrobiłaś - zauważył.
- Wiem. - Wzruszyła ramionami. - To dziwne. Wciąż jednak uważam cię za obcego
człowieka... Może dlatego dobrze mi się z tobą rozmawia... Zawsze łatwiej jest rozmawiać
z nieznajomymi.
- Może masz rację. Zapamiętam, co mi dzisiaj powiedziałaś.
- Naprawdę? Zobaczymy - westchnęła, wyciągając nogi przed siebie. - Widziałam, jak
dzisiaj pływałeś.
- W Tamarze codziennie rano pływam, niezależnie od pogody - przyznał. -
W dzieciństwie lubiłem obserwować przepływające statki. Marzyłem, że zostanę żeglarzem,
pokonam Atlantyk, opłynę przylądek Horn, dotrę do Mórz Chińskich.
- Ale zostałeś żołnierzem. Celowo wybrałeś taką drogę życia?
- Mój ojciec był żołnierzem. Skierowano mnie do tego samego regimentu.
- Jesteś podobny do ojca?
- Pod wieloma względami - odparł. - Byłem jedynakiem i bardzo mu na mnie zależało,
więc często ze mną rozmawiał... Dzielił się swoją mądrością, doświadczeniem. Wychowywał
mnie nie tylko słowami, ale i przykładem. Pokazał, co naprawdę oznaczają obowiązek
i honor. Nauczył, że współczucie, sprawiedliwość i prawość to cechy nie tylko żołnierza, ale
i dżentelmena... że trzeba dzielnie dźwigać na barkach ciężar odpowiedzialności, nawet jeśli
wydaje się przytłaczająca.
- Musiał być porządnym człowiekiem - szepnęła.
- Był. Ze wszech miar. Najporządniejszym, jakiego znałem.
- Jest dla mnie oczywiste, że życie żołnierza ci odpowiada. Niemal poślubiłeś armię -
zauważyła ze smutkiem.
- Tak naprawdę to... - Westchnął. - Lubię przygody, silne przeżycia, ale nie jest miło,
gdy kule zaczynają świstać człowiekowi nad głową. Kiedy wojna w Hiszpanii się skończy,
ustatkuję się i założymy rodzinę, tak jak każdy. Pragnąłbym w spokoju dożyć swoich dni
w Tamarze.
- A co z miłością? - ośmieliła się zapytać.
- Miłość jest dla głupców - odrzekł natychmiast.
- Nie wszyscy zgodziliby się z tobą. Moje siostry zakochały się w swych wybrankach
od pierwszego wejrzenia i po miesiącu oświadczyły, że chcą za nich wyjść.
- A więc życzę im szczęścia, ale ta... sercowa przypadłość, którą ludzie nazywają
miłością, to zwykła żądza przyodziana w zacne szmatki. To pułapka, by pojmać mężczyznę
i zakuć w okowy małżeństwa.
- Nie wierzysz, że miłość ma cokolwiek wspólnego z małżeństwem? - Delfina nie
rozumiała jego cynizmu. - Zgadzam się, że małżeństwo to umowa. Ale miłość daje solidne
podstawy w postaci zaufania i wierności.
- Miłość jest niekonsekwentna, to sprzeczność emocji, a pożądanie przynajmniej jest
uczciwe - upierał się Stephen.
Delfina energicznie pokręciła głową.
- Pożądanie i namiętność nie trwają wiecznie. Prawdziwa miłość oznacza oddanie się
drugiej osobie bez żadnych warunków i korzyści. Zapominam jednak, że jesteś żołnierzem,
twardym i niewrażliwym. Niewątpliwie nauczyłeś się w armii, że mężczyzna powinien ufać
wyłącznie sobie, a kobiet... używać dla przyjemności.
- Cóż, wygląda na to, że poślubiłem niepoprawną romantyczkę - oświadczył Stephen
z uśmiechem. - Zgadzam się, że pożądanie czy namiętność, nazywaj to, jak chcesz, są miłe,
gdy trwają, lecz niekiedy okazują się płoche i ulegają nudzie.
Delfina nie odpowiedziała od razu. Stephen nie mógłby jaśniej zadeklarować, co
czuje, tym bardziej zatem skłonna była strzec swojego serca. W jego słowach dało się słyszeć
przestrogę, by nie oczekiwała więcej, niż był gotów jej dać. Teraz już nie miała
najmniejszych wątpliwości co do jego uczuć. Nie chciała stać się dla niego ciężarem,
niechcianym, lecz cierpliwie znoszonym, więc ukryła ból wywołany jego słowami i spokojnie
spojrzała mu w oczy.
- Jesteś niezwykle szczery, Stephenie - oświadczyła cicho. - To słowa zatwardziałego
kawalera albo człowieka, który został skrzywdzony przez miłość i teraz to uczucie go
przeraża. - Jego chmurny wyraz twarzy świadczył o tym, że trafiła w sedno, i szybko dodała: -
Wybacz, naprawdę nie chciałam być wścibska.
- Czy to już koniec przesłuchania? - spytał drwiącym tonem. - Czy może chciałabyś
wiedzieć coś więcej?
- Jeśli tylko zechcesz mi o sobie opowiedzieć... - zaczęła łagodnie.
- Nie zawsze łatwo mi mówić o tym, co myślę i czuję, Delfino. Nie przywykłem do
obnażania duszy, przed nikim. Może to przyjdzie z czasem.
To, co go spotkało, pozostawiło po sobie głębokie blizny. Czuła, że ożywiła bolesne
wspomnienia, i pożałowała swojej ciekawości. Zaczęła myśleć o kobiecie wzmiankowanej
wcześniej przez pana Oakleya, ale choć miała ochotę o nią zapytać, nie mogła z obawy przed
jego gniewem.
- Uważaj na siebie - ostrzegła go cicho. - Pewnego dnia możesz za bardzo zbliżyć się
do miłosnych płomieni i się poparzyć.
- Bardzo w to wątpię.
Delfina postanowiła jak najszybciej zmienić temat rozmowy.
- Nauczysz mnie pływać? - zapytała nieoczekiwanie.
Spojrzał na nią ze zdumieniem, po czym roześmiał się głośno.
- Zamarzłabyś na śmierć - odparł.
- Ty nie zamarzłeś. Dlaczego ja bym miała? Jestem bardzo pojętną uczennicą i na
pewno szybko się nauczę.
- Ani trochę w to nie wątpię, ale pływanie w tych okolicach bywa niebezpieczne.
Prądy w zatoce są silne, zwłaszcza podczas pływów.
- Nie boję się niebezpieczeństwa.
- Tak myślałem - mruknął. - Nie boisz się, że może przyjść wielka fala i cię porwać?
- Ani trochę. - Pokręciła głową.
- Po co chcesz uczyć się pływać?
- Bez żadnego konkretnego powodu. Po prostu mam na to ochotę. Nie pochwalasz
tego?
- Bynajmniej. - Przez chwilę w milczeniu patrzył na morze. Wyglądał tak, jakby
podejmował ważną decyzję. - Dobrze, Delfino - powiedział. - Po powrocie z Hiszpanii nauczę
cię pływać.
- Obiecujesz?
- Obiecuję, choć nie daję gwarancji, że moje wysiłki zaowocują sukcesem.
Wiatr ustał, zachodzące słońce grzało coraz słabiej. Delfina wiedziała, że wkrótce
zniknie za horyzontem, a świat pogrąży się w ciemności, lecz ten moment był wyjątkowo
przyjemny. Za niewypowiedzianą zgodą porzucili wszystkie trudne tematy i nie rozmawiali
już o niczym konkretnym, ciesząc się swoim towarzystwem.
- Mój Boże, jestem koszmarnie głodny - oznajmił Stephen w pewnej chwili. - Chodź,
nadeszła pora kolacji.
Delfina podała mu rękę, a on pomógł jej zejść ze skały. Dopiero kiedy stanęła przed
nim, spojrzała mu w oczy. Miał na wpół opuszczone powieki i poczuła, że słowa uwięzły jej
w gardle. Zawahała się, po czym powoli odwróciła głowę ku domowi.
-...tak, chyba powinniśmy już wracać.
Stephen popatrzył na nią uważnie, a następnie odwrócił ku sobie i ujął jej twarz
w dłonie.
- Czy wiesz, jak trudno jest mi ukryć napięcie, które przy tobie czuję, Delfino?
- Napięcie? Nie mam pojęcia, o czym mówisz - wymamrotała, nie mogąc oderwać
spojrzenia od jego ust.
- Bardzo się staram zachowywać jak dżentelmen i nie korzystać z moich małżeńskich
praw.
Zaśmiała się nerwowo, czując, jak różowieją jej policzki.
- Nie bardzo rozumiem, dlaczego to miałoby być takie trudne - odparła z pozorną
beztroską. - Przecież nie walczę z tobą, Stephenie, a zmuszanie kobiety do pocałunku na
plaży to niezbyt dżentelmeńskie zachowanie.
Ton jej głosu sugerował, że raczej nie ma mu tego za złe i cieszy ją jego bliskość.
- Zmuszanie? - powtórzył. - Ależ o tym nie ma mowy. Jeśli pragniesz odejść, możesz
to zrobić w każdej chwili. Nie powstrzymam cię.
Delfina dopiero teraz zdała sobie sprawę, że od dłuższej chwili wstrzymuje oddech.
Była w pełni świadoma pożądania, które ogarnęło ją niczym mgła znad morza, rozbudzając
zmysły i skupiając jej uwagę na przystojnej twarzy, czarnych lokach i miękkim, aksamitnym
głosie.
- Tego właśnie chcesz? - wyszeptała.
- Nie, bo gdybyś odeszła, nie mógłbym... zrobić właśnie tego...
Umilkł i pocałował ją delikatnie, ale pewnie, jakby się spodziewał, że ta pieszczota
będzie mile widziana. Delfina przywarła do niego i rozchyliła usta, a wtedy językiem zaczął
ją drażnić, kusić i wabić.
Podczas pocałunku oboje czuli, że płoną. Po długiej, niekończącej się chwili Stephen
bardzo powoli odsunął się od żony. Usiłując zapanować nad sobą, wypuścił ją z objęć, ale
gdy się odezwał, jego głos był niski i zachrypnięty.
- Wracaj do domu, Delfino. Ja za chwilę przyjdę.
Spojrzała na niego pytająco, nieco zdziwiona nagłą zmianą nastroju.
- Jak sobie życzysz - odparła, po czym powoli ruszyła w kierunku posiadłości.
Stephen patrzył, jak odchodziła, nie odwracając się za siebie. Odetchnął głęboko
i przeniósł spojrzenie na słońce, które właśnie skrywało się za horyzontem. Westchnął
i przesunął czubkiem języka po wargach. Pocałunek Delfiny był tak podniecający i erotyczny,
jak to zapamiętał.
Nieczęsto wstydził się swoich reakcji, ale teraz doszedł do wniosku, że sam diabeł
podkusił go, by odezwał się tak ostro do żony. Nie podobało mu się, że budziła w nim
opiekuńcze uczucia. Odpowiadało mu życie, które wiódł przed pojawieniem się Delfiny. Nie
miał żadnych zobowiązań i niczego nie żałował, a przede wszystkim nie był zaangażowany
emocjonalnie.
Poczuł znajomy ból w sercu. Poprzysiągł sobie nigdy więcej nie zaufać kobiecie.
Kiedyś był zdolny do miłości, właśnie takiej, o jakiej tak żarliwie i z przekonaniem mówiła
Delfina. Nie wątpił w szczerość jej opinii i niepotrzebnie ją wyśmiewał, oceniając żonę przez
pryzmat innej kobiety.
Nowa lady Fitzwaring w niczym nie przypominała tej zdradliwej poczwary Marii.
Stephen pokręcił głową, żeby odsunąć od siebie wspomnienie pięknej, perfidnej
i wyrachowanej señority, w której zakochał się w Hiszpanii. Na samą myśl o tej kobiecie czuł
gorycz w ustach. Już dawno temu usunął ją ze swojego życia z postanowieniem, że nigdy
więcej nie popełni tego błędu i nie zaufa kobiecie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Gdy Delfina szła do domu, w jej głowie kłębiły się rozmaite myśli. Pomimo
najszczerszych wysiłków, by trzymać Stephena na dystans, czasami czuła, że nie potrafi mu
się oprzeć. Jego nagła zmiana nastroju bardzo ją jednak wytrąciła z równowagi.
Poczuła rozczarowanie, kiedy nie zszedł na wieczerzę. Czekała na niego długo, na
próżno jednak. Urażona i świadoma, że jej mąż rankiem wyjeżdża do Portsmouth, z niechęcią
udała się na spoczynek. Liczyła na to, że noc przyniesie zapomnienie, gdyż tylko we śnie
mogła uwolnić się od bólu i dezorientacji, które jej nie opuszczały od pierwszego spotkania ze
Stephenem.
Leżała w łóżku niespełna dziesięć minut, kiedy drzwi się otworzyły. Delfina
odwróciła głowę, oślepiona nagłym blaskiem. W progu stał Stephen. W uniesionej dłoni
trzymał świecę, która rzucała rozdygotane cienie na jego twarz. Wszedł do pokoju, delikatnie
zamykając za sobą drzwi. Ubrany był w rozpiętą koszulę i czarne spodnie, które obciskały
jego muskularne nogi. Bezszelestnie zbliżył się do łóżka i nad nim pochylił, potężny
i niebezpieczny.
Serce Delfiny mocno waliło ze strachu, jednak poczuła również podniecenie. Gdy
zdumiona usiadła, jej włosy rozsypały się na ramiona, zaś na policzki wystąpiły rumieńce.
- Stephenie? - wyszeptała z wysiłkiem. - Proszę cię, wyjdź.
Zignorował jej słowa. W milczeniu postawił świecę na nocnym stoliku przy łóżku, po
czym rozebrał się do naga i wsunął pod kołdrę. Jego zapach był oszałamiający i zmysłowy,
wyczuwała w nim woń świeżego powietrza.
- Stephenie... - powtórzyła.
Nie miała pojęcia, co takiego go skłoniło do odwiedzenia jej sypialni.
- Niech cię diabli, kusicielko - mruknął szorstko. Ujął dłonie Delfiny i zajrzał jej
w oczy. - Z tymi włosami i szeroko otwartymi oczyma wyglądasz jak anioł - dodał i dotknął
wargami jej ust.
- Ale...
- Nie teraz...
Zamknął jej usta stanowczym pocałunkiem, jakby w ten sposób chciał uciszyć
protesty. Było jasne, że pożądanie wzięło górę. Oderwawszy wargi od ust Delfiny, Stephen
sięgnął do wstążek jej nocnej koszuli. Miała ciepłą i jedwabistą skórę, a od jej zapachu
zakręciło mu się w głowie.
Drżała, gdy ściągał z niej koszulę i oddychał ciężko, delektując się jej nagością. Jego
przyśpieszony oddech był największym komplementem, jaki kiedykolwiek spodziewała się
usłyszeć. Wbrew sobie jęknęła, gdy pocałował ją delikatnie w szyję poniżej ucha.
- Cicho, Delfino, mój aniele... - mruknął, przerywając na moment, aby spojrzeć w jej
wielkie oczy, w których ujrzał pożądanie. - Dobrze wiem, że pragniesz tego równie mocno,
jak ja.
Miała świadomość, co robi Stephen. Ponownie rzucał na nią urok swoimi
magnetycznymi oczami i aksamitnym głosem, przez co traciła siły i nie mogła się oprzeć.
Przywarła do niego mocniej, kiedy obsypywał pocałunkami jej czoło, szyję i policzki.
Nie protestowała, akceptując bliskość i dominację. Gdy dotknęła jego piersi, wyczuła mocne,
przyśpieszone bicie serca i jęknęła cicho. Dłońmi zaczął pieścić jej piersi. Przesuwał nimi po
żebrach i biodrach, aż dotarł do brzucha. Delfina krzyknęła, gdy jego pocałunki stały się
jeszcze bardziej zaborcze. Całkowicie poddała się namiętności, oszołomiona jej mocą.
Otoczyła rękami szyję Stephena, przytuliła się do niego i wyczuła jego męskość. Kiedy uniósł
jej biodra, posiadł ją stanowczo, bez wahania. Był wygłodniały i tak ogarnięty pożądaniem, że
nic nie mogło go powstrzymać.
Delfina dostosowała się do jego rytmu, czerpiąc wręcz bezwstydną przyjemność.
Pragnęła rozładować nieznośne napięcie, ale Stephen jej nie pozwalał, odwlekał chwilę
spełnienia, aby czuła to samo co on. Miała zamknięte oczy i oddychała ciężko, pożądliwie,
spragniona czegoś, czego nie rozumiała. Bała się to utracić i zarazem nie wiedziała, jak to
przyjąć. Potem nagle poczuła się tak, jakby ogarnęły ją płomienie, i oboje jednocześnie
szczytowali tak intensywnie, że niemal zapomnieli, kim i gdzie są.
Na ich skórze lśniła cienka warstwa potu, gdy leżeli spleceni w uścisku. Stephen
pomyślał, że poślubił cudowną kobietę.
- Zmieniłaś o mnie zdanie, skarbie? - spytał cicho, kryjąc twarz w jej pachnących
włosach.
- Co masz na myśli? - szepnęła.
- Już mnie nie nienawidzisz?
Zaśmiał się, a ona poczuła na twarzy jego ciepły oddech.
- Nigdy nie mówiłam, że cię nienawidzę, Stephenie - zauważyła.
- Więc może dzięki tym igraszkom łóżkowym polubisz mnie nieco bardziej? - spytał
z ciekawością.
- Powiem ci jutro - wyszeptała i go przytuliła. - Ranek jeszcze daleko, więc masz dużo
czasu na dowiedzenie swej wartości.
Stephen zachichotał i obrócił się, przytrzymując Delfinę w taki sposób, że usiadła
okrakiem na jego biodrach. Gdy się pochyliła, aby pocałować go w usta, dostrzegła, że z jego
twarzy znikło napięcie, zaś w oczach pojawił się łagodny blask. Nie wypowiedział ani
jednego czułego słowa, ale też wcale go nie oczekiwała. Sama również wolała milczeć
w oczekiwaniu na to, co nastąpi. Kiedy jednak przesunęła się i przytuliła policzek do jego
piersi, zareagował w jednej chwili. Poruszyła się, najpierw powoli, potem bardziej
zdecydowanie. Wreszcie kolej na jej dominację - tym razem to ona miała okazję dostarczać
rozkoszy temu enigmatycznemu mężczyźnie.
Świt jeszcze nie nastał, kiedy Stephen otworzył oczy. Płomień świecy drżał
w przeciągu, rzucając na sufit dziwne, złowróżbne cienie. Delfina leżała obok, przytulona do
jego ramienia, a jej włosy zakrywały poduszkę. Spojrzał z czułością na żonę i poczuł w sercu
ukłucie bólu.
Gdy przyszedł do sypialni Delfiny, powodowała nim żądza, teraz jednak pragnął
jedynie się o nią troszczyć. Przypomniał sobie, jak reagował na jej dotyk. Była tak szczodra
w okazywaniu uczuć, tak otwarta w pieszczotach, jak w każdej innej dziedzinie życia.
Stephen jako zdrowy mężczyzna o wrzącej krwi ulegał pokusom, ale dotąd nie
doświadczył tego, co właśnie zaczynał czuć do Delfiny. Nigdy nie otrzymał od żadnej kobiety
miłości, która by nie miała nic wspólnego z pożądaniem: ani od piastunki, ani od kurtyzan,
a już na pewno nie od Marii. W tej samej chwili uświadomił sobie, że od zawsze drzemał
w nim głód bliskości z kobietą - nie tylko fizycznej, ale również uczuciowej i duchowej.
Zakręciło mu się w głowie. Czuł się jak umierający z pragnienia człowiek, któremu
ofiarowano pierwszy łyk zimnej wody. Poprzysiągł sobie wcześniej, że nie dotknie Delfiny,
póki nie wróci z Hiszpanii, ale wystarczył pocałunek na plaży, by od razu stracił panowanie
nad sobą. Zawstydzony, z irytacją pokręcił głową. Coś musiało być z nim nie tak!
Stracił szacunek do siebie. Dał się złapać w pułapkę, całkiem jak pierwszy lepszy
młodziak, który nie potrafi zapanować nad żądzą. Z chwili na chwilę coraz lepiej uświadamiał
sobie, jak podatny jest na wpływ Delfiny. Zrozumiał, że wkrótce straci resztki panowania nad
cielesnymi apetytami i stanie się niewolnikiem tej kobiety, a to go niewątpliwie zniszczy.
Nawet nie chciał o tym myśleć. Przynajmniej nie teraz, kiedy powinien całą uwagę skupić
wyłącznie na wojnie.
Nagle jednak perspektywa powrotu do Hiszpanii straciła swój urok i wiedział, że
Delfina częściowo za to odpowiada. Postanowił zatem w żadnym razie nie zwlekać
z wyjazdem do Portsmouth, skąd miał wyruszyć do Lizbony.
Delfina obudziła się w wielkim łóżku. Otwierając oczy, zatrzepotała rzęsami, a na jej
ustach pojawił się uśmiech satysfakcji. Wyciągnęła rękę, ale jej palce natrafiły wyłącznie na
miękkie prześcieradło i brzeg materaca. Była sama, Stephen zniknął. Na wspomnienie nocy
znów poczuła pożądanie. Wciąż miała usta nabrzmiałe po pocałunkach, czuła zapach jego
skóry. Pomyślała, że Stephen na pewno zaraz wróci, uśmiechnie się do niej, a potem będą się
kochać.
Nie wrócił jednak. W końcu zaniepokojona Delfina wstała i zaczęła się ubierać.
W domu w Londynie pokojówka przyniosłaby jej śniadanie, odsunęła zasłony i przygotowała
kąpiel. W Tamarze jednak brakowało służących, więc chwilowo musiała robić wszystko
sama.
Natknąwszy się w holu na Alice, Delfina spytała o Stephena. W odpowiedzi
dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Wyjechał, jaśnie pani - odparła. - Bardzo wcześnie.
- Wyjechał? - zdumiała się Delfina. - Niby dokąd?
- Z powrotem do Hiszpanii.
- Do Hiszpanii! - wykrzyknęła.
Poczuła się tak, jakby wymierzył jej policzek. Nie pojechał do sąsiadów ani nie wrócił
do Londynu, by odwiedzić przyjaciół, co i tak byłoby okropne. Nie! Porzucił żonę, gdy tylko
dostał od niej to, na czym mu zależało. Bez pożegnania zostawił ją całkiem samą i pojechał
do obcego kraju.
Stała w holu, nie zwracając uwagi na przeciąg i próbując opanować wzburzenie.
Zabrakło mu nawet przyzwoitości, by się pożegnać i zapewnić ją o rychłym powrocie!
- Okropny, samolubny łajdak - wymamrotała, nie mogąc znaleźć odpowiednio
dosadnych słów.
Gdyby teraz wszedł, z pewnością kusiłoby ją, żeby uderzyć go w głowę jakimś
odpowiednio ciężkim przedmiotem. Kiedy jednak trochę się uspokoiła, zmuszona była
przyznać, że Stephen nie zrobił nic złego. Przecież uprzedził ją, że wyjedzie przed świtem do
Portsmouth. W trosce o jej dobro i wygodę pragnął pozostawić ją w Londynie, gdzie
przebywałaby wraz z rodziną w oczekiwaniu na jego powrót. To ojciec Delfiny nie wyraził na
to zgody. To przez niego tkwiła teraz w zimnym, pełnym przeciągów domu, niemal sama,
jeśli nie liczyć garstki nieznajomych służących.
Wędrowała po pustych pokojach i korytarzach nowego domu, czując się bardzo
samotna i opuszczona. Nie chciała pragnąć Stephena, ale tak właśnie było i nic nie mogła na
to poradzić. Dlaczego jej to zrobił? - wciąż zadawała sobie pytanie. Czemu ją zostawił
i właściwie z jakiego powodu tak bardzo się tym faktem przejęła? Przecież nie znała go - tyle
tylko że bez niego czuła się teraz bardzo osamotniona.
Delfina postanowiła więc zrobić najodważniejszą rzecz w całym swoim krótkim
życiu, a mianowicie stawić czoło perspektywie zamieszkania na stałe w Tamarze
i skoncentrować się na chwili obecnej. Stephen był żołnierzem i nie mogła oczekiwać, że
zrezygnuje z tego dla niej, a już na pewno nie podczas wojny. Nie była jedyną kobietą, która
pozostała w kraju, podczas gdy mąż walczył z Bonapartem. W takiej sytuacji do jego powrotu
musiała jakoś sobie radzić, a potem...
Doszła do wniosku, że nad tym zastanowi się później.
Nadeszła pora, by zapomnieć o przeszłości i skupić się na najlepszych chwilach, które
życie miało jej do zaoferowania. Z tym mocnym postanowieniem skoncentrowała się na
nowych obowiązkach. Do powrotu służby musiała sama zajmować się wieloma sprawami.
I tak po wielu tygodniach, gdy każda deska podłogowa i każdy mebel były
pieczołowicie wypolerowane, Delfina w końcu poczuła się częścią Tamary. Pojawili się nowi
przyjaciele, którzy chętnie zapraszali ją tu i tam, a ona szczerze ich polubiła. Zawsze
pokazywała im spokojną i beztroską twarz pani domu, której największe zmartwienia to
wydawanie poleceń służbie, wizyty towarzyskie, przymiarki u krawcowej, a także wszelkiego
typu rozrywki i imprezy dobroczynne.
Odludna Tamara stała się dla niej bezpieczną przystanią podczas burzliwej wojny
napoleońskiej. Chociaż Delfina często pisała do męża o codziennym życiu, jego odpowiedzi
przychodziły zdecydowanie zbyt rzadko. W jednym z pierwszych nadesłanych listów prosił,
aby się na niego nie gniewała za to, że nie pisze częściej, ale pułk nieustannie zmienia miejsce
stacjonowania. Przynajmniej była pewna, że wszystko u niego w porządku i że o niej myśli.
Niestety, w krótkich wiadomościach nie padło ani jedno słowo o pożądaniu, które okazał jej
podczas ostatniej wspólnej nocy w Tamarze.
Wieczorami walczyła z samotnością, zdumiona tęsknotą za niemal nieznanym mężem.
Nie chciała wspominać rozkoszy i intensywności doznań tamtej nocy, gdyż sprawiało jej to
ból, ale im bardziej starała się nie myśleć o Stephenie, tym częściej jego obraz pojawiał się
w jej pamięci.
Po kilku tygodniach w Tamarze uświadomiła sobie, że jest w ciąży. Wieść
o zbliżających się narodzinach potomka wzbudziła entuzjazm całej służby. Gdy minął
początkowy szok, Delfina roześmiała się głośno, uradowana myślą, że urodzi dziecko
Stephena. Ciąża stała się dla niej również doskonałym pretekstem do uniknięcia wyjazdu na
śluby Rose i Fern, zapowiadanych jako niebywale wystawna, podwójna uroczystość - tak
przynajmniej wynikało z listów matki.
Tuż po urodzeniu córki świat Delfiny odzyskał radosne barwy, gdyż z miejsca
zapałała gorącym uczuciem do maleńkiego, bezbronnego niemowlęcia. Było idealne,
o miękkiej i różowej cerze, delikatnych, lekko nadąsanych ustach i oczach w kolorze nocnego
nieba. Dziewczynka wyglądała jak kopia Stephena. Delfina przepełniona była całkowitym
oddaniem i bezwarunkową miłością. Nadała córce imię Lowenna, co jak wytłumaczyła jej
Alice, po kornwalijsku oznaczało radość.
Delfina poinformowała męża o narodzinach córki, wysłała również list do rodziny. Po
dwóch tygodniach nadeszła odpowiedź od matki, nalegającej, żeby przyjechała do Londynu
z wizytą, kiedy tylko poczuje się na siłach podróżować. Nie miała nic przeciwko temu, gdyż
bardzo pragnęła zobaczyć ciotkę Celię. Od przyjazdu do Tamary otrzymała od niej wiele
listów na temat sytuacji w ochronce. Z jednego z nich dowiedziała się, że matka Maisie, Meg,
nie żyje. Niestety, ciotka nie podała żadnych szczegółowych informacji dotyczących
okoliczności tego tragicznego zdarzenia. Było jasne, że Celia martwi się o Maisie, która
musiała uporać się ze stratą matki i strachem przed Willem Kellym. Ten niebezpieczny
człowiek nieustannie kręcił się w pobliżu, usiłując porwać dziewczynkę z ochronki.
Delfina modliła się żarliwie, żeby nigdy do tego nie doszło. Bardzo pragnęła pomóc
i napisała do ciotki, proponując, że zabierze małą z sierocińca do Tamary, gdzie na pewno
znajdzie jej jakieś zajęcie.
Lowenna szybko stała się ulubienicą całego domu. Jej uśmiech był niczym promień
słońca. Dziewczynka radośnie gaworzyła i spokojnie przyjmowała hołdy otoczenia. W wieku
dziesięciu miesięcy zaczęła chodzić i mówić w swoim dziecięcym języku, i od tego czasu
chwiejnym krokiem przemierzała cały dom na krótkich, tłustych nóżkach.
Te szczęśliwe dni przyćmiewał jedynie fakt, że list, w którym Stephen pisał o radości
z narodzin córki, był ostatnią wiadomością od niego. Delfina tłumaczyła sobie, że szwankuje
poczta polowa, gdyż regimenty nieustannie się przemieszczają, lecz gdy po szesnastu
miesiącach nadal nie otrzymała żadnej wiadomości, nie mogła już ignorować niepokoju.
Zdumiewał ją lęk, który czuła na myśl o tym, że Stephenowi stała się krzywda. To było nie do
zniesienia.
Nie zdążyła dobrze poznać męża, a jednak, gdy mijały tygodnie i miesiące, już nie
wydawał się jej obcy. Nosiła jego wizerunek w sercu i czuła, że pozostanie tam na zawsze.
Przez resztę życia Stephen nie był w stanie dokładnie przypomnieć sobie, co robił
i dokąd się udał po oblężeniu Badajoz siódmego kwietnia. Zajadła batalia okazała się jedną
z najkrwawszych podczas wojny na Półwyspie Iberyjskim. Miasto okupowane przez
Francuzów zostało przejęte przez wojska sprzymierzone. Z nadejściem poranka wyszła na
jaw cała groza masakry. Zwłoki żołnierzy leżały w stosach, a krew spływała niczym rzeka.
Potem jednak nastąpiła druga rzeź. Brytyjczycy wyrwali się spod kontroli dowódców,
i, powodowani chęcią odwetu, zaczęli w odrażający sposób terroryzować hiszpańskich
mieszkańców miasta. Niewinni ludzie padli ofiarą grabieży, morderstw i gwałtów. Zabito
cztery tysiące Hiszpanów, głównie kobiety i dzieci.
Tego Stephen nie przewidział i nie miał pojęcia, jak wpłynie na niego dramat tych
ludzi. Czym innym było prowadzenie żołnierzy do bitwy i honorowa walka, czym innym
patrzenie
na
tych
samych
podkomendnych,
zorganizowanych,
odważnych,
zdyscyplinowanych i posłusznych, jak zamieniają się w bandę zdziczałych bestii i atakują
cywilów, których przecież mieli wyzwolić. Krew była wszędzie - cały świat wydawał się
skąpany we krwi.
Stephen dużo później uświadomił sobie, że wiele razy otarł się o śmierć, gdy na wpół
otępiały ze zmęczenia wędrował po ulicach Badajoz, nie zważając na ogień z muszkietów,
krzyki kobiet i dzieci ani na płonące budynki. Sam nie rozumiał, jak to możliwe, że wyszedł
z tego bez szwanku.
Po powrocie do obozu usiadł i ukrył twarz w dłoniach. Lojalny Oakley bez chwili
zwłoki stanął obok, gotów spełnić każde życzenie.
- Na litość boską, Oakley, takie rzeczy postarzają człowieka o dwadzieścia lat w kilka
minut - wychrypiał Stephen. - Kula w łeb byłaby miłosiernym uczynkiem. - Podniósł głowę
i popatrzył na adiutanta. Twarz miał umorusaną prochem strzelniczym, a usta wykrzywione
z goryczą. - Wiesz, jaki dziś dzień, Oakley? Pierwsze urodziny mojej córki. Ma rok, a ja jej
nawet nie widziałem. A teraz każdego roku w jej urodziny będę wspominał ten dzień.
Po Badajoz Stephen walczył na wzgórzach rozciągających się na południe od
Salamanki i został postrzelony w pierś. Gdyby nie troskliwa opieka Oakleya i pewnej
życzliwej Hiszpanki, z pewnością by nie przeżył.
Bitwa rozegrała się w dławiącym kurzu i koszmarnym upale. Francuskie wojska nie
zdołały już się podźwignąć po klęsce i niedobitki powlokły się przez Pireneje z powrotem do
Francji. Dzięki zwycięstwu armia Wellingtona dotarła do Madrytu, a po dwóch miesiącach
wycofała się do Portugalii, skąd Stephen wyruszył do ojczyzny.
Lord Fitzwaring stał na dziobie i ani trochę nie bał się wypaść za burtę, gdy statek
nurkował w falach wzburzonego morza. Wracał do Anglii przepełniony nie triumfalną
radością, lecz narastającym rozczarowaniem.
W całym swoim życiu przykładał wagę wyłącznie do służby w armii, to ona nadawała
sens wszystkiemu, co robił. Teraz jednak utwierdził się w przekonaniu, by osiąść w Tamarze
na stałe i wieść normalne rodzinne życie.
Zamrugał raptownie, usiłując trzeźwo myśleć. Czekała na niego młoda kobieta, którą
poślubił i której prawie wcale nie znał. Przypomniał sobie rudowłosą dziewczynę o wrogim
spojrzeniu i tę samą dziewczynę, patrzącą na niego z namiętnością tuż po tym, jak się kochali.
- Delfina. Moja żona - wyszeptał z żalem na wspomnienie nocy, kiedy wziął ją niemal
siłą w pijanym widzie.
Jego czyn doprowadził do pośpiesznego małżeństwa z kobietą, z którą dzielił łoże
tylko dwa razy. Na myśl o tym, że niedługo ją ujrzy, poczuł przypływ entuzjazmu. Wiele razy
ganił się za sposób, w jaki ją zostawił. Wykradł się w środku nocy niczym złodziej, gdyż nie
czuł się na siłach pożegnać się i po raz ostatni spojrzeć jej w oczy. Wspominał wtedy
poprzedni związek ze zdradliwą, nieczułą kobietą, który pozostawił po sobie bolesne, do dziś
niewygojone rany. Gdy patrzył na śpiącą Delfinę i cudowną grzywę jej ciemnorudych włosów
na poduszkach, dojrzał w niej coś, co poruszyło jego serce.
Widok kornwalijskiego wybrzeża na horyzoncie pokrzepił Stephena i na jego twarzy
pojawił się uśmiech. Nie mógł się doczekać, kiedy po raz pierwszy weźmie córkę na ręce.
Zastanawiał się, co też jego powrót do domu będzie oznaczał dla Delfiny. Czy powita go
z otwartymi ramionami, czy też pod jego nieobecność stała się tak niezależna, że będzie
niezadowolona?
Odetchnął głęboko i ruszył na poszukiwania Oakleya. Morze było wzburzone, wiatr
głośno świstał mu w uszach i dlatego Stephen nie usłyszał ostrzegawczych krzyków jednego
z marynarzy, przerażonego, że urwała się lina mocująca bom, który zaczął groźnie przewalać
się przez statek. Kiedy gruba kłoda drewna rąbnęła Stephena w głowę, przeszył go upiorny
ból, a on sam osunął się na pokład.
Zapadły ciemności, gdy Delfina postanowiła udać się na spoczynek. W sypialni na
piętrze ogarnęły ją jednak dziwne przeczucia, więc podeszła do okna i wyjrzała. Gałęzie
drzew, skąpane w blasku księżyca, tworzyły dziwne, poplątane cienie na ziemi. Wpatrywała
się w nie uważnie, podświadomie spodziewając się, że lada chwila coś się wydarzy. Nagle
zobaczyła dwa konie, a intuicja podpowiedziała jej, że na jednym z nich jedzie Stephen.
Unosząc suknię, zbiegła po schodach i wypadła na dziedziniec. Za nią pędziła pani
Crouch. Jeden z jeźdźców, w którym Delfina rozpoznała pana Oakleya, zsiadł z konia. Jej
spojrzenie powędrowało do drugiego mężczyzny, który siedział w siodle mocno
przygarbiony, ze zwieszoną głową. Poczuła nagły ból w piersi, serce zabiło mocniej. Zrobiło
się jej słabo, gdy uświadomiła sobie, że to Stephen. Pobiegła ku niemu, przerażona widokiem
krwi, spływającej po jego twarzy spod naprędce opatrzonej rany na głowie. Miał zamknięte
oczy, a jego śniade oblicze wydawało się śmiertelnie blade.
- Stephenie? - Nie uzyskawszy odpowiedzi, odwróciła się do równie pobladłego pana
Oakleya. - Co się z nim dzieje?
- Kilka mil stąd stracił przytomność - wyjaśnił. - Jestem zdumiony, że tak długo
utrzymał się w siodle.
- Ale... Czy jest chory? Ranny?
- Ranny.
- Jak ciężko?
- Trudno powiedzieć. Ma ranę na głowie po mocnym uderzeniu bomem na pokładzie
statku, którym wracaliśmy do Anglii. Nie stracił przytomności i pozwolił mi opatrzyć ranę.
Nie chciał robić zamieszania.
- Od dawna jedziecie?
- Zeszliśmy na ląd w Plymouth.
Delfina odwróciła się do jednego ze stajennych.
- Biegnij do wioski po doktora Jenkinsona - nakazała mu. - Niech zjawi się
natychmiast!
Potem poinstruowała dwie pokojówki, by pędziły przygotować komnatę pana, a także
gorącą wodę i ręczniki. Ulżyło jej, kiedy z domu wypadł Davy.
- Szybko - powiedziała. - Zanieś go do środka. Jeden ze stajennych zajmie się końmi.
Pan Oakley i Dave wspólnie ściągnęli Stephena i zanieśli go do łóżka w jego pokoju.
Delfina otrząsnęła się z początkowego szoku i wszystkiego doglądała. Pod
nieobecność męża nieustannie miała przed oczami jego twarz: długie rzęsy, drobne
zmarszczki w kącikach ust i czarne loki, na skroniach przetykane szronem. Zapamiętała
każdy szczegół oblicza Stephena, a teraz czuła, że mogłaby patrzeć na niego przez całe życie
i nigdy nie mieć dość.
Nagle zamrugał oczami, po czym je otworzył i znowu zamknął. To wystarczyło, by
Delfina poczuła, jak jej ciało ogarnia żar. Było jej wszystko jedno, czy ktoś to zauważył.
Spędziła tak dużo czasu z dala od męża, tak długo i bezskutecznie starała się odsunąć od
siebie uczucie do niego, że teraz powitała je z radością.
Pan Oakley rozpiął płaszcz Stephena. Ranny nadal miał zamknięte oczy, ale jęknął,
gdy adiutant go podniósł i zdjął z niego wierzchnie odzienie.
- Jak poważna jest ta rana? - spytała Delfina, nie odrywając oczu od twarzy męża. -
Proszę powiedzieć mi prawdę. Myśli pan, że on umrze?
Pan Oakley popatrzył na nią z powagą.
- Naprawdę nie znam odpowiedzi - odrzekł po chwili. - Widziałem wielu mężczyzn,
którzy po uderzeniu bomem doszli do siebie bez żadnych problemów. Mąż pani był
kilkakrotnie ranny, między innymi dostał w klatkę piersiową pod Salamanką podczas
ostatniej bitwy. Chirurg uznał obrażenie za poważne, ale na szczęście pułkownik doszedł do
siebie i wydobrzał. Obawiam się jednak, że to go osłabiło. Niemal natychmiast po tym
zrezygnował ze służby wojskowej.
Delfina wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
- Zrezygnował ze służby? - powtórzyła.
Pan Oakley z powagą skinął głową.
- Nie zdrowiał tak szybko, jak powinien. Całkiem jakby coś go powstrzymywało,
jakby z czymś walczył. Nie chodziło tylko o infekcję. Coraz głębiej wpadał w melancholię.
- A jaka jest pańska opinia, panie Oakley? Zna pan mojego męża lepiej niż
ktokolwiek. Skąd ta melancholia?
- Splot wielu wydarzeń - mruknął adiutant i ze znużeniem wzruszył ramionami. -
Osobiście uważam, że chodzi o to, czego świadkiem był w Badajoz. To był okropny czas
zarówno dla żołnierzy, jak i cywilów. Czas, by zajrzeć głęboko w duszę i zadać sobie pytanie,
czemu służy ta wojna. Właśnie to... a także utrata chęci do walki skłoniły go do opuszczenia
armii. Poza tym, lady Fitzwaring, wydaje mi się, że pułkownik tęsknił za domem i rodziną.
Samo to wystarczyłoby, żeby skłonić go do powrotu.
Z czułością, której nigdy nie okazywała żadnemu mężczyźnie, Delfina zajęła się
mężem, żywiąc nadzieję, że Stephen rzeczywiście pragnął wrócić do domu, do niej i dziecka.
Ostrożnie zdjęła opatrunek z rany i zmyła krew, po czym położyła chłodną, mokrą ściereczkę
na jego czole.
Była bardzo przejęta stanem męża. Nie odzyskał przytomności, a rana obficie
krwawiła. Cienka strużka krwi spływała z jego czoła na policzek aż do kącika ust, a co jakiś
czas jego twarz przeszywał spazm bólu.
Gdy pani Crouch wprowadziła doktora Jenkinsona, Delfina zerwała się z miejsca, aby
go powitać.
- Panie doktorze! - wykrzyknęła uradowana. - Jestem zobowiązana, że przybył pan tak
szybko. Mąż wymaga pilnej pomocy. Dostał cios w głowę, a rana nadal krwawi. Bardzo się
martwię, że nadal nie odzyskuje przytomności.
Doktor Jenkinson niezwłocznie przystąpił do badania.
- Nie ma pęknięcia, kości są całe - oświadczył w końcu. - Ale pękło naczynie
krwionośne.
- Co więc pan zrobi?
- Przypalę ranę i w ten sposób zapieczętuję żyłę.
- Czy pozostanie po tym blizna? - zaniepokoiła się.
- Mimo silnego ciosu rana jest niewielka. Ledwie jej dotknę, żeby nie pozostawiać
zbyt dużego oparzenia, a włosy przykryją bliznę.
Doktor Jenkinson zdjął płaszcz i wyciągnął z torby lśniące instrumenty, po czym
wybrał jeden z nich. Starannie wytarł go szmatką, na którą nalał kilka kropli płynu o ostrej
woni, i włożył instrument do małego metalowego kociołka z gorącymi węglami. Po chwili
pan Oakley i Davy przytrzymali Stephena, a medyk pewną ręką dotknął rany koniuszkiem
rozżarzonego do czerwoności metalu.
Stephen wzdrygnął się gwałtownie. Delfina zamknęła oczy i zacisnęła pięści, gdy
usłyszała jego okrzyk bólu i poczuła zapach palonej skóry oraz włosów.
- I już - powiedział doktor Jenkinson, wprawnym okiem oceniając swe dzieło. -
Naczynie zasklepione. Teraz nałożę maść i opatrzę ranę. Za kilka dni się wygoi. - Jak
powiedział, tak zrobił, po czym uniósł powieki Stephena i zbadał mu puls. Wydawał się
usatysfakcjonowany. - Niech śpi - oświadczył i włożył płaszcz. - Będzie potrzebował sił,
kiedy się ocknie.
Delfina była wdzięczna losowi za czas spędzony w ochronce. To dzięki naukom ciotki
nie była ignorantką w kwestii balsamów i medykamentów, do tego umiała się zajmować
rannymi oraz chorymi.
Pani Crouch i pan Oakley błagali ją, by poszła do siebie i odpoczęła, ale nie chciała
o tym słyszeć.
- Posiedzę przy nim - oświadczyła stanowczo. - Przygotujemy panu pokój, panie
Oakley, wydaje się pan wyczerpany. Może pan udać się na spoczynek ze świadomością, że
pułkownik jest bezpieczny.
Nie widząc potrzeby sprzeciwu, pan Oakley natychmiast ustąpił.
Delfina poprawiła kołdrę i dotknęła gorącego czoła Stephena. Spojrzała na niesforny,
czarny lok, który zawisł koło ucha i sięgał do szyi. Dotknęła go ręką i pogłaskała,
zachwycając się jego miękkością, po czym z westchnieniem usiadła koło łóżka. Wspominała,
co się wydarzyło między nimi przed jego wyjazdem. Mimo sposobu, w jaki się zeszli, oraz
pełnych złości i goryczy słów, nie mogli zwalczyć tego, co do siebie czuli. To nie była zwykła
namiętność, ale najprawdziwsze pożądanie. Na dodatek z ich związku narodziło się piękne
dziecko, które Stephen miał dopiero poznać.
A teraz nareszcie wrócił do domu.
Nagle wymamrotał coś w gorączce i zaczął rzucać głową z boku na bok. Delfina
obmyła męża zimną wodą. Zrobił się niespokojny i coś bełkotał, a ona szeptała do niego
cicho, kojąco, głaszcząc po czole, póki się nie uspokoił. Niewiele mogła zrobić, więc tylko
czekała i modliła się o to, by wkrótce odzyskał świadomość.
Nagle krzyknął ochryple, jakby coś go przeraziło, a jego długie palce zacisnęły się na
kołdrze. Delfina pochyliła głowę, próbując zrozumieć, co mówił. Na jego twarzy pojawił się
grymas bólu, oczy otworzył szeroko. Patrzył zupełnie nieprzytomnie, najwyraźniej jej nie
dostrzegając.
- Do diabła? Co mam zrobić, by usunąć cię z mej pamięci? - zapytał z bólem w głosie.
- Liczę dni, liczę miesiące - wymamrotał i zacisnął powieki.
Potem już tylko bezsensownie bełkotał. Delfina pomyślała, że ból musi mu mocno
dawać się we znaki, gdyż Stephen wyglądał, jakby bardzo cierpiał. Czujnie wsłuchiwała się
w niskie, pełne niepokoju pomruki, nieustannie przemywała czoło i robiła, co mogła, żeby go
uspokoić, jednak na niewiele się to zdało. Gdy znów zaczął mówić, coraz głośniej i coraz
bardziej nerwowo, próbowała go uspokoić i pogłaskać, ale wzdrygnął się nieoczekiwanie
i odsunął, jakby miał do czynienia z samym diabłem. Wtedy uświadomiła sobie, że tkwił
w jakimś koszmarze.
- Niech diabli porwą ciebie i twoje płoche serce! Boże drogi, Oakley, tyle krwi
i śmierci... Ta dziewka mnie oślepiła! Jej twarz jest wyryta w mojej duszy. Drwi ze mnie,
uwodzi mnie i dręczy, a im częściej ją mam, tym bardziej jej pragnę. Myślałem, że się
uwolnię i ucieknę, ale nawet mimo bitew i śmierci nie mogę przestać jej pragnąć. Brak mi
własnej woli. - Jego głos się załamał i Stephen zakrył oczy ręką. Kiedy znów się odezwał,
mówił tak cicho, że ledwie go słyszała. - Tak, Oakley, kiedy o niej myślę, myślę o miękkości,
o cieple, widzę jej błyszczące, czułe oczy. A potem zasnute gniewem, który spowodowałem.
Niech mi Bóg przebaczy... i Angelet również.
Ostatnie słowo wręcz wydyszał, a potem umilkł i opuścił rękę. Na jego twarzy
malował się smutek. Delfinie zbierało się na płacz, więc pochyliła głowę. Kim była kobieta,
o której mówił? Kobieta, przez którą tak strasznie cierpiał, która omotała go pajęczyną
i uwięziła? Kim była Angelet?
Ledwie widziała przez łzy i czuła dogłębną rozpacz. Stephen nigdy nie mówił
o kobietach, które znał przed nią, ale odniosła wrażenie, że było ich bardzo wiele.
Niemożliwe, by tak przystojny mężczyzna jak Stephen spędził tyle lat w wojsku i nie znał
kobiet. Nigdy nie uważała się za zaborczą, jednak zazdrość była niezwykle bolesna.
Zastanawiała się, jak bardzo jej mąż przywiązał się do owej Hiszpanki. Czy
tajemnicza kobieta troszczyła się o niego i nadal oczekiwała jego względów, choć dzieliły ich
setki mil, a Stephen miał żonę i dziecko?
Od tamtej nocy, gdy ją opuścił dwa lata temu, dzień po dniu czekała na wiadomości
od niego. Przez cały czas czuła obawę, że został ranny albo nawet zginął. Takiego rozwoju
sytuacji jednak nie przewidziała. Nie spodziewała się straszliwego cierpienia na myśl o jego
miłości do innej kobiety. Kobiety, którą pan Oakley nazwał kiedyś piękną señoritą.
Gdy w końcu poddała się smutkowi, łzy skapnęły na jej zaciśnięte na kolanach dłonie.
Była wdzięczna niebiosom, że Stephen spał i nie widział, jak bardzo ją zranił. Nigdy dotąd
nie znała żadnego mężczyzny tak blisko i tak intymnie. W tej chwili jednak jej uczucia
zupełnie się zmieniły. Wcześniej cieszyła się na wspólną przyszłość, teraz mogła jedynie
zazdrościć kobiecie, która zajęła miejsce w jego sercu.
Nie miała szansy zapanować nad emocjami, lecz potrafiła kontrolować siebie i swoje
zachowanie. Poprzysięgła sobie, że póki nieznana Angelet ma władzę nad sercem Stephena,
ona nie będzie dzieliła z nim łoża. Z drugiej jednak strony, Stephen był jej mężem. Jak mogła
mu odmówić? Jak miała mu się oprzeć?
Noc powoli mijała, księżyc cierpliwie przemieszczał się po niebie. Delfina odnosiła
wrażenie, że upływające godziny zlewają się ze sobą. Kiedy Stephen nieco się uspokoił
i zupełnie nie reagował na jej obecność, zwinęła się w fotelu przy łóżku i zasnęła. Potem
obudziła się i znów czuwała. Tak właśnie minęła noc.
O poranku drzwi się otworzyły i nad Delfiną stanęła pani Crouch.
- Proszę iść do pokoju i odpocząć, jaśnie pani. Na nic mu się pani nie zda, jeśli się
pani nie prześpi. Niech pani już idzie, ja go popilnuję - upierała się. - A potem niech jaśnie
pani weźmie kąpiel, ubierze się i dopiero wtedy wróci.
Delfina nawet nie miała siły się sprzeciwić. Wyczerpana poszła do swojego pokoju,
w ubraniu rozłożyła się na łóżku i natychmiast zapadła w głęboki sen.
Gdy przebudziła się po kilku godzinach, zdumiało ją, że nie czuje już przygnębiającej
rozpaczy, chociaż smutek pozostał. Próbowała zrozumieć, co się dzieje, i uświadomiła sobie,
że przez ostatnie dwa lata starała się być osobą, którą Stephen zapewne spodziewał się zastać
po powrocie. Usiłowała przewidzieć każdą jego potrzebę, robiła co w jej mocy, by był dumny
z Tamary. Desperacko chciała go zadowolić.
A teraz, kiedy się zjawił się, okazało się, że jest zakochany po uszy w innej kobiecie.
Była głupia, mając tak nierealistyczne złudzenia. Najbardziej jednak opłakiwała
bolesną utratę nadziei na miłość Stephena. Powtarzała sobie uparcie, choć nie do końca
szczerze, że kimkolwiek jest ta Hiszpanka, nie stanie jej na drodze. Stephen nie był jednak
wolny, gdyż z Delfiną wiązały go święte więzy małżeńskie.
Ta okropna sytuacja miała przynajmniej jeden pozytywny aspekt, a mianowicie
Delfina dostrzegła w sobie coś, czego nigdy wcześniej nie widziała. Jako najmłodsza córka
w bogatej rodzinie, nieustannie ignorowana przez rodziców i siostry, marzyła, by być
potrzebna, i usiłowała wypełnić pustkę w życiu działalnością dobroczynną, przede wszystkim
pracą w ochronce. Tutaj, w Tamarze, starała się robić to samo. Teraz, gdy miała nadzieję, że
wszystko ułoży się po jej myśli, nieznana Angelet ukradła jej Stephena. Delfina nie mogła
wypytywać męża o uczucie do tamtej kobiety, duma jej na to nie pozwalała. Czuła jednak, że
teraz Stephen nigdy nie odwzajemni miłości. Jak jednak miała się zachowywać? Nie
wiedziała, co przyniesie przyszłość.
Nalała lodowatą wodę do miski i zwilżyła twarz, czerpiąc siłę z przenikliwego zimna.
Powrót do Londynu nie był dobrym wyjściem. Praktycznie zerwała kontakty z rodziną, więc
musiała budować życie w Tamarze. Poślubiła Stephena i musi ponieść wszelkie
konsekwencje. Przecierając twarz, pomyślała jednak, że już nigdy nie będzie przez niego
płakać.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Stephen leżał w łóżku, z zamkniętymi oczyma, w błogim stanie zobojętnienia.
Nareszcie nie czuł bólu. Kiedy zdołał znowu uchylić powieki, przekonał się, że jest we
własnym łóżku. Pamiętał jeszcze mary senne, ale powoli odzyskiwał przytomność umysłu.
Uświadomił sobie, że jest ranny, ale nie potrafił wskazać przyczyny. Wspomniał, gdy
półprzytomny słuchał głosów wokół siebie, nie rozumiejąc jednak ani słowa. Delfina
opiekowała się nim, obmywała czoło zimną wodą. Ostrożnie uniósł dłoń i dotknął opatrunku
na głowie. Choć złociste story były zaciągnięte, światło i tak raziło jego oczy. Zamrugał kilka
razy, aż wreszcie wszystko wokoło zaczęło nabierać kształtów.
Przede wszystkim uderzyła go panująca wokoło niezwykła cisza. Wyglądało na to, że
był sam, ale nagle wyczuł czyjąś obecność, więc mimo bólu odwrócił głowę. Nie widząc
nikogo, opuścił wzrok i wtedy szerzej otworzył oczy. Zobaczył bowiem małą twarzyczkę
otoczoną czarnymi lokami.
Dziecko patrzyło na niego z ogromnym zainteresowaniem. Lowenna była bystrą
dziewczynką, kochaną i rozpieszczaną każdego dnia życia. Lubiła wszystko, co niezwykłe,
a do tego pokoju zakradła się zaciekawiona, dlaczego jej mama wciąż stąd wychodzi i wraca.
Nie mogąc oderwać spojrzenia od dziecka, Stephen leżał nieruchomo. Domyślił się,
z kim ma do czynienia. Usta dziewczynki były różowe, cera złocista, oczy zaś niebieskie.
Uniósł wzrok, gdy do pokoju weszła kobieta i stanęła za dziewczynką. Po raz
pierwszy od dwóch lat ujrzał przed sobą żonę. Miała włosy zaczesane do tyłu i była bardzo
skromnie ubrana, jednak nawet brązowa wełna nie ujmowała jej urody.
Gdy przechodziła, przez pokój zauważył, że porusza się z wrodzoną gracją. Nadal
miała w sobie łagodną niewinność, która tak silnie go do niej przyciągała. Pamiętał jednak
dobrze, że w głębi duszy jest bardzo namiętna. Wspomniał, jak klęczała na łóżku, a on
wpatrywał się w jej obfite piersi, czuł na plecach jej paznokcie, a potem słyszał jej
przepełniony ekstazą krzyk, gdy razem szczytowali.
- To musi być Lowenna - szepnął.
Nawet gdyby chciała, Delfina nie mogłaby zaprzeczyć, gdyż byli do siebie zbyt
podobni. Lowenna nawet tak samo marszczyła brwi, uśmiechała się i złościła. Z wyrazu
twarzy Stephena wywnioskowała, że nie zaskoczył go widok córki.
Teraz spokojnie ją obserwował. Nagle poczuła się zupełnie oszołomiona, nie mogła
się ruszyć, oddychać ani sformułować żadnej rozsądnej myśli. Niebieski odcień jego oczu nie
spłowiał ani odrobinę. Dwa lata ciężkiej służby w Hiszpanii przydały mu urody i teraz był
jeszcze przystojniejszy. Zapewne tkwiłaby tak jak posąg, gdyby nie poczuła, że Lowenna
ciągnie ją za sukienkę, domagając się atencji. Wzięła dziecko w ramiona i oparła na biodrze,
po czym znów popatrzyła na męża.
- Tak, Stephenie, to jest Lowenna - potwierdziła. - Twoja córka.
- Nasza córka - poprawił ją. - Do pojawienia się dziecka trzeba dwojga, Delfino. Ty
i ja ją stworzyliśmy.
Jego spojrzenie i dźwięk głosu sprawiły, że miała ochotę uciec z pokoju, jednak
jednocześnie jej zdradliwe ciało kusiło ją, by rzuciła się na łóżko. Pragnęła, by wziął ją
w ramiona i mocno przytulił. Chciała sprawić, aby kochał ją z taką namiętnością, że
zapomniałaby o wszystkim innym. Żyła dla dnia, w którym do niej powróci, teraz jednak
świadomość, że inna kobieta włada jego sercem, chroniła ją przed napływem pożądania.
Nie odrywając wzroku od dziewczynki, Stephen usiadł z trudem i skrzywił się, gdy
poczuł ostre ukłucie bólu. Podparł się poduszkami, po czym wyciągnął ramiona.
- Daj mi ją - poprosił. - Chcę potrzymać naszą córkę.
Delfina podała mu dziecko i kamień spadł jej z serca. Lowenna ufnie wtuliła się
w ramiona Stephena, a on uważał, by nie tulić jej zbyt mocno.
- Ty jesteś papa? - spytała dziewczynka.
- Tak, kochanie - odparł głosem pełnym wzruszenia.
Delikatnie ucałował jej różowy policzek, a ona zarzuciła mu rączki na szyję i mocno
go uściskała. Potem jednak zaczęła się wiercić, gdyż jako małe dziecko szybko się nudziła.
Zeskoczyła z łóżka, by pobiegać po pokoju, a Stephen patrzył na nią łagodnym wzrokiem.
W sypialni zrobiło się bardzo cicho, co w końcu zaczęło denerwować Delfinę. Po
chwili Stephen popatrzył na nią z podziwem i szacunkiem.
- Dobrze sobie poradziłaś, Delfino. Lowenna przynosi ci chwałę. Gratuluję ci odwagi,
że stawiłaś wszystkiemu czoło. Na pewno nie było ci łatwo. To, co przydarzyło ci się w ciągu
ostatnich dwóch lat, stało się za moją przyczyną, a ty ofiarowałaś mi w zamian cudowną
córkę...
Delfina patrzyła na niego w milczeniu, przepełniała ją satysfakcja. Była jednak
świadoma, jak ulotne jest to uczucie.
- Nie przeszkadza ci, że nie masz syna? - spytała.
- Mój Boże, nie. Lowenna jest idealna. - Spojrzał na dziecko z miłością i dumą.
- No cóż, cieszę się, że wreszcie się ocknąłeś - powiedziała. - Myśleliśmy, że zrobiłeś
sobie od nas wolne. Pamiętasz w ogóle, co ci się przydarzyło?
- Pamiętam jakiś cios i ból głowy, a potem już nic.
- Pan Oakley mówi, że uderzyłeś się w głowę jakimś elementem takielunku, który
poluzował się podczas sztormu.
- Długo byłem nieprzytomny?
- Dwa dni. Doktor Jenkinson jest przekonany, że w pełni dojdziesz do siebie. Pan
Oakley bardzo się o ciebie martwił. Powiedział, że niedawno byłeś ranny w Hiszpanii i że
nadal cierpisz z tego powodu. Ulży mu, kiedy się dowie, że odzyskałeś przytomność.
Stephen zmarszczył brwi i spojrzał na Delfinę zmrużonymi oczami.
- A ty, Delfino? Martwiłaś się o mnie?
Celowo nie patrzyła na niego, ale Stephen zauważył jej chłodną minę.
- Oczywiście. Martwiłabym się o każdego, kto straciłby przytomność - odparła.
- O każdego? Ale ja nie jestem każdym, Delfino. Jestem twoim mężem...
Spodziewałem się cieplejszego przyjęcia.
- Doprawdy? Szczerze mówiąc, Stephenie, dziwię się, że w ogóle mnie pamiętasz. -
Nie umiała ukryć ironii w głosie. - Tak rzadko pisałeś... Wybacz, jeśli sądziłam, że
zapomniałeś o moim istnieniu.
Stephen uśmiechnął się pod nosem.
- Chyba trudno byłoby mi zapomnieć, że mam żonę. Wybacz mi milczenie. Myślałem
o tobie niemal w każdej chwili.
- Pan Oakley poinformował mnie, że zrezygnowałeś ze służby. - Usiłowała ignorować
jego ciepły, pełen czułości wzrok.
- W rzeczy samej, nie wracam do wojska. Teraz, kiedy wojna na Półwyspie
Iberyjskim już się skończyła, odszedłem. Muszę jeszcze co prawda pozałatwiać pewne
sprawy w Londynie, jednak dni walki mam już za sobą.
- Muszę przyznać, że jestem zdumiona. Wiem przecież, jak ważne było dla ciebie
wojsko. Nie będziesz za nim tęsknił?
Stephen westchnął i usiadł nieco wygodniej.
- Rzeczywiście, armia zawsze była istotną częścią mojego życia, ale miałem mnóstwo
czasu na myślenie o przyszłości - odrzekł. - Kiedy na świecie pojawiła się Lowenna, przybyło
nam obowiązków. Postanowiłem osiąść w Tamarze razem z tobą i naszą córką. Nie wątpię, że
chętnie przekażesz mi obowiązki związane z zarządzaniem majątkiem.
Delfina zamarła.
- Mam nadzieję, że nie zaczniesz mi rozkazywać, Stephenie - powiedziała po chwili. -
Za długo byłam sama i samodzielnie podejmowałam decyzje, żeby teraz z tego rezygnować.
- Mój Boże, czy my nigdy...
Zacisnął usta i popatrzył na młodą żonę. Setki razy wyobrażał sobie ich spotkanie
i myślał o tym, co jej powie. Nic jednak nie poszło zgodnie z planem. Pragnął wyznać jej, jak
bardzo żałuje, że los zetknął ich w takich okolicznościach, ale znów wyszedł na potwora.
- Czy my nigdy co? - zapytała.
- Nieważne - uciął. - Przynajmniej będę mógł cię chronić i zdjąć z twoich barków
ciężar obowiązków związanych z zarządzaniem Tamarą.
Próbował powiedzieć to nonszalancko, żartobliwie i jednocześnie szczerze, z ujmującą
pewnością siebie, ale nie do końca mu wyszło. W tym momencie wyglądał tak, jakby nie był
w stanie ochronić nikogo, ba, jakby sam potrzebował pomocy. Wydawał się bardzo znużony,
wyczerpany i ledwie trzymał otwarte powieki. Na widok tej bezbronności wrogość Delfiny
zaczęła słabnąć.
Mimo zmęczenia Stephen z zachwytem wpatrywał się w żonę. Nie przestawał myśleć
o tym, jak ją posiądzie, rozbierze, jak dotknie jej nagiego ciała. Zadecydował już jednak, że
tym razem będzie działał powoli i ostrożnie, nie zrobi nic na siłę. Zapragnął wziąć ją za rękę,
lecz zabrakło mu odwagi. Nie chciał, by powrócił buntowniczy upór, który Delfina okazywała
w dniu ślubu.
- Nie myśl o mnie źle - powiedział cicho. - Bez wątpienia uważasz mnie za
obrzydliwego łotra, gdyż cię uwiodłem, ale przysięgam, że wtedy naprawdę nie wiedziałem,
iż mam do czynienia z szanowaną młodą damą. Byłaś tak prześliczna, że nie mogłem ci się
oprzeć. Nienawidzę siebie za to, co ci zrobiłem. Dręczą mnie koszmarne wyrzuty sumienia.
Słysząc niewątpliwą szczerość w jego głosie, Delfina pozwoliła sobie na uśmiech.
- Nigdy nie miałam cię za łotra, a poza tym to już przeszłość, Stephenie.
- W przyszłości postaram się kontrolować żądze. - Uśmiechnął się do niej łagodnie. -
Co wcale nie będzie łatwe. - Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało, po czym Stephen
dodał: - Obiecuję, że cię nie wykorzystam. Od teraz jesteś przy mnie całkiem bezpieczna.
Delfina pomyślała, że Bóg jeden wie, jak bardzo nie chce być przy nim bezpieczna.
Kiedy odwrócił głowę, zapragnęła błagać go, by ją pocałował tak jak przed wyjazdem, zmusił
do uległości i zignorował szlachetne intencje. Mężczyzna, którego poślubiła, był libertynem -
nie dbał o życie, kochał niebezpieczeństwo. Teraz zaszła w nim wielka zmiana, zapewne ze
względu na okropności, które widział w Hiszpanii podczas wojny. Początkowo oboje
ukrywali uczucia, kłócili się i walczyli ze sobą, ale i czuli do siebie niezwykłe pożądanie.
Niestety znowu stali się sobie obcy i nie bardzo wiedzieli, co powiedzieć.
- Miło mi to słyszeć - odparła. - Długo cię nie było. Potrzebujemy czasu, by się lepiej
poznać. Powinniśmy poczekać i się przekonać, co przyniesie jutro. - Popatrzyła na niego
spokojnie. - Na razie wolę sama kłaść się spać... Wiesz, o co mi chodzi.
Stephen spojrzał na nią uważnie. Błogość, której doświadczył, gdy się obudził i oddał
erotycznym marzeniom o żonie, szybko przerodziła się w rozdrażnienie. A więc tak to sobie
zaplanowała. Nie mogłaby wyrazić się jaśniej. Nie przyszło mu do głowy, że piękna,
niewinna kusicielka, która oddała mu się, nim wyjechał do Hiszpanii, i dorównywała mu
żądzą, nie będzie już tak chętna. Otoczyła się wysokim, grubym murem, lecz ani przez
sekundę nie sądził, że nie dałby sobie z nim rady. Wiedział, że Delfina jest ciepłą i namiętną
kobietą, i nie wątpił, że trafi do jej łoża, gdy tylko tego zapragnie. Teraz jednak potwornie
bolała go głowa i czuł się słaby jak kotek.
Delfina wzięła Lowennę w ramiona i podeszła do drzwi.
- Skoro powróciłeś do żywych, każę przynieść ci jedzenie i przyślę pana Oakleya -
oznajmiła. - Będzie dbał o twoje potrzeby podczas rekonwalescencji. Masz niebywale
lojalnego adiutanta, Stephenie. Obyś to docenił. Praktycznie nie odstępował cię na krok.
Po kolejnych trzech dniach w sypialni, doprowadzony do rozpaczy nadskakiwaniem
pani Crouch i Oakleya - ale nie Delfiny, która konsekwentnie trzymała się na dystans -
Stephen postanowił wreszcie wstać z łóżka.
Gdy krążył po domu i z każdym dniem nabierał sił, Delfina patrzyła na niego z dumą
i podziwem. Choć był szczuplejszy, niż zapamiętała, wydawał się zdrowy i krzepki, a jego
ciemnoniebieskie oczy spoglądały już całkiem przytomnie.
Z chwili na chwilę więź między ojcem a córką się wzmacniała. Całkowicie
oczarowany pięknym dzieckiem, Stephen nieustannie zachwycał się Lowenną. Gdy z nią
przebywał, wydawało się, że szybciej wraca do zdrowia. Delfina często zastawała ich
śpiących razem w fotelu. Czasami ten uroczy widok doprowadzał ją do łez i idiotycznej
zazdrości, gdy żałowała, że to nie jej głowa spoczywa na piersi Stephena. Był tak łagodny
i cierpliwy, że dziewczynka nie miała najmniejszych trudności z zaakceptowaniem
nieznajomego dżentelmena w roli taty. Jednak w obecności Delfiny jego oczy zawsze miały
czujny wyraz. Byli dla siebie uprzejmi, nawet mili, oboje starali się jak najlepiej rozpocząć
wspólne życie i stworzyć bezpieczny, szczęśliwy dom dla Lowenny, choć okazało się to
niełatwe. Żadne nie wspomniało o dwóch wspólnych nocach przed wyjazdem Stephena do
Hiszpanii. Delfina nie chciała, by Stephen domyślił się, jak bardzo go pragnęła. Marzyła
o tym, by odwzajemniał jej uczucia, i nie chciała darzyć go nieszczęśliwą miłością.
Najwyraźniej jednak jego dotychczasowa czułość brała się wyłącznie z pożądania i nie kryło
się za nią nic więcej.
Dzień był piękny, a morze połyskiwało, gdy Stephen wrócił z konnej przejażdżki.
Wszedł do domu niespodziewanie i Delfina, która właśnie układała kwiaty w wazonie,
zamarła na jego widok. Przystanął w otwartych drzwiach, rzucając długi cień na podłogę
w holu. Miał na sobie czarny frak i białą koszulę oraz fular. Odniosła wrażenie, że obecność
męża rozjaśniła i ożywiła wnętrze. Teraz zdawał się pełen energii i wigoru, nie przypominał
już bezbronnego mężczyzny, który jeszcze do niedawna leżał w łóżku.
- Ładne. - Wskazał palcem złociste kwiaty.
Omal nie wybałuszył oczu ze zdumienia, kiedy Delfina niespodziewanie uśmiechnęła
się. Ubrana była w jasnoniebieską suknię, a rude włosy przewiązała ciemną wstążką. Nagle
zapragnął mocno ją przytulić. Czuł, że ból w jego sercu ustępuje, gdy ta młoda kobieta
zaczynała wypełniać pustkę, z której istnienia nawet nie zdawał sobie sprawy.
- Pomyślałam, że rozjaśnią hol - przytaknęła. - O, już.
Wsunęła ostatni kwiatek do wazonu i cofnęła się o krok, żeby podziwiać swoje dzieło.
- Gdzie Lowenna? - zapytał, rozglądając się wokół, jakby oczekiwał, że córka nagle
wyskoczy jak diabeł z pudełka.
- Drzemie.
- Mógłbym przysiąc, że ładnieje z dnia na dzień. - Uśmiechnął się szeroko. - Jest
równie śliczna jak jej mama - dodał ciepło. - Jak królewna.
Delfina poczuła, że się rumieni.
- Lowenna rzeczywiście taka jest, ale w ogóle mnie nie przypomina - odparła. - To
twoje lustrzane odbicie.
- Mam najpiękniejszą żonę i najpiękniejszą córkę w królestwie. Każdy mężczyzna by
mi zazdrościł.
Podszedł do kominka i usiadł w fotelu, wyciągając przed siebie długie nogi w butach
z wysokimi cholewami i kładąc je na osłonie paleniska. Nie spuszczał wzroku z Delfiny. Nie
mógł uwierzyć, jak dużo zdziałała w Tamarze. Rzemieślnicy odrestaurowali posiadłość.
Położyli tynki oraz farbę w wyłożonym kamiennymi płytami, średniowiecznym holu oraz
w długiej galerii, pełnej portretów przodków Stephena. Schody z rzeźbionego dębu, które od
dawna wymagały naprawy, teraz były jak nowe, podobnie zresztą jak kominy. Każdy pokój
był ciepły, komfortowy, wręcz luksusowy. W oknach wisiały piękne tkaniny, podłogi pokryto
miękkimi dywanami o żywych kolorach. Wszystkie te zabiegi nie zmieniły jednak charakteru
starego domostwa. Nawet na zewnątrz wszędzie natykał się na zmiany dowodzące, że jego
żona spędziła mnóstwo czasu na dyskusjach z ogrodnikami o pielęgnacji roślin i architekturze
krajobrazu.
- Chyba muszę ci pogratulować, Delfino - zauważył, kiedy usiadła naprzeciwko niego.
- Dokonałaś prawdziwych cudów pod moją nieobecność, a ogrodnicy przeszli samych siebie.
- Cieszę się, że aprobujesz to, co zrobiłam. Pamiętaj, że dałeś mi carte blanche na
wydatki.
- Owszem, i po przejrzeniu ksiąg muszę powiedzieć, że bardzo rozsądnie
gospodarowałaś naszymi finansami.
- A jak oceniasz dobór mebli i wyposażenia wnętrza?
- Masz doskonały gust i lubisz kolory, przynajmniej ich delikatne odcienie.
Słysząc tę dyplomatyczną odpowiedź, Delfina roześmiała się.
- Widzisz, nie jestem taka nudna, prawda? - spytała. - Wszystkie kobiety lubią kolory.
Spojrzeniem zatrzymał się na jej ustach.
- Lubię twój śmiech - mruknął. - Powinnaś częściej się śmiać.
Delfina odwróciła głowę, żeby nie dostrzegł jej rumieńców. Nie chciała, by był taki
rycerski i romantyczny, gdyż obawiała się, że mogłaby uwierzyć, iż naprawdę mu na niej
zależy. Wiedziała, że w gruncie rzeczy pragnął tylko zaciągnąć ją do łóżka i zaspokoić dzikie
żądze. Nie kochał jej, a ona nie zamierzała się oszukiwać. Czuła, że lada chwila zakocha się
w nim bez pamięci.
- Tamara od lat nie wyglądała tak dobrze - dodał.
- Dziękuję - odparła Delfina, wzruszona i uszczęśliwiona pochwałą. - Nie mogę
jednak przypisać sobie wszystkich zasług. Niczego bym nie dokonała bez pomocy pani
Crouch i Alice. Bardzo mi ulżyło, gdy powrócili inni służący. Inaczej na pewno nie
zdołalibyśmy zrobić tak dużo.
- Nie wyjechałaś do rodziców do Londynu?
- Nie, nie mogłam. Nie z małą Lowenną. A potem ciągle miałam dużo pracy. Ale... już
postanowiłam tam pojechać - wyznała.
- Kiedy?
- Za trzy tygodnie. Rodzice bardzo chcą poznać Lowennę. Pomyślałam, że pojadę,
póki drogi są przejezdne. Masz coś przeciwko temu?
- A wzięłabyś pod uwagę moje zdanie?
- Naturalnie. Przecież dopiero zjawiłeś się w domu. Doskonale bym zrozumiała,
gdybyś sprzeciwił się wyjazdowi. - Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego pytająco. -
A sprzeciwiasz się?
- Bez obaw, Delfino, nie mam nic przeciwko temu - uspokoił ją. - To zrozumiałe, że
rodzice chcą cię zobaczyć, a także poznać wnuczkę. Sądzę, że i ty nie możesz doczekać się
wyjazdu po dwóch latach zesłania na głęboką prowincję. Mówiłem ci zresztą, że mam kilka
spraw do załatwienia w Londynie, więc z przyjemnością będę ci towarzyszył.
- Och... - Wstrzymała oddech. - Nie pomyślałam, że...
- Że pojadę razem z tobą? - Uśmiechnął się. - Oczywiście, że chcę towarzyszyć żonie.
Nawet nie miałem szansy oczarować cię przed ślubem, a teraz nadarza się idealna okazja.
Udamy się na bal lub dwa i pokażemy Lowennie miasto, choć pewnie nadal jest na to trochę
za mała. Zabiorę cię na zakupy, dostaniesz nowe suknie, materiały i klejnoty. Wszystko,
czego tylko zechcesz!
Delfina zaśmiała się, słysząc te zapewnienia.
- Na zakupy? - powtórzyła ze zdziwieniem.
- A dlaczego nie? Chyba nie można winić mężczyzny, że chce podarować żonie
klejnoty i pięknie ją ubrać?
Czekał, aż Delfina spyta: „A czy mógłbyś mi kupić...?”, ale ona tylko ponownie się
roześmiała.
- Jeśli chcesz szastać pieniędzmi w Londynie, zostawiając je u złotników i kupców,
proszę bardzo. Nie oczekuj jednak, że włożę wszystko naraz. A poza tym i tak mam już za
dużo...
- Tak, tylko że nie ja to wybierałem.
Popatrzyła na niego z udawaną urazą.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że mój gust ci nie odpowiada? - Pogroziła mu
palcem.
- Ależ skąd, masz doskonały gust, choć nieco zbyt praktyczny. Zauważyłem, że lubisz
brązy i szarości, a także inne niezbyt interesujące kolory. Za dużo czasu spędziłaś na
oglądaniu biednych i potrzebujących, przez co zaniedbałaś samą siebie, Delfino. Pora, żeby
ktoś cię wreszcie porozpieszczał!
- Nigdy nikt mnie nie rozpieszczał i na pewno by mi się to nie podobało - burknęła
z niesmakiem. - Nie potrzebuję klejnotów. Uważam, że są tylko na pokaz, mają manifestować
bogactwo, a dla mnie to nic nie znaczy.
- Mimo to nalegam.
- Proszę bardzo. Skoro chcesz bezmyślnie trwonić pieniądze, dlaczego miałabym to
potępiać?
- Wolisz, aby wszyscy żałowali cię, że wyszłaś za skąpca? - zapytał.
- Nie interesuje mnie aprobata obcych mi ludzi.
- Tak, w to nie wątpię. - Zaśmiał się, po czym dodał czule: - W tobie nie ma nic
zwyczajnego, wiesz?
- Mam nadzieję. Przeszkadza ci to?
- Ani odrobinę. Od razu, gdy cię ujrzałem, spodobały mi się twoje nieokiełznanie
i niezależność. Nie chciałbym, abyś się zmieniła...
Ciepły ton jego głosu sprawił, że Delfina zarumieniła się po raz kolejny.
- Na pewno nie będziesz nudził się w Londynie - powiedziała szorstko, by ukryć
zadowolenie. - Niewątpliwie jesteś bywalcem wszystkich klubów dla dżentelmenów i nieraz
uprawiałeś w nich hazard.
Stephen uśmiechnął się do niej szeroko.
- Przyznaję, że nie mam nic przeciwko sporadycznemu hazardowi. Rzeczywiście
bywałem i w przyzwoitych, i mniej przyzwoitych londyńskich domach gry. A teraz powiedz
mi, czy postanowiłaś, gdzie się zatrzymamy?
- Ja... - Zająknęła się. - Zatrzymam się u rodziców, oczywiście. Zrozumiem, jeśli
będziesz wolał inne miejsce.
- Przyznaję, że niespecjalnie podoba mi się ten pomysł. Inna rzecz, że nie chcę tak
szybko rozstawać się z tobą i z Lowenną. - Zamyślił się na chwilę. - Wyślę Oakleya, by
poszukał nam nieruchomości. Moglibyśmy mieszkać razem, a ty i tak spotykałabyś się
z rodzicami. Czy to ci odpowiada?
- Niezupełnie - odparła. - Rose i Fern też zjawią się w Londynie, a mama bardzo się
cieszy, że wszystkie zamieszkamy u niej.
Stephen długo milczał, po czym odetchnął głęboko.
- No więc trudno, będziemy musieli ją rozczarować - oświadczył. - Nadal nie podoba
mi się sposób, w jaki twój ojciec zmusił mnie do małżeństwa, i nie jestem gotów udawać
jednej wielkiej, szczęśliwej rodziny. Dlatego bądź łaskawa zarzucić ten pomysł, Delfino.
Jego słowa brzmiały rozsądnie i wypowiedział je spokojnym, cichym tonem, ale i tak
Delfina wyczuła jego zdenerwowanie.
- Wyobraź sobie, że nie mam zamiaru tego zrobić, Stephenie - powiedziała równie
spokojnie. - Skoro żywisz awersję do pobytu w domu moich rodziców, wynajmij sobie
kwaterę, lecz ja i Lowenna zatrzymamy się u nich.
Przyzwyczaiła się do podejmowania decyzji pod nieobecność męża i to władcze
podejście wyjątkowo się jej nie spodobało.
Stephen zacisnął usta. Jego oczy pociemniały i po chwili błysnął w nich gniew.
- Nic z tego - oznajmił.
Delfina brnęła jednak dalej.
- Jak chcesz dyskutować, skoro za każdym razem, kiedy wspominam rodziców, ty
przywołujesz pogróżki mojego ojca?
- Tak szybko o nich zapomniałaś?
- Owszem, nie miałam wyjścia - odparła, zdecydowana mówić prawdę. Zastanawiała
się jednocześnie, czy kiedykolwiek będzie w stanie rozmawiać z nim o ojcu w nieco mniej
napiętej atmosferze. - Nie widzisz, że ta sytuacja jest dla mnie niebywale niezręczna? Co niby
mam zrobić? Przecież to naturalne, że za pewien czas rodzice zechcą przyjechać do Tamary
i zobaczyć, jak żyje ich córka.
- Mimo że przez całe życie cię zaniedbywali? - zapytał, umyślnie chcąc ją rozdrażnić.
Delfina skinęła głową. Te wspomnienia wciąż sprawiały jej ból.
- Muszę, Stephenie. Wiem, że ty i mój ojciec nigdy się nie zaprzyjaźnicie, jednak to,
co mi uczyniłeś, też nie pomaga.
- Coś podobnego! - wycedził. - Naprawdę mnie zdumiewasz. Mówię poważnie,
Delfino. Kiedy przybędziemy do Londynu, zamieszkamy razem, i to ja zadecyduję gdzie.
Zrozumiano?
- Pytasz, czy mi rozkazujesz? - spytała Delfina złowrogim tonem.
- A co za różnica?
- Bardzo duża.
- Jestem twoim mężem i ślubowałaś mnie słuchać - przypomniał jej. - W tym
wypadku jednak proszę cię o to. Jesteś winna lojalność przede wszystkim mężowi, nie
rodzicom. Pamiętaj o tym. Poza tym to ja podejmuję decyzje. Wynajęty dom bardziej będzie
odpowiadał naszym potrzebom.
Delfina wstała i przemówiła chłodnym tonem:
- Traktujesz mnie jak jednego ze swoich podkomendnych, Stephenie. Nie ruszamy na
wojnę ani nie przygotowujemy się do bitwy. Ale niech będzie tak, jak sobie życzysz.
Natychmiast powiadomię matkę o zmianie planów.
Tamara funkcjonowała idealnie, co wielce przypadło Stephenowi do gustu. Rzadko
jednak widywał żonę. Kiedy nie pracował w gabinecie ani nie spotykał się z zarządcami,
spędzał dnie w kopalniach i objeżdżał posiadłość. Nie unikał Delfiny, bowiem nie kłócili się
już, ale napięcie nie opadło ani odrobinę.
Stephen wciąż nie próbował zbliżyć się do żony. Nie oszukiwał się myślą, że go
kochała ani że wyszłaby za niego, gdyby jej do tego nie zmuszono. Przeprosił za to, że ją
zbałamucił, lecz cóż to mogło znaczyć wobec powagi występku?
Najgorsze było to, że przed wyjazdem do Hiszpanii Stephen spędził z Delfiną
najbardziej namiętną noc życia, po czym nie starczyło mu przyzwoitości, żeby się pożegnać.
Nic dziwnego, że nie chciała widzieć go w swojej sypialni. Miał wrażenie, że z każdym
dniem spędzonym osobno niechęć Delfiny pogłębiała się, a pragnął jej coraz silniej. Kiedy
tylko ją widział, kusiło go, by wziąć ją w ramiona i zanieść do łoża. Marzył, by popatrzyła na
niego nieco łaskawszym okiem i okazała mu choć odrobinę życzliwości. Pod jego
nieobecność jednak Delfina stała się pewna siebie i samodzielna.
Nie zamierzał jednak się poddać, bo wiedział, że w końcu mu ulegnie.
Żeby poprawić żonie humor po sprzeczce o zakwaterowanie w Londynie, Stephen
zaproponował wspólną konną przejażdżkę.
Delfina już miała odmówić, ale słowa uwięzły jej w gardle, gdy lekko się uśmiechnął
i spojrzał błagalnie błękitnymi oczami. Nagle perspektywa przejażdżki po wrzosowiskach
wydała się bardzo kusząca.
- Tak, bardzo chętnie - odparła.
- Doskonale. Zjemy lunch w gospodzie „Pod Głową Saracena”, kilka mil od Penryn.
Mają tam najlepsze jedzenie po tej stronie rzeki.
Poranek był łagodny. Wiatr od morza niósł zapowiedź pięknego, letniego dnia.
Stephen podszedł, żeby pomóc Delfinie wdrapać się na siodło, a ona oparła dłonie na jego
ramionach. Mocno chwycił ją w talii i popatrzył jej w oczy.
- Nigdy nie widziałem, żebyś jeździła wierzchem - powiedział. - Dobrze sobie
radzisz?
- Tak dobrze jak większość ludzi. Sam to ocenisz.
Jechali ramię w ramię, podziwiając wiejski krajobraz. Świeży, chłodny wiatr przynosił
zapach morza. Delfina co jakiś czas zerkała na męża, podziwiając, jak jego ciało kołysze się
w rytm biegu rumaka.
Stephen także ją podziwiał. Wdzięcznie siedziała w damskim siodle i bez trudu
pokonała szeroki rów. Radziła sobie naprawdę dobrze. Nagle popędziła wierzchowca i po
chwili ze śmiechem gnała galopem po trakcie. Humor bardzo się jej poprawił i czuła się
o wiele lepiej niż w ostatnich dniach.
Po przejechaniu kilku mil Stephen zatrzymał się przy nadmorskim urwisku. Zeskoczył
z konia i pomógł żonie zsiąść.
- Przejażdżka dobrze ci zrobiła - zauważył na widok jej rumieńca i błyszczących oczu.
- Lubię jazdę wierzchem - odrzekła. - Często spaceruję tu wzdłuż wybrzeża a czasami
wybieram się w głąb lądu, na wrzosowiska.
- Dobrze, że zwiedzałaś okolice. To ważne, żeby poznać nowe miejsce zamieszkania,
zobaczyć je własnymi oczami. Ja jestem nieobiektywny, gdyż uwielbiam Kornwalię, ale nie
wątpię, że ty również się w niej zakochasz.
- To chyba już się stało - odparła, po czym przysiadła na dużej skale i uśmiechnęła się
promiennie. Ku swojemu zdumieniu uświadomiła sobie, że mówi prawdę. - Nietrudno było
zakochać się w Tamarze i w tych okolicach. Lubię ludzi, którzy tu mieszkają. Ciężko pracują,
są życzliwi, a odkąd przestałam być miejscową atrakcją, poczułam się nawet mile widziana.
- Znalazłaś już jakieś sieroty i przybłędy, którymi mogłabyś się opiekować?
Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego.
- Wszędzie są ludzie w potrzebie. Niektóre rodziny, zwłaszcza górnicze, żyją
w przerażającej biedzie. Nadal trudno mi się pogodzić z tym, że dzieci i kobiety tak ciężko
pracują. Robię, co mogę, by ułatwić im życie.
- Och, nie wątpię w to. Ale dzieci pracujące u boku rodziców w kopalniach to tutejsza
rzeczywistość i szybko się nie zmieni.
Odwrócił się do niej plecami i powędrował na brzeg urwiska. Delfina zachmurzyła się
lekko, gdyż dostrzegła, że Stephen pogrążył się w rozmyślaniach. Prawdopodobnie chciał od
niej odpocząć. Bardzo zaskoczyło ją, że uszanował jej życzenie, by na razie sypiali osobno.
Czuła jednocześnie ulgę i złość, czego zupełnie nie rozumiała.
Patrzyła na niego uważnie. Jak na postawnego mężczyznę, poruszał się z gracją.
Ubrany był w beżowy płaszcz, jasnobrązowe spodnie i wypolerowane wysokie buty. Kiedy
uniósł rękę i potarł kark, Delfina przypomniała sobie nagle, jak zręcznie te same palce
pieściły jej ciało i jaką dawały rozkosz.
Wezbrało w niej uczucie, ale sama nie wiedziała, czy był to podziw, sympatia czy
miłość. Nie, na pewno nie, przecież nie mogłaby pokochać mężczyzny, którego serce należało
do innej. Bardzo się starała zapanować nad pragnieniem, ale bezskutecznie. Cóż, ciotka Celia
powiedziała kiedyś, że serce nie zawsze mądrze wybiera, gdy ciałem zawładną namiętności.
Ze złością odsunęła od siebie te myśli. Zachowywała się jak idiotka, fascynując się
Stephenem tylko dlatego, że był pięknym mężczyzną. Uznała, że jest głupią, pozbawioną
rozumu gąską, beznadziejnie oczarowaną kimś, kto na to nie zasługiwał.
Cóż, nie mogła zaprzeczyć, że go pożąda, podobnie jak nie mogła żałować tego, co
zrobiła. Przez krótką chwilę zaznała rozkoszy jego pocałunków, dotykała nagiego ciała.
Wcześniej jej serce i ciało oczekiwało w uśpieniu na iskrę, która roznieci ogień. Gdyby nie
Stephen, być może przez całe życie nie zaznałaby silnej namiętności. Niestety, odkąd
zasmakowała odurzającej słodyczy miłości cielesnej, była świadoma, że nie ma ona nic
wspólnego z tym, czego pragnęła najbardziej - z bliskością serc.
Przeszła kilka kroków i spojrzała na Stephena. Odkąd zaczęła pojawiać się
korespondencja z Hiszpanii, coraz częściej zatapiał się w myślach. Nigdy nie rozmawiał
o wojnie. Delfina zastanawiała się, czy milczał, gdyż tęsknił za ukochaną, czy też nie chciał
wspominać okropności wojny.
Gdy powrócił do Tamary, a Delfina ujrzała okropną, czerwoną bliznę na piersi, jej
serce ścisnęło się z bólu na myśl o cierpieniu, którego zaznał. Pan Oakley powiedział, że
Stephen był tak ciężko ranny pod Salamanką, że lekarz nie dawał mu większych szans na
przeżycie. Udało mu się dojść do siebie, ale jego umysł pozostał niespokojny.
Każdego ranka porzucał ciepło łóżka dla chłodu morza, całkiem jakby jakiś
nienazwany koszmar mógł zniknąć wyłącznie dzięki porannej kąpieli. Delfina starała się nie
myśleć o tym, co pragnął z siebie zmyć, ale te starania najwyraźniej nie skutkowały, gdyż
niepokój w jego oczach nie znikał. Zawsze pojawiał się w domu przed śniadaniem, ale
obawiała się, że pewnego poranka nie wróci. A jeśli wypłynie zbyt daleko albo da się porwać
prądowi? Wolała nie myśleć o tym, że morze mogłoby go pochłonąć, a potem wyrzucić
martwego na skały.
- O czym myślisz? - spytała cicho.
Patrzył przed siebie, jakby jej nie słyszał. Oczyma duszy widział twarze mężczyzn
rozerwanych na kawałki przez kulę armatnią albo paskudnie okaleczonych ranami.
Mężczyzn, których znał bardzo dobrze... Przyjaciół, dowódców i zwykłych żołnierzy. Kiedy
wreszcie dotarł do niego głos żony, popatrzył na nią, po czym znów utopił spojrzenie
w bezkresie morza.
- Myślałem o Hiszpanii. - Wzruszył ramionami.
- O wojnie?
Pragnęła go zapytać, czy myślał o Angelet, ale bała się. Nie była pewna, czy zniosłaby
odpowiedź.
- A niby o czym? - odparł obcesowo.
- Dlaczego nigdy nie mówisz o tym, co wydarzyło się w Hiszpanii?
Jego oczy zasnuła mgła melancholii. Delfina poczuła lęk, choć tak bardzo chciała, by
się przed nią otworzył.
Stephen nie chciał rozmawiać o Hiszpanii - o tym, dlaczego odniósł tyle ran, ani
o tym, jak pragnął umrzeć od rany pod Salamanką i od tamtej pory przeklina los, który go
oszczędził, nie będąc łaskawym dla towarzyszy broni. Wcześniej jego rozterki były
racjonalne: czy ta lub inna taktyka zadziała, jak naprawi uszkodzone uzbrojenie, jak zniesie
brak snu, niewygodę spania na mokrej ziemi oraz marszrutę o pustym żołądku z powodu
skąpych racji żywieniowych. Przy tych wszystkich codziennych niepokojach i trudach zawsze
miał pewność, że mężczyźni, dzielni na polu bitwy, nauczeni wojskowej dyscypliny, dadzą
sobie radę ze wszystkim. Jednak to, co widział w Badajoz... tę bezmyślną rzeź niewinnych,
ten straszliwy zanik ludzkich uczuć, zaszokował go i przeraził do głębi.
To jednak była przeszłość, jakby inne życie. Chciał zapomnieć o ostatnich miesiącach
w Hiszpanii, lecz nie potrafił. Wiedział, że to, czego był świadkiem, będzie go prześladowało
do końca życia.
- Nie chcę o tym mówić - wycedził przez zaciśnięte zęby, starając się mówić
pozbawionym emocji głosem. - Nie było cię tam. Nie zrozumiałabyś.
- Co za nonsens - obruszyła się. - Może gdybyś mówił, ból by ustąpił. Jestem
przekonana, że powinieneś o tym opowiedzieć. Dlaczego tak się opierasz?
- Z konieczności - odparł.
Delfina szczerze mu współczuła.
- Chciałabym, żebyś ze mną porozmawiał. Naprawdę pragnę wiedzieć, co przydarzyło
się w Hiszpanii - dodała cicho, z troską. - Jak inaczej zrozumiem?
Natychmiast w duchu przeklęła siebie i swoją niezaspokojoną ciekawość. Nigdy
jeszcze nie widziała, żeby miał taki gniew w oczach.
- Nie proszę cię o zrozumienie - burknął, po czym ściągnął brwi.
Delfina poczuła, jak ściska się jej serce, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Wybacz. Nie powinnam być taka ciekawska - oznajmiła. - Ale skoro musisz
wyładować na kimś swoją złość i frustrację, to najlepiej na mnie, twojej żonie.
- Wybacz, Delfino. - Popatrzył na nią chłodno. - Nie chciałem cię przygnębić...
Urażona protekcjonalnym zachowaniem i zmęczona tygodniami napięcia całkiem
straciła panowanie nad sobą. Przekonana, że myślał o Hiszpance, postanowiła zachowywać
się tak, jakby nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia.
- Nie jestem ani trochę przygnębiona - powiedziała obojętnym tonem i odsunęła się od
niego. - Pytałam tylko z uprzejmości. Chciałam być miła, ale skoro tak, daruję sobie dalsze
pytania.
- Bardzo cię o to proszę. Tak jak mówiłem, nie chcę o tym dyskutować.
- Wobec tego nie będę cię dłużej denerwowała. Coś ci jednak powiem. - Uniosła
głowę. - Z pewnością bardzo cierpiałeś w Hiszpanii, podobnie jak inni, którzy wyruszyli na
wojnę, i bardzo mi przykro z tego powodu. Nie zapominaj jednak, że to był twój wybór. Nikt
cię nie zmuszał, byś wstąpił do wojska.
Twarz Stephena pozostała bez wyrazu.
- Wiem o tym - odparł.
- Być może jesteś oficerem brytyjskiej armii i lordem, ale nie jesteś słońcem, dookoła
którego kręci się świat. Wręcz przeciwnie - dodała z wyższością w głosie.
- Z pewnością nie jestem słońcem, wokół którego ty się kręcisz, moja droga. -
Zmrużył oczy. - Gdybym nie powrócił z Hiszpanii, opłakiwałabyś moją śmierć? Myślisz, że
zdołałabyś uronić choć łzę, choć dwie? Modliłabyś się za spokój mojej duszy, czy też szybko
znalazłabyś sobie kogoś innego?
Nie mógł bardziej się mylić.
- Dość! - Głos Delfiny załamywał się od złości. - Nie miałam najmniejszego zamiaru
tak postąpić... ty... ty arogancki hipokryto. - Wzdrygnął się, ale ona tylko odetchnęła głęboko
i dodała: - Właściwie to jesteś największym egoistą, jakiego kiedykolwiek widziałam.
Zupełnie nie interesują cię uczucia innych, a do tego uważasz, że twój tytuł upoważnia cię do
takiego zachowania!
Stephen był zaskoczony tym wybuchem i poczuł się nieco zdezorientowany. Nie tylko
dlatego, że odzywała się do niego w ten sposób, ale po raz pierwszy od jego powrotu okazała
emocje. O co jej chodziło z tym hipokrytą? - zastanowił się i otworzył usta, by ją zganić za
bezczelność, ale ona zdążyła już się wrócić do konia.
- Delfino, poczekaj! - zawołał.
- A po co?
Potrząsnęła gniewnie głową, jednocześnie powtarzając sobie w duchu, że zachowuje
się idiotycznie. Po co to robiła? Dlaczego chciała go sprowokować? Nie to było jej intencją,
ale teraz nie mogła już cofnąć czasu.
- Nie musisz mi niczego opowiadać, bo niby dlaczego? Jestem tylko twoją żoną.
W końcu masz swoje życie. Daję ci słowo, że już nigdy nie zapytam cię o tę przeklętą wojnę.
Właściwie byłabym zachwycona, gdybym do końca życia nie słyszała już ani jednej
wzmianki o Hiszpanii. A teraz jedźmy już, gospoda nie może być daleko. Zgłodniałam po
przejażdżce.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Delfina siedziała już w siodle, zanim Stephen zdążył jej pomóc, i popędziła konia
ostrogami. Jechała przed mężem, ale przez cały czas czuła na sobie jego przenikliwe, gniewne
spojrzenie. Wyładowała na nim wzbierającą od dłuższego czasu irytację i choć nie doczekała
się reakcji, było jasne, że jej słowa trafiły w sedno, i to poprawiło jej humor.
Gdy zsiedli z koni przed gospodą „Pod Głową Saracena”, Stephen wciąż nie doszedł
do siebie po wybuchu żony. Miał ponure oblicze, ale zanim zdołał się do niej odezwać,
podjechał niezadaszony powóz, z którego wysiedli mężczyzna w średnim wieku i kobieta.
Byli to Christopher i Mary Fieldingowie, dobrzy znajomi Stephena z St. Austell. Delfina
spotkała się z nimi przy kilku okazjach i bardzo lubiła ich towarzystwo. Pan Fielding był
jowialnym ziemianinem i uśmiechał się ujmująco do każdej niemal kobiety, nieustannie
komplementując wygląd swoich rozmówczyń. Tym razem także nie uczynił wyjątku.
Stephen postanowił chwilowo nie myśleć o utarczce z żoną, choć nie puścił
w niepamięć jej ostrych słów. Zaśmiał się i klepnął przyjaciela w plecy, gdy wchodzili do
gospody.
- Widzę, że jesteś złotousty jak zawsze, Christopherze - odezwał się. - Obdarzaj
komplementami własną żonę, moją zostaw w spokoju. Przyjechaliśmy tutaj, żeby skorzystać
z gościnności karczmarza i coś przekąsić. Może ty i twoja pani się do nas przyłączycie?
- Z wielką przyjemnością - odparł Fielding. - Jest taki piękny dzień, że
postanowiliśmy przejechać się do Helston i wpaść do córki i jej rodziny. Aby nie sprawić im
kłopotu, doszliśmy do wniosku, że najpierw wstąpimy na posiłek.
Gospoda „Pod Głową Saracena” była szanowanym przybytkiem, który często
odwiedzali kapitanowie statków oraz kupcy z pobliskiego Falmouth. Przed budynkiem stało
kilka powozów, a kłębiący się wewnątrz tłum świadczył o tym, że interesy szły naprawdę
dobrze. Karczmarz był pogodnym jegomościem o krągłej, spalonej słońcem twarzy i szarej
brodzie, przez co bardziej przypominał wilka morskiego niż właściciela gospody.
Rozpoznawszy lorda Fitzwaring, jednego z najważniejszych dżentelmenów w okolicy,
zaprowadził całą czwórkę do spokojnej alkowy, by mieli odrobinę prywatności.
- Czy mogę zaproponować, by do posiłku uraczyli się państwo znakomitym winem
oraz brandy, sprowadzonymi z Francji? - zapytał.
- Zdumiewające, że mamy dostęp do takich luksusów, zważywszy na fakt, iż Brytania
i Francja walczą ze sobą od tylu lat - oznajmiła Delfina, sadowiąc się wygodnie obok pani
Fielding i starannie unikając spojrzenia męża.
- Tę wojnę toczą zwykli żołnierze w imieniu polityków - zauważył właściciel
gospody.
- A my, Kornwalijczycy, nigdy nie pozwolimy, by takie drobiazgi przeszkadzały nam
w handlu, prawda, karczmarzu? - Stephen mrugnął do niego porozumiewawczo.
- Na Boga, nigdy! Z korzyścią dla wszystkich.
Pani Fielding pochyliła się ku Delfinie.
- Czy widziała pani coś dziwnego w Tamarze, lady Fitzwaring? - spytała cicho. -
Chodzi mi na przykład o przemytników.
- O tak - odparła Delfina równie dyskretnie. - Niekiedy nad ranem budziły mnie
dziwne dźwięki, a gdy dyskretnie zerkałam zza zasłony, mogłam zauważyć objuczone
towarami kuce, zmierzające ku wrzosowiskom.
- I co pani wtedy robiła?
- A cóż mogłabym robić? - Wzruszyła ramionami. - Zresztą wcale nie chcę
interweniować. Odkąd przybyłam do Kornwalii, zrozumiałam, że o tym procederze nie
dyskutuje się tu otwarcie. Wieśniacy milczą jak zaklęci. Ludzie zamieszani w nielegalny
handel mają reputację bardzo brutalnych i nierozsądnie byłoby wchodzić im w paradę.
- To zasłużona reputacja - zauważył Stephen i zmrużył oczy. - Nie szanują nikogo, kto
wejdzie im w drogę, i brak im skrupułów.
- Wobec tego to dobrze, że nie wchodzę im w paradę - odrzekła lodowato. - Sądzisz,
że są aż tak bezlitośni, że skrzywdziliby dziecko? Lowenna nie skończyła jeszcze dwóch lat.
Pani Fielding pisnęła z udawanym przerażeniem i szybko zaczęła się wachlować.
Stephen uśmiechnął się pod nosem.
- Spokojnie, Mary. - Podniósł kieliszek czerwonego wina. - Moja żona raczyła
żartować, rzecz jasna. - Znowu popatrzył na Delfinę. - Zapewniam cię jednak, że
przemytników nie należy lekceważyć. Czuję się odpowiedzialny za bezpieczeństwo ludzi
żyjących na mojej ziemi, a już zwłaszcza za rodzinę. Bądź spokojna o dobro Lowenny
i o swoje.
- Miło mi to słyszeć. - Delfina popatrzyła na posługaczkę, która stawiała na środku
stołu półmiski z parującymi warzywami. - Jako łatwowierna i niemądra kobieta zastanawiam
się, jak na Boga zdołałam przetrwać ostatnie dwa lata bez mężczyzny, który by mnie chronił.
- Poradziłaś sobie znakomicie - oświadczył Stephen złowieszczo spokojnym tonem.
- A poza tym nie ma w pani nic niemądrego, moja droga - zauważył Christopher
Fielding, nakładając sobie na talerz obfitą porcję ziemniaków. - Chociaż prędzej czy później
każdy z nas popełnia jakieś głupstwo, prawda, Stephenie?
- Czyżby? - mruknął Stephen. - Jakoś sobie nie przypominam.
- Wobec tego masz bardzo kiepską pamięć - wtrąciła cicho Delfina, patrząc na
soczystą pieczeń wołową na swoim talerzu. - Albo tak ci wygodniej.
Stephen ostrożnie odstawił kieliszek na stół.
- Właściwie co masz na myśli, moja droga? - zapytał.
Delfina była zadowolona, że państwo Fieldingowie zajęli się nakładaniem warzyw na
talerze.
- Ależ nic takiego - skłamała.
Wszyscy zabrali się do jedzenia i zamiast o przemytnikach, zaczęli rozmawiać
o końcu wojny oraz sprawach z okolicy. Delfina wpatrywała się w palce Stephena zaciskające
się na nóżce kieliszka i podejrzewała, że żałował, iż to nie jej szyja.
Humor Stephena zaczął się poprawiać w miarę jedzenia i popijania wina. Gdy jedna
z posługaczek przyszła posprzątać, usiadł wygodniej na krześle i powiódł wzrokiem po ciele
dziewczyny.
W jej oczach zamigotały iskry. Odrzuciła brązowe loki, śmiało zerknęła na Stephena,
po czym wyciągnęła rękę po pusty talerz, celowo muskając dłoń arystokraty, a wtedy nóż
spadł na blat.
Stephen podniósł sztuciec i położył go na talerzach w rękach posługaczki. Nie
przestawał się uśmiechać, a kiedy spojrzał na żonę, zauważył, że marszczy brwi. Siedziała
sztywno w krześle i patrzyła na dziewczynę wyjątkowo nieprzyjaznym wzrokiem.
Gdy posługaczka zorientowała się, że Delfina gromi ją spojrzeniem, uśmiechnęła się
jeszcze zuchwalej, po czym rozkołysanym krokiem przeszła przez izbę, zostawiając po sobie
zapach taniego pachnidła.
Kiedy powróciła po puste półmiski, spojrzała prosto w oczy Stephena i bezczelnie
wydęła umalowane usta. Jej pełne piersi zachęcająco wylewały się spod rozchełstanej bluzki.
Rozluźniony i pewny siebie Stephen mrugnął do niej i zachichotał, a gdy odchodziła,
prowokacyjnie kołysząc biodrami, nie odrywał od niej wzroku.
Upokorzona Delfina z bezsilną złością patrzyła na to widowisko. Najbardziej na
świecie pragnęła pobiec za dziewczyną i wydrapać jej oczy, ale po prostu odwróciła się
i udawała, że ten incydent nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia.
- Moje gratulacje, Stephenie. - Christopher Fielding zaśmiał się dobrodusznie. -
Oczarowałeś tę dziewkę. Co ja bym dał, żeby mieć trzydzieści lat mniej na karku!
- Proszę nie brać tego na poważnie - dodała pani Fielding z uśmiechem. - To taka gra.
Karczmarz nalega, aby te dziewczęta uszczęśliwiały klientów. Gdy wyjdziemy, posługaczki
będą uśmiechać się równie zachęcająco do innych dżentelmenów.
Stephen zerknął na Delfinę, która siedziała w milczeniu, oszołomiona bezczelnym
zachowaniem dziewczyny i wściekła na siebie za dziką zazdrość. Nigdy nie sądziła, że jest
tak zaborcza, nie miała okazji, by się o tym przekonać. Stephen był jednak jej mężem i żadnej
innej kobiecie nie wolno było tknąć go palcem.
Stephen zachichotał i pochylił się ku niej.
- Chyba powinienem był cię przestrzec przed dziewczętami w tej gospodzie -
zauważył wesoło na widok jej lodowatego spojrzenia. - Po prostu są przyjazne i nikogo nie
chcą obrazić.
Delfina zaśmiała się z wysiłkiem.
- Mój Boże, Stephenie, to naprawdę bez znaczenia - oświadczyła lekceważącym
tonem. - Sama widzę, że ta posługaczka jest przyjazna. Proszę, nie sądź choćby przez jedną
sekundę, że jestem zazdrosna o byle ladacznicę z gospody.
Poczuła, że jej policzki czerwienieją. Być może państwo Fieldingowie nie zauważyli
pełnego pogardy tonu, Stephen jednak zwrócił na niego uwagę i popatrzył na nią
z niesmakiem.
- Nie zachowuj się tak protekcjonalnie, Delfino - powiedział półgłosem. - Gdy
przypomnę sobie twoje zaangażowanie w pomoc nieszczęśliwcom w Londynie, myślę, że
akurat ty powinnaś rozumieć, jak wielce to nie przystoi.
Delfina dobrze wiedziała, że to zazdrość o natrętną dziewczynę skłoniła ją do
wygłoszenia tych słów, jednak nie miała najmniejszego zamiaru się do tego przyznać. Była
świadoma pełnych zakłopotania spojrzeń, które rzucali sobie państwo Fieldingowie, słusznie
domyślając się, że sprawy między lordem Fitzwaring i jego żoną nie układają się najlepiej.
Postanowiła się wycofać, przynajmniej chwilowo, gdyż nie chciała, aby posiłek skończył się
w tak nieprzyjemnej atmosferze.
Westchnęła demonstracyjnie.
- Masz absolutną rację, kochanie - zwróciła się do Stephena. - Niestety, tak się
niefortunnie składa, że wszystko widzę i obserwuję z uwagą. Nikt nie zaprzeczy, że młode
kobiety zatrudniane przez karczmarza są niesłychanie urodziwe. Nie wątpię, że dzięki nim
interes kwitnie, a do tego jedzenie jest tu znakomitej jakości. Prawda, droga pani Fielding? -
Odwróciła się do starszej kobiety.
Po raz pierwszy nazwała Stephena „kochaniem”, chociaż nie było w tym krztyny
uczucia i oboje o tym wiedzieli. Nadal nie mogła zrozumieć, dlaczego jej uwaga tak go
rozzłościła. Dlaczego nie bronił jej, tylko strofował przy towarzyszach posiłku? Czemu po
prostu nie wzruszył ramionami? Z jakiego powodu nie chwalił jej nieokiełznania
i niezależności, tak jak to uczynił zaledwie dzień wcześniej? Od jego powrotu nic się między
nimi nie układało, a teraz wciąż ją atakował, całkiem, jakby to ona zawiniła zaistniałej
sytuacji.
Było jasne, że pani Fielding ulżyło, iż kłopotliwa chwila minęła. Delfina odetchnęła,
gdy wstali od stołu. Pożegnawszy się z towarzyszami, wraz ze Stephenem ruszyła w stronę
koni.
- Dotąd nie byłaś tak nadęta - zauważył. - Mam nadzieję, że to nie jest cecha twojego
charakteru, którą dotąd starannie ukrywałaś.
Delfina wzięła głęboki oddech. Nadzieja, że zapomną o nieprzyjemnym incydencie,
prysła niczym bańka mydlana.
- Jak śmiesz odzywać się tak do mnie? - wycedziła. - Nie musiałeś demonstrować, jaki
jesteś ze mnie niezadowolony. Wiem, że niepotrzebnie powiedziałam to, co powiedziałam.
Jeśli chcesz wiedzieć, bardzo tego żałuję, ale naprawdę musiałeś mnie strofować przed
Fieldingami?
- Nie jestem z ciebie niezadowolony. Ja też żałuję.
Spojrzała na niego uważnie. Słońce nie świeciło już tak oślepiająco jak wcześniej, ale
wciąż nie mogła dostrzec wyrazu jego oczu.
- Żałujesz, że mnie poślubiłeś, tak? - Musiała o to spytać.
- Żałuję, że cię zraniłem.
- Odpowiedz!
- Jak mogę żałować, że cię poślubiłem, skoro dałaś mi Lowennę?
- Proszę bardzo, Stephenie, unikaj tematu... Ale niezależnie od tego, co powiesz,
wiem, że tak właśnie myślisz - oświadczyła lodowato.
Nie odpowiedział na pytanie, ale postanowiła odpuścić. Jak mógł nie żałować, że ją
poślubił, skoro stała na przeszkodzie związkowi z kobietą, której naprawdę pragnął? Jak mógł
być tak okrutny, żeby skazywać ją na życie z kimś, kto nie szanował jej uczuć i otwarcie
flirtował w jej obecności?
Nie straciła szacunku dla samej siebie tylko dlatego, że nie powiedziała mu nigdy, jak
bardzo jej na nim zależy. Dobrze, że o tym nie wiedział - wtedy upokorzenie byłoby
ostateczne.
- Zawsze byłam wobec ciebie całkowicie szczera. - Popatrzyła na niego znacząco. -
Możesz powiedzieć to samo? Niczego przede mną nie ukrywasz?
Jeśli liczyła na to, że Stephen zaniepokoi się po tych słowach, spotkał ją ogromny
zawód.
- Tu nie chodzi o mnie, Delfino - odpowiedział tylko.
- I owszem. - Zatrzęsła się ze złości. - Jak śmiesz w taki sposób spoglądać na
posługaczkę? Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała znosić podobnego upokorzenia.
Stephen znowu na nią popatrzył.
- Nie sądziłem, że to cię w ogóle obejdzie - mruknął lekceważąco, a w oczach Delfiny
błysnęło oburzenie.
- Owszem, obeszło mnie. Doskonale rozumiem, że kiedy żołnierze są z dala od żon
przez długi czas, przytrafiają się im miłostki. Oczywiście, oczekuje się od nich dyskrecji
w tych sprawach. Kiedy jednak na oczach żony demonstrujesz zainteresowanie inną kobietą,
postępujesz w sposób upokarzający i bolesny. Nie wątpię, że jeśli powrócisz tu sam, ta
dziewka będzie czekała na ciebie z otwartymi ramionami. Przecież zawsze dostajesz, czego
chcesz, nieprawdaż?
- Zazwyczaj - odparł spokojnie Stephen. - Może dlatego, że jestem aroganckim,
nieczułym egoistą. Tak przynajmniej mi mówiono.
Delfina nie lubiła, gdy ktoś cytował jej słowa podczas kłótni. Dumnie uniosła głowę.
- Nie licz na przeprosiny - oznajmiła.
- Piekło i szatani! - warknął. - Nie chcę przeprosin. Ani myślę też zaznajamiać się
z posługaczką. Zapamiętaj sobie coś jeszcze, moja droga, dopóki mieszkasz pod moim
dachem, będziesz dzieliła ze mną łoże.
- Zmusisz mnie? - zapytała z niesmakiem. - Jak łatwo zapomniałeś o swoich
obietnicach, złożonych po powrocie z Hiszpanii. Zgodziłeś się dać mi czas.
Stephen niecierpliwie wyrzucił ręce w górę.
- Niech to diabli! Przecież cię nie zgwałcę, o ile w ogóle mógłbym coś takiego zrobić
jako twój mąż. Dostałaś wystarczająco dużo czasu.
Początkowo chciał uszanować wolę Delfiny, dopóki nie przywyknie do jego
obecności w domu, by cieszyć się później nieskrępowaną bliskością. Miał już jednak dość
czekania.
- Powiedz mi tylko jedno - dodał z frustracją. - Kim jestem dla ciebie? Zabawką?
Marionetką? Myślisz, że będę tańczył, jak mi zagrasz, po czym pójdę w odstawkę, gdy się
rozzłościsz lub znudzisz, i będę spokojnie czekał, aż ponownie najdzie cię ochota i każesz mi
siebie zabawiać? Niech cię diabli! Żadna kobieta nie będzie mną rządzić. Małżeństwo rządzi
się swoimi prawami. Przywyknij do tego!
- Nie! Dopóki nie będę gotowa - oznajmiła z uporem.
Wyraz jego oczu sprawił, że mimowolnie cofnęła się o krok.
- Owszem, dostosujesz się - oświadczył szorstko. - Jesteśmy małżeństwem od dwóch
lat. Ile czasu jeszcze ci trzeba? Uważam się za żonatego mężczyznę, nie za mnicha. Mamy
dziecko i chcę, żeby wkrótce doczekało się rodzeństwa, więc musimy wyjaśnić wszelkie
nieporozumienia i pójść dalej. Może gdybyś zechciała mi wyjaśnić...
Patrzyła na niego zimno, wciąż wściekła o flirt z posługaczką. W końcu odezwała się
beznamiętnym głosem.
- Zostałam sama na bardzo długo, Stephenie. Na tak długo, że niemal całkiem
zapomniałam, jak wygląda ojciec mojego dziecka. Wychodząc za ciebie, niewiele wiedziałam
o małżeństwie, a jeszcze mniej o macierzyństwie. Nie zdążyłam doświadczyć tego
pierwszego, a po twoim powrocie poprosiłam o jedno: żebyś dał mi czas, aż przywyknę do
ciebie. Nie ma chyba w tym nic niezwykłego. Jeśli chcesz, żebyśmy żyli w zgodzie,
powinieneś na to przystać.
- Ile czasu? - zapytał. - Miesiąc? Pół roku? Rok?
- Jesteś zły, Stephenie. Chyba powinniśmy porzucić ten temat.
- ”Zły” to nieodpowiednie określenie. „Szaleńczo wściekły” bardziej by pasowało.
Wątpię jednak, żebym kiedykolwiek umiał ignorować twoją obecność. Gdybyś chociaż nie
była taka piękna! Że też ze wszystkich kobiet w Londynie Oakley musiał wybrać właśnie
ciebie. Dziewicę. Ba, królową dziewic, zasiadającą na tronie i otoczoną morzem czystości!
- Przeklinaj dziewice, jeśli chcesz, ale wziąłeś mnie bez skrupułów, kiedy pod ręką nie
było nikogo innego - warknęła.
Odwróciła się, chcąc odejść, lecz natychmiast Stephen chwycił ją za rękę. Odwrócił
do siebie i położył dłonie na jej ramionach, boleśnie wbijając palce. Jego twarz wykrzywiona
była złością.
- Ostrzegam cię, Delfino - zaczął. - Jesteś moją żoną. Źle cię potraktowałem, to
prawda, więc zemścij się wreszcie, skoro musisz, ale skończ z tym i przestań do tego wracać.
Kusisz mnie i prowokujesz za każdym razem, gdy na ciebie spojrzę, a potem odmawiasz mi
małżeńskich praw.
Z chwili na chwilę była coraz bardziej wściekła. Wyrwała się z uścisku i spiorunowała
Stephena wzrokiem.
- Skoro czujesz się taki skrzywdzony, może powinieneś wrócić do dawnych
zwyczajów i poszukać sobie miłostki na ulicy - syknęła bez lęku. - Zainteresowałeś się mną,
bo byłam pod ręką. Czego oczekujesz, Stephenie? Że będę pokornie czekać, a kiedy
pstrykniesz palcami, wskoczę ci do łóżka niczym dobrze wyszkolona nierządnica? Myślisz,
że spędzę życie na spełnianiu twoich zachcianek, kiedy akurat będziesz się nudził bez żadnej
innej kobiety pod ręką?
Stephen ze złością przeczesał włosy palcami.
- Zaczynam podejrzewać, że lubisz się ze mną droczyć, bo robisz to lepiej niż
ktokolwiek inny. - Zmarszczył brwi, jakby nagle coś mu przyszło do głowy. - Chyba się mnie
nie boisz, prawda, Delfino?
- Nie - odrzekła. - To zwykła ostrożność. Jestem samodzielną kobietą i mam swoją
dumę.
Stephen patrzył, gdy odchodziła, podziwiając jej grację, i poczuł znajome
podniecenie. Pomyślał, że dłużej nie zniesie tego narzuconego celibatu.
Nie od razu ruszył za nią. Słowa Delfiny wprawiły go w osłupienie. Czyżby naprawdę
sugerowała, żeby z dala od domu zaspokajał żądzę? - zastanawiał się. Dlaczego więc czuła się
zraniona, gdy publicznie adorował inną kobietę? Ni w ząb nie mógł ogarnąć kobiecej logiki,
więc tylko pokręcił głową. Nie przewidział, że po powrocie do Tamary przyjdzie mu się
zmierzyć z lodowym murem, którym otoczyła się jego żona. Jeśli jednak sądziła, że będzie
w nieskończoność trzymać go na dystans, była w błędzie. Ze względu na długie rozstanie
szanował dotąd jej prośbę i nie tknął jej nawet palcem. Tyle tylko, że wciąż była jego żoną,
a on nie zamierzał do końca swoich dni żyć we wstrzemięźliwości.
Jechali do domu w nerwowym milczeniu. Delfina powtarzała sobie, że to bez
znaczenia, że gdy brali ślub, nie łączyła ich miłość. Dlaczego jednak tak cierpiała na samą
myśl o tym, jak Stephen całuje tamtą kobietę? Czemu myśl o tym, jak kochał się z inną,
wypełniała ją taką rozpaczą, że pragnęła umrzeć?
Dom, który wynajął dla nich pan Oakley na czas pobytu w Londynie, należał do sir
Johna Kiligrew, wdowca, piastującego ważne stanowisko w Kompanii Wschodnioindyjskiej
i obecnie przebywającego w Indiach. Ulokowany w samym sercu Mayfair budynek był
całkiem biały, jego wnętrze zaś urządzono z przepychem odzwierciedlającym gust sir Johna.
W posesji roiło się od służby.
Kiedy przybyli na miejsce, zapadł już zmrok. Delfina położyła śpiącą Lowennę do
łóżka w pokoju dziecięcym, ulokowała jej nianię tuż obok, a że była zbyt zmęczona, by
cokolwiek zjeść, postanowiła od razu udać się na spoczynek.
Stephen wyszedł do jednego z wytwornych klubów dla dżentelmenów przy St. James.
Bywał tam często podczas pobytu w Londynie. Wypił z przyjaciółmi kilka kolejek brandy
i zagrał w karty, po czym powrócił do samotnego łóżka.
Od tamtego dnia w gospodzie małżonkowie byli sobie niemal obcy. Dopiero podczas
podróży do Londynu napięta atmosfera między nimi nieco zelżała i Delfina doszła do
wniosku, że jeśli oboje postarają się być dla siebie uprzejmi, jakoś zniosą najbliższe dni - pod
warunkiem że Stephen nie będzie usiłował się do niej zbliżyć. Nie ufała swemu ciału w jego
obecności i właśnie to leżało u podstaw jej oporu.
Dzień po przybyciu Delfina zabrała Lowennę na popołudniową wizytę u dziadków.
Zupełnie zaskoczyła ją ich radość z jej przybycia. Łagodnie przyjęli też wyjaśnienie, że
Stephen pojechał do Woolwich w sprawach wojskowych i wróci następnego dnia.
Rose urodziła syna Thomasa, który miał teraz trzy miesiące, a Fern dopiero
spodziewała się dziecka. Obie siostry wyglądały kwitnąco i jak zwykle nieustannie paplały
o niczym. Lowenna natychmiast zapragnęła obejrzeć pokój dziecięcy, w którym jak dotąd
wychowały się dwa pokolenia Cameronów, więc niania Thomasa ją tam zaprowadziła. Gdy
zniknęły, Delfina zapytała Fern, czy podoba jej się życie w Hertfordshire. Bliźniaczka
z miejsca zaczęła się zachwycać cudownym domem i jego luksusami, a także wielką
posiadłością, należącą do męża, wicehrabiego Falkener.
Delfina została mu przedstawiona jeszcze przed własnym ślubem. Jej zdaniem
wicehrabia był słabym, niezbyt interesującym, choć miłym osobnikiem o złocistych lokach
i rumianych policzkach. Było jasne, że Fern okręciła go sobie wokół palca, tak że spełniał
każde jej życzenie. Godził się na to bez szemrania, jeśli tylko wolno mu było strzelać, łowić
ryby i polować, jak często tego zapragnie.
Gdy wróciły do domu, podekscytowana Lowenna trajkotała o wszystkich zabawkach,
którymi mogła się bawić w pokoju dziecięcym i o ślicznym bobasie, śpiącym w kołysce.
Delfina zaś w pewnym momencie zaczęła się zastanawiać, czy zamieniłaby swojego
żywiołowego, fascynującego i niewiarygodnie przystojnego męża na młodego, poczciwego
hrabiego, za którego wyszła Fern.
Nigdy! - powiedziała pod nosem. Mimo nieznośnego napięcia, które zapanowało
między nią a Stephenem, nie zamieniłaby go na innego mężczyznę. Owszem, był
skomplikowanym, silnym człowiekiem, który rzadko okazywał uczucia, ale musiała szczerze
przyznać, że nie znała go zbyt dobrze. Wtedy w gospodzie kochał się z nią z taką pasją, że na
pewno niczego nie udawał, nie była jednak aż tak naiwna, by wierzyć, że żywił do niej
głębsze uczucie. Przecież nie wiedział, kim była, nie znał jej i najwyraźniej nadal nie miał
ochoty poznać.
Czuła jednak, że bez Stephena jej życie stałoby się puste. Choć przed jego wyjazdem
spędzili ze sobą bardzo mało czasu i tak z trudem pogodziła się z rozstaniem. Nie wiedziała,
jak przebrnie przez nadchodzące dni, ale musiała znaleźć na to sposób. Stephen obudził
w niej coś, co dotąd pozostawało w głębokim uśpieniu. Mimo gorzkich słów wiedziała, że
nadal jej pragnął. Bardzo chciała zapomnieć o zazdrości o nieznaną kobietę, ustąpić i paść mu
w ramiona. Była zmęczona niby życiem, które wiodła, i czuła, że jeśli to małżeństwo ma być
szczęśliwe i trwałe, musi coś z tym zrobić. Postanowiła sprawić, by zapragnął jej bardziej niż
tamtej Hiszpanki; by zapomniał o niej i już nie chciał do niej powrócić.
Następny dzień upłynął pod znakiem spełniania zachcianek Lowenny. Delfina już
spała, gdy zjawił się Stephen, więc spotkali się dopiero rankiem w holu, kiedy on powrócił
z porannej przejażdżki po parku, a ona wychodziła. Powóz, który miał ją zawieźć do
ochronki, już czekał.
Zaskoczona jego widokiem, zamarła.
- Stephenie, już wróciłeś? - zapytała niemądrze.
Popatrzył na nią, spodziewając się niechęci i wyższości, które mu ostatnio okazywała.
Od razu zauważył przygarbione ramiona i smutek w oczach. Chciał zapytać, o co chodzi, ale
po chwili wyprostowała się i uniosła głowę.
- Jak widzisz - odpowiedział tylko.
Wszedł do holu, rzucił cylinder na stół i ściągnął płaszcz, po czym poruszył
ramionami, by je rozluźnić. Delfina nie mogła oderwać spojrzenia od jego wspaniałej
sylwetki.
- Czy... dobrze się bawiłeś podczas przejażdżki? - zapytała.
- Owszem, chociaż bez wahania zamieniłbym Londyn na krajobrazy i urwiska
Kornwalii. Dzień jest ładny, powinnaś wyjść z domu.
- Bardzo chętnie.
Popatrzył na jej skromniejszą niż zwykle suknię i kapelusz na starannie uczesanych
włosach.
- Wychodzisz? - Zmrużył oczy.
- Tak, właśnie...
- Tak? - przerwał jej ostro. - Jeśli zamierzasz odwiedzić rodziców, powinienem się
przebrać i ci towarzyszyć. Prędzej czy później będę musiał stawić czoło twojemu ojcu.
- Nie zamierzałam odwiedzać dziś rodziców. Byłam u nich, gdy pojechałeś do
Woolwich, a ponownie zajrzę do nich jutro. Pomyślałam, że zobaczę się z ciotką Celią -
powiedziała z wahaniem.
Nie od razu skojarzył prawdziwy powód spotkania z ciotką.
- Szkoda - mruknął. - Sądziłem, że udamy się na zakupy, a może nawet zabierzemy
Lowennę na piknik do Hampstead Heath. Byłoby miło, gdyby nasza trójka wybrała się
dokądś razem.
Delfinie zrobiło się ciepło na sercu na myśl o tym, że chciał spędzić trochę czasu z nią
i z Lowenną. Uśmiechnęła się szeroko.
- Bardzo chętnie. Myślę, że mogę też mówić w imieniu naszej córki. Warto urządzić
piknik, nim zrobi się zimno. - Popatrzyła na Stephena, który uśmiechał się lekko, gdyż po raz
pierwszy pozwoliła mu zrobić coś dla siebie.
W końcu stawił czoło problemowi, którego nie mógł dłużej ignorować: jego
pożądanie ani trochę nie osłabło. Przez dwa lata Delfina walczyła, aby uczynić z Tamary
prawdziwy dom, urodziła mu także dziecko. W zamian za to chętnie zrobiłby coś dla niej,
obsypał ją wszystkim, co najlepsze; co chciałaby mieć. Postanowił nawet, że odwiedzi jej
rodziców i postara się zapomnieć o niechęci do lorda Cameron.
Jednak w tej chwili nie podobał mu się wyraz twarzy żony. Wydawała się
zniecierpliwiona i zdenerwowana.
- Co się stało, Delfino? - zaniepokoił się. - Znów powiedziałem coś nie tak?
W jego głosie pobrzmiewało rozczarowanie. Akurat wtedy, gdy myślał, że wszystko
się ułoży, znowu okazywała mu niechęć, a on nie rozumiał dlaczego. Ruszył więc nerwowo
ku schodom.
- Nie, tylko...
Zatrzymał się i odwrócił do niej.
- Tylko co? - Nagle na jego twarzy pojawiła się podejrzliwość. - Wspomniałaś, że
idziesz do ciotki? Czy to nie jest przypadkiem ta sama ciotka Celia, która prowadzi ochronkę?
Delfina westchnęła ciężko. Pomyślała, że zaraz zabroni jej odwiedzić dzieci.
Pocieszyła się jednak myślą, że być może zbyt surowo go ocenia. Dotąd przecież Stephen nie
miał nic przeciwko jej działalności dobroczynnej.
- No cóż, ta sama - przyznała. - Pomyślałam sobie, że sprawdzę, jak wszystko się
układa.
- A dlaczego nie zaprosisz ciotki tutaj? Wtedy mogłaby opowiedzieć ci o tym, co się
dzieje w przytułku, a jednocześnie zobaczyć Lowennę. Przecież przyjechaliśmy do Londynu
zaledwie na kilka dni. Chciałbym, żebyśmy większość tego czasu spędzili wspólnie, jak
rodzina. Dam odpowiednio wysoki datek na ochronkę, jeśli to cię uspokoi, ale raczej nie jest
to odpowiednia chwila, byś tam pracowała przed powrotem do Kornwalii.
- Proszę, nie zabraniaj mi iść. Nie zamierzam spędzić tam zbyt dużo czasu. Może
urządzimy piknik tego popołudnia? Jeśli chcesz, poproszę gospodynię, żeby przygotowała dla
nas koszyk piknikowy. - Powiedziała to niemal błagalnie, w nadziei, że nie będzie się z nią
kłócił.
Kiedy patrzyła na niego z niemą prośbą w oczach, poczuł przypływ opiekuńczej
czułości. Marzył tylko o tym, żeby ją przytulić, i było mu wszystko jedno, czego chciała.
Pragnął, aby zawsze tak na niego spoglądała, lecz jednocześnie doszedł do wniosku, że nie da
się tak łatwo oczarować.
Podszedł bliżej do Delfiny i popatrzył na nią ponuro.
- A jeżeli zabronię ci tam iść? - zapytał.
Zamarła, a z jej oczu zniknęła cała słodycz.
- Mam nadzieję, że tego nie zrobisz - odparła sztywno.
- A to dlaczego?
- Dlatego, że musiałabym okazać ci nieposłuszeństwo - powiedziała spokojnie, patrząc
mu prosto w oczy. Wiedziała, że straciłaby cały szacunek do siebie, gdyby ustąpiła. - Nie dam
się zastraszyć, Stephenie.
- Wcale nie zamierzam cię zastraszać, wręcz przeciwnie.
- Miło mi to słyszeć. - Szybko włożyła rękawiczki i poprawiła czepek. - Zupełnie nie
rozumiem twoich obiekcji.
- Nie powiedziałem, że mam obiekcje.
To prawda, przyznała w duchu.
- Wobec tego obiecuję, że wrócę szybko. Będzie mi towarzyszył lokaj, a także
woźnica, więc nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo, jeżeli tym się martwisz.
Wiedząc, jak dużo to dla niej znaczy, i nie chcąc jej niczego zabraniać, skinął głową,
choć nie był zachwycony. Nie mógł zapomnieć o nieszczęściu, które ją spotkało z jego
własnych rąk ostatnim razem, kiedy była w pobliżu Water Lane.
Opuściwszy bezpieczne i tłoczne Covent Garden, powóz wjechał w ciemny labirynt
wąskich uliczek i alejek. Znajomy smród z rynsztoków w tym dziwnym mrocznym świecie
był przytłaczający i odnowił najgłębsze lęki Delfiny. Znowu poczuła zapach biedy, okropny
i nieznośny.
Alejka prowadziła do nieco bardziej gościnnej Water Lane. Woźnica sprawnie
manewrował między powozami, zwierzętami i pieszymi. Gdy mijali gospodę „Pod Modrym
Niedźwiedziem”, Delfina z niechęcią spojrzała na budynek, w którym straciła dziewictwo. Na
wspomnienie swojego zachowania oblała się rumieńcem, bo to właśnie wstyd z powodu owej
rozwiązłości kazał jej unikać Stephena, odkąd wrócił z Hiszpanii.
Gdy powóz zatrzymał się u stóp stromych schodków prowadzących do drzwi
ochronki, wysiadła i popatrzyła na lokaja.
- To nie zajmie długo - zapowiedziała.
Wyraźnie nie był zachwycony, że jego pani kazała się wieźć do miejsca pełnego
łotrzyków najgorszego autoramentu.
Delfina przystanęła, rozejrzała się wokoło, zanim weszła na schodki, i szeroko
otworzyła oczy na widok opartego o ścianę przytułku mężczyzny. Miał kapelusz nasunięty
nisko na twarz, więc nie mogła rozpoznać jego rysów, ale w sylwetce dostrzegła coś
znajomego. Nagle ogarnęły ją złe przeczucia. Jakby wyczuwając na sobie jej badawcze
spojrzenie, mężczyzna podniósł głowę. Ich oczy się spotkały, a dreszcz przebiegł jej po
plecach.
Mężczyzna oderwał się od ściany i zatoczył. Po chwili stanął przed nią, przesunął
kapelusz na tył głowy i bezczelnie się uśmiechnął. Delfina była pewna, że rozkoszował się tą
chwilą.
- Proszę, proszę - powiedział szyderczo. - Znowu się spotykamy. Czy to nie panna
Cameron? A może raczej lady Fitzwaring? Wielka dama! Przyszła kłuć żebraków w oczy
swoim bogactwem. Dawnośmy się nie widzieli.
- Za szybko się spotkaliśmy, Willu Kelly - odparła wrogo.
Odwróciła się, by go wyminąć, ale zagrodził jej drogę. Patrzył na nią z bezczelnym
podziwem, potoczył spojrzeniem po całym ciele i zatrzymał się na piersiach. Poczuła mdłości.
Bała się tego odrażającego człowieka, jednak gniew stłumił te uczucia.
- Usuń mi się z drogi - warknęła.
- Bardzo chętnie... za buziaka tych ślicznych usteczek!
- Prędzej pocałowałabym jadowitego węża. Z drogi, powiedziałam!
Kątem oka Kelly zauważył, że lokaj idzie w ich kierunku, więc z ociąganiem się
odsunął. Delfina minęła go, uniosła nieco suknię i weszła do ochronki.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Życie w przytułku toczyło się jak dawniej. Jedyną różnicę stanowiło to, że teraz było
tu więcej dzieci - chudych, przygarbionych i bladych z niedożywienia. Patrzyły na Delfinę
z ciekawością i bardzo się wzruszyła, gdy kilkoro dzieci ją rozpoznało.
Nie mogła nie zauważyć, jak zmęczona się wydawała ciocia Celia, gdy zeszła po
schodach, niosąc na rękach małe dziecko, które przekazała jednej z dziewczynek. Na jej
twarzy troski wyżłobiły siateczkę nowych zmarszczek.
- Moja droga Delfino. - Z szerokim uśmiechem wyciągnęła przed siebie ręce. -
Naprawdę bardzo się cieszę, że cię widzę.
- A ja bardzo się cieszę, że tu jestem.
- Tak ślicznie wyglądasz. - Ciotka przyjrzała się jej z aprobatą. - Małżeńskie życie
i macierzyństwo ci służą.
- Tak... Choć Stephen dopiero niedawno wrócił z Hiszpanii, jak zresztą wiesz.
Lowenna, nasza córka, to prawdziwy skarb. Musisz koniecznie nas odwiedzić.
- Tak właśnie zrobię, obiecuję.
Delfina westchnęła i rozejrzała się wokół.
- Tyle czasu minęło od mojego wyjazdu, ciociu Celio, ale nieustannie myślę o tobie...
was. Jak się miewasz?
- Cóż, to i owo mi dolega - odparła starsza pani, łagodnie przeganiając dwóch
chłopców ze swojej drogi. - Ale całkiem dobrze się czuję. W ochronce nic się nie zmieniło,
poza tym, że jest nas więcej. Wiele z porzuconych dzieci choruje albo było bardzo źle
traktowanych. Pracy nam nie brak.
- Bardzo chciałabym pomóc - westchnęła Delfina. - Niestety, Kornwalia leży daleko,
a ja wkrótce wyjeżdżam z Londynu.
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy, moja droga, jakoś dajemy sobie radę. Jest mnóstwo
rąk do pomocy, chociaż drżę na samą myśl, co się stanie, kiedy zabraknie nam miejsca.
Przecież te biedne istotki są całkowicie od nas zależne, nie mają nikogo. Szkoły dobroczynne
przyjmą część z nich, są też inne ochronki, ale tak naprawdę potrzeba nam większego domu.
Odkąd wyjechałaś, nieustannie o tym myślę. Apeluję o wsparcie do wszystkich...
- Czy znalazłaś już coś odpowiedniego? - zainteresowała się Delfina.
- O tak, miejsce jest idealne. To stara szkoła dla chłopców w Islington. Pomieściłaby
się tam cała nasza ochronka i dużo więcej dzieci. Do szkoły należy też trochę ziemi, co
oznacza, że moglibyśmy trzymać zwierzęta i uprawiać własne warzywa, ale posesja kosztuje
bardzo dużo... Dość już o tym, nie przyszłaś wysłuchiwać moich skarg. Chodź zobaczyć się
z Maisie. Nie może się ciebie doczekać, odkąd dowiedziała się, że przyjeżdżasz do Londynu.
- Ciociu Celio... - Delfina odciągnęła ciotkę na bok, żeby nikt ich nie podsłuchał. -
Widziałam, że pod domem kręci się Will Kelly. Nadal chce zabrać Maisie?
- Ach, ten paskudny lubieżnik! Oddałabym wszystko, żeby konstable zabrali go
wreszcie i wsadzili do paki. Ani na moment nie mogę spuścić Maisie z oka. Śpi w pokoju
opiekunek, na wypadek gdyby wdarł się tu i próbował zabrać ją siłą. To taka kochana
dziewczynka, wiesz? Bardzo nam pomaga. Nie wiem, jak długo uda mi się ją chronić... Will
Kelly przychodzi codziennie.
Delfina odwróciła wzrok. Biorąc pod uwagę czas, jaki Maisie spędziła z matką
w lupanarze pani Cox, pewnie widziała tam niejedno, ale nie znaczyło to przecież, że musi
skończyć tak samo.
- Nie dopuszczę do tego, by skończyła jak jej matka - dodała Celia.
- Ależ, kochana ciociu, przecież mogę zabrać ją ze sobą. Niech wróci ze mną do
Kornwalii. To tak daleko, że Kelly na pewno jej tam nie dopadnie.
- Naprawdę byś to zrobiła? - Celia spojrzała na nią z nadzieją. - Sądziłam, że masz
pełne ręce roboty, odkąd na świecie pojawiła się Lowenna.
- Jeśli Maisie zechce zostawić Londyn, zawsze będzie mile widziana w Tamarze.
- Och, kochana, nie masz pojęcia, jaki ciężar zdjęłaś mi z barków!
Delfina uśmiechnęła się, ale po chwili posmutniała.
- Ciociu Celio, jak zmarła Meg? - zapytała niepewnym głosem.
- Spadła ze schodów i skręciła kark. Moim zdaniem ktoś ją zepchnął, ale nie sposób to
udowodnić. Konstable mają ważniejsze rzeczy do roboty niż prowadzenie śledztwa w sprawie
śmierci ladacznicy.
- Pewnie masz rację, ale biedna Meg zasługiwała na lepszy los. Nie sądzisz, że za jej
śmiercią stoi Will Kelly?
Ciotka Celia popatrzyła na nią ponuro.
- Owszem, tak właśnie sądzę - przytaknęła. - Dręczył Meg dniem i nocą, żeby
odebrała Maisie z sierocińca i przeniosła do pani Cox. Naturalnie, nie chciała o tym słyszeć. -
Znużona Celia westchnęła i pokręciła głową. - Wątpię, czy kiedykolwiek poznamy prawdę.
Możemy tylko chronić Maisie. Chodź, pójdziemy do niej.
Na widok dziewczynki Delfina od razu zrozumiała, jak bardzo śmierć matki nią
wstrząsnęła. Była smutna i zamknięta w sobie. Na widok ukochanej „cioci”, za którą bardzo
tęskniła, uśmiechnęła się jednak. Choć miała na sobie bezkształtną, poprzecieraną sukienkę
z wełny, łatwo było dostrzec, że rośnie na prawdziwą piękność. Miała nieodparty urok. Nic
dziwnego, że Will Kelly tak się na nią zawziął.
Delfina uścisnęła ją mocno.
- Jak się miewasz, kochanie? - zapytała. - Myślałam o tobie.
- Wszystko w porządku, panienko.
- Niech na ciebie popatrzę. Ależ wyrosłaś! Niedługo będziesz równie wysoka jak ja.
- Mam już dwanaście lat i potrafię pisać. Nie tylko swoje nazwisko - oznajmiła Maisie
z dumą.
Delfina uśmiechnęła się.
- W to nie wątpię. Jesteś bardzo mądra - zapewniła ją. - Rozmawiałam z ciocią
i zastanawiałam się, co byś powiedziała na pracę dla mnie.
Maisie szeroko otworzyła oczy.
- W panienki domu?
- Tak, w Kornwalii. To śliczny dom, nad morzem. Co ty na to? - Popatrzyła
niepewnie. - Podobałoby ci się to?
- O tak, panienko - potwierdziła gorliwie. - Na pewno.
- Wobec tego możesz jechać ze mną już teraz. Na razie jeszcze nie wrócimy do
Kornwalii, ale do tego czasu na pewno znajdziemy ci jakieś zajęcie.
- Jesteś absolutnie pewna, moja droga? - spytała Celia, gdy uradowana Maisie
odbiegła w podskokach.
- Całkowicie - zapewniła ją. - Kiedy ostatni raz widziałam Meg, przyrzekłam, że jeżeli
cokolwiek jej się stanie, zajmę się Maisie. Czuję się za nią odpowiedzialna.
- A twój mąż? Cóż on sobie pomyśli?
Doskonale wiedziała, jak Stephen zareaguje, ale nie dbała o to w tej chwili.
- Niewątpliwie wpadnie w szał... - Wzruszyła ramionami. - Ale zawsze wspominał
z uznaniem o mojej pracy... Poradzę sobie.
Kiedy wróciły do domu, jedna z pokojówek przygotowała dla Maisie pokój, pomogła
w kąpieli i znalazła dla niej nowy strój. Nadeszło wczesne popołudnie. Delfina czekała
u siebie na powrót Stephena. Czas zdawał się niemiłosiernie dłużyć, a z każdą minutą była
bardziej zdenerwowana, bo musiała pójść do jego sypialni. Nagle usłyszała kroki. Odczekała
chwilę, wyszła z pokoju, niepewna, w jakim nastroju go zastanie, i zapukała.
Na jej widok Stephen uśmiechnął się triumfalnie.
W Tamarze natłok obowiązków ułatwiał mu walkę z pożądaniem i frustracją, ale
w Londynie nie miał wielu zajęć. Tłumiona żądza rozdrażniała go do tego stopnia, że jadał
wyłącznie w gospodzie albo z przyjaciółmi w klubie.
Nie chciał już jednak unikać żony. Pragnął, aby znowu mu zaufała i dzieliła z nim
łoże.
- Co za niespodzianka - powitał ją, zdejmując frak. - Odwiedziłaś mój pokój. Co cię
sprowadza? Jeśli wolno wiedzieć, rzecz jasna. Nie będę sobie pochlebiał myśląc, że się za
mną stęskniłaś.
- Byłam dzisiaj w ochronce - przyznała Delfina, obawiając się spojrzeć mu w oczy.
- Tak właśnie myślałem - powiedział obojętnym tonem i wziął do ręki stosik
zapieczętowanych listów, które dostarczono rano. - Opowiedz mi o tym, a potem się
przebierz, jeśli nadal pragniesz udać się do Hampstead.
- O tak, bardzo chętnie. Ale... Przyprowadziłam do domu jedną z dziewcząt
z przytułku. Pomyślałam, że mogłaby pojechać z nami do Tamary. Znajdę jej jakieś zajęcie.
Stephen podszedł do okna, całkowicie pochłonięty jednym z listów.
- Hm - mruknął. - Z Hiszpanii. - Otworzył list i zaczął czytać. - Ile ma lat? - spytał po
dłuższej chwili.
- Zaledwie dwanaście. Jest bardzo młoda, wiem... ale ma kłopoty. - Delfina patrzyła
na niego niepewnie. Wiedziała, że powinna była zapytać o zdanie męża, zanim przygarnęła
Maisie. Nie wiedziała jednak, jak inaczej mogłaby pomóc i obronić ją przed Willem Kellym.
Stephen powoli odwrócił się do niej. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
- A któż to taki? - spytał.
- Maisie. Opowiadałam ci o niej. Bardzo się do niej przywiązałam, kiedy pracowałam
w przytułku. Nie jest tam teraz bezpieczna.
Stephen wyprostował się i odłożył list.
- Maisie z przytułku? - powtórzył. - Pamiętam. To właśnie z jej powodu poszłaś do
burdelu tamtej nocy, prawda. Jej matka jest nierządnicą.
- To nie przesądza o jej losie! - wykrzyknęła Delfina i dodała ciszej: - Jak możesz
potępiać dziecko za przewinienia matki...
- Wcale jej nie potępiam.
- Proszę, Stephenie... Pozwól jej zostać. Nie chcesz chyba, żeby wylądowała na ulicy?
Wciąż miał beznamiętny wyraz twarzy.
- Oczywiście, że nie chcę. A nie mogłaby zostać pokojówką? - odrzekł. - Pokojówki
zawsze znajdą zajęcie.
- Dwunastolatka, bez wprawy? - zapytała. - Na ulicach Londynu codziennie porywają
dziewczynki, by je wykorzystać i zamknąć w burdelach. Matka Maisie nie żyje, biedactwo
nie ma już nikogo. W posiadłości znajdzie się dla niej zajęcie. - Westchnęła ciężko. -
Posłuchaj, Stephenie, obiecałam jej matce, że jeżeli coś się jej stanie, zajmę się małą. Muszę
dotrzymać obietnicy.
- Oczywiście, że powinnaś. Ale idę o zakład, że wkrótce zlitujesz się nad kolejną
sierotą. Ani się obejrzę, a będziemy musieli opiekować się całą zagrają londyńskich przybłęd!
- Chodzi tylko o Maisie. Nie obiecywałam niczego innym dziewczętom. Jeśli jej nie
zabiorę, Will Kelly położy na niej swoje brudne łapska. Też ci o nim wspominałam, ale
pewnie nie pamiętasz...
- Szczerze mówiąc, pamiętam. Twoja troska o dziewczynkę jest godna pochwały.
Oparł się o ramę okienną i wsunął ręce do kieszeni. Musiał przyznać, że znacznie
bardziej interesowała go żona niż to, co miała do powiedzenia. W duchu liczył dni od
powrotu z Hiszpanii, dni, w których Delfina trzymała się z dala od niego. Zauważył zmiany,
jakie spowodowało w niej macierzyństwo. Nie była już czarującą, niewinną istotą, którą
zostawił. Ta przemiana jednocześnie go denerwowała i zachwycała. Przepiękna, skromnie
ubrana
kobieta
z oczami
płonącymi wewnętrznym żarem mogłaby błyszczeć
w najwspanialszych domach Anglii. Gdy podeszła nieco bliżej, poczuł delikatny zapach jej
perfum, a wtedy pomyślał, że musi ją mieć.
- Bardzo zmienna z ciebie kobieta, Delfino. - Uśmiechnął się do niej.
W jej oczach błysnęło oburzenie.
- Zmienna? - powtórzyła z niedowierzaniem.
Stephen zacisnął wargi, żeby się nie roześmiać. Nie mógł oderwać oczu od gładkiej
skóry na szyi żony.
- Chodzi mi o to, że w jednej chwili jesteś łagodną, troskliwą matką, a w następnej
zmieniasz się w lwicę - wyjaśnił.
Wytrącona z równowagi Delfina zauważyła dziwny wyraz jego oczu, ale myślała
wyłącznie o tym, jak znakomicie się prezentował w ciemnych spodniach i białej koszuli.
- Jeśli rzeczywiście tak jest, to dlatego, że naprawdę zależy mi na tym, co robię -
oznajmiła. - Zapewniam cię, że Maisie nie będzie sprawiała kłopotów. Naprawdę grozi jej
poważne niebezpieczeństwo. Świetnie sobie radzi z opieką nad małymi dziećmi w ochronce,
a ciotka Celia nauczyła ją nawet podstaw czytania i pisania.
- Tym bardziej się dziwię, że ciotka Celia chce się z nią rozstać. Może przyjęłaby ją
jakaś szkoła?
- Will Kelly od razu odnalazłby małą i ją porwał. Och, proszę cię, Stephenie - błagała.
- Pozwól jej jechać z nami do Tamary. Zarobi na swoje utrzymanie, to ci mogę obiecać.
Maisie jest dobrą dziewczynką, niezależnie od zawodu matki. Bardzo mi na niej zależy, Meg
również na niej zależało. Myśl o porzuceniu Maisie jest dla mnie równie straszna, jak myśl
o porzuceniu własnego dziecka. Nie każ mi jej odprawiać. Muszę się nią zająć i przysięgam
ci, że nie będzie sprawiała kłopotów.
- A jeśli ten Will Kelly pojedzie za nami? Co wtedy? Pomyślałaś o tym?
- I owszem - odparła żarliwie. Jej serce tłukło się w piersi, gdy pochyliła się ku
mężowi, demonstrując piękny dekolt. Przez chwilę Stephen był zauroczony, do tego stopnia,
że bryczesy zaczęły uwierać go w kroku. - Musimy mu się przeciwstawić - ciągnęła, zupełnie
nieświadoma jego cierpień. - Wiesz, dlaczego ten człowiek chce Maisie. Setki obrzydliwych,
zdeprawowanych mężczyzn zapłaciłyby mu za nią fortunę. Stephenie, to przecież dziecko!
Daj jej szansę. - Gdy nadal milczał, dodała: - Mam nadzieję, że naprawdę nie każesz mi
odprowadzić jej do przytułku. To złamałoby mi serce.
Stephen zawahał się, niepewny, co odpowiedzieć, podczas gdy Delfina czekała
z nadzieją w sercu. Tak bardzo pragnął wziąć ją w ramiona i wykrzyczeć, jak jej pożąda!
Chciał wyznać, że nie widzi świata poza nią i gdyby tylko zadeklarowała, że pragnie go tak
bardzo jak on jej, mogłaby sprowadzić pod ich dach wszystkie dzieci z ochronki.
- Niewątpliwie nakarmiłaś ją i wykąpałaś, przyodziałaś w nowy strój i usunęłaś wszy
z jej włosów, tak?
- Owszem, została wykąpana, ale nie miała żadnych wszy - odparła po chwili Delfina.
- Stephenie, musisz pozwolić jej zostać.
- Na litość boską! - Był wyraźnie poruszony jej przejęciem. - Czy powiedziałem, że
tego nie zrobię?
- Więc mi pomóż. Will Kelly to najbardziej bezwzględny i niebezpieczny człowiek,
jakiego znam. Uwodzi i deprawuje... gwałci... kobiety, których zapragnie. A teraz pragnie
właśnie Maisie. Dziecko!
- Może nie tylko z wyglądu przypomina mu swoją matkę - powiedział Stephen, nim
zdążył się zastanowić, i w tej samej chwili poczuł się jak dureń. - Wybacz. - Postąpił o krok
ku Delfinie. - To była bardzo niemądra uwaga.
Spiorunowała go wzrokiem, nawet nie próbując ukrywać wściekłości.
- Nie dopuszczę do tego, by Maisie została kurwą - wycedziła.
Stephen się skrzywił. Słowo, którego użyła, zabrzmiało zbyt ostro w ustach tak czystej
kobiety. Delfina nie była dziewicą, o czym dobrze wiedział, ale nigdy nie oddała się nikomu
poza nim. Teraz stała nieruchomo niczym posąg, z taką pogardą na twarzy, że miał ochotę
rzucić się jej do stóp i błagać o wybaczenie.
- Zdumiewasz mnie - wycedziła. - Powinieneś się wstydzić tak niechrześcijańskiego
podejścia. Nie przypuszczałam, że potrafisz być brutalny i niewrażliwy.
Stephen wyraźnie pobladł. Jej słowa były niczym strzały przeszywające serce.
- Masz prawo tak myśleć - przyznał. - Tylko że...
- I owszem, mam prawo - przerwała mu w gniewie. Błędnie sądziła, że pragnął
odesłać Maisie, chociaż w rzeczywistości nie miał takiego zamiaru. - Jestem przerażona
i głęboko zaszokowana twoim zachowaniem. Z jakiegoś powodu brałam cię za innego
człowieka. Każę ochmistrzyni chwilowo przydzielić Maisie do pracy w kuchni. Do czasu
naszego wyjazdu do Tamary pozostanie pod opieką kucharki. Gdy będzie na tyle dorosła, by
samodzielnie stanowić o swojej przyszłości, zrobi, co zechce, ale do tego czasu jestem za nią
tak samo odpowiedzialna, jak za Lowennę.
Delfina dygotała z wściekłości, a Stephen poczuł, że jeszcze bardziej jej pożąda.
Chciał zedrzeć z niej ubranie, rzucić ją na łóżko i poddać swej woli. Była cudowna w swej
furii, jednak wojsko nauczyło go dyscypliny i samokontroli.
- Mylisz się - powiedział. - Lowenna to nasza odpowiedzialność.
- A Maisie moja.
Nie dała mu okazji do odpowiedzi, gdyż bez słowa odwróciła się na pięcie i wyszła
z pokoju.
Stephen słyszał stukot jej kroków, a potem zapadła cisza. Kręcąc głową, popatrzył na
list z Hiszpanii - list, który już zupełnie go nie interesował.
Doszedł do wniosku, że da żonie chwilę na ochłonięcie, zanim porozmawia z nią
ponownie, i podszedł do okna. Uwaga o podobieństwie Maisie do matki była niemądra. Sam
nie rozumiał, dlaczego powiedział coś równie niestosownego, ale nic już nie mógł na to
poradzić. Zwykle nie bywał tak niewrażliwy.
Patrzył pustym wzrokiem na cichą ulicę i wciąż nie mógł uwierzyć, że Delfina
naprawdę sądziła, że odprawiłby to bezbronne dziecko.
Nagle zauważył jakiś ruch pod rozłożystym bukiem po drugiej stronie ulicy.
Zaciekawiony, nie spuszczał oka z tamtego miejsca. Po chwili wyłoniła się sylwetka
mężczyzny, który poruszył się ukradkowo, a na sobie miał kolorowe, prostackie ubranie,
całkowicie nie na miejscu w centrum Mayfair. Wyglądał na to, że obserwował dom.
Stephen uświadomił sobie ze zdumieniem, że pojawienie się tego mężczyzny nie
może być przypadkiem i że prawdopodobnie jest to Will Kelly. Śledził Delfinę w drodze
z ochronki. Miała rację, rzeczywiście był mocno zbudowany, z grzywą potarganych, jasnych
włosów pod źle dopasowanym kapeluszem.
Nagle problem Maisie stał się także problemem Stephena. Delfina miała rację.
Dziewczynkę należało chronić. Stephen zaczekał, aż mężczyzna zniknie za rogiem, a potem
odwrócił się.
Teraz miał ważniejsze rzeczy do załatwienia. Musiał uspokoić rozgniewaną żonę
i trochę się pokajać, skoro pragnął się z nią pogodzić.
Pół godziny później Delfina nadal gotowała się ze złości, ale jeszcze bardziej
przejmował ją list z Hiszpanii. Ponownie owładnęła nią zazdrość o nieznaną kobietę.
Siedziała przy toaletce, upinając włosy szpilkami, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
Wiedziała, że to Stephen, więc zaprosiła go do środka. Gdy wszedł, uniosła głowę
i popatrzyła na niego dumnie. Przyzwyczaił się już do tego spojrzenia. W pokoju była obecna
także pokojówka, ale nawet nie rzucił na nią okiem. Przez cały czas wpatrywał się w żonę.
- Czy twój humor nieco się poprawił? - zapytał, unosząc brew.
Jego pozorny spokój połączony z arogancją doprowadzał ją do szału. Dopiero po
dłuższej chwili zdołała się opanować.
- Tak - odparła.
Usatysfakcjonowany Stephen podszedł do niej bliżej, a Delfina zadrżała, częściowo
z obawy o cel jego wizyty, a częściowo z ulgi, że najwyraźniej nadal mu na niej zależało. Gdy
stanął tuż obok, poczuła szaleńcze pożądanie.
- Cóż takiego masz mi do powiedzenia? - spytała zimno, próbując nad sobą
zapanować.
- Wyjdź, proszę. - Popatrzył na pokojówkę, która dygnęła z szacunkiem, po czym
opuściła pokój.
- Czego chcesz, Stephenie? - ponowiła pytanie. - Zamierzasz mnie przeprosić, czy
potępić za sprowadzenie Maisie? Jeśli tak, oszczędź mi, proszę, reprymendy i odejdź.
- Wcale cię nie potępiam. Jestem od tego bardzo daleki i wytłumaczyłbym ci to,
gdybyś tylko dała mi dojść do głosu. Powinniśmy o czymś porozmawiać.
- O czymś porozmawiać? - zapytała, patrząc na niego z powątpiewaniem.
- Tak. Zanim znowu wyciągniesz pochopne wnioski
Delfina zmrużyła oczy i wstała od toaletki.
- Pochopne? Wszystko, co robię, w kwestii Maisie, dobrze sobie przemyślałam.
Wiedz, że postanowiłam nie dopuścić, by wpadła w łapska tego parszywego Willa Kelly’ego
na długo przed wyjazdem do Kornwalii. Nie oskarżaj mnie więc o pochopność.
- Wybacz mi. Proszę... - szepnął.
To zbiło ją z tropu.
- Mówisz szczerze?
- Całkowicie.
- Dlaczego miałabym ci wierzyć? - Bała się okazać słabość. - Skąd mam wiedzieć, że
to nie jest kłamstwo?
- Mówię prawdę - zapewnił ją. - Dobrze zrobiłaś, zabierając dziewczynkę, a to, co
powiedziałem, było niesłuszne i nieczułe z mojej strony. Nie życzę takiego losu żadnemu
dziecku. Przepraszam cię, Delfino. Jestem gruboskórnym prostakiem. Maisie może zostać,
jeśli tego pragniesz. Właściwie możesz wypełnić cały dom sierotami, o ile cię to uszczęśliwi.
Delfina poczuła, jak przepełnia ją wdzięczność.
- Dziękuję, Stephenie - szepnęła. - Nie mogłabym zostawić Maisie.
- Nie pozwolę jednak, byś całkowicie skupiła się na dziewczynce - powiedział
rozsądnie. - Masz dobre serce i szczodrą naturę. Nie potrafisz odwrócić się od
potrzebujących, za co cię podziwiam. Co zatem mam zrobić, aby zasłużyć na twoją uwagę?
Mam udać się do ochronki na Water Lane i oświadczyć, że jestem sierotą?
Delfina nie zdołała powstrzymać uśmiechu.
- Na to jesteś trochę zbyt przerośnięty - zauważyła. - Nawet nie wpuszczą cię do
środka. Chyba że... - Popatrzyła na niego chytrze. - Przyjdziesz tam, żeby obdarować ich
hojnym datkiem.
- Zrobię coś więcej - zadeklarował. - Kupię dzieciom w ochronce nowy budynek, o ile
wybaczysz mi, że cię tak zmartwiłem. Powtarzam jednak, że nie miałem zamiaru wyrzucać
Maisie na ulicę.
Wpatrywała się w niego, dostrzegając łagodność w ciemnoniebieskich oczach
i zastanawiając się, czy dobrze słyszy.
- Mówisz poważnie? Naprawdę chcesz kupić nowy budynek? - upewniła się. -
Zrobiłbyś to dla mnie?
- W rzeczy samej.
- Ale dlaczego?
- Bo stać mnie i wiem, że to cię uszczęśliwi.
- Nie chcę, żebyś to robił tylko dlatego. Chcę, żebyś to zrobił dla dzieci. Ciotka Celia
będzie przeszczęśliwa! - Uśmiechnęła się szeroko. - Ochronka na Water Lane jest
przepełniona, a ciocia od dawna bezskutecznie próbuje zebrać fundusze na większy dom.
- Jestem świadomy sytuacji.
Zaskoczona Delfina patrzyła na niego w milczeniu.
- Ale... jak to? - wydusiła z siebie po chwili.
Stanął tuż przed nią, uśmiechając się szeroko.
- Albowiem, moja droga żono, sam zainteresowałem się stanem ochronki na Water
Lane. Jak widzisz, nie jestem aż tak bezduszny, jak sądzisz. Ale jeżeli załatwię tę sprawę,
musisz obiecać, że koniec z tą przesadną dobroczynnością. Nie będziesz przygarniać żadnych
sierotek. Czy to jasne?
- Tak, Stephenie. Dziękuję.
- W Kornwalii też jest mnóstwo podrzutków i biedaków, którymi należy się zająć -
zauważył. - Myślę, że docenią twój czas, tak samo jak londyńczycy.
Delfina nie mogła powiedzieć ani słowa, tak bardzo się wzruszyła. Pragnęła zarzucić
mężowi ręce na szyję i okazać mu wdzięczność, ale coś nakazało jej się powstrzymać.
Później, dużo później, gdy myślała o tamtej chwili, uświadomiła sobie, że właśnie wtedy
naprawdę zaczęła go kochać.
Uśmiechnęła się do Stephena i uświadomiła sobie, że od dawna nie czuła się tak
dobrze. Teraz, gdy miała dowód jego hojności wobec zupełnie obcych ludzi, w jej sercu
znowu odżyła nadzieja. Reszta dnia rysowała się w znacznie weselszych kolorach.
- Maisie może pojechać z nami do Kornwalii - powiedział Stephen. - Do tego czasu
jednak musi pozostać w domu. Miałaś rację co do Willa Kelly’ego. Wcześniej jakiś
nieciekawy typ o potarganych, jasnych włosach obserwował dom. Czy pasuje do twojego
opisu?
Delfina poczuła niepokój.
- Tak, to pewnie on - potwierdziła. - Nadal jest w pobliżu?
- Nie, odszedł, ale spodziewam się, że wróci. Tacy ludzie są bardzo uparci. Nie
kłopocz się tym jednak, rozmawiałem już ze służbą. Wszyscy będą mieli go na oku. Maisie
jest całkiem bezpieczna.
- Wobec tego pójdę i sprawdzę...
Chwycił ją za ramię, gdy ruszyła do drzwi.
- Nie, Delfino - powiedział. - Maisie znajduje się pod dobrą opieką. Oakley się nią
zajął i zapewniam cię, że bardzo poważnie traktuje swoje obowiązki.
Do jej oczu napłynęły łzy wdzięczności.
- Wobec tego mam pewność, że jest bezpieczna. Dziękuję ci - powiedziała szczerze. -
Maisie miała kiepskie życie, odkąd matka przywiozła ją do Londynu. Do tego śmierć Meg
okropnie na nią wpłynęła. Teraz niewątpliwie czeka ją lepsza przyszłość.
Rysy Stephena złagodniały, gdy popatrzył na żonę.
- Widziałem, jak dobrze zajmujesz się naszą córką, więc nie zdumiewa mnie, że
starasz się pomóc bezdomnej sierocie, której potrzeba miłości. Jesteś uosobieniem dobroci,
moje kochanie.
Te czułe słowa chwyciły Delfinę za serce. Bardzo pragnęła, by były prawdziwe, ale
jednocześnie złościła się na siebie za to, że zadowala się okruchami.
- Przypomnę ci te słowa, jeśli kiedyś zdenerwujesz się na Lowennę - oznajmiła.
Na jego ustach pojawił się wesoły uśmiech.
- Może nie mam twoich godnych podziwu przymiotów, ale nigdy o nich nie zapomnę.
- Spojrzeniem przeniósł się na jej piersi. - Nigdy też nie zapomnę tych cudownych
momentów, kiedy się poznawaliśmy. - Na widok rumieńca uśmiechnął się szeroko. - Czy
teraz, po raz pierwszy odkąd znaleźliśmy się w Londynie, możemy zapomnieć o Maisie
i o ochronce? Bardzo się cieszę, że to cię uszczęśliwia, ale pora spędzić trochę czasu razem.
Mieliśmy jechać na piknik do Hampstead Heath, pamiętasz? Koszyk jest gotowy, a powóz już
czeka.
Delfina zawahała się, lecz po chwili doszła do wniosku, że warto będzie spędzić
trochę czasu jako rodzina i nareszcie porozmawiać o niczym.
Uśmiechnęła się promiennie.
- Wobec tego brakuje nam tylko Lowenny - zauważyła. - Zaraz po nią pójdę.
Popołudnie było piękne, drzewa połyskiwały w słońcu miedzianozłotymi barwami
jesieni. Gdy wsiedli do dwukółki ciągniętej przez siwka, Delfina poczuła, jak jej napięcie
nareszcie ustępuje. Słońce świeciło prosto na nich, więc Stephen podniósł skórzany dach, aby
mogli podróżować w cieniu. Rozentuzjazmowana Lowenna siedziała między nimi w białej
koronkowej sukni z jaskrawoczerwoną kokardą i w czepku, a kosz piknikowy był mocno
przypasany do tyłu powozu.
Stephen powoził dwukółką tak dobrze, że zdawał się płynąć po ulicy, gdy
w spokojnym tempie opuszczali miasto.
Delfina włożyła na tę okazję suknię z delikatnego muślinu koloru kości słoniowej,
a do tego dopasowany kapelusik z białymi piórkami.
Gdyby byli sami, Stephen zapomniałby o ostrożności i popędził konia, choćby tylko
po to, by usłyszeć udawany okrzyk przerażenia żony i zobaczyć, jak jej piękne oczy otwierają
się szeroko i błyszczą z zachwytu.
Kiedy dotarli do Hampstead Heath, które było popularnym miejscem odpoczynku
londyńczyków, z dala od wyziewów miasta, postanowili usiąść w cieniu wielkiego dębu tuż
nad stawem. Stephen niósł duży kosz, Delfina zaś pilnowała rozradowanej Lowenny.
Rozłożyli na trawie koc, usiedli i przyglądali się córce, która natychmiast zaczęła zrywać
stokrotki. Mieli piękny widok na staw i byli zupełnie sami.
- Jakie to śliczne miejsce - zauważyła.
Zrzuciła kapelusz, wystawiła twarz do słońca i zamknęła oczy.
- To prawda - przytaknął Stephen. - Zastanawiałem się, czy nie zabrać cię do ogrodów
Vauxhall po drugiej stronie rzeki, ale pomyślałem, że Lowennie bardziej przypadną do gustu
wiejskie okolice.
- Tu jest znacznie ładniej niż w Vauxhall i nie ma tłumów. - Delfina odetchnęła
głęboko czystym powietrzem. - Poza tym masz rację, Heath ma bardziej wiejski charakter.
Stephen uśmiechnął się szeroko.
- Ostrożnie, kochanie. Jeszcze trochę, a moja wyobraźnia skupi się na typowo
wiejskich rozkoszach.
- Co masz na myśli? - zainteresowała się. - Nigdy nie oddawałam się żadnym
wiejskim rozkoszom, więc skąd miałabym wiedzieć, o czym mówisz?
- Nie udawaj niewiniątka - powiedział cicho, po czym ściągnął frak i rzucił go na koc.
- Przygotuj się na wiejskie uciechy.
- To dosyć szerokie pojęcie, Stephenie. - Zaśmiała się. - Nie jestem pewna, czy tutaj
można oddawać się takim rozrywkom, a Lowennie na pewno nie spodobałoby się to, co masz
na myśli. Może jednak trzeba było jechać do Vauxhall!
- Naprawdę uważasz, że sprowadzając cię tutaj, kierowałem się niecnymi zamiarami?
- Byłabym zdumiona, gdybyś się nimi nie kierował - odparła szczerze. - Bądź
spokojny, mam o tobie jak najgorsze mniemanie.
Stephen poluzował fular i oparł ciężar ciała na rękach, po czym wbił wzrok w jej
obleczone pończochami kostki. Poczuł ukłucie pożądania tak silne, że musiał usiąść
i popatrzyć na wodę, by się opanować.
- Niezależnie od tego, czym się kierowałem, kochanie, to naprawdę miłe miejsce -
powiedział.
Delfina musiała się z nim zgodzić. Kiedy usiadł nieco bliżej, jej puls wyraźnie
przyśpieszył. Odwróciła głowę, żeby sprawdzić, co robi Lowenna.
- Jakie masz plany na jutro? - spytał Stephen.
- Po południu odwiedzimy rodziców, a rankiem jestem wolna.
- To dobrze. Będziemy mieli sposobność, by pójść do sklepów.
- My? - Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Chyba nie sądzisz, że puszczę cię samą, prawda? - Uśmiechnął się. - Skoro jesteśmy
w Londynie, chcę, abyś skompletowała nową garderobę. W przyszłym tygodniu wybieramy
się na dwa bale, na które potrzebujesz dwóch nowych sukni. Muszę ci towarzyszyć, aby
odwieść cię od pomysłu zamawiania czegokolwiek w brązie i w szarości.
Spojrzała na niego z udawaną urazą.
- Nie wszystkie moje suknie są nudne. Mam jedną różową - wyznała. W jej oczach
pojawiło się rozmarzenie na myśl o pięknej kreacji, której nie mogła się oprzeć, gdy
zobaczyła ją na wystawie jednego ze sklepów w Plymouth. W przypływie szaleństwa kupiła
suknię i zamierzała ją włożyć po powrocie Stephena z Hiszpanii. - Sprawiłam sobie tę suknię,
gdy wraz z panią Crouch pojechałam do Plymouth.
Stephen ani w ząb nie rozumiał, jak coś równie banalnego mogło przywołać na twarz
Delfiny wyraz rozkoszy, niemniej bardzo mu się to podobało. Zobaczył też, że się
zaczerwieniła i ze wstydem założyła za ucho kosmyk włosów. Wyglądało na to, że jego
skromna i praktyczna żona wcale nie była odporna na urok pięknych strojów.
- Cieszę się, że to słyszę. Przywiozłaś ją ze sobą? - zaciekawił się.
- Nie. - Pokręciła głową. - Została w garderobie w Tamarze.
- Twoje impulsywne działanie nareszcie powiedziało mi coś o tobie, droga żono.
- Mianowicie?
- Nie potępiasz mody w czambuł, dzięki czemu nasza wyprawa do sklepów na pewno
będzie przyjemna.
Tę miłą wymianę zdań przerwała Lowenna. Trzymając w rączce kilka wymiętych
stokrotek, wręczyła bukiet zachwyconej mamie, po czym odbiegła zrywać następne kwiatki.
Delfina pochyliła się nad stokrotkami.
- Mówią, że kwiaty mają własny język - mruknęła cicho. - Wierzysz w to?
- A dlaczego nie? Niektórzy wierzą do tego stopnia, że napisali o tym książki. Nie to,
żebym je czytał, ale bardzo modne jest okazywanie uczuć poprzez wręczanie odpowiednich
kwiatów. To bardzo piękny sposób.
Na jej ustach pojawił się uśmiech.
- Te stokrotki to pierwszy bukiet, jaki kiedykolwiek dostałam - wyznała.
- Lowenna jest równie sentymentalna jak jej mama. A zatem lubisz kwiaty?
- Bardzo, zwłaszcza te, które słodko pachną. Ciekawe, co oznacza stokrotka.
- Nie znam symboliki kwiatów, ale sądzę, że może oznaczać cokolwiek, co zechce
ofiarodawca. - Sięgnął po jedną ze stokrotek, a Delfina wstrzymała oddech, gdy wsunął
kwiatek w jej włosy. - No proszę, teraz naprawdę jesteś stokrotkową damą - zażartował. -
Chyba pójdę w ślady naszej córki i zacznę codziennie obsypywać cię kwiatami. Może dzięki
temu wreszcie uda mi się podbić twoje serce.
- Chcesz podbić moje serce? - Popatrzyła na niego uważnie.
- Jak najbardziej - zapewnił ją z powagą. - Aby je zmiękczyć, zacznę od róż. Potem
dam ci lilie, by oszołomić cię ich zapachem, a następnie dostaniesz passiflorę, byś wiedziała,
z jaką pasją jestem ci oddany. To niezwykłe kwiaty i kojarzą się z namiętnością.
Delfina odwróciła twarz, by nie dostrzegł kolejnego rumieńca.
- Nigdy nie widziałam passiflory, więc nie rozpoznałabym jej, nawet gdybyś mi ją
ofiarował.
- Rozpoznałabyś, bo od razu bym ci powiedział, co to za kwiat. Podobno jeśli zje się
owoc passiflory, może zdarzyć się wszystko - wyszeptał uwodzicielskim głosem. - Istnieje
niebezpieczeństwo, że całkowicie stracisz zahamowania i staniesz się zupełnie inną osobą.
Nie poznasz samej siebie.
Nagle przypomniała sobie wszystkie jego gorące pocałunki i pieszczoty.
- Mój Boże - oznajmiła bez tchu. - To poważne objawy. - Czuła się zawstydzona, więc
uznała, że zamaskuje zakłopotanie żartem. - Ależ Stephenie, czyżbyś próbował sprowadzić
mnie na złą drogę, przekupując egzotycznymi podarkami?
- Jeśli tylko w taki sposób zdołam zaciągnąć cię do łoża, kochanie, dopilnuję, byś
zjadała passiflorę każdego dnia na śniadanie - odparł całkiem poważnie. - Walczymy ze sobą
o władzę, Delfino. Kiedy wróciłem z Hiszpanii i dałaś mi do zrozumienia, że mam się do
ciebie nie zbliżać, gotów byłem uszanować to życzenie i trzymać się z dala od twojej sypialni.
W ten sposób torturowałabyś mnie niewypowiedzianą obietnicą, że w końcu mnie do siebie
zaprosisz. Za dobrze jednak pamiętam twą namiętność i żar. Wiem, że ogień nadal w tobie
płonie. Naprawdę nie widzisz, jaką masz nade mną władzę?
Zerknęła na niego, zastanawiając się, czy mówił prawdę, czy tylko ją prowokował.
Czuła, że w tej walce nie jest dla niego równym przeciwnikiem.
- Nie sądzę, bym miała nad tobą jakąkolwiek władzę - odrzekła. - Wręcz przeciwnie.
Delikatnie dotknął jej policzka.
- Za kogo ty mnie masz? Naprawdę nie widzisz, jaki jestem udręczony? Dzień w dzień
zbliżam się do ciebie, ale nie wolno mi cię dotknąć. Już od tygodni przemykasz obok mnie
niczym cień. Jako mężczyzna mam swoje potrzeby i nie mogę ot tak przestać cię pragnąć.
Naprawdę uważasz, że jestem z kamienia?
Delfina poczuła, że słabnie po tym wyznaniu, więc odwróciła wzrok.
- Chcesz powiedzieć, że moja prośba była niesprawiedliwa i irracjonalna?
- Owszem. Popatrz na mnie, Delfino. - Delikatnie obrócił jej twarz ku sobie. - Jeśli cię
uraziłem, bardzo mi przykro. Ale ty też mnie zraniłaś i teraz oboje odczuwamy ból. Wciąż
możemy się ranić albo przestać i zacząć się uzdrawiać. Co wolisz?
Patrząc mu w oczy, uświadomiła sobie, że mówił szczerze. Czuła się zupełnie
bezradna i niepewna. W końcu oznajmiła:
- Nigdy nie chciałam z tobą walczyć, Stephenie.
Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, po czym wziął ją za rękę i delikatnie ucałował.
- To dobrze - powiedział. - To załatwia sprawę.
- Tak - szepnęła. - Sprawa jest załatwiona.
W tym samym momencie Lowenna wepchnęła się między nich z chichotem, gdyż
niesłychanie rozbawił ją widok mamy ze stokrotką we włosach. Potem Delfina zaplotła
stokrotkowy wianek i włożyła go córce na głowę niczym koronę. Dziewczynka była tak
zachwycona, że nie ośmieliła się ruszyć, aby wianek nie spadł. Kiedy jednak jej oczy
rozjaśniły się na widok małej łódeczki, którą ze sobą przywieźli, ku rozbawieniu rodziców
zupełnie zapomniała o kwiatkach.
- Papo, chodź, pożeglujemy. - Pociągnęła go z całej siły za rękę.
- Idźcie. - Delfina roześmiała się. - Pobawcie się, a ja tymczasem rozpakuję kosz.
Stephen wstał, ale nie od razu odszedł. Pochylił się i szepnął żonie do ucha:
- Kiedy będę zabawiał naszą córkę, kochanie, może zastanowisz się nad tym, o czym
przed chwilą rozmawialiśmy. Choć pod żadnym względem nasze małżeństwo nie jest
zwyczajne, pomyśl, jak szczęśliwa będzie nasza córka, a wraz z nią my oboje, kiedy
obdarzymy ją braciszkiem lub siostrzyczką.
Niczym w transie Delfina patrzyła, jak Stephen bierze Lowennę za rękę i zmierza
z nią w kierunku stawu. Już dawno zastanawiała się nad tym, czy wpuścić Stephena do łoża.
Wciąż jednak nie była pewna, czy mogli zapomnieć o różnicach i zachowywać się jak
normalne małżeństwo. Nie chciał już walczyć, ale czy mogła oddać się mężowi, dopóki inna
kobieta zajmowała miejsce w jego sercu? Czy powinna tak łatwo zapomnieć? - zastanawiała
się. A może dzięki wspólnym nocom szybciej odzyska męża i sprawi, że zapomni o pięknej
Hiszpance?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Gdy Delfina rozłożyła na kocu smakołyki przyrządzone przez kucharkę, przez
następne pół godziny odpoczywała, obserwując, jak Stephen i Lowenna klęczą nad stawem
i spuszczają na wodę niewielką dwumasztową łódeczkę. Łódka przywiązana była do sznurka,
którego koniec Stephen mocno trzymał w dłoni. Dziewczynka patrzyła, jak zabawka kołysze
się w płytkiej wodzie, a Delfina była oczarowana tą sceną. Ojciec i córka trzymali głowy tak
blisko siebie, że nie sposób było odróżnić ciemnych loków Lowenny od włosów Stephena.
Czasem mówił coś, na co dziewczynka wybuchała śmiechem tak zaraźliwym, że i ona się
uśmiechała.
W końcu Lowenna znudziła się łódką i usiadła obok ojca, żeby obserwować dwa
majestatyczne łabędzie, które przepływały nieopodal. Delfina z zainteresowaniem słuchała,
jak Stephen opowiada szczerze zaciekawionej córce o pirackich statkach i zakopanych
skarbach.
Gdy już zjedli, puścili kolorowy latawiec, a Lowenna klaskała w dłonie i tańczyła.
- Wyżej, papo - prosiła nieustannie. - Niech poleci wyżej, do samego nieba.
Delfina zasłoniła oczy, żeby popatrzeć, jak latawiec wzbija się pod niebo. Kiedy
jednak wiatr ustał, latawiec nagle spadł na ziemię z trzaskiem. Dziewczynka podniosła go
i rzuciła z powrotem w niebo, ale wiatr był zbyt słaby, żeby go utrzymać. Śmiejąc się
z rozczarowania córki i próbując ją pocieszyć, Stephen złapał dziewczynkę i posadził sobie na
barana, po czym oświadczył, że jeśli będzie grzeczna, po drodze do domu wstąpią do
herbaciarni Guntera na lody.
Lokal Guntera na Berkley Square był popularnym miejscem spotkań beau monde,
a ludzie przychodzili tam delektować się lodami i sorbetami. Ta zapowiedź uciszyła
Lowennę, która bez słowa skargi wsiadła do dwukółki.
Następnego dnia Stephen z entuzjazmem porwał Delfinę na zakupy. Powóz grzechotał
na kocich łbach, gdy jechali w kierunku Bond Street. Gdy przystanęli, kazał woźnicy
zaczekać na końcu ulicy, po czym zeskoczył i pomógł żonie wysiąść, a następnie ruszyli
wzdłuż eleganckich sklepów.
Bond Street pełna była modnych zakładów kapeluszniczych, pasmanterii, znanych
pracowni krawieckich i drogich salonów jubilerskich. Gdy w końcu Stephen zatrzymał się
przed jednym ze sklepów z sukniami, Delfina uniosła brwi.
- Dlaczego wybrałeś właśnie ten? - spytała zaskoczona, omijając dwóch fircyków.
- Słyszałem, że pracownia madame Lasalles jest najlepsza w mieście - odparł. -
Madame ma tu sklep od wielu lat i słynie z wyczucia stylu oraz prawdziwej elegancji.
Delfina spojrzała na niego ze zdziwieniem i rozbawieniem jednocześnie. Nawet do
głowy jej nie przyszło, że mąż może okazać się znawcą damskiej mody.
- A skąd masz tę informację, Stephenie?
Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Moja matka zawsze ceniła madame Lasalles - wyznał.
Choć nie gustowała w zakupach, czasem towarzyszyła mamie i siostrom. Teraz,
u boku pełnego niespodzianek męża, poczuła się dziwnie podekscytowana.
Madame Lasalles z uśmiechem powitała przystojnego dżentelmena i jego piękną żonę.
Okazało się, że wciąż pamięta matkę Stephena, która słynęła z wyjątkowo dobrego gustu. Po
wymianie uprzejmości przeszli do interesów.
- Moja żona musi dysponować kompletną garderobą. Jestem pewien, że krawcowa
z pani doświadczeniem wie, co to oznacza - oświadczył Stephen i rozsiadł się w wygodnym
fotelu.
- Oui, oczywiście, monsieur.
Madame uśmiechnęła się z przyjemnością, patrząc na Delfinę, i pomyślała, że w tej
atrakcyjnej, świeżej kobiecie jest coś niewinnego, lecz przy tym sprawia ona wrażenie
kusicielki. Oczyma duszy madame widziała suknię, która idealnie pasowałaby na jej smukłą,
a jednak bardzo kobiecą sylwetkę. Przyglądała się, jak rudowłosa dama z gracją przechadza
się po sklepie i przygląda belom materiałów na półkach, a także zerka na szkic sukni na
sztaludze, całkowicie nieświadoma ukradkowych spojrzeń, które przyciągała. Kiedy zaś
madame popatrzyła na przystojnego męża młodej damy, trudno było jej powiedzieć, które
z nich bardziej zachwyca otoczenie.
- Ma pan niezwykle piękną żonę, wasza lordowska mość - oznajmiła.
Oczy Stephena rozbłysły.
- Zgadzam się z panią, madame. To najpiękniejsza kobieta, jaką poznałem. Ale jako
jej mąż oczywiście, z pewnością nie jestem obiektywny - dodał żartobliwie.
Couteriere podeszła do Delfiny.
- Proszę tędy, lady Fitzwaring - poprosiła. - Przejdziemy do przymierzalni, gdzie
zdejmę z pani miarę. Potem zadecydujemy o stylu sukni i dobierzemy potrzebne materiały.
Wybierzemy to, co przypadnie do gustu obojgu państwa.
- Zdaję się na panią, madame - wtrącił Stephen. - Proszę wybrać to, co uważa pani za
najlepsze.
- Myślę, że wasza lordowska mość powinien udać się z nami. Mam kilka uroczych
szkiców najświeższych fasonów.
Delfina nie była w stanie sprzeciwić się obecności Stephena, więc posłusznie
podreptała za madame do małego pokoju na zapleczu sklepu. W pomieszczeniu roiło się od
szkiców i materiałów. Krawcowa wskazała Stephenowi krzesło, a następnie popatrzyła na
Delfinę.
- Proszę zdjąć suknię, a ja panią zmierzę.
Odwróciła się, a madame rozpięła jej suknię. Pomieszczenie było tak małe, że ledwie
mieścili się we trójkę. Podczas gdy madame mierzyła, rozebrana do halki Delfina podnosiła
ręce i obracała się, głośno przy tym oddychając. Wykonując te wszystkie czynności,
mimowolnie ocierała się o Stephena.
Jego obecność krępowała ją, tak że czuła się niczym mucha w pajęczej sieci. Gdy
zauważyła swoje odbicie w zwierciadle, wstrzymała oddech z przerażenia, gdyż jej biust był
ledwie ukryty pod cienkimi koronkami. Krągłe piersi prześwitywały przez delikatną tkaninę,
a ona nawet nie mogła się zasłonić.
Była tak zakłopotana, że nie odważyła się spojrzeć na męża. Kiedy jednak
podchwyciła jego spojrzenie w lustrze, poczuła, że jej skóra płonie. Zacisnęła usta
i spiorunowała go wzrokiem, po czym wbiła spojrzenie w podłogę.
Madame Lasalles przysiadła na piętach, podniosła wzrok na Delfinę i uśmiechnęła się.
- Jest pani ideałem, lady Fitzwaring - oznajmiła. - Miło szyć garderobę dla kogoś o tak
pięknej figurze. Co za wspaniałe ciało! Pełne piersi, wąska talia, a te nogi i biodra... Mon
Dieu! Prawda, wasza lordowska mość?
Popatrzyła na Stephena, który pożerał żonę wzrokiem.
- Zdecydowanie się z panią zgadzam, madame - przytaknął.
Delfina zamknęła oczy, zażenowana swobodą, z jaką couteriere rozprawiała o jej
ciele. Tymczasem madame Lasalles opuściła głowę i uśmiechnęła się do siebie. Wiele razy
widywała taki wyraz twarzy u mężczyzn w tym pomieszczeniu. Jego lordowska mość marzył
o tym, by stąd wyjść i zaciągnąć młodą żonkę do łóżka.
- Pochlebia mi pani, madame. Zawsze uważałam, że jestem przeciętna. - Odetchnęła
z ulgą. - Mam cztery starsze siostry, które są o wiele piękniejsze.
- Wobec tego proszę przysłać je do mnie, bym ubrała je wszystkie. - Madame Lasalles
ze śmiechem podniosła się z kolan i zawiesiła taśmę mierniczą na szyi. - Przygotuję szkice
rozmaitych fasonów do obejrzenia. Proszę włożyć suknię. - Zerknęła na Stephena i jej oczy
rozbłysły. - Mąż na pewno pomoże pani ją zapiąć.
Po tych słowach wyszła. Stephen zaczął zapinać guziczki z tyłu, a ona poczuła się tak,
jakby jego palce były rozgrzane do czerwoności. Złościła się na siebie za to zdenerwowanie,
więc kiedy się odsunął, odetchnęła z ulgą. W tym samym momencie jednak Stephen
znienacka pocałował ją w szyję tuż pod uchem.
- To było bardzo satysfakcjonujące doświadczenie - szepnął zuchwale. - Chyba
jeszcze nigdy nie byłem tak poruszony widokiem rozbierającej się damy.
Na widok niespodziewanego podziwu Delfina oblała się rumieńcem i pochyliła głowę,
by poprawić suknię. Jej zdenerwowanie nie uszło uwadze Stephena, który zaśmiał się cicho,
wpatrzony w dekolt.
- Dlaczego się denerwujesz? - Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Przecież tylko
pomogłem zapiąć guziczki.
Delfina w milczeniu wyprostowała się i poprawiła gorset.
- Niczym się nie przejmuj, najdroższa, jesteś bardzo przyzwoicie ubrana - dodał. -
Poza tym tylko ja na ciebie patrzę.
- Zamilknij, Stephenie - poprosiła go w końcu. - Madame Lasalles usłyszy.
W tym samym momencie couturiere weszła do pomieszczenia ze szkicami
w dłoniach. Lady Fitzwaring natychmiast pochyliła się nad rysunkami. Były znakomite
i w większości bardzo w jej stylu. Stephen również nie wahał się wyrazić swojej opinii. Część
projektów odrzucił, a wybrał te, które podobały się zarówno madame Lasalles, jak i Delfinie.
Posunął się do tego, że nawet zasugerował odpowiednie tkaniny, wprawiając żonę
w zdumienie. Gdy skończyli, do każdego szkicu zostały przypięte kawałki materiału -
jedwabiów, atłasów, aksamitów i miękkiej wełny. Jedną z kreacji Stephen wybrał na pierwszy
bal. Była to suknia w odcieniu czerwieni, stylowa i elegancka, łącząca prostotę
z wyrazistością luksusowej tkaniny.
Kiedy przyszło do płacenia, Delfina pobladła, słysząc, jaki będzie koszt nowej
garderoby.
- Powiedziałam ci wcześniej, że nie zamierzam oszczędzać, kochanie - szepnął do niej
Stephen, świadomy dylematu. - Nie wahaj się wydawać pieniędzy. Szkice, które wybrałaś, są
wspaniałe i bardzo mi się podobają. Podziwiam twój gust, więc jeżeli jesteś
usatysfakcjonowana, chodźmy sprawdzić, co ma do zaoferowania reszta Bond Street. -
Odwrócił się do właścicielki. - Chciałbym, żeby dwie suknie były gotowe za dwa dni,
madame Lasalles. Bardzo krótko zabawimy w Londynie. Najważniejsza jest ta czerwona
suknia.
- Ależ wasza lordowska mość, niemożliwe jest ukończenie sukni w dwa dni! -
wykrzyknęła madame. - Potrzeba na to co najmniej tygodnia.
- Bardzo mi przykro, madame, ale za trzy dni musimy się zjawić na balu
u Chevingtonów, a żona nie przywiozła ze sobą żadnej sukni odpowiedniej na takie wyjście.
- Ale moje najbardziej doświadczone szwaczki nie poradzą sobie w dwa dni.
- Proszę zatrudnić więcej dziewcząt.
Stephen uśmiechnął się do niej czarująco i wypisał bankowe polecenie wypłaty. Na
widok sumy madame wybałuszyła oczy.
- To bardzo hojna zapłata - powiedziała rozmarzonym głosem.
- Powinna pokryć koszty. - Doskonale wiedział, że to znacznie więcej. - Naturalnie, za
dobrze uszyte suknie otrzyma pani dodatkowe wynagrodzenie. Podejmie się pani tego
zlecenia?
Madame Lasalles zastanawiała się przez chwilę. Matka lorda Fitzwaring była jedną
z najlepszych i najbogatszych klientek, więc krawcowa nie mogła zawieść jej syna. Bal
u Chevingtonów miał być wydarzeniem towarzyskim sezonu i chciała skorzystać z okazji, by
zaprezentować jedną ze swych kreacji na pięknej lady Fitzwaring, nawet jeśli oznaczało to, że
wszystkie szwaczki będą zmuszone pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę. Lord
Fitzwaring nie tylko potrafił docenić modę i piękne tkaniny, ale także znał się na interesach.
Było jasne, że przywykł do wydawania rozkazów. Należało go podziwiać za to, że gustował
wyłącznie w tym, co najlepsze.
- Oui, monsieur - odparła po chwili. - Zrobię, co w mojej mocy.
- Dziękuję, madame Lasalles.
Po lekkim lunchu wyruszyli do rodziców Delfiny. Lowenna była bardzo podniecona
perspektywą spotkania z dzieckiem cioci Rose, ciotecznym bratem Thomasem, a także
zabawą w dawnej bawialni mamy.
Jej papa nie podzielał tego zachwytu. Stephen z rozdrażnieniem czekał na nieuchronną
konfrontację z teściem. Musiał jednak stawić mu czoło i nic nie dało się na to poradzić.
Wyczuwając jego nastrój, Delfina postanowiła rozluźnić atmosferę.
- Postaraj się nie denerwować - szepnęła. - Na pewno wszystko będzie dobrze.
Mimo irytacji Stephen poczuł wdzięczność za ciepłe słowa.
- Dziękuję, moja droga, wątpię jednak, by potraktowano mnie jak dawno
niewidzianego kochanego członka rodziny - odparł. - Chcę jak najszybciej mieć to za sobą.
Nie wątpię, że lord Cameron miał sporo do powiedzenia na mój temat, gdy odwiedziłaś go
razem z Lowenną.
- Nic szczególnego, choć rzeczywiście i on, i mama, wyrażali pewne obawy -
przyznała.
- W kwestii?
- Chodziło o mnie. Chcieli być pewni, że o mnie dbasz.
- Co im powiedziałaś?
- Że mężczyźnie trudno zadbać o żonę, kiedy przebywa w innym kraju.
- Rozumiem. - Pokiwał głową. - Wobec tego muszę przekonać ich, że jest inaczej.
Gdy jedna ze służących zabrała Lowennę do pokoju dziecięcego, Stephen i Delfina
przeszli do salonu, gdzie rodzina właśnie zamierzała wypić popołudniową herbatkę.
Gospodarze w różny sposób zareagowali na ich przybycie. Na twarzy lady Cameron
malowała się ulga, że mąż córki zechciał wreszcie złożyć im wizytę. Bliźniaczki, jedna
w różowej, druga w błękitnej sukni, wydawały się zafascynowane i otwarcie podziwiały
przystojnego szwagra, ojciec zaś spoglądał nieufnie na zięcia.
Delfina z radością przekonała się, że ciotka Celia wpadła z nieoczekiwaną wizytą, aby
spotkać się z bratanicą i jej małżonkiem.
- Lordzie Cameron - przywitał się Stephen głębokim, melodyjnym głosem
i uśmiechnął do zebranych. - Lady Cameron. - Pochylił głowę, a następnie wypróbował swój
urok na bliźniaczkach, całując je po rękach.
- Miło nam pana widzieć, lordzie Fitzwaring - powiedziała lady Cameron,
przyglądając się zięciowi. Zupełnie zapomniała, jaki jest przystojny. - Dużo się zmieniło od
naszego ostatniego spotkania. Bardzo się cieszymy, że w końcu mamy okazję poznać naszą
cudowną wnuczkę.
- Lowenna rzeczywiście jest cudowna, lady Cameron. Wszyscy są nią oczarowani, a ja
najbardziej.
Zadowolona, że lord Fitzwaring najwyraźniej nie ma pretensji o sposób, w jaki został
przymuszony do małżeństwa z Delfiną, lady Cameron wskazała ręką sofę.
- Proszę siadać i opowiedzieć nam o Hiszpanii oraz miejscach, które zdążył pan
odwiedzić od naszego ostatniego spotkania.
- Mamo - powiedziała szybko Delfina, gdy Stephen usiadł tuż obok niej. - Mówisz tak,
jakby Stephen wyjechał na wyprawę, a nie na wojnę. Był zbyt zajęty, by podziwiać widoki.
Stephen uśmiechnął się do teściowej.
- Tak czy inaczej, Hiszpania to wyjątkowo piękny kraj, choć lato bywa tam męczące.
Bardzo różni się od tego, do czego przywykliśmy w Anglii.
Podczas gdy lady Cameron zajmowała się nalewaniem herbaty, którą roznosiły
bliźniaczki, Delfina niespokojnie popatrzyła na męża.
- Mogę się odsunąć, jeśli potrzebujesz więcej miejsca, Stephenie - powiedziała cicho.
Uśmiechnął się zawadiacko i wziął ją za rękę.
- Nie ma takiej potrzeby. Zapewniam cię, że jest mi bardzo wygodnie, najdroższa -
mruknął i pochylił się ku niej, żeby poczuć zapach jej włosów.
Omal nie zamknęła oczu na tę niespodziewaną pieszczotę. Wyglądało na to, że
wszystkie jej wysiłki, by utrzymać dystans do męża, zostały zniweczone przez palące
potrzeby ciała, które narastały z dnia na dzień. Podniosła wzrok i dostrzegła, że jej ojciec
bacznie ich obserwuje.
- Lordzie Fitzwaring, ostatni raz widzieliśmy się na pańskim ślubie z moją córką -
odezwał się. - Ufam, że dobrze pan o nią dba. Na pewno rozumie pan naszą troskę - Delfina
mieszkała tak daleko, podczas gdy pan walczył w Hiszpanii. Niedobrze się złożyło, że... -
Odkaszlnął. - Że zareagowałem tak ostro, jednak nie mogłem zignorować tamtej sytuacji, tak
jak nie mogę puścić tego, co zaszło, w niepamięć. Wraz z żoną zawsze dawałem dzieciom jak
najlepsze rady. Córka najwyraźniej nie wzięła ich sobie do serca, a przecież była już
dostatecznie dorosła, by wiedzieć, jak postąpić.
- Pewnie nie uświadamiała sobie, że ma ojca, któremu tak na niej zależy - zauważył
Stephen.
Przypomniał sobie, jak lord Cameron zrugał go dwa lata wcześniej i teraz,
z perspektywy czasu, musiał przyznać, że mu się należało. O dziwo, przez chwilę czuł podziw
dla teścia, zatroskanego, choć zdystansowanego ojca o surowych zasadach, człowieka, który
wymagał, by ludzie z jego otoczenia zachowywali się przyzwoicie. Żałował jednak, że ten
dumny arystokrata nie okazywał Delfinie stosownej miłości i troski, gdy dorastała.
- Może pan spać spokojnie, lordzie Cameron - dodał. - Zapewniam pana, że strzegę
żony i ją uwielbiam. Prawda, kochanie? - Pocałował ją w rękę, po czym uśmiechnął się do
teścia. - Delfina niczego nie pragnie dla siebie. Teraz, gdy powróciłem z wojny, dopilnuję
szczęścia ukochanej. Przy mnie zawsze będzie bezpieczna.
- Nikt nie może tego obiecać - odezwała się cicho.
- Dołożę wszelkich starań - powiedział Stephen z czułym uśmiechem.
- Delfina niewątpliwie poczuła ulgę, gdy powrócił pan do domu, lordzie Fitzwaring -
wtrąciła lady Cameron. - To oczywiste, że bardzo pana ceni. Czy dobrze się pan bawi
w Londynie?
Stephen pogodnie skinął głową.
- Dzisiaj rano udaliśmy się na bardzo wyczerpującą wyprawę na zakupy.
Podejrzewam, że szybko nie wydobrzeję bez rekonwalescencji.
- Byliście na zakupach? - Fern wyraźnie się ożywiła.
Cały jej świat kręcił się wokół najmodniejszych ulic w Londynie, gdzie mogła
kupować wszystko bez ograniczeń.
- Całą garderobę - odrzekł Stephen. - Może pani to sobie wyobrazić?
- To ty twierdziłeś, że jest mi niezbędna - oświadczyła Delfina z udawanym
oburzeniem. - Mnie wystarczały ubrania, które już mam. Można by pomyśleć, że padłeś
ofiarą mojego ataku!
Stephen popatrzył na nią, po czym odchylił głowę i zaśmiał się głęboko i szczerze.
- A ja mógłbym powiedzieć, że gdy mężczyzna ma taki skarb, nie wypada, aby
targował się o kilka funtów - oznajmił.
- Straszny z ciebie diabeł, wiesz? - Jej oczy zalśniły.
- Nadal jednak mogę odkupić winy, najdroższa - mruknął, patrząc na nią łobuzersko.
- Nigdy nie mówiłam, że to wada.
- No cóż, Delfino - odezwała się lady Cameron, nieco zdumiona demonstracją uczuć.
Po dwóch latach zamartwiania się o córkę, która zbłądziła, z radością przekonała się, że
małżeństwo to jest niezwykle udane i nie brakuje w nim głębokich uczuć. - Cieszę się, że lord
Fitzwaring pozwolił wyciągnąć się do sklepu. Pamiętam, że zawsze miałam z tym trudności.
Słyszałam, że wybieracie się na bal u lorda i lady Chevington. To nie lada zaszczyt. -
Uśmiechnęła się do Stephena. - Delfina nigdy nie lubiła bywać w towarzystwie - wyjaśniła
i spojrzała na córkę. - Cieszę się, że przynajmniej się starasz, moja droga. Musisz udawać, że
dobrze się bawisz, nawet jeżeli tak nie będzie.
- Otóż to. Nieustannie była skupiona wyłącznie na tej nieszczęsnej ochronce - burknął
lord Cameron. - Mogła o niej opowiadać dniami i nocami. Zastawiła wszystkie wartościowe
rzeczy, by móc wpłacać pieniądze na przytułek. Zawsze była bardzo uparta, więc to na pewno
się nie zmieniło.
- Ależ ja wcale nie chcę tego zmieniać - powiedział cicho Stephen. - To anioł. Zawsze
tak uważałem i kocham ją taką, jaka jest. Cieszę się, że poślubiłem kobietę, która myśli nie
tylko o sobie, ale wszystkim dzieli się z potrzebującymi. Jej odwaga i wrażliwość budzą we
mnie podziw i szacunek.
Delfina wpatrywała się w niego, zdumiona tymi słowami. Powiedział, że ją kocha,
i wspomniał, że jest aniołem? Niestety, od razu pomyślała o Angelet i dobry nastrój prysł.
Próbowała sobie przypomnieć, co dokładnie powiedział kilka tygodni temu, kiedy zaczęli
oddalać się od siebie.
- Czy coś cię martwi, moja droga? - Łagodny, cichy głos wyrwał ją z zamyślenia.
Delfina popatrzyła życzliwie na ciotkę Celię.
- Cieszę się, że tu przyszłaś, ciociu - wyznała. - Mamy ci do przekazania nowinę, która
sprawi, że przestaniesz się zamartwiać.
Starsza pani uśmiechnęła się.
- Bardzo się cieszę, najpierw jednak powiedz mi, czy Maisie już się zadomowiła.
Dzieci za nią tęsknią, lecz najważniejsze, że jest bezpieczna.
- Świetnie sobie radzi - zapewniła ją Delfina. - Była przeszczęśliwa, kiedy po raz
pierwszy włożyła na siebie nowe ubrania. Tak dobrze radzi sobie z Lowenną, że zastanawiam
się, czy nie powinna zostać jej opiekunką. Wracając do sprawy... chcemy, byś wiedziała, że
Stephen kupi ten budynek starej szkoły w Islington, jeśli nadal jest na sprzedaż.
Celia szeroko otworzyła oczy ze zdumienia.
- Ależ... lordzie Fitzwaring, to niesłychanie hojny dar... - Zająknęła się. - Doprawdy,
zupełnie nie wiem, co powiedzieć. - Była tak przejęta, że jej blada twarz okryła się
rumieńcem.
- Nic nie musi pani mówić - zapewnił ją Stephen. - Delfina opowiadała mi, jak
rozpaczliwie szuka pani datków na ochronkę i jak bardzo dzieci potrzebują nowego,
odpowiedniejszego miejsca. Chętnie przekażę pieniądze na tak szlachetny cel, skłonię
również przyjaciół, by coś dołożyli.
Celia wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
- To... byłoby cudownie. - Nie mogła przestać się jąkać.
- Rzecz jasna, osobiście obejrzę wybraną przez panią nieruchomość, żeby się upewnić,
czy to najlepszy wybór na sierociniec - dodał. - Udamy się tam razem i przy okazji powie mi
pani, co należy zrobić, aby dostosować budynek do potrzeb dzieci oraz personelu. Jak
najszybciej umówię się z pełnomocnikiem i powiadomię panią, kiedy będziemy mogli
obejrzeć dom.
Przejęta Celia dyskretnie otarła łzy chusteczką.
- Tak bardzo dziękuję. To wiele dla mnie znaczy, a jeszcze więcej dla dzieci.
- Ależ to nic takiego. Cieszę się, że mogłem pomóc.
Potem rozmowa zeszła na inne, błahsze tematy. Przez następną godzinę Stephen
zdołał oczarować domowników, a kiedy przyszła pora się zbierać, lord i lady Cameron
zgodnie doszli do wniosku, że mimo ponurych okoliczności, które doprowadziły do
małżeństwa, wszystko się dobrze ułożyło.
Wieczorem w dniu balu u Chevingtonów, Delfina poprawiła na ramionach czerwoną
suknię. Bez pokojówki nie była jednak w stanie zapiąć haftek na plecach.
Gdy Stephen wszedł, na jej widok zamarł. Stała w przepięknej sukni empire i nie była
tą samą uroczą, młodą kobietą, do której przywykł. Jej przemiana jednocześnie wytrąciła go
z równowagi i oczarowała. Zapierająca dech w piersiach młoda kobieta wyglądała niczym
księżniczka i mogłaby się pojawić na największych dworach świata. Jej gęste loki spływały
na plecy, a dekolt uwypuklał pełne piersi.
Gdy przed nim stanęła, Stephen uśmiechnął się z podziwem.
- Podoba ci się suknia? - zapytał, nie mogąc oderwać wzroku od jej dekoltu.
- Przyznam, że nie jest to odcień, który bym dla siebie wybrała, ale rzeczywiście mi
się podoba.
- To dobrze, choć zaczynam żałować, że idziesz na bal akurat w tej sukni.
- Naprawdę? - Zaniepokoiła się. - Czy nie od początku takie było twoje życzenie?
- Już budzi się we mnie zazdrość - wyjaśnił cicho. - Także i inni mężczyźni będą mieli
tę przyjemność. Wzbudzisz sensację.
- Och, mam nadzieję, że nie - odparła ze śmiechem.
- Może powinnaś włożyć tę drugą kreację, którą przygotowała ci madame Lasalles?
Jest skromniejsza.
- Nie, myślę, że włożę właśnie tę. - Delfina roześmiała się. - Chociażby tylko po to,
żebyś nie spuszczał ze mnie oka.
- Nie spuszczę cię z oka niezależnie od tego, w co się ubierzesz - odparł. - Dobrze,
pozwolę ci w niej iść, ale koniecznie włóż do niej pelerynę.
- Jak sobie życzysz. Czy mógłbyś pomóc mi ją zapiąć? - zapytała cicho, nie mogąc się
doczekać jego dotyku. - Pokojówka musi być bardzo zajęta...
Odwróciła się do niego tyłem i nagle poczuła, jak jego palce dotykają nagiej skóry,
a ciepły oddech owiewa szyję. Gdy dopiął ostatnią haftkę, Delfina była cała w pąsach.
- No i jak? - szepnęła.
Stephen przechylił głowę i popatrzył na żonę, mrużąc oczy.
- Idealnie - powiedział. - Niemal. Czegoś jednak brakuje.
Wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę, a potem nagle wypadł z pokoju. Wrócił po
chwili z wesołym uśmiechem na ustach i czarnym pudełeczkiem w dłoni. Gdy je otworzył, jej
oczom ukazał się przepiękny sznur pereł i kolczyki do kompletu.
- Och - westchnęła. - Obawiam się, że się rozpłaczę.
- Nie podobają ci się? - zaniepokoił się Stephen.
- Są piękne, ale na nie nie zasłużyłam.
Stephen nie krył zadowolenia z jej reakcji.
- Pozwól, że sam to ocenię - oświadczył.
Wyjął naszyjnik z pudełka, delikatnie odgarnął włosy i zapiął perły, po czym podał jej
kolczyki. Delfina widziała zaborczy błysk w jego oku i nagle oświeciło ją, że patrzy na jej
fryzurę. Przypomniała sobie, że musi się uczesać.
- Moja pokojówka zjawi się lada moment i ułoży mi włosy - wyjaśniła szybko.
- Zostaw je tak, wyglądają naprawdę ślicznie - poprosił Stephen. - Wiesz przecież, że
wolę rozpuszczone.
- Widzę, że uparłeś się mnie oczarować tego wieczoru, Stephenie - westchnęła. - Coś
niewątpliwie się za tym kryje.
- Czyżby mąż nie mógł już bezinteresownie komplementować własnej żony? -
obruszył się.
- Naturalnie, że może, ale musi być świadom, iż mężatkom nie przystoi pojawiać się
na balach z rozpuszczonymi włosami.
Raz jeszcze popatrzył z uznaniem na piękne włosy i kształtne piersi.
- Może powinnaś ustanowić precedens i śmiało zaprezentować swoje wdzięki? -
zaproponował.
- Co takiego? - Spojrzała na niego ze zdumieniem. - Wszystkie? - Zaśmiała się
z rozbawieniem, odsłaniając białe zęby. - Nie zapominaj, że Ewa skusiła Adama właśnie
swoimi wdziękami, Stephenie.
- Zawsze mi się wydawało, moja droga, że to jabłko skusiło Adama, a jego upadek był
spowodowany zwykłym łakomstwem. - Lekko pocałował ją w szyję.
- Mogłam się domyślić, że wszystko przekręcisz. - Popatrzyła na niego z udawanym
potępieniem.
- A zatem postanowione? Zaszokujesz towarzystwo, zostawiając włosy bez żadnych
upiększeń? Chcę, żebyś się dobrze bawiła, kochanie - dodał z powagą. - Pragnę w przyszłości
częściej zabierać cię do Londynu, więc to ważne, byśmy obracali się w kręgach towarzyskich.
Denerwujesz się?
- Nie, nie jestem zdenerwowana. - Delfina naciągnęła długie, eleganckie rękawiczki. -
Jak wiesz, nigdy nie byłam entuzjastką balów ani przyjęć, które tak ekscytują moje siostry.
Dwa lata w Kornwalii tego nie zmieniły, jednak jako żona tak ważnej osoby zdaję sobie
sprawę z tego, że muszę ulec, i nie narzekam. Postanowiłam dobrze się dzisiaj bawić,
a wieczór zapowiada się obiecująco.
Stephen uniósł brwi i popatrzył na nią z rozbawieniem.
- Podoba mi się, że użyłaś słowa „ulec”, najdroższa. Czy mogę mieć nadzieję, że
ulegniesz również w innych aspektach naszego małżeństwa, nim przeminie noc?
Delfina zaśmiała się lekko i podała mu pelerynę.
- Pomóż mi, proszę, udrapować ją na ramionach - powiedziała. - A co do twojego
pytania... Obawiam się, Stephenie, że będziesz musiał poczekać, aby się przekonać.
W drodze do powozu Stephen wybiegł myślami do chwili, gdy nacieszy się pięknym
ciałem żony.
Kiedy wychodzili z domu, na końcu ulicy pojawiła się jakaś postać, milcząca jak
zjawa, i po chwili zniknęła na schodach do piwnicy.
Czarny powóz pędził przez ulicę, czwórka karych koni zarzucała łbami w strugach
deszczu. Światła z lamp migotały na pozłacanych elementach pojazdu, w środku słychać było
dudnienie kropli o dach. Stephen był w dziwnym nastroju, gdy uważnie przyglądał się żonie.
Jednak euforia zdawała się w nim narastać w miarę zbliżania się do celu. Nie mógł się
doczekać, kiedy pojawi się na balu z Delfiną u boku. Odkąd wrócił z Hiszpanii, marzył o tym,
by się popisać żoną, a czy istniało miejsce lepsze na spełnienie tego marzenia niż Chevington
House? Bal w tak wspaniałej posiadłości na Piccadilly uważany był za najważniejsze
wydarzenie towarzyskie roku.
Powód, dla którego Stephen tak pragnął pojawić się z żoną u boku, nie był dla niego
do końca jasny. Powtarzał sobie, że po dwóch latach małżeństwa nadeszła pora, by ludzie
zobaczyli ich razem, ale nie chodziło tylko o to. Delfina miała w sobie prowokującą
zmysłowość, naturalne wyrafinowanie, a on chciał, aby wszyscy wokoło wiedzieli, że ta
piękna kobieta należy tylko do niego.
Powóz zwolnił, zbliżając się do celu. Kiedy zatrzymali się, niezwłocznie podbiegł ku
nim lokaj z parasolem. Otworzył im drzwi, po czym odprowadził ich aż do wejścia do
budynku. Gdy znaleźli się w środku, niemal oślepił ich blask niezliczonych żyrandoli oraz
świec w kryształowych kandelabrach.
Zostali zaanonsowani, a następnie zaczęli krążyć po zatłoczonym holu. Kilka osób
zerknęło na nich z ciekawością, nim uświadomiły sobie one, kto przyszedł. Wszyscy znali
Delfinę ze względu na jej rodzinne koneksje, ale oszałamiająco przystojny lord Fitzwaring od
dawna nie pojawiał się w towarzystwie. Zewsząd dały się słyszeć szepty, a Stephen władczo
trzymał żonę za ramię, zachwycony, że spełniła jego prośbę i tylko przewiązała włosy
dopasowaną do sukni wstążką. Bez pośpiechu wspięli się po schodach prowadzących do sali
balowej. Po drodze Stephen przechwycił dwa kieliszki czerwonego wina z tacy
przechodzącego lokaja w liberii i podał jeden Delfinie.
- Dla kurażu. - Uśmiechnął się. - Może być potrzebny.
Gdy weszli do sali balowej, stanęli pod jedną z kilku kolumn, by wypić wino
i popatrzeć na tancerzy. Byli świadomi, że setki głów odwracają się w ich stronę i niemal
natychmiast ludzie zaczęli gromadzić się wokół nich. Nie kryli zachwytu, gdy przedstawiał
im Delfinę, a na odchodnym serdecznie zapraszali pułkownika wraz z żoną do siebie.
- Wolałabym, żeby ludzie nie gapili się tak na nas - wyszeptała, gdy nagle, cudownym
zrządzeniem losu, zostali sami.
Wyczuwała małostkową zazdrość w oczach wielu dam, które otwarcie podziwiały
Stephena zza wachlarzy, przyciągane otaczającą go aurą władzy i męskiej witalności.
Stephen rozejrzał się dookoła i znowu popatrzył na żonę.
- Przeszkadza ci to? - zapytał.
- Nie, ale nie lubię być obiektem zainteresowania.
- Wobec tego zatańczmy, nim znów ktoś do nas dołączy.
Odstawiwszy kieliszki, wyciągnął do niej rękę, którą Delfina natychmiast przyjęła. Od
bardzo dawno nie tańczyła, ale jakoś dała sobie radę, gdy zaczął prowadzić ją przez pierwsze
kroki walca. Przytulona do muskularnego ciała męża, pomyślała, że Stephen tańczy
z niespodziewaną lekkością i gracją.
Dwie godziny później, przetańczywszy z mężem każdego walca i wypiwszy więcej
szampana niż kiedykolwiek, Delfina czuła się radosna i oszołomiona.
- Podobał mi się nasz piknik - powiedział nagle Stephen, wpatrując się w nią
z narastającym pożądaniem. - Jakie masz plany na jutro?
- Nie miałam czasu o tym pomyśleć. Zaproponuj coś, co moglibyśmy zrobić razem
i co oboje lubimy.
Serce Stephena zabiło mocniej.
- Pozwolisz, że zasugeruję coś, co moglibyśmy zrobić wcześniej? - szepnął poufale. -
Coś, co oboje lubimy?
Zadrżała ze szczęścia, czując jego ciepły oddech na policzku. Dobrze wiedziała, czego
pragnął. Rzuciła mu spojrzenie spod rzęs i postanowiła udawać niewinną.
- Dobrze. Możemy zagrać w karty albo w szachy. - Uśmiechnęła się radośnie. - Jestem
w tym świetna.
- Ty lisico - mruknął z rozbawieniem. - Nie wątpię w twoje umiejętności, lecz jeśli
pamięć mnie nie myli, jesteś też świetna w czymś innym.
- Taaaak? A co masz na myśli?
- Doskonale wiesz.
Nie mogła mu się oprzeć. Czuła, że jej ciało samo ofiarowuje się temu mężczyźnie,
pośrodku sali balowej, na oczach londyńskiej elity.
- Pragnę cię - wyznał. - Chodźmy do domu.
Westchnęła głęboko i zatrzymała się.
- Na co czekamy? - Uniosła brwi.
Stephen skłonił ciemną głowę i sprowadził żonę z parkietu, a już po chwili siedzieli
w powozie.
- Czy tu jest lepiej? - Wziął ją za rękę.
Jego głos był uwodzicielski, a oczy lśniły w blasku księżyca. Delfina czuła zapach
skóry i włosów Stephena, przyciągał ją niczym magnes. Nie chciała się opierać, nie mogła.
Nagle Stephen dotknął jej włosów.
- Nareszcie jesteś tam, gdzie zawsze powinnaś być, najdroższa - szepnął.
- A z waszej lordowskiej mości jest prawdziwy hultaj - oznajmiła przekornie. - Zdaje
pan sobie z tego sprawę?
- Nie zaprzeczam.
- Byłabym niemądra, gdybym pozwoliła się wykorzystać.
- No to bądź niemądra - błagał, dotykając ustami jej szyi. - Kiedy dojedziemy do
domu, wypijemy więcej szampana.
- Pewnie myślisz, że będzie ci łatwiej mnie zdobyć, jeśli się upiję.
- Źle mnie zrozumiałaś - zaprotestował. Jego zawadiacki uśmiech był czarujący. -
Chcę cię ożywić, abyś nie zasnęła. Przed nami długa noc.
- Byłeś w stosunku do mnie bardzo cierpliwy, Stephenie.
- Cieszę się, że to nie umknęło twojej uwadze. Nie chciałem cię pośpieszać. Chciałem,
żebyś była pewna.
- Jestem pewna, Stephenie - oświadczyła. - Całkowicie pewna.
Rzeczywiście, była pewna, dopóki nie weszli do domu, gdzie już czekał na nich
wytrącony z równowagi pan Oakley. Z najwyższym niepokojem natychmiast poinformował
ich, że Maisie zniknęła.
Została porwana. Tylko tak można było wyjaśnić jej nieobecność, pomyślała Delfina.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Delfina pogrążyła się w rozpaczy. Na jej obliczu malowały się szok i ból. Zamknęła
oczy, próbując nie myśleć o najgorszym.
- O, nie. Nie - jęknęła. - To robota Kelly’ego. Ma ją, jestem tego pewna.
Przez chwilę stała całkiem nieruchomo, usiłując się uspokoić. Myśl o niewinnej, małej
Maisie w rękach tego zbira była wprost nie do zniesienia. Postanowiła jak najszybciej udać
się do burdelu pani Cox. Niewiele myśląc, ruszyła do drzwi.
- A dokąd to? - usłyszała.
Odwróciła się i popatrzyła na Stephena.
- Odnaleźć Maisie - odparła. - Na Boga, Stephenie, musimy ją znaleźć. Jak on wszedł
do domu? Dlaczego nikt go nie widział? Trzeba się dowiedzieć, dokąd ją zabrał.
W oczach Stephena pojawił się gniewny błysk.
- Do pani Cox?
- To byłoby zbyt proste. - Zamyśliła się. - Na pewno wie, że to pierwsze miejsce,
w którym zaczniemy szukać, i jednocześnie jedyne, do którego możemy się udać. Jeśli mamy
odnaleźć Maisie, potrzeba nam pomocy. Możesz być pewien, że Kelly dobrze ją ukrył.
Potrzebny nam włamywacz, ktoś, kto potrafi niepostrzeżenie wedrzeć się do budynku i zna
zwyczaje Kelly’ego; miejsca, w których ten łajdak bywa. Znam takiego człowieka i mogę cię
zapewnić o jego lojalności, choć pewnie cię to zaszokuje. Nazywa się Fergus Daley i pracuje
jako odźwierny u pani Cox.
- Masz rację, jestem zaszokowany - potwierdził Stephen zimno. - Nie przypuszczałem,
że moja żona ma znajomych wśród pospolitych kryminalistów.
- Fergus zawsze był dla mnie miły, kiedy chodziłam szukać Maisie w lupanarze, no
i nienawidzi Kelly’ego. Troszczył się o Maisie i nie ucieszy się na wieść, że ten łajdak
w końcu ją dorwał. Na pewno nam pomoże. Natychmiast musimy udać się do pani Cox.
- Nie, Delfino. Ty zostaniesz tutaj.
Z furią obróciła się na pięcie.
- Nie mów mi, co mam robić, Stephenie Fitzwaring - powiedziała lodowatym tonem. -
Maisie to moja podopieczna, ja za nią odpowiadam. Udamy się tam razem.
- Nie. Bezwzględnie ci tego zabraniam - zaczął, ale ona tylko pokręciła głową.
- A niby jak mi zabronisz, Stephenie? Powinieneś już wiedzieć, że zawsze robię to, co
chcę.
Stephen zaklął pod nosem. Wiedział, że kłótnia z nią jest bezcelowa, a poza tym ona
lepiej orientowała się, gdzie znaleźć dziewczynkę.
- Jak sobie życzysz - ustąpił. - Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
Położył dłonie na ramionach żony i delikatnie pomasował, po czym ją przytulił.
Chciała dać się pocieszyć, pragnęła przylgnąć do niego i zapłakać; obawiała się jednak, że
stracą cenny czas, więc szybko się odsunęła.
- Muszę ją znaleźć, Stephenie - powtórzyła. - To jeszcze dziecko, nie mogę dopuścić,
żeby ten...
- Dość - przerwał jej. - Nie wolno ci myśleć o najgorszym. Spójrz tylko na siebie, cała
drżysz. Zaraz każę podstawić powóz, a tymczasem się przebierzmy. Te stroje przyciągnęłyby
niepotrzebną uwagę.
Włożyli na siebie najciemniejsze, najzwyklejsze ubrania, żeby nie rzucać się w oczy
podczas poszukiwań Maisie. Na Water Lane dotarli godzinę po północy. Nawet o tej porze
kręciło się tam mnóstwo ludzi. Pijacy podpierali wejścia do budynków lub chwiejnym
krokiem rozchodzili się do domów.
Stephen zapukał do drzwi burdelu pani Cox. Po chwili dał się słyszeć łoskot
odciąganej zasuwy, drzwi się otworzyły i na progu stanął Fergus. Na widok Stephena, którego
niewątpliwie wziął za klienta, wyraźnie się odprężył, ale gdy ujrzał Delfinę, zmarszczył brwi.
Po chwili na jego ustach wykwitł szeroki uśmiech.
- Panna Cameron? A niech mnie. Co panią sprowadza o tej godzinie? - Ponownie się
zachmurzył. - Na pewno nic dobrego.
- Masz rację, Fergusie - przytaknęła. - Ogromnie potrzebujemy twojej pomocy. Kilka
dni temu zabrałam z ochronki małą Maisie. Obawiam się, że Kelly dostał się do naszego
domu i ją porwał. Musimy znaleźć to nieszczęsne dziecko, nie mam jednak pojęcia, gdzie
zacząć szukać. Wiesz może, gdzie mógł ją zabrać?
Fergus zmrużył oczy, a jego wielkie dłonie zacisnęły się w pięści.
- Ma Maisie, powiada pani? - wycedził. - No to niech Bóg ma go w swojej opiece,
kiedy go dorwę. Pokłócił się z panią Cox i od miesięcy tu nie bywa. Ma własny lokal,
niedaleko Fleet Street, bliżej rzeki.
- Wiesz, gdzie to jest? - dopytywała się Delfina. - Myślisz, że tam właśnie ją zabrał?
- Bardzo prawdopodobne.
- Zaprowadzisz nas?
Skinął głową i popatrzył na powóz.
- Tak to się nie da, ulice za wąskie - mruknął. - Musimy iść piechotą.
Delfina od razu poczuła się lepiej. Teraz przynajmniej wiedzieli, jakim tropem
podążać, a wnioskując z wyrazu twarzy Fergusa, Kelly mógł się szykować na najgorsze.
Zostawiwszy powóz na Fleet Street, ruszyli w kierunku rzeki. Okolica słynęła
z kryjówek rozmaitych kryminalistów i z podejrzanych burdeli, co jasno świadczyło o tym,
jak nisko stoczył się Will Kelly. Szukali miejsca zwanego Dziewiczy Zakątek, którego nazwa
zdawała się wskazywać na charakter przybytku. W powietrzu wisiał gęsty dym z kominów
wymieszany z mgłą. Budynki wznosiły się tak ciasno, że wokół panowały niemal
nieprzeniknione ciemności. Delfina trzymała się blisko Stephena. Krążyli po labiryncie
krętych, wyłożonych kocimi łbami alejek, identycznych i zdających się prowadzić donikąd.
W końcu dotarli do Dziewiczego Zakątka, brudnego i cuchnącego miejsca obok
przepełnionego odrażającymi ściekami rynsztoka. Z niektórych okien sączyło się
przyciemnione światło. Fergus wskazał lupanar w zaułku, zadziwiająco czysty i zadbany
w porównaniu z innymi domami.
Na twarzy Fergusa pojawiła się nadzieja, jednak po chwili znów zmarszczył brwi.
- Jak Kelly tu będzie, to go złapiemy na gorącym uczynku - mruknął.
Delfina poczuła, że cała się trzęsie. Zastanawiała się, czy Kelly widział ich z okna
i czy przypadkiem nie próbuje właśnie w tej chwili wymknąć się z Maisie tylnymi drzwiami.
- Nie możemy czekać - oznajmił Fergus. - Trzeba wchodzić od razu.
Z tymi słowami przeszedł przez placyk, a Stephen i Delfina podążyli za nim. Mimo
potężnych rozmiarów wykidajło poruszał się bardzo lekko, praktycznie bezgłośnie.
Will Kelly siedział sam w tandetnie umeblowanym pokoju, w którym śmierdziało
tanimi pachnidłami i alkoholem, i właśnie nalewał sobie dżinu z butelki. Kiedy wpadli do
pomieszczenia, chwiejnie wstał.
- Co jest? - wybełkotał.
Żądny zemsty Fergus od razu chwycił go za gardło. Will był dobrze zbudowany, ale
Fergus i tak górował nad nim rozmiarami.
- Niech cię diabli - zaklął Will. - Mogłem się domyślić, że mnie znajdziesz.
Fergus już miał uderzyć, ale w tym samym momencie wkroczył Stephen i odsunął go
stanowczo. Wykidajło zaprotestował, jednak widząc w dłoni Stephena pistolet wycelowany
w Kelly’ego, zrobił krok do tyłu.
- Gdzie jest dziewczynka, draniu? - warknął Stephen. - Na Boga, jeśli ją skrzywdziłeś,
pożałujesz dnia, w którym przyszedłeś na ten świat.
- Jest tam, gdzie jej nigdy nie znajdziecie - syknął Will. Kiedy jednak poczuł zimną
stal na piersi, strach wziął górę nad brawurą. - No dobra - mruknął. - Jest tu, na górze.
Stephen nawet nie drgnął, tylko nakazał Fergusowi sprowadzić konstablów
i powiedzieć im, że lord Fitzwaring potrzebuje ich w Dziewiczym Zakątku. Fergus posłuchał
go z prawdziwą niechęcią, gdyż bardzo pragnął zostać i osobiście wymierzyć sprawiedliwość
Kelly’emu.
Nie chcąc czekać ani chwili dłużej, Delfina natychmiast zaczęła się wspinać po
wąskich schodach, oświetlonych jedynie pojedynczymi kandelabrami na obskurnych
ścianach. Na górze sprawdzała pokój po pokoju - w każdym siedziały skąpo odziane kobiety,
dzięki którym Kelly zarobił fortunę. Kiedy już zaczęła się denerwować, znalazła Maisie
w ostatnim, brudnym i zimnym pokoju.
Zwinięta w kłębek dziewczynka leżała na łóżku, twarzą do ściany. Wydawała się
bardzo maleńka i bezbronna.
- Maisie?
Dziecko odwróciło głowę. Na widok znajomej twarzy Maisie krzyknęła i zerwała się
z łóżka, po czym rzuciła się jej w ramiona.
- Znalazła mnie panienka! - zaszlochała, a Delfina przytuliła ją mocno. - Niech
panienka nie pozwoli mu mnie zabrać! Tak bardzo się boję.
- Nic ci nie zrobi, daję słowo - odsunęła dziewczynkę na długość ramienia i spojrzała
jej w oczy. - Powiedz mi, on cię skrzywdził?
Maisie stanowczo pokręciła głową.
- Nie, ale okropnie się bałam - odparła.
Przepełniona ulgą Delfina znów ją przytuliła.
- Och, kochanie, jak to dobrze, że w porę cię znaleźliśmy! A teraz chodź, zabieram cię
do domu.
Razem zeszły po schodach. Stephen wciąż trzymał Kelly’ego na muszce. Opryszek
bał się ruszyć, świadom, że jeśli spróbuje uciec, Fitzwaring nie zawaha się strzelić.
- Co z Maisie? Zrobił jej krzywdę? - spytał Stephen ponuro. - Bo jeśli tak...
- Nie, jest tylko przestraszona - odparła natychmiast.
W tej samej chwili do pomieszczenia wszedł Fergus w towarzystwie dwóch konstabli.
Stephen z ulgą przekazał im więźnia, tłumacząc, że Kelly porwał dziewczynkę
i prawdopodobnie zamordował jej matkę. Gdy konstable zabrali zbira, Stephen wziął żonę za
rękę i ją ucałował. Po chwili pocałował ją w policzek.
- Jestem z ciebie bardzo dumny, kochanie - powiedział. - Większość kobiet dostałaby
histerii na samą myśl o wejściu do takiego miejsca.
- Nikomu nie przyniosłoby to pożytku. Bardzo się bałam, że Kelly ją skrzywdził. -
Popatrzyła na Fergusa. - Dziękuję, Fergusie. Na szczęście konstable się nie ociągali.
- Nie musiałem ich długo szukać. Mam nadzieję, że zamkną go na długo i nie będzie
już sprawiał kłopotu Maisie ani żadnym innym dziewczynkom. - Spojrzał na Maisie. - Co
z małą? - spytał z niepokojem.
- Jest tylko okropnie przestraszona, ale nic się nie stało. Znaleźliśmy ją w samą porę.
- To i dobrze - burknął Fergus. Widać było, że czuje wielką ulgę, ale nie chce tego
okazać. - To ja wracam do pani Cox. Strasznie się pogniewa, jak zobaczy, że zniknąłem.
- Jestem pewna, że jeśli wyjaśnisz jej, dokąd się udałeś, potraktuje cię łagodnie -
zauważyła Delfina. - Nie zapominaj, że pani Cox zawsze miała słabość do Meg. Na pewno
nie życzyłaby źle jej córce.
Podziękowawszy Fergusowi, wcisnęli mu trochę pieniędzy w rękę, a potem wraz
z nim przeszli do czekającego powozu.
W drodze powrotnej Delfina siedziała cicho w kącie, z Maisie w ramionach,
i wyglądała przez okno. Stephen widział, że jest bardzo zmęczona. Miała cienie pod oczami
i pobladłą twarz. Po balu u Chevingtonów zamiast cudownej nocy miłości przeżyli istny
koszmar.
Na szczęście, szybko się uspokoiła. Stephen podziwiał jej wrażliwość. Potrafiła
odłożyć własne sprawy na bok, żeby zająć się ludźmi, którzy jej potrzebowali. Podziwiał
również jej niezależność i inteligencję, a także łagodność. Była uosobieniem wszystkiego, co
podobało mu się w przedstawicielkach odmiennej płci. Była kobieca, ale nie bezradna,
dumna, ale nie wyniosła, zdecydowana, ale nie agresywna. Nic nie mógł poradzić na to, że się
w niej zakochał.
Przez ciężkie, aksamitne zasłony w głównej sypialni nie wpadał ani jeden promień
światła, gdy dwie osoby w środku zdjęły z siebie ubrania. Powoli, z wprawą, Stephen rozpiął
suknię Delfiny, pomógł jej wysunąć ręce z rękawów i powoli opuścił materiał na jej biodra.
Oboje bez wahania pozbyli się reszty odzieży i wkrótce leżeli w śnieżnobiałej pościeli.
Stephen oparł ręce po bokach żony, podziwiając jej urodę.
Kiedy uniosła dłoń i pogłaskała go po czarnych lokach, mruknął z aprobatą.
Pocałował ją w usta delikatnie, z wyczuciem, a ona oddała pocałunek. Stephen odetchnął
głęboko i przesunął głowę niżej, ku jej gładkiej szyi i piersiom. Jęknęła i się wyprężyła.
- Proszę cię, Stephenie - westchnęła, wodząc dłońmi po jego muskularnych plecach. -
Nie wytrzymam dłużej. Jeszcze chwila, a zemdleję.
Ponownie pocałował ją w usta, tym razem mocniej. Miała wrażenie, że jej ciało jest
dla niego stworzone, zupełnie jakby powstało wyłącznie po to, by dawać mu rozkosz
i przyjmować ją od niego.
Przetoczyli się na bok, a wtedy wyciągnął ręce, żeby pieścić jej biodra i uda. Ostrożnie
dotknęła jego piersi, na co docisnął jej dłoń, by lepiej poczuła, jak mocno bije mu serce.
Zanim się zorientowała, ponownie leżała na plecach, lecz tym razem Stephen znalazł się
między jej nogami. Zachichotał, wyczuwając jej narastające zniecierpliwienie, a następnie
posiadł ją stanowczo. Delfina przywarła do niego, wyprężała się, aby być jeszcze bliżej jego
ciała, aż po chwili oboje pogrążyli się w ekstazie.
Przez całą noc zasypiali i budzili się tylko po to, żeby uprawiać miłość, już nie tak
gwałtownie, lecz delikatnie i długo, delektując się każdym dotykiem i pocałunkiem.
Wiedzieli, że odtąd będą mogli cieszyć się sobą każdego dnia i każdej nocy.
Rankiem, kiedy blade światło słońca zajrzało do pokoju, uśmiechnęli się do siebie.
Delfina poczuła, że Stephen znowu nabiera ochoty na igraszki, więc ochoczo wsunęła się pod
niego.
Gdy później kąpali się razem w długiej miedzianej wannie, Stephen głaskał żonę po
jasnej skórze, kontrastującej z jego śniadą karnacją.
- Wydajesz się rozkojarzona, najdroższa - zauważył, gryząc ją lekko w ucho.
- To prawda, kochanie - przyznała. - Obawiam się, że dekoncentruję się za każdym
razem, gdy jesteś w pobliżu. Mam nadzieję, że nie eksponujesz swych wdzięków przed
innymi paniami z taką swobodą, jak przede mną.
- To, co widzisz, należy tylko do ciebie - zapewnił ją. - Zawsze zakładałem, że aby
miłość fizyczna była zadowalająca, potrzebne jest doświadczenie. Okazuje się jednak, że
byłem w błędzie. Nigdy i z nikim nie delektowałem się taką rozkoszą, jak z tobą.
- Ja również się nią delektowałam. - Uśmiechnęła się, patrząc na niego z miłością. -
Szkoda, że zmarnowaliśmy tyle czasu.
- To ty nie pozwoliłaś się dotykać, pamiętasz? Ze względu na okoliczności, które
zmusiły cię do małżeństwa ze mną, postanowiłaś wcielić się w anioła zemsty, a ja musiałem
uszanować twoje życzenie i bezradnie patrzeć, jak rozgrzewasz mi serce i nie tylko. Kołysałaś
biodrami, uśmiechałaś się, zarzucałaś włosami, aż oczy wychodziły mi z orbit. Byłaś tak
kusząca, że wiele razy omal nie wziąłem cię siłą.
Oparła policzek na ramieniu Stephena i leniwie pogłaskała jego pierś.
- To nie ma nic wspólnego z tym, co zdarzyło się w Londynie, Stephenie - szepnęła. -
Pogodziłam się z tym, kiedy walczyłeś w Hiszpanii.
Wydawał się zdumiony.
- Może raczysz mnie oświecić, bo w tej chwili nie bardzo rozumiem twoją potrzebę
celibatu - powiedział powoli.
- Po nocy, którą spędziliśmy razem w gospodzie „Pod Modrym Niedźwiedziem”,
obudziły się we mnie uczucia, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić.
- Jakie uczucia?
- Namiętność - wyznała. - To mnie zaszokowało. Nie mogłam sobie ufać, gdy byłeś
w pobliżu. Właśnie pożądanie, a nie gniew, tkwiło u korzeni mojego oporu. Poza tym
myślałam, że kochasz inną kobietę, z którą byłeś blisko w Hiszpanii. Mówiłeś mi kiedyś, że
nienawidzisz tego, co romantycy nazywają miłością, ja zaś czułam, że nie tylko muszę
kochać, ale również być kochana. - Westchnęła ciężko. - Wpadłam w pułapkę własnej natury.
Bo widzisz, nie mogłam znieść myśli, że cię stracę.
Z twarzy Stephena zniknął uśmiech. Poczuła, że ma napięte mięśnie, każde jej słowo
było niczym cios nożem w jego serce. Teraz Delfina przypominała mu skrzywdzone dziecko.
- Traktujesz mnie bardzo niesprawiedliwie, moja droga, uważając, że mógłbym
kochać inną, będąc jednocześnie twoim mężem. Nie ma żadnej innej. Kiedy jednak po raz
pierwszy pojechałem do Hiszpanii, spotkałem tam dziewczynę o imieniu Maria. Znałem jej
ojca i zdarzało mi się bywać u nich w domu. Ten człowiek poważnie chorował, martwił się
o przyszłość córki i pchnął nas ku sobie. Maria była piękna, wydawała się też niewinna
i nieśmiała. Sądziłem, że ją kocham, oświadczyłem się jej. Szanując niewinność Marii, nawet
jej nie tknąłem, jednak w przeddzień naszego ślubu odkryłem, że jest w ciąży z innym
mężczyzną, żonatym. Powiedziała mi, że nadal będzie z nim sypiać, nawet po naszym ślubie.
Zostawiłem ją, ale potem napadła mnie grupa opryszków i zbiła do nieprzytomności. Nadal
słyszę jej śmiech, gdy odchodzili w przekonaniu, że już nie żyję. Znaleźli mnie przyjaciele
i w końcu jakoś doszedłem do siebie. Może teraz zrozumiesz, dlaczego straciłem wiarę w to,
co nazywasz miłością.
Delfina pobladła. Gdy w końcu się odezwała, jej głos był pełen smutku.
- Stephenie, dlaczego nie powiedziałeś mi tego na początku? Rozumiem twój cynizm,
ale to naprawdę nie ma z nami nic wspólnego.
- Teraz też zdaję sobie z tego sprawę - przyznał. - Przez cały ten czas szokowało mnie,
jak bliski utraty kontroli jestem. Poprzysiągłem sobie, że już nigdy nie dam się zwieść żadnej
kobiecie. Nie chciałem mieć do czynienia z zakłamaniem i niegodziwością.
- Przecież ja nie jestem Marią.
- Nie, i Bogu za to dzięki. Ani trochę jej nie przypominasz. Kocham cię do
nieprzytomności, Delfino Fitzwaring, jednak twoje przekonanie, że cię oszukuję, dużo
wyjaśnia. Wystarczy wspomnieć twoje zachowanie w gospodzie „Pod Głową Saracena”.
Mam wrażenie, że bardzo cię wtedy dotknąłem.
Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Owszem. Żałuję teraz, że duma nie pozwoliła mi zbliżyć się do ciebie.
- Dlaczego podejrzewałaś, że jest w moim życiu inna kobieta? - chciał wiedzieć.
- Chodzi o to, co powiedział pan Oakley, gdy się poznaliśmy. Wiedziałam, że jakaś
kobieta była przy tobie, gdy zostałeś ranny pod Salamanką. Kiedy wróciłeś, zaczęły
przychodzić listy z Hiszpanii i często bywałeś rozkojarzony, unikałeś mnie. Gorączkując,
mówiłeś o swojej miłości do kobiety o imieniu Angelet. Było jasne, że dużo dla ciebie znaczy
i że ją kochasz.
- Angelet? - Zmarszczył brwi. - Nie znam żadnej kobiety o tym imieniu. Jeśli
w gorączce mówiłem o miłości, musiało chodzić o ciebie. Angelet to kornwalijskie słowo
oznaczające anioła. Zawsze uważałem cię za swojego anioła. Jestem zdumiony, że tak łatwo
uwierzyłaś, iż mógłbym kochać inną, choć rozumiem już, dlaczego kiedyś nazwałaś mnie
hipokrytą, kiedy oświadczyłem, że gdybym nie wrócił z Hiszpanii, pewnie wyszłabyś
ponownie za mąż.
- Nigdy bym tego nie zrobiła - obruszyła się.
- Może i nie, ale nie miałabyś powodu tkwić w Tamarze, gdybym zginął w bitwie.
Listy dotyczyły spraw wojskowych. Może i zrezygnowałem ze służby, ale nadal pozostało
sporo spraw do załatwienia. Stąd mój wyjazd do Woolwich, kiedy byliśmy w Londynie.
A kobieta, która pomagała Oakleyowi w opiece nade mną, to niesłychanie poczciwa istota,
ale gruba, niepiękna, a na dodatek z dziesiątką wnuków.
Serce Delfiny zabiło mocniej i wypełniło się radością. Stephen właśnie wyznał, że nie
ma żadnej innej i że to ona jest jego ukochaną. Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie ani
słowa.
- Jaka byłam niemądra - westchnęła w końcu. - Teraz to widzę. Ale to dlatego, że tak
bardzo cię kocham. Czasem nie potrafiłam sobie z tym poradzić.
- Bardzo mi przykro, skarbie. Jeśli wydawałem się rozkojarzony, to tylko ze względu
na to, co widziałem.
- Opowiedz mi o tym - poprosiła cicho. - Dlaczego postanowiłeś odejść z wojska?
- Szczerze mówiąc, najdroższa, nie wiem, kiedy dokładnie to się stało, jednak po
moim powrocie do pułku wszystko zaczęło układać się inaczej. Tęskniłem za tobą i czułem
niechęć do armii za to, że trzyma mnie z dala od ciebie. W Badajoz moje rozczarowanie
sięgnęło zenitu. W styczniu straciliśmy tysiąc ludzi w Ciudad Rodrigo, a potem wyruszyliśmy
do Badajoz. Tam zginęło ponad pięć tysięcy naszych. Właśnie wtedy wszystko stało się zbyt
realne i nagle musiałem stawić czoło przerażającej prawdzie. Dzielni i honorowi mężczyźni
ulegli szaleństwu i zaczęli się zachowywać niczym dzikusy. Francuskich jeńców traktowano
jak należy, jeśli jednak chodzi o miejscową ludność... Dość powiedzieć, że ludzie, których
przyszliśmy wyzwolić, byli bici, gwałceni, zabijani i ograbiani. Wtedy zrozumiałem, że dla
mnie to za dużo. Później dodatkowo uświadomiłem sobie, że moja córka skończyła rok
w dniu bitwy.
W oczach Delfiny pojawiły się łzy. Słuchając, jak opowiadał o cierpieniu, czuła ból.
Niewiele mogła zrobić, by pocieszyć męża. Miała tylko nadzieję, że jego udręka zelżeje
z biegiem czasu.
- Nie chciałam naciskać, więc nie prosiłam, żebyś opowiadał mi o Hiszpanii -
odezwała się. - Bałam się zburzyć kruchą równowagę między nami. To wydawało mi się
ważniejsze niż odpowiedzi na moje pytania. Teraz jednak chcę wiedzieć, dlaczego nie
opowiedziałeś mi o tym wszystkim, kiedy pytałam cię w dniu naszej przejażdżki i posiłku
w ”Pod Głową Saracena”?
- Wolałem się nie zwierzać - odparł szczerze. - Nie chciałem cię przygnębiać ani też
odsłonić się jako człowiek, który czuje rozczarowanie.
- Bardzo mi przykro. Wiem przecież, jakie to było dla ciebie ważne. Teraz rozumiem,
jak musiałeś się czuć. Chyba oboje zachowaliśmy się głupio.
Stephen uniósł palcem brodę żony i popatrzył na nią uważnie.
- To prawda. Widzę, że nasze małżeństwo było pełne nieporozumień - mruknął. -
Błędnie sądziłaś, że w moim życiu jest inna kobieta i że już cię nie pragnę, ja zaś byłem
pewien, że nie możesz znieść mojego dotyku i że walczyłabyś, gdybym próbował cię wziąć
siłą. Dziwne, jak nasze umysły wystąpiły przeciwko nam. Powinniśmy kierować się
instynktem. - Pocałował jej ramię. - Ale to już za nami, pora na nowe rozdanie. Jesteś
szczęśliwa, kochanie?
- Bardzo - wyznała.
- Masz zaróżowione policzki, a twoje oczy lśnią. Promieniejesz.
- To dzięki tobie.
- Dzięki mnie? - Uniósł brew.
- Bo jesteś cudownym mężczyzną.
- Jestem szczęściarzem - poprawił ją z uśmiechem.
- Nieprzyzwoitym szczęściarzem. - Popatrzyła znacząco na pewną część jego ciała. -
Chociaż czarującym.
W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi. Oboje byli głodni, więc wyszli z wanny na
śniadanie.
Delfina z zapałem przygotowywała listę rzeczy potrzebnych do nowego przytułku.
Najważniejsza była pościel, dzieci należało też ubrać, nakarmić i znaleźć dla nich porządnych
opiekunów. Ciotka Celia postanowiła otworzyć szkołę - budynek był bardzo duży, a dzięki
ogromnym sumom pieniędzy od przyjaciół Stephena wystarczyło na książki, tabliczki, kredę
i wszystko, co potrzebne w edukacji. Nie zabrakło również lekarstw oraz ziołowych
medykamentów, gdyż wychowanków nieustannie trawiła gorączka oraz katar.
W dniu otwarcia wszystko szło idealnie, a każdy zaangażowany w prowadzenie
dawnej ochronki kręcił się w pobliżu, gotów zaoferować pomoc. Wiele dzieci nigdy nie
widziało nic poza ponurymi uliczkami St. Giles, więc nowy dom i okolica wprawiły je
w zachwyt. Błyskawicznie zaczęły ścigać się po otoczonym murem ogrodzie.
Pod wieczór wszyscy ostatecznie rozstali się z Water Lane. Uściskawszy wzruszoną
ciotkę Celię, Delfina, Stephen i mała Maisie wyruszyli do londyńskiego domu.
W nocy wyczerpana Delfina przytuliła się z całych sił do męża.
- Dziękuję ci - szepnęła. - Bez ciebie to by się nie wydarzyło. Dzieci nadal
mieszkałyby przy Water Lane.
- Cieszę się, że mogłem pomóc. Uświadomiłaś mi coś, co wiedziałem, lecz
przechodziłem nad tym do porządku dziennego. Gdzieś są inni, którym brakuje nie tylko
jedzenia, ubrań oraz miejsca do spania, ale co gorsza nadziei. Piękna z ciebie kobieta, szczera,
oddana i namiętna. A także dobra, troskliwa, kochająca i silna. - Pocałował czubek jej głowy.
- Dziwisz się, że się w tobie zakochałem?
- Ogromnie się z tego cieszę, bo ja tak bardzo cię kocham, że nie zniosłabym, gdybyś
nie odwzajemniał mojego uczucia.
- Będę cię wspierał i szanował do końca życia. Mam szczęście, choć nie
uświadamiałem sobie, jak wielkie, dopóki nie zobaczyłem na własne oczy przytułku przy
Water Lane. W dzieciństwie niczego mi nie brakowało. Myślę, że dzieci będą szczęśliwe
w nowym domu. Gdy starsze zaczną się przyuczać do zawodów, zrobi się miejsce dla innych
osieroconych maluchów.
- Niestety, zawsze będzie przybywać porzuconych dzieci - westchnęła. - Szkoda, że
nie da się wszystkim zapewnić domów.
- Wszystkimi nie zdołasz się zaopiekować, najdroższa. Kiedy zawiozłem cię do
Tamary, powiedziałaś, że zawsze pragnęłaś w życiu czegoś więcej, a jednocześnie żywiłaś
głębokie przekonanie, że wielu rzeczy nie dostrzegasz, choć bardzo byś chciała.
Delfina popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Jestem zdumiona, że to pamiętasz - szepnęła.
- W Hiszpanii często myślałem o tobie i o tych słowach. Dzięki temu życie było
bardziej znośne. Powiedz mi zatem, Delfino, znalazłaś to, czego szukałaś?
- Znalazłam to w chwili, gdy wróciłeś z Hiszpanii. - Spojrzała na niego z miłością. -
Dzięki tobie świat stał się lepszy i piękniejszy. Możemy już jechać do domu, do Tamary?
Stephen z uśmiechem przytulił ją mocno.
- Czego sobie tylko życzysz, najdroższa.
EPILOG
Przebywali w Tamarze już od pół roku. W końcu zrobiło się cudownie ciepło
i pierwszego słonecznego dnia Delfina zdołała wyciągnąć męża na plażę. Od razu wskoczyła
do zimnej wody.
- Obiecałeś, że nauczysz mnie pływać, pamiętasz? - Popatrzyła na niego.
- Jak mógłbym zapomnieć? Od powrotu z Londynu regularnie mnie nękasz.
- Nigdy cię nie nękam. - Delfina udała stosowne oburzenie.
Stephen uważnie przyjrzał się spokojnemu morzu, zastanawiając się jednocześnie, od
czego zacząć naukę.
- Przecież woda jest koszmarnie zimna.
- Dam sobie radę. - Uśmiechnęła się do niego zuchwale. - A może to ty boisz się
zimna? Tak, Stephenie?
Żeby go podrażnić, ruszyła przed siebie, a gdy woda sięgnęła jej do kolan, pochyliła
się i ochlapała męża.
Nie potrzebował dodatkowej zachęty. Śmiejąc się głośno, natychmiast wbiegł za nią
do wody, ona zaś, w samej halce, ze śmiechem rzuciła się do ucieczki. Stephen był rozebrany
do pasa, a czarne spodnie, podwinięte do kolan, opinały go niczym druga skóra. W końcu
złapał ją i przyciągnął do siebie. Przytulona do szerokiego torsu męża, pocałowała go,
delektując się słonym smakiem. Choć woda była zimna, obojgu zrobiło się ciepło. Gdy
w końcu oderwał wargi od jej ust, uśmiechnął się szeroko.
- Rozgrzałaś się, moja słodka? - zapytał.
- Na pewno nie jest już tak zimno jak wcześniej.
- Masz rację - odrzekł Stephen. - Jeśli chcesz nauczyć się pływać, przygotuj się na
pierwszą lekcję.
- Co mam zrobić?
- Patrz na mnie. - Zademonstrował ruchy pływackie, żeby wiedziała, jak należy
jednocześnie machać rękami i nogami, żeby nie pójść na dno.
Zauroczona patrzyła, jak mąż pruje przez toń, ale trudno jej było się skupić, gdyż
widok silnego, muskularnego ciała zupełnie ją rozpraszał. Po chwili Stephen zanurkował,
wynurzył się i podszedł do niej.
- Obserwowałaś moje ruchy? - Był wyraźnie zadyszany.
- Wyglądałeś jak żaba! - Zaśmiała się histerycznie.
- Otóż to.
- To nie było specjalnie dystyngowane.
- Nikt nie mówił, że będzie. Teraz ty to zrobisz. Podtrzymam cię.
- Nawet nie próbuj mnie podtapiać - ostrzegła go.
- Nie zamierzam.
Delfina pochyliła się i wyciągnęła przed siebie ręce. Czując, jak ramiona Stephena
podtrzymują ją pod piersiami i brzuchem, uniosła nogi i próbowała poruszać rękami.
- Nogi szerzej - poinstruował ją.
- Jestem gotowa rozłożyć nogi na każde życzenie waszej lordowskiej mości. -
Roześmiała się.
- Przestań natychmiast, kocico - upomniał ją. - Myśl o pływaniu. Leż poziomo
i poruszaj rękami. O tak. - Udało się jej machnąć kilka razy rękami i przesunęła się trochę,
ciągnąc za sobą rozpuszczone włosy. - Wyglądasz jak piękna syrena.
- Mam nadzieję, że wkrótce będę pływać jak ona.
- Jesteś zdecydowana się nauczyć, prawda?
- Całkowicie.
Kiedy tylko Delfina wypowiedziała ostatnią sylabę, Stephen nieoczekiwanie ją puścił
i poszła na dno niczym kamień. Otworzyła usta, wypiła wielki łyk morskiej wody, po czym
wyłoniła się na powierzchnię, wymachując rękami, krztusząc się i walcząc o oddech.
- Puściłeś mnie! - wrzasnęła z oburzeniem.
Stephen znowu się zaśmiał.
- Jeszcze nieraz opijesz się wody, nim się nauczysz. Trzeba ćwiczyć, dużo ćwiczyć.
Mamy na to całe lato, więc teraz chodź, odpoczniemy.
Mimo zimnej wody i przemoczonej halki Delfina czuła się rozgrzana i wręcz upojona
wolnością.
- Nie, nie zrezygnuję, dopóki się nie nauczę, choćby odrobinę - oświadczyła. - I nie
puszczaj mnie, dopóki ci nie rozkażę.
- Jak sobie życzysz, moja pani.
Próbowali jeszcze długo, aż w końcu Delfinie udało się samodzielnie przepłynąć kilka
metrów. Uświadomiwszy to sobie, stanęła w wodzie i zaczęła piszczeć z radości.
- Udało się! Nie zatonęłam! Widziałeś?
- Brawo, kochanie. Teraz już nic cię nie powstrzyma, ale nie próbuj tego sama,
przynajmniej dopóki nie zostaniesz dobrą pływaczką.
Wziął ją w ramiona i ruszył ku brzegowi. W tym samym momencie uświadomili
sobie, że na plaży mają trzyosobową widownię. Maisie i młody Davy, który stał się jej
uniżonym sługą, odkąd znalazła się w Tamarze, siedzieli obok siebie, śmiejąc się do rozpuku.
Lowenna zaś, która dotąd bawiła się w piasku, wstała na widok mamy i papy i pobiegła ku
nim z rozpostartymi rękami. Jej mała twarzyczka lśniła z radości, a czarne loki podskakiwały.
- Papo, naucz mnie pływać jak mamę! - krzyczała. - Też chcę być syrenką!
Stephen postawił żonę na piasku i chwycił córkę w ramiona.
- I nią zostaniesz, moje słonko, a wtedy papa będzie miał dwie piękne syrenki. -
Posadził ją na biodrze, drugą ręką zaś objął żonę. - Tylko obiecajcie, że nie połączycie sił
i nie odpłyniecie w siną dal.
Delfina odchyliła głowę i spojrzała na niego z wesołym błyskiem w oku.
- Nigdy - zapewniła go. - Chyba że zamienisz się w syreniego króla i popłyniesz
z nami.
- Znakomity pomysł. - Uśmiechnął się szeroko i złożył na ustach żony czuły
pocałunek.