Grzech nie pozwala widzieć. Św. Grzegorz
Wielki o zagrożeniach dla modlitwy
Wewnętrzne napięcie
Ale choć umysł wznosi się w górę podczas kontemplacji, choć
pokonuje ograniczenia ciała i mocą swej obserwacji może dojrzeć
choć trochę wewnętrznego spokoju, to jednak nie może długo
wytrwać ponad samym sobą. Duch ciągnie go ku sprawom
najwyższym, ale brzemię cielesności i zepsucia wciąż spycha go w
dół.
A gdy duch przeszedł, gdy byłem obecny, zjeżyły się włosy mego ciała
(4,15).
Duch przechodzi w naszej obecności, gdy poznajemy rzeczy
niewidzialne, a jednak nie widzimy ich trwale, lecz przelotnie. Umysł
nie trwa długo w słodyczy najgłębszej kontemplacji, bo uderzenie
bezmiernego światła każe mu powrócić do siebie samego. I choć
zakosztuje wewnętrznej słodyczy, płonie miłością, usiłuje wznieść się
ponad samego siebie, jednak pokonany osuwa się w mroki swej
słabości. Czyniąc postępy w wielkiej cnocie, widzi, że nie może
zobaczyć tego, co gorąco miłuje, choć z drugiej strony nie miłowałby
gorąco, gdyby choć częściowo nie zobaczył. Toteż duch nie stoi, lecz
przechodzi, bo nasza kontemplacja ukazuje nam niebiańskie światło,
gdy do niego wzdychamy, a ukrywa je, gdy słabniemy. Wszystko
jedno, w jak wielu cnotach ktoś czyni postępy w doczesnym życiu — i
tak czuje oścień swego zepsucia: Bo ciało, które ulega zepsuciu,
obciąża duszę, a ziemskie mieszkanie tłumi umysł wiele myślący.
Słusznie dodano: Zjeżyły się włosy mego ciała.
Grzech nie pozwala widzieć
Stanął ktoś, którego twarzy nie znałem (4,16).
Mówimy „ktoś” tylko o osobie, której nie chcemy albo nie potrafimy
nazwać. Lecz w jakim sensie tutaj powiedziano ktoś, najwyraźniej się
wyjaśnia, bo zaraz dodano: którego twarzy nie znałem. Otóż ludzka
dusza, wypędzona z radości raju z powodu grzechu pierwszych ludzi,
utraciła światło rzeczy niewidzialnych i cała rozpłynęła się w miłości
do rzeczy widzialnych. Im bardziej szpetnie rozprasza się na zewnątrz,
tym bardziej jest ociemniała w wewnętrznej kontemplacji. W
rezultacie nie zna niczego oprócz tego, co rozpoznaje — że tak
powiem — dotykalnie: oczyma ciała. Człowiek bowiem, gdyby
zechciał zachować przykazanie, pozostałby duchowy nawet w ciele.
Jednak z powodu grzechu stał się cielesny nawet w umyśle; może
rozważać tylko to, co wprowadza do duszy poprzez obrazy cielesne.
Nieustannie wpatruje się przecież w materialne niebo, ziemię, wody,
zwierzęta i wszystkie rzeczy widzialne, a gdy z upodobaniem w nich
się zatopi, traci subtelność wewnętrznego rozumienia. A ponieważ już
nie umie wznieść się ku rzeczom najwyższym, chętnie w swej słabości
pozostaje przy tamtych. Gdy zaś z przedziwnym staraniem stara się
ponad nie wznieść, jest to bardzo wielką rzeczą, jeśli dusza,
odrzuciwszy cielesne pozory, powróci do poznania samej siebie.
Wówczas może myśleć o sobie nie posługując się obrazem cielesnym,
a rozważając samą siebie, może się przygotowywać do rozmyślania
nad istotą wieczności.
Gniew mąci kontemplację
Mówi [też o tym] psalmista: Zmąciło się od gniewu moje oko. Gniew
zrodzony z występku oślepia oko umysłu przez występek, natomiast
gniew pochodzący z gorliwości mąci je, ponieważ kontemplacja,
której można dostąpić jedynie mając uspokojone serce, ulega
rozproszeniu, gdy umysł ulega wzburzeniu na skutek gorliwości o
dobro. Sama bowiem gorliwość o to, co sprawiedliwe, podżega umysł
do niepokoju i dlatego szybko zaciemnia ostrość jego widzenia, tak że
ulegając pobudzeniu, nie widzi on rzeczy wyższych, które wcześniej,
w spokoju, dobrze dostrzegał. Lecz właśnie dzięki temu, przez co
został tak zraniony, że przez jakiś czas nie mógł widzieć, zostaje w
subtelny sposób doprowadzony do rzeczy wzniosłych. Bo sama
gorliwość o dobro po upływie krótkiego czasu, w spokoju, odsłania
szerzej rzeczy wieczne, które tymczasowo zasłoniła siłą wzburzenia.
Umysł rozjaśnia się i widzi wyraźniej dzięki temu, co zmąciło go tak,
że nie mógł widzieć. Podobnie chore oko jest całkowicie pozbawione
światła, gdy przyłoży się na nie maść, lecz niebawem je odzyskuje
właśnie za sprawą tego, przez co czasowo (z pożytkiem dla zdrowia)
je straciło. Kontemplacja zaś nigdy nie łączy się ze wzburzeniem, a
zmącony umysł nie jest zdolny dostrzec tych rzeczy, ku którym z
trudem może spoglądać jako spokojny. Także promieni słonecznych
nie widać, gdy kłębiące się chmury zasłaniają oblicze nieba, jak
również zmącony zdrój nie odbija obrazu patrzącego. Spokojna woda
pokazuje go dokładnie, bo gdy się burzy, zaciemnia podobieństwo
obrazu.
Miłość i strach
Lecz trzeba przy tym wiedzieć, że często miłość pobudza do działania
nawet leniwe umysły, a strach powściąga niespokojne podczas
kontemplacji. Ciężar strachu jest bowiem kotwicą serca; często burzy
się ono falą myśli, lecz krępuje się więzami swojej wiedzy; nawałnica
własnego niepokoju nie prowadzi go do katastrofy, ponieważ
doskonała, pełna dobroci miłość przywiązuje je do brzegu miłości
Bożej. Dlatego konieczne jest, by każdy, kto przymierza się do
kontemplacji, wcześniej dokładnie zapytał samego siebie, w jakim
stopniu miłuje. Moc miłości jest bowiem jak machina, która wyciąga
umysł ze świata i wznosi ku wyżynom. Niech więc najpierw rozważy,
czy miłuje szukając rzeczy najwyższych, czy miłując się lęka, czy umie
albo dzięki miłości rozumieć rzeczy dotąd niepoznane, albo z lękiem
czcić niepojęte. Jeśli bowiem podczas kontemplacji miłość nie
pobudza umysłu, otępia go chłód i odrętwienie; gdy zaś strach go nie
pohamuje, to jego uczucia wznoszą go poprzez rzeczy próżne w
chmury błędu. Gdy zaś zamknięte dla niego drzwi tajemnic otworzą
się zbyt późno, zostanie od nich odepchnięty jeszcze dalej z powodu
swej zarozumiałości. Stara się bowiem wniknąć w coś, czego pragnie,
a nie znajduje. Gdy więc butny umysł zamiast prawdy przyswaja błąd,
im bardziej rzekomo kieruje swe kroki w głąb, tym bardziej zmierza
na zewnątrz. Dlatego właśnie Pan, mając dać Prawo, zstąpił w ogniu i
dymie, bo zarówno oświecił pokornych blaskiem swojego objawienia,
jak i zasłonił oczy pysznych mrokiem błędu. Najpierw więc należy
oczyścić umysł od pragnienia doczesnej chwały i od wszelkiego
upodobania w żądzy cielesnej, a potem wznieść ją ku jasności
kontemplacji. Dlatego też gdy Prawo ma być otrzymane, ludowi nie
pozwala się wstąpić na górę, aby ten, który jako słaby wciąż jeszcze
pragnie w duchu rzeczy ziemskich, nie przystąpił do rozważania spraw
najwyższych. Słusznie też powiedziano tam: Jeśliby zwierzę dotknęło
góry, winno być ukamienowane. Zwierzę dotyka góry, gdy myśl
podporządkowana nierozumnym pragnieniom wznosi się ku
wyżynom kontemplacji. Lecz uderza się w nią kamieniami, bo nie
mogąc znieść rzeczy najwyższych, zostaje zabita ciosami najwyższej
wagi.
Przeto życie ludzkie tak dalece jest pokuszeniem, że chociaż nawet
nie dochodzi do popełnienia niegodziwości, to jednak w samym
pełnieniu dobrych uczynków traci swój blask, czy to wskutek pamięci
o złych rzeczach, czy to w mroku pokusy, czy też wskutek zaniechania
intencji. Na przykład ktoś powściągnął już ciało od rozpusty, ale wciąż
nachodzą go lubieżne zjawy, ponieważ o tym, co dobrowolnie czynił,
pamięta wbrew woli i to, co uważał za rozkosz, znosi jako karę.
Ponieważ zaś obawia się wrócić do przezwyciężonego grzechu,
powściąga żołądek wstrzemięźliwością o dziwnej mocy, a od tej
wstrzemięźliwości blednie na twarzy. Gdy zaś bladość oblicza staje się
widoczna, jego budzące szacunek życie spotyka się z ludzką
pochwałą. Wnet wraz ze słowami uznania próżna chwała wchodzi do
serca wstrzemięźliwego człowieka, a gdy atakowana dusza nie może
sobie z tym poradzić, stara się zetrzeć z twarzy ową bladość, przez
którą zyskała uznanie. Wskutek tego, skrępowana więzami słabości,
albo ucieka przed bladością pochodzącą ze wstrzemięźliwości i boi
się, że folgując apetytowi znów ulegnie rozpuście, albo przezwycięża
skłonność do rozpusty przy pomocy wstrzemięźliwości i lęka się, że
bladość zaskarbi jej próżną chwałę. Ktoś inny przezwyciężył już wadę
pychy, już wielce tego pragnąc, przyswoił sobie postawę pokory, lecz
gdy ujrzał jakichś pyszałków posuwających się aż do przemocy nad
niewinnymi, ogarnięty duchem gorliwości poczuł się zmuszony
odłożyć na pewien czas to, co wprzód postanowił: „używa siły w imię
słuszności i porzuciwszy łagodność sprzeciwia się niegodziwcom nie w
duchu łagodności, lecz mocą swojej władzy”. Toteż często tak się
zdarza, że albo mając upodobanie w pokorze, rezygnuje z gorliwości
w słusznej sprawie, albo — przeciwnie — gwałci pod wpływem
gorliwości w słusznej sprawie dążenie do pokory, które już posiadł. A
ponieważ nie potrafi zachować jednocześnie gorliwej powagi i
postanowionej pokory, człowiek w rozterce tak dalece nie poznaje
sam siebie, że przeżywa wielką wątpliwość, czy do kuszonego serca
nie wkrada się pycha z powodu gorliwości, albo czy strachem
podszyta gnuśność nie udaje pokory. Jeszcze inny, rozważając
wielkość grzechu obłudy, postanawia umocnić się w twierdzy prawdy,
aby z ust jego nie wyszła już fałszywa mowa, i odcina się od występku
kłamstwa. Niemniej jednak często tak bywa, że wypowiedziana
prawda może zranić bliźniego. Właśnie więc gdy ktoś lęka się, że
obrazi drugiego, w trosce o szlachetność powraca niejako do tego, co
niedawno piętnował jako grzech obłudy. I tak, choć nieprawość nie
opanowała umysłu, to jednak cień kłamstwa pada na promień
prawdy. Toteż ktoś zapytany nie jest czasem w stanie milczeć i albo
mówiąc nieprawdę, gubi swoją duszę, albo mówiąc prawdę, zatruwa
życie bliźniego. Jeszcze inny pod wpływem miłości do Stwórcy dba o
to, żeby dzięki nieustannej modlitwie trzymać umysł z dala od
ziemskich zamysłów i dać mu na ustroniu bezpieczną kwaterę, lecz w
największym uniesieniu modlitewnym, gdy usiłuje wzlecieć nad
rzeczy niskie, spychają go w dół obrazy rzeczy przyziemnych. Stara się
zwrócić oczy umysłu ku światłu, ale zostaje zaćmiony wyobrażeniami
rzeczy przyziemnych wyrastającymi z potrzeb cielesnych. Dlatego
często się zdarza, że duch starającego się człowieka, pokonany własną
słabością, albo gnuśnieje, poniechawszy modlitwy, albo, gdy długo
trwa na modlitwie, pojawia się przed jego oczyma gęsta mgła
obrazów.
Trud utrzymania się w dobrym
A jeśli usłyszy mnie, gdy będę wzywał, nie sądzę, aby wysłuchał
mojego głosu (9,16).
Często bowiem umysł silnie rozpala się Bożą miłością i wznosi się ku
rozumieniu tajemnic niebieskich; już zostaje porwany ku rzeczom
najwyższym i pobudzony doskonałym pragnieniem, odrywa się od
rzeczy przyziemnych. Lecz dotknięty niespodziewaną pokusą, pochyla
się, przeniknięty rodzącymi się myślami, chociaż już siłą swej intencji
był wzniesiony ku Bogu. Nie może rozpoznać sam siebie, a znalazłszy
się pomiędzy cnotami a wadami, nie wie, co w nim przeważa. Często
dochodzi nawet do tego, że sam się zdumiewa, jakim sposobem
splamiony niedozwolonymi myślami umysł pojmuje tak wzniosłe
rzeczy. I na odwrót — jakim sposobem umysł, wyniesiony potężnym
duchem ponad siebie, podejmuje niedozwolone myśli. Ten
naprzemienny bieg myśli dobrze rozumie psalmista, gdy mówi:
Wstępują aż do nieba i zstępują aż do otchłani. Wstępujemy aż do
nieba, gdy przenikamy rzeczy najwyższe, lecz zstępujemy aż do
otchłani, gdy nagle zostajemy strąceni ze szczytu kontemplacji przez
ohydne pokusy. Tak więc, gdy poruszenia ducha skłaniają się to ku
modlitwom, to ku występkom, bez wątpienia przesłaniają mgłą
pewność wysłuchania. Słusznie więc powiedziano: A jeśli usłyszy
mnie, gdy będę wzywał, nie sądzę, aby wysłuchał mojego głosu, bo
umysł staje się zalękniony pod wpływem swej zmienności.
Przypuszcza, że jest odrzucony i wzgardzony z racji tego, co cierpi
wbrew woli.
Św. Grzegorz Wielki
Vita contemplativa. Wybór z "Moraliów" o życiu kontemplacyjnym
Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC