Bernardo Guimaraes Niewolnica Isaura

background image

BERNARDO

GUIMARÀES

NIEWOLNICA

ISAURA

Państwowy Instytut Wydawniczy 1985

background image

ROZDZIAŁ 1

Działo się to w pierwszych latach panowania D o m P e d r a Drugiego.

W żyznym i dostatnim okręgu Campos de Goitacases, n a d brzegiem

Paraiby, nie opodal miasteczka Campos, leżała piękna i okazała

hacjenda.

D o m mieszkalny — harmonijny w proporcjach, obszerny i wykwint­

ny — stał pośród miłej dla oka równiny, u podnóża wysokich wzgórz
okrytych lasem, w części już przetrzebionym maczetą rolnika. Jak okiem

sięgnąć, przyroda trwała jeszcze w całej swej pierwotnej i dzikiej krasie.

W najbliższym jednak otoczeniu pięknego domostwa ręka człowieka

przemieniła dziewicze knieje porastające niegdyś glebę we wspaniałe
sady i ogrody, w soczyste pastwiska ocienione tu i ówdzie gigantyczny­
mi drzewami gameleiry i copaiby, dębami i cedrami, które świadczyły
o żywotności dawnej puszczy. Warzywnik, sad, pastwiska i pola upraw­
ne, nie ogrodzone, oddzielone od siebie jedynie zieleniejącymi bujnie
zaroślami bambusów, akacji i krzewów piteiry, sprawiały wrażenie

malowniczego ogrodu.

D o m stał zwrócony frontem do wzgórz. Niskie schodki z ciosanego

kamienia prowadziły na uroczy ganek, cały spowity w pnące kwiecie. Na
tyłach domu znajdowały się rozmaite budynki gospodarcze — baraki dla
niewolników, zagrody i spichlerze — za nimi zaś rozpościerały się ogród,
warzywnik i ogromny sad, ginący gdzieś w oddali na urwistym brzegu

szerokiej rzeki.

Był piękny i spokojny październikowy wieczór. Słońce nie zaszło

jeszcze i zdawało się płynąć nad horyzontem, zawieszone na spienionych

background image

falach mieniących się złotem obłoków. Lekki, przesycony balsamiczną
wonią powiew wiatru przeciągał nad stromymi brzegami, leniwie mu­
skając wierzchołki drzew i budząc ledwie słyszalny szmer w k o r o n a c h
palm kokosowych, które przeglądały się w lśniącej i spokojnej toni rzeki.

Pogoda była przepiękna. Odświeżona deszczem roślinność rozkrzewi-

ła się bujnie; wody rzeki — jeszcze nie wezbrane wielkimi powodziami —
falowały z majestatyczną powolnością, odbijając w swych przejrzystych
głębiach przepyszne barwy widnokręgu i czystą zieleń urwistych brze­
gów; ptaki, pozwoliwszy wreszcie odpocząć skrzydłom zmęczonym
lotem nad okolicznymi sadami i gajami, rozpoczynały już preludium
wieczornego śpiewu.

Blask zachodzącego słońca płonął na szybach okien: zdawało się, iż

dom cały trawi łuna wewnętrznego pożaru. Tymczasem na ogół pano­
wała głęboka cisza i spokój zupełny. Srogie woły i tłuste jałówki prze­

żuwały powoli, rozciągnięte w trawie, w cieniu wysokich drzew. Słychać

było zgiełk ptactwa domowego w podwórzu, beczenie owiec i dalekie po­
rykiwanie krów, które same wracały do zagród. W o k ó ł ni śladu czło­
wieka; hacjenda zdawała się jakby wyludniona. Tylko uchylone okna
wielkiego frontowego salonu i otwarte na oścież drzwi świadczyły o tym,

że nie wszyscy mieszkańcy tej wspaniałej posiadłości byli nieobecni.

W owej niemal doskonałej, harmonijnej ciszy natury słychać było

wyraźnie fortepianowe akordy stapiające się w j e d n o z głosem kobiety,

głosem melodyjnym, subtelnym i namiętnym, o brzmieniu czystym i świe­
żym. Mimo iż nieco przytłumiony, śpiew był dźwięczny i pełny.

Melancholijny, jakby zamglony ton pieśni zdawał się stłumionym

westchnieniem duszy samotnej i cierpiącej.

Tylko ten jeden jedyny dźwięk burzył ciszę spokojnego domostwa. Na

zewnątrz wszystko zdawało się słuchać go w mistycznym i głębokim
skupieniu.

Strofki, które śpiewał ów głos, brzmiały tak:

Ach, w jakże ciężkiej niewoli
od dziecka przyszło mi żyć...
Ziarnem posianym w jałowej roli
po wieczne czasy mam już być!
Nawet łzy gorzkie mej niedoli,
głęboko w sercu muszę skryć.

6

background image

Próżno wyciągam me ramiona!

We mgle juz znika postać twa...

Miłość na zawsze jest wzbroniona

mojemu sercu, nawet w snach.

Tylko do cierpień jam stworzona,

z marzeń nie został nawet ślad.

Pod wolnym niebem pól szerokich

wolne powietrze wdycha kwiat,
gdzieś nad szczytami gór wysokich
w wolnych przestworzach buja ptak..
Mnie przeznaczony ból głęboki,
dla mnie zamknięty wolny świat!

Ucisz twe serce, niech nie płacze!
Nawet twe żale zbrodnią są.
Cierpienie twoje nic nie znaczy,
niewola wieczna dolą twą.

Jej piętna nikt ci nie wybaczy:
ta łza też nie jest twoją łzą!

Rzewne nuty owej pieśni, wymykając się przez otwarte okno i od­

bijając echem naokół, budzą chęć poznania syreny, która tak pięknie
śpiewa, bowiem syreny tylko i anioły potrafią śpiewać tak cudnie.

Po stopniach schodków wiodących na spowity w bujne girlandy

kwiecia ganek śmiało wejdźmy do wnętrza domu. Tuż po prawej stronie
przedpokoju napotykamy otwarte szeroko drzwi, prowadzące do prze-

stronnego i zbytkownie umeblowanego salonu. Ujrzymy tam, siedzącą
samotnie u pianina, piękną i szlachetną postać dziewczyny. K o n t u r jej
profilu rysuje się wyraźnie na tle hebanowego pudła instrumentu i czar­
niejszych jeszcze pukli gęstych włosów. Tak czyste i delikatne są te linie,
że olśniewają oczy, zniewalają umysł i paraliżują wszelką myśl. Jej płeć
jest jak kość słoniowa klawiatury, jak jutrzenka, której blask, zabarwio­
ny lekkim odcieniem bladej róży, nie oślepia wzroku. Wysmukła szyja
z niewymownym wdziękiem wspiera się na cudownych ramionach. Roz­
puszczone włosy spływają w gęstych, lśniących lokach, opadając kruczy­
mi splotami na oparcie krzesła. Na czole spokojnym i gładkim niczym
polerowany m a r m u r światło zachodu kładło delikatne, różowawe re­
fleksy; rzekłbyś, że to tajemniczy posąg z alabastru, w którego przeźro-

7

background image

czystym łonie tli się niebiański ogień natchnienia. T w a r z dziewczyny
zwrócona była ku oknu — jej rozmarzone spojrzenie błądziło gdzieś
w przestworzach. U r o k i wdzięcznej śpiewaczki podnosiła jeszcze pro­
stota, nieledwie ubóstwo, skromnego stroju. Jasnobłękitna suknia ze
zwykłego perkalu doskonale i z czarującą naturalnością podkreślała
strzelistą sylwetkę i wysmuklą kibić. Obfite fałdy stroju p o d o b n e były
chmurze, z głębi której wychylała się pieśniarka, jak Wenus rodząca się
z morskiej piany lub jak anioł wyłaniający się z powiewnych mgieł. Mały
krzyżyk z czarnego bursztynu na ciemnej wstążce, zawieszony na szyi,
stanowi jej jedyną ozdobę.

Skończywszy śpiewać, dziewczyna trwała chwilę w zadumie, z palca­

mi na klawiaturze, jakby zasłuchana w milknące echa swej piosenki.
Tymczasem lekka i przejrzysta portiera u bocznych drzwi uchyliła się
delikatnie i do salonu weszła nowa postać. Była to także piękna dama,

jeszcze w rozkwicie młodości, zgrabna i wytworna.

Przepych i niezwykła staranność stroju, postawa wyniosła i pańska

oraz pewna sztuczność ruchów nadawały jej ów pretensjonalny wygląd,

jaki cechuje każdą ładną i bogatą pannę wówczas nawet, gdy jest sama.

Jednakże, mimo przepychu stroju i manier wielkiej pani, u r o d a jej
zdawała się nieco przyćmiona wobec szlachetnej w swej prostocie,
a zarazem tak naturalnej i skromnej postaci śpiewaczki. Lecz Malwina,
bo takie było imię owej wielkiej damy, także była śliczna, wręcz cza­
rująca, a w jej ogromnych i łagodnych, niebieskich oczach przez dumę,

jaką ją napawała u r o d a i wysokie urodzenie, przeświecała w r o d z o n a jej

d o b r o ć serca.

Malwina niepostrzeżenie podeszła do śpiewaczki i stojąc za jej plecami

czekała, aż przebrzmi ostatnia strofka.

— Isauro... — powiedziała, lekko kładąc swą delikatną dłoń na jej

ramieniu.

— Ach, to moja pani! — krzyknęła Isaura i odwróciła się ku niej,

spłoszona. — Nie wiedziałam, że pani mnie słucha.

— No i cóż z tego? Śpiewaj dalej... masz taki ładny głos! Ale wo­

lałabym, żebyś zaśpiewała coś innego. Dlaczego tak sobie upodobałaś tę

smutną piosenkę, której nauczyłaś się nie w i a d o m o skąd?

— Lubię ją, bo jest ładna i dlatego, że... Ach, nie powinnam o tym

mówić.

8

background image

— Mów, I s a u r o . Czyż nie powiedziałam ci, że nic nie powinnaś przede

mną ukrywać i że niczego nie musisz się obawiać z mojej strony?

— Ta piosenka przypomina mi matkę, której nie znałam. Ale s k o r o

moja pani nie lubi tej piosenki, nie zaśpiewam jej więcej.

— Nie, nie chcę, byś ją śpiewała, Isauro. Mogliby pomyśleć, że jesteś

tu źle traktowana, że jesteś niewolnicą nieszczęśliwą, gnębioną przez
złych i okrutnych panów. Tymczasem pędzisz życie, jakiego pozazdro­
ściłoby ci wielu ludzi wolnych. Cieszysz się poważaniem swych państwa.
D a n o ci wychowanie, jakiego nie ma wiele znajomych mi wytwornych
i bogatych dam. Jesteś piękna, a skórę masz tak jasną, że nikt by nie

powiedział, iż płynie w twych żyłach choćby jedna kropla krwi murzyń­
skiej. Wiesz przecież, jak gorąco moja d o b r a teściowa polecała ciebie
mnie i memu mężowi. Zawsze będę szanować słowa tej świętej kobiety
i sama przecież widzisz najlepiej, że jestem ci raczej przyjaciółką niż
panią. O nie! Nie pasuje do twych ust ta rzewna piosenka. Nie chcę —
ciągnęła tonem łagodnego napomnienia — nie chcę, byś ją nadal śpie­
wała. Słyszysz, Isauro? Jeśli mnie nie posłuchasz, zamknę przed tobą
pianino.

— A jednak, proszę pani, mimo wszystko czymże jestem, jeśli nie

zwykłą niewolnicą? To wykształcenie, które mi dano, ta uroda, którą
tak wychwalają, na co mi się zdadzą? Są jak wikwintne sprzęty wsta­
wione do baraku dla Murzynów. A przecież barak zawsze pozostaje
barakiem.

— Narzekasz na swój los, Isauro?
— O nie, proszę pani. Nie m a m powodu... Chcę tylko powiedzieć, że

mimo wszystkich przywilejów i zalet, jakie mi przypisują, dobrze znam
swoje miejsce.

— Ach to tak! Wiem już, co cię trapi; twoja piosenka jasno to mówi.

Niemożliwe żebyś, będąc tak ładną, jak jesteś, nie miała ukochanego.

— Ja?!... Ależ skąd, proszę pani. Błagam, proszę w to nie wierzyć,

ktokolwiek pani o tym powiedział.

— Ty sama mi powiedziałaś. A nawet jeśli to prawda, cóż z tego? Nie

wstydź się. Czy to coś przeciwnego naturze? No chodź, wyznaj mi
wszystko. Masz ukochanego i dlatego biadasz, że nie urodziłaś się wolna

i nie możesz kochać tego, który przypadł ci do serca i któremu także się
spodobałaś; czyż nie tak?

9

background image

— Błagam, niech mi pani wybaczy — odrzekła niewolnica z uśmie­

chem pełnym słodyczy — lecz myli się pani ogromnie. Daleka jestem
nawet od tej myśli.

— O, bynajmniej! Nie oszukasz mnie, moja panno! Kochasz, a jesteś

zbyt piękna i utalentowana, byś miała zwrócić swe serce ku niewolni­

kowi. No, chyba żeby to był niewolnik podobny tobie, ale wątpię, czy taki
w ogóle istnieje. Dziewczyna taka jak ty z powodzeniem może zdobyć
miłość urodziwego i wolnego chłopca. To właśnie dlatego śpiewasz
rzewne piosenki. Ale nie martw się, droga I s a u r o ; zapewniam cię, że już

j u t r o będziesz miała swą wolność. Poczekaj tylko, aż wróci Leoncio. To

wstyd, żeby dziewczyna taka jak ty nadal tkwiła w niewoli.

— Proszę, niech pani nie zaprząta sobie tym myśli. Nie w głowie mi

miłość, a wolność jeszcze mniej. Czasami jestem smutna, ot, tak sobie, bez
żadnego powodu...

— To bez znaczenia; teraz ja chcę, żebyś była wolna, i wolna będziesz.

Wtem rozmowę przerwał tętent koni u wrót hacjendy.

Malwina i Isaura podbiegły do okna, zobaczyć, kto przyjechał.

background image

ROZDZIAŁ 2

Jeźdźcy, którzy przybyli od strony pobliskiego Campos, zsiedli już

z koni. Byli to dwaj przystojni i wytworni młodzi mężczyźni. Po swo­
bodzie, z j a k ą skierowali się ku wejściu, można było odgadnąć, że należą
do rodziny.

W istocie, jednym z nich był Leoncio, mąż Malwiny, a drugim jej brat

Henryk.

Zanim podejmiemy na n o w o naszą opowieść, zatrzymajmy się na

chwilę, by zawrzeć bliższą znajomość z tymi młodymi ludźmi.

Leoncio był jedynym synem bogatego i wpływowego k o m a n d o r a

Almeidy, właściciela pięknej i okazałej hacjendy, tej samej, w której teraz
się znajdujemy. K o m a n d o r , schorowany i dość już podeszły w latach,

pozostawił synowi zarząd i prawo użytkowania majątku, sam zaś prze­
niósł się do stolicy, w nadziei, że miejskie rozrywki pomogą mu za­
pomnieć o dolegliwościach. Miało to miejsce tuż po ślubie Malwiny
i Leoncia, który o rok wyprzedza początek tej historii.

Leoncio, rozpieszczany przez hojnych i pobłażliwych rodziców, był od

małego chłopcem złym i tak leniwym, że już w pierwszych latach nauki
zaprzepaścił wszystkie swe zdolności. Niesforny i niepoprawny syn,
w szkole uczył się źle, w żadnym też gimnazjum długo nie zagrzał miejsca.

Dzięki wpływowi rodziców łatwo prześlizgiwał się z klasy do klasy, gdyż

nauczyciele nie śmieli złymi wynikami syna przysparzać troski poważa­
nemu przez wszystkich i hojnemu komandorowi. Ukończywszy w ten

sposób szkoły, Leoncio wstąpił na medycynę. Jednak już na pierwszym
roku studiów zniechęcił się do zawodu lekarza, a ponieważ rodzice nigdy

11

background image

nie potrafili mu się sprzeciwić, zmienił plany i wyjechał studiować p r a w o
do Olindy. Tam, roztrwoniwszy niemałą część ojcowskiej fortuny na
zaspokojenie swych nałogów i szalonych fantazji, znudził się również
prawem, po czym doszedł do wniosku, że tylko w Europie będzie mógł
w pełni rozwinąć swe umiejętności i zaspokoić pragnienie wiedzy, czer­
piąc z czystych i obfitych źródeł nauki.

W tym też duchu napisał do ojca, który zaufał mu raz jeszcze i wy­

prawił do Paryża, w nadziei, że powróci stamtąd j a k o drugi Humboldt.
Rozlokowawszy się na dobre w owym pandemonium zbytku i rozrywki,

Leoncio z rzadka tylko i jedynie dla zabicia nudy chadzał posłuchać

wykładów znakomitości epoki. Nie spotkalibyście go także w muzeach,
instytutach i bibliotekach. Był natomiast stałym i gorliwym bywalcem
O g r o d u Mobile oraz wszystkich najmodniejszych kawiarni i teatrów,
tak że w końcu stał się szeroko znany w kręgach paryskiej złotej
młodzieży. Tak minęło lat kilka. Przez ten czas — czy to wskutek pobytu
w Paryżu, czy też w podróżach do renomowanych k u r o r t ó w i głównych
stolic Europy — tak niemiłosiernie ogołocił ojcowską sakiewkę, że
komandor, mimo całej swej pobłażliwości i miłości dla jedynaka, poczuł
się zmuszony odwołać go pod skrzydła rodziny, w ten tylko bowiem
sposób mógł zapobiec całkowitej ruinie majątku. Aby jednak Leoncio nie
odczuł zbyt boleśnie tego tak gwałtownego i surowego przykrócenia
cugli, ojciec postanowił zwabić go nęcącą perspektywą bogatego i ko­
rzystnego małżeństwa.

Leoncio chwycił przynętę i powrócił do kraju, przywożąc ze swych

wojaży, zamiast rzetelnej wiedzy, nieograniczony zasób próżności i tu­
petu oraz tak doskonałą znajomość życia wyższych sfer, że śmiało
uchodzić mógłby za arystokratę. P o d r ó ż uczyniła z niego typowego
dandysa, wcielenie elegancji i dobrych manier. Najgorsze było jednak nie

to, że zaprzepaścił czas przeznaczony na naukę, lecz że wracał z duszą
zdeprawowaną, nawykłą do rozpusty i rozwiązłości.

Tych kilka dobrych i szlachetnych skłonności, jakimi obdarzyła go

natura, zgasło w jego sercu, przesiąkniętym niegodziwymi ideami,
utwierdzonymi przez przykłady jeszcze gorsze.

W chwili powrotu z Europy Leoncio liczył sobie lat dwadzieścia pięć.

Ojciec, w słowach najbardziej serdecznych i ostrożnych, próbował
nakłonić go, by zastanowił się poważnie nad wyborem zawodu. D o d a ł

12

background image

też, że Leoncio wyciągnął z ojcowskiej sakiewki więcej, niż było potrzeba
na jego wykształcenie, i że powinien pomyśleć, jeśli nie o tym, jak
powiększyć, to przynajmniej jak zachować w nienaruszonym stanie tę
fortunę, która prędzej czy później przypadnie mu w udziale. Po wielu

wahaniach Leoncio zdecydował się na karierę kupca, która wydawała
mu się najbardziej niezależna i lukratywna ze wszystkich. Jednak jego
rozrzutne i śmiałe plany przeraziły k o m a n d o r a . Z a r ó w n o handel

Murzynami, jak też eksport i import towarów, choćby na wielką skalę,

uznał Leoncio za zajęcie poniżające i niegodne jego wysokiej pozycji
i starannego wykształcenia, a drobny handel detaliczny budził w nim

politowanie i niesmak. Pociągały go jedynie wielkie spekulacje giełdowe,
poważne operacje finansowe i transakcje, w których mógłby obracać
ogromnymi kapitałami. Tylko w ten sposób zdołałby w krótkim czasie
podwoić ojcowski majątek. Sądził, że po doświadczeniach, jakie zdobył
na giełdzie paryskiej i na licytacjach w wielu krajach Europy, z powo­
dzeniem potrafiłby pokierować operacjami najpoważniejszych banków

czy najbogatszych przedsiębiorstw. Ojciec atoli nie odważył się wystawić
swej fortuny na hazard giełdowych spekulacji żółtodzioba, który jak
dotąd dał jedynie d o w ó d wielkiego talentu do pozbywania się, w krót-
kim czasie i z czystą stratą, znacznych sum. Dlatego też postanowił

nie poruszać więcej tego tematu, w nadziei, że młodzik z czasem się
ustatkuje.

Zrozumiawszy, że ojciec nie ma zamiaru zabezpieczyć jego przyszło­

ści, Leoncio postanowił rozejrzeć się za tym bezbolesnym i naturalnym
środkiem zdobycia fortuny, jakim jest małżeństwo. Ze wszystkich

możliwych karier ta była jedyną, która mogła zapewnić mu pieniądze na
zaspokajanie wszystkich zachcianek.

Malwina, piękna córka pewnego zaprzyjaźnionego z komandorem,

a przy tym nadzwyczaj bogatego stołecznego kupca, od dawna już — za
obopólną zgodą rodziców — przeznaczona była dla Leoncia. Rodzina
Almeidów udała się więc do stolicy. Młodzi poznali się, pokochali i po­
brali. Zajęło to nie więcej niż kilka dni. Wkrótce po ślubie na Leoncia

spadł nagły i bolesny cios: śmierć ukochanej matki. D o b r a ta i szacowna
d a m a nie była nazbyt szczęśliwa w pożyciu z komandorem, człowiekiem
oschłym i zimnym, któremu obce były święte i czyste rozkosze miłości
małżeńskiej, a który swymi rozpustnymi wybrykami ranił co dzień od

1 3

background image

nowa serce swej małżonki. Odczuwała to tym boleśniej, że Leoncio był

jedynym synem, jaki jej pozostał. Najbardziej przecież żałowała, iż niebo

nie d a ł o jej córki, która byłaby jej towarzyszką i pociechą w smutnej
starości.

Sprawił wówczas los, że we własnym d o m u znalazła ukojenie swych

trosk w postaci kruchej i delikatnej istotki, która pojawiła się jakby

specjalnie po to, by wypełnić pustkę, jaka zagościła w jej czułym i do­

brotliwym sercu. Istotka owa zdołała sprawić, że dom, gdzie starsza
pani w monotonii i nudzie pędziła dzień po dniu, stał się mniej samotny
i smutny.

Otóż pewnego dnia w hacjendzie przyszła na świat maleńka niewolni­

ca, tak urocza, wdzięczna i figlarna, że już w kolebce skupiła na sobie
całą uwagę dobrej pani, stając się przedmiotem jej szczególnych starań.

Dziewczyna owa, imieniem Isaura, była córką pewnej urodziwej

Mulatki, ulubionej m u c a m y * i wiernej służki żony k o m a n d o r a . Ów zaś,

j a k o człowiek rozwiązły i pozbawiony skrupułów, niewolnice traktował
jak nałożnice z własnego haremu. Nic więc dziwnego, że któregoś dnia
jego lubieżne spojrzenie padło na ładniutką mucamę. Mulatka długo

opierała się brutalnym nagabywaniom, w końcu jednak uległa groźbom
i przemocy. Tak bezecne i okrutne postępowanie nie mogło długo
pozostać ukryte przed oczami cnotliwej pani domu, aż wreszcie wzbu­
dziło w niej śmiertelną odrazę. Znudzony gwałtownymi i gorzkimi
wyrzutami żony, k o m a n d o r nie odważył się ponownie na przemoc.
Zawiodły go też wszelkie inne sposoby, tak, że nigdy nie zdołał pokonać
nieprzezwyciężonego wstrętu, jaki czuła do niego śliczna niewolnica.
Rozwścieczony zdecydowanym oporem, postanowił w swym przewrot­
nym i złym sercu zemścić się w najokrutniejszy i najnikczemniejszy

sposób, gnębiąc ją ciężką pracą i ciągłymi karami. Oddalił ją z domu,
gdzie wykonywała prace lekkie i delikatne, i umieścił w baraku dla naj-
pośledniejszych niewolników. Następnie wyznaczył ją do znojnych robót
na plantacji, polecając rządcy Portugalczykowi, by nie szczędził jej obo­
wiązków i batów. Rządca jednakże, człowiek zacny i jeszcze w sile wieku,
nie miał duszy tak zatwardziałej jak jego pan. Oczarowany wdziękami
niewolnicy, miast pracy i rózeg, obsypywał ją podarkami i pieszczotami,

* Mucama osobista pokojówka (przyp. tłum).

1 4

background image

skutkiem czego Mulatka wydała wkrótce na świat uroczą córeczkę.

Wydarzenie to tak bardzo rozsierdziło k o m a n d o r a , że obrzuciwszy do­

brego i wiernego rządcę stekiem gróźb i obelg, wyrzucił go z hacjendy, a

Mulatkę zadręczał pracą ponad siły i traktował tak okrutnie, że zeszła

z tego świata, zanim jeszcze zdążyła odchować swą maleńką dziecinę.

Pod taką oto złą gwiazdą urodziła się piękna i nieszczęśliwa Isaura.

Jednak jakby w nagrodę za tak wielkie cierpienia, pewna święta kobieta

jak anioł dobroci pochyliła się nad jej kołyską, chroniąc biedne dziecię

pod swymi opiekuńczymi, litościwymi skrzydłami. Żona k o m a n d o r a ,
ona to bowiem była, ujrzała w swej prześlicznej wychowance dar niebios,
zesłany jej na pociechę w strapieniach, jakich przysparzał jej małżonek

swymi bezecnymi wybrykami. Wzniosła więc ku niebu oczy pełne łez
i wdzięczności i przysięgła na duszę nieszczęsnej niewolnicy, że weźmie
na siebie ciężar przyszłości Isaury, obiecując wychować ją i wykształcić

jak własną córkę.

Wypełniła to z pobożną skrupulatnością. Gdy dziewczynka podrosła,

zacna staruszka sama uczyła ją czytania i pisania, szycia i modlitwy.

Później wyszukała jej nauczycieli tańca, muzyki, rysunku, francuskiego

i włoskiego, kupowała jej książki — jednym słowem włożyła wiele
gorliwości w to, by dać dziewczynce najbardziej staranne wychowa­
nie, tak jakby to robiła dla najukochańszego dziecka. U r o d a , wdzięk
i żywa inteligencja Isaury przeszły najśmielsze oczekiwania przybra­
nej matki, która, widząc tak wspaniałe rezultaty swych zabiegów, z każ­
dym dniem więcej znajdowała przyjemności w szlifowaniu tego klej­
notu, który zwykła była nazywać najpiękniejszą ozdobą swych siwych
włosów.

— Niebo nie zechciało dać mi córki z mojej krwi — mawiała — lecz

dało mi w zamian córkę z mojej duszy.

Najbardziej jednak zdumiewało w tej niezwykłej dziewczynce to. że

ani podziw, ani wyjątkowa troska, jakich była przedmiotem, nie uczyniły

jej próżną czy arogancką; bowiem czułość, jaką była otoczona, w niczym

nie zmieniła jej przyrodzonej dobroci i słodyczy serca. Była zawsze
wesoła i miła dla niewolników, uległa zaś i p o k o r n a wobec swych
państwa.

K o m a n d o r nie pochwalał kaprysu swej małżonki, przypisując go

dziwactwom starości.

15

background image

— To czysty obłęd! — zwykł wykrzykiwać z nutką szyderstwa w gło­

sie. — Tracić czas na wychowanie rozpieszczonej strojnisi, która jeszcze
zaleje jej sadła za skórę! Staruszki miewają różne manie: jedne modlą się
całymi dniami, inne zrzędzą od rana do wieczora, inne jeszcze hodują psy
lub kocięta. Tej zachciało się z Mulatki zrobić księżniczkę. P r a w d ę
mówiąc, to trochę zbyt kosztowne, ale w końcu... niech jej wyjdzie na

zdrowie. Przynajmniej wtedy, gdy zabawia się swą pupilką, oszczędza mi
impertynencji i zgryźliwych kazań... A niech tam!

Po ślubie Leoncia cała rodzina powróciła na hacjendę w Campos.

Wówczas to właśnie k o m a n d o r przekazał synowi zarząd majątku,
oświadczając, że jest dość stary, schorowany i zmęczony i chciałby
w spokoju dożyć reszty swych dni, wolny od trosk i obowiązków, do

czego aż n a d t o wystarczy mu renta, jaką dla siebie zachowuje. Przeka­
zawszy hacjendę synowi, przeniósł się do stolicy. Małżonka jego wolała

jednakże pozostać w towarzystwie Leoncia i synowej, na co k o m a n d o r

przystał skwapliwie.

Malwina, mimo swej arystokratycznej dumy, od razu zapałała żywą

sympatią do Isaury, tak prostolinijnej, subtelnej, skromnej i uległej, że
nawet jej wyjątkowa u r o d a i przymioty ducha nie stanęły na przeszko­
dzie, by już przy pierwszym spotkaniu zdobyła przychylność nowej pani.
Stała się też wkrótce nie tylko ulubioną mucamą, ale wręcz nieodstępną
towarzyszką i przyjaciółką Malwiny, która — nawykła do gwaru i roz­
rywek stolicy — zadowolona była niezmiernie z tak miłego towarzystwa
na odludziu, które odtąd miało być jej domem.

— Czemu nie wyzwolicie tej dziewczyny? — spytała swą teściową

któregoś dnia. — Stworzenie tak miłe, inteligentne i d o b r e nie przyszło
na świat po to, by żyć w niewoli.

— Masz słuszność, moja c ó r k o — odpowiedziała dobrotliwie stara

dama. — Ale cóż chcesz... Nie m a m odwagi wypuścić na wolność tej
ptaszyny, w której Bóg zesłał mi pociechę. Długie i nudne godziny
starości wydają się znośniejsze, gdy Isaura jest przy mnie. Zresztą po co
wyzwalać ją, ona tutaj jest wolna. Bardziej wolna niż ja sama, która nie
m a m już w życiu żadnych przyjemności ani też sił na to, by cieszyć się ze

swobody. Chcesz, bym wypuściła z klatki moją maleńką? A jeśli ona
zabłąka się w szerokim świecie i nigdy już nie trafi tu z powrotem? Nie,
nie, moje dziecko. Póki zostało mi życia, chcę mieć ją zawsze blisko

16

background image

siebie. Chcę, żeby była moja i tylko moja. Powiesz sobie pewnie w duchu,

że to starczy egoizm, ale mnie przecież niewiele już życia zostało. Jej

ofiara nie będzie zbyt wielka. Po mojej śmierci będzie wolna, a ja już
zatroszczę się o godziwy spadek dla niej.

I rzeczywiście, d o b r a staruszka po wielekroć próbowała umieścić

w testamencie zapis, który zapewniłby przyszłość jej ukochanej pupilce.
Niestety, wspomagany przez Leoncia k o m a n d o r — to grając na zwłokę,
to znów wynajdując błahe preteksty — zdołał udaremnić spełnienie

najświętszego pragnienia swej małżonki. Aż pewnego dnia zacna pani
zmarła wskutek udaru. Skonała w kilka godzin, ani na chwilę nie
odzyskawszy przytomności na tyle, by mogła wyrazić swą ostatnią
wolę.

Pochylona nad trumną teściowej, Malwina przysięgła otoczyć opieką

nieszczęsną niewolnicę i nie szczędzić dla niej tych starań, jakimi dotąd
tak hojnie darzyła ją nieboszczka.

Isaura długo opłakiwała śmierć tej, która była jej troskliwą i czułą

matką. N a d a l też pozostała niewolnicą. Tym razem nie zacnej i litościwej
pani, lecz panów kapryśnych, rozwiązłych i okrutnych.

background image

ROZDZIAŁ 3

Poznajmy teraz bliżej szwagra Leoncia, Henryka. Był to przystojny

i wytworny młodzieniec lat około dwudziestu, lekkomyślny i próżny
podobnie jak wszyscy młodzi ludzie, zwłaszcza gdy mają szczęście
przyjść na świat w zamożnej rodzinie. Jednakże pomimo owych drob­
nych defektów serce miał dobre, a w duszy wiele godności i szlachet­
ności. Studiował medycynę, a ponieważ był właśnie czas wakacji,
Leoncio zaprosił go, by odwiedził siostrę i spędził z nimi kilka dni na
hacjendzie.

Obaj młodzieńcy przybyli z Campos. dokąd Leoncio udał się na

spotkanie szwagra już w przeddzień jego przyjazdu.

Tuż po ślubie Leoncio, który przedtem rzadko i jedynie na k r ó t k o

zaglądał do rodzinnego domu, zwrócił uwagę na wyjątkową u r o d ę i nie­
porównane wdzięki Isaury. Mimo iż los obdarzył go piękną i wytworną

żoną, nie poślubił jej z miłości, gdyż uczucie to jak dotąd było jego sercu
zupełnie obce. Ożenił się z rozsądku, a ponieważ żona jego była młoda
i ładna, czuł dla niej namiętność z rodzaju tych, które karmiąc się jedynie
przyjemnościami zmysłów, na nich też się kończą. Dopiero przeznacze­
niem nieszczęsnej Isaury było poruszyć do głębi tę cząstkę jego serca,
której jeszcze nie strawiła gorączka rozpusty. Uczuł do niej najbardziej
ślepą i gwałtowną miłość. Miłość ta rosła z każdym dniem, w miarę jak
piętrzyły się na jej drodze nieprzewidziane przeszkody, które na próżno
usiłował przezwyciężyć. Nie odstąpił jednak od swych szaleńczych za­

miarów. W końcu przecież — myślał — Isaura jest jego własnością
i gdyby zawiodły wszelkie sposoby, pozostawała przemoc. Leoncio był

18

background image

bowiem nieodrodnym synem k o m a n d o r a , dziedzicem wszystkich jego
brutalnych i rozwiązłych skłonności.

W drodze do domu, j a k o że myśl jego zawsze krążyła wokół Isaury,

wiele opowiadał o niej swemu szwagrowi, rozwodząc się szczegółowo
nad jej u r o d ą i z jawnym cynizmem zwierzając mu niegodziwe zamiary,

jakie skrywał w sercu. Rozmowa ta niezbyt przypadła do gustu

Henrykowi, który chwilami rumienił się ze wstydu i oburzenia za swą

siostrę, lecz z drugiej strony zapałał żywym pragnieniem poznania
niewolnicy o tak wyjątkowej urodzie.

Nazajutrz po przyjeździe młodzieńców, około godziny ósmej rano,

Isaura — która skończyła właśnie odkurzać meble i porządkować

talon — siadła przy oknie i zaczęła wyszywać, oczekując na przebu­
dzenie państwa, by podać im kawę. Wkrótce nadszedł Leoncio wraz
z Henrykiem. Zatrzymawszy się w drzwiach salonu, poczęli przypa­
trywać się Isaurze, która nie zdając sobie sprawy z ich obecności,
zamyślona, nie przerywała pracy.

— No i jak ci się podoba? — szeptał Leoncio do szwagra. — Czyż

taka niewolnica nie jest nieoszacowanym skarbem? Któż by jej nie wziął
za Andaluzyjkę z Kadyksu lub Neapolitankę?

— Skądże, to coś znacznie lepszego — odrzekł oczarowany Henryk —

to ideał Brazylijki.

— Ależ gdzie tam Brazylijka! Jest stokroć lepsza od nich wszystkich.

Te wdzięki i te szesnaście wiosen u dziewczyny wolnej zawróciłyby
w głowie niejednemu chłopcu z towarzystwa. Twoja siostra nalega, bym

ją wyzwolił, i powołuje się przy tym na wolę mej nieboszczki matki. Ja
jednak nie mam ochoty pozbyć się, ot, tak sobie, tego cennego klejnotu.

S k o r o moja matka miała kaprys wychować ją tak starannie i dać jej
pierwszorzędne wykształcenie, to z pewnością nie po to, by posłać ją
w świat, nie uważasz? Ojciec mój także z pozoru tylko ustąpił błaganiom

jej ojca, biednego Galisyjczyka, który nachodzi nas tu i usiłuje ją

wyzwolić. Ale stary zażądał za nią sumy tak wygórowanej, że sądzę, iż

z tej strony niczego nie muszę się obawiać. Widzisz ją, Henryku, powiedz
więc, czy jest coś, co byłoby warte takiej niewolnicy?

— Istotnie, jest czarująca — odrzekł młodzieniec. — W seraju suł­

tana zostałaby jego ulubioną odaliską. Śmiem jednak zauważyć, drogi
Leoncio — ciągnął, przeszywając szwagra jadowitym spojrzeniem —

19

background image

jako twój przyjaciel i brat twojej żony, że to nieodpowiednie i niezbyt

bezpieczne dla trwałości rodziny, iż w salonie tuż przy boku mej siostry

przebywa niewolnica tak piękna i tak uprzywilejowana.

— Brawo! — przerwał mu Leoncio z drwiną w głosie. — Jak na swoje

lata jesteś już moralistą pierwszej wody! Ale niech cię o to głowa nie boli,

mój chłopcze. Twoja siostra nie miewa podobnych urojeń. Pierwsza
cieszy się, gdy Isaura jest oglądana i podziwiana przez wszystkich. I ma
rację: Isaura jest jak kosztowne cacko, które zawsze powinno stać w sa­
lonie. Zażądasz może, bym kazał przenieść do kuchni moje weneckie
lustra?...

Rozmowę przerwała im Malwina, która nadeszła z głębi domu

radosna i świeża niczym wiosenny poranek.

— Witam panów leniuchów — powiedziała głosem srebrzystym i we­

sołym jak świergot jaskółki. — Raczyliście się w końcu obudzić!

— Jesteś dziś bardzo radosna, moja droga — odpowiedział jej mąż

z uśmiechem. — Czyżbyś znalazła czterolistną koniczynkę?

— Nie znalazłam, ale znajdę. Jestem szczęśliwa i chcę, by dziś w d o m u

było święto dla wszystkich. A to od ciebie zależy, Leoncio, nie mogłam się
więc doczekać, kiedy wstaniesz. Pragnę coś ci powiedzieć. Powinnam
była zrobić to wcześniej, ale radość z przyjazdu tego niewdzięcznika,

mego brata, którego nie widziałam tak dawno, sprawiła, że zapomnia­
łam...

— Ale o co chodzi? Mów, Malwino...
— Czy pamiętasz swą obietnicę, tylekroć mi dawaną, świętą obietnicę,

która d a w n o już powinna być spełniona?... Dziś chcę stanowczo, żądam

jej spełnienia.

— Ach tak?... Cóż to za obietnica? Nie pamiętam...
— Jak ty świetnie udajesz zapominalskiego! Nie przypominasz więc

sobie, że obiecałeś wyzwolić...

— Wiem już, wiem — uciął Leoncio zniecierpliwiony. — Ale czy

musimy rozmawiać o tym teraz? W jej obecności? Po co ma nas sły­

szeć?

— A co w tym złego? Zresztą, niech będzie, jak sobie życzysz —

odpowiedziała młoda pani, ujmując dłoń Leoncia i prowadząc go w głąb
domu. — Chodźmy do środka. Poczekaj tu chwilę, Henryku. Zarządzę,
by p o d a n o kawę.

20

background image

D o p i e r o po nadejściu Malwiny I s a u r a zdała sobie sprawę z obecności

obu mężczyzn, którzy obserwowali ją z daleka, szepcząc na jej temat.

Niewiele jednak słyszała i niczego nie zrozumiała z szybkiej wymiany

zdań między Malwiną i jej mężem. Zaledwie odeszli, Isaura również

podniosła się do wyjścia, lecz Henryk, który pozostał sam, zastąpił jej
drogę.

— Słucham, proszę pana? — odezwała się, spuszczając z p o k o r ą oczy.
— Zaczekaj, dziewuszko, chciałbym powiedzieć ci słówko — odparł

młodzieniec i nie rzekłszy nic więcej, stanął tuż przed nią, pożerając ją
wzrokiem i kontemplując jakby w ekstazie jej cudowną urodę. W obliczu

tej szlachetnej postaci, promieniującej pięknością i anielskim spokojem,

Henryk poczuł się onieśmielony. Isaura także patrzyła na młodzieńca

zaskoczona, niemal sparaliżowana, na próżno czekając, że powie, czego
od niej żąda. W końcu Henryk — zuchwały i próżny jak zawsze — przy­
pomniał sobie, że Isaura, mimo całej swej urody, jest tylko niewolnicą,
i zrozumiał, iż odgrywa rolę dość śmieszną, stojąc tak przed nią w nie-

mym, ekstatycznym wręcz zachwycie. Podszedł więc do niej śmiało
i swobodnie, chwycił ją za rękę i...

— Czarnulko — powiedział — nie wiesz nawet, jak jesteś urocza.

Moja siostra ma rację. Szkoda, by taka ładna dziewczyna była zwykłą

niewolnicą. Gdybyś urodziła się wolna, byłabyś prawdziwą królową

salonów.

— Daruje pan — odrzekła Isaura, uwalniając rękę z uścisku — ale

jeżeli tylko to miał mi pan do powiedzenia, to proszę pozwolić mi odejść.

— Poczekaj jeszcze chwilkę. Nie bądź taka niedobra, nie zrobię ci

krzywdy. O, ileż bym dał za twą wolność, gdybym wraz z nią zyskał twoją

miłość! Zbyt jesteś subtelna i śliczna, byś miała długo pozostać w niewoli.

Z pewnością zjawi się ktoś, kto wyrwie cię stąd. a jeśli masz trafić w obce
ręce, to może już raczej ja, moja Isauro, brat twej pani, zostanę tym, który

z niewolnicy zmieni cię w księżniczkę...

— Och, panic Henryku! — przerwała dziewczyna, zażenowana — nie

wstydzi się pan nadskakiwać niewolnicy własnej siostry? To panu nie
przystoi. Jest tu w okolicy tyle ładnych panien, bardziej niż ja godnych
pańskich zalotów.

— Przysięgam, że jak dotąd nie widziałem żadnej, która mogłaby ci

dorównać. Posłuchaj, I s a u r o : nikt nie znajduje się w lepszej sytuacji niż

background image

ja, by uzyskać dla ciebie wolność. Umiałbym nakłonić Leoncia do twe­

go wyzwolenia, gdyż jeśli się nie mylę, przejrzałem jego zamiary i za­
pewniam cię, że potrafię je udaremnić. To nikczemność, na jaką nie

mogę przystać. Będziesz miała wolność i wszystko, czego zapragniesz:

jedwabie, klejnoty, powozy, niewolników na usługi, a we mnie znaj­

dziesz kochanka wyjątkowego, który zawsze będzie cię kochał i nig­
dy nie porzuci cię dla żadnej kobiety na świecie, żeby nie wiem jak
pięknej i bogatej, bo ty jedna warta jesteś więcej niż one wszystkie razem
wzięte.

— Boże ty mój! — wykrzyknęła Isaura z lekką drwiną. — Tak wiele

wspaniałości mnie przytłacza. Przewróciłoby mi się w głowie. Nic z tego,
mój panie. Proszę zachować swe obietnice dla kogoś, kto bardziej na nie
zasługuje. Ja, jak na razie, zadowolona jestem ze swego losu.

— Isauro! Skąd tyle okrucieństwa?! Posłuchaj... — to mówiąc,

otoczył ramieniem jej szyję.

— Panie Henryku! — krzyknęła, wyrywając się z uścisku — błagam

pana na wszystko, proszę mnie zostawić w spokoju.

Zlituj się, Isauro! — nalegał młodzian, nadal usiłując ją objąć. —

Nie bądź taka nieprzystępna!... Jeden całus, tylko jeden całus i już sobie

idę...

— Jeżeli pan nie przestanie, zacznę krzyczeć. Nawet chwilę nie mogę

popracować w spokoju, by ktoś nie przeszkodził mi deklaracjami,
których nie przystoi mi słuchać.

— Och, jacyż to jesteśmy wyniośli! — wykrzyknął Henryk, nieco już

rozdrażniony oporem — niczego jej nie brak! Nawet zachowuje się tak

pogardliwie, jakby była wielką d a m ą ! Nie dąsaj się tak, moja królewno...

— Dosyć już, proszę pana! — krzyknęła niewolnica u szczytu znie­

cierpliwienia — jakby mało mi było pana Leoncia!... T e r a z jeszcze i pan
na dodatek.

— Co?! Jak?! Co ty mówisz?! Leoncio także?! O, słusznie odgadło

moje serce!... Co za hańba! Dla niego zapewne bardziej jesteś wyrozu­
miała, czyż nie tak?

— Tak s a m o jak dla pana.
— Nie wątpię, Isauro. Wierność, jaką winna jesteś swej pani, która

tak cię ceni, nie pozwala ci słuchać podszeptów tego wykolejeńca... Ale ze
mną to całkiem inna sprawa. Jaki masz powód, by być tak okrutną?

22

background image

— Ja okrutna dla swych państwa! Na miłość boską, błagam pana,

niech pan nie drwi tak bezlitośnie z nieszczęsnej niewolnicy.

— Nie, nie drwię... Posłuchaj, Isauro! — wykrzyknął Henryk, usi­

łując wziąć ją w objęcia i skraść całusa.

— Brawo!... Wspaniale! — rozległ się w salonie donośny głos,

któremu towarzyszył wybuch sardonicznego śmiechu.

Henryk odwrócił się spłoszony. Całe jego miłosne uniesienie zostało

zmrożone jakby lodowatym podmuchem.

W drzwiach stał Leoncio, który wziąwszy się pod boki mierzył go

obleżywym i szyderczym spojrzeniem.

— Brawo! Znakomicie, mój panie szwagrze! — ciągnął Leoncio tym

samym tonem. — Pięknie pan wprowadza w życie swe moralne nauki...
nagabując moje niewolnice! Cóż za galanteria! Cóż za szacunek dla

domu własnej siostry!

— A, przeklęty natręt! — mruknął do siebie Henryk ze złością.

Pierwszym jego o d r u c h e m było rzucić się na szwagra z zaciśniętymi

pięściami i odpowiedzieć ciosem na bezczelne drwiny. Zreflektowawszy
się jednak uczuł, że najkorzystniej będzie, gdy zaatakuje przeciwnika

jego własną bronią: szyderstwem. Okoliczności bowiem sprzyjały roze­

graniu sprawy ostatecznie i zwycięsko. O p a n o w a ł się więc, po czym rzekł
z uśmiechem wyniosłej pogardy:

— Ach, wybacz, szwagrze! Nie wiedziałem, że swego kosztownego

cacka strzeżesz tak pilnie dzień i noc. Myślę, że droższe jest ci niż honor
twego d o m u i twej małżonki. Moja nieszczęśliwa siostra! Jest tak naiwna.

Dziwne jednak, że przez tak długi czas nie zorientowała się, jakiego

wspaniałego ma męża!...

Co chcesz przez to powiedzieć, smarkaczu? — k r z y k n ą ł Leoncio

z groźbą w głosie. — Powtórz, co chcesz przez to powiedzieć?

— Tylko to, co pan przed chwilą usłyszał — odparł Henryk sta­

nowczo. — I niech pan będzie pewien, że pana niegodne postępowanie nie
pozostanie długo w ukryciu przed oczami mej siostry.

— Jakie postępowanie? Co ty bredzisz, Henryku?
— P a n udaje, że nie rozumie? Myśli pan, że nie wiem o wszystkim?

A więc do widzenia, panie Leoncio. Opuszczam pana, bo byłoby dla mnie
wysoce niesmaczne i śmieszne sprzeczać się z panem o miłość byłe
niewolnicy.

2 3

background image

— Czekaj, Henryku... Posłuchaj...

— Nie, nie. Nic więcej nie m a m panu do powiedzenia. Żegnam! —

powiedział Henryk i odszedł pośpiesznie.

Leoncio był zdruzgotany i po tysiąckroć żałował, że tak nierozsądnie

sprowokował lekkomyślnego młodzieńca.

Nie przypuszczał dotąd, by jego szwagier wiedział o namiętności, jaką

czuł do Isaury, i o wysiłkach, które podejmował dla przezwyciężenia jej
obojętności. Prawda, że mówił z nim o tym bez osłonek, jednak słowa
owe, wypowiedziane, jak to między młodymi ludźmi, tonem rubasznego

żartu, nie mogły stanowić dla Henryka wystarczającej podstawy do

oskarżenia go wobec żony. Z pewnością dziewczyna wygadała się
z czymś, co sprawiło, że Henryk zawrzał gniewem przeciw obojgu.
Leoncia niewiele obchodziło zakłócenie spokoju w rodzinie, za to do

szaleństwa rozwścieczała go możliwość udaremnienia jego przewrot­
nych zamiarów wobec ślicznej niewolnicy.

„Przekleństwo — mówił sobie w duchu — ten postrzeleniec zdolny

jest pokrzyżować wszystkie moje plany. Jeżeli rzeczywiście coś wie, a tak

się wydaje, nie zawaha się donieść o wszystkim Malwinie..."

Kilka chwil jeszcze stał Leoncio bez ruchu, ponury, zasępiony, z duszą

szarpaną straszliwym niepokojem. Wtem wzrok jego, błądzący po
salonie, napotkał Isaurę, która w chwili gdy tylko się pojawił, drżąca
i niemal bez tchu, pospiesznie ukryła się gdzieś w kącie pokoju. Stamtąd,
w cichej udręce, śledziła sprzeczkę obu młodzieńców niczym raniona
łania słuchająca ryku dwóch tygrysów, które walczą o łup. Żałowała
w głębi duszy i wyrzucała sobie niedyskretne słowa, jakie nieopatrznie
wymknęły się z jej ust. Jej nierozsądek miał stać się przyczyną godnego

pożałowania rozłamu w rodzinie, rozłamu, którego — w ostatecznym
rozrachunku — ona sama padnie ofiarą. Kłótnia obu mężczyzn p o d o b n a
była zderzeniu dwóch burzowych chmur, które ścierają się, potem wiszą
chwilę naprzeciw siebie, aż wreszcie odpłyną każda w swoją stronę, gdy
tymczasem grom wydarty z ich łona ugodzi celnie nieszczęsną niewol­
nicę.

background image

ROZDZIAŁ 4

— A, jesteś tu jeszcze? To dobrze. — Powiedział Leoncio i zmie­

rzył złym spojrzeniem Isaurę, która drżąca i zmieszana nie śmiała
opuścić kącika, gdzie się schroniła, śląc ku niebu tysiączne prośby

aby pan jej nie spostrzegł ani nie przypomniał sobie o niej w tym
momencie.

— Isauro — mówił dalej — jak widzę, w miłostkach zabrnęłaś już

dość daleko... Słuchałaś słodkich słówek tego młodzieniaszka...

— Tak samo jak wysłuchuję pańskich, proszę pana, i nic nie mogę na

to poradzić. Niewolnica, która ośmieliłaby się rzucać miłosne spojrzenia
na swych panów, zasłużyłaby na surową karę.

— Powiedziałaś coś temu nicponiowi, Isauro?
— Ja?! — zaprzeczyła gwałtownie niewolnica. — Ja, która w niczym

nie umiałabym obrazić ani mego pana, ani jego...

— Zważ dobrze, co mówisz, Isauro, i bacz, czy nie usiłujesz mnie

oszukać. Nic mu o mnie nie powiedziałaś?

— Nic.
— Przysięgasz?
— Przysięgam — wyjąkała Isaura.
— Ach, Isauro, Isauro... uważaj! Jeśli dotąd znosiłem cierpliwie twą

pogardę i niechęć, to teraz nie m a m zamiaru tolerować, byś w mym
własnym domu, i nieledwie w mej obecności, słuchała cudzych umizgów,
a tym bardziej rozpowiadała o tym, co się tutaj dzieje. S k o r o nie chcesz
mojej miłości, unikaj przynajmniej mej nienawiści.

— Daruje pan, ale jaką winę ponoszę za to, że mnie prześladują?

2 5

background image

— Masz trochę racji. Widzę, że będę zmuszony oddalić cię z d o m u

i ukryć przed ludzkim wzrokiem i pożądliwością.

— Dlaczego, proszę pana?
— Dość. Nie mogę cię teraz słuchać, I s a u r o . Nie przystoi, by nas tu

spotkano, gdy rozmawiamy na osobności. Wysłucham cię kiedy indziej.

— Nie mogę dopuścić, by ten wichrzyciel skłócił mnie z Malwiną —

mówił do siebie Leoncio odchodząc. — Ty psie! Przeklęta niech będzie
chwila, w której przestąpiłeś progi mego d o m u !

„Oby Bóg sprawił, by to «kiedy indziej» nigdy nie n a d e s z ł o ! " —

westchnęła w d u c h u zasmucona dziewczyna widząc, że jej pan odchodzi.

Z lękiem i śmiertelnym niepokojem przyjmowała c o r a z bardziej

natarczywe nagabywania Leoncia, lecz nie potrafiła znaleźć sposobu,

żeby mu się przeciwstawić. Zdecydowana opierać się aż do śmierci
wspomniała los swej nieszczęsnej matki, której smutną historię znała
dobrze, gdyż słyszała ją z ust kilku starych niewolników, opowiedzianą
w sekrecie i z wielkim strachem. Przyszłość malowała się przed jej
oczami w czarnych i złowrogich barwach.

Jedyne, co przychodziło jej na myśl, to odkryć wszystko Malwinie.

Tylko tak mogłaby położyć kres zuchwalstwom jej małżonka i uniknąć

przyszłych nieszczęść. Lecz Isaura zbyt kochała swą m ł o d ą panią, by

ośmielić się na podobny krok, który pogrążyłby jej duszę w otchłań

smutku i goryczy, niszcząc na zawsze słodkie złudzenia, w jakich żyła.

Wolałaby raczej, jak jej matka, paść ofiarą najokrutniejszych prześla­

dowań, niż sprawić, by niebo n a d głową jej drogiej pani zasnuły
złowieszcze chmury.

Ojciec Isaury, jedyna prócz Malwiny istota na świecie, która inte­

resowała się jej losem, biedny i prosty najemnik, nie był w stanie, obronić

jej przed prześladowaniem i gwałtem, jakie jej groziły. Znalazłszy się

w sytuacji bez wyjścia, Isaura potrafiła jedynie płakać w ukryciu nad
swym nieszczęściem i wznosić prośby ku niebu, gdyż tylko o n o mogło
uleczyć jej ból.

Zrozumiały przeto był ów bolesny i pełen lęku ton jej ulubionej

piosenki. Malwina myliła się, przypisując ten smutek miłosnej namiętno­
ści. Isaura zachowała dotąd serce czyste, nie skażone ziemskim uczuciem.
O ileż więcej współczucia miałaby dla niej d o b r a i wrażliwa pani, gdyby
mogła odgadnąć prawdziwą przyczynę troski, która nękała jej duszę.

background image

R O Z D Z I A Ł 5

Ocknąwszy się z bolesnej i gorzkiej zadumy, podniosła bębenek do

haftów. Pragnęła uciec z salonu, zdecydowana schować się w najtajniej­

szym zakątku domu lub zaszyć w jednej z kryjówek sadu. Miała nadzieję
uniknąć w ten sposób powtórzenia się scen tak nieprzyzwoitych i hań­
biących jak ta, przez którą właśnie przeszła. Zaledwie jednak uczyniła
kilka kroków, zatrzymał ją widok dziwacznej postaci, która stanęła
w progu salonu.

Było to monstrum przypominające człowieka, potworny homunku-

lus o wielkiej głowie spoczywającej na ogromnym tułowiu, o rachitycz­
nych, pałąkowatych nogach, owłosiony jak niedźwiedź, a szkaradny

jak małpa. P o d o b n y był owym pokracznym karłom, które stanowiły

nieodłączną część orszaku wielkich władców Średniowiecza, służąc
uciesze królów i d w o r a k ó w . N a t u r a zapomniała dać mu szyję, tak że
nieforemna głowa wyrastała wprost z ogromnego garbu, który ota-
czał ją na kształt kaptura. Przy czym wyraziste rysy jego twarzy nie
były nieregularne ani odpychające, a malowało się w nich wiele roz­
sądku, pokory i dobroci. Isaura zapewne wydałaby okrzyk przeraże­
nia, gdyby od dawna już nie przywykła do widoku tej dziwacznej fi­
gury. Był to, ni mniej, ni więcej, pan Belchior — wyspiarz — który
od wielu lat, b a r d z o godnie i sumiennie mimo swej groteskowej po­
wierzchowności, pełnił na hacjendzie obowiązki ogrodnika. Zdawałoby
się, że kwiaty, będące naturalnym symbolem wszystkiego co piękne,
czyste i delikatne, powinny mieć opiekuna mniej pokracznego i odraża­

jącego. Zechciał wszakże los lub też kaprys pana domu ustanowić ów

background image

kontrast, być może po to, by kosztem brzydoty ogrodnika uwydatnić
piękno roślin.

Belchior w jednej ręce ściskał wielki słomiany kapelusz, zamiatając

nim podłogę, w drugiej zaś dzierżył nie bukiet, lecz ogromne naręcze
najróżniejszych kwiatów, którymi usiłował przesłonić swą pozbawio­
ną wdzięku postać. Przypominał jeden z owych fajansowych wazonów
o fantastycznych i groteskowych kształtach, jakimi przyozdabia się
kredensy i komódki.

„Boże, ratuj — westchnęła w duchu Isaura, gdy wzrok jej padł na

ogrodnika. — Co za los! Teraz jeszcze i to na dodatek... Ten przynaj­
mniej jest do zniesienia. Inni mnie dręczą, ten czasami rozśmiesza."

— Miło mi pana widzieć, panie Belchior. Czegóż pan sobie życzy?
— Panienko I s a u r o . ja... ja... przychodzę... — wymamrotał ogrodnik.
— Panienka! Ja i panienka! Czy także i pan zamierza kpić ze mnie.

panie Belchior?

— Ja, kpić z pani?... Nie byłbym zdolny! Oby mój język pokąsało

robactwo, gdybym miał uchybić godności pani należnej! Przyszedłem
ofiarować pani te kwiatuszki, chociaż pani sama jest jak kwiatuszek...

— Co też pan mówi. panie Belchior!... Znów zwraca się pan do mnie

przez „pani". Jeżeli będzie się pan upierał przy swoim, pogniewam się
i nie przyjmę pańskich kwiatuszków... Jestem Isaura, niewolnica pani

Malwiny, słyszy pan, panie Beichior?!

— Tam do licha! Jest pani władczynią tego oto serca, a ja, moja

dzieweczko, uważałbym się za szczęśliwca, gdybym mógł całować twe

stopy. Posłuchaj, Isauro...

— Jeszcze lepiej! Zresztą, proszę bardzo. Niech mnie pan nazywa,

jak chce...

— Posłuchaj, I s a u r o . Jestem tylko prostym ogrodnikiem, to prawda

ale potrafię pracować i trzosik mój nie jest pusty. Uskładałem już z górą
pół tysiąca cruzados. Jeśli pokochasz mnie, jak ja cię kocham, kupię ci
wolność i ożenię się z tobą. Zrozum, że nie jesteś stworzona, by żyć tutaj

j a k o niewolnica.

— Wdzięczna jestem niezmiernie za d o b r e chęci, ale traci pan czas,

panie Belchior. Moi państwo nie wyzwolą mnie za żadne pieniądze.

— Ach, to nie może być! A to podłość!... Trzymać w więzieniu

królową piękności!... Ale to nic Isauro, wolę być niewolnikiem niewol-

2 8

background image

nicy takiej jak ty, niż panem panów stu tysięcy niewolników. Isauro!

Nie masz pojęcia, jak ja cię kocham. Zawsze kiedy podlewam swoje

kwiatuszki, myślę o tobie z tęsknotą.

— Czyżby? Och, cóż to musi być za miłość!
— I s a u r o — ciągnął Belchior, padając na kolana — zmiłuj się nad

twym nieszczęsnym niewolnikiem...

— Proszę wstać! Proszę wstać! — przerwała Isaura zniecierpliwio­

na — ładnie bym wyglądała, gdyby państwo nadeszli i zastali tu pana
odgrywającego te komedie! Nie słyszy pan, co mówię?! A oto i oni! Ach,
panie Belchior!...

W rzeczy samej, z jednych drzwi przyglądał im się Leoncio, z drugich

zaś Henryk z Malwiną.

Henryk, porywczy i nierozważny jak zwykle, wypadłszy z salonu po

pamiętnej sprzeczce, rozeźlony na szwagra, udał się wprost do jadalni,
gdzie Malwina przygotowywała p o r a n n ą kawę, i wyładował przed nią
cały swój gniew. Wyrzekł przy tym wiele słów nieroztropnych, które
w duszy młodej kobiety posiały ziarno zwątpienia i niepokoju.

— Ten twój mąż, Malwino, to po prostu nędzny łajdak — rzekł kipiąc

z irytacji.

— Co ty opowiadasz, Henryku!? Co on ci takiego zrobił? — spytała

młoda kobieta wystraszona jego wybuchem.

— Żal mi cię, siostrzyczko... Gdybyś wiedziała... Co za hańba!
— Jesteś niezdrów, Henryku!... O co chodzi?
— Dałby Bóg, abyś nigdy się nie dowiedziała!... co za podłość!
— Co się stało, Henryku? Mów, cokolwiek by to było! — wykrzyk­

nęła Malwina, pobladła, bez tchu, u szczytu udręki.

— Co ci jest? Nie przejmuj się tak, siostrzyczko — odrzekł Henryk,

żałując w tej chwili szalonych słów, które mu się wyrwały. Zbyt późno
zrozumiał, jak smutną i pożałowania godną grał rolę, stając się
zwiastunem niezgody między dwojgiem małżonków, którzy dotąd żyli

w najdoskonalszej harmonii. Zbyt późno i na próżno starał się załagodzić

skutki swej zgubnej niedyskrecji. — Nie bój się, Malwino — ciągnął
usiłując się uśmiechnąć — twój mąż jest ogromnie uparty i zawzięty, to
wszystko. Nie myślisz chyba, że chcemy się pojedynkować?

— Nie, ale przyszedłeś wzburzony, z dzikim wzrokiem, i wyglądałeś

jak...

background image

— Jak? Czyż mnie nie znasz? Zawsze byłem taki. Z p o w o d u

drobnostki zapalam się, ale to słomiany ogień.

— Jednak narobiłeś mi strachu!...
— Biedactwo... Wypij to — powiedział Henryk, podając jej filiżankę

kawy. — To najlepsza rzecz na ukojenie nerwów.

Malwina starała się uspokoić, ale słowa brata zapadły jej głęboko

w serce, jak ukąszenie żmii pozostawiające na dnie jad podejrzeń.

Wejście Leoncia, który nadchodził z salonu, położyło kres całemu

zajściu. Wszyscy troje w pośpiechu i milczeniu wypili kawę; nie ufali już
sobie nawzajem i patrzyli na siebie podejrzliwie. Tak to w jednej chwili
niezgoda wkradła się w łono tej małej rodziny, do niedawna szczęśliwej,
zgodnej i spokojnej. Wypiwszy kawę rozeszli się. Wszyscy jednak, jakby
wiedzeni tym samym impulsem, skierowali swe kroki do salonu. Henryk
i Malwina wziąwszy się pod ręce przeszli przez wielki hall wejściowy,

Leoncio zaś, samotnie, przez przyległe do bawialni pokoje. Udali się tam

instynktownie, gdyż to właśnie w salonie znajdowało się owo fatalne

jabłko, samo w sobie przecież jakże niewinne, które miało się stać

przyczyną rozbicia i upadku świeżo założonej rodziny.

Przybyli w samą porę, by ujrzeć zakończenie groteskowej sceny, jaką

Belchior odgrywał u stóp Isaury. Dodajmy, że Leoncio szpiegujący ich

zza uchylonej kotary alkowy, nie mógł widzieć Henryka i Malwiny,
którzy zatrzymali się w hallu, przy drzwiach wejściowych.

— Ho, ho! — wykrzyknął Leoncio. w chwili gdy Belchior padł do nóg

Isaury. — Coś mi się zdaje, że mam w domu bożyszcze, przed którym

wszyscy rzucają się na kolana i składają hołdy! Nawet mój ogrodnik!

Hola, panie Belchior, ładne rzeczy! Proszę nie przerywać farsy. Jest

całkiem niezła... Ale ten akurat kwiat nie potrzebuje pańskich starań,
zrozumiano, panie Belchior?!

— Niech mi pan wybaczy, proszę pana — wybełkotał ogrodnik

prostując się, zmieszany i drżący — przyniosłem kwiatuszki do wazo­
nów.

— I wręcza je pan na kolanach... To ci galant! Oświadczam, że

wyrzucę pana na zbity łeb, dwoma kopniakami w ten garb, jeżeli nadal
będzie pan grał zalotnika!

Zażenowany i oszołomiony Belchior, zataczając się i obijając o krze­

sła, odszedł szukając na oślep drzwi.

30

background image

— Isauro! O, moja I s a u r o ! — wykrzyknął Leoncio wychodząc

z alkowy i zbliżając się z otwartymi ramionami do dziewczyny. Głos jego,
dotąd tak szorstki i twardy, brzmiał miękko i czule.

Ostre i bolesne „ a c h ! " rozległo się w salonie i sprawiło, że stanął

w miejscu osłupiały. W drzwiach ujrzał Malwinę, która blada osunęła się
bezwładnie w ramiona brata, skrywszy czoło na jego piersi.

— Ach, braciszku! — krzyknęła wróciwszy do przytomności — teraz

zrozumiałam, o czym mówiłeś tak niedawno.

I przyciskając jedną dłoń do serca, które zdawało się pękać z bólu,

drugą zaś ocierając łzy, lejące się obficie z jej pięknych oczu, wybiegła do

swego pokoju.

Leoncio, zbity z tropu tym przykrym zajściem, wzburzony i podnieco­

ny, krążył po opustoszałym salonie, wściekły na swego niefrasobliwego
szwagra, którego winił za fatalne wydarzenia owego ranka, grożące
pokrzyżowaniem wszystkich jego planów względem Isaury, i przemyśli-
wał nad sposobami wybrnięcia z trudności, w jakie został uwikłany.

Isaura, odparłszy w ciągu niespełna godziny trzy kolejne ataki na swą

niewinność, oszołomiona, zmieszana, pełna lęku, i wstydu, pobiegła
ukryć się wśród drzew pomarańczy jak osaczone zwierzę, które słyszy
zażarte ujadanie psów idących jego śladem.

Henryk, do głębi oburzony na szwagra, nie chciał widzieć go na oczy;

wziął więc strzelbę i wyszedł, zdecydowany spędzić cały dzień tropiąc po
zaroślach ptactwo. Postanowił też nieodwołalnie odjechać do stolicy
nazajutrz o świcie.

Niewolnicy zdumieli się, gdy w porze obiadu zastali pana siedzącego

samotnie przy stole. Leoncio polecił przywołać Malwinę, lecz ta, pod
pozorem chwilowej niedyspozycji, nie chciała opuścić swego pokoju, na
co Leoncio zareagował wybuchem brutalnej wściekłości. Omal nie
zrzucił ze stołu obrusa, zastawy i potraw. Zerwał się, by odszukać i pobić
zuchwałego i nierozważnego młodzieńca, który w tak złą godzinę wszedł
pod jego dach, by zakłócić spokój domowego ogniska. Powstrzymał się.

jednak w porę i ochłonąwszy nieco, zrozumiał, że najlepiej będzie nie dać

się s p r o w o k o w a ć i z największą obojętnością i pogardą stawić czoło
dąsom małżonki i gniewowi szwagra. Doskonale też zdawał sobie spra­
wę z tego, iż niezwykle t r u d n o byłoby mu ukrywać nadal swe niecne
postępki przed oczami żony. Niezdolny wszakże do uznania swych

31

background image

błędów i błagania o przebaczenie, postanowił przed burzą, jaka zbierała

się nad jego głową, osłonić się tarczą chłodnego cynizmu. Skłaniały go
ku temu tak jego wrodzona ambicja, jak i niskie mniemanie o kobietach,
w których nie uznawał ani honoru, ani godności.

Po obiedzie osiodłał konia, objechał plantacje i pola kawowe, co czynił

niezwykle rzadko, a gdy słońce poczęło chylić się ku zachodowi, wrócił
do domu odprężony, zjadł ze smakiem kolację, po czym przeszedł do

salonu, gdzie wyciągnąwszy się na miękkiej, świeżo zasłanej sofie, naj­
spokojniej w świecie zapalił hawańskie cygaro.

Tymczasem Henryk powrócił z myśliwskiej wycieczki. Przebiegł na

próżno cały dom w poszukiwaniu siostry, znalazł ją wreszcie zamkniętą
na klucz w sypialni, bladą, z zaczerwienionymi oczami i powiekami
zapuchniętymi od płaczu.

— Gdzie się podziewałeś, Henryku? Tak cię potrzebowałam! —

krzyknęła na widok brata. — Co to za dziwne zwyczaje, by pozostawiać
ludzi w samotności?

— W samotności? Czyż dotychczas nie żyłaś tu beze mnie, w to­

warzystwie twego kochającego mężulka?

— Nie wspominaj mi o tym człowieku... Byłam zaślepiona. Teraz

widzę, że byłam straszliwie samotna u boku tego łajdaka.

— Lepiej, że na własne oczy przekonałaś się o tym, czego nie miałem

odwagi ci powiedzieć. A więc? Co zamierzasz?

— Co zamierzam? Z a r a z zobaczysz. Gdzie on jest? Widziałeś go?
— Jeśli się nie mylę, leży na sofie w salonie.
— Dobrze więc, Henryku, chodź tam ze mną.
— Czemu nie pójdziesz sama? Oszczędź mi przykrości spotkania

z tym człowiekiem.

— Nie, nie! Wolę, byś poszedł ze mną. Po to na ciebie czekałam.

Muszę mieć kogoś, kto mnie obroni i doda otuchy. Nawet teraz jeszcze

się go boję.

— Ach, rozumiem! Chcesz mieć we mnie straż przyboczną, żeby

porządnie wyłajać tego birbanta. Dobrze więc, uzbroję się w cierpliwość
i zobaczymy, czy ten tchórz ośmieli się ciebie obrazić. Chodźmy!

background image

ROZDZIAŁ 6

— Panie Leoncio — rzekła Malwina podchodząc do sofy, na której

leżał jej mąż — chciałabym zamienić z panem parę słów, jeśli nie ma pan
nic przeciwko temu.

— Jestem zawsze na twe rozkazy, Malwino, kochanie — odparł,

podnosząc się lekko, uśmiechnięty, jakby wcale nie zauważył uroczy­
stego tonu, jakim przemawiała Malwina — czego sobie życzysz?

— Pragnę oświadczyć panu — odezwała się młoda kobieta surowo,

czyniąc próżne wysiłki, by nadać swej urodziwej i miłej twarzyczce
groźny wygląd — pragnę oświadczyć panu, że pan mnie obraża i zdradza
w mym własnym domu, i to w sposób wyjątkowo niegodny...

— Boże święty! Co ty wygadujesz, moja droga?! Mów jaśniej, nic nie

rozumiem...

— Niech pan nie udaje zaskoczonego. Zna pan doskonale powód mej

niechęci. Powinnam była wcześniej spostrzec pana haniebne postępo­
wanie. Od dawna już zmienił się pański do mnie stosunek; traktuje mnie
pan tak chłodno i obojętnie...

— Och, serce moje, chciałabyś może, by miesiąc miodowy trwał

wiecznie? To by było okropnie m o n o t o n n e i prozaiczne...

— Masz jeszcze czelność drwić, nędzniku!? — krzyknęła Malwina.

Na twarz wystąpił jej rumieniec gniewu, a oczy zapłonęły oburzeniem.

— Och, nie złość się tak, Malwino... żartuję przecież — rzekł Leoncio,

usiłując wziąć ją za rękę.

— Wspaniała okazja do żartów! Proszę mnie zostawić! Co za hańba!

Co za wstyd dla nas obojga!

3 Niewolnica Isaura 33

background image

— Może jednak w końcu wyjaśnisz mi, o co chodzi?
— Nie m a m nic do wyjaśniania. Pan mnie doskonale rozumie. Mogę

tylko żądać...

— Żądaj więc, Malwino.
— Proszę podjąć jakąś decyzję w sprawie niewolnicy, przed którą tak

nikczemnie zgina pan kolana. Proszę ją wyzwolić, sprzedać... niech pan
zresztą zrobi, co pan chce. Albo ona, albo ja musimy na zawsze opuścić
ten dom. I to jeszcze dziś. Proszę wybierać między nami dwiema.

— Dziś!?
— I to natychmiast.
— Jesteś bardzo wymagająca i niesprawiedliwa dla mnie, Malwino —

rzekł Leoncio po chwili wahania — wiesz dobrze, że jest moim życzeniem

wyzwolić Isaurę. Ale czyż zależy to tylko ode mnie? To sprawa mego
ojca, nie moja.

— Cóż za żałosny wybieg! Pański ojciec przekazał był już panu

majątek i niewolników. Zaakceptuje wszystko, co pan uczyni. Lecz jeśli
przypadkiem woli pan ją niż mnie...

— Malwino! To potwarz!
— Cóż... Ostatecznie, proszę jednak uczynić coś z tą dziewczyną, jeśli

nie chce pan wygnać mnie na zawsze ze swego domu. Co do mnie, ani
chwili dłużej nie będę trzymać jej na służbie. Jest za ładna na mucamę.

— A nie mówiłem panu, panie Leoncio? — wtrącił Henryk, który

mając już dość roli niemego świadka postanowił również włączyć się do
sporu. — Widzi pan? O t o skutki kolekcjonowania kosztownych salo­
nowych cacek.

— Te cacka nie byłyby tak niebezpiecznie, gdyby nie podli intryganci,

którzy nie wahają się burzyć spokoju w cudzych domach, by osiągnąć

swe łajdackie cele.

— Tego już za wiele, mój panie! Chciał pan raczej powiedzieć: by

udaremnić panu przeniesienie tego ślicznego cacka z salonu do alkowy.
Czy to jasne? Skandal zauważono by prędzej czy później. Nie mam też
obowiązku patrzeć z założonymi rękami na hańbę mojej siostry.

— Panie Henryku! — ryknął Leoncio ruszając groźnie ku niemu.
— Dość tego, panowie! — krzyknęła Malwina, rozdzielając obu

mężczyzn — wszelkie awantury z takiego p o w o d u niczego nie rozwiążą,
a przynoszą ujmę nam wszystkim. Powiedziałam już Leonciowi wszy-

34

background image

stko, co miałam do powiedzenia. Niech teraz on decyduje. Niech zrobi,
co uważa za stosowne. Jeśli zechce postąpić jak człowiek honoru, ma

jeszcze na to czas. Jeśli nie, mnie to pozostaw, Henryku, a ja już okażę mu

pogardę, jakiej jest godzien.

— Och, Malwino! Jestem gotów uczynić wszystko, by cię zadowolić

i uspokoić. Powinnaś jednak wiedzieć, że nie mogę spełnić twego żąda­
nia nie porozumiawszy się wpierw z ojcem. Trzeba ci także wiedzieć, że
ojciec nie ma najmniejszej ochoty wyzwolić Isaury. I to tak dalece, że

aby uwolnić się od natręctw jej ojca, który z kolei chce ją wyzwolić za
wszelką cenę. zażądał sumy tak wygórowanej, że jest prawie niemożliwe,
by ten biedak zdołał ją zebrać.

— Czy można?... Za pozwoleniem... — ozwał się na stopniach ganku

donośny głos.

— Proszę wejść — odkrzyknął Leoncio, dziękując niebu, że zsyłało

mu tę wizytę a k u r a t w porę. by przerwać niesmaczną sprzeczkę i uwolnić
go z opresji:

Tymczasem nie było powodów do radości. Gościem okazał się

bowiem Miguel. dawny rządca hacjendy, rodzic Isaury, ten sam. który
niegdyś został tak grubiańsko potraktowany przez ojca Leoncia.

Syn zaś, j a k o że nie znał go jeszcze, przyjął go uprzejmie.
— Zechce pan spocząć — powiedział — czemu zawdzięczam pańską

wizytę?

— Dziękuję — odparł gość, skłoniwszy się z szacunkiem Henrykowi

i Malwinie — czy mam przyjemność z panem Leonciem?

— Do usług.
— Doskonale! Pod nieobecność pańskiego ojca zmuszony jestem

zwrócić się do pana. Moja sprawa jest prosta i myślę, że mogę
przedstawić ją w obecności tych państwa, którzy zapewne należą do
rodziny...

— Oczywiście. Między nami nie ma sekretów.
— Oto, z czym przychodzę, proszę pana — powiedział Miguel,

wyjmując z kieszeni surduta pugilares i wręczając go Leonciowi -

zechce pan zajrzeć do środka. Znajdzie tam pan sumę, jakiej ojciec pański
zażądał za jedną ze swych niewolnic. Nazywa się Isaura.

Leoncio zbladł, wziął machinalnie pugilares i chwilę milczał, błądząc

oczyma po suficie.

3 5

background image

— Z tego, co widzę — rzekł w końcu — pan musi być ojcem... tym,

o którym mówi się, że jest ojcem rzeczonej niewolnicy. Pan... Nie
pamiętam, jak godność?...

— Miguel, sługa wielmożnego pana.

— Ach, tak, tak! Pan Miguel... Cieszę się niezmiernie, że zdołał pan

zgromadzić środki na wyzwolenie tej dziewczyny. Ze wszech miar godna

jest tego poświęcenia.

Podczas gdy Leoncio wyjmuje zawartość pugilaresu i przelicza raz

i drugi, bardzo powoli, banknot po banknocie, raczej by zyskać na czasie
i zastanowić się, co powinien uczynić w tych okolicznościach, niż
sprawdzić rzetelność sumy, my skorzystajmy z okazji i przypatrzmy się
postaci dobrego i szlachetnego Portugalczyka, ojca naszej bohaterki,
o którym mówiliśmy dotychczas bardzo niewiele.

Był to człowiek więcej niż pięćdziesięcioletni. Z jego uczciwej twarzy

biła szczerość, prostota i lojalność.

Ubrany był skromnie, lecz starannie i schludnie. Ze sposobu bycia

i prowadzenia rozmowy znać było, iż człowiek ów nie przybył do Bra­
zylii, jak większość jego rodaków, opanowany żądzą zdobycia bogactw.
Zachowywał się i rozmawiał jak osoba bywała w świecie i starannie
wykształcona. W rzeczy samej, Miguel pochodził ze szlachetnej i uczci­
wej rodziny miguelistów*, zmuszonej ongi wyemigrować do Brazylii.
Rodzice jego padli ofiarą prześladowań politycznych i zmarli nie po­

zostawiwszy spadku synowi. Osierocony w osiemnastym roku życia,
samotny, bez majątku ni protekcji, musiał żyć z pracy własnych rąk. Jako
syn rolnika wybrał pracę w ogrodnictwie i wykonywał ją z dużym
znawstwem i zamiłowaniem.

Ojciec Leoncia, poznawszy go, umiał docenić jego wartość i zatrudnił

na niezwykle korzystnych warunkach j a k o rządcę hacjendy. Miguel,
szanowany i lubiany przez wszystkich, służył u niego wiele lat, aż do
chwili gdy przytrafiła mu się owa znana nam dobrze, fatalna w skutkach,
lecz jakże uprawiedliwiona słabość, z powodu której został bezceremo­
nialnie wyrzucony przez swego pryncypała. Miguel powziął do niego

głęboką urazę, nie tyle z powodu osobistej zniewagi, ile krzywdy wy-

* M i g u e l i ś c i — stronnicy D O M Miguela, syna Dom Joao VI ( 1 8 0 2 - 1 8 6 6 ) . dwu­

krotnie wygnanego z kraju (przyp. tłum.).

3 6

background image

rządzonej dwóm nieszczęśliwym istotom, których nie było mu dane
uchronić przed gniewem złego i brutalnego pana. Pozostała mu jedynie
rezygnacja. Na szczęście nie brakło mu pracy ani schronienia w są­
siednich majątkach. Orientując się, ile jest wart, plantatorzy w całej
okolicy przyjmowali go z otwartymi ramionami. Cała trudność leżała
w dokonaniu wyboru. Zdecydował się w końcu na hacjendę położoną
w bezpośrednim sąsiedztwie posiadłości Gomezów, chciał bowiem żyć

jak najbliżej swej ukochanej córeczki.

Ponieważ k o m a n d o r prawie zawsze przebywał w stolicy lub w Cam-

pos, Miguel z łatwością znajdywał okazję do spotkań z dziewczynką,
którą kochał coraz mocniej. Małżonka k o m a n d o r a , pod nieobecność
męża, otwierała przed Portugalczykiem na oścież drzwi swego d o m u
i ułatwiała mu spotkania z Isaurą, która zrządzeniem nieba znalazła

w osobie swej pani drugą matkę, dobrą i troskliwą, mogącą dać jej
pewniejszą opiekę i pomoc niż matka rodzona. Nieoczekiwana śmierć tej

zacnej kobiety złamała serce Isaury i zniweczyła wszelkie nadzieje na
przyszłość.

Jakże wiele może zdziałać miłość ojcowska w duszy szlachetnej i czu­

łej! Miguel, przezwyciężając ogrom nienawiści i wstrętu jaki budził
w nim komandor, nie wahał się upokorzyć przed nim, nachodzić go ze
swymi prośbami, a nawet błagać ze łzami w oczach, by podał mu cenę
wolności Isaury.

— Nie ma takich pieniędzy, za które mógłby pan ją dostać. Będzie za­

wsze moja — odpowiadał niezmiennie bezlitosny pan udręczonemu ojcu.

Pewnego jednak dnia chcąc uwolnić się od natrętnych próśb Miguela,

oświadczył mu dość niegrzecznie:

— Niech mi pan przyniesie, dobry człowieku, za rok dziesięć tysięcy

realów, a ja dam wolność twej córce, i ...zostaw mnie, na miłość boską,

w spokoju. Możesz pan stracić wszelką nadzieję, jeśli nie zgłosisz się
w tym terminie.

— Dziesięć tysięcy realów! To zbyt wielka suma dla mnie... Ale

t r u d n o ! Jej wolność jest warta dużo więcej, panie komandorze. Uczynię
wszystko, co możliwe i niemożliwe, by dostarczyć panu tę sumę przed
upływem roku. Wierzę, że Bóg mi pomoże.

Nieszczęsny człowiek, dzięki pracy i oszczędności, odmawiając sobie

wszystkiego, zaspokajając jedynie swe najniezbędniejsze potrzeby i spie-

3 7

background image

niężając, co tylko mógł, zdołał w końcu roku zgromadzić zaledwie
połowę żądanej sumy. Zmuszony był wobec tego skorzystać z hojności
swego nowego pracodawcy, który poznawszy święty i szlachetny cel, jaki
przyświecał jego rządcy, oraz zniewagi i nadużycia, jakich ten padł
ofiarą, nie zawahał się wypłacić mu potrzebnej sumy tytułem pożyczki
bądź zaliczki za pracę.

Leoncio, który podobnie jak jego ojciec nie wierzył, by Miguel mógł

przez rok odłożyć tak znaczną kwotę, zdumiał się i zmartwił, gdy ów
przyszedł złożyć pieniądze na jego ręce.

— Dziesięć tysięcy! — rzekł, kończąc przeliczanie pieniędzy. — Suma

dokładnie taka. jakiej zażądał mój ojciec. Wielkim chciwcem i głupcem

jest ten mój stary — wymamrotał do siebie — ja nie oddałbym jej nawet

za sto tysięcy.

— Panie Miguel — ciągnął już głośno, zwracając pugilares — proszę

na razie zatrzymać swe pieniądze. Isaura jeszcze do mnie nie należy.
Tylko mój ojciec może nią dysponować! On zaś przebywa w stolicy i nie
upoważniał mnie do załatwiania podobnych transakcji. Z nim proszę się
ułożyć.

— Ale wielmożny pan jest jego synem i jedynym spadkobiercą,

doskonale mógłby więc sam...

— Dość tego. panie Miguel! Ojciec mój szczęściem jeszcze żyje, a ja

nie mam jak dotąd pozwolenia na rządzenie się jego majątkiem jak
własnym dziedzictwem.

— Jednakże niech pan będzie łaskaw zatrzymać te pieniądze i ode­

słać je pańskiemu ojcu, prosząc go w mym imieniu, by zechciał łaskawie
spełnić swą obietnicę.

— I ty się jeszcze wahasz, Leoncio!? — wykrzyknęła Malwina

niecierpliwie, oburzona wykrętami męża. — Napisz, napisz jak najszyb­

ciej do twego ojca! Nie możesz bez ujmy na honorze odmówić pomocy

w wyzwoleniu tej dziewczyny.

Leoncio, pod władczym spojrzeniem żony oraz wskutek niekorzystne­

go zbiegu okoliczności, nie mógł opierać się dłużej. Blady i zamyślony
zasiadł do sekretarzyka. Z piórem w ręku począł rozmyślać udając, iż
zastanawia się nad treścią listu. Malwina i Henryk, ukryci w okiennej
wnęce, rozmawiali po cichu. Miguel, siedząc w przeciwległym końcu
salonu, czekał cierpliwie. Wtem ukazała się jego oczom Isaura, która

3 8

background image

niepostrzeżenie weszła do salonu. Pomiędzy ojcem i córką miał miejsce,
prowadzony półgłosem, następujący dialog:

— Ojcze mój! Cóż za nowiny cię tu sprowadzają? Widzę cię dziś

weselszym niż zazwyczaj.

— Cśśś!... — szepnął Miguel, podnosząc palec do ust i gestem głowy

wskazując Leoncia. — Chodzi o twoją wolność!

— Naprawdę, ojcze! Jak ci się to udało?
— Jak to jak?... Za cenę złota. Kupiłem cię, córeczko, i wkrótce

będziesz moja.

— Ach, kochany ojcze! Jakże dobry jesteś dla mnie. Gdybyś wiedział;

ilu mężczyzn ofiarowało mi dziś wolność! Ale za jaką cenę... Ach, mój

Boże... nawet nie śmiem ci powiedzieć. Ale moje serce wiedziało —

ciągnęła z czułą wylewnością całując ręce Miguela — że nie powinnam
przyjmować wolności z rąk innego człowieka niż ten, który dał mi życie!

— Tak, kochana Isauro — odparł tuląc ją do piersi. — Niebo jest dla

nas łaskawe i wkrótce będziesz moja, moja na zawsze.

— Ale czy on się zgodzi?... — spytała Isaura, wskazując na Leoncia.
— Transakcję zawieram nie z nim, lecz z jego ojcem, do którego teraz

właśnie pisze.

— W takim razie istnieje pewna nadzieja. Bo gdyby los mój zależał

jedynie od tego człowieka, na zawsze zostałabym niewolnicą.

— Dalejże, do stu tysięcy diabłów! — wymamrotał pod nosem

Leoncio, wstając i z pasją waląc pięścią w stół. — Nie mam pojęcia, jak

z tego wybrnąć. A wszystkiemu winne nieopisane szaleństwo mojego
ojca,

— Skończyłeś już, Leoncio? — zapytała Malwina, odwracając ku

niemu głowę.

Zanim Leoncio zdołał odpowiedzieć, do salonu wpadł posłaniec

i wręczył mu czarno o b r a m o w a n ą kopertę.

— Żałoba! Boże!... Co to znaczy?! — krzyknął Leoncio, pobladły

i drżący.

Rozerwał papier i pospiesznie przebiegłszy list oczami, opadł na

krzesło ze szlochem.

— Leoncio! Leoncio!... Co się stało!? — zawołała Malwina, przera­

żona. Podnosząc list, który Leoncio upuścił na stół, poczęła czytać
łamiącym się głosem:

39

background image

„Drogi Leoncio, zmuszony jestem przekazać Ci bolesną wiadomość,

na którą serce Twoje zapewne nie jest przygotowane. To wielki cios, lecz
koniec czeka każdego z nas. Postaraj się znieść to z rezygnacją. Ojciec
Twój nie żyje. Zmarł nagle przedwczoraj, rażony u d a r e m mózgu..."

Malwina nie była w stanie czytać dalej. W jednej chwili puściła

w niepamięć zniewagi i przykrości, jakie spotkały ją tego fatalnego dnia.
Rzuciła się ku swemu mężowi i obejmując go czule zmieszała swoje łzy

z jego łzami.

— Ach, ojcze mój, ojcze! Wszystko stracone! — krzyknęła Isaura,

tuląc się do piersi Miguela. — Nie ma już dla nas nadziei!

— Kto to wie, moja c ó r k o ! — odrzekł ojciec z powagą — nie traćmy

ducha, bo niezbadane są wyroki opatrzności.

background image

R O Z D Z I A Ł 7

Wśród zabudowań hacjendy Leoncia znajdowała się wielka, surowa

hala bez stropu i podłóg, miejsce pracy niewolnic, których obowiązkiem
było przędzenie i tkanie bawełny.

Wyposażenie tego pomieszczenia stanowiły grubo ciosane zydle

i ławy, kołowrotki oraz stojący w rogu duży warsztat tkacki.

Wzdłuż ścian, naprzeciw odgrodzonych od sali balustradą wąskich

okien, wychodzących na obszerny wewnętrzny dziedziniec, siedziało
rzędem dwadzieścia, może trzydzieści, prządek: Murzynek, Kreolek
i Mulatek. Kilkoro dzieci bawiło się na gołej ziemi. Niewolnice skracały

sobie rozmową i śpiewem długie godziny męczącej pracy. Dojrzeć było

tam można twarze w różnym wieku oraz wielką rozmaitość rysów, od
wymizerowanej i posępnej starej Afrykanki do pulchnej Kreolki o po­
łyskliwej skórze; od czarnej jak smoła Murzynki do Mulatki prawie
białej.

Wśród tych ostatnich szczególną uwagę zwracało pewne dziewczę,

zalotne i pełne wdzięku. Było to stworzenie najbardziej urocze, jakie
można spotkać w tym typie: wysmukła i giętka sylwetka, twarzyczka
d r o b n a i delikatna o wargach odrobinę zbyt pełnych, lecz ładnie
wykrojonych, zmysłowych, wilgotnych i czerwonych jak owoc g r a n a t u ;
oczy czarne, nieduże urzekały żywym i filgarnym spojrzeniem; włosy

ciemne, gęste, kędzierzawe, jakich nie powstydziłaby się najbielsza z za­
morskich szlachcianek, były k r ó t k o obcięte i ufryzowane na chłopięcą
modłę, co nie tylko nie ujmowało wdzięku, lecz d o d a w a ł o jeszcze wy­
razu i oryginalności tej twarzyczce, nieco łobuzerskiej i zuchwałej.

41

background image

Gdyby nie złote kolczyki zwisające z małych kształtnych uszu i gdyby
nie drobne, jędrne piersi, które jak dwa niesforne koźlątka podskakiwały

pod przejrzystą koszulką, można by wziąć ją za psotnego chłopca.

Rychło też ujrzymy, jakim to ziółkiem było owo "pacholę", noszące ład­

ne imię Rosa.

Poprzez warkot kołowrotków obracających się w takt monotonnych

przyśpiewek, poprzez przenikliwy, rytmiczny stukot warsztatu tkackie­
go, który pracował bez przerwy, poprzez piski i wrzawę dzieciarni
usłyszeć można było taką oto rozmowę, p r o w a d z o n ą nieśmiało i pół­

głosem w grupie prządek siedzących wokół Rosy.

— Tak, tak, moje drogie — mówiła do swych sąsiadek stara Kreolka,

kuta na cztery nogi i obeznana ze wszystkimi tajemnicami domu, jeszcze
od czasów starych państwa. — Teraz, kiedy zmarło się starszemu panu
i kiedy pani Malwina odeszła precz do domu swego ojca, poznamy, czym
pachnie niewolniczy rygor.

— Jakże to, ciociu Joaquino?
— A jakże! Jeszcze zobaczycie! Wiecie dobrze, że już ze starym

panem nie było żartów. A tak! Co wam powiem, to wam powiem: nic
dobrego z tego nie wyniknie. Ten młody panicz Leoncio... Da Bóg, że
się mylę, ale coś mi się zdaje, że zatęsknimy jeszcze do czasów starego
pana.

— Jezus...! Z d r o w a ś Maryja?!... Nie powiadajcie byle czego, ciociu

Joaquino. Lepiej by nam było umrzeć od razu...

— Ten ci nie będzie dbał o przędzę i płótno, o nie! Już niedługo

wszystkie pójdziemy na plantację, machać motyką od słoneczka do

słoneczka, albo na pola kawowe zbierać ziarno pod batem rządcy. Jemu
potrzebna jest kawa, bo z tego są pieniądze.

— Też, żeby powiedzieć prawdę, nie wiem już, co lepsze — zauważyła

inna niewolnica. — Czy kopać motyką na świeżym powietrzu, czy być
uwiązaną do kołowrotka od świtania aż do nocy. Zdaje mi się, że tam
człowiek czuje się swobodniej.

— Swobodniej?! Złudna nadzieja! — wykrzyknęła trzecia. — Ja

tysiąc razy. wolę być tutaj! Przynajmniej nie widzę tego przeklętego
rządcy.

— Ech, ludziska! — rozsądziła spór stara Kreolka. — Wszystko

niewola. Kto miał nieszczęście urodzić się niewolnikiem złego pana,

42

background image

zawsze będzie cierpiał, obojętnie, gdzie trafi: tu czy tam. Niewola to
przeklęty los! Ale to nie Bóg tak świat urządził. To wynalazek diabła.

Nie wiecie może, co się przytrafiło biednej Julianie, matce Isaury?

— Jeśli o tym mowa — przerwała jedna z prządek — to co teraz

porabia Isaura? Dawniej, kiedy jeszcze pani Malwina tu była, ona
chodziła sobie po salonach jak jakaś pani. A teraz...

— A teraz czasami zastępuje panią Malwinę! wpadła jej w słowo

Rosa ze złośliwym i drwiącym uśmieszkiem na wargach.

— Przymknij no się, smarkulo! — krzyknęła s u r o w o stara Kreol­

ka. — Nie gadaj byle czego. Oj, biedulka z tej Isaury! Nie daj Bóg, żebyś

się znalazła w jej skórze! Gdybyście tylko wiedziały, ile wycierpiała jej
nieszczęsna matka! Niech mi Bóg wybaczy, ale ten starszy pan to był
żydowin jakiś albo jeszcze gorzej. A teraz z panem Leonciem i panią

Malwiną dzieje się to samo. Z tej Juliany to dopiero była urodziwa

panna, a i niepokorna... Cerę miała taką jak Rosa, tylko jeszcze była od
niej ładniejsza.

Rosa cmoknęła krzywiąc się z pogardą.
— I to stało się jej zgubą — ciągnęła stara Kreolka. — Sęk w tym, że

wpadła w oko starszemu panu... Opowiadałam wam już, co się stało. Za

swoją cnotę Juliana musiała cierpieć aż do śmierci. W owym czasie
rządcą był pan Miguel, ten, co tu przychodzi, ojciec Isaury. Ten ci był
dobrym rządcą! Wszyscy go lubili i praca szła jak w zegarku. A ten pan

Francisco, który nastał teraz, mgr na niego! To najgorsza zaraza, jaka

przywlokła się do tego domu. Tak... Ale mówiłam właśnie, że panu

Miguelowi spodobała się Juliana i ciężko pracował, żeby ją wykupić. Ale

starszy pan nie zgodził się. Wpadł w złość i wyrzucił go na zbity łeb.
Juliana też długo nie pożyła. Robota nad siły i knut szybko wpędziły ją
do grobu. Została po niej dziewczynka, jeszcze przy piersi, i gdyby nie
starsza pani, która była świętą kobietą, Bóg jeden wie, co by się z nią

stało. A teraz także jest nieszczęśliwa i lepiej, żeby Bóg prędko ją zabrał

z tego świata!

— Czemu to, ciociu Joaquino?
— A temu, że coś mi się widzi, że podzieli los matki.
— A na cóż więcej zasługuje ta oszustka?! — mruknęła zazdrosna

i zgryźliwa Rosa. — Myśli, że s k o r o służy na pokojach, lepsza jest od
innych. Na nikogo nie zwraca uwagi. A teraz zabrała się do dzieła

4 3

background image

i rozkochuje w sobie białych mężczyzn. Wie, że jej ojciec myśli ją
wykupić, i udaje wielką panią. Biedny pan Miguel! Nie ma za co kupić
miejsca na cmentarzu, a chciałby wyzwolić córkę.

— Jaki paskudny jęzor ma ta Rosa! — żachnęła się zagniewana stara

Kreolka, karcąc spojrzeniem Mulatkę.

— Co złego ci zrobiła biedna Isaura, łagodna jak gołąbek? Chociaż

jest taka ładna i wychowana na wielką panią, nikomu jeszcze nie ubliżyła.

Ty ze swym lenistwem i bezczelnością byłabyś na jej miejscu tysiąc razy

gorsza.

Rosa przygryzła wargi z pogardą i już miała odciąć się opryskliwie,

gdy jakiś głos szorstki i tubalny rozległ się w progu sali i położył kres

rozmowie.

— Milczeć! — grzmiał ów głos. — Ejże, co to za gadulstwo! Myślicie,

że tu się pracuje językiem?

W drzwiach stał barczysty i krępy człowiek z brodą czarną i gęstą,

spoza której wyłaniała się twarz o r d y n a r n a i odpychająca. Był to

Francisco, rządca hacjendy. Towarzyszył mu, niosąc kołowrotek, młody

jeszcze i przystojny, choć fircykowaty Mulat w strojnej liberii lokaja.

Tuż za nimi weszła Isaura.

Wszystkie niewolnice wstały na powitanie rządcy. Ów polecił umieścić

kołowrotek przy wolnym zydlu, który na nieszczęście Isaury znajdował
się obok Rosy.

— Siadaj tam — zwrócił się rządca do Isaury. — Od dziś tu jest twoje

miejsce. O t o twój kołowrotek, a twoje współtowarzyszki przydzielą ci
pracę na dziś. Nie w smak ci ta zmiana, jak widzę. Ale nie ma rady. Taki
był rozkaz twego pana. Idź już tam. I pamiętaj, że to nie pianino. Prędko

trzeba zwijać się z robotą i zaraz brać się do następnej. M a ł o rozmów
i dużo pracy.

Nie okazując niezadowolenia i upokorzenia nową sytuacją, Isaura

zasiadła do kołowrotka. Mimo że wychowana w salonach i zatrudniana
prawie wyłącznie przy robotach delikatnych, doskonale dawała sobie
radę z każdą pracą. Umiała prząść, tkać, prać, gotować i prasować tak
samo dobrze, jeśli nie lepiej niż inne niewolnice. Usiadła więc swobodnie
w rzędzie obok innych prządek. Jedynie w błąkającym się na jej wargach
uśmiechu dawał się zauważyć pewien wyraz melancholijnej rezygnacji.
Lecz był on raczej odbiciem ściskającego jej serce lęku niż niezadowole-

4 4

background image

nia z okoliczności, które pozbawiły ją uprzywilejowanego miejsca, jakie
dotychczas zajmowała u boku swych państwa.

Świadoma swej kondycji, Isaura starała się być p o k o r n ą jak inne

niewolnice, gdyż ani wyjątkowa uroda, ani nadzwyczajne przymioty
ducha nie zdołały obudzić w niej pychy, nie odebrały jej też zdrowego
rozsądku. Wszelako, ku jej wielkiemu zmartwieniu, przez ową skro­
mność i p o k o r ę przebijało poczucie godności i wrodzonej dumy wi­
doczne w jej spojrzeniu, mowie i manierach, a wywodzące się być może
z przekonania o własnej wyższości. Przerastała bowiem inne niewolnice
wdziękiem, u r o d ą regularnych i szlachetnych rysów twarzy oraz dy­

stynkcją ruchów. Nikt nie powiedziałby, że jest niewolnicą pracującą

wśród swych towarzyszek. Wzięto by ją raczej za młodą panią, która
dla rozrywki przędzie wraz ze służbą. Chwilami, gdy pochylała swą
wdzięczną i wysmukłą szyję, przypominała królewskiego łabędzia w oto­

czeniu zgrai pospolitego ptactwa.

Reszta niewolnic przypatrywała się jej ze współczuciem i zaintereso­

waniem. Lubiana była bowiem przez nie wszystkie, wyjąwszy Rosę.
która czuła do niej zawiść i urazę śmiertelną. W paru słowach czytelnik
dowie się o przyczynach jej niechęci. Pod pozorem zwykłej zazdrości
kryła się pewna sprawa, która zmieniła ową zazdrość w zapiekłą nie­

nawiść.

Rosa od dawna była kochanką Leoncia. Zdobycie jej względów nie

sprawiło mu najmniejszego trudu, obyło się bez próśb i pogróżek. Od­
kąd wszakże jego zainteresowanie zwróciło się ku Isaurze. Rosa żyła
odtrącona w całkowitym zapomnieniu. Serce ładniutkiej Mulatki bo­
leśnie odczuło tę pogardę. Dziewczyna, z natury złośliwa i zawzięta, nie
mogąc zemścić się na swym panu, poprzysięgła dozgonną nienawiść swej
rywalce.

— A żeby cię piorun spalił, łajdaku! A niech cię zaraza zeżre, złośniku

jeden! Żeby cię grzechotnik w jęzor ukąsił, psie przeklęty!

Takie i inne klątwy wyrzucały z siebie niewolnice, szemrając przeciw

rządcy, zaledwie odwrócił się plecami. Rządca bowiem jest znienawi­
dzony przez niewolników stokroć bardziej niż okrutny pan, który
uzbroił go w bezlitosny bat, narzędzie dozoru i kary. Często się bowiem

zdarza, że skazaniec zapomina, iż to sędzia wydał wyrok, i całą swą
niechęć przelewa na kata.

45

background image

Powiedzieliśmy już, że zrządzeniem złego losu Isaurze przypadło

miejsce w pobliżu Rosy. Ta niezwłocznie skierowała ku swej nieszczęśli­
wej towarzyszce ostrze złośliwych docinków.

— Bardzo mi cię żal, Isauro — odezwała się, żeby zacząć rozmowę.
— Doprawdy? — odrzekła Isaura, gotowa prowokacjom Rosy prze­

ciwstawić całą swą naturalną słodycz i cierpliwość. — Ale dlaczego?

— Bo czyż to nie przykre przenieść się z salonu do baraku, zamienić

aksamitną sofę na wiązkę słomy, pianino i atłasowe poduszki na twardy
zydel i kołowrotek? Czemu cię stamtąd przepędzono, Isauro?

— Nikt mnie nie przepędził, Roso. Dobrze o tym wiesz. Pani Malwina

przeniosła się ze swym bratem do domu ojca. Nie m a m więc już nic do
roboty na pokojach. Dlatego przyszłam pracować razem z wami.

— A dlaczego nie zabrała cię ze sobą. ciebie, która byłaś jej oczkiem

w głowie? Oj, Isauro, chcesz mnie oszukać, ale to ci się nie u d a : wiem
wszystko. Pozwalałaś sobie za wiele, a tutaj przyszłaś, żeby poznać, gdzie

twoje miejsce.

— Złośliwa jesteś! — odparła Isaura uśmiechając się smutnie, lecz bez

zakłopotania. — Myślisz więc, że żyłam tam sobie po pańsku, szczęśliwa,
zadzierając nosa, bo mieszkałam na pokojach pośród białych? J a k i e się
mylisz!... Gdybyś nie prześladowała mnie swym złośliwym językiem, tutaj
byłabym stokroć bardziej szczęśliwa i spokojna.

— Myślisz, że ci uwierzę?! Jakbyś mogła czuć się tu szczęśliwa, skoro

brak chłopców, których mogłabyś w sobie rozkochiwać?

— Roso, co ci złego zrobiłam, że tak mi dokuczasz?
— Ależ niech się wielmożna panienka tak nie złości! Błagam o wy­

baczenie, panienko I s a u r o . . Myślałam, że swą drażliwość zostawiłaś
w salonie.

— Mów, co chcesz, Roso, ale ja dobrze wiem, że tak na pokojach, jak

w kuchni, jestem tylko niewolnicą, taką samą jak ty. Pamiętaj też, że jeśli
nawet dziś jesteś tutaj, to tylko Bóg wie, gdzie znajdziesz się nazajutrz.

Pracujmy lepiej, jak nam kazano, i zostawmy te głupie sprzeczki.

W tej chwili rozległ się gong, który jak zawsze o czwartej po południu

wzywał niewolników na posiłek. Niewolnice przerywają pracę podno­

sząc się do wyjścia, tylko Isaura nie rusza się od kołowrotka.

— Cóż to? — odezwała się do niej Rosa szyderczo. — Nie słyszysz,

Isauro? Czas iść na obiad.

46

background image

— Nie, Roso. Zostawcie mnie samą. Nie jestem głodna. P ó ź n o

zaczęłam, więc popracuję dziś dłużej.

— Słusznie, rozumie się, że panna tak wychowana jak ty nie będzie

jadła ochłapów z kotła dla niewolników. Co każesz podać? Rosołek czy
czekoladę?...

— Stul buzię, gaduło! — wrzasnęła stara Kreolka. która wyraźnie

wodziła rej w owej gromadce prządek. — Języczek masz ostry, jak
u żmii. Zostaw ją w spokoju! Chodźcie, baby.

Niewolnice odeszły. W hali została samotna Isaura, zajęta pracą,

zatopiona w trwożnej zadumie. Nić jednostajnie przesuwała się między

jej wypielęgnowanymi palcami, podczas gdy bosa, delikatna stópka

machinalnie naciskała pedał kołowrotka. Główka dziewczyny pochyliła
się jak podcięta lilia, a wpółprzymknięte powieki zdawały się skrywać
niezgłębione otchłanie smutku. W pozie tej, pełnej prostoty i czaru,
u r o d a Isaury zajaśniała nowym blaskiem.

— Ach, Boże! — westchnęła. — Nawet tutaj nie m a m chwili wy­

tchnienia! Jakby wszyscy sprzysięgli się mnie zamęczyć. W salonach
prześladują mnie biali, dręczą mnie tysiącem intryg i zasadzek. Tu wśród
niewolnic, gdzie chciałam odnaleźć spokój i życzliwość, jest jedna, któ­
ra patrzy na mnie złym okiem i dokucza mi, jak może. O Boże, Święty

Boże! Skoro miałam nieszczęście przyjść na świat w niewoli, czemu

nie stworzyłeś mnie brzydką i nieokrzesaną, jak najostatniejsza z Mu­
rzynek?! Po co dałeś mi urodę i przymioty, które tylko zatruwają mi

życie?!

Z tych gorzkich rozmyślań wyrwał Isaurę jakiś hałas w progu hali.

Podniosła oczy i ujrzała idącego w jej stronę mężczyznę.

— Ach, mój Boże! — szepnęła. — Jeszcze jeden prześladowca! Nawet

na chwilę nie zostawią mnie samej.

Mężczyzną tym był ni mniej, ni więcej lokaj André, którego widzie­

liśmy poprzednio w towarzystwie rządcy. Stanął teraz przed Isaurą
w pozie wyniosłej i wyzywającej.

— Dzień dobry, moja piękna Isauro. Jak ci się powodzi, skarbie? -

powitał ją zalotnie.

— D o b r z e — odpowiedziała sucho Isaura.
— Już po przeprowadzce? Masz rację, trzeba przystosować się do

nowego życia. Dla kogoś, kto przywykł w salonach do jedwabiów,

47

background image

kwiatów i perfum, musi być b a r d z o przykre siedzieć wśród okopconych
ścian, cuchnących łojem i tytoniem.

— A więc ty także, André, korzystasz z okazji, by mi dokuczyć?
— Ależ skąd, Isauro! Niech mnie Bóg broni, bym chciał cię obrazić.

Przeciwnie, boli mnie serce, gdy widzę cię tutaj, wmieszaną w zgraję

śmierdzących potem Murzynek o mięsistych wargach; ciebie, która
zasługujesz, by stąpać po puszystych dywanach i sypiać w łożach
z adamaszku. Ten pan Leoncio ma serce dzikiej bestii.

— A tobie co do tego? Mnie tu jest całkiem dobrze.
— Ale!... Nie uwierzę. Nie tutaj twoje miejsce. Jednakże z drugiej

strony bardzo się z tego cieszę.

— Czemu?
— A temu, że podobasz mi się, a tu możemy przynajmniej rozmawiać

swobodniej...

— Czyżby! A więc oświadczam, że nie mam zamiaru wysłuchiwać

twoich impertynencji!

— A, to tak się sprawy mają! — wykrzyknął André, urażony szorstką

odprawą. — Pani przyjmuje chętnie tylko wyszukane komplementy

ładnych chłopców w salonach! Słuchaj więc, moja droga, to nie może
trwać wiecznie, a tu wśród ludzi naszego pokroju nie znajdziesz nikogo,
kto dorównałby mi urodą. M a m śliczną liberię, eleganckie buty, zawsze

jestem wystrojony, wypachniony i — dodał przebierając palcami w kie­

szeni — zawsze mam pełną sakiewkę. Rosa, która także jest niczego
sobie, świata za mną nie widzi. Biedactwo! Czymże ona jest przy tobie?

Zresztą gdybyś, Isauro, wiedziała, jak bardzo cię lubię, częściej zwracała­
byś na mnie uwagę. Jeśli zechcesz tylko, to wiedz... No, słuchajże... — to

mówiąc, nicpoń podszedł do Isaury i bezceremonialnie objął ją za szyję,

jakby chciał szepnąć jej coś na ucho albo nawet skraść całusa.

— Dość tego! — krzyknęła Isaura, odpychając go z oburzeniem. —

Poczynasz sobie zbyt śmiało! Wynoś się stąd, bo inaczej wszystko

powiem panu Leonciowi.

— Ach, wybacz mi, Isauro... Nie ma powodu do takich dąsów. To tak

odpłacasz komuś, kto nigdy ci nie uchybił, a przy tym bardzo cię lubi?
Zostawmy zatem te sprawy własnemu biegowi. Czas szybko zmiękczy to
kamienne serduszko. Do widzenia. Już idę, ale posłuchaj, Isauro, na

miłość Boską, nic nie mów nikomu. Boże uchowaj, by młody panicz

4 8

background image

dowiedział się, co tu zaszło. G o t ó w by mnie jeszcze powiesić! „Najwa­

żniejsze — ciągnął André do siebie, wychodząc — najważniejsze, że on

chyba posunął się w tych sprawach nie dalej ode mnie."

Biedna Isaura! Bezustannie narażona na natręctwa panów i niewol­

ników! Jakże udręczone musi być jej serce! Aż czworo ludzi uwzięło się,
by odebrać spokój jej duszy: trzech zalotników — Leoncio, Belchior
i André, i jedna rywalka — mściwa i bezlitosna Rosa. Łatwo uporać się
z niewolnikami i służącymi, lecz cóż się z nią stanie, gdy pojawi się jej pan?

I oto w kilka chwil później Leoncio w towarzystwie rządcy wchodził

do przędzalni. Isaura, która przerwała na chwilę pracę, z twarzą ukrytą
w dłoniach, zatopiona w gorzkich rozmyślaniach, nie zauważyła ich
obecności.

— Gdzie są niewolnice, które tu zwykle pracują? — spytał Leoncio

rządcę.

— Poszły na posiłek, proszę pana, i wkrótce będą tu z powrotem.
— Ale Widzę, że jedna została... Ach, to Isaura! Tym lepiej... — dodał

w myślach Leoncio. — Nie mógłbym trafić na sposobniejszy moment.
Uczyńmy zatem ostatni wysiłek, by uwieść to niewzruszone stworzenie.

— Jak tylko skończą jeść — ciągnął głośno, zwracając się do rządcy —

zabierz je na plantację. Dawno już miałem ci to polecić, ale ciągle
zapominałem. Nie chcę ich tu mieć ani chwili dłużej. To wymarzone
miejsce dla próżniaków. Tracą bezużytecznie czas na nieustannej pa­
planinie. Bawełnę można bez trudu dokupić.

Ledwie rządca wyszedł, Leoncio podszedł do Isaury.

— Isauro! — szepnął czule, wzruszony do głębi.
— To mój pan! — krzyknęła zaskoczona niewolnica, zrywając się

z miejsca. Po czym westchnęła smutnie w duchu: „O Boże! To on!"

Nadeszła godzina próby.

4 Niewolnica Isaura

background image

ROZDZIAŁ 8

Pozostawmy na chwilę Isaurę, stojącą z lękiem przed obliczem

okrutnego pana, a sami cofnijmy się w przeszłość, by poznać bieg
wydarzeń, które wstrząsnęły rodziną Gomezów. Wiadomość o śmierci
komandora spadła jak grom z jasnego nieba w chwili, gdy domowe
niepokoje doszły do punktu wrzenia i wymagały natychmiastowego
i radykalnego rozwiązania.

Jednakże śmierć owa zagmatwała jeszcze bardziej sytuację i tak już

dość zawiłą i niesmaczną, wkładając w ręce Leoncia całą ojcowską
fortunę. Nic teraz nie wstrzymywało młodego dziedzica, gdy ostatnia
przeszkoda została usunięta z drogi wiodącej ku zaspokojeniu jego
nikczemnych pragnień.

Leoncio i Malwina na czas żałoby zamknęli się w domu. Zdawało się,

że zapomnieli o przykrościach i wzajemnych pretensjach. Rozejm ten
wszakże trwał zaledwie kilka dni.

Henryk, który tak stanowczo chciał opuścić ich dom, uległ w końcu

prośbom Malwiny i zgodził się pozostać jakiś czas towarzysząc jej
w dniach żałoby.

W zależności od postępowania mego męża — rzekła mu siostra —

wyjadę wraz z tobą lub zostanę. Jeśli w tych dniach nie podejmie
ostatecznej decyzji w sprawie Isaury, nie zostanę w tym domu ani chwili
dłużej.

Leoncio, zamknąwszy się samotnie w swym pokoju, nie pokazywał się

przez kilka dni. Zdawał się pogrążony w głębokim i nieutulonym żalu.
Tymczasem wcale tak nie było. Prawda, że nie uniknął szoku czy raczej

50

background image

zaskoczenia nagłym i bolesnym ciosem. Jednakże trzeba jasno powie­
dzieć, że gdy minęła pierwsza chwila wzruszenia i konsternacji, doszedł
do tego nawet, iż począł cieszyć się z tego tragicznego wydarzenia, któ­
re nadeszło w samą porę, by uratować go z kłopotu i kompromitacji
w oczach Malwiny i Miguela. Dlatego też w czasie swojego odosobnie­
nia, miast oddawać się rozpaczy, Leoncio, nie potrafiąc już zrezygnować
z Isaury, przemyśliwał intensywnie nad sposobami wyplątania się z trud­
ności i snuł plany uwiedzenia pięknej niewolnicy.

Trudności były ogromne i stanowiły węzeł, który można było prze­

ciąć, nigdy zaś rozplątać. Leoncio znał obietnicę, jaką ojciec jego dał

Miguelowi: wolność Isaury w zamian za dziesięć tysięcy realów. Miguel

wręczył mu ową sumę żądając wyzwolenia swej córki. Leoncio nie mógł
także zaprzeczyć, iż jego nieboszczka matka zawsze pragnęła aby po jej
śmierci Isaura była wolna. Także Malwina, poznawszy jego namiętność
i przejrzawszy jego niecne zamiary, stanowczo domagała się natychmia­

stowego wyzwolenia dziewczyny. Jedynym uczciwym wyjściem z sytua­
cji było zgodzić się na te żądania. Leoncio atoli nie był w stanie pogodzić
się z takim rozwiązaniem. Gwałtowna i ślepa miłość, jaką obudziła w nim
Isaura, podsuwała mu myśli zgoła odmienne: zniszczyć wszelkie prze­

szkody, podeptać zasady wierności i przyzwoitości, zranić bezlitośnie
serce czułej i kochającej małżonki, w nagrodę zaś zyskać spełnienie
szalonych pragnień. Zdecydowany już teraz przeciąć ów gordyjski wę­
zeł, postanowił użyć swej nowej władzy spadkobiercy ogromnej fortuny
i odwlekać w nieskończoność wyzwolenie Isaury, przeciwstawiając

słusznym żądaniom Malwiny cyniczną obojętność i arogancję.

Malwina zaś odczekawszy kilka dni przez szacunek dla bólu, w ja­

kim — mniemała — pogrążony był jej mąż, zagadnęła go nieśmiało,
poruszając kłopotliwy temat.

— Mamy czas, Malwino — odparł Leoncio z całym spokojem. —

Najpierw muszę odzyskać równowagę i sporządzić spis inwentarza

majątku ojca. Muszę pojechać do stolicy i zdeponować jego papiery,
a także rozejrzeć się w stanie jego interesów. Po powrocie zajmę się
sprawą Isaury.

Słysząc tę odpowiedź, Malwina zbladła i poczuła, jak lodowacieje jej

serce ściśnięte bólem rozczarowania, jakby w tej właśnie chwili runął
nagle w gruzy wyśniony zamek jej małżeńskich marzeń. Oczekiwała, ze

4» 5 1

background image

mąż jej, rażony bolesnym ciosem, zastanowiwszy się w tych dniach
gorzkich rozmyślań n a d swym życiem, uzna swój błąd, będzie ją błagać
o wybaczenie i powróci na drogę uczciwości i obowiązku. Chłodny ton
i cyniczne wykręty męża załamały ją zupełnie, pogrążając w otchłań
zniechęcenia.

— Jak to?! — wykrzyknęła tonem pełnym oburzenia i zranionej

godności. — Nawet teraz wahasz się jeszcze spełnić tak święty obowią­
zek? Gdybyś miał serce, uznałbyś w Isaurze swą siostrę, bo wiesz dobrze,

że matka twoja kochała ją jak własną córkę, że było jej najgorętszym
pragnieniem wyzwolić ją i zabezpieczyć jej przyszłość znacznym spad­

kiem. Wiem także, że ojciec twój obiecał solennie panu Miguelowi, że
wyzwoli ją za sumę dziesięciu tysięcy realów, które ten dobry człowiek
dał ci już do ręki. Wiem o tym wszystkim, a ty jeszcze śmiesz szukać
pretekstów, by odwlec całą sprawę! O, tego już za wiele! Nie ma
najmniejszego powodu do odwlekania decyzji, która już dawno powinna
być podjęta.

— Ależ zastanów się, Malwino. Po co ten pośpiech? — odparł

Leoncio łagodnie. — Na cóż się przyda wolność Isaurze akurat teraz?

Czy tu jest jej źle? Czyż nie robi tego, na co ma ochotę? Czyż nie
traktujemy jej jak członka rodziny raczej niż jak niewolnicę? Chcesz ją
wysłać w świat na los szczęścia? W ten sposób na pewno nie spełnimy

życzeń mej matki, która tak troszczyła się o jej przyszłość. Nie, kochana

Malwino, nie możemy zostawić teraz Isaury samej. Wpierw trzeba jej

zapewnić pozycję godną jej urody i wykształcenia oraz wyszukać dla niej
dobrego męża, a tego nie robi się z dnia na dzień.

— Jaki żałosny wykręt, mój drogi! Isaura nie potrzebuje męża, ma

przecież kochającego ojca, który właśnie dal dowody wielkiej miłości do
córki. Oddajmy ją panu Miguelowi, a znajdzie się w dobrych rękach
i pod doskonałą opieką.

— Ten biedak Miguel! — odrzekł Leoncio z pogardliwym uśmiesz­

kiem. — Nie wątpię w jego dobre chęci, ale gdzie są pieniądze, które
pozwolą zapewnić szczęście Isaurze? Zwłaszcza teraz, kiedy zastawił
w lombardzie ostatnią koszulę, żeby zapłacić za wolność córki, o ile nie
wyżebrał po prostu tej sumy.

Malwina spuściła głowę i westchnęła ze smutkiem. Jakże pragnęła

uwierzyć w szczerość słów męża! Udała więc że bierze je za d o b r ą

52

background image

monetę, i nie okazała zniecierpliwienia. Nie mogła wszakże dłużej trwać
w sytuacji tak dla niej upokarzającej i przykrej. Następnego dnia
nalegała jeszcze usilniej. Odpowiedzią były te same wykręty i gra na
zwłokę. Leoncio starał się wywołać wrażenie, iż cała sprawa jest mu
obojętna oraz że ostatecznie postanowił postąpić tak. jak uważał za
stosowne. Tym razem Malwina nie mogła się opanować i zerwała ze
swym mężem. On zaś, jak to już wcześniej zaplanował, odpowiedział na

gromy kobiecego gniewu cynicznym i drwiącym wzruszeniem ramion,
doprowadzając tym żonę do szczytu irytacji.

Nazajutrz Malwina bez zbędnych wyjaśnień opuściła dom Leoncia

udając się w towarzystwie Henryka do Rio de Janeiro. Odjeżdżając

przysięgła sobie, iż noga jej nie postanie w tym domu, gdzie ją spotkały
tak haniebne zniewagi, i że na zawsze wymaże z pamięci wizerunek swego

wiarołomnego i rozpustnego małżonka. Zaślepiona gniewem nie zasta­

nawiała się, czy starczy jej sił na dotrzymanie tych szalonych przysiąg
składanych w gorączce zazdrości. Nie wiedziała jeszcze, że dusze
wrażliwe i pełne dobroci łatwiej zapominają o nienawiści niż o miłości.
A miłość, jaką Malwina darzyła Leoncia, mimo jego nieokiełznanych
wybryków, była o wiele silniejsza od jej żalu.

Leoncio trzymając się ustalonego planu, z założonymi rękami obojęt­

nie przyglądał się przygotowaniom do wyjazdu. Od rana wylegiwał się
na werandzie ćmiąc cygaro, potem zaś żegnał swą żonę chłodno, jak

żegna się ludzi zupełnie obcych.

Jednakże nieczułość ta nie była szczera. Nie żeby wyjazd żony sprawił

mu przykrość, przeciwnie — cieszył się, gdyż sądził, że krokiem tym

Malwina rozwiązała mu ręce, więc pod owym udawanym „wszystko mi

j e d n o " starał się ukryć zadowolenie przepełniające mu serce. A ponieważ

ulubioną jego dewizą w podobnych okolicznościach było, że na babskie
kaprysy nie ma jak zimna krew i obojętność, Malwina nie zorientowała

się, że pod maską cynicznego chłodu skrywał wielką radość.

Spytacie, co się działo z Isaurą podczas owych długich dni żałoby,

niepokojów i udręczeń.

Z chwilą gdy nadszedł list donoszący o śmierci komandora, Isaura

straciła nadzieję, którą Miguel rozbudził w jej sercu. Zdrętwiała
z przerażenia zrozumiała, że nieubłagany los oddawał ją, bezbronną
ofiarę, w ręce zaciekłego i bezlitosnego prześladowcy.

5 3

background image

Znając żałosny los swej matki nie potrafiła przyjąć innego rozwiąza­

nia, jak p o d d a ć się z rezygnacją okrutnym wyrokom losu i przygotować
się na najstraszniejsze męczarnie. Zniechęcenie i śmiertelny strach
opanowały jej duszę. Blada, nieprzytomna, jakby nawiedzona, to błąkała
się na oślep po polach, to ukryła się w największych gęstwinach sadu lub
najciemniejszych z a k a m a r k a c h domu, pełna obaw i lęku, jak wystraszo­
ny zając, który widzi na niebie złowrogi cień rzucany przez skrzydła
krogulca o krwawych szponach. Kto ją obroni? Gdzie znajdzie schronie­
nie przed tyranią ohydnego libertyna? Liczyć mogła tylko na współczu­

cie i zainteresowanie dwojga ludzi: swego ojca i pani Malwiny. Ojciec,
niewykształcony i ubogi rządca, nie miał wstępu na hacjendę, spotykali
się ze sobą ukradkiem. P o m o c jego nie na wiele mogła się więc przydać.

Malwina zaś, która dotąd zawsze była dla niej dobra i czuła — ach,

nawet Malwina! — po owej skandalicznej scenie, gdy przyłapała swego
męża, jak przemawiał do Isaury tkliwymi słowami, poczęła odnosić się
do niej nieufnie i z dystansem. O, straszliwe skutki zazdrości, która

sprawia, że nawet dusze najlepsze i najczystsze zatruwa jad podejrzeń!

Z każdym dniem pani, dotychczas tak przystępna i łagodna, patrzyła

mniej łaskawym okiem na niewolnicę, którą przedtem darzyła uczuciem
niemal siostrzanym.

Malwina, dobra i ufna z natury, nigdy nie zwątpiłaby w niewinność

Isaury, gdyby nie Rosa, groźna rywalka i zajadła przeciwniczka pięk­

nej niewolnicy. Po awanturze, której Isaura stała się mimowolną przy­
czyną, mucamą, czyli osobistą pokojówką Malwiny, została Rosa. Pa­
ni, w braku lepszej powiernicy, wylewała swe żale przed zawistną

Mulatką.

— Za bardzo pani ufa tej obłudnicy — mówiła mała intrygantka. —

Powinna pani wiedzieć, że te miłostki trwają nie od dzisiaj. Od dawna

obserwuję tę oszustkę, która w pani obecności udaje naiwną, a mięknie

przy panu. Zrobiła wszystko, żeby mu zawrócić w głowie.

Te i wiele innych jadowitych uwag, które Rosa umiała zręcznie

wsączyć w uszy swej pani, wystarczyły, by otumanić duszę młodej
kobiety tak niedoświadczonej jak Malwina. Wkrótce też wydały owoc,

jakiego pragnęła przewrotna Mulatka.

Zgnębiona tym nowym nieszczęściem, Isaura usiłowała zbliżyć się do

swej pani, aby poznać przyczynę jej nieufności i oczyścić się z kłamliwych

54

background image

zarzutów. Ale przyjęta została tak chłodno i wyniośle, że cofnęła się
onieśmielona i na nowo pogrążyła się w rezygnacji.

Jednakże dopóki Malwina pozostawała w domu, była swego rodzaju

tarczą osłaniającą Isaurę przed brutalnym natręctwem Leoncia. Wpraw­
dzie zawsze traktował ją z pewnym lekceważeniem, lecz mimo wszystko
nie przestawała być dla niego potężną przeszkodą, przynajmniej w użyciu
przemocy. Isaura doskonale zdawała sobie z tego sprawę. T r u d n o więc
wyobrazić sobie przerażenie, w jakie wpadła ta nieszczęsna istota
ujrzawszy, że jej pani opuszcza dom. Poczuła się bezbronna, wydana na
pastwę niecnych kaprysów tego, który był jej panem, zalotnikiem oraz
katem w jednej osobie.

I w rzeczy samej: zaledwie Leoncio zobaczył, że powóz jego małżonki

znikł za linią horyzontu, nie mógł powstrzymać się od wybuchu sza­
tańskiej radości. Nie tracąc czasu na próżne rozmyślania, przetrząsnął
cały dom w poszukiwaniu Isaury. Znalazł ją wreszcie skuloną w jakimś
ciemnym kącie, prawie bez duszy, zalaną łzami, wstrząsaną konwulsyj-
nym szlochem.

Oszczędźmy czytelnikowi opisu bezwstydnej sceny, jaka tam się

rozegrała. Powiedzmy tylko, że Leoncio wyczerpał wszystkie dostępne

mu środki łagodnej perswazji, by przekonać dziewczynę, że leży w jej
własnym interesie, a nawet że jest jej obowiązkiem ulec jego żądzy.
Obiecywał jej złote góry, zapewniał o swej miłości, poniżył się do

najpokorniejszych próśb, padł nawet do stóp niewolnicy, z której ust
usłyszał jednakże tylko cierpkie słowa i gorzkie wyrzuty. Aż ostatecznie,
gdy wszystkie jego wysiłki spełzły na niczym, odszedł pełen gniewu, nie

szczędząc najstraszliwszych pogróżek.

Spełniając owe groźby, jeszcze tego samego dnia rozkazał przenieść ją

do przędzalni, gdzie zostawiliśmy ją w poprzednim rozdziale. Stąd były
tylko dwa wyjścia: jedno prowadziło w ramiona pana, drugie pod

pręgierz, potem do ciemnicy, a stamtąd już chyba tylko do grobu.

background image

ROZDZIAŁ 9

Leoncio, zniecierpliwiony i trawiony gorączką szaleńczej namiętno­

ści, nie mógł dłużej tłumić swych lubieżnych pragnień. Krążąc po całym
domu udawał, że przywołuje do porządku służbę, która od chwili wy­

jazdu pani robiła, co chciała. W rzeczywistości jednak nie miał innego

celu, jak śledzić wszystkie kroki Isaury. Miał nadzieję spotkać ją samą
i ponowić atak na jej niewinność. Przez okno obserwował idące na
posiłek niewolnice i stwierdził wśród nich brak Isaury.

— Doskonale! Wszystko idzie po mojej myśli — mruknął z zadowo­

leniem. W tej chwili przypomniał sobie, że miał polecić rządcy, by zabrał
niewolnice na pola kawowe, co dawało mu idealną okazję do spotkania z
Isaurą w pustym, wyludnionym domu.

Powiecie pewnie, że skoro Isaura była niewolnicą, Leoncio nie

potrzebował szukać pretekstów, by znaleźć się z nią sam na sam. Mógł po
prostu kazać przyprowadzić ją sobie, z jej wolą lub bez. Z pewnością
można było tak postąpić, lecz u r o d a w połączeniu ze szlachetną duszą
i wzniosłym umysłem nawet u prostej niewolnicy narzucają szacunek
naturom najbardziej przewrotnym i zepsutym. I to był prawdziwy po­
wód, dla którego Leoncio — mimo swego cynizmu i zaślepienia — nie
mógł się uchylić od złożenia tego swoistego hołdu piękności i cnotom
niezwykłej istoty.

Powróćmy teraz do rozpoczętego w przędzalni dialogu.

— Isauro — rzekł Leoncio — dowiedz się, że teraz los twój leży

wyłącznie w moich rękach.

— Zawsze tak było, proszę pana — odrzekła Isaura z pokorą.

56

background image

— Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Ojciec mój zmarł, a ja jestem

jego jedynym spadkobiercą. Malwina z powodów, które bez wątpienia

odgadłaś, porzuciła mnie i przeniosła się do swojego ojca. Ja więc od
dzisiaj jestem jedynym panem tego domu i twojej osoby. Ale, Isauro,
tylko od twej woli zależy twoje szczęście lub zguba.

— Od mojej woli! O nie, proszę pana! Mój los zależy tylko od woli

mego pana.

— A ja szczerze pragnę — odparł Leoncio czule — pragnę z całej

duszy uczynić cię najszczęśliwszą z kobiet. Ale jak mam to zrobić, gdy
uparcie odmawiasz mi szczęścia, jakie ty jedna możesz mi dać.

— Ja, panie!? Och, błagam pana, na wszystko, co święte, niech pozwoli

mi pan pozostać tylko p o k o r n ą niewolnicą. Proszę przypomnieć sobie
panią Malwinę, taką śliczną, taką dobrą, która tak bardzo pana kocha.

Błagam pana w jej imieniu, niech nie zniża pan więcej wzroku na biedną

niewolnicę, która gotowa jest we wszystkim być panu posłuszną...

— Posłuchaj, Isauro. Jesteś bardzo dziecinna i nie wiesz jeszcze, co

się w życiu liczy naprawdę. Pewnego dnia, może zbyt późno, pożałujesz,
że odrzuciłaś moją miłość.

— Nigdy! — krzyknęła Isaura — zdradziłabym haniebnie moją

panią, gdybym dała posłuch pańskim pięknym słówkom.

— Dziecinne skrupuły! Słuchaj dalej, Isauro. Matka moja, zachwy­

ciwszy się twą u r o d ą i inteligencją, a nie mając rodzonej córki, za­
troszczyła się o ciebie jak o własne dziecko. Kochała cię ogromnie i jeśli
nie dała ci wolności, to tylko dlatego, że chciała zatrzymać cię przy sobie
na zawsze. Jeśli ją pchnęło ku temu matczyne uczucie, ja tym bardziej
nie puszczę cię z rąk, ja, który kocham cię miłością inną, gorętszą,
wznioślejszą, miłością bez granic, która skończy się szaleństwem lub

samobójstwem, jeśli nie... Ale cóż mówię! Ojciec mój, niech mu Bóg

wybaczy, wiedziony podłą chciwością, chciał cię sprzedać za garść złota,
tak jakby istniało na świecie złoto warte tych nieoszacowanych wdzię­
ków, jakimi niebo ciebie obdarzyło. To profanacja! Ja odepchnąłbym
z pogardą każdego, kto ośmieliłby się ofiarować mi pieniądze w zamian

za twą wolność. Wolna jesteś, bo Bóg nie stworzył cię dla niewoli. Wolna

jesteś, bo tak chciała moja matka i ponieważ ja tego chcę. Lecz miłość

moja do ciebie, Isauro, jest ogromna. Nie mogę, nie powinienem wy­
puścić cię w świat. Umarłbym z bólu i tęsknoty, gdyby o d e b r a n o mi

5 7

background image

ciebie. Jesteś jak bezcenny klejnot, który niebo mnie przeznaczyło,
klejnot, który od tak dawna jest celem mych najgorętszych pragnień.

— Przepraszam, proszę pana. Nie mogę zrozumieć tego, co pan mówi.

Twierdzi pan, że jestem wolna, i pozwala, bym poszła, dokąd zechcę,
a także bym swobodnie mogła rozporządzać mym sercem?

— Isauro, jeśli zechcesz, będziesz więcej niż wolna: zostaniesz panią

i bóstwem tego domu. Każdy twój rozkaz, każdy kaprys będzie na­
tychmiast spełniony. A ja, jak najczulszy i najwierniejszy z kochanków,

otoczę cię przepychem i uwielbieniem, jakie dać może tylko najgorętsza,
niewyczerpana miłość. Malwina odeszła... Tym lepiej! Na cóż mi ona i jej
miłość, gdy będę miał ciebie!? Zerwę wreszcie te więzy oparte na
interesach! Niech zapomni o mnie na zawsze, a ja w ramionach mojej
Isaury znajdę szczęście zbyt wielkie, bym mógł pamiętać o Malwinie!

— To, co pan mówi, przeraża mnie. Jak można gardzić kobietą tak

kochającą i czulą, tak pełną wdzięku i zalet jak pani Malwina? Błagam

pana o wybaczenie, jeśli mówię zbyt śmiele, ale opuszczać kobietę wierną,
piękną i cnotliwą dla byle niewolnicy to najczarniejsza niewdzięczność.

W obliczu tak surowej i stanowczej odprawy Leoncio poczuł, jak

burzy się w nim krew.

— Milcz, zuchwała niewolnico! — ryknął w strasznym gniewie. —

Mogę znosić cierpliwie twą pogardę i niechęć, ale reprymendę!?... Chyba

nie wiesz, do kogo mówisz!

— Wybacz mi, panie! — krzyknęła Isaura, przestraszona własnymi

słowami.

— Jednak, jeśli będziesz dla mnie miła... Lecz nie! Zbyt już poniżyłem

się przed zwykłą niewolnicą. Nie będę żebrał o to, co mi się prawnie
należy! Zapamiętaj sobie, niewdzięczna i krnąbrna dziewczyno, że ciałem
i duszą do mnie należysz, tylko do mnie i do nikogo więcej! Jesteś moją
własnością jak ta szklanka, którą trzymam w ręku. Będę pił z niej, gdy mi
przyjdzie ochota, a gdy zechcę, roztrzaskam ją o ziemię.

— O tak, może pan ją rozbić. Wiem o tym. Ale, na miłość boską, niech

nie napełnia jej pan trucizną... Niewolnice także mają serca i pan nie może
nakazać im miłości.

— Miłość! I kto tu mówi o miłości!? Czyżbyś już jej zaznała?...
— Nie, panie, Moje serce jest wolne. I nawet pan nie może go

zniewolić.

58

background image

— Seroe twoje będzie posłuszne, a jeśli nie ulegnie po dobroci, mam

za sobą prawo i siłę... Ale po co? Przecież po to, by cię posiąść, nie muszę
uciekać się do ostateczności. U p o d o b a n i a twoje są zapewne tak samo
niskie i podłe jak twoja kondycja. Zaspokoję je z łatwością, oddając cię
najnędzniejszemu i najbardziej odrażającemu z moich czarnuchów.

— O tak, panie. Wiem dobrze, do czego jest pan zdolny. To pański

ojciec sprawił, że matka moja zmarła ze zgryzoty i wycieńczenia. Widzę,

że mnie przeznaczono podobny los. Ale niech pan będzie pewien, że nie
zabraknie mi sił ni odwagi, by na zawsze uwolnić się od pana i od świata.

— Ach tak! — krzyknął Leoncio z szatańskim uśmiechem — do tego

już doszła twoja egzaltacja! Takie romantyczne wzloty nie pasują do

zwykłej niewolnicy. O t o jedyny pożytek, jaki przyniosły metody mej
matki! Z a r a z widać, że próżniaczysz się, grając na pianinie i rozczytując
się po całych dniach w romansach. Dobrze chociaż, że mnie uprzedziłaś.

Będę musiał ostudzić trochę twą rozgorączkowaną wyobraźnię. Twój

bunt na nic się nie zda, bo wnet wybiję ci z głowy te nierozsądne myśli.

Hej tam, André! — zawołał Leoncio, strzelając z bicza.

— Jestem, panie! — odkrzyknął z daleka lokaj i w chwilę potem stanął

przed Leonciem.

— André — ozwał się ów tonem suchym i władczym — przynieś mi

natychmiast dyby i kajdany.

— Panienko Najświętsza! — wyszeptał przerażony André — na co to

wszystko? Biedna Isaura!

— Ach, panie mój! Zlituj się! — krzyknęła Isaura w straszliwej

trwodze, padając na kolana do stóp Leoncia i wznosząc ręce ku niebu —
na prochy pańskiego ojca, na świętą duszę pańskiej matki, nie dręcz
swej niewolnicy. Niech mnie pan skaże na najcięższą i najbrudniejszą
służbę, wszystko zniosę posłusznie, bez słowa skargi, ale tego, czego
teraz żąda pan ode mnie, nie mogę i nie powinnam uczynić. Raczej wolę
umrzeć!

— Wiele mnie kosztuje ta decyzja, ale sama mnie do niej zmusiłaś.

Nie mogę sobie pozwolić na stratę takiej niewolnicy. Być może pewnego

dnia podziękujesz mi za to, że nie dopuściłem, byś zadała sobie śmierć.

— Wszystko j e d n o — krzyknęła Isaura i podniosła się dumnie,

drżąca, lecz zdeterminowana — wszystko jedno, czy zabiję się sarna, czy
zginę z ręki kata!

5 9

background image

W tym momencie powrócił André niosąc dyby i kajdany. Rzucił je na

ławę i odszedł pospiesznie.

Na widok tych narzędzi t o r t u r zwilgotniały oczy Isaury, serce zamarło

w niej z przerażenia, nogi odmówiły jej posłuszeństwa, opadła na twardy
zydel i poczęła gwałtownie szlochać.

— O, moja dobra, święta, kochana pani — błagała przez łzy —

wejrzyj na mnie z nieba i wybaw od męki, chroń mnie. jak chroniłaś, gdy
byłaś przy mnie tu, na ziemi.

— Isauro — ozwał się Leoncio szorstko, wskazując narzędzia tor­

tur — oto co cię czeka, jeśli będziesz trwać nadal w swym szalonym
uporze. Nic więcej nie m a m ci do powiedzenia. Masz jeden dzień do
namysłu. Zostawiam cię na razie samą, a ty wybieraj między mą miłością
a mą nienawiścią. Tak jedna, jak i druga, o czym wiesz dobrze, nie mają

granic. Do zobaczenia...

Isaura, ujrzawszy, że pan jej odszedł, wzniosła oczy ku niebu, złożyła

błagalnie ręce i skierowała ku Królowej Aniołów taką oto gorącą mo­
dlitwę, wyszeptaną wśród łkań, a płynącą z najtajniejszych głębi duszy:

— P a n n o Niepokalana, Pani Miłosierdzia, Najświętsza M a t k o Boża!

Ty znasz moją niewinność i wiesz, że nie zasłużyłam na takie okrucień­

stwa. Wesprzyj mnie w tej ciężkiej próbie, bo na tym świecie nikt nie
może mi pomóc. Wybaw mnie z rąk kata, który nastaje na me życie i na
mą niewinność. Oświeć jego umysł łaską miłosierdzia i napełnij jego
serce litością, by zmiłował się nad swą nieszczęsną niewolnicą. Z pokorą,
we łzach i z bólem w sercu błagam Cię przez Twój przenajświętszy ból,
przez rany Twego Boskiego Syna: wybaw mnie, ulituj się nade mną!

Jakże piękna była Isaura w owej błagalnej, pełnej modlitewnego

uniesienia postawie! O wiele piękniejsza niż W chwilach spokoju i ra­
dości. Gdyby Leoncio widział ją wówczas, zmiękłoby może jego żelazne,

zaślepione namiętnością serce.

W jej oczach błyszczących od łez, które strumieniem lały się po

bladych policzkach, rozchylonych wargach, które drżały, szepcząc
przerywaną łkaniem modlitwę, w rozrzuconych w nieładzie splotach
kruczych włosów, w jej twarzy wzniesionej ku niebu natchniony artysta
ujrzałby najpiękniejszy wizerunek Matki Boleściwej, ku której Isaura
kierowała swe gorące prośby. Anieli niebiescy sfrunęli z nieba, by zanieść

jej błagania do stóp Pocieszycielki Strapionych.

background image

Zatopiona w bólu Isaura nie spostrzegła swego ojca, który stąpając

cicho i ostrożnie szedł w jej kierunku.

— Na szczęście jeszcze jest tutaj — szepnął do siebie ach, biedna

Isauro! Co cię jeszcze czeka?

— Ojciec mój tutaj?! — wykrzyknęła nieszczęsna dziewczyna na

widok Miguela. — Chodź, chodź! Zobacz, jak poniżają twoją córkę!

— Co ci jest, córeczko? Jakie nowe nieszczęście cię spotkało?
— Nie widzisz, mój ojcze? O t o los, jaki mnie czeka — odrzekła

wskazując dyby i kajdany, leżące u jej stóp.

— Co za potwór! Mój Boże!... Ale ja się tego spodziewałem...
— To jest ta wolność, jaką chce mi ofiarować. Mnie, którą jego matka

wychowywała z taką miłością! Najokrutniejsza i najhaniebniejsza nie­
wola, nieustanne męczeństwo duszy i ciała, oto co pozostaje twej
nieszczęsnej córce... Ojcze mój, nie zniosę tylu cierpień! O d e b r a n o mi

nawet możność samobójstwa! Uwięziona, zakuta w dyby, z rękami
spętanymi łańcuchem! Ach, ojcze, ojcze mój! To straszne! Gdzie twój
nóż, ojcze? — spytała po chwili ochrypłym głosem, błądząc wokół
posępnym spojrzeniem — potrzebny mi twój nóż.

— Na co ci on, Isauro? Co za szalone myśli przychodzą ci do głowy?
— Daj mi nóż, ojcze. Posłużę się nim tylko w ostateczności. Gdy ten

nikczemnik podniesie na mnie rękę, gdy zechce zakuć mnie w te żelaza,
krew moja tryśnie na jego podłe oblicze.

— Nie, córko. Nie będziesz musiała posunąć się do tej ostateczności.

Moje serce odgadło twe nieszczęścia i wszystko już przygotowałem.

Pieniądze, za które miałem kupić twą wolność, posłużą nam do innego

celu. Wyrwę cię z łap tego potwora. Wszystko gotowe, Isauro, ucie­
kajmy!

— Tak, ojcze, uciekajmy! Ale jak?... D o k ą d ?
— Gdziekolwiek, byle daleko stąd. I to natychmiast, córeczko, zanim

zaczną coś podejrzewać i zakują cię w te żelaza.

— Ach, ojcze, tak się boję! Co będzie ze mną, jeśli nas odkryją?
— Przedsięwzięcie jest ryzykowne, nie przeczę. Ale odwagi, Isauro!

To nasza ostatnia deska ratunku. Chwyćmy ją z ufnością i polećmy się
boskiej opiece. Niewolnicy są na wyrębie, rządca zabrał na plantację twe
towarzyszki, pan wyjechał k o n n o z André. W całym domu nie ma nikogo

prócz jakiejś Murzynki w kuchni. Skorzystajmy z okazji, którą jakby sam

61

background image

Bóg nam zsyłał. Wszystko zaplanowałem. W sadzie nad rzeką ukryta jest

łódka. To nam wystarczy. Ty pójdziesz pierwsza, prosto przez o g r ó d ; ja
obejdę d o m n a o k o ł o i już za chwilę się spotkamy. W niecałą godzinę
będziemy w Campos, gdzie oczekuje nas statek, którego kapitan jest

moim dobrym znajomym. O świcie odpłyniemy na północ, a gdy nastanie
dzień, będziemy już daleko od twego prześladowcy. Chodźmy, Isauro.

Może spotkamy w szerokim świecie jakąś litościwą duszę, która sku­

teczniej niż ja potrafi cię obronić.

— C h o d ź m y więc, ojcze! Czego mam się obawiać? Czyż mogę być

bardziej nieszczęśliwa niż teraz?

Isaura, tuląc się do m u r u okalającego podwórze, otworzyła bramę

ogrodu i zniknęła. Z a r a z potem Miguel przekradł się okrężną drogą
wzdłuż s a d u i po chwili znalazł się wraz z córką nad rzeką.

Łódka, żeglując bezpiecznie pod osłoną wysokich brzegów, popy­

chana silnym ramieniem Miguela oddalała się szybko. Ojciec i córka
wkrótce stracili z oczu hacjendę Gomezów.

background image

ROZDZIAŁ 10

Od ucieczki Isaury upłynęły już przeszło dwa miesiące. Podczas gdy

Leoncio czyni nadzwyczajne starania, by schwytać zdobycz, która tak

sprytnie mu się wymknęła; podczas gdy, rozsupłując rzemienie sakiewki,
stawia na nogi tłumy prywatnych agentów i policję całego kraju, my
pożeglujmy do północnych prowincji, gdzie być może wcześniej niż on
spotkamy zbiegłą bohaterkę.

Jesteśmy w Recife. W ciemnościach nocy to piękne miasto, zwane

Wenecją Ameryki, ukoronowane diademem świateł zdaje się wynurzać

z miłosnych objęć oceanu. Na ulicach panuje odświętny nastrój. W jed­
nej z głównych alei widać rzęsiście oświetlony gmach, gdzie towarzyska
śmietanka miasta zwykła spotykać się na wykwintnych przyjęciach.
Teraz także zmierzają ku jego bramie liczne grupki wytwornych dżen­
telmenów i dam. Kilku studentów, synów zamożnych i dystyngowanych
rodzin, również zwykło tu przyjeżdżać ze starej Olindy tylko po to, by na
owych wieczorach otrzeć się o elegancki świat, a także, by pośród

jedwabiów i woni salonów, pośród czułych spojrzeń i zalotnych uśmie­

chów ślicznych pernambukanek zapomnieć na kilka godzin o twardych
ławkach akademii i o zasuszonych profesorach prawa.

Przypuśćmy, że sami jesteśmy również adeptami owego przybytku

Terpsychory, i wejdźmy do środka zobaczyć, czy dzieje się tam coś
godnego uwagi. Zaraz w pierwszej sali napotkamy grupkę szykownych
młodzieńców, zajętych ożywioną rozmową. Posłuchajmy.

— To nowa gwiazda, która zabłyśnie w salonach Recife — mówił

Alvaro — i doda blasku naszym wieczorom. Nie minęły jeszcze trzy

6 3

background image

miesiące, jak przybyła do tego miasta, ja zaś znam ją zaledwie od
miesiąca. Ale uwierz mi, doktorze Geraldo, że jest to najszlachetniejsze

i najbardziej czarujące stworzenie pod słońcem. To nie kobieta, to
wróżka, to anioł, to bogini!

— Tam do licha! — wykrzyknął doktor G e r a l d o . — Wróżka! Anioł!

Bogini...! Są to więc trzy różne istoty, a w końcu okaże się, że to po prostu

najzwyklejsza kobieta. Ale powiedz no mi, mój Alvaro: ów anioł, owa
wróżka, bogini, czy jak jej tam. nie powiedziała ci przypadkiem, z jakiej
rodziny pochodzi, czy ma majątek i tak dalej, i tak dalej?

— Niewiele mnie obchodzą te sprawy. Mógłbym ci odpowiedzieć, że

przybyła z nieba, że pochodzi z rodziny aniołów i że posiada majątek
większy niż wszystkie bogactwa świata: duszę szlachetną, rozumną i czy­

stą oraz niezrównaną urodę. Ale tak naprawdę wiem o niej tylko to, że
przybyła z Rio G r a n d e do Sul w towarzystwie swego ojca, który jest jej

jedyną rodziną; że jej środki materialne są dość skąpe, ale za to piękna
jest jak anioł, a na imię ma Elwira.

— Elwira! zauważył trzeci z młodzieńców. — Piękne imię,

doprawdy! Ale może powiesz nam, Alvaro, gdzie mieszka ta twoja
wróżka?

— Nie robię z tego tajemnicy. Mieszka wraz z ojcem w pewnym,

małym domku, w dzielnicy Santo Antonio. Mieszkają skromnie, unikają
znajomości i rzadko pokazują się publicznie. W domku tym, ukrytym
w gąszczu gajów kokosowych, Elwira żyje jak fiolek pod liściem lub jak
tajemnicza wróżka w zaczarowanej grocie.

— To dziwactwo! — odparł doktor. — Ale jak doszedłeś do odkry­

cia tej zaczarowanej nimfy i jak zdołałeś dostać się do jej tajemniczej
groty?

— Opowiem wam to w dwóch słowach. Przejeżdżając pewnego dnia

konno obok tego domku, ujrzałem ją siedzącą na ławce w ogródku.
Zdumiała mnie jej cudowna piękność. Gdy spostrzegła, że obserwuję ją

z zaciekawieniem, spłoszyła się i zniknęła mi z oczu jak motyl wśród
kwitnących krzewów. Postanowiłem ujrzeć ją raz jeszcze i mówić z nią
za wszelką cenę. Wybadałem wszystkich sąsiadów, lecz nie znalazłem
nikogo, kto by ją znał i mógłby mnie przedstawić. Dopytałem się w końcu
o właściciela domku, po czym udałem się do niego. Jednakże on także nie
był w stanie udzielić mi dokładnych informacji. Wiedział jedynie, że jego

64

background image

klient punktualnie co miesiąc zjawiał się, by przedłużyć wynajem domku.

Nadal więc każdego wieczoru spacerowałem przed ogródkiem, zawsze

jednak bez rezultatu. Jeśli nawet udawało mi się dojrzeć ją, znikała

prawie natychmiast, jak za pierwszym razem. Pewnego wszakże dnia,
akurat w chwili, gdy przechodziłem, upadła jej na ziemię chusteczka.

Pojąłem, że druga p o d o b n a okazja może się nie powtórzyć. Zebrałem się

na odwagę, wszedłem do ogrodu i podniosłem chusteczkę, którą po­
dałem jej już na progu domu. Podziękowała mi uśmiechem tak cza­
rującym, że o mało co nie padłem przed nią na kolana. Nie poprosiła
mnie jednak do środka ani nie uczyniła mi żadnej obietnicy.

— Tę chusteczkę, Alvaro — przerwał jeden z dżentelmenów — na

pewno upuściła celowo, byś mógł przyjrzeć się jej z bliska i mówić z nią.
To taki romantyczny wybieg, odruch subtelnej kokieterii.

— Nie sądzę. Nie ma w tej istocie nawet cienia kokieterii. Wszystko

w niej tchnie słodyczą i prostotą. Lecz nie wiecie nawet, jak wiele mnie
kosztowało, by oderwać się od tego miejsca, w którym zatrzymywała

mnie jakaś magiczna siła, wydzielająca tajemniczy fluid miłości, niewin­
ności i przygody...

Tu Alvaro urwał swą opowieść, zatopiony w słodkich wspomnieniach.
— I na tym poprzestałeś, Alvaro? — pytał inny z dżentelmenów. —

Twój romans zaczyna nas ciekawić. Mów, mów, bo nie mogę doczekać
się dalszego ciągu.

— Dalszego ciągu...? O, ten jeszcze nic nastąpił i nawet ja sam nie

wiem, jaki będzie. Wyczerpałem wszelkie możliwe fortele, by zyskać
wstęp do sanktuarium owej bogini. Wszystko na próżno! Wreszcie z po­
mocą przyszedł mi przypadek i przysłużył mi się lepiej niż całe moje

poprzednie starania. Przejeżdżając pewnego wieczoru powozem przez
dzielnicę Santo Antonio brzegami Bebesibe — przejażdżka ta stała się
dla mnie niemal nabożeństwem — dojrzałem płynącą pod pełnymi

żaglami maleńką łódkę, a w niej mężczyznę i kobietę.

W kilka chwil potem łódka wpadła na mieliznę i utknęła w ławicy

piasku. Wyskoczyłem z powozu, pobiegłem na brzeg, dopadłem jakiejś
szalupy i pospieszyłem na p o m o c dwójce żeglarzy, którzy na próżno
usiłowali zepchnąć łódkę z mielizny.

Nie zdołacie sobie wyobrazić, jakie radosne zdumienie opanowało

mnie, gdy rozpoznałem moją tajemniczą pannę i jej ojca.

6 5

background image

— Na to właśnie czekałem. Sytuacja robi się dramatyczna... Historia

twoich a m o r ó w z tą zaczarowaną wróżką przybiera kształt fantastycz­
nego poematu.

— Tymczasem to szczera prawda. Byli przemoczeni i zabrudzeni,

zaprosiłem więc ich do swego powozu. Wzbraniali się wielce, lecz w koń­
cu się zgodzili, a ja kazałem jechać w stronę ich domu. Pewien jestem, że
usprawiedliwicie mnie, jeśli zamilczę o tym, co się stało później. Nie
śmiałbym przecież sprofanować sekretów tajemniczej groty.

— Widzę, że musisz bardzo kochać tę kobietę? — ozwał się doktor.
— Czy kocham! Uwielbiam ją co dzień więcej. A p o n a d t o m a m

powody, by sądzić, że ona... w każdym razie nie patrzy na mnie obo­

jętnie.

— Daj ci Boże, żeby nie okazało się, że wpadłeś w sidła jakiejś Circe

z burdelu, awanturnicy, jakich pełno na świecie, która wiedząc, że jesteś
bogaty, ostrzy sobie ząbki na twoje pieniądze. To unikanie ludzi, ta
tajemnica, jaką starają się otoczyć swe życie, nie przemawiają na ich
korzyść.

— Kto wie, a może to przestępcy, ukrywający się przed policją? —

zauważył jeden z dżentelmenów.

— A może fałszerze pieniędzy? — dodał inny.
— M a m złe przeczucia — ciągnął doktor — za każdym razem, gdy

widzę ładną kobietę podróżującą w obcych stronach w towarzystwie

mężczyzny, którego nazywa ojcem lub bratem. Ojciec twojej wróżki,
drogi Alvaro, o ile w ogóle jest jej ojcem, to pewno jakiś cygan lub
człowiek interesu, który frymarczy u r o d ą swej córki.

— Boże święty! Litości!... - wykrzyknął Alvaro. — Gdybym przypu­

szczał, że tak bezdusznie osądzicie ową anielską istotę, że sprofanujecie

ją tak nikczemnie, wolałbym raczej stracić mowę, niż opowiedzieć wam

to wszystko. Wierzcie mi, przyjaciele, jesteście niesprawiedliwi dla tej
biednej dziewczyny. Mnie wydałaby się zdetronizowaną królewną, gdy­
bym nie wiedział, że jest aniołem. Wkrótce jednak ujrzycie ją i zo­

staniemy pomszczeni, ona i ja, bo pewien jestem, że jednogłośnie
obwołacie ją boginią. Najgorsze, że w każdym z was od tej pory będę
miał rywala.

— Co do mnie — ozwał się jeden z dżentelmenów — możesz być

spokojny, gdyż tajemnicze panny zawsze napawały mnie lękiem.

6 6

background image

— Ja także jestem tylko zwykłym śmiertelnikiem i b a r d z o boję się

wróżek — dodał inny.

— Jak to się stało — spytał doktor G e r a l d o — że żyjąc w zupełnym

odosobnieniu zdecydowała się porzucić swą tajemniczą samotność
i przyjść na bal tak licznie uczęszczany?

— Ileż mnie to kosztowało, przyjacielu! — odparł Alvaro. —

Zmusiłem ją niemal przemocą. Od dłuższego czasu starałem się przeko­
nać ją na wszelkie sposoby, że panna tak młoda i piękna jak ona
ukrywając przed światem swe wdzięki popełnia zbrodnię i grzeszy
przeciw Stwórcy, który piękno dał ludziom po to, by wszyscy oglądali je,

podziwiali i wielbili. Wiedzcie bowiem, że jestem przeciwieństwem
owych zazdrosnych, kapryśnych kochanków, którzy swe wybranki
pragnęliby ukryć we wnętrzu ziemi. Tymczasem moje racje, instancje,
prośby — nie dawały najmniejszego rezultatu. Ojciec i córka wymawiali
się, jak mogli, od wejścia w świat, wynajdując tysiące najróżniejszych
pretekstów. W końcu posłużyłem się podstępem. Wmówiłem im, że to ich

życie w oddaleniu od ludzi, bez kontaktów z towarzystwem, w stronach,
gdzie są zupełnie obcy, sprawiło, że zaczynano już szeptać o nich, a na­
wet ściągnęło na nich podejrzenia policji. Wszystko to były wierutne
kłamstwa, które miały jednak pozory wiarygodności...

— I to tak dalece — przerwał doktor — że być może nie mijają się

z prawdą.

— Dowiodłem im — ciągnął Alvaro — że nawet z tak bezpodstaw­

nych i chwiejnych podejrzeń trzeba się oczyścić i dlatego powinni
koniecznie bywać w świecie. Dopiero ten podstęp przyniósł upragniony
skutek.

— Tym gorzej dla nich — odparł doktor. To niepokojący trop,

który potwierdza tylko mą nieufność. Gdyby byli niewinni, nie przejęliby
się podejrzeniami ludzi i policji i żyli jak przedtem.

— Twoje wątpliwości są nieuzasadnione, mój doktorze. Oni mają po

prostu mało pieniędzy, a towarzystwa unikają, gdyż nakłada ono ciężki

haracz na ludzi, którym los nie sprzyja, a oni... Lecz oto nadchodzą!
Patrzcie i przekonajcie się na własne oczy.

W tym samym momencie do westybulu weszła młoda, piękna dama,

wsparta na ramieniu dojrzałego mężczyzny o szacownej powierz­
chowności.

S '

67

background image

— Dobry wieczór, panie Anzelmie! Dobry wieczór, Elwiro! Jakie to

szczęście, że widzę was tutaj! — mówił Alvaro do n o w o przybyłych,
odchodząc od swych przyjaciół, by powitać gości z największą uprzej­
mością i kurtuazją. Po czym wziąwszy ich pod ręce, poprowadził ich
w głąb sali, gdzie licznie się już zebrało najświetniejsze towarzystwo.

Trzej rozmówcy Alvara wmieszali się w ów tłum, który zafalował

tworząc długi szpaler; wszyscy bowiem chcieli przyjrzeć się przecho­
dzącej Elwirze. Obecność jej wzbudziła sensację i przez salę przeszedł
szmer podziwu.

— W istocie ...to olśniewająca piękność!

— Jaka królewska postawa!

— A te oczy Andaluzyjki!

— Co za wspaniałe włosy!
— A szyja! Spójrz na szyję!
— I ta wytworna prostota stroju! — szeptali między sobą z zachwy­

tem trzej znajomi nam dżentelmeni.

— Czy zauważyliście — dodał doktor G e r a l d o — to czarujące zna­

mię na jej prawym policzku? Alvaro ma słuszność! Jego wróżka zaćmi
wszystkie piękności salonu. A w dodatku ma urok nowości i tajemnicy,

j a k a ją otacza. Oby Alvaro przedstawił mnie jak najprędzej. Chciałbym

podziwiać ją z bliska.

W tym tonie ciągnęli rozmowę aż do chwili, gdy Alvaro wypełniając

wdzięczną misję wprowadzenia nowej perły salonów znalazł się znów
w ich towarzystwie.

— Moi przyjaciele — rzekł, a w głosie jego dźwięczał triumf — proszę

was do salonu. Chcę przedstawić wam pannę Elwirę i rozwiać na zawsze
krzywdzące podejrzenia, jakie niedawno jeszcze żywiliście względem
najpiękniejszej i najczystszej pod słońcem istoty. Pewien także jestem,

iż jedno spojrzenie na nią odjęło wam mowę z zachwytu.

Czterej dżentelmeni zniknęli w tłumie przelewającym się z sali do sali.

Miejsce ich zajęła natychmiast grupka urodziwych i wytwornych pań,

które podobne stadku rajskich ptaków przechadzały się wśród szelestu

jedwabiów i blasku klejnotów, gawędząc na temat panny Elwiry, która

i tym razem stała się ośrodkiem konwersacji. Tylko że tutaj nastrój był
całkiem odmienny i zgoła nie harmonizował z opinią młodzieńców.

Przyłączmy się do nich i my na kilka chwil i posłuchajmy, o czym mówią.

6 8

background image

— Czy mogłaby n a m pani powiedzieć, pani Adelajdo, kim jest ta

dziewczyna, która przed chwilą weszła do sali p o d rękę z panem Alvaro?

— Widzę ją tu po raz pierwszy, L a u r o . Wydaje mi się, że nie jest

z naszych stron.

— Z pewnością. A jaka jest wystraszona! Zupełnie jak wieśniaczka,

która nigdy w życiu nie widziała sali balowej. Prawda, pani Rosalino?

— Ależ tak! A czy widziała pani jej toilette! Boże ty mój, co za nędza!

Moja mucama ubiera się z większym gustem. Chyba tylko jedna pani

Emilia może wiedzieć, kim jest ta dziewczyna.

— Ja? A to czemu? Pierwszy raz widzę ją na oczy. N o , ale pan Alvaro

wspominał mi o niej mówiąc, że jest urzekająco piękna. Nie widzę tego
wcale. Owszem jest ładna, ale nie tak znów, żeby się zachwycać!

— P a n Alvaro zawsze był ekscentrykiem. Pociąga go wszystko, co

nowe. Ciekawe, skąd wyłowił te perłę?

— Zapewne u wybrzeży mórz południowych, moja droga. Sądząc po

pozorach jest całkiem niczego sobie.

— Byłaby bardziej znośna, gdyby nie to czarne znamię, które szpeci

jej twarz.

— Przeciwnie, pani Lauro, to raczej dodaje jej wdzięku...
— Ach przepraszam, moja droga! Zapomniałam, że ty też masz na

policzku p o d o b n ą muszkę. Doprawdy, bardzo ci z tym do twarzy i tobie
to dodaje czaru... Ale jej znamię, jeśli dobrze widziałam, jest zbyt duże.

Przypomina nie muszkę, lecz żuka.

— P r a w d ę mówiąc, nie przyglądałam się uważnie. Chodźmy! Chodź­

my do salonu. Trzeba obejrzeć ją z bliska. Dopiero wtedy będziemy
mogły coś o niej powiedzieć...

Rzekłszy to odeszły, trzymając się za ręce, podobne wieńcowi

różnobarwnych kwiatów, który splatał się i rozplatał, aż całkiem
rozsypał się w tłumie.

background image

ROZDZIAŁ 11

Alvaro należał do grona tych wybrańców losu, których fortuna

nieustannie obsypuje skarbami swych łask. Jedyny syn dystyngowanej
i zamożnej rodziny, osierocony wcześnie przez ojca i matkę, już
w dwudziestym piątym roku życia odziedziczył przeszło dwumilionowy
spadek.

Był młodzieńcem średniego wzrostu o szczupłej, zgrabnej sylwetce.

Na jego urodziwej i miłej twarzy malowały się szlachetność i wrodzona

godność. M i m o iż nie posiadał głębokiej wiedzy, potrafił zdobyć się na
osąd jasny i zdrowy, a umysł jego z łatwością wznosił się w sferę
najbardziej abstrakcyjnych idei. Proste zasady jego życiowej filozofii
mówiły mu, że fortuna, której przez ślepy traf przyjścia na świat w za­
możnym domu został panem, łatwo mogła być mu odjęta wskutek jakie­
goś innego przypadku. Zapragnął więc zdobyć jakiś zawód i poświęcił się
studiom prawniczym. Początkowo, gdy wnikał w a r k a n a filozofii prawa,
znajdował nawet pewną przyjemność w studiach akademickich, później

jednak, gdy musiał zapuścić się w zawiły labirynt nudnej i suchej

kazuisfyki praktyk prawnych, umysł jego — wybitnie syntetyczny —
wzdragał się z obrzydzenia i nie starczyło mu zapału, by postępować
wybraną wcześniej drogą. Jego oryginalna, pełna wielkich i szlachetnych
zamierzeń dusza znajdowała więcej satysfakcji w roztrząsaniu donio­

słych kwestii politycznych i społecznych oraz w tworzeniu wspaniałych
utopii niż w studiowaniu i interpretowaniu praw i ustaw, które, zgodnie
z jego mniemaniem, w znakomitej części opierały się wyłącznie na błę­
dach i najbardziej absurdalnych przesądach.

70

background image

Nienawidził wszelkich przywilejów i społecznych uprzedzeń, tak że

śmiało można było nazwać go liberałem, republikaninem, a nawet

socjalistą.

Mając takie poglądy, musiał stać się zapalonym abolicjonistą, i to nie

tylko w słowach. Niewolników, stanowiących niemałą część odziedzi­
czonego po rodzicach majątku, postanowił niezwłocznie wyzwolić. Jed­
nakże jego daleko posunięta filantropia pozwoliła mu dojrzeć i ocenić
niebezpieczeństwo kryjące się w gwałtownym przejściu od stanu abso­
lutnej podległości do upojenia pełnią wolności. Na jednej ze swych
plantacji zorganizował coś w rodzaju kolonii dla swych wyzwoleńców,
powierzając jej zarząd gorliwemu i rzetelnemu administratorowi. Sądził,
iż takie rozwiązanie przysporzy wiele korzyści nie tylko jemu samemu,
lecz całemu społeczeństwu, a przede wszystkim wyzwoleńcom, którzy
uprawiając oddaną im tytułem dzierżawy ziemię, poddali się swoistej
dyscyplinie wspólnoty, co uchroniło ich od zejścia na drogę nie­
róbstwa, przestępstwa i zbrodni, a także zapewniło im byt i pomogło
zgromadzić oszczędności. Wdzięczni też byli Alvarowi za to, co dla
nich uczynił.

Dodajmy, że bohater nasz, oryginalny i ekscentryczny na wzór

angielskich lordów, wyznawał czystość i surowość obyczajów kwakra.
Atoli, j a k o człowiek obdarzony żywą wyobraźnią i wrażliwym sercem,
kochał przyjemności, luksus i wykwint, a przede wszystkim kobiety. To
ostatnie upodobanie nie pozbawione było skłonności do wyidealizowa­
nego platonizmu, właściwej duszom wzniosłym i czystym sercom. Jak
dotąd nie spotkał jeszcze kobiety, dla której serce zabiłoby mu mocniej,
kobiety będącej wcieleniem mglistego ideału, jaki stworzyła sobie jego
poetyczna wyobraźnia. Mając tak świetne przymioty ciała i ducha, stał
się obiektem żywego zainteresowania w eleganckim światku i przedmio­
tem sekretnych pożądań, przyprawiających o drżenie serduszko niejed­
nej urodziwej panny. On wszakże, zawsze jednako uprzejmy i miły dla
wszystkich, żadnej z nich nie okazywał szczególnych względów.

Można teraz wyobrazić sobie, jak wielkie rozczarowanie i zdumienie

zapanowało w gronie pięknych pernambukanek, gdy spostrzegły atencje,

jakimi Alvaro otaczał nieznaną i ubogą dziewczynę. Nie w smak im były
jego ostentacyjne, pełne nieskrywanego entuzjazmu pochwały, których

nie szczędził jej osobie.

background image

J u n o i Pallas nie były bardziej oburzone, gdy młody Parys nie im, lecz

Wenus wręczył jabłko przeznaczone dla najpiękniejszej. Dodajmy, że już

na długo przed owym rautem Alvaro wyrażał się o Elwirze w słowach
niezwykle pochlebnych, a nawet z pewną namiętną swadą, która niemile
zaskoczyła i zaniepokoiła wszystkie panie.

Panny na wydaniu płonęły z ciekawości, by poznać wreszcie ów ideał

i z góry już złośliwie kpiły z nieznajomej i jej błędnego rycerza. Kiedy

jednak ujrzały ją, uczuły nieprzyjemne ukłucie w sercach i na próżno

starały się pokryć zawiść wymuszonymi i pogardliwymi uśmieszkami.

Proszę piękne damy, by zechciały wybaczyć mi szczerość, lecz

próżność jest, poza nielicznymi tylko wyjątkami, nieodłączną towarzysz­
ką urody, a tam gdzie jest próżność, zazdrość nie daje na siebie długo
czekać. Piękności nieznajomej nie sposób było zaprzeczyć, a jej skro­
mność i onieśmielenie w najmniejszym stopniu nie ujmowały jej wrodzo­
nej elegancji. Pełen prostoty, niemal ubogi strój wyróżniał ją spośród
wystawnego zbytku i podkreślał jeszcze jej naturalne wdzięki. Olśniewa­

jący efekt, jaki Elwira wywołała owym wejściem, oraz usilne starania

Alvara, by uroda jej zajaśniała pełnym blaskiem i usunęła w cień inne
piękności salonu, starczyły aż nadto, by podrażnić miłość własną
wytwornych dam, które niezadowolenie swe manifestowały w setkach
pogardliwych spojrzeń, drwiących uśmieszków i zjadliwych epigra­
matów.

Alvaro nie spostrzegł nawet źle skrywanej wrogości, z jaką on i jego

protegowana — bo chyba tak nazwać możemy Elwirę — zostali przyjęci
przez towarzystwo. Lecz nieśmiała i skromna dziewczyna, która nigdzie
nie spotykała się ze szczerością i serdecznością, źle się czuła w owej
atmosferze udawanej grzeczności i w każdym spojrzeniu widziała
pogardliwą drwinę, w każdym uśmiechu — szyderstwo.

Teraz, skoro wiemy już, kim jest Alvaro, zawrzyjmy znajomość z jego

przyjacielem, d o k t o r e m G e r a l d o .

Był to człowiek blisko trzydziestoletni, absolwent prawa i ceniony

w Recife adwokat. Ze wszystkich swych znajomych jego właśnie Alvaro
darzył szczególnym przywiązaniem. Wybitny i światły umysł, charakter
uczciwy, szczery i pełen szlachetności usprawiedliwiały jego wybór.
Praktyczny zmysł, właściwy doświadczonym prawnikom, sprawiał, że
G e r a l d o ogromnym respektem darzył instytucje i ustawy, a tym samym

72

background image

akceptował wszystkie przesądy i kaprysy uprzywilejowanych warstw
społeczeństwa, co było jaskrawym przeciwieństwem ekscentrycznych,
reformistycznych poglądów jego przyjaciela. Sprzeczność owa w naj­
mniejszym stopniu nie wpływała na ochłodzenie ich przyjaźni, lecz

odwrotnie — umacniała ją i podsycała, zapobiegając monotonii, jaka
musiałaby zapanować w stosunkach dwóch dusz zawsze zgodnych i jed­
nomyślnych we wszystkim, które mając pewność, że jedna myśli tak
samo jak druga, że czego chce druga, pierwsza także pragnie, i że nic
sobie nie mają do powiedzenia, znudzone ciągłym potakiwaniem wy­
cofują się w końcu w pustkę milczenia. Jakże przyjemna, wygodna i...
ospała jest taka przyjaźń! Natomiast przeciwieństwo skłonności i myśli
pomocne jest wielce przyjaciołom miarkując ich sądy i pobudzając do
nowych dyskusji. I tak wiele razy pozytywizm i praktyczny zmysł
doktora G e r a l d o korygowały utopie i egzaltacje Alvara. Z d a r z a ł o się
też odwrotnie.

Z własnych ust Alvara dowiedzieliśmy się, jak poznał Elwirę i jak

namówił ją na bal, w którym my także uczestniczymy.

— Ojcze mój — mówiła nasze młoda d a m a do starszego mężczyzny,

na którego ramieniu się wspierała, wchodząc do westybulu. — Ojcze
mój, zostańmy chwilę w tej sali, dopóki jeszcze jest pusta. Ach mój

Boże! — ciągnęła stłumionym głosem, gdy usiedli obok siebie. — Co ja

tu robię? Ja, zwykła niewolnica, na balu dla bogaczy! Ten przepych, te
światła, te hołdy, jakie mnie spotykają, zaćmiewają mi zmysły i przy­

prawiają o zawrót głowy. Popełniam zbrodnię, wchodząc w tak świetne
towarzystwo. To przeniewierstwo, mój ojcze. Wiem to i czuję wyrzuty
sumienia. Gdyby te szlachetne panie dowiedziały się, że wraz z nimi
bawi się i tańczy nędzna niewolnica, zbiegła z d o m u swych państwa!...

Niewolnica! — wykrzyknęła podnosząc się. — Niewolnica! Zdaje mi się,

że wszyscy czytają to złowrogie słowo, wyryte na mym czole czarnymi
literami. Uchodźmy stąd, ojcze, uchodźmy! Oni zdają się szydzić ze
mnie, duszę się tutaj... Uciekajmy!

Mówiąc to dziewczyna bladła i z trudem chwytała oddech. Przy

każdym zdaniu rzucała wokół niespokojne spojrzenia i tuliła się do
ramienia swego ojca, powtarzając z gorączkową niecierpliwością:

— Chodź, mój ojcze! Uciekajmy stąd!
— Cicho, córeczko — odrzekł mężczyzna, usiłując ją uspokoić. -

background image

Absolutnie nikt nie może tu podejrzewać, kim jesteś. Jakże mogliby
sądzić, że jesteś niewolnicą, skoro gasisz u r o d ą i wdziękiem wszystkie te
piękne i szlachetne damy?

— Tym gorzej, ojcze. Cala ich uwaga skupia się na mnie. A te ciekawe

spojrzenia, które zewsząd kierują się ku mnie, sprawiają, że drżę co
chwila. Czasami chciałabym, by ziemia rozstąpiła się pode mną i po­
chłonęła mnie w swych wnętrznościach.

— Daj spokój tym myślom. To już raczej twój lęk i nieśmiałość

mogłyby nas zgubić, gdyby istniał najmniejszy p o w ó d do obaw. Śmiało
roztaczaj swe wdzięki, tańcz, śpiewaj, rozmawiaj, bądź wesoła, tak
by nikomu przez myśl nie przeszło, że mogłabyś być niewolnicą. Prę­
dzej pomyślą, że jesteś księżniczką. Odwagi, córko, przynajmniej dziś.
To pierwszy i ostatni raz musimy znieść tę przykrość. Nie możemy
dłużej pozostać w tych stronach, gdzie już zaczynamy wzbudzać po­
dejrzenia.

— To prawda, ojcze. Co za los! — odrzekła dziewczyna smutnie

skinąwszy głową. — A więc jesteśmy skazani na włóczęgę z kraju do
kraju, odizolowani od ludzi, żyjąc w ukryciu i drżąc w każdej chwili,

jakby niebo naznaczyło nas piętnem przekleństwa. Ach, ten wyjazd zrani

moje serce! Nie wiem, jaki czar przywiązał mnie do tego miejsca...
Tymczasem będę musiała na zawsze pożegnać się z... tą ziemią, gdzie
dane mi było cieszyć się kilkoma dniami radości i spokoju! Ach, mój

Boże! Kto wie, czy nie lepiej mi było zginąć w mękach niewoli.

W tym momencie wszedł Alvaro i chwilę błądził oczyma po sali, jakby

kogoś szukał.

— Gdzie też, u licha, się zaszyli? — mruknął pod nosem. — Czyżby

postanowili odejść? O, nie, na szczęście są tutaj! — wykrzyknął radośnie,
gdy wzrok jego napotkał osoby, których rozmowę słyszeliśmy przed
chwilą. — P a n n o Elwiro, jesteś pani zbyt skromna. Chowasz się w cie­
mnym kącie, gdy powinnaś błyszczeć w salonie, gdzie wszyscy wzdychają

z tęsknoty za tobą. Takie zachowanie proszę zostawić nieśmiałym

fiołkom — róża powinna pysznić się u r o d ą w pełnym świetle.

— Proszę mi wybaczyć — szepnęła Isaura. — Jestem prostą dziew­

czyną, wychowaną w wiejskiej samotności, i nie przywykłam do tak
świetnych przyjęć. Czuję się przytłoczona i skrępowana.

— Och, przywyknie pani z pewnością! Światła, splendory, wonie,

74

background image

muzyka, o t o odpowiednia o p r a w a dla piękna, jakie Bóg stworzył ku
podziwowi ludzi... Przyszedłem odszukać panią na życzenie pewnych
dżentelmenów, którzy już są twoimi wielbicielami. Panie z naszego kółka
mają zwyczaj urozmaicać monotonię walców i kadrylów śpiewem lub
recytacją. Pewne osoby, którym — wybacz mi, proszę, tę niedyskrecję —
opowiedziałem, jak cudowny masz głos i z jakim mistrzostwem śpiewasz,

pragną najgoręcej usłyszeć cię, pani.

— Ja, panie Alvaro, ja mam... śpiewać przed tak świetną publiczno­

ścią?... Błagam pana, byś zechciał mi oszczędzić tej nowej próby! Proszę
o to w mym własnym interesie. Śpiewam źle, czuję się onieśmielona
i pewna jestem, że zdementuję tylko pańską opinię. Proszę oszczędzić
wstydu nam obojgu.

— To wymówki, których nie mogę przyjąć, bo słyszałem już śpiew

pani i proszę mi uwierzyć, panno Elwiro, że gdybym nie miał pewności, iż
śpiewa pani zachwycająco, nie wystawiałbym pani na pośmiewisko. Kto
śpiewa tak jak pani, nie powinien czuć się onieśmielony. Więc proszę

panią bez obawy, byś uległa i zaśpiewała tę rzewną piosenkę o nie­

wolnicy, którą kiedyś mi śpiewałaś, a zapewniam cię, pani, że podbijesz
serca słuchaczy.

— Dlaczego akurat tę? Budzi we mnie wspomnienia tak przykre...
— Być może właśnie dlatego brzmi tak pięknie w pani ustach.
„O ja nieszczęsna! — westchnęła Elwira w głębi duszy. — Czemu ci, co

mnie kochają, stają się mymi nieświadomymi dręczycielami?"

Elwira za wszelką cenę chciała uniknąć tego występu, który byłby dla

niej bolesną ofiarą. Nie mogła jednak opierać się zbyt stanowczo. Mając
w pamięci rozsądne rady ojca, nie dała się dłużej prosić i wsparłszy się na
ramieniu Alvara, pozwoliła zaprowadzić się do pianina. Zasiadła do

klawiatury ze swobodą osoby doskonale obeznanej z instrumentem.

Wszyscy z zaciekawieniem na twarzach, z sercami bijącymi w pełnym

napięcia oczekiwaniu, stłoczyli się wokół pianina. Panowie płonęli z nie­
cierpliwości, by przekonać się, czy głos tej kobiety odpowiadał jej
wyjątkowej urodzie; panny miały nadzieję, że niebezpieczna rywalka
odniesie klęskę przynajmniej na tym polu, i z góry cieszyły się, że będą

mogły ją p o r ó w n a ć do legendarnego pawia, który skarżył się Junonie, że
stwarzając go najpiękniejszym z ptaków, dała mu jednocześnie głos
piskliwy, szorstki i nieprzyjemny.

75

background image

Atmosfera była napięta i pompatyczna. Dziewczyna znalazła się

w trudnej sytuacji primadonny, która — poprzedzona wielkim rozgło­
sem — ma wystąpić przed wymagającą publicznością. Zapadła głęboka

cisza, nie zmącona najlżejszym westchnieniem, niemal dało się słyszeć
bicie zamarłych w oczekiwaniu serc. Alvaro, mimo iż znał dobrze

wokalne możliwości Elwiry, odczuwał niepokój i wzruszenie. Sama zaś
Elwira niewiele troszczyła się o to, czy zaśpiewa dobrze, czy źle.
Żałowała, iż nie uznano jej za najbrzydszą, najgłupszą i najbardziej

pozbawioną wdzięku dziewczynę na balu. Wolałaby tkwić w tej chwili
w jakimś kącie, zapomniana przez wszystkich. Opanowały ją złe prze­
czucia. Była w rozterce, gdyż kochała Alvara i dla niego tylko chciała
pokazać się jak najlepiej. Wdzięczna za jego takt i entuzjazm, z jakim
usiłował przekonać owo świetne towarzystwo do jej urody i talentu,
pragnęła zrobić mu przyjemność i potwierdzić jego pochlebne opinie.

Pragnęła z całego serca, by występ jej stał się triumfem Alvara.

Gdy tylko jej delikatne i giętkie palce dotknęły klawiatury, gdy

zabrzmiały pierwsze proste akordy piosenki, poczuła się inna, dosko­
nalsza, a oczom zdumionych słuchaczy ukazało się nowe oblicze jej
piękności. Twarz Elwiry, na której zwykle malowała się skromność,
prostota i słodycz, promieniała niezwykłym światłem; postać jej wypro­
stowała się dumnie; oczy błyszczały w upojeniu; łono, spokojne do­
tychczas jak toń jeziora w bezwietrzną księżycową noc, falowało

gwałtownie niczym wzburzony ocean. Ze swą białą, wysmukłą szyją
przypominała łabędzia w ekstazie przedśmiertelnego śpiewu.

Z d a w a ł o się, jakby czoło jej musnął powiew boskiego natchnienia,

który przemienił ją w kapłankę piękna, w pieśniarkę natchnioną
nieziemską harmonią. Czuła się teraz królową fantastycznych krain,

Kaliope siedzącą na świętym trójnogu, ujarzmiającą świat dźwiękami

niebiańskiej muzyki. Z niepokojów i lęków swej duszy czerpała odwagę
do zmagań z niepewnym losem. Śpiew jej płynął z głębi serca, a głos
wibrował modulacją tak niezwykłą, a zarazem pełną tak wysublimowa­
nej melancholii, że niejednemu bywalcowi przybytku łatwej rozrywki
i pustoty serdeczna łza spłynęła po policzku.

Elwira odniosła kolosalny sukces. Ledwie przebrzmiał jej śpiew, gdy

salon zadrżał w posadach wśród głośnego aplauzu, tak iż zdawało się, że
runie od ogłuszającego huku braw i okrzyków zachwytu.

76

background image

— Wróżka Alvara jest także syreną — mówił doktor G e r a l d o do

jednego z tych dżentelmenów, w których towarzystwie widzieliśmy go
wcześniej. — Jest niezrównana. Ten tembr głosu tak czysty i delikatny!
Zdawało mi się, że jestem w siódmym niebie i słucham anielskich chórów.

— To wielka artystka... W teatrze zaćmiłaby Malibran i zyskała

europejski rozgłos. Alvaro ma słuszność. Istota taka jak ta nie może być
zwyczajną kobietą, a tym bardziej awanturnicą.

Orkiestra, zapraszając do kadryla, zagłuszyła dalszy ciąg tej roz­

mowy.

— P a n n o Elwiro — rzekł Alvaro do swej protegowanej, która usiadła

ponownie obok ojca — przypominam ci, pani, że obiecałaś mi tego
kadryla...

Elwira uczyniła wysiłek, by uśmiechnąć się i ukryć straszliwe przygnę­

bienie, jakie na powrót opanowało jej duszę, gdy tylko wstała od pianina.
Wzięła Alvara pod rękę i odeszli oboje zająć miejsce wśród tancerzy.

background image

ROZDZIAŁ 12

Teraz czytelnik wie już, o ile nie odgadł tego wcześniej, że domniemana

Elwira i Anzelm to nasi dobrzy znajomi — niewolnica Isaura i rządca
Miguel. A ponieważ wcześniej poznał przymioty ducha, dystynkcję

manier, umiejętność wysławiania się i tyle innych zalet Isaury, nie zdziwi
go, że ta nadzwyczajna niewolnica nie tylko mogła bezpiecznie pojawić
się w najświetniejszym towarzystwie, lecz także wzbudzić tam powszech­
ny zachwyt.

Rozpaczliwa sytuacja, w jakiej znalazła się jego córka, zmusiła

Miguela do zorganizowania ryzykownej ucieczki, która wystawiła ich

oboje na tysiące niebezpieczeństw. Zawsze bowiem wspominał z rozpa­
czą los nieszczęśliwej matki Isaury. Zdawał sobie też sprawę z tego, że
Leoncio, równie bezduszny jak jego ojciec, a jeszcze bardziej zepsuty
i rozwiązły, zdolny jest do wybryków stokroć gorszych.

Straciwszy nadzieję na wyzwolenie córki doszedł do wniosku, że sumę,

jaką zebrał był na ten cel, może przeznaczyć na wyrwanie nieszczęsnej

ofiary z rąk kata w inny sposób. Wiedział przy tym, że wykraść
niewolnicę z d o m u jej państwa i ułatwić jej ucieczkę, było w oczach
świata przestępstwem i czynem niegodnym porządnego człowieka. We
własnym sumieniu czuł się jednak usprawiedliwiony, bo przecież niewol­
nica ta była jego ubóstwianą córką, klejnotem cnoty, który jakże łatwo
przyszłoby wdeptać w błoto okrutnemu panu.

A przecież nieszczęsny ojciec nie zaniedbał także legalnych środków.

Początkowo bowiem postanowił o wszystkim zawiadomić władze i bła­

gać prawo o opiekę nad córką, o udaremnienie grożących jej gwałtów

7 8

background image

i okrucieństw. O d p o w i a d a n o mu jednak niezmiennie: niech pan lepiej da
spokój, to strata czasu; władzom nic do tego, co dzieje się w domach
bogaczy; niech pan siedzi cicho, bo w najlepszym wypadku obciążą pana
kosztami, a mogą też wytoczyć panu proces i wpakować za kratki. Słyszał
kto kiedy, żeby biedny wygrał z bogatym, słaby z silnym?

Miguel utrzymywał potajemne kontakty z kilkoma starymi niewolni­

kami z hacjendy Leoncia, którzy, wspominając z nostalgią dawne dobre
czasy jego administracji, mieli dla niego wiele sympatii i szacunku. Od

nich to otrzymywał dokładne informacje o tym, co działo się na

hacjendzie. Dowiedziawszy się o tarapatach, w jakie wpadła Isaura po

śmierci k o m a n d o r a , nie tracił czasu i przedsięwziął wszystkie możliwe
kroki, by wykraść córkę i umieścić ją jak najdalej od złego pana.

U d a ł się więc wraz z nią do północnych prowincji statkiem, którego

kapitanem był pewien Portugalczyk, wypróbowany przyjaciel z dawnych
lat. Ów zawiózł ich do wybrzeży P e r n a m b u c o i wysadził na ląd w Recife,

skąd ruszył dalej ku Afryce, obiecując jednak, iż za trzy lub cztery
miesiące powróci i zabierze ich, dokąd zechcą.

Miguel, który dotąd żył i pracował na wsi, zawsze w otoczeniu tych

samych twarzy, ograniczony horyzontem uprawnych pól, miał niewiel­
kie pojecie o świecie. Nie mógł więc przewidzieć wszystkich trudności,

jakim będzie musiał stawić czoło. W ciągu wielu lat życia, które prze­

pracował administrując majątkami licznych plantatorów, miały miejsce

jedna lub dwie ucieczki niewolników, zawsze w porę udaremnione. Nic

więc dziwnego, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak nieograniczonymi
środkami dla schwytania zbiegów dysponowali ich właściciele.

Sądził, że w P e r n a m b u c o przetrwają bezpiecznie trzy lub cztery

miesiące, o ile postarają się unikać towarzystwa, żyjąc w całkowitym
odosobnieniu.

Isaura, jakkolwiek umysł miała bystrzejszy i światlejszy, także dość

beztrosko traktowała niebezpieczeństwa, jakie im groziły, nawet z da­
leka od ich prześladowców. Ów błogi spokój prysł w tym samym dniu.
w którym po raz pierwszy ujrzała Alvara. Pokochała go z całej duszy,

pierwszą i czystą miłością. Teraz dopiero uświadomiła sobie w pełni, jak

bardzo beznadziejna jest jej sytuacja.

W twarzy Alvara, w jego manierach, słowach i gestach, było coś

szlachetnego i ujmującego, co zjednywało mu wszystkie serca. Isaura —

79

background image

jedyna jak d o t ą d kobieta, która potrafiła zdobyć jego miłość — również

nie umiała mu się oprzeć. P o k o c h a ł a go swym dziewiczym, gorącym
sercem, lecz w swej miłości widziała jedynie nowy p o w ó d do łez i nie­
pokojów.

Zdawała sobie sprawę z tego, jak ogromna przepaść dzieli ją od

ukochanego i wiedziała dobrze, że nie może być cienia nadziei w owej
zgubnej namiętności, k t ó r ą powinna pogrzebać na zawsze w najtajniej­

szym zakątku swej duszy, nieustannie toczonej rakiem cierpienia.

Do jej kielicha goryczy, i tak już pełnego po brzegi, los dodał jeszcze

tę jedną kroplę, która paliła jej wargi i zatruwała swym jadem.

Wystarczająco już ciążyło sumieniu Isaury ciągłe oszukiwanie ludzi

co do jej prawdziwej kondycji. Szczera i prostolinijna, wstydziła się samej
siebie, gdy od ludzi doświadczała szacunku i poważania, do jakich nie
miała najmniejszego prawa. P r z e k o n a n a była jednakże, iż żadne wielkie
zło nie może z tego wyniknąć. Lecz czyż powinna w ten sposób zwodzić
ukochanego człowieka?

Czyż miała p r a w o milczeć i ukrywać przed nim swój niewolniczy stan?

Czyi powinna była pozwolić, by jego uczucie rozwinęło się w miłość

tak gorącą, gwałtowną i namiętną? Nie wątpiła, że postępując w ten
sposób popełnia bezecną zdradę, niegodziwą nikczemność. Drżała na
myśl, że Alvaro poznawszy prawdę wypomni jej oszustwo, wzgardzi
nią i każe paść jej na kolana, traktując jak nędzną niewolnicę, którą
w istocie była.

„O, to byłoby tysiąc razy gorsze niż śmierć! — myślała z rozpaczą,

pełna sprzecznych uczuć. — Nie, nie mam prawa go łudzić. Postąpiłabym
podle... Powiem mu wszystko. Muszę to zrobić. Niech dowie się, że nie
może, nie powinien mnie kochać. Och, obym w ten sposób uniknęła
chociaż jego pogardy! Przecież nawet niewolnica, jeśli postępuje lojalnie
i szczerze, zasługuje na szacunek. Nie, nie wolno mi go oszukiwać.

Wyjawię mu prawdę."

Do takiej decyzji skłaniało Isaurę wrodzone poczucie h o n o r u : prawe

i wrażliwe sumienie wskazywało jej tę samą drogę. Lecz gdy przyszło
zamiar wprowadzić w czyn, duch w niej słabł. O d k ł a d a ł a więc z dnia na
dzień ostateczną rozmowę.

Nie miała odwagi zniszczyć słodkich marzeń, które czasami pomagały

jej zapomnieć o strapieniach i pamiętać tylko, iż kocha i jest kochana.

80

background image

„Niech jeszcze jeden dzień potrwa to złudne, lecz niewymowne

szczęście — mówiła sobie w duchu — czuję się jak więźniarka wy-
puszczona z lochu na scenę teatru po to, by odegrać rolę szczęśliwej
i władczej królowej. Wiem, że gdy zejdę ze sceny, znów wtrącą mnie do
podziemi. Przedłużmy zatem chwile radości. Czyżby skazańcowi nie
wolno było nawet we śnie cieszyć się godziną szczęścia? Zawsze zdążę
zerwać ten kruchy złoty łańcuszek, który wiąże mnie z niebem, i runąć
z powrotem do piekła mych cierpień."

W tym niezdecydowaniu, w tej wewnętrznej walce głos namiętności

zagłuszał wskazania rozsądku i sumienia. Upłynęło kilka dni. Aż na­
deszła chwila, gdy Alvaro postanowił nakłonić ich, by przyjęli zaprosze­
nie na bal. Wówczas Isaura pojęła, że byłoby oszustwem i niesłychaną
wręcz nikczemnością utrzymywać nadal ukochanego w niewiedzy, że
bez szkody dla honoru jej i Miguela nie można dłużej trwać w kłamstwie.
Nie miała prawa nadużywać więcej łatwowierności uczciwego i szlachet­
nego młodzieńca. Nie mogła pozwolić, by pokazał się na balu, wobec

najbardziej dystyngowanej publiczności, w towarzystwie zbiegłej nie­
wolnicy. Najczarniejszą niewdzięcznością odpłaciłaby mu za wszystko,
co uczynił dla niej i dla jej ojca. Przed tym wzdragało się wrażliwe
sumienie Isaury. P r a w d ą jest, że Miguel zmiażdżony sugestiami Alvara,
postanowił przyjąć zaproszenie, jednakże dziewczyna nie wyrzekła ani
słowa, co obydwaj mężczyźni wzięli za oznakę zgody.

Mylili się wielce. Isaura, zamknięta w swym milczeniu, zmagała się ze

sobą, pragnąc zrzucić ciężar owego przebrania, które tak ciążyło jej
sumieniu. Raz wreszcie chciała zerwać zasłonę z oczu ukochanego i uka­
zać mu swą prawdziwą postać. Lecz w decydującym momencie zawsze
opuszczała ją odwaga. Już słowa prawdy pojawiały się na jej wargach,

już miała rzucić się do nóg Alvara, wszakże gdy tylko oczy jej napot­

kały czułe i namiętne spojrzenie młodzieńca, zatrzymywała się w pół
kroku, niby zauroczona: słowa zamierały na jej wargach, a nogi, jakby
wrośnięte w ziemię, odmawiały jej posłuszeństwa. Trwała więc w we­
wnętrznej rozterce jak samobójca, który staje na skraju przepaści
zdecydowany rzucić się w jej otchłań, lecz w ostatniej chwili cofa się

przerażony.

„Jakże jestem słaba i tchórzliwa! — pomyślała w końcu, załamana. —

To podłość! Nie starcza mi nawet odwagi do spełnienia najświętszego

]

background image

obowiązku! Zresztą, nieważne. Na wszystko znajdzie się sposób. Niech
z ust mego ojca usłyszy to, czego ja nie śmiem mu powiedzieć."

Pomysł ten zdał się jej ostatnią deską ratunku. Chwyciła się go

kurczowo. Postanowiła działać natychmiast, zanim znów opadną ją
wątpliwości.

— Ojcze mój — rzekła śmiało, zaledwie Alvaro zniknął za furtką

ogrodu — oświadczam ci, że nie pójdę na ten bal. Nie chcę i nie
powinnam pokazywać się tam pod żadnym pozorem.

— Nie chcesz!? — wykrzyknął Miguel, zdumiony — ale dlaczego nie

powiedziałaś tego wcześniej, kiedy pan Alvaro był tu jeszcze? Teraz, gdy
daliśmy już słowo...

— Wszystko da się załatwić, ojcze — przerwała mu córka z go­

rączkowym ożywieniem — a w tym wypadku b a r d z o prosto. Idź

prędko do domu tego młodzieńca i powiedz mu to, czego ja nie mia­
łam śmiałości powiedzieć. Wyznaj mu, kim jestem, i wszystko będzie
skończone.

Wypowiadając te wyrwane z głębi serca słowa, Isaura pobladła,

a zbielałe jej wargi drżały, bowiem wysiłek, jaki uczyniła, by wprowadzić
w czyn swoje postanowienia, przerastał ludzkie siły. Ojciec spoglądał na
nią stropiony.

— Co też ty mówisz, córeczko! — odparł. — Jesteś taka blada i

zmieniona... Może masz gorączkę? Dolega ci coś?

— Nic mi nie jest, ojcze. Nie martw się moim zdrowiem. Mówię ci

tylko, że koniecznie powinieneś odszukać tego młodzieńca i wyznać mu
wszystko.

— O nie, nigdy! Czyś oszalała, dziewczyno?! Chcesz, bym patrzył, jak

skutą łańcuchami wiozą cię do Campos i oddają twemu panu, jak giniesz
w męczarniach z rąk tego potwora!? Och, Isauro, błagam cię na

wszystko, nie wspominaj o tym więcej! Dopóki krew płynie w mych

żyłach, dopóki w kieszeni brzęczy mi choć jeden miedziak, nie dopuszczę

do tego!

— Ale dopuścisz do podłości, ojcze — przerwała dziewczyna w unie­

sieniu. — Jakże ja mogę, nie popełniając haniebnej nieprawości, po­
zwolić, by pan Alvaro przedstawił mnie na balu j a k o wolną kobietę?
Co będzie, gdy ludzie dowiedzą się, że rozmawiała z nimi jak równy
z równym i bawiła się wśród nich zbiegła niewolnica?...

82

background image

— Zamilcz, dziewczyno! krzyknął Miguel, zirytowany egzaltacją

córki. — Nie mów do mnie podniesionym głosem! Uspokój się. Nikt
o niczym się nie dowie. Wkrótce porzucimy te strony, może już jutro, o ile
będzie to możliwe. Wsiądziemy na pierwszy lepszy statek i odpłyniemy
daleko stąd, choćby do Stanów Zjednoczonych. Tam nie dosięgną nas
prześladowcy. Przy mojej pracowitości i twoich talentach damy sobie
radę wszędzie.

— Ach, ojcze! Na samą myśl, że odjedziemy tak daleko i bez nadziei

na powrót, jakiś ból ściska mi serce.

— Nie ma rady, córeczko. Musimy uciekać, choćby na koniec świata.
— Ale pan Alvaro, taki szlachetny i wspaniałomyślny, zechciałby

może i mógł nas obronić, gdyby dowiedział się, jak straszne okoliczności
zmuszają nas do włóczęgi w przebraniu po całym świecie...

— Ale czy masz pewność, że tak będzie? Najprawdopodobniej, gdyby

dowiedział się, że jesteś tylko zbiegłą niewolnicą, zacząłby gardzić tobą,
rozgniewany oszustwem, jakiego padł ofiarą, jeśli nie byłby pierwszym,
który doniesie o tobie policji. W naszej sytuacji trzeba oszukiwać i jego,

i innych, bo jeśli odkryją naszą tajemnicę, będziemy zgubieni. Zbierz się
na odwagę i chodźmy na bal, moja córko. To wielka ofiara, wiem, ale
czas szybko minie. Musisz to zrobić dla naszego bezpieczeństwa.

Wkrótce znajdziemy się daleko, a jeśli pewnego dnia dowiedzą się. kim

jesteś, cóż nas to obchodzi? Nigdy więcej nas nie zobaczą, ani o nas nie

usłyszą. Masz sumienie zbyt skrupulatne. Nie wiedzą, kim jesteś, więc

twoje towarzystwo w niczym im nie uchybi. Nie namawiałbym cię
przecież do złego. A to nasz jedyny ratunek.

— Ojcze mój, wiem, że masz rację, ale mimo wszystko serce moje

wzdraga się przed tym krokiem.

— Jednak musisz go uczynić, córeczko, jeśli nie chcesz sprowadzić

na nas nieszczęścia. Gdybyśmy nie poszli na bal, a potem zniknęli nagle
z dnia na dzień, co przecież prędzej czy później nastąpi, wówczas po­
dejrzenia, jakie już zaczynamy budzić, wzrosną. Policja zawsze deptać
nam będzie po piętach. To wielka ofiara z twej strony, lecz o ileż lżejsza
od prześladowań policji, od więzienia, t o r t u r i śmierci, która niechybnie

czeka cię w d o m u twego pana.

I s a u

ra nie rzekła nic. W głowie jej kłębiły się myśli bolesne i gorzkie.

Słowa ojca zmroziły jej serce i pogrążyły ją w głębokim zniechęceniu.

83

background image

Nękana tyloma przeciwnościami losu, szarpana wewnętrznymi roz­

terkami, traciła z wolna orientację w tym morzu wątpliwości, jak krucha
łódka miotana zmiennymi prądami rozszalałych wód oceanu.

Jej wrażliwe i delikatne sumienie, jej duma, szczerość i prostota nie

umiały pogodzić się z podstępem i fałszem. Jakieś mgliste i trwożne
przeczucie ścisnęło jej serce i mówiło jej, że nie powinna iść na bal.
Wszystkie owe niepokoje zdawały się umacniać ostatecznie jej wolę.

W chwilach podobnej determinacji mawiała do siebie: nie, nie pójdę.
Lecz z drugiej strony rozsądek ojca i chęć ujrzenia Alvara ten jeden

jedyny raz, radowania się jego obecnością choćby przez kilka godzin, na

nowo pogrążały jej duszę w morzu rozterek. Serce krwawiło jej na myśl,
że wkrótce — być może nazajutrz — będzie musiała opuścić te strony
i rozstać się z ukochanym bez najmniejszej nadziei, że kiedykolwiek ujrzy
go z powrotem. Odjedzie nie mówiąc mu nawet do widzenia, zniknie nie
wyznawszy, kim jest ani dokąd się udaje. Wyjechać i nie móc nikomu
rzucić się na szyję w chwili pożegnania, nie mieć nikogo, przed kim

można by wylać łzy bolesnej tęsknoty; wyjeżdżać w nieznane, na tułacz­
kę i poniewierkę, narazić się na tysiące niebezpieczeństw, by potem
zakończyć życie wśród mąk najokrutniejszej niewoli — och, to było
przerażające! A tymczasem Isaura nie widziała przed sobą innej niż ta
przyszłości. Lecz nie; czekała ją jeszcze cała noc szczęścia, cudowna noc
tańca i radości u boku ukochanego. Będzie oddychać tym samym powie­
trzem co on, upajać się jego głosem, chłonąć jego namiętne spojrzenia,
czuć uścisk jego dłoni, liczyć uderzenia serca, które tylko dla niej bije.
Taka noc warta jest największej ofiary, choćby potem miały nastąpić
upokorzenia, niewola i śmierć.

Przy całej skromności, Isaura była przecież świadoma swych walo­

rów. Widząc, że jest przedmiotem miłości człowieka o duszy tak

wzniosłej, obdarzonego tyloma świetnymi przymiotami, utwierdzała się

jeszcze bardziej w wysokim mniemaniu o sobie.

Z właściwą jej przenikliwością bardzo szybko zrozumiała, iż uczucie,

jakie młodzieniec ów żywił dla niej, nie jest pospolitym i zwyczajnym

hołdem składanym jej wdziękom i zaletom ani tym bardziej przelotnym
kaprysem młodości, lecz prawdziwą namiętnością, szczerą i głęboką.

Stanowiło to p o w ó d jej wewnętrznej dumy i sprawiało, że zapomniała,
iż jest tylko niewolnicą.

84

background image

„Wiem, że jestem godna miłości Alvara. Gdyby było inaczej, nie

pokochałby mnie. A s k o r o jestem godna jego miłości, śmiało mogę
wystąpić w najświetniejszym towarzystwie. Czyż ludzka złość może
zniszczyć to, co w dziele Stwórcy najpiękniejsze i najlepsze?" Tak

rozmyślała Isaura i uniesiona marzeniem, porwana kuszącą perspekty­
wą kilku godzin niewymownego szczęścia u boku ukochanego, obiecy­
wała sobie w d u c h u : „Pójdę, pójdę na bal!"

Podczas gdy córka, milcząc, z twarzą ukrytą w dłoniach, wadziła się ze

swym sumieniem usiłując utwierdzić się w postanowieniu, ojciec — nie
mniej od niej przygnębiony i niespokojny — przechadzał się w roz­
targnieniu po ogrodzie, niecierpliwie oczekując ostatecznej odpowiedzi

dziewczyny.

— Pójdę, ojcze. Pójdę na bal — rzekła wreszcie, powstając. — Ale

czuję się, jakby p r o w a d z o n o mnie na stos ofiarny, by poświęcić me życie
wśród pieśni i kwiatów. Gnębi mnie jakieś złe przeczucie...

— Jakie, Isauro?
— Nie wiem, ojcze. Przeczucie nieszczęścia.
— Nie, córeczko. Moje serce mówi mi, że ten bal przyniesie nam

wybawienie.

background image

ROZDZIAŁ 13

Czytelnik myli się mniemając, że bal już się skończył. Mała dygresja,

jaką był rozdział poprzedni, wydawała się nam niezbędna do wyjaśnie­

nia okoliczności, które skłoniły naszą bohaterkę do podjęcia śmiałej
decyzji pokazania się na arystokratycznym przyjęciu. Uległa bowiem
słabości serca i charakteru, co można by wybaczyć, lecz nigdy w pełni
zaaprobować u osoby tak rozsądnej, obdarzonej sumieniem tak wra­

żliwym.

Bal zatem trwa, aczkolwiek rozwiał się początkowy świąteczny i oży­

wiony nastrój. Frenetyczne oklaski, które nagrodziły występ Isaury,

a także powszechny zachwyt, jaki w męskim gronie wzbudziła jej osoba,
zwarzyły humory dam. Posprzeczały się ze swymi adoratorami, ziryto­
wane szczerym entuzjazmem hołdów składanych tej, którą wszyscy na
mocy milczącego porozumienia uznali za królową balu. Nie chciały już
nawet tańczyć. Miast wesołych śmiechów i pogodnych rozmów słychać
było tylko szeptane po kątach, wypowiadane wśród kwaśnych, drwią­

cych uśmieszków, złośliwe uwagi. Ów szmer niezadowolenia był jak
przytłumiony, głuchy łoskot, dudniący w przestworzach, a poprzedza­

jący wielką burzę.

Rzeklibyście, że już zgadywały, że ta kobieta u r o d ą swą i talentem

przewyższająca je wszystkie, była niewolnicą. Niektóre panny, zwłaszcza

jeśli rościły sobie prawa do serca Alvara, zdecydowały się wręcz opuścić

salę balową. Zdruzgotane triumfem Isaury, nie znalazły w sobie dość
odwagi, by konkurować z nią, i rozsądnie postanowiły ukryć w zaciszu
alkowy swe poniżenie i klęskę.

8 6

background image

Nie twierdzimy wszakże, że wśród tylu tak szlachetnych i znakomitych

dam nie byłoby żadnej, która bez cienia zawiści podziwiałaby wdzięki
Isaury i oklaskiwała z serca i ze szczerą przyjemnością jej powodzenie.

Było ich bowiem kilka i one to zdołały wnieść nieco życia w spotkanie,

które bez nich straciłoby cały urok.

Atoli smutną i znaną prawdą jest, że wśród osób płci pięknej co

najmniej połowa wystawia się na pośmiewisko skłonnością do zazdrości
i małostkowej rywalizacji.

Pozostawiliśmy Isaurę w chwili, gdy tańczyła z Alvarem kadryla.

Niech bawią się nadal, my zaś odwiedzimy mały pokój przylegający do

sali balowej, gdzie znajdują się stoły do gry i bufety obficie zaopatrzone

w karafki z wódką, piwem i szampanem. Ujrzymy tam z pół tuzina

młodzieńców, w większości studentów, z tych, co to pozują na utracjuszy,
a znudzeni już towarzystwem, rozrywkami i kobietami, zwykli mówić, że
nie zamieniliby dobrego cygara czy kieliszka szampana na najwdzięcz­
niejszy nawet uśmiech pięknej panny; z tych niedowiarków, którzy żyją
tylko po to, by obwieszczać wszem i wobec, prozą i wierszem, że już
u zarania życia mają serca wystygłe i przeżarte cynizmem, wypalone
ogniem namiętności lub znużone przesytem; z owych mizantropów
dotkniętych splinem, jakich pełno jest na wszystkich przyjęciach, gdzie
chełpią się swą wyższością i pogardą dla rozrywek i błahych problemów
codziennego życia.

Wśród nich jest ktoś, komu powinniśmy poświęcić nieco więcej uwa­

gi, gdyż weźmie czynny udział w wydarzeniach tej historii. Ten zaś
z pewnością nie odczuwa splinu ni byronicznych rozterek. Przeciw­
nie, wszystko w nim jest przyziemne, płaskie i prozaiczne. Wygląda
na starszego o dobrych kilka lat od reszty towarzystwa. Twarz ma sze­
roką, a czoło guzowate, co według opinii Lavatera znamionuje umy­
sły ociężałe i małostkowe, o miernej inteligencji. Ogółem, fizjonomia
prymitywna i niemal groteskowa, odsłania skłonności niskie, wiele
egoizmu, a mało charakteru. Istotę jego duszy najlepiej oddaje wyraz
plugawej chciwości, jaki przebija we wszystkich jego słowach i czy­

nach, szczególnie jednak widoczny w łajdackim błysku małych sza­
rych oczu. Jest jak inni studentem, jednak wyglądem zewnętrznym,
a szczególnie niedbałością stroju, pozbawionego nawet cienia elegancji,
bardziej przypomina domokrążcę. Od piętnastu już lat studiuje na

background image

własny koszt, utrzymując się z ajencji pewnej tawerny. Nazywa się

Martinho.

— Panowie — rzekł jeden z młodzieńców — zagrajmy partyjkę „31",

a ci gamonie w sali balowej niechże sobie podrygują do woli.

— Doskonale! — zgodził się inny, sadowiąc się przy jednym ze stołów

i sięgając po talię kart. — Skoro nie ma nic lepszego do roboty, weźmy się
do kart. Zresztą to właśnie w kartach tkwi prawdziwe życie. Na widok
damy kier moje serce bije żywszym uczuciem niż serce R o m e a pod
spojrzeniem Julii. Alfonso, Alberto, Martinho, chodźcie do mnie.
Zagrajmy w „ 3 1 " ; no, tylko dwa, trzy rozdania...

— Chętnie dałbym się namówić — o d p a r ł M a r t i n h o — gdybym nie

był zajęty inną grą, która w jednej chwili może wypchać mi sakiewkę co
najmniej pięcioma tysiącami brzęczących realów.

— Co to za gra, do diabła? Czy ty nigdy się nie ustatkujesz? Zostaw te

bzdury i siadaj do kart.

— O nie. Tym razem stawiam na pewną wygraną i ani myślę ha­

zardować się w „31", które przecież połknęło mi już ładną sumkę. Nie

jestem taki głupi.

— Do stu tysięcy diabłów, M a r t i n h o ! Więc nic nam nie wyjaśnisz?

Co to za przeklęta gra?

— No proszę, zgadujcie... Nie potraficie. Powiem wam tylko, że to

sensacyjna gratka. Jeśli zgadniecie, stawiam wszystkim kolację w naj­

lepszym hotelu w mieście, jeśli oczywiście moja karta weźmie.

— Z tej kolacji zwalniamy cię, biedny zjadaczu wędzonego dorsza.

A poza tym, któż zgadnie, co się lęgnie w twoim ekstrawaganckim
móżdżku? N a m wystarczy, jeśli położysz parę groszy tutaj, na stole
do „ 3 1 " .

— Ależ dajcie mi wreszcie spokój — burknął Martinho, uważnie

obserwując, co dzieje się w sali tańca. — Obmyślam teraz moją grę...

Wyobraźcie sobie, że to są szachy i że właśnie mam zamiar dać mata

królowej. A wtedy okrągłe pięć tysiączków powędruje do mojej kieszeni...

— Nie ma wątpliwości, to kompletny wariat! Śmiało, Martinho,

powiedz wreszcie, o co chodzi, albo idź do diabła i nie zanudzaj nas
swoimi postrzelonymi pomysłami.

Postrzeleni to wy jesteście. Dobrze więc, zdradzę wam mój sekret...

Lecz co mi za to dacie? Zważcie, że to niezwykle ciekawa historia...

88

background image

— Chcesz pewnie wyciągnąć od nas parę groszy? Ręczę ci, że nic

nie zyskasz. Nie zawracaj nam głowy tą swoją grą... Do kart, panowie,
i dajmy spokój dziwactwom Martinha.

— Powiedz raczej: łajdactwom. Ja już swoje wiem...
— Głupcy! — wykrzyknął M a r t i n h o — jesteście naiwni jak dzieci.

Chodźcie, chodźcie tu wszyscy, a zobaczycie, czy to jest dziwactwo.
Odkryję przed wami karty. Przekonacie się, że mam rację. A oto gratka,
o której mówię — zakończył Martinho, wyjmując z portfela gazetę

z listem gończym za zbiegłą niewolnicą.

— No no, a to ci gratka!
— Bzdura! Stanowczo jesteś szalony, mój M a r t i n h o .
— I po co ci ten list gończy?
— Czyżby m i a n o w a n o cię sędzią śledczym? A może wstąpiłeś do

żandarmerii?

Te i inne złośliwości wypowiadali zgromadzeni wokół młodzi ludzie,

wśród głośnych wybuchów śmiechu, które wtórowały dźwiękom ta­
necznej muzyki.

— Dziwię się waszej reakcji — odparł zimno M a r t i n h o — dziwię się

też, że nie czytaliście do tej pory tego listu umieszczonego w dodatku do
„Jornal do Comercio", który dotarłszy tu z Rio de Janeiro krążył po
całym mieście.

— Może tobie wydaje się, że jesteśmy ż a n d a r m a m i i dlatego powinny

interesować nas podobne ogłoszenia?

— Ale ta sprawa jest niezwykle ciekawa, a i nagroda nie do po­

gardzenia...

— Oj, biedny M a r t i n h o ! Do czego cię d o p r o w a d z a ta twoja zachłan­

ność na złoto: nawet w sali balowej szukasz zbiegłych niewolnic! Czyżby
wśród nas był ktoś taki?...

— Cóż... kto wie? M a m pewne powody, by sądzić, że tu właśnie

ją znajdę, tak jak i moje pięć tysiączków, które między nami mó­

wiąc przychodzą w samą porę, bo tawerna przynosi ostatnio kiepski
zysk.

Co rzekłszy, stanął w drzwiach prowadzących do sali tańca i stał

długo, patrząc to na tancerzy, to na ogłoszenie, jakby porównywał opis
z rzeczywistością.

— Co, u diabła, robi Martinho? — spytał jeden z młodzieńców,

89

background image

którzy zajęci obserwowaniem jego gestów i biorąc je za zwykłą bła­
zenadę, zapomnieli byli o grze.

— Jest kopnięty, nie ma wątpliwości — zauważył inny. — Szukać

zbiegłej niewolnicy na sali balowej! Tylko tego b r a k o w a ł o ! Księżniczki
zapewne szukałby w quilombo*.

— A może to mucama którejś z dam?...

— Ale przecież żadna mucama nie weszłaby do tej sali, on zaś nie

spuszcza oka z tancerzy.

— Daj spokój, ten człowiek jest nie tylko miernym kupczykiem, ale

także maniakiem, jakich mało.

— To ona! — rzekł M a r t i n h o odchodząc od drzwi i zwracając się do

swych towarzyszy. — To ona, na pewno... i niczego się nie domyśla.

— O n a to znaczy kto, Martinho?
— Jak to! A któż by inny?
— Zbiegła niewolnica!?...
— Zbiegła niewolnica. Tak, panowie, tańczy, o, tam...
— Ależ tak, tak, mów dalej, Martinho. Jak długo jeszcze chcesz

ciągnąć tę farsę? Zakończenie powinno być wyborne. To kapitalne
i warte więcej niż wszystkie przyjęcia świata. Gdyby zawsze zdarzały się
na nich podobne historie, nie opuściłbym ani jednego. — Tak żartowała
młodzież, śmiejąc się głośno.

— Kpicie? Zechciejcie więc zauważyć, że ta farsa mocno przypomina

tragedię.

— Jeszcze lepiej! Dalej, dalej, M a r t i n h o !
— Nie wierzycie? Posłuchajcie więc, a potem powiedzcie, jak się wam

to podoba.

To mówiąc Martinho usiadł na krześle, rozłożył gazetę i przygo­

towywał się do lektury. Inni, pełni zaciekawienia, stłoczyli się wokół
niego.

— Słuchajcie dobrze — ciągnął M a r t i n h o — pięć tysięcy! O t o

pompatyczny tytuł, który wyraźną, grubą czcionką wybity jest na kar­
cie tytułowej tego wiekopomnego dzieła, wartego dla mnie więcej niźli
Iliada

Camoesa...

* Quilombo — osada zbiegłych niewolników, ukrywających się przed poszukiwa­

niami (przyp. tłum.).

90

background image

— I niż Luzjady Homera, czyż nie, Martinho? Zostaw w spokoju

bzdurne wstępy i do rzeczy.

— W tej chwili spełniam wasze życzenie — rzekł M a r t i n h o i począł

czytać:

"Z hacjendy pana Leoncia Gomeza da Fonseca, w okręgu Campos,

prowincja Rio de Janeiro, zbiegła niewolnica imieniem Isaura. Ma
następujące znaki szczególne: oczy czarne, duże, włosy ciemne, długie,
faliste; usta drobne, różowe, ładnie wykrojone, zęby białe i r ó w n e ; nos
zgrabny; talia szczupła, figura wysmukła, wzrost średni; na lewym
policzku małe czarne znamię, a nad prawą piersią znak podobny do

skrzydła motyla. Ubiera się gustownie i z szykiem; doskonale śpiewa
i gra na pianinie. Ponieważ otrzymała znakomite wykształcenie, może
uchodzić za kobietę wolną i z towarzystwa. Zbiegła w towarzystwie

Portugalczyka imieniem Miguel, który podaje się za jej ojca. Jest

prawdopodobne, że zmienili imiona. Kto ją pojmie i dostarczy do rąk
właściciela, otrzyma zwrot wszelkich kosztów i nagrodę w wysokości
pięciu tysięcy cruzados".

— Nie kłamiesz, Martinho? — krzyknął jeden ze słuchaczy. —

N a p r a w d ę w tej gazecie jest to wszystko? Nakreśliłeś nam właśnie

portret Wenus i twierdzisz, że to zbiegła niewolnica.

— Jeśli nadal nie chcecie mi uwierzyć, zobaczcie na własne oczy. O t o

gazeta.

— Istotnie — dodał inny — taką niewolnicę warto schwytać, bardziej

dla niej samej niż dla tych pięciu tysięcy. Gdybym to ja ją złapał, nie
miałbym najmniejszej ochoty zwracać jej właścicielowi.

— Nie dziwi mnie teraz, że Martinho szuka jej tutaj. Istotę tak

doskonałą znaleźć można tylko w książęcych pałacach.

— Albo w królestwie wróżek. Z opisu wynika, że to nikt inny tylko

owo bóstwo, które dziś się nam objawiło...

— W rzeczy samej. Trafiłeś w sedno — przerwał Martinho i dodał,

przywołując ich do drzwi: — chodźcie tu i przyjrzyjcie się tej ładnej
dziewczynie, która tańczy w parze z Alvarem. Biedny Alvaro, jakże jest

z siebie dumny! Gdyby wiedział, z kim tańczy, zrzedłaby mu mina.

Przypatrzcie się dobrze, moi panowie, i powiedzcie, czy szczegóły nie

zgadzają się co do joty?...

— To niezwykłe — wtrącił jeden z młodzieńców to nadzwyczajne!

91

background image

Na lewym policzku widzę znamię, które dodaje jej tyle uroku. Gdyby

jeszcze miała owo skrzydło motyla nad piersią, nie mogłoby być mowy

o pomyłce. O nieba! Czyż możliwe, że dziewczyna tak piękna jest
niewolnicą!?

— I miałaby śmiałość pokazywać się na jednym z naszych przyjęć? —

dodał inny. — Jakoś nie mogę w to uwierzyć.

— A według mnie — ozwał się M a r t i n h o — interes jest czysty jak łza

i jak te pięć tysięcy, które prawie już brzęczą w mojej sakiewce. Do

zobaczenia, moi drodzy.

To rzekłszy, złożył starannie ogłoszenie, włożył je do portfela i za­

cierając ręce z cynicznym zadowoleniem, wziął kapelusz i odszedł.

— To wyjątkowy łajdak — odezwał się jeden z graczy — i j a k a podła

chciwość. Zdaje się, że zdolny jest spowodować uwięzienie tej dziewczy­
ny, tu i w tej chwili, w samym środku balu.

— Za pięć tysięcy nie zawaha się przed żadną podłością. Tak

nikczemna kreatura jest hańbą dla klasy, do której należymy. Powinni­
śmy zrobić wszystko, by wydalono go z Akademii. Ja sam chętnie dałbym
pięć tysięcy za to, żeby zostać niewolnikiem tej wyjątkowej piękności.

— Zaskakujące! Któż by przypuścił, że pod postacią anioła ukrywa

się zbiegła niewolnica.

— A kto zaręczy, że w ciele niewolnicy nie schroniła się dusza anioła?

background image

ROZDZIAŁ 14

Skończył się kadryl. Alvaro, przepełniony radością i dumą, prowadził

swą piękną partnerkę przez tłum, pod obstrzałem zazdrosnych i pełnych
zachwytu spojrzeń. Isaura była spragniona, zawiódł ją więc do jednej
z bocznych sal, teraz prawie pustej. Jak dotąd, zgodnie z panującym
obyczajem nie wyznał jeszcze Elwirze swej miłości, choć uczucie to,
z każdym dniem bardziej namiętne i gorące, łatwo poznać było z jego
oczu, słów, gestów i czynów. Tej nocy Alvaro pewien już był wzajemności
ukochanej. W ciągu dwóch miesięcy obserwacji odkrywał w niej jedynie
nowe uroki i zalety. Miał głębokie przekonanie, że spośród wszystkich
znanych mu pięknych dam Elwira jest najbardziej godna jego względów.
W jego duszy nie pozostał nawet cień wątpliwości w czystość jej serca

i szczerość jej uczucia. Sądził więc, że bez obawy narażenia swej
przyszłości może oddać się we władzę namiętności, której dłużej nie mógł

już tłumić. R o d o w ó d Elwiry był mu obojętny; zawsze też zapominał

spytać ją o to. Idea podziałów klasowych budziła w nim odrazę i raniła

jego filantropijną duszę. Nie obchodziło go, czy ukochana jest skazaną

na tułaczkę księżniczką, czy też kołyska jej stała niegdyś w lepiance
ubogiego rybaka. Poznał bowiem jej istotę, wiedział, że godna jest
największego uwielbienia, że jest najdoskonalszą z chodzących po ziemi
kobiet. I to mu wystarczało.

Surowe, kwakierskie obyczaje Alvara nie pozwoliły mu nadużyć

miłości, jaką wzbudził u pięknej nieznajomej. D a w n o wyrzucił z serca
wszelką myśl o uwiedzeniu.

Owej nocy, owładnięty namiętnością, pokonany i olśniony bardziej niż

9 3

background image

kiedykolwiek u r o d ą Elwiry, która na balu zajaśniała nowym blaskiem,
nie mógł i nie chciał odkładać na później wyznania, które płonęło w jego

oczach i drżało na jego wargach.

Zaledwie więc znaleźli się sami, ozwał się w te słowa, głosem

poważnym i wzruszonym:

— P a n n o Elwiro, jeśli w swym domu zdajesz się aniołem, w salonach

jesteś boginią. Moje serce od dawna już do pani należy. Czuję, że od dziś

mój los zależy wyłącznie od pani. Na wszystkich drogach mego życia
będziesz mi dobrą lub złą gwiazdą. Myślę, że znasz mnie na tyle, by
zaufać szczerości mych słów. Jestem panem znacznej fortuny; w to­
warzystwie zajmuję zaszczytną i szanowaną pozycję, lecz nigdy nie będę

szczęśliwy, jeśli ty, pani, nie zgodzisz się dzielić ze mną tych dóbr, jakimi
los tak hojnie mnie obdarzył.

Słowa Alvara, tak czułe, tak przesiąknięte najszczerszą i najgłębszą

miłością, które w innych okolicznościach rozlałyby się jak kojący balsam
w zbolałym sercu Isaury, teraz zdawały się jej okrutnym szyderstwem
losu, niebiańskim hymnem słyszanym pośród mąk piekielnych. Po swej

prawej ręce widziała anioła, który ukazywał jej rajski ogród rozkoszy;
po lewej zaś — odrażającą postać demona, który nakładał na jej stopy
pęta łańcuchów i pociągał ją za sobą w otchłań wiecznego cierpienia.

Stało się bowiem, że Isaura — zawsze pełna obaw — podczas jednej

z przerw w tańcu zauważyła była Martinha, gdy wsparty o futrynę drzwi,
z gazetą w ręku, obserwował ją bacznie. Spojrzenie jego miało moc
błyskawicy. Nie wątpiła już, że jest zdemaskowana i zgubiona na zawsze.

W oczach jej pociemniało, zdawało się, że podłoga usuwa się jej spod nóg

i że zapada się w otchłań niezgłębionej przepaści. Upadłaby, gdyby
obiema dłońmi nie chwyciła mocno ramienia Alvara.

— Co ci jest, pani? — spytał ją, przestraszony. — Poczułaś się słabo?
— Tak, trochę — odrzekła Elwira głosem omdlałym, z trudem

chwytając oddech. — To był taki ostry ból, ukłucie tu, z tej strony...

już przechodzi... Nie jestem przyzwyczajona do tłumu, a od wirowania

w tańcu kręci mi się w głowie — dodała, przychodząc pomału do siebie.

— Musisz jednak, pani, przyzwyczaić się do tego — odparł Alvaro,

podtrzymując ją ramieniem — urodziłaś się, by błyszczeć w salonach. Ale

jeżeli chcesz wyjść...

— Nie, panie. Zostańmy. Wkrótce wszystko się skończy...

94

background image

Jej wymijające odpowiedzi uspokoiły Alvara, który zajęty tańcem nie

zauważył wielkiej bladości i zmienionych rysów twarzy Elwiry. Nie­
szczęsna, nie tańczyła już, lecz wlokła się po posadzce, wykonując na
wpół automatyczne ruchy. Duchem była daleko. Nie słyszała i nie
widziała nic prócz odrażającej postaci Martinha, tkwiącej niczym
nieubłagany sfinks w progu sali. Raz po raz zwracała ku niemu oczy,
pełne niepokoju i lęku. Krew odpłynęła jej do serca, które tłukło się
w piersi jak serce gołębia, gdy widzi wyciągnięte w swą stronę bezlitosne
szpony sokoła.

Pełna obaw, wzburzenia i strachu nie potrafiła nic odrzec na szczere

i namiętne wyznanie młodzieńca. Milczała więc jakiś czas, co Alvaro
wziął za wzruszenie lub nieśmiałość.

— Nie odpowiesz mi, pani? — ciągnął łagodnie. — Jedno twe słowo

wystarczy...

— Ach, panie — westchnęła — cóż mogę rzec na słodkie, czarowne

słowa, które słyszę z twych ust? Urzekają mnie, lecz...

Nagle Elwira przerwała. Szarpnęła Alvara za ramię tak, że spojrzał na

nią z niepokojem i zdumieniem.

— To on!... — z ust jej wyrwał się jęk ochrypły i zdławiony. Ujrzała

bowiem Martinha wchodzącego do sali i uczuła śmiertelny dreszcz
w całym ciele.

— Wybacz mi, panie — ciągnęła. — Nie mogę dziś wysłuchać twych

słów. Źle się czuję. Chciałabym wyjść. Bądź pan łaskaw odprowadzić
mnie do ojca.

— Jestem na twe usługi, panno Elwiro. Lecz... och, jakże jesteś blada!

Cierpisz bardzo, czyż nie? Chcesz, bym ci towarzyszył? A może wezwać
lekarza? Jest tu kilku...

— Dziękuję, panie Alvaro. Proszę się nie niepokoić. To przejściowa

dolegliwość. Zapewne zmęczenie. W domu poczuję się lepiej.

— Chcesz więc pani odejść nie rzekłszy mi słowa pociechy i nadziei?

— Pociechy... może. Lecz nie nadziei.
— Dlaczego?
— Skoro ja sama także jej nie mam...
— Kochasz mnie. pani?
— K o c h a m bardzo.
— Więc będziesz moją!

95

background image

— To niemożliwe.

— Niemożliwe! Cóż stoi na przeszkodzie?

— Chyba tylko mój nieszczęśliwy los.

Te miłosne wyznania brutalnie przerwał Martinho, który podszedł do

Alvara i Elwiry, składając im głęboki ukłon. O b u r z o n y do głębi Alvaro

ściągnął gniewnie brwi i był o krok od przepędzenia natręta, natomiast

Elwira zdrętwiała z przerażenia.

— Panie Alvaro — rzekł M a r t i n h o z szacunkiem — za pozwoleniem

szanownego pana, pragnąłbym powiedzieć dwa słowa tej pani.

— Tej pani! — wykrzyknął zaskoczony Alvaro. — A co pan może

mieć wspólnego z tą panią?

— To rzecz najwyższej wagi, o czym ta pani dobrze wie; lepiej niż

ja czy pan.

Alvaro, który doskonale znał niegodziwy charakter Martinha, pomy­

ślał zrazu, że to sprawka jakiegoś zazdrosnego i tchórzliwego rywala,
który posłużył się tą nikczemną kreaturą, by go znieważyć lub ośmieszyć.
Zatrząsł się cały z oburzenia, lecz opanował się w tej samej chwili, po
czym spytał Elwirę:

— Czy masz pani jakieś sprawy z tym człowiekiem?
— Ja!? Żadnych, z pewnością. Nie znam go wcale — wykrztusiła

dziewczyna blada i drżąca.

— P a n n o Elwiro! Mój Boże, czemu tak drżysz, pani? I jakże jesteś

blada! Przeklęty natręt; zadaje ci tyle cierpienia. Och, na miłość boską,
panno Elwiro, proszę się tak nie lękać. Jestem przy pani i biada temu,
kto ośmieli się ciebie znieważyć.

— Nikt nie ma zamiaru pani obrażać, panie Alvaro — odparł

Martinho. — Ale sprawa jest poważniejsza, niż pan sądzi.

— Niech pan wreszcie zostawi te wykręty i powie nam wprost, czego

pan chce od tej pani.

— Chętnie uczynię zadość pańskim żądaniom, lecz byłoby lepiej,

gdyby szanowny pan nie słyszał tego...

— O, są nawet sekrety! A więc oświadczam panu, że nie opuszczę tej

pani, a jeśli nie zechce pan wyjaśnić, z czym tu przyszedł, może pan odejść.

— Co to, to nie. Nie mam zamiaru tracić mego czasu, mego wysiłku

ani mych pięciu tysięcy — te ostatnie słowa wycedził niewyraźnie przez
zęby

96

background image

— Panie Martinho, niech pan nie nadużywa dłużej mojej cierpliwości.

Jeśli nie powie pan zaraz, o co chodzi, proszę zejść mi z oczu...

— S k o r o pan sam zmusza mnie do tego — zareplikował M a r t i n h o bez

cienia zmieszania — chętnie panu dogodzę. Z ogromną przykrością
stwierdzam, że ta pani, której użycza pan swego ramienia, jest zbiegłą
niewolnicą!...

Alvaro, jakkolwiek znał podłość i bezwstyd Martinha, w pierwszym

momencie osłupiał wobec nagłej i niespodzianej denuncjacji. Nie mógł
w nią wszakże uwierzyć i po chwili zastanowienia utwierdził się jeszcze
w mniemaniu, że wszystko to jest jedynie farsą z a a r a n ż o w a n ą przez

jakiegoś niegodnego rywala, by obrazić go lub zniechęcić do dziewczyny.

Osoba Martinha. który wielekroć występował w roli trefnisia zamożniej­

szych odeń ludzi, służąc za narzędzie pomsty istot równie podłych jak on.

usprawiedliwiała w pełni nieufność Alvara. Bohater nasz uczuł więc

jedynie ogromny niesmak dla tak nikczemnego oskarżenia.

— Panie M a r t i n h o ! — krzyknął s u r o w o — jeśli ktoś zapłacił panu za

ośmieszenie mnie i tej pani, proszę powiedzieć, ile pan na tym zarobił, a ja

gotów jestem dać panu dwa razy tyle, i proszę zostawić nas w spokoju.

Na tak obelżywe słowa twarz Martinha nie zmieniła ani odrobinę

swego bezwstydnego wyrazu, a jedyną jego odpowiedzią było:

— P o w t a r z a m raz jeszcze, głośno i wyraźnie, aby wszyscy mogli

usłyszeć: ta kobieta jest zbiegłą niewolnicą i moim obowiązkiem jest
pojmać ją i zwrócić właścicielowi.

Wtem Isaura, dojrzawszy swego ojca, który szukał jej wzrokiem

wśród tłumu, puściła ramię Alvara, podbiegła do Miguela i przytuliła się
do jego piersi, kryjąc twarz na jego ramieniu.

— Co za hańba, mój ojcze! — krzyknęła głosem przerywanym przez

szloch. — Sprawdziło się moje przeczucie.

— Ten człowiek jest szalony albo pijany — ryczał Alvaro, blady

z gniewu — należałoby przepędzić go stąd, bo nie jest godzien naszego
towarzystwa.

Przyjaciele Alvara chwycili Martinha pod ramiona i już mieli wy­

rzucić go za drzwi, gdy ów rzekł im z kamiennym spokojem:

— Powoli, panowie, powoli! Nie potępiajcie mnie pochopnie. Posłu­

chajcie wpierw ogłoszenia, jakie wam przeczytam, a jeśli to, co mówię,
nie jest prawdą, możecie napluć mi w twarz i wyrzuciĆ na ulicę.

7 Niewolnica Isaura 97

background image

Tymczasem owo małe zamieszanie poczynało już przyciągać uwagę

ogółu i liczne grupki wiedzionych ciekawością gapiów tłoczyły się wokół
sprzeczających się ze sobą mężczyzn. Złowrogie zdanie „Ta kobieta jest
niewolnicą!" — wygłoszone przez Martinha i przekazywane z ust do
ust — obiegło z niewiarygodną wręcz szybkością wszystkie sale i za­
kamarki ogromnego budynku, przez który przeszedł szmer zdziwienia
i podniecenia. Wszyscy, nie wyłączając muzyków, portierów i służących,

jeden przez drugiego cisnęli się do sali, gdzie działy się rzeczy tak

niesłychane i zdumiewające. Sala nabita była ludźmi, którzy natężali
słuch i wyciągali szyje, by widzieć i słyszeć lepiej.

Wśród milczenia nieruchomego, żądnego sensacji tłumu Martinho

spokojnie wyjął znane nam ogłoszenie, rozłożył je i bardzo głośno
i wyraźnie przeczytał od początku do końca.

— Widać jasno — ciągnął skończywszy — że opis pasuje dosko­

nale i tylko ślepiec nie poznałby w tej kobiecie poszukiwanej niewol­
nicy. A żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, wystarczy tylko spraw­
dzić, czy powyżej piersi ma wypalony znak. Jeśli pani pozwoli, zrobi­
my to od razu — mówiąc to, M a r t i n h o ruszył bezwstydnie w stronę
Isaury.

— Dość tego, podły łotrze! — ryknął Alvaro, chwycił go za ramię

i z całej siły odepchnął od Isaury. Pewnie powaliłby go na ziemię, gdyby
ów nie zderzył się z tłumem, coraz ciaśniej tłoczącym się wokół nich. —

Dość tego! Dość zuchwalstwa! Niewolnica czy nie, ty nie tkniesz jej

swoimi brudnymi rękami.

Nieprzytomna z bólu i wstydu Isaura oderwała się od ojca i zwróciła

się twarzą ku zgromadzonym.

— Nie trzeba nic sprawdzać! — krzyknęła załamując ręce. —

Dostojni państwo, przebaczcie mi! Popełniłam haniebną niegodziwość.
Lecz Bóg mi świadkiem, że to okrutny los zmusił mnie do podobnego

kroku. Ten człowiek mówi prawdę. Jestem... niewolnicą!

Twarz nieszczęsnej pokryła śmiertelna bladość, głowę skłoniła na

piersi i osunęła się jak piękny alabastrowy posąg wyrwany z piedestału
przez p o d m u c h huraganu. Padłaby na ziemię, gdyby ramiona Alvara
i Miguela nie podtrzymały jej w porę.

Niewolnica!... Słowo to, wyrwane szlochem z piersi Isaury jak rzęże­

nie konającego, szeptane z ust do ust, długo odbijało się echem w ogro-

98

background image

mnych salach, jak złowrogi jęk wiatru odzywający się w ciemnościach
nocy.

To sensacyjne wydarzenie wywołało wśród zgromadzonych skutek

podobny do wybuchu beczki z prochem pośrodku żołnierskiego obozu.
Z początku strach, osłupienie, grozę; później popłoch, poruszenie
i wrzawę.

Alvaro i Miguel zanieśli nieprzytomną Isaurę do gotowalni dla pań

i tam z pomocą niektórych życzliwych dam poczęli cucić ją i pozostali
przy niej, dopóki nie odzyskała całkowicie zmysłów. Martinho, niespo­
kojny i nieufny, udał się w ślad za nimi, śledząc każdy ich krok w obawie,

że odbiorą mu lup.

Nie da się opisać wrzawy, jaka się wnet podniosła, poruszenia, które

wzburzyło wszystkie umysły, ani sprzecznych uczuć, jakie miotały
duszami zebranych w obliczu tak niespodziewanego odkrycia.

Jakie miny miały piękne i dystyngowane damy, gdy dowiedziały się, iż

ta, która je wszystkie przewyższyła urodą, talentem i wdziękiem, jest
zwykłą niewolnicą? Nie potrafię opowiedzieć. Niech czytelnik sam to
sobie wyobrazi. Ja powiem tylko, że u wielu z nich okrutne rozczarowa­
nie mieszało się z wewnętrznym zadowoleniem, zwłaszcza w sercach
tych, które irytowało tyle hołdów i zachwytów, jakich nie szczędzili
ślicznej nieznajomej porwani entuzjazmem mężczyźni. Damy czuły się
upokorzone, lecz także pomszczone. Te, które miały pretensje do miłości
Alvara, a nie było ich mało, nie posiadały się z uciechy, tak że szlachetny
młodzieniec stał się przedmiotem tysiąca bezlitosnych kpin i uszczypli­
wych docinków.

— Cóż mi powiesz o niewolniku niewolnicy? — pytały jedna drugą.

Jaką teraz musi mieć minę, biedaczek!

— Taką jak zawsze. Na pewno wyzwoli ją, a potem poślubi. To wariat

zdolny do wszystkiego.

— A fe! Jaki niedobry! Będzie miał żonę i doskonałą kucharkę

w jednej osobie.

Niewielka pociecha! Piętno niewolnictwa nie zdołało wymazać z czoła

Isaury niezatartego piętna doskonałości, które wyryło na nim tchnienie
Stwórcy.

W gronie mężczyzn wrażenie było zgoła odmienne. Tylko nieliczni,

bardzo nieliczni nie powzięli gorącego współczucia dla losu pięknej

99

background image

niewolnicy. Wszyscy zaś żywo rozprawiali o tym. co zaszło. Byli nawet
tacy, którzy pomimo oczywistości faktów i wyznania samej Isaury
wątpili jeszcze w naoczne dowody.

— Nie, ta kobieta nie może być niewolnicą — mówili. — W tym tkwi

jakaś tajemnica i pewnego dnia wszystko wyjdzie na jaw.

— Nonsens! Są przecież dowody, a i ona sama się przyznała. Ciekaw

jestem tylko, kto jest tym prostackim i bezdusznym plantatorem, który

trzyma w niewoli istotę tak doskonałą?

— Pewnie jakiś gbur o duszy ciemnej i plugawej.
— O ile nie jakiś sułtańczyk, który pragnie ją mieć w swoim haremie.
— W każdym przypadku należałoby zmusić go, by dał jej wolność.

Trzymać w baraku kobietę stworzoną do tego, by zasiadała na tronie...

— I tylko taki łajdak jak Martinho, ze swą diabelską chciwością,

zdolny był ujrzeć niewolnicę pod postacią tego anioła! Co za podłość!

Udusiłbym go, gdybym dostał go teraz w swoje ręce.

Tymczasem Martinho, który na wszelki wypadek wystarał się był już

o nakaz aresztowania i powrócił w towarzystwie żandarma, zażądał, by
niezwłocznie wydano mu Isaurę. Alvaro jednakże użył swych wpływów
i autorytetu i przeciwstawił się stanowczo owym roszczeniom. Po czym,
wziąwszy wszystkich obecnych na świadków, ogłosił się k u r a t o r e m

niewolnicy, zobowiązując się wydać ją właścicielowi lub temu, kto na

jego polecenie tego zażąda. Na próżno Martinho nalegał. Wygwizdany,

obrzucony wyzwiskami przez tłum, zmuszony był zrezygnować ze swych

pretensji.

— Podli! Chcecie mnie okraść! — wrzeszczał jak opętany. — Moje

pięć tysięcy! Już po moich pięciu tysiącach...

Tak krzycząc ruszył ku schodom i przeskakując po kilka stopni

wypadł na ulicę.

background image

ROZDZIAŁ 15

Już blisko miesiąc dzieli nas od opowiedzianych w poprzednim

rozdziale wydarzeń. Isaura i Miguel, dzięki odważnemu wystąpieniu
Alvara, nadal mieszkają w dzielnicy Santo Antonio. Ponieważ nie mogli

już myśleć o ucieczce, pozostali w tym samym małym domku oczekując

rezultatu starań, jakie Alvaro rozpoczął w ich sprawie, pełni jednakże
obaw i niepokoju żyli jak Damokles w cieniu ostrego miecza.

Ich opiekun prawie co dzień odwiedza zbiegów i spędza z nimi długie

godziny na rozmowach o sposobach uzyskania wolności dla Isaury,
dodając im otuchy nadzieją na lepszy los.

Posłuchajmy teraz dyskusji, jaka odbyła się w domu zbiegów pomię­

dzy Alvarem i jego przyjacielem, doktorem G e r a l d o . Dowiemy się z niej,

co jeszcze wydarzyło się od owej fatalnej balowej nocy.

G e r a l d o nazajutrz po przyjęciu wyjechał z Recife do pewnego mia­

steczka w Interiorze, gdzie oczekiwały go ważne sprawy. Wróciwszy po
miesiącu do stolicy postanowił niezwłocznie odwiedzić Alvara, powo­
dowany w tym samym stopniu przyjaźnią co chęcią dowiedzenia się,

jaki obrót przyjęły wydarzenia. Nie zastawszy go w domu dwa lub

trzy razy, doszedł do wniosku, że najprawdopodobniej znajdzie go
u Isaury, o ile ona jest jeszcze w Recife i mieszka tam gdzie przedtem.

Nie mylił się.

Alvaro, poznawszy głos przyjaciela, który od drzwi pytał o niego,

wyszedł mu na spotkanie, poprosiwszy uprzednio gospodarzy o pozwo­
lenie wprowadzenia go do d o m u zapewniając ich, że poszukujący go
człowiek jest jego zaufanym i bliskim przyjacielem.

101

background image

G e r a l d o wszedł do pokoju we frontowej części budynku. Salonik,

mimo iż niezbyt przestronny i skromnie umeblowany, był tak schludny
i pełen najróżniejszych barwnych i pachnących kwiatów, że przypominał
raczej altanę niż pokój. Przez szerokie drzwi wychodzące na zwróconą
ku morzu otwartą werandę, do wnętrza wpadał strumień światła, w jego
blasku lśniły pnie cienistych kokosowych palm, a dalej wzrok ślizgał się
po powierzchni oceanu, by za linią horyzontu zanurzyć się w świetlistą

głębię nieba.

Isaura i Miguel, powitawszy gościa i wymieniwszy z nim parę

grzecznościowych uwag, wyszli dyskretnie z pokoju sądząc, że przyja­
ciele wolą zostać sami.

— Doprawdy, drogi Alvaro — rzekł d o k t o r z uśmiechem — to

rozkoszne mieszkanko i nie dziwi mnie, że spędzasz tu tyle czasu.
I rzeczywiście przypomina czarodziejską grotę jakiejś wróżki. Szkoda
tylko, że zły czarodziej rzucił czar na wróżkę i zmienił ją w zwykłą
niewolnicę.

— Nie żartuj, mój doktorze. Tamta straszna scena pozostawiła w mej

duszy bardzo bolesne wrażenie. Szczerze ci jednak wyznam, że najwyżej
na kilka chwil ochłodziła moje uczucie do tej kobiety.

— Co ty mówisz? A więc jesteś aż tak wielkim dziwakiem?
— Co chcesz, natura takim mnie stworzyła. W pierwszym momencie

wstyd i gniew zaślepiły mnie. Odczuwałem niemal przyjemność na widok

jej lęku. Jakże bolesny to był zawód! Ujrzałem, jak w jednej chwili wali

się w gruzy czarodziejski zamek, wzniesiony przez mą wyobraźnię z taką
miłością! Niewolnica... oszukiwała mnie tak długo, aż w końcu ośmie­
szyła mnie wystawiając na najbardziej poniżające szyderstwa. Wyobraź
sobie, jak zawstydzony i upokorzony, czułem się, stojąc przed obliczem

wielu znakomitych dam, które zmusiłem do przestawania z niewolnicą.

— A co więcej — dodał G e r a l d o — niewolnica zaćmiła je wszystkie

urodą i talentem. Nawet świadomie nie mógłbyś zgotować im gorszego
upokorzenia. Tej zbrodni nie wybaczą ci nigdy, nawet gdy pojmą, że
dałeś się omamić.

— Wiedz jednak, Geraldo, że ja, który wówczas, onieśmielony

i zmieszany, nie wiedziałem, gdzie ukryć twarz, dziś śmieję się z tego
i winszuję sobie sprowokowania podobnej awantury. Czasem myślę, że
Bóg umyślnie przygotował tamtą scenę, by uwidocznić, jak pompatyczna

102

background image

i śmieszna jest cała ta dystynkcja wywodząca się z urodzenia i majątku,
i aby poniżyć pychę i zarozumialstwo możnych, a wynieść i uszlachetnić
maluczkich pokazując, iż niewolnica warta może być więcej od księż­
niczki. K r ó t k o trwało to pierwsze nieprzyjemne wrażenie. Bardzo szybko
współczucie i zainteresowanie, jakie zawsze budzi nieszczęście tak
niezwykłej osoby, a możliwe że także i miłość, która nie zgasła w mym
sercu nawet w obliczu tak głośnego skandalu, sprawiły, że zapomniałem
o wszystkim i postanowiłem za wszelką cenę bronić pięknej niewolnicy.
Zaledwie więc zdołałem przyprowadzić Isaurę do przytomności, widząc,
że na razie nic jej nie grozi, popędziłem co tchu do naczelnika policji,
wyłożyłem mu sprawę i dzięki przyjaźni, jaka mnie z nim łączy, otrzy­
małem pozwolenie, by Isaura i jej ojciec — bo wiedz, że to n a p r a w d ę

jej ojciec — mogli powrócić swobodnie do domu. Zaręczyłem za nich

swym honorem. U d a ł o mi się to przeprowadzić mimo ostrego sprzeciwu

Martinha, który nie chciał wypuścić zdobyczy z rąk. Rankiem dnia

następnego ten sam naczelnik doceniając wagę sprawy zażądał, by
przyprowadzić dziewczynę przed jego oblicze, gdyż chciał przesłuchać

ją i sprawdzić tożsamość jej osoby. Podjąłem się i tego. Gdybyś ją

wówczas widział!... Poprzez łzy, które wycisnęła z jej oczu okrutna
sytuacja, przeświecała pełnym blaskiem ludzka godność. Nie było w niej

nic z pospolitej niewolnicy. Przeciwnie, postać jej tchnęła słodyczą
i szlachetnością. Była jak anioł boleści wygnany z nieba i wleczony przed
ludzkie trybunały. Omal nie zwątpiłem wówczas w straszną rzeczywi­
stość. Naczelnik policji, przejęty szacunkiem i podziwem dla tak pięknej
i szlachetnej kobiety, potraktował ją uprzejmie i przesłuchiwał niezwykle
łagodnie. Zarumieniona ze wstydu, wyznała wszystko z prostotą czystej
duszy. Zbiegła w towarzystwie swego ojca, by uciec przed miłością
rozwiązłego, lubieżnego i okrutnego pana, który prośbami i groźbami
usiłował ją zmusić do tego by zaspokoiła jego podłe żądze. Lecz Isaura,
posłuszna wrodzonej skromności i godności, jaką wpoiło jej wykwintne
wychowanie, odrzuciła heroicznie niecne propozycje. Nie uległa obietni­
com i pogróżkom swego pana. W końcu, w obliczu straszliwych tortur,
sięgnęła po środek ostateczny — ucieczkę. Bo tylko to jej pozostało.

— Motyw ucieczki, mój drogi Alvaro, jeśli jest prawdziwy, przynosi

jej zaszczyt i czyni z niej bohaterkę. Ona sama jednak nie przestaje być

zbiegłą niewolnicą.

103

background image

— I dlatego zasługuje na wszelkie współczucie. Opowiedziała mi całe

swoje życie i, jak sądzę, może u d o w o d n i ć swe p r a w o do wolności. Jej
dawna pani, matka obecnego właściciela, która wychowywała ją b a r d z o
troskliwie, oświadczyła kilkakrotnie przy świadkach, że po śmierci
zostawi jej w spadku wolność. Zmarła jednak nagle, nie pozostawiwszy
testamentu, a Isaura dostała się w ręce najbardziej rozwiązłego i nik­
czemnego z panów.

— Co zamierzasz teraz uczynić?
— Zamierzam żądać, by Isaura pozostała na wolności, a także by

wyznaczono jej kuratora, który dochodziłby jej praw.

— A gdzie znajdziesz odpowiednie dokumenty, by dowieść prawdy

swych słów?

— Tego nie wiem, G e r a l d o . Chciałem właśnie poradzić się ciebie

i dlatego oczekiwałem cię z niecierpliwością. Proszę, byś swą znajomo­
ścią prawa oświecił mnie i natchnął mój umysł do działania. Spróbowa­
łem już bowiem najprostszego i najbardziej oczywistego sposobu, jaki mi

się narzucił. Napisałem do właściciela Isaury w słowach niezwykle
powściągliwych i przekonywających z propozycją, by podał cenę za jej

wolność. Skutek był jak najgorszy. Lubieżny i zazdrosny tyran wpadł
w gniew i przysłał mi w odpowiedzi obelżywy list, gdzie nazywa mnie
uwodzicielem i złodziejem cudzych niewolnic. Grozi też, że skorzysta ze

swych praw i odbierze mi Isaurę.

— Dość głupi i nieuprzejmy jest ten sułtańczyk — rzekł Geraldo,

przebiegłszy oczyma list. — Lecz pomijając jego arogancję...

— Za którą będzie musiał dać mi pełną satysfakcję, zapewniam

cię...

— ...pomijając jego arogancję, s k o r o nie masz nic, co przemówiłoby

na rzecz wolności twej protegowanej, a co mógłbyś uwierzytelnić, on ma
niezaprzeczalne p r a w o żądać wydania swej niewolnicy.

— To haniebne i okrutne prawo, mój drogi G e r a l d o . Określać

mianem prawa instytucję barbarzyńską, przeciwną zasadom cywilizacji,
moralności i religii, to już zakrawa na kpinę! Przecież zbrodnią jest

już sam fakt, że społeczeństwo toleruje, by jakiś panek, despotyczny

i okrutny, p o w o d o w a n y nikczemnymi i bezwstydnymi motywami, miał
p r a w o znęcania się nad kruchą i niewinną istotą tylko dlatego, że miała
nieszczęście urodzić się niewolnicą.

104

background image

— To niezupełnie tak, mój drogi Alvaro. P o d o b n e praktyki należało­

by ukrócić. Lecz czy wyobrażasz sobie, że władze publiczne mają p r a w o
wdzierać się do wnętrza d o m ó w i ingerować w prywatne sprawy
obywateli? Ileż wstrętnych i odrażających tajemnic kryje się za ogrodze­
niami plantacji i w m u r a c h cukrowni! A przecież nie tylko władze, lecz
nawet najbliżsi sąsiedzi nie mają o nich pojęcia. Dopóki istnieje
niewolnictwo, będą miały miejsce tego rodzaju przypadki. Wadliwa
instytucja powoduje nadużycia i tylko wówczas można je zlikwidować,

gdy usunie się ich korzenie.

— Na nieszczęście, to prawda. Lecz jeśli społeczeństwo w tak nie­

ludzki sposób pozostawia te ofiary we władzy katów, są jeszcze na
świecie dusze szlachetne, które podejmą się ich ochrony i pomsty. Co
do mnie, G e r a l d o , oświadczam, iż dopóki serce bije w mej piersi, ze
wszystkich sił walczyć będę o wolność Isaury i ufam, że Bóg pomoże mi
w tak sprawiedliwej i świętej sprawie.

— Z tego, co widzę, mój Alvaro, nie powoduje tobą jedynie duch

filantropii i nadal kochasz bardzo tę niewolnicę.

— Ty to powiedziałeś, G e r a l d o . Tak, kocham ją i zawsze będę ją

kochać. Nie robię z tego tajemnicy. Czyżby było rzeczą wstydliwą
i dziwaczną kochać się w niewolnicy? Patriarcha Abraham tak bardzo
umiłował niewolnicę Agar, że porzucił dla niej swą prawowitą żonę,
Sarę. Niskie urodzenie Isaury nie może pozbawiać jej tej świetlistej

aureoli, w jakiej ujrzałem ją po raz pierwszy i w jakiej dotąd chodzi.

U r o d a i niewinność to gwiazdy, które błyszczą najjaśniej, kiedy świecą
w głębokiej ciemności niedoli.

— Piękna jest twoja filozofia i godna twego szlachetnego serca, lecz

cóż chcesz? Prawa cywilne, umowy społeczne są dziełem człowieka —
niedoskonałym, niesprawiedliwym, a często okrutnym. Często bywa, że
anioł jęczy w jarzmie niewoli, gdy szatan wynosi się na szczyty władzy.

— Czy więc właśnie dlatego — spytał przygnębiony Alvaro — nie

znajdziesz żadnego kruczka w tych okropnych prawach, by wyrwać
z rąk kata niewinną ofiarę?

— Żadnego, Alvaro, dopóki nie przedstawisz jakiegoś d o w o d u prze­

mawiającego na korzyść twej protegowanej. P r a w o widzi w niewolniku

jedynie własność i nie respektuje jego człowieczeństwa. Właściciel ma

wszelką władzę nad swym niewolnikiem, a traci ją tylko wyzwalając

105

background image

go lub wyzbywając się go w jakikolwiek inny sposób, na przykład przez
proces, który dowiódł jego wolności. Nigdy jednak z p o w o d u nikcze-
mności lub okrucieństwa właściciela.

— Żałosne i głupie szpargały! O t o czym są te wasze prawa! Roją się

od rozmaitych kruczków i wybiegów, jeśli trzeba kogoś otumanić,
ochronić oszustwo, ukryć niewiedzę, zniszczyć biedaka albo popierać
lichwę i chciwość bogaczy. Lecz gdy komuś przyświeca cel humanitarny,

gdy idzie o ochronę bezbronnej niewinności, gdy trzeba stanąć w obro­
nie pokrzywdzonego przeciw jego prześladowcy, wówczas prawa milczą
albo wydają okrutne wyroki. Ja jednak nie będę szczędził wysiłków, nie
zaniedbam żadnego dostępnego mi środka, by uwolnić tę dziewczynę
spod upokarzającego jarzma, które niesłusznie ją gnębi. Podnietą będzie
mi nie tylko zwykłe ludzkie współczucie, lecz — mówię to szczerze —
przede wszystkim najczystsza i najgorętsza miłość, którą bez wstydu
wyznaję przed światem.

Przyjaciel Alvara wzdrygnął się, słysząc postanowienie tak szczere,

obwieszczone z zapałem i w słowach tak egzaltowanych, iż zdawały mu
się politowania godnym majaczeniem chorego umysłu.

Nie sądziłem — odparł z powagą że do tego stanu dojdzie twoja

egzaltacja w tej ekscentrycznej i niefortunnej miłości. Że wiedziony
ludzkim uczuciem pragniesz wziąć w opiekę bezbronną niewolnicę — nic
bardziej godnego i naturalnego; reszta zaś to tylko delirium rozgorącz­
kowanej romantycznej wyobraźni. Zastanów się, czy to będzie w dobrym

guście i czy nie zaszkodzi twojej pozycji, jeśli pozwolisz, by zawładnęła
tobą gwałtowna namiętność do jakiejś niewolnicy?

— Niewolnica! — krzyknął Alvaro, zapalając się coraz bardziej — to

nic więcej jak puste słowo, które nic wyraża nic albo kłamie. Czystość
anioła, u r o d a wróżki — oto p r a w d a ! Czyż jeden człowiek lub nawet cała
ludzkość może zbuntować się przeciw zamiarom Stwórcy i z anioła
posłanego przez Boga na ziemię uczynić nikczemną niewolnicę?

— Przewrotny los sprawił jednak, że anioł lecąc z nieba spadł w ba­

gno niewolnictwa i nikt na świecie nie zetrze błota, którym zbrukał swe
skrzydła. Żyjemy w cieniu szubienic, mój drogi Alvaro, i musimy zginać
kark przechodząc pod nimi. Inaczej biada nam. Kto nie respektuje
konwenansów i przesądów, ryzykuje, iż spotka się z nieufnością lub
szyderstwem.

106

background image

— Niewolnictwo j a k o takie jest niegodziwością, odrażającym wrzo­

dem na ciele n a r o d u , który je toleruje i ochrania. A ja nie widzę żadnego
powodu, by do podobnego absurdu d o p r o w a d z a ć szacunek dla przesą­
du będącego skutkiem nadużyć, które przynoszą nam hańbę w oczach

cywilizowanego świata. Ja będę tym, który pierwszy da szlachetny
przykład do naśladowania. To będzie mój protest przeciw barbarzyń­
skiej i upodlającej instytucji.

— Jesteś bogaty, Alvaro, i majątek daje ci wystarczająco dużo

niezależności, byś mógł ziścić swe filantropijne mrzonki, kaprysy twej
romantycznej wyobraźni. Lecz nawet twoje bogactwo, choć tak ogro­
mne, nigdy nie zdoła zniszczyć przesądów ani sprawić, że ta niewolnica,

z którą, jak wszystko na to wskazuje, chciałbyś związać swój los, zostanie
uznana za równą i zaakceptowana w wyższych kręgach towarzystwa.

— A czymże dla mnie będą wyższe kręgi towarzystwa, gdy już

zostaniemy dobrze przyjęci przez ludzi obdarzonych zdrowym rozsąd­
kiem i życzliwym sercem? Poza tym jesteś w wielkim błędzie, mój
G e r a l d o . Świat zawsze składa hołd pieniądzowi, gdziekolwiek by się on
znajdował. Złoto ma blask, który oślepia i nie pozwala dojrzeć niskiego
urodzenia. Nigdy nie zbraknie nam szacunku i poważania, jeśli tylko nie
zbraknie nam pieniędzy.

— Zapominasz jednak o sprawie najistotniejszej. Co będzie, jeśli nie

uzyskasz wolności dla swej protegowanej?...

Na to pytanie Alvaro zbladł i przytłoczony myślą o tak okrutnej, lecz

jakże prawdopodobnej alternatywie, bez słowa odpowiedzi wpatrzył się

ze smutkiem w horyzont. Wtem woźnica Alvara, który stał z powozem
przy bramie ogrodu, przyszedł oznajmić mu, że jacyś ludzie poszukują go
i pragną rozmawiać z nim lub z panem domu,

- Mnie!? — mruknął Alvaro. — Czyżbym był u siebie?.. Lecz skoro

chcą widzieć się także z gospodarzami... niech wejdą.

— Alvaro — rzekł G e r a l d o , wyglądając przez okno - jeśli się nie

mylę, to policja. Zdaje mi się, że widzę sędziego śledczego. Czyżby
zanosiło się na scenę taką jak ta na balu?

— Niepodobna!... Jakim prawem przychodzą odebrać mi święty

depozyt, który policja sama mi powierzyła!?

— Nie ufaj temu. Sprawiedliwość to bogini bardzo kapryśną i nie­

szczera. Dziś zniszczy to, co stworzyła wczoraj,

background image

ROZDZIAŁ 16

Pierwszym krokiem, jaki uczynił M a r t i n h o opuściwszy przyjęcie,

gdzie u d a r e m n i o n o jego zamiar pojmania Isaury, było napisanie do jej
właściciela długiego i szczegółowego listu, w którym donosił, że miał
szczęście znaleźć niewolnicę, jakiej ów tak pilnie poszukuje.

Opowiadał drobiazgowo o swych staraniach aż do chwili odkrycia jej

na balu. Wychwalał własne zasługi i swą przenikliwość detektywa pisząc,
że gdyby nie on, nikt nie domyśliłby się niewolnicy w osobie kobiety tak
urodziwej i utalentowanej. Niemiłosiernie przeinaczając fakty, rela­
cjonował w słowach godnych sklepikarza, że Miguel osiedliwszy się
w Recife począł kupczyć pięknością córki, która zastawiając sidła na

rozpróżniaczoną i bogatą młodzież, upolowała w końcu całkiem tłusty
kąsek. Ptaszek ów dał się bez trudu oskubać do ostatniego piórka. Pisał

dalej, że tą łatwą zdobyczą jest pewien pernambukańczyk imieniem
Alvaro, niezmiernie bogaty i jeszcze bardziej postrzelony milioner,
który zapalał do niej dziką namiętnością. Młodzieniec ów, omotany jej
sztuczkami, postanowił ją poślubić. Wpadł też na nierozsądny pomysł
pokazania się z nią na balu. T a m właśnie on, Martinho, miał szczęście
znaleźć ją i byłby ją pojmał, i byłaby już w drodze do swego właściciela,

gdyby nie sprzeciw rzeczonego Alvara. Ów, mimo iż dowiedział się,
z jakiego to motłochu wywodzi się jego heroina, zbywszy wszelkiego
wstydu, bronił jej w sposób graniczący ze skandalem. Korzystając
z wpływów, jakie dawało mu bogactwo, zdołał udaremnić aresztowanie
i ogłosiwszy się kuratorem niewolnicy, zatrzymał ją przy sobie wbrew

sprawiedliwości i prawu. Oświadczył przy tym, że nie wyda jej nikomu

108

background image

prócz jej pana we własnej osobie. Pisał też, iż jak sądzi, zamiarem Alvara
jest przedsięwziąć kroki w celu jej wyzwolenia, by uczynić z niej swą żonę
lub kochankę. Oznajmił dalej, iż uważa, że jego obowiązkiem jest donieść
o wszystkim właścicielowi. *

Taka była w skrócie treść listu Martinha. Zabrał go do Rio de Janeiro

ten sam parowiec, który wziął list Alvara z propozycją wyzwolenia
Isaury. Leoncio, zadowolony z wyników poszukiwań, lecz zarazem pe­
łen zazdrości i zaniepokojony wiadomościami od Martinha, pospieszył
odpisać na obydwa i ten sam statek, który przywiózł Alvarowi zuchwałą

i obelżywą odpowiedź, zabrał pismo dla Martinha wraz z upoważnie­
niem do pojmania niewolnicy wszędzie, gdzie ją spotka. Dla większej
pewności Leoncio przesłał mu także kilka listów polecających od pew­
nych ważnych osobistości do naczelnika policji z prośbą, by ten udzielił

Martinhowi wszelkiej pomocy.

Martinho z wielkim pośpiechem udał się na posterunek policji, i przed­

stawiając naczelnikowi wszystkie te papiery zażądał od niego nakazu
wydania niewolnicy. Naczelnik przejrzawszy dokumenty zrozumiał, że
tym razem nie może mu odmówić, i dał odpowiednie pismo, by prze­
kazano w jego ręce rzeczoną niewolnicę. Przydzielił mu też eskortę

ż a n d a r m ó w w celu dopilnowania czynności prawnych.

Teraz czytelnik wie już, że to właśnie Martinho, upoważniony przez

policję, zjawił się wraz z eskortą w domu Isaury, by wydrzeć Alvarowi
swą zdobycz.

— Znowu ten łajdak — wycedził Alvaro przez zęby na jego widok.
— Czego pan sobie życzy? — spytał po chwili tonem oschłym i wy­

niosłym.

— Wielmożny pan — odrzekł M a r t i n h o — zapewne domyśla się, co

mnie tu sprowadza.

— Bynajmniej. Nic mi o tym nie wiadomo. Dziwi mnie także obecność

policji.

— Przestanie się pan dziwić, gdy dowie się, iż przychodzę upomnieć

się o zbiegłą niewolnicę imieniem Isaura, wskazaną przeze mnie na balu,
w którym pan także uczestniczył. Moim obowiązkiem było odesłać ją
właścicielowi do Rio de Janeiro, lecz pan, bez uzasadnionych powodów,
przeciwstawił się temu i do dziś przetrzymuje ją pan w swych rękach, co

jest niezgodne z prawem.

109

background image

— Dość tego, panie M a r t i n h o . Sądzę, że nie jest pan upoważniony do

nadawania lub odbierania praw, wedle swego widzimisię. Pan dosko­
nale wie. że jestem opiekunem tej dziewczyny oraz że zgodnie z prawem
i z a p r o b a t ą władz, pozostaje ona pod moją opieką.

— To prawo, o ile godne jest jego miana, wygasa, s k o r o nie ma pan nic

na obronę tej niewolnicy. A ponadto — ciągnął M a r t i n h o wyjmując jakiś
papier — tu jest wyraźny i nieodwołalny rozkaz naczelnika policji, by
wydano mi rzeczoną niewolnicę. Nie może go pan zakwestionować.

— Widzę stąd, panie M a r t i n h o — ozwał się Alvaro po zapoznaniu się

z treścią dokumentu — że nie odstąpił pan od swych niegodnych za­
miarów i nadal za garść srebrników godzi się pan być podłym narzę­
dziem kata nieszczęśliwej kobiety. Proszę zastanowić się i zrozumieć, iż

podobnie haniebny czyn może wzbudzić jedynie wstręt i przerażenie

wśród uczciwych ludzi.

Martinho, mając za sobą policję sądził, iż wolno mu zachowywać się

szorstko i arogancko. Dlatego też odparł z niezmąconym spokojem:

— Panie Alvaro, przyszedłem tu jedynie po to, aby w imieniu wła­

dzy zażądać wydania zbiegłej niewolnicy, która tu się schroniła, a nie
by wysłuchiwać pańskich pouczeń. Proszę postąpić, jak nakazuje pra­
wo i rozsądek, jeśli nie chce pan, żebym przetrząsnął dom i odebrał

ją siłą.

— Wynoś się, podły siepaczu! — ryknął Alvaro z pasją, nie mogąc

dłużej tłumić gniewu. — Zniknij mi z oczu, jeśli nie chcesz drogo zapłacić
za twe zuchwalstwa!

— Panie Alvaro! Radzę uważać!...

D o k t o r Geraldo, mimo że nie mógł przyznać racji przyjacielowi,

zachowywał aż do tej chwili rozsądne milczenie. Widząc wszakże, iż
nierozwaga Alvara przekroczyła dopuszczalne granice, uznał, że jego
obowiązkiem jest wkroczyć w spór. Podszedł więc do Alvara i biorąc go
pod ramię rzekł cicho:

— Co ty wyprawiasz, Alvaro? Nie widzisz, że nic nie zyskasz tym

wybuchem? Pogrążysz tylko i siebie, i Isaurę. Więcej opanowania, mój
drogi.

— Co mam zrobić? Powiedź...

Wydaj ją.

— Nigdy! — odparł z determinacją.

110

background image

Z a p a d ł o milczenie. Alvaro zdawał się namyślać.
— M a m pewien pomysł — szepnął Geraldowi do ucha. — Spróbuję...
I nie czekając odpowiedzi, zbliżył się do Martinha.
— Panie M a r t i n h o — powiedział — chciałbym zamienić z panem

dwa słowa na osobności.

— Do usług — odparł Martinho.
— Sądzę, mój panie — rzekł Alvaro ściszonym głosem, biorąc go na

stronę — że to nagroda jest głównym motywem pańskiego postępowania

wobec tej nieszczęśliwej kobiety, która nigdy nie uczyniła panu nic złego.

Ma pan do tego prawo, przyznaję, a suma nie jest do pogardzenia. Lecz

jeśli wycofa się pan zupełnie ze sprawy, zostawiając w spokoju tę

niewolnicę, dam panu dwa razy tyle.

— Dwa razy tyle!... dziesięć tysięcy realów! — wykrzyknął Martinho,

wytrzeszczając oczy.

— Właśnie, dziesięć tysięcy realów, jeszcze dziś.
— Ale ja, panie Alvaro, dałem już słowo właścicielowi niewolnicy,

podjąłem tyle starań i...

— To bez znaczenia. Proszę powiedzieć, że ona znów uciekła, albo

zmyślić cokolwiek innego.

— Jakże to, s k o r o wiadomo powszechnie, że Isaura znajduje się

w pańskich rękach.

— Zresztą... jak pan chce, panie Martinho, ale dziwię się, że człowiek

tak sprytny jak pan przejmuje się podobnym drobiazgiem...

— D o b r a , zgoda — rzekł M a r t i n h o po chwili namysłu. - Skoro

szanownemu panu tak zależy na tej niewolnicy, nie będę więcej nękał
pana tą sprawą, która, prawdę mówiąc, jest mi dość wstrętna. Przyjmuję
propozycję.

— Jestem zobowiązany. Wyświadczył mi pan wielką przysługę.
— Lecz jak wyjść z tego z twarzą?
— Wymyśli pan coś. Pańska wyobraźnia z łatwością panu pomoże

i jakoś się pan wykręci.

M a r t i n h o zastanawiał się chwilę: oczy wbił w ziemię i nerwowo gryzł

paznokcie. W końcu stuknął się w czoło i wykrzyknął:

— M a m ! Nie mogę powiedzieć, że niewolnica zniknęła ponownie,

gdyż pogrążyłoby to pana, bo pan wziął za nią odpowiedzialność.

Oświadczę więc, że zbadawszy sprawę dokładnie doszedłem do wniosku,

111

background image

że dziewczyna znajdująca się pod pańską opieką nie jest niewolnicą,
której się poszukuje. I wszystko będzie załatwione.

— To nie jest najgorsze rozwiązanie... Jednak sprawa jest tak po­

wszechnie znana...

— Nieważne! Pamięta pan zapewne, że w ogłoszeniu była mowa

o znaku wypalonym nad jej lewą piersią. Powiem, że go nie ma. Nie da
się wówczas stwierdzić tożsamości. D o d a m też, że dziewczyna widziana
nocą a we dnie, to dwie różne osoby; że kobieta znajdująca się pod
pańską opieką w niczym nie przypomina ślicznej niewolnicy z listu
gończego: wygląda nie na dwadzieścia lecz trzydzieści, a nawet czter­
dzieści lat, zaś jej u r o d a i młodość były dziełem różu. bielidła i zwod-
niczego blasku kandelabrów.

— Jest pan bardzo sprytny — zauważył Alvaro uśmiechając się. —

Lecz ci, co na nią patrzyli, nie dadzą temu wiary. Pozostaje też jeszcze

jedna trudność: jej publiczne przyznanie się do winy. Niełatwo to będzie

wytłumaczyć.

— Ależ to proste! Powiemy, że skłonna jest do histerii i halucy­

nacji...

— Brawo, panie Martinho. Ufam całkowicie pańskiej zręczności.

A potem?

— Potem... powiadomię o wszystkim naczelnika policji. Oświadczę

mu, że nie mam nic wspólnego z tą sprawą, przekażę swoje upoważnienia

jakiemuś detektywowi lub śledczemu, a następnie napiszę do właściciela

niewolnicy przyznając się do omyłki. Wówczas on z pewnością zaniecha

poszukiwań w naszych stronach i zwróci swe zainteresowania gdzie
indziej. Jak pan znajduje mój plan?

— Doskonały. Nie traćmy więc czasu, panie M a r t i n h o .
— W tej chwili zaczynam działać, a najdalej za dwie godziny będę

z powrotem i zdam sprawę z wykonania mojej misji.

— Ale nie tutaj. Będę oczekiwał pana w d o m u i tam otrzyma pan

umówioną sumę.

— Możecie odejść — zwrócił się M a r t i n h o do śledczego i ż a n d a r m ó w

czekających za drzwiami. — Nie jesteście już potrzebni. Nie ma
wątpliwości — mruknął pod nosem — zysk się podwoi, jak w " 3 1 " . Ta

niewolnica to żyła złota, której nie wyczerpałem jeszcze do końca...

I odszedł, zacierając ręce z zadowolenia.

112

background image

— No więc? Jaki układ zawarłeś z tym człowiekiem, Alvaro? — spytał

Geraldo, zaledwie M a r t i n h o odwrócił się plecami.

— Bardzo korzystny — odrzekł Alvaro. — Mój pomysł przyniósł

pożądany skutek. Nawet lepszy, niż się spodziewałem.

Alvaro w niewielu słowach opowiedział przyjacielowi, jak udało mu

się dobić targu.

— Cóż za podły charakter ma ten M a r t i n h o ! — wykrzyknął Geral­

do. — Uważaj, bo z takim typem nigdy nic nie wiadomo. Masz więc
nadzieję, iż u d a ł o ci się cokolwiek osiągnąć?

— Nie. Jednakże zawsze coś zyskałem. Z d o ł a m przynajmniej po­

wstrzymać na jakiś czas bieg wypadków. Poczekamy, zobaczymy, mój
G e r a l d o . Leoncio, przekonany, że jego niewolnicy nie ma w Recife,
będzie szukał jej po całym świecie. Tymczasem ona zostanie tu,
bezpieczna, pod moją opieką, wolna od swego prześladowcy. A ja będę
miał dość czasu, by zgromadzić dowody, które potwierdzą jej p r a w o do
wolności. Na razie tyle mi wystarczy. Co do reszty, choć zdajesz się
sądzić, iż moja sprawa jest nieodwołalnie przegrana, boska sprawiedli­
wość natchnie mnie, jak powinienem dalej postąpić.

— Jakże się łudzisz, mój biedny Alvaro!... Myślisz, że usunąwszy

Martinha, uchronisz swą podopieczną od niebezpieczeństw? Co za

ślepota! Nie zbraknie łotrów równie chciwych na pieniądze, którzy za
bajeczną dla nich sumę pięciu tysięcy realów zechcą zapolować na tak
cenną zdobycz. Teraz zwłaszcza, gdy M a r t i n h o narobił alarmu, a cała
sprawa nabrała rozgłosu, pojawią się setki takich M a r t i n h ó w w pogoni
za piękną uciekinierką i niechybnie pójdą tym samym tropem...

— Jesteś b a r d z o sceptyczny, G e r a l d o , i zawsze widzisz wszystko

w czarnych barwach. Przecież p r a w d o p o d o b n e jest, że zmyli ich podstęp

M a r t i n h a i nikomu już nie przyjdzie do głowy posądzać dziewczynę

będącą p o d moją opieką o to, że jest niewolnicą Isaurą. Niechby

wówczas nawet tysiąc niegodziwców szukało jej we wszystkich częściach

świata, niewiele mnie to obejdzie. Tymczasem udało mi się odwlec
ostateczne rozwiązanie, a to daje mi pewną szansę.

— W porządku Alvaro, przyjmijmy, że tak będzie. Lecz czy nie

dostrzegasz, iż podobny postępek nie jest ciebie godny? Że potwierdzasz
nim obelżywe epitety, którymi obrzucił cię ten Leoncio? Że naprawdę

stajesz się uwodzicielem i złodziejem cudzych niewolnic?

8

Niewolnica

I s a u r a

113

background image

— Wybacz, mój drogi G e r a l d o , ale nie mogę zgodzić się z twoimi

zarzutami. Owszem, byłyby uzasadnione w jakimś pospolitym przypad­
ku, lecz nie w okolicznościach tak wyjątkowych, w jakich znajdujemy się
Isaura i ja. Nie udzielam schronienia jakiejś tam niewolnicy — bronię
anioła, bronię niewinnej ofiary przed furią kata. Moje intencje, a także
cnota osoby, dla której się poświęcam, uszlachetniają mój czyn i aż nadto,

starczą, bym usprawiedliwił się w mym sumieniu.

— D o b r z e więc, Alvaro. Rób, co chcesz. Nie wiem, w jaki jeszcze

sposób mógłbym odwieść cię od postępowania, które uważam nie tylko
za nierozsądne, lecz również, szczerze mówiąc, za dziwaczne i niegodne
takiego jak ty człowieka.

G e r a l d o nie potrafił ukryć niezadowolenia, jakie budziła w nim ślepa

namiętność, popychająca przyjaciela do czynów, które w jego mniema­
niu były niedorzecznym i niepojętym szaleństwem. Dlatego, daleki od
udzielania rad co do sposobów wyzwolenia Isaury, starał się usilnie
odwieść go od tego celu, przedstawiając sprawę j a k o trudniejszą, niż
była w istocie. Chętnie, gdyby było to w jego mocy, wydałby Isaurę
właścicielowi po to jedynie, by uwolnić Alvara od owej niepojętej obsesji,
która spychała go na drogę niebezpiecznych ekstrawagancji.

background image

ROZDZIAŁ 17

Alvaro został sam. Usiadł przy stole i ukrywszy twarz w dłoniach

zatonął w głębokiej zadumie.

Isaura, która z ciszy panującej w pokoju domyśliła się, że goście już

opuścili dom, weszła i zbliżyła się nieśmiało do ukochanego.

— Panie Alvaro — rzekła cicho — proszę mi wybaczyć... pewnie

przeszkadzam. Wolałby pan może zostać sam...

— Nie, droga Isauro. Ty nigdy mi nie przeszkadzasz. Przeciwnie,

zawsze rad cię widzę przy sobie.

— Jest pan taki smutny! Wydaje mi się, że był tu jeszcze ktoś prócz

pana G e r a l d o . I słyszałam podniesione głosy. Czy spotkała pana jakaś
przykrość?

— Nic się nie stało, Isauro. Przyszło parę osób, by zobaczyć się

z d o k t o r e m G e r a l d o .

— W takim razie czemu jest pan przygnębiony?
— Nie jestem przygnębiony. Przemyśliwałem tylko, jak wyrwać cię

z otchłani niewolnictwa, mój aniele, i zapewnić ci życie, do jakiego niebo
cię stworzyło.

— Ach, proszę się tak nie zadręczać miłością do nieszczęśliwej

dziewczyny, która nie zasługuje na tyle poświęceń. To beznadziejna
walka z losem.

— Nie mów tak, Isauro. W niewielkiej widać cenie masz moją opiekę

i moją miłość!

— Nie jestem godna słyszeć z pańskich ust tego słodkiego słowa.

Proszę przenieść swe uczucie na inną kobietę, bardziej godną ode mnie,

115

background image

i zapomnieć o biednej niewolnicy, która nie zasługuje nawet na pańską
litość, s k o r o skrywała przed panem swe urodzenie stawiając pana w tak
trudnej do zniesienia sytuacji.

— Przestań, Isauro... Jak długo jeszcze chcesz wspominać tę przeklętą |

chwilę? Ja, tylko ja ponoszę winę, bo zmusiłem cię do pójścia na ten bal,
a ty miałaś aż n a d t o powodów, by nie zwierzyć mi się ze swego
nieszczęścia. Zapomnij o tym. Zaklinam cię na naszą miłość, Isauro.

— Nie mogę zapomnieć. Wyrzuty sumienia ciągle stawiają mi przed

oczy moją słabość. Cierpienie jest złym doradcą, mąci nam umysł

niepokojem. K o c h a ł a m pana i kocham ciągle, i to coraz mocniej... proszę

wybaczyć mi to wyznanie, które w ustach niewolnicy musi brzmieć jak

zuchwalstwo.

— M ó w jeszcze, Isauro. Zawsze mów, że mnie kochasz. Mógłbym

słuchać tego całą wieczność.

— Doprawdy, smutna to była miłość, miłość niewolnicy, miłość bez

uśmiechu ni nadziei. Ale myśl, że jestem kochana, dawała mi tyle

szczęścia! Pańskie uczucie nobilitowało mnie w mych własnych oczach,
pomagało mi zapomnieć o mym niskim urodzeniu. Drżałam z lęku, iż
odkrywając przed panem prawdę, utracę na zawsze tę słodką pociechę,

jedyną, jaka mi pozostała w życiu. Wybacz mi, panie! Wybacz nieszczę­

śliwej niewolnicy, która miała czelność pana pokochać.

— Isauro, porzuć te błahe skrupuły i ten pokorny ton, który tak nie

pasuje do twych słodkich ust. S k o r o kochamy się oboje, s k o r o ja uwa­
żam cię za godną mej miłości, czegóż chcesz więcej? Pokochałem ciebie,
nie wiedząc nic o twoim położeniu, podbity niezwykłym wdziękiem twej
postaci. A dziś, gdy opromienił twe powaby blask męczeństwa, uwiel­
biam cię i czczę bardziej niż kiedykolwiek.

— Pan mnie kocha! Myśl ta powiększa jeszcze moje cierpienie... Po

cóż nam ta miłość, jeśli nawet nie mogę dostąpić szczęścia zostania
pańską niewolnicą i z pewnością zginę z ręki mego kata...

— Nigdy, Isauro! — krzyknął Alvaro z uniesieniem. — Moją fortunę,

mój spokój, życie całe poświęcę, by cię wyzwolić spod władzy tego
podłego tyrana. S k o r o ziemska sprawiedliwość odmawia mi pomocy
w tym szlachetnym przedsięwzięciu, niech sprawiedliwość boska d o k o n a

się przeze mnie.

— Och, panie Alvaro!.., Niech się pan nie poświęca dla biednej

116

background image

niewolnicy, k t ó r a nie zasługuje na taką ofiarę. Proszę zostawić mnie
okrutnemu przeznaczeniu. Już to tylko, że wzbudziłam miłość w czło­
wieku tak szlachetnym jak pan, jest dla mnie ogromnym szczęściem.

Wspomnienie tego uczucia będzie dla mnie pociechą w niedoli. Nie mogę

się jednak zgodzić, by zhańbił pan swe d o b r e imię, darząc tak wielkim

uczuciem niewolnicę.

— Miej litość, Isauro. Nie zadręczaj mnie więcej tym przeklętym

słowem, które nieustannie masz na ustach. Ty niewolnicą!... Nie jesteś
nią, nigdy nie byłaś i nigdy nią nie będziesz. Czyż może tyrania jednego
człowieka albo j e d n o despotyczne p r a w o skazać na niewolę istotę, którą

Bóg stworzył aniołem godnym największego uwielbienia? Nie, Isauro.
Nie spocznę, póki nie ujrzę ciebie otoczonej szacunkiem i hołdami, jakie

niebo ci przeznaczyło. Ufam w opiekę sprawiedliwego Boga, gdyż bronię

jednego z jego aniołów.

Alvaro nawet po smutnych wydarzeniach balowej nocy nigdy nie

przestał odnosić się do Isaury z szacunkiem, uprzejmością i taktem,
traktując ją jak pannę z najlepszego towarzystwa. Wprowadzał w ten
sposób w czyn swoje zasady, zgodnie z nakazem jego szlachetnego serca.

Niewinność, cnota i nieszczęście zawsze były dla niego świętością. Jego
uczucie, tak samo czyste jak kobieta, która je wzbudziła, nie pozwoliło

mu nadużyć niepewnej i poniżającej sytuacji, w jakiej znalazła się jego
ukochana. Nie odważył się zbezcześcić jej nieskalanego dziewictwa.

Nigdy, gestem ani słowem, nie wywołał na twarzy dziewczyny rumieńca
wstydu. Nigdy wargi jego nie musnęły pocałunkiem jej ust. D o p i e r o po
długotrwałych naleganiach Isaury ośmielił się mówić jej po imieniu i to

tylko wówczas, gdy byli sami.

T e r a z jednak, porwany najczulszym i najgwałtowniejszym uczuciem,

po raz pierwszy otoczył ramieniem jej szyję i przytulił łagodnie do piersi

jej dziewczęcą główkę.

Trwali oboje uniesieni słodyczą tego pierwszego miłosnego uścisku

aż do chwili, gdy usłyszeli turkot powozu przed bramą. Z a r a z potem
donośne „Proszę otworzyć!" ozwało się u drzwi domu.

W tym samym momencie wszedł woźnica Alvara, mówiąc, że jacyś

obcy ludzie pragną go widzieć.

„ M ó j Boże! Cóż to się dziś dzieje? Czyżby to znów ci przeklęci

siepacze?" — pomyślał Alvaro, po czym rzekł zwracając się do Isaury:

117

background image

- Lepiej będzie, jeśli odejdziesz teraz, moja droga. Nie wiadomo, kto

to jest, i wolę, żeby cię nie widziano.

— Ach, przysparzam ci jedynie trosk... — szepnęła Isaura wychodząc.

W chwilę potem w progu stanął przystojny i szykownie ubrany

młodzieniec. Znać było po nim wysokie urodzenie i wykwintne wycho­
wanie. Jednakże mimo swej urody i elegancji w rysach twarzy miał, jak

Lucyfer, coś nieokreślonego, coś posępnego i złowrogiego, co wzbudzało

odrazę i lęk.

„ N a pewno nie jest z policji" — pomyślał Alvaro i rzekł, wskazując

gościowi krzesło:

— Zechce pan usiąść i powiedzieć, czego życzy pan sobie ode mnie.

Jestem do pańskich usług.

— Proszę wybaczyć — odparł młody dżentelmen, omiatając badaw­

czym spojrzeniem cały pokój — nie z szanownym panem pragnę mówić,
lecz z gospodarzem tego domu lub z jego córką.

Alvaro wzdrygnął się. Nie wątpił już, że człowiek ów, jakkolwiek

w niczym nie przypominał żandarma, przyszedł tu z p o w o d u Isaury.
Chcąc się upewnić co do swych podejrzeń, postanowił nie wołać na razie

pana domu, lecz wpierw wybadać intencje nieznajomego.

— G o s p o d a r z e upoważnili mnie do występowania w ich imieniu,

może więc pan zwrócić się do mnie ze swą sprawą.

— Chętnie, gdyż to, z czym przychodzę, nie jest tajemnicą. M a m

powody sądzić, iż w tym d o m u schroniła się zbiegła niewolnica imieniem

Isaura. Przychodzę pojmać ją...

— W takim razie musi pan porozumieć się ze mną, bo ja jestem jej

kuratorem...

— Ach!... M a m zapewne przyjemność z panem Alvaro...
— Do usług.
— Doskonale. Bardzo się cieszę ze spotkania. Proszę przyjąć zatem

do wiadomości, że jestem Leoncio, prawowity właściciel tej niewolnicy.

Leoncio... pan Isaury! Alvaro poczuł się zdruzgotany tym nagłym

ciosem. Dłuższą chwilę wpatrywał się oniemiały w tego człowieka o po­
nurym wejrzeniu, który stał przed nim bezlitosny i złowrogi jak Książę
Ciemności, gotów porwać ofiarę i zawlec ją do piekieł. Zimny pot zrosił
czoło Alvara, a serce jego ścisnęło się najboleśniejszą obawą.

„To on!... jej kat!... Ach, biedna I s a u r o ! " — myśl ta złowieszczym

echem odbiła się w jego duszy, wtrąconej na s a m o d n o zwątpienia.

background image

ROZDZIAŁ 18

Czytelnik zapewne zdumiał się nie mniej niż Alvaro na widok Leoncia,

który tak niespodziewanie pojawił się w Recife, by zapukać do drzwi
domu, gdzie schroniła się Isaura. Powinniśmy więc wyjaśnić, jak do tego
doszło, gdyż można by jeszcze pomyśleć, iż wydarzył się jakiś cud.

Otóż Leoncio po napisaniu i wysłaniu pocztą wspomnianych już listów

do Alvara i Martinha bynajmniej się nie uspokoił, a w duszy czuł lęk
śmiertelny i palącą zazdrość. Świadomość, że Isaura znajduje się w rę­
kach pięknego i bogatego młodzieńca, który kocha ją do szaleństwa, była

dla niego nieznośną katuszą, rakiem trawiącym jego wnętrzności. Miotał
się więc w rozpaczy, podsycając w sobie żar namiętności. Przebywał
tymczasem w stołecznym Rio de Janeiro, d o k ą d przeniósł się natych­
miast po otrzymaniu pierwszych wieści o Isaurze, gdyż stamtąd łatwiej
mu było przedsięwziąć natychmiastowe i energiczne działania w celu
ujęcia zbiegów. Napisawszy i wysławszy listy rankiem w przeddzień
wypłynięcia parowca z portu, resztę dnia spędził w niepokoju i rozterce.
Straszliwa niepewność nękająca jego duszę nie pozwalała mu oczekiwać
odpowiedzi na miejscu, gdyż w tamtych latach rejsy statków trwały
o wiele dłużej niż dziś; pamiętać bowiem należy, iż zainaugurowano

wówczas dopiero żeglugę parową wzdłuż wybrzeży Brazylii. Przycho­
dziło też Leonciowi na myśl, iż wiele racji tkwi w ludowym powiedzeniu,

że każdy jest kowalem swego losu. Wolał nie ufać staraniom i dobrej woli
pośredników, którzy być może niezbyt gorliwie zwalczać będą wpływy

Alvara, będącego zapewne w swych stronach ważną figurą. Zazdrość

i zemsta nie lubią powierzać obcym rękom wykonania swych zamiarów.

119

background image

„Powinienem pojechać tam osobiście" — pomyślał Leoncio.
Jak postanowił, tak uczynił. Najpierw j e d n a k spotkał się z ministrem

sprawiedliwości, z którym łączyły go więzy przyjaźni, i poprosił go o list
polecający, równoznaczny z rozkazem, do naczelnika policji w P e r n a m -
buco, zobowiązujący go do udzielenia Leonciowi pomocy w odnalezie­
niu i ujęciu niewolnicy. Rozsierdzony donżuan nie zaniedbał niczego, by

jego pomsta stała się zupełna.

Następnego zaś dnia Leoncio podążał na północ tym samym parow­

cem, który wiózł jego listy.

Te jednakże dotarły do celu o kilka godzin wcześniej niż ich autor.

Leoncio, zaledwie stopą dotknął nabrzeża portu w Recife, niezwło­

cznie udał się do naczelnika policji i wręczając mu pismo ministra,
przedstawił swe żądania.

— Pragnę powiadomić pana, panie Leoncio — rzekł naczelnik — że

niespełna dwie godziny temu opuścił mój gabinet pewien człowiek
upoważniony przez pana do pojmania tej kobiety, j e d n a k szybko
powrócił, by oświadczyć, że omylił się był, gdyż osoba, którą podejrze­

wał, nie jest i nie może być niewolnicą zbiegłą z pańskiego majątku.

— Niejaki Martinho, czyż nie, panie naczelniku?
— Właśnie.
— T r u d n o uwierzyć w to, co pan mówi, panie naczelniku.
— Mówię czystą prawdę. Zresztą są jeszcze tutaj ż a n d a r m i i sędzia

śledczy, którzy mu towarzyszyli...

— A więc traciłem czas na próżno?... To niemożliwe. Proszę mi

wierzyć, panie naczelniku, w tym jest jakiś podstęp. Ten pan Alvaro
p o d o b n o jest b a r d z o bogaty...

— A M a r t i n h o to hochsztapler zdolny do każdego łotrostwa. Cóż,

wszystko jest p r a w d o p o d o b n e . P a n u wszakże, j a k o głównemu zain­
teresowanemu, przysługuje p r a w o do przekonania się, jak sprawy

stoją.

— Po to tu przyjechałem. Pójdę tam osobiście. I to zaraz, jeśli

można...

— Kiedy tylko pan zechce. Przydzielę panu tych samych policjantów,

którzy właśnie stamtąd wrócili, bo nikt lepiej od nich nie pokaże panu
drogi. Okażą się też pomocni w aresztowaniu zbiegów, jeśli oczywiście
pan ich rozpozna.

120

background image

— Potrzebuję także pańskiego podpisu na tym dokumencie —

powiedział Leoncio podając mu pozew przeciwko Miguelowi. — Trze­
ba u k a r a ć łajdaka, który miał czelność zdeprawować i skraść mi
niewolnicę.

Naczelnik bez wahania spełnił tę prośbę, a Leoncio wraz z eskortą

wsiadł do powozu i kazał się wieźć do d o m u Isaury, gdzie zostawiliśmy

go w poprzednim rozdziale.

W owej chwili sytuacja Alvara była nie tylko krytyczna, ale wręcz

rozpaczliwa. Jego rywal stał przed nim, w majestacie okrutnego prawa,
które d a w a ł o mu władzę podeptania najświętszych uczuć. Bezkarnie

mógł wydrzeć mu uwielbianą kobietę, bożyszcze jego serca, by zbezcze­
ścić ją brutalną namiętnością lub gorzej jeszcze — uczynić z niej ofiarę
swej straszliwej zemsty. Alvaro nie miał innego wyjścia jak ugiąć się
przed wyrokiem przeznaczenia i patrzeć z bezsilnym gniewem, jak
zakuwają w kajdany i prowadzą na miejsce kaźni szlachetną anielską
istotę, która była jedyną na świecie kobietą zdolną obudzić w jego sercu
miłość wielką, prawdziwą i czystą. O t o ubolewania godny skutek
istnienia nieludzkiej i absurdalnej instytucji niewolnictwa! Rozpustnik,
libertyn, kat pojawia się wyniosły, pewny siebie, mając za sobą p r a w o
i władzę, p r a w o i siłę, i p o w o d o w a n y żądzą lub nienawiścią drapieżnie
sięga po swą ofiarę. Może postąpić z nią wedle swej woli, podczas gdy
człowiek o sercu szlachetnym i wspaniałomyślnym, bezbronny wobec
prawa, pokonany stoi ze związanymi rękoma, nie mogąc wyciągnąć
pomocnej dłoni w stronę niewinnej ofiary. Jesteśmy tu świadkami
niezrozumiałej aberracji prawa, które broni przestępstwa przeciw

cnocie.

Alvaro, siedząc naprzeciw Leoncia, czuł się jak skazaniec przed

obliczem kata. Nieubłagane ramię przeznaczenia miażdżyło go całym
swym ciężarem, nie pozostawiając mu najmniejszej swobody ruchów.

Leoncio przybył tu płonąc gniewem i zazdrością. Wykorzystał

przewagę, jaką dawało mu poparcie władz, by zemścić się na swym

rywalu w sposób niegodny człowieka honoru.

— Wiem, iż od dłuższego już czasu — kontynuował Leoncio dialog

rozpoczęty w poprzednim rozdziale — przetrzymuje pan tę niewolnicę
w swych rękach wbrew n a k a z o m sprawiedliwości, oszukując policję
kłamliwymi deklaracjami, których prawdy nigdy nie będzie mógł pan

121

background image

dowieść. Jednakże teraz przychodzę osobiście upomnieć się o moją
własność i położyć kres pańskim wybrykom.

— Wybrykom? Nie, mój panie! Po prostu bronię uciśnionej kobiety

przed tyranią mężczyzny, który chciałby stać się jej katem. O t o wszystko.

— Ach!... teraz już wiem, że w tym mieście każdy może ukraść

niewolnika usprawiedliwiając się skłonnością do filantropii i że każdemu
wolno wtrącać się do cudzych spraw.

— Szanowny pan raczy drwić ze mnie, lecz oświadczam, że nie mam

najmniejszej ochoty na żarty. Szczerze przyznaję, iż pragnę wolności tej
niewolnicy jak własnego szczęścia i że jestem gotów do wszelkich

poświęceń, by ją zdobyć. P r o p o n o w a ł e m już panu pieniądze i podtrzy­
muję ofertę. Dam, ile pan zażąda... odstąpię panu fortunę za tę kobietę.

Proszę naznaczyć cenę...

— Nie ma pieniędzy, za które mógłby pan ją kupić. Na nic się nie

przyda nawet całe złoto świata, bo nie chcę jej sprzedać.

— Ależ to jest okrutny kaprys, perwersja...
— Zgoda, może pan to nazwać, jak pan chce. Lecz wolno mi przecież

miewać kaprysy, o ile nie godzą one w niczyje prawa?... A czyż nie jest
pańskim kaprysem chęć zatrzymania jej przy sobie? Lecz ta właśnie
zachcianka sprzeczna jest z mymi interesami, a tego tolerować nie mogę.

— Jednakże mój kaprys jest szlachetny, pański zaś to zwykła tyrania,

by nie rzec: podłość. Tej plamy na honorze nigdy nie zdoła pan wymazać,

jeśli nadal trzymał pan będzie w niewoli tę kobietę. Bezcześci pan grób

pańskiej świętej matki, która tak b a r d z o się o nią troszczyła na pewno nie
po to, by zaspokoić kaprysy swego syna. Patrzy teraz z nieba na pańskie
postępki i przeklnie pana niechybnie, w czym cały świat jej przyklaśnie
potępiając człowieka, co tak nikczemnie znęca się nad istotą cnotliwą,
niewinną i piękną.

— Tego już za wiele, mój panie! Dowiaduję się ciekawych rzeczy. To

znaczy, iż niewolnica, jedynie dlatego, że jest ładna i utalentowana,
powinna otrzymać wolność. Niech więc pan także się dowie, że s k o r o
matka moja nie wychowała tej dziewczyny, by zadowolić moje kaprysy,
to tym bardziej, nie zamierzała zaspokajać zachcianek pana, człowieka,
którego nigdy w życiu nie widziała na oczy. Panie Alvaro, jeśli pragnie

pan nabyć jakąś ładną niewolnicę i zrobić z niej swą kochankę, proszę
poszukać innej, gdyż co do tej może pan stracić wszelką nadzieję.

122

background image

— Z a p o m i n a pan chyba, gdzie się znajduje i do kogo mówi. Zapewne

wydaje się panu, że jest pan na swojej hacjendzie i rozmawia z rządcą lub
niewolnikiem. Radzę jednak zmienić ton.

— Dość już, mój panie. Zostawmy próżne sprzeczki. Nie przybyłem

tu, by wysłuchiwać pańskich pouczeń. Ż ą d a m tylko wydania niewolnicy.

Niczego więcej. Proszę nie zmuszać mnie do użycia siły.

Alvaro, doprowadzony niemal do szaleństwa tak grubiańskim i cy­

nicznym zachowaniem, stracił ze szczętem rozsądek i zimną krew.

Widział już tylko jedną drogę r a t u n k u : zabić rywala lub umrzeć z jego

ręki. Usłuchał podszeptów gniewu i rozpaczy; zerwał się z krzesła,

chwycił Leoncia za klapy...

— Kacie! — ryknął z pianą wściekłości na ustach. — Twoja nie­

wolnica jest tutaj, lecz nim odbierzesz mi ją, odpowiesz za zniewagi,
słyszysz?! Wyobrażasz sobie może, że ja także jestem twoim niewol­
nikiem?...

— Pan jest obłąkany, człowieku! — odparł Leoncio wystraszony. —

P r a w a naszego kraju nie zezwalają na pojedynek.

— Co mi tam prawa! Dla człowieka h o n o r u godność znaczy więcej

niż prawa. Jeśli nie jest pan tchórzem, a sądzę, że nie...

— Pomocy! Mordują! — wrzasnął Leoncio i uwalniając się z rąk

Alvara rzucił się do drzwi.

— Podlec! krzyknął Alvaro za nim, uśmiechając się z pogardą.

W tej samej chwili, zwabieni hałasem, wpadli do pokoju Isaura,

Miguel oraz czekający dotąd przed bramą żandarmi.

— Jestem tu, panie! — były to jedyne słowa, jakie zdołała wyrzec

dziewczyna, stając pokornie przed obliczem Leoncia.

— To oni! — krzyknął, wskazując Isaurę i Miguela. — Aresztujcie

ich!... aresztujcie!

— Idź, Isauro, idź — szepnął Alvaro zdławionym ze wzruszenia

głosem, podchodząc do niewolnicy. — Nie trać nadziei. Nigdy cię nie
opuszczę. Zaufaj Bogu i mojej miłości.

W godzinę potem w d o m u Alvara zjawił się M a r t i n h o . Pewny siebie

i bezczelny jak zwykle, przyszedł zdać sprawę ze swej misji, chcąc jak
najszybciej zgarnąć do sakiewki umówioną sumę.

„Dziesięć tysięcy — myślał — to majątek! Teraz dopiero stanę na

własnych nogach... Żegnajcie, wytarte ławki Akademii. Żegnajcie, za-

123

background image

tęchłe księgi, które tyle czasu wertowałem bezmyślnie. Wyrzucę was

przez okno, nie jesteście mi już potrzebne. Życie przede mną. Wkrótce

będę kapitalistą, bankierem, komandorem, b a r o n e m i... wszyscy zobaczą,
ilem wart!"

Obmyślając plany lichwiarskich spekulacji, M a r t i n h o widział się już

panem milionowej fortuny.

— Drogi panie Alvaro — ozwał się bez dłuższych wstępów —

załatwiłem to tak, jak ułożyliśmy. Może pan żyć bezpiecznie ze swą
śliczną uciekinierką, bo odtąd nic już panu nie zagrozi. W rzeczy samej,
postępowanie pańskie w tej sprawie było piękne i godne pochwały,
właściwe człowiekowi o wielkim sercu. To prawdziwe okrucieństwo
trzymać w niewoli dziewczynę tak subtelną i utalentowaną. O t o list,
który piszę do tego łotra. Zmyśliłem już z pół tuzina bzdur, które zupeł­
nie go zdezorientują.

To mówiąc M a r t i n h o rozłożył kartkę papieru i już zaczynał czytać,

gdy zniecierpliwiony Alvaro przerwał mu.

— Starczy, panie M a r t i n h o — rzekł ze złością. — Sprawa jest

skończona. Nie będzie mi pan więcej potrzebny.

— Skończona?... Jak to?
— Niewolnica znajduje się w rękach właściciela.
— Pana Leoncia?... Niemożliwe!
— To czysta prawda. Jeśli pragnie pan poznać szczegóły, proszę udać

się na policję.

— A moje dziesięć tysięcy?
— Sądzę, że nic nie jestem panu winien.

Martinho wydał okrzyk rozpaczy i wypadł z d o m u Alvara z niezwy­

kłym pośpiechem.

Nie potrafię opisać opłakanego stanu jego duszy w chwili, gdy ujrzał

ruinę swych marzeń. Czuł się jak ów wygłodniały pies, który stał nad
brzegiem strumienia z kawałkiem smakowitego mięsa w pysku i sku­

szony złudnym odbiciem, wypuścił z zębów łup tracąc zarazem i miraż,
i zdobyty z t r u d e m kąsek.

background image

ROZDZIAŁ 19

— Mogłabyś bardziej uważać, Roso. Co za roztrzepana dziewczyna!

Wszystko jej leci z rąk. Od razu widać, że nie jesteś stworzona do pracy

w salonach. Twoje miejsce jest w kuchni.

— Patrzcie go, nauki mi będzie dawał! A kto cię o to prosił? Nie

wtykaj nosa do cudzej roboty. Wracaj lepiej do stajni, a do mnie się nie
wtrącaj.

— Nie gadaj tyle, głupia — odparł André, ustawiając krzesła na

miejsce. — Spójrz lepiej, jak stoją te wazony! I jeszcze nie wyczyściłaś
luster... Jesteś tak leniwa i niezdarna! Za czasów Isaury wszystko tu było
wypieszczone. Przyjemnie było wejść do tego pokoju. A teraz... Ech,

jasne, że nie nadajesz się na pokojówkę.

— Ho, ho, musisz za nią bardzo tęsknić! — odcięła się Rosa złośli­

wie. — S k o r o tak ci się cni za nią, to idź uwolnić ją z ciemnicy. Ale wiedz,

że z pewnością nie przyozdobiła jej kwiatami.

— Stul buzię, Roso. Uważaj, bo ty także tam się możesz znaleźć...
— O nie! Ja nie jestem uciekinierką.
— Tylko dlatego, że t r u d n o z tobą wytrzymać. Gdyby nie to,

pozwoliłabyś się uprowadzić nawet diabłu. Biedna Isaura! Taka dobra,
taka delikatna, a traktują ją jak najgorszą czarną kuchtę. N a p r a w d ę jej
nie współczujesz, Roso?

— A dlaczego m a m jej żałować? I to teraz... A kto jej kazał się upierać?
— No to wiedz, że chciałem wziąć na siebie połowę kary, ale rozumie

się, że tylko gdyby zamknęli mnie w jednej celi z nią.

— To ci poświęcenie! Ale s k o r o tak, zrób to co ona: jedź zaczerpnąć

125

background image

świeżego powietrza w P e r n a m b u c o , a wtedy z pewnością zechce u
towarzyszyć.

— A co mi tam! Gdybym wiedział, że uwiężą mnie wraz z nią... to by

dopiero była ucieczka! Ale niestety... Isaura wkrótce opuści nas na
zawsze. Będzie jej brakowało w tym d o m u !

— Opuści, jak to?
— Zobaczysz.
— Sprzedali ją?
— Gdzie tam...
— Oddali komuś?
— I to nie.
— Wyzwolili?!
— Ciekawska jesteś. Poczekaj jeszcze, Roso. T r o c h ę cierpliwości,

a być może dziś już dowiesz się wszystkiego.

— Jaki tajemniczy! To znaczy, że inni nie mogą wiedzieć tego co ty?
— To żaden sekret, Roso. Nie wiem tylko, czy powinienem ci zaufać...

W domu wkrótce będzie wielka nowina. Posłuchaj...

— Ho, ho! — przerwała Rosa drwiąco. — Ciekawe, co to za

niespodzianka...

— Cicho! Zamknij dziób, Roso... pan nadchodzi.
Czytelnik zapewne domyślił się już, że znów jesteśmy na hacjendzie

Leoncia w Campos, w tym samym salonie, gdzie w chwili rozpoczęcia

naszej opowieści spotkaliśmy Isaurę nucącą swą ulubioną piosenkę.

Blisko dwa miesiące upłynęły od dnia, w którym Leoncio pojawił się

w Recife, by pojmać Isaurę. Przez ten czas Malwina wybaczyła wszystko

mężowi i pogodzona, ze sobą para nie dalej jak przedwczoraj powróciła
na hacjendę. W całym domu zarządzono porządki. Niewolnicy, a wśród
nich Rosa i André, woskują posadzki, odkurzają i ustawiają na nowo
meble, także w owym wielkim salonie, który stał się milczącym
świadkiem tylu tajemnic rodziny, tylu scen wzruszających i wzniosłych
lub tragicznych i haniebnych, a który pod nieobecność Malwiny

zamknięty był na cztery spusty.

Czytelnik spyta teraz, jak potoczyły się losy Isaury i Miguela, odkąd

zmuszeni zostali do wyjazdu z P e r n a m b u c o . Jaki los przeznaczył

Leoncio swej niewolnicy? Jak udało mu się uzyskać przebaczenie żony?

Cofnijmy się więc w przeszłość i odpowiedzmy na te tak ważne pytania.

126

background image

Leoncio, przywiózłszy Isaurę z powrotem na hacjendę, umieścił ją

w zupełnym odosobnieniu. Uczynił to p o w o d o w a n y nie tylko chęcią

zemsty; wiedział przecież, jak płomienna i na wszystko gotowa była
miłość AIvara. Brzmiały mu jeszcze w uszach jego ostatnie słowa: „Ufaj

Bogu i mej miłości, a ja cię nie opuszczę!" Dla Leoncia równało się to

groźbie. Młody pernambukańczyk bowiem, ze swym majątkiem, wpły­
wami i odwagą aż nazbyt szybko mógł wprowadzić zamiar w czyn
i podstępem lub gwałtem wydrzeć niewolnicę jej panu. Leoncio więc
s u r o w o pilnował dziewczyny, a dla większego bezpieczeństwa uzbroił też
wszystkich niewolników, którzy odtąd, miast zająć się pracą na roli, żyli
w stanie pogotowia we dnie i w nocy, jak żołnierze strzegący fortecy.

Bowiem młody plantator, owładnięty namiętnością i żądzą okrutnego

odwetu, nie zrezygnował ze swej szaleńczej miłości ani nie tracił nadziei,

że zwycięży w końcu obojętność Isaury. Był to kaprys tyrana, szatańskie
pragnienie zemsty na bezbronnej ofierze i ukochanym przez nią człowie­
ku. Pragnął sycić się jej niewinnością bodajże tylko jeden jedyny dzień,
potem zaś zbezczeszczoną, splugawioną jego żądzą — o d d a ć ją z po­
gardą rywalowi, mówiąc: Teraz chętnie ją panu odstąpię. I to tanio.

Na nowo więc zaczął kusić ją obietnicami i nękać groźbami. Do tortur

i gwałtu nie posunął się wyłącznie dlatego, że znał dobrze cnotę i hart
ducha Isaury i wiedział, iż w ten sposób zabiłby ją niechybnie, a śmierć

jej nie mogła zaspokoić ani żądzy jego zmysłów, ani pragnienia odwetu.

Dlatego też począł snuć inne plany. Chciał zarazem upokorzyć zuchwałą

niewolnicę i udaremnić zamiary Alvara, wyszydzając przy okazji jego
abolicjonistyczne poglądy. Zemściłby się wówczas na obojgu.

Przede wszystkim postanowił pogodzić się z Malwiną. Nie powodowa­

ły nim jednak honor ani moralność, a już na pewno nie miłość małżeńska;
skłaniał go ku temu najzwyklejszy interes, o czym czytelnik wkrótce się
przekona. Leoncio udał się więc do stolicy na spotkanie z żoną.

N a d wszystkimi cechami jego charakteru dominowały kłamstwo,

oszczerstwo i fałsz. W jego rękach stanowiły groźną dla prostodusznych

serc broń, jaką władał ze zręcznością urodzonego hipokryty. Stanął więc
przed Malwiną zawstydzony i skruszony, przysiągł zatrzeć przyszłym
postępowaniem najlżejsze nawet wspomnienie dawnych wybryków.

Wyznał szczerze, iż wprawdzie, porwany u r o d ą Isaury, działał pod
wpływem żądzy, lecz było to jedynie chwilowe szaleństwo, które nie

127

background image

pozostawiło w jego duszy żadnego śladu. Obrzucił biedną niewolnicę
tysiącem oszczerstw. Oskarżył ją, że świadomie użyła sztuczek najbar­
dziej podstępnych, godnych najgorszej ladacznicy, by skusić go i za cenę
dziewictwa kupić upragnioną wolność. Zmyślił setki n i e p r a w d o p o d o b ­
nych kłamstw i w końcu sprawił, że Malwina uwierzyła, iż Isaura uciekła
z d o m u uwiedziona przez jakiegoś amanta, który od dawna się do niej
zalecał za ich plecami; że to właśnie ów człowiek dostarczył Miguelowi
pieniędzy na wyzwolenie dziewczyny i że gdy ten sposób zawiódł, uknuli
wspólnie plan porwania; że gdy znaleźli się już w Recife, pewien młodzie­
niec, tyleż bogaty, co postrzelony i ekstrawagancki, zakochał się w niej
i odebrał ją pierwszemu kochankowi; że Isaura, udając wolną dziedzicz­
kę, omotała go do tego stopnia, iż biedny młodzieniec omal jej nie po­
ślubił, a nawet dowiedziawszy się, że jego u k o c h a n a jest niewolnicą, nie
chciał jej porzucić, co dało p o w ó d do tysiąca skandali, gdyż gotów był na
wszystko, byle tylko ją wyzwolić. Jemu to Leoncio odebrał ją w Recife.

Malwina, prostolinijna i łatwowierna, o b d a r z o n a sercem czułym

i skłonnym do przebaczania, dała wiarę wszystkiemu, co Leoncio zmy­
ślił, by z jednej strony usprawiedliwić swe dawne postępki, z drugiej
zaś — przygotować grunt do dalszych działań.

Niegdyś Malwina, gdy zaskoczyła swego męża, zwracającego się do

Isaury z miłosną przemową, poczuła się znieważona w godności

małżonki i rozgniewała się na swą mucamę. Z czasem jednak gniew jej
złagodniał i rozwiałby się zupełnie, gdyby nie oszczerstwa Leoncia,
przypisujące nieszczęśliwej dziewczynie czyny najbardziej bezecne. Od
tej chwili młoda pani uczuła do swej dawnej faworytki silną niechęć
zmieszaną z litością. W jej oczach Isaura była odtąd niewolnicą jak inne,
bardziej tylko zuchwałą i krnąbrną.

To wystarczyło, by Leoncio uczynił z żony mimowolną wspólniczkę

swej zemsty. Wiedział dobrze, iż Malwina, ze swą duszą łagodną i pełną

współczucia dla cudzej niedoli, nigdy by się nie zgodziła na okrutną
karę. Dlatego też w jego zamysłach nie było z pozoru nic niegodziwego.
W rzeczywistości wszakże plan był nikczemny i upokorzyć miał serce

kobiety świadomej własnej u r o d y i przymiotów ducha.

— Cóż wobec tego zamierzasz uczynić z Isaurą? — spytała Malwina.
— D a ć jej męża i wręczyć akt wyzwolenia.
— A znalazłeś już dla niej narzeczonego?

128

background image

— Czyż ich brak?... Nie musiałem nawet wychodzić z domu...
— M a m nadzieję, że to nie któryś z niewolników?
— A jeśli nawet? Za jednym zamachem wyzwoliłbym i męża. Miałaby

to, na co zasługuje. Choćby taki André, który wzdycha do niej od dawna.
Ale nie bój się, nie o d d a m jej temu nicponiowi. Myślę o kimś znacznie

stosowniejszym.

— Któż to jest, Leoncio?
— Kto?... Belchior.
— Belchior!... — krzyknęła Malwina śmiejąc się serdecznie. — Nie

mówisz tego poważnie. N o , zdradź w końcu, kogo jej przeznaczasz...

— Belchiora, droga Malwino. Wcale nie żartuję.
— Nie sądzisz chyba, że ona zechce zostać żoną podobnego mon­

strum?

— Tym gorzej dla niej. Nie wyzwolę jej i spędzi resztę życia w cie­

mnicy, zakuta w kajdany.

— Och, nie, Leoncio... To zbyt okrutne. Cóż to za wolność, jeśli nawet

nie pozwolisz jej wybrać męża? Niech poślubi, kogo zechce.

— O n a nikogo nie poślubi. Pojedzie prosto do P e r n a m b u c o i rzuci

się, uszczęśliwiona, w ramiona tego bezczelnego fircyka, kpiąc sobie
z mojej dobroci.

— A co cię to obchodzi, Leoncio? — spytała Malwina nieufnie.
— Co mnie obchodzi? — odparł Leoncio nieco zmieszany. — Jak to,

co mnie obchodzi?! Równie dobrze mogłabyś zapytać, co mnie obchodzi
mój honor. Gdybyś wiedziała, jak nikczemnie obrażał mnie ten prostak!
Jak groził, że wyrwie Isaurę z mych rąk! Zdecydowałem się wyzwolić tę
dziewczynę tylko po to, by spełnić życzenie twoje i mej świętej matki.
Inaczej nigdy bym tego nie uczynił, nawet gdybym miał traktować ją do
końca życia jak udzielną księżnę. Muszę przecież złamać pychę i ukarać
zuchwałość tego bezwstydnego sutenera.

— Zgoda. Sądzę jednak, że Isaura prędzej pozwoli spalić się żywcem,

niż poślubi Belchiora.

— Nie kłopocz się tym, moja droga. Trzeba ją będzie tylko odpo­

wiednio pouczyć. M a m pewien projekt i wydaje mi się, że potrafię

nakłonić ją, by uczyniła to z dobrej woli.

— Jeśli tylko ona się zgodzi, ja t a k i e nie będę przeciwna.

Okrutny plan Leoncia był istotnie b a r d z o zręczny. Otóż Miguel,

9 Niewolnica Isaura 129

background image

aresztowany wraz z Isaurą w Recife, natychmiast po przybyciu do
Campos znalazł się w więzieniu, skazany w dodatku na zapłacenie
wszystkich kosztów, jakie Leoncio poniósł z powodu ucieczki Isaury,
a które dzięki sprytowi i koneksjom młodego plantatora osiągnęły nie­
zmiernie wygórowaną sumę. Tylko wiele lat ciężkiej pracy pozwoliłoby
nieszczęśnikowi spłacić ten dług.

Leoncio, widząc jak bezskuteczne są jego wysiłki złamania uporu

i niechęci Isaury, osobiście odwiedził Miguela.

— Panie Miguel — rzeki chłodno i oficjalnie — współczuję panu

i pańskiej córce, mimo ogromnych strat, jakich staliście się przyczyną.

Przychodzę z a p r o p o n o w a ć panu układ, który pozwoli nam skończyć raz

na zawsze z awanturami, intrygami i kłopotami, jakie pańska córka
ściągnęła na mój dom, zakłócając spokój mego małżeńskiego pożycia.

— Zgodzę się na każde rozwiązanie, panie Leoncio — odpowiedział

Miguel z szacunkiem — jeśli tylko będzie uczciwe.

— Nic bardziej uczciwego i sprawiedliwego pod słońcem. Chcę wy­

dać pańską córkę za prawego człowieka i ofiarować jej wolność. Lecz
potrzebuję pańskiej pomocy.

— Proszę powiedzieć, w czym mogę służyć.
— Wiem, że Isaura będzie czuła niechęć do poślubienia mężczyzny,

którego jej przeznaczyłem, gdyż ciągle jeszcze żyje bzdurną i ekstrawa­
gancką miłością do tego dandysa z P e m a m b u c o , co nabił jej głowę
tysiącem niedorzeczności i szalonych nadziei.

— Pragnę zauważyć, że owego człowieka powinna wspominać tylko

z największą wdzięcznością...

— Wdzięcznością! Myśli pan może, iż on dba o nią choć trochę?

Znaczy dla niego tyle co zużyty pantofel. To był zwykły kaprys jego

szalonej fantazji, przelotna zachcianka bogatego paniczyka. Zresztą, oto
d o w ó d : proszę przeczytać ten list... Łajdak! Ma czelność pisać do mnie,

jakby nic między nami nie zaszło. Udaje przyjaciela i zawiadamia mnie,

że właśnie się ożenił. Jak się to panu podoba?... A co mnie obchodzi jego
małżeństwo?! Ale to jeszcze nie wszystko. Korzystając z okazji, prosi
mnie z całym cynizmem, żebym, jeśli kiedykolwiek zdecyduję się sprze­
dać Isaurę, nie czynił tego bez jego udziału, bo chciałby z niej zrobić

mucamę swej małżonki. O t o do czego d o p r o w a d z a ludzi brak wszelkich
zasad!...

130

background image

— W rzeczy samej, proszę pana, lecz t r u d n o uwierzyć, że pan Alvaro

mógłby postąpić w ten sposób...

— Proszę się więc przekonać na własne oczy. Niech pan czyta. Zna

pan przecież jego pismo...

To rzekłszy Leoncio wręczył Miguelowi list, który do złudzenia

przypominał pismo Alvara.

— To jego ręka. Nie ma wątpliwości — odparł Miguel, wstrząśnięty

treścią listu. — Jest na tym świecie tyle podłości, że czasem t r u d n o to

zrozumieć.

— Ta nikczemność to okrutna nauczka, lecz trzeba ją wziąć sobie do

serca, czyż nie, panie Miguel?... Proszę więc zachować ten papier i po­
kazać go pańskiej córce. Powinna dowiedzieć się o wszystkim i niech nie

liczy więcej na tego człowieka i zapomni o jego obiecankach, które aż do
dziś odbierały jej zdrowy rozsądek. Proszę także uczynić, co w pańskiej

mocy, by przekonać córkę do tego małżeństwa, a ja nie tylko daruję
panu długi, lecz także zwrócę to, co już mi pan dał, żeby mógł pan
otworzyć w C a m p o s jakiś interes i dożyć w spokoju reszty swych dni
u boku córki i zięcia.

— Ale kto ma być tym zięciem? Tego pan jeszcze nie powiedział.
— A, prawda!... Zapomniałem. To Belchior, mój ogrodnik. Zna go

pan przecież.

— Tak, ale... Ach, panie, za jakże żałosną figurę chce pan wydać moją

c ó r k ę ! Biedna I s a u r a ! Wątpię, czy go zechce.

— Cóż znaczy wygląd wobec dobroci serca i pracowitości?
— To też racja. Sęk w tym, by ona się zgodziła.
— Pewien jestem, że pójdzie za pańską radą.
— Zrobię, co będę mógł. Ale nie m a m wielkiej nadziei...

— Jeśli nie zechce, tym gorzej dla niej i dla pana. Nic z naszej umowy.

Wszystko zostanie tak jak przedtem — rzekł Leoncio t w a r d o .

Miguel nie umiał walczyć z przeciwnościami losu. Niewola i cierpie­

nia córki, nędza, jaka go czekała po wyjściu z więzienia, i tysiące obaw
o przyszłość były dla niego jak piekielne zjawy, których straszliwego
widoku nie potrafił znieść bez uczucia śmiertelnego lęku i grozy. Cena,

jakiej nieludzki pan zażądał za umorzenie jego długów i za wolność

Isaury, nie wydała mu się zbyt wygórowana. Zgodził się więc na nią bez

większego sprzeciwu.

background image

ROZDZIAŁ 20

Podczas gdy Rosa i André odkurzali meble w salonie przekomarza­

jąc się wesoło ze sobą, w ciemnym pokoiku przyległym do baraków

rozgrywała się smutna i wzruszająca scena. Na drewnianym zydlu, z no­
gami spętanymi przykutym do ściany łańcuchem siedziała Isaura. Już
blisko dwa miesiące trwała ta okrutna kara, a dziś dopiero pozwolono
dziewczynie zobaczyć się z ojcem.

Miguel został tam przyprowadzony na polecenie Leoncia. Miał przed­

stawić córce projekty jej pana i namówić ją do przyjęcia warunków umo­
wy. Jakże przygnębiający widok stanowiło tych dwoje ludzi uginających
się pod brzemieniem losu, wycieńczonych, zamkniętych w ciasnej ponu­
rej celi. Spotykali się bardziej uciemiężeni i nieszczęśliwi niż kiedykol­
wiek. Nie mogli więc powstrzymać łez żalu i westchnień cierpienia, gdy
padli sobie w ramiona na powitanie.

— Tak, córeczko. Musisz się poświęcić, bo twoja ofiara jest naszą

jedyną nadzieją. Tylko ona otworzy nam bramy więzienia. To wielki cios

dla twego serca, wiem, lecz łatwiej będzie ci znieść to upokorzenie niż
ciężką niewolę, w której czeka cię śmierć.

— To prawda, ojcze. Mój oprawca pozwala mi wybrać między

jednym męczeństwem a drugim. Tylko że ja nie wiem, które z nich wy­

daje mi się bardziej nienawistne i nieznośne. P o d o b n o jestem piękna;
wychowano mnie jak bogatą dziedziczkę; nauczono szanować własną

godność; ja, prosta niewolnica, budzę uczucie zawiści w wielu pięknych
i wolnych kobietach; mam tak wspaniałe przymioty ducha — i na co to

132

background image

wszystko? O d d a d z ą mnie teraz w p o d a r u n k u żałosnemu pajacowi!...
Czyż można było zadrwić ze mnie okrutniej i boleśniej?

Tu konwulsyjny, złowrogi śmiech wyrwał się z pobladłych ust Isaury

i odbił echem w ponurej celi jak przeraźliwy krzyk nocnego ptaka
w ciemnościach.

— Nie taki diabeł straszny, jak go malują. To tylko twoja udręczona

wyobraźnia widzi przyszłość w barwach tak czarnych. Czas jest naj­
lepszym lekarzem. G d y zdobędziesz się na cierpliwość i rezygnację,
przywykniesz do nowego życia, bez wątpienia o wiele lżejszego niż to

piekło. Czeka nas jeszcze dużo dni, jeśli nie szczęśliwych, to przynajmniej
spokojnych i pogodnych.

— Spokój znajdę jedynie w grobie, mój ojcze. Dają mi do wyboru

jedną z dwóch tortur. Ja zaś dostrzegam jeszcze jedno wyjście. Promień
jasnej nadziei, ostateczność, jaką Bóg zachowuje dla tych, którzy nie

mają już innej drogi...

— Mówisz o rezygnacji, prawda, Isauro?
— Tam, gdzie rezygnacja nie jest możliwa, tylko śmierć...
— Zamilcz, c ó r k o ! Nie bluźnij, szalona! Ja chcę, ja potrzebuję, byś

żyła. Masz odwagę zostawić swego ojca samego na świecie, starego,
bezsilnego, wydanego na pastwę nędzy? Co się ze mną stanie, gdy cię
stracę?

— Przebacz mi, mój dobry, kochany ojcze. Tylko w ostateczności

pomyślałabym o śmierci. Wiem, że powinnam żyć dla mego ojca, i pragnę
tego z całej duszy. Lecz czy po to muszę poślubić to monstrum? Och, to
zbyt wielkie szyderstwo losu. Niech gnębią mnie najsurowszymi karami,
niech wyślą mnie na pole z motyką w ręku, bosą i odzianą w zgrzebne
płótno, niech traktują mnie jak najpośledniejszą z niewolnic, lecz, na
litość boską, niech oszczędzą mi tej hańbiącej ofiary!

— Belchior nie jest aż tak brzydki, jak ci się wydaje. Czas i przy­

zwyczajenie zrobią swoje. Oswoisz się z jego widokiem. Jest jeszcze
bardzo młody, z wiekiem na pewno wyprzystojnieje. Zresztą, dawno już
go nie widziałaś i nie poznałabyś go teraz. Nie wygląda na prostaka
i nauczył się lepszych manier. Zbierz się na odwagę, córeczko. Kiedy
wyjdziesz z tego smutnego lochu na wolność, odzyskasz radość i spokój,
tak że nawet z takim mężem będziesz mogła żyć szczęśliwie.

— Szczęśliwie! — wykrzyknęła Isaura z gorzkim uśmiechem. — Nie

1 3 3

background image

mów mi o szczęściu, ojcze. Gdyby przynajmniej moje serce wolne było

jak niegdyś... Gdybym nikogo nie kochała. Och... od Alvara nie wy­

magam miłości. Wystarczy, jeśli zechce uczynić mnie swą niewolnicą.
To anioł dobroci. Na próżno usiłuje wyrwać mnie z tej otchłani. O ile
szczęśliwsza byłabym z nim niż z tym biedakiem, za którego chcą mnie
wydać! Lecz czy wolno mi myśleć o nim? Jakże on, szlachetny i bogaty
kawaler, może jeszcze pamiętać o nieszczęsnej niewolnicy?

— Masz rację, córko. Zapomnij o tym człowieku. Wymaż z serca tę

szaloną miłość. To moja d o b r a rada.

— Czemu, ojcze? Jak mogłabym, nawet w myślach, okazać mu nie­

wdzięczność?

— Ale nie licz na niego więcej i nie polegaj na jego uczuciu.

- Dlaczego? Czyżby o mnie zapomniał?

— Twój niski stan nie pozwala ci wznosić oczu na tak ważną

osobistość. Przepaść dzieli cię od niego. Namiętność, jaką w nim wzbu­
dziłaś, nie była niczym innym jak przelotnym kaprysem, fantazją wiel­

kiego pana. P r z y k r o mi mówić ci o tym, Isauro, ale to czysta prawda.

— Ojcze! Co powiedziałeś?!... Ach, gdybyś wiedział, ile bólu sprawia­

ją mi te straszliwe słowa! Zostaw mi tę ostatnią pociechę i pozwól

wierzyć, że on kochał mnie i jeszcze kocha. Po cóż miałby zwodzić
zwykłą niewolnicę?

— Bardzo bym chciał oszczędzić ci tego nowego cierpienia. Lecz

powinnaś dowiedzieć się o wszystkim. Ten człowiek... Ach, córeczko,
przygotuj swe serce na okrutny cios...

— Co z nim? — spytała drżąca i wzburzona. — Mów, ojcze! Czy

umarł?...

— Żyje, córko, ale... ożenił się.
— Ożenił się!... Alvaro się ożenił! O nie! To niemożliwe... kto ci o tym

powiedział, ojcze?

— On sam, Isauro. Przeczytaj ten list.
Isaura chwyciła kurczowo papier i przebiegła go oczyma. Skończyw­

szy czytać nie wyrzekła słowa skargi, nie wylała jednej łzy, lecz blada jak
trup, z zamkniętymi powiekami, z półotwartymi ustami, nieruchoma,

zesztywniała, trwała długą chwilę w tej samej pozie, p o d o b n a żonie Lota
patrzącej na płomienie trawiące przeklęte miasto. W końcu rzuciła się
z gwałtownym szlochem na ł o n o ojca.

134

background image

Obfity płacz przyniósł jej ulgę. Podniosła głowę, otarła łzy i zdawało

się, iż odzyskuje spokój. Lecz był to spokój złowrogi, lodowaty, grobowy.

Wyglądała, jakby serce jej pękło, rażone śmiertelnym gromem. Była to

już nie Isaura, lecz jej własny cień.

— Umarłam, ojcze. Jestem martwa. Mogą ze mną uczynić, co zechcą.

Były to ostatnie słowa, jakie wyrzekła w swej celi.

— Chodźmy, córeczko — powiedział Miguel całując ją w czoło. —

Nie poddawaj się rozpaczy. Będziesz żyła i jeszcze będziesz szczęśliwa.

Miguel miał serce d o b r e i czułe, lecz niezdolne do wielkich namiętno­

ści, a jego ciasny, przyziemny umysł nie pojmował ogromu poświęcenia,
do jakiego zmuszono Isaurę. Upatrując szczęścia bardziej w dostatnim
i spokojnym życiu niż w ziszczeniu mrzonek o wielkiej miłości, szczerze
wierzył w lepszą przyszłość córki i nie rozumiał, że poddając ją
p o d o b n e m u upokorzeniu, upodlając jej duszę — ranił śmiertelnie jej
serce. Chciał widzieć ją żywą i nie dostrzegał, że owo haniebne
małżeństwo, dopełniając miary jej cierpienia, skróci co p r a w d a mękę,
lecz także odbierze jej życie.

Malwina oczekiwała w salonie wyniku rozmowy, jaką Miguel miał

przeprowadzić z córką. Rosa i André stali pokornie u wejścia w ocze­

kiwaniu poleceń.

M ł o d a pani uczuła bolesny ucisk w sercu na widok Isaury, która

pojawiła się w drzwiach wsparta na ramieniu ojca. Twarz dziewczyny

była blada i zmieniona jak u chorej w agonii, włosy w nieładzie; szła
chwiejnym krokiem, niepewnie stąpając po posadzce salonu, gdzie nie
tak dawno promieniała u r o d ą i młodością, gdzie — zda się — brzmiało

jeszcze echo jej melodyjnego głosu...

Lecz nawet i teraz piękna była nieszczęsna niewolnica. Jej wymizero-

wana twarz stała się jeszcze bardziej wyrazista, co podkreślało klasyczną
regularność jej rysów i upodabniało ją do antycznej bogini. Wielkie
czarne oczy, rozświetlone matowym blaskiem melancholii, przywodziły
na myśl świece płonące pod łukami sklepienia żałobnej kaplicy. Włosy,
wijąc się wokół szyi, otaczały jej głowę ciemną aureolą niby girlandy
bluszczu oplatające m a r m u r o w e ramiona posągu złamanej boleścią
Niobe.

— Boże, to przecież Isaura! Biedaczka... — szepnęła Malwina i dwie

łzy zwilżyły jej powieki. W owym momencie gotowa była błagać swego

135

background image

męża o litość dla nieszczęśliwej. Przypomniała sobie wszakże wszystko,
co o niej słyszała od Leoncia, i przybrała maskę obojętności.

— A więc, Isauro — ozwała się łagodnie — powzięłaś już decyzję?

Jesteś gotowa poślubić człowieka, którego dla ciebie wybraliśmy?

W odpowiedzi Isaura pochyliła głowę i utkwiła wzrok w podłodze.

— Tak, pani — odparł za nią Miguel. — Isaura pragnie być posłuszna

woli jaśnie państwa.

— Czyni rozsądnie. Nie zniosłaby dłużej podobnego traktowania.

A ja także nie zamierzam dłużej tolerować okrucieństwa pod dachem

mego domu. Nie po to jej zmarła opiekunka stała się dla niej drugą
matką. Isauro, upadłaś nisko, lecz ja nadal jestem ci wielce życzliwa
i położę kres twej męce. Otrzymasz zarazem wolność i dobrego męża.

„ D o b r e g o ! Mój Boże... co za ironia!" — pomyślała Isaura.
— Belchior jest przyzwoitym człowiekiem, zgodnym i pracowitym.

Wierzę, że będziesz z nim szczęśliwa. Poza tym warto przecież ponieść

każdą ofiarę, jeśli tylko prowadzi do wolności. Prawda, Isauro?

— Bez wątpienia, proszę pani. Skoro taka jest wola mych pań­

stwa, przyjmuję ją z pokorą. „Wypuszczają mnie z lochu — pomyślała

Isaura — by poprowadzić mnie na szafot."

— Cieszę się, Isauro. Dowiodłaś, że jesteś posłuszna i rozważna.

André, poproś tu pana Belchiora. Pragnę powiadomić go osobiście, że

ziści się oto jego największe marzenie. Żyje nim przecież od tylu lat.
Sądzę, iż pan Miguel także będzie zadowolony z obrotu spraw. Zawsze
to coś znaczy dla jego córki — wydostać się z niewoli i poślubić

człowieka wolnego, a do tego białego. Lepsze to niż ucieczka i tułaczka
po świecie. Isauro, na dowód, jak bardzo pragnę twego dobra, chcę
roztoczyć opiekę nad twym małżeństwem. Położymy wreszcie kres cier­
pieniom, a w naszym d o m u zagości znów spokój i szczęście, które tak
dawno już nie zaglądały w jego progi.

To rzekłszy Malwina otworzyła stojącą na stole szkatułę z klejnotami,

wyjęła z niej bogaty złoty naszyjnik i zawiesiła go na szyi Isaury.

— Przyjmij to, Isauro — powiedziała. — To mój prezent ślubny.
— Dziękuję, proszę pani. Jest pani b a r d z o dobra — rzekła dziewczy­

na, myśląc przy tym: „ T o powróz, który kat zwykł zarzucać na szyję
skazańca."

W tej właśnie chwili André wprowadził do salonu Belchiora.

136

background image

— O t o jestem, proszę pani — zwrócił się ogrodnik do Malwiny. —

Sługa uniżony. Czego pani życzy sobie ode mnie?

— Pragnę panu pogratulować, panie Belchior — odparła młoda pani.
— Pogratulować? A czego właściwie?
— Nie wie pan? Więc ja panu powiem: Isaura będzie wolna i... no,

proszę zgadnąć resztę!

— I odejdzie precz, na pewno... O, ja nieszczęsny!
— Jaki pan niedomyślny! Isaura postanowiła pana poślubić.
— Co też pani mówi! O, proszę wybaczyć... ale nie wierzę własnym

uszom. Pani raczy ze mnie żartować...

— Skądże! Mówię prawdę. Oto ona. Niech sama panu powie. Proszę

poczynić odpowiednie przygotowania, panie Belchior, i to jak najszyb­
ciej, bo ślub odbędzie się już jutro. Tu, w tym domu.

— Pani jest d o b r a jak anioł! — wykrzyknął Belchior, rzucając się do

nóg Malwinie, by ucałować jej stopy.

— Proszę wstać, panie Belchior. Nie mnie, lecz Isaurze powinien pan

dziękować.

Belchior podniósł się posłusznie i padł na kolana przed Isaurą.

— K r ó l o w o mego serca! — rzekł, czepiając się nóg biednej niewolni­

cy, która wycieńczona więzieniem, omal nie upadla na ziemię, obalona
szaleńczym entuzjazmem groteskowego kandydata na małżonka. Scena
owa byłaby nieodparcie komiczna, gdyby pod powierzchnią farsy nie
kryła się straszliwa tragedia.

— Isauro!... spójrz na mnie. O t o u twych stóp leży twój niewolnik

Belchior!... Spójrz na twego wielbiciela, bo dziś czuje się księciem.
Pozwól, że obsypię pocałunkami twą rączkę...

— Boże, w jakim odrażającym widowisku muszę uczestniczyć! —

szepnęła do siebie Isaura i odwracając twarz podała Belchiorowi rękę.

Ów zaś przylgnął do niej ustami w ekstazie, po czym wybuchnął płaczem

jak dziecko.

— A to d u r e ń ! — powiedział André do Rosy, komentując tragiko­

miczną scenę, którą śledzili, stojąc na uboczu. — I niech mi teraz ktoś
powie, że nie dla psa kiełbasa!...

— Ja wolałabym raczej wydać się za aligatora.
— Ten nasz młody pan ma diabelskie pomysły! K o m u prócz niego

przyszłoby do głowy ożenić wieloryba z syreną.

137

background image

— A tobie żal! Znają cię; kręcisz nosem, bo sam chciałbyś zostać tym

wielorybem. Patrzcie go! Niedoczekanie twoje... Tego tylko brakowało,

żeby panicz dał ci w posagu Isaurę.

— A pewnie! Założę się, że Isaura nie idzie za niego z dobrej woli. No,

a potem... jakoś to załatwimy. Może wyślemy wieloryba do raju?...

— Idźże, głupcze! Myślisz, że Isaura w ogóle zwraca na ciebie

uwagę?

— Nie złość się, moja piękna Roso. Teraz już nic ma rady, muszę

zadowolić się tobą. Także jesteś niczego sobie... Zresztą, na bezrybiu
i rak ryba.

— Podlec!... Pilnuj swego! A pociesz się kim chcesz, byle nie mną.

background image

ROZDZIAŁ 21

— Leoncio, mój kochany — rzekła Malwina do męża rankiem

następnego dnia — czy wydałeś już wszystkie konieczne zarządzenia?

Pamiętaj, że musimy załatwić tę sprawę jeszcze dziś.

— Chyba po raz setny pytasz mnie o to samo, Malwino — odparł

Leoncio. — Lecz chętnie po raz setny odpowiem, że dopilnowałem

wszystkiego, co do mnie należy. Już wczoraj wysłałem umyślnego do
Campos. Notariusz i ksiądz przybędą punktualnie. Sporządzimy uroczy­

sty akt wyzwolenia, a potem Isaura i Belchior połączą się małżeństwem,
czego zdajesz się oczekiwać z większą niecierpliwością niż naszego
własnego ślubu — dodał z uśmiechem.

Malwina wyszła, pozostawiając męża w towarzystwie człowieka

imieniem Jorge. Tej postaci czytelnik jeszcze nie zna. Niech się więc
dowie, że nazywając to indywiduum pasożytem, bylibyśmy jeszcze zbyt
pobłażliwi.

G a t u n e k pasożytów posiada bowiem wiele odmian, a nawet każdy

osobnik ma szczególny kształt i specyficzną barwę. Ten był słusznego
wzrostu, odziany dostatnio, z natury dowcipny i pełen kurtuazji. Są to

charakterystyczne cechy prawdziwego pasożyta. Jorge nie żył kosztem

jednego tylko organizmu. Zmieniał swych żywicieli, pokonując czasem

wielkie odległości, co było z jego strony bardzo rozsądne, gdyż zapewniał
sobie egzystencję urozmaiconą i zabawną, dla innych zaś towarzystwo

jego stawało się mniej niewygodne i męczące. Miał licznych przyjaciół.

Łączyły go zażyłe stosunki ze wszystkimi plantatorami na obu brzegach

Paraiby, od Sao J o a o da Barra do Sao Fidelis. Jeśli wierzyć temu, co

• 139

background image

mówił, zawsze miał pełne ręce roboty i tysiąc różnych spraw na głowie,
chętnie jednak rezygnował z interesów, gdy któryś z jego przyjaciół
zechciał zaprosić go na kilka dni do siebie.

Leoncio, osamotniony po rozstaniu z Malwiną, znajdował w jego

towarzystwie wiele pociechy. Jadali, polowali i grywali razem. Jorge
rozweselał go opowiadaniem zabawnych i skandalicznych anegdotek,

przyklaskiwał wszelkim jego kaprysom i ekstrawagancjom i schlebiał

brudnym namiętnościom. Leoncio zaś uważał Jorge'a za prawdziwego

przyjaciela; uczynił zeń swego powiernika i zwierzał mu się z najskryt­
szych myśli, wprowadzał go w swoje przewrotne plany i wtajemniczał we
wszystkie sekrety rodziny.

Posłuchajmy teraz rozmowy obu tych godnych siebie kompanów,

a łatwiej przejrzymy nikczemne plany i diabelskie machinacje Le-
oncia.

— Tak więc w końcu, Jorge, znalazłem pomysłowy i pewny sposób

usunięcia wszystkich trudności. Wierzę teraz, że wszystko ułoży się jak
najlepiej.

— Z pewnością. Pozwól, że z góry pogratuluję ci triumfu. Nie pytam

o nic i życzę powodzenia.

— Posłuchaj jednak dalej, a zrozumiesz, w czym rzecz. Tym małżeń­

stwem uśpię czujność żony, a Isaura nie wymknie mi się przecież z rąk.

Los jej ojca uzależniony jest ode mnie; nie puszczę też stąd tak łatwo

tego głupiego ogrodnika, za którego ją wydaję. No a potem... Wiesz
dobrze, iż czas i wytrwałość oswajają najdziksze bestie. Tymczasem
krnąbrna niewolnica otrzyma karę, na jaką zasłużyła swym zuchwałym
buntem. Musiałem postąpić w ten sposób, gdyż Malwina nie zechciałaby
się ze mną pogodzić, gdyby Isaura pozostała w mych rękach. To kobiecy
kaprys i niewiele by mnie obszedł, gdyby... ale to tylko między nami, mój
drogi. Ufam twojej dyskrecji.

— Możesz mówić bez obawy. Moje serce jest jak g r ó b dla sekretów

przyjaźni.

— Dobrze więc. Dąsy i zachcianki niewiele by mnie obeszły, gdyby

nie chaos w interesach hacjendy. Wskutek niezliczonych okoliczności —
wybacz, ale nie chcę teraz o tym rozmawiać — grozi mi straszliwy krach
finansowy i nie wiem, czy o własnych siłach zdołam go uniknąć.
Tymczasem mój teść jest jedynym człowiekiem, który swymi pieniędzmi

140

background image

lub kredytem byłby w stanie podeprzeć gmach mojej fortuny, gotowy

runąć w każdej chwili.

— Podziwiam twoją rozwagę. Och, twój teść... Z n a m go dobrze. To

solidna firma, jedna z potężniejszych w Rio de Janeiro. Na pewno nie
pozwoli ci zginąć. Kocha córkę i zrobi wszystko, by zapobiec ruinie
zięcia.

— Tego jestem pewien. Ale to jeszcze nie cała prawda. Słuchaj dalej,

Jorge. Mój rywal, ten pan Alvaro, który tak bardzo chciał uczynić
z Isaury swą przyjaciółkę, że zbywszy wstydu uwiódł ją, ukrył i bronił jej
publicznie, wywołując w Recife skandal za skandalem, ten groteskowy
orędownik wolności cudzych niewolnic, który groził, że odbierze mi tę
dziewczynę za wszelką cenę, otóż ten właśnie człowiek będzie musiał
zrezygnować raz na zawsze ze swych roszczeń. Widzisz więc, mój Jorge,

ile korzyści daje mi to małżeństwo.

— Doprawdy, twój plan jest godny podziwu — wykrzyknął Jorge

z emfazą. — Twój spryt jest niezrównany! Ręczę, że gdybyś poświęcił się
polityce, odegrałbyś znaczną rolę w kraju. Stałbyś się wybitnym mężem

stanu. Ten współczesny D o n Kiszot, wyzwoliciel cudzych niewolnic, o ile
są ładne, znów będzie walczył z wiatrakami. Będziemy się doskonale
bawić, widząc jego rozczarowanie, jeśli oczywiście nie zechce się wycofać
ze swej śmiesznej awantury.

— Na to chyba się nie zdecyduje... ale gdyby ośmielił się tu pokazać,

przytrzemy mu nosa.

— Panie — rzekł André wchodząc do salonu — przy bramie czekają

jacyś dżentelmeni. Pytają, czy mogą zsiąść z koni i wejść do środka.

— Ach tak, wiem już — odpowiedział Leoncio. — To ludzie, któ­

rych wezwałem: wikary, notariusz i świadkowie... D o b r z e ! A więc
wszystko gotowe. Przybyli nawet szybciej, niż się spodziewałem. Niech
wejdą.

André wyszedł, Leoncio zaś wezwał Rosę:
— P o p r o ś tu panią Malwinę, Isaurę, pana Miguela i Belchiora —

polecił jej. — Są już chyba gotowi. Potrzebuję ich tutaj.

— Jestem niepocieszony, bo przedstawienie zbliża się do końca —

zwrócił się Leoncio do swego przyjaciela. — Chciałbym, żeby wszystko
odbyło się z pompą i b a r d z o uroczyście, bo chcę zasugerować Malwinie,

że zaspokojenie jej kaprysu sprawia mi wielką przyjemność. Wtedy

141

background image

łatwiej mi przyjdzie ją oszukać. Lecz — i niech to zostanie między
nami — wiem, że to małżeństwo jest zwykłą farsą. M a m całkowitą
pewność, że Isaura w głębi serca gardzi tym żałosnym idiotą, który tylko
z nazwy będzie jej małżonkiem. Ja tymczasem poczekam na sposobną

okazję i wierzę, że moje starania wydadzą upragniony owoc.

— Co do mnie. nie wątpię w rezultat planu tak genialnie ułożonego.

Ledwie Jorge wypowiedział te słowa, w drzwiach salonu pojawił się

młody i urodziwy dżentelmen w szykownym podróżnym stroju. Towa­
rzyszyło mu kilku ludzi. Leoncio, który już podnosił się, by ich powitać,
znieruchomiał jak skamieniały.

— Och, to nie są ci, których się spodziewałem — szepnął do siebie. —

Jeśli się nie mylę, to... Alvaro!

— Witam pana — zwrócił się do niego młody kawaler, skinąwszy

głową.

— Witam, panie Alvaro — odrzekł Leoncio. — Wszak to pana m a m

honor gościć w mym domu.

— We własnej osobie. Do usług.
— Ach, jakże się cieszę... Nie oczekiwałem pana. Zechce pan usiąść.

A więc wybrał się pan na przejażdżkę po naszych południowych pro­
wincjach?

Te i inne banały prawił Leoncio, usiłując opanować zmieszanie,

w jakie wtrąciła go nagła wizyta Alvara w chwili, gdy wydarzenia miały

przyjąć tak dramatyczny obrót.

W tym momencie nadeszli z głębi domu Miguel, Belchior, Malwina

i Isaura: wszyscy ubrani odświętnie, jak do ceremonii zaślubin.

— Boże!... Co widzę?... — szepnęła Isaura, ściskając kurczowo ramię

Miguela. — Czyżby wzrok mnie mylił? Nie! To on... Alvaro. Jak to

możliwe?

— Och! — krzyknęła głośno. To krótkie westchnienie wyrażało cały

ogrom ulgi i nadziei na wydostanie się z koszmarnej otchłani lęku,
w jakim pogrążone było dotąd jej serce. Kto przypatrzyłby się jej teraz
uważnie i z bliska, dojrzałby lekki rumieniec na jej twarzy, powleczonej

m a r m u r o w ą bladością bólu i cierpienia. Rumieniec ów był jak jutrzenka
nadziei, a raczej pierwszy, nieśmiały jej promień, rozświetlający oblicze
tej, której życie za chwilę miało zatonąć w m r o k a c h posępnego zachodu
i pogrążyć się w nich na zawsze.

142

background image

— Nie spodziewałem się, iż będę miał zaszczyt powitać dziś pana

w mym domu — ciągnął Leoncio, odzyskując stopniowo zimną krew,
a wraz z nią bezczelność i arogancję. — Pozwoli pan jednak, że pogra­
tuluję sobie i panu tak szczęśliwego zbiegu okoliczności. Wizyta pańska

zdaje mi się wydarzeniem niemal opatrznościowym.

— Czyżby?... Bardzo mnie to cieszy. Będzie pan łaskaw wyjaśnić,

dlaczego?

— Z prawdziwą przyjemnością. Proszę przyjąć do wiadomości, że ta

pańska podopieczna, ta niewolnica, dla której uczynił pan tyle dobrego,
dziś jeszcze zostanie wyzwolona i poślubiona porządnemu, uczciwemu
człowiekowi. Przybył pan w samą porę, by na własne oczy ujrzeć, jak
urzeczywistniają się pańskie filantropijne marzenia. Będę niezwykle rad,

jeśli szanowny pan zechce uczestniczyć w ceremonii i uświetnić ją swą

obecnością.

— Chciałbym tylko wiedzieć, kto ją wyzwala? — spytał Alvaro

uśmiechając się zjadliwie.

— A któż by, jeśli nie ja, jej prawowity właściciel? — odparł Leoncio

wyniośle.

— Tak? Więc oświadczam panu, że nie może pan tego zrobić, mój

panie — rzekł Alvaro stanowczo. — Ta niewolnica już do pana nie
należy.

— Nie należy do mnie!... — ryknął Leoncio, zrywając się na równe

nogi. — Pan bredzi czy kpi sobie ze mnie?

— Ani jedno, ani drugie — odpowiedział Alvaro spokojnie. —

Powtarzam panu: ona nie jest już pańską własnością.

— Kto śmie odebrać mi prawa, jakie do niej mam?
— Pańscy wierzyciele, drogi panie — odparł Alvaro, nie wyprowa­

dzony z równowagi. — Ta hacjenda wraz ze wszystkimi niewolnikami,
ten dom, a także sprzęty, zastawy i tak dalej — nie należą już do pana.
Od dziś nie może pan rozporządzać nawet najmniej wartościowym gra­

tem. Proszę spojrzeć — ciągnął, pokazując plik papierów — tu, w moich
rękach, znajduje się pańska fortuna. Pańskie pasywa przewyższają całe
obecne mienie rodu Gomezów. Ruina jest kompletna i nieodwołalna.
O egzekucji dóbr zostanie pan niezwłocznie powiadomiony.

Na znak Alvara pisarz sądowy, który przybył wraz z nim, przedstawił

Leonciowi nakaz sekwestru i egzekucji majątku. Młody bankrut wyrwał

143

background image

mu papier z ręki i przebiegł go szybko oczyma. Wzrok jego ciskał
błyskawice.

— Jak to?! — wykrzyknął. — To tak nagle i bez uprzedzenia załatwia

się podobne sprawy? Mogę przecież zażądać moratorium, by ocalić
honor i fortunę?

— Pańscy wierzyciele okazali się i tak zbyt ustępliwi i skłonni do

kompromisów. Proszę przyjąć do wiadomości, że od dziś ja jestem
głównym, jeśli nie jedynym pańskim wierzycielem. Wszystkie weksle są
w mym posiadaniu, a ja nie mam najmniejszej ochoty na ugody lub

zwłoki jakiejkolwiek natury. Powinien pan jak najszybciej sporządzić
inwentarz majątku. I ostrzegam: wykręty na nic się nie zdadzą.

— Przekleństwo! — ryczał Leoncio, rwąc sobie garściami włosy

z głowy.

— Mój Boże! Mój Boże... co za nieszczęście! Jaki wstyd! szlochała

Malwina. *

background image

ROZDZIAŁ 22

Powstrzymajmy na chwile bieg wydarzeń. Niech dwaj rywale sto­

ją naprzeciw siebie; niech Alvaro patrzy na Leoncia ze zwycięską

pogardą, jak wielkoduszny lew, ujarzmiający siłą swego wzroku pod­
stępnego tygrysa, który warczy pod mocarnym spojrzeniem króla zwie­
rząt. My zaś ponownie cofnijmy się w przeszłość, by dowiedzieć się,

w jaki sposób Alvaro znalazł się w domu Leoncia i jak udało mu się
udaremnić jego plany wówczas, kiedy zmierzały już ku ostatecznemu
rozwiązaniu.

Gdy Alvarowi odebrano Isaurę, popadł w całkowite otępienie.

Zraniony w swej dumie, ograbiony z przedmiotu najgorętszych uczuć,

okpiony i znieważony arogancją zagorzałego zwolennika niewolnictwa,
oddał się najczarniejszej rozpaczy. Doktor Geraldo, dowiedziawszy się
o klęsce przyjaciela, pospieszył mu niezwłocznie z pomocą widząc, jak
bardzo zdruzgotany jest tym okrutnym ciosem. Dzięki inteligentnym
radom i usilnym staraniom tego uczynnego człowieka ból Alvara zmienił

się w pełną melancholii rezygnację. Pod wpływem słów przyjaciela
Alvaro zdołał przekonać samego siebie, że najlepsze wyjście z tej

rozpaczliwej sytuacji — to zapomnieć na zawsze o Isaurze.

— Każdy krok, jaki podejmiesz dla wyzwolenia tej dziewczyny —

mówił Geraldo — będzie skończonym szaleństwem, które nie przyniesie

żadnego rezultatu, może narobić ci nowych kłopotów, a nawet okryć

śmiesznością i hańbą. Przeżyłeś już dwukrotnie okrutne rozczarowanie:
raz na balu, a potem we własnym domu, to ostatnie
jeszcze smutniejsze

bardziej upokarzające. Ostrzegam, że następne będą dużo gorsze

145

background image

i sprawią, że poczniesz staczać się z przepaści w przepaść, aż do swej
całkowitej zguby.

Alvaro, posłuszny przestrogom Geralda, całą siłą woli starał się

zapomnieć o swojej miłości i filantropijnych marzeniach. Na próżno. Po
miesiącu wewnętrznej walki, gdy daremnie buntował się przeciw pory­
wom serca, poczuł się bezsilny i zrozumiał, że nic nie poradzi wobec
wszechwładnej mocy przeznaczenia. Bezskutecznie szukał pocieszenia
w poważnej pracy umysłowej albo we frywolnych rozrywkach. Nie zdo­

łał wymazać z pamięci obrazu pięknej niewolnicy. Widział ją we wszy­
stkich snach swej, duszy — promieniejącą u r o d ą i wdziękiem, kuszącą
i pełną czaru jak wówczas, na pamiętnym balu ; kiedy indziej stawała mu
przed oczyma blada, przygnębiona, złamana pod brzemieniem niedoli,
zakuta w kajdany, wznosząca ku niemu błagalne spojrzenie, jakby
mówiła: Przyjdź, nie opuszczaj mnie; tylko ty możesz zerwać pęta,
którymi mnie związano.

W końcu Alvaro utwierdził się w nieodpartym wewnętrznym prze­

konaniu, że niebo splatając jego los z losem prześlicznej dziewczyny,
wybrało go na narzędzie opatrzności i powierzyło mu szlachetną i świętą
misję wyrwania jej z niewoli i przywrócenia jej ludzkiej godności.

Postanowił więc, bez względu na skutki, kontynuować walkę z żarli­

wością fanatyka, z uniesieniem natchnionego przez Boga wyzwoliciela.

U d a ł się niezwłocznie do Rio de Janeiro. Zdał się na przypadek: nie

miał gotowego planu, nie zastanawiał się, co powinien uczynić, by dojść
do celu. P o w o d o w a ł o nim mgliste przeczucie, że opatrzność sama go
poprowadzi. On zaś chciał znaleźć się bliżej rywala, by poznać jego
sytuację i dowiedzieć się, czy nie można by go w jakiś sposób zmusić
do wyzwolenia Isaury.

Zszedł więc na brzeg w stolicy z zamiarem udania się wprost do

Campos. Jednakże nim wyruszył z miasta, postanowił zebrać wśród
miejscowych kupców informacje o Leonciu.

— Tak, znam dobrze tego człowieka — o d p a r ł na jego pytanie

pierwszy napotkany rozmówca. — Ten młodzieniec jest bankrutem, i to

kompletnie zrujnowanym. Jeśli szanowny pan także jest jego wierzycie­
lem, proszę zawczasu przygotować się na najgorsze, bo my tu jesteśmy

zupełnie bezradni. Jego dom, gdy zostanie przeznaczony do podziału,
licząc na czysto, zwróci nam zaledwie połowę długu.

146

background image

To odkrycie było dla Alvara jak błyskawica, w burzliwą noc prze­

cinająca niebo i oświetlająca nagle gościnne schronienie, którego od

dawna już wypatrują oczy zdrożonego wędrowca.

— A czy pan także jest wierzycielem tego plantatora? — zapytał

Alvaro.

— Niestety! I to jednym z głównych...
— Ile też wynosi majątek tego Leoncia?
— Obecnie prawie nic, bo jak już powiedziałem, jego pasywa prze­

wyższają niemal dwukrotnie wartość całego mienia.

— Ale te pasywa... na jaką sumę są oszacowane?
— W przybliżeniu, na czterysta do pięciuset tysięcy, podczas gdy

hacjenda w Campos, z niewolnikami i resztą inwentarza, nie przekracza
prawdopodobnie dwustu. Pan Leoncio skorzystał już z wszelkich możli­
wych ulg i z większej ilości moratoriów, niż zezwala prawo. Nie mamy

już wobec niego żadnych zobowiązań i jesteśmy zdecydowani zaskoczyć

go natychmiastową egzekucją mienia.

— Kim są inni wierzyciele? Zechce mi pan ich wskazać?
— Czemu nie? — odrzekł kupiec i podał Alvarowi wszystkie nazwi­

ska i adresy, jakie znał.

W rzeczy samej, fortuna G o m e z ó w już w ostatnich latach życia

k o m a n d o r a chyliła się ku upadkowi. Ojciec Leoncia, choć posunięty
w latach, roztrwonił był niemałą jej część na hulanki i wybryki, jakich
nie usprawiedliwiłyby nawet grzechy młodości; przebywał stale w sto­
licy, tracąc czas na niewybaczalnej rozpuście i nie interesował się wcale
sprawami plantacji. Skutkiem niedbałej administracji zbiory zmniejszyły

się znacznie, tak jak i liczba niewolników, wielu bowiem zmarło, inni

uciekli, a k o m a n d o r — później zaś także jego syn — zastępowali ich

częściowo nowymi, kupowanymi na raty. Długi tymczasem rosły.

Gdy zabrakło k o m a n d o r a , stan majątku jeszcze się pogorszył. Leon­

cio, w kwestiach ekonomii niedouczony, a przy tym dość lekkomyślny,
był człowiekiem najmniej odpowiednim na właściciela i użytkownika
wielkiej posiadłości ziemskiej.

Jego ekstrawagancki tryb życia, potem zaś nierozsądna i zgubna

namiętność do Isaury sprawiły, że całkiem stracił głowę do interesów
i pochopnie przedsiębrał plany, których wykonanie pociągało za sobą
rujnujące wydatki. Nie liczył się z ogromnymi kosztami p o s z u k i w a ń

147

background image

Isaury i tropił ją w najdalszych zakątkach cesarstwa, co do reszty

p o d k o p a ł o chylący się do upadku gmach jego fortuny. W krótkim czasie
młody plantator stał się całkowicie niewypłacalny, bez jednego nawet

reala w sejfie i z ogromną ilością zaprotestowanych weksli w portfelach
wierzycieli. Ci ostatni doszli w końcu do porozumienia, lecz przeżyli

przykry zawód, widząc swego dłużnika na skraju bankructwa. Zrozu­
mieli, że nawet przy natychmiastowej egzekucji mienia zgarną ledwie
połowę tego, co im się należy. Niecierpliwie domagali się zatwierdzenia
wniosku o sekwestr dóbr Leoncia, lękali się bowiem, iż sprawy przybiorą

jeszcze gorszy obrót.

Przeprowadziwszy rozmowy z wierzycielami Leoncia Alvaro zapro­

ponował im, że wykupi wszystkie jego weksle za połowę ich wartości. By
uniknąć niesławy, jaką podobny postępek mógł okryć jego imię, zapewnił
ich, że nie użyje swej przewagi dla poniżenia lub zrujnowania nieszczę­
snego plantatora, lecz wprost przeciwnie — zamiarem jego jest chronić
go i uwolnić od hańby sądowej egzekucji, a także nie dopuścić, by znalazł

się w nędzy. I rzeczywiście, pomimo nienawiści i pogardy, jaką czuł do

Leoncia, szlachetny młodzieniec nie chciał posunąć zemsty zbyt daleko

i postanowił nic korzystać ze swojej uprzywilejowanej sytuacji. Był
przecież dziesięć razy bogatszy od swego rywala i z dobrej woli zwró­

ciłby mu majątek w zamian za wolność Isaury.

Teraz, gdy przypadek złożył w jego ręce los bezdusznego i okrutnego

przeciwnika, Alvaro, wspaniałomyślny jak zawsze, nie pragnął jego
upadku.

Wierzyciele nie wahali się ni chwili i przyjęli jego propozycję.

Rozsądek mówił im, że więcej skorzystają na szybkim i sprawnym
rozliczeniu w gotówce, co gwarantuje im połowę sumy, niż narażając

się na koszta, zwłoki i komplikacje oficjalnej egzekucji mienia i zwrotu
długu w niewolnikach i nieruchomościach, bez najmniejszej szansy na
większy zysk.

J a k o właściciel wszystkich weksli Leoncia, to jest — całej jego for­

tuny — Alvaro wyruszył do Campos, by na własną rękę doprowadzić

do sekwestru d ó b r rywala. Zaopatrzony we wszystkie potrzebne do­
kumenty, stawił się wraz z pisarzem sądowym i d w o m a świadkami
w d o m u Leoncia, by osobiście powiadomić go o upadku majątkowym
rodziny.

148

background image

— Przekleństwo! — krzyczał Leoncio, rwąc sobie włosy z rozpaczy,

gdy usłyszał z ust Alvara druzgocący wyrok konfiskaty mienia. Ogłu­
szony ciosem, niemal obłąkany, wybiegł z salonu.

— Wolnego, mój panie — rzekł Alvaro, chwytając go za ramię. —

Wróćmy teraz do sprawy tej niewolnicy, o której była mowa. Cóż chciał

pan z nią uczynić?

— Wyzwolić ją. Mówiłem przecież — odparł Leoncio szorstko.
— A, jeszcze jedno. Zdaje mi się, że powiedział pan także, iż wydaje

ją za mąż. Proszę wybaczyć ciekawość, ale czy ma pan jej zgodę?

— Och, nie! Nie! Zmusili mnie, panie! — krzyknęła Isaura.
— To prawda, panie Alvaro — wtrącił się Miguel. — Szła do ślubu,

jakby to powiedzieć, pod przymusem. Pan Leoncio j a k o warunek jej

wolności postawił małżeństwo z tym biednym człowiekiem, którego
wielmożny pan tam widzi.

— Z tym człowiekiem?! — krzyknął Alvaro zdumiony i oburzony,

spojrzawszy na homunkulusa wskazanego przez Miguela.

— Tak, panie — ciągnął Miguel. — A gdyby nie przystała na ten

związek, miałaby spędzić resztę życia uwięziona w ciemnicy, przykuta
łańcuchem do ściany, tak jak żyła od czasu naszego powrotu z Recife
do dziś...

— Kacie! — ryknął Alvaro, nie mogąc dłużej tłumić gniewu i żalu. —

Ręka boskiej sprawiedliwości zaciąży nad tobą i ukarze to nieludzkie
okrucieństwo!

— Co za wstyd! Co za hańba! Och, Boże! — łkała Malwina, osuwając

się na krzesło i kryjąc twarz w dłoniach.

— Biedna Isaura! — rzekł Alvaro wzruszony i wyciągnął ramiona do

niewolnicy. — Podejdź do mnie... Przysiągłem na zbawienie mej duszy
i na mój honor wyrwać cię z przeklętego jarzma niewoli, bo ujrzałem
w tobie czystość anioła i wzniosłą rezygnację męczennicy. Pewien jestem,
że tę świętą misję samo niebo mi poleciło. Dziś odbieram mą nagrodę.

Bóg pomścił przez moje ręce uciśnioną cnotę i poniżył kata.

— Dość tych przechwałek, drogi panie! — krzyknął Leoncio, wygra­

żając z wściekłością pięściami. — To hańba, z d r a d a i złodziejstwo!...

— I s a u r o — mówił dalej Alvaro z niezmąconym spokojem i po­

wagą — twój prześladowca przed chwilą jeszcze miał twój los w swoich
rękach; ofiarowywał ci wolność i życie, ale pod warunkiem, że poślubisz

149

background image

odrażającego karła. A oto teraz ty rozporządzać będziesz jego mająt­
kiem. Oddaję ci go. Isauro, od dziś ty jesteś panią, a on niewolnikiem.

Jeśli nie zechce pójść na żebry, musi się przed nami upokorzyć.

— Panie! — wykrzyknęła Isaura, padając do stóp Alvara. — Jakże

jesteś wspaniałomyślny i dobry dla nieszczęsnej niewolnicy!... Lecz

w imię twej wielkoduszności błagam cię na kolanach o przebaczenie!
Wybacz im, panie!...

— Powstań, Isauro — odparł Alvaro i pochylił się, by ją podnieść. —

Masz szlachetną duszę i nie u mych nóg, lecz w mych ramionach

powinnaś się znaleźć w tej chwili. Zarzuć mi śmiało ręce na szyję, gdyż
wbrew wszystkim przesądom świata ja uważam się za najszczęśliwszego
z ludzi, mogąc ofiarować ci swą rękę... zostań moją żoną.

— Mój panie! — krzyknął Leoncio z pianą na ustach i obłąkanymi

oczyma. — Bierzcie wszystko, co posiadam, syćcie się zemstą do woli,
lecz przysięgam: nigdy nie będę żebrał waszej łaski!

To mówiąc wybiegł do sąsiadującej z salonem alkowy.
— Leoncio! Leoncio!... Gdzie?! Dokąd?! — krzyknęła Malwina,

rzucając się w ślad za mężem.

Zaledwie jednak d o p a d ł a drzwi, rozległ się głuchy strzał.

— Ach!... — i Malwina padła bez czucia na ziemię.

W progu leżał martwy Leoncio w kałuży krwi.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gui,araed Bernardo NIEWOLNICA ISAURA KIK
religijne znaczenie wyjścia z niewoli egipskiej
a a q odpowiedzialność za działania syna pod wladzą lub niewolnika
Jak można łączyć święto odrodzenia Polski po 123 latach niewoli z katastrofą smoleńską, PRASA, Gazet
AFO Niewolnikiem, Afo
Kim jest niewolnik wierny i rozumny, Światkowie Jehowy, Nauka
Śluby w okresie niewoli i u początku wolności, Wokół Teologii
niewolnictwo
Conan i podziemie niewoli
Karawana niewolników
Dziady część III jako dramat o problemach narodu w niewoli
Bertrice Small Niewolnica miłości cz2
bernard1, 1
bernard 2, 2-1
Anonim Pan i jego niewolnice
Niewolniku daj się spisać INDECT czeka
niewolnicza praca dzieci, Edukacja xD, etyka
Dziady część III Jako Dramat O Problemach Narodu W Niewoli

więcej podobnych podstron