TEATR OKRUCIEŃSTWA
I ZAMKNIĘCIE PRZEDSTAWIENIA
Dla Paula Thevenin
Jedyny raz na świecie, bowiem wciąż
z przyczyny wydarzenia, które objaś-
nię, nie ma Teraźniejszości, nie-teraź-
niejszość nie istnieje...
Mallarmé, W sprawie Księgi
siły moje,
są tylko dodatkiem,
dodatkiem do stanu rzeczy,
bo nigdy nie było początku...
(Artaud, 6 czerwca 1947)
...Taniec
a w konsekwencji teatr
wciąż jeszcze nie zaistniały.
Oto, co można przeczytać w jednym z ostatnich pism An-
tonina Artaud (Teatr okrucieństwa, w: 84, 1948). Jednak
w tym samym tekście, nieco wyżej, teatr okrucieństwa okreś-
lony jest jako
Potwierdzenie
Strasznej
i zresztą nieuniknionej konieczności.
Artaud nie przywołuje zatem jakiejś destrukcji, jakiegoś
nowego przejawu negatywności. Mimo wszystkiego, co wraz
z jego przejściem musi ulec spustoszeniu,
404 Pismo i różnica
teatr okrucieństwa
nie jest symbolem jakiejś nieobecnej pustki.
On dokonuje potwierdzenia, tworzy potwierdzenie samo
swym zupełnym i koniecznym rygorem. Także przecież,
w swym najtajniejszym sensie, najczęściej skrywanym, sprze-
niewierzającym się sobie: choćby nie wiem, jak „nieunik-
nione", potwierdzenie owo „wciąż jeszcze nie zaistniało".
Ma się narodzić. Przecież pewne konieczne potwierdzenie
może się narodzić tylko odradzając się z siebie. Dla Artauda
przyszłość teatru — a zatem przyszłość w ogóle — otwiera się
jedynie poprzez anaforę, która wraca w przeddzień narodzin.
Teatralność musi przeniknąć i odtworzyć kawałek po kawał-
ku „istnienie" oraz „ciało". O teatrze mówi się zatem to, co
mówi się o ciele. Wiadomo przecież: Artaud żył nazajutrz po
jakimś wywłaszczeniu: jego własne ciało, własność i właś-
ciwości jego ciała, zostały mu zabrane przy narodzinach przez
owego złodziejskiego boga, który sam się zrodził
z tego uchodzenia
Odtworzenie to niewątpliwie odbywa się poprzez — co
Artaud często przywołuje — swego rodzaju reedukację or-
ganów, ta zaś pozwala wejść w życie przed narodzinami i po
śmierci
(...dzięki umieraniu
uzyskałem na koniec jakąś rzeczywistą nieśmiertelność
s. 110)
a nie w jakąś śmierć przed narodzinami i po życiu. I to
właśnie odróżnia owo okrutne potwierdzenie od negaty-
wności romantycznej; drobna różnica, jednak decydująca.
Lichtenberger:
Nie mogę się uwolnić od tej myśli, że przed narodzinami byłem
martwy i że przez śmierć powrócę do tego samego stanu...
1
W: 84, s. 109. Podobnie jak w poprzednim szkicu o Artaudzie,
teksty sygnowane datami stanowią inedita.
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
405
Umrzeć i narodzić się ze wspomnieniem swego poprzedniego
istnienia — nazywamy to utratą przytomności; obudzić się
z innymi organami, które trzeba zaraz reedukować — oto, co
nazywamy narodzinami.
Artaudowi chodzi przede wszystkim o to, by nie umrzeć,
umierając, by nie dać się wywłaszczyć z życia owemu zło-
dziejskiemu bogu.
I wierzę, że jest w ostatniej minucie śmierci ktoś inny, kto ma nas
obrać z naszego własnego życia.
(Van Gogh, czyli samobójca społeczny)
Tak samo teatr zachodni został odosobniony od siły
tkwiącej w jego istocie, odciągnięty od swej potwierdzającej
istoty, od swej vis afirmativa. I owo wywłaszczenie wy-
tworzyło się od samego początku — to ono stanowi sam ów
dający początek ruch, dający narodziny jako śmierć.
I dlatego jest pewne „miejsce", jakie „pozostawiono na
wszystkich scenach teatru, który narodził się martwy" (Teatr
i Anatomia w la Rue, lipiec 1946). Teatr ten zrodził się we
własnym zaniku, a latorośl tego ruchu ma swoje imię: czło-
wiek. Teatr okrucieństwa musi się narodzić poprzez odosob-
nienie śmierci od narodzin i poprzez wymazanie imienia
człowieka. Zawsze zmuszano teatr, żeby robił to, do czego nie
był stworzony:
Ostatnie słowo na temat człowieka nie zostało wypowiedziane...
Teatr nigdy nie zmuszał nas do opisania człowieka i tego, co on
czyni... I jest teatr owym niezdarnym pajacem, muzykującym po
słupkach metalicznymi ząbkami i utrzymującym nas w stanie
wojny z człowiekiem, który nas ubrał w kaftan... Człowiek ma się
bardzo źle u Ajschylosa, ale wciąż wierzy, że jest po trosze
bogiem i nie chce znaleźć się w łożysku, a u Eurypidesa w końcu
pluska się w łożysku, zapominając gdzie i kiedy był bogiem.
(Tamże)
Należy więc niewątpliwie obudzić, odtworzyć przeddzień
owych narodzin teatru zachodniego, chylącego się, dekadenc-
kiego, negatywnego, aby w jego zaraniu ożywić tę nieunik-
nioną konieczność potwierdzenia. Nieuniknioną konieczność
406
Pismo i różnica
jakiejś sceny, która jeszcze na pewno nie istnieje, ale przecież
owo potwierdzenie nie jest do wynalezienia jutro, w jakimś
„nowym teatrze". Jego nieunikniona konieczność jest silą
działającą stale. Dzieło okrucieństwa trwa zawsze. Pustka,
miejsce puste i gotowe na ów teatr, który wciąż nie „zaist-
niał", odmierza więc tylko dziwny dystans dzielący nas od tej
nieuniknionej konieczności, od obecnego (czy raczej aktual-
nego, czynnego) dzieła potwierdzenia. I właśnie w tym jedy-
nym otwarciu się owego rozstępu scena okrucieństwa wznosi
przed nami swą zagadkę. I właśnie tutaj się zagłębimy.
O ile dziś, na całym świecie — a tyle przejawów daje
jaskrawe świadectwo tego — wszystko, co w teatrze odważne,
deklaruje — słusznie czy niesłusznie, lecz z wciąż rosnącym
naciskiem — wierność Artaudowi, to kwestia teatru okrucień-
stwa, jego obecnego nieistnienia i jego nieuniknionej koniecz-
ności, ma walor kwestii historycznej. Historycznej nie dlate-
go, że się daje wpisać w coś, co się nazywa historią teatru, nie
dlatego, że stanowi epokę w stawaniu się form teatralnych lub
zajmuje miejsce w kolejnych modelach przedstawienia teatral-
nego. Kwestia ta jest historyczna w pewnym absolutnym
i radykalnym sensie. Zapowiada ona granicę przedstawienia.
Teatr okrucieństwa nie jest jakimś przedstawieniem. Jest
to życie samo w tym, co w nim nieprzedstawialne. Życie jest
tym nieprzedstawialnym źródłem przedstawienia.
Powiedziałem więc „okrucieństwo", tak jak powiedziałbym
„życie".
(1932; Oeuvres completes, t. IV, s. 137 [129-130]
2
)
Życie to nosi w swym łonie człowieka, ale nie od razu jest
życiem człowieka, on jest bowiem tylko pewnym przed-
stawieniem życia i taką — humanistyczną — granicę ma
metafizyka klasycznego teatru.
Można więc zarzucać teatrowi, takiemu przynajmniej, jaki ist-
nieje, straszliwy brak wyobraźni. Teatr winien dorównać nie
życiu jednostkowemu, temu jednostkowemu wyglądowi życia,
gdzie triumfują CHARAKTERY, lecz życiu jakby wyzwolonemu,
2
Polskie tłumaczenie (zaznaczone w nawiasach kwadratowych):
Teatr i jego sobowtór, dz. cyt. [Przyp. tłum.]
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
407
które zmiata ludzką jednostkowość i dla którego człowiek jest
tylko odblaskiem.
(Oewres completes, t. IV, s. 139 [131-132])
Czyż najbardziej naiwną postacią przedstawienia nie jest
mimesisl Jak Nietzsche — a zbieżności nie ograniczają się do
tego — Artaud chce więc skończyć z pojmowaniem sztuki
jako naśladowania. Z estetyką arystotelesowską
3
, w której
zachodnia metafizyka sztuki rozpoznaje samą siebie.
Sztuka nie jest naśladowaniem życia, ale życie jest naślado-
waniem pewnej transcendentnej zasady, z którą sztuka nas
komunikuje.
(Oeuvres completes, t. IV, s. 310)
Sztuka teatralna powinna być głównym i uprzywilejowa-
nym miejscem tej destrukcji naśladowania: bardziej od innych
naznaczona została poprzez ową pracę totalnego przedstawie-
nia, w której afirmacja życia pozwala się podwoić i pogłębić
przez negację. Owo przedstawienie, którego struktura odcis-
ka się nie tylko na sztuce, ale na całej kulturze zachodniej (na
jej religiach, filozofiach, na jej polityce), oznacza więc coś
więcej niż tylko jakiś szczególny typ konstrukcji teatralnej.
I dlatego kwestia, jaka przed nami dzisiaj staje, wykracza
3
„Psychologia orgiazmu jako przelewającego się poczucia życia
i siły, w zakresie którego ból nawet staje się bodźcem, była dla mnie
kluczem do pojęcia uczucia tragicznego, źle zrozumianego zarówno
przez Arystotelesa, jak przez naszych pessymistów". Sztuka jako
naśladowanie natury komunikuje się w sposób istotny z tematem
katharsis. „Nie przeto, by otrząsnąć się z lęku i współczucia, nie
dlatego, by w namiętnym wybuchu zmyć ze siebie zmazę złowiesz-
czego uczucia — tak pojmował to Arystoteles — lecz iżby mimo
grozy i współczucia być samemu wiekuistą rozkoszą stawania się
— ową rozkoszą, która nawet rozkosz niszczenia [die Lust am
Vernichten] także w sobie mieści... I oto wracam znów do miejsca,
z którego wyszedłem ongi. Narodziny tragedyi były mem pierwszem
przemianowaniem wszech wartości: i oto staję znów na ziemi, która
jest kolebką mych dążeń, mej mocy twórczej — ja, filozofa Dionyzosa
ostatni uczeń, — ja, wiekuistego powrotu nauczyciel...". Nietzsche,
Zmierzch bożyszcz, czyli jak filozofuje się młotem [dz. cyt.,
s. 126-127 — przyp. tłum.]
408
Pismo i różnica
daleko poza technologię teatralną. Oto najbardziej upor-
czywe stwierdzenie Artauda: refleksja techniczna czy teatro-
logiczna nie może być traktowana jako uboczna. Upadek
teatru zaczyna się niewątpliwie wraz z możliwością takiego
rozdzielenia. Można to podkreślać, nie osłabiając wagi i cie-
kawości problemów teatrologicznych albo rewolucji moż-
liwych w granicach techniki teatralnej. Zamysłem swym
Artaud wskazuje nam przecież te granice. O ile owe technicz-
ne i wewnątrzteatralne rewolucje nie naruszą samych podstaw
zachodniego teatru, należeć będą do tej historii i do tej sceny,
którą Antonin Artaud chciałby rozbić.
Zerwać ową przynależność — cóż by to oznaczało? Czy to
możliwe? Jakie warunki muszą być spełnione, by teatr współ-
czesny mógł w sposób uprawniony powoływać się na Ar-
tauda? To, że tylu inscenizatorów chce, aby rozpoznano
w nich spadkobierców Artauda, a nawet (tak się pisze) jego
„naturalnych synów", jest po prostu faktem. Ale trzeba też
postawić kwestię ich tytułu i praw. Podług jakich kryteriów
można poznać, że takie pretensje są nadużyciem? Jakie wa-
runki powinny być spełnione, aby mógł „zaistnieć" jakiś
autentyczny „teatr okrucieństwa"? Pytania te, zarazem tech-
niczne i „metafizyczne" (w sensie, w jakim Artaud rozumie to
słowo), powstają same z siebie podczas lektury wszystkich
tekstów Teatru i jego sobowtóra, będących bardziej pokusami
niż jakąś sumą przykazań, raczej pewnym systemem krytyk
podważających całość historii Zachodu niż traktatem na
temat praktyki teatralnej.
Teatr okrucieństwa przegania Boga ze sceny. Nie wprowadza na
scenę jakiegoś nowego ateistycznego dyskursu, nie dopuszcza
ateizmu do słowa, nie poddaje przestrzeni teatralnej jakiejś
filozofującej logice, która by jeszcze raz, ku naszemu rosnącemu
znużeniu, obwieszczała śmierć Boga. To praktyka teatralna
okrucieństwa swoim działaniem i swoją strukturą umiejscawia
się w pewnej nie-teologicznej przestrzeni, albo raczej ją wy-
twarza.
Scena jest teologiczna o tyle, o ile dominuje na niej słowo,
poprzez wolę słowa, przeznaczenie pierwotnego logosu, któ-
re — choć nie ma udziału w przestrzeni teatralnej — rządzi nią
na dystans. Scena jest teologiczna o tyle, o ile jej struktura,
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
409
zgodnie z całą tradycją, zawiera następujące elementy: auto-
ra-stwórcę, nieobecnego i odległego, który —• uzbrojony
w tekst — nadzoruje, zbiera do kupy, dyryguje rytmem lub
sensem przedstawienia, pozwalając, aby ono jego przedstawia-
ło, jeśli chodzi o coś, co się nazywa treścią jego myśli, jego
intencji, jego idei. Przedstawiało poprzez przedstawicieli,
scenarzystów czy aktorów, posłusznych wykonawców, przed-
stawiających postaci, które — przede wszystkim dlatego, że
mówią — przedstawiają mniej lub bardziej bezpośrednio myśl
„stwórcy". Niewolnicy tłumaczący, wykonujący wiernie opatrz-
nościowe plany „pana", który zresztą — i jest to ironiczna
reguła struktury przedstawieniowej organizującej te wszystkie
stosunki — niczego nie stwarza, czyniąc sobie tylko złudzenie
stwarzania, skoro nie robi nic innego, jak tylko transkrybuje
i daje do odczytania tekst z samej swej natury z konieczności
przedstawieniowy, zachowując wobec tego, co się nazywa
„rzeczywistością" (bytem rzeczywistym, ową „realnością",
o jakiej mówi Artaud w Zwiastowaniu czy w Mnichu, że jest
„ekskrementem rozumu"), stosunek naśladowczy i odtwarzają-
cy. W końcu publiczność bierna, siedząca, publiczność widzów,
konsumentów, „sybarytów" — jak mówią Nietzsche i Artaud
— asystujących przy spektaklu pozbawionym prawdziwej
intensywności i głębi, nieruchomym, oferującym się ich spojrze-
niu voyera. (W teatrze okrucieństwa czysta wizualność nie jest
wystawiona na ten voyeryzm). Ta ogólna struktura, gdzie każda
instancja wiąże się z drugą za pośrednictwem przedstawienia,
w której to, co z obecności żywej jest nieprzedstawialne, zostaje
udane lub unieważnione, pominięte lub zepchnięte w nieskoń-
czony łańcuch przedstawień, ta struktura nigdy nie podlegała
zmianom. Wszelkie rewolucje pozostawiły ją nietkniętą, a naj-
częściej nawet zmierzały do jej ochrony lub przywrócenia. I to
właśnie tekst fonetyczny, słowo, wypowiedź przekazywana
— bodaj przez suflera, którego budka jest ukrytym, lecz
niezbędnym centrum tej struktury przedstawienia — zapewnia
funkcjonowanie tego mechanizmu przedstawienia. Niezależnie
od tego, jak ważne, wszystkie formy malarskie, muzyczne,
a nawet gestyczne, wprowadzone do teatru zachodniego, mają
w najlepszym wypadku jedynie ilustrować, otaczać, obsługi-
wać, uprzyjemniać pewien tekst, pewną tkaninę werbalną,
pewien logos wypowiadający się u początku.
w
410 Pismo i różnica
Jeśli więc autorem ma być ten, kto rozporządza językiem słów,
reżyser [inscenizator] zaś — jego niewolnikiem, powstaje czysto
słowne nieporozumienie. Powstaje pomieszanie pojęć, płynące
stąd, że dla nas — jeśli godzimy się na znaczenie, nadawane
zwykle określeniu: reżyser [inscenizator] — ten ostatni jest tylko
rzemieślnikiem, przetwórcą, jakby tłumaczem, skazanym na
wieczne przekładanie dzieła dramatycznego z jednego języka na
drugi; pomieszanie to będzie możliwe, a reżyser zmuszony do
ustępowania autorowi dopóty, dopóki będzie się przyjmować, że
język słów jest lepszy, ważniejszy od innych i że teatr innego
języka nie znosi.
(Oeuures completes, t. IV, s. 143 [134])
Co oczywiście wcale nie oznacza, że aby być wiernym Ar-
taudowi, wystarczy nadać ważność i odpowiedzialność „in-
scenizatorowi", pozostawiając w całości klasyczną strukturę.
Przez słowo (czy też raczej przez jedność słowa i pojęcia,
jak powiemy nieco później, i owa ścisłość będzie ważna)
i poprzez teologiczne dziedzictwo tego „Słowa, które oddaje
miarę naszej niemocy" (Oeuvres completes, t. IV, s. 277)
i naszego strachu, zagrożona okazuje się sama scena wzdłuż
całej tradycji zachodniej. Zachód — i w tym tkwiłaby jego
istotna energia — zawsze miałby działać wyłącznie przez to
wymazywanie sceny, albowiem scena, która tylko ilustruje
wypowiedź, nie jest już wcale sceną. Jej stosunek do słowa jest
jej chorobą, a „powtarzamy, że ta epoka jest chora" (Oeuvres
completes, t. IV, s. 280). Przywrócić scenę, w końcu in-
scenizować i odwrócić tę tyranię tekstu — wszystko to
stanowi ten sam gest. „Triumf czystej inscenizacji" (Oeuwes
completes, t. IV, s. 305).
Owo klasyczne zapomnienie sceny mieszałoby się tedy
z dziejami teatru, a cala kultura Zachodu miałaby im nawet
zapewnić ich wzajemne otwarcie. A przecież, pomimo owego
„zapomnienia", teatr oraz inscenizacja miały całe bogactwo
przeżyć w ciągu dwudziestu pięciu wieków: doświadczenie
przemian i wstrząsów, których nie można zlekceważyć mimo
spokoju i obojętnej nienaruszalności struktur założycielskich.
Nie chodzi więc jedynie o zapomnienie i proste wydobycie na
powierzchnię. Pewna scena utrzymywała z tamtą — „zapom-
nianą", choć tak naprawdę gwałtownie wymazaną — sceną
jakąś sekretną komunikację, jakiś stosunek wypaczenia, jeśli
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
411
wypaczyć to przekręcić przez niewierność, ale także wbrew
sobie dać się przetłumaczyć i ujawnić treść na siłę. Tłumaczy
to, dlaczego teatr klasyczny nie jest w oczach Artauda prostą
nieobecnością, negacją czy zapomnieniem teatru, dlaczego
nie jest nie-teatrem: będąc raczej zamazaniem pozwalającym
odczytać to, co zaciera, także zepsuciem i „perwersją", uwie-
dzeniem, odstępstwem jakiejś aberracji, której sens i wymiar
ujawniają się jedynie uprzednio wobec narodzin, w przed-
dzień przedstawienia teatralnego, u źródeł tragedii. Na przy-
kład ze strony „Misteriów Orfickich, pod których urokiem
był Platon", „misteriów w Eleusis" odartych z interpretacji,
jakimi je można było przesłonić, ze strony owej
czystej piękności, której wcielenie całkowite, dźwięczne, tryskają-
ce i oszczędne Platon spotkał na pewno chociaż raz na tym świecie.
(S. 63 [72-73])
A więc o perwersji, a nie o zapomnieniu mówi Artaud, na
przykład w liście do B. Crémieux (1931):
teatr, jako sztuka niezależna i autonomiczna, winien •— chcąc
zmartwychwstać lub przynajmniej żyć — stale podkreślać to, co
go różni od tekstu, od czystego słowa, od literatury i wszystkich
innych pisanych i raz na zawsze utrwalonych środków.
Można doskonale pojmować dalej teatr jako spektakl oparty
na przewadze tekstu, tekstu coraz bardziej werbalnego, roz-
lanego i śmiertelnie nudnego, któremu poddana byłaby cała
estetyka sceny.
Lecz pojęcie teatru, które każe postaciom rozsiadać się na
określonej liczbie krzeseł lub foteli, ustawionych rzędem i opo-
wiadać sobie rozmaite historie, choćby nie wiem jak nadzwyczaj-
ne i cudowne, nie jest może całkowitym zaprzeczeniem teatru...
ale raczej — jego perwersją.
[122
4
] (podkreślenie nasze)
Uwolnionej od tekstu i od boga-autora inscenizacji zwró-
cono by więc jej wolność tworzenia i stanowienia. Insceniza-
4
Jan Błoński tłumaczy tutaj „la perversion" jako „wypaczenie",
Jacąues Derrida akcentuje kontekst erotyczny tego słowa („uwiedze-
nie"). Zachowujemy zatem „perwersję", a jako „wypaczenie" tłuma-
czymy (wyżej w tym samym akapicie) „la trahison". [Przyp. tłum.]
412
Pismo i różnica
tor i uczestnicy (którzy nie byliby już aktorami albo widzami)
przestaliby być instrumentami i organami przedstawienia.
Czy oznacza to, iż Artaud miałby odrzucić możliwość nazywa-
nia teatru okrucieństwa przedstawieniem} Nie, pod warun-
kiem, że dobrze rozumiemy trudny i dwuznaczny sens tego
pojęcia. Należałoby móc wykorzystać tutaj wszystkie słowa
niemieckie, które jednakowo przetłumaczymy za pomocą
jednego słowa „przedstawienie". Pewnie, że scena nie będzie
przedstawiała, bo nie będzie dodawać się jako zmysłowa
ilustracja do tekstu już napisanego, pomyślanego lub przeży-
tego poza nią, a który ledwie powtarzałaby, nie tworząc jego
wątku. Nie będzie już powtarzać pewnego stawiania się, nie
będzie przedstawiać czegoś, co stawiało się, obecne gdzie
indziej i przed nią, czegoś, czego pełnia byłaby o wiele starsza
od niej, na scenie nieobecna i mogąca zgodnie z prawem
obywać się bez niej: jako stawianie się przed sobą absolutnego
Logosu, żywa obecność Boga. Nie będzie już przedstawie-
niem, o ile przedstawienie znaczy rozpostartą powierzchnię
spektaklu podawaną widzom. Nie będzie przedstawiać nam
nawet jakiegoś pierwotnego stawiania się, o ile oznacza to to,
co stoi przede mną. Przedstawienie okrutne musi mnie zaan-
gażować. I to nie-przedstawienie stanowi przedstawienie pier-
wotne, jeśli przedstawienie oznacza również rozwinięcie pew-
nej bryły, pewnego ośrodka na wiele wymiarów, twórcze
doświadczanie własnej przestrzeni. Przestrzenienie się, czyli
wytwarzanie przestrzeni, której żadne słowo nie potrafiłoby
streścić lub pojąć, choć samo ją z góry zakłada, odwołując się
tym samym do czasu nie będącego już czasem tak zwanej
linearności fonicznej; odwołując się do „nowego pojęcia
przestrzeni" (s. 317) i do „szczególnego pojęcia czasu":
Pragniemy oprzeć teatr na widowisku przede wszystkim; w wi-
dowisko zaś wprowadzimy nowe pojęcie przestrzeni, użytkowa-
nej na wszelkich możliwych planach i na wszystkich stopniach
perspektywy, tak wszerz, jak w górę. Do tego zaś pojęcia
dorzucimy szczególne pojęcie czasu, związane z ideą ruchu...
Tak więc przestrzeń teatralna zostanie zużytkowana nie tylko
w swych wymiarach i w swej objętości, lecz także, jeśli wolno tak
powiedzieć, w swe] podszewce.
(S. 148-149 [138-139])
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
413
Położyć kres klasycznemu przedstawieniu, ale odtworzyć
jakąś zamkniętą przestrzeń przedstawienia pierwotnego, ar-
che-manifestacji siły lub życia. Zamkniętą przestrzeń, czyli
przestrzeń wytworzoną z własnego wnętrza i już nie zor-
ganizowaną z jakiegoś innego, nieobecnego miejsca, z pewnej
nielokalizacji, z pewnego alibi czy pewnej niewidzialnej uto-
pii. Koniec z przedstawieniem, ale na to miejsce przedstawie-
nie pierwotne, koniec z interpretowaniem, ale na to miejsce
interpretacja pierwotna, której żadne władające słowo, której
żaden nadzorujący projekt z góry nie wyposaży i nie spłaszczy.
Przedstawienie widzialne, pewnie, przeciw słowu, które
przed widokiem skrywa — i Artaud trzyma się owych spraw-
czych obrazów, bez których nie byłoby teatru {theaomai), lecz
których widzialność nie stanowi spektaklu uruchamianego
przez słowo mistrza. Przedstawienie jako samoprezentacja
tego, co widzialne, a nawet czysto zmysłowe.
Oto ów wyakcentowany i trudny sens przedstawienia
należącego do spektaklu, który próbuje zawrzeć inny frag-
ment tego samego listu:
Póki reżyseria pozostanie, nawet w przekonaniu najbardziej
swobodnych reżyserów, zwykłym tylko środkiem przedstawia-
nia, ubocznym sposobem zaznajamiania publiczności z dziełami
literackimi, jakby widowiskowym intermedium, pozbawionym
samoistnego znaczenia, póty zachowa wartość o tyle, o ile zdoła
się skryć za dziełami, którym — jak powiada — chce służyć.
Będzie tak dopóty, dopóki właściwa wartość przedstawionego
dzieła tkwić będzie w tekście, dopóki w teatrze — sztuce
przedstawienia — literatura górować będzie nad przedstawie-
niem, zwanym nieściśle spektaklem (razem z tym wszystkim, co
ten termin ma w sobie ujemnego, potocznego, chwilowego
i zewnętrznego).
(Oeuvres completes, t. IV, s. 126 [121])
Taki byłby na scenie okrucieństwa „spektakl działający nie
tylko jako odbicie, ale jako siła" (s. 297). Ten powrót do
pierwotnego przedstawienia implikuje zatem nie tylko, choć
głównie, że teatr lub życie przestają „przedstawiać" jakiś inny
język, przestają się godzić na wyprowadzanie ich z innej
sztuki, na przykład z literatury, choćby nawet poetyckiej.
Albowiem w poezji i w literaturze przedstawienie werbalne
414
Pismo i różnica
kradnie przedstawienie sceniczne. Poezja może się ustrzec
owej zachodniej „choroby" tylko wówczas, gdy stanie się
teatrem.
Myślimy słusznie, że istnieje jakieś pojęcie poezji dające się
wydzielić, wyciągnąć z form poezji pisanej, w których ta jakaś
całkiem chaotyczna i chora epoka chce zamknąć wszelką poezję.
A kiedy mówię: chce, przesadzam, w rzeczywistości bowiem nie
jest ona zdolna chcieć czegokolwiek; poddaje się formalnemu
nawykowi, od którego absolutnie nie potrafi się uwolnić. Poezja
tego rodzaju rozsiewa coś, co utożsamiamy z naturalną i spon-
taniczną energią, ale żadna z energii naturalnych nie należy do
poezji, mamy słuszne wrażenie, że właśnie w teatrze musi ona
odnaleźć swój integralny wyraz, najczystszy, najdonioślejszy
i najprawdziwiej ujawniony...
(Oeuvres completes, t. IV, s. 280)
Przewidujemy zatem, że okrucieństwo oznacza koniecz-
ności rygor. Artaud skłania nas na pewno do tego, żeby słowo
„okrucieństwo" wywoływało skojarzenia wyłącznie takie, jak
„rygor, staranność oraz nieodwołalna decyzja", „absolutne
zdecydowanie", „determinizm", „poddanie konieczności"
itd., a niekoniecznie „bezinteresowna skłonność do zadawa-
nia bólu fizycznego", „okrucieństwo", „przelana krew", „u-
krzyżowany przeciwnik" (Oeuvres completes, t. IV, s. 120
[117-118]) itd. (tymczasem pewne spektakle dzisiejsze wpisu-
jące się pod szyld Artauda są zapewne pełne przemocy,
a nawet krwi, a przecież mimo to nie są okrutne). Niemniej
jednak u źródeł okrucieństwa, owej konieczności zwanej
okrucieństwem, tkwi zawsze jakiś mord, przede wszystkim
zaś ojcobójstwo. Owym źródłem teatru, tym, które trzeba
odtworzyć, jest ręka podniesiona na zwodniczego posiadacza
logosu, na ojca, na Boga sceny poddanej władzy słowa
i tekstu.
Moim zdaniem, nikt nie może mianować się autorem, to znaczy
twórcą, prócz artysty, któremu przypada bezpośrednie zarządza-
nie sceną. I tu właśnie znajduje się czuły punkt teatru takiego, jak
się go pojmuje nie tylko we Francji, ale w Europie i nawet na
całym Zachodzie: teatr zachodni uznaje za język, przypisuje
zdolności i cnoty języka, pozwala nazywać językiem (wraz z ową
intelektualną godnością, którą nadaje się zwykle temu słowu)
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
415
jedynie język artykułowany, artykułowany gramatycznie, to zna-
czy język słów i to słów pisanych, słów, które — wypowiedziane
lub nie — nie nabywają wartości większej niż ta, jaką mają
w piśmie.
W teatrze takim, jak go tutaj [w Paryżu, na Zachodzie]
rozumiemy, tekst jest wszystkim.
(Oeuvres completes, t. IV, s. 141 [132-133])
Co zatem stanie się ze słowem w teatrze okrucieństwa?
Czy będzie po prostu musiało zamilknąć lub zniknąć?
Wcale nie. Słowo przestanie rządzić sceną, ale będzie na
niej obecne. Zajmie na niej miejsce ściśle wyznaczone, będzie
miało funkcje w systemie, któremu zostanie podporządkowa-
ne. Wiadomo bowiem, że przedstawienia teatru okrucieństwa
będą musiały być z góry poddane drobiazgowej regulacji.
Nieobecność autora i jego tekstu nie czyni ze sceny jakiegoś
dryfującego wraku. Scena nie jest opuszczona, wydana na
anarchię improwizacji, na „przypadkowe proroctwo" (Oeuv-
res completes, 1.1, s. 239), na „improwizacje Copeau" (Oeuv-
res completes, t. IV, s. 131 [125]), na „surrealistyczny empi-
ryzm" (Oeuvres completes, t. IV, s. 313), na komedię dell'arte
czy „kaprys nieokrzesanej inspiracji" (tamże). Wszystko zosta-
nie zatem przepisane w piśmie lub w tekście, którego tkanina
nie będzie już przypominała klasycznego modelu przedstawie-
nia. Jakież więc miejsce wyznaczy słowu owa konieczność
sporządzenia przepisu, której domaga się samo okrucieństwo?
Słowo i jego zapis — pismo fonetyczne, element teatru
klasycznego — słowo i jego pismo zostaną wymazane ze sceny
okrucieństwa tylko o tyle, o ile rościłyby sobie prawo do tego,
że są dyktowane: zarazem jako cytaty czy recytacje i polece-
nia. Inscenizator i aktor nie będą już działali pod dyktando:
„Tak właśnie porzucimy teatralny zabobon tekstu i dyktaturę
pisarza" (Oeuvres completes, t. IV, s. 148 [138]). Jest to
zarazem koniec z dykcja, która czyniła z teatru jakieś ćwicze-
nie czytania. Koniec z tym, co powoduje, iż „pewni miłośnicy
teatru twierdzą, że sztuka czytana przynosi o wiele ściślejsze
i większe radości niż ta sama sztuka wystawiona" (Oeuvres
completes, t. IV, s. 141 [133]).
Jak zatem będą funkcjonowały teraz słowo i pismo? Stając
się na powrót gestami: intencja logiczna i dyskursywna zo-
stanie zredukowana i podporządkowana, przez nią słowo
416
Pismo i różnica
zwykle zapewnia sobie racjonalną przezroczystość i rozrzedza
własne ciało, dążąc ku sensowi, pozwalając mu w dziwny
sposób ujawniać się przez to samo, co czyni zeń rzecz
przezroczystą: żeby to, co przezroczyste, pozbawić konstytu-
cji, odziera się słowo z ciała, z jego dźwiękowości, intonacji,
natężenia, z krzyku, którego owo przecięcie się języka z logiką
wciąż nie zdołało wystudzić, ze zdławionego gestu pozostaje
w każdym słowie ten jedyny i niezastąpiony ruch, którego
ogólność pojęcia i powtórzenia nigdy nie przestały odrzucać.
Wiadomo, jaką wartość przyznawał Artaud temu, co — wiel-
ce niewłaściwie — określa się mianem „onomatopei". Ta
glossopoeza, nie będąca ani językiem naśladowczym, ani
tworzeniem nazw, wiedzie nas z powrotem na brzeg tej chwili,
gdy słowo się jeszcze nie narodziło, gdy artykulacja nie jest już
krzykiem, ale jeszcze nie jest mową, gdy powtórzenie jest
prawie niemożliwe, a wraz z nim język w ogóle: oddzielenie
pojęcia od dźwięku, signifie od signifiant, pneumatyki od
gramatyki, wolności od przekładu i tradycji, ruchu od inter-
pretacji, różnica między duszą i ciałem, panem i niewol-
nikiem, Bogiem i człowiekiem, autorem i aktorem. Oto
przeddzień narodzin języków i owego dialogu między teolo-
gią a humanizmem, z którym metafizyka teatru zachodniego
zawsze jedynie wchodziła w nie kończące się roztrząsania
5
.
Nie tyle więc chodzi o skonstruowanie jakiejś niemej
sceny, ile raczej o scenę, której zgiełk nie został jeszcze
uśmierzony w wyrazie. Wyraz jest trupem słowa psychicznego
i wraz z mową samego życia trzeba odnaleźć „Słowo sprzed
słów"
6
. Gest i słowo nie są jeszcze odosobnione przez logikę
przedstawienia.
5
Należałoby skonfrontować Teatr i jego sobowtór ze Szkicem
dotyczącym pochodzenia języków, z Narodzinami tragedii, ze wszyst-
kimi związanymi tekstami Rousseau i Nietzschego, i odtworzyć
system analogii i opozycji.
6
„W tym teatrze całe tworzenie ma miejsce na scenie, znajduje zaś
swój wyraz i swe pierwociny nawet w tajemnym psychicznym
impulsie, który jest słowem sprzed słów" (IV, s. 72 [80]). „Ten nowy
język... wyrasta znacznie bardziej z KONIECZNOŚCI słowa niż ze
słowa już uformowanego" (s. 132). [Przekład Jana Błońskiego:
„nowego języka... [który] Wynika z KONIECZNOŚCI słowa o wiele
f
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
417
Dodaję językowi mówionemu język nowy i staram się natchnąć
starą magiczną skutecznością, upajającą i całkowitą, język słów,
o którego tajemniczych możliwościach zapomniano. Kiedy mó-
wię, że nie będę grał sztuk pisanych, chcę powiedzieć, że nie będę
grać sztuk opartych na piśmie i słowie, że w widowiskach, które
wystawię, przeważać będzie strona fizyczna, niemożliwa do
umiejscowienia i zapisania w zwykłym języku słów; i że nawet
część mówiona i pisana będzie wypowiedziana w nowym znacze-
niu i nowym sposobem.
(Oeuvres completes, t. IV, s. 133 [126-127])
Na czym tu będzie polegał ów „nowy sposób"? A zwłasz-
cza to nowe pismo teatru? Nie będzie ono już zajmowało
ograniczonego miejsca jakiegoś zapisu wyrazów, pokryje całe
pole tego nowego języka: nie tylko pismo fonetyczne i trans-
krypcję słowa, ale pismo hieroglificzne, pismo, w którym
elementy fonetyczne są skoordynowane z elementami wizual-
nymi, obrazowymi, plastycznymi. To pojęcie hieroglifu znaj-
duje się w centrum Pierwszego Manifestu (1932; Oeuvres
completes, t. IV, s. 107).
Zdobywszy świadomość języka w przestrzeni, języka dźwięków,
krzyków, świateł, onomatopei, teatr winien go uporządkować,
budując z postaci i przedmiotów prawdziwe hieroglify i po-
sługując się symboliką i odpowiedniościami tych hieroglifów
w stosunku do wszystkich zmysłów i na wszelkich planach.
[106-107]
Na scenie snu, jak ją opisuje Freud, słowo ma ten sam
status. Należałoby poddać ową analogię uważnej medytacji.
W Objaśnianiu marzeń sennych i w Metapsychologicznym
przyczynku do teorii marzeń sennych miejsce i funkcjonowa-
nie słowa są ograniczone. Obecne we śnie, słowo włącza się
wyraźniej niż słowo już ukształtowane". S. 125-126 — przyp. tłum.]
W tym sensie wyraz jest znakiem, symptomem zużycia się słowa
żywego, jakiejś choroby życia. Wyraz, niczym słowo jasne, pod-
porządkowane przekazowi i powtórzeniu, to śmierć w języku: „Mó-
wią, że duch już niemocny zdaje się na jasność słowa" (IV, s. 289).
O konieczności tego, aby w teatrze „słowo... zmieniło swe prze-
znaczenie", por. Artaud, Oeuvres completes, dz. cyt., t. IV, s. 86-87
[91-92J-113.
418
Pismo i różnica
jako jeden spośród wielu elementów, czasem na sposób
jakiegoś „przedmiotu", którym proces pierwotny manipuluje
wedle własnej ekonomii.
Myśli są tutaj transponowane w przeważającej części na wizualne
obrazy; wyobrażenia słowne są sprowadzane do odpowiadają-
cych im wyobrażeń przedmiotowych i to tak, jakby cały ten
proces podporządkowany był możliwości obrazowego przed-
stawiania (Darstellbarkeit)''.
Szczególnie godne uwagi jest to, jak nieznaczna ilość energii
marzenia sennego opiera się na wyobrażeniach słownych. Ener-
gia ta w każdej chwili może zostać wykorzystana do takich
manipulacji słowami, wskutek których zostanie znaleziony taki
wyraz, który oferuje najlepsze warunki plastyczne przedstawie-
nia nowych treści.
(Metapsychologische Ergänzung zur Traumlehre; Gesammelte
Werke, t. X, s. 418-419)
8
Także Artaud mówi o „wzrokowym, plastycznym urzeczywist-
nieniu słowa" (Oeuvres completes, t. IV, s. 83 [88]); i o „posłuże-
niu się nim w sensie konkretnym i przestrzennym", o „używaniu
słowa jak spoistego przedmiotu, poruszającego rzeczy" (Oeuvres
completes, t. IV, s. 87 [91]). A kiedy Freud, mówiąc o marzeniu
sennym, przywołuje rzeźbę i malarstwo albo prymitywnego
malarza, który na sposób autorów komiksów umieścił
banderole zwisające z ust przedstawionych na nich postaci, które
za pośrednictwem pisma (als Schrift) odzwierciedlają mowę
— to, czego malarz, zwątpiwszy w swe umiejętności, nie umiał
przedstawić na obrazie
(Gesammelte Werke, t. II—III, s. 317'),
7
Freud, Metapsychologiczny przyczynek do teorii marzeń sennych,
dz. cyt., w: Rosińska, Freud, dz. cyt., s. 131. W szkicu Freud i scena
pisma (zob. s. 347 i nast. niniejszego tomu) Jacąues Derrida pisze
„Darstellung jest to przedstawienie w zatartym znaczeniu tego słowa,
ale równie często używa się go w znaczeniu upostaciowania wizual-
nego, a czasem przedstawienia teatralnego". Stąd jego tłumaczenie
słowa „die Darstellbarkeit" jako ,,1'aptitude de la mise en scène"
(dosłownie: „podatność na inscenizację"). [Przyp. tłum.]
8
Tamże.
9
Freud, Objaśnianie marzeń sennych (Dzieła, 1.1), dz. cyt., s. 271.
[Przyp. tłum.]
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
419
rozumiemy, czym może stać się słowo, gdy jest już tylko
jednym z elementów, miejscem odgraniczonym, pismem wy-
wiedzionym podstępem z owego pisma ogólnego i przestrzeni
przedstawienia. Jest to struktura rebusu lub hieroglifu. „Treść
senna dana jest niejako w formie pisma obrazkowego" (Bilder-
schrift) (s. 283)
10
. A w artykule z 1913 roku:
Przez słowo „język" nie należy rozumieć tutaj wyłącznie wyrazu
myśli w słowach, ale także mowę gestów i wszelki inny typ
wyrazu czynności psychicznej, taki jak pismo...
Jeśli wziąć pod uwagę, że środkami inscenizacji we śnie są
głównie obrazy wzrokowe, a nie słowa, słuszniejsze zdaje się nam
porównanie snu z jakimś systemem pisma niż z językiem. Fak-
tycznie, interpretacja snu jest na wskroś analogiczna z odszyf-
rowaniem jakiegoś obrazkowego pisma ze starożytności, takiego
jak egipskie hieroglify...
(Das Interesse an der Psychoanalyse; Gesammelte Werke, t. VIII,
s. 404)
11
Trudno stwierdzić, na ile Artaud, który często odwołuje
się do psychoanalizy, miał kontakt z tekstem Freuda. Jest
w każdym razie godne odnotowania, że opisuje on grę słowa
i pisma na scenie okrucieństwa za pomocą tych samych co
u Freuda — i to u Freuda wówczas dość słabo naświetlonego
— terminów. Już w Pierwszym Manifeście (1932):
JĘZYK SCENY: Nie idzie o to, by usunąć mowę artykułowaną,
lecz o nadanie słowom takiego mniej więcej znaczenia, jakie mają
w snach.
Co do reszty, to trzeba wynaleźć nowe zasady notowania
języka sceny, bądź spokrewnione z notacją muzyczną, bądź
podobne do języka szyfrowanego.
W wypadku zwykłych przedmiotów (lub nawet ludzkich ciał)
podniesionych do godności znaków, można oczywiście czerpać
inspiracje z ideogramów czy hieroglifów...
(Oeuyres completes, t. IV, s. 112 [110])
10
Tamże, s. 243. [Przyp. tłum.]
11
W szkicu Freud i scena pisma (zob. s. 347 i nast. niniejszego
tomu) Jacąues Derrida tłumaczy ten tekst nieco inaczej i tę różnicę
zachowujemy. [Przyp. tłum.]
420
Pismo i różnica
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
421
[Wedle] Praw wiecznych, które są prawami wszelkiej poezji
i każdego skutecznie funkcjonującego języka; między innymi
ideogramów chińskich lub starych egipskich hieroglifów. Nie
tylko więc, że nie ograniczam możliwości teatru i języka (pod
pozorem, że nie będę grał sztuk pisanych), ale przeciwnie,
rozszerzam język sceny, pomnażam jego możliwości.
(Oeuvres completes, t. IV, s. 133 [126])
A jednak Artaud dbał o zaznaczenie dystansu wobec
psychoanalizy, a zwłaszcza wobec psychoanalityka, jako ko-
goś, kto wierzy, że może mówić z pozycji psychoanalitycznych,
wywodząc z nich inicjatywę i władzę poddawania inicjacji.
Teatr okrucieństwa jest bowiem raczej teatrem snu, ale
snu okrutnego, czyli absolutnie koniecznego i zdeterminowa-
nego, snu wykalkulowanego, sterowanego, w opozycji do
tego, co Artaud uważał za empiryczny nieład snu spontanicz-
nego. Szlaki i figury tego snu dają się opanować. Surrealiści
czytali Herveya de Saint-Denys
12
. W tym teatralnym potrak-
towaniu snu „poezja i wiedza powinny się odtąd utożsamić"
(Oeuvres completes, t. IV, s. 163 [149]). W tym celu trzeba na
pewno postępować według tej nowoczesnej magii, jaką jest
psychoanaliza: „Proponuję, abyśmy powrócili w teatrze do
pierwotnego magicznego pomysłu, podjętego przez współ-
czesną psychoanalizę" (Oeuvres completes, t. IV, s. 96 [98]).
Nie należy wszak ulegać temu, co wedle przekonania Artauda
jest poruszaniem się po omacku w obszarach snu i nie-
świadomości. Trzeba stworzyć, bądź odtworzyć prawo snu:
Proponuję, abyśmy zrezygnowali z empiryzmu obrazów, które
przypadkiem przynosi podświadomość i które rzuca się również
na los szczęścia nazywając jej obrazami poetyckimi.
(Tamże)
Ponieważ chce „zobaczyć, jak promieniuje i triumfuje na
scenie" — to, „co należy do nieczytelnej i magnetycznej
fascynacji snów" (Oeuvres completes, t. II, s. 23 [175]),
Artaud odrzuca psychoanalityka jako tłumacza, wtórnego
komentatora, hermeneutę lub teoretyka. Musiał odrzucić
teatr psychoanalityczny równie gwałtownie, jak potępił teatr
psychologiczny, i z tych samych względów: odrzucił ów
utajony wewnętrzny wymiar, owego czytelnika, ową dyrek-
tywną czy psychodramatyczną interpretację.
Na scenie nieświadomego nie będzie się grało żadnej właściwej
roli. Tyle zamieszania prowokuje on za sprawą inscenizatora
i aktorów, począwszy od autora, a na widzach skończywszy. Tym
gorzej dla analityków, amatorów duszy i surrealistów... Grane
przez nas dramaty lokują się świadomie poza zasięgiem wszel-
kiego utajonego komentatora.
(Oeuvres completes, t. II, s. 45)
13
Ze względu na swoje miejsce i swój status psychoanalityk
należałby do struktury klasycznej sceny, do jej formy uspołe-
cznienia, do jej metafizyki, do jej religii itd.
Teatr okrucieństwa nie byłby zatem teatrem nieświado-
mości. Nieomal na odwrót. Okrucieństwo jest świadomością,
to wyeksponowana przytomność. „Nie ma okrucieństwa bez
świadomości, bez swoistej — pilnej, starannej — świadomo-
ści". A owa świadomość karmi się najlepiej mordem, jest
świadomością mordu. Sugerowaliśmy to już wcześniej. Ar-
taud mówi to w Pierwszym liście o okrucieństwie:
Świadomość właśnie nadaje każdemu czynowi, który wykonuje-
my w życiu, barwę krwi, odcień okrucieństwa, ponieważ wiado-
mo, że życie jest zawsze czyjąś śmiercią.
(Oeuvres completes, t. IV, s. 121 [118])
12
Les Rêves et les moyens de les diriger (1867) są przywołane na
otwarcie Naczyń połączonych.
13
„Nędza jakiejś nieprawdopodobnej psyche, której kartel rzeko-
mych psychologów nigdy nie przestał przyszpilać do muskułów
ludzkości" (List pisany z Espalion do Rogera Blin, 25 marca 1946
roku). „Pozostały nam zaledwie bardzo nieliczne i niepewne doku-
menty na temat średniowiecznych Misteriów. Pewne jest, że z czysto
scenicznego punktu widzenia miały one środki, na jakie w teatrze nie
ma miejsca od wieków, można przecież odnaleźć pośród tłumionych
sporów o duszę pewną naukę, którą nowoczesna psychoanaliza
zaczęła dopiero odkrywać na nowo i to przybierając kierunek
znacznie mniej skuteczny i moralnie mniej owocny, niż to ma miejsce
w owych dramatach mistycznych odgrywanych przed kościołem"
(2-1945). W tym fragmencie zaczepki wobec psychoanalizy się
mnożą.
422
Pismo i różnica
Być może Artaud występuje także przeciw pewnemu
freudowskiemu opisowi snu jako substytutu spełnienia pożą-
dania jako funkcji zastępczej: chce z pomocą teatru przy-
wrócić marzeniu sennemu jego godność i uczynić zeń coś
bardziej pierwotnego, wolnego, potwierdzającego niż jakieś
bycie zamiast. Być może właśnie przeciwko pewnemu obra-
zowi myśli freudowskiej pisze w Pierwszym manifeście:
Lecz uważać teatr za drugorzędną funkcję moralną lub psycho-
logiczną, wierzyć, że sny nawet mają tylko funkcję zastępczą, to
pomniejszać głęboką poetycką doniosłość zarówno snów, jak
i teatru.
(Oeuvres completes, t. IV, s. 110 [109])
W końcu jakiś psychoanalityczny teatr mógłby działać
desakralizująco, utwierdzając tym samym Zachód, jego pro-
jekt i jego drogę. Teatr okrucieństwa jest teatrem hieratycz-
nym. Regresja do nieświadomego (por. Oeuvres completes,
t. IV, s. 57 [67]) nie udaje się, o ile nie rozbudza sacrum, o ile
nie jest doświadczeniem „mistycznym", doświadczeniem „ob-
jawienia", „ukazania się" życia w ich pierwszym poja-
wie
14
.Widzieliśmy, z jakich względów hieroglify muszą być
14
„Całe to czynne i poetyckie podejście do scenicznego wyrazu
każe nam się odwrócić od «ludzkiego», współczesnego i psycho-
logicznego pojęcia teatru — po to, by odnaleźć pojęcie religijne
i mistyczne, którego znaczenie całkowicie wymknęło się naszemu
Teatrowi.
Jeśli zresztą dzisiaj wystarczy powiedzieć «religijny» lub «mistycz-
ny», aby zostać wziętym za zakrystiana, albo bezdennie niepiśmien-
nego bonzę buddyjskiej świątyni, całkowicie pozbawionego życia
wewnętrznego i zdolnego co najwyżej obracać modlitewny młynek
— to osądza tylko naszą niezdolność do wyciągnięcia wszystkich
konsekwencji z pewnego słowa..." (Oeuvres completes, t. IV,
s. 56-57 [67]). „Jest to teatr usuwający autora na rzecz artysty,
którego w naszym zachodnim żargonie teatralnym nazwalibyśmy
reżyserem [w tym miejscu Jan Błoński daje przypisek: „Reżyser
w pojęciu Artauda zasługuje raczej na polskie określenie inscenizato-
ra". Tamże, s. 182 — przyp. tłum.]. „Ale zamienia się jakby w mistrza
magicznej ceremonii". [W oryginale: „w swego rodzaju zawiadowcę
magii, mistrza sakralnych ceremonii" — przyp. tłum.] „Zaś materiał,
w jakim pracuje, tematy, jakie ożywia, nie są jego własnością, lecz
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
423
podstawione w miejsce znaków czysto fonicznych. Dodać
należy, iż te ostatnie nie mają takiej jak tamte komunikacji
z sacrum. „Bowiem hieroglifem tchnienia odnaleźć pragnę [gdzie
indziej Artaud mówi „Mogę"] ideę teatru świętego" (Oeuvres
completes, t. IV, s. 182 [163], 163 [149]). Nowa epifania
nadprzyrodzonego i boskiego winna się wytworzyć wewnątrz
okrucieństwa. Nie pomimo, ale z powodu wyparcia się Boga
i destrukcji teologicznej maszynerii teatru. Boskie zostało
wypaczone przez Boga, czyli przez człowieka, który dając się
Bogu oddzielić od Życia, dając sobie zagrabić własne narodziny,
stał się człowiekiem dzięki skażeniu boskości tego, co boskie:
albowiem nie tylko nie wierzę, by człowiek wymyślił to, co
nadprzyrodzone i boskie, ale myślę, że tysiącletnia działalność
człowieka skaziła w końcu to, co boskie.
(Oeuvres completes, t. IV, s. 13 [34])
To odtworzenie okrucieństwa boskiego przechodzi zatem
przez mord na Bogu, czyli najpierw na człowieku-Bogu
15
.
Zapewne moglibyśmy teraz zapytać nie o to, jakie warunki
powinien spełnić teatr współczesny, by być Artaudowi wier-
bogów. Przychodzą, zda się, z pierwotnych zawęźleń Natury, umoż-
liwionych przez zmysł podwojenia, analogii". [W oryginale: „Z pry-
mitywnych więzów Natury, które wspierał jakiś Duch sobowtór"
— przyp. tłum.]
„Porusza on to, co OBJAWIONE.
Jest to rodzaj pierwotnej Fizyki, od której [ów] Duch nie zdążył
się odłączyć" [w oryginale: „nigdy się nie odciął"] (tamże, s. 72 i nast.
[80]). „Jest w nich [realizacjach teatru z Bali] wiele z ceremoniału czy
rytuału religijnego, w tym sensie, że wyrywają z umysłu widza
wszelkie pojęcie udawania [simulation], jakie chce wywołać, mistycz-
ne rozwiązania, które proponuje, bywają wzruszone, wyciągnięte,
osiągnięte bez opóźnienia i bez ceregieli. Wszystko to wydaje się
egzorcyzmem, który ma na celu PRZYWOŁANIE demonów" (tam-
że, s. 73 [80], por. też tamże, s. 317-319 i Oeuvres completes, dz.
cyt., t. V, s. 35).
15
Trzeba, wbrew owemu paktowi strachu, który zrodził i człowie-
ka, i Boga, odtworzyć jedność zła i życia, szatańskiego i boskiego: „Ja,
p. Antonin Artaud, urodzony w Marsylii 4 września 1896, jestem
Szatanem i jestem bogiem i nie chcę Świętej Dziewicy" (pisane
w Rodez, wrzesień 1945).
ł
424
Pismo i różnica
ny, lecz w jakich wypadkach na pewno jest mu niewierny.
Jakie mogłyby być tematy owej niewierności, nawet u tych,
którzy, jak wiadomo, powołują się na Artauda wojowniczo
i buńczucznie? Zadowolimy się wyliczeniem owych tematów.
Obcy teatrowi okrucieństwa — bez cienia wątpliwości — jest:
1. wszelki teatr bez sacrum.
2. wszelki teatr, który daje pierwszeństwo słowu czy
zwłaszcza wyrażaniu, wszelki teatr wyrazów, nawet jeśli ów
przywilej staje się przywilejem słowa w samo-destrukcji, które
znów obraca się w gest lub pozbawione nadziei powtarzanie,
w negatywny stosunek słowa do siebie, w nihilizm teatralny,
który cały czas nazywają teatrem absurdu. Teatr taki nie tylko
zostałby wchłonięty przez słowo, nie destruując działania
sceny klasycznej, ale nie byłby — tak jak pojmował to Artaud
(i niewątpliwie Nietzsche) — potwierdzeniem.
3. wszelki teatr abstrakcyjny, wykluczający cokolwiek ze
sztuki w jej całości, a zatem z życia i jego zasobów znaczenio-
wych: taniec, muzykę, bryłę, głębię plastyczną, obraz widzial-
ny, dźwiękowy, foniczny itd. Teatrem abstrakcyjnym jest
teatr, w którym owa całość sensu i zmysłów nie zostałaby
wyczerpana. Niesłuszny byłby jednak wysnuty stąd wniosek,
że wystarczy zgromadzić i zestawić obok siebie wszelkie
sztuki, aby stworzyć jakiś teatr totalny, kierujący się ku
„człowiekowi całkowitemu" (Oeuvres completes, t. IV, s. 147
[138]
16
). Nic nie jest od niego bardziej odległe jak owa
uzbierana całość, owo zewnętrzne i sztuczne małpiarstwo.
Odwrotnie, niektóre pozorne ograniczenia środków scenicz-
nych niekiedy dokładniej trzymają się drogi wytyczonej przez
Artauda. Gdyby przyjąć — w co nie wierzymy — że jest sens
mówić o wierności wobec Artauda, wobec czegoś takiego jak
jego „przesłanie" (już samo to pojęcie jest wobec niego
zdradą), to jakaś rygorystyczna i drobiazgowa, cierpliwa
i nieunikniona powściągliwość w pracy destrukcji, oszczędna
16
Na temat spektaklu integralnego poroku, zob. Oeuvres comp-
letes, dz. cyt., t. II, s. 33-34. Tematowi temu towarzyszą często aluzje
do udziału jako „interesownej emocji": krytyka doświadczenia es-
tetycznego jako bezinteresowności. Przywołuje ona dokonaną przez
Nietzschego krytykę kantowskiej filozofii sztuki. Ani u Nietzschego,
ani u Artauda temat ten nie powinien przeczyć wartości, jaką ma dla
kreacji artystycznej ludyczna dobrowolność. Wprost przeciwnie.
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
425
przenikliwość, mająca za cel raczej przewodnie sztuki, stano-
wiące wciąż solidną maszynerię, nasuwałaby się dziś o wiele
pewniej niż owa powszechna mobilizacja sztuk i artystów, niż
owa burzliwość czy pobudzenie improwizowane pod szyder-
czym i spokojnym okiem policji.
4. wszelki teatr dystansu. Ten bowiem jedynie uświęca
z dydaktycznym namaszczeniem i systematyczną ociężałością
nie-uczestnictwo widzów (a nawet inscenizatorów i aktorów)
w akcie twórczym, w owej przedzierającej się sile drążącej
przestrzeń sceny. Ten Verfremdungseffekt pozostaje na uwięzi
klasycznego paradoksu i tego „europejskiego ideału sztuki",
który „dąży do rozdzielenia siły i umysłu, który przypatruje
się tylko [jej] egzaltacji" (Oeuvres completes, t. IV, s. 15 [36]).
Skoro „w «teatrze okrucieństwa» widz znajduje się w środku,
widowisko otacza go zaś ze wszystkich stron" (Oeuvres
completes, t. IV, s. 98 [99]), to zawarty w spojrzeniu dystans
nie jest już taki czysty, nie daje się wyabstrahować z całości
środowiska zmysłowego; zaangażowany widz nie może już
konstytuować własnego spektaklu i dawać go sobie jako
obiekt. Nie ma już widza i spektaklu, jest święto (por. Oeuvres
completes, t. IV, s. 102). Wszystkie ograniczenia żłobiące
klasyczną teatralność (przedstawiane/przedstawiające, signi-
fie/signifiant, autor/inscenizator, aktorzy/widzowie, scena/wi-
downia, tekst/interpretacja itd.) stanowiły zakazy etycz-
no-metafizyczne, zmarszczenia, grymasy, szyderstwa, sym-
ptomy strachu wobec niebezpieczeństwa święta. W otwartej
przez transgresję przestrzeni święta nie powinno być moż-
liwości dystansu przedstawienia. Święto okrucieństwa znosi
rampy i barierki dzielące od „absolutnego niebezpieczeńst-
wa", które jest „bez dna" (wrzesień 1945):
Trzeba mi aktorów, którzy byliby najpierw istotami, to znaczy,
którzy na scenie nie mieliby strachu przed prawdziwym doznaniem
ciosu noża i absolutnie dla nich realnej obawy przed ewentualnym
porodem, Mounet-Sully wierzy w to, co czyni, i wytwarza
złudzenie tegoż, ale wie, że jest za barierką, ja tę barierkę usuwam...
(List do Rogera Blin)
Oko w oko ze świętem określanym w ten sposób przez
Artauda i z ową groźbą „bezdenności" taki na przykład
„happening" budzi uśmiech: dla doświadczenia okrucieństwa
ł
426
Pismo i różnica
jest tym, czym karnawał nicejski dla misteriów eleuzyjskich.
Pasuje to zwłaszcza do sytuacji, w której podstawia się agitację
polityczną w miejsce owej projektowanej przez Artauda total-
nej rewolucji. Święto powinno być pewnym aktem politycz-
nym. Akt rewolucji politycznej jest teatralny.
5. wszelki teatr niepolityczny. Mówimy wyraźnie, że
święto powinno być pewnym aktem politycznym, a nie mniej
czy bardziej elokwentną, pedagogiczną i cywilizowaną trans-
misją pewnego polityczno-moralnego pojmowania lub widze-
nia świata. Żeby poddać refleksji — czego tutaj uczynić nie
możemy — sens polityczny tego aktu i tego święta, ten obraz
społeczeństwa, jaki budzi tutaj pragnienie Artauda, należało-
by przystąpić do tego, przywołując — że odnotujemy tu
maksimum różnicy przy maksimum zbieżności — to, co
również u Rousseau doprowadziło do krytyki spektaklu kla-
sycznego: nieufność wobec artykulacji w języku, ideał święta
publicznego podstawiony w miejsce przedstawienia oraz pe-
wien model społeczeństwa doskonale samo-obecnego, w ma-
łych wspólnotach sprawiających, że w decydujących momen-
tach życia społecznego odwoływanie się do przedstawicielst-
wa jest bezużyteczne i szkodliwe. Do przedstawicielstwa, do
zastępstwa, do delegacji politycznej i teatralnej. Można by to
bardzo precyzyjnie pokazać: właśnie przedstawienie w ogóle
—- cokolwiek by przedstawiało — traktuje Rousseau podej-
rzliwie tak samo w Umowie społecznej jak w Liście do
p. d'Alembert, gdzie proponuje zastąpienie przedstawień teat-
ralnych publicznymi świętami, bez wystawy czy spektaklu,
bez „niczego do zobaczenia", w którym widzowie sami staną
się aktorami:
* Cóż więc będzie w końcu przedmiotem owych spektakli? Nic,
jeśli wola... Zasadźcie na środku placu jakiś zwieńczony kwiata-
mi kołek, zbierzcie lud i będziecie mieli święto. Zróbcie jeszcze
lepiej: zróbcie z widzów widowisko; sami stańcie się aktorami.
6. wszelki teatr ideologiczny, wszelki teatr kultury, wsze-
lki teatr komunikacji, interpretacji (ma się rozumieć, w obie-
gowym, nie Nietzscheańskim znaczeniu), dążący do trans-
mitowania pewnej treści, wydania pewnego komunikatu (bez
względu na jego charakter: polityczny, religijny, psychologi-
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
427
czny, metafizyczny itd.), dający słuchaczom
17
do odczytania
sens pewnego dyskursu, nie wyczerpujący się całkowicie wraz
z działaniem i czasem teraźniejszym sceny, nie zlewający się
z nią, dający się powtórzyć bez niej. Tutaj dotykamy czegoś,
co — zdaje się — stanowi głęboką istotę projektu Artauda,
jego historyczno-metafizycznego rozstrzygnięcia. Artaud
chciał wymazać powtórzenie w ogóle. Powtórzenie było dla
niego złem — niewątpliwie dałoby się ułożyć osnutą wokół tej
kwestii kompletną antologię jego tekstów. Za sprawą po-
wtórzenia zostają oddzielone od samych siebie zarówno siła,
obecność i życie. To oddzielenie stanowi gest oszczędności
i kalkulacji tego, który przekłada sobie na później, aby siebie
zachować, który powstrzymuje wydatek i ustępuje wobec
lęku. Ta powtarzająca siła kieruje tym wszystkim, co Artaud
chce zniszczyć, i nosi wiele imion: Boga, Bytu, Dialektyki.
Bóg jest tą wiecznością, której śmierć przeciąga się w nieskoń-
czoność, której śmierć jako przełożenie na później i po-
wtórzenie zawarte w życiu nigdy nie przestało życiu zagrażać.
Nie jest to Bóg żywy, ale Bóg-Śmierć, którego powinniśmy się
obawiać. Bóg jest Śmiercią.
Bo nawet nieskończoność umarła,
śmierci na imię nieskończoność
śmierci co nie umarła.
(w: 84)
17
Teatr okrucieństwa jest nie tylko widowiskiem bez widzów, ale
słowem bez słuchaczy. Nietzsche: „Na pastwie dionizyjskiego pod-
niecenia człowiek, jak i tłum orgiastyczny, pozbawieni są słuchacza,
któremu mieliby coś do zakomunikowania, podczas gdy bajarz
epicki, czy artysta apolliński w ogóle, takiego słuchacza zakładają.
Zupełnie na odwrót, do cech istotnych sztuki dionizyjskiej należy
brak względu na słuchacza. Entuzjastyczny sługa Dionizosa znajduje
zrozumienie tylko u podobnych sobie, jak o tym mówiłem gdzie
indziej. Jeśli jednak przedstawimy sobie jakiegoś słuchacza asys-
tującego przy jednym z owych wybuchów lokalnego szału dionizyjs-
kiego, należałoby nam przepowiedzieć mu los podobny do losu
Penteusa, niedyskretnego profana, zdemaskowanego i rozszarpanego
przez menady... Ale właśnie opera, wedle najdobitniejszych świa-
dectw, zaczyna się od owego roszczenia słuchacza, który chce zro-
zumieć słowa. Co takiego? Słuchacz miałby roszczenia} Słowa po-
winny być zrozumiane?".
428
Pismo i różnica
Odkąd istnieje powtórzenie, jest Bóg, to, co obecne, zachowuje
siebie, siebie zaoszczędza, czyli ukrywa się przed samym sobą.
Ów absolut nie jest bytem i nigdy nim nie będzie, bo nie może
nim być bez zbrodni na mnie, czyli nie wyrywając bytu ze mnie,
który chciał któregoś dnia być bogiem, a to przecież niemożliwe,
bo Bóg nie może objawić się cały za jednym razem, zakładając, że
objawia się nieskończoną ilość razy w czasie wszystkich chwil
wieczności jako nieskończoności chwil i wieczności, która two-
rzy nieustanność.
(Wrzesień 1945)
Innym imieniem owego przed-stawiającego powtórzenia jest:
Byt. Byt jest tą postacią, pod jaką nieskończona różność form
i sił życia oraz śmierci może się bez końca mieszać i powtarzać
w słowie. Nie ma bowiem słowa, ani w ogólności znaku, który
nie byłby zbudowany na tej możliwości powtarzania się.
Znak, który się nie powtarza, ani nie jest już przez po-
wtórzenie oddzielony od swego „pierwszego razu", nie jest
znakiem. To odesłanie znaczące musi być zatem idealne
— i tylko owa idealność jest tą zapewnioną powtórzeniu
władzą — aby za każdym razem mogło odsyłać do tego
samego. Dlatego Byt jest przewodnim słowem wiecznej po-
wtórki, zwycięstwa Boga i Śmierci nad życiem. Podobnie jak
Nietzsche (na przykład w Narodzinach filozofii...), Artaud
odrzuca możliwość podporządkowania Życia Bytowi i od-
wraca porządek genealogiczny: „Najpierw życie i istnienie
podług własnej duszy, problem bytu jest tylko ich konsekwen-
cją" (wrzesień 1945). „Nie ma większego nieprzyjaciela ludz-
kiego ciała niż byt" (wrzesień 1947). Niektóre rękopisy
waloryzują coś, co Artaud trafnie nazywa „poza bytem" (luty
1947), odmieniając owo wyrażenie Platona (którego Artaud
nie omieszkał przeczytać) w stylu nietzscheańskim. W końcu
Dialektyka stanowi ruch, dzięki któremu wydatkowanie jest
odzyskiwane przez obecność — to ona jest ową oszczędnością
powtórzenia. Oszczędnością prawdy. Powtórzenie reasumuje
negatywność, zbiera i zachowuje minioną teraźniejszość jako
prawdę, jako idealność. Prawda jest zawsze tym, co pozwala
się powtarzać. Nie-powtarzanie, wydatek zdecydowany i bez-
powrotny, jednorazowo zużywający teraźniejszość, musi
kłaść kres owej wystraszonej dyskursywności, owej nie dającej
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
429
się obejść ontologii, dialektyce, „dialektyce [pewnej dialek-
tyce], która jest tym, co mnie zgubiło..." (wrzesień 1945).
Dialektyka jest zawsze tym, co nas zgubiło, bo jest ona
tym, co liczy się z naszym odrzuceniem. Jak i z naszym
potwierdzeniem. Odrzucić śmierć jako powtórzenie to po-
twierdzić śmierć jako wydatek teraźniejszy i bezpowrotny.
I na odwrót. Jest to schemat zagrażający nietzscheańskiemu
powtórzeniu potwierdzenia. Czysty wydatek, absolutna
szczodrość ofiarująca śmierci jednorazową teraźniejszość, aby
owa teraźniejszość objawiła się jako taka, zaczęła już przeja-
wiać wolę zachowania owej teraźniejszości czasu teraźniej-
szego, już otworzyła książkę i pamięć, myślenie bytu jak
pamięć. Nie chcieć zachować tego, co teraźniejsze, to chcieć
zabezpieczyć coś, co konstytuuje jego niezastępowalną i śmier-
telną teraźniejszość, to, co się w niej nie powtarza. Roz-
koszować się czystą różnicą. Taka byłaby, zredukowana do
bladego zarysu, owa matryca historii myśli myślącej samą
siebie od czasów Hegla.
Możliwość teatru ogniskuje w sobie z konieczności owo
myślenie, rozpatrujące tragedię jako powtórzenie. Nigdzie
groźba powtórzenia nie jest równie organiczna jak w teatrze.
Nigdzie nie jesteśmy bliżej sceny jako źródła powtórzenia,
owego pierwotnego powtórzenia, które należałoby wymazać,
odklejając je od samego siebie jako swego sobowtóra. Nie
w takim sensie, w jakim Artaud mówił o Teatrze i jego
sobowtórze
18
, ale oznaczając tym sposobem owo sfałdowanie,
owo wewnętrzne zdwojenie, które kradnie teatrowi, życiu itd.
prostą teraźniejszość jego teraźniejszego działania, dzięki
nieopanowanemu ruchowi powtórzenia. „Jeden raz" stanowi
zagadkę tego, co jest pozbawione sensu, teraźniejszości, czyte-
lności. Otóż dla Artauda święto okrucieństwa może mieć
miejsce tylko jeden raz:
18
List do Jeana Paulhana (25 stycznia 1936): „Myślę, że znalazłem
dla mojej książki stosowny tytuł. Będzie nim: TEATR I JEGO
SOBOWTÓR, skoro bowiem teatr jest sobowtórem życia, życie jest
sobowtórem prawdziwego teatru... Tytuł ten będzie odpowiadał
wszystkim tym sobowtórom teatru, które, wedle mego przekonania,
odnajdywałem od tylu lat: metafizyce, dżumie, okrucieństwu... To na
scenie odtwarza się jedność myśli, gestu, działania" (Oeuvres comp-
letes, dz. cyt., t. V, s. 272-273).
430 Pismo i różnica
Zostawmy belfrom krytykę tekstów, estetom krytykę form i raz
na zawsze uznajmy, że to, co zostało powiedziane, nie musi już
być powtarzane po raz wtóry; że wyraz nie zachowuje wartości
dwa razy, nie żyje dwukrotnie; że wszelkie słowo wygłoszone
umiera i działa wtedy tylko, gdy zostaje wygłoszone, że użyta
forma przestaje służyć i nakłania już tylko do poszukiwania
nowej, i że teatr jest jedynym miejscem na świecie, gdzie nie
powtarza się dwa razy tego samego gestu.
(Oeuvres completes, t. IV, s. 91 [94])
Tak to rzeczywiście wygląda: skończone przedstawienie teat-
ralne nie pozostawia po sobie — poza swą aktualnością — nic,
żadnego śladu, żadnego przedmiotu do zabrania. Nie jest ani
książką, ani dziełem, lecz energią i w tym sensie stanowi
jedyną sztukę życia.
Teatr uczy właśnie zbędności czynu, który raz wykonany nie
musi zostać powtórzony, oraz wyższej użyteczności stanu, nie-
użytego przez czyn stanu, który — odwrócony — daje sublimację.
(Oeuvres completes, t. IV, s. 99 [100])
W tym sensie teatr okrucieństwa byłby ową sztuką różnicy
i wydatku bez oszczędzania, bez zapasu, bez odwrotu, bez
historii. Czysta teraźniejszość jako czysta różnica. Jego działa-
nie musi zostać zapomniane, czynnie zapomniane. Należy
tutaj praktykować ową aktive Vergesslichkeit
19
, o której mówi
druga rozprawa Z genealogii moralności, wyjaśniająca nam
również „święto" i „okrucieństwo" (Grausamkeit).
Odraza Artauda do nieteatralnego pisma ma ten sam sens.
Wywołuje ją nie — jak w Fajdrosie — gest ciała, zmysłowe
i mnemotechniczne zaznaczenie, z powodu niepamięci, ze-
wnętrzne wobec zapisu prawdy w duszy, lecz — na odwrót
— pismo jako miejsce prawdy zrozumiałej, miejsce tego, co
wobec żywego ciała inne, miejsce idealności, powtórzenia.
Platon krytykuje pismo jako ciało. Artaud jako wymazanie
ciała, żywego gestu, który ma miejsce tylko raz. Pismo samo
jest przestrzenią i możliwością powtórzenia w ogóle. I dlatego
19
Leopold Staff tłumaczy to jako „czynną zapominawczość". Zob.
Nietzsche, Z genealogii moralności. Pismo polemiczne, przełożył
Leopold Staff, Warszawa 1905-1906, s. 58. [Przyp. tłum.]
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
431
„Czas już skończyć z zabobonem tekstów i poezji pisanej.
Poezja pisana liczy się raz, potem zaś należy ją zniszczyć"
(Oeuvres completes, t. IV, s. 93-94 [96]).
Jeśli w ten sposób wyartykułujemy wątki niewierności, to
zaraz zrozumiemy, że niemożliwa jest wierność. Nie ma dziś
na świecie teatru odpowiadającego pragnieniu Artauda.
I — z tej perspektywy — nie mogłoby być, z wyjątkiem
usiłowań samego Artauda. Rozumiał on to lepiej niż ktokol-
wiek inny: „gramatyka" teatru okrucieństwa, która — jak
mówił — „jest do wynalezienia", pozostanie zawsze ową
nieosiągalną granicą przedstawienia, które nie byłoby po-
wtórzeniem, przedstawienia, które byłoby pełną obecnością,
nie noszącą w sobie sobowtóra niby własnej śmierci, teraźniej-
szości, która nie powtarza, czyli teraźniejszości poza czasem,
jakiejś nie-teraźniejszości. Teraźniejszość owa nie jest dana
jako taka, nie ujawnia się, nie uobecnia się, otwiera scenę
czasu lub czas sceny, tylko przyjmując własną wewnętrzną
różnicę, tylko w wewnętrznym sfałdowaniu swego oryginal-
nego powtórzenia, tylko w przedstawieniu. W dialektyce.
Artaud dobrze wiedział, że chodzi o „...pewną dialek-
tykę". Jeśli bowiem przemyślimy poprawnie horyzont tej
dialektyki — poza jakimś konwencjonalnym heglizmem
— zrozumiemy być może, że jest ona owym nieokreślonym
ruchem skończoności, jedności życia i śmierci, różnicy, owe-
go oryginalnego powtórzenia, czyli źródłem tragedii jako
nieobecności prostego początku. W tym sensie dialektyka jest
tragedią, jedynym możliwym potwierdzeniem przeciw idei,
filozoficznej lub chrześcijańskiej, czystego źródła, przeciw
„duchowi początku":
Ale duch początku nie przestał zmuszać mnie do głupstw i nie
ustawałem w oddzielaniu się od owego ducha początku, co jest
duchem chrześcijańskim.
(Wrzesień 1945)
Tym, co tragiczne, nie jest niemożliwość, ale konieczność
powtarzania.
Artaud wiedział, że teatr okrucieństwa nie zaczyna się ani
nie spełnia w niewinności czystej obecności, ale już w przed-
432
Pismo i różnica
stawieniu, w „drugiej epoce Stworzenia", w konflikcie sil,
który nie mógł być konfliktem u czystego źródła. Okrucieńst-
wo może niewątpliwie zapoczątkować swoje przejawy, ale
z tego względu musi dać się napocząć. Źródło jest zawsze
napoczęte. Oto alchemia teatru:
Możliwe, że zanim pójdziemy dalej, padnie pytanie, co mianowi-
cie uważamy za teatr typowy i pierwotny. I tak dotrzemy do
sedna problemu.
Jeśli bowiem postawimy kwestię pierwocin i racji istnienia
(albo też, pierwszej konieczności) teatru, odkryjemy z pewnej
strony i metafizycznie biorąc, urzeczywistnienie lub raczej uze-
wnętrznienie esencjalnego jakby dramatu, zawierającego
— w sposób wyłączny i wieloraki jednocześnie — istotne zasady
wszystkich bez wyjątku dramatów, zasady ukierunkowane już
i rozdzielone, nie na tyle, aby straciły charakter zasad, ale na tyle,
by obejmowały w sposób treściwy i czynny, a więc pełen
wyładowań, nieskończone perspektywy konfliktów. Takiego
dramatu nie można zbadać filozoficznie, lecz tylko poetycko...
Ten esencjalny dramat, czujemy to doskonale, istnieje i jest on na
obraz czegoś subtelniejszego niż samo Stworzenie, które trzeba
sobie przecież wyobrazić jako skutek Woli jedynej — i po-
zbawionej konfliktów.
Należy przypuszczać, że dramat esencjalny, ten, który stał
u początku Wielkich Misteriów, powtarzał czy uwidoczniał
drugą [epokę Stworzenia
20
] epokę trudności i Sobowtóra, epokę
materii i urzeczywistnienia idei.
Wydaje się, że tam, gdzie królują prostota i porządek, nie
może być ani teatru, ani dramatu i że prawdziwy teatr rodzi się
— podobnie zresztą jak poezja, lecz innymi drogami — z anar-
chii, która się organizuje.
(Oeuvres completes, t. IV, s. 60-62 [71-72])
Pierwotny teatr i okrucieństwo zaczynają się więc także
przez powtórzenie. Ale idea teatru bez przedstawienia, idea
czegoś niemożliwego, nawet jeśli nie pomaga nam ustalić
reguł praktyki teatralnej, umożliwia nam być może przemyś-
lenie jej źródła, tego, co jest jej przedświtem i kresem,
przemyślenie teatru dzisiaj, biorąc za początek otwarcie się
20
Tu przekład Jana Błońskiego opuszcza słowo „Création": „le
second temps de la Création, celui de la difficulté et du Double".
[Przyp. tłum.]
- — -
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienni
4.1.1
jego historii oraz w horyzoncie jego śmierci. Energia teatru
zachodniego da się tym sposobem osaczyć w granicach swej
możliwości, która nie jest przypadkowa, która jest dla całej
historii Zachodu pewnym założycielskim centrum i pewnym
strukturującym miejscem. Jednakowoż powtórzenie zakrywa
owo centrum i owo miejsce, a to, co właśnie powiedzieliśmy
o jego możliwości, powinno nam zabronić mówienia o śmier-
ci jako pewnym horyzoncie i o narodzinach jako pewnym
minionym otwarciu.
Artaud zobowiązuje się stać jak najbliżej tej granicy:
możliwości i niemożliwości czystego teatru. Obecność, żeby
była obecnością i obecnością w sobie [świadomością siebie]
21
,
zawsze już zaczęła się przedstawiać, zawsze już została napo-
częta. Samo potwierdzenie musi siebie napocząć, powtarzając
się. Co oznacza, że zabójstwo ojca otwierające dzieje przed-
stawienia i przestrzeń tragedii, to zabójstwo ojca, które
Artaud chce w sumie powtórzyć jak najbliżej jego źródła, ale
jeden jedyny raz, to zabójstwo nie ma końca i powtarza się
w nieskończoność. Zapoczątkowuje się przez powtórzenie
się. Napoczyna się we własnym komentarzu i występuje
w towarzystwie własnego przestawienia, przez co wymazuje
się i potwierdza przekroczone prawo. Wystarczy do tego
pojawienie się jakiegoś znaku, czyli powtórzenia.
Od tej strony granicy, w stopniu, w jakim chciał on ocalić
czystość obecności bez wewnętrznego zróżnicowania i bez
powtórzenia (lub — co paradoksalnie na jedno wychodzi
— ocalić czystą różnicę
22
), Artaud pragnął niemożliwości
teatru, chciał sam wymazać scenę, chciał nie oglądać więcej
tego, co się dzieje w pewnej okolicy wciąż zamieszkanej lub
21
„Presence a soi" oznacza dosłownie: „obecność w sobie" i prze-
nośnie: „świadomość siebie (samego)". [Przyp. tłum.]
22
Chcąc ponownie wprowadzić w pojęcie różnicy jakąś czystość,
wpycha się je w nie-zróżnicowanie i w pełną obecność. To ruch
niosący poważne konsekwencje dla wszelkiej próby przeciwstawienia
się deklarowanemu anty-heglizmowi. Można się im [tym konsekwen-
cjom] wymknąć, zdaje się, tylko myśląc różnicę poza określeniem
bytu jako obecności, poza alternatywą obecności i nieobecności
i poza wszystkim, czym one sterują, tylko myśląc różnicę jako
nieczystość pochodzenia, czyli jako różnię [différance'] w skończonej
ekonomii tego samego.
434
Pismo i różnica
nawiedzanej przez ojca i poddanej powtarzającemu się zabójs-
twu. Czyż nie Artaud właśnie chce ową archi-scenę ograni-
czyć w Tu spoczywa:
Ja, Antonin Artaud, jestem swoim synem,
swoim ojcem, swoją matką,
i mną?
Ze staje w ten sposób na granicy możliwości teatru, że
chce zarazem tworzyć i unicestwiać scenę, o tym wiedział
z całą przenikliwością. Grudzień 1946:
A teraz powiem rzecz, która wielu ludzi wprawi może w osłu-
pienie.
Jestem wrogiem
teatru.
Zawsze nim byłem.
O ile teatr kocham,
O tyle jestem, z tej samej przyczyny, jego wrogiem.
Natychmiast po tym widzimy: że nie można się poddać
teatrowi jako powtórzeniu, że nie można się wyrzec teatru
jako nie-powtórzenia:
Teatr jest gwałtownym wybuchem,
straszliwym przekazem sił
z ciała
w ciało.
Ten przekaz nie da się odtworzyć dwa razy.
Nie ma bluźnierstwa ponad system Balijczyków, którzy
raz wywoławszy ten przekaz,
zamiast szukać innego,
kierują się ku systemowi osobliwych czarów,
żeby odebrać fotografii astralnej uzyskane znaki.
Teatr jako powtórzenie czegoś, co się nie powtarza, teatr
jako pierwotne powtórzenie różnicy w konflikcie sit, gdzie
zło jest nieodmiennym prawem i to, co jest dobre jest wysiłkiem
i tym samym okrucieństwem, dodanym do poprzedniego
[119]
Teatr okrucieństwa i zamknięcie przedstawienia
435
— oto owa śmiertelna granica okrucieństwa, które rozpo-
czyna się od własnego przedstawienia.
Ponieważ zawsze jest już rozpoczęte, przedstawienie nie
ma więc końca. Można przecież pomyśleć zamknięcie czegoś,
co nie ma końca. Zamknięcie jest ową opasującą w koło
granicą, wewnątrz której powtórzenie różnicy powtarza się
bez końca. Czyli przestrzenią jej gry. Ten ruch jest ruchem
świata jako gry. „A dla absolutu samo życie jest grą" (Oeuvres
completes, t. IV, s. 282). Grą ową jest okrucieństwo jako
jedność konieczności i przypadku. „To przypadek jest nie-
skończony, a nie bóg" (Fragmentations). Ową grą życia jest
artysta
23
.
Myślenie o zamknięciu przedstawienia jest więc myś-
leniem o okrutnej władzy śmierci i gry, pozwalającej, aby
obecność narodziła się w sobie, rozkoszowała się sobą po-
przez przedstawienie, w którym skrywa się ona we własnej
różni [différance]. Myślenie o zamknięciu przedstawienia
jest myśleniem tragiczności: nie jako przedstawienia losu,
ale jako losu przedstawienia. Jego dobrowolna konieczność
nie ma dna.
I dlatego w zamknięciu przedstawienia zawiera się nie-
uchronność jego trwania.
23
Jeszcze raz Nietzsche. Znamy te teksty. Oto więc na przykład,
idąc w ślad za Heraklitem: „I tak jak igra dziecko i artysta, tak igra
wiecznie żywy ogień, buduje i burzy z całą niewinnością — i w tę grę
gra z sobą eon... Dziecko odrzuca nagle zabawkę, zaraz jednak
zaczyna od nowa w nastroju niewinnego kaprysu. Budując jednak,
łączy, wiąże i formuje wedle zasad i wewnętrznych reguł. Tak więc
tylko człowiek estetyczny, który doświadczył już artysty i powstawa-
nia dzieła sztuki, przygląda się światu obserwując, jak spór wielości
może mimo wszystko uwzględniać prawidło i prawo, jak artysta
w refleksji stoi ponad dziełem sztuki, a działając — w nim, jak
konieczność i zabawa, rozbieżność i harmonia muszą się połączyć
w pary, aby zrodzić dzieło sztuki". Nietzsche, Filozofia w tragicznej
epoce Greków, w: tegoż, Werke, Hanser-Verlag, t. III, s. 367-367.
[Cyt. za: Nietzsche, Pisma pozostałe. 1862-1875, dz. cyt.,
s. 134-135 — przyp. tłum.]