Anderson Caroline 2005 Pełen Sukces

background image
background image

Caroline Anderson

Pełen Sukces

tytuł oryginału The pregnant tycoon

przekład Małgorzata Borkowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

„Wszystkiego najlepszego, Izzy. A więc to już trzy-dziestka? Gratulacje!" Izzy z trudem przywołała na
twarz wymuszony uśmiech. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a skóra zacznie jej pękać z wysiłku.
Od kilku godzin śmiała się z błyskotliwych dowcipów i skubała maleńkie, szalenie wytworne
kanapeczki, ale teraz miała już dosyć.

Uczestniczyła w imprezie, na której obchodziła swoje trzydzieste urodziny. Nie było to przyjęcie
urodzinowe, chociaż w pewnym sensie urządzono je na jej cześć, świę-towano bowiem niezwykle
pomyślne wprowadzenie na giełdę akcji kolejnego już przedsiębiorstwa, które urato-

wała od plajty.

Nie miała ochoty tu przychodzić, ale wszyscy byli w takiej euforii, że trzeba by wyjątkowego
smutasa, by psuć zabawę przyjaciołom.

Przyjaciołom? Zaśmiała się ze smutkiem. Czy aby naprawdę mogła ich tak nazywać?

Poza Kate nikogo z nich nie znała dłużej niż rok. Może przyszli tu wyłącznie ze względu na jej
pozycję?

A kim właściwie była? Potrafiłaby odpowiedzieć na pytanie, czym jest... Zresztą, gdyby jej to
umknęło, prasa natychmiast odświeżyłaby jej pamięć, przypominając jeden z licznych przydomków,
które dziennikarzom wydawały się wyjątkowo dowcipne.

Buldożer. Zabójczyni... Ostatnio doszła do tego Godzilla. Wszystko dlatego, że wchodziła tam, gdzie
sam diabeł bałby się zapuścić. estrukturyzowała padające przedsiębiorstwa, wyprowadzała je na
prostą i odpowiednio ukierunkowywała. A ponieważ była kobietą, w dodatku młodą, jej działania
budziły szczególne zainteresowanie.

W gruncie rzeczy poświęcano jej zbyt wiele uwagi.

Mnóstwo ludzi robiło dokładnie to samo, chociaż musiała przyznać, że niewielu osiągało takie
wspaniałe rezultaty.

background image

Po prostu miała szczęście. Naprawdę dużo szczęścia.

Jednak tym razem odniosła rzeczywiście spektakularny sukces. Prawdę mówiąc, dzięki tej sprawie
mogłaby sobie pozwolić, by już nigdy więcej nie pracować.

Oczywiście wcale nie zamierzała rezygnować z pracy.

Cóż zrobiłaby wtedy ze swoim życiem? Bez pracy stałoby się zupełnie puste. Wręcz bezsensowne.

Co za bzdura! - zgromiła się w myślach. Mieszkasz w pobliżu Canary Wharf, w cudownym
apartamencie z widokiem na rzekę; masz wspaniałą asystentkę, Kate; właściwie możesz mieć
wszystko, czego zapragniesz...

Prócz prywatności.

To była cena sławy. Prasa brukowa pisała o niej częściej niż o którymkolwiek z członków rodziny
królewskiej. Każdą jej randkę rozdmuchiwano do rozmiarów wielkiego romansu. Prawdę mówiąc,
zakrawało to na dowcip, bo mężczyźni wręcz się jej bali i większość z nich uciekłaby, nim dotarliby
do drzwi jej sypialni. Teraz też stoi otoczona ludźmi, którzy jej w ogóle nie znają.

Boże, przecież ja sama siebie nie znam! Gdzie są moi prawdziwi przyjaciele? Czy w ogóle ich mam?

- Przepraszam - mruknęła z nikłym uśmiechem, kierując się w stronę toalety. Musiała choć kilka
minut spędzić w samotności...

- Dobrze się czujesz?

Uśmiechnęła się szerzej, kiedy spostrzegła Kate, swoją prawą rękę i jedyną osobę, którą od biedy
mogła nazwać przyjaciółką.

- Jasne, bardzo dobrze.

- Cudowne przyjęcie. Ci ludzie są naprawdę wspaniali.

Kate zrównała z nią krok, weszła do łazienki i nawet gdy znalazły się w kabinach, nie przerwała
swojej paplaniny.

Gdzie, do cholery, mam się ukryć, by znaleźć trochę wytchnienia? - zadumała się Izzy, stając przy
umywalce.

Po chwili Kate dołączyła do niej.

- A jak tam urodziny? Pamiętam, jak sama się czułam, gdy kończyłam trzydziestkę.

Byłam zupełnie zdruzgotana. Połączyłam się z Internetem, weszłam na stronę, gdzie można odszukać
szkolnych kolegów i sprawdziłam, co oni wszyscy robią. Coś niesamowitego.

background image

Kate paplała dalej, opowiadając historię jakiejś pary, która dzięki Internetowi połączyła się na
nowo, ale Izzy przestała już słuchać. Jej uwagę przyciągnęła wzmianka o szkolnych kolegach. Nagle
znalazła się bardzo daleko, całe lata świetlne stąd.

Dokładnie rzecz biorąc, dwanaście lat. Jej myśli powędrowały do uffolk, gdzie po ukończeniu szkoły
przed pójściem na studia spędzili długie, cudowne wakacje. Pełni radości, pozbawieni trosk,
biwakowali nad rzeką na polu należącym do rodziców Willa. Śmiali się, opowiadali dowcipy, gonili
się wśród wysokich, słodko pachnących traw.

Gdzie są teraz jej przyjaciele?

Co się dzieje z obem i Emmą, z Julią, amem, Lucy i... Willem? Jej serce skurczyło się boleśnie.
Gdzie jest teraz Will?

Pocałował ją wtedy nad rzeką w cieniu wierzb. To był ich pierwszy pocałunek, pierwszy z wielu
tego szczęśliwego lata... Preludium do czegoś więcej. Znacznie więcej, wspominała tęsknie.

Po wakacjach zaczęła studia na uniwersytecie, a Will wyjechał z Julią, obem i Emmą.

Podróżowali po świecie, aż wreszcie pod koniec roku wrócili z nowinami, które rozwiały jej
marzenia. Julia, jej najlepsza przyjaciółka, z którą zawsze wszystko dzieliła - jak się okazało, Willa
również - była z nim w ciąży. A on ją kochał i zamierzał się z nią ożenić.

Tamtego dnia jej świat rozsypał się w gruzy. Odbudowywała go przez kilka lat, składając kamień po
kamieniu, aż wreszcie mur, za którym się ukryła, wyrósł na tyle wysoko, że nic ani nikt nie mógłby go
sforsować.

Od tamtej pory nie widziała Willa.

Gdzie był teraz? Co robił? Czy ciągle byli z Julią?

A ich dziecko... dziewczynka, czy może chłopiec?...

Czy mieli więcej dzieci? Ciemnowłosych chłopców i dziewczynki z jego błyszczącymi oczami i
uśmiechem, który zawsze pozbawiał ją tchu...

W piersiach poczuła ukłucie bólu. Wciągnęła głęboko powietrze i z wysiłkiem skupiła wzrok na
swoim odbiciu.

Niestety, poważna twarz patrząca z lustra nie poprawiła jej humoru. Mysie włosy, układające się
przy pogodzie, a sztywne jak druty podczas deszczu, były rozjaśnione kilkoma delikatnymi
pasemkami, które nadawały im trochę życia i sprawiły, że przestały wyglądać jak stary druciak do
szorowania garnków. Brązowe plamki na szarozielonych źrenicach. Ktoś życzliwy powiedziałby, że
ma oczy piwne, matka jednak nazywała ten kolor błotnistym.

Drobna twarz -o regularnych rysach nie przyciągała wprawdzie uwagi, ale przynajmniej nie była
odpychająca, a uśmiech, jeśli już się do niego zmusiła, był zupełnie w porządku.

background image

Na próbę uśmiechnęła się przelotnie do swojego odbicia i z niechęcią zmarszczyła brwi.

W porządku? Za dużo powiedziane...

- Gotowa? Przeniosła wzrok, a kiedy napotkała w lustrze spojrzenie Kate, rozciągnęła usta w tym
prawie ładnym uśmiechu.

- Tak, gotowa. Wracajmy na przyjęcie.

Steve cierpliwie na nią czekał. Był zawsze uprzedzająco grzeczny, wyrobiony towarzysko i bardzo
wytrwały, tyle że z jakiegoś powodu zupełnie nie potrafił obudzić

jej zmysłów.

- Już myślałem, że mnie zostawiłaś, Isabelo - powiedział z tym swoim charakterystycznym
uśmiechem, który przyprawił ją o dreszcz.

Zaśmiała się krótko.

- Nie licz na to - odparła lekko i Steve spojrzał na nią nieco podejrzliwie, jakby się upewniał, czy
nie była to zniewaga. Rozbolała ją głowa, a wiedziała, że będzie musiała spędzić na imprezie jeszcze
co najmniej dwie godziny.

Wytrzymała do północy i w końcu wezwała taksówkę.

Z westchnieniem ulgi wchodziła do swojego chłodnego, cichego apartamentu. Nareszcie miała
spokój, którego tak jej brakowało.

Zrzuciła pantofle, w kuchni nalała sobie szklankę wody i pokrzepiona na duchu wróciła do salonu.
Usiadła na wygodnej, pokrytej zamszem sofie, podwinęła pod siebie nogi i zapatrzyła się na
migoczącą milionami świateł panoramę miasta.

Pomasowała skronie i wyciągnęła szpilki podtrzymujące jej niesforne włosy. Kiedy gęste, sprężyste
loki opadły na ramiona, uporczywy ból natychmiast zaczął ustępować. Izzy z westchnieniem
odchyliła głowę na miękkie oparcie sofy i przymknęła oczy.

Chętnie odsunęłaby wielką taflę okna i wyszła na dach do ogrodu, wiedziała jednak, że słychać tam
wyłącznie szum ruchu ulicznego. Dźwięki miasta w nocy...

Na wsi panowałaby cisza, można by usłyszeć jedynie głosy zwierząt i tajemnicze szelesty. Wróciła
myślą do obozowiska nad rzeką sprzed wielu lat i nagle ogarnęła ją nieodparta tęsknota i pragnienie,
by usłyszeć te dźwięki ponownie.

Przypomniała sobie rozmowę z Kate. Wiedziona ciekawością podniosła się z kanapy i podeszła do
komputera.

Wystarczyło kilka uderzeń w klawisze, żeby połączyć się z Internetem i odszukać stronę, o której

background image

mówiła Kate.

Przez kilka minut przeglądała listę nazwisk, kiedyś tak dobrze jej znanych.

Kiedy pojawiło się nazwisko oba, kliknęła na umieszczoną obok kopertę i odczytała informacje.
Miała niemal wrażenie, że słyszy jego głos. Był notariuszem, ożenił się z Emmą, mieli trójkę dzieci i
nadal mieszkali na wsi.

To niesamowite, że po tych wszystkich latach ciągle tkwili w tym samym miejscu.

Bezwzględnie zdusiła dziwne uczucie, które do złudzenia przypominało zazdrość. Co mi się plącze
po głowie? - zdumiała się. Miała wspaniałe życie. Niczego jej nie brakowało - odniosła

sukces, zdobyła majątek, który przerósł jej najśmielsze oczekiwania, plan zajęć miała napięty do
granic możliwości.

Czego więcej mogła pragnąć? Willa...

Zignorowała bolesną myśl, nim ta zdążyła się na dobre zagnieździć w jej umyśle.

Postanowiła, że wyśle wiadomość do oba i dowie się, co słychać u pozostałych przyjaciół.

Nie zastanawiając się dłużej, napisała kilka zdań. Po krótkim namyśle dopisała jeszcze numer
telefonu.

Może ob zechce zadzwonić? Mogliby sobie pogadać o starych czasach.

- Michael, nie będę tego więcej powtarzał. Zabieraj się do lekcji albo ta gra wyląduje w koszu!
ebecca?

Beccy, gdzie jesteś? Pozbieraj swoje rzeczy.

Rebecca weszła z nadąsaną miną, niechętnie wepchnęła książki do tornistra i znów wymaszerowała.

Will z westchnieniem przegarnął palcami włosy. Musi jeszcze siąść do rachunków, a kiedy już
wypełni te bez-

nadziejnie długie formularze, trzeba będzie znów zajrzeć

do owiec.

Dzwonek telefonu oderwał go na chwilę od zniena-

widzonej papierkowej roboty. ięgnął po słuchawkę

z prawdziwą ulgą.

- Valley Farm, słucham.

background image

- Will? Mówi ob. Upewniam się tylko, czy nie za-

pomniałeś o przyjęciu.

- Nie, skądże - skłamał. - Kiedy to ma być?

- W piątek, u nas w domu, zaczynamy o siódmej

trzydzieści. Przyjdziesz, prawda? Emma zrobi mi piekło,

jeśli cię nie będzie.

Nie miał wątpliwości, że jemu też by się dostało.

- próbuję - obiecał wymijająco. - Być może uda

mi się wyrwać na jakąś godzinę, ale owce ciągle się kocą,

więc za bardzo na mnie nie liczcie. - Nie chciał, żeby

ktoś musiał na nim polegać. I tak miał wrażenie, że

dźwiga na barkach cały świat, a to przyjęcie było jeszcze

jednym obowiązkiem.

- Każ się owcom wypchać.

- Czosnkiem i rozmarynem?

- Dowcipniś! Pamiętaj, że masz przyjść - zakończył

ob zdecydowanym tonem.

Will z ponurą miną odłożył słuchawkę na widełki.

Gdyby chodziło o kogoś innego, wymigałby się bez pro-

blemu. Teraz jednak nie miał wyboru. To było przyjęcie

oba i Emmy, ich dziesiąta rocznica ślubu i trzydzieste

background image

urodziny obojga.

Nie znaczy to jednak, że zostanie tam dłużej, niż to

absolutnie konieczne. Maksymalnie dwie godziny, posta-

nowił. Obowiązek zostanie spełniony, honor uratowany.

Potem będzie mógł wrócić i...

I co? Usiądzie w pustym domu i będzie ponuro gapił

się w ścianę. A później położy się w pustym łóżku i rów-

nie ponuro będzie wpatrywał się w sufit, póki sen go

nie zmorzy.

Parsknął drwiącym śmiechem. Zawsze przecież może

zająć się nigdy niekończącą się papierkową robotą, która

zatruwa mu życie. Bóg jeden wie, że ma jej wystarczająco

dużo, by skutecznie wypełnić sobie czas.

Odepchnął krzesło i wyszedł do kuchni. Michael za-

brał się już do odrabiania lekcji. ebecca zwinęła się

w fotelu obok psa. Na kolanach trzymała kota, powieki

zaczynały jej opadać.

- Wychodzę zajrzeć do owiec - poinformował dzieci,

ściągając z wieszaka na drzwiach starą kurtkę i wsuwając

nogi w zabłocone kalosze. - Beccy, za dwadzieścia mi-

nut chcę cię widzieć w łóżku. Michael, masz być gotowy

w ciągu godziny.

Na zewnątrz panował już cichy, zimny wieczór. Kiedy

background image

Will szedł przez podwórze, z obory dochodziły senne

głosy zwierząt, beczenie i szelest słomy, słychać było,

jak konie poruszają się w boksach.

Najpierw upewnił się, czy któraś z owiec nie potrze-

buje pomocy, potem rzucił okiem na resztę inwentarza:

kury i kaczki były już zamknięte ha noc, krowa i kilka

cielaków zostały jak zwykle na pastwisku za domem. Na

koniec zajrzał do koni, które co prawda nie należały do

niego, ale ponieważ zajmowały wynajęty fragment obory,

co wieczór sprawdzał, czy mają wodę.

Wreszcie skończył obchód i zatrzymał się przy ogro-

dzeniu. Oparł ramiona o bramę i rozkoszował się panu-

jącym wokół spokojem.

Gdzieś w oddali zaszczekał pies. owy pohukiwały,

nawołując się nawzajem, na ciemnym niebie dało się do-

strzec jasny kształt płomykówki, która cicho jak duch

krążyła w poszukiwaniu jakiejś nieostrożnej myszy.

Po chwili Will przeskoczył przez furtkę i kierując się

w stronę starego podwórka gospodarczego, przyglądał się

zmianom, jakie wprowadzili tu w ciągu ostatnich kilku

lat.

Obórka z drewnianych bali i stara szopa zostały prze-

background image

robione na świetnie prosperujący sklep i bar, oferujące

mnóstwo dań z wytwarzanych na farmie produktów. Ba-

rem zajmowała się matka Willa, która gotowała wię-

kszość serwowanych tam potraw. Ojciec kierował praca-

mi stolarni. W dawnej mleczarni wyrabiano meble ogro-

dowe, zabawki i ogrodzenia.

Musicie rozszerzyć ofertę, poradzono im parę lat temu,

i tak właśnie zrobili. Na bagnistym, niewiele wartym pa-

stwisku nad rzeką posadzili niskopienne wierzby. Z ich

młodych, giętkich pędów produkowali płoty i płyty ogro-

dzeniowe, tak teraz modne, a także wiele innych towa-

rów, często na specjalne zamówienie.

Nadal większa część farmy wykorzystywana była pod

uprawy, teraz jednak było to gospodarstwo ekologiczne,

które stworzył, pokonując liczne biurokratyczne prze-

szkody, wynikające z niezwykle surowych przepisów

przemysłu żywieniowego. No i oczywiście hodował ow-

ce. Za kilka tygodni, gdy jagnięta podrosną, przeniesie

je na pastwiska na starej farmie Jenksów. Mięso owiec

wypasanych na słonych bagnach cieszyło się wielkim

wzięciem na rynku.

background image

Wykupienie posiadłości pani Jenks było znakomitą in-

westycją, na którą właściwie nie mogli sobie wówczas

pozwolić. Nie chcieli jednak przegapić takiej niepowta-

rzalnej okazji. Zagospodarowanie farmy wymagało spo-

rych nakładów finansowych i przysporzyło niemało do-

datkowej pracy. Z pewnością upłynie jeszcze wiele lat,

nim ta inwestycja zacznie przynosić zyski, na szczęście

jednak farma rozwijała się świetnie i cała rodzina miała

zapewnioną przyszłość, a przecież o to właśnie mu cho-

dziło. Jakie znaczenie ma to, że bez przerwy chodzi zmę-

czony i zdenerwowany?

Jeszcze raz rozejrzał się po gospodarstwie, upewniając

się, czy niczego nie przeoczył. Kiedy wrócił do domu,

usłyszał gwałtowny tupot nóg i dostrzegł znikające za

drzwiami plecy córeczki. Powstrzymując uśmiech, poło-

żył dłoń na ramieniu Michaela.

- Jak ci idzie, chłopie?

- Chyba dobrze. Został mi jeszcze tylko francuski.

- Obawiam się, że to mój słaby punkt - zaśmiał się

Will. - Jeśli będziesz potrzebował pomocy, musisz po-

prosić babcię.

Wstawił wodę i wszedł na górę zajrzeć do Beccy. Ma-

ła wskoczyła już do łóżka, jednak jej buzia i zęby nie

background image

nosiły śladów mycia. Popędził córkę do łazienki, po czym

ułożył ją w łóżku.

- Poczytaj mi trochę - poprosiła, więc chociaż był

bardzo zmęczony, wziął książeczkę, oparł plecy o wez-

głowie łóżka, objął małą ramieniem i zaczął czytać.

- Tato?

Wciągnął głęboko powietrze i z wysiłkiem uniósł po-

wieki.

- Michael? Która godzina?

- Dochodzi dziesiąta. trasznie długo tu siedzisz.

zucił okiem na Beccy. pała głęboko, wtulona w je-

go pierś. Ostrożnie wyciągnął rękę spod jej pleców i uło-

żył dziewczynkę na poduszce.

- Przepraszam - mruknął, podnosząc się z łóżka. -

Usiadłem na chwilę, żeby poczytać, i najwidoczniej się

zdrzemnąłem.

- Jesteś wykończony - zauważył Michael, patrząc na

ojca z niepokojem. - Za ciężko pracujesz.

Will przytulił synka i z czułością zmierzwił mu włosy.

- Przeżyję - powiedział, zastanawiając się, czy tylko

mu się zdawało, czy rzeczywiście zabrzmiało to jak przy-

background image

rzeczenie.

- Dobry Boże... Emma?, - ob odsunął się z krze-

słem od komputera i spojrzał na żonę, która stanęła

w drzwiach gabinetu.

Emma oparła się o framugę, założyła ręce i przechy-

liła głowę na bok.

- Co się stało? - spytała. - Wyglądasz, jakbyś zoba-

czył ducha.

ob zaśmiał się niewyraźnie.

- No... W pewnym sensie. To Isabel Brooke. Przy-

słała mi wiadomość. Pisze, że chce się z nami skontak-

tować i podaje swój numer. Zadzwonimy do niej?

Emma oderwała się od drzwi, przeszła przez pokój

i stanęła obok męża. Opierając się jedną ręką o jego ra-

mię, pochyliła się w stronę ekranu.

- O rety! łynna Isabel Brooke! Możesz zaprosić ją

na przyjęcie.

- Chyba żartujesz? - ob zakrztusił się ze śmiechu.

- Dlaczego miałaby przyjechać na nudne, prowincjonal-

ne przyjęcie?

Emma klepnęła go lekko w ramię.

background image

- Hej, uważaj, co mówisz! Takiej imprezy od dawna

nie było w całym hrabstwie. Nudne i prowincjonalne, też

coś!

ob nie przestawał się śmiać.

- To co, mam ją zaprosić?

- Czemu nie? - Emma wzruszyła ramionami. - Osta-

tecznie może tylko powiedzieć albo tak, albo nie.

- Czasami, kochanie, twoje spostrzeżenia są bardzo

głębokie. - ob podniósł się i wziął żonę w objęcia. -

Zadzwonię do niej jutro. Dziś jest już za późno. Zresztą

mam teraz ciekawsze zajęcia.

- Isabel? Telefon do ciebie. Jakiś ob. Powiedziałam

mu, że masz zebranie, ale twierdzi, że to pilne.

Kate wsadziła głowę do sali konferencyjnej i czekała

na odpowiedź. Izzy czubkiem palca potarła zmarszczkę

między brwiami.

- Kate, naprawdę nie mam czasu na... - zawahała

się, gdy nagle coś przyszło jej do głowy. - Czy podał

nazwisko?

Kate pokręciła głową.

- Powiedział tylko, że wróciłaś z daleka.

Izzy uśmiechnęła się przepraszająco do siedzących

background image

wokół stołu osób.

- Przepraszam na chwilkę. Kate, bądź tak miła

i sprawdź, czy nikt nie chce kawy.

Weszła do swojego gabinetu i podniosła słuchawkę.

- Isabel Brooke. - W jej głosie ciekawość walczyła

z nieufnością.

- Zacząłem już podejrzewać, że wcale nie myślałaś

poważnie o skontaktowaniu się z nami. A może kazałaś

mi tyle czekać, żebym pamiętał, gdzie jest moje miejsce?

- mówił ze śmiechem znajomy głos.

Izzy mimowolnie uśmiechnęła się szeroko.

- Witaj, ob! - powiedziała wesoło. - Przepraszam.

Naprawdę mam zebranie i prosiłam, by nie łączono żad-

nych rozmów. Nie zdawałam sobie sprawy, że podałam

ci służbowy telefon.

- Nie podałaś, ale chciałem zadzwonić szybko, więc

moja sekretarka zabawiła się w detektywa. Jak się masz?

- Dobrze... Nawet świetnie. A ty? I Emma? Troje

dzieci! Imponujące.

- Bez przesady - zaśmiał się. - To łatwizna. Wszy-

scy mamy się dobrze, choć oczywiście nasze osiągnięcia

background image

nie są tak efektowne jak twoje. To dopiero olśniewająca

kariera!

- To tylko sukces finansowy - powiedziała lekcewa-

żąco i w tym samym momencie zdała sobie sprawę, że

tak właśnie jest. Czymże była jej kariera wobec szczęścia,

jakie osiągnęli ob i Emma, wobec narodzin ich trojga

dzieci? - Posłuchaj, ob. Dziś naprawdę jestem okropnie

zajęta, ale bardzo chciałabym was zobaczyć. Czy mogli-

byśmy jakoś się spotkać?

- Prawdę mówiąc, właśnie w tej sprawie dzwonię.

Organizujemy przyjęcie z okazji dziesiątej rocznicy ślubu

i naszych trzydziestych urodzin i chcielibyśmy cię zapro-

sić. Kłopot w tym, że to już jutro wieczorem. Wiem, że

nie zostawiam ci zbyt dużo czasu do namysłu.

- Wspaniale! Oczywiście, że przyjadę. Bardzo chęt-

nie. Za żadne skarby nie zrezygnuję z takiej okazji. Prze-

każę teraz słuchawkę sekretarce, ona wszystko zapisze.

Dziękuję, ob!

Krótko wyjaśniła Kate, o co chodzi i poprosiła, by

asystentka zanotowała podane przez oba dane oraz zare-

zerwowała miejsce w jakimś pobliskim hotelu. Po wy-

daniu tych dyspozycji wróciła na zebranie.

background image

- Na czym stanęliśmy? - Uśmiechnęła się rozbraja-

jąco, próbując skoncentrować się na omawianych na spot-

kaniu sprawach.

Była zupełnie wytrącona z równowagi. To niesamo-

wite, myślała. Każdego dnia podejmowała się znacznie

trudniejszych zadań, ale z jakiegoś powodu nic jej tak

nie przerażało jak dzisiejsze przyjęcie.

Może to z powodu Willa? Co będzie, jeśli on się po-

jawi? A jeżeli przyjdzie też Julia? O Boże...

prawdziła adres i z niepokojem spojrzała na dom.

Dwanaście lat to szmat czasu. Wiele się wydarzyło od

tamtej pory. Mówią, że nigdy nie powinno się wracać

do starych miejsc, ale może nadszedł odpowiedni mo-

ment, by jednak to zrobić? Całkiem możliwe, że tego

właśnie potrzebowała, by zamknąć tamten rozdział.

Jeszcze raz przejrzała się we wstecznym lusterku, po

czym wzruszyła ramionami, wysiadła z auta i zdecydo-

wanym krokiem ruszyła w stronę otwartych drzwi, trochę

zbyt mocno ściskając w ręku kwiaty.

Z domu dobiegał hałas, świadczący o tym, że zabawa

rozkręciła się już na dobre: podniesione głosy, wybuchy

śmiechu. Izzy uświadomiła sobie, że bezcelowe byłoby

background image

dzwonienie do drzwi. Z sercem bijącym w rytm żywej

muzyki weszła do środka i z uśmiechem przyklejonym

do twarzy przekroczyła próg drzwi na końcu korytarza.

Z początku nikt jej nawet nie zauważył, a potem nagle

ucichło. Miała wrażenie, że wszyscy odwrócili wzrok

w jej stronę. Uśmiech zaczął jej zamierać na ustach. Pa-

trzyła na pokój pełen obcych ludzi, zastanawiając się,

co, do diabła, tutaj robi.

W tym momencie od grupy ludzi oderwał się jakiś

mężczyzna. Był niższy, niż zapamiętała, wydawał się tęż-

szy, a i włosy miał nieco przerzedzone, ale błyszczące

zielone oczy i radosny uśmiech nie zmieniły się ani tro-

chę. Mężczyzna szedł w jej stronę z otwartymi szeroko

ramionami.

- Izzy!

- ob! - powiedziała z ulgą i wpadła w jego obję-

cia. Zaskoczyło ją, że czuje się tak, jakby po długiej po-

dróży wróciła wreszcie do domu.

ob wypuścił Izzy z objęć, przez chwilę trzymał ją

na wyciągnięcie ręki i znów porwał w ramiona.

- Emma! - zawołał. - pójrz, kto przyszedł!

Emma nie zmieniła się ani odrobinę. Ciągle była tą

background image

samą śliczną, życzliwą dziewczyną. Przytuliła mocno

Izzy, z okrzykami zachwytu przyjęła kwiaty i pociągnęła

ją, by mogła przywitać się z wszystkimi dawnymi przy-

jaciółmi.

Czy może raczej z większością przyjaciół... Izzy

z trudem powstrzymała narastające uczucie rozczarowa-

nia, kiedy stwierdziła, że wśród gości nie widzi Willa.

W gruncie rzeczy nie miała przecież podstaw, by sądzić,

że go tu spotka.

Zresztą gdyby przyszedł, zjawiłaby się również Julia,

a Izzy wcale nie miała pewności, czy gotowa jest na spot-

kanie z dawną przyjaciółką, nawet po tak długim czasie.

Nagle znów zapadła cisza. Izzy zwróciła oczy w stro-

nę drzwi.

W progu stał mężczyzna. Ciemne włosy miał nieco

zmierzwione, jakby dopiero przeczesał je palcami, cho-

ciaż ręce trzymał wciśnięte w kieszenie. Wydawało się,

że czuje się niezręcznie i zastanawia się, czy nie uciec.

Zanim jednak zdążył podjąć decyzję, otoczył go tłum

przyjaciół, witających go z wielką serdecznością. Po

chwili mężczyzna spojrzał w głąb pokoju i napotkał

wzrok Izzy. erce skoczyło jej do gardła.

background image

Dobry Boże, po tylu latach... Wygląda zupełnie tak

samo, pomyślała. Nie, nie, zmienił się, to jasne, ale to

ciągle był Will. Jej Will.

Nie...

Tak!

Uspokój się! - zgromiła się w myślach. pójrz na nie-

go. Popatrz, jak bardzo się zmienił. Jest wyższy, tęższy,

starszy. I ma takie zmęczone oczy. Nadal urzekająco

piękne, ale zmętzone. Czemu jest taki zmęczony?

Chciało jej się i płakać, i śmiać, i rzucić mu się w ra-

miona... Nic z tego nie mogła zrobić, więc korzystając

z faktu, że tuż za nią były drzwi, wymknęła się do holu.

Potrzebowała czasu, żeby wszystko przemyśleć, po-

układać, odzyskać kontrolę nad swoim sercem, nim powie

lub zrobi coś głupiego.

O Boże! Will...

OZDZIAŁ DUGI

background image

Will stał jak oniemiały. Nigdy w życiu nie przyszłoby

mu do głowy, że ją tu zobaczy. Gdyby miał zgadywać,

gdzie i kiedy spotka Izzy, nawet przez myśl by mu nie

przeszło, że właśnie tutaj.

Ktoś wciskał mu do ręki drinka, ktoś inny klepał go

po plecach, mówiąc, jak dobrze znów go widzieć, ale

Will był w stanie myśleć wyłącznie o Izzy.

Jego Izzy.

Nie... Już nie. Już od wielu lat nie była jego... Od

chwili, gdy zawiódł jej zaufanie...

Cholera, czemu ob go nie uprzedził? Być może

w ogóle by nie przyjechał.

Nonsens. Oczywiście, że przyszedłby na przyjęcie.

Nic nie zdołałoby go powstrzymać. Pragnął z nią poroz-

mawiać, ale najpierw musiał przywitać się z tymi, którzy

tak się ucieszyli na jego widok; z wszystkimi, którzy po-

mogli mu przeżyć koszmar kilku ostatnich lat. Uśmiechał

się więc do nich, robił jakieś - miał nadzieję, że sensowne

- uwagi, a kiedy znów podniósł wzrok, Izzy już znikła.

Przestraszył się nagle, że mogła się niepostrzeżenie

wymknąć i odjechać. Musi, koniecznie musi z nią po-

mówić.

background image

- Przepraszam - mruknął, torując sobie drogę do

drzwi z tyłu pokoju, które prowadziły do małego, we-

wnętrznego holu. Prawdopodobnie Izzy wymknęła się

właśnie tędy.

tała w holu, jakby zagubiona, bezwiednie skubiąc

liść jakiejś rośliny. Jej osławione opanowanie najwyraź-

niej diabli wzięli. Znikła gdzieś silna, pełna energii ko-

bieta, o której tak często pisała prasa. Na jej twarzy po-

jawił się wyraz bezbronności.

I nagle Will przestał się bać.

- Cześć, Izzy - powiedział cicho. - Kopę lat...

Uśmiechnęła się z wyraźnym wysiłkiem.

- Cześć, Will - odpowiedziała. Jej głos był dokładnie

taki, jak Will pamiętał: ciepły, zmysłowy, miły; - Co

u ciebie słychać?

- Cóż... Wciąż prowadzę gospodarstwo. - Przesunął

spojrzeniem po jej eleganckich wieczorowych spodniach

i ślicznym, błyszczącym topie. Czuł, jak jego mięśnie się

napinają. - Wyglądasz pięknie jak zawsze. Zupełnie nie

przypominasz zabójczym.

- A ty nadal potrafisz czarować - mruknęła z uśmie-

background image

chem, który sprawił, że nogi się pod nim ugięły. - Nie

sądziłam, że wciąż mnie pamiętasz. Upłynęło mnóstwo

czasu... Dwanaście lat.

- Jedenaście od chwili, gdy widziałem cię po raz

ostatni. Ale prasa ciągle mi o tobie przypomina, nawet

gdybym chciał zapomnieć. - tarał się mówić lekkim to-

nem i trzymać ręce przy sobie.

Ze ściśniętego gardła wyrwał mu się zdławiony

śmiech, kiedy wymownie wzniosła oczy do nieba.

- A... jak tam Julia? - spytała.

Will poczuł, jak uśmiech powoli zamiera mu na twa-

rzy. Okazuje się, że to spotkanie nie będzie takie łatwe,

jak sądził.

- Ona nie żyje, Izzy - powiedział cicho. - Umarła

ponad dwa lata temu. Miała raka.

Chociaż starał się mówić bardzo łagodnie, zdawał so-

bie sprawę, że Izzy odebrała jego słowa jak silny cios.

Jej oczy się rozszerzyły, a z ust wyrwał się cichy okrzyk,

który stłumiła uniesioną dłonią.

- Will... tak mi przykro. Nie miałam pojęcia, napraw-

dę... O Boże...

Gdyby był rozsądny, trzymałby się z dala. Jednak wy-

dawała się taka wstrząśnięta i zdruzgotana, że nie potrafił

się opanować. Zrobił jeden krok, a ona ruszyła w jego

background image

stronę tak szybko, że ledwie miał czas otworzyć ramiona.

Przypadła do jego piersi, obejmując go mocno w geście

pocieszenia.

Dobry Boże, myślał poruszony. W dotyku jest taka

sama... Nawet pachnie tak samo. Zupełnie jakby nie było

tych dwunastu lat, jakby nic się nie wydarzyło: jego mał-

żeństwo z Julią, dwoje dzieci, powolna, bolesna śmierć

żony, długa walka o powrót do normalnego życia...

Wszystko to znikło od jednego dotknięcia.

Drżała w jego objęciach, więc otoczył ją mocniej ra-

mionami.

- Cii... już dobrze... - mruczał cicho i stopniowo jej

ciało uspokoiło się.

Wreszcie Izzy się odsunęła. Will nie miał ochoty jej

puścić, ale usłuchał zdrowego rozsądku i także zrobił

krok do tyłu.

- Bardzo mi przykro. - Uśmiechnęła się ze smut-

kiem. - Naprawdę nie miałam pojęcia. To musiało być

dla ciebie straszne. Czemu ob nic mi nie powiedział?

Nie mogę uwierzyć... Przepraszam, że o tym wspomnia-

łam. Popsułam ci przyjęcie...

oześmiał się trochę szorstko.

background image

- Nie znoszę przyjęć. A wspominanie Julii niczego

przecież nie zmieni. Ciągle ktoś o niej mówi.

Tyle miał jej do opowiedzenia, ale w holu wciąż ktoś

się kręcił. Goście stale przechodzili do łazienki albo do

kuchni i każdy zatrzymywał się na pogawędkę.

Ogarnęła go panika, gdy uświadomił sobie, że czas

ucieka. Nie mógł pozwolić, żeby Izzy odjechała, nim zdą-

ży z nią spokojnie porozmawiać. Było tyle spraw. Może

nawet zbyt wiele. Część należałoby chyba przemilczeć...

- Chciałbym, żebyśmy nadrobili zaległości... My-

ślisz, że udałoby ci się znaleźć jutro trochę czasu? - za-

pytał, zastanawiając się, czy sam zdoła wygospodarować

wolną chwilę.

- Zatrzymałam się na noc w hotelu „White Hart" -

powiedziała. - Zamierzałam jutro wracać, ale właściwie

nie muszę się spieszyć. Co proponujesz?

- Przyjedź do mnie na lunch - poprosił. - Wiesz, jak

trafić.

Zaśmiała się cicho.

- Z przyjemnością. Już się na to cieszę.

Zapadła cisza. Dobiegające z salonu odgłosy przyjęcia

nie były w stanie rozładować napięcia, jakie się między

background image

nimi wytworzyło.

- Ach, tu jesteście! - ob zajrzał do holu. -

Chodźcie pogadać z innymi. Wszyscy chcą się wami na-

cieszyć.

Bez ceregieli wciągnął ich z powrotem do salonu. Po

chwili zostali rozdzieleni, a kiedy Will odebrał telefon,

że musi wracać do owiec, nie mógł już odnaleźć Izzy.

Trudno, uznał. Przecież zobaczą się jutro.

Narzucił kurtkę, pożegnał się z obem i Emmą

i szybko wrócił na farmę. Dopiero później, o trzeciej nad

ranem, gdy jagnięta już przyszły na świat i mógł wreszcie

położyć się do łóżka, uświadomił sobie, że nie uzgodnili

godziny spotkania.

Izzy zatrzymała samochód i rozejrzała się wokół ze

zdumieniem.

Ależ tu się zmieniło! Dom i stodoły wyglądały tak

samo, ale za ceglanym ogrodzeniem, które przedzielało

podwórze, wprowadzono ogromne zmiany.

Ściany starych budynków gospodarczych, świeżo

oszalowane i zabejcowane na czarno, ładnie kontrasto-

wały z czerwienią dachówek. Nad jednym z budynków

zawieszono szyld: Bar „Pod tarą zkapą". Niski płotek

otaczał placyk, na którym stały, stoły i krzesła.

background image

W pobliżu baru dostrzegła sklep z żywnością, a po

drugiej stronie parkingu, w budynku, który - jak pamię-

tała - był kiedyś mleczarnią, znajdowało się przedsiębior-

stwo pod nazwą „Towary drewniane z Valley Farm". Izzy

dostrzegła masywne, drewniane zabawki ogrodowe, a na

trawniku także meble.

Był jeszcze sklep z wikliną oferujący wiklinowe po-

jemniki, drabinki i stojaki na pnącą fasolę, a także tra-

dycyjne kosze. Mimo że była sobota i dochodziła dopiero

jedenasta, w sklepie panował wielki ruch.

Świetnie prosperujący wiejski przemysł, pomyślała Iz-

zy. Ciekawe, jaka część tego kompleksu należy do Willa?

Prawdopodobnie wynajął wszystko przedsiębiorczym są-

siadom, uznała po namyśle. Nie starczyłoby doby, żeby

sam mógł się tym zająć.

kierowała się w stronę domu. Przyjechała za wcześ-

nie, ponieważ w hotelu poproszono ją o zwolnienie po-

koju przed dziesiątą. Przez pół godziny jeździła bez celu

po okolicy, aż w końcu uznała, że chce już mieć za sobą

to spotkanie.

Mieć to za sobą, powtórzyła w myśli. Zupełnie jakby

chodziło o wizytę u dentysty. To dziwne, że tak się de-

background image

nerwowała na myśl o spotkaniu z Willem. Choć tłuma-

czyła sobie, że nie ma powodu do niepokoju, serce waliło

jej jak młotem, a dłonie miała wilgotne. Nie przeżywała

takiego stresu od czasu, gdy po raz pierwszy uczestni-

czyła w posiedzeniu rady nadzorczej.

Wtedy przynajmniej znała porządek obrad, a teraz

miała spotkać się z owdowiałym mężem dawnej kole-

żanki szkolnej, ojcem dziecka, którego poczęcie zakoń-

czyło ich związek...

Jakie to wszystko poplątane.

- Jeśli szuka pani Willa, jest przy jagniętach - krzyk-

nęła jakaś kobieta, wskazując za dom. Izzy uśmiechnęła

się z wdzięcznością i ruszyła w stronę owczarni.

- Will? - zawołała. - Jesteś tam?

Na spotkanie wybiegł jej czarno-biały owczarek collie,

machając przyjaźnie ogonem.

Izzy niepewnie rzuciła okiem na błoto pod nogami,

spojrzała z żalem na buty od Gucciego i ostrożnie pode-

szła do drzwi.

- Will?

- Tutaj - rozległ się głośny okrzyk.

Przez chwilę mocowała się z bramką, po czym weszła

background image

do środka. Kiedy już przyzwyczaiła wzrok do panującego

w owczarni półmroku, dostrzegła Willa przykucniętego

obok owcy.

- Cześć! - powitał ją cicho. - Witaj w domu waria-

tów. Wcześnie przyjechałaś.

- Wiem, przepraszam... Chcesz, żebym sobie poje-

chała?

Pokręcił głową.

- Nie. Tylko daj mi trochę czasu. W tej chwili nie

mogę się ruszyć.

Dopiero teraz zobaczyła, co robi, i przez moment roz-

ważała, czy nie uciec do baru, gdzie mogłaby poczekać,

aż skończy. Owca próbowała się podnieść i Will wolną

ręką - bo druga po łokieć tkwiła pod ogonem - siłą przy-

trzymał ją na słomie.

- Czy mogłabym ci jakoś pomóc? - usłyszała swój

głos.

Will zmierzył ją sceptycznym spojrzeniem. .

- Jeśli mówisz poważnie, mogłabyś uklęknąć jej na

karku - odparł.

Jak się domyślała, spodziewał się raczej, że weźmie

nogi za pas.

Prawdę mówiąc, miała na to ochotę, ale o dziwo wzru-

background image

szyła tylko ramionami i - zaskakując w równej mierze

Willa jak i siebie - rzuciła na zanieczyszczoną słomę tor-

bę od Louisa Vuittona i w dżinsach od Versacego i w bu-

tach od Gucciego uklękła obok owcy, przytrzymując jej

kark kolanem.

- A w ogóle, dzień dobry - powiedziała z szerokim

uśmiechem.

Na moment odjęło mu głos.

Paparazzi, polujący na jej zdjęcia, które potem uka-

zywały się w plotkarskich magazynach, nie uwierzyliby

własnym oczom, pomyślał z tłumionym chichotem.

- Dobry... - mruknął i zaraz jęknął z bólu, gdy rękę

ścisnął skurcz, a na palcach poczuł uderzenie ostrego ko-

pytka. No, przynajmniej wiem, gdzie jest jedna nóżka,

pomyślał z filozoficznym spokojem i gdy tylko skurcz

minął, chwycił kopytko, przesunął dłoń i odszukał drugą

nogę jagnięcia.

Po kilku chwilach na świat przyszło pierwsze z jag-

niąt. Parę sekund później urodziło się drugie. A potem

jeszcze trzecie.

- Trojaczki? - spytała cicho Izzy.

Will posłał jej uśmiech, usiadł na piętach i garścią

background image

słomy oczyścił pokryte żółtymi loczkami mokre maluchy

o ruchliwych ogonkach.

- Najwyraźniej.

Jagniątka stanęły na chwiejnych nóżkach i ruszyły do

matki, która też już wstała. Will podniósł się z ziemi

i spojrzał na swoje dłonie.

- Pomógłbym Ci, ale... - erce zabiło mu gwałtow-

nie, gdy zajrzał w jej wesołe, zielone oczy.

- To było cudowne. - Izzy podniosła się zręcznie,

niedbale otrzepując kolana.

W jej głosie było tyle radości, że Will zapragnął ją

przytulić. Zamiast tego cofnął się szybko, chwycił wiadro

z gorącą wodą, mydło i ręcznik i obchodząc małą ro-

dzinkę, wyszedł z boksu.

Poprowadził Izzy do domu, nogą zatrzasnął drzwi, po

czym ściągnął grubą koszulę i zaczął szorować ręce

w zlewie.

- Prawdę mówiąc, przydałby mi się prysznic - za-

uważył. - Poczekasz jeszcze pięć minut?

- Jasne.

- Czuj się jak u siebie - powiedział i dopiero bieg-

nąc po schodach na górę, przypomniał sobie o stojących

background image

na pianinie zdjęciach Julii i dzieci.

Nic na to nie poradzę, pomyślał, wzruszając ramio-

nami. Julia była jego żoną, matką jego dzieci. Zasłużyła

na to, by zachować ją we wspomnieniach. Zresztą, nawet

gdyby chciał, nie zdołałby uchronić Izzy przed rzeczy-

wistością, tak jak nie mógł zapobiec śmierci Julii.

Izzy rozejrzała się po kuchni, która wyglądała prawie

tak samo jak przed laty. Jakby czas się zatrzymał.

Można by się spodziewać, że lada chwila otworzą się

drzwi i ob, Emma, Julia, a może też am i Lucy wejdą

do środka, śmiejąc się i paplając jak stado srok, a pani

T., jak mówili o matce Willa, postawi czajnik na kuchni

i wyciągnie z pieca blachę bułeczek.

Matka Willa bez przerwy coś piekła. Jej kuchnia za-

wsze pachniała aromatyczną szarlotką i bułeczkami, któ-

re jedli, zanim zdążyły dobrze wystygnąć. erdecznie wi-

tała każdego, kto pojawił się w progu i wszystkich oczy-

wiście karmiła.

Miłe wspomnienia wywołały na twarzy Izzy czuły

uśmiech. Potem odwróciła się do pianina i stanęła jak

wryta. erce waliło jak oszalałe. Powoli, na miękkich no-

background image

gach, przeszła przez pokój i znieruchomiała, wpatrując

się w zdjęcia.

Julia i Will, roześmiani na huśtawce pod jabłonią. Ju-

lia z niemowlęciem na ręku i małym dzieckiem opartym

o jej kolana. oześmiany Will, znów na huśtawce,

z dzieckiem na kolanach i jeszcze raz Will - tym razem

z twarzą przysuniętą blisko do buzi niemowlęcia, z tak

czułym wyrazem, że Izzy napłynęły do oczu łzy.

Co ja tu robię? - pomyślała przerażona. To jej dom...

i jej mąż.

uszyła po omacku do drzwi i nagle poczuła, jak Will

chwyta ją w ramiona i mocno przytula do piersi. Nie

mogła dłużej powstrzymać się od płaczu. Jej ciałem

wstrząsnęło łkanie.

- Cii... Przepraszam. Powinienem pomyśleć, że się

zdenerwujesz, widząc te zdjęcia. Zapomniałem, jak bar-

dzo ją kochałaś.

Kochałam ciebie, poprawiła go w duchu. Nie mogła

jednak wydobyć głosu, a zresztą w tych okolicznościach

nie byłoby to najmądrzejsze wyznanie.

W bezpiecznych ramionach Willa szok powoli zaczął

ustępować i łkanie ucichło równie szybko, jak się poja-

wiło.

- Już dobrze? - Will wypuścił Izzy z objęć i popa-

background image

trzył na nią z -niepokojem.

Kiwnęła głową, ocierając nos wierzchem dłoni. Will

oderwał z rolki kawałek kuchennego ręcznika i czekał,

aż Izzy wydmucha nos i osuszy oczy.

- Przepraszam - wymamrotała, uśmiechając się z za-

żenowaniem. - Za wiele wspomnień.

Widziała, jaką spiętą ma twarz i miała ochotę kopnąć

się w kostkę. Zbyt wiele wspomnień? Też coś! A co on

miał, u diabła, powiedzieć?!

- Herbaty?

- Poproszę.

Wstawił wodę i opierając się o kuchenkę, patrzył

z namysłem. Izzy poczuła się niepewnie pod jego ba-

dawczym spojrzeniem, więc zmierzyła go wzrokiem

i wypaliła:

- Zmieniłeś się. - Zabrzmiało to jak oskarżenie.

Parsknął śmiechem.

- Mam nadzieję. Kiedy widziałaś mnie ostami raz,

byłem dziewiętnastoletnim dzieciakiem. Urosłem od tego

czasu chyba jakieś osiem centymetrów i nabrałem ciała.

Ciężko pracuję, a praca fizyczna rozwija mięśnie.

To prawda. Widziała przecież jego muskularny tors,

background image

gdy ściągnął koszulę. Pokręciła głową, odsuwając nie-

pokojące myśli. Twarz Willa poznaczona była bruzdami,

oczy wydawały się smutne.

- Nie to miałam na myśli - powiedziała i nagle się

zawstydziła. - Przepraszam... Zachowuję się jak kretyn-

ka. Oczywiście, że się zmieniłeś po tym, przez co mu-

siałeś przejść. Każdy by się zmienił.

Will uśmiechnął się nieznacznie.

- Chyba tak... Ale to już przeszłość. Trzeba żyć dalej.

- Przechylił głowę na bok, a jego twarz złagodniała. -

Natomiast ty wyglądasz zupełnie tak samo.

Izzy wzniosła oczy do nieba.

- Coś takiego! Tyle pieniędzy i zachodu i żadnej

zmiany? — Miała nadzieję, że zabrzmi to lekko i dowcip-

nie, a tymczasem jej głos przypominał mowę nadąsanego

brzdąca. Jakie to niemądre. Przecież nie powinna czuć

się urażona. W gruncie rzeczy chyba faktycznie nie zmie-

niła się tak bardzo. Nigdy też nie przeżyła takiej tragedii

jak Will.

A przynajmniej od chwili, gdy ją opuścił.

Will jednak wyglądał na zażenowanego, więc znów

poczuła na siebie złość.

background image

- Miałem na myśli... - westchnął niecierpliwie, prze-

ciągając ręką po włosach. - Cholera, właściwie nie wiem

co... W każdym razie nie chciałem cię obrazić. Przepra-

szam, jeśli tak to odebrałaś.

Patrzył na nią skruszony, więc kręcąc głową, łagodnie

dotknęła jego ręki.

- Wiem przecież. Po prostu czuję się inaczej i wy-

dawało mi się, że to trochę po mnie widać. Każda roz-

sądna kobieta czułaby się mile połechtana. W każdym

razie nie chciałabym, żeby moja pozycja wpłynęły na

mój wygląd. A już z pewnością nie chciałabym wyglądać

jak Godzilla.

Uniósł kąciki ust w uśmiechu i patrzył na nią z czu-

łością.

- Trochę musiałaś się zmienić, ale to ciągle ty, tak

samo piękna jak dawniej. Tak się cieszę, że cię widzę.

To właśnie chciałem powiedzieć, tylko wyszło mi tak

niezręcznie. - Kciukiem starł resztki łez z jej policzka.

Ten czuły gest sprawił, że nogi się pod nią ugięły, ale

Will już cofnął dłoń i odwrócił się, wciskając rękę do

kieszeni.

Kiedy się wreszcie po chwili odezwał, jego głos

brzmiał szorstko.

- To naprawdę szok, zobaczyć cię po tylu latach. Wra-

background image

cają wszystkie wspomnienia... Ale przecież nie sposób

wrócić do dawnych czasów, prawda? Zbyt wiele wody

upłynęło.

W tym właśnie momencie, jakby pojawiła się jedna

z tych fal, które odpłynęły, do kuchni wpadło dwoje chi-

choczących dzieci. Na widok gościa ich głośne okrzyki

zamarły.

Wygląd dziewczynki nie zaskoczył Izzy: ciemnowło-

sa, niebieskooka, cały ojciec. Widok chłopca natomiast

zupełnie zbił ją z tropu. Włosy i oczy miał prawie takie

same jak Will, ale układ ust, nadający twarzy dziecka

bezbronny wyraz...

Julia.

Will natychmiast się wyprostował, patrząc na dzieci

z wyraźną dumą.

- Izzy, poznaj moje dzieci: Michaela i Beccy. Dzie-

ciaki, to jest Isabel; Chodziła do szkoły ze mną i z waszą

mamą. Przywitajcie się.

- Cześć - powiedzieli chórem i ponownie zwrócili

oczy na ojca. - Babcia prosi o trochę jajek, bo wszyscy

zamawiają dziś kanapki z jajkiem, a jej już się skończyły

- wyrecytowała ebecca jednym tchem.

background image

- A dziadek dziś rano sprzedał drabinkę i domek na

drzewo... A wiesz, co powiedziała pani Jenks? - mówił

Michael. - Chce mieć wiklinową trumnę i grób w lesie.

Jej syn jest na nią wściekły. łyszałem, jak babcia opo-

wiadała dziadkowi. Podobno kłócili się o to w barze

i ona powiedziała, że to jej ciało i może z nim zrobić,

co zechce. Miałem ci jeszcze powiedzieć, że dziś jest

tarta paprykowa - dodał Michael zupełnie bez związku.

Izzy z trudem powstrzymała śmiech.

Patrzyła, jak Will uśmiecha się do dzieci, czochra wło-

sy syna i czułym gestem obejmuje ramiona córki i nagle

poczuła przeraźliwą pustkę.

Nic nie osiągnęłam, pomyślała. Trzydzieści lat i ciągle

nic nie mam, poza pieniędzmi. Nawet nie mam komu

ich dać. zeczywiście wcale się nie zmieniłam.

Gwizd czajnika uwolnił ją od tych rozmyślań.

- Idź po jajka, a ja zrobię herbatę - powiedziała, się-

gając do szafki, gdzie zawsze stały kubki.

- Zajrzyj do zmywarki - rzucił przez ramię Will, wy-

chodząc z dziećmi.

Izzy otworzyła zmywarkę i ujrzała mnóstwo brud-

nych naczyń. Wsypała proszek do pojemnika, zamknęła

background image

drzwiczki i włączyła sprzęt, a potem w zlewie umyła

dwa wyciągnięte wcześniej kubki i przygotowała herbatę.

W tej samej chwili Will wrócił do kuchni.

- Znalazłaś wszystko?

- Mniej więcej. Włączyłam zmywarkę.

- O, cholera - zaklął. - Zamierzałem to zrobić - do-

dał. - Miałem różne plany, ale ty przyjechałaś wcześniej,

a owca się spóźniła i... - przerwał, wzruszając ramio-

nami, po czym uśmiechnął się szeroko i z westchnieniem

przytulił ją mocno do szerokiej piersi, do której nie miała

najmniejszych praw.

- Jak miło znów cię zobaczyć - mruknął. Wypuścił

ją z objęć i zajrzał w oczy. - Wszystko u ciebie dobrze?

- Całkiem znośnie. - Jakoś znalazła siłę, żeby po-

przeć kłamstwo uśmiechem. - A u ciebie?

Uciekł spojrzeniem w bok, ale po chwili znów patrzył

jej w oczy.

- Już teraz jest dobrze. Ale rzeczywiście, przez kilka

lat było ciężko.

- Opowiedz mi o tym - poprosiła cicho.

Odsunął dla niej krzesło, a sam usiadł u szczytu stołu

w rzeźbionym fotelu swojego ojca i przez chwilę

patrzył

background image

w milczeniu w kubek.

- To stało się prawie trzy lata temu. Miała kłopoty

z przełykaniem, zupełnie jakby coś utkwiło jej w gardle,

więc poszła do lekarza. Lekarz skierował ją do szpitala.

Tam orzekli, że to rak przełyku. Kuracja dała tylko tyle,

że mogła w miarę normalnie żyć i nie odczuwać bólu.

Julia uważała, że to wina chemii w jedzeniu, więc za-

częliśmy jeść wyłącznie zdrową żywność i całą farmę

przestawiliśmy na produkcję ekologiczną.

- Nie mogli jej w żaden sposób pomóc?

Will pokręcił głową.

- Tylko na krótko. W końcu zabrali ją do hospicjum.

To było coś strasznego.

Izzy nie potrafiła sobie tego wyobrazić.

- Czy dzieci wiedziały? - spytała; myśląc o rados-

nych, pełnych życia istotkach, które kilka minut temu

wpadły do kuchni i beztrosko paplały o trumnach.

- Tak - odparł Will. - Kiedy już wiedzieliśmy, że to

nie potrwa długo, powiedzieliśmy im, że mama umiera.

Julia przygotowała dla nich pamiętniki - swoje wspo-

mnienia, ich wspólne wspomnienia, to, co chciałyby wie-

dzieć o sobie, a co tylko ona mogła im przekazać, ale

przede wszystkim były to bardzo zwyczajne, codzienne

background image

sprawy, które były najbliższe jej sercu. Naprawdę docenią

to, dopiero gdy dorosną

Coś kapnęło na dłoń Izzy. Zamrugała gwałtownie

i przełknęła ślinę. Łzy. Łzy na myśl o Julii, która zawsze

pragnęła zbawiać świat, na myśl o dzieciach... a także

o Willu, spokojnym, cichym głosem opowiadającym

o ostatnich dniach życia żony. On ją kochał, zrozumiała

nagle Izzy. Prawdziwie, szczerze kochał. Nigdy nie chcia-

ła w to uwierzyć, teraz jednak wiedziała na pewno.

Zacisnęła powieki, pozwalając płynąć łzom. Will

cmoknął cicho i ponownie sięgnął po jednorazowe ręcz-

niki.

- Przepraszam cię bardzo - wymamrotała, wycierając

nos. - To spadło na mnie tak nagle. To znaczy... aż do

wczoraj nic nie wiedziałam, a teraz, gdy mi o tym opo-

wiadasz...

- Mam wrażenie, że to wszystko wydarzyło się wieki

temu - powiedział szorstkim głosem Will. - Musimy żyć

dalej, Izzy. Czas naprawdę jest najlepszym lekarstwem.

Dzieci nie przestały rosnąć dlatego, że ich matka umarła.

Ze względu na nie musiałem sobie poradzić i razem jakoś

przez to przeszliśmy.

background image

- A tymczasem ja sprawiam, że bogaci ludzie stają

się jeszcze bardziej majętni i ratuję reputacje firm, które

nie zawsze na to zasługują. Mój Boże... - Głos Izzy

brzmiał pusto i tak właśnie się czuła: pusta i bezwarto-

ściowa. - Nie powinnam była tu przyjeżdżać - dodała.

Jej oczy kolejny już raz wypełniły się łzami i nagle znów

znalazła się w ramionach Willa. Opierała policzek o jego

twardy brzuch, na brodzie czuła chłodny metal sprzączki.

- Nie bądź niemądra - mruknął. - Bardzo dobrze, że

przyjechałaś. Jestem szczęśliwy, że cię widzę. To trwało

zbyt długo.

Faktycznie, pomyślała. O wiele za długo. Całe lata...

Chociaż... właściwie dlaczego za długo?

Nie chciała o tym myśleć. Nie teraz, gdy opierała się

brodą o sprzączkę jego paska, gdy otaczały ją jego ra-

miona i kiedy słuchała mocnych uderzeń jego serca. Na-

gle Willowi zaburczało głośno w brzuchu. oześmiała

się niepewnie i uwolniła z jego objęć.

- Zdaje się, że jesteś głodny.

Ze śmiechem oparł się o stół i zajrzał jej w oczy.

- To prawda. Nie miałem czasu na śniadanie i prawdę

mówiąc, nie jestem pewien, czy jadłem coś wczoraj wie-

background image

czorem. Na przyjęciu też ominęła mnie kolacja. Chodź,

pójdziemy do baru. Mama nas nakarmi.

- W barze?

- Mhm. „Pod tarą zkapą". Mama prowadzi też

sklep, gdzie sprzedajemy to, co wytwarzamy na farmie,

a tata zajmuje się przedsiębiorstwem produkującym to-

wary z drewna i wikliny.

- Drabinka, domek na drzewo i trumna - powiedzia-

ła Izzy, przypominając sobie słowa Michaela. Przeszło

jej przez myśl, że nie wie, gdzie pochowano Julię. Pewno

na cmentarzu przy kościele, jej ojciec był przecież pa-

storem. Będzie musiała spytać o to Willa. Ale nie teraz.

Na razie wystarczyło jej to, co zobaczyła i usłyszała...

Potrzebowała czasu, by się z tym uporać i poukładać so-

bie wszystko w głowie. A także w, sercu.

- No nie, trumny to nie jest podstawowy asortyment.

Kiedy tata złamał nogę i leżał w szpitalu, w ramach te-

rapii zajęciowej wyplatał koszyki. Później wpadł na po-

mysł, że można by robić płotki z wikliny. I od tego się

zaczęło. Z tym, że nie pracuje sam; zatrudnia wielu łudzi,

także niepełnosprawnych. Firma prosperuje znakomicie.

Jesteśmy z niej naprawdę dumni. Oprowadzę cię, kiedy

już zjemy. - Wyciągnął rękę. Jego dłoń była duża, silna,

stwardniała od pracy i tak różna od miękkich dłoni, do

background image

których przywykła w mieście.

- Tyle tu zmian - zauważyła, gdy po chwili wyszli

na podwórze.

- Wcale nie tak wiele. Nie zmieniło się nic, co na-

prawdę ma znaczenie. To ciągle jest nasz dom...

Dom. Gdyby chciał celowo ją zranić, nie mógłby chy-

ba trafniej dobrać słowa. Pomyślała o swoim apartamen-

cie, wysoko nad londyńskimi dokami, z barem i restau-

racją na dole, tuż przy wejściu, z kompleksem rekreacyj-

nym w podziemiach, zakupami przywożonymi do domu,

z ekologicznie uprawianymi warzywami dostarczanymi

raz na tydzień prosto do kuchni, z dozorcą, który zała-

twiał różne zlecenia i naprawy, jeśli coś się zepsuło...

Gzy to był dom?

Krowa zaryczała, pod krzakami kury grzebały ener-

gicznie w liściach.

Nie, pomyślała. Prawdziwy dom jest tutaj. Nie w lon

dyńskim apartamentowcu.

- Masz szczęście - powiedziała przez ściśnięte gard-

ło - że tu mieszkasz.

- Wiem - odparł cicho. W jego oczach widziała du-

mę. Odwrócił się do niej z uśmiechem. - Chodź, przy-

background image

witasz się z mamą. Ucieszy się, gdy cię zobaczy. Bardzo

cię kochała.

Ty też mnie kochałeś, a przynajmniej tak sądziłam.

A ja kochałam ciebie.

- Ja również się cieszę, że się z nią spotkam. Zawsze

była taka serdeczna - powiedziała mocnym głosem Izzy.

Wyprostowała się zdecydowanie i u boku Willa ruszyła

przez podwórze.

OZDZIAŁ TZECI

Izzy zaskoczyły przyjazne okrzyki powitania, które

rozlegały się zewsząd, kiedy szła z Willem przez dzie-

dziniec. Właściwie nic w tym dziwnego, pomyślała. Will

bez wątpienia był bardzo lubiany i szanowany, a infor-

macja o jej przyjeździe musiała rozejść się po wiosce lo-

tem błyskawicy.

Życzliwe zainteresowanie mieszkańców było zresztą

całkiem niewinne. Część z nich pamiętała z dawnych

czasów jej rodzinę. Wszyscy byli bardzo uprzejmi, choć

- co doskonalę rozumiała - trochę nieufni.

Znalazły się jednak niestety także mniej taktowne oso-

background image

by. Dwie starsze panie zatrzymały ich tuż przed wejściem

do baru.

- Śliczny dzień, Will.

- Prawda? - zgodził się obojętnie i ruszył dalej, ale

jedna z kobiet przytrzymała go, kładąc dłoń na jego ra-

mieniu.

- Nie przedstawisz nas swojej przyjaciółce?

Will westchnął ciężko i uśmiechnął się prawie uprzej-

mie, a potem powiedział:

- Przepraszam bardzo. Isabel Brooke, a to panie Jo-

nes i Willis.

Pani Willis kiwnęła głową z uśmiechem, który przy-

prawił Izzy o dreszcz.

- Och, oczywiście! Ciężko pracujesz od czasu, gdy

stąd wyjechałaś. Prasa jednak nie ma o tobie najlepszego

zdania, co?

Izzy uśmiechnęła się słodziutko.

- Naprawdę? Nie wiem. Nie czytuję żadnych brukow-

ców, mam ciekawsze zajęcia.

Kobieta raptownie wciągnęła powietrze, lecz nim zdą-

żyła coś powiedzieć, Will rozkaszlał się gwałtownie, od-

wracając się tyłem.

- Przepraszam... Zakrztusiłem się... Muszę się cze-

background image

goś napić... - wycharczał i chwytając Izzy za łokieć, po-

ciągnął ją w stronę wejścia.

- Coś takiego! - mruknęła pani Willis, odzyskując po

chwili oddech.

- Cóż, oni kiedyś ze sobą chodzili. Jeśli chciałabyś

znać moje zdanie, uważam, że Will ledwie się z tego

wywinął - odparła pani Jones. - A Julia była taką śliczną

dziewczyną.

Masz tobie, pomyślała Izzy. Za parę minut zaczną opo-

wiadać sobie o moich podbojach.

Nie doceniła starych plotkarek. Nie odczekały nawet

kilku sekund.

- Ona jest strasznie rozwiązła - ciągnęła pani Jones.

- Podobno w swojej sypialni zamontowała specjalne ob-

rotowe drzwi.

- Łatwo zgadnąć, co jej teraz chodzi po głowie - do-

rzuciła złośliwie pani Willis. Jej donośny głos wyraźnie

niósł się przez dziedziniec. Will westchnął z rezygnacją

i rzucił Izzy skruszone spojrzenie.

- Cholera! Przepraszam cię, Izzy - mruknął. - Nawet

mi przez myśl nie przeszło, że mogą być takie jadowite.

- Nie przejmuj się. - Izzy wzruszyła ramionami. -

background image

Już się przyzwyczaiłam. Żart z obrotowymi drzwiami

słyszałam tyle razy, że zdążyłam się uodpornić - skła-

mała.

zeczywiście, każdego niemal dnia stykała się z po-

dobnymi kalumniami, jednak nie spodziewała się, że bę-

dzie musiała wysłuchiwać podłych, oszczerstw w miej-

scu, które zawsze uważała za najbardziej bezpieczne. Po-

czuła się więc wyjątkowo boleśnie zraniona. Może nie

przeżywałabym tego tak bardzo, gdyby w tych wszy-

stkich plotkach było choć ziarno prawdy, zakpiła z siebie

w duchu.

- Zaraz dostaniesz kawę, zobaczymy, co tam jest

w menu, no i przywitasz się z mamą.

Jednak Izzy nie kwapiła się z wejściem do baru. A je-

śli pani Thompson myśli o niej to samo, co tamte ko-

biety...?

- Uspokój się. Mama naprawdę cię kocha.

- Tak sądzisz? Chyba tylko ona.

Zaczynała żałować, że przyjechała, nie zdążyła jednak

wymyślić, jak mogłaby stąd uciec, bo Will już wprowa-

dził ją do baru. Pani Thompson pospiesznie odstawiła

dzbanek z kawą, wyszła zza kontuaru i chwyciła Izzy

background image

w objęcia.

- Kochane dziecko, jak dobrze znów cię widzieć! -

zawołała ciepło. Przytrzymała Izzy na odległość ramienia,

przyjrzała się jej uważnie i cmokając z troską, znów

przycisnęła ją do obfitej, matczynej piersi. - Przepraco-

wujesz się - powiedziała karcąco. - Ale jesteś tak samo

piękna jak zawsze.

- Jest pani bardzo uprzejma. Wiem przecież, że wy-

glądam koszmarnie - zaprotestowała Izzy, rozczulona

gorącym powitaniem. Jej oczy znów - Boże, który to

już raz dzisiaj? - wypełniły się łzami. ozejrzała się wo-

kół. - Ma pani teraz mnóstwo pracy. Może przyjdziemy

później?

Ale pani T. nie chciała o tym słyszeć.

- kądże znowu! Dla starych przyjaciół nigdy nie je-

stem zbyt zajęta. obię sobie przerwę - rzuciła swojej

pomocnicy. - Napijesz się kawy, Izzy?

- Z przyjemnością.

- Trzy kawy, Jo. Usiądziemy na zewnątrz.

Izzy nie zachwycił ten pomysł. Kwietniowy dzień był

co prawda śliczny i ciepły, jednak nie miała ochoty

znaleźć się ponownie pod ostrzałem wrogich spojrzeń

wstrętnych plotkarek.

Jednakże pani Thompson miała własny plan. Wyszli

background image

do ogródka, usiedli w słońcu, a pani T. robiła wokół Izzy

tyle życzliwego zamieszania, że chyba wszyscy musieli

zauważyć, jak bardzo cieszy się z jej wizyty. I właśnie

o to chodziło.

- Czy te stare krowy wreszcie sobie poszły? - spytała

po chwili Willa.

- Chyba tak.

- Świetnie. Widziałam je z wami i domyśliłam się,

że coś knują. - Przeniosła spojrzenie niebieskich oczu

na Izzy. - Mam nadzieję, że nie powiedziały nic, co by

cię zraniło.

- O nie, nie przebiją prasy bulwarowej - odparła Izzy

z uśmiechem. - łyszałam to wszystko już wcześniej.

- Ale nie tutaj. Nie u siebie w domu.

- Prawdę mówiąc, nie myślę już o wiosce jako

o swoim domu - wyznała. - odzice wyprowadzili się

stąd, gdy byłam na pierwszym roku studiów i... właści-

wie nie pozostało już nic, do czego mogłabym wracać.

Zapadło niezręczne milczenie.

- Kochanie, idź do baru i pogoń ją z tą kawą. - Pani

T. podniosła oczy na syna. - pytaj też, ile zostało pa-

prykowej tarty. Pamiętam, że Izzy zawsze ją lubiła.

background image

Kiedy Will odszedł, pani Thompson wzięła dziewczy-

nę za rękę.

- Naprawdę przykro mi, że to się wtedy wydarzyło.

Julia była wspaniałą matką i starała się być dobrą żoną,

ale bardzo brakowało nam ciebie. Nam wszystkim.

Boże święty! Izzy znów zbierało się na płacz.

- Przysięgam, że nie mazałam się tak od czasów nie-

mowlęctwa - zaśmiała się niepewnie, szybko ocierając

łzy.

Pani T. pocieszająco poklepała ją po dłoni.

- Biedne dziecko. Musi ci być bardzo ciężko, praw-

da? Wszystkie te nieprzychylne teksty w prasie... ze-

czywiście myślą, że jesteś taka bezwzględna i wyracho-

wana?

Izzy wzruszyła ramionami, uśmiechając się z widocz-

nym wysiłkiem.

- Nie mam pojęcia. Zresztą, czy to ma jakieś zna-

czenie? Dla nich to świetna zabawa.

Znów rozległo się pełne troski cmoknięcie, ale już po

chwili pani T. odchyliła się na krześle ze swobodnym

uśmiechem.

Will postawił na stole tacę z kawą i badawczo przyj-

background image

rzał się Izzy.

- Wszystko w porządku? - zaniepokoił się.

- Myślałeś, że coś jej zrobię? - spytała żywo matka,

podając Izzy kubek parującej, aromatycznej kawy. -

Czarna czy biała, kochanie?

- Poproszę czarną. Mam nadzieję, że zastrzyk kofeiny

przywróci mi równowagę.

Will rzucił jej uważne spojrzenie, ale pani T. szybko

skierowała rozmowę na inne tory.

- No i co powiesz o tych wszystkich nowościach, Iz-

zy? - spytała, rozglądając się wkoło.

Izzy z wdzięcznością podchwyciła zmianę tematu.

- To naprawdę zachwycające - przyznała. - podzie-

wałam się, że wszystko będzie wyglądać tak samo. A tu

nic nie jest takie jak dawniej... - Cholera! Znowu za-

czynam, pomyślała z niesmakiem.

Była świadoma, że dwie pary identycznie niebieskich

oczu patrzą na nią uważnie. Cóż, przecież to prawda.

Jak powiedział Will? „Upłynęło zbyt wiele wody".

A część tej wody, to jej łzy...

Zmusiła się do uśmiechu.

- Proszę mi o wszystkim opowiedzieć. Will mówi,

że prowadzi pani i sklep, i bar. A kiedy pani śpi?

- Och, między północą a świtem zawsze zostaje je-

background image

szcze parę godzin - roześmiała się pani T.

- Mama pracuje zbyt ciężko - mruknął Will z troską.

- Zawsze tak pracowałam. Kiedy będę gotowa, żeby

usiąść w bujanym fotelu, zapewniam cię, że dowiesz się

o tym pierwszy.

Will ze śmiechem odchylił się w krześle. Kubek z ka-

wą oparł o sprzączkę paska. Izzy z trudem oderwała oczy

od jego płaskiego brzucha i opiętych dżinsami nóg, Kie-

dy podniosła wzrok, napotkała przeszywające spojrzenie

niebieskich oczu.

W taki sam hipnotyzujący sposób patrzył na nią przed

laty. Czuła, jak ogarnia ją fala gorąca. Czym prędzej od-

wróciła wzrok, udając, że z zainteresowaniem rozgląda

się po dziedzińcu.

- A... jak się ma pani mąż? - spytała panią Thom-

pson. Nie udało się jej jednak usłyszeć odpowiedzi. Mog-

ła myśleć wyłącznie o Willu, jego gorącym spojrzeniu

i o tym, jak patrzył na nią tamtego lata...

Pragnął jej.

Pragnął jej zawsze od chwili, gdy ujrzał ją po raz

pierwszy. Mieli wówczas po szesnaście lat, ale Izzy była

background image

zbyt zajęta nauką i w ogóle nie zwracała na niego uwagi.

Aż do ostatnich wakacji. Wtedy go wreszcie zauwa-

żyła. Pewnego razu zabrał ją na spacer w stronę wierzb

i tam ją pocałował.

To był zaledwie jeden pocałunek, ale prawie zwalił

go z nóg. Wycofał się wtedy pospiesznie, przerażony siłą

ogarniających go uczuć. Izzy pokryła się ślicznym ru-

mieńcem. Ona również była zaskoczona. W końcu jed-

nak przezwyciężyli swoje obawy i wrócili po więcej -

dużo, dużo więcej. Aż wreszcie któregoś wieczoru, gdy

zostali sami w domu, zabrał ją do swojego pokoju.

Ten pierwszy raz okazał się zupełnie nieudany. Will

był niedoświadczony, niezgrabny i zbyt podniecony. Wy-

trzymał tylko kilka sekund i Izzy się popłakała. Nie z bó-

lu, lecz z braku spełnienia. Potem spróbował jeszcze raz.

Powoli pokonał nieśmiałość Izzy i nauczył się, jak ją za-

dowalać. Uprawiając seks z Izzy, odkrył w sobie namięt-

ność i czułość, o których istnieniu wcześniej nie miał po-

jęcia. Zakochał się wtedy po uszy.

Od tamtej pory stali się nierozłączni. Jak dawniej spę-

dzali czas z przyjaciółmi, ale nie było wątpliwości, że

stanowią jedność. Chociaż Will już wcześniej planował,

background image

że przed podjęciem dalszej nauki wyjedzie w półroczną

podróż na Daleki Wschód i do Australii, teraz zaczaj się

poważnie zastanawiać, czy nie zostać w domu.

Izzy natomiast rozważała, czy nie wybrać się razem

z nim. Przedyskutowali wszystko i w końcu ona została

w domu, a on wyjechał z Julią, obem i Emmą...

Zastanawiał się, jak wyglądałoby jego życie, gdyby

zrezygnował z tego wyjazdu albo gdyby Izzy pojechała

z nimi. Czy nadal byliby ze sobą? Chyba jednak nie,

uznał po namyśle. Nawet na pewno nie.

Wystarczy przecież spojrzeć, jak bardzo się różnią.

Izzy mieszka w Londynie i odgrywa ważną rolę

w wielkim świecie biznesu, a on jest ciężko pracującym

rolnikiem z dwójką dzieci.

Nie mają ze sobą nic wspólnego, żadnych wspólnych

tematów, nic... poza niegasnącym żarem namiętności,

który nieustannie palił się w jego sercu.

A skoro mowa o ogniu...

Zerwał się raptownie na równe nogi i klnąc pod no-

sem, strzepnął gorącą kawę, którą oblał sobie dżinsy tuż

poniżej paska. Ze też musiał sparzyć się akurat w tak

delikatnym miejscu!

Chociaż miało to również pewien pozytywny skutek,

background image

ostudziło bowiem zmysły skuteczniej niż zimny prysznic.

Po krótkim zamieszaniu usiadł znów na krześle.

- Przepraszam, chyba musiałem się zdrzemnąć -

skłamał, starannie unikając badawczego spojrzenia matki.

- Nic ci się nie stało? - spytała Izzy z niepokojem.

Niech to diabli! Widząc jej zatroskany wzrok, miał

ochotę chwycić ją mocno w objęcia i pocałować.

Palcem

rozluźnił kołnierzyk koszuli.

- Już w porządku - mruknął, choć to wcale nie była

prawda. Kawa na dżinsach stygła szybko w kwietniowym

powietrzu, ale nawet ten zimny okład nie osłabił jego

podniecenia. - Muszę sprawdzić, co robią dzieci - po-

wiedział. Doskonale wiedział, że nie ma takiej potrzeby,

ale chociaż na chwilę chciał odejść od Izzy. Tylko w ten

sposób mógł odzyskać nad sobą kontrolę.

- Nic im nie będzie, siadaj - zdecydowanie rzuciła

matka. - Zostańcie tu. Przyniosę dla was lunch.

Odeszła i zostawiła go sam na sam z Izzy. Nie wie-

dział, gdzie podziać wzrok i co mówić. Czuł jedynie, jak

znów ogarnia go płomień pożądania.

Do diabła! Całe lata minęły od chwili, gdy w ogóle

myślał o seksie. Trzy długie, straszne, samotne lata...

background image

Czemu teraz nagle czuje się tak, jakby znalazł się we

wnętrzu wielkiego, rozpalonego pieca? A wszystko za

sprawą tej pięknej i zadziwiająco wrażliwej kobiety, któ-

ra z nieszczęśliwą miną wpatrywała się teraz uważnie

w swoją kawę.

- Nie powinnam tu przyjeżdżać - odezwała się cicho.

Kiedy podniosła głowę i napotkała jego spojrzenie, po-

czuł, że w gardle rośnie mu wielka gula. Boże, ależ była

śliczna. Dostrzegł jednak, jak bardzo się zmieniła. Wy-

dawała się taka krucha i bezbronna.

Znikła też gdzieś jej spontaniczna serdeczność. Nic

dziwnego. Nieprzychylna reklama w prasie z pewnością

dotkliwie ją zraniła i dlatego Izzy zachowywała się po-

wściągliwie i niepewnie. Całą siłą woli musiał się po-

wstrzymywać, żeby nie pochylić się i nie przytulić jej

mocno. Albo pocałować...

- Oczywiście, że powinnaś. Przepraszam, to ja nie

jestem dobrym gospodarzem. Wyszedłem z wprawy. -

Odstawił kubek i pochylił się do przodu, opierając ra-

miona o brzeg stołu, żeby zasłonić nieposłuszne ciało.

- Opowiedz mi o swojej pracy. Dlaczego zajmujesz się

upadającymi firmami?

background image

Uśmiechnęła się nieznacznie.

- Może traktuję to jako wyzwanie? - powiedziała. -

Jest coś niesamowicie satysfakcjonującego w wyprowa-

dzeniu firmy na prostą i sprawieniu, by znów zaczęła

odnosić sukcesy, wbrew powszechnemu przekonaniu, że

powinna już iść w odstawkę.

- A skąd wiesz, czego się podjąć, a z czego zrezyg-

nować?

- To sprawa intuicji. - Izzy wzruszyła ramionami. -

Podstawą jest dobry produkt i kiepskie zarządzanie. Jeśli

produkt jest do niczego, nie ma sensu się nim zajmować,

ale jeśli to tylko sprawa kierowania firmą czy nieudol-

nego marketingu, podejmuję się zadania.

- Za odpowiednią cenę?

- Oczywiście. I jestem bezwzględna w ocenach. ta-

ram się być w miarę uprzejma, ale jeśli ktoś źle wybrał

zawód, to z reguły nie jest w nim zbyt szczęśliwy. Wtedy

usiłuję znaleźć mu coś bardziej odpowiedniego albo w tej

samej firmie, albo gdzie indziej. Prowadzę też agencję

rekrutacji kadr i korzystam z niej, by móc wyszukiwać

dla ludzi odpowiednie miejsca pracy.

- Jeszcze chwila, a uwierzę, że jesteś święta - za-

background image

śmiał się Will.

- Nic z tych rzeczy. Potrafię być bardzo twarda.

Ich oczy spotkały się i znów poczuł, jak ogarnia go

fala gorąca. Pragnął rzeczy, których nie miał prawa

prag-

nąć, którymi od kilku lat celowo w ogóle nie zaprzątał

sobie głowy.

- Proszę bardzo, kochani. - Do stolika podeszła pani

T. - Tarta z papryką, zielona sałata i świeży, chrupiący

chlebek prosto z pieca. Chcecie jeszcze kawy?

Przez kilka następnych minut zajmowali się wyłącznie

jedzeniem. Izzy jadła z takim apetytem, jakby od kilku

dni nie miała nic w ustach.

Nie! Znowu się zaczyna! - zdenerwował się Will.

Odepchnął pusty talerz, otoczył dłońmi kubek i po-

ciągnął łyk świeżej kawy. Była tak gorąca, że łzy napły-

nęły mu do oczu. Teraz przynajmniej mógł oderwać myśli

od ciała Izzy.

- Uff! To było jeszcze smaczniejsze, niż zapamięta-

łam! - westchnęła Izzy, odchylając się na krześle. Jej

oczy się śmiały, a miękkie, pełne usta lekko błyszczące

od oliwy, którą przyprawiono sałatę, wyglądały wprost

prześlicznie. Ciekawe, jak by smakowały...

- Co myślisz o wycieczce z przewodnikiem? - spy-

background image

tał, gwałtownie odstawiając kubek. krzywił się, kiedy

kawa chlapnęła mu na rękę. Zdaje się, że po dzisiejszych

doświadczeniach, powinien zrezygnować z picia tego na-

poju.

Izzy podniosła zdumione spojrzenie, marszcząc cien-

kie brwi.

- Czy ja cię przypadkiem nie zatrzymuję? Masz dużo

pracy...

- Przestań się wygłupiać - powiedział bez namysłu

i natychmiast ogarnęło go poczucie winy. Zmusił się do

uśmiechu. - Przepraszam cię bardzo. Zwykle zjadam

szybko i pędzę dalej. Jak już mówiłem, moje maniery

trochę zaśniedziały. Nie ma żadnego pośpiechu.

- Twoim manierom nie można nic zarzucić. - Na

ustach Izzy pojawił się niepewny uśmiech. - Jeżeli na-

prawdę masz czas, z przyjemnością wszystko zwiedzę.

Nie chcę tylko przeszkadzać.

- Nie ma żadnego pośpiechu - powtórzył. - Naj-

pierw pójdziemy do ojca. Bardzo chce się z tobą przy-

witać. Nie mógł jednak przyjść, bo pilnuje, żeby dzieci

nie napsociły.

- Z pewnością mają głowy pełne pomysłów - zauwa-

background image

żyła.

Czyżby żałowała, że nie ma dzieci? - zdziwił się, sły-

sząc w jej głosie dziwną tęsknotę. Mało prawdopodobne,

uznał natychmiast. Jak, na Boga, miałaby znaleźć dla nich

czas, prowadząc takie życie?

On również nie pasowałby do jej życia... ani ona do

jego.

W żaden sposób. Nigdy nie mieliby dla siebie czasu.

Między nimi wszystko skończone i wszelka nadzieja, że

kiedykolwiek będzie mógł ją znów widywać, posmako-

wać jej miękkich ust, trzymać w ramionach jej prężne

ciało, była próżna.

Hałaśliwie odsunął się od stołu i wstał tak raptownie,

że omal nie przewrócił krzesła.

- Chodźmy - rzucił krótko. - Poszukamy ojca.

Co ja takiego powiedziałam? - zastanawiała się Izzy,

widząc, jak Will z marsową miną staje obok niej. Wy-

dawał się taki duży, groźny i zniecierpliwiony.

Wolno podniosła się z krzesła.

- Chyba powinnam już jechać.

- Co? - Zmarszczka na jego czole pogłębiła się i za-

raz znikła. Will westchnął cicho. - Przepraszam... Pewno

bardzo ci się spieszy.

background image

- Nie... Nie chciałabym tylko nadużywać twojej go-

ścinności.

pojrzał na nią badawczo i z westchnieniem wsunął

palce we włosy, targając je niemiłosiernie.

- Nie nadużywasz. To moja wina... Kiedy cię zoba-

czyłem... wróciły wszystkie wspomnienia.

Przypomniałam mu o Julii, o szczęśliwych chwilach,

które wspólnie przeżyli, myślała Izzy, czując ciężar na

sercu.

- No chodź - poprosił, ujmując jej łokieć. - Nie mo-

żesz odjechać, póki nie przywitasz się z tatą. A poza tym

bardzo chciałbym pokazać ci wszystkie zmiany, jakie tu

wprowadziliśmy.

Miała wrażenie, że mówi szczerze, więc natychmiast

odsunęła wątpliwości i uśmiechnęła się swobodniej.

Kiedy zbliżyli się do dawnej mleczarni, ze środka wy-

szedł ojciec Willa, a zaraz za nim wybiegły dzieci.

- Isabel! Jak miło cię znów zobaczyć! - zawołał ser-

decznie pan Thompson, całując ją w policzek. - Świetnie

wyglądasz.

- A pan nic się nie zmienił - powiedziała, przyglą-

dając mu się z sympatią. Trochę bardziej posiwiał, być

może stał się odrobinę tęższy, ale poza tym był taki sam,

background image

jak go zapamiętała.

- Widzę, że zbudowaliście tu państwo prawdziwe im-

perium - zażartowała.

- Zdaje się, że ktoś rozpuszcza plotki - roześmiał się

pan Thompson, prowadząc Izzy do środka, żeby mogła

obejrzeć warsztaty produkujące meble i zabawki ogro-

dowe. - Wszystkie zabawki składają się z modułów.

W ten sposób można przedłużać drabinki i schodki, roz-

budowywać forty czy domki na drzewa. Drewno jest tak

zabezpieczone, by przetrwało trzydzieści lat, więc to zu-

pełnie dobra inwestycja. - Ojciec Willa był najwyraźniej

dumny z osiągnięć.

Izzy z uznaniem kiwała głową.

- Wygląda to imponująco. Jak się reklamujecie?

- eklamujemy? - Pan T. spojrzał na nią, marszcząc

w zdumieniu czoło. - Cóż... Ludzie wiedzą, że tu je-

steśmy. Przychodzą i kupują.

- Nie dajecie żadnych ogłoszeń?

- Czasami, w lokalnej gazecie. Właściwie nie potrze-

bujemy więcej zamówień.

- Pracy jest tyle, że nie możemy narzekać na nudę

- wtrącił Will.

Tego była pewna.

- Naprawdę godne podziwu - powiedziała szczerze.

background image

- Wspaniała sprawa. Powinniście być dumni.

- Jesteśmy - przyznał Will. - Teraz pokażę ci farmę.

Poprowadził Izzy do dużego, terenowego land rovera,

który stał na tyłach domu.

- Pojedziemy na wycieczkę krajoznawczą - powie-

dział, otwierając drzwiczki.

Izzy wdrapała się do środka i zapięła pas, zadowolona,

że w obszernej kabinie będzie oddalona od Willa. Ale

to było tylko złudzenie. Kiedy usiadł za kierownicą, po-

myślała, że musiałaby znaleźć się daleko stąd, by uznać,

że odległość między nimi jest wystarczająco duża.

A niech to! Do głowy by jej nie przyszło, że tak mocno

na siebie działają. aczej należałoby powiedzieć, że on

mocno działa na mnie, skorygowała po chwili. Will ciągle

wspominał Julię i z pewnością nie myślał o mej, tylko

o zmarłej żonie.

Powstrzymała uczucie żalu i skupiła się na labiryncie

dróg, którymi ją wiózł. Pokazywał jej uprawy i wyjaśniał,

co trzeba było zmienić, gdy założyli gospodarstwo eko-

logiczne.

Próbowała słuchać uważnie... Naprawdę bardzo się

starała, lecz mimo wysiłku słyszała jedynie jego głos:

background image

miękki, niski, czasem trochę chropawy.

Jechali w stronę rzeki, krętą drogą wśród pól. W koń-

cu Will zatrzymał samochód w cieniu starych wierzb ros-

nących wzdłuż brzegu i wyskoczył z auta.

Izzy wysiadła i ruszyła za nim. zedł powoli w stronę

wody, od niechcenia kręcąc w palcach zerwane źdźbło

trawy.

- Tutaj rozbiliśmy nasz obóz - powiedział. - Pamię-

tasz... tamto lato?

Kiwnęła głową. Nie była w stanie wydobyć głosu,

kiedy jego gorące spojrzenie przesuwało się wolno

wzdłuż jej ciała.

- Myślałam, że uprawiacie tu wierzby na wiklinę -

odezwała się.

- Nie tutaj. Ten kawałek zachowałem bez zmian. -

Nie uśmiechał się. Wyciągnął rękę i szorstkim kciukiem

przesunął po jej wargach. - Tu, pod tym drzewem, po-

całowałem cię.

Dech jej zaparło w piersiach, gdy spostrzegła, jaki jest

spięty.

- Pamiętam.

tali nieruchomo, jak oczarowani, trzymani jakąś nie-

background image

widzialną siłą. Po chwili jednak Will otrząsnął się i od-

szedł do samochodu.

- Will Thompson.

Ach, to jego komórka... Po prostu usłyszał swój te-

lefon.

Ona również słyszała dzwonek, ale jak z oddali, bo

wszystko zagłuszało bicie jej serca. Dopiero teraz uświa-

domiła sobie, że wstrzymywała oddech, wciągnęła więc

do płuc solidny haust powietrza. I jeszcze jeden.

- Musimy jechać - poinformował ją zwięźle Will. -

Jestem potrzebny na farmie. Jedna z owiec ma kłopoty.

Nie tylko owca, pomyślała drwiąco Izzy.

- Nie szkodzi. I tak powinnam się już zbierać.

Kiwnął obojętnie głową i ledwie zdążyła wsiąść do

auta, ruszył najkrótszą drogą w stronę gospodarstwa.

Przed domem zahamował gwałtownie i z ręką na

klamce odwrócił się w jej stronę.

- Muszę się przebrać i biec do tej owcy - powiedział.

- Przepraszam. Chciałbym się z tobą odpowiednio po-

żegnać, ale...

- Idź już. Mną się nie przejmuj.

Przez ułamek sekundy wahał się, potem pochylił się

i wycisnął na jej ustach krótki, mocny pocałunek, od któ-

rego jej tętno gwałtownie przyspieszyło.

background image

- Uważaj na siebie - rzucił, wysiadając.

- Ty również. Dziękuję za dzisiejszy dzień.

Zatrzasnął drzwiczki.

Przez chwilę Izzy patrzyła, jak Will biegnie w stronę

domu, po czym wysiadła z auta i poszła do kuchni, skąd

zabrała torbę. Przed wyjściem napisała jeszcze na od-

wrocie swojej wizytówki krótką wiadomość.

Dziękuję za wszystko. Gdybyś wpadł kiedyś do Lon-

dynu, tu jest mój numer. Dobrze było znów cię zobaczyć.

Izzy.

Po cichu, nie czekając już, aż Will zejdzie na dół,

poszła do baru, podziękowała pani T. za lunch, pożegnała

się i ruszyła do Londynu. W głowie miała mętlik. Tyle

informacji musiała przeanalizować, z tyloma rzeczami

sobie poradzić.

Julia. Dzieci.

No i Will. Will, który wydawał się jeszcze bardziej

pociągający niż dawniej, a który był taki nieosiągalny.

Nie miał przecież nawet czasu na spokojne zjedzenie lun-

chu i krótką przejażdżkę po farmie w sobotnie popołud-

nie. zanse na jakikolwiek związek z nim były naprawdę

background image

nikłe.

Mieszkała w Londynie, ale jeździła po całym kraju,

czasem także za granicę. Już w poniedziałek musiała le-

cieć do Dublina w sprawie pewnej kulejącej firmy. Zu-

pełnie możliwe, że zostanie tam kilka tygodni.

Jeśli Willowi brakowało czasu na romans, to co ona

miała powiedzieć o sobie? Była przecież tak szalenie za-

jęta.

Trzeba też pamiętać o Julii, najwyraźniej gloryfiko-

wanej w wiosce. Jej duch nie odstępowałby ich ani na

chwilę. Czy potrafiłaby sobie z tym poradzić?

Nie... Chyba nie potrzebowała aż takich wyzwań.

Wróci do Londynu, zapomni o Willu i będzie po prostu

dalej żyć.

OZDZIAŁ CZWATY

- I jak... Przyjęcie się udało?

Will patrzył nieufnie na oba.

- Ty mi to powiedz. Przecież chodzi o twoje przy-

jęcie.

ob roześmiał się. Jego oczy uważnie badały twarz

Willa.

background image

- Och, ja doskonale wiem, jak się bawiłem. Prawdę

mówiąc, pytam cię o Izzy.

Will doskonale wiedział, o co chodzi przyjacielowi,

ale nie zamierzał dać się podpuścić.

- Wiedziałeś, że przyjedzie? - odpowiedział pyta-

niem, by wymigać się od wyjaśnień.

ob pokręcił głową.

- Nie... W każdym razie nie wtedy, gdy rozmawia-

łem z tobą po raz ostatni. kontaktowała się z nami jakiś

dzień później, całkiem przez przypadek. - Will najwy-

raźniej miał bardzo sceptyczną minę, bo ob uniósł ręce

w geście urażonej niewinności. - Przysięgam, że tego nie

zaplanowałem. Po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności,

naprawdę.

zczęśliwy? Will wcale nie był tego pewien. Przez

ostatnie kilka dni czuł się całkiem wytrącony z równo-

wagi, a w nocy nawiedzały go sny, o których bał się na-

wet myśleć.

Mruknął coś niezrozumiale i ostentacyjnie spojrzał na

zegarek.

- Muszę się zbierać - rzucił, starannie unikając wzro-

ku oba. Ciche parsknięcie oznaczało, że przyjaciel nie

background image

wierzy w jego nagły pośpiech.

- No więc, kiedy znów się z nią zobaczysz?

Will stłumił westchnienie.

- Nigdy.

- Dlaczego? - ob nie spuszczał badawczego wzro-

ku z jego twarzy.

- O co ci chodzi? Niby po co miałbym się z nią spo-

tykać?

- Może dlatego, że nadał coś między wami jest?

Will bezwiednie przegarnął dłonią i tak już potargane

włosy.

- kąd, na Boga, przyszło ci to na myśl?

ob wzruszył ramionami.

- Powiedzmy, że nie jestem ślepy. - Z niepokojem

patrzył na przyjaciela. - Wiem, że kochałeś Julię - dodał

cicho. - Ale jej już nie ma, a między tobą i Izzy zawsze

było coś wyjątkowego. Często zastanawiałem się...

- Nie zaczynaj! - warknął Will. - To nie twój cho-

lerny interes. Nie wtrącaj się, ob - ostrzegł przyjaciela.

ob uniósł dłonie w geście poddania. Podniósł się zza

stołu, starannie ustawił krzesło i powoli ruszył w stronę

drzwi.

background image

- W porządku, nie będę się narzucał. Zrób mi tylko

przysługę i przynajmniej przemyśl to sobie.

Wyszedł, zanim Will zdążył odpowiedzieć. I całe

szczęście! Z pewnością nie chciałby się dowiedzieć, co

Will o nim sądzi.

Przemyśleć? Will westchnął ciężko i zacisnął usta.

oześmiał się gorzko. Od kilku dni nie myślał o niczym

innym. Znał już na pamięć numer telefonu Izzy, tak długo

mu się przyglądał. Wiele razy wyciągał rękę po słuchawkę

i cofał ją w ostatniej chwili! az nawet wybrał numer,

ale rozłączył się, nim usłyszał sygnał.

Miał na jej punkcie obsesję. Dręczyło go bezsensowne

pragnienie kobiety, która była poza jego zasięgiem. Do-

skonale zdawał sobie sprawę, że jeśli Izzy coś do niego

czuje, jest to wyłącznie fizyczne pożądanie. Może jeszcze

ciekawość... Chęć powtórzenia przeżytych kiedyś, sil-

nych doznań.

Z pewnością miała ciekawsze zajęcia niż spędzanie

czasu ze sfrustrowanym, przepracowanym rolnikiem.

Nie zamierzał narażać się na ból i rozpacz po kolej-

nym rozstaniu. Zresztą, przecież nawet nie miał czasu

na związek z kobietą, więc o czym tu rozmyślać?

O Izzy... Myślał o niej bez chwili przerwy, dniami

background image

i nocami. Doprowadzała go do szaleństwa. Już prawie

zaczął żałować, że się z nią spotkał.

Prawie.

Westchnął niecierpliwie, wciągnął szybko buty, narzu-

cił kurtkę i przywoławszy psa klepnięciem w udo, ener-

gicznie ruszył do drzwi. Zapomnij o Izzy, upomniał się

surowo. Zapomnij o upajającym zapachu, o jej śmiechu,

miękkich ustach...

Jednakże mimo wysiłku nie potrafił wyrzucić z pa-

mięci widoku udręczonych oczu, gdy dwie stare jędze

próbowały jej dokuczyć. Nagle uświadomił sobie, że Izzy

wcale nie była taka twarda, za jaką chciała uchodzić. Mi-

mo wszystkich sukcesów wydawała się niespokojna

i chyba nie czuła się spełniona.

Wyglądała jakoś smutno. Chyba nie dlatego, że do-

wiedziała się o śmierci Julii. Miał wrażenie, że chodzi

o coś więcej i - Boże, ależ był głupi - chciał ją przytulić

i pocieszyć.

Wspiął się na traktor, poczekał, aż pies wdrapie się

za nim i włączył silnik, którego ryk dość skutecznie za-

głuszył niepokojące myśli.

- Panie O'Keeffe, jeśli mam panu pomóc, będzie pan

background image

musiał dostarczyć mi znacznie więcej informacji.

- Cóż to mają być za informacje, panno Brooke? -

spytał z miękkim irlandzkim akcentem.

- kąd mam wiedzieć, skoro ich nie znam? - Izzy

uśmiechnęła się słodko.

O'Keeffe z enigmatycznym uśmiechem wcisnął guzik

interkomu.

- Deirdre, przyjdź tu, proszę.

ekretarka obrzuciła Izzy obojętnym spojrzeniem.

- łucham, panie O'Keeffe?

- Panna Brooke chciałaby dostać więcej informacji

- poinformował dziewczynę.

- No... ale o jakie informacje chodzi? - spytała nie-

winnie Deirdre.

Izzy uznała, że najwyższy czas wziąć sprawy we włas-

ne ręce. Inaczej będzie tu siedzieć przez najbliższe pięć

lat, bezskutecznie próbując zajrzeć do akt firmy.

- Potrzebuję raportów finansowych z ostatnich trzech

lat, sprawozdań z audytów i raportów sprzedaży.,.

Deirdre przeniosła przestraszone spojrzenie na szefa,

ale on uniósł dłonie i wzruszył ramionami.

- łyszałaś, co pani powiedziała - mruknął. - Lepiej

background image

będzie, jeśli dostanie to, czego potrzebuje.

Niewiele to pomogło. Tego Deirdre nie mogła znaleźć,

tamto się gdzieś zapodziało, coś jeszcze było u księgo-

wego - wymówek było bez liku.

- Panie O'Keeffe, albo postara się pan o te dane, albo

wracam do domu - powiedziała zdecydowanie Izzy.

- No cóż... Zdaje się, że może być z tym drobny

problem, panno Brooke. Gdyby zechciała pani przyjść

jutro...

- Jutro mam spotkanie w Londynie - przerwała mu

Izzy. - Przyjechałam tu, tak jak się umówiliśmy, na krót-

kie, wstępne spotkanie. Miałam zdecydować, czy w ogó-

le warto rozważać mój udział w reaktywowaniu pańskiej

firmy. Bez tych danych nie mogę podjąć decyzji, więc

jak pan chce... Jeśli teraz wyjdę, już nie wrócę.

O'Keeffe popatrzył na nią z namysłem, po czym ski-

nął głową na Deirdre. ekretarka wyszła z pokoju i po

kilku minutach wróciła ze stosem segregatorów.

Izzy sceptycznie spojrzała na dokumenty.

- Wystarczyłaby płyta CD lub dyskietka. — Z całych

sił starała się powstrzymać sarkazm.

- Och, nie ma to jak kawałek papieru - zauważył

background image

beztrosko O'Keeffe. - A teraz, panno Brooke... Co pani

powie na kawkę?

- ozumiem, że chce pani ze mną mówić, pani Jenks?

- Właściwie to ja chciałem porozmawiać - odezwał

się imon Jenks.

Na miłość boską, znowu? - westchnął w duchu Will.

Od czasu, gdy kupili farmę pani Jenks i zgodzili się, by

dożywotnio zamieszkała w swoim starym domu, jej syn

bez przerwy miał jakieś pretensje. Co takiego wymyślił

tym razem? Okna, ogrzewanie, czy może stary piecyk

w kuchni?

- Chodzi o piecyk - zaczął imon i Will z trudem

powstrzymał się przed wzniesieniem oczu do nieba. -

Teraz, gdy nadchodzi lato, można by go wymienić na

coś porządnego.

- Ale ja lubię ten piecyk - zaprotestowała nagle pani

Jenks. - Przyzwyczaiłam się do niego i nie chcę żadnego

innego.

- Przecież jest okropny, mamo - powstrzymał ją

gniewnie imon. - Bez przerwy wygasa, musisz ciągle

na nowo rozpalać. To zbyt wyczerpujące przy twoim sta-

nie zdrowia.

Pani Jenks spojrzała spod oka na syna.

background image

- A cóż ty możesz wiedzieć o moim zdrowiu? Po-

wtarzam ci, imon, że podoba mi się mój piecyk. Zresztą

jestem za stara i nikt nie będzie mi zawracał głowy re-

montami.

imon najeżył się, ale nie dał się zniechęcić.

- No... a co z oknami?

- Co ma być z oknami? Nic im nie brakuje. imon,

daj już spokój - powiedziała pani Jenks ostrym tonem.

- Może byś już poszedł, jeśli skończyłeś kawę?

imon otworzył usta, po chwili je zamknął, w końcu

zerwał się z krzesła.

- Zapłacę za kawę - powiedział, ale Will machnął

ręką,

- Daj spokój. Na koszt firmy. - łyszał, jak imon,

odchodząc, oddycha z ulgą.

Natomiast westchnienie, które wyrwało się z piersi pa-

ni Jenks, było znacznie głośniejsze.

- Uff, ten chłopak wpędzi mnie do grobu! - powie-

działa ze śmiechem. Położyła spracowaną, zdeformowaną

dłoń na ręce Willa i poklepała ją łagodnie. - Ty wiesz,

że jestem szczęśliwa z tym, co mam, prawda? Jestem

już stara, Will. Potrzeba mi tylko spokoju. Nie daj mu

background image

się zastraszyć, dobrze?

Will uśmiechnął się wyrozumiale.

- Do niczego mnie nie zmusi. Wiem, że imon chce

dla pani jak najlepiej, tylko czasem, gdy jesteśmy z kimś

bardzo blisko, tracimy rozeznanie, co naprawdę jest naj-

lepsze.

- Ale ty to wiesz, prawda?

Odwrócił rękę i uścisnął jej dłoń.

- Proszę się nie martwić, pani Jenks. Będę się panią

opiekował.

Wyblakłe oczy staruszki wypełniły się łzami. Zamru-

gała gwałtownie i odwróciła wzrok.

- O, proszę, są twoje dzieci. ozkoszne maluchy.

Will spojrzał na dzieci, których oczy błyszczały psot-

nie i pomyślał, że raczej nie użyłby słowa „rozkoszne".

W tej chwili dzieciaki były brudne jak nieboskie stwo-

rzenia, a zapach, który się za nimi ciągnął, również po-

zostawiał wiele do życzenia.

Podniósł się od stolika.

- Mam wrażenie, że teraz muszę zająć się swoimi roz-

kosznymi maleństwami - rzucił sucho, uśmiechając się

do pani Jenks. - Przepraszam.

background image

Pogonił dzieci do domu, kazał im się umyć i przebrać

w czyste rzeczy. Kiedy po kilku minutach zeszły na dół,

pachniały już trochę lepiej.

- Lubię panią Jenks - odezwała się ebecca. - Dała

nam cukierki i powiedziała, że imon jest prawdziwym

utrapieniem.

- Była na niego strasznie zła - dodał Michael.

- Jej syn ma dobre chęci. - Will zamknął temat. -

A teraz może dowiem się, jak to się stało, że tak się wy-

brudziliście?

Oboje przybrali skruszone miny.

- Coś mi wpadło do stawu - powiedział Michael, uni-

kając wzroku ojca.

- Zabrał mi but i uciekł, a potem rzucił nim we mnie,

ale nie trafił i but wpadł do wody - uzupełniła ebecca.

- Ale go znalazłem - wyjaśnił chłopiec, zupełnie jak-

by to załatwiało sprawę. - To była tenisówka. Możesz

ją uprać.

- To ty ją upierzesz - zdecydował Will.

- Ojej, tato! - protestował Michael, ale ojciec pozo-

stał nieugięty.

Chłopiec poszedł zająć się tenisówkami, a Beccy tym-

czasem usiadła przy stole. ysując jakieś bazgroły na sta-

rej kopercie, spytała niewinnym głosikiem:

background image

-

Czy

Izzy

jest

twoją

dziewczyną?

Will omal się nie udławił.

- kąd ci to, na miłość boską, przyszło do głowy?

- zapytał po chwili.

- Pani Jenks powiedziała, że się w niej durzysz. Nie

bardzo wiedziałam, co to znaczy, ale Michael mi później

wytłumaczył.

- To moja szkolna koleżanka - odparł stanowczo

Will. - Już wam to mówiłem.

- Ale była twoją dziewczyną? - Beccy nie zamierzała

rezygnować, ale Will nie dał się wciągnąć w dalszą roz-

mowę.

- Jest moją przyjaciółką i nic więcej. Michael, skoń-

czyłeś już z tym butem? Jeśli tak, idźcie szybko do baru

i zjedzcie lunch. Nie zapomnijcie, że dziś po południu

wychodzicie. - I oby to nastąpiło jak najszybciej, dodał

w duchu, lekko spanikowany tym nagłym ostrzałem nie-

wygodnych pytań.

background image

- Mnie tam ona nie przeszkadza. Myślę, że jest bar-

dzo miła - rzuciła ebecca, znikając za drzwiami, nim

zdołał coś powiedzieć.

Zaśmiał się zduszonym głosem. Miła? On wybrałby

inne słowa. Na przykład cudowna... Albo piękna lub

zniewalająca...

Cholera! Znów to samo. Zdecydowanym krokiem

wszedł do gabinetu i zaczął przerzucać swój kalendarz

w poszukiwaniu daty następnego targu. Nagle wpadła mu

w oko informacja o spotkaniu, które miało odbyć się

w przyszłym tygodniu w Londynie. Konferencja doty-

czyła zdobywania funduszy na produkcję ekologicznej

żywności. Zanotował datę, choć prawdę mówiąc, wcale

nie zamierzał jechać. Nie wiedział nawet, czy spotkanie

miało dotyczyć takich gospodarstw, jakie on prowadził...

Ale gdyby znalazł się w Londynie, mógłby przecież

po konferencji pójść z Izzy na drinka...

Oczywiście, jeśli Izzy w ogóle będzie w czwartek

wieczorem w Londynie. Nie ma przecież żadnej gwa-

rancji, że nie wyjechała. Zresztą wcale nie był pewien,

czy pojedzie na tę konferencję.

To po prostu jeden z tych koszmarnych dni, kiedy nic

background image

się nie udaje, uznała Izzy. Próbowała przebrnąć przez do-

kumenty przywiezione z Irlandii, ale ciągle pojawiało się

więcej pytań niż odpowiedzi.

ozważała właśnie, czy nie powinna zadzwonić i wy-

garnąć Danielowi O'Keeffe'owi, co myśli o nim i jego

firmie, gdy Kate wetknęła głowę do gabinetu.

- Przyszedł do ciebie jakiś facet. Nie jest umówiony,

ale ma cudowne oczy. Choćby z tego powodu powinnaś

go przyjąć!

Izzy ze śmiechem oparta stopy o róg biurka.

- Cudne oczy, mówisz? Może poczęstujesz go kawą

i każesz mu trochę poczekać? Mogłabyś wtedy sama

z nim pogadać.

- O niczym bardziej nie marzę, ale on chce tylko cie-

bie. - Kate uśmiechnęła się krzywo. - Nazywa się Will

Thompson.

Izzy postawiła nogi na ziemi tak raptownie, że poczuła

ból w kostkach.

- Will? - pisnęła nieswoim głosem. Nabrała powie-

trza, próbując wyrównać oddech. - Will jest tutaj?

Kate przechyliła głowę na bok i spojrzała na nią zain-

trygowana.

- Ho, ho... Nadal chcesz, żebym się nim zajęła?

- No... nie. Zrobisz nam kawę?

background image

- Za dwadzieścia minut masz spotkanie z Davidem

Lennoksem. W sprawie firmy z Dublina.

Izzy zastanowiła się chwilę, po czym wzruszyła ra-

mionami.

- Najpierw zobaczę się z Willem. Dowiem się, jak

długo tu będzie. Możliwe, że przełożę spotkanie z Da-

videm.

Podniosła się z krzesła, obciągnęła sweter i przesu-

nęła językiem po wyschniętych wargach. Z bijącym moc-

no sercem przeszła obok Kate. Gdy wchodziła do recep-

cji, miała zupełnie miękkie nogi.

tał przy oknie, patrząc na miasto z nieprzeniknionym

wyrazem twarzy. Gruby dywan tłumił kroki, ale Will do-

strzegł jej odbicie w szybie. Kiedy się odwrócił, kąciki

jego ust uniosły się w uśmiechu.

- Izzy...

- Will! - Jej pierś wznosiła się i opadała w przyspie-

szonym oddechu. To wariactwo, ale te jego oczy... - Co

za niespodzianka!

- Przepraszam. Powinienem zadzwonić, ale byłem na

konferencji kilka minut drogi stąd i pomyślałem, że

wpadnę się przywitać.

background image

Czuła, jak jej usta rozciągają się w uśmiechu.

- Cieszę się. Chodź do mojego gabinetu.

- Masz trochę czasu?

- Jasne - skłamała beztrosko. - Nie mam już nic do

załatwienia.

David Lennox zapewne nie podziękowałby za to, ale

trudno. Teraz, gdy oczy Willa przesunęły się po jej ciele,

nie mogła już myśleć o pracy. Nagle z całą ostrością

uświadomiła sobie, o ile ważniejsze jest w tej chwili, że

ma na sobie kaszmirowy, błotnistozielony sweter, idealnie

pasujący do koloru oczu, znakomicie skrojone czarne

spodnie, a przede wszystkim delikatną bieliznę z jedwab-

nej koronki...

Przełknęła nerwowo ślinę, wprowadziła Willa do ga-

binetu, zamknęła drzwi i natychmiast tego pożałowała.

Została z nim sama...

- Izzy?

Odwróciła się gwałtownie. Will patrzył na nią z lek-

kim zdumieniem.

- Wpadłem się tylko przywitać. Pomyślałem, że gdy-

byś miała czas, moglibyśmy wyskoczyć na drinka. Ale

jeśli jesteś zajęta, po prostu mi o tym powiedz.

background image

Co ma powiedzieć? Że myślała o bieliźnie, którą ma

na sobie?

- Nie mam nic ważnego - powtórzyła. - Z przyje-

mnością wybiorę się z tobą na drinka. Napijesz się przed-

tem kawy? A przede wszystkim, ile masz czasu?

- Czasu mam sporo. Mogę wrócić którymkolwiek po-

ciągiem. Dostosuję się do ciebie.

- W takim razie darujemy sobie...

- Kawa - rozległ się głos asystentki i uśmiechnięta

Kate wkroczyła do gabinetu, obdarzając Willa zalotnym

spojrzeniem.

Do diabła! - zaklęła Izzy w duchu. Co ona wyprawia?

W dodatku Will odpowiedział takim uśmiechem, że po-

czuła... zazdrość. Zgłupiałam chyba, pomyślała z rosną-

cą niechęcią.

T- ozmawiałam z Davidem - mówiła Kate. - Umó-

wiłam cię z nim na jutro na siódmą trzydzieści rano. Mo-

że być?

Pytanie brzmiało niewinnie, ale Izzy bez trudu do-

szukała się w nim właściwej treści. Czy będzie wolna

o tej porze jutro rano? Czy może nadal będzie z Wil-

lem...?

- Świetnie. Dziękuję, Kate. Prawdę mówiąc, powie-

background image

działam właśnie, że darujemy sobie kawę. Wychodzę na

resztę dnia. Będziesz nad wszystkim czuwać, prawda?

Kate uśmiechnęła się szeroko.

- Jakoś sobie poradzę. Bawcie się dobrze.

Po jej wesołym spojrzeniu widać było, jak sobie wy-

obraża ich wspólne popołudnie. Przez krótką chwilę Izzy

korciło, żeby rzucić w nią książką telefoniczną. Zacho-

wała jednak zimną krew. Z wystudiowaną swobodą sięg-

nęła po żakiet i z uśmiechem spojrzała na Willa.

- Jestem gotowa. Gdzie mnie zabierasz?

- To twoje miasto - roześmiał się. - ama zdecyduj.

- W porządku. Tuż za rogiem jest mały bar, gdzie

można zjeść jakąś drobną przekąskę. Chyba że wolisz

coś solidniejszego?

- Może być bar - odpowiedział.

Gdy mijali Kate, Izzy dostrzegła ciekawość w inteli-

gentnych szarych oczach asystentki.

Jeszcze mi się za to dostanie, pomyślała, ale nagle

przestało ją to obchodzić. Korciło ją, żeby odrzucić głowę

do tyłu i głośno się roześmiać. Czuła się tak, jakby zry-

wała się ze szkoły. Prawdę mówiąc, nigdy nie chodziła

na wagary, ale zawsze miała na to straszną ochotę.

Wsiedli do windy. W ciasnej kabinie świadomość, że

background image

stoi tak blisko Willa, prawie pozbawiła ją oddechu.

- Ładne biuro - odezwał się, w samą porę przery-

wając milczenie, bo już zaczęła się obawiać, że zaraz się

udusi.

- Podoba ci się?

- obi wrażenie.

- O to właśnie chodzi - roześmiała się. - Należy

podkreślać, że odniosło się sukces. Inaczej ludzie gotowi

pomyśleć, że wcale nie jesteś taki dobry. Trzeba jednak

zachować umiar. Zbyt wiele marmurów i za miękki dy-

wan, a uznają, że zdziera się z nich skórę. A przecież

nie mogą znać prawdy!

Will roześmiał się. Jego głos w zamkniętej przestrzeni

zabrzmiał dziwnie miękko i intymnie. Pomyślała, że za-

raz zrobi z siebie idiotkę, ale w tym momencie drzwi

się rozsunęły i znaleźli się w ruchliwym holu.

Will uśmiechnął się do recepcjonistki.

- Znalazłem - poinformował ją.

Oho, następna zdobycz, pomyślała Izzy z przekąsem.

Patrząc na rumieńce na twarzy dziewczyny, miała ochotę

chwycić Willa za rękę i pociągnąć go w stronę drzwi.

Jednakże Ally nie dała jej na to szansy.

background image

- Właśnie widzę - odpowiedziała z uśmiechem. - Iz-

zy, coś do ciebie przyszło. Nie wysyłałam do biura, bo

Kate powiedziała, że właśnie jedziesz na dół.

Izzy przebiegła wzrokiem wiadomość i wcisnęła ko-

pertę do torebki. Następny list od teve'a. Powinna z nim

porozmawiać. Ale na pewno nie dzisiaj.

- Dzięki. A przy okazji, Ally, gdyby ktoś dzwonił,

dziś już mnie nie będzie.

Ally obrzuciła Willa taksującym spojrzeniem.

- Jasne. Baw się dobrze.

Izzy nie zazgrzytała zębami, choć miała na to ogromną

ochotę. Uśmiechnęła się tylko uprzejmie i pospiesznie

poprowadziła Willa do wyjścia.

OZDZIAŁ PIĄTY

W barze panował niesamowity ścisk.

Izzy z niedowierzaniem patrzyła na kłębiący się tłum.

Will odnosił wrażenie, że od chwili, gdy wpadł bez

uprzedzenia do jej biura, była wzburzona. Teraz znów

coś wytrąciło ją z równowagi.

- To nieprawdopodobne. Zwykle jest tu dość gęsto,

ale nigdy aż tak. Pewno jakieś zaimprowizowane przy-

jęcie.

background image

- Jakie to ma znaczenie? Chyba możemy pójść gdzie

indziej? - Will miał nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt

entuzjastycznie. Bar był w porządku, ale bardziej na

miejscu czułby się w jakimś pubie. Dziś rano marynarka

i spodnie wydawały mu się bez zarzutu, w dodatku wło-

żył swój ulubiony krawat, a nawet z dna szuflady wy-

grzebał na tę okazję nową koszulę.

Kiedy jednak rozejrzał się wokół, w porównaniu

z młodymi biznesmenami w prążkowanych garniturach,

którzy kłębili się wokół niczym ruchliwe mrówki, poczuł

się jak podstarzały kuzyn ze wsi.

Izzy jeszcze kilka sekund patrzyła na tłum ludzi i wre-

szcie podjęła decyzję.

- Możemy iść do mnie - zaproponowała. - W bu-

dynku jest restauracja i bar, a gdybyś wolał, w lodówce

mam piwo i wino. Nawet znajdzie się coś do przegry-

zienia, jeśli jesteś głodny.

- Bardzo chętnie zobaczę twoje mieszkanie - powie-

dział Will, starając się nie myśleć, co miałby ochotę

ugryźć. - Łatwiej będę mógł sobie ciebie wyobrażać...

- Zabrzmiało to dość podejrzanie, więc szybko się po-

prawił: - Zawsze uważałem, że łatwiej wyobrażać sobie

background image

ludzi w ich własnym otoczeniu. To ich w jakiś sposób

określa.

Da mi też większe pole do marzeń, dodał w duchu.

- W takim razie idziemy. - Uśmiechnęła się i ruszyła

szybkim krokiem, jakby chciała usunąć go z zasięgu

wzroku tych młodych ludzi.

- Pali się? - spytał od niechcenia.

Zwolniła ze śmiechem.

- Przepraszam. Zawsze robię sobie taki energiczny

spacer, gdy wracam z pracy.

Wolno przesunął spojrzeniem wzdłuż jej nóg, opiętych

niesamowicie seksownymi spodniami.

- W tych butach? - zapytał, zatrzymując wzrok na

jej stopach. - Ja nie mógłbym w nich nawet ustać.

Gdy wybuchła śmiechem, poczuł, że się odpręża. To

była wreszcie ta sama Izzy.

- Jesteśmy na miejscu — powiedziała, gdy dotarli do

stalowo-szklanych drzwi usytuowanych dyskretnie z bo-

ku wysokiego budynku.

Kiedy weszli do holu, czuł, jak opada mu szczęka,

ale zacisnął zęby i rozejrzał się, próbując zapamiętać naj-

drobniejsze szczegóły.

background image

Za szerokim marmurowym kontuarem mieli swoje sta-

nowiska recepcjonista i ochroniarz, zaraz obok była ka-

wiarnia, restauracja i bar.

- Może wolisz, żebyśmy zjedli tutaj? - zasugerował,

ale Izzy pokręciła głową.

- koro już tu jesteśmy, możemy wjechać na górę.

Dzień dobry, George.

ecepcjonista uśmiechnął się.

- Dzień dobry, panno Brooke. Przysłali pani warzy-

wa. Kazałem je wstawić do kuchni.

- Dziękuję. - Obdarzyła go uśmiechem, który z pew-

nością zapewniał jej dozgonne przywiązanie u każdego

mężczyzny, po czym poprowadziła Willa do windy.

Jakiś mężczyzna w sportowym stroju, z ręcznikiem na

szyi, stanął tuż obok.

- Hej, Iz. Nie widziałem cię w tym tygodniu w si-

łowni. Wszystko w porządku?

- Jasne. Po prostu mam dużo pracy. Obiecuję, że nie-

długo przyjdę.

- Pamiętaj! - Mrugnął do niej z uśmiechem i powoli

odszedł.

W windzie Izzy przeciągnęła kartą magnetyczną

i drzwi zamknęły się z sykiem. Zaledwie po kilku se-

background image

kundach znów się otworzyły. Przeszli kilka kroków ko-

rytarzem, Izzy jeszcze raz machnęła kartą i weszli do jej

apartamentu.

Jasne złoto. To właśnie zobaczył. łońce wpadało

przez wielkie, sięgające od podłogi do sufitu okna i za-

lewało cały pokój światłem. W dole widać było rzekę

poznaczoną kropkami małych łódek.

- Chodź zobaczyć mój ogród - powiedziała Izzy. Za

naciśnięciem guzika wielkie szklane tafle rozsunęły się,

otwierając wyjście na taras.

Will wyszedł za nią. Gładząc jakiś liść, zastanawiał

się, ile musi kosztować wynajęcie takiego apartamentu.

Ceny wykupu na własność nawet nie próbował sobie wy-

obrazić. pojrzał na wąski, podobny do paska liść i roz-

poznał kordylinę. Obok rosła jukka, dalej aralia z wiel-

kimi, jaskrawozielonymi liśćmi.

- Ładne rośliny. - Podszedł do skraju dachu i wy-

chylił się, by spojrzeć kilkanaście pięter w dół na na-

brzeżną ulicę. Ludzie z tej wysokości wyglądali jak

mrówki, a dźwięk syren i klaksonów dochodził na górę

bardzo przytłumiony.

Nadal jednak było go słychać, a w powietrzu, choć

na pewno czystszym niż na dole, mimo wszystko czuło

background image

się spaliny. Nie znosił tego zaduchu.

Wrócił do środka i rozejrzał się po klimatyzowanym,

spokojnym wnętrzu.

Elegancja, dobry smak i niesamowicie duże pieniądze

stworzyły prześliczną całość. Tylko pantofle, leżące na

dywanie i torba rzucona na miękką, pokrytą zamszem

sofę wskazywały, że apartament jest zamieszkany. Will

pomyślał o swoim nieporządnym, pełnym chaosu domu

i jęknął w duchu.

Co Izzy musiała sobie pomyśleć o tym bałaganie?

I o nim samym?

Chociaż, jakie to ma znaczenie? Nawet gdyby do tej

pory nie spostrzegł, jak ogromnie się różnią, uświado-

miłby to sobie w tej chwili.

- Czego ci nalać?

Zamarł. Jej głos dobiegał z bardzo bliska, jakby stała

tuż za nim. A może tylko sobie wyobrażał, że słyszy jej

oddech? Na wszelki wypadek zrobił krok do przodu i do-

piero wtedy się odwrócił.

- A co ty pijesz?

- Na początek chyba wodę.

- Brzmi nieźle.

background image

Izzy roześmiała się.

- Nie musisz pić wody. Możesz dostać herbatę, kawę,

piwo, wino...

- Wystarczy woda - powiedział, zastanawiając się,

jak długo można rozmawiać o niczym, skoro jest tyle

istotnych rzeczy do powiedzenia.

A może wcale ich nie ma? Może lepiej, jeśli wszystko

zostanie pogrzebane w mrokach przeszłości? W gruncie

rzeczy tak naprawdę łączyła ich wyłącznie przeszłość...

Miała wrażenie, że Will czuje się zdecydowanie nie-

swojo. Wodę wypił duszkiem, jakby dopiero wrócił z pu-

styni. Ponownie napełniła jego szklankę, usiadła na sofie

i zapraszająco poklepała poduszkę.

- Mogę usiąść tutaj? tąd widać rzekę. - Ściągnął

marynarkę i krawat i usiadł na kanapie naprzeciwko. Ko-

stkę jednej nogi oparł na kolanie drugiej i choć wydawało

się, że się zrelaksował, czuła, jak napięcie wychodzi

z niego falami.

ozglądał się stale wokół z nieodgadnionym wyrazem

twarzy.

- Ładne mieszkanie.

Ładne rośliny, ładne mieszkanie... Prychnęła pogard-

background image

liwie.

- Nie podoba ci się.

pojrzał zdumiony i roześmiał się cicho.

- kąd. Nie chciałbym tu jednak mieszkać i dzięki

Bogu, bo nigdy nie byłoby mnie na to stać, ale nie mogę

powiedzieć, że mi się nie podoba. Jest bardzo ciekawe..:

koro jesteś tak zapracowana i musisz mieszkać w Lon-

dynie, myślę, że to najlepsze rozwiązanie. Cieszę się tyl-

ko, że ja nie muszę. Dla mnie za mało tu drzew i zwie-

rząt. No i to powietrze...

- Zawsze można iść do zoo - zażartowała, ale Will

tylko się skrzywił.

- To nie to samo co trzymanie kota na kolanach pod-

czas oglądania telewizji.

- Fakt, ale za to nie trzeba go karmić. Nawet gdybym

chciała, nie mogłabym mieć kota. Zbyt często wyjeżdżam

służbowo.

Will kręcił powoli głową, jakby usilnie próbował coś

zrozumieć.

- To musi być piekło. Nie zniósłbym, gdybym musiał

wyjeżdżać z farmy, częściowo chyba ze strachu przed

bałaganem, który zastałbym po powrocie.

Izzy przechyliła głowę na bok i patrzyła na niego z na-

mysłem.

background image

- Co się stało z twoimi planami? Czemu zostałeś na

farmie? Nie powiesz chyba, że to wyłącznie z powodu

Julii i dziecka?

Posłał jej smutny uśmiech.

- Nie. Kilka dni przed naszym ślubem ojciec złamał

nogę i przez cztery miesiące był przykuty do wózka. Mu-

siałem przejąć farmę i zanim tata wyzdrowiał, uświado-

miłem sobie, że tym właśnie chcę się zajmować.

Oparł plecy o sofę, najwyraźniej już trochę odprężony.

Izzy przyglądała mu się, rysując wzorki na oszronionej

szklance.

- Poszedłeś do college'u?

- Tak - przytaknął. - Do college'u rolniczego. Zro-

biłem dyplom z zarządzania gospodarstwami rolnymi.

- Jednak to nie to samo, co inżynieria wodno-lądowa?

- Nie... Ale jest mi z tym dobrze. Nigdy nie przy-

puszczałem, że będę szczęśliwy, siedząc bez przerwy

w jednym miejscu i robiąc przez całe życie to samo. -

pojrzał na nią uważnie. - A ty, Izzy? Jesteś szczęśliwa?

Czy te wszystkie... - zatoczył ręką - sukcesy dały ci

szczęście?

puściła oczy. Nagle uświadomiła sobie, że nie... Mi-

background image

mo tylu osiągnięć, nie była szczęśliwa. Aktywna i bogata,

owszem, ale szczęśliwa?

Przynajmniej nie w tych aspektach, które naprawdę

się liczą.

- aczej tak - odparła. Nie chciała się całkiem od-

krywać. - Chociaż są jeszcze inne rzeczy, które chcia-

łabym dostać od życia.

Na przykład ciebie, dodała w duchu. Chciałabym bu-

dzić się przy śpiewie ptaków i w twoich ramionach. No-

sić twoje dziecko...

Dobry Boże! To już chyba zbytnia szczerość, nawet

wobec siebie samej! Zerwała się na nogi.

- Otworzę wino. Na co masz ochotę? Możemy napić

się szampana i uczcić nasze spotkanie.

- Wolałbym coś lekkiego. Po powrocie do domu będę

jeszcze prowadził.

-

Mam

czerwone

wino.

Will kiwnął głową.

- Znakomicie, dzięki. Chcesz, żebym otworzył? - za-

pytał i nie czekając na odpowiedź, przeszedł za nią do

background image

kuchni.

Odstawiał właśnie wino na blat, gdy odwróciła się

z kieliszkami i łokciem trąciła butelkę. Tylko jego refleks

uratował wino przed roztrzaskaniem się na podłodze.

- O rany...

Właśnie, o rany. tał zaledwie kilkanaście centyme-

trów od niej. Uśmiech powoli zamierał na jego twarzy.

Bardzo wolno oderwał rękę od butelki i podniósł do twa-

rzy Izzy. Wierzchem szorstkiej od pracy dłoni delikatnie

dotknął jej policzka.

- Tęskniłem za tobą, Izzy - powiedział niskim, zmy-

słowym głosem.

Nie była w stanie nic powiedzieć. erce uwięzło jej

w gardle, a gdy odwrócił dłoń i czubkami palców prze-

sunął po jej policzku i wyschniętych wargach, miała wra-

żenie, że już nigdy nie będzie mogła oddychać. Mimo-

wolnie zwilżyła wargi końcem języka i poczuła, jak Will

dotyka kciukiem miękkiej, wilgotnej skóry.

Z jej gardła wyrwał się cichy jęk, powieki opadły.

Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, nie zrobił

nic, a potem wsunął palce w jej włosy. Jego oddech de-

likatnie owionął jej skórę.

- Tęskniłem za tobą - szepnął znowu.

Bez oporu wsunęła się w jego objęcia, otoczyła go

background image

ramionami, rozchyliła wargi i wreszcie, po długich latach

poczuła delikatny dotyk jego ust.

Były takie słodkie, kochane, tak bardzo upragnione.

Czuła zachęcający napór jego języka, chociaż wcale nie

musiał jej zachęcać. Zapomniała już o wszystkich po-

wodach, dla których nie powinna tego robić.

Zapomniała też o Julii, o żalu po stracie Willa, o bó-

lu, jaki przeżywała na myśl, że on kocha inną kobietę.

Nie pamiętała długich, samotnych, pełnych cierpienia lat.

Zapomniała o tym, że niemożliwy jest związek z za-

pracowanym mężczyzną, obarczonym licznymi obowiąz-

kami i odpowiedzialnością za losy rodziny i farmy, nie

myślała także o własnych obowiązkach i zwariowanym

planie zajęć.

Wyrzuciła to wszystko z pamięci i poddała się piesz-

czocie ciepłych ust. Will przytulił ją i kołysał w ramio-

nach, a jej ciało reagowało na każdy ruch, jak roślina

na deszcz.

Wreszcie uwolnił ją z uścisku, dłońmi objął jej twarz.

Pocałunki znów stały się lekkie i czułe. Kiedy odsunął

się od niej, uniosła powieki i spostrzegła, że patrzy na

nią ze zmieszaniem.

background image

- Przepraszam. am nie wiem, co robię...

Próbowała się uśmiechnąć.

- Miałam wrażenie, że mnie całujesz - powiedziała

lekkim tonem, chociaż nagle przytłoczyła ją myśl, że Will

czuje się winny.

Odwróciła się tyłem.

- Nie przesadzaj z tym poczuciem winy. To tylko po-

całunek. I przecież nie pierwszy.

Nie powinna tego mówić i nie powinna nawiązywać

do tego, co ich kiedyś łączyło. Tamto się skończyło, zo-

stało zapomniane... A przynajmniej tak powinno być.

Ale czy nie chodzi właśnie o wyzwolenie się od boles-

nych wspomnień?

Czy właśnie dlatego Will przyjechał? Żeby zapomnieć

o przeszłości? Jeśli nawet miał taki zamiar, jego taktyka

nie była najlepsza. Wszystkie duchy przeszłości zaata-

kowały teraz Izzy. Potrząsnęła głową, próbując odzyskać

jasność myśli.

- Wina? - spytała wesoło, sięgając po kieliszki.

- Dzięki.

Will cofnął się do salonu i z ponurą miną wpatrywał

się w rzekę.

background image

Ależ ze mnie kretynka! - wymyślała sobie w duchu.

Czemu rzuciłam się na niego z takim entuzjazmem? Dla-

czego nie potraktowałam tego lekko? Trzeba było oddać

mu pocałunek i odsunąć się.

Nie... Wiedziała, że nie potrafiłaby tego zrobić. Nie

było sensu się okłamywać. Czekała na to dwanaście dłu-

gich lat. Kiedy Will już odejdzie, będzie mogła przeży-

wać tę cudowną chwilę, rozpamiętując sekundę po se-

kundzie.

- Proszę.

Wziął ostrożnie kieliszek, uważając, by jej nie dotknąć

i wycofał się na sofę. Izzy zwinęła się na swoim zwykłym

miejscu i ponad brzegiem kieliszka bacznie mu się przy-

glądała.

- Nie powinienem był przyjeżdżać - odezwał się na-

gle. - Myślałem, że to się może udać... Ze będę mógł

się z tobą widywać od czasu do czasu, jak twój przyjaciel.

Ale to bardzo trudne. Znacznie trudniejsze, niż mi się

wydawało. Nie da się zignorować przeszłości; niemożli-

we też, byśmy odnowili teraz nasz związek. Za bardzo

oddaliliśmy się od siebie. - Oderwał wzrok od wina

i spojrzał jej w oczy. - Nie chcę przeżyć z tobą krótkiej

przygody - mówił cicho. - To byłoby nie w porządku.

background image

Dlatego lepiej będzie, jeśli już pójdę. Przez jakiś czas

nie powinniśmy się widywać.

- Następne dwanaście lat chyba wystarczy - powie-

działa Izzy z bólem w głosie.

- Izzy... przepraszam.

Will wstał i postawił kieliszek na granitowym blacie

stolika.

- iedź. am wyjdę.

Wziął marynarkę, po czym pochylił się i wycisnął na

jej ustach delikatny pocałunek.

- Uważaj na siebie. Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś

potrzebowała.

- Przecież mieliśmy się już nie widywać - wypaliła.

Powstrzymywała płacz, ale gdy dotknął lekko dłonią jej

policzka, jedna z łez potoczyła się w dół. Will otarł ją

z czułością.

- Nigdy nie odmówiłbym ci pomocy. - Jego głos

brzmiał dziwnie chropawo. Chwilę potem wyszedł. ły-

szała tylko ciche kliknięcie zamykanych drzwi i szum

windy.

Ze złością otarła łzy.

- Głupia jesteś - powiedziała do siebie, zbierając kie-

liszki. W kuchni wylała resztę wina do zlewu. Freddie

background image

miał rację: już zbyt długo nie odwiedzała siłowni. Pójdzie

teraz, zaaplikuje sobie solidną porcję ćwiczeń, popływa,

potem kupi coś do zjedzenia w barku i wcześnie położy

się spać.

- Jak się udała konferencja?

- Och, całkiem interesująca - odpowiedział ojcu

Will, choć za skarby świata nie mógł przypomnieć sobie

nic poza spotkaniem z Izzy. - Przywiozłem trochę ma-

teriałów do przejrzenia.

- potkałeś jakichś znajomych?

- Jedną lub dwie osoby. Po konferencji poszedłem

na drinka.

- Z kimś znajomym?

Will czuł na sobie badawcze spojrzenie matki. Wy-

mijająco wzruszył ramionami.

- kądże - skłamał, zastanawiając się, czy przypad-

kiem nie stało się to już jego zwyczajem. - Były jakieś

telefony? Coś się działo?

- Nic ciekawego. Zwierzęta są już pozamykane na

noc. Może zostaniesz na drinka?

Pokręcił głową.

background image

- Miałem męczący dzień, a poza tym muszę zabrać

dzieci i położyć je spać.

- Zostaw je u nas - zaproponowała matka. - Oglą-

dają film na wideo. Mają przecież ferie. Zresztą lubią

być u nas.

- Lubią, gdy ich rozpieszczacie - poprawił czule

Will, ale się poddał. .

Dzieci siedziały w pokoju telewizyjnym, Owinięte

w koce. Pocałował je na dobranoc, zabrał psa i wrócił

do domu.

Ciągle jeszcze czuł zapach Londynu, wydawało mu

się, że słyszy hałas i gwar ulicy, a pod stopami czuje

wibrowanie metra.

Nie wiedział, jak Izzy to znosi. Chociaż prawdopo-

dobnie zupełnie nieźle.

Wciągnął buty i wyszedł z psem na cowieczorny ob-

chód. Potem stanął przy ogrodzeniu, oparł złożone ra-

miona o bramę i słuchał dźwięków nocy.

Uśmiechnął się ze smutkiem. Powiedział Izzy, że jest

szczęśliwy, a przecież właściwie wcale nie wiedział, czy

to szczęście, czy zwykłe zadowolenie. Chociaż ostatnio

nawet zadowolenie zostało wyparte przez dręczący go

background image

dziwny niepokój.

background image

Może to tylko hormony? Już od bardzo dawna żył

samotnie, a wcześniej Julia przez długie miesiące ciężko

chorowała. Nic dziwnego, że jego ciało reagowało na

Izzy.

Nie powinien był jej całować. To niewybaczalny błąd.

Tym pocałunkiem przywołał wszystkie wspomnienia

i otworzył rany, które zdążyły się już zagoić.

Izzy płakała... Płakała, gdy odchodził... Osamotniona

łza potoczyła się po jej policzku... Niewiele brakowało,

a zostałby u niej... Jeszcze chwila, a odrzuciłby wszel-

kie postanowienia, wziął ją w ramiona i kochał się z nią.

Oparł dłonie o bramę, spuścił głowę i patrząc na swo-

je stopy, zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie potrafił

o niej zapomnieć.

Miał niepokojące wrażenie, że to się nigdy nie uda.

Zresztą wcale nie był pewien, czy tego pragnie. Teraz

przynajmniej pozostawały mu marzenia.

OZDZIAŁ ZÓTY

W poniedziałek, zgodnie z obietnicą, Izzy poleciała

do Dublina.

W gruncie rzeczy nie miała wielkiej nadziei, że zdoła

background image

pracować z Danielem O'Keeffe'em. Facet był koszmar-

ny. W tej chwili odnosiła wręcz wrażenie, że służy mu

za kosztownego kuriera, który odwozi jego całkiem nie-

zrozumiałe dokumenty.

David Lennox był dość dosadny w ocenie braku przej-

rzystości informacji, jakie jej przekazano.

- Próbują komuś zamydlić oczy. Na pani miejscu

omijałbym ich z daleka.

Prawdę mówiąc, księgowemu nie podobała się żadna

firma, z którą zamierzała współpracować, tym razem jed-

nak uznała, że postąpiłaby niemądrze, ignorując jego

uwagi. Zdecydowała, że jeśli nie dostanie dziś jasnych

odpowiedzi, rezygnuje. Ostatecznie.

- Czterdzieści dziewięć procent?

Odchyliła się na krześle, skrzyżowała ręce na piersiach

i spojrzała mu prosto w oczy.

- Czterdzieści dziewięć. Jeśli okaże się, że moją stra-

tegia zawiodła i firma jest nadal w takim stanie jak teraz,

nic na tym nie zyskam. Natomiast jeśli wszystko wypali,

wszyscy na tym zarobimy.

- Piętnaście.

oześmiała się.

background image

- Mowy nie ma. Na piętnaście procent nie zgodziła-

bym się nawet wtedy, gdybym była całkiem pewna zwy-

cięstwa. A jedyną pewną rzeczą, panie O'Keeffe, jest to,

że nikt nie jest w stanie podać mi prostej odpowiedzi

na moje pytania. Muszę przyznać, że bardzo mnie to nie-

pokoi. Proszę mi opowiedzieć o DOK Logistics z Cork

- zaproponowała. Gdyby nie obserwowała go tak bacz-

nie, prawdopodobnie przegapiłaby błysk przerażenia

w jego wzroku.

- To firma przewozowa.

- Bardzo kosztowne te przewozy.

- Dobra jakość zawsze kosztuje — zapewnił, jednak

wyraźnie starał się uniknąć jej wzroku. Uwadze Izzy nie

uszło, że DOK to jego inicjały.

- To już nieistotne - powiedziała w końcu. Daniel

O'Keeffe był czarujący, jak każdy Irlandczyk, ale kłamał

jak z nut.

Podniosła się, zdecydowanie zamknęła teczkę i wy-

ciągnęła rękę.

- Do widzenia, panie O'Keeffe. Mam nadzieję, że

znajdzie pan kogoś, kto pomoże panu wyjść z kłopotów.

Jednak to nie będę ja.

background image

Przez chwilę wpatrywał się w jej dłoń, po czym pod-

niósł się z krzesła i z krzywym uśmiechem potrząsnął

jej ręką.

- Przykro mi, że nie będziemy współpracować.

Bardzo na to liczyłem. Dziękuję za poświęcony mi

czas.

Liczyłeś na pieniądze, sprostowała w duchu Izzy. A co

do czasu...

- Nie ma za co. Przyślę panu rachunek. - Nie liczyła,

rzecz jasna, że jej zapłaci, ale takie miała zasady.

Taksówką dojechała na lotnisko i odleciała do Lon-

dynu najbliższym samolotem. O czwartej po południu

wylądowała na lotnisku tansted. łońce świeciło, ale zie-

mia była przesiąknięta deszczem. Podczas drogi do głów-

nego terminalu poinformowano pasażerów, że są trudno-

ści z dojechaniem do Londynu. Ulewny deszcz poczynił

ogromne spustoszenia i drogi są zakorkowane z powodu

licznych wypadków.

Wspaniale, pomyślała z przekąsem. Akurat teraz, gdy

marzę o szybkim powrocie do domu, filiżance dobrej her-

baty i gorącej kąpieli!

Postanowiła sama sprawdzić, jak przedstawia się sy-

tuacja. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na ludzi kłębią-

cych się przy stanowisku informacji, żeby uzyskać

background image

odpowiedź.

Na tablicy wyświetlano szczegółowe informacje o sy-

tuacji na drodze do Londynu. Po co w ogóle wdawała

się w interesy z O'Keeffe'em? Gdyby tylko posłuchała

instynktu...

Pogrążona w niewesołych myślach nie zauważyła, jak

jakiemuś dziecku wypadły z ręki lody. zła właśnie do

informacji, gdy nagle pośliznęła się i po chwili leżała na

podłodze z ręką zwiniętą pod nienaturalnym kątem, a do-

tkliwy ból przeszywał jej ramię.

Will natychmiast po wejściu do kuchni dostrzegł pul-

sujące światełko na sekretarce. Pewno znów o czymś za-

pomniałem, westchnął z rezygnacją i wcisnął przycisk.

- Will? Tu Izzy. Właściwie dzwonię, żeby usłyszeć

jakiś przyjazny głos. Utknęłam na lotnisku. Upadłam

i złamałam rękę. Przez najbliższe godziny nie ma szans

na przyjazd karetki. Drogi są zakorkowane, a wszystkie

szpitale mają urwanie głowy, bo z powodu deszczu jest

wyjątkowo dużo poważnych wypadków. Jestem strasznie

obolała i chciałam tylko z tobą pogadać. Przepraszam,

strasznie plotę. Już się wyłączam.

background image

Willa zaniepokoiło drżenie w jej głosie. Zupełnie jak-

by z trudem panowała nad sobą. Przez chwilę patrzył na

telefon ze zmarszczonym czołem, jeszcze raz odsłuchał

nagranie, po czym wybrał numer komórki Izzy.

Odebrała po kilku sygnałach.

- Izzy? Co się dzieje?

- O, cześć, Will. Przepraszam za ten telefon. Nie

mogłam złapać Kate, mojej asystentki, a bardzo mi za-

leżało, żeby porozmawiać z jakąś przyjazną duszą... -

głos jej się załamał.

- Powiedz, co z ręką - poprosił, licząc, że rozmowa

na konkretny temat pomoże Izzy odzyskać spokój. - Iz-

zy? Odezwij się!

- Cóż, jest... złamana - powiedziała po chwili. -

Wygląda, jakby się złożyła, zaraz nad nadgarstkiem.

A poza tym boli.

- Co z karetką?

Kiedy się roześmiała, nie miał już wątpliwości, że jest

na skraju histerii.

- Teraz jest chyba jeszcze gorzej. Mówią, że to może

potrwać nawet siedem godzin. Nie wytrzymam tu siedmiu

godzin! No nie... głupio gadam. Oczywiście, że wytrzy-

background image

mam. Dam radę.

krzywił się na myśl, jak musi cierpieć.

- Gdzie jesteś? - spytał. Nagle przyszedł mu do gło-

wy pewien pomysł.

- W jakimś biurze w głównym terminalu. Przynaj-

mniej jest tu cicho, bo na zewnątrz panuje potworny har-

mider. Will, nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.

łuchaj, muszę kończyć. Mam prawie rozładowaną ba-

terię, a mogę jeszcze potrzebować telefonu. Zadzwonię

do ciebie później.

Kiedy Izzy się rozłączyła, Will przez chwilę się na-

myślał, po czym wybrał następny numer. Nie minęły dwie

minuty, gdy wszystko już było ustalone, a Will, przebra-

ny w czyste ubranie, kierował się do wyjścia.

- Izzy?

Uniosła ciężkie powieki i spojrzała na niego nieprzy-

tomnie. Czy naprawdę go widziała, czy może wymyśliła

go sobie, zapadając w sen, wywołany środkami przeciw-

bólowymi? Wyciągnęła zdrową rękę i dotknęła jego dło-

ni. Niesamowite... Prawdziwa...

- Will? - Z trudem zbierała myśli. Chciała zapytać

o coś ważnego... Tylko co to było? Aha, drogi... - Jak

się tu dostałeś?

background image

Uśmiechnął się szeroko. Przyklęknął przed nią i przy-

cisnął jej palce do swoich ciepłych warg.

- Dobrze ustawieni przyjaciele - odparł tajemniczo.

- Zabieram cię do domu.

- W jaki sposób? - zdumiała się.

- Helikopterem. Powiedziałem, że to poważna misja

ratunkowa i dostałem zezwolenie na lądowanie karetki

powietrznej.

- Masz helikopter medyczny? - spytała z niedowie-

rzaniem, ale Will pokręcił głową ze śmiechem.

- Nie całkiem. To zabawka brata oba. Gdzie twój

bagaż?

- Nie mam bagażu, tylko tę torbę.

- W takim razie możemy ruszać. Karoca czeka, ła-

skawa pani.

Zachwiała się, wstając, więc chwycił ją pod ramię

i mocno przycisnął do siebie.

- Uff... - westchnęła, próbując się uśmiechnąć, ale

pokój ciągle wirował jej przed oczami. Usiadła gwałtow-

nie i po chwili spróbowała jeszcze raz.

- Wstawiona Izzy - powiedział z czułością, która

wywołała łzy w jej oczach. - Wyjdźmy stąd wreszcie.

Na zewnątrz czekał samochód, który zawiózł ich do

background image

północnej części lotniska, gdzie w starym terminalu od-

prawiano prywatne loty i wkrótce Izzy, przypięta pasami,

siedziała w helikopterze.

- Zawsze marzyłem, by wyratować damę z opałów

- zaśmiał się Andrew, brat oba.

- Jestem do usług - powiedziała słabym głosem.

Will usiadł obok i wziął ją za rękę. Andrew czekał

na zgodę wieży na start i już po chwili śmigłowiec ode-

rwał się od ziemi.

Po kilkunastu minutach lotu wylądowali w miejscu,

które wyglądało jak boisko.

- Gdzie jesteśmy? - zdziwiła się Izzy.

- To szpital w Ipswich, a właściwie boisko szkolne

tuż za nim.

Will pomógł jej wyjść z helikoptera, sanitariusz roz-

łożył nosze, Izzy położyła się na nich, a chwilę potem

wszystko odpłynęło i ogarnęła ją ciemność.

- Will?

Powieki jej zadrżały. Will pochylił się i ujął jej zdrową

rękę.

- Witaj, śpiąca królewno. Jak się czujesz?

background image

- Obolała... ęka mi dokucza.

- To dlatego, że ci ją nastawiali. Na razie masz za-

łożony tymczasowy gips, ale jutro zabiorą cię na salę

operacyjną. Trzeba zanitować kość.

-

To

niemożliwe...

Jutro

mam

spotkanie.

Ze śmiechem pokręcił głową.

- Nie, już nie masz. Przykro mi, staruszko. Ze szpitala

wypuszczą cię jutro wieczorem.

- Ale... gdzie ja pójdę wieczorem?

- Ze mną do domu - odparł zdecydowanie.

Otwierała już usta, żeby zaprotestować, ale zaraz je

zamknęła i uśmiechnęła się słabo.

- Dzięki.

- Do usług. - Kiwnął głową. - Teraz powinnaś się

przespać, ja zresztą też, ale wrócę tu rano.

Pocałował ją delikatnie w czoło i cicho wyszedł z po-

koju.

Jeszcze w korytarzu słychać było jego oddalające się

background image

kroki, a już zaczęła za nim tęsknić....

Nie chciałabym nigdy więcej przez to przechodzić,

myślała Izzy, budząc się w środę rano. Właściwie nie-

wiele pamiętała z ostatnich trzydziestu sześciu godzin,

chociaż mgliście przypominała sobie ból, paskudne mdło-

ści, a także Willa, który był przy niej za każdym razem,

gdy otwierała oczy, trzymał ją za rękę, odgarniał włosy,

podtrzymywał szklankę z wodą...

Teraz była sama i choć wiedziała, że to niemądre, po-

czuła nagłą pustkę.

Cóż, Will miał przecież swoją pracę: musiał zająć się

gospodarstwem, odwieźć dzieci do szkoły... A może są

ferie? Nie miała pojęcia. Nigdy nie interesowała się ta-

kimi sprawami. Tak czy inaczej, należało dać dzieciom

jeść, ubrać je... Właściwie, czy ubiera się jeszcze dzieci,

które mają dziesięć i osiem lat, czy ile tam miały? Tego

również nie wiedziała.

ozejrzała się po pokoju. pokojny, niebiesko-kremo-

wy wystrój i proste meble z sosnowego drewna w ko-

lorze miodu. Leżała w podwójnym łóżku, na wygod-

nym materacu, otulona miękką kołdrą. Czy dlatego spała

tak dobrze? A może to zasługa silnych środków prze-

background image

ciwbólowych?

W nogach łóżka dostrzegła szlafrok.

Julii?

Poczuła niemiły dreszcz. Czy to była ich sypialnia?

Może Julia urządzała ten pokój, nie podejrzewając, że

kiedyś będzie tu Izzy...

Odrzuciła kołdrę i powoli usiadła. puściła nogi

z łóżka i poczekała chwilę, aż pokój przestanie wiro-

wać. Jeszcze tylko tego trzeba, żeby znowu się przewró-

ciła.

- Izzy? - ozległo się pukanie i w drzwiach ukazała

się uśmiechnięta twarz pani T. - Tak mi się zdawało, że

słyszę, jak się ruszasz. Jak się czujesz?

Iżzy uśmiechnęła się niewyraźnie.

- Jeszcze nie wiem. Zobaczę, jak wstanę. Muszę iść

do łazienki.

- I napić się herbaty. Właśnie w tej kolejności, co?

Proszę, zarzuć to na siebie. To mój szlafrok. Pewno się

w nim utopisz, ale jest krótki, więc przynajmniej nie gro-

zi ci, że się potkniesz.

Izzy, szczęśliwa, że szlafrok nie należał do Julii, wsu-

nęła zdrową rękę do rękawa. Pani T. pomogła jej nakryć

background image

rozciągnięty podkoszulek - pewno własność Willa -

i przejść do łazienki.

- Wołaj, gdybyś potrzebowała pomocy - mówiła pani

Tompson - Na parapecie leży szczoteczka do zębów dla

ciebie.

- Dziękuję. - Wzruszyła ją ich troskliwość.

Udało się jej obyć bez pomocy, choć nie było to łatwe.

No bo jak jedną ręką oderwać kawałek papieru toaleto-

wego? Chociaż złamała lewą rękę, czuła się potwornie

niezgrabnie.

Podciągnięcie majtek, wyciskanie pasty do zębów,

wycieranie się... Wszystkie te proste czynności stały się

nagle niesamowicie skomplikowane. Przyszło jej do gło-

wy, że plan, aby wrócić do Londynu jeszcze dziś albo

jutro, faktycznie jest chyba zbyt ambitny.

twarzało to jednak pewne problemy, które będzie

musiała omówić z Willem.

Wróciła do pokoju, gdzie pani T. poprawiła poduszki

i odwinęła kołdrę. Izzy tęsknie spojrzała na łóżko. Naj-

pierw jednak trzeba chyba się ubrać i pomyśleć o śnia-

daniu...

- Wskakuj z powrotem do łóżka. Zaraz przygotuję ci

background image

coś dobrego. Na co miałabyś ochotę?

- Przecież nie ma pani czasu, żeby koło mnie skakać

- zaprotestowała zawstydzona.

- Bzdura. W barze mam sporo personelu. Niech za-

rabiają na siebie. To co ci zrobić: herbatę, kawę, a może

wolisz sok?

- Poproszę o herbatę, jeśli rzeczywiście ma pani czas.

Zwykłą herbatę, nie za mocną, z odrobiną mleka, bez

cukru.

- A co powiesz na coś do jedzenia?

Izzy otworzyła usta, aby powiedzieć, że nie jest głod-

na, i w tym momencie zaburczało jej w brzuchu.

- ozumiem - zaśmiała się pani T. - Połóż się, a ja

zobaczę, co tam znajdę na dole. piżarnia Willa jest zdaje

się pusta, więc pewno będę musiała zajrzeć do baru, ale

to nie potrwa długo.

piżarnia Willa? Zakładała, że wszyscy mieszkają ra-

zem, ale może wcale tak nie jest. To by znaczyło, że

jest tu sama z Willem i dziećmi.

Przygryzła wargę, czując, jak jej ciałem wstrząsnął

dreszcz. Co o niej, czy raczej o nich, powiedzą te stare

plotkary z wioski?

Oparła głowę o poduszki i przez okno patrzyła na

ciągnące się daleko pola, poprzedzielane laskami i ży-

background image

wopłotami, które sprawiały, że krajobraz wyglądał, jak

patchworkowa kołdra.

Jak tu ślicznie. Ciekawe, czy Will jest tam na dole?

- zastanawiała się, gdy usłyszała beczenie owiec.

- Herbata i panierowane grzanki z miodem - po-

wiedziała pani Thompson, wchodząc do pokoju. Tacę

ustawiła na stoliku przy łóżku. - Kiedyś bardzo je lu-

biłaś.

Jak miło, że nadal to pamięta! Izzy uśmiechnęła się

w podziękowaniu i pociągnęła łyk herbaty.

Dawno nic jej tak nie smakowało. Nim się obejrzała,

kubek był pusty. Oparła go na brzuchu i uśmiechnęła się

z wdzięcznością do pani T.

- Wspaniała. Tego mi było trzeba.

Pani T. patrzyła na nią z aprobatą.

- Świetnie. Zjedz jeszcze tosty, to może wrócą ci ru-

mieńce - ucieszyła się, podając jej talerz.

Kiedy Izzy zabrała się do jedzenia, pani Thompson

wyjaśniła, że Will zabrał dzieci, aby sprawdzić ogro-

dzenie przy farmie Jenksów, gdzie zamierzał przenieść

owce.

- Chyba słyszałam to nazwisko. Czy mogłam znać

background image

panią Jenks? - spytała ciekawie Izzy, a pani T. wzruszyła

ramionami.

- Możliwe. Zawsze tu mieszkała. To wspaniała ko-

bieta, tylko zupełnie nie rozumiem, czym sobie zasłużyła

na takiego syna. Zrzędliwy jak stara baba. Pani Jenks

sprzedała farmę Willowi z zastrzeżeniem, że będzie mog-

ła tam mieszkać do końca życia. Jej syn nie daje jednak

Willowi chwili spokoju i ciągle czegoś żąda: wymiany

piecyka albo okien, remontu łazienki. A pani Jenks

w ogóle nie chce o tym wszystkim słyszeć.

- A co na to Will?

- Nic - roześmiała się pani T. - Jej syn oskarża go

o zaniedbywanie obowiązków, choć Will bywa u pani

Jenks częściej niż jej własne dziecko. Nie dość, że nie

bierze od niej czynszu, to jeszcze dostarcza jej pod same

drzwi porąbane na szczapy drewno, w zimie odgarnia

śnieg, myje okna, przywozi zakupy... A jej syn wpada

tylko od czasu do czasu i narzeka.

- Czemu Will nie każe mu się odczepić? - zdumiała

się Izzy.

- Bo to nie w jego stylu. Jego zdaniem imon martwi

się po prostu o matkę, ale to nieprawda. Próbuje wydoić

background image

dla siebie, ile się tylko da, choć z tego, co wiem, to on

zagarnął wszystkie pieniądze za farmę. taram się nie

słuchać plotek, ale w barze to często niemożliwe.

To przypomniało Izzy o dwóch wstrętnych, rozplot-

kowanych staruchach.

- Czy mój pobyt tutaj nie przysporzy Willowi kło-

potów? Ludzie zaczną gadać, a nie chciałabym, żeby

miał przeze mnie nieprzyjemności.

- Dobry Boże, dziecko! Przecież złamałaś rękę! Nie

dałabyś sobie rady sama. - Pani T. poklepała Izzy po

ręce. - Nie przejmuj się plotkami. Zostaw to mnie. Z ba-

ru do naszego domu jest za daleko, żebym mogła do

ciebie zaglądać, gdybyśmy cię tam zabrali, a Will jest

zbyt zajęty. A w ogóle jesteśmy szczęśliwi, że możemy

cię gościć, więc nie zaprzątaj sobie tym głowy. Myśl

o swoim zdrowiu. Jeszcze herbaty?

Tym samym pani T. zamknęła temat.

Izzy zjadła śniadanie, wypiła jeszcze dwa kubki her-

baty, po czym pani T. uznała, że powinna się przespać.

Ku swojemu zdumieniu rzeczywiście usnęła, choć

drzemka nie trwała długo. ilny, zdrowy organizm szybko

otrząsnął się z szoku. Izzy nie chciała leżeć w łóżku

i rozmyślać o bolącej ręce, wstała więc i usiadła na sze-

background image

rokim parapecie, skąd mogła patrzeć na owce.

iedziała tam do powrotu Willa z dziećmi. Pomachał

do niej z dołu, a ona poczuła się tak, jakby nagle za-

świeciło słońce.

Ale głupio wyszło, myślała. Niespełna tydzień temu

Will dokładał starań, by wyjaśnić jej, że nie ma dla nich

wspólnej przyszłości, a teraz nieoczekiwanie znalazła się

w jego domu.

Nie miała pojęcia, jak to się ułoży. Mogła tylko po-

wiedzieć, że chciała tu zostać... I musiała... Jej ciało

potrzebowało czasu, żeby wyzdrowieć, jej serce także...

Od lat już nie miała jednej wolnej chwili. Te wolne dni

dobrze jej zrobią.

Jednakże... Will mógł ją skrzywdzić. Przecież kiedyś

już to zrobił...

Czy tym razem zdołałaby to przeżyć?

Podniosła się z parapetu i wróciła do łóżka. Kilka mi-

nut później usłyszała, jak biegnie na górę, przeskakując

po dwa stopnie. ozległo się puknięcie, po czym drzwi

się uchyliły.

- Izzy? Wyglądasz przyzwoicie?

Zachichotała.

- Dla takich dam jak panie Jones i Willis pewno

background image

niewystarczająco, ale jestem przykryta aż po szyję. Mo-

żesz wejść.

Otworzył szerzej drzwi.

- Jak się czujesz? - spytał ciepło.

- Dobrze - skłamała. Z całego serca pragnęła wy-

znać, jak bardzo jej brakowało jego towarzystwa, jed-

nak nie mogła przecież się przyznać, że tak go potrze-

buje.

- Podejrzewam, że mama zmusiła cię do jedzenia.

- Dostałam herbatę i grzanki z miodem - przytaknę-

ła ze śmiechem. - Pamiętała, że za nimi przepadam.

- Taka już jest.

Przysiadł ostrożnie w nogach łóżka i wydymając war-

gi, przyjrzał się jej uważnie.

- Na pewno wszystko w porządku?

- Trochę boli - odparła, wzruszając ramionami. -

Dam sobie radę.

- Nigdy w to nie wątpiłem. woją drogą, powin-

naś drobinę odpuścić... pozwolić, żeby ktoś cię za-

stąpił.

- To dość trudne. Lubię mieć wszystko pod kontrolą.

- Wiem... jednak czasami niektóre wydarzenia prze-

rastają nas i wtedy powinniśmy trochę się poddać.

background image

- Jak na przykład złamanie ręki, przez które znała-

złam się tutaj? Zadzwoniłam do ciebie, bo czułam się

potwornie bezradna i samotna. Nie chciałam sprawiać ci

kłopotu, szczególnie po tym, gdy powiedziałeś, że nie

powinniśmy się spotykać przez pewien czas. Jestem prze-

konana, że nie chodziło ci o cztery dni.

Z ust wydarł mu się dziwny dźwięk: ni to śmiech, ni

westchnienie.

- Prosiłem, żebyś dzwoniła, jeśli będziesz czegoś po-

trzebować. Mówiłem to szczerze, Izzy, i cieszę się, że

mnie posłuchałaś.

- ównie szczerze mówiłeś o tym, że nie powinni-

śmy się widywać, prawda?

Lekceważąco machnął ręką.

- Zapomnij o tym. Trzeba było cię stamtąd natych-

miast zabrać. Zrobiłem tylko to, co na moim miejscu zro-

biłby każdy przyjaciel.

- Gdybym o tym pomyślała, mogłabym sama za-

łatwić lot czarterowy na lotnisko miejskie, taksówką

pojechać do szpitala i następnego dnia znaleźć się

w swoim domu.

- I co potem? Jak byś sobie poradziła? Nie jesteś je-

background image

szcze ubrana... Możesz to zrobić sama?

Izzy pomyślała o żakiecie, który musieli rozciąć w iz-

bie przyjęć, zamku w spodniach, bluzce z fikuśnymi gu-

ziczkami. Mowy nie ma, żeby sobie z tym wszystkim

poradziła.

- W domu mogłabym nosić spodnie od dresu i luźną

koszulkę - powiedziała.

łysząc to, Will podniósł się i na chwilę wyszedł z po-

koju.

- podnie do joggingu Michaela i mój T-shirt, który

zbiegł się w praniu - powiedział, pokazując jej przynie-

sione rzeczy. - I skarpetki. Zdaje się, że mama uprała

twoją bieliznę. Jeśli zdołasz włożyć to na siebie bez po-

mocy, będzie dobrze. A co z gotowaniem albo z zaku-

pami?

Znów wzruszyła ramionami. Zaczęła odnosić wraże-

nie, że robi to bez przerwy.

- Jadłabym na dole, a zakupy kazałabym dostarczać

do domu.

Z jedzeniem poradziłaby sobie bez trudu. Bardziej

martwiły ją inne sprawy: jak zapiąć biustonosz, otworzyć

słoik czy puszkę, robić rzeczy, o których zwykle w ogóle

się nie myśli? Prysznic... albo mycie głowy. To by do-

piero była zabawa!

background image

- Nie takie proste, co?

Czyżby czytał w jej myślach? Całkiem możliwe. Kie-

dyś przecież to robił.

- Dałabym sobie radę - powtórzyła zdecydowanie. -

A skoro mówimy o przyjacielskim geście - za który,

swoją drogą, jestem ogromnie wdzięczna - pewnie dość

drogo kosztował. Paliwo, opłaty lotniskowe. Musisz mi

powiedzieć, ile i komu jestem winna.

- Wszystko załatwia! Andrew, ale nie przejmuj się

- odparł Will. - Trzyma helikopter u mnie na farmie.

Koszty, które poniósł, możemy nazwać opłatą za gara-

żowanie maszyny.

- W takim razie powinieneś dostać tę opłatę...

- Izzy! - warknął ostrzegawczo. - Odpuść sobie.

Nieczęsto mam okazję odgrywać bohatera. Pozwól mi

na to, dobrze? Ten jeden raz.

- Jest mi bardzo miło - podziękowała z ciepłym

uśmiechem. - A teraz, jeśli znajdziesz moją bieliznę,

chętnie się ubiorę.

Zupełnie zapomniała, że były to rzeczy firmy Janet

eger. Po chwili Will wrócił na górę. Na końcu jego

palca dyndały mikroskopijne części garderoby.

background image

- To ma być bielizna? - spytał, patrząc na nią śmie-

jącymi się oczami.

- Dziękuję. - Wyrwała mu rzeczy z ręki. - Możesz

już iść. Poradzę sobie.

Usta mu drgnęły, ale odwrócił się bez słowa.

- Będę w pobliżu, gdybyś potrzebowała pomocy -

rzucił, wychodząc.

Ze stanikiem nie dała sobie rady, ale maleńkie ko-

ronkowe stringi i resztę ubrań, mimo kłopotów, w końcu

wciągnęła na siebie. Kiedy pojawiła się na podeście -

zziajana i trochę obolała, ale zwycięska - Will uśmiech-

nął się z pewną rezerwą.

- Uparciuch - powiedział i delikatnie pogłaskał ją po

policzku.

Nie powinien tego robić. Nogi i tak się pod nią ugi-

nały, a teraz już niewiele brakowało, żeby spadła ze scho-

dów. Kiedy się zachwiała, objął ją ramieniem i przyci-

skając mocno do siebie, sprowadził na dół. Przy każdym

kroku ich biodra uderzały o siebie. Kiedy znaleźli się na

dole i Will zabrał rękę, Izzy miała ochotę krzyczeć. ama

nie potrafiła powiedzieć dlaczego.

Weszła za nim do kuchni i z ulgą opadła na krzesło.

background image

Dzieci nigdzie nie było, ale Will wyjaśnił, że odesłał je

do baru na lunch.

- Ty też chcesz tam iść, czy wystarczy ci chleb z se-

rem w moim towarzystwie?

Za żadne skarby świata nie zrezygnowałaby z jego to-

warzystwa.

- Och, zadowolę się tym, co jest - powiedziała mięk-

ko. Uśmiechnął się, kiedy napotkała jego spojrzenie,

a wtedy poczuła, jak jej serce topnieje.

Już dawno wiedziała, że porusza się po grząskim grun-

cie. Jednak dopiero teraz uświadomiła sobie, jak głęboko

może się pogrążyć.

OZDZIAŁ IÓDMY

Niepotrzebnie się martwiła.

Od tego dnia, gdy Will się upewnił, że jego matka

wystarczająco dba o Izzy, zaczął jej unikać.

Czy robił to specjalnie, czy też po prostu miał dużo

pracy, tego Izzy nie była pewna, w każdym razie widy-

wała go rzadko. Po kilka godzin spędzała w kuchni, zwi-

nięta na sofie, z kotem na kolanach i książką.

Wypoczynek był jej oczywiście potrzebny, jednak wy-

background image

muszony urlop sprawił, że czuła się jak wyrzucona poza

nawias. Gdy bezczynność za bardzo jej dokuczyła, za-

częła chodzić do baru. iadała w kącie, obserwując ludzi,

lub gawędziła z panią T., jeśli matka Willa miała wolną

chwilę. Kiedy w barze robiło się tłoczno, usuwała się

i wyruszała na spacer.

Codziennie rozmawiała z Kate, jeździła taksówką do

szpitala na kontrolę i na fizykoterapię, ale pod koniec

weekendu miała ochotę rwać włosy z głowy.

- Czy ręka bardzo cię boli? - spytała ebecca w nie-

dzielę wieczorem.

Izzy podniosła wzrok na dziewczynkę.

- Trochę. Czemu pytasz? - Uśmiechnęła się.

- Bo jesteś rozdrażniona. Mamusia zawsze zrzędziła,

gdy ją coś bolało.

Czuła, jak ogarniają poczucie winy. Usiadła przy stole

obok dziecka.

- Przepraszam. Jestem po prostu znudzona, bo siedzę

tu jak w więzieniu.

- To zupełnie jak w szkole podczas deszczu. Nie zno-

szę deszczu. Musimy wtedy siedzieć w budynku i czy-

tać... Chłopcy robią się wtedy okropni i nauczyciele

background image

wściekają się na nas.

- Mogłabyś wychodzić z tatusiem na farmę - wtrącił

Michael, wchodząc do kuchni i siadając naprzeciwko. -

Tatuś lubi towarzystwo. Jemu też się przykrzy, kiedy jest

sam. Tato, Izzy się nudzi. Powinieneś zabierać ją ze sobą.

Izzy odwróciła szybko głowę. Nie zdawała sobie spra-

wy, że Will już wrócił. Jeśli słyszał ich rozmowę, uznał

pewno, że jest niewdzięcznicą.

Uśmiechnęła się przepraszająco.

- Wybacz... Nie nawykłam do bezczynności. Chyba

nie jestem zbyt dobrym pacjentem. Naprawdę powinnam

już wracać do Londynu.

Wydawał się zdziwiony.

- I co byś tam robiła?

- Mogłabym chodzić do biura...

- Czy jest tam coś, co tylko ty możesz zrobić?

Zastanawiała się przez chwilę i ze zdumieniem uświa-

domiła sobie, że nie... Nie było nic, co przestałoby funk-

cjonować, gdyby jej zabrakło. Mogłaby jedynie zdobyć

nowe zamówienia, a tego akurat nie było im trzeba.

- Nie - odpowiedziała uczciwie. - Poradzą sobie

beze mnie.

background image

- Więc się zrelaksuj. - Will uśmiechnął się. - Dobrze

sypiasz?

- Nie najlepiej. Budzę się wcześnie, gdy przestają

działać środki przeciwbólowe, i potem nie mogę już za-

snąć. Zwykle nie śpię już, kiedy ty wstajesz.

- W takim razie schodź na dół. Możemy razem wypić

herbatę. A jeśli faktycznie rozpiera cię energia, możesz

chodzić ze mną, gdy karmię zwierzęta, wypuszczam kury

i doję krowę. Nie ma w tym nic ekscytującego, ale może

to ciekawsze niż nudzenie się w łóżku.

Z pewnością, choć raczej z powodów, o których nie

chciałaby rozmawiać ani z Willem, ani w obecności jego

dzieci.

- Jutro będę przenosił owce - ciągnął Will. - ano

wyprawię dzieci do szkoły, a później będę partiami prze-

woził owce i jagnięta na pastwiska. Jeśli chcesz, możesz

mi towarzyszyć.

Tym sposobem następnego dnia już o piątej trzydzie-

ści Izzy piła herbatę, po czym wyszła z Willem i przy-

glądała się, jak oporządza zwierzęta, szoruje koryta, mie-

sza paszę i robi niezliczone rzeczy, które trzeba było wy-

konać tak okropnie wcześnie.

Później, siedząc na beli słomy, patrzyła, jak doi krowę

o dźwięcznym imieniu Dzwoneczek. Ciche, rytmiczne

background image

chlupanie mleka omal jej nie uśpiło.

Zanim dobrze się rozjaśniło, Will wykonał już połowę

codziennej pracy, a wiedziała przecież, że wczoraj wie-

czorem położył się o jedenastej, o ile nie później, bo sie-

dział jeszcze nad papierkową robotą, której zresztą nie

cierpiał.

Przestała się już dziwić, czemu wydawał się jej taki

zmęczony, gdy ujrzała go na przyjęciu. Najwyraźniej był

skrajnie wyczerpany i nie bardzo wiedziała, jak daje radę

jeszcze funkcjonować. Pewno dzięki sile woli, uznała.

zeczywiście, przyglądanie się, jak przewracam się z bo-

ku na bok z książką, robiąc kwaśną miną, to jest to, czego

mu brak do szczęścia, pomyślała drwiąco.

Will tymczasem skończył dojenie. Wrócili do domu

i razem z dziećmi zjedli śniadanie. Izzy siedziała, popi-

jając herbatę, a Will szykował dzieci do szkoły. Kiedy

wreszcie wyszły, zabierając swoje tornistry, kostiumy do

gimnastyki i torebki z lunchem, Will poszedł wykonać

jakieś telefony, a Izzy, pragnąć choć trochę odwdzięczyć

się za jego uprzejmość, załadowała zmywarkę, a nawet

próbowała zamieść podłogę.

Nie było to łatwe, bo Banjo poszczekiwał i skakał

wokół szczotki, próbując chwycić ją zębami.

background image

- pokój, Banjo! - krzyknęła ze śmiechem. Pies po-

machał wesoło ogonem, patrząc na nią psotnie. Kiedy

na chwilę puścił szczotkę, próbowała wymieść okruchy

spod stołu. Nie była jednak dość szybka. W końcu pod-

dała się, kręcąc głową z rezygnacją.

Włosy wysunęły się jej z gumki. Machinalnie pod-

niosła prawą rękę, próbując je odgarnąć i kątem oka do-

strzegła Willa, który stał w progu i przyglądał się jej

z dziwnym wyrazem twarzy.

Wyprostowała się powoli, zapominając o psie. Była

świadoma jedynie swoich potarganych włosów i pokry-

wających policzki rumieńców.

- Co się stało? - spytała nieswoim głosem.

Will podszedł do niej powoli i delikatnie wyjął z jej

ręki szczotkę.

- Banjo, na miejsce - powiedział cicho. Pies odwró-

cił się, niechętnie odszedł do swojego posłania i zwalił

się na nie z głośnym stęknięciem. Will oparł szczotkę

o ścianę, po czym ściągnął gumkę z włosów Izzy i zmu-

sił dziewczynę, żeby usiadła. Przeszył ją dreszcz, gdy

poczuła jego palce na karku.

- Co robisz?

background image

- Chciałem cię uczesać.

- Nie uda ci się wbić grzebienia we włosy. Muszę

umyć głowę, ale nie potrafię tego zrobić. Ledwo daję

sobie radę z prysznicem. W zeszłym tygodniu pomogła

mi twoja mama, ale nie chcę jej znów zawracać głowy.

- Ja ci pomogę - obiecał. Zgarnął jej włosy do tyłu

i ściągnął gumką. Kiedy skończył, miała wrażenie, że po-

spiesznie się od niej odsuwa.

- Idę teraz ładować owce na przyczepę. Nadal chcesz

ze mną jechać?

Kiwnęła energicznie głową i włosy znów próbowały

się uwolnić. Trudno. I tak nic nie da się z nimi zrobić.

Może powinna je obciąć... albo poprosić Kate o przy-

słanie kosmetyków. Prawdę mówiąc, jeśli miała tu zostać,

potrzebowała tylu rzeczy, że proszenie o nie Kate mijało

się z celem.

- Będę musiała wrócić do Londynu - powiedziała.

Miała wrażenie, że przez twarz Willa przebiegła chmura.

- Myślałem, że wczoraj omówiliśmy ten problem.

- Zgadza się - potaknęła. - Ale... muszę pojechać

po kilka rzeczy, jeśli mam tu dłużej zostać. Mogę zamó-

wić taksówkę.

background image

Will znów się nachmurzył.

- Nie wygłupiaj się. koro musisz jechać, zawiozę

cię. Uprzedź mnie tylko ze dwa dni wcześniej.

- W takim razie w środę? - spytała, a Will parsknął

śmiechem.

- Nie musisz traktować moich słów tak dosłownie!

Ale dobrze, może być środa.

- Zadzwonię później do Kate, żeby była gotowa na

mój przyjazd. Będę musiała wpaść do biura i załatwić

kilka spraw.

- Świetnie. - zucił okiem na zegar. - No, dobra.

Musimy ruszać. Gotowa?

- Tak jest! - zawołała.

Wyprawa zajęła im kilka godzin. Izzy dotrzymywała

Willowi towarzystwa, próbując nie skupiać uwagi na jego

muskularnym ciele, kiedy chwytał uciekającą owcę i pod-

sadzał ją na przyczepę lub gdy podnosił metalowy płotek

i obracał nim bez trudu, tworząc korytarz, którym owce

przechodziły do przyczepy.

Prawdziwa radość dla oczu, westchnęła w duchu. Cóż,

jej pozostawało tylko cieszyć się widokiem. Niestety, ni-

gdy nie zdoła podejść na tyle blisko, żeby móc zaspokoić

inne zmysły.

background image

- Cholera, jak ty je rozczesujesz?

- Powoli, centymetr po centymetrze - odparła.

pojrzał na splątaną burzę włosów i westchnął zre-

zygnowany.

- No dobra, spróbuję - powiedział.

Choć nie zabrzmiało to zachęcająco, Izzy usiadła na

dywaniku u jego stóp. Czuła ciepło bijące od jego ciała.

Will ostrożnie rozczesywał jej włosy, zmieniając pląta-

ninę mokrych loków w gładkie, lśniące pasma.

- Co teraz?

Wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia. Zwykle używam kosmetyków.

Teraz jednak nic nie mam, więc może spróbuj ugnieść

je palcami.

Odchylił jej głowę do tyłu i pochylił się nisko.

- Ugnieść palcami? - spytał zdezorientowany.

- No wiesz, zgniataj je w dłoniach tak, żeby znów

zaczęły się kręcić.

Śmiech Willa wydawał się dziwnie zduszony.

- Dopiero je rozprostowałem! - zaprotestował, ale

posłusznie wykonał polecenie i rzeczywiście, wysycha-

jące włosy układały się ładnie i nie skręcały już w nie-

background image

okiełznane loczki. Przeczesywał je raz po raz palcami

i rozkoszował się czasem, który mógł spędzić z Izzy.

W gruncie rzeczy przeciągał tę chwilę, bo tylko to

dawało mu pretekst, by dotknąć Izzy, a marzył o tym

od wielu ani.

Właściwie od tygodni.

Bzdura! Od lat... Od dwunastu bolesnych lat.

- Oj! Au!

- Przepraszam.

Wyplątał palce z nieposłusznego pasma.

- Myślę, że lepiej już nie potrafię - stwierdził, pod-

nosząc się z sofy. Obszedł Izzy i zniknął w gabinecie.

iedziała na podłodze, patrząc za nim. Will był pe-

wien, że teraz się zastanawia, co, na Boga, zrobiła złego.

Nic... Nic poza tym, że zbyt ponętnie pachniała myd-

łem, szamponem i kobiecym ciepłem...

- Muszę zabrać się do papierów - warknął, trochę za

głośno zamykając drzwi.

Przez kilka długich sekund wpatrywała się w drzwi.

Cóż... To było wszystko, jeśli chodzi o miły, kameralny

wieczór.

Wysuszył jej włosy i już. Zadanie wykonane. krzy-

background image

wiła się. Krok do przodu, dwa metry w tył. Dziś rano

nie trzaskał drzwiami.

A niech tam! W środę zawiezie ją do Londynu. Jeżeli

w drodze będzie taki naburmuszony, po prostu z nim nie

wróci.

Ale w środę Will nie był już nadąsany, tylko trochę

jakby nieobecny. Izzy zaczęła nawet żałować, że nie we-

zwała taksówki. Przynajmniej nie musiałaby zabawiać

kierowcy rozmową ani martwić się o stan jego ducha!

Najpierw pojechali do niej. Mieszkanie wyglądało tak,

jakby go w ogóle nie opuszczała. Czy raczej, jakby nigdy

nie było zamieszkane, myślała Izzy, rozglądając się wo-

kół. Nagle dostrzegła, jak bardzo brakowało tu osobistych

akcentów: stosów książek, ramek ze zdjęciami, ciśniętego

w kąt tornistra...

Czy choćby zapachu mokrej sierści psa.

- Muszę się przebrać, a potem zrobię coś z włosa-

mi... Postaram się je ujarzmić. Pomożesz mi?

- Jasne. Krzyknij, kiedy będziesz mnie potrzebować.

- Will wyszedł na taras, oparł się o barierkę i w zamy-

śleniu patrzył na rzekę.

W sypialni Izzy otworzyła szafę i stanęła przed rzę-

dami kostiumów, bluzek, spódnic, wytwornych spodni,

background image

niezliczonych pantofli na wysokich obcasach i delikat-

nych sandałków. Nic z tego nie nadawało się na wieś!

ięgnęła po rzeczy, w których chodziła do siłowni.

Tak, to było to, czego potrzebowała. podnie dresowe,

wreszcie takie, które bardziej pasowały na nią niż na Mi-

chaela, i koszulki z szerokimi rękawami, przez które ła-

two można przełożyć gipsowy opatrunek.

Odnalazła też dżinsy i adidasy zapinane na rzepy. Na

farmie nosiła sportowe buty Michaela, ale były na nią

trochę za małe, a przy wiązaniu sznurowadeł potrzebo-

wała pomocy.

W końcu, żeby zaspokoić własne poczucie próżności

i zneutralizować mało kobiecy strój, sięgnęła do szuflady

po wytworną bieliznę ze ślicznej koronki, ciepłego w do-

tyku jedwabiu i połyskliwej satyny. Nic z tych rzeczy

nie ważyło więcej niż kilka gramów, ale natychmiast po-

prawiło jej samopoczucie.

Niepewnie spojrzała na drzwi. Nie miała się czego

obawiać. Will z pewnością nie wejdzie, póki go nie za-

woła. ozebrała się i przeszła do łazienki. Po prysznicu

wytarła się do sucha i z uczuciem ulgi użyła własnego

dezodorantu, balsamu nawilżającego, własnych perfum.

Nareszcie znowu poczuła się jak człowiek!

background image

Nucąc cicho, nakładała makijaż, gdy rozległo się pu-

kanie do drzwi.

- Chwileczkę! - zawołała, sięgając po ręcznik. -

W porządku.

Will wszedł do środka, zawahał się, patrząc na nią

wyraźnie zaskoczony, po czym mocno zacisnął powieki

i odetchnął głęboko.

- Na miłość boską, Izzy - jęknął. - Nie mogłabyś

się okryć?

W tym momencie uświadomiła sobie, że stoi przed

lustrzaną ścianą i choć trzyma ręcznik przed sobą, z tyłu

osłania ją wyłącznie lekka mgiełka, jaką na lustrze utwo-

rzyła para wodna.

- Przepraszam - mruknęła, czerwieniąc się. Wbiegła

do sypialni i chwyciła pierwszą parę majteczek, jaka

wpadła jej w ręce. Jeśli te najmniejsze na świecie stringi,

zaprojektowane do noszenia pod koronkową sukienką, by

pozostawały niewidoczne, w ogóle można nazwać maj-

tkami.

Wkładała je jedną ręką, klnąc elastyczny materiał, któ-

ry zwinął się, gdy podciągała je do góry. Potem włożyła

dżinsy i bawełniany podkoszulek. Niestety, dżinsów nie

background image

zdołała zapiąć - nic dziwnego po kuchni pani Thompson

- więc ze zrezygnowanym westchnieniem odwróciła się

do Willa.

- No już, możesz otworzyć oczy. Pomóż mi tylko

zasunąć zamek.

Opuścił wzrok na rozchylone na brzuchu spodnie,

spojrzał na jej skórę prześwitującą przez delikatną ko-

ronkę maleńkich majteczek i zacisnął wargi.

Jest zły, pomyślała.

Will bardzo delikatnie ściągnął spodnie w pasie, za-

piął guzik i bez słowa zaciągnął zamek, po czym na-

tychmiast się odsunął.

- To są rzeczy, które chcesz zabrać? - spytał, patrząc

na łóżko.

pojrzała przez ramię na stos ubrań.

- Tak. Na dnie szafy znajdziesz torbę.

Powstrzymała śmiech, widząc, że Will dotyka jej bie-

lizny tak, jakby miał do czynienia z jadowitymi wężami.

Kiedy jednak podniosła wzrok i spojrzała na jego pełną

napięcia twarz, odeszła jej ochota do śmiechu. Pewnie

uważa, że jestem potwornie niepraktyczna i próżna, po-

myślała.

background image

- Czy to wszystko? - spytał.

- W łazience przygotowałam jeszcze neseser z kos-

metykami. Zaraz przyniosę.

Wyminęła go, uważając, żeby nie podchodzić za bli-

sko i sięgnęła po przybory toaletowe. Teraz już naprawdę

była gotowa.

- Nic więcej?

- Nie sądzę - odparta, kręcąc głową.

- W porządku. Chodźmy.

Zdecydowanym krokiem wyszedł z sypialni. Dogoni-

ła go w salonie.

- Chcesz drinka przed wyjściem, czy zamówimy so-

bie coś na dole? - spytała.

- Mieliśmy przecież iść do biura?

- Myślałam, że pójdziemy tam po lunchu. Widzę jed-

nak, że bardzo się spieszysz, więc chodźmy od razu. Naj-

wyżej zjemy coś po drodze.

Zamknęła drzwi na taras, odnalazła kartę magnetyczną

do windy i ruszyła do wyjścia.

Zdecydowanie powinnam przyjechać taksówką, my-

ślała, gdy Will zmagał się z ruchem ulicznym. az już

się zgubili, ponieważ się zagapiła, i teraz musieli poje-

chać dłuższą drogą. Właściwie nie miało to żadnego zna-

czenia, ale Willa najwyraźniej wyprowadziło z równo-

background image

wagi. Kiedy dotarli wreszcie do biura, Izzy była już nie-

mal gotowa, by mu powiedzieć, żeby wracał na farmę

sam, bo ona zostanie w Londynie.

Zaparkowali samochód, a potem windą wjechali na

górę.

Kate już czekała.

- Ile czasu ci potrzeba? - spytał Will.

- Niezbyt długo. Chcesz coś załatwić?

Tym razem to Will wzruszył ramionami.

- Pomyślałem, że pójdę na spacer. Mam już dość sie-

dzenia.

- Daj mi godzinę - powiedziała.

Kiwnął głową w odpowiedzi i ruszył do windy.

Kate wzięła Izzy pod rękę i wciągnęła do gabinetu.

- Tak się cieszę, że cię widzę. Potwornie się martwi-

łam. Jak ręka?

Izzy poruszyła spuchniętymi palcami.

- Nie najlepiej - odparła. - Ból ciągle budzi mnie

w nocy.

- Jesteś pewna, że to ból, a nie on? - zażartowała

Kate.

- Nie bądź śmieszna. - Izzy czuła, że się czerwieni.

background image

- Nie zauważyłaś, jaki jest zniecierpliwiony? Pewno

w tej chwili żałuje, że wpadł w sidła lepszej strony swo-

jej natury, więc się pospieszmy. Co się wydarzyło?

Kate wzniosła oczy do nieba.

- Od czego mam zacząć? Daniel O'Keeffe dzwoni

przynajmniej dwa razy dziennie, błagając, żebyś wróciła.

A teve bez przerwy mnie męczy o twój numer telefonu.

Powiedziałam mu, że nie znam, a twoja komórka jest

zepsuta...

- O cholera! Zapomniałam o ładowarce - przypo-

mniała sobie Izzy. - Będziemy musieli jeszcze raz pod-

jechać do mnie do domu. - Pomyślała, z jaką niechęcią

Will przyjmie tę wiadomość. Trudno... Musiała odzyskać

swój telefon i niezależność...

Przede wszystkim powinnam wrócić tutaj i odzyskać

wolność, pomyślała. To dziwne, ale ta myśl wcale nie

wydała się jej zbyt atrakcyjna. Ni stąd, ni zowąd przyszedł

jej do głowy znacznie lepszy pomysł, który zresztą wcale

nie musiał wiązać się z Willem.

- Kate, jak ci się podoba pomysł, żeby zamknąć biuro

i zrobić sobie kilka tygodni urlopu? Ally może zawia-

domić wszystkich, że mamy coroczną przerwę albo coś

background image

w tym stylu. Od lat nie byłyśmy na wagarach. Myślę,

że już najwyższa pora.

Kate stała jak oniemiała.

- Zamknąć biuro? - pisnęła. Kilka razy otwierała

i zamykała usta, lecz jedyne, co zdołała powiedzieć, to:

„Ale..." i „To znaczy...".

Izzy uśmiechnęła się szeroko.

- Mam rozumieć, że się zgadzasz?

- O rety! Jasne, że tak! I wiesz co? Pojadę do Au-

stralii zobaczyć się z matką. Ciągle zrzędzi, że już dwa

lata się nie widziałyśmy. Izzy, jesteś wspaniała!

Chwyciła Izzy w objęcia i dopiero gdy gips zaczął

uwierać ją mocno w żebra, przypomniała sobie o złama-

nej ręce.

- A ty sobie poradzisz? Na pewno? Bo... wydawał

się trochę zły.

- Will? - Izzy machnęła ręką. - Trochę się nabur-

muszył. Nie wiem, czy moje plany będę się z nim łączyć.

To znaczy, jest dla mnie bardzo miły, ale najwyraźniej

nie pragnie mojego towarzystwa. Wyjadę gdzieś, polezę

w słońcu w jakimś egzotycznym miejscu, będę czytać ro-

mansidła i ukrywać się przed dziennikarzami. Być może

nawet znajdę sobie jakiegoś mężczyznę, który będzie

smarował mi plecy olejkiem - zażartowała.

background image

Nagle na twarzy Kate dostrzegła błysk paniki. Od-

wróciła się i zobaczyła Willa, który stał w wejściu, pa-

trząc na nią bez wyrazu.

- Pukałem - odezwał się - ale nie słyszałyście. Jeśli

będziesz chciała jechać, jestem gotów.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł.

- Cholera... - zaklęła Izzy. Nie była pewna, ile usły-

szał. - Lepiej już pójdę. Przekaż wszystkim informację

o urlopie, oczywiście pełnopłatnym. Wymyśl też jakiś

rozsądny komunikat, który nagra się na sekretarkę, żeby

Ally nie miała urwania głowy z telefonami. Dziękuję ci

za wszystko. I baw się dobrze.

Pocałowała Kate w policzek, uścisnęła ją lekko i wy-

szła do sekretariatu.

Will stał przy oknie.

- Wszystko załatwione. - Uśmiechnęła się wesoło,

ale on tylko kiwnął głową i skierował się do windy.

Niech to diabli! Było jasne, że to, co usłyszał, nie

poprawiło mu humoru, myślała wściekła na siebie. Co

jej przyszło do głowy, żeby gadać takie głupoty o szu-

kaniu jakiegoś faceta? Z pewnością była to ostatnia rzecz,

na jaką miała ochotę, więc tym bardziej bolało ją, co

background image

Will sobie o niej pomyślał.

Nie mogła mu jednak nic wyjaśnić. Tłumacząc się,

pogorszyłaby tylko sytuację.

W milczeniu ruszyła za Willem.

OZDZIAŁ ÓMY

W windzie nie odezwał się ani słowem. Kiedy już

pomógł jej wsiąść do samochodu i wyjechał na ulicę,

przerwała wreszcie milczenie.

- Muszę jeszcze wrócić do mieszkania. Zapomniałam

o ładowarce.

Czy rzeczywiście westchnął, czy tylko jej się zdawało?

Zresztą, jakie to ma znaczenie? - myślała. Wkrótce bę-

dzie miał ją z głowy. W piątek musiała jeszcze zgłosić

się na kontrolę do szpitala, a potem wyjedzie i da mu

spokój. Nie będzie miał powodów do narzekania.

- Jadłeś coś? - spytała. Miała nadzieję, że zaprzeczy.

Mogłaby wtedy zaproponować wstąpienie do baru na do-

le. Jednak Will kiwnął głową.

- W barze za rogiem wypiłem kawę i zjadłem ka-

background image

napkę — powiedział i znów zapadło milczenie.

Kiedy weszli do apartamentu, zostawiła Willa w sa-

lonie, a sama poszła do sypialni.

Oczywiście, ładowarka jak zwykle była włączona

i tkwiła za nocną szafką. Izzy mogła tam sięgnąć tylko

lewą ręką, ale zabrakło jej siły, żeby wyciągnąć wtyczkę

z kontaktu. Nie było wyjścia. Pozostawało poprosić Willa

o pomoc.

Znów stał na tarasie, wpatrując się w horyzont z po-

nurą miną.

- Will?

Zaparło jej oddech, gdy odwrócił głowę i zobaczyła

ból malujący się w jego spojrzeniu. Trwało to jednak za-

ledwie ułamek sekundy i już po chwili jego usta drgnęły

w uśmiechu.

- O co chodzi?

- Nie... nie mogę wyciągnąć ładowarki z kontaktu.

Czy faktycznie w jego oczach pojawiła się panika?

Nonsens! Niemożliwe, żeby bał się wejść do jej

sypialni!

Czyżby aż do tego stopnia czuł się zażenowany incy-

dentem w łazience? Niby dlaczego? Przecież, do cholery,

nie zobaczył nic takiego, czego nie widział wcześniej!

kąd na jego twarzy ten wyraz bólu? Prawdopodobnie

background image

myślał o Julii. Musiał za nią tęsknić... Pewno chce się

mnie pozbyć jak najszybciej, żeby móc w samotności

przeżywać swoją żałobę.

Will bez słowa poszedł za Izzy do sypialni, przykucnął

przy nocnej szafce, wyciągnął wtyczkę i zaczął zwijać

kabel.

- Dziękuję.

Nawet na nią nie spojrzał.

- No dobra... Musisz jeszcze coś zrobić, czy możemy

wreszcie jechać stąd w cholerę? - spytał ze złością.

Miała już tego wszystkiego dość. Nic nie usprawied-

liwiało jego zachowania. Jeśli chce się jej pozbyć, wy-

starczy, że to powie.

- Nie musiałeś tu przyjeżdżać - przypomniała mu

ostrym tonem. - Chciałam wezwać taksówkę. To był twój

pomysł.

- Przyznaję, że bardzo kiepski - warknął.

- Czy zrobiłam coś szczególnego, że mnie tak nie-

nawidzisz, czy po prostu masz to we krwi? - palnęła

bez namysłu.

Na moment zamarł, po czym podniósł się powoli, za-

pominając o zwijanym kablu.

background image

- kąd ci przyszło do głowy, że cię nienawidzę? -

W jego głosie było bezgraniczne zdumienie.

Zaśmiała się sucho.

- Może stąd, że przez cały dzień ledwie raczyłeś się

do mnie odezwać? Albo dlatego, że najwyraźniej nie mo-

żesz znieść mojego widoku? To ty prosiłeś, żebym została

na farmie. To nie był mój pomysł, Will... Ale nie martw

się. Wyjadę natychmiast po kontroli w piątek. Może na-

wet wcześniej;..

- I pojedziesz na egzotyczne wakacje, pić koktajle

z poznanym na plaży facetem? - rzucił z goryczą. - O co

ci chodzi, Izzy? Czyżby te drzwi nie obracały się ostatnio

tak szybko, jak byś chciała? - pojrzał wymownie na

wejście do sypialni.

Zaniemówiła ze zdumienia.

- Ależ z ciebie drań! - powiedziała w końcu. - Do-

brze wiesz, że to tylko plotki.

- Czyżby? - spytał zduszonym głosem. Bezwiednie

przeczesał włosy palcami. - Już niczego nie jestem pe-

wien... poza tym, że czuję się potwornie zdezorientowa-

ny. Naprawdę myślisz, że nie mogę znieść twojej obec-

ności? Widać jestem lepszym aktorem, niż sądziłem.

Gniew już z niej wyparował, za to wróciło łaskotanie

background image

w żołądku.

- Nie rozumiem - powiedziała niepewnie.

Odłożył ładowarkę i powoli ruszył w jej stronę.

- Naprawdę, Izzy? pójrz na mnie. Przypatrz mi się

uważnie. Co widzisz?

Podniosła wzrok i poczuła, że traci oddech.

Dobry Boże! To była żądza... Dzika, nieokiełznana,

niemal zwierzęca żądza, tak wielka, że powinna ją prze-

rażać. Jednak Izzy nie była przestraszona. Bardziej oba-

wiała się własnych pragnień...

Bała się pożądać mężczyzny, który powiedział, że nie

ma dla nich przyszłości... Mężczyzny, o którym nie po-

trafiła zapomnieć przez dwanaście lat... którego nigdy

nie zapomni...

Uniosła dłoń, ale nie odważyła się go dotknąć.

- Czy widzisz to, Izzy? - spytał cicho. Jego głos

brzmiał teraz zupełnie inaczej. - Widzisz, jak bardzo cię

pragnę? Trudno mi utrzymać ręce z dala od ciebie. Przez

te kilka dni, gdy byłaś tak blisko, gdy pomagałem ci

w różnych czynnościach, było mi naprawdę ciężko... u-

szenie włosów wczoraj wieczorem było torturą... a dziś

w łazience, gdy jedyną rzeczą, jaką miałaś na sobie, były

perfumy, niewiele brakowało, żebym stracił kontrolę. Je-

śli zaraz stąd nie wyjdziemy, nie opanuję się...

background image

łowa Willa działały jak balsam i łaskotanie w żo-

łądku ustało. A więc wcale nie był na nią zły. To nie

była nienawiść. On jej pragnął... pożądał... O Boże! Po-

czuła ogromną ulgę i omal nie roześmiała się głośno.

Ponownie uniosła dłoń, lecz tym razem położyła ją

na jego karku i przyciągnęła go do siebie.

- W takim razie przestań się wreszcie kontrolować,

Will - szepnęła. - Daj się ponieść zmysłom...

Wciągnął gwałtownie powietrze i z westchnieniem

podniósł głowę.

- Nie mogę... nie możemy. Chyba że łykasz jakieś

pigułki...

Oparła twarz o jego pierś i jęknęła z rozpaczą.

- Nic nie łykam. Nie potrzebuję, Will. Nigdy nie...

Bez względu na plotki, jakie o mnie krążą.

Odsunął się.

- Więc chodźmy stąd, póki jeszcze możemy.

Nie miała zamiaru poddać się tak łatwo.

- Poczekaj. - Z uśmiechem pokręciła głową. - Mam

pomysł. W siłowni jest automat...

Odwróciła się gwałtownie i wypadła z mieszkania,

chwytając po drodze torebkę i klucz. Windą zjechała do

background image

siłowni i oczywiście trafiła na Freddiego.

- Iz... Co ci się stało?

- Złamałam rękę. Wpadłam tylko zobaczyć, czy nie

zostawiłam czegoś w szatni - skłamała na poczekaniu.

- Przepraszam, Freddie, muszę lecieć. Za chwilę wyjeż-

dżam do uffolk.

W przebieralni na szczęście nikogo nie było. Wyszpe-

rała portmonetkę i o dziwo znalazła odpowiednie monety.

Wsunęła pieniądze do otworu, drżącymi palcami wyciąg-

nęła szufladkę i właśnie sięgała do środka, gdy ktoś ją

zawołał.

Cholera! Akurat w takim momencie...

- Izzy! Nie widziałam cię całe wieki! Co słychać?

Jak się masz?

- Cześć, Maggie - powiedziała, zatrzaskując szybko

szufladkę i wrzucając prezerwatywy do torebki. - Cał-

kiem dobrze.

Maggie przeniosła spojrzenie z automatu na Izzy

i uniosła brwi.

- Właśnie widzę. - Uśmiechnęła się szeroko. - No,

no, coś takiego...

Nie wiedzieć skąd pojawiło się natchnienie. Izzy ze

background image

śmiechem trzepnęła się dłonią w czoło.

- Ależ ze mnie idiotka! Pomyliłam automaty... chcia-

łam kupić tampony. O, cholera...

Grzebała w torebce w poszukiwaniu drobnych. Mag-

gie uprzejmie pospieszyła jej z pomocą.

- Dzięki! Jesteś kochana. Przepraszam, muszę pędzić.

ytuacja awaryjna... - wyrzuciła jednym tchem i czym

prędzej uciekła. Parskając śmiechem, wpadła do sypialni.

- Nie uwierzysz...

Willa nie było w pokoju. Nie było go również w sa-

lonie. .. Czuła, jak ogarnia ją panika, gdy nagle usłyszała

szum prysznica. Przymknęła oczy, czekając, aż serce się

uspokoi. Dzięki Bogu! Przez jeden przerażający moment

myślała...

Wróciła do sypialni, przysiadła na łóżku i zrzuciła adi-

dasy. Chwilę później Will wyszedł z łazienki, z ręczni-

kiem owiązanym wokół bioder. trużki wody spływały

z niedbale wytartych włosów na jego muskularną pierś.

- Udało się?

Pomachała paczuszką i zobaczyła, jak ramiona Willa

opadają o kilka dobrych centymetrów. Kiedy z jego pier-

si wyrwało się głębokie westchnienie ulgi, zerwała się

z łóżka i ze śmiechem rzuciła w jego ramiona.

background image

To był jej Will... ten sam, w którym zakochała się

jako młodziutka dziewczyna, wchodząca dopiero w ko-

biecość.

On wtedy również ledwie przestał być chłopcem. Te-

raz jednak stanowczo był już mężczyzną... I mimo po-

żądania płonącego w jego oczach najwyraźniej nie za-

mierzał się spieszyć. Powoli pochylił głowę, musnął jej

usta raz, potem drugi i trzeci, i dopiero potem pocałował

ją naprawdę.

Właściwie jej nie dotykał, tylko silnymi rękami przy-

trzymywał jej ramiona. I nagle Izzy także przestała się

niecierpliwić. Miał rację. Czekali na to dwanaście lat.

Teraz już nie musieli się spieszyć. Uspokojona poddała

się zmysłom...

Była taka piękna.

Will oparł się na łokciu i cierpliwie czekał, aż Izzy

się obudzi. Nie było pośpiechu, mógł więc spokojnie cie-

szyć oczy jej widokiem. Znów poczuł lekkie podniecenie

i uśmiechnął się ze smutkiem.

Pomyśleć, że wyobrażał sobie, iż starczy mu siły, by

odejść. az już ją zostawił... Była to chyba najtrudniejsza

decyzja w jego życiu. Nie umiałby zrobić tego ponownie,

background image

choć wiedział, że tak to będzie musiało się skończyć...

Trudno. Pomyśli o tym później.

Przesunął palcem po wewnętrznej stronie jej ręki, któ-

rą, jak śpiące dziecko, trzymała nad głową. Nie była już

dzieckiem, tylko dojrzałą kobietą, która z ogromną czu-

łością i zapałem przyjęła jego ciało... erce mu się ścis-

nęło. Tyle było rzeczy, których nie wiedziała, o tylu spra-

wach powinien jej powiedzieć.

Miał czas. Powie jej, gdy się obudzi.

Pochylił się i przycisnął usta do miękkiej, chłodnej

skóry jej brzucha. Poruszyła się, mrucząc sennie jego

imię. Przesunął się wyżej, obrysowując językiem pierś.

Jego oddech owiewał jej wilgotną skórę. Powieki Izzy

zatrzepotały i po chwili otworzyła zamglone oczy.

- Witaj - wymruczał.

Jego usta rozciągnęły się w mimowolnym uśmiechu.

Odpowiedziała uśmiechem, uniosła się na łokciu i po-

całowała go w usta. Przez chwilę bawił się jej miękkimi

wargami, po czym uniósł głowę i spojrzał na nią z na-

mysłem.

- Musimy porozmawiać - zaczął.

Opadła na poduszki.

background image

- Nie.

- Tak. ą rzeczy, o których musisz koniecznie wie-

dzieć... o mnie i o Julii...

- Nie. - Położyła palec na jego wargach. - Proszę.

Nie chcę nic wiedzieć. To już nie ma znaczenia. Liczy

się tylko to, czym dla siebie jesteśmy teraz... Proszę,

daj mi to...

Nie mógł się z nią kłócić. Nie teraz, gdy jej oczy cią-

gle były zamglone. Z cichym westchnieniem przyciągnął

ją do siebie i przykrył jej usta swoimi.

Powrót do domu zupełnie nie przypominał porannej

podróży do Londynu. Teraz również nie rozmawiali wie-

le, przynajmniej z początku, lecz tym razem była to przy-

jemna, kojąca cisza. Ich ciała powiedziały już wszystko,

co było do powiedzenia. Przez dłuższą część drogi palce

Willa delikatnie pieściły jej dłoń.

O tej porze ruch był dość umiarkowany i nadal nie

musieli się spieszyć. Przed wyjazdem Will zadzwonił do

rodziców z prośbą, żeby zaopiekowali się dziećmi

i sprawdzili, czy zwierzęta są zamknięte na noc.

Izzy z uśmiechem patrzyła na jego wyrazistą twarz,

background image

oświetlaną od czasu do czasu reflektorami mijających ich

samochodów.

- Gdzie są dzieci? U twoich rodziców czy w domu?

- W domu - powiedział. - Kiedy chodzą do szkoły,

łatwiej je zagonić do łóżek i dopilnować, by odrobiły

lekcje. Inaczej wykorzystają każdy pretekst, żeby się od

tego wymigać.

- Co powiedziałeś mamie?

- Och... że miałaś więcej spraw w biurze, niż się spo-

dziewałaś i postanowiliśmy zatrzymać się, żeby coś zjeść

i przeczekać ten największy ruch.

- Czyli samą prawdę - zakpiła, a Will się roześmiał.

- Może chcesz, żebym powiedział jej prawdę?

Izzy zaczerwieniła się.

- Dobry Boże, nie! - zawołała. - Wszystko, tylko nie

to. Twoja mama chyba nie musi o tym wiedzieć.

- ozumiem, że się zgadzamy. A skoro już o tym

mowa, powinniśmy ustalić pewne zasady.

Zasady? Czy chodzi mu o wyznaczenie granic, któ-

rych nie wolno jej przekraczać? Odezwała się ostrzej, niż

zamierzała:

- Pozwól, że zgadnę. Żadnego seksu w domu, obej-

mowania się w obecności dzieci, żadnych rozmów na ten

temat, gdy wydaje nam się, że dzieci usłyszą? Masz mnie

background image

za idiotkę, Will?

Will się zawstydził.

- Przepraszam, Izzy. Ale... to moje dzieci. Wiele już

przeszły.

Westchnęła ciężko i przetarła dłonią twarz.

- Ja również przepraszam. Nie chciałam... Jasne, że

nie powinniśmy zwracać na siebie uwagi. Ani dzieci, ani

nikogo innego. Prasa wystarczająco rozpisywała się o ro-

mansach, których nie miałam. Nie chciałabym, żeby do-

strzegli ten, który jest prawdziwy.

Will wydawał się zaskoczony.

- Prasa? - Najwidoczniej ta myśl w ogóle nie przy-

szła mu do głowy. Zresztą nic dziwnego. Ostatecznie nie

żył tak jak ona w świetle reflektorów.

- Nie martw się, Will. Z pewnością nie zrobię nic,

żeby zwrócić na siebie uwagę.

Znów zapadła cisza, ale tym razem nie była już tak

swobodna. Izzy na krótko pozwoliła sobie uwierzyć, że

wszystko się ułoży, teraz jednak zrozumiała, że była zbyt

dużą optymistką.

To wyłącznie krótkotrwały romans. I tylko tyle. Nic

mniej, nic więcej. Nie było sensu, wmawiać sobie, że jest

background image

inaczej. Była jego gościem i dawną kochanką. Los zetk-

nął ich ponownie i tylko głupiec albo święty odrzuciłby

taką okazję.

A Will Thompson z pewnością nie był ani jednym,

ani drugim.

Z ogromnym trudem przychodziło mu trzymanie się

tych elementarnych zasad. Wstawał codziennie o świcie.

Izzy czasami też schodziła do kuchni. Była taka ciepła

od snu, że najchętniej wciągnąłby ją z powrotem na górę,

prosto do swojego łóżka.

To niespełnione pragnienie wywoływało rozgorycze-

nie, więc warczał na nią, a kiedy czuł, jak się od niego

odsuwa, wściekał się na siebie, że jest taki nieczuły.

Pragnął jej aż do bólu, a jedynym sposobem, żeby

o tym nie myśleć, była wyczerpująca praca. No więc pra-

cował. Wynajdywał sobie dodatkowe zajęcia, na które

po całodziennej harówce zwykle brakowało mu już ener-

gii: przerzucił wreszcie obornik, przeniósł kurczęta do

nowego kurnika, starą oborę pokrył nowym dachem...

Po tygodniu Izzy położyła temu kres.

Weszła do gabinetu, ubrana w szerokie spodnie od pi-

background image

żamy i obszerną bawełnianą koszulkę i usiadła na brzegu

biurka.

- Musimy porozmawiać - oznajmiła stanowczo.

Odrzucił ze złością pióro i podniósł wzrok.

- Nie! Musimy się kochać - wybuchnął.

Izzy uśmiechnęła się.

- Zgadza się. Tylko kiedy? I gdzie? W tym tygodniu

ani na chwilę nie usiadłeś. Nawet posiłki połykałeś w bie-

gu. Dzieci już zapomniały, jak wyglądasz. Zdajesz sobie

sprawę, ile czasu spędzałam z nimi wieczorami?

Ogarnęło go poczucie winy. Przetarł twarz rękami

i palcami ucisnął potwornie zmęczone oczy.

- Izzy... przepraszam - wymamrotał. - Nie chciałem

ci tego zrobić... Po prostu nie myślałem. Właściwie sta-

rałem się nie myśleć. Zwariuję przez ciebie...

Pochyliła się i przycisnęła usta do jego warg.

- Cii... Nie martw się. Co robisz jutro?

- Jutro? Nie wiem... Powiedz lepiej, co wykombino-

wałaś.

- Chciałabym z tobą pojechać na pastwiska. Mogli-

byśmy urządzić sobie piknik nad rzeką. ozłożymy koc

pod drzewami...

- I będziemy się kochać w biały dzień? Zwariowałaś?

background image

- oześmiał się, przygryzając zębami dolną wargę. Nie

ma co, ten pomysł przemawiał do wyobraźni. To właśnie

tam pocałował ją po raz pierwszy. Teraz wystarczyło, by

o tym pomyślał, żeby ogarnęło go pożądanie. - Do diab-

ła, Izzy! Czemu mi to robisz?

- Możemy po prostu spędzić ze sobą czas: zjeść, od-

począć. Nie musimy... no, wiesz...

- Owszem, musimy - przerwał jej. - Tak bardzo chcę

cię przytulić.

- Możesz to zrobić teraz.

Pokręcił głową.

- Dzieci - odparł. Nie mógł im tego zrobić... Nie

z Izzy, która nie zostanie tu na dłużej, nie zostanie częścią

ich rodziny.

- Mówisz, piknik? - spytał, wracając do jej propo-

zycji.

Izzy przytaknęła.

- Jedzenie wzięłabym z baru i moglibyśmy wyruszyć

przed południem. Najpierw pojechalibyśmy do owiec...

- Nie, najpierw zjemy lunch, a dopiero potem spraw-

dzimy pastwiska. Jeśli mam być tak blisko ciebie, muszę

wcześniej wziąć prysznic. - Najlepiej lodowaty, dodał

w duchu.

background image

pojrzał na biurko i westchnął ciężko.

- Jeśli zechcesz zabrać stąd swoją kształtną pupę, mo-

że uda mi się to skończyć i złapać choć trochę snu, bo

inaczej zasnę w połowie pikniku.

Ze śmiechem zsunęła się z biurka.

- Dobry Boże! - jęknęła, patrząc na stosy rachunków.

- Co to takiego?

Will wzruszył ramionami.

- Większość z nich jest już załatwiona, tylko jeszcze

niezaksięgowana. poro z tego można by już pewno wy-

rzucić, ale nie wiem, jak się do tego zabrać.

- Chcesz, żebym ci pomogła? Mogę zrobić z tym po-

rządek. Masz jakąś szafkę na dokumenty?

-

Taa...

Za

drzwiami.

Praktycznie

pustą...

Przeniosła wzrok z biurka na szafkę, potem spojrzała

na Willa i pokręciła głową z żartobliwą rozpaczą.

- Jutro zobaczę, co da się zrobić. A teraz chodź już

background image

do łóżka. Jest po północy.

- Chodź do łóżka? - powtórzył słabym głosem. - Do

diabła, Izzy! Miej litość!

- Dobrze wiesz, co chciałam powiedzieć - jej ener-

giczny głos zupełnie nie pasował do ciepłego rumieńca,

jakim pokryły się jej policzki, i zmysłowego spojrzenia

pięknych, zielonych oczu. - Idę na górę. Do zobaczenia

rano.

Podniósł się zza biurka i przyciągnął ją do siebie.

- Przepraszam... Przepraszam, że to takie trudne...

że jestem zmęczony i drażliwy. Przez te dni nawet cię

nie pytałem, jak twoja ręka.

Uśmiechnęła się tak łagodnie, że poczuł się jeszcze

gorzej.

- Zupełnie znośnie. Czasem, gdy ją przeforsuję, tro-

chę boli, ale poza tym jest całkiem dobrze.

Kiwnął głową, po czym, nie mogąc już się oprzeć,

pochylił się i pocałował ją.

Położył dłonie na jej zgrabnych pośladkach i przy-

cisnął ją mocno do siebie. Czuł, jak oblewa go fala go-

rąca. W końcu z jękiem oderwał wargi od jej ust.

- Idź już... idź spać. Wrócimy do tego jutro.

- Trzymam cię za słowo - szepnęła, uśmiechając się

background image

zmysłowo. Niewiele brakowało, by znów chwycił ją w ra-

miona, jednak zanim to zrobił, Izzy wysunęła się z ga-

binetu i zdecydowanie zamknęła za sobą drzwi.

Powoli usiadł za biurkiem. Do diabła z tymi papie-

rami! - zdenerwował się. W tej chwili mógł myśleć wy-

łącznie o tym, jak ciasne zrobiły się nagle dżinsy i ma-

rzyć o następnym dniu.

Zerwał się gwałtownie z krzesła, w kuchni wciągnął

kurtkę, włożył buty i wyszedł ha dwór.

Ten ostatni wieczorny obchód był zupełnie niepotrzeb-

ny, ale musiał się czymś zająć. Byle tylko nie siedzieć

w domu i nie słuchać skrzypienia łóżka, kiedy Izzy bę-

dzie wsuwać się pod kołdrę.

- Jutro - mruknął pod nosem. Banjo pomachał ra-

dośnie ogonem i wyszczerzył zęby. - Ty tego nie zro-

zumiesz, chłopie - powiedział Will,, z czułością drapiąc

psa za uszami. - No, chodź. Czas się kłaść.

Pomóż mi, Boże, modlił się żarliwie w duchu, idąc

do domu, żebym zdołał minąć jej drzwi i dotrzeć do swo-

jego pokoju.

OZDZIAŁ DZIEWIĄTY

background image

Izzy nie chciało się wierzyć, że Will przystał na jej

propozycję. Nawet przez chwilę nie próbował się wymi-

giwać.

Prawdę mówiąc, nie oczekiwała, że się zgodzi na pik-

nik. Od powrotu z Londynu robił wszystko, co w jego

mocy, żeby jej unikać. Zaczęła się już zastanawiać, czy

nie żałował, że się kochali. Jednak po wczorajszej roz-

mowie uznała, że najwyraźniej żałuje, że nie mają okazji,

by to powtórzyć.

Ostatni tydzień spędziła, kręcąc się bez sensu po całej

farmie. Wpadała często na pogawędki do pani T., czytała

książki i schodziła Willowi z drogi. W poniedziałek Em-

ma zlitowała się nad nią i zabrała ją na lunch. Długa

rozmowa, jaką wtedy przeprowadziły, uświadomiła Izzy,

jak bardzo jej życie różniło się od tego, co robili jej przy-

jaciele.

Emma spytała ją o pracę i słuchała w osłupieniu, gdy

Izzy opowiadała o swoich codziennych zajęciach.

- O Boże! Nie mogłabym tego robić.

- Za to ja nie mogłabym wychowywać trójki dzieci.

- A dwójki? - spytała Emma.

background image

Izzy tylko się roześmiała na tę niezbyt subtelną uwagę.

- Wątpię.

- A jak ci się układa z Willem?

- Całkiem dobrze - odparła. - Prawdę mówiąc, pra-

wie go nie widuję. Ma mnóstwo pracy na farmie, a potem

często jeszcze po północy siedzi nad papierami.

Emma cmoknęła z dezaprobatą.

- Ma za dużo na głowie i żadnej pomocy.

Izzy myślała o słowach Emmy, gdy w dniu pikniku

wczesnym rankiem szła do baru. Chciała wcześniej za-

mówić prowiant, żeby móc jeszcze zajrzeć do biura i za-

cząć porządki w gabinecie.

- Piknik? - wykrzyknęła radośnie pani T. - Znako-

mity pomysł! Czekaj, Izzy... Co my tu mamy? Tarta z pa-

pryką albo z kurczakiem i boczkiem. Mogę też zrobić

kilka kanapek. Gust Willa znam, ale co przygotować dla

ciebie?

- Wszystko wygląda wspaniale - odparła Izzy, zaglą-

dając do chłodni. - Nie potrafię zdecydować. Proszę nam

po prostu dać to, czego ma pani najwięcej.

- Bzdura. - Pani T. pokręciła głową z niezadowole-

niem. - Idź już. Wybiorę coś, co łatwo jeść jedną ręką.

Dołożę też butelkę wody i termos z kawą, dobrze?

background image

- Pod jednym warunkiem. To będzie mój prezent dla

Willa. Chcę, żeby pozwoliła mi pani zapłacić.

Pani T. wyprostowała się i spojrzała surowo.

- Mowy nie ma. Jesteś tu gościem, w dodatku bardzo

mile widzianym, a Will jest moim synem. Nawet mowy

nie ma, żebym wzięła od ciebie pieniądze... Jak mogłaś

pomyśleć o czymś takim?

Izzy przymknęła oczy i westchnęła.

- Przepraszam. Nie chciałam pani obrazić, tylko...

iedzę tu tyle czasu i nadużywam waszej gościnności...

- Trele-morele. Nie obraziłaś mnie, po prostu nie po-

zwolę ci zapłacić. No idź, zrób się na bóstwo... Choć

to akurat nie zajmie ci dużo czasu.

Izzy roześmiała się.

- Tego bym nie powiedziała. Moje włosy...

- Wpadnę dziś wieczorem i pomogę ci je umyć -

obiecała pani Thompson.

- Dziękuję. zeczywiście już pójdę. Obiecałam Wil-

lowi, że spróbuję uporządkować te góry papierów.

- Mój Boże! Chyba nie masz pojęcia, w co się wplą-

tałaś.

Miała. A przynajmniej tak jej się zdawało, póki nie

weszła do gabinetu i nie zaczęła przerzucać dokumentów.

background image

Uznała, że podzieli je na trzy zasadnicze grupy: śmieci,

sprawy domowe i papiery dotyczące farmy.

Najpierw śmieci, pomyślała. Z kuchni przyniosła wo-

rek, zawiesiła go na szufladzie szafki i wrzucała do niego

gazetki reklamowe, starą prasę i książki telefoniczne

sprzed trzech lat.

Od razu dało się zauważyć różnicę. Teraz oddzieliła

dokumenty domowe od tych, które dotyczyły farmy, i tak

dalej.

elekcja papierów związanych z prowadzeniem go-

spodarstwa będzie z pewnością znacznie trudniejsza, po-

myślała. Wiedziała, że nie obejdzie się bez pomocy Willa,

a mimo to, kiedy o dwunastej wrócił do domu i wetknął

głowę do gabinetu, spory fragment wielkiego dębowego

biurka był już widoczny.

- O matko! - Will jeszcze raz spojrzał na biurko

i podniósł wzrok na Izzy. - Gdzie się to wszystko po-

działo?

Kiedy wskazała worek, na jego twarzy pojawił się wy-

raz paniki. W tej chwili wyglądał niemal komicznie.

- Nie obawiaj się. Wszystko, czego nie byłam cał-

kowicie pewna, leży tu, na biurku.

background image

Wypuścił powietrze z płuc i uśmiechnął się słabo.

- W porządku, przepraszam. W takim razie idę wziąć

prysznic... jeśli piknik jest nadal aktualny?

- Oczywiście.

- To dobrze. - Przymknął powieki. - Daj mi dwie

minutki.

Trzema susami pokonał schody, a gdy chwilę później

weszła do kuchni, zobaczyła, jak przechodził przez

podest, okryty wyłącznie kropelkami wody spod prysz-

nica. Uśmiechając się do siebie, sięgnęła po kosz przy-

gotowany przez panią T. Zamykała właśnie drzwi spi-

żarni, gdy Will zbiegł na dół. Koszulę wetknął byle jak

w dżinsy i skacząc na jednej nodze, wkładał buty.

- Przecież nie pojechałabym bez ciebie - powiedzia-

ła, na co zaśmiał się niepewnie.

- Nie chcę tracić czasu - odparł.

Odebrał od niej całkiem spory kosz i poszli w stronę

land rovera, gdzie na fotelu pasażera leżały związane tra-

wą gałązki bazi i głogu. Izzy ostrożnie podniosła deli-

katny bukiecik, stanęła na palcach i bez słowa pocało-

wała Willa w policzek.

Pomógł jej wsiąść do samochodu, kosz z prowiantem

background image

postawił jej na kolanach, w pośpiechu omal nie niszcząc

wiązanki, po czym włączył silnik i ruszył przez pole

w stronę rzeki.

Zatrzymał auto w ich miejscu, w pobliżu wierzb.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, słuchając odgłosów

przyrody.

- Zdajesz sobie sprawę, że jeśli rozłożymy koc na

trawie, będę chciał się z tobą kochać? - Will spojrzał na

Izzy z posępnym uśmiechem. - Gdybym miał odrobinę

zdrowego rozsądku, w ogóle nie rozpinałbym pasów.

- Byłoby ci strasznie niewygodnie - zauważyła z fi-

glarnym uśmiechem.

- Jesteś zepsutą kobietą.

ięgnął na tył samochodu po koc, psu kazał zostać

na miejscu i uwolnił Izzy od kosza. Ustawił go pośrodku

rozłożonego na trawie koca, po czym usiadł po turecku.

Powstrzymując uśmiech, siadła naprzeciwko i otwo-

rzyła kosz.

- Bóg raczy wiedzieć, co tam jest. To wybór twojej

mamy.

- Grunt, że można coś zjeść - powiedział, wyjmując

kawałek placka z kurczakiem i bekonem, jednak już po

chwili z jękiem odłożył tarte.

- Do diabła z żarciem. Chodź tutaj. Umrę, jeśli zaraz

background image

cię nie pocałuję.

- Wątpię - parsknęła, lecz mimo to przesunęła kosz

i położyła się na plecach.

- Tak już lepiej - mruknął, schylając się do jej ust.

Namiętny pocałunek wydawał się dopiero wstępem do

dalszego ciągu. Czuła, że ogarnia ją dzikie pożądanie.

-Will?

- Już dobrze... Przepraszam. Tak bardzo tego prag-

nąłem. - Podciągnął jej bluzeczkę, odpiął klamerkę

z przodu stanika i niecierpliwie odsunął skrawek koron-

ki. Zadziwiające, pomyślał, jak taki niewielki kawałek

materiału może podtrzymywać biust.

Przycisnął usta do jednej piersi, drugą pieścił dłonią,

potem przesunął głowę, uwalniając rękę. Jęknął, gdy zsu-

nął jej spodnie i trafił na koronkowe majteczki.

- Cholera, tak jest jeszcze gorzej - mruknął ochryple

i złożył gorący pocałunek na jej brzuchu. Nagle podniósł

głowę. - Pragnę cię, Izzy - powiedział z napięciem.

W jego twarzy widać było tylko płonące pożądaniem nie-

bieskie oczy. - Bardziej niż kogokolwiek w życiu... Ale

nie możemy kochać się tutaj.

Poczuła rozczarowanie, jednak zdrowy rozsądek zwy-

background image

ciężył.

- Nie szkodzi - szepnęła. - Po prostu mnie obejmij.

Przytulił ją do piersi i przekręcił się na plecy, pocią-

gając ją za sobą.

- Gdyby to wyglądało inaczej... - odezwał się po

długiej chwili milczenia. - Gdybym nie miał dzieci, gdy-

by ciebie nie ścigali reporterzy...

Nie musiał nic dodawać. Już wcześniej mówił jej, że

nie mogą liczyć na nic więcej.

- Cii... - szepnęła, przyciskając usta do jego szor-

stkiego policzka. Nie golił się od rana i delikatne drapanie

zarostu wydało się jej odurzająco zmysłowe. Pocałowała

go jeszcze raz, przesuwając usta po jego skórze. Will

odwrócił głowę i odszukał jej wargi.

- Powinniśmy coś zjeść - odezwał się po chwili -

i ruszać dalej. Najpierw sprawdzimy, co u jagniąt, a po-

tem mam jeszcze tysiące rzeczy, które trzeba zrobić przed

dojeniem.

- Mógłbyś nauczyć mnie, jak to robić jedną ręką -

uśmiechnęła się.

- Masz już dość roboty z papierami, jeśli oczywiście

nadal zamierzasz się z tym męczyć.

background image

- Dam sobie radę. - Usiadła na kocu.

Miał wrażenie, że zaraz zacznie wyć z rozpaczy. Po-

mysł z piknikiem był wspaniały, ale w rezultacie tylko

wzmógł jego apetyt...

- Musimy pojechać do Londynu - powiedział. - Wy-

myśl jakiś pretekst... może coś w biurze? - zastanawiał

się gorączkowo.

oześmiała się.

- Wszyscy już wiedzą, że jest zamknięte. Natych-

miast się zorientują, co jest grane.

- To może zakupy?

- Ty i zakupy? - pojrzała na niego zdumiona. -

Z pewnością nie wzięłabym cię ze sobą na zakupy. Po-

zwoliłbyś mi kupić same barchany.

- Przestań... Zresztą, też mogą być seksowne.

- Dla ciebie każda bielizna jest seksowna - odparła.

Śmiejąc się, skręcił w drogę prowadzącą na pastwisko

i rzucił okiem w stronę domu pani Jenks.

Dziwne. Przyhamował i spojrzał jeszcze raz. Nie było

widać dymu.

- Co się dzieje?

- Pani Jenks. Zawsze rozpala w piecu. Zawsze.

Izzy wzruszyła ramionami.

background image

- Może jest za ciepło.

- Nie. - Pokręcił głową. - Jej jest zawsze zimno. Po-

winniśmy tam zajrzeć.

Gdy podjechali pod dom, na spotkanie wybiegł, skam-

ląc, piesek pani Jenks.

- Drzwi są otwarte - zauważył Will. - Nie podoba

mi się to.

Biegiem ruszył w stronę wejścia. W kuchni odkrył

powód niepokoju psa. taruszka leżała w fotelu obok pie-

ca. Oczy miała zamknięte i przez chwilę Will myślał, że

umarła. Moment później uniosła jednak powieki i spoj-

rzała na niego nieprzytomnie.

Ukucnął i wziął ją za rękę.

- Pani Jenks? Już dobrze, jesteśmy tu z panią.

- Will?

Poczuł ulgę, gdy się odezwała, jednak jej głos był

słaby i drżący. Wiedział już, że umiera.

- Proszę nic nie mówić - wymruczał, delikatnie ści-

skając jej dłoń.

- Dlaczego? Mam tyle do powiedzenia. - Zacisnęła

palce na jego ręce. - Dziękuję ci za opiekę.

Czuł, jak wzruszenie chwyta go za gardło.

- Niech pani tak nie mówi. Cieszę się, że mogłem

background image

to robić. Proszę mi pozwolić wezwać imona albo leka-

rza. Zaraz...

- Nie! Tylko nie imona! A lekarz już mi nie pomo-

że. Chcę umrzeć tutaj, nie w jakiejś okropnej, trzęsącej

się karetce, z maską na twarzy...

- Cii... Niech pani nie mówi. Proszę odpocząć. Czy

mogę coś zrobić? Może podać pani coś do picia?

- Wody.

Izzy włożyła mu do ręki szklankę. Widocznie już z nią

czekała. Will uniósł szklankę do ust staruszki, ale ona

tylko zwilżyła wargi.

Po chwili otworzyła oczy, spojrzała ponad ramieniem

Willa i uśmiechnęła się.

- Izzy - powiedziała drżącym głosem. - Opiekuj się

nim. Dobry z niego chłopak. Zasłużyliście na siebie.

Znów przymknęła oczy, ale zaraz ponownie uniosła

powieki.

- Czy świeci słońce? - spytała nagle.

- Jest piękna pogoda.

- Chciałabym umrzeć ze słońcem na twarzy - po-

wiedziała.

Will delikatnie, z największą ostrożnością podniósł ją

z fotela i wyniósł do ogrodu. Trzymając staruszkę na ko-

background image

lanach, usiadł na ławeczce pod domem. Pani Jenks oparła

siwą głowę na jego ramieniu i westchnęła.

- Jak ślicznie - szepnęła. - Dziękuję.

Kilka chwil później Izzy położyła dłoń na ręce Willa.

- Will? Ona odeszła.

- Wiem - powiedział. Czuł, jak łzy płyną mu po po-

liczkach, ale nie miał jak ich obetrzeć. Zresztą pani Jenks

zasługiwała na nie. Podniósł się w końcu, ułożył ją

ostrożnie na ławeczce, podpierając poduszkami, które

przyniosła Izzy. - Niech sobie tu posiedzi w słońcu, póki

nie przyjadą.

Odszedł do samochodu, oparł ręce o dach i przez

chwilę patrzył w ziemię. Izzy stanęła za nim i objęła go

mocno.

- Dobrze się czujesz?

- Tak. - Kiwnął głową. - imon będzie wściekły, że

go nie wezwałem, ale i tak by nie dojechał. My również

nie zdążylibyśmy, gdybyśmy się kochali... a wtedy umar-

łaby samotnie.

Wypuściła go z objęć. Myślał, że ją zdenerwował, ale

ona tylko otworzyła drzwiczki i sięgnęła po bukiecik

z bazi. Bez słowa podała mu gałązki, a on wsunął je

background image

w dłonie pani Jenks.

- Dziękuję - powiedział cicho. I dopiero teraz sięg-

nął po telefon.

Dwa następne tygodnie przypominały piekło. imon

Jenks chciał natychmiast opróżnić dom i ciągle wywo-

ływał jakieś awantury. Wykonawcy testamentu co rusz

wzywali Willa, który nieustannie biegał rozwiązywać

spory.

Izzy czuła się już znacznie lepiej, choć ból ręki nadal

dawał się jej we znaki. Udało się jej jednak uporządkować

papiery i gabinet Willa stał się sympatycznym pokojem,

w którym wszystko leżało na swoim miejscu.

Oglądał go w osłupieniu.

- Nic tu nie znajdę - zaniepokoił się, a wtedy otwo-

rzyła szafkę i pokazała mu starannie oznaczone segrega-

tory.

- O rety! - westchnął z ulgą. - Dziękuję, Izzy.

Musnął jej wargi w szybkim pocałunku, ale po chwili

zawahał się, zatrzasnął nogą drzwi i chwycił ją w obję-

cia. Przytulił ją do siebie, wsunął palce w jej włosy i wpił

się w jej usta.

Kiedy uniósł głowę, oddech miał ciężki, a oczy po-

ciemniałe z pożądania.

background image

- Musimy znaleźć jakiś pretekst, żeby pojechać do

Londynu - powiedziała Izzy, z trudem łapiąc powietrze.

Will zaśmiał się ponuro.

- Teraz nie mam nawet czasu, żeby coś zjeść. Nie

dam rady wyrwać się choćby na jeden dzień.

- Ale wkrótce będzie lepiej - pocieszyła go.

- Tylko to trzyma mnie przy życiu. Muszę już lecieć.

Mam następne spotkanie z imonem. Ten facet zdarłby

nawet tapetę, gdybym mu na to pozwolił. Nie wiem, czym

pani Jenks zasłużyła sobie na takiego syna, ale Bóg pew-

no miał jakiś powód.

- Myślałam, że nie wierzyła w Boga?

- To prawda. Wierzyła w miłość i ludzką życzliwość.

Pójdziesz ze mną jutro na pogrzeb? Boję się, że sam nie

dam rady.

Tak więc następnego dnia podczas skromnej ceremo-

nii Izzy stała obok Willa. Pani Jenks chciała być pocho-

wana wśród zieleni. Złożono ją do grobu na skraju lasu,

w prostej wiklinowej trumnie, którą Will oplótł kwiatami

z ogrodu. Izzy wiedziała, że był to jego ostatni prezent

dla staruszki. W czasie pogrzebu trzymał się dzielnie,

ale kiedy trumnę spuszczano do grobu, odwrócił się gwał-

background image

townie. Domyśliła się, że wspominał Julię. Jak miała go

pocieszyć?

Mogła jedynie zabrać go do domu.

- Chodź - powiedziała łagodnie i wsunąwszy rękę

pod jego ramię, poprowadziła go do samochodu. - Nie-

stety nie mogę prowadzić. Dasz sobie radę?

Kiwnął głową. Oczy miał suche, ale jego twarz była

ściągnięta i zmieniona. Po raz pierwszy dotarło do niej,

jak głęboki był jego żal po śmierci żony.

Ona była tylko chwilową rozrywką, zachcianką, którą

nie zdołał nacieszyć się jako nastolatek. Jego prawdzi-

wym życiem była Julia. Nie ma co się oszukiwać. Nigdy

nie zdoła zająć jej miejsca.

Will zniknął, ledwo wrócili na farmę. Nawet się nie

przebierał, gwizdnął tylko na psa i bez słowa poszedł

gdzieś w pola. Niech idzie, pomyślała Izzy. I tak nie mia-

ła wyboru. Nawet gdyby próbowała iść za nim, nie zdo-

łałaby dotrzymać mu kroku. Ale nie chciała próbować...

Po pogrzebie w barze „Pod tarą zkapą" wydano

śniadanie. Urządzili je rodzice Willa, bez udziału imona,

który naraził się wszystkim ciągłymi pretensjami. Ostat-

nio posunął się do tego, że zakwestionował prawo Willa

background image

do sprzedaży nieruchomości. Dlatego też do baru przyszli

wyłącznie ludzie, którzy darzyli zmarłą szczerym uczu-

ciem. Pani Jenks z pewnością cieszyłaby się z takiego

pożegnania.

Izzy czuła się wyczerpana. Nadmiar emocji w ciągu

minionych tygodni, a szczególnie w czasie ostatnich dni,

zaczął dawać o sobie znać. O jedzeniu nawet nie chciała

myśleć. Zadzwoniła do Emmy i umówiła się z nią na

lunch. Postanowiła, że pójdzie pieszo. Odrobina ruchu

i świeże powietrze - tego jej właśnie trzeba. zła raźnym

krokiem drogą przez pola, pragnąc po długim okresie bez-

czynności zmusić serce i nogi do wzmożonego wysiłku.

Zanim jednak dotarła do wsi, zaczęła żałować swojej

decyzji. Miała lekkie zawroty i czuła mdłości. To pewno

z głodu i upału, uznała. Był dopiero początek maja, ale

temperatura w ciągu ostatnich dni gwałtownie wzrosła

i w słońcu było znacznie goręcej, niż się spodziewała.

Zapukała do drzwi i z ulgą weszła do chłodnej kuchni.

- Źle wyglądasz - powiedziała Emma bez ogródek,

mierząc ją badawczym spojrzeniem.

Izzy spojrzała na bladą twarz przyjaciółki, podkrążone

oczy, zapadnięte policzki.

- ama nie wyglądasz najlepiej. Co się stało?

background image

Emma zaśmiała się niechętnie.

- To co zwykle. Znów jestem w ciąży.

- Co? Mówiłaś, że już nie chcesz...

- Cóż, widać Opatrzność miała inne plany. Nie mam

pojęcia, jak do tego doszło. Musieliśmy chyba uprawiać

miłość przez sen. Do tego właśnie prowadzi wieloletnia

harmonia. Nawet nie musisz być świadoma.

oześmiały się i Emma otworzyła lodówkę.

- Powinnaś coś zjeść. Możesz się sama obsłużyć? Je-

śli spojrzę na coś, co pachnie mocniej niż kostka lodu,

znów dostanę torsji.

Ale Izzy też nie miała na nic ochoty.

- Masz jakieś owoce?

- W lodówce powinien być melon i plasterki jabłka

w wodzie z sokiem cytrynowym.

Izzy zjadła kawałek melona i poczuła się lepiej, choć

pewno woda z lodem i panujący w kuchni chłód także

zrobiły swoje. Opowiedziała Emmie o pogrzebie i re-

akcji Willa.

- Biedny Will - skomentowała Emma. - Zastana-

wiam się, czy zawsze będzie czuł się winny.

- Winny?

- Nie byli z Julią szczęśliwi. Podejrzewam, że oskar-

background image

żał o to siebie. Osobiście uważam, że trudno tu szukać

winnego. On robił wszystko, żeby być dobrym mężem,

a Julia byłą sumienną żoną i wspaniałą matką. Jednak

nic między nimi nie iskrzyło.

- Ale ją kochał. - Tego Izzy była pewna.

- Tak, kochał - zgodziła się Emma. - Tylko nie dość

mocno. Tak się zwykle dzieje, gdy musisz się z kimś po-

brać. Ciąża to kiepski powód do zawarcia małżeństwa.

Pamiętasz Cathy Bright? Jej młodsza siostra wyszła za

mąż trzy lata temu, bo była w ciąży. I już się rozstali.

Urodziła nawet drugie dziecko, próbując ratować mał-

żeństwo. Często się zastanawiałam, czy dlatego właśnie

Will i Julia mieli Beccy, ale nie chciałam o to pytać, a i

Julia niewiele mówiła na ten temat.

Niesamowite... Izzy nie mogła uwierzyć, że Will i Ju-

lia byli nieszczęśliwi.

Dwanaście lat temu Will powiedział przecież, że ko-

cha Julię, am poinformował Izzy o ślubie. Z jej najlep-

szą przyjaciółką.

Will nigdy jej nie okłamał. Wówczas nie chciała w to

uwierzyć, ale nie miała wyboru. Tak jak i teraz. Jeśli Julia

była nieszczęśliwa, to z pewnością nie z powodu braku

background image

miłości.

Emma zerwała się nagle i dopadła do lodówki. Wy-

ciągnęła ogromny pojemnik z kostkami lodu, głośno na-

rzekając na oba.

- Zupełnie nie wiem, co ja w nim zobaczyłam - zrzę-

dziła. - Uważałam, że jest najseksowniejszym facetem

na świecie... Zobacz, dokąd mnie,to zaprowadziło! Niech

to cholera! Całe szczęście, że tak go kocham, bo chyba

bym go zabiła.

Usiadła przy stole z garścią kostek lodu. Jedną podała

Izzy i ciągnęła dalej:

- Wiem, że tak będzie jeszcze przez kilka tygodni

i chyba to mi najbardziej przeszkadza. Znam wszystkie

objawy: zawroty głowy, mdłości, zmęczenie... A potem

obolałe, twarde i stale podrażnione sutki, które na domiar

złego w nocy swędzą i szczypią. Ciągle mi się wydaje,

że mam za mały biustonosz. Nie cierpię tego! Nienawidzę

oba. To wszystko jego wina.

Izzy nie mogła powstrzymać śmiechu.

- Tak mi przykro - powiedziała, ściskając dłoń przy-

jaciółki. - Ale pomyśl, po tym wszystkim będziesz miała

dziecko. Chyba warto, co?

background image

- Zapytaj mnie o to za siedem miesięcy - prychnęła

Emma. - Albo jeszcze lepiej za dziesięć. Do tego czasu

maleństwo zacznie już przesypiać noce i może mnie tak-

że uda się złapać trochę snu. - Westchnęła. - Powiedz

mi teraz, co u ciebie. Jak ręka?

Izzy rzuciła okiem na gips.

- Trochę jeszcze boli, ale przede wszystkim swędzi

w tych miejscach, gdzie są druty. Jutro zdejmą mi gips,

więc pewno będzie lepiej. Powinnam pojechać dzisiaj,

ale z powodu pogrzebu przełożyłam wizytę. Mam na-

dzieję, że Will będzie mógł mnie zawieźć.

- Nie licz na to. łyszałam, jak wczoraj wieczorem

umawiał się z obem. Chyba chce się dowiedzieć, jak

faktycznie wygląda stan prawny nieruchomości. Może ja

cię podrzucę do szpitala?

Izzy korciło, żeby się zgodzić, ale wystarczył rzut oka

na wymizerowaną twarz przyjaciółki, by zmieniła zdanie.

- Nie przejmuj się mną - powiedziała, kręcąc głową.

- Wezmę taksówkę. Możliwe, że później wybiorę się na

zakupy.

Nie pojechała jednak na zakupy. Kiedy tylko zdjęto

jej gips i usunięto druty - co okazało się zadziwiająco

proste i bezbolesne - wybrała się do miasta, wynalazła

salon piękności i poprosiła o zrobienie manikiuru. kóra

background image

na ręce wyglądała koszmarnie, a poza tym koniecznie

trzeba było zrobić porządek z paznokciami. Kiedy ma-

nikiurzystka skończyła zabieg, Izzy wreszcie poczuła się

jak człowiek.

Na farmę wróciła taksówką. Poszła prosto do baru,

ale zapach smażonego boczku sprawił, że żołądek pod-

szedł jej do gardła. Przełykając gwałtownie ślinę, odwró-

ciła się na pięcie i pognała w stronę domu. Do łazienki

wpadła w ostatniej chwili. Po paru minutach, gdy żołądek

był już całkiem pusty, a nogi stały się jak z galarety,

usiadła na brzegu wanny, pochyliła głowę nad umywalką

i ochlapała twarz zimną wodą.

Wszystko przez te druty, pomyślała. Widocznie usu-

wanie ich nie było tak obojętne, jak sądziła. Mimowolnie

potarła dłonią piersi. Chyba niedługo będę miała okres,

uznała, czując, jakie są obolałe. Dzięki Bogu, że nie mam

już gipsu, ucieszyła się. Wcześniej nawet zastanawiała

się, jak sobie poradzi z tym problemem...

Nagle krew odpłynęła jej z twarzy.

Gips nosiła przez pięć tygodni. Ostatni okres miała

na tydzień przed wyjazdem do Dublina, zaraz po przy-

jęciu. Czyli sześć tygodni temu.

background image

A przecież jej cykle były bardzo regularne. Przez całe

życie nie miała ani jednego dnia opóźnienia.

Prawdopodobnie to wynik szoku wywołanego spot-

kaniem z Willem, uspokajała się. Do tego doszło złama-

nie, zmiana stylu życia...

Właściwie jaka zmiana? Przecież nigdy nie żyła we-

dług ustalonego rytmu.

Pozostawało więc tylko jedno wyjaśnienie.

OZDZIAŁ DZIEIĄTY

Nie mogła powiedzieć Willowi. Nie po tym, co usły-

szała wczoraj od Emmy.

„Ciąża to kiepski powód do zawarcia małżeństwa...

Kochał ją, tylko nie dość mocno... Czy zawsze będzie

czuł się winny..."

Nie... Nie może mu powiedzieć. Wierzyła, że byli

z Julią szczęśliwi. Will nigdy nie powiedział nic, co da-

łoby jej powód, by w to wątpić.

Prawdę mówiąc, któregoś razu próbował coś powie-

dzieć, ale go powstrzymała. Czyżby chciał wyznać, że

jego małżeństwo nie było udane?

background image

Przygryzła wargę. Nie miała pojęcia, co robić. Wie-

działa tylko, że powinna stąd wyjechać. ęka wkrótce

całkiem wy dobrzeje, ból minie...

W przeciwieństwie do mdłości. Przed chwilą ledwie

zdążyła do łazienki. Jeśli zostanie tu dłużej, Will połapie

się w sytuacji. Miał przecież dwoje dzieci... Nie... Zanim

mu powie, musi najpierw sama sobie wszystko poukładać

w głowie.

Zaczęła pakować swoje rzeczy. Przeszła po domu,

zbierając różne drobiazgi, które zawsze mają tendencję

do rozpraszania się po kątach. Następnie postanowiła zaj-

rzeć do baru, żeby powiadomić panią T. o swoim

wyjeździe, ale kiedy wyszła kuchennymi drzwiami, zo-

baczyła tłum fotoreporterów. zczęśliwie stali zwróceni

w stronę baru. Teraz przynajmniej miała uzasadniony po-

wód do wyjazdu. Czym prędzej wróciła do domu i za-

mknęła się w gabinecie. Zasłoniła okno i próbowała za-

dzwonić do baru, jednak telefon był zajęty. Kilka sekund

później rozległo się walenie do drzwi frontowych.

Cholera, czy aby są zamknięte? - zdenerwowała się.

Bo te od kuchni zawsze zostawiali otwarte... Boże, a jeśli

oni po prostu wejdą do środka?

Zadzwoniła do warsztatu pana T.

background image

- Pan Thompson? Tu Izzy. Co się dzieje?

- Och Izzy... A więc widziałaś. Ktoś rozpoznał cię

wczoraj na pogrzebie.

Odetchnęła z trudem.

- Muszę stąd wyjechać. Oni nie zrezygnują, a ja obie-

całam Willowi, że to się nie wydarzy.

- Chcesz, żeby cię podwieźć? - Na szczęście pan T.

nie próbował jej przekonywać.

- Nawet bardzo.

- Przejdź na tył domu i poczekaj w kuchni. Daj mi

kilka minut. taraj się im nie pokazać.

- Dobrze.

Zniosła rzeczy na dół, weszła do pomieszczenia go-

spodarczego i ukryła się za zamrażarką.

Nagle trzasnęły drzwi i do domu wpadł Will.

- Ojciec mówi, że wyjeżdżasz.

- Muszę, Will - przytaknęła. - Dla dobra dzieci.

Patrzył na nią z troską, ale wśród wielu uczuć, które

odbijały się w jego twarzy, dostrzegła także ulgę. Nie

próbował też odwieść jej od podjętej decyzji. Wręcz prze-

ciwnie...

- Odwiozę cię na stację - powiedział.

background image

Pokręciła głową.

- To tylko doleje oliwy do ognia. Lepiej, jeśli zrobi

to twój tata.

- Masz rację - zgodził się po krótkim wahaniu Will.

- Dbaj o siebie, Izzy. Będę za tobą tęsknił.

Boże! Bała się, że zaraz pęknie jej serce. Nie będę

płakać, powtarzała sobie. Nie będę... Wspięła się na palce

i pocałowała go w policzek. Will podał torbę ojcu, po

czym wyszedł frontowymi drzwiami, żeby przyciągnąć

uwagę reporterów. Tymczasem pan Thompson i Izzy od-

jechali drogą przez pola.

Na stacji pan Thompson przytulił Izzy z czułością.

- Wróć, gdy tylko tu się uspokoi. Czekamy na ciebie.

Will cię potrzebuje, dzieci też. Bardzo się do ciebie przy-

wiązały.

Izzy miała tak ściśnięte gardło, że z trudem łapała od-

dech. Objęła mocno pana T., a potem wypchnęła go z po-

ciągu.

- Niech pan już idzie, bo za chwilę razem pojedziemy

do Londynu.

- Dopiero mieliby o czym pisać - zaśmiał się pan

Thompson, puszczając oko.

background image

Uniósł jeszcze dłoń na pożegnanie, ale Izzy już się

odwróciła, walcząc ze łzami i narastającymi mdłościami,

wywołanymi zapachem pociągu.

- I to wszystko. imon Jenks nie ma żadnych pod-

staw, żeby ciągnąć tę sprawę. Will? Will, czy ty mnie

słuchasz?

Will podniósł wzrok na oba i przetarł twarz dłonią.

- Przepraszam. Jasne, słucham cię.

zeczywiście słuchał... Przynajmniej w chwilach,

kiedy nie rozmyślał o pustce, jaką czuł po odjeździe Izzy,

a także o uldze, że paparazzi też odjechali.

W gruncie rzeczy zawsze wiedział, że Izzy kiedyś

wróci do Londynu. Była to tylko kwestia czasu.

Przez ostatnie kilka dni wyglądała bardzo mizernie.

Widocznie tęskniła za swoim życiem w mieście. Pewno

jest zadowolona, że już wróciła do siebie. On również

zacznie się w końcu cieszyć. Wystarczy, że przemówi so-

bie wreszcie do rozsądku.

Z pewnością kiedyś to zrobi. Niech tylko minie ko-

lejne dwanaście lat.

Izzy była zupełnie rozbita. Czymkolwiek się zajęła,

gdziekolwiek poszła, robiło się jej albo niedobrze, albo

background image

bardzo smutno. A przede wszystkim czuła się strasznie

samotna.

Gdyby nie ciąża, nie mogłaby chyba znieść myśli o

dalszym życiu. Teraz jednak, gdy powoli rozwijała się

w niej maleńka istotka, dziecko, którego zawsze pragnę-

ła, choć wtedy jeszcze tego nie rozumiała, świat znów

wydawał się piękniejszy.

Większość czasu spędzała w ogrodzie na dachu. Kie-

dy siadała w cieniu winorośli, popijając wodę z lodem

i słuchając niemilknącego zgiełku, tęskniła za spokojną

atmosferą wsi.

Nagle uświadomiła sobie, że musi dokonać zasadni-

czych zmian w swoim życiu. Wyniesie się z miasta. Za-

mknie firmę. Nie będzie z tym problemu, bo bez niej

Isabel Incorporated nie było nic warte. przeda agencję

rekrutacji personelu i wyjedzie z dzieckiem na wieś.

Ten pomysł tak bardzo przypadł jej do gustu, że gdy

któregoś dnia zadzwoniła Kate i delikatnie poinformo-

wała ją, że poznała kogoś w Australii i nie zamierza wra-

cać, Izzy całkiem szczerze życzyła jej powodzenia.

Will nie dzwonił, ona również nie telefonowała do

niego. Lepiej nie budzić licha. Oczywiście, będzie mu-

background image

siała powiedzieć mu o wszystkim, zanim dziecko przyj-

dzie na świat. Powinien mieć czas, by przywyknąć do

tej myśli.

Zdawała sobie sprawę, że będzie chciał się włączyć

w wychowanie dziecka, jednak nie zamierzała stwarzać

mu okazji, by zmuszał ją do małżeństwa z poczucia przy-

zwoitości. Dlatego właśnie musiała nabrać sił, nim po-

wiadomi go o ciąży.

Położyła rękę na brzuchu.

- Gdzie zamieszkamy, dziecinko? Chyba gdzieś bli-

sko tatusia, co? Będziesz mógł się bawić z rodzeństwem,

a ja będę miała przynajmniej Emmę do towarzystwa.

Twoi dziadkowie będą cię rozpieszczać. Zobaczysz,

wszystko się ułoży.

Może te słowa się spełnią, pomyślała, jeśli będę je

powtarzać odpowiednio często.

Musiała znaleźć odpowiedni dom, a do tego potrze-

bowała agenta nieruchomości. Natychmiast pomyślała

o Tomie avage'u, koledze ze szkoły.

Nie zwlekając, usiadła do telefonu i poinformowała

Toma, że szuka domu w pobliżu wioski.

- Powiedzmy w promieniu dziesięciu kilometrów -

background image

zasugerowała.

Tom obiecał, że się zorientuje i już po dwudziestu mi-

nutach rozległ się dzwonek

- Izzy, mam pomysł. Jest taki dom, pięć kilometrów

na południe od wsi. Możliwe nawet, że go pamiętasz, to

Wildmay Farm. Kiedyś należał do pani Jenks.

erce jej zamarło.

- To dom Willa.

- Tak, Will go sprzedaje. Dom wymaga generalnego

remontu, ale rozumiem, że nie musisz martwić się o wy-

datki. A miejsce jest naprawdę urocze.

- Wiem, znam ten dom. - Była tam przecież, gdy

umierała pani Jenks. Ciągle miała przed oczami Willa

trzymającego umierającą staruszkę na rękach. - Muszę

się zastanowić.

- Oby niezbyt długo, bo zainteresowanie jest duże.

Oczywiście w skład nieruchomości wchodzą też zabu-

dowania gospodarcze. Prawdę mówiąc, nie wiem, czemu

Will chce to sprzedać. Być może po prostu brak mu pie-

niędzy.

- Czy mogę kupić dom anonimowo? - spytała. -

Chcę swoje interesy zachować w tajemnicy.

- ozumiem.

background image

- Myślę, że powinniśmy się spotkać. Chcesz, żebym

przyjechała?

- Może lepiej ja przyjadę do ciebie? W poniedziałek

muszę i tak wpaść do biura w Londynie. potkajmy się

na lunchu.

Traf chciał, że w lokalu, który Tom wybrał, pełno było

znanych ludzi i wiecznie towarzyszących im reporterów.

Goniący za tanią sensacją paparazzi natychmiast wypa-

trzyli Izzy.

- O cholera - mruknęła. - Lepiej chodźmy do mnie.

Tu nie będziemy mieli spokoju.

- Panno Brooke! Isabel! Czy to prawda, że zerwała

pani z Willem Thompsonem?

- Czy to jest pani nowy partner?

- O, przepraszam. Jestem szczęśliwy w swoim mał-

żeństwie - oburzył się Tom. Bez zbędnych ceregieli ode-

pchnął reportera podtykającego mikrofon pod nos Izzy

i pospiesznie poprowadził ją do wyjścia. Flesze aparatów

nie przestawały błyskać, gdy przywoływał taksówkę i po-

magał Izzy wsiąść do auta.

- Canary Wharf - rzucił, zatrzaskując drzwiczki. -

Czy oni zawsze są tacy? - spytał, kiedy udało mu się

wreszcie wyrównać oddech.

background image

- Czasami. Zwykle są znacznie mniej grzeczni -

roześmiała się.

Tom wsunął palec pod kołnierzyk koszuli, próbując

go trochę rozluźnić.

- Jak ty sobie z tym radzisz?

- W ogóle sobie nie radzę. Dlatego właśnie chcę

kupić dom anonimowo. Naprawdę mam już dość re-

klamy.

Pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym wyciągnął

papiery.

- am dom nie jest duży, chociaż przy odrobinie pra-

cy można go znakomicie urządzić, a w otoczeniu pra-

wdopodobnie nie będziesz chciała, nic zmieniać.

- Kupię go, Tom. Bardzo mi odpowiada. Kto wie,

czy pewnego dnia nie otworzę pensjonatu.

pojrzał na nią zdumiony.

- ądziłem, że chcesz znaleźć miejsce na weekendy.

Pokręciła głową.

- Nie, chcę zmienić styl życia. Mam dość Londynu,

swojej pracy, paparazzich. Muszę mieć trochę spokoju

- powiedziała, a w duchu dodała: żeby móc wychować

moje dziecko.

background image

- Doskonale cię rozumiem. Jednak skoro zamierzasz

tam mieszkać, Will się o tym dowie. Jaki więc cel ukry-

wać ten zakup? Przecież nikt więcej nie musi o tym na

razie wiedzieć.

podziewała się tego pytania.

- Nie chcę, by uznał, że powinien sprzedać dom za

niższą cenę. Znając Willa, gotów byłby zrobić coś tak

głupiego.

- Masz rację - zgodził się Tom. - Dobrze, w takim

razie nie puszczę pary z ust.

Kiedy podjechali pod dom Izzy, reporterzy już na nich

czekali. Znów poszły w ruch aparaty.

- Mnie by to doprowadziło do szału - mruknął Tom,

spoglądając przez ramię na błyskające flesze.

Na górze przejrzeli dokumenty, Izzy ściągnęła swo-

jego prawnika i gdy po dwóch godzinach Tom opuszczał

jej apartament, cena jego oferty wzrosła o trzydzieści

procent.

- Dość duża nadwyżka. - Prawnik był wyraźnie zain-

trygowany.

- Ktoś mógłby mnie przebić, a nie zamierzam stracić

takiej okazji. Naprawdę zależy mi na tym domu.

background image

- W porządku - zgodził się. - Zajmę się tym.

Załatwianie formalności trwało kilka dni. W końcu

wszystkie szczegóły transakcji zostały dograne i Izzy

pozostało jedynie podpisanie dokumentów, i przelanie

pieniędzy. Prywatnym samochodem pojechała do wioski.

Pierwszą osobą, jaką ujrzała, wchodząc do biura Toma,

był ob.

Akurat on! - pomyślała.

- Izzy! Jak się masz?

- W porządku. Wpadłam spotkać się ze znajomym...

- W tym momencie do pokoju wszedł Tom. łyszała nie-

mal, jak mózg oba intensywnie pracuje. Faktycznie, by-

ło o czym myśleć: prasa brukowa rozpisywała się na te-

mat jej romansu z Tomem, do którego właśnie przyje-

chała.

Po minie oba widziała, jak dodaje dwa do dwóch

i wychodzi mu znacznie więcej niż pięć. Najwyraźniej

jednak nie zamierzał z nimi rozmawiać o tym zadziwia-

jącym równaniu. Uśmiechnął się na pożegnanie i ze zdu-

mionym wyrazem twarzy opuścił biuro. Ogarnęło ją nie-

miłe przeczucie, że to jeszcze nie koniec...

- Cholera! - burknął Tom, a ona powtórzyła w du-

chu to przekleństwo tysiące razy.

- Chcesz rzucić okiem na dom, skoro już tu jesteś?

background image

- spytał Tom, gdy załatwili formalności.

Poczuła dreszcz podniecenia. Od dawna korciło ją,

żeby tam zajrzeć. Teraz pieniądze zostały już wpłacone

i dom należał do niej. Will z pewnością wszystko dawno

uprzątnął, nie było więc niebezpieczeństwa, że się na nie-

go natkną.

I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że

Will właśnie wracał z pastwiska. amochody stanęły

naprzeciwko siebie na polnej drodze. Will wysiadł

i podszedł do ich auta. Jego twarz była nieruchoma.

pojrzał na Izzy obojętnym wzrokiem, po czym prze-

niósł wzrok na Toma.

- To prywatna posiadłość. Nie życzę sobie tutaj żad-

nego z was.

Izzy była tak zaszokowana, że chwilę trwało, nim od-

zyskała panowanie nad sobą. Tymczasem Tom wysiadł

z samochodu.

- Dom jest sprzedany - usłyszała jego słowa. - Pie-

niądze zostały dziś przelane na twoje konto.

- Więc co, do diabła, tu robisz?

- Działam w imieniu nowego właściciela.

- I musiałeś przywieźć akurat ją? - Will kiwnął gło-

background image

wą w kierunku Izzy. Wzdrygnęła się, widząc, jaki jest

wściekły. - To oczywiście nie moja sprawa, że oszuku-

jesz żonę, ale nie musisz tego robić pod moim nosem,

w dodatku z kobietą, którą kocham. Wynoś się stąd.

w cholerę, zanim zrobię coś, czego będę żałował.

„Z kobietą, którą kocham".

Czy możliwe, że to właśnie chciał powiedzieć? Czy

to prawda? Izzy na miękkich nogach wysiadła z samo-

chodu.

- Tom, jedź już. ama porozmawiam z Willem.

- Nie mam ci nic do powiedzenia.

- Ale ja mam i zamierzam skorzystać z okazji, żeby

to zrobić.

Tom wodził wzrokiem od Izzy do Willa.

- Zadzwoń do mnie - poprosił, niechętnie wracając

do samochodu. Odjechał powoli, a ona została z męż-

czyzną, który powiedział...

- Czy to prawda? - spytała cicho. - Kochasz mnie,

Will?

Odwrócił się do niej i znów w jego oczach zobaczyła

ten sam ból.

- Nigdy nie przestałem cię kochać - powiedział, a je-

background image

go głos był pełen żaru. - Przez te wszystkie lata, gdy

żyłem z Julią, przez cały ten czas w moim sercu byłaś

ty. I naprawdę nie chcę... nie mogę patrzeć, jak chodzisz

po mojej ziemi z jednym z moich przyjaciół...

- Kupiłam ten dom - wpadła mu w słowo. Przez mo-

ment stał bez ruchu. Wreszcie podniósł głowę i popatrzył

na nią w osłupieniu.

- Ty? - zdumiał się. - To byłaś ty?

- Tak. Właśnie dlatego widywałam się z Tomem

w Londynie i dlatego jestem tu dzisiaj.

- Ale... czemu? Chcesz przyjeżdżać tu na weekendy,

żeby bawić się moimi uczuciami, kiedy przyjdzie ci na

to ochota?

- Nigdy nie bawiłam się twoimi uczuciami, Will -

zaprzeczyła stanowczo. - W przeciwieństwie do ciebie.

To ty wyjechałeś wtedy w podróż z moją najlepszą przy-

jaciółką, a gdy wróciłeś, powiedziałeś, że jesteś w niej

zakochany.

- Nie...

- Tak właśnie było.

- Nieprawda. Tak ci powiedziałem, bo miałem na-

dzieję, że mnie znienawidzisz, a wtedy łatwiej będzie ci

to znieść. Tylko ten jeden raz cię okłamałem, Izzy. Nie

kochałem Julii, nie w ten sposób. Nie tak, jak na to za-

background image

sługiwała. Ona również mnie nie kochała, chociaż minęło

trochę czasu, nim to sobie uzmysłowiła. Tyle że wtedy

było już za późno, bo zaszła w ciążę.

- Miałeś z nią romans...

Pokręcił głową.

- Nie, spaliśmy ze sobą tylko jeden raz. Byliśmy mło-

dzi, pijani... Julia zrobiła to celowo. Chciała zobaczyć,

jak to jest... Niestety, to wystarczyło. Ponieważ była cór-

ką pastora, a ja obiecałem, że będę się nią opiekował,

nie miałem wyboru - musiałem się z nią ożenić. Od tej

pory bez przerwy płacę za tamtą noc.

-

Masz

piękne

dzieci

-

przypomniała.

Jego ostra, nieruchoma twarz nagle zmiękła.

- To prawda. Mam piękne dzieci. Zresztą w końcu

nauczyłem się kochać Julię i rozumieć ją. Nie żałuję swo-

jego życia z nią, ale żałuję tego, co straciłem. Dużo mnie

to kosztowało. I gdy widzę cię z Tomem...

background image

- Wyjaśniłam ci przecież, dlaczego się z nim spoty-

kałam.

Will zmarszczył czoło.

- Powiedz, czemu kupiłaś tę posiadłość? Po co ci ten

dom, jeśli nie na weekendy?

- Bo chciałam być blisko ciebie. Zrezygnowałam

z prowadzenia firmy, sprzedaję mieszkanie. Kiedy skoń-

czę remont, przeniosę się tutaj.

- Czemu w takim razie nie zamieszkasz ze mną?

Uśmiechnęła się niepewnie.

- Może dlatego, że nigdy mnie o to nie poprosiłeś?

- Bo wiem, że nie mogę ci nic ofiarować. Ty masz

wszystko, Izzy... a ja nic.

- Poza moim sercem. - Zamrugała gwałtownie ze

wzruszenia, powstrzymując łzy. I nagle znalazła się w je-

go ramionach.

- Mój Boże, Izzy - westchnął głęboko. Drżącymi dłońmi otoczył jej twarz. W jego pięknych,
niebieskich oczach malowało się bezgraniczne zdumienie. - Kocham cię - szepnął, przykrywając jej
usta swoimi. Całował ją gwałtownie, zapamiętale, po chwili jednak zdołał się opanować.

- Wyjdź za mnie, Izzy - poprosił, łagodnie kołysząc ją w ramionach. - Zostań przy mnie, zestarzej się
ze mną... Jeśli chcesz, możemy mieć dzieci, tylko, na miłość boską, nigdy więcej mnie nie zostawiaj.

- Zanim powiem „tak", muszę ci coś wyznać - odparła, czując, że serce podchodzi jej do gardła. Co
będzie, jeśli Will pomyśli, że zrobiła to celowo?

- Jest jeszcze jeden powód, dla którego chciałam zamieszkać blisko ciebie.

- Odetchnęła głęboko. - Will... będziemy mieli dziecko.

background image

Patrzył na nią zaskoczony.

- Ależ... to niemożliwe. Kochaliśmy się tylko raz.

Zabezpieczyliśmy się przecież.

Uniosła bezradnie ramiona.

- Nie wiem... Lekarz powiedział mi, że czasami to się zdarza. zadko, ale bywają takie przypadki i...
jeden z nich trafił się nam.

- Więc postanowiłaś wrócić... - jego głos był bezbarwny.

- Wręcz przeciwnie. Zdecydowałam się odejść. Dopiero później pomyślałam, że to nie w porządku
wobec ciebie i wobec dziecka. Widziałam, jakim jesteś wspaniałym ojcem.

Nie mogłam odmówić naszemu dziecku twojej miłości tylko dlatego, że my nie zamierzamy być
razem. Nie chciałam jednak, żebyś znów znalazł się w pułapce. Ty sam musisz dokonać wyboru.
Kupiłam ten dom i zamieszkam tu, a ty będziesz mógł widywać swoje dziecko.

Nie musisz się ze mną żenić.

- Muszę, Izzy - odparł. - Muszę, ponieważ cię kocham. Zawsze cię kochałem i nie zamierzam cię
znów stracić. Za pierwszym razem było źle. Za drugim - nie do zniesienia.

Następnego razu już bym nie przeżył...

Więc jeśli mnie kochasz, wyjdziesz za mnie i pozwolisz mi pokazać, jak bardzo ja kocham ciebie.

- A dziecko?

- Oczywiście, że będę kochał nasze dziecko - powiedział łagodnie. Przyłożył dłoń do jej brzucha. -
Chyba w to nie wątpisz?

- Co w takim razie zrobimy z domem? - spytała z namysłem.

Roześmiał się.

- Może urządzimy tu sobie kryjówkę? Będziemy mieli gdzie uciec od wrzeszczących dzieciaków i od
czasu do czasu pobyć sam na sam.

Popatrzyła na niego z uśmiechem.

- Brzmi nieźle. - Ucieszył ją ten pomysł, jednak nie potrafiła przestać myśleć jak kobieta interesu.
Kiedy porządkowała papiery, nasunęło się jej sporo pomysłów, tyle że każdy z nich wymagał
pieniędzy - a tych miała pod dostatkiem. Dom pani Jenks i budynki gospodarcze to

background image

dopiero początek. Teraz jednak nie zamierzała opowiadać

Willowi o swoich planach. Mieli na to mnóstwo czasu.

Całe lata. W tej chwili chciała jedynie cieszyć się z tego, że jest tak blisko niego.

Szli drogą objęci wpół, a kiedy doszli do domu, Will ujął jej dłoń i poprowadził do ławki w
ogrodzie, gdzie siedział z panią Jenks.

Wziął Izzy na kolana, a ona przytuliła się do jego piersi, myśląc, jakie szczęście spotkało panią
Jenks, że mogła umierać, słuchając bicia jego serca. Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę, ile miał
do zaoferowania?

- Jesteś taki dobry - powiedziała cicho. - Kocham cię, bardzo.

- Ja też cię kocham. Byłem pewien, że cię straciłem, a co gorsza, że nie da się tego odwrócić. W
najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że zrezygnujesz ze wszystkiego, by wrócić tu i zostać
ze mną.

- Z niczego nie zrezygnowałam. To ty jesteś dla mnie wszystkim, Will. Ty, nasze dziecko, twoje dzieci
i twoi rodzice, i Rob, i Emma, i Tom. To ludzie są najważniejsi.

- W Londynie też są ludzie.

- Nie ci, na których mi zależy. Kate została w Australii. Spotkała tam kogoś. Była moją jedyną
przyjaciółką.

Mój dom jest tutaj - z wami. A przede wszystkim z tobą.

Pochylił głowę i pocałował ją czule.

- A więc witaj w domu, kochanie - powiedział miękko.

- Witaj w domu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
07 Możemy odnieść pelen sukces!
Anderson Caroline Trudny wybor
Anderson Caroline Moze, czy na pewno
Anderson Caroline Romans na planie
Anderson Caroline Milosc bez granic
Anderson Caroline Premia od losu
Anderson Caroline Nie wszystko naraz
Anderson Caroline Przygoda nad jeziorem
024 Anderson Caroline Nic nie mogę ci ofiarować
142 Anderson Caroline Według wskazań lekarza
Anderson Caroline Premia od losu
Anderson Caroline Przygoda nad jeziorem
484 Anderson Caroline Cudotwórca
Anderson Caroline Nic nie mogę ci ofiarować Medical Romance 24
Anderson Caroline Pokonać czas
Anderson Caroline Nie wszystko naraz
062 Anderson Caroline Nie wszystko naraz

więcej podobnych podstron